I OGÓLNOPOLSKI KONGRES MAŁŻEŃSTW
Dialog - Wartości - Jedność
WSTĘP
Wierzę głęboko, że małżeństwo ma przyszłość. Mimo wszystko. Mimo sprzeciwu świata, mimo jego uporu wdążeniu do zmiany treści słów, mimo
powszechnej ignorancji co do jego piękna i godności, mimo dewaluacjigestów i postaw, dróg i celów, wartości i przestrzeni, które służą realizacji Bożego
samysłu względem kobiety imężczyzny. Dlatego:
IDEA
W świecie, w którym coraz częściej brakuje dobrych wzorców małżeńskich, coraz więcej małżeństw niewytrzymuje próby czasu a samo małżeństwo już
niekoniecznie jest przymierzem miłości kobiety i mężczyzny,proponujemy Kongres Małżeństw tzn. Święto Małżeństwa.
Chcemy razem ze wszystkimi, dla których małżeństwo jest fundamentem szczęścia cieszyć się darem i tajemnicą oblubieńczej więzi kobiety i mężczyzny.
Zapraszamy wszystkich, dla których promocja małżeństwa, ochrona prawdy o nim i wspieranie go stanowią; zawodowe, ewangelizacyjne i osobiste
priorytety do wspólnej radości z małżonkami.
TEMAT
Dialog – bo tylko dzięki niemu miłość może się rozwijać
Wartości – bo tylko dzięki nim miłość staje się miłością naprawdę
Jedność – bo tylko dzięki niej miłość rodzi szczęście
MIEJSCE
Świdnica: miasto niezwykłych pomysłów, wspaniałych zabytków, bogatej i chlubnej historii, stolica diecezji ale przede wszystkim dom gościnnych i
twórczych ludzi.
LOGO
Jego projektantką jest Marta Ciućka. Kobieta i mężczyzna złączeni w jedno, dzięki miłości (serce), jaką budująnie tylko w wychyleniu jedno ku drugiemu
(skłon głowy), przyjęciu siebie nawzajem (przenikanie się postaci), ale przede wszystkim w oparciu o ewangeliczne wartości (ryba) stanowią wspólnotę
opartą na relacji, której treścią jest komunia: myśli, postaw, celów i działania.
Tak pisałem rok temu, gdy nie miałem pojęcia, że Kongres Małżeństw jest tak bardzo potrzebny Wam, Kochani Małżonkowie, świadkowie, że
sakramentalna droga miłości jest rzeczywistością fascynującą, przemieniającą i zdolną przygotować człowieka, kobietę i mężczyznę, na niebo!
Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w I Ogólnopolskim Kongresie Małżeństw – staliście się Państwo niezwykłymi apostołami naszej idei. Dziękuję
naszym prelegentom i artystom – Państwa doświadczenie, talenty, praca i otwartość owocują w nas nieustannie. Dziękuję tym, którzy nas, organizatorów
wspierali zarówno duchowo, jak i materialnie – bez Państwa zaangażowania nigdy nie udałoby nam się zorganizować wydarzenia na takim dobrym poziomie.
Dziękuję tym, którzy poświęcili swój czas i siły, by ponad 300 małżonków odświeżyło swoją sakramentalną więź i czuło się w Świdnicy jak u siebie –
pozwólcie Państwo, że wyróżnię wśród Was Katarzynę Urbaniak – Kasiu w dużej mierze to Twoja praca i kobieca intuicja sprawiły, że kongres
był prawdziwym świętem. Dziękuję Świdniczanom, którzy otwarli drzwi swoich domów dla naszych gości – byliście Państwo rewelacyjni! Wreszcie
dziękuję tym, którzy naszemu dziełu błogosławili: ks. bp. Ignacemu Decowi, ks. bp. Adamowi Bałabuchowi i ks. bp Kazimierzowi Górnemu – Ekscelencje,
Wasza modlitwa była bardzo skuteczna rękojmią Bożej łaski dla nas wszystkich.
Na większa chwałą Bożą i pożytek ludzi, oddajmy do Państwa rąk książkę zawierającą konferencje i konwersatoria oraz materiały okołokongresowe. Długo
trzeba było na nią czekać, przepraszam, liczę na Państwawyrozumiałość.
Ks. Roman Tomaszczuk
Diecezjalny Duszpasterz Rodzin
PROGRAM
Piątek 7 października
19.00 - Otwarcie
19.30 - o. Ksawery Knotz (Kraków) – Akt małżeński – znak jedności małżeńskiej
20.15 - Koncert zespołu Wołosi & Lasoniowie
21.15 - Kompleta – bp Ignacy Dec
Sobota 8 października
9.00 - Mieczysław Guzewicz (Wschowa) – Wartość małżeństwa
10.15 - o. Mirosław Pilśniak (Warszawa) – Warto się uczyć! – metoda komunikacji małżeńskiej
10.55 - Monika Gajda (Szczecin) – Eros i agape, dwa kierunki Miłości
11.35 - Grzybowscy Irena i Jerzy (Warszawa) – Małżeństwo: osobowość-dialog-sakrament
14.30 - Zwiedzanie miasta: katedra, Kościół Pokoju, Muzeum Dawnego Kupiectwa
KONWERSATORIA
16.00 – 18.15
Ks. Ryszard Różycki (Pelplin) – Spowiedź małżonków – wyzwania, praktyka, trudności
Ks. Jarosław Lipniak (Świdnica) – Sakrament – siła do życia i cierpienia
Ks. Aleksander Radecki (Wrocław) – Kościół w domu czy dom Kościołem?
Ks. Marek Dziewiecki (Radom) – Feminizm i mężczyźni
Monika Gajda (Szczecin) – Wstrzemięźliwość okresowa czy antykoncepcja po katolicku?
Irena i Jerzy Grzybowscy (Warszawa) – Jak pomóc osobie w kryzysie małżeńskim?,
Mieczysław Guzewicz (Wschowa) – Dlaczego duszpasterstwo małżeństw sakramentalnych? (spotkanie dla doradców życia rodzinnego)
Artur i Marta Ziębowie (Legnica) – Problemy płodności małżeńskiej; in vitro i naprotechnologia
19.45 - Koncert 30i40na70
21.00 - Apel Jasnogórski - bp Adam Bałabuch
Niedziela 9 października
9.00 - Ks. Marek Dziewiecki (Radom) – Jaka miłość fundamentem małżeństwa i rodziny?
9.45 - Przerwa na kawę
10.30 - Ks. Ryszard Różycki (Pelplin) – Moralne wyzwania miłości małżeńskiej
11.15 - Ogłoszenie Apelu do Parlamentarzystów VII kadencji
12.30 - Msza św. – bp Ignacy Dec
KONFERENCJE
AKT MAŁŻEŃSKI. ZNAK JEDNOŚCI MAŁŻEŃSKIEJ
o. Ksawery Knotz
Szczęść Boże. Witam wszystkich. Przyszły takie czasy, że musimy przywrócić seksualność Panu Bogu i odkryć to, co dla nas nie jest wcale takie
oczywiste, że Pan Bóg ma tutaj bardzo dużo do powiedzenia, że Jego obecność może być w życiu małżeńskim nie tylko dopuszczalna, ale wręcz konieczna,
nawet w najbardziej intymnych momentach życia małżeńskiego.
Ponieważ mam tutaj rozpocząć tym swoim wykładem kongres, to zacznę od początku, czyli od Adama i Ewy. To jest wszystko bardzo ważne, ponieważ
umyka nam bardzo istotna myśl zapisana na początku Pisma Świętego, że Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę. I to nie jest tylko stwierdzenie
faktu, który wydaje się oczywisty tylko bardzo głęboka myśl teologiczna, która polega na tym, że nasze człowieczeństwo nie wyraża się tylko w tym, że
jesteśmy rozumni, że jesteśmy wolni, możemy decydować o swoim życiu i w tym sensie też jesteśmy obrazem Pana Boga, szczególnym obrazem,
wyjątkowym. Różnimy się od świata przyrody i świata zwierząt, ale jest jeszcze jedna przez nas niedostrzegana cecha naszego obrazu, nas jako obrazu
Pana Boga. I tą cecha jest męskość i kobiecość, tą cechą jest miłość małżeńska: Bóg stworzył mężczyznę i kobietę na swój obraz jako tych, którzy się
kochają, w których miłości objawia się miłość Trójcy Świętej. Bóg Jeden w Trójcy, małżonkowie jednością dwojga. Że w tej różnorodności, którą tworzy
mężczyzna i kobieta jest ukryta tajemnica obecności Pana Boga, w której On czyni małżonków jednością. I to jest bardzo głęboka myśl i ja ją się boję na
początku mówić, bo wiem, że zaczynać od Trójcy Świętej, to jest zepsuć pewną atrakcyjność wypowiedzi, bo wchodzimy w jakieś tematy szalenie trudne,
dla wielu abstrakcyjne. Ale patrząc się tutaj na waszą miłość, zobaczcie, że obecność Pana Boga przestaje być jakąś abstrakcją. Bóg się objawia właśnie w
miłości, że ta różnorodność, która sprawia, że tęsknicie za sobą, że się bardzo kochacie, że chcecie przeżyć głęboką wierność, aż po zjednoczenie seksualne,
że w tej waszej miłości, właśnie w taki sposób wyrażanej, objawia się miłość Pana Boga, który chce was jednoczyć ze sobą. I równocześnie jednoczyć was
jako małżonków, jednoczyć z Nim jako Bogiem, który objawia się w tej miłości, objawia się w życiu małżeńskim. Właściwie nie można już bardziej
dowartościować życia małżeńskiego jak odkryć, że małżeństwo i miłość małżeńska (miłość i duchowa, i cielesna – tutaj żeby przypadkiem ktoś nie wyłączył
cielesności i seksualności z racji jakiś swoich pruderyjnych poglądów), że właśnie w tej ludzkiej miłości, taka jaka ona jest, objawia się miłość samego Pana
Boga. Dlatego jak Adam zobaczył Ewę, to wykrzyknął zafascynowany. To był pierwszy okrzyk miłości, pierwszy okrzyk radości jaki rozległ się na ziemi.
Był tak zszokowany, tak był olśniony Ewą, taki zakochany, że dopiero w tym momencie odkrył, że jest ktoś z kim może stworzyć relację, taką prawdziwą,
głęboką o jakiej tęskni jego serce. Właśnie można powiedzieć, że w tej fascynacji zatracił się, że przeżył jakąś upojną chwilę miłości, której do tej pory nie
znał. To było równocześnie doświadczenie, które dał mu Pan Bóg, które go otwierało na wieczność.
I papież Benedykt pisze, że miłość ludzka ma w sobie coś z boskości, że ona właśnie otwiera człowieka na wieczność. Zauważcie, mówią często młodzi
ludzie zakochani, że ja już z tobą chcę żyć do końca życia, ja już sobie nie wyobrażam, że możemy przestać się kochać. W głębi serca ludzkiego jest tęsknota
nie za taką miłością krótkotrwałą, miłością na chwilę, na jedną noc. Jest tęsknota za miłością wierną, taką właśnie miłością jaką Bóg kocha człowieka, za
miłością wieczną, taką która się nie kończy, miłością która pokocha bezinteresownie, nie tylko za to, że mam jakieś dobre cechy charakteru i jestem wesoły i
dowcipny, tylko, że mnie po prostu będzie kochał, że mnie już nie opuści. To jest ta miłość Pana Boga.
To pierwotne doświadczenie Adama i Ewy zakochanych w sobie, to było równocześnie doświadczenie zarówno upojnej miłości ludzkiej i miłości Bożej,
która była ich udziałem. I wtedy ta miłość ludzka była piękna i wspaniała. Ale to nie jest doświadczenie prehistoryczne, które się skończyło gdzieś tam
dawno temu i teraz możemy jedynie ładnie na ten temat coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie ma to żadnego wpływu na nasze życie. Tak nie jest! To
wszystko w nas cały czas tkwi, głębokie echo tej miłości, głęboka tęsknota za tą miłością, za tą miłością prawdziwą, ludzką miłością, a równocześnie za
miłością Pana Boga, który taką miłość umożliwia.
Ludzie nieustannie takiej miłości szukają. Wsłuchajcie się dobrze jak ktoś czasami opowiada o swoim życiu, może mówić o swoich rozwodach, zdradach,
różnych historiach a potem mówi „ja tęsknię, żeby przeżyć jeszcze taką prawdziwą miłość, żeby ktoś mnie tak pokochał naprawdę”. To jest tak głębokie w
ludzkim sercu, że nie jest do wymazania. Bóg cały czas gdzieś w naszym sercu głęboko jest, tylko my nie potrafimy tej miłości zrealizować, ale za nią
tęsknimy, za nią marzymy, jakoś tej prawdziwej pięknej miłości poszukujemy. To każdy z nas szuka i tego też szukacie w swoim małżeństwie. Może się
nie układać, może macie jakieś kryzysy, ale tęsknicie, że przyjdzie ten moment, że doświadczymy znowu jedności, znowu się pojednamy, znowu będzie
dobrze.
Ale też, zwróćcie uwagę, że pojednanie małżeńskie często ma też swój wymiar seksualny. Bardzo często małżonkowie mówią, że jak się pokłócą to potem
dialogują, rozmawiają i jak już jest takie poczucie wspólnoty, zrozumienia, bliskości, to właśnie chcą to pojednanie przypieczętować aktem seksualnym. To
są najwspanialsze akty seksualne, które bardzo głęboko wyrażają naszą miłość, wtedy też bardzo troszczymy się o siebie, żeby rzeczywiście powiedzieć
sobie, że naprawdę się kochamy i nam na sobie zależy. I to jest to prawdziwie doświadczenie ludzkie. Specjalnie ten wątek seksualny wprowadziłem, żeby
nam nie uciekał Bóg, który jednoczy małżonków w całej pełni małżeńskiego doświadczenia i duchowego i jednocześnie cielesnego. I to jest ten moment
głębokiego zjednoczenia, głębokiego doświadczenia bycia razem. I jeżeli akt seksualny wyraża takie głębokie doświadczenie miłości, oddania się sobie, troski
wzajemnej, to ten akt jest jednoczący, równocześnie też przybliża do Pana Boga, równocześnie daje poczucie, że Bóg jest w naszym życiu, tylko musimy w
naszym myśleniu (jakoś odchrześcijanionym w tym aspekcie) dostrzec, że do tej sfery Bóg tak samo przychodzi. Dlaczego? Dlatego, że Bóg przychodzi do
więzi małżeńskiej, że On się objawia w więzi.
Sakrament małżeństwa tym się właśnie wyróżnia, więc jeśli się chce dobrze określić obecność Pana Boga, to trzeba zrozumieć, że Bóg jest w więzi między
małżonkami, czyli mężczyzna i kobieta tworzą wspólnotę, są razem, tworzą widzialny znak niewidzialnej łaski (taka bardziej trydencka wizja sakramentu) i
w tym znaku mężczyzny i kobiety w ich więzi objawia się Pan Bóg. Tutaj Bóg chce przychodzić, tutaj jest obecny. A więc tutaj jest relacja, to jest bycie ze
sobą, to jest rozmowa, słuchanie, wspieranie się, informowanie, wzajemna troska i pomoc. W różny sposób budujemy więź małżeńską, nie będę wyliczał, na
co dzień budujemy w swojej codzienności troszcząc się o więź, ale tak samo więź małżeńską się wyraża poprzez cielesność, poprzez seksualność. Wchodzi
się wzajemnie w relacje ze sobą, jest się ze sobą w jak najbardziej intymny sposób i jest to moment, który odświeża waszą więź, współżycie seksualne, bo
odradza, ale uwaga! Pan Bóg uświęca więź całościowo rozumianą, czyli łącznie z seksualnością. I to jest wielka tajemnica chrześcijaństwa, którą możemy
głosić tylko w Kościele, tylko my jesteśmy ją w stanie zrozumieć. To są najbardziej fascynujące rzeczy, które umykają uwadze świata. Nie można już nic
piękniejszego i głębokiego powiedzieć o współżyciu seksualnym, jeśli odkryjecie, że jest ona elementem więzi małżeńskiej. W tym elemencie jest obecny Pan
Bóg w tym sensie, że jest obecny we więzi, którą małżonkowie tworzą. Do tego dorastamy, to odkrywamy, tutaj trzeba jakiejś drogi rozwoju, trzeba odkryć
jakieś poruszenia wewnętrzne w swoim życiu. Tutaj bardzo dobrze widać, że jedni małżonkowie są tylko skoncentrowani na sferze zmysłowej, takiej
bardziej popędowej i ci nie są w stanie przeżyć głębszych wymiarów swojego doświadczenia bycia razem.
Kiedyś miałem na rekolekcjach żonę, która uparła się, że ona z antykoncepcji nie zrezygnuje, dlatego że ona ma takie potrzeby seksualne, że 2 lub 3 tygodnie
bez współżycia to w ogóle nie wchodzi w rachubę. Często tak mężczyźni mówią, ale w tym wypadku była to akurat kobieta. A na trzeci dzień rekolekcji
przychodzi do mnie i mówi – Ojcze ja odkryłam, że nie o tyle chodzi mi o zmysłowość tylko o intymność, jeżeli mąż mi da duże poczucie intymności,
bliskości, wypieści mnie, wycałuje, wyprzytula, okaże mi czułość, to ja wytrzymam te 2 lub 3 tygodnie. Nawet jeszcze więcej. Tylko odkryłam, że
głębokim pragnieniem, które jest w moim sercu to jest właśnie bliskość, intymność, jakiś inny wymiar naszej relacji, który jest dla mnie niesamowicie
ważny.
I dlatego jest niesamowicie ważne odkrywać te nowe wymiary, pewnie są jeszcze jakieś inne, jakiegoś głębokiego oddania dla drugiej osoby, radości z jej
satysfakcji. Teraz niedawno mąż mówi, że on naprawdę widzi różnicę między takimi aktami seksualnymi, gdy on dba o swoje zaspokojenie a takimi, w
których myśli o swojej żonie, żeby ona była usatysfakcjonowana. I on już to rozróżnia, że są w nim pewne poruszenia wyższe i niższe, że te akty
seksualne są piękniejsze i bardziej ludzkie, bardziej głębokie, bardziej całościowe. To właśnie do niego wraca w głębokim doświadczeniu miłości i jedności z
żoną.
Co jeszcze? Doświadczenie jedności, czyli że to co Bóg chce dać małżonkom, to tak głęboka więź, tak głębokie doświadczenie jedności a może szczególnie
akt współżycia seksualnego, które naprawdę będzie przemieniało życie małżeńskie. Tu jest ten klucz, który szukamy i nie potrafimy odnaleźć. Nie chodzi o
to, że wraz z rozwojem duchowym będzie potęgowana przyjemność seksualna, jakieś obszary nieznane, tylko, że ta przyjemność będzie bardziej
zintegrowana z głębokim doświadczeniem jedności i tym doświadczeniem ludzie będą się czuli wypełnieni aż do tego stopnia, że w tej miłości będą
odkrywać obecność Pana Boga. Bo jeżeli Pan Bóg jest obecny we więzi małżeńskiej, to zobaczcie, że w tym waszym doświadczeniu, które przeżywacie jak
się przytulacie, jak się całujecie, jak się pieścicie, w tym momencie też możecie powiedzieć, że Pan Bóg jest między nami, bo On wszedł na mocy sakramentu
małżeństwa w ten znak kobiety i mężczyzny, który cały czas tworzycie i wyznajecie sobie swoją miłość i w tym doświadczeniu Bóg jest obecny. Czyli jak
mąż się czuje kochany przez żonę, przyjętym, zaakceptowany ze swoją męskością wraz ze swoją męską seksualnością, to może powiedzieć – Bóg mnie
kocha tak do końca, że mnie naprawdę akceptuje jako mężczyznę. A jeśli żona, która się czuje kochana przez męża czuje, że on się o nią troszczy, o nią dba,
to może powiedzieć, że Bóg się przez tą męskość jej męża o nią troszczy. Skąd przychodzi do nas Bóg? Z góry, takie jest nasze najczęstsze wyobrażenie:
przychodzenia Pana Boga, czyli że On skądś tam zlatuje. A tu niespodzianka, nie z góry! Przychodzi bowiem przez was, przez waszą męskość i kobiecość,
objawia się w waszym życiu.
Jeżeli więc chcecie szukać Boga w sakramencie małżeństwa, to szukać Go trzeba we więzi, a tą więź trzeba budować, tworzyć zawsze poprzez ciało i w
ciele. I to jest też sposób na dowartościowanie ciała: Bóg do was, jako do małżonków przychodzi nieustannie, poprzez ciało.
Kiedyś na rekolekcjach miałem taką parę, która nie miała może udanego życia seksualnego, dużo na ten temat może nie mówili, ale na koniec żona się
odważyła i powiedziała, że jej właściwie na współżyciu seksualnym właściwie nigdy nie zależało, a już jak mieli dwójkę dzieci, no to dużo już tego czasu
mogło już by nie być, ale mąż miał większe potrzeby, no więc jakieś współżycie było. Jak to powiedziała, to mąż dodał, że nie czuje się szczęśliwy w tym
obszarze życia. Ma kochaną żonę, naprawdę troszczy się o dom i o dzieci, ale on się nie czuje spełnionym w sferze seksualnej, nie czuje się kochany przez
żonę. – Często nawet bywało, że ją prosiłem nawet żebrałem – mówił. – Tak daj, daj, no to ta żona masz, ale zmęczona jestem, tylko szybko, żeby… no i
właśnie wczoraj przeżyliśmy wspaniały akt seksualny. Żona mówi – Po tym akcie seksualnym całą noc nie mogłam spać. (To też coś nienormalnego, bo po
akcie seksualnym się dobrze śpi). I ona mów tak – Całą noc myślałam, co to się stało. I tak o trzeciej w nocy sobie przypomniała. Otóż dzień wcześniej
miałem konferencję, że w czasie współżycia seksualnego też przychodzi Pan Bóg, że jest to moment zjednoczenia, ale nie można go interpretować tylko na
poziomie fizjologicznym, rozładowania napięcia, że nie jest to tylko taki psychologiczny moment poczucia kochania, poczucia bliskości, miłości, ale w tym
czasie przychodzi Duch Święty ze swoimi darami, pokojem i radością, przebaczeniem, wyrozumiałością, cierpliwością, łagodnością. No i rzeczywiście pełne
oddania współżycie seksualne owocuje rzeczywiście takim głębokim pokojem, głęboką miłością, małżonkowie są dla siebie bardziej wyrozumiali, łagodni. Ale
właśnie trzeba dostrzec, że w tym momencie objawia się miłość Pana Boga, że to jest to doświadczenie, którego często się najbardziej boimy, a z drugiej
strony najbardziej go potrzebujemy. Protestujemy czasami przed takimi śmiałymi tezami, ale one są najgłębsze teologicznie, bo właśnie sięgają głębi
obecności Pana Boga w naszym życiu. Bo jak już wpuścimy Pana Boga w sferę seksualną w te obszary najbardziej intymne, to już trudno sobie wyobrazić
jakieś sfery, w którą moglibyśmy Go nie dopuścić.
Więc jak ona sobie to przypomniała, że miłość Boża może się objawiać w miłości ludzkiej, to wykrzyknęła zupełnie spontanicznie – Boże jeżeli to już jest
Twoja miłość, to mi jej więcej nie dawaj, bo ja je więcej nie wytrzymam.
Powiedziała coś bardzo ważnego, niesamowicie głębokiego. Ona pierwszy raz w życiu skojarzyła seks z Bogiem, po raz pierwszy w życiu te dwa
doświadczenia seksualne i religijne zeszły się w niej i dla niej razem. Do tej pory współżycie to było łóżko, jakaś taka czynność bardziej naturalna. Jak
naturalna, to może bardziej biologiczna, raczej nie związana z Panem Bogiem czyli bezbożna. A jak bezbożna, to jakoś grzeszna jakoś zła. Więc my tak do
końca tego tak nie wyrażamy, ale gdzieś to zjawisko kulturowe wcale niechrześcijańskie tak naprawdę gdzieś głęboko w nas siedzi.
I tak z jednej strony mamy zestaw: Bóg, kościół, modlitwy, pielgrzymki, pobożne słowa głęboko uduchowione a z drugiej nasza seksualność. Oto dwie
rzeczywistości, które się wydają ze sobą nie powiązane. A prawda jest taka, że seks i religia to są takie dwie bomby, z którymi ludzie mają problemy. Albo
się z Panem Bogiem kłócą i w Niego nie wierzą, albo męczą się ze swoją seksualnością – odwieczny problem ludzkości. A tymczasem, jak się uda te dwie
rzeczywistości połączyć, to się robią takie niesamowite rzeczy, można powiedzieć, że cuda się dzieją. Wtedy ludzie potrafią coś zmienić w swoim życiu
seksualnym i otworzyć się, przemienić, całkiem na nowo się pokochać.
Czasami małżeństwa mówią, że rozpoczynają nowy etap życia z całkiem innym myśleniem i z innym podchodzeniem do siebie a wszystko przez inne
rozumienie miłości czyli także swego ciała i swej seksualności. Wtedy też zazwyczaj inaczej rozumieją Pana Boga, bo On robi się jakiś bliski, wyjątkowo
bliski, aż niesamowicie bliski.
Niestety naszym udziałem jest także powszechne doświadczenie, że mało kto kojarzy seksualność z jakąś wielką wartością. Przy czym rozumie się
najczęściej, że nauka Kościoła to mówienie o czymś tak pięknym, że przekraczającym nasze rozumienie. W tym względzie bardziej rozumiemy, że Kościół
mówi o grzechach i bardziej kategorycznie się domaga nie robienia pewnych grzechów. To jest raczej takie myślenie, które też nie pomaga odkryć Pana Boga.
Można czasami przeżywać silne poczucie winy, ale nie przeżywać tęsknoty za utraconą perłą drogocenną. Można być gorliwie praktykującym katolikiem,
ale nie mieć doświadczenia pięknej miłości, do której chce się powrócić, którą chce się na nowo przeżyć.
W Kościele mamy słówko „oblubieniec”, jest ono trochę trudne do przetłumaczenia, ale to jest ta miłość Boża po prostu. Bóg oddaje się całkowicie
człowiekowi i On od nas oczekuje, żebyśmy się Mu całkowicie oddali. Żebyśmy nie kalkulowali czy mamy grzech ciężki czy lekki, pół ciężki czy pół lekki,
czy jak jeszcze to zrobię to będę miał ciężki czy nie, tylko jak widzimy coś złego i rozpoznajemy to zło to wracamy do Pana Boga i się oddajemy cali. Jak to
wytłumaczyć: oddać się całym? Tak jak się oddajecie sobie. Macie to doświadczenie miłości swojej, że były taki chwile żeście się oddawali sobie cali, byli
wzruszeni głęboko sobą, spragnieni, stęsknieni siebie, rozkochani w sobie. I to jest to oddanie, to jest ta właśnie miłość daru, powierzenia się właśnie sobie.
Wracamy więc do tego, co mówiłem na początku, że w tej ludzkiej miłości objawia się miłość Pana Boga. Tam jest właśnie zakodowana ta prawdziwa miłość
Boga, która się chce ludziom oddawać. Więc kochając się, oddając się wzajemnie, troszcząc się o siebie, doświadczając tej głębokiej jedności jako zjednoczenia
w akcie małżeńskim możecie doświadczyć równocześnie głębokiej jedności z Panem Bogiem. A więc doświadczając jedności ze sobą możecie odważnie
mówić – Jesteśmy zjednoczeni z Bogiem.
(tekst nieautoryzowany, spisany z nagrania)
o. Ksawery Knotz, od 1991 kapucyn, doktor teologii pastoralnej, duszpasterz małżeństw i rodzin, rekolekcjonista wykładowca teologii pastoralnej w WSD
kapucynów w Krakowie. Studiował na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie, we Fryburgu i na KUL-u. Redaktor naczelny wortalu internetowego
www.szansaspotkania.net. Autor książek, m.in.: „Seks jest boski, czyli Erotyka katolika”, „Seks jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga”,
„Puzzle małżeńskie”, „Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem”.
WARTOŚĆ MAŁŻEŃSTWA
Mieczysław Guzewicz
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Cudownie, że jesteście, kochani. Bogu niech będą dzięki, że gromadzi nas dzisiaj tutaj w tym bardzo gościnnym mieście i tej bardzo gościnnej diecezji. Taka
okoliczność. Drodzy państwo, tak na wstępie, z wielkim wzruszeniem wewnętrznym chciałem pogratulować organizatorom, przede wszystkim ks.
Romkowi, całej grupie osób, która wokół Niego jest zgromadzona.
Bardzo osobiście powiem, że to było moje marzenie od wielu lat. Ze śp. o. Andrzejem Rębaczem, do niedawna dyrektorem Krajowego Ośrodka
Duszpasterstwa Rodzin rozmawialiśmy bardzo często właśnie na temat tej idei, aby zaistniał w Polsce kongres małżeństw. To jest właśnie ta idea i to jest to
wydarzenie, którego – chciałbym, żebyście państwo mieli pełną świadomość – śmiało można powiedzieć, przeżywamy historyczność, ponieważ to jest
pierwszy kongres małżeństw. Pierwszy. Czy państwo słyszeliście kiedykolwiek do tej pory w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat o takiej idei, słyszeliście?
Oczywiście, że nie, bo nie było takiej idei. Natomiast w wielu diecezjach, w wielu miejscach, w wielu środowiskach organizowaliśmy kongresy rodzin.
Prawda? Rzeczywiście, bardzo ważne i bardzo potrzebne, ale nie było kongresu małżeństw. Tak bardzo tego z o. Andrzejem pragnęliśmy, tak bardzo o tym
rozmawialiśmy, że właśnie taka idea jest potrzebna. Dzięki Bogu, dzięki trudowi i determinacji ks. Romka wydarzyło się, jest. Z ogromną nadzieją, że jest to
pierwszy krajowy kongres małżeństw, że on rozpocznie w tej chwili już taką formę cyklicznie. Nie wiem, czy tutaj są duszpasterze diecezjalni z innych
diecezji, są? Ręka do góry! Na razie nie ma. O, jejku, szkoda! Reflektor świeci mi w oczy, ilu was tam jest? Jeden? Bo chciałem was poprosić właśnie was,
diecezjalnych duszpasterzy, abyście po przyjeździe do swoich diecezji zaczęli rozważać tą ideę, żeby ona od dzisiaj, co roku w każdej diecezji odbywała się
cyklicznie. Co roku w innej diecezji. Mamy 49 diecezji, czy 42 – to mamy na kilkadziesiąt lat do przodu program. Tylko teraz jakim kluczem, może
alfabetycznie? Pierwsza bielska i zaczynamy od dzisiaj do końca świata i jeden dzień dłużej. Tak trzeba, drodzy państwo, tak trzeba.
To nie rodzina jest najważniejsza, dajmy sobie spokój z mówieniem na temat rodziny. Poważnie. Przestańmy już dzisiaj organizować kongresy rodzin, nie
rodzina jest najważniejsza. Rodzina przeżywa w tej chwili głęboki kryzys, od wielu lat obserwujemy różne aspekty i szczegóły tego kryzysu, ale to nie
dlatego, że rodzina jest w kryzysie, nie dlatego, że są ataki na rodzinę. Rodzina przeżywa kryzys ponieważ małżeństwo jest w kryzysie, ponieważ
obserwujemy bardzo konkretnie zaplanowane i realizowane ataki na małżeństwo. To nie rodzina jest najważniejsza i to za chwilę będę chciał w tym moim
wystąpieniu wykazać, które tytułujemy „Wartość małżeństwa”, bo tak zaproponowałem, bo będę szedł w tym kierunku, ale przede wszystkim z akcentem
właśnie na to, żeby pokazać, że to ono jest fundamentem, i to, co powiedziałem przed chwilą: Przestańmy już mówić o rodzinie, a zajmijmy się przede
wszystkim małżeństwami, będzie za chwilę w pełni uzasadnione i mam nadzieję, że będziecie państwo, po tym, co będę chciał powiedzieć, do tego
przekonani.
Drodzy państwo, w tym co prezentuję w różnych formach wykładów, rekolekcji, konferencji, nauczań odwołuję się najpierw do mojego osobistego
doświadczenia trzydziestu lat życia w małżeństwie. Od trzydziestu lat żyjemy z moją żoną Jolą w sakramentalnym związku małżeńskim, jesteśmy
rodzicami trojga dzieci. To jest najważniejsza płaszczyzna mojego życia – moje małżeństwo, dopiero potem ojcostwo i rodzicielstwo. Bezwzględnie
największą wartością ze wzgl. na moją wiarę jest moje małżeństwo i chciałbym do końca życia wytrwać w świadomości tej hierarchii.
Panowie, czy mnie słyszycie? nic innego nie może być dla nas najważniejsze. Celowo mówię do mężczyzn. Ponieważ jesteśmy dzisiaj również w fazie – to
idzie równolegle – głębokiego kryzysu męskości, nie ojcostwa, bo kryzys ojcostwa jest następstwem kryzysu męskości. Panowie, to od nas przede
wszystkim zależy czy nasze żony i nasze dzieci będą miały uśmiechy na swoich twarzach, od nas. To nie jest zabawa, jako mężczyźni jesteśmy
odpowiedzialni za kształt tego świata, ale przede wszystkim w takiej kolejności, rozumiejąc istotę naszej męskości, że uśmiech na twarzy naszych żon i
uśmiech na twarzy naszych dzieci, a więc radość tego świata zależy od nas i to my, panowie, żebyśmy się nie zagubili, to my tu musimy mieć ustawione, że
nie nasze ambicje, kariera i to wszystko w co się angażujemy jest najważniejsze, nawet nie zarabianie pieniążków, tylko małżeństwo jest najważniejsze,
małżeństwo. I wszystko co robimy podporządkowujemy małżeństwu, i na każdym etapie naszego życia pytajmy, czy to co teraz robię, w co się angażuję
służy dobru mojego małżeństwa, bo ono jest najważniejsze. Jakże często wielu z nas przekonuje się kiedy jest już za późno, a więc, chciałbym wytrwać w
tej świadomości, że dla mnie najważniejsze jest małżeństwo, potem dopiero, na trzecim miejscu po rodzicielstwie jest właśnie ta płaszczyzna
duszpasterstwa małżeństw i rodzin.
W tym co robię właśnie na tej płaszczyźnie czerpię przede wszystkim z Pisma Świętego, ponieważ jestem – owszem – teologiem biblistą i chcę się w Piśmie
Świętym zajmować małżeństwem i rodziną, a co za tym idzie czerpię z nauczania Kościoła. To są dla mnie dwa główne źródła i z tych źródeł będziemy
sobie za chwilę przedstawiać argumenty i troszeczkę szerzej jeszcze inne dziedziny, bo takich dziedzin jest wiele, które to nam wykazują, udowadniają i
pokazują, że małżeństwo jest najważniejsze.
Czerpiąc właśnie najpierw, dlatego, że tutaj pojawia się pewna chronologia, z nauczania Kościoła chciałbym przedstawić wypowiedź tego, który już nie jest
Janem Pawłem II, Wielkim Janem Pawłem II, tylko jest już błogosławionym Janem Pawłem II. Od 1 maja właśnie tak musimy o nim mówić i z tego wielkiego
przywileju korzystać.
Drodzy państwo, w historii Kościoła, dwóch tysięcy lat, nie było takiego papieża, który by tyle powiedział na temat małżeństwa i rodziny, tyle zrobił dla
małżeństwa i rodziny i tyle napisał na temat małżeństwa i rodziny. Myślę, że motywem przewodnim tego papieża było małżeństwo i rodzina. To jest
potwierdzone również liczbami i ogromną ilością faktów. Jeszcze raz, nie było w historii Kościoła takiego papieża. Dlatego Jan Paweł II, czerpiąc z
nauczania Kościoła, musi być dla nas głównym autorytetem – dla mnie jest głównym autorytetem. Proszę spojrzeć, bo to było ponad pięćdziesiąt lat temu,
myślę, że nawet mając taką rezerwę czasową jaką mam, gdybym się w tej chwili zajął tylko tym jednym cytatem, to by mi zupełnie wystarczyło, żeby
wykazać właśnie to, o czym powiedziałem we wprowadzeniu. Pierwsze zdanie było takie: „Rodzina jest instytucją, u której podstaw stoi małżeństwo” –
wystarczy.
Drodzy państwo, fundamentem rodziny jest małżeństwo, to jest zapisane w pierwszym zdaniu. Fundamentem rodziny jest małżeństwo, a więc, i proszę mi
wierzyć, bo w pewnym momencie pewnie będę musiał dość szybko przemknąć, cała nauka Słowa Bożego, nauka Ojców Kościoła i teologów, którzy się tą
tematyką zajmują wyraźnie to potwierdza, że fundamentem rodziny jest małżeństwo. Takie są rodziny, tu w Świdnicy, tu w naszej ojczyźnie i w naszym
Kościele; takie są rodziny jakie są małżeństwa. Bo skoro fundamentem rodziny jest małżeństwo, no to odczujmy, myślę, że nie trzeba was przekonywać,
ten element warunkowania, to jakość fundamentu warunkuje jakość budowli. Taka jest budowla jaki jest fundament. Co z tego, że wybudujesz piękny dom z
piękną elewacją i mnóstwem gadżetów jeśli będzie stał na kiepskim fundamencie, a po roku, po dwóch, po trzech zacznie pękać i się rozpadnie. Końcówka
Kazania na Górze, kiedy Jezus mówi o tym, żebyśmy na skale budowali, a nie na gruncie piaszczystym.
Przeżywamy dzisiaj, jeszcze raz to powtórzę, ogromy kryzys rodziny, ale właśnie dlatego, że w ogromnym kryzysie znalazło się małżeństwo w Polsce. I
teraz popatrzmy na te wszystkie aspekty, bo ja pracuję od trzydziestu jeden lat z młodzieżą i chcę to uczciwie i wyraźnie powiedzieć: taka jest młodzież
jakie są małżeństwa ich rodziców. Jak często szokują nas zachowania młodych ludzi, jak często jesteśmy zaszokowani, ale przede wszystkim w tym
wymiarze negatywnym, co się dzieje z tą młodzieżą? A ja patrząc na te lata pracy z młodzieżą mówię: Młodzieży trzeba współczuć, najpierw trzeba
współczuć, bo taka jest młodzież jakie są małżeństwa ich rodziców. Jak może młody człowiek mieć radość życia, jak może mu się chcieć żyć jeśli ma bagno
w domu – przepraszam, to są słowa młodych ludzi. A czy jest dla młodego człowieka większe bagno jak rozpad małżeństwa jego rodziców? Nie trzeba tego
udowadniać, nie tylko badania naukowe to potwierdzają.
Przede wszystkim właśnie to jak oni się zachowują, drodzy państwo, ze smutkiem, ponad 40% dzieci za szkół podstawowych w Polsce nie widzi sensu
życia, ponad 30% dzieci w Polsce przyznaje się do myśli samobójczych – to jest kilka ostatnich lat, dlaczego? Bo się nam sytuacja gospodarcza komplikuje,
bo sytuacja polityczna się komplikuje, bo rodzina jest w kryzysie? Nie! Młodym ludziom nie chce się żyć (ponad 40%), ponieważ rozpadają się
małżeństwa ich rodziców, a rzetelne badania potwierdzają, że dla dorosłego człowieka, który decyduje się na rozwód, na 42 najbardziej stresujące sytuacje w
życiu rozwód jest na drugim miejscu. My, my dorośli trudniej przeżywamy jedynie śmierć najbliższej osoby natomiast dla dziecka rozwód rodziców jest na
pierwszym miejscu, dziecko łatwiej przeżyje śmierć rodziców niż ich rozwód i to nie w samym momencie, bo niektórzy próbują to łagodzić i mówią tak: "W
momencie rozwodu jest to trauma na takim poziomie, ale potem czas upływa i te napięcia się łagodzą" - nieprawda! Długotrwałe badania naukowe
potwierdzają, że to dotknięcie właśnie w tym okresie, kiedy dziecko było w wieku kilkunastu lat, kilku lat rzutuje na całe jego życie i to w takim stopniu, że
rzeczywiście mamy do czynienia z osobami okaleczonymi osobowościowo, okaleczonymi... Tak to trzeba nazywać. Oczywiście na płaszczyźnie wiary
musimy sobie powiedzieć; >Pan Bóg sobie z tym poradzi<, ale w wymiarze ludzkim, naturalnym tak to niestety wygląda. A więc mamy dzisiaj do czynienia
z takim pokoleniem, z taką sytuacją, że młodym ludziom się nie chce żyć.
Dlaczego się nie chce żyć młodym ludziom, dlaczego to tak demonstrują poprzez często agresywne zachowania, to co w ich wnętrzu jest? Bo mają "bagno w
domu", bo rozpadają się małżeństwa ich rodziców. Jakże często po rozwodzie - zobaczcie - rodzic bardzo stara się zrekompensować taki stan dla swojego
dziecka i uczciwie, obiektywnie, rzeczywiście "oblewa" go ogromnym potencjałem pozytywnych uczuć >mamusia ciebie kocha, tatuś ciebie kocha< ale po
rozwodzie, a dziecko umiera, a dziecko umiera. I tak jak dziewczyna w Łodzi mi powiedziała: "Proszę Pana, jak mi ojciec powiedział, że mnie kocha, to ja
mu powiedziałam: >Tato, przestań, bo ja nie chcę, żebyś ty mnie kochał, ja chcę, żebyś ty mamę kochał<" ale niestety sprawa rozwodowa już była w toku.
Drodzy Państwo, każde dziecko, każde, nawet to malutkie, nawet, gdy tego tak nie nazwie, to tak to czuje, że nie jest najważniejsze dla nich to, by były
kochane przez rodziców, to nie jest dla nich najważniejsze. dla naszych dzieci nie jest najważniejsze to, abyśmy je kochali. Dla naszych dzieci najważniejsze
jest to, abyśmy siebie kochali jako ich rodzice, bo to jakość miłości małżeńskiej warunkuje młodego człowieka na każdym etapie jego życia i na każdej
płaszczyźnie - jakość miłości małżeńskiej, to ona jest czynnikiem warunkującym życie nasze dzieci. Mówię to do nas, do rodziców, takie są nasze dzieci
jaka jest nasza miłość małżeńska.
To co ja jako ojciec trojga dzieci powtarzam za Josh'em McDowell'em, bo wiele lat temu bardzo mnie to dotknęło i bardzo się tym przejąłem, to co ja jako
ojciec trojga dzieci najpiękniejszego mogę im dać, to kochać ich matkę. Stop i koniec. Kochać ich matkę, bo to jakość miłości małżeńskiej - jeszcze raz to
powtarzam - jest czynnikiem warunkującym życie naszych dzieci i on (JPII) nam to pokazał ponad pięćdziesiąt lat temu. Spójrzmy teraz na drugie zdanie:
"Nie można w życiu wielkiego społeczeństwa ustawić prawidłowo rodziny nie ustawiając prawidłowo małżeństwa" i tu mamy właśnie ten drobny
szczególik, który gdzieś nam umknął.
Drodzy Państwo, my od pięćdziesięciu lat w naszym polskim duszpasterstwie ustawiamy rodziny, dopracowaliśmy się najlepszego w świecie wśród
wszystkich krajów katolickich systemu duszpasterstwa rodzin. Tak, tak, i to napewno jest zasługa jego, Karola Wojtyły, abpa Majdańskiego, również
mojego diecezjalnego byłego sługi Bożego ks. bpa Pluty, również pani dr Wandy Półtawskiej, struktury duszpasterstwa rodzin, również z instytutami, z
diecezjalnymi studiamimi nsf małżeństwem i nad rodziną, z całym systemem diecezjalnych duszpasterzy, dekanalnych duszpasterzy, diecezjalnych
doradczyń, dekanalnych i parafialnych doradczyń i jest ona na najwyższym poziomie w świecie, ale w ostatnich lata małżeństwa nam się sypią na łeb, na
szyję, wskaźników nie będę pokazywał, ale chyba wiemy. W ostatnich dwóch 73 tysiące ale z tendencją bardzo mocno wzrostową, to jest już prawie co
trzecie rozpadające się małżeństwo - przepraszam - w katolickiej Polsce. Dlaczego? Mamy tak wspaniale działające struktury duszpasterstwa rodzin,
ustawiamy rodziny i teraz uwaga! to, co teraz powiem absolutnie nie jest zarzutem pod adresem odpowiedzialnych za te struktury, bo też w pewnym sensie
się czuję być odpowiedzialnym będąc konsultorem Rady ds Rodziny Konferencji Episkopatu Polski.
Drodzy Państwo, to był znak czasu i ogromna szansa dla naszej ojczyzny przez te wszystkie lata działalność duszpasterstwa rodzin wypełniała te zadania,
które ma wypełniać i wypełnia nadal, tylko, że w ostatnich klatach zaskoczyła nas siła czynników niszczących małżeństwa. Właśnie on, błogosławiony Jan
Paweł II w grudniu 2004 r., to było dokładnie 18 grudnia, trzy i pół miesiąca przed śmiercią wypowiedział takie słowa: "Niestety ataki na małżeństwo i
rodzinę stają się z każdym dniem coraz silniejsze i coraz bardziej radykalne zarówno na płaszczyźnie ideologicznej jak i w sferze prawodawstwa". Ten
lawinowy wzrost rozwodów - oczywiście się diagnozuje; emigracja zarobkowa, zdrady, niezgodność charakterów, problem alkoholu - nie! Ten lawinowy
wzrost rozwodów w katolickiej Polsce wynika z bardzo skrupulatnie planowanych i realizowanych ataków. Przede wszystkim niszczona jest - tu w
głównym tytule kongresu jako trzecie słowo >jedność< - jedność małżeństw, jest to atak na jedność małżeństw i to nas zaskoczyło, nie by byliśmy do tego
przygotowani i dlatego to co się działo rzeczywiście wypełniało wszystkie funkcje i zadania jeśli chodzi o duszpasterstwo rodzin, ale dziś mamy taką
sytuację, że musimy to wyraźnie wyłuszczyć, oddzielić małżeństwo i rodzinę i zająć się przede wszystkim małżeństwami. Tak jak powiedziałem, nawet w
wymiarze takim bardzo radykalnym, zostawić na chwilę wszystko co jest związane z rodziną, a zająć się przede wszystkim małżeństwami. I teraz
popatrzmy: to wyrażenie zaczyna się od słowa >nie można< czyli jest to po prostu niemożliwe. Dlaczego tak mocno to akcentuję? Dlatego, że kilka razy
nawet z takimi zarzutami się spotkałem: „Proszę Pana, jeśli my robimy kongres rodzin, jeśli my robimy tyle dla rodzin, jeśli my mamy tak dobrze działające
duszpasterstwo rodzin, to przecież my się zajmujemy małżeństwem, bo częścią rodziny jest małżeństwo… hmm?! Słyszycie? Czujecie ten błąd: częścią
rodziny jest małżeństwo? Nie! Czymś inny, jest małżeństwo, czymś innym jest rodzina. My ustawialiśmy rodzinę, a on wtedy powiedział >nie można<,
nie jest to możliwe, żeby ustawić rodzinę jeśli się nie ustawi małżeństwa, jeśli się nie zacznie zajmować przede wszystkim małżeństwem i to – uwaga! – nie
tylko w wymiarze duszpasterskim.
Zobaczcie, jutro będziemy wybierać. Ilu polityków prawie ze wszystkich, bo nie ze wszystkich skrzydeł krzyczy: „Polityka prorodzinna! Polityka
prorodzinna! Polityka prorodzinna! Smutek ogarnia, gdy się takie wyrażenia słyszy, bo co wypracowała polityka prorodzinna w ciągu ostatnich 21, już
prawie 22 lat przemian ustrojowych? Co wypracowała polityka prorodzinna skoro nam się sypią małżeństwa na łeb, na szyję, przepraszam, ale takiego
kolokwializmu dosadnego celowo używam? Więc chciałbym także wszystkim politykom powiedzieć, samorządowcom też, dajcie sobie spokój z rodzinami.
Może byście zobaczyli ile w sądach rejonowych, w sądach rodzin odbywa się rozwodów rocznie, miesięcznie, tygodniowo w waszych miejscowościach.
Może byście zobaczyli ile tego jest, ile to jest zranionych serc dzieci dotkniętych rozwodem, zranionych na najwyższym poziomie – to jest kierunek
polityki prorodzinnej: zaczęcie, podjęcie działań w kierunku ratowania trwałości małżeństw, bo nie można ustawić prawidłowo rodziny, żadna polityka
prorodzinna nie przyniesie żadnych efektów jeśli nie zajmiemy się w tej chwili przede wszystkim obroną trwałości małżeństw. To nie jest wyrażenie >nie
uda wam się<, albo >słabe będą efekty< nie, nie! To jest wyrażenie >nie można<, jest to po prostu niemożliwe, żeby ustawić rodzinę jeśli się nie ustawi
małżeństwa. Zacznijmy przede wszystkim zajmować się małżeństwami i to – zobaczcie – nie tylko w wymiarze duszpasterskim, ale też w wymiarze
społecznym, w wymiarze politycznym, najszerzej jak to jest możliwe. Dlatego taka radość z powodu tego kongresu właśnie, bo to też jest okazja, żeby to
wybrzmiewało. No i właśnie, to co jest dalej, nie znaczy to jednak, że małżeństwo należy traktować wyłącznie jako środek do celu jakim jest rodzina,
jakkolwiek bowiem małżeństwo naturalną drogą prowadzi do jej zaistnienia i powinno być na nią otwarte, to jednak przez to samo małżeństwo bynajmniej
nie zatraca się w rodzinie.
W końcu, kochani, ostatnie zdanie: „Zachowuje ono swą odrębność jako instytucja, której wewnętrzna struktura jest inna, różna od wewnętrznej struktury
rodziny”. Co to jest? To jest przewrót kopernikański, przede wszystkim w naszej mentalności nas tu wszystkich obecnych. Kochani, idźmy teraz i
zarażajmy tą treścią i tą ideą wszystkich; naszych duszpasterzy i nas samych. Czymś innym jest małżeństwo, czymś innym jest rodzina, nie łączmy tego,
nie mówmy, że jak mówimy o rodzinie, to mówimy o małżeństwie. Nie! Wewnętrzna struktura rodziny i wewnętrzna struktura rodziny to są zupełnie różne
struktury. Przecież my małżonkowie to wiemy, nas nie trzeba żadnymi argumentami przekonywać.
Od trzydziestu lat żyję w sakramentalnym związku małżeńskim z moją żoną Jolą. Moja żona Jola jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie i tylko z nią
jesteśmy małżeństwem. Bardzo kocham moje dzieci, ale nie ma sakramentu rodzicielstwa. Bardzo kocham moją mamę, nie ma sakramentu synostwa. Bardzo
kocham moje rodzeństwo, bardzo szanuję, kocham moich teściów, ale nie ma sakramentu rodziny, jest tylko sakrament małżeństwa i tylko z Jolą stanowię
sakrament małżeństwa. Czymś innym jest małżeństwo, czymś innym jest rodzina – to jest fundament.
Jakże często słyszymy rożne propozycje do nas kierowane: „Zajmijmy się rodzinami, wspierajmy rodziny, bo rodziny przeżywają kryzysy”, a my
małżonkowie siedzimy i tak sobie myślimy: „A może zajęlibyśmy się małżeństwami? Tyle mówimy o rodzinie, a może zajęlibyśmy się małżeństwami?”.
Prawda, że mamy takie odczucia? My to wyraźnie czujemy, że jak się mówi o rodzinie, to o nas się nie mówi. My chcemy usłyszeć, żeby ktoś o nas
powiedział, jak ważne jest małżeństwo. Zajmijmy się małżeństwami, bo czymś innym jest małżeństwo, czymś innym jest rodzina. I bardzo proszę, błagam
od dziś do końca świata, do końca życia, niech to tu zostanie i niech nikt tego nie dotknie, przede wszystkim w nas niech to zostanie i zarażajmy tym
wszystkim wszystkich. Muszę przyśpieszyć pewne treści, ale zobaczcie, właśnie on już jako papież, na samym początku – spójrzmy na datę homilii w
czasie wizytacji jednej z parafii, akurat to była parafia św. Floriana w Rzymie, bo wizytował parafie wtedy bardzo intensywnie jako biskup Rzymu również
– powiedział jako homilię do opowiadania o obecności Jezusa na weselu w Kanie Galilejskiej: „Jezus Chrystus na samym początku swej mesjańskiej misji
dotyka niejako życia ludzkiego w punkcie podstawowym, w punkcie wyjściowym. Małżeństwo, chociaż jest tak stare jak ludzkość oznacza zawsze, za
każdym razem jakiś nowy początek. Jest to przede wszystkim początek nowej ludzkiej wspólnoty, tej wspólnoty, której na imię rodzina. Małżeństwo jest
początkiem nowej wspólnoty miłości i życia, od której zależy przyszłość człowieka na ziemi”.
Drodzy Państwo, to ostatnie zdanie, przyszłość człowieka na ziemi zależy od małżeństwa. Przyszłość człowieka w Polsce, przyszłość przemian na
wszystkich płaszczyznach w Polsce, w diecezji świdnickiej, we wszystkich naszych parafiach zależy od małżeństwa, od małżeństwa, nie od rodziny, od
małżeństwa. I on tej wypowiedzi był wierny do końca, nawet w takim wymiarze – proszę spojrzeć – w wymiarze werbalnym, we wszystkich publikacjach,
we wszystkich nauczeniach Jan Paweł II nie mówił: rodzina, rodzina, rodzina, rodzina, tylko mówił: małżeństwo i rodzina, małżeństwo i rodzina,
małżeństwo i rodzina, najpierw oddzielając te dwie rzeczywistości, ale potem hierarchizując i to zawsze w tej kolejności, bo małżeństwo jest ważniejsze od
rodziny, bo małżeństwo warunkuje jakość rodziny.
Kochani, ale to nie jest abstrakcja, bo tutaj jest też sporo małżonków, słyszysz to? Przyszłość człowieka na ziemi zależy od twojego małżeństwa, nie od
jakiegoś małżeństwa. Nie czekaj aż coś zrobi duszpasterz, aż coś zrobią politycy, od twojego małżeństwa zależy przyszłość człowieka na ziemi, przyszłość
człowieka tutaj, w tym mieście. Jak? Najpierw tak, że zależy to od jakości naszych dzieci, bo to one za chwilę będą kreować rzeczywistość, nasze dzieci.
Przyszłość naszych dzieci zależy od naszego małżeństwa, przyszłość naszych dzieci zależy od jakości naszej miłości małżeńskiej. To trzeba od razu
konkretyzować, to jest ta treść, a więc my nie musimy myśleć jak w takim razie trzeba zrobić tą rewolucję, żeby zająć się przede wszystkim małżeństwami.
My małżonkowie mając tą świadomość musimy przede wszystkim zacząć inwestować w rozwój miłości małżeńskiej, piękna małżeństwa i tym zarażać
nasze dzieci. Podstawą sukcesu wychowawczego nie są żadne mądrości, podstawą sukcesu wychowawczego wobec naszych dzieci, bo o tym mówię, jest
przede wszystkim jakość naszej miłości małżeńskiej. To jest fundament, to jest grunt, to jest klimat, w którym mamy realizować wszelkie zasady, którymi
ktoś nas zaraża, zasady wychowawcze. Zobaczmy, takich wypowiedzi jest bardzo dużo, bardzo dużo, między innymi jest taki bardzo ważny dokument
jeszcze za życia Jana Pawła II wydany Rodzina, małżeństwo i wolne związki, jakże aktualny choć jedenaście lat temu wydany. W tym dokumencie np. – no
właśnie – na 57 stron polskiego wydania, na 50 punktów 14 razy jest użyte wyrażenie >rodzina oparta na małżeństwie<, ale zobaczmy – tu przesuwam – to
wyrażenie >można rozpatrywać także inne dobra dla całego społeczeństwa wynikające z jedności małżeńskiej, która jest fundamentem małżeństwa i źródłem
rodziny.
Tu jest pewne doprecyzowanie odnośnie też tematu naszego kongresu – jedność małżeńska. Jedność małżeńska jest fundamentem małżeństwa i źródłem
rodziny czyli jeśli mówimy, że, tak jak Jan Paweł II wtedy powiedział, że nie można w życiu wielkiego społeczeństwa ustawić prawidłowo rodziny nie
ustawiając prawidłowo małżeństwa, to dzisiaj ustawianie małżeństwa, czy robienie wszystkiego dla małżeństw jest przede wszystkim obroną jedności, bo
ten cały – przepraszam – perfidny atak dzisiaj skierowany jest na jedność. W 2002 r. na spotkaniu z Trybunałem Roty Rzymskiej Jan Paweł II użył tego
wyrażenia >mentalność prorozwodowa<, powiedział: „Nie można ulegać mentalności prorozwodowej. Drodzy Państwo, co to jest mentalność
prorozwodowa? Z przerażeniem musimy to zdiagnozować.
Po pierwsze to, że widzisz to, każdy z nas wokół siebie, a słyszysz, że ci się rozwiedli, oni się rozwiedli, on od niej odszedł, oni są po rozwodzie. Nie
seriale, nie czasopisma, nie gwiazdy, ale życie wokół nas. Zobaczcie na ostatnich parę lat, przerażenie ogarnia, dowiadujemy się o kolejnym rozwodzie, o
kolejnym i o kolejnym, wśród naszych znajomych. Po drugie, jeśli chodzi o mentalność prorozwojową – przepraszam – nasze pobożne – bo mówię tutaj o
praktykujących katolikach – społeczeństwo zobojętniało na rozwody. Czcigodne niewiasty z pierwszych ławek kościołów podpowiadają takie rozwiązanie
dla swoich dzieci: „A rozwiedź się, co ty się będziesz męczyć. Zobacz Janeczka się rozwiodła i jest szczęśliwa, Antek się rozwiódł i jest szczęśliwy.
Przestań, no przecież dzisiaj wszyscy tak robią”. Czy to prawda? Prawda, że dzisiaj tak jest kochani. Kto dzisiaj z nas, z naszych parafii ma odwagę
powiedzieć, w środowisku, w którym jest rozmowa na temat kryzysu małżeństwa i ktoś wypowiada słowo „rozwód”: Co ty za bzdury gadasz? Nie ma
takiej opcji, małżeństwo jest nierozerwalne, jest święte i jest nierozerwalne. Mamy odwagę tak sprawę postawić? Wszędzie właśnie tam, gdzie jest rozmowa
na temat problemów w małżeństwie: „Eh, chyba muszę się rozwieść…, eh, chyba będę musiała złożyć wniosek o rozwód”. Tak trzeba mówić, kochani:
zobojętnieliśmy. To jest element w mentalności prorozwojowej, który jest chyba najbardziej przerażający. Zobojętnieliśmy na rozwody i doprowadzamy
przez naszą obojętność właśnie do tego, że na naszych oczach właśnie w takim wymiarze dokonuje się niszczenie największej wartości jaką ma ludzkość od
początku świata, a tą wartością jest jedność małżeńska. Tak, to jest największa wartość ludzkości od początku świata, to jest zapisane w pierwszym i
drugim rozdziale Księgi Rodzaju, powtórzone w nauczaniu Jezusa i w nauczaniu św. Pawła, dlatego nie dziwmy się. Trzeci rozdział Księgi Rodzaju to
przedstawia, że perfidny atak szatana dzisiaj skierowany jest przede wszystkim na jedność małżeńską, bo on wie, że jak zniszczy małżeństwa, to ma
zniszczone rodziny, to ma zniszczony Kościół, zniszczony naród, zniszczone powołania, nie ma powołań jeśli będzie zniszczona jedność małżeńska. To
jest największa wartość, właśnie temu dziełu powinniśmy w tej chwili jak najwięcej energii i zaangażowania poświęcić.
Myślę, że to co robimy w ramach kongresu, to się wpisuje w obronę jedności małżeńskiej i przeciwstawianie się mentalności prorozwojowej, która ogarnia w
tej chwili naszą świadomość, przede wszystkim naszą świadomość, nasze społeczeństwa.
Mnóstwo jeszcze można byłoby przytaczać, ja w tym momencie już zakończę to uzasadnianie, w którym główny akcent przede wszystkim na to
położyłem – jeszcze raz to powiem - dajmy sobie dzisiaj spokój z zajmowaniem się rodzinami, spróbujmy cały nasz wysiłek, wszędzie, gdzie jesteśmy
skoncentrować na małżeństwach, na ratowaniu małżeństw. Wówczas, i rodziny się nam ustawią, i wszelkie inne wskaźniki praktyki duszpasterstwa w
parafiach nam się poustawiają, i młodzież się nam ustawi – tak! Tylko tu skierujmy energię, przedmiot naszego zainteresowania – na walkę o jedność
małżeństw. W takich kategoriach to trzeba nazywać – na walkę o jedność małżeństw. Również w duszpasterstwie i tym też chcę się zajmować, czy zajmuję
– duszpasterstwo małżeństw sakramentalnych, bo czegoś takiego, drodzy Państwo, nie ma – przepraszam – jest duszpasterstwo związków
niesakramentalnych, trzeba się rozpaść, żeby być w duszpasterstwie. Nie ma duszpasterstwa małżeństw sakramentalnych i tak bardzo byśmy chcieli, żeby
coś takiego było i to wcale nie chodzi o struktury, ale chodzi o działania, o działania adresowane w parafii do małżonków, w parafii do małżonków. Jakie
działania? Bardzo proste. Np. w każdą niedzielę jedno wezwanie modlitwy wiernych. Módlmy się o świętość i jedność małżeństw naszej parafii, czy
podobnie brzmiące. W każdą niedzielę, jedno z pięciu, właśnie takie – nie ma tego. Bardzo byśmy chcieli, prawda? No i odnawianie przyrzeczeń
małżeńskich, regularnie na wszystkich mszach w jedną niedzielę w roku, nie na jednej mszy np. w niedzielę Świętej Rodziny, nie na jednej mszy, na
wszystkich mszach regularne odnawianie przyrzeczeń małżeńskich wszystkich małżonków, którzy przyjdą na te msze.
Drodzy Państwo, jak nasi czcigodni prezenterzy zapowiadali, mam ze sobą moje publikacje; w tej chwili mam siedem publikacji ze sobą, na temat
małżeństwa są cztery i one właśnie wszystkie są temu poświęcone, ukazywaniu wielkości jedności małżeńskiej, obronie tej jedności. Dwie to są rozważania
w oparciu o fragmenty Pisma Świętego, to jest teologia małżeństwa, ale teologia dla nas, dla małżonków, to nie są wykłady, to są fundamenty, to jest taki
elementarz duchowości małżeńskiej dla nas małżonków. Książka, której treść jest najczęściej przez mnie wykorzystywana we wszelkich formach rekolekcji,
nauk w parafiach i sesji małżeńskich Recepta na szczęście w małżeństwie – miłość małżeńska może być piękna. I moja ostatnia książka, z której się bardzo
cieszę Małżeństwo na krawędzi, jak ustrzec się zdrady i rozwodu, to przede wszystkim jest profilaktyka mocno wychodząca naprzeciw właśnie tym
dzisiejszym problemom, tą książkę napisało życie, jest w niej mnóstwo, mnóstwo świadectw, najpierw takich jak dochodziło do zdrady, dlaczego doszło do
zdrady, ale też takich – co po zdradzie? Moja ostatnia książka sprzed miesiąca Jak być dobrym ojcem? Biblijne podpowiedzi, bardzo się cieszę z tej książki.
Dla mnie, dla ojca też te treści w czasie ich redagowania były bardzo ważne i ciągle są. Takie fundamenty religijnego wychowania Religijne wychowanie
dzieci - Chrzest, Pierwsza Komunia – zupełne wprowadzenie dla nas, dla rodziców i książeczka – bo oprócz tematyki małżeństwa i rodziny zajmuję się też
tematyką cierpienia też w oparciu o Pismo Święte i takie rozważanie Jan Paweł II – tajemnica cierpienia, to nie są słowa papieża na temat cierpienia, tylko to
jak papież cierpiał, jak pokazał nam jako świadek cierpienia, jak przeżywać cierpienie. Wszystkie treści z tego co starałem się prezentować są na mojej
stronie internetowej, bardzo prosty jest adres mojej strony, on tu jest na końcu prezentacji: www.mojemalzenstwo.pl, tam też jest kontakt mailowy, jakby
ktoś z Państwa chciał o coś zapytać, jestem do dyspozycji, na wszystkie maile odpowiadam.
Jeszcze raz gratuluję organizatorom tego niesamowitego wydarzenia, historycznego pięknego wydarzenia, dziękuję za to, że mogłem dzisiaj przed Państwem
wystąpić. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Mieczysław Guzewicz, doktor teologii biblijnej, członek Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej Diecezji Zielonogórsko - Gorzowskiej oraz Diecezjalnej Komisji
ds. Rodziny. Pracuje jako katecheta, prowadzi wykłady na Studium nad Małżeństwem i Rodziną w Zielonej Górze i Gorzowie Wielkopolskim. Jest autorem
licznych publikacji z zakresu wychowania dzieci oraz małżeństwa i rodziny oraz książki „Małżeństwo – tajemnica wielka”. Prowadzi liczne konferencje i
prelekcje dla narzeczonych, małżonków i rodziców.
DIALOG - DROGA DO PRAWDY; PRAWDA - ODKRYCIE BOGA
o. Mirosław Pilśniak OP
Celem mojej prezentacji, jest próba ukazania duchowego wymiaru tego, co dzieje się pomiędzy osobami w chwilach dialogu. Spróbuję także zwrócić uwagę
na fakt, że komunikacja, czyli pojęcie z dziedziny psychologii, wnosi w spotkanie osób ważne płaszczyzny duchowe. Dialog rozumiem jako spotkanie
osób, które dokonuje się dzięki wzajemnemu zrozumieniu. Dzięki temu może dotknąć tego, kim jestem i jak potrafię - albo chociaż, jak bardzo pragnę -
spotkać się z drugim człowiekiem. Dialog może toczyć się także wtedy, kiedy nie potrafię przyjąć drugiego, ale chociaż tego świadomie pragnę. Dialog może
istnieć przy złej komunikacji wzajemnej, ale zarazem sama dobra komunikacja nie wystarcza, nie powoduje automatycznie rzeczywistego dialogu.
Od 1990 r. współpracuję z ruchem rekolekcyjnym Spotkania Małżeńskie, w którym małżeństwa i osoby duchowne, odkrywają wartość dialogu i uczą się go.
Często dialog prowadzi do religijnego nawrócenia, ułatwia małżeństwom zobaczenie wartości ich życia także w czasie kryzysu i trudności we wzajemnej
więzi.
POJĘCIA: DIALOG I PRAWDA
Zacznę od krótkiego wyjaśnienia dwóch podstawowych terminów w mojej prezentacji. Najważniejszy z terminów - prawda. Będę starał się posługiwać tym
terminem zgodnie z tradycją zaufania w tak zwany „zdrowy rozsądek”. To znaczy, zakładam istnienie realnego świata, rzeczywiste istnienie człowieka i
takież istnienie ludzkich problemów. Prawdę rozumiem - zgodnie z tradycyjnym ujęciem arystotelesowsko-tomistycznym - jako adequatio rei et intelectus -
zgodność pojęć z rzeczywistością. Poznawanie prawdy dokonuje się przez postrzeganie konkretnych, jednostkowych rzeczy i na drodze rozumowania
wyciąganiu z nich wniosków ogólnych. Oczywiste jest, że informacja o rzeczywistości uzyskana taką drogą, chociaż prawdziwa, jest niepełna i
zniekształcona, dlatego domaga się krytycznej refleksji. Jestem więc przekonany o niezależnym od człowieka istnieniu prawdy i o zdolności człowieka do jej
poznawania.
Drugie pojęcie – dialog. W doświadczeniu ruchu Spotkania Małżeńskie opisuje się przez cztery słowa: słuchanie, rozumienie, dzielenie się i przebaczenie.
Prowadzenie dialogu, to najpierw próba słuchania, zanim rozpocznę mówienie. Słuchanie, jest to wewnętrzne otwarcie. Postawa, dzięki której dążę do tego,
aby zrozumieć drugą osobę.
Rozumienie wynika z postawy słuchania. Często pytanie, „czy ciebie dobrze rozumiem?” sprawia, że rozmówca poczuł się wysłuchany.
Dialog, to także dzielenie się w miejsce prowadzenia dyskusji. Rzecz tak oczywista z trudem dociera do naszej świadomości. Najczęściej przywykliśmy już
do wypowiadania do siebie coraz to nowych argumentów, a zarazem jesteśmy na te argumenty zamknięci. Nie chcemy zmienić zdania ani uznać błędu.
Podzielenie się z drugim, czyli na przykład powiedzenie o swoich przeżyciach, otwiera możliwości porozumienia.
Postawa gotowości na przebaczenie: oznacza to, że nie wszystko pomiędzy nami będzie doskonałe. Czasami musimy znieść ciężar i cierpienie swoich i
czyichś błędów, grzechów, upadków, niemożności. Więcej jeszcze: w gotowości do przebaczenia zakładamy z góry możliwość przyjęcia na siebie cierpienia,
jeżeli tylko drugi będzie zdolny nas o to poprosić. Bez wzajemnego przebaczenia nie może funkcjonować wspólnota osób.
Prowadzenie dialogu jest takim sposobem spotykania się osób, który musi być bezustannie pogłębiany. Jeśli spotkam kogoś i przyjmę na drodze dialogu,
ponoszę za tą relację odpowiedzialność. Gdybym chciał wycofać się ze zbudowanej tak przyjaźni, zadałbym drugiemu i sobie głęboką ranę: utratę zaufania.
Z drugiej jednak strony dialog, nawet bardzo trudny, może być pogłębiany bez końca i może ogarniać coraz to nowe dziedziny życia. W samym zaś
człowieku osadza się tak głęboko, że możemy mówić o postawie dialogu jako wewnętrznej postawie otwarcia człowieka wobec otaczającego go świata. A to
z kolei oznacza, że dialog jest sposobem okazywania miłości. Miłość zaś jest rzeczywistością duchową, przejawem „obecności Boga w człowieku”. Miłość
jest spotkaniem człowieka z rzeczywistością: z prawdą, czyli Bogiem.
ŻYCIE DUCHOWE
Aby „spotkanie z rzeczywistością” było możliwe, każdy człowiek - nie tylko osoba religijna - prowadzi życie duchowe. Życie duchowe określam jako
wysiłek pozostawania w kontakcie z rzeczywistością, z całą rzeczywistością, czyli z tym, co widać i czego nie widać. Elementem duchowego życia jest
oczywiście modlitwa, ale w nie mniejszym stopniu są to także osobiste decyzje, albo zmaganie się z własną niedoskonałością, czyli na przykład próby
pogodzenia się z faktem własnej zdolności do czynienia zła.
Pozostawanie w kontakcie z rzeczywistością znakomicie realizuje się w dialogu. Prowadząc dialog, napotykam bezustannie trudności dialogu:
nieporozumienie, chęć ucieczki, pokusę odmowy dialogu, pokusę zmieniania wszystkiego. Odkrywam więc własne ograniczenia oraz uciekanie od miłości.
Równocześnie nabieram przekonania, że miłości jest więcej. Dialog jest zatem formą życia duchowego. Pomaga w docieraniu do rzeczywistości, czyli
odkrywania prawdy.
KOMUNIKACJA
Kiedy doświadczymy dialogu, niestety bardzo szybko dochodzimy do odkrycia, że dialog jest czymś niezmiernie skomplikowanym i bardzo trudnym do
wprowadzenia w praktykę życia. Doświadczenie tego, że się naprawdę porozumieliśmy, niesie jakąś nadzieję, ale nie rozwiązuje wszystkich problemów
relacji. Nie załatwia też trudności, jakie się teraz pojawiają. Świadomość tego, że jesteśmy ze sobą w głębokiej relacji, pozostaje raczej wspomnieniem i
pragnieniem. Pojawia się więc pytanie o metodę, która mogłaby pomóc w nauce dialogu, o sztukę rozmawiania - komunikacja.
Do opisania tego fenomenu posłużę się więc przykładem jednej ze szkół. Metoda przedstawiona przez Thomasa Gordona, w polskiej edycji nazywa się
„metodą bez porażek”. Warto wspomnieć, że istnieje seria podręczników praktycznej nauki tej metody autorstwa A. Faber i E. Mazlish ciekawie
uzupełniona przez F. Schulza von Thuna o analizę procesu komunikacji.
Założenie jest takie, aby w procesie porozumiewania się, a w szczególności w rozwiązywaniu problemu, dążyć do tego, żeby w efekcie rozmowy osób
bliskich nie było tego, kto jednoznacznie zwyciężył i tego, kto po prostu przegrał. Gordon opisuje tak zwane tradycyjne sposoby rozstrzygania sytuacji
konfliktowej pomiędzy osobami. Wymienia tutaj: nakazywanie, komenderowanie, perswadowanie, moralizowanie, ostrzeganie, groźba, doradzanie,
sugerowanie, pouczanie, robienie wykładu, osądzanie, krytykowanie, zawstydzanie, wyśmiewanie, analizowanie, interpretowanie, uspokajanie, udawanie
współczucia, wypytywanie i indagowanie, sarkazm.
Ten sposób postępowania nie tylko nie rozwiązuje problemu, ale tworzy nowy problem na innym poziomie: przeżywania swojej wartości i doświadczania
miłości ze strony osoby bliskiej. Ten, kto „przegrał” czuje się nie tylko niewysłuchany i niezrozumiany, ale także odrzucony albo poniżony. Ma poczucie
braku swojej wartości, budzi się w nim wrogość albo chęć ucieczki w rozpacz.
METODA BEZ ZWYCIĘZCÓW I POKONANYCH
W zamian za rezygnację z tych „tradycyjnych” sposobów postępowania, Gordon proponuje działanie metodą bez zwycięzców i pokonanych. Wymienię dla
przykładu pojęcia, jakimi opisuje Gordon sposób postępowania w sytuacji, kiedy ktoś szuka naszej pomocy: bardzo uważnie słuchać swojego rozmówcy,
zaakceptować jego przeżycie i jego odczucia, nazwać uczucia, które towarzyszą rozmówcy, nazwać pragnienia naszego rozmówcy, pokazać drugiemu, jak
mógłby skorzystać z czyichś doświadczeń, nie spieszyć się z dawaniem odpowiedzi, nie odbierać nadziei stworzyć sytuację, w której drugi człowiek
spojrzy na siebie inaczej
Jako sposób postępowania w sytuacji, kiedy z kolei czyjeś zachowanie stanowi dla nas problem Gordon proponuje: opisać sytuację, udzielić informacji
skupić się na własnych uczuciach wskazać w czym drugi człowiek mógłby mi pomóc postawić granice dać drugiej osobie odczuć konsekwencje jego
zachowania pokazać, jak ten drugi może naprawić zło pozwolić drugiemu człowiekowi samemu dokonać wyboru tego, co uzna za lepsze
Takie postawienie sprawy pokazuje, że: uczucia, jakie ktoś aktualnie przeżywa - nie tylko przyjemne, ale także nieprzyjemne - uczucia: złości, frustracji,
strachu, rozgoryczenia czy zawodu - są sposobem przeżywania aktualnej chwili. Odzwierciedlają zarazem w tym momencie prawdę o sytuacji. Po drugiej
stronie oczywiście dzieje się to samo: drugi człowiek ma też prawo do tego, abym chciał uznać, że sobie właściwy sposób przeżywa swoją sytuację. Metoda
bez porażek daje w tej sytuacji szansę, że mogę pomóc drugiemu przeżyć jego problem twórczo wtedy, kiedy potrafię dać czytelny znak, że w jego
przeżyciach uczestniczę (na przykład przez zrozumienie go i zaakceptowanie jego przeżyć).
Dodam jeszcze niektóre zagadnienia, jakie przedstawia Gordon, jako potrzebne do komunikowania się „bez porażek”: okazać szacunek dla zmagań drugiego,
podjąć ryzyko, jakie pojawia się, kiedy słuchamy drugiego, nie manipulować drugim przez wpływanie na jego emocje.
Taki sposób postępowania daje możliwości pomagania drugiej osobie w zmianie jej zachowania. Jednocześnie jednak zmusza mnie do tego, abym uznał
swoje ograniczenia w stosunku do drugiego człowieka i uznał, że nie mogę dowolnie formować drugiej osoby według mojego - nawet najlepszego - pomysłu.
Mogę jednak wspierać go w jego dążeniu do zmiany.
POSTAWA ETYCZNA W KOMUNIKACJI
W metodzie „bez porażek” ukryte są mocne założenia antropologiczne. Jest to na przykład stwierdzenie, że każdy człowiek woli być lepszy niż gorszy,
woli postępować raczej dobrze niż źle, potrafi dużo z siebie dać, aby być kimś wyjątkowym, wolnym, samodzielnym i odrębnym. Z tego też powodu
wchodzi w konflikty. Jeśli stosuję metodę „bez porażek” zmusza mnie to do uznawania odrębności drugiej osoby i jej wolności. Tylko drugi człowiek może
zmienić swoje zachowanie, ja jednak mogę mu w tym pomóc.
Taki sposób postępowania oznacza w praktyce postawę szacunku dla drogi życiowej drugiego człowieka, szacunek dla jego własnych pomysłów i
twórczości. Jest też w praktyce uznaniem prawa drugiego do wolności i do uczenia się na swoich błędach. Chroni prawo drugiego do osobistego
poszukiwania prawdy i oceny swojego postępowania, czyli wolności sumienia. „Metoda bez porażek” obrazuje, jak można w praktyce respektować
istnienie wymiaru duchowego w drugiej osobie, czyli respektować jego wolność i zdolność do prawego postępowania, pragnienie dobra i miłości.
Metoda „bez porażek” stymuluje też pewną postawę etyczną w spotkaniu z drugim człowiekiem, która polega na uznaniu swoich ograniczeń oraz uznaniu
odrębności i wyjątkowości drugiego.
Stosowanie tej metody w praktyce prowadzi do specyficznej wewnętrznej postawy wobec drugiej osoby. Wierności wobec niego i zaufania w jego
możliwości. Także wyraża nadzieję na to, że jest on zdolny do miłości, nawet jeśli w tej chwili na przykład jego postępowanie stanowi dla mnie problem.
Pozwala stale respektować fakt, że drugi może stać się kimś wyjątkowym. Jest więc praktyką miłości wobec drugiego.
Praktyka metody „bez porażek” ułatwia dialog, kształtuje postawę etyczną w spotkaniu z drugim i jest w końcu postawą miłości do niego. Wprowadza nas
w duchową płaszczyznę spotkania osób.
DIALOG TO MIŁOŚĆ
Możliwy jest dialog miłości przy słabej komunikacji, ale dobra komunikacja ułatwia prowadzenie dialogu. Komunikacja jednakże nie jest warunkiem
koniecznym miłości.
Miłość, to działanie i decyzja na zaangażowanie. Miłość jest jednocześnie dawaniem, a zarazem zdolnością do przyjmowania, jednakże nie w sposób
egoistyczny. Miłość jest bezwarunkowa i nie zależy od tego, czy otrzymuje odpowiedź miłości, chociaż pragnie odpowiedzi. Miłość trwa zawsze.
Deklaracje, które składają sobie narzeczeni, marząc o zaślubinach, są deklaracją miłości wiecznej. Bo trwanie jest wewnętrznym postulatem miłości.
Miłość pozwala doświadczyć własnej wartości. Moja miłość pragnie szczęścia drugiej osoby. Miłość uczy przyjmowania miłości od drugiego. Miłość
przyjmuje osobę taką, jaką ona jest, ale też pragnie, by ten drugi był kimś wyjątkowym i jedynym. Miłość jest wyzwalaniem osoby kochanej, a nie jej
posiadaniem.
MIŁOŚĆ MAŁŻEŃSKA, JAKO POROZUMIEWANIE SIĘ
Doświadczenie dialogu w ruchu Spotkania Małżeńskie pozwala stwierdzić, że miłość jest to wzajemne porozumiewanie się i przez to - dążenie do jedności i
pozostawanie w jedności. Wspólnotą, która istnieje najbardziej intensywnie wtedy, kiedy doświadcza porozumienia, jest małżeństwo.
Małżeństwo - zjednoczenie osób mężczyzny i kobiety - rozpatrywane teologicznie jest rzeczywistością duchową, która wyraża się przez dialog. Ten dialog
rozpoczyna się rytuałem zawierania małżeństwa, sakramentalną przysięgą, która też jest dialogiem. Dialog ten zawiera dwa słowa kluczowe:„biorę ciebie” i
„ślubuję ci”.
„Biorę ciebie”: jest to stwierdzenie bulwersujące. Drugą osobę można bowiem „brać” chyba tylko na dwa sposoby: albo w sposób przedmiotowy, jako moją
własność, albo lepiej - przyjmując drugiego jako dar. Wtedy też odpowiedzią na dar jest pragnienie stania się darem. W nauce chrześcijańskiej uważamy, że w
taki właśnie sposób „bierze” nas Bóg. Czyni nas swoimi, ofiarowując się nam. Podobnie tworzy się małżeństwo: przez ślubowanie, że „biorę ciebie”. Jest
przyjęciem daru i zarazem ofiarowaniem siebie.
Dalej wypowiadane słowa „ślubuję ci”, oznaczają wszystkie konsekwencje tego, że ja staję się darem wtedy, kiedy przyjmuję dar drugiej osoby.
Koncepcja małżeństwa, jako toczącego się dialogu męża i żony, oznacza, że w danym momencie można być w postawie dialogu wobec współmałżonka,
który akurat nie odpowiada dialogiem na dialog, albo kiedy doświadczają wzajemnego niezrozumienia. Jednak nawet, jeśli w danym momencie małżonkowie
się nie rozumieją i brakuje odpowiedzi na postawę słuchania, rozumienia, dzielenia się i przebaczenia, pozostają oni małżeństwem, bo są zdolni do dialogu.
Osoby prowadzące dialog nie stają się identyczne. Jedność nie zaciera ich wyjątkowości.
Dialog małżeński można więc rozpatrywać na kilku płaszczyznach: jako metodę porozumiewania się, jako życiową postawę, która uznaje drugiego za
partnera w dialogu osoby tworzące duchową jedność dzięki dialogowi, to ich specyficzny sposób obecności w świecie.
Pozostawanie ze sobą w dialogu, czyli w postawie słuchania, rozumienia, dzielenia się i przebaczenia, jest więc także szkołą duchowej formacji: poznawania
prawdy i prawdziwego – adekwatnego działania, czyli bycie w kontakcie z rzeczywistością.
TRUDNOŚCI - REALIZM PROCESU DUCHOWEGO
Prowadzony przez męża i żonę dialog pozostawia ich w kontakcie z rzeczywistością. Jednocześnie odziera z fałszu i z iluzji we wzajemnej relacji.
Małżeństwa - nawet te, którym udało się zbudować głęboką więź i są rzeczywiście szczęśliwi - będąc ze sobą w dialogu doświadczają trudności ww
wzajemnej relacji. Dopóki nie prowadzili dialogu trwali w jakiejś iluzji. Wydawało się, że są dobrym małżeństwem. Kiedy jednak zbliżają się do siebie, bo
doświadczyli dialogu, odkrywają znacznie więcej trudności i braków. Doświadczają frustracji, niezadowolenia z siebie, ze swojej pracy, z tego, jacy teraz są.
Odkrywają fałsze, zagubienia, sprawy niedomówione.
Z perspektywy wiary wiadomo, że zbliżanie się do prawdy wyzwala. Ale dokonuje się drogą wyzwolenia przez cierpienie. Nawet jeśli ujawniają się
kryzysy, mogą to być przejawy rozwoju i przechodzenia na nowe etapy więzi.
Wejście na drogę dialogu w małżeństwie dla wielu osób jest procesem nawrócenia, zmiany widzenia spraw. Człowiek nawrócony lepiej widzi swoje grzechy i
braki, bardziej niż dotąd pragnie pełnej przemiany, a zarazem jest w stanie uznać w sobie także dobre strony. Równocześnie, od momentu nawrócenia czyny
człowieka mają jednak już poważniejsze skutki duchowe. Czynione dobro będzie miało wartość, ale zarazem czynione zło będzie bardziej niszczyło
wewnętrznie niż dotąd. W małżeństwie osób nawróconych jedność będzie wyraźniej widoczna, ale ewentualna zdrada miłości byłaby śmiertelnym ciosem
wymierzonym w drugiego i samego siebie. Nieprzebaczona, bez trudnego dialogu wyjaśniającego do dna motywy niewierności i próby przyjęcia drugiego
całkiem na nowo, byłaby duchową śmiercią. Jedyną drogą, jaką warto iść po nawróceniu, to iść dalej w miłości i nie wycofać się wobec nowych trudności.
WNIOSKI
1. Komunikacja, która ułatwia dialog, może też być drogą do odkrywania prawdy. Kiedy na przykład, przeżywam nieprzyjemne uczucia, bo czuję się
niewysłuchany, uczucia te objawiają prawdę o brakach w naszym spotkaniu. Albo nie została uwzględniona prawda o mojej sytuacji, albo na
przykład we mnie brakuje zaufania do partnera dialogu.
2. Możliwe jest teologiczne zdefiniowanie małżeństwa jako „mężczyzna i kobieta w dialogu”. Definicja ta będzie jednak prawdziwa tylko wtedy, kiedy
uwzględnimy wszystkie płaszczyzny dialogu osób, który realizuje się na poziomie: komunikacji, spotkania osób, a także najgłębszej prawdy o
człowieku - zdolności do dialogu z Bogiem.
3. Dialog pozwala odkryć teologiczną wartość osób i najgłębszą treść wspólnoty małżeńskiej, którą tworzą. Rzeczywistości teologiczne, jak miłość,
prawdziwość, dobro, wierność objawiają się w procesie dialogu. Dialog osób jest więc drogą do Boga, ponieważ przybliża do prawdy.
o. Mirosław Pilśniak, od 1983 dominikanin. Studiował matematykę na UAM i teologię na UKSW. Od 1992 r. opiekuje się Warszawskim Ośrodkiem i jest
krajowym duszpasterzem ruchu Spotkania Małżeńskie. Wykłada teologię małżeństwa i etykę na Dominikańskim Studium Filozoficzno-Teologicznym w
Krakowie i w Kolegium św. Tomasza w Kijowie. Od 2005 Duszpasterz Rodzin oraz opiekun Klubiku Maluchów i Rodziców „Sto Pociech” przy klasztorze i
kościele oo. Dominikanów w Warszawie. Na kanale Religia.tv prowadzi audycję "Akademia Rodzinna"
EROS I AGAPE – DWA KIERUNKI MIŁOŚCI
Monika Gajda
Tajemnica sakramentu małżeństwa, małżeństwa sakramentalnego, to jest piękna przygoda, ale nie taka prosta. Tak jak tutaj przed chwilą ojciec mówił o
dialogu, wymaga ona pewnego wysiłku, pewnego trudu. Budowanie jedności, do czego jesteśmy powołani, przede wszystkim wymaga miłości, ale miłości
takiej jaką nas kocha Bóg. Zobaczmy, że jeżeli mówimy o sakramencie małżeństwa, to odwołujemy się do Pisma Świętego. Fragment, z którego – można
powiedzieć – cała ideologia małżeństwa wypływa, to List św. Pawła do Efezjan rozdz. 5 wer. 21-33, ale tam tak naprawdę jest ukryta ta nasza tajemnica,
tam możemy szukać źródła, czym mamy być, jak ma wyglądać nasze małżeństwo sakramentalne, o co tak naprawdę chodzi. Ja wyrwę tylko zdania z tego
fragmentu: Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a
połączy się z żoną swoją i będą jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła.
Sakramentalne małżeństwo tym się różni od małżeństwa niesakramentalnego, że my jesteśmy widzialnym znakiem niewidzialnej łaski, że skoro małżeństwo
zostało wyniesione go godności sakramentu, to jest to wielka tajemnica, bo ono jest tajemnicą, która ma ukazywać miłość Chrystusa do Kościoła, miłość
Boga do człowieka. I nie jest to łatwe zadanie, Jeżeli nie ukazujemy tej tajemnicy, to nie żyjemy sakramentem małżeństwa, to nie żyjemy tym powołaniem
jakie nam zostało dane, to nie jesteśmy tym znakiem jakim mamy być.
Zobaczmy, jak Bóg umiłował człowieka, jak Chrystus umiłował Kościół – Chrystus wydał za człowieka samego siebie, Bóg stworzył dla nas tak cudowny
świat. Jeżeli chcemy szukać źródła tej miłości, źródła i przykładu tej miłości jaką mamy być, to patrzymy na Trójcę, gdzie Ojciec jest cały dla Syna, Syn jest
cały dla Ojca, gdzie Duch Święty jest miłością Ojca i Syna. Tutaj naprawdę jest tajemnica wielka i my mamy ją pokazywać światu, taka ma być nasza relacja
jedności, tak ma być w naszym małżeństwie, tak my się mamy miłować. Zobaczmy, że kiedy patrzymy na tą miłość Boga do Kościoła, na miłość Chrystusa
do Kościoła, Boga do człowieka, to widzimy, że jest to miłość, i agape, i miłość eros. Już nawet w samej przysiędze małżeńskiej, kiedy mówimy: Ja,
Monika, biorę sobie ciebie za męża, to jest to miłość eros, >ja pragnę ciebie, ja chcę ciebie, jesteś dla mnie jedyny, wyjątkowy, umiłowany i nikt inny nie jest
dla mnie tak ważny, tylko ty< i tak Bóg kocha człowieka, miłością wyjątkową, miłością oblubieńczą. Każdy z nas jest tak kochany przez Boga miłością eros
i tak mamy się w małżeństwie miłować, a w przysiędze też mówimy: i ślubuję ci miłość, wierność, uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do
śmierci – to jest nasza wola, nasza decyzja, miłość agape >ja daję ci siebie, ja ślubuję ci, ja chcę być dla ciebie, ja chcę ci służyć< - nie bójmy się tego słowa -
>chcę ci służyć, chcę kochać ciebie tak jak Chrystus umiłował Kościół< i to jest miłość agape, gdzie Chrystus wydał siebie samego za nas na krzyżu, i to nie
jest prosta miłość, Chrystus nie umierał na krzyżu w porywie zachwytu, naprawdę cierpiał, naprawdę umarł i my naprawdę czasami w małżeństwie
umieramy.
Mój mąż mówi, że my małżonkowie jesteśmy dla siebie przeznaczeni, mówi też, że: „Moja żona jest dla mnie najlepszym rekolekcjonistą” – i nawzajem,
niestety, podaje też taki przykład, że my jesteśmy dla siebie takim dłutem, które szlifuje diament i to nie jest przyjemne, bo ja w kontakcie z moim mężem
doświadczam prawdy o sobie, że nie umiem kochać, że jestem słaba, że popełniam grzechy i powinniśmy dziękować Bogu, że obok mnie jest taki
rekolekcjonista, który pokazuje mi prawdę o mnie, bo jeżeli ja znam prawdę o mnie, to ja mogę się nawrócić, to ja mogę coś zmienić.
Miłość agape jest też tym, że my w tym umieraniu sobie, w przebaczaniu, w podejmowaniu dialogu realizujemy miłość nieprzyjaciół w praktyce, bo
czasami mąż, żona, jest dla ciebie nieprzyjacielem i to tam ma się realizować się miłość nieprzyjaciół, to tam ma się realizować przebaczanie nie siedem, ale
siedemdziesiąt siedem razy czyli zawsze. Do takiej miłości jesteśmy wezwani. Miłość agape jest miłością Chrystusa z krzyża; czy tak się miłujecie, czy
walczycie o jedność, czy wybaczacie sobie, czy przyjmujecie to co wam mówi współmałżonek jako dobrą nowinę, jako prawdę o mnie, a nie jako atak, a nie
jako walkę? Przykład tej miłości jest w Chrystusie i tam jest jej źródło, sami z siebie nie jesteśmy zdolni do takiej miłości, jest nam ciężko. Muszę
powiedzieć, że małżeństwa ze świata, niesakramentalne, spotykamy takie małżeństwa, takie pary w gabinecie – przychodzą i jeżeli nie mają tego myślenia,
można powiedzieć miłości z krzyża, to się nie ma do czego odwołać, to się rozpadają, bo tam nie ma mowy o umieraniu sobie, o wierności, o trwaniu, w
małżeństwie czasami trwamy wolą i to jest miłość. Czasami tak jest, czasami są kryzysy i nie pozostaje nic innego jak właśnie miłość agape, miłość z
krzyża. Jeżeli nie ma takiego myślenia, to się małżeństwa rozpadają. To jest dramat.
Zróbcie sobie rachunek sumienia, czy kochacie się miłością agape, czy szukacie źródła tej miłości w Chrystusie, bo sami nie jesteśmy do tej miłości tak
naprawdę zdolni, nie potrafimy tak kochać.
Świat będzie nam mówił: Rozwiedź się, co się będziesz męczyć, co za problem? – to jest głupotą w oczach świata, zgorszeniem, kiedy jest powiedziane:
„Umrzyj sobie i znajdziesz życie”, umrzyj dla współmałżonka, pierwszy wyciągnij rękę, pierwsza powiedz przepraszam. Kto pierwszy to zrobi, ten
zwyciężył. Do gabinetu przychodzą pary i często mówią: „Dopóki on się nie zmieni ja nic nie zrobię”, nie ma szansy na uratowanie takiego małżeństwa.
Możesz zmienić tylko siebie, masz wpływ tylko na to, co ty zrobisz, co ty zdecydujesz. Można powiedzieć, że czasami to rzeczywiste umieranie, ale w
śmierci jest życie, Chrystus nam to pokazał, że nie ma innego zmartwychwstania jak przez krzyż, przez śmierć i do takiej miłości jesteśmy zaproszeni, to
takim znakiem mamy być dla świata, my mamy pokazywać, że tak jest, że po największych kryzysach, jeżeli dobrze je przeżyjemy, jeżeli nie uciekniemy z
tego miejsca, to rodzi się życie, nasza jedność, głęboka wieź wzrasta, może wzrastać. My jesteśmy tego przykładem, a nie pary, które się rozwodzą, bo one
pokazują, że to nie jest możliwe. Dla nas w sakramencie małżeństwa z Chrystusem to się naprawdę dzieje. I to jest ten jeden kierunek miłości, to jest ta jedna
korona.
Kiedy małżeństwa prawosławne są zawierane, to trzyma się nad nimi korony, koronuje się małżonków i czasami jesteśmy dla siebie takimi koronami
cierniowymi, ale to nie jest cała prawda o sakramencie małżeństwa, cała prawda o małżeństwie, bo też my jesteśmy dla siebie koronami chwały. My dla
siebie jesteśmy nawzajem źródłem radości, szczęścia, spełnienia i też taką miłość mamy ukazywać. Ja nie chciałabym być przez mojego męża kochana tylko
miłością agape, że on tak się męczy ze mną, co rano wstaje i mówi: „O Boże, idę na śmierć z tą moją żoną, kolejny dzień, Chryste, daj mi tę łaskę bym mógł
go jakoś przeżyć z moją żoną” – nie chciałabym być tak kochana. Chciałabym, żeby mówił, że bycie z nią, to jest coś wspaniałego, że bycie z nim, to jest
coś wspaniałego, że lubię z tobą spędzać czas, jak nam jest ze sobą dobrze.
Czy twoja żona czuje się subiektywnie przez ciebie kochana, czy twój mąż może powiedzieć: „Jak moja żona mnie kocha!”, czy dajecie sobie miłość eros? –
nie chodzi tylko o miłość seksualną, współżycie, bo to trochę za mało, chodzi o coś więcej, o całą przestrzeń czułości, delikatności, spędzania razem czasu,
można powiedzieć marnowania razem czasu i pieniędzy, cudownych wspólnych chwil, kiedy jesteśmy razem i mówimy: „Ale nam jest razem dobrze, co się
nam wspaniałego przydarzyło w życiu”. Czy o taką miłość też walczycie? Ona jest spontaniczna na początku zakochania, eros jest rozbuchane do granic
możliwości w zakochaniu i dobrze, bo inaczej nikt by chyba nie wchodził w małżeństwo, natomiast, czy ma tak być, że z biegiem lat nasza miłość eros
będzie zanikać? Gdyby tak miało być, to też nie o to chodzi, bo spotykamy takie pary w gabinetach, gdy przychodzi dwójka naprawdę fajnych ludzi,
wierzących, nawet modlących się, nawet razem się modlących, ale są dla siebie zupełnie obcy, między nimi jest mur. Owszem, są ze sobą, są sobie wierni,
trwają razem, ale kiedy przychodzi jedno z pracy, to są dla siebie obcymi ludźmi. Są dzieci, zawożenie, przywożenie, różne sprawy, obowiązki, ale między
nimi jest zima, jest chłód, już dawno nie ma czułości, nawet jeśli jeszcze jest współżycie, to tylko na zasadzie jakiegoś obowiązku, zabrakło miłości eros i te
małżeństwa też są na granicy rozpadu, może będą trwały, ale czy będą znakiem miłości Boga do człowieka, czy tak jesteśmy przez Boga kochani?
Chciałam teraz zacytować Benedykta XVI z pierwszej encykliki Deus et Caritas – Bóg jest miłością. To jest niesamowite, że o tym nam mówi Kościół, że
właśnie do takiej miłości eros i agape zaprasza nas Kościół. Troszkę będę cytowała, ale myślę, że jest to tak pięknie powiedziane, że nie trzeba szukać
lepszych słów: „W dyskusji filozoficznej i teologicznej te rozróżnienia (na eros i agape) często były zradykalizowane aż do autentycznego
przeciwstawienia. Typowo chrześcijańską byłaby miłość zstępująca, ofiarna, właśnie agape, kultura zaś niechrześcijańska, przede wszystkim grecka
charakteryzowałaby się miłością wstępującą, pożądliwą i posesywną czyli erosem. Chcąc doprowadzić do ostateczności to przeciwstawienie, to istota
chrześcijaństwa byłaby oderwana od podstawowych relacji ludzkiego istnienia i stanowiłaby dla siebie odrębny świat, który mógłby być uważany jako
godny podziwu, ale całkowicie odcięty od całości ludzkiej egzystencji’.
Tutaj papież wyraźnie mówi, że nie chodzie o to, że miłość chrześcijańska, to jest miłość tylko agape, taka właśnie ofiarna, ona byłaby oderwana od tego
jakimi nas stworzył Bóg. Skoro bóg dał nam pragnienie bycia kochanym, poczucia, że jestem kochana, to znaczy, że to jest zamysł Boży, skoro dał nam
zmysły, skoro dał nam odczuwać przyjemność, rozkosz, to jest to zamysł Boży, to jest dobre i piękne, do tego jesteśmy powołani, w końcu to Bóg
stworzył ludzi, dlaczego nasza miłość miałaby być jakaś nie-ludzka, tylko jakaś odrealniona, nie o taką miłość chodzi. I dalej: „W rzeczywistości eros i agape,
miłość wstępująca i miłość zstępująca nie dają się nigdy oddzielić całkowicie jedna od drugiej. Im bardziej obydwie, niewątpliwie w różnych wymiarach
znajdują niewątpliwą jedność w jednej rzeczywistości miłości, tym bardziej dopełnia się prawdziwa natura miłości w ogóle”. Taką miłością jesteśmy kochani,
to jest natura miłości w ogóle, eros i agape razem.
Eros nie jest czymś grzesznym, czymś źle pomyślanym, jakąś sferą nieczystą, wręcz przeciwnie, w erosie spełnia się też natura miłości. Można by w
rachunku sumienia zapytać siebie :czy razem spędzaliśmy czas?, czy mieliśmy wspólne miłe chwile?, czy mówiliśmy sobie, że się kochamy? Naprawdę jest
to dostępne dla każdego. Wystarczy np. zrobić w parę minut jakąś kanapkę z pomidorkiem, z oliwką na wierzchu, zapalić świeczkę, wyciągnąć serwetkę,
puścić ulubioną muzykę – i razem sobie usiąść. Dbajcie o to. Można by powiedzieć, że jest nasz obowiązek, piękny obowiązek.
Myślę, że jest to coś cudownego, że obowiązkiem męża jest sprawiać przyjemność swojej żonie przez niespodzianki, że obowiązkiem żony jest mówić
mężowi, że go kocha, że się cieszy, że jest spełniona w miłości z nim, żeby mu robić niespodzianki i nie czekajmy na wielkie chwile. Myślę, że należy dbać
o świętowanie w domu, o to, by Boże Narodzenie, imieniny, urodziny, były takim czasem świętowania, ale to za mało. Jeżeli byśmy tylko podlewali kwiat
raz na kilka miesięcy, to ten kwiat uschnie. Przychodzą małżeństwa i są zdziwione, że ich małżeństwo obumiera . Warto wtedy zapytać: Jak praktykujecie
miłość eros, kiedy ostatnio byliście razem na wyjeździe, kiedy byliście ostatni raz w kinie sami?” – „No, byliśmy za czternaście lat temu, przed narodzeniem
się pierwszego dziecka”. „Kiedy gdzieś ostatnio państwo wyjechali?” – „No, w zasadzie sami, to w ogóle nie wyjeżdżamy od dwudziestu kilku lat” i są
zdziwieni – „Dlaczego nasza miłość nie kwitnie, dlaczego nasz kwiatek usechł?”. Nie trzeba być biologiem, ani studiować jakichś szczególnych nauk
przyrodniczych, by wiedzieć, że jeżeli kwiat jest nie podlewany, to usycha. To jest banał, ale nasze życie składa się z bardzo prostych chwil, banalnych.
Nie czekajmy na nie wiadomo jakie okazje.
Powiem szczerze, że jesteśmy z mężem mistrzami w świętowaniu i w związku z tym, że często gdzieś wyjeżdżamy, to wiele weekend’ów nam gdzieś
przepada, np. wiem, że moja rodzina dzisiaj będzie sobie siedzieć i jeść jakiś dobry obiad i torcik czekoladowy bez okazji, bo lubimy świętować, ale nie
ukrywam, że naprawdę w tygodniu zdarza się, że mąż wraca koło 21.00 z gabinetu i dbamy o to, żeby choć na chwilkę sobie usiąść, żeby zapalić świeczki,
żeby jakąś zwykłą sałatkę podać w ładniejszej misce, na ładniejszej serwetce, żeby puścić muzykę, żeby powiedzieć dzieciom: „Słuchajcie, mamy dzisiaj
kolację we dwoje”. Mamy czworo dzieci, lubimy z nimi świętować, ale też one wiedzą, że mama z tatą mają czas dla siebie. Synek biegnie i woła do męża:
„Tato, mama zapaliła dla ciebie dwadzieścia dwie świeczki!”.
Mamy bardzo stary dom, ponad stuletni, na wsi w Puszczy Goleniowskiej – zapraszam – i rzeczywiści przy świecach wygląda czarownie, im więcej
świeczek, tym jest milej. To jest zwykła środa, to jest zwykły poniedziałek, zwykły czwartek wieczór – nie ma co czekać na okazję, życie ucieka, szkoda
każdej chwili na marnowanie, mamy jedno życie. Każda chwila, w której zaniedbujemy miłość jest chwilą straconą.
Jaką niespodziankę planujesz dla swojej żony, jak chcesz być miła wobec twojego męża? Czy on lubi wracać po pracy do domu? Czy pierwsze co słyszy,
to nie jest narzekanie i zrzędzenie, to jest takie anty-uwodzenie, potem dziwisz się, że on jest dla ciebie niemiły. Jedna z kobiet kiedyś powiedziała: „No
rzeczywiście, jak jestem miła dla mojego męża, to i on jest dla mnie miły, nawet kwiaty mi kupił ostatnio”. Proste rzeczy, nie ma co czekać, to się dzieje tu i
teraz. Dbajcie o ten wymiar eros w waszym małżeństwie, w waszej rodzinie. Naprawdę byliśmy bardzo biednymi ludźmi, opieka społeczna nam pomagała,
dwoje dzieci, mieszkanie za opiekę nad sparaliżowaną panią, dzienne studia, między nami coś się sypało. Wiedzieliśmy, że jak nie zadbamy o te chwile dla
nas, to nasza relacja umrze.
Ktoś tutaj wczoraj pytał: „No tak, mamy dwoje małych dzieci, to jak mamy znaleźć ten czas dla siebie?” – to jest możliwe. Nie zapomnę, jak wtedy
poprosiliśmy znajomych, bo dziadkowie nie mogli dziećmi się zająć, żeby na półtorej godziny zajęli się naszymi dziećmi, jak poszliśmy do bardzo drogiej
restauracji, gdzie mogliśmy sobie kupić jedno danie i wodę, ale ja tej kolacji nie zapomnę do końca życia, tej chwili eros. Czy o to dbacie, czy nie zapominacie
o tym wymiarze? Taką miłością kocha nas Bóg, takim znakiem miłości mamy być. Piękne powołanie – słuchajcie – to jest coś cudownego, jesteśmy
zaproszeni, żeby razem miło i przyjemnie spędzać czas, do przyjemności, do rozkoszy, do czułości, do odkrywania piękna świata. Mamy piękne
powołanie.
Zobaczmy, co dalej pisze Benedykt XVI. „Z drugiej strony człowiek nie może żyć wyłącznie w miłości oblatywanej, zstępującej, czyli nie może żyć
wyłącznie w miłości agape, nie może zawsze tylko dawać, musi także otrzymywać. Kto chce dawać miłość, sam musi ją otrzymywać w darze” – musi być
równowaga między dawaniem i braniem, my mamy prawo chcieć być kochanym, my mamy prawo chcieć, żeby mój mąż spędzał ze mną czas, by moja żona
była dla mnie miła. Musimy kochać miłością agape, ofiarną, bez niej nie ma szans na przetrwanie małżeństwa, ale bez miłości eros nie jesteśmy w pełni w
relacji, my musimy być kochani, żeby dawać miłość. Ta równowaga między dawaniem i braniem jest niezbędna i to nie jest coś niechrześcijańskiego. Ja mam
prawo chcieć być kochaną. Ja mam prawo, żeby mój mąż spędzał ze mną czas.
Cóż dalej pisze? „Znaleźliśmy w ten sposób pierwszą odpowiedź, jeszcze dość ogólnikową, na dwa wyżej postawione pytania. Miłość jest w gruncie
rzeczy jedną rzeczywistością, ale mającą różne wymiary, to jeden, to drugi może bardziej dochodzić do głosu, gdy jednak owe dwa wymiary oddalają się
zupełnie od siebie powstaje karykatura, czy w każdym razie ograniczona forma miłości”. Bardzo ważne zdanie. Jeżeli siebie nie kochamy miłością agape i
eros, to jest to niepełna miłość, jest to karykatura miłości. W małżeństwach, często tych ze „świata”, eros dochodzi bardzie do głosu, to jest to karykatura
miłości, natomiast małżeństwa chrześcijańskie mają tendencję w drugą stronę, do zaniedbywania erosa i wtedy powstaje ograniczona forma miłości. Miłość
to jest eros i agape razem, to jest dopiero pełna jedność, pełny wymiar miłości jaką jesteśmy kochani, jaką mamy być kochani, jaką mamy się miłować.
„Powiedzieliśmy już w sposób syntetyczny, że wiara biblijna nie buduje jakiegoś świata równoległego czy jakiegoś świata sprzecznego z istniejącym
pierwotnie ludzkim zjawiskiem miłości lecz akceptuje całego człowieka interweniując w jego dążenie do miłości, aby je oczyścić ukazując mu zawsze jej
nowe wymiary. Natomiast Bóg Jedyny, w którego wierzy Izrael miłuje osobiście” – to jest to, co wcześniej powiedziałam, że jesteśmy kochani miłością
oblubieńczą, wyjątkową, tak jak w małżeństwie. „Jego miłość ponadto jest miłością wybrania. Pośród wszystkich ludów dokonuje wybrania Izraela i miłuje
go” – to jest tak jak w małżeństwie, my mamy być znakiem tej miłości, dlatego miłość małżeńska jest nierozerwalna, dlatego nie ma rozwodów, dlatego
niedopuszczalne są zdrady, dlatego nie ma poligamii, bo my mamy objawiać miłość Boga do człowieka, a tak Bóg miłuje człowieka, taką miłością, jaką my
okazujemy w sakramencie małżeństwa.
I co pisze dalej? „Bóg miłuje i ta Jego miłość może być określona bez wątpienia jako eros, która jednak jest równocześnie agape”. Bóg bez wątpienia miłuje
człowieka miłością eros i można powiedzieć, że to, co sprawia, że ludzie się nawracają, to odczucie miłości Boga, ale tej miłości takiej czułej, tej miłości
wybrańczej. Rzeczywiście, ważne jest dla nas to, że Chrystus za nas oddał życie, ale jak cudownie jest czuć się kochanym przez Boga tą miłością
wyjątkową. Ja czuję, że Bóg mnie kocha i tak powinniśmy się czuć w miłości małżeńskiej. Bez wątpienia powinniśmy się kochać miłością eros, bez
wątpienia i to jest nasze zadanie miłować się miłością eros i miłością agape. „Przede wszystkim prorocy Ozeasz i Ezechiel opisują tą namiętność Boga –
bardzo ważne słowa – w stosunku do swego ludu posługując się śmiałymi obrazami erotycznymi. Stosunek Boga do Izraela jest przedstawiony poprzez
metafory narzeczeństwa i małżeństwa”. Do takiej miłości jesteśmy powołani, tak naprawdę jest to coś wspaniałego i bardzo przyjemne powołanie. Jeżeli
mamy razem przyjemnie spędzać czas, wspólne chwile, wspólne pasje, wspólne zainteresowania, przyjemności, oczywiście też miłość ofiarna,
przebaczanie, rozmowy.
Ktoś powiedział w rozmowie w hallu, że to ładne wykłady, ale to takie raczej dla moich dzieci, my jesteśmy starszym małżeństwem, a ja sobie pomyślałam:
zaraz, zaraz, to nieprawda, miłość z wiekiem powinna wzrastać, nawet jeżeli nasza seksualność przechodzi na inne tory, to nie znaczy, że z wiekiem w
naszym małżeństwie ma zabraknąć miłości eros, wręcz przeciwnie, może będziemy mieli więcej czasu na jakieś świętowanie, na wspólne spędzanie czasu.
Co was bardziej wzrusza, czy widok młodych ludzi zakochanych, trzymających się za ręce, zapatrzonych w siebie, czy widok starszego małżeństwa, ludzi
około siedemdziesiątki, osiemdziesiątki, gdzie ona poprawia mu z czułością koszulę – (Rozczulenie mówczyni i brawa z sali) Eh, jestem kobietą w 100%,
przepraszam. –gdzie on dotyka czule jej ręki, co was bardziej wzrusza? Z biegiem lat, powiem wam szczerze, że moi rodzice się bardzo kochali, ale nie
pokazywali tego. Jak już byłam kilka lat po moim ślubie pamiętam taki moment, gdy przyszłam do domu moich rodziców i zobaczyłam pierwszy raz w
życiu jak tato czule objął mamę, musiałam wtedy zwiać do innego pokoju. Nie zapominajmy o tym do końca naszego życia o tej czułej miłości eros. Szkoda
życia, mamy tylko jedno i cudownie jest patrzeć na starszych ludzi, którzy się miłują. To jest cudowny przykład dla dzieci, dla wnuków, to jest coś
naprawdę pięknego. Mamy cudowne powołanie i życzę, żebyśmy wszyscy je realizowali z łaską Bożą. Szczęść Boże.
Monika Gajda, od 1991 r. jest żoną Marcina. Mieszka z czwórką dzieci (Pawłem, Miriam, Jakubem i Tymoteuszem) w Bolechowie – małej wsi pod
Goleniowem koło Szczecina. Marcin – jest lekarzem, mgr nauk o rodzinie, terapeutą. Monika jest pedagogiem ogólnym i specjalnym oraz psychoterapeutką.
Oboje prowadzą działalność rekolekcyjną, konferencyjną i terapeutyczną. Od wielu lat pracują „z człowiekiem i dla człowieka” (pro homini). Szeroko
pojmowana służba ludziom na styku psychologii i duchowości to ich pasja, powołanie zawodowe i wielka przygoda życiowa.
MAŁŻEŃSTWO: OSOBOWOŚĆ – DIALOG – SAKRAMENT
Irena i Jerzy Grzybowscy
Jerzy: Kiedy na początku naszego małżeństwa – to były lata siedemdziesiąte - rozwijały się w nas uczucia zakochania, fascynacji, ciekawości tego drugiego,
kiedy w sposób bardzo żywy przeżywaliśmy naszą bliskość, już wtedy doświadczaliśmy różnych trudności we wzajemnym porozumieniu. Różne były
nasze oczekiwania od małżeństwa, rodziły się w związku z tym napięcia. Szukaliśmy dróg wyjścia, a zarazem jakiegoś mocnego punktu oparcia.
Doceniliśmy wtedy wartość rozpoznawania cech naszej osobowości, wartość poznawania tego, co Pan Bóg w nas stworzył, czym nas obdarował i czego
On od nas oczekuje. Szukaliśmy dobra, które jest w nas. Zaczęliśmy dzielić się tym z innymi małżeństwami i oto okazało się, że to przynosi owoce. Tak
się zaczęły Spotkania Małżeńskie.
Po paru latach na świat przyszły bardzo znamienne słowa: „pierwszym i bezpośrednim skutkiem małżeństwa jest chrześcijańska więź małżeńska, komunia
dwojga, w którą wchodzą wszystkie elementy osoby, impulsy ciała i instynktu, siła uczuć i przywiązania, dążenia ducha i woli. Miłość zmierza do jedności
głęboko osobowej, która łączy nie tylko w jedno ciało, ale prowadzi do tego, by było jedno serce i jedna dusza. Wymaga ona nierozerwalności i wierności w
całkowitym wzajemnym obdarowaniu i otwieraniu się ku płodności”. To były słowa Jana Pawła II w Familiaris Consortio. One nas bardzo umocniły i
pokazały, że idziemy w dobrym kierunku. Umocniły nas w przekonaniu, że „elementy osoby, impulsy ciała i instynktu, siłę uczuć i przywiązania, dążenia
ducha i woli” – trzeba poznawać, a następnie umieć je przyjąć – tak w sobie jak i w drugim człowieku. A do tego, żeby zobaczyć, jak to się idzie do tego, by
było jedno serce i jedna dusza, w sytuacji gdy są, ewidentnie, dwa serca i dwie dusze, potrzebny jest dialog.
ŁASKA BUDUJE NA NATURZE
Pan Bóg dał nam do tego pomoc, a mianowicie Bożą psychologię komunikacji. Podkreślam Bożą, a nie psychologię komunikacji w ogóle. Boża psychologia
komunikacji ma jasno określony cel: pomoc w wypełnianiu największego przykazania, jakim jest przykazanie miłości Boga i bliźniego.
Ale ponieważ w dialogu – samym na poziomie naturalnych cech osobowości, na bazie samej tylko psychologii komunikacji, my byśmy – wskutek naszej
słabości – wszystko pięknie zrelatywizowali, mamy do pomocy sakrament – dar łaski – który nas umacnia w dialogu. Umacnia w tym, że zawsze można
bardziej słuchać, bardziej rozumieć, bardziej dzielić się sobą i przebaczać nawet wtedy, gdy wydaje się to bardzo trudne. Dlatego sakrament małżeństwa
niejako realizuje się w dialogu męża i żony, dialogu, który prowadzi do ich SPOTKANIA rozumianego jako komunia osób (communio personarum).
Działanie sakramentu przejawia się zaistnieniem takiego dialogu.
Wszelka łaska, a więc także łaska sakramentu małżeństwa, buduje na naturze. Tak to określił św. Tomasz z Akwinu. A więc na naturalnych cechach naszej
płciowości i osobowości. Mężczyznę i niewiastę Bóg obdarował niepowtarzalnymi cechami, „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”.
Dziś nauka opisuje nasze niepowtarzalne cechy je jako geny. Nie ma dwóch jednakowych osób. I w tym „genetycznym” źródle odkrywamy
niepowtarzalność Boskiego stworzenia. Rozpoznajemy naturę stworzenia, które jest bardzo dobre. Są w nim dwa odrębne zbiory, z których jedno nazywa
się męskością a drugie kobiecością. To są podstawowe elementy osoby ludzkiej, o których czytamy w Familiaris Consortio. „Mężczyzną i niewiastą
stworzył ich”. [ Dużo jest dzisiaj najrozmaitszych prób opisania różnic pomiędzy mężczyzna a kobietą. Wszystkie one są obarczone niedoskonałością i
błędami, uproszczeniami. Dlatego najbezpieczniej sprowadzić tę odrębność do pierwotnego powołania do macierzyństwa i do ojcostwa, chociaż
macierzyństwo i ojcostwo realizuje się niekiedy w różny sposób, chociażby duchowy. ] Jest sprawą bardzo ważną, by nie ulegać mitom i stereotypom na
temat męskości i kobiecości i nie przypisywać mężczyźnie i kobiecie, w sposób deterministyczny, różnych cech osobowości ze względu na płeć. Bo
chociaż, statystycznie rzecz biorąc, jedne cechy osobowości mogą być częstsze u mężczyzn, a inne u kobiet, to jednak godność mężczyzny i godność
kobiety wymaga, by widzieć ją w całym niepowtarzalnym pięknie stworzenia tak jak ją, czy jego Pan Bóg stworzył.
Przyjrzyjmy się następnym „elementom osoby, impulsom ciała i instynktu, sile uczuć i przywiązania, dążeniu ducha i woli.”
Irena: Osobowość mówi o tym kim jestem, jaka jestem, jakie mam możliwości i jakich zagrożeń powinnam się strzec. Świadomość swojej osobowości, tego
kim jestem, jaka jestem jest – okazuje się – bardzo ważna. Na pierwszy plan wysuwają się uczucia. Uczucia są pierwszą, spontaniczną reakcją na
wydarzenia, sytuacje. To jest sposób naszego przeżywania rzeczywistości. One są swego rodzaju „bramą poznania”. Często nie umiemy ich nazwać lub
tłumimy czy w ogóle zaprzeczamy ich istnienia w sobie. Ogólnie mówi się, że nie należy kierować się uczuciami, że miłość to życzliwe działanie na korzyść
kochanej osoby, a nie koniecznie uczucia. Ale w małżeństwie wszystko zaczyna się od uczuć, od zakochania, fascynacji, pożądania, ciekawości. Potem
nieuchronnie przychodzi konfrontacja z rzeczywistym człowiekiem, innym niż ja, przeżywającym inaczej niż ja, przeżywającym inaczej niż ja sobie to
wyobrażałam. Ale często właśnie różnice w emocjonalności męża i żony, nieumiejętność radzenia sobie ze światem uczuć powodują, że rodzą się pomiędzy
nimi napięcia. Rozpoznawanie uczuć i bezpośrednie ich wyrażanie oraz refleksja nad tym, o czym te uczucia mówią, sprzyja budowaniu więzi małżeńskiej.
To trudna sztuka, której warto się uczyć. Uczyć się nie obwiniać współmałżonka o swoje uczucia, uczyć się akceptować tak swoje uczucia, jak i czyjeś, nie
mówić, że on źle przeżywa, bo każdy ma prawo przeżywać po swojemu.
Jerzy: To obwinianie dokonuje się w formie różnych komunikatów typu „ty”. Upraszczając, różne komunikaty typu „ty” sprowadzają się do
stwierdzenia, że to ty jesteś winien, ty jesteś winna. Te komunikaty mówią o moim stanie emocjonalnym i przerzucają odpowiedzialność za zaistniałą
sytuację na drugiego człowieka. A mówią o mnie, a nie o niej, czy o nim. Naprawianie małżeństwa należy zaczynać od siebie, a nie od współmałżonka.
Dlatego muszę uczyć się zamieniać komunikat typu „ty” na „ja”. Ty nie jesteś winny, tylko inny i masz prawo przeżywać inaczej, ale jeżeli ja mam prawo
przezywać inaczej, to JA muszę wziąć odpowiedzialność za siebie, za swoje zachowania, za pracę nad sobą, za wysłuchanie, rozumienie, akceptację.
Uczucia, które ujawniam, które uczę się nazywać bezpośrednio, że kocham, że przeżywam złość, zazdrość, a nawet upodlenie i niechęć, mówią o moich
potrzebach psychicznych: One się pojawiają, bo chcę być kochany i kochać, potrzebuję uznania, autonomii, ale i przynależności, potrzebuję
bezpieczeństwa, poszukuję sensu tego robię, potrzebuję też osiągnięcia czegoś, dokonania. Ale moja żona przeżywa te same potrzeby inaczej niż ja. Jeśli
dla mnie potrzeba uznania i autonomii jawi się jako szczególnie ważna, to dla mojej żony może to być potrzeba kochania i bycia kochaną oraz
przynależności. Te potrzeby – zaspokojone lub niezaspokojone – wyrażamy na zewnątrz różnymi uczuciami, które nie zawsze są dla drugiej strony
zrozumiałe, a niekiedy są trudne. Warto, bym uczył się przyjmować i akceptować, że drugi, najbliższy człowiek przeżywa różne trudne uczucia, że często
sobie z nimi nie radzi, że one są sygnałem jego niespełnionych potrzeb psychicznych.
Potrzeby psychiczne są także darem Bożym. Zaspokojona potrzeba kochania i bycia kochanym, potrzeba bezpieczeństwa, uznania, sensu, przynależności i
autonomii dźwiga mnie w górę, sprzyja pogłębieniu mojej godności jako osoby. Pozwala mi przeżyć miłość, wolność, więź z drugim człowiekiem.
Mogę czasem w małżeństwie żyć z niezaspokojoną potrzebą bycia kochanym, bezpieczeństwa, przynależności, ale wtedy wchodzę na drogę cierpienia.
Wchodzenie na tę drogę powinno być świadome, z poczuciem sensu tego cierpienia.
Irena: Sporo powiedzieliśmy o uczuciach i skąd one się biorą. Zatrzymajmy się chwilę nad pierwotnymi cechami, czyli temperamentem. Temperament – to
są naturalne cechy osobowości złożone w nas niejako w dziele stworzenia. Tkwią w nich ogromne szanse, ale niestety wskutek grzechu pierworodnego,
także zagrożenia. Temperament podlega wpływom kultury, procesu wychowania, wpływom środowiska w którym żyjemy. Dlatego to, z czym spotykamy
się na co dzień, to osobowość, którą warto świadomie kształtować. Wyrabiać w sobie postawę miłości. Dlatego na Spotkaniach Małżeńskich przyglądamy
się swoim uczuciom, swoim potrzebom i temu w jaki sposób te potrzeby zaspokajamy. Czy i w jaki sposób prowadzą nas one do prawdziwej jedności, do
tego, by było jedno serce i jedna dusza.
Na temperament, oprócz emocjonalności składa się aktywność (są osoby z wrodzoną tendencją do dużej lub małej aktywności), następnie: tempo reagowania
na bodźce zewnętrzne (szybkie i wolne), wojowniczość albo ugodowość oraz inne. Warto je znać. Te pierwotne cechy są dla każdej osoby Bożym darem i
warto je przyjąć u siebie i u małżonka.
Nie podlegają one ocenie, nie są dobre ani złe, ale kryją się w nich szanse i zagrożenia. Nie wyprzemy się pierwotnych dyspozycji swojej osobowości, ale
one nie determinują zachowań i postępowania. Wymagają one refleksji, uwagi, życzliwości – tzw. pracy nad sobą. Osobowość na bazie temperamentu
nabiera swoistych cech pod wpływem właśnie pracy nad sobą, ale też otoczenia, środowiska, w którym żyjemy, relacji z innymi ludźmi, z którymi się
stykamy. Zmieniamy się. Te zmiany dokonują się też w relacji z mężem i żoną.
Gdy staramy się o akceptację siebie nawzajem, nad budowaniem zaufania, nieocenianiem, rozumieniem, słuchaniem, kiedy z tą pracą stajemy przed Bogiem i
prosimy Go o pomoc w tych staraniach, to – po prostu – idziemy ścieżką duchowości małżeńskiej. Idziemy RAZEM. Poznanie tych cech, prawda o mnie,
może pomóc w budowaniu więzi. Może pomóc w rozwijaniu i pogłębianiu duchowości małżeńskiej.
Jerzy: Kiedy patrzę wstecz na 38 lat naszego małżeństwa, to przypominam sobie jak bardzo ostre oceny budowaliśmy o sobie kiedyś, jak bardzo moja
aktywność uderzała w pierwotną nieaktywność mojej żony. Uważałem to za jej wadę, ale później odkryłem, że w naszych wspólnych działaniach to ona
powodowała, że często nie dochodziło do „co nagle to po diable”. Ja mam szerokie spojrzenie na świat, ale bez szczegółów, które zauważa Irenka. Często
mówiłem jej w gniewie, że czepia się szczegółów. Tak... czepianie się szczegółów może być zagrożeniem, ale i szansą... Wiele spraw, w które jesteśmy
zaangażowani nie powiodłoby się bez owego zauważania szczegółów. Ale gdyby nie wizja całości, to te szczegóły nie miałyby zastosowania. Moja
pierwotna wojowniczość przejawiała się, i przejawia nadal, w coraz mniejszej na szczęście skłonności do wybuchu, ale wytrwałym dążeniem do celu, a
Irenki ugodowość to z jednej strony szansa budowania pokoju w naszym małżeństwie i miedzy ludźmi, ale i zagrożenie nadmiernego odpuszczania sobie
spraw konfliktowych, co grozi ich recydywą. Sporo czasu minęło zanim to zauważyliśmy. Ale właśnie poznanie osobowości i dialog pomogły nam w tym.
Rozeznanie własnych cech osobowości jest bardzo potrzebne do tego, by w sposób świadomy niejako zarządzać darami Bożymi, Bożymi talentami i
zobaczyć, gdzie one się dewaluują, w jaki sposób je mnożyć, a nie zakopywać. Te cechy osobowości – uczucia-potrzeby-temperament to coś tak jakby
okno, przez które przyglądamy się wszystkim sferom naszego życia: więzi seksualnej, naszym problemom w pracy, naszej pracy społecznej, spędzaniu
czasu wolnego, a także sposobowi w jaki podejmujemy decyzje, strategii działania itd.
MIŁOŚĆ REALIZUJE SIĘ W DIALOGU
„Żeby było jedno serce i jedna dusza” - mówił Papież. Do tego, by zmniejszyć napięcie pomiędzy dwoma sercami i dwoma duszami na tych wszystkich
płaszczyznach życia, do tego, żeby było jedno serce i jedna dusza – potrzebny jest dialog męża i żony. Dialog, który jest nie tylko rozmową ale całym
zespołem odniesień między osobowych.
Nasza miłość realizuje się w dialogu i pełnych miłości decyzjach, planach, postanowieniach, pracy nad sobą, które są wynikiem, owocem tego dialogu.
Dialog polega na tym, żeby:
bardziej słuchać niż mówić,
bardziej rozumieć siebie nawzajem niż oceniać,
dzielić się sobą, a nie dyskutować,
a nade wszystko przebaczać.
Ale ja bym to wszystko zrelatywizował, do każdej z zasad umocowanej w nich wiedzy o szansach i zagrożeniach mojej osobowości dodałbym „tak, ale...”.
Spłycił i sprowadził do tego co mi wygodne, łatwiejsze i przyjemniejsze w danym momencie. Łaska, o ile się na nią otworzę ułatwia mi to, że mogę jeszcze
raz zacząć słuchać, jeszcze głębiej próbować zrozumieć, przerwać ocenianie i wypowiadanie najmądrzejszych opinii o małżeństwie, ale otwierać się na
drugiego człowieka. coraz pełniej i coraz bardziej. Żeby jeszcze lepiej słuchać, rozumieć, dzielić się sobą, przyjąć siebie. Przebaczyć. Zdolność przebaczenia
jest bardzo zależna od cech osobowości, owych dyspozycji, temperamentu. Niektórzy mają tę zdolność jakby daną od razu, przebaczają łatwo, szybko. Inni
długo trzymają urazy i oni muszą wykonać większą wewnętrzną pracę, by rzeczywiście „urazy chętnie darować”.
Są sytuacje, kiedy trzeba założyć, że się nic o drugim człowieku nie wie, chociaż żyje się z nim już np. 25 lat. Dlatego, ze się mu przerywa, zdaje nam się, ze
doskonale wiemy co oznacza każdy jego gest, zmarszczenie brwi. Dlatego, ze już w trakcie jak mówi to się mu przerywa, bo się zdaje, że się doskonale wie
co czuje i przeżywa, co chce powiedzieć... i tu jest źródło kryzysów. Kończy się za niego zdanie...A drugi człowiek może czasem tak zaskoczyć...
Nie oceniać się, nie wypowiadać opinii, nie dyskutować, nie mieć gotowych rozwiązań, ale dzielić się sobą. Rozumieć, poznawać, być otwartym na siebie.
Irena: W rezultacie znaczna część małżonków po Spotkaniach Małżeńskich mówi:
Przez te dwie doby poznaliśmy się lepiej niż przez dotychczasowych 20 lat naszego małżeństwa.
Zobaczyłam mojego męża od zupełnie innej strony, odkryłam jego cechy osobowości, o które go nigdy nie podejrzewałam. Gdybyśmy byli na takim
weekendzie 15 lat temu, nasze życie potoczyłoby się zupełnie inaczej
Przyjechałam, bo chciałam mojego męża zmienić, teraz widzę, że to ja muszę się zmienić.
Zakochałem się na nowo w mojej żonie. Poczułem się przy niej bezpiecznie.
Każdy z nas jest niepowtarzalną osobą i każdy związek jest niepowtarzalny. Dlatego nie ma rozwiązań uniwersalnych, nie ma modeli małżeństwa i rodziny
poza tym jednym: żyć w dialogu i zawierzeniu siebie Panu Bogu. Nie ma, powtarzam, nie ma recept na życie szczęśliwe w małżeństwie poza tą jedną: żyć
w dialogu ze sobą i z Bogiem. Nie na technikach, taktykach ani kompromisach, nie na tłumieniu uczuć ani pozorach, czy maskach polega szczęśliwy związek
małżeński, nie na powielaniu schematów ani wzorców, ale na rozpoznawaniu tego niepowtarzalnego „kodu genetycznego” swojego powołania.
Dialog to nie jest jednorazowa akcja, to nie jest tylko czas wyodrębniony na rozmowę o ważnych sprawach. Całe nasze życie ma być w dialogu, czyli we
wzajemnym wysłuchaniu, rozumieniu, dzieleni się i przebaczaniu. Są w nim miejsca szczególne – wyjazdy na rekolekcje, spotkania formacyjne, ale one sa po
to, by nasycić codzienność, byśmy nabierali umiejętności w dialogu na co dzień.
Taki dialog wyraża miłość, tworzy miłość, stymuluje jej rozwój. Prowadzi do spotkania osób (communnio personarum) Absolutne spełnienie tego spotkania
dokonuje się w Jezusie Chrystusie, który mówi małżonkom: Trwajcie w miłości Mojej (J 15, 9b). I takimi słowami zatytułowałem Ikonę, wykonaną
specjalnie dla Spotkań Małżeńskich.
Dialog prowadzi do podejmowania decyzji, ustalania strategii działania. Decyzje podjęte po dialogu są pełne miłości, pragnienia dobra dla siebie nawzajem.
Są wspólnym dobrem.
TRWAJCIE W MIŁOŚCI MOJEJ
Jerzy: Dialog umacniany sakramentem przedstawia Ikona Spotkań Małżeńskich „Trwajcie w miłości Mojej” (J 15,9b).Widzimy na niej spotkanie męża i
żony ze sobą i z Chrystusem. Symbolizując jedność małżonków w Chrystusie, Ikona symbolizuje zdolność miłowania się wzajemnie tą miłością, jaką
Chrystus umiłował Kościół (Ef 5,25). Jest znakiem miłości małżeńskiej na wzór miłości Chrystusa i Kościoła. Symbolizuje sakrament małżeństwa jako dar
Chrystusa, który realizuje się poprzez dialog, i w ten sposób udoskonala ludzką miłość małżonków, umacnia ich nierozerwalną jedność i uświęca ich na
drodze do życia wiecznego
Z połączonych profili męża i żony można odczytać twarz Chrystusa, do których On mówi: Trwajcie w miłości Mojej (J15, 9b). Chrystus trwa w
małżonkach. My zaś, jako małżeństwo, trwamy w Jego miłości poprzez dialog ze sobą i z Nim, poprzez dialog prowadzący do spotkania. Każde
małżeństwo wpatrzone w tę ikonę, może medytować jakość swojego dialogu, i jakość swojego spotkania. Każdy, kto patrzy na tę Ikonę odczytuje z niej coś
innego, co odpowiada jego własnemu stanowi ducha i aktualnej więzi małżeńskiej.
Twarz Chrystusa nie musi być od razu czytelna. Tak jak w życiu codziennym trudno nieraz zobaczyć Chrystusa w małżeństwie. Chrystus objawia się
stopniowo, nie narzuca się, ale jest. Krzyż wpisany w aureolę, zgodnie z zasadami bizantyjskiej ikonografii, jednoznacznie czyni tę Ikonę
Chrystocentryczną. Ramiona krzyża umieszczone są na wysokości głów każdego z małżonków. Oni niosą krzyż razem, ale każde z nich przeżywa go
indywidualnie.
Kolor złoty mówi o świętości małżonków, ich jedności, której źródłem jest Bóg. Kolor czerwony podkreśla królowanie. Można je łączyć ze słowami
prefacji, jesteście królewskim kapłaństwem, odczytanymi jako przesłanie do małżonków.
Irena: Z tego, co odczytuję w tej ikonie najbardziej uderza mnie to, że każde z małżonków pozostaje sobą, mimo takiej dużej bliskości i podobieństwa.
Pozostajemy sobą, tzn. każdy z nas: mąż i żona, również Jurek i ja, pozostajemy sobą. Im bardziej się kochamy, tym bardziej jesteśmy sobą. Możemy sobie
ustępować, nawet działać wbrew sobie samemu - swoim uczuciom, poglądom itp. – w sensie miłości ofiarnej, w sensie miłości jako daru, ale tym bardziej
jesteśmy sobą. Warto być sobą i trzeba być sobą.
Fascynuje mnie odczytywany przeze mnie pokój emanujący z tych postaci. Ten pokój, według mnie, nie wyraża się w postaciach ikony spontaniczną
radością. Ich wyraz twarzy mówi mi o naszych trudnościach w dialogu, jakie przeszliśmy, o naszych kryzysach, uczuciach zranienia i mnóstwie różnych
uczuć trudnych (np. samotności). Pomimo tego mąż i żona na ikonie pozostają w pokoju i jedności. W ich jedności widzę naszą jedność.
Jerzy: Te trudności podkreśla, ostra dla mnie, linia rozdzielająca profile osób na Ikonie. Poza tym, na obu profilach zauważam, pociągnięcia pędzlem, które
interpretuję jako rysy. Biegną ukośnie, są równoległe. Odczytuję, że ci małżonkowie są jakby osmagani trudnościami i konfliktami, przez które przeszli. To
także o nas. Ta ostrość jest w nas. Natomiast z krzyża odczytuję cierpienie. Z krzyża odczytuję to, co my z tą ostrością zrobimy. Ta ostrość i krzyż to
kryzys, który jest twórczy. Który staje się twórczy poprzez nasz dialog ze sobą i z Chrystusem. To jest nasz wspólny krzyż ale zarazem indywidualny.
Belki krzyża na Ikonie są na wysokości oczu każdego z małżonków oddzielnie. Ta Ikona zwraca mnie też ku wieczności, w której nie będziemy się żenili ani
za mąż wychodzili, ale trwali w Bogu. Ale póki co, przez tę Ikonę płynie siła i moc naszego istnienia i działania, takiego jakiego Bóg pragnie dla nas tu na
ziemi.
Irena: Warto zasady dialogu stosować szerzej. Bo dialog to jest sposób życia na co dzień nie tylko w małżeństwie, ale w całej rodzinie, w pracy, w
środowisku, w którym żyjemy. Dialog jest wreszcie sposobem naszej więzi z Panem Bogiem. Bo to przede wszystkim Jego mamy bardziej słuchać niż do
Niego mówić, bardziej rozumieć niż oceniać, dzielić się z Nim sobą, a nie dyskutować. Przyjmować jego przebaczenie.
Irena i Jerzy Grzybowscy, założyciele i liderzy ruchu „Spotkania Małżeńskie" w Europie Środkowo-Wschodniej. Ruch powstał w Polsce na przełomie
1977/78 r. na podstawie jednego z programów ruchu „Marriage Encounter”. Rozwój polskiej wersji programu doprowadził do stworzenia w Polsce własnej
duchowości ruchu, jednoznacznie określającego się jako rekolekcyjny, mocno zakorzeniony w polskiej religijności i tradycji. Dziś z jego bogactwa korzystają
Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Łotysze, Mołdawianie, Rosjanie, Słowacy i Rumuni.
JAKA MIŁOŚĆ FUNDAMENTEM MAŁŻEŃSTWA I RODZINY?
ks. Marek Dziewiecki
Żyjemy w czasach, w których feministki proponują walkę kobiet z mężczyznami, aktywiści gejowscy proponują izolację kobiet od mężczyzn, a Bóg
niezmiennie – jak na początku historii – proponuje mężczyźnie i kobiecie wzajemną miłość i wspólne dorastanie do świętości. Znakiem naszych czasów jest
także mylenie miłości z popędem, współżyciem seksualnym, tolerancją, akceptacją, „wolnymi związkami” czy naiwnością. Celem niniejszej analizy jest
prezentacja Bożego planu w odniesieniu do wzajemnej relacji między mężczyzną a kobietą, a zwłaszcza między mężem a żoną, czyli opis dojrzałej miłości
małżeńskiej i rodzicielskiej, dzięki której możliwe jest trwałe małżeństwo i szczęśliwa rodzina.
MIŁOŚĆ MAŁŻEŃSKA
Małżeństwo: propozycja Boga i pomysły ludzi
Bóg jest twórcą małżeństwa,
1
a pierwsze polecenie, jakie Stwórca kieruje do kobiety i mężczyzny brzmi: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (Rdz 1,
28).
2
W kontekście biblijnym płodność jest nierozerwalnie związana z miłością małżeńską i dlatego owo pierwsze polecenie Boga to wezwanie do tego, żeby
mężczyzna i kobieta pokochali siebie aż tak wielką miłością, by chcieli pozostać ze sobą na zawsze i by z radością przyjęli potomstwo! Bóg wie, że los
ludzkości zależy najbardziej od tego, co dzieje się między mężczyzną a kobietą, a zwłaszcza między mężem a żoną. Obecna sytuacja w Polsce i Europie jest
niekorzystna dla małżeństwa i rodziny. Rośnie liczba rozwodów i maleje liczba zawieranych małżeństw. Dzieje się tak mimo tego, że – jak pokazują badania
– młodzi ludzie nadal na pierwszym miejscu stawiają marzenie o małżeństwie i rodzinie. Trudno im jednak dorastać do miłości w społeczeństwie
zdominowanym niską kulturą i demoralizującym wpływem liberalnych mediów, dla których „ideałem” jest sytuacja, w której on i ona bawią się sobą i
pozbawiają się płodności. Ponadto feministki nawołują do walki kobiet z mężczyznami, a aktywiści gejowscy gloryfikują izolację mężczyzn i kobiet.
3
W konsekwencji powyższych zjawisk coraz mniej młodych ludzi ma odwagę, by respektować własne marzenia i decydować się na małżeństwo. Inni szukają
kompromisu i zadowalają się związkami nietrwałymi i nieodpowiedzialnymi, opartymi na fikcji „wolnych związków”, które w rzeczywistości nie istnieją,
gdyż nie istnieją rzeczy wewnętrznie sprzeczne, jak na przykład związki, które nie wiążą. Jeszcze inni decydują się pochopnie na zawarcie małżeństwa,
zanim nauczą się kochać i zanim staną się zdolni do wypełnienia przysięgi małżeńskiej. Czasem dochodzi do kradzieży małżeństwa, gdy jedno z
narzeczonych składa przysięgę, którą chce i potrafi wypełnić, a druga strona nie jest do tego zdolna. Bywa i tak, że ktoś zawiera małżeństwo, by „ratować”
tę drugą osobę, która przeżywa kryzys i nie jest tu i teraz zdolna, by kochać. Takie małżeństwo jest nieważne.
Największe szanse na trwałe małżeństwo i szczęśliwą rodzinę mają ci narzeczeni, którzy decydują się połączyć się ze sobą miłością sakramentalną, czyli
taką miłością, która jest wierna i nieodwołalna na podobieństwo miłości Boga: „Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” (Mt 19, 6).
4
W
sakramencie małżeństwa narzeczeni przysięgają sobie miłość z Bożym, czyli najwyższym znakiem jakości we wszechświecie, gdyż postanawiają się kochać
tak wiernie i ofiarnie jak Chrystus ukochał swój Kościół (por. Ef 5, 31-32), aż do oddania swego życia. Przez specjalny sakrament małżonkowie zostają
wzmocnieni i konsekrowani do obowiązków swego stanu i godności.
5
Otrzymują łaskę Chrystusa, by „miłowali się miłością nadprzyrodzoną, delikatną i
płodną”.
6
Jednak łaska bazuje na naturze i dlatego owocne przyjęcie sakramentu małżeństwa wymaga odpowiedniego przygotowania się narzeczonych tak,
by zawierali ten sakrament, żyjąc w ufnej przyjaźni z Bogiem i respektując na co dzień Jego przykazania.
Małżeństwo sakramentalne oznacza, że on i ona wiedzą, iż chcą kochać siebie nawzajem z mocą, wiernością, czułością i mądrością Chrystusa oraz że są
otwarci na pomoc Boga, na Jego światło i moc, zwłaszcza w sytuacji próby, trudności czy rozczarowań. Sprawdzianem takiej otwartości na działanie Boga
jest życie w czystości, a także to, że dla obojga narzeczonych marzenie o świętości jest jeszcze ważniejsze niż marzenie o małżeństwie. Owocne przyjęcie
sakramentu małżeństwa oznacza też, że ona i on osiągnęli już taki stopień dojrzałości i wypłynęli na taką głębię człowieczeństwa, iż żadne z narzeczonych
nie ma cech czy zachowań, które niepokoją tę drugą stronę czy jej bliskich. Sakramentu małżeństwa nie przyjmuje się bowiem w niepewności! Jeśli ktoś z
narzeczonych ma wątpliwości co do miłości i odpowiedzialności tej drugiej osoby, to nie powinien zawierzać jej swojego losu oraz losu przyszłych dzieci.
Przygotowanie do miłości małżeńskiej
Ludzie „wychowani” na populistycznych fikcjach „poprawnej” politycznie pedagogiki nie są zdolni nie tylko do zawarcia szczęśliwego małżeństwa i
założenia trwałej rodziny, ale też nie są w stanie realistycznie myśleć i solidnie pracować.
7
Warunkiem szczęśliwego małżeństwa i trwałej rodziny nie jest
„poprawianie” Bożych propozycji w tym względzie, lecz dojrzałe wychowanie człowieka. Dorastanie do tak wielkiej i wiernej miłości, jaką Bóg proponuje
małżonkom w sakramencie małżeństwa, nie jest ani czymś łatwym, ani spontanicznym. Wymaga od obojga kandydatów solidnej pracy nad sobą i stawiania
sobie twardych wymagań. Przygotowanie do sakramentu małżeństwa zaczyna się już w dzieciństwie, gdy syn czy córka obserwują postawę rodziców
względem siebie. Im bardziej rodzice wierni są przyjętemu sakramentowi i codziennie komunikują sobie miłość wierną, czułą, cierpliwą i mądrą, tym bardziej
dziecko pragnie w przyszłości zawrzeć równie szczęśliwe małżeństwo w oparciu o podobną miłość. Druga faza przygotowania do sakramentu małżeństwa
ma miejsce w parafii, szkole i środowisku rówieśniczym, w którym przebywa dorastający chłopak czy dziewczyna. Cennym wsparciem w tej fazie uczenia
się miłości jest uczestnictwo w dobrze prowadzonych katolickich ruchach formacyjnych dla młodzieży. Trzecia faza przygotowania do miłości małżeńskiej i
rodzicielskiej to zakochanie, tworzenie par i wspólne dorastanie jego i jej do decyzji bycia razem na zawsze. Ważne, by w tej fazie nie dochodziło do inicjacji
seksualnej czy do innych form krzywdzenia się nawzajem.
Bezpośrednią fazą przygotowania do zawarcia małżeństwa sakramentalnego jest okres narzeczeństwa i przygotowanie narzeczonych w parafii.
Narzeczeństwo to czas, w którym ona i on obserwują samych siebie i siebie nawzajem jako kandydatów na małżonków i na rodziców swoich przyszłych
dzieci. Warunkiem zawarcia sakramentalnego małżeństwa jest uczestnictwo w przygotowaniu, jakie proponuje parafia, dekanat czy specyficzne grupy
formacyjne, na przykład duszpasterstwo akademickie. Zwykle te formy bezpośredniego przygotowania, organizowane przez księży, nazywane są kursem
przedmałżeńskim. Nazwa ta jest nieprecyzyjna i może wprowadzać w błąd z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że księża nie muszą być specjalistami
od kursów, szkoleń czy prowadzenia jakichś warsztatów, natomiast powinni być specjalistami od sakramentów świętych i od przygotowania do owocnego
przyjęcia tychże sakramentów. Po drugie, kursy kojarzą się zwykle ze zdobywaniem określonego zasobu wiedzy z danej dziedziny czy jakichś nowych
kompetencji zawodowych, a tymczasem przygotowanie do zawarcia sakramentu małżeństwa oznacza coś znacznie więcej, gdyż ma być to pomoc w
umacnianiu przyjaźni z Bogiem, w wypływaniu na głębię człowieczeństwa, w dojrzałym rozumieniu i przeżywaniu chrześcijaństwa oraz w kształtowaniu
postawy miłości, wierności i odpowiedzialności na podobieństwo postawy Boga wobec człowieka.
Ważne jest to, by okresu narzeczeństwa (oficjalnie ogłoszony w kręgu rodziny i znajomych lub przeżywany tylko prywatnie) nie utożsamiać z niemal
pewnym już zawarciem sakramentu małżeństwa. Narzeczeństwo to okres analogiczny do pobytu alumnów w seminarium duchownym. To okres twardej,
rzeczowej weryfikacji stopnia dojrzałości i wzajemnej miłości obojga narzeczonych. Do ostatniej chwili każde z nich ma prawo się wycofać, jeśli okaże się,
że nie jest pewne swojej nieodwołalnej miłości do tej drugiej osoby lub jeśli w narzeczonym dostrzeże coś, co poważnie niepokoi. W niepewności nie
powinno się działać, a tym bardziej nie powinno podejmować się najważniejszej decyzji w doczesności, jaką jest zawarcie sakramentalnego małżeństwa.
Pewien stopień niepokoju bywa w okresie narzeczeństwa czymś normalnym i jest wręcz pozytywnym znakiem dojrzałości oraz realizmu obojga
narzeczonych. Ważne jest to, w jaki sposób ona i on reagują na ewentualne krytyczne obserwacje czy uwagi drugiej strony. Jeśli któreś z narzeczonych nie
ma w sobie radości z ciągłego rozwoju, jeśli nie okazuje pragnienia dalszego rozwoju po to, by kochać coraz mocniej, lecz przeciwnie – oczekuje, że ta druga
osoba będzie go akceptować „takim, jakim jest”, to jest to sygnał aż tak niepokojący, że powinno się w takiej sytuacji zawiesić datę ślubu, gdyż ten, kto
kocha, nieustannie się rozwija i każdego dnia kocha bardziej niż wczoraj.
Wyraźnym znakiem niezdolności do miłości małżeńskiej jest sytuacja, gdy ktoś z młodych ludzi wiąże się z kolejną osobą i za każdym razem – po kilku czy
kilkunastu miesiącach – okazuje się, że nie potrafi podjąć decyzji o tym, że chce tę drugą osobę kochać na zawsze. Z taką postawą spotykamy się coraz
częściej zwłaszcza u współczesnych mężczyzn. Zwykle próbują oni „usprawiedliwiać” własną niezdolność do miłości i twierdzą, że nie podejmują decyzji o
tym, że kochają, gdyż po początkowym zauroczeniu ich uczucie do tej drugiej osoby stopniowo wygasa i że w związku z tym uświadamiają sobie, że to
chyba jednak jeszcze nie „ta” kobieta, na którą czekają. Tymczasem zakochanie w drugiej osobie i emocjonalne zauroczenie nią nie może trwać wiecznie,
gdyż wieczna jest tylko miłość. To nie uczucia podtrzymują miłość, ale to miłość podtrzymuje uczucia i sprawia, że im bardziej kocham tę drugą osobę, tym
bardziej się nią cieszę także wtedy, gdy minęły już dziesiątki lat od ślubu. Jeśli jakiś mężczyzna zakochuje się w kobiecie i odkrywa, że ona nie tylko
zauroczyła go swoim zewnętrznym wyglądem i zachowaniem, ale że ma też podobne wartości, ideały i aspiracje oraz że jest zaprzyjaźniona z Bogiem i
szlachetna, a mimo to mężczyzna ten nie jest pewien, czy ją kocha, i liczy na to, że to jego uczucia i nastroje mu podpowiedzą, co robić – potwierdza, że nie
jest zdolny do miłości, gdyż nie dysponuje ani wewnętrzną mocą, ani odwagą potrzebną do tego, by kochać na zawsze, niezależnie od aktualnych przeżyć i
wyłącznie dlatego, że ta druga osoba stała się dla niego bezcennym skarbem, gdyż taką właśnie podjął decyzję.
8
Ludzie, którzy nie potrafią kochać, usiłują przekonać samych siebie o tym, że miłość kiedyś zgłosi się do nich „sama”, że zostanie im przyniesiona na
skrzydłach uczuć.
9
Tymczasem to miłość jest wieczna i wszechmocna, a nie uczucia. To nie uczucia sprawiają, że kocham – jeśli kocham – ale to ja tak
decyduję – jeśli decyduję – i wtedy cieszę się tą drugą osobą coraz bardziej. Kochający dojrzale nieporównywalnie bardziej niż zakochany cieszy się osobą,
w której się zakochał. Jeśli zakochanie nie przechodzi w miłość, to – jak każdy stan emocjonalny – skazane jest na umieranie, a emocjonalny zachwyt tą
drugą osobą przerodzi się w obojętność i odkrycie, że „to jednak nie była miłość”. Jeśli ktoś myśli, że zawarcie małżeństwa mądre jest wtedy, gdy „poczuje”,
że to „ta” osoba, to jest człowiekiem irracjonalnym, który kieruje się potrzebami emocjonalnymi i nie potrafi kochać.
Jeśli on i ona potrafią już kochać i spotykają drugą osobę, która też potrafi już kochać, jeśli cieszą się sobą fizycznie i emocjonalnie, jeśli mają podobny świat
przekonań, zasad moralnych, wartości i aspiracji, jeśli są zaprzyjaźnieni z Bogiem, a mimo to on po kilkunastu miesiącach nie deklaruje z całą pewnością
siebie, że chce ją poślubić (kiedy, to zależy jeszcze od wielu innych okoliczności, na przykład od zakończenia studiów); albo ona w obliczu jego oświadczyn
twierdzi, że dalej jest niepewna tego, co „czuje” wobec niego; albo obydwoje chodzą ze sobą w nieskończoność, to znak, że tu i teraz nie są zdolni do
miłości, czyli że nie dorośli jeszcze do bycia kandydatami na małżonków. Jeszcze bawią się życiem jak egocentryczne dzieci. Jeszcze bardziej zależni są od
uczuć i emocji niż od własnych decyzji.
Decyzja o miłości bliźniego wynika z chęci naśladowania Chrystusa i wymaga wyjścia poza egocentryzm dziecka czy nastolatka.
10
Decyzja o miłości
małżeńskiej, czyli o pokochaniu kogoś na zawsze, powinna opierać się na racjonalnej analizie tego, czy ta druga osoba cieszy mnie pod każdym względem –
fizycznie i duchowo. Gdyby nawet była najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem, to żadne uczucia ani argumenty nie zdecydują za mnie, że ją
pokocham. To zależy ode mnie, od mojej zdolności do tego, by kochać: na pewno i na zawsze. Jeśli ktoś oczekuje, że w podjęciu tej decyzji zastąpią go jego
uczucia, to jest kimś skrajnie naiwnym lub pozostaje w fazie egocentryzmu dziecięcego, który dla człowieka dorosłego oznacza regres albo poważny kryzys.
Oczekiwanie na to, że uczucia upewnią mnie, że to już „ta” osoba, którą chcę pokochać na zawsze, to typowa postawa egoisty, któremu miłość kojarzy się z
jego miłym nastrojem, romantyzmem, z czymś lekkim, łatwym, spontanicznym i przyjemnym. Ktoś taki nie ma pojęcia o tym, że miłość to dar i że kto
kocha, ten przesuwa uwagę z samego siebie na tę drugą osobę…
Jeśli on i ona zaczynają chodzić ze sobą i tworzyć parę, myśląc o małżeństwie i deklarując tej drugiej osobie, że to jest ich cel – a nie przeżycie z kimś
(kolejnego?) zakochania czy romansu – to deklarują, że już potrafią kochać i że szukają drugiej osoby, która też już potrafi kochać. Jeśli ktoś myśli, że
nauczy się kochać na randkach, jeśli nie nauczył się kochać przez dwadzieścia czy więcej lat w domu rodzinnym i w kontaktach z innymi ważnymi dla siebie
osobami, to oszukuje samego siebie. Oczywiście zdarza się, że na przykład mężczyzna, który dotąd nie potrafił jeszcze kochać, tak bardzo zachwyci się
kobietą – jej fizycznym i duchowym urokiem – że ona go zafascynuje i że zapragnie ją pokochać. Ale w takim przypadku jego miłość powinna rosnąć z dnia
na dzień, powinna być coraz bardziej pewna siebie. Powinien być tak bardzo pewien, że zaczął kochać, że komunikuje to jej coraz bardziej stanowczo i sam
nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że to „ta”, którą postanowił pokochać na zawsze.
Chodzenie ze sobą ludzi myślących o małżeństwie to nie dopiero przygotowywanie się do miłości ani nie czekanie na to, że w przyszłości ta miłość się
między nimi może pojawi. Bycie parą to weryfikowanie miłości, z jaką on i ona odnoszą się do siebie już tu i teraz. Obydwoje powinni już tu i teraz kochać,
a to, co podlega weryfikacji, to nie to, czy kiedyś będą w stanie pokochać, ale to, czy ta ich wzajemna miłość - którą już sobie komunikują! – jest na tyle
stanowcza i mocna, że da im odwagę, by ślubowali sobie największą miłość, jaka jest możliwa między mężczyzną a kobietą, czyli miłość małżeńską.
Decyzja o miłości małżeńskiej przynosi niewyobrażalną radość. Człowiek dojrzały wie jednak, że przynosi też ból ostatecznego rozstania się z
egocentryzmem i z egoizmem. To kosztuje i boli, jeśli jest to proces prawdziwy. Odtąd moje największe marzenia i moje codzienne plany w
najdrobniejszych sprawach podporządkowuję naszej wspólnej więzi i trosce o tę drugą osobę, Gdy podporządkowuję tej drugiej osobie wiele rzeczy we
mnie i wokół mnie, to nie ograniczam przez to mojej wolności ani nie rezygnuję z wolności, gdyż decyduję się kogoś pokochać na zawsze nie dlatego, że tak
„trzeba”, że do tego skłaniają mnie moje potrzeby emocjonalne czy instynkt, ale dlatego, że ja tak chcę i że wiem, iż decyzja o pokochaniu kogoś
nieodwołalnie to szczyt wolności, to sens wolności, to radość wolności! Ale to radość miłości, która ma świadomość ceny za podjętą decyzję. Mądra
decyzja o nieodwołalnej miłości jest powiązana ze świadomością, że ta druga osoba nie jest Bogiem, że ma swoje ograniczenia, że nie we wszystkim spełni
moje marzenia. Ale że tak bardzo ją kocham i że ona tak bardzo mnie kocha, że cena za miłość będzie zdecydowanie mniejsza niż radość ze wspólnej miłości.
Kto kocha miłością, która może stać się miłością małżeńską, ten stawia tę drugą osobę w centrum swojego świata, w centrum swego serca i swojej uwagi.
Odtąd wszystkie dotychczasowe więzi, formy aktywności, pasje, zainteresowania, hobby zostają w cieniu radości z tego, że kocham tę drugą osobę aż tak
bardzo, że chcę związać z nią mój los na zawsze i że ona – zachwycona moją miłością – podejmuje podobną decyzję. Kto kocha, ten chce być zależny od
losu tej drugiej osoby podobnie jak Bóg postanowił uzależnić swój los od naszego losu, nie oszczędzając samego siebie.
Przysięga miłości małżeńskiej
Często słyszymy pytanie o to, czy ślub jest w ogóle potrzebny, jeśli narzeczeni naprawdę się kochają? Takie wątpliwości mogą mieć tylko ci, którzy
jeszcze nie kochają czy nie są pewni swojej miłości. Im bardziej narzeczony kocha, tym bardziej chce to powiedzieć całemu światu – publicznie przy
świadkach i na piśmie. Wie bowiem, że nie jest Bogiem, któremu ta druga osoba może zawierzyć swój los doczesny na prywatne słowo. Nawet wtedy, gdy
kupujemy kawałek terenu, czujemy się bezpieczniej, gdy sprzedający potwierdza nam to na piśmie i z pieczątkami. Tym bardziej wtedy potrzebujemy
uroczystej decyzji, potwierdzonej na piśmie, gdy chodzi o cały nasz los doczesny. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości ten, kto naprawdę kocha.
Kontrakt cywilny nie jest alternatywą dla sakramentalnego małżeństwa. Co więcej, jest fikcją prawną, gdyż prawo państwowe nie może nikomu nakazywać
miłości. Nie może też karać kogoś za to, że złamał kontrakt cywilny, na przykład zdradzając małżonka, krzywdząc dzieci i doprowadzając do rozpadu
rodziny. Przeciwnie, państwo wręcz akceptuje i autoryzuje tego typu postępowanie, gdyż pozwala winowajcy na zawarcie kontraktu cywilnego z
kolejnymi osobami.
Kilka lat temu prosiła mnie o poradę pewna młoda Polka mieszkająca w Londynie. Związała się tam z muzułmaninem i postanowili się pobrać. Wyjaśniła mi,
że oboje bardzo siebie nawzajem kochają i że chcą być ze sobą na zawsze jako małżonkowie. Mają natomiast wątpliwości co do tego, na jaką formę ślubu się
zdecydować. Wyjaśniłem wtedy, że kontrakt cywilny w ogóle nie przewiduje ślubowania sobie miłości, a Koran pozwala mężczyźnie na małżeństwo z
czterema kobietami. Jeśli narzeczeni pragną kochać siebie nawzajem wiernie i nieodwołalnie, to jedynie Kościół katolicki proponuje taką przysięgę
małżeńską, która respektuje ich miłość! Kto uczy się miłości od Boga, ten uwalnia się z karykatur miłości, a zwłaszcza z naiwnego przekonania, że miłość
jest tym samym, co współżycie seksualne, zakochanie, tolerancja, akceptacja, „wolne związki” czy naiwność. Bóg uczy nas tej jedynej miłości, która nie
zawodzi. To miłość heroiczna i mądra jednocześnie. Bóg tak szalenie nas kocha, że nie wycofuje swojej miłości nawet wtedy, gdy zabijamy Go w ludzkiej
naturze, kiedy przychodzi do nas, aby potwierdzić, że kocha. Jednocześnie okazuje nam miłość mądrze, czyli w sposób dostosowany do naszych
zachowań. Nikogo nie rozpieszcza i wszystkim stawia wielkie wymagania, gdyż pragnie, byśmy kochali siebie nawzajem aż tak bardzo, jak On pierwszy
nas pokochał, a nie tylko tak, jak próbujemy kochać samych siebie.
Sakrament małżeństwa
11
można zawrzeć wyłącznie dobrowolnie, bez żadnego nacisku z zewnątrz, ze strony innych osób. „Jeśli nie ma tej wolności,
małżeństwo jest nieważne”.
12
Bóg respektuje wolność człowieka także w tym względzie i nikomu nie wyznacza małżonka. Podaje natomiast niezawodne
kryteria wyboru małżonka. Powinien to być ktoś zdolny do tego, by wypełnić przysięgę największej miłości, jaka może połączyć mężczyznę i kobietę w
doczesności. Im bardziej ona i on żyją w obecności Boga oraz im bardziej ufają Bogu w każdej sytuacji i w każdej sprawie, tym bardziej ich decyzja o
wyborze małżonka będzie podejmowana z pomocą Boga i tym większa będzie wtedy szansa na to, że ona czy on dokonają wyboru błogosławionego! W
każdym jednak przypadku to narzeczeni są odpowiedzialni za własne decyzje i ponoszą bolesne konsekwencje, jeśli dokonają wyboru pochopnego i
błędnego. Jeśli po ślubie ktoś z małżonków rozczaruje, to rozczaruje on, a nie miłość, gdyż to nie jakaś nieosobowa miłość kocha, lecz konkretna osoba.
W zamyśle Boga każde małżeństwo to historia wielkiej miłości między mężczyzną a kobietą.
13
To najbardziej zdumiewająca forma przyjaźni i największe
święto radości, jakie jest możliwe w relacjach międzyludzkich na tej ziemi. „Przysięga małżeńska określa, a zarazem ustanawia to, co jest dobrem wspólnym
małżeństwa i rodziny. ‘Biorę ciebie za żonę/za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci’.
Małżeństwo jest szczególną komunią osób. Rodzina - na gruncie tej komunii - ma stawać się wspólnotą osób. Nowożeńcy podejmują to zadanie ‘wobec
Boga i Kościoła’, o czym przypomina im celebrans, w chwili składania przysięgi małżeńskiej. Świadkami tej sakramentalnej przysięgi są wszyscy obecni
przy ślubie. W nich obecny jest poniekąd cały Kościół, całe społeczeństwo, w którym określona rodzina zaczyna istnieć.(…) Słowa przysięgi małżeńskiej
orzekają o tym, co stanowi wspólne dobro - naprzód małżeństwa, a następnie rodziny. Dobrem wspólnym małżonków jest miłość, wierność i uczciwość
małżeńska oraz trwałość ich związku ‘aż do śmierci’. To dobro obojga jest równocześnie dobrem każdego z nich. Ma z kolei stać się dobrem ich dzieci.
Należy do istoty dobra wspólnego, że łącząc poszczególnych ludzi, stanowi zarazem prawdziwe dobro każdego”
14
Małżeństwo oparte na nieodwołalnej miłości i na trwałej radości jest w oczach Stwórcy aż tak cenne, że Jezus wyniósł je do godności sakramentu, czyli do
miejsca, w którym Bóg jest szczególnie obecny, w którym szczególnie błogosławi i w którym szczególnie widoczna jest Jego miłość do ludzi. Najsilniejsza i
najpiękniejsza więź, jaka jest osiągalna między mężczyzną a kobietą, nie pojawia się samoczynnie. Nie jest automatycznym wynikiem tego, że oto on i ona
od pewnego czasu chodzą ze sobą i stanowią parę. Początkiem małżeństwa jest podjęcie decyzji na całe życie. Bez takiej decyzji małżeństwo nie zaistnieje.
Narzeczeni stają się małżonkami wtedy, gdy on i ona - przy świadkach i z powołaniem się na Boga - składają najbardziej niezwykłą przysięgę miłości, jaką
mężczyzna i kobieta są w stanie sobie ślubować. Popatrzmy na poszczególne elementy tej przysięgi, gdyż one wyjaśniają zasady, na jakich małżonkowie
wiążą się ze sobą na całe życie.
15
Przysięga małżeńska zaczyna się od słowa „ja”. To właśnie ja biorę ciebie za żonę czy za męża. Tak silne zaakcentowanie tego słowa nie jest tu czymś
przypadkowym i nie ma nic wspólnego z egocentryzmem. Ma za to wszystko wspólnego z odpowiedzialnością. Oto ja biorę ciebie za małżonka. A skoro ja
to czynię, to znaczy, że jest to moja autonomiczna, świadoma i dobrowolna decyzja. To znaczy także, że nikt mnie do tego nie zmusza ani nawet nie
zachęca. To znaczy, że pełną niezależność w tym względzie pozostawia mi Bóg oraz ludzie, wśród których żyję. W przeciwnym przypadku małżeństwo
byłoby nieważne. Owo „ja” oznacza również, że decyzję o małżeństwie podejmuje cały człowiek. To nie jest jedynie decyzja jego woli. Przeciwnie, to
decyzja, która promieniuje z całego człowieczeństwa i która angażuje całe człowieczeństwo: ciało, świadomość, emocje, sumienie, wolność, aspiracje,
priorytety, sferę moralną, duchową i religijną. Złożenie sakramentalnej przysięgi małżeńskiej wymaga od narzeczonych zdolności do podejmowania decyzji
na zawsze. Do małżeństwa nie są zdolni ci, którym brakuje odwagi do podejmowania takich decyzji. Odwaga podejmowania nieodwołalnej decyzji płynie z
mocy miłości, a nie z fizycznego czy emocjonalnego zauroczenia drugą osobą, gdyż popędy i emocje przemijają i nie są fundamentem żadnej więzi trwałej,
szczęśliwej i wiernej.
Drugim elementem przysięgi małżeńskiej są słowa: „biorę ciebie za żonę/za męża”. Te słowa oznaczają, że małżonek staje się odtąd dla mnie kimś
absolutnie wyjątkowym. To nie będzie ledwie mój partner czy partnerka, albo ktoś, z kim zwiążę się jedynie na zasadzie próby. Wziąć kogoś za żonę czy
za męża to publicznie zadeklarować, że od tego momentu ta osoba staje się dla mnie kimś najważniejszym na ziemi, czyli kimś jeszcze ważniejszym niż te
osoby, które dotąd kochałem najbardziej. Jezus wyjaśnia, że „opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem” (Mt 19,
5). Odtąd troska o więź z żoną czy mężem ma pierwszeństwo nawet przed troską o ukochanych rodziców, o rodzeństwo czy o serdecznych przyjaciół!
Złożenie takiej przysięgi małżeńskiej to jednocześnie publiczne zapewnienie innych osób o tym, że nie wolno im usiłować budowania ze mną więzi tak silnej
i tak intymnej, jaka jest właściwa jedynie dla małżonków. Warunkiem dochowania przysięgi małżeńskiej jest nie tylko duży stopień niezależności od
rodziców i innych bliskich, ale także od wszystkich ludzi, z którymi małżonkowie będą mieli kontakt w przyszłości, na przykład w miejscu pracy czy w
środowisku znajomych.
„…i ślubuję ci miłość..”. Ten element przysięgi małżeńskiej oznacza, że narzeczeni nie ślubują sobie pożądania, zakochania, tolerancji czy akceptacji, lecz
miłość! Nic mniejszego niż wielka miłość nie wystarczy do tego, by ona i on byli ze sobą szczęśliwi na zawsze!
16
Wzorem dla małżonków nie jest więc
jakakolwiek miłość, czy też to, co za miłość uznają oni sami albo telewizyjni „eksperci”, lecz wyłącznie ta miłość, jakiej uczy nas Jezus i jaką On pierwszy
nas ukochał: na zawsze i nad życie. Dojrzali małżonkowie fascynują się Jezusem, gdyż pragną uczyć się miłości od Mistrza, a nie od czeladników. Chrystus,
który umiłował Kościół tak, jak mąż ma kochać swoją żonę, uczy nas miłości ofiarnej, bezwarunkowej i czułej, a jednocześnie miłości mądrej, czyli takiej,
która wyraża się na różne sposoby, gdyż jej komunikowanie dostosowane jest do sytuacji i zachowania kochanej osoby. Małżonkowie przysięgają sobie to,
że w każdej sytuacji będą się wspierać i sobie pomagać. Nie przysięgają natomiast tego, że będą siebie nawzajem rozpieszczać, że będą pobłażliwie patrzeć
na ewentualne błędy współmałżonka czy że jedno podporządkuje się tej drugiej osobie, na przykład żona mężowi.
Miłość mądra na wzór Jezusa oznacza, że mąż i żona patrzą na siebie z miłością i że są gotowi przebaczać tej drugiej stronie jej ludzkie niedoskonałości, ale
pod warunkiem, że osoba błądząca potrafi najpierw – z miłości! - przeprosić zmieniać się na lepsze, zanim poprosi współmałżonka o przebaczenie. Kto
naprawdę kocha, ten nie oczekuje od żony czy męża naiwności czy pobłażania dla popełnianych błędów. Wymaga natomiast od samego siebie tego, by
nieustannie komunikować miłość, którą przysiągł. Wzajemna miłość mobilizuje małżonków do pracy nad sobą, do rozwoju i dorastania do świętości po to,
by kochać współmałżonka każdego dnia coraz bardziej. Miłość sprawia, że on i ona potrafią także coraz bardziej, z coraz większą wdzięcznością i czułością
przyjmować miłość od tej drugiej osoby. Małżonkowie ślubują sobie miłość aż tak ufną i intymną, że prowadzi ona do jedności ich ciał. Miłość sprawia, że
oboje małżonkowie cieszą się tą drugą osobą w pełni, czyli w jej byciu kobietą lub mężczyzną, a także w jej niepowtarzalnej wrażliwości i specyficznych
potrzebach, związanych z daną płcią. Małżonkowie zawsze respektują fizjologiczną i emocjonalną specyfikę tej drugiej osoby. Wzajemna miłość wyklucza
używanie współmałżonka jako środka do osiągnięcia własnych celów. Taka sytuacja miałaby miejsce na przykład wtedy, gdyby mąż usiłował nakłaniać żonę
do niszczenia swojej płodności i swojego zdrowia po to, by on zapewnił sobie przyjemność seksualną, gdy tylko będzie miał na to ochotę, czyli w
oderwaniu od miłości. Kochający się małżonkowie potrafią komunikować miłość na setki sposobów, a nie jedynie w kontekście współżycia seksualnego.
„…wierność…”. Wypełnienie przysięgi wierności dokonuje się przez to, że małżonkowie są lojalni wobec siebie nie tylko wtedy, gdy przebywają ze sobą
twarzą w twarz, ale również wtedy, gdy kontaktują się z innymi ludźmi. Wierność oznacza wolność od nieczystych spojrzeń, myśli czy pragnień w
odniesieniu do kogokolwiek. Oznacza również, że w sytuacjach konfliktowych ze światem zewnętrznym – nawet w przypadku konfliktu z własnymi
rodzicami – mąż i żona stoją po tej samej stronie i wspierają siebie nawzajem. Ewentualne kwestie sporne wyjaśniają sobie wyłącznie w cztery oczy.
Niewierność przejawia się w mówieniu bez szacunku o współmałżonku do innych ludzi, na zdradzaniu jego sekretów czy opowiadaniu innym ludziom o
małżeńskich sprawach intymnych, a także na podważaniu autorytetu żony czy męża. Najbardziej radykalną i dotkliwą formą niewierności jest niewierność
w sferze seksualnej. Zdrada małżeńska powoduje nieodwracalne zranienia. Jeśli dochodzi do takiego dramatu, to znaczy, że wcześniej doszło do innych form
niewierności. Narzeczeni ślubują sobie wierność we wszystkich wymiarach wspólnego życia. Wierność cielesną i seksualną. Wykluczają intymną bliskość w
relacjach z innymi ludźmi. Całkowicie wykluczają romansowanie czy flirtowanie. Zachowują wierność wobec siebie we wszystkich wymiarach: w myśleniu,
w przeżywaniu, w zasadach moralnych, w hierarchii wartości, w priorytetach, wierność we wspólnym stylu życia. Są sobie wierni i bliscy w każdej
sytuacji. Bycie przy małżonku jest dla nich zdecydowanie ważniejsze niż praca zawodowa, niż bycie przy rodzicach, a tym bardziej niż własne hobby,
przyzwyczajenia czy kontakty koleżeńskie. Jeśli praca zawodowa, działalność społeczna, kontakty towarzyskie zagrażają byciu blisko obojga małżonków,
to wierny małżonek potrafi natychmiast z tego wszystkiego się wycofać.
„...i uczciwość małżeńską...” Uczciwość to bezwzględna lojalność małżonków względem siebie w każdej sprawie i sytuacji. Uczciwość wyklucza
kłamstwo czy oszukiwanie małżonka w czymkolwiek. Zakłada natomiast wzajemną szczerość oraz otwarte mówienie sobie nawzajem o tym, co ewentualnie
niepokoi jedną ze stron czy obie strony. Uczciwość to pomaganie małżonkowi na coraz lepsze poznawanie i rozumienie siebie nawzajem. Uczciwy mąż i
uczciwa żona nie wykorzystują wiedzy o słabych stronach małżonka po to, by zadać ból. Nie czynią tego nawet w sytuacji rozczarowania czy konfliktu.
Uczciwość wiąże się też ze świadomością, że jeśli między małżonkami pojawiają się jakieś konflikty czy nieporozumienia, to zwykle wina leży po obu
stronach, chociaż w różnych proporcjach. Szczególnie wrażliwi powinni być małżonkowie na uczciwość w sprawach najbardziej intymnych. Zaprzeczeniem
uczciwości jest na przykład sytuacja, w której żona decyduje się na poczęcie dziecka, korzystając ze swojej wiedzy na temat płodności, mimo że wie, iż mąż
nie jest jeszcze gotowy do podjęcia takiej decyzji. Małżonkowie powinni szczerze mówić sobie o swoich potrzebach i pragnieniach, o tym co im sprawia
radość i niepokój. Nie powinni mieć przed sobą tajemnic. Nie powinni mieć podwójnego życia, ukrytych źródeł dochodu czy kontaktów z osobami, o
których nie wie małżonek. Kochający się małżonkowie wiedzą, że uczciwość – podobnie jak wierność - jest niepodzielna i że złamanie uczciwości w jednej
sprawie, prowadzi do nieuczciwości także w innych dziedzinach życia.
„…oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Ten fragment przysięgi małżeńskiej stanowi potwierdzenie tego, że miłość jest bezwarunkowa i nieodwołalna,
że nie ma nic wspólnego z „wolnymi” – od wierności i odpowiedzialności! – związkami, z (rozerwalnym) kontraktem cywilnym czy z konkubinatem.
Małżonkowie ślubują sobie nawzajem, że z miłością będą odnosić się do siebie nawzajem zawsze i wszędzie, w dobrej i złej doli, aż do śmierci. Nie
pozostawią siebie nawzajem w żadnej sytuacji i w żadnej potrzebie, w zdrowiu i chorobie, w radości i cierpieniu, w bogactwie i w niedostatku. Kochający się
małżonkowie nie tylko wykluczają możliwość rozwodu, ale także opuszczenie żony czy męża na zasadzie dłuższego wyjazdu do pracy, na przykład
zagranicę. Mąż i żona wykluczają nie tylko zewnętrzne rozstanie, ale także wewnętrzną, duchową „emigrację”, czyli zamykanie się we własnym świecie
zainteresowań, pracy czy marzeń, żyjąc obok małżonka, a nie z nim. Wyjątkową sytuacją rozstania na dłuższy czas może być jedynie separacja małżeńska i
to wyłącznie w zupełnie skrajnych sytuacjach, na przykład z konieczności obrony przed mężem-alkoholikiem, który stosuje przemoc. Jednak także wtedy
krzywdzona osoba pozostaje wierna przysiędze miłości, modli się za małżonka przeżywającego kryzys i jest gotowa na przyjęcie go z powrotem, gdy tylko
ustąpi przyczyna separacji. Miłość małżeńska to nie tylko zobowiązanie do tego, by już na zawsze być z tą drugą osobą, ale także do tego, by kochać ją
coraz bardziej, gdyż tylko wtedy wspólne życie będzie coraz większym świętem, a nie ciężarem.
„…Tak mi dopomóż, Panie Boże w Trójcy Jedyny i wszyscy święci!” Ten ostatni element przysięgi małżeńskiej oznacza, że oboje narzeczeni mają
świadomość własnych ograniczeń i słabości. Uznają przed sobą nawzajem, że nie są Bogiem i że nie są miłością, ale że z pomocą Boga – i tylko wtedy! – są
w stanie kochać aż tak mocno, że zaskoczą tym nawet samych siebie. Okazywanie sobie na co dzień, w radości i smutku, w zdrowiu i chorobie, w dobrych i
trudnych chwilach miłości wiernej, cierpliwej, ofiarnej, mądrej, czułej i płodnej jest możliwe tylko mocą przyjaźni z Bogiem. A to oznacza troskę męża i
żony o wspólne wzrastanie w przyjaźni ze Stwórcą, który stworzył nas z miłości i do miłości. Kochający się małżonkowie razem się modlą, razem
przeżywają Eucharystię, razem korzystają z innych sakramentów, razem zachwycają się świętymi małżeństwami, które Kościół beatyfikował czy tymi,
którzy promieniują wzajemną miłością, a należą do grona krewnych czy znajomych. Małżonkowie mogą obrać sobie jakiegoś świętego na szczególnego
patrona ich małżeństwa i rodziny. Najlepszą gwarancją ich wzajemnej miłości aż do śmierci będzie to, że ich największym marzeniem będzie wspólne
dorastanie do świętości.
Trwałe małżeństwo i szczęśliwa rodzina to środowisko, które najlepiej chroni człowieka przed zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Kochająca się
rodzina umożliwia każdemu ze swoich członków wszechstronny rozwój, doświadczenie miłości, odkrywanie własnej wartości, a także realizację powołania
do świętości. Nic tak nie cieszy człowieka, jak szczęśliwe małżeństwo i rodzina. Nic też tak dotkliwie nie boli, jak brak miłości między małżonkami albo
między rodzicami a dziećmi i brak poczucia bezpieczeństwa we własnym domu. Ten świat proponuje nam znacznie mniejszą „miłość” niż ta, którą
proponuje Bóg. Ten świat proponuje „miłość”, która nie stawia żadnych wymagań i która w rzeczywistości jest fikcją. To imitacja miłości, która zawsze
rozczarowuje. Nigdy nie rozczarowuje jedynie miłość, którą proponuje Bóg i której uczy nas Jego wcielony Syn – Jezus Chrystus.
17
Właśnie dlatego najważniejszym celem wychowania chrześcijańskiego jest pomaganie dzieciom i młodzieży w dorastaniu do miłości małżeńskiej i
rodzicielskiej. W obliczu negatywnych nacisków niskiej kultury potrzeba obecnie solidniejszego niż dotąd przygotowania dzieci i młodzieży oraz
narzeczonych. Najważniejszą rolę do spełnienia mają w tym względzie rodzice, duszpasterze oraz parafie i katolickie ruchy formacyjne.
Szczególna odpowiedzialność w tym względzie ciąży na kapłanach, których rolą jest bezpośrednie przygotowanie narzeczonych do owocnego przyjęcia
sakramentu małżeństwa i weryfikacja ich dojrzałości w tym względzie. Przyjęcie sakramentu małżeństwa nie jest bowiem jednym z praw obywatelskich, ale
przywilejem dojrzałego ucznia Chrystusa. Wzorem dla małżonków wszystkich czasów są Maryja i Józef. Oni stworzyli najpiękniejszą historię miłości
kobiety i mężczyzny. Historię aż tak piękną, że stali się rodziną Boga. Każde małżeństwo i każda rodzina powołani są do tego, by stawać się Kościołem
domowym, w którym wszyscy błogosławią wszystkich i uczą się od Chrystusa kochać siebie nawzajem aż tak, jak On pierwszy pokochał swój Kościół i
każdego z nas.
18
Wzrastanie w miłości małżeńskiej
Od momentu zawarcia małżeństwa sakramentalnego wszystkie inne więzi są mniej ważne od więzi z małżonkiem. Miłości i bliskości małżonków nie mogą
naruszać ani silne więzi z przeszłości (z rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi), ani silne więzi, które małżonkowie zbudują z innymi ludźmi w przyszłości,
zwłaszcza więzi z własnymi dziećmi czy z serdecznymi przyjaciółmi. Właśnie dlatego istnieje sakrament małżeństwa, ale nie ma sakramentu rodzicielstwa.
Kościół z całym realizmem naucza, że stając się rodzicami, ona i on nie przestają być małżonkami. Także wtedy, gdy na świat przychodzi gromadka dzieci, o
losie małżonków nadal decyduje najbardziej ich wzajemna więź. Dzieci nie są własnością rodziców ani ich darmowym „ubezpieczeniem” na starość. Są po to,
by przyjąć i wychować je z miłością, a następnie pozwolić im z radością, by założyły własne rodziny. Pierwszym sposobem kochania dzieci jest wzajemna
miłość małżonków. Przyglądanie się wiernej, ofiarnej i czułej miłości rodziców to także najlepszy kurs przedmałżeński dla dzieci i młodzieży.
Podstawowym warunkiem trwania w sakramencie małżeństwa w sposób owocny, w radosnej miłości, jest pielęgnowanie nie tylko więzi z małżonkiem, ale
także więzi z Bogiem, którego małżonkowie wzięli na świadka i na obrońcę ich więzi małżeńskiej: „Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” (Mt
19, 6). Pielęgnowanie więzi z Bogiem to życie w każdej dziedzinie zgodne z Dekalogiem, to coniedzielna Msza święta i regularne korzystanie z sakramentu
pokuty, to włączenie się do jakiegoś katolickiego ruchu formacyjnego, to dążenie do świętości w codzienności. Największą szansę na owocne korzystanie z
sakramentalnego umocnienia mają ci małżonkowie, którzy razem przeżywają więź z Bogiem i razem się modlą. Wspólna modlitwa to miejsce wspólnego
spotkania z Bogiem i wspólnego rozmawiania z Nim o sprawach ważnych dla małżonków i ich dzieci. Wspólna modlitwa małżonków i wspólny codzienny
rachunek sumienia to najlepsza, bo Boża poradnia życia małżeńskiego i rodzinnego!
Ważne jest to, by wcześnie odczytywać znaki ewentualnego kryzysu w małżeństwie, gdyż wczesna interwencja bywa zwykle najbardziej skuteczna. Otóż
początkiem łamania przysięgi małżeńskiej nie są sprzeczki, problemy alkoholowe czy zdrady małżeńskie, ale sytuacja, w której on czy ona przestaje
okazywać miłość drugiej osobie. Małżonkowie ślubują sobie bowiem to, że będą siebie nawzajem kochać, a nie to, że powstrzymają się jedynie od
wyrządzania sobie krzywdy. Najtrudniejszą próbą dla małżeństwa jest miłość w skrajnej sytuacji, czyli wtedy, gdy jedno z małżonków przeżywa bolesny
kryzys, nie kocha już nawet samego siebie i boleśnie krzywdzi współmałżonka oraz dzieci. Także w takiej sytuacji Kościół odwołuje się do mądrej miłości
Boga. Jezus bronił się stanowczo przed krzywdą. Do uderzającego Go w twarz żołnierza powiedział: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A
jeżeli dobrze, to dlaczego mnie bijesz?” (J 18, 23).
Krzywdzony małżonek ma prawo do skutecznej obrony przed krzywdzicielem z separacją małżeńską włącznie, po wcześniejszym wyczerpaniu
wszystkich innych form obrony.
19
Jezus – broniący się przed żołnierzem – uczy nas zasady mądrej miłości, która brzmi: to, że kocham ciebie, nie daje ci
prawa, byś mnie krzywdził! Separacja w obliczu małżonka-krzywdziciela to miłość na odległość w sytuacji, gdy miłość z bliska wiąże się z doznawaniem
kolejnych krzywd. Broniąc się przed krzywdzicielem, krzywdzony małżonek nie tylko chroni siebie oraz niewinnie cierpiące dzieci, ale też kocha
krzywdziciela, gdyż to dobrze dla krzywdziciela, gdy ma mniej ofiar na sumieniu. Kościół poważnie traktuje człowieka, który składa przysięgę małżeńską i
dlatego nigdy nie zaakceptuje rozwodów. Jednak równie poważnie Kościół traktuje cierpienie krzywdzonego małżonka (oraz współcierpiących dzieci) i
dlatego daje mu prawo do skutecznej obrony przed krzywdzicielem, ale nie do łamania własnej przysięgi małżeńskiej. Mąż i żona powinni kochać siebie
nawzajem z bliska, w codziennym wspólnym życiu nawet w skrajnie złej doli, jednak pod warunkiem, że tej złej nie zsyła współmałżonek, bo przecież on
ślubował, że będzie kochał, a nie że będzie zsyłał złą dolę czy gnębił.
Szczęśliwe małżeństwo i trwała rodzina to zdecydowanie najlepsze, najbardziej korzystne, ustanowione przez samego Boga miejsce na tej ziemi dla dzielenia
się miłością, dla tworzenia klimatu bezpieczeństwa, dla radosnego wychowania dzieci, dla wspólnego dorastania do świętości. Trwałe małżeństwa i
szczęśliwe rodziny nie są wyjątkami chociaż w liberalnych mediach i w międzysąsiedzkich rozmowach wskazuje się zwykle na te rodziny, które są w
kryzysie. Wiem, że wierność sakramentalnej miłości małżeńskiej przez całe dziesięciolecia bywa czasem trudna i że nieraz wiąże się z dźwiganiem
krzyża.
20
Jednak wiem też, że taka miłość jest naprawdę także w naszych czasach możliwa, gdyż od wielu lat jestem zaprzyjaźniony z takimi rodzinami, w
których wszyscy kochają wszystkich i w których wszyscy patrzą na wszystkich z radością. Wielu jest takich małżonków, którzy do śmierci rosną w
przyjaźni z Bogiem i którzy w każdej sytuacji wiernie wypełniają małżeńską przysięgę miłości.
21
Czy jednak fakt, że coraz więcej małżeństw przeżywa kryzys, nie jest znakiem czasu i czy nie upoważnia do pytania o to, czy instytucja małżeństwa nie
powinna ulec jakimś przeobrażeniom? Otóż nie, gdyż nikt z ludzi nie wymyśli piękniejszej więzi między kobietą i mężczyzną, ani nie zaproponuje im
bardziej niezwykłej miłości od tej, którą zaproponował Bóg na początku historii ludzkości, kiedy to stwierdził, że mężczyzna i kobieta zostali stworzeni
wzajemnie dla siebie: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2, 18). Bóg stwarza mężczyźnie do pomocy kobietę (mężczyzna potrzebuje pomocy
kobiety!) jako istotę równą mu i bliską, „jako pomoc przychodzącą od Pana” (Ps 121, 2). „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy
się ze swą żoną tak ściśle, że staną się jednym ciałem” (Rdz 2, 24). Po zawarciu małżeństwa – zgodnie z pierwotnym zamysłem Stwórcy – „nie są już dwoje,
lecz jedno ciało” (Mt 19, 6). Nigdy nie pojawi się instytucja lepsza niż małżeństwo kobiety i mężczyzny oparte na wiernej i nieodwołalnej miłości. Nigdy w
kryzysie nie znajdzie się małżeństwo. W każdej natomiast epoce w kryzysie może być człowiek, który małżeństwo zawiera.
Sakrament małżeństwa to Boży pomysł na najpiękniejszą więź, jaką – z Bożą pomocą – mężczyzna i kobieta są w stanie zbudować w oparciu o miłość
wierną, wielkoduszną i czułą.
22
Realizacja tego pomysłu wymaga – obok trwania w przyjaźni z Bogiem – spełnienia jeszcze dwóch innych warunków:
wypływania na głębię człowieczeństwa oraz precyzyjnego rozumienia istoty miłości. Pierwszy z tych warunków to dorastanie do człowieczeństwa na miarę
zamysłu Boga względem człowieka. Do małżeństwa sakramentalnego dorasta ten, kto wie, że być człowiekiem to być kimś nieodwołalnie kochanym przez
Boga i kimś podobnym do Boga, czyli zdolnym do tego, by przyjąć miłość i by kochać. Żaden człowiek nie jest jednak Bogiem i nie jest miłością. Po grzechu
pierworodnym często łatwiej nam krzywdzić samych siebie i innych ludzi niż kochać. Miłość nie przychodzi więc nam w sposób spontaniczny. Wymaga
panowania nad sobą, zwłaszcza nad popędami i uczuciami, a także codziennej dyscypliny, czujności i nawrócenia.
Kochać może tylko ten, kto wypływa na taką głębię człowieczeństwa, że odkrywa swoją bezcenność oraz bezcenność osoby, którą uczy się kochać. Taki
człowiek wie, że być osobą to być kimś, kogo można kochać, ale kogo nie można posiadać. Wie też i to, że kto kocha, może ofiarować tej drugiej osobie czas,
siły, zdrowie a w skrajnych sytuacjach nawet życie doczesne, ale nic więcej. Człowiek dojrzały nikomu – nawet osobie, którą kocha najbardziej na świecie –
nie ofiaruje swojej godności dziecka Bożego, swojej świętości, czystości, wolności i trwania na drodze zbawienia. Nie ofiaruje tego, co w nim najpiękniejsze i
bezcenne z tego oczywistego powodu, że gdyby to zrobił, to okradłby samego siebie z tego, co nie jest jego własnością, lecz darem Boga, i przestałby być
zdolnym do miłości. Przeciwnie, zraniłby samego siebie i stałby się człowiekiem potrzebującym pomocy, a nie tym, który potrafi kochać i dorasta do
małżeństwa.
Do takiej miłości małżeńskiej, jaką proponuje Bóg, może dorosnąć tylko ten, kto precyzyjnie rozumie naturę miłości.
23
Nie jest to w naszych czasach
proste, gdyż obecnie miłość często bywa mylona z seksualnością, z zakochaniem i uczuciem, z tolerancją i akceptacją, z „wolnymi związkami” albo z
naiwnością. Właśnie dlatego zrozumieć miłość i dojrzale pokochać może jedynie ten, kto wie, czym miłość nie jest, a co stanowi jej istotę.
Błąd pierwszy to przekonanie, że istotę miłości stanowi współżycie seksualne i że miłość to jedynie efekt działania popędów, hormonów czy feromonów.
Mylenie miłości z popędowością i biochemią prowadzi do dramatów, gdyż popęd seksualny – tak jak każdy popęd – jest ślepy.
24
Gdyby istotą miłości
było współżycie seksualne, to rodzice nie mogliby kochać swoich dzieci. Nawet w małżeństwie współżycie seksualne jest jedynie epizodem w całym morzu
okazywanej sobie nawzajem czułości i codziennej troski o małżonka. Seksualność oderwana od miłości prowadzi do cudzołóstwa, uzależnień i przestępstw,
a nawet do śmierci (aborcja, AIDS). Mylić miłość z seksualnością to dosłownie mylić życie ze śmiercią.
Kogoś, kto przeżywa radość dlatego, że kocha, nie interesuje taka forma kontaktu z drugą osobą, która powoduje utratę przyjaźni z Bogiem, z samym sobą i
z drugim człowiekiem. Miłość jest jedyną siłą, dzięki której człowiek potrafi stać się panem swoich popędów i swego ciała. We wszystkich – poza
małżeństwem – rodzajach więzi międzyludzkich to właśnie zdolność powstrzymywania się od współżycia seksualnego świadczy o miłości. Współżycie
seksualne nie wiąże się przecież z miłością rodzicielską, narzeczeńską czy przyjacielską. Także w małżeństwie panowanie nad popędem seksualnym jest
warunkiem dochowania wierności i życia w radości. Seksualność małżonków jest czysta wtedy, gdy jest wyrazem miłości, a nie przejawem popędu,
pożądania czy uległości. Małżonek, który kocha, nie skupia się na doznaniach cielesnych, ale zachwyca się tym, że może być tak blisko osoby, którą kocha i
przez którą jest kochany. Współżycie seksualne jest wtedy spotkaniem dwóch osób, a nie dwóch ciał. Jeśli ktoś z przygotowujących się do sakramentu
małżeństwa pożąda tę drugą osobę czy nie zachowuje czystości, to oddala się od miłości.
25
Błąd drugi to przekonanie, że miłość jest uczuciem i że zakochanie się to najbardziej intensywna forma miłości. Tymczasem kochać to nie to samo, co
przeżywać określone stany emocjonalne. Gdyby istotą miłości było uczucie, to nie można by było jej ślubować, gdyż uczucia bywają zmienne i
nieobliczalne. Uczucia stanowią cząstkę człowieka, są jedną z jego cech. Natomiast miłość to postawa całego człowieka. Uczucia przeżywamy także wobec
zwierząt, przedmiotów czy wydarzeń, a zatem wtedy, gdy coś lubimy lub gdy czymś się cieszymy. Tymczasem miłość to stały sposób postępowania, a
nie chwilowy nastrój. Błędne przekonanie, iż miłość jest uczuciem, wynika z tego, że każdy, kto kocha, przeżywa silne uczucia. Nie istnieje miłość bez
uczuć. Jeśli ktoś jest wobec drugiej osoby emocjonalnie obojętny, to znaczy, że jej nie kocha. Jednak z tego, że uczucia zawsze towarzyszą miłości, nie
wynika, że stanowią jej istotę. Ani nie jest prawdą, że miłość to uczucie i ani że ten, kto kocha, przeżywa jedynie „piękne” uczucia. Natomiast jest prawdą,
że miłości zawsze towarzyszą uczucia, ale są one różne: od radości i entuzjazmu do rozgoryczenia, gniewu, żalu, i cierpienia. W każdym słowie i czynie
Jezus wyrażał miłość, ale przeżywał różne stany emocjonalne. Kiedy kochający rodzice odkrywają, że ich syn jest narkomanem, przeżywają dramatyczny
niepokój, lęk i wiele innych bolesnych uczuć – właśnie dlatego, że kochają syna. Mylenie miłości z uczuciem sprawia, że uczucia zostają uznane za
kryterium postępowania. Tymczasem stany emocjonalne – podobnie jak popędy – są ślepe, a kierowanie się nimi prowadzi do życiowych pomyłek,
krzywd i cierpień.
Miłość jest świadomą i dobrowolną postawą, a uczucia są jednym ze sposobów wyrażania tejże postawy. Miłość to kwestia wolności i daru, a uczucia to
kwestia potrzeb i spontaniczności. Miłość skupia nas na potrzebach innych ludzi, a uczucia skupiają nas na naszych własnych potrzebach i przeżyciach.
Miłość prowadzi na szczyty bezinteresowności i wolności, a więzi oparte na potrzebach emocjonalnych prowadzą do uzależnienia się od drugiej osoby, do
zazdrości, agresji i rozczarowania. Miłość owocuje pogodą ducha i spokojem, a skupianie się na uczuciach prowadzi do niepokojów i napięć. To właśnie
dlatego radość człowieka zakochanego bywa pełna niepokoju, a zakochani czasem ranią się wzajemnie poprzez różne formy emocjonalnego szantażu. Miłość
prowadzi do trwałej radości, a kierowanie się uczuciami niszczy więzi międzyludzkie oraz prowadzi do trwałego niepokoju. Człowiek dojrzały w
zakochaniu ma świadomość, że jest nieskończenie ważniejszy od swego zakochania. Jeśli ktoś z przygotowujących się do sakramentu małżeństwa myśli, że
przygotowuje się do ślubowania uczuć czy do wiecznego zakochania (takiego nie ma!), to nie dorasta do miłości.
Błąd trzeci to przekonanie, że miłość jest tym samym, co tolerancja. Tymczasem ten, kto toleruje, mówi: „Rób, co chcesz!”, a ten, kto kocha, mówi:
„Pomogę ci czynić to, co prowadzi cię ku świętości”. Tolerancja byłaby postawą racjonalną jedynie wtedy, gdyby człowiek nie był w stanie krzywdzić
samego siebie ani innych ludzi. Tak będzie dopiero w niebie, ale na ziemi wiele zachowań człowieka nie wyraża miłości, ale prowadzi do krzywdy i
cierpienia. W tych realiach, w jakich żyjemy, powiedzieć komuś: „Rób, co chcesz!” to tak, jakby powiedzieć mu: „Twój los mnie nie interesuje!”. Miłość
wiąże się z troską o drugiego człowieka, a tolerancja wynika z obojętności na jego los. Ten, kto myli miłość z tolerancją, rezygnuje z racjonalnego myślenia,
gdyż wierzy w to, że wszystkie zachowania człowieka są równie dobre. Tolerować zachowania człowieka można – i to z pewnymi ograniczeniami! –
wyłącznie w odniesieniu do smaków i gustów. Nie można natomiast odwoływać się do tolerancji w odniesieniu do sposobów postępowania, gdyż niektóre
zachowania człowieka bywają aż tak szkodliwe, że zakazane są nawet prawem karnym. Człowiek dojrzały wspiera ludzi szlachetnych, a upomina
błądzących, którzy krzywdzą samych siebie czy innych ludzi. Im bardziej kocham danego człowieka, tym bardziej „nietolerancyjny” staję się wobec tych
jego zachowań, które są szkodliwe, gdyż tym bardziej zależy mi na jego losie. Jeśli ktoś z przygotowujących się do sakramentu małżeństwa chce być
tolerowanym zamiast kochanym czy chce tolerować zamiast kochać, to nie dorośnie do bycia małżonkiem i rodzicem.
Błąd czwarty polega na utożsamianiu miłości z akceptacją. Akceptować drugiego człowieka to mówić: „Bądź sobą”, czyli: „Pozostań na tym etapie rozwoju,
który już osiągnąłeś”. Tego typu przesłanie jest niewłaściwe, gdyż blokuje rozwój człowieka. Nikt roztropny nie zachęca narkomana czy złodzieja do tego,
żeby był „sobą”. Akceptacja to znacznie mniej niż miłość, i to nie tylko w odniesieniu do ludzi przeżywających kryzys, ale także w odniesieniu do ludzi,
którzy trwają na drodze rozwoju. Nikt z nas nie jest bowiem na tyle dojrzały, by nie mógł rozwijać się dalej. Rozwój człowieka nie ma granic! Mój
dzisiejszy rozwój może mi wystarczyć na dzisiaj, ale nie wystarczy mi na jutro. Nigdy nie będę już aż tak podobny do Boga, bym nie mógł stać się jeszcze
bardziej podobnym do Niego. Nigdy nie będę kochał aż tak mocno i mądrze, bym – z pomocą Boga – nie mógł kochać jeszcze bardziej. Słuszne jest
akceptowanie prawdy na temat cech czy postawy danego człowieka. Słuszne jest też akceptowanie nienaruszalnej godności człowieka. Jednak zarówno
prawda o danej osobie, jak i jej godność nie jest zależna od tego, czy ją akceptujemy czy też nie. Od nas natomiast zależy nasza postawa wobec tej osoby,
czyli właśnie to, czy ją kochamy czy też jedynie akceptujemy prawdę o niej. Zabójcy księdza Jerzego Popiełuszki akceptowali prawdę o nim i o jego
odważnej posłudze kapłańskiej, ale to nie znaczy, że go kochali. Jeśli kogoś kocham, to nie chcę „zamrozić” go w tej fazie rozwoju, którą już osiągnął, lecz
przeciwnie – pragnę mu pomagać, by nadal się rozwijał. Akceptować to mówić: „Bądź sobą!”, a kochać to mówić: „Pomogę ci stawać się codziennie kimś
większym od samego siebie”. Miłość to zdumiewająca moc, która potrafi przemieniać człowieka. Ten, kto kocha, ma odwagę zaproponować osobie kochanej,
by dorastała do świętości, a nie jedynie to, by akceptowała siebie na obecnym etapie rozwoju. Jeśli ktoś z przygotowujących się do sakramentu małżeństwa
domaga się od tej drugiej strony akceptacji, zamiast prosić ją o pomoc w rozwoju, to nie dorasta do małżeństwa.
Błąd piąty polega na naiwnym przekonaniu, że „wolny związek” to także przejaw prawdziwej miłości. Tymczasem w rzeczywistości „wolny związek” w
ogóle nie istnieje, tak jak nie istnieje „sucha woda”, „trójkątny sześcian” czy „niebieska czerń”. Ludzie, którzy ulegają mitowi o istnieniu „wolnych
związków”, deklarują sobie to, że się kochają (czyli że żyją w najsilniejszym związku, jaki jest możliwy we wszechświecie), a jednocześnie twierdzą, że w
każdej chwili mogą się rozstać, gdyż związek ten do niczego ich nie zobowiązuje. Tacy ludzie posługują się wewnętrznie sprzecznym pojęciem po to, by
ukryć bolesną prawdę, że ich „wolny związek” to w rzeczywistości związek egoistyczny, niewierny, niepłodny i nietrwały. Osoby pozostające w takim
związku są w rzeczywistości wolne tylko od jednego: od odpowiedzialności za własne postępowanie. W „wolnym związku” jedna osoba traktuje tę drugą
jak sprzęt domowy, który bierze się ze sklepu na próbę i który w każdej chwili można zwrócić lub wymienić na nowszy model. Tymczasem ktoś, kto
kocha, pragnie czegoś nieskończenie większego niż związku „na próbę”. Jeśli ktoś z przygotowujących się do sakramentu małżeństwa proponuje tej drugiej
osobie życie w „wolnym związku”, to tak jakby chciał jej złożyć następującą deklarację: „chcę z tobą zamieszkać i obiecuję ci, że w dobrej i złej doli będę
troszczył się wyłącznie o samego siebie i że cię nie opuszczę, dopóki tak będzie mi wygodnie”.
Błąd szósty polega na myleniu miłości z naiwnością. Takie podejście do drugiego człowieka, które jest przejawem naiwności, nie ma nic wspólnego z
miłością. Miłość bowiem jest nie tylko szczytem dobroci, ale także szczytem mądrości. Chrystus poświęcał wiele czasu na uczenie swych słuchaczy
mądrego myślenia właśnie dlatego, żeby nie mylili miłości z naiwnością. On pragnie, byśmy w miłości byli nieskazitelni jak gołębie, ale roztropni jak węże
(por. Mt 10, 16). Myli miłość z naiwnością ten, kto nie potrafi bronić się przed człowiekiem, który go krzywdzi, i „miłością” nazywa swoją uległość lub
bezradność. Oto typowy przykład naiwności: alkoholik znęca się nad swoją żoną, ona boleśnie cierpi z tego powodu, on przez całe lata lekceważy to jej
cierpienie, a ona mimo to nie broni się i liczy na to, że jej cierpienie przyczyni się kiedyś do przemiany męża. Tymczasem człowiek, który kocha dojrzale,
przyjmuje niezawinione cierpienie pod warunkiem, że mobilizuje ono krzywdziciela do tego, by się zastanowić i zmienić. Jeśli jednak krzywdziciel
pozostaje obojętny na cierpienie swojej ofiary i błądzi coraz bardziej, to osobie krzywdzonej pozostaje wtedy już tylko miłość na odległość, podobnie jak
ojciec z przypowieści Jezusa na odległość kochał swego marnotrawnego syna przez cały czas, gdy ten się jeszcze nie zastanowił nad sobą i nie zmienił
własnej postawy. Jeśli ktoś z przygotowujących się do sakramentu małżeństwa uważa, że ta druga osoba powinna cierpliwie znosić jego słabości, a nie że to
on ma się zmieniać, to ktoś taki nie dorasta do miłości.
Gdy wiemy już, czym miłość nie jest, wtedy łatwiej przychodzi nam opisać istotę prawdziwej miłości, którą ślubują sobie narzeczeni. Otóż, istotą miłości
jest decyzja troski o rozwój danej osoby.
26
Nie jest to jedynie decyzja „woli”, lecz decyzja całego człowieka, a zatem decyzja, w którą angażujemy
cielesność, płciowość, myślenie, emocje, wrażliwość moralną, duchowość, religijność, a także wartości i aspiracje, którymi się kierujemy. Miłość jako decyzja
troski o czyjś rozwój wyraża się na co dzień poprzez obecność, pracowitość i czułość. Najtrudniejsze zadanie tego, kto kocha, polega na trafnym doborze
słów i czynów, poprzez które okazuje on miłość tej drugiej osobie. Obowiązuje tu zasada: to, czy kocham ciebie, zależy od mojej decyzji, ale to, w jaki
sposób okazuję miłość, zależy od twojego zachowania. Mistrzem w tym względzie jest Jezus, który ludzi szlachetnych wspierał, błądzących upominał, a
krzywdzicieli i faryzeuszy publicznie demaskował po to, by się zastanowili i by przestali krzywdzić innych ludzi. Miłość nie jest postawą spontaniczną.
Przeciwnie, wymaga rozwagi w myśleniu i stanowczości w działaniu. W sposób spontaniczny można ulegać lenistwu lub egoizmowi, ale nie można
spontanicznie kochać. Miłość zaczyna się od myślenia. Ten, kto nie myśli, nie jest w stanie kochać. Nie trzeba wcale myśleć po to, by skrzywdzić samego
siebie czy kogoś innego. Trzeba natomiast być niezwykle rozważnym po to, by kochać. Nikt z nas nie jest miłością. W każdym z nas jest coś z naiwności,
słabości i egoizmu. Właśnie dlatego tym dojrzalej jesteśmy w stanie kochać, im bardziej zaprzyjaźnieni jesteśmy z Bogiem, który jest miłością. To właśnie
dlatego trwanie w przyjaźni z Bogiem jest podstawowym warunkiem dorastania do miłości małżeńskiej i cieszenia się z tej miłości w każdej sytuacji i w
każdej fazie życia.
27
MIŁOŚĆ RODZICIELSKA
Miłość małżeńska prowadzi do miłości rodzicielskiej
„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i czynili ją sobie poddaną” (Rdz 1, 28) – to pierwsze polecenie, jakie Bóg kieruje do kobiety i
mężczyzny na początku historii ludzkości. W poleceniu tym Bóg wskazuje na nierozerwalną jedność miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Miłość dojrzałych
małżonków jest otwarta na życie. Współżycie seksualne małżonków jest błogosławione wtedy, gdy potwierdza ów podwójny aspekt ich miłości: małżeński
i rodzicielski. Z tego właśnie względu Kościół nie może pobłogosławić małżeństwa wtedy, gdy narzeczeni deklarują, iż nie będą współżyć seksualnie, albo że
nie chcą potomstwa, gdyż „miłość małżeńska mężczyzny i kobiety powinna spełniać podwójne wymaganie: wierności i płodności”.
28
Będąc mężem,
mężczyzna „łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2, 24).
Małżeństwo to jedyna forma więzi między kobietą a mężczyzną, w której współżycie seksualne uzyskuje w pełni osobowy i odpowiedzialny charakter.
Chodzi tu bowiem o więź nieodwołalną, wierną, wyłączną i właśnie płodną. Jedynie w małżeństwie, opartym na takiej nieodwołalnej więzi miłości,
seksualność respektuje podwójną wolę Boga: by chronić godność osób, które podejmują współżycie seksualne oraz by osoby te w sposób godny człowieka
przekazywały życie potomstwu. Po grzechu pierworodnym również małżonkom grozi popadnięcie w kryzys, niezgoda, zazdrość, egoizm, pożądliwość,
chęć panowania nad drugą osobą. Skutkiem grzechu pierworodnego było nie tylko zerwanie więzi z Bogiem, ale także zniekształcenie więzi między kobietą a
mężczyzną. „Ich wzajemna relacja została wypaczona przez ich wzajemne oskarżenia; ich pociąg ku sobie, będący darem Stwórcy, zamienił się w relację
panowania i pożądliwości”.
29
Seksualność - jak każda forma komunikowania miłości - wymaga od małżonków delikatności, taktu, wczuwania się w sytuację tej drugiej osoby, uszanowania
jej wrażliwości fizycznej, psychicznej i moralnej. Szczęśliwa żona to kobieta tak bardzo zachwycona miłością męża i tak bardzo pewna jego wierności, że
bez lęku pragnie go duchowo wpuścić do swojego serca, a cieleśnie do swojego wnętrza. Im bardziej małżonkowie kochają siebie nawzajem, tym większą
radość i przyjemność sprawia im współżycie seksualne i tym mniejszym jest dla nich problemem powstrzymanie się od współżycia, na przykład w sytuacji
wyjazdu czy choroby jednego z małżonków. Warunkiem dojrzałej miłości małżeńskiej jest z jednej strony zdolność do współżycia seksualnego, a z drugiej
strony zdolność do panowania nad popędem i do abstynencji seksualnej nawet przez całe miesiące, a w niektórych sytuacjach nawet przez całe lata, jak to
ma miejsce na przykład w obliczu ciężkiej i długotrwałej choroby jednego z małżonków. Dojrzały człowiek jest świadomy tego, że poza potrzebami
seksualnymi ma wiele innych, ważniejszych jeszcze potrzeb: fizycznych, psychicznych, duchowych, moralnych, społecznych, religijnych. Wie też, że są
sytuacje, w których potrzeby seksualne mogą wchodzić w konflikt z innymi potrzebami i w związku z tym konieczne jest dokonywanie odpowiedzialnych
wyborów. Współżycie seksualne małżonków jest zgodne z ich godnością tylko wtedy, „gdy stanowi integralną cześć miłości, którą mężczyzna i kobieta
wiążą się ze sobą aż do śmierci”.
30
Współżycie, które jest owocem wzajemnej miłości małżonków, staje się „źródłem radości i przyjemności”.
31
Jeśli jednak
któryś z małżonków przestaje kochać, wtedy traci prawo do współżycia seksualnego tak długo, jak długo na nie zaczyna na nowo okazywać miłości, którą
ślubował.
W skrajnych sytuacjach współżycie seksualne nawet między małżonkami może okazać się gwałtem. Z oczywistym gwałtem mamy do czynienia wtedy, gdy
mąż nie tylko nie okazuje żonie miłości, czułości i troski, ale gdy ją krzywdzi, bije i poniża, a następnie przymusza do współżycia, stosując przemoc
fizyczną, szantaż psychiczny („pójdę do innej kobiety”) albo szantaż moralny („przecież ślubowałaś!”). W takich sytuacjach niektórzy psycholodzy czy
terapeuci nakłaniają kobiety do tego, by… w obliczu wymuszonego stosunku seksualnego stosowały tabletki antykoncepcyjne. Jest to okrutna propozycja,
gdyż w praktyce oznacza akceptację gwałtu na żonie, a dodatkowo powoduje u krzywdzonej kobiety poważne straty zdrowotne, na skutek przyjmowania
zbędnych hormonów i dramatyczne rozterki moralne. Jedyna dojrzała reakcja w obliczu prób wymuszania współżycia przez małżonka, który przestał
kochać i który zaczął krzywdzić, to pomaganie żonie, by zdołała obronić się przed gwałtem.
Podstawowym sprawdzianem miłości małżeńskiej, jest to, że jest ona płodna i że przynosi wielorakie pozytywne owoce. Płodność miłości przejawia się na
różne sposoby. Najczęściej przejawia się w tym, że ludzie, którzy czują się obdarowani miłością, nie zatrzymują jej tylko dla siebie, ale dzielą się nią z
innymi. Prawdziwa miłość jest płodna psychicznie, duchowo, moralnie, społecznie. Ze swej natury najbardziej płodna jest miłość małżeńska. Jej płodność
jest bowiem nie tylko natury psychicznej, moralnej i duchowej. Miłość małżeńska jest płodna także w wymiarze fizycznym, czyli osiąga tę formę płodności,
która jest zarezerwowana wyłącznie dla małżonków. Związek między miłością małżeńską a miłością rodzicielską jest tak oczywisty, że jeśli małżonkowie
wykluczają przyjęcie potomstwa, to nie mogą zawrzeć ważnego związku sakramentalnego w Kościele katolickim.
Integracja miłości małżeńskiej i rodzicielskiej
Przyjście dzieci na świat sprawia, że małżonkowie już nie są w domu sami. Odtąd nie powinni myśleć tylko o sobie czy o swoich planach we dwoje.
Zaczynają tworzyć poszerzoną wspólnotę, zwaną rodziną. Pojawienie się potomstwa diametralnie zmienia sytuację małżonków oraz ich sposób
komunikowania miłości, a także funkcjonowanie w codzienności. Odtąd mąż i żona stają wobec dwóch ważnych zadań. Po pierwsze, muszą na nowo
znaleźć równowagę w ich wzajemnych relacjach. Po drugie, muszą podjąć się skomplikowanego zadania, jakim jest wychowanie dzieci. Zagrożenia i
trudności pojawiają się wtedy, gdy małżonkowie-rodzice nie potrafią sprostać tym dwóm nowym wyzwaniom.
Zadanie pierwsze polega na uczeniu się harmonijnego łączenia dwóch odmiennych ról. Z chwilą pojawienia się dzieci, mężczyzna uczy się być jednocześnie
mężem i ojcem, a kobieta uczy się łączyć zadania żony z obowiązkami matki. Obydwoje powinni pamiętać o tym, że przyjście na świat dzieci nie oznacza,
iż odtąd przestają być małżonkami lub że stają się małżonkami w jakimś innym, mniejszym stopniu. Kobieta, poznając smak miłości macierzyńskiej, nie
przestaje być żoną. Stając się matką, nie przestaje być głównym punktem odniesienia dla swego męża. Powinna w dalszym ciągu dbać o siebie, o swoje
zdrowie i o swój wygląd. Wiele kobiet, które stają się matkami, ma skłonność do tego, by nadmierne skupiać się na dziecku i „poświęcać się” dla niego
kosztem relacji z mężem. Gdy kobieta ulega tej skłonności, wtedy zaczyna słabnąć więź, jaka łączyła małżonków przed urodzeniem się dziecka. Dojrzała
kobieta zdaje sobie sprawę z tego, że stając się matką, nadal pozostaje żoną i nadal ma potrzebę, by mąż postrzegał ją jako kobietę, by okazywał jej czułość i
by szukał z nią kontaktu seksualnego. W przeciwnym przypadku oboje zaczną tracić ze sobą kontakt, a to nieuchronnie doprowadzi do kryzysu
małżeństwa, co z kolei utrudni czy wręcz uniemożliwi im odpowiedzialne i pogodne wychowywanie dzieci. Kobieta, która próbuje pełnić rolę matki
kosztem więzi z mężem, stanie się w przyszłości negatywnym wzorcem zarówno dla swych córek, jak i dla synów. Córki bowiem mogą wtedy dojść do
przekonania, że wychodząc za mąż, stracą na swej kobiecości oraz że przestaną być atrakcyjne dla męża. Z kolei synowie mogą uznać, że czułość powinno
okazywać się kobiecie jedynie przed zawarciem małżeństwa.
Dla niedojrzałych mężczyzn typowe jest uchylanie się zarówno od obowiązków męża, jak i od obowiązków ojca wtedy, gdy pojawia się potomstwo.
Nierzadko bywa tak, że po początkowej radości z powodu narodzin syna czy córki, mąż i ojciec zaczyna znikać z domu. Coraz później wraca z pracy i
coraz częściej znajduje różne preteksty po to, by wyjść „na chwilę” z domu. Zaczyna być gościem we własnej rodzinie. Znam takie małżeństwa, w których
po pojawieniu się dziecka mąż zachowuje się tak, jakby znowu był kawalerem. Gdy żona zwraca mu uwagę na to, że zaniedbuje rodzinę, wtedy
najczęstszym jego „usprawiedliwieniem” jest twierdzenie, że po pracy potrzebuje on ciszy i spokoju oraz że wychowanie dzieci to obowiązek żony, a nie
męża. Nierzadko zdarza się i tak, że to żona – zwykle nieświadomie i wbrew swej woli - odsuwa męża od troski o dzieci przez to, iż sądzi, że sama zrobi to
najlepiej i że sama sobie ze wszystkim poradzi. Wtedy mąż czuje się zniechęcony i niepotrzebny. Gdy mąż lub żona nie podejmuje radośnie i w harmonii z
małżonkiem troski o potomstwo, wtedy zaczyna się kryzys małżeństwa, a solidne wychowanie dzieci staje się niemożliwe.
Jeśli w domu brakuje codziennej, wielogodzinnej, aktywnej i radosnej obecności męża i ojca, to negatywne konsekwencje tego ponosi nie tylko żona, ale też i
dzieci. Dla chłopców jest to wielka krzywda, gdyż nie mają oni wtedy wzorca mężczyzny. Jeśli ojciec jest mało lub źle obecny w życiu syna, to taki
chłopiec szuka wzoru mężczyzny w kolegach z ulicy albo w bohaterach prymitywnych filmów, a to wiąże się z ryzykiem, że stanie się on karykaturą
mężczyzny. Będzie miał poważne trudności ze zrozumieniem własnej płci oraz z budowaniem dojrzałych więzi z osobami płci odmiennej. Także dla córek
nieobecność czy zła obecność ojca jest bardzo krzywdząca. Trudno im bowiem uwierzyć w to, że są kochane i że zasługują na miłość, skoro tata nie ma dla
nich czasu albo skoro pieniądze, odwiedzanie znajomych czy jakieś hobby jest dla niego ważniejsze niż kontakt z własną córką. Takie córki mają skłonność
do wiązania się z nieodpowiedzialnymi mężczyznami, gdyż łatwo je oszukać i uzależnić emocjonalnie. Szukają bowiem niecierpliwie wsparcia, czułości i
miłości poza domem rodzinnym, usiłując w ten sposób „uzupełnić” niedobór miłości ojcowskiej.
„Dzieci są najcenniejszym darem małżeństwa i rodzicom przynoszą najwięcej dobra, dlatego prawdziwy szacunek dla miłości małżeńskiej i cały sens życia
rodzinnego zmierzają do tego, żeby małżonkowie – nie zapominając o pozostałych celach małżeństwa – skłonni byli mężnie współdziałać z miłością
Stwórcy”.
32
Gdy obserwuję nieopisaną wprost radość rodziców, którzy wspólnie przytulają dziecko - owoc ich wspólnej miłości - to wtedy staje się dla
mnie oczywiste, że przeżyte przez nich minuty czy godziny przyjemności seksualnej i wzruszeń spowodowanych ich intymną bliskością, były
zapowiedzią jeszcze większej radości, jeszcze większych wzruszeń i jeszcze większej czułości, jaką teraz okazują sobie nawzajem i ich dzieciom. Miłość
małżeńska, która zaczyna się wiązać z miłością rodzicielską, staje się wielokrotnie pomnożoną miłością i przynosi wielokrotnie większą radość niż ta, jaką
przeżywają małżonkowie, którzy tęsknią za dziećmi, ale z jakichś powodów nie doświadczają radości bycia rodzicami. Dla kochających się małżonków
dziecko to bezcenny skarb, który cementuje ich wzajemną miłość i sprawia, że żyją już nie tylko dla siebie nawzajem, ale także dla swoich córek i synów,
którym przekazali życie i z którymi dzielą się swoją wzajemną miłością.
Dzieci chronią swoich rodziców przed znudzeniem codziennością, przed banalizowaniem życia, przed pokusą budowania domu na zasadzie egoizmu we
dwoje. Małżonkowie, którzy nie chcą przyjąć dar posiadania dzieci, gdyż uważają, że przyjście na świat potomstwa byłoby „przeszkodą” w szczęściu,
szukają szczęścia tam, gdzie go nie można znaleźć. Coraz bardziej dbają o wygodę życia, o eleganckie meble, o drogi samochód, o karierę zawodową, o
atrakcyjne wakacje, o markowe ubrania, o snobistyczne towarzystwo. Aż któregoś dnia odkryją, że to wszystko nie wystarcza im do szczęścia. Odkryją
też, że niszcząc swoją płodność po to, by bawić się seksualnością, ostatecznie zabawili się kosztem własnego zdrowia i własnego szczęścia. Bóg proponuje
kobiecie i mężczyźnie, by pokochali się nieodwołalnie, by zawarli małżeństwo i byli płodni, a współczesny świat proponuje, by mężczyzna i kobieta
zabawili się sobą i by byli niepłodni. Obserwacja życia potwierdza, że to Bóg ma rację i że to On wskazuje niezawodną drogę do szczęścia, a nie
„postępowi” politycy czy liberalne media.
Miłość rodzicielska powinna być ofiarna, ale to nie znaczy, że powinna być wręcz heroiczna, czy graniczyć z męczeństwem. „Odpowiedzialne
rodzicielstwo realizują ci małżonkowie, którzy kierując się roztropnym namysłem i wielkodusznością, decydują się na przyjęcie liczniejszego potomstwa,
albo też, dla ważnych przyczyn i przy poszanowaniu nakazów moralnych, postanawiają okresowo lub nawet na czas nieograniczony, unikać zrodzenia
dalszego potomstwa. W pełnieniu obowiązku przekazywania życia nie mogą oni postępować dowolnie, tak jak gdyby wolno im było na własną rękę i w
sposób niezależny określać poprawne moralnie metody postępowania; przeciwnie, są oni zobowiązani dostosować swoje postępowanie do planu Boga –
Stwórcy, wyrażonego z jednej strony w samej naturze małżeństwa oraz w jego aktach, a z drugiej – określonego w stałym nauczaniu
Kościoła”.
33
Małżonkowie, którzy kochają siebie nawzajem i dla których Bóg jest najwyższym autorytetem, pozostają zawsze otwarci na dar życia nowego
dziecka. Także wtedy, gdy dziecko to - z uzasadnionych powodów - jest w tym czasie przez nich nieplanowane.
Dojrzali małżonkowie wiedzą o tym, że rodzicielstwo zawsze wiąże się z ofiarną miłością. Nawet wtedy, gdy dziecko jest wytęsknione i wyczekiwane.
Wiedzą też, że jeśli pojawi się dziecko nieplanowane, to ono nie będzie przez nich nigdy traktowane jako dziecko niechciane. Dla małżonków, którzy
kochają Boga i siebie nawzajem, mogą istnieć dzieci nieplanowane, ale nie istnieją dzieci niechciane! Tacy małżonkowie są pewni pomocy Boga w każdej
sytuacji. Są także pewni mocy ich wzajemnej miłości, która ich łączy i która sprawia, że podejmą z radością i nadzieją trud wychowania także
nieplanowanego dziecka. W sytuacji zupełnie skrajnej, gdyby na przykład dosłownie groził im głód lub gdyby stan zdrowia rodziców uniemożliwiał im
troskę o kolejne dziecko i o jego solidne wychowanie, to - z bólem! - zdecydują się oni na oddanie syna czy córki do adopcji, ale nigdy nie zdecydują się na
aborcję! W realiach XXI wieku - z rozwiniętą pomocą społeczną i opieką medyczną - konieczność oddania dziecka do adopcji przez kochających – ale
biednych czy chorych rodziców - to na szczęście raczej czysto teoretyczna sytuacja.
Kościół katolicki nie wskazuje małżonkom, ilu dzieciom dane małżeństwo powinno przekazać życie. Odpowiedzialne rodzicielstwo wymaga uwzględniania
sytuacji materialnej i mieszkaniowej danej rodziny, stanu zdrowia rodziców, a także sytuacji tych dzieci, które już przyszły na świat. Jednak małżonkowie
powinni pamiętać o tym, by ich postawa była zgodna ze „słuszną wielkodusznością odpowiedzialnego rodzicielstwa”.
34
W Polsce rodziny, które
wychowują czworo i więcej dzieci, stanowią około 5 procent wszystkich rodzin. Wychowują one 13 procent wszystkich dzieci w naszej Ojczyźnie.
Decydowanie się na wielkoduszne rodzicielstwo jest tym łatwiejsze, im bardziej małżonkowie zdają sobie sprawę z tego, że z punktu widzenia wychowania
rodzina wielodzietna stanowi optymalne środowisko rozwoju dla dzieci i młodzieży.
Dzieci, które mają liczne rodzeństwo, łatwiej dostrzegają fakt, że każdy człowiek jest inny i że każdy wnosi odmienny wkład w środowisko, w którym żyje.
Dzięki temu uczą się cieszyć odmiennością cech i uzdolnień swojego rodzeństwa, a przez to łatwiej pomagają sobie we wzajemnym rozwoju. Takie dzieci
łatwiej też uczą się dzielić z innymi tym, co posiadają. Życie w rodzinie wielodzietnej uwalnia z nadmiernej koncentracji dziecka na samym sobie, a także z
egoistycznych skłonności. Dzieci, które mają liczne rodzeństwo, łatwiej uczą się cierpliwości w zaspakajaniu własnych potrzeb, a jednocześnie chętniej stają
się zdolne do uwzględniania potrzeb innych osób. Doświadczają radości nie tylko z tego, co posiadają, ale również z tego, że potrafią dzielić się z innymi lub
z miłości do nich rezygnować z własnych pragnień, gdy zachodzi taka potrzeba. Życie w kochającej się i szczęśliwej rodzinie wielodzietnej to świetna lekcja
dobrego funkcjonowania społecznego. W takich rodzinach córki i synowie są w sposób naturalny motywowani do pracy nad sobą, a także do współpracy i
wzajemnego pomagania sobie po to, by osiągnąć wspólne cele i by coraz dojrzalej komunikować sobie wzajemną miłość. Dzieci w rodzinach wielodzietnych
nigdy się nie nudzą. Mało atrakcyjne dla takich dzieci staje się to, co zagraża ich rozwojowi, na przykład gry komputerowe, surfowanie w Internecie czy
szukanie za wszelką cenę towarzystwa młodych ludzi poza domem. Trafne są słowa Matki Teresy z Kalkuty, która zauważa, że „miłość rozpoczyna się od
opiekowania się najbliższymi, czyli naszymi domownikami.”
W rodzinach wielodzietnych dzieci w sposób naturalny poznają różnice między płciami, a także dostrzegają i doceniają znaczenie osób płci odmiennej.
Chłopcy, którzy mają siostry, łatwiej rozumieją ich specyficzną wrażliwość, a także ich odmienny sposób widzenia i przeżywania świata. Tacy chłopcy
łatwiej uczą się respektować specyficzne potrzeby i emocje swoich sióstr, są wobec nich cierpliwi i opiekuńczy, a jednocześnie z szacunkiem odnoszą się do
innych dziewcząt i kobiet, gdyż chcą, by mężczyźni szanowali ich siostry. To sprawia, że chłopakowi z rodziny wielodzietnej łatwiej dorastać do założenia
własnej szczęśliwej rodziny. Z kolei dziewczęta, które mają braci, uczą się rozumieć ich odmienność. Cieszą się ich obecnością i wsparciem, a także ich
większą stałością emocjonalną oraz większym zwykle realizmem w myśleniu i w wyznaczaniu sobie życiowych celów. Kobiety, które wzrastały w
towarzystwie braci, łatwiej rozumieją mężczyzn. Wiedzą, jacy są oni na co dzień oraz czego można od mężczyzny oczekiwać i wymagać. Wiedzą, jakiej
pomocy potrzebuje od nich mężczyzna po to, by uczył się ofiarnie kochać i by miał szanse rozumieć oraz chronić ich świat kobiecych przeżyć i potrzeb,
zwłaszcza potrzeby bezpieczeństwa. Dziecko w rodzinie wielodzietnej może czasem być niezadowolone z tego powodu, że jego koledzy czy koleżanki
mają swój oddzielny pokój, że stać ich na wiele zabawek czy na markowe ubrania, że nie muszą się dzielić z rodzeństwem tym, co posiadają. Jeśli jednak w
rodzinie wielodzietnej panuje miłość i radosna atmosfera, to dzieci czują się tam wyróżnione i szczęśliwe, bezpieczne i dobrze przygotowane do
samodzielnego życia w przyszłości.
Symbolem takiej szczęśliwej, wielodzietnej rodziny są Borejkowie – bohaterowie serii książek autorstwa Małgorzaty Musierowicz. Warto, by po te książki
sięgali narzeczeni i młodzi małżonkowie. Warto też pamiętać, że nie jest to jedynie fikcja literacka, ale rzeczywistość wielu polskich rodzin, w których
szczęśliwi rodzice wychowują wiele szczęśliwych dzieci. Jeden z ojców w takiej właśnie rodzinie stwierdza: „im więcej jest dzieci, tym więcej mam z żoną
wolnego czasu. Pamiętam, że najbardziej byliśmy zaabsorbowani przy pierwszym dziecku. Dzisiaj zdarza się, że najstarsza córka mówi nam, żebyśmy
poszli sobie na randkę albo do kina. Ona wtedy chętnie zajmuje się rodzeństwem, a reszta jest w takich sytuacjach podwójnie grzeczna.” Ta wypowiedź to
potwierdzenie faktu, że rodzinom wielodzietnym mogą czasem grozić niedostatki finansowe, ale raczej nie problemy wychowawcze. W takich rodzinach
sprawdza się ewangeliczna zasada, że kto ma, temu jeszcze dołożą. Rodzice, którzy mają odwagę przekazać życie wielu dzieciom, otrzymują w zamian
zaskakująco wiele miłości, radości i czułości od swoich córek i synów. W ten sposób osobiście przekonują się o tym, że liczne potomstwo jest rzeczywiście
miarą Bożego błogosławieństwa.
KOCHAĆ DZIECI TO WYCHOWYWAĆ
Miłość rodzicielska nie kończy się wraz z przekazaniem życia i urodzeniem dziecka. To jedynie punkt wyjścia do drugiego, nie mniej ważnego zadania
małżonków i rodziców, jakim jest mądre i pogłębione wychowanie dzieci. Odpowiedzialny rodzic to ktoś, kto dobrze rozumienie swoje dziecko. Taki rodzic
wie, że być człowiekiem, to być kimś wielkim i jednocześnie kimś zagrożonym. Dzieci mają niezwykłe możliwości rozwoju. Mogą stać się panem samych
siebie, odkryć sens własnego istnienia i zrozumieć rzeczywistość wokół siebie. Mają szansę nauczyć się trzeźwo myśleć i mądrze kochać. Z drugiej strony
każde dziecko jest zagrożone z zewnątrz i od wewnątrz. Jest kimś jedynym na tej ziemi, kto potrafi krzywdzić samego siebie, do popadania w śmiertelne
uzależnienia czy stany samobójcze włącznie. Tego nie czyni żadne zwierzę. W związku z tym rodzic-realista wie, że przynajmniej czasami powinien
chronić swoje dzieci przed nimi samymi, przed ich własną naiwnością czy słabością.
Fundamentem wychowania w rodzinie jest miłość. Rodzice powinni zawsze pamiętać o tym, że pierwszym sposobem kochania dzieci jest wzajemna miłość
małżonków! Dzieci czują się najbardziej kochane wtedy, gdy zachwyca ich miłość, jaką okazują sobie rodzice. Gdy mama i tata są ze sobą skłóceni, gdy
wyrządzają sobie nawzajem krzywdę, gdy grożą sobie rozstaniem i rozwodem, wtedy ich dzieci stają się coraz bardziej niespokojne, nadpobudliwe,
nerwowe, zastraszone albo agresywne. Nawet jeśli każde z rodziców będzie starało się z osobna okazywać miłość i czułość swoim dzieciom, to i tak
sytuacja tych dzieci nie poprawi się w wyraźny sposób. Dzieci czują się kochane i bezpieczne jedynie wewnątrz miłości rodziców. Gdy rozmawiam z
małżonkami, którzy przeżywają kryzys, przypominam im o tym, że jeśli szczerze kochają swoje dzieci, to miłość rodzicielska powinna ich mobilizować do
przezwyciężenia każdej trudności małżeńskiej i do odnowienia ich wzajemnej miłości. Jest to konieczny warunek skuteczności obecnych działań
wychowawczych, a jednocześnie warunek pozytywnego nastawienia dzieci do ich przyszłego małżeństwa i do marzenia o założeniu własnej rodziny. Gdy
dzieci widzą, że rodzice obdarzają miłością nie tylko potomstwo, ale także siebie nawzajem, wtedy oceniają małżeństwo i życie rodzinne jako wielki skarb,
jako coś najcenniejszego w życiu. Gdy wejdą w wiek dorastania, założenie szczęśliwej rodziny będzie dla nich zdecydowanie ważniejsze i bardziej
atrakcyjne niż zaspokojenie popędu seksualnego, bycie „szczęśliwym” singlem czy wejście w „wolne związki”. Dzieci, które czują się kochane przez
kochających się rodziców, są motywowane do tego, by nie czynić niczego, co zagrażałoby ich przyszłemu szczęściu w małżeństwie i rodzinie.
Fundamentem wychowania jest zatem wzajemna miłość rodziców. Warunek drugi to dobór właściwych celów wychowania. Odpowiedzialni rodzice pragną
osiągnąć wiele celów. Ich aspiracją jest na przykład to, by ich dzieci umiały prawidłowo zachować się przy stole, by osiągały dobre wyniki w szkole,
posługiwały się językami obcymi, grały na jakimś instrumencie muzycznym, by dobrze przygotowały się do dorosłego życia. Dojrzali rodzice zdają sobie
jednak sprawę także z tego, że między poszczególnymi celami wychowania powinna istnieć jakaś hierarchia ważności i że niektóre cele powinny znaleźć się
na szczycie tej hierarchii. Rozsądne wyznaczenie najważniejszych celów wychowania nie powinno być kwestią przypadku czy aktualnej mody, lecz
powinno wynikać z realistycznego rozumienia dziecka, jego możliwości i ograniczeń oraz zadań, z jakimi będzie musiało się ono zmierzyć w dorosłym
życiu. Najważniejszym celem formacji dzieci i młodzieży nie jest osiągnięcie przez nich sprawności fizycznej czy kompetencji zawodowych, gdyż zdrowy
przestępca czy nieuczciwy fachowiec nie stanowi powodu do chluby dla żadnej rodziny. Mądry rodzic wie, że najważniejszym celem wychowania jest
pomaganie córkom i synom, by uczyli się realistycznie myśleć oraz dojrzale kochać. Kto nie umie mądrze myśleć, a stara się kochać, ten w dorosłym życiu
okaże się kimś naiwnym i łatwo go będzie skrzywdzić. Kto natomiast nauczy się precyzyjnie i logicznie myśleć, ale nie uczy się kochać, ten stanie się
człowiekiem okrutnym i okaże się krzywdzicielem.
Odpowiedzialny rodzic nie tylko dobrze zna główne cele, ale również główne metody wychowania. Wie, że najskuteczniejszą z tych metod nie jest
moralizowanie, straszenie, zakazywanie czy kontrolowanie, lecz fascynowanie dzieci perspektywą takiego ich rozwoju, by stawali się zdolni do wypełnienia
swoich najpiękniejszych marzeń, ideałów i aspiracji. Drugą metodą wychowawczą jest pomaganie dzieciom w demaskowaniu tego wszystkiego, co zagraża
ich rozwojowi i co przeszkadza im w osiągnięciu trwałej satysfakcji w dorosłym życiu. Chodzi tu zwłaszcza o demaskowanie faktu, że nie istnieje łatwo
osiągalne szczęście, a także faktu, że inicjacja alkoholowa, seksualna czy narkotykowa w wieku rozwojowym to wchodzenie na drogę, którą Biblia słusznie
określa mianem drogi przekleństwa i śmierci. Trzecią metodą wychowania jest stawianie dzieciom realistycznych i roztropnych, a jednocześnie wysokich
wymagań oraz pozostawianie im coraz większego zakresu wolności i odpowiedzialności. Czwartą metodą w wychowaniu jest roztropne reagowanie na
sposób postępowania synów i córek. Jeśli dzieci korzystają z pomocy wychowawczej i osiągają sukcesy w pracy nad sobą, to mądry rodzic okazuje im
swoją radość i pomaga im przejść do kolejnej fazy rozwoju. Jeśli natomiast dzieci zaczynają błądzić albo krzywdzić samych siebie czy innych ludzi, to
zadaniem rodzica jest doprowadzenie do tego, by ponosili naturalne konsekwencje swoich błędów, gdyż tylko wtedy błądzący syn czy córka mogą się
zastanowić i zmienić. Wzorem dla każdego rodzica może być w tym względzie mądrze kochający ojciec z przypowieści Jezusa. Nie poszedł on do swego
marnotrawnego syna, ale pozwolił mu osobiście przekonać się o tym, do czego prowadzi niemądry tryb życia. Dziecko, które poważnie błądzi, przestaje
być wrażliwe na cierpienia swoich rodziców, ale pozostaje wrażliwe na własne cierpienia. Rodzic, który w swej naiwności nie dopuszcza do tego, by syn
czy córka ponieśli konsekwencje popełnianych przez siebie błędów, pozbawia ich ostatniej deski ratunku.
Odpowiedzialny rodzic wie, że wychowanie nie jest możliwe bez stawiania dzieciom twardych wymagań, bez uczenia ich jasnych zasad moralnych, bez
wymagania posłuszeństwa, szacunku i domowej dyscypliny. Solidnie wychowywać to kochać i wymagać. Jeśli rodzic wiele od dzieci wymaga, ale nie
okazuje im miłości, to staje się okrutny i jest uznawany przez dzieci za tyrana. Jeśli z kolei rodzic stara się swoje dzieci kochać, ale nie stawia im wymagań,
to myli wychowanie z rozpieszczaniem. A dzieci rozpieszczone nie poradzą sobie z wymaganiami, jakie niesie ze sobą dorosłe życie i nie nauczą się kochać.
Mądry rodzic kieruje się Jezusową mentalnością zwycięzcy. Oznacza to, że - na wzór Jezusa - ma odwagę proponowania swoim dzieciom wyłącznie
optymalnej drogi życia, czyli drogi mniej uczęszczanej, drogi dla elit, drogi dla arystokratów człowieczeństwa, drogi dla tych, którzy chcą wygrać życie, a
nie jedynie je zremisować czy zadowolić się małą porażką. Rodzic kierujący się zasadami Ewangelii wie, że proponując synom czy córkom drogę średnią,
czy postępowanie zgodne z tym, co czyni tak zwana „większość” społeczeństwa, będzie wychowywał jedynie średniaków i ludzi miernych. Realizm w
wychowaniu to świadomość tego, że wymagając od dzieci niewiele, rodzice nie osiągną niczego; natomiast wymagając dużo, osiągną czasem więcej niż
marzyli. W przypadku niektórych dzieci osiągną takie sukcesy wychowawcze, że trudno im będzie uwierzyć, iż potrafili wychować aż tak szlachetną córkę
czy aż tak odpowiedzialnego syna.
Solidne wychowanie to najpewniejsze potwierdzenie miłości rodziców do dzieci, a jednocześnie najlepsza polisa na dobrą przyszłość dla synów i córek.
Wychowanie jest bowiem dla młodych ludzi bez porównania większym dobrodziejstwem oraz pewniejszym skarbem niż wykształcenie czy majątek,
odziedziczony po rodzicach. Z drugiej strony wychowanie jest najtrudniejszym i najbardziej skomplikowanym zadaniem, przed jakim stają ludzie dorośli, a
zwłaszcza rodzice, którzy są pierwszymi i najważniejszymi wychowawcami swoich dzieci. Kto rozumie zasady wychowania, ten wie, że nie jest ono
zwykłym rzemiosłem, lecz niezwykłą sztuką. Wymaga od rodziców nie tylko miłości, cierpliwości i nadziei, ale też prawdziwego geniuszu
wychowawczego. Nie ma bowiem dwóch takich samych procesów wychowania. Nawet wtedy, gdy rodzice mierzą się z wychowaniem kolejnego już
dziecka, to za każdym razem stają przed nowym wyzwaniem. W wychowaniu nie ma miejsca na powielanie schematów czy rutynę. Każde dziecko jest
przecież innym, niepowtarzalnym wszechświatem myśli, przeżyć, możliwości, pragnień i aspiracji, a także słabości, lęków, ograniczeń, niepokojów i
zagrożeń.
Rodzice powinni wiedzieć, jakie są najważniejsze sprawdziany dojrzałości prawidłowo rozwijającego się dziecka. Dojrzały nastolatek potrafi mądrze kochać
samego siebie, a to znaczy, że stawia sobie twarde wymagania, nie pobłaża swoim słabościom i nie rozpieszcza samego siebie. Nie skupia się nadmiernie na
swoich przeżyciach i emocjach, lecz wyciąga z nich wnioski. Jest krytyczny wobec samego siebie i potrafi korygować własne postępowanie. Zachowuje
wysoki stopień niezależności w kontakcie z rówieśnikami. Nie ulega emocjonalnym szantażom, typu: „zostaniesz sam, jeśli nie dołączysz do nas”. Nie boi
się ciszy i przebywania sam na sam ze sobą. Potrafi pójść pod prąd, respektuje własne sumienie i słucha bardziej Boga niż ludzi. Myśli w sposób
realistyczny i nie poddaje się naciskom mody czy ideologii. Jest wierny przyjętym przez siebie zobowiązaniom. W obliczu trudności nie szuka rozwiązań
łatwych, lecz interesują go wyłącznie rozwiązania prawdziwe. Odnosi się z życzliwością do wszystkich ludzi, ale osobiście wiąże się tylko z tymi, którzy
chcą i potrafią go zrozumieć, uszanować, wspierać. Wie, że nie jest w stanie stać się wybawicielem tych rówieśników, którzy przeżywają poważny kryzys.
Właśnie dlatego z prośbą o pomoc w ich sprawie zgłasza się do kompetentnych dorosłych. Przeżywa serdeczną przyjaźń z Bogiem, od którego uczy się
sztuki życia na ziemi. Zachowuje radosną i pełną szacunku więź z rodzicami oraz z rodzeństwem. Znajduje sobie szlachetnych przyjaciół i włącza się do
grup formacyjnych (na przykład oaza, KSM, harcerstwo, duszpasterstwo akademickie).
Dojrzały syn czy córka wie, że życie człowieka ma sens i że do szczęścia nie wystarczy człowiekowi nic mniejszego niż wielka miłość. Zdaje sobie sprawę
z tego, że najpiękniejsze nawet marzenia nie spełnią się bez podjęcia wysiłku i bez codziennej dyscypliny. W żadnej ważnej sprawie nie czeka na „uśmiech
losu”, ani nie liczy na „szczęśliwy traf”. Wie, że jego los zależy od pracy nad sobą, od więzi, które tworzy i od wartości, które stawia na straży tych więzi.
Wie też, że to, co wydarzy się w jego życiu, nie zależy od wróżb ani horoskopów. Potrafi roztropnie ryzykować i zdaje sobie sprawę z tego, że
największym ryzykiem w życiu jest nie ryzykować w ogóle. Nikogo nie krzywdzi, ale też nie pozwala, by ktoś go krzywdził. Nie pojawia się w tych
miejscach czy w tych środowiskach, w których dominują demoralizatorzy albo ludzie prymitywni. Nigdy się nie nudzi, gdyż dzięki bogactwu własnego
człowieczeństwa oraz bogatym więziom ze szlachetnymi ludźmi ma wiele alternatyw i pomysłów na mądre wykorzystanie czasu każdego dnia i w każdej
sytuacji. Wie, że dla jego przyszłości największe znaczenie ma rodzina, którą założy, a nie wykształcenie czy praca zawodowa. Wie też, że życie dla
kariery, pieniędzy czy wygody to zbyt mało, by osiągnąć szczęście i doświadczyć trwałej radości. Nie szuka partnerów lecz niezawodnych przyjaciół. Jest
odporny na nieuniknione przecież trudności i stresy. Nie interesuje go alkohol, narkotyk czy nikotyna. Zdaje sobie sprawę z tego, że są takie dziedziny
życia (na przykład sfera seksualna), które są tak ważne i tak bezpośrednio dotykają jego godności i jego losu, że w tych dziedzinach nie zdecyduje się na
żadne(!) zachowanie ryzykowne. Nikomu nie poświęci swojej wolności, godności, sumienia, świętości, zbawienia. Najważniejszym sprawdzianem solidnego
wychowania jest zdolność dorastającego syna czy dorastającej córki do budowania dojrzałych więzi z osobami drugiej płci. Dobrze wychowany nastolatek
to ktoś zdolny do zawarcia szczęśliwego małżeństwa i do założenia trwałej rodziny, w której wszyscy mogą czuć się kochani i bezpieczni. To ktoś na tyle
mądry, odpowiedzialny, wolny i pracowity, że jest w stanie wiernie wypełnić przysięgę małżeńską: „ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz
że cię nie opuszczę aż do śmierci.”
Mądrzy rodzice już od najmłodszych lat dają dziecku to, co dobre i ważne. Właśnie dlatego dbają nie tylko o jego zdrowie fizyczne, ale też karmią dziecko
Bożą prawdą, dobrem i pięknem, czyli dbają o jego zdrowie psychiczne, moralne i duchowe. Pomagają dziecku, by ono coraz bardziej zachwycało się
Bogiem, który nas rozumie, kocha i uczy kochać. Tylko dzięki Bożej prawdzie o człowieku dziecko może zrozumieć siebie i otaczający świat. Tylko dzięki
serdecznej przyjaźni z Bogiem dziecko może mieć tak mocne poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie są w stanie zagwarantować najwspanialsi nawet rodzice.
Tylko dzięki doświadczeniu Bożej miłości dziecko może prawidłowo formować swoje sumienie i zachwycać się perspektywą dorastania do radosnej
świętości. Dziecko zaprzyjaźnione z Bogiem staje się kimś najlepiej strzeżonym na świecie, gdyż miłość i prawda to najlepsza na świecie ochrona dla
człowieka oraz najpewniejsza gwarancja jego rozwoju.
Więź dziecka z Bogiem w największym stopniu zależy właśnie od postawy jego rodziców. Nie chodzi tu tylko o osobistą postawę rodziców wobec Boga,
lecz także o ich postawę wobec siebie nawzajem oraz o ich postawę wobec dziecka, dla którego mają być świadkami Bożej miłości. Podstawą religijnego
wychowania dziecka jest serdeczna przyjaźń obojga rodziców z Bogiem. Dziecko łatwo zachwyci się Bogiem, którym zachwycają się rodzice, pełniąc Jego
wolę - wiernie i z radością. Gdy byłem małym dzieckiem, moja mama codziennie chodziła do kościoła na Mszę Świętą. Wychodziła z domu przed godziną
szóstą rano, a po Eucharystii wracała do domu z zakupami. Któregoś dnia powiedziałem mamie, że powinna dłużej spać, gdyż wtedy będzie miała więcej
siły, aby się o nas troszczyć. Mama spojrzała na mnie z uśmiechem i wyjaśniła, że najwięcej siły ma wtedy, gdy rano spotka się z Bogiem i gdy przyjmie Go
w komunii świętej do swego serca. Po tym wyjaśnieniu mojej mamy ja też zapragnąłem być codziennie na Mszy i u komunii świętej i w tym względzie nie
zmieniło się nic do dzisiaj.
Pierwszym warunkiem wychowania religijnego jest osobista przyjaźń rodziców z Bogiem i opowiadanie dzieciom o tej przyjaźni. Fundament drugi to
wierność przysiędze małżeńskiej, którą małżonkowie składają w obliczu Boga, realizując Jego zamysł małżeńskiej miłości kobiety i mężczyzny. Gdy
dziecko widzi, że tego, co Bóg złączył, nie rozdzieli ludzka słabość, grzeszność czy naiwność, to wtedy pragnie ono być blisko tego Boga, gdyż wie, że z
Nim zawsze poradzi sobie w trudnych chwilach życia czy w obliczu własnej słabości. Trzecim warunkiem wychowania religijnego jest postawa rodziców
wobec swoich dzieci. Chodzi o to, by w odniesieniu do córek i synów rodzice naśladowali postawę Boga do człowieka, czyli by swoje dzieci bezwarunkowo
kochali, a jednocześnie by stawiali dzieciom jasne wymagania oraz proponowali im wielkie ideały. Dojrzali rodzice potrafią - na wzór Boga - kochać i
wymagać, czyli wspierać, a jednocześnie wskazywać im wyłącznie optymalną drogę życia: w miłości, prawdzie i wolności. Najbardziej kochają swoje dzieci
ci rodzice, którzy cierpliwie i stanowczo uczą je kochać, bo tego właśnie uczy nas Jezus. On kocha nas nieodwołalnie i za cenę śmierci krzyżowej, a
jednocześnie stawia nam największe wymagania, jakie można postawić człowiekowi: zachęca nas do tego, byśmy kochali aż tak mocno, ofiarnie i mądrze, jak
On pierwszy nas pokochał.
Na co dzień wychowanie religijne przejawia się w ciągłym rozmawianiu z dzieckiem o wszystkim, co ono myśli, przeżywa i czyni, czym się cieszy i czego
się lęka. Takie rozmawianie powinno być pełne szacunku, taktu, czułości i dyskrecji. Dziecko, które nie rozmawia z rodzicami o tym, co się w nim i z nim
dzieje, nie będzie rozmawiało o tym ani z Bogiem, ani nawet z samym sobą! Zadaniem rodziców jest nie tylko rozmawianie z dzieckiem o tym, co się w nim
dzieje, ale też radosne wyjaśnianie dzieciom, że istotą chrześcijaństwa jest historia Boga, który kocha człowieka i który uczy kochać. Coraz częściej
spotykam takich rodziców, którzy twierdzą, że boją się wychowywać swoje dzieci w duchu Ewangelii, by przez swą dobroć nie stały się one ofiarami tych,
którzy nie są szlachetnie wychowani. W obliczu tego typu lęków wyjaśniam, że Bóg formuje ludzi nie tylko dobrych, ale jednocześnie mądrych! Chrystus
przypomina, że mamy być nieskazitelni jak gołębie, ale sprytni jak węże (por. Mt 10,16). Oczywiście sprytni wyłącznie w jednym: w czynieniu dobra,
czyli w okazywaniu miłości! Owocem dojrzałego wychowania religijnego jest taka świętość, która nie jest ani naiwnością czy cierpiętnictwem, ani też
przejawem perfekcjonizmu czy przekonania o własnej doskonałości. Ewangeliczna świętość to najpiękniejsza normalność, a święty to ktoś, kto potrafi
szlachetnie żyć nawet w twardej rzeczywistości. Święty jest człowiekiem sumienia, gdyż wie, że prawda zawsze wyzwala. Wie też, że warto kochać
zawsze i za każdą cenę i że ma niezawodne oparcie w Bogu, który kocha go bezwarunkowo. Wychowanie do świętości to największy skarb, jakim rodzice
mogą obdarzyć swoje dzieci.
Sprawdzianem pogłębionego wychowania religijnego w rodzinie jest zdolność rozpoznawania i wypełniania – przez rodziców i dzieci! - woli Boga w
codzienności. Warto wyjaśniać dzieciom, że Bóg nie szuka niewolników, lecz przyjaciół, którzy postępują zgodnie z Jego wolą. „Nie każdy, który mi
mówi: »Panie, Panie«, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7, 21). Pełnienie woli Boga nie
oznacza, że stajemy się Jego sługami czy niewolnikami, lecz przeciwnie – właśnie wtedy stajemy się Jego przyjaciółmi i krewnymi! Bóg podpowiada nam
sposoby postępowania nie dlatego, że chce nami zarządzać czy ograniczać naszą wolność, lecz wyłącznie dlatego, że nas kocha i że troszczy się o nasz los.
Jesus wyjaśnia, że „kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mt 12,50). Chodzi zatem nie o jakiekolwiek
pełnienie woli Boga, ale o pełnienie Jego woli z miłości, a nie ze strachu, poczucia obowiązku czy obawy przed grzechem. Kto z miłością i wewnętrznym
przekonaniem pełni wolę Boga, tego Jezus nie nazywa sługą, „bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem
wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15,15).
Bóg nie zmusza nas do pełnienia Jego woli, gdyż dał nam prawdziwą wolność, za którą On sam zapłacił najwyższą cenę: przybiliśmy Go do krzyża, gdy
przyszedł do nas w ludzkiej naturze. Pełnienie woli Bożej ma miejsce jedynie wtedy, gdy czynimy to z miłości, a nie z jakiegokolwiek innego motywu i gdy
jesteśmy wdzięczni Bogu za to, że w każdej sytuacji podpowiada nam najlepszą drogę życia. Pełnienie woli Boga nie ma nic wspólnego z rezygnacją z
własnej świadomości, wolności czy odpowiedzialności. Jest to natomiast znak przyjaźni z Bogiem i niezawodny sposób chronienia samego siebie przed
błędnymi decyzjami, jakie grożą nam z powodu naszej niedoskonałości i grzeszności. Pełnienie woli Boga przez człowieka to nie podporządkowanie się Jego
dominacji lecz wybieranie – z pomocą Boga – najlepszej z możliwych dróg życia na ziemi. Jezus wyznał: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który
mnie posłał” (J 4, 34). Pełnienie woli Ojca było dla Niego pokarmem, który Go umacniał w każdej sytuacji! W Ogrójcu Jezus powiedział: „Nie moja wola
lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22, 42). Podobną postawę wobec Boga zajmowała Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa
twego” (Łk 1, 38).
Nie wystarczy chcieć pełnić wolę Boga z miłości i w przekonaniu, że jest to najbardziej błogosławiony sposób życia na ziemi. Trzeba jeszcze tę wolę Boga
trafnie rozpoznawać w małych i wielkich sprawach. Biblia wyjaśnia, że wolą Boga jest to, „by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania
prawdy” (1 Tm 2,4) oraz „abyśmy się wzajemnie miłowali, jak On nas umiłował” (J 13,34). Wolą Boga nie jest zatem „ręczne” sterowanie naszym życiem w
każdym aspekcie i w każdym szczególe. Bóg cieszy się z naszej autonomii, jaką On sam nas obdarzył. Nie traktuje nas jak własność, którą dowolnie
zarządza, lecz jak ukochane dzieci, którym pomaga mądrze żyć. Pomaga, gdyż wie, że nie jesteśmy doskonali w naszym myśleniu, decydowaniu czy
wypełnianiu naszych własnych pragnień, marzeń i postanowień. Wyjaśnia nam zasady postępowania, lecz nie daje gotowych recept co do naszych
szczegółowych decyzji i zachowań w określonej sytuacji. Kochający rodzice, którzy naśladują Boga, postępują podobnie: nie dają dziecku na wszystko
gotowych recept ani drobiazgowych poleceń, lecz uczą mądrej filozofii życia, tłumaczą sens istnienia, przestrzegają przed błędnymi decyzjami, motywują do
wybierania trudnego dobra.
„Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego
polecenia, prawa i nakazy” (Pwt 30, 15-16). Warunkiem rozpoznawania woli Boga jest najpierw patrzenie, czyli obserwowanie otaczającej nas
rzeczywistości i nas samych po to, by odróżniać dobro od zła, błogosławieństwo od przekleństwa, życie od śmierci. Rodzice powinni wyjaśniać dzieciom i
nastolatkom, że Bóg pragnie, byśmy niczego nie czynili pochopnie, lecz byśmy najpierw się zastanawiali i dopiero wtedy działali. Patrz! - to znaczy:
obserwuj rzeczywistość i wyciągaj wnioski, rozmawiaj z Bogiem, który wskazuje najlepszą drogę życia, czytaj Pismo Święte, słuchaj głosu sumienia. Bóg
pragnie, byśmy w każdej sytuacji wybierali to, co dobre, mądre, rozsądne, co jest potwierdzeniem miłości do Boga, do bliźniego, do samego siebie.
Rozpoznawanie woli Boga w codzienności to kierowanie się w każdej sprawie Dekalogiem i przykazaniem miłości. Człowiek dojrzały religijnie bardziej ufa
Bogu niż ludziom i niż samemu siebie: niż własnemu ciału, przekonaniom, przeżyciom, emocjom, pragnieniom, marzeniom, aspiracjom. Jezus pragnie byśmy
Go naśladowali po to, aby radość Jego w nas była i aby radość nasza była pełna (por. J 15,11). Rodzice, którzy troszczą się o solidne wychowanie religijne
swoich dzieci, budują ich przyszłość na skale i mogą być spokojni o dorosłe życie swoich dzieci.
Jednym z ważnych zadań wychowawczych ze strony rodziców jest towarzyszenie dzieciom w odkrywaniu powołania w taki sposób, by synom czy
córkom nie sugerować czegokolwiek w tym względzie, ani tym bardziej nie decydować za nich. Jestem wdzięczny mojej mamie za to, że dopiero po moich
święceniach kapłańskich powiedziała mi o tym, że prosiła Boga, by jeden z jej synów został księdzem. Jan Paweł II wielokrotnie przypominał
chrześcijańskim rodzicom o tym, by wspierali swoje dzieci na drodze dorastania do powołania. „Pragnę zwrócić się do was, rodzice chrześcijańscy, aby
zachęcić was, byście byli blisko waszych synów i córek. Nie pozostawiajcie ich samotnych w obliczu wielkich decyzji wieku dorastania. Pomóżcie im, by
nie ulegli pokusie szukania jedynie dobrobytu materialnego i kierujcie ich ku prawdziwej radości, tej duchowej” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania,
2001). Jan Paweł II podkreśla, że „rodziny odgrywają rolę decydującą o przyszłości powołań. Świętość miłości małżeńskiej, harmonia życia rodzinnego,
duch wiary w rozwiązywaniu codziennych problemów życia, otwartość na innych, zwłaszcza na biednych, uczestnictwo w życiu wspólnoty wierzących,
stanowią właściwe środowisko dla odkrywania Bożego powołania i dla jego wielkodusznej realizacji ze strony dzieci” (Orędzie, 2002).
To właśnie w rodzinie młodzi ludzie powinni upewnić się o tym, że każdy z nich jest powołany do wielkiej miłości i to niezależnie od tego, czy będą tę
miłość realizowali jako świeccy, czy też jako osoby duchowne. Rodziny, w których młodzi ludzie doświadczają nieodwołalnej miłości i w których uczą się
nieodwołalnie kochać, stają się urodzajną glebą dla wszystkich rodzajów powołań. Zadaniem rodziców jest wyjaśnianie dorastającym dzieciom, że życie
ludzkie jest darem otrzymanym po to, by stało się darem ofiarowanym.. Równie ważnym zadaniem rodziców jest pomaganie córkom i synom, by stawali się
zdolni do podejmowania decyzji na całe życie, a nie tylko do krótkoterminowych zobowiązań, opartych na chwilowym zapale czy na zauroczeniu
emocjonalnym. Wzorem do naśladowania dla wszystkich rodziców jest postawa św. Andrzeja Apostoła, który przyprowadza do Chrystusa swojego brata -
Piotra. Andrzej nie domyśla się nawet, jak niezwykłe powołanie otrzyma Piotr od Jezusa. Podobnie rodzice powinni wskazywać dzieciom na Chrystusa
jako niezawodnego Przyjaciela i z radością przyprowadzać je do Niego. Wtedy przekonają się o tym, że ich dzieci odkryją powołania przewyższające
oczekiwania czy przewidywania rodziców.
Dojrzali rodzice nie aspirują do tego, by ich dzieci stały się we wszystkim podobne do nich. Przeciwnie, marzą o tym, by ich dzieci stawały się coraz
bardziej podobne do Jezusa i to każde z dzieci na swój niepowtarzalny sposób! Żadne dziecko nie zostało przecież stworzone na obraz i podobieństwo
swoich rodziców, lecz na obraz i podobieństwo Boga! Syn czy córka to nie portret albo imitacja swoich rodziców, lecz to niepowtarzalna osoba. W
wychowaniu nie ma klonowania! Wychowanie w rodzinie to nie proces socjalizacji, rozumianej na sposób komsomolskiego kolektywu. To także nie
indywidualizacja w znaczeniu formowania jednostki skupionej na samej siebie i ulegającej własnemu egoizmowi. Mądre wychowanie to personalizacja, czyli
pomaganie dzieciom w stawaniu się szczęśliwą osobą, która umie myśleć, kochać i pracować. Dojrzały i szczęśliwy rodzic nie ma nic przeciwko temu, by
jego dzieci stały się jeszcze dojrzalsze i jeszcze szczęśliwsze niż on. Wychowanie dziecka, promieniującego prawdą, dobrem i pięknem, to błogosławiony
owoc dojrzałej miłości i wysiłku rodziców. To także owoc solidnej pracy danego dziecka nad własnym charakterem. Nie da się bowiem żadnego dziecka
wychować wbrew jego woli czy bez jego wysiłku.
ZAKOŃCZENIE
Bóg stworzył człowieka z miłości. Biblia upewnia nas o tym, że każdy z nas to ktoś nieodwołalnie kochany przez samego Stwórcę. On stworzył nas na
swój obraz i podobieństwo. Właśnie dlatego życie poza miłością staje się dla nas nieznośnym ciężarem, prowadzi do zniechęcenia i cierpienia, staje się
niezrozumiałe i radykalnie oddala od radości. Jedynie małym dzieciom wystarczy do szczęścia to, że są kochane, chociaż w tej fazie życia same jeszcze
kochać nie potrafią. Szczęście prawdziwe i trwałe osiągają jedynie ci, którzy nie tylko przyjmują miłość od Boga i bliźnich, ale którzy uczą się kochać w
sposób coraz bardziej wierny i dojrzały, czyli w taki, w jaki sami zostali pokochani przez Boga, który jest miłością.
Uczniowie Chrystusa nie muszą się uczyć miłości metodą prób i błędów czy po omacku. Niewidzialny Bóg stał się w swoim Umiłowanym Synu
widzialnym człowiekiem właśnie po to, by zakomunikować nam swoją miłość w widzialny i zrozumiały dla nas sposób. Odtąd wiemy już, za pomocą jakich
słów, gestów i czynów powinniśmy komunikować naszą miłość wobec osób, które najbardziej kochamy. Szczęśliwe małżeństwo i trwała rodzina to miejsce
uczenia się i komunikowania miłości wiernej, ofiarnej i mądrej, czyli takiej, jakiej uczy nas Chrystus i jaką On sam pierwszy nas pokochał.
ks. Marek Dziewiecki, duszpasterz, doktor psychologii, adiunkt UKSW. Doktorat z nauk o wychowaniu uzyskał na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim
w Rzymie w 1988. Od 1999 r. pełni funkcję krajowego duszpasterza powołań, a od 2003 funkcję wicedyrektora Europejskiego Centrum Powołań. Autor
książek, m.in. „Seksualność – błogosławieństwo czy przekleństwo?”, „Komunikacja wychowawcza”, „Komunikacja pastoralna”, „Przezwyciężanie
trudności małżeńskich i rodzinnych”, „Psychologia porozumiewania się”.
Przypisy
1
Por. KKK 1603.
2
Por. Jan Paweł II, Mężczyzną i niewiastą stworzył ich, Watykan 1986.
3
M. Dziewiecki, Czy warto brać ślub?, Szczecinek 2008.
4
Por. M. Dziewiecki, Młodzi pytają o miłość, rodzinę i wychowanie, Kraków 2008
.
5
Por. Gaudium et Spes, 48.
6
KKK, 1615.
7
Por. W. Majkowski, Czynniki dezintegracji współczesnej rodziny polskiej, Kraków 1996; zob. też M. Czachorowski, Ku epoce rodziny, Łomianki 2000,
s. 37-75.
8
Szczegółowe analizy na temat przygotowania do małżeństwa i rodziny zob. M. Dziewiecki, Ona, on i miłość, Kraków 2006.
9
Por. M. Dziewiecki, Młodzi w poszukiwaniu szczęścia, Częstochowa 2003.
10
Por. M. Ryś, Psychologia małżeństwa. Zarys problematyki, Warszawa 1993.
11
Szczegółowe analizy na temat natury sakramentu małżeństwa zob. J. Grześkowiak, Misterium małżeństwa. Sakrament małżeństwa jako symbol
przymierza Boga z ludźmi, Poznań 1999. Zob. też E. Ozorowski (red.), Słownik małżeństwa i rodziny, Łomianki 1999, s. 415-417.
12
KKK, 1628.
13
Teologiczną analizę godności i powołania kobiety zob. K. Stehlin, Istota, godność i misja kobiety, Warszawa 2009.
14
Jan Paweł II, List do Rodzin, 10.
15
Por. F. Adamski (red.), Miłość – małżeństwo – rodzina, Kraków 1988.
16
Por. M. Dziewiecki, Szczęśliwe małżeństwo i trwała rodzina, Warszawa 2006.
17
Por. M. Dziewiecki, Najpiękniejsza historia miłości, Kraków 2005.
18
Por. KKK 1639.
19
Por. KKK, 1649; KPK, kan. 1151-1155.
20
Por. KKK 1642.
21
Por. K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Lublin 1986.
22
K. Majdański, Wspólnota życia i miłości,. Zarys teologii małżeństwa i rodziny, Poznań-Warszawa 1983.
23
Por. M. Dziewiecki, Rodzina domem miłości i życia, Lublin 2011, s. 109-141.
2 4
Por. M. Dziewiecki, Seksualność: błogosławieństwo czy przekleństwo?, Kraków 2004
25
M. Dziewiecki, Problemy z seksualnością. Odpowiedzi na dylematy młodych chrześcijan, Kraków 2011.
26
Por. C. Lewis, Cztery miłości, Warszawa 1993. Zob. też M. Dziewiecki, Wychowanie do miłości, Szczecinek 2010.
27
Por. M. Korzekwa, Niezawodna radość, Kraków 2007; zob. też M. D. Philippe, W sercu miłości, Poznań 1997.
28
KKK, 2363.
29
KKK, 1607.
30
Jan Paweł II, Familiaris consortio, 11.
31
KKK, 2362.
32
Gaudium et spes, 50.
33
Paweł VI, Humanae vitae, 10.
34
KKK, 2368.
MORALNE WYZWANIA MIŁOŚCI MAŁŻEŃSKIEJ
ks. Ryszard Różycki
Pod pojęciem wyzwanie-wyzwania należy rozumieć zadanie-zadania, które są do realizacji; cel, który trzeba osiągnąć; wartości do których należy dążyć –
nie szczędząc wysiłku, jakby nie patrząc na trud, który trzeba podjąć i pokonać; wyzwanie to też często niebezpieczeństwo, które zagraża wybranym
przez nas celpm.
Stąd wyzwania moralne miłości małżeńskiej wyznacza z jednej strony sama istota małżeństwa, jego definicja, cele które stawiamy przed małżeństwem
rozumianym naturalnie czy sakramentalnie, tzn. z perspektywy czysto ludzkiej czy też w ujęciu wiary. Jak również o wyzwaniach moralnych miłości
małżeńskiej decydują zewnętrzne okoliczności w których żyją małżonkowie i w których przychodzi im budować małżeńską codzienność życia – realizując
wyznaczone przez wspólnotę małżeńską cele i zadania.
Pismo Święte, Magisterium – nauczanie Kościoła, jego prawo tzn. Kodeks Prawa Kanonicznego, czy Katechizm Kościoła Katolickiego stanowią źródła
naszej wiedzy o zadaniach małżonków. Składając przysięgę, zawierając sakrament małżeństwa nowożeńcy wypowiadają słowa: ślubuję ci miłość, wierność i
uczciwość małżeńską prosząc Boga o pomoc ich realizacji. Ludzkie doświadczenie, ale i mądrość Kościoła chce by małżeństwo rozumieć jako wspólnotę
życia i miłości, jako przymierze mężczyzny i kobiety tworzących wspólnotę całego życia budowaną dla ich dobra i dla zrodzenia i wychowania potomstwa.
Wezwaniem zatem katolickiej wspólnoty małżeńskiej staje się – mimo wszystkich napotkanych przeciwności - stworzenie warunków dla wzrastania
autentycznego dobra obojga małżonków jak i zrodzenia oraz wychowania potomstwa.
To właśnie miłość, wierność, uczciwość mają służyć budowaniu wspólnoty a zatem jedności małżonków, którzy ze swej natury jako mężczyzna i kobieta w
swoim ciele i w swojej duszy mają wpisaną naturalną zdolność tworzenia jedności. Pomocą w budowaniu tej małżeńskiej wspólnoty służyć ma także
sakramentalność małżeństwa i tak potrzebna do jej właściwego przeżywania otwartość małżonków na obecność Boga w ich życiu osobistym, małżeńskim i
rodzinnym.
W zamyśle Boga Stworzyciela i Odkupiciela małżeństwo i rodzina odkrywa nie tylko swoją „tożsamość”, to, czym „jest”, ale również swoje
„posłannictwo”, to, co może i powinna „czynić” – podpowiada na Jan Paweł II w FC 17. Sięganie do „początku” stwórczego aktu Boga jest koniecznością
dla małżeństwa i rodziny, wedle zamysłu Bożego małżeństwo, rodzina została utworzona jako „głęboka wspólnota życia i miłości” (Sobór Watykański II,
Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 48.), przeto na mocy swego posłannictwa ma ona stawać się coraz
bardziej tym, czym jest, czyli wspólnotą życia i miłości , trzeba też powiedzieć, że istota i zadania rodziny są ostatecznie określone przez miłość. Rodzina
dlatego otrzymuje misję strzeżenia, objawiania i przekazywania miłości, będącej żywym odbiciem i rzeczywistym udzielaniem się miłości Bożej ludzkości
oraz miłości Chrystusa Pana Kościołowi, Jego oblubienicy.
MIŁOŚĆ
Ślubuję ci miłość – miłość, jako pierwsze i podstawowe wyzwanie.
Miłość do której trzeba dążyć, dorastać wychodząc z założenia, że przysięga małżeńska niczego sama w sobie nie załatwia, nie daje, nie kończy, ale tak
naprawdę dopiero wszystko rozpoczyna, tj. rozpoczyna pracę – trud – wysiłek – zaangażowanie się w życie miłością aż do końca wspólnych dni. Brak
świadomości, że miłość jest zadaniem, i to zadaniem na całe życie należy postrzegać jako zagrożenie miłości czy też jako wyzwanie dla miłości.
Stąd wezwaniem jest miłość rozumiana jako cnota, tj. utrwalona, stała zdolność, jakość człowieka uzdalniająca do dobrego działania, dlatego też miłość nie
jest samym stanem uczuciowym ani faktem ontologicznym, jest czynną postawą wyrażającą się przez pragnienie dobra dla drugiej osoby, pragnienie
życzliwe i bezinteresowne, potwierdzone przez działanie i pełne zaangażowanie, nie tylko dorywcze lub przypadkowe, ale stałe, wytrwałe, konsekwentne i
ofiarne. Miłość jest więc postawą służby nie szukającej dla siebie żadnej korzyści poza możliwością świadczenia dobra. Zdolność i obowiązek miłości
wynika już z natury ludzkiej, i miłość małżeńska opiera się na tym naturalnym podłożu, przy czym jest to relacja odmienna od ogólnie pojętej przyjaźni,
gdyż wiąże w sposób wyjątkowy dwie osoby: mężczyznę i kobietę. Eros, przejaw obok amor miłości naturalnej, stoi u podstawy wspólnego pragnienia
wzajemnej i wyłącznej przynależności, zostaje przetworzony pod wpływem czynnika duchowego w relację oblubieńczą, której cechą charakterystyczną jest
wspólne pragnienie bycia wzajemnym darem dla siebie, czyli pragnienie zjednoczenia w sposób wyłączny i całkowity.
W świetle nauki objawionej, której szczegółową wykładnię znajdziemy choćby w „Casti connubii” Piusa XI, „Gaudium et spes” Soboru Watykańskiego II
czy „Humane vitae” Pawła VI pamiętać zawsze musimy, że pełen rozwój miłości jako postawy życiowej małżonków możliwy jest dzięki współpracy z
łaską Bożą, wiąże się także doskonałość miłości małżeńskiej z cnotą czystości, a nazywana agape lub caritas jest rozumiana jako uczestnictwo w
oblubieńczej Miłości samego Boga stając się w ten sposób cnotą nadprzyrodzoną.
Papież Paweł VI publikując encyklikę „Humane vitae” (9) podkreśla, że miłość małżeńska musi być:
w pełni ludzka, a więc zarazem zmysłowa i duchowa, czyli obejmować całego człowieka ze wszystkimi jego elementami (duch, intelekt itd.).
Człowiek jako jedność psychofizyczna, oprócz tego, co widzialne, nosi w sobie całe bogactwo świata wewnętrznego, niewidzialnego dla zmysłów.
Chodzi o bogactwo jego intelektu, życia emocjonalnego, wartości duchowych i każda z tych sfer domaga się odpowiedniego dla siebie aktu miłości, a
więc dobra, by mogła rozwijać się w sobie właściwym kierunku.
pełna, to znaczy przeżywana w szczególnej formie przyjaźni, poprzez którą mężczyzna i kobieta wielkodusznie dzielą między sobą wszystko, bez
zachowywania przez jednego z małżonków czegoś wyłącznie dla siebie. Dzieli bowiem wszystkie problemy codziennego życia, od finansów aż po
małżeńskie łoże, poprzez wspólnotę stołu, wychowanie dzieci, dzielenie wszystkich trudów. Miłość jest umiejętnością wsłuchania się w potrzeby i
sprawy drugiego człowieka (empatia). Polega to na słuchaniu drugiej osoby, biorąc pod uwagę jej niepowtarzalny świat, historię, wychowanie,
sposób patrzenia na otaczającą rzeczywistość i siebie, jej osobowość, potrzeby i sytuację obecną. Taka miłość jest zdolna wczuć się i zrozumieć, co
dla danej osoby znaczy ból, radość, przyjaźń, nadzieja, lęk, itd. Na tym polega miłość dotykająca wszystkich spraw codzienności.
wierna i wyłączna - relacja mężczyzna-kobieta, jaką tworzą przez zawarcie ślubu, w sferze wewnętrznej, intymnej i zewnętrznej, jest sprawą tylko
ich dwojga - na dobre i na złe, aż do końca życia. Przez sakrament małżeństwa miłość między dwojgiem ludzi zostaje włączona w miłość, którą
Chrystus w sposób nieodwołalny miłuje Kościół.
płodna - owocująca potomstwem naturalnym, które rodzą też duchowo do życia wiary, życia wiecznego; wolna od wszelkich manipulacji
antykoncepcyjnych. A gdy zdarza się, że płodność fizyczna jest niemożliwa, małżonkowie realizują płodność duchową - rodząc innych do życia
wiecznego.
Błogosławiony Jan Paweł II w pierwszej swojej encyklice „Redempotor hominis”, ogłoszonej na początku swego pontyfikatu, w marce roku 1979
przypomniał o tym, że człowiek, stworzony przez Boga z miłości, został obdarzony miłością i zdolnością kochania, stąd też owo pragnienie kochania i
bycia kochanym staje się w jego życiu motywem przewodnim jego działań, zarówno w odniesieniu do Boga, jak i do bliźnich. Papież Polak napisał:
„Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość,
jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa” (nr 10)
Miłość małżeńska jako cnota znalazła dalsze naświetlenie w adhortacji „Familiaris consortio”, a szczególnie w katechezach Jana Pawła II Mężczyzną i
niewiastą stworzył ich.
Do takiej rozumianej miłości małżeńskiej, jaką proponuje Bóg, a której obrazem jest miłość Chrystusa do Kościoła (Ef 5), a wzorem jest krzyż Chrystusa
jako znak bezinteresownej, bezwarunkowej miłości do końca - może dorosnąć tylko ten, kto rozumie naturę miłości, a ponadto ma wewnętrzną świadomość
i potrzebę dorastania, rozwoju, autoformacji. Na ile dla niego Chrystus jest wzorem człowieka doskonałego, na ile Bóg jawi się jako zawsze dobrze radzący
przyjaciel, czy mówiąc trochę innym językiem jak dobry trener, który mądrze stawiam wymagania, by zawodnik osiągnął dobre wyniki, by wygrał swoje
życie. Taki mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący – wracają słowa przysięgi małżeńskiej, które przecież inaugurują ten trwający całe życie trud uczenia się
i życia prawdziwą miłością. Nie jest to w naszych czasach proste, gdyż obecnie miłością nazywane jest wiele postaw i zachowań, które nie są miłością i
nigdy nią nie będą; właśnie dlatego zrozumieć miłość i prawdziwie pokochać może tylko ten, kto wie, czym jest miłość i co stanowi jej istotę, a Bóg jest
Miłością; stąd poznawanie Boga, zażyła, osobista z Nim relacja, staje się nie tylko szansą, ale warunkiem sine qua non bez którego nie można marzyć o
prawdziwej uszczęśliwiającej małżonków miłości. By trwać owocnie w sakramentalnej wspólnocie małżeńskiej konieczne jest stałe pielęgnowanie więzi – nie
tylko z małżonkiem – ale i z Bogiem, którego małżonkowie poprzez przysięgę małżeńską uczynili ‘gospodarzem’ swojej miłości, świadkiem i obrońcą ich
więzi małżeńskiej. Wiara jako postawa otwartości na Boga i jego obecność w życiu jako punkt wyjścia mojej osobistej z Nim relacji staje się podstawą i
fundamentem modlitwy osobistej – ale i wspólnej małżonków, oby jak najczęstszej, dalej udziału w liturgii Kościoła, w niedzielnej i świątecznej mszy św.,
życia sakramentami Eucharystii i pokuty, zgodnego z przykazaniami stylu życia budowanego w perspektywie ewangelicznych błogosławieństw. Wówczas
jasnym się staje, że najpiękniejszym wzorem dla miłości małżeńskiej jest Miłość Chrystusa do Kościoła. Chrystus kocha nas jako swój Kościół w sposób
bezwarunkowy, kocha nas, pomimo tego, że cały czas grzeszymy, często zapominamy o Nim, znajdujemy sobie coraz to nowe bożki. To z miłości
Chrystus oddał swoje życie za każdego z nas, ofiarował wszystko co miał: ciało, duszę, godność… Prawdziwie kochać oznacza przebaczać na podobieństwo
Chrystusa: nie raz, nie dwa, a „siedemdziesiąt siedem razy”. W małżeństwie powinniśmy się uczyć przebaczać – regularnie korzystając z sakramentu
pokuty, po to by umieć nie chować w sercu urazy przez dłuższy czas pamiętając o słowach Pisma Św. „niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce”.
Prawdziwie kochać, to obdarowywać sobą drugą osobę, to doskonalić siebie aby stawać się piękniejszym, mądrzejszym, bardziej atrakcyjnym dla ukochanej
osoby. Kochać, to również umieć przyjąć dar drugiej osoby z jej wszystkimi słabościami i ułomnościami. Kochać to pragnąć przede wszystkim dobra drugiej
osoby; choć prawdziwe dobro nie zawsze pokrywa się z jej oczekiwaniami i wyobrażeniem szczęścia. Oprócz wspólnoty intelektualnej, emocjonalnej,
wolitywnej, całkowitość daru osobowego wyraża się wtedy, kiedy małżonkowie stają się jednym ciałem. Pełne przyjęcie drugiej osoby dokonuje się, gdy
akceptuje się jej męskość lub kobiecość, w tym i płodności. Sztuczne metody kontroli urodzin przeczą pełnej akceptacji drugiej osoby.
Pamiętając, że ślubowana przed Bogiem miłość małżeńska jest zadaniem do wykonania, trzeba też pamiętać, że wymaga ona pracy nad sobą, wspominanej
już wcześniej autoformacji w Chrystusowej szkole sakramentu pokuty i pojednania: relacja-więź z Bogiem i relacja-więź ze współmałżonkiem to
podstawowe wymiary rachunku sumienia chrześcijańskiego małżonka. Sakrament pokuty to bardzo skuteczny sposób pokonywania własnych wad i
dynamicznego rozwoju własnego człowieczeństwa udoskonalanego przez łaski sakramentalne.
W kontekście sakramentu pokuty i pojednania trzeba powiedzieć, że wielkim zagrożenie – wyzwaniem dla miłości małżeńskiej jest grzech a tym bardziej
trwanie w grzechu, i nie chodzi tu tylko o grzech zdrady czy niewierności małżeńskiej. Ten kto trwa w grzechu ten pozostaje zamknięty na Boga, stoi do
Boga jakby odwrócony plecami, zamknięty na Boga, który jest Miłością, zamknięty na Boga nie może czerpać ze Źródła Miłości jaką jest Bóg sam jeden; kto
trwa w grzechu jakby nie pamiętał, że miłość jest z Boga. Stąd grzech i brak życia świadomością, że miłość jest z Boga, to kolejne wyzwania i zagrożenia dla
miłości.
Zwróćmy uwagę, że trwanie w grzechu może być skutkiem słabej wiary, osłabionej przez zaniedbanie jej pielęgnowania. O wierze jako o otwartości na Boga
już wspominałem, ale myślę, że jeszcze raz warto tu wrócić to tego zagadnienia. Wiara – podobnie jak miłość i jak każda inna wielka wartość – wymaga
pielęgnowania. Także wiara może się zdegenerować, na przykład do jakiejś deklaracji, że Pan Bóg istnieje, składanej lub nie w zależności od okoliczności.
Boga trzeba poszukiwać, w codziennej modlitwie nawiązywać z Nim osobistą relację, a to wymaga trudu serca. Wiara nie będzie się rozwijać bez
systematycznej modlitwy, korzystania z sakramentów, lektury Pisma św. Wiara to dążenie do poznania Chrystusa, do spotkania Chrystusa, wysiłek życia
dla Niego i według Jego nauki, życia w małżeństwie i w rodzinie.
Wiara przemienia miłość. Związek ludzi żyjących żywą wiarą i związek ludzi niewierzących lub słabo wierzących dzieli przepaść. Dopóki nie dostrzeżemy
samego siebie i drugiej osoby, jako stworzonej na obraz Boga, mającej duszę nieśmiertelną i zmierzającej do życia wiecznego, nie pojmiemy prawdziwej
godności i wielkości człowieka. Taka świadomość nadaje miłości nową głębię i nową perspektywę. Teraz kocha się współmałżonka nie ze względu na jakieś
egoistyczne motywy, ale ze względu na Boga i Jego przykazania. W przenikniętej wiarą miłości pragnienie dobra współmałżonka zostaje rozciągnięte na jego
wieczne zbawienie. Jego i swoje. Współpraca w zdobyciu życia wiecznego staje się wtedy centrum miłości małżeńskiej. Życie małżeńskie jako sakramentalna
wspólnota staje się dla małżonków rzeczywistością zbawczą. Stąd rozwój wiary, wzrost dynamiki życia z wiary i we wierze to kolejne wyzwanie zadanie
dla miłości małżeńskiej.
Miłość budowana w perspektywie wiary i ubogacana sakramentami Eucharystii i pokuty pozwala w doskonalszy sposób realizować i pozostałe
zobowiązania sakramentalnej przysięgi małżeńskiej, tzn. realizować wyzwania i zadania stające przed małżonkami: "Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość
małżeńską i że Cię nie opuszczę aż do śmierci…”
WIERNOŚĆ
Wypełnienie ślubu wierności ma miejsce wtedy, gdy małżonkowie są lojalni wobec siebie w odniesieniu do świata zewnętrznego. Pierwsza skojarzenie
dotyczące złamania ślubu wierności, to myśl o zdradzie fizycznej – związana z aspektem seksualności. Tak rozumiana zdrada, to najbardziej oczywisty
sposób złamania ślubowania. Może się ona dokonać także poprzez pielęgnowanie pożądliwych spojrzeń, myśli, pragnień.
Jest jednak inny aspekt niewierności, który jest konsekwencją mniej znanego oblicza zdrady. Można bowiem być niewiernym w inny, wydawałoby się
banalny sposób, ale jednak znacznie osłabiający więź duchową pomiędzy małżonkami. Niewierność może po prostu zaniedbywaniem relacji, więzi i
wspólnoty małżeńskiej, dalej polegać też polegać na wyśmiewaniu współmałżonka wobec innych ludzi, obgadywaniu go podczas jego nieobecności,
mówieniu o naszych lub jego sekretach, podważaniu jego autorytetu. Można więc zdradzić współmałżonka z mamą, tatą, kolegami lub koleżankami, nawet z
dziećmi.
Trzeba pamiętać o tym, że dobra relacja między małżonkami wymaga, aby małżonek był pierwszy i najważniejszy w hierarchii bliskich nam osób. Powinien
być przed dziećmi, czy też przed rodzicami. Szczególnie ważne jest, aby w sytuacjach konfliktowych z innymi ludźmi, choćby rodzicami, stawać ze
współmałżonkiem po tej samej stronie - nawet wtedy, gdybyśmy sobie musieli później na osobności wyjaśnić niektóre kwestie sporne.
UCZCIWOŚĆ MAŁŻEŃSKA
Uczciwość to lojalność małżonków względem siebie. Złamanie przysięgi bycia uczciwym kojarzy się nam głównie z kłamstwem i oszukiwaniem siebie
nawzajem. Uczciwość względem współmałżonka powinna gwarantować: po pierwsze szczerość – nie tylko w znaczeniu mówienia prawdy, ale otwartego
mówienia o problemach, o tym co cieszy i co boli, bez niepotrzebnych niedomówień i przemilczeń. Po drugie to ukazywanie prawdziwego “ja” przy
współmałżonku, pozwolenie drugiej osobie na poznawanie siebie, to również gotowość rozmawiania z drugą osobą zawsze i o wszystkim.
Kolejnym aspektem uczciwości jest nie wykorzystywanie wiedzy o słabych stronach współmałżonka, szczególnie w sytuacjach konfliktowych.
Uczciwość wiąże się też z unikaniem cichych godzin, czy dni, ponieważ wina w konflikcie przeważnie jest obustronna, uczciwość po prostu zaprasza do
dialogu, który prowadzić ma ku miłości i przebaczeniu.
Szczególnie wrażliwi powinni być małżonkowie na uczciwość w sprawach najbardziej intymnych. Niedopuszczalna jest np. sytuacja kiedy żona decyduje
się na poczęcie dziecka wykorzystując swoją wiedzę na temat płodności zdając sobie sprawę, że mąż nie jest gotowy do podjęcia tej decyzji. Małżonkowie
powinni szczerze mówić sobie o swoich potrzebach i pragnieniach, o tym co im sprawia największą przyjemność czy największy ból.
ŚLUBUJĘ CI, ŻE CIĘ NIE OPUSZCZĘ AŻ DO ŚMIERCI…
Wydaje się, że te słowa przysięgi są zrozumiałe. „Nie opuścić” znaczy: nie pozostawić w potrzebie, biedzie, chorobie, nawet jeśli trudno będzie wytrzymać
ze współmałżonkiem, nawet jeśli pojawi się zdrada.
Opuścić można również wyjeżdżając na dłuższy czas do pracy za granicę. Nie każdy wyjazd oczywiście jest złamaniem przysięgi, ale pamiętajmy że
wspólnota małżeńska opiera się na budowaniu i pielęgnowaniu więzi pomiędzy małżonkami – a tego nie da się robić na odległość, chyba, że krótkotrwale.
Przecież więź małżeńską buduje się poprzez wspólnotę intelektualną, emocjonalną, duchową, która wymaga cielesnej bliskości.
Wyjątkową sytuacją rozstania na dłuższy czas jest separacja. Taką decyzję można podjąć w trosce o dobro męża lub żony (np. jeśli jedno z małżonków ma
problem z alkoholem). Trzeba wtedy pamiętać o duchowej łączności, czyli modlitwie za małżonka.
Można również opuścić małżonka duchowo – uciekając w swój własny świat zainteresowań, pracy czy marzeń, nie interesując się potrzebami i problemami
współmałżonka, żyć tak jakby “obok” niego, zamiast “z” nim.
Tak oto w oparciu o słowa przysięgi małżeńskiej wskazaliśmy najważniejsze wyzwania – zadania moralne stojące przed miłością małżeńską; warto jednak
pamiętać i o tym, że jakoś z samej przysięgi wynika obowiązek współpracy z Panem Bogiem w trudzie budowania małżeńskiego i rodzinnego szczęścia, a
liczyć możemy także na pomoc Świech, w tym i świętych małżonków, których obecności w rzeczywistości nieba wszyscy jesteśmy pewni. Błogosławiony
Jan Paweł II przemawiając kiedyś o nowożeńców podkreślał, „że tylko ta miłość, która spotka się z Bogiem może uniknąć niebezpieczeństwa, że się po
drodze wypali czy zagubi’.
Mój szanowny przedmówca, ks. Marek Dziewiecki, znakomicie określa niebezpieczeństwa, które dzisiaj zagrażają właściwemu rozumieniu miłości, ‘obecnie
miłość często bywa mylona z seksualnością, z zakochaniem i samym tylko uczuciem, z tolerancją i akceptacją dla ludzkiej słabości czy małości, albo z
naiwnością, a także z „wolnymi związkami” czy wreszcie z naciskami na redefinicję małżeństwa jako związku partnerskiego dwóch osób tej samej płci.
ks. Ryszard Różycki, doktor teologii moralnej, kapłan diecezji pelplińskiej, studia doktoranckie odbył w Strassburgu (1994-2000) po ich zakończeniu podjął
pracę duszpasterską w Kartuzach. Jest asystentem kościelnym Katolickiego Liceum i Gimnazjum w Kartuzach, wykładowcą teologii moralnej i spowiednictwa
w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie i członkiem Komitetu ds. Dialogi z Niewierzącymi Konferencji Episkopatu Polski.
KONWERSATORIA
WSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ OKRESOWA CZY ANTYKONCEPCJA PO KATOLICKU?
Monika Gajda
Małżeństwo i miłość małżeńska z natury swej skierowane są ku płodzeniu i wychowaniu potomstwa. Dzieci są też najcenniejszym darem małżeństwa i
samym rodzicom przynoszą najwięcej dobra.
Wstrzemięźliwość okresową zachowują małżonkowie właśnie po to, aby nie chcieli mieć za dużo dzieci. Zatem rzecz nie w tym, żeby w ogóle nie mieć
dzieci, ale, mogłoby się tak zdarzyć, że małżonkowie chrześcijańscy, będąc otwartymi na życie, nie będą chcieli mieć dużo dzieci. Istotą jest tutaj otwartość
na życie, które może się pojawić, dziecko nie jest tutaj zagrożeniem, życie nie jest czymś, przed czym mamy się bronić. I tylko przez wzgląd na pewne
sytuacje, małżonkowie stosują wstrzemięźliwość właśnie dla dobra tych dzieci, które już mają oraz być może również dla swojego dobra. Z założenia
myślenie jest takie, że małżonkowie nie planują poczęcia, nie dlatego, że dziecko jest jakimś złem, zagrożeniem, ale przez wzgląd na dobro dzieci, które już
mają, niejako odbierają sobie możliwość poczęcia kolejnego dziecka. To zupełnie inne nastawienie, niż postawa antykoncepcyjna.
Gdy chodzi o wrodzone popędy i uczucia, to odpowiedzialne rodzicielstwo oznacza konieczność opanowania ich przez rozum i wolę. Jeśli zaś
uwzględnimy warunki fizyczne, ekonomiczne, psychologiczne i społeczne, należy uznać, że ci małżonkowie realizują odpowiedzialne rodzicielstwo, którzy
kierując się roztropnym namysłem i wielkodusznością, decydują się na przyjęcie liczniejszego potomstwa, albo też dla ważnych przyczyn i przy
poszanowania nakazów moralnych, postanawiają okresowo lub nawet na czas nieokreślony, unikać zrodzenia dalszego dziecka. Przeto mają wypełniać
zadanie swoje w poczuciu ludzkiej i chrześcijańskiej odpowiedzialności oraz z szacunkiem pełnym uległości wobec Boga; zgodną radą i wspólnym
wysiłkiem wyrobią sobie słuszny pogląd w tej sprawie, uwzględniając zarówno swoje własne dobro, jak i dobro dzieci czy to już urodzonych, czy
przewidywanych i rozeznając też warunki czasu oraz sytuacji życiowej tak materialnej, jak i duchowej; a w końcu, licząc się z dobrem wspólnoty rodzinnej,
społeczeństwa i samego Kościoła. Pogląd ten winni małżonkowie ustalać ostatecznie wobec Boga.
Oznacza to, że właśnie na modlitwie małżeństwo chrześcijańskie powinno rozeznawać, czy ma się pojawić kolejne dziecko, a jeżeli nie, to dlaczego.
Jeśli więc istnieją słuszne powody dla wprowadzenia przerw między kolejnymi urodzeniami dzieci, wynikające bądź z warunków fizycznych czy
psychicznych małżonków, bądź z okoliczności zewnętrznych, Kościół naucza, że wolno wówczas małżonkom uwzględniać naturalną cykliczność właściwą
funkcjom rozrodczym i podejmować stosunki małżeńskie tylko w okresach niepłodności, regulując w ten sposób ilość poczęć, bez łamania zasad moralnych
(...) Kościół jest zgodny z samym sobą i ze swoją nauką zarówno wtedy, gdy uznaje za dozwolone uwzględnianie przez małżonków okresów niepłodności,
jak i wtedy, gdy potępia, jako zawsze zabronione, stosowanie środków bezpośrednio zapobiegających poczęciu, choćby nawet ten ostatni sposób
postępowania usprawiedliwiano racjami, które mogłyby się wydawać uczciwe i poważne.
Nawet jeżeli rozeznamy, że mamy powody ku temu, aby nie było kolejnego dziecka, to Kościół dopuszcza tylko tę naturalną drogę, w której przyjmujemy
zgodność z naturą, tak, jak to Bóg zaplanował, tzn. że występują cyklicznie okresy płodne i niepłodne. Małżeństwo, posługując się rozumem i wolą, może
uwzględniać w planowaniu rodziny naturalną możliwość niepoczynania dziecka.
W rzeczywistości między tymi dwoma sposobami postępowania (okresową wstrzemięźliwością i antykoncepcją) zachodzi istotna różnica. W pierwszym
wypadku małżonkowie w sposób prawidłowy korzystają z pewnej właściwości danej im przez naturę. W drugim zaś, stawiają oni przeszkodę naturalnemu
przebiegowi procesów związanych z przekazywaniem życia. Jest prawdą, że w obydwu wypadkach małżonkowie przy obopólnej i wyraźnej zgodzie chcą
dla słusznych powodów uniknąć przekazywania życia i chcą mieć pewność, że dziecko nie zostanie poczęte. Jednakże trzeba równocześnie przyznać, że
tylko w pierwszym wypadku małżonkowie umieją zrezygnować ze współżycia w okresach płodności (...), podejmują zaś współżycie małżeńskie w
okresach niepłodności po to, aby świadczyć sobie wzajemną miłość i dochować przyrzeczonej wzajemnej wierności. Postępując w ten sposób dają oni
świadectwo prawdziwej i w pełni uczciwej miłości.
Podstawowa różnica między antykoncepcją a metodą naturalną zasadza się na tym, że przy stosowaniu metody naturalnej, uwzględniamy zamysł Boży.
Spotkałam się z pewnym stwierdzeniem i stąd pomysł na taki temat konwersatorium, że metoda naturalna ma sto procent skuteczności. Skoro jest w stu
procentach niezawodna, to odbiera się tu w takim razie możliwość poczęcia. Jeżeli tak udowadniamy skuteczność naturalnych metod regulacji poczęć
poprzez tworzenie zestawień, porównań skuteczności z innymi metodami, środkami antykoncepcyjnymi, to stawiamy znak równości między okresową
wstrzemięźliwością a antykoncepcją. Nie powinniśmy w ogóle myśleć w tych kategoriach. W metodzie naturalnej pozostawiamy ostatnie słowo Panu Bogu,
Jego planom wobec nas, pozostawiamy przestrzeń: „Bądź wola Twoja”, my rozumem i wolą podejmujemy decyzję, ale to Bóg podejmuje decyzję
ostateczną . Uznajemy tutaj możliwość poczęcia, nawet jeżeli, na ludzki rozum, stosując się do konkretnych założeń metody naturalnej, tego poczęcia być
nie powinno.
Uważam, że metodę naturalną powinno się stawiać ludziom wierzącym. Żeby ją stosować, potrzebna jest prawdziwa wiara, mało tego potrzebne jest życie
Krzyżem. To nie jest proste. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę. Kościół o tym również wyraźnie mówi w swoim nauczaniu:
Nauka Kościoła o należytej regulacji poczęć, będąca promulgacją samego prawa Bożego, wyda się niewątpliwie dla wielu trudna; więcej nawet - zupełnie
niemożliwa do zachowania. Bo rzeczywiście, jak wszystkie rzeczy szlachetne i pożyteczne tak i to prawo wymaga mocnych decyzji i wielu wysiłków od
poszczególnych ludzi, od rodzin i społeczności ludzkiej. Co więcej, zachować je można tylko z pomocą łaski Bożej, która wspiera i umacnia dobrą wolę
ludzi. Kto jednak uważniej się nad tym zastanowi, dostrzeże, że owe wysiłki naprawdę podnoszą godność człowieka i przysparzają dobra całej ludzkości.
(...) Nie ulega żadnej wątpliwości, że rozumne i wolne kierowanie popędami wymaga ascezy, ażeby znaki miłości, właściwe dla życia małżeńskiego, zgodne
były z etycznym porządkiem, co konieczne jest zwłaszcza dla zachowania okresowej wstrzemięźliwości.
Dzisiaj niewiele mówi się o ascezie, o pracy nad sobą. Tak właśnie Kościół chce nas podciągać do naszej wiary i godności człowieczeństwa.
Nie zamierzamy tu bynajmniej przemilczać trudności, niejednokrotnie poważnych, na które napotyka życie chrześcijańskich małżonków. Dla nich bowiem,
jak i dla każdego z nas, "ciasna jest brama i wąska jest droga, która wiedzie do żywota". Jednakże niech nadzieja tego żywota, niby najjaśniejsze światło,
oświeca im drogę, gdy mężnie decydują się na to, by na tym świecie żyć "w trzeźwości, sprawiedliwości i pobożności", świadomi w pełni, iż "przemija
postać tego świata".
Do mnie, w korzystaniu z okresowej wstrzemięźliwości, przemawia przede wszystkim argument wiary. Nasza miłość ma być znakiem miłości Boga do
człowieka, Chrystusa do Kościoła, w związku z czym nie możemy stawiać jakichś sztucznych przeszkód naszej płodności.
KOŚCIÓŁ W DOMU, CZY DOM KOŚCIOŁEM?
ks. dr Aleksander Radecki
Nie dowiedziałem się jakie przesłanki wpłynęły na ukształtowanie takiego właśnie tematu naszego spotkania. Być może prowokację stanowiło – podobno
dość rozpowszechnione – przekonanie, że „najgorszą rzeczą jest zamienianie domu w kościół” – a takie twierdzenia koniecznie należy uczciwie
zweryfikować, zanim wyrządzą niepowetowane szkody w rodzinach.
Być może dla części Czytelników temat tego rozważania wydaje się dziwny, sztuczny, a nawet zbędny. O czym tu mówić, przecież to oczywiste; wiemy
„od zawsze” jaki po co powstaje oraz jak funkcjonuje Kościół domowy, bo urodzili się i wychowali w tym środowisku i stąd wszystko dla takich osób jest
jasne. To grupa szczęściarzy (do której i ja należę, co pozwoli podzielić się nie tyle teorią, ile praktyką). Druga grupa – wprost przeciwnie – będzie mozolnie
dociekać: jaki Kościół w domu, po co, i dla kogo, i z kim go budować, z czego, za co (!) i kiedy budować, gdy człowiek taki wciąż zapracowany i stale
zmęczony? Grupa trzecia to ludzie, którzy trochę wiedzą, trochę nie wiedzą. Czy mam prawo nieśmiało przypuszczać, że wszyscy z tej refleksji będą
mogli – przy odrobinie dobrej woli – coś dla siebie skorzystać?
Oto moja propozycja: Grupa I – czyta, weryfikuje swoje poglądy i w razie potrzeby uzupełnia swoją wiedzę oraz udoskonala praktykę. Grupa II –
otwartym sercem szuka wiedzy o prawdziwie chrześcijańskim życiu w rodzinie. Grupa III – przeprowadza duchowy remanent, a w razie potrzeby koryguje
i uzupełnia swoje postawy i swoją wiedzę lub wykreśla błędne teorie. A wszyscy – prośmy o światło Ducha Świętego, by nam dał nie tylko zrozumieć, o co
chodzi, ale pomógł rzeczywiście utworzyć żywy, autentyczny Kościół domowy, zapraszając doń Najświętszą Rodzinę
1
, domowników i wszystkich,
którzy te nasze rodzinne wspólnoty nawiedzą.
WYJAŚNIENIE POJĘĆ: „KOŚCIÓŁ”, „KOŚCIÓŁ DOMOWY” I „KOŚCIÓŁ”
Wyjaśnienie i uściślenie pojęć zawsze sprzyja jasności wykładów i rozważań; także i w naszym temacie wydaje się to niezbędne w odniesieniu do –
teoretycznie powszechnie znanego – słowa: „kościół”.
Kościół – jeden, święty, powszechny i apostolski.
Najkrócej definiując Kościół(greckie „ekklesia” = wspólnota zwołanych) możemy powiedzieć, że jest to mistyczne ciało Chrystusa, którego On jest Głową, a
my, wierni, jesteśmy jego członkami
2
.Chrześcijanin powinien dokładnie poznać prawdę o tym, że Kościół stanowi jedno ciało; stąd konieczność nawet
wielokrotnej lektury Listu św. Pawła do Rzymian (12, 12-31), aby przekonania o tej tajemnicy wystarczyło i dla nas, i dla nie znających Prawdy. Cud
naszego wszczepienia w Kościół dokonuje się przede wszystkim mocą sakramentów: chrztu św. i Eucharystii. Dlatego piszemy „Kościół” z wielkiej litery i
w odniesieniu do niego wyznajemy: „Należę do Kościoła” lub pytamy: kto to jest Kościół?”.
Kościół domowy
Określenie rodziny jako Kościoła domowego kryje w sobie tajemnicę obecności Chrystusa-Głowy (niewidzialnej) we wspólnocie osób (widzialnej)
tworzących daną rodzinę. Czym jest Kościół w skali makro, tym Kościół domowy (rodzina) jest w skali mikro. Odwołajmy się w tym miejscu do nauczania
soborowego, które zawiera interesujące nas wyjaśnienie:
„Małżonkowie chrześcijańscy na mocy sakramentu małżeństwa, przez który wyrażają tajemnicę jedności i płodnej miłości pomiędzy Chrystusem i
Kościołem oraz w niej uczestniczą (por. Ef 5, 32), wspomagają się wzajemnie we współżyciu małżeńskim oraz rodzeniu i wychowywaniu potomstwa dla
zdobycia świętości, a tak we właściwym sobie stanie i porządku życia mają własny dar wśród Ludu Bożego (por. 1 Kor 7, 7). Z małżeństwa
chrześcijańskiego bowiem wywodzi się rodzina, a w niej rodzą się nowi obywatele społeczności ludzkiej, którzy dzięki łasce Ducha Świętego stają się przez
chrzest synami Bożymi, aby Lud Boży trwał poprzez wieki. W tym domowym niejako Kościele rodzice za pomocą słowa i przykładu winni być dla dzieci
swoich pierwszymi zwiastunami wiary i pielęgnować właściwe każdemu z nich powołanie, ze szczególną zaś troskliwością powołanie duchowne”
3
.
Świątynia – dom Boży – jako kościół.
Na co dzień używamy jednak jeszcze dość nieprecyzyjnego określenia „kościół” w odniesieniu do widzialnego budynku, do świątyni (np. parafialnej). I nie
wolno zapomnieć, że owa nazwa wyrosła właśnie z tajemnicy Kościoła założonego przez Pana Jezusa. Tak o tym uczył Sobór Watykański II:
„Często również nazywany jest Kościół budowlą Bożą (1 Kor 3, 9). Siebie samego porównał Pan do kamienia, który odrzucili budujący, ale który stał się
kamieniem węgielnym (Mt 21, 42 i paralele, por. Dz 4, 11, 1 P 2, 7, 17, 22). Na tym fundamencie budują Apostołowie Kościół (por. 1 Kor 3, 11), od niego
też bierze on swą moc i spoistość. […] Budowla ta otrzymuje różne nazwy: dom Boga (1 Tm 3, 15), w którym mianowicie mieszka Jego rodzina,
mieszkanie Boże w Duchu (Ef 2, 19-22), przybytek Boga z ludźmi (Ap 21, 3), przede wszystkim zaś świątynia święta, którą wyobrażoną przez kamienne
sanktuaria sławią święci Ojcowie, a którą w liturgii przyrównuje się nie bez racji do miasta świętego, do nowego Jeruzalem. W miasto to, niby kamienie
żywe, wbudowani jesteśmy tu na ziemi (1 P 2, 5)”
4
.
Proszę zauważyć, jak bardzo wyjaśnienie tych pojęć oraz precyzyjne ich używanie (nawet w języku potocznym), pozwala uniknąć wielu nieporozumień, a
nawet wyprostować wiele błędnych poglądów. Rozróżnienia te wydają się konieczne nie tylko ze względu na ryzyko pomieszania pojęć, powodowane
językiem potocznym (np. „idę do kościoła”, „byłem w kościele” – gdy idzie o świątynię), ale też dla uświadomienia każdemu z wiernych, że należy do
Kościoła, stanowi jego cząstkę. Stąd błędnym jest twierdzenie: „Chrystus – tak, Kościół – nie”; „Nie zgadzam się z Kościołem” lub nawet pytanie: „Co
Kościół sądzi na temat…?” w sytuacji, gdy idzie o zdanie konkretnego prezbitera czy o nauczanie Magisterium. Bardzo często ktoś tak stawiający swoje
pytania czy zastrzeżenia przyjmuje rolę sędziego, oskarżyciela, krytykanta, który z tą Wspólnotą (i powiedzmy bardzo wyraźnie: z Chrystusem –
Założycielem Kościoła!) nie ma lub nie chce mieć nic wspólnego.
BUDOWANIE KOŚCIOŁA DOMOWEGO
Powiedzmy od razu: chodzi o proces, który ma trwać przez całe życie i obejmuje wszystkich członków rodziny. Rzecz w tym, by w miarę upływu lat i
zdobywania wiedzy oraz doświadczeń, następowało pogłębianie i ożywianie tej świadomości.
Zadania chrześcijańskiej rodziny.
Wobec niezwykłych wprost ataków, wymierzonych w kierunku rodziny i jej zadań oraz kwestionowania świętej instytucji sakramentalnego małżeństwa,
przywołajmy jeden tylko punkt Magisterium, który jest fundamentalny dla naszych rozważań:
„Głęboka wspólnota życia i miłości małżeńskiej ustanowiona przez Stwórcę i unormowana Jego prawami, zawiązuje się przez przymierze małżeńskie, czyli
przez nieodwołalną osobistą zgodę. W ten sposób aktem osobowym, przez który małżonkowie wzajemnie się sobie oddają i przyjmują, powstaje z woli
Bożej instytucja trwała także wobec społeczeństwa. Ten święty związek, ze względu na dobro tak małżonków i potomstwa, jak i społeczeństwa, nie jest
uzależniony od ludzkiego sądu. Sam bowiem Bóg jest twórcą małżeństwa obdarzonego różnymi dobrami i celami. Wszystko to ma ogromne znaczenie dla
trwania rodzaju ludzkiego, dla rozwoju osobowego i wiecznego losu poszczególnych członków rodziny, dla godności, stałości, pokoju i pomyślności samej
rodziny oraz całego społeczeństwa ludzkiego. Z samej zaś natury swojej instytucja małżeńska oraz miłość małżeńska nastawione są na rodzenie i
wychowanie potomstwa, co stanowi jej jakby szczytowe uwieńczenie. W ten sposób mężczyzna i kobieta, który przez związek małżeński już nie są dwoje,
lecz jedno ciało (Mt 19, 6), przez najściślejsze zespolenie osób i działań świadczą sobie wzajemnie pomoc i posługę oraz doświadczają sensu swej jedności i
osiągają ją w coraz pełniejszej mierze. To głębokie zjednoczenie będące wzajemnym oddaniem się sobie dwóch osób, jak również dobro dzieci, wymaga
pełnej wierności małżonków i prze ku nieprzerwalnej jedności ich współżycia.
Chrystus Pan szczodrze pobłogosławił tę wielokształtną miłość, który powstała z Bożego źródła miłości i została ustanowiona na obraz Jego jedności z
Kościołem. Jak bowiem niegdyś Bóg wyszedł naprzeciw swemu ludowi z przymierzem miłości i wierności, tak teraz Zbawca ludzi i Oblubieniec Kościoła
wychodzi naprzeciw chrześcijańskich małżonków przez sakrament małżeństwa. I pozostaje z nimi nadal po to, aby tak, jak On umiłował Kościół i wydał
zań Siebie samego, również małżonkowie przez obopólne oddanie się sobie miłowali się wzajemnie w trwałej wierności. Prawdziwa miłość małżeńska włącza
się w miłość Bożą i kierowana jest oraz doznaje wzbogacenia przez odkupieńczą moc Chrystusa i zbawczą działalność Kościoła, aby skutecznie prowadzić
małżonków do Boga oraz wspierać ich i otuchy im dodawać we wzniosłym zadaniu ojca i matki. Dlatego osobny sakrament umacnia i jakby konsekruje
małżonków chrześcijańskich do obowiązków i godności ich stanu; wypełniając mocą tego sakramentu swoje zadania małżeńskie i rodzinne, przeniknięci
duchem Chrystusa, który przepaja całe ich życie wiarą, nadzieją i miłością, zbliżają się małżonkowie coraz bardziej do osiągnięcia własnej doskonałości i
obopólnego uświęcenia, a tym samym do wspólnego uwielbienia Boga.
Stąd dzieci, a nawet wszyscy pozostający w kręgu rodzinnym, znajdą łatwiej drogę szlachetności, zbawienia i świętości, jeżeli torować ją będzie przykład
rodziców i modlitwa rodzinna. Małżonkowie zaś, ozdobieni godnością oraz zadaniem ojcostwa i macierzyństwa, wypełnią sumiennie obowiązki
wychowania zwłaszcza religijnego, które należy przede wszystkim do nich.
Dzieci zaś, jako żywi członkowie rodziny, przyczyniają się na swój sposób do uświęcania rodziny. Za dobrodziejstwa od rodziców doznawane będą się
odpłacać uczuciem wdzięczności, głębokim szacunkiem i zaufaniem i będą ich wspierać po synowsku w przeciwnościach życia tudzież w osamotnieniu
starości. Wdowieństwo przyjęte mężnie jako przedłużenie powołania małżeńskiego będzie szanowane przez wszystkich. Rodzina winna dzielić się
wspaniałomyślnie swym bogactwem duchowym z innymi rodzinami. Toteż rodzina chrześcijańska, ponieważ powstaje z małżeństwa, będącego obrazem i
uczestnictwem w miłosnym przymierzu Chrystusa i Kościoła, przez miłość małżonków, ofiarną płodność, jedność i wierność, jak i przez miłosną
współpracę wszystkich członków, ujawniać będzie wszystkim żywą obecność Zbawiciela w świecie oraz prawdziwą naturę Kościoła”
5
.
Gdybyśmy zakwestionowali nadprzyrodzony – wręcz Boski – element konstytutywny małżeństwa, niemożliwe byłoby rozumienie zadań tej wspólnoty i
domagania się, by rodzina stawała się domowym Kościołem.„Rodzice winni być kapłanami domowego ogniska, gdyż to oni skupiają w sobie zarówno
władzę wrodzoną, jak i chrześcijańską odpowiedzialność. Współpracując z Bogiem, mają wychowywać swoje dzieci na uczniów Chrystusa, a tym samym
budować Kościół. A skoro dom rodzinny ma być małym Kościołem, to zadaniem rodziców ma być sprawowanie czegoś w rodzaju liturgii domowej. Będzie
ona obejmowała modlitwę w rodzinie, spotkania rodzinne, łączność życia rodzinnego z życiem Kościoła zarówno powszechnego, jak i lokalnego”
6
.
I jeszcze jeden maleńki cytat z niezliczonych wypowiedzi błogosławionego Papieża-Polaka, który – miejmy nadzieję – był, jest i powinien pozostać wielkim
autorytetem:
„Ewangelizacja rodzinna jest ogniwem podstawowym, ponieważ jest miejscem, w którym człowiek po raz pierwszy słyszy Dobra Nowinę o Chrystusie.
Właśnie dzięki rodzinie ta nowina w tak prosty, a zarazem cudowny sposób przechodzi z pokolenia na pokolenie”
7
.
Dlaczego jesteśmy aż tak daleko od traktowania rodzinnego domu jako „miejsca świętego”, o które troszczą się wszyscy domownicy?
Aby tak się stało, Pan Bóg musi na nowo wrócić na należne mu w naszym Kościele domowym pierwsze miejsce po to, by wszystko powróciło nareszcie na
swoje miejsce. Może do tego potrzebny jest autentyczny Dom, a nie „blok”, w którym są „klatki” (kto wymyśli nareszcie lepszą nazwę?), zamykane na
elektroniczne zamki i strzeżone domofonami oraz „judaszami” w drzwiach, by dokonywać wstępnej „selekcji” gości (jeśli jeszcze odważą się do nas
przyjść)? Może w tych „prawdziwych domach” (=willach) musielibyśmy pozbyć się psów-ludojadów i żaluzji, które odcinają nas od świata?
8
. Może warto
na nowo odkryć, że najważniejszym sprzętem w każdym domu jest autentyczny, solidny stół
9
, przy którym się wspólnie je, bawi, modli, a przede
wszystkim rozmawia ze sobą, z dziećmi? Może trzeba zdecydowanie zawalczyć nareszcie z okrutnym pożeraczem czasu i zdrowego, niezależnego
myślenia, jakim jest – na nasze własne życzenie – telewizor i pokrewne mu urządzenia? Może trzeba nam też na nowo zobaczyć związek pomiędzy
każdym dzieckiem a błogosławieństwem Bożym?
Życie sakramentalne.
Osobista refleksja, a także serdeczne rozmowy na ten temat z domownikami, mogą doprowadzić do wypracowania jednoznacznego stylu życia
chrześcijańskiej rodziny. Oto niektóre z podpowiedzi warte uwzględnienia w drodze do osiągnięcia tego celu.
Zasadniczym krokiem będzie zaproszenie Jezusa do swojej rodziny poprzez życie sakramentalne rodziców i dzieci, specjalne akty zawierzenia Bogu i
Matce Najświętszej. Konieczne jest podjęcie szeroko pojmowanych praktyk religijnych przez wszystkich członków rodziny. Ideałem powinno stać się
życie w łasce uświęcającej na co dzień. Życie duchowe koncentrować się powinno wokół niedzieli jako dnia dla Pana. Zauważanie okresów roku liturgicznego
i wpisanych w nie uroczystości oraz świąt (także ojczyźnianych). Szacunku, pielęgnacji, podtrzymania oraz rozszerzania wymagać wciąż będą tradycje i
zwyczaje religijne.
Zadaniem rodziny jest także wypracowanie własnej „liturgii”, związanej z wszelkimi wydarzeniami tej wspólnoty (narodziny dzieci, przyjmowanie
sakramentów św., rocznice, dni patronalne, śmierć). Nieustannego uzupełniania i pogłębiania wymagać będzie wiedza religijna wszystkich członków rodziny
na każdym etapie ich życia. Rodzina katolicka widzi również potrzebę angażowania się w życie swojej wspólnoty parafialnej i Kościoła diecezjalnego
(grupy, współodpowiedzialność za życie parafii, troska o świątynię, spotkania z duszpasterzami, służba liturgiczna, organizacje charytatywne, wolontariat
itp.).
Wyrazem wiary są emblematy religijne w mieszkaniu, a nawet na zewnątrz (np. kapliczki, medaliki, dekoracje świąteczne). Ludzie wierzący używają na co
dzień pozdrowień chrześcijańskich – i to nie tylko w swoim domu. Kościół domowy otwarty jest na dar powołań do służby Bogu samemu. Obrona
świętości Kościoła domowego przed „zatruciami” środowiska domaga się stosowania katalogu artykułów na „nie” (nie każdy film, nie każda rozrywka, nie
każde towarzystwo…) oraz ukazywania pozytywnych wzorów, prostowania błędów i odcinania się od zła.
Warto jeszcze raz zauważyć, że tworzenie rzeczywistości nazywanej Kościołem domowym to nie akcja czy jakiś okolicznościowy zryw, lecz nieustanny
proces duchowy. Słuchanie słowa Bożego, poznawanie nauki Kościoła, badanie własnych sumień i otwartość na dialog, pozwalają wiarygodnie weryfikować
stopień dojrzewania tej podstawowej komórki, jaką stanowi rodzina.
Modlitwa.
„Kto się modli, z pewnością się zbawi; kto się nie modli, z pewnością się potępia”. To radykalne stwierdzenie wypowiedział św. Alfons Liguori, a Kościół
przytacza je w katechizmie
11
ku rozwadze nas wszystkich. I rzeczywiście: utrata więzi z Bogiem poprzez zaniechanie czy zlekceważenie modlitwy,
prędzej czy później doprowadzić może do utraty wiary – podobnie jak milczenie miedzy ludźmi nie wróży szczęśliwej przyszłości dla takiej relacji. Tak
więc i ten temat powinien pozostawać wciąż aktualny i wymaga stałego pogłębiania, prowadząc do systematycznego duchowego rozwoju chrześcijanina.
„Rodzina chrześcijańska jest pierwszym miejscem wychowania do modlitwy”
12
.Ponieważ opracowań dotyczących modlitwy naprawdę nie brakuje
13
, zatem
przedstawię jedynie kilka spraw wartych rozważenia.
Pacierz.
Trudno się bez niego obejść, chociaż nie powinien stanowić jedynego sposobu modlitwy w rodzinie. Klasyczny układ tej praktyki wygląda następująco
14
:
Znak krzyża; modlitwa Pańska; pozdrowienie anielskie; uwielbienie Trójcy Świętej; skład apostolski; dziesięć przykazań Bożych; dwa przykazania miłości;
pięć przykazań kościelnych; główne prawdy wiary; siedem sakramentów świętych; pięć warunków sakramentu pokuty; cnoty odnoszące się do Boga; cnoty
główne; najprzedniejsze dobre uczynki; uczynki miłosierne co do ciała; uczynki miłosierne co do duszy; siedem grzechów głównych; grzechy cudze; grzechy
przeciwko Duchowi Świętemu; grzechy wołające o pomstę do nieba; główne źródła grzechów; rzeczy ostateczne człowieka; osiem błogosławieństw; akty:
wiary; nadziei; miłości i żalu; modlitwa do Anioła Stróża; Pod Twoją obronę; Anioł Pański (w okresie wielkanocnym Królowo nieba).
A teraz pytanie: ile z tych modlitw znamy i ile z nich ma zastosowanie w naszej codziennej modlitwie osobistej czy rodzinnej?
15
.
Inne modlitwy do wykorzystania w życiu duchowym.
Zakres możliwości jest wprost niewyczerpany, ale popatrzmy na powszechnie znane i stosowane formy modlitw:
Apel Jasnogórski; błogosławieństwo rodziców udzielane ich dzieciom (np. przed wyjściem do szkoły, przed wyjazdem, na drogę powołania, przed
zawarciem małżeństwa); czytanie Pisma Świętego; Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP (i inne); Gorzkie żale; Koronka do Miłosierdzia Bożego;
Liturgia godzin; modlitwa różańcowa; modlitwy okolicznościowe (np. o zdrowie, za powołanych, do świętych patronów, nowenny); modlitwy przed i po
posiłku; błogosławienie znakiem krzyża nowego bochenka chleba; modlitwy przed rozpoczęciem pracy, nauki, podróży; śpiew pieśni i piosenek religijnych
(stosownie do okresów roku liturgicznego czy świąt).
I znów pytanie: jak to wygląda w Twojej rodzinie, w twojej praktyce? Ile czasu poświęcasz na modlitwę każdego dnia? Bo jest takie stwierdzenie: jaka
modlitwa – takie życie!
Zewnętrzne przejawy życia religijnego.
Wiara nie jest na pokaz – to prawda. Ale jest świadectwem, wyznaniem Boga przed ludźmi. Toteż i wyposażenie mieszkań ludzi Boga ma o tym
zaświadczyć, a przez konkretne znaki, tradycje i praktyki umacniać domowników. Podejmijmy tu pewien remanent w odniesieniu do tego wymiaru
religijności swoich ognisk rodzinnych.
Książki.
Skoro konieczny jest stały rozwój wiary i wiedzy religijnej, potrzebne będą w katolickim domu książki. Do niezbędnego minimum w każdym domu zaliczyć
należy: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Katechizm Kościoła katolickiego, książeczkę do nabożeństwa, Rytuał rodzinny, Żywoty świętych.
Inne pozycje można nie tylko kupować, ale i wypożyczać.
Katolickie mass media w rodzinach.
Przede wszystkim zadbać należy o systematyczną lekturę czasopism religijnych, z uwzględnieniem poziomu duchowego i intelektualnego dzieci, młodzieży
i dorosłych. Mamy także do dyspozycji szeroką ofertę Katolickich programów radiowych i telewizyjnych oraz chrześcijańskie strony internetowe.
Interesującą propozycja są audio buki z klasyką chrześcijańską oraz płyty CD z nagraniami najróżniejszych konferencji poświęconych życiu duchowemu.
Emblematy religijne w mieszkaniu.
Krzyż, obrazy/figury Jezusa, Maryi, świętych (np. patronów domowników); flagi (maryjne, papieskie, narodowe) i inne dekoracje budynków (dróg)
wieszane z okazji uroczystości kościelnych i państwowych; kropielniczka przy drzwiach wejściowych, zapas wody świeconej, kropidełko; krzyżyk i
świece (odwiedziny chorych, wizyta duszpasterska); medalik (szkaplerz) lub krzyżyk noszony na co dzień na szyi; na zewnątrz budynku:
kapliczka/obrazek/figurka pod dachem, w ogrodzie; ołtarzyk jako konkretnie wybrane miejsce do modlitwy indywidualnej i rodzinnej; oznaczenie drzwi:
C+M+B+2011, ewentualnie rybka; świece: chrzcielna, gromnica, paschalik (okres wielkanocny), świece caritas na stół wigilijny, świeca zapalana na czas
modlitwy (na stole, pod krzyżem/obrazem/figurą); wizerunek św. Krzysztofa z modlitwą kierowcy w samochodzie; na klapie bagażnika lub na tylnej szybie
samochodu rybka.
Pozdrowienia chrześcijańskie.
Zamiast „nieśmiertelnych” zwrotów typu: „Dzień dobry”, „dobry wieczór” itp., chrześcijanin powinien znać i stosować zawołania, które są i wyznaniem, i
uwielbieniem Pana Boga. Dla przypomnienia: Chrystus Pan zmartwychwstał, alleluja – prawdziwie zmartwychwstał, alleluja. Króluj nam Chryste – zawsze
i wszędzie. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – na wieki wieków amen. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica –
teraz i zawsze. Pokój i dobro – pokój i dobro. Pokój temu domowi – i wszystkim jego mieszkańcom. Przez krzyż – do nieba. Szczęść Boże – szczęść Boże.
Tradycyjne praktyki religijne w polskich rodzinach katolickich.
Klasyka w polskich domach obejmować powinna: Wieczerzę wigilijną z całą obrzędowością (zwłaszcza dzielenie się opłatkiem); praktyki postne i pokutne
(Środa Popielcowa, wszystkie piątki, Wielki Post); udział w procesjach eucharystycznych (Boże Ciało i oktawa, odpusty parafialne); święcenie pokarmów,
ziół i kwiatów, palm, chleba św. Agaty, gromnic; śpiew kolęd i pastorałek w okresie Bożego Narodzenia w domach.
WYBRANE ELEMENTY TWORZĄCE MINIATURĘ KOŚCIOŁA W RODZINIE
Przypatrzmy się z bliska przynajmniej trzem – zresztą bardzo subiektywnie wybranym – tematom, związanym z tworzeniem miniatury Kościoła w
rodzinie chrześcijańskiej. Te konkretne zbliżenia mogą pomóc w procesie ożywiania wspólnoty, która dla wszystkich jej członków jest i darem, i zadaniem.
Teologia rodzinnego stołu.
Jego zadania są tak „oczywiste”, że aż... trudne do wyliczenia i zrealizowania – ale spróbujmy:
Gromadzić ludzi, związanych więzami pokrewieństwa, przyjaźni czy sąsiedztwa przy wspólnych posiłkach.
Stanowić podstawowe i „uroczyste” zarazem miejsce dialogu domowników i zapraszanych przez gospodarzy gości.
Jednoczyć rodzinę przy wspólnej modlitwie codziennej, a także w chwilach uroczystych (życie sakramentalne rodziny, święta) – wtedy stół może
„rosnąć” aż do najdosłowniej pojętej funkcji ołtarza.
Być świadkiem negocjacji i aktów porozumienia w sytuacjach konfliktowych, miejscem podejmowania decyzji, dotyczących wspólnoty rodzinnej i
poszczególnych jej członków.
Jednoczyć ludzi przy godziwej rozrywce i zabawie.
Pełnić funkcje „techniczne” podczas nauki, pracy.
Być ozdobą domu oraz czytelnym symbolem jedności i siły rodziny, która ten mebel nie tylko posiada, ale umiejętnie z niego korzysta.
Co Wy na tę swoistą „litanię do stołu”, młodzi ludzie początku XXI wieku? Czy fakt, że ta „wyliczanka” może być bardzo daleka od rzeczywistości, jest
wystarczającym usprawiedliwieniem dla zdeprecjonowania roli stołu i wręcz pozbycia się go w imię wygody, egoizmu, bezstresowego (?!) formowania
sumienia własnego i innych?
Może podpowiem w tym miejscu parę – znów: pozornie oczywistych – zasad „użytkowania” stołu:
Zadbaj najpierw o to, by stół powrócił na należne mu miejsce w rodzinnym domu.
Nie tylko „od wielkiego dzwonu” nakryj ten szacowny mebel pięknym obrusem, przystrój kwiatami, rozjaśnij blaskiem świecy czy lampki oliwnej.
Używaj nakryć stołowych w pełnym asortymencie, nie chowając ozdobnych „skorup” i sztućców jedynie dla gości
16
.
Wspólnie troszczcie się o przygotowanie posiłków i dostarczenie ich na stół
17
.
Wspólnie rozpoczynajcie posiłki – oczywiście poprzedzając tę czynność modlitwą.
Podczas trwania posiłku pozbądźcie się „konkurencji” w postaci TV, radia czy innych urządzeń grających.
Do stołu zasiadajcie w kompletnym ubraniu, okazując sobie wzajemnie szacunek.
Zadbajcie o miłą rozmowę, która polega na naprzemiennym słuchaniu i mówieniu wszystkich biesiadników.
Razem trzeba posiłek zakończyć – modlitwą i podziękowaniem tym, którzy go przygotowali.
Wspólnie (szanując zasady sprawiedliwości społecznej) należy posprzątać po posiłku.
Poza posiłkami warto nakryć stół odpowiednią serwetą (obrusem) i również ozdobić kwiatami.
Proste, oczywiste – tak, że aż szkoda miejsca na takie teksty, prawda? Ale... gdzie tak właśnie jest? Na szczęście można się tego nauczyć, stąd propozycja
kilku ćwiczeń:
A. Sprawdź stan obrusów i serwet na stół; pomyśl, co można zrobić w tej kwestii (może – o dziwo – znasz się na haftowaniu, umiesz posługiwać się
szydełkiem?). Wykorzystaj posiadane „zbiory” przy okazji najbliższego niedzielnego obiadu.
B. Przygotuj świece lub lampkę oliwną na czas wspólnie spożywanego posiłku w rodzinnym gronie; zapal je przed rozpoczęciem wspólnej modlitwy
poprzedzającej jedzenie.
C. Przygotuj kilka tekstów modlitw przed i po posiłku (można je zalaminować i położyć w dogodnym miejscu) i doprowadź do ich zastosowania.
D. Przygotuj i poprowadź wieczorną modlitwę przy rodzinnym stole po kolacji, wykorzystując wszelkie dostępne Ci możliwości tak, aby to spotkanie z
Jezusem pośrodku Was trwało przynajmniej 15 minut (teksty biblijne, czytanie duchowne, np. o świętych, pieśni, poezja, modlitwa spontaniczna,
różaniec...)
18
.
Jaki jest twój dzień świąteczny, taki będzie ostateczny.
Niedziela na naszych oczach umiera jako pierwszy dzień tygodnia, mała Wielkanoc, dzień święty, należny Panu Bogu, jako czas zbawienny także dla
człowieka. I cóż z tego, że zaliczyliśmy w swoim życiu niezliczone katechezy i kazania na ten temat, że upominał nas Ojciec Święty, że mamy przykazania
– to Boskie i to kościelne? Niewielu ludzi już rozumie istotę tego dnia i istotę świętowania. Osądźmy sami, jak to wygląda w praktyce naszego ochrzczonego
narodu. Wystarczy tylko przejść we własnej parafii obok bloków: szum pralek i odkurzaczy; dźwięki płynące z niezliczonych odbiorników stacji RTV;
widok suszącego się prania na balkonach; przed domami panowie usiłują „reanimować” swoje pojazdy mniej lub bardziej mechaniczne; kwitnie handel na
wszelkich możliwych i niemożliwych płaszczyznach (nawet tuż po niedzielnej Mszy św.?); wielu z nas w niedziele i święta normalnie (?) pracuje choć nie
musi, bo kapitalizm dotarł do nas w tej brutalniejszej wersji; młodych ludzi niemal żadna siła nie oderwie już od internetu...
Po(d)słuchajmy też kiedyś, jak wygląda bilans weekendów, niedziel i świąt, sporządzany przez policję, pogotowia, straż pożarną i przypomnijmy sobie, jak
to sami relacjonujemy w poniedziałek swoje świąteczne „dokonania” w miejscu pracy, w szkołach czy podczas prywatnych spotkań... Dlaczego mamy nie
lubić poniedziałków?!
Z kolei księża zaświadczą, że wokół ołtarza gromadzi się przeciętnie 30% wiernych parafii, nawet jeśli Eucharystia sprawowana jest od soboty wieczorem
do późnej nocy w niedzielę; w dodatku wielu z nich się spóźni, wielu bezmyślnie przestoi pod chórem czy wręcz poza świątynią tę godzinę Eucharystii...
Zatem palącym staje się pytanie: Po co jest niedziela? I kto się z niej tak naprawdę potrafi jeszcze cieszyć? Pytania te tylko na pozór są proste. Młodzi
pewnie powiedzą, że jest to dzień wolny i każdy może z nim zrobić to, na co tylko ma ochotę. Tak – to prawda. Tylko że chrześcijanin powinien się
odwołać – gdy mówi i myśli o wolności – do Słowa Bożego w tej materii, a ono brzmi: Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść (1 Kor 6,
12) oraz: Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału (Ga 5, 13). Powszechne stwierdzenie „nie lubię poniedziałku” bierze się stąd, że
tych upomnień św. Pawła nie odnosimy do swojego działania w czasie wolnym.
Nie będzie rodzina Kościołem domowym bez świętowania niedzieli! Przypomnijmy zatem jak ten dzień święty ma wyglądać
19
.
A. Niedziela jest Dniem Pańskim, czyli należeć winna do Pana Boga. Dla chrześcijanina i jego Kościoła domowego jest to oczywistość i dlatego zrobi on
wszystko, by centrum tego dnia była Eucharystia. Godzina Mszy św. jest punktem, wokół którego buduje się cały plan dnia świątecznego. Gdy tak nie jest,
to albo należy rozpoznawać brak wiary w danej rodzinie (u danej osoby), albo kompletną ignorancję, wspartą niemniej aktywnym lenistwem. Ten dzień
zachęcać winien także do dłuższej modlitwy (wspólnotowej i indywidualnej), do lektury religijnej, korzystania z programów katolickich...
B. Świętowanie niedzieli jest w drugiej kolejności czasem budowania więzi międzyludzkich. Najpierw we własnej rodzinie – bliższej i dalszej, potem w kręgu
sąsiadów, przyjaciół. Niezliczona jest ilość propozycji i możliwości takiego „razem”, bez którego więzy rodzinne czy przyjacielskie stają się jedynie
formalne lub przechodzą w stan uśpienia, a nawet w stan „klinicznej” śmierci
20
. To wielka sztuka: być razem w najbliższym gronie i mądrze wykorzystać
ten czas – także na wspólną rekreację rodziców, dzieci, dziadków!
C. Czynna miłość bliźniego prowadzi chrześcijanina w ten dzień święty do chorych, samotnych, opuszczonych i smutnych, by dzielić się z nimi chlebem i
radością. Jezus nie pozwala zapomnieć, że oczekuje na rozpoznawanie Go w potrzebujących i z tej postawy będzie nas sądził: Wszystko, co uczyniliście
jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25, 40).
D. Dopiero na czwartym miejscu postawić trzeba mądry, roztropny i twórczy wypoczynek, umożliwiający rozwój ciała i ducha ludzkiego, a nie tylko
bierną konsumpcję. Sposób przeżywania (oby nie tylko „spędzania”) wolnego czasu jest wymownym pomnikiem poziomu ducha każdego z nas: „pokaż mi,
jak wypoczywasz, a powiem ci, kim jesteś”.
Osobiście nie mam wątpliwości, że coraz większa liczba ludzi (także tych ochrzczonych) najzwyczajniej nie ma pomysłu na niedzielę i stad np. zakupy,
wielogodzinne spanie, uzależnienie od telewizji czy internetu – zamiast prawdziwego świętowania. Straty z tego powodu są niewyobrażalne. Dlatego znane
hasło, pojawiające się już od dawna w nauczaniu Kościoła: „Niedziela Boża i nasza” nie traci swej aktualności.
Rodzina jako miejsce rozpoznawania i wzrastania powołania życiowego dzieci.
Jest czymś oczywistym (?), że wszelkie powołania dojrzewają w kolebkach rodzin. Mimo tej oczywistości rodzice często stają bezradni wobec problemu
rozpoznania powołania u własnych dzieci i wobec konieczności odpowiedzialnego towarzyszenia im w realizacji owych zamiarów. Sprawa komplikuje się
jeszcze bardziej, gdy idzie o rozpoznanie i realizację powołania do wyłącznej służby Bożej syna czy córki
21
. Jest to z jednej strony wyzwanie dla wiary
rodziców, jak i dla ich jawnych lub skrytych oczekiwań wobec dorastającego potomstwa.
Czego dziecko może spodziewać się po swojej rodzinie, zwłaszcza po własnych rodzicach?
A. Pomocy w odnalezieniu ostatecznego sensu życia. Prędzej czy później pytanie: „po co człowiek żyje na świecie?” pojawić się musi. Dopiero sensowna
odpowiedź na nie nadaje sens pytaniu: „jak żyć?”.
Rodzice mają w pierwszym rzędzie zaświadczyć swoim życiem o świecie wartości, które obrali, którym są wierni i w który chcą wprowadzić swe latorośle.
Dbają o właściwy profil wykształcenia dzieci, nad którym nieustannie czuwają. Reagują na stawiane im pytania, podejmują wysiłek szukania wraz ze swymi
dziećmi Prawdy, starają się tłumaczyć świat.
B. Wyjścia z przyrodzonego człowiekowi egoizmu i egocentryzmu. Rodzimy się z dłońmi, które przystosowane są do brania, zagarniania dla siebie; gestu
dawania, postawy życia dla innych musimy się długo i cierpliwie uczyć. Elementarną nauką dla dziecka jest ukazanie mu: Zależności ludzi od siebie.
Konieczności ich współdziałania na wszelkich płaszczyznach życia.
Potrzeby solidarności duchowej, intelektualnej, gospodarczej, religijnej itd.
Dziecko widzi najpierw, jak wielu ludzi dla niego pracuje – po to, by kiedyś ten odpowiednio przygotowany, dojrzewający i dojrzały człowiek, włączył się
do współpracy z bliźnimi, odczytując dla siebie właściwe miejsce we wspólnocie i w jakimś sensie oddając zaciągnięty dług. Tego uczy najskuteczniej i
najprościej rodzina, gdy w domu dziecko ma od najwcześniejszych lat życia swoje prawa i obowiązki, dostosowane do swego wieku i możliwości
psychofizycznych.
C. Ochrony przed zatruciami środowiska. Młody człowiek długo nie będzie potrafił wykryć sytuacji czy propozycji, które ostatecznie obracają się przeciw
niemu, wykorzystując niedojrzałość, naiwność, nałogi lub wprost stwarzając zagrożenie dla świata wartości. Ta agresywna aktywność wobec młodych jest
motywowana względami materialnymi, dążeniem do rządu dusz, a coraz wyraźniej też walką z Bogiem.
Jedyną skuteczną ochronę mogłaby zapewnić rodzina, która nie ucieka przed tematami, jakie niesie życie i w oparciu o szczery dialog, budowany na zaufaniu
i miłości oraz posłuszeństwie dzieci wobec rodziców, zabezpiecza młode pokolenie przed deprawacją, degeneracją czy wręcz utratą życia
22
.
O stopniu skażenia środowiska rodzinnego świadczy też m.in. malejąca w wielu rejonach świata (również w Polsce) liczba powołań kapłańskich i
zakonnych, gdyż ani się młodym takiej propozycji nie przedstawia, ani wielu z nich nie będzie w stanie już na starcie spełnić warunków, jakie wiążą się z
przyjęciem takiej drogi życia.
D. Rozpoznania otrzymanych przez dziecko talentów i pomocy w ich rozwijaniu. W rodzinie ujawniają się zdolności, talenty i charyzmaty, jakie dziecko
otrzymało. Ale znany ze szkolnej lektury H. Sienkiewicza Janko muzykant, choć posiadał niewątpliwy talent gry na skrzypcach, nie otrzymał instrumentu,
na którym mógłby ćwiczyć i doskonalić swą grę – co więcej: stracił życie, odebrane mu w brutalny sposób, gdyż nikt za nim nie stał (dziś
powiedzielibyśmy: nie miał sponsora, menadżera). Do kształcenia w jakiejkolwiek dziedzinie będą potrzebne zawsze środki materialne i dotarcie do
odpowiednich nauczycieli (mistrzów), czego sam zainteresowany długo sobie nie zapewni.
W innym przypadku może istnieć problem odkrycia drzemiących w człowieku możliwości (nawet na drodze odpowiednich badań specjalistycznych),
ośmielenia go w drodze do ich realizacji, sprzedania czy przynajmniej zareklamowania danej jednostki itp. Któż włoży w to dzieło więcej serca i energii, niż
kochający rodzice?
Ważne, by rozpoznawanie i odczytanie talentów było uczciwe, prawdziwe – nie dyktowane jedynie ambicjami rodziców, ale realnymi możliwościami i
pragnieniami ich dzieci
23
.
D. Towarzyszenia w realizacji odczytanego powołania
24
. Jest mało prawdopodobne, by młody człowiek podołał zmierzeniu się z powołaniem życiowym
zupełnie samodzielnie. Niezbędni są pośrednicy na drodze do jego realizacji, wśród których pierwszymi są rodzice. To przede wszystkim ich postawa
pozwoli w decyzjach podejmowanych przez ich dzieci na:
Oczyszczenie intencji.
Wyciszenie emocji.
Realistyczne spojrzenie na posiadane przez dziecko możliwości (duchowe, fizyczne, materialne, intelektualne itp.).
Zwrócenie uwagi na aspekty, których syn/córka nie widzą bądź widzieć nie chcą (np. alkoholizm narzeczonego, brak słuchu muzycznego u
kandydata na Stradivariusa, brak żywej wiary u następczyni Matki Teresy z Kalkuty itp.).
Ustalenie miejsca rodziców wobec dziecka, które znajdzie się w nowej rzeczywistości (rola babci, teścia, rodziców księdza czy zakonnicy, albo też
zaakceptowanie przez rodziców definitywnego rozstania z dzieckiem, życia samotnego dorosłych dzieci czy też niepewnego społecznie zawodu.
Inna sprawa, że rodzice ostatecznie muszą się zgodzić na pozostawienie dzieciom wolności w podejmowanej przez nie decyzji (włącznie z jej
konsekwencjami). Powołany do służby Bożej musi przypomnieć swemu otoczeniu, że Trzeba bardziej słuchać Boga, niż ludzi (Dz 5, 29), a wybierający
małżeństwo, że przecież: opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną i będą oboje jednym ciałem (Mt 19,5).
Rozumienie obranej przez dziecko drogi powołania i akceptowanie jej, pozwala na aktywne towarzyszenie w dalszej drodze życiowej dorosłego już dziecka
i oznacza skuteczną dla niego pomoc w dniach kryzysów czy niepowodzeń, a także niekłamaną radość w dniach pomyślności i sukcesów.
WNIOSKI PRAKTYCZNE
Spróbujmy wreszcie w kilku punktach podsumować nasze rozważania, choć temat absolutnie nie był, nie jest i nigdy nie będzie możliwy do całkowitego
wyczerpania – i całe szczęście!
1. Gdyby miało nastąpić zamknięcie Kościoła w kościele (może jeszcze dosadniej mówiąc: w zakrystii), zaś ideałem miałoby stać się „oczyszczenie”
domów (rodzin) z Kościoła – nastąpiłaby klęska! Nawet komuniści zwalczający religię rozumieli, że opustoszeją świątynie, gdy zanikać będzie
życie religijne w rodzinach.
2. Jeśli w Kościele domowym nie uda się dokonać wdrożenia dzieci w świat wartości chrześcijańskich, w styl życia ludzi wierzących i nie zostanie im
przekazana stosowna wiedza – w świątyniach spotkamy biernych, znudzonych widzów, którzy nie zdołają zachwycić się łaską żywej wiary i nie
będą autentycznymi świadkami Chrystusa w świecie. W „najlepszym” (?) wypadku pozostawią swoją „wiarę” (?) poza drzwiami miejsc pracy,
poprzestając na resztkach tradycji chrześcijańskich. A przecież Pan Jezus oczekuje na to, że Jego wyznawcy będą i solą ziemi, i światłem świata
(zob. Mt 5, 13-16); co więcej – nie przyzna się do tych, którzy do Niego się nie przyznają! (zob. Mt 10, 32-33).
3. Budowanie i pielęgnowanie Kościoła domowego jest zasadniczym obowiązkiem, który ciąży na wszystkich wierzących od dnia sakramentalnego
małżeństwa rodziców oraz od chrztu św. ich dzieci. Dobrze, gdy przy najróżniejszych okazjach zadanie to przypominamy sobie i świadomymi
aktami woli potwierdzamy (np. Bierzmowanie, odnawianie przymierza chrztu św. w Wigilię Paschalną czy nawet przy pokropieniu wodą
święconą).
4. Ponieważ jako homo sapiens jesteśmy obdarzeni ciałem, zatem potrzebujemy wsparcia naszej duchowości przez znaki zewnętrzne. Wystrój
chrześcijańskiego domu (mieszkania) z jednej strony ułatwia domownikom wręcz nieustanny kontakt z Bogiem, a z drugiej staje się wyznaniem
wiary wobec bliźnich (apostolstwo). W razie konfliktu między zasadami moralnymi a życiem w codzienności, każdy krzyż czy obraz będzie budził
sumienie i wołał: albo zmień swoje imię – albo zmień swoje postępowanie.
5. Postawiono na początku pytanie: Kościół w domu czy dom Kościołem? Spodziewam się, że zgodzimy się ostatecznie, aby zamiast maleńkiego
słówka „czy” wstawić jeszcze mniejszy spójnik „i”, aby dać klarowną odpowiedź, rozwiewającą wszelkie wątpliwości: Kościół w domu i dom
Kościołem! Co daj, Panie Boże, wszystkim rodzinom chrześcijańskim.
ks. dr Aleksander Radecki, doktor teologii pastoralnej, ojciec duchowny MWSD we Wrocławiu, rekolekcjonista.
Przypisy
1
Święto Rodziny Nazaretańskiej – Jezusa, Maryi i Józefa, które obchodzimy w niedzielę po Narodzeniu Pańskim, przypomina nam te trzy wielkie postaci
w dziejach świata, które dla wszystkich rodzin stanowią najwspanialszy ideał świętości i przykład do naśladowania. To święto zaczęto obchodzić w
różnych krajach i diecezjach od wieku XVIII. Zatwierdził je papież Leon XIII, zaś rozszerzył na cały Kościół w 1921 r. papież Benedykt XV. Cel, który
przyświecał wówczas papieżowi, był bardzo konkretny: dać rodzinom chrześcijańskim najpiękniejszy wzór rodziny, rodziny doskonałej i świętej – takiej,
która byłaby domowym Kościołem.
2
Zob. Sobór Watykański II, KK, 2, 3, 5, 7, 8; KL, 7; KDK, 40; KKK, 461, 669, 748-757, 787n, 1084, 1267, 2003.
3
KK, 11. Zob. także: KDK, 11 i 50; DA, 11 oraz KKK, 1655-1657, 1666, 2201-2206, 2249.
4
KK, 6.
5
KDK 48. Zob. także: Jan Paweł II, Familiaris consortio, 21.
6
R. Słowiak, www.biblia.net
7
Jan Paweł II, Audiencja generalna z dnia 3 I 1979 r.
8
Żaluzje zdają się mówić: „Mnie nie obchodzi to, co się dzieje poza moim podwórkiem, a ty się nie wtrącaj do mojego życia”.
9
Chodzi tu o stół z prawdziwego zdarzenia (nie jakiś „jamnik”, „trociniak” czy „ława”) to – jak sama nazwa zdaje się wskazywać – coś trwałego, stabilnego,
pewnego, w pewnym sensie niezmiennego, o co można się oprzeć, na co można liczyć.
10
Trudno przecież zrozumieć, w jaki sposób rzekomo wierzący rodzice usiłują godzić swoje deklaracje z życiem w grzechu, nie zawierając sakramentalnego
związku małżeńskiego, zwlekając z datą chrztu swoich dzieci, nadając im wręcz pogańskie imiona, zaniedbują modlitwy itd.
11
KKK 2744.
12
KKK 2694.
13
W szczególności warto z uwagą wczytywać się w kolejne punkty IV rozdziału Katechizmu Kościoła Katolickiego, wplatając po 1-2 z nich w swoje
medytacje.
14
Układ tego pacierza zaczerpnięty został z podręcznika Poradnik rodzinny, Duszpasterstwo Rolników, Włocławek 2010, s. 35-42. Fakt ten jest godny
podkreślenia dlatego, że w poprzednich wydaniach Rytuału rodzinnego nie umieszczono tekstów pacierza, zaś w innych opracowaniach (np. w
modlitewnikach) zestawienia takie są o wiele skromniejsze.
15
Nie zamierzam sugerować, że wszystkie te modlitwy (i prawdy katechizmowe) miałyby stanowić codzienną, niezmienną modlitwę w rodzinach (zajęłoby
to ok. 15 minut); tym bardziej nie zalecałbym, by tego rodzaju pacierz wyczerpywał całkowicie zakres osobistej i rodzinnej modlitwy. Niemniej jednak w
stosownym czasie wszystkie te formuły powinny być przekazane dzieciom i przez nie przyswojone, gdyż zawierają w swoistej miniaturze istotę wiary, a
w okresach duchowej „suszy” pozwalają przetrwać w wiernej relacji z Niebem.
16
To jest po prostu hańba, że w wielu domach ozdobne zastawy stołowe całymi latami leżą w szafkach czy pudełkach i nie są używane z obawy przez ich
zniszczeniem, zaś nam „wystarczają” na co dzień i od święta przedmioty liche, wręcz godne usunięcia z mieszkania! Czyż wszystkie nasze rodzinne
spotkania przy posiłkach nie są warte świętowania także i w tym wymiarze?
17
Podobno niewolnictwo to już przeszłość, a podział na prace kobiece i męskie – to anachronizm?
18
Być może w skrajnych sytuacjach owe ćwiczenia mogą wywołać szok u niektórych Domowników; radzimy przygotować zestaw do udzielenia pierwszej
pomocy: cierpliwość, uśmiech, zachętę i... filiżankę dobrej herbaty.
19
Zob. Jan Paweł II,Dies Domini, List Apostolski do biskupów, kapłanów i wiernych O świętowaniu niedzieli(31 V 1998 r.). Zob. także np. A. Radecki,
Eucharystyczny savoir-vivre katolika-Polaka, Antoni, Wrocław 2011, s. 25-37.
20
Po co „zgrywać się” i brać udział w pogrzebie krewnego, dla którego całymi latami „nie było czasu” na spotkania, listy, współpracę?
21
Nie należy do rzadkości, że rodzice „wybijają z głowy” swoim córkom czy synom po I Komunii św. chęć przynależenia do Liturgicznej Służby Ołtarza
czy innych zespołów, które dążą do ściślejszej więzi z Jezusem i Jego Kościołem. Ilu panów, czytających te słowa przyzna, że było kiedyś w gronie
ministrantów i… „wypisali się”? Z kolei jeden z wrocławskich duszpasterzy akademickich zauważył, że rodzice nie życzą sobie (!), aby ich dorosłe (!)
dzieci angażowały się w te religijne akademickie wspólnoty podczas studiów, gdyż powinno młodym wystarczyć „tradycyjne” (= byle jakie) pojmowanie
wiary! Zob.: wywiad z ks. M. Malińskim, Życie w stylu plug and play, „Wrocławski Gość Niedzielny”, 9 października 2011 r., s. VII.
22
Zauważmy, że coraz większa liczba ludzi nie jest zdolna do zawarcia małżeństwa w odpowiedzialny sposób (w konsekwencji np.: rozwody, życie bez
wszelkiego prawnego związku i to nie tylko mężczyzny i kobiety itp.), gdyż tego zabezpieczenia w rodzinnym kręgu nie otrzymała, albo je odrzuciła.
23
I tak nierzadko okazuje się, że np. to tylko babcia chce, by wnuk był księdzem, a ten z połowy mszy św. ucieka z kolegami, a po powrocie do domu
kłamie na temat kazania; to tato marzy, by syn zajął się rolnictwem, choć jemu tylko cyrk objazdowy w głowie itp.).
24
Szerzej na ten temat m.in.: A. Radecki, Towarzyszenie powołanym, eSPe Kraków 2008. Zob. także inne publikacje tego wydawnictwa, poświęcone
tematyce powołaniowej, m.in. R. Rusek, P. Włodyga, A. Radecki, A. Pełka, Między decyzją a bramą. W jaki sposób przygotować się do realizacji
powołania? eSPe Kraków 2007.
FEMINIZM A MĘŻCZYŹNI
ks. dr Marek Dziewiecki
Feministki proponują walkę kobiet z mężczyznami, a Bóg proponuje wzajemną miłość i małżeństwo.
WSTĘP
Na początek warto sprecyzować znaczenie pojęcia „feminizm”. Otóż nie jest feministką ta kobieta, która jest świadoma własnej godności, która o tym
głośno mówi, która stanowczo sprzeciwia się poniżaniu kobiet (także przez prostytucję czy pornografię) oraz wszelkim formom dyskryminowania kobiet
w stosunku do mężczyzn. Przeciwnie, ktoś taki w precyzyjny sposób odczytuje zamysł Boga, który stworzył kobietę w szczególnie uprzywilejowanej
pozycji: jako tę, która stanowi pomoc dla mężczyzny. Ten biblijny fakt ma podwójne znaczenie, gdyż świadczy o tym, że mężczyzna potrzebuje pomocy
w swoim rozwoju i że kobieta jest na tyle niezwykła – i w niektórych aspektach dojrzalsza od mężczyzny - że takiej pomocy może mu udzielić. Równie
wyraźnie niezwykłość kobiety podkreśla Jezus nie tylko wtedy, gdy stanowczo broni kobiet przed mężczyznami – krzywdzicielami, ale gdy stwierdza, że
kobieta jest godna tego, by mężczyzna z miłości do niej i z zachwytu dla niej opuścił własnych rodziców i by w małżeństwie kochał ją do śmierci,
nieodwołalnie i wiernie.
FEMINIZM LEWICOWY, CZYLI NOWA WERSJA WALKI KLAS
Lewicowe ruchy feministyczne czynią wszystko, by sprawić wrażenie, że mają one monopol na promowanie kobiety i na zagwarantowanie jej ważnej roli
oraz należnych jej praw w wymiarze społecznym i zawodowym. Lewicowa forma feminizmu – wzorowana na marksistowskiej walce klas - zakłada konflikt
między kobietą a mężczyzną. W dominujących obecnie, skrajnych formach feminizmu nie jest promowana kobieta, lecz rewolucja seksualna, antykoncepcja i
aborcja, walka z małżeństwem i rodziną, a „ideałem” dla kobiet staje się naśladowanie zachowań i ról podejmowanych przez mężczyzn. W konsekwencji
feminizm nie prowadzi do ochrony kobiety i kobiecości lecz do upodobnienia kobiet do mężczyzn. Zdecydowana większość ruchów feministycznych nie
szuka prawdy o naturze kobiety i jej roli w społeczeństwie lecz głosi poglądy, które wynikają z przyjętej ideologii lub odpowiadają interesom ich
politycznych sponsorów. Feminizm oficjalnie jest prokobiecy jednak faktycznie uznaje, że tylko mężczyźni są w pełni ludźmi, gdyż zachęca kobiety do
naśladowania mężczyzn, a przez to do rezygnacji z własnej kobiecości. Ponadto feministki wspierają tylko te kobiety i organizacje kobiece, które walczą z
małżeństwem i rodziną. Poniżają natomiast i ośmieszają te wszystkie kobiety, które mają odwagę mówić o tym, że są szczęśliwe jako żony i matki. Nie jest
zatem kwestią przypadku to, że właśnie w tych społeczeństwach, w których najbardziej promowane są ruchy feministyczne, wiele kobiet przeżywa
poważny kryzys. Nie cieszą się one własną płcią, nie potrafią założyć trwałej i szczęśliwej rodziny, pozwalają się redukować do roli towaru, popadają w
uzależnienia.
Promowanie feministycznej wizji kobiety i relacji kobieta – mężczyzna, ma nie tylko podłoże polityczne i ideologiczne lecz także podłoże ekonomiczne i
obyczajowe. Chodzi o to, by kobiety przyzwyczaić do pracy na dwóch etatach: w domu i w pracy zawodowej. Chodzi także o takie „wyzwolenie” kobiety,
by pozwalała się ona wykorzystywać jako towar, np. w pornografii, prostytucji czy w reklamach różnych towarów i usług. Chodzi wreszcie o to, by
walczyć z kobietą, która jest zdolna do założenia szczęśliwej i trwałej rodziny, gdyż na takiej rodzinie nie można się łatwo wzbogacić. Tam natomiast, gdzie
kobieta popada w kryzys, tam zarówno ona jak i cała rodzina może stać się łatwym łupem producentów alkoholu i narkotyków, pornografii i prostytucji,
tabletek antykoncepcyjnych i prezerwatyw, „usług” aborcyjnych i ośrodków terapeutycznych.
Ruchy feministyczne nie sprzyjają faktycznemu równouprawnieniu kobiet i mężczyzn, lecz nawołują do utożsamiania się kobiet z mężczyznami. Zakładają
w ten sposób, że prawdziwym modelem człowieka jest jedynie mężczyzna. Bezpośrednio lub pośrednio zachęcają do tego, by kobiety zrezygnowały z
własnej tożsamości i by upodabniały się do mężczyzn. W społeczeństwach, w których dominują feministki, kobiety mają zagwarantowane
równouprawnienie z mężczyznami pod warunkiem, że rezygnują ze swej…kobiecości.
WYPACZENIE KOBIECOŚCI – WYPACZENIE MĘSKOŚCI
Z powyższych analiz wynika, że feministki to nie te kobiety, które są świadome swej godności i które potrafią bronić swej wyjątkowości oraz swego
kobiecego geniuszu, ale przeciwnie – to te kobiety, które rezygnują ze swej kobiecości oraz niepowtarzalności i starają się upodobnić do mężczyzn. Takie
kobiety nie wierzą w to, że jakiś mężczyzna może pokochać je wiernie i na zawsze. W konsekwencji są przekonane, że pozostaje im już tylko walka z
mężczyznami i zadawalanie się jakąś formą zadowolenia, które nie wiąże się z miłością, lecz z karierą zawodową, społeczną, finansową czy polityczną. To
właśnie dlatego – w (nieświadomym?) poczuciu niższości i kompleksów – feministki publicznie i w sposób agresywny atakują te kobiety, które są dumne ze
swojej kobiecości - a nie z naśladowania mężczyzn - i które z entuzjazmem opowiadają o tym, że dla nich największą karierą jest kariera miłości w
małżeństwie i rodzinie. Ich największą radością jest radość z miłości, którą okazują mężowi i dzieciom, a także z tej miłości, jaką okazuje im mąż oraz dzieci.
Feministki są tak „reprezentacyjne” dla kobiet jak aktywiści gejowscy są „reprezentatywni” dla mężczyzn. Mają one jednak za sobą potężne wsparcie
polityków lewicy oraz dominujących obecnie mediów. Poparcie to wynika z faktu, że lewica i laickie media wspierają wszystkich, którzy osłabiają
małżeństwo i rodzinę i którzy kierują się w życiu popędem, orientacją seksualną, karierą zawodową i czymkolwiek innym, byle nie miłością, realizmem i
Dekalogiem. Właśnie dlatego feministki – mimo że nieliczne – wyciskają mocne, negatywne piętno na współczesnej kulturze i obyczajach, a zwłaszcza na
relacji kobieta – mężczyzna. Przejawem tego piętna jest lęk sporej grupy mężczyzn przed kobietami oraz dążenie do rywalizacji i walki zamiast do
wzajemnego pomagania sobie w rozwoju i w dorastaniu do miłości. Przy mało kobiecych kobietach, mężczyźni stają się mało męscy. Nie zachwycają się
takimi kobietami. Nie są skłonni wiązać się z nimi na całe życie i pokochać je na zawsze.
Skutkiem takiej wizji kobiecości, jaką promują feministki, są jawne i ukryte formy pogardy mężczyzn wobec kobiet. Przykładem są aktywiści gejowscy,
którzy swoim stylem życia głośno mówią o tym, że godnymi ich partnerami są jedynie mężczyźni. Podobnie przejawem zamaskowanej formy traktowania
kobiet jako istot niższego rzędu jest postawa „postępowych” polityków, którzy patrzą na kobiety z wyniosłością i łaskawie wyznaczają im połowę miejsc
na swoich listach wyborczych czy dążą do ustawowego wprowadzenia parytetów. W konsekwencji publicznie deklarują, że bez takiej pomocy kobiety
skazane są na porażkę w konfrontacji z mężczyznami.
Feminizm wpływa szczególnie negatywnie na myślenie mężczyzn na temat małżeństwa i rodziny. Mężczyzna, który ulega wpływom feminizmu, traktuje
małżeństwo jako ograniczanie kobiet w ich „prawdziwej” karierze. W konsekwencji czymś niepożądanym i kłopotliwym staje się dla niego małżeństwo, a
tym bardziej rodzicielstwo. Małżeństwo i rodzicielstwo jawi się jako coś niepożądanego także z tego względu, że wzajemna i nieodwołalna miłość między
małżonkami uznawana jest przez feministki jako coś nierealnego. Nic więc dziwnego, że w społeczeństwach zdominowanych ideologią feminizmu mamy
coraz więcej mężczyzn ulegających ideologii „szczęśliwego” singla lub ideologii „szczęśliwego” geja, którego „miłością” życia staje się drugi mężczyzna.
KATOLICKIE REMEDIUM NA FEMINIZM: PROMOWANIE GENIUSZU KOBIETY
Mitem promowanym w lewicowych i liberalnych mediach jest stereotyp kobiety – katoliczki jako zacofanej, mało atrakcyjnej, zależnej od mężczyzny i
naiwnie „poświęcającej się” małżeństwu i rodzinie. Mit ten uporczywie i w agresywny sposób propagują feministyczne aktywistki. Czynią tak po to, by
ukryć prawdę o sobie i by uchodzić za kobiety „wyzwolone”. W rzeczywistości feministki wyzwoliły się jedynie z wiary we własny geniusz kobiecy. Nie
wierzą bowiem w to, że potrafią wychować takich mężczyzn, którzy pokochają je na zawsze i w sposób nieodwołalny. W tej sytuacji niepisanym „ideałem”
feministek staje się zasada: „kobieto i mężczyzno, nie ufajcie sobie nawzajem, walczcie ze sobą i bądźcie bezpłodni!” Feministki zastąpiły marksistowski mit
o konieczności walki klasowej nowym mitem o nieuchronności walki między kobietami a mężczyznami. Tymczasem te kobiety, które opierają swoją
tożsamość na biblijnej wizji człowieka, mają świadomość własnej godności i niezwykłości oraz kobiecego geniuszu. Szczególnym przejawem tego geniuszu
jest to, że potrafią wychować takich mężczyzn, którzy stają się zdolni do miłości wiernej, wyłącznej, odpowiedzialnej i płodnej, zwanej miłością małżeńską.
Wiedzą, że bez nich mężczyzna pozostawałby w świecie rzeczy i że byłby osamotniony. Wiedzą też o tym, że dojrzała i szczęśliwa kobieta jest
natchnieniem dla mężczyzny i błogosławieństwem dla ludzkości, a „jej wartość przewyższa perły” (Prz 31, 10). Taka kobieta nie ma potrzeby udawać, że
jest mężczyzną, aby być kimś szczęśliwym.
Kobiety katolickie wiedzą o tym, że największym obrońcą i promotorem kobiet w historii ludzkości jest Jezus Chrystus. To właśnie On uczył mężczyzn
wiernej miłości do kobiet i stanowczo przestrzegał przed wyrządzaniem im krzywdy nie tylko czynem, ale nawet spojrzeniem. Wszystkie kobiety, które
spotykały Jezusa, stawały się zdolne do wiernej i dojrzałej miłości, podczas gdy wielu mężczyzn po spotkaniu z Nim odchodziło od Niego. Nawet
uczniowie opuścili Go w godzinie próby, a jeden z nich okazał się zdrajcą. Kobieta zaprzyjaźniona z Chrystusem rozkwita w swej kobiecości, promieniuje
radością i głębią, która fascynuje i przemienia mężczyzn.
Kobieta formowana w szkole Jezusa wie o tym, że żaden mężczyzna nie ma prawa jej wykorzystywać ani krzywdzić. Zachowuje się w taki sposób, by
mogła być kochana a nie ledwie pożądana. Właśnie dlatego nie interesuje się „wolnym związkiem”, lecz wyłącznie najsilniejszym związkiem we wszech
świecie, czyli związkiem opartym na trwałej miłości. Nie pozwala na to, by mężczyzna traktował ją jak sprzęt domowy, który można wypróbować i
którego można używać jako środka dla zaspokojenia przyjemności. Taka kobieta nie pozwoli się skrzywdzić, gdyż świetnie odróżnia miłość od naiwności.
Ma świadomość tego, że przemoc w rodzinie zaczyna się już wtedy, gdy mąż przestaje okazywać jej miłość. Wie przecież, że w sakramencie małżeństwa
przysięgał on jej nie tylko to, że nie będzie jej bił czy zdradzał, ale coś znacznie więcej: że będzie ją kochał oraz chronił w dobrej i złej doli na zawsze.
Uczennica Chrystusa jest w każdej dziedzinie realistką i dlatego wie o tym, że szczytem przemocy w rodzinie jest aborcja, za którą w równej mierze
odpowiedzialni są obydwoje rodzice. Ma też świadomość tego, że gdy rodzice zabijają własne dziecko, to nic nie powstrzyma ich później przed
krzywdzeniem siebie nawzajem.
Kobieta, która jest zaprzyjaźniona z Chrystusem, uczy się od Niego ewangelicznej mentalności zwycięzcy. Oznacza to, że w każdej sytuacji stawia sobie
wymagania zgodne z zasadami Ewangelii po to, by dorastać do świętości i by rozwijać swój kobiecy geniusz. Kształtuje w sobie bogate człowieczeństwo
oraz dojrzałą wrażliwość duchową i moralną. Wypływa na głębię więzi, które ochrania dojrzałą hierarchią wartości. Postępuje jak Boża księżniczka i
naśladuje Maryję. W swej dobroci i kobiecej wrażliwości jest w stanie kochać wszystkich ludzi, jakich spotyka, a dzięki swej mądrości wie, że własny los i
los przyszłych dzieci może zawierzyć jedynie takiemu mężczyźnie, który ma ideały i wartości podobne do jej ideałów i wartości i który potrafi dojrzale
kochać. W obliczu życiowych prób i trudności nie szuka rozwiązań łatwych lecz decyduje się na rozwiązania prawdziwe.
Kobieta zaprzyjaźniona z Chrystusem wie, że nawet w małżeństwie jedynie miłość jest nieodwołalna. Wszystko inne, a zatem współżycie seksualne,
wspólne wychowywanie dzieci czy wspólnota majątkowa ma miejsce pod warunkiem, że mąż też ją kocha. Taka kobieta wie, że Kościół nigdy nie
zaakceptuje rozwodów, gdyż poważnie traktuje człowieka i składaną przez niego przysięgę nieodwołalnej miłości. Ale wie też i o tym, że Kościół z całą
powagą traktuje cierpienie krzywdzonej żony i dlatego przyznaje jej prawo do obrony skutecznej! Tymczasem ustawodawca państwowy w obliczu tych,
którzy nas krzywdzą, przyznaje nam jedynie prawo do obrony koniecznej. Obrona skuteczna w sytuacji skrajnej, czyli w obliczu dramatycznych,
długotrwałych krzywd wyrządzanych przez współmałżonka, polega na separacji małżeńskiej. Separacja taka oznacza miłość na odległość, czyli
naśladowanie mądrze kochającego ojca z przypowieści Jezusa, który na odległość kochał marnotrawnego syna, dopóki ten nie uznał swego błędu i nie
powrócił przemieniony.
Kobieta uformowana w duchu Ewangelii nie jest nigdy naiwna, gdyż wie, że Chrystus wyrażał miłość w sposób dostosowany do zachowania tych, których
spotykał. On uzdrawiał, wspierał i chronił ludzi szlachetnych, błądzących stanowczo upominał, a krzywdzicieli i faryzeuszów równie stanowczo
demaskował po to, by – przynajmniej w Jego obecności - nie mogli już nikogo skrzywdzić. Kobieta zaprzyjaźniona z Chrystusem wie, że miłość jest nie
tylko szczytem dobroci, ale też szczytem mądrości i że w miłości, której uczy nas Jezus, obowiązuje zasada: to, że kocham Ciebie, nie daje Ci prawa, byś
mnie krzywdził! Kochać to przecież stawać się mądrym darem, a nie naiwną ofiarą.
Kobiety zaprzyjaźnione z Chrystusem uczą się od Niego nie tylko mądrej miłości, ale też realizmu. Wiedzą, że niestety wiele jest takich kobiet, które nie
kierują się mądrością Chrystusa i dlatego poddają się manipulacji ze strony niedojrzałych mężczyzn. Po to, by pomóc takim właśnie kobietom, tworzą
katolickie organizacje i stowarzyszenia, których celem jest ochrona kobiet przed każdą formą przemocy i krzywdy, w tym także przed krzywdą, jaką jest
zatruwanie własnego organizmu antykoncepcją. Dojrzałe katoliczki pamiętają o tym, że pierwszym poleceniem, jakie Bóg kieruje do człowieka, jest
wzajemna miłość kobiety i mężczyzny i że wspólne dorastanie do miłości wiernej i czystej to odzyskiwanie raju, który utracili ci, co nie umieli pokochać
Boga i siebie nawzajem.
KOBIETY I MĘŻCZYŹNI SĄ SOBIE POTRZEBNI
Dojrzałe kobiety wiedzą, że są bardziej niż mężczyźni wrażliwe na sferę religijną. Istotą religijności jest przecież więź z Bogiem, który jest osobą, a kobiety
z natury nakierowane są na więzi międzyosobowe. Częściej więc i serdeczniej niż mężczyźni modlą się, częściej uczestniczą w Eucharystii i życiu
sakramentalnym, bardziej troszczą się o wychowanie religijne dzieci i młodzieży. Są prawdziwymi kapłankami kościoła domowego, od których w znacznym
stopniu zależy wychowanie i życie religijne całej rodziny. Wiedzą o tym, że Bóg nie jest ani mężczyzną, ani kobietą, lecz Miłością. Być mężczyzną i kobietą
to być niepełnym i potrzebować wsparcia oraz uzupełnienia ze strony drugiej płci. Tymczasem Bóg jest pełnią. Gdyby istniał na sposób jednej z płci, to
nie mógłby być Bogiem. W Piśmie Świętym Bóg mówi człowiekowi o swojej tajemnicy i o swojej miłości, posługując się językiem ludzkim. Odwołuje się
wtedy zarówno do porównania swojej miłości z miłością mężczyzny (król, sędzia, ojciec, pasterz) jak i z miłością kobiecą, zwłaszcza macierzyńską: "Jak
kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę" (Iz 66, 13).
Wielu mężczyzn sądzi, że to oni wnoszą największy wkład w rozwój ludzkości. Redukują dzieła rąk ludzkich do postępu w nauce i technice albo do
produkcji dóbr materialnych. A przecież urodzenie i wychowanie człowieka jest nieporównywalnie bardziej niezwykłe niż skonstruowanie jakiegoś
urządzenia. Dojrzałe kobiety są twórcze duchowo. Dysponują fantazją miłości i geniuszem wychowawczym. Są natchnieniem dla mężczyzn w ich
aktywności w każdej sferze życia. Mężczyznom trudno zdobyć się na pracowitość i zaangażowanie wtedy, gdy w ich życiu zabraknie twórczych kobiet.
Swoją miłością kobieta potrafi wydobywać dobro z drugiej osoby. Wybiera zwykle pracę zawodową, która oznacza bliski kontakt z ludźmi. Staje się
nauczycielką, pielęgniarką, lekarką, terapeutką. Dojrzała kobieta rozumie inne kobiety i solidaryzuje się z nimi. Mężczyzn uczy szacunku i podziwu do
kobiet. Mobilizuje ich do budowania społeczeństwa, w którym osoby są ważniejsze niż rzeczy, a to, kim jesteśmy, ważniejsze niż to, co posiadamy.
Geniusz kobiecy wyraża się najbardziej poprzez troskę o męża i dzieci. Właśnie dlatego zdumiewają nas kobiety, które cieszą się swoją kobiecością, a mimo
to rezygnują z założenia rodziny. Wstępując do klasztoru, stają się oblubienicami Jezusa czystego, ubogiego i posłusznego. Fascynują Nim siebie i innych.
Modlą się, podejmują dzieła miłosierdzia, pracę na misjach. Zachowują fizyczne dziewictwo, aby być duchowo płodnymi matkami. Jeśli siostra zakonna
traci swą kobiecą wrażliwość i ciepło, to staje się imitacją kapłana. Jeśli natomiast zaniedbuje więź z Chrystusem, staje się zagrożeniem dla samej siebie i dla
mężczyzn. Gdy kobiety popadają w kryzys, wtedy trudno nie tylko o dojrzałe siostry zakonne, ale też o dojrzałe żony i matki.
Kobiecość nie uznaje przeciętności, gdyż świat osób stawia wyższe wymagania niż świat rzeczy. Mimo wewnętrznych trudności i zewnętrznych zagrożeń,
wiele kobiet dorasta do swego geniuszu. Nie ulegają one sloganom, że kobieta jest „warta” nowych kosmetyków czy ubrań. Wiedzą, że kobiety są warte
czegoś znacznie więcej: szacunku, wdzięczności, podziwu dla ich uroku, ich sposobu bycia matką, żoną, siostrą, córką, współpracowniczką, dla ich
niezastąpionego wkładu w życie rodziny i społeczeństwa. Gdy otrzymują miłość i wsparcie, wtedy dosłownie rozkwitają w swojej kobiecości, jak kwiaty w
słońcu. Postępują jak duchowe księżniczki i wymagają od mężczyzn, by tak je właśnie traktowali. To sprawia, iż czują się szczęśliwe i spełnione. W Liście
do Kobiet Jan Paweł II dziękuje Bogu za "tajemnicę kobiety i za każdą kobietę - za to, co stanowi odwieczną miarę jej godności kobiecej, za wielkie dzieła
Boże, jakie w niej i przez nią dokonały się w historii ludzkości. Dziękujemy ci, kobieto, za to, że jesteś kobietą! Zdolnością postrzegania, cechującą twą
kobiecość, wzbogacasz właściwe zrozumienie świata i dajesz wkład w pełną prawdę o związkach między ludźmi"
1
.
ZAKOŃCZENIE
„Historyczne koleje wspólnoty chrześcijańskiej dowodzą, że kobiety zawsze odgrywały znaczącą rolę w dawaniu świadectwa Ewangelii. Trzeba
przypomnieć, jak wiele uczyniły one – często w milczeniu i w ukryciu – przyjmując i przekazując dar Boży, zarówno poprzez fizyczne jak i duchowe
macierzyństwo, dzieło wychowania, katechezę, rozwijanie wielkich dzieł miłosierdzia, przez życie modlitwy i kontemplacji, doświadczenia mistyczne oraz
pisma bogate w ewangeliczną mądrość”.
2
W powyższych słowach Jan Paweł II przypomina nam wszystkim o tym, że największy wkład w rozwój
Kościoła i w budowanie Królestwa Bożego mają ci, którzy najbardziej kochają a nie ci, którzy przyjmują święcenia kapłańskie czy którzy piastują
najwyższe stanowiska. Właśnie dlatego promowanie kobiety i jej kobiecego geniuszu a także wychowanie mężczyzn, którzy odnoszą się do kobiet na
podobieństwo Jezusa, powinny stanowić podstawowy element nowej ewangelizacji. Im więcej będzie wśród nas kobiet podobnych do Maryi oraz im
bardziej mężczyźni – świeccy i duchowni – będą uczyli się od kobiet miłości wiernej, czystej, czułej i ofiarnej, tym więcej będzie ludzi, którzy wybierają
drogę błogosławieństwa i życia i tym szybciej przejdzie do historii każda forma feminizmu, która zakłada, że kobiety i mężczyźni nie mogą być szczęśliwi
razem.
Przypisy
1
Jan Paweł II, List do Kobiet, Watykan, 29. 06. 1995, nr 1.
2
Jan Paweł II, Ecclesia in Europa, nr 42.
DLACZEGO DUSZPASTERSTWO MAŁŻEŃSTW SAKRAMENTALNYCH?
dr Mieczysław Guzewicz
Akcent w ramach tego tematu chciałbym położyć przede wszystkim na wymiar praktyczny- co robimy i co powinniśmy robić w duszpasterstwie. Jest to
równiez mój osobisty akcent, co ja robię w ramach duszpasterstwa małżeństw sakramentalnych.
Podczas mojego wykładu (Wartość małżeństwa-przyp.) poruszałem już tę kwestię, jak my- małżonkowie bardzo byśmy chcieli, potrzebujemy tego, aby w
działaniach parafialnych zostać objętymi duszpasterstwem. Wielu z nas to odczuwa, że tego rzeczywiście brakuje- konkretnych treści wysyłanych właśnie
do małżonków. Moja postawa w tym temacie wyrasta przede wszystkim z głębokiego smutku i zatroskania na widok kolejnych rozpadających się
małżeństw. Odczuwam wściekłość, pozytywną wściekłość, która mnie motywuje do działania, aby obudzić sumienia i mówić ludziom : „Róbmy coś, aby
choć jedno takie małżeństwo uratować !”
Dlatego właśnie istnieje konieczność podjęcia działań z zakresu duszpasterstwa małżeństw sakramentalnych. I to nie mają być struktury, ale właśnie
działania!, do których realizacji, moim zdaniem, najlepiej nadaje się ten optymalny układ, którym jest msza niedzielna. Trzeba wykorzystać tę ilość ludzi,
która przychodzi. Nie ma lepszego sposobu zgromadzenia ludzi, aby coś im przekazać, jak msza niedzielna. W tym właśnie momencie, w tej sytuacji
liturgicznej, możemy przemycać treści przeznaczone dla małżonków. Po pierwsze wystarczyłoby, aby na każdej mszy niedzielnej jedno z pięciu wezwań
modlitwy wiernych poświęcone było małżeństwu, choćby proste: „Módlmy się o świętość i nierozerwalność małżeństw naszej parafii”. Raz w tygodniu na
każdej mszy niedzielnej! Ta treść może nieść również pewien element medialny, marketingowy, mają wybrzmieć werbalnie mocne słowa: „Małżeństwo jest
święte i nierozerwalne!”.
Dlaczego to takie ważne? Nasza przestrzeń publiczna jest wypełniona słowem rozwód, przesiąknięta mentalnością rozwodową. Nawet podejmowane sa
działania w kierunku reklamowania rozwodów. Bo jak inaczej określić założenia twórców tak zwanych Targów Rozwodowych. W 2009 roku odbyły się we
Wrocławiu pierwsze takie targi. Towarzyszyło temu niesamowite nagłośnienie wydarzenia: „Pierwsze, krajowe Targi Rozwodowe. Drugie w Europie!”.
Zaraz potem kolejne takie targi odbyły się w Krakowie, w Warszawie i kolejny raz we Wrocławiu. Tak działa reklama. Przez taki rozgłos rzeczywiście
propagowane są rozwody. W nasze życie publiczne wchodzi swobodnie mentalność rozwodowa a my tego nie równoważymy słowem „święte i
nierozerwalne”. Zatem chodzi nawet o samo brzmienie tych słów, żebyśmy to chociaż raz w tygodniu usłyszeli w Kościele, żeby wybić z głowy parafianom
to myślenie o rozwodzie. Nie mówimy o ludziach, którzy do kościoła nie chodzą, ale o parafianach. Żeby powiedzieć w rozmowach ze znajomymi: „Jak
nierozerwalne. Takim je stworzył Pan Bóg i koniec, bez dyskusji!”. Ale my to musimy słyszeć i dlatego właśnie taki akcent kładę na to, aby to mówić, aby
to wybrzmiało.
Proponuję na mojej stronie internetowej cały zestaw przykładów modlitw do modlitwy wiernych. Wydrukujcie to, zalaminujcie i zanieście księdzu
proboszczowi. Nie bójcie się mówić, że to jest potrzebne, niezbędne, aby ratować małżeństwa przed rozpadem, walczyć o największy skarb, jaki ma
ludzkość- święte i nierozerwalne małżeństwa.
Druga sprawa, to odnawianie przyrzeczeń małżeńskich: raz w roku na wszystkich mszach niedzielnych, nie na jednej wybranej, ale właśnie na wszystkich.
Najlepszymi do tego okolicznościami są niedziela Świętej Rodziny, czyli pierwsza niedziela po Bożym Narodzeniu oraz ostatnia niedziela września, kiedy
na Jasnej Górze, już od wielu lat, odbywa się Ogólnopolska Pielgrzymka Małżeństw i Rodzin pod hasłem: Cała Polska odnawia małżeńskie ślubowania.
Każdy proboszcz w Polsce dostaje pismo informujące o tej pielgrzymce, zachęcające do tego, aby choć jedno małżeństwo z parafii wysłać na Jasną Górę i
dodatkowo zachęcające, aby w tym właśnie dniu dokonać w parafii odnowienia przyrzeczeń małżeńskich. To pismo nie jest zobowiązujące, ale zachęcające.
Nasze działanie w tym, aby przekonać do tego księży proboszczów. Nie bać się argumentów, że nie ma czasu czy że zamieszanie, bo trzeba stawiać
małżonków na środku kościoła. Odnowienie przyrzeczeń może nastapić w ławkach i trwa zaledwie trzy minuty. Czasem ogłoszenia parafialne trwają dłużej.
Spotkałem się również z argumentem, że odnawianie przyrzeczeń może ranić uczucia tych, którzy są samotni, bo ich małżeństwa się rozpadły, a przecież
jest ich wielu. To może nie mówić również o Dekalogu, bo tylu ludzi grzeszy lub nie mówić o Ewangelii, bo tylu ludzi nie żyje
Ewangelią? Oczywiście będzie bolało tych małżonków, którym się w małżeństwie nie udało, ale my musimy ratować te małżeństwa, które jeszcze zostały,
musimy je pokazywać, jako widzialny znak niewidzialnej łaski, odnawianie przymierza jedności małżeńskiej poprzez odnawianie przyrzeczeń.
Niech w naszych niedzielnych doświadczeniach będą właśnie takie działania w ramach duszpasterstwa małżeństw sakramentalnych- głoszenie, w różnych
formach, Dobrej Nowiny o małżeństwie.
W jednej z moich książek znajdziecie Państwo również rozdział poświęcony duszpasterstu małżeństw sakramentalnych,jako zestaw propozycji, co można
robić w parafii. Na mojej stronie internetowej jest wiele przykładów proboszczów parafii, którzy działąją na rzecz tego rodzaju duszpasterstw. To nie jest
wymyślona teoria, to są konkretne działania, w których ja sam często mam przyjemność być obecny, w pewnym sensie prowokując, czasem narzucając.
Proponuję wtedy księżom proboszczom głoszenie nauki na wszystkich mszach w jedną niedzielę. Jeżeli mam do dyspozycji taki czas, to pierwszym
tematem, jaki zawsze poruszam jest Dobra Nowina w postaci Recepty na szczęście w małżeństwie, bo to jest ta najważniejsza treść, wyselekcjonowana
spośród wielu treści o małżeństwie. Jest to 5 puntów, które, przyjmując realia niedzielnej mszy świętej, omawiam w 15 minut. I to jest realne! Tak
skondensować tę treść, aby przekazać ją właśnie w takim nie nazbyt długim czasie, korzystając z optymalnej ilości ludzi, którzy to odbierają. Jeżeli za jakiś
czas otrzymuję ponownie zaproszenie do kontunuowania nauki o małżeństwie w tej samej parafii, przechodzę już do kolejnego tematu: Cierpienia i
wybaczenia w małżeństwie. Trzecim zagadnieniem, jakie mogę zaproponować jest Odpowiedzialność rodziców za religijne wychowanie dzieci i jest to już
zamknięcie pewnej całości- dwa tematy o małżeństwie i rodzicielstwo. Powstają rekolekcje. Trzy dni nauki, co prawda z rozrzuceniem czasowym, ale z
objęciem największej ilości ludzi. Wielką satysfakcję czerpię również z adwentowych lub wielkopostnych rekolekcji parafialnych, które głoszone są do
wszystkich, na każdej mszy. Czasem pojawia się w związku z tym wątpliwość, czy taka treść jest przeznaczona dla dzieci, młodzieży czy osób
samotnych. Moja odpowiedź na to jest jedna- dzisiaj są takie czasy, że wszyscy muszą usłyszeć o ideale małżeństwa, żeby go dalej propagować. Chcę
Państwu przedstawić treść tej mojej nauki o małżeństwie również po to, abyście ją głosili, bo wszyscy, żyjący w małżeństwach, jesteśmy za to
odpowiedzialni. W obliczu lawinowego wzrostu rozwodów w Polsce, do czego przyczynia się bardzo emigracja zarobkowa, w obliczu orzekanych
przyczyn rozwodów, tzn. na pierwszym miejscu niezgodności charakterów, kolejno zdrady oraz problemu alkoholowego, trzeba nam wiedzieć, że
pierwotną przyczyną zarówno kryzysu w małżeństwie, jak i jego rozpadu, jest ignorancja, brak wiedzy. Mówiąc dosadnie, my żyjący w małżeństwie
babramy małżeństwo, bo nie wiemy, jak w nim żyć, nie znamy instrukcji obsługi małżeństwa. Owa wspomniana Recepta, to jest właśnie taka
instrukcja,podstawowa dawka wiedzy. Bardzo często jest tak, że po wygłoszeniu takiej nauki w parafii, słyszę od małżeństw: „Gdybyśmy to wiedzieli
wcześniej, wielu błędów byśmy uniknęli”, „Dlaczego nam nikt tego do tej pory nie powiedział”. Zawsze odpowiadam: „To od dzisiaj do roboty!” (śmiech).
Trzeba zamknąć przeszłość i skupić się, z największym zaangażowaniem, na pracy nad małżeństwem właśnie dzisiaj. W małżeństwie musimy zakładać
dalekosiężne cele, stawiać sobie poprzeczkę wysoko, żeby nasze dzieci i wnuki mogły się kiedyś tym zachwycić. Niech to będzie jednym z naszych zadań-
stanowić w małżeństwie latarnię morską dla kolejnych pokoleń naszej rodziny. Jako teolog, biblista jestem wdzięczny Bogu za to, że tak pokierował
moje drogi, że zacząłem fascynować się Pismem Świętym jako mężczyzna żyjący w małżeństwie. Zawsze chciałem właśnie tak czytać Pismo i Was chcę
tym zarazić, że, ilekroć otwieracie Słowo Boże, to zawsze z pytaniem: Co Ty, Panie Boże, chcesz mi powiedzieć jako mężowi i ojcu/ żonie i matce? Żyjemy
w konkretnych uwarunkowaniach i pan Bóg chce do nas przemawiać właśnie w tych uwarunkowaniach. Jestem mężem i ojcem, do końca świata. I nikt mnie
z tej odpowiedzialności nie zwolni. Wszystko, co robię, jeśli chodzi o Ewangelię, doświadczenie religijne, muszę kłaść na tę płaszczyznę. Po co chodzisz w
niedzielę do kościoła? Po co jeździsz na rekolekcje, masz udział w jakiejś wspólnocie i rozwijasz sie duchowo? Żeby być dobrym mężem i ojcem/ żoną i
matką! Nie po to, żeby zbliżać się do Jezusa. Co z tego, że rozwijasz sie duchowo, kiedy małżeństwo ci się rozpada? Ty masz przestać się duchowo
rozwijać w dniu zawarcia sakramentu małżeństwa. Naprawdę! Od tego dnia to twoje małżeństwo ma się duchowo rozwijać.
To przecież słowa Jezusa: „Już nie są dwoje, ale jedno ciało”. Lubię to mówić, że mamy w dniu zawarcia sakramentu małżeństwa przestać się modlić,
przestać chodzić do kościoła, przestać chodzić na pielgrzymki,przestać chodzić na spotkania wspólnot w pojedynkę a zacząć to robić we dwoje. To jest
zmiana o 180 stopni jakości życia nas, jako ludzi ochrzczonych. Duchowy rozwój jednego z małżonków,nie jest rozwojem duchowym małżeństwa. Bardzo
często jest początkiem końca małżeństwa. Pismo Święte zawiera wszystkie odpowiedzi. Nie ma takiego szczegółu, problemu z tej płaszczyzny życia
małżeńskiego i rodzicielskiego, w których nie znaleźlibyśmy odpowiedzi w Słowie Bożym. A ten fragment jest streszczeniem, podsumowaniem całej
biblijnej nauki na temat małżeństwa i rodziny. To jest synteza: „We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane, gdyż
rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg”. Jakie małżeństwo ma być „we czci”? Moje! My musimy to usłyszeć. To jest z jednej strony nakaz, z drugiej
natomiast „we czci” mamy mieć również Najświętszy Sakrament, Pana Boga, Trójcę Świętą, Najświętsze Serce Pana Jezusa czy świętych. Zatem samo
określenie „we czi” przypisane jest kategorii wiary. Święty Paweł w podsumowaniu wyboru zwanego mistyką małżeństwa, kiedy cytuje 2 rozdział Ksiegi
Rodzaju: „Dlatego opuści mężczyzna ojca i matkę i połączy się ze swoją żoną i będą dwoje jednym ciałem”, mówi zarazem „Tajemnica to wielka”. Święty
Paweł nie boi się piękna, wielkości, świętości małżeństwa postawić na równi z największymi świętościami, jakie mamy w Kościele. Czyli święty Paweł
mówi, że małżeństwo jest tak święte, jak Najświętszy Sakrament, taką ma wartość, bo jest najdoskonalszym elementem dzieła stworzenia Pana Boga.
Człowiek od początku nie zaistniał jako samotna osoba: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyzne i
niewiastę”, człowiek od początku zaistniał jako małżeństwo. Dlaczego? Bo Boża miłość w świecie rozlewa się właśnie przez małżeństwo. Szczególnie ta
miłość agape, zdolna do największych poświęceń. Nasze dzieci nie nauczą się miłości pełnej, ofiarnej, agape, caritas, inaczej jak przez nasz przykład życia
miłością w małżeństwie. Pewien uczestnik kongresu, katecheta z Kłodzka, zwrócił się do mnie z problemem, jak ma pracować z młodzieżą w gimnazjum,
gdzie w jednej klasie jest nawet 85 procent dzieci z rozbitych małżeństw. Jak on ma oczekiwać od tych uczniów, aby rozumieli, co to znaczy Bóg Ojciec,
kiedy oni są poranieni negatywnym przykładem ojca ziemskiego, który nie wypełnia przede wszystkim tego zadania- bycia mężem dla swojej żony.
Obecność Jezusa na weselu w Kanie Galilejskiej, święty Jan nazywa to „pierwszym znakiem” albo „początkiem publicznej działalności”, czy to jest
przypadek? Nic nie jest przypadkiem w Piśmie Świętym. Według świetego Jana, Jezus objawiał swoją moc mesjańską na weselu, czyli ratując małżeństwo,
przychodząc do małżeństwa. Jezus przychodzi do świata przez małżeństwa. Boża miłość przychodzi do świata przez małżeństwa, ale przez nasze
małżeństwa. Dlatego święty Paweł nie przesadza, kiedy mówi o małżeństwie „tajemnica to wielka”, taj jak obecność Jezusa w Kościele. I dlatego czcij moje
małżeństwo!
Czy dzisiaj, na tym etapie stażu małżeńskiego, Wasze dzieci mogą się zachwycić Waszym małżeństwem, postawić je sobie za przykład? To może być
bolesne. Czy Twoje dzieci mogą dziś powiedzieć: jak moi rodzice się szanują, jak pięknie się do siebie zwracają, są dla mnie wzorem miłości ofiarnej. Te
słowa mają nas mobilizować, żebyśmy chcieli nasze małżeństwo uczynić we czci pod każdym względem dla naszych dzieci. To jest cel naszego życia jako
małżonków, żeby nasze dzieci były urzeczone . Jeżeli dziś nasz rachunek sumienia pod tym względem wypada słabo, to nasze dzieci też to docenią, jeżeli
zobaczą odmianę. Panowie, zaimponujmy naszym dzieciom gotowością do zmian,pokazujmy, że owszem popełniliśmy błędy, ale jesteśmy w stanie je
naprawić. Jesteśmy na pozycji wygranej, bo Pan Bóg jest z nami!, łaska sakramentu małżeństwa jest z nami. Zróbmy to dla naszych dzieci.Dzisiaj młodzi
ludzie, osaczeni tą mentalnością rozwodową, zaczynają wątpić w trwałość małżeństwa, boją się zawierania małżeństwa, zastanawiają się, czy to jest w ogóle
możliwe, żeby przeżyć 50 lat w związku małżeńskim? Jeżeli oni w swoim środowisku, rodzinie zobaczą choć jedno małżeństwo będące 30 , 40 lat ze sobą,
to nie będą mogli powiedzieć: „Trwałość małżeństwa jest nierealna!”.
Jak realizować na co dzień receptę na trwałość i szczęście w małżeństwie? Najpierw w hierarchii wartości od dnia ślubu do końca życia na pierwszym
miejscu zawsze małżeństwo; nie praca, nie dzieci czy nawet zaangażowanie w życie Kościoła. Jak ci przyjdzie do głowy zaangażować się w kolejną grupę
charytatywną w parafii, to najpierw zapytaj o to współmałżonka, czy będzie to z korzyścią dla waszego małżeństwa. Na każdym etapie swojego życia,
podejmując różne decyzję, zawsze rozważ przede wszystkim, czy to będzie służyło dobru twojego małżeństwa.
Drugi punkt, to hierarchia osób: od dnia ślubu do końca życia najważniejsza osobą dla męża jest żona, dla żony jest mąż. Drogie Panie, czy jest tak?
Teoretycznie jest, ale w praktyce często dzieci są dla was najważniejsze. Piękną jest miłość macierzyńska i my - mężczyźni nie mamy takich doświadczeń,
ale wróćcie do treści przysięgi małżeńskiej: „Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cie nie opuszczę aż do śmierci”, tylko
współmałżonkowi to ślubujesz ! Rodziców mamy kochać, szanować, dzieci- kochać i wychowywać, ale tylko małżonkowi ślubujemy miłość w takich
okolicznościach, w obecności świadków, kapłana, Pana Boga. Nie ma sakramentu rodzicielstwa, macierzyństwa, jest tylko sakrament małżeństwa. I jak
staniemy na sądzie Bożym, to postawione zostanie przed nami pytanie: Jakim byłeś mężem dla swojej żony/ żoną dla swojego męża? Na sądzie Bożym
zdamy sprawę właśnie z realizacji treści przysięgi małżeńskiej. Ja wiem, że okolicznością łagodzącą będzie macierzyństwo (śmiech), ale najważniejszym
kryterium oceny będzie realizacja Ewangelii w relacjach małżeńskich poprzez wypełnianie treści przysięgi małżeńskiej. Po to mamy małżeństwo, żebyśmy
się nie pogubili, żebyśmy wiedzieli, że Ewangelia, każdy jej szczegół, fragment, każda zasada, są do zrealizowania w małżeństwie. „Bo byłem głodny a
daliście mi jeść, bo byłem spragniony a daliście mi pić..” – Panie Jezu, kiedyśmy Cię takim widzieli- my, małżonkowie? Gdzie mamy to realizować? Nie
gdzie indziej, jak w małżeństwie!
Trzeci punkt nazywam Pielęgnacją i pokarmem miłości małżeńskiej. To jest miłość eros, która ma się realizować w codzienności. Czas bardzo szybko
upływa, musimy łapać te chwile i drobiazgi. Najpierw słowa: zapewnienia o miłości, pochwały, komplementy, mówienie o uczuciach, uprzejmość.
Przepełniajmy dom jak największą ilością czułych i delikatnych słów. Panowie, kobiety potrzebują komplementów, nie z próżności, ale przeżywają świat w
kategoriach estetycznych, chcą być piękne, chcą się podobać i chcą dostrzegania tego piękna. To my, mężczyźni jesteśmy odpowiedzialni za uśmiech na
twarzach naszych żon i dzieci- postawmy sobie to za cel, żeby nasze żony były kwitnące i promieniejące, żeby uśmiech na ich twarzach i w oczach był
odzwierciedleniem tego, że one faktycznie są z nami szczęśliwe. Panie, tak, jak wy potrzebujecie komlementów, tak mężczyźni potrzebują pochwał: „jaki ty
jesteś mądry, jaki pracowity, jaki odpowiedzialny, jaki zaradny, na tobie można polegać, przy tobie się czuję bezpiecznie”. On taki nie jest? Facetom to
trzeba mówić zaliczkowo (śmiech). To jest właśnie motywacja!
Ponadto, zajmujcie się wieloma rzeczami razem, pamiętajcie o gestach, prezentach, przytuleniach, słuchaniu, pomocy, wyręczaniu, wspólnych spacerach,
wieczorach. Starajmy sie pielęgnować takie najważniejszy rzeczy, jak codziennie czułe pożegnanie przed wyjściem do pracy i czułe przywitanie po
przyjściu, codziennie kawa/herbata razem, we dwoje- bez dzieci, bez telewizji, bez psa, bez gazety- tylko my, we dwoje, 15 minut, codziennie! Musimy
kreować sobie ten czas, zabiegać o niego, bo inaczej pochłaniają nas bez reszty wszystkie inne sprawy, pozornie ważniejsze. Niech ważne będzie również
codzienne pisanie smsów, chodzenie z żoną czasem na zakupy. Instrukcja obsługi łoża małżeńskiego: musimy je mieć, śpimy razem, chodzimy spać o jednej
godzinie- bo zasypiać powinniśmy przytuleni do siebie, aby dać sobie chociaż tę chwilę bliskości w zabieganym dniu- bardzo ważny czynnik z puntu
widzenia budowania i utrwalania jedności w małżeństwie oraz ekologia- czystość małżeńska. Zgadzam się, że najważniejszym meblem w rodzinie jest stół,
ale wmałżeństwie- łoże. A poniewaz małżeństwo jest ważniejsze od rodziny, to w ogólnym rachunku to łoże staje się tym najważniejszym elementem.
To wszystko, co zostało wymienione jest nadbudową. Fundamentem, na którym budujemy trwałość jest fundament duchowy: wspólna modlitwa
małżeńska codziennie oraz wspólny udział w Eucharystii coniedzielnej. Małżonkowie chodzą na jedną mszę świętą, o tej samej godzinie, siadają obok siebie
(dzieci, nie między nimi, ale po jednej i po drugiej stronie) a podczas najważniejszego dla małżonków momentu, jakim jest przekazanie znaku pokoju, kiedy
następuje aktywowanie łaski sakramentu małżeństwa, przekazują sobie pocałunek. Nie bójcie się tego, niech was to nie gorszy, że ktoś zarzucić może, że to
nieliturgiczne. Dla waszych dzieci to jest bardzo mocny znak.
Ważne jest również noszenie obrączek. Nie zdejmujmy ich, to nie są żarty. Obrączka jest sakramentalium, które chroni moje małżeństwo. Świętujmy każdą
rocznicę ślubu - co roku zamawiajmy mszę świętą, w której dziękujemy Bogu za przeżyty rok i prosimy o wsparcie na następny. Co roku! To nie ma być
tylko piąta, dziesiąta, piętnasta rocznica- możemy ich nie doczekać. Najważniejsze święto w rodzinie chrześcijańskiej, to jest rocznica ślubu, to jest
odnowienie przymierza. Pamiętajcie o nieustannej modlitwie za współmałżonka i, zachęcam do tego gorąco, przynajmniej raz w roku, zainwestujcie w
rekolekcje małżeńskie. Wachlarz propozycji rekolekcji małżeńskich w Polsce jest ogromny. Nie szczędźcie czasu i pieniędzy, aby inwestować w swoje
małżeństwa.
Być może już o tym czytaliście lub słyszeliście, że nie rozpadają sie te małżeństwa, które praktykują codzienną modlitwę małżeńską i coniedzielny
wspólny udział w Eucharystii. Dzieje sie tak w przypadku jednego na 1429 małżeństw. To są bardzo rzetelne dane opublikowane przez amerykańską
socjolog Mercedes Arzur Wilson, bliskiego współpracownika Jana Pawła II, która przez kilkadziesiąt lat prowadziła badania nad trwałością małżeństwa.
Znajdziecie to Państwo również na mojej stronie internetowej, gdzie również zachęcam do zapoznania się z Krucjatą Modlitwy. Jest to idea, która narodziła
się w mojej diecezji, podobna do Duchowej Adopcji. Podejmujemy przez pół roku modlitwę w intencji małżeństwa przeżywającego kryzys. Dla małżeństw
borykających się z poważnymi problemami polecam zawsze Wspólnotę Trudnych Małżeństw - Sychar (www.sychar.org)- najkompetentniejsześrodowisko
w Polsce jeżeli chodzi o ratowanie małżeństw.
JAK POMÓC OSOBIE W KRYZYSIE MAŁŻEŃSKIM?
Irena i Jerzy Grzybowscy
Podstawową wiedzę na ten temat powinien dziś posiadać każdy, nie tylko terapeuta czy psycholog. Kryzys małżeństwa jest sprawą powszechną. Każdy z
nas może zetknąć się z takim problemem w swoim otoczeniu. Najważniejsze jest, jak nauczyć się reagować w sytuacji, kiedy osoba będąca w kryzysie
małżeńskim oczekuje od nas pomocy. Ważne jest także własne rozeznanie, czy i jak reagować pierwszemu, gdy widzi się u niego problem małżeński.
Zaczniemy od tej drugiej sytuacji. Ważne jest przede wszystkim codzienne okazywanie tej osobie życzliwości. Stwarza się tym samym płaszczyznę
zaufania, która może pomóc tej sobie otworzyć się samej. Możemy czasem zapytać delikatnie: „Widzę, że masz jakieś kłopoty, może mogę ci pomóc?”.
Taka propozycja może spowodować, że osoba ta odważy się coś powiedzieć. Nie należy jednak nigdy nalegać. Potrzebne jest także własne
przeświadczenie, że zwracamy się do tej osoby nie jako terapeuci, ale jako przyjaciele, ludzie życzliwi, którzy mogą przede wszystkim wysłuchać.
Jeżeli ktoś taką rozmowę zacznie, to z naszych doświadczeń w pracy z osobami przeżywającymi kryzys małżeński oraz z doświadczeń innych
animatorów Spotkań Małżeńskich, zauważamy kilka reakcji, jakie mogą pojawić się w nas pojawić.
Pierwszym, częstym uczuciem, jakie się pojawia, kiedy ktoś przychodzi do nas z problemem, jest lęk i bezradność, wynikające z poczucia braku własnej
kompetencji w doradzeniu czegokolwiek, odpowiedzeniu na trudne pytania. Bardzo często przeżywa się wtedy również chęć ucieczki od tego problemu.
Pojawia się lęk, dyskomfort, że będziemy musieli komuś poświęcić czas, którego nie mamy. Czasem pojawia się także uczucie obojętności : „Przecież oni
sami sobie są winni, sami siebie w tę sytuację wplątali”.
Czasem przeżywamy zażenowanie, że ktoś, kogo wcale dobrze nie znamy, zwraca się do nas z takim trudnym, dziwnym, czasem bardzo intymnym
problemem. To nas paraliżuje w reakcji. Tu od razu warto zaznaczyć, że jeżeli ktoś zwraca się do nas z tak poważnym problemem, jakim jest kryzys w jego
małżeństwie, to znaczy, że nam zaufał. Warto poczuć się wtedy, w pewnym sensie, osobą kompetentną do podjęcia tematu, podjęcia wyzwania, aby tej
osobie pomóc. Uczuciem zupełnie normalnym jest w takiej sytuacji nasza bezradność wobec problemu innych ludzi. To uczucie chroni przed próbą
rozwiązywania za kogoś jego problemów, przed próbą dawania tak zwanych zbawiennych rad. Owo poczucie bezradności towarzyszy nawet
najwytrawniejszym terapeutom, którzy także, choć posiadają dużą wiedzę i doświadczenie, są świadomi, że za nikogo problemów nie rozwiążą. To od
współpracy pacjenta z terapeutą będzie zależało, czy nastąpi jakikolwiek krok naprzód. Czasem nawet w przypadku tej współpracy, postawienie kroku
naprzód przez pacjenta okazuje się bardzo trudne i nie zawsze owocne.
Te wszystkie uczucia pojawiają się w nas z różnym natężeniem. Warto mieć do nich dystans. Niejako spowolnić ich działanie, by na ich podstawie nie
podejmować pochopnych decyzji.
Zdarza się czasem, że naszą reakcją jest moralizowanie - odwołujemy się do wartości, powinności, „że tak trzeba”, że sakrament”, „że nierozerwalne”. Dla
ludzi, którzy znaleźli się w kryzysie, często to już przestały być jakiekolwiek wartości, raczej stały się pewnym zbiorem nakazów i przepisów kościelnych,
zasadami dobrymi, ale nie dla nich..
W sytuacji kryzysowej nie wskazane jest również pocieszanie: „Wszystko będzie dobrze”, „Nie martw się”- taka reakcja sprawia, że usiłujemy stłumić
uczucia osoby, która się do nas zwraca a dodatkowo może się ona poczuć niewysłuchana, odrzucona.
Najważniejszą umiejętnością, którą warto w sobie wypracować w kontakcie z małżeństwem w kryzysie, jest spokojne wysłuchanie - to jest pierwszy
element pomocy, jakiej możemy udzielić człowiekowi w kryzysie: wysłuchać go życzliwie, uważnie, z zaangażowaniem. Bardzo często wtedy, osoba, która
mówi ma okazję po raz pierwszy sama nazywać swój problem. To pomaga jej skonsolidować się wewnętrznie, żeby podjąć jakieś działanie.
Ważne jest wykształcenie w sobie poczucia, że osoba, która się do nas zwraca, odpowiada za siebie; nie jest gorsza, ale ma po prostu problem. To właśnie
nasza wiara w tego człowieka, który aktualnie nie potrafi sobie poradzić z trudną sytuacją, może w tej osobie obudzić siłę i wiarę w to, że sama potrafi
pokonać problem.
Opowiadanie o swoim o problemie dokonuje się często w sposób bardzo emocjonalny. Silne emocje utrudniają logiczne myślenie, roztropne działanie.
Osoba, która opowiada nam o swoim problemie często czyni to w sposób agresywny, z ogromną ilością oskarżeń, ocen pod adresem współmałżonka. Przez
uważne wysłuchanie, okazanie zainteresowania problemem rozmówcy, staramy się spowolnić jego reakcje emocjonalne. Pomimo że zarzuty, które stawia,
wydają się czasem ewidentne, oczywiste, sprawą szalenie ważną jest, by nigdy nie przyznać tej osobie racji, nigdy nie stawać po jej stronie, ponieważ ona
szuka sojusznika. Okazać zrozumienie, że tak to przeżywa, ale nie stawać po niczyjej stronie. Po zwolnieniu reakcji emocjonalnych
Dużym błędem, w odpowiedzi na czyjś problem, okazać się może nasza reakcja uspokajania w rodzaju: „Proszę się uspokoić, opanować”, „Za bardzo
Pan/Pani to przeżywa”. Jest to tłumienie uczuć w tej osobie i będzie to powodować jeszcze większe zamknięcie się tej osoby. Trafniejsze jest w takim
momencie nazwanie uczuć, jakie osoba w kryzysie przeżywa i zaakceptowanie ich: „Widzę, że Pan/ Pani przeżywa wielką złość. Ja to rozumiem”. Warto
pomóc temu człowiekowi nazwać tę złość, czy inne trudne uczucia, aby pozwolić mu zobaczyć, i w gruncie rzeczy na tym zasadza się połowa problemu, że
to jest właśnie złość tej osoby, a nie fakt, że współmałżonek jest osobą złą, winną.
Dużą pokusą, w momencie kiedy sami nie czujemy się fachowcami, jest reakcja odesłania do specjalisty. Trzeba w tej kwestii postępować bardzo ostrożnie.
W wielu sprawach jesteśmy w stanie tym osobom pomóc poprzez rozmowę, uczestniczenie we wspólnocie, czy w rekolekcjach. Dopiero po ewidentnym
rozpoznaniu, że takie działania nie pomagają, możemy poradzić wizytę u specjalisty, terapeuty, ale tylko takiego, do którego mamy zaufanie. Niestety
dzisiaj ogromną część terapeutów cechuje „mentalność rozwodowa”. Ich terapia sprowadza się do: „Macie Państwo prawo do swojego szczęścia, dlatego
najlepszym rozwiązaniem będzie się rozwieść i ułożyć sobie życie na nowo. Państwo różnicie się tak dalece swoimi osobowościami, że ciężko tu będzie o
porozumienie”.
W dobrej poradni małżeństwo będące w kryzysie powinno usłyszeć zachętę do budowania i umocnienia swojego związku. Jest dzisiaj wystarczająco dużo
miejsc, gdzie tego typu pomoc można uzyskać. Dlatego powinno się dysponować listą placówek i osób, które mogą w sposób kompetentny w danym
regionie udzielić pomocy.
Gdyby w trakcie rozmowy z małżonkami przeżywającymi kryzys, pojawiło się nasze podejrzenie, że jedno z małżonków może cierpieć na depresję należy
łagodnie ale stanowczo doradzić rozpoczęcie leczenia. Istotna jest również sprawa problemu alkoholowego w rodzinie. Z doświadczenia wiemy, że często
ludzie, którzy przeżywają kryzysy, mają tzw. syndrom DDA (Dorosłe Dziecko Alkoholika). Objawem tego syndromu są trudności w budowaniu więzi z
bliską osobą z powodu obciążeń wyniesionych z domu rodzinnego. Warto wtedy w sposób bardzo życzliwy, stwarzając atmosferę pełnej akceptacji dla tej
osoby, wyjaśnić, że taki właśnie problem przeżywa i doradzić podjęcie terapii. Dla współmałżonka z kolei powinno być to sygnałem do większej
wrażliwości w kontaktach z tą osobą. Podobnie dzieje się w sytuacji innych uzależnień.
Jeżeli samo małżeństwo boryka się z problemem alkoholowym, nakłanianie współmałżonka do podjęcia terapii, nie przyniesie rezultatów, dopóki
uzależniony sam o tym nie zdecyduje. Osobie współuzależnionej można jedynie poradzić, aby skontaktowała się z grupą Al-Anon, gdzie przejdzie fachowe
przygotowanie do tego, w jaki sposób sama może odnaleźć się w tej sytuacji i w jaki sposób może doprowadzić do tego, aby współmałżonek podjął terapię,
oczywiście bez żadnej gwarancji, że faktycznie to nastąpi.
Naszą rolą jest dodawanie nadziei, odwagi do wytrwałości. Warto, byśmy nieustannie zachęcali do nie rezygnowania z małżeństwa, nie rezygnowania z
poprawienia jego jakości. Jeżeli w jednym miejscu nie uzyskamy skutecznej pomocy, warto szukać, kołatać w innym. Czasem skuteczne może się okazać
współoddziaływanie różnych placówek, z których każda zwraca uwagę na inne aspekty komunikacji. Wspólnym mianownikiem wszystkich rodzajów
pomocy jest uzdalnianie osoby przeżywającej kryzys do samodzielnego rozwiązywania problemu, do samodzielnego podejmowania decyzji. Można, warto,
a nawet trzeba trochę podprowadzić, pokazać drogowskazy, kierunek drogi, zachęcić do wytrwałości.
Nie ma takiej sytuacji, by dwoje ludzi przy obustronnej dobrej woli nie mogło się porozumieć, dogadać i pokochać pomimo odmiennych cech osobowości.
Potrzebne jest zawierzenie Panu Bogu. Wielu naszych znajomych, wiele małżeństw, które uczestniczyło w Spotkaniach Małżeńskich mówi, że z
„psychologicznego punktu widzenia” ich małżeństwo powinno się było dawno rozpaść, a jednak ono trwa w nienajgorszej kondycji lat trzydzieści,
czterdzieści, prawie pięćdziesiąt. Bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, jeżeli Mu się próbuje ufać i wsłuchiwać w jego podpowiedzi.
Każde małżeństwo warto wspierać „do końca”. Dopiero, podobnie jak w przypadku leczenia umierającego, zaprzestać można w sytuacji, tzw. „uporczywej
terapii”. Ale jest poważnym problemem moralnym, kiedy do takiej sytuacji dochodzi.
Oczywiście nasza konkretna pomoc jest uzależniona od indywidualnych predyspozycji każdego z nas. Każdy z nas zna swoje możliwości i wie kiedy i na
ile może przekroczyć pomagając innym.
PODSUMOWANIE
MIŁOŚĆ WIDZIANA OKIEM FILOZOFA
ks. bp prof. dr hab. Ignacy Dec
Bardzo gorąco pozdrawiam Państwa podejmujących w Teatrze Miejskim, w naszym Centrum Kongresowym, tak ważkie tematy życiowe, dotyczące:
małżeństwa, rodziny, miłości. Są to rzeczywiście bardzo doniosłe problemy egzystencjalnie. Chciałbym wyrazić wielką radość, że to spotkanie - Pierwszy
Kongres Małżeństw, ma miejsce w Świdnicy, w nowej diecezji, którą przede siedmioma laty powołał do istnienia Jan Paweł II.
Serdecznie dziękuję ks. redaktorowi Romanowi Tomaszczukowi i jego współpracownikom za zorganizowanie tego Kongresu. Słowa szczególnej
wdzięczności kieruję do Was, drodzy Małżonkowie, za przyjęcie zaproszenia i za przybycie do Świdnicy. Myślę, że Państwa pobyt w Świdnicy będzie
owocny, że wyjedziecie z tego miasta ubogaceni. Bardzo się z tego cieszę.
Do słów wdzięczności pragnę dołączyć krótką refleksję dotyczącą miłości, która jest tak ważną sprawą ludzkiego życia. Św. Paweł Apostoł w Pierwszym
Liście do Koryntian, w rozdziale trzynastym, w słynnym Hymnie o miłości, napisał, że wiara się kiedyś skończy, że będzie zastąpiona bezpośrednim
widzeniem Boga, że nadzieja ustanie, gdyż będzie zastąpiona spełnieniem, a miłość pozostanie, będzie obecna w całej wieczności, będzie treścią życia
wiecznego.
Do Waszych rozważań teologicznych, psychologicznych czy też pedagogicznych, chciałbym dołączyć refleksję antropologiczną, związaną z dyscypliną
naukową, którą się trochę zajmowałem w moim życiu.
Na początku chciałbym zauważyć, że wizja małżeństwa i miłości małżeńskiej jest zależna od koncepcji człowieka. W dziejach filozofii mieliśmy wiele
różnych koncepcji człowieka. Można by je sprowadzić do trzech podstawowych.. Pierwsze dwie koncepcje mają swoje źródło w starożytności: u Platona i
Arystotelesa. Platon przyjmował, że człowiek jest zespoleniem duszy i ciała. Ważniejszym elementem człowieka jest duch. Ciało jest dla ducha więzieniem,
grobem. Człowiek winien troszczyć się przede wszystkim o ducha, który jest nieśmiertelny. Duch powinien kierować ciałem tak jak sternik kieruje statkiem
a jeździec koniem. W chwili śmierci człowieka dusza uwalnia się z więzienia ciała i wraca do świata idei skąd przyszła. Jest to dla duszy najszczęśliwszy
moment, gdy wyzwala się z ciała. Za tą koncepcją człowieka opowiadali się w dziejach różni myśliciele. Za Platonem wskazywali na przewagę duszy nad
ciałem.
Drugą znaczącą koncepcje człowieka wypracował w starożytności uczeń Platona – Arystoteles. Nie podzielił od poglądów na człowieka swego mistrza.
Wbrew niemu uważał, że człowiek jest przede wszystkim organizmem biologicznym. Jest po prostu głównie ciałem. W ciele jest wprawdzie duch, który
poznaje, który zdolny jest także do miłości, ale w chwili śmierci człowieka ów duch ginie razem z ciałem. O ile platońska wizja człowieka była
spirytualistyczna, o tyle wizja Arystotelesa przybrała profil materialistyczny. Platon dowartościował w człowieku walory ducha, natomiast Arystoteles
wyeksponował w bycie ludzkim jego cielesność.
Te dwie wizje człowieka wypracowane w klasycznym okresie filozofii greckiej miały potem w dziejach swoich zwolenników. Niektórzy myśliciele przejęli
w dużej mierze platoński wizerunek człowieka, inni z kolei opowiedzieli się za koncepcją Arystotelesa. W filozofii współczesnej są także widoczne owe
wpływy tych dwóch podstawowych wizji bytu ludzkiego. Można powiedzieć, że w platońskim kierunku pomylono człowieka z Bogiem, natomiast w
nurcie arystotelesowskim pomylono człowieka ze zwierzęciem.
Na tle tych skrajnych wizji człowieka narodziła się wizja jednocząca, którą stworzyli myśliciele chrześcijańscy, ze św. Tomaszem z Akwinu na czele. W tej
wizji nastąpiło pogodzenie dwóch skrajnych wizerunków człowieka: materialistycznego i spirytualistycznego. W wizji chrześcijańskiej patrzymy na
człowieka jako na byt wcielony, jako na ducha, który w hierarchii duchów jest najniższy, gdyż egzystuje i rozwija się w materialnym ciele. Chrześcijaństwo
umieściło człowieka w centrum hierarchii bytowej. Nad człowiekiem były dwa sektory bytów: Bóg oraz aniołowie. Niżej człowieka znajdował się świat istot
żyjących: zwierzęta i rośliny oraz świat minerałów, świat nieożywiony, a więc też dwa sektory. Człowiek zatem znajduje się w środku hierarchii bytowej,
jest na przecięciu świata duchowego i świata materialnego. Spina sobą świat niewidzialnego ducha ze światem widzialnej materii. Jest syntezą, „compositum”
duszy i ciała.
W warstwie duchowej człowieka funkcjonują dwie władze: umysłowa władza poznawcza – intelekt oraz umysłowa władza pożądawcza – wola. Poprzez
intelekt człowiek poznaje, poprzez wolę podejmuje decyzje; wybiera albo odrzuca dobro, czy też zło, które rozum poznał. Dobro poznane przez rozum
może stać się przedmiotem miłości. Poznawanie i miłowanie są podstawowymi działaniami człowieka. Tymi działaniami człowiek upodabnia się do bytów
czysto duchowych, a więc do Boga i do aniołów. Natomiast przez swoje ciało człowiek jest podobny do świata przyrody - do organizmów żywych i
martwych.
Tego typu wizja człowieka jest najbardziej racjonalna,. Człowiek plasuje się w niej na przecięciu świata duchowego i świata materialnego.
Proszę Państwa, przechodząc do miłości, chcę jedynie zauważyć, że w chrześcijańskiej wizji miłości mamy owo złączenie pierwiastka duchowego z
pierwiastkiem materialnym. W człowieku nie ma miłości zupełnie bezcielesnej, która nie miałaby elementu somatycznego, bo duch ludzki jest zawsze
obecny w ciele. Z drugiej strony miłość ludzka nie może być sprowadzona jedynie do uczucia czy tylko do popędu seksualnego. Człowiek poznaje i kocha
zawsze jako osoba, jako byt duchowo-cielesny. Miłość w człowieku ma zatem wymiar personalistyczny. Nie kocha ludzkie ciało, kocha duch. My
kochamy nie ciałem tylko właśnie duchem, chociaż elementy cielesne dają o sobie też znać.
Kończąc chciałbym dodać, że w dziejach filozofii pojawiły się trzy znaczące koncepcje miłości: koncepcja Arystotelesa, koncepcja św. Tomasza z Akwinu i
koncepcja Gabriela Marcela. Nie będę owych koncepcji przedstawiał. Powiem tylko to, że bardzo interesująca jest wizja miłości sformułowana przez
Gabriela Marcela (1889-1973). Krótko mówiąc, miłość pojmuje on jako dar jednej osoby dla drugiej – jako dar „ja” dla „ty”. Nie trudno zauważyć, że do tej
wizji miłości nawiązał potem kard. Karol Wojtyła, nasz wielki Papież, gdy definiował miłość jako bezinteresowny dar osoby dla osoby. Takiej miłości życzę
Państwu. Dziękuję za uwagę.
Słowo podsumowania wygłoszone w centrum kongresowym podczas zamknięcia I Ogólnopolskiego Kongresu Małżeństw przez ks. bp Ignacego Deca,
biskupa świdnickiego.
APEL DO PARLAMENTARZYSTÓW
W dniu zakończenia kongresu odbywały się w naszej Ojczyźnie wybory parlamentarne. Uczestnicy kongresu podpisali się pod „Apel do parlamentarzystów
VII kadencji”. Tekst został przesłany na adres Ewy Kopacz, Marszałek Sejmu a jego treść została przekazana do wiadomości: Kancelarii Senatu
Rzeczypospolitej, Przewodniczących Klubów Parlamentarnych oraz Przewodniczących Komisji sejmowych: Edukacji, Nauki i Młodzieży; Gospodarki;
Polityki Społecznej i Rodziny; Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej; Sprawiedliwości i Praw Człowieka; Ustawodawczej.
EWA KOPACZ, MARSZAŁEK SEJMU RP
Na ręce Pani Marszałek składamy tekst „Apelu do parlamentarzystów i polityków w Polsce” wystosowany w dniu wyborów parlamentarnych przez
uczestników I Ogólnopolskiego Kongresu Małżeństw, który trwał w Świdnicy od 7 do 9 października 2011 r.
Treść referatów i wykładów koncentrowała się wokół tematu: „DIALOG-WARTOŚCI-JEDNOŚĆ”.
Kongres był spotkaniem kompetentnych osób, przedstawicieli wielu dyscyplin naukowych, zajmujących się przybliżaniem wartości małżeństwa
rozumianego zgodnie z prawem naturalnym i Bożym jako monogamiczny, heteroseksualny związek mężczyzny i kobiety. Zarówno wykładowcy jak i
uczestnicy są pewni, że tylko tak rozumiane małżeństwo jest trwałym i dającym nadzieję na przyszłość fundamentem każdego społeczeństwa.
Od wielu lat obserwujemy w Polsce stały wzrost ilości rozwodów. Już w 1991 roku bł. Jan Paweł II mówił do Polaków w Kielcach: „Za cyframi wszak, za
analizami i opisami stoi tu zawsze żywy człowiek, tragedia jego serca, jego życia, tragedia jego powołania”. Tamte słowa stały się szczególnie aktualne w
ostatnich latach, kiedy liczba rozwodów doszła już do ok. 73 tys. rocznie a szukając odpowiedzi na postawione wówczas przez papieża pytanie:
„Chciałbym tu zapytać tych wszystkich, którzy za tę moralność małżeńską, rodzinną mają odpowiedzialność, tych wszystkich: czy wolno lekkomyślnie
narażać polskie rodziny na dalsze zniszczenie?” zwracamy się do Pani Marszałek, parlamentarzystów, polityków i samorządowców z apelem.
Panie i Panowie parlamentarzyści, politycy, samorządowcy! Papieskie pytanie o świadomość skutków coraz gorszej kondycji polskich małżeństw jest
skierowane szczególnie do Was. A odpowiedź jest tylko jedna: narażenie polskich rodzin na dalsze zniszczenie przez obojętność na wzrost rozpadów
małżeństw doprowadzi w najbliższym czasie do katastrofalnych skutków.
Rzetelne i długotrwałe badania naukowe potwierdzają, że to właśnie rozpad małżeństwa prowadzi do okaleczania i degradacji społeczeństwa na każdej
płaszczyźnie.
Apelujemy zatem do wszystkich osób odpowiedzialnych za kierunek przemian w naszej Ojczyźnie o:
zwiększeniu i umocnieniu ustawowej ochrony małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny;
podjęcie działań zmierzających do propagowania wartości trwałego małżeństwa;
doprowadzenie do zmian w obecnie obowiązującym prawie, tak, aby uzyskanie rozwodu stanowiło dużą trudność i poprzedzone było
koniecznością podjęcia starań o ratowanie związku (np. obowiązkowa separacja poprzedzająca rozwód, konieczność spotkań z
terapeutą małżeńskim);
organizowanie na szczeblu powiatu, województwa i kraju konferencji, sympozjów i kongresów mających na celu podnoszenie wartości trwałego
związku małżeńskiego i pokazywania czynników wpływających na jego trwałość;
zwiększenie wysiłku w kierunku przygotowania kadry i ośrodków wsparcia małżonków przeżywających kryzys;
dostrzeżenie, że lekceważenie walki z bezrobociem, przyczyniające się do wzrostu emigracji zarobkowej w konsekwencji prowadzi do narażania
trwałości małżeństw na najpoważniejsze zagrożenia.
Na początku swojego pontyfikatu bł. Jan Paweł II mówił: „Małżeństwo jest początkiem nowej wspólnoty miłości i życia, od której zależy przyszłość
człowieka na ziemi” (Rzym, 20.01.1980 r.) Dostosowując te słowa do naszej polskiej rzeczywistości możemy dziś powiedzieć parafrazując słowa Piotra
Skargi: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie w nich małżonków miłowanie”.
W dniu wyborów parlamentarnych zapewniamy, że będziemy z uwagą śledzić działania polityków na rzecz małżeństwa i rodziny, tak by przy kolejnych
wyborach, na każdym szczeblu, promować tych, którzy stoją po stronie życia, jedności i trwałości małżeństwa.
ks. Roman Tomaszczuk
Organizator I Ogólnopolskiego Kongresu Małżeństw
ŚWIADECTWA
Po zakończeniu do sekretariatu kongresowego napłynęło kilka świadectw. Oto niektóre z nich.
Drodzy Organizatorzy!
Bardzo dziękujemy za Kongres Małżeństw w którym mogliśmy wziąć udział, za cały trud włożony w jego przygotowanie i zaistnienie. Oby to dobre dzieło
trwało i pomagało wielu małżeństwom (i nie tylko) w ich codziennym wzrastaniu.
Do pokongresowych spostrzeżeń dodam jeszcze jedno: o ile będzie możliwe proszę o pozostawienie znaku kongresu bez zmian – może jedynie udało by się
dołączyć słowo „ogólnopolski”, ale to tak aby nie zepsuć harmonii i ogólnego wydźwięku znaku, który moim zdaniem jest bardzo czytelny.
Na każdy następny dzień życzę po prostu: „Szczęść Boże”
Teresa Potuszyńska
Szczęść Boże,
Bogu niech będą dzięki za to, że na naszym terenie mógł się odbyć I Kongres Małżeństw. Dziękujemy wszystkim z ks. Romanem Tomaszczukiem na czele,
za tak profesjonalne przygotowanie wszystkiego. Począwszy od prelegentów, materiałów „teczki” strzał w dziesiątkę, mogliśmy widzieć siebie jak nas jest
dużo i nie zgubiliśmy się kiedy szliśmy na posiłek. Za Apel do parlamentarzystów. Pomyśleliście o zwiedzaniu miasta, oraz o noclegach, które umożliwiły
nam doświadczenie otwarcia ludzi. Mieszkaliśmy u wspaniałego starszego małżeństwa od razu zawiązała się między nami przyjaźń, mimo dużej różnicy
wieku. Cieszy nas to że, leży Wam na sercu przyszłość małżeństw, która w obecnych czasach jest tak zagrożona. Do zobaczenia.
Jesteście wspaniali i wielcy.
Jeszcze raz bardzo dziękujemy za możliwość udziału i tak rodzinną atmosferę.
Witam serdecznie,
Chciałam przede wszystkim podziękować za zapisanie nas na kongres, chociaż było tak późno. Przepraszam, że wcześniej nie zadzwoniłam i nie dopytałam
się z tymi mailami.
Ks. Romanie powiedziałeś, że jesteśmy 320 uczestnikami - to po prostu fenomenalne. Za 4 dni będziemy obchodzić 22 rocznicę ślubu.
Chociaż mój mąż niechętnie przyszedł na Kongres, to w trakcie zmienił zdanie i jest zadowolony, że namówiłam męża na przyjazd do Świdnicy.
Mieszkamy w Wałbrzychu, ale ja pracuję w Kuźnicach (Boguszów - Gorce) i to ks. proboszcz z Parafii Niepokalanego Poczęcia NMP namówił mnie - a ja
męża.
Jeszcze raz bardzo gorąco dziękujemy.
Czekamy na kolejny kongres
Małgorzata i Tadeusz Bany
Szczęść Boże!
Piszę od razu po zakończeniu kongresu, bo tyle mam pozytywnych emocji, że zaraz mnie rozsadzą. Oczywiście chcę w imieniu swoim, męża i wielu
znajomych, z którymi rozmawiałam, podziękować ks. Tomaszczukowi za wspaniały pomysł i jego równie wspaniałą realizację!. Wypełnienie ankiety to dla
mnie za mało, by ocenić to dzieło. Chcę się podzielić radością, że wreszcie ktoś dowartościował małżeństwo i małżonków, umocnił nas w naszej miłości i w
wierze. Jeszcze nigdy na żadnych rekolekcjach parafialnych nie usłyszałam tak dobitnie, że miłość małżeńska (eros i agape ) jest odbiciem miłości Boga, że
kochając drugiego człowieka "na zawsze", upodabniamy się do Boga, który też kocha na zawsze. Jeśli pokazuje się nam jakieś wzory do naśladowania, to
zwykle są to święci, którzy poświęcili swe życie wyłącznie Bogu. A co ze świętymi małżonkami? Uświadomiłam sobie właśnie, że do tej pory
podświadomie odczuwałam, że decydując się na małżeństwo, wybieram jakąś gorszą drogę, bo poświęcam życie człowiekowi: mężowi. dzieciom, a Bóg
zostaje gdzieś z boku, na drugim planie. Dopiero na kongresie dotarło do mnie, że to nieprawda! Bóg jest stale obecny w naszej miłości małżeńskiej, nie
wykluczając alkowy! Że seks jest dobry i piękny, bo w nim również objawia się miłość boża (seks jest Boski!). Że otwierając się na działanie Boga możemy
się uświęcać, tak jak osoby konsekrowane. Co więcej: dopiero teraz zrozumiałam, że pierwszym zamysłem Boga było małżeństwo: bądźcie płodni i
rozmnażajcie się (czyli :kochajcie się!), a nie: módlcie się do Mnie! Celibatariusze mają tylko pomagać małżonkom. Przewartościowanie tych postaw
napełniło mnie taką radością, że wreszcie z całą świadomością i całą sobą chce mi się być żoną i matką. Wreszcie dostrzegłam w moim powołaniu jakiś
nadprzyrodzony sens, a nie tylko sposób na biologiczne przekazywanie życia. Myślę, że takich odkryć wielu z nas po latach małżeństwa dokonało dopiero
dzięki kongresowi, dlatego wielkie dzięki jeszcze raz. I wielka prośba o Więcej!!! Bogu niech będą dzięki za te wspaniałe rekolekcje. Modlę się teraz, by z
tych zasianych ziaren wyrosły wspaniałe kłosy, przemieniające i uświęcające nasze małżeństwa.
Serdecznie pozdrawiam
Anetta Kasprzak-Radecka.
Jeden rok z życia
W obecnym 2011 roku świętowaliśmy z mężem 30 rocznicę naszego małżeństwa. Ta okrągła rocznica z jednej strony napawa nas dumą, że jesteśmy z sobą
tak długo, każe dziękować Bogu za to, że pozwolił nam jej doczekać. Z drugiej strony stawia pytanie o jakość tego wspólnego życia. Dlaczego?
Po tym jak dorosłe dzieci odeszły z domu zaczęłam mieć problemy z pogodzeniem się z faktem „ pustego gniazda”, choć są to naturalne etapy w rozwoju
dzieci i rodziny. Doszło poczucie „rozmijania się” z mężem. W tych trudnych momentach zrodziła się myśl o udziale w rekolekcjach „ Dialogi małżeńskie”.
Przeżyliśmy je z mężem w czerwcu. Efekt? Odkryliśmy się z mężem dla siebie na nowo. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy. ”Odkurzyliśmy” nasze
sakramentalne małżeństwo. Przypomnieliśmy sobie co to znaczy dialog, już dawno nie staliśmy tak bardzo „w prawdzie” jak w czasie tych rekolekcji. To
była pierwsza pieczęć, która ratowała nasze małżeństwo; utrwalała je. Określenia „pieczęć” użył mąż całkiem niedawno, gdy podsumowywaliśmy
wydarzenia i bardzo mi się to określenie spodobało.
W lipcu wraz z rodziną i przyjaciółmi przeżyliśmy uroczystą mszę św. z okazji naszej 30 rocznicy ślubu. Czuliśmy się wyjątkowo, jak nowożeńcy.
A październik przyniósł kolejną pomoc do poprawy jakości naszego małżeństwa, drugą pieczęć: I Kongres Małżeństw. Uczestniczyliśmy w wykładach,
konwersatorium, modlitwach, słuchaliśmy muzyki. Zwiedziłam, dzięki ks. Bagińskiemu, naszą Katedrę, tak naprawdę słuchając o jej historii. Poznaliśmy
ludzi, którzy wyznają te same życiowe, chrześcijańskie wartości. Jednak najważniejszym efektem Kongresu Małżeństw było to, że wiem co jest celem
mojego życia- moje małżeństwo i jego rozwój!. Mam dbać o jedność mego małżeństwa. Mam dbać o to, by poprzez prawdziwy dialog z mężem wydobywać
dobro z nas obojga. Nasza miłość małżeńska ma stwarzać okoliczności do wzajemnego wzrastania z otwartością na Boga. Mam dzielić się wszystkim z
mężem, bez zachowywania dla siebie czegokolwiek. Mam troszczyć się o dobro męża do końca życia, gdyż to jest właśnie miłość- decyzja podjęta z
radością i entuzjazmem w dniu ślubu.. W efekcie weekendu 7-9.10.2011 roku od nowa zgodnie z mężem „ustawiliśmy” priorytety dla naszego związku.
Bardzo dziękuję organizatorom, a szczególnie księdzu Romanowi Tomaszczukowi za to przedsięwzięcie. Mięliśmy okazję spotkać i wysłuchać mądrych i
bardzo kompetentnych w dziedzinie wiedzy o sakramentalnym małżeństwie prelegentów.
Dziękuję za klimat tego spotkania- chyba wszystkie Boże anioły nad nami czuwały.
A w kolejny weekend października nastąpiła trzecia pieczęć: rozpoczęliśmy pielgrzymkę do Ziemi Świętej w Izraelu, by tam w miejscach najświętszych
dziękować Bogu za życie, za dar naszego małżeństwa i prosić Boga o dalsze błogosławieństwo dla nas i naszej rodziny.
Chwała Panu.
Jolanta Wójcik
ZAKULISOWE WYZNANIA I KONGRESU MAŁŻEŃSTW.
ks. Roman Tomaszczuk
Kuchnia to bardzo ciekawe miejsce. Każda.
Boże Narodzenie. Wszyscy skoncentrowani na Dziecku i Jego Matce. W tle, jakby tylko dla dekoracji szopki, milczący Józef a może to choinka? Nie,
Józef…
Matka i „owoc jej żywota” to nie jest cała tajemnica o rodzinnym szczęściu ani bohaterów sceny w Betlejem, ani żadnej innej. Choć utarło się, że
najważniejsze jest szczęście i bezpieczeństwo dzieci, to jednak prawda jest inna. Najważniejsza jest miłość matki i ojca – do siebie nawzajem. Miłość
małżeńska. Tylko ona może być źródłem pełnego szczęścia rodziny – to przekonanie jest fundamentem I Kongresu Małżeństw.
DATA – TRUDNO O LEPSZĄ
Kolędowe kołysanie, mrugające lampki choinkowe, smak kutii i zapach cynamonowych ciasteczek są wpisane w pomysł o kongresie na zawsze. Wieczór 25
grudnia 2010 r., to pierwsza data w historii kongresu, który odbywa się w tych dniach w Świdnicy. Wtedy jednak, słowo „kongres” było jedynie roboczym
hasłem wywoławczym. Małżeństwo XXI w., czego potrzebuje? Na co cierpi? O co mu chodzi? O tym warto rozmawiać. Ale z kim?
Internet – doskonała książka teleadresowa. Wystarczy wpisać i namiary gotowe. Pierwszy był o. Knotz – Chciałby Ojciec przyjechać do Świdnicy? To
piękne miasto! – Kiedy? – 7-9 października 2011 r. – Niestety mam ślub… – zaczął, żeby zaraz dodać – Zaraz, zaraz, gdzie jest Świdnica? – Między
Wałbrzychem a Wrocławiem. – No to dobrze się składa, bo błogosławię małżeństwo w waszej okolicy. Mogę być w piątek – zaproponował.
Ks. Dziewiecki – entuzjazm dla pomysłu od samego początku. Termin zarezerwowany bez najmniejszych problemów. O. Pilśniak – namiary na niego podał
inny dominikanin. Wysłany z zapytaniem mejl nie czekał długo na odpowiedź. – Tylko żeby było rano – zastrzegał nadawca.
Ks. Różycki – moralista z Kartuz, wykładowca pelplińskiego seminarium duchownego, najpierw znajomy ze Szkoły Spowiedników, teraz przyjaciel. Ten
najpierw chciał jedynie przyjrzeć się z bliska kongresowi. Ostatecznie zgodził się na coś więcej.
CO ONI WIEDZĄ?
Nie ma to jak wymądrzanie się duchownych na temat świata, o którym nie mają pojęcia – to konkluzja wielu wpisów, jakie pojawiły się 1 października na
jednym z portali informacyjnych regionu. Wszystkiemu winien news, że Kościół organizuje spotkanie małżonków. Fakt, że duchowni mają coś sensownego
do powiedzenia na temat miłości małżeńskiej budził niedowierzanie i złośliwe komentarze. Trzeba podziwiać internautę Olo, który miał cierpliwość
tłumaczyć, że nie trzeba chorować, żeby znać się na leczeniu i nie trzeba zaliczyć każdej porażki i katastrofy, by wiedzieć jak ich uniknąć. Niemniej podczas
kongresu nie tylko księża przekonują, że szczęśliwe małżeństwo jest możliwe. Wtórują im przecież świeccy. Małżonkowie. A to już chyba coś znaczy!
O Gajdach, co jakiś czas, donosi KAI. Reszta jest w Internecie. Małżeństwo, które wychowuje czwórkę dzieci (Pawła, Miriam, Jakuba i Tymoteusza)
byłoby rewelacyjnym rozwinięciem „księżowskiego” zestawu wykładowców. Okazało się jednak, że psychoterapeutka ze Szczecina nie może przyjechać do
Świdnicy ze swoim mężem, Marcinem, lekarzem i terapeutą. Może przyjechać sama.
No to trzeba szukać dalej. Najsławniejsze małżeństwo w Polsce, to pewnie Irena i Jerzy Grzybowscy, założyciele Ruchu Spotkania Małżeńskie i autorzy
wielu książek cieszą się ogromną popularnością wśród organizatorów różnych spotkań około rodzinnych. Znowu sondujący mejl (był koniec grudnia 2010 r)
i stres oczekiwania na odpowiedź. Pozytywna. Zatem? Oprócz ulgi, pojawia się śmiałość w oczekiwaniu od Opatrzności jeszcze więcej.
Idąc za ciosem trzeba było powalczyć o pana Mieczysława Guzewicza. Schemat ten sam: pytanie, chwila na sprawdzenie kalendarza i…? – następne
„nazwisko” do wpisania na listę – wreszcie pełną więc pierwsze dni roku 2011 można było zaliczyć do nadzwyczaj udanych.
JESTEŚMY NA „TAK”!
Jest na kongresie taki ksiądz, który nie mógł uwierzyć, że trzydniowa impreza z prawie trzystoma uczestnikami może odbyć się za cenę 80 zł od pary. Tak,
jest to możliwe, ale tylko dzięki pomocy z zewnątrz.
Samorządowcy. Wynajem sali teatralnej czy szkoły, zapewnienie wygody parkowania czy choćby zamówienie kongresowych toreb – to ogromne odciążenie
budżetu spotkania.
Artyści. Kapela Wołosi i Lasoniowie znani u nas z Jarmarku Wielkanocnego w Bardzie. Tam można się było zakochać, w ich muzyce i wirtuozerii.
Przyjeżdżają do Świdnicy, jak do przyjaciół. Nie inaczej jest z Czterdziestoma. Muzycy, którzy występują w kongresową sobotę to mistrzowie Ewangelii
podanej tak poetycko i zaskakująco, że każdy, kto ich słucha niepostrzeżenie przechodzi na drugą stronę. Zaczyna głosić chwałę Pana razem z Synami i
Wnukami a nawet ich oślętami.
Wolontariusze. Znają ją prawie wszyscy uczestnicy, to jej głos oznajmiał, że „jest jeszcze miejsce i można się zapisać”, to ona po ukołysaniu swojego synka
i swojej córeczki, wysyłała mejle z niezbędnymi informacjami, uzupełniała listy, odpowiadała na pytania i cierpliwie tłumaczyła po raz „enty”: „Tak, można
nocować w swoim domu”, „Nie, nie ma codziennej Mszy św.”, „Oczywiście posiłek jest dla każdego uczestnika”. Katarzyna Urbaniak, znaczy się godna
zaufania.
Na tydzień przed rozpoczęciem kongresu dołączyli do niej życzliwi sprawie ludzie. To ich zaangażowanie tworzy klimat tych dni i jest wizytówką całego
spotkania.
Sponsorzy. Jest ich wielu. Od indywidualnych darczyńców po instytucje. Każdy pomagał na tyle na ile ma wielkie serce i pękaty portfel. Na szczególne
wyróżnienie zasługuje Agnieszka Danho, szefowa Biura Podróży „GM Travel”. Z tym biurem wyruszy w pielgrzymkę życia do Ziemi Świętej jedno z
małżeństw goszczących w swoim domu uczestników kongresu.
JAKBY PRZY OKAZJI
Dwieście różańców rozdawanych podczas kongresu jego uczestnikom, zostało poświęconych dwa tygodnie wcześniej w Kaplicy Cudownego Obrazu na
Jasnej Górze. Różaniec to nie tylko zachęta do modlitwy, ale to także wpatrywanie się w Jezusa, razem z Maryją. Z tej kontemplacji pochodzi zdolność do
ofiarowania siebie. To także jasne przesłanie, gdzie szukać siły do życia. Jednak odkąd ogłoszono Krucjatę Różańcową za Ojczyznę, kongresowa koronka
nabiera dodatkowego wymiaru. Tym bardziej, skoro zakończenie spotkania przypada w niedzielę wyborczą.
Kiedy prezydent ogłosił termin wyborów, w sztabie kongresowym zapanowała konsternacja. Co teraz? Odwoływać? Przekładać? Pozostało bez zmian. A
właściwie zmiana jest jedna: Apel do parlamentarzystów VII kadencji. Jeden z pierwszych dokumentów, jaki wpłynie do laski marszałkowskiej.
W lipcu pojawiła się realna szansa, by gościem kongresu był Victor Orban, premier Węgier. Obecność polityka, który w swoim kraju skutecznie wraca do
wartości chrześcijańskich, dobrze wpisywałaby się w klimat kongresu. Ambasadzie węgierskiej pomysł się bardzo spodobał. Rozpoczęto procedurę
dyplomatyczną związaną z zaproszeniem. Ostatecznie jednak, po dwóch miesiącach konsultacji, delegacji i rozmów odłożono wizytę premiera na kolejny
kongres. Sytuacja na Węgrzech nie pozwala szefowi rządu na zbyt częste wyjazdy, a Polskę odwiedził w miniony weekend.
WEŹ, BO DAJĄ? – NIEKONIECZNIE
Założenie było proste: zaprosić małżeństwa do Świdnicy, by mogły świętować swój wybór. Zaproponować program, który będzie nie tylko atrakcyjny, ale
wniesie nowe treści w małżeńskie relacje. Jednak przyjazd z odległego Kłodzka, czy Polanicy na kilka godzin do Świdnicy wydawał się mało efektywny.
Stąd pomysł na noclegi w Świdnicy. Na apel biskupa odpowiedziało trzydzieści świdnickich rodzin. Mało? W sam raz! Bo mniej więcej tylu uczestników
wyraziło chęć skorzystania z gościny mieszkańców. A jednak większość woli jechać sześć razy, nawet dwie godziny w jedną stronę, żeby nocować w
swoim własnym łóżku.
Na kongres przygotowano: 10 tys. ulotek z prośbą o gościnę dla uczestników kongresu (przydało się wspomniane 30 szt.), 6 tys. ulotek o tym, że
konwersatoria są otwarte dla wszystkich chętnych (te na szczęście rozeszły się bez większych problemów), 700 sztuk druków firmowych potrzebnych do
korespondencji i 250 plakatów, które zawisły w gablotach wszystkich parafii. Wszystko dzięki życzliwości dla sprawy Tomasza Ligięzy, właściciela firmy
poligraficznej, która wydrukowała materiały.
Zresztą lista osób wspierających dzieło I Kongresu Małżeństw jest długa. Począwszy od tych służących dobrą radą czy doświadczeniem, przez
duchownych i świeckich pomagających w naborze i organizacji wydarzenia, aż po hierarchów, którzy błogosławią dziełu.
Czy warto było? Uczestnicy kongresu są proszeni o wypełnienie tzw. ankiety ewaluacyjnej. Wnioski z jej analizy zostaną zamieszczone na łamach GN za
tydzień.
„Gość Niedzielny” nr 40/2011
CHCEMY WIĘCEJ!
ks. Roman Tomaszczuk
320 uczestników, 10 wykładowców, dwa koncerty i wiele, wiele wzruszeń.
Jeszcze na kilka dni przed rozpoczęciem I Kongresu Małżeństw organizatorzy na pytanie dziennikarzy: czy i kiedy będzie kolejna edycja, odpowiadali: nie
wiemy, dla porządku daliśmy z przodu jedynkę, ale kiedy tam pojawi się dwójka zależy od tego, jak przyjmą naszą inicjatywę uczestnicy.
TO BYŁO NAM POTRZEBNE!
I co? Po prostu rewelacja! Lektura ankiet wypełnionych niemalże przez wszystkich uczestników przekonuje, że praca dla małżeństw i z małżeństwami jest
ogromnie potrzebna i oczekiwana ze strony świeckich. – Mamy niekiedy wrażenie, że wizja drogi do nieba oraz waga spraw którymi się w Kościele
zajmujemy jest określana tylko z pozycji duchownych, ich życia w celibacie. To prowadzi do nieprawdy o tym jaki jest Kościół i co oznacza głoszenie
ewangelii – przekonuje ktoś w ankiecie.
Kongres stał się okazją nie tyle do zademonstrowania piękna i wartości sakramentalnego małżeństwa, co umocnieniem małżonków w ich wyborze i
pogłębieniem ich duchowości. – Przyjechali tu ludzie, którzy chcą wiedzieć, żyć blisko Boga, żyjąc blisko swojego męża czy żony – ocenia Katarzyna
Urbaniak. –
Może dlatego tak wielu miało nam za złe, że zabrakło w programie codziennej Mszy św. ewentualnie innego nabożeństwa rozpoczynającego dzień.
Rozumiemy te potrzebę i na pewno uwzględnimy te uwagi w programie za rok – zapewnia.
Tak. za rok, w Świdnicy! – Pan Guzewicz zaproponował, żeby kongres każdego roku odbywał się w innej diecezji ale gdy doszło do nas, że następny
kongres miałby się u nas odbyć za 40 lat… pokiwaliśmy przecząco głową – mówi Renata Mickiewicz z sekretariatu kongresu. Za to ciekawą propozycją jest
pomysł, by co drugi rok kongres odbywał sie w Świdnicy a co drugi w innym mieście Polski. Jednak, by do takich ustaleń doszło muszą być one
skonsultowane podczas ogólnego spotkania diecezjalnych duszpasterzy rodzin. Zatem? Następny kongres na pewno w Świdnicy.
ANKIETA PRAWDĘ CI POWIE
Organizatorzy pytali także o tematy, które warto podjąć za rok. Okazuje się, że większość propozycji dałoby się ująć w dwóch słowach: duch i ciało. –
Musimy nauczyć się piękna i dobra jakim jest nasza cielesność – pisze uczestniczka w anonimowej ankiecie. – Świat proponuje nam brudny i wyuzdany
seks i poniża małżeństwo, chcemy umocnienia! – dodaje.
Jedno z pytań ankiety sięga głęboko w serce i pyta o najmocniejsze przeżycia. Dla wielu były nim wykłady ks. Dziewieckiego i pani Gajdy. Inni
zachwycali się gościnnością w świdnickich rodzinach albo koncertem Wołosów i Lasoniów. Byli i tacy, dla których największą wartością okazało się
przezywanie kongresu we wspólnocie ludzi podobnie przeżywających swoje powołanie.
Uczestnicy cenili sobie także obecność podczas kongresu biskupów: Ignacego i Adama oraz prezydenta miasta.
Najwięcej utyskiwań było pod adresem konwersatoriów, które proponowały osiem tematów, jednak uczestnicy mogli wziąć udział jedynie w dwóch.
Podsumowaniem I Kongresu Małżeństw była Msza św. w katedrze. Przewodniczył jej abp Edward Nowak, który w słowie skierowanym do zebranych
podkreślił, że bł. Jan Paweł II był największym przyjacielem małżonków i rodziny w dziejach papiestwa.
„Gość Niedzielny” nr 41/2011
REDAKCJA
ks. Roman Tomaszczuk
KOREKTA
Teresa Cora
PROJEKT OKŁADKI
Kamil Pawlik
ZDJĘCIE NA OKŁADCE
Krzysztof Urbaniak / imagostudio.co
PRZYGOTOWANIE DTP
Stanisław Mróz
WYDAWCA
Świdnicka Kuria Biskupia
ISBN 978-83-60663-66-0
OPRACOWANIE WERSJI ELEKTRONICZNEJ
Kamil Gąszowski
SPIS TREŚCI
I OGÓLNOPOLSKI KONGRES MAŁŻEŃSTW
WSTĘP
PROGRAM
KONFERENCJE
AKT MAŁŻEŃSKI. ZNAK JEDNOŚCI MAŁŻEŃSKIEJ
WARTOŚĆ MAŁŻEŃSTWA
DIALOG - DROGA DO PRAWDY; PRAWDA - ODKRYCIE BOGA
EROS I AGAPE – DWA KIERUNKI MIŁOŚCI
MAŁŻEŃSTWO: OSOBOWOŚĆ – DIALOG – SAKRAMENT
JAKA MIŁOŚĆ FUNDAMENTEM MAŁŻEŃSTWA I RODZINY?
MORALNE WYZWANIA MIŁOŚCI MAŁŻEŃSKIEJ
KONWERSATORIA
WSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ OKRESOWA CZY ANTYKONCEPCJA PO KATOLICKU?
KOŚCIÓŁ W DOMU, CZY DOM KOŚCIOŁEM?
FEMINIZM A MĘŻCZYŹNI
DLACZEGO DUSZPASTERSTWO MAŁŻEŃSTW SAKRAMENTALNYCH?
JAK POMÓC OSOBIE W KRYZYSIE MAŁŻEŃSKIM?
PODSUMOWANIE
MIŁOŚĆ WIDZIANA OKIEM FILOZOFA
APEL DO PARLAMENTARZYSTÓW
ŚWIADECTWA
ZAKULISOWE WYZNANIA I KONGRESU MAŁŻEŃSTW.
CHCEMY WIĘCEJ!
KARTA REDAKCYJNA
SPIS TREŚCI