Charles R Tanner Tumitak na powierzchni Ziemi

background image

Charles R. Tanner

Tumitak na powierzchni Ziemi

przełożył Wiktor Bukato

WSTĘP

Pięć tysięcy lat już minęło od najazdu szylków, które opuściwszy swą rodzinną planetę Wenus,
na dwadzieścia wieków zepchnęły ludzkość z powierzchni Ziemi do Lochów i Korytarzy. Gdy w
końcu rodzaj ludzki z nich wyszedł, zapoczątkował tym samym nowy Wiek Bohaterski; dziś
patrzymy na wodzów owego powstania jak na półbogów.
A wśród wszystkich przeinaczonych i przesadzonych podań z tamtych czasów najwięcej magii
i cudów jest w historii Tumitaka z Loru. Był to pierwszy i chyba najwybitniejszy z licznego
grona Zabójców Szylków, i od samego początku ludzie skłonni byli przypisywać mu
nadprzyrodzoną lub co najmniej nadludzką potęgę, a nawet bezpośrednią opiekę mocy
boskich.
Wziąwszy, jednak pod uwagę wiedzę uzyskaną w wyniku ostatnich badań archeologicznych,
można choć w przybliżeniu odtworzyć życie owego bohatera w racjonalnej i prawdopodobnej
wersji. Bez proroctw, cudów i dziwów jest to historia młodzieńca, który pod wpływem
opowieści o wielkich czynach dokonywanych w przeszłości postanowił zaryzykować swe
życie, by dowieść, że szylki można zabijać i zwyciężać nawet teraz. O tym, jak dowiódł tego
swemu ludowi, autor słów niniejszych opowiedział już czytelnikom; ta historia - dalszy ciąg
przygód zawartych w "Tumitaku z podziemnych korytarzy" - obejmuje wydarzenia, które
nastąpiły później.

background image

ROZDZIAŁ I

Długi korytarz ciągnął się jak okiem sięgnąć, a jego piękne marmurowe ściany połyskiwały w
blasku różnokolorowych lamp starannie ukrytych w ścianach, które rzucały wokół łagodną
mleczną poświatę. Obrazy i figury geometryczne wyryte w szlachetnym białym kamieniu, z
którego zbudowano ściany, wyglądały, jakby umieszczono je tu celowo, by w połączeniu ze
światłami osiągnąć jednolity, harmonijny efekt skończonego piękna. Gdzieniegdzie ukazywały
się ozdobne ościeża zamknięte wielkimi odrzwiami z brązu, na których wyrzeźbiono postacie i
sceny rodzajowe dorównujące pięknem płaskorzeźbom na murach. W niektórych ościeżach
drzwi nie było; zawieszono je barwionymi na wszystkie kolory tęczy wielkimi kotarami i
kobiercami ciężkimi od złotych i srebrnych nici.
Jednak wszystkie te wspaniałości pozostawały niedocenione, gdyż w całym korytarzu nie było
ani jednej ludzkiej istoty, która mogłaby je podziwiać; w istocie grube pokłady kurzu
pokrywające dno korytarza oraz liczne pajęczyny na ścianach świadczyły, że pomieszczenia
były opuszczone od miesięcy. Tak też było - od kilku już lat nikt nie wchodził do tej części
korytarza, od kiedy przybysz z głębokich podziemi wyszedł z szybu prowadzącego do jednego
z pomieszczeń, by przedostać się tym korytarzem w kierunku Powierzchni znajdującej się

background image

wysoko w górze. Nawet przed jego przyjściem rozleniwieni mieszkańcy korytarza zawsze
obawiali się i unikali tego odcinka, prowadził bowiem do lochów zamieszkanych przez
"dzikusów", a wiodący sybaryckie życie Esteci wystrzegali się najmniejszych zwiastunów
niebezpieczeństwa. Dlatego też przejście to było zawsze puste, mimo swego wyjątkowego
piękna.
Teraz jednak, po długim czasie ciszę korytarza zamąciły jakieś odgłosy. Ciche szmery,
ostrożne szepty i ściszone okrzyki dochodziły z pomieszczeń; po paru chwilach w drzwiach
pojawiło się dzikie oblicze. Jego właściciel stwierdziwszy, że korytarz jest zupełnie pusty,
ukazał się następnie w całej okazałości. Popatrzył w obie strony korytarza, jak gdyby obawiał
się ataku ze strony jakiegoś niewidzialnego wroga; gdy jednak zajrzał do kilku pomieszczeń i
przekonał się, że całe przejście jest rzeczywiście puste, schował do pochwy trzymany w ręku
olbrzymi miecz i cofnął się do drzwi, z których poprzednio wyszedł.
Intruz był olbrzymim mężczyzną o dzikim wyglądzie, liczącym ponad sześć stóp wzrostu, o
potężnej, owłosionej klatce piersiowej i szerokich barach; twarz jego pokrywał gęsty rudy
zarost. Ubrany był w jednoczęściowy strój składający się z szerokiej tuniki sięgającej do kolan.
W jej workowe płótno wszyto dziesiątki kawałków metalu i kości; tę ostatnie zabarwione były
na różne kolory, a wszystko razem układało się w dość prymitywny wzór. Miał długie, rude
włosy, a na piersiach nosił naszyjnik wykonany z kosteczek ludzkich palców nanizanych na
cienki rzemyk.
Nim opuścił korytarz, zatrzymał się na chwilę, następnie wszedł do pomieszczenia i cicho
zawołał.
Odpowiedział mu ściszony gwizd, po czym dołączył do niego inny mężczyzna, niższy i-
młodszy, ubrany odmiennie. Nowy przybysz nosił szatę z najszlachetniejszego materiału, jaki
można sobie wyobrazić: był to przejrzysty muślin w najdelikatniejszych odcieniach
opalizujących różów, zieleni i błękitów. Szata nie była nowa, lecz zniszczona, podarta i
pocerowana, jak gdyby właściciel cenił sobie ją bardzo i miał zamiar nosić, dopóki nie
rozpadnie się ze starości. W talii spinał ją szeroki pas z wieloma kieszeniami i ogromną klamrą,
a od pasa zwieszał się miecz i - cóż za dziwny anachronizm! - pistolet! Na głowie mężczyzna
miał metalową przepaskę przypominającą koronę, jaką nosili wodzowie wrogów ludzkości,
szylków. Drugi mężczyzna nie miał olbrzymiej siły ani atletycznej budowy pierwszego, ale
odznaczał się również nieprzeciętnym wzrostem i siłą mięśni i wyraźnie górował nad swym
towarzyszem inteligencją, co mógłby stwierdzić najgorszy psycholog. Odnosiło się wrażenie,
że ci dwaj tworzą parę zdolną stawić czoło każdej sytuacji i wyjść z niej zwycięsko.
Stali przez chwilę w milczeniu rozglądając się na obie strony, aż w końcu drugi mężczyzna
przemówił do swego towarzysza.
- I cóż myślisz o Korytarzach Estetów, Datto? - zapytał. - Czyż nie są równie cudowne i piękne,
jak opisywałem?
- Są rzeczywiście piękne, Tumitaku - odrzekł jego towarzysz - choć nie potrafię pojąć, jakiemu
celowi miałyby służyć owe dziwne rysunki. Nie rozumiem również, dlaczego są tutaj tak
misterne zasłony w drzwiach. - Zamilkł na chwilę, a gdy ponownie przemówił, oczy mu
błyszczały. - Lecz owe drzwi z metalu to doskonały pomysł. Musimy zabrać kilka sztuk do
dolnych korytarzy. Za takimi drzwiami człowiek może z powodzeniem bronić się przed setką
nieprzyjaciół.
- Teraz naszymi jedynymi nieprzyjaciółmi są szylki - przypomniał mu Tumitak. - A wątpię, by
drzwi z metalu mogły powstrzymać te dzikie bestie, Datto.
Datto chrząknął pod nosem i dalej z lekceważeniem lustrował korytarz. Najwyraźniej, nie miał
poczucia piękna, które nieśmiało kołatało się już w piersi Tumitaka.
- Która droga prowadzi na Powierzchnię? - zapytał szorstko Datto, a gdy Tumitak mu pokazał,
ciągnął dalej: - Wezwijmy naszych towarzyszy. Na pewno czekają niecierpliwie na nasz znak. -
Tumitak wyraził zgodę, jego towarzysz znowu wszedł do pomieszczenia i powtórzył ten sam
cichy okrzyk, który wydał poprzednio. Nastąpiła chwila ciszy, a potem z bocznej komnaty
poczęli wychodzić ludzie. Do tej pory czekali z napięciem w podobnym pomieszczeniu u dołu
szybu; na wezwanie Datty wspięli się po drabinie na wyższy poziom, gdzie stali ich przywódcy.
Pierwszy pojawił się szczupły młodzieniec o jastrzębiej twarzy; krótko strzyżone włosy i
szeroki pas z kieszeniami świadczyły, że pochodził z tego samego miasta co Tumitak. Imię jego
brzmiało Nikadur; jako przyjaciel Tumitaka z lat chłopięcych był jednym z pierwszych, którzy
poprzysięgli pójść za Zabójcą Szylków wszędzie, dokąd on poprowadzi. Za tym młodzieńcem
wyłonił się inny i o ile wygląd Nikadur a świadczył o powiązaniu z Tumitakiem, wygląd drugiego
młodzieńca świadczył o pokrewieństwie z Dattą. Nazywał się Torp i był bratankiem Datty,
któremu pomagał w sprawowaniu rządów w mieście Jakra głęboko pod Powierzchnią.

background image

W ślad za tymi dwoma pojawiło się wielu innych: Tumlok - ojciec Tumitaka; Nenapus - wódz
miasta Nonon wraz z synami i bratankami; a za nimi jeden za drugim obywatele o mniejszej,
randze ze wszystkich miast dolnych korytarzy: ludzie, którzy nigdy niczym się nie wyróżnili, a
pragnęli zyskać sławę za cenę ślepej lojalności wobec swych wodzów. Pośród nich można było
napotkać członków osobliwego plemienia, na których wciąż jeszcze mieszkańcy dolnych
korytarzy patrzyli spode łba: dzikich z mrocznych korytarzy z oczami zasłoniętymi wieloma
warstwami tkaniny, która chroniła ich wrażliwe nerwy wzrokowe przed rażącym światłem. Dzicy
byli teraz niewolnikami, dopiero niedawno podbitymi przez mieszkańców dolnych korytarzy,
lecz już teraz obfitość żywności uczyniła z nich wierne sługi.
W sumie z szybu wyszło ponad dwustu mężczyzn; stanęli teraz w szeregu w korytarzu
oczekując na słowa Tumitaka, który miał ich poprowadzić przeciwko Estetom. Stali w
milczeniu, gdy Tumitak w skrócie przekazywał im to, co wiedział o przejściach i korytarzach w
tej okolicy; potem zaś na cichą komendę cała gromada- ruszyła szybko w głąb korytarza.
Wyprawa przeciwko Estetom była pierwszą tego rodzaju, którą pod jęli mieszkańcy dolnych
korytarzy. Od czasu gdy Tumitak powrócił z Powierzchni przed dwoma laty i został ich
wodzem, większość czasu spędził na umacnianiu swej władzy. Pomiędzy Jakranami, a nawet
pomiędzy Lorianami było wielu niezadowolonych; nowy władca wkrótce dał im poznać swą
ciężką rękę. Gdy w końcu wszystkie miasta uznały jego zwierzchnictwo, w bocznych
korytarzach pozostały jeszcze liczne małe "wioski", które Lorianin musiał podporządkować
swej władzy.
A gdy wreszcie wszystkie dolne korytarze bez wahania uznały Tumitaka za wodza, ich
mieszkańcy wtargnęli do mrocznych korytarzy i po krótkim czasie dzicy zostali pokonani i
ujarzmieni. Odtąd wszystkie lochy poniżej Korytarzy Estetów oddawały pokłon nowemu panu.
Wtedy właśnie Tumitak uznał, że nadszedł właściwy czas, aby podjąć wyprawę w korytarze
zamieszkałe przez ową rasę olbrzymich artystów, którzy oddawali cześć szylkom i byli im
posłuszni. Lorianin wiedział dobrze, co to oznacza. Choć nie potrafił dokładnie ustalić rodzaju
zależności między Estetami i szylkami, wiedział jednak, że te opasłe stwory uznawały szylków
za swych panów i w razie niebezpieczeństwa z pewnością wezwałyby ich na pomoc. I dlatego
też Tumitak zdawał sobie sprawę, że napaść na Estetów równoznaczna jest z napaścią na ich
władców.
Szylki "udomowiły" Estetów przeznaczając ich do tych samych celów, do których my
hodujemy bydło; ich podejrzenia zagłuszały obłudnymi kłamstwami i pochlebstwami, a
jednocześnie drogą krzyżowania utrwalały w nich cielęcą głupotę i ufność.
Tak więc Tumitak odkładał wyprawę do czasu, aż zjednoczą się wszystkie dolne korytarze; gdy
to nastąpiło, nie widział powodu do dalszej zwłoki. Wezwał dwie grupy ochotników: tych,
którzy byli wystarczająco dzielni, by wspomóc atak na owe istoty wyhodowane przez szylki, i
tych, którzy poszliby za przywódcą gdziekolwiek, nawet na Powierzchnię. Tumitak wiedział, że
może zabrać ze sobą tylko ochotników. Gdy z tysięcy mieszkańców dolnych korytarzy zgłosiło
się jedynie około dwustu wojowników, chcąc nie chcąc musiał zadowolić się tą garstką i
wyruszył w drogę. Na szczęście, jak mu się zdawało, obie grupy ochotników były niemal
jednakowe.
I oto Korytarze Estetów zaroiły się od owych dwóch setek śmiałków z obnażonymi mieczami i
okrzykami wojennymi na ustach, czekających na chwilę, gdy Tumitak da sygnał do .ataku.
Wódz jednak nie widział potrzeby pośpiechu i prowadził ich przed siebie korytarzem, chcąc
przede wszystkim dotrzeć jak najbliżej centrum miasta, nim zostanie odkryty. Gdy przekonał
się, że jest już nie opodal Wielkiego Placu, dał sygnał i w jednej chwili w Korytarzach Estetów
rozpętało się piekło.
Nie ma potrzeby opisywać przebiegu bitwy. Nie .była to właściwie bitwa, raczej rzeź, i gdyby nie
dyktowała jej absolutna konieczność, Tumitak wolałby uniknąć walki z Estetami. Pamiętał
jednak o Latrumidorze, artyście, który chciał go zdradzić podczas poprzedniej wyprawy na
Powierzchnię, i świadom wiarołomnej natury Estetów postanowił, że muszą zginąć.
I zginęli wszyscy, co do jednego; a gdy zwycięski oddział zebrał się w górnym odcinku
korytarza Estetów jakieś czterdzieści godzin później, prezentował istną pstrokaciznę ubiorów.
Jedni nosili delikatne muśliny Estetów, inni zaś nadal ubrani byli w szorstką odzież z
rodzinnych stron. Niektórzy dzierżyli w dłoniach miecze, które przynieśli ze sobą, niektórzy zaś
mieli inną broń - miecze i włócznie wykonane przez Estetów nie tyle do walki, co jako
wyszukane przedmioty zbytku. Teraz stanowiły oręż, podobnie jak wiele innych dzieł rąk
artystów. Ktoś dzierżył nawet w dłoni delikatny posążek z brązu, którego koniec zbrukany był
zakrzepłą krwią z przylepionymi włosami w miejscu, gdzie dosięgnął jakiegoś Estety.

background image

Do tych ludzi przemówił Tumitak, ponownie przypominając o konieczności natychmiastowego
wymarszu. Mówił, że szylki często odwiedzają Estetów. Nikt nie wie, kiedy przyjdą znowu. A
lepiej będzie, żeby to nie szylki zaskoczyły mieszkańców lochów, lecz raczej żeby oni
natychmiast udali się na Powierzchnię, by tam zaskoczyć szylki! - Tak więc - zakończył - ci
wszyscy, którzy chcą iść za mną, niech będą gotowi po najbliższej porze snu, bo wtedy mam
zamiar poprowadzić mój oddział do ataku. - Dał rozkaz do rozejścia się, a sam również oddalił
się, by zażyć trochę odpoczynku, którego bardzo potrzebował.
Po porze snu Tumitak z przyjemnym zaskoczeniem stwierdził, że nie więcej niż dziesięciu ludzi
postanowiło pozostać w Korytarzach Estetów. Tych oddał pod komendę Turanena, syna
Nenapusa; sam zaś następnie, mając za sobą prawie dwustu wojowników, wyruszył na
Powierzchnię - ku szylkom!
Doszli- w końcu do wąskiego przejścia wykutego w czarnym kamieniu, po którym Tumitak
poznał, że znajdują się niebezpiecznie blisko Powierzchni. Zwołał swoich wodzów i rozpoczął
radę wojenną. Była to doniosła rada, zapewne po raz pierwszy bowiem od dziewiętnastu lub
więcej wieków ludzie rozmyślnie planowali kampanię przeciwko szylkom. Rada stwierdziła że
ludziom z lochów brak przede wszystkim znajomości Powierzchni i zwyczajów szylków.
Zdaniem rady, ten brak rozeznania należy jak najprędzej uzupełnić, inaczej wszelka szansa
zwycięstwa zostanie zaprzepaszczona już na początku. Bez wątpienia konieczne będzie
wysłanie zwiadowców na Powierzchnię, by ustalić, jakie panują tam warunki.
Na tę propozycję (przedstawioną przez Nenapusa) Jakranin Datto zaśmiał się głośno i
pogardliwie. W ciągu dwóch tysięcy lat, mówił, znalazł się tylko jeden człowiek dość dzielny, by
stawić czoło niebezpieczeństwom Powierzchni. A oto Nenapus mówi o wysyłaniu zwiadowców,
jakby chodziło o napad na jeszcze jeden mroczny korytarz! Może Nenapus zaproponuje, komu
powierzyć funkcję zwiadowcy?
Nenapus mocno wzburzony miał już odpowiedzieć, gdy przerwał mu Tumitak. .
- Datto - oświadczył Lorianin - gdy ludzie z jednego korytarza atakują pomieszczenia innego,
funkcja zwiadowcy czy szpiega jest niebezpieczna, lecz -niezbyt ważna czy zaszczytna. Lecz w
naszej obecnej wojnie zwiadowca jest niezmiernie ważny, gdyż nie tylko nasze życie, ale cała
przyszłość człowieka zależy od tego, jakie informacje zdoła przynieść. Z tego grona tylko jeden
człowiek widział w życiu Powierzchnię; jeśli on uważa, że powinien poprowadzić zwiadowców,
którzy pójdą przed armią, któż może mu tego prawa odmówić?
Niżsi wodzowie osłupieli.
- Ale my ciebie potrzebujemy, Tumitaku! - zaczęci protestować. - Nigdy przedtem> władca nie
podejmował ryzyka pozostawienia swych ludzi bez przywódcy. Jeśli ciebie by zabrakło, cały
Wielki Bunt upadnie.
Tumitak uśmiechnął się.

- Zwołajcie więc armię - zaproponował - i wezwijcie ochotników, by wyszli na Powierzchnię
przede mną! \- Wodzowie zamilkli. Nawet oni nie stanęliby sami twarzą w twarz z Powierzchnią,
choć z radością oddaliby życie idąc za Tumitakiem.
Zabójca Szylków odczekał chwilę. - Widzicie? - mówił dalej. - Nie ma wątpliwości, że to ja
muszę poprowadzić zwiadowców. I z tego samego powodu właśnie ów zwiad musi składać się
z wodzów, z przywódców. To między wami, członkowie mojej rady, pragnę znaleźć ochotników.
.
Natychmiast dwadzieścia mieczy, v głowniami przed siebie, wyciągnęło się w kierunku
Tumitaka. Każdy członek rady chętnie zgodził się iść za Zabójcą Szylków, choć poprzednio nikt
nie chciał iść przed nim. Tumitak zawahał się i wybrał trzech mężczyzn. Wybrał Nikadura,
towarzysza lat chłopięcych, czuł bowiem, że zna go tak dobrze, iż potrafi przewidzieć jego
zachowanie w każdej sytuacji. Poza tym Nikadur był wybornym łucznikiem i posiadał tę jedyną
znaną mieszkańcom lochów broń, która potrafiła zabijać na odległość. Wybrał Dattę ze względu
na chłodny zmysł praktyczny i niezawodne męstwo Jakranina, a także ze względu na jego
olbrzymią-, niewyczerpaną siłę. W końcu wybrał Torpa, bratanka Datty, z tych samych
powodów, dla których wybrał Dattę.
Kilka godzin później cała czwórka posuwała się w górę wąskiego korytarza o czarnych
ścianach, z mieczami w dłoniach i pakunkami na plecach; za nimi zaś armia pod dowództwem
Tumloka i Nenapusa z niepokojem oczekiwała na ich powrót.
Zwiadowcy doszli do wąskich schodków, wspięli się na nie i w pewnej odległości ujrzeli przed
sobą otwór - wyjście na Powierzchnię. Jednak ku zdumieniu Tumitaka nie widać było
czerwonego światła jak podczas jego poprzednich odwiedzin. Istotnie, żadne światło z
Powierzchni nie padało do przejścia! Tumitak nie umiał, tego wyjaśnić. Gestem nakazał trzem

background image

towarzyszom zatrzymać się, a następnie podpełzł ostrożnie do otworu, który był celem ich
długiej wędrówki korytarzami. Zabójca Szylków uniósł wzrok ponad krawędź otworu i rozejrzał
się. Tak jak myślał, cała Powierzchnia pogrążona była w ciemności! Poczuł ukłucie strachu.
Czyżby szylki odkryły nadejście jego ludzi, zastanawiał się, i jakimś sposobem pogrążyły
Powierzchnię w ciemnościach? Może nawet czekały teraz w ukryciu na wyjście mieszkańców
dolnych korytarzy, by ich pozabijać? >.
Mimo woli Tumitak cofnął się do korytarza i stał tam, zbierając odwagę, która zaczynała go
zawodzić. Raz jeszcze, jak wówczas gdy przeszedł tę drogę samotnie, jego chłodny, żelazny
rozsądek pokonał emocje. Przypomniał sobie, że wszystkie legendy, które kiedykolwiek słyszał
o szylkach, wspominały o ich wstręcie do ciemności. Zaiste, jego cudowna księga, ten rękopis,
który znalazł, gdy był jeszcze chłopcem, powiedział mu, że szylki pochodzą z okolic, gdzie
nigdy nie jest ciemno. Teraz i ta historia wraz z zatartymi legendami Jego plemienia, które
głosiły, że żaden szylk nigdy z własnego wyboru nie podejmie walki w ciemności, przekonała
go, że owa ciemność nie powstała z zamysłu szylków.
Raz jeszcze więc powrócił do krawędzi otworu i zdobywając się na odwagę, wyskoczył i stanął
na Powierzchni!
Po krótkiej chwili oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności; w oddali ujrzał niewyraźnie
jeszcze jakieś kształty. Drzewa, owe słupy, których szczyty pokrywały osobliwe zielone fale,
widział jako zagęszczone ciemne plamy na tle trochę tylko rzadszej ciemności. O kilkaset stóp
prosto przed nim wznosiły się domy szylków, obeliskowe wieże nachylone pod przeróżnymi
kątami, rysujące się konturami na tle nieba. A spojrzawszy w górę Tumitak ze zdumieniem
ujrzał, że sklepienie, za które uważał niebo, pokryte było setkami, nie, tysiącami drobnych
punkcików jasności, bez przerwy migoczących i połyskujących, a mimo to dających tak mało
światła, że z trudem można było powiedzieć, iż ciemność przy nich się zmniejsza.
Lorianin stał tak przez jakiś czas, a następnie, gdy nic nie mąciło ciszy i spokoju, powrócił do
otworu i krzyknął do przyjaciół. Po kilku chwilach wynurzył się Datto, a zaraz za nim ukazali się
Torp i Nikadur. Rozejrzeli się wokół, wyraźnie zaniepokojeni ciemnością, obawiali się jednak
zadawać jakieś pytania, aby dźwięk głosów nie zdradził ich obecności. Stali bez ruchu,
oczekując od Tumitaka rozkazów, aż Zabójca Szylków, powodowany nagłym impulsem, padł
płasko na ziemię i począł się czołgać powoli w kierunku szylkowych wież, dając jednocześnie
znak swym towarzyszom by uczynili podobnie.
Dotarcie do budowli zabrało trochę czasu, gdyż najlżejszy szum wiatru w drzewach przerażał
mieszkańców lochów, którzy zamierali wówczas bez ruchu na wiele minut;. w końcu jednak
unieśli się z ziemi i stanęli w cieniu jednej z wież. Dyszeli, nie tyle zmęczeni czołganiem się po
trawie, co przerażeni czyhającym na nich strasznym niebezpieczeństwem; w końcu jednak po
wielu minutach nasłuchiwania w napięciu uspokoili się nieco i zaczęli rozglądać się wokół
siebie zaciekawieni otoczeniem. Dziwaczna była to budowla, w cieniu której się znaleźli:
czworoboczny budynek, zbudowany z nieznanego metalu, wznosił się w górę na ponad sto
stóp, a u podstawy miał nie więcej niż piętnaście stóp kwadratowych. Nachylony był pod kątem
co najmniej dwudziestu pięciu stóp w kierunku, z którego nadeszli ludzie. Gdy tak sterczał nad
nimi, zdawało się, że w każdej chwili może runąć i zmiażdżyć ich; a jednak gdy popatrzyli na
jego solidną i mocną podstawę, uświadomili sobie, że budynek ów zapewne stoi tak już od
wieków.
Cały ten wypad wyczerpał odwagę mieszkańców lochów. Bali się zapuszczać w głąb miasta
szylków; stali niezdecydowani przez dłuższy czas, niepewni, co mają robić dalej. Mimo że
długo stali w całkowitej ciszy, ani razu nie słyszeli dźwięków wydawanych przez szylki,. ani nie
ujrzeli poruszających się sylwetek.
, W końcu jednak Nikadur zaszeptał Tumitakowi do ucha.
- Coś się dzieje na ścianie Powierzchni po prawej stronie, Tumitaku - szepnął. - Zdaje się, że
widzę słabą poświatę.
Tumitak wzdrygnął się. Była to prawda! Słabe, nierówne światło mgliście jaśniało po prawej
stronie nieba. Wpatrując się, pojął, że owa jasność pada na całą Powierzchnię. Mógł dojrzeć
twarze towarzyszy i nierówności ziemi. Datto i Torp. cichym głosem wymieniali uwagi na temat
zdumiewającego dziwu - drzew, na tyle już widocznych, że można je było rozróżnić.
Tumitak przemówił do towarzyszy. - Światło powraca albo powstaje nowe. Dziwna sprawa,
gdyż światło to znajduje się po przeciwnej stronie Powierzchni niż tamto, które widziałem, gdy
byłem tu poprzednio.
- Wkrótce będzie dość jasno, by pojawiły się szylki - szepnął Datto. - Może lepiej wróćmy pod
ziemię, Tumitaku?

background image

Lorianin miał właśnie dać odpowiedź twierdzącą, gdy Torp wydał okrzyk przerażenia i
dygocząc gwałtownie wskazał ręką ku drzewom w okolicy jamy. Pod nimi widać było
niewyraźne sylwetki sunące w kierunku wież, a z oddali dobiegł dźwięk klekoczących głosów.
Grupa szylków zbliżała się w ich kierunku!
W jednej chwili całą czwórkę sparaliżował okropny, czysto instynktowny strach. Zdjęci paniką,
rozglądali się za możliwością ucieczki. Powrót do jamy był niemożliwy - grupa pająkowatych
istot już ją minęła. Próba ucieczki w kierunku drzew po przeciwnej stronie była również
niemożliwa - intruzi prawie natychmiast zostaliby wykryci. Jeden tylko kierunek oferował
kryjówkę - ale włosy zjeżyły im się na głowach na myśl udania się w tę stronę. Gdyby jednak
tego nie uczynili, i to natychmiast, ich wykrycie było tylko kwestią chwili. Rzucili się więc
biegiem obok wieży, w głąb miasta szylków, żeby uniknąć przynajmniej bezpośredniego
niebezpieczeństwa w nadziei, że przyszłość sama się jakoś ułoży. Już w trakcie ucieczki różne
szelesty i dobiegające z różnych stron klekoczące głosy uświadomiły im, że miasto budzi się
do życia. Półżywi z przerażenia przywarli do muru wieży - wtem pojawiły się przed nimi drzwi,
stare, zniszczone, drewniane drzwi, które Tumitak otworzył pchnięciem i zaczął wpychać
przyjaciół do wnętrza wieży.
Gdyby w środku znajdował się jakiś nieprzyjaciel, mógłby ich bez trudu pozabijać, jak tylko
weszli, bo przeskok z warunków szybko rosnącego światła na zewnątrz do ponurych ciemności
w środku sprawiło, że pomieszczenie zdało się im ciemne niczym głębia Erebu. Wkrótce jednak
oczy przywykły do ciemności i ludzie mogli już mniej więcej rozróżnić zarysy wnętrza wieży.
Wielka była ich ulga, gdy uświadomili sobie, że dom ten nie może być zamieszkały przez
nieprzyjaciół.
Podłoga nie była niczym pokryta, stanowiła ją goła ziemia - ten dziwny, zbity pył pokrywający
podłoże Powierzchni; nie widać było również niczego, co przypominałoby jakieś umeblowanie,
chyba że wiązka "słomy w kącie miała służyć za legowisko. Jednak tu i ówdzie wisiały stare,
poszarpane liny, a Tumitak patrząc w górę dostrzegał niewyraźnie, że owe liny prowadzą do
wysokości około dwudziestu stóp, gdzie wielka masa poskręcanych lin, powrozów i sznurów
krzyżowała się wielokrotnie na całej szerokości wieży. Było to istne kłębowisko lin, sieć,
pomyślał, gdyż znowu nasunęło mu się podobieństwo szylków- do pająków. W rzeczywistości
bliski był pomyłki, gdyż szylki używały wież tylko jako miejsc noclegowych i w nocy chroniły
się w ich górnych częściach, gdzie spędzały godziny ciemności w legowiskach sporządzonych
z setek krzyżujących się lin i sznurów. Na szczęście wieża, w której znalazł się Tumitak z
towarzyszami, była stara, a jej budowniczowie uznali, że nie nadaje się już do zamieszkania.
Wkrótce zobaczymy, jakie znalazła zastosowanie.
Przerażeni mieszkańcy lochów stali przez kilka chwil w ciemnym wnętrzu wieży, a serca ich
powoli zaczynały powracać do normalnego rytmu, gdy raz jeszcze rozległ się złowieszczy
klekot szylka, tym razem prawie za drzwiami. Wzmagał się coraz bardziej i ludzie zrozumieli
nagle z zupełną jasnością, że szylki zbliżają się do tej wieży! Zaczęli się rozpaczliwie rozglądać
wokół, szukając jakiejś kryjówki, lecz cały czas mieli świadomość, że schronienie może być
tylko jedno. Próba ukrycia się w labiryncie lin i sznurów rozpiętych na niewielkiej wysokości
ponad ziemią równała się dobrowolnej kapitulacji, tak się przynajmniej wydawało. Wobec braku
innego wyjścia Tumitak i jego towarzysze po chwili gramolili się już w górę po linach, ginąc w
gęstych zwojach poskręcanych sznurów i powrozów. Tuż nad ziemią krzyżujące się liny nie
były liczne, jednak na wysokości dziesięciu stóp wieszano je tak gęsto, że z dołu zupełnie nie
można było dostrzec kogoś, kto by się w nich chował. Tam więc nasi poszukiwacze przygód
wstrzymali wspinaczkę i pochowani w gęstej sieci leżeli, nasłuchując dźwięków, które rozlegały
się tuż za drzwiami. Rozchylając splątane liny Tumitak stwierdził, że ma prawie swobodny
widok na dno wieży. Ukryli się ani trochę za wcześnie, czego dowiódł fakt, że ledwie zajęli
wygodne miejsca wśród lin, gdy drzwi się otworzyły i pojawiło się w nich osobliwe
towarzystwo.

ROZDZIAŁ II

Pierwszy wkroczył szylk i Tumitak poczuł jak liny, na których leżał wraz z towarzyszami,
zatrzęsły się, gdy pozostali mieszkańcy lochów zadygotali ze strachu na pierwszy widok
dzikich bestii z Wenus. Istota była typowym przedstawicielem swego rodzaju: miała około
czterech stóp wzrostu, dziesięć pająkowatych odnóży i głowę, która, gdyby nie brak włosów i
nosa, mogłaby uchodzić za głowę ludzką. Wysoko między dwoma odnóżami, tak jak człowiek
ujmuje gałązkę między kciukiem i palcem wskazującym, szylk trzymał metalowy pręt, którego
koniec żarzył się jasnym światłem. Na grzbiecie miał dziwaczną skrzynkę, do której

background image

przymocowany był wąż, zwinięty i zakończony długim prętem, schowanym w pochwie
umieszczonej na skrzynce.
Za nim pojawił się następny osobnik, który mógłby być jego bratem bliźniakiem, a na końcu
dziwnej kompanii szli dwaj ludzie! Osobliwy wygląd tych lodzi sprawił, że obserwatorom w
górze zaparło dech ze zdumienia. Mężczyźni byli wysocy, wyżsi nawet niż Tumitak; w
rzeczywistości wyższy z tej dwójki musiał mieć prawie siedem stóp wzrostu. Jednak to nie ich
wzrost zdumiał Tumitaka i jego przyjaciół, lecz raczej ich niewiarygodna smukłość i dziki wyraz
twarzy. Ich ręce i nogi były długie i żylaste; uda mieli może nieco grubsze niż ramię Tumitaka.
W pasie byli zaskakująco wąscy; szyje też były chude. Natomiast mieli potężnych rozmiarów
klatki piersiowe, podobnie jak głowy. Nie można powiedzieć, że ciała ich były
nieproporcjonalne; nie, było w nich coś, co kazało się domyślać, że do określonych celów ci
ludzie byli może bardziej funkcjonalnie zbudowani niż nawet Datto, ten siłacz z korytarzy.
Obserwując tę dwójkę widać było, że stanowią oni inną rasę, tak jak oczywiste było, że Esteci
również należeli do innej rasy. Gdyby porównać obraz dawnych .psów ze Złotego Wieku,
zwanych chartami, z dzisiejszymi psami, można byłoby zrozumieć różnicę między
mieszkańcami korytarzy, a owymi stworzeniami wyhodowanymi przez szylki.
Ludzie ci odziani byli tylko w tkaninę okręconą w połowie tułowia i opadającą do kolan; tkanina
spięta była pasem, z którego zwieszał się miecz. W każdej dłoni trzymali groźnie wyglądający
bicz ze skóry jakiegoś zwierzęcia, a gdyby ta jeszcze nie wystarczyło, by ich wyróżnić, ich
włosy i obfite brody były czarne! Mieszkańcy lochów, którzy nigdy nie widzieli włosów- innej
barwy niż ruda (oprócz jasnych włosów Estetów)v nie zdziwiliby się bardziej, gdyby włosy
tamtych były zielone.
Owi ludzie weszli za szylkami do pomieszczenia i od razu rozłożyli się na legowiskach ze
słomy. Szylki mruknęły coś do nich cichym klekoczącym szeptem, a następnie, zgasiwszy
lampy, odwróciły się i wyszły z wieży. Ludzie pozostali na miejscu leżąc na słomie i okazując
wyraźne oznaki zmęczenia. Po chwili jeden z nich przemówił słabym głosem.
- W Kajmaku widziałem prawdziwe polowania, Tłoku - powiedział, a w głosie jego dało się
słyszeć wyraźne szyderstwo. - Pamiętam czasy, gdy łapano trzech, a nawet czterech dzikusów,
nim noc zapadła. Powinieneś zobaczyć takie polowania w wielkim mieście, Tłoku.
Człowiek zwany Tłokiem odpowiedział mruknięciem.
- Gdy zobaczysz polowanie w Szemie, Traku, będziesz wiedział, że gonisz za prawdziwym
dzikusem. Ci tak zwani dzicy, na których polujesz w Kajmaku, są oswojeni, specjalnie hoduje
się ich do łowów. Wiesz o tym dobrze.
Trak wyglądał na zbitego z tropu; odwróciwszy się w stronę legowiska wyjął spod słomy
niewielki dzbanek. Wylał z niego na dłoń trochę oliwy i począł smarować swój bicz. Po chwili
znowu ośmielił się na tyle, by zabrać głos.
- Nie bez powodu Hun-Pna nazywany jest "ostrożnym" - zauważył. - Nigdy nie widziałem łowcy
postępującego z taką ostrożnością. Można by pomyśleć, że spodziewa się, że któryś z dzikich
odwróci się, by nas uśmiercić. Mogliśmy powalić tę dzikuskę, którą ścigaliśmy wczoraj
wieczorem, i dotrzeć do Szemu jeszcze przed zmrokiem, gdyby nie to, że Hun-Pna bał się nas
wypuścić.
Tłok uniósł się na legowisku i popatrzył na swego towarzysza. Widać było, że podziela jego
opinię o szylku, który był ich panem i władcą.
- Gdy będziesz służył Hun-Pnie tak długo jak ja - oświadczył - przywykniesz do jego obyczajów.
- Pogrzebał w słomie, wydobył inny, większy dzban, napił się głośno, po czym mówił dalej. -
Widziałem raz, jak zaprzestał pościgu i odwołał nas po wielu godzinach pogoni tylko dlatego,
że osaczony dzikus bronił się!
- Ale przecież oni zawsze bronią się, gdy są osaczeni, prawda? - zapytał Trak, który był
najwyraźniej młodszy i doświadczeniem ustępował towarzyszowi.
- Tylko mniej więcej jeden na pięciu walczy naprawdę - odpowiedział starszy. - Pozostali
opierają się słabo, tak że nie warto przejmować się tą obroną. Mają dość rozsądku, by zdawać
sobie sprawę, że jeśli zdobędą nad nami przewagę, szylkowie natychmiast ich dobiją.
Rozmówcy zamilkli znowu na jakiś czas, a wysoko nad nimi czterej milczący obserwatorzy w
zdumieniu zastanawiali się nad tym, co usłyszeli. Po chwili starszy z dwójki odezwał się
ponownie. -t Chociaż... widziałem parę zajadłych walk z udziałem dzikusów. Kobiety Tainów
znane są z furii. Przypominam sobie łowy sprzed dwóch lat i najcięższą walkę, jaką w życiu
stoczyłem. Była to również kobieta. Ona jednak nie uciekała, jak ta wczoraj. Jej skalp ozdabia
teraz wieżę Hun-Phy.
Tlok wydawał się zaciekawiony.
- Opowiedz mi o tym - zaproponował.

background image

- No więc - zaczął- ten starszy, a w jego zachowaniu zaznaczyła się pewna pyszałkowatość,
która do wściekłości doprowadzała słuchających na górze mieszkańców korytarzy - widzisz,
Hun-Pna wydawał wielką ucztę na cześć Koniunkcji i zaprosił połowę szylków z Szemu. Była
ich prawie setka, był nawet sam stary Hach-Klotta; oczywiście jednym z głównych punktów
programu uczty miała być ofiara poświęcona ojczystej planecie. Jak pewnie wiesz, w czasie
obchodów Koniunkcji nie składa się Ofiary z Estetów, więc nas wypuszczono, żebyśmy
spróbowali pochwycić żywcem jakichś dzikich.
Postanowiliśmy poszukać Tainów; Hun-Pna zawsze na nich poluje, bo ich korytarze są blisko
Powierzchni. Dla "ostrożnego" wyprawa do głębszych korytarzy oznaczałaby ryzykowanie
głową. Wpuścił nas po prostu wejściem do lochu i usiadł czekając, aż wystawimy kilku
dzikich .i napędzimy do niego. Tak więc ja i jeszcze dwóch Mogów ruszyliśmy AV głąb
korytarzy Tainów. Miałem oczywiście miecz i bicz, podobnie jak każdy z pozostałych, co
wystarcza za obronę przed Tainami. Ci Tainowie są sprytni, lecz boją się własnego cienia.
Niewiele czasu upłynęło, kiedy jeden z pozostałych Mogów wyśledził Taina i pogonił go ku
Powierzchni. Gdy zniknął w korytarzu, ja sam wpadłem na kobietę z dzieckiem w ramionach.
No, przyznasz chyba, że to była gratka, szylkowie są zadowoleni, gdy schwyta się żywe
szczenię. Rzuciłem się więc na nią, oczekując łatwej zdobyczy, lecz ona skoczyła na mnie jak
wilk. W ręku miała kij i nim zdołałem unieść bicz, oszołomiła mnie ciosem w kark, po czym
momentalnie umknęła kierując się ku Powierzchni. Musiała z przerażenia stracić rozum, inaczej
nigdy nie pobiegłaby w tę stronę, bo na całej drodze na Powierzchnię nie było już bocznego
przejścia ani odgałęziającego się korytarza. Cios ogłuszył mnie i stałem przez chwilę, żeby
dojść do siebie, nim ruszyłem za nią.
Poszedłem za nią ku wyjściu, nie śpiesząc się .zanadto. Miałem nadzieję, że szylki pochwycą ją,
kiedy tylko się pokaże, lecz niestety, zajęci byli tym Tainem, którego wystawił drugi Mog, i
kiedy dotarłem do wyjścia, ujrzałem ku swemu zdumieniu, że kobieta wydostała się poza tłum i
biegnie jak szalona w kierunku lasu. Zawołałem do Hun-Pny o pomoc i ruszyłem w pościg, nie
oglądając się za siebie, by sprawdzić czy ktoś mi towarzyszy. Oczywiście byłem pewien, że tak.
No więc owa Tainka miała nade mną sporą przewagę, a wiesz, jak nierówne i kamieniste są
okolice lochów Tainów. I dopiero kiedy nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa i niosły mnie
zbyt wolno, bym mógł ją dogonić, zaczęła tracić oddech. W końcu oparła się o zbocze i
zwróciła się ku mnie, warcząc zajadle. Zbliżyłem się do niej ostrożnie pamiętając, że muszę,
jeśli to możliwe, schwytać ją żywą. Odwróciłem się, by popatrzeć, jak daleko są szylki i ku
memu zdziwieniu nie zobaczyłem ich nigdzie! Przez chwilę zacząłem się obawiać, że będę
musiał porzucić łup, bo nikt z nas nie jest przyzwyczajony do walki bez szylka za plecami,
chyba rozumiesz, lecz w końcu podjąłem śmiałą decyzję. Zaatakuję tę Tainkę i pokonam ją
samodzielnie. Podszedłem więc do niej tak ostrożnie, jak się dało.
Stała, dysząc ze zmęczenia i wciąż przyciskając do siebie dziecko; gdy się zbliżyłem, zaczęła
wywijać wokół siebie kijem.
- Poddaj się, głupia - powiedziałem - nie zabiję cię, chcę cię pojmać żywą.
- Żywą! - zakpiła. - Do jakiego celu? Do łóżka czy na stół?
Nie odpowiedziałem. Po co? Nie miałem ochoty spółkować z żadną z dzikich kobiet, nawet
gdyby miało mnie to kosztować życie; gdybym zaś jej powiedział, że potrzebna jest na ofiarę,
nic by to nie pomogło. Śmignąłem więc biczem i walka rozpoczęła się.
A była to prawdziwa walka! Gdy tak ścieraliśmy się przez długie minuty, niejeden raz dosięgnął
mnie cios jej diabelnego kija, ona zaś broczyła krwią z miejsc, gdzie mój bicz rozciął jej skórę.
W końcu wpadłem na pomysł i zacząłem kierować uderzenia biczem nie w jej kierunku, ale ku
dziecku! Odtąd wydawało się, że zwycięstwo przyjdzie mi z łatwością. Dzikuska tak była
pochłonięta osłanianiem dziecka, że nie miała czasu na walkę. Po chwili zaczęła płakać i
przeklinać mnie. Powiedziała, że jestem diabłem wcielonym i nie zasługuję, by nazywać mnie
człowiekiem. Wiesz, o co chodzi, sam słyszałeś te brednie dzikich. Taka gadanina nigdy mnie
nie obchodziła. Urodziłem się Mogiem i Mogiem Umrę. Gdy zaczęła tak mówić, wiedziałem już,
że nadchodzi dla niej moment załamania, i na nowo wstąpiła we mnie nadzieja, że uda mi się
dostarczyć żywcem matkę i dziecko. Lecz właśnie gdy czekałem aż upadnie i podda się,
krzyknęła nagle "Nie!" i uniósłszy dziecko wysoko nad głową cisnęła nim o ziemię i rozbiła mu
kijem głowę. Następnie rzuciła, się na mnie z wściekłością, drapiąc, gryząc i plując, aż w końcu
faktycznie w obronie własnej musiałem użyć przeciwko niej miecza.
Powróciłem z polowania z niczym poza skalpem kobiety, lecz Hun-Pna Dowiesił go, wśród
swych trofeów, gdzie dotąd się znajduje.

background image

Mówiący umilkł wreszcie; nakrył się słomą i najwyraźniej układał się do drzemki. Drugi
mężczyzna po chwili miał zamiar pójść w jego ślady, lecz jego przygotowania zostały
gwałtownie przerwane w wyniku decyzji, którą mieszkańcy lochów podjęli u góry wśród lin.
W czasie opowiadania tej ponurej historii obserwatorzy na górze słuchali jej z przerażeniem.
Nigdy przedtem nie zaświtało im w głowie przypuszczenie, że mogą istnieć ludzie do tego
stopnia podli i nikczemni, że polują na istoty swego rodzaju li tylko dla przyjemności szylków.
Opowieści Tumitaka przygotowały ich na zetknięcie się z Estetami, ale ta rasa czcicieli szylków
znajdowała się na jeszcze niższym poziomie człowieczeństwa niż Esteci!
Gdy tak słuchali historii Mogą, w umysłach Tumitaka i jego towarzyszy rósł wstręt do tych
stworzeń, a gdy Tłok zakończył opowieść, w oczach wszystkich pojawił się przebłysk tej samej
myśli - owe stwory żyją już o wiele za długo. Mieszkańców lochów dławił mroczny, ślepy gniew.
Po pytającym spojrzeniu Datty i Torpa oraz potakującym geście Tumitaka cała czwórka bez
słowa opadła na ziemię przed zdumionymi Mogami z zamiarem pozbawienia ich życia.
Nie ulega wątpliwości, że seria zwycięstw odnoszonych przez ludzi w korytarzach napełniła ich
zbytnią pewnością siebie. Dzicy z mrocznych korytarzy ulegli wobec przewagi ich broni, Esteci
zaś zostali pokonani bez walki; Tumitak i jego towarzysze myśleli, że czeka ich nie bitwa, lecz
raczej egzekucja. Było ich więcej, ponadto zaatakowali znienacka, byli więc pewni, że w jednej
chwili wyprawią Mogów na tamten świat. Jednakże gdy się już znaleźli na ziemi, w mig pojęli
swój błąd. W okamgnieniu Mogowie stali już plecami do siebie i dzierżąc miecze w dłoniach
bronili się tak bohatersko, że przez chwilę wynik walki był niepewny. Ponadto w czasie walki
Mogowie wołali - głośno wołali swych panów na pomoc!
Tumitak zdał sobie sprawę z szaleństwa ataku prawie natychmiast po jego podjęciu; ale nawet
gdy sobie to uświadomił, był przekonany, że zryw był w jakiś sposób usprawiedliwiony. Gdyby
przynajmniej udało się zabić Mogów, ich życie nie zostałoby poświęcone na próżno.
Jeden z wysokich, czarnowłosych osobników leżał już na ziemi, Torp rzucił się na niego i dobił
silnym ciosem w szyję. Przez krótką chwilę, gdy uwaga dwóch innych mieszkańców .lochów
była tym zajęta, drugi Mog odwrócił się i popędził jak rączy jeleń obok Datty i przez drzwi, nadal
wołając szylki na pomoc.
Datto zaryczał z gniewu i chciał puścić się w pogoń, lecz Tumitak powstrzymał go chwytając za
ramię.
- Szybko, Datto, musimy się znów ukryć - szepnął wzburzony. - W górę, na liny! Szybko!
Bez chwili wahania skoczył Nikadur ku linom i począł się wspinać, a pozostała trójka
natychmiast poszła za jego przykładem. Na zewnątrz wzmagały się klekoty i trzaski wydawane
przez szylki i ledwo mieszkańcy lochów dobrze się ukryli wśród splecionych sznurów, gdy Mog
wpadł ponownie do wieży, a zaraz za nim pojawiła się gromada szylków. Wszystkie stwory były
uzbrojone: każdy miał na sobie skrzynkę z wężem, taką samą, jaką nosił ów pierwszy szylk,
który zaglądał tu poprzednio.
Teraz jednak w kleszczach szylków znajdowały się długie, dziwaczne rury wylotowe.
Szylki rozejrzały się wokół ze zdumieniem, a potem jeden z nich wskazał w górę. Mieszkańcy
lochów nie zaprzestali wspinaczki, gdyż według wszelkiego prawdopodobieństwa sieć lin
sięgała aż do szczytu wieży; pięli się więc uparcie chcąc tylko znaleźć się jak najdalej od
dzikich władców Powierzchni. Mieli jednak przeczucie, że ucieczka nie ma szans powodzenia, a
ostatnie ich nadzieje runęły, kiedy dwa szylki schowały rury wylotowe broni do pochew i z
wielką wprawą zaczęły wspinać się za nimi.
Czterej zdesperowani mieszkańcy lochów nie mieli innego wyjścia, tylko kontynuować
beznadziejną wspinaczkę i błagać los o jakieś cudowne wybawienie. Nikadur w dalszym ciągu
znajdował się na czele, zaraz za nim wspinał się zwinny Tumitak, lecz olbrzymie rozmiary. Datty
i jego potężnego bratanka hamowały ich ruchy, toteż znajdowali się oni o wiele niżej niż
Lorianie.
Labirynt lin i powrozów zagęszczał się w miarę wspinaczki, aż w końcu nie można już było
dostrzec podłogi wieży; lecz dochodzące z dołu dźwięki kazały pamiętać, że szylki zbliżają się
w szybkim tempie. Nagle gdzieś pod Tumitakiem rozległ się krzyk - krzyk cierpienia. Potem
nastąpiła dzika szamotanina, hałas, łomot ciał staczających się po linach i głośny trzask!
Tumitak obejrzał się, lecz widok zasłaniała mu plątanina lin; nagle liny rozsunęły się i pojawiła
się w nich przerażona twarz Datty, której śmiertelna bladość dziwnie kontrastowała z rudym
zabarwieniem brody i włosów.
- Torp! - krzyknął z bólem w głosie - Tumitaku, złapali mojego bratanka Torpa. To on spadł.
Rzucili się na niego i chcieli sięgnąć mu do gardła tymi piekielnymi kleszczami! Bronił się, lecz
stracił równowagę i upadł. Ale szylki też przypłaciły to życiem! Też przypłaciły życiem! Już nie
jesteś jedynym Zabójcą Szylków, ó, władco Loru!

background image

Olbrzymi Jakranin płakał, przesuwając się w górę, gdyż bratanek był dla niego wszystkim i miał
zostać jego następcą jako władca Jakran. Tumitak również uczuł ból w sercu na myśl o tym, że
Torpa nie ma już z nimi. Jednak nic nie odrzekł wodzowi Jakran, pragnąc resztę sił oszczędzić
na wspinaczkę. Nagle Nikadur, który zniknął mu z oczu w sieci u góry, wydał okrzyk i w jednej
chwili serce Tumitaka pogrążyło się w jeszcze większej rozpaczy. Czyżby i tego przyjaciela miał
utracić? Czyżby szylki zaatakowały ich od góry? Zaczął posuwać się jeszcze spieszniej
zastanawiając się, czy zdoła dotrzeć do przyjaciela na czas, by mu pomóc.
Rozsunął liny nad sobą, wspiął się wyżej i ujrzał przyćmione światło przedostające się przez
sieć. Po chwili w polu widzenia pojawiła się sylwetka Nikadura, ciemno rysująca się na tle tego
nowego światła. Blask padał od jednej ze ścian i gdy Tumitak dotarł do przyjaciela, zrozumiał
powód jego okrzyku.
Światło wydobywało się z małego okrągłego okienka umieszczonego na samym szczycie
wieży. Nikadur krzyknął odruchowo, gdy przez nie popatrzył i po raz pierwszy ujrzał
Powierzchnię w pełnym blasku dnia. Kiedy Tumitak wyjrzał poza krawędź okienka, sam ledwie
mógł powstrzymać się od okrzyku.
Przez szybę widać było miasto szylków, a z parapetu zwieszał się pęk lin. Ich końce
przymocowano do okien w innych wieżach; szylki zapewne używały tych lin do przenoszenia
się z jednej wieży do drugiej bez schodzenia na ziemię. W dole Tumitak widział inne wieże oraz
stale powiększający się tłum szylków, wśród których gdzieniegdzie pojawiała się zarośnięta
twarz Mogą.
Jednakże nie tłum na dole ani liny łączące wieże, ani nawet nie szeroka panorama z okna
wyrwała okrzyk zdumienia z piersi Nikadura. Powodem było pierwsze spojrzenie na słońce!
Nawet w tak rozpaczliwej sytuacji słońce wywarło największe wrażenie na nim, gdy pierwszy
raz w życiu ujrzał w pełni oświetloną Powierzchnię. Co prawda Tumitak, który widział słońce
już przedtem, był zdumiony prawie tak samo. Słońce, które widział poprzednio, było czerwoną
kulą połyskującą przyćmionym blaskiem i opadającą na zachodzie, podczas gdy ów olbrzymi
krąg, oślepiający intensywnym białym światłem, wisiał dokładnie po przeciwnej stronie nieba.
Przez chwilę zastanawiał się nad tą zagadką, lecz szybko zataił zdumienie w głębi duszy i
spróbował skupić się nad obmyślaniem możliwości ucieczki.
Metalowe ściany opadające w dół poza krawędzią okna były równie gładkie jak szkliste ściany
jego rodzinnego korytarza - tędy możliwości ucieczki nie było. Gdyby nawet udało mu się
zsunąć po murze wieży, nic by mu z tego nie przyszło, ponieważ tłum szylków zwiększał się tak
szybko, że zajmował cały teren wokół; Tumitak widział, jak coś sobie -pokazywały i
gestykulowały gwałtownie, zupełnie tak samo, jak zachowuje się tłum ludzi w podobnych
okolicznościach.
Między Lorianami znalazł się nagle Datto i wychylił swój potężny tułów ponad krawędź okna.
Oczy miał wciąż pełne łez z powodu śmierci Torpa, ale nie wspominał już o swym nieszczęściu.
Myśli jego również zajmowała sprawa ucieczki.
- Nadchodzą, Tumitaku - powiedział. - Inne szylki wspinają się po linach. Co teraz zrobimy?
Wracamy, by z nimi walczyć?
Lorianin uczuł ciepło w sercu, gdy uświadomił sobie gotowość Datty do walki z szylkami.
Przynajmniej ten człowiek zrozumiał nauki, które głosił tak długo i żarliwie wśród mieszkańców
lochów. Jednak teraz pokręcił głową na propozycję Datty i dalej wyglądał przez okno.
Pozostawała im jedna możliwość ucieczki, tak nikła, że z niechęcią nawet o niej myślał. W
końcu jednak, gdy usłyszał hałas gdzieś niedaleko w dole i pojął, że ścigające ich szylki
wkrótce dobrną do okna, zdecydował się przystąpić do wykonania swego desperackiego
planu.
Końce lin zwieszających się z parapetu sięgały do wież, które w większości były zamieszkane.
Tumitak widział w oknach twarze szylków, w jednym pojawiło się nawet zarośnięte oblicze
Mogą. Dwa okna były jednak puste i Tumitak wskazał na bliższe z nich.
- To nasza jedyna szansa - powiedział, starając się ukryć rozpacz w głosie. - Szansa jest
niewielka, ale może uda nam się przejść i uciec potem z drugiej wieży.
Nikadur, który zajmował najlepsze stanowisko przy oknie, w lot pochwycił ten pomysł i
wychyliwszy się przez otwór zawisnął na linie. Przesuwał się po sznurze na rękach. Tumitak
skinął na Dattę, by poszedł za nim. Wielki Jakranin potrząsnął głową.
- Nie czas na bohaterskie gesty, o władco Loru - powiedział. - Dolne korytarze bardziej
potrzebują ciebie niż mnie. Szansa ucieczki jest i tak niewielka, więc po co ją jeszcze
zmniejszać? Idź ty, a ja pójdę za tobą i będę was osłaniał z tyłu.

background image

Ta koncepcja nie podobała się Tumitakowi, który przez chwilę chciał zaoponować, lecz
narastające niebezpieczeństwo-uświadomiło mu, że czas jest cenny:, stanął więc w oknie i
ruszył za Nikadurem, przesuwając się na rękach.
Lorianin raz jeden spojrzał w-dół, gdy wisiał niczym małpa na sznurze, ,lecz od razu dostał
zawrotu głowy i musiał pośpiesznie skierować wzrok w górę. Gdy przekonał się, że ma
Nikadura tuż przed sobą, zwolnił tempo posuwania się na tyle, by obejrzeć się i sprawdzić, czy
Datto poszedł w ślad za nim. Obraz, jaki ujrzał w tym przelotnym momencie, miał na długie lata
pozostać w jego pamięci.
Szylki dotarły do okna i Datto zmuszony był odwrócić się i stawić im czoło. Tumitak widział, jak
wielki wódz Jakran, którego jeden szylk starał się za wszelką cenę dosięgnąć kleszczami z tyłu,
porwał innego szylka i cisnął go przy wtórze klekotu i pisków przez okno. Dobył następnie
miecza i krzyknął do Tumitaka.
- Mają mnie, Tumitaku - zawołał. - Nie zdołam ich zatrzymać. Jest wiele... - zawahał się i wtem
zaświtał mu jakiś pomysł. - Trzymaj się mocno liny, Tumitaku!
Wódz Lorian patrzył w zdumieniu pomieszanym z rozpaczą, jak Datto uderza mieczem. -
Trzymaj się mocno liny! - ponownie krzyknął Jakranin, a ostrze miecza uderzyło w sznur
przecinając go do połowy. Pełen obaw, nie rozumiejąc motywów postępowania Datty, Tumitak
przywarł jeszcze mocniej do liny i wtedy miecz ponownie uderzył, gładko odcinając sznur w
miejscu, gdzie był umocowany do okna.
Tumitak zdołał jeszcze dojrzeć, jak Dattę wciągnięto do wnętrza w momencie uderzenia
mieczem; w następnej chwili Lorianin odlatywał już od wieży. Myślał już tylko o niechybnej
śmierci, a jednak jakiś wewnętrzny instynkt kazał mu zastosować się do ostatniego żądania
Datty i trzymać się liny jak ostatniej deski ratunku. Ujrzał, jak ze straszną szybkością zbliża się
do ziemi, zobaczył, że dolatują do wieży, do której przymocowany był drugi koniec sznura;
nagle nastąpił potężny wstrząs i z góry dobiegł go okrzyk przerażenia Nikadura. Lina
przeniosła ich poza pochyloną wieżę; jej koniec, obciążony Lorianami, zadziałał jak wahadło ,i
po chwili ziemia, która dotąd zbliżała się w tempie przyprawiającym o mdłości, zaczęła się
znowu oddalać!
Ledwie obaj Lorianie mgliście zdali sobie sprawę, że jakimś cudem" ( udało im się uniknąć
śmierci, gdy ręka Tumitaka zaczęła się ześlizgiwać z liny. Lorianin schwycił za najbliższy
przedmiot, którym okazała się noga Nikadura; usłyszał jeszcze jeden okrzyk, a po chwili obaj
wirowali już w powietrzu, by wkrótce wylądować w gałęziach drzewa, które rosło opodal wież.
Choć oszołomieni i podrapani na skutek upadku, Lorianie nie tracili ani sekundy chcąc
wykorzystać nową możliwość ucieczki. W jednej chwili zsuwali się już po ulistnionych
gałęziach. Tumitak zastanowił się przelotnie nad dziwnym obiektem, w którym się znalazł, ale
gdy doszedł do wniosku, że nic mu z tej strony nie zagraża, całą uwagę skupił na ucieczce.
Szylki zostały widocznie zaskoczone nagłym rozwojem wypadków, skoro nie od razu podjęły
pościg. W istocie Lorianie znajdowali się już poza drzewem, gdy doszły ich okrzyki i klekoty od
strony wież, świadczące o tym, że szylki zorganizowały pogoń. Rozejrzeli się wokół, na próżno
starając się dostrzec otwór prowadzący do ich własnych korytarzy. Znajdował się on daleko na
prawo ukryty wśród drzew; krzyknąwszy więc do Nikadura, by biegł za nim, Tumitak zagłębił
się w las oddalając się od Szemu.
Bez tchu, poranieni, wyzbyci wszelkich zamiarów podboju Powierzchni, dwaj mieszkańcy
lochów uciekali przez zarośla jak króliki, a za nimi coraz bardziej wzmagały się odgłosy
pościgu.

ROZDZIAŁ III

Trudno pisarzowi naszych czasów odtworzyć myśli, które przebiegały przez głowy Lorian w
czasie ich ucieczki przez las w rozpaczliwym popłochu. Od tamtych bohaterów świat dzisiejszy
dzieli trzy tysiące lat, lat nieustannych zmian i postępu; w bezpiecznym i jednostajnym życiu,
które prowadzimy, niewiele jest możliwości odtworzenia ich gwałtownych uczuć. Możemy
oczywiście łatwo pojąć, że strachów mroczny, ślepy strach, który czasem nawiedza nas w
koszmarach nocnych, był zapewne w ich umysłach najsilniejszy. Musiały jednak być jeszcze
inne doznania, inne uczucia.
Cóż na przykład mogli myśleć o drzewach, które rosły na każdym kroku? Bez wątpienia zdawać
się musiały dziwacznymi formami życia, bo istoty z podziemi znały roślinność jedynie z legend.
Cóż sądzili o przerażonych krzykach ptaków lub o nagłym pojawieniu się królika zaskoczonego
odgłosem ich ucieczki? Jaka była ich reakcja na widok strumyka lub gęstwiny jeżyn
czepiających się i rozrywających im odzież? Lub na widok wielkiego, okrągłego słońca

background image

świecącego pośród drzew coraz silniejszym blaskiem, unoszącego się coraz wyżej nad ich
głowami? Łatwo możemy sobie wyobrazić, że to wszystko nie wywarło wielkiego wrażenia na
Lorianach w czasie ucieczki, nie można jednak zaprzeczyć, że jakiś wpływ mieć musiało. A nad
tą gmatwaniną myśli w ich głowach rósł odgłos nadciągającego coraz bliżej pościgu szylków.
Było to prawdziwe szczęście dla Lorian, że szylki zostały zanadto zaskoczone, by wyruszyć za
nimi od razu. Nim zorganizowano grupę pościgową, mieszkańcy lochów przepadli już w gęsto
zalesionym terenie zaraz za skrajem miasta i minęło dobre pięć minut, nim Mogowie
wypuszczeni przez szylki znaleźli ich trop i ruszyli za nimi. W tym czasie Tumitak i jego
towarzysz wspięli się po kamienistym, stopniowo wznoszącym się zboczu pagórka i zbiegli już
po drugiej stronie.
Uciekali w najwyższym przerażeniu, nie myśląc o niczym oprócz tego, by znaleźć się jak
najdalej od miasta nieprzyjaciół. Po tej strome pagórka drzewa się przerzedziły, lecz w miarę
schodzenia" posuwanie się naprzód stawało się coraz trudniejsze ze względu na wysokie trawy
i krzewy, które porastały zbocze. Gdyby znali okolicę, wiedzieliby, że znajdują się teraz w
dolinie szerokiej i płytkiej rzeki, która przepływa niedaleko od Szemu. Rzeka miała zwykle tylko
kilkaset stóp szerokości i kilka głębokości, lecz po ostatnich wiosennych deszczach płynęła
rwącym, wezbranym nurtem przecinając dolinę ostrym zakolem w drodze do morza.
Lorianie pędzili ku niej i wkrótce wpadli w gęste zarośla wierzb i olszyn rosnących na
brzegach, kierując się racjonalną nadzieją, że gęsta roślinność skryje ich przed oczami
ścigających.
Gdy dopadli zarośli, Tumitak odważył się rzucić pośpieszne spojrzenie za siebie. Daleko u
szczytu pagórka dojrzał ścigających, którzy pokonali już grzbiet i pośpiesznie zmierzali w, głąb
doliny. Wśród nich było przynajmniej tuzin szylków, większość niosła owe dziwne skrzynki z
przymocowanymi do nich wężami, na czele zaś gromady ujrzał grupę ludzi do polowań -
Mogów o zarośniętych twarzach.
Gdy tak patrzył, wyśledził go jeden z Mogów i chrapliwym okrzykiem zwrócił uwagę
pozostałych na cel pogoni.
W serce Tumitaka wkradła się rozpacz, bo nigdy jeszcze od początku wyprawy nie był w tak
niebezpiecznych opałach, jak obecnie. A gdyby mu powiedzieć, że sytuacja może być jeszcze
gorsza, pewnie by nie uwierzył. Tymczasem odwrócił się i skoczył w gąszcz łozy, i Wtem
usłyszał, jak znajdujący się przed nim Nikadur wydał okrzyk przerażenia! Przedarł się szybko
naprzód, nie pojmując co mogło się stać, i ujrzał, że jego towarzysz przerwał ucieczkę.
Przerwał, gdyż dotarł do brzegu wody i nie mógł uciekać dalej!
Dla obu zrozpaczonych Lorian była to ostatnia kropla przepełniająca czarę. Obaj nie widzieli już
żadnej możliwości, ratunku, gdyż miejsce, w którym stali, okalała rzeka i nie można było
uciekać ani na prawo, ani na lewo. Za sobą słyszeli wycie Mogów i wrogie, nieludzkie głosy
szylków.
Nigdy jeszcze dotąd nikt nie miał większego prawa powiedzieć, że znalazł się między młotem i
kowadłem.
Jak zwierzątko osaczone w końcu przez drapieżnika Nikadur skulił się na brzegu i ukrył twarz w
dłoniach. Tumitak wiele oddałby za umiejętność poddania się i odczucia tej ulgi całkowitej
rezygnacji, którą czuł Nikadur, lecz coś w jego duszy kazało mu umierać w walce. Wydobył
pistolet z trzema cennymi pociskami, które zostały jeszcze od dnia, gdy zabił szylka; przez
głowę przemknęła mu myśl, że jeśli musi zginąć, zginie przynajmniej walcząc z wrogami
człowieka, a taki honor nieczęsto przypadał Lorianom.
Gdybyż ci dwaj wiedzieli, że> żadnemu z nich nie było pisane zginąć w ten sposób jeszcze
przez wiele długich lat... Przez wiele dni, nim jeszcze trafili w to miejsce, sama natura
przygotowywała im drogę ucieczki. Teren, na którym stali, znajdował się kilka stóp ponad
poziomem rzeki; był to wysoki, rozsypujący się wał nadbrzeżny i wody wiosennego przyboru
podmywały go, aż miejsce to znalazło się kilka stóp nad wodą. Pod ciężarem Lorian nawis
zaczął się chwiać, do tego stopnia, że wystarczyłby najmniejszy wstrząs do oderwania go i
rzucenia w fale. Gdy szylki i ich gończy Mogowie zaczęli przedzierać się przez zarośla, by
pochwycić uciekinierów, wielka kłoda pochwycona wirem i rzucona na brzeg uderzyła z
głuchym stuknięciem w wał - i dzieło erozji dokonało się! Tumitak poczuł, jak ziemia usuwa mu
się nagle spod stóp; wydawało mu się, że cały świat podskoczył pod nim jak oszalały - po
chwili Lorianin runął z pluskiem do lodowato zimnej wody chwytając ustami powietrze, walcząc
z prądem, przekonany, że zaraz utonie. Nadal kurczowo trzymał pistolet, bo jakiś tajemniczy,
podświadomy instynkt samozachowawczy kazał mu przyciskać go do siebie mocno podczas
wszystkich wydarzeń, które nastąpiły potem.

background image

Gdy Tumitak wypłynął na powierzchnię po. pierwszym zanurzeniu w lodowatej wodzie, wyrzucił
ramiona na bok i próbował instynktownie uratować się przed utonięciem. Pływać nie umiał, w
końcu przez całe życie nie widział tyle wody naraz, by można było w niej pływać, lecz jakiś
podświadomy instynkt kazał mu wykonywać rozpaczliwe ruchy; nagle uderzył ręką o kłodę,
która była przyczyną jego nagłego spotkania z tym zdumiewającym wodnym żywiołem.
Schwycił ją, objął ramieniem i podciągnął się na niej. Drugą ręką, w której trzymał pistolet,
uderzył w czyjąś mokrą, rudowłosą głowę i ku swemu zdziwieniu ujrzał bladą, przerażoną twarz
Nikadura, któremu widocznie udało się pochwycić kłodę i wspiąć się na nią z drugiej strony.
Gdy Lorianie przestali już łapczywie chwytać ustami powietrze i pluć wodą, i gdy na tyle doszli
do siebie, że mogli rozejrzeć się wokół, spostrzegli, że kłoda wyrwała się z wiru i znowu płynęła
z prądem, oddalając się z każdą chwilą od brzegu. Na chwilę powstała w nich nadzieja -
niebezpieczeństwo śmierci ze strony szylków już im nie zagrażało - lecz potem -uświadomili
sobie, że wcale nie są tu bezpieczniejsi; grożąca im śmierć, poprzednio krótka i litościwa,
mogła stać się teraz długim i przewlekłym konaniem. Mimo to nadal trzymali się kurczowo
kłody, choć tylko instynkt samozachowawczy kazał im w ogóle walczyć.
Apatycznym wzrokiem obserwowali brzeg, który oddalał się coraz bardziej, a gdy dotarli prawie
do środka rzeki, Nikadur wydobył z siebie nieartykułowany okrzyk i wskazał miejsce, w którym
obaj spadli do wody. Z gąszczu wyszły szylki i stały zdziwione, zastanawiając się, gdzie mogli
się podziać mieszkańcy lochów. Wkrótce wyśledził ich Mog i okrzykiem dał znać swym panom.
Tumitak dojrzał, jak szylki wydostały z pochew swe dziwne węże z długimi rurami i skierowały
je w ich kierunku. W odległości kilkunastu jardów od nich wytrysnęły z wody małe obłoczki
pary, lecz najwidoczniej odległość była już zbyt duża, by owa broń mogła wyrządzić jakąś
znaczniejszą szkodę. Raz rzeczywiście Tumitak poczuł ognisty podmuch na twarzy, jakby żar z
pieca, lecz była to tylko chwilowa przykrość i po krótkiej chwili szylki zaniechały usiłowań i
stały obserwując ich, póki Lorianie nie zniknęli za zakrętem rzeki.
Kiedy unosił ich główny prąd, Lorianie mieli czas, by rozejrzeć się dookoła i poznać krajobraz
nowego świata, w którym się znaleźli. Prąd był dość szybki, a mimo to gdy się unosili na
wodzie, ta szybkość była niezauważalna; zaczęli boleśnie odczuwać stopniowo wzrastające
zmęczenie ramion. Obserwowali brzegi dziwiąc się drzewom i krzakom, które rozciągały się
jakby bez końca wzdłuż rzeki; zastanawiali się, w jaki sposób w ogóle znajdą drogę przez tę
gęstwinę na oko nie do przebycia, gdy już dopłyną do brzegu. Spoglądali w niebo i zdumiewali
się na widok chmur, którym mogli się po raz pierwszy dokładnie przyjrzeć. A przede wszystkim
dziwili się słońcu, które dotarło już do zenitu, nie pozostawiając w ich umysłach wątpliwości,
że owo zdumiewające światło Powierzchni naprawdę przesuwa się powoli po niebie.
Minęła godzina, a mieszkańcy lochów nadal płynęli rzeką uczepieni niesionego prądem drzewa
i problem dotarcia do brzegu był tak samo nie rozwiązany, jak poprzednio. Tumitak usiłował raz
wspiąć się na wierzch kłody i popłynąć okrakiem, ale przy pierwszej próbie omal nie stracił
towarzysza, gdy kłoda nagle się obróciła; porzucił więc ten zamiar i nadal trzymał się jej
zmęczonymi rękami.
Minęła jeszcze jedna godzina. Lorianie ze zbolałymi ramionami i przemoczeni zaczynali myśleć,
że nawet ucieczka przed szylkami była od tego lepsza. Tumitak zastanawiał się, co by się stało,
gdyby puścił kłodę, gdy nagle stopy jego dotknęły czegoś, obsunęły się i dotknęły ponownie!
Rozluźnił nieco chwyt i domyślił się, że dotknął nogami dna rzeki. Kłoda dotarła do innego
wielkiego zakola i niepostrzeżenie zbliżyła się do brzegu, gdzie piaszczysta łacha wysuwała się
daleko w głąb rzeki. Tumitak ostrożnie puścił drewno, zapadł się nieco i stanął po szyję w
wodzie. Rozejrzał się wokoło i widząc, że brzeg jest niedaleko, puścił kłodę; krzyknąwszy do
Nikadura, by uczynił podobnie, odwrócił się i zaczął iść ku brzegowi. Jego towarzysz usłuchał
go i w ciągu kilku chwil obaj przebrnęli, brodząc, przez łachę i padli, zmęczeni i mokrzy, w
zarośla na brzegu.
Gdy już skryli się w gąszczu roślin i łozy, chcieli upewnić się, czy pościg za nimi trwa nadal.
Długo spoglądali na drugi brzeg szerokiej rzeki i z przerażeniem podskakiwali na każdy dźwięk
nadchodzący z lasu. Lecz czas mijał i nie pojawił się żaden dziki szylk, by ich pozabijać, ani nie
doszły do ich uszu żadne klekoczące okrzyki; uznali więc, że udało > im się ujść pogoni. Wtedy
dopiero ich znużone ciała zaczęły domagać się odpoczynku; Lorianie nie próbowali walczyć z
sennością i po kilku minutach spali już głęboko.
Mówi się zazwyczaj, że człowiek śmiertelnie wyczerpany śpi jak zabity, czyli że sen jego jest
twardy i niezmącony. Tego popołudnia Lorianie przekonali się o tym, co wie każdy, kto
kiedykolwiek był całkowicie wyczerpany - że sen osoby śmiertelnie zmęczonej nie jest wcale
twardy. Co chwila to jeden, to drugi budził się na jakiś dźwięk dochodzący z lasu; co chwila
przeciążone nerwy wyrywały ich z drzemki i Lorianie uświadamiali sobie, że siedzą i wpatrują

background image

się w las z wytężoną Uwagą; w końcu zaś pod wieczór, gdy seto zaczynał powoli nadchodzić,
zaczęły nawiedzać ich koszmary. Ostatecznie jednak nadszedł odpoczynek, i gdy wstał
poranek, Tumitak wyświeżony i rześki otworzył oczy i rozejrzał się po świecie, który nie tak
dawno przyprawił go o takie przerażenie.
Słońce właśnie wstawało, _a jego blask pięknie odbijał się w wezbranych wodach rzeki. Ptaki
zaczynały śpiewać, a nad głową Tumitaka z gałęzi olbrzymiej starej gruszy opadał deszcz
srebrnych płatków. Wiał poranny wiaterek, który gnał przed sobą różowe obłoczki na
wschodzie; był cudny poranek wiosenny, lecz jego urok nie docierał do Tumitaka; bez reszty
pochłonięty był dociekaniem, które z otaczających go rzeczy mogą być dla niego
niebezpieczne i w jakich okolicznościach. W końcu odwrócił się i obudził Nikadura. Ten usiadł,
rozejrzał się wokoło, a następnie znowu popadł w rozpacz.
- Myślałem, że to wszystko sen, Tumitaku - powiedział żałośnie. Tumitak uśmiechnął się i
wzruszył ramionami.
- Niestety nie - odrzekł na wpół gorzko. - Jesteśmy daleko od bezpiecznych Korytarzy Loru,
Nikadurze.
Mówiąc to zdjął z ramion tobołek, z którym nie rozstawał się ani na chwilę, usadowił się
wygodnie i ze środka wydobył zawiniątko z żywnością. Połowę podał Nikadurowi i na chwilę
zapanowała cisza, gdy obaj spożywali proste śniadanie, pierwszy posiłek od czasu wyjścia z
podziemi.
Skończywszy jeść obejrzeli dokładniej owo cudowne miejsce, w którym się znaleźli. Na chwilę
zaabsorbowała ich ziemia; nie potrafili odgadnąć, czy była to obfita warstwa grubego pyłu, czy
też rozpadło się i skruszyło pierwotne podłoże skalne. Jednak problem ten zniknął w obliczu
dalszych tajemnic, bo gdziekolwiek spojrzeli, znajdowali nowe cuda przyciągające uwagę. Nad
głowami Lorian przeleciał ptak i choć spotykali oni już w korytarzach nietoperze, zdumiewali
się osobliwością owego stworzenia z Powierzchni i, precyzją jego lotu.
Podziw ich wzbudziły następnie kwiaty, obficie kwitnące w lesie, lecz nawet teraz jeszcze nie
wiedzieli, jak to wytłumaczyć, że owe przedmioty, bez wątpienia wyglądające na żywe
organizmy, były nieszkodliwe i nie mogły się poruszać. Dwa razy spostrzegli niewielkie
zwierzątka, z których jedno szybko przed nimi umknęło, drugie zaś z zaciekawieniem
przyglądało się im z nory pod kamieniem; Tumitak osiągnął jednak już taką równowagę ducha,
że potrafił zapanować nad obawą i uznał, że jest potężniejszy przynajmniej od tych małych
stworzeń z Powierzchni.
Przez ponad godzinę obserwowali ów zadziwiający świat. Naraz Nikadur głośno wypowiedział
myśl, która od pewnego czasu dręczyła Tumitaka.
- Jak wrócimy do naszych korytarzy, Tumitaku? - zapytał. - Czy zastanowiłeś się chociaż przez
chwilę, w którą stronę musimy pójść?
Tumitak zamyślił się. - Jeśli pójdziemy w kierunku, z którego przyniósł nas prąd rzeki,
powinniśmy znaleźć się wystarczająco blisko miasta szylków, żeby odnaleźć nasz dom. Być
może jednak szylki nadal nas szukają. Czy potrafisz jeszcze raz stawić czoło
niebezpieczeństwom Szemu?
Nikadur zadrżał, lecz odpowiedź jego uświadomiła Tumitakowi, że wydarzenia ostatnich dwóch
dni w jakiś sposób ożywiły w Nikadurze resztki dawnego odważnego ducha, bo Lorianin
udzielił mężnej odpowiedzi. - Nenapus i inni wojownicy oczekują nas w korytarzach Estetów.
Powinniśmy chyba spróbować przedostać się do nich!
Zabójca Szylków uśmiechnął się i poklepał towarzysza po plecach.
- No to chodźmy - powiedział. Wstali i ponownie ruszyli w drogę trzymając się jak najbliżej
brzegu rzeki i błagając los, by nie stanęła im na drodze jakaś nowa i nieznana przeszkoda.
Daleko jednak nie odeszli, gdy stało się oczywiste, że nie będą w stanie długo iść z biegiem
rzeki. Brzegi były coraz bardziej strome, a porastająca je roślinność coraz gęstsza, aż w końcu
Lorianie przestali trzymać się rzeki i ruszyli w głąb lasu mając nadzieję znaleźć teren bardziej
otwarty. Przeszli nie więcej niż kilkadziesiąt jardów, gdy napotkali dobrze widoczną ścieżkę
prowadzącą w pożądanym kierunku. Byli do tego stopnia niedoświadczeni i nie-obyci w lesie,
że nie przyszło im do głowy, że owa ścieżka została celowo wytyczona przez szylki.
Natychmiast na nią wstąpili i ruszyli w dalszą drogę, nieświadomi niebezpieczeństwa.
Przez ponad milę maszerowali bez żadnych przygód. Cieszyli się głośno, że udało im się
szczęśliwie trafić na tę ścieżkę i ich nadzieje rosły, że mimo wszystko uda im się ponownie
dotrzeć do jamy, gdy nagle w czasie podchodzenia do szczytu wzniesienia usłyszeli wyraźne
odgłosy zamieszania, dochodzące z dolinki znajdującej się po drugiej stronie. Natychmiast
skoczyli w zarośla i zataili się; po pewnym czasie powoli pod-pełzli do szczytu pagórka i leżąc
na brzuchach przyglądali się osobliwej scenie.

background image

Była to scena bitewna - taka właśnie, o jakiej słyszeli w opowiadaniu Mogą Tłoka, kiedy chowali
się w linach i powrozach szylkowej wieży. W dolince znajdowało się siedem istot - trzy szylki i
cztery istoty ludzkie. Byli tam trzej Mogowie uzbrojeni w krótkie, ciężkie oszczepy
przypominające starorzymskie włócznie; czwartą zaś istotą była kobieta opierająca się plecami
o pień wielkiego drzewa, która zajadle opędzała się od Mogów długim, spiczastym mieczem.
Miecz wystarczał jej chyba do obrony przed trójką napastników. Widok trzech złamanych bieży
leżących u jej stóp świadczył, że bitwa trwała już przez pewien czas, i że dziewczyna nieźle
sobie radzi.
Trzy szylki nie brały udziału w walce; stały z boku i zagrzewały Mogów do walki ironicznym
klekotem. Dwa z nich były, jak się zdawało, nieuzbrojone, trzeci zaś miał znajomą czarną
skrzynkę z wężem, którego długą rurę trzymał między dwoma odnóżami, podobnie jak człowiek
trzyma ołówek między palcem wskazującym i kciukiem. Uważnie obserwował przebieg walki, a
Tumitak wiedział, że gdyby zwycięstwo przechylało się na stronę dziewczyny, zabiłby ją
natychmiast, kładąc kres zmaganiom.
Za szylkami znajdował się dziwaczny pojazd; długi, wąski wóz dziwnie ustawiony na dwóch
kołach, z wysoką, przezroczystą osłoną w kształcie litery V, za którą znajdowało się
oszałamiające mnóstwo przyrządów sterowniczych. Najwyraźniej szylki i służący im Mogowie
jechali dokądś tym pojazdem i zatrzymali się po to tylko, by zabawić się widokiem śmierci
dziewczyny.
Przyjrzawszy się przelotnie pojazdowi, Tumitak zauważył również znajdującą się z tyłu wozu
skrzynkę, w której leżało wiele białych, lśniących prętów z metalu. Wydało mu się, że owe pręty
wykonane są z substancji przypominającej materiał, z którego zrobione są płyty oświetlające
korytarze. Nie były one zupełnie identyczne, bo wydzielały o wiele słabszy blask niż światło
płyt; była to w istocie ledwie luminescencja. Tumitak przelotnie tylko zainteresował się
pojazdem, ledwo nań spojrzawszy; gdy zaś ponownie powrócił wzrokiem na pole walki, serce
podskoczyło mu do gardła. Ujrzał bowiem, jak jeden z Mogów uderzył gwałtownie w miecz
dziewczyny i zanim zdołała się zasłonić, drugi Mog uniósł broń w górę i wtedy... Coś świsnęło
w powietrzu nie opodal głowy Tumitaka i nim Mog zdołał zadać cios, podał się gwałtownie w tył
i padł na ziemię ze strzałą w sercu!
Tumitak odwrócił się i ujrzał Nikadura klęczącego w trawie i nakładającego nową strzałę na
cięciwę. Pojął natychmiast, co uczynił jego towarzysz i chichocząc trochę ze zdumienia, a
trochę z radości, że Nikadur wykazał taką odwagę, wydobył pistolet i ponownie odwrócił się w
stronę pola walki. Szylki zostały zaskoczone nagłą, niezrozumiałą śmiercią ich człowieka do
polowań i ta chwila konsternacji wystarczyła, by dać Lorianom owe pół sekundy potrzebne do
zwycięstwa. Gdy Tumitak odwrócił się, ujrzał, jak uzbrojony szylk unosi wąż z długą rurą
wylotową - i wtedy, ku zdziwieniu Lorianina, krzewy na prawo, gdzie skierowany był wylot,
buchnęły płomieniem.
W jednej chwili wypalił pistolet Tumitaka i cudownym trafem pocisk trafił szylka prosto w
tułów. Szylk wydał niesamowity okrzyk, jego odnóża zwisły bezwładnie i runął na ziemię
wypuszczając rurę z uścisku.
Gdy wąż spadł na ziemię, Tumitak ujrzał osobliwe zjawisko. Długa rura wylotu padając
zakreśliła poziomy krąg, a gdziekolwiek się skierowała, roślinność natychmiast stawała w
płomieniach! Ognista droga znaczyła się na lewo i na prawo oraz wysoko w drzewach, nad
głowami i z tyłu za nimi - a gdy w końcu rura wylotu oparła się o ziemię, pojawiło się nad nią
długie pasmo sczerniałej ziemi, rozpoczynające się od wylotu i sięgające w głąb lasu. Gdzieś
tam z trzaskiem opadł na ziemię wielki konar, odcięty od pnia ognistym snopem - i wówczas
Tumitak pośpiesznie przeniósł wzrok na pole bitwy, wtedy właśnie gdy drugi z szylków sięgał
po węża. Tumitak ponownie wystrzelił z pistoletu - spudłował! Miał właśnie wystrzelić trzeci,
ostatni pocisk, gdy usłyszał jęk cięciwy Nikadura i drugi szylk upadł na ziemię, słabo
przebierając odnóżami, którymi próbował pochwycić strzałę przebijającą jego tułów.
Pozostało jeszcze dwóch Mogów i jeden szylk, a Lorianie wciąż mieli przewagę zaskoczenia.
Ostatni szylk rzucił się w kierunku broni swego zabitego pobratymcy, lecz jednocześnie
Tumitak i Nikadur pełni bitewnego zapału, skoczyli naprzód, by temu zapobiec. W połowie
pagórka zatrzymali się, by wystrzelić z broni, a gdy dotarli do miejsca przeznaczenia, znaleźli
tam tylko jednego Mogą. Obaj szylkowi łowcy byli bowiem tak zajęci walką z dziewczyną, że
ledwie zdawali sobie sprawę z tego, co dzieje się za ich plecami; w chwili gdy Tumitak i Nikadur
dotarli do podnóża pagórka, dziewczyna udanym ciosem wysłała jednego z Mogów w zaświaty
i wobec tego ostatni, który pozostał przy życiu, zwrócił się o pomoc do swych panów. Widok
ich zwłok na ziemi wystarczył zdumionemu Mogowi; z wyciem opuścił pole walki i rzucił się do
ucieczki.

background image

Tumitak miał zrazu zamiar pozwolić mu uciec, jednak po chwili namysłu przypomniał sobie
tamtego Mogą, który uciekł z szylkowej wieży w Szemie; szybko więc wydał rozkaz Nikadur owi
i śmigła strzała dopadła szylkowego łowcę, uciszając jego wycie na zawsze. Wówczas Lorianie
odwrócili się i podeszli do dziewczyny.
Stała wciąż oparta plecami o drzewo, a jej piersi falowały od zmęczenia walką; długie włosy,
czarne, jak u Mogów, ,mokre od bitewnego potu, opadały jej na ramiona. Ubrana była w długą
szatę, przypominającą nieco przewiązywane pasem suknie kobiet z Loru, z wyjątkiem tego, że
lud jej najwyraźniej posiadał technikę barwienia tkanin, suknia bowiem była pięknego
niebieskiego koloru. Tumitak czuł, że nie spotkał jeszcze żadnej kobiety, która miałaby choć
połowę tego wigoru, połowę tej determinacji, jaką odznaczała się owa dziwna dziewczyna.
Zabójca Szylków, Tumitak, zbliżył się do niej nieśmiało, po raz pierwszy zażenowany w
obecności kobiety. Nie mówił nic; to Nikadur pierwszy przerwał milczenie.
- Jesteśmy przyjaciółmi - rzekł, i dobrze się stało, że to powiedział, gdyż dziewczyna nadal
trzymała miecz w postawie obronnej, niepewna jak ci przybysze ją potraktują. Na słowa
Nikadura opuściła nieco miecz i przybrała swobodniejszą pozę.
- Kim jesteście? - zapytała, a w jej głosie zabrzmiało zdziwienie. - Kim jesteście wy, którzy
zabijacie zarówno szylki, jak i Mogów, dziwną grzmiącą bronią?
Tumitak uderzył się w pierś z godną miną. Odzyskał już pewność siebie i na słowa dziewczyny
znowu wezbrała w nim jego charakterystyczna próżność.
- Jam jest Tumitak, Zabójca Szylków! - obwieścił. - Tumitak, władca Loru, wódz Jakran i
Nonończyków, pan Mrocznych Korytarzy i Korytarzy Estetów! Przybyłem na Powierzchnię, by
zabijać szylki i by nauczyć człowieka, jak ma podjąć walkę o swe pradawne dziedzictwo! Ten
oto mój towarzysz to Nikadur, który również zabija szylki - a gdy to mówił, zaświtało mu po raz
pierwszy, że nie jest już "Jedynym Zabójcą Szylków", że tytuł ów musi teraz dzielić ze swym
towarzyszem. Odwrócił się do Nikadura i chwyciwszy go w ramiona, ucałował w policzek.
- Ty również jesteś Zabójcą Szylków, przyjacielu - powiedział. - Szybko, zabierz ich głowy,
pokażemy je naszym towarzyszom, gdy wrócimy do korytarzy. - I gdy Nikadur, usłuchawszy go,
odszedł i zajął się ciałami szylków, Tumitak powrócił do przyjaźnie już nastawionej dziewczyny.
- Nigdy nie słyszałam o miejscach, o których wspominałeś - powiedziała, przesuwając miecz
przez kółko u pasa. - Czyżbyś pochodził z jakichś innych lochów?
To wyjaśnienie zdało się Tumitakowi dość prawdopodobne, nigdy bowiem we własnych
lochach nie spotkał człowieka o włosach tej barwy, co włosy dziewczyny. - Chyba masz rację -
odrzekł. - Jak nazywają się twoje lochy i jak ty się nazywasz?
- Jestem Tolura z plemienia Tain, a pochodzę z lochów Tainów - dziewczyna pokazała na swe
gardło, gdzie przemyślnie wytatuowano niebieską sześcioramienną gwiazdę. - Oto znak
wszystkich Tainów - powiedziała.
- Lecz co robisz na Powierzchni? - zapytał Tumitak. - Czy twoi rodacy często odważają się
wyjść na Powierzchnię i mierzyć się z szylkami?
W głosie dziewczyny zabrzmiała pogarda.
- Nigdy w życiu nie słyszałam o Tainie, który z własnej woli stanąłby twarzą w twarz choćby z
Mogiem - odrzekła. - Tainowie to rasa tchórzy! Kryją się w trwodze w najniższych korytarzach
naszych lochów,
a gdy szylki i obrzydliwi Mogowie nadchodzą, by na nich polować, albo uciekają w trwodze,
albo poświęcają jednego spośród siebie, by reszta mogła przeżyć.
- Ale ty... - upierał się Tumitak. - Jak zdobyłaś się na odwagę, by wyjść z lochów? Jak to się
stało, że znalazłaś się na Powierzchni?
- Nie wiem - Tolura odrzekła wymijająco. - Zawsze różniłam się od innych Tainów. Dla mnie
zawsze było rzeczą niegodną uciekać nawet przed wrogiem. Wielu spośród moich rodaków
uważa mnie za trochę szaloną, sądzę bowiem, że szlachetniej jest umrzeć niż uciekać. Nawet
mnie jednak nie śniło się wyjście na Powierzchnię do czasu, kiedy trzy dni temu banda
polujących Mogów najechała na naszą część korytarzy i zabiła moją siostrę.
Próbowałam skłonić ojca i braci, by podążyli za nimi, gdyż byłam pewna, że można będzie ich
doścignąć, nim wydostaną się z naszych lochów. Lecz oni jak tchórze, którymi są wszyscy
Tainowie, kulili się ze strachu w naszym mieszkaniu i mówili, że jestem szalona, iż myślę o
czymś podobnym. Może i jestem szalona, bo wzięłam miecz ojca i poszłam w stronę
Powierzchni przysięgając, że pójdę za nimi i nie powrócę, nim nie dokonam zemsty na
mordercach mojej siostry.
Przestała mówić, gdy\ przybliżył się Nikadur i rzucił do stóp Tumitaka głowy szylków. Patrzyła
na nie przez chwilę zafascynowana, po czym z kobiecym grymasem odrazy odwróciła wzrok i
poczęła mówić dalej:

background image

- Podążałam w stronę wyjścia do lochów, lecz nie spotkałam już Mogów, którzy zabili moją
siostrę. Szłam więc dalej w kierunku -Powierzchni i dzisiaj, przeszedłszy bardzo długą drogę,
natknęłam się na inną bandę. Może i spróbowałabym ich ominąć, lecz dostrzegli mnie, nim
zdołałam się ukryć. Stawiłam więc opór w nadziei, że uda mi się zabić jednego Mogą czy
dwóch, nim zginę.
Nie śniłam jednak o tym, że istnieje bohater, który nie tylko nie da mi zginąć z rąk Mogów, lecz
zabije również ich dzikich panów - a spojrzenie, jakie przy tych słowach posłała Tumitakowi,
sprawiło, że Nikadur dyskretnie się uśmiechnął, odwrócił głowę i zaczął oglądać różne
przedmioty należące do szylków.

ROZDZIAŁ IV

Przez jakiś czas Tumitak i Tolura siedzieli, rozmawiając, pod wielkim drzewem i opowiadali
sobie dzieje życia w korytarzach. Tumitak był pełen zadziwienia, że spotkał dziewczynę, której
myśli bez reszty odpowiadały jego własnym myślom. Zasypywał ją więc dziesiątkami pytań na
temat jej przeszłości. Ona go oczywiście również wypytywała i Tumitak opowiedział swą wielką
przygodą, która sprowadziła go na Powierzchnię z rodzinnych korytarzy, położonych tak
głęboko; można było mieć pewność, że opowiadając niczego nie pominął.
Tymczasem Nikadur dokonał kilku odkryć, które ogromnie go za-? interesowały. Broń
wytwarzająca ognisty snop leżała nadal w tym miejscu, gdzie upadła, a pasmo spalonej i
poczerniałej ziemi biegnące od wylotu zaczęło już żarzyć się czerwienią od gorąca. W pewnej
zaś odległości, gdzie zielona roślinność tliła się i płonęła, unosił się gęsty dym. Nikadur
niepewnie zbliżył się do broni szylków zastanawiając się, jak jest możliwe, że taki zimny
przedmiot jak ten wąż może wydzielać tak intensywne ciepło. Jednak zagadka ta przerastała
możliwości jego umysłu; uznał więc ją za dziwo szylków nie do pojęcia przez ludzi, a uwagę
zwrócił na długi i wąski pojazd.
Wehikuł miał około dwudziestu stóp długości; był długi, o opływowych kształtach, wykonany z
jakiegoś nieznanego żółtego metalu. W dalszym ciągu utrzymywał równowagę na dwóch
kołach, a gdy Nikadur przybliżył się, ze środka dobiegł go przytłumiony pulsujący szum.
Obejrzał przyrządy sterownicze, lecz nie był w stanie ich zidentyfikować, wobec czego
przeszedł ku tyłowi pojazdu, gdzie leżała skrzynka białych świecących prętów. Zatrzymał się
nad nimi, niemal przekonany, że są rozgrzane do białości; nie czuł jednak bijącego od nich
ciepła. Zebrał w końcu dość odwagi, by wziąć jeden z nich w rękę, i ze zdziwieniem stwierdził,
że pręt jest zupełnie zimny.
Przyjrzał się mu z zaciekawieniem. Pręt miał około czterech stóp długości i nieco ponad pół
cala średnicy. Gdy Nikadur zamachnął się nim nad głową, przyszedł mu do głowy wspaniały
pomysł. Te metalowe pręty doskonale nadadzą się na styliska do toporów! Z jakąż dumą będzie
się obnosił z tak wspaniałą bronią, pomyślał. I wtedy, gdy w myślach wypowiedział słowo
"broń", wzrok jego natychmiast powrócił do czarnej skrzynki z wężem, leżącej na prawo od
niego. To byłaby prawdziwa broń, myślał, gdyby dało się regulować ognisty snop lub go
wyłączyć, jak to niewątpliwie potrafiły szylki. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że w
rękach człowieka taka broń mogłaby stać się równie niebezpieczna dla szylków jak dotychczas
była dla ludzi. Była to epokowa myśl i Nikadurowi należą się z tego tytułu słowa uznania.
Odwrócił się w stronę, gdzie Tumitak i dziewczyna wciąż siedzieli zatopieni w rozmowie, i
zawołał do wodza Lorian.
- Co uczynimy z bronią szylków, Tumitaku? - zapytał. - Czy sądzisz, że można w jakiś sposób
zatrzymać ów straszny strumień gorąca, tak jak to robią szylki? Może znajdziemy sposób
posługiwania się tą bronią i zatrzymamy ją dla siebie?
Tumitak miał odpowiedzieć, gdy Tolura parsknęła krótkim, nerwowym chichotem i zbliżyła się
do nieznanej broni.
- Jakże jestem głupia - wykrzyknęła - powinnam dostrzec to wcześniej. - Ująwszy w dłoń długą
rurę wylotu przesunęła małą dźwigienkę i bron stała się nieszkodliwa! Lorianom dech w
piersiach zaparło.
- Wiesz, jak się obchodzić z tą bronią? - wykrzyknął Tumitak. - Gdzie się nauczyłaś? Co jeszcze
wiesz o zwyczajach szylków?
Dziewczyna uśmiechnęła się. - O obyczajach szylków wiem niewiele - odpowiedziała. - Lecz o
życiu naszych dawnych przodków wiem chyba dużo więcej od was. To co opowiadałeś mi o
Lorze i waszych korytarzach dowodzi, że nic lub niewiele wiecie o mądrości starożytnych.
Przynajmniej tu Tainowie mają przewagę. Przez wiele stuleci przechowywali tradycje wielkiej
wiedzy naszych uczonych praojców, a w naszych muzeach, które są również miejscami kultu,

background image

mamy wiele narzędzi i maszyn .ongiś używanych przez tych uczonych przodków, kapłani zaś
wciąż utrzymują je w doskonałym stanie. Niestety paliwo, energia, która wprawia je w ruch, jest
nieosiągalna i dlatego też Tainowie nie są w lepszej sytuacji niż owe ślepe dzikusy, o których
mi opowiedziałeś. Gdyby nadszedł jednak dzień, w którym na nowo poznalibyśmy tajemnicę
owej utraconej energii... - Tolura zamilkła, a oczy jej zabłysły. - O, Zabójco Szylków, to jest cel,
któremu mógłbyś oddać życie! - wykrzyknęła. - Gdybyśmy potrafili odnaleźć sekret tej
zaginionej mocy, moglibyśmy stawić czoło szylkom na równych prawach. I wtedy...
- I wtedy - wykrzyknął Tumitak, zarażony jej entuzjazmem, i wyrwał z jej rąk broń szylków -
napadniemy na Szem, to cuchnące siedlisko szylków! Węże miotające ogień i burzące wieżę za
wieżą! Parszywi Mogowie umykający z okrzykami przerażenia do lasu w ślad za szylkami!
Nie skończył jeszcze swych fantastycznych rojeń, gdy nagle zamilkł, bo jakiś dźwięk doszedł
go z głębi lasu od strony Szemu. Nikadur usłyszał również i ostrzegł Tumitaka kładąc mu rękę
na ramieniu. Cała trójka natychmiast umilkła, nastawiając uszu i nasłuchując. Nie było
wątpliwości, że z dala dochodził ich cichy klekot zbliżającej się gromady szylków, i to licznej. Z
wyżyn fantazji Tumitak i Tolura powrócili gwałtownie na łono rzeczywistości. Ich ludzka natura
tym razem wzięła górę; instynktownie rzucili się do ucieczki w kierunku przeciwnym do tego,
skąd dochodził dźwięk głosów. Tym razem to Nikadur sprawił, że na chwilę się zatrzymali.
Dotychczas jeszcze nie zwrócił uwagi Tumitaka na białe, świetliste pręty, które odkrył, a
typowa u niego wytrwałość w dążeniu do celu sprawiła, że zdecydowany był zabrać kilka z nich
uciekając. Schwycił więc Tumitaka za ramię i zatrzymał go na miejscu.
- Czy chcesz odejść stąd, nie zabrawszy głów szylków, Tumitaku? - zapytał. - A czy te pręty nie
będą doskonałymi styliskami do toporów? Weźmy kilka do naszych lochów.
Tumitak zatrzymał się natychmiast, nieco zawstydzony swoim popłochem. Podniósł dwie
głowy szylków i przymocował je do pasa, Nikadur zaś wziął trzecią. Zbliżył się następnie do
pojazdu i po raz pierwszy przyjrzał mu się dokładnie oraz sprawdził, co było w środku.
Podobnie jak Nikadura, od razu uderzyło go piękno i użyteczność błyszczących prętów z
metalu. Każdy z Lorian wziął więc około tuzina prętów, Tolura, myśląc zapobiegliwie o
przyszłości, przeniosła pozostałe pręty na pewną odległość od ścieżki i ukryła je w stosie liści.
Następnie cała trójka biegiem oddaliła się od ścieżki i pobiegła w kierunku wskazanym przez
Tolurę.
- Po tej stronie leżą lochy Tainów - wyjaśniła dziewczyna. - Nie moglibyśmy teraz powrócić do
waszych korytarzy bez napotkania tej bandy szylków, której nadejście słyszeliśmy, a to byłoby
nierozumnym i niepotrzebnym wystawianiem się na niebezpieczeństwo. Być może w naszych
lochach dodacie swoim przykładem trochę odwagi tym tchórzom Tainom.
Tumitak pragnął powrócić do własnych lochów, jednak mimo całej swej śmiałości i
chełpliwości wciąż jeszcze bał się instynktownie kontaktu z większą gromadą szylków.
Wiedział, że nie jest nadczłowiekiem, a w chwili obecnej uznał, że lepiej będzie, jeśli swą
energię poświęci na szukanie bezpiecznego miejsca gdzieś pod ziemią, gdzie warunki będą
bardziej znajome niż na tym zdumiewającym świecie Powierzchni. Zapewne jego towarzysze w
lochach Loru poradzą sobie sami przez jeszcze jeden dzień czy dwa; najprawdopodobniej
zresztą uznali go już za martwego i powrócili do swych miast. Wobec tego Tumitak postanowił
wyruszyć w kierunku lochów Tainów.
Przez chwilę biegli szybko między drzewami, a dźwięk głosów szylków oddalał się coraz
bardziej. W« końcu nie słychać .było już go zupełnie i poszukiwacze przygód zwolnili tempo
ucieczki, przechodząc w szybki marsz. Lorianie poświęcili teraz trochę czasu, by świecące
pręty ułożyć w pęki i przymocować na plecach, aby mieć wolne ręce. Tumitak przytroczył
również do pleców miotacz ognia szylków, po czym wszyscy troje mężnie podjęli wędrówkę
dobrze wiedząc, że przez cały ten dzień dokonali już więcej, niż ktokolwiek inny przez minione
stulecia.
Późno po południu mieli już za sobą dość daleką drogę i prawie zapomnieli o gromadzie
szylków. Tumitak skracał sobie czas zaznajamianiem się z działaniem miotacza; wiele drzewek
i małych krzaków na jego drodze buchnęło ogniem, gdy skierował na nie snop gorąca. Po
pewnym czasie las się przerzedził i znaleźli się na terenie przypominającym rzadko
zadrzewiony park, przez który mogli iść znacznie szybciej. W końcu drzewa znikły całkowicie i
troje wędrowców doszło do rozległej, płaskiej doliny porośniętej trawami; tutaj obok wielkiego
głazu polodowcowego usiedli, by odpocząć i pożywić się ze zmniejszającego się zapasu
kostek żywności. Przez jakiś czas w milczeniu ,żuli posiłek, po czym cicho przemówiła Tolura.
- Wiele można zdziałać tą bronią szylków, którą mamy, Tumitaku. Uważam, że najlepiej będzie,
jeśli zasięgniemy w tej sprawie rady Zaremy, głównego kapłana Tainów. On jest bardzo_ mądry
w sprawach dotyczących wiedzy starożytnych i może nam poradzić, jak najlepiej użyć tej

background image

mocy, która dostała się w nasze ręce. Powinniśmy pójść do niego od razu, gdy dotrzemy do
lochów, które są moim domem.
Tumitak zgodził się i ponownie zapadło milczenie. Wszyscy byli zmęczeni długim marszem,
promienie ciepłego popołudniowego -słońca padały na ich twarze, a świeże wiosenne
powietrze niosło ze sobą senność, która zdawała się wsączać i przenikać nawet ich dusze.
Głowy im opadły, a Tolura, która niemal nie spała poprzedniej nocy, zapadła nawet w krótką
drzemkę, gdy nagle Tumitak usiadł sztywno, natężając wszystkie zmysły. Położył palec na
ustach ostrzegając Nikadura, by zachował ciszę. Nie było wątpliwości - z drugiej strony głazu
dochodziło znajome skrobanie! Po drugiej stronie skały poruszyło się jakieś stworzenie -
czyżby był to szylk, a może człowiek, czy jakieś inne, mniejsze zwierzę?
Obaj Lorianie stali nieruchomo w milczeniu, aż dźwięk się powtórzył. Najwyraźniej owa istota
czy istoty przybyły dopiero co i nie wiedziały, że ktoś jest po drugiej stronie głazu, nie starały
się nawet unikać hałasu. Tumitak odpiął broń szylków, którą miał na plecach, ujął rurę wylotu w
dłonie i na palcach podszedł do bocznej krawędzi skały. Doszedłszy do jej skraju, ostrożnie
zniżył głowę i bardzo powoli wyjrzał za róg. Rozległ się syk ognia, Tumitak gwałtownie
odskoczył w tył, a trawa kilka stóp za nim buchnęła płomieniem. Lorianin schwycił się za
głowę, gdzie wielki placek spalonych włosów świadczył, jak blisko był śmierci. Nim jednak
zdołał coś powiedzieć lub choćby ostrzec innych, zza węgła wyskoczył szylk z miotaczem
ognia w kleszczach i wyrazem dzikiej wściekłości w zimnych oczach!
Nie ma obecnie żadnych wątpliwości, że gdyby takie spotkanie nastąpiło kilkanaście lat
później, gdy Tumitak jako władca Kajmaku zyskał wśród szylków sławę, budzącą przerażenie i
nienawiść, wódz Lorian miałby trudniejsze zadanie. Jednak w tych pierwszych dniach szylki
były nadal panami ziemi i stawianie człowieka na równej stopie z nimi było nie do pomyślenia.
Dlatego też gdy szylk ujrzał, jak Tumitak uskakuje za kamień, nie myślał o niczym innym jak
tylko o tym, by zabić człowieka dla zabawy, toteż natychmiast ruszył za nim w pogoń. W
pościgu nie zważał na nic myśląc zapewne, że człowiek może być uzbrojony co najwyżej w
miecz czy też może łuk i strzały; skoczył więc za głaz wywijając miotaczem, prosto przed wylot
ognistej broni, którą Tumitak trzymał w ręku. Lorianin przerzucił dźwignię, rozległ się syczący
trzask, klekot okrzyku i szylk przestał istnieć; jeszcze jeden wróg człowieka połączył się ze
swymi przodkami w legendarnym świecie ponad ich macierzystą planetą.
Umysł Tumitaka był spokojny, działał jednak szybko. Prawie natychmiast Lorianin pomyślał, że
najlepiej będzie wykorzystać przewagę, którą zyskał w ten sposób, i zamieniając myśli w czyn
ponownie ruszył za skałę, tym razem kierując broń przed siebie. Obszedł wielki kamień,
spodziewając się ujrzeć gromadę szylków, którą słyszał wcześniej tego dnia. Jednakże widok,
który pojawił się przed oczami, wywołał na jego twarzy uśmiech, a w myślach Tumitak poklepał
się kilka razy po plecach. Szylków nie było już więcej, natomiast w odległości około stu jardów
dwóch Mogów uciekało pędem klucząc między drzewami, zaś na ziemi leżały dwa dziwne
pakunki najwidoczniej porzucone przez szylkowych łowców, gdy ujrzeli śmierć swego pana.
Tumitak obrócił się i przywołał gestem dwoje swych towarzyszy; następnie zaś, gdy ujrzał, że
uciekający Mogowie wydostali się poza zasięg miotacza ognia, machnął na nich ręką i zbliżył
się do dziwacznych pakunków. Przyjrzał się im dokładnie, a ich wielkość i kształt nasunęły mu
podejrzenie co do ich zawartości. W połowie drogi zatrzymał się przestraszony, bo przelotnie
dostrzegł ludzką twarz - tak, miał rację, w tych pakunkach byli ludzie! A potem prawie
natychmiast okrzyk przestrachu, który zamarł mu w gardle, zmienił się w okrzyk zdumienia i
radości; podbiegł do pakunków i począł jak szalony ciąć krępujące je sznury i powrozy.
Nikadur i Tolura, posłusznie idący za Tumitakiem krok w krok, usłyszeli jego okrzyk i cofnęli
się; gdy dotarło do ich świadomości, że nie był to okrzyk przestrachu, pośpieszyli naprzód
chcąc się przekonać, co też tak zadziwiło ich przywódcę. Ledwie pojawili się w polu widzenia
Tumitaka, gdy ten zawołał: - Pomóż mi, Nikadurze! - i Nikadur, dobywszy miecza, pognał przed
siebie, gdy Tumitak przecinał ostatnie więzy krępujące... Jakranina Dattę!
Przez kilkanaście sekund skłębione myśli jak szalone przebiegały przez głowę Nikadura.
Tumitak odnalazł Jakran! Skąd się tu wzięli? Czy byli żywi, czy martwi? Dlaczego szylki ich tu
przyniosły? Z osłupienia wyrwał go głos Tumitaka. - Rozwiąż Torpa, Nikadurze! Obaj są
osłabieni z powodu silnego skrępowania powrozami. Za kilka minut poczują się lepiej.
Nikadur usłuchał pośpiesznie i wkrótce obaj Jakranie byli wolni od więzów. Tolura poiła ich
wodą, podczas gdy Tumitak i Nikadur rozcierali ich kończyny, by przywrócić krążenie krwi.
Minęła dłuższa chwila, nim Jakranie zaczęli reagować na otoczenie. Uprzednio, znajdowali się
w stanie półprzytomnego oszołomienia; w końcu jednak Torp usiadł i rozcierając ramiona
przemówił komicznie uroczystym tonem.

background image

- Są ludzie w Lorze i w Jakrze, Tumitaku, którzy uważają cię za nadczłowieka. Aż do dzisiaj tak
nie uważałem, lecz jak inaczej wytłumaczyć twoją tu obecność, z głowami szylków u pasa i
szylk ową bronią w rękach, tego nie wiem. Szybko powiedz skąd się tutaj wziąłeś, bo inaczej
będę cię podejrzewał o nadprzyrodzone umiejętności.
Tumitak zaśmiał się. Przy jego szczególnej próżności nie było nic, przyjemniejszego niż taka
przemowa, lecz nie miał zamiaru sztucznie podkreślać swej waleczności przez otaczanie się
tajemnicą.. Odpowiedział więc od jazu, dając Jakranom dokładne sprawozdanie ze swych
przygód i przy okazji przedstawiając Tolurę. Datto i Torp byli zdziwieni, że istnieje jeszcze
jeden loch. Nic podobnego przedtem nie przychodziło im do głowy. Ich świat składał się z
lochów Loru i Jakry, które, jak głosiła legenda, otwierały się na Powierzchnię, zaś Powierzchnia
w ich pojęciu była tylko większym i obszerniejszym lochem, wyposażonym w różne luksusy.
Gdy jednak usłyszeli o lochu Tainów, natychmiast zgodzili się, że najlepiej będzie dla
wszystkich zainteresowanych, gdy odwiedzą ten loch i spróbują zawrzeć -sojusz z jego
mieszkańcami. Lorianie i Tolura chcieli wyruszyć jak najprędzej, lecz ciała Jakran były tak
zesztywniałe i obolałe po wielu godzinach, które spędzili w więzach, że ubłagali innych, by dali
im choć parę minut na odpoczynek i odzyskanie sił.
Zarządzono więc chwilowy odpoczynek, a w tym czasie Tumitak zaproponował, by Jakranie
opowiedzieli, jak znaleźli się w tym miejscu, gdyż Lorianie byli również zdumieni obecnością
Jakran.
Datto, który wyraźnie czuł się nieco lepiej niż Torp, wystąpił w imieniu obu.
- Gdy odciąłem linę, na której wisieliście, Tumitaku, nie miałem możliwości dojrzeć, czy
uratowałem ci życie, czy tylko zapewniłem łatwiejszą śmierć, bo kłębiły się na mnie szylki i
choć walczyłem wszystkimi siłami, pokonały mnie samą przewagą liczebną. Wśród lin i
powrozów, gdzie się znajdowaliśmy, nie mogły użyć swej broni, i" temu tylko mogę przypisać,
że nie zabiły mnie od razu.
Gdy jednak ściągnęły mnie na ziemię, widocznie przemyślały całą sprawę i postanowiły, że nie
zabiją mnie, póki nie pokażą mnie swemu wodzowi. Gdy dotarłem na ziemię, ze zdumieniem i
ogromną radością ujrzałem, że Torp, żywy, choć lekko poturbowany, stoi obok mnie trzymany
za ręce i nogi przez czterech Mogów. Natychmiast zajęło się mną czterech innych Mogów i na
rozkaz wydany przez szylki wszyscy razem wyszliśmy z wieży i udaliśmy się w głąb miasta.
Możesz być pewien, że jak tylko wydostałem się na zewnątrz, szukałem śladów twej obecności,
lecz zrazu nic nie wskazywało na to, co mogło się z tobą stać. Jednakże jeden z Mogów
najwidoczniej wiedział o waszej ucieczce, bo zwrócił moją uwagę na wielką gromadę
uzbrojonych szylków, spiesznie opuszczających miejsce naszej bitwy, i wskazał kierunek, w
którym się udawali.
- Oni ścigają twoich przyjaciół, Dziki Człowieku - powiedział szyderczo. - Twoi przyjaciele
wkrótce do was dołączą. Już teraz ściga ich połowa Szemu. - Nie odpowiedziałem mu,
Tumitaku, bo w duszy zgadzałem się z nim, że to tylko kwestia czasu, kiedy znajdziesz się tu
razem ze mną.
I tak doszliśmy po pewnym czasie do wieży, wyższej niż pozostałe, wykonanej z odmiennego
metalu. Wprowadzono nas do środka i posadzono na ziemi, a po chwili z lin znajdujących się u
góry opuścił się na ziemię szylk, który na głowie miał koronę taką jak twoja, Tumitaku; stąd
poznałem, że jest to wódz miasta szylków. Szylki, które mnie pojmały, przemówiły do niego i
przez jakiś czas wszyscy rozmawiali w tej ich ohydnej mowie, a ja nie pojmowałem niczego, o
czym mówiono. Naczelny szylk przemówił następnie do Mogą Tłoka, z którym walczyliśmy.
- Tłoku - powiedział - mówiono mi, że jeden z tych dzikusów, których teraz ścigają po lesie,
nosił koronę podobną do mojej. Czy to prawda? - Mog uniżenie przyznał, że to prawda.
- Czy prawdą jest również to, że ubrany był w szaty podobne do tych, które noszą Esteci? -
Mog przytaknął ponownie, a wtedy szylk rozgniewał się strasznie. Zwrócił się do Torpa i do
mnie.
- Trzy lata temu - rzekł swoim klekoczącym głosem - podgubernator miasta Szemu został zabity
u wejścia do ludzkich lochów, a jego głowę odcięto i zabrano. Niektórzy zabobonni szylkowie
twierdzili, że dokonał tego dziki człowiek z głębokich lochów, lecz wyśmiano ich i tym samym
sprawa ucichła. Uważaliśmy, że nie narodził się jeszcze taki człowiek, który miałby dość
odwagi, by to uczynić. Wydaje się teraz, że to tamci mieli rację, a my byliśmy w błędzie. Skąd
przybyliście, dzicy ludzie? Wskażcie nam drogę do waszych lochów, byśmy mogli zlikwidować
zagrażające nam niebezpieczeństwo.
- Miałem już mu odpowiedzieć, Tumitaku, drżałem ze strachu i ogromnie bałem się śmierci, lecz
nagle jakby z dna mojej rozpaczy narodziła się nowa odwaga. Pomyślałem, że i tak muszę
zginąć, dlaczego więc mam pomagać wrogom w zgładzeniu moich krewnych i przyjaciół?

background image

Dałem więc szylkowi odpowiedź i zapewne musiałem go wielce nią zdziwić, bo sam się nawet
zdumiałem.
- Wstrętny pająku - powiedziałem. - Już zbyt długo moi rodacy lękali się was i uciekali przed
wami! Jeśli nie zechcę odpowiedzieć na wasze pytanie, jak wymusicie odpowiedź? Idźcie
zapytać waszych Estetów, skąd nadeszła zagłada, która ich spotkała! Może oni zaspokoją
waszą ciekawość.
Tumitak wybuchnął śmiechem, podobnie jak Nikadur, a Tolura sprawiała wrażenie, jakby nie
mogła uwierzyć własnym uszom.
- Tak mu powiedziałeś? - zachichotał Tumitak, gdy ucichł ogólny śmiech. - Co on wtedy zrobił,
Datto?
- Jego gniew, jeśli to w ogóle możliwe, zwiększył się jeszcze bardziej. Wyklekotał jakiś rozkaz i
kilka szylków wyszło z pokoju, zapewne biegli zobaczyć, co stało się z Estetami. Wydał
następnie inny rozkaz, lecz zdaje się kilka innych szylków nie, zgadzało się z tym poleceniem.
Rozmawiały przez jakiś czas, a jeden z parszywych Mogów, chcąc, jak przypuszczam,
przestraszyć mnie, wyjaśnił, że naczelny szylk, którego nazywał Hach-Klotta, chciał uśmiercić
mnie natychmiast, podczas gdy pozostałe uważały, że powinno się odesłać nas obu do miejsca
zwanego Kajmakiem, wielkiego miasta na tym obszarze Powierzchni, tam bowiem znajdowały
się szylki, które mogły nas zmusić do ujawnienia wszystkiego co wiemy, choćbyśmy nawet
woleli raczej umrzeć niż- zdradzić tajemnice. W końcu te szylki nakłoniły starego Hach-Klottę;
zabrano nas z wielkiej wieży i wrzucono do innej, pozostawiając jednego szylka i tuzin Mogów,
by nas strzegli.
Przebywaliśmy tam przez wiele godzin i znowu nadeszła pora ciemności; kiedy szylk spał,
Mogowie pilnowali nas na zmianę. Gdy światło znowu się pojawiło, Torpa i mnie
wyprowadzono na zewnątrz z powrotem pod wielką wieżę. Czekaliśmy tam przez chwilę i wtedy
pojawiło się wielkie dziwo: olbrzymia maszyna, która leciała w powietrzu jak nietoperz,
Tumitaku! Nadleciała sponad szylkowych wież i osiadła nie opodal nas na ziemi; otworzyły się
drzwi i popchnięto nas w tamtym kierunku. Ze środka wyszły szylki i wciągnęły nas do środka,
potem, ku naszemu przerażeniu, maszyna ponownie wzniosła się w powietrze i odleciała wraz z
nami!
Nie ulecieliśmy zbyt daleko, gdy Torp zauważył dziwną rzecz. Jeden z szylków siedział z
przodu niewielkiej kabiny, w której się znajdowaliśmy, i bez przerwy wyglądał przez małe
okienko przed sobą. W .kleszczach trzymał koniec niewielkiego drążka, którego drugi koniec
niknął w pokrywie skrzynki umieszczonej przy okienku. Gdy poruszał tym drążkiem w lewo lub
w prawo, cała latająca machina zwracała się w tym kierunku. Torp zwrócił mi uwagę na ten fakt
i w mojej głowie zrodził się desperacki plan. Nie zaznajamiając nawet Torpa ze szczegółami,
skoczyłem nagle przed siebie wyrwawszy się z rąk pilnujących mnie Mogów, i rzuciłem się na
szylka trzymającego drążek.
Gdy upadł pode mną, schwyciłem drążek i popchnąłem go w dół, aż do oporu. Szylki
zaskrzeczały ze strachu i rzuciły się na mnie; ja zaś wyprostowałem się odtrącając je na prawo
i lewo, potem coś gruchnęło i straciłem świadomość... Kiedy odzyskałem zmysły, byłem
związany tak. jak mnie zobaczyłeś, a Mogowie nieśli Torpa i mnie przez las. Wtedy ty się
zjawiłeś, a resztę już wiesz.
- Latająca maszyna została zgruchotana, nie nadawała się już da niczego - przemówił Torp,
który zapewne więcej widział z katastrofy niż Datto. - Zginęło dwóch Mogów i trzy szylki,
pozostał więc tylko jeden szylk i tych dwóch Mogów, którzy umknęli przed tobą. Pozostały
szylk postanowił zapewne powrócić do Szemu i oczekiwać na przylot innej latającej machiny,
bo wydał rozkazy Mogom, by zaniosły nas z powrotem do miasta. Mogowie związali nas
starannie, by upewnić się, że nie uczynimy już większych szkód, i wtedy szylk dał im rozkaz do
wymarszu. Myślę, że szli około czterech godzin, kiedy zmęczeni i wyczerpani niesieniem takich
ciężarów Mogowie zaczęli domagać się, by odpocząć pod tą wielką skałą, gdzie nas znalazłeś.
- Czy dowiedziałeś się czegoś o obyczajach szylków? - zapytał Tumitak. - Jak kierują swymi
dziwacznymi maszynami albo jaką posiadają broń? Jak żyją i co jedzą? Coraz bardziej
utwierdzam się w przekonaniu, że największym utrudnieniem dla nas jest brak dostatecznej
wiedzy o naszych wrogach.
Datto zawahał się. - Niewiele się o nich dowiedziałem, o władco Loru - odrzekł. - Dostrzegłem
jednak coś, co może nam pomóc w przyszłości. Czy pamiętasz, że miasto zdawało się nam
milczące i puste, gdyśmy je ujrzeli po raz pierwszy? I jak natychmiast obudziło się z
nadejściem światła? No więc światło Powierzchni ponownie schowało się pod ziemię i
nadeszła ciemność, w mieście znowu zapanowało milczenie, Przez jakiś czas Torp i ja nie
mogliśmy pojąć, co spowodowało tę ciszę, aż w końcu zrozumieliśmy. Otóż, Tumitaku, szylki

background image

przeznaczają te okresy ciemności na porę snu i dopóki światło nie powróci, wszystkie szylki w
mieście idą spać poza kilkoma, które czuwają na straży. Jeśli kiedykolwiek nadejdzie taki czas,
że powrócimy do naszego lochu i będziemy mogli zaatakować szylki, natarcie na pewno musi
nastąpić w porze ciemności.
- To odkrycie może okazać się cenne - rzekł Tumitak, i miał powiedzieć coś jeszcze, gdy
przerwała mu Tolura.
- Jeśli chodzi o te dysputy, Tumitaku - powiedziała - czy nie można odłożyć ich na później?
Światło zbliża się do ziemi, a my wciąż jeszcze mamy do, przejścia długą drogę do lochów
Tainów. Ruszajmy więc.
Tumitak przyznał jej słuszność i po kilku chwilach cała grupa maszerowała już przez szeroką
równinę, która prowadziła w stronę podnóża gór, widocznych w pewnym oddaleniu. Nikadur
niósł teraz miotacz ognia zabitego szylka, a swój łuk oddał Torpowi, który był niezgorszym
strzelcem. Datto zaś uzbroił się w krótki miecz, porzucony przez jednego z Mogów w czasie
ucieczki.
Maszerowali przez kilka godzin i według Tolury znajdowali się już bardzo blisko wejścia do
lochów, gdy Torp wydał okrzyk przerażenia. - Spójrz za siebie, Tumitaku! - wykrzyknął. -
Ścigają nas! I rzeczywiście, w pewnej odległości za nimi znajdowała się duża gromada szylków,
która zbliżała się w szybkim tempie. Mieszkańcy lochów zdumieli się tą prędkością poruszania
się bestii, które nie biegły, lecz sadziły wielkimi sprężystymi skokami, przenosząc się z
olbrzymią szybkością ponad ziemią. Nie było większej wątpliwości, że jest to ta sama banda,
którą słyszeli wcześniej tego dnia, a która zboczyła ze swej poprzedniej drogi zapewne
napotkawszy Mogów zbiegłych po walce pod skałą. Tumitak wydał okrzyk bólu i -rozpaczy, i
już się chciał odwrócić, by stawić im czoło, lecz Tolura pociągnęła go naprzód.
- Szybko! - wykrzyknęła. - Jesteśmy prawie u wejścia do lochów. Zdążymy tam dobiec, a gdy
już będziemy w lochu, może uda się ich zgubić w labiryncie korytarzy.
Odwrócili się więc i pomknęli w kierunku niskiego pogórza. Przez . pół godziny biegli wytrwale
za dziewczyną w niebieskiej szacie. Zawsze jednak, gdy oglądali się za siebie, widzieli jak
przybliża się gromada szylków. W końcu gdy stało się oczywiste dla Tumitaka, że albo odwróci
się i stawi czoło szylkom, albo zginie uciekając, dziewczyna zatrzymała się nagle.
- Szybko! Za tym kamieniem! - wykrzyknęła, a Tumitak, spojrzawszy w kierunku, który
wskazywała, -zobaczył wąską rozpadlinę między skałami. - Do środka - dyszała. - Może jeszcze
uda się nam ich zgubić.
Tumitak wiedział jednak, że wszelka próba ucieczki przed szylkami skazana jest na
niepowodzenie. Pająkowate stwory znajdowały się bliżej niż o sto jardów i już teraz, gdy
uciekinierzy wskakiwali do lochu, Lorianin ujrzał, jak najbliższy szylk kieruje w jego stronę
wylot ognistego węża, który trzymał w kleszczach. Tumitak uniósł własną broń, posłał w
kierunku szylków strumień gorąca, a następnie popędził w stronę wejścia do lochów, które
przypominało jaskinię.
- Jesteśmy zbyt blisko nich - zawołał do Tolury. - Datto i Torp, wy musicie pójść naprzód z
Tolura do jej rodaków. Nikadurze, my dwaj jesteśmy uzbrojeni w broń szylków, musimy więc tu
pozostać i spróbować odeprzeć tę bandę. Gdybyśmy wszyscy uciekli, poszłyby za nami i
zgładziły wszystkich mieszkańców miasta Tainów. Chodź, Nikadurze - i Tumitak cofnął się do
wyjścia.
Przez chwilę ci dwoje wahali się. Potem Nikadur stanął po lewej stronie swego wodza,
trzymając w ręku przygotowany już miotacz ognia. A ku zdumieniu Tumitaka Tolura zajęła
miejsce po jego drugiej stronie.
- Nie mogę cię opuścić, Tumitaku - powiedziała - kiedy gotujesz się na śmierć za mnie i mój
naród.
Tumitak żachnął się niecierpliwie. - Nie jestem taki głupi, by umierać za miasto, o
mieszkańcach którego nic nie wiem, Toluro. Moje zadanie nie będzie takie trudne, jak ci się
wydaje. Jestem tu przy wejściu dobrze zabezpieczonymi równie dobrze uzbrojony jak szylki;
one zaś są na otwartej przestrzeni, nieświadome tego, że mam jeden z ich miotaczy ognia i
umiem się nim posługiwać. Popatrz tylko, wkrótce będzie po nich.
Mówiąc to uniósł swój ognisty wąż i z wejścia do jaskini wysłał ładunek gorąca. Wśród szylków
na zewnątrz rozległ się klekoczący okrzyk zdziwienia, a Tolura ujrzała przez ramię, jak rzuciły
się nagle w poszukiwaniu ukrycia. Trzy z nich leżały już na ziemi, jeden martwy, dwa zaś
śmiertelnie poparzone. Tumitak zaśmiał się, a jego miotacz ponownie wysłał swój niewidzialny
promień w ich kierunku. Padł czwarty szylk. Tumitak uskoczył w tył, ściana jaskini po jednej
stronie rozjarzyła się na chwilę, a rozpalone odłamki odprysnęły i posypały się wokół nich. Gdy
odważyli się wyjrzeć ponownie, szylkom udało się już skryć między kamieniami i drzewami, a

background image

bitwa przeszła w stadium wyczekiwania. Po chwili Nikadur wydał cichy okrzyk radości i uniósł
swój miotacz. Jedno z olbrzymich drzew zaskwierczało ogniem niedaleko ziemi, gdzie
dosięgnął je snop gorąca, a potem z ukrycia, w którym z powodu żaru nie można było już
przebywać, wypadł z klekotem bólu szylk i pomknął ku pobliskiej skale. W połowie drogi
dosięgnął go miotacz Nikadura i stwór upadł spalony na węgiel.
Lorianie roześmieli się ponownie. Ich potyczki tego dnia kończyły się takim powodzeniem, że
zaczęli nie, doceniać szylków, zaczęli je uważać za wrogów nie tak niebezpiecznych, na jakich
wyglądały. Lecz teraz miało nastąpić sos, co napełniło ich respektem wobec szylków,
uświadomiło im, że -mimo wszystko mało jeszcze wiedzą o stosowaniu broni szylków, i że
wiele jeszcze dni upłynie, nim naprawdę będą mogli zmierzyć się z szylkami na równej stopie.
Zorientowali się, że dzieje się coś dziwnego, kiedy Tolura wskazała na sklepienie jaskini.
Sklepienie żarzyło się przyćmioną czerwienią w miejscu, gdzie jakiś szylk skierował na nie
niewidzialny snop gorąca. Tumitak był zdania, że nie stanowi to dla nich żadnego zagrożenia,
jako że działo się to kilkanaście stóp nad ich głowami, lecz mimo to szylk wytrwale wypalał
sklepienie. I wtedy... Tolura krzyknęła i chwytając Tumitaka za rękę wciągnęła go w głąb jaskini.
- Do tyłu, Lorianie, szybko - zawołała do innych i tylko ich dawna instynktowna bojaźń sprawiła,
że uskoczyli w tył dostatecznie szybko. Z trzaskiem i grzmotem, który prawie-ich ogłuszył w
zamkniętym korytarzu, całe wejście zapadło się i runęło do środka. Gdyby spóźnili się choć o
sekundę, zostaliby zmiażdżeni spadającymi skałami.

ROZDZIAŁ V

Fakt, że o włos uniknęli nieszczęścia, wstrząsnął całą grupą. Zarówno Torp jak i Nikadur
odnieśli kilka skaleczeń, tam gdzie uderzyły ich przelatujące odłamki skalne, Tumitak
natomiast przez krótki czas był dosłownie oszołomiony. Po chwili Tolura zaśmiała się
nerwowo.
- Jeszcze żyjemy, Lorianie - powiedziała. - Naprawdę zaczynam wierzyć, Tumitaku, że chronią
cię jakieś czary. Szylki wyraźnie chciały pogrzebać nas pod skałami wejścia do jaskini, lecz
sami przeszkodzili sobie w osiągnięciu celu. Nie tylko żyjemy i jesteśmy prawie cali, lecz
umknęliśmy im, przynajmniej na razie.
Mężczyźni nic na to nie odpowiedzieli. Nie podzielali ulgi Tolury, zdawali sobie bowiem sprawę,
że nawet jeśli zostali odcięci od szylków, byli równie skutecznie odcięci od drogi powrotu do
domu, zamknięci w korytarzu, którego mieszkańcy mogli okazać się wrogo nastawieni. Po
chwili Tolura odwróciła się i zaczęła schodzić korytarzem w dół. Pozostali poszli za nią w
milczeniu, wciąż jeszcze wstrząśnięci niedawną przygodą, po chwili jednak zaczęli przyglądać
się korytarzom, przez które szli. Takiego labiryntu ślepych uliczek i fałszywych przejść Tumitak
nigdy jeszcze nie widział i doznał wkrótce zawrotu głowy od prób zapamiętania drogi, którą
przeszedł. Szli już ponad godzinę, gdy zaczęli dostrzegać oznaki bytności mieszkańców.
Tumitak był zdumiony. Słyszał, najpierw w rozmowie Mogów z wieży, a potem od samej Tolury,
że lochy Tainów są bardzo płytkie - ale żeby ludzie mogli mieszkać tylko o godzinę drogi od
Powierzchni, wydawało mu się szaleństwem. Nic dziwnego, że szylki wolały polować w lochach
Tainów. W porównaniu z tym napaść na Jakrę musiała stanowić długotrwałą wyprawę.
Tumitak miał się jednak przekonać, że ów labirynt korytarzy dostarczał Tainowi pewnej
ochrony. Tolura prowadziła ich jeszcze przynajmniej dwie mile poprzez szereg szybów i
korytarzy, które stanowiły dla nich łamigłówkę nie do rozwiązania. W końcu zatrzymała się, gdy
dotarli do drabiny, która wychodziła na długi, szeroki korytarz.
- Tu zaczyna się miasto Tainów, Tumitaku - powiedziała. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli pójdę
pierwsza, by uprzedzić ó waszym przybyciu. Zaczekajcie tu, póki... - Przerwała z okrzykiem
przerażenia, gdy z pobliskiego pomieszczenia wyskoczyła jakaś postać i rzuciła się na
Tumitaka. Był to chłopiec, młodzieniec w wieku może, szesnastu Jat, uzbrojony tylko w krótki
miecz. Natarł tak gwałtownie, że przez chwilę Tumitak musiał się bronić zawzięcie.
- Uciekaj, Toluro - krzyknął chłopiec, a jego miecz ciął i śmigał w powietrzu z zaskakującą
sprawnością - uciekaj, póki mogę ich zatrzymać! - Potem zaś krzyknął do Lorian: - Parszywi
Mogowie! Nie dostaniecie mojej siostry, póki żyję! Brońcie się, nim was pozabijam!
Datto miał właśnie uderzyć chłopca mieczem myśląc tylko o ochronie Tumitaka, powstrzymały
go jednak słowa Tolury.
- Przestań, Luramo! - krzyknęła. - Przestań, mówię! To są przyjaciele! - A potem do Tumitaka: -
Och, nie zrób mu nic złego! To jest mój brat!
Tumitak i Datto rzucili miecze na ziemię, a po chwili chłopiec poszedł za ich przykładem, a na
jego ustach pojawił się bojaźliwy półuśmiech.

background image

- To jest mój brat Luramo - obwieściła Tolura kładąc rękę na ramieniu młodzieńca. - Jest on
najmłodszym spośród moich braci, lecz sądzę, że także najdzielniejszym.
Luramo uśmiechnął się radośnie.
- Dziwnych przyjaciół przyprowadzasz, Toluro - wykrzyknął. - Nie są to Tainowie ani też
Mogowie, co teraz widzę. Powiedz mi, kim są?
- Ci, którzy stoją tutaj, potężniejsi są od Tainów i Mogów - odpowiedziała Tolura. - Oto Tumitak,
Zabójca Szylków, i jego towarzysze, którzy również uśmiercali szylki! Byłam na Powierzchni,
Luramo, i tam opadło mnie trzech Mogów i trzy szylki! A gdy walczyłam z Mogami, Tumitak z
pomocą -jednego ze swych przyjaciół uśmiercił całą szóstkę i uratował mnie! Oto świadectwo
jego wielkości! - i obróciła Tumitaka, by Luramo mógł zobaczyć głowę szylka zawieszoną u
jego pasa.
Chłopiec przyglądał mu się z lękiem. Patrzył na niego przez całą minutę, a jego myśli łatwiej
można sobie wyobrazić niż opisać. Następnie z wolna wyciągnął swój miecz w kierunku
Tumitaka odwiecznym wiernopoddańczym gestem. Lorianin uśmiechnął się i lekko dotknąwszy
miecza chłopca przyjął jego hołd. Choć wtedy jeszcze nie przykładał wielkiej wagi do tego aktu,
po latach cenił to oddanie prawie ponad wszystkie inne, a -Luramo stał się. jednym z
najdzielniejszych wojowników Tumitaka.
Teraz zaś Tolura przyglądała się chłopcu z troską. - Cóż to sprowadziło cię, bracie - spytała
nagle - na skraj miasta? Czy w domu wszystko w porządku?
- Chyba tak, o ile to możliwe - odrzekł szyderczo Luramo. - Ojciec nadal kryje się w mieszkaniu
i opłakuje śmierć dwóch córek z rąk Mogów, bo uważa oczywiście, żeś ty też już zginęła. A
Luragar i Batlura usiłują go pocieszyć i przysięgają, że pomszczą ciebie, jeśli Mogowie znowu
pojawią się w mieście. Lecz nawet nie próbują pójść za tobą, choć wiedzą, że gdy opuściłaś
lochy, szłaś na niemal pewną śmierć.
Poświęciłem wiele godzin, by poruszyć ich i zmusić do pójścia na poszukiwanie ciebie, Toluro,
ale oni znajdowali jedną wymówkę za drugą, by pozostać w domu; w końcu sam postanowiłem
cię znaleźć. -Widzisz - wyznał z niejakim wstydem - nie sądziłem, że rzeczywiście pójdziesz aż
na Powierzchnię. Myślałem, że może chodzisz po korytarzach i że tu może cię znajdę. Ja...
Myślę, że ja sam bałbym się samotnie wyruszyć na Powierzchnię.
Tumitak zaśmiał się nagle i schwycił dłoń chłopca.
- Luramo - rzekł radośnie - bez wątpienia znalazłem parę bliską memu sercu - ciebie i twoją
cudowną siostrę. Nie wstydź się tego, czego nie dokonałeś. Wątpię, czy jest ktoś inny w całym
mieście Tainów, kto byłby na tyle odważny, by zrobić to co ty.
Luramo uśmiechnął się z odrobiną dumy, a gdy Tolura odwróciła się, by ruszyć w dalszą
drogę, schował miecz do pochwy i ruszył za Tumitakiem ramię w ramię z Jakranami i
Nikadurem. Po chwili Tolura zawołała do niego. - Lepiej będzie, Luramo - powiedziała - jeśli
pośpieszysz przed nami, by powiadomić ludzi, że nadchodzimy. Inaczej ktoś inny może
pomylić się tak jak ty i dojdzie do nieporozumienia.
Luramo pobiegł więc naprzód i po kilku chwilach zniknął im z oczu za zakrętem. Minęło około
piętnastu minut, nim pojawił się znowu na czele wielkiego tłumu ludzi. Ludzie szli ostrożnie, na
wpół bojaźliwie, zgodnie z ludzkim obyczajem, widać jednak było, że przepełniała ich
ciekawość i podniecenie w obliczu tego nowego dziwu, o którym Luramo im opowiedział.
Pomiędzy nimi kroczył starzec ubrany w białą tunikę, a jego długa, rzadka broda sięgała mu
prawie do pasa.
- Zaremo - szepnęła Tolura pokazując na niego. - Oto kapłan Tainów, najmądrzejszy ze
wszystkich Tainów mądrością naszych uczonych przodków.
Starzec zbliżył się trzymając otwartą dłoń uniesioną do góry gestem, który Tumitak rozpoznał i
odwzajemnił. Gromada Tainów zatrzymała. się w niewielkiej odległości i przez chwilę obie
grupy stały, przyglądając się sobie nawzajem. Potem przemówiła Tolura.
- Byłam na Powierzchni, Zaremo, i powracam, prowadząc gości. Zapewne Luramo opowiedział
już wam, jak ci mężowie ocalili mnie, zabijając szylki i Mogów swą nieznaną bronią. Ten oto to
Tumitak, ich wódz i największy Zabójca Szylków, za nim zaś stoją Nikadur, Datto i Torp.
Zaremo przyjął prezentację, a następnie przemówił. - Witajcie w mieście Tainów, nieznani
przybysze. Minęło, wiele pokoleń od czasu, gdy przybył tu ktoś z zewnątrz poza wstrętnymi
Mogami i dzikimi szylkami. Jednak od wielu lat żyje wśród nas przepowiednia, że pewnego dnia
nadejdzie Bohater z Powierzchni, który na nowo nauczy nas używania potężnej broni naszych
przodków. Czyżbyś to był ty? , ,
Tumitak potrząsnął głową ze smutkiem.
- Nie, Zaremo, słyszałem o wielkiej mądrości waszych uczonych przodków, lecz wiem o niej
daleko mniej niż ty, jeśli to, co mówi Tolura, jest prawdą. Mimo to jednak, szczęśliwym trafem

background image

mam tu ze sobą tę broń szylków. Może z niej uda się wam dowiedzieć czegoś o starożytnych
maszynach i broni.
Mówiąc to odpiął miotacz ognia i podał go staremu kapłanowi. Ten ostatni już wyciągnął ręce,
gdy raptem wzrok jego padł na białe, błyszczące pręty, które Tumitak wciąż jeszcze miał
przytroczone do pleców. Gdy kapłan na nie spojrzał, oczy jego rozszerzyły się ze zdumienia, a
ręce, które wyciągnął po miotacz ognia, bezwładnie opadły - puste. Milczał, jakby bojąc się
wydobyć głos, lecz w końcu przemówił.
- Masz ze sobą coś, o Zabójco Szylków, co jest ważniejsze i potężniejsze niż głowa szylka i
miotacz ognia! Skąd masz te białe, błyszczące pręty?
Tumitak w skrócie opowiedział mu o bitwie, której wynikiem było ocalenie Tolury, oraz o
znalezieniu prętów w pojeździe, po zwycięstwie. Zaremo skinął głową.
- Chyba się nie mylę - powiedział pewnym wahaniem, a potem, wyjąwszy miotacz ognia z
wciąż wyciągniętej ręki Tumitaka, przekręcił śrubę w długiej rurze wylotu, zdjął z jednego
końca pokrywkę i wyciągnął ze środka na wpół zużyty kawałek białego pręta!
- Oto Moc! - zakrzyknął dramatycznie. - Zasilanie, którym szylki napędzają swe maszyny! A ty, o
Tumitaku, naprawdę jesteś tym, o którym mówi nasza przepowiednia, ty bowiem przyniosłeś
nam jedyną rzecz, której brakowało do uruchomienia wielu maszyn znajdujących się w naszych
muzeach!
Gdy mówił to, wielu Tainów, którzy przyszli z nim, skłoniło głowy z czcią i podziwem, a Zaremo
stał wymachując ostatkiem pręta w kierunku Tumitaka i kontynuował swą mowę tonem wręcz
wizjonerskim. - Tymi prętami Tainowie będą zasilać miotacze ognia, które mamy w muzeach!
Nimi będziemy napędzać te osobliwe maszyny, i które wypalają w ziemi korytarze! Możemy
wykonać nowe korytarze, znacznie głębsze niż te, w których mieszkamy teraz, korytarze tak
głębokie, że szylki i wstrętni Mogowie nigdy nas tam nie dosięgną! Mając je Tainowie nareszcie
poczują się bezpieczni.
- Tymi prętami - przerwał Tumitak, gestem nakazując kapłanowi milczenie - nauczymy szylki, że
człowiek wciąż jeszcze na swe przeznaczenie! Nimi wypędzimy szylki z ich cuchnących wież w
Szemie; nimi w końcu wybijemy co do jednej bestie, które od tak dawna chcą władać ziemią!
Z tyłu za nimi Luramo wydał okrzyk radości. Datto donośnie klepnął swego wodza po plecach,
zaś Tolura żywo skinęła głową na znak aprobaty. Zaremo i inni Tainowie wyglądali, jakby nie
dowierzali własnym uszom. Tumitak uznał, że teraz jest odpowiednia chwila, by przekonać ich
do swych poglądów, użył więc- daru wymowy, podobnie jak czynił to wiele razy przedtem w
Lorze i Jakrze.
Opowiedział o swym życiu j swej misji; mówił o pierwszej długiej podróży przez korytarze, w
końcu zaś opowiedział, jak zabił pierwszego szylka i jak później podniesiono go do godności
władcy dolnych korytarzy. Prosił następnie Tainów, by popatrzyli na niego, by uświadomili
sobie, że jest tylko zwykłym człowiekiem, a to, czego dokonał, leży w zasięgu możliwości
każdego człowieka I tym razem skutek jego przemowy był taki jak zawsze. Tainowie spoglądali
na niego jak na nad-człowieka; poczynając od Zaremy wszyscy poprzysięgli mu wierność,
jednak prawie nikt nie chciał wierzyć, że oni sami mogą próbować walki przeciwko szylkom.
W końcu Tumitak zwrócił się do starego kapłana i poprosił, by wyznaczono mu pomieszczenie
mieszkalne.
- Pozostanę tu prawdopodobnie przez pewien czas - powiedział - gdyż droga na Powierzchnię
jest odcięta, a ja nie widzę innej możliwości powrotu do moich rodaków niż ponownie ją
przetrzeć. A minie wiele okresów snu, nim uda się tego dokonać.
- Może mniej niż przypuszczasz - odrzekł kapłan. - Nie chcę wzbudzać złudnych nadziei, ale
może znajdzie się droga do waszych korytarzy bez wychodzenia na Powierzchnię. Powiem ci
więcej, kiedy zdobędę pewność - i odwróciwszy się, Zaremo skierował swe kroki ku
zamieszkałym korytarzom.
Przez czas równy trzem dniom Tumitak mieszkał w mieście, a Tainowie nie szczędzili mu oznak
gościnności. Lorianin zdumiewał się ich pożywieniem, Tainowie zachowali bowiem sekret
metody nadawania smaku syntetycznym kostkom żywności i po raz pierwszy w swym życiu
Tumitak stwierdził, że jedzenie może być przyjemnością, a nie zwykłą nudną koniecznością.
Faktycznie nie tylko on, ale również Datto, Nikadur i Torp byli bliscy niestrawności z
przejedzenia.
Większość czasu, nie przeznaczonego na jedzenie lub spanie, Tumitak i jego towarzysze
spędzali w wielkiej świątyni czy też korytarzu muzealnym, oglądając cudowne maszyny
zbudowane przez przodków Tainów. Tainowie utrzymywali je w doskonałym stanie i po tylu
stuleciach były one nadal w pełni sprawne., Zaremo uruchomił miotacz ognia i dezintegrator i
zademonstrował wszystkim, jak dobrze jeszcze działają. Te dwie maszyny były dla Tumitaka

background image

szczególnie interesujące. Pierwszą umiał się posługiwać, o drugiej natomiast wspominała
często owa słynna księga, którą dawno temu odnalazł w opuszczonym korytarzu Loru.
Jednak nie były to jedyne maszyny zachowane przez Tainów, czy też jedyne, którymi Zaremo
umiał się posługiwać. Kapłan pokazał przybyszom osobliwą broń, która zabijała wysokimi
dźwiękami, oraz inną, która, jak mówił, zmieniała samo powietrze w śmiertelną truciznę
zabijającą wszystkich, którzy ją wdychali. Były tam także maszyny pomagające ludziom, a
wśród nich urządzenia, które wytwarzały owo zimne białe światło rozjaśniające korytarze.
Wszystkich tych maszyn można było teraz używać, choć oszczędnie, gdyż nawet te pręty, które
Lorianie przynieśli ze sobą, nie były niewyczerpane. Owe pręty składały się z metalu
ożywianego procesem sprawiającym, że jego atomy rozpadały się ze straszliwą szybkością.
Gdy wystawiano go na działanie pewnego promienia emitowanego w maszynach, jego
przemiana w energię znacznie się przyśpieszała. Ta metoda pozyskiwania energii umożliwiała
przechowywanie wielkich zasobów paliwa w małej objętości, ostatecznie jednak białe pręty
wypalały się i przestawały istnieć. Tumitak postanowił więc, że musi rozmówić się z Zaremą co
do najlepszego zastosowania tych prętów, aby odnieść jak największe korzyści. Zaproponował
kapłanowi, że on i jego towarzysze uzbroją się w miotacze ognia i spróbują wrócić do swych
lochów. Zaremo potrząsnął głową.
- Byłoby wielce niebezpieczne próbować w walce utorować sobie drogę do lochów, z których
przyszliście, Tumitaku - powiedział poważnie. - Myślę, że potrafię pomóc wam w taki sposób,
że nie tylko odsuniemy wszelkie niebezpieczeństwa, ale zarazem twój naród i mój zostaną
związane sojuszem, który będzie mocniejszy niż sobie to wyobrażałeś.
Zaintrygowany Tumitak poprosił Taina o wyjaśnienia, lecz Zaremo tylko potrząsnął głową.
- Nie jestem zupełnie pewien, że potrafię dokonać tego, czego mam nadzieję dokonać - wyjaśnił
- a póki nie mam pewności, wolę nie wzbudzać nadziei, których nie mógłbym spełnić.
Jednak następnego dnia starzec wezwał Tumitaka i Nikadura do siebie i poprowadził ich w
opuszczony korytarz, gdzie ustawiono osobliwą machinę. Była to maszyna zbyt
skomplikowana, by Tumitak potrafił ją zrozumieć. Na pierwszy rzut oka przypominała metalową
skrzynię wysokości pięciu stóp. Na wierzchu znajdowało się kilka dziwnych przezroczystych
rur, w których wnętrzu jarzyły się dziwne światełka. Z boku tej metalowej skrzyni wyrastało
długie ramię, zakończone wielką, miękką poduszką, przylegającą zapewne dzięki sile ssania do
ściany. Zaremo wskazał w głąb korytarza, gdzie w odległości około stu-jardów znajdowała się
druga machina, podobna we wszystkich szczegółach do pierwszej.
Jeden z niższych kapłanów Zaremy siedział na -niewielkim stołku przymocowanym do boku
skrzyni, a teraz, na polecenie swego mistrza, podniósł i umieścił na głowie dziwny aparat
całkowicie zakrywający mu uszy. Następnie przekręcił niewielką gałkę na skrzyni i, obróciwszy
się, krzyknął do mężczyzny obsługującego drugą maszynę. Tamten również założył na głowę
owe osobliwe nauszniki i uruchomił swoje urządzenie.
Przez kilka minut obaj bez przerwy obracali małe gałki, a po każdym obrocie nasłuchiwali
pilnie, jakby słyszeli jakiś odległy dźwięk, niezauważalny dla pozostałych. Po jakimś czasie
bliższy z nich zwrócił się do Zaremy. ,
- Mam tu inny ton, Zaremo - powiedział. - Jak stwierdzimy, do czego się odnosi? .
Kapłan gestem nakazał mu zejść z siedzenia i powiedział Tumitakowi, by zajął jego miejsce.
Lorianin z wahaniem zrobił, co mu kazano, i ostrożnie włożył nauszniki. Gdy to uczynił, w
uszach zabrzmiał mu dziwny dźwięk, stały, monotonny szum. Tumitak zdjął nauszniki i spojrzał
pytająco na naczelnego kapłana.
- Ta maszyna, Tumitaku - wyjaśnił Zaremo, widząc w jego oczach pytanie - używana była przez
naszych przodków do wykrywania podziemnych żył metalu czy wody, czy nawet podziemnych
jaskiń. Oparta jest na zasadzie echa. Ta część ramienia, która jest przytwierdzona do ściany,
wysyła w skałę dźwięk, dźwięk o takiej wysokości, że ludzkie uszy nie są w stanie go usłyszeć.
Dźwięk przechodzi przez skałę, aż natrafi na jakąś inną substancję i wtedy część tego dźwięku
odbija się w stronę innej części ramienia, ku odbiornikowi, który go przechwytuje i tak
przemienia, że można go usłyszeć w tych słuchawkach na głowie Koritaka.
Lecz dźwięk ten nie przypomina dźwięków, o których zwykle myślimy. Jak już wspomniałem,
jest o wiele za wysoki, by wychwyciło go ucho ludzkie, a takie dźwięki mają zupełnie inne
właściwości niż zwykłe dźwięki. Po pierwsze, takie -fale dźwiękowe można wysyłać w wiązce,
tak jak fale świetlne, po drugie zaś, ulegają one pewnym zmianom spowodowanym gęstością
substancji, która je odbija. W ten sposób można ustalić, w jakim kierunku znajduje się
odbijający materiał oraz czy jest płynny, stały, czy też, powiedzmy, jest to jaskinia lub grota.
Myślałem przeto, Tumitaku, że jeśli za pomocą tego przyrządu uda się nam odkryć jakąś długą,
prostą jaskinię biegnącą pod ziemią, możemy być prawie zupełnie pewni, że będą to wasze

background image

ojczyste korytarze; w ten sposób również dowiemy się, w jakim kierunku leżą. A przy pomocy
drugiej maszyny znajdującej się w pewnym oddaleniu będziemy mogli ustalić dokładną
odległość waszych korytarzy od tego miejsca.
Tumitak słuchał oszołomiony. Jak przez mgłę rozumiał coś z tego, co powiedział Tain, ale jego
ostatnie słowa zupełnie go zdezorientowały. Zaremo musiał wyjaśnić mu bardzo dokładnie
sekret dwóch kątów i zawartego między nimi boku trójkąta, nim w końcu Lorianin pojął, jak
można zmierzyć odległość do jego domu z tego oddalonego korytarza. A gdy zrozumiał, jego
podziw wzrósł jeszcze bardziej.
- Zaiste, Zaremo - wykrzyknął - cuda waszych przodków nie mają końca. Powiedz mi jednak, po
co zadawałeś sobie taki trud, by ustalić położenie moich ojczystych korytarzy?
Tain uśmiechnął się dumnie idąc w stronę maszyny, by zająć przy niej miejsce, które Tumitak
opuścił skwapliwie.
- Czyżbyś zapomniał o dezintegratorze? - zapytał. - Tumitaku, chcę przebić nowy korytarz z
lochów Tainów do lochów Lorian!
Godziny, które nastąpiły, pełne były napięcia. Co jakiś czas .obsługujący maszyny myśleli, że
odkryli odległy korytarz, by po bliższym zbadaniu stwierdzić, że jest to tylko jakaś mała jaskinia
czy podziemny strumień wody. W końcu jednak wykryli coś, czego prosty .kierunek i
regularność świadczyły, że jest to korytarz wykonany przez człowieka. Wtedy Zaremo i jego
ludzie rozpoczęli szereg badań i ćwiczeń, które ostatecznie zakończyły. się potwierdzeniem
dokładnej odległości i kierunku ojczystego korytarza Tumitaka.
Cała grupa powróciła do zamieszkałej części lochów i radośnie przygotowywała się do pracy
na dzień następny. Dezintegrator przeniesiono do miejsca, gdzie były przedtem wykrywacze, i
ustawiono go tam, dziwny, monstrualny aparat z wielkim reflektorem w kształcie trąby na
przedzie i trzema siedzeniami z tyłu dla ludzi, którzy go obsługiwali. Zaremo pozostawił swych
pomocników nad maszyną i zabierając ze sobą Tumitaka powrócił do miasta na wieczerzę.
- Uważam, że powinieneś być w grupie tych, którzy poprowadzą dezintegrator przez skały,
Tumitaku - rzekł do Lorianina, gdy skończyli posiłek. - Nie tylko dlatego, że należy ci się
niewątpliwie ten zaszczyt, ale również dlatego, że potrzebny jest ktoś, kto przekona twoich
przyjaciół, że przychodzimy w pokojowych zamiarach. Nie będziesz miał zbyt wielu czynności
przy obsłudze maszyny - a te nieliczne są łatwe do wyuczenia.
I tak po okresie snu cała grupa zebrała się w przejściu, w którym znajdowała się wyrzutnia
promieni dezintegrujących. Nikadur i Jakranie, którzy chcieli pójść za Tumitakiem najprędzej,
jak tylko będzie można, otrzymali po jednym ze starożytnych miotaczy ognia, podobnie jak
Luramo, który zażądał, by włączyć go do grupy Tumitaka. A ku zdziwieniu Lorianina jeszcze
ktoś zażądał, by uznać go za wojownika: nikt inny, tylko sama Tolura, która oświadczyła, że nie
pozwoli, by jej nowi przyjaciele poszli bez niej na spotkanie wszelkich niebezpieczeństw. W
końcu postanowiono, że może iść z nimi, i wtedy Zaremo zbliżył się do Tumitaka, który siedział
już na swym miejscu przy maszynie, i począł wyjaśniać mu jego obowiązki.
- Spójrz tam, Lorianinie - wyjaśnił kapłan. - Za tobą na ścianie jest wielki biały krzyż. Patrząc w
ten okular przed sobą zobaczysz inny krzyż wymalowany na tym lusterku, w którym ujrzysz
również odbicie pierwszego krzyża. Dopóki jeden krzyż pokrywa się z drugim, maszyna
posuwa się we właściwym kierunku. Jeśli odchyli się choćby o włos, musisz natychmiast
zwrócić uwagę pozostałych osób obsługujących maszynę. Wystarczy tylko tyle; moi ludzie
zajmą się resztą. Twoja grupa pójdzie za wami, jak tylko skała ochłodzi się do tego stopnia, że
będzie można iść naprzód. Żegnaj i miejmy nadzieję, -że wszystko powiedzie się tak, jak to
sobie zaplanowaliśmy.
Mówiąc to obrócił się i wydał polecenie ludziom siedzącym obok Tumitaka. Jeden z nich
przesunął dźwignię, nastąpił oślepiający błysk światła, a gdy blask zmalał do słabej fioletowej
poświaty, Tumitak ujrzał wielki otwór, który pojawił się w ścianie, na którą skierowany był
mocny reflektor. Drugi mężczyzna pociągnął teraz dźwignię, nacisnął jakiś guzik i wielka
machina powoli ruszyła w głąb otworu, który wydrążyła. W miarę przesuwu otwór pogłębiał się,
a ze środka buchnął ciepły podmuch powietrza o osobliwym zapachu. Maszyna ponownie
ruszyła w głąb otworu i znowu jego tylna ściana odsunęła się głębiej. Tumitak i jego przyjaciele
z powodzeniem wykonywali czynność, której ludzie nie robili przez prawie dwa tysiące lat.
Przez następne godziny Tumitak pilnie wpatrywał się w wizjery maszyny. Była to praca nużąca,
gdyż maszyna nieczęsto zbaczała z prostej drogi, na którą ją skierowano. Co jakiś czas
natrafiała na nową żyłę skalną, co trochę zmieniało kierunek jej poruszania się, lecz wtedy
Tumitak zwracał na to uwagę pozostałych i natychmiast dokonywano poprawki.
Wielki biały krzyż, który Zaremo wymalował na przeciwnej ścianie korytarza, zmniejszał się
coraz bardziej w miarę jak maszyna odsuwała się od niego, lecz gdy Tumitak nie mógł go już

background image

wyraźnie dostrzec, ześrodkował swój własny krzyż na odległym wlocie nowego korytarza i
maszyna poruszała się dalej.
Było straszliwie gorąco. Wkrótce pot lał się strumieniami po twarzach Tumitaka i dwóch
kapłanów. W końcu po nieprzerwanym marszu, który trwał, jak się zdawało, wiele godzin,
wszyscy trzej zgodzili się, że muszą zatrzymać się na jakiś czas. Maszynę unieruchomiono i
cała trójka rozparła się na siedzeniach, korzystając z bardzo potrzebnego im odpoczynku.
Po godzinie ponownie włączyli maszynę. - Przebyliśmy już zapewne ponad połowę drogi - rzekł
jeden z kapłanów - lecz druga połowa wyda się nam dużo gorsza od pierwszej. Ciepło nie
uchodzi teraz tak łatwo jak wtedy, gdy byliśmy blisko miasta.
Miał słuszność; Tumitak nigdy przedtem nie zaznał takiego gorąca i nigdy czas tak się nie
dłużył. Wydawało mu się, że minęły całe dni upalnych, bezlitosnych cierpień, nim jeden z jego
towarzyszy zakomunikował, że zbliżają się wreszcie do celu. Tumitak ożywił się ponownie i
czas zaczął upływać szybciej. A potem nareszcie skała przed, nimi-zaczęła wydawać dziwaczny
dudniący odgłos; po chwili ukazał się w niej mały otwór, który szybko poszerzał -się, i gdy
kapłani pośpiesznie wyłączyli maszynę, Tumitak zeskoczył z miejsca i znalazł się w starym,
znajomym korytarzu.
Stał w odcinku tego nierównego, nie wykończonego korytarza, który leżał pomiędzy
Powierzchnią i korytarzami Estetów. Niedaleko stąd patrzył ongiś, jak szylki mordują grupę
Estetów i drżąc z przerażenia zastanawiał się, dlaczego. A nie dalej niż o dwie mile w dół
korytarza, jeśli dobrze jeszcze pamiętał, powinna oczekiwać go jego gromada wojowników. -
Czy są tam jeszcze? - zastanawiał się - czy też uznali go i jego towarzyszy za zmarłych i
powrócili do Loru i Jakry? Czy może szylki wykryły ich i pozabijały wszystkich? - Tumitak
tknięty złym przeczuciem przypomniał sobie, co powiedział mu Datto, że chwalił się
naczelnemu wodzowi szylków napaścią na Korytarze Estetów. A wódz szylków zarządził
dochodzenie! Nie mogąc opanować niepokoju, targany różnymi przypuszczeniami, co mogło
się wydarzyć, skinął na dwóch kapłanów by udali się za nim, i popędził w dół korytarza.
Gdy zbliżał się do miejsca, gdzie powinna znajdować się jego gromada, jego obawy wzrosły,
gdyż panująca tam cisza świadczyła, że korytarz został opuszczony. W końcu dotarł do
miejsca,, gdzie powinni być jego wojownicy i stwierdził, że obawy jego potwierdziły się. Lecz
na jednej ze ścian wypisana była wiadomość, wiadomość od jego ojca: "Tumitaku" - głosiła -
"nasze straże doniosły o zbliżaniu się hordy szylków. Dzicy z mrocznych korytarzy
zaproponowali ukrycie nas w rozpadlinach i jaskiniach ich korytarzy, więc opuszczamy to
miejsce. Jeśli kiedykolwiek powrócisz, szukaj nas w mrocznych korytarzach. Tumlok".
Tumitak chciał zrazu natychmiast ruszyć w stronę mrocznych korytarzy, lecz po namyśle
postanowił zaczekać na swoją grupę, która wkrótce miała nadejść z miasta -Tainów, wiedział
bowiem, że przyjdą, jak będą mogli najprędzej. Usiadł więc wraz z dwoma kapłanami i zjadł
prowiant, który ze sobą przynieśli, a następnie, ukrywszy się w jednym z pomieszczeń,
przygotowali się do snu, którego bardzo potrzebowali.
Obudziły ich dźwięki z korytarza na zewnątrz; wyszli więc i znaleźli tam Nikadura, Tolurę i
wszystkich innych, którzy przybyli w czasie ich snu i bardzo martwili się ich zniknięciem. W
końcu Nikadur odkrył wiadomość od Tumloka i miał właśnie poprowadzić grupę w dół ku
mrocznym korytarzom, gdy pojawił się Tumitak i jego towarzysze. Teraz już cała grupa
postanowiła natychmiast wszcząć próby odnalezienia Nenapusa i pozostałych wojowników.
Wobec tego wszyscy ruszyli w dół. Nie przeszli jednak nawet mili, gdy natknęli się na całą
gromadę, któraś ostrożnie powracała do poprzedniego obozowiska. Ukrywali się w mrocznych
korytarzach, kiedy szylki prowadziły poszukiwania w pomieszczeniach nad nimi, a gdy poczuli,
że bestie ponownie powróciły na Powierzchnię, śmiało wyruszyli z powrotem do Korytarzy
Estetów.
Przewodzący im Nenapus i Tumlok nie posiadali się z radości, widząc swych towarzyszy
całych i zdrowych, i gorączkowo zasypywali ich pytaniami. Tumitak w skrócie opowiedział im
całą historię i wspomniał o cudownych maszynach, które udało im się zdobyć. Entuzjazm
Lorian i Jakran nie znał granic; zapomnieli się tak bardzo, że wydali okrzyk, który rozbrzmiewał
długim echem po korytarzach. Wodzowie usiedli i zaczęli układać plan ataku na miasto Szem.

ROZDZIAŁ VI

Następne sto godzin było bardzo pracowite dla mieszkańców korytarzy. Owe sześć czy siedem
mil nowego korytarza stało się ruchliwą arterią, którą Tainowie, Lorianie i Jakranie śpieszyli w
jedną i w drugą stronę wymieniając zdobyte cuda Estetów na wspaniałą żywność, która była
sekretem Tainów, oraz na starożytną broń, tak teraz cenną.

background image

Tumitak powrócił do miasta Tainów i przyprowadził nowym korytarzem Zaremę, aby naradzić
się z pozostałymi wodzami w sprawie możliwości zaatakowania Szemu. Przez kilka dni układali
strategię działań, aż w końcu opracowano możliwą do przeprowadzenia .metodę. Nikadur z
Tumlokiem, Nenapusem oraz Lorianami i Nonończykami mieli pozostać w swoim korytarzu, zaś
Tumitak oraz Datto, Torp i Jakranie . mieli przejść korytarzem i lochami Tainów, aby wyjść na
Powierzchnię ł zaatakować miasto z drugiej strony.
Ci, którzy pozostali w lochach, mieli zaczekać pięćdziesiąt godzin, a następnie zaatakować w
trzeciej godzinie nocy po upływie pięćdziesięciu godzin. W ten sposób, jeżeli ich plany
powiodą się, oba natarcia zostaną przeprowadzone równocześnie, nieoczekiwanie i, jak ufano,
będą druzgocące. Szylki dostałyby się w dwa ognie i, jak spodziewali się mieszkańcy lochów,
zostałyby zlikwidowane co do jednego. Miasto Szem znajdzie się wówczas w rękach ludzi wraz
ze wszystkimi zadziwiającymi maszynami i urządzeniami, a człowiek ponownie odzyska
miejsce pod słońcem, na Powierzchni świata.
Dumny był Tumitak, gdy wiódł swych dzielnie śpiewających Jakran przez miasto Tainów i w
górę zawiłych korytarzy do miejsca, gdzie szylki zawaliły wejście ogniem z miotaczy.
Zatrzymali się na jakiś czas, jeden z Tainów otworzył im drogę przy pomocy małego
dezintegratora, a następnie podjęli marsz na Powierzchnię. Tu oddział Tumitaka zatrzymała
gromadka Tainów, która dotarła za nimi w górę korytarza. Było ich około dziesięciu, a dowodził
nimi Luramo.
- Zaczekaj, Tumitaku - zawołał - oto jeszcze kilku wojowników, którzy pójdą z tobą. Nie wszyscy
Tainowie to tchórze, chociaż tak o nich zapewne myślisz. - Odwrócił się i przywołał oddział, by
się przybliżył, a Tumitak spostrzegł, że w większości byli to chłopcy, młodzieńcy, do których
jeszcze nie całkiem przylgnął ów potworny strach, znacznie bardziej zauważalny u starszych.
Powiódł wzrokiem po szeregu i nagle zatrzymał się, zaskoczony.
- Ty tutaj, Toluro? - wykrzyknął zdumiony. - Ty idziesz z wojownikami? Wydaje mi się, że
wyprawa wojenna to nie miejsce dla kobiety, Toluro.
Dziewczyna odpowiedziała mu z oburzeniem:
- Mówisz, chyba nie zastanawiając się, co mówisz - powiedziała. - Bo przecież gdybyś się tylko
zastanowił, przypomniałbyś sobie, że byłam pierwszą spośród Tainów, która ośmieliła się
spojrzeć na Powierzchnię. Czyżbyś zapomniał, jak nazywałeś mnie bratnią duszą? I jak ktoś
taki mógłby kryć się ze strachem w korytarzach, gdy inni idą walczyć z wrogami ludzkości?
Tumitak uśmiechnął się. Dziewczyna przekonała go jego własnymi słowami, a gdy sam się
dobrze zastanowił, nie rozumiał, po co proponował, by została w domu. Wiedział tylko, iż miał
wtedy nagłe niezrozumiałe przeczucie, że strasznie byłoby żyć na tym świecie, gdyby Tolura
zginęła w walce. Chciał chronić ją w najprostszy sposób - odsyłając z powrotem do korytarzy.
Lecz wiedział teraz, że jest to niemożliwe, wzruszył więc ramionami i nakazał zająć jej miejsce
przy sobie, obok Datty i Torpa.
Grupa wyszła z podgórza i przemaszerowała przez trawiastą równinę bez wypadków i przygód.
Gdy znaleźli się w lesie, Tumitak poczuł się bezpieczniej, szczególnie dlatego, że zbliżała się
noc, a wiedział, że choć marsz znacznie przez to się opóźni, jego ludziom nic nie będzie
zagrażało ze strony wroga. Świt zastał ich w pobliżu miejsca, gdzie ukryte były pozostałe białe,
błyszczące pręty -i wkrótce ku ich wielkiej radości odnaleźli je, wciąż jeszcze pod warstwą liści,
gdzie schowała je Tolura.
Uświadomili sobie, że nie mogą już być daleko od Szemu i gdy grupa wojowników posuwała
się ostrożnie naprzód, Tumitak przebiegał od drzewa do drzewa lub czołgał się w poszyciu,
jeżeli było dość gęste, by go ukryć. W końcu dotarli do wierzchołka skalistego, rzadko
zalesionego pagórka i popatrzywszy w dół, poza las, ujrzeli opodal u podnóża wieże Szemu.
Spiczaste wieże z łączącymi je linami i błyszczącymi ścianami z metalu przedstawiały
zadziwiający widok dla mieszkańców lochów, lecz dzień ten był tak pełen dziwnych zjawisk, że
czuli w owej chwili wyłącznie zadowolenie, że osiągnęli swój cel. Tumitak nadal patrzył w
stronę wież, jakby czegoś szukając, i po chwili wydał okrzyk zadowolenia.
- Spójrz tam, Datto! - wykrzyknął. - Patrz, wejście do naszych lochów! - Rzeczywiście, za kępą
drzew można było, choć z trudem, dojrzeć płytką jamę, w której znajdowało się wejście do
rozległych korytarzy wiodących do Loru. Gdzieś niedaleko pod Powierzchnią Tumlok i
Nenapus czekali z armią na nadejście właściwego momentu, aby wyjść z jamy i ruszyć na
podbój Szemu.
Tumitak pokazał innym wejście do lochów, a Tolura i Luramo szczególnie interesowali się
położeniem jamy. Gdy wciąż jeszcze się jej przyglądali, z piersi jednego z Tainów wyrwał się
okrzyk i Tumitak, odwróciwszy się, ujrzał, jak Tain pokazuje na niebo. Lorianin spojrzał w górę i

background image

wydał okrzyk przerażenia, gdyż właśnie pikowała na nich jedna z latających machin szylków,
olbrzymia maszyna, w której wnętrzu musiał kryć się co najmniej tuzin szylków! .
W jednej chwili zapanowało nieopisane, zamieszanie. Przepadły gdzieś dzielne plany
zwycięstwa, a myśli ludzi opanował jedynie ów wielki, odziedziczony strach, który im
towarzyszył od tylu pokoleń. Tainowie, a nawet większość dzielnych Jakran oderwała się od
grupy i umknęła, na próżno starając się schować między skałami, drzewami, krzakami lub
czymkolwiek, co dawało możliwość ukrycia. Nie minęły dwie minuty, a z Tumitakiem pozostali
Datto, Torp, Tolura, Luramo i jeszcze trzej Jakranie. Wszyscy uzbrojeni byli w miotacze ognia;
wytrwali na swych pozycjach i przyglądali się nadlatującemu autolotowi. Jak wielki ptak
maszyna krążyła przez chwilą nad nimi z rozpostartymi skrzydłami, a następnie osiadła na
ziemi. W jej burcie otworzyły się drzwi i wtedy Tumitak posłał w otwór z miotacza ładunek
energii! Rozległ się klekoczący okrzyk i drzwi zamknęły się ponownie. Tumitak uśmiechnął się
ponuro i gestem odesłał resztę grupy w tył. W odległości, około dwudziestu jardów stała wielka
skała, ku której poprowadził ich pośpiesznie i zajął za nią stanowisko, oczekując dalszych
posunięć ze strony szylków.
Szczęśliwie dla Tumitaka autolot był transportowcem i jako taki nie był odpowiednio
wyposażony do walki. Oczywiście szylki we wnętrzu były uzbrojone, lecz na zewnątrz nie miały
żadnej broni. Miotacza ognia nie można było użyć ze środka bez otwierania drzwi. Szylki nie
mogły zaatakować ludzi, znajdując się wewnątrz autolotu, i choć może się to wydawać dziwne,
ani Tumitakowi, ani jego towarzyszom nie przyszło do głowy, że maszyna jest całkowicie zdana
na ich łaskę. Przez tyle lat broń człowieka kierowała się tylko przeciwko jego wrogom, że myśl
o zniszczeniu szylków przez spalenie autolotu i wszystkiego, co było w środku, nie przyszła
Tumitakowi do głowy. Wyglądało na to, że bitwa znalazła się w martwym punkcie.
I wtedy nagle w środku podjęto chyba decyzję, bo autolot szylków .uniósł się na wysokość
około pięćdziesięciu stóp i śmignął ponad skałę, za którą ukrywała się grupka ludzi. Wisiał tam
przez chwilę, a spod jego kadłuba wysunęły się olbrzymie metalowe uchwyty podobne do
kleszczy; pojazd opadł w dół z zawrotną szybkością, a kleszcze zacisnęły się wokół trzech
osób i uniosły je w górę! Tumitak wydał dziki okrzyk podobnie jak pozostali, bowiem jedną z
trójki pochwyconych była Tolura! Myśli przebiegające przez głowę Tumitaka, gdy patrzył, jak
autolot ponownie unosi się w powietrze, były w najwyższym stopniu zagadkowe. W pamięci
stanęła mu bitwa, w czasie której poznał Tolurę; .wspominał jej odwagę i urodę, myślał jaki
szary i nieciekawy byłby ten świat, gdyby nagle jej zabrakło - i wtedy . nagle zdał sobie sprawę,
że ją kocha. I oto zabrano mu ją! Jak oszalały szukał w głowie jakiegoś sposobu uratowania jej.
Przyszedł mu do głowy spóźniony pomysł strącenia autolotu miotaczem ognia; jednak był on
już tak wysoko, że każda próba skończyłaby się śmiercią Tolury w rozbitej maszynie. Gdy tak
szukał jakiegoś sposobu ratowania" jej, ujrzał jak autolot opada w dół ponad lasera i niknie
wśród wież Szemu! Tolura, jeśli jeszcze żyła, była więźniem szylków! .
Na. jakiś czas Tumitak pogrążył się w rozpaczy. Młody Luramo podszedł do niego i wziął go za
rękę, a Tumitak ujrzał wielkie łzy w oczach chłopca, który zmusił się do uśmiechu i przemówił
dzielnie. - Mamy jeszcze zadanie do wykonania, Tumitaku. Będziemy opłakiwać moją siostrę,
gdy ją pomścimy.
Te mężne słowa pomogły Tumitakowi wziąć się w garść. Wiedział, że Luramo szczerze kochał
swoją siostrę, a mimo to pamiętał, że ich misja wymagała nawet większych ofiar niż ta, jeśli
było to możliwe. Tumitakowi również nie wypadało o tym zapominać,
W kilka minut później Tumitak znowu był sobą. Przywoławszy do siebie tych wszystkich Jakran
i Tainów, których można było odnaleźć, ostro ich zbeształ za tchórzostwo, i wezwał, by
przynajmniej teraz wyróżnili się jak najlepiej w zbliżającej się bitwie. Krzyknął następnie do
Luramy i wskazał na widoczne w oddali wejście do lochów Lorian. - Jak myślisz Luramo, uda ci
się przedostać lasem do tego wejścia? - zapytał. A gdy chłopieć odpowiedział twierdząco,
mówił dalej. - Musisz zaraz udać się do Nikadura i poinformować" go, że atak należy rozpocząć
natychmiast. Szylki z maszyny na pewno powiadomią miasto o naszym nadejściu, a więc nie
możemy dłużej odwlekać natarcia. Tymczasem my zaatakujemy z tego miejsca. Spiesz się
więc, Luramo!
Młody Tain zbiegł po stoku pagórka i po chwili zniknął w lesie u jego podnóża. Tumitak wydał
następnie rozkaz i cała grupa ruszyła do ataku na Szem.
Dziwne wydarzenia miały miejsce w szylkowym mieście. Nie było to duże miasto ani stare w
porównaniu z innymi; była to zaledwie osada niedawno założona w tym dzikim, nie
skolonizowanym kraju, który przez wiele wieków był opuszczony przez szylki. Jednak w całej
historii miasta nie słyszano o czymś podobnym, jak ostatnie wypadki. Gdzieś z głębi korytarzy
wynurzyła się rasa ludzi najwyraźniej dzikich i zdecydowania ziejących nienawiścią. Najpierw

background image

miała miejsce dziwna śmierć Mogą, po której nastąpił pościg i ucieczka istot które go zabiły.
Wkrótce zaś po tym dziwnym wydarzeniu nadeszły wieści o tym, że grupa szylków i Mogów
uległa swej własnej broni w lasach za Szemem. Szylki, które udały się w celu zbadania sprawy,
zostały wybite prawie co do jednego, a te, które uszły z życiem, opowiadały o ludziach
uzbrojonych w miotacze ognia, którzy schronili się w lochach Tainów. Ta sprawa była
najbardziej zagadkowa, gdyż jeden z dzikich, którego ujęto i dostarczono do Kajmaku, zeznał,
że pochodzi z lochów, w których znajdowały się Korytarze Estetów.
Szylki zaczęły czynić przygotowania do najazdu na oba lochy, by zapewnić sobie
bezpieczeństwo przez całkowite zniszczenie wszelkich śladów ludzi, gdy przyleciał do miasta
autolot informując o wielkich siłach nieprzyjaciół uzbrojonych w miotacze ognia, którzy
znajdowali się niedaleko miasta. Na dowód tego przyniósł trzy uzbrojone okazy.
W mieście zapanowało szalone podniecenie. Szylki biegały tam i z powrotem zbrojąc się,
zajmując stanowiska w różnych dzielnicach miasta. Prowadzono obserwację tej części lasu,
skąd można było oczekiwać pojawienia się niebezpieczeństwa, oraz wyciągano wszelką
najdziwniejszą broń, którą to małe miasteczko mogło się poszczycić. Podgubernator Hach-
Klotta, nie wierząc, że ludzie mogą być rzeczywiście tak inteligentni, by używać promieni
cieplnych, zwołał grupę wytresowanych Mogów i posłał ich w tym kierunku, z którego
przyleciał autolot. Obserwował z wieży, jak pokonali pustą przestrzeń między wieżami i
drzewami, a na jego twarzy pojawił się dziki uśmiech, gdy zobaczył ich całych w pobliżu drzew.
Niewątpliwie, myślał, gdyby w lesie byli jacyś dzicy, spaliliby Mogów, nim ci ostatni dotrą do
osłony drzew. Ledwo jednak te myśli postały w jego głowie, ujrzał kłąb dymu, który buchnął z
ziemi przed Mogami, a potem jeszcze jeden - i przed oczami szylka jego Mogowie padli na
ziemię, powoli przemieniając się w popiół w promieniach cieplnych rażących ich od strony
lasu.
Hach-Klotta przekonał się, że niebezpieczeństwo jest bardzo realne i nabrał ostrożności w
swych poczynaniach. Zaczął zastanawiać się, czy w ogóle będzie można zaatakować obcych,
skoro chowają się między drzewami poza zasięgiem promieni cieplnych. Wiedział, że
mieszkańcy lochów nie odważą się wyjść z ukrycia wśród drzew, lecz również szylki nie
zdecydują się opuścić schronienia, jakie dają im wieże. I zaczęło zanosić się na to, że bitwa
przerodzi się w oblężenie.
Lecz idea oblężenia była jak najdalsza od planów Tumitaka. Wiedział, że nie- będzie w stanie
zbliżyć się do Szemu w tym miejscu ze względu na szeroką otwartą przestrzeń ciągnącą się w
odległości prawie czterystu jardów między lasem i wieżami; Lorianin przypomniał sobie jednak,
że po tej stronie, skąd po raz pierwszy uciekał z Szemu, drzewa dochodziły prawie do samych
wież. Pozostawiwszy więc oddział ludzi , pod dowództwem Datty i Torpa, by oblegali tę część
miasta, Tumitak wyruszył z tuzinem innych, by zaatakować miasto od strony, gdzie drzewa
znajdowały się najbliżej.
Szczęściem dla Tumitaka pomysł ten powstał w jego głowie natychmiast, gdyż umysł starego
Hach-Klotty pracował prędko i szylk pomyślał o możliwym ataku prawie jednocześnie z
Tumitakiem. Natychmiast wysłał grupę szylków na pozycje obronne i gdy Tumitak i jego
wojownicy podchodzili między drzewami do tego miejsca, zobaczyli, że szylki posuwają się
wśród wież w ich kierunku.
Tumitak natychmiast dał swym ludziom sygnał do ataku, a jednocześnie ze strony bandy
szylków buchnęły w jego kierunku ładunki gorąca. Uskoczył za drzewo, wołając do swych
ludzi, by poszli w jego ślady, a następnie włączył swój miotacz ognia, celując na jedną z wież,
za którą kryły się szylki. .
Bestie natychmiast skierowały swe promienie na pnie drzew, za którymi kryli się ludzie, chcąc
bez wątpienia spalić wszystkie drzewa, a następnie uderzyć na schowanych za nimi
wojowników. Jednak Tumitakowi wpadł do głowy pewien pomysł; zawołał do swych ludzi, by
skierowali ogień na lewo i prawo od szylków paląc tylko te ściany wież, które znajdowały się
najbliżej szylków. Pozostali w lot pochwycili jego zamiar i natychmiast przystąpili Do działania.
Drzewa, wypełnione sokami wczesnej wiosny, nagrzewały się powoli, za to metalowe wieże
pochłaniały ciepło gwałtownie i nim promienie zdołały przepalić drzewa na wylot, Tumitak
osiągnął swój cel. Dwie wieże, jedna na prawo, druga na lewo od szylków, załamały się nagle i
runęły z hukiem na ziemię, grzebiąc pod sobą całą hordę szylków. Większość z nich zginęła na
miejscu, inni zostali poważnie ranni, a jedyny, który na pierwszy rzut oka nie odniósł żądnych
obrażeń, odwrócił się i pomknął jak błyskawica w głąb miasta. Ludzie patrzyli przed siebie ze
zdumieniem, nie dowierzając własnym oczom. Lecz choć zdawało się to nieprawdopodobne,
rzeczywiście oglądali szylka umykającego przed ludźmi. Przez pewien czas wybałuszali oczy,

background image

aż pojęli w końcu, że starcie z tą bandą szylków zakończyło się sukcesem. Wszyscy obrońcy
albo zginęli, .albo byli śmiertelnie ranni, a droga do Szemu stała otworem!
Tumitak nie zamierzał jednak nierozważnie ruszyć z miejsca w głąb miasta. Najpierw wydał
rozkazy, aby systematycznie palić wieże w tej części miasta. Jedna za drugą wieże padały z
hukiem na ziemię, gdy tylko ich. podstawy roztopiły się w straszliwym ogniu miotaczy Jakran.
A gdy wieże były w gruzach, mieszkańcy lochów ruszyli przed siebie wśród ruin i z ukrycia
rozpoczęli niszczenie wież w głębi miasta. Nie dane im jednak było długo zajmować się tym
dziełem zniszczenia. Nim padło pół tuzina wież, napotkali inną grupę szylków stawiającą opór i
w chwili nieostrożności dwaj spośród Jakran zginęli, nim udało im się ukryć.
Wewnątrz miasta mieszkańcy lochów byli już w korzystniejszej sytuacji. Szylki, jakkolwiek
walczące zaciekle, starały się pokonać wrogów nie niszcząc swych domów. Ludzie nie mieli
takich skrupułów i z radością zrównaliby z .ziemią cały Szem, by zabić jednego szylka. I tak
mimo strat Tumitak i jego ludzie posuwali się naprzód, aż dotarli do niewielkiego wzniesienia,
skąd mogli atakować grupę szylków broniącą miasta przed Dattą i jego oddziałem.
Wówczas olbrzymi wódz Jakran jego jeszcze potężniejszy bratanek oraz ich zawzięci
wojownicy rzucili się pędem przez otwartą przestrzeń przed miastem i po chwili znaleźli się
wśród wież. Z dzikimi okrzykami zaatakowali szylki zapomniawszy, że walczą wręcz ze
stworzeniami uzbrojonymi w miotacze ognia lub w dezintegratory. I rzeczywiście, z tak małej
odległości promienie stawały się bronią obosieczną, rażąc zarówno sprzymierzeńców, jak i
wrogów. Nawet szylki uświadomiły sobie to niebezpieczeństwo i zaniechały użycia miotaczy. W
ich kleszczach pojawiła się osobliwa broń sieczna: ostre stalowe krążki umieszczone na
tyczkach i szybko wirujące jak dziecinny bączek. Była to broń niewątpliwie niebezpieczna - gdy
tylko dotknęła ręki, nogi czy głowy, natychmiast je odcinała.
Rozszalała się walka wręcz, podobna do bitew świata starożytnego jeszcze przed erą
nowoczesnej nauki. Po raz pierwszy od prawie dwóch tysięcy lat człowiek walczył ze swymi
wrogami na równej stopie i wystawiał sobie w tej walce dobre świadectwo. Szylki już
ustępowały pola ludziom, gdy daleki okrzyk dał znać Tumitakowi, że Nikadur i Lorianie opuścili
lochy. Odpowiedział im okrzykiem triumfu i zaatakował szylki z nową energią.
Trzeba by było dłuższej opowieści niż ta, aby zrelacjonować wszystkie szczegóły bitwy.
Rozpadła się ona na wiele pojedynków, a w takich walkach rodzą się bohaterowie. Pierwszy w
ten sposób odznaczył się Turanen z Nononu, po nim wielu innych, którzy później stali się
słynnymi rycerzami w królestwie Tumitaka; Luramo. potwierdził pokładane w nim nadzieje, zaś
pozostali - Datto, Nikadur, Torp, Nenapus, Tumlok i im podobni dokazywali cudów waleczności,
z nadludzką sprawnością powalając szylka za szylkiem.
Dwukrotnie Tumitak stawał oko , w oko z samym Hach-Klottą i dwukrotnie niższe szylki ginęły
z poświęceniem, by dać staremu gubernatorowi możliwość ujścia przed wodzem mieszkańców
lochów. Tumitak dziwił się widząc, z jaką ochotą szylki idą na śmierć broniąc starego
przywódcy. Było to jego pierwsze zetknięcie się z tym osobliwym instynktem społecznym,
który później pozwolił mu zyskać tak wielką przewagę nad szylkami. Po latach miał się
przekonać, że bitwa z szylkami w pewien sposób przypominała partię szachów - wystarczy
pokonać króla, by wygrać walkę.
Teraz jednak Lorianin był nieświadom tego i gdy Hach-Klotta unikał go, zadowalał się atakiem
na jakiegoś niższego szylka. I tak bitwa trwała dalej, a szylki padały jeden za drugim w sposób
dla nich niepojęty. Wyobraźcie sobie, że ludzie giną w walce, z owcami i świniami, i to
uzbrojonymi w noże i karabiny i zjednoczonymi w celu zniszczenia wioski! Jest to zapewne
najbliższa analogia, jaką dziś możemy sobie wyobrazić, do tego niezwykłego najazdu.
Nie należy sądzić, że bitwa wszędzie była zwycięska dla mieszkańców lochów. W niektórych
miejscach szylki chwilowo przeważały i dziesiątki ludzi zginęły pod ich wirującymi nożami. W
innych miejscach ludzie oddzielali się od głównych sił i wtedy miotacz ognia w kleszczach
jakiegoś szylka palił ich na popiół, nim zdołali uciec.
Jednak za każdego człowieka, który poniósł śmierć pod nożami szylków, ginęły dwa szylki od
mieczy i strzał ludzi; a za każdą grupę spaloną miotaczami szylków ginęła inna grupa pod
ogniem miotaczy mieszkańców lochów.
Aż w końcu, gdy słońce zniżało się już ku ziemi, ostatnia grupa szylków skupiła się w pobliżu
wielkiej latającej machiny, ustawionej w środku wioski, próbując bronić tej ostatniej pozycji.
Wcześniej jeszcze, w ciągu dnia szylki miały nadzieję wejść do. machiny i uciec, a następnie
sprowadzić pomoc z wielkiego miasta Kajmaku leżącego w pewnej odległości; Tumitak ubiegł
ich jednak nakazując jednemu ze swych ludzi ostrzeliwać wejście z miotacza ognia,
ustawionego pod osłoną pobliskiej wieży. Tak więc szylkom udaremniono wykonanie ich

background image

zamiarów. Zajęły jednak swą ostatnią pozycję, mając nadzieję, że jakieś wydarzenie w ostatniej
chwili pozwoli im dostać się do autolotu i uciec.
Zdawało się, że nie mają już wielkich szans. Jeszcze chwila, a wybito by je co do jednego. -I
wtedy Lorianin, który pilnował wejścia do autolotu, krzyknął i padł na wznak z głową zwęgloną
promieniem cieplnym jakiegoś ukrytego .szylka. Nikadur natychmiast skierował swój miotacz
w kierunku, z którego pojawił się promień, i z satysfakcją ujrzał trafionego szylka, spadającego
z wrzaskiem z okna wieży; lecz tych kilka sekund, w czasie których drzwi autolotu były nie
strzeżone, wystarczyło, by aż połowa pozostałych szylków dostała się do środka i zatrzasnęła
drzwi. Nie trzeba dodawać, że pierwszy w środku znalazł się Hach-Klotta, a gdy drzwi zamknęły
się, pozostałe szylki padły pod promieniami Jakran. Tumitak miał właśnie rozkazać, by
miotacze ognia zmieniły autolot w roztopiony metal, gdy nawiedziła go przerażająca myśl.
Tolury ani dwóch pojmanych Jakran nie widziano w czasie wałki w żadnym miejscu Szemu.
Czyżby nadal znajdowali się wewnątrz autolotu? Jeśli tak, atak na maszynę oznaczał ich pewną
śmierć. Tumitakowi zrobiło się słabo na myśl o tym jak bliski był wydania rozkazu, który mógł
sprowadzić na nich zgubę. Rozkazał swoim ludziom odstąpić od autolotu i oczekiwał z
niepokojem, czy maszyna wzięci, unosząc ze sobą wodza szylków oraz tą-jedyną na całym
świecie, którą kochał najbardziej. Lecz gdy chwile mijały jedna za drugą,- a autolot pozostawał
na miejscu, nabrał nowej nadziei. Może maszyna była w jakiś sposób uszkodzona i nie mogła
oderwać się od ziemi?
Może szylki odniosły tak ciężkie rany, że nie były w stanie kierować maszyną? I wtedy, gdy miał
dać rozkaz do ataku na autolot i spróbować, dostać się do środka, drzwi maszyny otwarły się
szeroko i pojawiła się w nich postać, której pobladłą twarz okalały zmierzwione włosy. Była to
Tolura - a na jej głowie jaśniała złota przepaska, którą nosił Podgubernator Szemu. W ręku zaś
trzymała broczącą, nadpaloną głową - głowę Hach-Klotty z Szemu!

Tumitaku - zawołała wątłym głosem, a ujrzawszy go, pośpieszyła ku niemu. - Tumitaku -
krzyknęła - zabierz mnie. Kocham cię i jestem teraz ciebie godna... ja również jestem
zabójczynią szylków.

Wkrótce Tolura opowiedziała swą historię. Gdy autolot poleciał w . kierunku Szemu, wciągnięto
ją i dwóch Jakran do kadłuba maszyny, rozbrojono i bezceremonialnie rzucono do kąta, gdzie
skulili się w trwodze zastanawiając się, co będzie dalej. Podniecenie wywołane wiadomościami
przekazanymi przez szylki z autolotu po przybyciu do miasta oraz tumult bitewny, który
zapanował zaraz potem, sprawiły najwyraźniej, że szylki zapomniały o nich zupełnie; w ten
sposób ludzie pozostawali w zamknięciu w autolocie, przez cały czas walki. Pod koniec Tolura
odzyskała odwagę do tego stopnia, że zaczęła przeszukiwać autolot. Rozglądała się wokół,
przyjrzała się sterom i uznała, że są zbyt skomplikowane, by zaryzykować próbę lotu,
przeszukała wszystkie miejsca w poszukiwaniu jakiejś broni i w końcu, ku swemu zdumieniu i
radości, odkryła tę samą broń, którą im wcześniej odebrano. Szylki najwyraźniej cisnęły ją
niedbale do komory bagażowej, gdzie dziewczyna ją znalazła. Było oczywiste, że zarówno tu,
jak i w czasie całej .bitwy na zewnątrz szylki nie doceniły inteligencji ludzi, z którymi walczyły, i
zarówno tu, jak i na zewnątrz drogo zapłaciły za swój błąd.
Zdecydowana na wszystko Tolura przypięła skrzynkę do pleców i usiadła przy wejściu czekając
na powrót szylków. Gdy drzwi otworzyły się, ukryła się, aż cała grupa znalazła się we wnętrzu
kabiny i wtedy otworzyła w ich kierunku ogień z miotacza. Szylki nie miały żadnych szans, lecz
w podnieceniu Tolura zapomniała, jak bardzo użycie miotacza ognia w tak ciasnym
pomieszczeniu podnosi temperaturę otoczenia. Zarówno ona, jak i Jakranie niemalże padli
ofiarą gorąca, nim udało im się otworzyć drzwi i wydostać na chłodniejsze powietrze na
zewnątrz.
Lecz teraz było już po bitwie, szylki zginęły co do jednego, Tumitak i Tolura byli znowu razem,
a mieszkańcy lochów wznosili okrzyki radości aż do ochrypnięcia, gdy Tumitak ogłosił swój
zamiar poślubienia Tolury przy najbliższej okazji.
Następnie na propozycję Datty Tumitak zezwolił wojownikom rozejść się i plądrować miasto w
poszukiwaniu łupów; sam zaś zebrał swych oficerów, by omówić sposoby i środki
odpowiedniej ochrony miasta.
Nazajutrz rano Nenapus zwrócił się do Lorianina bardzo oficjalnie i poprosił o pozwolenie na
przeczytanie listy, którą sporządził. Tumitak skinieniem głowy wyraził zgodę, a wtedy
Nonończyk odchrząknął j swym charakterystycznym ozdobnym stylem rozpoczął przemowę,

background image

- Oto jest lista wszystkich maszyn i urządzeń, które zdobyto w czasie zajęcia miasta.
Pozwoliłem sobie zażądać raportu od wszystkich ludzi, którzy zdobyli te .urządzenia, i oto jest
podsumowanie tych raportów. Zdobyliśmy dwadzieścia siedem miotaczy ognia, co razem z
czterdziestoma czterema dostarczonymi przez Tainów stanowi w sumie siedemdziesiąt jeden.
Mamy dwieście pięćdziesiąt prętów z energometalu, które znaleziono w skrzyni w wieży wodza
szylków. Dwadzieścia sześć małych maszyn, które unicestwiają rzeczy, cztery osobliwe
maszyny do poruszania się, których nikt nie potrafi uruchomić, jedna maszyna z mocnymi
ramionami, która zdaje się służyć do podnoszenia wielkich przedmiotów, jedna maszyna do
latania w powietrzu i siedemdziesiąt dwie maszyny, których zastosowania w chwili obecnej nie
znamy.
Tumitak uśmiechnął się słuchając obszernego wyliczenia, które tak starannie sporządził wódz
Nononu, a następnie zastanawiał się chwilę w skupieniu.
- Miotacze ognia - ogłosił w końcu - i pręty z energometalu mogą zostać własnością tych,
którzy je znaleźli. Maszyny, których przeznaczenia nie znamy, pozostaną w posiadaniu tych,
którzy mają je teraz, do czasu gdy ustalimy ich przydatność. Jednak dezintegratory przejdą, na
własność rady do użytku przy ochronie miasta. Powiedz, aby Datto i Zaremo przyszli do mnie.
Nadeszli obaj wodzowie i Tumitak wyłożył im plan, który opracował dla obrony miasta. Zaremo
i Datto oddalili się pełni entuzjazmu i zajęli się ustawianiem dezintegratorów zgodnie z planem.
Na ziemi wokół Szemu nakreślono wielki krąg, następnie w równych odstępach na jego
obrzeżu - rozmieszczono maszyny, a Tainowie poświęcili wiele, czasu ucząc ich działania
wojowników, których przydzielono do obsługi..
Jeden ze strażników, których Tumitak rozstawił w wieżach i na wzniesieniach poza miastem,
nadbiegł do wodza i obwieścił głosem pełnym przerażenia, że na dalekim horyzoncie pojawiło
się wiele olbrzymich niby-ptasich sylwetek, które szybko przybliżały się do Szemu.
- To latające maszyny szylków, Tumitaku! - zakrzyknął w przestrachu. - Uciekajmy natychmiast
do lochów!
Zabójca Szylków uciszył go stanowczym gestem- i nakazał posłańcowi, by wezwał pozostałych
wodzów. Gdy nadeszli, zaczął od razu wydawać im zalecenia w sprawie obrony miasta.
Posłańcy biegiem ruszyli do strażników, którzy trzymali stałą wartę przy dezintegratorach, inni
zgromadzili właścicieli miotaczy ognia w centrum miasta, inni zaś jeszcze zajęli się
odprowadzaniem kobiet i dzieci do lochów, aby zapewnić im bezpieczeństwo na wypadek,
gdyby bitwa przybrała niepomyślny .obrót.
Nim zakończono te wszystkie przygotowania, flota szylków (która, choć Tumitak tego nie
wiedział, była zapewne tylko eskadrą transportowców zapewniających temu miasteczku
dostawy z jakiejś większej metropolii, gdzie nie dotarła wieść o zajęciu Szemu) była w
odległości zaledwie kilku mil od miasta. Stojąc na niewielkim wzniesieniu blisko centrum
Szemu Tumitak z Tolurą u boku i innymi wodzami z tyłu obserwował ich przylot. Były to
ornitoptery. Leniwy ruch metalowych skrzydeł sprawiał, że bezustannie połyskiwały w słońcu.
Leciały przed siebie, nie podejrzewając niczego, aż dotarły na odległość ledwie kilkuset jardów
od miasta i zaczęły podchodzić do lądowania. Słychać było już wyraźnie stukot silników.
Tumitak zaczął z niepokojem spoglądać na teren poza miastem! Czy jego plan powiedzie się,
czy też mieszkańcy lochów zostaną zmuszeni do desperackiej walki, która postawi pod
znakiem zapytania samo ich istnienie?
I wtedy, gdy Lorianin stracił już nadzieję, nastąpiło zdarzenie, którego oczekiwał. W pobliżu
najbardziej wysuniętego do przodu ornitoptera rozległ się ogłuszający huk, maszyna na
moment zabłysła jasnym, oślepiającym światłem - i zniknęła! Rozległ się grzmot - dźwięk
powietrza napływającego gwałtownie na miejsce tego, co zniszczył promień dezintegratora - i
było po wszystkim.
Tumitak uśmiechnął się z ulgą i zwrócił się do Tolury. - Dezintegratory - wyjaśnił. - Ustawiono
je w ten sposób, by powstał wielki stożek promieni nad Szemem, przez który nic się nie
przedostanie; póki nie wyłączymy maszyn. Nad nimi czuwa nieprzerwanie warta w dzień i w
nocy, a gdy pojawia się jakiś obiekt na niebie, natychmiast włącza zasilanie.
Odwrócił się i obserwował pozostałe ornitoptery. Ich główne ugrupowanie, około siedmiu
sztuk, leciało bezpośrednio za pierwszym i nawet nie usiłowało się zatrzymać, gdy ten pierwszy
ornitopter znalazł się pod ostrzałem. Szylki nie miały .powodu przypuszczać, że maszyna
została zaatakowana z ziemi i gdy dostrzegły jej katastrofę, przypisały ją jakiejś awarii
wewnątrz maszyny.
One same, nie zdążywszy uniknąć zagłady, również znalazły się w zasięgu promieni i w ciągu
niecałej minuty z hukiem rozpadły się w nicość. Ściślej, jednemu maruderowi udało się na kilka
chwil uniknąć losu innych. Tumitak obserwował go z niepokojem obawiając się, że może uda

background image

się mu wymknąć i dolecieć do jakiegoś odległego ośrodka szylków, skąd sprowadziłby armię,
która zgładzi mieszkańców lochów.
Na szczęście jednak nie miało do tego dojść, gdyż ludzie obsługujący dezintegratory, uważając
za punkt honoru całkowite zniszczenie floty szylków, skierowali całą baterię szesnastu maszyn
przeciwko temu ornitopterowi i pod ogniem zaporowym ucieczka stała się niemożliwa. Ostatnia
maszyna z łoskotem eksplodowała (na tej odległości promienie dezintegratorów utraciły
częściowo moc) i opad drobnego pyłu na las zwiastował zagładę eskadry.
Podmuch powietrza, który wystąpił w chwili włączenia dezintegratorów, a który narastał aż do
silnego wiatru, ucichł teraz, a Tumitak obrócił się do Tolury i ucałował ją radując się ze
zwycięstwa. Następnie wydał westchnienie żarliwej ulgi, gdyż uprzednio nie był pewien, jak
poskutkuje ta metoda obrony.
- Raz jeszcze zwyciężyliśmy - powiedział cicho, a potem dodał - ale oni przyjdą znowu, Toluro,
z pewnością przyjdą znowu. Lecz kiedy przyjdą, będziemy przygotowani na spotkanie.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tanner Charles R 02 Tumitak na powierzchni Ziemi
Tanner Charles Tumitak 02 Tumitak na powierzchni Ziemi s f
Tanner Charles R Tumitak na powierzchni Ziemi s f
Tanner Charles Tumitak na powierzchni Ziemi
Charles R Tanner Tumitak i Wieże Ognia
Charles R Tanner Tumitak i Spadek Starożytnych
Charles R Tanner Tumitak z Podziemnych Korytarzy
Charles R Tanner Tumitak z podziemnych korytarzy
Niesamowite odkrycie! Czym jest tajemnicza baza na powierzchni Marsa, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●tx
Procesy wewnętrzne i zewnętrzne oraz ich wpływ na kształtowanie powierzchni Ziemi, szkola, Geografia
Rysunek rzeźby powierzchni Ziemi na mapie, Konspekty lekcji
Wpływ człowieka na zmiany klimatyczne i modelowanie powierzchni Ziemi
ochrona powierzchni ziemi ppt
16 Człowiek zmienia powierzchnię Ziemi
45Załamania światła na powierzchni sferycznej
4 Co to są linie poślizgu widoczne na powierzchni próbki ze stali GX120Mn13
Na ratunek Ziemi na EE
Rzeki w Polsce w dużym stopniu kształtują powierzchnię ziemi, Geodezja i Kartografia, Referaty
Pojęcia geologia, Geologia - Pojęcia (2), ABLACJA DESZCZOWA -Spłukiwanie, ablacja, jeden z najważnie

więcej podobnych podstron