Przekrój, nr 47/2003
SZALEŃCY POLSCY W OBRAZKACH (ODC. 2)
Znowu mam sezon na psychicznych. Na ulicy Nowy Świat przychodzą do mnie obcy ludzie i uprzejmie
mnie ostrzegają, żebym nie wzywała Jezusa, bo to wysłaniec Szatana. Wokół te wszystkie europejskie
przybytki, jasne i lśniące jak kilometrami ciągnąca się atrapa. Czy szaleńcy są zgodni z normami UE, czy
wchodzą też, czy dostaną małe osobne państwo z własną walutą neuro? Dowodzą mi zamaszyście za
pomocą palców obu rąk, że Jezus mówił tylko te słowa, które miały sześć liter. Nie mam żadnych
argumentów. A oni mimo to dodają: – Mam na imię Gawciński, ale moja babka była księżną Smirnoff,
Katia i Alosza Smirnoffowie to właśnie byli moi dziadkowie.
Same niepodważalne argumenty. – Więc trochę też jest pan jakby Żydem – mówię nieśmiało, żeby
pokazać, że także jestem w klimacie. – Dziewczyno, nie mów głupot, głupota prowadzi do wojny, a po co
masz wojować z kimś, kogo nigdy nie zrozumiesz? To tyle – dodają – bo ja tu skręcam, Towarzystwo
Biblijne.
Ci szaleńcy mi się już nudzą, ile można. Żaden nie wyszedł poza sztandarowy utwór poezji
psychiatrycznej, przytaczany kiedyś bezpośrednio z taśmy magnetofonowej przez Kępińskiego. To
wszystko to jest knajpa. Może śledź, może kompocik, może bez kompociku. Ja to panu mówię, pan nie
ma o tym pojęcia.
Czy ja nie mam dość własnych tego typu impresji? Czy nie robię wszystkiego w tym kierunku, żeby sama
móc sobie kiedyś kogoś zaczepić i powiedzieć swoją teorię spiskową dziejów?
Na przykład te ciągłe aluzje. Wszystko robi aluzje. Otwieram „Drogę przez mękę”, na wewnętrznej
stronie napisane jest „Jolancie Masłowskiej za bardzo dobre wyniki w nauce – rada”, z czego wnioskuję,
że to książka niedziejąca się współcześnie. I czytam tak: „dekadencja uważana była za przejaw dobrego
smaku, neurastenia – za oznakę wyrafinowania. Nauczali tego modni pisarze, powstający z niebytu w
ciągu jednego sezonu” albo: „ludzie wymyślali sobie wady i perwersje, byleby nie zasłużyć na opinię
mdłych”. Nawet nieżyjący pisarze nadają naszpikowane insynuacjami audycje z ustami pełnymi ziemi.
Nie mówiąc już o programach rozrywkowych. „W życiu codziennym interesuję się apokalipsą” – wyznaje
jedna z uczestniczek „Baru”. Na kartkach „Donosów z rzeczywistości” Władysław Broniewski mówi:
„pamiętaj że jestem pijany, ale jestem inteligentny”. Przecież to jest mój najczęściej używany argument.
A w Wejherowie jabolpunki otwierają przede mną rozpaczliwe dusze pełne tajonej kultury oraz sztuki i
recytują swoje wiersze o zgliszczach Babilonu, popiołach i przewróconych murach miast, nie wiedząc
nawet, z jaką empatią i autopsją się spotykają.
Kradną, donoszą, podsłuchują. Moje życie to jedna wielka sekta. Pani od jogi widzi zawsze tylko, jak ja
oszukuję. Przychodzi i własnoręcznie nastawia mi wszystko pod kątem trzysta sześćdziesiąt stopni,
ponieważ w taki właśnie sposób, przy akompaniamencie pękających ścięgien, można uzyskać największy
spokój wewnętrzny, o co zawsze walczyłam. Jest jeszcze jeden, wsadzić sobie głowę między nogi i
mocno oddychać do ośmiu. Ale to już dla bardziej zaawansowanych. Chciałabym traktować to wszystko
mniej osobiście.