Tanner Charles Tumitak 01 Tumitak z Podziemnych korytarzy

background image

CHARLES R. TANNER




Tumitak z podziemnych korytarzy
tłum. Wiktor Bukato


O AUTORZE

Fantastyka naukowa jako gatunek literacki zrobiła fantastyczn

ą

karier

ę

. Powstaj

ą

kluby

miło

ś

ników tego gatunku, coraz wi

ę

cej osób czyta t

ę

literatur

ę

, kolekcjonuje i zdobywa o niej

wiedz

ę

.

Je

ś

li chodzi o ameryka

ń

sk

ą

literatur

ę

fantastyczno-naukow

ą

, jedn

ą

z najbardziej licz

ą

cych

si

ę

na tym rynku, zainteresowanie czytelników, a szczególnie ich wiedza na ten temat si

ę

gaj

ą

wstecz przede wszystkim do tak zwanego “Złotego Wieku" SF przypadaj

ą

cego na okres mniej

wi

ę

cej od roku 1938 - kiedy to John Campbell zastał redaktorem naczelnym czasopisma

“Astounding Stories", nadaj

ą

c ton temu nurtowi twórczo

ś

ci literackiej i niejako go promuj

ą

c -

do lat pi

ęć

dziesi

ą

tych, kiedy to na ten teren wkroczyły inne magazyny.

Lata dwudzieste i trzydzieste naszego wieku pozostaj

ą

w cieniu. A przecie

ż

warto

pami

ę

ta

ć

,

ż

e zanim zabłysły gwiazdy pierwszej wielko

ś

ci, jak A. E. Van Vogt, Robert A.

Heinlein, Isaac Asimov i Theodore Sturgeon, istnieli i pisali inni autorzy, których wkładu w to
dzieło nie sposób pomin

ąć

.

Jednym z nich jest wła

ś

nie Charles R. Tanner (1896-1954), który zadebiutował

opowiadaniem “The Color of Space" w roku 1930. Pisał pó

ź

niej jeszcze wiele, głównie

opowiada

ń

, czy mo

ż

e nawet króciutkich powie

ś

ci, publikuj

ą

c je wył

ą

cznie w magazynach SF.

Najbardziej znany jest cykl opiewaj

ą

cy przygody młodego

ś

miałka Tumitaka,

ż

yj

ą

cego w

czasach, kiedy ludzko

ść

została zepchni

ę

ta pod ziemi

ę

przez naje

ź

d

ź

ców z Wenus. Tumitak

swoimi bohaterskimi czynami przypomina ludziom o ich wła

ś

ciwym miejscu na Ziemi i ich

godno

ś

ci, budz

ą

c w nich odwag

ę

i ch

ęć

czynu.

Dwa pierwsze opowiadania z tego cyklu: “Tumitak z podziemnych korytarzy" (Tumithak oj
the Corridors) i “Tumitak na powierzchni Ziemi" (Tumithak in Shawm) zamie

ś

cił Isaac Asimov

w swojej antologii zatytułowanej “Przed Złotym Wiekiem". Przedstawiamy je miło

ś

nikom

fantastyki po raz pierwszy w polskim przekładzie w dwóch kolejnych zeszytach.

ROZDZIA£ I

Dopiero w ci

ą

gu ostatnich kilku lat archeologia poczyniła post

ę

py, które pozwoliły na

wst

ę

pne oceny zdumiewaj

ą

cych osi

ą

gni

ęć

nauki naszych przodków przed Wielk

ą

Inwazj

ą

.

Szczególnie obfitym

ź

ródłem wiedzy na temat ich

ż

ycia były ruiny Londynu i Nowego Jorku.

Wiadomo ju

ż

,

ż

e nasi przodkowie posiedli tajemnic

ę

latania oraz znajomo

ść

chemii i

elektryczno

ś

ci przewy

ż

szaj

ą

c

ą

nasz

ą

; istniej

ą

nawet pewne dowody,

ż

e prze

ś

cign

ę

li nas w

medycynie i pewnych sztukach pi

ę

knych. Bior

ą

c ich cywilizacj

ę

jako cało

ść

, mo

ż

na mie

ć

niejakie w

ą

tpliwo

ś

ci, czy do

ś

cign

ę

li

ś

my ich w wiedzy ogólnej.

Do czasu Inwazji odkrywali tajemnice przyrody, jak si

ę

zdaje, stale, w regularnym

post

ę

pie geometrycznym, i mamy uzasadnione powody, by s

ą

dzi

ć

,

ż

e to wła

ś

nie mieszka

ń

cy

Ziemi pierwsi rozwi

ą

zali problem lotów mi

ę

dzyplanetarnych. Powie

ś

ci pisane przez autorów

zajmuj

ą

cych si

ę

tym okresem

ś

wiadcz

ą

o zainteresowaniu, jakie dzisiejszy człowiek przejawia

wobec tak zwanego Złotego Wieku.
Niniejsza opowie

ść

nie dotyczy wszak

ż

e ani dni Inwazji, ani

ż

ycia w Złotym Wieku przed

ni

ą

. Mówi ona o owej pół mitycznej, pół historycznej postaci, Tumitaku z Loru, pierwszym

człowieku, jak głosi legenda, który zbuntował si

ę

przeciwko dzikim szylkom. Cho

ć

brak

jeszcze wielu faktów, niedawne badania lochów i korytarzy rzuciły wiele

ś

wiatła na dot

ą

d

niejasne fragmenty

ż

ycia tego bohatera. Pewne ju

ż

jest,

ż

e

ż

ył on i walczył naprawd

ę

, lecz bez

w

ą

tpienia nie dokonał tych cudów, które przypisuje mu legenda.

Wiadomo na przykład,

ż

e

ż

ycie jego nie trwało dwie

ś

cie pi

ęć

dziesi

ą

t lat, jak mu to

przypisuj

ą

;

ż

e mitem jest jego nadludzka siła i niewra

ż

liwo

ść

na promienie szylków. Równie

w

ą

tpliwa jest opowie

ść

o zniszczeniu przez niego sze

ś

ciu miast.

Jednak wiedza o jego

ż

yciu pogł

ę

bia si

ę

w miar

ę

, jak tracimy zaufanie do legend.

Nadszedł czas, gdy mo

ż

emy poj

ąć

, niestety jeszcze mgli

ś

cie, ale za to z bardziej racjonalnego

punktu widzenia, prawd

ą

o jego czynach. Tak wi

ę

c celem niniejszej opowie

ś

ci jest próba

zracjonalizowania i wła

ś

ciwego umieszczenia w tle historycznym wczesnej młodo

ś

ci wielkiego

background image

bohatera, który w imieniu ludzko

ś

ci targn

ą

ł si

ę

pierwszy na bestie wenusja

ń

skie, trzymaj

ą

ce

cał

ą

Ziemi

ę

w niewoli...



Długi, pos

ę

pny korytarz ci

ą

gn

ą

ł si

ę

, jak okiem si

ę

gn

ąć

. Wysoki na pi

ę

tna

ś

cie stóp i

równie szeroki, prowadził prosto, bez ko

ń

ca, a jego brunatne, szkliste

ś

ciany cechowała

niezmienna jednostajno

ść

. Wzdłu

ż

ś

rodkowej linii stropu ukazywały si

ę

co jaki

ś

czas du

ż

e

lampy, płaskie płyty zimnego, białego

ś

wiatła, które płon

ę

ło od wieków, nie wymagaj

ą

c

ż

adnych zabiegów. W takich samych odst

ę

pach w

ś

cianach bocznych widniały gł

ę

boko

wyci

ę

te otwory drzwiowe, zawieszone szorstk

ą

tkanin

ą

workow

ą

; na progach zna

ć

było

ś

lady

stóp pozostawione tam przez minione pokolenia. Monotonii tego widoku nie m

ą

ciło nic - poza

kilkoma miejscami, gdzie korytarz krzy

ż

ował si

ę

z innym korytarzem, równie nieciekawym.

Korytarz wcale nie był pusty. Tu i tam na całej długo

ś

ci pojawiały si

ę

pojedyncze postacie

m

ęż

czyzn, w wi

ę

kszo

ś

ci o niebieskich oczach i rudych włosach. Odziani byli w niewyszukane

zgrzebne szaty,

ś

ci

ą

gni

ę

te w talii szerokimi pasami o wielu kieszeniach i olbrzymich klamrach.

Znajdowało si

ę

tam równie

ż

kilka kobiet, które ró

ż

niły si

ę

od m

ęż

czyzn długo

ś

ci

ą

włosów i

szat. Wszyscy poruszali si

ę

jakby ukradkiem - cho

ć

bowiem min

ę

ło wiele lat od czasu, gdy

ostatnio widziano Strach, nawyki setek pokole

ń

niełatwo odrzuci

ć

. Tak wi

ę

c korytarz, ludzie,

ich odzienie, a nawet zwyczaje tworzyły pos

ę

pn

ą

monotoni

ę

.

Gdzie

ś

z gł

ę

bi, spod korytarza, dochodził miarowy stukot i warkot jakiej

ś

gigantycznej

machiny; rozlegał si

ę

nieprzerwanie towarzysz

ą

c

ż

yciu tych ludzi, tak

ż

e ju

ż

nikt nie zwracał

na

ń

uwagi. A mimo to ów stukot przytłaczał ich, przenikał ich umysły i swoim miarowym

rytmem oddziaływał na wszystko, co robili.
Zdawało si

ę

,

ż

e jedna cz

ęść

pomieszczenia jest bardziej ucz

ę

szczana ni

ż

inne.

ś

wiatła

płon

ę

ły tu ja

ś

niej, tkaniny okrywaj

ą

ce drzwi były czystsze i nowsze; kr

ę

ciło si

ę

tu tak

ż

e wi

ę

cej

ludzi. Wchodzili i wychodzili ukradkiem z drzwi, niczym pomykaj

ą

ce króliki.

Z boku w drzwiach ukazały si

ę

postacie chłopca i dziewczyny w wieku około czternastu

lat. Jak na dzieci byli wyj

ą

tkowo wysokiego wzrostu, cho

ć

ich niedojrzało

ść

wydawała si

ę

oczywista. Oni równie

ż

, jak i starsi, mieli niebieskie oczy, a ich cer

ę

znamionował odwieczny

brak

ś

wiatła słonecznego i nieustanne działanie promieni

ś

wiateł korytarzy. W ich zachowaniu

była jaka

ś

ś

miało

ść

i

ż

wawo

ść

sprawiaj

ą

ca, ze wielu mieszka

ń

ców korytarzy na ich widok

marszczyło brwi z dezaprobat

ą

. Najwyra

ź

niej starsi uwa

ż

ali,

ż

e młode pokolenie zmierza

szybko do samounicestwienia. Nie było w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e pr

ę

dzej czy pó

ź

niej ta

ś

miało

ść

i

hała

ś

liwo

ść

sprowadzi Strach z Powierzchni.

Lecz młodzi, doskonale oboj

ę

tni wobec tak wyra

ź

nej dezaprobaty, kontynuowali swój

marsz. Skr

ę

cili z głównego korytarza w inny, słabiej o

ś

wietlony, a przeszedłszy nim prawie

mil

ę

, skr

ę

cili w jeszcze inny. Przej

ś

cie, w którym si

ę

teraz znale

ź

li, było w

ą

skie i wyra

ź

nie pi

ę

ło

si

ę

w gór

ę

. Nie było tu zupełnie nikogo, a gruba warstwa kurzu, pokrywaj

ą

ca korytarz, oraz

opłakany stan

ś

wiateł dowodziły,

ż

e dawno ju

ż

nikt tu nie mieszkał. Liczne otwory drzwiowe

pozbawione były zasłon, które skrywały wn

ę

trza zamieszkałych pomieszcze

ń

w wi

ę

kszych

korytarzach. Zamiast tego w wielu drzwiach wisiały kotary paj

ę

czyn pokrytych pyłem. W miar

ę

jak młodzi posuwali si

ę

dalej, dziewczyna przybli

ż

ała si

ę

do chłopca, ale poza tym nie

zdradzała innych oznak boja

ź

ni. Po pewnym czasie przej

ś

cie stało si

ę

jeszcze bardziej strome

i wreszcie ko

ń

czyło si

ę

ś

lep

ą

ś

cian

ą

. Młodzi usiedli na rumowisku pokrywaj

ą

cym dno

korytarza i po chwili zacz

ę

li rozmawia

ć

ś

ciszonym głosem.

- Wiele lat musiało upłyn

ąć

od czasu, gdy mieszkali tu ludzie - rzekła cicho dziewczyna. -

Mo

ż

e znajdziemy co

ś

bardziej cennego, co pozostawili opuszczaj

ą

cy ten korytarz.

- My

ś

l

ę

,

ż

e Tumitak łudzi si

ę

tylko mówi

ą

c nam o mo

ż

liwo

ś

ci znalezienia skarbów w tych

przej

ś

ciach - odrzekł chłopiec. - Bez w

ą

tpienia byli tu ju

ż

inni przed nami.

- Tumitak powinien ju

ż

tu by

ć

- powiedziała po chwili dziewczyna. - Czy my

ś

lisz,

ż

e

przyjdzie? - Daremnie starała si

ę

przebi

ć

wzrokiem ciemno

ść

panuj

ą

c

ą

w dole korytarza.

- Oczywi

ś

cie,

ż

e przyjdzie, Tepro. Czy Tumitak kiedykolwiek nie dotrzymał słowa, kiedy

si

ę

umawiał?

- Ale przyj

ść

tu samotnie! - zaprotestowała Tepra - Umarłabym ze strachu, Nikadurze,

gdyby ciebie tu nie było.
- Nie ma wła

ś

ciwie

ż

adnego niebezpiecze

ń

stwa - odrzekł. - Ludzie z Jakry nie mogliby tu

doj

ść

nie przechodz

ą

c przez główny korytarz. A wiele lat ju

ż

min

ę

ło od czasu, gdy kraina Lor

widziała szylka.
- Dziadek Konak raz widział szylka - przypomniała mu Tepra.
- Tak, ale nie tu, w Lorze. Widział go w Jakrze wiele lat temu, gdy walczył z Jakrariami
jako młody wojownik. Przypomnij sobie,

ż

e Lorianie odnie

ś

li zwyci

ę

stwo i wygnali Jakran z ich

miasta do korytarzy dalej poło

ż

onych. I nagle wybuchł ogie

ń

i panika i pojawiła si

ę

banda

szylków. Dziadek Konak widział tylko jednego i ten jeden o mało go nie schwycił, ledwie

background image

dziadek unikn

ą

ł. - Nikadur u

ś

miechn

ą

ł si

ę

. - Jest to pi

ę

kna opowie

ść

, ale na poparcie jej

prawdziwo

ś

ci mamy tylko słowo dziadka Konaka.

- Ale

ż

Nikadurze... - zacz

ę

ła dziewczyna. Przerwał jej szelest dochodz

ą

cy z pokrytych

paj

ę

czyn

ą

odrzwi. W mgnieniu oka dwoje młodych zerwało si

ę

na równe nogi. Pop

ę

dzili zdj

ę

ci

strachem w dół korytarza nie ogl

ą

daj

ą

c si

ę

za siebie, zupełnie nie

ś

wiadomi pojawienia si

ę

trzeciej osoby, młodzie

ń

ca, który wyszedł z drzwi i oparty teraz o

ś

cian

ę

z ironicznym

u

ś

miechem na twarzy obserwował ich ucieczk

ę

.

Na pierwszy rzut oka wydawało si

ę

,

ż

e ów młodzieniec niczym si

ę

nie ró

ż

ni od innych

mieszka

ń

ców korytarzy. Te same rude włosy i biała, przezroczysta skóra, ta sama prosta

szata i ogromny pas. Lecz uwa

ż

ne oko dostrzegłoby w szerokim,

ś

miałym czole, w

ą

skim,

zakrzywionym nosie i bystrych oczach znamiona owej wielko

ś

ci, która pewnego dnia miała

sta

ć

si

ę

jego udziałem.

Młody człowiek obserwował przez chwil

ę

ucieczk

ę

przyjaciół, lecz zaraz cicho zagwizdał.

Tepra natychmiast si

ę

zatrzymała i odwróciła, a widz

ą

c posta

ć

przybysza zawołała na

Nikadura. Chłopiec przystan

ą

ł równie

ż

i oboje, mocno zawstydzeni, zawrócili.

- Przestraszyłe

ś

nas, Tumitaku - powiedziała dziewczyna z wyrzutem w głosie. - Co

takiego robiłe

ś

w tamtym pomieszczeniu? Nie bałe

ś

si

ę

tam wej

ść

samotnie?

- Nie ma tam nic, czego miałbym si

ę

ba

ć

- odrzekł dumnie Tumitak. - Cz

ę

sto

penetrowałem te korytarze i mieszkania i nie spotkałem tu jeszcze

ż

adnej

ż

ywej istoty, poza

paj

ą

kami i nietoperzami. Szukałem zapomnianych rzeczy - mówił dalej i nagle zabłysły mu

oczy. - I popatrzcie! Znalazłem ksi

ąż

k

ę

! - Si

ę

gn

ą

wszy za pazuch

ę

wyci

ą

gn

ą

ł zdobycz i dumnie

zaprezentował j

ą

towarzyszom.

- To stara ksi

ąż

ka - powiedział. - Widzicie?

Z pewno

ś

ci

ą

była to stara ksi

ąż

ka. Okładki ju

ż

nie miała, brakowało wi

ę

kszo

ś

ci kart, a

pozostałe, cienkie arkusze metalu, z których ksi

ę

ga si

ę

składała, zaczynały utlenia

ć

si

ę

na

brzegach. Bez w

ą

tpienia ksi

ąż

ka ta le

ż

ała zapomniana przez wieki.

Nikadur i Tepra przygl

ą

dali si

ę

jej z nabo

ż

n

ą

czci

ą

, tak

ą

sam

ą

, jak

ą

odczuwa ka

ż

dy

niepi

ś

mienny wobec tajemnicy magicznych czarnych znaczków słu

żą

cych do wyra

ż

ania my

ś

li.

Tumitak jednak umiał czyta

ć

. Był synem Tumloka, jednego z mistrzów

ż

ywno

ś

ci, którzy

strzegli tajemnicy przygotowywania syntetycznego po

ż

ywienia, stanowi

ą

cego podstaw

ę

diety

mieszka

ń

ców korytarzy. Owi mistrzowie

ż

ywno

ś

ci, podobnie jak lekarze, mistrzowie

o

ś

wietlenia i energii przechowali wiele tajemnic wiedzy przodków. Najwa

ż

niejsz

ą

z nich była

bardzo przydatna umiej

ę

tno

ść

czytania, a poniewa

ż

Tumitak miał pój

ść

w

ś

lady ojca, Tumlok

wcze

ś

nie wyuczył go tej cudownej sztuki.

Gdy wi

ę

c młodzi potrzymali ksi

ę

g

ę

w r

ę

kach, przyjrzeli si

ę

jej dokładnie, w zadumie,

zacz

ę

li błaga

ć

Tumitaka, by im j

ą

przeczytał. Nieraz ju

ż

słuchali z oczami szeroko otwartymi

ze zdumienia, jak czytał im z tych cennych ksi

ą

g znajduj

ą

cych si

ę

w posiadaniu mistrzów

ż

ywno

ś

ci; nigdy te

ż

nie pomin

ę

li okazji, by

ś

ledzi

ć

czarodziejski proces przemiany

dziwacznych znaczków na metalowych arkuszach w d

ź

wi

ę

ki i zdania.

Tumitak odpowiedział u

ś

miechem na ich natarczywo

ść

, a nast

ę

pnie, sam w skryto

ś

ci

ducha ciekaw jak oni, co zawiera dawno zapomniana ksi

ę

ga, gestem nakazał im usi

ąść

na

ziemi i otwarłszy ksi

ąż

k

ę

zacz

ą

ł czyta

ć

:

- “Manuskrypt Dawona Starrosa spisany w Pitmouth dwudziestego drugiego dnia
Miesi

ą

ca Sło

ń

ca, w 161 roku od dnia Inwazji, lub te

ż

według starego porz

ą

dku - w roku 3218

n.e."
Tumitak przerwał.
- To rzeczywi

ś

cie stara ksi

ą

ga - szepn

ą

ł z przej

ę

ciem Nikadur, a Tumitak skin

ą

ł głow

ą

.

- Prawie dwa tysi

ą

ce lat! - odrzekł. - Ciekawe, co to znaczy: rok 3218 n.e.

Zastanawiał si

ę

nad tym przez chwil

ę

, a nast

ę

pnie podj

ą

ł czytanie.

- “Teraz jestem ju

ż

stary, lecz komu

ś

, kto tak jak ja pami

ę

ta dni, gdy m

ęż

owie mieli

jeszcze odwag

ę

walczy

ć

, gorzki jest widok upadku naszego rodzaju.

W

ś

ród m

ęż

ów dzisiejszej doby utwierdza si

ę

beznadziejny przes

ą

d,

ż

e człowiek nie jest w

stanie pokona

ć

szylków, a co wi

ę

cej,

ż

e nie wolno mu podejmowa

ć

z nimi walki. Chc

ą

c

sprzeciwi

ć

si

ę

temu przes

ą

dowi autor słów niniejszych spisał histori

ę

podboju Ziemi w nadziei,

ż

e kiedy

ś

w przyszło

ś

ci nadejdzie człowiek, który znajdzie do

ść

odwagi, by stawi

ć

czoło tym,

którzy opanowali ludzko

ść

. W nadziei,

ż

e ów człowiek si

ę

pojawi, spisano t

ę

histori

ę

, aby

poznał stworzenia, z którymi ma walczy

ć

.

Uczeni, którzy opowiadaj

ą

o dniach przed Inwazj

ą

, mówi

ą

nam,

ż

e kiedy

ś

człowiek

niewiele ró

ż

nił si

ę

od zwierz

ę

cia. Przez tysi

ą

ce lat stopniowo wspinał si

ę

ku cywilizacji, ucz

ą

c

si

ę

sztuki

ż

ycia, a

ż

wzi

ą

ł we władanie cały

ś

wiat.

Poznał tajemnic

ę

produkcji

ż

ywno

ś

ci z elementarnych składników, nauczył si

ę

na

ś

ladowa

ć

ż

yciodajne

ś

wiatło sło

ń

ca; jego wielkie statki powietrzne

ś

migały w atmosferze

równie swobodnie, jak statki wodne

ś

migały po morzu. Cudowne promienie dezintegratora

background image

unicestwiały góry otwieraj

ą

c drog

ę

kanałom, którymi płyn

ę

ła z oceanu woda zamieniaj

ą

c

pustynie w naj

ż

y

ź

niejsze obszary. Od bieguna do bieguna rosły pot

ęż

ne miasta i od bieguna

do bieguna władza człowieka była niepodwa

ż

alna.

Od tysi

ę

cy lat ludzie toczyli ze sob

ą

spory, a ziemie pustoszyły wielkie wojny, a

ż

w ko

ń

cu

cywilizacja osi

ą

gn

ę

ła stadium, w którym wszystkie wojny wygasły. Na Ziemi nastała wielka era

pokoju; człowiek opanował zarówno morze jak i l

ą

d, i pocz

ą

ł spogl

ą

da

ć

ku innym

ś

wiatom

obiegaj

ą

cym Sło

ń

ce, zastanawiaj

ą

c si

ę

, czy i tych

ś

wiatów nie mógłby zdoby

ć

.

Wiele min

ę

ło wieków, nim do

ść

si

ę

nauczył, by podj

ąć

poprzez otchłanie Kosmosu.

Trzeba było znale

źć

sposób unikania niezliczonych meteorów wypełniaj

ą

cych przestworza

mi

ę

dzy planetami. Trzeba było znale

źć

sposób izolowania statku przed

ś

mierciono

ś

nymi

promieniami kosmicznymi. Wydawało si

ę

,

ż

e gdy pokonano jedn

ą

trudno

ść

, na jej miejscu

wyrastała inna. Ale po kolei porozwi

ą

zywano wszystkie problemy pi

ę

trz

ą

ce si

ę

przed lotami

mi

ę

dzyplanetarnymi, i w ko

ń

cu naszedł dzie

ń

, gdy pot

ęż

ny pojazd długo

ś

ci setek stóp czekał

gotów do skoku w Kosmos, gotów bada

ć

inne

ś

wiaty".

Tumitak znowu przerwał czytanie.
- To musi by

ć

cudowna tajemnica - powiedział. - Wydaje mi si

ę

,

ż

e czytam jakie

ś

słowa,

lecz nie rozumiem ich znaczenia. Kto

ś

wybiera si

ę

na jak

ąś

wypraw

ę

, i to wszystko, co mog

ę

poj

ąć

. Czy mam czyta

ć

dalej?

- Tak, tak! - zakrzykn

ę

li oboje razem, podj

ą

ł wi

ę

c lektur

ę

: “Wyprawa wyruszyła pod

dowództwem człowieka nazwiskiem Henryk Sudivan; tylko on jeden powrócił do

ś

wiata ludzi,

by opowiedzie

ć

o strasznych przygodach, jakie prze

ż

yli na Wenus, planecie, ku której

pod

ąż

yli.

Podró

ż

na Wenus zako

ń

czyła si

ę

powodzeniem i upłyn

ę

ła w spokoju. Mijał tydzie

ń

za

tygodniem, podczas gdy owa Gwiazda Wieczorna, jak nazywali j

ą

ludzie, stawała si

ę

coraz

ja

ś

niejsza i wi

ę

ksza. Statek spisywał si

ę

bez zarzutu i cho

ć

podró

ż

trwała długo jak dla tych,

którzy przywykli przemierza

ć

oceany w ci

ą

gu jednej nocy, czas im si

ę

nie dłu

ż

ył. Nadszedł

dzie

ń

, gdy przelecieli wreszcie nad nizinami i szerokimi dolinami Wenus, pod g

ę

st

ą

zasłon

ą

z

chmur, która wiecznie skrywa powierzchni

ę

planety przed Sło

ń

cem; dziwili si

ę

wówczas

wielkim miastom i innym

ś

ladom cywilizacji widocznym na całej powierzchni Wenus.

Zawisn

ą

wszy na jaki

ś

czas nad jednym z wielkich miast, Ziemianie nast

ę

pnie wyl

ą

dowali,

powitani przez dziwne inteligentne istoty, które władały planet

ą

, te same, które dzi

ś

znamy pod

nazw

ą

szylków. Szylki uznały ich za półbogów i oddały im cze

ść

, lecz Sudivan i jego

towarzysze, wierni synowie najszlachetniejszych rodów ziemskich, nie poni

ż

yli si

ę

do tego, by

hołd taki przyj

ąć

. Kiedy wyuczyli si

ę

j

ę

zyka szylków, szczerze przyznali si

ę

, kim s

ą

i sk

ą

d

pochodz

ą

.

Zdumienie szylków nie miało granic. Były znacznie bardziej ni

ż

ludzie zaawansowane w

technice; ich znajomo

ść

elektryczno

ś

ci i chemii była równa ziemskiej, lecz o astronomii i

naukach jej pokrewnych nie miały poj

ę

cia, uwi

ę

zione pod wieczn

ą

kopuł

ą

chmur, która

skrywała przed nimi widok Kosmosu. Nie

ś

niły nigdy,

ż

e mog

ą

istnie

ć

inne

ś

wiaty poza tym,

który znały. Z najwi

ę

ksz

ą

trudno

ś

ci

ą

przybysze zdołali im wytłumaczy

ć

,

ż

e opowie

ść

Sudivana

jest prawdziwa.
Gdy jednak udało si

ę

przekona

ć

szylków, ich postawa zmieniła si

ę

całkowicie. Nie były ju

ż

uni

ż

one ani przyjazne. Podejrzewały,

ż

e ludzie przybyli po to, aby je podbi

ć

, i postanowiły

pokona

ć

ich t

ą

sam

ą

broni

ą

. Wy

ż

sze uczucia ludzkie były im niedost

ę

pne i dlatego nie

potrafiły wyobrazi

ć

sobie przyjacielskiej wizyty obcych przybyszów z innego

ś

wiata.

Ziemianie znale

ź

li si

ę

wkrótce zamkni

ę

ci w wielkiej metalowej wie

ż

y, o wiele mil od swego

pojazdu kosmicznego. W chwili nieuwagi jeden z towarzyszy Sudivana zdradził,

ż

e pojazd ten

jest jak dot

ą

d jedynym tego rodzaju statkiem, i szylki postanowiły wykorzysta

ć

ten fakt, by od

razu rozpocz

ąć

podbój Ziemi.

Natychmiast wzi

ę

ły w posiadanie statek Ziemian i ogarni

ę

te t

ą

jedno

ś

ci

ą

celów tak

charakterystyczn

ą

dla szylków - a której tak brakuje ludziom - od razu rozpocz

ę

ły budow

ę

poka

ź

nej liczby podobnych maszyn. Na całej planecie huczały wielkie fabryki i kiedy Ziemia

oczekiwała trumfalnego powrotu swych badaczy, dzie

ń

jej zagłady coraz hardziej si

ę

zbli

ż

ał.

Lecz Sudivan i inni zamkni

ę

ci w wie

ż

y Ziemianie nie poddawali si

ę

rozpaczy. Raz po raz

próbowali ucieczki i nie ma w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e szylki wybiłyby ich co do jednego, gdyby nie łudziły

si

ę

nadziej

ą

,

ż

e wyci

ą

gn

ą

z ludzi jeszcze jakie

ś

informacje. I otó

ż

ten jeden raz szylki były w

ę

dzie: nale

ż

ało zabi

ć

wszystkich Ziemian, bez wyj

ą

tku, na tydzie

ń

bowiem przed terminem

odlotu wielkiej floty szylków Sudivanowi i kilkunastu jego towarzyszom udało si

ę

uciec.

Ryzykuj

ą

c

ż

yciem skierowali si

ę

ku miejscu, gdzie znajdował si

ę

ich pojazd kosmiczny.

Mo

ż

na sobie wyobrazi

ć

niebezpiecze

ń

stwa tej w

ę

drówki cho

ć

by przez u

ś

wiadomienie sobie,

ż

e na Wenus, to jest po jej zamieszkałej stronie, trwa wieczny dzie

ń

. Nie było nocy, która

mogłaby ich ukry

ć

. W ko

ń

cu jednak dotarli do statku strze

ż

onego ledwie przez par

ę

nie

uzbrojonych szylków. Walka, która rozgorzała, winna przej

ść

do historii ludzko

ś

ci, aby

background image

dostarcza

ć

jej natchnienia na przyszło

ść

. Z bitwy nie wyszedł

ż

ywy ani jeden szylk, a spo

ś

ród

ludzi pozostało zaledwie siedmiu, którzy mieli stanowi

ć

załog

ę

statku w powrotnej podró

ż

y na

Ziemi

ę

.

Przez wiele tygodni pot

ęż

ny pojazd w kształcie pocisku mkn

ą

ł przez olbrzymi

ą

pustk

ę

Kosmosu, a

ż

w ko

ń

cu wyl

ą

dował na Ziemi. Przy

ż

yciu pozostał jedynie Sudivan; pozostali

ulegli jakiej

ś

nie znanej chorobie, zarazili si

ę

od szylków.

Lecz Sudiyan prze

ż

ył i

ż

ył jeszcze długo, by ostrzec

ś

wiat przed szylkami. W obliczu

nagłego zagro

ż

enia Ziemianie mieli tylko tyle czasu, aby przedsi

ę

wzi

ąć

najkonieczniejsze

ś

rodki obronne. Natychmiast rozpocz

ę

to budow

ę

olbrzymich jaski

ń

i korytarzy podziemnych z

zamiarem stworzenia wielkich podziemnych miast, w których ludzie mogliby si

ę

schroni

ć

i z

których mogliby atakowa

ć

wroga. Nim jednak prace zacz

ę

ły si

ę

na dobre, przybyły szylki i

rozgorzała wojna.
Nigdy przedtem - gdy człowiek

ś

cierał si

ę

z człowiekiem - nie

ś

niono o takiej wojnie. Szylki

nadleciały milionami; ocenia si

ę

,

ż

e w inwazji wzi

ę

ło udział pełne dwie

ś

cie tysi

ę

cy statków

kosmicznych. Przez wiele dni ludzie powstrzymywali szylki przed zdobyciem przyczółka na
powierzchni Ziemi. Zmuszone do lotu ponad jej powierzchni

ą

zrzucały, gdzie si

ę

dało,

ś

mierciono

ś

ne gazy i materiały wybuchowe.

Ze swych podziemnych korytarzy ludzie słali w gór

ę

olbrzymie ilo

ś

ci gazów, równie

ś

mierciono

ś

nych jak gazy szylków, za

ś

promienie dezintegruj

ą

ce unicestwiały setki pojazdów,

wybijaj

ą

c szylki jak muchy. Z ocalałych statków szylki zrzucały do wykopanych przez ludzi

lochów olbrzymie ilo

ś

ci płon

ą

cych

ś

rodków chemicznych, które pal

ą

c si

ę

gwałtownie

wyczerpywały tlen z jaski

ń

powoduj

ą

c

ś

mier

ć

tysi

ę

cy ludzi.

I nawet pokonani ludzie wdzierali si

ę

w gł

ą

b Ziemi toruj

ą

c sobie drog

ę

swymi cudownymi

dezintegratorami, które roztapiały skał

ę

prawie tak szybko, jak szybko uciekaj

ą

cy zdołali i

ść

powstałym w ten sposób korytarzem. W ko

ń

cu wyparto człowieka z Powierzchni i niezliczone

ę

bowiska korytarzy zryły skorup

ę

ziemsk

ą

na gł

ę

boko

ść

wielu mil. Szylki nie były w stanie

przeby

ć

tych labiryntów i w ten sposób człowiek osi

ą

gn

ą

ł stan wzgl

ę

dnego bezpiecze

ń

stwa.

I tak nast

ą

pił impas.

Powierzchnia stała si

ę

własno

ś

ci

ą

dzikich szylków, za

ś

ę

boko pod nimi, w jaskiniach i

korytarzach, człowiek usiłował utrzyma

ć

resztki cywilizacji. Nie była to równa gra; ludzie

znale

ź

li si

ę

w gorszej sytuacji - zasoby pierwiastków u

ż

ywanych do wytwarzania promieni

dezintegruj

ą

cych stopniowo malały i nie było sposobu, by je odnowi

ć

; nie mo

ż

na było zdoby

ć

ani drewna, ani ró

ż

norodnych odmian ro

ś

lin, na których wspierał si

ę

przemysł; mieszka

ń

cy

jednego zespołu korytarzy nie mieli mo

ż

liwo

ś

ci komunikowania si

ę

z mieszka

ń

cami innego, a

przy tym zawsze do korytarzy wpadały hordy szylków poluj

ą

cych dla sportu na ludzi!

Jedynym, co pozwoliło im w ogóle przetrwa

ć

, była fantastyczna umiej

ę

tno

ść

wytwarzania

syntetycznej

ż

ywno

ś

ci z samej skały.

I stało si

ę

,

ż

e cywilizacja ludzka, o któr

ą

walczono i któr

ą

w ko

ń

cu po wiekach wojen

osi

ą

gni

ę

to, rozpadła si

ę

w kilkana

ś

cie lat. Zdławił j

ą

Strach. Ludzie jak króliki

ż

yli w

podziemnych norach, z czasem odwa

ż

aj

ą

c si

ę

na coraz mniej i przeznaczaj

ą

c coraz wi

ę

cej

czasu i energii na dr

ąż

enie coraz gł

ę

bszych korytarzy. Dzi

ś

wydaje si

ę

,

ż

e ludzko

ść

została

całkowicie podbita. Ponad sto lat

ż

aden człowiek nie odwa

ż

ył si

ę

pomy

ś

le

ć

o powstaniu

przeciwko szylkom, podobnie jak nie do pomy

ś

lenia jest rewolta szczurów przeciwko ludziom.

Nie b

ę

d

ą

c w stanie stworzy

ć

wspólnej władzy, ani nawet porozumiewa

ć

si

ę

z bra

ć

mi w

s

ą

siednich korytarzach, ludzie zbyt łatwo przyj

ę

li swój los - ledwie najwy

ż

szych spo

ś

ród

ni

ż

szych zwierz

ą

t. Podobne paj

ą

kom bestie z Wenus s

ą

panami naszej planety i..."

Na tym r

ę

kopis si

ę

urywał. Chocia

ż

ksi

ę

ga musiała by

ć

znacznie dłu

ż

sza, a to, co z niej

pozostało, stanowiło niewiele wi

ę

cej ni

ż

wst

ę

p do jakiej

ś

pracy na temat

ż

ycia i obyczajów

szylków, to jednak reszty brakowało. Monotonny,

ś

piewny głos Tumitaka ucichł po ostatnim,

nie doko

ń

czonym zdaniu. Na kilka chwil zapadła cisza.

- Jak trudno to poj

ąć

- rzekła Tepra. - Wiem tylko,

ż

e ludzie walczyli z szylkami, jakby to

byli Jakranie.
- Kto mógł wymy

ś

li

ć

tak

ą

histori

ę

? - mrukn

ą

ł Nikadur. - Walka ludzi z szylkami - w głowie

si

ę

nie mie

ś

ci!

Tumitak nie odpowiedział. Przez dłu

ż

szy czas siedział w milczeniu i patrzył na ksi

ę

g

ę

,

jakby nagle ujrzał jakie

ś

ol

ś

niewaj

ą

ce zjawisko.

W ko

ń

cu przemówił.

- Nikadurze, to jest historia! - wykrzykn

ą

ł. - To nie

ż

aden dziwny i nieprawdopodobny twór

fantazji. Co

ś

mi mówi,

ż

e ci ludzie byli naprawd

ę

;

ż

e wojna toczyła si

ę

rzeczywi

ś

cie. Jak

inaczej mo

ż

na wytłumaczy

ć

nasz sposób

ż

ycia? Czy

ś

my nie zastanawiali si

ę

nad tym cz

ę

sto,

czy

ż

nasi ojcowie si

ę

przed nami nie zastanawiali, jak nasi m

ą

drzy przodkowie doszli do tego,

ż

eby budowa

ć

te wielkie lochy i korytarze? Wiemy,

ż

e posiadali ogromn

ą

wiedz

ę

, ale w jaki

sposób j

ą

utracili?

background image

Wiem,

ż

e

ż

adna z naszych legend nie wspomina nawet o czym

ś

takim, jak panowanie

ludzi na tym

ś

wiecie - mówił dalej widz

ą

c pełne niedowierzania spojrzenia swych młodych

towarzyszy. - Lecz jest co

ś

... co

ś

jest w tej ksi

ę

dze, co mi mówi,

ż

e to najprawdzisza prawda.

Pomy

ś

l tylko, Nikadurze! Napisano t

ę

ksi

ę

g

ę

ledwie sto sze

ść

dziesi

ą

t lat po tym, jak dzikie

szylki napadły na Ziemi

ę

! O ile

ż

wi

ę

cej musiał wiedzie

ć

ów autor ni

ż

my,

ż

yj

ą

cy dwa tysi

ą

ce lat

ź

niej. Nikadurze, ongi

ś

m

ęż

owie walczyli z szylkami! - Uniósł si

ę

z miejsca, a jego oczy

zabłysły blaskiem owego fanatyzmu, który po latach miał go wyró

ż

ni

ć

spo

ś

ród innych.

- Ongi

ś

m

ęż

owie walczyli z szylkami, a z pomoc

ą

Najwy

ż

szego stanie si

ę

tak ponownie!

Nikadurze! Tepro! Pewnego dnia i ja b

ę

d

ą

walczył z szylkiem - rozpostarł szeroko ramiona -

pewnego dnia i ja zabij

ę

szylka! Temu po

ś

wi

ę

cam

ż

ycie!

Stał przez chwil

ę

z wyci

ą

gni

ę

tymi ramionami, a potem, jakby nie

ś

wiadom obecno

ś

ci

towarzyszy, zbiegł w gł

ą

b przej

ś

cia i po chwili przepadł w ciemno

ś

ciach. Przez czas jaki

ś

młodzi patrzyli za nim ze zdumieniem, a nast

ę

pnie, wzi

ą

wszy si

ę

za r

ę

ce, ruszyli powoli, w

powa

ż

nym nastroju, jego

ś

ladem. Wiedzieli,

ż

e co

ś

natchn

ę

ło ich przyjaciela, lecz czy był to

geniusz, czy szale

ń

stwo, nie potrafili powiedzie

ć

. I mieli tego nie wiedzie

ć

przez wiele jeszcze

lat.


ROZDZIA£ II

Tumlok z dum

ą

przygl

ą

dał si

ę

synowi. Lata, które min

ę

ły od czasu, gdy chłopiec znalazł

tajemniczy r

ę

kopis i popadł w sw

ą

dziwn

ą

obsesj

ę

, zaszkodziły, by

ć

mo

ż

e, jak mówili

niektórzy, jego rozumowi, lecz je

ś

li chodzi o budow

ę

fizyczn

ą

, były dla

ń

łaskawe. Miał sze

ść

stóp wzrostu (wyj

ą

tkowo du

ż

o jak na mieszka

ń

ca korytarzy) i stalowe mi

ęś

nie. Dzisiaj, w

dwudzieste urodziny, nie było takiego, co by go nie obwołał jednym z przywódców miasta -
gdyby nie jego niedorzeczna mania. Tumitak bowiem postanowił zabi

ć

szylka!

Przez lata całe, praktycznie od kiedy jako czternastolatek znalazł r

ę

kopis, wszystkie swe

nauki po

ś

wi

ę

cił temu celowi.

ś

l

ę

czał nad staro

ż

ytnymi mapami korytarzy, nie u

ż

ywanymi od

wieków, które wskazywały drog

ę

na Powierzchni

ę

. Stał si

ę

znawc

ą

wszystkich tajemnych

przej

ść

w lochach. Miał niewielkie poj

ę

cie o tym, jak naprawd

ę

wygl

ą

da Powierzchnia;

podania jego ludu niewiele mogły mu o tym powiedzie

ć

.. Ale jednego był pewien:

ż

e na

Powierzchni spotka szylki.

ć

wiczył si

ę

w ka

ż

dej broni, na której człowiek mógł jeszcze polega

ć

- w procy, mieczu i

łuku - i stał si

ę

mistrzem we wszystkich trzech. Na wszelkie mo

ż

liwe sposoby przygotowywał

si

ę

do wielkiego dzieła, któremu postanowił po

ś

wi

ę

ci

ć

ż

ycie. Oczywi

ś

cie spotkał si

ę

ze

sprzeciwem ze strony ojca - a tak

ż

e całego plemienia, lecz z t

ą

jedno

ś

ci

ą

celu, jak

ą

mo

ż

e

osi

ą

gn

ąć

tylko fanatyk, oddał si

ą

owej idei i postanowił,

ż

e gdy tylko osi

ą

gnie swe lata,

po

ż

egna si

ę

ze swoim ludem i uda na Powierzchni

ę

. Nie zastanawiał si

ę

wiele nad tym, co

zrobi, gdy ju

ż

dotrze na miejsce. B

ę

dzie to zale

ż

ało od tego, co tam znajdzie. Jednego był

pewien -

ż

e zabije szylka i przyniesie jego ciało, by pokaza

ć

rodakom,

ż

e człowiek mo

ż

e

jeszcze zatriumfowa

ć

nad tymi, którzy s

ą

dz

ą

,

ż

e s

ą

panami ludzko

ś

ci.

I dzi

ś

oto osi

ą

gn

ą

ł wiek dorosły; dzi

ś

uko

ń

czył lat dwadzie

ś

cia i Tumlok nie potrafił ukry

ć

dumy ze swego zadziwiaj

ą

cego syna, mimo

ż

e uczynił wszystko, co w jego mocy, by mu wybi

ć

z głowy t

ę

mrzonk

ę

. I gdy nadszedł dzie

ń

wyruszenia przez Tumitaka na t

ę

bezsensown

ą

wypraw

ę

, Tumlok musiał przyzna

ć

,

ż

e sercem od dawna był z synem i

ż

e z niecierpliwo

ś

ci

ą

czekał, by ujrze

ć

, jak chłopiec wyrusza w drog

ę

. Przemówił teraz do niego.

- Tumitaku - powiedział. - Przez wiele lat usiłowałem odwie

ść

ci

ę

od tego nieosi

ą

galnego

celu, jaki sobie wyznaczyłe

ś

. Przez wiele lat sprzeciwiałe

ś

mi si

ę

i trwałe

ś

w uporze uwa

ż

aj

ą

c

ziszczenie swych marze

ń

za mo

ż

liwe. Nie my

ś

l,

ż

e powodowało mn

ą

cokolwiek poza

ojcowsk

ą

miło

ś

ci

ą

w mej ch

ę

ci zatrzymania ci

ę

w Lorze. Gdy wi

ę

c nadszedł dzie

ń

, w którym

mo

ż

esz czyni

ć

, co uwa

ż

asz za stosowne, pozwól przynajmniej, by ojciec pomógł ci najlepiej,

jak potrafi.
Zamilkł i postawił na stole kwadratowe pudełko o boku długo

ś

ci jednej stopy. Otworzył je i

ze

ś

rodka wyj

ą

ł trzy dziwaczne przedmioty.

- Oto - rzekł uroczystym tonem - trzy spo

ś

ród najcenniejszych skarbów mistrzów

ż

ywno

ś

ci, przyrz

ą

dy wynalezione przez naszych

ś

wiatłych przodków. Ta oto rzecz - wzi

ą

ł w

r

ę

k

ę

walcowaty przedmiot o

ś

rednicy cala i długo

ś

ci jednej stopy - to latarka, cudowna latarka,

która za poci

ś

ni

ę

ciem tego guzika da ci

ś

wiatło w ciemnych korytarzach. Uwa

ż

aj, by nie

marnowa

ć

jej energii, nie jest to bowiem wieczne

ź

ródło

ś

wiatła, jak te, które nasi przodkowie

umie

ś

cili w stropach. Jej działanie oparte jest na innej zasadzie i po pewnym czasie jej moc

si

ę

wyczerpuje.

Tumlok ostro

ż

nie uj

ą

ł nast

ę

pny przedmiot.

- To równie

ż

z pewno

ś

ci

ą

ci pomo

ż

e, cho

ć

nie jest to rzecz ani taka rzadka, ani tak

background image

wspaniała, jak dwie pozostałe. Jest to ładunek silnego materiału wybuchowego, jakiego
czasami u

ż

ywamy do zamykania korytarzy lub wydobywania pierwiastków, z których wytwarza

si

ę

nasz

ą

ż

ywno

ść

. Trudno powiedzie

ć

, kiedy mo

ż

e ci si

ę

przyda

ć

w drodze na Powierzchni

ę

.

A tu oto - uj

ą

ł ostatni przedmiot, który wygl

ą

dał jak mała rurka z r

ą

czk

ą

przytwierdzon

ą

na

ko

ń

cu pod k

ą

tem prostym - jest rzecz najbardziej zadziwiaj

ą

ca ze wszystkich. Wyrzuca ona

małe kulki z ołowiu, a miota nimi z tak

ą

sil

ą

,

ż

e potrafi przebi

ć

nawet arkusz blachy! Za

ka

ż

dym razem, gdy naciska si

ę

ten mały spust z boku, pocisk wylatuje z wielk

ą

sił

ą

z otworu

rury. On zabija, Tumitaku, zabija nawet szybciej ni

ż

strzała, i du

ż

o pewniej. U

ż

ywaj tego z

rozwag

ą

, bowiem jest w nim zaledwie dziesi

ęć

pocisków, a kiedy zu

ż

yjesz wszystkie, ów

przyrz

ą

d stanie si

ę

bezu

ż

yteczny.

Poło

ż

ył trzy przedmioty przed sob

ą

na stole i przesun

ą

ł je w kierunku Tumitaka.

Młodzieniec wzi

ą

ł je i dokładnie schował w kieszeniach szerokiego pasa.

- Ojcze - rzekł powoli - wiesz,

ż

e to nie głos mego serca ka

ż

e mi opu

ś

ci

ć

ciebie i wyruszy

ć

na t

ę

w

ę

drówk

ę

. Jest to co

ś

wy

ż

szego, ni

ż

ty i ja; co

ś

, co mnie wezwało nakazuj

ą

c

posłusze

ń

stwo. Od dnia

ś

mierci matki byłe

ś

mi matk

ą

i ojcem i zapewne kocham ci

ę

bardziej,

ni

ż

zwykły człowiek kocha swego ojca. Lecz miałem widzenie!

ś

niłem o czasie, gdy na

Powierzchni znowu zapanuje człowiek i gdy nie b

ę

dzie tam ani jednego szylka. Lecz czas ten

nigdy nie nadejdzie, póki ludzie b

ę

d

ą

wierzy

ć

,

ż

e szylki s

ą

niepokonane, i dlatego te

ż

chc

ę

dowie

ść

,

ż

e mo

ż

na zabi

ć

szylka i

ż

e mo

ż

e tego dokona

ć

człowiek!

Zamilkł i nim ponownie przemówił, drzwi otworzyły si

ę

i weszli Nikadur z Tepr

ą

. Chłopiec

był ju

ż

teraz m

ęż

czyzn

ą

, odpowiedzialnym za utrzymanie domu od czasu

ś

mierci ojca przed

dwoma laty. Dziewczyna za

ś

wyrosła na pi

ę

kn

ą

kobiet

ą

, któr

ą

Nikadur zamierzał wkrótce

po

ś

lubi

ć

. Oboje powitali Tumitaka z szacunkiem, a gdy Tepra przemówiła, głos jej był pełen

czci, jak gdyby zwracała si

ę

do półboga. Nikadur równie

ż

patrzył teraz na Tumitaka, jak na

kogo

ś

wyrastaj

ą

cego ponad zwykłych

ś

miertelników. Ci dwoje, poza mo

ż

e Tumlokiem, byli

jedynymi, którzy brali powa

ż

nie zamysły Tumitaka, i tym samym jedynymi, których mógł zwa

ć

swymi przyjaciółmi.
- Czy opuszczasz nas dzisiaj, Tumitaku? - zapytała Tepra. Tumitak skin

ą

ł głow

ą

.

- Tak - odrzekł. - Wła

ś

nie dzisiaj. Wyruszam na Powierzchni

ę

. Nim minie miesi

ą

c, albo

legn

ę

martwy w jakim

ś

korytarzu, albo oczy wasze ujrz

ą

łeb szylka!

Tepra zadygotała. Obie mo

ż

liwo

ś

ci zdawały si

ę

jej równie przera

ż

aj

ą

ce. Lecz Nikadur

my

ś

lał o bli

ż

szych niebezpiecze

ń

stwach w

ę

drówki.

- Do Nononu nie napotkasz

ż

adnych kłopotów - powiedział z gł

ę

bokim namysłem - lecz

czy w drodze na Powierzchni

ę

nie b

ę

dziesz musiał przej

ść

przez Jakr

ę

?

- Tak - odrzekł Tumitak. - Na Powierzchni

ę

nie ma innej drogi ni

ż

przez Jakr

ę

. A za Jakr

ą

le

żą

mroczne korytarze, gdzie od setek lat nie postała ludzka noga.

Nikadur zastanowił si

ę

. Jakra była od ponad wieku siedliskiem wrogów Loru. Poło

ż

ona

ponad dwadzie

ś

cia mil bli

ż

ej Powierzchni ni

ż

Lor nieuchronnie musiała mie

ć

wi

ę

ksz

ą

ś

wiadomo

ść

Strachu. Mieszka

ń

cy Jakry zazdro

ś

cili Lorianom ich wzgl

ę

dnego bezpiecze

ń

stwa

i stale podejmowali wysiłki zmierzaj

ą

ce do podbicia Loru. Małe miasteczko Nonon, poło

ż

one

mi

ę

dzy tymi dwoma wi

ę

kszymi o

ś

rodkami, czasem walczyło rami

ę

w rami

ę

z Jakranami,

czasem przeciw nim, w zale

ż

no

ś

ci od interesów wodzów wi

ę

kszych miast. W chwili obecnej, i

wła

ś

ciwie przez ostatnie dwadzie

ś

cia lat, Nonon był sprzymierzony z Lorem i dlatego te

ż

Tumitak nie oczekiwał

ż

adnych kłopotów po drodze, nim dotrze do Jakry.

- A mroczne korytarze? - zapytał Nikadur.
- Poza Jakr

ą

nie ma ju

ż

lamp - odrzekł Tumitak. - Ludzie od wieków unikali tamtych

przej

ść

. S

ą

one zdecydowanie za blisko Powierzchni, by było w nich bezpiecznie. Jakranie co

jaki

ś

czas próbowali je bada

ć

, lecz wyprawy nigdy nie wracały. Tak mi przynajmniej mówili

mieszka

ń

cy Nononu.

Tepra miała wła

ś

nie co

ś

powiedzie

ć

, lecz Tumitak odwrócił si

ą

i zaj

ą

ł si

ę

tobołkiem z

ż

ywno

ś

ci

ą

, któr

ą

miał zabra

ć

ze sob

ą

w podró

ż

. Przerzucił go przez plecy i skierował si

ę

ku

drzwiom.
- No, czas wyrusza

ć

- rzekł uroczy

ś

cie. - Oczekiwałem tej chwili przez wiele lat. ¯ egnaj,

ojcze! ¯ egnaj, Tepro! Nikadurze, opiekuj si

ę

moj

ą

mał

ą

przyjaciółk

ą

, a je

ś

li nie wróc

ę

,

nazwijcie swego pierworodnego moim imieniem.
Dramatycznym gestem, tak dla niego typowym, odsun

ą

ł zasłon

ę

u wej

ś

cia i ruszył

korytarzem. Cała trójka wyszła za nim, wołaj

ą

c i machaj

ą

c do niego, lecz on nie odwrócił si

ę

nawet; kroczył przed siebie, a

ż

znikn

ą

ł w dalekich ciemno

ś

ciach.

Stali wtedy jeszcze przez chwil

ę

, a potem ze szlochem Tumlok odwrócił si

ę

i wszedł do

pomieszczenia.
- Nigdy nie powróci - mrukn

ą

ł do Nikadura. - To pewne,

ż

e nigdy nie wróci.

Nikadur i Tepra nie odpowiedzieli; stali tylko skr

ę

powani, w milczeniu. Nie byli w stanie

znale

źć

ż

adnych słów pocieszenia. Tumlok miał słuszno

ść

i głupot

ą

byłoby szukanie słów

background image

współczucia, które musiałyby zabrzmie

ć

fałszywie.

Droga, wiod

ą

ca z Loru do Nononu, pi

ę

ła si

ę

stopniowo w gór

ę

. Nie była całkowicie

Tumitakowi obca; dawno temu odwiedził z ojcem to miasteczko, lecz wspomnienie drogi było
mgliste. Teraz, gdy

ś

wiatła zaludnionej cz

ęś

ci miasta zostały poza nim, znajdował tu wi

ę

cej

interesuj

ą

cych go rzeczy. Pojawiały si

ę

wej

ś

cia do innych korytarzy, które zbudowano celowo,

aby pogmatwa

ć

labirynt i utrudni

ć

stworom z Powierzchni znalezienie wła

ś

ciwej drogi do

wielkich lochów. Droga niedługo prowadziła szerokim głównym korytarzem. Cz

ę

sto Tumitak

musiał skr

ę

ca

ć

w niepozorne odgał

ę

zienia, które nagle rozwidlały si

ę

przechodz

ą

c w inne,

wi

ę

ksze.

Nie nale

ż

y uwa

ż

a

ć

,

ż

e Tumitak w swym d

ąż

eniu do celu łatwo zapomniał o domu. Cz

ę

sto,

gdy mijał jaki

ś

znajomy widok, co

ś

go

ś

ciskało za gardło i był bliski poniechania w

ę

drówki.

Dwa razy mijał komory produkcji

ż

ywno

ś

ci, gdzie wiecznie warczały znane mu niepoj

ę

te

maszyny wytwarzaj

ą

c i własne paliwo ze zwykłej skały, i owe suchary bez smaku, którymi si

ę

ż

ywili. Wtedy to jego t

ę

sknota za domem odzywała si

ę

najsilniej - nieraz widział, jak jego

ojciec obsługiwał takie maszyny, i to wspomnienie ostro mu u

ś

wiadamiało, co porzucił. Lecz

podobnie jak wszyscy ludzie natchnieni miał wra

ż

enie,

ż

e co

ś

bierze go w swoje władanie i

popycha naprzód.
Tumitak skr

ę

cił z ostatniego wielkiego korytarza w kr

ę

te przej

ś

cie o szeroko

ś

ci nie

wi

ę

kszej ni

ż

sze

ść

stóp. Nie było tu

ż

adnych drzwi, a sam korytarz był znacznie bardziej

stromy ni

ż

wszystkie poprzednie, które pokonał. Ci

ą

gn

ą

ł si

ę

przez kilka mil, by nast

ę

pnie

przez drzwi niczym nie ró

ż

ni

ą

ce si

ę

od stu im podobnych otworów, doprowadzi

ć

do wi

ę

kszego

przej

ś

cia. Wydawało si

ę

,

ż

e drzwi te prowadziły do pomieszcze

ń

mieszkalnych, lecz w tym

rejonie nie było wida

ć

ż

adnych ludzi. Prawdopodobnie z jakiego

ś

powodu opuszczono ten

korytarz przed wielu laty.
Dla Tumitaka jednak nie było w tym nic tajemniczego. Dobrze wiedział,

ż

e owe otwory

miały na celu dodatkowe zmylenie tego, kto zechciałby przemierzy

ć

labirynt korytarzy; ruszył

wi

ę

c dalej w drog

ę

nie zwracaj

ą

c najmniejszej uwagi na wiele rozgał

ę

ziaj

ą

cych si

ę

przej

ść

, a

ż

dotarł do pomieszczenia, którego poszukiwał.
Na pierwszy rzut oka było to zwykłe mieszkanie, lecz gdy Tumitak znalazł si

ę

wewn

ą

trz,

zacz

ą

ł dokładnie obmacywa

ć

ś

ciany. W k

ą

cie odnalazł to, czego szukał: prowadz

ą

c

ą

ku górze

drabin

ę

z metalowych pr

ę

tów. Pewien siebie rozpocz

ą

ł wspinaczk

ę

kieruj

ą

c si

ę

w

ciemno

ś

ciach niezmiennie ku górze, a w miar

ę

upływu czasu słaby blask

ś

wiatła w korytarzu

pod nim oddalał si

ę

coraz bardziej.

Wreszcie dotarł do ko

ń

ca drabiny i znalazł si

ę

na kraw

ę

dzi szybu, w pokoju podobnym do

tego, który pozostawił poni

ż

ej. Wyszedł z pomieszczenia na podobny korytarz z drzwiami po

obu stronach i zwróciwszy si

ę

w kierunku prowadz

ą

cym ku górze podj

ą

ł w

ę

drówk

ę

. Był ju

ż

na

poziomie Nononu. Je

ż

eli si

ę

po

ś

pieszy, dotrze do miasta przed por

ą

snu.

Ruszył po

ś

piesznie w drog

ę

i wkrótce ujrzał w dali wolno zbli

ż

aj

ą

c

ą

si

ę

grup

ę

ludzi.

Wycofał si

ę

do jednego z pomieszcze

ń

i stamt

ą

d wygl

ą

dał ostro

ż

nie, zanim si

ę

nie upewnił,

ż

e

s

ą

to Nono

ń

czycy. Czerwona barwa szat, w

ą

skie pasy i szczególny sposób upinania włosów

przekonały Tumitaka,

ż

e ma do czynienia z przyjaciółmi, wyszedł wi

ę

c z ukrycia i czekał, a

ż

si

ę

do niego zbli

żą

. Gdy go zobaczyli, m

ęż

czyzna id

ą

cy na przedzie, najwidoczniej przywódca,

pozdrowił go.
- Czy

ż

to nie Tumitak z Loru? - zapytał, a gdy Tumitak potwierdził, podj

ą

ł: - Jestem

Nenapus, wódz ludu Nononu. Twój ojciec powiadomił nas o celu twej w

ę

drówki i prosił, by

ś

my

ci

ę

oczekiwali wła

ś

nie o tej porze. Mamy nadziej

ę

,

ż

e zechcesz sp

ę

dzi

ć

u nas por

ę

snu, a je

ś

li

mo

ż

emy co

ś

dla ciebie zrobi

ć

, by

ś

miał podró

ż

l

ż

ejsz

ą

lub bezpieczniejsz

ą

, wystarczy,

ż

e

powiesz słowo.
Tumitaka roz

ś

mieszyło nieco to do

ść

pompatyczne przemówienie wodza najwyra

ź

niej

przygotowane zawczasu; odpowiedział jednak z powag

ą

,

ż

e istotnie b

ę

dzie wdzi

ę

czny za

u

ż

yczenie mu miejsca na nocleg. Nenapus zapewnił go,

ż

e otrzyma najlepsze komnaty w

całym mie

ś

cie, i odwróciwszy si

ę

powiódł Tumitaka w kierunku, sk

ą

d nadszedł ze swoj

ą

ś

wit

ą

.

Przeszli kilka mil opuszczonych korytarzy, nim dotarli do zamieszkałych cz

ęś

ci Nononu.

Go

ś

cinno

ść

Nenapusa nie miała granic. Mieszka

ń

cy Nononu zgromadzili si

ę

na “Wielkim

Placu", jak nazywano miejsce, w którym zbiegały si

ę

dwa główne korytarze, za

ś

Nenapus w

kwiecistej, płynnej mowie tak typowej dla siebie, opowiedział im o Tumitaku i jego wyprawie.
Ofiarował tak

ż

e go

ś

ciowi klucze do miasta.

Po odpowiedzi Tumitaka, w której Lorianin dał upust swej szlachetnej pasji, przygotowano
bankiet. I cho

ć

jedyn

ą

potraw

ą

były owe suchary bez smaku stanowi

ą

ce podstaw

ę

wy

ż

ywienia

mieszka

ń

ców korytarzy, objadano si

ę

do syta. W ko

ń

cu Tumitak zapadł w sen z uczuciem,

ż

e

tu przynajmniej przyszły zabójca szylków znajdzie uznanie. Gdyby stare przysłowie nie le

ż

ało

przysypane prochem zapomnienia, Tumitak mógłby si

ę

zaduma

ć

,

ż

e rzeczywi

ś

cie nikt nie jest

prorokiem we własnym kraju.

background image

Po upływie dziesi

ę

ciu godzin wstał i przygotował si

ę

do po

ż

egnania Nono

ń

czyków.

Nenapus zaprosił go na rodzinne

ś

niadanie, na co Lorianin przystał ch

ę

tnie. W czasie posiłku

dwaj synowie Nenapusa, kilkunastoletni chłopcy, entuzjazmowali si

ę

zamiarem podj

ę

tym

przez Tumitaka. Cho

ć

mo

ż

liwo

ść

zmierzenia si

ę

ka

ż

dego innego człowieka z szylkiem

zdawała si

ę

im niewiarygodna, Lorianina uwa

ż

ali zapewne za co

ś

wi

ę

cej ni

ż

zwykłego

ś

miertelnika i zasypywali go dziesi

ą

tkami pyta

ń

na temat jego planów. Lecz poza

zapoznaniem si

ę

z dług

ą

drog

ą

na Powierzchni

ę

plany Tumitaka były niejasne i nie mógł im

powiedzie

ć

, jak ma zamiar zabi

ć

szylka.

Po

ś

niadaniu ponownie zarzucił tobołek na plecy i ruszył korytarzem. Wódz i jego

ś

wita

towarzyszyli mu przez kilka mil. W czasie drogi Tumitak wypytywał Nenapusa dokładnie o stan
przej

ść

do Jakry i poza ni

ą

.

- Droga na tym poziomie jest zupełnie bezpieczna - rzekł Nenapus. - Moi ludzie j

ą

patroluj

ą

i

ż

aden Jakranin na ni

ą

nie wejdzie, tak

ż

eby

ś

my o tym nie wiedzieli, jednak szyb

prowadz

ą

cy na poziom Jakry zawsze jest przez nich u góry strze

ż

ony i nie mam w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e wydostanie si

ę

z szybu przyjdzie ci z trudno

ś

ci

ą

.

Tumitak przyrzekł,

ż

e zachowa szczególn

ą

ostro

ż

no

ść

, gdy dojdzie do tego miejsca;

niedługo potem Nenapus i jego towarzysze po

ż

egnali go i młodzieniec ruszył w dalsz

ą

drog

ę

.

Szedł teraz ostro

ż

niej, bo cho

ć

Nono

ń

czycy patrolowali te korytarze, dobrze wiedział,

ż

e w

przeszło

ś

ci wrogowie z łatwo

ś

ci

ą

obchodzili stra

ż

ników i napadali na te przej

ś

cia. Trzymał si

ę

ś

rodka korytarza, z dala od licznych drzwi, z których ka

ż

de mogły kry

ć

tajemne przej

ś

cie do

Jakry. Rzadko mijał skrzy

ż

owania dróg nie popatrzywszy uprzednio dokładnie w lewo i prawo.

Szcz

ęś

liwie jednak Tumitak nie napotkał nikogo w korytarzach i mniej wi

ę

cej w połowie

dnia dotarł w ko

ń

cu do kolejnego pomieszczenia, gdzie znajdował si

ę

szyb, podobny do tego,

który przywiódł go do Nononu.
Tym razem wspinał si

ę

po drabinie du

ż

o czujniej ni

ż

poprzednio, był bowiem zupełnie

pewien,

ż

e u jej szczytu znajduje si

ę

stra

ż

jakra

ń

ska - a nie chciał, by go zepchni

ę

to z

powrotem do szybu, gdy dotrze ju

ż

na gór

ę

. Zbli

ż

aj

ą

c si

ę

do ko

ń

ca drabiny dobył miecza, lecz

znów sprzyjało mu szcz

ęś

cie: stra

ż

nika najwidoczniej nie było. Tumitak wypełzł z otworu do

pomieszczenia i przygotował si

ę

do wyj

ś

cia na korytarz.

Przeszedł zaledwie kilka stóp, gdy go szcz

ęś

cie opu

ś

ciło. Upadł gwałtownie na stół,

którego w ciemno

ś

ciach nie zauwa

ż

ył; powstały w wyniku tego hałas wywołał w korytarzu

dosłownie ryk. W chwil

ę

ź

niej wpadł z mieczem w r

ę

ku i rzucił si

ę

na Tumitaka istny gigant.



ROZDZIA£ III

¯ e był to mieszkaniec Jakry, Tumitak wiedziałby, nawet gdyby spotkał go w gł

ę

binach

Loru. Chocia

ż

o Jakranach słyszał tylko z opowie

ś

ci starszych, którzy pami

ę

tali czasy wojen z

Jakranami, od razu poznał,

ż

e był to wła

ś

nie barbarzy

ń

ca z tamtych historii. O całe cztery cale

wy

ż

szy od Tumitaka, a tak

ż

e znacznie szerszy w barach, ci

ęż

szy, miał obfity szczeciniasty

zarost, co w zupełno

ś

ci wystarczyło, by pozna

ć

w nim Jakranina. Jego szata usiana była

kawałkami ró

ż

nobarwnej ko

ś

ci i metalu, wszytymi w sukno i tworz

ą

cymi prymitywny wzór. Na

piersi miał naszyjnik z kostek palców nawleczonych na w

ą

ski rzemyk.

Tumitak w jednej chwili spostrzegł,

ż

e przeciw temu olbrzymowi ma niewielkie szans

ę

,

je

ś

li stanie do uczciwej walki, tote

ż

cho

ć

dobył miecza i przygotował si

ę

do obrony, szukał w

my

ś

lach jakiego

ś

sposobu pokonania przeciwnika podst

ę

pem. Od razu uznał,

ż

e najlepiej

byłoby wtr

ą

ci

ć

wroga do lochu, lecz było to prawie tak samo niemo

ż

liwe jak pokonanie go w

walce wr

ę

cz.

Nim jednak Tumitak zdołał wpa

ść

na jak

ąś

przemy

ś

lniejsz

ą

metod

ę

pokonania

przeciwnika, musiał cał

ą

uwag

ę

skupi

ć

na sposobach obrony.

Jakranin rzucił si

ę

na niego, wci

ąż

powtarzaj

ą

c swój grzmi

ą

cy okrzyk wojenny, i tylko

uchylaj

ą

c si

ę

w por

ę

Tumitak zdołał unikn

ąć

pierwszego skierowanego we

ń

straszliwego

ciosu. Musiał przykl

ę

kn

ąć

, ale ju

ż

po chwili stał na nogach - w sam

ą

por

ę

, by unikn

ąć

kolejnego błyskawicznego zamachu miecza. Stoj

ą

c mocno na obu nogach bronił si

ę

doskonale i Jakranin musiał cofn

ąć

si

ę

o krok czy dwa, by przygotowa

ć

nast

ę

pny wypad.

Raz za razem rzucał si

ę

na Tumitaka; Lorianina ocaliła tylko niezwykła biegło

ść

w

fechtunku, jak

ą

zdobywał latami sposobi

ą

c si

ę

do walki z szylkiem. Dookoła stołu, to zbli

ż

aj

ą

c

si

ę

ku otworowi, to si

ę

od niego oddalaj

ą

c, potykali si

ę

, a

ż

w ko

ń

cu nawet stalowe mi

ęś

nie

Tumitaka poczuły zm

ę

czenie. Tymczasem umysł zacz

ą

ł pracowa

ć

sprawniej i w ko

ń

cu

Tumitak wpadł na plan pokonania Jakranina. Pozwolił si

ę

zepchn

ąć

stopniowo na skraj otworu

i nast

ę

pnie, paruj

ą

c jednocze

ś

nie silne pchni

ę

cie, wyrzucił nagle jedn

ą

r

ę

k

ę

do góry i krzykn

ą

ł.

Jakranin, przekonany,

ż

e trafił przeciwnika, u

ś

miechn

ą

ł si

ę

zło

ś

liwie i cofn

ą

ł przed

ostatecznym natarciem. Mierz

ą

c mieczem w pier

ś

Tumitaka, rzucił si

ę

przed siebie - i wtedy

background image

Lorianin padł przeciwnikowi pod nogi.
Z piersi potykaj

ą

cego si

ę

o le

żą

ce ciało olbrzyma wyrwał si

ę

dziki ryk, nim jednak

Jakranin odzyskał równowag

ę

, padł ci

ęż

ko na sam skraj otworu. Tumitak kopn

ą

ł gwałtownie i

olbrzym, spazmatycznie chwytaj

ą

c ustami powietrze, wpadł do szybu! Z ciemno

ś

ci w dole

rozległ si

ę

chrapliwy ryk i ci

ęż

kie uderzenie o ziemi

ę

; potem nastała cisza.

Przez kilka minut Tumitak dysz

ą

c ci

ęż

ko le

ż

ał na skraju otworu. Była to jego pierwsza

walka, jak

ą

w ogóle stoczył z człowiekiem, i cho

ć

odniósł zwyci

ę

stwo, wydawało mu si

ę

,

ż

e

tylko cudem nie został pokonany. Co powiedzieliby mieszka

ń

cy Loru i Nononu, zastanawiał

si

ę

, gdyby usłyszeli,

ż

e samozwa

ń

czy zabójca szylków mało co nie padł z r

ę

ki pierwszego

wroga, który go zaatakował - i to nie szylka, lecz człowieka, a co gorsze pogardzanego
Jakranina? Tumitak le

ż

ał jeszcze przez kilka minut robi

ą

c sobie wymówki, pomy

ś

lał jednak,

ż

e przecie

ż

je

ś

li wszyscy jego wrogowie zostan

ą

pokonani cho

ć

by z tak wielkim trudem, to

jego zwyci

ę

stwo jest pewne. Podniósł si

ę

wi

ę

c, zebrał si

ę

w sobie i wyszedł z pomieszczenia.

Był ju

ż

na terenie Jakry i musiał znale

źć

jaki

ś

sposób bezpiecznego przej

ś

cia przez

miasto, by dosta

ć

si

ę

do mrocznych korytarzy znajduj

ą

cych si

ę

za nim. Tylko bowiem przez

mroczne korytarze mógł przedosta

ć

si

ę

na Powierzchni

ę

. Szedł przed siebie ostro

ż

nie,

rozwa

ż

aj

ą

c jeden za drugim plany, które umo

ż

liwiłyby mu zmylenie Jakran, lecz dopiero gdy w

zasi

ę

gu jego wzroku pojawiły si

ę

zamieszkałe mury Jakry, przyszedł mu do głowy pomysł,

który wydał mu si

ę

mo

ż

liwy do wykonania. Mieszka

ń

cy lochów bali si

ę

tylko jednej rzeczy, a

strach ich był wówczas

ś

lepy. I wła

ś

nie ten

ś

lepy strach Tumitak postanowił wykorzysta

ć

.

Zacz

ą

ł biec. Biegł zrazu powoli, truchtem, lecz gdy zbli

ż

ał si

ę

do korytarzy zamieszkałych

przez ludzi, przyspieszył tempa gnaj

ą

c coraz szybciej, a

ż

wreszcie p

ę

dził przed siebie jak kto

ś

,

za kim goni

ą

wszystkie złe duchy z piekła rodem. I takie wła

ś

nie wra

ż

enie chciał sprawi

ć

.

W pewnym momencie ujrzał zbli

ż

aj

ą

c

ą

si

ę

grup

ę

Jakran. Spostrzegli go w tej samej

chwili, i pu

ś

cili si

ę

ku niemu biegiem poznawszy od razu,

ż

e nie jest Jakraninem. Zamiast

stara

ć

si

ę

uskoczy

ć

, Tumitak run

ą

ł prosto mi

ę

dzy nich wrzeszcz

ą

c co siły w płucach.

- Szylki! - krzyczał, jakby zdj

ę

ty najwy

ż

szym przera

ż

eniem. - Szylki!

Wojownicze nastawienie Jakran zmieniło si

ę

od razu w przera

ż

enie. Nie odezwawszy si

ę

słowem do Tumitaka, nie ogl

ą

daj

ą

c si

ę

nawet za siebie, odwrócili si

ę

i gdy przemkn

ą

ł koło,

nich, po

ś

pieszyli w popłochu za nim. Gdyby to byli mieszka

ń

cy Loru, przystan

ę

liby zapewne

na chwil

ę

i zbadali spraw

ę

albo przynajmniej zatrzymali Tumitaka, by uzyska

ć

informacje. Ale

to byli Jakranie. Ich miasto było o wiele mil bli

ż

ej Powierzchni ni

ż

Lor i wielu spo

ś

ród starszych

mieszka

ń

ców pami

ę

tało jeszcze, jak to w czasie jednej ze swych rzadkich wypraw łowieckich

szylki napadły na ich korytarze pozostawiaj

ą

c za sob

ą

ś

mier

ć

i zniszczenie. Trwoga wi

ę

c

stanowiła

ż

ywsze wspomnienie dla Jakry ni

ż

dla Loru, gdzie była ona niewiele wi

ę

cej ni

ż

straszn

ą

legend

ą

z przeszło

ś

ci.

I tak, słowem nawet nie zagadn

ą

wszy Tumitaka, Jakranie uciekali za nim długim

korytarzem poprzez rozgał

ę

ziaj

ą

ce si

ę

przej

ś

cia i przez drzwi, które wygl

ą

dały na wej

ś

cia do

pomieszcze

ń

mieszkalnych, lecz w istocie prowadziły do głównego korytarza. Kilka razy min

ę

li

innych ludzi lub całe grupy, lecz ci zawsze na złowrogi okrzyk “szylki!" porzucali swoje zaj

ę

cia i

ruszali za przera

ż

onym tłumem. Wielu rzucało si

ę

w boczne korytarze gwarantuj

ą

ce, jak im

si

ę

zdawało, wi

ę

ksze bezpiecze

ń

stwo, lecz wi

ę

kszo

ść

w dalszym ci

ą

gu parła do serca miasta,

czyli w kierunku, w którym biegł Tumitak.
Lorianin nie znajdował si

ę

ju

ż

jednak na czele, bowiem min

ę

ło go kilku

ś

miglejszyeh

Jakran, których uskrzydlał strach. W ten sposób tłum powi

ę

kszał si

ę

coraz bardziej, w miar

ę

jak ludzie zbli

ż

ali si

ę

do

ś

rodka miasta, a

ż

w ko

ń

cu cały korytarz wypełnił si

ę

wrzeszcz

ą

c

ą

,

przera

ż

on

ą

mas

ą

ludzk

ą

, w której Tumitak całkowicie si

ę

zagubił.

Zbli

ż

yli si

ę

do szerokiego korytarza głównego, gdzie znale

ź

li olbrzymi

ą

rzesz

ę

, która

napłyn

ę

ła tam ze wszystkich korytarzy bocznych. Tumitak nie był w stanie stwierdzi

ć

, czy to

wie

ść

rozeszła si

ę

tak szybko, w ka

ż

dym razie ju

ż

całe miasto zdawało sobie spraw

ę

z

rzekomego niebezpiecze

ń

stwa. Przypominało to owczy p

ę

d - wszyscy przepełnieni tym

samym d

ąż

eniem parli do

ś

rodka miasta, który w ich poj

ę

ciu gwarantował najwi

ę

ksze

bezpiecze

ń

stwo.

Lecz teraz ten szale

ń

czy zam

ę

t zwiastował pora

ż

k

ę

planu Tumitaka, który zakładał

wykorzystanie zamieszania do bezpiecznego przedarcia si

ę

przez miasto. I rzeczywi

ś

cie,

przez nikogo nie rozpoznany dostał si

ę

prawie do

ś

rodka miasta. Lecz tłum był tak g

ę

sty,

ż

e

dotarcie do korytarzy wydawało si

ę

coraz bardziej w

ą

tpliwe. Ale mimo pozornie beznadziejnej

sytuacji Tumitak walczył z oszalał

ą

tłuszcz

ą

,

ż

ywi

ą

c wbrew rozs

ą

dkowi nadziej

ę

,

ż

e uda mu

si

ę

znale

źć

wzgl

ę

dnie lu

ź

ny korytarz poza centrum miasta, nim panika opadnie do tego

stopnia,

ż

e ludzie zaczn

ą

nieuchronnie poszukiwa

ć

tego, kto spowodował popłoch.

Tłum, którego przera

ż

enie zwi

ę

kszał jeszcze osobliwy zmysł telepatyczny wyst

ę

puj

ą

cy we

wszystkich wi

ę

kszych skupiskach ludzkich, stawał si

ę

coraz gro

ź

niejszy. M

ęż

czy

ź

ni sił

ą

pi

ęś

ci

torowali sobie drog

ę

, porzucaj

ą

c słabszych; tu i tam dawały si

ę

słysze

ć

okrzyki oburzenia.

background image

Tumitak zobaczył, jak kto

ś

potkn

ą

ł si

ę

i upadł; po chwili doszedł go krzyk tratowanego przez

tych, co napierali z tyłu. Ledwie krzyk ucichł, gdy rozległ si

ę

nast

ę

pny, podobny, z

przeciwległego ko

ń

ca przej

ś

cia.

Lorianin, niesiony jak li

ść

nurtem wrzeszcz

ą

cych i wymachuj

ą

cych r

ę

kami Jakran, dotarł

wreszcie do centrum miasta. Raz po raz chwiał si

ę

na nogach i cudem tylko odzyskiwał

równowag

ę

. Dostał si

ę

do wielkiego placu, który znaczył punkt przeci

ę

cia dwóch głównych

korytarzy; wtem potkn

ą

ł si

ę

o le

żą

cego Jakranina i prawie upadł. Miał ju

ż

przej

ść

nad le

żą

cym

ciałem, gdy si

ę

zatrzymał. U jego stóp le

ż

ała kobieta z dzieckiem w ramionach!

Kobieta ton

ę

ła we łzach i krwawiła, odzie

ż

miała pddart

ą

w wielu miejscach, lecz wci

ąż

jeszcze dzielnie usiłowała chroni

ć

dziecko przed stratowaniem. Tumitak pochylił si

ę

nad ni

ą

,

by pomóc jej wsta

ć

, lecz nim zdołał to zrobi

ć

, rzeka ludzi poniosła go tak daleko,

ż

e kobieta

znalazła si

ę

prawie poza jego zasi

ę

giem. Ogarn

ę

ła go nagła w

ś

ciekło

ść

- rzucił si

ę

gniewnie

przed siebie wymierzaj

ą

c cios za ciosem w twarze nacieraj

ą

cych ludzi, którzy za cen

ę

własnego bezpiecze

ń

stwa chcieli zniszczy

ć

ludzkie istnienie. Jakranie ust

ą

pili pod ciosami

Tumitaka i kiedy zrobił si

ę

wokół niego luz, Lorianin schylił si

ę

i podniósł kobiet

ę

z ziemi.

Nie straciła przytomno

ś

ci, o czym

ś

wiadczył słaby u

ś

miech, i cho

ć

Tumitak wiedział,

ż

e

nale

ż

ała do wrogiego plemienia, odczuł przelotny

ż

al,

ż

e jego podst

ę

p maj

ą

cy na celu

wystraszenie Jakran zako

ń

czył si

ę

takim powodzeniem. Kobieta próbowała co

ś

powiedzie

ć

,

lecz okrzyki były tak gło

ś

ne,

ż

e nie mógł nic zrozumie

ć

, nachylił wi

ę

c ku niej głow

ę

,

ż

eby

usłysze

ć

jej słowa.

- Drzwi po drugiej stronie przej

ś

cia! - krzykn

ę

ła mu do ucha. - Spróbuj przedosta

ć

si

ę

przez tłum do trzecich drzwi po drugiej stronie przej

ś

cia! Tam jest bezpiecznie!

Tumitak wzi

ą

ł j

ą

przed siebie i natarł w

ś

ciekle na tłum wal

ą

c pi

ęś

ciami dokoła, gdy

posuwali si

ę

naprzód. Opieraj

ą

c si

ę

dzielnie nie dał si

ę

ponie

ść

na centralny plac i w ko

ń

cu

dotarł do drzwi. Znale

ź

li si

ę

w

ś

rodku - Tumitak wydał gł

ę

bokie westchnienie ulgi, gdy

stwierdził,

ż

e zostawili tłum poza sob

ą

. Stał przez chwil

ę

w drzwiach, by upewni

ć

si

ę

,

ż

e nikt

za nimi nie idzie, po czym zwrócił si

ę

do kobiety z dzieckiem.

Oderwała kawałek r

ę

kawa swej podartej sukni i wycieraj

ą

c łzy i krew posłała mu

nie

ś

miały u

ś

miech. Tumitaka zadziwiła łagodno

ść

i szlachetno

ść

tej kobiety z dzikiego

plemienia Jakran. Wpojono w niego jeszcze w dzieci

ń

stwie,

ż

e Jakranie to obca rasa,

przywodz

ą

ca skojarzenia z duchami i czarownicami; a przecie

ż

ta oto kobieta mogła by

ć

cór

ą

najlepszych rodów Loru. Tumitak miał si

ę

dopiero nauczy

ć

,

ż

e niezale

ż

nie od epoki i kraju

mo

ż

na znale

źć

zarówno barbarzy

ń

stwo, jak i szlachetno

ść

, gdy si

ę

jej szuka.

Przez cały ten czas dziecko, najwidoczniej zbyt przera

ż

one, by płaka

ć

, odezwało si

ę

teraz

dono

ś

nym krzykiem. Przez chwil

ę

matka usiłowała uciszy

ć

je nuceniem i szeptem, lecz w

ko

ń

cu u

ż

yła odwiecznego i niezawodnego

ś

rodka i gdy dziecko uspokoiło si

ę

i zacz

ę

ło ssa

ć

,

gestem wskazała Tumitakowi, by szedł za ni

ą

. Skierowała si

ę

ku drzwiom po drugiej stronie

pokoju i przeszła na tył mieszkania. Nie było jej przez chwil

ę

, potem za

ś

przywołała go do

siebie. Tumitak zacz

ą

ł si

ę

domy

ś

la

ć

, o co jej chodzi. I rzeczywi

ś

cie, w nast

ę

pnym pokoju

kobieta wskazała sufit, w którym znajdował si

ę

okr

ą

gły otwór szybu prowadz

ą

cego prosto

w gór

ę

.

- Oto wej

ś

cie do starego korytarza, który zna nie wi

ę

cej ni

ż

dwadzie

ś

cia osób w całej

Jakrze - powiedziała. - Prowadzi on na drug

ą

stron

ę

placu i do górnej cz

ęś

ci miasta. Mo

ż

na

si

ę

tam kry

ć

przez wiele dni i szylki nawet nie b

ę

d

ą

wiedziały o naszym istnieniu. Tu jest

bezpiecznie.
Tumitak skin

ą

ł głow

ą

i zacz

ą

ł wspina

ć

si

ę

po drabinie. Zatrzymał si

ę

tylko na chwil

ę

, by

upewni

ć

si

ę

,

ż

e kobieta za nim idzie. Drabina si

ę

gała nie wi

ę

cej ni

ż

trzydzie

ś

ci stóp w gór

ę

;

znale

ź

li si

ę

nast

ę

pnie w ciemno

ś

ciach korytarza, którego najwyra

ź

niej nie u

ż

ywano od

wieków. Panował tu taki mrok,

ż

e gdy oddalili si

ę

od wylotu szybu, nie było wida

ć

nawet

najmniejszego przebłysku

ś

wiatła. Kobieta niew

ą

tpliwie miała słuszno

ść

- nawet mapy

Tumitaka nie wspominały o tym przej

ś

ciu.

A mimo to czuła si

ę

tu pewnie. Rzuciwszy słowo do Tumitaka zacz

ę

ła r

ę

kami wymacywa

ć

drog

ę

wzdłu

ż

ś

ciany, zatrzymuj

ą

c si

ę

tylko od czasu do czasu, by co

ś

szepn

ąć

dziecku.

Tumitak ruszył za ni

ą

trzymaj

ą

c dło

ń

na jej ramieniu, i tak doszli w ko

ń

cu do miejsca, gdzie

blado płon

ę

ła pojedyncza lampa. Tu kobieta zatrzymała si

ę

, by odpocz

ąć

. Si

ę

gn

ę

ła do

kieszeni, sk

ą

d wydobyła grub

ą

igł

ę

i ni

ć

i zacz

ę

ła reperowa

ć

podart

ą

odzie

ż

.

- Czy

ż

to nie straszne? - szepn

ę

ła

ś

ciszonym głosem, jak gdyby obawiała si

ę

,

ż

e nawet tu

szylki mog

ą

j

ą

usłysze

ć

. - I có

ż

mogło je skłoni

ć

do podj

ę

cia łowów na nowo?

Tumitak nie odpowiedział, a ona po chwili mówiła dalej:
- Mój dziadek zgin

ą

ł podczas napadu szylków. To było chyba ze czterdzie

ś

ci lat temu. A

teraz znowu na nas napadły! Mój biedny m

ąż

! Rozdzielono nas prawie natychmiast, jak tylko

opu

ś

cili

ś

my mieszkanie. Och! Mam nadziej

ę

,

ż

e dotarł do jakiego

ś

bezpiecznego miejsca. On

nie zna tego korytarza. - Popatrzyła na Tumitaka, oczekuj

ą

c pociechy. - Czy my

ś

lisz,

ż

e

background image

wyjdzie z tego cało?
Tumitak u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

- Czy uwierzysz mi, je

ś

li ci powiem,

ż

e z pewno

ś

ci

ą

jest bezpieczny od szylków? - zapytał.

- Mog

ę

ci

ę

zapewni

ć

,

ż

e nie zginie z ich r

ą

k podczas tego napadu.

- Wierz

ę

,

ż

e masz racj

ę

- zacz

ę

ła, a nast

ę

pnie, jakby go dopiero teraz zauwa

ż

yła,

sko

ń

czyła nagle: - Ty nie jeste

ś

z Jakry! - A potem ju

ż

zupełnie zdecydowanie i surowo

dodała: - Ty jeste

ś

z Loru!

Tumitak zdał sobie spraw

ę

,

ż

e kobieta w ko

ń

cu zwróciła uwag

ę

na jego loria

ń

sk

ą

odzie

ż

,

wi

ę

c nie próbował kłama

ć

.

- Tak - odrzekł - jestem z Loru.
Podniosła si

ę

zmieszana, przyciskaj

ą

c mocniej dziecko do piersi, jakby chciała je ustrzec

przed tym potworem z dolnych korytarzy.
- Co robisz w tych przej

ś

ciach? - zapytała z trwog

ą

. - Czy to ty sprowadziłe

ś

na nas t

ę

napa

ść

? Gdyby to było w ogóle mo

ż

liwe, s

ą

dziłabym,

ż

e mieszka

ń

cy Loru sprzymierzyli si

ę

z

szylkami. Z pewno

ś

ci

ą

to pierwsza w dziejach napa

ść

szylków od strony dolnego kra

ń

ca

miasta.
Tumitak zastanowił si

ę

przez chwil

ę

. Nie widział powodu, by nie wyjawi

ć

kobiecie całej

prawdy. Nic by jej to nie zaszkodziło, a przynajmniej uspokoiłby j

ą

co do losów m

ęż

a.

- I zapewne równie

ż

ostatnia - powiedział, a nast

ę

pnie w kilku słowach wyjawił jej swój

podst

ę

p i jego przera

ż

aj

ą

ce powodzenie.

- Ale czemu chcesz przej

ść

przez Jakr

ę

? - zapytała z niedowierzaniem. - Czy zmierzasz

ku mrocznym korytarzom? Kto b

ę

d

ą

cy przy zdrowych zmysłach zechce je bada

ć

?

- Nie mam zamiaru bada

ć

mrocznych korytarzy - odpowiedział Lorianin. - Mój cel le

ż

y

jeszcze dalej!
- Za mrocznymi korytarzami?
- Tak - rzekł Tumitak i uniósł si

ę

z ziemi. Jak zawsze, gdy mówił o swej misji, stawał si

ę

na chwil

ę

marzycielem i fanatykiem.

- Jam jest Tumitak - powiedział. - Jam jest zabójca szylka. Chcesz wiedzie

ć

, czemu

zmierzam poza mroczne korytarze? Poniewa

ż

id

ę

na Powierzchni

ę

. Na Powierzchni bowiem

jest szylk, którego - cho

ć

jeszcze o tym nie wie - czeka z mojej r

ę

ki zagłada. Mam zamiar

zabi

ć

szylka!

Kobieta patrzyła na niego zmieszana. Była teraz ju

ż

zupełnie pewna,

ż

e stoi oko w oko z

szale

ń

cem. Nikomu innemu nie przyszedłby do głowy tak niewiarygodny pomysł. Przytuliła

mocniej dziecko i odsun

ę

ła si

ę

od Tumitaka.

Tumitak natychmiast zauwa

ż

ył zmian

ę

w jej nastawieniu. Ju

ż

wiele razy w przeszło

ś

ci

ludzie odsuwali si

ę

od niego, gdy mówił o swej misji, zupełnie wi

ę

c nie zra

ż

ony jej

zachowaniem zacz

ą

ł wyja

ś

nia

ć

, dlaczego uwa

ż

a,

ż

e człowiek raz jeszcze powinien zmierzy

ć

si

ę

w walce z władcami Powierzchni.

Kobieta słuchała przez chwil

ę

i Tumitak spostrzegł,

ż

e w miar

ę

jak coraz

ś

mielej rozwija

temat, stopniowo zyskuje jej wiar

ę

. Powiedział jej o ksi

ę

dze, któr

ą

znalazł, i jak zawa

ż

yła ona

na jego

ż

yciu. Wspomniał o trzech osobliwych darach ojca i o tym, w jaki sposób maj

ą

mu si

ę

one przyda

ć

w jego podró

ż

y. I w ko

ń

cu ujrzał w jej oczach ten sam wyraz, jaki cz

ę

sto widywał

w oczach Tepry: wiedział,

ż

e mu uwierzyła.

Jednak my

ś

li kobiety były zupełnie inne, ni

ż

sobie wyobra

ż

ał. Słuchała go, oczywi

ś

cie, ale

jednocze

ś

nie my

ś

lała o tym, z jak

ą

w

ś

ciekło

ś

ci

ą

zaatakował zdj

ę

ty panik

ą

tłum, który o mało

jej nie stratował. Przygl

ą

dała si

ę

jego prostej, pi

ę

knej sylwetce, gładko wygolonej twarzy i

bystrym oczom - i porównywała go z m

ęż

czyznami z Jakry. Gdy mu w ko

ń

cu uwierzyła, to

wcale nie z powodu jego daru wymowy; po prostu uległa odwiecznemu urokowi płci
odmiennej.
- To dobrze,

ż

e mnie ocaliłe

ś

- powiedziała wreszcie, gdy Tumitak przerwał opowie

ść

. -

To prawie niemo

ż

liwe, by

ś

przedostał si

ę

przez korytarze na dole. Tu na górze mo

ż

esz

przej

ść

przez Jakr

ę

swobodnie i opu

ś

ci

ć

ten korytarz, kiedy tylko zechcesz. Poka

żę

ci teraz

drog

ę

do górnego kra

ń

ca miasta.

Podniosła si

ę

.

- Chod

ź

, poprowadz

ę

ci

ę

. Jeste

ś

Lorianinem i moim wrogiem, lecz ocaliłe

ś

mi

ż

ycie, a

kto

ś

, kto zamierza zabi

ć

szylka, jest z pewno

ś

ci

ą

prawdziwym przyjacielem całego rodzaju

ludzkiego.
Wzi

ę

ła go za r

ę

k

ę

, cho

ć

to nie było konieczne, i poprowadziła w ciemno

ś

ci. Minuty mijały

im w milczeniu.
- Tu si

ę

korytarz ko

ń

czy - szepn

ę

ła i zatrzymała si

ę

. Weszła przez drzwi, a Tumitak id

ą

c

za ni

ą

dojrzał słabe

ś

wiatło s

ą

cz

ą

ce si

ę

szybem z korytarza w dole.

Zsun

ą

ł si

ę

po drabince, któr

ą

dojrzał w ciemno

ś

ci, i po chwili był ju

ż

w dolnym korytarzu.

Kobieta pod

ąż

yła za nim, a gdy si

ę

zrównali, pokazała w gł

ą

b korytarza.

background image

- Je

ś

li naprawd

ę

idziesz na Powierzchni

ę

, twoja droga prowadzi w tamtym kierunku -

powiedziała. - Musimy si

ę

tu rozsta

ć

. Moja droga wiedzie z powrotem do miasta. Szkoda,

ż

e

nie poznali

ś

my si

ę

bli

ż

ej, Lorianinie. - Przerwała, lecz ju

ż

na odchodnym wykrzykn

ę

ła: - Id

ź

na

Powierzchni

ę

, dziwny w

ę

drowcze, a je

ś

li twe zamiary si

ę

powiod

ą

, nie obawiaj si

ę

wraca

ć

przez Jakr

ę

! Całe miasto b

ę

dzie ci wtedy oddawa

ć

cze

ść

.

Jak gdyby boj

ą

c si

ę

powiedzie

ć

wi

ę

cej, po

ś

pieszyła w gł

ą

b przej

ś

cia. Tumitak patrzył na

ni

ą

przez chwil

ę

, a nast

ę

pnie wzruszywszy ramionami odwrócił si

ę

i poszedł w przeciwnym

kierunku.
Oczekiwał,

ż

e dotrze do mrocznych korytarzy wkrótce po opuszczeniu Jakry, lecz cho

ć

mapy powiedziały mu wiele o drodze, któr

ą

nale

ż

ało obra

ć

, nie wspominały o stanie, w jakim

znajdowały si

ę

poszczególne korytarze. Szybko stało si

ę

oczywiste,

ż

e tego dnia nie dotrze do

mrocznych korytarzy. Zm

ę

czenie przemogło i wszedłszy do jednego z pustych pomieszcze

ń

mieszkalnych le

żą

cych po obu stronach przej

ś

cia rzucił si

ę

na podłog

ę

i po chwili spał ju

ż

twardo.


ROZDZIA£ IV

Po kilku godzinach nagle si

ę

przebudził. Rozgl

ą

dał si

ę

czas jaki

ś

nieprzytomnie, lecz

zaraz odzyskał zwykł

ą

czujno

ść

. Z korytarza przylegaj

ą

cego do pomieszczenia doszedł go

cichy szelest. Wstrzymuj

ą

c oddech podniósł si

ę

i podszedłszy na palcach do drzwi wyjrzał

ostro

ż

nie na zewn

ą

trz. Korytarz był pusty, ale Tumitak bez w

ą

tpienia usłyszał odgłos cichych

kroków.
Wrócił do pokoju, wzi

ą

ł tobołek i zarzucił na plecy. Nast

ę

pnie raz jeszcze dokładnie

obejrzawszy pusty korytarz wyszedł na zewn

ą

trz i przygotował si

ę

do podj

ę

cia w

ę

drówki.

Wcze

ś

niej jednak dobył miecza i dokładnie przejrzał wn

ę

trza s

ą

siednich pomieszcze

ń

. Ze

zdziwieniem stwierdził,

ż

e wszystkie s

ą

puste. Był zupełnie pewien,

ż

e słyszał jaki

ś

hałas,

ż

e

kto

ś

go z bli

ż

ej nie okre

ś

lonego miejsca obserwował. W ko

ń

cu jednak musiał przyzna

ć

,

ż

e

je

ś

li nie mylił si

ę

co do istnienia obserwatorów, to byli oni sprytniejsi od niego. Trzymaj

ą

c si

ę

wi

ę

c

ś

rodka korytarza, podj

ą

ł w

ę

drówk

ę

na nowo.

Przez wiele godzin utrzymywał stały, monotonny rytm marszu. Droga prowadziła pod
gór

ę

, korytarz był szeroki, a ku zdziwieniu Tumitaka

ś

wiatła nie gasły. Prawie nie pami

ę

tał ju

ż

przyczyny nagłego przebudzenia si

ę

, gdy po przej

ś

ciu o

ś

miu czy dziewi

ę

ciu mil usłyszał nagle

kolejny szelest, zupełnie podobny do pierwszego. Szelest dochodził z jednego z pomieszcze

ń

po lewej stronie i ledwie Tumitak go usłyszał, rzucił si

ę

jak błyskawica do wła

ś

ciwych drzwi

dobywaj

ą

c miecza. Wpadł do pomieszczenia, przemkn

ą

ł przez frontowe do tylnego i stan

ą

ł w

osłupieniu patrz

ą

c dokoła na gołe brunatne

ś

ciany. I tu, jak w pomieszczeniach, które ogl

ą

dał

rankiem, było zupełnie pusto. Nie dostrzegł

ż

adnej drabiny prowadz

ą

cej w gór

ę

, po której

tajemnicza istota mogła umkn

ąć

; nie było wła

ś

ciwie

ż

adnej mo

ż

liwo

ś

ci uj

ś

cia wrogowi, w

ko

ń

cu jednak Tumitak musiał ruszy

ć

w dalsz

ą

drog

ę

.

Lecz poruszał si

ę

ju

ż

uwa

ż

niej. Był tak ostro

ż

ny jak przed wej

ś

ciem do Jakry, a wła

ś

ciwie

nawet bardziej, wtedy bowiem wiedział, czego oczekiwa

ć

; tym razem stan

ą

ł w obliczu

nieznanego.
W miar

ę

jak mijały godziny, Tumitak coraz bardziej upewniał si

ę

,

ż

e jest

ś

ledzony. Co

chwila słyszał słaby szelest dochodz

ą

cy to z ciemnego wn

ę

trza mieszkania, to z gł

ą

bi

ź

le

o

ś

wietlonego bocznego korytarza. Raz był pewien,

ż

e usłyszał ten odgłos daleko przed sob

ą

,

w przej

ś

ciu, którym szedł. Nigdy jednak, nawet przez mgnienie oka, nie widział istot, które

wydawały ten d

ź

wi

ę

k.

W ko

ń

cu doszedł do tej cz

ęś

ci korytarzy, gdzie

ś

wiatła zacz

ę

ły przygasa

ć

. Zrazu tylko

niektóre były ciemniejsze, dziwnie niebieskawe, jednak

ż

e wkrótce niebieskie zacz

ę

ły

przewa

ż

a

ć

, a wiele lamp nie

ś

wieciło w ogóle. Tumitak szedł przed siebie w g

ę

stniej

ą

cych

ciemno

ś

ciach i po chwili zdał sobie spraw

ę

,

ż

e w ko

ń

cu zbli

ż

a si

ę

do legendarnych mrocznych

korytarzy.
Tumitak był produktem wielu pokole

ń

ludzi, którzy umykali przed najl

ż

ejszym

podejrzanym d

ź

wi

ę

kiem. Od setek lat, od dnia Inwazji, ka

ż

dy dziwny odgłos oznaczał szylka

poluj

ą

cego na ludzi, a tym samym

ś

mier

ć

, pewn

ą

, nagł

ą

i niew

ą

tpliw

ą

. Ludzie stali si

ę

wi

ę

c

ras

ą

istot skradaj

ą

cych si

ę

i boja

ź

liwych, umykaj

ą

cych przed najmniejszymi oznakami

niebezpiecze

ń

stwa.

W gł

ę

boko poło

ż

onym Lorze człowiek stworzył jednak lochy tak długie i zawiłe,

ż

e od

wielu ju

ż

lat nie widziano tam szylka. Mieszka

ń

cy Loru powoli nabierali odwagi, a

ż

wreszcie

znalazł si

ę

w

ś

ród nich wizjoner, który odwa

ż

ył si

ę

marzy

ć

o zabiciu szylka.

Cho

ć

jednak Tumitak był o wiele

ś

mielszy ni

ż

ktokolwiek inny z jego pokolenia, to jednak

nie nale

ż

y przypuszcza

ć

,

ż

e całkowicie przezwyci

ęż

ył ludzk

ą

spu

ś

cizn

ę

wieków. Nawet teraz,

background image

gdy tak stanowczo maszerował nie ko

ń

cz

ą

cym si

ę

korytarzem, serce biło mu mocno i niewiele

brakowało, by z trwog

ą

wrócił tam, sk

ą

d przyszedł.

Jednak najwidoczniej ci, co szli za nim, woleli nie rozbudza

ć

nadmiernie jego obaw. W

miar

ę

jak korytarze ciemniały, odgłosy cichły i w ko

ń

cu Tumitak uznał,

ż

e został zupełnie sam.

To co

ś

, co za nim szło, jego zdaniem zawróciło lub weszło w jakie

ś

boczne przej

ś

cie. Przez

ponad godzin

ę

wyt

ęż

ał słuch usiłuj

ą

c ponownie złowi

ć

słabe szmery, lecz odpowiadała mu

jedynie cisza; stopniowo wi

ę

c tracił czujno

ść

i coraz

ś

mielej zmierzał w gł

ą

b korytarza.

Z korytarza wiecznego półmroku przeszedł do innego, gdzie panowała wieczna ciemno

ść

.

Tutaj

ś

wiatła, je

ś

li w ogóle kiedykolwiek były, dawno ju

ż

pogasły i przez jaki

ś

czas Tumitak

wyczuwał drog

ę

polegaj

ą

c jedynie na zmy

ś

le dotyku.

A w korytarzu za nim kilka ciemnych, smukłych postaci równie

ż

przeszło z półmroku do

ciemno

ś

ci, w ciszy pod

ąż

aj

ą

c za nim.

Gdyby kto

ś

ujrzał wtedy te istoty, zdziwiłby si

ę

ich wygl

ą

dem: były szczupłe, nieomal

wychudzone, o dziwnej ziemistej cerze, w ich wygl

ą

dzie najbardziej jednak zdumiewaj

ą

ca była

głowa owini

ę

ta wieloma warstwami materiału całkowicie zakrywaj

ą

cego oczy, tak

ż

e nie

dochodził do nich najmniejszy promyk

ś

wiatła.

Byli to bowiem dzicy z mrocznych korytarzy, ludzie urodzeni i wychowani w przej

ś

ciach

spowitych wieczn

ą

noc

ą

, i oczy mieli tak wra

ż

liwe,

ż

e najbledszy blask

ś

wiatła sprawiał im

niezno

ś

ny ból. Cały dzie

ń

ś

ledzili Tumitaka i cały ten dzie

ń

oczy ich osłoni

ę

te były banda

ż

ami,

sami za

ś

poruszali si

ę

tylko przy pomocy zdumiewaj

ą

co wyostrzonych zmysłów słuchu i

dotyku. Kiedy jednak znale

ź

li si

ę

z powrotem w korytarzach, które stanowiły ich

ż

ywioł, uwolnili

si

ę

z kr

ę

puj

ą

cych zawojów i zacz

ę

li stopniowo przybli

ż

a

ć

si

ę

do tego, który miał pa

ść

ich

ofiar

ą

.

Pierwsz

ą

oznak

ą

ich obecno

ś

ci, jakiej do

ś

wiadczył Tumitak po wej

ś

ciu do

ś

wiata mroku,

był nagły ruch za jego plecami. Obrócił si

ę

gwałtownie, dobył miecza i zadał natychmiastowy

cios. Miecz przeci

ą

ł powietrze, a z ciemno

ś

ci dobiegł go ironiczny

ś

miech, po którym nastała

cisza. Tumitak zadał kolejne w

ś

ciekłe pchni

ę

cie i znów miecz napotkał tylko opór powietrza,

za

ś

z tyłu dobiegł go inny szelest.

Odwrócił si

ę

, bo poj

ą

ł,

ż

e został okr

ąż

ony. Wywijaj

ą

c zawzi

ę

cie mieczem wycofał si

ę

pod

ś

cian

ę

, by nie odda

ć

tanio

ż

ycia. Poczuł, jak ostrze miecza uderzyło w co

ś

, co ust

ą

piło pod

ciosem, i usłyszał okrzyk bólu, nast

ę

pnie w korytarzu zapanowała nagła cisza. Lorianin nie dał

si

ę

jednak podej

ść

i nie zaprzestał w

ś

ciekłego wywijania mieczem. Po chwili znowu usłyszał

j

ę

k bólu, gdy jego cios dosi

ę

gn

ą

ł kolejnego dzikusa.

Cho

ć

jednak Tumitak bronił si

ę

najlepiej, jak umiał, walcz

ą

c z odwag

ą

zrodzon

ą

z

desperacji, nie miał wielkich złudze

ń

co do wyniku walki. Stał sam, oparty plecami o mur, za

ś

siły jego wrogów wzrastały systematycznie. Tumitak przygotował si

ę

na to,

ż

e padnie w walce

-

ż

ałował tylko,

ż

e musi zgin

ąć

tu, w grobowych ciemno

ś

ciach, nie widz

ą

c nawet przeciwnika -

gdy nagle przypomniał sobie o latarce, pierwszym z cudownych podarków ojca.
Lew

ą

r

ę

k

ą

poszperał w zakamarkach pasa i wydobył przedmiot walcowatego kształtu.

Teraz przynajmniej b

ę

dzie miał satysfakcj

ę

ujrzenia, jakie to istoty go zaatakowały. W jednej

chwili odnalazł wył

ą

cznik i jasne

ś

wiatło zalało korytarz.

Tumitak był zupełnie nie przygotowany na wra

ż

enie, jakie ten jasny promie

ń

ś

wiatła

wywrze na wrogach. Odezwały si

ę

okrzyki bólu i przera

ż

enia: w pierwszej chwili Tumitak ujrzał

kilkana

ś

cie wychudłych ciemnoskórych postaci, które kryj

ą

c głowy w ramionach umykały w

przera

ż

eniu w gł

ą

b korytarza. Zdj

ę

ci strachem, wykrzykuj

ą

c do towarzyszy dziwne chrapliwe

słowa, mieszka

ń

cy mrocznych korytarzy uciekali od

ś

wiatła, jak gdyby Tumitakowi przyszło z

pomoc

ą

całe plemi

ę

Loru.

Przez chwil

ę

młodzieniec stał oszołomiony. Oczywi

ś

cie nie zdawał sobie sprawy z

przyczyn nagłej ucieczki napastników. Pomy

ś

lał,

ż

e mo

ż

e uciekaj

ą

od jakiego

ś

niebezpiecze

ń

stwa, którego nie dostrzegł, i zrazu boja

ź

liwie o

ś

wietlił cały korytarz. W ko

ń

cu

jednak, gdy okrzyki uciekaj

ą

cych stopniowo cichły w oddali, poj

ą

ł cał

ą

prawd

ę

. Owe istoty

czuły si

ę

tak dobrze w ciemno

ś

ci, pomy

ś

lał Tumitak,

ż

e najpewniej obawiały si

ę

ś

wiatła, i cho

ć

nie pojmował, dlaczego tak było, postanowił pali

ć

latark

ę

tak długo, jak długo jego droga

prowadziła przez ciemno

ś

ci.

Błyskaj

ą

c wi

ę

c latark

ą

w ró

ż

ne strony, w gł

ą

b bocznych korytarzy i do wn

ę

trza otwartych

pomieszcze

ń

, Lorianin kontynuował w

ę

drówk

ę

. Wiedział,

ż

e nie ma mowy o spaniu w tych

ciemnych przej

ś

ciach, lecz nie martwiło go to zbytnio. Zamkni

ę

ty od wieków w lochach i

korytarzach człowiek odzwyczaił si

ę

od regularnego ongi

ś

cyklu dnia i nocy i chocia

ż

zwykle z

ka

ż

dych trzydziestu godzin osiem do dziesi

ę

ciu przesypiał, to jednak potrafił równie

ż

obej

ść

si

ę

bez snu czterdzie

ś

ci czy nawet pi

ęć

dziesi

ą

t godzin. Tumitak cz

ę

sto pod okiem ojca

pracował bez przerwy tak długo i miał teraz pewno

ść

,

ż

e wydostanie si

ę

z mrocznych

korytarzy, nim zm

ę

czenie go zmo

ż

e.

Co jaki

ś

czas

ż

uł syntetyczne suchary, ale głównie zajmował si

ę

obserwowaniem

background image

korytarzy. I tak mijały godziny. Pozbył si

ę

obaw na tyle,

ż

e chciał wej

ść

do jednego z

pomieszcze

ń

, by tam poszuka

ć

noclegu, gdy z tyłu doszło go dziwne, nieludzkie warkni

ę

cie.

Opanował go nagły strach, poczuł mrowienie w karku. Rzucił si

ę

ku najbli

ż

szym drzwiom,

zgasił latark

ę

i le

żą

c dr

ż

ał z wielkiej trwogi.

Nie znaczy to,

ż

e Tumitaka nagle obleciał tchórz. Pami

ę

tajmy o tym, z jak

ą

odwag

ą

stawił

czoło Jakraninowi i dzikusom z mrocznych korytarzy. Przeraził go jednak nieludzki charakter
d

ź

wi

ę

ku. W dolnych korytarzach, poza szczurami, nietoperzami i innymi drobnymi

stworzeniami, nie znano

ż

adnych zwierz

ą

t - z wyj

ą

tkiem szylków. I tylko one wdzierały si

ę

do

lochów za lud

ź

mi, tote

ż

było naturalne,

ż

e tylko im Tumitak mógł przypisa

ć

ów d

ź

wi

ę

k, który z

pewno

ś

ci

ą

pochodził od jakiego

ś

du

ż

ego stworzenia, ale nie człowieka. Nie wiedział,

ż

e

jeszcze inne zwierz

ę

ta z Powierzchni dostały si

ę

do górnych korytarzy.

I oto kulił si

ę

teraz w schronieniu, na pró

ż

no usiłuj

ą

c zebra

ć

odwag

ę

na tyle, by wyj

ść

i

stawi

ć

czoło wrogowi. Przypu

ść

my,

ż

e to szylki - rozwa

ż

ał w my

ś

lach. Czy

ż

nie przebyłem tej

całej niebezpiecznej drogi po to tylko, by zmierzy

ć

si

ę

z szylkiem? Czy

ż

nie jestem

Tumitakiem, bohaterem, którego Najwy

ż

szy powołał, by uwolnił człowieka od ponurego

dziedzictwa Strachu? I tak przywołuj

ą

c te i tym podobne argumenty nieugi

ę

ty duch Tumitaka

odniósł tryumf nad ciałem, a

ż

w ko

ń

cu młodzieniec d

ź

wign

ą

ł si

ę

i ponownie wyszedł na

korytarz.
Jak mo

ż

na si

ę

było spodziewa

ć

, korytarz ział pustk

ą

. Latarka o

ś

wietlała co najmniej

pi

ęć

set jardów przej

ś

cia, które najwyra

ź

niej było zupełnie opuszczone. Tumitak ruszył w

dalsz

ą

drog

ę

, zwracaj

ą

c uwag

ę

bardziej na korytarz za sob

ą

ni

ż

przed sob

ą

. Po chwili dojrzał

na granicy

ś

wiatła kilka dziwnych skradaj

ą

cych si

ę

sylwetek, które posuwały si

ę

za nim w

bezpiecznej odległo

ś

ci. Jego bystre oczy upewniły go,

ż

e nie ma do czynienia ani z lud

ź

mi, ani

z szylkami - lecz co by to by

ć

mogło, nie potrafił powiedzie

ć

. Od wielu ju

ż

pokole

ń

mieszka

ń

cy

dolnych korytarzy nie słyszeli nawet o dawnym przyjacielu człowieka, o psie.
Tumitak zatrzymał si

ę

niepewnie i przyjrzał si

ę

owym dziwnym stworzeniom. Natychmiast

jednak umkn

ę

ły z zasi

ę

gu latarki, wi

ę

c po chwili Tumitak podj

ą

ł marsz, prawie pewien,

ż

e

mimo swych rozmiarów s

ą

to tylko jakie

ś

wi

ę

ksze gatunki szczurów, równie boja

ź

liwe, co ich

mniejsi krewniacy.
Wkrótce okazało si

ę

,

ż

e si

ę

mylił. Zdołał przej

ść

jeszcze tylko niewielki odcinek drogi, gdy

warkni

ę

cie dobiegło go z przodu. Jak na dany sygnał stworzenia id

ą

ce z tyłu zacz

ę

ły si

ę

zbli

ż

a

ć

. Tumitak przy

ś

pieszył kroku, przeszedł w trucht, a nast

ę

pnie ruszył biegiem, lecz cho

ć

biegł szybko, jego prze

ś

ladowcy byli szybsi i powoli zbli

ż

ali si

ę

do niego.

Dopiero gdy dzieliła ich odległo

ść

zaledwie stu stóp, dojrzał przywódców. Dzicy, których

pokonał kilka godzin wcze

ś

niej, powrócili skrywszy twarze w banda

ż

ach, podobnie jak wtedy,

gdy skradali si

ę

za nim w korytarzach za Jakr

ą

. Wydaj

ą

c szeptem polecenia psom kierowali je

przed sob

ą

, a

ż

Tumitak znowu musiał doby

ć

miecza i przygotowa

ć

si

ę

do obrony.

W tym samym czasie ukazały si

ę

równie

ż

zwierz

ę

ta w górze korytarza i Lorianin wkrótce

został otoczony przez warcz

ą

c

ą

i kłapi

ą

c

ą

z

ę

bami sfor

ę

, której liczebno

ść

wykluczała wszelkie

próby obrony. Tumitak zabił jednego, inny padł z wielk

ą

ran

ą

w kudłatym grzbiecie; nim jednak

Lorianin zdołał zrobi

ć

cokolwiek wi

ę

cej, wytr

ą

cono mu z dłoni latark

ę

i poczuł, jak rzuca si

ę

na

niego kilka kudłatych ciał. Padł na ziemi

ą

pod ci

ęż

arem psów; miecz wysun

ą

ł mu si

ę

z r

ę

ki i

znikł w ciemno

ś

ciach.



ROZDZIA£ V

Tumitak uznał,

ż

e nadszedł jego koniec. Czuł gor

ą

cy oddech potworów na całym ciele,

przepełniło go dziwne uczucie rezygnacji, tak typowe w obliczu pewnej

ś

mierci. I wtedy... kto

ś

odci

ą

gn

ą

ł psy i Tumitak poczuł na sobie r

ę

ce i usłyszał ciche słowa i pomruki mieszka

ń

ców

ciemno

ś

ci, którzy dotykiem badali jego ciało. Kilka

ż

ylastych r

ą

k przyparło go do ziemi, a po

chwili opasano go ta

ś

m

ą

mocuj

ą

c mu r

ę

ce do tułowia. D

ź

wign

ę

li go z ziemi i wzi

ę

li na

ramiona.
Przez jaki

ś

czas nie

ś

li go w gór

ę

korytarza, potem skr

ę

cili w jedno z bocznych przej

ść

i

szli nim przez dłu

ż

szy czas, a

ż

w ko

ń

cu zatrzymali si

ę

i cisn

ę

li go na ziemi

ę

. Wokół siebie

Tumitak słyszał ciche odgłosy rozmowy prowadzonej szeptem i szelest poruszaj

ą

cych si

ę

ciał;

w ko

ń

cu uznał,

ż

e zaniesiono go do głównych korytarzy zamieszkanych przez te istoty. Le

ż

tam przez jaki

ś

czas opuszczony, a nast

ę

pnie obrócono go na bok i jakie

ś

chude r

ę

ce znów

go badały dotykiem, po czym rozległ si

ę

władczy głos. Znów go uniesiono,

przetransportowano na niewielk

ą

odległo

ść

i bezceremonialnie ci

ś

ni

ę

to na ziemi

ę

, jak

przypuszczał, w jakim

ś

pomieszczeniu. Nie opodal na podłodze co

ś

zad

ź

wi

ę

czało metalicznie,

a potem w korytarzu za drzwiami Tumitak usłyszał oddalaj

ą

ce si

ę

kroki tych, którzy go pojmali.

Przez chwil

ę

le

ż

ał spokojnie, staraj

ą

c si

ę

zebra

ć

my

ś

li. Zastanawiał si

ę

, czemu nie zabito

background image

go od razu; nie wiedział,

ż

e dzicy nie zabijali istot przeznaczonych na po

ż

arcie, nim nie byli

gotowi do uczty. Nie znaj

ą

c tajemnicy przygotowywania

ż

ywno

ś

ci syntetycznej

ż

erowali na

Jakranach i mieszka

ń

cach innych małych miast, poło

ż

onych w s

ą

siedztwie. Doprowadzeni do

ostateczno

ś

ci nie pogardzali niczym, co si

ę

nadawało do zjedzenia, i w ci

ą

gu wielu pokole

ń

stali si

ę

ludo

ż

ercami.

Po chwili Tumitak podniósł si

ę

z ziemi. Nie miał kłopotu z rozlu

ź

nieniem szmacianych

wi

ę

zów; dzicy znali tylko w

ę

zły najprostsze i uwolnienie si

ę

zaj

ę

ło Lorianinowi niecał

ą

godzin

ę

.

Zacz

ą

ł dokładnie obmacywa

ć

ś

ciany próbuj

ą

c pozna

ć

swoje wi

ę

zienie. Pomieszczenie miało

powierzchni

ę

nie przekraczaj

ą

c

ą

stu stóp kwadratowych, a jedyny otwór w

ś

cianach stanowiły

drzwi. Tumitak próbował przez nie wyj

ść

, lecz natychmiast powstrzymało go warkni

ę

cie i

szorstkie, owłosione ciało naparło na jego nogi zmuszaj

ą

c go do cofni

ę

cia si

ę

. Dzicy

pozostawili psy, by strzegły wej

ś

cia do wi

ę

zienia.

Tumitak wycofał si

ę

wi

ę

c tr

ą

caj

ą

c jednocze

ś

nie nog

ą

przedmiot, który potoczył si

ę

po

ziemi. Przypomniał sobie metaliczny d

ź

wi

ę

k, kiedy wrzucono za nim co

ś

do pomieszczenia, i

zainteresował si

ę

, co to takiego. Macaj

ą

c wokół siebie r

ę

kami odnalazł go w ko

ń

cu i ku swej

rado

ś

ci stwierdził,

ż

e to jego latarka. Zupełnie nie mógł poj

ąć

, czemu dzicy j

ą

tu przynie

ś

li,

lecz w ko

ń

cu uznał,

ż

e istotom zabobonnym mogła si

ę

wyda

ć

czym

ś

gro

ź

nym; uznali,

ż

e

najlepiej b

ę

dzie uwi

ę

zi

ć

dwoje niebezpiecznych wrogów razem. Tak czy inaczej, odzyskał

latark

ę

, za co był wdzi

ę

czny losowi.

Zapalił j

ą

i rozejrzał si

ę

po pomieszczeniu. Tak, nie mylił si

ę

co do wielko

ś

ci i

prymitywno

ś

ci izby. Nie miał wielkich, a wła

ś

ciwie

ż

adnych mo

ż

liwo

ś

ci ucieczki, póki nie

sforsuje korytarza strze

ż

onego przez zwierz

ę

ta. W

ś

wietle za

ś

poj

ą

ł,

ż

e dzicy nie dali mu na to

wielkich szans. Zaraz za wej

ś

ciem do pomieszczenia kł

ę

biła si

ę

cała sfora psów mrugaj

ą

c

oczami o

ś

lepionymi nagłym blaskiem.

Ze

ś

rodka pomieszczenia Tumitak mógł wyjrze

ć

daleko w gł

ą

b korytarza, lecz jak okiem

si

ę

gn

ąć

nie było wida

ć

nikogo. Skierował

ś

wiatło w dół korytarza - tam równie

ż

ż

ywego ducha.

Uznał,

ż

e to zapewne czas snu dzikusów i

ż

e je

ś

li ma ucieka

ć

, to jest to najlepsza okazja.

Usiadł na ziemi i oddał si

ę

rozmy

ś

laniom. Gdzie

ś

w pod

ś

wiadomo

ś

ci tkwiło nikłe

prze

ś

wiadczenie,

ż

e ma do dyspozycji

ś

rodek, który pomo

ż

e mu uciec przed tymi zwierz

ę

tami.

Wstał i popatrzył na stłoczone stado, jakby chroni

ą

ce si

ę

przed niemiłym

ś

wiatłem latarki.

Odwrócił si

ę

, by raz jeszcze rozejrze

ć

si

ę

po izbie, lecz najwyra

ź

niej nic tu nie znalazł, co by

sprzyjało jego prawie gotowemu planowi. Nagle podj

ą

ł decyzj

ę

: si

ę

gn

ą

ł do kieszeni pasa,

namacał tam obły przedmiot i wyszarpn

ą

wszy z niego zawleczk

ę

, cisn

ą

ł w kierunku stada,

padaj

ą

c na ziemi

ę

.

Była to bomba, drugi spo

ś

ród cudownych podarków ojca. Upadła na zewn

ą

trz

pomieszczenia i eksplodowała z ogłuszaj

ą

cym hukiem. W zamkni

ę

tej przestrzeni korytarza

rozpr

ęż

aj

ą

ce si

ę

gazy zadziałały ze straszn

ą

sił

ą

. Cho

ć

Tumitak przywarł płasko do ziemi, siła

wybuchu uniosła go i cisn

ę

ła o przeciwległ

ą

ś

cian

ę

. Co do zwierz

ą

t na korytarzu, to dosłownie

przestały istnie

ć

. Szcz

ą

tki poszarpanych w strz

ę

py ciał rozleciały si

ę

we wszystkie strony, a

gdy Tumitak, potłuczony i w szoku, wyszedł w chwil

ę

ź

niej na korytarz, nie było tam ani

jednej

ż

ywej istoty. Otoczenie jednak przypominało krwaw

ą

jatk

ę

.

Nienawykły do widoku krwi i

ś

mierci Tumitak po

ś

pieszył przed siebie, by znale

źć

si

ę

jak

najdalej od tej ponurej sceny. Szedł korytarzem w gór

ę

przedzieraj

ą

c si

ę

przez kł

ę

by dymu, a

ż

w ko

ń

cu przeja

ś

niało na tyle,

ż

e mógł zapomnie

ć

o przykrych wydarzeniach. Nie widział ani

ś

ladu dzikich, cho

ć

dwukrotnie słyszał skomlenie dochodz

ą

ce zza drzwi pomieszcze

ń

mieszkalnych i domy

ś

lał si

ę

,

ż

e w ciemno

ś

ciach kuli si

ę

zapewne zdj

ę

ta przera

ż

eniem

ciemnoskóra posta

ć

. Wiele jeszcze minie okresów snu, nim dzicy z mrocznych korytarzy

zapomn

ą

o wrogu, który posiał mi

ę

dzy nimi takie zniszczenie.

Tumitak dotarł ponownie do korytarza prowadz

ą

cego na Powierzchni

ę

. Od czasu, gdy

wyruszał w drog

ę

po raz pierwszy, cofn

ą

ł si

ę

po swoich

ś

ladach, lecz zrobił to w okre

ś

lonym

celu: dotarł do miejsca, gdzie walczył z psami. Odzyskał tu miecz, który znalazł bez trudu,
stwierdziwszy z zadowoleniem,

ż

e jest nie uszkodzony. Nast

ę

pnie podj

ą

ł na nowo w

ę

drówk

ę

ku Powierzchni. Przemierzył znaczn

ą

odległo

ść

i nie napotkał nic, co mogłoby go zaniepokoi

ć

.

W ko

ń

cu uznał,

ż

e min

ą

ł ju

ż

niebezpieczne odcinki, i w jednym z pomieszcze

ń

przygotował si

ę

na zasłu

ż

ony odpoczynek.

Spał długo, o niczym nie

ś

ni

ą

c, i zbudził si

ę

w ko

ń

cu po upływie ponad czternastu godzin.

Natychmiast podj

ą

ł marsz, po

ż

ywiaj

ą

c si

ę

w drodze i zastanawiaj

ą

c, co go czeka w tej nowej

w

ę

drówce.

Jego w

ą

tpliwo

ś

ci nie miały jednak trwa

ć

długo. Wiedział z map,

ż

e dawno ju

ż

min

ą

ł

połow

ę

drogi, i dlatego te

ż

nie zdziwił si

ę

, gdy

ś

ciany korytarzy, do tej pory niezmiennie gładkie

i błyszcz

ą

ce jak w rodzinnym Lorze, zaczynały teraz nabiera

ć

chropowatego, nieregularnego

kształtu, prawie jak w naturalnych jaskiniach. Wiedział,

ż

e zbli

ż

a si

ę

do tych korytarzy, które

człowiek wydr

ąż

ył w popłochu w pierwszych dniach ucieczki do wn

ę

trza Ziemi. Nie było wtedy

background image

czasu wygładza

ć

ś

cian ani dba

ć

o regularny prostok

ą

tny przekrój korytarzy, jak na dole.

Cho

ć

wygl

ą

d przej

ść

go nie zdziwił, to jednak był całkowicie zaskoczony nast

ę

pn

ą

zmian

ą

. Przeszedł ze trzy czy cztery mile kr

ę

tymi, w

ą

skimi jaskiniami, a

ż

doszedł do dobrze

ukrytego wylotu szybu, który prowadził gdzie

ś

w gór

ę

, w ciemno

ść

. Na ko

ń

cu dostrzegł

ś

wiatło

i westchn

ą

ł z ulg

ą

, poniewa

ż

latarka najwyra

ź

niej ju

ż

si

ę

ko

ń

czyła. Wspi

ą

ł si

ę

po drabinie

powoli, ze zwykł

ą

przezorno

ś

ci

ą

, a

ż

w ko

ń

cu przeszedł ostro

ż

nie z wylotu szybu do

najdziwniejszego korytarza, jaki kiedykolwiek widział.
Był on ja

ś

niej o

ś

wietlony ni

ż

wszystkie dotychczasowe.

ś

wiatła białe ukazywały si

ę

na

przemian z niebieskimi, zielonymi, czerwonymi i złotymi, dodaj

ą

c jeszcze uroku widokowi,

który i tak przeszedł wszelkie wyobra

ż

enia Tumitaka. Przez chwil

ę

młody człowiek stał

stropiony nie pojmuj

ą

c, sk

ą

d płynie to całe

ś

wiatło, bowiem w suficie nie było znanych mu

ś

wiec

ą

cych płyt.

Po chwili jednak zrozumiał, o co chodzi: wszystkie płyty sprytnie ukryto w

ś

cianach, tak

ż

e

odbite

ś

wiatło wywoływało efekt delikatnej pastelowej mi

ę

kko

ś

ci.

ś

ciany - same

ś

ciany te

ż

nie były zbudowane ze znanego szklistego kamienia barwy

brunatnej; zbudowano je z kamienia najczystszej bieli mleka! I cho

ć

ju

ż

samo to stanowiło

dziw, który musiał wzbudzi

ć

podniecenie Lorianina, to jednak nie kolor

ś

cian przyci

ą

gn

ą

ł jego

szczególn

ą

uwag

ę

. Rzecz w tym,

ż

e

ś

ciany pokryte były deseniami i obrazami, wkl

ę

słorytami i

płaskorze

ź

bami do tego stopnia,

ż

e nie było wida

ć

ani kawałka wolnego miejsca. Nawet na

podłodze uło

ż

ono wymy

ś

lny dese

ń

z ró

ż

nokolorowych kamieni.

Tumitak nigdy nawet nie

ś

nił o podobnych rzeczach. W dolnych korytarzach nie istniała

ż

adna sztuka - nigdy. Człowiek zatracił t

ę

umiej

ę

tno

ść

, nim jeszcze wykonano pierwsze

korytarze Loru. Stał wi

ę

c Tumitak podziwiaj

ą

c te cuda.

Cho

ć

wi

ę

ksz

ą

cz

ęść

powierzchni

ś

cian pokryto deseniami, to były równie

ż

i obrazy.

Pokazywały one bardzo dokładnie wspaniałe rzeczy, w które Tumitak ledwie mógł uwierzy

ć

. A

jednak patrzył na nie, co dla jego naiwnego umysłu stanowiło dowód,

ż

e gdzie

ś

musz

ą

istnie

ć

w rzeczywisto

ś

ci.

Oto na przykład zobaczył grup

ę

kobiet i m

ęż

czyzn w ta

ń

cu. Stali w kole okr

ąż

aj

ą

c co

ś

, co

znajdowało si

ę

w

ś

rodku, a co było ledwie widoczne. Przy bli

ż

szym przyjrzeniu si

ę

jednak

Tumitak poczuł, jak znowu włosy je

żą

mu si

ę

na głowie: w

ś

rodku tanecznego kr

ę

gu dostrzegł

istot

ę

o długich paj

ą

kowatych nogach. Gdzie

ś

z pod

ś

wiadomo

ś

ci dobył si

ę

szept: “szylk"!

Odwróciwszy si

ę

od tego obrazu z dziwnym uczuciem obrzydzenia Tumitak ujrzał inny.

Przedstawiał on długi korytarz, w którym znajdował si

ę

walcowaty przedmiot długo

ś

ci

osiemnastu do dwudziestu stóp. Wsparty był na kołach i otaczała go grupa pełnych
entuzjazmu, ochoczych ludzi, na których twarzach malował si

ę

wyraz szcz

ęś

cia i podniecenia.

Tumitak przez dłu

ż

sz

ą

chwil

ę

łamał sobie głow

ę

nad tymi obrazami, ale nie mógł nic

zrozumie

ć

. Nie miały one dla niego sensu. Ci ludzie nie obawiali si

ę

szylków! Kolejny obraz to

potwierdzał. Przedstawiał podobny długi walcowaty przedmiot, a u jego boku stały trzy istoty,
które mogły by

ć

tylko szylkami. Wokół nich za

ś

, rozmawiaj

ą

c i gestykuluj

ą

c, stała grupa ludzi.

Jedna rzecz w tych obrazach szczególnie uderzyła Tumitaka. Wszyscy przedstawieni na
nich ludzie byli grubi. Wszyscy bez wyj

ą

tku odznaczali si

ę

rumian

ą

cer

ą

i pot

ęż

n

ą

tusz

ą

.

To jednak chyba naturalne, pomy

ś

lał Lorianin, u ludzi, którzy mieszkali tak blisko

Powierzchni i najwyra

ź

niej nie obawiali si

ę

strasznych szylków. Tacy ludzie oczywi

ś

cie nie

mieli nic lepszego do roboty, jak tylko cieszy

ć

si

ę

ż

yciem i ty

ć

.

I tak patrz

ą

c na obrazy i dumaj

ą

c Tumitak szedł dalej, a

ż

daleko przed sob

ą

ujrzał

pot

ęż

n

ą

sylwetk

ę

ludzk

ą

i domy

ś

lił si

ę

,

ż

e dochodzi do zamieszkałych odcinków korytarzy.

Posta

ć

znikn

ę

ła w bocznym odgał

ę

zieniu, ledwie Tumitak zd

ąż

ył j

ą

dostrzec, lecz to

wystarczyło, aby mu uprzytomni

ć

,

ż

e dalej musi si

ę

posuwa

ć

z wi

ę

ksz

ą

ostro

ż

no

ś

ci

ą

. Dłu

ż

szy

czas przemykał si

ę

wi

ę

c pod

ś

cian

ą

korytarza wykorzystuj

ą

c ka

ż

d

ą

mo

ż

liwo

ść

ukrycia. Wiele

napotkanych rzeczy pot

ę

gowało jeszcze jego zadziwienie, które ju

ż

go wła

ś

ciwie nie

opuszczało. W jednym miejscu

ś

ciany obwieszono wielkimi gobelinami; w innym serce

podskoczyło mu do gardła, gdy natrafił na grup

ę

pos

ą

gów. Z trudno

ś

ci

ą

u

ś

wiadomił sobie,

ż

e

te postacie wyrze

ź

bione w kamieniu nie s

ą

prawdziwymi lud

ź

mi.

Zrazu w

ś

cianach korytarza nie było drzwi, lecz teraz przekrój powi

ę

kszył si

ę

do

szeroko

ś

ci co najmniej czterdziestu stóp, zacz

ę

ły tak

ż

e pojawia

ć

si

ę

wej

ś

cia do pomieszcze

ń

mieszkalnych. Owe drzwi były szerokie i wysokie, a "zasłony" zakrywaj

ą

ce wej

ś

cie do

mieszka

ń

wykonane z metalu! Po raz pierwszy Tumitak napotkał prawdziwe drzwi, bowiem w

Lorze znano tylko zasłony z materiału.
Mijały minuty, a Tumitak szedł przed siebie. Obrazy na

ś

cianach stały si

ę

jeszcze bardziej

wyszukane, za

ś

drzwi wy

ż

sze i szersze. Nagle daleko przed sob

ą

dostrzegł zbli

ż

aj

ą

ce si

ę

ku

niemu ludzkie sylwetki. Wiedział,

ż

e nie mo

ż

e da

ć

si

ę

zauwa

ż

y

ć

; przez chwil

ę

rozwa

ż

ał, czy

warto si

ę

wycofa

ć

, kiedy ujrzał niedaleko otwarte drzwi. Miał do wyboru: ujawnienie si

ę

i

niebezpiecze

ń

stwo albo odwrót - rzecz nie do pomy

ś

lenia. Tumitak nie zastanawiał si

ę

wiele,

background image

w jednej chwili podj

ą

ł decyzj

ę

: pchni

ę

ciem otworzył szeroko drzwi i wszedł do

ś

rodka.

Przez chwil

ę

stał nieruchomo, bowiem oczy, które przywykły ju

ż

do jasnego

ś

wiatła na

zewn

ą

trz, zawiodły go w ciemnym wn

ę

trzu. Powoli zdał sobie spraw

ę

,

ż

e nie jest sam; w

pokoju znajdował si

ę

człowiek, któremu według wszelkich oznak na skutek nagłego spotkania

odj

ę

ło z przera

ż

enia mow

ę

. Tumitak wykorzystał widoczny przestrach gospodarza, by

przyjrze

ć

si

ę

jego pokojowi i poszuka

ć

jakiej

ś

mo

ż

liwo

ś

ci ucieczki lub ukrycia.

W pokoju było znacznie ciemniej ni

ż

w korytarzu.

ś

wiatło dochodziło tu z dwóch płyt

ukrytych w

ś

cianie blisko sufitu.

ś

ciany pomalowano na jednolity matowy kolor niebieski, a w

ę

bi pomieszczenia znajdowały si

ę

zasłoni

ę

te kotar

ą

drzwi prowadz

ą

ce do nast

ę

pnego

pokoju. Stół, du

ż

e wy

ś

ciełane krzesło, łó

ż

ko i półka, wypełniona ksi

ąż

kami, składały si

ę

na

umeblowanie. A na łó

ż

ku le

ż

ał ów olbrzymi człowiek.

Była to istna góra mi

ę

sa. Tumitak ocenił,

ż

e musi wa

ż

y

ć

ponad czterysta funtów. Wzrostu

miał ponad sze

ść

stóp, a ło

ż

e, na którym le

ż

ał i na którym łatwo zmie

ś

ciłoby si

ę

ze trzech

Lorian, całkowicie wypełniało cielsko tego człowieka. Był to osobnik o cerze rumianej, a jego
jasne włosy i zarost jeszcze podkre

ś

lały czerwon

ą

barw

ę

twarzy i karku.

Lecz pospolito

ść

rysów tego człowieka tonował nieco wyszukany charakter jego

otoczenia. Mieszkaniec Lor u nawet nie

ś

nił o podobnym zbytku. Szaty m

ęż

czyzny le

żą

cego

na ło

ż

u były uszyte z najdelikatniejszych tkanin, przejrzystych mu

ś

linów barwionych w

najdelikatniejsze odcienie opalizuj

ą

cego ró

ż

u, zielem i bł

ę

kitu. Spływały one w fałdach kryj

ą

c

nieco niewiarygodn

ą

tusz

ę

. Po

ś

ciel była równie delikatna i zwiewna jak szaty, w gł

ę

bokim

odcieniu zieleni i br

ą

zu. Samo za

ś

ło

ż

e stanowiło wprost objawienie, chwalebny triumf sztuki

inkrustacji w metalu, i

ś

miało mogło by

ć

dziełem jakiego

ś

wspaniałego rzemie

ś

lnika epoki

Złotego Wieku.
Na podłodze za

ś

le

ż

ał kobierzec... A obrazy na

ś

cianach!

Człowiek na ło

ż

u ockn

ą

ł si

ę

nagle. Wydał z siebie wrzask, piskliwy, kobiecy wrzask, który

zabrzmiał dziwnie głupio wydobywaj

ą

c si

ę

z tak pot

ęż

nego ciała. Tumitak natychmiast znalazł

si

ę

u jego boku i przyło

ż

ył mu miecz do gardła.

- Przesta

ń

! - rozkazał stanowczo. - Przesta

ń

natychmiast, bo ci

ę

zabij

ę

!

M

ęż

czyzna cichł powoli, poj

ę

kuj

ą

c. Tumitak stał przez chwil

ę

i nasłuchiwał w obawie,

ż

e

pierwszy wrzask mógł wywoła

ć

alarm, lecz nic nie zakłócało ciszy na zewn

ą

trz. Po dłu

ż

szej

chwili człowiek ów przemówił.
- Jeste

ś

dzikusem - powiedział głosem, w którym brzmiało przera

ż

enie. - Jeste

ś

dzikim

mieszka

ń

cem dolnych korytarzy. Co tu robisz w

ś

ród Wybranych?

Tumitak zignorował pytanie.
- Wydasz jeszcze jeden d

ź

wi

ę

k, grubasie - szepn

ą

ł z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

- a w tych korytarzach

ub

ę

dzie jedna g

ę

ba do wy

ż

ywienia. - Popatrzył w napi

ę

ciu ku drzwiom. - Czy kto

ś

mo

ż

e tu

wej

ść

?

M

ęż

czyzna usiłował odpowiedzie

ć

, lecz najwidoczniej strach odebrał mu mow

ę

. Tumitak

za

ś

miał si

ę

pogardliwie; opanowało go dziwne podniecenie. Przyjemnie mu było spotka

ć

kogo

ś

, kto si

ę

go tak straszliwie bał. W minionych wiekach nie było ludziom dane cz

ę

sto

doznawa

ć

tego zdumiewaj

ą

cego poczucia siły i Tumitaka kusiła mo

ż

liwo

ść

postraszenia

człowieka z ło

ż

a. Ale w ko

ń

cu przemogła ciekawo

ść

. Widz

ą

c,

ż

e grubas rzeczywi

ś

cie boi si

ę

miecza, opu

ś

cił go i schował do pochwy.

Człowiek odetchn

ą

ł swobodniej, lecz dopiero po dłu

ż

szej chwili był w stanie przemówi

ć

.

Powtórzył jednak to samo pytanie, co poprzednio.
- Co tu robisz w korytarzach Estetów? - wybełkotał trwo

ż

liwie.

- Wiesz równie dobrze jak i ja,

ż

e nikt nie jest w stanie uj

ść

przed władcami. A ja wła

ś

nie

id

ę

im o tobie powiedzie

ć

!

Zatrzasn

ą

ł nagle drzwi Tumitakowi przed nosem i znikn

ą

ł.

Przez chwil

ę

Tumitak trwał bez ruchu. Nie mógł uwierzy

ć

,

ż

e szylki s

ą

tak blisko. A mimo

to w ka

ż

dej chwili spodziewał si

ę

,

ż

e drzwi si

ę

otworz

ą

i straszne paj

ą

kowate stwory wpadn

ą

do

ś

rodka i go zmia

ż

d

żą

. Oto, jak mu si

ę

zdawało, wpadł w ko

ń

cu w pułapk

ę

bez wyj

ś

cia.

Zadr

ż

ał ze zgrozy, a potem, jak zawsze, zawstydził si

ę

swego przera

ż

enia i wzi

ą

ł si

ę

w gar

ść

.

Cho

ć

dr

ż

ał z obawy przed tym, co go czeka, podszedł do drzwi i obejrzał je dokładnie. Uznał,

ż

e w korytarzu b

ę

dzie miał wi

ę

ksze szans

ę

ucieczki ni

ż

czekaj

ą

c tutaj, a

ż

szylki po niego

przyjd

ą

. Dopiero po chwili odkrył zasuwk

ę

, uchylił drzwi i wyszedł na korytarz.

Na szcz

ęś

cie w pobli

ż

u było pusto, lecz dalej w gł

ę

bi wida

ć

było opasłego Estet

ę

ś

piesz

ą

cego dok

ą

d

ś

oci

ęż

ale. Doł

ą

czyli do niego inni, wielu z nich równie opasłych jak on,

wszyscy za

ś

tak po

ś

piesznie, jak im ci

ęż

ar na to pozwalał, szli w gł

ą

b korytarza, tam gdzie

niew

ą

tpliwie le

ż

ał centralny plac miasta. Tumitak poszedł za nimi w bezpiecznej odległo

ś

ci i

po chwili ujrzał, jak skr

ę

caj

ą

w nast

ę

pne przej

ś

cie. Zbli

ż

ył si

ę

ostro

ż

nie do tego korytarza, a w

jego my

ś

lach zrodziło si

ę

postanowienie zabicia grubasa, który zamierzał go zdradzi

ć

przy

pierwszej nadarzaj

ą

cej si

ę

okazji. Okazało si

ę

,

ż

e słusznie zachował ostro

ż

no

ść

przy

background image

podchodzeniu, gdy bowiem wyjrzał za róg, zobaczył,

ż

e znajduje si

ę

niewiele ponad sto stóp

od wielkiego placu miasta.
Nigdy jeszcze nie widział tak wielkiego placu. Była to ogromna sala o boku ponad stu
jardów; jej mozaikowa podłoga i rze

ź

bione

ś

ciany przedstawiały taki widok,

ż

e Tumitakowi

zaparło z wra

ż

enia dech. Tu i tam na ró

ż

nokolorowych postumentach stały pos

ą

gi, a

wszystkie drzwi zawieszono cudownymi gobelinami. Sala nabita była Estetami, w liczbie
przewy

ż

szaj

ą

cej pi

ęć

set osób.

Jednak nie sala, nie jej dekoracje ani ludzie, którzy si

ę

tam znajdowali, wywarli na

Tumitaku najwi

ę

ksze wra

ż

enie. Wzrok jego cały czas skupiony był na wielkim metalowym

walcu, który spoczywał po

ś

rodku sali. Było to takie samo urz

ą

dzenie, jakie widział na obrazie,

gdy po raz pierwszy wkroczył do miasta - długie na osiemna

ś

cie do dwudziestu stóp,

zamontowane na trzech dobrze ogumiotiych kołach, z okr

ą

głym otworem na szczycie, który

Tumitak dopiero teraz zauwa

ż

ył.

Gdy tak patrzył, z otworu wyleciało kilka przedmiotów i opadło lekko na ziemi

ę

przed tłum.

Jeden za drugim, jak diabełki z pudełka, przedmioty wyskakiwały z otworu, a gdy uderzały
spr

ęż

y

ś

cie o ziemi

ę

, Esteci wznosili powitalne okrzyki. Tumitak szybko si

ę

odsun

ą

ł w tył, lecz

po chwili, gdy jego ciekawo

ść

zwyci

ęż

yła, odwa

ż

ył si

ę

znowu spojr

ż

e

ć

na sal

ę

. Bowiem po raz

pierwszy od ponad stu lat mieszkaniec Loru patrzył na szylka!
Przy wzro

ś

cie około czterech stóp, szylki były rzeczywi

ś

cie podobne do paj

ą

ków, jak

głosiła tradycja. Lecz po bli

ż

szych ogl

ę

dzinach okazywało si

ę

,

ż

e podobie

ń

stwo jest

powierzchowne. Owe stworzenia bowiem nie były poro

ś

ni

ę

te włosami, za

ś

nóg miały dziesi

ęć

,

a nie osiem, jak prawdziwy paj

ą

k. Nogi te były długie, z trzema stawami, za

ś

ka

ż

da z nich

zako

ń

czona szcz

ą

tkowym szponem, nieco przypominaj

ą

cym paznokie

ć

. Zebrane w dwa p

ę

ki,

po pi

ęć

z ka

ż

dej strony, wyrastały z tułowia mi

ę

dzy głow

ą

i reszt

ą

ciała. Tułów wygl

ą

dem

przypominał odwłok osy, a rozmiarami mniej wi

ę

cej głow

ę

, co niew

ą

tpliwie stanowiło

osobliwo

ść

tych istot.

Była to bowiem głowa ludzka: takie same oczy, takie samo szerokie czoło, usta z
zaci

ś

ni

ę

tymi, w

ą

skimi wargami, oraz podbródek - wszystko to nadawało jej uderzaj

ą

ce

podobie

ń

stwo do głowy człowieka. Brakowało tylko nosa i włosów, aby twarz przypominała

ludzk

ą

.

W miar

ę

jak Tumitak przygl

ą

dał si

ę

temu wszystkiemu, szylki od razu przyst

ą

piły do

spraw, które sprowadziły je do korytarzy. Jeden z nich wydobył jaki

ś

papier z torby

przytroczonej do ciała, schwycił go zwinnie mi

ę

dzy dwie ko

ń

czyny i pocz

ą

ł czyta

ć

. W głosie

jego pobrzmiewał osobliwy metaliczny klekot, lecz Tumitak nie miał

ż

adnych trudno

ś

ci ze

zrozumieniem

ż

adnego słowa.

- Bracia z lochów! - wykrzykn

ą

ł szylk - nadszedł oto czas, aby nast

ę

pni spo

ś

ród was

osiedlili si

ę

na Powierzchni! Przyjaciele, którzy odeszli st

ą

d w zeszłym tygodniu, niecierpliwie

oczekuj

ą

waszego przybycia. Pozostaje nam tylko wymieni

ć

imiona tych, którzy zostan

ą

dzi

ś

zaszczyceni. Słuchajcie uwa

ż

nie, a ka

ż

dy, którego imi

ę

zostanie wywołane, niech wejdzie do

walca.
Zatrzymał si

ę

na chwil

ę

, aby upewni

ć

si

ę

,

ż

e go zrozumiano, a nast

ę

pnie w brzemiennej

oczekiwaniem ciszy zacz

ą

ł czyta

ć

imiona.

- Korystialis! Yintiamia! Latrumidor! - wołał i jedna po drugiej olbrzymie, zwaliste postacie
dostojnie wyst

ę

powały naprzód i wspinały si

ę

do cylindrycznego urz

ą

dzenia po małej drabince,

któr

ą

spuszczono. Trzecim spo

ś

ród wezwanych był ten, z którym Tumitak rozmawiał u niego

w mieszkaniu. Na jego twarzy, podobnie jak na twarzach pozostałych, malowało si

ę

zdumienie

i rado

ść

, jakby spotkało ich jakie

ś

niewiarygodne szcz

ęś

cie.

Tumitak był dot

ą

d tak zaj

ę

ty obserwowaniem szylków i ich pojazdu,

ż

e na chwil

ę

zapomniał o gro

ź

bie Estety; gdy jednak ujrzał, jak grubas zbli

ż

a si

ę

do szylków, jego

przera

ż

enie powróciło. Stał jak pora

ż

ony ze strachu. Niepotrzebnie jednak si

ę

l

ę

kał - na twarzy

Wybra

ń

ca zago

ś

cił nieoczekiwany u

ś

miech szcz

ęś

cia: wspi

ą

ł si

ę

do pojazdu nie odzywaj

ą

c

si

ę

słowem do stoj

ą

cych w pobli

ż

u szylków. A gdy grubas znikn

ą

ł w otworze, Tumitak wydał

westchnienie ogromnej ulgi.
Do korytarzy przybyło sze

ść

szylków; wyczytano te

ż

sze

ś

ciu Estetów. Zaraz potem

wywołani dysz

ą

c i chrz

ą

kaj

ą

c wdrapali si

ę

do pojazdu. W ko

ń

cu, gdy ju

ż

ostatni wgramolił si

ę

przez okr

ą

gły otwór, szylki odwróciły si

ę

i poszły za nimi. Z dołu otwór przykryto wiekiem i w

sali zapanowała cisza. Po chwili Esteci zacz

ę

li si

ę

rozchodzi

ć

, a poniewa

ż

kilku z nich

skierowało si

ę

ku korytarzom, w którym ukrywał si

ę

Tumitak, Lorianin musiał ucieka

ć

, a

nast

ę

pnie schowa

ć

si

ę

w jakim

ś

mieszkaniu.

Obawiał si

ę

,

ż

e jaki

ś

Esteta wejdzie do pomieszczenia i go odkryje, lecz tym razem

szcz

ęś

cie mu sprzyjało.

Po chwili ostro

ż

nie wyjrzał przez drzwi, stwierdził,

ż

e korytarz jest pusty, wyszedł stamt

ą

d i

szybko skierował si

ę

na główny plac. Nie było tam ju

ż

Estetów, lecz z jakiego

ś

powodu pojazd

background image

nadal spoczywał w tym samym miejscu; Tumitakowi za

ś

przyszedł do głowy pomysł, który z

pocz

ą

tku przeraził go swoj

ą

ś

miało

ś

ci

ą

.

Te szylki na pewno przybyły w tym poje

ź

dzie z Powierzchni! A teraz nim wracały. Czy

ż

Esteta, którego szylki nazywały Latrumidorem, nie powiedział mu,

ż

e od czasu do czasu

powoływano artystów, by

ż

yli po

ś

ród szylków na Powierzchni? O tak, pojazd na pewno wracał

na Powierzchni

ę

. I w jednej natchnionej chwili Tumitak u

ś

wiadomił sobie,

ż

e i on si

ę

zabierze.

Po

ś

pieszył przed siebie i po chwili przywarł do maszyny z tyłu szukaj

ą

c po

ś

ród niewielu

wystaj

ą

cych cz

ęś

ci oparcia dla stopy. Jak si

ę

okazało, przyszedł dosłownie w ostatniej chwili;

ledwie bowiem uchwycił si

ę

pojazdu, gdy ruszył oai w ciszy przed siebie p

ę

dz

ą

c z

oszałamiaj

ą

c

ą

szybko

ś

ci

ą

w gł

ą

b korytarza!



ROZDZIA£ VI

Wspomnienia, jakie pozostały Tumitakowi z tej przeja

ż

d

ż

ki, stanowiły bezładn

ą

mieszanin

ę

nast

ę

puj

ą

cych po sobie wydarze

ń

. Pojazd mkn

ą

ł tak szybko,

ż

e tylko czasami,

gdy zwalniał, aby skr

ę

ci

ć

lub przejecha

ć

wyj

ą

tkowo w

ą

skim korytarzem, Lorianin mógł unie

ść

wzrok, by si

ę

rozejrze

ć

.

Mijali sale o

ś

wietlone ja

ś

niej ni

ż

wszystkie, które dot

ą

d widział. Sale ze

ś

cianami z

metalu, wypolerowanego i błyszcz

ą

cego, oraz korytarze z nie wygładzonej skały, gdzie

wstrz

ą

sy groziły mu w ka

ż

dej chwili spadni

ę

ciem.

W pewnym momencie przejechali powoli marmurowym korytarzem, gdzie po jednej
stronie stali w szeregu Esteci

ś

piewaj

ą

cy uroczysty, d

ź

wi

ę

czny hymn na cze

ść

szylków.

Tumitak był pewien,

ż

e go zauwa

żą

, lecz je

ś

li nawet który

ś

ze

ś

piewaj

ą

cych go dojrzał, to nie

zwrócił na niego uwagi s

ą

dz

ą

c najwyra

ź

niej,

ż

e jest on je

ń

cem szylków. Nie napotykali ju

ż

teraz na

ż

adne sztolnie ani boczne korytarze, za

ś

cała droga na Powierzchni

ę

stanowiła jeden

szeroki korytarz, którym p

ę

dził pojazd coraz bardziej przybli

ż

aj

ą

c Tumitaka do celu.

Cho

ć

szybko

ść

wehikułu nie była zbyt wielka w porównaniu z pojazdami, których dzisiaj

u

ż

ywamy, to jednak nale

ż

y pami

ę

ta

ć

,

ż

e dla Lorianina najwi

ę

ksz

ą

pr

ę

dko

ś

ci

ą

, jak

ą

potrafił

sobie wyobrazi

ć

, było tempo szybkiego biegu. Tote

ż

zdawało mu si

ę

teraz,

ż

e oto leci na

skrzydłach wiatru, a jego ulga nie miała granic, gdy w ko

ń

cu pojazd zwolnił do tego stopnia,

ż

e

Tumitak mógł zeskoczy

ć

na ziemi

ę

w tej cz

ęś

ci korytarza, która najwyra

ź

niej od wieków była

nie zamieszkała. Porzucił wszelk

ą

my

ś

l o dalszej je

ź

dzie, a jedynym jego marzeniem było

zako

ń

czenie tej diabelskiej przeja

ż

d

ż

ki, któr

ą

tak nieroztropnie przedsi

ę

wzi

ą

ł.

Czas jaki

ś

zamierzał pozosta

ć

w miejscu, w którym wysiadł, przynajmniej tak długo, by

zebra

ć

my

ś

li. Zdał sobie jednak nagle spraw

ę

,

ż

e pojazd szylków zatrzymał si

ę

nie dalej ni

ż

o

sto jardów; zerwał si

ę

na równe nogi i rzucił si

ę

do najbli

ż

szych otwartych drzwi.

Pomieszczenie, w którym si

ę

znalazł, było zakurzone i bez

ż

adnych mebli - niew

ą

tpliwie

dawno nie u

ż

ywane; tote

ż

przekonany,

ż

e nie grozi mu tu

ż

adne niebezpiecze

ń

stwo, Tumitak

podszedł do drzwi i spojrzał w kierunku pojazdu.
Od razu zobaczył dziwaczne otwarte drzwi, czy te

ż

właz na wierzchu walca, lecz dopiero

po chwili siedz

ą

cy w

ś

rodku pasa

ż

erowie zacz

ę

li wychodzi

ć

na zewn

ą

trz. Najpierw ukazała si

ę

nalana twarz - jeden z Estetów mozolnie wygramolił si

ę

na zewn

ą

trz i na koniec zsun

ą

ł si

ę

po

burcie pojazdu. Za nim wynurzył si

ę

szylk, który mi

ę

kko zeskoczył na ziemi

ę

; i tak stopniowo

pojazd si

ę

opró

ż

niał, a

ż

cała dwunastka pasa

ż

erów znalazła si

ę

w korytarzu. Wtedy wszyscy

odwrócili si

ę

i skierowali ku jedynemu pomieszczeniu z kotar

ą

w drzwiach.

Przez pewien czas Tumitak pozostawał w ukryciu rozwa

ż

aj

ą

c swój nast

ę

pny ruch.

Instynktowna boja

źń

skłaniała go do pozostania w ukryciu, by tu, je

ś

li b

ę

dzie trzeba, czeka

ć

przez wiele dni, a

ż

szylki odjad

ą

. Ciekawo

ść

korciła, by sprawdzi

ć

, co te

ż

to dziwne

towarzystwo robi za tymi wielkimi drzwiami zasłoni

ę

tymi kotar

ą

, za

ś

roztropno

ść

nakazywała

dalej d

ąż

y

ć

do celu id

ą

c od razu w gór

ę

korytarza, póki szylki nadal znajduj

ą

si

ę

w

pomieszczeniu. Tumitak wiedział bowiem,

ż

e jest ju

ż

zaledwie kilka mil od Powierzchni, ku

której przecie

ż

d

ąż

ył.

Rozs

ą

dek w ko

ń

cu przewa

ż

ył i Tumitak postanowił nie zajmowa

ć

si

ę

dłu

ż

ej szylkami i

Estetami. Wyszedł tedy z pomieszczenia i zacz

ą

ł biec lekko i cicho, jednak gdy mijał wielkie

drzwi i ujrzał, jak łatwo si

ę

w nich ukry

ć

, postanowił rzuci

ć

ostatnie spojrzenie na szylki i ich

osobliwych przyjaciół, nim pu

ś

ci si

ę

w dalsz

ą

drog

ę

. Ruszył wi

ę

c ku otworowi, obur

ą

cz

rozchylił brzegi zasłon i zajrzał do

ś

rodka.

Pierwsz

ą

rzecz

ą

, która go uderzyła, był ogrom sali. Długa na osiemdziesi

ą

t stóp i na

czterdzie

ś

ci szeroka, Lorianinowi zdawała si

ę

olbrzymia, zwłaszcza

ż

e sufit gubił si

ę

w

ciemno

ś

ciach. Był tak wysoko,

ż

e

ś

wiatła rozmieszczone wokół sali na wysoko

ś

ci ramion

Tumitaka nie były do

ść

silne, by wydoby

ć

z mroku szczegóły. Tumitakowi przyszła do głowy

dziwaczna my

ś

l,

ż

e mo

ż

e sufitu nie ma tu w. ogóle,

ż

e mo

ż

e

ś

ciany pn

ą

si

ę

coraz wy

ż

ej, by w

background image

ko

ń

cu si

ę

gn

ąć

Powierzchni. Miał jednak niewiele czasu, by si

ę

nad tym zastanawia

ć

, ledwie

bowiem zd

ąż

ył rzuci

ć

okiem na sufit, wzrok jego padł na stół. Masywny, niski stół, do

ść

długi,

przykryty

ś

nie

ż

nobiałym obrusem, na którym pi

ę

trzyły si

ę

stosy ró

ż

nych osobliwych rzeczy,

potraw, jak zauwa

ż

ył Tumitak. Przygl

ą

dał im si

ę

ze zdumieniem, były to bowiem potrawy, o

jakich w

ż

yciu nie słyszał, jakich jego przodkowie nie znali od wielu pokole

ń

: tysi

ą

c i jeden

smakowitych frykasów z Powierzchni. Wokół stołu ustawiono kilkana

ś

cie niskich le

ż

anek: na

niektórych spoczywali Esteci ju

ż

teraz, ucztuj

ą

c łapczywie.

O dziwo, szylki nie brały udziału w uczcie. Stały tylko za ka

ż

dym z olbrzymich artystów, a

sposób, w jaki milcz

ą

co obserwowały ka

ż

dy ruch Estetów, wydał si

ę

Tumitakowi złowieszczy.

Mimo to Wybra

ń

cy czuli si

ę

swobodnie, pochłaniaj

ą

c jedzenie i wydaj

ą

c pomruki zadowolenia,

a

ż

Tumitak odwrócił si

ę

od nich z obrzydzeniem.

Nagle padł krótki rozkaz, rzucony przez szylka stoj

ą

cego u szczytu stołu. Stropieni Esteci

unie

ś

li wzrok, a na ich twarzach odmalowała si

ę

konsternacja i

ż

ałosne niedowierzanie. Nim

jednak mieli czas si

ę

ruszy

ć

, nim zdołali doby

ć

okrzyk z piersi, na ka

ż

dego z nich skoczył

jeden szylk, w

ą

skimi ustami szukaj

ą

c i nieomylnie znajduj

ą

c t

ę

tnic

ę

pod zwałami tłuszczu w

obwisłym gardle grubasa.
Na pró

ż

no arty

ś

ci próbowali si

ę

wyrywa

ć

; ich powolne ruchy były zupełnie bezskuteczne -

zwinne szylki łatwo uskakiwały przed wymachami r

ą

k, za

ś

z

ę

by coraz bardziej zagł

ę

biały si

ę

w

ciało grubasów. Tumitakowi przera

ż

enie odebrało mow

ę

. Niczym w transie obserwował, jak

ruchy Estetów słabn

ą

, a

ż

w ko

ń

cu zupełnie ustaj

ą

. Có

ż

to wszystko mogło znaczy

ć

? Jaki

zwi

ą

zek miała ta okrutna scena z dług

ą

opowie

ś

ci

ą

Latrumidora na temat

ż

ycia Estetów w

marmurowych komnatach na dole? Patrzył na ten obraz w przera

ż

eniu, nie mog

ą

c oderwa

ć

wzroku.
Esteci przestali si

ę

odzywa

ć

, za

ś

szylki zaj

ę

ły si

ę

czym

ś

innym.

Spod stołu wyci

ą

gn

ę

ły kilka wielkich, przezroczystych urz

ą

dze

ń

, z których wystawały

gumowe w

ęż

e. Owe w

ęż

e podł

ą

czono do ran na szyjach Estetów i Tumitak ujrzał, jak

maszyny szybko wypompowuj

ą

krew da specjalnych słojów.

W miar

ę

jak słoje si

ę

wypełniały, ciała Estetów zapadały si

ę

jak przedziurawione baloniki i

po chwili le

ż

ały, blade, pomarszczone, na podłodze koło stołu. Szylki nie okazywały

ż

adnego

podniecenia - musiała to by

ć

dla nich wyra

ź

nie najzwyklejsza czynno

ść

, za

ś

ich spokój i

rzeczowo

ść

spot

ę

gowały jeszcze przera

ż

enie Tumitaka. W ko

ń

cu jednak przemógł

parali

ż

uj

ą

cy strach, który nim owładn

ą

ł, odwrócił si

ę

i pocz

ą

ł ucieka

ć

jak szalony. Biegł w gór

ę

korytarza coraz szybciej, coraz dalej i dalej, a

ż

w ko

ń

cu, wyczerpany i bez tchu, nie mog

ą

c

zrobi

ć

ju

ż

ani kroku, wpadł przez jakie

ś

otwarte drzwi i legł, ci

ęż

ko dysz

ą

c, na podłodze

nieznanego pomieszczenia.
Powoli uspokajał si

ę

; wrócił miarowy oddech, a wraz z nim pewno

ść

siebie. Tumitak

wyrzucał sobie surowo swoje tchórzostwo, ale nawet jeszcze i teraz z dr

ż

eniem trwogi

wspominał straszny widok. W miar

ę

jak si

ę

uspokajał, zacz

ą

ł si

ę

zastanawia

ć

nad

znaczeniem wydarze

ń

, których był

ś

wiadkiem. Ze słów Estety Latrumidora wynikało,

ż

e szylki

s

ą

dobrotliwymi władcami opasłych artystów. O podró

ż

y na Powierzchni

ę

Latrumidor mówił

jako o najwy

ż

szym zaszczycie, ów szylk, który przemawiał na placu, wyra

ż

ał si

ę

o tym

podobnie, a jednak z jakiego

ś

niewytłumaczalnego powodu przy pierwszej okazji po

opuszczeniu miasta szylki zabiły swe wierne sługi, i to w sposób dla nich zupełnie, jak si

ę

wydawało, naturalny. Tumitak nie potrafił wytłumaczy

ć

sobie tej oczywistej sprzeczno

ś

ci. I tak

oto, ukryty w tylnej izbie pomieszczenia, łami

ą

c sobie głow

ę

nad niezwykłymi przygodami

minionego dnia, Lorianin zapadł w niespokojny sen.
Nie nale

ż

y si

ę

dziwi

ć

,

ż

e Tumitak łamał sobie głow

ę

nad tymi dziwnymi wydarzeniami. Nie

był

ś

wiadom powi

ą

za

ń

mi

ę

dzy Estetami i szylkami. W lochach nie było zwierz

ą

t domowych, a

ludzko

ść

nie słyszała o nich od stuleci. Wiele wieków min

ę

ło i jeszcze miało upłyn

ąć

, nim

usłyszy, tote

ż

w

ż

yciu Tumitaka nie było nic, z czym mo

ż

na by porówna

ć

status Estetów

wobec szylków.
Dzi

ś

wiemy,

ż

e Esteci byli po prostu bydłem rze

ź

nym! W złudnym poczuciu

bezpiecze

ń

stwa, przez wieki hodowani i dobierani pod k

ą

tem głupoty, bez jakichkolwiek

mo

ż

liwo

ś

ci ekspresji poza pop

ę

dem artystycznym, którym szylki pogardzały, stali si

ę

w ci

ą

gu

wielu pokole

ń

posłusznymi zwierz

ę

tami domowymi wenusja

ń

skich bestii.

Pod wpływem kłamstw szylków i własnej pró

ż

no

ś

ci od wczesnego dzieci

ń

stwa oczekiwali

owego szcz

ęś

liwego dnia, gdy zostan

ą

zabrani na Powierzchni

ę

, by sta

ć

si

ę

, niczego

nie

ś

wiadomi, straw

ą

dla swych panów. Oto byli Esteci, chyba najdziwniejsza rasa ludzka

wyhodowana przez szylków.
Wszystko jednak było niepoj

ę

te dla Lorianina, jak zreszt

ą

i dla ka

ż

dego innego człowieka

z jego pokolenia. Tote

ż

gdy Tumitak obudził si

ę

i podj

ą

ł podró

ż

na nowo, wci

ąż

jeszcze nie

mógł wytłumaczy

ć

sobie tej dziwnej zale

ż

no

ś

ci. Lecz gdy prosty umysł nie potrafi rozwi

ą

za

ć

jakiej

ś

zagadki, wkrótce o niej zapomina i tak oto Tumitak kroczył sw

ą

drog

ą

, a w jego

background image

my

ś

lach panował zupełny spokój.

Od kiedy min

ą

ł korytarz

ś

piewaj

ą

cych Estetów w czasie pami

ę

tnej szalonej jazdy, nie

widział innych oznak zamieszkania. Najwidoczniej korytarze te były zbyt blisko Powierzchni, by
mogli mieszka

ć

tu ludzie. Tote

ż

Tumitak nie napotkał nikogo i przebył kilka mil przez nikogo

nie niepokojony. Wreszcie doszedł do miejsca, w którym przej

ś

cie nagle si

ę

ko

ń

czyło. Znalazł

tu metalow

ą

drabin

ę

wiod

ą

c

ą

w ciemno

ś

ciach do góry. Pełen tłumionego podniecenia

rozpocz

ą

ł wspinaczk

ę

szybem, który, jak wiedział, był ostatni przed Powierzchni

ą

. Wyszedł z

szybu w korytarzu wykutym w dziwnym czarnym kamieniu i wyj

ą

wszy z torby ostatni z darów

ojcowskich pocz

ą

ł wspina

ć

si

ę

po stoku prowadz

ą

cym ku górze, trzymaj

ą

c ostro

ż

nie bro

ń

w

r

ę

ku. Korytarz był w

ęż

szy ni

ż

którykolwiek z poprzednich, a w miar

ę

jak Tumitak posuwał si

ę

naprzód,

ś

ciany zbli

ż

ały si

ę

coraz bardziej ku sobie, tak

ż

e w ko

ń

cu dzieliła je odległo

ść

nie

wi

ę

ksza ni

ż

dwie stopy. Podej

ś

cie było coraz bardziej strome, a

ż

w ko

ń

cu przeszło w szereg

schodków. Tumitak wspinał si

ę

po nich w gór

ę

i z ka

ż

d

ą

chwil

ą

serce biło mu coraz mocniej:

ujrzał w ko

ń

cu co

ś

, co z pewno

ś

ci

ą

było jego celem. Daleko przed nim padało z wysoka

ś

wiatło o dziwnym czerwonawym zabarwieniu, znacznie ja

ś

niejsze i ostrzejsze ni

ż

wszystkie

te, które widział dotychczas. Tumitak patrzył na nie z l

ę

kiem - wiedział,

ż

e pochodzi ono z

Powierzchni.
Po

ś

pieszył przed siebie; sufit obni

ż

ał si

ę

coraz bardziej, tak

ż

e na odcinku ostatnich kilku

jardów Tumitak musiał si

ę

schyli

ć

. W ko

ń

cu jednak dotarł do szczytu schodów i znalazł si

ę

w

płytkim dołku, gł

ę

boko

ś

ci nie wi

ę

cej ni

ż

pi

ę

ciu stóp. Uniósł głow

ę

do góry, a z piersi wyrwało

mu si

ę

słabe westchnienie niedowierzania.

Tumitak ujrzał bowiem Powierzchni

ę

...

Ju

ż

sam bezkresny widok wystarczył, by odebra

ć

mu pewno

ść

siebie. Zdawało mu si

ę

,

ż

e

trafił do olbrzymiego pokoju czy sali, tak wielkiej,

ż

e nie potrafił sobie nawet wyobrazi

ć

jej

ogromu. Sufit i

ś

ciany tej sali tworzyły jedno stanowi

ą

c przepastn

ą

komor

ę

podobn

ą

do

odwróconej misy. A ten sufit i

ś

ciany miejscami sw

ą

pi

ę

kn

ą

barw

ą

przypominały bł

ę

kit

kobiecych oczu. Błyszczał on jak klejnot pokryty wielkimi obszarami skł

ę

bionej bieli i ró

ż

u, i w

miar

ę

jak Tumitak im si

ę

przygl

ą

dał, odnosił niejasne wra

ż

enie,

ż

e owe ogromne połacie

wzburzonej bieli powoli si

ę

poruszaj

ą

i zmieniaj

ą

kształty.

Nie mog

ą

c oderwa

ć

oczu od rozci

ą

gaj

ą

cego si

ę

nad nim nieba Tumitak poczuł, jak jego

podziw i uwielbienie ust

ę

puj

ą

powoli miejsca przera

ż

eniu. Im dłu

ż

ej patrzył, tym dalsza była

wielka kopuła, a jednocze

ś

nie zdawała si

ę

dziwnie i strasznie zacie

ś

nia

ć

nad nim. Po jakim

ś

czasie był ju

ż

pewien,

ż

e wielkie pofalowane obszary poruszaj

ą

si

ę

, i doznał strasznego

uczucia,

ż

e oto ju

ż

ju

ż

opadn

ą

na ziemi

ę

i zmia

ż

d

żą

go. Poczuwszy zawrót głowy i przera

ż

enie

spowodowane ogromem otoczenia Tumitak pomkn

ą

ł z powrotem do korytarza i przywarł do

ś

ciany dr

żą

c z dziwnego nieuzasadnionego strachu. Wychowany bowiem w ciasnych

granicach

ś

cian korytarzy, sp

ę

dziwszy całe

ż

ycie pod ziemi

ą

Tumitak, gdy popatrzył po raz

pierwszy na Powierzchni

ę

, padł ofiar

ą

agorafobii, tego osobliwego wstr

ę

tu do otwartych

przestrzeni, który nawet dzi

ś

stanowi chorob

ę

niektórych ludzi.

Min

ę

ła prawie godzina, nim rozum jego zdołał zapanowa

ć

nad owym dziwnym

przera

ż

eniem. Czy po to przeszedł tak daleko, spierał si

ę

z samym sob

ą

, by zawróci

ć

tylko z

powodu wygl

ą

du Powierzchni? Niew

ą

tpliwie gdyby ta olbrzymia bł

ę

kitna, zdobiona obłokami

kopuła miała si

ę

zawali

ć

, nie czekałaby przez te wszystkie lata, aby upa

ść

wła

ś

nie na niego.

Odetchn

ą

ł gł

ę

boko i gdy rozs

ą

dek w ko

ń

cu przewa

ż

ył, ponownie popatrzył na Powierzchni

ę

.

Tym razem jednak unikał widoku nieba, a cał

ą

uwag

ę

skierował na dno "komory". W

pobli

ż

u dołka owo dno pokryte było grub

ą

warstw

ą

brunatnego pyłu, lecz nie opodal pył ten

przykryty był dziwnym, kobiercem składaj

ą

cym si

ę

z tysi

ę

cy długich, zielonych, g

ę

sto zbitych

włókien. Niedaleko znajdowało si

ę

kilka wysokich słupów o nieregularnym kształcie, których

wierzchołki skrywały wielkie k

ę

py czego

ś

zielonego o podobnym kolorze i wygl

ą

dzie co włókno

dywanu.
A kiedy Tumitak spojrzał ponad traw

ę

i drzewa, ujrzał dziwo, które przewy

ż

szyło wszystkie

ogl

ą

dane dot

ą

d cuda: nisko, nad doln

ą

kraw

ę

dzi

ą

kopuły, ponad drzewami, wisiało

ś

wiatło

Powierzchni, połyskliwy, o

ś

lepiaj

ą

cy kr

ą

g, który czerwonym blaskiem o

ś

wietlał cał

ą

olbrzymi

ą

przestrze

ń

Powierzchni.

Tumitak przygl

ą

dał si

ę

zachodowi sło

ń

ca, oniemiały z podziwu. Znowu powrócił

oszałamiaj

ą

cy atak agorafobii, lecz po nim przyszło wra

ż

enie pi

ę

kna, dzi

ę

ki któremu Tumitak

zapomniał o strachu i uspokoił si

ę

powoli. Odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku - a tam,

wysoko nad nim, wznosiły si

ę

domy szylków!

Wida

ć

było kilkana

ś

cie wysokich wie

ż

; stały, podobne do obelisków, a ich metaliczne

ś

ciany odbijały czerwonym blaskiem

ś

wiatło zachodz

ą

cego sło

ń

ca. Tylko niektóre z nich stały

zupełnie prosto; szczególny, nieziemski zmysł artystyczny szylków nakazywał budowanie pod

ż

nymi k

ą

tami od pionu, czasem nawet o trzydzie

ś

ci stopni. Domy były ró

ż

nej wysoko

ś

ci,

niektóre pi

ęć

dziesi

ę

ciu, inne nawet dwustu stóp, a z ich szczytów zwieszały si

ę

długie liny

background image

ł

ą

cz

ą

c wszystkie wie

ż

e w jedn

ą

cało

ść

. Budowle nie miały okien, a jedyne wej

ś

cie stanowił

mały okr

ą

gły otwór u dołu. Obwód jednej wie

ż

y nie przekraczał pi

ę

tnastu stóp, tote

ż

przypominały one nieco wi

ą

zk

ę

olbrzymich igieł.

Tumitak nie byłby w stanie powiedzie

ć

, jak długo napawał si

ę

owym zdumiewaj

ą

cym

widokiem. Najbardziej zadziwił go jednak zachód sło

ń

ca, stopniowe zapadanie si

ę

wielkiej

czerwonej kuli w co

ś

, co przypominało podłog

ę

olbrzymiej komory. Gdy sło

ń

ce ju

ż

znikn

ę

ło,

Tumitak pozostał jeszcze przygl

ą

daj

ą

c si

ę

w zamy

ś

leniu

ś

cianom kopuły, które nadal płon

ę

ły

czerwonym blaskiem. I wtedy...
Nie usłyszał

ż

adnego d

ź

wi

ę

ku. Chocia

ż

zapami

ę

tał si

ę

w podziwie, pozostał instynktownie

czujny, ale mimo to nie usłyszał nic. A

ż

nagle rozległo si

ę

za nim skrzypienie i szelest i

klekocz

ą

cy metaliczny głos warkn

ą

ł:

- Natychmiast - wracaj - do - dziury! - te słowa padły jak rozkaz, a Tumitakowi krew
zastygła w

ż

yłach, gdy u

ś

wiadomił sobie,

ż

e oto podkradł si

ę

za nim szylk!

Nast

ę

pna sekunda zdała si

ę

Lorianinowi wiekiem. Odwrócił si

ę

, by stan

ąć

twarz

ą

w twarz

z besti

ą

, i w tym momencie przemkn

ę

ło mu przez głow

ę

tysi

ą

c my

ś

li. Wspomniał Nikadura i

Tepr

ę

, i te lata, które min

ę

ły od czasu, gdy ich poznał. Pomy

ś

lał o ojcu i nawet o matce, której

prawie nie pami

ę

tał. Niespodziewanie przypomniał sobie olbrzymiego Jakranina, którego

str

ą

cił w otchła

ń

; przypomniał sobie, jak tamten krzyczał spadaj

ą

c. Wszystkie te my

ś

li

przemkn

ę

ły mu przez głow

ę

, gdy si

ę

odwracał i unosił r

ę

k

ę

, by si

ę

zasłoni

ć

. Było to działanie

całkowicie instynktowne; zdawało si

ę

,

ż

e zupełnie nie panuje nad własnym ciałem. Co

ś

ponad

nim - co

ś

wy

ż

szego - sprawiło,

ż

e zacisn

ą

ł palce, a gdy to uczynił, rewolwer, ostatni z trzech

cudownych darów ojca, plun

ą

ł ogniem! Jak we

ś

nie słyszał jego krótkie warkni

ę

cia - raz, dwa,

trzy razy... siedem razy... a potem do płytkiego dołka zwaliło si

ę

martwe ciało szylka!

Przez chwil

ę

Tumitak przygl

ą

dał si

ę

jak ot

ę

piały. Potem, gdy zacz

ą

ł zdawa

ć

sobie spraw

ę

z tego,

ż

e wypełnił sw

ą

misj

ę

, przenikn

ę

ło go uczucie ogromnego triumfu. Szybko dobywszy

miecza ci

ą

ł dziesi

ęć

podobnych do palców nóg szylka, nuc

ą

c jednocze

ś

nie ow

ą

pie

śń

, któr

ą

Lorianie

ś

piewali id

ą

c na Jakran. I cho

ć

od strony domów szylków dochodziły go dziwne

pytaj

ą

ce kla

ś

ni

ę

cia i klekoty, dalej metodycznie zadawał ciosy mieczem, a

ż

całkowicie

oddzielił głow

ę

od ciała.

Nast

ę

pnie zdaj

ą

c sobie spraw

ę

z tego,

ż

e głosy szylków znacznie si

ę

przybli

ż

yły, wcisn

ą

ł

skrwawion

ą

głow

ę

za pazuch

ę

kurtki i pomkn

ą

ł w dół jak wiatr po stopniach prowadz

ą

cych do

korytarza.


ROZDZIA£ VII

Tumlok z Loru, ojciec Tumitaka, siedział na progu swego mieszkania wygl

ą

daj

ą

c na

korytarz. Przez ostatnie tygodnie prowadził

ż

ycie prawdziwie samotnicze, cho

ć

bowiem

przyjaciele starali si

ę

rozweseli

ć

go zwyczajow

ą

optymistyczn

ą

pogaw

ę

dk

ą

, widział,

ż

e nikt w

gruncie rzeczy nie wierzy,

ż

e jego syn wróci. I rzeczywi

ś

cie, trzeba byłoby niezwykłej odwagi,

aby przypuszcza

ć

,

ż

e Tumitakowi udało si

ę

przebrn

ąć

cho

ć

by Jakr

ę

.

Tumlok znał te opinie i sam ju

ż

zaczynał w nie wierzy

ć

, cho

ć

przyjaciele starali si

ę

utwierdzi

ć

go w przekonaniu,

ż

e spodziewaj

ą

si

ę

po jego synu niezwykłych dokona

ń

. Czemu

ż

to, zastanawiał si

ę

, w ogóle pozwolił młodzie

ń

cowi wyruszy

ć

na tak beznadziejn

ą

wypraw

ę

?

Czemu nie był bardziej stanowczy i nie wybił mu z głowy tych pomysłów, gdy Tumitak był
jeszcze dzieckiem? Siedział wi

ę

c robi

ą

c sobie wyrzuty w tej godzinie przed por

ą

snu, a

ż

ycie w

Lorze toczyło si

ę

obok niego nieregularnym, pulsuj

ą

cym strumieniem.

Po pewnym czasie twarz Tumloka nieco si

ę

rozja

ś

niła. Korytarzem zbli

ż

ała si

ę

ku niemu

para młodych kochanków. Ich długa przyja

źń

z Tumitakiem zadzierzgn

ę

ła wi

ąż

, któr

ą

Tumlok

w swym mniemaniu jako

ś

odziedziczył po synu. Nikadur pozdrowił go, a Tepra podbiegła i

spontanicznie ucałowała go w policzek.
- Czy masz jakie

ś

nowiny o Tumitaku? - pozdrowiła go pytaniem, które stało si

ę

ju

ż

mi

ę

dzy nimi jak gdyby formuł

ą

. Tumlok potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

.

- Czy w ogóle jest to mo

ż

liwe? No có

ż

, po tak wielu tygodniach musimy uwa

ż

a

ć

go za

zmarłego.
Tepra jednak nie upadała na duchu. Chyba ona jedna z całego Loru zachowała ufno

ść

granicz

ą

c

ą

z pewno

ś

ci

ą

,

ż

e Tumitak jest bezpieczny i powróci w chwale.

- Wierz

ę

,

ż

e wróci - powiedziała. - Mamy przecie

ż

pewno

ść

,

ż

e dotarł do Jakry. A czy

Nenapus nie mówił nam o olbrzymie, na którego si

ę

natkn

ą

ł u wylotu szybu prowadz

ą

cego do

Jakry? Je

ś

li Tumitak potrafił pokona

ć

takiego człowieka, któ

ż

mógłby mu si

ę

oprze

ć

?

- Tepra mo

ż

e mie

ć

słuszno

ść

- rzekł powa

ż

nie Nikadur. - Z Nononu dochodz

ą

pogłoski o

wielkiej panice w Jakrze, podczas której rzekomo człowiek z tych korytarzy przedostał si

ę

przez miasto. Pogłoski s

ą

niejasne i mog

ą

by

ć

tylko plotkami, lecz mo

ż

liwe,

ż

e Tumitak dotarł

background image

do mrocznych korytarzy.
- Wiem,

ż

e Tumitak wróci - powtórzyła Tepra. - Jest pot

ęż

ny i... - urwała nagle. Gdzie

ś

w

ę

bi korytarza rozległ si

ę

jaki

ś

odgłos. Zacz

ę

ła nasłuchiwa

ć

. Wtedy Nikadur pochwycił ten

d

ź

wi

ę

k, a w ko

ń

cu równie

ż

i Tumlok.

Były to okrzyki, dalekie okrzyki, które stawały si

ę

coraz gło

ś

niejsze w miar

ę

, jak im si

ę

przysłuchiwali. Kilka osób zatrzymało si

ę

; po chwili dwaj m

ęż

czy

ź

ni odwrócili si

ę

i pop

ę

dzili w

tamtym kierunku. Cała trójka wyt

ęż

yła słuch staraj

ą

c si

ę

odgadn

ąć

znaczenie tych krzyków.

Jeszcze kilku m

ęż

czyzn nadbiegło korytarzem kieruj

ą

c si

ę

w stron

ę

ź

ródła hałasu.

- Chod

ź

my! - zawołał nagle Nikadur z osłupieniem na twarzy.- Je

ś

li to napa

ść

Jakran... -

Mimo protestów Tepry pop

ę

dził przed siebie. Tumlok wpadł jeszcze tylko do mieszkania po

bro

ń

i poszedł w jego

ś

lady.

Tepra jednak

ż

e nie wytrzymała na miejscu. Wkrótce dogoniła Nikadura i mimo jego

protestów uparła si

ę

, by pój

ść

razem z nim. Tak wi

ę

c po chwili cała trójka w towarzystwie

wielu jeszcze innych osób spieszyła w kierunku wrzawy.
W pewnym momencie min

ą

ł ich człowiek biegn

ą

cy w przeciwn

ą

stron

ę

.

- Co si

ę

dzieje? - rozległ si

ę

chór głosów, lecz jedyn

ą

odpowiedzi

ą

był niezrozumiały

bełkot m

ęż

czyzny. Sprawa ju

ż

za chwil

ę

miała si

ę

wyja

ś

ni

ć

- na nast

ę

pnym zakr

ę

cie spiesz

ą

cy

ludzie ujrzeli przed sob

ą

powód zamieszania.

Korytarzem maszerował niesamowity pochód. Na czele szła grupa Lorian, którzy ta

ń

czyli i

wiwatowali jak szaleni, a za nimi kroczyła dobrze znana posta

ć

: Nenapus, wódz

Nono

ń

czyków, w otoczeniu swoich oficerów. Za nim maszerowali chyba wszyscy mieszka

ń

cy

Nononu, mamrocz

ą

c co

ś

niezrozumiale i wykrzykuj

ą

c do Lorian, których mijali. Jednak

mieszka

ń

cy Loru przygl

ą

dali si

ę

nie tyle Nono

ń

czykom, co tym, którzy szli za nimi. A był to

tłum Jakran, z których ka

ż

dy niósł na kiju biał

ą

szmat

ę

, wci

ąż

jeszcze, po tak wielu latach,

oznaczaj

ą

c

ą

pokój. Był w

ś

ród nich Datto, postawny wódz Jakran, a tak

ż

e jego krzepki

bratanek Torp oraz wielu innych, o których Lorianie słyszeli od Nono

ń

czyków. Za

ś

na

ramionach dwóch najsilniejszych Jakran... zobaczyli Tumitaka we własnej osobie!
Lorianom zdawało si

ę

,

ż

e

ś

ni

ą

. Tumitak odziany był w szaty tak pi

ę

kne,

ż

e słowa tego nie

mogły wyrazi

ć

. Wykonane z najszlachetniejszych tkanin, przejrzystych mu

ś

linów barwionych w

najdelikatniejsze odcienie opalizuj

ą

cych ró

ż

ów, zieleni i bł

ę

kitów, spływały z jego postaci

przylegaj

ą

c do ciała i nadaj

ą

c mu i

ś

cie boski wygl

ą

d. Na głowie Tumitak miał metalow

ą

przepask

ę

przypominaj

ą

c

ą

koron

ę

, jak

ą

wedle legendy mieli nosi

ć

królowie szylków.

Ale co najbardziej niewiarygodne - Tumitak trzymał w wyci

ą

gni

ę

tej r

ę

ce pomarszczon

ą

głow

ę

szylka!

Tumlok, Nikadur i Tepra nie potrafili powiedzie

ć

, kiedy wł

ą

czyli si

ę

w ludzk

ą

rzek

ę

. Biegli

korytarzem w kierunku niesamowitego pochodu, a ju

ż

po chwili maszeruj

ą

cy ludzie wchłon

ę

li

ich jako cz

ęść

wrzeszcz

ą

cego, rozentuzjazmowanego tłumu, który sił

ą

i

ś

miechem torował

sobie drog

ę

ku głównemu placowi Loru.

Maszeruj

ą

cy dotarli do skrzy

ż

owania dwóch głównych korytarzy i utworzyli olbrzymie

zgromadzenie, z Tumitakiem i gromad

ą

Jakran po

ś

rodku. Przez chwil

ą

jeszcze tłum krzyczał i

wiwatował, lecz wkrótce Tumitak, wszedłszy na kamienny postument, od dawna u

ż

ywany

przez mówców, uniósł r

ę

k

ę

prosz

ą

c o spokój. Cisza zapadła nieomal natychmiast i wtedy

rozległ si

ę

głos Nenapusa, który instynktownie przyj

ą

ł na siebie rol

ę

mistrza ceremonii.

- Przyjaciele Lorianie - przemówił. - Dzi

ś

oto nadszedł dzie

ń

, który pozostanie wiecznie w

pami

ę

ci mieszka

ń

ców trzech miast z dolnych korytarzy. Min

ę

ły lata od czasu, gdy te trzy

miasta spotkały si

ę

po raz ostatni na przyjacielskiej stopie. By stało si

ę

tak ponownie, trzeba

było wydarzenia tak niewiarygodnego,

ż

e trudno we

ń

uwierzy

ć

. Oto bowiem nareszcie

człowiek zabił szylka...
Przerwał mu dudni

ą

cy głos Datty, od

ś

wi

ę

tnie wystrojonego wodza Jakran.

- Do

ść

słów! - krzykn

ą

ł. - Przybyli

ś

my tu, aby odda

ć

hołd Tumitakowi, Lorianinowi, który

zabił szylka. Wzno

ś

my na jego cze

ść

okrzyki i

ś

piewajmy pie

ś

ni. Schylmy przed nim czoła,

Nenapusie, my, wodzowie, i wezwijmy równie

ż

wodzów Loru, by uczynili to samo, bowiem ten,

który zabił szylka, jest ponad nas wszystkich.
Nenapusa zezło

ś

cił nieco fakt,

ż

e mu przerwano ulubione zaj

ę

cie, nim jednak zdołał co

ś

odpowiedzie

ć

, przemówił Tumitak, którego zarówno Jakranie, jak i Nono

ń

czycy słuchali z

szacunkiem.
- Bracia Lorianie - zacz

ą

ł. - Przyjaciele Nono

ń

czycy i Jakranie, nie dla sławy pod

ąż

yłem

na Powierzchni

ę

i zabiłem potwora, którego łeb trzymam w r

ę

ku. Od dzieci

ń

stwa uwa

ż

ałem,

ż

e ludzie mog

ą

walczy

ć

z szylkami. Moim celem było udowodnienie tego wszystkim. Na

pewno

ż

aden z mieszka

ń

ców Loru nie jest gorszym wojownikiem ode mnie. A jednak wielu

mn

ą

pogardzało jako niepoprawnym marzycielem. Czy

ż

nie widzicie,

ż

e człowiek nie jest

słabym i nic nie znacz

ą

cym stworzeniem, za jakie si

ę

uwa

ż

a? Wy, Jakranie, nigdy nie

uciekali

ś

cie w trwodze, gdy przeciwko wam wyst

ę

powali mieszka

ń

cy Loru! Lorianie, czy

background image

kiedykolwiek dr

ż

eli

ś

cie ze strachu zamkni

ę

ci w mieszkaniach, gdy Jakranie napadali na

wasze korytarze?
A mimo to - mówił dalej - na okrzyk "szylk!" wszyscy, zdj

ę

ci przera

ż

eniem, chowali

ś

cie si

ę

do domów! Czy

ż

nie widzicie teraz,

ż

e szylki, cho

ć

pot

ęż

ne, s

ą

tylko

ś

miertelnymi

stworzeniami jak wy sami? Słuchajcie przeto opowie

ś

ci o moich czynach i zastanówcie si

ę

,

czy dokonałem czego

ś

, czego nie potrafiliby

ś

cie zrobi

ć

sami.

Tumitak pocz

ą

ł opowiada

ć

o swych przygodach. Mówił o tym, jak przeszedł przez Jakr

ę

, i

cho

ć

Lorianie okrzykami wyra

ż

ali zadowolenie, w

ś

ród Jakran panowała cisza. Opowiedział o

mrocznych korytarzach i wówczas wiwatowali równie

ż

Jakranie, zwłaszcza gdy mówił o

zabiciu psów. Mówił o komnatach Estetów i w

ż

ywych barwach opisał cuda, które tam widział,

maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e wzbudzi w słuchaczach ch

ęć

zawładni

ę

cia tymi skarbami.

Potem za

ś

próbował opowiedzie

ć

im o Powierzchni, lecz tu zabrakło mu słów; oddanie

całej historii zabicia szylka i drogi powrotnej przy pomocy ograniczonego słownictwa
mieszka

ń

ców korytarzy było prawie niemo

ż

liwe.

- Z jakiego

ś

powodu szylki mnie nie goniły - powiedział Tumitak - i udało mi si

ę

bezpiecznie dotrze

ć

do pierwszych korytarzy Estetów. Tu zostałem wykryty i musiałem

pokona

ć

pół tuzina grubasów, nim mogłem i

ść

dalej. Zabiłem wszystkich. - Tumitak w swym

nie

ś

wiadomym zarozumialstwie i pogardzie nie wspomniał o tym, jak łatwo było pokona

ć

takich przeciwników - i odebrawszy im te szaty ruszyłem w dalsz

ą

drog

ę

.

Dotarłem do mrocznych korytarzy, lecz nawet tu nikt mnie nie zatrzymywał. Zapewne
straszny odór szylka był tak silny,

ż

e dzicy bali si

ę

podej

ść

bli

ż

ej. W ko

ń

cu dotarłem do Jakry i

stwierdziłem,

ż

e kobieta, któr

ą

poznałem w czasie podró

ż

y na Powierzchni

ę

, opowiedziała

sw

ą

histori

ę

wodzowi Datto, który gotów był odda

ć

mi cze

ść

w czasie mojej podró

ż

y do domu.

I tak doszedłem do Nononu, a po jakim

ś

czasie i do Loru.

Tumitak zako

ń

czył opowie

ść

, a tłum znowu zacz

ą

ł wznosi

ć

okrzyki rado

ś

ci. Wiwaty

wzmagały si

ę

, a ich echo odbijało si

ę

od

ś

cian, a

ż

cały plac d

ź

wi

ę

czał jak pot

ęż

ny dzwon.

- Wielki jest Tumitak, syn Loru! - krzyczeli. - Wielki jest Tumitak, zabójca szylków! - A
Tumitak skrzy

ż

ował ramiona na piersiach i napawał si

ę

chwał

ą

zapomniawszy na chwil

ę

,

ż

e

jego misja polegała na udowodnieniu,

ż

e nie trzeba nadludzkich sił, by zabi

ć

szylka.

Po jakim

ś

czasie tłum ucichł i dał si

ę

znowu słysze

ć

głos Datty.

- Lorianie. - zawołał wódz. - Przez wiele, wiele lat ludzie z Jakry toczyli bezustann

ą

wojn

ę

z mieszka

ń

cami Loru. Dzi

ś

ta wojna si

ę

ko

ń

czy. Dzi

ś

poznali

ś

my Lorianina, który przerasta

ka

ż

dego z Jakran, dlatego te

ż

nie b

ę

dziemy wi

ę

cej walczy

ć

z Lorem. Aby za

ś

udowodni

ć

,

ż

e

mówi

ę

prawd

ę

, oto Datto składa wiernopodda

ń

czy hołd Tumitakowi! Znowu rozległy si

ę

wiwaty, po czym wyst

ą

pił Nenapus.

- Dobrze uczyniłe

ś

, Datto - powiedział. - Zaprawd

ę

, je

ś

li istnieje wódz wodzów, to jest nim

Tumitak. W przeszło

ś

ci nie było wielkich wa

ś

ni mi

ę

dzy Lorem i Nononem, tote

ż

nasza historia

jest inna. Mówi ona bowiem,

ż

e w dawnych czasach ludy Loru i Nononu stanowiły jeden

naród. Słyszeli

ś

my o dniach wielkiego wodza Empitata, który panował... - w tym miejscu

Datto, w

ś

ciekły, szepn

ą

ł mu co

ś

do ucha i Nono

ń

czyk zaczerwienił si

ę

, ale po chwili podj

ą

ł:

- Lecz do

ść

tego. Wystarczy powiedzie

ć

,

ż

e równie

ż

Nenapus składa hołd Tumitakowi,

wodzowi wodzów i wodzowi Nononu.
Znowu zerwały si

ę

brawa, a po chwili przemówił znów Datto. Czy nie przystoi, zapytał

marszcz

ą

c gniewnie czoło, aby Lorianie równie

ż

uznali Tumitaka za wodza, tym samym

czyni

ą

c go królem wszystkich dolnych korytarzy? Lorianie wznie

ś

li radosny okrzyk, a potem

przemówił Tagivos, najstarszy spo

ś

ród lekarzy.

- Mieszka

ń

cy Loru maj

ą

nieco inny system władzy ni

ż

Nono

ń

czycy i Jakranie - powiedział.

- Nie mieli

ś

my wodza od wielu lat. Jednak

ż

e pomysł zjednoczenia trzech miast uwa

ż

am za

dobry, tote

ż

zwołam posiedzenie Rady, która o tym postanowi.

Wkrótce zebrała si

ę

Rada pod przewodnictwem Tagivosa, Tumloka i starego Sidangi; po

pewnym czasie oznajmili oni,

ż

e zgodzili si

ę

co do uznania Tumitaka równie

ż

wodzem Loru.

I tak po

ś

ród wiwatów okrzykni

ę

to Tumitaka wodzem wszystkich dolnych korytarzy.

Datto i jego olbrzymi bratanek Torp, najwy

ż

si spo

ś

ród Jakran, byli w

ś

ród pierwszych,

którzy zaprzysi

ę

gli wierno

ść

Tumitakowi. Nast

ę

pnie przyj

ą

ł on hołd od Sidangi, Tagivosa i

innych Lorian. Młodzie

ń

ca przepełniło dziwne uczucie, gdy dotykał miecza ojca i słuchał słów

jego przysi

ę

gi, lecz zachował powag

ę

, traktuj

ą

c Tumloka na równi z innymi Lorianami a

ż

do

zako

ń

czenia ceremonii. Wtedy poprosił o uwag

ę

.

- Przyjaciele z dolnych korytarzy - zacz

ą

ł. - Nowy dzie

ń

za

ś

witał dzi

ś

ludzko

ś

ci. Min

ę

ło

ponad trzydzie

ś

ci lat od czasu, gdy wojna zawitała do tych korytarzy, i w ci

ą

gu tych lat ludzie

prawie zapomnieli sztuki wojennej. ¯ yli

ś

my w gnu

ś

nym pokoju, podczas gdy ponad nami

wrogowie ludzko

ś

ci ro

ś

li w pot

ę

g

ę

. Uznaj

ą

c mnie za wodza musicie zerwa

ć

z tym gnu

ś

nym

pokojem i rozpocz

ąć

ż

ycie wypełnione działaniem. Zbyt wiele widziałem, by pozwoli

ć

wam

gnu

ś

nie

ć

w najgł

ę

bszych korytarzach. Poprowadz

ę

was do walki z dzikusami z mrocznych

background image

korytarzy, aby zawładn

ąć

tymi lochami i wypełni

ć

je

ś

wiatłem, które jeszcze gdzieniegdzie

płonie.
A gdy pokonamy tych dzikusów - mówił dalej - powiod

ę

was przeciwko grubym Estetom,

by wam pokaza

ć

, co znaczy prawdziwe pi

ę

kno w

ż

yciu człowieka. A nadejdzie jeszcze czas,

je

ś

li Najwy

ż

szy pozwoli,

ż

e poprowadz

ę

was przeciwko samym szylkom, bowiem to, czego

dokonałem, jest w granicach mo

ż

liwo

ś

ci ka

ż

dego człowieka.

A je

ś

li kto

ś

uwa

ż

a,

ż

e cel, jaki wam postawiłem, jest nieosi

ą

galny, niechaj przemówi

teraz.
Znowu zerwały si

ę

okrzyki, które z ka

ż

d

ą

chwil

ą

nabierały mocy i odbijały si

ę

od

ś

cian

wielkiego placu. W tej chwili podniecenia i entuzjazmu nie było ani jednego człowieka w tym
tłumie, który by nie czuł,

ż

e i on mo

ż

e zabi

ć

szylka.

A gdy tak wszyscy wiwatowali i

ś

piewali popadaj

ą

c w stan zbiorowej euforii, Tumitak

zszedł z kamienia i oddalił si

ę

w kierunku domu.


??

??

??

??


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tanner Charles R Tumitak z podziemnych korytarzy s f
Charles R Tanner Tumitak z Podziemnych Korytarzy
Charles R Tanner Tumitak z podziemnych korytarzy
01 Tumitak z podziemnych korytarzy
Tanner Charles Tumitak 04 Tumitak i Spadek Starożytnych
Tanner Charles Tumitak 02 Tumitak na powierzchni Ziemi s f
Tanner Charles R Tumitak na powierzchni Ziemi s f
Tanner Charles Tumitak na powierzchni Ziemi
Tanner Charles R 02 Tumitak na powierzchni Ziemi
Płaskowyż Gizy i dawny Kair poprzecinane są siecią podziemnych korytarzy, txt
1==01==Władcy Podziemi Gena Showalter MROCZNA NOC
Charles R Tanner Tumitak i Wieże Ognia
Charles R Tanner Tumitak i Spadek Starożytnych
Charles R Tanner Tumitak na powierzchni Ziemi
gornik eksploatacji podziemnej 711[02] z1 01 n
gornik eksploatacji podziemnej 711[02] o2 01 n
01, KATECHEZA DLA DZIECI, PODZIĘKOWANIA MATCE BOŻEJ
inne, gegra4, Obieg wody w przyrodzie. oceany- 97,2%; lód (śnieg)- 2,1%; podziemne- 0,65%; powierzch

więcej podobnych podstron