CHARLES R. TANNER
Tumitak z podziemnych korytarzy
tłum. Wiktor Bukato
O AUTORZE
Fantastyka naukowa jako gatunek literacki zrobiła fantastyczn
ą
karier
ę
. Powstaj
ą
kluby
miło
ś
ników tego gatunku, coraz wi
ę
cej osób czyta t
ę
literatur
ę
, kolekcjonuje i zdobywa o niej
wiedz
ę
.
Je
ś
li chodzi o ameryka
ń
sk
ą
literatur
ę
fantastyczno-naukow
ą
, jedn
ą
z najbardziej licz
ą
cych
si
ę
na tym rynku, zainteresowanie czytelników, a szczególnie ich wiedza na ten temat si
ę
gaj
ą
wstecz przede wszystkim do tak zwanego “Złotego Wieku" SF przypadaj
ą
cego na okres mniej
wi
ę
cej od roku 1938 - kiedy to John Campbell zastał redaktorem naczelnym czasopisma
“Astounding Stories", nadaj
ą
c ton temu nurtowi twórczo
ś
ci literackiej i niejako go promuj
ą
c -
do lat pi
ęć
dziesi
ą
tych, kiedy to na ten teren wkroczyły inne magazyny.
Lata dwudzieste i trzydzieste naszego wieku pozostaj
ą
w cieniu. A przecie
ż
warto
pami
ę
ta
ć
,
ż
e zanim zabłysły gwiazdy pierwszej wielko
ś
ci, jak A. E. Van Vogt, Robert A.
Heinlein, Isaac Asimov i Theodore Sturgeon, istnieli i pisali inni autorzy, których wkładu w to
dzieło nie sposób pomin
ąć
.
Jednym z nich jest wła
ś
nie Charles R. Tanner (1896-1954), który zadebiutował
opowiadaniem “The Color of Space" w roku 1930. Pisał pó
ź
niej jeszcze wiele, głównie
opowiada
ń
, czy mo
ż
e nawet króciutkich powie
ś
ci, publikuj
ą
c je wył
ą
cznie w magazynach SF.
Najbardziej znany jest cykl opiewaj
ą
cy przygody młodego
ś
miałka Tumitaka,
ż
yj
ą
cego w
czasach, kiedy ludzko
ść
została zepchni
ę
ta pod ziemi
ę
przez naje
ź
d
ź
ców z Wenus. Tumitak
swoimi bohaterskimi czynami przypomina ludziom o ich wła
ś
ciwym miejscu na Ziemi i ich
godno
ś
ci, budz
ą
c w nich odwag
ę
i ch
ęć
czynu.
Dwa pierwsze opowiadania z tego cyklu: “Tumitak z podziemnych korytarzy" (Tumithak oj
the Corridors) i “Tumitak na powierzchni Ziemi" (Tumithak in Shawm) zamie
ś
cił Isaac Asimov
w swojej antologii zatytułowanej “Przed Złotym Wiekiem". Przedstawiamy je miło
ś
nikom
fantastyki po raz pierwszy w polskim przekładzie w dwóch kolejnych zeszytach.
ROZDZIA£ I
Dopiero w ci
ą
gu ostatnich kilku lat archeologia poczyniła post
ę
py, które pozwoliły na
wst
ę
pne oceny zdumiewaj
ą
cych osi
ą
gni
ęć
nauki naszych przodków przed Wielk
ą
Inwazj
ą
.
Szczególnie obfitym
ź
ródłem wiedzy na temat ich
ż
ycia były ruiny Londynu i Nowego Jorku.
Wiadomo ju
ż
,
ż
e nasi przodkowie posiedli tajemnic
ę
latania oraz znajomo
ść
chemii i
elektryczno
ś
ci przewy
ż
szaj
ą
c
ą
nasz
ą
; istniej
ą
nawet pewne dowody,
ż
e prze
ś
cign
ę
li nas w
medycynie i pewnych sztukach pi
ę
knych. Bior
ą
c ich cywilizacj
ę
jako cało
ść
, mo
ż
na mie
ć
niejakie w
ą
tpliwo
ś
ci, czy do
ś
cign
ę
li
ś
my ich w wiedzy ogólnej.
Do czasu Inwazji odkrywali tajemnice przyrody, jak si
ę
zdaje, stale, w regularnym
post
ę
pie geometrycznym, i mamy uzasadnione powody, by s
ą
dzi
ć
,
ż
e to wła
ś
nie mieszka
ń
cy
Ziemi pierwsi rozwi
ą
zali problem lotów mi
ę
dzyplanetarnych. Powie
ś
ci pisane przez autorów
zajmuj
ą
cych si
ę
tym okresem
ś
wiadcz
ą
o zainteresowaniu, jakie dzisiejszy człowiek przejawia
wobec tak zwanego Złotego Wieku.
Niniejsza opowie
ść
nie dotyczy wszak
ż
e ani dni Inwazji, ani
ż
ycia w Złotym Wieku przed
ni
ą
. Mówi ona o owej pół mitycznej, pół historycznej postaci, Tumitaku z Loru, pierwszym
człowieku, jak głosi legenda, który zbuntował si
ę
przeciwko dzikim szylkom. Cho
ć
brak
jeszcze wielu faktów, niedawne badania lochów i korytarzy rzuciły wiele
ś
wiatła na dot
ą
d
niejasne fragmenty
ż
ycia tego bohatera. Pewne ju
ż
jest,
ż
e
ż
ył on i walczył naprawd
ę
, lecz bez
w
ą
tpienia nie dokonał tych cudów, które przypisuje mu legenda.
Wiadomo na przykład,
ż
e
ż
ycie jego nie trwało dwie
ś
cie pi
ęć
dziesi
ą
t lat, jak mu to
przypisuj
ą
;
ż
e mitem jest jego nadludzka siła i niewra
ż
liwo
ść
na promienie szylków. Równie
w
ą
tpliwa jest opowie
ść
o zniszczeniu przez niego sze
ś
ciu miast.
Jednak wiedza o jego
ż
yciu pogł
ę
bia si
ę
w miar
ę
, jak tracimy zaufanie do legend.
Nadszedł czas, gdy mo
ż
emy poj
ąć
, niestety jeszcze mgli
ś
cie, ale za to z bardziej racjonalnego
punktu widzenia, prawd
ą
o jego czynach. Tak wi
ę
c celem niniejszej opowie
ś
ci jest próba
zracjonalizowania i wła
ś
ciwego umieszczenia w tle historycznym wczesnej młodo
ś
ci wielkiego
bohatera, który w imieniu ludzko
ś
ci targn
ą
ł si
ę
pierwszy na bestie wenusja
ń
skie, trzymaj
ą
ce
cał
ą
Ziemi
ę
w niewoli...
Długi, pos
ę
pny korytarz ci
ą
gn
ą
ł si
ę
, jak okiem si
ę
gn
ąć
. Wysoki na pi
ę
tna
ś
cie stóp i
równie szeroki, prowadził prosto, bez ko
ń
ca, a jego brunatne, szkliste
ś
ciany cechowała
niezmienna jednostajno
ść
. Wzdłu
ż
ś
rodkowej linii stropu ukazywały si
ę
co jaki
ś
czas du
ż
e
lampy, płaskie płyty zimnego, białego
ś
wiatła, które płon
ę
ło od wieków, nie wymagaj
ą
c
ż
adnych zabiegów. W takich samych odst
ę
pach w
ś
cianach bocznych widniały gł
ę
boko
wyci
ę
te otwory drzwiowe, zawieszone szorstk
ą
tkanin
ą
workow
ą
; na progach zna
ć
było
ś
lady
stóp pozostawione tam przez minione pokolenia. Monotonii tego widoku nie m
ą
ciło nic - poza
kilkoma miejscami, gdzie korytarz krzy
ż
ował si
ę
z innym korytarzem, równie nieciekawym.
Korytarz wcale nie był pusty. Tu i tam na całej długo
ś
ci pojawiały si
ę
pojedyncze postacie
m
ęż
czyzn, w wi
ę
kszo
ś
ci o niebieskich oczach i rudych włosach. Odziani byli w niewyszukane
zgrzebne szaty,
ś
ci
ą
gni
ę
te w talii szerokimi pasami o wielu kieszeniach i olbrzymich klamrach.
Znajdowało si
ę
tam równie
ż
kilka kobiet, które ró
ż
niły si
ę
od m
ęż
czyzn długo
ś
ci
ą
włosów i
szat. Wszyscy poruszali si
ę
jakby ukradkiem - cho
ć
bowiem min
ę
ło wiele lat od czasu, gdy
ostatnio widziano Strach, nawyki setek pokole
ń
niełatwo odrzuci
ć
. Tak wi
ę
c korytarz, ludzie,
ich odzienie, a nawet zwyczaje tworzyły pos
ę
pn
ą
monotoni
ę
.
Gdzie
ś
z gł
ę
bi, spod korytarza, dochodził miarowy stukot i warkot jakiej
ś
gigantycznej
machiny; rozlegał si
ę
nieprzerwanie towarzysz
ą
c
ż
yciu tych ludzi, tak
ż
e ju
ż
nikt nie zwracał
na
ń
uwagi. A mimo to ów stukot przytłaczał ich, przenikał ich umysły i swoim miarowym
rytmem oddziaływał na wszystko, co robili.
Zdawało si
ę
,
ż
e jedna cz
ęść
pomieszczenia jest bardziej ucz
ę
szczana ni
ż
inne.
ś
wiatła
płon
ę
ły tu ja
ś
niej, tkaniny okrywaj
ą
ce drzwi były czystsze i nowsze; kr
ę
ciło si
ę
tu tak
ż
e wi
ę
cej
ludzi. Wchodzili i wychodzili ukradkiem z drzwi, niczym pomykaj
ą
ce króliki.
Z boku w drzwiach ukazały si
ę
postacie chłopca i dziewczyny w wieku około czternastu
lat. Jak na dzieci byli wyj
ą
tkowo wysokiego wzrostu, cho
ć
ich niedojrzało
ść
wydawała si
ę
oczywista. Oni równie
ż
, jak i starsi, mieli niebieskie oczy, a ich cer
ę
znamionował odwieczny
brak
ś
wiatła słonecznego i nieustanne działanie promieni
ś
wiateł korytarzy. W ich zachowaniu
była jaka
ś
ś
miało
ść
i
ż
wawo
ść
sprawiaj
ą
ca, ze wielu mieszka
ń
ców korytarzy na ich widok
marszczyło brwi z dezaprobat
ą
. Najwyra
ź
niej starsi uwa
ż
ali,
ż
e młode pokolenie zmierza
szybko do samounicestwienia. Nie było w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e pr
ę
dzej czy pó
ź
niej ta
ś
miało
ść
i
hała
ś
liwo
ść
sprowadzi Strach z Powierzchni.
Lecz młodzi, doskonale oboj
ę
tni wobec tak wyra
ź
nej dezaprobaty, kontynuowali swój
marsz. Skr
ę
cili z głównego korytarza w inny, słabiej o
ś
wietlony, a przeszedłszy nim prawie
mil
ę
, skr
ę
cili w jeszcze inny. Przej
ś
cie, w którym si
ę
teraz znale
ź
li, było w
ą
skie i wyra
ź
nie pi
ę
ło
si
ę
w gór
ę
. Nie było tu zupełnie nikogo, a gruba warstwa kurzu, pokrywaj
ą
ca korytarz, oraz
opłakany stan
ś
wiateł dowodziły,
ż
e dawno ju
ż
nikt tu nie mieszkał. Liczne otwory drzwiowe
pozbawione były zasłon, które skrywały wn
ę
trza zamieszkałych pomieszcze
ń
w wi
ę
kszych
korytarzach. Zamiast tego w wielu drzwiach wisiały kotary paj
ę
czyn pokrytych pyłem. W miar
ę
jak młodzi posuwali si
ę
dalej, dziewczyna przybli
ż
ała si
ę
do chłopca, ale poza tym nie
zdradzała innych oznak boja
ź
ni. Po pewnym czasie przej
ś
cie stało si
ę
jeszcze bardziej strome
i wreszcie ko
ń
czyło si
ę
ś
lep
ą
ś
cian
ą
. Młodzi usiedli na rumowisku pokrywaj
ą
cym dno
korytarza i po chwili zacz
ę
li rozmawia
ć
ś
ciszonym głosem.
- Wiele lat musiało upłyn
ąć
od czasu, gdy mieszkali tu ludzie - rzekła cicho dziewczyna. -
Mo
ż
e znajdziemy co
ś
bardziej cennego, co pozostawili opuszczaj
ą
cy ten korytarz.
- My
ś
l
ę
,
ż
e Tumitak łudzi si
ę
tylko mówi
ą
c nam o mo
ż
liwo
ś
ci znalezienia skarbów w tych
przej
ś
ciach - odrzekł chłopiec. - Bez w
ą
tpienia byli tu ju
ż
inni przed nami.
- Tumitak powinien ju
ż
tu by
ć
- powiedziała po chwili dziewczyna. - Czy my
ś
lisz,
ż
e
przyjdzie? - Daremnie starała si
ę
przebi
ć
wzrokiem ciemno
ść
panuj
ą
c
ą
w dole korytarza.
- Oczywi
ś
cie,
ż
e przyjdzie, Tepro. Czy Tumitak kiedykolwiek nie dotrzymał słowa, kiedy
si
ę
umawiał?
- Ale przyj
ść
tu samotnie! - zaprotestowała Tepra - Umarłabym ze strachu, Nikadurze,
gdyby ciebie tu nie było.
- Nie ma wła
ś
ciwie
ż
adnego niebezpiecze
ń
stwa - odrzekł. - Ludzie z Jakry nie mogliby tu
doj
ść
nie przechodz
ą
c przez główny korytarz. A wiele lat ju
ż
min
ę
ło od czasu, gdy kraina Lor
widziała szylka.
- Dziadek Konak raz widział szylka - przypomniała mu Tepra.
- Tak, ale nie tu, w Lorze. Widział go w Jakrze wiele lat temu, gdy walczył z Jakrariami
jako młody wojownik. Przypomnij sobie,
ż
e Lorianie odnie
ś
li zwyci
ę
stwo i wygnali Jakran z ich
miasta do korytarzy dalej poło
ż
onych. I nagle wybuchł ogie
ń
i panika i pojawiła si
ę
banda
szylków. Dziadek Konak widział tylko jednego i ten jeden o mało go nie schwycił, ledwie
dziadek unikn
ą
ł. - Nikadur u
ś
miechn
ą
ł si
ę
. - Jest to pi
ę
kna opowie
ść
, ale na poparcie jej
prawdziwo
ś
ci mamy tylko słowo dziadka Konaka.
- Ale
ż
Nikadurze... - zacz
ę
ła dziewczyna. Przerwał jej szelest dochodz
ą
cy z pokrytych
paj
ę
czyn
ą
odrzwi. W mgnieniu oka dwoje młodych zerwało si
ę
na równe nogi. Pop
ę
dzili zdj
ę
ci
strachem w dół korytarza nie ogl
ą
daj
ą
c si
ę
za siebie, zupełnie nie
ś
wiadomi pojawienia si
ę
trzeciej osoby, młodzie
ń
ca, który wyszedł z drzwi i oparty teraz o
ś
cian
ę
z ironicznym
u
ś
miechem na twarzy obserwował ich ucieczk
ę
.
Na pierwszy rzut oka wydawało si
ę
,
ż
e ów młodzieniec niczym si
ę
nie ró
ż
ni od innych
mieszka
ń
ców korytarzy. Te same rude włosy i biała, przezroczysta skóra, ta sama prosta
szata i ogromny pas. Lecz uwa
ż
ne oko dostrzegłoby w szerokim,
ś
miałym czole, w
ą
skim,
zakrzywionym nosie i bystrych oczach znamiona owej wielko
ś
ci, która pewnego dnia miała
sta
ć
si
ę
jego udziałem.
Młody człowiek obserwował przez chwil
ę
ucieczk
ę
przyjaciół, lecz zaraz cicho zagwizdał.
Tepra natychmiast si
ę
zatrzymała i odwróciła, a widz
ą
c posta
ć
przybysza zawołała na
Nikadura. Chłopiec przystan
ą
ł równie
ż
i oboje, mocno zawstydzeni, zawrócili.
- Przestraszyłe
ś
nas, Tumitaku - powiedziała dziewczyna z wyrzutem w głosie. - Co
takiego robiłe
ś
w tamtym pomieszczeniu? Nie bałe
ś
si
ę
tam wej
ść
samotnie?
- Nie ma tam nic, czego miałbym si
ę
ba
ć
- odrzekł dumnie Tumitak. - Cz
ę
sto
penetrowałem te korytarze i mieszkania i nie spotkałem tu jeszcze
ż
adnej
ż
ywej istoty, poza
paj
ą
kami i nietoperzami. Szukałem zapomnianych rzeczy - mówił dalej i nagle zabłysły mu
oczy. - I popatrzcie! Znalazłem ksi
ąż
k
ę
! - Si
ę
gn
ą
wszy za pazuch
ę
wyci
ą
gn
ą
ł zdobycz i dumnie
zaprezentował j
ą
towarzyszom.
- To stara ksi
ąż
ka - powiedział. - Widzicie?
Z pewno
ś
ci
ą
była to stara ksi
ąż
ka. Okładki ju
ż
nie miała, brakowało wi
ę
kszo
ś
ci kart, a
pozostałe, cienkie arkusze metalu, z których ksi
ę
ga si
ę
składała, zaczynały utlenia
ć
si
ę
na
brzegach. Bez w
ą
tpienia ksi
ąż
ka ta le
ż
ała zapomniana przez wieki.
Nikadur i Tepra przygl
ą
dali si
ę
jej z nabo
ż
n
ą
czci
ą
, tak
ą
sam
ą
, jak
ą
odczuwa ka
ż
dy
niepi
ś
mienny wobec tajemnicy magicznych czarnych znaczków słu
żą
cych do wyra
ż
ania my
ś
li.
Tumitak jednak umiał czyta
ć
. Był synem Tumloka, jednego z mistrzów
ż
ywno
ś
ci, którzy
strzegli tajemnicy przygotowywania syntetycznego po
ż
ywienia, stanowi
ą
cego podstaw
ę
diety
mieszka
ń
ców korytarzy. Owi mistrzowie
ż
ywno
ś
ci, podobnie jak lekarze, mistrzowie
o
ś
wietlenia i energii przechowali wiele tajemnic wiedzy przodków. Najwa
ż
niejsz
ą
z nich była
bardzo przydatna umiej
ę
tno
ść
czytania, a poniewa
ż
Tumitak miał pój
ść
w
ś
lady ojca, Tumlok
wcze
ś
nie wyuczył go tej cudownej sztuki.
Gdy wi
ę
c młodzi potrzymali ksi
ę
g
ę
w r
ę
kach, przyjrzeli si
ę
jej dokładnie, w zadumie,
zacz
ę
li błaga
ć
Tumitaka, by im j
ą
przeczytał. Nieraz ju
ż
słuchali z oczami szeroko otwartymi
ze zdumienia, jak czytał im z tych cennych ksi
ą
g znajduj
ą
cych si
ę
w posiadaniu mistrzów
ż
ywno
ś
ci; nigdy te
ż
nie pomin
ę
li okazji, by
ś
ledzi
ć
czarodziejski proces przemiany
dziwacznych znaczków na metalowych arkuszach w d
ź
wi
ę
ki i zdania.
Tumitak odpowiedział u
ś
miechem na ich natarczywo
ść
, a nast
ę
pnie, sam w skryto
ś
ci
ducha ciekaw jak oni, co zawiera dawno zapomniana ksi
ę
ga, gestem nakazał im usi
ąść
na
ziemi i otwarłszy ksi
ąż
k
ę
zacz
ą
ł czyta
ć
:
- “Manuskrypt Dawona Starrosa spisany w Pitmouth dwudziestego drugiego dnia
Miesi
ą
ca Sło
ń
ca, w 161 roku od dnia Inwazji, lub te
ż
według starego porz
ą
dku - w roku 3218
n.e."
Tumitak przerwał.
- To rzeczywi
ś
cie stara ksi
ą
ga - szepn
ą
ł z przej
ę
ciem Nikadur, a Tumitak skin
ą
ł głow
ą
.
- Prawie dwa tysi
ą
ce lat! - odrzekł. - Ciekawe, co to znaczy: rok 3218 n.e.
Zastanawiał si
ę
nad tym przez chwil
ę
, a nast
ę
pnie podj
ą
ł czytanie.
- “Teraz jestem ju
ż
stary, lecz komu
ś
, kto tak jak ja pami
ę
ta dni, gdy m
ęż
owie mieli
jeszcze odwag
ę
walczy
ć
, gorzki jest widok upadku naszego rodzaju.
W
ś
ród m
ęż
ów dzisiejszej doby utwierdza si
ę
beznadziejny przes
ą
d,
ż
e człowiek nie jest w
stanie pokona
ć
szylków, a co wi
ę
cej,
ż
e nie wolno mu podejmowa
ć
z nimi walki. Chc
ą
c
sprzeciwi
ć
si
ę
temu przes
ą
dowi autor słów niniejszych spisał histori
ę
podboju Ziemi w nadziei,
ż
e kiedy
ś
w przyszło
ś
ci nadejdzie człowiek, który znajdzie do
ść
odwagi, by stawi
ć
czoło tym,
którzy opanowali ludzko
ść
. W nadziei,
ż
e ów człowiek si
ę
pojawi, spisano t
ę
histori
ę
, aby
poznał stworzenia, z którymi ma walczy
ć
.
Uczeni, którzy opowiadaj
ą
o dniach przed Inwazj
ą
, mówi
ą
nam,
ż
e kiedy
ś
człowiek
niewiele ró
ż
nił si
ę
od zwierz
ę
cia. Przez tysi
ą
ce lat stopniowo wspinał si
ę
ku cywilizacji, ucz
ą
c
si
ę
sztuki
ż
ycia, a
ż
wzi
ą
ł we władanie cały
ś
wiat.
Poznał tajemnic
ę
produkcji
ż
ywno
ś
ci z elementarnych składników, nauczył si
ę
na
ś
ladowa
ć
ż
yciodajne
ś
wiatło sło
ń
ca; jego wielkie statki powietrzne
ś
migały w atmosferze
równie swobodnie, jak statki wodne
ś
migały po morzu. Cudowne promienie dezintegratora
unicestwiały góry otwieraj
ą
c drog
ę
kanałom, którymi płyn
ę
ła z oceanu woda zamieniaj
ą
c
pustynie w naj
ż
y
ź
niejsze obszary. Od bieguna do bieguna rosły pot
ęż
ne miasta i od bieguna
do bieguna władza człowieka była niepodwa
ż
alna.
Od tysi
ę
cy lat ludzie toczyli ze sob
ą
spory, a ziemie pustoszyły wielkie wojny, a
ż
w ko
ń
cu
cywilizacja osi
ą
gn
ę
ła stadium, w którym wszystkie wojny wygasły. Na Ziemi nastała wielka era
pokoju; człowiek opanował zarówno morze jak i l
ą
d, i pocz
ą
ł spogl
ą
da
ć
ku innym
ś
wiatom
obiegaj
ą
cym Sło
ń
ce, zastanawiaj
ą
c si
ę
, czy i tych
ś
wiatów nie mógłby zdoby
ć
.
Wiele min
ę
ło wieków, nim do
ść
si
ę
nauczył, by podj
ąć
poprzez otchłanie Kosmosu.
Trzeba było znale
źć
sposób unikania niezliczonych meteorów wypełniaj
ą
cych przestworza
mi
ę
dzy planetami. Trzeba było znale
źć
sposób izolowania statku przed
ś
mierciono
ś
nymi
promieniami kosmicznymi. Wydawało si
ę
,
ż
e gdy pokonano jedn
ą
trudno
ść
, na jej miejscu
wyrastała inna. Ale po kolei porozwi
ą
zywano wszystkie problemy pi
ę
trz
ą
ce si
ę
przed lotami
mi
ę
dzyplanetarnymi, i w ko
ń
cu naszedł dzie
ń
, gdy pot
ęż
ny pojazd długo
ś
ci setek stóp czekał
gotów do skoku w Kosmos, gotów bada
ć
inne
ś
wiaty".
Tumitak znowu przerwał czytanie.
- To musi by
ć
cudowna tajemnica - powiedział. - Wydaje mi si
ę
,
ż
e czytam jakie
ś
słowa,
lecz nie rozumiem ich znaczenia. Kto
ś
wybiera si
ę
na jak
ąś
wypraw
ę
, i to wszystko, co mog
ę
poj
ąć
. Czy mam czyta
ć
dalej?
- Tak, tak! - zakrzykn
ę
li oboje razem, podj
ą
ł wi
ę
c lektur
ę
: “Wyprawa wyruszyła pod
dowództwem człowieka nazwiskiem Henryk Sudivan; tylko on jeden powrócił do
ś
wiata ludzi,
by opowiedzie
ć
o strasznych przygodach, jakie prze
ż
yli na Wenus, planecie, ku której
pod
ąż
yli.
Podró
ż
na Wenus zako
ń
czyła si
ę
powodzeniem i upłyn
ę
ła w spokoju. Mijał tydzie
ń
za
tygodniem, podczas gdy owa Gwiazda Wieczorna, jak nazywali j
ą
ludzie, stawała si
ę
coraz
ja
ś
niejsza i wi
ę
ksza. Statek spisywał si
ę
bez zarzutu i cho
ć
podró
ż
trwała długo jak dla tych,
którzy przywykli przemierza
ć
oceany w ci
ą
gu jednej nocy, czas im si
ę
nie dłu
ż
ył. Nadszedł
dzie
ń
, gdy przelecieli wreszcie nad nizinami i szerokimi dolinami Wenus, pod g
ę
st
ą
zasłon
ą
z
chmur, która wiecznie skrywa powierzchni
ę
planety przed Sło
ń
cem; dziwili si
ę
wówczas
wielkim miastom i innym
ś
ladom cywilizacji widocznym na całej powierzchni Wenus.
Zawisn
ą
wszy na jaki
ś
czas nad jednym z wielkich miast, Ziemianie nast
ę
pnie wyl
ą
dowali,
powitani przez dziwne inteligentne istoty, które władały planet
ą
, te same, które dzi
ś
znamy pod
nazw
ą
szylków. Szylki uznały ich za półbogów i oddały im cze
ść
, lecz Sudivan i jego
towarzysze, wierni synowie najszlachetniejszych rodów ziemskich, nie poni
ż
yli si
ę
do tego, by
hołd taki przyj
ąć
. Kiedy wyuczyli si
ę
j
ę
zyka szylków, szczerze przyznali si
ę
, kim s
ą
i sk
ą
d
pochodz
ą
.
Zdumienie szylków nie miało granic. Były znacznie bardziej ni
ż
ludzie zaawansowane w
technice; ich znajomo
ść
elektryczno
ś
ci i chemii była równa ziemskiej, lecz o astronomii i
naukach jej pokrewnych nie miały poj
ę
cia, uwi
ę
zione pod wieczn
ą
kopuł
ą
chmur, która
skrywała przed nimi widok Kosmosu. Nie
ś
niły nigdy,
ż
e mog
ą
istnie
ć
inne
ś
wiaty poza tym,
który znały. Z najwi
ę
ksz
ą
trudno
ś
ci
ą
przybysze zdołali im wytłumaczy
ć
,
ż
e opowie
ść
Sudivana
jest prawdziwa.
Gdy jednak udało si
ę
przekona
ć
szylków, ich postawa zmieniła si
ę
całkowicie. Nie były ju
ż
uni
ż
one ani przyjazne. Podejrzewały,
ż
e ludzie przybyli po to, aby je podbi
ć
, i postanowiły
pokona
ć
ich t
ą
sam
ą
broni
ą
. Wy
ż
sze uczucia ludzkie były im niedost
ę
pne i dlatego nie
potrafiły wyobrazi
ć
sobie przyjacielskiej wizyty obcych przybyszów z innego
ś
wiata.
Ziemianie znale
ź
li si
ę
wkrótce zamkni
ę
ci w wielkiej metalowej wie
ż
y, o wiele mil od swego
pojazdu kosmicznego. W chwili nieuwagi jeden z towarzyszy Sudivana zdradził,
ż
e pojazd ten
jest jak dot
ą
d jedynym tego rodzaju statkiem, i szylki postanowiły wykorzysta
ć
ten fakt, by od
razu rozpocz
ąć
podbój Ziemi.
Natychmiast wzi
ę
ły w posiadanie statek Ziemian i ogarni
ę
te t
ą
jedno
ś
ci
ą
celów tak
charakterystyczn
ą
dla szylków - a której tak brakuje ludziom - od razu rozpocz
ę
ły budow
ę
poka
ź
nej liczby podobnych maszyn. Na całej planecie huczały wielkie fabryki i kiedy Ziemia
oczekiwała trumfalnego powrotu swych badaczy, dzie
ń
jej zagłady coraz hardziej si
ę
zbli
ż
ał.
Lecz Sudivan i inni zamkni
ę
ci w wie
ż
y Ziemianie nie poddawali si
ę
rozpaczy. Raz po raz
próbowali ucieczki i nie ma w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e szylki wybiłyby ich co do jednego, gdyby nie łudziły
si
ę
nadziej
ą
,
ż
e wyci
ą
gn
ą
z ludzi jeszcze jakie
ś
informacje. I otó
ż
ten jeden raz szylki były w
bł
ę
dzie: nale
ż
ało zabi
ć
wszystkich Ziemian, bez wyj
ą
tku, na tydzie
ń
bowiem przed terminem
odlotu wielkiej floty szylków Sudivanowi i kilkunastu jego towarzyszom udało si
ę
uciec.
Ryzykuj
ą
c
ż
yciem skierowali si
ę
ku miejscu, gdzie znajdował si
ę
ich pojazd kosmiczny.
Mo
ż
na sobie wyobrazi
ć
niebezpiecze
ń
stwa tej w
ę
drówki cho
ć
by przez u
ś
wiadomienie sobie,
ż
e na Wenus, to jest po jej zamieszkałej stronie, trwa wieczny dzie
ń
. Nie było nocy, która
mogłaby ich ukry
ć
. W ko
ń
cu jednak dotarli do statku strze
ż
onego ledwie przez par
ę
nie
uzbrojonych szylków. Walka, która rozgorzała, winna przej
ść
do historii ludzko
ś
ci, aby
dostarcza
ć
jej natchnienia na przyszło
ść
. Z bitwy nie wyszedł
ż
ywy ani jeden szylk, a spo
ś
ród
ludzi pozostało zaledwie siedmiu, którzy mieli stanowi
ć
załog
ę
statku w powrotnej podró
ż
y na
Ziemi
ę
.
Przez wiele tygodni pot
ęż
ny pojazd w kształcie pocisku mkn
ą
ł przez olbrzymi
ą
pustk
ę
Kosmosu, a
ż
w ko
ń
cu wyl
ą
dował na Ziemi. Przy
ż
yciu pozostał jedynie Sudivan; pozostali
ulegli jakiej
ś
nie znanej chorobie, zarazili si
ę
od szylków.
Lecz Sudiyan prze
ż
ył i
ż
ył jeszcze długo, by ostrzec
ś
wiat przed szylkami. W obliczu
nagłego zagro
ż
enia Ziemianie mieli tylko tyle czasu, aby przedsi
ę
wzi
ąć
najkonieczniejsze
ś
rodki obronne. Natychmiast rozpocz
ę
to budow
ę
olbrzymich jaski
ń
i korytarzy podziemnych z
zamiarem stworzenia wielkich podziemnych miast, w których ludzie mogliby si
ę
schroni
ć
i z
których mogliby atakowa
ć
wroga. Nim jednak prace zacz
ę
ły si
ę
na dobre, przybyły szylki i
rozgorzała wojna.
Nigdy przedtem - gdy człowiek
ś
cierał si
ę
z człowiekiem - nie
ś
niono o takiej wojnie. Szylki
nadleciały milionami; ocenia si
ę
,
ż
e w inwazji wzi
ę
ło udział pełne dwie
ś
cie tysi
ę
cy statków
kosmicznych. Przez wiele dni ludzie powstrzymywali szylki przed zdobyciem przyczółka na
powierzchni Ziemi. Zmuszone do lotu ponad jej powierzchni
ą
zrzucały, gdzie si
ę
dało,
ś
mierciono
ś
ne gazy i materiały wybuchowe.
Ze swych podziemnych korytarzy ludzie słali w gór
ę
olbrzymie ilo
ś
ci gazów, równie
ś
mierciono
ś
nych jak gazy szylków, za
ś
promienie dezintegruj
ą
ce unicestwiały setki pojazdów,
wybijaj
ą
c szylki jak muchy. Z ocalałych statków szylki zrzucały do wykopanych przez ludzi
lochów olbrzymie ilo
ś
ci płon
ą
cych
ś
rodków chemicznych, które pal
ą
c si
ę
gwałtownie
wyczerpywały tlen z jaski
ń
powoduj
ą
c
ś
mier
ć
tysi
ę
cy ludzi.
I nawet pokonani ludzie wdzierali si
ę
w gł
ą
b Ziemi toruj
ą
c sobie drog
ę
swymi cudownymi
dezintegratorami, które roztapiały skał
ę
prawie tak szybko, jak szybko uciekaj
ą
cy zdołali i
ść
powstałym w ten sposób korytarzem. W ko
ń
cu wyparto człowieka z Powierzchni i niezliczone
kł
ę
bowiska korytarzy zryły skorup
ę
ziemsk
ą
na gł
ę
boko
ść
wielu mil. Szylki nie były w stanie
przeby
ć
tych labiryntów i w ten sposób człowiek osi
ą
gn
ą
ł stan wzgl
ę
dnego bezpiecze
ń
stwa.
I tak nast
ą
pił impas.
Powierzchnia stała si
ę
własno
ś
ci
ą
dzikich szylków, za
ś
gł
ę
boko pod nimi, w jaskiniach i
korytarzach, człowiek usiłował utrzyma
ć
resztki cywilizacji. Nie była to równa gra; ludzie
znale
ź
li si
ę
w gorszej sytuacji - zasoby pierwiastków u
ż
ywanych do wytwarzania promieni
dezintegruj
ą
cych stopniowo malały i nie było sposobu, by je odnowi
ć
; nie mo
ż
na było zdoby
ć
ani drewna, ani ró
ż
norodnych odmian ro
ś
lin, na których wspierał si
ę
przemysł; mieszka
ń
cy
jednego zespołu korytarzy nie mieli mo
ż
liwo
ś
ci komunikowania si
ę
z mieszka
ń
cami innego, a
przy tym zawsze do korytarzy wpadały hordy szylków poluj
ą
cych dla sportu na ludzi!
Jedynym, co pozwoliło im w ogóle przetrwa
ć
, była fantastyczna umiej
ę
tno
ść
wytwarzania
syntetycznej
ż
ywno
ś
ci z samej skały.
I stało si
ę
,
ż
e cywilizacja ludzka, o któr
ą
walczono i któr
ą
w ko
ń
cu po wiekach wojen
osi
ą
gni
ę
to, rozpadła si
ę
w kilkana
ś
cie lat. Zdławił j
ą
Strach. Ludzie jak króliki
ż
yli w
podziemnych norach, z czasem odwa
ż
aj
ą
c si
ę
na coraz mniej i przeznaczaj
ą
c coraz wi
ę
cej
czasu i energii na dr
ąż
enie coraz gł
ę
bszych korytarzy. Dzi
ś
wydaje si
ę
,
ż
e ludzko
ść
została
całkowicie podbita. Ponad sto lat
ż
aden człowiek nie odwa
ż
ył si
ę
pomy
ś
le
ć
o powstaniu
przeciwko szylkom, podobnie jak nie do pomy
ś
lenia jest rewolta szczurów przeciwko ludziom.
Nie b
ę
d
ą
c w stanie stworzy
ć
wspólnej władzy, ani nawet porozumiewa
ć
si
ę
z bra
ć
mi w
s
ą
siednich korytarzach, ludzie zbyt łatwo przyj
ę
li swój los - ledwie najwy
ż
szych spo
ś
ród
ni
ż
szych zwierz
ą
t. Podobne paj
ą
kom bestie z Wenus s
ą
panami naszej planety i..."
Na tym r
ę
kopis si
ę
urywał. Chocia
ż
ksi
ę
ga musiała by
ć
znacznie dłu
ż
sza, a to, co z niej
pozostało, stanowiło niewiele wi
ę
cej ni
ż
wst
ę
p do jakiej
ś
pracy na temat
ż
ycia i obyczajów
szylków, to jednak reszty brakowało. Monotonny,
ś
piewny głos Tumitaka ucichł po ostatnim,
nie doko
ń
czonym zdaniu. Na kilka chwil zapadła cisza.
- Jak trudno to poj
ąć
- rzekła Tepra. - Wiem tylko,
ż
e ludzie walczyli z szylkami, jakby to
byli Jakranie.
- Kto mógł wymy
ś
li
ć
tak
ą
histori
ę
? - mrukn
ą
ł Nikadur. - Walka ludzi z szylkami - w głowie
si
ę
nie mie
ś
ci!
Tumitak nie odpowiedział. Przez dłu
ż
szy czas siedział w milczeniu i patrzył na ksi
ę
g
ę
,
jakby nagle ujrzał jakie
ś
ol
ś
niewaj
ą
ce zjawisko.
W ko
ń
cu przemówił.
- Nikadurze, to jest historia! - wykrzykn
ą
ł. - To nie
ż
aden dziwny i nieprawdopodobny twór
fantazji. Co
ś
mi mówi,
ż
e ci ludzie byli naprawd
ę
;
ż
e wojna toczyła si
ę
rzeczywi
ś
cie. Jak
inaczej mo
ż
na wytłumaczy
ć
nasz sposób
ż
ycia? Czy
ś
my nie zastanawiali si
ę
nad tym cz
ę
sto,
czy
ż
nasi ojcowie si
ę
przed nami nie zastanawiali, jak nasi m
ą
drzy przodkowie doszli do tego,
ż
eby budowa
ć
te wielkie lochy i korytarze? Wiemy,
ż
e posiadali ogromn
ą
wiedz
ę
, ale w jaki
sposób j
ą
utracili?
Wiem,
ż
e
ż
adna z naszych legend nie wspomina nawet o czym
ś
takim, jak panowanie
ludzi na tym
ś
wiecie - mówił dalej widz
ą
c pełne niedowierzania spojrzenia swych młodych
towarzyszy. - Lecz jest co
ś
... co
ś
jest w tej ksi
ę
dze, co mi mówi,
ż
e to najprawdzisza prawda.
Pomy
ś
l tylko, Nikadurze! Napisano t
ę
ksi
ę
g
ę
ledwie sto sze
ść
dziesi
ą
t lat po tym, jak dzikie
szylki napadły na Ziemi
ę
! O ile
ż
wi
ę
cej musiał wiedzie
ć
ów autor ni
ż
my,
ż
yj
ą
cy dwa tysi
ą
ce lat
pó
ź
niej. Nikadurze, ongi
ś
m
ęż
owie walczyli z szylkami! - Uniósł si
ę
z miejsca, a jego oczy
zabłysły blaskiem owego fanatyzmu, który po latach miał go wyró
ż
ni
ć
spo
ś
ród innych.
- Ongi
ś
m
ęż
owie walczyli z szylkami, a z pomoc
ą
Najwy
ż
szego stanie si
ę
tak ponownie!
Nikadurze! Tepro! Pewnego dnia i ja b
ę
d
ą
walczył z szylkiem - rozpostarł szeroko ramiona -
pewnego dnia i ja zabij
ę
szylka! Temu po
ś
wi
ę
cam
ż
ycie!
Stał przez chwil
ę
z wyci
ą
gni
ę
tymi ramionami, a potem, jakby nie
ś
wiadom obecno
ś
ci
towarzyszy, zbiegł w gł
ą
b przej
ś
cia i po chwili przepadł w ciemno
ś
ciach. Przez czas jaki
ś
młodzi patrzyli za nim ze zdumieniem, a nast
ę
pnie, wzi
ą
wszy si
ę
za r
ę
ce, ruszyli powoli, w
powa
ż
nym nastroju, jego
ś
ladem. Wiedzieli,
ż
e co
ś
natchn
ę
ło ich przyjaciela, lecz czy był to
geniusz, czy szale
ń
stwo, nie potrafili powiedzie
ć
. I mieli tego nie wiedzie
ć
przez wiele jeszcze
lat.
ROZDZIA£ II
Tumlok z dum
ą
przygl
ą
dał si
ę
synowi. Lata, które min
ę
ły od czasu, gdy chłopiec znalazł
tajemniczy r
ę
kopis i popadł w sw
ą
dziwn
ą
obsesj
ę
, zaszkodziły, by
ć
mo
ż
e, jak mówili
niektórzy, jego rozumowi, lecz je
ś
li chodzi o budow
ę
fizyczn
ą
, były dla
ń
łaskawe. Miał sze
ść
stóp wzrostu (wyj
ą
tkowo du
ż
o jak na mieszka
ń
ca korytarzy) i stalowe mi
ęś
nie. Dzisiaj, w
dwudzieste urodziny, nie było takiego, co by go nie obwołał jednym z przywódców miasta -
gdyby nie jego niedorzeczna mania. Tumitak bowiem postanowił zabi
ć
szylka!
Przez lata całe, praktycznie od kiedy jako czternastolatek znalazł r
ę
kopis, wszystkie swe
nauki po
ś
wi
ę
cił temu celowi.
ś
l
ę
czał nad staro
ż
ytnymi mapami korytarzy, nie u
ż
ywanymi od
wieków, które wskazywały drog
ę
na Powierzchni
ę
. Stał si
ę
znawc
ą
wszystkich tajemnych
przej
ść
w lochach. Miał niewielkie poj
ę
cie o tym, jak naprawd
ę
wygl
ą
da Powierzchnia;
podania jego ludu niewiele mogły mu o tym powiedzie
ć
.. Ale jednego był pewien:
ż
e na
Powierzchni spotka szylki.
ć
wiczył si
ę
w ka
ż
dej broni, na której człowiek mógł jeszcze polega
ć
- w procy, mieczu i
łuku - i stał si
ę
mistrzem we wszystkich trzech. Na wszelkie mo
ż
liwe sposoby przygotowywał
si
ę
do wielkiego dzieła, któremu postanowił po
ś
wi
ę
ci
ć
ż
ycie. Oczywi
ś
cie spotkał si
ę
ze
sprzeciwem ze strony ojca - a tak
ż
e całego plemienia, lecz z t
ą
jedno
ś
ci
ą
celu, jak
ą
mo
ż
e
osi
ą
gn
ąć
tylko fanatyk, oddał si
ą
owej idei i postanowił,
ż
e gdy tylko osi
ą
gnie swe lata,
po
ż
egna si
ę
ze swoim ludem i uda na Powierzchni
ę
. Nie zastanawiał si
ę
wiele nad tym, co
zrobi, gdy ju
ż
dotrze na miejsce. B
ę
dzie to zale
ż
ało od tego, co tam znajdzie. Jednego był
pewien -
ż
e zabije szylka i przyniesie jego ciało, by pokaza
ć
rodakom,
ż
e człowiek mo
ż
e
jeszcze zatriumfowa
ć
nad tymi, którzy s
ą
dz
ą
,
ż
e s
ą
panami ludzko
ś
ci.
I dzi
ś
oto osi
ą
gn
ą
ł wiek dorosły; dzi
ś
uko
ń
czył lat dwadzie
ś
cia i Tumlok nie potrafił ukry
ć
dumy ze swego zadziwiaj
ą
cego syna, mimo
ż
e uczynił wszystko, co w jego mocy, by mu wybi
ć
z głowy t
ę
mrzonk
ę
. I gdy nadszedł dzie
ń
wyruszenia przez Tumitaka na t
ę
bezsensown
ą
wypraw
ę
, Tumlok musiał przyzna
ć
,
ż
e sercem od dawna był z synem i
ż
e z niecierpliwo
ś
ci
ą
czekał, by ujrze
ć
, jak chłopiec wyrusza w drog
ę
. Przemówił teraz do niego.
- Tumitaku - powiedział. - Przez wiele lat usiłowałem odwie
ść
ci
ę
od tego nieosi
ą
galnego
celu, jaki sobie wyznaczyłe
ś
. Przez wiele lat sprzeciwiałe
ś
mi si
ę
i trwałe
ś
w uporze uwa
ż
aj
ą
c
ziszczenie swych marze
ń
za mo
ż
liwe. Nie my
ś
l,
ż
e powodowało mn
ą
cokolwiek poza
ojcowsk
ą
miło
ś
ci
ą
w mej ch
ę
ci zatrzymania ci
ę
w Lorze. Gdy wi
ę
c nadszedł dzie
ń
, w którym
mo
ż
esz czyni
ć
, co uwa
ż
asz za stosowne, pozwól przynajmniej, by ojciec pomógł ci najlepiej,
jak potrafi.
Zamilkł i postawił na stole kwadratowe pudełko o boku długo
ś
ci jednej stopy. Otworzył je i
ze
ś
rodka wyj
ą
ł trzy dziwaczne przedmioty.
- Oto - rzekł uroczystym tonem - trzy spo
ś
ród najcenniejszych skarbów mistrzów
ż
ywno
ś
ci, przyrz
ą
dy wynalezione przez naszych
ś
wiatłych przodków. Ta oto rzecz - wzi
ą
ł w
r
ę
k
ę
walcowaty przedmiot o
ś
rednicy cala i długo
ś
ci jednej stopy - to latarka, cudowna latarka,
która za poci
ś
ni
ę
ciem tego guzika da ci
ś
wiatło w ciemnych korytarzach. Uwa
ż
aj, by nie
marnowa
ć
jej energii, nie jest to bowiem wieczne
ź
ródło
ś
wiatła, jak te, które nasi przodkowie
umie
ś
cili w stropach. Jej działanie oparte jest na innej zasadzie i po pewnym czasie jej moc
si
ę
wyczerpuje.
Tumlok ostro
ż
nie uj
ą
ł nast
ę
pny przedmiot.
- To równie
ż
z pewno
ś
ci
ą
ci pomo
ż
e, cho
ć
nie jest to rzecz ani taka rzadka, ani tak
wspaniała, jak dwie pozostałe. Jest to ładunek silnego materiału wybuchowego, jakiego
czasami u
ż
ywamy do zamykania korytarzy lub wydobywania pierwiastków, z których wytwarza
si
ę
nasz
ą
ż
ywno
ść
. Trudno powiedzie
ć
, kiedy mo
ż
e ci si
ę
przyda
ć
w drodze na Powierzchni
ę
.
A tu oto - uj
ą
ł ostatni przedmiot, który wygl
ą
dał jak mała rurka z r
ą
czk
ą
przytwierdzon
ą
na
ko
ń
cu pod k
ą
tem prostym - jest rzecz najbardziej zadziwiaj
ą
ca ze wszystkich. Wyrzuca ona
małe kulki z ołowiu, a miota nimi z tak
ą
sil
ą
,
ż
e potrafi przebi
ć
nawet arkusz blachy! Za
ka
ż
dym razem, gdy naciska si
ę
ten mały spust z boku, pocisk wylatuje z wielk
ą
sił
ą
z otworu
rury. On zabija, Tumitaku, zabija nawet szybciej ni
ż
strzała, i du
ż
o pewniej. U
ż
ywaj tego z
rozwag
ą
, bowiem jest w nim zaledwie dziesi
ęć
pocisków, a kiedy zu
ż
yjesz wszystkie, ów
przyrz
ą
d stanie si
ę
bezu
ż
yteczny.
Poło
ż
ył trzy przedmioty przed sob
ą
na stole i przesun
ą
ł je w kierunku Tumitaka.
Młodzieniec wzi
ą
ł je i dokładnie schował w kieszeniach szerokiego pasa.
- Ojcze - rzekł powoli - wiesz,
ż
e to nie głos mego serca ka
ż
e mi opu
ś
ci
ć
ciebie i wyruszy
ć
na t
ę
w
ę
drówk
ę
. Jest to co
ś
wy
ż
szego, ni
ż
ty i ja; co
ś
, co mnie wezwało nakazuj
ą
c
posłusze
ń
stwo. Od dnia
ś
mierci matki byłe
ś
mi matk
ą
i ojcem i zapewne kocham ci
ę
bardziej,
ni
ż
zwykły człowiek kocha swego ojca. Lecz miałem widzenie!
ś
niłem o czasie, gdy na
Powierzchni znowu zapanuje człowiek i gdy nie b
ę
dzie tam ani jednego szylka. Lecz czas ten
nigdy nie nadejdzie, póki ludzie b
ę
d
ą
wierzy
ć
,
ż
e szylki s
ą
niepokonane, i dlatego te
ż
chc
ę
dowie
ść
,
ż
e mo
ż
na zabi
ć
szylka i
ż
e mo
ż
e tego dokona
ć
człowiek!
Zamilkł i nim ponownie przemówił, drzwi otworzyły si
ę
i weszli Nikadur z Tepr
ą
. Chłopiec
był ju
ż
teraz m
ęż
czyzn
ą
, odpowiedzialnym za utrzymanie domu od czasu
ś
mierci ojca przed
dwoma laty. Dziewczyna za
ś
wyrosła na pi
ę
kn
ą
kobiet
ą
, któr
ą
Nikadur zamierzał wkrótce
po
ś
lubi
ć
. Oboje powitali Tumitaka z szacunkiem, a gdy Tepra przemówiła, głos jej był pełen
czci, jak gdyby zwracała si
ę
do półboga. Nikadur równie
ż
patrzył teraz na Tumitaka, jak na
kogo
ś
wyrastaj
ą
cego ponad zwykłych
ś
miertelników. Ci dwoje, poza mo
ż
e Tumlokiem, byli
jedynymi, którzy brali powa
ż
nie zamysły Tumitaka, i tym samym jedynymi, których mógł zwa
ć
swymi przyjaciółmi.
- Czy opuszczasz nas dzisiaj, Tumitaku? - zapytała Tepra. Tumitak skin
ą
ł głow
ą
.
- Tak - odrzekł. - Wła
ś
nie dzisiaj. Wyruszam na Powierzchni
ę
. Nim minie miesi
ą
c, albo
legn
ę
martwy w jakim
ś
korytarzu, albo oczy wasze ujrz
ą
łeb szylka!
Tepra zadygotała. Obie mo
ż
liwo
ś
ci zdawały si
ę
jej równie przera
ż
aj
ą
ce. Lecz Nikadur
my
ś
lał o bli
ż
szych niebezpiecze
ń
stwach w
ę
drówki.
- Do Nononu nie napotkasz
ż
adnych kłopotów - powiedział z gł
ę
bokim namysłem - lecz
czy w drodze na Powierzchni
ę
nie b
ę
dziesz musiał przej
ść
przez Jakr
ę
?
- Tak - odrzekł Tumitak. - Na Powierzchni
ę
nie ma innej drogi ni
ż
przez Jakr
ę
. A za Jakr
ą
le
żą
mroczne korytarze, gdzie od setek lat nie postała ludzka noga.
Nikadur zastanowił si
ę
. Jakra była od ponad wieku siedliskiem wrogów Loru. Poło
ż
ona
ponad dwadzie
ś
cia mil bli
ż
ej Powierzchni ni
ż
Lor nieuchronnie musiała mie
ć
wi
ę
ksz
ą
ś
wiadomo
ść
Strachu. Mieszka
ń
cy Jakry zazdro
ś
cili Lorianom ich wzgl
ę
dnego bezpiecze
ń
stwa
i stale podejmowali wysiłki zmierzaj
ą
ce do podbicia Loru. Małe miasteczko Nonon, poło
ż
one
mi
ę
dzy tymi dwoma wi
ę
kszymi o
ś
rodkami, czasem walczyło rami
ę
w rami
ę
z Jakranami,
czasem przeciw nim, w zale
ż
no
ś
ci od interesów wodzów wi
ę
kszych miast. W chwili obecnej, i
wła
ś
ciwie przez ostatnie dwadzie
ś
cia lat, Nonon był sprzymierzony z Lorem i dlatego te
ż
Tumitak nie oczekiwał
ż
adnych kłopotów po drodze, nim dotrze do Jakry.
- A mroczne korytarze? - zapytał Nikadur.
- Poza Jakr
ą
nie ma ju
ż
lamp - odrzekł Tumitak. - Ludzie od wieków unikali tamtych
przej
ść
. S
ą
one zdecydowanie za blisko Powierzchni, by było w nich bezpiecznie. Jakranie co
jaki
ś
czas próbowali je bada
ć
, lecz wyprawy nigdy nie wracały. Tak mi przynajmniej mówili
mieszka
ń
cy Nononu.
Tepra miała wła
ś
nie co
ś
powiedzie
ć
, lecz Tumitak odwrócił si
ą
i zaj
ą
ł si
ę
tobołkiem z
ż
ywno
ś
ci
ą
, któr
ą
miał zabra
ć
ze sob
ą
w podró
ż
. Przerzucił go przez plecy i skierował si
ę
ku
drzwiom.
- No, czas wyrusza
ć
- rzekł uroczy
ś
cie. - Oczekiwałem tej chwili przez wiele lat. ¯ egnaj,
ojcze! ¯ egnaj, Tepro! Nikadurze, opiekuj si
ę
moj
ą
mał
ą
przyjaciółk
ą
, a je
ś
li nie wróc
ę
,
nazwijcie swego pierworodnego moim imieniem.
Dramatycznym gestem, tak dla niego typowym, odsun
ą
ł zasłon
ę
u wej
ś
cia i ruszył
korytarzem. Cała trójka wyszła za nim, wołaj
ą
c i machaj
ą
c do niego, lecz on nie odwrócił si
ę
nawet; kroczył przed siebie, a
ż
znikn
ą
ł w dalekich ciemno
ś
ciach.
Stali wtedy jeszcze przez chwil
ę
, a potem ze szlochem Tumlok odwrócił si
ę
i wszedł do
pomieszczenia.
- Nigdy nie powróci - mrukn
ą
ł do Nikadura. - To pewne,
ż
e nigdy nie wróci.
Nikadur i Tepra nie odpowiedzieli; stali tylko skr
ę
powani, w milczeniu. Nie byli w stanie
znale
źć
ż
adnych słów pocieszenia. Tumlok miał słuszno
ść
i głupot
ą
byłoby szukanie słów
współczucia, które musiałyby zabrzmie
ć
fałszywie.
Droga, wiod
ą
ca z Loru do Nononu, pi
ę
ła si
ę
stopniowo w gór
ę
. Nie była całkowicie
Tumitakowi obca; dawno temu odwiedził z ojcem to miasteczko, lecz wspomnienie drogi było
mgliste. Teraz, gdy
ś
wiatła zaludnionej cz
ęś
ci miasta zostały poza nim, znajdował tu wi
ę
cej
interesuj
ą
cych go rzeczy. Pojawiały si
ę
wej
ś
cia do innych korytarzy, które zbudowano celowo,
aby pogmatwa
ć
labirynt i utrudni
ć
stworom z Powierzchni znalezienie wła
ś
ciwej drogi do
wielkich lochów. Droga niedługo prowadziła szerokim głównym korytarzem. Cz
ę
sto Tumitak
musiał skr
ę
ca
ć
w niepozorne odgał
ę
zienia, które nagle rozwidlały si
ę
przechodz
ą
c w inne,
wi
ę
ksze.
Nie nale
ż
y uwa
ż
a
ć
,
ż
e Tumitak w swym d
ąż
eniu do celu łatwo zapomniał o domu. Cz
ę
sto,
gdy mijał jaki
ś
znajomy widok, co
ś
go
ś
ciskało za gardło i był bliski poniechania w
ę
drówki.
Dwa razy mijał komory produkcji
ż
ywno
ś
ci, gdzie wiecznie warczały znane mu niepoj
ę
te
maszyny wytwarzaj
ą
c i własne paliwo ze zwykłej skały, i owe suchary bez smaku, którymi si
ę
ż
ywili. Wtedy to jego t
ę
sknota za domem odzywała si
ę
najsilniej - nieraz widział, jak jego
ojciec obsługiwał takie maszyny, i to wspomnienie ostro mu u
ś
wiadamiało, co porzucił. Lecz
podobnie jak wszyscy ludzie natchnieni miał wra
ż
enie,
ż
e co
ś
bierze go w swoje władanie i
popycha naprzód.
Tumitak skr
ę
cił z ostatniego wielkiego korytarza w kr
ę
te przej
ś
cie o szeroko
ś
ci nie
wi
ę
kszej ni
ż
sze
ść
stóp. Nie było tu
ż
adnych drzwi, a sam korytarz był znacznie bardziej
stromy ni
ż
wszystkie poprzednie, które pokonał. Ci
ą
gn
ą
ł si
ę
przez kilka mil, by nast
ę
pnie
przez drzwi niczym nie ró
ż
ni
ą
ce si
ę
od stu im podobnych otworów, doprowadzi
ć
do wi
ę
kszego
przej
ś
cia. Wydawało si
ę
,
ż
e drzwi te prowadziły do pomieszcze
ń
mieszkalnych, lecz w tym
rejonie nie było wida
ć
ż
adnych ludzi. Prawdopodobnie z jakiego
ś
powodu opuszczono ten
korytarz przed wielu laty.
Dla Tumitaka jednak nie było w tym nic tajemniczego. Dobrze wiedział,
ż
e owe otwory
miały na celu dodatkowe zmylenie tego, kto zechciałby przemierzy
ć
labirynt korytarzy; ruszył
wi
ę
c dalej w drog
ę
nie zwracaj
ą
c najmniejszej uwagi na wiele rozgał
ę
ziaj
ą
cych si
ę
przej
ść
, a
ż
dotarł do pomieszczenia, którego poszukiwał.
Na pierwszy rzut oka było to zwykłe mieszkanie, lecz gdy Tumitak znalazł si
ę
wewn
ą
trz,
zacz
ą
ł dokładnie obmacywa
ć
ś
ciany. W k
ą
cie odnalazł to, czego szukał: prowadz
ą
c
ą
ku górze
drabin
ę
z metalowych pr
ę
tów. Pewien siebie rozpocz
ą
ł wspinaczk
ę
kieruj
ą
c si
ę
w
ciemno
ś
ciach niezmiennie ku górze, a w miar
ę
upływu czasu słaby blask
ś
wiatła w korytarzu
pod nim oddalał si
ę
coraz bardziej.
Wreszcie dotarł do ko
ń
ca drabiny i znalazł si
ę
na kraw
ę
dzi szybu, w pokoju podobnym do
tego, który pozostawił poni
ż
ej. Wyszedł z pomieszczenia na podobny korytarz z drzwiami po
obu stronach i zwróciwszy si
ę
w kierunku prowadz
ą
cym ku górze podj
ą
ł w
ę
drówk
ę
. Był ju
ż
na
poziomie Nononu. Je
ż
eli si
ę
po
ś
pieszy, dotrze do miasta przed por
ą
snu.
Ruszył po
ś
piesznie w drog
ę
i wkrótce ujrzał w dali wolno zbli
ż
aj
ą
c
ą
si
ę
grup
ę
ludzi.
Wycofał si
ę
do jednego z pomieszcze
ń
i stamt
ą
d wygl
ą
dał ostro
ż
nie, zanim si
ę
nie upewnił,
ż
e
s
ą
to Nono
ń
czycy. Czerwona barwa szat, w
ą
skie pasy i szczególny sposób upinania włosów
przekonały Tumitaka,
ż
e ma do czynienia z przyjaciółmi, wyszedł wi
ę
c z ukrycia i czekał, a
ż
si
ę
do niego zbli
żą
. Gdy go zobaczyli, m
ęż
czyzna id
ą
cy na przedzie, najwidoczniej przywódca,
pozdrowił go.
- Czy
ż
to nie Tumitak z Loru? - zapytał, a gdy Tumitak potwierdził, podj
ą
ł: - Jestem
Nenapus, wódz ludu Nononu. Twój ojciec powiadomił nas o celu twej w
ę
drówki i prosił, by
ś
my
ci
ę
oczekiwali wła
ś
nie o tej porze. Mamy nadziej
ę
,
ż
e zechcesz sp
ę
dzi
ć
u nas por
ę
snu, a je
ś
li
mo
ż
emy co
ś
dla ciebie zrobi
ć
, by
ś
miał podró
ż
l
ż
ejsz
ą
lub bezpieczniejsz
ą
, wystarczy,
ż
e
powiesz słowo.
Tumitaka roz
ś
mieszyło nieco to do
ść
pompatyczne przemówienie wodza najwyra
ź
niej
przygotowane zawczasu; odpowiedział jednak z powag
ą
,
ż
e istotnie b
ę
dzie wdzi
ę
czny za
u
ż
yczenie mu miejsca na nocleg. Nenapus zapewnił go,
ż
e otrzyma najlepsze komnaty w
całym mie
ś
cie, i odwróciwszy si
ę
powiódł Tumitaka w kierunku, sk
ą
d nadszedł ze swoj
ą
ś
wit
ą
.
Przeszli kilka mil opuszczonych korytarzy, nim dotarli do zamieszkałych cz
ęś
ci Nononu.
Go
ś
cinno
ść
Nenapusa nie miała granic. Mieszka
ń
cy Nononu zgromadzili si
ę
na “Wielkim
Placu", jak nazywano miejsce, w którym zbiegały si
ę
dwa główne korytarze, za
ś
Nenapus w
kwiecistej, płynnej mowie tak typowej dla siebie, opowiedział im o Tumitaku i jego wyprawie.
Ofiarował tak
ż
e go
ś
ciowi klucze do miasta.
Po odpowiedzi Tumitaka, w której Lorianin dał upust swej szlachetnej pasji, przygotowano
bankiet. I cho
ć
jedyn
ą
potraw
ą
były owe suchary bez smaku stanowi
ą
ce podstaw
ę
wy
ż
ywienia
mieszka
ń
ców korytarzy, objadano si
ę
do syta. W ko
ń
cu Tumitak zapadł w sen z uczuciem,
ż
e
tu przynajmniej przyszły zabójca szylków znajdzie uznanie. Gdyby stare przysłowie nie le
ż
ało
przysypane prochem zapomnienia, Tumitak mógłby si
ę
zaduma
ć
,
ż
e rzeczywi
ś
cie nikt nie jest
prorokiem we własnym kraju.
Po upływie dziesi
ę
ciu godzin wstał i przygotował si
ę
do po
ż
egnania Nono
ń
czyków.
Nenapus zaprosił go na rodzinne
ś
niadanie, na co Lorianin przystał ch
ę
tnie. W czasie posiłku
dwaj synowie Nenapusa, kilkunastoletni chłopcy, entuzjazmowali si
ę
zamiarem podj
ę
tym
przez Tumitaka. Cho
ć
mo
ż
liwo
ść
zmierzenia si
ę
ka
ż
dego innego człowieka z szylkiem
zdawała si
ę
im niewiarygodna, Lorianina uwa
ż
ali zapewne za co
ś
wi
ę
cej ni
ż
zwykłego
ś
miertelnika i zasypywali go dziesi
ą
tkami pyta
ń
na temat jego planów. Lecz poza
zapoznaniem si
ę
z dług
ą
drog
ą
na Powierzchni
ę
plany Tumitaka były niejasne i nie mógł im
powiedzie
ć
, jak ma zamiar zabi
ć
szylka.
Po
ś
niadaniu ponownie zarzucił tobołek na plecy i ruszył korytarzem. Wódz i jego
ś
wita
towarzyszyli mu przez kilka mil. W czasie drogi Tumitak wypytywał Nenapusa dokładnie o stan
przej
ść
do Jakry i poza ni
ą
.
- Droga na tym poziomie jest zupełnie bezpieczna - rzekł Nenapus. - Moi ludzie j
ą
patroluj
ą
i
ż
aden Jakranin na ni
ą
nie wejdzie, tak
ż
eby
ś
my o tym nie wiedzieli, jednak szyb
prowadz
ą
cy na poziom Jakry zawsze jest przez nich u góry strze
ż
ony i nie mam w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e wydostanie si
ę
z szybu przyjdzie ci z trudno
ś
ci
ą
.
Tumitak przyrzekł,
ż
e zachowa szczególn
ą
ostro
ż
no
ść
, gdy dojdzie do tego miejsca;
niedługo potem Nenapus i jego towarzysze po
ż
egnali go i młodzieniec ruszył w dalsz
ą
drog
ę
.
Szedł teraz ostro
ż
niej, bo cho
ć
Nono
ń
czycy patrolowali te korytarze, dobrze wiedział,
ż
e w
przeszło
ś
ci wrogowie z łatwo
ś
ci
ą
obchodzili stra
ż
ników i napadali na te przej
ś
cia. Trzymał si
ę
ś
rodka korytarza, z dala od licznych drzwi, z których ka
ż
de mogły kry
ć
tajemne przej
ś
cie do
Jakry. Rzadko mijał skrzy
ż
owania dróg nie popatrzywszy uprzednio dokładnie w lewo i prawo.
Szcz
ęś
liwie jednak Tumitak nie napotkał nikogo w korytarzach i mniej wi
ę
cej w połowie
dnia dotarł w ko
ń
cu do kolejnego pomieszczenia, gdzie znajdował si
ę
szyb, podobny do tego,
który przywiódł go do Nononu.
Tym razem wspinał si
ę
po drabinie du
ż
o czujniej ni
ż
poprzednio, był bowiem zupełnie
pewien,
ż
e u jej szczytu znajduje si
ę
stra
ż
jakra
ń
ska - a nie chciał, by go zepchni
ę
to z
powrotem do szybu, gdy dotrze ju
ż
na gór
ę
. Zbli
ż
aj
ą
c si
ę
do ko
ń
ca drabiny dobył miecza, lecz
znów sprzyjało mu szcz
ęś
cie: stra
ż
nika najwidoczniej nie było. Tumitak wypełzł z otworu do
pomieszczenia i przygotował si
ę
do wyj
ś
cia na korytarz.
Przeszedł zaledwie kilka stóp, gdy go szcz
ęś
cie opu
ś
ciło. Upadł gwałtownie na stół,
którego w ciemno
ś
ciach nie zauwa
ż
ył; powstały w wyniku tego hałas wywołał w korytarzu
dosłownie ryk. W chwil
ę
pó
ź
niej wpadł z mieczem w r
ę
ku i rzucił si
ę
na Tumitaka istny gigant.
ROZDZIA£ III
¯ e był to mieszkaniec Jakry, Tumitak wiedziałby, nawet gdyby spotkał go w gł
ę
binach
Loru. Chocia
ż
o Jakranach słyszał tylko z opowie
ś
ci starszych, którzy pami
ę
tali czasy wojen z
Jakranami, od razu poznał,
ż
e był to wła
ś
nie barbarzy
ń
ca z tamtych historii. O całe cztery cale
wy
ż
szy od Tumitaka, a tak
ż
e znacznie szerszy w barach, ci
ęż
szy, miał obfity szczeciniasty
zarost, co w zupełno
ś
ci wystarczyło, by pozna
ć
w nim Jakranina. Jego szata usiana była
kawałkami ró
ż
nobarwnej ko
ś
ci i metalu, wszytymi w sukno i tworz
ą
cymi prymitywny wzór. Na
piersi miał naszyjnik z kostek palców nawleczonych na w
ą
ski rzemyk.
Tumitak w jednej chwili spostrzegł,
ż
e przeciw temu olbrzymowi ma niewielkie szans
ę
,
je
ś
li stanie do uczciwej walki, tote
ż
cho
ć
dobył miecza i przygotował si
ę
do obrony, szukał w
my
ś
lach jakiego
ś
sposobu pokonania przeciwnika podst
ę
pem. Od razu uznał,
ż
e najlepiej
byłoby wtr
ą
ci
ć
wroga do lochu, lecz było to prawie tak samo niemo
ż
liwe jak pokonanie go w
walce wr
ę
cz.
Nim jednak Tumitak zdołał wpa
ść
na jak
ąś
przemy
ś
lniejsz
ą
metod
ę
pokonania
przeciwnika, musiał cał
ą
uwag
ę
skupi
ć
na sposobach obrony.
Jakranin rzucił si
ę
na niego, wci
ąż
powtarzaj
ą
c swój grzmi
ą
cy okrzyk wojenny, i tylko
uchylaj
ą
c si
ę
w por
ę
Tumitak zdołał unikn
ąć
pierwszego skierowanego we
ń
straszliwego
ciosu. Musiał przykl
ę
kn
ąć
, ale ju
ż
po chwili stał na nogach - w sam
ą
por
ę
, by unikn
ąć
kolejnego błyskawicznego zamachu miecza. Stoj
ą
c mocno na obu nogach bronił si
ę
doskonale i Jakranin musiał cofn
ąć
si
ę
o krok czy dwa, by przygotowa
ć
nast
ę
pny wypad.
Raz za razem rzucał si
ę
na Tumitaka; Lorianina ocaliła tylko niezwykła biegło
ść
w
fechtunku, jak
ą
zdobywał latami sposobi
ą
c si
ę
do walki z szylkiem. Dookoła stołu, to zbli
ż
aj
ą
c
si
ę
ku otworowi, to si
ę
od niego oddalaj
ą
c, potykali si
ę
, a
ż
w ko
ń
cu nawet stalowe mi
ęś
nie
Tumitaka poczuły zm
ę
czenie. Tymczasem umysł zacz
ą
ł pracowa
ć
sprawniej i w ko
ń
cu
Tumitak wpadł na plan pokonania Jakranina. Pozwolił si
ę
zepchn
ąć
stopniowo na skraj otworu
i nast
ę
pnie, paruj
ą
c jednocze
ś
nie silne pchni
ę
cie, wyrzucił nagle jedn
ą
r
ę
k
ę
do góry i krzykn
ą
ł.
Jakranin, przekonany,
ż
e trafił przeciwnika, u
ś
miechn
ą
ł si
ę
zło
ś
liwie i cofn
ą
ł przed
ostatecznym natarciem. Mierz
ą
c mieczem w pier
ś
Tumitaka, rzucił si
ę
przed siebie - i wtedy
Lorianin padł przeciwnikowi pod nogi.
Z piersi potykaj
ą
cego si
ę
o le
żą
ce ciało olbrzyma wyrwał si
ę
dziki ryk, nim jednak
Jakranin odzyskał równowag
ę
, padł ci
ęż
ko na sam skraj otworu. Tumitak kopn
ą
ł gwałtownie i
olbrzym, spazmatycznie chwytaj
ą
c ustami powietrze, wpadł do szybu! Z ciemno
ś
ci w dole
rozległ si
ę
chrapliwy ryk i ci
ęż
kie uderzenie o ziemi
ę
; potem nastała cisza.
Przez kilka minut Tumitak dysz
ą
c ci
ęż
ko le
ż
ał na skraju otworu. Była to jego pierwsza
walka, jak
ą
w ogóle stoczył z człowiekiem, i cho
ć
odniósł zwyci
ę
stwo, wydawało mu si
ę
,
ż
e
tylko cudem nie został pokonany. Co powiedzieliby mieszka
ń
cy Loru i Nononu, zastanawiał
si
ę
, gdyby usłyszeli,
ż
e samozwa
ń
czy zabójca szylków mało co nie padł z r
ę
ki pierwszego
wroga, który go zaatakował - i to nie szylka, lecz człowieka, a co gorsze pogardzanego
Jakranina? Tumitak le
ż
ał jeszcze przez kilka minut robi
ą
c sobie wymówki, pomy
ś
lał jednak,
ż
e przecie
ż
je
ś
li wszyscy jego wrogowie zostan
ą
pokonani cho
ć
by z tak wielkim trudem, to
jego zwyci
ę
stwo jest pewne. Podniósł si
ę
wi
ę
c, zebrał si
ę
w sobie i wyszedł z pomieszczenia.
Był ju
ż
na terenie Jakry i musiał znale
źć
jaki
ś
sposób bezpiecznego przej
ś
cia przez
miasto, by dosta
ć
si
ę
do mrocznych korytarzy znajduj
ą
cych si
ę
za nim. Tylko bowiem przez
mroczne korytarze mógł przedosta
ć
si
ę
na Powierzchni
ę
. Szedł przed siebie ostro
ż
nie,
rozwa
ż
aj
ą
c jeden za drugim plany, które umo
ż
liwiłyby mu zmylenie Jakran, lecz dopiero gdy w
zasi
ę
gu jego wzroku pojawiły si
ę
zamieszkałe mury Jakry, przyszedł mu do głowy pomysł,
który wydał mu si
ę
mo
ż
liwy do wykonania. Mieszka
ń
cy lochów bali si
ę
tylko jednej rzeczy, a
strach ich był wówczas
ś
lepy. I wła
ś
nie ten
ś
lepy strach Tumitak postanowił wykorzysta
ć
.
Zacz
ą
ł biec. Biegł zrazu powoli, truchtem, lecz gdy zbli
ż
ał si
ę
do korytarzy zamieszkałych
przez ludzi, przyspieszył tempa gnaj
ą
c coraz szybciej, a
ż
wreszcie p
ę
dził przed siebie jak kto
ś
,
za kim goni
ą
wszystkie złe duchy z piekła rodem. I takie wła
ś
nie wra
ż
enie chciał sprawi
ć
.
W pewnym momencie ujrzał zbli
ż
aj
ą
c
ą
si
ę
grup
ę
Jakran. Spostrzegli go w tej samej
chwili, i pu
ś
cili si
ę
ku niemu biegiem poznawszy od razu,
ż
e nie jest Jakraninem. Zamiast
stara
ć
si
ę
uskoczy
ć
, Tumitak run
ą
ł prosto mi
ę
dzy nich wrzeszcz
ą
c co siły w płucach.
- Szylki! - krzyczał, jakby zdj
ę
ty najwy
ż
szym przera
ż
eniem. - Szylki!
Wojownicze nastawienie Jakran zmieniło si
ę
od razu w przera
ż
enie. Nie odezwawszy si
ę
słowem do Tumitaka, nie ogl
ą
daj
ą
c si
ę
nawet za siebie, odwrócili si
ę
i gdy przemkn
ą
ł koło,
nich, po
ś
pieszyli w popłochu za nim. Gdyby to byli mieszka
ń
cy Loru, przystan
ę
liby zapewne
na chwil
ę
i zbadali spraw
ę
albo przynajmniej zatrzymali Tumitaka, by uzyska
ć
informacje. Ale
to byli Jakranie. Ich miasto było o wiele mil bli
ż
ej Powierzchni ni
ż
Lor i wielu spo
ś
ród starszych
mieszka
ń
ców pami
ę
tało jeszcze, jak to w czasie jednej ze swych rzadkich wypraw łowieckich
szylki napadły na ich korytarze pozostawiaj
ą
c za sob
ą
ś
mier
ć
i zniszczenie. Trwoga wi
ę
c
stanowiła
ż
ywsze wspomnienie dla Jakry ni
ż
dla Loru, gdzie była ona niewiele wi
ę
cej ni
ż
straszn
ą
legend
ą
z przeszło
ś
ci.
I tak, słowem nawet nie zagadn
ą
wszy Tumitaka, Jakranie uciekali za nim długim
korytarzem poprzez rozgał
ę
ziaj
ą
ce si
ę
przej
ś
cia i przez drzwi, które wygl
ą
dały na wej
ś
cia do
pomieszcze
ń
mieszkalnych, lecz w istocie prowadziły do głównego korytarza. Kilka razy min
ę
li
innych ludzi lub całe grupy, lecz ci zawsze na złowrogi okrzyk “szylki!" porzucali swoje zaj
ę
cia i
ruszali za przera
ż
onym tłumem. Wielu rzucało si
ę
w boczne korytarze gwarantuj
ą
ce, jak im
si
ę
zdawało, wi
ę
ksze bezpiecze
ń
stwo, lecz wi
ę
kszo
ść
w dalszym ci
ą
gu parła do serca miasta,
czyli w kierunku, w którym biegł Tumitak.
Lorianin nie znajdował si
ę
ju
ż
jednak na czele, bowiem min
ę
ło go kilku
ś
miglejszyeh
Jakran, których uskrzydlał strach. W ten sposób tłum powi
ę
kszał si
ę
coraz bardziej, w miar
ę
jak ludzie zbli
ż
ali si
ę
do
ś
rodka miasta, a
ż
w ko
ń
cu cały korytarz wypełnił si
ę
wrzeszcz
ą
c
ą
,
przera
ż
on
ą
mas
ą
ludzk
ą
, w której Tumitak całkowicie si
ę
zagubił.
Zbli
ż
yli si
ę
do szerokiego korytarza głównego, gdzie znale
ź
li olbrzymi
ą
rzesz
ę
, która
napłyn
ę
ła tam ze wszystkich korytarzy bocznych. Tumitak nie był w stanie stwierdzi
ć
, czy to
wie
ść
rozeszła si
ę
tak szybko, w ka
ż
dym razie ju
ż
całe miasto zdawało sobie spraw
ę
z
rzekomego niebezpiecze
ń
stwa. Przypominało to owczy p
ę
d - wszyscy przepełnieni tym
samym d
ąż
eniem parli do
ś
rodka miasta, który w ich poj
ę
ciu gwarantował najwi
ę
ksze
bezpiecze
ń
stwo.
Lecz teraz ten szale
ń
czy zam
ę
t zwiastował pora
ż
k
ę
planu Tumitaka, który zakładał
wykorzystanie zamieszania do bezpiecznego przedarcia si
ę
przez miasto. I rzeczywi
ś
cie,
przez nikogo nie rozpoznany dostał si
ę
prawie do
ś
rodka miasta. Lecz tłum był tak g
ę
sty,
ż
e
dotarcie do korytarzy wydawało si
ę
coraz bardziej w
ą
tpliwe. Ale mimo pozornie beznadziejnej
sytuacji Tumitak walczył z oszalał
ą
tłuszcz
ą
,
ż
ywi
ą
c wbrew rozs
ą
dkowi nadziej
ę
,
ż
e uda mu
si
ę
znale
źć
wzgl
ę
dnie lu
ź
ny korytarz poza centrum miasta, nim panika opadnie do tego
stopnia,
ż
e ludzie zaczn
ą
nieuchronnie poszukiwa
ć
tego, kto spowodował popłoch.
Tłum, którego przera
ż
enie zwi
ę
kszał jeszcze osobliwy zmysł telepatyczny wyst
ę
puj
ą
cy we
wszystkich wi
ę
kszych skupiskach ludzkich, stawał si
ę
coraz gro
ź
niejszy. M
ęż
czy
ź
ni sił
ą
pi
ęś
ci
torowali sobie drog
ę
, porzucaj
ą
c słabszych; tu i tam dawały si
ę
słysze
ć
okrzyki oburzenia.
Tumitak zobaczył, jak kto
ś
potkn
ą
ł si
ę
i upadł; po chwili doszedł go krzyk tratowanego przez
tych, co napierali z tyłu. Ledwie krzyk ucichł, gdy rozległ si
ę
nast
ę
pny, podobny, z
przeciwległego ko
ń
ca przej
ś
cia.
Lorianin, niesiony jak li
ść
nurtem wrzeszcz
ą
cych i wymachuj
ą
cych r
ę
kami Jakran, dotarł
wreszcie do centrum miasta. Raz po raz chwiał si
ę
na nogach i cudem tylko odzyskiwał
równowag
ę
. Dostał si
ę
do wielkiego placu, który znaczył punkt przeci
ę
cia dwóch głównych
korytarzy; wtem potkn
ą
ł si
ę
o le
żą
cego Jakranina i prawie upadł. Miał ju
ż
przej
ść
nad le
żą
cym
ciałem, gdy si
ę
zatrzymał. U jego stóp le
ż
ała kobieta z dzieckiem w ramionach!
Kobieta ton
ę
ła we łzach i krwawiła, odzie
ż
miała pddart
ą
w wielu miejscach, lecz wci
ąż
jeszcze dzielnie usiłowała chroni
ć
dziecko przed stratowaniem. Tumitak pochylił si
ę
nad ni
ą
,
by pomóc jej wsta
ć
, lecz nim zdołał to zrobi
ć
, rzeka ludzi poniosła go tak daleko,
ż
e kobieta
znalazła si
ę
prawie poza jego zasi
ę
giem. Ogarn
ę
ła go nagła w
ś
ciekło
ść
- rzucił si
ę
gniewnie
przed siebie wymierzaj
ą
c cios za ciosem w twarze nacieraj
ą
cych ludzi, którzy za cen
ę
własnego bezpiecze
ń
stwa chcieli zniszczy
ć
ludzkie istnienie. Jakranie ust
ą
pili pod ciosami
Tumitaka i kiedy zrobił si
ę
wokół niego luz, Lorianin schylił si
ę
i podniósł kobiet
ę
z ziemi.
Nie straciła przytomno
ś
ci, o czym
ś
wiadczył słaby u
ś
miech, i cho
ć
Tumitak wiedział,
ż
e
nale
ż
ała do wrogiego plemienia, odczuł przelotny
ż
al,
ż
e jego podst
ę
p maj
ą
cy na celu
wystraszenie Jakran zako
ń
czył si
ę
takim powodzeniem. Kobieta próbowała co
ś
powiedzie
ć
,
lecz okrzyki były tak gło
ś
ne,
ż
e nie mógł nic zrozumie
ć
, nachylił wi
ę
c ku niej głow
ę
,
ż
eby
usłysze
ć
jej słowa.
- Drzwi po drugiej stronie przej
ś
cia! - krzykn
ę
ła mu do ucha. - Spróbuj przedosta
ć
si
ę
przez tłum do trzecich drzwi po drugiej stronie przej
ś
cia! Tam jest bezpiecznie!
Tumitak wzi
ą
ł j
ą
przed siebie i natarł w
ś
ciekle na tłum wal
ą
c pi
ęś
ciami dokoła, gdy
posuwali si
ę
naprzód. Opieraj
ą
c si
ę
dzielnie nie dał si
ę
ponie
ść
na centralny plac i w ko
ń
cu
dotarł do drzwi. Znale
ź
li si
ę
w
ś
rodku - Tumitak wydał gł
ę
bokie westchnienie ulgi, gdy
stwierdził,
ż
e zostawili tłum poza sob
ą
. Stał przez chwil
ę
w drzwiach, by upewni
ć
si
ę
,
ż
e nikt
za nimi nie idzie, po czym zwrócił si
ę
do kobiety z dzieckiem.
Oderwała kawałek r
ę
kawa swej podartej sukni i wycieraj
ą
c łzy i krew posłała mu
nie
ś
miały u
ś
miech. Tumitaka zadziwiła łagodno
ść
i szlachetno
ść
tej kobiety z dzikiego
plemienia Jakran. Wpojono w niego jeszcze w dzieci
ń
stwie,
ż
e Jakranie to obca rasa,
przywodz
ą
ca skojarzenia z duchami i czarownicami; a przecie
ż
ta oto kobieta mogła by
ć
cór
ą
najlepszych rodów Loru. Tumitak miał si
ę
dopiero nauczy
ć
,
ż
e niezale
ż
nie od epoki i kraju
mo
ż
na znale
źć
zarówno barbarzy
ń
stwo, jak i szlachetno
ść
, gdy si
ę
jej szuka.
Przez cały ten czas dziecko, najwidoczniej zbyt przera
ż
one, by płaka
ć
, odezwało si
ę
teraz
dono
ś
nym krzykiem. Przez chwil
ę
matka usiłowała uciszy
ć
je nuceniem i szeptem, lecz w
ko
ń
cu u
ż
yła odwiecznego i niezawodnego
ś
rodka i gdy dziecko uspokoiło si
ę
i zacz
ę
ło ssa
ć
,
gestem wskazała Tumitakowi, by szedł za ni
ą
. Skierowała si
ę
ku drzwiom po drugiej stronie
pokoju i przeszła na tył mieszkania. Nie było jej przez chwil
ę
, potem za
ś
przywołała go do
siebie. Tumitak zacz
ą
ł si
ę
domy
ś
la
ć
, o co jej chodzi. I rzeczywi
ś
cie, w nast
ę
pnym pokoju
kobieta wskazała sufit, w którym znajdował si
ę
okr
ą
gły otwór szybu prowadz
ą
cego prosto
w gór
ę
.
- Oto wej
ś
cie do starego korytarza, który zna nie wi
ę
cej ni
ż
dwadzie
ś
cia osób w całej
Jakrze - powiedziała. - Prowadzi on na drug
ą
stron
ę
placu i do górnej cz
ęś
ci miasta. Mo
ż
na
si
ę
tam kry
ć
przez wiele dni i szylki nawet nie b
ę
d
ą
wiedziały o naszym istnieniu. Tu jest
bezpiecznie.
Tumitak skin
ą
ł głow
ą
i zacz
ą
ł wspina
ć
si
ę
po drabinie. Zatrzymał si
ę
tylko na chwil
ę
, by
upewni
ć
si
ę
,
ż
e kobieta za nim idzie. Drabina si
ę
gała nie wi
ę
cej ni
ż
trzydzie
ś
ci stóp w gór
ę
;
znale
ź
li si
ę
nast
ę
pnie w ciemno
ś
ciach korytarza, którego najwyra
ź
niej nie u
ż
ywano od
wieków. Panował tu taki mrok,
ż
e gdy oddalili si
ę
od wylotu szybu, nie było wida
ć
nawet
najmniejszego przebłysku
ś
wiatła. Kobieta niew
ą
tpliwie miała słuszno
ść
- nawet mapy
Tumitaka nie wspominały o tym przej
ś
ciu.
A mimo to czuła si
ę
tu pewnie. Rzuciwszy słowo do Tumitaka zacz
ę
ła r
ę
kami wymacywa
ć
drog
ę
wzdłu
ż
ś
ciany, zatrzymuj
ą
c si
ę
tylko od czasu do czasu, by co
ś
szepn
ąć
dziecku.
Tumitak ruszył za ni
ą
trzymaj
ą
c dło
ń
na jej ramieniu, i tak doszli w ko
ń
cu do miejsca, gdzie
blado płon
ę
ła pojedyncza lampa. Tu kobieta zatrzymała si
ę
, by odpocz
ąć
. Si
ę
gn
ę
ła do
kieszeni, sk
ą
d wydobyła grub
ą
igł
ę
i ni
ć
i zacz
ę
ła reperowa
ć
podart
ą
odzie
ż
.
- Czy
ż
to nie straszne? - szepn
ę
ła
ś
ciszonym głosem, jak gdyby obawiała si
ę
,
ż
e nawet tu
szylki mog
ą
j
ą
usłysze
ć
. - I có
ż
mogło je skłoni
ć
do podj
ę
cia łowów na nowo?
Tumitak nie odpowiedział, a ona po chwili mówiła dalej:
- Mój dziadek zgin
ą
ł podczas napadu szylków. To było chyba ze czterdzie
ś
ci lat temu. A
teraz znowu na nas napadły! Mój biedny m
ąż
! Rozdzielono nas prawie natychmiast, jak tylko
opu
ś
cili
ś
my mieszkanie. Och! Mam nadziej
ę
,
ż
e dotarł do jakiego
ś
bezpiecznego miejsca. On
nie zna tego korytarza. - Popatrzyła na Tumitaka, oczekuj
ą
c pociechy. - Czy my
ś
lisz,
ż
e
wyjdzie z tego cało?
Tumitak u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- Czy uwierzysz mi, je
ś
li ci powiem,
ż
e z pewno
ś
ci
ą
jest bezpieczny od szylków? - zapytał.
- Mog
ę
ci
ę
zapewni
ć
,
ż
e nie zginie z ich r
ą
k podczas tego napadu.
- Wierz
ę
,
ż
e masz racj
ę
- zacz
ę
ła, a nast
ę
pnie, jakby go dopiero teraz zauwa
ż
yła,
sko
ń
czyła nagle: - Ty nie jeste
ś
z Jakry! - A potem ju
ż
zupełnie zdecydowanie i surowo
dodała: - Ty jeste
ś
z Loru!
Tumitak zdał sobie spraw
ę
,
ż
e kobieta w ko
ń
cu zwróciła uwag
ę
na jego loria
ń
sk
ą
odzie
ż
,
wi
ę
c nie próbował kłama
ć
.
- Tak - odrzekł - jestem z Loru.
Podniosła si
ę
zmieszana, przyciskaj
ą
c mocniej dziecko do piersi, jakby chciała je ustrzec
przed tym potworem z dolnych korytarzy.
- Co robisz w tych przej
ś
ciach? - zapytała z trwog
ą
. - Czy to ty sprowadziłe
ś
na nas t
ę
napa
ść
? Gdyby to było w ogóle mo
ż
liwe, s
ą
dziłabym,
ż
e mieszka
ń
cy Loru sprzymierzyli si
ę
z
szylkami. Z pewno
ś
ci
ą
to pierwsza w dziejach napa
ść
szylków od strony dolnego kra
ń
ca
miasta.
Tumitak zastanowił si
ę
przez chwil
ę
. Nie widział powodu, by nie wyjawi
ć
kobiecie całej
prawdy. Nic by jej to nie zaszkodziło, a przynajmniej uspokoiłby j
ą
co do losów m
ęż
a.
- I zapewne równie
ż
ostatnia - powiedział, a nast
ę
pnie w kilku słowach wyjawił jej swój
podst
ę
p i jego przera
ż
aj
ą
ce powodzenie.
- Ale czemu chcesz przej
ść
przez Jakr
ę
? - zapytała z niedowierzaniem. - Czy zmierzasz
ku mrocznym korytarzom? Kto b
ę
d
ą
cy przy zdrowych zmysłach zechce je bada
ć
?
- Nie mam zamiaru bada
ć
mrocznych korytarzy - odpowiedział Lorianin. - Mój cel le
ż
y
jeszcze dalej!
- Za mrocznymi korytarzami?
- Tak - rzekł Tumitak i uniósł si
ę
z ziemi. Jak zawsze, gdy mówił o swej misji, stawał si
ę
na chwil
ę
marzycielem i fanatykiem.
- Jam jest Tumitak - powiedział. - Jam jest zabójca szylka. Chcesz wiedzie
ć
, czemu
zmierzam poza mroczne korytarze? Poniewa
ż
id
ę
na Powierzchni
ę
. Na Powierzchni bowiem
jest szylk, którego - cho
ć
jeszcze o tym nie wie - czeka z mojej r
ę
ki zagłada. Mam zamiar
zabi
ć
szylka!
Kobieta patrzyła na niego zmieszana. Była teraz ju
ż
zupełnie pewna,
ż
e stoi oko w oko z
szale
ń
cem. Nikomu innemu nie przyszedłby do głowy tak niewiarygodny pomysł. Przytuliła
mocniej dziecko i odsun
ę
ła si
ę
od Tumitaka.
Tumitak natychmiast zauwa
ż
ył zmian
ę
w jej nastawieniu. Ju
ż
wiele razy w przeszło
ś
ci
ludzie odsuwali si
ę
od niego, gdy mówił o swej misji, zupełnie wi
ę
c nie zra
ż
ony jej
zachowaniem zacz
ą
ł wyja
ś
nia
ć
, dlaczego uwa
ż
a,
ż
e człowiek raz jeszcze powinien zmierzy
ć
si
ę
w walce z władcami Powierzchni.
Kobieta słuchała przez chwil
ę
i Tumitak spostrzegł,
ż
e w miar
ę
jak coraz
ś
mielej rozwija
temat, stopniowo zyskuje jej wiar
ę
. Powiedział jej o ksi
ę
dze, któr
ą
znalazł, i jak zawa
ż
yła ona
na jego
ż
yciu. Wspomniał o trzech osobliwych darach ojca i o tym, w jaki sposób maj
ą
mu si
ę
one przyda
ć
w jego podró
ż
y. I w ko
ń
cu ujrzał w jej oczach ten sam wyraz, jaki cz
ę
sto widywał
w oczach Tepry: wiedział,
ż
e mu uwierzyła.
Jednak my
ś
li kobiety były zupełnie inne, ni
ż
sobie wyobra
ż
ał. Słuchała go, oczywi
ś
cie, ale
jednocze
ś
nie my
ś
lała o tym, z jak
ą
w
ś
ciekło
ś
ci
ą
zaatakował zdj
ę
ty panik
ą
tłum, który o mało
jej nie stratował. Przygl
ą
dała si
ę
jego prostej, pi
ę
knej sylwetce, gładko wygolonej twarzy i
bystrym oczom - i porównywała go z m
ęż
czyznami z Jakry. Gdy mu w ko
ń
cu uwierzyła, to
wcale nie z powodu jego daru wymowy; po prostu uległa odwiecznemu urokowi płci
odmiennej.
- To dobrze,
ż
e mnie ocaliłe
ś
- powiedziała wreszcie, gdy Tumitak przerwał opowie
ść
. -
To prawie niemo
ż
liwe, by
ś
przedostał si
ę
przez korytarze na dole. Tu na górze mo
ż
esz
przej
ść
przez Jakr
ę
swobodnie i opu
ś
ci
ć
ten korytarz, kiedy tylko zechcesz. Poka
żę
ci teraz
drog
ę
do górnego kra
ń
ca miasta.
Podniosła si
ę
.
- Chod
ź
, poprowadz
ę
ci
ę
. Jeste
ś
Lorianinem i moim wrogiem, lecz ocaliłe
ś
mi
ż
ycie, a
kto
ś
, kto zamierza zabi
ć
szylka, jest z pewno
ś
ci
ą
prawdziwym przyjacielem całego rodzaju
ludzkiego.
Wzi
ę
ła go za r
ę
k
ę
, cho
ć
to nie było konieczne, i poprowadziła w ciemno
ś
ci. Minuty mijały
im w milczeniu.
- Tu si
ę
korytarz ko
ń
czy - szepn
ę
ła i zatrzymała si
ę
. Weszła przez drzwi, a Tumitak id
ą
c
za ni
ą
dojrzał słabe
ś
wiatło s
ą
cz
ą
ce si
ę
szybem z korytarza w dole.
Zsun
ą
ł si
ę
po drabince, któr
ą
dojrzał w ciemno
ś
ci, i po chwili był ju
ż
w dolnym korytarzu.
Kobieta pod
ąż
yła za nim, a gdy si
ę
zrównali, pokazała w gł
ą
b korytarza.
- Je
ś
li naprawd
ę
idziesz na Powierzchni
ę
, twoja droga prowadzi w tamtym kierunku -
powiedziała. - Musimy si
ę
tu rozsta
ć
. Moja droga wiedzie z powrotem do miasta. Szkoda,
ż
e
nie poznali
ś
my si
ę
bli
ż
ej, Lorianinie. - Przerwała, lecz ju
ż
na odchodnym wykrzykn
ę
ła: - Id
ź
na
Powierzchni
ę
, dziwny w
ę
drowcze, a je
ś
li twe zamiary si
ę
powiod
ą
, nie obawiaj si
ę
wraca
ć
przez Jakr
ę
! Całe miasto b
ę
dzie ci wtedy oddawa
ć
cze
ść
.
Jak gdyby boj
ą
c si
ę
powiedzie
ć
wi
ę
cej, po
ś
pieszyła w gł
ą
b przej
ś
cia. Tumitak patrzył na
ni
ą
przez chwil
ę
, a nast
ę
pnie wzruszywszy ramionami odwrócił si
ę
i poszedł w przeciwnym
kierunku.
Oczekiwał,
ż
e dotrze do mrocznych korytarzy wkrótce po opuszczeniu Jakry, lecz cho
ć
mapy powiedziały mu wiele o drodze, któr
ą
nale
ż
ało obra
ć
, nie wspominały o stanie, w jakim
znajdowały si
ę
poszczególne korytarze. Szybko stało si
ę
oczywiste,
ż
e tego dnia nie dotrze do
mrocznych korytarzy. Zm
ę
czenie przemogło i wszedłszy do jednego z pustych pomieszcze
ń
mieszkalnych le
żą
cych po obu stronach przej
ś
cia rzucił si
ę
na podłog
ę
i po chwili spał ju
ż
twardo.
ROZDZIA£ IV
Po kilku godzinach nagle si
ę
przebudził. Rozgl
ą
dał si
ę
czas jaki
ś
nieprzytomnie, lecz
zaraz odzyskał zwykł
ą
czujno
ść
. Z korytarza przylegaj
ą
cego do pomieszczenia doszedł go
cichy szelest. Wstrzymuj
ą
c oddech podniósł si
ę
i podszedłszy na palcach do drzwi wyjrzał
ostro
ż
nie na zewn
ą
trz. Korytarz był pusty, ale Tumitak bez w
ą
tpienia usłyszał odgłos cichych
kroków.
Wrócił do pokoju, wzi
ą
ł tobołek i zarzucił na plecy. Nast
ę
pnie raz jeszcze dokładnie
obejrzawszy pusty korytarz wyszedł na zewn
ą
trz i przygotował si
ę
do podj
ę
cia w
ę
drówki.
Wcze
ś
niej jednak dobył miecza i dokładnie przejrzał wn
ę
trza s
ą
siednich pomieszcze
ń
. Ze
zdziwieniem stwierdził,
ż
e wszystkie s
ą
puste. Był zupełnie pewien,
ż
e słyszał jaki
ś
hałas,
ż
e
kto
ś
go z bli
ż
ej nie okre
ś
lonego miejsca obserwował. W ko
ń
cu jednak musiał przyzna
ć
,
ż
e
je
ś
li nie mylił si
ę
co do istnienia obserwatorów, to byli oni sprytniejsi od niego. Trzymaj
ą
c si
ę
wi
ę
c
ś
rodka korytarza, podj
ą
ł w
ę
drówk
ę
na nowo.
Przez wiele godzin utrzymywał stały, monotonny rytm marszu. Droga prowadziła pod
gór
ę
, korytarz był szeroki, a ku zdziwieniu Tumitaka
ś
wiatła nie gasły. Prawie nie pami
ę
tał ju
ż
przyczyny nagłego przebudzenia si
ę
, gdy po przej
ś
ciu o
ś
miu czy dziewi
ę
ciu mil usłyszał nagle
kolejny szelest, zupełnie podobny do pierwszego. Szelest dochodził z jednego z pomieszcze
ń
po lewej stronie i ledwie Tumitak go usłyszał, rzucił si
ę
jak błyskawica do wła
ś
ciwych drzwi
dobywaj
ą
c miecza. Wpadł do pomieszczenia, przemkn
ą
ł przez frontowe do tylnego i stan
ą
ł w
osłupieniu patrz
ą
c dokoła na gołe brunatne
ś
ciany. I tu, jak w pomieszczeniach, które ogl
ą
dał
rankiem, było zupełnie pusto. Nie dostrzegł
ż
adnej drabiny prowadz
ą
cej w gór
ę
, po której
tajemnicza istota mogła umkn
ąć
; nie było wła
ś
ciwie
ż
adnej mo
ż
liwo
ś
ci uj
ś
cia wrogowi, w
ko
ń
cu jednak Tumitak musiał ruszy
ć
w dalsz
ą
drog
ę
.
Lecz poruszał si
ę
ju
ż
uwa
ż
niej. Był tak ostro
ż
ny jak przed wej
ś
ciem do Jakry, a wła
ś
ciwie
nawet bardziej, wtedy bowiem wiedział, czego oczekiwa
ć
; tym razem stan
ą
ł w obliczu
nieznanego.
W miar
ę
jak mijały godziny, Tumitak coraz bardziej upewniał si
ę
,
ż
e jest
ś
ledzony. Co
chwila słyszał słaby szelest dochodz
ą
cy to z ciemnego wn
ę
trza mieszkania, to z gł
ą
bi
ź
le
o
ś
wietlonego bocznego korytarza. Raz był pewien,
ż
e usłyszał ten odgłos daleko przed sob
ą
,
w przej
ś
ciu, którym szedł. Nigdy jednak, nawet przez mgnienie oka, nie widział istot, które
wydawały ten d
ź
wi
ę
k.
W ko
ń
cu doszedł do tej cz
ęś
ci korytarzy, gdzie
ś
wiatła zacz
ę
ły przygasa
ć
. Zrazu tylko
niektóre były ciemniejsze, dziwnie niebieskawe, jednak
ż
e wkrótce niebieskie zacz
ę
ły
przewa
ż
a
ć
, a wiele lamp nie
ś
wieciło w ogóle. Tumitak szedł przed siebie w g
ę
stniej
ą
cych
ciemno
ś
ciach i po chwili zdał sobie spraw
ę
,
ż
e w ko
ń
cu zbli
ż
a si
ę
do legendarnych mrocznych
korytarzy.
Tumitak był produktem wielu pokole
ń
ludzi, którzy umykali przed najl
ż
ejszym
podejrzanym d
ź
wi
ę
kiem. Od setek lat, od dnia Inwazji, ka
ż
dy dziwny odgłos oznaczał szylka
poluj
ą
cego na ludzi, a tym samym
ś
mier
ć
, pewn
ą
, nagł
ą
i niew
ą
tpliw
ą
. Ludzie stali si
ę
wi
ę
c
ras
ą
istot skradaj
ą
cych si
ę
i boja
ź
liwych, umykaj
ą
cych przed najmniejszymi oznakami
niebezpiecze
ń
stwa.
W gł
ę
boko poło
ż
onym Lorze człowiek stworzył jednak lochy tak długie i zawiłe,
ż
e od
wielu ju
ż
lat nie widziano tam szylka. Mieszka
ń
cy Loru powoli nabierali odwagi, a
ż
wreszcie
znalazł si
ę
w
ś
ród nich wizjoner, który odwa
ż
ył si
ę
marzy
ć
o zabiciu szylka.
Cho
ć
jednak Tumitak był o wiele
ś
mielszy ni
ż
ktokolwiek inny z jego pokolenia, to jednak
nie nale
ż
y przypuszcza
ć
,
ż
e całkowicie przezwyci
ęż
ył ludzk
ą
spu
ś
cizn
ę
wieków. Nawet teraz,
gdy tak stanowczo maszerował nie ko
ń
cz
ą
cym si
ę
korytarzem, serce biło mu mocno i niewiele
brakowało, by z trwog
ą
wrócił tam, sk
ą
d przyszedł.
Jednak najwidoczniej ci, co szli za nim, woleli nie rozbudza
ć
nadmiernie jego obaw. W
miar
ę
jak korytarze ciemniały, odgłosy cichły i w ko
ń
cu Tumitak uznał,
ż
e został zupełnie sam.
To co
ś
, co za nim szło, jego zdaniem zawróciło lub weszło w jakie
ś
boczne przej
ś
cie. Przez
ponad godzin
ę
wyt
ęż
ał słuch usiłuj
ą
c ponownie złowi
ć
słabe szmery, lecz odpowiadała mu
jedynie cisza; stopniowo wi
ę
c tracił czujno
ść
i coraz
ś
mielej zmierzał w gł
ą
b korytarza.
Z korytarza wiecznego półmroku przeszedł do innego, gdzie panowała wieczna ciemno
ść
.
Tutaj
ś
wiatła, je
ś
li w ogóle kiedykolwiek były, dawno ju
ż
pogasły i przez jaki
ś
czas Tumitak
wyczuwał drog
ę
polegaj
ą
c jedynie na zmy
ś
le dotyku.
A w korytarzu za nim kilka ciemnych, smukłych postaci równie
ż
przeszło z półmroku do
ciemno
ś
ci, w ciszy pod
ąż
aj
ą
c za nim.
Gdyby kto
ś
ujrzał wtedy te istoty, zdziwiłby si
ę
ich wygl
ą
dem: były szczupłe, nieomal
wychudzone, o dziwnej ziemistej cerze, w ich wygl
ą
dzie najbardziej jednak zdumiewaj
ą
ca była
głowa owini
ę
ta wieloma warstwami materiału całkowicie zakrywaj
ą
cego oczy, tak
ż
e nie
dochodził do nich najmniejszy promyk
ś
wiatła.
Byli to bowiem dzicy z mrocznych korytarzy, ludzie urodzeni i wychowani w przej
ś
ciach
spowitych wieczn
ą
noc
ą
, i oczy mieli tak wra
ż
liwe,
ż
e najbledszy blask
ś
wiatła sprawiał im
niezno
ś
ny ból. Cały dzie
ń
ś
ledzili Tumitaka i cały ten dzie
ń
oczy ich osłoni
ę
te były banda
ż
ami,
sami za
ś
poruszali si
ę
tylko przy pomocy zdumiewaj
ą
co wyostrzonych zmysłów słuchu i
dotyku. Kiedy jednak znale
ź
li si
ę
z powrotem w korytarzach, które stanowiły ich
ż
ywioł, uwolnili
si
ę
z kr
ę
puj
ą
cych zawojów i zacz
ę
li stopniowo przybli
ż
a
ć
si
ę
do tego, który miał pa
ść
ich
ofiar
ą
.
Pierwsz
ą
oznak
ą
ich obecno
ś
ci, jakiej do
ś
wiadczył Tumitak po wej
ś
ciu do
ś
wiata mroku,
był nagły ruch za jego plecami. Obrócił si
ę
gwałtownie, dobył miecza i zadał natychmiastowy
cios. Miecz przeci
ą
ł powietrze, a z ciemno
ś
ci dobiegł go ironiczny
ś
miech, po którym nastała
cisza. Tumitak zadał kolejne w
ś
ciekłe pchni
ę
cie i znów miecz napotkał tylko opór powietrza,
za
ś
z tyłu dobiegł go inny szelest.
Odwrócił si
ę
, bo poj
ą
ł,
ż
e został okr
ąż
ony. Wywijaj
ą
c zawzi
ę
cie mieczem wycofał si
ę
pod
ś
cian
ę
, by nie odda
ć
tanio
ż
ycia. Poczuł, jak ostrze miecza uderzyło w co
ś
, co ust
ą
piło pod
ciosem, i usłyszał okrzyk bólu, nast
ę
pnie w korytarzu zapanowała nagła cisza. Lorianin nie dał
si
ę
jednak podej
ść
i nie zaprzestał w
ś
ciekłego wywijania mieczem. Po chwili znowu usłyszał
j
ę
k bólu, gdy jego cios dosi
ę
gn
ą
ł kolejnego dzikusa.
Cho
ć
jednak Tumitak bronił si
ę
najlepiej, jak umiał, walcz
ą
c z odwag
ą
zrodzon
ą
z
desperacji, nie miał wielkich złudze
ń
co do wyniku walki. Stał sam, oparty plecami o mur, za
ś
siły jego wrogów wzrastały systematycznie. Tumitak przygotował si
ę
na to,
ż
e padnie w walce
-
ż
ałował tylko,
ż
e musi zgin
ąć
tu, w grobowych ciemno
ś
ciach, nie widz
ą
c nawet przeciwnika -
gdy nagle przypomniał sobie o latarce, pierwszym z cudownych podarków ojca.
Lew
ą
r
ę
k
ą
poszperał w zakamarkach pasa i wydobył przedmiot walcowatego kształtu.
Teraz przynajmniej b
ę
dzie miał satysfakcj
ę
ujrzenia, jakie to istoty go zaatakowały. W jednej
chwili odnalazł wył
ą
cznik i jasne
ś
wiatło zalało korytarz.
Tumitak był zupełnie nie przygotowany na wra
ż
enie, jakie ten jasny promie
ń
ś
wiatła
wywrze na wrogach. Odezwały si
ę
okrzyki bólu i przera
ż
enia: w pierwszej chwili Tumitak ujrzał
kilkana
ś
cie wychudłych ciemnoskórych postaci, które kryj
ą
c głowy w ramionach umykały w
przera
ż
eniu w gł
ą
b korytarza. Zdj
ę
ci strachem, wykrzykuj
ą
c do towarzyszy dziwne chrapliwe
słowa, mieszka
ń
cy mrocznych korytarzy uciekali od
ś
wiatła, jak gdyby Tumitakowi przyszło z
pomoc
ą
całe plemi
ę
Loru.
Przez chwil
ę
młodzieniec stał oszołomiony. Oczywi
ś
cie nie zdawał sobie sprawy z
przyczyn nagłej ucieczki napastników. Pomy
ś
lał,
ż
e mo
ż
e uciekaj
ą
od jakiego
ś
niebezpiecze
ń
stwa, którego nie dostrzegł, i zrazu boja
ź
liwie o
ś
wietlił cały korytarz. W ko
ń
cu
jednak, gdy okrzyki uciekaj
ą
cych stopniowo cichły w oddali, poj
ą
ł cał
ą
prawd
ę
. Owe istoty
czuły si
ę
tak dobrze w ciemno
ś
ci, pomy
ś
lał Tumitak,
ż
e najpewniej obawiały si
ę
ś
wiatła, i cho
ć
nie pojmował, dlaczego tak było, postanowił pali
ć
latark
ę
tak długo, jak długo jego droga
prowadziła przez ciemno
ś
ci.
Błyskaj
ą
c wi
ę
c latark
ą
w ró
ż
ne strony, w gł
ą
b bocznych korytarzy i do wn
ę
trza otwartych
pomieszcze
ń
, Lorianin kontynuował w
ę
drówk
ę
. Wiedział,
ż
e nie ma mowy o spaniu w tych
ciemnych przej
ś
ciach, lecz nie martwiło go to zbytnio. Zamkni
ę
ty od wieków w lochach i
korytarzach człowiek odzwyczaił si
ę
od regularnego ongi
ś
cyklu dnia i nocy i chocia
ż
zwykle z
ka
ż
dych trzydziestu godzin osiem do dziesi
ę
ciu przesypiał, to jednak potrafił równie
ż
obej
ść
si
ę
bez snu czterdzie
ś
ci czy nawet pi
ęć
dziesi
ą
t godzin. Tumitak cz
ę
sto pod okiem ojca
pracował bez przerwy tak długo i miał teraz pewno
ść
,
ż
e wydostanie si
ę
z mrocznych
korytarzy, nim zm
ę
czenie go zmo
ż
e.
Co jaki
ś
czas
ż
uł syntetyczne suchary, ale głównie zajmował si
ę
obserwowaniem
korytarzy. I tak mijały godziny. Pozbył si
ę
obaw na tyle,
ż
e chciał wej
ść
do jednego z
pomieszcze
ń
, by tam poszuka
ć
noclegu, gdy z tyłu doszło go dziwne, nieludzkie warkni
ę
cie.
Opanował go nagły strach, poczuł mrowienie w karku. Rzucił si
ę
ku najbli
ż
szym drzwiom,
zgasił latark
ę
i le
żą
c dr
ż
ał z wielkiej trwogi.
Nie znaczy to,
ż
e Tumitaka nagle obleciał tchórz. Pami
ę
tajmy o tym, z jak
ą
odwag
ą
stawił
czoło Jakraninowi i dzikusom z mrocznych korytarzy. Przeraził go jednak nieludzki charakter
d
ź
wi
ę
ku. W dolnych korytarzach, poza szczurami, nietoperzami i innymi drobnymi
stworzeniami, nie znano
ż
adnych zwierz
ą
t - z wyj
ą
tkiem szylków. I tylko one wdzierały si
ę
do
lochów za lud
ź
mi, tote
ż
było naturalne,
ż
e tylko im Tumitak mógł przypisa
ć
ów d
ź
wi
ę
k, który z
pewno
ś
ci
ą
pochodził od jakiego
ś
du
ż
ego stworzenia, ale nie człowieka. Nie wiedział,
ż
e
jeszcze inne zwierz
ę
ta z Powierzchni dostały si
ę
do górnych korytarzy.
I oto kulił si
ę
teraz w schronieniu, na pró
ż
no usiłuj
ą
c zebra
ć
odwag
ę
na tyle, by wyj
ść
i
stawi
ć
czoło wrogowi. Przypu
ść
my,
ż
e to szylki - rozwa
ż
ał w my
ś
lach. Czy
ż
nie przebyłem tej
całej niebezpiecznej drogi po to tylko, by zmierzy
ć
si
ę
z szylkiem? Czy
ż
nie jestem
Tumitakiem, bohaterem, którego Najwy
ż
szy powołał, by uwolnił człowieka od ponurego
dziedzictwa Strachu? I tak przywołuj
ą
c te i tym podobne argumenty nieugi
ę
ty duch Tumitaka
odniósł tryumf nad ciałem, a
ż
w ko
ń
cu młodzieniec d
ź
wign
ą
ł si
ę
i ponownie wyszedł na
korytarz.
Jak mo
ż
na si
ę
było spodziewa
ć
, korytarz ział pustk
ą
. Latarka o
ś
wietlała co najmniej
pi
ęć
set jardów przej
ś
cia, które najwyra
ź
niej było zupełnie opuszczone. Tumitak ruszył w
dalsz
ą
drog
ę
, zwracaj
ą
c uwag
ę
bardziej na korytarz za sob
ą
ni
ż
przed sob
ą
. Po chwili dojrzał
na granicy
ś
wiatła kilka dziwnych skradaj
ą
cych si
ę
sylwetek, które posuwały si
ę
za nim w
bezpiecznej odległo
ś
ci. Jego bystre oczy upewniły go,
ż
e nie ma do czynienia ani z lud
ź
mi, ani
z szylkami - lecz co by to by
ć
mogło, nie potrafił powiedzie
ć
. Od wielu ju
ż
pokole
ń
mieszka
ń
cy
dolnych korytarzy nie słyszeli nawet o dawnym przyjacielu człowieka, o psie.
Tumitak zatrzymał si
ę
niepewnie i przyjrzał si
ę
owym dziwnym stworzeniom. Natychmiast
jednak umkn
ę
ły z zasi
ę
gu latarki, wi
ę
c po chwili Tumitak podj
ą
ł marsz, prawie pewien,
ż
e
mimo swych rozmiarów s
ą
to tylko jakie
ś
wi
ę
ksze gatunki szczurów, równie boja
ź
liwe, co ich
mniejsi krewniacy.
Wkrótce okazało si
ę
,
ż
e si
ę
mylił. Zdołał przej
ść
jeszcze tylko niewielki odcinek drogi, gdy
warkni
ę
cie dobiegło go z przodu. Jak na dany sygnał stworzenia id
ą
ce z tyłu zacz
ę
ły si
ę
zbli
ż
a
ć
. Tumitak przy
ś
pieszył kroku, przeszedł w trucht, a nast
ę
pnie ruszył biegiem, lecz cho
ć
biegł szybko, jego prze
ś
ladowcy byli szybsi i powoli zbli
ż
ali si
ę
do niego.
Dopiero gdy dzieliła ich odległo
ść
zaledwie stu stóp, dojrzał przywódców. Dzicy, których
pokonał kilka godzin wcze
ś
niej, powrócili skrywszy twarze w banda
ż
ach, podobnie jak wtedy,
gdy skradali si
ę
za nim w korytarzach za Jakr
ą
. Wydaj
ą
c szeptem polecenia psom kierowali je
przed sob
ą
, a
ż
Tumitak znowu musiał doby
ć
miecza i przygotowa
ć
si
ę
do obrony.
W tym samym czasie ukazały si
ę
równie
ż
zwierz
ę
ta w górze korytarza i Lorianin wkrótce
został otoczony przez warcz
ą
c
ą
i kłapi
ą
c
ą
z
ę
bami sfor
ę
, której liczebno
ść
wykluczała wszelkie
próby obrony. Tumitak zabił jednego, inny padł z wielk
ą
ran
ą
w kudłatym grzbiecie; nim jednak
Lorianin zdołał zrobi
ć
cokolwiek wi
ę
cej, wytr
ą
cono mu z dłoni latark
ę
i poczuł, jak rzuca si
ę
na
niego kilka kudłatych ciał. Padł na ziemi
ą
pod ci
ęż
arem psów; miecz wysun
ą
ł mu si
ę
z r
ę
ki i
znikł w ciemno
ś
ciach.
ROZDZIA£ V
Tumitak uznał,
ż
e nadszedł jego koniec. Czuł gor
ą
cy oddech potworów na całym ciele,
przepełniło go dziwne uczucie rezygnacji, tak typowe w obliczu pewnej
ś
mierci. I wtedy... kto
ś
odci
ą
gn
ą
ł psy i Tumitak poczuł na sobie r
ę
ce i usłyszał ciche słowa i pomruki mieszka
ń
ców
ciemno
ś
ci, którzy dotykiem badali jego ciało. Kilka
ż
ylastych r
ą
k przyparło go do ziemi, a po
chwili opasano go ta
ś
m
ą
mocuj
ą
c mu r
ę
ce do tułowia. D
ź
wign
ę
li go z ziemi i wzi
ę
li na
ramiona.
Przez jaki
ś
czas nie
ś
li go w gór
ę
korytarza, potem skr
ę
cili w jedno z bocznych przej
ść
i
szli nim przez dłu
ż
szy czas, a
ż
w ko
ń
cu zatrzymali si
ę
i cisn
ę
li go na ziemi
ę
. Wokół siebie
Tumitak słyszał ciche odgłosy rozmowy prowadzonej szeptem i szelest poruszaj
ą
cych si
ę
ciał;
w ko
ń
cu uznał,
ż
e zaniesiono go do głównych korytarzy zamieszkanych przez te istoty. Le
ż
ał
tam przez jaki
ś
czas opuszczony, a nast
ę
pnie obrócono go na bok i jakie
ś
chude r
ę
ce znów
go badały dotykiem, po czym rozległ si
ę
władczy głos. Znów go uniesiono,
przetransportowano na niewielk
ą
odległo
ść
i bezceremonialnie ci
ś
ni
ę
to na ziemi
ę
, jak
przypuszczał, w jakim
ś
pomieszczeniu. Nie opodal na podłodze co
ś
zad
ź
wi
ę
czało metalicznie,
a potem w korytarzu za drzwiami Tumitak usłyszał oddalaj
ą
ce si
ę
kroki tych, którzy go pojmali.
Przez chwil
ę
le
ż
ał spokojnie, staraj
ą
c si
ę
zebra
ć
my
ś
li. Zastanawiał si
ę
, czemu nie zabito
go od razu; nie wiedział,
ż
e dzicy nie zabijali istot przeznaczonych na po
ż
arcie, nim nie byli
gotowi do uczty. Nie znaj
ą
c tajemnicy przygotowywania
ż
ywno
ś
ci syntetycznej
ż
erowali na
Jakranach i mieszka
ń
cach innych małych miast, poło
ż
onych w s
ą
siedztwie. Doprowadzeni do
ostateczno
ś
ci nie pogardzali niczym, co si
ę
nadawało do zjedzenia, i w ci
ą
gu wielu pokole
ń
stali si
ę
ludo
ż
ercami.
Po chwili Tumitak podniósł si
ę
z ziemi. Nie miał kłopotu z rozlu
ź
nieniem szmacianych
wi
ę
zów; dzicy znali tylko w
ę
zły najprostsze i uwolnienie si
ę
zaj
ę
ło Lorianinowi niecał
ą
godzin
ę
.
Zacz
ą
ł dokładnie obmacywa
ć
ś
ciany próbuj
ą
c pozna
ć
swoje wi
ę
zienie. Pomieszczenie miało
powierzchni
ę
nie przekraczaj
ą
c
ą
stu stóp kwadratowych, a jedyny otwór w
ś
cianach stanowiły
drzwi. Tumitak próbował przez nie wyj
ść
, lecz natychmiast powstrzymało go warkni
ę
cie i
szorstkie, owłosione ciało naparło na jego nogi zmuszaj
ą
c go do cofni
ę
cia si
ę
. Dzicy
pozostawili psy, by strzegły wej
ś
cia do wi
ę
zienia.
Tumitak wycofał si
ę
wi
ę
c tr
ą
caj
ą
c jednocze
ś
nie nog
ą
przedmiot, który potoczył si
ę
po
ziemi. Przypomniał sobie metaliczny d
ź
wi
ę
k, kiedy wrzucono za nim co
ś
do pomieszczenia, i
zainteresował si
ę
, co to takiego. Macaj
ą
c wokół siebie r
ę
kami odnalazł go w ko
ń
cu i ku swej
rado
ś
ci stwierdził,
ż
e to jego latarka. Zupełnie nie mógł poj
ąć
, czemu dzicy j
ą
tu przynie
ś
li,
lecz w ko
ń
cu uznał,
ż
e istotom zabobonnym mogła si
ę
wyda
ć
czym
ś
gro
ź
nym; uznali,
ż
e
najlepiej b
ę
dzie uwi
ę
zi
ć
dwoje niebezpiecznych wrogów razem. Tak czy inaczej, odzyskał
latark
ę
, za co był wdzi
ę
czny losowi.
Zapalił j
ą
i rozejrzał si
ę
po pomieszczeniu. Tak, nie mylił si
ę
co do wielko
ś
ci i
prymitywno
ś
ci izby. Nie miał wielkich, a wła
ś
ciwie
ż
adnych mo
ż
liwo
ś
ci ucieczki, póki nie
sforsuje korytarza strze
ż
onego przez zwierz
ę
ta. W
ś
wietle za
ś
poj
ą
ł,
ż
e dzicy nie dali mu na to
wielkich szans. Zaraz za wej
ś
ciem do pomieszczenia kł
ę
biła si
ę
cała sfora psów mrugaj
ą
c
oczami o
ś
lepionymi nagłym blaskiem.
Ze
ś
rodka pomieszczenia Tumitak mógł wyjrze
ć
daleko w gł
ą
b korytarza, lecz jak okiem
si
ę
gn
ąć
nie było wida
ć
nikogo. Skierował
ś
wiatło w dół korytarza - tam równie
ż
ż
ywego ducha.
Uznał,
ż
e to zapewne czas snu dzikusów i
ż
e je
ś
li ma ucieka
ć
, to jest to najlepsza okazja.
Usiadł na ziemi i oddał si
ę
rozmy
ś
laniom. Gdzie
ś
w pod
ś
wiadomo
ś
ci tkwiło nikłe
prze
ś
wiadczenie,
ż
e ma do dyspozycji
ś
rodek, który pomo
ż
e mu uciec przed tymi zwierz
ę
tami.
Wstał i popatrzył na stłoczone stado, jakby chroni
ą
ce si
ę
przed niemiłym
ś
wiatłem latarki.
Odwrócił si
ę
, by raz jeszcze rozejrze
ć
si
ę
po izbie, lecz najwyra
ź
niej nic tu nie znalazł, co by
sprzyjało jego prawie gotowemu planowi. Nagle podj
ą
ł decyzj
ę
: si
ę
gn
ą
ł do kieszeni pasa,
namacał tam obły przedmiot i wyszarpn
ą
wszy z niego zawleczk
ę
, cisn
ą
ł w kierunku stada,
padaj
ą
c na ziemi
ę
.
Była to bomba, drugi spo
ś
ród cudownych podarków ojca. Upadła na zewn
ą
trz
pomieszczenia i eksplodowała z ogłuszaj
ą
cym hukiem. W zamkni
ę
tej przestrzeni korytarza
rozpr
ęż
aj
ą
ce si
ę
gazy zadziałały ze straszn
ą
sił
ą
. Cho
ć
Tumitak przywarł płasko do ziemi, siła
wybuchu uniosła go i cisn
ę
ła o przeciwległ
ą
ś
cian
ę
. Co do zwierz
ą
t na korytarzu, to dosłownie
przestały istnie
ć
. Szcz
ą
tki poszarpanych w strz
ę
py ciał rozleciały si
ę
we wszystkie strony, a
gdy Tumitak, potłuczony i w szoku, wyszedł w chwil
ę
pó
ź
niej na korytarz, nie było tam ani
jednej
ż
ywej istoty. Otoczenie jednak przypominało krwaw
ą
jatk
ę
.
Nienawykły do widoku krwi i
ś
mierci Tumitak po
ś
pieszył przed siebie, by znale
źć
si
ę
jak
najdalej od tej ponurej sceny. Szedł korytarzem w gór
ę
przedzieraj
ą
c si
ę
przez kł
ę
by dymu, a
ż
w ko
ń
cu przeja
ś
niało na tyle,
ż
e mógł zapomnie
ć
o przykrych wydarzeniach. Nie widział ani
ś
ladu dzikich, cho
ć
dwukrotnie słyszał skomlenie dochodz
ą
ce zza drzwi pomieszcze
ń
mieszkalnych i domy
ś
lał si
ę
,
ż
e w ciemno
ś
ciach kuli si
ę
zapewne zdj
ę
ta przera
ż
eniem
ciemnoskóra posta
ć
. Wiele jeszcze minie okresów snu, nim dzicy z mrocznych korytarzy
zapomn
ą
o wrogu, który posiał mi
ę
dzy nimi takie zniszczenie.
Tumitak dotarł ponownie do korytarza prowadz
ą
cego na Powierzchni
ę
. Od czasu, gdy
wyruszał w drog
ę
po raz pierwszy, cofn
ą
ł si
ę
po swoich
ś
ladach, lecz zrobił to w okre
ś
lonym
celu: dotarł do miejsca, gdzie walczył z psami. Odzyskał tu miecz, który znalazł bez trudu,
stwierdziwszy z zadowoleniem,
ż
e jest nie uszkodzony. Nast
ę
pnie podj
ą
ł na nowo w
ę
drówk
ę
ku Powierzchni. Przemierzył znaczn
ą
odległo
ść
i nie napotkał nic, co mogłoby go zaniepokoi
ć
.
W ko
ń
cu uznał,
ż
e min
ą
ł ju
ż
niebezpieczne odcinki, i w jednym z pomieszcze
ń
przygotował si
ę
na zasłu
ż
ony odpoczynek.
Spał długo, o niczym nie
ś
ni
ą
c, i zbudził si
ę
w ko
ń
cu po upływie ponad czternastu godzin.
Natychmiast podj
ą
ł marsz, po
ż
ywiaj
ą
c si
ę
w drodze i zastanawiaj
ą
c, co go czeka w tej nowej
w
ę
drówce.
Jego w
ą
tpliwo
ś
ci nie miały jednak trwa
ć
długo. Wiedział z map,
ż
e dawno ju
ż
min
ą
ł
połow
ę
drogi, i dlatego te
ż
nie zdziwił si
ę
, gdy
ś
ciany korytarzy, do tej pory niezmiennie gładkie
i błyszcz
ą
ce jak w rodzinnym Lorze, zaczynały teraz nabiera
ć
chropowatego, nieregularnego
kształtu, prawie jak w naturalnych jaskiniach. Wiedział,
ż
e zbli
ż
a si
ę
do tych korytarzy, które
człowiek wydr
ąż
ył w popłochu w pierwszych dniach ucieczki do wn
ę
trza Ziemi. Nie było wtedy
czasu wygładza
ć
ś
cian ani dba
ć
o regularny prostok
ą
tny przekrój korytarzy, jak na dole.
Cho
ć
wygl
ą
d przej
ść
go nie zdziwił, to jednak był całkowicie zaskoczony nast
ę
pn
ą
zmian
ą
. Przeszedł ze trzy czy cztery mile kr
ę
tymi, w
ą
skimi jaskiniami, a
ż
doszedł do dobrze
ukrytego wylotu szybu, który prowadził gdzie
ś
w gór
ę
, w ciemno
ść
. Na ko
ń
cu dostrzegł
ś
wiatło
i westchn
ą
ł z ulg
ą
, poniewa
ż
latarka najwyra
ź
niej ju
ż
si
ę
ko
ń
czyła. Wspi
ą
ł si
ę
po drabinie
powoli, ze zwykł
ą
przezorno
ś
ci
ą
, a
ż
w ko
ń
cu przeszedł ostro
ż
nie z wylotu szybu do
najdziwniejszego korytarza, jaki kiedykolwiek widział.
Był on ja
ś
niej o
ś
wietlony ni
ż
wszystkie dotychczasowe.
ś
wiatła białe ukazywały si
ę
na
przemian z niebieskimi, zielonymi, czerwonymi i złotymi, dodaj
ą
c jeszcze uroku widokowi,
który i tak przeszedł wszelkie wyobra
ż
enia Tumitaka. Przez chwil
ę
młody człowiek stał
stropiony nie pojmuj
ą
c, sk
ą
d płynie to całe
ś
wiatło, bowiem w suficie nie było znanych mu
ś
wiec
ą
cych płyt.
Po chwili jednak zrozumiał, o co chodzi: wszystkie płyty sprytnie ukryto w
ś
cianach, tak
ż
e
odbite
ś
wiatło wywoływało efekt delikatnej pastelowej mi
ę
kko
ś
ci.
ś
ciany - same
ś
ciany te
ż
nie były zbudowane ze znanego szklistego kamienia barwy
brunatnej; zbudowano je z kamienia najczystszej bieli mleka! I cho
ć
ju
ż
samo to stanowiło
dziw, który musiał wzbudzi
ć
podniecenie Lorianina, to jednak nie kolor
ś
cian przyci
ą
gn
ą
ł jego
szczególn
ą
uwag
ę
. Rzecz w tym,
ż
e
ś
ciany pokryte były deseniami i obrazami, wkl
ę
słorytami i
płaskorze
ź
bami do tego stopnia,
ż
e nie było wida
ć
ani kawałka wolnego miejsca. Nawet na
podłodze uło
ż
ono wymy
ś
lny dese
ń
z ró
ż
nokolorowych kamieni.
Tumitak nigdy nawet nie
ś
nił o podobnych rzeczach. W dolnych korytarzach nie istniała
ż
adna sztuka - nigdy. Człowiek zatracił t
ę
umiej
ę
tno
ść
, nim jeszcze wykonano pierwsze
korytarze Loru. Stał wi
ę
c Tumitak podziwiaj
ą
c te cuda.
Cho
ć
wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
powierzchni
ś
cian pokryto deseniami, to były równie
ż
i obrazy.
Pokazywały one bardzo dokładnie wspaniałe rzeczy, w które Tumitak ledwie mógł uwierzy
ć
. A
jednak patrzył na nie, co dla jego naiwnego umysłu stanowiło dowód,
ż
e gdzie
ś
musz
ą
istnie
ć
w rzeczywisto
ś
ci.
Oto na przykład zobaczył grup
ę
kobiet i m
ęż
czyzn w ta
ń
cu. Stali w kole okr
ąż
aj
ą
c co
ś
, co
znajdowało si
ę
w
ś
rodku, a co było ledwie widoczne. Przy bli
ż
szym przyjrzeniu si
ę
jednak
Tumitak poczuł, jak znowu włosy je
żą
mu si
ę
na głowie: w
ś
rodku tanecznego kr
ę
gu dostrzegł
istot
ę
o długich paj
ą
kowatych nogach. Gdzie
ś
z pod
ś
wiadomo
ś
ci dobył si
ę
szept: “szylk"!
Odwróciwszy si
ę
od tego obrazu z dziwnym uczuciem obrzydzenia Tumitak ujrzał inny.
Przedstawiał on długi korytarz, w którym znajdował si
ę
walcowaty przedmiot długo
ś
ci
osiemnastu do dwudziestu stóp. Wsparty był na kołach i otaczała go grupa pełnych
entuzjazmu, ochoczych ludzi, na których twarzach malował si
ę
wyraz szcz
ęś
cia i podniecenia.
Tumitak przez dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
łamał sobie głow
ę
nad tymi obrazami, ale nie mógł nic
zrozumie
ć
. Nie miały one dla niego sensu. Ci ludzie nie obawiali si
ę
szylków! Kolejny obraz to
potwierdzał. Przedstawiał podobny długi walcowaty przedmiot, a u jego boku stały trzy istoty,
które mogły by
ć
tylko szylkami. Wokół nich za
ś
, rozmawiaj
ą
c i gestykuluj
ą
c, stała grupa ludzi.
Jedna rzecz w tych obrazach szczególnie uderzyła Tumitaka. Wszyscy przedstawieni na
nich ludzie byli grubi. Wszyscy bez wyj
ą
tku odznaczali si
ę
rumian
ą
cer
ą
i pot
ęż
n
ą
tusz
ą
.
To jednak chyba naturalne, pomy
ś
lał Lorianin, u ludzi, którzy mieszkali tak blisko
Powierzchni i najwyra
ź
niej nie obawiali si
ę
strasznych szylków. Tacy ludzie oczywi
ś
cie nie
mieli nic lepszego do roboty, jak tylko cieszy
ć
si
ę
ż
yciem i ty
ć
.
I tak patrz
ą
c na obrazy i dumaj
ą
c Tumitak szedł dalej, a
ż
daleko przed sob
ą
ujrzał
pot
ęż
n
ą
sylwetk
ę
ludzk
ą
i domy
ś
lił si
ę
,
ż
e dochodzi do zamieszkałych odcinków korytarzy.
Posta
ć
znikn
ę
ła w bocznym odgał
ę
zieniu, ledwie Tumitak zd
ąż
ył j
ą
dostrzec, lecz to
wystarczyło, aby mu uprzytomni
ć
,
ż
e dalej musi si
ę
posuwa
ć
z wi
ę
ksz
ą
ostro
ż
no
ś
ci
ą
. Dłu
ż
szy
czas przemykał si
ę
wi
ę
c pod
ś
cian
ą
korytarza wykorzystuj
ą
c ka
ż
d
ą
mo
ż
liwo
ść
ukrycia. Wiele
napotkanych rzeczy pot
ę
gowało jeszcze jego zadziwienie, które ju
ż
go wła
ś
ciwie nie
opuszczało. W jednym miejscu
ś
ciany obwieszono wielkimi gobelinami; w innym serce
podskoczyło mu do gardła, gdy natrafił na grup
ę
pos
ą
gów. Z trudno
ś
ci
ą
u
ś
wiadomił sobie,
ż
e
te postacie wyrze
ź
bione w kamieniu nie s
ą
prawdziwymi lud
ź
mi.
Zrazu w
ś
cianach korytarza nie było drzwi, lecz teraz przekrój powi
ę
kszył si
ę
do
szeroko
ś
ci co najmniej czterdziestu stóp, zacz
ę
ły tak
ż
e pojawia
ć
si
ę
wej
ś
cia do pomieszcze
ń
mieszkalnych. Owe drzwi były szerokie i wysokie, a "zasłony" zakrywaj
ą
ce wej
ś
cie do
mieszka
ń
wykonane z metalu! Po raz pierwszy Tumitak napotkał prawdziwe drzwi, bowiem w
Lorze znano tylko zasłony z materiału.
Mijały minuty, a Tumitak szedł przed siebie. Obrazy na
ś
cianach stały si
ę
jeszcze bardziej
wyszukane, za
ś
drzwi wy
ż
sze i szersze. Nagle daleko przed sob
ą
dostrzegł zbli
ż
aj
ą
ce si
ę
ku
niemu ludzkie sylwetki. Wiedział,
ż
e nie mo
ż
e da
ć
si
ę
zauwa
ż
y
ć
; przez chwil
ę
rozwa
ż
ał, czy
warto si
ę
wycofa
ć
, kiedy ujrzał niedaleko otwarte drzwi. Miał do wyboru: ujawnienie si
ę
i
niebezpiecze
ń
stwo albo odwrót - rzecz nie do pomy
ś
lenia. Tumitak nie zastanawiał si
ę
wiele,
w jednej chwili podj
ą
ł decyzj
ę
: pchni
ę
ciem otworzył szeroko drzwi i wszedł do
ś
rodka.
Przez chwil
ę
stał nieruchomo, bowiem oczy, które przywykły ju
ż
do jasnego
ś
wiatła na
zewn
ą
trz, zawiodły go w ciemnym wn
ę
trzu. Powoli zdał sobie spraw
ę
,
ż
e nie jest sam; w
pokoju znajdował si
ę
człowiek, któremu według wszelkich oznak na skutek nagłego spotkania
odj
ę
ło z przera
ż
enia mow
ę
. Tumitak wykorzystał widoczny przestrach gospodarza, by
przyjrze
ć
si
ę
jego pokojowi i poszuka
ć
jakiej
ś
mo
ż
liwo
ś
ci ucieczki lub ukrycia.
W pokoju było znacznie ciemniej ni
ż
w korytarzu.
ś
wiatło dochodziło tu z dwóch płyt
ukrytych w
ś
cianie blisko sufitu.
ś
ciany pomalowano na jednolity matowy kolor niebieski, a w
gł
ę
bi pomieszczenia znajdowały si
ę
zasłoni
ę
te kotar
ą
drzwi prowadz
ą
ce do nast
ę
pnego
pokoju. Stół, du
ż
e wy
ś
ciełane krzesło, łó
ż
ko i półka, wypełniona ksi
ąż
kami, składały si
ę
na
umeblowanie. A na łó
ż
ku le
ż
ał ów olbrzymi człowiek.
Była to istna góra mi
ę
sa. Tumitak ocenił,
ż
e musi wa
ż
y
ć
ponad czterysta funtów. Wzrostu
miał ponad sze
ść
stóp, a ło
ż
e, na którym le
ż
ał i na którym łatwo zmie
ś
ciłoby si
ę
ze trzech
Lorian, całkowicie wypełniało cielsko tego człowieka. Był to osobnik o cerze rumianej, a jego
jasne włosy i zarost jeszcze podkre
ś
lały czerwon
ą
barw
ę
twarzy i karku.
Lecz pospolito
ść
rysów tego człowieka tonował nieco wyszukany charakter jego
otoczenia. Mieszkaniec Lor u nawet nie
ś
nił o podobnym zbytku. Szaty m
ęż
czyzny le
żą
cego
na ło
ż
u były uszyte z najdelikatniejszych tkanin, przejrzystych mu
ś
linów barwionych w
najdelikatniejsze odcienie opalizuj
ą
cego ró
ż
u, zielem i bł
ę
kitu. Spływały one w fałdach kryj
ą
c
nieco niewiarygodn
ą
tusz
ę
. Po
ś
ciel była równie delikatna i zwiewna jak szaty, w gł
ę
bokim
odcieniu zieleni i br
ą
zu. Samo za
ś
ło
ż
e stanowiło wprost objawienie, chwalebny triumf sztuki
inkrustacji w metalu, i
ś
miało mogło by
ć
dziełem jakiego
ś
wspaniałego rzemie
ś
lnika epoki
Złotego Wieku.
Na podłodze za
ś
le
ż
ał kobierzec... A obrazy na
ś
cianach!
Człowiek na ło
ż
u ockn
ą
ł si
ę
nagle. Wydał z siebie wrzask, piskliwy, kobiecy wrzask, który
zabrzmiał dziwnie głupio wydobywaj
ą
c si
ę
z tak pot
ęż
nego ciała. Tumitak natychmiast znalazł
si
ę
u jego boku i przyło
ż
ył mu miecz do gardła.
- Przesta
ń
! - rozkazał stanowczo. - Przesta
ń
natychmiast, bo ci
ę
zabij
ę
!
M
ęż
czyzna cichł powoli, poj
ę
kuj
ą
c. Tumitak stał przez chwil
ę
i nasłuchiwał w obawie,
ż
e
pierwszy wrzask mógł wywoła
ć
alarm, lecz nic nie zakłócało ciszy na zewn
ą
trz. Po dłu
ż
szej
chwili człowiek ów przemówił.
- Jeste
ś
dzikusem - powiedział głosem, w którym brzmiało przera
ż
enie. - Jeste
ś
dzikim
mieszka
ń
cem dolnych korytarzy. Co tu robisz w
ś
ród Wybranych?
Tumitak zignorował pytanie.
- Wydasz jeszcze jeden d
ź
wi
ę
k, grubasie - szepn
ą
ł z w
ś
ciekło
ś
ci
ą
- a w tych korytarzach
ub
ę
dzie jedna g
ę
ba do wy
ż
ywienia. - Popatrzył w napi
ę
ciu ku drzwiom. - Czy kto
ś
mo
ż
e tu
wej
ść
?
M
ęż
czyzna usiłował odpowiedzie
ć
, lecz najwidoczniej strach odebrał mu mow
ę
. Tumitak
za
ś
miał si
ę
pogardliwie; opanowało go dziwne podniecenie. Przyjemnie mu było spotka
ć
kogo
ś
, kto si
ę
go tak straszliwie bał. W minionych wiekach nie było ludziom dane cz
ę
sto
doznawa
ć
tego zdumiewaj
ą
cego poczucia siły i Tumitaka kusiła mo
ż
liwo
ść
postraszenia
człowieka z ło
ż
a. Ale w ko
ń
cu przemogła ciekawo
ść
. Widz
ą
c,
ż
e grubas rzeczywi
ś
cie boi si
ę
miecza, opu
ś
cił go i schował do pochwy.
Człowiek odetchn
ą
ł swobodniej, lecz dopiero po dłu
ż
szej chwili był w stanie przemówi
ć
.
Powtórzył jednak to samo pytanie, co poprzednio.
- Co tu robisz w korytarzach Estetów? - wybełkotał trwo
ż
liwie.
- Wiesz równie dobrze jak i ja,
ż
e nikt nie jest w stanie uj
ść
przed władcami. A ja wła
ś
nie
id
ę
im o tobie powiedzie
ć
!
Zatrzasn
ą
ł nagle drzwi Tumitakowi przed nosem i znikn
ą
ł.
Przez chwil
ę
Tumitak trwał bez ruchu. Nie mógł uwierzy
ć
,
ż
e szylki s
ą
tak blisko. A mimo
to w ka
ż
dej chwili spodziewał si
ę
,
ż
e drzwi si
ę
otworz
ą
i straszne paj
ą
kowate stwory wpadn
ą
do
ś
rodka i go zmia
ż
d
żą
. Oto, jak mu si
ę
zdawało, wpadł w ko
ń
cu w pułapk
ę
bez wyj
ś
cia.
Zadr
ż
ał ze zgrozy, a potem, jak zawsze, zawstydził si
ę
swego przera
ż
enia i wzi
ą
ł si
ę
w gar
ść
.
Cho
ć
dr
ż
ał z obawy przed tym, co go czeka, podszedł do drzwi i obejrzał je dokładnie. Uznał,
ż
e w korytarzu b
ę
dzie miał wi
ę
ksze szans
ę
ucieczki ni
ż
czekaj
ą
c tutaj, a
ż
szylki po niego
przyjd
ą
. Dopiero po chwili odkrył zasuwk
ę
, uchylił drzwi i wyszedł na korytarz.
Na szcz
ęś
cie w pobli
ż
u było pusto, lecz dalej w gł
ę
bi wida
ć
było opasłego Estet
ę
ś
piesz
ą
cego dok
ą
d
ś
oci
ęż
ale. Doł
ą
czyli do niego inni, wielu z nich równie opasłych jak on,
wszyscy za
ś
tak po
ś
piesznie, jak im ci
ęż
ar na to pozwalał, szli w gł
ą
b korytarza, tam gdzie
niew
ą
tpliwie le
ż
ał centralny plac miasta. Tumitak poszedł za nimi w bezpiecznej odległo
ś
ci i
po chwili ujrzał, jak skr
ę
caj
ą
w nast
ę
pne przej
ś
cie. Zbli
ż
ył si
ę
ostro
ż
nie do tego korytarza, a w
jego my
ś
lach zrodziło si
ę
postanowienie zabicia grubasa, który zamierzał go zdradzi
ć
przy
pierwszej nadarzaj
ą
cej si
ę
okazji. Okazało si
ę
,
ż
e słusznie zachował ostro
ż
no
ść
przy
podchodzeniu, gdy bowiem wyjrzał za róg, zobaczył,
ż
e znajduje si
ę
niewiele ponad sto stóp
od wielkiego placu miasta.
Nigdy jeszcze nie widział tak wielkiego placu. Była to ogromna sala o boku ponad stu
jardów; jej mozaikowa podłoga i rze
ź
bione
ś
ciany przedstawiały taki widok,
ż
e Tumitakowi
zaparło z wra
ż
enia dech. Tu i tam na ró
ż
nokolorowych postumentach stały pos
ą
gi, a
wszystkie drzwi zawieszono cudownymi gobelinami. Sala nabita była Estetami, w liczbie
przewy
ż
szaj
ą
cej pi
ęć
set osób.
Jednak nie sala, nie jej dekoracje ani ludzie, którzy si
ę
tam znajdowali, wywarli na
Tumitaku najwi
ę
ksze wra
ż
enie. Wzrok jego cały czas skupiony był na wielkim metalowym
walcu, który spoczywał po
ś
rodku sali. Było to takie samo urz
ą
dzenie, jakie widział na obrazie,
gdy po raz pierwszy wkroczył do miasta - długie na osiemna
ś
cie do dwudziestu stóp,
zamontowane na trzech dobrze ogumiotiych kołach, z okr
ą
głym otworem na szczycie, który
Tumitak dopiero teraz zauwa
ż
ył.
Gdy tak patrzył, z otworu wyleciało kilka przedmiotów i opadło lekko na ziemi
ę
przed tłum.
Jeden za drugim, jak diabełki z pudełka, przedmioty wyskakiwały z otworu, a gdy uderzały
spr
ęż
y
ś
cie o ziemi
ę
, Esteci wznosili powitalne okrzyki. Tumitak szybko si
ę
odsun
ą
ł w tył, lecz
po chwili, gdy jego ciekawo
ść
zwyci
ęż
yła, odwa
ż
ył si
ę
znowu spojr
ż
e
ć
na sal
ę
. Bowiem po raz
pierwszy od ponad stu lat mieszkaniec Loru patrzył na szylka!
Przy wzro
ś
cie około czterech stóp, szylki były rzeczywi
ś
cie podobne do paj
ą
ków, jak
głosiła tradycja. Lecz po bli
ż
szych ogl
ę
dzinach okazywało si
ę
,
ż
e podobie
ń
stwo jest
powierzchowne. Owe stworzenia bowiem nie były poro
ś
ni
ę
te włosami, za
ś
nóg miały dziesi
ęć
,
a nie osiem, jak prawdziwy paj
ą
k. Nogi te były długie, z trzema stawami, za
ś
ka
ż
da z nich
zako
ń
czona szcz
ą
tkowym szponem, nieco przypominaj
ą
cym paznokie
ć
. Zebrane w dwa p
ę
ki,
po pi
ęć
z ka
ż
dej strony, wyrastały z tułowia mi
ę
dzy głow
ą
i reszt
ą
ciała. Tułów wygl
ą
dem
przypominał odwłok osy, a rozmiarami mniej wi
ę
cej głow
ę
, co niew
ą
tpliwie stanowiło
osobliwo
ść
tych istot.
Była to bowiem głowa ludzka: takie same oczy, takie samo szerokie czoło, usta z
zaci
ś
ni
ę
tymi, w
ą
skimi wargami, oraz podbródek - wszystko to nadawało jej uderzaj
ą
ce
podobie
ń
stwo do głowy człowieka. Brakowało tylko nosa i włosów, aby twarz przypominała
ludzk
ą
.
W miar
ę
jak Tumitak przygl
ą
dał si
ę
temu wszystkiemu, szylki od razu przyst
ą
piły do
spraw, które sprowadziły je do korytarzy. Jeden z nich wydobył jaki
ś
papier z torby
przytroczonej do ciała, schwycił go zwinnie mi
ę
dzy dwie ko
ń
czyny i pocz
ą
ł czyta
ć
. W głosie
jego pobrzmiewał osobliwy metaliczny klekot, lecz Tumitak nie miał
ż
adnych trudno
ś
ci ze
zrozumieniem
ż
adnego słowa.
- Bracia z lochów! - wykrzykn
ą
ł szylk - nadszedł oto czas, aby nast
ę
pni spo
ś
ród was
osiedlili si
ę
na Powierzchni! Przyjaciele, którzy odeszli st
ą
d w zeszłym tygodniu, niecierpliwie
oczekuj
ą
waszego przybycia. Pozostaje nam tylko wymieni
ć
imiona tych, którzy zostan
ą
dzi
ś
zaszczyceni. Słuchajcie uwa
ż
nie, a ka
ż
dy, którego imi
ę
zostanie wywołane, niech wejdzie do
walca.
Zatrzymał si
ę
na chwil
ę
, aby upewni
ć
si
ę
,
ż
e go zrozumiano, a nast
ę
pnie w brzemiennej
oczekiwaniem ciszy zacz
ą
ł czyta
ć
imiona.
- Korystialis! Yintiamia! Latrumidor! - wołał i jedna po drugiej olbrzymie, zwaliste postacie
dostojnie wyst
ę
powały naprzód i wspinały si
ę
do cylindrycznego urz
ą
dzenia po małej drabince,
któr
ą
spuszczono. Trzecim spo
ś
ród wezwanych był ten, z którym Tumitak rozmawiał u niego
w mieszkaniu. Na jego twarzy, podobnie jak na twarzach pozostałych, malowało si
ę
zdumienie
i rado
ść
, jakby spotkało ich jakie
ś
niewiarygodne szcz
ęś
cie.
Tumitak był dot
ą
d tak zaj
ę
ty obserwowaniem szylków i ich pojazdu,
ż
e na chwil
ę
zapomniał o gro
ź
bie Estety; gdy jednak ujrzał, jak grubas zbli
ż
a si
ę
do szylków, jego
przera
ż
enie powróciło. Stał jak pora
ż
ony ze strachu. Niepotrzebnie jednak si
ę
l
ę
kał - na twarzy
Wybra
ń
ca zago
ś
cił nieoczekiwany u
ś
miech szcz
ęś
cia: wspi
ą
ł si
ę
do pojazdu nie odzywaj
ą
c
si
ę
słowem do stoj
ą
cych w pobli
ż
u szylków. A gdy grubas znikn
ą
ł w otworze, Tumitak wydał
westchnienie ogromnej ulgi.
Do korytarzy przybyło sze
ść
szylków; wyczytano te
ż
sze
ś
ciu Estetów. Zaraz potem
wywołani dysz
ą
c i chrz
ą
kaj
ą
c wdrapali si
ę
do pojazdu. W ko
ń
cu, gdy ju
ż
ostatni wgramolił si
ę
przez okr
ą
gły otwór, szylki odwróciły si
ę
i poszły za nimi. Z dołu otwór przykryto wiekiem i w
sali zapanowała cisza. Po chwili Esteci zacz
ę
li si
ę
rozchodzi
ć
, a poniewa
ż
kilku z nich
skierowało si
ę
ku korytarzom, w którym ukrywał si
ę
Tumitak, Lorianin musiał ucieka
ć
, a
nast
ę
pnie schowa
ć
si
ę
w jakim
ś
mieszkaniu.
Obawiał si
ę
,
ż
e jaki
ś
Esteta wejdzie do pomieszczenia i go odkryje, lecz tym razem
szcz
ęś
cie mu sprzyjało.
Po chwili ostro
ż
nie wyjrzał przez drzwi, stwierdził,
ż
e korytarz jest pusty, wyszedł stamt
ą
d i
szybko skierował si
ę
na główny plac. Nie było tam ju
ż
Estetów, lecz z jakiego
ś
powodu pojazd
nadal spoczywał w tym samym miejscu; Tumitakowi za
ś
przyszedł do głowy pomysł, który z
pocz
ą
tku przeraził go swoj
ą
ś
miało
ś
ci
ą
.
Te szylki na pewno przybyły w tym poje
ź
dzie z Powierzchni! A teraz nim wracały. Czy
ż
Esteta, którego szylki nazywały Latrumidorem, nie powiedział mu,
ż
e od czasu do czasu
powoływano artystów, by
ż
yli po
ś
ród szylków na Powierzchni? O tak, pojazd na pewno wracał
na Powierzchni
ę
. I w jednej natchnionej chwili Tumitak u
ś
wiadomił sobie,
ż
e i on si
ę
zabierze.
Po
ś
pieszył przed siebie i po chwili przywarł do maszyny z tyłu szukaj
ą
c po
ś
ród niewielu
wystaj
ą
cych cz
ęś
ci oparcia dla stopy. Jak si
ę
okazało, przyszedł dosłownie w ostatniej chwili;
ledwie bowiem uchwycił si
ę
pojazdu, gdy ruszył oai w ciszy przed siebie p
ę
dz
ą
c z
oszałamiaj
ą
c
ą
szybko
ś
ci
ą
w gł
ą
b korytarza!
ROZDZIA£ VI
Wspomnienia, jakie pozostały Tumitakowi z tej przeja
ż
d
ż
ki, stanowiły bezładn
ą
mieszanin
ę
nast
ę
puj
ą
cych po sobie wydarze
ń
. Pojazd mkn
ą
ł tak szybko,
ż
e tylko czasami,
gdy zwalniał, aby skr
ę
ci
ć
lub przejecha
ć
wyj
ą
tkowo w
ą
skim korytarzem, Lorianin mógł unie
ść
wzrok, by si
ę
rozejrze
ć
.
Mijali sale o
ś
wietlone ja
ś
niej ni
ż
wszystkie, które dot
ą
d widział. Sale ze
ś
cianami z
metalu, wypolerowanego i błyszcz
ą
cego, oraz korytarze z nie wygładzonej skały, gdzie
wstrz
ą
sy groziły mu w ka
ż
dej chwili spadni
ę
ciem.
W pewnym momencie przejechali powoli marmurowym korytarzem, gdzie po jednej
stronie stali w szeregu Esteci
ś
piewaj
ą
cy uroczysty, d
ź
wi
ę
czny hymn na cze
ść
szylków.
Tumitak był pewien,
ż
e go zauwa
żą
, lecz je
ś
li nawet który
ś
ze
ś
piewaj
ą
cych go dojrzał, to nie
zwrócił na niego uwagi s
ą
dz
ą
c najwyra
ź
niej,
ż
e jest on je
ń
cem szylków. Nie napotykali ju
ż
teraz na
ż
adne sztolnie ani boczne korytarze, za
ś
cała droga na Powierzchni
ę
stanowiła jeden
szeroki korytarz, którym p
ę
dził pojazd coraz bardziej przybli
ż
aj
ą
c Tumitaka do celu.
Cho
ć
szybko
ść
wehikułu nie była zbyt wielka w porównaniu z pojazdami, których dzisiaj
u
ż
ywamy, to jednak nale
ż
y pami
ę
ta
ć
,
ż
e dla Lorianina najwi
ę
ksz
ą
pr
ę
dko
ś
ci
ą
, jak
ą
potrafił
sobie wyobrazi
ć
, było tempo szybkiego biegu. Tote
ż
zdawało mu si
ę
teraz,
ż
e oto leci na
skrzydłach wiatru, a jego ulga nie miała granic, gdy w ko
ń
cu pojazd zwolnił do tego stopnia,
ż
e
Tumitak mógł zeskoczy
ć
na ziemi
ę
w tej cz
ęś
ci korytarza, która najwyra
ź
niej od wieków była
nie zamieszkała. Porzucił wszelk
ą
my
ś
l o dalszej je
ź
dzie, a jedynym jego marzeniem było
zako
ń
czenie tej diabelskiej przeja
ż
d
ż
ki, któr
ą
tak nieroztropnie przedsi
ę
wzi
ą
ł.
Czas jaki
ś
zamierzał pozosta
ć
w miejscu, w którym wysiadł, przynajmniej tak długo, by
zebra
ć
my
ś
li. Zdał sobie jednak nagle spraw
ę
,
ż
e pojazd szylków zatrzymał si
ę
nie dalej ni
ż
o
sto jardów; zerwał si
ę
na równe nogi i rzucił si
ę
do najbli
ż
szych otwartych drzwi.
Pomieszczenie, w którym si
ę
znalazł, było zakurzone i bez
ż
adnych mebli - niew
ą
tpliwie
dawno nie u
ż
ywane; tote
ż
przekonany,
ż
e nie grozi mu tu
ż
adne niebezpiecze
ń
stwo, Tumitak
podszedł do drzwi i spojrzał w kierunku pojazdu.
Od razu zobaczył dziwaczne otwarte drzwi, czy te
ż
właz na wierzchu walca, lecz dopiero
po chwili siedz
ą
cy w
ś
rodku pasa
ż
erowie zacz
ę
li wychodzi
ć
na zewn
ą
trz. Najpierw ukazała si
ę
nalana twarz - jeden z Estetów mozolnie wygramolił si
ę
na zewn
ą
trz i na koniec zsun
ą
ł si
ę
po
burcie pojazdu. Za nim wynurzył si
ę
szylk, który mi
ę
kko zeskoczył na ziemi
ę
; i tak stopniowo
pojazd si
ę
opró
ż
niał, a
ż
cała dwunastka pasa
ż
erów znalazła si
ę
w korytarzu. Wtedy wszyscy
odwrócili si
ę
i skierowali ku jedynemu pomieszczeniu z kotar
ą
w drzwiach.
Przez pewien czas Tumitak pozostawał w ukryciu rozwa
ż
aj
ą
c swój nast
ę
pny ruch.
Instynktowna boja
źń
skłaniała go do pozostania w ukryciu, by tu, je
ś
li b
ę
dzie trzeba, czeka
ć
przez wiele dni, a
ż
szylki odjad
ą
. Ciekawo
ść
korciła, by sprawdzi
ć
, co te
ż
to dziwne
towarzystwo robi za tymi wielkimi drzwiami zasłoni
ę
tymi kotar
ą
, za
ś
roztropno
ść
nakazywała
dalej d
ąż
y
ć
do celu id
ą
c od razu w gór
ę
korytarza, póki szylki nadal znajduj
ą
si
ę
w
pomieszczeniu. Tumitak wiedział bowiem,
ż
e jest ju
ż
zaledwie kilka mil od Powierzchni, ku
której przecie
ż
d
ąż
ył.
Rozs
ą
dek w ko
ń
cu przewa
ż
ył i Tumitak postanowił nie zajmowa
ć
si
ę
dłu
ż
ej szylkami i
Estetami. Wyszedł tedy z pomieszczenia i zacz
ą
ł biec lekko i cicho, jednak gdy mijał wielkie
drzwi i ujrzał, jak łatwo si
ę
w nich ukry
ć
, postanowił rzuci
ć
ostatnie spojrzenie na szylki i ich
osobliwych przyjaciół, nim pu
ś
ci si
ę
w dalsz
ą
drog
ę
. Ruszył wi
ę
c ku otworowi, obur
ą
cz
rozchylił brzegi zasłon i zajrzał do
ś
rodka.
Pierwsz
ą
rzecz
ą
, która go uderzyła, był ogrom sali. Długa na osiemdziesi
ą
t stóp i na
czterdzie
ś
ci szeroka, Lorianinowi zdawała si
ę
olbrzymia, zwłaszcza
ż
e sufit gubił si
ę
w
ciemno
ś
ciach. Był tak wysoko,
ż
e
ś
wiatła rozmieszczone wokół sali na wysoko
ś
ci ramion
Tumitaka nie były do
ść
silne, by wydoby
ć
z mroku szczegóły. Tumitakowi przyszła do głowy
dziwaczna my
ś
l,
ż
e mo
ż
e sufitu nie ma tu w. ogóle,
ż
e mo
ż
e
ś
ciany pn
ą
si
ę
coraz wy
ż
ej, by w
ko
ń
cu si
ę
gn
ąć
Powierzchni. Miał jednak niewiele czasu, by si
ę
nad tym zastanawia
ć
, ledwie
bowiem zd
ąż
ył rzuci
ć
okiem na sufit, wzrok jego padł na stół. Masywny, niski stół, do
ść
długi,
przykryty
ś
nie
ż
nobiałym obrusem, na którym pi
ę
trzyły si
ę
stosy ró
ż
nych osobliwych rzeczy,
potraw, jak zauwa
ż
ył Tumitak. Przygl
ą
dał im si
ę
ze zdumieniem, były to bowiem potrawy, o
jakich w
ż
yciu nie słyszał, jakich jego przodkowie nie znali od wielu pokole
ń
: tysi
ą
c i jeden
smakowitych frykasów z Powierzchni. Wokół stołu ustawiono kilkana
ś
cie niskich le
ż
anek: na
niektórych spoczywali Esteci ju
ż
teraz, ucztuj
ą
c łapczywie.
O dziwo, szylki nie brały udziału w uczcie. Stały tylko za ka
ż
dym z olbrzymich artystów, a
sposób, w jaki milcz
ą
co obserwowały ka
ż
dy ruch Estetów, wydał si
ę
Tumitakowi złowieszczy.
Mimo to Wybra
ń
cy czuli si
ę
swobodnie, pochłaniaj
ą
c jedzenie i wydaj
ą
c pomruki zadowolenia,
a
ż
Tumitak odwrócił si
ę
od nich z obrzydzeniem.
Nagle padł krótki rozkaz, rzucony przez szylka stoj
ą
cego u szczytu stołu. Stropieni Esteci
unie
ś
li wzrok, a na ich twarzach odmalowała si
ę
konsternacja i
ż
ałosne niedowierzanie. Nim
jednak mieli czas si
ę
ruszy
ć
, nim zdołali doby
ć
okrzyk z piersi, na ka
ż
dego z nich skoczył
jeden szylk, w
ą
skimi ustami szukaj
ą
c i nieomylnie znajduj
ą
c t
ę
tnic
ę
pod zwałami tłuszczu w
obwisłym gardle grubasa.
Na pró
ż
no arty
ś
ci próbowali si
ę
wyrywa
ć
; ich powolne ruchy były zupełnie bezskuteczne -
zwinne szylki łatwo uskakiwały przed wymachami r
ą
k, za
ś
z
ę
by coraz bardziej zagł
ę
biały si
ę
w
ciało grubasów. Tumitakowi przera
ż
enie odebrało mow
ę
. Niczym w transie obserwował, jak
ruchy Estetów słabn
ą
, a
ż
w ko
ń
cu zupełnie ustaj
ą
. Có
ż
to wszystko mogło znaczy
ć
? Jaki
zwi
ą
zek miała ta okrutna scena z dług
ą
opowie
ś
ci
ą
Latrumidora na temat
ż
ycia Estetów w
marmurowych komnatach na dole? Patrzył na ten obraz w przera
ż
eniu, nie mog
ą
c oderwa
ć
wzroku.
Esteci przestali si
ę
odzywa
ć
, za
ś
szylki zaj
ę
ły si
ę
czym
ś
innym.
Spod stołu wyci
ą
gn
ę
ły kilka wielkich, przezroczystych urz
ą
dze
ń
, z których wystawały
gumowe w
ęż
e. Owe w
ęż
e podł
ą
czono do ran na szyjach Estetów i Tumitak ujrzał, jak
maszyny szybko wypompowuj
ą
krew da specjalnych słojów.
W miar
ę
jak słoje si
ę
wypełniały, ciała Estetów zapadały si
ę
jak przedziurawione baloniki i
po chwili le
ż
ały, blade, pomarszczone, na podłodze koło stołu. Szylki nie okazywały
ż
adnego
podniecenia - musiała to by
ć
dla nich wyra
ź
nie najzwyklejsza czynno
ść
, za
ś
ich spokój i
rzeczowo
ść
spot
ę
gowały jeszcze przera
ż
enie Tumitaka. W ko
ń
cu jednak przemógł
parali
ż
uj
ą
cy strach, który nim owładn
ą
ł, odwrócił si
ę
i pocz
ą
ł ucieka
ć
jak szalony. Biegł w gór
ę
korytarza coraz szybciej, coraz dalej i dalej, a
ż
w ko
ń
cu, wyczerpany i bez tchu, nie mog
ą
c
zrobi
ć
ju
ż
ani kroku, wpadł przez jakie
ś
otwarte drzwi i legł, ci
ęż
ko dysz
ą
c, na podłodze
nieznanego pomieszczenia.
Powoli uspokajał si
ę
; wrócił miarowy oddech, a wraz z nim pewno
ść
siebie. Tumitak
wyrzucał sobie surowo swoje tchórzostwo, ale nawet jeszcze i teraz z dr
ż
eniem trwogi
wspominał straszny widok. W miar
ę
jak si
ę
uspokajał, zacz
ą
ł si
ę
zastanawia
ć
nad
znaczeniem wydarze
ń
, których był
ś
wiadkiem. Ze słów Estety Latrumidora wynikało,
ż
e szylki
s
ą
dobrotliwymi władcami opasłych artystów. O podró
ż
y na Powierzchni
ę
Latrumidor mówił
jako o najwy
ż
szym zaszczycie, ów szylk, który przemawiał na placu, wyra
ż
ał si
ę
o tym
podobnie, a jednak z jakiego
ś
niewytłumaczalnego powodu przy pierwszej okazji po
opuszczeniu miasta szylki zabiły swe wierne sługi, i to w sposób dla nich zupełnie, jak si
ę
wydawało, naturalny. Tumitak nie potrafił wytłumaczy
ć
sobie tej oczywistej sprzeczno
ś
ci. I tak
oto, ukryty w tylnej izbie pomieszczenia, łami
ą
c sobie głow
ę
nad niezwykłymi przygodami
minionego dnia, Lorianin zapadł w niespokojny sen.
Nie nale
ż
y si
ę
dziwi
ć
,
ż
e Tumitak łamał sobie głow
ę
nad tymi dziwnymi wydarzeniami. Nie
był
ś
wiadom powi
ą
za
ń
mi
ę
dzy Estetami i szylkami. W lochach nie było zwierz
ą
t domowych, a
ludzko
ść
nie słyszała o nich od stuleci. Wiele wieków min
ę
ło i jeszcze miało upłyn
ąć
, nim
usłyszy, tote
ż
w
ż
yciu Tumitaka nie było nic, z czym mo
ż
na by porówna
ć
status Estetów
wobec szylków.
Dzi
ś
wiemy,
ż
e Esteci byli po prostu bydłem rze
ź
nym! W złudnym poczuciu
bezpiecze
ń
stwa, przez wieki hodowani i dobierani pod k
ą
tem głupoty, bez jakichkolwiek
mo
ż
liwo
ś
ci ekspresji poza pop
ę
dem artystycznym, którym szylki pogardzały, stali si
ę
w ci
ą
gu
wielu pokole
ń
posłusznymi zwierz
ę
tami domowymi wenusja
ń
skich bestii.
Pod wpływem kłamstw szylków i własnej pró
ż
no
ś
ci od wczesnego dzieci
ń
stwa oczekiwali
owego szcz
ęś
liwego dnia, gdy zostan
ą
zabrani na Powierzchni
ę
, by sta
ć
si
ę
, niczego
nie
ś
wiadomi, straw
ą
dla swych panów. Oto byli Esteci, chyba najdziwniejsza rasa ludzka
wyhodowana przez szylków.
Wszystko jednak było niepoj
ę
te dla Lorianina, jak zreszt
ą
i dla ka
ż
dego innego człowieka
z jego pokolenia. Tote
ż
gdy Tumitak obudził si
ę
i podj
ą
ł podró
ż
na nowo, wci
ąż
jeszcze nie
mógł wytłumaczy
ć
sobie tej dziwnej zale
ż
no
ś
ci. Lecz gdy prosty umysł nie potrafi rozwi
ą
za
ć
jakiej
ś
zagadki, wkrótce o niej zapomina i tak oto Tumitak kroczył sw
ą
drog
ą
, a w jego
my
ś
lach panował zupełny spokój.
Od kiedy min
ą
ł korytarz
ś
piewaj
ą
cych Estetów w czasie pami
ę
tnej szalonej jazdy, nie
widział innych oznak zamieszkania. Najwidoczniej korytarze te były zbyt blisko Powierzchni, by
mogli mieszka
ć
tu ludzie. Tote
ż
Tumitak nie napotkał nikogo i przebył kilka mil przez nikogo
nie niepokojony. Wreszcie doszedł do miejsca, w którym przej
ś
cie nagle si
ę
ko
ń
czyło. Znalazł
tu metalow
ą
drabin
ę
wiod
ą
c
ą
w ciemno
ś
ciach do góry. Pełen tłumionego podniecenia
rozpocz
ą
ł wspinaczk
ę
szybem, który, jak wiedział, był ostatni przed Powierzchni
ą
. Wyszedł z
szybu w korytarzu wykutym w dziwnym czarnym kamieniu i wyj
ą
wszy z torby ostatni z darów
ojcowskich pocz
ą
ł wspina
ć
si
ę
po stoku prowadz
ą
cym ku górze, trzymaj
ą
c ostro
ż
nie bro
ń
w
r
ę
ku. Korytarz był w
ęż
szy ni
ż
którykolwiek z poprzednich, a w miar
ę
jak Tumitak posuwał si
ę
naprzód,
ś
ciany zbli
ż
ały si
ę
coraz bardziej ku sobie, tak
ż
e w ko
ń
cu dzieliła je odległo
ść
nie
wi
ę
ksza ni
ż
dwie stopy. Podej
ś
cie było coraz bardziej strome, a
ż
w ko
ń
cu przeszło w szereg
schodków. Tumitak wspinał si
ę
po nich w gór
ę
i z ka
ż
d
ą
chwil
ą
serce biło mu coraz mocniej:
ujrzał w ko
ń
cu co
ś
, co z pewno
ś
ci
ą
było jego celem. Daleko przed nim padało z wysoka
ś
wiatło o dziwnym czerwonawym zabarwieniu, znacznie ja
ś
niejsze i ostrzejsze ni
ż
wszystkie
te, które widział dotychczas. Tumitak patrzył na nie z l
ę
kiem - wiedział,
ż
e pochodzi ono z
Powierzchni.
Po
ś
pieszył przed siebie; sufit obni
ż
ał si
ę
coraz bardziej, tak
ż
e na odcinku ostatnich kilku
jardów Tumitak musiał si
ę
schyli
ć
. W ko
ń
cu jednak dotarł do szczytu schodów i znalazł si
ę
w
płytkim dołku, gł
ę
boko
ś
ci nie wi
ę
cej ni
ż
pi
ę
ciu stóp. Uniósł głow
ę
do góry, a z piersi wyrwało
mu si
ę
słabe westchnienie niedowierzania.
Tumitak ujrzał bowiem Powierzchni
ę
...
Ju
ż
sam bezkresny widok wystarczył, by odebra
ć
mu pewno
ść
siebie. Zdawało mu si
ę
,
ż
e
trafił do olbrzymiego pokoju czy sali, tak wielkiej,
ż
e nie potrafił sobie nawet wyobrazi
ć
jej
ogromu. Sufit i
ś
ciany tej sali tworzyły jedno stanowi
ą
c przepastn
ą
komor
ę
podobn
ą
do
odwróconej misy. A ten sufit i
ś
ciany miejscami sw
ą
pi
ę
kn
ą
barw
ą
przypominały bł
ę
kit
kobiecych oczu. Błyszczał on jak klejnot pokryty wielkimi obszarami skł
ę
bionej bieli i ró
ż
u, i w
miar
ę
jak Tumitak im si
ę
przygl
ą
dał, odnosił niejasne wra
ż
enie,
ż
e owe ogromne połacie
wzburzonej bieli powoli si
ę
poruszaj
ą
i zmieniaj
ą
kształty.
Nie mog
ą
c oderwa
ć
oczu od rozci
ą
gaj
ą
cego si
ę
nad nim nieba Tumitak poczuł, jak jego
podziw i uwielbienie ust
ę
puj
ą
powoli miejsca przera
ż
eniu. Im dłu
ż
ej patrzył, tym dalsza była
wielka kopuła, a jednocze
ś
nie zdawała si
ę
dziwnie i strasznie zacie
ś
nia
ć
nad nim. Po jakim
ś
czasie był ju
ż
pewien,
ż
e wielkie pofalowane obszary poruszaj
ą
si
ę
, i doznał strasznego
uczucia,
ż
e oto ju
ż
ju
ż
opadn
ą
na ziemi
ę
i zmia
ż
d
żą
go. Poczuwszy zawrót głowy i przera
ż
enie
spowodowane ogromem otoczenia Tumitak pomkn
ą
ł z powrotem do korytarza i przywarł do
ś
ciany dr
żą
c z dziwnego nieuzasadnionego strachu. Wychowany bowiem w ciasnych
granicach
ś
cian korytarzy, sp
ę
dziwszy całe
ż
ycie pod ziemi
ą
Tumitak, gdy popatrzył po raz
pierwszy na Powierzchni
ę
, padł ofiar
ą
agorafobii, tego osobliwego wstr
ę
tu do otwartych
przestrzeni, który nawet dzi
ś
stanowi chorob
ę
niektórych ludzi.
Min
ę
ła prawie godzina, nim rozum jego zdołał zapanowa
ć
nad owym dziwnym
przera
ż
eniem. Czy po to przeszedł tak daleko, spierał si
ę
z samym sob
ą
, by zawróci
ć
tylko z
powodu wygl
ą
du Powierzchni? Niew
ą
tpliwie gdyby ta olbrzymia bł
ę
kitna, zdobiona obłokami
kopuła miała si
ę
zawali
ć
, nie czekałaby przez te wszystkie lata, aby upa
ść
wła
ś
nie na niego.
Odetchn
ą
ł gł
ę
boko i gdy rozs
ą
dek w ko
ń
cu przewa
ż
ył, ponownie popatrzył na Powierzchni
ę
.
Tym razem jednak unikał widoku nieba, a cał
ą
uwag
ę
skierował na dno "komory". W
pobli
ż
u dołka owo dno pokryte było grub
ą
warstw
ą
brunatnego pyłu, lecz nie opodal pył ten
przykryty był dziwnym, kobiercem składaj
ą
cym si
ę
z tysi
ę
cy długich, zielonych, g
ę
sto zbitych
włókien. Niedaleko znajdowało si
ę
kilka wysokich słupów o nieregularnym kształcie, których
wierzchołki skrywały wielkie k
ę
py czego
ś
zielonego o podobnym kolorze i wygl
ą
dzie co włókno
dywanu.
A kiedy Tumitak spojrzał ponad traw
ę
i drzewa, ujrzał dziwo, które przewy
ż
szyło wszystkie
ogl
ą
dane dot
ą
d cuda: nisko, nad doln
ą
kraw
ę
dzi
ą
kopuły, ponad drzewami, wisiało
ś
wiatło
Powierzchni, połyskliwy, o
ś
lepiaj
ą
cy kr
ą
g, który czerwonym blaskiem o
ś
wietlał cał
ą
olbrzymi
ą
przestrze
ń
Powierzchni.
Tumitak przygl
ą
dał si
ę
zachodowi sło
ń
ca, oniemiały z podziwu. Znowu powrócił
oszałamiaj
ą
cy atak agorafobii, lecz po nim przyszło wra
ż
enie pi
ę
kna, dzi
ę
ki któremu Tumitak
zapomniał o strachu i uspokoił si
ę
powoli. Odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku - a tam,
wysoko nad nim, wznosiły si
ę
domy szylków!
Wida
ć
było kilkana
ś
cie wysokich wie
ż
; stały, podobne do obelisków, a ich metaliczne
ś
ciany odbijały czerwonym blaskiem
ś
wiatło zachodz
ą
cego sło
ń
ca. Tylko niektóre z nich stały
zupełnie prosto; szczególny, nieziemski zmysł artystyczny szylków nakazywał budowanie pod
ró
ż
nymi k
ą
tami od pionu, czasem nawet o trzydzie
ś
ci stopni. Domy były ró
ż
nej wysoko
ś
ci,
niektóre pi
ęć
dziesi
ę
ciu, inne nawet dwustu stóp, a z ich szczytów zwieszały si
ę
długie liny
ł
ą
cz
ą
c wszystkie wie
ż
e w jedn
ą
cało
ść
. Budowle nie miały okien, a jedyne wej
ś
cie stanowił
mały okr
ą
gły otwór u dołu. Obwód jednej wie
ż
y nie przekraczał pi
ę
tnastu stóp, tote
ż
przypominały one nieco wi
ą
zk
ę
olbrzymich igieł.
Tumitak nie byłby w stanie powiedzie
ć
, jak długo napawał si
ę
owym zdumiewaj
ą
cym
widokiem. Najbardziej zadziwił go jednak zachód sło
ń
ca, stopniowe zapadanie si
ę
wielkiej
czerwonej kuli w co
ś
, co przypominało podłog
ę
olbrzymiej komory. Gdy sło
ń
ce ju
ż
znikn
ę
ło,
Tumitak pozostał jeszcze przygl
ą
daj
ą
c si
ę
w zamy
ś
leniu
ś
cianom kopuły, które nadal płon
ę
ły
czerwonym blaskiem. I wtedy...
Nie usłyszał
ż
adnego d
ź
wi
ę
ku. Chocia
ż
zapami
ę
tał si
ę
w podziwie, pozostał instynktownie
czujny, ale mimo to nie usłyszał nic. A
ż
nagle rozległo si
ę
za nim skrzypienie i szelest i
klekocz
ą
cy metaliczny głos warkn
ą
ł:
- Natychmiast - wracaj - do - dziury! - te słowa padły jak rozkaz, a Tumitakowi krew
zastygła w
ż
yłach, gdy u
ś
wiadomił sobie,
ż
e oto podkradł si
ę
za nim szylk!
Nast
ę
pna sekunda zdała si
ę
Lorianinowi wiekiem. Odwrócił si
ę
, by stan
ąć
twarz
ą
w twarz
z besti
ą
, i w tym momencie przemkn
ę
ło mu przez głow
ę
tysi
ą
c my
ś
li. Wspomniał Nikadura i
Tepr
ę
, i te lata, które min
ę
ły od czasu, gdy ich poznał. Pomy
ś
lał o ojcu i nawet o matce, której
prawie nie pami
ę
tał. Niespodziewanie przypomniał sobie olbrzymiego Jakranina, którego
str
ą
cił w otchła
ń
; przypomniał sobie, jak tamten krzyczał spadaj
ą
c. Wszystkie te my
ś
li
przemkn
ę
ły mu przez głow
ę
, gdy si
ę
odwracał i unosił r
ę
k
ę
, by si
ę
zasłoni
ć
. Było to działanie
całkowicie instynktowne; zdawało si
ę
,
ż
e zupełnie nie panuje nad własnym ciałem. Co
ś
ponad
nim - co
ś
wy
ż
szego - sprawiło,
ż
e zacisn
ą
ł palce, a gdy to uczynił, rewolwer, ostatni z trzech
cudownych darów ojca, plun
ą
ł ogniem! Jak we
ś
nie słyszał jego krótkie warkni
ę
cia - raz, dwa,
trzy razy... siedem razy... a potem do płytkiego dołka zwaliło si
ę
martwe ciało szylka!
Przez chwil
ę
Tumitak przygl
ą
dał si
ę
jak ot
ę
piały. Potem, gdy zacz
ą
ł zdawa
ć
sobie spraw
ę
z tego,
ż
e wypełnił sw
ą
misj
ę
, przenikn
ę
ło go uczucie ogromnego triumfu. Szybko dobywszy
miecza ci
ą
ł dziesi
ęć
podobnych do palców nóg szylka, nuc
ą
c jednocze
ś
nie ow
ą
pie
śń
, któr
ą
Lorianie
ś
piewali id
ą
c na Jakran. I cho
ć
od strony domów szylków dochodziły go dziwne
pytaj
ą
ce kla
ś
ni
ę
cia i klekoty, dalej metodycznie zadawał ciosy mieczem, a
ż
całkowicie
oddzielił głow
ę
od ciała.
Nast
ę
pnie zdaj
ą
c sobie spraw
ę
z tego,
ż
e głosy szylków znacznie si
ę
przybli
ż
yły, wcisn
ą
ł
skrwawion
ą
głow
ę
za pazuch
ę
kurtki i pomkn
ą
ł w dół jak wiatr po stopniach prowadz
ą
cych do
korytarza.
ROZDZIA£ VII
Tumlok z Loru, ojciec Tumitaka, siedział na progu swego mieszkania wygl
ą
daj
ą
c na
korytarz. Przez ostatnie tygodnie prowadził
ż
ycie prawdziwie samotnicze, cho
ć
bowiem
przyjaciele starali si
ę
rozweseli
ć
go zwyczajow
ą
optymistyczn
ą
pogaw
ę
dk
ą
, widział,
ż
e nikt w
gruncie rzeczy nie wierzy,
ż
e jego syn wróci. I rzeczywi
ś
cie, trzeba byłoby niezwykłej odwagi,
aby przypuszcza
ć
,
ż
e Tumitakowi udało si
ę
przebrn
ąć
cho
ć
by Jakr
ę
.
Tumlok znał te opinie i sam ju
ż
zaczynał w nie wierzy
ć
, cho
ć
przyjaciele starali si
ę
utwierdzi
ć
go w przekonaniu,
ż
e spodziewaj
ą
si
ę
po jego synu niezwykłych dokona
ń
. Czemu
ż
to, zastanawiał si
ę
, w ogóle pozwolił młodzie
ń
cowi wyruszy
ć
na tak beznadziejn
ą
wypraw
ę
?
Czemu nie był bardziej stanowczy i nie wybił mu z głowy tych pomysłów, gdy Tumitak był
jeszcze dzieckiem? Siedział wi
ę
c robi
ą
c sobie wyrzuty w tej godzinie przed por
ą
snu, a
ż
ycie w
Lorze toczyło si
ę
obok niego nieregularnym, pulsuj
ą
cym strumieniem.
Po pewnym czasie twarz Tumloka nieco si
ę
rozja
ś
niła. Korytarzem zbli
ż
ała si
ę
ku niemu
para młodych kochanków. Ich długa przyja
źń
z Tumitakiem zadzierzgn
ę
ła wi
ąż
, któr
ą
Tumlok
w swym mniemaniu jako
ś
odziedziczył po synu. Nikadur pozdrowił go, a Tepra podbiegła i
spontanicznie ucałowała go w policzek.
- Czy masz jakie
ś
nowiny o Tumitaku? - pozdrowiła go pytaniem, które stało si
ę
ju
ż
mi
ę
dzy nimi jak gdyby formuł
ą
. Tumlok potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
.
- Czy w ogóle jest to mo
ż
liwe? No có
ż
, po tak wielu tygodniach musimy uwa
ż
a
ć
go za
zmarłego.
Tepra jednak nie upadała na duchu. Chyba ona jedna z całego Loru zachowała ufno
ść
granicz
ą
c
ą
z pewno
ś
ci
ą
,
ż
e Tumitak jest bezpieczny i powróci w chwale.
- Wierz
ę
,
ż
e wróci - powiedziała. - Mamy przecie
ż
pewno
ść
,
ż
e dotarł do Jakry. A czy
Nenapus nie mówił nam o olbrzymie, na którego si
ę
natkn
ą
ł u wylotu szybu prowadz
ą
cego do
Jakry? Je
ś
li Tumitak potrafił pokona
ć
takiego człowieka, któ
ż
mógłby mu si
ę
oprze
ć
?
- Tepra mo
ż
e mie
ć
słuszno
ść
- rzekł powa
ż
nie Nikadur. - Z Nononu dochodz
ą
pogłoski o
wielkiej panice w Jakrze, podczas której rzekomo człowiek z tych korytarzy przedostał si
ę
przez miasto. Pogłoski s
ą
niejasne i mog
ą
by
ć
tylko plotkami, lecz mo
ż
liwe,
ż
e Tumitak dotarł
do mrocznych korytarzy.
- Wiem,
ż
e Tumitak wróci - powtórzyła Tepra. - Jest pot
ęż
ny i... - urwała nagle. Gdzie
ś
w
gł
ę
bi korytarza rozległ si
ę
jaki
ś
odgłos. Zacz
ę
ła nasłuchiwa
ć
. Wtedy Nikadur pochwycił ten
d
ź
wi
ę
k, a w ko
ń
cu równie
ż
i Tumlok.
Były to okrzyki, dalekie okrzyki, które stawały si
ę
coraz gło
ś
niejsze w miar
ę
, jak im si
ę
przysłuchiwali. Kilka osób zatrzymało si
ę
; po chwili dwaj m
ęż
czy
ź
ni odwrócili si
ę
i pop
ę
dzili w
tamtym kierunku. Cała trójka wyt
ęż
yła słuch staraj
ą
c si
ę
odgadn
ąć
znaczenie tych krzyków.
Jeszcze kilku m
ęż
czyzn nadbiegło korytarzem kieruj
ą
c si
ę
w stron
ę
ź
ródła hałasu.
- Chod
ź
my! - zawołał nagle Nikadur z osłupieniem na twarzy.- Je
ś
li to napa
ść
Jakran... -
Mimo protestów Tepry pop
ę
dził przed siebie. Tumlok wpadł jeszcze tylko do mieszkania po
bro
ń
i poszedł w jego
ś
lady.
Tepra jednak
ż
e nie wytrzymała na miejscu. Wkrótce dogoniła Nikadura i mimo jego
protestów uparła si
ę
, by pój
ść
razem z nim. Tak wi
ę
c po chwili cała trójka w towarzystwie
wielu jeszcze innych osób spieszyła w kierunku wrzawy.
W pewnym momencie min
ą
ł ich człowiek biegn
ą
cy w przeciwn
ą
stron
ę
.
- Co si
ę
dzieje? - rozległ si
ę
chór głosów, lecz jedyn
ą
odpowiedzi
ą
był niezrozumiały
bełkot m
ęż
czyzny. Sprawa ju
ż
za chwil
ę
miała si
ę
wyja
ś
ni
ć
- na nast
ę
pnym zakr
ę
cie spiesz
ą
cy
ludzie ujrzeli przed sob
ą
powód zamieszania.
Korytarzem maszerował niesamowity pochód. Na czele szła grupa Lorian, którzy ta
ń
czyli i
wiwatowali jak szaleni, a za nimi kroczyła dobrze znana posta
ć
: Nenapus, wódz
Nono
ń
czyków, w otoczeniu swoich oficerów. Za nim maszerowali chyba wszyscy mieszka
ń
cy
Nononu, mamrocz
ą
c co
ś
niezrozumiale i wykrzykuj
ą
c do Lorian, których mijali. Jednak
mieszka
ń
cy Loru przygl
ą
dali si
ę
nie tyle Nono
ń
czykom, co tym, którzy szli za nimi. A był to
tłum Jakran, z których ka
ż
dy niósł na kiju biał
ą
szmat
ę
, wci
ąż
jeszcze, po tak wielu latach,
oznaczaj
ą
c
ą
pokój. Był w
ś
ród nich Datto, postawny wódz Jakran, a tak
ż
e jego krzepki
bratanek Torp oraz wielu innych, o których Lorianie słyszeli od Nono
ń
czyków. Za
ś
na
ramionach dwóch najsilniejszych Jakran... zobaczyli Tumitaka we własnej osobie!
Lorianom zdawało si
ę
,
ż
e
ś
ni
ą
. Tumitak odziany był w szaty tak pi
ę
kne,
ż
e słowa tego nie
mogły wyrazi
ć
. Wykonane z najszlachetniejszych tkanin, przejrzystych mu
ś
linów barwionych w
najdelikatniejsze odcienie opalizuj
ą
cych ró
ż
ów, zieleni i bł
ę
kitów, spływały z jego postaci
przylegaj
ą
c do ciała i nadaj
ą
c mu i
ś
cie boski wygl
ą
d. Na głowie Tumitak miał metalow
ą
przepask
ę
przypominaj
ą
c
ą
koron
ę
, jak
ą
wedle legendy mieli nosi
ć
królowie szylków.
Ale co najbardziej niewiarygodne - Tumitak trzymał w wyci
ą
gni
ę
tej r
ę
ce pomarszczon
ą
głow
ę
szylka!
Tumlok, Nikadur i Tepra nie potrafili powiedzie
ć
, kiedy wł
ą
czyli si
ę
w ludzk
ą
rzek
ę
. Biegli
korytarzem w kierunku niesamowitego pochodu, a ju
ż
po chwili maszeruj
ą
cy ludzie wchłon
ę
li
ich jako cz
ęść
wrzeszcz
ą
cego, rozentuzjazmowanego tłumu, który sił
ą
i
ś
miechem torował
sobie drog
ę
ku głównemu placowi Loru.
Maszeruj
ą
cy dotarli do skrzy
ż
owania dwóch głównych korytarzy i utworzyli olbrzymie
zgromadzenie, z Tumitakiem i gromad
ą
Jakran po
ś
rodku. Przez chwil
ą
jeszcze tłum krzyczał i
wiwatował, lecz wkrótce Tumitak, wszedłszy na kamienny postument, od dawna u
ż
ywany
przez mówców, uniósł r
ę
k
ę
prosz
ą
c o spokój. Cisza zapadła nieomal natychmiast i wtedy
rozległ si
ę
głos Nenapusa, który instynktownie przyj
ą
ł na siebie rol
ę
mistrza ceremonii.
- Przyjaciele Lorianie - przemówił. - Dzi
ś
oto nadszedł dzie
ń
, który pozostanie wiecznie w
pami
ę
ci mieszka
ń
ców trzech miast z dolnych korytarzy. Min
ę
ły lata od czasu, gdy te trzy
miasta spotkały si
ę
po raz ostatni na przyjacielskiej stopie. By stało si
ę
tak ponownie, trzeba
było wydarzenia tak niewiarygodnego,
ż
e trudno we
ń
uwierzy
ć
. Oto bowiem nareszcie
człowiek zabił szylka...
Przerwał mu dudni
ą
cy głos Datty, od
ś
wi
ę
tnie wystrojonego wodza Jakran.
- Do
ść
słów! - krzykn
ą
ł. - Przybyli
ś
my tu, aby odda
ć
hołd Tumitakowi, Lorianinowi, który
zabił szylka. Wzno
ś
my na jego cze
ść
okrzyki i
ś
piewajmy pie
ś
ni. Schylmy przed nim czoła,
Nenapusie, my, wodzowie, i wezwijmy równie
ż
wodzów Loru, by uczynili to samo, bowiem ten,
który zabił szylka, jest ponad nas wszystkich.
Nenapusa zezło
ś
cił nieco fakt,
ż
e mu przerwano ulubione zaj
ę
cie, nim jednak zdołał co
ś
odpowiedzie
ć
, przemówił Tumitak, którego zarówno Jakranie, jak i Nono
ń
czycy słuchali z
szacunkiem.
- Bracia Lorianie - zacz
ą
ł. - Przyjaciele Nono
ń
czycy i Jakranie, nie dla sławy pod
ąż
yłem
na Powierzchni
ę
i zabiłem potwora, którego łeb trzymam w r
ę
ku. Od dzieci
ń
stwa uwa
ż
ałem,
ż
e ludzie mog
ą
walczy
ć
z szylkami. Moim celem było udowodnienie tego wszystkim. Na
pewno
ż
aden z mieszka
ń
ców Loru nie jest gorszym wojownikiem ode mnie. A jednak wielu
mn
ą
pogardzało jako niepoprawnym marzycielem. Czy
ż
nie widzicie,
ż
e człowiek nie jest
słabym i nic nie znacz
ą
cym stworzeniem, za jakie si
ę
uwa
ż
a? Wy, Jakranie, nigdy nie
uciekali
ś
cie w trwodze, gdy przeciwko wam wyst
ę
powali mieszka
ń
cy Loru! Lorianie, czy
kiedykolwiek dr
ż
eli
ś
cie ze strachu zamkni
ę
ci w mieszkaniach, gdy Jakranie napadali na
wasze korytarze?
A mimo to - mówił dalej - na okrzyk "szylk!" wszyscy, zdj
ę
ci przera
ż
eniem, chowali
ś
cie si
ę
do domów! Czy
ż
nie widzicie teraz,
ż
e szylki, cho
ć
pot
ęż
ne, s
ą
tylko
ś
miertelnymi
stworzeniami jak wy sami? Słuchajcie przeto opowie
ś
ci o moich czynach i zastanówcie si
ę
,
czy dokonałem czego
ś
, czego nie potrafiliby
ś
cie zrobi
ć
sami.
Tumitak pocz
ą
ł opowiada
ć
o swych przygodach. Mówił o tym, jak przeszedł przez Jakr
ę
, i
cho
ć
Lorianie okrzykami wyra
ż
ali zadowolenie, w
ś
ród Jakran panowała cisza. Opowiedział o
mrocznych korytarzach i wówczas wiwatowali równie
ż
Jakranie, zwłaszcza gdy mówił o
zabiciu psów. Mówił o komnatach Estetów i w
ż
ywych barwach opisał cuda, które tam widział,
maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e wzbudzi w słuchaczach ch
ęć
zawładni
ę
cia tymi skarbami.
Potem za
ś
próbował opowiedzie
ć
im o Powierzchni, lecz tu zabrakło mu słów; oddanie
całej historii zabicia szylka i drogi powrotnej przy pomocy ograniczonego słownictwa
mieszka
ń
ców korytarzy było prawie niemo
ż
liwe.
- Z jakiego
ś
powodu szylki mnie nie goniły - powiedział Tumitak - i udało mi si
ę
bezpiecznie dotrze
ć
do pierwszych korytarzy Estetów. Tu zostałem wykryty i musiałem
pokona
ć
pół tuzina grubasów, nim mogłem i
ść
dalej. Zabiłem wszystkich. - Tumitak w swym
nie
ś
wiadomym zarozumialstwie i pogardzie nie wspomniał o tym, jak łatwo było pokona
ć
takich przeciwników - i odebrawszy im te szaty ruszyłem w dalsz
ą
drog
ę
.
Dotarłem do mrocznych korytarzy, lecz nawet tu nikt mnie nie zatrzymywał. Zapewne
straszny odór szylka był tak silny,
ż
e dzicy bali si
ę
podej
ść
bli
ż
ej. W ko
ń
cu dotarłem do Jakry i
stwierdziłem,
ż
e kobieta, któr
ą
poznałem w czasie podró
ż
y na Powierzchni
ę
, opowiedziała
sw
ą
histori
ę
wodzowi Datto, który gotów był odda
ć
mi cze
ść
w czasie mojej podró
ż
y do domu.
I tak doszedłem do Nononu, a po jakim
ś
czasie i do Loru.
Tumitak zako
ń
czył opowie
ść
, a tłum znowu zacz
ą
ł wznosi
ć
okrzyki rado
ś
ci. Wiwaty
wzmagały si
ę
, a ich echo odbijało si
ę
od
ś
cian, a
ż
cały plac d
ź
wi
ę
czał jak pot
ęż
ny dzwon.
- Wielki jest Tumitak, syn Loru! - krzyczeli. - Wielki jest Tumitak, zabójca szylków! - A
Tumitak skrzy
ż
ował ramiona na piersiach i napawał si
ę
chwał
ą
zapomniawszy na chwil
ę
,
ż
e
jego misja polegała na udowodnieniu,
ż
e nie trzeba nadludzkich sił, by zabi
ć
szylka.
Po jakim
ś
czasie tłum ucichł i dał si
ę
znowu słysze
ć
głos Datty.
- Lorianie. - zawołał wódz. - Przez wiele, wiele lat ludzie z Jakry toczyli bezustann
ą
wojn
ę
z mieszka
ń
cami Loru. Dzi
ś
ta wojna si
ę
ko
ń
czy. Dzi
ś
poznali
ś
my Lorianina, który przerasta
ka
ż
dego z Jakran, dlatego te
ż
nie b
ę
dziemy wi
ę
cej walczy
ć
z Lorem. Aby za
ś
udowodni
ć
,
ż
e
mówi
ę
prawd
ę
, oto Datto składa wiernopodda
ń
czy hołd Tumitakowi! Znowu rozległy si
ę
wiwaty, po czym wyst
ą
pił Nenapus.
- Dobrze uczyniłe
ś
, Datto - powiedział. - Zaprawd
ę
, je
ś
li istnieje wódz wodzów, to jest nim
Tumitak. W przeszło
ś
ci nie było wielkich wa
ś
ni mi
ę
dzy Lorem i Nononem, tote
ż
nasza historia
jest inna. Mówi ona bowiem,
ż
e w dawnych czasach ludy Loru i Nononu stanowiły jeden
naród. Słyszeli
ś
my o dniach wielkiego wodza Empitata, który panował... - w tym miejscu
Datto, w
ś
ciekły, szepn
ą
ł mu co
ś
do ucha i Nono
ń
czyk zaczerwienił si
ę
, ale po chwili podj
ą
ł:
- Lecz do
ść
tego. Wystarczy powiedzie
ć
,
ż
e równie
ż
Nenapus składa hołd Tumitakowi,
wodzowi wodzów i wodzowi Nononu.
Znowu zerwały si
ę
brawa, a po chwili przemówił znów Datto. Czy nie przystoi, zapytał
marszcz
ą
c gniewnie czoło, aby Lorianie równie
ż
uznali Tumitaka za wodza, tym samym
czyni
ą
c go królem wszystkich dolnych korytarzy? Lorianie wznie
ś
li radosny okrzyk, a potem
przemówił Tagivos, najstarszy spo
ś
ród lekarzy.
- Mieszka
ń
cy Loru maj
ą
nieco inny system władzy ni
ż
Nono
ń
czycy i Jakranie - powiedział.
- Nie mieli
ś
my wodza od wielu lat. Jednak
ż
e pomysł zjednoczenia trzech miast uwa
ż
am za
dobry, tote
ż
zwołam posiedzenie Rady, która o tym postanowi.
Wkrótce zebrała si
ę
Rada pod przewodnictwem Tagivosa, Tumloka i starego Sidangi; po
pewnym czasie oznajmili oni,
ż
e zgodzili si
ę
co do uznania Tumitaka równie
ż
wodzem Loru.
I tak po
ś
ród wiwatów okrzykni
ę
to Tumitaka wodzem wszystkich dolnych korytarzy.
Datto i jego olbrzymi bratanek Torp, najwy
ż
si spo
ś
ród Jakran, byli w
ś
ród pierwszych,
którzy zaprzysi
ę
gli wierno
ść
Tumitakowi. Nast
ę
pnie przyj
ą
ł on hołd od Sidangi, Tagivosa i
innych Lorian. Młodzie
ń
ca przepełniło dziwne uczucie, gdy dotykał miecza ojca i słuchał słów
jego przysi
ę
gi, lecz zachował powag
ę
, traktuj
ą
c Tumloka na równi z innymi Lorianami a
ż
do
zako
ń
czenia ceremonii. Wtedy poprosił o uwag
ę
.
- Przyjaciele z dolnych korytarzy - zacz
ą
ł. - Nowy dzie
ń
za
ś
witał dzi
ś
ludzko
ś
ci. Min
ę
ło
ponad trzydzie
ś
ci lat od czasu, gdy wojna zawitała do tych korytarzy, i w ci
ą
gu tych lat ludzie
prawie zapomnieli sztuki wojennej. ¯ yli
ś
my w gnu
ś
nym pokoju, podczas gdy ponad nami
wrogowie ludzko
ś
ci ro
ś
li w pot
ę
g
ę
. Uznaj
ą
c mnie za wodza musicie zerwa
ć
z tym gnu
ś
nym
pokojem i rozpocz
ąć
ż
ycie wypełnione działaniem. Zbyt wiele widziałem, by pozwoli
ć
wam
gnu
ś
nie
ć
w najgł
ę
bszych korytarzach. Poprowadz
ę
was do walki z dzikusami z mrocznych
korytarzy, aby zawładn
ąć
tymi lochami i wypełni
ć
je
ś
wiatłem, które jeszcze gdzieniegdzie
płonie.
A gdy pokonamy tych dzikusów - mówił dalej - powiod
ę
was przeciwko grubym Estetom,
by wam pokaza
ć
, co znaczy prawdziwe pi
ę
kno w
ż
yciu człowieka. A nadejdzie jeszcze czas,
je
ś
li Najwy
ż
szy pozwoli,
ż
e poprowadz
ę
was przeciwko samym szylkom, bowiem to, czego
dokonałem, jest w granicach mo
ż
liwo
ś
ci ka
ż
dego człowieka.
A je
ś
li kto
ś
uwa
ż
a,
ż
e cel, jaki wam postawiłem, jest nieosi
ą
galny, niechaj przemówi
teraz.
Znowu zerwały si
ę
okrzyki, które z ka
ż
d
ą
chwil
ą
nabierały mocy i odbijały si
ę
od
ś
cian
wielkiego placu. W tej chwili podniecenia i entuzjazmu nie było ani jednego człowieka w tym
tłumie, który by nie czuł,
ż
e i on mo
ż
e zabi
ć
szylka.
A gdy tak wszyscy wiwatowali i
ś
piewali popadaj
ą
c w stan zbiorowej euforii, Tumitak
zszedł z kamienia i oddalił si
ę
w kierunku domu.
??
??
??
??