Boge Anne Lise Grzech pierworodny 21 Plotki

background image



Anne-Lise Boge

Saga Grzech pierworodny

Część 21

Plotki

Przełożyła Ewa Partyga

Copyright © 2007 Anne-Lise Boge

background image

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w

gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie
mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

Dla Randi i Martina, w imię przyjaźni

Anne-Lise Boge



ROZDZIAŁ 1.

Mali słyszała pulsowanie krwi w skroniach. Stała sztywno i czuła, że wszyscy patrzą na

nią i na Havarda. Zapadła całkowita cisza. Mali ogarnęła zebranych wzrokiem. Dostrzegła
zdumienie. Szok. Otwarte usta i zaokrąglone oczy. Jej spojrzenie zatrzymało się na Oli
Havardzie. Stał wciąż koło krzesła matki. Jakby nie mógł się oderwać. Blady chłopiec o
czarnych jak węgle oczach. Mój Boże, pomyślała Mali, jak on to przyjmie?

- Powiedz, Havardzie. - Głos Laury znów przerwał ciszę. - On jest twoim synem, prawda?
- To prawda.
Głos Havarda był cichy, ale zdecydowany. Mali na chwilę zamknęła oczy. Nie miał

wyboru, pomyślała. Nie mógł zaprzeczyć, nie w obecności Oli Havarda. Niech się dzieje, co
chce.

Na twarzy Laury odmalowało się zdumienie, jakby nie oczekiwała, że Havard przyzna się

do ojcostwa. Patrzyła skonfundowana to na Havarda, to na Mali. Zapadła się w swoim
krześle, blada, ze ściągniętą twarzą. Ludzie zaczęli szeptać między sobą. Havard uczynił parę
kroków i położył dłoń na ramieniu Oli Havarda.

- Pojedź z nami do Stornes - poprosił z naciskiem. Mówił cicho. - Chciałbym z tobą

porozmawiać.

Chłopak zwrócił ku niemu swoje ciemne oczy. Pełne zdumienia, ale przede wszystkim

żalu. Żalu i czegoś, co przypomina gniew, pomyślała Mali. Potem bez słowa odsunął się od
Havarda. I jeszcze bardziej przysunął się do krzesła matki.

- Czy ty nigdy nie myślisz o innych, zawsze tylko o sobie? - syknął Havard cicho, ze

złością do Laury. - Mógł się tego dowiedzieć w inny sposób. A teraz...

- Całkiem możliwe, że jest wściekły na ciebie - odparła drwiącym tonem. - Miałeś wiele

lat, żeby mu powiedzieć prawdę, Havardzie. Ale tego nie zrobiłeś.

Havard nie odpowiedział. Ze ściągniętą twarzą odwrócił się i podszedł do Mali.
- Idziemy - powiedział nieco schrypniętym głosem.

background image

- Nie możemy - odparła cicho. - Przyjechaliśmy tu, żeby pożegnać się po raz ostatni z Olą

Pederem. Po tym, co się właśnie wydarzyło, byłoby jeszcze gorzej, gdybyśmy wyszli przed
rozpoczęciem nabożeństwa. Uspokój się.

Havard zamilkł i cofnął się pod ścianę. Mali poszła za nim. Nie mogła nie zauważyć

pogardliwych spojrzeń, którymi ich obrzucano. Słyszała szmer zakłócających ciszę szeptów.

- To dopiero rodzice chrzestni - mruknął ktoś za jej plecami. - To dopiero rodzice

chrzestni.

Mali skuliła się. Ona też wolałaby stąd wyjść, nie mogła jednak pozwolić, by ci ludzie

mieli satysfakcjonujące poczucie, że ich przepędzili. Nie spuszczała wzroku z Oli Havarda.
Myślała przede wszystkim o nim. Miała nadzieję, że chłopak pojedzie z nimi później do
Stornes, że będą mogli z nim porozmawiać, choć nie bardzo wiedziała, co mu powiedzą.
Westchnęła ciężko.

Zaczęły się biblijne czytania. W izbie robiło się coraz bardziej gorąco. Przyszło mnóstwo

ludzi, we wszystkich świecznikach płonęły świece. Mali zrobiło się słabo. Nie wiedziała, czy
to z powodu zaduchu, czy też czuje się tak fatalnie ze względu na Olę Havarda i na to, co się
teraz może wydarzyć. Starała się śpiewać ze wszystkimi psalm, ale nie mogła dobyć głosu.
Havard stał obok niej, sztywny i milczący. Gdy wzięła go za rękę, wyczuła, że jest bardzo
zdenerwowany.

Kiedy trumna miała zostać wyniesiona, powstało zamieszanie. Laura płakała głośno.

Podeszła i położyła dłoń na wieku trumny. Wygląda na prawdziwie zrozpaczoną, pomyślała
Mali. Może jednak zależało jej na najstarszym synu znacznie bardziej, niż Mali
przypuszczała. Mali musiała przyznać sama przed sobą, że wcale nie zna tak dobrze Laury.

Ola Havard stał sam koło krzesła, podczas gdy ktoś podał Laurze ramie, pomógł jej usiąść

i przemawiał do niej uspokajająco.

- Może powinniśmy z nim jeszcze raz porozmawiać? - szepnęła Mali. - Teraz jest sam.
Ale nim zdążyli do niego podejść, już znikł. Mali poczuła lekki powiew od strony

zamykających się właśnie drzwi.

- Teraz możemy już iść - powiedział Havard. - Nie mam zamiaru zostawać tu na kawę.
Mali skinęła głową. Ona też nie miała siły, by zostać na poczęstunek. Paliły ją cudze

spojrzenia. Wymknęli się cicho, nie żegnając się z Laurą ani z nikim innym.

- Musimy poszukać Oli Havarda - rzekła Mali po wyjściu.
Mrok ogarniał powoli podwórze. Mali podeszła do obory i wsunęła głowę do środka.
- Ola Havard!
Nikt się nie odezwał. Zajrzała do ciemnej stodoły. Wszędzie panowała cisza.
- Zobaczymy go jutro - powiedział Havard. - Pojedzie pewnie do Oppstad i wtedy

będziemy mogli go zaprosić. A teraz jedźmy do domu.

- Był taki nieszczęśliwy - powiedziała Mali powoli. - Boję się, że źle to przyjął. Na pewno

przeżył szok.

- Nie on jeden - rzekł gniewnie Havard. - Wszyscy, którzy...
- Tamci się nie liczą - przerwała mu Mali. - Tylko Ola Havard się liczy.
- Porozmawiam z nim jutro - powtórzył Havard. - Wtedy mu wytłumaczę...
- Co mu wytłumaczysz? - zapytała Mali, wpatrując się w niego. - Jak można wytłumaczyć

dziecku, że się nie chciało występować jako jego ojciec?

- Nie wiem - powiedział cicho przygnębiony Havard. - Nie wiem.

W Stornes zastali Siverta i Tordhild, którzy przyszli na kolację. Johannes podskoczył, gdy

tylko ujrzał dziadków.

- Jak poszło z Olą Havardem?
- No cóż, on...

background image

Mali urwała i spojrzała na Havarda. Miała zamiar pozostawić jemu decyzję, co należy

powiedzieć. Jej zdaniem nie było powodu, by dalej trzymać rzecz w tajemnicy, bo przecież i
tak wszyscy się wkrótce dowiedzą. Wieść rozniesie się tak szybko jak pożar w suchej trawie.
Najlepiej powiedzieć prawdę, pomyślała, czując, że coś ją ściska w dołku.

Zerknęła na Siverta. Jak on przyjmie informację, że znów skłamali i że tym razem znowu

poszkodowane zostało niewinne dziecko? Jak zareaguje Johannes? Co powie, gdy zrozumie,
że Havard jest ojcem Oli Havarda? I jak mu wytłumaczą, dlaczego nie powiedzieli o tym
chłopcu dawno temu? Ola Havard chciał przecież częściej bywać w Stornes, bo źle się czuł w
domu. Chował się bez ojca - tak się przynajmniej obu chłopcom wydawało - a przecież jego
ojciec był blisko przez cały czas. Mali odgarnęła włosy lodowatą dłonią.

- Ola Havard jest bardzo smutny - powiedziała cicho. - To wszystko.
- Szybko wróciliście - stwierdził Oja, zerkając na zegar.
- Tak...
- Wyszliśmy przed poczęstunkiem - wtrącił Havard nieco schrypniętym głosem. - Wyszło

na jaw coś, co...

Stał na środku blady i pełen napięcia.
- I tak się jutro dowiecie - ciągnął. - Laura postanowiła ujawnić coś, co... do tej pory było

tajemnicą. - Odchrząknął. - To ja... to ja jestem ojcem Oli Havarda.

Zapadła paraliżująca cisza. Nawet Marilena usiadła i popatrzyła na Havarda, jakby

rozumiała powagę sytuacji.

- Ty jesteś ojcem Oli Havarda? - powtórzył Sivert z niedowierzaniem.
- Tak, to stara historia. Twoja matka i ja wyjaśniliśmy sobie tę sprawę dawno temu -

powiedział Havard z wysiłkiem.

- A Ola Havard? Nie wiedział o niczym?
- Nie. I źle się stało. Teraz to rozumiem. Ale wydawało nam się, że najlepiej będzie,

jeśli...

- Dla kogo najlepiej? - zapytał Sivert ostrym głosem.
- Dla wszystkich - wymamrotał Havard i zaczerwienił się.
- Kłamstwo czai się tu w każdym kącie.
Sivert spojrzał na Mali, a ona poczuła się okropnie.
- O co chodzi? - zapytał Johannes niespokojnie, wdrapując się na kolana ojca. - Co się

stało z Olą Havardem?

- Havard jest jego ojcem - odparł Sivert, głaszcząc chłopca po głowie.
- Ola Havard o tym nie wie!
- Teraz już wie - stwierdził Sivert.
- To dlaczego przedtem nie wiedział? - ciągnął Johannes. - Przecież tak bardzo chciał

zostać w Stornes. Najbardziej chciał, żeby Havard był jego ojcem. I nie wiedział...

- Teraz już wie - powtórzył Sivert. - Czas pokaże, czy się z tego cieszy.
- Źle, że o tym nie wiedział - zaczęła Mali. - Ale to nie było proste. Wszystko nie byłoby

wcale takie proste, gdybyśmy mu od razu powiedzieli. Poza tym bywał tu bardzo często.
Staraliśmy się, jak umieliśmy.

- Ten chłopiec potrzebuje poczucia bezpieczeństwa - powiedział Sivert. - I nigdy go nie

zaznał.

- Teraz już wszystko wiecie - oświadczyła Mali. - I nie ma o czym dyskutować.
- Czy Ola Havard się tu teraz przeprowadzi? - dopytywał się Johannes.
- Nie, będzie mieszkał ze swoją matką - odparła Mali. - Ale będzie tu często przyjeżdżał.
- Miejmy nadzieję, że zechce - rzekł Sivert. - Chłopak jest pewnie strasznie rozgoryczony.

I zagubiony - dodał cierpko.

Johannes ześlizgnął się z kolan ojca, podszedł do Havarda i wziął go za rękę.
- Ty jesteś ojcem Oli Havarda?

background image

- Tak, Johannes.
- Nie kochasz go?
- Oczywiście, że kocham.
- To czemu nic nie powiedziałeś?
Havard kucnął i wziął obie dłonie chłopca w swoje ręce.
- Byłem głupi - powiedział cicho. - Już dawno temu powinienem powiedzieć o tym Oli

Havardowi i wszystkim innym, ale nie miałem odwagi. To było trudne, rozumiesz? No i nic
nie powiedziałem. Źle zrobiłem.

- Gdzie on teraz jest?
- W Storhaug. Ale pewnie przyjedzie dziś wieczorem do Oppstad. Tak mi się wydaje. A

jutro go tu przywieziemy i wtedy postaram się mu wytłumaczyć, dlaczego byłem taki głupi i
tchórzliwy. Mam nadzieję, że mi wybaczy.

- Na pewno - pocieszył go Johannes. - Ola Havard jest dobry, więc na pewno ci wybaczy.
Mali stała w milczeniu i patrzyła na nich. Wcale nie była pewna, że wybaczy. To nie jest

kwestia dobroci. To kwestia straconego zaufania.


- Chcesz go tu jutro przywieźć? - zapytała Mali, gdy się już położyli.
Havard oparł głowę na ramieniu i wpatrywał się w sufit pustym wzrokiem.
- To konieczne - odparł. - Muszę mieć czas na długą rozmowę.
- Oboje tego potrzebujemy - stwierdziła. - Nie tylko ty go zawiodłeś. Ja też.
Havard obrócił się do żony i wziął ją za rękę.
- Myślisz, że mi wybaczy?...
- Nie wiem - odparła Mali szczerze. - Mam nadzieję. Ale bardzo go skrzywdziliśmy,

Havardzie.

- To wina Laury!
- Nie - zaprotestowała. - To ty jesteś jego ojcem, a ja o tym wiedziałam, jeszcze zanim się

urodził. Mogliśmy powiedzieć prawdę. A jednak milczeliśmy, bo tak nam pasowało.

Zwlekał przez chwilę z odpowiedzią. Leżał ze wzrokiem utkwionym w sufit.
- Kto odziedziczy Storhaug teraz, gdy Ola Peder nie żyje? - zapytał po chwili.
- Chyba Ola Havard.
- Ale skoro ona wszystkim rozpowiada, że to ja jestem ojcem...
- Ważne jest to, co zapisano w księgach – orzekła Mali. - A w księgach zapisano, że to

Ola Storhaug jest jego ojcem. Był wtedy mężem Laury, więc Ola Havard jest jego
spadkobiercą. Ola Peder nigdy nie podejrzewał, że... Ważne jest to, co zapisano w księgach -
powtórzyła. - To się liczy, a nie to, co Laura teraz opowiada.

- W takim razie Ola Havard ma zapewnioną przyszłość - powiedział Havard. -

Odziedziczy bogaty dwór.

Mali skinęła głową. Chłopiec rzeczywiście zostanie właścicielem pięknego majątku, ale

nie to jest teraz najważniejsze. Oby tylko udało im się z nim porozmawiać. Trzeba spróbować
wszystko wyjaśnić - tylko jak wytłumaczyć, że byli tacy tchórzliwi, pomyślała.

- Bardzo mi przykro - szepnęła, kładąc głowę na piersi Havarda. - Może powiedziałbyś

coś wcześniej, gdyby nie ja.

- To nie twoja wina - westchnął Havard, dotykając jej szyi. - Sam powinienem to załatwić.

Zobaczymy, co będzie jutro.

- Zadzwonię do Oppstad z samego rana - obiecała Mali. - Miejmy nadzieję, że tam jest. I

że zechce tu przyjść.


Ale Lisbeth Oppstad uprzedziła Mali. Telefon zadzwonił, gdy tylko Mali zeszła do kuchni.
- Tu Stornes.
- Witaj, Mali. Tu Lisbeth Oppstad.

background image

Mali zacisnęła dłoń na słuchawce.
- Tak...
- Chciałam tylko zapytać, czy Ola Havard jest u was?
- Ola Havard? Nie, nie pojawił się. Ale jeszcze jest bardzo wcześnie, więc...
- Ale u nas go nie ma. Przyjechał wczoraj wieczorem i miał zostać aż do pogrzebu. Laura

ma teraz tyle zajęć. Zajrzałam właśnie do jego pokoju i go nie zastałam. Pomyślałam, że
może chciał odwiedzić... Stornes.

Mali zaniepokoiła się poważnie.
- To znaczy pomyślałam, że po tym, co usłyszał wczoraj, chciał zobaczyć ojca - ciągnęła

Lisbeth. - Przeżył na pewno szok, gdy się dowiedział, że to Hayard...

- Byłoby lepiej, gdyby sprawa została wcześniej załatwiona - przerwała jej Mali. - Ale

Havard i Laura ustalili, że najlepiej nic nie mówić.

- Nie dziwię się - stwierdziła Lisbeth. - Przecież oboje mieli rodziny.
Mali nie odpowiedziała.
- Gdzie on może być? - zapytała.
- Nie mam pojęcia. Wczoraj wieczorem nie mógł dojść do siebie. Płakał do późnej nocy.

Słyszałam go.

- Nie rozmawiałaś z nim?
- Z nikim nie chciał rozmawiać.
- Jeśli zniknął, to musimy go poszukać - powiedziała Mali. - Jest przecież mróz. Zaraz

poślę mężczyzn.

- Nasi też już poszli - powiedziała Lisbeth. - Mam nadzieję, że go znajdziemy. Że nie

narobi żadnych głupstw.

- Jakich głupstw?
- No, nie wiem. Ale on naprawdę nie mógł dojść do siebie. Myślę, że to było za dużo jak

na niego. Śmierć Oli Pedera i ta historia z Havardem.

- Na pewno - zgodziła się Mali. - Zaraz wyślę mężczyzn na poszukiwania. Zadzwonię,

jeśli go znajdą.

Pożegnała się, odwiesiła słuchawkę i przez chwilę stała oparta czołem o zimną ścianę.

Potem podeszła do drzwi, otworzyła je i wyjrzała. Wciąż było ciemno, ale na wschodzie
pojawił się już złoty pasek zwiastujący dzienne światło. Śnieg, który spadł poprzedniego dnia,
niemal zniknął. Iskrzył się szron pokrywający podwórze. Mróz szczypał w nos. Chłopak na
pewno nie zaszedł daleko, pomyślała. W którą stronę wyruszył? I co sobie myślał mały Ola
Havard?

Serce Mali rozdzierał niepokój o samotnego, bladego chłopca. Zamknęła drzwi i weszła do

izby, w której mężczyźni jedli śniadanie.

- Ola Havard znikł z Oppstad - powiedziała. - Musicie iść go szukać.
- Znikł? - Havard obrócił się ku niej gwałtownie. - Kiedy?
- Chyba niedawno, nad ranem - powiedziała niepewnym głosem. - Nie sądzę, by zdołał...
Dojrzała strach w oczach Havarda i przycisnęła odruchowo dłonie do brzucha. Nie

przyszło jej do głowy, że Ola Havard mógł zniknąć już w nocy, dopiero teraz uświadomiła
sobie, że nie można tego wykluczyć.

- O nie - powiedziała, zakrywając usta dłonią. - O nie.

ROZDZIAŁ 2.

- Co się dzieje, tato? - Johannes stal przy telefonie koło Siverta, przestępując z nogi na

nogę z ciekawości. - Coś się stało z Olą Havardem?

background image

- Owszem - potwierdził Sivert i odwiesił słuchawkę. - Ola Havard przyjechał wczoraj

wieczorem do Oppstad, ale teraz go tam nie ma.

- Nie ma go? - Johannes szeroko otworzył oczy.
- Nie i nikt nie wie, gdzie on może być - wyjaśnił Sivert, głaszcząc syna po głowie. - Będą

go szukać. Wszyscy mężczyźni ze Stornes. I z Oppstad. Ja też do nich dołączę.

- Oczywiście - pokiwała głową Tordhild, wkładając kolejny kawałek chleba do ust

Marileny. - Dlaczego uciekł?

- Za dużo wczoraj przeżył - orzekł Sivert. - Ola Havard to bardzo wrażliwy chłopiec, który

dużo myśli.

- Ja też chcę go szukać razem z wami - powiedział Johannes. - Jestem jego przyjacielem i

wiem, gdzie...

- Siadaj i dokończ śniadanie - Sivert postukał w krzesło syna. - Potem możesz pójść do

Stornes z mamą i Marileną. Jest zimno i ciemno, nie chcę, żebyś ty także się zgubił.

- Ale ja wiem, gdzie...
- Słyszałeś, co ojciec powiedział - rzekła Tordhild. - Znajdą Olę Havarda. Będziesz im

tylko przeszkadzał.

Johannes pochylił się nad swoją szklanką mleka i nie powiedział nic więcej. Wodził

wzrokiem za ojcem, który szykował się do drogi.

- Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze - westchnęła Tordhild, pomagając mężowi

zapiąć wełnianą kurtkę.

- Ja też - powiedział Sivert. - Pójdziecie później do Stornes?
- Jak tylko posprzątam po śniadaniu.
- A więc spotkamy się w Stornes.
I drzwi się za nim zamknęły. Johannes wdrapał się na stołek przy oknie i przylepił nos do

zimnej szyby. Dojrzał kilka postaci, które szły w stronę letnich obór, oświetlając sobie drogę
latarkami. A więc to tam chcą go szukać, stwierdził. Ale tam go nie znajdą. Johannes nie miał
wątpliwości, że Ola Havard jest w ich tajnej kryjówce. Zawsze tam chodzili, gdy chcieli
poważnie porozmawiać albo gdy działo się coś szczególnego. Tam zawarli też braterstwo
krwi, już dawno temu. Chciał powiedzieć ojcu o miejscu pod wielkim kamieniem w lesie za
Wzgórzem, ale ojciec nie miał czasu go wysłuchać. W takim razie muszę tam pójść sam,
postanowił Johannes. Ola Havard mnie potrzebuje.

- Mogę iść pierwszy? - zapytał, gdy już się ubrali.
Tordhild odwróciła się i spojrzała na syna.
- Już się ubrałeś? - uśmiechnęła się. - Dzielny z ciebie chłopiec.
- Mogę iść pierwszy?
- Tak ci się spieszy?
- Tak - kiwnął głową, naciągając wełnianą czapkę na uszy.
- To idź. My też zaraz przyjdziemy. Możesz to powiedzieć?
Johannes zmagał się właśnie z kurtką. Nic nie odpowiedział.
- Słyszysz mnie, Johannes?
- Słyszę - mruknął, nieco rozkojarzony, otwierając drzwi. - Powiem.

Przez chwilę stał i mrużąc oczy, wpatrywał się w światło na wschodzie. Potem obrócił się

na pięcie, przemknął za róg domu i ruszył w stronę lasu. Między starymi sosnami panował
jeszcze mrok, Johannes ciągle się potykał. Szybko się jednak podnosił i brnął dalej w śniegu,
który leżał między drzewami.

Gdy dotarł do stromej ścieżki prowadzącej na polanę za Wzgórzem, zaczął się wspinać na

czworakach. Poczuł, że ma całkiem przemoczone spodnie na kolanach, ale wcale się tym nie
przejął. Myślał tylko o tym, że musi znaleźć swojego najlepszego przyjaciela.

background image

Nagle z mroku wyłonił się wielki kamień. Spocony Johannes zatrzymał się, z trudem

łapiąc oddech. Nieco dalej, w okolicy letnich obór dojrzał błyski latarek mężczyzn, którzy
uczestniczyli w poszukiwaniach. Gdy stał całkiem cicho, słyszał nawet ich głosy. Ojciec
powinien mnie wysłuchać, pomyślał znowu. Tu powinni szukać. Wtedy uświadomił sobie, że
jeszcze nie wie, czy Ola Havard rzeczywiście jest pod kamieniem, i poczuł dziwne ssanie w
żołądku. Trzeba go znaleźć!

- Ola Havard - powiedział półgłosem, nie spuszczając wzroku z kamienia. - Ola Havard!
Las był pogrążony w ciszy i w szarówce. Johannes ostrożnie zbliżył się do kryjówki.

Pochylił się i zajrzał w głąb otworu. Coś tam leżało. Coś ciemnego i bezkształtnego. Johannes
podczołgał się bliżej i zaczął się intensywniej wpatrywać. To był Ola Havard. Leżał całkiem
cicho, z zamkniętymi oczami i misiem przytulonym do piersi.

Johannes poczuł, jak ogarnia go radość. Wyciągnął rękę i dotknął policzka przyjaciela.

Policzek był biały i lodowaty, więc przerażony chłopiec cofnął dłoń.

- Ola Havard - powtórzył gorączkowo, szarpiąc przyjaciela za ubranie. - To ja... Johannes!
Bezkształtna postać poruszyła się. Ola Havard otworzył oczy. Przez chwilę patrzył na

Johannesa, jakby nic nie rozumiał. A potem wyciągnął siną, drżącą dłoń.

- Przyszedłeś - szepnął.
- Musiałem cię znaleźć - powiedział Johannes. - Jak długo tu leżysz?
- Nie wiem - wymamrotał chłopiec. - Nie mogłem zasnąć, więc... Strasznie mi zimno.
Ciałkiem chłopca wstrząsnął nagły atak kaszlu.
- Jesteś chory.
- To nie ma znaczenia - powiedział Ola Havard zmęczonym głosem.
- To ma wielkie znaczenie!
Johannes wczołgał się do jamy. Objął przyjaciela ramionami i przytulił.
- Strasznie ci zimno?
Ola Havard pokiwał głową i przylgnął do ciepłego ciała przyjaciela. Johannes poczuł, że

chłopiec drży.

- Zabierzemy cię do domu - powiedział, biorąc jedną dłoń przyjaciela w swoją rękę.

Włożył mu swoje rękawice. - Ale zmarzłeś.

- Wiesz, że Havard jest moim ojcem?
- Tak, wczoraj się dowiedziałem. Sam nam to powiedział.
- A ja nigdy nie miałem ojca - szepnął Ola Havard. - Nie przypuszczałem nawet, że

mam... A był nim Havard i cały czas to wiedział! Ale nic nie powiedział. On mnie nie kocha.
Nie chciał się do mnie przyznać i być moim ojcem. Teraz to rozumiem.

- Myślę, że on cię kocha - stwierdził Johannes. - I chce być twoim ojcem. Powiedział, że

bardzo głupio postąpił, nic ci o tym nie mówiąc. Teraz chce wszystko naprawić. Dorośli są
tacy dziwni - dodał dojrzałym tonem. - Wcale nie myślą.

Ola Havard znów tak się rozkaszlał, że aż twarz mu poczerwieniała.
- Nie chcę go więcej widzieć - powiedział, gdy tylko złapał oddech. - Ani jego, ani Mali.
- Dlaczego?
- Przecież nie chcieli się do mnie przyznać!
- Myślę, że to nie tak - powiedział Johannes. - Powinieneś z nimi porozmawiać.
Ola Havard nie odpowiedział. Zabrał ze sobą swojego wytartego misia, stwierdził

Johannes. Teraz przytulił pluszaka do policzka i ciężko westchnął.

- Jesteś chyba moim najlepszym przyjacielem? - zapytał Johannes i poklepał go trochę

niezdarnie. - I przyszedłeś do naszej wspólnej kryjówki. Tutaj zawarliśmy braterstwo krwi.

- Pamiętam o tym.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, mocno przytuleni. Ola Havard zadrżał z zimna. Para

ich oddechów od razu robiła się biała.

background image

- Zawołam ojca - powiedział Johannes. - Musisz czym prędzej pójść do domu, przebrać

się w suche ubranie i napić ciepłego mleka. Prawda?

- Chyba wolę tu siedzieć, aż umrę - szepnął Ola Havard.
Johannes objął go ramionami i przytulił twarz do jego policzka.
- Nie możesz tak mówić - jęknął.
- Nikomu na mnie nie zależy.
- A ja?
Ola Havard nie odpowiedział. Spuścił tylko głowę, a jego oczy znów zalśniły łzami.

Johannes wydostał się z jamy. Wdrapał się na wielki kamień i popatrzył w stronę letnich obór.
Zauważył światła latarek migające między drzewami.

- Tato! - zawołał, aż echo rozeszło się po pogrążonym w ciszy lesie. - Tato!
- Johannes!
- Ola Havard jest tutaj! Chodźcie!
Snopy światła rzucane przez latarki zaczęły od razu szybciej się poruszać. Padały raz w

prawo, raz z lewo, jakby ktoś biegł. Johannes znów wczołgał się do jamy. Ola Havard
tymczasem zasnął. W każdym razie miał zamknięte oczy i nie odpowiadał, gdy Johannes do
niego mówił. Jeszcze bardziej pobladł, zaniepokoił się Johannes, dotykając policzka
przyjaciela. Skóra była wciąż lodowata. Johannes szybko wydostał się z jamy i znów wdrapał
na kamień.

- Tato! - zawołał głośno, przerażony. - Szybko!

Ola Havard został zaniesiony do Stornes. Był półprzytomny, gdy kładli go na kanapie w

izbie.

- Dobry Boże! - jęknęła Mali. - On jest przecież bardzo chory.
- Myślę, że jest bardzo zmarznięty i wycieńczony - stwierdził Sivert. - Przynieś balię i

włóż go do gorącej wody. Trzeba go jakoś rozgrzać.

- Musimy zadzwonić do Oppstad - przypomniała sobie Mali. - Martwią się o niego, nie

wiedzą, że już go znaleźliśmy. Nie rozmawialiście pewnie z ludźmi z Oppstad, zanim go tu
przynieśliście? Może będą chcieli, żebyśmy go tam przywieźli.

- Nie ma mowy - wtrącił Havard. - Nigdzie nie pojedzie, dopóki nie dojdzie do siebie.
- Skąd wiedziałeś, gdzie on jest? - zapytał Sivert, czochrając czuprynę syna. - To ty go

znalazłeś. Bardzo dzielnie się spisałeś.

Nikt nie wspomniał o tym, że Johannes nie poszedł prosto do Stornes tak, jak obiecał.
- To nasze miejsce - wyjaśnił Johannes. - Próbowałem ci to powiedzieć, ale nie miałeś

czasu mnie wysłuchać.

- Niemądrze się zachowałem - przyznał Sivert.
Johannes energicznie pokiwał głową. Tak to już zawsze jest z dorosłymi, pomyślał.

Wydaje im się, że wszystko wiedzą najlepiej. Zdjął kurtkę i podszedł do kanapy.

- A gdzie jest Burre? - zapytał.
- Burre?
- Miś Oli Havarda. Gdzie on jest?
- Tutaj - Mali podała mu maskotkę.
Johannes ukląkł przy kanapie i położył misia tuż koło policzka przyjaciela.
- Obudź się, Ola Havard - szepnął. - Zaraz się wykąpiesz i rozgrzejesz.
Ola Havard otworzył oczy i z przerażeniem rozejrzał się dokoła. Jego spojrzenie

zatrzymało się na Havardzie. Skulił się wtedy odruchowo, podciągnął nogi i cofnął w głąb
kanapy. Havard to zauważył i jego twarz ściągnęła się bólem.

- Mam nadzieję, że zostaniesz tu z nami, Ola Havardzie - powiedział łagodnie. - Mam ci

tyle do powiedzenia. Byłem taki głupi, że teraz bardzo mi wstyd.

Ola Havard spojrzał na niego sceptycznie.

background image

- Zostaniesz tu, żebym mógł się tobą zaopiekować? - zapytał Havard ostrożnie.
- Zgódź się - poprosił Johannes. - Możesz tu przenocować, wtedy ja też zostanę na noc.

Prześpimy się na poddaszu!

Ola Havard pokiwał głową, ale nic nie powiedział.
Do pokoju weszła Mali.
- Ale się ucieszyli wszyscy w Oppstad - powiedziała. - I zgodzili się, żebyś tu został dzień

albo dwa, jeśli tylko chcesz.

- On chce - przytaknął szybko Johannes.
Wszyscy oprócz Johannesa musieli wyjść, gdy woda w balii była już gotowa. Mali

pomogła Oli Havardowi zdjąć przemoczone ubranie. Chłopiec wszedł z pluskiem do balii i
zawył z bólu, gdy ciepła woda przyspieszyła krążenie w jego nogach. Mali masowała mu
stopy i palce, póki nie poczuł się lepiej. Ogarniała go powoli błogość, bo głowa opadła mu na
pierś, oczy zaczęły się zamykać, a policzki się zarumieniły.

- Jeszcze nie możesz zasnąć. - Mali pogłaskała go po głowie. - Najpierw napijesz się

ciepłego kakao i zjesz świeże ciasto, a potem będziesz mógł spać, jak długo zechcesz.

Chude ciałko chłopca zrobiło się całkiem czerwone, gdy Mali wytarła je dużym

ręcznikiem. Włosy Oli Havarda sterczały na wszystkie strony.

- Już lepiej?
Rzucił jej zamglone gorączką spojrzenie.
- Czemu mi nic nie powiedzieliście?
Mali wzięła go za obie ręce i mocno je ścisnęła.
- Bo byliśmy głupi - powiedziała schrypniętym głosem. - Nie umiem tego inaczej

wytłumaczyć. Żałujemy tego bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. I musisz wiedzieć, że
bardzo cię kochamy, choć to może inaczej wyglądać. Było tyle... Plotki...

Objęła go i przytuliła twarz do jego policzka.
- Nie powinniśmy się tym przejmować - powiedziała cicho. - Źle zrobiliśmy. Myślisz, że

zdołasz nam wybaczyć?

- Nie wiem - odparł zmęczonym głosem.
Mali nic już nie powiedziała. Pomogła mu włożyć ubranie, które zostało w Stornes po

Johannesie, a potem zaprowadziła z powrotem na kanapę i starannie otuliła pledem.

- Ty też napijesz się kakao, Johannes?
- Pewnie - skinął głową chłopiec i usiadł na podłodze koło kanapy. Podał przyjacielowi

misia.

- Zabrałeś ze sobą Burre.
Ola Havard pokiwał głową lekko zawstydzony.
- Boję się ciemności - przyznał. - Nie odważyłbym się wyjść bez misia.
- Ja też się trochę bałem w tym lesie - pokiwał głową Johannes. - Ale musiałem cię

znaleźć.

- Cieszę się, że przyszedłeś - wyznał Ola Havard. - Tam wcale nie było przyjemnie.
- I już nie chcesz umierać?
- Chyba nie - mruknął Ola Havard.
Mali mieszała kakao i nasłuchiwała. Przeraziła ją wzmianka o tym, że Ola Havard mówił o

śmierci. Miała nadzieję, że wszystko się ułoży, gdy z nim porozmawiają. I że już nigdy nie
najdą go takie myśli. Straszne, że sprawy zaszły tak daleko, pomyślała. Wyrządzili temu
chłopcu wielką krzywdę i niełatwo będzie zdobyć znów jego zaufanie. Tyle przynajmniej
rozumiała.


Na obiad podano kiełbasę. Johannes miał wilczy apetyt, ale Ola Havard nie zjadł za wiele.

Trawiła go gorączka, brzydko kaszlał i prawie cały dzień przeleżał na kanapie w półśnie,
przytulony do swego misia.

background image

Lisbeth Oppstad przyszła, żeby go zobaczyć.
- Nie wiem, co on mógł sobie myśleć - powiedziała do Mali w korytarzu. - Żeby uciekać

w taką ciemną, zimową noc!

- To w dużej mierze nasza wina - powiedziała Mali, biorąc od niej płaszcz. - Był bardzo

poruszony, gdy się dowiedział o Havardzie.

- No tak, to był szok dla wszystkich - pokiwała głową Lisbeth. - Jak do tego doszło?
- To było dawno temu - powiedziała Mali wymijająco. - To się zdarzyło... choć nie

powinno. Całe nieszczęście polegało na tym, że urodziło się dziecko.

- Nigdy bym tego nie podejrzewała.
- Laura nie chciała, żeby prawda wyszła na jaw. Była wtedy zamężna.
- A Havard był twoim mężem.
- Tak, ale on mi od razu o wszystkim powiedział.
- Ola Havard powinien wiedzieć, kim jest Havard.
- W pełni się z tym zgadzam. Niemądrze postąpiliśmy i my, i Laura, z czasem było jednak

coraz trudniej o tym mówić. Ale nie czuliśmy się z tym dobrze, to powinnaś wiedzieć.

- Tak, tak, no i Ola Havard odziedziczył w ten sposób Storhaug - stwierdziła Lisbeth. -

Ola figuruje przecież w księgach jako jego ojciec, więc...

- Skoro Ola Peder nie żyje, to majątek i tak należy do małego - stwierdziła Mali. - Wedle

prawa jest przecież synem Laury i Oli Storhauga.

- Oj, nie wiem, co się tam będzie działo - westchnęła Laura. - Laura wyrzuciła Guma Ida i

powiedziała, że nie chce go więcej widzieć. A Ola Havard jest mały i minie jeszcze wiele lat,
nim będzie mógł przejąć gospodarstwo. Teraz wszystkim zajmuje się stary Storhaug. Oboje z
żoną są jeszcze całkiem żwawi, ale kto wie, jak długo. Jeśli im sił nie starczy, to
niewykluczone, że trzeba będzie rozważyć dzierżawę. Laura nie poradzi sobie sama.
Zobaczymy - dodała i dotknęła włosów ruchem zdradzającym rezygnację. - Mam nadzieję, że
Ola Havard przeprowadzi się do Oppstad na pewien czas. I że pójdzie tu do szkoły. W
Storhaug nie ma kto się nim zająć. Obawiam się, że Laura nie jest całkiem zdrowa - zamyśliła
się. - Tak to przynajmniej wygląda.

- Jeśli zamieszka w Oppstad, to mam nadzieję, że będzie często u nas bywał - poprosiła

Mali. - Mamy sporo do zrobienia, i Havard, i ja.

- Wszystko się jakoś ułoży - pokiwała głową Laura.
- Cieszę się, że się od nas nie odwróciłaś po tym, co się stało - powiedziała Mali. -

Niektórzy tak właśnie zareagowali.

- Nie sądzę - rzekła Lisbeth. - Ludzie pogadają tydzień albo dwa, a potem się wszystko

uspokoi. Najważniejsze, że ty i Havard jesteście razem.

- I że chcemy wszystko wynagrodzić Oli Havardowi - dorzuciła Mali. - To jest teraz

najważniejsze. Żeby chłopiec nam zaufał.

- To może trochę potrwać - powiedziała szczerze Lisbeth. - Ale wszystko będzie dobrze.

Tylko musicie być cierpliwi.

I Havard, i Mali zajęli się Olą Havardem, gdy chłopiec szedł spać. Mali posłała łóżko i

napaliła w piecu w pokoju, w którym zazwyczaj mieszkał. Johannes go odprowadził na górę,
ale potem poszedł do domu. Ustalono, że dopiero następnej nocy będą spać razem, bo Ola
Havard bardzo brzydko kaszlał. Mali stwierdziła, że Johannes nie zdoła zasnąć w tym samym
pokoju.

- Może jutro Ola Havard poczuje się lepiej - stwierdziła. - Dziś ja będę przy nim czuwać.
Johannes protestował, ale w końcu na wszystko się zgodził. Pod warunkiem, że Ola

Havard spędzi w Stornes jeszcze jedną noc.

- Na pewno - potwierdziła Mali. - Prawda, Ola Havard?
- No tak. - Chłopiec pokiwał głową z pewną niechęcią.

background image

Mali domyśliła się, że Havard chciałby zostać z synem sam na sam. Postawiła kubek z

ciepłym mlekiem na szafce nocnej i powiedziała „dobranoc". Miała wielką ochotę uściskać
małego, ale nie starczyło jej odwagi. Trzeba dać mu czas.

- Zostawiam otwarte drzwi - powiedziała. - Zawołaj, gdybyś czegoś potrzebował.
Havard siedział przez chwilę koło łóżka bez słowa. Nie wiedział, jak zacząć.
- Dlaczego uciekłeś w środku nocy? - zagadnął trochę niepewnie.
- Chciałem odejść.
- Dlaczego?
- Bo nikomu... - przełknął ślinę. - Nikomu na mnie nie zależy. Mama myśli tylko o śmierci

Oli Pedera, a ty cały czas kłamiesz.

- Ale cieszę się, że jesteś moim synem, Ola Havardzie.
- Gdybyś się cieszył, to dawno byś mi o tym powiedział.
- Chciałem powiedzieć, ale...
Wziął chłopca za rękę i pogłaskał ją.
- Bardzo tego żałuję. Byłem tchórzem, bałem się, jak ludzie zareagują. I twoja matka też

nie chciała, żeby ktoś się dowiedział. Ale mogłem powiedzieć przynajmniej... tobie.

Ola Havard leżał w milczeniu.
- Myślisz, że kiedyś mi wybaczysz?
- Muszę się zastanowić - odparł chłopiec z powagą.
Havard tylko pokiwał głową. Zapadła cisza.
- A co teraz będzie? Skoro wszyscy wiedzą - zapytał Ola Havard po chwili.
- Mam nadzieję, że będziesz tu częściej bywał. No i wiesz już, że to ja jestem twoim

ojcem.

- Będę mieszkał w Storhaug.
- Tak. Przecież tam jest twoja matka. Ola Havard pokiwał głową w zamyśleniu.
- Byliście kiedyś narzeczonymi? Ty i mama? Wiem, że teraz się nie lubicie.
Havard zaczerwienił się i musnął dłonią twarz.
- Nie narzeczonymi... To było raczej... tak się po prostu stało - westchnął. - Bardzo trudno

to wytłumaczyć takiemu chłopcu jak ty. Ale twoja mama i ja nigdy... nigdy nie zamierzaliśmy
być razem - dodał zmieszany.

- No tak, nie zamierzaliście.
Przez chwilę obaj milczeli. Ola Havard ułożył się wygodniej i przytulił misia.
- Chcę już spać - powiedział cicho.
- Dobranoc - rzekł Havard. Podniósł się i pogłaskał syna po głowie. - Może do jutra

wszystko przejdzie. I kaszel... i wszystko.

Ola Havard nic nie odpowiedział. Zamknął oczy. Havard pogłaskał go delikatnie po

rozgrzanym policzku i ruszył do drzwi.

- Może kiedyś ci wszystko wybaczę - odezwał się nagle Ola Havard. - I Mali też. Może

tak będzie - dodał. - Zastanowię się.

Havard pokiwał głową. Przymknął drzwi i przeszedł na palcach przez korytarz na schody.

Wszystko się ułoży, pomyślał z nadzieją.

ROZDZIAŁ 3.


Na szczęście Ola Havard nie zapadł ani na bronchit, ani na zapalenie płuc. Skończyło się

na poważnym przeziębieniu. W ciągu czterech dni, które spędził w Stornes, wiele się
zmieniło. Ola Havard był serdecznym, spragnionym miłości chłopcem, który coraz chętniej
przyjmował zarówno przeprosiny, jak i prośby o wybaczenie ze strony Mali i Havarda.

background image

Zarzucał im swoje chude ramiona na szyję rano i wieczorem, jakby chciał się upewnić, czy
naprawdę go kochają i czy im na nim zależy. I czy to nie są tylko puste słowa. A gdy już
zyskał pewność, rozpromienił się i zaczął jeść, choć ciągle był przeziębiony i miał trochę
gorączki.

Johannes cały czas towarzyszył przyjacielowi, bo Ola Havard nie mógł wychodzić na

dwór. Mali cieszyła się, że wszystko skończyło się zwykłym przeziębieniem, i nie miała
zamiaru ryzykować pogorszenia stanu jego zdrowia.

Obaj chłopcy leżeli więc na podłodze w izbie i bawili się ołowianymi żołnierzykami i

drewnianymi konikami.

- Pogodziłeś się już z Havardem i Mali? - zapytał Johannes.
- Tak - potwierdził Ola Havard i wytarł nos rękawem. - Wybaczyłem im. Prosili mnie o to

- dodał.

- To dobrze - ucieszył się Johannes. - To znaczy, że będziesz tu często przyjeżdżał.
- Tak myślę - zastanowił się Ola Havard. - Ale muszę zapytać mamę.
- Odziedziczysz dwór?
- Chyba tak.
- Ale nie możesz się nim przecież zajmować.
- Dopiero jak dorosnę.
Johannes przesunął jednego żołnierzyka i spojrzał badawczo na przyjaciela.
- Masz szczęście.
- Wolałbym, żeby mój brat żył.
- Jasne - zgodził się Johannes. - To bardzo smutna historia z twoim bratem.
- Najgorzej ma moja matka. Ona bardzo kochała Olę Pedera.
- Ma jeszcze ciebie.
Ola Havard nic na to nie odpowiedział.

Dzień przed pogrzebem Laura przyjechała po syna. Mali spostrzegła bryczkę, która

zatrzymała się koło spiżarni.

- Przyjechała twoja mama, Ola Havardzie.
Chłopiec wiedział, że ktoś po niego przyjedzie, nie wiedział tylko kto. Kurtka leżała już na

krześle w pokoju, żeby nie musiał wkładać przechłodzonej.

- Odprowadzimy cię - powiedział Havard, podnosząc się z krzesła, na którym czytał

gazetę.

Ola Havard włożył kurtkę i obrócił się do nich.
- Żegnajcie - powiedział z pewnym przygnębieniem w głosie.
- Odwiedź nas wkrótce - powiedziała Herborg. - Miło nam, gdy tu jesteś.
Havard wyszedł z synem. Mali zdjęła szal z wieszaka, otuliła się nim i podążyła za nimi.
Laura była już prawie na ganku, gdy ją spotkali. Nie widzieli jej od żałobnego

nabożeństwa. Mali poczuła, że coś ją ściska w żołądku. Wolałaby uniknąć kłótni z Laurą przy
każdym spotkaniu. Ze względu na Olę Havarda trzeba się tego wystrzegać, pomyślała.

- Jesteś - rzekła Laura na widok syna. - Chłopak, który ucieka do lasu!
Ola Havard spuścił wzrok i zaczerwienił się. Laura zmierzwiła mu włosy dłonią, gestem

całkiem serdecznym, jak stwierdziła Mali. Żałoba i bezsenność nie pozostały bez śladu, Laura
była blada i zmęczona, miała ciemne sińce pod oczami, ale uśmiechała się do syna. Ostatnio
stała się znacznie cieplejsza, pomyślała Mali. Jak nigdy przedtem.

- Stęskniłam się za tobą - powiedziała serdecznie Laura, biorąc Olę Havarda za rękę. -

Teraz ty jesteś mężczyzną w Storhaug. Od tej pory Storhaug jest twoje i moje.

Chłopiec kopnął jakiś niewidoczny kamyk i pokiwał głową.
- Dziękuję, że się nim zajęliście - rzuciła Laura w stronę Mali i Havarda. - Wszystko się

ułożyło, z tego, co wiem.

background image

- Owszem - Havard pokiwał głową trochę sztywno. - Mamy nadzieję, że wkrótce znów

nas odwiedzi.

- Może nawet wcześniej, niż się spodziewacie - odparła Laura. - Zapisałam go do szkoły

w Kvannes aż do Bożego Narodzenia. Po pogrzebie zamieszkam na jakiś czas w Oppstad.
Storhaug to nie jest... nie chcę tam na razie mieszkać - dodała, wzruszając ramionami.

- To będziemy sąsiadami - powiedział Havard.
Mali obawiała się, że Havard zacznie wyrzucać Laurze, że zdradziła tajemnicę Oli

Havardowi. On jednak tego nie zrobił. Nie wspomniał o tym nawet słowem, podobnie zresztą
jak Laura. Laura położyła rękę na ramieniu syna.

- Pożegnaj się i podziękuj - powiedziała. - Niedługo tu znowu przyjedziesz. Jeśli zechcesz.
- Chcę - rzucił pospiesznie chłopiec, zerkając na matkę. - Chcę tu jak najszybciej

przyjechać.

- Wygląda na to, że się zaprzyjaźniliście - pokiwała głową Laura.
- A nie powinniśmy? - wtrącił Havard. - Zrobiłaś to wszystko z nadzieją, że popsujesz

stosunki między mną a Mali i między nami a Olą Havardem?

- Nie, nie - zaprotestowała Laura chyba całkiem szczerze. - Cieszę się, że między wami

się ułożyło. Ola Havard tego bardzo potrzebuje.

Chyba pierwszy raz zatroszczyła się o dobro Oli Havarda, pomyślała Mali. Wcześniej nie

zauważyli, by się o niego martwiła. Może śmierć najstarszego syna ją odmieniła. Bez
wątpienia zachowywała się inaczej niż zwykle.

Mali wspomniała o tym Havardowi, gdy weszli do domu.
- Może masz rację - zamyślił się. - Była dziś jakaś inna, choć trudno powiedzieć, z jakiego

powodu. Zobaczymy, jak długo to potrwa.

- Cieszyłabym się, gdybyśmy przestali się z nią kłócić - powiedziała Mali. - To bardzo

ważne dla Oli Havarda.

- Już nie ma powodu do kłótni - stwierdził Havard. - Laura nie może nam już niczym

grozić.

To prawda, pomyślała Mali. W gruncie rzeczy wszyscy skorzystali na tym, że sprawa Oli

Havarda przestała być straszną tajemnicą. A jeśli chodzi o plotki, to Sigrid miała rację: wcale
nie było tak źle, jak Mali przypuszczała. Minęły wprawdzie dopiero cztery dni, ale Mali
wierzyła, że najgorsze mają już za sobą. To nie była w końcu taka wielka sensacja. Nie tylko
Havard miał nieślubne dziecko. Właściwie najgorzej wyszła na tym Laura, pomyślała Mali.
To ona oszukała swojego męża.

Sivert też nie komentował sprawy, jeśli nie liczyć wybuchu, który nastąpił pierwszego

wieczora. Wszystko się jakoś ułoży. Z czasem.


Zanosiło się na opady śniegu, gdy Mali i Havard wsiedli do sań, by pojechać na pogrzeb

Oli Pedera. Gdy skręcili na główną drogę, zobaczyli Johannesa pędzącego z futerałem od
skrzypiec w dłoni. Za nim biegł Sivert.

- Zaczekajcie, zaczekajcie! - zawołał Johannes. - Jedziemy z wami.
Havard przytrzymał konia.
- Co u diabła - mruknął, zerkając na Mali. - Wiedziałaś o tym?
- Nie - odparła. - Nikt o tym nie wspominał.
Johannes dobiegł i wdrapał się na sanie. Mali posadziła go obok siebie i otuliła połą

swojego futra.

- Co to wszystko ma znaczyć?
- Chcę zagrać dla brata Oli Havarda - wydusił zdyszany Johannes i poprawił czapkę, która

mu się trochę przekrzywiła. - Nikt inny nie potrafi. Ola Havard mówił, że jego mama bardzo
się z tego ucieszy. Ola Havard też tego chciał, więc robię to przede wszystkim dla niego.

- To znaczy, że rozmawialiście o tym tu w Stornes?

background image

Johannes energicznie pokiwał głową.
- Myślisz, że Laura się nie ucieszy?
- Na pewno się ucieszy - potwierdziła Mali, witając skinieniem głowy Siverta, który

właśnie podszedł do sań.

- Chcieliśmy się z wami zabrać, jeśli to możliwe - powiedział.
- Oczywiście - odparła Mali. - Tylko że nic o tym nie wiedziałam.
- Ani ja - uśmiechnął się Sivert. - Dowiedziałem się dziś podczas śniadania. Ale chłopcy

wpadli na dobry pomysł. No więc jedziemy z wami i Johannes zagra. Mam nadzieję, że
wszystko będzie w porządku.

- Musisz tylko porozmawiać z Laurą, zanim wejdziemy.
- Miałem taki zamiar - przyznał Sivert i otrzepał buty ze śniegu, nim wsiadł do sań i

przykrył kolana futrem. Ruszyli do Kvannes pośród padającego śniegu.


Gdy dotarli na miejsce, na cmentarzu było już mnóstwo ludzi. Laura stała przy kościelnych

drzwiach w towarzystwie ludzi ze Storhaug i swojej rodziny z Oppstad. Ola Havard, blady i
poważny, tulił się do jej boku. Twarz chłopca rozjaśniła się na widok przyjaciela.

- Witaj, Lauro - powiedziała Mali cicho. - Johannes bardzo by chciał zagrać dla... to

znaczy w kościele. Jeśli się zgodzisz.

- Zagrać...
- Tak, Johannes i ja pomyśleliśmy, że Ola Peder ucieszyłby się, że ktoś dla niego gra -

wtrącił Ola Havard, patrząc na matkę. - Johannes gra bardzo dobrze i...

- Dobry pomysł, Ola Havardzie - powiedziała Laura, kładąc dłoń na ramieniu syna. -

Bardzo ci dziękuję, Johannesie.

Mali skinęła głową i pociągnęła Johannesa za sobą w stronę Havarda i Siverta.
- Wszystko w porządku - powiedziała. - Gdzie on ma stanąć?
- Trochę o tym rozmawialiśmy. Johannes chciałby stanąć kolo trumny. Niech więc tak

zrobi.

- Dobrze mu pójdzie?
- Tak przypuszczam - pokiwał głową Sivert. - Grał już nie raz.
- Na pewno dobrze pójdzie - stwierdził Johannes. Sprawa została więc przesądzona.
Przywitali się ze znajomymi. Mali poczuła na sobie ciekawskie spojrzenia i zauważyła, że

niektórzy zaczynają coś szeptać. Pojawili się wśród ludzi po raz pierwszy, od kiedy tajemnica
pochodzenia Oli Havarda wyszła na jaw. Wszystko wskazywało na to, że ludzie nie przestali
plotkować. Ale to można znieść, pomyślała, biorąc Havarda pod ramię. Ludzie im się kłaniali
i nie zauważyła, by ktoś okazywał wrogość.

Weszli do pięknie przystrojonego kościoła i zajęli miejsca blisko przejścia, by Johannes

mógł się łatwo wydostać, gdy przyjdzie czas na jego grę. Sivert umówił się z pastorem, że
Johannes zagra zaraz po przemówieniach, przed wyniesieniem trumny z kościoła.

Trumna była pięknie udekorowana. Mali siedziała i wpatrywała się w wieńce, czując

głęboką wdzięczność, że to nie ona musi odprowadzać jeszcze jedno swoje dziecko na
cmentarz. Strata dziecka to najgorsze, czego doświadczyła. Szukała wzrokiem Laury. Laura
wspierała się ciężko na ramieniu jednego ze swych szwagrów, wyraźnie załamana. Mali
poczuła przypływ współczucia. Laura ma swoje wady, ale stracić dwóch mężów, a potem
syna... Przeszył ją dreszcz. To wielkie nieszczęście dla Laury, że Ola Peder Storhaug zginął w
nieszczęśliwym wypadku w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym roku, pomyślała. To
nie było udane małżeństwo, ale w tym czasie Laura prowadziła przynajmniej normalne życie.
Dopiero po śmierci męża zaczęła ściągać do Storhaug mężczyznę za mężczyzną. Ola Havard
nie miał łatwego życia. A teraz tylko on jeden jej został, pomyślała Mali. Najstarszy syn,
który miał odziedziczyć Storhaug, nie żyje, a ostatniego kochanka wyrzuciła za drzwi.
Przyszłość nie będzie lekka ani dla Laury, ani dla Oli Havarda.

background image

Szepty umilkły, gdy organista zagrał pierwszy psalm. Mali zauważyła, że kościół jest

wypełniony do ostatniego miejsca. To dobrze, ze względu na Laurę. Miło widzieć, że tylu
ludzi chce okazać szacunek i współczucie w tak trudnym dniu.

Pastor mówił o życiu i o miłości. O tym, że ludzie powinni się kochać, póki mają siebie

nawzajem. Mali zacisnęła palce na dłoni Havarda i westchnęła cicho. Trzeba częściej o tym
myśleć, stwierdziła. Dziękować za każdy dzień wśród bliskich. Za każdy dzień, w którym nie
wydarzyło się nic, co by zburzyło dobre życie. Zerknęła ukradkiem na Siverta. Za każdy
dzień, w którym nikt nie zaczynał zadawać pytań o niego i o jego rodzinę...

Gdy pastor skończył, rozległo się szuranie butów i szelest papieru. Pastor zszedł z ambony

i spojrzał w ich stronę, kiwając nieznacznie głową.

Sivert popchnął lekko syna. Mali pomogła małemu zdjąć kurtkę. Johannes miał na sobie

białą koszulę i granatowy sweter, Sivert próbował nawet uporządkować nieco jego czuprynę,
choć nie dało to żadnych rezultatów. Johannes chwycił skrzypce i ruszył do przodu
spokojnym krokiem. Uważał, by nie potrącić żadnych wieńców ani wstęg z ostatnimi
pożegnaniami. Ustawił się koło trumny, obrzucił spojrzeniem zebranych i oparł brodę na
skrzypcach. W kościele rozległ się pełen zdumienia szept. A potem na wszystkich spłynęły
dźwięki Ave Maria.

Mali siedziała zasłuchana. Muzyka była cudowna. Przejrzyste dźwięki wypełniły kościół

podniosłą i uroczystą atmosferą. Spostrzegła, że wiele osób musiało sięgnąć po chusteczki. Jej
także łzy zaczęły dławić gardło. Atmosfera dziwnie zgęstniała.

Gdy Johannes skończył, stał przez chwilę ze skrzypcami w rękach i ze spuszczoną głową.

W wypełnionym po brzegi kościele rozległ się płacz. Johannes podniósł głowę i spojrzał na
zgromadzonych. Potem skłonił się lekko i wrócił na swoje miejsce. Mali ścisnęła jego dłoń.

- Jak pięknie zagrałeś - szepnęła.
Johannes pokiwał głową, jakby zgadzał się z opinią babki. Spojrzał przelotnie na ojca,

który także skinął głową z aprobatą.

Sześciu dorosłych mężczyzn stanęło po obu stronach trumny. Mali rozpoznała tylko

dziedzica z Oppstad, Andersa, i jego syna Pedera. Poza nim byli ludzie ze Storhaug. Zagrały
organy, mężczyźni wzięli trumnę na ramiona i wynieśli ją z kościoła. Za trumną ruszył
żałobny orszak. Laura zanosiła się płaczem, wsparta na ramieniu szwagra, który najwyraźniej
został zobowiązany do opieki nad nią w tym dniu. Ola Havard szedł u boku matki, zapłakany
i blady.

- Tak mi żal Oli Havarda - szepnął Johannes. - Co możemy zrobić?
- Niewiele - odparła cicho Mali. - Nikt nie przeżyje za niego żałoby, Johannes, ale

możemy przynajmniej być przy nim, gdy będzie tego potrzebował.

- Musicie pojechać z nami do Storhaug - poprosiła Laura, gdy pogrzeb się skończył.

Uścisnęła dłonie Mali, dodając: - Bardzo ci dziękuję, Johannes. Tak pięknie zagrałeś. Jaki
jesteś zdolny.

Johannes nie odpowiedział. Wziął za rękę Olę Havarda i wyraźnie zaniepokojony

spoglądał na przyjaciela matowym wzrokiem.

- Chyba nie możemy z wami pojechać - powiedziała Mali, zerkając pospiesznie na

Havarda. - Sivert musi już wracać - skłamała. - Nie wiedzieliśmy, że obaj z Johannesem
wybierają się na pogrzeb, więc...

- Bardzo mi zależy, byście z nami pojechali.
Havard ścisnął dłoń żony ostrzegawczym gestem. Mali zrozumiała, że Havard nie chce

jechać do Storhaug.

- Obawiam się, że musimy odmówić - powiedziała natychmiast.
- No cóż, miło z waszej strony, że przyszliście na pogrzeb - powiedziała Laura ponuro. - I

że Johannes zagrał.

background image

Jej wąskie plecy znikły w tłumie.
Havard odetchnął z ulgą.
- Jedziemy do domu - powiedział stanowczo.
- Powinniśmy jednak pojechać do Storhaug - stwierdziła Mali, patrząc w ślad za Laurą i

Olą Havardem.

- Nie sądzę. Już okazaliśmy szacunek zmarłemu.
Mali nie odpowiedziała. W drodze do sań ciągle zatrzymywali ich ludzie, którzy chcieli

uścisnąć dłoń Johannesowi i podziękować mu za grę na skrzypcach. Nie było końca
pochwałom.

- Tak, tak, grasz jak ojciec - kiwali głowami. - Ciekawe, skąd oni mają ten wielki talent -

dziwili się. - W rodzinie ze Stornes nikt do tej pory nie grał.

Sivert położył dłoń na ramieniu syna i spojrzał na Mali nad jego głową. W jego oczach

zatańczyły złote ogniki i nagle stał się tak podobny do Jo, że pod Mali ugięły się kolana.
Gdyby tylko wiedzieli, pomyślała, gdyby wiedzieli, że jej najstarszy syn jest pół-Cyganem i
ożenił się ze swą cygańską przyrodnią siostrą. Mali wzruszyła ramionami. Szybko chwyciła
Johannesa za rękę i poszła w stronę sań. Rodzina ze Stornes jest całkiem inna, niż się im
wydaje, pomyślała z przerażeniem. Całkiem inna.


Chrzciny Małego Trygvego miały się odbyć dwunastego grudnia, Marit Granvold

rozpoczęła więc świąteczne porządki znacznie wcześniej. Dom stanął na głowie. Służące
wzdychały, ale nie odważyły się nic powiedzieć. Prały, polerowały srebra, gotowały, smażyły
i piekły. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik na ten wielki dzień.

Marit przypadł w udziale zaszczyt trzymania małego do chrztu. Rumieniła się z

podniecenia, gdy tylko o tym wspominano. Sprawiła sobie nawet nową suknię z tej okazji.
Wybrała się z mężem do miasta i wróciła obładowana pakunkami. Trzeba było posłać
bryczkę z Granvold na przystań, bo nie unieśliby sami tego wszystkiego. Wśród pakunków
było kilka prezentów świątecznych, ale większość rzeczy została kupiona z myślą o
chrzcinach. Przywieźli między innymi wspaniały, żółty wózek dziecięcy, najnowszy model,
ze sztywną budką.

Marit wciąż cieszyła się, że w Granvold pojawił się dziedzic. Dorbet miała u niej od tej

pory wysokie notowania. Marit chwaliła się synową, wnukiem i własnym synem. Większość
znajomych wzdychała ciężko, spotykając ją w sklepiku albo gdzieś indziej. Słyszeli jej
opowieść już tyle razy, że nie mieli ochoty wysłuchiwać jej po raz kolejny. Ale Marit
uśmiechała się promiennie, chwytała każdego za rękę i rozpoczynała:

- Widziałeś już naszego małego chłopca? Posłuchaj tylko, jak się urodził. Pogoda była

okropna, a drogi nieprzejezdne, gdy Dorbet poczuła bóle. Ola pojechał do Stornes, żeby...

Opowieściom nie było końca.
Mały Trygve był tak ładnym chłopcem, że Marit miała powody do dumy. Odziedziczył po

Dorbet jasne włosy i ciemne oczy. Na razie były ciemnoniebieskie, ale Marit domyślała się,
że staną się brązowe, gdy mały podrośnie. Wszystkie niemowlęta mają niebieskie oczy. Mały
Trygve był bardzo spokojny i rzadko płakał. Dorbet nie musiała przy nim czuwać nocami.
Gaworzył i jadł, spał i rósł, był zdrowym i dorodnym chłopcem, jakiego można sobie tylko
wymarzyć. Nikt nie miał wątpliwości, że chrzest odbędzie się w zaplanowanym dniu, nawet
gdyby zrobiło się bardzo zimno. Otulony owczymi skórami, ciepło ubrany, chłopczyk na
pewno dobrze zniesie chłód.

Dorbet zaskakująco szybko wróciła do formy po porodzie. Jedynie ciężkie piersi

zdradzały, że jest karmiącą matką. Odzyskała smukłą figurę, z którą się dobrze czuła. Nie
miała ochoty być dłużej taka wielka i nieforemna, choć wiedziała, że zdaniem Oli było jej z
tym do twarzy. Ale i on nie miał nic przeciwko temu, by Dorbet wyglądała jak dawniej, i
ciągle garnął się do niej w łóżku. Dorbet studziła jego zapał, twierdząc, że musi minąć sześć

background image

tygodni, nim podejmą od nowa współżycie. Nie mówiła, skąd ma te informacje, ale Ola nie
protestował, choć oddech mu się zaczynał rwać, a oczy zachodziły mgłą, ilekroć patrzył na
Dorbet przebierającą się do snu.

Dorbet myślała trochę o czekających ich intymnych chwilach. Nie miała ochoty rodzić

kolejnych dzieci, w każdym razie nieprędko. W zasadzie uważała, że wystarczy im Mały
Trygve. Pogodziłaby się z jeszcze jednym dzieckiem, ale nie miała zamiaru chować całej
gromadki. Nie miała też ochoty na jeszcze jeden tak ciężki poród. Zarazem jednak nie chciała
wcale stracić przyjemności, którą dawały jej namiętne noce w ramionach Oli. Rozumiała
zresztą, że i tak nie może mu tego odmówić. Pocieszała się więc myślą, że przed ciążą chroni
ją karmienie i że nie należy do kobiet, które bardzo łatwo stają się brzemienne. Wiele na to
wskazywało. Minęło przecież sporo czasu, nim pojawił się Trygve, choć wcale nie
zachowywali ostrożności. Gdy więc tego wieczoru Ola objął ją i szepnął do ucha, że już
minęło sześć tygodni, nie okazała niechęci.

- Jesteś pewien?
- Liczyłem każdy dzień - szepnął namiętnie.
- Ale ja nie chcę mieć od razu następnego dziecka - powiedziała Dorbet, wymykając się z

jego ramion.

- Będę bardzo ostrożny.
Ciekawe, w jaki sposób, pomyślała Dorbet i poczuła, że ogarniają pożądanie. Dawno już

nie czuła się taka smukła i pociągająca. Teraz znów taka jestem, pomyślała z uśmiechem i
wzburzyła czuprynę męża. Szczupła, a zarazem tak kobieca, że trudno było się nią nie
rozkoszować. Ola nie mógł marzyć o niczym więcej.

- Jak ja za tobą tęskniłem - mruknął, całując ją w szyję. - Mieć cię tak blisko - dodał,

muskając jej pełne piersi.

Teraz Dorbet poczuła, że jej także tego brakowało. Przyspieszony oddech zdradzał jej

pożądanie. Zarzuciła mu ręce na szyję i delikatnie ugryzła w ucho. Po chwili nie miała już na
sobie koszuli nocnej. Gdy leżała nago na łóżku, Ola przerwał na chwilę i spojrzał na nią.

- Wielki Boże - jęknął. - Wielki Boże, Dorbet!
Dłonie zaczęły błądzić po ciepłych ciałach, usta zaczęły szukać ust. Dorbet poczuła

przeszywające ją dreszcze. Myśli o niechcianej ciąży gdzieś prysły. Znikło wszystko poza
rozkoszą. Objęła Olę nogami i jęknęła. Gdy w nią wszedł, czuła się cudownie. Galopowała
razem z nim, a gdy oboje dotarli na sam szczyt, krzyknęła. Ola zasłonił jej usta dłonią, a
Dorbet ogarnął jeszcze większy płomień. Może ktoś ją usłyszał! Ugryzła Olę lekko w rękę i
uśmiechnęła się. I co z tego, pomyślała. Nikt nie miałby nic przeciwko jeszcze jednemu
dziecku. Nigdy nie było im ze sobą lepiej. Nigdy.


Laura przeprowadziła się do rodzinnego domu razem z Olą Havardem, tak jak

zapowiedziała. Udało się także załatwić zmianę szkoły na pewien czas. Wszyscy rozumieli,
że Laura Storhaug znalazła się w trudnej sytuacji, że powinna mieszkać wśród bliskich. Nikt
nie wspominał o tym, że to także najlepsze rozwiązanie dla Oli Havarda, ale sprawa była
oczywista. Po pogrzebie chłopiec był wprawdzie blady i wychudzony, ale bardziej ożywiony
niż przedtem. Wszyscy zauważyli też, że Laura znacznie więcej się nim zajmowała. Ciągle go
dotykała, mówiła do niego i o nim w znacznie bardziej przyjazny sposób.

Dwaj najlepsi przyjaciele czuli się jak w bajce, od kiedy mogli widywać się codziennie,

również w szkole. Ola Havard szybko się zadomowił, pozostali uczniowie przyjęli go
życzliwie. Stanowili z Johannesem nierozłączną parę, Ola Havard często bywał w Stornes.
Odwiedzał także Wzgórze, a raz Johannes został na noc w Oppstad. Zdarzyło się to po raz
pierwszy i Johannes opowiadał o tym jeszcze wiele dni później.

Z czasem na policzkach Oli Havarda pojawiły się rumieńce, chłopiec często prosił o

dokładkę podczas obiadu. Mali patrzyła na to z radością. Wszyscy dobrze odnosili się do Oli

background image

Havarda, plotki w zasadzie ucichły. Nie było zresztą o czym mówić, skoro nikt nie robił ze
sprawy skandalu.


Gdy miało się odbyć doroczne gręplowanie wełny, nocą spadł śnieg. W zasadzie spotkanie

powinno się odbyć w Granvold, ale z powodu przygotowań do chrzcin przeniesiono je do
Oppstad.

Havard wyniósł worki z wełną i ułożył je w saniach. Miał jakąś sprawę do załatwienia w

Surnadalen, nie mógł więc z nimi jechać. Chyba wcale tego nie żałuje, pomyślała Mali.
Wprawdzie podczas spotkań z Laurą nie padały już bolesne słowa, ale Havard nie chciał mieć
z nią nic wspólnego. Mówił to wprost i okazywał swoim zachowaniem. Całkiem inaczej było
z Laurą. W jej mrocznych matowych oczach pojawiał się gorączkowy płomień, gdy spotykała
Havarda. Mali żal było tej bladej, chudej kobiety, która nie potrafiła ukryć swoich uczuć. Nie
traktowała jej już jak rywalki. Ostatnio Laura wydawała jej się dziwnie zakłopotana i
nieszczęśliwa. Uspokajało ją także zachowanie Havarda wobec Laury. Traktował ją zawsze
poprawnie, ale z wielkim dystansem.

Herborg i Oja też wybierali się na wspólne gręplowanie. Tordhild powiedziała, że też

chętnie się wybierze, dostała więc wełnę na skarpety i rękawice dla całej swojej rodziny.
Sivert został w domu. Na początku grudnia miał mieć wielki koncert w Trondheim i korzystał
z każdej wolnej chwili, by poćwiczyć.

Gdy sanie zatrzymały się na podwórzu w Oppstad, Johannes natychmiast wyskoczył.

Pobiegł prosto na schodki, by jak najprędzej zobaczyć przyjaciela. Zarówno dzieci, jak i
dorośli traktowali gręplowanie wełny jako miłą odmianę pośród codziennych obowiązków.
Zwłaszcza że nie brakowało wówczas dobrego jedzenia. Spotkanie stanowiło chwilę
wytchnienia w czasie przygotowań do świąt, które szły już pełną parą we wszystkich
gospodarstwach.

W izbie było pełno ludzi, gdy pojawiła się rodzina ze Stornes. Ostry zapach wełny uderzył

Mali w nozdrza, gdy otworzyły się drzwi. Z trudem łapała oddech. Człowiek szybko się do
tego przyzwyczaja, pomyślała, kłaniając się lekko wszystkim znajomym. W izbie siedziała
też Dorbet z Marit i z Olą. Mały Trygve leżał w wózku w zacisznym kącie. Mali musiała
podejść i zerknąć na niego.

- Ależ on urósł.
- Je jak szalony - uśmiechnęła się Dorbet z dumą. - Do kogo jest podobny twoim

zdaniem?

- Po tobie odziedziczył kolory, ale nos ma po ojcu - powiedziała Mali, muskając palcem

okrągły policzek malca.

- To najpiękniejsze dziecko w całym Inndalen - stwierdziła Marit, która właśnie do nich

podeszła. - A jaki grzeczny. W ogóle nie słychać jego głosu.

- Oj, krzyczeć to on potrafi - powiedziała Dorbet.
- Tak, ale nie za często - broniła wnuka Marit.
- Jakie to dziwne - powiedziała Lisbeth, gdy znaleźli sobie miejsca na kanapie. - Nie tak

dawno dzieci były małe. A teraz obie jesteśmy babciami, Mali.

- Czas płynie - pokiwała głową Mali. - Tej jesieni minęło już dwadzieścia siedem lat, od

kiedy zamieszkałam w Stornes. Ile się zdarzyło przez te wszystkie lata.

Przez chwilę rozmawiały o dawnych czasach, o tym, kto umarł i kto się urodził.
- Co słychać u starych gospodarzy w Innstad? - zapytała Mali, zerkając na Sigrid. -

Strasznie dawno tam nie byłam.

- Wszystko w porządku - powiedziała Sigrid. - Zaczynają powoli odczuwać swoje lata, ale

człowiek w tym wieku ma przecież prawo do zadyszki i zmęczenia.

- A ile lat ma teraz stary Olaus?
- Latem skończył osiemdziesiąt siedem. A Halldis osiemdziesiąt cztery.

background image

- No tak, można powiedzieć, że są naprawdę dorośli - stwierdziła Lisbeth. - Ty jesteś

jeszcze całkiem młoda - uśmiechnęła się do swojej teściowej, Asbjorg Oppstad, która
siedziała ze zgrzebłem i formowała zgrabne zwoje z wyczesanej wełny.

- Gdyby nie reumatyzm, nie miałabym żadnych powodów do narzekania - pokiwała głową

Asbjorg. - Ale starzy Innstadowie są rzeczywiście w dobrej formie. Zaglądam tam raz albo
dwa razy w tygodniu, tak miło się z nimi rozmawia. Wiele razem przeżyliśmy tu we wsi. I
tyle się zmieniło przez ten czas.

- Gręplowanie wełny wygląda w zasadzie tak samo jak dawniej - stwierdziła Marit. - Nie

wszystko zmienia się tak szybko.

I to była prawda. Mali nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek te spotkania

wyglądały inaczej. Od kiedy tu zamieszkała, pomagali sobie nawzajem w ten sam sposób.
Jakby czas się zatrzymał tu nad fiordem. Wiele się zmieniło w ciągu minionych lat, ale
zmiany zaszły przede wszystkim w miastach. W tej małej wsi prawie wszystko toczyło się jak
dawniej.

Otworzyły się drzwi do izby i stanęła w nich Laura. Po raz pierwszy, od kiedy tajemnica

pochodzenia Oli Havarda wyszła na jaw, Mali znalazła się w tak wielkim towarzystwie.
Zastanawiała się, czy ktoś teraz skomentuje sprawę. Spojrzała pospiesznie na Johannesa i Olę
Havarda, którzy leżeli na podłodze koło pieca i bawili się drewnianymi samochodzikami.
Miała nadzieję, że nie padną słowa, które mogłyby chłopców zranić. Zauważyła już, że obaj
słyszą i rozumieją znacznie więcej, niż się wszystkim wydaje.

- Co się dzieje z Laurą? - szepnęła Marit, pochylając się ku Mali. - Wygląda jak duch.

Chyba nie tylko z powodu śmierci syna?

- Nie wiem - odparła cicho Mali. - Ktoś mi mówił, że nie jest całkiem zdrowa.
- Chyba rzeczywiście - potwierdziła Marit i spojrzała ukradkiem na Laurę, która

nakrywała do stołu. - Że też Havard okazał się ojcem Oli Havarda - ciągnęła, przeszywając
Mali swym ciekawskim, wiewiórczym spojrzeniem. - Co za zaskoczenie.

- Nie dla mnie - odparła Mali sucho. - Zawsze o tym wiedziałam. Ale stwierdziliśmy, że

będzie lepiej trzymać to w tajemnicy i...

- To było najlepsze rozwiązanie, póki trwało małżeństwo Laury z Olą - orzekła Marit. -

No i skoro o wszystkim wiedziałaś...

- Ola Havard powinien dowiedzieć się o tym wcześniej - przyznała Mali. - Mam nadzieję,

że uda nam się to teraz naprawić.

- Bardzo ładnie z waszej strony, że zajęliście się chłopcem - pochwaliła Marit. - Chociaż o

niczym nie wiedział. Ale pomyśleć, że Havard... No tak, różnie bywa - dodała znacząco i
spojrzała na Mali.

Mali znów zwróciła uwagę na to, jak Laura odnosi się do syna. Ciągle podchodziła do

chłopców i coś do nich mówiła, przy stole siedziała obok Oli Havarda i pomagała mu
smarować chleb masłem, choć Mali doskonale wiedziała, że poradziłby sobie sam. Podczas
odwiedzin w Stornes zawsze sam smarował chleb. Ale może Laura o tym nie wie, pomyślała.
Nie zna dobrze swojego syna. Na razie.

Troska i zainteresowanie matki wyraźnie służyły chłopcu. Jego twarz się rozjaśniała,

ilekroć Laura coś do niego mówiła, zgadzał się chętnie, by mu smarowała chleb. Od czasu do
czasu spoglądał na matkę z takim oddaniem, że Mali nie mogła opanować wzruszenia. Miała
nadzieję, że to rzeczywiście początek dobrych i bliskich relacji między matką a synem. Nikt
nie zasługuje na to bardziej niż Ola Havard, pomyślała.

To był długi dzień. Gdy wreszcie wszyscy się spakowali, było jasne, że w tym roku nie

wystarczy jedno spotkanie przy gręplowaniu i czyszczeniu wełny.

- W takim razie spotkamy się w Granvold po świętach - powiedziała Marit. - Gdy tylko

będziemy mieć za sobą chrzciny i Boże Narodzenie. Prawda, Dorbet?

background image

Mali zauważyła, że Dorbet zarumieniła się z radości, że ma o tym współdecydować.

Trzymała Małego Trygvego na rękach i uśmiechała się promiennie.

- Oczywiście, będzie nam bardzo miło - uśmiechnęła się. - Ale najpierw zobaczymy was

wszystkich na chrzcinach, prawda?

Wszyscy pokiwali głowami. Mężczyźni wynieśli worki do sań, które wkrótce zaczęły

sunąć po kolei i znikać w popołudniowym mroku.

- Daj znać, kiedy Ola Havard będzie mógł przyjść do Stornes - powiedziała Mali do

przechodzącej Laury. - Może mógłby pomieszkać u nas przez parę dni przed świętami. Dzieci
mają tyle radości z przygotowań do świąt, Johannes bardzo często u nas teraz bywa.

- Dobrze - skinęła głową Laura. - I dziękuję, że tak dobrze przyjęliście to, że

powiedziałam o Hayardzie... Nie powinnam tego robić, ale tego dnia nie byłam sobą.

- Myślę, że to było najlepsze rozwiązanie dla wszystkich - powiedziała Mali ściszonym

głosem. - Wszystko tak dobrze się teraz układa.

- Rozumiem i cieszę się.
Laura nagle skuliła się i przycisnęła dłoń do brzucha. Pobladła jeszcze bardziej.
- Co się dzieje? - zapytała Mali, kładąc jej dłoń na ramieniu. - Jesteś chora?
Laura z trudem chwytała oddech. Po chwili wyprostowała się. Na jej czole perlił się pot.
- Wszystko w porządku - powiedziała. - Chyba coś mi zaszkodziło.
Mali była pewna, że nic jej nie zaszkodziło. Gdy siedząc już w saniach, obejrzała się, by

ostatni raz spojrzeć na dwór, ogarnął ją niepokój. Oby tylko nie zdarzyło się kolejne
nieszczęście teraz, gdy wszystko w życiu Oli Havarda zaczęło układać się tak dobrze.
Chłopiec doświadczył już tyle zła. Mali zmrużyła oczy, patrząc w stronę ganku, ale nikt już
na nim nie stał.

ROZDZIAŁ 4.


- To naprawdę piękny dzień na chrzciny - powiedział Havard, wchodząc do domu po tym,

jak wciągnął na maszt flagę w ten jasny grudniowy poranek. - I nie jest tak strasznie zimno, w
każdym razie da się wytrzymać.

Mali wyjrzała przez okno. Słońce było już wysoko ponad górami, ale jego promienie nie

dotarły jeszcze do wsi. Nie o tej porze roku. Słońce nie docierało tu przez sześć tygodni przed
Bożym Narodzeniem i przez sześć tygodni po świętach. W tym okresie widywali tylko
odbicie słonecznego światła na górskich szczytach. Ale dzień był spokojny i ładny. Flaga
łopotała lekko na wietrze od Stortind.

- Mały Trygve jest już całkiem duży i pulchny, nic mu nie będzie, nawet jak się trochę

ochłodzi - stwierdziła Mali. - Ciekawe, kiedy się zjawią wszyscy ze Wzgórza? Nie możemy
wyruszyć, póki nie przyjdą.

- Przyjdą - uspokoił ją Havard, poprawiając krawat. - Sivert i Johannes mają przecież grać.
- Oby tylko im dobrze poszło.
- Dobrze im pójdzie - stwierdził Havard. - Potrafią grać. Zadzwonimy na Wzgórze?
- Nie. Mamy jeszcze dużo czasu - powiedziała Mali. - Oja już gotowy, Herborg?
- Goli się jeszcze, ale zaraz przyjdzie - odparła Herborg, podnosząc się, by położyć Małą

Mali do kołyski po karmieniu. W dalszym ciągu karmiła ją piersią, choć już znacznie rzadziej.
Ale ponieważ Herborg też się wybierała do kościoła i miała zamiar zostawić małą z Ane,
zdecydowała się na dodatkowe karmienie.

- Teraz możesz jej dać kaszy, jeśli będzie głodna, Ane - powiedziała z lekkim niepokojem.
- Będę jej pilnowała jak własnego dziecka - uśmiechnęła się Ane uspokajająco i podeszła

do kołyski, by zerknąć na małą, która spała z palcem w buzi.

background image

Mała Mali miała już prawie dziesięć miesięcy. Była pogodnym, żywym dzieckiem o

wielkich, brązowych oczach i miękkich wioskach, które wiły się wokół kształtnej główki.
Każdy, kto ją tylko zobaczył, twierdził, że jest śliczna. Jak aniołek, pomyślała Mali z
uśmiechem. Aniołek o żelaznej woli. Mała Mali nie zwykła się poddawać, jeśli czegoś
chciała. Potrafiła krzyczeć bardzo głośno, ale jej babcia cieszyła się z tej cechy. Przyda się jej
silna wola, gdy kiedyś w przyszłości będzie zarządzać Stornes.

- Możesz być całkiem spokojna, Herborg - zapewniła Mali. - Małej włos z głowy nie

spadnie. Ane zajmowała się wszystkimi maluchami w tym domu, ma wprawę.

- Nie chodzi o to, że nie ufam Ane, ale te parę godzin bez małej...
- Musisz od czasu do czasu gdzieś bywać, Herborg - powiedziała Mali. - Jesteś jeszcze

młoda, musisz widywać ludzi. Nikt ci nie zarzuci, że jesteś złą matką i gospodynią.

Herborg zarumieniła się i poprawiła wstążkę na szyi. Herborg to błogosławieństwo

zarówno dla Oi, jak i dla gospodarstwa, pomyślała Mali, spoglądając na synową. Herborg
radziła sobie tym lepiej, im trudniejsze zadania otrzymywała. Pogodna i miła, wywoływała
uśmiech na wszystkich twarzach. Oja zmienił się nie do poznania, gdy pojawiła się w jego
życiu. Mali przypomniała sobie trudne dorastanie syna, gdy nieustannie dochodziło do
dyskusji i kłótni, a ona z lękiem myślała o chwili, gdy ten uparty i krnąbrny chłopak będzie
razem z nią zarządzał gospodarstwem. Obawiała się tego wówczas. Ale dzięki Herborg Oja
stał się spokojnym i rozsądnym młodzieńcem, który się często uśmiechał. Nietrudno było
zauważyć, że uwielbia żonę i córkę. Przedtem był zamknięty w sobie i małomówny, a teraz
nie ukrywał swego zadowolenia. Choć na pewno wielkim ciosem była dla nich informacja, że
najprawdopodobniej nie będą mieć więcej dzieci, to wszystko wskazywało na to, że udało im
się razem przez to przejść. Mali nie słyszała, by kiedykolwiek ktoś o tym wspominał.


Długie stoły w Granvold stały przykryte białymi obrusami i udekorowane świecami oraz

kolorowymi roślinami doniczkowymi. Już w sieni pięknie pachniało rosołem. Mali poczuła,
że jest głodna. Sporo czasu upłynęło od śniadania.

Johannes wpadł do środka ze skrzypcami pod pachą i zarumienionymi po długiej podróży

policzkami.

- Pięknie grałeś w kościele - pochwaliła go Mali. - Co to była za melodia?
- To kompozycja ojca - odparł Johannes i chciał położyć skrzypce na stole, na którym

leżały już czapki i kapelusze.

- Nie, nie - wstrzymał go Sivert, który właśnie wszedł do środka razem z Tordhild. - Nie

kładź tam skrzypiec. Zaraz zapytamy Marit o jakieś bezpieczne miejsce.

Wtedy właśnie zjawiła się Marit. Gospodyni przyjęcia pierwsza wyruszyła spod kościoła.

Musieli szybko jechać, pomyślała Mali. Bo Marit była zarumieniona, podekscytowana i
rozpromieniona.

- Witajcie - uśmiechnęła się. - To była przepiękna uroczystość. Tak pięknie graliście,

Johannes! Nie wiedziałam, że masz taki talent.

Johannes trochę się zawstydził i zostawił kurtkę matce. A potem prześlizgnął się pod

ramieniem Marit i znikł w izbie.

Goście wciąż się schodzili. W sieni zrobiło się ciasno, więc Mali weszła do izby razem z

Sivertem i Tordhild. Oja zawiózł Herborg do Stornes, żeby mogła nakarmić Małą Mali przed
obiadem.

W izbie było już dużo ludzi. Mali spostrzegła, że Dorbet zmieniła suknię. W kościele była

spocona i podekscytowana, ale teraz znów wyglądała świeżo i elegancko. Stała razem z
mężem przy stole i przyjmowała podarunki. Sekretarzyk służył jako stół na prezenty. Mali
zauważyła, że leży tam już mnóstwo ślicznych rzeczy. Dzień obfitości, pomyślała.

- Wszystkiego najlepszego - ukłonili się Sigrid z Bengtem. - To był piękny chrzest. I jak

cudownie grali panowie ze Wzgórza.

background image

- Ja też za każdym razem jestem mile zaskoczona - wyznała Mali. - Nie grą Siverta, ale

tym, że Johannes jest taki zdolny. To wspaniałe.

- Będzie muzykiem, tak jak ojciec - stwierdził Bengt.
- Johannes ma tyle różnych planów - uśmiechnęła się Mali. - Trudno powiedzieć, co

przyszłość przyniesie.

- Ale bierze lekcje? - zainteresowała się Sigrid.
- Na razie uczy go ojciec, ale zastanawiają się właśnie, czy go nie posłać do tego muzyka

w Kvannes, który się nazywa Tormod Lia. Ja go tak dobrze nie znam, ale Sivert twierdzi, że
jest bardzo dobry. Zobaczymy.

- A Dorbet i Ola dobrze się miewają? - Sigrid wskazała głową na młodą parę.
- Dobrze - odparta Mali. - Tu w Granvold dobrze się dzieje. Dorbet ostatnio dużo haftuje i

zaczęła szyć stroje regionalne dla siebie i dla Marit. Haft będzie tylko na bluzce, ale za to ma
sporo pracy z szyciem. Zwłaszcza że cały czas pracuje przecież dla Bakkena. I jeszcze przez
cały dzień zajmuje się małym. W tej sytuacji nie może pełnić wszystkich obowiązków młodej
gospodyni, jak tego chciała Marit. Na początku był to spory problem - przyznała Mali
szczerze. - Ale na szczęście wszystko się ułożyło, gdy się urodził dziedzic.

- U was też wszystko dobrze? Po tym, jak się wyjaśniło, kto jest ojcem Oli Havarda? -

zapytała Sigrid ściszonym głosem.

- Tak, wszystko poszło tak, jak przewidywałaś - pokiwała głową Mali. - Ludzie szybko

dali sobie spokój. Nie wydarzyła się żadna sensacja, więc nie ma żadnego interesującego
tematu do plotek.

- Cieszę się, że prawda wyszła na jaw - powiedziała Sigrid. - Zdaje się, że z Olą

Havardem też wszystko w porządku.

- Teraz już tak - powiedziała Mali. - Na samym początku był bardzo rozgoryczony, co

zresztą rozumiem. Ale na szczęście dzieci są wyrozumiałe. W każdym razie Ola Havard jest
wyrozumiały.

- A Laura?
- Ona też się zmieniła. Nie wiem, co się stało, ale zajęła się synem tak, że aż dziw bierze.
- Wygląda, jakby nie była całkiem zdrowa.
- Bo chyba nie jest - stwierdziła Mali. - Mam tylko nadzieję, że to nic poważnego.
Ola zaklaskał, podziękował wszystkim za piękne prezenty i zaprosił do stołu. Powstało

pewne zamieszanie, nim wszyscy znaleźli sobie miejsca i usadowili się. Mali zauważyła, że
Oja i Herborg już wrócili. Usiedli nieco dalej i rozmawiali właśnie żywo z młodymi
dziedzicami z Oppstad i Innstad, który przyjechali na chrzciny z żonami. Mali dziwnie się
czuła, patrząc na nich wszystkich tak wystrojonych. Ci chłopcy chodzili przecież do szkoły z
Sivertem. Mali wydawało się, że to było dopiero wczoraj. A teraz patrzyła na gospodarzy,
którzy mieli żony i dzieci oraz perspektywę odziedziczenia majątków. Mali westchnęła i
odgarnęła włosy z czoła.

- Mówiłaś coś? - zapytał Havard, który siedział koło niej.
- Nie, tylko poczułam się taka stara - odparła Mali.
Ale oczy jej się śmiały.

W izbie zrobiło się z czasem gorąco. Obiad się skończył i na stole pojawiły się ciasta.

Ochrzczone dziecko po sesji fotograficznej z rodzicami, dziadkami i rodzicami chrzestnymi
zostało nakarmione na poddaszu, ułożone wygodnie w kołysce i tam przespało całe przyjęcie.
Izbę wypełniał jednostajny szmer rozmów. Nagle rozległo się głuche uderzenie. Ludzie
zaczęli krzyczeć.

- Na Boga, co się dzieje? - przestraszona Mali obróciła się w tamtą stronę.
- Mamo! Mamo!

background image

Pośród hałasu dał się słyszeć cienki, pełen przerażenia głos Oli Havarda. Ludzie pochylali

się nad kimś, kto leżał na podłodze. Mali stwierdziła ku swemu przerażeniu, że to Laura.

- Havard, musimy im pomóc!
- Przynieście zimny ręcznik - powiedziała, podchodząc do ciekawskich, którzy tłoczyli się

wokół chorej. - I odsuńcie się, ona potrzebuje powietrza - komenderowała, klękając koło
Laury.

Havard podał jej poduszkę z kanapy. Mali ostrożnie podłożyła ją pod głowę Laury.

Odsunęła długie włosy z bladej twarzy. Pot perlił się na czole i nad górną wargą chorej.
Tętnica pulsowała gwałtownie pod cienką, napiętą skórą na szyi. Ola Havard przytulił się do
Mali z rozszerzonymi ze strachu źrenicami. Wzięła go za rękę i mocno ją ścisnęła.

- Tu jest ręcznik - powiedziała Lisbeth, klękając koło Mali. - Co się jej stało?
- Myślałam, że czegoś się dowiem od ciebie - powiedziała cicho Mali. - Chyba zasłabła.

Okropnie tu gorąco.

Lisbeth spojrzała na Mali i kiwnęła głową.
- Później porozmawiamy - szepnęła.
Laura zaczęła się ruszać. Uniosła powieki. Spojrzała na Olę Havarda, który stał przerażony

z oczami pełnymi łez.

- Chyba cię przestraszyłam, mój chłopcze - powiedziała cicho. - Nie miałam zamiaru.
Wyciągnęła szczupłą dłoń i chwyciła go za rękę.
- Nie bój się - szepnęła z wysiłkiem. - To z gorąca. Źle znoszę zaduch.
Obróciła powoli głowę i spojrzała na Mali.
- Czy ktoś mógłby mi pomóc przejść do innego pokoju, żebym doszła do siebie? Pojadę

do domu, gdy tylko poczuję się na siłach.

Havard i Ola wzięli ją pod ramiona i pomogli się podnieść. Próbowała bagatelizować

wszystko drżącym śmiechem.

- Przepraszam. Wszystko będzie dobrze - powiedziała do wszystkich, którzy patrzyli na

nią pytającym wzrokiem. - Za gorąco tutaj.

Marit pokazała drogę do jednego z pokoi. Laura położyła się na łóżku, które tam stało, i

zasłoniła twarz ramieniem. Havard i Ola wyszli po cichu, zabierając ze sobą Marit. Tylko
Mali została przy chorej. Dopiero po chwili zorientowała się, że Laura płacze. Łzy wypływały
powoli spod zakrywającego twarz ramienia.

- Co się dzieje, Lauro? - zapytała Mali ściszonym głosem.
- Jestem zmęczona.
- To coś więcej. Jesteś chora.
Laura odsłoniła twarz i ciemne oczy wypełnione łzami.
- Wiesz już?
- Wiem tylko tyle, ile widzę - odparła Mali.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Tylko zegar na ścianie tykał. Z izby docierał szum

głosów i śmiechów.

- Tak bardzo się boję o Olę Havarda.
- Dlaczego?
- Jeśli ja... Boję się, że zostanie zupełnie sam.
- Ma przecież rodzinę w Oppstad i w Storhaug - stwierdziła Mali. - I ma jeszcze nas,

wiesz przecież. Dlaczego miałby zostać sam?

- Jestem chora - szepnęła Laura z wysiłkiem.
- Na pewno wyzdrowiejesz.
Laura powoli pokręciła głową.
- Niedługo umrę, Mali.
Pod Mali ugięły się nogi. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, i przycisnęła dłoń do

serca. Od pewnego czasu tego właśnie się obawiała, choć nie chciała się przyznać. Nie mogła

background image

znieść myśli, że Ola Havard miałby stracić jeszcze matkę. Zwłaszcza teraz, gdy wreszcie
okazała mu trochę serca. Ten biedny chłopiec stracił już tak dużo, pomyślała.

- Co ci jest? - szepnęła. Usiadła na krawędzi łóżka i wzięła Laurę za rękę.
- Mam raka żołądka.
- Jesteś pewna?
Laura zaśmiała się z goryczą.
- Wolałabym nie mieć tej pewności.
Znów zapadła cisza. Tylko zegar tykał w swoim rytmie.
- Czy Ola Havard coś wie?
- Tylko to, że nie jestem całkiem zdrowa. Nie wiem, jak mam...
Przełknęła z trudem ślinę. Łzy znów zaczęły jej spływać po policzkach.
- Chciałam zapytać, czy ty i Havard moglibyście mu powiedzieć, że... że ja nie... On was

tak kocha. - W jej głosie było tyle bólu.

- Oczywiście, że to zrobimy - przytaknęła Mali i ścisnęła dłoń Laury, choć nie miała

pojęcia, jak to powiedzą małemu. Na samą myśl, że ma przekazać chłopcu taką nowinę,
zaczęło ją coś palić w żołądku.

- Dziękuję - westchnęła Laura. - Nie byłam miła ani dla ciebie, ani dla Havarda. Nie

oczekuję, że...

- Zrobimy wszystko dla Oli Havarda.
- Nienawidzisz mnie, Mali?
Mali nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na tę bladą, wychudzoną, zapłakaną twarz i

westchnęła.

- Nie - powiedziała cicho. - Już nie.
- Przyjdziecie do mnie któregoś dnia razem z Havardem, żeby porozmawiać? Muszę z

wami porozmawiać, zanim...

Laura chwyciła Mali za rękę.
- Przyjdziesz? Przyprowadzisz Havarda? Obiecujesz? Mali kiwnęła głową. Nie wiedziała,

co na to powie Havard, ale to nie miało znaczenia. Nie wolno odmawiać umierającemu tego,
co może uspokoić jego sumienie. Zwłaszcza jeśli umierająca jest Laura, matka Oli Havarda.
Ze względu na chłopca Havard pójdzie do Laury.

- Czy Ola Havard mógłby zamieszkać w Stornes na jakiś czas? W Oppstad nie będzie

chyba zbyt wesoło.

- Oczywiście, że mógłby - potwierdziła Mali.
- Mogłabyś zawołać Lisbeth, Mali? Spróbuję teraz pojechać do domu, do Oppstad. To

było moje ostatnie przyjęcie.

Mali podniosła się. Przez chwilę stała i patrzyła na Laurę. Przez ostatnie lata nosiła w

sobie tyle gniewu na Laurę. Nienawidziła jej i bała się jej. Lękała się władzy, którą tamta
miała nad Havardem. Teraz żal jej było tej wychudzonej kobiety, która miała niedługo
umrzeć.

- Zawołam Lisbeth - powiedziała cicho. - A któregoś dnia przyjedziemy do ciebie oboje z

Havardem.

Gdy sięgała do klamki, usłyszała, że Laura mówi „dziękuję". Bardzo cicho, jakby tylko

westchnęła. Mali zadrżała, jakby poczuła oddech śmierci na plecach.

background image

ROZDZIAŁ 5.


Ola Havard podbiegł szybko do Mali, gdy tylko wyszła z pokoju. Tuż za nim pędził

Johannes.

- Co z mamą?
- Źle się poczuła - powiedziała Mali ostrożnie. - Myślę, że to z gorąca. Teraz pojedzie do

domu. Wszystko będzie dobrze, Ola Havardzie.

Źle się czuła, kłamiąc. Ale w tej sytuacji nie mogła postąpić inaczej. Jeśli oboje z

Havardem mają mu powiedzieć, co naprawdę jest Laurze, muszą to zrobić sam na sam. To nie
będzie łatwe, zasępiła się, głaszcząc chłopca po głowie.

- Mama zastanawia się, czy nie miałbyś ochoty przyjechać na parę dni do nas, do Stornes.
Twarz chłopca się rozjaśniła, ale po chwili znów się zmartwił.
- Muszę być z mamą, skoro jest chora.
- No tak, ale Laura uważa, że będzie lepiej, jeśli zamieszkasz w Stornes...
Ola Havard zaczął się zastanawiać.
- Przyjedź do Stornes - poprosił Johannes. - Mógłbyś czasem nocować u mnie.
To przesądziło sprawę. Ola Havard skinął głową i po chwili obaj z Johannesem pobiegli na

ciastka do stołu.

- Co z Laurą? - spytała zaniepokojona Marit.
- Już lepiej - odparła Mali. - Chyba chciałaby pojechać do domu, więc muszę znaleźć

Lisbeth.

- Laura chce wracać do domu - powiedziała Mali cicho, gdy wreszcie znalazła Lisbeth. -

Powiedziała mi, że ma raka żołądka, więc wiem, o co chodzi.

Odgarnęła włosy i wzięła głęboki oddech.
- Obawiam się, że jest bardzo źle - westchnęła. - Laura prosiła, żebyśmy z Havardem

powiedzieli małemu, że ona... że niewiele czasu jej zostało. Nie wiem, jak mamy to zrobić,
ale musimy spróbować. Powinien być na to przygotowany.

- Cieszę się, że nie mnie to przypadnie w udziale - powiedziała Lisbeth. - Niełatwo mi z

tym, że Laura będzie mieszkać w Oppstad przez ten czas, który jej pozostał. Nie dlatego, że
tego nie chcę, ale dlatego, że to takie straszne.

Mali w milczeniu pokiwała głową.
- Laura chce, żeby Ola Havard pojechał z nami do Stornes dziś wieczorem. Co ty na to?
- Dobry pomysł - powiedziała Lisbeth. - Nie chcę, żeby chłopak patrzył, jak jego matka

jest coraz bardziej chora i jak umiera.

- Myślisz, że to szybko nastąpi?
- Nie wiem, ale tak mi się wydaje. Laura straciła chęć do życia po śmierci Oli Pedera. Jeśli

będzie wiedziała, że Ola Havard jest bezpieczny... Myślę, że wtedy całkiem się podda.

- Co się wtedy stanie z Olą Havardem? - zapytała Mali w obawie, że zdaniem Lisbeth

chłopiec powinien zostać w Stornes po śmierci matki. Mali oczywiście chciała mu pomóc.
Ale przejęcie odpowiedzialności za jego wychowanie to całkiem inna sprawa.

- Nie wiem... Na razie sądzę, że powinien przenieść się do Oppstad. Przynajmniej na

samym początku. Wtedy mógłby też widywać się często z ojcem, a to dla niego na pewno
bardzo ważne. Stary Storhaug zajmuje się gospodarstwem i pewnie będzie to robił, póki mu
starczy sił. Potem trzeba będzie oddać gospodarstwo w dzierżawę do czasu, aż Ola Havard
dorośnie na tyle, by je przejąć. To potrwa jeszcze parę lat. Ale kto wie, może starzy dadzą
radę zajmować się wszystkim do tego czasu i Ola Havard przejmie gospodarstwo od swojego
dziadka. No cóż, dziadka-niedziadka - dodała posępnie.

Mali pokiwała tylko głową. Co będzie, to będzie, pomyślała. Ola Havard musi mieć

kontakt ze swoim ojcem.

background image

- Co mu powiemy?
Havard leżał w łóżku i spoglądał na Mali, która siedziała koło komody, szczotkując włosy.
- Musimy po prostu powiedzieć, jak się rzeczy mają - stwierdziła. - Ale trochę zaczekamy.

Mam nadzieję, że to się jednak dobrze skończy.

- Tak sądzisz?
- Nie, w zasadzie nie - przyznała Mali. - Laura nie powiedziałaby tego, co powiedziała,

gdyby miała jakąś nadzieję. Ale chciała z nami porozmawiać, więc powinniśmy zaczekać do
tej rozmowy.

- Nie mam o czym rozmawiać z Laurą. - W głosie Havarda była lekka niechęć.
- Ona umiera, Havardzie!
Havard poruszył się nerwowo.
- Czego ona chce?
- Tego nie wiem, ale musimy do niej pójść.
Mali skończyła szczotkowanie włosów, wślizgnęła się do łóżka i położyła się z głową na

piersi Havarda. On objął ją ramieniem i mocno przytulił.

- Myślę, że jest bardzo źle - powiedziała cicho. - Zwłaszcza dla Oli Havarda. Biedny

chłopak. Co z nim będzie?

- Ma przecież rodzinę.
- Ale straci matkę - rzekła Mali. - Chociaż do niedawna wcale nie była szczególnie

troskliwą matką... Ostatnio jednak się zmieniła.

- Owszem, nie zachowywała się jak matka.
- Jest w tym coś dziwnego - stwierdziła Mali. - Dziecko bez względu na wszystko jest

przywiązane do swojej matki.

- Uważam, że jesteś wspaniałomyślna - powiedział Havard, głaszcząc ją po głowie. -

Laura wyrządziła ci wiele złego.

- Nie ona jedna - powiedziała Mali cicho. - Ale nie mogę odtrącić ręki kogoś, kto...
- Nie, nie to mam na myśli. Chodzi o to, że przyjęłaś Olę Havarda, jakby był twoim

własnym synem...

- Przecież jest twój - powiedziała. - Kiedy się pobieraliśmy, przyjąłeś dwójkę moich

dzieci, jakby były twoje - przypomniała mu. - Nie zapomniałam o tym.

Przez chwilę leżeli w ciszy przytuleni. Havard głaskał ciepłą dłonią jej plecy. Mali uniosła

głowę i spojrzała na niego.

- Mamy wiele szczęścia, i ty, i ja - szepnęła. - Stać nas na wspaniałomyślność.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Ułożyła się wygodniej na jego piersi i westchnęła

lekko. Gdy jego dłoń wsunęła się pod jej koszulę nocną, nie była pewna, czy ma ochotę na
coś więcej. W głowie miała same kłopoty i zmartwienia. Gdy jednak otworzyła usta, by
zaprotestować, Havard zamknął je pocałunkiem. I wtedy od razu pojawiło się pożądanie.
Słodycz, zagarniająca całe ciało.

- Hej - uśmiechnęła się. - O czym ty myślisz?
Roześmiał się niemal chłopięcym śmiechem. Ujął w dłonie jej miękkie, ciepłe piersi.

Położył ją na łóżku i ściągnął z niej koszulę. Głowa Mali zrobiła się nagle całkiem lekka.
Zmartwienia znikły. Ogarnięta poczuciem błogości wyciągnęła ramiona i westchnęła. Mamy
szczęście. Cieszymy się dobrym zdrowiem i sobą nawzajem, pomyślała. W tej sytuacji wiele
można znieść. I zapomniała o wszystkim poza pulsującą rozkoszą i radością, która ją
przepełniła.


Dom aż kipiał od świątecznych przygotowań. Mali miała wrażenie, że wciąż czuje zapach

stearyny po wytapianiu świec, ale to było tylko złudzenie. Świece wytapiali przecież w
pierwszych dniach grudnia. Dorbet przyjechała wtedy na cały dzień. Przywiozła ze sobą
Małego Trygvego w wózeczku. Było tak miło, tyle gawędzili i śmiali się owego dnia.

background image

Teraz zostało już tylko pieczenie ciast. Dom lśnił po świątecznych porządkach, w

świątecznej izbie wisiały czyste zasłony. Ola Havard wciąż u nich mieszkał. Johannes
przychodził codziennie, żeby pobyć z przyjacielem. Z roziskrzonymi oczami zapytał Havarda,
kiedy się wybiorą po choinki - dużą dla Stornes i mniejszą dla Wzgórza.

- Myślę, że zrobimy to dzień przed Wigilią - odparł Havard. - Choinkę ubiera się dopiero

w Wigilię. Zobaczymy jeszcze, jaka będzie pogoda, ale jeśli nadal będzie tak ładnie, to
zaczekamy. Zgoda?

Mali nie miała wątpliwości, że Johannes wcale się nie zgadza. Chłopiec tak bardzo czekał

na Boże Narodzenie, że czasem bladł z emocji, gdy o tym mówił. Poklepała go po policzku i
pozwoliła, by obaj z Olą Havardem skosztowali kruchych ciasteczek z migdałami, które
właśnie zostały upieczone. To trochę pomogło.

- Cieszysz się, że idą święta, babciu? - zapytał Johannes.
- Pewnie, że tak - przytaknęła Mali, patrząc w jego błyszczące oczy.
Poczuła jakieś bolesne ukłucie w sercu. Co za radość, pomyślała ciepło. Gdyby mogła

cieszyć się tak jak Johannes! Ale z biegiem lat straciła tę zdolność. Teraz święta oznaczały
znój i harówkę. Uśmiechnęła się do chłopców i wsunęła im po jeszcze jednym ciasteczku.
Postanowiła pozwolić sobie na odrobinę radości pośród przedświątecznej krzątaniny.

- Pójdziesz z nami do sklepu, babciu?
- Do sklepu? - zdziwiła się Mali i spojrzała na wnuka, wkładając schłodzone ciasteczka do

puszki.

- Mam trochę oszczędności - szepnął i wsunął piąstkę do kieszeni spodni. - Pomożesz mi

coś wybrać dla Marileny, mamy i taty? Już kupiliśmy wszystko dla ciebie i dla Havarda -
wyznał nieoczekiwanie. - Ale nie mogę ci powiedzieć, co to jest.

- Nie, nie wolno ci mówić - przestrzegł go Ola Havard. - Mama mówi, że prezent

powinien być niespodzianką.

Mali spojrzała na niego z uśmiechem. Ola Havard mieszkał w Stornes od tygodnia i

chodził do szkoły z Johannesem. Udało się sprawę załatwić tak, że mógł chodzić do szkoły w
Inndalen, gdy mieszkał w Oppstad. Ze względu na chorobę jego matki. Mali sądziła, że Ola
Havard zostanie u nich do rozmowy z Laurą, ale nie doczekała się telefonu. To chyba znaczy,
że Laura czuje się lepiej, pomyślała. Jeśli nie zadzwoni w najbliższym czasie, Ola Havard
będzie musiał wrócić do Oppstad. W tej sytuacji nie ma co się spieszyć z rozmową z
chłopcem. Można zaczekać do zakończenia świąt, żeby nie zepsuć mu Bożego Narodzenia.

- Oczywiście, że pójdę z tobą do sklepu - uśmiechnęła się Mali. - Kiedy się wybierasz?
- Dzisiaj - rozpromienił się. - Ty też z nami pójdziesz, Ola Havardzie, prawda?
- Tak, chcę kupić coś dla mamy - przytaknął Ola Havard. - Ale moje pieniądze zostały w

Oppstad.

- Ja ci pożyczę - zaproponowała Mali. - Oddasz mi następnym razem.
Chłopcy dostali po jeszcze jednym ciasteczku z migdałami i usadowili się na kanapie,

nachylili ku sobie głowy i zaczęli coś tajemniczo szeptać. Pewnie wymieniają pomysły na
prezenty gwiazdkowe, pomyślała Mali, wkładając ostatnie ciasteczko do puszki. I wyniosła
puszkę do spiżarni. Stały tam już całe rzędy pudełek z ciastkami. Jeszcze tylko pączki
wiedeńskie, rożki, i świąteczne wypieki będą gotowe.

Telefon zadzwonił, gdy właśnie zamykała drzwi do spiżarni.
- Halo, tu Stornes.
- Witaj, Mali, tu Lisbeth Oppstad.
- Co słychać?
- Jest lepiej, niż się spodziewaliśmy - powiedziała Lisbeth. - Laura czuje się lepiej i

wszystko wskazuje na to, że tu w Oppstad też będziemy mieli święta.

- To dobra nowina - powiedziała szczerze Mali. - Laura i Ola Havard spędzą święta w

Oppstad, prawda?

background image

- Owszem. A po Nowym Roku Laura pójdzie do szpitala w Kristiansund. Może jej tam

pomogą.

- No proszę. Mam nadzieję, że tak będzie.
- Dzwonię, żeby wam złożyć życzenia i podziękować za wszystko - powiedziała Lisbeth.
A więc na razie nie będzie żadnej rozmowy, pomyślała Mali. Tak to przynajmniej

zrozumiała. Nie trzeba też na razie nic mówić Oli Havardowi. Wolała odkładać to tak długo,
jak się tylko da. Może Laura całkiem wyzdrowieje, pomyślała z nadzieją. Tak byłoby
najlepiej.

- Wyślesz Olę Havarda do Oppstad?
- Wyślę, tylko najpierw musimy się wybrać do sklepu - wyjaśniła Mali. - Chodzi o

prezenty świąteczne - dodała.

- No tak, to dla niego ważne - powiedziała Lisbeth. - Ale wyślij go, jak tylko wrócicie.
- Tak zrobię. Pozdrów Laurę serdecznie.
- Dobrze.
Mali stała przez chwilę nieruchomo. Dobrze, że odkładaliśmy rozmowę z Olą Havardem,

pomyślała. A jeśli chodzi o rozmowę, którą Laura chciała przeprowadzić z nią i z Havardem,
tylko Laura mogła wybrać właściwy moment. Przecież to jej na tym zależało.

Mali otworzyła drzwi do izby.
- Idziecie, chłopcy? - zawołała. - Możemy już ruszać do sklepu.

Chłopcy podskakiwali i biegli przed Mali w drodze do sklepu. Od czasu do czasu potykali

się i wpadali w zaspy, chichotali i zaśmiewali się, potem wstawali biali jak bałwany, żeby
znów puścić się w tany. Mali uśmiechała się. Miło widzieć ich takich beztroskich i
szczęśliwych, pomyślała. Tak powinno wyglądać życie dzieci. Miała nadzieję, że Boże
Narodzenie okaże się szczęśliwe również dla Oli Havarda, pomimo choroby matki. Nie
chciała wspominać o tym, że Laura pójdzie do szpitala, żeby nie wystraszyć chłopca. Dowie
się w Oppstad, pomyślała.

Ogarnęła spojrzeniem ciemny fiord. Wodę pokrył już lód, zwłaszcza przy brzegach. Ale to

nie był prawdziwy lód, tylko cienka warstwa zmarzliny. Sivert zabrał któregoś dnia obu
chłopców nad morze i wyjaśnił, że chodzenie po tej powłoce jest niebezpieczne i zakazane.
Lód jest bardzo zdradliwy, choć tak pięknie wygląda. Chłopcy przyrzekli, że nigdy tam nie
pójdą. Nigdy. No cóż, trzeba im zaufać, pomyślała Mali, ale na wszelki wypadek
obserwowała ich, ilekroć bawili się na dworze.

Niebo nad górami po przeciwnej stronie skrzyło się złotem. Dym z kominów leciał prosto

w górę w ten spokojny przedświąteczny dzień. Krajobraz był biały i mroźny. Mali czekała na
wiosnę - na ciepło i na słoneczne światło.

- Zaczekajcie, chłopcy - zawołała, gdy spostrzegła, że obaj malcy zamierzają właśnie

wpaść do sklepu w całkiem zaśnieżonych ubraniach. - Muszę was trochę otrzepać.

Strzepnęła, ile się dało, kazała potupać i wytrząsnąć czapki. I weszli do środka.
Ogarnęła ich szczególna woń: mieszanina zapachu przypraw, pomarańczy, śledzi i starego

tytoniu. W ciasnym wnętrzu piętrzyły się różne towary. Ze ścian i sufitu zwisały sieci
rybackie, wysokie kalosze i różne narzędzia. Na półkach za ladą stały worki i pudełka z
najróżniejszą zawartością. Za kontuarem stał zwalisty Peder Bua, który przywitał ich
przyjaźnie. Na wąskiej ławce pod oknem siedzieli trzej starsi mężczyźni, paląc papierosy.
Przerwali rozmowę, gdy chłopcy weszli do sklepu, i teraz przyglądali się im z ciekawością.
Mali pozdrowiła ich skinieniem głowy i podeszła do lady. Johannes i Ola Havard podążyli za
nią. Wspięli się na palce, żeby lepiej widzieć.

- No proszę, przyszli dziś do mnie dwaj mili panowie - powiedział Peder. - Pewnie mam

poszukać cukierków?

background image

Chłopcy spojrzeli na niego błyszczącymi oczami i energicznie pokiwali głowami. Peder

obrócił się i wysunął jedną z brązowych szuflad z komody. Johannes głęboko westchnął na
widok kolorowych landrynek. Peder wyłowił dwa czerwone dropsy na sfatygowaną szufelkę i
podał je małym klientom. Chłopcy ochoczo chwycili słodycze i ukłonili się tak nisko, że omal
nie uderzyli czołami w ladę.

- Wielkie dzięki!
- Jeszcze po jednym do kieszeni - stwierdził Peder i znów odwrócił się do szuflady, by

wyłowić dropsy. Tym razem zielone.

- Przyszliśmy też na zakupy - oświadczył Johannes, wypychając policzek cukierkiem tak,

że wyglądał, jakby go bolał ząb. - Chcemy kupić prezenty.

Sięgnął do kieszeni i położył na ladzie pięć błyszczących jednokoronówek.
- O rany - pokiwał głową Peder. - Cóż za majątek. Co chcesz kupić?
- Nie wiem - przyznał Johannes i zerknął na Mali. - Co mam kupić, babciu?
- Najpierw trochę sobie popatrzymy - powiedziała Mali. - Tam pod ścianą jest tyle

ładnych rzeczy.

- To moja świąteczna wystawa - potwierdził Peder. - Tyle, ile się zmieściło. Ale mam coś

jeszcze. Popatrzcie, a potem pytajcie.

- Zarobiłeś pieniądze na graniu, Johannes? - zapytał jeden ze starszych mężczyzn. -

Wszyscy mówią, że jesteś bardzo zdolny.

- Nie, nie na graniu... - odparł Johannes. - Pomagałem Havardowi w gospodarstwie.
- To znaczy, że jesteś nie tylko muzykiem?
- No pewnie, że nie - zaprotestował. - Umiem też gospodarzyć.
- A ty, Ola Havardzie? - zagadnął drugi z mężczyzn. - Skąd ty masz pieniądze?
- Od babci - powiedział Ola Havard cicho.
- Dobrze, że ich jeszcze nie wydałeś - uśmiechnął się mężczyzna. - Będziesz miał na

prezenty.

- Pewnie - przytaknęła Mali i zaczęła oglądać wystawione towary.
Ola Havard wziął obrazek w ramce. Na obrazku widać było chłopca w koszuli nocnej. A

za jego plecami stał wielki anioł.

- Patrz, anioł się nim opiekuje - powiedział cicho, pokazując obrazek Mali. - Bardzo

piękny obrazek.

Johannes spojrzał z zainteresowaniem. Pokiwał głową.
- Są takie anioły, babciu? - zainteresował się. - Takie, które nad nami czuwają i się nami

opiekują? Nigdy żadnego nie widziałem.

- Ja też nie - wtrącił Ola Havard trochę zdziwiony. - Jeśli są takie anioły, to Ola Peder go

nie miał...

- Są anioły, które się nami opiekują - powiedziała Mali.
- Wszystkimi?
- Tak, myślę, że tak, ale one nie mogą sprawić, że... że nigdy nie zdarzy się nic złego. To

nie jest tak.

- To jak jest? - chciał wiedzieć Johannes.
- Nie jestem całkiem pewna - przyznała Mali. - Ale obrazek jest bardzo ładny.
- Chciałbym, żeby mama taki miała - powiedział Ola Havard.
- Bardzo się z tego ucieszy - stwierdziła Mali.
Johannes potrzebował znacznie więcej czasu, ale w końcu i on się zdecydował. Mama

miała dostać owinięte w różowy papierek wspaniałe mydełko, które pachniało bardzo mocno i
pięknie. Sivert miał dostać nowy pędzel do golenia, a Marilena małą książeczkę o zwierzętach
gospodarskich.

- Ona przecież nie umie czytać - zaprotestował Ola Havard.

background image

- Ja będę jej czytał - odparł Johannes beztrosko. Peder Bua zapakował wszystko pięknie w

czerwony świąteczny papier i przewiązał pakunki zielonymi wstążeczkami.

- Musisz pilnować, żeby nikt nie powąchał prezentu dla twojej mamy - uśmiechnął się. -

Bo od razu zgadnie, co to takiego.

- Schowam paczuszki w moim pokoju - oświadczył Johannes. - Nikt tego nie zobaczy

przed Wigilią.

Gdy się okazało, że Johannes pomimo tak wielkich zakupów dostał 50 ore reszty, chłopak

zarumienił się z radości.

- W takim razie poproszę ten domek z cukierkami.
I dostał domek. W drodze powrotnej chłopcy szli spokojnie, zajęci konkursem, w którym

wygrywał ten, kto włoży więcej cukierków do buzi za jednym zamachem.


- Dorbet, telefon z Ameryki! - zawołała Marit radośnie.
Dorbet siedziała na bujanym fotelu ze swoim haftem. Wstała od razu.
- Z Ameryki?
- To Bakken - szepnęła Marit tak, by telefonujący jej nie usłyszał. - Pośpiesz się!
Dorbet odłożyła robótkę i wyszła do sieni. Zamknęła za sobą drzwi do izby, choć

wiedziała, że Marit chętnie stanęłaby w drzwiach, żeby posłuchać rozmowy.

- Halo?
- Witaj, Dorbet. Tu Martin Bakken.
- Dzień dobry.
- Dzwonię tylko, żeby złożyć ci świąteczne życzenia i powiedzieć, że jesteśmy bardzo

zadowoleni z twoich pierwszych prac. Są znakomite.

Dorbet mocniej chwyciła słuchawkę i uśmiechnęła się.
- Bałam się, że się nie spodobają.
- Są świetne - pochwalił raz jeszcze. - Masz talent, Dorbet. Co u ciebie słychać?
- Wszystko w porządku, dziękuję.
- Wiem, że masz małego synka, więc nie możesz się przepracowywać.
Niski, ciepły głos był tuż-tuż. Dorbet poczuła nagle, że jest dla kogoś ważna.

Wyprostowała się i poprawiła kosmyk włosów, który się wymknął z fryzury. Owinęła go
wokół małego palca.

- Chciałem porozmawiać z twoją matką - ciągnął Bakken. - Ale nie ma jej w domu.

Pozdrów ją ode mnie i złóż życzenia świąteczne.

- Dobrze.
- Mam nadzieję, że cię kiedyś zobaczę, Dorbet. Byłaś jeszcze dzieckiem, kiedy ostatni raz

odwiedziłem Stornes. Byłoby miło, gdybyś tu przyjechała. Mogłabyś włożyć strój regionalny.
Byłabyś reklamą i dla Norwegii, i dla sklepu. Pieniądze na podróż się znajdą, o to się nie
martw.

Dorbet poczuła, że oblewa się rumieńcem i ogarniają fala gorąca. Podróż do Ameryki!

Założyła kosmyk za ucho.

- Nie mogę zostawić Małego Trygvego...
- On przecież wkrótce podrośnie - powiedział ten ciepły głos prosto do jej ucha. -

Mogłabyś przyjechać latem albo wczesną jesienią. Pomyśl o tym, Dorbet, i wesołych świąt!

- Wesołych świąt - powiedziała prawie bez tchu. - Wesołych świąt.
Gdy odwiesiła słuchawkę, stała przez chwilę, nie mogąc opanować drżenia. Ameryka!

Zdawała sobie sprawę, że to będzie trudne. Nie tylko ze względu na Małego Trygvego, ale też
ze względu na męża i na całą resztę. Wtedy uświadomiła sobie, że przed chwilą wspomniała
tylko o dziecku. O mężu całkiem zapomniała.

background image

ROZDZIAŁ 6.

- Co powiedział Amerykanin? - spytała Marit z zaciekawieniem, gdy Dorbet wróciła do

izby.

- Był bardzo zadowolony z prac, jakie mu przysłałam - odpowiedziała Dorbet wymijająco.

- I życzył wesołych świąt - dodała.

- Miło z jego strony - pokiwała głową Marit i spojrzała badawczo na synową. - Jesteś

całkiem czerwona na twarzy - stwierdziła.

Dorbet dotknęła rozpalonych policzków.
- Telefon z Ameryki - usprawiedliwiła się. - Strasznie się zdziwiłam.
Miała wielką ochotę powiedzieć, że Bakken zaproponował jej podróż do Ameryki na swój

koszt. Nie odważyła się jednak wspomnieć o tym ani Marit, ani Oli. Będą tylko kręcić
nosami, pomyślała. Ola na pewno od razu się sprzeciwi, taki już jest. Nie, lepiej porozmawiać
z matką. Gdyby uzyskała jej poparcie, może udałoby się przekonać do sprawy również tych z
Granvold.

- Bakken próbował się dodzwonić do mamy, ale nie było jej w domu - ciągnęła Dorbet. -

Po obiedzie pójdę na chwilę do Stornes. Muszę im złożyć życzenia świąteczne - dodała.

- W porządku - zgodziła się Marit. - Zajmę się tymczasem Małym Trygvem.
Muszę z kimś porozmawiać, pomyślała Dorbet podekscytowana, zaczynając nakrywać do

obiadu. Najlepiej z matką.


Mali siedziała w swoim warsztacie tkackim i pracowała, gdy zjawiła się Dorbet. W ciągu

minionych tygodni niewiele czasu mogła poświęcić na tego rodzaju zajęcia. Przygotowania
do świąt pochłaniały tyle energii, a przecież był jeszcze Ola Havard. Mali zajmowała się nim
ostatnio znacznie więcej. Ale Ola Havard wrócił do Oppstad, a przygotowania do świąt były
już na tyle zaawansowane, że Mali uznała, iż może posiedzieć trochę przy krosnach.

- A, to ty, Dorbet - uśmiechnęła się, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich jej córka z

policzkami zaczerwienionymi od wiatru.

Dorbet zrzuciła płaszcz i szal i roztarta zmarznięte dłonie. Spojrzała z zainteresowaniem na

gotowe prace, które wisiały na ścianach, leżały na skrzyni i na krzesłach.

- Sporo zrobiłaś - zauważyła.
- Nie tyle, ile bym chciała - westchnęła Mali. - Muszę wszystko wysłać po świętach. Mam

nadzieję, że skończę przynajmniej to, co zaczęłam. Wzięłaś ze sobą małego?

- Nie, Marit z nim została. Przyszłam dlatego, że Bakken dzwonił do mnie dziś przed

obiadem.

- Do ciebie też? - zdziwiła się Mali. - Ane mówiła, że telefonował do mnie, gdy byłam z

chłopcami w sklepie. Czego chciał?

- Był bardzo zadowolony z prac, które mu wysłałam - powiedziała Dorbet, podnosząc

jeden z kłębków. - I chciał złożyć życzenia świąteczne. Kazał ci je przekazać, bo cię nie zastał
w domu.

Mali skinęła tylko głową, nie przerywając pracy. Dorbet zaczęła nerwowo zwijać kłębek,

który miała w rękach.

- Zaprosił mnie do Ameryki - wyznała nagle.
Mali odwróciła się zaskoczona.
- Zaprosił cię?
- Tak, powiedział, że doskonale bym reprezentowała i Norwegię, i jego sklep, gdybym

przyjechała i wystąpiła w stroju regionalnym. Z tego, co zrozumiałam, on by za wszystko
zapłacił - dodała pospiesznie.

background image

- Możesz o tym zapomnieć - zdenerwowała się Mali. - Nie wiem, co on sobie wyobraża.

Wie przecież, że masz męża i maleńkiego synka.

- Ty też miałaś męża i dzieci - broniła się Dorbet. - I byłaś gospodynią. A jednak

pojechałaś!

Mali poczuła, że oblewa się rumieńcem.
- Nie miałam małych dzieci - ucięła. - Chyba nie zamierzasz zostawić Małego Trygvego.
- Przecież wkrótce podrośnie - powiedziała Dorbet i uświadomiła sobie, że powiedziała to

samo co Bakken. Użyła tych samych słów.

- A co na to powie Ola?
- A co powiedział ojciec?
Mali nie odrzekła. Zabrała się energicznie i nerwowo do pracy. Nie była zła na Dorbet, ale

na Martina Bakkena. Powinien wiedzieć, że lepiej nie mącić Dorbet w głowie. Nie ma mowy
o żadnej podróży do Ameryki! Bardzo wątpliwe, że Dorbet by wróciła, pomyślała Mali z
przerażeniem. W Ameryce było to, o czym Dorbet ciągle marzyła - pieniądze, luksus,
przyjęcia i adoratorzy. Na pewno nie jest jej źle w Granvold, ale Dorbet jest, jaka jest. Jeśli
pojedzie do The Hill, będzie stracona dla męża i dla syna. Nie ma mowy o żadnej wycieczce
do Ameryki, już Mali o to zadba.

- Powinnaś siedzieć w domu, póki masz małe dzieci - powiedziała w końcu. - Martin

Bakken powinien zrozumieć przynajmniej tyle.

- Przecież nie będę tam długo.
- Nigdzie nie pojedziesz - zgasiła ją Mali. - W każdym razie nie do Ameryki.
- Dlaczego nie mogę niczego przeżyć?
- Myślę, że sporo przeżyjesz i bez podróży do Ameryki.
- Sądziłam, że chciałabyś dla mnie takiej podróży.
- Chciałabym dla ciebie wiele, Dorbet, ale nie tej podróży. Dla twojego własnego dobra -

dodała.

- Jesteś pewna?
- Jestem pewna - potwierdziła Mali. - Byłam tam.
Musi zwymyślać tego Martina Bakkena następnym razem. Nie wolno mu w ten sposób

mącić w głowie tej dziewczynie. Dobrze jej się wiedzie w Granvold i niech tak zostanie.
Wycieczka do Ameryki mogłaby mieć katastrofalne następstwa. Na własnej skórze się o tym
przekonałam, pomyślała nie bez autoironii. Niewiele brakowało, a sama straciłaby głowę tam
w Ameryce. Zerknęła na Dorbet, która wkładała już płaszcz.

- Idziesz już?
- Tak - odparła Dorbet zwięźle.
- Podziękujesz mi kiedyś za to, Dorbet.
- I tak zrobię, co zechcę - powiedziała z żalem i urazą w głosie. Miała nadzieję, że matka

ją poprze. - Może i tak pojadę.

Mali nic nie odrzekła, ale wprawiło ją to w gniew. Nie wierzyła, że Dorbet wyjedzie.

Sprzeciwią się temu wszyscy w Granvold. Nie wiadomo jednak, jak Dorbet to przyjmie.


- Coś się stało? - zapytał Ola, gdy wieczorem kładli się do łóżka. - Byłaś taka milcząca

całe popołudnie.

Położył się i spojrzał na Dorbet, która karmiła właśnie małego.
- Nie, co by się miało stać - odpowiedziała, nie podnosząc wzroku.
Ola położył ciepłą dłoń na jej szyi.
- Coś z matką? Pokłóciłyście się o coś?
- Nie, zupełnie nic - odparła Dorbet trochę zirytowana, odrzucając długie włosy do tyłu.
Nie mogła powiedzieć mu o podróży do Ameryki, w każdym razie nie teraz. Wciąż była

zła, że matka tak radykalnie odrzuciła ten pomysł. Przez chwilę Dorbet żyła nadzieją i

background image

oczekiwaniem. A teraz znów było jak dawniej. Musnęła palcem okrągły, ciepły policzek
dziecka. Przepełniła ją matczyna miłość. Pewnie, że jestem szczęśliwa, pomyślała. Szczęśliwa
ze względu na synka. Pragnęła jednak, by życie było bardziej interesujące. Żeby coś się
działo. Każdy dzień był podobny do poprzedniego. Miała nadzieję, że Ola to jakoś zmieni, ale
on był zadowolony z tego, co miał. Pracował ciężko, jadł i spał. Na tym polegało ich życie i
wcale nie było interesujące.

- Pomyślałem, że moglibyśmy zorganizować przyjęcie po świętach - powiedział nagle,

jakby czytał w jej myślach.

Dorbet spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Przyjęcie?
- Nie chciałabyś? - uśmiechnął się.
- Kto miałby przyjść?
- Wspomniałem o tym w rozmowie z Pederem Oppstadem i Olausem Innstadem.

Spodobał im się ten pomysł. Oja i Herborg na pewno też przyjdą. Mówiłem już o tym
twojemu bratu, gdy spotkałem go wczoraj w sklepie. No i Sivert i Tordhild, oni też muszą
przyjść. A poza tym na święta wiele osób będzie odwiedzać rodziny, więc moglibyśmy
zaprosić tych, którzy się wyprowadzili i mieszkają gdzie indziej. Co o tym sądzisz?

- Przyjęcie z tańcami?
Ola uśmiechnął się dobrodusznie i pokiwał głową.
- Na pewno zatańczysz.
- To by mi się podobało - uśmiechnęła się Dorbet. - A co na to Marit?
- Oboje z ojcem wybierają się do Rindalen zaraz po świętach. Będziemy więc mieć dom

tylko dla siebie i będziemy mogli hałasować do woli.

- To by mi się podobało, Ola!
Dorbet wysunęła pierś z buzi śpiącego dziecka i podniosła się ostrożnie. Wzięła synka na

ręce i zaniosła do kołyski. W pokoju było całkiem ciepło, Trygve mógł więc spać sam. Bez
małego u boku Dorbet także znacznie lepiej sypiała.

- Że też wpadłeś na pomysł, żeby zorganizować przyjęcie po świętach - wróciła do łóżka

rozpromieniona, uśmiechnięta i chętna do pieszczot.

- Wiedziałem, że się ucieszysz - powiedział. - Wiesz, że chciałbym, żebyś się cieszyła,

Dorbet.

- Bardzo się cieszę - uśmiechnęła się Dorbet, obejmując go ramieniem.
I rzeczywiście się cieszyła. Przyjęcie podziałało jak plaster na ranę. Sprawa podróży do

Ameryki jakoś się rozwiąże w przyszłości, pomyślała optymistycznie. Trzeba tylko dać Oli
trochę czasu. Zaczęła przeglądać w pamięci swoje suknie. Chciała, żeby wszyscy ją
zauważyli. To przecież połowa radości, pomyślała. Będzie tańczyć całą noc. I skosztuje
bimbru, który Ola gdzieś chowa. Nie za dużo, tylko tyle, żeby znikły wszystkie zmartwienia.
Potrzeba jej właśnie takiego wieczoru.

- Co podamy gościom?
- Już rozmawiałem ze służącymi. One się tym zajmą. Ty masz się tylko cieszyć i dobrze

bawić, moja Dorbet.

- Jaki jesteś dobry - uśmiechnęła się, zarzucając mu ręce na szyję i całując. - Najlepszy na

świecie.

Przytulił ją mocno. Jego podbrzusze stwardniało od pożądania. Dorbet nie miała nic

przeciwko temu. Zwłaszcza teraz, gdy miała tyle dostać w zamian. Ola podobał jej się wtedy,
gdy był pogodny i hojny. Pogodny był często, ale rzadko - hojny. W każdym razie nie
kupował jej bez przerwy prezentów, nie robił niespodzianek, jak choćby ta dzisiejsza. Prawie
wszystkie dni są szare i nudne, pomyślała. Trudno się tym cieszyć, trudno okazywać uczucie.
W każdym razie jej było trudno. Ale teraz pozwoliła, by Ola położył ją na wznak. Popatrzyła
na niego śmiejącymi się oczami.

background image

- Czego chcesz? - zażartowała.
Zanurzył twarz w jej gęstych pachnących włosach i zaśmiał się.
- Ciebie - szepnął prawie bez tchu.
Mruknęła cicho i zmierzwiła mu czuprynę. Pomogła mu, gdy zdejmował z niej koszulę

nocną, i wyciągnęła się nago na łóżku.

- Dorbet...
Jego głos był niewyraźny. Ola obsypał ją pocałunkami: krótkimi, wilgotnymi

pocałunkami, które sprawiły, że zaczęła tracić oddech z rozkoszy. Popchnęła jego głowę
jeszcze niżej i jęknęła. Oczy zaszły jej mgłą. Zarzuciła mu nogi na plecy i mocno do niego
przylgnęła.

Potem leżeli przytuleni w milczeniu. Dorbet czuła ciepło i rozkosz w całym ciele. Bawiła

się włosami Oli i wzdychała błogo. Zamknęła oczy i zobaczyła siebie rozkołysaną tańcem w
tej pięknej czerwonej sukni. Postanowiła, że właśnie tę suknię włoży na przyjęcie.
Poświąteczna zabawa to naprawdę dobry plaster na ranę, pomyślała. Na Amerykę jeszcze
przyjdzie czas.


W Stornes Oja i Herborg właśnie kładli się spać. Herborg stała pochylona nad kołyską i

otulała kołderką Małą Mali.

- Ale ona urosła - uśmiechnęła się, zerkając na męża. - Z każdym dniem jest coraz

bardziej podobna do ciebie.

Oja zamruczał.
- Mnie się wydaje, że jest coraz bardziej podobna do ciebie - powiedział. - Ma twoją cerę i

te piękne włosy. Nikt nie ma takich pięknych włosów jak ty.

Herborg zarumieniła się z radości. Zrzuciła pantofle i wślizgnęła się do łóżka.
- Jest podobna do nas obojga - powiedziała, przytulając się do Oi. - Mówiłeś coś o

przyjęciu, które ma być po świętach w Granvold?

- Wczoraj spotkałem w sklepie Olę. Powiedział, że planują przyjęcie zaraz po świętach. Z

tańcami i tak dalej.

- Na pewno Dorbet to wymyśliła - uśmiechnęła się Herborg. - Ona uwielbia przyjęcia. Ja

zresztą też - dodała. - To będzie świetna zabawa.

- Też tak uważam - przytaknął Oja. - Rzadko gdzieś wychodzimy. Musimy tylko znaleźć

kogoś do opieki nad małą i odpowiednio się wystroić.

Herborg ułożyła się wygodnie na jego ramieniu i zapięła opuszczony guzik w jego

podkoszulku. Przez chwilę leżeli w ciszy.

- W dalszym ciągu martwisz się, że... że nie będzie więcej dzieci?
Oja bawił się jej włosami.
Herborg uniosła ku niemu twarz. Popatrzyła na męża błyszczącymi, ciemnymi oczami.
- Chciałabym mieć więcej dzieci - powiedziała cicho. - Ale tak nie będzie. Pogodziłam się

z tym. I skoro ty nie jesteś nieszczęśliwy...

- Nie jestem - zapewnił ją Oja i pogłaskał po policzku. - Mam wszystko, czego pragnę.
- Życie Małej Mali jest już ustalone raz na zawsze - zamyśliła się Herborg. - Odziedziczy

majątek, którym będzie się musiała zająć, czy tego chce, czy nie.

- Mam nadzieję, że zainteresuje ją gospodarowanie - pokiwał głową Oja. - I że znajdzie

sobie odpowiedniego męża, który pogodzi się z tym, że to ona jest dziedziczką. Mamie się
udało - dodał.

- Ja też o niej pomyślałam - powiedziała Herborg. - Ale niewiele jest takich kobiet jak

twoja matka.

- Miejmy nadzieję, że nasza córka odziedziczyła coś po swojej babce - odparł i przytulił

mocniej żonę.

- Wówczas byłaby silną kobietą - stwierdziła Herborg.

background image

- I powinna, jeśli ma sobie z tym wszystkim poradzić - powiedział Oja. - To cena, jaką

trzeba zapłacić.

- Moja biedna Mała Mali - westchnęła Herborg i objęła Oję. - Jak sądzisz, jakie życie ją

czeka?

- Dobre życie - powiedział Oja. - Na razie nie ma się czym martwić. Najpierw my

przejmiemy Stornes.

- Kiedy?
- Na pewno nieprędko - orzekł Oja. - Mama nie odda tak szybko władzy.
- Ale przecież masz już daleko idące pełnomocnictwa - przypomniała mu Herborg. -

Uważasz, że nie masz za wiele do powiedzenia?

- Nie. Uważam, że wszystko się dobrze układa.
- A jaki jesteś zdolny - uśmiechnęła się Herborg. - Gospodarstwo nie mogłoby mieć

lepszego dziedzica niż ty.

- To było gospodarstwo Siverta.
- Wiem o tym. Dlaczego zrzekł się dziedzictwa? Wiesz dlaczego?
- Nie. W zasadzie nie. Ale zrzekł się wszystkiego i sprawa jest zamknięta. Nie sądziłem,

że kiedykolwiek tu osiądzie, ale zrobił to. Mam jednak bardzo dobre stosunki z Sivertem i
bardzo się z tego cieszę. Ufam mu we wszystkim. On ma wiele rozsądku, chociaż nie jest z
tych, co dużo mówią.

- Jest twoim bratem.
- Tak. I cieszę się z tego. Wszystko układa się najlepiej, jak można sobie wyobrazić.
Herborg sennie pokiwała głową i wyciągnęła się wygodniej. Przez chwilę leżeli bez słowa.

Mała Mali poruszyła się, aż kołyska lekko zaskrzypiała. Poza tym słychać było tylko trzask
ognia w piecyku. Po chwili Oja zorientował się, że Herborg zasnęła. Oddychała tak równo, że
nie mógł się mylić. Uniósł się na łokciu i spojrzał na nią - na jej szlachetne rysy i długie,
ciemne rzęsy, które rzucały cienie na miękkie policzki. Pochylił się ostrożnie i pocałował
żonę. Uczucie przepełniało go ciepłem. Przykrył ją lepiej kocem. A potem przewrócił się na
bok, przeczesał włosy dłonią i zamknął oczy.


ROZDZIAŁ 7.


Nikt nie pamiętał tak zimnego stycznia. Mroźne, białe powietrze unosiło się nad fiordem,

który lód z czasem pokrył na dobre. Sivert poszedł nad morze z Johannesem i wytyczył
lodowisko, po którym obaj chłopcy mogli jeździć na łyżwach, bo lód był już bezpieczny.
Opatuleni kilkoma warstwami ubrań, tak że widać było tylko zaczerwienione czubki nosów,
ruszyli przez sad, gadając i zaśmiewając się pośród kłębów zmrożonej pary, w którą
zamieniły się ich oddechy.

Tylko im wcale nie przeszkadza ten mróz, pomyślała Mali, patrząc za nimi z okna.

Wszyscy pozostali trzęśli się z zimna. Palili w piecach na potęgę, ale niekiedy nie udawało im
się porządnie ogrzać domu. Najczęściej wtedy, gdy we wsi szalał mroźny i silny wiatr z
północy, jakby nie wystarczyło strasznego mrozu. Wtedy nikomu nie chciało się wychodzić,
choć krajobraz był nieziemsko piękny w te styczniowe dni. Z ośnieżonych drzew i krzewów
zwisały kryształowe sople, na intensywnie niebieskim niebie nie było żadnej chmury, wysoko
w górach świeciło słońce, spowijając przyrodę w złote barwy.

Praca w lesie nie była łatwa, gdy wszystko zamarzało tak jak teraz. Trudno było

przekładać oblodzone pnie, mężczyźni marzli zaś ponad miarę przy robocie. O1ava męczył
nieprzyjemny kaszel, jak zawsze zimą. Mali czekała tylko, aż O1av naprawdę zachoruje, aż
dostanie zapalenia płuc od tego lodowatego powietrza, które wciąga, kaszląc. Ale on

background image

pracował jak inni i nie narzekał. Kaszlał w dzień i w nocy, ale na szczęście na tym się
skończyło. Od czasu do czasu Havard kazał parobkom zająć się inną zaległą robotą. Wtedy
gdy uważał, że jest stanowczo za zimno na wyprawę do lasu. Pod koniec stycznia było coraz
więcej takich dni. Wszyscy czekali, aż mróz zelżeje. I że będzie im wreszcie ciepło,
przynajmniej pod dachem.


Dorbet wsunęła głowę do świątecznej izby. Zadrżała, gdy uderzyła w nią fala chłodu.

Okna były zasłonięte, więc Dorbet musiała zapalić światło, żeby coś zobaczyć. Zgubiła gdzieś
szal podczas poświątecznego przyjęcia. Szukała już wszędzie, aż w końcu wpadła na to, że
szal musi być w tej izbie. Spostrzegła go od razu na krześle, chwyciła czym prędzej i
zarzuciła na ramiona. Potem zrobiła kilka tanecznych obrotów na lodowatej podłodze i
uśmiechnęła się do siebie. To było bardzo udane przyjęcie, pomyślała i od razu zrobiło jej się
cieplej. Zapalili pochodnie na podjeździe. Jakże pięknie wyglądały podjeżdżające kolejno
sanie w zimowym mroku.

Ola wyglądał bardzo elegancko, gdy stał koło niej, witając gości. Miał na sobie ciemny

garnitur z muszką. Dorbet przyjmowała komplementy z promiennym uśmiechem. Wiedziała,
że wygląda zjawiskowo w długiej czerwonej sukni i z jedwabnym kwiatem upiętym na
ramieniu. Zarumieniona z radości, pełna oczekiwań.

Wieczór okazał się taki, jak sobie wymarzyła. Światło świec, śmiechy, dobre jedzenie i

picie oraz szalone tańce. Podczas jednego z walców Ola nachylił się do jej ucha i zapytał
szeptem, czy jest szczęśliwa.

- Tak - rozpromieniła się. - Dlaczego nie organizujemy takich przyjęć częściej?
- Wówczas nie sprawiałyby nam takiej radości - uśmiechnął się i pocałował ją u nasady

szyi.

Dorbet tego nie rozumiała. Mogłaby się tak bawić prawie codziennie i na pewno zawsze

by jej to sprawiało radość. Nie miała żadnych wątpliwości.

Przyjęcie skończyło się nad ranem. Goście bez wątpienia świetnie się bawili. A gdy

wychodzili, ustalono, że to powinno stać się tradycją - żeby młodsze pokolenie urządzało
sobie zabawę taneczną dzień po świętach.

Dorbet obróciła się tanecznym ruchem ku drzwiom, wymknęła się do sieni i zamknęła za

sobą drzwi. Zadrżała lekko. Mam nadzieję, że ktoś urządzi zabawę taneczną jeszcze przed
kolejnym Bożym Narodzeniem, pomyślała. Trzeba mieć przecież jakieś perspektywy w tej
sennej wiosce. A zabawa taneczna to dobre rozwiązanie o każdej porze roku.


Mali spędzała sporo czasu w warsztacie tkackim. Zgodnie z umową miała posłać swoje

prace do Ameryki na początku lutego. W okresie poświątecznym miała trochę wolnego czasu,
zabrała się więc do pracy nad tym, co obiecała. Na szczęście Dorbet nie wspomniała już
więcej o wycieczce do Ameryki i znów była tą samą pogodną dziewczyną. Święta, a
zwłaszcza poświąteczne przyjęcie, dobrze na nią podziałały, pomyślała z ulgą Mali. Mali
miała nadzieję, że temat został zamknięty na dobre, i też o niczym nie wspominała. Trzeba
mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Ale jak Martin Bakken zadzwoni, muszę z nim
poważnie porozmawiać, przypomniała sobie. Niech przestanie mącić w głowie Dorbet. Z tego
nie wyniknie nic dobrego.

- Ile pięknych rzeczy masz tutaj - powiedziała Sigrid, która zajrzała do warsztatu któregoś

dnia. - Wreszcie jesteś na właściwym miejscu, Mali.

- Myślę, że gospodarstwo to także właściwe miejsce dla mnie - stwierdziła Mali. - Ale to

bardzo miłe, gdy człowiek może wykorzystać swój naturalny talent.

- Jesteś prawdziwą artystką - pokiwała głową Sigrid i zatrzymała się, podziwiając wielki,

kolorowy kilim. - I przekazałaś swój talent Sivertowi i Dorbet.

- Niewykluczone.

background image

- Jak idzie Dorbet wyszywanie strojów regionalnych?
- Świetnie. Wkrótce skończy swój strój i strój dla Marit. Na pewno zwrócą na siebie

uwagę wszystkich Siedemnastego Maja.

- Pomyślałam, że ja także zamówię sobie strój regionalny - stwierdziła Sigrid. - Miło mieć

coś takiego.

- Tak, ja też mam taki zamiar - pokiwała głową Mali. - Jeśli się ma w szafie coś takiego,

zawsze ma się strój na dowolną uroczystość. Podobno stroje regionalne są coraz bardziej
popularne, choć do nas jeszcze ta moda nie dotarła.

- Ale może Dorbet ma dość pracy z zamówieniami z Ameryki?
- Myślę, że może się zająć czymś innym od czasu do czasu - stwierdziła Mali. - Nie

wiadomo tylko, jak długo to potrwa. Musisz ją zapytać. Zresztą może sama byś sobie dała
radę, gdybyś spróbowała. Masz przecież bardzo zręczne palce, Sigrid. To ty uszyłaś Halldis
suknię ślubną, którą się wszyscy długo zachwycali.

- Czy ja wiem - powiedziała skromnie Sigrid. - Ale zastanawiałam się nad tym -

przyznała. - Może zajrzę kiedyś do Dorbet, żeby spojrzeć na jej hafty.

- Napijmy się kawy - zaproponowała Mali, podnosząc się ze swego stoika. - Dobrze ci

zrobi łyk gorącej kawy, nim znów wyjdziesz na ten mróz. Jak się czują starzy Innstadowie w
taki ziąb?

- Reumatyzm daje im się we znaki - odparła Sigrid. - Obawiałam się też, że dostaną grypy,

bo nie są już tak odporni. Ale na razie wszystko jest w porządku.

- A co z dziećmi? - ciągnęła Mali. - Zdaje się, że wszyscy przyjechali do domu na święta.
- Tak, i było wspaniale, choć ciasno - zaśmiała się Sigrid. - Wszystkim się dobrze wiedzie.

Ucieszyli się z tego przyjęcia w Granvold. Spotkali tam starych znajomych i dobrze się
bawili. Halldis i Brit Mali spodziewają się dzieci - dodała, uśmiechając się z dumą.

- Mój Boże - pokręciła głową Mali. - To dopiero nowina. Wydaje mi się, że tak niedawno

pomagałam im przyjść na świat, a przecież w tym roku skończą obie dwadzieścia trzy lata.
Tak, tak, czas szybko płynie.

Mali dorzuciła wielki kawałek drewna do pieca przed wyjściem z warsztatu. Jeśli ma

zamiar popracować po południu, musi dobrze napalić.

- Teściowie zastanawiają się, czy nie zamierzasz się wkrótce wybrać do Innstad -

powiedziała Sigrid, gdy wchodziły na schody. - Wydaje im się, że bardzo dawno cię nie
widzieli.

- I mają rację - przyznała Mali. - Na pewno przyjadę któregoś dnia. Pozdrów ich ode

mnie, Sigrid.


Gdy Mali i Sigrid piły kawę, pojawiła się Tordhild. Mali zauważyła ją przez okno. Synowa

brnęła przez sypki śnieg, ciągnąc sanki, na których siedziała Marilena. Mała była tak
opatulona szalami i kocami, że wyglądała jak tłumoczek. Johannes podskakiwał koło matki.

- Zobaczysz się też z Tordhild i maluchami - powiedziała Mali, podnosząc się z miejsca. -

Pomogę Tordhild.

Gdy Tordhild zdejmowała okrycie i pomagała rozebrać się Johannesowi, Mali weszła do

izby z wnuczką.

- Witaj, Marileno - uśmiechnęła się Sigrid. - Prawie cię nie widać spod ubrań.
Mali zaczęła rozbierać małą. Rozcierała delikatnie zimne, zaczerwienione policzki.

Marilena wyrwała się z ramion babci, skoczyła na podłogę i ruszyła w stronę stolika z
ciastkami.

- Może skosztować? - zapytała Sigrid, zerkając na Tordhild, która właśnie weszła.
- Tak, ale tylko odrobinkę - pokiwała głową Tordhild. - Ty też, Johannes - dodała, czując

na sobie spojrzenie syna.

background image

- Ale urośliście oboje - powiedziała Sigrid, podając dzieciom ciastka. - W szkole wszystko

dobrze, Johannes?

- Raczej tak - kiwnął głową, a buzię miał pełną ciasta.
- I ciągle grasz?
Znów przytaknął. Sigrid pochyliła się i poklepała Marilenę po pucołowatym, rumianym

policzku. Mała skończyła już półtora roku i była pulchną, żywą dziewczynką o jasnych
lokach i wielkich, niebieskich oczach. Często się uśmiechała. Wszystko wskazywało na to, że
jest zadowolona i czuje się bezpiecznie, co ogromnie cieszyło Mali. Marilena była ogromnie
podobna do matki. Podobieństwo uderzało Mali, ilekroć patrzyła na małą. Wspomnienie Ruth
było wciąż żywe. Mali oddychała z ulgą, widząc, że Marilena wdała się w matkę. Na
szczęście w niewielkim stopniu przypominała Samuela, może tylko czoło, miała równie
wysokie. Oby tylko nie była podobna do niego z charakteru, pomyślała Mali z przerażeniem.
Ale na razie nic tego nie zapowiadało. Marilena była pogodna, nie sprawiała kłopotów i nie
mogłaby trafić na lepszych rodziców niż Tordhild i Sivert. Kochali dziewczynkę, jakby była
ich własnym dzieckiem, i traktowali ją dokładnie tak samo jak Johannesa.

- Sivert z wami nie przyszedł? - zapytała Sigrid.
- Pojechał do Oslo - wyjaśniła Tordhild. - Ma dwa koncerty w tym tygodniu, a potem

nagranie w radiu z orkiestrą z Filharmonii. Tego koncertu można będzie posłuchać jutro
wieczorem. A Sivert przyjedzie dopiero w następny weekend.

- Jest bardzo zajęty?
- Czasami tak, ale wiedzieliśmy, że tak będzie, gdy się tu przenosiliśmy. Sivert musi

więcej podróżować, ale wolimy mieszkać tutaj. Dla mnie i dla Johannesa ma to wiele zalet.
Teraz mamy blisko rodzinę, gdy Sivert wyjeżdża. No i mamy też Marilenę. To bardzo ważne.
Nie, nie żałujemy przeprowadzki.

- Tak, to było szczęśliwe rozwiązanie dla wszystkich - stwierdziła Sigrid. - Lata, gdy

mieszkaliście daleko stąd, nie były dobre dla nikogo.

Tordhild i Mali wymieniły przelotne spojrzenia. Sigrid zauważyła to, ale nic nie

powiedziała. Co się stało, to się stało, pomyślała. Jeśli Mali nie ma ochoty nic mówić, ona nie
będzie jej namawiać. Sigrid spojrzała na młodą, ciemnowłosą żonę Siverta. Tylko Sivert mógł
sobie wziąć Cygankę za żonę. Większość ludzi miałaby obawy. Atmosfera wokół Cyganów
była napięta, ale Sivert najwyraźniej się tym nie przejmował. No i nic dziwnego, że wybrał
sobie Tordhild. To była piękna kobieta, ciemnowłosa, podobna z urody do niego. Johannes
też tak wygląda, pomyślała Sigrid, zerkając na chłopca, który siedział na podłodze i jadł
ciastko. Jego kruczoczarne włosy lśniły, a cera nawet zimą miała złotawy odcień. Na pewno
nie będą mieć więcej dzieci. Nie ma co do tego wątpliwości, skoro wzięli do siebie córkę
Ruth, pomyślała Sigrid. To było szczęśliwe rozwiązanie tragedii, która dotknęła rodzinę ze
Stornes. Sigrid cieszyła się z tego. Mali doprawdy ciągle musiała o coś walczyć przez te
wszystkie lata. Każdy by się załamał pod takim ciężarem, ale nie Mali. Sigrid nie znała
równie silnego człowieka. Nie była jednak pewna, czy może powiedzieć, że dobrze ją zna.
Mali trzeba było zaakceptować taką, jaka była, na dobre i na złe. Trudno jednak o lepszego
przyjaciela niż ona.

Pod koniec stycznia zaczął padać śnieg i minęły najgorsze mrozy. Mężczyźni mieli pełne

ręce roboty z odśnieżaniem. Gdy tylko udało im się jako tako oczyścić drogę, zaczynały się
nowe opady.

- Wystarczy tego śniegu - westchnął zmęczony Havard, gdy pewnego dnia przyszedł na

obiad po całym przedpołudniu spędzonym z szuflą w dłoni.

- Lepszy śnieg niż ten okropny mróz - stwierdziła Mali.
Havard podszedł do piecyka, żeby zagrzać sobie dłonie.

background image

- Ola Havard zjawi się niedługo? - zapytał. - Żeby u nas pomieszkać, a nie tylko pobawić

się z Johannesem?

- Nie miałam żadnych wieści z Oppstad od paru tygodniu - powiedziała Mali. - Kiedy

ostatnio rozmawiałam z Lisbeth, Laura była w szpitalu, ale już wróciła do domu. Słyszałam to
od kogoś. W każdym razie oboje mieszkają nadal w Oppstad, i Laura, i Ola Havard. Mogłam
zapytać Olę Havarda, co słychać, ale...

- Nie mogłabyś sama zadzwonić?
- Zadzwonię.
Minęło jednak parę dni, nim zdołała się do tego zabrać. Tak więc i tym razem Lisbeth

Oppstad ją uprzedziła.

- Witaj, Mali. Tu Lisbeth.
- O, rozmawialiśmy o was niedawno - powiedziała Mali. - Co słychać?
- Myśleliśmy, że jest lepiej przez jakiś tydzień po powrocie Laury ze szpitala, ale wygląda

na to, że to tylko złudzenie. Laura jest bardzo chora.

Mali poczuła ukłucie w sercu. Miała nadzieję, że stan Laury się poprawi. Przede

wszystkim ze względu na Olę Havarda. Ale tak się nie stało.

- Co z małym?
- Dzwonię w jego sprawie. Czy mógłby zamieszkać w Stornes na jakiś tydzień czy coś w

tym rodzaju? Ciężko mu być tak blisko matki, gdy jest bardzo chora.

- Oczywiście, że może przyjechać - powiedziała Mali. - Wyślij go do nas. Zna drogę.
- Jest jeszcze jedna sprawa - przypomniała sobie Lisbeth. - Laura prosiła, żebym zapytała,

czy ty i Havard nie moglibyście tu wpaść któregoś dnia. Mówiła, że już kiedyś o tym
rozmawialiście i będziecie wiedzieć, o co chodzi.

A więc tak bardzo z nią źle, pomyślała Mali i zacisnęła zmarznięte palce na słuchawce.
- Owszem, rozmawialiśmy o tym - potwierdziła. - Przyjedziemy któregoś dnia. Pozdrów

Laurę.


Havard nie odezwał się, gdy Mali mu opowiedziała o prośbie Laury.
- Moglibyśmy wybrać się tam jutro koło południa - powiedziała. - Tobie też to chyba

pasuje?

- Pasuje jak pasuje - mruknął niechętnie.
- Musimy to zrobić, Havard, wiesz o tym.
- O czym ona chce rozmawiać?
- Nie wiem, ale nie odmawia się człowiekowi, który jest w takim stanie jak Laura.
- A Ola Havard?
- Zjawi się niedługo. Lisbeth poprosiła, żeby został u nas na tydzień, skoro jego matka jest

taka chora. Ola Havard nie powinien tam teraz być. Najpierw brat, potem cała ta historia z
ujawnieniem przeszłości, teraz matka. Biedny chłopak - westchnęła Mali.

- Co zrobimy, jeśli Laura umrze?
- Zrobimy to, co będzie dla niego najlepsze.
- Ale gdzie będzie mieszkał?
- W Oppstad - ucięła Mali. - Przynajmniej przez pewien czas. Ale dziadkowie ze Storhaug

też go będą chcieli widywać. Tu też będzie przychodzić, gdy tylko będzie chciał, ale
odpowiedzialność za jego wychowanie powinna wziąć na siebie rodzina z Oppstad. Tak to
przynajmniej widzę - dodała.

Havard nie odpowiedział.
- Miejmy nadzieję, że jego matka wyzdrowieje - powiedziała Mali.
Ale sama w to nie wierzyła. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Laura poprosiła, żeby przyjechali.

Nie zrobiłaby tego, gdyby nie czuła, że to konieczne.

background image

Lisbeth spotkała ich na ganku następnego popołudnia.
- Zobaczyłam was przez okno - powiedziała, wyciągając dłoń na powitanie. - Dobrze, że

przyszliście tak szybko. Laura o was pytała. Nie wiem, czego ona chce, ale...

- Chce porozmawiać - wyjaśniła Mali. – Zapewne o synu.
- Tak, to jej leży na sercu.
- Nie ma nadziei, że wyzdrowieje?
- Nie, myślę, że nie. Wysłali ją ze szpitala do domu. Chyba widać gołym okiem, że jest

bardzo źle.

Mali pokiwała tylko głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Zdjęli płaszcze.
- Zaprowadzę was na górę - powiedziała Lisbeth i poszła pierwsza schodami na poddasze.

Mali uniosła spódnicę i ruszyła za nią. W całym domu pachnie lekarstwami, pomyślała. Ostry
zapach budził lęk. Lisbeth otworzyła ostatnie drzwi i przepuściła gości. W pokoju paliło się
kilka świec, ogień trzaskał w piecyku. Laura leżała wsparta na poduszkach. Obróciła powoli
głowę, gdy wchodzili do pokoju.

- Przyszliście - powiedziała schrypniętym głosem.
Lisbeth cicho zamknęła drzwi.
Mali i Havard podeszli do łóżka.
- Tak, przyszliśmy - powiedziała Mali i wzięła bezwładną białą dłoń Laury w swoją rękę.
Laura była strasznie wychudzona. Mali nie mogła uwierzyć, że człowiek może się tak

zmienić w tak krótkim czasie. Skóra Laury poszarzała, włosy straciły blask. Mali poczuła, że
coś ją ściska w dołku. Zrozumiała, że dla Laury nie ma już żadnej nadziei.

Havard przysunął dwa krzesła do łóżka. Usiedli. Przez chwilę w pokoju panowała cisza.
- Skrzywdziłam was - zaczęła Laura powoli.
- To my oboje skrzywdziliśmy Mali - poprawił ją Havard. - Ja też w tym brałem udział.
- Chciałam cię mieć - powiedziała Laura, patrząc na Havarda. - Bez względu na to, ile by

to miało kosztować. Nie miałeś żadnych szans, żeby się ode mnie uwolnić tamtej nocy w
stodole. Taka jest prawda.

Znów zapadła cisza.
- Nie chciałam nikogo skrzywdzić - westchnęła Laura. - To się stało, ponieważ ja...
Długimi palcami manipulowała nerwowo przy krawędzi pledu.
- Ty wiesz, co to znaczy kochać, Mali - powiedziała w końcu ochryple. - Prawda? Kochać

kogoś tak, że nic innego się nie liczy.

Mali poczuła rumieniec na twarzy. Pochyliła głowę zamiast odpowiedzi. Nie odezwała się.
- Dla mnie tym kimś od samego początku był Havard - szepnęła Laura. - Ale nie był mi

przeznaczony. Ty go dostałaś - jak wszystko, czego tylko zapragnęłaś. Nienawidziłam cię za
to, Mali. Bo Havard był mój. Tylko mój. A ty przyszłaś i go zabrałaś. Choć miałaś wszystko
już przedtem.

Havard poruszył niespokojnie stopami, ale nic nie powiedział. Laura leżała przez chwilę,

ciężko dysząc. A potem spojrzała zdumiewająco przytomnie na tych dwoje, którzy siedzieli
przy łóżku.

- Wyszłam za Storhauga i jego majątek, choć wcale mi na Oli nie zależało - wyznała. -

Wiedziałam, że nigdy nie będzie mi zależało na nikim. Nigdy naprawdę. Ten, którego
pragnęłam, leżał już w małżeńskim łożu w Stornes. Dotknęła twarzy drżącą dłonią i
westchnęła cicho.

- Czy wiecie, co znaczy być żoną mężczyzny, którego się nie kocha? Człowiek zamienia

się od tego w sopel lodu.

Wiem o tym, pomyślała Mali z bólem. Sama to przeżyłam. Ale nic nie powiedziała.
- Po co to wszystko mówisz, Lauro? - powiedział nagle Havard.

background image

- Chcę uspokoić sumienie - odparła Laura cicho. - Chcę prosić, byście przebaczyli mi

wszystkie krzywdy. Byście nie żywili urazy. Zrobiłam to, co zrobiłam, bo cię kochałam,
Havardzie. Nie mogłam postąpić inaczej.

Wyciągnęła ku niemu dłoń.
- Podaj mi rękę, Havardzie. Ostatni raz.
Wahał się przez chwilę, ale w końcu ujął jej dłoń. Przez bladą twarz Laury przemknął

nikły uśmiech.

- Jak ja cię kochałam - powiedziała cicho. - Przez cały czas.
Znów zapadła cisza.
- Byłam taka niedobra dla Oli Havarda - powiedziała w końcu Laura. - Myślałam, że

przyjdziesz do mnie, gdy urodzi się dziecko... ale nie przyszedłeś. Odczułam to tak, jakby
dziecko mnie zawiodło. Myślałam, że dzięki niemu dostanę ciebie, a nie dostałam. Dlatego
odepchnęłam go od siebie.

Wstrząsnął nią gwałtowny szloch. Odwróciła twarz. Jej pierś unosiła się i opadała bardzo

szybko.

- Próbowałam to ostatnio naprawić - powiedziała drżącym głosem. - Ale nie wiem, czy mi

się udało. Teraz umieram. Ola Havard zostanie całkiem sam. Ze wspomnieniem matki,
która... która nie umiała kochać...

- Umiałaś kochać, Lauro - powiedziała Mali cicho. - Ola Havard się o tym przekonał.

Ostatnio... Ostatnio pokazałaś mu, że potrafisz...

- Naprawdę? - zapytała, łykając łzy.
Łzy płynęły po jej wychudzonej twarzy.
- Cieszę się, że jesteście razem - szepnęła po chwili z wysiłkiem. - Że nie przyszedłeś do

mnie, choć cię kusiłam, Havardzie. To nie była miłość. Tylko egoizm, który chciałam
zaspokoić. Nie od razu pragnęłam cię w ten sposób, ale z czasem byłam gotowa na wszystko.
Byle tylko cię mieć.

Długie palce Laury zacisnęły się na dłoni Havarda.
- Będziecie dobrzy dla Oli Havarda tak samo jak zawsze?
- Wiesz przecież, że będziemy - odparł Havard ze wzruszeniem.
- To twój syn.
- Wiem o tym i nigdy o tym nie zapomnę, Lauro.
- To dobrze - odetchnęła. - Wierzę w to.
Rozmowa wycieńczyła Laurę. Chora opadła na poduszkę i zamknęła oczy. Oddychała

szybko, prawie bezgłośnie. Ale gdy Mali wydało się, że Laura już zasnęła, tamta otworzyła
nagle oczy, przyciągnęła dłoń Havarda do ust i pocałowała ją.

- Tak bardzo cię kochałam - szepnęła cicho z oczami zamglonymi od łez. - Na tym polegał

mój grzech. Bo nie stałam się lepsza dzięki tej miłości. Nikt nie staje się lepszy dzięki
nieodwzajemnionej miłości. Wybacz mi.

Wypuściła jego dłoń i znów zamknęła oczy.
Mali i Havard podnieśli się i przez chwilę stali koło łóżka, nie wiedząc, czy powinni

jeszcze przy niej zostać. Ale Laura nie otworzyła już oczu. Nic nie powiedziała. W końcu
więc wymknęli się po cichu.

Dopiero gdy drzwi się za nimi zamknęły, Laura znów otworzyła oczy.
- Och, Havardzie - załkała boleśnie. - Havardzie, Havardzie.

background image

ROZDZIAŁ 8.


- No proszę, mamy gości z Gjelstad - powiedziała Ane, wyglądając przez okno izby. - To

się nieczęsto zdarza.

To prawda, pomyślała Mali i też wyjrzała przez okno.
Relacje z bratem Havarda, Kristenem, i jego żoną Helgą były ostatnio całkiem dobre, ale

bracia nie widywali się często. Dobrze, że to nie niechęć trzyma ich z dala od siebie,
pomyślała Mali. Mimo to nie mogła w pełni zaufać Heldze. Zbyt często się nie zgadzały przez
ostatnie lata. Może jednak powinniśmy więcej czasu spędzać razem, pomyślała. To przecież
bliska rodzina.

Odwiedzili zresztą Gjelstad w jeden z poświątecznych wieczorów. Helga ich zaprosiła.

Podała mnóstwo dobrego jedzenia i picia, to było naprawdę miłe przyjęcie. Spotkali wówczas
także Oddleiva, jednego z synów Kristena z pierwszego małżeństwa. Stał się miłym,
dorosłym mężczyzną, miał słodką żonę i rocznego synka. Nie ma wątpliwości, że dobrze im
ze sobą, pomyślała Mali, gdy tylko ich zobaczyła. Oddleiv zasłużył sobie na to. Ani on, ani
Hakon nie mieli zbyt szczęśliwego dzieciństwa. Helga nie umiała im zastąpić matki.
Wszystko jednak wskazywało, że ich stosunki z ojcem i macochą były teraz bardzo dobre.

Kristen był bardzo dumny z wnuka. Uśmiechał się promiennie, chodząc po domu z małym

na ramieniu.

- Urósł nam ten maluch - powiedział radośnie.
- Rzeczywiście - zgodził się Havard. - I nie tylko imię odziedziczył po swoim dziadku.

Jest do ciebie bardzo podobny, Kristen.

Słowa trafiły na podatny grunt. Havard cieszył się, że widzi brata zadowolonego i

odprężonego. Jego związek z Helgą nigdy nie był doskonały, ale wszystko wskazywało na to,
że teraz zaczął nieźle funkcjonować. Odcisnęło to swoje piętno zarówno na małżonkach, jak i
na gospodarstwie. Gdy wracali późnym wieczorem do domu, Havard wspomniał, że cieszy
się z tego ze względu na brata.

- Kiedyś było u nich tak nieprzyjemnie - dodał.
- Tamte czasy na szczęście minęły - stwierdziła Mali, otulając się futrem. - I bardzo

dobrze.

- Jak miło cię widzieć - powiedziała Mali, witając Helgę w drzwiach. - Właśnie myślałam,

że za rzadko się widujemy. Musimy coś z tym zrobić.

- Nie mam nic przeciwko temu - uśmiechnęła się Helga i pozwoliła, by Mali pomogła jej

zdjąć płaszcz. - Było tak miło, gdy odwiedziliście nas po świętach. Może zajrzałybyśmy
najpierw do twojego warsztatu - Helga położyła dłoń na ramieniu Mali. - Chciałabym kupić
jakiś twój kilim.

- Kupić kilim?
Mali spojrzała na nią ze zdumieniem. Helga zaśmiała się trochę sztucznie i nerwowo

przygładziła włosy.

- Tak. Ruth Lina wychodzi za mąż. Nie chciałam nic mówić podczas naszego ostatniego

spotkania, ponieważ plany nie były wówczas całkiem jasne. Ale w noworoczny weekend
odwiedzili nas rodzice Andreasa i wszystko zostało ustalone. W ostatnią sobotę lutego
jesteście zaproszeni na wspaniały ślub do Gjelstad.

- To cudownie, Helgo - powiedziała Mali całkiem szczerze. - Młodzi zamieszkają w

Trondheim?

- Tak, wiesz, że Andreas częściowo przejął Vollen Manufaktur w Trondheim -

powiedziała Helga z dumą. - Jego ojciec miał w tym roku kłopoty z sercem, ale już wrócił do
pracy. Na tyle, na ile mu zdrowie pozwala. Ale, jak mówiłam, to Andreas prowadzi interes i

background image

bardzo dobrze mu idzie. To największe przedsiębiorstwo w Trondheim. Andreas i Ruth Lina
kupili niedawno własny dom, tuż koło domu jego rodziców.

- Doskonale - pokiwała głową Mali. - Cudownie, gdy dzieciom się dobrze wiedzie.
- To prawda - westchnęła Helga. - Uważamy, że naszym dzieciom bardzo dobrze się

wiedzie. A ile radości mamy w Gjelstad, od kiedy Oddleiv i Birgit doczekali się syna. Zresztą
sama widziałaś podczas waszej wizyty. Kristen całkiem oszalał na punkcie małego, a ja
świetnie go rozumiem. Od wielu lat marzył o wnuku. Hakon dobrze sobie radzi na swoich
studiach w Oslo. Ma przed sobą jeszcze trzy lata nauki, nim zostanie lekarzem.

- Wróci wtedy do domu?
- Nie wiem. Jego narzeczona jest z Oslo, więc trudno przewidzieć, co wymyślą... W tym

roku spędzali Boże Narodzenie z jej rodzicami, chyba już ci mówiłam? W tamtym roku byli u
nas, więc przyszła kolej na Oslo. Trzeba się nauczyć dzielić dziećmi, gdy wybierają sobie
małżonków z daleka. No, ale wróćmy do kilimu, Mali - Helga przerwała sama sobie. - Bardzo
bym chciała, żeby Ruth Lina i Andreas dostali którąś z twoich prac. Ruth Lina tak cię
podziwia. Zawsze cię podziwiała.

- Chodźmy na górę, to zobaczymy - powiedziała Mali, kierując się w stronę schodów. -

Ale teraz mam głównie takie, które pojadą do Ameryki.

Gdy przeglądały prace, Helga zatrzymała się nagle i spojrzała na Mali przepraszającym

spojrzeniem.

- Miałam jeszcze jeden powód, gdy chciałam, żebyśmy tu przyszły - wyznała. - Muszę ci

coś powiedzieć, Mali, i nie chciałam, żeby ktoś to usłyszał. Tak będzie najlepiej.

Mali od razu podniosła wzrok i poczuła przypływ niepokoju.
- Co się stało?
- Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie - zaczęła Helga. - Ale skoro się tego

dowiedziałam... Skoro się o tym mówi, to...

Podniosła jeden z kilimów nieco zmieszana.
- Tydzień temu byłam na zakupach w Surnadalen - ciągnęła. - W sklepie z galanterią w

Skei ekspedientka spytała mnie, czy znam Siverta Stornesa i jego żonę.

Mali zesztywniała. Odłożyła wszystko, co miała w rękach, i opadła na stołek.
- Pytała, czy z nimi wszystko w porządku.
- Co miała na myśli? - powiedziała Mali, starając się za wszelką cenę zachować spokój i

nie dać nic po sobie poznać, ale jej serce biło jak oszalałe.

- Ja też o to zapytałam - co właściwie ma na myśli. A ona powiedziała... No wiesz,

powiedziała, że krążą plotki, że Sivert i Tordhild... że nie powinni być małżeństwem.

- Dlaczego, u diabla! Dlaczego nie? - zapytała Mali, czując, że serce podchodzi jej do

gardła.

- Też to chciałam wiedzieć. Powiedziała tylko, że jakaś Cyganka przyniosła te plotki. Nic

więcej nie wiem.

Mali słabo się zrobiło z niepokoju. Niebezpieczeństwo się zbliża, pomyślała sparaliżowana

strachem. Jak mogło dojść do tego, że ktoś coś powiedział? Cyganka... kto to mógł być?
Niewielu Cyganów znało prawdę, nieliczni byliby skłonni o tym mówić, tego Mali była
pewna. Ale najwyraźniej się pomyliła, skoro plotka się rozeszła. Trzeba się wybrać do
Surnadalen i wybadać sprawę. Ale czy to pomoże? Plotka poszła w świat. Najważniejsze to
sprawić, by o niej wszyscy zapomnieli. Tylko jak, pomyślała Mali. Jak zdławić prawdę?

- Rozumiesz coś z tego? - zapytała Helga i spojrzała na Mali z zainteresowaniem. W jej

oczach błysnęła dawna ciekawość.

- Ani słowa - stwierdziła stanowczo Mali. - Co miałabym rozumieć? Chodzi chyba o to, że

Tordhild jest Cyganką, skoro Cyganka rozpuściła tę plotkę. Ale przecież to żadna nowina -
ciągnęła. - Oboje z Sivertem mówili o tym jasno od samego początku.

- Tak, nie chodzi o to - stwierdziła Helga. - A Sivert...

background image

- On w każdym razie nie jest Cyganem - ucięła Mali.
- Nie, nie - rzekła Helga. - Ale może ktoś tak pomyślał na podstawie jego wyglądu. Bo on

bardziej przypomina Cyganów niż rodzinę Stornesów.

- Przypomina rodzinę swojej babki ze strony ojca, Helgo - poprawiła ją Mali. - Chyba już

o tym rozmawiałyśmy. A nawet gdyby był Cyganem... Co w tym złego?

- No cóż...
Helga zawahała się na moment, a po chwili jej twarz rozjaśnił szelmowski uśmiech.
- Wtedy by się okazało - odparła radośnie - że mój teść miał jednak rację! Ten stary drań.
- Nie miał racji - powiedziała Mali sztywno - i dobrze o tym wiesz, Helgo.
Całe szczęście, że Helga nie wie, że Jo był ojcem Tordhild. Wie tylko, jak wszyscy inni, że

Tordhild jest Cyganką. Prawda o tym, jakie pokrewieństwo łączy ją z Cyganem, który kiedyś
pracował w Stornes, pozostawała wciąż dobrze strzeżoną tajemnicą. Gdyby Helga o tym
wiedziała, zaczęłaby jeszcze intensywniej dociekać. Nie ma bowiem wątpliwości co do tego,
że jej ciekawość została obudzona. Jej małe, wiewiórcze oczy świdrowały Mali.

- Tylko żartowałam - usprawiedliwiła się. - Ale doszłam do wniosku, że powinnaś to

wiedzieć. Niedobrze, że krążą tego rodzaju plotki, choć wiadomo, że umrą śmiercią naturalną.
Tak to już bywa z plotkami.

Różnie bywa, pomyślała Mali. Jeśli ktoś dojdzie prawdy - że Sivert i Tordhild są

przyrodnim rodzeństwem - źle się to dla wszystkich skończy. To by oznaczało katastrofę
rodziny ze Wzgórza. Katastrofę dla nich wszystkich, pomyślała Mali, kuląc się na samą myśl
o tym.

Tego się obawiała przez cały czas: że tajemnica wyjdzie na jaw. Bo tego rodzaju tajemnice

nie znoszą dziennego światła, bez względu na to, pod jakim kątem się im przyglądać. Trzeba
porozmawiać z Sivertem i Tordhild. Trzeba znaleźć jakiś sposób, żeby powstrzymać plotki,
nim ktoś potknie się o prawdę albo dowie się jej od któregoś z Cyganów. Mali zaufała
Cyganom. I chyba źle zrobiła. Ale nikt nie zdoła zniszczyć jej rodziny. Nikt! Będzie jej
bronić pazurami i zębami. Jak zawsze...


Po południu Mali wybrała się na Wzgórze.
- Pójdę po Olę Havarda - powiedziała i już jej nie było. Tordhild usłyszała, jak Mali

otrzepuje buty ze śniegu na schodkach.

- Ach, to ty, Mali. Jak miło. Zaraz podgrzeję coś do zjedzenia.
- Przed chwilą jadłam drugie śniadanie - powiedziała Mali. - Nie trzeba.
- Ale na pewno zjesz jakąś kanapkę do kawy - powiedziała Tordhild i weszła do kuchni. -

Zapraszamy.

Marilena siedziała na podłodze w kuchni z lalką, której została tylko jedna noga. Miała

oczywiście inne lalki, ale ta była ulubiona. Nigdy się z nią nie rozstawała i nie potrafiła bez
niej zasnąć. Mali pochyliła się i uściskała małą. Musnęła cieplutki policzek i uśmiechnęła się.
Drzwi do izby były zamknięte. Sivert ćwiczył. Do kuchni docierały dźwięki skrzypiec.

- Wypijemy kawę w izbie - Tordhild wskazała głową zamknięte drzwi. - Niech Sivert

pogra sobie, póki kawa nie będzie gotowa.

Mali skinęła głową i usiadła na krześle. Z piętra dobiegał stłumiony śmiech i ożywione

głosy.

- Chłopcy są w domu?
- Bawili się na dworze do południa, ale potem przyszli do domu, przemarznięci i mokrzy.

Kazałam im zostać w domu, bo na dworze już zupełnie ciemno. Bawią się doskonale w
swoim towarzystwie. Jak się miewa matka Oli Havarda? Byłaś chyba niedawno w Oppstad.

- Laura jest bardzo chora. Dlatego Lisbeth poprosiła, żeby Ola Havard zamieszkał w

Stornes przez pewien czas. Sama rozumiesz, że towarzystwo tak chorej matki...

- O czym chciała z wami rozmawiać?

background image

- Laura... - Mali zawahała się chwilę. - Chciała się upewnić, że Havard zaopiekuje się

chłopcem, gdy ona... No, gdy Ola Havard zostanie sam - skłamała Mali.

- Co za pytanie - wzruszyła ramionami Tordhild. - Havard zawsze się zjawiał, gdy Ola

Havard go potrzebował.

- Tak, ale nie ma się co dziwić, skoro Laura jest w takim stanie - powiedziała Mali.
- To okropne - westchnęła Tordhild. - Nie wiem, jak Ola Havard to wszystko zniesie, gdy

zabraknie mu również matki. Tyle na niego spadło w ostatnim czasie.

- Musimy mu pomóc.
- Oczywiście. Tu jest zawsze mile widziany i wie o tym.
- Mówił coś? - spytała Mali. - Przy mnie nigdy nie wspomina o matce.
- Mnie nic nie mówił - odparła Tordhild. - Taki już jest. Zamyka się w sobie.
Mali pokiwała głową. Marilena przywędrowała właśnie do babci. Mali wzięła wnuczkę na

kolana.

- A u was wszystko dobrze?
- Oczywiście - pokiwała głową Tordhild. - Doskonale.
Mali pomyślała o tym, co musi im powiedzieć, i poczuła się fatalnie. Najchętniej nie

wspominałaby o niczym, ale przecież powinna ich uprzedzić.

Kawa była już gotowa. Tordhild wyjęła puszkę i wyłożyła trochę ciasteczek na tacę.
- Zawołam chłopców - powiedziała, zmierzając w stronę drzwi do sieni.
- Zaczekaj chwilę - poprosiła Mali. - Muszę z wami o czymś porozmawiać w spokoju.
Tordhild spojrzała na teściową z niepokojem i zamknęła drzwi. Wzięła tacę z ciastkami i

otworzyła drzwi do izby.

- Pora na kawę - powiedziała do Siverta. - Twoja mama do nas przyszła.
- A więc to ty - rzekł Sivert, odkładając skrzypce.
- Tak, przyszłam po Olę Havarda - wyjaśniła Mali. - I żeby wam coś powiedzieć.
Posadziła Marilenę obok siebie na kanapie i dała jej ciasteczko. Dziewczynka chwyciła

ciastko z uśmiechem, przytuliła lalę i zabrała się do jedzenia.

- Była dziś u nas Helga Gjelstad - zaczęła Mali. - Ona należy do tych, którzy wiedzą

najlepiej, co się dzieje w okolicy. Ostatnio usłyszała coś w Surnadalen. Ktoś powiedział, że
nie powinniście być małżeństwem.

Tordhild gwałtownie uniosła głowę i spojrzała na teściową z przerażeniem.
- Kto to powiedział? - zapytał Sivert.
- Sprzedawczyni w Skei - wyjaśniła Mali. - O ile dobrze zrozumiałam, to jakaś Cyganka

rozniosła plotkę, że... że nie powinniście... Nie wiem nic więcej, ale wybieram się tam, żeby
porozmawiać z tą sprzedawczynią. Muszę się dowiedzieć, kto rozpowiada takie oszczerstwa.

- Cyganka - zamyślił się Sivert. - Czy ktoś z nich mieszka zimą w Surnadalen?
- Tam nie. Ale w Rindalen ktoś zawsze zatrzymuje się na zimę. Ale nie chce mi się

wierzyć, żeby ona mogła powiedzieć coś takiego.

- To przecież prawda - powiedział cierpkim głosem Sivert. - Ktoś wśród Cyganów zna

prawdę. Tak wynikało z tego, co mówili. Sądziłem jednak, że nie zdradzą tajemnicy - dodał. -
To by było dla nas wielkie nieszczęście, gdybym się pomylił.

- Ja też sądziłam, że nie zdradzą - powiedziała Mali. - Martin zapewniał mnie, że nikt z

nich nie piśnie ani słowa, ale chyba się pomylił.

Mali ułamała kawałek ciastka i w zamyśleniu włożyła go sobie do ust.
- Najważniejsze, byśmy się trzymali jednej wersji - powiedziała z naciskiem. - Sivert jest

synem Johana Stornesa. Co do tego nie może być żadnych wątpliwości. Nikt nie zniszczy
wam życia. Jeśli będziemy się tego trzymać i odsyłać wszystkich do ksiąg kościelnych, to...

Sivert przeczesał loki dłonią. Nagle wydał się Mali bardzo zmęczony. Szukał wzroku

Tordhild.

background image

- Byliśmy przygotowani na plotki - powiedział. - Musimy się trzymać tego, co

powiedziałaś. Wtedy nikt nie znajdzie żadnego punktu zaczepienia. Ale nie tak miało to
wszystko wyglądać - westchnął ciężko.

- Wiem - westchnęła Mali. - Ale nic na to nie poradzimy. Teraz trzeba zachować się

odpowiednio. I nie wolno o tym mówić w obecności Johannesa - przestrzegła ich stanowczym
głosem. - On może powiedzieć...

- Co ty sobie wyobrażasz? - przerwał jej Sivert cierpko. - Doskonale wiemy, jakie to

ważne. Miałem świadomość, że po przeprowadzce tutaj będziemy bardziej narażeni na plotki.
Ale chciałem tu mieszkać. Chciałem, żeby Johannes dorastał blisko przyrody i gospodarstwa.
Życie w mieście to nic ciekawego. Damy sobie radę. Musimy się tylko trzymać tego, że Johan
był moim ojcem. Powinien nim zresztą być - dodał ponuro.

Mali poczuła, że oblewa się rumieńcem. Przecież ona doskonale wie, do czego

doprowadziła! Nic nie powiedziała, pochyliła się tylko nad swoją filiżanką.

- Co się stało, to się nie odstanie - Tordhild starała się załagodzić sprawę. - Nikt nie mógł

przewidzieć, że się spotkamy. I że się ze sobą zwiążemy.

- Życie jest dużo łatwiejsze, gdy nie opiera się na kłamstwie - odparł krótko Sivert. - Tak

jak moje.

Coś zadudniło na schodach. Mali podniosła głowę i spojrzała na syna.
- Gdybyś wiedział, jak tego żałuję - powiedziała cicho. - Że zrujnowałam również twoje

życie.

Sivert nie odpowiedział. Do izby weszli chłopcy.
- Babcia - zdziwił się Johannes. - Nie słyszałem, jak wchodziłaś.
- Przyszłam niedawno - zapewniła go Mali. - Żeby zabrać Olę Havarda do domu. Ale

zostałam zaproszona na kawę, więc tu siedzę.

Johannes rzucił przeciągłe spojrzenie na tacę z ciasteczkami.
- Dostaniecie swoją porcję - uspokoiła go Tordhild. - Tylko usiądźcie.
Nie było już mowy o plotkach. Chłopcy zabawiali towarzystwo opowieściami ze szkoły.

Johannes przyniósł podręcznik i obaj przeczytali po jednej czytance. Wkrótce Marilena
zaczęła marudzić, zmęczona długim dniem. Zwinęła się w kłębek na kolanach Tordhild, z
lalką przytuloną do policzka.

- No nie, już nadszedł wieczór. Wracamy do Stornes - powiedziała Mali do Oli Havarda.

- Jak długo zostanę w Stornes?
Ola Havard spojrzał na Mali, która szła tuż obok.
- Nie rozmawialiśmy o żadnej konkretnej dacie - wykręciła się Mali. - Chcesz wracać do

Oppstad?

- Nie - powiedział szybko i wziął ją za rękę. - Gdybym mógł zostać w Stornes...
- Możesz - potwierdziła Mali.
Szli dalej w milczeniu. Księżyc niczym pozłacana kula wisiał nad fiordem, rzucając długie

mroczne cienie na krajobraz. Rampa na bańki z mlekiem wydawała się bardzo ciemna i
wielka w tym oświetleniu.

- Moja mama jest strasznie chora?
- Tak - odparła Mali szczerze. - Wiesz o tym, prawda? Pokiwał głową w milczeniu.

Chwycił ją mocniej za rękę.

- Ja, jeśli mama umrze...
Mali nie odpowiedziała od razu. Nie była pewna, jak powinna zareagować. Skończyło się

więc na tym, że mocniej ścisnęła jego rączkę.

- Czy mama umrze?
- To się może zdarzyć. Nie wiem.
Dreszcz przeszył jego ciało. Mali zatrzymała się i objęła go ramieniem.

background image

- Nie wiem - powtórzyła cicho.
- Myślę, że umrze - powiedział schrypniętym głosem. - Usłyszałem to podczas ostatniej

wizyty doktora. Rozmawiał z Lisbeth w sieni. A ja siedziałem na schodach i słyszałem...

Objął Mali ramionami w pasie i przylgnął do niej gwałtownie. Przytuliła go czule i

pogłaskała po plecach.

- Będę całkiem sam - zaszlochał.
- Ależ nie. Masz rodzinę w Oppstad i masz nas. Nie zapominaj o tym.
Przez chwilę stał i przytulał się, nic nie mówiąc. Chudym ciałkiem wstrząsnął płacz.
- Chciałbym, żeby mama żyła - szepnął zrozpaczony.
- Ja też bym chciała.
- Ona mnie kocha. Teraz mama mnie kocha - powiedział trochę niepewnie.
- Zawsze cię kochała. Zawsze.
Nic nie odpowiedział. Wytarł nos dłonią i westchnął głęboko.
- Czy myślisz, że mama pójdzie do nieba?
- Jestem tego pewna - powiedziała Mali z przekonaniem. - I będzie się tobą opiekować z

góry, będzie ci pomagać.

Ola Havard odchylił głowę i popatrzył na przepiękne rozgwieżdżone niebo.
- Będzie gwiazdą?
- Możesz myśleć, że jest gwiazdą - powiedziała Mali. - Wybierzesz sobie jedną i będziesz

myślał, że to mama. Zawsze tak robiłam, gdy traciłam kogoś, kogo kochałam. Ruth jest tam.

Mali wskazała jedną z gwiazd. Ola Havard stał w milczeniu i patrzył. Potem pokiwał

niemo głową i znów wziął Mali za rękę. Ruszyli w ciszy w stronę Stornes.


ROZDZIAŁ 9.

- Czego chciała Helga? - zapytał Havard, gdy poszli już do sypialni wieczorem.
- Zapraszała nas na wesele - odparła Mali, rozwiązując wstążkę i zabierając się do

szczotkowania włosów. - Ruth Lina wychodzi za mąż w ostatnią sobotę lutego. Helga chciała
kupić dla niej kilim w prezencie.

- Myślałem, że chodziło o coś nieprzyjemnego - wyjaśnił Havard, kładąc się do łóżka. -

Byłaś taka przygaszona przez cały wieczór.

Mali nie odpowiedziała od razu. Celowo nie powiedziała Havardowi o plotkach. Trudno

by im było porozmawiać bez przeszkód gdzie indziej niż w sypialni. W izbie zawsze otaczali
ich ludzie, a przecież nie chciała, żeby ktokolwiek to usłyszał. Nawet Oja i Herborg. O ile
tylko mogła tego uniknąć.

Mali czuła się fatalnie, od kiedy Helga opowiedziała jej o plotkach. Ciążyła jej

świadomość, że ktoś jest tak bliski prawdy o Sivercie i Tordhild. Sądziła, że nigdy nikt na to
nie wpadnie, a tymczasem plotki już zaczęły krążyć. Po wizycie na Wzgórzu pomyślała, że
wszystko się jednak dobrze skończy. Sivert ma rację, nic się nie wydarzy, jeśli będą twierdzić
stanowczo, że Johan był jego ojcem.

To jednak nie było wystarczającym pocieszeniem. Nawet plotki im zaszkodzą. Ludzie już

wcześniej mieli ją na oku i choć z czasem plotki ucichły, to teraz niektórzy mogą
przypomnieć sobie, co się kiedyś mówiło o niej i o Johanie. I o dziedzicu Sivercie, pomyślała
niespokojnie. O Sivercie, który miał taki talent do gry na skrzypcach i wyglądał jak Cygan.
Dla niektórych nigdy nie był synem Johana Stornesa. Ludzie o tym mówili, przypomniała
sobie Mali. I jeszcze to, że zniknął tak nagle... Ludzie szeptali po kątach, ale nikt się nie
odważył zapytać wprost. Czuła ich spojrzenia na plecach, ale nigdy nie dawała tego po sobie
poznać. Zawsze radziła sobie sama.

background image

Taka była szczęśliwa, gdy Sivert wrócił tu z całą rodziną. Wydawało jej się, że tajemnica

nigdy nie wyjdzie na jaw i że wreszcie wszystko się ułoży. Nikt nie zniszczy życia ani jej, ani
Sivertowi. Chyba się jednak przeliczyłam, pomyślała z ciężkim sercem i poczuła lekki skurcz
w okolicy mostka.

- Helga chciała coś jeszcze - powiedziała w końcu cicho.
- Co?
Mali odłożyła szczotkę do włosów, wstała, zrzuciła pantofle i wślizgnęła się do łóżka obok

Havarda. Naciągnęła pled pod samą szyję. Marzła od środka. I zbierało jej się na wymioty.

- Słyszała jakieś plotki w Surnadalen. Przyniosła je podobno jakaś Cyganka. O Sivercie...

Że on... że on i Tordhild nie powinni być małżeństwem.

- Nie powinni... Co to za historia!
Mali poczuła się jak przestraszone dziecko. Położyła głowę na piersi Havarda i załkała.

Gdy popłynęły pierwsze łzy, pociągnęły za sobą całą lawinę. Uczepiona Havarda szlochała
bez opamiętania.

- Mali...
Głaskał ją po plecach i kołysał.
- Nie zniosłabym, gdyby stało im się coś złego - łkała Mali. - Gdyby aresztowali Siverta, a

Johannes... Może się zdarzyć, że im go odbiorą i...

- Kto miałby to zrobić? To niemożliwe.
- Skąd wiesz?
- Sivertowi nic nie grozi, jeśli będziemy się trzymać tego, co jest zapisane w księgach

kościelnych. Że jego ojcem jest Johan Stornes. Nikt nie zdoła nic udowodnić. Nigdy w życiu.

Mali otarła łzy z twarzy i spojrzała na Havarda.
- Sivert też tak mówił.
- I tak właśnie jest. Nie można ludzi sądzić na podstawie plotek. Muszą być dowody.

Tylko ty i Jo wiedzieliście, jak było naprawdę. Teraz Jo nie żyje, a ty zawsze twierdziłaś, że
Johan jest ojcem Siverta. W tej sytuacji nic nikomu nie grozi.

Mali wzięła głęboki oddech i pokiwała głową.
- Tak myślisz?
- Oczywiście, że tak.
- Ale Sivert nie jest podobny do swojego ojca.
- Ja też nie - powiedział Havard. - A jednak jestem, niestety, synem starego Gjelstada. To

nie jest kwestia podobieństwa.

Mali poczuła, jakby ktoś zdjął jej wielki ciężar z ramion. Żołądek wrócił na swoje miejsce.

Westchnęła głęboko i wyciągnęła się wygodniej.

- Tak bardzo się bałam.
- Rozumiem cię, bo nie ma powodu do radości, gdy takie plotki zaczynają krążyć. Mnie

też nie jest wesoło.

- A jeśli lensman...
- Co ma lensman do tego?
- No nie wiem. To przecież poważne oskarżenie.
- Ani lensman, ani pastor nie ma tu nic do roboty.
- Chyba pojadę do Surnadalen i dowiem się, co to za Cyganka rozpuściła te plotki -

powiedziała Mali. - Może uda mi się ją znaleźć i porozmawiać. Nie rozumiem, dlaczego...

- Sądzę, że nie powinnaś tego robić - przerwał jej Havard zdecydowanym tonem i

przyciągnął żonę do siebie. - Niechże te plotki umrą śmiercią naturalną. Jeśli okażesz
zainteresowanie, ludzie pomyślą, że jest w nich ziarno prawdy. A przecież nie chcemy, żeby
ktoś węszył w tej sprawie.

Mali leżała i zastanawiała się nad słowami Havarda. Może on ma rację, pomyślała. Mali

tak bardzo chciała wiedzieć, kto to powiedział i dlaczego to zrobił. Nigdy nie miała żadnych

background image

konfliktów z Cyganami, wręcz przeciwnie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ktoś mógł życzyć
źle jej i jej rodzinie.

- Zostaw to, Mali - przykazał Havard, jakby czytał w jej myślach. - To najlepsze, co

możesz zrobić.

- I tak zrobię - postanowiła, przytulając się do jego boku. - Dziękuję, że mnie uspokoiłeś.
- Niezbyt często tego ode mnie potrzebujesz - zauważył Havard. - Najczęściej radzisz

sobie sama, Mali. Miło od czasu do czasu przekonać się, że można ci jakoś pomóc.

- Pomagasz mi codziennie, Havardzie. Cieszę się, że cię mam - mruknęła prawie przez

sen.

Po chwili jej oddech się wyrównał. Wtedy Havard ostrożnie uwolnił swoje ramię i położył

je sobie pod głowę. Wcale nie był taki pewien tego, co powiedział, ale nie wyobrażał sobie,
że mogłoby się stać coś złego, jeśli tylko Mali będzie utrzymywać, że Johan jest ojcem
Siverta. Ale pewności nie ma, pomyślał z niepokojem. Westchnął i zamknął oczy.

Dwa dni później znów zadzwoniła Lisbeth Oppstad.
- Wyślij Olę Havarda do domu - poprosiła.
- Mógłby zostać jeszcze dłużej.
- Dzięki, ale Laura chce go zobaczyć.
Mali zadrżała.
- Gorzej z nią?
- Tak, wczoraj był u nas lekarz i powiedział, że to już długo nie potrwa. Laura chyba zdaje

sobie z tego sprawę, ponieważ dziś rano od razu zapytała o Olę Havarda. Chce się pożegnać z
synem - dodała.

- To będzie dla niego trudne.
- Na pewno, ale nie możemy odmówić tego matce. Życie nie zawsze jest proste, Mali.
- Coś o tym wiem - rzekła Mali cierpko. - Myślałam o Oli Havardzie. To jeszcze dziecko.
- Zajmiemy się nim najlepiej, jak zdołamy - zapewniła Lisbeth. - A jeśli będzie bardzo źle,

to wróci do was. Bardzo was wszystkich kocha, ciągle to powtarza.

- Zawsze jest tu mile widziany, już mu to powiedzieliśmy.
- Tak, tak - westchnęła Lisbeth. - Poślij go do domu.
- Dobrze. Pozdrów Laurę.

Johannes wracał do domu sam. Odprowadził Olę Havarda do Oppstad, ale nie został

zaproszony do środka. Stał w drzwiach, gdy Lisbeth pomagała się Oli Havardowi rozebrać.
Jak tam dziwnie pachniało, przypomniał sobie. Johannes był u lekarza tylko kilka razy, ale
pamiętał wizytę z powodu zapalenia ucha. Pachniało wtedy tak samo jak teraz w Oppstad.
Choroba, pomyślał Johannes i kopnął zaspę tak mocno, że w górę wzbiła się fontanna śniegu.

- Odwiedzisz nas innym razem, Johannes - powiedziała Lisbeth. - Dziś nie można.
To dlatego, że mama Oli Havarda jest taka chora, pomyślał Johannes. Rozumiał to. Ola

Havard powiedział, że ona może nawet umrzeć. I wtedy zaczął płakać. Johannes objął
przyjaciela, ale nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Na samą myśl o śmierci ogarnęło go
przerażenie. Jeśli mama Oli Havarda może umrzeć, to znaczy, że jego mamę też mogłoby
spotkać to samo. Johannes spojrzał w kierunku Wzgórza. W oknach paliło się ciepłe światło.
Chłopiec przyspieszył kroku.

- Przyszedłeś już - przywitała go Tordhild na ganku. Wciągnął w nozdrza zapach świeżo

upieczonego chleba i pokiwał głową.

- Ola Havard musiał wrócić do Oppstad - powiedział, ściągając wełnianą kurtkę. - Jego

mama jest bardzo chora.

- Ojej – westchnęła Tordhild i otworzyła drzwi, żeby wytrzepać kurtkę. - To smutna

wiadomość.

background image

Johannes poszedł za matką do kuchni. W domu panowała cisza. Marilena pewnie śpi,

pomyślał. Na ławie leżało sześć wielkich, świeżo upieczonych bochenków chleba
przykrytych ściereczką. Johannes długo na nie patrzył.

- Masz ochotę na piętkę?
- O, tak - odpowiedział czym prędzej. - Mogę?
- Tak. Zjemy koło południa. Tata poszedł na chwilę do sklepu. Zjemy, jak tylko wróci -

powiedziała Tordhild, nastawiając kawę.

Johannes wdrapał się na krzesło i oparł o stół łokciami.
- Mama Oli Havarda może umrzeć - stwierdził nagle.
- Kto ci to powiedział?
- Ola Havard. On to wie.
- Tak - zamyśliła się Tordhild. - To chyba prawda.
- Ale przecież Laura nie jest wcale stara - ciągnął Johannes.
- Ale jest bardzo chora.
- Czy... czy ty też możesz umrzeć? - zapytał Johannes, nie patrząc na matkę.
Tordhild spojrzała na niego badawczo. Potem podeszła do syna i mocno go przytuliła.
- Przyszło ci coś takiego do głowy, Johannes?
- Ola Havard będzie całkiem sam, gdy jego mama umrze.
- Ja tak prędko nie umrę.
- Na pewno?
- Nie, nikt nie może być tego pewien - przyznała Tordhild i przygładziła jego niesforną

czuprynę. - Ale jestem młoda i zdrowa. Nie powinieneś się tym martwić, Johannes.

- I tak się martwię - mruknął i ukrył twarz w jej ramieniu.
Pachniała tak ładnie, czuł się przy niej tak bezpiecznie. Objął ją rękami w pasie i mocno

ścisnął. Nagle przypomniał mu się zapach z Oppstad. I Ola Havard, który został tam w sieni,
ze zwieszonymi ramionami i niepewnym spojrzeniem. Johannes widział, że przyjaciel się boi.

- Tak mi żal Oli Havarda - szepnął wzruszony.
I nie mógł już powstrzymać łez, które cisnęły się do oczu. Ukrył twarz w dłoniach i załkał.

Tordhild przysunęła się bliżej i pogłaskała syna po głowie.

- Mnie też go żal - przyznała. - Ale Ola Havard ma w tobie wielkiego przyjaciela.
- Ale straci mamę - łkał Johannes. - Kto mu będzie czytał wieczorami? I do kogo pójdzie,

jak mu będzie smutno? Gdybym ja ciebie nie miał...

- Ma rodzinę w Oppstad - pocieszyła synka Tordhild. - I ma tatę w Stornes. Mali na

pewno będzie mu czytała. Już teraz to robi.

- Ale ona nie jest jego mamą.
- Nie - przyznała Tordhild.
Johannes uniósł zapłakaną twarz.
- Będzie mógł przyjść do ciebie - powiedział i zarzucił jej ręce na szyję. - Prawda?
- Prawda - pokiwała głową. - Jeśli tylko zechce.
- Powiem mu to - powiedział Johannes i potarł nos rękawem. - Na pewno będzie mu lepiej

dzięki temu.

- Zrób to - zachęciła go Tordhild i podniosła się. - A teraz nakryjemy do stołu. Pomożesz

mi?

Tordhild zerkała na syna, gdy rozstawiał kubki i szklanki. Otarł już oczy, ale matka dobrze

go znała i wiedziała, że wciąż jest przygnębiony i przerażony. Śmierć w Oppstad będzie dla
niego wielkim ciosem. Muszę o tym porozmawiać z Sivertem, pomyślała. Może dobrze by
było, gdyby ojciec uspokoił Johannesa.

- Mama chce z tobą porozmawiać - powiedziała Lisabeth, gdy Ola Havard wszedł do izby

w Oppstad. - Umyjesz się trochę, a potem cię zaprowadzę na górę.

background image

- Muszę? - mruknął Ola Havard.
Lisbeth zaprowadziła go do kranu i podała mydło.
- Na pewno chcesz porozmawiać z mamą.
Ola Havard nie odpowiedział. Długo obracał kostkę mydła w rękach, aż wreszcie Lisbeth

zabrała mu ją i odłożyła. Serce podchodziło mu do gardła. Bał się. Najchętniej zostałby w
Stornes. Tam przynajmniej wszyscy są zdrowi. Pewnie, że chciał, żeby mama wyzdrowiała,
ale w głębi serca nie miał już żadnej nadziei. Nie wiedział dlaczego, ale coś mu mówiło, że ta
chuda, blada kobieta w zbyt wielkim łóżku nigdy nie wyzdrowieje. Mama nikła w oczach, a
on nie mógł na to patrzeć. To go przerażało.

Lisbeth osuszyła mu twarz ręcznikiem i wyjęła grzebień. Stał cicho ze zwieszonymi

ramionami, gdy go czesała.

- Chodź - powiedziała. - Zaprowadzę cię na górę. Schody na poddasze wydały mu się

bardziej strome i dłuższe niż przedtem. Ola Havard szedł za Lisbeth i czuł, że braknie mu
tchu. Krew tętniła mu w uszach. O czym miałby rozmawiać z matką, zaniepokoił się.

- Mama jest bardzo chora - szepnął, gdy dotarli na górę.
- Tak - potwierdziła Lisbeth, idąc przez korytarz. - Nic na to nie możemy poradzić, mój

drogi. Mama chce z tobą porozmawiać - powtórzyła.

- Dlaczego?
- Nie wiem - odparła Lisbeth wymijająco. - Wiem tylko, że chce cię zobaczyć.
Zatrzymała się przed drzwiami sypialni, w której leżała Laura. Ola Havard poczuł, że coś

dławi mu gardło. Chciał uciec, ale Lisbeth otworzyła drzwi i wepchnęła go do pokoju.

- To Ola Havard, Lauro - powiedziała.
W pokoju panował półmrok. Światło dzienne było coraz słabsze. Lisbeth popchnęła Olę

Havarda w stronę łóżka.

- Zapalę lampę - powiedziała, wyjmując pudełko zapałek z kieszeni fartucha.
Migający płomień lampy rzucał cienie na łóżko. Połowa matczynej twarzy była pogrążona

w mroku, druga połowa odcinała się szarą bielą od poduszki. Laura wyciągnęła szczupłą dłoń
do syna.

- Ola Havard - powiedziała głosem, którego nie rozpoznał. Jakby głos jej pękł, pomyślał

chłopiec, jakby rozpadł się na kawałki.

- To ja już pójdę - oświadczyła cicho Lisbeth. - Sam później trafisz na dół, prawda?
Drzwi się za nią zamknęły i Ola Havard został sam w cichym, ciemnym pokoju. Dłoń, w

której Laura trzymała jego rękę, była zadziwiająco zimna.

- Byłeś w Stornes?
Ola Havard pokiwał głową. Jakby stracił głos. Zakasłał nawet.
- Tak - szepnął.
- Dobrze ci tam?
- Dobrze - odparł pospiesznie.
- Havard jest twoim ojcem.
- Teraz już wiem.
- I bardzo mu na tobie zależy.
Ola Havard nie odpowiedział. Przez chwilę w pokoju panowała cisza.
- Tak bardzo cię kocham - powiedziała Laura cicho. - Może nie byłam najlepszą matką.

Wiem o tym. Ale zawsze cię bardzo kochałam, musisz mi wierzyć.

Ola Havard poczuł, że palą go policzki. Pochylił głowę i utkwił wzrok w narzucie.
Nie wierzył, że zawsze go kochała. Ale i tak ją kochał. Była jego matką. Bolało go bardzo,

gdy czuł, że matka kocha tylko jego brata, ale pogodził się z tym. Podobnie jak pogodził się z
tym, że ciągle wprowadzali się do nich jacyś mężczyźni. Nienawidził ich, bo chciał ją mieć
tylko dla siebie. Pragnął, żeby uśmiechnęła się do niego tak promiennie jak do wszystkich
innych. Nieczęsto tego doświadczał.

background image

Nigdy mu nie czytała, nigdy nie pytała, co u niego słychać, z reguły musiał kłaść się sam.

„Duzi chłopcy sami się kładą", zbywała go, gdy prosił, by go odprowadziła na górę. Dlatego
przytulał się do swego misia. Wszystko, co chciał opowiedzieć matce, opowiadał misiowi.
Gunvald mówił, że chłopcy nie bawią się misiami, że robią to tylko dziewczynki. Ola Havard
bał się bardzo, że Gunvald wyrzuci Burre, i każdego ranka chował misia pod materacem, żeby
Gunvald go nie znalazł. Zawsze mu się wydawało, że będzie bardziej tęsknił za misiem niż za
mamą, gdyby oboje mieli nagle zniknąć. Tak to było.

Ale po śmierci Oli Pedera wszystko się zmieniło. Nagle mama zaczęła go odprowadzać do

łóżka. Przytulała go, płakała i mówiła, że mają już tylko siebie nawzajem. Że został jej tylko
on. Ola Havard nie mógł uwierzyć, że to prawda. Smucił się po śmierci brata, ale żal
wypierała radość z tego, że mama go jednak kocha! Bo mówiła, że go kocha. Przytulała go,
rozmawiała z nim, a on nie posiadał się ze szczęścia.

I wtedy zachorowała. Strach dławił mu gardło, gdy zauważył, że mama ciągle wymiotuje.

Przez pewien czas wierzył, gdy mówiła, że to tylko jakiś wirus, bo w głębi duszy pragnął, by
tak było. Po chrzcinach w Granvold zrozumiał, że to coś innego. Kruche poczucie szczęścia
zamieniło się w żal, choć nic nie mówił. Teraz wiedział, że mama niedługo umrze. Wszyscy
dokoła niego umierają, zasępił się. Coś z nim nie tak.

- Chciałabym wyzdrowieć - powiedziała Laura cicho. - Wtedy oboje mieszkalibyśmy w

Storhaug, prawda?

Pokiwał głową i poczuł, że łzy cisną mu się do oczu. Po co ona to mówi, pomyślał.
- Storhaug należy do ciebie - ciągnęła. - Najpiękniejszy dwór w całym Kvannes. Z czasem

przejmiesz dwór i będziesz zarządzał gospodarstwem. Obiecujesz?

- Tak - szepnął nabrzmiałym ze wzruszenia głosem.
- Havard ci pomoże, jestem tego pewna.
Znów zapadła cisza. Matka uniosła się trochę na łóżku. Na jej twarz padło światło. Jej

wielkie oczy błyszczały dziwnym, gorączkowym blaskiem.

- Jestem chora, synku. Niewiele życia mi zostało. Wiesz o tym, prawda?
Pokiwał niemo głową.
- Chciałabym żyć dalej - ciągnęła schrypniętym głosem. - Jeszcze długo być twoją mamą.

Ale tak nie będzie. Zamieszkasz tu, w Oppstad, póki nie dorośniesz na tyle, żeby przejąć
Storhaug. Lisbeth i Anders zajmą się tobą, kiedy mnie nie będzie. I masz jeszcze ojca.
Trzymaj się ojca.

Ola Havard pochylił głowę. Zacisnął wargi, żeby mama nie usłyszała jego płaczu. Ciepłe

łzy popłynęły po ręce, którą wciąż trzymała Laura.

- Nie płacz, mój chłopcze - szepnęła, uniosła dłoń i objęła go za szyję. - Nie płacz, Ola.
Nagle zrobiło mu się zbyt ciężko. Położył się na łóżku i rozszlochał. Matka nic nie

powiedziała. Głaskała go tylko po plecach.

- Ja też chcę umrzeć - łkał rozpaczliwie. - Nie chcę cię stracić!
- Zawsze się będę tobą opiekować - powiedziała cicho. Bezsilną dłonią wciąż głaskała

syna po plecach. - Obiecuję. Ale moje życie dobiega końca. To nie zależy ode mnie.

- A od kogo?
- Od Boga.
- Ale ja się modliłem, żeby.
- Pewnie nie usłyszał - westchnęła Laura ciężko. - Ja też się modliłam, mój chłopcze.
Ola Havard usiadł. Wytarł nos rękawem i płakał dalej. Mama wzięła go za ręce i

uśmiechnęła się.

- Obiecaj mi, że będziesz dobry - powiedziała. - Tak żebym była z ciebie dumna.
Pokiwał głową w milczeniu. Nagle szczupłą twarz matki przeszył grymas bólu. Puściła go

i przycisnęła dłonie do brzucha. Ola Havard spojrzał na nią zaczerwienionymi oczami.

- Co się dzieje, mamo?

background image

- Nic takiego - jęknęła lekko. - Ale chyba powinieneś już iść. Przyślij do mnie Lisbeth,

dobrze?

Podniósł się, ale nogi się pod nim trzęsły, stał więc niepewnie koło łóżka.
- Mogę cię przytulić? - szepnęła.
Podszedł bliżej, a ona zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła z zadziwiającą siłą. Poczuł jej

wilgotną skórę na policzku i ten obcy zapach, który unosił się w całym domu. Może to zapach
śmierci, pomyślał.

- Idź już, mój chłopcze.
Jej głos był nabrzmiały łzami. Puścił ją i wyprostował się. Przez chwilę stał i patrzył na

matkę. Utrwalał jej obraz w pamięci. I nagle ujrzał ją taką, jaką była dawniej: zdrową i
roześmianą, z włosami rozwianymi wokół głowy.

- Mamo... - Wyciągnął rękę, ale prawie nic nie widział, bo oczy zaszły mu łzami. -

Mamo...

- Idź już - szepnęła z trudem. - Żyj dobrze, synu.
Potknął się, wychodząc na ciemny korytarz. Płacz całkiem go obezwładnił, Ola Havard

skulił się i przycisnął dłonie do brzucha. Wtedy wydało mu się, że ktoś za nim idzie. Obrócił
się przerażony, ale nikogo nie zobaczył. Spod drzwi, za którymi leżała mama, wydobywało
się tylko słabe światło. Ruszył na dół. Lisbeth czekała na niego w sieni. Wzięła go w ramiona
i mocno przytuliła. Ola Havard przylgnął do niej i zapłakał.

- No już, mój chłopcze, wszystko się ułoży - powiedziała, głaszcząc go po głowie.
Ale on wiedział, że nic się nie ułoży. Pożegnał się już na zawsze ze swoją matką. Jestem

teraz sam na świecie, pomyślał.


ROZDZIAŁ 10.


Następnego dnia wieść o śmierci Laury dotarła do Stornes. Laura zmarła nocą. Havard

pobladł, gdy to usłyszał.

- Jak się miewa Ola Havard? - zapytał, gdy Mali weszła do izby po rozmowie z Lisbeth. -

Tyle na niego spadło.

- Płacze - powiedziała Mali. - Płacze od wczoraj.
- Co się wczoraj stało?
- Rozmawiał z matką.
- Sam na sam?
- Tak to zrozumiałam. Laura tak chciała - dodała. - Ale dziś po nabożeństwie wróci do

nas. Lepiej, żeby mieszkał tu aż do pogrzebu.

- A potem?
- Nie wiem, jak zamierzają to rozwiązać, ale Ola Havard ma mieszkać w Oppstad. Wydaje

mi się, że tak to zaplanowali, przynajmniej na jakiś czas. Dziadkowie ze Storhaug będą
chcieli, żeby z czasem się tam przeniósł, ale sądzę, że na razie jest na to za wcześnie.

- To nie są jego dziadkowie - powiedział Havard ponuro. - Nie słyszałem, żeby miał z

nimi dobry kontakt. Ma przecież nas. Kristen i wszyscy w Gjelstad też by chcieli go
zobaczyć. To oni są jego rodziną.

- Jego dziadek zarządza dworem w Storhaug - powtórzyła Mali. - Ola Havard potrzebuje

kontaktu z rodziną ze Storhaug. Za jakiś czas ma przecież przejąć dwór, a więc to całkiem
rozsądne, że będzie tam częściej bywać. Wszystko się ułoży, gdy tylko minie trochę czasu.
Powinieneś się cieszyć, że Ola Havard odziedziczy taki wspaniały dwór - dodała. - To mu
zapewni przyszłość. A Storhaugowie to dobrzy ludzie. Wszyscy tak mówią. Nie odtrącili Oli
Havarda, gdy się okazało, że nie jest ich wnukiem. Myślę, że to dobrze o nich świadczy.

background image

Prawie wszyscy, których znam, zareagowaliby inaczej - dodała, nie wymieniając żadnych
nazwisk.

- Przecież to nie jego wina. Nic nie poradzi na to, że...
- Ale mimo wszystko to niezwykłe. Pomyśl tylko, ile się nacierpieli ci Storhaugowie.

Stracili syna i wnuka. I dowiedzieli się, że młodszy wnuk nie jest tym, za kogo go cały czas
uważali. To wszystko nie takie proste.

Havard nic nie odpowiedział.
- Musimy iść na nabożeństwo - powiedział cicho.
- Oczywiście - odparła Mali. - Również ze względu na Olę Havarda. On nas potrzebuje.
- Jak myślisz, jak on to przyjął?
- Powinieneś z nim dziś wieczorem porozmawiać - odparła Mali. - Na pewno tego

potrzebuje.

Coś zaszurało w sieni i w drzwiach nagle stanął Johannes, biały od stóp do głów.
- To ja - uśmiechnął się, wtykając głowę do izby.
- Musimy cię trochę otrzepać, zanim wejdziesz do środka - powiedziała Mali. - Wyglądasz

jak bałwanek. Jak to zrobiłeś?

- Przewróciłem się parę razy - wyjaśnił. - Jest tyle śniegu. I ulepiłem bałwana tam, koło

mostu, ale się rozpadł.

- I tym się różni od ciebie - roześmiała się Mali, pomagając mu zdjąć ubranie. Johannes

wszedł do izby boso, z policzkami zaczerwienionymi po spacerze ze Wzgórza.

- Mama Oli Havarda nie żyje - powiedziała Mali i popatrzyła na wnuka. - Wiesz, że była

bardzo chora, prawda?

Johannes popatrzył na nią zaokrąglonymi oczami.
- Nie żyje? Ale jak to... Przecież Ola Havard...
- Ola Havard jest teraz w Oppstad, ale wróci tu z nami jeszcze dziś, po nabożeństwie.
- Ja też idę na nabożeństwo!
- Nie, musisz tu na niego zaczekać. Takie nabożeństwo...
- Ola Havard mnie potrzebuje - powiedział Johannes zdecydowanym tonem. - Stracił

matkę. Biedny Ola Havard - powiedział z oczami pełnymi łez. - Tak mi go żal.

- To prawda - pokiwała głową Mali. - Ola Havard potrzebuje takiego dobrego przyjaciela

jak ty. Ale myślę, że powinieneś zostać i tu na niego zaczekać.

- Idę z wami - postanowił chłopiec.
- Najpierw musimy zapytać mamę - orzekła Mali. - Będzie tak, jak ona zadecyduje.

Poszli do Oppstad bez Johannesa. Zarówno Tordhild, jak i Sivert uznali, że Johannes

powinien poczekać na przyjaciela w Stornes. Johannes zupełnie się z tym nie zgadzał, ale
musiał się podporządkować.

Ola Havard siedział sam na kanapie, gdy Mali i Havard weszli do izby w Oppstad. W izbie

było mnóstwo ludzi, ale chłopak od razu ich zauważył, jakby na nich czekał. Podniósł się,
blady i zapłakany, i ruszył w ich stronę. Ludzie, których mijał, głaskali go po głowie i
próbowali zagadywać, ale on na nikogo nie zwracał uwagi. Patrzył tylko na Havarda. Gdy
podszedł do ojca, objął go w pasie rękami i mocno się przytulił. Drobnym ciałem chłopca
wstrząsał płacz.

- No już, już - powiedział Havard spokojnie i pociągnął małego za sobą do spokojnego

kąta koło pieca. - Już tu jesteśmy.

- Mama umarła.
- Tak, bardzo mi przykro.
- Co ja teraz zrobię?
- Masz rodzinę tutaj i w Storhaug. I masz Mali oraz mnie.
- Ale gdzie będę mieszkał?

background image

- Porozmawiamy o tym z twoimi dziadkami, Ola Havardzie. Na pewno wszystko się

wyjaśni.

- Czy mogę mieszkać w Stornes?
- Od czasu do czasu na pewno - powiedział Havard wymijająco i szybko zerknął na Mali.

- W każdym razie dziś na pewno pojedziesz z nami. Johannes na ciebie czeka.

Ktoś zaklaskał i w izbie zapadła cisza. Havard przygarnął syna i położył mu ciepłą dłoń na

ramieniu. Tak stali przez cale nabożeństwo.


Ola Havard mieszkał w Stornes aż do pogrzebu. W zasadzie wszystko poszło dużo lepiej,

niż Mali się spodziewała. Czasami wydawało jej się, że chłopcu spadł jakby kamień z serca.
Tęsknił oczywiście za matką. Wieczory były pełne płaczu i rozpaczy. Trudno go było
pocieszyć, nie mógł dojrzeć w tym wszystkim sensu, zastanawiał się, dlaczego wszyscy
wokół niego umierają. Ciągle powtarzał, że wisi nad nim jakaś klątwa. Mali próbowała
pocieszać i tłumaczyć, ale nie na wiele się to zdało. Czasami jednak wydawał jej się znacznie
spokojniejszy niż wtedy, gdy Laura chorowała. Spał też dużo lepiej. Na pewno straszna
choroba budziła w nim niepokój i niepewność. Teraz wszystko było jasne i z czasem zaczął
powoli akceptować swój smutny los. Codziennie powracało jedno pytanie:

- Gdzie będę mieszkał?
- Musimy się spotkać z Oppstadami i Storhaugami, żeby podjąć decyzję co do przyszłości

Oli Havarda - powiedziała Mali pewnego wieczoru mężowi. - Nie możemy tego już dłużej
odkładać. Chłopak potrzebuje spokoju i pewności, a teraz mu tego brakuje. Nie wiemy
jeszcze, co tamci myślą.

- A nie może tu zostać, w każdym razie na pewien czas? Póki się nie wyciszy.
- To tylko awaryjne rozwiązanie. Nie możemy ciągać chłopaka z domu do domu, kiedy

nam dorosłym pasuje. Trzeba wymyślić jakieś stałe rozwiązanie. Chodzi także o szkołę.

- Przecież chodzi do naszej szkoły.
- Tak, ale powinien chodzić do Kvannes.
- Tam byłby zupełnie sam.
- Ma tam swoich dziadków.
Havard nic nie odpowiedział, ale Mali wiedziała, jakie jest jego zdanie. Nie uważał starych

Storhaugów za dziadków swojego syna i rzeczywiście wcale nimi nie byli. Nie należało
jednak kręcić nosem na to, że pragnęli wziąć na siebie rolę, którą grali zresztą od urodzenia
chłopca. Należy zadbać, by Ola Havard był mocno związany z dworem w Storhaug, a stanie
się to wówczas, gdy chłopak tam zamieszka. Mali w ten właśnie sposób patrzyła na sprawę.

- Porozmawiam z Lisbeth - powiedziała. - Myślę, że powinniśmy się spotkać wszyscy

razem. I że Ola Havard powinien być przy tym spotkaniu. O niego przecież chodzi.
Chciałabym, żeby zrozumiał, że jest dziedzicem. To bardzo ważne dla niego i dla jego
przyszłości.

- Skoro tak uważasz - mruknął Havard, układając się wygodniej.
- Tak uważam i ty też tak powinieneś uważać - stwierdziła stanowczo Mali. Wślizgnęła

się do łóżka i otuliła pledem.

- Rozumiem, że dwór w Storhaug to ważna sprawa - pokiwał głową Havard. - Boję się

tylko, że on będzie się tam źle czuł. Że poczuje się całkiem opuszczony...

- Przecież będzie nas odwiedzał tak samo jak przedtem - powiedziała Mali, układając się

na ramieniu męża. - Nie zauważy różnicy. Na pewno będzie też często bywał w Oppstad.
Peder i Asbjorg to przecież jego dziadkowie, a Anders i Lisbeth - to wuj i ciotka. Nie ma
wątpliwości, że zechcą go często widywać. Ale najlepiej będzie, jeśli na stałe zamieszka w
Storhaug. Odziedziczy kiedyś ten dwór.

- Kiedy chcesz zorganizować takie spotkanie?

background image

- Muszę porozmawiać z Lisbeth i zadzwonić do Storhaug. Ale chyba dopiero po

pogrzebie. Na pewno nie przed.

Leżeli przez chwilę w milczeniu. Usłyszeli kaszel O1ava. Na szczęście nie zdarza się to

już tak często, pomyślała Mali. O1av czuje się dużo lepiej i nikogo nie zaraził, gdy był tak
bardzo przeziębiony. Oby tylko reszta zimy minęła równie spokojnie. Zostały jeszcze trzy
miesiące do wiosny.


Podczas pogrzebu Mali wspomniała zarówno Storhaugom, jak i Oppstadom o pomyśle

wspólnego spotkania. Odpowiedni moment przytrafił się podczas poczęstunku, gdy siedziała
koło starego Oli Storhauga i jego żony.

- Myślę, że to dobry pomysł - pokiwał głową Ola ze zrozumieniem. - Długo się

zastanawialiśmy, jak to się ułoży.

- To był trudny okres - westchnęła jego żona. - Nieszczęście za nieszczęściem.
- Los was ciężko doświadczył - przytaknęła Mali.
- Muszę przyznać, że przeżyliśmy szok, gdy się okazało, że Ola Havard nie jest... no, że

nie jest synem Oli. Bo to chyba prawda - zapytał i spojrzał badawczo na Mali. - To nie był
tylko kolejny wymysł Laury.

- Nie, to prawda - powiedziała cicho Mali. - Przykro mi, że dowiedzieliście się o tym w

taki sposób. Powinniśmy wszystko wyjaśnić już dawno temu. Ale to nie było proste dla
nikogo - dodała.

- Tobie na pewno nie było łatwo - stwierdził Storhaug i spojrzał na Mali.
- Havard od razu mi wszystko wyznał - powiedziała Mali, rumieniąc się. - Postanowiłam

mu wybaczyć. To był tylko... przelotny romans - dodała bezradnie.

- Teraz uważamy Olę Havarda ze swego wnuka - oświadczyła Elise, ocierając łzę. -

Chłopiec dorastał w Storhaug, a my staraliśmy się nim dobrze opiekować. Ale nie zawsze
było to dla nas takie proste, bo...

Elise Storhaug przerwała i oblała się rumieńcem. Posłała Mali przepraszające spojrzenie.
- Nie należy źle mówić o zmarłych - powiedziała i spuściła wzrok.
- Wiem, co masz na myśli - pokiwała głową Mali. - Havard i ja bardzo się cieszymy, że

teraz traktujecie Olę Havarda jak własnego wnuka. Wielu by się od niego odwróciło, gdy
prawda wyszła na jaw.

- Ola Havard powinien przejąć po nas dwór - oświadczył Storhaug spokojnie. - Teraz on

jest dziedzicem i od niego zależy przyszłość majątku. A poza tym go kochamy. Wiesz, że
mieliśmy tylko jednego syna i... W naszych oczach Ola Havard jest w dalszym ciągu jego
potomkiem. Zawsze w to wierzyliśmy i niech już tak zostanie.

Mali pokiwała głową. I przedstawiła swoje plany. Storhaugowie chętnie przystali na

spotkanie, zażyczyli sobie jednak, by odbyło się u nich. W zasadzie Laura powinna być
pochowana w Storhaug, ale z czysto praktycznych względów łatwiej było ją pogrzebać w
Oppstad, tam gdzie umarła.

- Chciałbym, żeby Ola Havard wiedział, że Storhaug to jego dwór. Nigdy nie czuł się tam

jak w domu - wyznał Ola. - Laura zajmowała się przede wszystkim starszym synem. To Ola
Peder był dziedzicem.

- Myślę, że to dobry pomysł - przytaknęła Mali. - Może umówimy się na pojutrze?
Tamci pokiwali głowami, a Mali poszła poszukać Lisbeth.
- To był piękny pogrzeb - powiedziała cicho.
- O, tak. Przyjechało tylu ludzi. Cieszę się z tego, przede wszystkim ze względu na Olę

Havarda. Zawsze był taki przeczulony na punkcie matki, cierpiał, gdy wchodziła w kolejny
konflikt. Miała skłonności do kłótni. Często była bezwzględna. I jeszcze ci wszyscy jej
mężczyźni... Ludzie ciągle o niej plotkowali. Dziś Ola Havard zobaczył, że tylu ludzi
przyszło, by oddać jej cześć. Ola Havard też umiał się zachować.

background image

- Owszem - potwierdziła Mali, zerkając na Olę Havarda i Johannesa, którzy siedzieli

razem z Sivertem i Tordhild. - Najbardziej się cieszę, że już po wszystkim. To dobrze dla
niego.

- To prawda - pokiwała głową Lisbeth. - Oj, prawda.
- Rozmawiałam ze Storhaugami - ciągnęła Mali. - Czy moglibyście przyjechać pojutrze do

Storhaug, żeby podyskutować o przyszłości Oli Havarda? Musimy ustalić, gdzie chłopiec
będzie mieszkał.

- My też się nad tym zastanawialiśmy. Ja i Peder - rzekła Lisbeth. - Chętnie byśmy go

zatrzymali, ale jego miejsce jest w Storhaug. Jest przecież dziedzicem.

- My też chcielibyśmy go często widywać - powiedziała Mali. - Powinien odwiedzać ojca,

gdy tylko będzie miał na to ochotę, ale musi wiedzieć, gdzie jest jego miejsce. A zatem
spotkamy się w Storhaug?

- Dobrze. Mam nadzieję, że chłopiec nie poczuje, że chcemy go od siebie odsunąć.
- Od nas zależy, jak załatwimy sprawę - powiedziała Mali. - Najlepiej będzie, jeśli poczuje

się dumny ze Storhaug. Jeśli ucieszy się, że jest właścicielem dworu. Bo tak przecież jest -
dodała. - Pomimo wszystkich nieszczęść, które go dotknęły, jest dziedzicem wielkiego dworu.
I ma zapewnioną przyszłość.


Gdy wracali do domu po południu, Mali pociągnęła Johannesa za rękaw.
- Chciałbyś pojechać z nami do Storhaug pojutrze? Chcemy odwiedzić dwór, który należy

do Oli Havarda.

- O, tak - Johannes zapalił się do pomysłu. - Chcę.
- Zgodzisz się? - zapytała Mali synową.
- Zgodzę się - potwierdziła Tordhild.
Sprawa była zatem przesądzona.

Storhaug był najpiękniejszym dworem w Kvannes. Z położonego wysoko domu

rozpościerał się widok na fiord i okoliczne góry. Mali napawała się tym imponującym
widokiem, gdy sanie zajechały na obszerne podwórze.

- To wspaniały dwór - powiedziała do Havarda, który pomagał jej wysiąść z sań.
- A i owszem - potwierdził Havard. - Piękny i zadbany dzięki staremu Storhaugowi -

dodał. - Laura nie była najlepszą gospodynią. I nie nadawała się też do pomocy.

- Czy to jest dwór Oli Havarda? - zainteresował się Johannes i zaczął rozglądać się na

wszystkie strony, zeskakując z sań.

- Tak - potwierdziła Mali. - Piękny dwór, prawda?
- Bardzo piękny - pokiwał głową przejęty Johannes. - Będę tu przyjeżdżał, żeby mu

pomagać.

- Na pewno się ucieszy - uśmiechnął się Havard. - Musisz mu to powiedzieć.
Długie domostwo bieliło się w promieniach zimowego słońca. Drzwi prowadzące do sieni

stanęły otworem, nim goście dotarli na ganek. Z sieni wyszła Elise Storhaug. A tuż za nią Ola
Havard.

- Witajcie w Storhaug - powiedziała przyjaźnie, kładąc dłoń na ramieniu Oli Havarda. -

Jak to miło, że też przyjechałeś, Johannes.

- Nigdy nie widziałem tego dworu.
- W takim razie powinieneś później wszystko obejrzeć - uśmiechnęła się Elise. - Ola

Havard zna już tu każdy kąt.

- Masz dużo zwierząt? - zainteresował się Johannes, zerkając w stronę obszernej,

pomalowanej na czerwono obory.

- Mnóstwo zwierząt, o tak! - Przez szczupłą twarz Oli Havarda przemknął wyraz dumy. -

Są krowy i owce, dwa konie, kury i świnie, i... i kot - dodał. - Chcesz zobaczyć?

background image

- Mieliśmy najpierw porozmawiać... - zaczęła Elise.
- Może dobrze by było, gdyby Ola Havard teraz oprowadził Johannesa po gospodarstwie -

wtrącił Havard. - Zanim zaczniemy rozmawiać.

- W takim razie idźcie - kiwnęła głową Elise. - Ale ubierz się ciepło - upomniała Olę

Havarda.

Chłopcy znikli w oborze, a Mali i Havard weszli do środka. Izba była obszerna, prawie tak

wielka jak w Stornes. Długi stół miał rzeźbione nogi, a narożna serwantka koło honorowego
krzesła była stara i pięknie zdobiona. Na podłodze leżały czyste, kolorowe chodniki, a w
oknach stały kwitnące rośliny, pomimo niesprzyjającej pory roku. W powietrzu unosił się
zapach świeżo zaparzonej kawy i ciasta drożdżowego. Peder i Lisbeth Oppstadowie podnieśli
się na widok wchodzących. To oni mieli reprezentować dziadków ze strony matki. Ola
Storhaug stał koło wielkiego zegara, wyprostowany i spokojny. Wyciągnął dłoń na powitanie.

- Witajcie w Storhaug - powiedział.
- Chłopcy znikli? - zapytała Lisbeth.
- Tak, uznałem, że może to dobry pomysł, żeby Ola Havard pokazał najpierw

Johannesowi dom i zwierzęta.

To nam powinno ułatwić rozmowy - stwierdził Havard, siadając w fotelu.
- Zacznijmy od kawy - zaproponowała Elise i dała znak jednej ze służących, która po

chwili zjawiła się z błyszczącym dzbankiem z kawą.

- Możemy porozmawiać przez chwilę o tym, czego pragniemy dla Oli Havarda - zaczął

Storhaug. - Dobrze by było, gdybyśmy wszystko między sobą uzgodnili, zanim to
przedstawimy chłopcu.

- Co masz na myśli? - zapytała Mali, sięgając po kawałek pachnącego, świeżego ciasta.
- Rozumiemy, że zarówno wszyscy w Oppstad, jak i wszyscy w Stornes chcą mieć bliski

kontakt z Olą Havardem. I nie mamy nic przeciwko temu. Ale dla nas ważne jest to, by
chłopak uważał Storhaug za swój dom. Kiedyś przejmie ten dwór.

- To brzmi mądrze i rozsądnie - oświadczył Peder. - W każdym razie my się z tym

zgadzamy.

- My także - powiedział Havard, zerkając na Mali. - Ale on musi od czasu do czasu bywać

także u nas.

- Oczywiście - zgodził się Ola Storhaug. - Ale tu będzie mieszkał na stałe i tu będzie

chodził do szkoły. I miło nam tu będzie was wszystkich gościć jak najczęściej - dodał. - Do
tej pory rzadko tu przyjeżdżaliście.

- Czy wszystkie dokumenty dotyczące dworu są w porządku? - zapytał Havard, patrząc na

starego Storhauga. - Chodzi mi...

- Wiem, o co ci chodzi - przerwał mu Ola Storhaug. - Co do tego nigdy nie było żadnych

wątpliwości, choć przeżyliśmy szok, gdy się dowiedzieliśmy, że to nie Ola, ale ty jesteś
ojcem chłopaka.

- Rozumiem - powiedział Havard, spuszczając wzrok.
- Zawsze uważaliśmy Olę Havarda za członka rodziny - ciągnął Ola Storhaug. - I tak

będzie nadal. Ale chłopiec musi mieszkać tutaj, z nami. Ja tego oczekuję.

- Nie oczekujesz zbyt wiele - rzekła Mali, spoglądając znacząco na Havarda. - Teraz

musimy tylko wytłumaczyć chłopcu, że tak będzie dla niego najlepiej.

Usłyszeli śmiech i szmer rozmowy i zobaczyli, że obaj chłopcy idą przez podwórze, żywo

gestykulując w trakcie pogawędki. Elise wyszła do sieni, żeby ich zaprosić. Po chwili byli już
w izbie, zarumienieni od mrozu.

- Tutaj jest więcej dojnych krów niż w Stornes - zaczął Johannes z podziwem. - A na

dodatek mają cielę! Wczoraj się urodziło nowe cielę, prawda, Ola Havard? Nie miało na razie
imienia, ale teraz nazywa się Johannes - zaśmiał się radośnie. - Prawda?

background image

- Tak, bo to było moje cielę - powiedział Ola Havard, spoglądając na starych Storhaugów.

- Prawda?

- Jak najbardziej - kiwnął głową Ola Storhaug. - I teraz nazywa się Johannes?
- Tak. I obaj będziemy go doglądać. Prawda, Johannes?
- Jeśli mogę?
- Możesz - zgodził się stary Storhaug. - W takim razie zostaniesz tu chyba na weekend, bo

to przecież kawałek drogi.

- Ty, Ola Havardzie, zamieszkasz tu teraz, żeby doglądać swego dworu i swoich zwierząt

- powiedział Peder, patrząc na chłopca. - Dziadek potrzebuje twojej pomocy.

- Na pewno potrzebuje - powiedział Ola Havard, a w jego oczach błysnęła duma.
- A jak będziesz miał czas, to przyjedziesz do nas w odwiedziny - dorzucił Havard. - Co o

tym sądzisz?

- Tak, to chyba dobry pomysł - powiedział Ola Havard, zadowolony, że wszyscy

interesują się nim i dworem. - Bo będę mógł was często odwiedzać, prawda?

- Tak często, jak zechcesz - potwierdziła Mali. - Ale tutaj będziesz chodził do szkoły, bo

to teraz twój dom. Jesteś dziedzicem Storhaug.

Bladą twarz chłopca rozjaśnił szeroki uśmiech. Ola Havard pokiwał głową.
- Jestem dziedzicem - powiedział, zerkając na starego Storhauga. - Prawda, dziadku?
- To prawda - potwierdził Ola. - I bardzo się z tego cieszymy, wiesz chyba o tym.

Potrzebuję takiego zdolnego chłopaka jak ty do pomocy.

Ola Havard rósł w oczach. Wyprostował się, na jego policzkach zakwitły rumieńce.
- W takim razie wszystko już postanowione - przypieczętował rozmowę Storhaug. -

Myślę, że to dobre rozwiązanie. Dla wszystkich - dodał.

Obaj chłopcy dostali po szklance soku i zrobili niezłe spustoszenie na tacy z ciastem. Gdy

jedna ze służących wychodziła, do izby wślizgnął się kot. Wielki, tłusty kot w prążki, który
od razu ruszył w stronę pieca. Gdy Johannes go zauważył, zeskoczył na podłogę.

- Jaki piękny kot - zawołał i przyklęknął. Zatrzymał kota pod piecem. Wyciągnął kawałek

ciasta na dłoni, a kot wziął kąsek. - Czy to jest kotka?

- Tak, to jest Sara - uśmiechnęła się Elise.
- Będzie miała małe?
- Na razie nic o tym nie wiem, ale pewnie pojawią się jakieś kociaki, gdy nadejdzie lato.

Tak jest co roku.

- To każdy z nas mógłby mieć swojego kotka? - rozpromienił się Johannes. -

Moglibyśmy? - spytał, zerkając na gospodynię.

- Moglibyście, moglibyście - poddała się z uśmiechem. - Ale każdy tylko jednego.
- To cudownie, prawda, Ola Havard? - roześmiał się Johannes i pogłaskał kotka. - Ja bym

chciał takiego w prążki.

Położyli się na podłodze koło pieca i zaczęli pogaduszki. Dorośli skończyli pić kawę.

Umowa została zawarta.

- Trzeba się zbierać do domu - powiedziała Lisbeth, podnosząc się z miejsca. - Dobrze by

było dotrzeć na miejsce, nim zrobi się ciemno.

Mali zerknęła szybko na Olę Havarda, który podniósł się i stał razem z Johannesem koło

drzwi. Jak on się poczuje, gdy wszyscy pojadą?

- Kiedy będę mógł przyjechać? - dopytywał się Johannes.
- Może w następny weekend? - zaproponowała Elise. - Mógłbyś przyjechać w piątek i

zostać do niedzielnego wieczoru. Jeśli ci mama pozwoli.

- Pozwoli - stwierdził Johannes bez cienia wątpliwości, a Mali pokiwała głową. Byłoby

całkiem dobrze, gdyby chłopcy mogli teraz pobyć trochę razem. Ola Havard potrzebuje tego
bardzo, jeśli ma się przyzwyczaić do samotności w Storhaug.

background image

- Johannes przyjedzie - zapewniła, wyciągając dłoń na pożegnanie. - Dziękujemy za

zaproszenie.

- Zawsze jesteście tu mile widziani - powtórzył Ola Storhaug.
Mali objęła Olę Havarda i mocno uściskała.
- Do widzenia - powiedziała i pogłaskała go po głowie. - Zawsze możesz zadzwonić.
- A ja przyjadę w następny weekend - przypomniał Johannes i naciągnął czapkę na uszy.
Ola Havard stał między starymi Storhaugami, a jego twarz nieco spoważniała. Niełatwo

mu było żegnać się ze wszystkimi. Ale nic nie powiedział.

- Myślę, że wszystko się ułoży - stwierdził Havard, gdy wsiedli do sań. - Storhaugowie to

dobrzy ludzie.

- Poszło znacznie lepiej, niż przypuszczaliśmy - pokiwała głową Mali. - Będzie mu tu

dobrze.

- Ola Havard ma swój dwór - powiedział Johannes. - Ja też bym chciał.
- Możesz pomagać nam w Stornes - powiedziała Mali. - Ola Havard też się ucieszy, jeśli

mu pomożesz. Będziesz więc miał aż dwa dwory.

Johannes nie odpowiedział. Zapadał się coraz głębiej między futra i skóry i nim dotarli na

rozstaje dróg, spał już głęboko.


ROZDZIAŁ 11.


W lutym pogoda się zmieniła. Mrozy ustąpiły. Przez parę dni krajobraz spowijała gęsta

mgła, a gdy spadł śnieg, był ciężki i wilgotny.

- Z jednej skrajności w drugą - westchnęła Mali, wyglądając przez okno. - To nie jest

zimowa pogoda.

- Lepsze to niż mrozy - stwierdziła Ingeborg.
- W taką pogodę łatwo się przeziębić - orzekła Ane. - Człowiek ma mokre nogi, gdy tylko

wyjdzie na chwilę. Moja matka zawsze mówiła, że trzeba mieć suche nogi, bo inaczej
przeziębienie gotowe. I to się zawsze sprawdza.

- Mrozy były gorsze - Ingeborg obstawała przy swoim. - Przypomnij sobie tylko, jak źle

było z O1avem. A to z powodu mrozów.

- Dobrze, że już wyzdrowiał - pokiwała głową Mali. - I że nie zaraził ani ciebie, ani

nikogo innego. Miejmy nadzieję, że jakoś przetrwamy resztę zimy. Ta pogoda wkrótce się
zmieni, to pewne. Wkrótce znów się rozjaśni i wrócą mrozy.

Mali rozłożyła sekretarzyk i usiadła przy nim. Tutaj Havard zajmował się swoimi

gospodarskimi rachunkami. Tutaj przechowywali ważną korespondencję, tutaj siadywała, by
odpowiedzieć na listy. Musnęła palcami białą kopertę, którą dostała przed paroma dniami. To
było zaproszenie na ślub w Gjelstad. Oja i Herborg też dostali zaproszenie, podobnie jak
Sivert i Tordhild oraz Ola i Dorbet.

- Chyba tam nie pojedziemy - powiedział Ola trochę zmieszany, gdy Herborg pokazała

mu zaproszenie.

- Nie? - zapytała Herborg wyraźnie rozczarowana. - Ale...
- Myślę, że powinniście pojechać, Oja - wtrąciła Mali. - Nie masz przecież żadnych

niezalatwionych spraw w Gjelstad. A skoro Herborg ma ochotę...

Oja zerknął na żonę, która niepewnie obracała w palcach sztywny kartonik. Herborg

zarumieniła się i spuściła wzrok.

- Masz ochotę pojechać na ten ślub? - zapytał, obejmując ją za szyję.
- Tak - przyznała cicho. - Będzie tyle młodzieży i... Śluby są zawsze takie piękne - dodała

nieśmiało, zerkając na męża z nadzieją.

background image

- Skoro chcesz, to pojedziemy - postanowił Oja i od razu został nagrodzony promiennym

uśmiechem i uściskiem.

Mali ucieszyła się z tej decyzji. Związek Oi i Ruth Liny należał przecież do przeszłości. A

poza tym obie strony dobrze wyszły na tym, że został zakończony. Jeśli ktoś się powinien
czegoś wstydzić, to tylko Helga. Ale i ta sprawa poszła już w zapomnienie. Najważniejsze,
żeby Herborg się trochę rozerwała, pomyślała Mali. Za dużo czasu spędza w domu,
wykonując obowiązki matki i młodej gospodyni. Dobrze, że radzi sobie ze wszystkim, ale jest
jeszcze tak młoda, że potrzebuje rozrywki. Herborg jednak podkreślała zawsze, że czuje się
świetnie jako gospodyni i matka. Nie miała wielkich oczekiwań.

Herborg jest całkiem inna niż Dorbet, pomyślała Mali z lekkim westchnieniem. Wydawać

by się mogło, że młodsza córka wreszcie ustatkowała się jako młoda gospodyni, ale w głębi
duszy Mali wcale nie była tego taka pewna. Dorbet bez wątpienia odnalazła się w roli matki i
była dumna z Małego Trygvego, ale Mali nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej córka pragnie
od życia czegoś innego, czegoś ekscytującego. Dorbet zawsze taka była. Właśnie pogoń za
tym, co ekscytujące, omal nie sprowadziła jej na złą drogę. Mali obawiała się, że wczesne
małżeństwo Dorbet skończy się kłopotami, ale nie było innego wyjścia. Nie dość, że Dorbet
postanowiła za wszelką cenę doprowadzić do tego małżeństwa, to jeszcze zaszła w ciążę. Jak
na razie wszystko układało się dobrze, ale od ślubu Dorbet nie minął jeszcze rok. Swoją rolę
odegrało także i to, że Dorbet zaczęła szyć stroje regionalne, pomyślała Mali. Ma jakieś
interesujące zajęcie - poza domowymi i gospodarskimi obowiązkami. Dorbet nie jest bowiem
typową gospodynią domową, pomyślała Mali, przynajmniej na razie.


Tordhild leżała z głową wspartą o pierś Siverta.
- Pojedziemy na ślub w Gjelstad? - zapytała, zerkając na męża.
- Pojedziemy - kiwnął głową. - Nie jest to dla mnie takie ważne, ale skoro nas zaprosili...

Musimy pojechać ze względu na Havarda - dodał. - To jego rodzina.

- Przyszło mi do głowy, że podczas wesela dowiemy się, czy plotki w dalszym ciągu krążą

- zamyśliła się Tordhild. - Twoja matka już nic więcej nie słyszała, prawda?

- Nic o tym nie wiem. Wiem, że chciała porozmawiać z tą sprzedawczynią, o której

opowiadała Helga, ale Havard ją od tego odwiódł. Powiedział, że nie powinna się tym w
ogóle interesować. I ja się z tym zgadzam.

- Chciałabym wiedzieć, kto przyniósł tę plotkę - powiedziała cicho Tordhild. - I dlaczego.

Kto życzy nam tak źle, że chce, aby ludzie wtrącili się w nasz związek.

- Kiedyś się tego dowiemy - powiedział Sivert i pogłaskał ją po plecach. - Cyganie zjadą

na pewno do Stornes latem. Chyba uda się jakoś z nimi porozmawiać, choć oczywiście nie
będziemy nic mówić ani o tobie, ani o mnie. Nigdy dość ostrożności, teraz już to wiemy.

- Tak, musimy jak najmniej mówić o sobie - zgodziła się Tordhild. - Musimy cały czas

utrzymywać, że jesteś synem Johana Stornesa. I nigdy nie wspominać o Jo w związku z tobą
czy ze Stornes. Nigdy.

- Wszystko będzie dobrze, Tordhild - uspokoił ją Sivert, przyciągając ku sobie. - Nie

martw się.

- Plotki żyją długo - powiedziała przygnębiona Tordhild. - Tak bardzo różnimy się od

innych. Ty i ja. I Johannes też - dodała. - Tak się o niego boję.

- Da sobie radę - szepnął Sivert i pocałował żonę. - Johannes jest silniejszy, niż ci się

wydaje.

- Kiedy mu powiemy prawdę? Że jesteśmy przyrodnim rodzeństwem...
- Gdy dorośnie na tyle, żeby to zrozumieć. Nie wiem, kiedy to nastąpi. Zobaczymy.
- Jesteś pewien, że powinniśmy mu to powiedzieć, Sivert?
Pogłaskał ją po głowie. Minęło trochę czasu, nim odpowiedział.
- Zawsze twierdziłem, że trzeba mówić prawdę.

background image

- Ja też tak uważam - pokiwała głową Tordhild. - Jeśli się coś mówi, trzeba mówić

prawdę. Ale może nie trzeba nic mówić. Ty i ja... Kiedyś podjęliśmy decyzję. Dobrą decyzję
dla nas, ale nie wiem, czy powinniśmy wtajemniczać w to Johannesa. Może nie musi dźwigać
tego ciężaru.

- Może masz rację - powiedział cicho Sivert. - Zastanowimy się, zanim cokolwiek

zrobimy. Może nie powinniśmy go tym obciążać.


- To dobrze, że się urodził - szepnęła Tordhild i zabrzmiało to raczej jak pytanie niż jak

stwierdzenie.

- Bardzo dobrze. Jest tak upragnionym i ukochanym dzieckiem. Dzieckiem prawdziwej

miłości.

Tordhild zarzuciła mężowi ręce na szyję i przytuliła się do niego. Sivert przylgnął do niej i

zanurzył twarz w jej pachnących włosach.

- Tordhild, Tordhild - zamruczał.
Uniosła ku niemu twarz, a on obsypał ją pocałunkami. Dotknął wargami jej powieki.
- Jesteś szczęśliwa? - szepnął.
- Tak - odpowiedziała. - Z tobą i dziećmi jestem szczęśliwa.
- Byłabyś szczęśliwsza w mieście?
- Nie. To jest twoje miejsce na ziemi, Sivercie. I dlatego tu powinniśmy mieszkać.
Jest taka lojalna, pomyślał Sivert. Serce mu rosło. Nigdy, nawet przez chwilę, nie zwątpił

w Tordhild. Była szczera, silna i wierna - a tylko tego oczekiwał od drugiego człowieka.
Zawsze patrzyła w przyszłość, nie roztrząsała tego, co niemożliwe, jak choćby tego, że nie
będą mieć więcej dzieci, choć wiedział, że to ją boli. Ale pogodziła się z tym. Tak długo już
mamy siebie nawzajem, pomyślał Sivert, wsuwając dłonie pod jej koszulę nocną, tak długo
jestem szczęśliwy i spokojny. Wierzył, że Tordhild podobnie to odczuwa.

Jej ciało było miękkie, ciepłe i chętne. Zdjął z Tordhild koszulę i pochylił się nad jej

piersiami. Wziął do ust jedną z brodawek. Tordhild westchnęła i przycisnęła jego twarz
jeszcze mocniej do piersi. Przesunął wargi na jej płaski brzuch. Całował i muskał gładką
skórę. Gdy Tordhild napięła się jak struna, uniósł się i przykrył ją swoim ciałem. Gdy był już
w niej, poczuł, że wszystko jest tak, jak być powinno. Że nie istnieje dla niego żadna inna
kobieta. Będzie jej bronił, będzie bronił ich miłości, nawet gdyby miało go to kosztować
życie. Będzie bronił Johannesa. Owocu zakazanej miłości.


W ostatnią sobotę lutego zaświeciło słońce. Słaby wiatr uniósł nieco flagę, którą Havard

wciągnął na maszt o poranku. Słoneczne promienie wpadły przez okna do izby i rozpoczęły
taniec na podłodze. Słońce wróciło po długich, mrocznych miesiącach.

Mali siedziała przed lustrem i czesała się. Zebrała dłońmi gęste włosy i upięła je w luźny

kok. Dorbet zaproponowała jej tę fryzurę zamiast warkocza. Na początku protestowała, ale
musiała przyznać, że fryzura okazała się całkiem twarzowa. I teraz tak się czesała na
przyjęcia.

Suknia była prawie nowa. Wisiała już na wieszaku na drzwiach szafy. Mali kupiła ją

podczas ostatniej wyprawy do miasta. Potrzebowała wyjściowej sukni, ale nigdy nie
wyobrażała sobie, że włoży coś tak szykownego. Havardowi jednak właśnie ta się spodobała i
postanowił, że Mali będzie ją miała. „Nie patrz na cenę", powiedział. A kosztowała niemało,
pomyślała Mali, zerkając na ciemnozieloną wełnianą suknię, z aplikacją z jedwabnych róż w
nieco jaśniejszym odcieniu, naszytą ukośnie na piersi. Mali kupiła więc suknię i musiała
przyznać, że dobrze się w niej czuła. Do twarzy jej było w ciemnej zieleni i w dalszym ciągu
mogła nosić wełniane rzeczy. Jestem równie szczupła jak wtedy, gdy zamieszkałam w
Stornes, pomyślała, podnosząc się z krzesła.

background image

Wciągnęła suknię przez głowę, starając się nie zburzyć fryzury. Zapięła długi zamek na

plecach i obróciła się przed lustrem w drzwiach szafy. Uśmiechnęła się do swojego odbicia.
Nie da się ukryć, że nieźle się trzyma jak na swoje czterdzieści siedem lat.

- O mój Boże - powiedział Havard, stając w drzwiach. - Wyglądasz jak panna młoda.
- Nie słyszałam, jak wchodziłeś - zarumieniła się Mali. - Ładnie wyglądam?
- Wyglądasz przepięknie - powiedział, wpatrując się w żonę. - Nikt by nie przypuścił, że

jesteś babcią.

Pokręcił głową i zamknął za sobą drzwi.
- Gdy na ciebie teraz patrzę, przypomina mi się dzień, w którym po raz pierwszy

przyjechałem do Stornes. Byłaś wreszcie wolna, ale równie niedostępna jak przedtem.

Podszedł do żony i objął ją w talii.
- Kocham cię od zawsze, Mali. Wiesz o tym?
Przeczesała dłonią jego jasne włosy i spojrzała na dobrze znaną, drogą sercu twarz. Havard

był opalony przez cały rok. Zmarszczki wokół oczu nieco się pogłębiły, ale poza tym
wyglądał nadal młodzieńczo. Włosy miał takie, jakie pamiętała z czasów jego młodości, jasne
i niesforne. Nad uszami pojawiły się srebrne pasemka, ale niełatwo je było dostrzec. Ciało
miał równie giętkie jak niegdyś, dzięki ciężkiej pracy wcale nie przybrał na wadze.

- Musisz się przebrać - przypomniała mu. - Przyniosłam na górę trochę ciepłej wody.
Zaczął zdejmować roboczą koszulę.
- Pójdę sprawdzić, czy wszystko w porządku tam na dole - powiedziała Mali. - Niedługo

powinien się zjawić Sivert z rodziną. Dzieci zostaną z Ingeborg i Ane.

- Johannes mówił o tym wczoraj i bardzo się cieszył. Ane obiecała, że mu poczyta.
- Tak, na pewno wszystko będzie dobrze - stwierdziła Mali. - Z Małą Mali też już nie ma

problemów, od kiedy Herborg przestała ją karmić. Herborg nie musi już wracać z kościoła do
domu. Ale Dorbet będzie chyba musiała pojechać na chwilę, żeby nakarmić Trygve. Zamierza
jednak zostać wieczorem na weselu. Ściągnęła trochę mleka do butelki, więc Marit będzie
mogła nakarmić małego wieczorem. Muszę tylko sprawdzić, czy na dole wszystko w
porządku - dodała i ruszyła w kierunku drzwi.

- Jak zwykle - uśmiechnął się Havard, nalewając wody do miednicy.
- Twoje ubranie wisi...
- Widzę - przerwał jej. - Dziękuję. Co ja bym bez ciebie zrobił?
No właśnie, co byś beze mnie zrobił, pomyślała Mali, schodząc po schodach. Choć

oczywiście nie brakowało kobiet, które chętnie zajęłyby jej miejsce. Havard zawsze miał
wielbicielki. Mali nie mogła sobie wyobrazić życia bez niego. Od czasu, gdy Havard pojawił
się w jej życiu, było jej dobrze jak nigdy przedtem. Dziś wieczorem będę z nim tańczyć,
pomyślała, unosząc nieco suknię. Postanowiła, że spróbuje także dowiedzieć się, czy wciąż
krążą plotki na temat Siverta i Tordhild. Do jej uszu nic wprawdzie nie dotarło, ale to wcale
nie musiało oznaczać, że plotki ucichły. Dziś spotka ludzi, którzy częściej niż ona bywają w
Surnadalen. Trzeba ich wypytać.

Ściskało ją w dołku na samą myśl o tej sprawie, ale zdołała się opanować. Na razie nie ma

powodów do paniki. Najprawdopodobniej Havard i Sivert mieli rację, twierdząc, że nie
będzie żadnego dalszego ciągu. Ale Mali przerażał już sam fakt, że plotki zaczęły krążyć.
Przerażało ją wszystko, co mogło odsłonić prawdę o Sivercie, Tordhild i Johannesie. Ich
miłość jest zakazana, bez względu na to, z której strony się patrzy na sprawę.


Mali stała i przyglądała się gościom, którzy wchodzili do izby w Gjelstad. Wszyscy

uśmiechnięci, wystrojeni. Serce jej urosło z dumy, gdy zobaczyła wśród nich swoje dzieci.
Sivert i Oja wyglądali bardzo elegancko w ciemnych garniturach i śnieżnobiałych koszulach.
Stali obok siebie i rozmawiali. Sivert - wysoki, ciemnowłosy, ze złocistą cerą i roziskrzonymi,
szarozielonymi oczami z żółtymi cętkami. Uderzyło ją jego podobieństwo do Jo. I Oja -

background image

niższy, bardziej przysadzisty, ale zwinny i gibki. Wyprzystojniał, pomyślała Mali. Zwłaszcza
po tym, jak spotkał Herborg. Uśmiechał się teraz częściej, a miał wyjątkowo piękny uśmiech.
Błyskał wtedy mocnymi, równymi zębami, iskrzyły mu się niebieskie oczy. To dwaj
wspaniali mężczyźni, pomyślała Mali z dumą. Jej synowie. W tej chwili do braci podeszła
Dorbet. Wyglądała zjawiskowo w płomiennie czerwonej sukni z jedwabnymi różami na
ramieniu. Była wiotka jak wierzbina, nikt by nie przypuścił, że zostawiła w domu
czteromiesięcznego synka. Upięła swe gęste włosy wysoko, a kaskady jasnych loków
spływały jej na ramiona. Zazwyczaj nie ma aż tyle loków, pomyślała Mali i uważniej
przyjrzała się córce. Musiała użyć lokówki. Efekt był w każdym razie imponujący. Niejeden
mężczyzna wodził za nią wzrokiem.

- Masz piękne dzieci - uśmiechnął się Bengt, który pojawił się tuż koło niej. - Gdzie

zgubiłaś męża?

- Chyba uciekł z twoją żoną - zażartowała Mali. - Może mają do załatwienia to samo, co

Ruth Lina i Andreas.

- Niewykluczone - zaśmiał się Bengt. - Piękna młoda para.
- Tak, trzeba przyznać.
Rzeczywiście piękna, pomyślała Mali. Przez cały kościół przebiegł szmer podziwu, gdy

Ruth Lina pojawiła się w głównej nawie u boku ojca. Suknię miała przepiękną. Na pewno
kupiła ją w specjalnym sklepie w Trondheim, pomyślała Mali. Nie wygląda na uszytą w
domu. Pan młody, który czekał na nią przed ołtarzem, był naprawdę przystojny. Wysoki,
ciemnowłosy, uśmiechał się ujmująco i śmiał wesoło. Mali życzyła młodej parze i rodzicom
Ruth Liny wszystkiego najlepszego. Życie ich do tej pory nie rozpieszczało, ale teraz
rysowało się w jasnych barwach. Helga chodziła po izbie, trzymając Kristena pod rękę, i
radośnie wszystkich pozdrawiała. Ona też miała na sobie wspaniałą suknię. Tym razem udało
jej się lepiej wybrać. Suknia była znacznie mniej strojna niż zazwyczaj. A tym samym o wiele
elegantsza. Jej radosny śmiech słychać było w całej izbie. Puściła ramię Kristena i podeszła
do Mali.

- Jak miło cię widzieć - uśmiechnęła się i uścisnęła Mali serdecznie. - Gdzie Havard?
- Musiał wyjść na chwilę - powiedziała Mali z uśmiechem. - Zaraz wróci. Przyjmij moje

gratulacje, Helgo. Cóż za piękna młoda para.

- Czyż nie wyglądają elegancko? Andreas jest taki przystojny. Poznałaś go chyba,

prawda? A poznałaś jego rodziców?

- Przywitałam się z nimi pod kościołem. Wyglądają na sympatycznych ludzi.
- Są naprawdę wspaniali - rozpromieniła się Helga. - I tak im się podoba nasz dwór. Mam

nadzieję, że przyjadą w odwiedziny latem, razem z Ruth Liną i Andreasem. Mamy dość
miejsca.

- To prawda - przytaknęła Mali.
- Jak to miło, gdy dzieciom się dobrze wiedzie - powiedziała Helga i rozejrzała się po

izbie. - Cała trójka już ułożyła sobie życie, choć Hakon się jeszcze nie ożenił. Ale między nim
a Lise wszystko się tak dobrze układa...

Mali skinęła głową.
- Witałam się z nimi przed chwilą. Kawał mężczyzny z waszego Hakona. I ma naprawdę

piękną narzeczoną. Rozumiem, że postanowili zaczekać jeszcze ze ślubem.

- Tak. Oboje jeszcze studiują. Lise skończy stomatologię na wiosnę. Jest nie tylko piękna,

ale i mądra.

- Wydała mi się bardzo sympatyczna - stwierdziła Mali. - Zauważyłam też, że Hakon jest

bardzo zadowolony.

Stały jeszcze przez chwilę, przyglądając się gościom. Mali płonęła z ciekawości, by

zapytać Helgę, czy nie słyszała znów jakichś plotek, ale zdołała się powstrzymać. To był
radosny dzień dla Helgi, nie chciała jej psuć nastroju. Może lepiej wypytać gości, którzy

background image

przyjechali z Surnadalen, pomyślała. Niby przypadkowo, jakby się tym szczególnie nie
interesowała. Za nic w świecie nie chciała podsycić plotek, jeśli jeszcze krążyły.

Weselna atmosfera była bardzo radosna, nie brakowało toastów i śpiewów. Po kawie starsi

przenieśli się do świątecznej izby, a główną izbę uprzątnięto do tańców. Wynajęty muzyk
zagrał walca i młoda para rozpoczęła tańce. Po chwili włączyły się kolejne pary.

- My też musimy spróbować - zasugerował Havard, spoglądając na Mali. - Cały wieczór

cieszyłem się, że dziś z tobą zatańczę. Jesteś najpiękniejsza - szepnął jej do ucha.

- Oj, przestań - zaśmiała się zarumieniona Mali, ale zrobiło jej się bardzo miło. Po chwili

kołysali się już wśród innych par.

- Popatrz, Dorbet tańczy z panem młodym - zauważył Havard.
Mali podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. Rzeczywiście. Dorbet z odchyloną do tyłu

głową szelmowsko zerkała na Andreasa Vollena. A on prowadził ją elegancko w tańcu,
wyraźnie zainteresowany piękną istotą, którą trzymał w ramionach.

- Oby tylko nie było awantury - szepnęła Mali.
- Jakiej awantury?
- Znasz przecież Olę. Nie wiadomo też, co Ruth Lina o tym myśli.
Mali nie spuszczała wzroku z pięknej pary. Dorbet była w swoim żywiole.- Rzucała panu

młodemu roziskrzone spojrzenia.

- Zatańcz z nią, Havardzie!
- Nie mogę przecież przerwać...
- Oczywiście, że możesz. Zatańcz z nią - powtórzyła Mali i popchnęła Havarda w

kierunku tamtych dwojga.

Havard z pewnym ociąganiem dotknął ramienia pana młodego i ukłonił się. Dorbet

zmarszczyła brwi, ale podała rękę ojcu. Ruth Lina podbiegła do męża, który otoczył ją
ramieniem, uśmiechnął się i porwał do tańca. Niebezpieczeństwo minęło, odetchnęła z ulgą
Mali, siadając na krześle. Po chwili poczuła, że ktoś usiadł koło niej. Gdy odwróciła głowę,
ujrzała Dorbet.

- Czy to ty kazałaś ojcu przerwać mi taniec?
- Tak.
- Dlaczego?
- Powinnaś pomyśleć, zanim coś zrobisz - zdenerwowała się Mali. - To dzień Ruth Liny.
- I dlatego nikt nie może zatańczyć z jej mężem?
- To zależy jak.
- Masz przywidzenia - zirytowała się Dorbet. - I brak ci wyrozumiałości.
- Ola też nie ma za wiele wyrozumiałości pod tym względem.
- Mój Boże - jęknęła Dorbet, podnosząc się z krzesła. - Czuję się jak zakonnica. Nie mogę

się obrócić bez nadzoru. Chryste - syknęła. - Mam tego dość!

Wyprostowane gniewnie plecy znikły w tłumie. Po chwili Mali ujrzała córkę w ramionach

Oli. Nie wyglądała na całkiem zadowoloną. Nie, Dorbet się nigdy nie zmieni, westchnęła
Mali. Taka już jest - radosna, miła, ale lekkomyślna. Oby tylko nie stało się nic złego. Do
Ameryki na pewno nie pojedzie, pomyślała Mali. Nie ma wątpliwości. Gdyby pojechała, już
by jej więcej nie zobaczyli.

- Można prosić?
Sivert ukłonił się lekko i wyciągnął dłoń. Mali podniosła się i podała mu rękę. Sivert był

doskonałym tancerzem. Nie ma się co dziwić, pomyślała, ma przecież muzykę we krwi.
Spojrzała synowi w oczy.

- Wszystko w porządku?
- Oczywiście.
- Słyszałeś coś więcej o...
Pokręcił głową i obrócił ją tak, że spódnica zawirowała wysoko.

background image

- Ja też nie, ale chcę zapytać...
- Czy nie lepiej dać spokój?
Mali nie odpowiedziała. Zapytam kogoś, pomyślała. Muszę wiedzieć.

Oja stał w drzwiach wejściowych i wdychał świeże powietrze. W izbie zrobiło się gorąco,

a on dużo tańczył. Herborg uwielbiała taniec, a on lubił trzymać ją w ramionach. Niezbyt
często mieli okazję do tańca, więc Oja postanowił korzystać, ile się da. Teraz Herborg
tańczyła z kim innym, z zaróżowionymi policzkami i roziskrzonym wzrokiem. Należy jej się
trochę radości, pomyślał.

- Oja.
Zadrżał, słysząc znajomy głos.
- Ruth Lina.
- Chciałam cię poprosić o taniec, w imię starej przyjaźni.
Stała przed nim w swej białej sukni ślubnej. Wydała mu się prawie obca, dużo doroślejsza

niż ta, którą pamiętał. Zaczerwienił się i przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

- Oczywiście, jeśli masz ochotę.
Objął ją ramieniem i pociągnął między tańczących. Była taka lekka. Pamiętał, że zawsze

była taka lekka i giętka.

- Wszystko u ciebie w porządku, Oja?
- Lepiej, niż mogłem przypuścić.
- Cieszę się, zasługujesz na to.
- Przykro mi, że... że ja...
- Nie powinno być ci przykro. To ja zrobiłam coś strasznego, ale wtedy nie miałam

pojęcia, co robię.

Spojrzała na niego błękitnymi oczami.
- Bardzo cię kochałam.
Pomylił krok i musiał przeprosić. Tańczyli dalej bez słowa.
- Byłaś bardzo odważna, gdy przyjechałaś do Stornes i...
- Nie mogłam postąpić inaczej - powiedziała cicho. - Nie chciałam ci zrobić krzywdy.
- A teraz jesteś szczęśliwa?
- Bardzo szczęśliwa - rozpromieniła się.
Gdy muzyka przestała grać, puścił ją natychmiast. Wspięła się na palce i pocałowała go

delikatnie w policzek.

- Dziękuję - szepnęła. - Dziękuję za wszystko.
I znikła. Przez chwilę stał sam. Serce zabiło mu mocniej. Cieszył się, że do niego podeszła.

Cieszył się, że udało im się oddzielić przeszłość grubą kreską.

- Tańczyłeś z Ruth Liną?
Nagle stanęła przed nim Herborg, zarumieniona i rozgrzana tańcem. Szukała po omacku

jego dłoni. Wziął ją za obie ręce i uśmiechnął się.

- Tak, tańczyłem z panną młodą.
Na widok niepewnego spojrzenia żony przyciągnął ją ku sobie.
- To nic takiego - uspokoił ją. - Ale nie jesteśmy wrogami. I cieszę się z tego.
Właśnie rozpoczynał się spokojny walc, więc Oja wziął Herborg w ramiona. Przytulony do

jej policzka zaczął tańczyć.

- Ciebie jedną kocham - szepnął. - Wiesz o tym. Poczuł, jak jej ciało mięknie.
- Tak - wyszeptała. - Wiem o tym.


background image

ROZDZIAŁ 12.


Wiosna przyszła niepostrzeżenie razem z ciepłym wiatrem od gór i popluskiwaniem

fiordu. Słońce iskrzyło się w płatach śniegu, które jeszcze gdzieniegdzie leżały, z dachów i
gontów kapała woda. Strumień wezbrał od topniejącego śniegu, chlupocząca woda zalała
płaskie kamienie, na których się stawało, by wypłukać pranie. Na rabatkach pod domem
kwitły pierwiosnki, choć nocami wciąż wracał mróz.

Mali otworzyła okno w swoim warsztacie i wychyliła się. Nabrała w płuca ostrego

powietrza i spojrzała w stronę pralni, w której trwało wielkie pranie. Nad otwartymi drzwiami
unosiły się kłęby pary wodnej. Z otwartych okien kuchni docierał apetyczny zapach
gotującego się solonego mięsa, aż ślina napływała do ust.

Do Stornes zbliżał się właśnie tanecznym krokiem Johannes.
- Babciu, babciu - zawołał, wymachując ręką.
Mali też mu pomachała. Serce jej mocniej zabiło na widok podskakującego, wesołego

chłopca.

- Może zjesz z nami obiad?
Pociągnął nosem i ochoczo pokiwał głową.
- Jeśli mogę.
- Oczywiście, że możesz - uśmiechnęła się Mali. - Miałam zamiar zadzwonić i zaprosić

też twoich rodziców. Będzie dziś zupa i solone mięso, a tego nie jada się co dzień.

- Dlaczego dziś?
- Znalazłam w spiżarni kawałek mięsa, który trzeba było szybko ugotować - wyjaśniła

Mali. - I ugotowaliśmy.

- Zajrzę najpierw do obory.
- Po co?
- Żeby zobaczyć krowy i cielęta, i wszystkie owce. Zawsze się cieszą na mój widok -

wytłumaczył i ruszył przez podwórze.

- Tylko się nie pobrudź - przestrzegła go Mali, ale nie była pewna, że to usłyszał. I tak

zrobi, co będzie chciał, pomyślała z uśmiechem i zamknęła okno.

Mali miała zamiar zaprosić rodzinę ze Wzgórza na dobry obiad. Sivert zawsze lubił zupę z

solonym mięsem. Miło będzie zobaczyć ich wszystkich razem. Poza tym Sivert wrócił dziś z
Surnadalen. Mali chciała się dowiedzieć, czy słyszał coś na temat plotek. Sama próbowała
ostrożnie zasięgnąć języka podczas wesela w Gjelstad, ale niewiele się dowiedziała. Jedna z
ciotek Helgi powiedziała tylko, że ta sama sprzedawczyni, o której wspominała Helga, ją
także zagadnęła o Siverta i Tordhild. Ale ciotka słuchała tego jednym uchem, bo nie bardzo
wiedziała, o kogo chodzi. Dopiero późnym wieczorem Mali odnalazła Helgę i zapytała, czy
zdarzyło się coś jeszcze.

- Nic więcej nie słyszałam - powiedziała tamta, zarumieniona i podekscytowana długim,

udanym wieczorem, podczas którego nie brakło dobrego jedzenia i picia. - A jest jakiś powód
do niepokoju? Co to właściwie znaczy?

- Nie, nie, chciałam się tylko dowiedzieć - wyjaśniła Mali. - Nie wiem, czemu ta kobieta

tak powiedziała.

- Pojedź do Surnadalen i sama z nią porozmawiaj - zaproponowała Helga. - Jeśli chcesz

wiedzieć więcej.

- Nie jestem aż tak zainteresowana - powiedziała lekceważąco Mali. - To jakieś bzdury. W

ogóle się tym nie przejmuję.

Helga odwróciła się i zaczęła rozmawiać z kimś innym. A Mali nie dowiedziała się

niczego nowego. Skłamała, oczywiście, mówiąc, że wcale się tym nie przejmuje. Sprawa
niewyjaśnionych plotek ciągle ją prześladowała.

background image

Po południu zadzwonił Martin Bakken.
- Wszystko w porządku? - zapytał, gdy usłyszał głos Mali.
- Owszem.
- A co z przesyłką, na którą czekam?
- Wysłałam wielką paczkę tydzień temu. Na pewno ją wkrótce dostaniesz.
- Zrobiłaś wszystko, o czym rozmawialiśmy?
- Tak.
- A Dorbet?
- Dorbet właśnie kończy swoją pracę. Wyśle paczkę jeszcze w tym tygodniu. Ze

wszystkim, o co prosiłeś - dodała, nim zdążył spytać. - Skoro rozmawiamy o Dorbet, Martin...
Słyszałam, że dzwoniłeś do niej przed Bożym Narodzeniem.

- Tak, ciebie nie było w domu.
- Możesz oczywiście rozmawiać z Dorbet, ale nie wolno ci mącić jej w głowie. Niedawno

wyszła za mąż, jest młodą gospodynią w wielkim dworze. To zobowiązuje. Poza tym ma
malutkiego synka. Nie pojedzie do Ameryki, sam powinieneś to zrozumieć.

- Miała wielką ochotę.
- Pewnie, że miała - prychnęła Mali. - A co myślisz? Znasz ją przecież. Ale nie ma o tym

mowy. Żądam, żebyś więcej z nią o tym nie rozmawiał. To powoduje tylko problemy i
trudności.

- Nie o to mi chodziło. Ale nadal twierdzę, że byłoby wspaniale, gdyby tu przyjechała.

Gdyby wystąpiła w swoim stroju...

- Ale nie przyjedzie - ucięła Mali. - A ty nie będziesz jej łudził takimi propozycjami. Mam

nadzieję, że rozumiesz.

- Rozumiem, rozumiem. Nie miałem zamiaru nikomu przysparzać problemów.
- Ale przysporzyłeś!
- Przepraszam. Od tej pory będę ważył swoje słowa. I nie mogę się doczekać twojej

przesyłki.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba. Jak idzie interes?
- Lepiej, niż się spodziewałem. Zainteresowanie twoimi pracami ciągle rośnie. Mam długą

listę zamówień. Ludzie dowiedzieli się, że sprzedajemy także stroje regionalne. Ogromnie się
tu podobają.

- Wspaniale - powiedziała Mali. - Powodzenia.
- Dziękuję. I pozdrów Dorbet. Zadzwonię do niej, gdy dostanę jej przesyłkę. I nie będę jej

już mącił w głowie - zapewnił pospiesznie. - Wcale a wcale.

- To dobrze - powiedziała Mali. - Pozdrów Jenny ode mnie. Wszystkiego dobrego.
- Wszystkiego dobrego - zakończył. - Pozdrów całą rodzinę.
Mali przez chwilę stała ze słuchawką w ręku, nim ją odłożyła. Martin zrozumiał chyba, że

to poważna sprawa, pomyślała. Nie będzie już robił zamieszania. I bardzo dobrze. Dorbet ma
swoje życie i swoje obowiązki w Granvold. Tak jest najbezpieczniej.


Piętnastego maja Dorbet miała skończyć osiemnaście lat. Mali spostrzegła flagę na

maszcie w Granvold, gdy wczesnym rankiem szła przez podwórze.

- Wywiesili flagę w Granvold - powiedziała po powrocie do domu.
- Widziałem - pokiwał głową Havard. - To przecież wielki dzień. Osiemnaście lat. O

której godzinie tam pójdziemy?

- Chcieli spokojnie zakończyć wszystkie gospodarskie obowiązki, więc raczej dopiero po

dziewiętnastej. Ale za to zapraszają nas na kolację i na ciasto, o ile dobrze zrozumiałam.

- Przyjdę wcześniej, żeby się porządnie umyć - uśmiechnął się Havard. - Zaczynamy dziś

orkę. Nawóz rozpryskuje się na wszystkie strony.

background image

- Wszyscy dziś zaczynają orkę - stwierdziła Mali. - Proszę tylko, żebyście zdejmowali

robocze ubrania przed progiem, póki się tym zajmujecie. Nie chcę mieć nawozu w sieni.

- Przed zapachem się nie ustrzeżemy - powiedziała Ingeborg, marszcząc nos. - Kiedy

zaczyna się orka...

- To znak, że idzie wiosna - przypomniała Ane. - Tylko patrzeć, jak będziemy siać.
- Mogłabym się obyć bez zapachu nawozu - stwierdziła Ingeborg. - Nigdy się do tego nie

przyzwyczaję.

- To nie potrwa długo - pocieszyła ją Mali. - I trzeba to teraz zrobić. Najbliższe dni będą

pełne pracy, skoro przed Siedemnastym Maja wszystko powinno być obsiane.

- No i zaraz zacznie się pielenie - westchnęła Ingeborg, łapiąc się demonstracyjnie za

plecy. - Niedługo będę już za stara do takiej pracy.

- Nie jesteś jeszcze za stara - stwierdziła Mali. - A poza tym jest nas dużo i szybko się z

tym uporamy. W tym roku pomoże nam Johannes.

- Tylko czy z jego pomocy będzie jakiś pożytek? - zastanawiała się Ingeborg. - Trzeba

wiedzieć, jak wyglądają chwasty, kiedy się człowiek zabiera do pielenia.

- Oj, Ingeborg, Ingeborg - uśmiechnęła się Mali. - Nie jesteś optymistką. Ale któregoś

dnia musimy się wybrać w stronę letnich obór i wytyczyć działkę dla ciebie i O1ava.
Żebyście mogli zacząć budowę, gdy tylko będą pieniądze. Przed zimą zamieszkacie we
własnym domu.

- To nie do wiary - rozpromieniła się zarumieniona Ingeborg - że w końcu będziemy na

swoim.

- Najwyższy czas - pokiwała głową Mali. - Zasłużyliście sobie na to.
- Rozmawiałem już z Olavem - wtrącił się Havard. - Wybieramy się tam jutro przed

południem. Musisz wygospodarować wtedy trochę wolnego czasu, Ingeborg, bo powinnaś
pójść z nami.

- Obie z wami pójdziemy - zdecydowała Mali. - Ane zajmie się domem.
- Niedługo będziecie musieli tu zorganizować prawdziwy dom starców dla służby -

odezwała się Ane spod pieca. - Myśleliście o tym?

- O tak, wiemy, ile kto ma lat - powiedział Havard spokojnie. - Ale sądzę, że wszystko się

jakoś ułoży. Służyliście tu wiernie przez tyle lat, więc coś się wam należy. Spokojna starość.
A jeśli z czasem będziemy musieli nająć kogoś młodszego do pomocy, to raczej tylko
sezonowo. Oja i Herborg są młodzi i silni, Sivert i Tordhild też chętnie pomagają w razie
potrzeby. W każdym razie Tordhild - dodał. - Sivert tylko wtedy, gdy ma czas.

- Z czasem Johannes zacznie nam pomagać - stwierdziła Mali.
- Na pewno - pokiwał głową Havard. - O nim też myślałem.
- To zależy, co wybierze - zauważyła Ane. - Jeśli zostanie muzykiem, jak ojciec...
- Od czasu do czasu i tak będzie pomagał - powiedział Havard. - Chłopak lubi

gospodarskie zajęcia.

- Na razie i tak jest za mały - podsumowała Mali. - Zobaczymy. Ale rąk do pracy nie

zabraknie, nawet jeśli ktoś z nas się w końcu zestarzeje. Na razie nie jesteśmy jeszcze tacy
starzy, Ingeborg - zaśmiała się, poklepując Ingeborg po plecach. - Nikt z nas nie skończył
jeszcze pięćdziesięciu lat.

- Już zbliża się lato - zaczęła Ingeborg. - A Ane i ja...
- Dopiero w przyszłym roku - przerwała jej Mali. - Nawet jak skończycie pięćdziesiąt lat,

wcale nie będziecie stare. Póki zdrowie dopisuje...

- Oja już przygotował konia i pług - powiedział Havard, wyglądając przez okno. - Muszę

iść.

- Ja też - powiedziała Mali. - Jeśli byłabym potrzebna, to jestem w warsztacie tkackim -

zwróciła się do Ane.

background image

- Są dla nas bardzo dobrzy - powiedziała Ane, gdy drzwi się zamknęły za Mali i

Havardem. - Niewielu gospodarzy trzyma starych ludzi. A oni dają nam jeszcze domy.

- Domy dalej są częścią ich majątku.
- To jasne. Ale możemy z nich korzystać do końca życia. To całkiem sprawiedliwe, że po

naszej śmierci domy znów stają się częścią Stornes.

- No tak - pokiwała głową Ingeborg. - Masz rację. Niedługo będziemy sąsiadkami -

uśmiechnęła się.

- Jak to dobrze, że będziecie mieć własny dom - powiedziała Ane. - To zupełnie co

innego. Co na to O1av?

- Cieszy się, oczywiście. Zawsze sobie wyrzucał, że nie potrafił wybudować nam domu.

Ale teraz będziemy mieć własny kąt.

Ane wzięła wiadro z karmą dla świń i ruszyła w stronę drzwi.
- Oporządzę świnie.
- Dobrze - kiwnęła głową Ingeborg, nie ruszając się z miejsca, wciąż pogrążona w

marzeniach. - Zajmij się tym.


Dorbet obudził pocałunek, który Ola złożył na jej czole.
- Zaspałam?
Zamrugała oczami pod wpływem ostrego dziennego światła i usiadła na łóżku
- Nie, chciałem ci tylko złożyć życzenia urodzinowe, zanim pójdę do pracy.
- Ach...
Dorbet przeciągnęła się i uśmiechnęła. Zerknęła na męża zaciekawiona. Stał koło łóżka i

chował coś za plecami. Wreszcie wyciągnął podłużną paczuszkę, zawiniętą w piękny papier i
przewiązaną pozłacaną jedwabną wstążeczką. To nie z naszego sklepu, ucieszyła się Dorbet.
Od razu to zauważyła. To prezent z miasta. Wyciągnęła ręce i wzięła prezent od Oli.

- To dla mnie? - rozpromieniła się.
Ostrożnie otworzyła paczuszkę, żeby nie zniszczyć pięknego papieru. Można go przecież

użyć ponownie przy jakiejś okazji. W środku znalazła podłużne pudełko. Gdy je uchyliła,
otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. W pudełku leżał srebrny pas do stroju regionalnego.
Uniosła pas delikatnie i przeplotła go między palcami. Srebro lśniło i błyszczało w słońcu.

- Ależ Ola...
Spojrzała na niego roziskrzonymi oczami, podniosła się i pocałowała męża delikatnie.
- Nawet nie marzyłam, że dostanę srebrny pas.
- Twój strój jest przecież gotowy.
- Tak, ale sądziłam, że poczekam parę lat na taki pas. Jest przecież strasznie drogi.
- Jesteś tego warta - powiedział z pewnym wzruszeniem i wplótł dłoń w jej włosy. -

Oczywiście, że jesteś tego warta, Dorbet.

Dorbet odrzuciła pled i wstała. Podbiegła na palcach do lustra w drzwiach szafy i zapięła

pas w talii. Pasował idealnie.

- Ładnie wyglądam?
Obróciła się do męża z promiennym uśmiechem i srebrnym pasem zapiętym na nocnej,

flanelowej koszuli. Obróciła się powoli z rozłożonymi ramionami. Ola podszedł i objął ją.

- Jesteś taka piękna - mruknął, zanurzając twarz w jej włosach, a jego oddech przyspieszył

wyraźnie, gdy Ola poczuł miękkie, rozgrzane ciało żony. Jego dłonie zsunęły się ostrożnie po
jej udach. Dorbet zatrzymała go z szelmowskim uśmiechem. Pocałowała Olę pospiesznie.

- Nic z tego - powiedziała cicho, rumieniąc się przy tym. - Od wczoraj mam miesiączkę.

Co się odwlecze, to nie uciecze - pocieszyła go i pogłaskała po policzku.

Gdy wyszedł, położyła się znów do łóżka i zwinęła w kłębek. Trygve jeszcze spał. Należał

na szczęście do tych dzieci, które przesypiają całe noce. Nie zniosłaby nocnych dyżurów.
Musnęła dłonią pas, który leżał na stoliku koło łóżka. Już niedługo Siedemnasty Maja.

background image

Zarówno jej własny strój, jak i strój Marit były już gotowe. Sądziła, że w tym roku założy
zwykły pas. Nie odważyła się nawet wspomnieć o srebrnym. Sam strój kosztował przecież
mnóstwo pieniędzy. A jednak dostała wymarzony pas. Ogarnęło ją błogie szczęście.
Przeciągnęła się i westchnęła. To będzie dzień pełen radości, pomyślała. Na jej cześć
zorganizowano uroczystość, dostanie jeszcze inne prezenty. No i pozbyła się niepewności,
która jej doskwierała przez ostatnie dwa tygodnie. Bała się, że znów jest w ciąży. Od chwili
narodzin małego miała tylko jedną miesiączkę, która skończyła się sześć tygodni temu. Gdy
następna nie pojawiła się w porę, Dorbet się przeraziła. Nie chciała mieć więcej dzieci, w
każdym razie nieprędko. Gdy poprzedniego wieczoru zauważyła krew na bieliźnie,
odetchnęła z ulgą.

Wyskoczyła z łóżka i podeszła do okna. Piękny, słoneczny dzień, ucieszyła się. Jej dzień.

Za plecami usłyszała budzącego się Trygvego. Podeszła do kołyski i spojrzała na synka.
Trygve obdarzył ją jednym ze swych ujmujących uśmiechów. W buzi zabłysły malutkie
ząbki. Pulchne rączki wyciągnęły się do matki.

- Czy to złociutki chłopczyk mamusi? - zaśmiała się, biorąc go na ręce. Pod kołderką

spostrzegła niewielką paczuszkę zawiniętą w taki sam piękny papier, przewiązaną taką samą
śliczną wstążeczką. Ogarnęła ją wielka radość.

- Ty też masz dla mnie prezent, mój mały?
Wzięła paczuszkę i synka do małżeńskiego łóżka, położyła dziecko na poduszkach i

otworzyła pudełko. Jej oczom ukazały się srebrne, błyszczące kolczyki, pasujące do stroju.

- Jakie piękne! - zawołała, unosząc jeden z nich. - Bardzo, bardzo piękne, Trygve! Mam

już prawie wszystkie srebrne ozdoby do mojego stroju, choć go jeszcze ani razu nie
włożyłam. Dobry z ciebie chłopak - zaśmiała się, unosząc małego wysoko do góry. - Teraz
zejdziemy na dół i zmienimy pieluszkę, a potem dostaniesz kaszy. Jesteś dziedzicem, musisz
więc dużo jeść, żebyś był duży i silny. Jak twój tata - dodała. Otuliła synka pierzyną i zaczęła
się ubierać.

Gdy zbiegała po schodach, trzymając małego na biodrze, spostrzegła wciągniętą na maszt

flagę. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Osiemnaście lat, pomyślała. Jest wreszcie dorosła.


Przyjęcie urodzinowe było rodzinnym świętem. Przyszli goście ze Stornes, cała czwórka

ze Wzgórza.

- Dziś nie będzie aż tak uroczyście - uprzedziła Marit, witając gości. - Zamierzają

świętować w czerwcu, gdy pojadą do Oslo.

- A więc to Ola i Dorbet pojadą na zjazd właścicieli ziemskich w czerwcu? - zapytał

Havard.

- Tak, starszych ludzi męczą takie uroczystości, więc niech jadą młodzi - stwierdziła

Marit. - Zamieszkają w hotelu i będą świętować osiemnaste urodziny Dorbet oraz rocznicę
ślubu.

- Ja też się zastanawiałem, czy nie pojechać - pokiwał głową Havard. - Ale w czerwcu jest

mnóstwo pracy, no i Mali nie ma ochoty mi towarzyszyć...

- Możesz jechać beze mnie - wtrąciła się Mali. - Dla mnie to za daleko i za dużo mam

wówczas obowiązków.

- Chyba nikt więcej z naszej okolicy się nie wybiera - powiedział Ola. - Ale moim

zdaniem warto tam pojechać, popatrzeć, posłuchać. No i spędzimy przy okazji kilka pięknych
dni w Oslo. Bardzo się z tego cieszymy. Prawda?

Objął Dorbet z miną właściciela i uśmiechnął się.
- A ja będę w moim stroju regionalnym - uśmiechnęła się Dorbet. - Wszyscy, którzy mają

stroje, przyjeżdżają w nich na ten zjazd. Co to będzie za widok!

- No nie, całkiem zapomniałam o prezencie! - zawołała Mali, sięgając po płaską

paczuszkę.

background image

Herborg wyjęła swój prezent, a Johannes podał paczuszkę z prezentem od rodziny ze

Wzgórza.

- No, no - roześmiała się Marit. - Zaraz zobaczymy, co to takiego.
Od Mali i od Havarda Dorbet dostała piękną broszkę do stroju. Trochę mniejszą niż ta,

którą dostała od Marit.

- Jaka piękna - ucieszyła się Dorbet. - Teraz mam już wszystkie srebrne ozdoby do stroju.

Aż się wierzyć nie chce, że mam to wszystko już w pierwszym roku...

- Miałam nadzieję, że zobaczymy cię dziś w twoim stroju - powiedziała Mali. - Musisz się

nam pokazać.

- Naprawdę?
Dorbet zerknęła na męża.
- Oczywiście - kiwnął głową. - Ja też jeszcze nie widziałem cię w stroju regionalnym. A

skoro masz już całe srebro...

- O tak, dostałam pas i kolczyki od Oli - wyjaśniła Dorbet, uśmiechając się

porozumiewawczo do męża. - To znaczy od Oli i od Trygvego - dodała ze śmiechem. - Moi
dwaj panowie są dla mnie tacy dobrzy.

- Najpierw wypijemy kawę - zadecydowała Marit. - A potem się przebierzesz.
- Musisz jeszcze zobaczyć, co dostałaś od nas - przypomniał Johannes.
- Wcale o tym nie zapomniałam, Johannes - powiedziała Dorbet, mierzwiąc bratankowi

czuprynę. - Pomóż mi otworzyć prezent.

Od rodziny ze Wzgórza dostała piękny flakonik perfum. Zagraniczny, ucieszyła się.

Pewnie Sivert przywiózł to z którejś ze swych podróży. Od Herborg i Oi dostała piękny,
kolorowy sweter własnej roboty.

- Dziękuję, dziękuję wam wszystkim. Bardzo się cieszę, Johannes! Teraz musisz zjeść

trochę tortu i napić się soku.

Wokół stołu zapanowało ożywienie. Najpierw podano pyszne kanapki, potem tort i ciasto

czekoladowe. Mali patrzyła na swoje dzieci. Cieszyła się, że widzi ich wszystkich radosnych i
pogodnych. Nawet Dorbet uśmiechała się do wszystkich. To znaczy, że wszystko się dobrze
układa między nią a Olą, pocieszyła się Mali w myślach. Nie doszło wprawdzie do jej uszu
nic niepokojącego, ale z Dorbet przecież nigdy nic nie wiadomo. Mali cały czas się obawiała,
że córkę szybko znudzi zarówno małżeństwo, jak i rola młodej gospodyni. Ale Dorbet
sprawiała wrażenie zadowolonej i szczęśliwej. Wycieczka do Oslo odegrała w tym pewnie
sporą rolę, pomyślała Mali. Dorbet potrzebowała tego rodzaju podniet i niespodzianek.

W izbie zapanowała cisza, gdy Dorbet pojawiła się w swym stroju. Zatrzymała się w

drzwiach, trochę zawstydzona. Wygląda zjawiskowo, pomyślała Mali. Piękny strój leżał na
niej jak ulał, a srebrne ozdoby rzucały światło na zarumienioną twarz. Włosy przewiązała
grubą plecioną opaską w takich samych kolorach jak fartuszek. W uszach błyszczały jej nowe
kolczyki. Wydawała się bardziej dorosła niż przedtem. Wygląda pięknie i godnie, pomyślała
Mali.

- O rety - Tordhild pierwsza odzyskała mowę. - Ależ wspaniale!
- Właśnie, czyż nie jest piękna nasza młoda gospodyni z Granvold? - uśmiechnęła się

Marit. - Ja już wcześniej widziałam strój. Ale bez wszystkich srebrnych ozdób - dodała. -
Teraz wygląda rzeczywiście przepięknie.

Ola siedział z na wpół otwartymi ustami i wpatrywał się w żonę. Coś rozbłysło w jego

oczach.

- A co ty myślisz, Ola?
Musiał odchrząknąć, nim zdołał coś wykrztusić.
- Myślę tylko, że jesteś... najpiękniejsza.
- No tak, trzeba to przyznać - rzekła Mali z podziwem. - No i wiadomo już, że na

Siedemnastego Maja w przyszłym roku wszystkie musimy... uszyć sobie stroje regionalne.

background image


Gdy wracali do domu w ten majowy wieczór, Mali postarała się zostać na chwilę sam na

sam z Sivertem. Celowo szła wolniej niż inni.

- Nie udało mi się z tobą porozmawiać dziś podczas obiadu, Sivercie. Byłeś chyba w

Surnadalen. Słyszałeś coś?

- Nie, zupełnie nic.
- Wypytywałeś trochę?
- Nie, po co miałbym to robić?
- Powinniśmy wiedzieć, kto...
- Wiesz przecież, kto przyniósł plotkę, mamo. Cyganka. Uważam, że lepiej nie okazywać

zainteresowania tą sprawą. W ten sposób obudzilibyśmy tylko ciekawość innych.

Mali pokiwała głową. Przez chwilę szli w milczeniu. Gdzieś na zboczu śpiewał kos. W

powietrzu unosiła się woń nawozu.

- Zobaczymy, co będzie dalej - powiedziała w końcu Mali.
- Nie wiem, co moglibyśmy zrobić - powiedział Sivert. - Na pewno nic się nie wydarzy.
Oby tylko mial rację, pomyślała Mali, biorąc syna pod ramię. Nie może się wydarzyć nic,

co by zniszczyło życie Sivertowi i jego rodzinie. Niech nas ręka boska broni, pomyślała z
bijącym mocno sercem. Niech nas ręka boska broni!


ROZDZIAŁ 13.


Dorbet bardzo się bała, że Siedemnastego Maja będzie padać deszcz. Uważała, że to by

zepsuło wszystko. Cieszyła się bowiem przede wszystkim z tego, że pokaże się w swoim
wspaniałym stroju regionalnym. Gdyby padał deszcz, efekt nie byłby ten sam. Musiałaby
przecież włożyć pelerynę.

Jej obawy okazały się próżne. Siedemnastego maja wstał słoneczny dzień, niebo było

prawie bezchmurne. Nad wysokimi górami w Todalen kołysały się jakieś lekkie chmurki, ale
widywali je tam często i wcale nie musiały zwiastować niepogody. Dzień w sam raz na
świętowanie w stroju regionalnym, pomyślała Dorbet, stojąc w oknie na poddaszu o poranku.
Na tę myśl ogarnęło ją radosne podniecenie. Nie miała wątpliwości, że wszyscy będą
podziwiać jej strój. Oczywiście ludzie będą się tłoczyć także wokół Marit, ale to ona, Dorbet,
znajdzie się w centrum uwagi, chociaż Marit też sobie kupiła srebrny pas. Dorbet zerknęła na
strój, który wisiał przygotowany na drzwiach szafy, koło ciemnego garnituru Oli. To
naprawdę bardzo uroczysty strój, pomyślała. Na wszystkie okazje. Twarz jej się rozjaśniła na
myśl o wycieczce do Oslo. Do tej pory nie miała odwagi myśleć, że coś będzie z tych planów.
Wszystko brzmiało zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe - podróż pociągiem do stolicy,
hotel, wizyty w sklepach, zjazd właścicieli ziemskich. Ola opowiadał jej, że podczas takiego
zjazdu można wziąć udział w wielu wspaniałych imprezach. Mieli się także wybrać do Chat
Noir! Dorbet, która tyle czytała o tym słynnym teatrze rewiowym, miała tam pójść, miała
zobaczyć i usłyszeć Leifa Justera, Lallę Carlsen i Kari Diesen. Na pewno też wielu innych,
ale tylko te nazwiska przyszły jej na razie do głowy.

- Nie byłaś jeszcze w podróży poślubnej - powiedział Ola. - Musimy nadrobić zaległości.
I to właśnie zamierzała zrobić Dorbet.

Pochód z okazji święta narodowego miał się zacząć o drugiej pod domem ludowym. Już

dziesięć przed dwunastą Marit zawołała wszystkich do stołu, na drugie śniadanie.

- Trochę za wcześnie - stwierdził Trygve, zerkając na zegar. - Zazwyczaj nie zaczynamy

jeść przed dwunastą.

background image

- Siedemnastego maja zaczynamy wcześniej - postanowiła Marit. - Musimy zdążyć zjeść,

pozmywać i przebrać się, zanim pójdziemy na pochód. Siadamy do stołu.

I tak się stało.
- Możesz już iść na górę - powiedziała Marit do Dorbet, gdy skończyli posiłek. - Musisz

przebrać też małego, więc się zbieraj. Ja zajmę się wszystkim tu na dole.

- Tak, myślę, że przebiorę najpierw Trygveego - stwierdziła Dorbet, kołysząc synka na

ramieniu. - Mały wkrótce zaśnie. I będzie marudzić, jeśli go obudzę do przebierania.

- No tak, Trygve nie lubi być budzony - roześmiała się Marit, zerkając na męża, który

położył się właśnie na kanapie ze starą gazetą. - Ma to po dziadku. No, malutki, musisz być
dzielny i pięknie się ubrać. Dziś Siedemnasty Maja.

Wnuczek spojrzał na nią zamykającymi się oczkami i ziewnął szeroko.
- Biegnij na górę, zanim zaśnie na dobre - powiedziała Marit i popchnęła lekko synową w

stronę drzwi. - Ale się cieszę, że włożymy dziś nasze stroje - uśmiechnęła się. - Masz
prawdziwy talent, Dorbet. Zdaje się, że wiele osób chce teraz zamówić u ciebie strój
regionalny. Musisz się zastanowić, czy będziesz miała na to czas.

- Nie. Mam tyle zamówień z Ameryki, że muszę wszystkich odesłać z kwitkiem.

Obiecałam tylko Sigrid, że nauczę ją haftu, który powinien być na bluzce, a ona sama sobie
uszyje strój. Mama też chce mieć strój, ale ona sama sobie poradzi. Nie, ja naprawdę nie
mogę przyjmować żadnych zamówień.

- Cieszę się, że to słyszę - pokiwała głową Marit. - Bałam się, że weźmiesz na siebie za

dużo obowiązków.

- O nie, muszę mieć też czas na gospodarstwo - stwierdziła Dorbet. - Czeka mnie tyle

nauki.

- Wszystkiego się nauczysz w swoim czasie - uspokoiła ją Marit. - Teraz musisz rozwinąć

swój talent.

Dorbet spojrzała na nią z wdzięcznością. Dziwiła się za każdym razem, gdy okazywało się,

że Marit wcale nie narzeka, że synowa za mało pomaga w domu i w gospodarstwie. Teściowa
otacza mnie chyba szczególną opieką, bo widzi, jak uszczęśliwiam jej syna, pomyślała
Dorbet. Nikt zaś nie miał najmniejszych wątpliwości, że Ola jest zadowolony. Był wciąż tak
zakochany, że świata poza żoną nie widział. O ile miał ją tylko dla siebie, był pogodny i
uśmiechnięty. Dorbet wiedziała, że wciąż jest zazdrosny. Obyło się wprawdzie bez kolejnych
awantur, ale też w zasadzie nigdzie nie bywali. Poza tym Ola wyraźnie starał się panować nad
sobą, a Dorbet pamiętała, że nie należy go drażnić. Męczyło ją, że musi o tym pamiętać, gdy
raz na jakiś czas znalazła się w wesołym towarzystwie i chciała się zabawić, ale z
doświadczenia wiedziała, że lepiej unikać sytuacji, które mogłyby wywołać awanturę. W
każdym razie staram się, pomyślała. Ale są pewne granice. Ola musi zdobyć się na odrobinę
wyrozumiałości.

- No to idę na górę - powiedziała, przytulając sennego synka do piersi.

Dzień okazał się jeszcze wspanialszy, niż Dorbet mogła przypuścić. W chwili gdy wyszła

z Granvold razem z teściami, Olą i Małym Trygve w wózeczku, stała się bohaterką dnia.
Wszyscy przyglądali się jej strojowi, zwłaszcza zaś pięknej bluzce, wszyscy ją pozdrawiali i
zagadywali. Dorbet promieniała niczym majowe słońce, a Ola często i chętnie otaczał żonę
ramieniem z wielką dumą.

- Ależ pięknie wyglądasz, Dorbet - pochwaliła ją Sigrid, gdy spotkali się koło domu

ludowego. - Muszę koniecznie sprawić sobie taki strój.

- Wpadnij któregoś dnia, gdy będziesz miała trochę czasu, to pokażę ci wzór na haft -

zaprosiła Dorbet ciotkę.

- Marit też wspaniale wygląda - pokiwała głową Sigrid. - W takim stroju każdemu do

twarzy.

background image

- O tak, Marit jest bardzo zadowolona - uśmiechnęła się Dorbet i spojrzała na teściową,

która mówiła coś, żywo gestykulując i stojąc w środku gromadki pełnych podziwu kobiet.

Gdy pochód się uformował, dyrektor szkoły podszedł do Dorbet i Oli.
- Może ty w tym roku poniesiesz flagę, Ola Granvold - zaproponował. - Byłoby świetnie,

gdyby małżonka szła u twego boku. Bardzo pięknie dziś wyglądasz, Dorbet.

Dorbet uśmiechnęła się zadowolona i spojrzała na Olę.
- A ty? - zapytał Ola.
- Ja pójdę zaraz za wami.
- Masz ochotę, Dorbet?
- O tak - rozpromieniła się. - Marit może poprowadzić wózek.
I tak się stało. Dyrektor wołał głośno i wszystkich ustawiał, aż po pewnym czasie

zapanował jako taki porządek. Pochód był dłuższy niż zazwyczaj, bo piękna pogoda
przyciągnęła więcej ludzi.

- Teraz wszyscy muszą się włączyć do śpiewu - zawołał dyrektor szkoły.
I tak pochód, prowadzony przez Olę i Dorbet, wyruszył w drogę. Doszli aż do Oppstad,

zawrócili na podwórzu, obchodząc flagę z masztem. I wrócili tą samą drogą.

Było stosowne przemówienie, gry, zabawy i poczęstunek - kawa, sok, napoje gazowane,

świeże drożdżówki i wafle. A potem jeszcze więcej gier i zabawy.

Mali usiadła na trawie pod dwiema wielkimi brzozami. W słońcu było całkiem ciepło.

Havard poszedł po kawę i bułeczki.

- Tutaj się usadowiliście - uśmiechnęła się Tordhild, wyjmując Marilenę z wózka. -

Przysiądziemy się do was, dobrze?

- Oczywiście - kiwnęła głową Mali. - A gdzie Johannes i Sivert?
- Mieli wziąć udział w wyścigu w workach i w wyścigu z jajkami i sama nie wiem, w

czym jeszcze. Podobno będzie też mecz piłki nożnej między dorosłymi a chłopcami. Oby
tylko nic się nikomu nie stało.

- Tak to już jest Siedemnastego Maja - roześmiała się Mali. - Na pewno jutro niektórych

będą bolały wszystkie kości.

- Wiesz, że jest tu też Ola Havard?
- Tak, machałam do niego podczas pochodu, ale jeszcze z nim nie rozmawiałam.

Widziałam też obu chłopców podczas wyścigu z jajkami. Było na co popatrzeć - zaśmiała się.
- Kiedy przyjechał do wsi?

- Dopiero wczoraj, późnym wieczorem, z tego, co mówił Johannes - odparła Tordhild. -

Na pewno wkrótce przyjdzie się przywitać.

I tak się stało. W przerwie między zabawami podbiegli do nich Ola Havard i Johannes,

każdy z butelką lemoniady.

- Są nasi chłopcy - uśmiechnęła się Mali. - Dostali nawet napoje.
- Tata nam przyniósł - wyjaśnił Johannes. - Widziałaś mnie w wyścigu z jajkami?
- Oczywiście - pokiwała głową Mali. - Obaj świetnie dawaliście sobie radę. A co u ciebie

słychać, Ola Havardzie? Dawnośmy się nie widzieli.

- Będziemy się częściej widywać w czasie wakacji - wyjaśnił. - Miałem mnóstwo roboty.
- Dobrze ci w Storhaug?
- Bardzo dobrze.
Wygląda na to, że to prawda, pomyślała Mali. Dawno nie widziała tak pogodnego Oli

Havarda. Najwyraźniej w Storhaug udało mu się odzyskać równowagę. Dziadkowie troszczą
się o niego jak należy. Poświęcają mu więcej czasu. I dobrze mu to robi.

- Zajrzysz dziś do Stornes? Mamy kogel-mogel.
- W takim razie przyjdziemy - zadecydował Johannes. - Prawda, Ola Havard?
- O tak, skoro będzie kogel-mogel, to na pewno przyjdziemy - zaśmiał się Ola Havard.
I znów znikli, rozbawieni i pogrążeni w rozmowie.

background image

- Ola Havard ma się chyba rzeczywiście dobrze - powiedziała Tordhild, patrząc za

odchodzącymi dziećmi.

- Znacznie lepiej, niż można było przypuścić - wyznała Mali. - Gdy był u nas ostatnio,

wydawało mi się, że dobrze mu u dziadków w Storhaug, a teraz jestem tego całkiem pewna.
Bardzo się cieszę - odetchnęła z ulgą. - Ola Havard miał do tej pory takie smutne życie.
Dobrze mu zrobi odrobina radości. Dzieci powinny żyć beztrosko.

- Powinny - pokiwała głową Tordhild. - Tylko nie zawsze się to udaje.
Mali spojrzała na synową, która trzymała Marilenę na kolanach.
- Nie słyszałaś nic na temat plotek?
- Nic. Sądzę, że ucichły. Nie myślimy już raczej o tym. Ty chyba też nie?
- Nie, ja też nie - powiedziała Mali. choć to nie była prawda. - Na szczęście nic złego z

nich nie wynikło.

Mali miała taką nadzieję, ale daleko jej było do pewności.

- Pójdziemy na spacer? - zapytał Ola, gdy Dorbet zeszła na dół, przebrawszy i położywszy

Trygvego. - Taki piękny wieczór.

- Dokąd chciałbyś iść?
- Tylko kawałek, nad morze.
- Twoja matka może potrzebować pomocy.
- Nie sądzę. Tak rzadko mamy trochę czasu dla siebie. Pójdę i poproszę, żeby zwróciła

uwagę na małego.

Gdy wrócił, wyciągnął rękę do żony.
- Zgodziła się?
- Tak. Zresztą Trygve i tak śpi.
Szli przez pola wzdłuż płotu, który wyznaczał granicę ze Stornes. Pachniały białe kwiaty

na krzewach, świeżo obsiana ziemia odcinała się od zazielenionych już połaci. Ścieżka była
tak wąska, że musieli iść jedno za drugim. Brnęli przez osty i paprocie, które oddzielały pole
od pastwisk, na których późnym latem pasły się krowy. Ola zatrzymał się, odwrócił i podał
żonie rękę.

- Nie jest ci zimno?
Pokręciła głową i podała mu dłoń. Przed nimi z półmroku wyłoniły się przybrzeżne

zabudowania należące do Granvold, szare, sterane wiatrem i niepogodą. Kamyki zaskrzypiały
im pod butami, gdy wkroczyli na żwirową ścieżkę wiodącą wzdłuż plaży. Pachniało mocno
wodorostami i morzem. Wiał łagodny wietrzyk od fiordu, marszcząc delikatnie powierzchnię
wody. Ola zatrzymał się i zapatrzył w dal. Słońce, zawieszone nisko, tuż nad szczytami gór
po przeciwnej stronie fiordu, rzucało złote światło na morze.

- Posiedzimy tu chwilę?
Dorbet skinęła głową i poszła w stronę porośniętego trawą zbocza koło zabudowań.

Usiedli oparci plecami o drewnianą ścianę. Ola objął żonę ramieniem i przygarnął ją ku sobie.

- Często tu siadywaliśmy, gdy ze sobą chodziliśmy - uśmiechnął się. - Przed ślubem.

Pamiętasz?

- Pewnie, że tak.
- Wydaje się, że to było już tak dawno, choć to przecież nieprawda. Dobrze się czujesz w

małżeństwie? - zapytał ostrożnie.

- Tak - kiwnęła głową i popatrzyła na niego. - A ty nie?
- O, tak - uśmiechnął się, wyciągając długie nogi. - Nigdy nie pragnąłem niczego innego,

tylko tego, żebyś została moją żoną. I moje marzenia się spełniły. Ale ty...

Odsunął długi kosmyk z jej twarzy i popatrzył na nią swymi pełnymi dobroci, niebieskimi

oczami.

- Jesteś jeszcze taka młoda. Mogłabyś mieć, kogo tylko byś chciała.

background image

- Chciałam ciebie.
- Aż trudno w to uwierzyć.
- Ale tak jest, więc musisz w to uwierzyć - powiedziała z pewnym zniecierpliwieniem. -

Nie lubię, kiedy mi nie wierzysz.

- Wierzę ci, Dorbet. Wierzę - zapewnił ją.
Przytulił ją mocniej. Siedzieli tak blisko siebie, zapatrzeni w morze. Ola bawił się

kosmykami włosów żony. Głaskał ją po policzku. Dorbet przypomniała sobie, ile razy
spotykali się tu, nad fiordem, gdy byli w sobie szaleńczo zakochani. Tutaj nikt ich nie widział.
Wszędzie indziej ścigały ich spojrzenia ciekawskich. Dorbet pamiętała pełne namiętności
chwile, podniecenie i rozkosz. Najwspanialej jest być zakochanym, pomyślała, ale to z
czasem mija. W każdym razie tak jest w jej przypadku. Kocha Olę. Jest z nim szczęśliwa. Ale
nie jest już szaleńczo zakochana. I na co dzień nie ma powodów do ekscytacji. W małżeńskim
stanie czuje się jednak znacznie lepiej, niż mogła przypuścić. A czuje się tak dzięki Oli. Jest
taki dobry i opiekuńczy. Inny niż wszyscy, pomyślała, wyciągając dłoń, by odgarnąć mu
grzywkę z czoła. Naprawdę go kochała. Nie mogłaby być z żadnym innym. Czasami sama się
dziwiła, że tak się ustatkowała. Oczywiście nadal uwielbiała przyjęcia. Lubiła flirtować i
bawić się, ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczył się tylko Ola.

- O czym myślisz?
- Nie, ja...
Zarumieniła się i zamknęła oczy, gdy Ola ją pocałował. Zarzuciła mu ramiona na szyję i

przytuliła się. Ola, zaskoczony siłą jej uścisku, przygarnął ją jeszcze mocniej. A gdy się
okazało, że Dorbet wcale nie zamierza go puścić, położył ją na trawie.

- Czy wiesz, że ja...
- Tak - szepnęła. - Wiem o tym, Ola.
Jego dłoń sunęła po jej udzie, potem po brzuchu, by ogarnąć swym ciepłem łono. Dorbet

poczuła, że jej skóra pokrywa się gęsią skórką, gdy Ola podciągnął do góry jej spódnicę i
łagodny wieczorny wietrzyk owiał jej nagie nogi i uda. Ola uniósł się nieco, ujął jej ręce i
skrzyżował ponad jej głową.

- Jak dawniej - szepnął namiętnie.
- Jak dawniej - powtórzyła.
Powoli ściągnął z niej bieliznę. Bryza znad fiordu dziwnym chłodem owiewała nagą skórę

i pulsujące łono. Gdzieś niedaleko zaskrzeczał ostrygojad, aż Dorbet się wzdrygnęła.

- Nikogo nie ma - szepnął jej Ola do ucha. - Tylko my. Ola się nie spieszył. Nie żałował

czasu na pieszczoty.

Wędrował po całym jej ciele dłońmi i językiem, aż Dorbet zaczęła tracić dech. Gdy się w

nią wślizgnął, była wilgotna i otwarta jak kielich kwiatu. Już dawno nie było nam tak
cudownie, pomyślała. Tu nad fiordem nie bała się, że ktoś ich usłyszy. Objęła go nogami i
dała się ponieść namiętności.

Potem długo leżeli przytuleni.
- Zimno ci? - zapytał i przykrył jej nogi spódnicą.
Dorbet pokręciła głową i pocałowała go. Ułożyła się wygodniej i zaczęła się bawić jego

lokami na karku. Życie jest jednak piękne, pomyślała. Ma wszystko, czego pragnęła. Prawie
wszystko.

Gdy szli wąską ścieżką do domu, Dorbet obróciła się i popatrzyła w dal. Morze było już

czarne i błyszczące. Słońce chyliło się ku horyzontowi, a góry spowiła fala purpury.

- Idziesz? - zapytał, obracając się ku niej.
Dorbet podała mu rękę. Ruszyli w stronę dworu, mocno przytuleni, nie mówiąc ani słowa.


background image

ROZDZIAŁ 14.


Herborg siedziała w kucki na płaskich kamieniach i płukała pranie w strumieniu.

Paznokcie jej popękały od lodowatej wody, ale nawet tego nie zauważyła. Nuciła,
podśpiewywała i uśmiechała się do siebie. Gdy wszystko już wypłukała, zabrała kosz z
mokrymi rzeczami i zeszła na plac, na którym suszono pranie. Gałęzie wielkiego krzaku bzu
uginały się pod ciężkimi kiściami liliowych kwiatów, które pachniały intensywnie w ten
majowy dzień.

Herborg stała przez chwilę i patrzyła w morze. Wiał rześki wiatr. Na samym środku fiordu

woda zrobiła się biała. Pranie wyschnie w ciągu kilku godzin, pomyślała i zaczęła rozwieszać
ubrania. Gdy powiesiła już ostatnią rzecz, wyprostowała się i przeciągnęła. Zerknęła na
fartuch i pogłaskała delikatnie swój płaski brzuch. Już dwa tygodnie temu powinna zacząć
miesiączkować. Przez kilka pierwszych dni nie mogła opanować podniecenia. Ciągle biegała
do wygódki, żeby sprawdzić, czy nie zaczęło się krwawienie. Mali patrzyła na nią
podejrzliwie i zastanawiała się, czy Herborg nie ma przypadkiem biegunki albo zapalenia
pęcherza. Herborg przestała więc biegać do wygódki, żeby nie budzić zainteresowania.
Zaczęła zakradać się na strych, żeby sprawdzić stan rzeczy. Ale krwi nie było widać.

Po pewnym czasie zakiełkowała w niej nadzieja. Dni mijały, a nic się nie działo. Termin

miesiączki minął już dwa tygodnie temu. Nie zdarzyło się to nigdy wcześniej od czasu, gdy
była w ciąży z Małą Mali. A więc to musi być prawda, myślała, spodziewam się dziecka!
Mali pomyliła się, twierdząc, że Herborg nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Ogarnęła ją tak
wielka radość, że łzy same cisnęły się do oczu, ale zamiast płakać, uśmiechała się nieustannie.

- Co się z tobą dzieje? - zapytał Ola poprzedniego wieczoru, spoglądając na nią badawczo.

- Uśmiechasz się i podśpiewujesz całymi dniami.

- Po prostu jestem szczęśliwa - odparła, spuszczając oczy.
- Czy zdarzyło się coś szczególnego?
Herborg bardzo pragnęła podzielić się z nim radosną nowiną, ale nic nie powiedziała.

Niech minie jeszcze jeden tydzień, pomyślała. Co najmniej. Na wszelki wypadek. Choć sama
miała już pewność. Wydawało jej się, że powtarzają się różne symptomy, które pamiętała z
okresu pierwszej ciąży. Bolały ją piersi i miała taką wielką ochotę na słone potrawy. Tak
właśnie czuła się, gdy spodziewała się Małej Mali, więc uznała, że sprawa jest przesądzona.

- Nie, nic szczególnego... - rzuciła Oi szelmowskie spojrzenie i uśmiechnęła się. - Raczej

nie.

- Oj, ty - roześmiał się i przytulił ją. - Jesteś najwspanialsza.
Herborg objęła go i przytuliła się mocno. Jak on się ucieszy, gdy mu o tym powie. Tym

razem to na pewno będzie syn, Herborg była o tym przekonana. Oja będzie miał swojego
dziedzica. Herborg uniosła twarz i spojrzała mężowi w oczy.

- Życie jest takie piękne - uśmiechnęła się z błyskiem w oku. - I tak bardzo cię kocham.
- Oj, Herborg - mruknął, zanurzając twarz w jej pachnących włosach. - Oj, ty.

Pogoda sprzyjała uprawom, wszystko rosło jak na drożdżach i na polach, i na łąkach.
- Musimy zajrzeć na budowę w drodze na pielenie, Ingeborg. Zobaczymy, czy już zaczęli

- powiedziała Mali, zawiązując obszerny fartuch w talii.

- Musimy - potwierdziła Ane. - Wczoraj widziałam, że fundamenty są już gotowe. Dom

na pewno stanie przed zimą.

Ingeborg przyspieszyła zmywanie, zarumieniona i szczęśliwa.
- O1av i ja chodzimy tam codziennie wieczorem - wyjaśniła. - Trudno nam uwierzyć, że

budowa naprawdę się rozpoczęła. Siedzimy tam sobie i rozmawiamy, jak wszystko
urządzimy...

background image

- Zabierz koszyk z sokiem, Ane - przypomniała Mali. - Zawsze chce mi się pić podczas

pielenia.

- Mnie najbardziej doskwierają plecy - stwierdziła Ane. - To na pewno ze starości.

Dawniej o tym nie myślałam.

Weszła Herborg z Małą Mali na rękach.
- Nie idziemy pielić?
- Właśnie się wybieramy - powiedziała Mali. - Zabierasz ją ze sobą?
- Nie mam wyjścia. Nie może przecież zostać tu całkiem sama. Umie już chodzić, więc

zaprowadziłaby w domu swoje porządki.

- Może Tordhild mogłaby się nią zająć - zaproponowała Mali. - Lepiej nie zabierać jej w

pole.

- Zajdę więc na Wzgórze i zapytam - kiwnęła głową Herborg. - Nie będziemy w polu zbyt

długo, prawda?

- Nie, ktoś musi wrócić, żeby nastawić obiad - powiedziała Mali. - Ty możesz się tym

zająć. We trójkę sporo zrobimy w parę godzin.

- W takim razie idę na Wzgórze - powiedziała Herborg, przewiązując włosy chusteczką.
- A my przejdziemy przez działkę Ingeborg i O1ava -wyjaśniła Mali. - Spotkamy się w

polu.

- No to ruszamy - Mali dała znak głową Ingeborg i Ane, gdy koszyk z sokiem był już

gotowy.

Ruszyły wzdłuż pól, aż doszły do letnich obór. Niedaleko czerwonego domku Ane i

Aslaka był teraz plac budowy. Fundamenty zostały już rzeczywiście ukończone.

- Będziesz miała piękny widok, Ingeborg - powiedziała Mali, spoglądając na wioskę i

fiord. - Bardzo tu ładnie. A przy okazji będziesz miała dobrych sąsiadów.

- Wszystko jest nieprawdopodobnie wspaniałe - uśmiechnęła się Ingeborg. - Na Boże

Narodzenie przystroimy pierwszy raz swoją własną choinkę. To dopiero będą święta.

- Najpierw musisz urządzić przyjęcie w nowym domu - roześmiała się Mali. - Prawda,

Ane? Nie wykręcisz się od tego, Ingeborg.

- Już was zapraszam - powiedziała Ingeborg i zaczęła odmierzać krokami odległość na

działce zarzuconej materiałami budowlanymi. - Popatrzcie tylko, jak u nas będzie. Tu będzie
kuchnia, tu izba, a tu dwie sypialnie.

- Mniej więcej tak jak u nas - pokiwała głową Ane. - Dom nie jest szczególnie obszerny,

ale wystarczająco duży. Dobrze by było, gdybyście zbudowali też szopę, w której można
trzymać cały bałagan.

- Za każdym razem, gdy tu przychodzę, muszę się szczypać w ramię - powiedziała

Ingeborg, gdy schodziły już na dół, na pole. - To wprost nie do wiary.

- Miejmy nadzieję, że przeżyjecie tu z O1avem parę dobrych lat - powiedziała Mali. -

Zasłużyliście sobie na to.

Trzy kobiety omijały rzędy marchewki, rzepy i rzepy szwedzkiej. Gdy dotarły na miejsce,

rozłożyły rzeczy i zabrały się do pielenia. Słońce prażyło im w plecy.

Po chwili zjawiła się Herborg.
- Och, jak ja tego nie lubię - westchnęła, przyklękając w bruździe za plecami Mali. -

Pamiętam, że od dziecka najbardziej marzyłam o tym, żeby mnie ominęło pielenie.

- No tak, ale trzeba to zrobić - powiedziała Mali. - Nie będzie tak źle, skoro jesteśmy tu

we cztery - pocieszyła synową.

I rzeczywiście robota szła im szybko. Gdy usiadły pod kamiennym ogrodzeniem, żeby

napić się soku, sporą część pracy miały już za sobą.

- No to biegnę na dół, żeby nastawić zupę - powiedziała Mali. - Zadzwonię, gdy obiad

będzie już gotowy.

background image

Otrzepała spódnicę, ściągnęła z głowy chustkę i poszła na dół z włosami rozwianymi

letnim wiatrem.

W pierwszy piątek czerwca mężczyźni wybierali się na górską halę, żeby narąbać drew

potrzebnych podczas letniego wypasu bydła.

- Taki dziś piękny dzień - powiedziała Mali, spoglądając na Havarda. - Chyba pójdę z

wami.

- Chcesz iść z nami na halę? - zapytał zaskoczony Havard. - Będzie bardzo miło.
- Chciałam posprzątać trochę w szałasie, żeby Tordhild miała czysto, bo to ona w tym

roku będzie się zajmować letnim wypasem - powiedziała Mali. - Wprawdzie szałas został
wysprzątany jesienią, ale zawsze po zimie jest pełno pajęczyn.

- A więc w tym roku Tordhild będzie gospodarzyć na letnim pastwisku?
- Tak, ona, Johannes i Marilena. Ale nie będą tam mieszkać przez cale lato, nie. To

niemożliwe z dwójką dzieci, zwłaszcza z Marileną. Sivert też tam spędzi trochę czasu. Ale w
sierpniu wybiera się na tournee do Oslo i wtedy obowiązki przejmie po nich Ane.

- Ciekawe, czy spodoba im się pasterskie życie.
- Na pewno im się spodoba - powiedziała Mali. - Znasz ich przecież, to jest właśnie to, co

lubią. To będą w tym roku ich wakacje.

- Wakacje jak wakacje - mruknął Havard. - Ale jeśli...
- Zabierzemy ze sobą wszystko, co trzeba, żeby ugotować obiad na górze - stwierdziła

Mali. - Na pewno nie wrócimy przed wieczorem.

- Nie. Jeśli się z nami wybierasz, to weź też trochę ciasta - uśmiechnął się Havard. - Nikt

nie będzie miał nic przeciwko temu.


To wyjątkowo piękny dzień na wycieczkę w góry, pomyślała Mali, idąc za Havardem

ścieżką. Słońce rozświetlało korony wysokich sosen i złociło kołyszące się trawy na
jasnozielonych trzęsawiskach. Na dole, w wąwozie pieniła się rzeka, śpiewały ptaki i
pachniało latem.

Olav i Aslak poszli przodem, więc Mali i Havard zostali sami. Gdy dotarli do miejsca

odpoczynku, Havard się zatrzymał i obrócił.

- Odpoczniemy tu pięć minut.
- To nie jest konieczne - powiedziała Mali, ocierając pot z czoła. - Ale skoro jest na czym

przysiąść, to zróbmy to.

Usiedli na wyschniętym pniu, który leżał wzdłuż ścieżki. Havard wyjął butelkę z sokiem i

podał ją żonie.

- Za rzadko tu przychodzę - powiedziała Mali, wyciągając nogi. - Musimy częściej

chodzić w góry, Havardzie. To napełnia duszę spokojem.

- Trzeba mieć na to czas - stwierdził.
- Mamy czas. Moglibyśmy chodzić na wycieczki w niedziele.
- Jeśli tylko masz ochotę, chętnie pójdę z tobą.
- Chciałabym kiedyś wybrać się jeszcze raz na Stortind. Chciałabym tam zajść raz jeszcze,

nim będę za stara. Johannes mógłby nam towarzyszyć. Byłoby cudownie wybrać się tam z
Johannesem, Tordhild i Sivertem.

- Moglibyśmy to zorganizować, gdy będą latem mieszkać na górskim pastwisku. Ane

mogłaby tego dnia oporządzić wieczorem zwierzęta. Żeby dojść aż do Stortind, potrzebujemy
całego dnia.

- Zaproponujmy im to - powiedziała Mali. - Mam na to wielką ochotę.
- No tak, masz jeszcze dość siły - uśmiechnął się Havard, spoglądając na nią spod

przymkniętych powiek. - Nie ma wątpliwości.

background image

Mali odchyliła się do tyłu, zamknęła oczy i zwróciła twarz ku słońcu. Tutaj w górach

powietrze jest całkiem inne, pomyślała. Jakby bardziej przejrzyste i ostre niż w dolinie.
Wzięła głęboki oddech i przygładziła włosy. Absolutną niemal ciszę zakłócał jedynie szum
rzeki i ptasie trele. Słońce świeciło wprost na niewielką polanę, na której siedzieli. Mali
rozpięła kilka guzików bluzki i podwinęła rękawy.

- Idziemy dalej?
- Zamęczysz mnie, biedaka - zaśmiał się Havard, ale od razu się podniósł. - Chodźmy.

Musimy dziś uporać się z robotą.

Ścieżka w górnych partiach była już całkiem sucha. Szło się po niej z łatwością. Mali czuła

się jak młoda dziewczyna, gdy przeskakiwała z kamienia na kamień przez trzęsawisko. Gdy
pokonali ostatnie wzniesienie i stanęli na granicy letniego pastwiska, Mali się zatrzymała.
Przed nią wznosił się prosto ku błękitnemu niebu szczyt Stortind. Jedwabiste trawy kołysały
się na wietrze, strumień pluskał przyjaźnie. Gdzieś przy ścieżce wiodącej do
Svinvikhammeren kukała niezmordowana kukułka.

- Ależ tu pięknie!
Mali podparła się pod boki i spojrzała w górę. Z oddali docierały do nich odgłosy rąbania

drew.

- Witajcie - uśmiechnęła się Sigrid, wychodząc z szałasu Innstadów. - Ty też przyszłaś na

górę, Mali?

- Taki dziś piękny dzień - powiedziała Mali. - Inni też tu są?
- Przyszli mężczyźni ze wszystkich gospodarstw. I z tego, co mówił Ola Granvold, jest też

Lisbeth. Będziemy tu dziś gotować obiad.

- Ja też mam taki zamiar - oświadczyła Mali. - Chcę też pozbyć się wszystkich pajęczyn -

dodała.

- Ja właśnie zabrałam się do sprzątania - uśmiechnęła się Sigrid. - Ale teraz usiądźmy i

napijmy się kawy, zanim wrócimy do pracy. U mnie kawa już gotowa.

- Posiedźcie chwilę - powiedział Havard, zrzucając plecak. - Ja pójdę na górę i zacznę

rąbać drwa.

Sigrid i Mali wyjęły szmaciany chodnik i usadowiły się na nim na skąpanej w słońcu hali.
- Miło by było znów spędzić trochę czasu tu na hali - powiedziała Sigrid. - Nie ma

piękniejszego miejsca.

- Też o tym pomyślałam - wyznała Mali. - Że mogłabym spędzić tu ze dwa tygodnie. Całe

lato to by było za długo, zresztą nie mam na to czasu. Ale parę tygodni...

- Spróbujemy tak to zorganizować w przyszłym roku? - zaproponowała Sigrid. - To

byłoby naprawdę przyjemne.

- Poważnie się nad tym zastanowimy - pokiwała głową Mali. - Ale muszę już zabrać się

do pracy, jeśli obiad ma być gotowy, gdy Havard i inni zejdą na dół.

Szałas był czysty i uporządkowany. Mali stała w drzwiach i rozglądała się. Tyle tu

wspomnień, pomyślała, ocierając oczy. Przypomniała sobie dwie cudowne doby, które
przeżyła tu z Jo i z Sivertem. I to przerażenie, gdy Johan ich zaskoczył. Nienawiść w jego
oczach. Czy mogła zrobić więcej, by wówczas zapobiec tragedii? Wyprzeć się Jo i odejść z
Johanem? Na nic by się to nie zdało. Stało się to, co się miało stać. Ścigał ich grzech
pierworodny i nikt nie mógł temu zapobiec.

Mali podeszła do łóżka i usiadła. Położyła dłoń na narzucie i westchnęła. Przeszłości nikt

nie zmieni. Co się stało, to się nie odstanie. Porzuciła wspomnienia i wyjęła jedzenie.
Wszystko ma swój czas, pomyślała.


Herborg wsypała karmę prosto do koryta i patrzyła, jak dwie wielkie świnie się na nią

rzucają. Przechyliła się przez ogrodzenie i podrapała jedną z nich po grzbiecie. Wkrótce będą
tu kwiczeć prosięta. Herborg zawsze się cieszyła, gdy na świat przychodziły młode. Lubiła

background image

patrzeć, jak rosną pod jej ręką. Gdy pochyliła się nad wiadrem, poczuła bolesny skurcz w
krzyżu. Wzięła krótki, płytki oddech i wyprostowała się. Położyła dłoń na plecach, w okolicy
krzyża, i zrobiło jej się słabo. Strach pochwycił ją w lodowate kleszcze, jęknęła głośno. Co się
dzieje? Chyba nie...? Z rwącym się oddechem zimnymi jak lód dłońmi uniosła spódnicę i
ściągnęła majtki. Na majtkach była krew!

- Nie! - załkała w rozpaczy i skuliła się. - Nie! O Boże, nie!
Dowlokła się do jednego z kątów i bez sił opadła na słomę, która tam leżała. Plecy ją

bolały. Czy właśnie traci swoje dziecko, czy to tylko opóźniona miesiączka, zastanawiała się.
Miała nadzieję, że to jednak poronienie. W jej myślach panował chaos, spowodowany lękiem
i rozpaczą. Położyła się na słomie i zaczęła płakać.

- O Boże - szlochała. - Nie rób mi tego, Boże.
Czuła, że powinna pójść do domu. Porozmawiać z Mali. Jeśli to poronienie, musi się

natychmiast położyć. Trzeba o wszystkim powiedzieć Mali. Mali jej pomoże. Ale nie mogła
się ruszyć z miejsca. Leżała na słomie i płakała.

Czuła, że ciągle krwawi. Uda skleiły się. Muszę pójść do domu, pomyślała ponownie. Ale

nadal leżała, sparaliżowana bezradnością. Wydawało jej się, że wszystko straciło sens. Snuła
takie piękne marzenia o tym dziecku, radość ją przepełniała. Była już tak pewna ciąży, że
chciała o wszystkim powiedzieć Oi. Może zresztą sam się domyślił, pomyślała. Ostatnio
ciągle się do niej uśmiechał, mówił, że Herborg promienieje.

Codziennie modliła się. Prosiła Wszechmogącego, by ją pobłogosławił i wziął pod swą

opiekę to nowe życie. Czuła się taka szczęśliwa i sądziła, że to jest właśnie Boża odpowiedź.
Że czuje dotyk Jego kochającej dłoni. A teraz Bóg tak ją potraktował. Przeżyła kilka
cudownych tygodni, umacniała się w nadziei, przepełniała ją radość i wdzięczność. A teraz
wszystko legło w gruzy.

- Nie zniosę tego - jęknęła, zasłaniając twarz zaciśniętymi dłońmi. - Nie zniosę tego.
Herborg nie wiedziała, ile czasu upłynęło, nim podniosła się ze słomy, obolała i zapłakana.

Muszę iść do domu, pomyślała, wstając z trudem. Poczuła, że coś ciepłego spływa jej po
udach, i zrozumiała, jak mocno krwawi. Jak we śnie, na chwiejących się nogach wyszła z
chlewu. Zapomniane wiadro zostało koło koryta.

Blask słońca, który zalał podwórze, uderzył ją tak, że zamrugała czerwonymi od płaczu

oczami. Oja, pomyślała i rozejrzała się. Z nim najpierw musi porozmawiać. Powinien się tego
dowiedzieć od niej, a nie od Mali. Ale Oi nigdzie nie było. Herborg powlokła się przez
podwórze, a potem po schodach na poddasze.

- Mali...
Otworzyła drzwi do warsztatu i wsunęła głowę do środka.
- To ty, Herborg.
Mali podniosła wzrok znad tkaniny.
- Co się stało?
Mali wstała, gdy tylko ujrzała zapłakaną twarz w drzwiach.
W potarganych włosach Herborg tkwiły źdźbła słomy. Mali otworzyła drzwi i objęła

synową, która zawisła jej na ramieniu i rozpłakała się rozpaczliwie.

- Co się stało, Herborg? Skaleczyłaś się?
- Straciłam dziecko - szlochała Herborg, wczepiając się w Mali. - Mam krwawienie.
Mali odsunęła ją delikatnie od siebie.
- Masz krwawienie? Czy to nie jest zwykła...
- Nie, nie - łkała Herborg. - Minęły już cztery tygodnie od terminu i wiem, że... wiem, że

byłam w ciąży. Ale teraz...

- Musisz się położyć, moja kochana - powiedziała Mali i poprowadziła Herborg w stronę

sypialni. - Dlaczego nic nie powiedziałaś?

background image

- Chciałam mieć pewność, całkowitą pewność. Oja też nic nie wie, nie chciałam, żeby mu

mówić, póki... póki... A teraz...

Herborg oparła się całym ciężarem o Mali i zaszlochała bezradnie.
- No już, już, Herborg... już - uspokajała ją Mali.
W sypialni Mali zdjęła z Herborg pobrudzoną koszulę. Nic nie powiedziała na widok krwi

spływającej po nogach dziewczyny, ale rozpacz synowej rozdzierała jej serce. Nigdy nie
sądziła, że to się może wydarzyć. Była całkowicie przekonana, że Herborg nie może mieć
więcej dzieci, skoro przeszła tak poważny stan zapalny.

- Czy często krwawiłaś po urodzeniu Małej Mali?
- Tylko raz.
- Boli cię teraz?
- Tak jak podczas zwykłej miesiączki.
Mali nalała wody do miski i postawiła miskę koło łóżka.
- Umyjemy cię teraz - oświadczyła.
Gdy już ją obmyła, usiadła na brzegu łóżka.
- Nie jestem wcale pewna, że naprawdę byłaś... że byłaś w ciąży, Herborg.
Herborg spojrzała na nią pociemniałymi ze zdumienia oczami.
- Nie jesteś pewna...
- Nie, bo po porodzie często zdarzają się bardzo nieregularne miesiączki. Wydaje mi się,

że to właśnie ci się przydarzyło.

- Ale czułam też ból w piersiach i... Mali pokiwała głową i wzięła ją za rękę.
- Kiedy bardzo chcemy coś poczuć...
Herborg nic nie powiedziała. Po jej policzkach potoczyły się wielkie łzy.
- Masz przecież Małą Mali - pocieszała ją teściowa. - Byłoby znacznie gorzej, gdybyście

w ogóle nie mieli dzieci, Herborg.

- To znaczy, że wcale nie byłam w ciąży? - zapytała cicho.
- Myślę, że nie, Herborg.
- Bo już nie mogę mieć dzieci?
Mali nie odpowiedziała. Nie spojrzała jej nawet w oczy. Przez chwilę w pokoju panowała

cisza. Potem Herborg naciągnęła narzutę pod brodę i zamknęła oczy.

- Dziękuję za pomoc - powiedziała bezbarwnym głosem. - Chciałabym zostać przez

chwilę sama, Mali.

- Zostań tu, ile chcesz - pokiwała głową Mali. - Niedługo będzie obiad. Poproszę Oję,

żeby tu do ciebie przyszedł, gdy tylko go zobaczę.

Herborg leżała nieruchomo, gdy Mali wyszła. W oknie brzęczała mucha, poza tym było

całkiem cicho. Herborg czuła się tak, jakby miała otwartą ranę pod sercem. Położyła dłonie na
brzuchu i westchnęła. Zamknęła oczy. Nie miała pojęcia, jak przez to przejdzie. Z
bezgranicznej radości wpadła wprost w czarną otchłań. Mali wcale jej nie pocieszyła,
sugerując, że Herborg nie była w ciąży. Gdyby to była ciąża, mogłaby mieć przynajmniej
nadzieję, że znów w nią zajdzie. A teraz straciła wszelką nadzieję.

Herborg czuła, że coś się w niej zamyka. Nie przeżyłaby raz jeszcze takiego bólu. Dlatego

zatrzasnęła drzwi do tej cząstki serca, w której mieszkała nadzieja. Żeby już nigdy nie
doświadczyć takiej rozpaczy.


- Herborg...
Pełen przerażenia głos Oi przedarł się przez mglę, która ją otoczyła. Otworzyła powoli

oczy. Oja siedział na brzegu łóżka. Wziął jej dłonie w swoje ręce.

- Co się stało? Mama powiedziała tylko, że nie jesteś całkiem zdrowa. Czy to coś

poważnego?

background image

- Nie, tylko krwawię bardziej niż zwykle - powiedziała bezbarwnym głosem. - To się

podobno często zdarza, zanim wszystko wróci do normy po porodzie.

- To nic groźnego?
- Nie.
Oja pogłaskał ją po głowie i uśmiechnął się z ulgą.
- Tak się o ciebie bałem.
Wzięła jego dłoń i pocałowała. Nie potrafiła powiedzieć mu, co jej się wydawało.

Wystarczy, że ona jest nieszczęśliwa. Jeśli Oja niczego się nie dowie, nie będzie cierpiał.
Mali na pewno mu nic nie powie.

- Wkrótce wstanę. Musiałam położyć się tylko na chwilę.
Oja uśmiechnął się.
- To znaczy, że wszystko w porządku?
Herborg pokiwała głową w milczeniu. Nie mogła powiedzieć mu prawdy, musiała ją

dźwigać samotnie. Sama będzie boleć nad tym, że już nie może mieć dzieci. Oja nie musi się
tym przejmować. Herborg wiedziała, że dla niego nie jest to takie ważne. Dla niej jednak była
to prawdziwa droga przez mękę. Krzyż, który trudno jej było udźwignąć, ale który miała
nieść już przez cale życie.

- I znowu jesteś radosna?
Herborg pokiwała głową i uśmiechnęła się, ale uśmiech nie dotarł do oczu. Oja nie

zauważył, że w jej oczach zgasł blask. Pochylił się i pocałował żonę. Herborg objęła go za
szyję. Przez chwilę przytulała się z całej siły, pragnąc podzielić z nim swój smutek. Gardło
dławiła jej rozpacz. Ale po chwili puściła go.

- Niedługo przyjdę - powiedziała cicho.

Mali wyjrzała przez okno. W stronę domu skręcał właśnie jakiś nieznajomy.
- Co, u licha...
Ogarnął ją nagły niepokój. Odsłoniła firankę, by lepiej widzieć.
- To lensman - powiedziała cicho i obróciła się w stronę Havarda.
- Lensman?
Havard podniósł się, odłożył gazetę i podszedł do żony.
- Rzeczywiście - pokiwał głową. - Czego on może chcieć?
Mali poczuła, że zaschło jej w gardle. Zacisnęła chłodne dłonie w pięści. Puściła firankę i

podeszła do drzwi. Havard ruszył za nią i razem stanęli na ganku.

Lensman szedł przez podwórze długimi krokami. Zasalutował na ich widok.
- Dobry wieczór - powiedział.
- Dobry wieczór.
- Byłem właśnie na Wzgórzu, ale nikogo nie zastałem.
- Wypłynęli w morze. A o co chodzi?
Lensman zdjął czapkę i wyjął fajkę. Rozglądał się przez chwilę dokoła.
- Chciałem porozmawiać z Sivertem Stornesem - oświadczył, spoglądając na nich. - I z

Tordhild. Z Tordhild Stornes.

Serce Mali biło jak szalone. Po omacku zaczęła szukać dłoni Havarda.
- Dlaczego?
- Chodzi o ich małżeństwo - wyjaśnił lensman. - Jest coś, co... co się nie zgadza.
Pod Mali ugięły się nogi. Ścisnęła mocno dłoń Havarda.
- Coś się nie zgadza?
- Tak, muszę porozmawiać z Sivertem Stornesem - powtórzył lensman i obrócił się w

stronę gospodarzy. - Mogę tu poczekać?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 21 Plotki
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 21 Plotki
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 24 Róże z lodu
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 18 Siostry
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 22 Czas grozy
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 26 Łabędzi śpiew
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 23 Igranie z losem
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 11 Zerwanie
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 16 Chłód
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 05 Księżycowa noc
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 15 Wiosna
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 24 Róże z lodu
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 26 Łabędzi śpiew
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 19 Kusiciel
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 25 Barwy nadziei
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 18 Siostry
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 14 Powrót syna

więcej podobnych podstron