Tanner Charles Tumitak 02 Tumitak na powierzchni Ziemi s f

background image

1



Charles R. Tanner






Tumitak na powierzchni Ziemi






(Tumithak in Shawm)



przełożył Wiktor Bukato

background image

2

WSTĘP

Pięć tysięcy lat już minęło od najazdu szylków, które opuściwszy swą rodzinną planetę Wenus, na

dwadzieścia wieków zepchnęły ludzkość z powierzchni Ziemi do Lochów i Korytarzy. Gdy w końcu
rodzaj ludzki z nich wyszedł, zapoczątkował tym samym nowy Wiek Bohaterski; dziś patrzymy na
wodzów owego powstania jak na półbogów.

A wśród wszystkich przeinaczonych i przesadzonych podań z tamtych czasów najwięcej magii i cudów

jest w historii Tumitaka z Loru. Był to pierwszy i chyba najwybitniejszy z licznego grona Zabójców
Szylków, i od samego początku ludzie skłonni byli przypisywać mu nadprzyrodzoną lub co najmniej
nadludzką potęgę, a nawet bezpośrednią opiekę mocy boskich.

Wziąwszy, jednak pod uwagę wiedzę uzyskaną w wyniku ostatnich badań archeologicznych, można

choć w przybliżeniu odtworzyć życie owego bohatera w racjonalnej i prawdopodobnej wersji. Bez
proroctw, cudów i dziwów jest to historia młodzieńca, który pod wpływem opowieści o wielkich czynach
dokonywanych w przeszłości postanowił zaryzykować swe życie, by dowieść, że szylki można zabijać i
zwyciężać nawet teraz. O tym, jak dowiódł tego swemu ludowi, autor słów niniejszych opowiedział już
czytelnikom; ta historia - dalszy ciąg przygód zawartych w "Tumitaku z podziemnych korytarzy" -
obejmuje wydarzenia, które nastąpiły później.


I.
Długi korytarz ciągnął się jak okiem sięgnąć, a jego piękne marmurowe ściany połyskiwały w blasku

różnokolorowych lamp starannie ukrytych w ścianach, które rzucały wokół łagodną mleczną poświatę.
Obrazy i figury geometryczne wyryte w szlachetnym białym kamieniu, z którego zbudowano ściany,
wyglądały, jakby umieszczono je tu celowo, by w połączeniu ze światłami osiągnąć jednolity, harmonijny
efekt skończonego piękna. Gdzieniegdzie ukazywały się ozdobne ościeża zamknięte wielkimi odrzwiami
z brązu, na których wyrzeźbiono postacie i sceny rodzajowe dorównujące pięknem płaskorzeźbom na
murach. W niektórych ościeżach drzwi nie było; zawieszono je barwionymi na wszystkie kolory tęczy
wielkimi kotarami i kobiercami ciężkimi od złotych i srebrnych nici.

Jednak wszystkie te wspaniałości pozostawały niedocenione, gdyż w całym korytarzu nie było ani

jednej ludzkiej istoty, która mogłaby je podziwiać; w istocie grube pokłady kurzu pokrywające dno
korytarza oraz liczne pajęczyny na ścianach świadczyły, że pomieszczenia były opuszczone od miesięcy.
Tak też było - od kilku już lat nikt nie wchodził do tej części korytarza, od kiedy przybysz z głębokich
podziemi wyszedł z szybu prowadzącego do jednego z pomieszczeń, by przedostać się tym korytarzem w
kierunku Powierzchni znajdującej się wysoko w górze. Nawet przed jego przyjściem rozleniwieni
mieszkańcy korytarza zawsze obawiali się i unikali tego odcinka, prowadził bowiem do lochów
zamieszkanych przez "dzikusów", a wiodący sybaryckie życie Esteci wystrzegali się najmniejszych
zwiastunów niebezpieczeństwa. Dlatego też przejście to było zawsze puste, mimo swego wyjątkowego
piękna.

Teraz jednak, po długim czasie ciszę korytarza zamąciły jakieś odgłosy. Ciche szmery, ostrożne szepty

i ściszone okrzyki dochodziły z pomieszczeń; po paru chwilach w drzwiach pojawiło się dzikie oblicze.
Jego właściciel stwierdziwszy, że korytarz jest zupełnie pusty, ukazał się następnie w całej okazałości.
Popatrzył w obie strony korytarza, jak gdyby obawiał się ataku ze strony jakiegoś niewidzialnego wroga;
gdy jednak zajrzał do kilku pomieszczeń i przekonał się, że całe przejście jest rzeczywiście puste,
schował do pochwy trzymany w ręku olbrzymi miecz i cofnął się do drzwi, z których poprzednio
wyszedł.

Intruz był olbrzymim mężczyzną o dzikim wyglądzie, liczącym ponad sześć stóp wzrostu, o potężnej,

owłosionej klatce piersiowej i szerokich barach; twarz jego pokrywał gęsty rudy zarost. Ubrany był w
jednoczęściowy strój składający się z szerokiej tuniki sięgającej do kolan. W jej workowe płótno wszyto
dziesiątki kawałków metalu i kości; tę ostatnie zabarwione były na różne kolory, a wszystko razem
układało się w dość prymitywny wzór. Miał długie, rude włosy, a na piersiach nosił naszyjnik wykonany
z kosteczek ludzkich palców nanizanych na cienki rzemyk.

Nim opuścił korytarz, zatrzymał się na chwilę, następnie wszedł do pomieszczenia i cicho zawołał.
Odpowiedział mu ściszony gwizd, po czym dołączył do niego inny mężczyzna, niższy i młodszy,

ubrany odmiennie. Nowy przybysz nosił szatę z najszlachetniejszego materiału, jaki można sobie
wyobrazić: był to przejrzysty muślin w najdelikatniejszych odcieniach opalizujących różów, zieleni i
błękitów. Szata nie była nowa, lecz zniszczona, podarta i pocerowana, jak gdyby właściciel cenił sobie ją
bardzo i miał zamiar nosić, dopóki nie rozpadnie się ze starości. W talii spinał ją szeroki pas z wieloma
kieszeniami i ogromną klamrą, a od pasa zwieszał się miecz i - cóż za dziwny anachronizm! - pistolet! Na

background image

3

głowie mężczyzna miał metalową przepaskę przypominającą koronę, jaką nosili wodzowie wrogów
ludzkości, szylków. Drugi mężczyzna nie miał olbrzymiej siły ani atletycznej budowy pierwszego, ale
odznaczał się również nieprzeciętnym wzrostem i siłą mięśni i wyraźnie górował nad swym towarzyszem
inteligencją, co mógłby stwierdzić najgorszy psycholog. Odnosiło się wrażenie, że ci dwaj tworzą parę
zdolną stawić czoło każdej sytuacji i wyjść z niej zwycięsko.

Stali przez chwilę w milczeniu rozglądając się na obie strony, aż w końcu drugi mężczyzna przemówił

do swego towarzysza.

- I cóż myślisz o Korytarzach Estetów, Datto? - zapytał. - Czyż nie są równie cudowne i piękne, jak

opisywałem?

- Są rzeczywiście piękne, Tumitaku - odrzekł jego towarzysz - choć nie potrafię pojąć, jakiemu celowi

miałyby służyć owe dziwne rysunki. Nie rozumiem również, dlaczego są tutaj tak misterne zasłony w
drzwiach. - Zamilkł na chwilę, a gdy ponownie przemówił, oczy mu błyszczały. - Lecz owe drzwi z
metalu to doskonały pomysł. Musimy zabrać kilka sztuk do dolnych korytarzy. Za takimi drzwiami
człowiek może z powodzeniem bronić się przed setką nieprzyjaciół.

- Teraz naszymi jedynymi nieprzyjaciółmi są szylki - przypomniał mu Tumitak. - A wątpię, by drzwi z

metalu mogły powstrzymać te dzikie bestie, Datto.

Datto chrząknął pod nosem i dalej z lekceważeniem lustrował korytarz. Najwyraźniej, nie miał

poczucia piękna, które nieśmiało kołatało się już w piersi Tumitaka.

- Która droga prowadzi na Powierzchnię? - zapytał szorstko Datto, a gdy Tumitak mu pokazał, ciągnął

dalej: - Wezwijmy naszych towarzyszy. Na pewno czekają niecierpliwie na nasz znak.

Tumitak wyraził zgodę, jego towarzysz znowu wszedł do pomieszczenia i powtórzył ten sam cichy

okrzyk, który wydał poprzednio. Nastąpiła chwila ciszy, a potem z bocznej komnaty poczęli wychodzić
ludzie. Do tej pory czekali z napięciem w podobnym pomieszczeniu u dołu szybu; na wezwanie Datty
wspięli się po drabinie na wyższy poziom, gdzie stali ich przywódcy.

Pierwszy pojawił się szczupły młodzieniec o jastrzębiej twarzy; krótko strzyżone włosy i szeroki pas z

kieszeniami świadczyły, że pochodził z tego samego miasta co Tumitak. Imię jego brzmiało Nikadur;
jako przyjaciel Tumitaka z lat chłopięcych był jednym z pierwszych, którzy poprzysięgli pójść za Zabójcą
Szylków wszędzie, dokąd on poprowadzi. Za tym młodzieńcem wyłonił się inny i o ile wygląd Nikadura
ś

wiadczył o powiązaniu z Tumitakiem, wygląd drugiego młodzieńca świadczył o pokrewieństwie z Dattą.

Nazywał się Torp i był bratankiem Datty, któremu pomagał w sprawowaniu rządów w mieście Jakra
głęboko pod Powierzchnią.

W ślad za tymi dwoma pojawiło się wielu innych: Tumlok - ojciec Tumitaka, Nenapus - wódz miasta

Nonon wraz z synami i bratankami, a za nimi jeden za drugim obywatele o mniejszej randze ze
wszystkich miast dolnych korytarzy: ludzie, którzy nigdy niczym się nie wyróżnili, a pragnęli zyskać
sławę za cenę ślepej lojalności wobec swych wodzów. Pośród nich można było napotkać członków
osobliwego plemienia, na których wciąż jeszcze mieszkańcy dolnych korytarzy patrzyli spode łba:
dzikich z mrocznych korytarzy z oczami zasłoniętymi wieloma warstwami tkaniny, która chroniła ich
wrażliwe nerwy wzrokowe przed rażącym światłem. Dzicy byli teraz niewolnikami, dopiero niedawno
podbitymi przez mieszkańców dolnych korytarzy, lecz już teraz obfitość żywności uczyniła z nich wierne
sługi.

W sumie z szybu wyszło ponad dwustu mężczyzn; stanęli teraz w szeregu w korytarzu oczekując na

słowa Tumitaka, który miał ich poprowadzić przeciwko Estetom. Stali w milczeniu, gdy Tumitak w
skrócie przekazywał im to, co wiedział o przejściach i korytarzach w tej okolicy; potem zaś na cichą
komendę cała gromada ruszyła szybko w głąb korytarza.

Wyprawa przeciwko Estetom była pierwszą tego rodzaju, którą podjęli mieszkańcy dolnych korytarzy.

Od czasu gdy Tumitak powrócił z Powierzchni przed dwoma laty i został ich wodzem, większość czasu
spędził na umacnianiu swej władzy. Pomiędzy Jakranami, a nawet pomiędzy Lorianami było wielu
niezadowolonych; nowy władca wkrótce dał im poznać swą ciężką rękę. Gdy w końcu wszystkie miasta
uznały jego zwierzchnictwo, w bocznych korytarzach pozostały jeszcze liczne małe "wioski", które
Lorianin musiał podporządkować swej władzy.

A gdy wreszcie wszystkie dolne korytarze bez wahania uznały Tumitaka za wodza, ich mieszkańcy

wtargnęli do mrocznych korytarzy i po krótkim czasie dzicy zostali pokonani i ujarzmieni. Odtąd
wszystkie lochy poniżej Korytarzy Estetów oddawały pokłon nowemu panu.

Wtedy właśnie Tumitak uznał, że nadszedł właściwy czas, aby podjąć wyprawę w korytarze

zamieszkałe przez ową rasę olbrzymich artystów, którzy oddawali cześć szylkom i byli im posłuszni.
Lorianin wiedział dobrze, co to oznacza. Choć nie potrafił dokładnie ustalić rodzaju zależności między
Estetami i szylkami, wiedział jednak, że te opasłe stwory uznawały szylków za swych panów i w razie

background image

4

niebezpieczeństwa z pewnością wezwałyby ich na pomoc. I dlatego też Tumitak zdawał sobie sprawę, że
napaść na Estetów równoznaczna jest z napaścią na ich władców.

Szylki "udomowiły" Estetów przeznaczając ich do tych samych celów, do których my hodujemy bydło;

ich podejrzenia zagłuszały obłudnymi kłamstwami i pochlebstwami, a jednocześnie drogą krzyżowania
utrwalały w nich cielęcą głupotę i ufność.

Tak więc Tumitak odkładał wyprawę do czasu, aż zjednoczą się wszystkie dolne korytarze; gdy to

nastąpiło, nie widział powodu do dalszej zwłoki. Wezwał dwie grupy ochotników: tych, którzy byli
wystarczająco dzielni, by wspomóc atak na owe istoty wyhodowane przez szylki, i tych, którzy poszliby
za przywódcą gdziekolwiek, nawet na Powierzchnię. Tumitak wiedział, że może zabrać ze sobą tylko
ochotników. Gdy z tysięcy mieszkańców dolnych korytarzy zgłosiło się jedynie około dwustu
wojowników, chcąc nie chcąc musiał zadowolić się tą garstką i wyruszył w drogę. Na szczęście, jak mu
się zdawało, obie grupy ochotników były niemal jednakowe.

I oto Korytarze Estetów zaroiły się od owych dwóch setek śmiałków z obnażonymi mieczami i

okrzykami wojennymi na ustach, czekających na chwilę, gdy Tumitak da sygnał do .ataku. Wódz jednak
nie widział potrzeby pośpiechu i prowadził ich przed siebie korytarzem, chcąc przede wszystkim dotrzeć
jak najbliżej centrum miasta, nim zostanie odkryty. Gdy przekonał się, że jest już nie opodal Wielkiego
Placu, dał sygnał i w jednej chwili w Korytarzach Estetów rozpętało się piekło.

Nie ma potrzeby opisywać przebiegu bitwy. Nie była to właściwie bitwa, raczej rzeź, i gdyby nie

dyktowała jej absolutna konieczność, Tumitak wolałby uniknąć walki z Estetami. Pamiętał jednak o
Latrumidorze, artyście, który chciał go zdradzić podczas poprzedniej wyprawy na Powierzchnię, i
ś

wiadom wiarołomnej natury Estetów postanowił, że muszą zginąć.

I zginęli wszyscy, co do jednego; a gdy zwycięski oddział zebrał się w górnym odcinku korytarza

Estetów jakieś czterdzieści godzin później, prezentował istną pstrokaciznę ubiorów. Jedni nosili delikatne
muśliny Estetów, inni zaś nadal ubrani byli w szorstką odzież z rodzinnych stron. Niektórzy dzierżyli w
dłoniach miecze, które przynieśli ze sobą, niektórzy zaś mieli inną broń - miecze i włócznie wykonane
przez Estetów nie tyle do walki, co jako wyszukane przedmioty zbytku. Teraz stanowiły oręż, podobnie
jak wiele innych dzieł rąk artystów. Ktoś dzierżył nawet w dłoni delikatny posążek z brązu, którego
koniec zbrukany był zakrzepłą krwią z przylepionymi włosami w miejscu, gdzie dosięgnął jakiegoś
Estety.

Do tych ludzi przemówił Tumitak, ponownie przypominając o konieczności natychmiastowego

wymarszu. Mówił, że szylki często odwiedzają Estetów. Nikt nie wie, kiedy przyjdą znowu. A lepiej
będzie, żeby to nie szylki zaskoczyły mieszkańców lochów, lecz raczej żeby oni natychmiast udali się na
Powierzchnię, by tam zaskoczyć szylki! - Tak więc - zakończył - ci wszyscy, którzy chcą iść za mną,
niech będą gotowi po najbliższej porze snu, bo wtedy mam zamiar poprowadzić mój oddział do ataku. -
Dał rozkaz do rozejścia się, a sam również oddalił się, by zażyć trochę odpoczynku, którego bardzo
potrzebował.

Po porze snu Tumitak z przyjemnym zaskoczeniem stwierdził, że nie więcej niż dziesięciu ludzi

postanowiło pozostać w Korytarzach Estetów. Tych oddał pod komendę Turanena, syna Nenapusa; sam
zaś następnie, mając za sobą prawie dwustu wojowników, wyruszył na Powierzchnię - ku szylkom!

Doszli w końcu do wąskiego przejścia wykutego w czarnym kamieniu, po którym Tumitak poznał, że

znajdują się niebezpiecznie blisko Powierzchni. Zwołał swoich wodzów i rozpoczął radę wojenną. Była
to doniosła rada, zapewne po raz pierwszy bowiem od dziewiętnastu lub więcej wieków ludzie
rozmyślnie planowali kampanię przeciwko szylkom. Rada stwierdziła że ludziom z lochów brak przede
wszystkim znajomości Powierzchni i zwyczajów szylków. Zdaniem rady, ten brak rozeznania należy jak
najprędzej uzupełnić, inaczej wszelka szansa zwycięstwa zostanie zaprzepaszczona już na początku. Bez
wątpienia konieczne będzie wysłanie zwiadowców na Powierzchnię, by ustalić, jakie panują tam warunki.

Na tę propozycję (przedstawioną przez Nenapusa) Jakranin Datto zaśmiał się głośno i pogardliwie. W

ciągu dwóch tysięcy lat, mówił, znalazł się tylko jeden człowiek dość dzielny, by stawić czoło
niebezpieczeństwom Powierzchni. A oto Nenapus mówi o wysyłaniu zwiadowców, jakby chodziło o
napad na jeszcze jeden mroczny korytarz! Może Nenapus zaproponuje, komu powierzyć funkcję
zwiadowcy?

Nenapus mocno wzburzony miał już odpowiedzieć, gdy przerwał mu Tumitak.
- Datto - oświadczył Lorianin - gdy ludzie z jednego korytarza atakują pomieszczenia innego, funkcja

zwiadowcy czy szpiega jest niebezpieczna, lecz niezbyt ważna czy zaszczytna. Lecz w naszej obecnej
wojnie zwiadowca jest niezmiernie ważny, gdyż nie tylko nasze życie, ale cała przyszłość człowieka
zależy od tego, jakie informacje zdoła przynieść. Z tego grona tylko jeden człowiek widział w życiu

background image

5

Powierzchnię; jeśli on uważa, że powinien poprowadzić zwiadowców, którzy pójdą przed armią, któż
może mu tego prawa odmówić?

Niżsi wodzowie osłupieli.
- Ale my ciebie potrzebujemy, Tumitaku! - zaczęci protestować. - Nigdy przedtem władca nie

podejmował ryzyka pozostawienia swych ludzi bez przywódcy. Jeśli ciebie by zabrakło, cały Wielki Bunt
upadnie.

Tumitak uśmiechnął się.
- Zwołajcie więc armię - zaproponował - i wezwijcie ochotników, by wyszli na Powierzchnię przede

mną!

Wodzowie zamilkli. Nawet oni nie stanęliby sami twarzą w twarz z Powierzchnią, choć z radością

oddaliby życie idąc za Tumitakiem.

Zabójca Szylków odczekał chwilę. - Widzicie? - mówił dalej. - Nie ma wątpliwości, że to ja muszę

poprowadzić zwiadowców. I z tego samego powodu właśnie ów zwiad musi składać się z wodzów, z
przywódców. To między wami, członkowie mojej rady, pragnę znaleźć ochotników. .

Natychmiast dwadzieścia mieczy, głowniami przed siebie, wyciągnęło się w kierunku Tumitaka. Każdy

członek rady chętnie zgodził się iść za Zabójcą Szylków, choć poprzednio nikt nie chciał iść przed nim.
Tumitak zawahał się i wybrał trzech mężczyzn. Wybrał Nikadura, towarzysza lat chłopięcych, czuł
bowiem, że zna go tak dobrze, iż potrafi przewidzieć jego zachowanie w każdej sytuacji. Poza tym
Nikadur był wybornym łucznikiem i posiadał tę jedyną znaną mieszkańcom lochów broń, która potrafiła
zabijać na odległość. Wybrał Dattę ze względu na chłodny zmysł praktyczny i niezawodne męstwo
Jakranina, a także ze względu na jego olbrzymią, niewyczerpaną siłę. W końcu wybrał Torpa, bratanka
Datty, z tych samych powodów, dla których wybrał Dattę.

Kilka godzin później cała czwórka posuwała się w górę wąskiego korytarza o czarnych ścianach, z

mieczami w dłoniach i pakunkami na plecach; za nimi zaś armia pod dowództwem Tumloka i Nenapusa z
niepokojem oczekiwała na ich powrót.

Zwiadowcy doszli do wąskich schodków, wspięli się na nie i w pewnej odległości ujrzeli przed sobą

otwór - wyjście na Powierzchnię. Jednak ku zdumieniu Tumitaka nie widać było czerwonego światła jak
podczas jego poprzednich odwiedzin. Istotnie, żadne światło z Powierzchni nie padało do przejścia!
Tumitak nie umiał, tego wyjaśnić. Gestem nakazał trzem towarzyszom zatrzymać się, a następnie
podpełzł ostrożnie do otworu, który był celem ich długiej wędrówki korytarzami. Zabójca Szylków uniósł
wzrok ponad krawędź otworu i rozejrzał się. Tak jak myślał, cała Powierzchnia pogrążona była w
ciemności! Poczuł ukłucie strachu. Czyżby szylki odkryły nadejście jego ludzi, zastanawiał się, i jakimś
sposobem pogrążyły Powierzchnię w ciemnościach? Może nawet czekały teraz w ukryciu na wyjście
mieszkańców dolnych korytarzy, by ich pozabijać?

Mimo woli Tumitak cofnął się do korytarza i stał tam, zbierając odwagę, która zaczynała go zawodzić.

Raz jeszcze, jak wówczas gdy przeszedł tę drogę samotnie, jego chłodny, żelazny rozsądek pokonał
emocje. Przypomniał sobie, że wszystkie legendy, które kiedykolwiek słyszał o szylkach, wspominały o
ich wstręcie do ciemności. Zaiste, jego cudowna księga, ten rękopis, który znalazł, gdy był jeszcze
chłopcem, powiedział mu, że szylki pochodzą z okolic, gdzie nigdy nie jest ciemno. Teraz i ta historia
wraz z zatartymi legendami jego plemienia, które głosiły, że żaden szylk nigdy z własnego wyboru nie
podejmie walki w ciemności, przekonała go, że owa ciemność nie powstała z zamysłu szylków.

Raz jeszcze więc powrócił do krawędzi otworu i zdobywając się na odwagę, wyskoczył i stanął na

Powierzchni!

Po krótkiej chwili oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności; w oddali ujrzał niewyraźnie jeszcze

jakieś kształty. Drzewa, owe słupy, których szczyty pokrywały osobliwe zielone fale, widział jako
zagęszczone ciemne plamy na tle trochę tylko rzadszej ciemności. O kilkaset stóp prosto przed nim
wznosiły się domy szylków, obeliskowe wieże nachylone pod przeróżnymi kątami, rysujące się
konturami na tle nieba. A spojrzawszy w górę Tumitak ze zdumieniem ujrzał, że sklepienie, za które
uważał niebo, pokryte było setkami, nie, tysiącami drobnych punkcików jasności, bez przerwy
migoczących i połyskujących, a mimo to dających tak mało światła, że z trudem można było powiedzieć,
iż ciemność przy nich się zmniejsza.

Lorianin stał tak przez jakiś czas, a następnie, gdy nic nie mąciło ciszy i spokoju, powrócił do otworu i

krzyknął do przyjaciół. Po kilku chwilach wynurzył się Datto, a zaraz za nim ukazali się Torp i Nikadur.
Rozejrzeli się wokół, wyraźnie zaniepokojeni ciemnością, obawiali się jednak zadawać jakieś pytania,
aby dźwięk głosów nie zdradził ich obecności. Stali bez ruchu, oczekując od Tumitaka rozkazów, aż
Zabójca Szylków, powodowany nagłym impulsem, padł płasko na ziemię i począł się czołgać powoli w
kierunku szylkowych wież, dając jednocześnie znak swym towarzyszom by uczynili podobnie.

background image

6

Dotarcie do budowli zabrało trochę czasu, gdyż najlżejszy szum wiatru w drzewach przerażał

mieszkańców lochów, którzy zamierali wówczas bez ruchu na wiele minut;. w końcu jednak unieśli się z
ziemi i stanęli w cieniu jednej z wież. Dyszeli, nie tyle zmęczeni czołganiem się po trawie, co przerażeni
czyhającym na nich strasznym niebezpieczeństwem; w końcu jednak po wielu minutach nasłuchiwania w
napięciu uspokoili się nieco i zaczęli rozglądać się wokół siebie zaciekawieni otoczeniem. Dziwaczna
była to budowla, w cieniu której się znaleźli: czworoboczny budynek, zbudowany z nieznanego metalu,
wznosił się w górę na ponad sto stóp, a u podstawy miał nie więcej niż piętnaście stóp kwadratowych.
Nachylony był pod kątem co najmniej dwudziestu pięciu stóp w kierunku, z którego nadeszli ludzie. Gdy
tak sterczał nad nimi, zdawało się, że w każdej chwili może runąć i zmiażdżyć ich; a jednak gdy
popatrzyli na jego solidną i mocną podstawę, uświadomili sobie, że budynek ów zapewne stoi tak już od
wieków.

Cały ten wypad wyczerpał odwagę mieszkańców lochów. Bali się zapuszczać w głąb miasta szylków;

stali niezdecydowani przez dłuższy czas, niepewni, co mają robić dalej. Mimo że długo stali w całkowitej
ciszy, ani razu nie słyszeli dźwięków wydawanych przez szylki,, ani nie ujrzeli poruszających się
sylwetek.

W końcu jednak Nikadur zaszeptał Tumitakowi do ucha.
- Coś się dzieje na ścianie Powierzchni po prawej stronie, Tumitaku - szepnął. - Zdaje się, że widzę

słabą poświatę.

Tumitak wzdrygnął się. Była to prawda! Słabe, nierówne światło mgliście jaśniało po prawej stronie

nieba. Wpatrując się, pojął, że owa jasność pada na całą Powierzchnię. Mógł dojrzeć twarze towarzyszy i
nierówności ziemi. Datto i Torp cichym głosem wymieniali uwagi na temat zdumiewającego dziwu -
drzew, na tyle już widocznych, że można je było rozróżnić.

Tumitak przemówił do towarzyszy. - Światło powraca albo powstaje nowe. Dziwna sprawa, gdyż

ś

wiatło to znajduje się po przeciwnej stronie Powierzchni niż tamto, które widziałem, gdy byłem tu

poprzednio.

- Wkrótce będzie dość jasno, by pojawiły się szylki - szepnął Datto. - Może lepiej wróćmy pod ziemię,

Tumitaku?

Lorianin miał właśnie dać odpowiedź twierdzącą, gdy Torp wydał okrzyk przerażenia i dygocząc

gwałtownie wskazał ręką ku drzewom w okolicy jamy. Pod nimi widać było niewyraźne sylwetki sunące
w kierunku wież, a z oddali dobiegł dźwięk klekoczących głosów. Grupa szylków zbliżała się w ich
kierunku!

W jednej chwili całą czwórkę sparaliżował okropny, czysto instynktowny strach. Zdjęci paniką,

rozglądali się za możliwością ucieczki. Powrót do jamy był niemożliwy - grupa pająkowatych istot już ją
minęła. Próba ucieczki w kierunku drzew po przeciwnej stronie była również niemożliwa - intruzi prawie
natychmiast zostaliby wykryci. Jeden tylko kierunek oferował kryjówkę - ale włosy zjeżyły im się na
głowach na myśl udania się w tę stronę. Gdyby jednak tego nie uczynili, i to natychmiast, ich wykrycie
było tylko kwestią chwili. Rzucili się więc biegiem obok wieży, w głąb miasta szylków, żeby uniknąć
przynajmniej bezpośredniego niebezpieczeństwa w nadziei, że przyszłość sama się jakoś ułoży. Już w
trakcie ucieczki różne szelesty i dobiegające z różnych stron klekoczące głosy uświadomiły im, że miasto
budzi się do życia. Półżywi z przerażenia przywarli do muru wieży - wtem pojawiły się przed nimi drzwi,
stare, zniszczone, drewniane drzwi, które Tumitak otworzył pchnięciem i zaczął wpychać przyjaciół do
wnętrza wieży.

Gdyby w środku znajdował się jakiś nieprzyjaciel, mógłby ich bez trudu pozabijać, jak tylko weszli, bo

przeskok z warunków szybko rosnącego światła na zewnątrz do ponurych ciemności w środku sprawiło,
ż

e pomieszczenie zdało się im ciemne niczym głębia Erebu. Wkrótce jednak oczy przywykły do

ciemności i ludzie mogli już mniej więcej rozróżnić zarysy wnętrza wieży. Wielka była ich ulga, gdy
uświadomili sobie, że dom ten nie może być zamieszkały przez nieprzyjaciół.

Podłoga nie była niczym pokryta, stanowiła ją goła ziemia - ten dziwny, zbity pył pokrywający podłoże

Powierzchni; nie widać było również niczego, co przypominałoby jakieś umeblowanie, chyba że wiązka
"słomy w kącie miała służyć za legowisko. Jednak tu i ówdzie wisiały stare, poszarpane liny, a Tumitak
patrząc w górę dostrzegał niewyraźnie, że owe liny prowadzą do wysokości około dwudziestu stóp, gdzie
wielka masa poskręcanych lin, powrozów i sznurów krzyżowała się wielokrotnie na całej szerokości
wieży. Było to istne kłębowisko lin, sieć, pomyślał, gdyż znowu nasunęło mu się podobieństwo szylków-
do pająków. W rzeczywistości bliski był pomyłki, gdyż szylki używały wież tylko jako miejsc
noclegowych i w nocy chroniły się w ich górnych częściach, gdzie spędzały godziny ciemności w
legowiskach sporządzonych z setek krzyżujących się lin i sznurów. Na szczęście wieża, w której znalazł

background image

7

się Tumitak z towarzyszami, była stara, a jej budowniczowie uznali, że nie nadaje się już do
zamieszkania. Wkrótce zobaczymy, jakie znalazła zastosowanie.

Przerażeni mieszkańcy lochów stali przez kilka chwil w ciemnym wnętrzu wieży, a serca ich powoli

zaczynały powracać do normalnego rytmu, gdy raz jeszcze rozległ się złowieszczy klekot szylka, tym
razem prawie za drzwiami. Wzmagał się coraz bardziej i ludzie zrozumieli nagle z zupełną jasnością, że
szylki zbliżają się do tej wieży! Zaczęli się rozpaczliwie rozglądać wokół, szukając jakiejś kryjówki, lecz
cały czas mieli świadomość, że schronienie może być tylko jedno. Próba ukrycia się w labiryncie lin i
sznurów rozpiętych na niewielkiej wysokości ponad ziemią równała się dobrowolnej kapitulacji, tak się
przynajmniej wydawało. Wobec braku innego wyjścia Tumitak i jego towarzysze po chwili gramolili się
już w górę po linach, ginąc w gęstych zwojach poskręcanych sznurów i powrozów. Tuż nad ziemią
krzyżujące się liny nie były liczne, jednak na wysokości dziesięciu stóp wieszano je tak gęsto, że z dołu
zupełnie nie można było dostrzec kogoś, kto by się w nich chował. Tam więc nasi poszukiwacze przygód
wstrzymali wspinaczkę i pochowani w gęstej sieci leżeli, nasłuchując dźwięków, które rozlegały się tuż
za drzwiami. Rozchylając splątane liny Tumitak stwierdził, że ma prawie swobodny widok na dno wieży.
Ukryli się ani trochę za wcześnie, czego dowiódł fakt, że ledwie zajęli wygodne miejsca wśród lin, gdy
drzwi się otworzyły i pojawiło się w nich osobliwe towarzystwo.


II.
Pierwszy wkroczył szylk i Tumitak poczuł jak liny, na których leżał wraz z towarzyszami, zatrzęsły się,

gdy pozostali mieszkańcy lochów zadygotali ze strachu na pierwszy widok dzikich bestii z Wenus. Istota
była typowym przedstawicielem swego rodzaju: miała około czterech stóp wzrostu, dziesięć
pająkowatych odnóży i głowę, która, gdyby nie brak włosów i nosa, mogłaby uchodzić za głowę ludzką.
Wysoko między dwoma odnóżami, tak jak człowiek ujmuje gałązkę między kciukiem i palcem
wskazującym, szylk trzymał metalowy pręt, którego koniec żarzył się jasnym światłem. Na grzbiecie miał
dziwaczną skrzynkę, do której przymocowany był wąż, zwinięty i zakończony długim prętem,
schowanym w pochwie umieszczonej na skrzynce.

Za nim pojawił się następny osobnik, który mógłby być jego bratem bliźniakiem, a na końcu dziwnej

kompanii szli dwaj ludzie! Osobliwy wygląd tych lodzi sprawił, że obserwatorom w górze zaparło dech
ze zdumienia. Mężczyźni byli wysocy, wyżsi nawet niż Tumitak; w rzeczywistości wyższy z tej dwójki
musiał mieć prawie siedem stóp wzrostu. Jednak to nie ich wzrost zdumiał Tumitaka i jego przyjaciół,
lecz raczej ich niewiarygodna smukłość i dziki wyraz twarzy. Ich ręce i nogi były długie i żylaste; uda
mieli może nieco grubsze niż ramię Tumitaka. W pasie byli zaskakująco wąscy; szyje też były chude.
Natomiast mieli potężnych rozmiarów klatki piersiowe, podobnie jak głowy. Nie można powiedzieć, że
ciała ich były nieproporcjonalne; nie, było w nich coś, co kazało się domyślać, że do określonych celów
ci ludzie byli może bardziej funkcjonalnie zbudowani niż nawet Datto, ten siłacz z korytarzy. Obserwując
tę dwójkę widać było, że stanowią oni inną rasę, tak jak oczywiste było, że Esteci również należeli do
innej rasy. Gdyby porównać obraz dawnych psów ze Złotego Wieku, zwanych chartami, z dzisiejszymi
psami, można byłoby zrozumieć różnicę między mieszkańcami korytarzy, a owymi stworzeniami
wyhodowanymi przez szylki.

Ludzie ci odziani byli tylko w tkaninę okręconą w połowie tułowia i opadającą do kolan; tkanina spięta

była pasem, z którego zwieszał się miecz. W każdej dłoni trzymali groźnie wyglądający bicz ze skóry
jakiegoś zwierzęcia, a gdyby to jeszcze nie wystarczyło, by ich wyróżnić, ich włosy i obfite brody były
czarne! Mieszkańcy lochów, którzy nigdy nie widzieli włosów innej barwy niż ruda (oprócz jasnych
włosów Estetów)v nie zdziwiliby się bardziej, gdyby włosy tamtych były zielone.

Owi ludzie weszli za szylkami do pomieszczenia i od razu rozłożyli się na legowiskach ze słomy.

Szylki mruknęły coś do nich cichym klekoczącym szeptem, a następnie, zgasiwszy lampy, odwróciły się i
wyszły z wieży. Ludzie pozostali na miejscu leżąc na słomie i okazując wyraźne oznaki zmęczenia. Po
chwili jeden z nich przemówił słabym głosem.

- W Kajmaku widziałem prawdziwe polowania, Tloku - powiedział, a w głosie jego dało się słyszeć

wyraźne szyderstwo. - Pamiętam czasy, gdy łapano trzech, a nawet czterech dzikusów, nim noc zapadła.
Powinieneś zobaczyć takie polowania w wielkim mieście, Tloku.

Człowiek zwany Tlokiem odpowiedział mruknięciem.
- Gdy zobaczysz polowanie w Szemie, Traku, będziesz wiedział, że gonisz za prawdziwym dzikusem.

Ci tak zwani dzicy, na których polujesz w Kajmaku, są oswojeni, specjalnie hoduje się ich do łowów.
Wiesz o tym dobrze.

background image

8

Trak wyglądał na zbitego z tropu; odwróciwszy się w stronę legowiska wyjął spod słomy niewielki

dzbanek. Wylał z niego na dłoń trochę oliwy i począł smarować swój bicz. Po chwili znowu ośmielił się
na tyle, by zabrać głos.

- Nie bez powodu Hun-Pna nazywany jest "ostrożnym" - zauważył. - Nigdy nie widziałem łowcy

postępującego z taką ostrożnością. Można by pomyśleć, że spodziewa się, że któryś z dzikich odwróci
się, by nas uśmiercić. Mogliśmy powalić tę dzikuskę, którą ścigaliśmy wczoraj wieczorem, i dotrzeć do
Szemu jeszcze przed zmrokiem, gdyby nie to, że Hun-Pna bał się nas wypuścić.

Tlok uniósł się na legowisku i popatrzył na swego towarzysza. Widać było, że podziela jego opinię o

szylku, który był ich panem i władcą.

- Gdy będziesz służył Hun-Pnie tak długo jak ja - oświadczył - przywykniesz do jego obyczajów. -

Pogrzebał w słomie, wydobył inny, większy dzban, napił się głośno, po czym mówił dalej. - Widziałem
raz, jak zaprzestał pościgu i odwołał nas po wielu godzinach pogoni tylko dlatego, że osaczony dzikus
bronił się!

- Ale przecież oni zawsze bronią się, gdy są osaczeni, prawda? - zapytał Trak, który był najwyraźniej

młodszy i doświadczeniem ustępował towarzyszowi.

- Tylko mniej więcej jeden na pięciu walczy naprawdę - odpowiedział starszy. - Pozostali opierają się

słabo, tak że nie warto przejmować się tą obroną. Mają dość rozsądku, by zdawać sobie sprawę, że jeśli
zdobędą nad nami przewagę, szylkowie natychmiast ich dobiją.

Rozmówcy zamilkli znowu na jakiś czas, a wysoko nad nimi czterej milczący obserwatorzy w

zdumieniu zastanawiali się nad tym, co usłyszeli. Po chwili starszy z dwójki odezwał się ponownie. -
tChociaż... widziałem parę zajadłych walk z udziałem dzikusów. Kobiety Tainów znane są z furii.
Przypominam sobie łowy sprzed dwóch lat i najcięższą walkę, jaką w życiu stoczyłem. Była to również
kobieta. Ona jednak nie uciekała, jak ta wczoraj. Jej skalp ozdabia teraz wieżę Hun-Phy.

Tlok wydawał się zaciekawiony.
- Opowiedz mi o tym - zaproponował.
- No więc - zaczął- ten starszy, a w jego zachowaniu zaznaczyła się pewna pyszałkowatość, która do

wściekłości doprowadzała słuchających na górze mieszkańców korytarzy - widzisz, Hun-Pna wydawał
wielką ucztę na cześć Koniunkcji i zaprosił połowę szylków z Szemu. Była ich prawie setka, był nawet
sam stary Hach-Klotta; oczywiście jednym z głównych punktów programu uczty miała być ofiara
poświęcona ojczystej planecie. Jak pewnie wiesz, w czasie obchodów Koniunkcji nie składa się Ofiary z
Estetów, więc nas wypuszczono, żebyśmy spróbowali pochwycić żywcem jakichś dzikich.

Postanowiliśmy poszukać Tainów; Hun-Pna zawsze na nich poluje, bo ich korytarze są blisko

Powierzchni. Dla "ostrożnego" wyprawa do głębszych korytarzy oznaczałaby ryzykowanie głową.
Wpuścił nas po prostu wejściem do lochu i usiadł czekając, aż wystawimy kilku dzikich i napędzimy do
niego. Tak więc ja i jeszcze dwóch Mogów ruszyliśmy w głąb korytarzy Tainów. Miałem oczywiście
miecz i bicz, podobnie jak każdy z pozostałych, co wystarcza za obronę przed Tainami. Ci Tainowie są
sprytni, lecz boją się własnego cienia.

Niewiele czasu upłynęło, kiedy jeden z pozostałych Mogów wyśledził Taina i pogonił go ku

Powierzchni. Gdy zniknął w korytarzu, ja sam wpadłem na kobietę z dzieckiem w ramionach. No,
przyznasz chyba, że to była gratka, szylkowie są zadowoleni, gdy schwyta się żywe szczenię. Rzuciłem
się więc na nią, oczekując łatwej zdobyczy, lecz ona skoczyła na mnie jak wilk. W ręku miała kij i nim
zdołałem unieść bicz, oszołomiła mnie ciosem w kark, po czym momentalnie umknęła kierując się ku
Powierzchni. Musiała z przerażenia stracić rozum, inaczej nigdy nie pobiegłaby w tę stronę, bo na całej
drodze na Powierzchnię nie było już bocznego przejścia ani odgałęziającego się korytarza. Cios ogłuszył
mnie i stałem przez chwilę, żeby dojść do siebie, nim ruszyłem za nią.

Poszedłem za nią ku wyjściu, nie śpiesząc się zanadto. Miałem nadzieję, że szylki pochwycą ją, kiedy

tylko się pokaże, lecz niestety, zajęci byli tym Tainem, którego wystawił drugi Mog, i kiedy dotarłem do
wyjścia, ujrzałem ku swemu zdumieniu, że kobieta wydostała się poza tłum i biegnie jak szalona w
kierunku lasu. Zawołałem do Hun-Pny o pomoc i ruszyłem w pościg, nie oglądając się za siebie, by
sprawdzić czy ktoś mi towarzyszy. Oczywiście byłem pewien, że tak.

No więc owa Tainka miała nade mną sporą przewagę, a wiesz, jak nierówne i kamieniste są okolice

lochów Tainów. I dopiero kiedy nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa i niosły mnie zbyt wolno, bym
mógł ją dogonić, zaczęła tracić oddech. W końcu oparła się o zbocze i zwróciła się ku mnie, warcząc
zajadle. Zbliżyłem się do niej ostrożnie pamiętając, że muszę, jeśli to możliwe, schwytać ją żywą.
Odwróciłem się, by popatrzeć, jak daleko są szylki i ku memu zdziwieniu nie zobaczyłem ich nigdzie!
Przez chwilę zacząłem się obawiać, że będę musiał porzucić łup, bo nikt z nas nie jest przyzwyczajony do

background image

9

walki bez szylka za plecami, chyba rozumiesz, lecz w końcu podjąłem śmiałą decyzję. Zaatakuję tę
Tainkę i pokonam ją samodzielnie. Podszedłem więc do niej tak ostrożnie, jak się dało.

Stała, dysząc ze zmęczenia i wciąż przyciskając do siebie dziecko; gdy się zbliżyłem, zaczęła wywijać

wokół siebie kijem.

- Poddaj się, głupia - powiedziałem - nie zabiję cię, chcę cię pojmać żywą.
- Żywą! - zakpiła. - Do jakiego celu? Do łóżka czy na stół?
Nie odpowiedziałem. Po co? Nie miałem ochoty spółkować z żadną z dzikich kobiet, nawet gdyby

miało mnie to kosztować życie; gdybym zaś jej powiedział, że potrzebna jest na ofiarę, nic by to nie
pomogło. Śmignąłem więc biczem i walka rozpoczęła się.

A była to prawdziwa walka! Gdy tak ścieraliśmy się przez długie minuty, niejeden raz dosięgnął mnie

cios jej diabelnego kija, ona zaś broczyła krwią z miejsc, gdzie mój bicz rozciął jej skórę. W końcu
wpadłem na pomysł i zacząłem kierować uderzenia biczem nie w jej kierunku, ale ku dziecku! Odtąd
wydawało się, że zwycięstwo przyjdzie mi z łatwością. Dzikuska tak była pochłonięta osłanianiem
dziecka, że nie miała czasu na walkę. Po chwili zaczęła płakać i przeklinać mnie. Powiedziała, że jestem
diabłem wcielonym i nie zasługuję, by nazywać mnie człowiekiem. Wiesz, o co chodzi, sam słyszałeś te
brednie dzikich. Taka gadanina nigdy mnie nie obchodziła. Urodziłem się Mogiem i Mogiem Umrę. Gdy
zaczęła tak mówić, wiedziałem już, że nadchodzi dla niej moment załamania, i na nowo wstąpiła we mnie
nadzieja, że uda mi się dostarczyć żywcem matkę i dziecko. Lecz właśnie gdy czekałem aż upadnie i
podda się, krzyknęła nagle "Nie!" i uniósłszy dziecko wysoko nad głową cisnęła nim o ziemię i rozbiła
mu kijem głowę. Następnie rzuciła, się na mnie z wściekłością, drapiąc, gryząc i plując, aż w końcu
faktycznie w obronie własnej musiałem użyć przeciwko niej miecza.

Powróciłem z polowania z niczym poza skalpem kobiety, lecz Hun-Pna powiesił go wśród swych

trofeów, gdzie dotąd się znajduje.

Mówiący umilkł wreszcie; nakrył się słomą i najwyraźniej układał się do drzemki. Drugi mężczyzna po

chwili miał zamiar pójść w jego ślady, lecz jego przygotowania zostały gwałtownie przerwane w wyniku
decyzji, którą mieszkańcy lochów podjęli u góry wśród lin.

W czasie opowiadania tej ponurej historii obserwatorzy na górze słuchali jej z przerażeniem. Nigdy

przedtem nie zaświtało im w głowie przypuszczenie, że mogą istnieć ludzie do tego stopnia podli i
nikczemni, że polują na istoty swego rodzaju li tylko dla przyjemności szylków. Opowieści Tumitaka
przygotowały ich na zetknięcie się z Estetami, ale ta rasa czcicieli szylków znajdowała się na jeszcze
niższym poziomie człowieczeństwa niż Esteci!

Gdy tak słuchali historii Mogą, w umysłach Tumitaka i jego towarzyszy rósł wstręt do tych stworzeń, a

gdy Tlok zakończył opowieść, w oczach wszystkich pojawił się przebłysk tej samej myśli - owe stwory
ż

yją już o wiele za długo. Mieszkańców lochów dławił mroczny, ślepy gniew. Po pytającym spojrzeniu

Datty i Torpa oraz potakującym geście Tumitaka cała czwórka bez słowa opadła na ziemię przed
zdumionymi Mogami z zamiarem pozbawienia ich życia.

Nie ulega wątpliwości, że seria zwycięstw odnoszonych przez ludzi w korytarzach napełniła ich zbytnią

pewnością siebie. Dzicy z mrocznych korytarzy ulegli wobec przewagi ich broni, Esteci zaś zostali
pokonani bez walki; Tumitak i jego towarzysze myśleli, że czeka ich nie bitwa, lecz raczej egzekucja.
Było ich więcej, ponadto zaatakowali znienacka, byli więc pewni, że w jednej chwili wyprawią Mogów
na tamten świat. Jednakże gdy się już znaleźli na ziemi, w mig pojęli swój błąd. W okamgnieniu
Mogowie stali już plecami do siebie i dzierżąc miecze w dłoniach bronili się tak bohatersko, że przez
chwilę wynik walki był niepewny. Ponadto w czasie walki Mogowie wołali - głośno wołali swych panów
na pomoc!

Tumitak zdał sobie sprawę z szaleństwa ataku prawie natychmiast po jego podjęciu; ale nawet gdy

sobie to uświadomił, był przekonany, że zryw był w jakiś sposób usprawiedliwiony. Gdyby przynajmniej
udało się zabić Mogów, ich życie nie zostałoby poświęcone na próżno.

Jeden z wysokich, czarnowłosych osobników leżał już na ziemi, Torp rzucił się na niego i dobił silnym

ciosem w szyję. Przez krótką chwilę, gdy uwaga dwóch innych mieszkańców lochów była tym zajęta,
drugi Mog odwrócił się i popędził jak rączy jeleń obok Datty i przez drzwi, nadal wołając szylki na
pomoc.

Datto zaryczał z gniewu i chciał puścić się w pogoń, lecz Tumitak powstrzymał go chwytając za ramię.
- Szybko, Datto, musimy się znów ukryć - szepnął wzburzony. - W górę, na liny! Szybko!
Bez chwili wahania skoczył Nikadur ku linom i począł się wspinać, a pozostała trójka natychmiast

poszła za jego przykładem. Na zewnątrz wzmagały się klekoty i trzaski wydawane przez szylki i ledwo
mieszkańcy lochów dobrze się ukryli wśród splecionych sznurów, gdy Mog wpadł ponownie do wieży, a

background image

10

zaraz za nim pojawiła się gromada szylków. Wszystkie stwory były uzbrojone: każdy miał na sobie
skrzynkę z wężem, taką samą, jaką nosił ów pierwszy szylk, który zaglądał tu poprzednio.

Teraz jednak w kleszczach szylków znajdowały się długie, dziwaczne rury wylotowe.
Szylki rozejrzały się wokół ze zdumieniem, a potem jeden z nich wskazał w górę. Mieszkańcy lochów

nie zaprzestali wspinaczki, gdyż według wszelkiego prawdopodobieństwa sieć lin sięgała aż do szczytu
wieży; pięli się więc uparcie chcąc tylko znaleźć się jak najdalej od dzikich władców Powierzchni. Mieli
jednak przeczucie, że ucieczka nie ma szans powodzenia, a ostatnie ich nadzieje runęły, kiedy dwa szylki
schowały rury wylotowe broni do pochew i z wielką wprawą zaczęły wspinać się za nimi.

Czterej zdesperowani mieszkańcy lochów nie mieli innego wyjścia, tylko kontynuować beznadziejną

wspinaczkę i błagać los o jakieś cudowne wybawienie. Nikadur w dalszym ciągu znajdował się na czele,
zaraz za nim wspinał się zwinny Tumitak, lecz olbrzymie rozmiary. Datty i jego potężnego bratanka
hamowały ich ruchy, toteż znajdowali się oni o wiele niżej niż Lorianie.

Labirynt lin i powrozów zagęszczał się w miarę wspinaczki, aż w końcu nie można już było dostrzec

podłogi wieży; lecz dochodzące z dołu dźwięki kazały pamiętać, że szylki zbliżają się w szybkim tempie.
Nagle gdzieś pod Tumitakiem rozległ się krzyk - krzyk cierpienia. Potem nastąpiła dzika szamotanina,
hałas, łomot ciał staczających się po linach i głośny trzask! Tumitak obejrzał się, lecz widok zasłaniała
mu plątanina lin; nagle liny rozsunęły się i pojawiła się w nich przerażona twarz Datty, której śmiertelna
bladość dziwnie kontrastowała z rudym zabarwieniem brody i włosów.

- Torp! - krzyknął z bólem w głosie - Tumitaku, złapali mojego bratanka Torpa. To on spadł. Rzucili się

na niego i chcieli sięgnąć mu do gardła tymi piekielnymi kleszczami! Bronił się, lecz stracił równowagę i
upadł. Ale szylki też przypłaciły to życiem! Też przypłaciły życiem! Już nie jesteś jedynym Zabójcą
Szylków, o władco Loru!

Olbrzymi Jakranin płakał, przesuwając się w górę, gdyż bratanek był dla niego wszystkim i miał zostać

jego następcą jako władca Jakran. Tumitak również uczuł ból w sercu na myśl o tym, że Torpa nie ma już
z nimi. Jednak nic nie odrzekł wodzowi Jakran, pragnąc resztę sił oszczędzić na wspinaczkę. Nagle
Nikadur, który zniknął mu z oczu w sieci u góry, wydał okrzyk i w jednej chwili serce Tumitaka
pogrążyło się w jeszcze większej rozpaczy. Czyżby i tego przyjaciela miał utracić? Czyżby szylki
zaatakowały ich od góry? Zaczął posuwać się jeszcze spieszniej zastanawiając się, czy zdoła dotrzeć do
przyjaciela na czas, by mu pomóc.

Rozsunął liny nad sobą, wspiął się wyżej i ujrzał przyćmione światło przedostające się przez sieć. Po

chwili w polu widzenia pojawiła się sylwetka Nikadura, ciemno rysująca się na tle tego nowego światła.
Blask padał od jednej ze ścian i gdy Tumitak dotarł do przyjaciela, zrozumiał powód jego okrzyku.

Ś

wiatło wydobywało się z małego okrągłego okienka umieszczonego na samym szczycie wieży.

Nikadur krzyknął odruchowo, gdy przez nie popatrzył i po raz pierwszy ujrzał Powierzchnię w pełnym
blasku dnia. Kiedy Tumitak wyjrzał poza krawędź okienka, sam ledwie mógł powstrzymać się od
okrzyku.

Przez szybę widać było miasto szylków, a z parapetu zwieszał się pęk lin. Ich końce przymocowano do

okien w innych wieżach; szylki zapewne używały tych lin do przenoszenia się z jednej wieży do drugiej
bez schodzenia na ziemię. W dole Tumitak widział inne wieże oraz stale powiększający się tłum szylków,
wśród których gdzieniegdzie pojawiała się zarośnięta twarz Mogą.

Jednakże nie tłum na dole ani liny łączące wieże, ani nawet nie szeroka panorama z okna wyrwała

okrzyk zdumienia z piersi Nikadura. Powodem było pierwsze spojrzenie na słońce! Nawet w tak
rozpaczliwej sytuacji słońce wywarło największe wrażenie na nim, gdy pierwszy raz w życiu ujrzał w
pełni oświetloną Powierzchnię. Co prawda Tumitak, który widział słońce już przedtem, był zdumiony
prawie tak samo. Słońce, które widział poprzednio, było czerwoną kulą połyskującą przyćmionym
blaskiem i opadającą na zachodzie, podczas gdy ów olbrzymi krąg, oślepiający intensywnym białym
ś

wiatłem, wisiał dokładnie po przeciwnej stronie nieba. Przez chwilę zastanawiał się nad tą zagadką, lecz

szybko zataił zdumienie w głębi duszy i spróbował skupić się nad obmyślaniem możliwości ucieczki.

Metalowe ściany opadające w dół poza krawędzią okna były równie gładkie jak szkliste ściany jego

rodzinnego korytarza - tędy możliwości ucieczki nie było. Gdyby nawet udało mu się zsunąć po murze
wieży, nic by mu z tego nie przyszło, ponieważ tłum szylków zwiększał się tak szybko, że zajmował cały
teren wokół; Tumitak widział, jak coś sobie -pokazywały i gestykulowały gwałtownie, zupełnie tak samo,
jak zachowuje się tłum ludzi w podobnych okolicznościach.

Między Lorianami znalazł się nagle Datto i wychylił swój potężny tułów ponad krawędź okna. Oczy

miał wciąż pełne łez z powodu śmierci Torpa, ale nie wspominał już o swym nieszczęściu. Myśli jego
również zajmowała sprawa ucieczki.

background image

11

- Nadchodzą, Tumitaku - powiedział. - Inne szylki wspinają się po linach. Co teraz zrobimy? Wracamy,

by z nimi walczyć?

Lorianin uczuł ciepło w sercu, gdy uświadomił sobie gotowość Datty do walki z szylkami.

Przynajmniej ten człowiek zrozumiał nauki, które głosił tak długo i żarliwie wśród mieszkańców lochów.
Jednak teraz pokręcił głową na propozycję Datty i dalej wyglądał przez okno. Pozostawała im jedna
możliwość ucieczki, tak nikła, że z niechęcią nawet o niej myślał. W końcu jednak, gdy usłyszał hałas
gdzieś niedaleko w dole i pojął, że ścigające ich szylki wkrótce dobrną do okna, zdecydował się
przystąpić do wykonania swego desperackiego planu.

Końce lin zwieszających się z parapetu sięgały do wież, które w większości były zamieszkane. Tumitak

widział w oknach twarze szylków, w jednym pojawiło się nawet zarośnięte oblicze Moga. Dwa okna były
jednak puste i Tumitak wskazał na bliższe z nich.

- To nasza jedyna szansa - powiedział, starając się ukryć rozpacz w głosie. - Szansa jest niewielka, ale

może uda nam się przejść i uciec potem z drugiej wieży.

Nikadur, który zajmował najlepsze stanowisko przy oknie, w lot pochwycił ten pomysł i wychyliwszy

się przez otwór zawisnął na linie. Przesuwał się po sznurze na rękach. Tumitak skinął na Dattę, by
poszedł za nim. Wielki Jakranin potrząsnął głową.

- Nie czas na bohaterskie gesty, o władco Loru - powiedział. - Dolne korytarze bardziej potrzebują

ciebie niż mnie. Szansa ucieczki jest i tak niewielka, więc po co ją jeszcze zmniejszać? Idź ty, a ja pójdę
za tobą i będę was osłaniał z tyłu.

Ta koncepcja nie podobała się Tumitakowi, który przez chwilę chciał zaoponować, lecz narastające

niebezpieczeństwo-uświadomiło mu, że czas jest cenny:, stanął więc w oknie i ruszył za Nikadurem,
przesuwając się na rękach.

Lorianin raz jeden spojrzał w dół, gdy wisiał niczym małpa na sznurze, lecz od razu dostał zawrotu

głowy i musiał pośpiesznie skierować wzrok w górę. Gdy przekonał się, że ma Nikadura tuż przed sobą,
zwolnił tempo posuwania się na tyle, by obejrzeć się i sprawdzić, czy Datto poszedł w ślad za nim. Obraz,
jaki ujrzał w tym przelotnym momencie, miał na długie lata pozostać w jego pamięci.

Szylki dotarły do okna i Datto zmuszony był odwrócić się i stawić im czoło. Tumitak widział, jak

wielki wódz Jakran, którego jeden szylk starał się za wszelką cenę dosięgnąć kleszczami z tyłu, porwał
innego szylka i cisnął go przy wtórze klekotu i pisków przez okno. Dobył następnie miecza i krzyknął do
Tumitaka.

- Mają mnie, Tumitaku - zawołał. - Nie zdołam ich zatrzymać. Jest wiele... - zawahał się i wtem

zaświtał mu jakiś pomysł. - Trzymaj się mocno liny, Tumitaku!

Wódz Lorian patrzył w zdumieniu pomieszanym z rozpaczą, jak Datto uderza mieczem. - Trzymaj się

mocno liny! - ponownie krzyknął Jakranin, a ostrze miecza uderzyło w sznur przecinając go do połowy.
Pełen obaw, nie rozumiejąc motywów postępowania Datty, Tumitak przywarł jeszcze mocniej do liny i
wtedy miecz ponownie uderzył, gładko odcinając sznur w miejscu, gdzie był umocowany do okna.

Tumitak zdołał jeszcze dojrzeć, jak Dattę wciągnięto do wnętrza w momencie uderzenia mieczem; w

następnej chwili Lorianin odlatywał już od wieży. Myślał już tylko o niechybnej śmierci, a jednak jakiś
wewnętrzny instynkt kazał mu zastosować się do ostatniego żądania Datty i trzymać się liny jak ostatniej
deski ratunku. Ujrzał, jak ze straszną szybkością zbliża się do ziemi, zobaczył, że dolatują do wieży, do
której przymocowany był drugi koniec sznura; nagle nastąpił potężny wstrząs i z góry dobiegł go okrzyk
przerażenia Nikadura. Lina przeniosła ich poza pochyloną wieżę; jej koniec, obciążony Lorianami,
zadziałał jak wahadło ,i po chwili ziemia, która dotąd zbliżała się w tempie przyprawiającym o mdłości,
zaczęła się znowu oddalać!

Ledwie obaj Lorianie mgliście zdali sobie sprawę, że jakimś cudem" ( udało im się uniknąć śmierci,

gdy ręka Tumitaka zaczęła się ześlizgiwać z liny. Lorianin schwycił za najbliższy przedmiot, którym
okazała się noga Nikadura; usłyszał jeszcze jeden okrzyk, a po chwili obaj wirowali już w powietrzu, by
wkrótce wylądować w gałęziach drzewa, które rosło opodal wież.

Choć oszołomieni i podrapani na skutek upadku, Lorianie nie tracili ani sekundy chcąc wykorzystać

nową możliwość ucieczki. W jednej chwili zsuwali się już po ulistnionych gałęziach. Tumitak zastanowił
się przelotnie nad dziwnym obiektem, w którym się znalazł, ale gdy doszedł do wniosku, że nic mu z tej
strony nie zagraża, całą uwagę skupił na ucieczce.

Szylki zostały widocznie zaskoczone nagłym rozwojem wypadków, skoro nie od razu podjęły pościg.

W istocie Lorianie znajdowali się już poza drzewem, gdy doszły ich okrzyki i klekoty od strony wież,
ś

wiadczące o tym, że szylki zorganizowały pogoń. Rozejrzeli się wokół, na próżno starając się dostrzec

otwór prowadzący do ich własnych korytarzy. Znajdował się on daleko na prawo ukryty wśród drzew;
krzyknąwszy więc do Nikadura, by biegł za nim, Tumitak zagłębił się w las oddalając się od Szemu.

background image

12

Bez tchu, poranieni, wyzbyci wszelkich zamiarów podboju Powierzchni, dwaj mieszkańcy lochów

uciekali przez zarośla jak króliki, a za nimi coraz bardziej wzmagały się odgłosy pościgu.


III.
Trudno pisarzowi naszych czasów odtworzyć myśli, które przebiegały przez głowy Lorian w czasie ich

ucieczki przez las w rozpaczliwym popłochu. Od tamtych bohaterów świat dzisiejszy dzieli trzy tysiące
lat, lat nieustannych zmian i postępu; w bezpiecznym i jednostajnym życiu, które prowadzimy, niewiele
jest możliwości odtworzenia ich gwałtownych uczuć. Możemy oczywiście łatwo pojąć, że strach ów;
mroczny, ślepy strach, który czasem nawiedza nas w koszmarach nocnych, był zapewne w ich umysłach
najsilniejszy. Musiały jednak być jeszcze inne doznania, inne uczucia.

Cóż na przykład mogli myśleć o drzewach, które rosły na każdym kroku? Bez wątpienia zdawać się

musiały dziwacznymi formami życia, bo istoty z podziemi znały roślinność jedynie z legend. Cóż sądzili
o przerażonych krzykach ptaków lub o nagłym pojawieniu się królika zaskoczonego odgłosem ich
ucieczki? Jaka była ich reakcja na widok strumyka lub gęstwiny jeżyn czepiających się i rozrywających
im odzież? Lub na widok wielkiego, okrągłego słońca świecącego pośród drzew coraz silniejszym
blaskiem, unoszącego się coraz wyżej nad ich głowami? Łatwo możemy sobie wyobrazić, że to wszystko
nie wywarło wielkiego wrażenia na Lorianach w czasie ucieczki, nie można jednak zaprzeczyć, że jakiś
wpływ mieć musiało. A nad tą gmatwaniną myśli w ich głowach rósł odgłos nadciągającego coraz bliżej
pościgu szylków.

Było to prawdziwe szczęście dla Lorian, że szylki zostały zanadto zaskoczone, by wyruszyć za nimi od

razu. Nim zorganizowano grupę pościgową, mieszkańcy lochów przepadli już w gęsto zalesionym terenie
zaraz za skrajem miasta i minęło dobre pięć minut, nim Mogowie wypuszczeni przez szylki znaleźli ich
trop i ruszyli za nimi. W tym czasie Tumitak i jego towarzysz wspięli się po kamienistym, stopniowo
wznoszącym się zboczu pagórka i zbiegli już po drugiej stronie.

Uciekali w najwyższym przerażeniu, nie myśląc o niczym oprócz tego, by znaleźć się jak najdalej od

miasta nieprzyjaciół. Po tej strome pagórka drzewa się przerzedziły, lecz w miarę schodzenia posuwanie
się naprzód stawało się coraz trudniejsze ze względu na wysokie trawy i krzewy, które porastały zbocze.
Gdyby znali okolicę, wiedzieliby, że znajdują się teraz w dolinie szerokiej i płytkiej rzeki, która
przepływa niedaleko od Szemu. Rzeka miała zwykle tylko kilkaset stóp szerokości i kilka głębokości,
lecz po ostatnich wiosennych deszczach płynęła rwącym, wezbranym nurtem przecinając dolinę ostrym
zakolem w drodze do morza.

Lorianie pędzili ku niej i wkrótce wpadli w gęste zarośla wierzb i olszyn rosnących na brzegach,

kierując się racjonalną nadzieją, że gęsta roślinność skryje ich przed oczami ścigających.

Gdy dopadli zarośli, Tumitak odważył się rzucić pośpieszne spojrzenie za siebie. Daleko u szczytu

pagórka dojrzał ścigających, którzy pokonali już grzbiet i pośpiesznie zmierzali w, głąb doliny. Wśród
nich było przynajmniej tuzin szylków, większość niosła owe dziwne skrzynki z przymocowanymi do nich
wężami, na czele zaś gromady ujrzał grupę ludzi do polowań - Mogów o zarośniętych twarzach.

Gdy tak patrzył, wyśledził go jeden z Mogów i chrapliwym okrzykiem zwrócił uwagę pozostałych na

cel pogoni.

W serce Tumitaka wkradła się rozpacz, bo nigdy jeszcze od początku wyprawy nie był w tak

niebezpiecznych opałach, jak obecnie. A gdyby mu powiedzieć, że sytuacja może być jeszcze gorsza,
pewnie by nie uwierzył. Tymczasem odwrócił się i skoczył w gąszcz łozy, i wtem usłyszał, jak
znajdujący się przed nim Nikadur wydał okrzyk przerażenia! Przedarł się szybko naprzód, nie pojmując
co mogło się stać, i ujrzał, że jego towarzysz przerwał ucieczkę. Przerwał, gdyż dotarł do brzegu wody i
nie mógł uciekać dalej!

Dla obu zrozpaczonych Lorian była to ostatnia kropla przepełniająca czarę. Obaj nie widzieli już żadnej

możliwości, ratunku, gdyż miejsce, w którym stali, okalała rzeka i nie można było uciekać ani na prawo,
ani na lewo. Za sobą słyszeli wycie Mogów i wrogie, nieludzkie głosy szylków.

Nigdy jeszcze dotąd nikt nie miał większego prawa powiedzieć, że znalazł się między młotem i

kowadłem.

Jak zwierzątko osaczone w końcu przez drapieżnika Nikadur skulił się na brzegu i ukrył twarz w

dłoniach. Tumitak wiele oddałby za umiejętność poddania się i odczucia tej ulgi całkowitej rezygnacji,
którą czuł Nikadur, lecz coś w jego duszy kazało mu umierać w walce. Wydobył pistolet z trzema
cennymi pociskami, które zostały jeszcze od dnia, gdy zabił szylka; przez głowę przemknęła mu myśl, że
jeśli musi zginąć, zginie przynajmniej walcząc z wrogami człowieka, a taki honor nieczęsto przypadał
Lorianom.

background image

13

Gdybyż ci dwaj wiedzieli, że żadnemu z nich nie było pisane zginąć w ten sposób jeszcze przez wiele

długich lat... Przez wiele dni, nim jeszcze trafili w to miejsce, sama natura przygotowywała im drogę
ucieczki. Teren, na którym stali, znajdował się kilka stóp ponad poziomem rzeki; był to wysoki,
rozsypujący się wał nadbrzeżny i wody wiosennego przyboru podmywały go, aż miejsce to znalazło się
kilka stóp nad wodą. Pod ciężarem Lorian nawis zaczął się chwiać, do tego stopnia, że wystarczyłby
najmniejszy wstrząs do oderwania go i rzucenia w fale. Gdy szylki i ich gończy Mogowie zaczęli
przedzierać się przez zarośla, by pochwycić uciekinierów, wielka kłoda pochwycona wirem i rzucona na
brzeg uderzyła z głuchym stuknięciem w wał - i dzieło erozji dokonało się! Tumitak poczuł, jak ziemia
usuwa mu się nagle spod stóp; wydawało mu się, że cały świat podskoczył pod nim jak oszalały - po
chwili Lorianin runął z pluskiem do lodowato zimnej wody chwytając ustami powietrze, walcząc z
prądem, przekonany, że zaraz utonie. Nadal kurczowo trzymał pistolet, bo jakiś tajemniczy,
podświadomy instynkt samozachowawczy kazał mu przyciskać go do siebie mocno podczas wszystkich
wydarzeń, które nastąpiły potem.

Gdy Tumitak wypłynął na powierzchnię po pierwszym zanurzeniu w lodowatej wodzie, wyrzucił

ramiona na bok i próbował instynktownie uratować się przed utonięciem. Pływać nie umiał, w końcu
przez całe życie nie widział tyle wody naraz, by można było w niej pływać, lecz jakiś podświadomy
instynkt kazał mu wykonywać rozpaczliwe ruchy; nagle uderzył ręką o kłodę, która była przyczyną jego
nagłego spotkania z tym zdumiewającym wodnym żywiołem. Schwycił ją, objął ramieniem i podciągnął
się na niej. Drugą ręką, w której trzymał pistolet, uderzył w czyjąś mokrą, rudowłosą głowę i ku swemu
zdziwieniu ujrzał bladą, przerażoną twarz Nikadura, któremu widocznie udało się pochwycić kłodę i
wspiąć się na nią z drugiej strony.

Gdy Lorianie przestali już łapczywie chwytać ustami powietrze i pluć wodą, i gdy na tyle doszli do

siebie, że mogli rozejrzeć się wokół, spostrzegli, że kłoda wyrwała się z wiru i znowu płynęła z prądem,
oddalając się z każdą chwilą od brzegu. Na chwilę powstała w nich nadzieja - niebezpieczeństwo śmierci
ze strony szylków już im nie zagrażało - lecz potem uświadomili sobie, że wcale nie są tu bezpieczniejsi;
grożąca im śmierć, poprzednio krótka i litościwa, mogła stać się teraz długim i przewlekłym konaniem.
Mimo to nadal trzymali się kurczowo kłody, choć tylko instynkt samozachowawczy kazał im w ogóle
walczyć.

Apatycznym wzrokiem obserwowali brzeg, który oddalał się coraz bardziej, a gdy dotarli prawie do

ś

rodka rzeki, Nikadur wydobył z siebie nieartykułowany okrzyk i wskazał miejsce, w którym obaj spadli

do wody. Z gąszczu wyszły szylki i stały zdziwione, zastanawiając się, gdzie mogli się podziać
mieszkańcy lochów. Wkrótce wyśledził ich Mog i okrzykiem dał znać swym panom. Tumitak dojrzał, jak
szylki wydostały z pochew swe dziwne węże z długimi rurami i skierowały je w ich kierunku. W
odległości kilkunastu jardów od nich wytrysnęły z wody małe obłoczki pary, lecz najwidoczniej
odległość była już zbyt duża, by owa broń mogła wyrządzić jakąś znaczniejszą szkodę. Raz rzeczywiście
Tumitak poczuł ognisty podmuch na twarzy, jakby żar z pieca, lecz była to tylko chwilowa przykrość i po
krótkiej chwili szylki zaniechały usiłowań i stały obserwując ich, póki Lorianie nie zniknęli za zakrętem
rzeki.

Kiedy unosił ich główny prąd, Lorianie mieli czas, by rozejrzeć się dookoła i poznać krajobraz nowego

ś

wiata, w którym się znaleźli. Prąd był dość szybki, a mimo to gdy się unosili na wodzie, ta szybkość była

niezauważalna; zaczęli boleśnie odczuwać stopniowo wzrastające zmęczenie ramion. Obserwowali brzegi
dziwiąc się drzewom i krzakom, które rozciągały się jakby bez końca wzdłuż rzeki; zastanawiali się, w
jaki sposób w ogóle znajdą drogę przez tę gęstwinę na oko nie do przebycia, gdy już dopłyną do brzegu.
Spoglądali w niebo i zdumiewali się na widok chmur, którym mogli się po raz pierwszy dokładnie
przyjrzeć. A przede wszystkim dziwili się słońcu, które dotarło już do zenitu, nie pozostawiając w ich
umysłach wątpliwości, że owo zdumiewające światło Powierzchni naprawdę przesuwa się powoli po
niebie.

Minęła godzina, a mieszkańcy lochów nadal płynęli rzeką uczepieni niesionego prądem drzewa i

problem dotarcia do brzegu był tak samo nie rozwiązany, jak poprzednio. Tumitak usiłował raz wspiąć
się na wierzch kłody i popłynąć okrakiem, ale przy pierwszej próbie omal nie stracił towarzysza, gdy
kłoda nagle się obróciła; porzucił więc ten zamiar i nadal trzymał się jej zmęczonymi rękami.

Minęła jeszcze jedna godzina. Lorianie ze zbolałymi ramionami i przemoczeni zaczynali myśleć, że

nawet ucieczka przed szylkami była od tego lepsza. Tumitak zastanawiał się, co by się stało, gdyby puścił
kłodę, gdy nagle stopy jego dotknęły czegoś, obsunęły się i dotknęły ponownie! Rozluźnił nieco chwyt i
domyślił się, że dotknął nogami dna rzeki. Kłoda dotarła do innego wielkiego zakola i niepostrzeżenie
zbliżyła się do brzegu, gdzie piaszczysta łacha wysuwała się daleko w głąb rzeki. Tumitak ostrożnie
puścił drewno, zapadł się nieco i stanął po szyję w wodzie. Rozejrzał się wokoło i widząc, że brzeg jest

background image

14

niedaleko, puścił kłodę; krzyknąwszy do Nikadura, by uczynił podobnie, odwrócił się i zaczął iść ku
brzegowi. Jego towarzysz usłuchał go i w ciągu kilku chwil obaj przebrnęli, brodząc, przez łachę i padli,
zmęczeni i mokrzy, w zarośla na brzegu.

Gdy już skryli się w gąszczu roślin i łozy, chcieli upewnić się, czy pościg za nimi trwa nadal. Długo

spoglądali na drugi brzeg szerokiej rzeki i z przerażeniem podskakiwali na każdy dźwięk nadchodzący z
lasu. Lecz czas mijał i nie pojawił się żaden dziki szylk, by ich pozabijać, ani nie doszły do ich uszu
ż

adne klekoczące okrzyki; uznali więc, że udało im się ujść pogoni. Wtedy dopiero ich znużone ciała

zaczęły domagać się odpoczynku; Lorianie nie próbowali walczyć z sennością i po kilku minutach spali
już głęboko.

Mówi się zazwyczaj, że człowiek śmiertelnie wyczerpany śpi jak zabity, czyli że sen jego jest twardy i

niezmącony. Tego popołudnia Lorianie przekonali się o tym, co wie każdy, kto kiedykolwiek był
całkowicie wyczerpany - że sen osoby śmiertelnie zmęczonej nie jest wcale twardy. Co chwila to jeden,
to drugi budził się na jakiś dźwięk dochodzący z lasu; co chwila przeciążone nerwy wyrywały ich z
drzemki i Lorianie uświadamiali sobie, że siedzą i wpatrują się w las z wytężonąnwagą; w końcu zaś pod
wieczór, gdy seto zaczynał powoli nadchodzić, zaczęły nawiedzać ich koszmary. Ostatecznie jednak
nadszedł odpoczynek, i gdy wstał poranek, Tumitak wyświeżony i rześki otworzył oczy i rozejrzał się po
ś

wiecie, który nie tak dawno przyprawił go o takie przerażenie.

Słońce właśnie wstawało, a jego blask pięknie odbijał się w wezbranych wodach rzeki. Ptaki zaczynały

ś

piewać, a nad głową Tumitaka z gałęzi olbrzymiej starej gruszy opadał deszcz srebrnych płatków. Wiał

poranny wiaterek, który gnał przed sobą różowe obłoczki na wschodzie; był cudny poranek wiosenny,
lecz jego urok nie docierał do Tumitaka; bez reszty pochłonięty był dociekaniem, które z otaczających go
rzeczy mogą być dla niego niebezpieczne i w jakich okolicznościach. W końcu odwrócił się i obudził
Nikadura. Ten usiadł, rozejrzał się wokoło, a następnie znowu popadł w rozpacz.

- Myślałem, że to wszystko sen, Tumitaku - powiedział żałośnie.
Tumitak uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Niestety nie - odrzekł na wpół gorzko. - Jesteśmy daleko od bezpiecznych Korytarzy Loru, Nikadurze.
Mówiąc to zdjął z ramion tobołek, z którym nie rozstawał się ani na chwilę, usadowił się wygodnie i ze

ś

rodka wydobył zawiniątko z żywnością. Połowę podał Nikadurowi i na chwilę zapanowała cisza, gdy

obaj spożywali proste śniadanie, pierwszy posiłek od czasu wyjścia z podziemi.

Skończywszy jeść obejrzeli dokładniej owo cudowne miejsce, w którym się znaleźli. Na chwilę

zaabsorbowała ich ziemia; nie potrafili odgadnąć, czy była to obfita warstwa grubego pyłu, czy też
rozpadło się i skruszyło pierwotne podłoże skalne. Jednak problem ten zniknął w obliczu dalszych
tajemnic, bo gdziekolwiek spojrzeli, znajdowali nowe cuda przyciągające uwagę. Nad głowami Lorian
przeleciał ptak i choć spotykali oni już w korytarzach nietoperze, zdumiewali się osobliwością owego
stworzenia z Powierzchni i, precyzją jego lotu.

Podziw ich wzbudziły następnie kwiaty, obficie kwitnące w lesie, lecz nawet teraz jeszcze nie

wiedzieli, jak to wytłumaczyć, że owe przedmioty, bez wątpienia wyglądające na żywe organizmy, były
nieszkodliwe i nie mogły się poruszać. Dwa razy spostrzegli niewielkie zwierzątka, z których jedno
szybko przed nimi umknęło, drugie zaś z zaciekawieniem przyglądało się im z nory pod kamieniem;
Tumitak osiągnął jednak już taką równowagę ducha, że potrafił zapanować nad obawą i uznał, że jest
potężniejszy przynajmniej od tych małych stworzeń z Powierzchni.

Przez ponad godzinę obserwowali ów zadziwiający świat. Naraz Nikadur głośno wypowiedział myśl,

która od pewnego czasu dręczyła Tumitaka.

- Jak wrócimy do naszych korytarzy, Tumitaku? - zapytał. - Czy zastanowiłeś się chociaż przez chwilę,

w którą stronę musimy pójść?

Tumitak zamyślił się.
- Jeśli pójdziemy w kierunku, z którego przyniósł nas prąd rzeki, powinniśmy znaleźć się wystarczająco

blisko miasta szylków, żeby odnaleźć nasz dom. Być może jednak szylki nadal nas szukają. Czy potrafisz
jeszcze raz stawić czoło niebezpieczeństwom Szemu?

Nikadur zadrżał, lecz odpowiedź jego uświadomiła Tumitakowi, że wydarzenia ostatnich dwóch dni w

jakiś sposób ożywiły w Nikadurze resztki dawnego odważnego ducha, bo Lorianin udzielił mężnej
odpowiedzi. - Nenapus i inni wojownicy oczekują nas w korytarzach Estetów. Powinniśmy chyba
spróbować przedostać się do nich!

Zabójca Szylków uśmiechnął się i poklepał towarzysza po plecach.
- No to chodźmy - powiedział. Wstali i ponownie ruszyli w drogę trzymając się jak najbliżej brzegu

rzeki i błagając los, by nie stanęła im na drodze jakaś nowa i nieznana przeszkoda. Daleko jednak nie
odeszli, gdy stało się oczywiste, że nie będą w stanie długo iść z biegiem rzeki. Brzegi były coraz bardziej

background image

15

strome, a porastająca je roślinność coraz gęstsza, aż w końcu Lorianie przestali trzymać się rzeki i ruszyli
w głąb lasu mając nadzieję znaleźć teren bardziej otwarty. Przeszli nie więcej niż kilkadziesiąt jardów,
gdy napotkali dobrze widoczną ścieżkę prowadzącą w pożądanym kierunku. Byli do tego stopnia
niedoświadczeni i nieobyci w lesie, że nie przyszło im do głowy, że owa ścieżka została celowo
wytyczona przez szylki. Natychmiast na nią wstąpili i ruszyli w dalszą drogę, nieświadomi
niebezpieczeństwa.

Przez ponad milę maszerowali bez żadnych przygód. Cieszyli się głośno, że udało im się szczęśliwie

trafić na tę ścieżkę i ich nadzieje rosły, że mimo wszystko uda im się ponownie dotrzeć do jamy, gdy
nagle w czasie podchodzenia do szczytu wzniesienia usłyszeli wyraźne odgłosy zamieszania, dochodzące
z dolinki znajdującej się po drugiej stronie. Natychmiast skoczyli w zarośla i zataili się; po pewnym
czasie powoli podpełzli do szczytu pagórka i leżąc na brzuchach przyglądali się osobliwej scenie.

Była to scena bitewna - taka właśnie, o jakiej słyszeli w opowiadaniu Moga Tloka, kiedy chowali się w

linach i powrozach szylkowej wieży. W dolince znajdowało się siedem istot - trzy szylki i cztery istoty
ludzkie. Byli tam trzej Mogowie uzbrojeni w krótkie, ciężkie oszczepy przypominające starorzymskie
włócznie; czwartą zaś istotą była kobieta opierająca się plecami o pień wielkiego drzewa, która zajadle
opędzała się od Mogów długim, spiczastym mieczem. Miecz wystarczał jej chyba do obrony przed trójką
napastników. Widok trzech złamanych mieczy leżących u jej stóp świadczył, że bitwa trwała już przez
pewien czas, i że dziewczyna nieźle sobie radzi.

Trzy szylki nie brały udziału w walce; stały z boku i zagrzewały Mogów do walki ironicznym

klekotem. Dwa z nich były, jak się zdawało, nieuzbrojone, trzeci zaś miał znajomą czarną skrzynkę z
wężem, którego długą rurę trzymał między dwoma odnóżami, podobnie jak człowiek trzyma ołówek
między palcem wskazującym i kciukiem. Uważnie obserwował przebieg walki, a Tumitak wiedział, że
gdyby zwycięstwo przechylało się na stronę dziewczyny, zabiłby ją natychmiast, kładąc kres zmaganiom.

Za szylkami znajdował się dziwaczny pojazd; długi, wąski wóz dziwnie ustawiony na dwóch kołach, z

wysoką, przezroczystą osłoną w kształcie litery V, za którą znajdowało się oszałamiające mnóstwo
przyrządów sterowniczych. Najwyraźniej szylki i służący im Mogowie jechali dokądś tym pojazdem i
zatrzymali się po to tylko, by zabawić się widokiem śmierci dziewczyny.

Przyjrzawszy się przelotnie pojazdowi, Tumitak zauważył również znajdującą się z tyłu wozu skrzynkę,

w której leżało wiele białych, lśniących prętów z metalu. Wydało mu się, że owe pręty wykonane są z
substancji przypominającej materiał, z którego zrobione są płyty oświetlające korytarze. Nie były one
zupełnie identyczne, bo wydzielały o wiele słabszy blask niż światło płyt; była to w istocie ledwie
luminescencja. Tumitak przelotnie tylko zainteresował się pojazdem, ledwo nań spojrzawszy; gdy zaś
ponownie powrócił wzrokiem na pole walki, serce podskoczyło mu do gardła. Ujrzał bowiem, jak jeden z
Mogów uderzył gwałtownie w miecz dziewczyny i zanim zdołała się zasłonić, drugi Mog uniósł broń w
górę i wtedy... Coś świsnęło w powietrzu nie opodal głowy Tumitaka i nim Mog zdołał zadać cios, podał
się gwałtownie w tył i padł na ziemię ze strzałą w sercu!

Tumitak odwrócił się i ujrzał Nikadura klęczącego w trawie i nakładającego nową strzałę na cięciwę.

Pojął natychmiast, co uczynił jego towarzysz i chichocząc trochę ze zdumienia, a trochę z radości, że
Nikadur wykazał taką odwagę, wydobył pistolet i ponownie odwrócił się w stronę pola walki. Szylki
zostały zaskoczone nagłą, niezrozumiałą śmiercią ich człowieka do polowań i ta chwila konsternacji
wystarczyła, by dać Lorianom owe pół sekundy potrzebne do zwycięstwa. Gdy Tumitak odwrócił się,
ujrzał, jak uzbrojony szylk unosi wąż z długą rurą wylotową - i wtedy, ku zdziwieniu Lorianina, krzewy
na prawo, gdzie skierowany był wylot, buchnęły płomieniem.

W jednej chwili wypalił pistolet Tumitaka i cudownym trafem pocisk trafił szylka prosto w tułów.

Szylk wydał niesamowity okrzyk, jego odnóża zwisły bezwładnie i runął na ziemię wypuszczając rurę z
uścisku.

Gdy wąż spadł na ziemię, Tumitak ujrzał osobliwe zjawisko. Długa rura wylotu padając zakreśliła

poziomy krąg, a gdziekolwiek się skierowała, roślinność natychmiast stawała w płomieniach! Ognista
droga znaczyła się na lewo i na prawo oraz wysoko w drzewach, nad głowami i z tyłu za nimi - a gdy w
końcu rura wylotu oparła się o ziemię, pojawiło się nad nią długie pasmo sczerniałej ziemi,
rozpoczynające się od wylotu i sięgające w głąb lasu. Gdzieś tam z trzaskiem opadł na ziemię wielki
konar, odcięty od pnia ognistym snopem - i wówczas Tumitak pośpiesznie przeniósł wzrok na pole bitwy,
wtedy właśnie gdy drugi z szylków sięgał po węża. Tumitak ponownie wystrzelił z pistoletu - spudłował!
Miał właśnie wystrzelić trzeci, ostatni pocisk, gdy usłyszał jęk cięciwy Nikadura i drugi szylk upadł na
ziemię, słabo przebierając odnóżami, którymi próbował pochwycić strzałę przebijającą jego tułów.

Pozostało jeszcze dwóch Mogów i jeden szylk, a Lorianie wciąż mieli przewagę zaskoczenia. Ostatni

szylk rzucił się w kierunku broni swego zabitego pobratymcy, lecz jednocześnie Tumitak i Nikadur pełni

background image

16

bitewnego zapału, skoczyli naprzód, by temu zapobiec. W połowie pagórka zatrzymali się, by wystrzelić
z broni, a gdy dotarli do miejsca przeznaczenia, znaleźli tam tylko jednego Mogą. Obaj szylkowi łowcy
byli bowiem tak zajęci walką z dziewczyną, że ledwie zdawali sobie sprawę z tego, co dzieje się za ich
plecami; w chwili gdy Tumitak i Nikadur dotarli do podnóża pagórka, dziewczyna udanym ciosem
wysłała jednego z Mogów w zaświaty i wobec tego ostatni, który pozostał przy życiu, zwrócił się o
pomoc do swych panów. Widok ich zwłok na ziemi wystarczył zdumionemu Mogowi; z wyciem opuścił
pole walki i rzucił się do ucieczki.

Tumitak miał zrazu zamiar pozwolić mu uciec, jednak po chwili namysłu przypomniał sobie tamtego

Mogą, który uciekł z szylkowej wieży w Szemie; szybko więc wydał rozkaz Nikadurowi i śmigła strzała
dopadła szylkowego łowcę, uciszając jego wycie na zawsze. Wówczas Lorianie odwrócili się i podeszli
do dziewczyny.

Stała wciąż oparta plecami o drzewo, a jej piersi falowały od zmęczenia walką; długie włosy, czarne,

jak u Mogów, ,mokre od bitewnego potu, opadały jej na ramiona. Ubrana była w długą szatę,
przypominającą nieco przewiązywane pasem suknie kobiet z Loru, z wyjątkiem tego, że lud jej
najwyraźniej posiadał technikę barwienia tkanin, suknia bowiem była pięknego niebieskiego koloru.
Tumitak czuł, że nie spotkał jeszcze żadnej kobiety, która miałaby choć połowę tego wigoru, połowę tej
determinacji, jaką odznaczała się owa dziwna dziewczyna. Zabójca Szylków, Tumitak, zbliżył się do niej
nieśmiało, po raz pierwszy zażenowany w obecności kobiety. Nie mówił nic; to Nikadur pierwszy
przerwał milczenie.

- Jesteśmy przyjaciółmi - rzekł, i dobrze się stało, że to powiedział, gdyż dziewczyna nadal trzymała

miecz w postawie obronnej, niepewna jak ci przybysze ją potraktują. Na słowa Nikadura opuściła nieco
miecz i przybrała swobodniejszą pozę.

- Kim jesteście? - zapytała, a w jej głosie zabrzmiało zdziwienie. - Kim jesteście wy, którzy zabijacie

zarówno szylki, jak i Mogów, dziwną grzmiącą bronią?

Tumitak uderzył się w pierś z godną miną. Odzyskał już pewność siebie i na słowa dziewczyny znowu

wezbrała w nim jego charakterystyczna próżność.

- Jam jest Tumitak, Zabójca Szylków! - obwieścił. - Tumitak, władca Loru, wódz Jakran i

Nonończyków, pan Mrocznych Korytarzy i Korytarzy Estetów! Przybyłem na Powierzchnię, by zabijać
szylki i by nauczyć człowieka, jak ma podjąć walkę o swe pradawne dziedzictwo! Ten oto mój towarzysz
to Nikadur, który również zabija szylki - a gdy to mówił, zaświtało mu po raz pierwszy, że nie jest już
"Jedynym Zabójcą Szylków", że tytuł ów musi teraz dzielić ze swym towarzyszem. Odwrócił się do
Nikadura i chwyciwszy go w ramiona, ucałował w policzek.

- Ty również jesteś Zabójcą Szylków, przyjacielu - powiedział. - Szybko, zabierz ich głowy, pokażemy

je naszym towarzyszom, gdy wrócimy do korytarzy. - I gdy Nikadur, usłuchawszy go, odszedł i zajął się
ciałami szylków, Tumitak powrócił do przyjaźnie już nastawionej dziewczyny.

- Nigdy nie słyszałam o miejscach, o których wspominałeś - powiedziała, przesuwając miecz przez

kółko u pasa. - Czyżbyś pochodził z jakichś innych lochów?

To wyjaśnienie zdało się Tumitakowi dość prawdopodobne, nigdy bowiem we własnych lochach nie

spotkał człowieka o włosach tej barwy, co włosy dziewczyny. - Chyba masz rację - odrzekł. - Jak
nazywają się twoje lochy i jak ty się nazywasz?

- Jestem Tolura z plemienia Tain, a pochodzę z lochów Tainów - dziewczyna pokazała na swe gardło,

gdzie przemyślnie wytatuowano niebieską sześcioramienną gwiazdę. - Oto znak wszystkich Tainów -
powiedziała.

- Lecz co robisz na Powierzchni? - zapytał Tumitak. - Czy twoi rodacy często odważają się wyjść na

Powierzchnię i mierzyć się z szylkami?

W głosie dziewczyny zabrzmiała pogarda.
- Nigdy w życiu nie słyszałam o Tainie, który z własnej woli stanąłby twarzą w twarz choćby z

Mogiem - odrzekła. - Tainowie to rasa tchórzy! Kryją się w trwodze w najniższych korytarzach naszych
lochów, a gdy szylki i obrzydliwi Mogowie nadchodzą, by na nich polować, albo uciekają w trwodze,
albo poświęcają jednego spośród siebie, by reszta mogła przeżyć.

- Ale ty... - upierał się Tumitak. - Jak zdobyłaś się na odwagę, by wyjść z lochów? Jak to się stało, że

znalazłaś się na Powierzchni?

- Nie wiem - Tolura odrzekła wymijająco. - Zawsze różniłam się od innych Tainów. Dla mnie zawsze

było rzeczą niegodną uciekać nawet przed wrogiem. Wielu spośród moich rodaków uważa mnie za trochę
szaloną, sądzę bowiem, że szlachetniej jest umrzeć niż uciekać. Nawet mnie jednak nie śniło się wyjście
na Powierzchnię do czasu, kiedy trzy dni temu banda polujących Mogów najechała na naszą część
korytarzy i zabiła moją siostrę.

background image

17

Próbowałam skłonić ojca i braci, by podążyli za nimi, gdyż byłam pewna, że można będzie ich

doścignąć, nim wydostaną się z naszych lochów. Lecz oni jak tchórze, którymi są wszyscy Tainowie,
kulili się ze strachu w naszym mieszkaniu i mówili, że jestem szalona, iż myślę o czymś podobnym.
Może i jestem szalona, bo wzięłam miecz ojca i poszłam w stronę Powierzchni przysięgając, że pójdę za
nimi i nie powrócę, nim nie dokonam zemsty na mordercach mojej siostry.

Przestała mówić, gdy przybliżył się Nikadur i rzucił do stóp Tumitaka głowy szylków. Patrzyła na nie

przez chwilę zafascynowana, po czym z kobiecym grymasem odrazy odwróciła wzrok i poczęła mówić
dalej:

- Podążałam w stronę wyjścia do lochów, lecz nie spotkałam już Mogów, którzy zabili moją siostrę.

Szłam więc dalej w kierunku Powierzchni i dzisiaj, przeszedłszy bardzo długą drogę, natknęłam się na
inną bandę. Może i spróbowałabym ich ominąć, lecz dostrzegli mnie, nim zdołałam się ukryć. Stawiłam
więc opór w nadziei, że uda mi się zabić jednego Mogą czy dwóch, nim zginę.

Nie śniłam jednak o tym, że istnieje bohater, który nie tylko nie da mi zginąć z rąk Mogów, lecz zabije

również ich dzikich panów - a spojrzenie, jakie przy tych słowach posłała Tumitakowi, sprawiło, że
Nikadur dyskretnie się uśmiechnął, odwrócił głowę i zaczął oglądać różne przedmioty należące do
szylków.



IV.
Przez jakiś czas Tumitak i Tolura siedzieli, rozmawiając, pod wielkim drzewem i opowiadali sobie

dzieje życia w korytarzach. Tumitak był pełen zadziwienia, że spotkał dziewczynę, której myśli bez
reszty odpowiadały jego własnym myślom. Zasypywał ją więc dziesiątkami pytań na temat jej
przeszłości. Ona go oczywiście również wypytywała i Tumitak opowiedział swą wielką przygodą, która
sprowadziła go na Powierzchnię z rodzinnych korytarzy, położonych tak głęboko; można było mieć
pewność, że opowiadając niczego nie pominął.

Tymczasem Nikadur dokonał kilku odkryć, które ogromnie go zainteresowały. Broń wytwarzająca

ognisty snop leżała nadal w tym miejscu, gdzie upadła, a pasmo spalonej i poczerniałej ziemi biegnące od
wylotu zaczęło już żarzyć się czerwienią od gorąca. W pewnej zaś odległości, gdzie zielona roślinność
tliła się i płonęła, unosił się gęsty dym. Nikadur niepewnie zbliżył się do broni szylków zastanawiając się,
jak jest możliwe, że taki zimny przedmiot jak ten wąż może wydzielać tak intensywne ciepło. Jednak
zagadka ta przerastała możliwości jego umysłu; uznał więc ją za dziwo szylków nie do pojęcia przez
ludzi, a uwagę zwrócił na długi i wąski pojazd.

Wehikuł miał około dwudziestu stóp długości; był długi, o opływowych kształtach, wykonany z

jakiegoś nieznanego żółtego metalu. W dalszym ciągu utrzymywał równowagę na dwóch kołach, a gdy
Nikadur przybliżył się, ze środka dobiegł go przytłumiony pulsujący szum. Obejrzał przyrządy
sterownicze, lecz nie był w stanie ich zidentyfikować, wobec czego przeszedł ku tyłowi pojazdu, gdzie
leżała skrzynka białych świecących prętów. Zatrzymał się nad nimi, niemal przekonany, że są rozgrzane
do białości; nie czuł jednak bijącego od nich ciepła. Zebrał w końcu dość odwagi, by wziąć jeden z nich
w rękę, i ze zdziwieniem stwierdził, że pręt jest zupełnie zimny.

Przyjrzał się mu z zaciekawieniem. Pręt miał około czterech stóp długości i nieco ponad pół cala

ś

rednicy. Gdy Nikadur zamachnął się nim nad głową, przyszedł mu do głowy wspaniały pomysł. Te

metalowe pręty doskonale nadadzą się na styliska do toporów! Z jakąż dumą będzie się obnosił z tak
wspaniałą bronią, pomyślał. I wtedy, gdy w myślach wypowiedział słowo "broń", wzrok jego natychmiast
powrócił do czarnej skrzynki z wężem, leżącej na prawo od niego. To byłaby prawdziwa broń, myślał,
gdyby dało się regulować ognisty snop lub go wyłączyć, jak to niewątpliwie potrafiły szylki. Po raz
pierwszy przyszło mu do głowy, że w rękach człowieka taka broń mogłaby stać się równie niebezpieczna
dla szylków jak dotychczas była dla ludzi. Była to epokowa myśl i Nikadurowi należą się z tego tytułu
słowa uznania. Odwrócił się w stronę, gdzie Tumitak i dziewczyna wciąż siedzieli zatopieni w rozmowie,
i zawołał do wodza Lorian.

- Co uczynimy z bronią szylków, Tumitaku? - zapytał. - Czy sądzisz, że można w jakiś sposób

zatrzymać ów straszny strumień gorąca, tak jak to robią szylki? Może znajdziemy sposób posługiwania
się tą bronią i zatrzymamy ją dla siebie?

Tumitak miał odpowiedzieć, gdy Tolura parsknęła krótkim, nerwowym chichotem i zbliżyła się do

nieznanej broni.

- Jakże jestem głupia - wykrzyknęła - powinnam dostrzec to wcześniej. - Ująwszy w dłoń długą rurę

wylotu przesunęła małą dźwigienkę i bron stała się nieszkodliwa! Lorianom dech w piersiach zaparło.

background image

18

- Wiesz, jak się obchodzić z tą bronią? - wykrzyknął Tumitak. - Gdzie się nauczyłaś? Co jeszcze wiesz

o zwyczajach szylków?

Dziewczyna uśmiechnęła się. - O obyczajach szylków wiem niewiele - odpowiedziała. - Lecz o życiu

naszych dawnych przodków wiem chyba dużo więcej od was. To co opowiadałeś mi o Lorze i waszych
korytarzach dowodzi, że nic lub niewiele wiecie o mądrości starożytnych. Przynajmniej tu Tainowie mają
przewagę. Przez wiele stuleci przechowywali tradycje wielkiej wiedzy naszych uczonych praojców, a w
naszych muzeach, które są również miejscami kultu, mamy wiele narzędzi i maszyn ongiś używanych
przez tych uczonych przodków, kapłani zaś wciąż utrzymują je w doskonałym stanie. Niestety paliwo,
energia, która wprawia je w ruch, jest nieosiągalna i dlatego też Tainowie nie są w lepszej sytuacji niż
owe ślepe dzikusy, o których mi opowiedziałeś. Gdyby nadszedł jednak dzień, w którym na nowo
poznalibyśmy tajemnicę owej utraconej energii... - Tolura zamilkła, a oczy jej zabłysły. - O, Zabójco
Szylków, to jest cel, któremu mógłbyś oddać życie! - wykrzyknęła. - Gdybyśmy potrafili odnaleźć sekret
tej zaginionej mocy, moglibyśmy stawić czoło szylkom na równych prawach. I wtedy...

- I wtedy - wykrzyknął Tumitak, zarażony jej entuzjazmem, i wyrwał z jej rąk broń szylków -

napadniemy na Szem, to cuchnące siedlisko szylków! Węże miotające ogień i burzące wieżę za wieżą!
Parszywi Mogowie umykający z okrzykami przerażenia do lasu w ślad za szylkami!

Nie skończył jeszcze swych fantastycznych rojeń, gdy nagle zamilkł, bo jakiś dźwięk doszedł go z głębi

lasu od strony Szemu. Nikadur usłyszał również i ostrzegł Tumitaka kładąc mu rękę na ramieniu. Cała
trójka natychmiast umilkła, nastawiając uszu i nasłuchując. Nie było wątpliwości, że z dala dochodził ich
cichy klekot zbliżającej się gromady szylków, i to licznej. Z wyżyn fantazji Tumitak i Tolura powrócili
gwałtownie na łono rzeczywistości. Ich ludzka natura tym razem wzięła górę; instynktownie rzucili się do
ucieczki w kierunku przeciwnym do tego, skąd dochodził dźwięk głosów. Tym razem to Nikadur sprawił,
ż

e na chwilę się zatrzymali. Dotychczas jeszcze nie zwrócił uwagi Tumitaka na białe, świetliste pręty,

które odkrył, a typowa u niego wytrwałość w dążeniu do celu sprawiła, że zdecydowany był zabrać kilka
z nich uciekając. Schwycił więc Tumitaka za ramię i zatrzymał go na miejscu.

- Czy chcesz odejść stąd, nie zabrawszy głów szylków, Tumitaku? - zapytał. - A czy te pręty nie będą

doskonałymi styliskami do toporów? Weźmy kilka do naszych lochów.

Tumitak zatrzymał się natychmiast, nieco zawstydzony swoim popłochem. Podniósł dwie głowy

szylków i przymocował je do pasa, Nikadur zaś wziął trzecią. Zbliżył się następnie do pojazdu i po raz
pierwszy przyjrzał mu się dokładnie oraz sprawdził, co było w środku. Podobnie jak Nikadura, od razu
uderzyło go piękno i użyteczność błyszczących prętów z metalu. Każdy z Lorian wziął więc około tuzina
prętów, Tolura, myśląc zapobiegliwie o przyszłości, przeniosła pozostałe pręty na pewną odległość od
ś

cieżki i ukryła je w stosie liści. Następnie cała trójka biegiem oddaliła się od ścieżki i pobiegła w

kierunku wskazanym przez Tolurę.

- Po tej stronie leżą lochy Tainów - wyjaśniła dziewczyna. - Nie moglibyśmy teraz powrócić do

waszych korytarzy bez napotkania tej bandy szylków, której nadejście słyszeliśmy, a to byłoby
nierozumnym i niepotrzebnym wystawianiem się na niebezpieczeństwo. Być może w naszych lochach
dodacie swoim przykładem trochę odwagi tym tchórzom Tainom.

Tumitak pragnął powrócić do własnych lochów, jednak mimo całej swej śmiałości i chełpliwości wciąż

jeszcze bał się instynktownie kontaktu z większą gromadą szylków. Wiedział, że nie jest nadczłowiekiem,
a w chwili obecnej uznał, że lepiej będzie, jeśli swą energię poświęci na szukanie bezpiecznego miejsca
gdzieś pod ziemią, gdzie warunki będą bardziej znajome niż na tym zdumiewającym świecie
Powierzchni. Zapewne jego towarzysze w lochach Loru poradzą sobie sami przez jeszcze jeden dzień czy
dwa; najprawdopodobniej zresztą uznali go już za martwego i powrócili do swych miast. Wobec tego
Tumitak postanowił wyruszyć w kierunku lochów Tainów.

Przez chwilę biegli szybko między drzewami, a dźwięk głosów szylków oddalał się coraz bardziej. W«

końcu nie słychać .było już go zupełnie i poszukiwacze przygód zwolnili tempo ucieczki, przechodząc w
szybki marsz. Lorianie poświęcili teraz trochę czasu, by świecące pręty ułożyć w pęki i przymocować na
plecach, aby mieć wolne ręce. Tumitak przytroczył również do pleców miotacz ognia szylków, po czym
wszyscy troje mężnie podjęli wędrówkę dobrze wiedząc, że przez cały ten dzień dokonali już więcej, niż
ktokolwiek inny przez minione stulecia.

Późno po południu mieli już za sobą dość daleką drogę i prawie zapomnieli o gromadzie szylków.

Tumitak skracał sobie czas zaznajamianiem się z działaniem miotacza; wiele drzewek i małych krzaków
na jego drodze buchnęło ogniem, gdy skierował na nie snop gorąca. Po pewnym czasie las się przerzedził
i znaleźli się na terenie przypominającym rzadko zadrzewiony park, przez który mogli iść znacznie
szybciej. W końcu drzewa znikły całkowicie i troje wędrowców doszło do rozległej, płaskiej doliny
porośniętej trawami; tutaj obok wielkiego głazu polodowcowego usiedli, by odpocząć i pożywić się ze

background image

19

zmniejszającego się zapasu kostek żywności. Przez jakiś czas w milczeniu żuli posiłek, po czym cicho
przemówiła Tolura.

- Wiele można zdziałać tą bronią szylków, którą mamy, Tumitaku. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli

zasięgniemy w tej sprawie rady Zaremy, głównego kapłana Tainów. On jest bardzo mądry w sprawach
dotyczących wiedzy starożytnych i może nam poradzić, jak najlepiej użyć tej mocy, która dostała się w
nasze ręce. Powinniśmy pójść do niego od razu, gdy dotrzemy do lochów, które są moim domem.

Tumitak zgodził się i ponownie zapadło milczenie. Wszyscy byli zmęczeni długim marszem, promienie

ciepłego popołudniowego słońca padały na ich twarze, a świeże wiosenne powietrze niosło ze sobą
senność, która zdawała się wsączać i przenikać nawet ich dusze. Głowy im opadły, a Tolura która niemal
nie spała poprzedniej nocy, zapadła nawet w krótką drzemkę, gdy nagle Tumitak usiadł sztywno,
natężając wszystkie zmysły. Położył palec na ustach ostrzegając Nikadura, by zachował ciszę. Nie było
wątpliwości - z drugiej strony głazu dochodziło znajome skrobanie! Po drugiej stronie skały poruszyło się
jakieś stworzenie - czyżby był to szylk, a może człowiek, czy jakieś inne, mniejsze zwierzę?

Obaj Lorianie stali nieruchomo w milczeniu, aż dźwięk się powtórzył. Najwyraźniej owa istota czy

istoty przybyły dopiero co i nie wiedziały, że ktoś jest po drugiej stronie głazu, nie starały się nawet
unikać hałasu. Tumitak odpiął broń szylków, którą miał na plecach, ujął rurę wylotu w dłonie i na palcach
podszedł do bocznej krawędzi skały. Doszedłszy do jej skraju, ostrożnie zniżył głowę i bardzo powoli
wyjrzał za róg. Rozległ się syk ognia, Tumitak gwałtownie odskoczył w tył, a trawa kilka stóp za nim
buchnęła płomieniem. Lorianin schwycił się za głowę, gdzie wielki placek spalonych włosów świadczył,
jak blisko był śmierci. Nim jednak zdołał coś powiedzieć lub choćby ostrzec innych, zza węgła
wyskoczył szylk z miotaczem ognia w kleszczach i wyrazem dzikiej wściekłości w zimnych oczach!

Nie ma obecnie żadnych wątpliwości, że gdyby takie spotkanie nastąpiło kilkanaście lat później, gdy

Tumitak jako władca Kajmaku zyskał wśród szylków sławę, budzącą przerażenie i nienawiść, wódz
Lorian miałby trudniejsze zadanie. Jednak w tych pierwszych dniach szylki były nadal panami ziemi i
stawianie człowieka na równej stopie z nimi było nie do pomyślenia. Dlatego też gdy szylk ujrzał, jak
Tumitak uskakuje za kamień, nie myślał o niczym innym jak tylko o tym, by zabić człowieka dla zabawy,
toteż natychmiast ruszył za nim w pogoń. W pościgu nie zważał na nic myśląc zapewne, że człowiek
może być uzbrojony co najwyżej w miecz czy też może łuk i strzały; skoczył więc za głaz wywijając
miotaczem, prosto przed wylot ognistej broni, którą Tumitak trzymał w ręku. Lorianin przerzucił
dźwignię, rozległ się syczący trzask, klekot okrzyku i szylk przestał istnieć; jeszcze jeden wróg człowieka
połączył się ze swymi przodkami w legendarnym świecie ponad ich macierzystą planetą.

Umysł Tumitaka był spokojny, działał jednak szybko. Prawie natychmiast Lorianin pomyślał, że

najlepiej będzie wykorzystać przewagę, którą zyskał w ten sposób, i zamieniając myśli w czyn ponownie
ruszył za skałę, tym razem kierując broń przed siebie. Obszedł wielki kamień, spodziewając się ujrzeć
gromadę szylków, którą słyszał wcześniej tego dnia. Jednakże widok, który pojawił się przed oczami,
wywołał na jego twarzy uśmiech, a w myślach Tumitak poklepał się kilka razy po plecach. Szylków nie
było już więcej, natomiast w odległości około stu jardów dwóch Mogów uciekało pędem klucząc między
drzewami, zaś na ziemi leżały dwa dziwne pakunki najwidoczniej porzucone przez szylkowych łowców,
gdy ujrzeli śmierć swego pana.

Tumitak obrócił się i przywołał gestem dwoje swych towarzyszy; następnie zaś, gdy ujrzał, że

uciekający Mogowie wydostali się poza zasięg miotacza ognia, machnął na nich ręką i zbliżył się do
dziwacznych pakunków. Przyjrzał się im dokładnie, a ich wielkość i kształt nasunęły mu podejrzenie co
do ich zawartości. W połowie drogi zatrzymał się przestraszony, bo przelotnie dostrzegł ludzką twarz -
tak, miał rację, w tych pakunkach byli ludzie! A potem prawie natychmiast okrzyk przestrachu, który
zamarł mu w gardle, zmienił się w okrzyk zdumienia i radości; podbiegł do pakunków i począł jak
szalony ciąć krępujące je sznury i powrozy.

Nikadur i Tolura, posłusznie idący za Tumitakiem krok w krok, usłyszeli jego okrzyk i cofnęli się; gdy

dotarło do ich świadomości, że nie był to okrzyk przestrachu, pośpieszyli naprzód chcąc się przekonać, co
też tak zadziwiło ich przywódcę. Ledwie pojawili się w polu widzenia Tumitaka, gdy ten zawołał: -
Pomóż mi, Nikadurze! - i Nikadur, dobywszy miecza, pognał przed siebie, gdy Tumitak przecinał ostatnie
więzy krępujące... Jakranina Dattę!

Przez kilkanaście sekund skłębione myśli jak szalone przebiegały przez głowę Nikadura. Tumitak

odnalazł Jakran! Skąd się tu wzięli? Czy byli żywi, czy martwi? Dlaczego szylki ich tu przyniosły? Z
osłupienia wyrwał go głos Tumitaka. - Rozwiąż Torpa, Nikadurze! Obaj są osłabieni z powodu silnego
skrępowania powrozami. Za kilka minut poczują się lepiej.

Nikadur usłuchał pośpiesznie i wkrótce obaj Jakranie byli wolni od więzów. Tolura poiła ich wodą,

podczas gdy Tumitak i Nikadur rozcierali ich kończyny, by przywrócić krążenie krwi. Minęła dłuższa

background image

20

chwila, nim Jakranie zaczęli reagować na otoczenie. Uprzednio znajdowali się w stanie półprzytomnego
oszołomienia; w końcu jednak Torp usiadł i rozcierając ramiona przemówił komicznie uroczystym
tonem.

- Są ludzie w Lorze i w Jakrze, Tumitaku, którzy uważają cię za nadczłowieka. Aż do dzisiaj tak nie

uważałem, lecz jak inaczej wytłumaczyć twoją tu obecność, z głowami szylków u pasa i szylkową bronią
w rękach, tego nie wiem. Szybko powiedz skąd się tutaj wziąłeś, bo inaczej będę cię podejrzewał o
nadprzyrodzone umiejętności.

Tumitak zaśmiał się. Przy jego szczególnej próżności nie było nic przyjemniejszego niż taka

przemowa, lecz nie miał zamiaru sztucznie podkreślać swej waleczności przez otaczanie się tajemnicą..
Odpowiedział więc od razu, dając Jakranom dokładne sprawozdanie ze swych przygód i przy okazji
przedstawiając Tolurę. Datto i Torp byli zdziwieni, że istnieje jeszcze jeden loch. Nic podobnego
przedtem nie przychodziło im do głowy. Ich świat składał się z lochów Loru i Jakry, które, jak głosiła
legenda, otwierały się na Powierzchnię, zaś Powierzchnia w ich pojęciu była tylko większym i
obszerniejszym lochem, wyposażonym w różne luksusy. Gdy jednak usłyszeli o lochu Tainów,
natychmiast zgodzili się, że najlepiej będzie dla wszystkich zainteresowanych, gdy odwiedzą ten loch i
spróbują zawrzeć sojusz z jego mieszkańcami. Lorianie i Tolura chcieli wyruszyć jak najprędzej, lecz
ciała Jakran były tak zesztywniałe i obolałe po wielu godzinach, które spędzili w więzach, że ubłagali
innych, by dali im choć parę minut na odpoczynek i odzyskanie sił.

Zarządzono więc chwilowy odpoczynek, a w tym czasie Tumitak zaproponował, by Jakranie

opowiedzieli, jak znaleźli się w tym miejscu, gdyż Lorianie byli również zdumieni obecnością Jakran.

Datto, który wyraźnie czuł się nieco lepiej niż Torp, wystąpił w imieniu obu.
- Gdy odciąłem linę, na której wisieliście, Tumitaku, nie miałem możliwości dojrzeć, czy uratowałem ci

ż

ycie, czy tylko zapewniłem łatwiejszą śmierć, bo kłębiły się na mnie szylki i choć walczyłem

wszystkimi siłami, pokonały mnie samą przewagą liczebną. Wśród lin i powrozów, gdzie się
znajdowaliśmy, nie mogły użyć swej broni, i temu tylko mogę przypisać, że nie zabiły mnie od razu.

Gdy jednak ściągnęły mnie na ziemię, widocznie przemyślały całą sprawę i postanowiły, że nie zabiją

mnie, póki nie pokażą mnie swemu wodzowi. Gdy dotarłem na ziemię, ze zdumieniem i ogromną
radością ujrzałem, że Torp, żywy, choć lekko poturbowany, stoi obok mnie trzymany za ręce i nogi przez
czterech Mogów. Natychmiast zajęło się mną czterech innych Mogów i na rozkaz wydany przez szylki
wszyscy razem wyszliśmy z wieży i udaliśmy się w głąb miasta.

Możesz być pewien, że jak tylko wydostałem się na zewnątrz, szukałem śladów twej obecności, lecz

zrazu nic nie wskazywało na to, co mogło się z tobą stać. Jednakże jeden z Mogów najwidoczniej
wiedział o waszej ucieczce, bo zwrócił moją uwagę na wielką gromadę uzbrojonych szylków, spiesznie
opuszczających miejsce naszej bitwy, i wskazał kierunek, w którym się udawali.

- Oni ścigają twoich przyjaciół, Dziki Człowieku - powiedział szyderczo. - Twoi przyjaciele wkrótce do

was dołączą. Już teraz ściga ich połowa Szemu. - Nie odpowiedziałem mu, Tumitaku, bo w duszy
zgadzałem się z nim, że to tylko kwestia czasu, kiedy znajdziesz się tu razem ze mną.

I tak doszliśmy po pewnym czasie do wieży, wyższej niż pozostałe, wykonanej z odmiennego metalu.

Wprowadzono nas do środka i posadzono na ziemi, a po chwili z lin znajdujących się u góry opuścił się
na ziemię szylk, który na głowie miał koronę taką jak twoja, Tumitaku; stąd poznałem, że jest to wódz
miasta szylków. Szylki, które mnie pojmały, przemówiły do niego i przez jakiś czas wszyscy rozmawiali
w tej ich ohydnej mowie, a ja nie pojmowałem niczego, o czym mówiono. Naczelny szylk przemówił
następnie do Moga Tloka, z którym walczyliśmy.

- Tloku - powiedział - mówiono mi, że jeden z tych dzikusów, których teraz ścigają po lesie, nosił

koronę podobną do mojej. Czy to prawda? - Mog uniżenie przyznał, że to prawda.

- Czy prawdą jest również to, że ubrany był w szaty podobne do tych, które noszą Esteci? - Mog

przytaknął ponownie, a wtedy szylk rozgniewał się strasznie. Zwrócił się do Torpa i do mnie.

- Trzy lata temu - rzekł swoim klekoczącym głosem - podgubernator miasta Szemu został zabity u

wejścia do ludzkich lochów, a jego głowę odcięto i zabrano. Niektórzy zabobonni szylkowie twierdzili,
ż

e dokonał tego dziki człowiek z głębokich lochów, lecz wyśmiano ich i tym samym sprawa ucichła.

Uważaliśmy, że nie narodził się jeszcze taki człowiek, który miałby dość odwagi, by to uczynić. Wydaje
się teraz, że to tamci mieli rację, a my byliśmy w błędzie. Skąd przybyliście, dzicy ludzie? Wskażcie nam
drogę do waszych lochów, byśmy mogli zlikwidować zagrażające nam niebezpieczeństwo.

- Miałem już mu odpowiedzieć, Tumitaku, drżałem ze strachu i ogromnie bałem się śmierci, lecz nagle

jakby z dna mojej rozpaczy narodziła się nowa odwaga. Pomyślałem, że i tak muszę zginąć, dlaczego
więc mam pomagać wrogom w zgładzeniu moich krewnych i przyjaciół? Dałem więc szylkowi
odpowiedź i zapewne musiałem go wielce nią zdziwić, bo sam się nawet zdumiałem.

background image

21

- Wstrętny pająku - powiedziałem. - Już zbyt długo moi rodacy lękali się was i uciekali przed wami!

Jeśli nie zechcę odpowiedzieć na wasze pytanie, jak wymusicie odpowiedź? Idźcie zapytać waszych
Estetów, skąd nadeszła zagłada, która ich spotkała! Może oni zaspokoją waszą ciekawość.

Tumitak wybuchnął śmiechem, podobnie jak Nikadur, a Tolura sprawiała wrażenie, jakby nie mogła

uwierzyć własnym uszom.

- Tak mu powiedziałeś? - zachichotał Tumitak, gdy ucichł ogólny śmiech. - Co on wtedy zrobił, Datto?
- Jego gniew, jeśli to w ogóle możliwe, zwiększył się jeszcze bardziej. Wyklekotał jakiś rozkaz i kilka

szylków wyszło z pokoju, zapewne biegli zobaczyć, co stało się z Estetami. Wydał następnie inny rozkaz,
lecz zdaje się kilka innych szylków nie zgadzało się z tym poleceniem. Rozmawiały przez jakiś czas, a
jeden z parszywych Mogów, chcąc, jak przypuszczam, przestraszyć mnie, wyjaśnił, że naczelny szylk,
którego nazywał Hach-Klotta, chciał uśmiercić mnie natychmiast, podczas gdy pozostałe uważały, że
powinno się odesłać nas obu do miejsca zwanego Kajmakiem, wielkiego miasta na tym obszarze
Powierzchni, tam bowiem znajdowały się szylki, które mogły nas zmusić do ujawnienia wszystkiego co
wiemy, choćbyśmy nawet woleli raczej umrzeć niż zdradzić tajemnice. W końcu te szylki nakłoniły
starego Hach-Klottę; zabrano nas z wielkiej wieży i wrzucono do innej, pozostawiając jednego szylka i
tuzin Mogów, by nas strzegli.

Przebywaliśmy tam przez wiele godzin i znowu nadeszła pora ciemności; kiedy szylk spał, Mogowie

pilnowali nas na zmianę. Gdy światło znowu się pojawiło, Torpa i mnie wyprowadzono na zewnątrz z
powrotem pod wielką wieżę. Czekaliśmy tam przez chwilę i wtedy pojawiło się wielkie dziwo: olbrzymia
maszyna, która leciała w powietrzu jak nietoperz, Tumitaku! Nadleciała sponad szylkowych wież i
osiadła nie opodal nas na ziemi; otworzyły się drzwi i popchnięto nas w tamtym kierunku. Ze środka
wyszły szylki i wciągnęły nas do środka, potem, ku naszemu przerażeniu, maszyna ponownie wzniosła
się w powietrze i odleciała wraz z nami!

Nie ulecieliśmy zbyt daleko, gdy Torp zauważył dziwną rzecz. Jeden z szylków siedział z przodu

niewielkiej kabiny, w której się znajdowaliśmy, i bez przerwy wyglądał przez małe okienko przed sobą.
W kleszczach trzymał koniec niewielkiego drążka, którego drugi koniec niknął w pokrywie skrzynki
umieszczonej przy okienku. Gdy poruszał tym drążkiem w lewo lub w prawo, cała latająca machina
zwracała się w tym kierunku. Torp zwrócił mi uwagę na ten fakt i w mojej głowie zrodził się desperacki
plan. Nie zaznajamiając nawet Torpa ze szczegółami, skoczyłem nagle przed siebie wyrwawszy się z rąk
pilnujących mnie Mogów, i rzuciłem się na szylka trzymającego drążek.

Gdy upadł pode mną, schwyciłem drążek i popchnąłem go w dół, aż do oporu. Szylki zaskrzeczały ze

strachu i rzuciły się na mnie; ja zaś wyprostowałem się odtrącając je na prawo i lewo, potem coś
gruchnęło i straciłem świadomość... Kiedy odzyskałem zmysły, byłem związany tak. jak mnie
zobaczyłeś, a Mogowie nieśli Torpa i mnie przez las. Wtedy ty się zjawiłeś, a resztę już wiesz.

- Latająca maszyna została zgruchotana, nie nadawała się już da niczego - przemówił Torp, który

zapewne więcej widział z katastrofy niż Datto. - Zginęło dwóch Mogów i trzy szylki, pozostał więc tylko
jeden szylk i tych dwóch Mogów, którzy umknęli przed tobą. Pozostały szylk postanowił zapewne
powrócić do Szemu i oczekiwać na przylot innej latającej machiny, bo wydał rozkazy Mogom, by
zaniosły nas z powrotem do miasta. Mogowie związali nas starannie, by upewnić się, że nie uczynimy już
większych szkód, i wtedy szylk dał im rozkaz do wymarszu. Myślę, że szli około czterech godzin, kiedy
zmęczeni i wyczerpani niesieniem takich ciężarów Mogowie zaczęli domagać się, by odpocząć pod tą
wielką skałą, gdzie nas znalazłeś.

- Czy dowiedziałeś się czegoś o obyczajach szylków? - zapytał Tumitak. - Jak kierują swymi

dziwacznymi maszynami albo jaką posiadają broń? Jak żyją i co jedzą? Coraz bardziej utwierdzam się w
przekonaniu, że największym utrudnieniem dla nas jest brak dostatecznej wiedzy o naszych wrogach.

Datto zawahał się. - Niewiele się o nich dowiedziałem, o władco Loru - odrzekł. - Dostrzegłem jednak

coś, co może nam pomóc w przyszłości. Czy pamiętasz, że miasto zdawało się nam milczące i puste,
gdyśmy je ujrzeli po raz pierwszy? I jak natychmiast obudziło się z nadejściem światła? No więc światło
Powierzchni ponownie schowało się pod ziemię i nadeszła ciemność, w mieście znowu zapanowało
milczenie, Przez jakiś czas Torp i ja nie mogliśmy pojąć, co spowodowało tę ciszę, aż w końcu
zrozumieliśmy. Otóż, Tumitaku, szylki przeznaczają te okresy ciemności na porę snu i dopóki światło nie
powróci, wszystkie szylki w mieście idą spać poza kilkoma, które czuwają na straży. Jeśli kiedykolwiek
nadejdzie taki czas, że powrócimy do naszego lochu i będziemy mogli zaatakować szylki, natarcie na
pewno musi nastąpić w porze ciemności.

- To odkrycie może okazać się cenne - rzekł Tumitak, i miał powiedzieć coś jeszcze, gdy przerwała mu

Tolura.

background image

22

- Jeśli chodzi o te dysputy, Tumitaku - powiedziała - czy nie można odłożyć ich na później? Światło

zbliża się do ziemi, a my wciąż jeszcze mamy do przejścia długą drogę do lochów Tainów. Ruszajmy
więc.

Tumitak przyznał jej słuszność i po kilku chwilach cała grupa maszerowała już przez szeroką równinę,

która prowadziła w stronę podnóża gór, widocznych w pewnym oddaleniu. Nikadur niósł teraz miotacz
ognia zabitego szylka, a swój łuk oddał Torpowi, który był niezgorszym strzelcem. Datto zaś uzbroił się
w krótki miecz, porzucony przez jednego z Mogów w czasie ucieczki.

Maszerowali przez kilka godzin i według Tolury znajdowali się już bardzo blisko wejścia do lochów,

gdy Torp wydał okrzyk przerażenia. - Spójrz za siebie, Tumitaku! - wykrzyknął. - Ścigają nas!

I rzeczywiście, w pewnej odległości za nimi znajdowała się duża gromada szylków, która zbliżała się w

szybkim tempie. Mieszkańcy lochów zdumieli się tą prędkością poruszania się bestii, które nie biegły,
lecz sadziły wielkimi sprężystymi skokami, przenosząc się z olbrzymią szybkością ponad ziemią. Nie
było większej wątpliwości, że jest to ta sama banda, którą słyszeli wcześniej tego dnia, a która zboczyła
ze swej poprzedniej drogi zapewne napotkawszy Mogów zbiegłych po walce pod skałą. Tumitak wydał
okrzyk bólu i rozpaczy, i już się chciał odwrócić, by stawić im czoło, lecz Tolura pociągnęła go naprzód.

- Szybko! - wykrzyknęła. - Jesteśmy prawie u wejścia do lochów. Zdążymy tam dobiec, a gdy już

będziemy w lochu, może uda się ich zgubić w labiryncie korytarzy.

Odwrócili się więc i pomknęli w kierunku niskiego pogórza. Przez pół godziny biegli wytrwale za

dziewczyną w niebieskiej szacie. Zawsze jednak, gdy oglądali się za siebie, widzieli jak przybliża się
gromada szylków. W końcu gdy stało się oczywiste dla Tumitaka, że albo odwróci się i stawi czoło
szylkom, albo zginie uciekając, dziewczyna zatrzymała się nagle.

- Szybko! Za tym kamieniem! - wykrzyknęła, a Tumitak, spojrzawszy w kierunku, który wskazywała, -

zobaczył wąską rozpadlinę między skałami. - Do środka - dyszała. - Może jeszcze uda się nam ich zgubić.

Tumitak wiedział jednak, że wszelka próba ucieczki przed szylkami skazana jest na niepowodzenie.

Pająkowate stwory znajdowały się bliżej niż o sto jardów i już teraz, gdy uciekinierzy wskakiwali do
lochu, Lorianin ujrzał, jak najbliższy szylk kieruje w jego stronę wylot ognistego węża, który trzymał w
kleszczach. Tumitak uniósł własną broń, posłał w kierunku szylków strumień gorąca, a następnie
popędził w stronę wejścia do lochów, które przypominało jaskinię.

- Jesteśmy zbyt blisko nich - zawołał do Tolury. - Datto i Torp, wy musicie pójść naprzód z Tolurą do

jej rodaków. Nikadurze, my dwaj jesteśmy uzbrojeni w broń szylków, musimy więc tu pozostać i
spróbować odeprzeć tę bandę. Gdybyśmy wszyscy uciekli, poszłyby za nami i zgładziły wszystkich
mieszkańców miasta Tainów. Chodź, Nikadurze - i Tumitak cofnął się do wyjścia.

Przez chwilę ci dwoje wahali się. Potem Nikadur stanął po lewej stronie swego wodza, trzymając w

ręku przygotowany już miotacz ognia. A ku zdumieniu Tumitaka Tolura zajęła miejsce po jego drugiej
stronie.

- Nie mogę cię opuścić, Tumitaku - powiedziała - kiedy gotujesz się na śmierć za mnie i mój naród.
Tumitak żachnął się niecierpliwie. - Nie jestem taki głupi, by umierać za miasto, o mieszkańcach

którego nic nie wiem, Toluro. Moje zadanie nie będzie takie trudne, jak ci się wydaje. Jestem tu przy
wejściu dobrze zabezpieczony i równie dobrze uzbrojony jak szylki; one zaś są na otwartej przestrzeni,
nieświadome tego, że mam jeden z ich miotaczy ognia i umiem się nim posługiwać. Popatrz tylko,
wkrótce będzie po nich.

Mówiąc to uniósł swój ognisty wąż i z wejścia do jaskini wysłał ładunek gorąca. Wśród szylków na

zewnątrz rozległ się klekoczący okrzyk zdziwienia, a Tolura ujrzała przez ramię, jak rzuciły się nagle w
poszukiwaniu ukrycia. Trzy z nich leżały już na ziemi, jeden martwy, dwa zaś śmiertelnie poparzone.
Tumitak zaśmiał się, a jego miotacz ponownie wysłał swój niewidzialny promień w ich kierunku. Padł
czwarty szylk. Tumitak uskoczył w tył, ściana jaskini po jednej stronie rozjarzyła się na chwilę, a
rozpalone odłamki odprysnęły i posypały się wokół nich. Gdy odważyli się wyjrzeć ponownie, szylkom
udało się już skryć między kamieniami i drzewami, a bitwa przeszła w stadium wyczekiwania. Po chwili
Nikadur wydał cichy okrzyk radości i uniósł swój miotacz. Jedno z olbrzymich drzew zaskwierczało
ogniem niedaleko ziemi, gdzie dosięgnął je snop gorąca, a potem z ukrycia, w którym z powodu żaru nie
można było już przebywać, wypadł z klekotem bólu szylk i pomknął ku pobliskiej skale. W połowie
drogi dosięgnął go miotacz Nikadura i stwór upadł spalony na węgiel.

Lorianie roześmieli się ponownie. Ich potyczki tego dnia kończyły się takim powodzeniem, że zaczęli

nie doceniać szylków, zaczęli je uważać za wrogów nie tak niebezpiecznych, na jakich wyglądały. Lecz
teraz miało nastąpić coś, co napełniło ich respektem wobec szylków, uświadomiło im, że mimo wszystko
mało jeszcze wiedzą o stosowaniu broni szylków, i że wiele jeszcze dni upłynie, nim naprawdę będą
mogli zmierzyć się z szylkami na równej stopie.

background image

23

Zorientowali się, że dzieje się coś dziwnego, kiedy Tolura wskazała na sklepienie jaskini. Sklepienie

ż

arzyło się przyćmioną czerwienią w miejscu, gdzie jakiś szylk skierował na nie niewidzialny snop

gorąca. Tumitak był zdania, że nie stanowi to dla nich żadnego zagrożenia, jako że działo się to
kilkanaście stóp nad ich głowami, lecz mimo to szylk wytrwale wypalał sklepienie. I wtedy... Tolura
krzyknęła i chwytając Tumitaka za rękę wciągnęła go w głąb jaskini.

- Do tyłu, Lorianie, szybko - zawołała do innych i tylko ich dawna instynktowna bojaźń sprawiła, że

uskoczyli w tył dostatecznie szybko. Z trzaskiem i grzmotem, który prawie ich ogłuszył w zamkniętym
korytarzu, całe wejście zapadło się i runęło do środka. Gdyby spóźnili się choć o sekundę, zostaliby
zmiażdżeni spadającymi skałami.


V.
Fakt, że o włos uniknęli nieszczęścia, wstrząsnął całą grupą. Zarówno Torp jak i Nikadur odnieśli kilka

skaleczeń, tam gdzie uderzyły ich przelatujące odłamki skalne, Tumitak natomiast przez krótki czas był
dosłownie oszołomiony. Po chwili Tolura zaśmiała się nerwowo.

- Jeszcze żyjemy, Lorianie - powiedziała. - Naprawdę zaczynam wierzyć, Tumitaku, że chronią cię

jakieś czary. Szylki wyraźnie chciały pogrzebać nas pod skałami wejścia do jaskini, lecz sami
przeszkodzili sobie w osiągnięciu celu. Nie tylko żyjemy i jesteśmy prawie cali, lecz umknęliśmy im,
przynajmniej na razie.

Mężczyźni nic na to nie odpowiedzieli. Nie podzielali ulgi Tolury, zdawali sobie bowiem sprawę, że

nawet jeśli zostali odcięci od szylków, byli równie skutecznie odcięci od drogi powrotu do domu,
zamknięci w korytarzu, którego mieszkańcy mogli okazać się wrogo nastawieni. Po chwili Tolura
odwróciła się i zaczęła schodzić korytarzem w dół. Pozostali poszli za nią w milczeniu, wciąż jeszcze
wstrząśnięci niedawną przygodą, po chwili jednak zaczęli przyglądać się korytarzom, przez które szli.
Takiego labiryntu ślepych uliczek i fałszywych przejść Tumitak nigdy jeszcze nie widział i doznał
wkrótce zawrotu głowy od prób zapamiętania drogi, którą przeszedł. Szli już ponad godzinę, gdy zaczęli
dostrzegać oznaki bytności mieszkańców. Tumitak był zdumiony. Słyszał, najpierw w rozmowie Mogów
z wieży, a potem od samej Tolury, że lochy Tainów są bardzo płytkie - ale żeby ludzie mogli mieszkać
tylko o godzinę drogi od Powierzchni, wydawało mu się szaleństwem. Nic dziwnego, że szylki wolały
polować w lochach Tainów. W porównaniu z tym napaść na Jakrę musiała stanowić długotrwałą
wyprawę.

Tumitak miał się jednak przekonać, że ów labirynt korytarzy dostarczał Tainowi pewnej ochrony.

Tolura prowadziła ich jeszcze przynajmniej dwie mile poprzez szereg szybów i korytarzy, które stanowiły
dla nich łamigłówkę nie do rozwiązania. W końcu zatrzymała się, gdy dotarli do drabiny, która
wychodziła na długi, szeroki korytarz.

- Tu zaczyna się miasto Tainów, Tumitaku - powiedziała. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli pójdę

pierwsza, by uprzedzić o waszym przybyciu. Zaczekajcie tu, póki... - Przerwała z okrzykiem przerażenia,
gdy z pobliskiego pomieszczenia wyskoczyła jakaś postać i rzuciła się na Tumitaka. Był to chłopiec,
młodzieniec w wieku może, szesnastu Jat, uzbrojony tylko w krótki miecz. Natarł tak gwałtownie, że
przez chwilę Tumitak musiał się bronić zawzięcie.

- Uciekaj, Toluro - krzyknął chłopiec, a jego miecz ciął i śmigał w powietrzu z zaskakującą

sprawnością - uciekaj, póki mogę ich zatrzymać! - Potem zaś krzyknął do Lorian: - Parszywi Mogowie!
Nie dostaniecie mojej siostry, póki żyję! Brońcie się, nim was pozabijam!

Datto miał właśnie uderzyć chłopca mieczem myśląc tylko o ochronie Tumitaka, powstrzymały go

jednak słowa Tolury.

- Przestań, Luramo! - krzyknęła. - Przestań, mówię! To są przyjaciele! - A potem do Tumitaka: - Och,

nie zrób mu nic złego! To jest mój brat!

Tumitak i Datto rzucili miecze na ziemię, a po chwili chłopiec poszedł za ich przykładem, a na jego

ustach pojawił się bojaźliwy półuśmiech.

- To jest mój brat Luramo - obwieściła Tolura kładąc rękę na ramieniu młodzieńca. - Jest on

najmłodszym spośród moich braci, lecz sądzę, że także najdzielniejszym.

Luramo uśmiechnął się radośnie.
- Dziwnych przyjaciół przyprowadzasz, Toluro - wykrzyknął. - Nie są to Tainowie ani też Mogowie, co

teraz widzę. Powiedz mi, kim są?

- Ci, którzy stoją tutaj, potężniejsi są od Tainów i Mogów - odpowiedziała Tolura. - Oto Tumitak,

Zabójca Szylków, i jego towarzysze, którzy również uśmiercali szylki! Byłam na Powierzchni, Luramo, i
tam opadło mnie trzech Mogów i trzy szylki! A gdy walczyłam z Mogami, Tumitak z pomocą jednego ze

background image

24

swych przyjaciół uśmiercił całą szóstkę i uratował mnie! Oto świadectwo jego wielkości! - i obróciła
Tumitaka, by Luramo mógł zobaczyć głowę szylka zawieszoną u jego pasa.

Chłopiec przyglądał mu się z lękiem. Patrzył na niego przez całą minutę, a jego myśli łatwiej można

sobie wyobrazić niż opisać. Następnie z wolna wyciągnął swój miecz w kierunku Tumitaka odwiecznym
wiernopoddańczym gestem. Lorianin uśmiechnął się i lekko dotknąwszy miecza chłopca przyjął jego
hołd. Choć wtedy jeszcze nie przykładał wielkiej wagi do tego aktu, po latach cenił to oddanie prawie
ponad wszystkie inne, a Luramo stał się jednym z najdzielniejszych wojowników Tumitaka.

Teraz zaś Tolura przyglądała się chłopcu z troską. - Cóż to sprowadziło cię, bracie - spytała nagle - na

skraj miasta? Czy w domu wszystko w porządku?

- Chyba tak, o ile to możliwe - odrzekł szyderczo Luramo. - Ojciec nadal kryje się w mieszkaniu i

opłakuje śmierć dwóch córek z rąk Mogów, bo uważa oczywiście, żeś ty też już zginęła. A Luragar i
Batlura usiłują go pocieszyć i przysięgają, że pomszczą ciebie, jeśli Mogowie znowu pojawią się w
mieście. Lecz nawet nie próbują pójść za tobą, choć wiedzą, że gdy opuściłaś lochy, szłaś na niemal
pewną śmierć.

Poświęciłem wiele godzin, by poruszyć ich i zmusić do pójścia na poszukiwanie ciebie, Toluro, ale oni

znajdowali jedną wymówkę za drugą, by pozostać w domu; w końcu sam postanowiłem cię znaleźć. -
Widzisz - wyznał z niejakim wstydem - nie sądziłem, że rzeczywiście pójdziesz aż na Powierzchnię.
Myślałem, że może chodzisz po korytarzach i że tu może cię znajdę. Ja... Myślę, że ja sam bałbym się
samotnie wyruszyć na Powierzchnię.

Tumitak zaśmiał się nagle i schwycił dłoń chłopca.
- Luramo - rzekł radośnie - bez wątpienia znalazłem parę bliską memu sercu - ciebie i twoją cudowną

siostrę. Nie wstydź się tego, czego nie dokonałeś. Wątpię, czy jest ktoś inny w całym mieście Tainów, kto
byłby na tyle odważny, by zrobić to co ty.

Luramo uśmiechnął się z odrobiną dumy, a gdy Tolura odwróciła się, by ruszyć w dalszą drogę,

schował miecz do pochwy i ruszył za Tumitakiem ramię w ramię z Jakranami i Nikadurem. Po chwili
Tolura zawołała do niego. - Lepiej będzie, Luramo - powiedziała - jeśli pośpieszysz przed nami, by
powiadomić ludzi, że nadchodzimy. Inaczej ktoś inny może pomylić się tak jak ty i dojdzie do
nieporozumienia.

Luramo pobiegł więc naprzód i po kilku chwilach zniknął im z oczu za zakrętem. Minęło około

piętnastu minut, nim pojawił się znowu na czele wielkiego tłumu ludzi. Ludzie szli ostrożnie, na wpół
bojaźliwie, zgodnie z ludzkim obyczajem, widać jednak było, że przepełniała ich ciekawość i podniecenie
w obliczu tego nowego dziwu, o którym Luramo im opowiedział. Pomiędzy nimi kroczył starzec ubrany
w białą tunikę, a jego długa, rzadka broda sięgała mu prawie do pasa.

- Zaremo - szepnęła Tolura pokazując na niego. - Oto kapłan Tainów, najmądrzejszy ze wszystkich

Tainów mądrością naszych uczonych przodków.

Starzec zbliżył się trzymając otwartą dłoń uniesioną do góry gestem, który Tumitak rozpoznał i

odwzajemnił. Gromada Tainów zatrzymała. się w niewielkiej odległości i przez chwilę obie grupy stały,
przyglądając się sobie nawzajem. Potem przemówiła Tolura.

- Byłam na Powierzchni, Zaremo, i powracam, prowadząc gości. Zapewne Luramo opowiedział już

wam, jak ci mężowie ocalili mnie, zabijając szylki i Mogów swą nieznaną bronią. Ten oto to Tumitak, ich
wódz i największy Zabójca Szylków, za nim zaś stoją Nikadur, Datto i Torp.

Zaremo przyjął prezentację, a następnie przemówił. - Witajcie w mieście Tainów, nieznani przybysze.

Minęło, wiele pokoleń od czasu, gdy przybył tu ktoś z zewnątrz poza wstrętnymi Mogami i dzikimi
szylkami. Jednak od wielu lat żyje wśród nas przepowiednia, że pewnego dnia nadejdzie Bohater z
Powierzchni, który na nowo nauczy nas używania potężnej broni naszych przodków. Czyżbyś to był ty?

Tumitak potrząsnął głową ze smutkiem.
- Nie, Zaremo, słyszałem o wielkiej mądrości waszych uczonych przodków, lecz wiem o niej daleko

mniej niż ty, jeśli to, co mówi Tolura, jest prawdą. Mimo to jednak, szczęśliwym trafem mam tu ze sobą
tę broń szylków. Może z niej uda się wam dowiedzieć czegoś o starożytnych maszynach i broni.

Mówiąc to odpiął miotacz ognia i podał go staremu kapłanowi. Ten ostatni już wyciągnął ręce, gdy

raptem wzrok jego padł na białe, błyszczące pręty, które Tumitak wciąż jeszcze miał przytroczone do
pleców. Gdy kapłan na nie spojrzał, oczy jego rozszerzyły się ze zdumienia, a ręce, które wyciągnął po
miotacz ognia, bezwładnie opadły - puste. Milczał, jakby bojąc się wydobyć głos, lecz w końcu
przemówił.

- Masz ze sobą coś, o Zabójco Szylków, co jest ważniejsze i potężniejsze niż głowa szylka i miotacz

ognia! Skąd masz te białe, błyszczące pręty?

background image

25

Tumitak w skrócie opowiedział mu o bitwie, której wynikiem było ocalenie Tolury, oraz o znalezieniu

prętów w pojeździe, po zwycięstwie. Zaremo skinął głową.

- Chyba się nie mylę - powiedział pewnym wahaniem, a potem, wyjąwszy miotacz ognia z wciąż

wyciągniętej ręki Tumitaka, przekręcił śrubę w długiej rurze wylotu, zdjął z jednego końca pokrywkę i
wyciągnął ze środka na wpół zużyty kawałek białego pręta!

- Oto Moc! - zakrzyknął dramatycznie. - Zasilanie, którym szylki napędzają swe maszyny! A ty, o

Tumitaku, naprawdę jesteś tym, o którym mówi nasza przepowiednia, ty bowiem przyniosłeś nam jedyną
rzecz, której brakowało do uruchomienia wielu maszyn znajdujących się w naszych muzeach!

Gdy mówił to, wielu Tainów, którzy przyszli z nim, skłoniło głowy z czcią i podziwem, a Zaremo stał

wymachując ostatkiem pręta w kierunku Tumitaka i kontynuował swą mowę tonem wręcz wizjonerskim.
- Tymi prętami Tainowie będą zasilać miotacze ognia, które mamy w muzeach! Nimi będziemy napędzać
te osobliwe maszyny, i które wypalają w ziemi korytarze! Możemy wykonać nowe korytarze, znacznie
głębsze niż te, w których mieszkamy teraz, korytarze tak głębokie, że szylki i wstrętni Mogowie nigdy
nas tam nie dosięgną! Mając je Tainowie nareszcie poczują się bezpieczni.

- Tymi prętami - przerwał Tumitak, gestem nakazując kapłanowi milczenie - nauczymy szylki, że

człowiek wciąż jeszcze zna swe przeznaczenie! Nimi wypędzimy szylki z ich cuchnących wież w
Szemie; nimi w końcu wybijemy co do jednej bestie, które od tak dawna chcą władać ziemią!

Z tyłu za nimi Luramo wydał okrzyk radości. Datto donośnie klepnął swego wodza po plecach, zaś

Tolura żywo skinęła głową na znak aprobaty. Zaremo i inni Tainowie wyglądali, jakby nie dowierzali
własnym uszom. Tumitak uznał, że teraz jest odpowiednia chwila, by przekonać ich do swych poglądów,
użył więc- daru wymowy, podobnie jak czynił to wiele razy przedtem w Lorze i Jakrze.

Opowiedział o swym życiu j swej misji; mówił o pierwszej długiej podróży przez korytarze, w końcu

zaś opowiedział, jak zabił pierwszego szylka i jak później podniesiono go do godności władcy dolnych
korytarzy. Prosił następnie Tainów, by popatrzyli na niego, by uświadomili sobie, że jest tylko zwykłym
człowiekiem, a to, czego dokonał, leży w zasięgu możliwości każdego człowieka I tym razem skutek jego
przemowy był taki jak zawsze. Tainowie spoglądali na niego jak na nadczłowieka; poczynając od Zaremy
wszyscy poprzysięgli mu wierność, jednak prawie nikt nie chciał wierzyć, że oni sami mogą próbować
walki przeciwko szylkom.

W końcu Tumitak zwrócił się do starego kapłana i poprosił, by wyznaczono mu pomieszczenie

mieszkalne.

- Pozostanę tu prawdopodobnie przez pewien czas - powiedział - gdyż droga na Powierzchnię jest

odcięta, a ja nie widzę innej możliwości powrotu do moich rodaków niż ponownie ją przetrzeć. A minie
wiele okresów snu, nim uda się tego dokonać.

- Może mniej niż przypuszczasz - odrzekł kapłan. - Nie chcę wzbudzać złudnych nadziei, ale może

znajdzie się droga do waszych korytarzy bez wychodzenia na Powierzchnię. Powiem ci więcej, kiedy
zdobędę pewność - i odwróciwszy się, Zaremo skierował swe kroki ku zamieszkałym korytarzom.

Przez czas równy trzem dniom Tumitak mieszkał w mieście, a Tainowie nie szczędzili mu oznak

gościnności. Lorianin zdumiewał się ich pożywieniem, Tainowie zachowali bowiem sekret metody
nadawania smaku syntetycznym kostkom żywności i po raz pierwszy w swym życiu Tumitak stwierdził,
ż

e jedzenie może być przyjemnością, a nie zwykłą nudną koniecznością. Faktycznie nie tylko on, ale

również Datto, Nikadur i Torp byli bliscy niestrawności z przejedzenia.

Większość czasu, nie przeznaczonego na jedzenie lub spanie, Tumitak i jego towarzysze spędzali w

wielkiej świątyni czy też korytarzu muzealnym, oglądając cudowne maszyny zbudowane przez przodków
Tainów. Tainowie utrzymywali je w doskonałym stanie i po tylu stuleciach były one nadal w pełni
sprawne., Zaremo uruchomił miotacz ognia i dezintegrator i zademonstrował wszystkim, jak dobrze
jeszcze działają. Te dwie maszyny były dla Tumitaka szczególnie interesujące. Pierwszą umiał się
posługiwać, o drugiej natomiast wspominała często owa słynna księga, którą dawno temu odnalazł w
opuszczonym korytarzu Loru.

Jednak nie były to jedyne maszyny zachowane przez Tainów, czy też jedyne, którymi Zaremo umiał się

posługiwać. Kapłan pokazał przybyszom osobliwą broń, która zabijała wysokimi dźwiękami, oraz inną,
która, jak mówił, zmieniała samo powietrze w śmiertelną truciznę zabijającą wszystkich, którzy ją
wdychali. Były tam także maszyny pomagające ludziom, a wśród nich urządzenia, które wytwarzały owo
zimne białe światło rozjaśniające korytarze.

Wszystkich tych maszyn można było teraz używać, choć oszczędnie, gdyż nawet te pręty, które

Lorianie przynieśli ze sobą, nie były niewyczerpane. Owe pręty składały się z metalu ożywianego
procesem sprawiającym, że jego atomy rozpadały się ze straszliwą szybkością. Gdy wystawiano go na
działanie pewnego promienia emitowanego w maszynach, jego przemiana w energię znacznie się

background image

26

przyśpieszała. Ta metoda pozyskiwania energii umożliwiała przechowywanie wielkich zasobów paliwa w
małej objętości, ostatecznie jednak białe pręty wypalały się i przestawały istnieć. Tumitak postanowił
więc, że musi rozmówić się z Zaremą co do najlepszego zastosowania tych prętów, aby odnieść jak
największe korzyści. Zaproponował kapłanowi, że on i jego towarzysze uzbroją się w miotacze ognia i
spróbują wrócić do swych lochów. Zaremo potrząsnął głową.

- Byłoby wielce niebezpieczne próbować w walce utorować sobie drogę do lochów, z których

przyszliście, Tumitaku - powiedział poważnie. - Myślę, że potrafię pomóc wam w taki sposób, że nie
tylko odsuniemy wszelkie niebezpieczeństwa, ale zarazem twój naród i mój zostaną związane sojuszem,
który będzie mocniejszy niż sobie to wyobrażałeś.

Zaintrygowany Tumitak poprosił Taina o wyjaśnienia, lecz Zaremo tylko potrząsnął głową.
- Nie jestem zupełnie pewien, że potrafię dokonać tego, czego mam nadzieję dokonać - wyjaśnił - a

póki nie mam pewności, wolę nie wzbudzać nadziei, których nie mógłbym spełnić.

Jednak następnego dnia starzec wezwał Tumitaka i Nikadura do siebie i poprowadził ich w opuszczony

korytarz, gdzie ustawiono osobliwą machinę. Była to maszyna zbyt skomplikowana, by Tumitak potrafił
ją zrozumieć. Na pierwszy rzut oka przypominała metalową skrzynię wysokości pięciu stóp. Na wierzchu
znajdowało się kilka dziwnych przezroczystych rur, w których wnętrzu jarzyły się dziwne światełka. Z
boku tej metalowej skrzyni wyrastało długie ramię, zakończone wielką, miękką poduszką, przylegającą
zapewne dzięki sile ssania do ściany. Zaremo wskazał w głąb korytarza, gdzie w odległości około stu-
jardów znajdowała się druga machina, podobna we wszystkich szczegółach do pierwszej.

Jeden z niższych kapłanów Zaremy siedział na niewielkim stołku przymocowanym do boku skrzyni, a

teraz, na polecenie swego mistrza, podniósł i umieścił na głowie dziwny aparat całkowicie zakrywający
mu uszy. Następnie przekręcił niewielką gałkę na skrzyni i, obróciwszy się, krzyknął do mężczyzny
obsługującego drugą maszynę. Tamten również założył na głowę owe osobliwe nauszniki i uruchomił
swoje urządzenie.

Przez kilka minut obaj bez przerwy obracali małe gałki, a po każdym obrocie nasłuchiwali pilnie, jakby

słyszeli jakiś odległy dźwięk, niezauważalny dla pozostałych. Po jakimś czasie bliższy z nich zwrócił się
do Zaremy.

- Mam tu inny ton, Zaremo - powiedział. - Jak stwierdzimy, do czego się odnosi? .
Kapłan gestem nakazał mu zejść z siedzenia i powiedział Tumitakowi, by zajął jego miejsce. Lorianin z

wahaniem zrobił, co mu kazano, i ostrożnie włożył nauszniki. Gdy to uczynił, w uszach zabrzmiał mu
dziwny dźwięk, stały, monotonny szum. Tumitak zdjął nauszniki i spojrzał pytająco na naczelnego
kapłana.

- Ta maszyna, Tumitaku - wyjaśnił Zaremo, widząc w jego oczach pytanie - używana była przez

naszych przodków do wykrywania podziemnych żył metalu czy wody, czy nawet podziemnych jaskiń.
Oparta jest na zasadzie echa. Ta część ramienia, która jest przytwierdzona do ściany, wysyła w skałę
dźwięk, dźwięk o takiej wysokości, że ludzkie uszy nie są w stanie go usłyszeć. Dźwięk przechodzi przez
skałę, aż natrafi na jakąś inną substancję i wtedy część tego dźwięku odbija się w stronę innej części
ramienia, ku odbiornikowi, który go przechwytuje i tak przemienia, że można go usłyszeć w tych
słuchawkach na głowie Koritaka.

Lecz dźwięk ten nie przypomina dźwięków, o których zwykle myślimy. Jak już wspomniałem, jest o

wiele za wysoki, by wychwyciło go ucho ludzkie, a takie dźwięki mają zupełnie inne właściwości niż
zwykłe dźwięki. Po pierwsze, takie fale dźwiękowe można wysyłać w wiązce, tak jak fale świetlne, po
drugie zaś, ulegają one pewnym zmianom spowodowanym gęstością substancji, która je odbija. W ten
sposób można ustalić, w jakim kierunku znajduje się odbijający materiał oraz czy jest płynny, stały, czy
też, powiedzmy, jest to jaskinia lub grota.

Myślałem przeto, Tumitaku, że jeśli za pomocą tego przyrządu uda się nam odkryć jakąś długą, prostą

jaskinię biegnącą pod ziemią, możemy być prawie zupełnie pewni, że będą to wasze ojczyste korytarze;
w ten sposób również dowiemy się, w jakim kierunku leżą. A przy pomocy drugiej maszyny znajdującej
się w pewnym oddaleniu będziemy mogli ustalić dokładną odległość waszych korytarzy od tego miejsca.

Tumitak słuchał oszołomiony. Jak przez mgłę rozumiał coś z tego, co powiedział Tain, ale jego ostatnie

słowa zupełnie go zdezorientowały. Zaremo musiał wyjaśnić mu bardzo dokładnie sekret dwóch kątów i
zawartego między nimi boku trójkąta, nim w końcu Lorianin pojął, jak można zmierzyć odległość do jego
domu z tego oddalonego korytarza. A gdy zrozumiał, jego podziw wzrósł jeszcze bardziej.

- Zaiste, Zaremo - wykrzyknął - cuda waszych przodków nie mają końca. Powiedz mi jednak, po co

zadawałeś sobie taki trud, by ustalić położenie moich ojczystych korytarzy?

Tain uśmiechnął się dumnie idąc w stronę maszyny, by zająć przy niej miejsce, które Tumitak opuścił

skwapliwie.

background image

27

- Czyżbyś zapomniał o dezintegratorze? - zapytał. - Tumitaku, chcę przebić nowy korytarz z lochów

Tainów do lochów Lorian!

Godziny, które nastąpiły, pełne były napięcia. Co jakiś czas obsługujący maszyny myśleli, że odkryli

odległy korytarz, by po bliższym zbadaniu stwierdzić, że jest to tylko jakaś mała jaskinia czy podziemny
strumień wody. W końcu jednak wykryli coś, czego prosty kierunek i regularność świadczyły, że jest to
korytarz wykonany przez człowieka. Wtedy Zaremo i jego ludzie rozpoczęli szereg badań i ćwiczeń,
które ostatecznie zakończyły się potwierdzeniem dokładnej odległości i kierunku ojczystego korytarza
Tumitaka.

Cała grupa powróciła do zamieszkałej części lochów i radośnie przygotowywała się do pracy na dzień

następny. Dezintegrator przeniesiono do miejsca, gdzie były przedtem wykrywacze, i ustawiono go tam,
dziwny, monstrualny aparat z wielkim reflektorem w kształcie trąby na przedzie i trzema siedzeniami z
tyłu dla ludzi, którzy go obsługiwali. Zaremo pozostawił swych pomocników nad maszyną i zabierając ze
sobą Tumitaka powrócił do miasta na wieczerzę.

- Uważam, że powinieneś być w grupie tych, którzy poprowadzą dezintegrator przez skały, Tumitaku -

rzekł do Lorianina, gdy skończyli posiłek. - Nie tylko dlatego, że należy ci się niewątpliwie ten zaszczyt,
ale również dlatego, że potrzebny jest ktoś, kto przekona twoich przyjaciół, że przychodzimy w
pokojowych zamiarach. Nie będziesz miał zbyt wielu czynności przy obsłudze maszyny - a te nieliczne są
łatwe do wyuczenia.

I tak po okresie snu cała grupa zebrała się w przejściu, w którym znajdowała się wyrzutnia promieni

dezintegrujących. Nikadur i Jakranie, którzy chcieli pójść za Tumitakiem najprędzej, jak tylko będzie
można, otrzymali po jednym ze starożytnych miotaczy ognia, podobnie jak Luramo, który zażądał, by
włączyć go do grupy Tumitaka. A ku zdziwieniu Lorianina jeszcze ktoś zażądał, by uznać go za
wojownika: nikt inny, tylko sama Tolura, która oświadczyła, że nie pozwoli, by jej nowi przyjaciele
poszli bez niej na spotkanie wszelkich niebezpieczeństw. W końcu postanowiono, że może iść z nimi, i
wtedy Zaremo zbliżył się do Tumitaka, który siedział już na swym miejscu przy maszynie, i począł
wyjaśniać mu jego obowiązki.

- Spójrz tam, Lorianinie - wyjaśnił kapłan. - Za tobą na ścianie jest wielki biały krzyż. Patrząc w ten

okular przed sobą zobaczysz inny krzyż wymalowany na tym lusterku, w którym ujrzysz również odbicie
pierwszego krzyża. Dopóki jeden krzyż pokrywa się z drugim, maszyna posuwa się we właściwym
kierunku. Jeśli odchyli się choćby o włos, musisz natychmiast zwrócić uwagę pozostałych osób
obsługujących maszynę. Wystarczy tylko tyle; moi ludzie zajmą się resztą. Twoja grupa pójdzie za wami,
jak tylko skała ochłodzi się do tego stopnia, że będzie można iść naprzód. Żegnaj i miejmy nadzieję, że
wszystko powiedzie się tak, jak to sobie zaplanowaliśmy.

Mówiąc to obrócił się i wydał polecenie ludziom siedzącym obok Tumitaka. Jeden z nich przesunął

dźwignię, nastąpił oślepiający błysk światła, a gdy blask zmalał do słabej fioletowej poświaty, Tumitak
ujrzał wielki otwór, który pojawił się w ścianie, na którą skierowany był mocny reflektor. Drugi
mężczyzna pociągnął teraz dźwignię, nacisnął jakiś guzik i wielka machina powoli ruszyła w głąb
otworu, który wydrążyła. W miarę przesuwu otwór pogłębiał się, a ze środka buchnął ciepły podmuch
powietrza o osobliwym zapachu. Maszyna ponownie ruszyła w głąb otworu i znowu jego tylna ściana
odsunęła się głębiej. Tumitak i jego przyjaciele z powodzeniem wykonywali czynność, której ludzie nie
robili przez prawie dwa tysiące lat.

Przez następne godziny Tumitak pilnie wpatrywał się w wizjery maszyny. Była to praca nużąca, gdyż

maszyna nieczęsto zbaczała z prostej drogi, na którą ją skierowano. Co jakiś czas natrafiała na nową żyłę
skalną, co trochę zmieniało kierunek jej poruszania się, lecz wtedy Tumitak zwracał na to uwagę
pozostałych i natychmiast dokonywano poprawki.

Wielki biały krzyż, który Zaremo wymalował na przeciwnej ścianie korytarza, zmniejszał się coraz

bardziej w miarę jak maszyna odsuwała się od niego, lecz gdy Tumitak nie mógł go już wyraźnie
dostrzec, ześrodkował swój własny krzyż na odległym wlocie nowego korytarza i maszyna poruszała się
dalej.

Było straszliwie gorąco. Wkrótce pot lał się strumieniami po twarzach Tumitaka i dwóch kapłanów. W

końcu po nieprzerwanym marszu, który trwał, jak się zdawało, wiele godzin, wszyscy trzej zgodzili się,
ż

e muszą zatrzymać się na jakiś czas. Maszynę unieruchomiono i cała trójka rozparła się na siedzeniach,

korzystając z bardzo potrzebnego im odpoczynku.

Po godzinie ponownie włączyli maszynę. - Przebyliśmy już zapewne ponad połowę drogi - rzekł jeden

z kapłanów - lecz druga połowa wyda się nam dużo gorsza od pierwszej. Ciepło nie uchodzi teraz tak
łatwo jak wtedy, gdy byliśmy blisko miasta.

background image

28

Miał słuszność; Tumitak nigdy przedtem nie zaznał takiego gorąca i nigdy czas tak się nie dłużył.

Wydawało mu się, że minęły całe dni upalnych, bezlitosnych cierpień, nim jeden z jego towarzyszy
zakomunikował, że zbliżają się wreszcie do celu. Tumitak ożywił się ponownie i czas zaczął upływać
szybciej. A potem nareszcie skała przed, nimi zaczęła wydawać dziwaczny dudniący odgłos; po chwili
ukazał się w niej mały otwór, który szybko poszerzał się, i gdy kapłani pośpiesznie wyłączyli maszynę,
Tumitak zeskoczył z miejsca i znalazł się w starym, znajomym korytarzu.

Stał w odcinku tego nierównego, nie wykończonego korytarza, który leżał pomiędzy Powierzchnią i

korytarzami Estetów. Niedaleko stąd patrzył ongiś, jak szylki mordują grupę Estetów i drżąc z
przerażenia zastanawiał się, dlaczego. A nie dalej niż o dwie mile w dół korytarza, jeśli dobrze jeszcze
pamiętał, powinna oczekiwać go jego gromada wojowników. - Czy są tam jeszcze? - zastanawiał się - czy
też uznali go i jego towarzyszy za zmarłych i powrócili do Loru i Jakry? Czy może szylki wykryły ich i
pozabijały wszystkich? - Tumitak tknięty złym przeczuciem przypomniał sobie, co powiedział mu Datto,
ż

e chwalił się naczelnemu wodzowi szylków napaścią na Korytarze Estetów. A wódz szylków zarządził

dochodzenie! Nie mogąc opanować niepokoju, targany różnymi przypuszczeniami, co mogło się
wydarzyć, skinął na dwóch kapłanów by udali się za nim, i popędził w dół korytarza.

Gdy zbliżał się do miejsca, gdzie powinna znajdować się jego gromada, jego obawy wzrosły, gdyż

panująca tam cisza świadczyła, że korytarz został opuszczony. W końcu dotarł do miejsca,, gdzie powinni
być jego wojownicy i stwierdził, że obawy jego potwierdziły się. Lecz na jednej ze ścian wypisana była
wiadomość, wiadomość od jego ojca: "Tumitaku" - głosiła - "nasze straże doniosły o zbliżaniu się hordy
szylków. Dzicy z mrocznych korytarzy zaproponowali ukrycie nas w rozpadlinach i jaskiniach ich
korytarzy, więc opuszczamy to miejsce. Jeśli kiedykolwiek powrócisz, szukaj nas w mrocznych
korytarzach. Tumlok".

Tumitak chciał zrazu natychmiast ruszyć w stronę mrocznych korytarzy, lecz po namyśle postanowił

zaczekać na swoją grupę, która wkrótce miała nadejść z miasta Tainów, wiedział bowiem, że przyjdą, jak
będą mogli najprędzej. Usiadł więc wraz z dwoma kapłanami i zjadł prowiant, który ze sobą przynieśli, a
następnie, ukrywszy się w jednym z pomieszczeń, przygotowali się do snu, którego bardzo potrzebowali.

Obudziły ich dźwięki z korytarza na zewnątrz; wyszli więc i znaleźli tam Nikadura, Tolurę i wszystkich

innych, którzy przybyli w czasie ich snu i bardzo martwili się ich zniknięciem. W końcu Nikadur odkrył
wiadomość od Tumloka i miał właśnie poprowadzić grupę w dół ku mrocznym korytarzom, gdy pojawił
się Tumitak i jego towarzysze. Teraz już cała grupa postanowiła natychmiast wszcząć próby odnalezienia
Nenapusa i pozostałych wojowników. Wobec tego wszyscy ruszyli w dół. Nie przeszli jednak nawet mili,
gdy natknęli się na całą gromadę, któraś ostrożnie powracała do poprzedniego obozowiska. Ukrywali się
w mrocznych korytarzach, kiedy szylki prowadziły poszukiwania w pomieszczeniach nad nimi, a gdy
poczuli, że bestie ponownie powróciły na Powierzchnię, śmiało wyruszyli z powrotem do Korytarzy
Estetów.

Przewodzący im Nenapus i Tumlok nie posiadali się z radości, widząc swych towarzyszy całych i

zdrowych, i gorączkowo zasypywali ich pytaniami. Tumitak w skrócie opowiedział im całą historię i
wspomniał o cudownych maszynach, które udało im się zdobyć. Entuzjazm Lorian i Jakran nie znał
granic; zapomnieli się tak bardzo, że wydali okrzyk, który rozbrzmiewał długim echem po korytarzach.
Wodzowie usiedli i zaczęli układać plan ataku na miasto Szem.


VI
Następne sto godzin było bardzo pracowite dla mieszkańców korytarzy. Owe sześć czy siedem mil

nowego korytarza stało się ruchliwą arterią, którą Tainowie, Lorianie i Jakranie śpieszyli w jedną i w
drugą stronę wymieniając zdobyte cuda Estetów na wspaniałą żywność, która była sekretem Tainów, oraz
na starożytną broń, tak teraz cenną.

Tumitak powrócił do miasta Tainów i przyprowadził nowym korytarzem Zaremę, aby naradzić się z

pozostałymi wodzami w sprawie możliwości zaatakowania Szemu. Przez kilka dni układali strategię
działań, aż w końcu opracowano możliwą do przeprowadzenia metodę. Nikadur z Tumlokiem,
Nenapusem oraz Lorianami i Nonończykami mieli pozostać w swoim korytarzu, zaś Tumitak oraz Datto,
Torp i Jakranie mieli przejść korytarzem i lochami Tainów, aby wyjść na Powierzchnię i zaatakować
miasto z drugiej strony.

Ci, którzy pozostali w lochach, mieli zaczekać pięćdziesiąt godzin, a następnie zaatakować w trzeciej

godzinie nocy po upływie pięćdziesięciu godzin. W ten sposób, jeżeli ich plany powiodą się, oba natarcia
zostaną przeprowadzone równocześnie, nieoczekiwanie i, jak ufano, będą druzgocące. Szylki dostałyby
się w dwa ognie i, jak spodziewali się mieszkańcy lochów, zostałyby zlikwidowane co do jednego.

background image

29

Miasto Szem znajdzie się wówczas w rękach ludzi wraz ze wszystkimi zadziwiającymi maszynami i
urządzeniami, a człowiek ponownie odzyska miejsce pod słońcem, na Powierzchni świata.

Dumny był Tumitak, gdy wiódł swych dzielnie śpiewających Jakran przez miasto Tainów i w górę

zawiłych korytarzy do miejsca, gdzie szylki zawaliły wejście ogniem z miotaczy. Zatrzymali się na jakiś
czas, jeden z Tainów otworzył im drogę przy pomocy małego dezintegratora, a następnie podjęli marsz na
Powierzchnię. Tu oddział Tumitaka zatrzymała gromadka Tainów, która dotarła za nimi w górę
korytarza. Było ich około dziesięciu, a dowodził nimi Luramo.

- Zaczekaj, Tumitaku - zawołał - oto jeszcze kilku wojowników, którzy pójdą z tobą. Nie wszyscy

Tainowie to tchórze, chociaż tak o nich zapewne myślisz. - Odwrócił się i przywołał oddział, by się
przybliżył, a Tumitak spostrzegł, że w większości byli to chłopcy, młodzieńcy, do których jeszcze nie
całkiem przylgnął ów potworny strach, znacznie bardziej zauważalny u starszych. Powiódł wzrokiem po
szeregu i nagle zatrzymał się, zaskoczony.

- Ty tutaj, Toluro? - wykrzyknął zdumiony. - Ty idziesz z wojownikami? Wydaje mi się, że wyprawa

wojenna to nie miejsce dla kobiety, Toluro.

Dziewczyna odpowiedziała mu z oburzeniem:
- Mówisz, chyba nie zastanawiając się, co mówisz - powiedziała. - Bo przecież gdybyś się tylko

zastanowił, przypomniałbyś sobie, że byłam pierwszą spośród Tainów, która ośmieliła się spojrzeć na
Powierzchnię. Czyżbyś zapomniał, jak nazywałeś mnie bratnią duszą? I jak ktoś taki mógłby kryć się ze
strachem w korytarzach, gdy inni idą walczyć z wrogami ludzkości?

Tumitak uśmiechnął się. Dziewczyna przekonała go jego własnymi słowami, a gdy sam się dobrze

zastanowił, nie rozumiał, po co proponował, by została w domu. Wiedział tylko, iż miał wtedy nagłe
niezrozumiałe przeczucie, że strasznie byłoby żyć na tym świecie, gdyby Tolura zginęła w walce. Chciał
chronić ją w najprostszy sposób - odsyłając z powrotem do korytarzy.

Lecz wiedział teraz, że jest to niemożliwe, wzruszył więc ramionami i nakazał zająć jej miejsce przy

sobie, obok Datty i Torpa.

Grupa wyszła z podgórza i przemaszerowała przez trawiastą równinę bez wypadków i przygód. Gdy

znaleźli się w lesie, Tumitak poczuł się bezpieczniej, szczególnie dlatego, że zbliżała się noc, a wiedział,
ż

e choć marsz znacznie przez to się opóźni, jego ludziom nic nie będzie zagrażało ze strony wroga. Świt

zastał ich w pobliżu miejsca, gdzie ukryte były pozostałe białe, błyszczące pręty i wkrótce ku ich wielkiej
radości odnaleźli je, wciąż jeszcze pod warstwą liści, gdzie schowała je Tolura.

Uświadomili sobie, że nie mogą już być daleko od Szemu i gdy grupa wojowników posuwała się

ostrożnie naprzód, Tumitak przebiegał od drzewa do drzewa lub czołgał się w poszyciu, jeżeli było dość
gęste, by go ukryć. W końcu dotarli do wierzchołka skalistego, rzadko zalesionego pagórka i
popatrzywszy w dół, poza las, ujrzeli opodal u podnóża wieże Szemu.

Spiczaste wieże z łączącymi je linami i błyszczącymi ścianami z metalu przedstawiały zadziwiający

widok dla mieszkańców lochów, lecz dzień ten był tak pełen dziwnych zjawisk, że czuli w owej chwili
wyłącznie zadowolenie, że osiągnęli swój cel. Tumitak nadal patrzył w stronę wież, jakby czegoś
szukając, i po chwili wydał okrzyk zadowolenia.

- Spójrz tam, Datto! - wykrzyknął. - Patrz, wejście do naszych lochów!
Rzeczywiście, za kępą drzew można było, choć z trudem, dojrzeć płytką jamę, w której znajdowało się

wejście do rozległych korytarzy wiodących do Loru. Gdzieś niedaleko pod Powierzchnią Tumlok i
Nenapus czekali z armią na nadejście właściwego momentu, aby wyjść z jamy i ruszyć na podbój Szemu.

Tumitak pokazał innym wejście do lochów, a Tolura i Luramo szczególnie interesowali się położeniem

jamy. Gdy wciąż jeszcze się jej przyglądali, z piersi jednego z Tainów wyrwał się okrzyk i Tumitak,
odwróciwszy się, ujrzał, jak Tain pokazuje na niebo. Lorianin spojrzał w górę i wydał okrzyk przerażenia,
gdyż właśnie pikowała na nich jedna z latających machin szylków, olbrzymia maszyna, w której wnętrzu
musiał kryć się co najmniej tuzin szylków! .

W jednej chwili zapanowało nieopisane, zamieszanie. Przepadły gdzieś dzielne plany zwycięstwa, a

myśli ludzi opanował jedynie ów wielki, odziedziczony strach, który im towarzyszył od tylu pokoleń.
Tainowie, a nawet większość dzielnych Jakran oderwała się od grupy i umknęła, na próżno starając się
schować między skałami, drzewami, krzakami lub czymkolwiek, co dawało możliwość ukrycia. Nie
minęły dwie minuty, a z Tumitakiem pozostali Datto, Torp, Tolura, Luramo i jeszcze trzej Jakranie.
Wszyscy uzbrojeni byli w miotacze ognia; wytrwali na swych pozycjach i przyglądali się nadlatującemu
autolotowi. Jak wielki ptak maszyna krążyła przez chwilą nad nimi z rozpostartymi skrzydłami, a
następnie osiadła na ziemi. W jej burcie otworzyły się drzwi i wtedy Tumitak posłał w otwór z miotacza
ładunek energii! Rozległ się klekoczący okrzyk i drzwi zamknęły się ponownie. Tumitak uśmiechnął się
ponuro i gestem odesłał resztę grupy w tył. W odległości, około dwudziestu jardów stała wielka skała, ku

background image

30

której poprowadził ich pośpiesznie i zajął za nią stanowisko, oczekując dalszych posunięć ze strony
szylków.

Szczęśliwie dla Tumitaka autolot był transportowcem i jako taki nie był odpowiednio wyposażony do

walki. Oczywiście szylki we wnętrzu były uzbrojone, lecz na zewnątrz nie miały żadnej broni. Miotacza
ognia nie można było użyć ze środka bez otwierania drzwi. Szylki nie mogły zaatakować ludzi, znajdując
się wewnątrz autolotu, i choć może się to wydawać dziwne, ani Tumitakowi, ani jego towarzyszom nie
przyszło do głowy, że maszyna jest całkowicie zdana na ich łaskę. Przez tyle lat broń człowieka
kierowała się tylko przeciwko jego wrogom, że myśl o zniszczeniu szylków przez spalenie autolotu i
wszystkiego, co było w środku, nie przyszła Tumitakowi do głowy. Wyglądało na to, że bitwa znalazła
się w martwym punkcie.

I wtedy nagle w środku podjęto chyba decyzję, bo autolot szylków uniósł się na wysokość około

pięćdziesięciu stóp i śmignął ponad skałę, za którą ukrywała się grupka ludzi. Wisiał tam przez chwilę, a
spod jego kadłuba wysunęły się olbrzymie metalowe uchwyty podobne do kleszczy; pojazd opadł w dół z
zawrotną szybkością, a kleszcze zacisnęły się wokół trzech osób i uniosły je w górę! Tumitak wydał dziki
okrzyk podobnie jak pozostali, bowiem jedną z trójki pochwyconych była Tolura! Myśli przebiegające
przez głowę Tumitaka, gdy patrzył, jak autolot ponownie unosi się w powietrze, były w najwyższym
stopniu zagadkowe. W pamięci stanęła mu bitwa, w czasie której poznał Tolurę; wspominał jej odwagę i
urodę, myślał jaki szary i nieciekawy byłby ten świat, gdyby nagle jej zabrakło - i wtedy nagle zdał sobie
sprawę, że ją kocha. I oto zabrano mu ją! Jak oszalały szukał w głowie jakiegoś sposobu uratowania jej.
Przyszedł mu do głowy spóźniony pomysł strącenia autolotu miotaczem ognia; jednak był on już tak
wysoko, że każda próba skończyłaby się śmiercią Tolury w rozbitej maszynie. Gdy tak szukał jakiegoś
sposobu ratowania jej, ujrzał jak autolot opada w dół ponad lasem i niknie wśród wież Szemu! Tolura,
jeśli jeszcze żyła, była więźniem szylków! .

Na jakiś czas Tumitak pogrążył się w rozpaczy. Młody Luramo podszedł do niego i wziął go za rękę, a

Tumitak ujrzał wielkie łzy w oczach chłopca, który zmusił się do uśmiechu i przemówił dzielnie. - Mamy
jeszcze zadanie do wykonania, Tumitaku. Będziemy opłakiwać moją siostrę, gdy ją pomścimy.

Te mężne słowa pomogły Tumitakowi wziąć się w garść. Wiedział, że Luramo szczerze kochał swoją

siostrę, a mimo to pamiętał, że ich misja wymagała nawet większych ofiar niż ta, jeśli było to możliwe.
Tumitakowi również nie wypadało o tym zapominać,

W kilka minut później Tumitak znowu był sobą. Przywoławszy do siebie tych wszystkich Jakran i

Tainów, których można było odnaleźć, ostro ich zbeształ za tchórzostwo, i wezwał, by przynajmniej teraz
wyróżnili się jak najlepiej w zbliżającej się bitwie. Krzyknął następnie do Luramy i wskazał na widoczne
w oddali wejście do lochów Lorian. - Jak myślisz Luramo, uda ci się przedostać lasem do tego wejścia? -
zapytał. A gdy chłopieć odpowiedział twierdząco, mówił dalej. - Musisz zaraz udać się do Nikadura i
poinformować go, że atak należy rozpocząć natychmiast. Szylki z maszyny na pewno powiadomią miasto
o naszym nadejściu, a więc nie możemy dłużej odwlekać natarcia. Tymczasem my zaatakujemy z tego
miejsca. Spiesz się więc, Luramo!

Młody Tain zbiegł po stoku pagórka i po chwili zniknął w lesie u jego podnóża. Tumitak wydał

następnie rozkaz i cała grupa ruszyła do ataku na Szem.

Dziwne wydarzenia miały miejsce w szylkowym mieście. Nie było to duże miasto ani stare w

porównaniu z innymi; była to zaledwie osada niedawno założona w tym dzikim, nie skolonizowanym
kraju, który przez wiele wieków był opuszczony przez szylki. Jednak w całej historii miasta nie słyszano
o czymś podobnym, jak ostatnie wypadki. Gdzieś z głębi korytarzy wynurzyła się rasa ludzi najwyraźniej
dzikich i zdecydowania ziejących nienawiścią. Najpierw miała miejsce dziwna śmierć Moga, po której
nastąpił pościg i ucieczka istot które go zabiły. Wkrótce zaś po tym dziwnym wydarzeniu nadeszły wieści
o tym, że grupa szylków i Mogów uległa swej własnej broni w lasach za Szemem. Szylki, które udały się
w celu zbadania sprawy, zostały wybite prawie co do jednego, a te, które uszły z życiem, opowiadały o
ludziach uzbrojonych w miotacze ognia, którzy schronili się w lochach Tainów. Ta sprawa była
najbardziej zagadkowa, gdyż jeden z dzikich, którego ujęto i dostarczono do Kajmaku, zeznał, że
pochodzi z lochów, w których znajdowały się Korytarze Estetów.

Szylki zaczęły czynić przygotowania do najazdu na oba lochy, by zapewnić sobie bezpieczeństwo przez

całkowite zniszczenie wszelkich śladów ludzi, gdy przyleciał do miasta autolot informując o wielkich
siłach nieprzyjaciół uzbrojonych w miotacze ognia, którzy znajdowali się niedaleko miasta. Na dowód
tego przyniósł trzy uzbrojone okazy.

W mieście zapanowało szalone podniecenie. Szylki biegały tam i z powrotem zbrojąc się, zajmując

stanowiska w różnych dzielnicach miasta. Prowadzono obserwację tej części lasu, skąd można było
oczekiwać pojawienia się niebezpieczeństwa, oraz wyciągano wszelką najdziwniejszą broń, którą to małe

background image

31

miasteczko mogło się poszczycić. Podgubernator Hach-Klotta, nie wierząc, że ludzie mogą być
rzeczywiście tak inteligentni, by używać promieni cieplnych, zwołał grupę wytresowanych Mogów i
posłał ich w tym kierunku, z którego przyleciał autolot. Obserwował z wieży, jak pokonali pustą
przestrzeń między wieżami i drzewami, a na jego twarzy pojawił się dziki uśmiech, gdy zobaczył ich
całych w pobliżu drzew. Niewątpliwie, myślał, gdyby w lesie byli jacyś dzicy, spaliliby Mogów, nim ci
ostatni dotrą do osłony drzew. Ledwo jednak te myśli postały w jego głowie, ujrzał kłąb dymu, który
buchnął z ziemi przed Mogami, a potem jeszcze jeden - i przed oczami szylka jego Mogowie padli na
ziemię, powoli przemieniając się w popiół w promieniach cieplnych rażących ich od strony lasu.

Hach-Klotta przekonał się, że niebezpieczeństwo jest bardzo realne i nabrał ostrożności w swych

poczynaniach. Zaczął zastanawiać się, czy w ogóle będzie można zaatakować obcych, skoro chowają się
między drzewami poza zasięgiem promieni cieplnych. Wiedział, że mieszkańcy lochów nie odważą się
wyjść z ukrycia wśród drzew, lecz również szylki nie zdecydują się opuścić schronienia, jakie dają im
wieże. I zaczęło zanosić się na to, że bitwa przerodzi się w oblężenie.

Lecz idea oblężenia była jak najdalsza od planów Tumitaka. Wiedział, że nie będzie w stanie zbliżyć

się do Szemu w tym miejscu ze względu na szeroką otwartą przestrzeń ciągnącą się w odległości prawie
czterystu jardów między lasem i wieżami; Lorianin przypomniał sobie jednak, że po tej stronie, skąd po
raz pierwszy uciekał z Szemu, drzewa dochodziły prawie do samych wież. Pozostawiwszy więc oddział
ludzi pod dowództwem Datty i Torpa, by oblegali tę część miasta, Tumitak wyruszył z tuzinem innych,
by zaatakować miasto od strony, gdzie drzewa znajdowały się najbliżej.

Szczęściem dla Tumitaka pomysł ten powstał w jego głowie natychmiast, gdyż umysł starego Hach-

Klotty pracował prędko i szylk pomyślał o możliwym ataku prawie jednocześnie z Tumitakiem.
Natychmiast wysłał grupę szylków na pozycje obronne i gdy Tumitak i jego wojownicy podchodzili
między drzewami do tego miejsca, zobaczyli, że szylki posuwają się wśród wież w ich kierunku.

Tumitak natychmiast dał swym ludziom sygnał do ataku, a jednocześnie ze strony bandy szylków

buchnęły w jego kierunku ładunki gorąca. Uskoczył za drzewo, wołając do swych ludzi, by poszli w jego
ś

lady, a następnie włączył swój miotacz ognia, celując na jedną z wież, za którą kryły się szylki. .

Bestie natychmiast skierowały swe promienie na pnie drzew, za którymi kryli się ludzie, chcąc bez

wątpienia spalić wszystkie drzewa, a następnie uderzyć na schowanych za nimi wojowników. Jednak
Tumitakowi wpadł do głowy pewien pomysł; zawołał do swych ludzi, by skierowali ogień na lewo i
prawo od szylków paląc tylko te ściany wież, które znajdowały się najbliżej szylków. Pozostali w lot
pochwycili jego zamiar i natychmiast przystąpili do działania. Drzewa, wypełnione sokami wczesnej
wiosny, nagrzewały się powoli, za to metalowe wieże pochłaniały ciepło gwałtownie i nim promienie
zdołały przepalić drzewa na wylot, Tumitak osiągnął swój cel. Dwie wieże, jedna na prawo, druga na
lewo od szylków, załamały się nagle i runęły z hukiem na ziemię, grzebiąc pod sobą całą hordę szylków.
Większość z nich zginęła na miejscu, inni zostali poważnie ranni, a jedyny, który na pierwszy rzut oka nie
odniósł żądnych obrażeń, odwrócił się i pomknął jak błyskawica w głąb miasta. Ludzie patrzyli przed
siebie ze zdumieniem, nie dowierzając własnym oczom. Lecz choć zdawało się to nieprawdopodobne,
rzeczywiście oglądali szylka umykającego przed ludźmi. Przez pewien czas wybałuszali oczy, aż pojęli w
końcu, że starcie z tą bandą szylków zakończyło się sukcesem. Wszyscy obrońcy albo zginęli, albo byli
ś

miertelnie ranni, a droga do Szemu stała otworem!

Tumitak nie zamierzał jednak nierozważnie ruszyć z miejsca w głąb miasta. Najpierw wydał rozkazy,

aby systematycznie palić wieże w tej części miasta. Jedna za drugą wieże padały z hukiem na ziemię, gdy
tylko ich podstawy roztopiły się w straszliwym ogniu miotaczy Jakran.

A gdy wieże były w gruzach, mieszkańcy lochów ruszyli przed siebie wśród ruin i z ukrycia rozpoczęli

niszczenie wież w głębi miasta. Nie dane im jednak było długo zajmować się tym dziełem zniszczenia.
Nim padło pół tuzina wież, napotkali inną grupę szylków stawiającą opór i w chwili nieostrożności dwaj
spośród Jakran zginęli, nim udało im się ukryć.

Wewnątrz miasta mieszkańcy lochów byli już w korzystniejszej sytuacji. Szylki, jakkolwiek walczące

zaciekle, starały się pokonać wrogów nie niszcząc swych domów. Ludzie nie mieli takich skrupułów i z
radością zrównaliby z ziemią cały Szem, by zabić jednego szylka. I tak mimo strat Tumitak i jego ludzie
posuwali się naprzód, aż dotarli do niewielkiego wzniesienia, skąd mogli atakować grupę szylków
broniącą miasta przed Dattą i jego oddziałem.

Wówczas olbrzymi wódz Jakran i jego jeszcze potężniejszy bratanek oraz ich zawzięci wojownicy

rzucili się pędem przez otwartą przestrzeń przed miastem i po chwili znaleźli się wśród wież. Z dzikimi
okrzykami zaatakowali szylki zapomniawszy, że walczą wręcz ze stworzeniami uzbrojonymi w miotacze
ognia lub w dezintegratory. I rzeczywiście, z tak małej odległości promienie stawały się bronią
obosieczną, rażąc zarówno sprzymierzeńców, jak i wrogów. Nawet szylki uświadomiły sobie to

background image

32

niebezpieczeństwo i zaniechały użycia miotaczy. W ich kleszczach pojawiła się osobliwa broń sieczna:
ostre stalowe krążki umieszczone na tyczkach i szybko wirujące jak dziecinny bączek. Była to broń
niewątpliwie niebezpieczna - gdy tylko dotknęła ręki, nogi czy głowy, natychmiast je odcinała.

Rozszalała się walka wręcz, podobna do bitew świata starożytnego jeszcze przed erą nowoczesnej

nauki. Po raz pierwszy od prawie dwóch tysięcy lat człowiek walczył ze swymi wrogami na równej stopie
i wystawiał sobie w tej walce dobre świadectwo. Szylki już ustępowały pola ludziom, gdy daleki okrzyk
dał znać Tumitakowi, że Nikadur i Lorianie opuścili lochy. Odpowiedział im okrzykiem triumfu i
zaatakował szylki z nową energią.

Trzeba by było dłuższej opowieści niż ta, aby zrelacjonować wszystkie szczegóły bitwy. Rozpadła się

ona na wiele pojedynków, a w takich walkach rodzą się bohaterowie. Pierwszy w ten sposób odznaczył
się Turanen z Nononu, po nim wielu innych, którzy później stali się słynnymi rycerzami w królestwie
Tumitaka; Luramo. potwierdził pokładane w nim nadzieje, zaś pozostali - Datto, Nikadur, Torp, Nenapus,
Tumlok i im podobni dokazywali cudów waleczności, z nadludzką sprawnością powalając szylka za
szylkiem.

Dwukrotnie Tumitak stawał oko w oko z samym Hach-Klottą i dwukrotnie niższe szylki ginęły z

poświęceniem, by dać staremu gubernatorowi możliwość ujścia przed wodzem mieszkańców lochów.
Tumitak dziwił się widząc, z jaką ochotą szylki idą na śmierć broniąc starego przywódcy. Było to jego
pierwsze zetknięcie się z tym osobliwym instynktem społecznym, który później pozwolił mu zyskać tak
wielką przewagę nad szylkami. Po latach miał się przekonać, że bitwa z szylkami w pewien sposób
przypominała partię szachów - wystarczy pokonać króla, by wygrać walkę.

Teraz jednak Lorianin był nieświadom tego i gdy Hach-Klotta unikał go, zadowalał się atakiem na

jakiegoś niższego szylka. I tak bitwa trwała dalej, a szylki padały jeden za drugim w sposób dla nich
niepojęty. Wyobraźcie sobie, że ludzie giną w walce z owcami i świniami, i to uzbrojonymi w noże i
karabiny i zjednoczonymi w celu zniszczenia wioski! Jest to zapewne najbliższa analogia, jaką dziś
możemy sobie wyobrazić, do tego niezwykłego najazdu.

Nie należy sądzić, że bitwa wszędzie była zwycięska dla mieszkańców lochów. W niektórych

miejscach szylki chwilowo przeważały i dziesiątki ludzi zginęły pod ich wirującymi nożami. W innych
miejscach ludzie oddzielali się od głównych sił i wtedy miotacz ognia w kleszczach jakiegoś szylka palił
ich na popiół, nim zdołali uciec.

Jednak za każdego człowieka, który poniósł śmierć pod nożami szylków, ginęły dwa szylki od mieczy i

strzał ludzi; a za każdą grupę spaloną miotaczami szylków ginęła inna grupa pod ogniem miotaczy
mieszkańców lochów.

Aż w końcu, gdy słońce zniżało się już ku ziemi, ostatnia grupa szylków skupiła się w pobliżu wielkiej

latającej machiny, ustawionej w środku wioski, próbując bronić tej ostatniej pozycji. Wcześniej jeszcze,
w ciągu dnia szylki miały nadzieję wejść do machiny i uciec, a następnie sprowadzić pomoc z wielkiego
miasta Kajmaku leżącego w pewnej odległości; Tumitak ubiegł ich jednak nakazując jednemu ze swych
ludzi ostrzeliwać wejście z miotacza ognia, ustawionego pod osłoną pobliskiej wieży. Tak więc szylkom
udaremniono wykonanie ich zamiarów. Zajęły jednak swą ostatnią pozycję, mając nadzieję, że jakieś
wydarzenie w ostatniej chwili pozwoli im dostać się do autolotu i uciec.

Zdawało się, że nie mają już wielkich szans. Jeszcze chwila, a wybito by je co do jednego. I wtedy

Lorianin, który pilnował wejścia do autolotu, krzyknął i padł na wznak z głową zwęgloną promieniem
cieplnym jakiegoś ukrytego szylka. Nikadur natychmiast skierował swój miotacz w kierunku, z którego
pojawił się promień, i z satysfakcją ujrzał trafionego szylka, spadającego z wrzaskiem z okna wieży; lecz
tych kilka sekund, w czasie których drzwi autolotu były nie strzeżone, wystarczyło, by aż połowa
pozostałych szylków dostała się do środka i zatrzasnęła drzwi. Nie trzeba dodawać, że pierwszy w środku
znalazł się Hach-Klotta, a gdy drzwi zamknęły się, pozostałe szylki padły pod promieniami Jakran.
Tumitak miał właśnie rozkazać, by miotacze ognia zmieniły autolot w roztopiony metal, gdy nawiedziła
go przerażająca myśl. Tolury ani dwóch pojmanych Jakran nie widziano w czasie wałki w żadnym
miejscu Szemu. Czyżby nadal znajdowali się wewnątrz autolotu? Jeśli tak, atak na maszynę oznaczał ich
pewną śmierć. Tumitakowi zrobiło się słabo na myśl o tym jak bliski był wydania rozkazu, który mógł
sprowadzić na nich zgubę. Rozkazał swoim ludziom odstąpić od autolotu i oczekiwał z niepokojem, czy
maszyna wzleci, unosząc ze sobą wodza szylków oraz tą jedyną na całym świecie, którą kochał
najbardziej. Lecz gdy chwile mijały jedna za drugą, a autolot pozostawał na miejscu, nabrał nowej
nadziei. Może maszyna była w jakiś sposób uszkodzona i nie mogła oderwać się od ziemi?

Może szylki odniosły tak ciężkie rany, że nie były w stanie kierować maszyną?
I wtedy, gdy miał dać rozkaz do ataku na autolot i spróbować, dostać się do środka, drzwi maszyny

otwarły się szeroko i pojawiła się w nich postać, której pobladłą twarz okalały zmierzwione włosy. Była

background image

33

to Tolura - a na jej głowie jaśniała złota przepaska, którą nosił Podgubernator Szemu. W ręku zaś
trzymała broczącą, nadpaloną głowę - głowę Hach-Klotty z Szemu!

- Tumitaku - zawołała wątłym głosem, a ujrzawszy go, pośpieszyła ku niemu. - Tumitaku - krzyknęła -

zabierz mnie. Kocham cię i jestem teraz ciebie godna... ja również jestem zabójczynią szylków.

Wkrótce Tolura opowiedziała swą historię. Gdy autolot poleciał w kierunku Szemu, wciągnięto ją i

dwóch Jakran do kadłuba maszyny, rozbrojono i bezceremonialnie rzucono do kąta, gdzie skulili się w
trwodze zastanawiając się, co będzie dalej. Podniecenie wywołane wiadomościami przekazanymi przez
szylki z autolotu po przybyciu do miasta oraz tumult bitewny, który zapanował zaraz potem, sprawiły
najwyraźniej, że szylki zapomniały o nich zupełnie; w ten sposób ludzie pozostawali w zamknięciu w
autolocie przez cały czas walki. Pod koniec Tolura odzyskała odwagę do tego stopnia, że zaczęła
przeszukiwać autolot. Rozglądała się wokół, przyjrzała się sterom i uznała, że są zbyt skomplikowane, by
zaryzykować próbę lotu, przeszukała wszystkie miejsca w poszukiwaniu jakiejś broni i w końcu, ku
swemu zdumieniu i radości, odkryła tę samą broń, którą im wcześniej odebrano. Szylki najwyraźniej
cisnęły ją niedbale do komory bagażowej, gdzie dziewczyna ją znalazła. Było oczywiste, że zarówno tu,
jak i w czasie całej bitwy na zewnątrz szylki nie doceniły inteligencji ludzi, z którymi walczyły, i
zarówno tu, jak i na zewnątrz drogo zapłaciły za swój błąd.

Zdecydowana na wszystko Tolura przypięła skrzynkę do pleców i usiadła przy wejściu czekając na

powrót szylków. Gdy drzwi otworzyły się, ukryła się, aż cała grupa znalazła się we wnętrzu kabiny i
wtedy otworzyła w ich kierunku ogień z miotacza. Szylki nie miały żadnych szans, lecz w podnieceniu
Tolura zapomniała, jak bardzo użycie miotacza ognia w tak ciasnym pomieszczeniu podnosi temperaturę
otoczenia. Zarówno ona, jak i Jakranie niemalże padli ofiarą gorąca, nim udało im się otworzyć drzwi i
wydostać na chłodniejsze powietrze na zewnątrz.

Lecz teraz było już po bitwie, szylki zginęły co do jednego, Tumitak i Tolura byli znowu razem, a

mieszkańcy lochów wznosili okrzyki radości aż do ochrypnięcia, gdy Tumitak ogłosił swój zamiar
poślubienia Tolury przy najbliższej okazji.

Następnie na propozycję Datty Tumitak zezwolił wojownikom rozejść się i plądrować miasto w

poszukiwaniu łupów; sam zaś zebrał swych oficerów, by omówić sposoby i środki odpowiedniej ochrony
miasta.

Nazajutrz rano Nenapus zwrócił się do Lorianina bardzo oficjalnie i poprosił o pozwolenie na

przeczytanie listy, którą sporządził. Tumitak skinieniem głowy wyraził zgodę, a wtedy Nonończyk
odchrząknął j swym charakterystycznym ozdobnym stylem rozpoczął przemowę,

- Oto jest lista wszystkich maszyn i urządzeń, które zdobyto w czasie zajęcia miasta. Pozwoliłem sobie

zażądać raportu od wszystkich ludzi, którzy zdobyli te urządzenia, i oto jest podsumowanie tych
raportów. Zdobyliśmy dwadzieścia siedem miotaczy ognia, co razem z czterdziestoma czterema
dostarczonymi przez Tainów stanowi w sumie siedemdziesiąt jeden. Mamy dwieście pięćdziesiąt prętów
z energometalu, które znaleziono w skrzyni w wieży wodza szylków. Dwadzieścia sześć małych maszyn,
które unicestwiają rzeczy, cztery osobliwe maszyny do poruszania się, których nikt nie potrafi uruchomić,
jedna maszyna z mocnymi ramionami, która zdaje się służyć do podnoszenia wielkich przedmiotów,
jedna maszyna do latania w powietrzu i siedemdziesiąt dwie maszyny, których zastosowania w chwili
obecnej nie znamy.

Tumitak uśmiechnął się słuchając obszernego wyliczenia, które tak starannie sporządził wódz Nononu,

a następnie zastanawiał się chwilę w skupieniu.

- Miotacze ognia - ogłosił w końcu - i pręty z energometalu mogą zostać własnością tych, którzy je

znaleźli. Maszyny, których przeznaczenia nie znamy, pozostaną w posiadaniu tych, którzy mają je teraz,
do czasu gdy ustalimy ich przydatność. Jednak dezintegratory przejdą na własność rady do użytku przy
ochronie miasta. Powiedz, aby Datto i Zaremo przyszli do mnie.

Nadeszli obaj wodzowie i Tumitak wyłożył im plan, który opracował dla obrony miasta. Zaremo i

Datto oddalili się pełni entuzjazmu i zajęli się ustawianiem dezintegratorów zgodnie z planem. Na ziemi
wokół Szemu nakreślono wielki krąg, następnie w równych odstępach na jego obrzeżu rozmieszczono
maszyny, a Tainowie poświęcili wiele czasu ucząc ich działania wojowników, których przydzielono do
obsługi..

Jeden ze strażników, których Tumitak rozstawił w wieżach i na wzniesieniach poza miastem, nadbiegł

do wodza i obwieścił głosem pełnym przerażenia, że na dalekim horyzoncie pojawiło się wiele
olbrzymich niby ptasich sylwetek, które szybko przybliżały się do Szemu.

- To latające maszyny szylków, Tumitaku! - zakrzyknął w przestrachu. - Uciekajmy natychmiast do

lochów!

background image

34

Zabójca Szylków uciszył go stanowczym gestem i nakazał posłańcowi, by wezwał pozostałych

wodzów. Gdy nadeszli, zaczął od razu wydawać im zalecenia w sprawie obrony miasta. Posłańcy biegiem
ruszyli do strażników, którzy trzymali stałą wartę przy dezintegratorach, inni zgromadzili właścicieli
miotaczy ognia w centrum miasta, inni zaś jeszcze zajęli się odprowadzaniem kobiet i dzieci do lochów,
aby zapewnić im bezpieczeństwo na wypadek, gdyby bitwa przybrała niepomyślny .obrót.

Nim zakończono te wszystkie przygotowania, flota szylków (która, choć Tumitak tego nie wiedział,

była zapewne tylko eskadrą transportowców zapewniających temu miasteczku dostawy z jakiejś większej
metropolii, gdzie nie dotarła wieść o zajęciu Szemu) była w odległości zaledwie kilku mil od miasta.
Stojąc na niewielkim wzniesieniu blisko centrum Szemu Tumitak z Tolurą u boku i innymi wodzami z
tyłu obserwował ich przylot. Były to ornitoptery. Leniwy ruch metalowych skrzydeł sprawiał, że
bezustannie połyskiwały w słońcu.

Leciały przed siebie, nie podejrzewając niczego, aż dotarły na odległość ledwie kilkuset jardów od

miasta i zaczęły podchodzić do lądowania. Słychać było już wyraźnie stukot silników. Tumitak zaczął z
niepokojem spoglądać na teren poza miastem! Czy jego plan powiedzie się, czy też mieszkańcy lochów
zostaną zmuszeni do desperackiej walki, która postawi pod znakiem zapytania samo ich istnienie?

I wtedy, gdy Lorianin stracił już nadzieję, nastąpiło zdarzenie, którego oczekiwał. W pobliżu

najbardziej wysuniętego do przodu ornitoptera rozległ się ogłuszający huk, maszyna na moment zabłysła
jasnym, oślepiającym światłem i zniknęła! Rozległ się grzmot - dźwięk powietrza napływającego
gwałtownie na miejsce tego, co zniszczył promień dezintegratora - i było po wszystkim.

Tumitak uśmiechnął się z ulgą i zwrócił się do Tolury. - Dezintegratory - wyjaśnił. - Ustawiono je w ten

sposób, by powstał wielki stożek promieni nad Szemem, przez który nic się nie przedostanie; póki nie
wyłączymy maszyn. Nad nimi czuwa nieprzerwanie warta w dzień i w nocy, a gdy pojawia się jakiś
obiekt na niebie, natychmiast włącza zasilanie.

Odwrócił się i obserwował pozostałe ornitoptery. Ich główne ugrupowanie, około siedmiu sztuk, leciało

bezpośrednio za pierwszym i nawet nie usiłowało się zatrzymać, gdy ten pierwszy ornitopter znalazł się
pod ostrzałem. Szylki nie miały powodu przypuszczać, że maszyna została zaatakowana z ziemi i gdy
dostrzegły jej katastrofę, przypisały ją jakiejś awarii wewnątrz maszyny.

One same, nie zdążywszy uniknąć zagłady, również znalazły się w zasięgu promieni i w ciągu niecałej

minuty z hukiem rozpadły się w nicość. Ściślej, jednemu maruderowi udało się na kilka chwil uniknąć
losu innych. Tumitak obserwował go z niepokojem obawiając się, że może uda się mu wymknąć i
dolecieć do jakiegoś odległego ośrodka szylków, skąd sprowadziłby armię, która zgładzi mieszkańców
lochów.

Na szczęście jednak nie miało do tego dojść, gdyż ludzie obsługujący dezintegratory, uważając za

punkt honoru całkowite zniszczenie floty szylków, skierowali całą baterię szesnastu maszyn przeciwko
temu ornitopterowi i pod ogniem zaporowym ucieczka stała się niemożliwa. Ostatnia maszyna z łoskotem
eksplodowała (na tej odległości promienie dezintegratorów utraciły częściowo moc) i opad drobnego pyłu
na las zwiastował zagładę eskadry.

Podmuch powietrza, który wystąpił w chwili włączenia dezintegratorów, a który narastał aż do silnego

wiatru, ucichł teraz, a Tumitak obrócił się do Tolury i ucałował ją radując się ze zwycięstwa. Następnie
wydał westchnienie żarliwej ulgi, gdyż uprzednio nie był pewien, jak poskutkuje ta metoda obrony.

- Raz jeszcze zwyciężyliśmy - powiedział cicho, a potem dodał - ale oni przyjdą znowu, Toluro, z

pewnością przyjdą znowu. Lecz kiedy przyjdą, będziemy przygotowani na spotkanie.




KONIEC

Charles R. Tanner - Tumitak na powierzchni Ziemi


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tanner Charles R Tumitak na powierzchni Ziemi s f
Tanner Charles Tumitak na powierzchni Ziemi
Tanner Charles R 02 Tumitak na powierzchni Ziemi
Charles R Tanner Tumitak na powierzchni Ziemi
Tanner Charles Tumitak 04 Tumitak i Spadek Starożytnych
Tanner Charles R Tumitak z podziemnych korytarzy s f
Tanner Charles Tumitak 01 Tumitak z Podziemnych korytarzy
Niesamowite odkrycie! Czym jest tajemnicza baza na powierzchni Marsa, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●tx
Procesy wewnętrzne i zewnętrzne oraz ich wpływ na kształtowanie powierzchni Ziemi, szkola, Geografia
Rysunek rzeźby powierzchni Ziemi na mapie, Konspekty lekcji
Wpływ człowieka na zmiany klimatyczne i modelowanie powierzchni Ziemi
ochrona powierzchni ziemi ppt
16 Człowiek zmienia powierzchnię Ziemi
45Załamania światła na powierzchni sferycznej
4 Co to są linie poślizgu widoczne na powierzchni próbki ze stali GX120Mn13
Na ratunek Ziemi na EE
Rzeki w Polsce w dużym stopniu kształtują powierzchnię ziemi, Geodezja i Kartografia, Referaty
02 2 Skierowanie na naukę w?lu podnoszenia kwalifikacji w formach szkolnych
Pojęcia geologia, Geologia - Pojęcia (2), ABLACJA DESZCZOWA -Spłukiwanie, ablacja, jeden z najważnie

więcej podobnych podstron