GERARD VAN DEN AARDWEG
HOMOSEKSUALIZM I NADZIEJA
PSYCHOLOG OPOWIADA O LECZENIU I PRZEMIANIE
PRZEŁOŻYŁ.
MAREK SOB1ESZCZAŃSKI
PRZEDMOWĘ NAPISAŁ-
PAUL C. V1TZ
tytuł. ORGINAŁ.U
homosekuality AND hope
(A PSYCHOLOG1ST talks ABAUT treatment AND CHANGES)
PROJEKT OKŁADKI:
PAWEŁ. SARAMOWICZ
REDAKCJA TEKSTU l KOREKTA:
MAGDALENA SWAT
REDAKCJA TECHNICZNA l OPRACOWANIE GRAFICZNE:
JAN 21ELIŃSK1
ISBN 83-911097-0-4
stowarzyszenie kulturalne
„fronda"
UL. REYMONTA 30/61
01-642 warszawa
PRZEDMOWA
O żadnym aspekcie współczesnej rewolucji seksualnej nigdy nie mówiono więcej i
żaden nie przysporzył tyle cierpienia, co homoseksualizm. Byliśmy długo bom-
bardowani przez obie strony konfliktu: z jednej strony przez ekstremistyczny ruch
prohomoseksualny ze swoim wołaniem o pełną tolerancję i akceptację zjawiska;
druga ekstrema (dziś zazwyczaj podziemna) zmierza w kierunku całkowitego
odrzucenia problemu homoseksualizmu i przejawia niechęć do mierzenia się z nim
w jakiejkolwiek realnej formie.
Jednak najważniejszymi problemami związanymi z homoseksualizmem tak
naprawdę nikt się nie zajął. Chodzi o przyczyny i pochodzenie zjawiska oraz
kwestie możliwości zmian, tak zachowań, jak i orientacji homoseksualnej. Dziś, po
wielu latach dość ostrych kontrowersji, wiele wskazuje na to, że w końcu
zamierzamy zająć się tymi zasadniczymi pytaniami. Jest to częściowo wynikiem
zmiany atmosfery społecznej wokół problemu. Radykalny ruch homoseksualistów
z późnych lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wyraźnie przystąpił już do
odwrotu. Niezaangażowana część społeczeństwa zdała sobie sprawę z istnienia
problemu homoseksualizmu i również zaczęła wycofywać się z postawy
najwyższej solidarności z ruchem, w dużym stopniu charakterystycznej dla reakcji
społeczeństwa w przeszłości. U samych homoseksualistów dały o sobie znać
wątpliwości, głębokie refleksje na temat ich sposobu życia. Kryzys wywołany
pojawieniem się AIDS wydobył na światło dzienne niektóre konsekwencje
całkowicie niepohamowanego i wojowniczego, „gejowskiego" stylu życia. Nie
tylko dla homoseksualistów AIDS jest przyczynkiem do szerszego uświadomienia
sobie faktu, że sposób życia homoseksualistów, niezależnie od wszelkich
konsekwencji w sensie medycznym, stal się dla wielu osób bardzo niszczący.
Krótko mówiąc, sądzę, że nadszedł czas, kiedy w obrębie kultur amerykańskiej i
zachodniej możliwa jest racjonalna, krytyczna, a zarazem współczująca refleksja na
temat homoseksualizmu; wydaje się zatem, że jest to najwłaściwszy moment, aby
książka Homoseksualizm i nadzieja Gerarda van den Aardvega została wydana.
Problem można streścić następująco: z jednej strony mamy wszelkie powody, aby
współczuć i interesować się homoseksualistami, aby uznać faktyczne
uwarunkowania ich sytuacji. Nie można ich ignorować, nie można im tak po prostu
kazać się zmienić. Przyjmujemy więc, że zjawisko homoseksualizmu to problem
uzasadniony i istotny. Z drugiej strony, na przestrzeni ostatnich kilku dziesięcioleci
przeprowadzono wiele badań, dotyczących źródeł homoseksualizmu. Niektóre z
nich dostarczają mocnych dowodów na to, że orientację homoseksualną można
zmienić i że bywały takie przypadki. Wczesne opracowania naukowe, wspierające
ten pogląd, były kiedyś stosunkowo dobrze znane i akceptowane. Jednak w wyniku
działań ruchów wojujących homoseksualistów, pogląd ten był w okresie ostatnich
dziesięciu -piętnastu lat odsuwany na margines i pozostał w psychologii na
drugorzędnej pozycji. Dr van den Aardweg pokazuje, że te badania wraz z
nowszymi przesłankami są szalenie istotne i domaga się, byśmy się nimi zajęli. To
jest, samo w sobie, doniosłe osiągnięcie. Oprócz tego, autor nie tylko uznaje
homoseksualizm za poważny problem, ale i opisuje sposób zajmowania się nim na
gruncie psychologicznym. Czyniąc to, dr van den Aardweg przedstawia
homoseksualizm w nowym kontekscie - kontekście nadziei na zmiany.
Dlaczego nadzieja miałaby być tak ważna? Przecież wielu homoseksualistów
zdaje się domagać pełnej akceptacji ich sposobu życia, jako równoprawnej
wrodzonej orientacji. Sądzę, że fakty przemawiają dobitnie: homoseksualiści to
ludzie często bardzo nieszczęśliwi z powodu swojego sposobu życia. Niemal
wszyscy, dowiadując się o swojej orientacji, przeżywają szok i depresję. Życie
homoseksualisty rodzi wielkie poczucie winy. Nie chodzi tu o winę w sensie
neurotycznym (choć jestem przekonany, że o to także), ale prawdziwą winę —
winę związaną z rozwiązłością seksualną, winę z powodu ciągłych kłamstw o
trwałym związku w miłości, który tymczasem wali się w ciągu tygodni, niekiedy w
ciągu dni lub godzin. To wielorakie poczucie winy i utracona ufność w szansę na
urzeczywistnienie heteroseksualnego modelu życia mają wielki wpływ na wielu
homoseksualistów. Oferowana nadzieja — to nadzieja na niosące ulgę uwolnienie
się od tych niezmiernie bolesnych modeli zachowań, myśli i uczuć. Teoretyczna
osnowa zmian pozwala również na znacznie bardziej racjonalne pojmowanie
problemu homoseksualizmu i sposobu zmagania się z nim. W ostatnich latach
dowiedzieliśmy się wiele o dotykających znaczną liczbę ludzi, dokuczliwych i
trudnych problemach psychicznych. Jesteśmy obecnie świadomi istnienia milionów
ludzi, którzy cierpią lub cierpieli z powodu alkoholizmu, nałogowego hazardu,
nadużywania narkotyków, zaburzeń maniakalno-depresyjnych, schizofrenii,
anoreksji, bulimii, lęków, depresji i fobii. Być może my wszyscy, do pewnego
stopnia i w pewnym okresie naszego życia, będziemy cierpieć wskutek któregoś z
tych problemów, tak samo, jak wszystkich nas kiedyś czekają kłopoty ze zdro-
wiem fizycznym. Co ważniejsze, przyzwyczailiśmy się do myślenia o zdrowieniu z
patologii psychicznych, tak jak z choroby fizycznej. Wszyscy znamy ludzi, którzy
radzą sobie ze schorzeniami serca i nadciśnieniem i takich, którzy latami cierpią na
raka. Wielu spośród nas ma styczność z osobami, które wyleczyły się z
alkoholizmu lub schorzeń psychicznych, jak na przykład poważna depresja, i są
silniejsze. A może nawet sami przezwyciężaliśmy podobne problemy. Dr van den
Aardweg pokazuje, że homoseksualizm jest jedną z możliwych patologii, na które
wszyscy jesteśmy narażeni. Ma swoje źródła w sposobie naszego wychowania i w
różnych doświadczeniach naszego późniejszego życia. Możemy go pojmować jako
patologię i wyleczyć się. Dr van den Aardweg wydobywa homoseksualizm ze
skrajnie irracjonalnych ram i umieszcza go w kontekście racjonalnym i
realistycznym. Inaczej mówiąc, homoseksualizm nie jest wyrokiem dożywocia w
określonym sposobie życia, który zawsze pozostawać będzie w konflikcie z życiem
heteroseksualnym i z podstawowymi instytucjonalnymi formami w naszym
społeczeństwie. Homoseksualiści nie są skazani na sposób życia, który
niesłychanie alienuje, oddziela i ogranicza. Kiedy tylko przyglądamy się
homoseksualizmowi i zaczynamy go pojmować jako zjawisko podobne do
wszelkich innych problemów psychicznych, z których można się wyleczyć, nasza
percepcja zmienia się w dwojaki sposób. Homoseksualistom daje się nadzieję na
zmianę, a równocześnie pojawia się rodzaj akceptacji homoseksualistów jako
części normalnej społeczności ludzkiej, narażonych na patologie, jak wszyscy
pozostali. Potwierdza się to szczególnie wtedy, kiedy patrzymy na homoseksualizm
jak na schorzenie, z którego można się wyleczyć i w trakcie procesu terapii, z
pomocą Bożą, stać się silniejszym człowiekiem, który z sukcesem podjął
wyzwanie. To właśnie należy podkreślać. Wiem o istnieniu w Nowym Jorku grupy
homoseksualistów pod nazwą „Courage" /Odwaga/. Członkowie tej grupy usilnie
starają się żyć po chrześcijańsku, zwłaszcza pod względem czystości seksualnej.
Nazwa grupy jest trafna, bo trzeba prawdziwej odwagi, aby naprawdę starać się żyć
w ten sposób. W trakcie procesu budowania chrześcijańskiej odpowiedzi na swoją
orientację homoseksualną, mężczyźni ci stają się również wzorcami siły i odwagi
dla wielu innych, włącznie z heteroseksualistami. W rzeczywistości bowiem, wielu
heteroseksualistów również cierpi z powodu szczególnego sposobu życia,
zwłaszcza że różne modele zachowań seksualnych, często spotykane wśród
heteroseksualistów, są obecnie przez wielu psychologów uznawane za nałogi, jak
na przykład rozwiązłość seksualna, nałogowa masturbacja i fetyszyzm seksualny.
Homoseksualiści, którzy potrafią wyzwolić się z więzów swojego schorzenia, dla
wielu innych staną się wzorem siły i spełnionych nadziei. W swojej pracy, van den
Aardweg koncentruje się na centralnym doświadczeniu w psychice
homoseksualisty, jakim jest rozczulanie (litowanie) się nad sobą samym. Ważne,
by zauważyć, że neurotyczne konsekwencje rozczulania się nad sobą w żadnym
wypadku nie ograniczają się do homoseksualizmu. Rozczulanie się nad sobą jest
dolegliwością, która paraliżuje wiele typów ludzkich. Jednym z zasadniczych
dokonań van den Aardwegajest opis siły napędowej tego zjawiska i pewne
procedury psychoterapeutyczne, za pomocą których można je ograniczyć. W tym
aspekcie jego praca jest cenna dla ludzi zainteresowanych sposobem, w jaki
rozczulanie się nad sobą wpływa również na życie heteroseksualistów.
Wykorzystanie przez dra van den Aardwega humoru, jako formy terapii w leczeniu
neurotycznego rozczulania się nad sobą, ma zastosowanie w odniesieniu do wielu
różnych typów ludzkich. Ktokolwiek cierpi z powodu tego problemu, jest
kandydatem do leczenia humorem. Sądzę, że w rzeczywistości humor jest bardzo
użytecznym narzędziem w psychoterapii, które zasługuje na to, by psychologowie
poświęcali mu znacznie więcej uwagi, niż miało to miejsce dotychczas.
Praca dra van den Aardwega dotyka ostatecznego, głównego pola zainteresowań
psychologii — wychowania dzieci, a w szczególności relacji między
wychowaniem dziecka a rozwojem moralnym i etycznym. Oczywiście, zaniedbanie
wytworzenia normalnej świadomości płci ma konsekwencje moralne i etyczne. Dr
van den Aardweg bardzo dogłębnie i zwięźle opisuje zespół postaw i wartości,
towarzyszący niewytworżeniu orientacji homoseksualnej u dziecka. Jego
interpretacja rozwoju orientacji homoseksualnej daje spojrzenie na psychologię
rozwoju osobowości, a szczególnie na charakter dziecka pod względem moralnym i
etycznym. Namawiam czytelników, zainteresowanych tym aspektem rozwoju
dziecka, do zwrócenia szczególnej uwagi na dowody przytaczane przez autora oraz
na tezę. Wreszcie, podejście dra van den Aardwegajest szczególnie znaczące dla
społeczności chrześcijańskiej. W swojej interpretacji homoseksualizmu i
stosowanych metodach klinicznych me stosuje on żadnych czysto chrześcijańskich
koncepcji ani teorii. Tym niemniej, jego książka stanowi znaczący wkład do
chrześcijańskiej odpowiedzi na homoseksualizm. Chrześcijański pastor, który miał
powody, by uważać, że postawy homoseksualnej nie można zmienić, stawał wobec
bardzo poważnego dylematu moralnego. Potrafił bowiem zaakceptować osobę, ale
skoro nie można było zmienić jej orientacji seksualnej, musiał również akceptować
zachowania homoseksualne. Aby to uczynić — pamiętając, że judaizm, którego tak
żarliwym przedstawicielem był Jezus, jednoznacznie potępiał homoseksualizm —
należało w tym przypadku odrzucić święte pisma i tradycję Kościoła, nie tylko z
ostatnich 2000 lat chrześcijaństwa, ale również z poprzednich 3000 lat historii
Żydów. Druga możliwość — odrzucenie homoseksualisty, stwierdzenie, że to, co
robi, jest złe, a jednocześnie niezaoferowanie żadnej pomocy — wydawała się pod
pewnymi względami równie nie do przyjęcia. Obydwa wyjścia zdawały się
niechrześcijańskie i można by sądzić, że żadnej innej ewentualności nie ma.
Wszyscy znamy słynną historię o Jezusie i cudzołożnicy, w której Jezus odmówił
potępienia grzesznej kobiety i znalazł mądry sposób na odprawienie tych, którzy
potępić ją chcieli. Ale gdy zostali sami, Jezus powiedział jednoznacznie: „Idź
i nie grzesz więcej". W niniejszej książce, a także w najnowszych pracach innych
psychologów, zarówno chrześcijańskich, jak i świeckich, którzy próbują zmierzyć
się z problemem homoseksualizmu, można znaleźć konkretne wskazówki. Tak oni,
jak i dr van den Aardweg, udzielają istotnych porad, w jaki sposób można pomóc
grzesznikowi, który naprawdę chce „iść i więcej nie grzeszyć".
Paul C. Vłtz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WSPÓŁCZESNE POSTAWY SPOŁECZNE
WOBECHOMOSEKSUALIZMU
Słyszymy dziś zewsząd, że odczucia o orientacji homoseksualnej to rzecz normalna
i jest to jedynie kwestia preferencji i upodobań. W ślad za tym następuje wołanie o
społeczną akceptację. Mówi się, że zachowania i związki homoseksualne są
równoprawne z heteroseksualnymi. W konsekwencji pojawiają się liczne żądania,
między innymi prawnego uznania związków homoseksualnych za równoważne z
małżeństwem i większego „oświecenia" społeczeństwa z podkreśleniem
normalności homoseksualizmu. Mówi się, że jedyny problem, związany z
istnieniem homoseksualizmu, ma charakter społeczny; należy więc spowodować,
by społeczeństwo zaakceptowało istniejący stan rzeczy i przywróciło naturalne
prawa długo pomijanej mniejszości. Niektórzy posuwają się jeszcze dalej,
przekonując do przyjęcia koncepcji, że każdy dorosły człowiek jest z natury
częściowo homoseksualistą i dlatego powinno się zmodyfikować wychowanie
dzieci w kierunku bardziej przyjaznym orientacji homoseksualnej, na przykład
poprzez identyczne traktowanie chłopców i dziewcząt. Pod tym względem, tak
zwany ruch wyzwolenia homoseksualistów idzie ramię w ramię z ruchem
feministycznym. Obydwa ruchy zgadzają się co do potrzeby całkowitej zmiany w
funkcjach mężczyzny i kobiety oraz w ich wzajemnych relacjach. Hasłem stało się
nawoływanie do uwolnienia się od „nakazanych" ról. Określenie „nakazanych"
sugeruje, że dotychczas byliśmy zmuszani pod presją naszej kultury do
wyznawania tradycyjnych form męskości i kobiecości, do przyjmowania
arbitralnych, narzuconych sposobów odnoszenia się do płci przeciwnej i do
przyjęcia małżeństwa jako jedynego wyobrażalnego rodzaju związku seksualnego.
A przecież, zgodnie z używanymi argumentami, natura seksualna jest o wiele
bogatsza, miewa różne odmiany i nowoczesna nauka wykazała istnienie całkiem
odmiennych, choć równie naturalnych typów seksualności, miłości seksualnej
i związków seksualnych. A więc pozwólmy im istnieć, uwolnijmy się od
przestarzałych uprzedzeń! Kogoś, kto nie jest w stanie uznać homoseksualizmu za
zjawisko normalne, oskarża się o dyskryminację w stosunku do ludzi obdarzonych
w inny sposób, ludzi odmiennych ze względu na ich „wrodzone" cechy. Być może,
ktoś taki dopuszcza się dyskryminacji, bo sam tłumi homoseksualny komponent
swojego własnego życia emocjonalnego lub, co gorsza, cierpi na homofobię —
patologiczny lęk przed homoseksualizmem. Takie koncepcje, bezustannie
wspierane przez radio i telewizję, publikacje w gazetach i magazynach,
rozpowszechniane zarówno przez organizacje popierające reformy w kwestiach
dotyczących płci, jak i przez cieszące się ustaloną reputacją instytucje do spraw
zdrowia psychicznego, pozostawiają niewiele miejsca na inne opinie. Wpajanie
młodzieży w szkołach średnich i wyższych, że homoseksualizm to rzecz normalna,
jest niemal na porządku dziennym; nauczyciel wyrażający inne poglądy mógłby
spotkać się z oburzeniem ze strony społeczeństwa. Autorzy podręczników i arty-
kułów w magazynach specjalistycznych, między innymi z dziedziny medycyny i
psychologii, zwykle prezentują takie właśnie nastawienie. Jeśli opinie na temat
homoseksualizmu, niezgodne z doktryną ruchu wyzwolenia homoseksualistów,
zostają ujawnione opinii publicznej, są one komentowane w sposób protekcjonalny,
z ledwie skrywaną ironią. Nic dziwnego, że w naszych oficjalnych instytucjach
naukowych brak optymalnego klimatu do dalszych bezstronnych badań nad
przyczynami tego zaburzenia, nie mówiąc o badaniach nad możliwościami
leczenia. Ze strachu przed krytyką, większość wydawców waha się przed
wydaniem publikacji, które nie współbrzmią z dobrze znaną śpiewką.
Jednym z niewielu, którzy skrytykowali ów swoisty brak wolności spowodowany
tym klimatem społecznym, jest A.D. de Groot, holenderski profesor psychologii
osobowości. Przy okazji dyskusji na temat teorii, według której homoseksualiści są
bardziej neurotyczni niż heteroseksualiści, napisał: Najpotężniejszym Kościołem
naszych czasów, wśród intelektualistów i półintelektualistów, jest społeczność
wyznawców opinii powszechnych i, w myśl modnych koncepcji, uważanych za
postępowe — każdego, kto ośmieli się zaproponować teorię różnic między
grupami ludzi, oskarżają oni o grzech «dyskryminacji». Propaganda akceptacji
homoseksualizmu ma swoje główne źródła w kręgach wojujących
homoseksualistów. Daje się im sposobność do wypowiedzi, kiedy tylko w
programie mediów pojawi się wątek związany z homoseksualizmem, lub kiedy
ukaże się artykuł, książka, albo powstanie film na ten temat. Są oni uważani za
najlepszych ekspertów w kwestii swojego własnego uwarunkowania
emocjonalnego. Jednak, przy bliższym badaniu problemu, bardziej uzasadnione
okazuje się, zgodne ze starą zasadą przypuszczenie, iż ludzie ci naprawdę „nie
mogą być dobrymi sędziami w swej własnej sprawie".
HOMOFILIA
JAKO ZABURZENIE EMOCJONALNE
Każdy mówi, że to normalne". Często słyszę taki protest, głównie z ust młodych
ludzi dotkniętych tym problemem. W następnym rozdziale wyjaśnię, dlaczego
określenie „każdy" jest obarczone znacznym błędem. Rzeczywiście, ludzie o
orientacji homoseksualnej są często informowani o swej normalności przez
lekarzy, psychologów, a nawet duchownych, wraz z dodatkowym komentarzem:
„Dlaczego miałbyś się tym martwić? Zaakceptuj fakt, że jesteś taki, znajdź sobie
przyjaciela, wstąp do klubu gejów. Nic nie możesz w tej sprawie zrobić". Jednak
ich opinie są nieuzasadnione i stanowią jedynie wyraz modnego sposobu myślenia.
Zaproponujmy zatem podejście alternatywne. Na początek wykażę, że
homoseksualizm jest zaburzeniem emocjonalnym rozwijającym się w dzieciństwie
i okresie dojrzewania. Pokażę następnie, że w wielu przypadkach, pod warunkiem
cierpliwości, poświęcenia i dobrej woli, ludzie o takich skłonnościach mogą
dokonać w sobie głębokich zmian na lepsze. Niełatwo jest działać w sposób
odpowiedni. Wojujący homoseksualiści z reguły unikają otwartej dyskusji; chcą
jedynie słyszeć, że racja jest po ich stronie. Są głusi na logiczne argumenty i fakty.
Atakują, dramatyzują swoje położenie i, oczywiście, robią to z dużym sukcesem.
Ta szczególna wojowniczość zmusza nas do stanowczych reakcji na ich
stwierdzenia. Być może, powinniśmy raczej zwrócić uwagę na mniej hałaśliwą i
często zapomnianą grupę homoseksualistów o dobrych intencjach. Martwią się oni
swoim kłopotliwym położeniem i jego konsekwencjami, takimi jak izolacja od
społeczeństwa, pozostawanie w stanie wolnym i samotność. Są często
nieszczęśliwi, a nawet zrozpaczeni; mają poczucie niższości. Powinniśmy raczej
zwrócić uwagę na tych, którzy żyją jako homoseksualiści, ale nie daje im to
spokoju, lub którzy czują się skazani na ciągłe powtarzanie: „Nigdy nie będę
normalny". Nie sądźmy, że jest to mała grupa. Gdy ktoś w prywatnej rozmowie
zapyta o to wprost, okazuje się, że większość osób o tej orientacji jest z niej
niezadowolona i pragnęłaby jakichś zmian — „gdyby tylko było to możliwe".
Oczywiście, wiele osób z tej kategorii opiera się uznawaniu swoich uczuć za
neurotyczne lub podejmowaniu faktycznych prób zmiany sytuacji. Musimy jednak
przyznać, że ich wahania są przynajmniej częściowo wzmocnione przez
powszechne postawy społeczne. W każdym razie tak oni, jak i w jeszcze większym
stopniu ci, którzy starają się utrzymać dystans do swoich odczuć homoseksualnych,
potrzebują zrozumienia realistycznego, nie zaś zrozumienia zabarwionego
nadopiekuńczością lub sentymentalizmem. Potrzebują zachęty,
ale również racjonalnego wglądu w samych siebie. Zatem dalsze rozważania są w
szczególny sposób skierowane do nich samych, do ich współmałżonków, jeśli są
oni homoseksualistami, a zawarli związek małżeński i do ich rodziców, którzy (o
ile propaganda „wyzwolenia gejów" nie zmąciła im spojrzenia) ubolewają nad
kierunkiem, w jakim potoczyło się życie ich dzieci. Ponadto, z rozważań tych
skorzystają tak- że i ci, którzy w swej pracy lub życiu prywatnym zetknęli się
z problemami swoich kolegów lub przyjaciół o orientacji homoseksualnej.
ROZDZIAŁ DRUGI
KIEDY CZŁOWIEK JEST HOMOSEKSUALISTĄ?
Stwierdzenia: „On jest homoseksualistą", czy też: „Ona jest lesbijką", sugerują, że
dana osoba należy do innej, niż heteroseksualna, odmiany w obrębie gatunku
ludzkiego. Homoseksualizm został ochrzczony „odmianą", „preferencjami",
„wrodzonym uwarunkowaniem". Te terminy sugerują, że człowiek się z tym rodzi.
Jest to jednak błędne przekonanie. Wiedza, którą dysponujemy, mówi, że ludzie
o skłonnościach homoseksualnych rodzą się tak samo wyposażeni pod względem
fizycznym i psychicznym, jak wszyscy inni. Fakt, że na przykład pewien odsetek
mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych zaskakuje swoim niemęskim, a nawet
zniewieściałym zachowaniem i zainteresowaniami; nie stanowi to jednak dowodu
na istnienie od urodzenia „odmiennej" natury; jest to wynikiem sposobu
wychowania lub nabytego sposobu widzenia własnej osoby, wyuczonego
wizerunku siebie. „Męski" typ kobiety o tendencjach lesbijskich nie jest produktem
naturalnych skłonności, ale przyzwyczajenia i szczególnego kompleksu niższości.
Z drugiej strony istnieją wyraźnie „kobiece", „żeńskie" typy lesbijek, które na
pierwszy rzut oka niewielu ludzi podejrzewałoby o takie właśnie skłonności.
Używając stów „kompleks niższości" wybiegłem daleko poza tok mojego
wyjaśnienia. Będę dowodził, że skłonności homoseksualne wynikają ze
szczególnego typu kompleksu niższości. Tak więc dana osoba według cech
wrodzonych nie jest homoseksualistą, ale heteroseksualistą. Jest to niezależne od
świadomych odczuć. Mężczyzna czy kobieta może nie przejawiać lub przejawiać
bardzo słabe skłonności homoseksualne, ale w istocie pozostawać
heteroseksualistą. Zatem ściśle rzecz biorąc, „homoseksualiści" czy „homofile"*
wśród ludzi nie istnieją, tak jak nie istnieją w świecie zwierząt. Mamy jedynie
osoby o skłonnościach homoseksualnych. Będę więc unikał określenia
„homoseksualista", zastępując je niezgrabnym może terminem „osoba o
skłonnościach homoseksualnych". odczucia O CHARAKTERZE
HOMOSEKSUALNYM Odczucia o charakterze homoseksualnym można
zdefiniować jako wszelkie odczuwanie zakochania lub pociągu erotycznego do
osoby tej samej płci. Łączy się to z osłabionym zainteresowaniem erotycznym
płcią przeciwną lub jego całkowitym brakiem. Tu jednak musimy zastrzec: od-
czucia o charakterze homoseksualnym występujące w młodości (w okresie
dojrzewania płciowego) do wieku około siedemnastu lat, są zwykle przejściowe i
muszą być widziane jako stadium rozwoju psychoseksualnego. Znikają bez śladu
wtedy, gdy w następnej fazie, obudzą się odczucia heteroseksualne. Opiszę
dojrzewanie płciowe i okres poprzedzający, jako najważniejsze okresy pod
względem wchodzenia w „prawdziwy" homoseksualizm, który może pozostać na
całe życie. Ponadto, powinniśmy pamiętać, że za określeniem „homoseksualizm"
kryje się rozmaitość form i typów. Są na przykład mężczyźni, których pobudza
seksualnie dosłownie każdy spotkany mężczyzna, inni zaś interesują się wyłącznie
szczególnymi typami mężczyzn. U jednych odczucia homoseksualne na dobre
zakorzeniły się w wyobraźni, niczym obsesja, podczas gdy u innych zdaje się to
przychodzić falami. Niektórzy są nastawieni wyłącznie na partnerów w zbliżonym
wieku, inni na starszych, jeszcze inni na młodych, nastoletnich, lub na dzieci
(homoseksualiści pedofile). U niektórych występują różnice w preferencjach, jeśli
chodzi o pewne typy partnerów. Są też różnice w rolach, jakie odgrywają w swoim
związku z partnerem, niektórzy grają zazwyczaj rolę aktywną, inni pasywną, wielu
zaś — większość — nie ma ustalonych ról. W świadomości niektórych osób o
orientacji homoseksualnej mogą się czasem pojawiać odczucia o wyraźnie
heteroseksualnym charakterze, ale o nieco obniżonej intensywności. Osoby takie
nazywa się biseksualistami. Z drugiej strony, u niektórych impulsy heteroseksualne
mogą pojawiać się sporadycznie lub prawie wcale. Są to tak zwani wyłączni
homoseksualiści. (Mówię „prawie wcale", ponieważ Freud słusznie stwierdził, że
uważna analiza fantazji i snów w całym okresie życia osoby o silnych
skłonnościach homoseksualnych zawsze wykrywa ślady normalnego, głęboko
ukrytego usposobienia heteroseksualnego). I jeszcze jedna, charakterystyczna
kwestia. Niektórzy przejawiają pragnienie znalezienia partnera do trwałego
związku, inni nie mogą nawet o tym marzyć. Ludzie ci natrafiają na przepaść
pomiędzy pragnieniem, a jego realizacją. Naprawdę trwały i wierny związek zdarza
się niezmiernie rzadko, jeśli w ogóle się zdarza. Pewne badanie wykazało na
przykład, że ponad siedemdziesiąt procent spośród siedemdziesięciu mężczyzn i
kobiet o skłonnościach homoseksualnych, którzy twierdzili, że zaakceptowali
swoje skłonności jako normalne i wiedli życie w homoseksualizmie, marzyło o
trwałym związku; jednak według ich własnych wyznań, zaledwie czterech
mężczyzn i sześć kobiet w tej grupie miało tylko jednego partnera w okresie
poprzednich dwóch lat.1 Bez względu na to, w jakim kraju i w jakiej grupie osób o
skłonnościach homoseksualnych przeprowadza się podobne badania, wyniki są
niezmiennie takie same. Można jednak wyróżnić tych, którzy szukają
przejściowych kontaktów (typy „łowców przygód") i tych, których związek z
jednym partnerem trwa przez dłuższy okres czasu, nawet jeśli faktycznie nie jest on
tak długi.
ZAKRES WYSTĘPOWANIA
Nikt inny, tylko wojujący homoseksualiści przynieśli światu slogan, według
którego „jedna osoba na dwadzieścia" jest homoseksualistą. Ale to czysta
propaganda. Niektórym wydaje się, że duża częstotliwość występowania
w populacji czyni schorzenie bardziej normalnym, choć oczywiście brak tu
logiki. Sam fakt, że znaczna część populacji cierpi na pewien rodzaj reumatyzmu,
nie oznacza, że reumatyzm przestał być chorobą. Gdyby przytaczane liczby
uznać za prawdziwe, dziesiątki milionów Amerykanów byłoby
homoseksualistami. Badania nie potwierdzają takich liczb. Kilka rzetelnych
badań przeprowadzonych w wybranych grupach wykazuje, że jest to najwyżej
dwa - trzy procent populacji. Jedna z analiz wymienia nawet wartość nie
sięgającą jednego procenta. Poza tym, należy również zwrócić uwagę,
ze według wszelkiego prawdopodobieństwa, skłonności homoseksualne przejawia
mniej kobiet niż mężczyzn (a większość oszacowań to uogólnienia na podstawie
próbek męskiej części społeczeństwa), od trzydziestu do czterdziestu procent osób
o orientacji homoseksualnej to biseksualiści, a zatem można by ich również
wliczyć do niehomoseksualnej części społeczeństwa, dzieci i młodzież powinno się
wyłączyć z ogólnej liczby homoseksualistów w populacji, ponieważ ich rozwój
płciowy nie zakończył się. W ten sposób dochodzimy do jeszcze niższych wartości
procentowych i liczb*. Wydaje się, że homoseksualizm w ostatnich latach
gwałtownie się rozszerzył. Wątpię w tę drastyczną eskalację. Być może, jedynie
wzrosła liczba tych, którzy faktycznie manifestują swoje skłonności
homoseksualne w zachowaniu. Nadmierna uwaga poświęcana temu zagadnieniu
(rzadko bowiem, przeglądając popularną gazetę, nie natrafia się na komentarze
dotyczące homoseksualistów i ich problemów) niewątpliwie ma swój udział w
wytwarzaniu aury wszechobecności homoseksualizmu. Na potęgowaniu takiego
wrażenia zależy właśnie orędownikom normalności „gejów". Wspieranie
homoseksualizmu stało się charakterystyczną cechą postępowej wizji
społeczeństwa
.
* Najnowsze, rozszerzone i bardziej wiarygodne statystyki podają, że wskaźnik
ten wynosi jeden procent dla Stanów Zjednoczonych, dla Wielkiej Brytanii zaś
okoto
1,5 proc. — por.: ALAN GUTTMACHER INSTITUTE, The Sexual Behamor
ofMen
in the U.S., m «Family Planning Perspectives», 25 (1933), str. 52-62;
WELLINGS K.,
et al. Sexual Bdumwr in Brilain, Penguin, Hardmonsworth 1994 (przyp. wyd.).
SAMOOKREŚLENIE
Młode osoby, które dostrzegają u siebie zainteresowania homoseksualne,
przeżywają często trudne chwile. Czują się wyobcowane z grona swoich
rówieśników, gdyż nie są w stanie dzielić ich zainteresowań płcią przeciwną, a
jednocześnie chciałyby zachowywać się, jak gdyby było inaczej. Kiedy poruszany
jest temat homoseksualizmu, ludzie ci mogą czuć się zawstydzeni, pragnęliby się
ukryć, żeby inni nie kojarzyli ich z tematem. Cierpią w skrytości, być może starają
się zanegować lub zbagatelizować swoje odczucia, nawet wobec samych siebie.
Jednak w wieku około osiemnastu lat przychodzi moment, kiedy młoda osoba musi
stanąć w obliczu problemu. Wówczas może ostatecznie wyciągnąć wniosek:
„Jestem homoseksualistą".
Może to przynieść wielką ulgę. Duże napięcie spada, ale trzeba zapłacić cenę.
Młodzi ludzie rzadko kiedy zdają sobie sprawę, że poprzez takie „samookreślenie"
przypięli sobie prawdopodobnie etykietę, zgodzili się na status drugiej klasy, w
istocie — status wygnańca. Niektórzy mogą przybrać postawę dumną, nawet
wyniosłą w stosunku do zwykłych ludzi, ale pomimo demonstracji pełnego
zadowolenia ze swojej „orientacji", w głębi są świadomi, że ich „odmienność"
stanowi niższą formę seksualności. Może pocieszać przynależność do dobrze
opisywanej mniejszości i komfort przebywania z ludźmi o podobnej orientacji, z
dala od kłopotliwej potrzeby nadążania za heteroseksualnym światem. Jednak ceną
za to jest ten przygnębiający fatalizm, ukryty w nowo nabytej tożsamości: „Po
prostu taki jestem". Młody człowiek nie myśli: „To prawda, że miewam czasem lub
mam stale skłonności homoseksualne, ale, w gruncie rzeczy, na pewno urodziłem
się takim jak wszyscy inni". Nie, człowiek ten czuje, że jest odmiennym, gorszym
stworzeniem, nad którym ciąży fatum, jawi się samemu sobie jako postać
tragiczna. Ta etykieta postaci tragicznej łączy się z pojawiającym się wcześniej
poczuciem niższości, ściśle rzecz biorąc, samopoczuciem żałosnego outsidera.
Piętno, że „Do niczego nie pasuję", zostało wyraźnie odciśnięte na sposobie
myślenia wskutek samookreślenia „Jestem homoseksualistą" — wrócimy do
tego później. Poczucie braku przynależności, niebycia częścią grupy, a w
konsekwencji traktowanie innych z dużą wewnętrzną rezerwą i pozostawanie na
uboczu, jest typowe dla większości ludzi dotkniętych tym problemem. Czy nie jest
to raczej efektem społecznej dyskryminacji? Nie. To prawda, że ludzie o orientacji
homoseksualnej nie są przez innych uważani za normalnych, ale główna przyczyna
poczucia tragicznej odmienności leży w nich samych. Ludzie ci zachowują to
poczucie także i wtedy, kiedy żyją w otoczeniu, które ich akceptuje. Jest to objaw
ich nerwicy. Ponieważ wielu dziś uważa, że po prostu można urodzić się z
preferencjami homoseksualnymi i należy ten fakt zaakceptować, swoisty przymus
przypięcia sobie etykiety fatalistycznej jest bardziej, niż kiedykolwiek, potęgowany
przez świat otaczający młodego człowieka. Często młodzi, którzy relacjonują
swoje, prawdopodobnie jeszcze nie ukształtowane, odczucia i fantazje
homoerotyczne, zostają poinformowani przez „ekspertów", że
są
homoseksualistami. To może być szokujące i załamujące, bez względu na żywione
nadzieje. W stosunku do ludzi, którzy odkrywają swoje sekrety, proponowałbym
następującą reakcję: „Możesz faktycznie czuć zainteresowanie tą samą płcią, ale to
wciąż jeszcze kwestia niedojrzałości. Nie jesteś taki z natury. Twoja natura
heteroseksualna na razie się nie obudziła. To, o czym mamy podyskutować, to
problem osobowości, twój kompleks niższości". Napięcie seksualne bywa dość
intensywne, co może łatwo przekonać młodego człowieka, że związek
homoseksualny rozwiąże wszystkie problemy, włącznie z samotnością. Jednak
prędzej czy później, człowiek taki zda sobie sprawę, że wybrał całkiem
nieuporządkowany, w rzeczywistości neurotyczny sposób życia. Jego stan
wewnętrzny będzie pod wieloma względami zbliżony do stanu nałogu. Media
przedstawiają życie homoseksualistów w sposób subiektywny i w różowych
barwach. Być może jest to zrozumiałe w aspekcie propagandy, ale jeśli przez wiele
lat posłucha się historii o życiu aktywnych homoseksualistów, staje się jasne, że w
tym sposobie egzystencji nie można znaleźć szczęścia. Brak ustabilizowania w
kontaktach, samotność, zazdrość, neurotyczne depresje i stosunkowo dużo
samobójstw (żeby nie wspomnieć o chorobach wenerycznych i innych
schorzeniach fizycznych) — oto druga strona medalu, pomijana w mediach.
Znamienną ilustracją może być do pewnego stopnia przypadek znanego
niemieckiego seksuologa, który często publicznie wychwalał trwały, wierny
związek homoseksualny, ale położył kres swemu życiu w następstwie przerwanej
przyjaźni, ostatniej spośród wielu. Jego tragiczna śmierć pozostała prawie
niezauważona przez prasę; u niektórych mogłoby to wzbudzić niepożądane
wątpliwości. W. Aaron, były homoseksualista, podsumowuje swoje liczne
obserwacje zachowań homoseksualnych, mówiąc: „Pomimo wrażenia
zewnętrznego kończy się to rozpaczą".Amerykański dziennikarz, Doris Hanson,
przeprowadził wywiady z ludźmi żyjącymi jako homoseksualiści. Pewien
człowiek, który sprawia wrażenie «nałogowca» mówi: „To ciężkie życie i nie
życzyłbym go najgorszemu wrogowi". Przez lata żyłem z kolejnymi przyjaciółmi;
uważałem, że niektórych z nich kocham. I oni przysięgali, że mnie kochają. Ale
związki homoseksualne zaczynają się i kończą na seksie. Poza tym pozostaje
już bardzo niewiele. Po pierwszym namiętnym romansie seks zdarza się coraz
rzadziej. Partnerzy stają się nerwowi. Pragną nowych emocji, nowych
doświadczeń. Zaczynają się nawzajem oszukiwać — najpierw w sekrecie,
potem w bardziej jawny sposób... Pojawiają się gwałtowne napady zazdrości i
bójki. W końcu następuje rozstanie i rozpoczyna się zdobywanie nowego
kochanka". Matka młodej lesbijki mówi o swojej córce, która popełniła
samobójstwo: „Przez całe życie Helen szukała miłości. Później [ze swoją ostatnią
partnerką] myślała, że ją znalazła, ale ta miłość była zbudowana na kłamstwie. A
taka miłość nigdy nie mogła się rozwinąć". Doris Hanson uważa, że jej matka
znakomicie podsumowała to, czego się dowiedziała z jej wywiadów. „Jest tak w
istocie", pisze: „Świat, w którym emocje budowane są na kłamstwie. Aby osiągnąć
chwilowe zadowolenie w seksie, homoseksualiści mówią »kocham cię« równie
często jak odzień dobry«. Kiedy doświadczenie się skończy, są aż nadto gotowi, by
powiedzieć »do widzenia«. Pogoń zaczyna się znowu". Twierdzę, że nie jest to
tylko widzenie w czarnych barwach czy moralistyczna przesada. Osoba z popędem
homoseksualnym jest wciągana w nerwicową i konfliktową egzystencję. Uparcie i
nieczule, na przekór wszelkim radom, pomimo smutku, jaki wywołują u swoich
rodziców, młodzi ludzie dotknięci tym problemem obstają przy swoim wyborze,
który na skutek własnej ignorancji utożsamiają ze „szczęściem". W tym momencie
nie chcą niczego więcej — za żadną cenę. Smutne to, ale prawdziwe. Niemało
spośród nich ulega degeneracji, młodzieńcza świeżość i wesołość znikają, ludzie ci
pod wieloma względami stają się słabi —jak nałogowcy. Na szczęście jednak, są
mężczyźni i kobiety o orientacji
homoseksualnej, którzy pragną pójść zupełnie inną drogą.
ROZDZIAŁ TRZECI
CZY HOMOSEKSUALIZM JEST „WRODZONY"?
Wierzy się uporczywie, że homoseksualizm to cecha istniejąca już w momencie
narodzin. Większość ludzi nadal uważa go za cechę nienormalną — na przekór
temu, co chcieliby słyszeć specjaliści od seksu — ale ludzie ci wierzą, że
homoseksualiści „rodzą się tacy". O ile wiem, nie są dostępne żadne godne
zaufania wyniki ankiet przeprowadzanych wśród lekarzy, ale przypuszczam, że
wielu z nich zakłada istnienie jakiejś dziedzicznej przyczyny lub innego czynnika
natury fizycznej. Z drugiej strony, psychiatrzy amerykańscy są skłonni uważać
homoseksualizm za zahamowanie albo blokadę w indywidualnym rozwoju
psychoseksualnym i nie zajmują się przyczynami fizycznymi czy dziedzicznymi.
Wpływ ich opinii na całe środowisko naukowe jest jednak daleki od dominującego.
W rzeczywistości, w 1973 roku, prezydium American Psychiatrie Society
/Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego/, w swoim oficjalnym poradniku
diagnostycznym zastąpiło definicję homoseksualizmu jako „zaburzenia"
neutralnym terminem „stan". Stało się to po intensywnej kampanii, pod naciskiem
grup wojujących homofilów.* Można zrozumieć, że osoby o orientacji
homoseksualnej często odczuwają swój popęd jako uzasadniony biologicznie,
ponieważ ich doświadczenie sugeruje, że jest on kwestią silnego instynktu. Co
więcej, świadomość „bycia innym" istniała u nich już w młodym wieku, choć
wtedy nie dotyczyła jeszcze seksualności. Często wydawało się im, że zachowują
się inaczej, niż rówieśnicy tej samej płci, że mają inne zainteresowania, inne
upodobania, inne niechęci. Często czuli się outsiderami, zanim pojawiły się
pierwsze skłonności homoseksualne; dlatego zaczęli uważać, że z natury muszą
być inni, że należą do jakiejś „trzeciej płci". Stosownie do tego pojawia się
tendencja do gloryfikowania „bycia innym niż wszyscy". Niektórym przychodzi na
myśl, że ich seksualność jest oznaką specjalnego daru w sensie emocjonalnym i
widzą się jako osoby o większej wrażliwości i talentach artystycznych, niż zwykły,
szary człowiek. Poczucie niższości zmienia się w iluzję wyższości, a wszystko to
na podstawie wiary w odziedziczone skłonności. Dokładniejsza analiza pokazuje,
że zainteresowania artystyczne mężczyzn homoseksualistów są zupełnie możliwe
do wytłumaczenia na bazie wychowania i czynników środowiskowych. Na
przykład, niektórzy poszukują „łagodnych" form aktywności i zainteresowań ze
względu na brak śmiałości, a w konsekwencji niechęć do „twardszych",
*Autor częściej posługuje się określeniem „wojujący homoseksualiści" (przyp.
wyd.).
bardziej „męskich" zajęć. Poczucie wrażliwości jest typowe dla wielu
neurotyków. Jak zobaczymy dalej, jest ono związane z wrażliwym na urażenie
własnym ego.
Wiara zarówno w przyczynę dziedziczną, jak i w inne czynniki natury fizycznej
istniejące po narodzeniu, prowadzi do pesymistycznego spojrzenia na możliwość
zmian. Ludzie o orientacji homoseksualnej, którzy pragną takimi pozostać,
czynią największy użytek z domniemanych „podstaw biologicznych". I tak,
według członków amerykańskiego „kościoła gejów", homoseksualizm jest
stworzoną przez Boga formą miłości. Czyż miałoby się nie pozwolić na życie
według zasad ustanowionych przez Stwórcę? Pomimo coraz mocniejszych
kontrargumentów, w kręgach wojujących homofilów i wspomagających ich
liberałów, przedłuża się życie teorii dziedziczenia tak dalece, jak tylko to
możliwe. Pojedyncze raporty z badań i studiów, wspierające ideę normalności,
są często publikowane. Dlatego prace na temat homoseksualizmu należy
przyjmować krytycznie, szczególnie jeśli wywodzą się z kręgów
prohomoseksualnych. Jednym z najnowszych przykładów jest raport Bella i jego
współpracowników, o którym już wspominaliśmy. Książka ta sugeruje, że
prawdopodobieństwo istnienia biologicznego uwarunkowania homoseksualizmu
jest bardzo znaczne, do wniosków dołączony został morał, iż rodzice powinni
wychowywać swoje dzieci „w zgodzie z naturą". To oznacza, że dzieci o
orientacji homoseksualnej wymagają szczególnego (naturalnie przyjaznego dla
homofilii) traktowania, jak gdyby ich domniemane preferencje były oczywistym
faktem, wyraźnie widocznym dla rodziców. Wspomniana wyżej praca stanowi
manipulację opinią publiczną, jeden z autorów zaś jest znany ze swego
prohomoseksualnego stanowiska. Dane statystyczne zebrane przez badaczy nie
mają związku z biologią, dotyczą natomiast dzieciństwa oraz zachowań
społecznych i innych w odniesieniu do aktywnych homoseksualistów.
Z przytaczanej pracy można wyciągnąć wniosek, że ludzie tacy czują się
odizolowani od kolegów, co samo w sobie stanowi argument do przyjęcia, ale nie
wskazuje na przyczyny biologiczne. Piętnaście lat temu, wśród wykształconych
homoseksualistów w Europie powszechne było powoływanie się na pracę
Schofielda jako dowodu na istnienie normalnej (i przypuszczalnie wrodzonej)
odmiany homoseksualizmu. Praca ta nie dotyczyła kwestii normalności czy
anormalności, lecz społecznej, a ściśle — profesjonalnej adaptacji. Autor określił
podgrupę dobrze zaadaptowanych mężczyzn-homoseksualistów, co nie uzasadnia
żadnego wniosku o normalności czy anormalności. W innym przykładzie, osoba
studiująca problem nie znajduje w wynikach pewnych testów żadnych różnic
osobowości pomiędzy homoseksualistami i heteroseksualistami. Jak łatwo
przewidzieć, jest to interpretowane przez niektórych jako dowód na normalność
tego stanu. Jednak, jeśli przyjrzymy się temu, co test faktycznie mierzy lub co
mierzy pozornie, zdamy sobie sprawę, iż wynik pokazuje, że
dany czynnik nie jest bezpośrednio związany z normalnością w sensie
psychicznym, ani z tym, czy tę formę seksualności można nazwać normalną
„odmianą".
HORMONY
Terminy „normalny", „uzasadniony biologicznie", „dziedziczny", „wrodzony" i
„spowodowany przez fizyczne przyczyny" bywają często używane zamiennie,
chociaż nie są równoważne z punktu widzenia logiki. To, że homoseksualizm nie
może być normalny z logicznego i biologicznego punktu widzenia, zostanie
przedyskutowane później, bowiem najpierw zajmiemy się kwestią możliwych
dziedzicznych i niedziedzicznych przyczyn o charakterze fizycznym.
Czy to hormony? — zastanawia się wielu ludzi. Według takiego eksperta w tej
dziedzinie, jak Perloff — nie. Już w 1965 roku pisał on: „Jest to zjawisko czysto
psychiczne... i nie można na nie wpłynąć stosując substancje
wewnątrzwydzielnicze (hormony)". To twierdzenie pozostaje wciąż niepodważone.
To prawda, że we krwi mężczyzn o orientacji homoseksualnej czasem notowano
obniżone stężenie męskiego hormonu płciowego (testosteronu) w porównaniu z
heteroseksualistami, jak również odbiegający od normy poziom tłuszczów i
produktów metabolicznych hormonów nadnerczy. Takich wyników nie można
jednak przedwcześnie interpretować, jak to zrobiono dla wsparcia teorii upatrującej
przyczynę homoseksualizmu w osobliwościach hormonalnych. Dlaczego nie? Bo
takiej różnicy w stężeniach hormonów pomiędzy mężczyznami o orientacji
homoseksualnej i heteroseksualnej nie znaleźli inni naukowcy. Można
wymienić co najmniej sześć prac badawczych przeprowadzonych w grupach
homoseksualistów w latach 1972-1976, w wyniku których nie stwierdzono
nienormalnych stężeń hormonów u badanych. Znajdowane czasem różnice są
prawdopodobnie związane ze szczególnymi cechami grupy będącej przedmiotem
badań i dlatego nie mogą stanowić uniwersalnej reguły. Dostatecznie wyjaśniają je
w prosty sposób specyficzne różnice pomiędzy grupami o różnych orientacjach
seksualnych w zakresie jedzenia i picia, zwyczajów związanych z życiem i pracą u
ludzi wolnych i będących w stanie małżeńskim, zajęć zawodowych, wykorzystania
mięśni, a ponadto w kwestii zażywania narkotyków i lekarstw, jak również różnice
wiekowe. W jednej z badanych grup mężczyzn o orientacji homoseksualnej, Evans
stwierdził u nich odbiegające od normy stężenia metabolicznych produktów
hormonów nadnerczy, tłuszczów i produktów metabolizmu związanych z
rozwojem mięśni, a ponadto odbiegające od normy wielkości masy ciała i siły
mięśni, ale nie stężenia hormonów płciowych. Evans bawi się pomysłem, że
czynnik, który nazywa „zmniejszonym rozwojem mięśniowym" wpłynął na rozwój
skłonności homoseksualnych. Ta praca jest jedną z kilku, która jednak odnotowała
pewien odbiegający od normy czynnik fizyczny, specyficzny dla mężczyzn
homoseksualistów. Zarówno inne prace naukowe, jak i praca Evansa nie będą zbyt
interesujące do czasu, gdy takie same wyniki zostaną uzyskane w innych grupach.
Dopóki na różniących się próbkach nie zostaną otrzymane porównywalne rezultaty,
nie można zakładać związku pomiędzy czynnikiem a orientacją homoseksualną.
Przyjmijmy na chwilę, że w przyszłości czeka nas seria podobnych i wzajemnie
potwierdzających się wyników. Nie jest to w ogóle prawdopodobne, ale nawet
gdyby było, nie stanowiłoby wcale wiążącego argumentu na korzyść przyczyny
fizycznej. Możliwa korelacja pomiędzy homoseksualizmem, a „słabymi
mięśniami" mogłaby na przykład oznaczać, że chłopcy z niedostatecznym
rozwojem mięśni są narażeni na większe ryzyko dewiacji seksualnej, z uwagi na
związane z tym faktem poczucie niższości. Byłby to przykład „niższości
organicznej", opisanej przez dobrze znanego psychiatrę, Alfreda Adiera. U dziecka
może rozwinąć się poczucie niższości w związku z jakimkolwiek upośledzeniem
lub opóźnieniem fizycznym i jak później zobaczymy, właśnie młodzieńcze
poczucie niższości z powodu wyglądu zewnętrznego, budowy ciała itp. może
spowodować rozwój w kierunku homoseksualizmu. Przypuszczalnie jednak, nasze
wyjaśnienie takiego teoretycznego przypadku byłoby zbyt daleko idące, nawet w
tej formie. Być może zjawisko to oznaczałoby zaledwie, że mężczyźni o
skłonnościach homoseksualnych są mniej zaangażowani w aktywność fizyczną,
rzadziej uprawiają określone sporty, więcej jedzą lub spożywają więcej tłuszczów
niż inni mężczyźni. Podobne wyjaśnienie nie byłoby zaskakujące, ponieważ
pozostawałoby w zgodzie ze sposobem życia, jaki w istocie dostrzegamy
u wielu homoseksualistów. Fakt, że przyczyn homoseksualizmu prawdopodobnie
nie można znaleźć w odbiegających od normy hormonach płciowych, wynika
również stąd, że u osobników z dewiacjami hormonalnymi na skutek zaburzeń
funkcjonalnych gonad nie muszą rozwijać się odchylenia seksualne. Na przykład,
hermafrodyty (osoby o fizycznych cechach obu płci spowodowanych przez braki
genetyczne), które biologicznie, to jest genetycznie są samicami, mają ze stadium
embrionalnego nadmiar męskiego hormonu płciowego — testosteronu, nie
są wcale predestynowane do stania się lesbijkami. Zatem wszystko zdaje się
wskazywać na to, że me w hormonach płciowych należy upatrywać przyczyn.
Hormony są w końcu produkowane na polecenie chromosomów. Hormony płciowe
osób o orientacji homoseksualnej wskazują zatem na normalne funkcjonowanie
chromosomów płciowych.
DZIEDZICZNOŚĆ
Chromosomy płciowe, wyjątkowo złożone struktury molekularne zawierające
dziedzicznie przekazywane informacje, można bezpośrednio zbadać w
laboratorium. Mężczyźni i kobiety o orientacji homoseksualnej zdają się
mieć normalne chromosomy, odpowiednio męskie i żeńskie." To znaczy, że
musimy przyjąć, iż wszystkie organy i funkcje związane z seksualnością, od
anatomii organów do ośrodków mózgowych odpowiedzialnych za czynności płcio-
we — a zatem cala „infrastruktura" seksualności —jest dziedziczona jako
normalna. Teorii wrodzonej dewiacji seksualności czy preferencji seksualnych nie
można więc podtrzymać. Gdyby jednak ktoś wolał obstawać przy możliwym
czynniku dziedzicznym, czynnik taki byłby jedynie czynnikiem predysponujqcym,
który ułatwiałby rozwój homoseksualny. O czynniku tego typu myślał Kallmann, w
roku 1958 wyjaśniając niezwykle interesujące wyniki swoich badań, związane z
identycznymi i nieidentycznymi (jedno- i dwujajowymi) bliźniakami —
homoseksualistami płci męskiej. Odkrył on, że wszyscy jednojajowi bliźniacy z tej
grupy, mający brata o skłonnościach homoseksualnych, mieli również odczucia
homoseksualne, choć nie w tym samym stopniu. Jednak zaledwie dwanaście
procent bliźniaków nieidentycznych (dwujajowych) mających brata o
skłonnościach homoseksualnych, nie wykazywało żadnych zainteresowań
homoseksualnych. Stuprocentowe podobieństwo lub zgodność co do
homoseksualizmu u bliźniaków jednojajowych — osób o absolutnie identycznej
konstytucji genetycznej, nie jest jednak żadną miarą uniwersalne i musiało być
konsekwencją szczególnego doboru próbki Kallmanna. W okresie późniejszym
odnotowano całą serię dokładnie przebadanych identycznych par, w których jedna
osoba miała orientację homoseksualną, a druga heteroseksualną. Co więcej, rośnie
świadomość faktu, że ten typ badań bliźniaków, jakkolwiek fascynujący sam
w sobie, nie może rozstrzygać, czy własność lub zmienna osobowości jest
określana w drodze dziedziczenia. Dane, jakie podaje Kallmann, można równie
dobrze wyjaśnić wychowaniem dzieci i innymi czynnikami, środowiskowymi lub
psychologicznymi, jak na przykład wysoki stopień utożsamiania się z bliźniaczym
rodzeństwem, który jest tak uderzający. Dość wysoka zgodność występowania
homoseksualizmu, odkryta przez Kallmanna u bliźniaków dwujajowych
(dwanaście procent*),
* Do oryginału angielskiego prawdopodobnie wkradł się błąd. Według
wcześniejszego wywodu, w dwunastu procentach przypadków występowały
niezgodności orientacji seksualnej. Tak więc zgodność orientacji u bliźniaków
dwujajowych powinna wynosić osiemdziesiąt osiem procent (przyp. tłum.)
sugeruje wyraźnie, że powinniśmy obrać ten kierunek poszukiwania wyjaśnienia.
Widnieje tu o wiele większe podobieństwo niż w przypadku niebliźniaczych braci
mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych. Pod względem genetycznym,
bliźniacy dwujajowi są tak samo podobni, i tak samo różni, jak bracia niebliźniacy.
Innymi słowy, większe podobieństwo w kwestii homoseksualizmu u bliźniaków
dwujajowych ma przyczyny niegenetyczne. Także w ich przypadku za wyjaśnienie
może służyć relatywnie bardziej intensywne zjawisko utożsamiania się z
rodzeństwem w porównaniu z niebliźniakami, to znaczy poczucie bycia alter ego
drugiej osoby oraz bycia tak samo traktowanym i postrzeganym przez otoczenie.
W pracy Kallmannajest kilka słabych punktów, o czym tu nie musimy się
rozwodzić (szczegółową dyskusję można znaleźć w innych źródłach). Chcę
natomiast zwrócić uwagę na fakt, że danych Kallmanna nie można wykorzystać
jako podstawy dla genetycznej teorii homoseksualizmu. Co więcej, nie dostarczają
one nawet pewnych wskazań co do czynnika predysponującego. Tak więc, nie
znaleziono żadnego czynnika genetycznego, o charakterze seksualnym lub innym,
który umożliwiłby odróżnienie osób o skłonnościach seksualnych, od pozostałych.
Niektórzy naukowcy pozostawiają otwartą kwestię teoretycznej możliwości
istnienia jeszcze nie odkrytego czynnika genetycznego lub hormonalnego,
przynajmniej w jakiejś specyficznej podgrupie ludzi o skłonnościach
homoseksualnych. Domyślam się, że mają na uwadze szczególny typ mężczyzn
homoseksualistów, którzy szokują przybierając pozę zniewieściałych lesbijek,
przejawiając jednocześnie wyraźnie męskie zachowania. Ale nawet oni nie tyle
przypisują duży wpływ temu teoretycznie zakładanemu czynnikowi, ile
potwierdzają zarazem, że główne przyczyny leżą nie w hormonach czy genach.
Takie stanowisko prezentują Masters i Johnson. Pomimo wyraźnej manifestacji
swojej opinii, iż zachowanie homoseksualne jest normalne i w pełni do przyjęcia,
ci dwaj socjologowie ze szkoły Kinseya piszą niezwykłe słowa: „Jest rzeczą
kluczowej wagi, aby wszyscy specjaliści w dziedzinie zdrowia psychicznego
pamiętali, że mężczyzna lub kobieta o orientacji homoseksualnej jest w zasadzie
mężczyzną lub kobietą według informacji genetycznej i homoseksualistą według
nabytych preferencji". Prawdopodobnie po to, by uniknąć oskarżeń o uprzedzenia,
pośpiesznie dodają, że preferencje heteroseksualne nie są też wcale uwarunkowane
genetycznie — nieprzemyślane twierdzenie, które łatwo obalić. Jednak lekcji, jaką
dają „wszystkim specjalistom w dziedzinie zdrowia psychicznego", na temat
homoseksualizmu jako „nabytego zachowania", nie wolno zapomnieć, nawet jeśli
odrzucamy tę szaleńczo postępową gafę odnośnie do heteroseksualizmu. Historia
teorii wrodzonej natury homoseksualnej jest długa. Teoria ta powoli kruszyła się i
teraz praktycznie nic z niej nie pozostało. W swojej książce Changing
Homosexuality in the Male, psychiatra L.J. Hatterer stwierdził bez ogródek:
„Psychiatrzy w końcu doszli do wniosku, że czynniki genetyczne, dziedziczne,
ogólnoustrojowe, gruczołowe czy hormonalne nie mają wpływu na występowa-
nie homoseksualizmu". A więc to nie przenoszenie dziedziczne, nie zaburzenia
hormonalne przed urodzeniem czy później, ani odchylenia od normy w budowie
ciała, organach mózgu, systemie nerwowym czy gruczołach — są decydujące
(byłoby przesadą wymieniać pełną listę odpowiednich prac badawczych;
wystarczą ogólne wnioski). Dopóki ktoś przekonywająco nie wykaże, iż osoba
dotknięta homoseksualizmem ma pewną własność fizyczną, dziedziczną lub
niedziedziczną, która nie jest efektem tego stanu, dopóty możemy bezpiecznie
zakładać, że pod względem biologicznym osoba taka jest
absolutnie normalna. Jednak, w miarę upływu czasu, staje się coraz mniej
prawdopodobne, by ktoś istnienie takiej własności wykazał.* „Mój dziadek też był
homoseksualistą". „Dwaj synowie mojej ciotki też są tacy". Czasem słyszymy
podobne wyznania od ludzi z tym problemem emocjonalnym.
• W środkach przekazu uprawiana jest zaciekła propaganda na temat
domniemanych biologicznych przyczyn homoseksualizmu. W 1991 roku dotyczyła
ona pewnych szczególnych cech w obrębie mózgu, wykrytych u określonych
mężczyzn homoseksualnych; w 1993 roku rozeszła się pogłoska o odkryciu „genu
homoseksualizmu". Niewielka część albo też żadna z tych wiadomości nie została
poddana głębszej analizie, przeciwnie, wyniki najnowszych badań nad bliźniakami
z coraz większą stanowczością odrzucają tezę o dziedziczności homoseksualizmu -
por. LEVAY, S., A Difference in Hypotalamic Structure Between Heterosexual and
Homosekswl Men, in «Science.>, 253 (1991), strony 1034-1037. HAMER, D.H.-
HU, S. - MAGNUSON, V.L.-HU,N-PATTAHJCCI, A.M.L., A Lmkage Between
DNA Markers on ihe X Chromusame and. Mole Sexual Orieniatton, m «Science»,
261 (1993), strony 312-327. BYNE, W.-PARSONS, J., Human Sexual Orienlation,
in «Archives of Generał Psychiatry". 50 (1993), strony 228-239; BYNE W., The.
Kioingical Emdence Challenged, in .ScientificAmericano, 270 (1994), strony 26-
31. Co się tyczy studium pod redakcją D.H.Hamera (działacza ruchu
„gejowskiego"): jeden ze współpracowników oskarżył go o bezprawne
manipulowanie wynikami badań. Obecnie oskarżenie to rozpatrywane jest przez
Federal Office u] Research Iniegrily. W każdym razie G.EBERS /Uniyersity
of Western Ontario/, po ponownym przeprowadzeniu badań Hamera, stwierdził, że
nie znalazł żadnej współzależności między homoseksualizmem a pewnymi
określonymi wskaźnikami /"markers"/, chromosomem-X, czy też jakimkolwiek
innym chromosomem ASrienńyK-^ImCTican- listopad 1995 roku/ (przyp. wyd.).
.
Nie oznacza to, że ich rodziny były obciążone jakąś dziedziczną przyczyną, tak jak
nie można czynić genów odpowiedzialnymi za to, że czyjś dziadek bądź kuzyn jest
katolikiem czy socjalistą. Jeśli orientacja homoseksualna pojawia się w rodzinach z
pewną częstotliwością, w tych właśnie rodzinach dostrzec można często zakłócenia
równowagi we wzorcach ról dla płci. Dzieci, wychowywane z niedorozwojem roli
płci, z kolei same powielają podobny wzorzec wychowania w stosunku do swoich
własnych dzieci. Kobiety w takich rodzinach mogą zachowywać się trochę mniej
kobieco i wychowywać córki w sposób mniej kobiecy, ułatwiając w ten sposób
rozwój kompleksów niższości typu homoseksualnego. Mogą one w ogóle mieć
trudności z zaakceptowaniem ról właściwych płci i w związku z tym nie umieć w
chłopcu widzieć — chłopca, w dziewczynce — dziewczynki i stosownie do tego
dobierać metody wychowawcze. Podobne rozważania dotyczą ojców. Pod innymi
względami, związek pomiędzy rodziną a homoseksualizmem może być co
najwyżej bardzo słaby.
NORMALNOŚĆ
I jeszcze jedno. Załóżmy, że zostałaby odkryta genetyczna lub fizyczna przyczyna
homoseksualizmu — na przykład osobliwość hormonalna. Nie upoważniłoby to
nas jednak do wyciągnięcia wniosku, że homoseksualizmjest normalny. Taki
czysto hipotetyczny czynnik musiałby zostać uznany za objaw zaburzenia lub
choroby. Byłaby to dewiacja chromosomów lub hormonów, zaburzenie
normalnego rozwoju fizjologicznego, infekcja lub cokolwiek innego. Dobrze jest w
pełni zdawać sobie sprawę z tego faktu, gdyż można by łatwo pomyśleć, że
urodzenie się „takim" jest równoważne z wykazywaniem „naturalnej" tendencji.
CZY KAŻDY JEST B1SEKSUALISTĄ?
Pogląd o „wrodzonym homoseksualizmie" jest błędny. Czy jednak może być
trochę prawdy w popularnej wśród niektórych psychologów i psychiatrów
koncepcji, że każda istota ludzka ma odziedziczone usposobienie biseksualne?
W takim wypadku, zarówno każdy mężczyzna, jak i każda kobieta, mieliby takie
same szansę rozwoju homoseksualnego i heteroseksualnego. Droga, jaką
podążyłby dany osobnik zależałaby od metod wychowywania dzieci w domu
i, patrząc szerzej, od wpływu całego środowiska społecznego w okresie
dzieciństwa. Za takim poglądem opowiadają się Masters i Johnson, była to też
opinia samego wielkiego Sigmunda Freuda. Tym niemniej koncepcja
uniwersalnego biseksualizmu jest niewiarygodna. Jeśli chodzi o Freuda,
wspierał on swoją teorię za pomocą obecnie już przestarzałych materiałów z
dziedziny fizjologii. Co więcej, jego koncepcja nie była całkiem jednoznaczna,
którym to problemem nie będziemy się tu zajmować. Gdyby homoseksualna lub
heteroseksualna, orientacja młodego człowieka była tylko kwestią sposobu
wychowania dzieci lub obyczajów kulturowych albo przypadku, Bóg (lub, jeśli
ktoś woli, natura) zawiesiłby przetrwanie rodzaju ludzkiego na cienkim włosku.
Wystarczyłby odpowiedni trend kulturowy we wczesnej społeczności, aby wybrać
homoseksualizm, a wychowanie dzieci w tym kierunku doprowadziłoby rodzaj
ludzki do wymarcia; a jakiż trend jest naprawdę niemożliwy?* Tymczasem nigdzie
w naturze nie obserwujemy zależności reprodukcji od takiej loterii, by problem
przetrwania gatunku potraktowany został tak beztrosko. W świecie zwierząt,
prawdziwy homoseksualizm — według podanej wcześniej definicji — nie
występuje. Zwierzęta mogą wykazywać zachowanie homoseksualne jedynie w
braku partnera heteroseksualnego lub w wyniku tego, co można by określić jako
błędy percepcji i oceny. To znaczy, zwierzęta mogą wykazywać reakcje seksualne
na specyficzne cechy osobników własnego gatunku: formy, kolory, ruchy. W
zasadzie te cechy są atrybutami płci przeciwnej, ale mogą one również wywołać
reakcję, jeśli zwierzę widzi je w osobniku tej samej płci, szczególnie w przypadku
braku partnera heteroseksualnego. Nie jest to jednak homoseksualizm w ścisłym
znaczeniu tego słowa. Prawdziwy homoseksualizm oznacza brak reakcji na bodźce
seksualne ze strony płci przeciwnej. Powtórzmy zatem: czy to prawdopodobne, aby
natura — lub jej Stwórca — była tak nieuważna w stosunku do człowieka, który
jest przecież daleko bardziej skomplikowany i „ulepszony" niż jakiekolwiek
zwierzę i który jest niewątpliwie jej najdoskonalszym produktem, żeby spośród
wszystkich mechanizmów pozostawić na łasce losu ten, który decyduje o
przetrwaniu? Czyżby natura zapomniała uczynić z człowiekiem to, co zrobiła ze
zwierzętami — czy zapomniała ustanowić stabilny i trwały popęd heteroseksualny?
Postawić to pytanie znaczy tyle, co na nie odpowiedzieć.
Co więcej, teorii biseksualizmu przeczą fakty. A. Karlen, zajmujący się historią
poglądów na kwestie związane z płcią, w swoim przeglądzie występowania
homoseksualizmu w innych czasach i kulturach pisze, że nie można powiedzieć
nic ponad to, iż w różnych kulturach homoseksualizm jest traktowany z różnym
stopniem tolerancji, ale sam w sobie nie był nigdy i nigdzie pożądanym celem.
Człowiek nigdy nie czuł inklinacji do wychowywania dzieci w kierunku homose-
ksualizmu; przytłaczająca większość ludzi we wszystkich kulturach czasach była
• Autor zdaje się sugerować, że w historii przewinęło się tak wiele różnych,
nawet całkiem niedorzecznych poglądów, trendów społecznych, kulturowych
itd., że fakt, iż dana koncepcja jest absurdalna, bo na przykład prowadziłaby ku
zagładzie, nie oznacza, że nie mogła się przypadkowo pojawić w przeszłości
(przyp. tłum.)
heteroseksualna. Człowiek z natury czuje pociąg do płci przeciwnej. Gdyby tak nie
było, wówczas pośród wielu społeczeństw na przestrzeni wieków pojawiłyby się
wyjątki — przynajmniej jeden — od reguły, według której większość ludzi jest
heteroseksualna.* Starożytni Grecy? Wydaje się, że nasze wyobrażenia w tej
kwestii wymagają pewnych poprawek. Historycy wykazują, że kultura grecka była
zawsze w swej istocie heteroseksualna. Zachowania seksualne, lub raczej tak
zwana pederastia, czy też miłość do młodych i młodocianych mężczyzn, była
modna w pewnym okresie i w określonych kręgach; w odniesieniu do większości
zdecydowanie jednak nie należała do preferowanych ani pożądanych form
ekspresji seksualności. Co więcej, może powinniśmy spojrzeć z przymrużeniem
oka na wyobrażenia o zwyczajach seksualnych Greków, oferowane przez kilku
autorów z tamtych czasów. Jest wątpliwe, czy moglibyśmy tworzyć uogólnienia na
podstawie utworów poetów greckich w większym stopniu, niż możemy zdobyć
wiarygodny pogląd na zwyczaje seksualne naszych czasów, studiując literaturę
współczesną. Wszystko, co ekscentryczne i odbiegające od normy, znajduje
większe odzwierciedlenie w literaturze i sztuce, niż byłoby to uzasadnione
częstotliwością występowa- nia w społeczeństwie. To, że człowiek mógłby zostać
heteroseksualistą poprzez metody wychowania, tłumiące u niego równie silne
komponenty homoseksualne, uderza jako przypuszczenie sztuczne, szczególnie gdy
uświadomimy sobie, w jaki sposób zwykle dochodzi do wyboru obiektu
heteroseksualnego. Stwierdzenie, że rozwój w kierunku heteroseksualizmu
następuje automatycznie, instynktownie, wydaje się bardziej precyzyjne W
pewnym momencie, zwykle w wieku młodzieńczym, pociąg do płci przeciwnej
odbiera się jako bodziec, któremu nie można się oprzeć, nawet z punktu widzenia
młodych ludzi wychowanych w atmosferze surowości, jeśli chodzi o sprawy
związane z płcią, bądź też ludzi bez żadnego przygotowania w sprawach seksu.
Oznaką dziedzicznej podstawy heteroseksualizmu jest również to, że nie spotyka
się młodych ludzi wolnych od zahamowań emocjonalnych, kompleksów niższości i
wewnętrznych frustracji, czyli innymi słowy, zrównoważonych i opanowanych
młodych ludzi, którzy odczuwaliby wewnętrzny pociąg w kierunku homoseksu-
alizmu. Młodzi ludzie wolni od nerwic są niezmiennie heteroseksualistami.
Nieuniknioną konkluzją jest stwierdzenie, iż heteroseksualizmjest wyznaczony
genetycznie. Mózg mężczyzny i mózg kobiety różnią się od siebie w wyniku
embrionalnych procesów hormonalnych i prawdopodobnie niektóre z tych struktur
mózgowych stanowią biologiczną podstawę głębokich różnic
* Historia nie zna ani jednego przypadku społeczeństwa, którego większość
stanowiliby homoseksualiści (przyp. tłum.)
psychicznych w kwestiach związanych z płcią. Ponadto, na podstawie badań
rozwoju płciowego pewnych typów hermafrodyt, pacjentów z zaburzeniami
chromosomów płciowych, można wydedukować kilka interesujących argumentów
przemawiających za istnieniem wrodzonego heteroseksualizmu.
PRZEJŚCIOWE STADIUM BISEKSUALNE
Możemy jednak przyjąć specjalną wersję teorii biseksualizmu, według której w
okresie rozwoju w kierunku dojrzałości biologicznej i psychicznej, nastolatek
przechodzi stadium, w jakim może czasowo odczuwać zainteresowanie
erotyczne osobami tej samej płci. W tym stadium, rozwój płciowy jest zakończony
w połowie i nie dojrzał jeszcze do pełnego odkrycia swojego celu — płci
przeciwnej. To właśnie w tej fazie rozwoju, różne obiekty osobowe i nieosobowe
oraz sytuacje mogą wiązać się w wyobraźni z budzącymi się odczuciami
erotycznymi, które pozostają wciąż niewyraźne — dzieci i ludzie starsi, ale
również sytuacje bez istot żywych i sytuacje pobudzające emocjonalnie.
Seksualność nastolatka w tym stadium rozwoju można by określić jako
biseksualną, choć byłyby również powody ku temu, by ją określić, na przykład,
jako „multiseksualną". U homoseksualistów, rozwój płciowy wraz ze znaczną
częścią ogólnego rozwoju emocjonalnego, zatrzymał się mniej więcej w tym
stadium. Nie należy przez to rozumieć, że każdy nastolatek w tej fazie wiekowej,
wyraźnie czy choćby delikatnie, doświadcza różnych możliwych rodzajów pociągu
erotycznego. Być może nie więcej niż trzydzieści procent młodych ludzi miewa
w pewnym okresie doznania, które można by uważać za odczucia homoerotyczne.
W tym stadium, zainteresowania erotyczne silnie zależą od całej osobowości i sfery
emocjonalnej młodego człowieka, od jego związków z innymi ludźmi, od pozycji
społecznej i wizerunku samego siebie. Jeśli jednak fantazje, zainteresowania lub
praktyki homoerotyczne pojawią się, są one zwykle powierzchowne i mają
tendencję do szybkiego zaniku, kiedy tylko dadzą się zauważyć walory fizyczne
płci przeciwnej. W wielu przypadkach przychodzi
to jak odkrycie, jak zrozumienie: „Aha!" W tym stadium niejasności, impulsy
homoerotyczne mogą występować równolegle z kształtującymi się
zainteresowaniami heteroseksualnymi. W innych przypadkach, początkowe
zainteresowania heteroseksualne mogą zostać zablokowane przez pojawienie się
odczuć homoseksualnych, szczególnie jeśli młody człowiek odczuwa frustrację z
powodu pierwszej miłości heteroseksualnej. Po pełnym odkryciu potencjału płci
przeciwnej, rozwój jest nieodwracalny. Wcześniejsze „obiekty" stają się po prostu
nieinteresujące i zachodzi to bez procesu uczenia narzuconego przez otaczający
świat, lecz jest wywołane przez sam, ukierunkowany na cel i poszukujący celu,
instynkt płciowy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
HOMOSEKSUAL1ZM
JAKO ZABURZENIE PSYCHICZNE
Pierwsze systematyczne badania homoseksualizmu były prowadzone w
dziewiętnastym wieku, przez takich autorów jak Krafft-Ebing i Magnus Hirschfeld.
Interpretowali oni swoje dane w świetle dominujących fizjologicznych i
biologicznych teorii tamtych czasów. Popularne były
wówczas koncepcje „trzeciej płci" lub „interpłci" itp. Sigmund Freud był pionierem
w dziedzinie pierwszych teorii homoseksualizmu, które podkreślały znaczenie
czynników psychologicznych. Uważał on, między innymi, że osoba
o orientacji homoseksualnej, jako dziecko nadmiernie utożsamiała się z rodzicem
płci przeciwnej i była w konflikcie z rodzicem tej samej płci. Dlatego Freud sięgał
do dzieciństwa i zwracał uwagę szczególnie na relację rodzic — dziecko. Uważał
homoseksuahzm za zaburzenie w znacznym stopniu psychiczne, prawdopodobnie
wyzwolone przez jeszcze nieznane czynniki biologiczne (sugerował
dziedziczność). Jednym z pierwszych niedowiarków, jeśli chodzi o wagę czynnika
dziedzicznego, być może pierwszym, był uczeń Freuda — Alfred Adier. Ten
"odkrywca" kompleksu niższości już w 1917 roku opisał homoseksualizm jako
konsekwencję tego kompleksu.' Jego obserwacje uświadomiły mu, że osoby o
odczuciach homoseksualnych niezmiennie cierpią z powodu poczucia niższości,
jeśli chodzi o męskość lub kobiecość. Innym uczniem Freuda, który zgromadził
godne podziwu doświadczenie kliniczne w odniesieniu do osób z problemami
psychoseksualnymi i opisał parę oryginalnych obserwacji związanych z pacjentami
o orientacji homoseksualnej, był Wilhelm Stekel. Homoseksualizm —
teoretyzował — jest konsekwencją lęku przed płcią przeciwną. Potwierdzając
koncepcje Freuda, dotyczące psychodynamicznego źródła homoseksualizmu w
dzieciństwie, Stekel — znacznie bardziej niż Freud — minimalizował znaczenie
domniemanego usposobienia dziedzicznego i był być może pierwszym, który
sklasyfikował homoseksualizm jako nerwicę. Co więcej, nie zgadzał się z Freudem
co do przyczynowej roli słynnego „kompleksu Edypa", ale wskazywał na szereg
błędów w wychowaniu dziecka, które mogły prowadzić do nerwicy
homoseksualnej. Podkreślał rolę ojca w wywoływaniu homoseksualizmu męskiego,
uważając ją za często ważniejszą od roli matki. Zwracał uwagę na infantylizm
życia wewnętrznego pacjentów, widział homoseksualizm jako „infantylizm
psychiczny" i zaznaczał, że przyczyny homoseksualizmu są nierozerwalnie
związane z poczuciem nieszczęścia. Bardziej niż Freud wierzył w możliwość
radykalnej zmiany orientacji homoseksualnej, choć i on uważał, że jest to możliwe
stosunkowo rzadko. Poczynione przez niego różne obserwacje wywarły duży
wpływ na sposób myślenia jego uczniów. Drugie i trzecie pokolenie
psychoanalityków wykorzystało fundamenty położone przez poprzedników.
Oryginalny element został wprowadzony przez austro-amerykańskiego
psychiatrę E. Berglera. Obserwował on tak zwany masochizm psychiczny u
cierpiących na ten kompleks. Jego zdaniem, pragnienie homoseksualne zawiera
rodzaj samoudręczenia, nieświadomą potrzebę czucia się odrzuconym i ogólnie
potrzebę „doświadczania niesprawiedliwości", nieprzyjemnych sytuacji i przeżyć,
które dają okazję do cierpienia (tak jak mówi się o niektórych ludziach, że „szukają
kłopotów"). Inny psychiatra amerykański, I. Bieber, wraz ze współpracownikami,
wielce przyczynił się do intensyfikacji dalszych psychologicznych badań
homoseksualizmu, poprzez swoje szeroko zakrojone statystyczne badania
czynników osobowości i dzieciństwa u homoseksualistów męskich. Już poprzednio
podkreślałem niedostatek wyników na polu psychologu i biologii. Z drugiej strony,
Bieber i jego następcy, z regularnością zegara notowali szereg bardziej lub mniej
specyficznych czynników z dzieciństwa mężczyzn o orientacji homoseksualnej.
Czynniki te przeplatają się i tworzą możliwy do rozpoznania wzór, który musi być
blisko związany z procesem przyczynowym. Wzór ten obejmuje związki
interpersonalne z rodzicami, rodzeństwem i tak zwaną grupą rówieśników, jak
również inne dane rozwoju psychicznego, które nietrudno pogodzić z myśleniem
współczesnych teoretyków psychologu. Statystyki Biebera i jego następców można
także wykorzystać jako podstawę dla teorii homoseksualizmu, którą zaprezentuję.
Są one łatwiejsze do zaakceptowania ze względu na to, ze zostały zebrane w
różnych podgrupach osób o skłonnościach homoseksualnych i w różnych krajach.
Niniejsza teoria nie powstała nagle, lecz jest wynikiem ewolucji w rozumieniu
nerwicy i homoseksualizmu, osiągniętej przez psychoanalitycznie przeszkolonych
psychoterapeutów. Twórca teorii, holenderski psychiatra Johan Leonard Arndt
(1892-1965), powiązał szereg różnorodnych obserwacji i osiągnięć wcześniejszych
teoretyków, zwłaszcza tych z kręgu Adiera i jego nauczyciela Stekela. Arndt
potwierdził i opracował szereg obserwacji Stekela, takich jak: „Jest on
[homoseksualista] nieszczęśliwy, czuje się przez swój los skazany na
homoseksualisty", albo „[jest to] wieczne dziecko (...) które walczy z dorosłymi".
Poprzez odkrycie prawidłowości rozczulania się nad sobą, Arndt w żadnym stopniu
nie unieważnił obserwacji swoich poprzedników, ale je uzupełnił dokonując
syntezy, która tłumaczy również inne stosowne dane z obserwacji, zgromadzone
przez współczesnych twórców rozmaitych orientacji teoretycznych.
Homoseksualista — mówi on — tak jak inni ludzie z nerwicą, może pozostawać
pod władzą wewnętrznej struktury, która zachowuje się autonomicznie jako
infantylne ego — dziecko, które jest zmuszone do zaspokajania się poprzez
rozczulanie się nad sobą. Odkrywszy najpierw ten mechanizm w pewnych
przypadkach nerwicy bez wyraźnych objawów seksualnych, doszedł stopniowo do
przekonania o jego występowaniu u osób dotkniętych nerwicą dowolnego typu i w
końcu rozpoznał go również u homoseksualistów. Arndt był pod wrażeniem
chronicznego infantylnego uskarżania się dorosłej osoby z nerwicą, uporczywości
tego zjawiska i oporności wobec zmian. Do wytłumaczenia ustalonych, typowych
dla dzieci, reakcji smutku i rozczulania się nad sobą, ich autonomiczności i
tendencji do powracania, stosował freudowskie pojęcie „tłumienia". Dla Freuda,
ważna teoretyczna koncepcja tłumienia była blisko związana z inną podstawową
koncepcją — koncepcją stanu podświadomości. Już w swoich pierwszych
publikacjach o histerii, napisanych we współpracy z Josephem Breuerem," Freud
spekulował o tym, że intensywne emocje, które mogą pojawić się jako reakcja na
frustrację, nie są czasem normalnie uzewnętrzniane, ale intensywnie tłumione, tak
że zostają oddzielone od świadomości. Jednak w podświadomości zachowują one
pełną intensywność emocjonalną. Breuer i Freud szczególnie zwracali uwagę na
emocje związane z żalem wraz z pojawianiem się łez, westchnień i gniewu.
Arndt utożsamiał reakcję w postaci smutku z rozczulaniem się nad sobą.
Teoretyzował, że ten rodzaj emocji został wtłoczony do podświadomości, co
następnie powodowało, że osobnik neurotyczny był ciągle poddawany impulsom
tego rozczulania się nad sobą, pozostając nieświadomym samych emocji. Terapia
przy tej dolegliwości, zgodnie z logiką, polegałaby na przeniesieniu rozczulania się
nad sobą — „wewnętrznego narzekającego dziecka" — z podświadomości do
świadomości. W ten sposób zjawisko to straciłoby swoją władzę nad umysłem.
Początkowo obstawałem przy teorii Arndta, ale na przestrzeni lat narosły moje
wątpliwości i ostatecznie ją odrzuciłem. Bezsprzecznie, „tłumienie" może
tłumaczyć wiele zjawisk, z którymi regularnie spotykamy się w terapii. Na
przykład, obserwujemy dobrze znane zjawisko oporu przed Poznaniem się do
rozczulania się nad sobą dokładnie wtedy, gdy ma to miejsce. Zatem możemy
naprawdę stwierdzić, coś przeciwdziała świadomemu rozpoznaniu rozczulania
się nad sobą. Sądzę jednak, że to „coś" jest w dużym stopniu równoważne
„urażonej dumie". Ponadto, proces wychodzenia z nerwicy — w tym przypadku
nerwicy homoseksualnej — można najlepiej opisać jako połączenie zdobywania
wglądu w samego siebie i szeroko zakrojonej walki ze swoim rozpoznanym
infantylizmem. To, co jest odpowiedzialne za zmianę, to nie tyle eliminacja
tłumienia, ile stopniowe wyzbywanie się głęboko zakorzenionych infantylnych
przyzwyczajeń emocjonalnych, takich jak rozczulanie się nad sobą i towarzyszące
mu reakcje. Uwydatniającą się cechą osoby neurotycznej jest egocentryzm, którego
być może najbardziej rzucającym się w oczy elementem jest rozczulanie się nad
sobą. Zdobywanie dojrzałości emocjonalnej w dużym stopniu oznacza
zmniejszenie tego dziecięcego egocentryzmu i poczucia własnej ważności. Sądzę
zatem, że neurotyczna powtarzalność i odporność na zmiany jest bardziej
zrozumiała jako efekt tworzenia się przyzwyczajeń lub „nałogu" w postaci
rozczulania się nad sobą i nieodłącznie związanych z tym skłonności. Bez
świadomego wysiłku ze strony osoby neurotycznej, w kierunku poznania siebie i
zwalczania rozczulania się nad sobą, będzie ono miało tendencję do zaspokajania
się, a więc i do wzmacniania. Przezwyciężanie nerwicy oznacza uwalnianie się od
nałogowego rozczulania się nad sobą. Freudowskie koncepcje tłumienia do
podświadomości i samej podświadomości odbieram jako zbyt romantyczne.
Zgadzam się z tymi, którzy nie wierzą w istnienie freudowskiej podświadomości.
Jej istnienie nie zostało udowodnione empirycznie. W ostatnich dekadach, kilku
innych wybitnych psychoterapeutów badało homoseksualizm z
psychodynamicznego punktu widzenia. Ich obserwacje i liczne koncepcje
teoretyczne stanowią bardzo cenny wkład, nie podważony przez niniejszą teorię.
Niektóre spośród znakomitych nazwisk to: Karen Horacy, H.S. Sulliyan, francuski
psychiatra i neurolog Marcel Eck i psychiatrzy nowojorscy Charles Socarides i
Lawrence Hatterer. Książka Hatterera zasługuje na specjalną uwagę. Nie buduje on
ogólnej teorii, ale raczej prezentuje pragmatyczną procedurę leczenia mężczyzn —
homoseksualistów. Opisuje szereg przypadków swoich pacjentów z takimi
reakcjami w zachowaniu i emocjach jak poczucie niższości, idealizowanie partnera
homoseksualnego i tendencje do czucia się ofiarą. Te i inne obserwacje zjawiska,
poczynione w trakcie terapii, są godne najwyższej uwagi i pasują do koncepcji
teorii rozczulania się nad sobą. Pomysłodawcy teorii normalności
homoseksualizmu często utrzymują, że jeśli ktoś nadal uważa, że jest to stan
zaburzenia, a ściśle biorąc nerwica, czyli rodzaj zaburzenia emocjonalnego, to
jest on beznadziejnie zacofany. Koncepcja możliwości przezwyciężenia tego
zaburzenia byłaby jeszcze poważniejszym wyrazem przestarzałego myślenia.
Ludzie ci wydają się nieświadomi tego, że to właśnie ich własny pogląd jest nie na
miarę dzisiejszych czasów. W końcu odwołują się oni zawsze bezpośrednio lub
pośrednio do jakiejś teorii „dziedziczenia", co jest faktycznie poglądem z
dziewiętnastego wieku. Wgląd w osobliwości emocjonalne ludzi dotkniętych tym
problemem i identyfikacja problemu jako nerwicy stanowi, wraz z metodami
leczenia, najnowsze osiągnięcie. Chociaż koncepcja nerwicy jest niezastąpiona w
praktyce klinicznej, a istnieje rozsądny consensus w sprawie diagnozy nerwicy w
indywidualnych przypadkach, nie było dotąd możliwe znalezienie obiektywnego
instrumentu diagnostycznego do jej pomiaru. Próby z „obiektywnymi" testami
fizjologicznymi i psychologicznymi, podjęte w celu odróżnienia neurotyków od
nieneurotyków były, jak dotąd, nieudane. Prowadzący badania muszą dlatego
opierać się na jednym udanym, „subiektywnym" teście w postaci kwestionariusza,
na którym, według słów pewnego wybitnego naukowca, „można polegać jeśli
chodzi o bezbłędne rozróżnienie pomiędzy normalnymi i neurotykami". Jednak na
przykładzie różnorodnych testów, w różnych krajach i różnych grupach
socjoekonomicznych, naukowcy zaobserwowali ten sam rezultat: grupy
homoseksualistów konsekwentnie uzyskują wyższe wyniki w skali pomiaru
nerwicy niż osobnicy kontrolni. Ta korelacja stanowi dobry naukowy dowód
neurotycznego charakteru homoseksualizmu. Badania objęły grupy w określonych
sytuacjach klinicznych — tych, którzy już szukali pewnej formy psychoterapii i
tych, którzy byli w inny sposób dostosowani do życia w społeczeństwie. Moim
zdaniem, jeśli ktoś stara się przyjąć otwartą postawę wobec dostępnej literatury
badawczej z dziedziny fizjologii i psychologii, będzie musiał przyznać, że
koncepcja odmiany nerwicy stanowi najbardziej odpowiednią interpretację
homoseksualizmu. Fakt, że stosunkowo niewielu dzisiejszych naukowców,
zajmujących się socjologią i innymi dziedzinami, wydaje się podzielać pogląd, że
jest to zupełnie wystarczające wyjaśnienie zjawiska homoseksualizmu (choć nie
dopuszcza się tego do mediów), jest rezultatem przeważających, liberalnych
tendencji prohomoseksualnych, odpowiedzialnych za cenzurę niemile widzianych
poglądów. To godne pożałowania, a zarazem paradoksalne, jeśli się weźmie pod
uwagę, że właśnie w ostatniej dekadzie fatalistyczna postawa wobec możliwości
zmiany orientacji homoseksualnej stała się mniej Niniejsza książka została
napisana po przeszło dwudziestu latach studiów nad homoseksualizmem i po
kuracjach przeprowadzonych na bazie teorii rozczulania się nad sobą na ponad
dwustu dwudziestu pięciu mężczyznach — homoseksualistach i około trzydziestu
lesbijkach. Moim zdaniem, teoria płosząca, że homoseksualizm jest formą nerwicy
połączonej z rozczulaniem się nad sobą, to nie tylko synteza starych materiałów.
Stanowi ona istotny postęp w porównaniu z wcześniejszymi poglądami.
Zrozumienie natury tego problemu jest czymś więcej, niż tylko zadaniem
akademickim. Daje ono nadzieję, że tym, którzy są skrępowani panującym
dogmatem o wrodzonej naturze i niemożliwości zmiany orientacji homoseksualnej,
można pomóc dojrzeć emocjonalnie.
ROZDZIAŁ. PIĄTY
HOMOSEKSUALNY KOMPLEKS NIŻSZOŚCI
Dziecko
jest z natury egocentrykiem. Dziecinne „ego" czuje się najważniejszą,
centralną istotą w świecie. Dlatego dziecko przede wszystkim koncentruje się na
samym sobie. Powiedzmy inaczej: ma silne odczucie w
ł
asnej wa
ż
ności. W
konsekwencji tego egocentryzmu, dziecko bezustannie porównuje się z innymi (z
innymi takimi, jakimi są, ale szczególnie z innymi takimi, jakimi dziecko ich widzi
w swym subiektywnym wyobrażeniu). Jeśli wynik tego porównania jest
negatywny, co może łatwo się zdarzyć, dziecko czuje się źle: lekceważone,
niesprawiedliwie traktowane, mniej kochane, mniej szanowane i doceniane
niż inne, prawdziwe lub urojone, osoby. Jeśli dziecko, mając wielką potrzebę bycia
kochanym i docenianym, czuje się dostatecznie zauważane, jest zadowolone,
szczęśliwe. Jest tak samo szczęśliwe, gdy czuje się w uprzywilejowanej pozycji
w stosunku do innych, a przynajmniej traktowane przez ludzi i przez los na równi
z innymi. Jednak, jak wspomniałem, dziecko ma wyraźne inklinacje, by widzieć
siebie jako osobę z mniejszymi przywilejami, mniej kochaną, w mniej korzystnej
pozycji. Właśnie ze względu na potrzebę bycia docenionym, dziecko jest głęboko
zawiedzione wszelkim, rzeczywistym lub urojonym, brakiem miłości i
niedocenianiem. Ma w takim przypadku odczucie, że jego wartość spada;
przejawia tendencję do w
i
dzen
i
a siebie jako osoby mniej wartościowej w
porównan
i
u z innymi, a może nawet bezwartościowej. Wrodzone dziecięce
poczucie w
ł
asnej ważności powoduje,
ż
e przecenia ono wagę incydentalnych
doświadczeń niedowartościowania oraz, że przecenia znaczenie „bycia" mniej
wartościowym w części aspektów swojej osobowości. Bycie „gorszym" w
pewnych podrzędnych aspektach osobowości lub ogólnych sytuacjach życiowych
zaczyna wkrótce dla dz
i
ecka oznaczać poczucie ogólnej niższości. Na przyk
ł
ad
pogląd lub własne wyobrażenie o „byciu grubym", „byciu mniej docenianym niż
brat", „byciu jąkałą", „byciu synem człowieka o skromnym pochodzeniu
społecznym", lub „byciu nieudacznikiem w szkole", ma wpływ na całą osobowość.
Osoba taka może wówczas mieć poczucie niższości pod ka
ż
dym względem, jak
gdyby częściowa niższość rozprzestrzeniła się na ca
ł
ą osobowość. Dlatego jest
regułą, że bycie docenionym w jednej części osobowości nie eliminuje
wyobrażenia o własnej niższości w innych obszarach. Poczucie niższości sugeruje
myślenie, iż inni nie mogą nas kochać ze względu na nasz brak wartości,
ż
e nas
naprawdę me akceptują, a więc w rzeczywistości do ich kręgu nie należymy. W
rezultacie występują reakcje emocjonalne, między
i
nnym
i
wstyd, samotność,
zani
ż
anie własnej wartości i, oczywiście, smutek lub gniew. Poczucie niższości
bywa efektem porównania z innymi (można by powiedzieć,
ż
e samo dziecko jest
pierwszy
m
autorem tego wrażenia), jak też krytyki ze strony innych, a zwłaszcza
rodziców i członków rodziny, w drugiej kolejności ze strony towarzyszy zabaw i
innych ważnych osób spoza domu, jak na przykład nauczyciele. Z biegiem czasu,
w miarę jak poczucie niższości jest wzmacniane poprzez powtarzające się
zewnętrzne lub wewnętrzne doświadczenia, odb
i
erane przez dziecko (lub
nastolatka) jako podobne do tych
pierwszych, może się ono przerodzić w stan chroniczny. Staje się wówczas głęboko
zakorzenionym przekonaniem o sobie (swoim „ja"), czymś absolutnym,
negatywnym wyobrażeniem, które rozpoczyna niezależne istnienie. Kiedy s
i
ę
zakorzeni, okazuje się odporne na nowe, odmienne doświadczenia i nową naukę.
Jest sztywne i autonomiczne; zaangażowanie i docenienie ze strony świata nie jest
w stanie nic zmienić. Dlatego nazywa się to kompleksem ni
ż
s
z
ości. Aby
lepiej zrozumieć to szczególne zjawisko, musimy przez chwilę zatrzymać się na
istotnych emocjach, które pojawiają się w odpowiedzi na kompleks ni
ż
szości i jako
zasadnicza część tego kompleksu. Chodzi tu o pierwotną reakcję emocjonalną
zranionego ego dziecka lub nastolatka: rozczulanie się nad sobą. Jeśli dziecko (lub
młody człowiek) z poczuciem niższości i widzeniem siebie jako osoby
niedocenianej i bez poczucia przynależności, byłoby w stanie zaakceptować swoją
sytuację swoją domniemaną mniejszą ważność, z pewnością doświadczałoby żalu z
powodu braku miłości, pogardy, zauważonych w sobie braków, ale dzięki
akceptacji tej sytuacji, ból krotce by się zmniejszył. Osoba taka odzyskałaby
wewnętrzną równowagę i radość życia. Trudno jednak wyobrazić sobie taką
reakcję u dzieci lub nastolatków, mając na uwadze ich wrodzone poczucie własnej
ważności. Autorelatywizm nie jest atrybutem sposobu myślenia dziecka. Z tego
powodu młode ego musi zareagować emocjami egocentrycznymi; jest ogarnięte
rozczulaniem się nad sobą. „O, jaki jestem biedny! Oni mnie nie kochają, nie
szanują, śmieją się ze mnie, nie chcą mnie zaakceptować", i tak dalej. Myśląc o
sobie samej, to znaczy widząc siebie samą jako biedne stworzenie, osoba taka
zaczyna odczuwać intensywne współczucie dla tej cierpiącej istoty. Odczuwa żal z
powodu samej siebie w taki sam sposób, w jaki odczuwałaby go z powodu innych
osób, które postrzega jako cierpiące i godne współczucia. A więc: „jestem brzydki,
niepopularny, słaby, niezdatny do niczego, odrzucony, niesprawiedliwie
traktowany w porównaniu z moim bratem lub siostrą" oznacza — „jestem biedny".
Rozczulanie się nad sobą to, jak wskazuje samo określenie, żal, którego
przedmiotem jest własna osoba. Być może żadne inne doświadczenie ani
spostrzeżenie nie wzbudza w dziecku rozczulania się nad sobą równie skutecznie,
jak przeświadczenie iż „jestem samotny", „jestem niedoceniany". Rozczulanie się
nad sobą, bardziej niż cokolwiek innego, przyciąga ku sobie uwagę ego i jego
energię mentalną. Ego pragnie się ukoić swoim rozczulaniem się nad sobą,
będącym w zasadzie rodzajem miłości, miłości ku samemu sobie. Ego dziecka chce
traktować je jako biedne kochane stworzonko, tak jak chciałoby traktować kogoś
innego, kogo uważa za godnego współczucia. Poprzez rozczulanie się nad sobą,
dziecko zapewnia sobie ciepło, uskarża się, pragnie się chronić i „pieścić" i czuje
się uprawnione do rekompensaty. Rozczulanie się nad sobą wyraża się słowami
(uskarżaniem się) i skargami wewnętrznymi, łzami i westchnieniami. Objawia się
żałosnym brzmieniem głosu, wyrazem twarzy i pozycjami ciała. Rozczulanie się
nad sobą nieomal niezmiennie prowadzi do uczuć sprzeciwu w formie gniewu,
wrogości, buntowniczości lub rozgoryczenia, gdyż dziecko czuje się
niesprawiedliwie traktowane. Przy dokładniejszym przyjrzeniu się staje się jasne,
że to, co zwykle nazywamy kompleksem niższości (zgodnie z opisem Adiera), jest
identyczne z chronicznym rozczulaniem się nad sobą z powodu poczucia niższości.
Prezentację funkcjonowania uniwersalnych, powiedziałbym, bardzo ludzkich
emocji związanych z rozczulaniem się nad sobą, uważam za zasługę
holenderskiego psychoanalityka Johana Arndta. Każdy przypadek kompleksu
niższości jest również przypadkiem chronicznego rozczulania się nad sobą.' Bez
rozczulania się nad sobą, poczucie niższości nie miałoby tak wielu negatywnych
konsekwencji. Rozczulanie się nad sobą u dzieci i nastolatków Arndt nazywał
„autodramatyzacją", ponieważ dziecko czuje się i patrzy na siebie jako na ważną,
pożałowania godną osobę: „Moje cierpienie jest wyjątkowe". Jego postrzeganie
samego siebie jest postrzeganiem biednego ja.
NARZEKAJĄCE DZIECKO W OSOBIE DOROSŁEJ
Wyrażanie żalu nad samym sobą (w postaci płaczu, uskarżania się, poszukiwania
ukojenia i współczucia) może przynieść ulgę i pomóc strawić doświadczenia, które
są odpowiedzialne za żal (uraz). Jednak dzieci i młode osoby, odczuwające dłuższe
osamotnienie ze swoimi smutnymi myślami, często nie otwierają się przed zaufaną
osobą.
Są zawstydzone albo uważają, że nie ma nikogo, kto potrafiłby je zrozumieć. W
efekcie wewnętrznie podtrzymują swoje rozczulanie się nad sobą. U dzieci
niełatwo kończy się coś co się zaczęło: dotyczy to wielu emocji i zachowań, tak
zresztą w przypadku rozczulania się nad sobą u dzieci, jaki u dorosłych. Kiedy
przykro im z powodu samych siebie, mają skłonności do pozostawania w tym
stanie, nawet do chronienia go, gdyż rozczulanie się nad sobą niesie efekt słodyczy
zawartej we współczuciu i ukojeniu. Widzenie siebie jako biednej, nie rozumianej,
odrzuconej, opuszczonej kochanej istotki może przynosić znaczną satysfakcję. Pod
tym względem, rozczulanie się nad sobą i autodramatyzacja mają w sobie pewne
ambiwalentne treści. Rozczulanie się nad sobą, wielokrotnie podsycane w
dzieciństwie i młodości, może wywołać nałóg rozczulania się nad sobą. Innymi
słowy, staje się ono autonomicznym przyzwyczajeniem do wewnętrznego
uskarżania się. Ten stan emocjonalny osobowości opisuje formuła: „Uskarżające
(użalające) się dziecko (nastolatek) w osobie dorosłej". Osobowość typu „o, ja
biedny" z dzieciństwa (młodości) danej osoby pozostaje w tej samej formie; jest to
wciąż cała osobowość dziecka. Tak więc mamy trzy, zwykle nakładające się na
siebie koncepcje: kompleks niższości, dziecko w osobie dorosłej i zwyczaj użalania
się (zwany również „chorobą narzekania"). Są to dostateczne opisy tego, co w
ogóle dzieje się w osobowości osób neurotycznych, to znaczy osób z różnymi
zahamowaniami psychicznymi, obsesyjnymi emocjami, poczuciem bezradności
i braku bezpieczeństwa oraz konfliktami wewnętrznymi. Z powyższych wzorców
wypływają najważniejsze cechy osobowości neurotycznej. Przede wszystkim,
obserwujemy kontynuację dziecięcych i dziecinnych schematów zachowań.
\V pewnym sensie można pozostać dzieckiem lub nastolatkiem ze swojej
przeszłości. Chodzi tu o specyficzną wrażliwość dziecka, pragnienia, dążenia oraz
drogi myślowe. Jednak nie wszystkie elementy osobowości dziecka zostają
zachowane w dorosłym, dotkniętym kompleksem. Dojrzewanie osobowości
zostaje poważnie utrudnione tylko w tych dziedzinach, w których wystąpiły
frustracje w okresie dzieciństwa, inaczej mówiąc w kwestiach, od których
wywodzą się — rozczulanie się nad sobą i poczucie niższości. Pod innymi
względami dana osoba może być psychologicznie dojrzała. W przypadkach,
w których „narzekające dziecko" — a więc i potrzeba użalania się jest silna,
osobowość jako całość uderza niedojrzałością, „infantylizmem".
Homoseksualizm jest tylko rodzajem nerwicy. W osobie dotkniętej tym problemem
kryje się specyficzne „rozczulające się nad sobą dziecko". To dlatego Bergler mógł
dokonać następującego spostrzeżenia: „Mając pięćdziesiąt kilka lat, pod względem
emocjonalnym jest on [mężczyzna o skłonnościach homoseksualnych]
nastolatkiem". Drugą cechą neurotyczną jest zwykle manifestowana, ale u
niektórych osób bardziej ukryta, skłonność do narzekania, tak wnikliwie opisana
przez Arndta. U osoby dotkniętej nerwicą najbardziej rzuca się w oczy potrzeba
uskarżania się. Osoba taka wydaje się bezustannie wyszukiwać i znajdować
powody do rozczulania się nad sobą i narzekania; jest być może tą chronicznie
pokrzywdzoną, której popsuto szyki, która zawsze cierpi z jakiegoś powodu. Na
skargi takiej osoby może składać się wszystko, co negatywne: poczucie
rozczarowania, samotności, niezrozumienia, braku szacunku, miłości, dyskomfort
fizyczny, bóle i tak dalej. Wydaje się, że osobowość neurotyczna nie potrafi pozbyć
się odczucia żalu nad sobą, autodramatyzacji; stąd można uważać takie zjawisko za
nałóg lub, co sprowadza się do tego samego, za wewnętrzny przymus, żeby
narzekać. W rezultacie, u neurotyka zachwiana jest normalna pewność siebie,
brakuje mu zaufania i radości życia. Inną częstą cechą neurotyczną jest dziecinne
pragnienie doświadczania uwagi, aprobaty i współczucia, jak również nadmierna
potrzeba potwierdzania własnej wartości. Tęsknota dziecka wewnętrznego do bycia
docenionym i do ciepła jest nie do zaspokojenia i tak samo egocentryczna, jak
u prawdziwego dziecka. Na wiele sposobów to dziecinne ego może starać się być
ważne, interesujące, atrakcyjne dla innych, starać się być ośrodkiem
zainteresowania zarówno w realnym życiu, jak i w wyobraźni. Ostatnią cechą,
którą należy wymienić, jest nastawienie egocentryczne. Dość znaczna część
świadomości może być zajęta przez infantylny element „o, ja biedny" lub na nim
skoncentrowana. Dla porównania, „narzekające dziecko w osobie dorosłej" chroni
się i troszczy o siebie tak, jak troskliwe dziecko opiekowałoby się lalką postrzeganą
jako biedne stworzenie. Uczucie miłości wobec innych ludzi, faktyczne
zainteresowanie innymi osobami jest zablokowane przez neurotycznie
uwarunkowany egocentryzm, który pojawia się bardziej lub mniej spontanicznie.
HOMOSEKSUALNY KOMPLEKS NIŻSZOŚCI
sinieje wiele rodzajów kompleksów niższości i odmian „wewnętrznego
narzekającego dziecka". Homoseksualny kompas niższości jest jednym z nich. Stąd
hemofilia, abstrahując od konkretnego symptomu pożądania homoseksualneeo, nie
jest zjawiskiem izolowanym, lecz jednym z niekończącego się szeregu problemów
nerwicowych. Jak zauważyliśmy, poczucie niższości może się objawiać w wielu
obszarach tak zwanej sfery osobowości człowieka. Dziecko lub nastolatek
dotknięty fantazjami i zainteresowaniami homoerotycznymi ma poczucie niższości
pod względem swojej tożsamości seksualnej lub „tożsamości płciowej", a innymi
słowy w kwestii swojej męskości lub kobiecości. Zatem chłopiec czuje się gorszy
w porównaniu z innymi chłopcami pod względem chłopięcości, twardości,
wytrzymałości, umiejętności sportowych, odwagi, siły lub męskiego wyglądu.
Dziewczynka czuje się gorsza w porównaniu z innymi dziewczętami pod względem
kobiecości, swych zainteresowań, zachowania lub cech fizycznych. Mogą się
zdarzyć wahania w ramach tej reguły, ale ogólna zasada jest pewna. Podstawą
poczucia niższości tego typu jest świadomość braku prawdziwej przynależności do
świata mężczyzn lub kobiet, niebycia jednym z chłopaków (mężczyzn) \ubjednq z
dziewczyn (kobiet). W większości przypadków ten autowizerunek własnej niższości
pojawia się przed dojrzewaniem i w okresie dojrzewania — pomiędzy ósmym a
szesnastym rokiem życia, ze szczytem w wieku dwunastu-szesnastu lat. Później, u
dorosłej osoby o orientacji homoseksualnej, ten specyficzny typ infantylnego,
rozczulającego się nad sobą ego pozostaje w całości aktywny, włącznie z
wcześniejszymi fantazjami, frustracjami i jego własnym wyobrażeniem o innych.
Naszym punktem wyjścia jest poczucie niższości, a ściśle pokucie braku
przynależności do świata mężczyzn czy świata kobiet. Czasem takie odczucia są w
pełni świadome. Dziecko może je wyrażać tak, jak dziesięcioletni chłopiec, który
kilkakrotnie skarżył się swojej matce, mówiąc smutnym tonem o swoich
kontaktach z chłopakami w szkole: „Jestem taki słaby!" (Powiedziała mi to matka,
kiedy przyszła porozmawiać o homoseksualizmie u swojego syna). Inni młodzi
ludzie mogą mieć takie same odczucia, nie uświadamiając ich sobie wyraźnie;
mogą zdać sobie z nich sprawę wiele lat później. „Kiedy patrzę wstecz, widzę, że
zawsze czułam się nieprzystosowana i nieatrakcyjna w porównaniu z innymi
dziewczynami", zastanawia się pewna lesbijka, „ale nigdy w pełni nie zdawałam
sobie z tego sprawy". Świadomie czy nie, dzieci i nastolatki cierpią z powodu
dręczącego je poczucia niższości. Często, ze wstydu, nie przyznają się nawet sami
sobie do tego cierpienia, bo uznanie własnej niższości może być bolesne —
rani ego, miłość do samego siebie i dziecięce poczucie ważności. Poczucie
niższości u dziecka czy nastolatka może zniekształcić jego spojrzenie na inne
osoby i niektóre z tych osób mogą wydawać mu się lepsze. W przypadku chłopca,
inni chłopcy i młodzi mężczyźni mogą jawić się jako bardziej męscy i silniejsi. W
przypadku dziewczynki, inne dziewczęta i niektóre kobiety zdają się być bardziej
kobiece, piękniejsze, mieć więcej wdzięku, być bliższe dziewczęcemu ideałowi
kobiety. Główną rolę mogą w tym spojrzeniu grać cechy fizyczne, lecz w pewnych
przypadkach jest to sposób bycia i zachowanie. Zatem przedstawiciele tej samej
płci, a szczególnie niektórzy z nich są idealizowani, a nawet gloryfikowani.
Idealizacja przedstawicieli tej samej płci jest do pewnego stopnia normalna w
okresie dojrzewania i okresie poprzedzającym. Chłopcy w tym wieku admirują
sportowców, bohaterów, łowców przygód, pionierów — odważnych, silnych i
osiągających sukcesy w kontaktach z ludźmi. Przyciągają i na przykłady
dominujących mężczyzn; męski wigor i odwaga mają dla nich wysoką rangę.
Dlatego często podziwiają trochę starszych od siebie chłopców, którzy są „bardziej
mężczyznami" niż oni sami i starają się ich naśladować. Z drugiej strony
dziewczęta zwracają szczególną uwagę na wdzięk i atrybuty kobiecości u innych
dziewcząt i kobiet, bardziej dojrzałych niż one same. Zachwyca je kobieca łatwość
w kontaktach towarzyskich i gracja.
MĘSKOŚĆ l KOBIECOŚĆ —— STEREOTYPY KULTUROWE?
W tym miejscu nie możemy uniknąć pewnych marginalnych uwag na temat
modnej opinii, zgodnie z którą odrzuca się tradycyjne koncepcje męskości i
kobiecości i odpowiadające im „role", przyznając im jedynie rangę wytworów
kultury. Według tego poglądu, czas kultury tradycyjnej minął i dlatego
„indoktrynacja" dzieci w kwestii stereotypowych ról właściwych płci jest mocno
niepożądana. Jeśli chodzi o ścisłość, utrzymanie się lub upadek naszej koncepcji
wyjaśnienia homoseksualizmu nie zależy od odpowiedzi na pytanie, czy wzorce
męskości i kobiecości są nam dane jako naturalne. Odczucia homoseksualne w
rzeczywistości wyrastają z poczucia niedowartościowania pod względem męskości
czy kobiecości, postrzeganej przez dziecko (lub nastolatka), a więc przez
porównanie z innymi. Dlatego, ściśle rzecz biorąc, nie ma znaczenia czy męskość
(lub kobiecość) jest czymś względnym, zależnym od zwyczajów kulturowych, czy
częścią biologicznego dziedzictwa człowieka, a może kombinacją obydwu
czynników. Tym niemniej, dominująca obecnie doktryna o fundamentalnej
równości płci pod względem psychologicznym może zniekształcić zdrową ocenę
zachowań z objawami dewiacji w sprawach płci. Co więcej, egalitarny sposób
wychowania dzieci stwarza w efekcie poważne zagrożenie dla normalnego rozwoju
emocjonalnego dziecka w ogóle a szczególnie dla jego rozwoju seksualnego.
Teoria równości w rzeczywistości nie da się obronić. We wszystkich kulturach i
czasach, wszędzie na świecie, mężczyźni i kobiety różnili się i różnią pod
względem wielu zasadniczych aspektów zachowania. Najbardziej wiarygodną
interpretacją tego faktu jest dziedziczenie. Chłopcy i mężczyźni są dziedzicznie
lepiej wyposażeni, niż dziewczęta i kobiety, w popęd ku „dominacji społecznej",
sprawowaniu władzy w życiu społecznym. To „wojownicy" w różnych
znaczeniach tego słowa; w swoim sposobie myślenia są bardziej zorientowani na
cel; kobiety zaś są raczej ukierunkowane na osobę, silniej reagują na bodźce
emocjonalne i mają większą łatwość wyrazu emocjonalnego; bardziej opiekuńcze,
doświadczają większej „empatii" pod względem emocjonalnym, co nie wynika
wyłącznie z tradycyjnego, stereotypowego wyuczenia (jeśli ktoś pragnie zagłębić
się bardziej w ten kontrowersyjny temat, może przeczytać sprawozdanie Maya z
badań nad tego typu różnicami, związanymi z płcią, u małych dzieci z różnych
kultur włącznie z naszą, u dorosłych i u bardziej rozwiniętych ssaków naczelnych,
u których zdają się występować podobne różnice między samcami a samicami.)
Dlatego tradycyjne, dziś wykpiwane, wzorce chłopców — „nieugiętych", „silnych",
„przewodzących", „zdobywców (wiata", i dziewcząt — przede wszystkim
„opiekuńczych" i ” czułych" zawierają więcej niż tylko małe ziarnko prawdy.
Nie znaczy to, że powinno się wyolbrzymiać te różnice psychiczne, ani że można,
opierając się na nich wprowadzić sztywne i bezwzględne reguły, dotyczące na
przykład konkretnych zajęć i zawodów, które pasowałyby do wrodzonej natury
mężczyzn i kobiet. Znaczy to jednak, że nienaturalne jest wyznaczanie tych samych
ról społecznych i wzorców zachowania chłopcom i dziewczętom (mężczyznom i
kobietom), jeżeli w danej sytuacji mamy do czynienia i z chłopcami i dziewczętami
(mężczyznami i kobietami) mogącymi je wypełniać. Znaczy to też, że nienaturalne
jest zachowywanie się tak, jak gdyby różne proporcje pomiędzy liczbą mężczyzn i
kobiet w szeregu profesji i funkcji oznaczały „dyskryminację", niesprawiedliwość
społeczną. Znaczy to, że należy dokonać wyraźnego rozróżnienia w edukacji
pomiędzy rolami przeznaczonymi dla chłopców i dziewcząt. Zaniedbywanie
ewidentnych, związanych z płcią preferencji i talentów do pewnych zawodów i ról,
czy też niewykorzystanie wrodzonych zdolności i darów związanych z płcią, nie
może być mądre ani pożyteczne dla społeczeństwa. Ludzka psyche jest dogłębnie
męska lub żeńska. Można to zaobserwować u dzieci wychowywanych niemal bez
żadnej presji w kierunku ról naturalnych dla ich płci. Na przykład chłopcy,
wychowywani raczej jak dziewczęta, przez zbyt wszechobecną, feminizującą
matkę, z którą się utożsamiają lub którą naśladują i chłopcy, wychowywani przez
starszych rodziców w otoczeniu, które nie zachęca do chłopięcych zachowań,
wciąż lubią rzeczy typowe dla chłopców, nawet jeśli ich zachowanie nie jest bardzo
chłopięce. Często podziwiają oni innych chłopców, w których widzą typy męskie.
Dziewczynka wychowana w nieco pogardliwej postawie wobec spraw kobiecych i
„roli" żeńskiej („szycie i te wszystkie babskie zajęcia to nie dla mnie!") może być
jednak pod wrażeniem innych dziewcząt i kobiet, od których promieniuje
kobiecość i może je w głębi duszy podziwiać. Wiele razy widziałem, że osoby płci
żeńskiej, które atakują „tę opartą na ucisku rolę kobiety", faktycznie czują niższość
w związku z tą konkretną rolą. W rzeczywistości podziwiają one kobiety, które
swobodnie przyjmują swoją kobiecość. Możemy spojrzeć na to z jeszcze innego
punktu widzenia. Młodzi mężczyźni i kobiety, które są opanowane, szczęśliwe
i wolne od konfliktów wewnętrznych, zdają się nigdy nie mieć problemów
związanych z rolami płci. W szeregu dziedzin w życiu ludzie ci traktują określoną
orientację, męską lub żeńską, jako fakt całkiem oczywisty. Nie mają również
problemów z „tradycyjnym" związkiem mężczyzny z kobietą. Po rozważeniu
wszelkich kwestii, najpewniejsze podejście pod względem psychologicznym
polega na przyjęciu zasadniczych różnic w zachowaniach właściwych danej płci,
jako punktu wyjścia do określenia wzajemnego związku między mężczyzną i
kobietą w małżeństwie i poza nim. Zależnie od czasu i okoliczności, konkretne
przejawy tego związku mogą się nieco różnić, nie wychodząc jednak poza granice
wzorca wyznaczonego przez naturę. Role właściwe płci wzajemnie się uzupełniają,
zgodnie z wzajemnie uzupełniającą się naturą atrybutów związanych z płcią.
Przymusowe zniesienie normalnych wzorców zachowania stosownie do płci, pod
wpływem neurotycznych frustracji czy błędnej filozofii równouprawnienia,
wywarłoby tylko bezproduktywną presję na wzajemne odniesienia kobiet i
mężczyzn i nie posłużyłoby nikomu do psychologicznego urzeczywistnienia.*
* „Psychologiczne urzeczywistnienie" należałoby interpretować jako zrozumie-
nie i uznanie swojej prawdziwej natury — w sferze psychiki, osobowości —
"osiągnięcie w ten sposób harmonii wewnętrznej (przyp. tłum.)
HOMOSEKSUALIZM W ROZWOJU PŁCIOWYM
Człowiek ma naturalny popęd do utożsamiania się ze swoją płcią. Chłopiec
pragnie należeć do świata innych chłopców i mężczyzn, dziewczynka do świata
dziewcząt i kobiet. Tęsknota do bycia uznawanym za jednego z chłopców (lub
jedną z dziewcząt) jest też wrodzona u chłopców i dziewcząt z poczuciem
niższości — odpowiednio, w kwestiach ich męskości lub kobiecości. Jak
stwierdziliśmy, długotrwałe poczucie niższości wywołuje rozczulanie się nad sobą
i autodramatyzację. Bolesna świadomość „bycia innym" — w negatywnym sensie
— powoduje pragnienie uznania i docenienia przez osoby idealizowane jako ktoś
należący do ich kręgu. Pragnienie to w końcu przybiera cechy żądzy. Jest to
zrozumiałe, ponieważ wynika z narzekania o charakterystycznej dla dziecka
intensywności: „O, ja biedny! Tak bym chciał być taki jak oni", albo „Gdyby tylko
któryś z nich mnie zauważył, zwrócił na mnie uwagę!" Taki pełen smutku,
rozczulający się nad sobą nastolatek ponad wszystko potrzebuje kontaktu:
zrozumieją, pocieszenia, współczucia, docenienia. Dodajmy do tego, że on czy ona
czuje się samotna i często nienajlepsza w nawiązywaniu kontaktów, a stanie się
jasne, że tęsknota za podziwianym przyjacielem może mieć wielką intensywność.
Najpierw zachodzi to głównie w wyobraźni nastolatka. Może on „zakochać się" (w
ten osobliwy sposób) w jakimś rówieśniku, a często w nieco starszym od siebie,
młodym człowieku. Jest to zwykle miłość na odległość. W każdym razie, ukryta
tendencja emocjonalna sprowadza się do: „Nigdy nie zdarzy się to naprawdę!
Nigdy nie zwróci na mnie uwagi i nie będzie kochać". Jest to pragnienie ciepła i
docenienia, podsycane przez rozczulanie się nad sobą i zdarza się ono w wie-
ku, gdy budzi się wciąż niewyraźny popęd płciowy; żałosna potrzeba ciepła może
wówczas wywołać fantazje erotyczne dotyczące bliskości z jakimś podziwianym
przyjacielem. W innych przypadkach, skłonności do kontaktu fizycznego
i fizycznej bliskości n
ie są dla samego nastolatka całkowicie zrozumiałe, choć może później zdać sobie
sprawę, że to one właśnie w nim drzemały. Spoglądanie na innych chłopców i
młodych mężczyzn na ulicy w sposób bardziej, niż przypadkowy, jest
przypuszczalnie najczęstszym znakiem budzących się zainteresowań
homoerotycznych. Człowiek taki pragnie dotykać i pieścić obiekty swego
uwielbienia i być pieszczonym, pozostawać blisko nich, być z nimi w sytuacjach
intymnych, czuć ich troskę o siebie i ich ciepło. „O, żeby tylko on
mnie kochał!", marzy chłopiec. Naturalnym przedłużeniem jego potrzeby ciepła i
miłości staje się tęsknota erotyczna. Nie jest to tak dziwne, jak mogłoby się
wydawać. W tej szczególnej fazie rozwoju psychicznego, przed dojrzewaniem i na
początku okresu dojrzewania, instynkt płciowy znajduje się w początkowym
stadium rozwoju i nie osiągnął jeszcze swego ostatecznego celu — płci przeciwnej.
Ogólnie rzecz biorąc, jest ^możliwe, żeby w tej fazie stopniowego dojrzewania
emocji seksualnych u dziecka rozwinęły się sentymentalne uczucia erotyczne
wobec przedstawicieli tej samej płci. Zachodzi to łatwiej w przypadku chłopców
(lub dziewcząt), którzy czują się już wyłączeni z grona innych, lub którzy czują się
samotni i gorsi, którzy tęsknią do ciepła. Ich podziw i zainteresowanie wyglądem
zewnętrznym czy cechami osobowości niektórych przedstawicieli tej samej płci
przybiera wówczas wymiar erotyczny. Marzenia erotyczne i fantazje podczas
masturbacji koncentrują się wokół podziwianych osób tej samej płci — pojawia się
pragnienie homoseksualne. W przypadkach normalnych, czasowe zainteresowanie
osobami tej samej płci, z mniejszą lub większą domieszką erotyczną, przeminie,
gdy chłopiec (lub dziewczynka) dorośnie i odkryje o wiele bardziej atrakcyjne
walory seksualne płci przeciwnej. Jednak zainteresowanie to przybiera szczególne
rozmiary w przypadku rozczulającego się nad sobą dziecka, przytłoczonego
narzekaniem na własną niższość w kwestii tożsamości płciowej. Dla takiego
dziecka lub nastolatka, kontakt cielesny z kimś spośród tych podziwianych
staje się wypełnieniem namiętnej tęsknoty za miłością i akceptacją, szczytem
szczęścia. Zgodnie z myślami żałosnego nastolatka, taki kontakt usunąłby całe
wewnętrzne poczucie nieszczęścia, niższości i osamotnienia. W ten sposób, w
okrsie dojrzewania, u dziecka czującego się istotą godną pożałowania, może dojść
do powiązania między żądzą kontaktu i erotyzmem. Pragnienie skierowane ku
osobie tej samej płci ma charakter pasywny; to poszukiwanie możliwości bycia
docenionym. Nie jest to tak szczęśliwe, radosne doświadczenie jak normalne
zakochanie się; u jego podstaw leży poczucie beznadziejności, rodzaj bólu.
Oczywiście, to poszukiwanie miłości jest całkowicie ukierunkowane na własną
osobę. Miłość homoerotyczna cechuje się egocentryzmem, „narcyzmem".
Uczucia homoerotyczne pojawiające się mniej więcej zgodnie z opisanym wyżej
schematem, mogą być z początku całkiem słabe, ale stopniowo stają się bardziej
intensywne. To wzmocnienie jest często spowodowane narastającym poczuciem
osamotnienia. Utwierdzanie fantazji erotycznych podczas masturbacji może je
znacząco powiększyć. W każdym razie to „rozczulające się nad sobą dziecko" z
pragnieniami erotycznymi staje się niezależną jednostką w życiu emocjonalnym, a
zjawisko to nazywa się „kompleksem". Psychika staje się jak gdyby nałogowo
przywiązana do tego elementu rozczulania się nad sobą i żądzy erotycznej.
Wiele osób o skłonnościach homoseksualnych odbiera swój popęd płciowy jako
obsesję, chroniczną lub czasową. Odczucia seksualne często absorbują znaczną
część ich uwagi, zajmują myśli w większym stopniu niż u heteroseksualistów.
Impulsy homoseksualne naprawdę mają w sobie coś, od czego nie można się
oderwać, w czym przypominają inne zaburzenia nerwicowe jak fobie, obsesyjne
niepokoje i nerwice natręctw. Nie dają cierpiącemu wytchnienia. Siłą napędową
tego przywiązania jest niezaspokojenie, będące integralną częścią dolegliwości
związanej z poczuciem niższości. Powoduje ono nienasyconą tęsknotę, ponieważ
ten sam probierń wciąż powraca. Romans, czy związek homoseksualny nie może
również dać satysfakcji ani szczęścia innego, niż krótkotrwały „kop" emocjonalny.
Idealna osoba niosąca ciepło istnieje wyłącznie w nienasyconej fantazji cierpiącego
na kompleks i dlatego nie można jej nigdy znaleźć. Socjolog niemiecki Dannecker,
zdeklarowany homoseksualista, wywołał gniew ruchu homoseksualistów,
ogłaszając bez ogródek, że „wierna przyjaźń homoseksualna" to mit. Ten mit,
kontynuował cynicznie, można wykorzystać przy przyzwyczajaniu społeczeństwa
do zjawiska homoseksualizmu — wzniosła „trwała przyjaźń" sprzedaje się łatwiej
— ale powinniśmy zaakceptować pełną rzeczywistość tego zjawiska. Ta
rzeczywistość, przyznaje, jest taka, że ze względu na uwarunkowania naszej
„orientacji" poszukujemy wielu partnerów. Dannecker potwierdza swoje
przekonanie za pomocą statystyk, dotyczących liczby partnerów osób o orientacji
homoseksualnej, w porównaniu z heteroseksualistami. To, co głosi, nie jest
nowością. Potwierdza to nałogowy charakter homoseksualizmu, związane z nim
szaleństwo. Słowo „gay" nie oznacza, że homoseksualizm jest „radosny"*; to
nałóg. Przykładu nieuniknionego biegu wydarzeń dostarcza wyznanie mężczyzny o
orientacji homoseksualnej, który sądził, że po latach „polowania" wreszcie znalazł
szczerze kochającego przyjaciela na całe życie. „Z początku wyobrażałem sobie, że
naprawdę znalazłem się obok takiego przyjaciela. Byfem przekonany, że niepokój,
który zawsze odczuwałem, był Angielskie słowo „gay" jest obecnie używane
przede wszystkim w znaczeniu "homoseksualista" lub „homoseksualny". Ma ono
jednak i inne znaczenie —
spowodowany potrzebą posiadania stałego przyjaciela.
Jednak, co dziwne, ten sam niepokój powrócił i to raczej szybko. Jeszcze raz
zobaczyłem siebie w obliczu potrzeby angażowania się w ukradkowe kontakty,
pomimo mojego dość udanego związku z przyjacielem (przez parę miesięcy)".
Mężczyzna ten wyciągnął wniosek, że hemofilia musi faktycznie być rodzajem
neurotycznego przymusu (Jednak nie zdecydował, czy chce się od niego uwolnić).
Podsumujmy — tego, czego homoseksualista bezwiednie poszukuje, nie da się
znaleźć i nie da się tym cieszyć. Wiedzie to natomiast do bólu i cierpienia, co
wzmaga potrzebę autodramatyzacji.
•Wesoły" lub „radosny", które stopniowo wychodzi z użycia, (przyp. ttum.)
ROZDZIAŁ. SZÓSTY
POCHODZENIE I DZIAŁANIE
KOMPLEKSU HOMOSEKSUALNEGO
U niektórych ludzi rozwija się kompleks lekceważenia, u innych kompleks
niezrozumienia, u jeszcze innych kompleks nieudacznika, niekompetencji,
zbędności i tak dalej. Nacechowanemu poczuciem niższości autowizerunkowi
„Jestem tylko..." niezmiennie i nieodłącznie towarzyszy rozczulanie się nad sobą,
odczuwanie typu „O, ja biedny". Charakterystyczne objawy kompleksu
homoseksualnego dotyczą poczucia niższości odnośnie do tożsamości płciowej.
Dlaczego u niektórych ludzi w młodości rozwija się kompleks homoseksualny, u
innych zaś nieseksualny typ kompleksu niższości?
POCHODZENIE KOMPLEKSU U MĘŻCZYZNY
Chłopiec może zacząć się czuć mniej chłopięcy, mniej męski, jeśli był
wychowywany przez swoją matkę w sposób nadopiekuńczy, nadmiernie troskliwy,
z przesadną ingerencją i jeśli rola ojca w jego wychowaniu była zbyt skromna.'
• większości przypadków kombinacja takiego matczynego i ojcowskiego stylu
wychowania predysponuje do rozwoju kom-
pleksu homoseksualnego. W tym miejscu musimy dokonać krótkiego spostrzeżenia
w kwestii winy. Może się wydawać, że przypisując winy i zaniedbania rodzicom,
zamierzamy ich oskarżać. Tak jednak nie jest. Nasze zadanie to przede wszystkim
uwypuklenie aspektu psychologicznego, nie zaś moralnego, co oznacza, że nie
robimy nic ponad wskazywanie określonych, zaobserwowanych związków
pomiędzy rodzicami i dziećmi, pomiędzy zachowaniem rodziców i następującym
po nim zachowaniem ich dzieci. Po drugie, zaniedbania i słabe punkty w
osobowości, zaobserwowane u części rodziców osób o orientacji homoseksualnej,
nie mogą być im po prostu przypisane jako wina. Działanie takich rodziców często
wynika z wzorców zwyczajowych, których są oni prawie nieświadomi i nie
rozumieją dokładnie, dlaczego niektóre z ich sposobów traktowania dziecka mogą
przynieść niepożądany efekt. Co więcej, są oni również częściowo wytworami
swojego własnego dzieciństwa. Nie wykluczam ich wolnej woli, a więc także ich
odpowiedzialności moralnej. Występuje tu pewien stopień winy, ponieważ nikt nie
może twierdzić, że został całkowicie zaprogramowany przez okoliczności swej
edukacji i młodości. Jednak rodzicom osób o skłonnościach homoseksualnych nie
można przypisywać większej winy odnośnie do wychowania ich dzieci, niż innym
rodzicom. Charakter naszych niedociągnięć jako rodziców może być różny, jednak
wszyscy mamy pewne egocentryczne przyzwyczajenia i inne słabości, czy
jesteśmy ich świadomi, czy nie. A więc, choć rodzice osób o skłonnościach
homoseksualnych mogą ponosić część winy, ich udział nie jest większy, niż w
przypadku winy innych rodziców wobec swoich dzieci. Osoby z neurotycznymi
tendencjami do narzekania czasem wyrzucają swoim rodzicom to, co im
wyrządzili. Należy jednak zdać sobie sprawę, że może to być jeszcze jeden rodzaj
narzekania. Ponadto, przedłużające się narzekanie na rodziców za ofiarę których
narzekający się uważa, jest niemal zawsze oparte na nierealistycznym spojrzeniu na
rodziców. Spojrzenie na rodziców w przypadku narzekającego dziecka jest z
definicji spojrzeniem dziecka, a więc jest podyktowane odczuciami
egocentrycznymi. Osoba bardziej dojrzała emocjonalnie potrafi je skorygować.
Narzekający neurotycy homoseksualni mogą wciąż tak samo odczuwać i
uzewnętrzniać swoje skargi dotyczące błędnego podejścia ze strony swoich
rodziców; to zaś wzmacnia w nich „narzekające dziecko", a przez to nie
rozwiązane problemy ich ewentualnych dziecięcych relacji z matkami i ojcami,
relacji nadmiernego przywiązania lub relacji awersji. Z chrześcijańskiego punktu
widzenia jest jeszcze dodatkowy powód, dla którego tacy ludzie powinni
spróbować pozbyć się uporczywego narzekania na błędy swoich rodziców —
rozumieją oni, że należy przebaczać. U niektórych osób o orientacji
homoseksualnej faktycznie okazuje się, że postęp w terapii może być zablokowany
brakiem umiejętności lub woli wybaczenia rodzicowi. Następny efekt wzmacniania
dziecinnych narzekań na rodziców polega na tym, że hamuje ono przyjmowanie
własnej odpowiedzialności. Innymi słowy, „narzekające dziecko" poprzez
neurotyczne stwierdzenie „Nic nie mogę na to poradzić", nie przyjmuje
odpowiedzialności za swoje zachowanie i skłonności. W ten sposób podnosimy
problem prawdopodobieństwa odpowiedzialności samego neurotyka —
homoseksualisty. Czy jest on odpowiedzialny za swoją sytuację? Albo też, czy
jest on tylko ofiarą swojej choroby, pacjentem? W naszej odpowiedzi musimy
unikać obu ekstremów. Neurotyk — homoseksualista jest taki sam, jak każdy inny
osobnik neurotyczny i każdy inny człowiek w podobnej sytuacji — nie całkiem
niewinny. Wszystkie ludzkie słabości i przyzwyczajenia emocjonalne przeciętnego
człowieka, a do tej kategorii należą także ludzie o skłonnościach homoseksualnych,
uformowały się w części dlatego, że im ulegliśmy. Dotyczy to również rozczulania
się nad sobą, miłości własnej, przyzwyczajeń do infantylnej autoafirmacji i
pokazywania własnej ważności, potrzeby przyciągania uwagi i tak dalej. Musimy
przyjąć występowanie pewnego stopnia winy, jeśli osoba o orientacji
homoseksualnej zbyt łatwo ulega impulsom poprzez masturbację, szukanie
kontaktów, a tym bardziej, jeśli usprawiedliwia lub zaleca takie zachowanie. Ale to
wszystko, co możemy na ten temat powiedzieć. W kompleksie neurotycznym jest
niewątpliwie dużo automatyzmu, za który nie można obciążać odpowiedzialnością
samego neurotyka, a w każdym razie nie w pełni. Odnosi się to do wszelkich
niedociągnięć co do charakteru i osobowości (nie rozważamy tutaj ludzi naprawdę
chorych umysłowo, takich jak schizofrenicy).
RELACJE Z RODZICAMI
W sześćdziesięciu — siedemdziesięciu procentach przypadków, matka była
nadmiernie „krępująca" w ten czy inny sposób — nadmiernie zaangażowana,
nadopiekuncza, zbyt troskliwa, apodyktyczna, nadmiernie ingerująca lub
rozpieszczająca. Często traktowała syna jak małe dziecko, jak swojego ulubieńca,
powiernika. Ten wpływ uczynił „hłopca zależnym i słabym, stłumił w nim ducha
przedsiębiorczości, jego odwagę i pewność siebie. Nadmiernie zaangażowana, zbyt
troskliwa matka emanuje swoją lękliwą postawę na życie syna. Matka, która chce
podejmować za syna wszelkie decyzje, czyni go pozbawionym woli i inicjatywy.
Chłopcy wychowani w ten sposób wykazują niewiele normalnej, pełnej życia,
chłopięcej figlarności; są posłuszni lub mają nadmierne zahamowania.
Może się również zdarzyć, że syn zbyt przywiązuje się do matki na skutek jej
nieumiarkowanej, w zasadzie egocentrycznej czułości i adoracji, która stawia go w
szczególnym położeniu. Jest wówczas mało prawdopodobne, by zrezygnował on z
jej rozpieszczania i atmosfery bezpieczeństwa; ucieka do tego z powrotem, kiedy
tylko zewnętrzny świat nie zareaguje na niego przychylnie. Jeśli ktoś potrzebuje
przykładu szkodliwych skutków takiej chorobliwej miłości między matką a synem,
powinien zapoznać się z biografią francuskiego pisarza Marcela Prousta. Pisał on
listy miłosne do swojej matki będąc jeszcze nastolatkiem, podczas gdy obydwoje
mieszkali w tym samym domu! W pewnych przypadkach, miłość matki jest
równocześnie ważąca. Na przykład, matka może grozić napadami histerii,
Jeśli syn nie jest dla niej miły. W innych przypadkach matka narzuca się synowi w
bardziej przyjazny sposób, ale jednak narzuca się. Pomimo prób umniejszenia
znaczenia tego faktu, podejmowanych przez defensywnych i wojujących
homoseksualistów oraz liberalnych reformatorów spraw płci, jest
niekwestionowanym faktem, że matki zajmowały zbyt centralne miejsce w
dziecięcym życiu emocjonalnym licznych mężczyzn z objawami homofilii. W
konsekwencji, syn stawał się nadmiernie zależny od matki i zachował wobec niej tę
postawę, nie modyfikując swojego wewnętrznego „narzekającego dziecka". To
„dziecko" ma tendencje do przyjmowania takiej postawy wobec innych kobiet, jako
symboli matki. A więc niektórzy pozostali „ślicznymi chłopczykami mamusi",
podczas gdy inni nadal zachowują się wobec matki jak „posłuszny, wystraszony
mały chłopiec", „chłopiec na utrzymaniu", a czasem jak „chłopiec represjonowany
i tyranizowany". Takie relacje z matką są niezdrowe i wielce utrudniają stanie się
dorosłym mężczyzną. Po wielu doświadczeniach z homoseksualistami w swojej
karierze zawodowej, badacz i terapeuta I. Bieber pisze, że w żadnym przypadku
relacje ojciec — syn nie były normalne. Zazwyczaj ojciec był „z boku" i nie
angażował się w codzienne życie i zainteresowania syna. Moje doświadczenia są w
dużym stopniu podobne. Bardziej szczegółowa analiza różnorodnych czynników
psychologicznych z okresu dzieciństwa w grupie moich stu dwudziestu pacjentów
płci męskiej, cierpiących z powodu homoseksualizmu, wykazała najwyżej dwa lub
trzy przypadki, w których relacje ojciec — syn można by uznać za dobre. Jednak
nawet w tych przypadkach relacje z ojcem były odległe. Ojciec pewnego
mężczyzny o skłonnościach homoseksualnych był już stary, kiedy jego syn był
chłopcem, w innym zaś przypadku, emocjonalna więź ojca z synem wydawała mi
się raczej płytka. Zatem prawdą jest stwierdzenie, że relacja ojciec — syn rzadko
jest dobra. Mężczyzna, u którego rozwija się homoseksualny kompleks niższości,
na ogół miał ojca, który nie wypełnił w dostatecznym stopniu swojej roli.
Taka niedostateczna więź z ojcem mogła mieć wiele przyczyn. Psychologicznie
odległy ojciec czasem zwraca niewiele uwagi na syna, na przykład gdy ten jest
jednym z młodszych dzieci w większej rodzinie. Zainteresowania ojca mogą
się koncentrować na starszych synach. W niektórych przypadkach ojciec uważał
chłopca za problem żony, na co mogło mieć wpływ istnienie wyłącznej więzi
między matką a synem.
Dobrym przykładem takiej sytuacji jest holenderski pisarz Louis Couperus, który
żył na początku tego stulecia.* Rozwinął się u niego kompleks niższości na gruncie
„bycia słabeuszem". Do powstania takiego spojrzenia na siebie doszło, ponieważ
czuł się urażony brakiem docenienia ze strony swojego ojca; ten bowiem
pozostawił swego najmłodszego syna Louisa pod opieką matki i jego starszych
sióstr i nie akceptował go w swoim własnym świecie, gdzie było miejsce dla
starszych braci chłopca. Niektórzy ojcowie byli zbyt zajęci, by spędzać dość czasu
ze swoją rodziną, a szczególnie z chłopcem. Ojcowie z innej grupy stanowili
klasyczne „słabe osobowości"; sami nie byli dość męscy, zbyt zależni, strachliwi,
czasem wspierali się nadmiernie na żonach. Byli słabi jako mężczyźni, a więc ich
synowie nie mieli dostatecznie dobrego wzoru, z którym mogliby się utożsamiać.
Stosunkowo starym ojcom brakowało młodzieńczego dynamizmu, koniecznego do
rozwoju ich synów. Nie bawili się z nimi i nie zachęcali do typowo chłopięcych
zabaw. W efekcie zachowanie chłopców stało się nadmiernie akuratne;
przypominali „małych starych ludzi".
* Louis Couperus żył w latach 1863-1923 (przyp. wyd.)
W około jednej czwartej moich przypadków, a także innych, syn odbierał ojca w
sposób wyraźnie negatywny. Był przez niego krytykowany, nie uzyskiwał zbyt
wiele aprobaty czuł s
i
ę więc odrzucony przez najważniejszego mężczyznę swojego
świata. Chłopiec mógł również czuć się lekceważony przez swego ojca,
porównującego go z braćmi (i siostrami). W niektórych przypadkach —
prawdopodobnie w około dwudziestu procentach — doświadczenie odrzucenia
przez ojca jawi się jako kluczowy czynnik powodujący uraz psych
i
czny, który
sprawił, że chłopiec poczuł się wy
ł
ączony ze św
i
ata mężczyzn. Dla chłopca ojciec
jest niejako prototypem mężczyzny; poczucie docenienia przez ojca ma
podstawowe znaczenie dla uzyskania pewności siebie jako mężczyzny. To samo
odnosi się do związków córki z matką.
INNE WPŁYWY
Zazwyczaj waga czynnika związanego z ojcem wydaje mi się większa, niż waga
czynnika związanego z matką. Prawdopodobieństwo homoseksualizmu jest jednak
znacznie wyższe w przypadku obecności obu czynników. Z reguły
homoseksualizm męski jest efektem błędów ze strony obojga rodziców. W związku
z tym musimy nadmienić, że w znacznej części przypadków istniały głęboko
zakorzenione problemy pomiędzy rodzicami pacjenta. Sprowadzały się na ogół do
tego, że czasem to matka była wyraźnie „silniejszą"; apodyktyczną osobowością,
zmuszającą męża do wycofania się, czasem zaś matka była zaniedbywana przez
męża i jej niezadowolenie przywiodło ją bliżej jednego z synów. Ogólnie rzecz
biorąc, kobieta ma naturalną tendencję do uznawania jednego mężczyzny ze
swojego otoczenia za „swojego mężczyznę". Jeśli brak emocjonalnej więzi z
mężem, może szukać substytutu w postaci więzi z synem. Oczywiście, może się
zdarzyć wiele różnych rodzajów napięć małżeńskich. Mają one swoje źródło w
szeregu egocentrycznych przyzwyczajeń oraz w różnego rodzaju wciąż
infantylnych sposobach działania i reagowania, które wszyscy wnosimy do życia
małżeńskiego. Występowanie zadowalających relacji małżeńskich jest jednak
statystycznie niższe wśród rodziców osób o skłonnościach homoseksualnych niż
wśród rodziców dzieci, u których ten kompleks się nie rozwinął. Po raz kolejny
pozwala to zrozumieć, że homoseksualizm jest nie tylko zjawiskiem dotyczącym
zainteresowanej osoby, ale również objawem nierównowagi w rodzinie i nierzadko
dysonansu między rodzicami. Ponadto, osobowości rodziców, ich wzajemne relacje
i relacje z dziećmi oraz sposoby wychowania dzieci nie są jedynymi czynnikami
predysponującymi do homoseksualizmu. W ramach rodziny, niektóre spośród
następujących czynników mogą również mieć swój udział w powstawaniu tego
problemu: pozycja wśród rodzeństwa, proporcja chłopców do dziewcząt w
rodzeństwie, rywalizacja między rodzeństwem i dokuczanie. Na przykład, według
pewnych badań, mężczyźni o skłonnościach homoseksualnych to, częściej niż
heteroseksualiści, młodsi chłopcy w liczniejszych rodzinach. Sugeruje to większą
nadopiekuńczość ze strony matki i być może również starszego, bardziej odległego
ojca. Niektórzy mężczyźni z tym kompleksem pochodzili z rodzin, w których
przeważali chłopcy, co mogło wywołać u matki skłonność do traktowania jednego
z synów raczej jak córkę. Rozwinięcie kompleksu u chłopca mogło być również
ułatwione poprzez jego spojrzenie na samego siebie jako na najsłabszego, najmniej
męskiego spośród braci, będące wynikiem porównywania się z braćmi lub
dokuczania i kpin z ich strony. „Dokuczanie" okazało się niezmiernie ważnym
czynnikiem u wielu spotkanych przeze mnie osób z tego typu kompleksem
niższości. Porównanie z bratem widzianym jako mocniejszy, zdrowszy i tak dalej,
mogło być w innych przypadkach tym, co zachwiało równowagę w niewłaściwym
kierunku. Wreszcie musimy wspomnieć o wpływie czynników predysponujących,
takich jak widzenie siebie jako osoby szpetnej i słabej fizycznie. Chłopiec mógł
przez pewien czas cierpieć z powodu przeświadczenia, iż jest wątły, chorowity,
astmatyczny, za niski, za chudy albo za gruby. Takie wyobrażenia o samym sobie
są odczuwane jako bycie „niemęskim", nie dość silnym lub atrakcyjnym jako
mężczyzna. Wynikiem powyższych czynników, związanych z rodzicami i innych,
może być brak chłopięcości w zachowaniu i zainteresowaniach, a bardziej
konkretnie — brak odwagi i pewności siebie w czynnościach charakterystycznych
dla chłopców, jak chociażby walka. Chłopiec taki ucieka od tych sytuacji, mówiąc
„To nie dla mnie". Badania pokazują na przykład, że większość mężczyzn z tym
kompleksem miała w dzieciństwie jawną awersję do piłki nożnej i innych gier
zespołowych. Takie gry stanowią w naszej kulturze w większym lub mniejszym
stopniu ucieleśnienie zabawy chłopięcej; wymagają poczucia radości ze
współzawodnictwa z innymi i ducha walki, są też wskaźnikiem dostosowania do
grupy rówieśników. Kolejny krok w rozwoju kompleksu homoseksualnegojest
decydujący. Chodzi tu o porównanie własnej osoby z rówieśnikami tej samej płci.
Gdyby chłopiec, obciążony opisanymi przez nas niekorzystnymi wpływami
rodziny, w udany sposób pokonał próg na drodze do chłopięcych form aktywności
i, być może wspomagany zachętą innych, wkroczył do świata chłopców,
niebezpieczeństwo homoseksualizmu zostałoby zażegnane. Często sprawy nie
przybierają tak pozytywnego obrotu i zamiast zdobywania sobie pozycji wśród
rówieśników, zniechęcone dziecko wycofuje się, jako ofiara odczuć
niedowartościowania i użalania się. Jeśli chłopiec taki ma szansę na znalezienie
przyjaciela, to będzie nim outsider ,jak on sam; osamotniony i pozostający z boku.
Nierzadko takiemu chłopcu dokucza się za brak odwagi, bycie „babą", zachowanie
„jak u starej panny" i tak dalej. Wielu przeszło okres samotności i depresji w
okresie dojrzewania, a nawet wcześniej. Wówczas nadchodzi trzeci krok procesu
rozwojowego. Chłopiec zaczyna tęsknić do bycia takim jak inni i posiadania
podobnego do innych przyjaciela. Homoerotyczne pragnienie współczucia i
pocieszenia kojący się z pojawieniem się autodramatyzacji. Statystycznie biorąc,
homoseksualizmjest najbliżej związany z tymi właśnie czynnikami „adaptacji
społecznej" lub też czynnikami „środowiska rówieśników" w jeszcze większym
stopniu, niż w przypadku czynników związanych z rodzicami sytuacjami
rodzinnymi. Wewnętrzny dramat tych mężczyzn jako dzieci i nastolatków polegał
na tym, że nie potrafili czuć się naprawdę częścią społeczności chłopców.
Sytuacja dziewczynki, która odczuwa później homoseksuałny pociąg do innych
kobiet, jest pod wieloma względami zwierciadlanym odbiciem sytuacji chłopca.
Porównanie z odbiciem zwierciadlanym nie sprawdza się jednak w sposób
doskonały, ponieważ układ czynników przygotowujących u kobiety jest często
bardziej zróżnicowany, niż u mężczyzny. Wiele kobiet o odczuciach
homoseksualnych, w dzieciństwie odczuwało brak zrozumienia ze strony matki. To
odczucie dystansu ze strony matki miało wiele form. Na przykład pewna kobieta
podsumowała to następująco: „Moja matka robiła dla mnie wszystko, ale bardzo
rzadko mogłam z nią porozmawiać o swoich problemach osobistych i
emocjonalnych". Inne narzekania to: „Moja matka nigdy nie miała dla mnie czasu",
„Moja matka miała znacznie więcej kontaktu z moją siostrą niż ze mną",
„Wszystko mi załatwiała i wciąż traktowała mnie jak małe dziecko", „Często
chorowała", „Była kilkakrotnie zabrana do szpitala psychiatrycznego", „Odeszła od
nas, kiedy byłam jeszcze mała" i tak dalej. Czasem dziewczynka musiała sama
przyjmować rolę matki wobec rodzeństwa, na przykład jako najstarsza z dziewcząt
lub w przypadkach, gdy matka nie spełniała dobrze swojej funkcji, i to właśnie
spowodowało, że sama czuła się pozbawiona matczynego ciepła i zrozumienia.
Matka mogła odczuwać zahamowania w swojej roli jako kobiety lub nie czuła się
dobrze w tej roli, co mogło wywołać w niej krytyczny stosunek do wszystkiego, co
postrzegała jako rolę kobiety i przekazała tę postawę córce. W ten sposób u
dziewczynki pojawiła się postawa odrzucenia swojego kobiecego oblicza. Niektóre
lesbijki były zdania, że ich matki wolałyby chłopców i dlatego stymulowały w nich
chłopięce zachowania i osiągnięcia, zamiast tych odpowiednich dla dziewcząt.
Dziewczęca pewność siebie jako kobiety jest przede wszystkim kształtowana przez
matkę. Jeśli matce uda się spowodować, by córka czuła się doceniana jako kobieta,
dziewczyna poczuje się dobrze w świecie kobiet i rówieśnic. W przypadku kobiet
o orientacji homoseksualnej, relacje z matką często były pozbawione charakteru
osobistego i atmosfery zaufania; nie było dzielenia się kobiecymi
zainteresowaniami, ani wspólnych zajęć w „kobiecych dziedzinach". W
konsekwencji, dziewczynka nie czuła się wartościowa jako dziewczynka — czyli
różna od chłopca, ale równie wartościowa.
Również i we wzorcach relacji ojciec — córka zdaje się występować duże
zróżnicowanie. Niektóre kobiety o odczuciach lesbijskich byty nadmiernie
przywiązane do ojców na zasadach „specjalnego przyjaciela". Czasem to
przywiązanie zostało im w większym lub mniejszym stopniu narzucone, gdyż
ojciec przewidział dla nich specyficzną rolę, a więc relacje nie były nieskrępowane
i naturalne. W pewnych przypadkach ojciec wolałby, by córka była synem,
kompanem i dlatego stymulował u niej określone męskie funkcje, zainteresowania i
osiągnięcia; na przykład kładł przesadny nacisk na wyniki w szkole, osiągnięcia
sportowe i pełnienie istotnych dla społeczności ról. Miał dla niej wiele pochwał i
uprzywilejowaną pozycję, ale faktycznie, przez takie zachowanie, kupował jej
oddanie wobec siebie. Zdarzali się również ojcowie o słabej osobowości, zanadto
szukający oparcia w swoich żonach. We wszystkich takich przypadkach, u dorosłej
lesbijki, więź emocjonalna z ojcem jest Uwalona w „wewnętrznym dziecku z
przeszłości". Inne kobiety z podobnym problemem nie były w takim stopniu
„córeczkami tatusia", a raczej widziały się jako niechciane i nieakceptowane córki.
Często przez ojca krytykowane, czuły jego pogardę, a przynajmniej brak
zainteresowania z jego strony. Przesadne, kompensujące zachowania i
zainteresowania męskie u niektórych z tych kobiet, można wytłumaczyć jako
reakcję na taką nieakceptującą postawę ojcowską. Dziewczyna uczyła się wówczas
widzieć rolę mężczyzny jako nadrzędną i starała się jej sprostać. I znów,
negatywne odczucia względem ojca, jak i przesadne, kompensujące dążenia, by
sprostać jego wymaganiom i dzięki temu zostać przez niego docenioną, trwają
nadal w kompleksie neurotycznym. Podsumowując, dobre, normalne relacje ojciec
—córka są statystycznie rzadsze u kobiet o orientacji homoseksualnej, niż w
przypadku orientacji heteroseksualnej.
INNE WPŁYWY
U niektórych kobiet kompleks brzydoty, ze szczególnym uwzględnieniem
odbierania siebie jako osoby mniej kobiecej, mniej atrakcyjnej jako dziewczyna,
mógł również odgrywać rolę czynnika wzmacniającego. W innych przypadkach
było to porównanie z siostrą, uważaną (przez samą dziewczynę lub jej otoczenie)
za atrakcyjniejszą fizycznie lub pod innymi względami. Kiedy indziej znów
dziewczyna czuła się gorsza na tle swoich braci — „Jestem tylko dziewczyną"
— i z tego względu próbowała naśladować ich chłopięcość. W wieku dojrzewania
małe zainteresowanie ze strony płci przeciwnej mogło stać się przyczyną jej
czułego punktu: „Oni nie uważają mnie za tak atrakcyjną jak inne dziewczyny"!
„Nie umawiają się ze mną" i tak dalej. Dziewczyna, która czuje się mniej
doceniana przez chłopaków, może zacząć podziwiać kobiecość innych dziewcząt,
które są bardziej doceniane. Czynniki predysponujące, takie jak wymienione
powyżej, zwykle oddziaływują razem i wzajemnie się wzmacniają, tak
w przypadku dziewcząt, jak i chłopców. Niejednokrotnie dziewczęta, u których
rozwinął się później kompleks lesbijski, w istocie zachowywały się nieco
mniej dziewczęco i mniej kobieco niż ich rówieśnice. To spowodowało, że poczuły
się niepewnie pod względem swojej kobiecości i ewentualnie wywołało nadmierne
reakcje kompensujące, takie jak postawy nieprzywiązywania wagi, obojętności,
despotyzmu i apodyktyczności, próby przewyższenia chłopców pod względem
męskości, rzucanie wyzwania wszystkiemu, agresywne zachowanie, szorstkość i
twardość. Mogła się u nich pojawić jawna niechęć do kobiecego zachowania,
ubrania i zajęć domowych. Ta przesadnie kompensująca, męska pewność siebie
jest jednak nacechowana brakiem naturalnej gładkości. Zdaje się przesadzona;
wyczuwa się napięcie emocjonalne. Nie chodzi o to, że wszystkie kobiety z tym
kompleksem mają tendencję do zachowywania się „po męsku". Nie jest też tak, że
kobiety zaznaczające swoje ja w ten sposób, muszą mieć skłonności lesbijskie, ale
istnieje pewna korelacja pomiędzy tymi dwiema cechami. Nader męskie
zachowanie u kobiet stanowi jednak prawie zawsze symptom kompleksu niższości.
Głównym czynnikiem sprzyjającym rozwojowi orientacji lesbijskiej jest
porównanie się dziewczyny z rówieśnicami lub pewnymi starszymi „idealnymi"
kobietami. Tak jak w przypadku chłopców, kluczowy czynnik jest subiektywny;
jest to odbiór własnej osoby przez dziecko. Z tego powodu czasem, choć niezbyt
często, może powstać taki kompleks u dziewczyny, której zachowanie jest
obiektywnie całkiem kobiece. W okresie dojrzewania dziewczyna pragnie mieć
przyjaciółki i pragnie poczucia jedności z nimi. Jej samotność i poczucie
oddzielenia wywołuje tęsknotę za podziwianymi koleżankami lub postaciami
idealnych kobiet. Jeśli dziewczyna czuje się lekceważona pod względem uczucia i
zrozumienia ze strony matki, może się zwrócić ku typowi kobiety idealnej,
posiadającej w jej oczach pożądane przymioty matki, jak na przykład spokojna,
czuła nauczycielka lub starsza dziewczyna o matczynym podejściu. Użalająca się
dziewczyna pragnie wyłącznej uwagi swojej idolki, przyczepia się do niej
kurczowo: „Zeby tylko ona mnie kochała!" „Przedmiotem narzekań bardzo
licznych lesbijek było to,
ż
e tak niewiele spośród nich potrafiło znaleźć prawdziwe
przyjaciółki w okresie dojrzewania" — piszą amerykańscy psychologowie
Gundlach i Riess w swoim raporcie z badań nad ponad dwustoma
przystosowanymi do normalnego funkcjonowania kobietami, cierpiącymi na ten
kompleks
.
Wewnętrzne „narzekające dziecko" wciąż żywi się tymi samymi
odczuciami, co w młodości: poczuciem niższości, samotnością, rozczulaniem się
nad sobą i niezaspokojonym pragnieniem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
JAK FUNKCJONUJE
KOMPLEKS HOMOSEKSUALNY
Wyjaśnienie, czym jest naprawdę miłość homoseksualna, ze zrozumiałych
przyczyn natrafia na opór połączony często z oburzeniem. „Dlaczego nie pozwala
mi się, bym był szczęśliwy, taki jaki jestem?" — stanowi łatwe do przewidzenia,
dramatyczne wołanie. Problem nie polega jednak na tym, czy się na to pozwala, ale
czy jest to osiągalne. Liczne osoby o tej orientacji są nielepiej przygotowane do
pozbycia się swych iluzorycznych odczuć, niż alkoholicy czy narkomani do
zarzucenia swoich stymulantów. Z doświadczeń klinicznych i przeglądu literatury
możemy wyciągnąć kilka ogólnych wniosków o funkcjonowaniu kompleksu
homoseksualnego, zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet:
I. Poszukiwanie kochanka powtarza się.
Choć kobiety o skłonnościach homoseksualnych mają przeciętnie dłuższe związki,
niż mężczyźni — homoseksualiści, w żadnym z tych przypadków związki nie
trwają latami. Neurotyczne nałogowe przywiązanie do niespełnionej tęsknoty,
innymi słowy — neurotyczne narzekanie — trzyma takie osoby w szachu
zmusza do ciągłego podążania za iluzjami.
II. Tęsknoty homoseksualne są przejściowe i powierzchowne
.
Tęsknoty homoseksualne i powiązane z nimi, tęsknoty za ciepłem i współczuciem
mogą być przeżywane jako najpiękniejsze i najgłębsze w życiu danej osoby.
Jednak jest to oszukiwanie samego siebie. Uczucia homoseksualne, czasem
wychwalane jako „czysta miłość", bardziej dogłębna niż miłość małżeńska, nie
mają faktycznie nic wspólnego z prawdziwym uczuciem. Są one miłością
egocentryczną: oznacza ona prośbę, a nawet błaganie o wzajemność i uwagę. Jest
to jasne, sądząc po sposobie, w jaki zwykle kończą się związki homoseksualne.
Partner służy do zaspokojenia potrzeb infantylnego ego, ale nie jest naprawdę
kochany za to, że jest. W efekcie, dana osoba może z jednej strony przylgnąć do
kogoś, z drugiej zaś wykazywać brak prawdziwego zainteresowania i obojętność.
Godny uwagi jest sposób, w jaki ci ludzie mogą mówić o swoich dawnych
związkach — bez emocji, jak dzieci, które wyrzuciły zabawkę, bo przestała je
interesować
III. Osoby o skłonnościach homoseksualnych i inni neurotycy
cierpią na nałogowe rozczulanie się nad sobą.
Nie wszyscy manifestują swój żal nad sobą i tendencję do narzekania w
dramatycznych słowach i w postaci werbalnej. Jeśli jednak ktoś pozna ich bliżej,
podtekst rozczulania się nad sobą jest niemal zawsze wyraźnie dostrzegalny. Myślą
szybko, gdy chodzi o problemy i zmartwienia, niektórzy są w oczywisty sposób
przesadnie uczuciowi, inni to typy marudzące i podrywacze, ludzie nadmiernie
krytyczni wobec siebie i innych, niektórzy regularnie uskarżają się na dyskomfort
psychiczny (dramatyzując), cierpią na depresje, regularnie przechodzą „kryzysy
nerwowe" lub skarżą się na samotność, apatię, i zakłócenia w kontaktach z ludźmi i
tak dalej. Autentyczna pogoda i wesołość stanowią dokładne przeciwieństwo tej
choroby narzekania. Jeśli nawet jest prawdą, że niektórzy homoseksualiści
odgrywają rolę błaznów, wesołków, przy bliższym przyjrzeniu się można pod
przykrywką tej gry rozpoznać przygnębione, rozczulające się nad sobą dzieci. Gra
może stanowić dziecinny sposób wywołania podziwu i zwrócenia uwagi na
infantylne ego. U podstaw leży zawsze niepokój.
IV. Osoby o orientacji homoseksualnej odczuwają zawsze potrzebę
czyjejś uwagi, która może wyrażać się na różne sposoby.
Mogą przylgnąć do innych, by przyciągnąć ich uwagę. Mogą nieświadomie
prezentować się jako ofiary, odwołując się do współczucia innych, aby uzyskać
pomoc i ochronę. Niektórzy mogą narzucać się swemu otoczeniu, inni tyranizują
otoczenie w sposób podobny do stosowanego czasem przez prawdziwe dzieci.
Przede wszystkim starają się o zainteresowanie ze strony upragnionego partnera,
lecz poszukiwanie uwagi może stać się ważnym elementem w kontaktach z ludźmi
w ogóle.
V. Egocentryzm jest następną uniwersalną cechą neurotyczną.
Sugeruje to, iż odczuwanie i myślenie w znacznej części koncentruje się dookoła
ego, powodując zmniejszone faktyczne zainteresowanie i miłość dla innych. „Mój
mąż konsumuje wszystkich w swoim otoczeniu", powiedziała mi kiedyś żona
pewnego homoseksualisty. „Ale nie potrafi sam dawać miłości, nie wie czym jest
miłość". Im bardziej dominujący jest kompleks homoseksualny w życiu
emocjonalnym danej osoby, tym bardziej ten opis pasuje do sytuacji.
VI. „Narzekające dziecko" w osobie dorosłej utrzymuje życie
emocjonalne na poziomie niedojrzałym w innych dziedzinach niż
sprawy związane z picia.
Emocjonalny infantylizm ludzi z kompleksem homoseksualnym powoduje, że
zachowują się oni i myślą jak dzieci, tłumi normalny rozwój emocjonalny
w stopniu zależnym od tego, jak silny jest kompleks.
VII. Pozostawanie w części dzieckiem obejmuje relacje z rodzicami.
Dlatego mężczyźni z tym kompleksem bardzo często utrzymują pewną więź z
matką lub zachowują pełną wyrzutów, nieprzyjazną postawę wobec ojca
ze względu na „negatywną więź z ojcem". Podobne reguły dotyczą lesbijek.
Ustalona więź z rodzicami może obejmować wzajemnie przeciwstawne elementy:
ktoś może popaść w zależność od matki, a równocześnie wykazywać tendencje do
wszczynania z nią kłótni, żeby rozładować wywołaną przez nią irytację.
VIII. „Wewnętrzne dziecko z przeszłości" zachowuje infantylne
postawy i odczucia względem płci przeciwnej
.
Mężczyzna — homoseksualista może nadal nienawidzić kobiet, jak wówczas, gdy
będąc młodym człowiekiem traktował je jako intruzów w swoim życiu, lub
rywali, mogących mu ukraść kompanów, albo po prostu jako „te głupie
dziewczyny", które psują świat chłopców. Może wobec nich mieć wciąż poczucie
niższości i lęku, może odczuwać wstyd z powodu niedostatecznej męskości. Może
także nadal widzieć pewne kobiety jako osoby oferujące ochronę, postawę matki i
uwagę, nie zaś jako dorosłe kobiety, które powinien traktować jak dorosły
mężczyzna. Z podobnych przyczyn „dziewczynka w lesbijce" może nadal patrzeć
na mężczyzn przez pryzmat nienawiści, zazdrości, lęku lub irytacji.
IX. Osoby o orientacji homoseksualnej mają trudności z petnym
zaakceptowaniem swojej tak zwanej tożsamości płci.
Mężczyzna doświadcza rzeczy męskich, jak gdyby nie były jego; lesbijka czuje się
nieswojo wobec rzeczy kobiecych. Jednak byłoby błędem sądzić, że ci mężczyźni
w głębi siebie czują się kobietami, lub że lesbijki wewnętrznie są mężczyznami.
X Wreszcie nie bez znaczenia jest spostrzeżenie, ze kompleks
homoseksualny zamieszkuje w granicach całej osobowości
.
Osoba jako całość znaczy więcej niż tylko jej infantylna osobowość, choć
niektórzy ludzie o orientacji homoseksualnej mogą naprawdę robić wrażenie
bardzo niedojrzałych. Jeśli przyjrzymy się baczniej, zauważymy, że każdy
mężczyzna lub kobieta dotknięta homoseksualizmem ma wiele cech i skłonności
osoby dorosłej. Wprawdzie niniejsza praca dotyczy infantylnej części ich
osobowości, nie oznacza to jednak, że mamy styczność z osobami zupełnie
chorymi. W rzeczywistości, terapeuta ma do czynienia i w znacznej części
odwołuje się dokładnie do dorosłej części osobowości homoseksualisty, od której
oczekuje realistycznego wglądu we własną osobę, dobrej woli i innych mocy
uzdrawiających. Osobowość dorosłego jest także tą bardziej interesującą częścią.
Ona żyje. Z drugiej strony, infantylne ego ma w sobie coś z mechanizmu, coś
sztywnego i stereotypowego. W codziennym życiu w większości obserwujemy
pewne mieszanki osobowości dojrzałych i dziecinnych. Z takiej konstrukcji o
podwójnej osobowości bierze się biseksualizm. Orientacja seksualna części
dorosłej, na tyle, na ile część ta jest rozwinięta, oznacza ukierunkowanie na
dojrzały cel seksualności — płeć przeciwną. Z drugiej strony, "godne pożałowania
dziecko" kieruje seksualność na swoje niedojrzałe cele. Ponieważ jedna część
osobowości biseksualisty tłumi drugą, jest oczywiste, że heteroseksualizm u tych
osób nie może być w pełni rozwinięty.
ROZDZIAŁ ÓSMY
DROGA KU PRZEMIANIE
Nasuwa się pytanie, czy osoba o orientacji homoseksualnej powinna zmusić się do
zainteresowań i zachowań heteroseksualnych? Byłoby błędem podchodzić do
sprawy w ten sposób. Jak sądzę, przełamywanie się jest do pewnego stopnia
pożądane pod jednym względem — jako świadomy wysiłek w celu wejrzenia we
własną osobę, bez tłumienia nieprzyjemnych tematów czy zniekształcania pewnych
prawd, z których możemy zdać sobie sprawę, jeśli chcemy. Następnie zaś, po
osiągnięciu wglądu w neurotyczne przyzwyczajenia, a szczególnie w motywacje
(na przykład egocentryzm), osoba o skłonnościach homoseksualnych musi stanąć
w obliczu decyzji, aby z nimi walczyć, aby je powstrzymać — za wszelką cenę.
Proces zmian z pomocą pewnej formy psychoterapii może prowadzić do całkiem
zadowalających wyników, zależą one Jednak od wielu czynników. Czynniki
mające wpływ na rezultaty obejmują: motywację pacjenta do zmiany, wytrwałość,
szczerość wobec samego siebie, ogólny stopień zaawansowana nerwicy i wpływy
otoczenia w postaci zachęty ze strony innych (w przeciwieństwie do życia
samotnego, w oderwaniu od społeczności). Prawdziwa i dogłębna zmiana jest w
zasadzie możliwa. Według znanych mi raportów i historii pewnych byłych
homoseksualistów, które słyszałem i których sam badałem, radykalną zmianę
uzyskuje się czasem z pomocą „metody religijnej". Jednak we wszystkich znanych
mi przypadkach prawdziwa zmiana przyszła po stosunkowo długiej pracy, jedynie
w wyjątkowych przypadkach nastąpiła nagle, jako cud psychologiczny. Ponadto
sądzę, że we wszystkich tych sytuacjach proces postępował z grubsza według tego
samego wzorca, bez względu na to, czy był wynikiem psychoterapii, czy innych
metod. Pewne przypadki wyleczenia, bez formalnej psychoterapii, zostaną
przedstawione w następnym rozdziale. Proces zmian można porównać z
wchodzeniem po wysokich schodach, gdy końca wyraźnie nie widać, ale każdy
kolejny schodek oznacza poprawę, postęp. Na początku nie powinniśmy się
zanadto martwić, jak daleko ostatecznie zajdziemy. Oczywiście widzenie
małżeństwa jako ostatecznego celu dla każdego z omawianym kompleksem, kto
rozpoczyna terapię, nie jest realistyczne. Teoretycznie rzecz biorąc, najbardziej
doskonały cel to emocjonalna dojrzałość do małżeństwa (włącznie z odczuciami o
charakterze seksualnym). Można to często osiągnąć, ale przypuszczalnie, równie
często nie można — przynajmniej przez dłuższy okres czasu. Powinniśmy
pamiętać, że osoby o skłonnościach homoseksualnych często chcą zawrzeć
związek małżeński na bazie infantylnego narzekania, na przykład spowodowanego
odmiennością od innych ludzi. A więc małżeństwo jest pożądane nie jako cel
sam w sobie, lecz jako infantylny sposób dogonienia „innych". Infantylne
narzekanie na samotność może być następnym głównym motywem pragnienia
małżeństwa. Przede wszystkim należy wyeliminować neurotyczne przywiązanie
do narzekania: „Nie jestem żonaty". Dana osoba musi całkowicie zaakceptować
swoją sytuację, zarówno wewnętrzną, jak i społeczną. Pierwszy etap drogi ku
przemianie obejmuje wyrastanie z orientacji homoseksualnej. Zwykle zajmuje to
kilka lat. Z wcześniejszego wytłumaczenia homoseksualizmu jasno wynika, że sam
popęd homoseksualny stanowi jedynie część bardziej złożonego zespołu
infantylnych zachowań. Stąd zmniejszanie się zainteresowań homoseksualnych
następuje równolegle ze stopniowym spadkiem poczucia niższości i
egocentrycznego rozczulania się nad sobą. Terapeuta, prowadzący leczenie osoby z
nerwicą homoseksualną, powinien zacząć od uzyskania informacji o przeszłości
pacjenta, jego spojrzeniu na samego siebie w dzieciństwie i okresie dojrzewania,
jego rodzicach, rodzeństwie i towarzyszach zabaw, jak również poznać historię
jego homoseksualizmu. Taki wywiad zapewnia terapeucie całościowe pojęcie o
nerwicy pacjenta i prawie zawsze daje wiele wskazówek co do urazów i poczucia
niższości z okresu dzieciństwa. Następnie terapeuta powinien wyjaśnić teorię
„narzekającego dziecka" — w postaci jednej lub dwóch „lekcji". Oczywiście, musi
on dostosować swój język i przykłady do poziomu wykształcenia pacjenta. Jest to
zupełnie możliwe, ponieważ kluczowe pojęcia nadają się doskonale do przekazania
w prostych, bezpośrednich i zrozumiałych słowach. Terapeuta musi wyjaśnić, że
dla pacjenta proces polega na wglądzie w siebie i późniejszych zmaganiach, że
zasadniczą część ciężkiej pracy pacjent ma wykonać sam, i że rola terapeuty polega
na przewodnictwie, tak jak w przypadku trenera w treningu sportowym lub
nauczyciela. Pacjentowi nawykłemu do praktykowania zachowań
homoseksualnych radzimy tłumić żądzę kontaktu lub zerwać związek z partnerem
homoseksualnym. Niektórzy mogą przejawiać skłonność do poszukiwania
kompromisu w tej kwestii; chcą się zmienić ale równocześnie kontynuować swoje
emocjonalnie owocne kontakty. Konieczne jest wyjaśnianie, że czyniąc tak,
zaspokajają życzenia „dziecka wewnętrznego", wzmacniając nerwicę
i przeciwdziałając oczekiwanym zmianom. Czasem, z przyczyn taktycznych, taką
twardą radę można opóźnić, ale często lepiej jest pokazać od razu, że przez próbę
przyjęcia postawy radykalnej wiedzie najkrótsza droga ku przemianie. Z drugiej
strony, terapeuta musi podjąć wysiłki, by oddramatyzować wiele narzekań
pacjenta: „Jestem homoseksualistą, odmieńcem — muszę się zmienić! Nie mogę
dłużej żyć w ten sposób; Muszę się ożenić tak jak inni" i tak dalej. Możemy
wytłumaczyć, że „dziecko wewnętrzne", aby zapewnić sobie dużą dawkę
rozczulania się nad sobą, przejmuje kontrolę nad świadomością odmienności
seksualnej, czyniąc z tego wielki dramat.
WGLĄD W SIEBIE l ZMAGANIE
Wydaje mi się bardzo trudne przezwyciężenie kompleksu homoseksualnego bez
osiągnięcia przez daną osobę odpowiedniego wglądu w motywy i bardziej
obiektywnego spojrzenia na swoje zachowanie. Tak więc, taka osoba musi uzyskać
wgląd w swoje infantylne ego, rozczulanie się nad sobą i wewnętrzne skłonności
do narzekania, błaganie o współczucie i docenienie. Pogłębianie wglądu w te
kwestie często zapoczątkowuje większą wolność wewnętrzną od obsesji
spowodowanych przez autonomiczny kompleks, choć samo w sobie nie wystarcza,
by kompleks ten całkowicie przezwyciężyć. Autoobserwacja i autoanaliza,
ukierunkowane na wykrycie infantylnego narzekania, prowadzą do postępów.
Każdy pacjent odkrywa wskazówki dla siebie, które mówią mu:
„W tej chwili lub w tym odczuciu czy myśli działa mechanizm narzekania".
Sygnałami, które mogą go ostrzegać o działaniu jego „narzekającego ego" są
odczucia niepokoju, irytacji, niższości, apatii, negatywne emocje i myśli oraz
wszelkie depresje. Te impulsy są odbierane jako bardziej lub mniej zniewalające,
jak gdyby dochodziły spoza ego („To mnie złapało", „Napadły mnie..." itp.). Każdy
pacjent uczy się rozpoznawać swoje „narzekające dziecko" po jego własnych
osobliwościach. Główny temat narzekania jest szczególny w każdym
indywidualnym przypadku i zawsze występują indywidualne sposoby wyrażania
głównego tematu narzekania. Takie główne skargi powtarzają się w umyśle
dorosłego człowieka. Wiele osób leczonych na nerwicę homoseksualną zacznie
zdawać sobie sprawę, że chroniczny przymus, aby narzekać funkcjonuje w ich
emocjach. Można go wyraźnie zaobserwować, dostrzec jako negatywne
zabarwienie emocjonalne, które często psuje pozytywne odczucia i doświadczenia.
Tacy osobnicy stają się coraz bardziej świadomi faktu, że ich odczucia nieszczęścia
nie są spowodowane przez problemy życia sytuacje zewnętrzne czy inne osoby,
lecz przez negatywną siłę istniejącą w nich samych. Oczywiście, pacjent musi być
uczciwy wobec samego siebie jeśli ma odnieść korzyści z naszej metody
autoobserwacji i autoanalizy. Nie schlebia to infantylnemu ego, jeśli trzeba
wielokrotnie przyznawać, że czuło się, myślało lub działało jak dziecko, a jeszcze
bardziej, że się uciekało do rozczulania się nad sobą. Pełne przyznanie się do tego
oznacza, że nie szuka się żadnych usprawiedliwień ani wyjaśnień, żadnych
„tak, ale", i że dana osoba powstrzymuje się od obciążania osób lub „okoliczności".
Aby przezwyciężyć opór przed pełnym uznaniem odczuć „biednego ja", pacjent
musi od czasu do czasu zadać cios swojemu dziecinnemu poczuciu ważności
własnej osoby. W ten sposób, krok po kroku, dziecinna, egocentryczna postawa
narzekania staje się bardziej wyrazista i mniej teoretyczna. Kiedy dana osoba
osiągnęła wgląd w siebie, rozpoczyna się okres pracy lub zmagania. Dorosła część
osobowości, wola, próbuje w ten czy inny sposób powstrzymać rozpoznane
tendencje infantylne, stosując metody, które wydają się odpowiednie. Moc
kompleksu maleje, jeśli egocentryczne przyzwyczajenia w myśleniu i działaniu nie
są już dłużej „karmione", a w szczególności, kiedy przeciwdziała się infantylnemu
rozczulaniu się nad sobą. Jest nieuniknione, że osoba o orientacji homoseksualnej,
pragnąca gruntownej przemiany, napotka na swej drodze
przeszkodę w postaci nałogowego przyzwyczajenia do przyjemności. Popęd
homoseksualny został wzmocniony w wielu pacjentach poprzez zaspokajanie go z
partnerem lub w wyobraźni (poprzez masturbację). Aby przerwać przyzwyczajenie
do poddawania się temu popędowi, nie wystarczy wgląd w jego infantylny
charakter, choć jest to niezbędne; potrzebna jest również siła woli i cierpliwość.
Uleganie temu infantylnemu przyzwyczajeniu do ukojenia samego siebie może być
szczególnie ponętne przy takich okazjach, jak chwile napięcia, poniżenia, poczucia
niższości lub samotności. Tak widać, fantazje homoseksualne powstają jako
iluzoryczne złagodzenie wewnętrznego dramatu i przyjemność wynikająca z ich
zaspokajania często oznacza o wiele więcej, niż tylko zadowolenie seksualne. Ze
zrozumiałych względów, opór przed zarzuceniem tego infantylnego zaspokajania
seksualnego jest zazwyczaj znaczny. Jeśli ktoś chce się zmienić dogłębnie, to
znaczy przekroczyć ograniczenia własnego infantylizmu i „dziecinności",
potrzebny jest ciągły wysiłek. W pewnych przypadkach oznacza to, że po prostu
trzeba powiedzieć „nie" skłonnościom rozpoznanym jako dziecinne; w innych —
że trzeba zrobić coś, co kosztuje wiele wysiłku i trochę odwagi. Jako
psychoterapeuta szczególnie skoncentrowany na wykrywaniu objawów
dziecinnego rozczulania się nad sobą, często uczę pacjentów stosowania metod lub
technik posługiwania się humorem, ukierunkowanych na neutralizację różnorakich
manifestacji tego podstawowego odczucia neurotycznego. Uśmiechając się nad
swoim infantylnym „biednym ja" oraz infantylnymi narzekaniami lub śmiejąc się z
nich, można bardzo skutecznie pomniejszyć moc problemu. Skuteczność takich
technik Jak „hiperdramatyzacja" żałości dziecka wewnętrznego zależy jednak od
woli ich stosowania przez pacjenta w codziennym życiu. Wewnętrzne zmaganie,
które musi być skierowane przeciw neurotycznej części psychiki, obejmuje
równocześnie szereg elementów. Na przykład, należy ograniczyć próby
przyciągania uwagi innych, oduczyć się naznaczonych lękiem przyzwyczajeń do
ucieczki od rozlicznych sytuacji i zachowań, zmodyfikować (z poziomu
dziecinnego na bardziej dojrzały) przesadne spełnianie swoich zachcianek i
rozpieszczające, obciążone frustracją, zniekształcone poglądy na siebie i innych,
wyleczyć się z nałogowego wewnętrznego rozczulania się nas sobą. Z
narzekaniami o mniejszej intensywności można sobie poradzić, powstrzymując je
zupełnie po ich świadomym zidentyfikowaniu jako narzekań infantylnych. Ta
technika jest wystarczająca w bardzo wielu przypadkach, kiedy dana osoba zdaje
sobie sprawę z negatywnego marudzenia czy sentymentalnej postawy wewnętrznej.
Są też przypadki wymagające technik bardziej wyrafinowanych. Należy nauczyć
się zainteresowania innymi lub je wzmocnić, rozwinąć zdolność do miłości i do
dawania. Ukierunkowany na własną osobę humor ułatwia to wszystko. Ktoś, kto
nauczy się traktować swoje dziecinne ego z wyraźną ironią, zmniejsza poważne
odczuwanie ważności swojego ego. Im mniej ważne, czy żałosne czuje się to ego,
tym bardziej może dominować dorosła osobowość i tym więcej dziecinnego
niezadowolenia ustąpi miejsca radośniejszych i pełnym nadziei odczuciom.
Człowiek w swoich własnych oczach staje się silniejszy, bardziej stabilny, bardziej
optymistyczny, spokojniejszy.
HIPERDRAMATYZACJA
Odnieśliśmy sukces w zastosowaniu szeregu technik humoru w stosunku do
własnej osoby w celu przezwyciężenia tendencji infantylnych, a szczególnie
objawów infantylnego rozczulania się nad sobą. Zadaniem humoru
ukierunkowanego na własną osobę jest zastąpienie narzekania jego
przeciwieństwem — uśmiechem lub śmiechem. Ogólnie rzecz biorąc, zadanie
polega na neutralizacji ważności „dziecka wewnętrznego". Humor w stosunku do
samego siebie ma wielką moc uzdrawiającą. Pomaga on danej osobie rozpoznać —
emocjonalnie, a nie tylko intelektualnie — pewnie zniekształcenia i niedostatki w
jej myśleniu i zachowaniu. Dlatego stanowi doskonałe antidotum na różnorodne
impulsy neurotyczne. Humor wobec samego siebie, jak i humor w ogóle, ma
działanie rozbrajające. Samo tylko racjonalne zrozumienie, a nawet uważna
obserwacja swoich infantylnych dążeń i emocji — zadania autoobserwacji i
autoanalizy — nie są w stanie uwolnić cierpiącego od wzorców neurotycznych.
Potrzebujemy wsparcia sił emocjonalnych, które mogą neutralizować przemożne,
infantylne podniety do narzekania — próby przyciągania uwagi, pragnienie własnej
ważności i tak dalej. Emocje uwolnione przez uśmiech i śmiech są
w stanie dotrzeć do infantylnego ego. Pacjent, zdolny rozpoznać działanie swojego
„dziecka" w codziennym życiu, może odnieść korzyści z technik humoru
ukierunkowanego na własną osobę. Jest uczony, jak je stosować natychmiast po
rozpoznaniu objawów infantylnego narzekania. Wyobraża sobie wówczas, że jego
„małe dziecko" fizycznie stoi przed nim lub wywołuje w swojej wyobraźni obraz
siebie jako „dziecka", którym był w przeszłości. Zaczyna rozmawiać z tym
dzieckiem jak ktoś, kto przesadnie współczuje drugiemu. Mówi „dziecku", jak
bardzo jest godne żałości; gromadząc szereg wyimaginowanych powodów do
narzekania, tworzy przed oczyma „dziecka" superdramat (hiperdramat) wokół
tematu narzekania. Aby przedstawić charakter tej techniki, pozwolę sobie posłużyć
się przykładem.
Pacjent homoseksualista czuł się lekceważony przez szefa który wolał inną osobę
do reprezentowania go na spotkaniu biznesowym. Ujęte w słowa odczucie
rozczulania się nad sobą brzmiało: „Mój szef uważa mnie za bezwartościowego
i mnie nie lubi". Ta skarga miała też aspekt uboczny — poczucie zazdrości ze
względu na kolegę. Po uświadomieniu sobie że był to przejaw jego „małego
chłopca", człowiek ten prowadził hiperdramatyzację w następujący sposób:
„Biedne dziecko, masz absolutną rację, wypłakując tyle łez nad tym
maltretowaniem. To był naprawdę przykład bezwzględnej przemocy wobec
niewinnego dziecka. Ty, który zawsze tak ciężko pracujesz bez żadnej pochwały,
zostałeś wezwany przez szefa, który ryknął na ciebie, jak gdyby wołał swojego
psa. Trzęsąc się stanąłeś naprzeciw niego, podczas gdy wszyscy twoi koledzy
usadowili się w wygodnych fotelach. Jeden — Ulubiony Kolega — siedział na
specjalnie przystrojonym krześle, z wielkim, drogim cygarem w ustach,
uśmiechając się protekcjonalnie, kiedy podszedłeś. Wtedy szef uroczyście
wziął zwój, przełamał pieczęcie i zaczął głośno czytać: «Ja, pan X, niniejszym
oświadczam, że ten godny pożałowania nieudacznik (ty!) jest absolutnie niezdolny,
by mnie reprezentować. Wyrażam swoje najgłębsze obrzydzenie wobec niego. Na
szczęście jednak, jest tu Człowiek o uderzających zaletach, który rekompensuje
nam obecność tego śmiecia. Kolega Y!...». Wtedy wszyscy zaczęli wiwatować na
cześć kolegi Y, obrzucać go kwiatami i otwierać butelki szampana, śmiejąc się
równocześnie z ciebie i ciskając w ciebie zepsutymi jajami. Stałeś tam, a twoja
koszula była mokra od łez. W końcu upadłeś na kolana i wyczołgałeś się z pokoju
na zewnątrz, na zimno, gdzie twój płacz i łzy mieszały się z potokami deszczu...".
W razie potrzeby, człowiek ten mógłby nadal, w postaci udramatyzowanych wizji,
odmalowywać triumf swojego kolegi. Oto na przykład obraz tego człowieka,
jadącego Rolls-Royce'em prowadzonym przez szofera. Osobnik narzekający, w
swoim sfatygowanym, wytartym ubraniu musiałby doświadczyć upokorzenia, bo
kolega otworzyłby okno i strząsnął popiół z cygara na jego głowę. Pacjent mógł
zobaczyć, iż było zrozumiałe, że po doświadczeniu lekceważenia nastąpiła tęsknota
homoseksualna — reakcja pocieszenia. Możliwa hiperdramatyzacja tego wtórnego,
napędzanego narzekaniem pragnienia, byłaby następująca: „Tak, teraz naprawdę
potrzebujesz jednego — prawdziwej, ciepłej miłości, strumieni miłości.
Obejmujące cię ciepłe ramię, dwoje męskich, lecz spoglądających na ciebie z
głębokim współczuciem oczu; przyjaciel, który szepcze ci do ucha, że możesz
zawsze siedzieć mu na kolanach, twoja chuda ręka obejmująca jego szyję, podczas
gdy jego szeroka, owłosiona, muskularna dłoń pieści twoją delikatną buzię dziecka
i tak dalej". Pacjent uczy się budować własny repertuar historyjek i scen do
hiperdramatyzacji i korzystać z nich zawsze, gdy dostrzeże infantylne narzekanie.
W fantazjach wszystko jest dozwolone; pacjent może wymyślać najbardziej
absurdalne sytuacje, stosownie do swojego poczucia komiku, pod warunkiem, że
wiążą się one bezpośrednio z odczuwanym problemem. Uczy się również stosować
różne warianty i skrócone formy tej techniki. Przykładowo, traktuje swoje
„dziecko" jako „mojego biednego chłopca". I tak: „Ta krytyczna uwaga, którą
zrobili na twój temat, była okropna! Teraz Prezydent ogłosi Dzień Żałoby
Narodowej z twojego powodu!", lub prościej: „Biedny chłopiec! To będzie dla
ciebie śmierć!" Im wyraźniej jawi się wyobrażona scena, im większa przesada w
spojrzeniu na żałosną sytuację „dziecka" w momencie narzekania, tym bardziej
przemawiająca jest sytuacja. Udana hiperdramatyzacja powoduje, że narzekanie
ulatuje szybko lub stopniowo. Zalecane jest każde podejście, które powoduje, że
pacjent uśmiecha się lub śmieje się w związku z problemem. Metoda nadaje się
nawet do zastosowania przy objawach infantylnej, nadkompensującej dumy, na
przykład: „Naprawdę jesteś wspaniały. Twoje wystąpienie (uwaga, prezentacja i
tak dalej) zapierało dech w piersiach. Już widzę pomnik, który zostanie postawiony
właśnie tu, w tym miejscu. Ty na dużym koniu, jak Napoleon, z dłonią wślizgującą
się pod płaszcz...". Choć może się to wydawać łatwe, regularne praktykowanie
humoru na temat własnej osoby wymaga dużo determinacji. Uśmiech nad
własnym, pożałowania godnym ego, jest bodaj ostatnią rzeczą, na którą ma się
ochotę w chwili, gdy nie przestaje dręczyć infantylne narzekanie.
WYZDROWIENIE
Wychodzenie z kompleksu przebiega według następującego schematu. Najpierw
zmniejsza się obsesyjny charakter infantylnych emocji i skłonności w zachowaniu.
Depresje, niepokoje, lęki, zmartwienia, odczucia niższości i tęsknoty
homoseksualne stają się bardziej kontrolowane. Pewność siebie, obejmująca
kwestie płci, zwyżkuje, co jednak oznacza nie więcej niż to, że „biedne ja" dziecka
wewnętrznego staje się mniej ważne, że dana osoba nie bierze już ego tak
poważnie. Zainteresowania homoseksualne przez długi czas wahają się, lecz są
odczuwane jako coraz mniej obezwładniające. Zanikają one stopniowo, w funkcji
ogólnego wzrostu bardziej pozytywnej i dojrzałej emocjonalności. Zmiana pod
względem seksualnym powinna być traktowana jako część ogólnej reorientacji
emocjonalnej. Homoseksualiści, którzy chcą być „wyleczeni", często, ze
zrozumiałych względów, widzą dość wąsko to, co należy zmienić i niemal
wyłącznie zwracają uwagę na przeistoczenie swoich odczuć seksualnych. To
prawda, że prawdziwa i głęboka metamorfoza pod tym względem jest również
odzwierciedleniem zmian w innych obszarach psychiki, ale wyniki terapii lub
autoterapii (którą w dużym stopniu jest nasza procedura), nie powinny być
mierzone przede wszystkim w ściśle erotycznym aspekcie. Zmiany w odczuciach
seksualnych są niejako „produktami ubocznymi" i pojawią się z pewnością
w stosownym natężeniu wtedy, gdy „narzekające dziecko" pacjenta przestanie być
dokarmiane. Dlatego nie zaleca się, by terapeuta lub pacjent miał uwagę nazbyt
zorientowaną na seks lub żeby ta orientacja przejawiała się w dyskusjach.
Głównym instrumentem pomiaru zmian jest poziom narzekania u pacjenta i jego
ogólny infantylizm emocjonalny. Oczywiście, zmiany tych czynników wywierają
wpływ na obszar erotyki, lecz jest między nimi zależność hierarchiczna:
im głębsze są zmiany fundamentalnych rozmiarów infantylizrnu i rozczulania się
nad sobą u pacjenta, tym bardziej radykalna będzie jego reorientacja seksualna.
Zatem, być może w większości przypadków, pacjenci przechodzą stadium
pośrednie, w którym orientacja hornoseksualna już prawie nie istnieje, ale
heteroseksualizm ledwie się budzi. Ten okres pośredni u niektórych może trwać
kilka lat. Płeć przeciwna jest „odkrywana" stopniowo lub nagle, po procesie
dojrzewania zachodzącym w tym czasie. Jedni zakochują się raz lub dwa i w końcu
wstępują w związek małżeński; innym potrzeba dużo czasu, aby byli w stanie
utrzymać stabilne relacje miłości heteroseksualnej. Tak więc, cały proces jest
rodzajem samoreedukacji. Jego częścią są zwykle wzloty i upadki i okazjonalne
nawroty błędów. Mogą pojawić się momenty, a nawet dłuższe okresy utraty
nadziei. Przebieg procesu różni się znacznie pod względem szczegółów, zależnie
od indywidualnego przypadku. Osoby o skłonnościach homoseksualnych, nawet
jeśli w zasadzie chcą się zmienić, mają na początku poważne wątpliwości co do
realistycznej szansy dogłębnej poprawy swojego stanu. Są to wątpliwości, które
okresowo powracają, bez względu na wyraźnie zauważalne postępy, i zanikają
dopiero, gdy zmiana w odczuciach stanie się o wiele bardziej oczywista. Przypływ
wątpliwości pojawia się za każdym razem, gdy ludzie ci usłyszą lub przeczytają
standardowe slogany o homoseksualizmie: homoseksualista raz — homoseksualistą
na zawsze. Kiedy przyjrzymy się temu bliżej zauważymy, że wątpliwości te są
tylko kolejnym wariantem neurotycznego narzekania: „Nigdy nie będę normalny;
to mój los. O, Ja biedny!" Dlatego nadzieja i wiara stanowią doskonałe bariery dla
tych szkodliwych myśli, powodujących odpływ entuzjazmu i energii. Dobrym
remedium na te paraliżujące wątpliwości jest też realistyczne stanowisko: „Jak by
nie było, widzę, że muszą walczyć z tym, co rozpoznałem jako dziecinne jako złe,
i jeśli będę konsekwentnie tak czynił, wierzę, że nastąpi postęp, nawet jeśli miałoby
to oznaczać nie więcej niż umiarkowaną zmianę". Możemy stwierdzić jeszcze raz,
że ten, kto podejmuje wysiłek, staje się szczęśliwszy. Sprawmy, by nie był
obsesyjnie owładnięty pytaniem, czy osiągnie sto procent sukcesu, ale pozwólmy
mu mieć zadowolenie z każdego kroku naprzód i cieszyć się tym. To jest przecież
sposób myślenia, który zdaje się maksymalnie przybliżać pacjenta do jego celu.
Praca nad sobą, nie mówiąc o walce z niepożądanymi egocentrycznymi
przyzwyczajeniami i przywiązaniem, nie jest popularna w naszej pobłażliwej i
nadmiernie nastawionej na zaspokajanie zachcianek epoce. Oczywiście, napisano
wiele o „terapii" psychologicznej, powstały też liczne teorie i techniki
terapeutyczne. Jednak tylko niewielka tego część jest ukierunkowana na faktyczne
zmaganie z wadami i słabymi punktami, żeby je pokonać. Psychoterapia wcale
nierzadko sprowadza się do pouczania pacjenta, by oddał siebie samego swojemu
infantylnemu egoizmowi, a nawet niemoralnosci. Złudne nawoływanie „Zaakceptuj
siebie" oznacza w konsekwencji poddanie się niedojrzałości z jednej strony,
z drugiej zaś z represjonowaniem swojego „lepszego ja". (To "lepsze ja" lub
dorosłe ego może wykazywać zdrową tęsknotę do bardziej dojrzałego istnienia;
może mieć normalne Czucia irytacji na przekór infantylnemu ego, a nawet
normalne poczucie winy.) Czy się to nam podoba czy nie, rzeczywistość
psychiczna człowieka jest taka, że musimy dokonywać wyboru pomiędzy
wzajemnie przeciwnymi tendencjami Apel o „akceptowanie siebie" jest często
wołaniem o dziecinność. Wyjście alternatywne — praca nad sobą — oznacza
zmaganie się z trudnościami, ale stanowi jedyną drogę do wewnętrznego szczęścia
i spokoju ducha. Ta stosunkowo nieliczna grupa ludzi, którzy próbują wydobyć się
ze swej orientacji homoseksualnej, nie spotyka się z wielkim zrozumieniem i
aprobatą ze strony społeczeństwa. Przeciwnie, przy każdej okazji są zniechęcani.
Mam nadzieję, że ta niewielka praca pomoże im obalić fałszywy slogan
„Nic nie możesz na to poradzić".
ROZDZIAŁ. DZIEWIĄTY
PRZEMIANA BEZ PSYCHOTERAPII
Przed opisaniem wyników zaprezentowanej właśnie terapii „przeciw narzekaniu",
chciałbym przedstawić kilka przypadków osób wyleczonych z homoseksualizmu
innymi środkami. W niniejszym rozdziale opiszę dwa przypadki ujęte w
opublikowanych sprawozdaniach. Pokazują one, jak ta sama psychodynamika,
wykorzystana w terapii przeciw narzekaniu, działa w innych sytuacjach.
Pierwszy przypadek dotyczy byłej lesbijki, która opowiedziała swoją historię
holenderskiemu psychiatrze (notabene on sam był homoseksualistą, propagującym
rozwiązanie w formie akceptacji) — a on to opisał w jednym ze swoich artykułów.'
Na szczęście psychiatra, rzetelnie przytaczając wywiad z tą kobietą zaznaczył, że
„robiła wrażenie absolutnie normalnej. Normalna emocjonalność, odprężenie przy
śmiechu i dostateczna powaga. Perfekcyjnie wiarygodna". Przypadek powinien
robić tym większe wrażenie, że jest prezentowany, jako faktyczne wyzdrowienie,
przez człowieka, który sam ma bardziej niż sceptyczną postawę w kwestii istnienia
remediów na homoseksualizm. /Była lesbijka/ powiedziała: „Choć pana artykuł nie
daje wiele nadziei, to jednak ja wyzdrowiałam w wieku trzydziestu siedmiu lat.
Czy może sobie pan wyobrazić moje szczęście? Tego nie da się z niczym
porównać. Trzydzieści siedem lat smutku, nieszczęścia, poszukiwania pomocy,
modlitwy, nadziei i tak dalej, nieodczuwania niczego, poza dotkliwym bólem
własnego nieszczęścia. Z niewzruszonym jak skała przekonaniem, że po tak wielu
latach wciąż musisz to ze sobą ciągnąć, aż do śmierci". Oprócz odwołania do
nadziei i wiary, fragment ten zawiera bardzo kształcącą, krótką frazę, obok której
nie powinniśmy przejść obojętnie: „nieodczuwanie niczego, poza dotkliwym bólem
własnego nieszczęścia". Jest to piękne epitafium dla jej minionego neurotycznego
życia, podsumowujące jego zasadniczy element — nadmierny egocentryzm
obsesyjnych odczuć „biednego ja". Kobieta patrzy na swoją dawną postawę dość
ironicznie, zdaje się uśmiechać nad swym dramatycznym „biednym ja" z
przeszłości. Jak do tego doszło? Była pielęgniarką; często zakochiwała się w
starszych kobietach („to mnie całkowicie pochłaniało; było jak otaczająca mnie
chmura"), by w końcu próbować samobójstwa, gdy jeden z tych romansów
zakończył się niepowodzeniem (nigdy nie miała kontaktów homoseksualnych).
Kobieta czuła się zupełnie zagubiona, z desperacją starając się uwolnić od swoich
obsesji. Być może taka bolesna depresja przygotowuje człowieka do zmian —
gorzej już być nie może. Pozostając w tym stanie umysłu, spotkała wyrozurniałego,
a jednocześnie realistycznego księdza, który, choć słuchał jej narzekań ze
współczuciem, dokonywał pewnych cierpkich, szokujących ją spostrzeżeń. „Za
każdym razem, gdy się z nim rozstawałam, czułam się wyprana, wszystko
przewracało się do góry nogami. Ale kiedyś powiedział coś, czego nigdy nie
zapomnę: »Dziecko, nie jesteś wcale dojrzała- masz tylko około szesnastu lat«. Tej
samej nocy, w moim pokoju, o godzinie 9:30 ujrzałam nagle wszystko". Kobieta
wyraźnie kojarzy swoją „przemianę" z tą godziną uzdrawiającego wglądu w siebie.
Była dzieckiem, zachowując się i czując się jak dziecko. Ten człowiek otworzył jej
oczy na jej „dziecko wewnętrzne" i od momentu tego rozpoznania zaczęło zbliżać
się uzdrowienie. Ujrzawszy swoją dziecinną osobowość, kobieta rozpoczęła
energiczną walkę z wieloma jej aspektami. Nazwała to swoim „przystosowaniem",
„przełączeniem na społeczeństwo takie jakim było, podczas gdy wcześniej żyłam w
społeczeństwie takim, jakim je widziałam". Musiała odkryć rzeczywistość, podczas
gdy wcześniej żyła w zbyt subiektywnym, emocjonalnym świecie. „Ty jesteś to jest
to, co żyło wcześniej". W taki sposób można wyrazić jasno jej neurotyczną obsesję,
spowodowaną emocjonalnością zamazującą rzeczywistość. Neurotyk żyje w
atmosferze emocji rządzonych narzekaniem, a więc w rzeczywistości
zniekształconej. „Na pewno ludzie myśleli o mnie: Cóż to za naiwna osoba!" —
faktycznie dziecko, oceniające swoje otoczenie z dziecięcego punktu widzenia i na
podstawę dziecięcych odczuć. „Przystosowanie", które nastąpiło po uznaniu przez
nią faktu, że była dzieckiem, „trwało może rok", co uważam za bardzo szybki
proces. Kobieta nie tylko opisuje swoją przemianę jako pozbycie się dziecinności,
lecz również jako zanik kompleksu niższości. "Miałam poważny kompleks
niższości" — mówi — „Wcześniej wszystko i wszyscy górowali zawsze nade
mną". Ponadto kobieta relacjonuje zmianę w swoich odczuciach wstydu. Wcześniej
czuła się zawstydzona bez powodu, kiedy wcale nie musiała się wstydzić — te
odczucia były odczuciami niższości. Poczucie niższości manifestowało się również
jako nadmierna uległość „Dawniej robiłam dla każdego wszystko. Wciąż robię coś
dla ludzi, ale zawsze jest jakieś »ale«. Być może to też idiotyczne, że nigdy
przedtem nie myślałam o sobie". Jej odczucia niższości przybrały postać „Wcale
nie jestem dobra. Muszę wszystkim służyć, bo jestem z nich najmniejsza".
Wspomina o dawnej zazdrości, dawnym braku prawdziwego odczuwania
współczucia dla ludzi cierpiących, pomimo swojego pomocnego zachowania
(egocentryzm), o zmianie postawy wobec Boga (dawniej karzącej osoby,
wzbudzającej w niej lęk, a teraz napełniającej ją wdzięcznością i szacunkiem),
swoim nerwowym skrzywieniu ust, chodzeniu z niepokojem przy ścianach
budynków, a nie środkiem chodnika. „Nic nie pozostało takie samo". Znajdujemy
tu często powtarzające się doświadczenie, iż wyleczony homoseksualista przybiera
„zupełnie nową osobowość"; wyzdrowienie z homoseksualizmu jest przede
wszystkim całościową przemianą emocjonalną lub zmianą osobowości. A co z
przemianą erotyczną u tej byłej lesbijki? „Dawniej mężczyźni nic we mnie nie
pobudzali, absolutnie nic. I nawet nie myślałam o małżeństwie. Kiedy byłam
starsza, związek seksualny między mężczyzną i kobietą wydawał mi się dziwny;
nie rozumiałam go i nic w odniesieniu do niego nie czułam. Mężczyzna pobudzał
mnie tyle, co kot". Z tego cytatu można bezpiecznie wyciągnąć wniosek, że
pozostała ona dzieckiem, nawet nie nastolatką, w swoim rozwoju erotycznym.
Pierwszy szok po odkryciu jej przywiązania do infantylizmu wyzwolił wielką
radość i ulgę. „Cały świat był mój, czułam się taka szczęśliwa. Nie odczuwałam
pożądania względem kobiet ani mężczyzn". To przebieg wydarzeń typowy
w wielu przypadkach na drodze do wyzdrowienia — radość wypiera
zainteresowania homoerotyczne (oznaczające narzekanie, a więc przeciwieństwo
radości i szczęścia), pacjent przechodzi stadium, w którym erotyzm o jakiejkolwiek
orientacji zdaje się nieobecny: „Dopiero w następnych latach stopniowo pojawiło
się zainteresowanie mężczyznami". Dorosłe uczucia heteroseksualne nie mogą się
swobodnie rozwinąć, dopóki nie zniknie neurotyczna seksualność, oparta na
narzekaniu i, jak mówi ta kobieta, może to być proces trwający przez pewien
czas; wydaje się, że jest to proces rozwoju. Kiedy obudził się heteroseksualizm,
miał cechy charakterystyczne dla nastolatki, zainteresowanej wieloma
mężczyznami prawie w tym samym czasie, w wielu z nich zadurzonej: „Chciałam
jak gdyby wyjść za mąż za wielu mężczyzn równocześnie". Wreszcie to stadium
przeminęło, kobieta uspokoiła się i poślubiła swego obecnego męża.
W porównaniu ze swoim dawnym, obsesyjnym wręcz zaangażowaniem
seksualnym czuje, że „trochę wyrosła z tych Problemów seksualnych", co —
wziąwszy pod uwagę, że w momencie badania kobieta ma czterdzieści cztery lata
— musi być interpretowane jako oznaka dojrzałości. O swoich dawnych
zainteresowaniach lesbijskich mówi: „To jest jak noga, która została odcięta i po
prostu niemożliwe, aby odrosła. Wciąż nie pojmuję jak mogłam być taka przez
wszystkie te lata. Już tego nie rozumiem". Ta faktyczna przemiana —jej dawne
odczucia lesbijskie stały się dla niej trudne do wyobrażenia — trwała już siedem
lat, kiedy padło znamienne stwierdzenie; to wystarczająco długi okres dla
potwierdzenia rzeczywistych zmian. Podsumowując najistotniejsze elementy
wspomagające wyzdrowienie, które można wyodrębnić z jej historii: terapeuci
prowadzący leczenie narzekania rozpoznają wiele znanych czynników — gorąca
odmowa identyfikowania się jako nieuleczalnej homoseksualistki, prowadząca do
optymalnej otwartości na wszelkie wskazówki, które mogłyby pogłębić przemianę-
rozpoznanie swego „dziecka" lub też wgląd w siebie; dążenie do przezwyciężenia
infantylnych schematów w myślach i przyzwyczajeniach; uczciwość wobec samej
siebie i zaufanie do swego „terapeuty", który okazał się właściwym dla niej
człowiekiem, obserwującym jej infantylizm i zapewniającym właściwy
rodzaj zrozumienia i wsparcia.
NAWRÓCENIE RELIGIJNE
Niektórzy twierdzą, że doznali dogłębnego wyleczenia z orientacji homoseksualnej
poprzez nawrócenie religijne. Ogólnie rzecz biorąc, powinniśmy zachować
sceptycyzm w stosunku do tych historii, ze względu na tendencje do oszukiwania
samego siebie, mieszczące się w osobowości neurotycznej, które każą jej wierzyć
w to, w co dana osoba gorąco pragnie wierzyć. Z czasem krytyczne badanie może
wyeliminować nasze wątpliwości. Badałem szereg osób, które twierdziły, że
zostały uzdrowione poprzez nawrócenie religijna choć w rzeczywistości tak się nie
stało. Faktycznie bowiem osoby te tak gwałtownie odrzucały swoje
zainteresowania homoseksualne, wyrażały dla nich taką dezaprobatę lub
nieświadomie grały rolę „uzdrowionych homoseksualistów", trzymając się
kurczowo swej właśnie odnalezionej religii, że wydawało się, iż ich nerwica po
prostu przesunęła się z obsesji jednego typu na inną. Zazwyczaj osoby takie nie
chciały rzeczowo odpowiedzieć na pytanie o swoje aktualne życie erotyczne, ani
o dokładną naturę swoich odczuć i pragnień seksualnych, zamiast tego
rozpoczynały kazanie, jak gdyby chcąc przekonać innych i siebie samych, że się
zmieniły. Ten rodzaj samooszukiwania się nie jest, w gruncie rzeczy, przywilejem,
wątpliwym zresztą, tych, którzy, aby się zmienić, próbowali drogi religijnej.
Powinno się na to również uważać w trakcie każdego procesu
psychoterapeutycznego. Pacjent czasem zbytnio przywiązuje się do pragnienia
bycia normalnym i na tej podstawie próbuje sam siebie przekonać, że już się
zmienił. Co więcej, homoseksualista religijny może czerpać egoistyczną radość
z przynależności do grupy religijnej lub bycia jej ważnym członkiem (takim jak
„nawrócony", „kaznodzieja"). Tym niemniej, znam szereg osób, których
wyzdrowienie spowodowane przez aktywność religijną mogłem zweryfikować po
wielu rozmowach, kiedy to uważnie analizowałem ich odczucia i postawy. Mówili
spokojnie i bez zahamowań o sprawach swoich emocji i postaw, nie unikali
bezpośrednich odpowiedzi na wprost zadawane pytania i nie przejawiali
przesadnego pragnienia przekonania mnie. Sądzę, że takie przypadki są może
bardziej liczne niż moglibyśmy przypuszczać, ponieważ wiele spośród tych osób
pragnie zachować anonimowość i wcale nie chce stać się publicznymi przykładami
„nawróconego i uleczonego homoseksualisty". W niektórych przypadkach
byłem przekonany, że wszystkie, nawet małe impulsy homoseksualne, zanikły
wiele lat wcześniej i, że ich odczucia stały się heteroseksualne. Ponadto, zostali oni
wyzwoleni z wielkiego zamętu emocjonalnego, wielu depresji i niepokojów, stali
się tez znacznie mniej egocentryczni w swoich myślach i uczuciach. Co
charakterystyczne, potrafili opowiadać o swojej przeszłości z poczuciem humoru.
Wszyscy podkreślali znaczenie woli. „Jako homoseksualista możesz narzekać,
pragnąć się zmienić i tak dalej — powiedział jeden z nich — ale w rzeczywistości
jest to dla ciebie zbyt piękne, byś naprawdę chciał się tego pozbyć. Twoja wola jest
niedopracowana i na tym polega problem". Wszystkie te osoby pytane kilka lat po
przemianie, a dwie spośród nich nawet znacznie później powiedziały, że cała
zmiana emocjonalna, jaka w nich zaszła, następowała stopniowo, a choć obecnie
wciąż mogą doświadczać pewnych odczuć niższości w niektórych sytuacjach, nie
powoduje to u nich poważnych zaburzeń i doświadczają ich tylko jako drobnych,
negatywnych bodźców w swoim szczęśliwym życiu. Z moich rozmów z
„religijnie" przemienionymi homoseksualistami wyciągam ogólny wniosek, że było
dla nich bardzo ważne, iż odnaleźli wiarę, poczucie pewności w życiu, głęboki
sens w swoim życiu osobistym, i że to odkrycie dało im poczucie szczęścia,
przyniosło ulgę i stało się źródłem radosnych emocji. Spowodowało też, że
spojrzeli na problem swojego homoseksualizmu jako na rzecz drobną, odbierając
mu najwyższą rangę, jaką miał przedtem w ich świadomości; przestali się
nim niepokoić i na niego narzekać. Następnie zdali sobie sprawę, że ważne było,
aby szukać i wypełniać wolę Boga, a nie ich własną — proces „deegocentryzacji"
został uruchomiony. „Nie służyłam Bogu swoim narzekaniem" — powiedziała mi
była lesbijka. — „Próbowałam robić wszystko, co sądziłam, że On chce, bym
robiła, a to był cały program. Właśnie w ten sposób, stopniowo ale radykalnie,
zmieniło się moje życie". Można zrozumieć pożyteczny efekt takiej zmiany
postawy. Neurotyk, będący „osobą —ja", myślący głównie o sobie, poddaje swoją
wole woli Boga, dla realizacji zadań poza samym sobą, i w ten sposób wyzwala się
od siebie. W trakcie tego procesu niewątpliwie odkryje, jak bardzo zorientowany
był na własne ja (powiedzielibyśmy swoje infantylne ja). Reorientacja, odwrócenie
od tego „ja", będzie często trudne i bolesne, ponieważ zakłada poświęcenie wielu
rzeczy, które dla tego infantylnego „ja" byty szczególnie drogie. Co więcej, zakłada
medytację, modlitwę i studiowanie Biblii, aby poznać „wolę Boga", a to ma
stanowić nowy cel w życiu. W trakcie tego procesu, obsesje i tęsknoty
homoseksualne znikają ze świadomości danej osoby i pojawiają się u niej
zainteresowania heteroseksualne, bez zbytniego samozaangażowania w ten
problem. Prawdziwa przemiana jest odczuwana jako coś stanowiącego jądro
osobowości, a zmiany zainteresowań seksualnych jako bardziej lub mniej naturalne
konsekwencje tej podstawowej przemiany. W rezultacie, w takich autentycznych
przypadkach nie można mówić o „sublimacji" homoseksualizmu, która jest w
gruncie rzeczy niczym więcej Jak rozproszeniem uwagi; to wytłumaczenie wydaje
się bardziej wyczerpujące w opisanych powyżej przypadkach „nerwicy religijnej".
JOHN V.
Aby dać przykład uzdrawiającego wpływu nawrócenia religijnego na
homoseksualizm, posłużę się cytatami z broszury / Am No Longer „That Way",
zawierającej historię przemiany od homoseksualizmu do heteroseksualizrnu
u młodego Holendra Johna V. Przeszło dziesięć lat po tym jak jego fundamentalna
przemiana uległa pewnej konsolidacji i kiedy jego małżeństwo trwało już od
dłuższego czasu mogłem się przekonać o autentyczności jego przemiany.
Powiedział mi, że przez długi okres po jego zasadniczej metamorfozie, od czasu do
czasu dokuczały mu drobne impulsy neurotyczne. John V. jest bardzo otwarty i
uczciwy wobec własnych odczuć. Przyznał, że w wyjątkowych okolicznościach, w
zasadzie mógłby sobie wyobrazić powrót do błędów w postaci kontaktu
homoseksualnego, ale sądził, że byłoby to bardzo nieprawdopodobne. „Chcę
powiedzieć — wyjaśnił — że na pytanie »Czy możesz sobie choćby wyobrazić, ze
miałbyś odczucia homoseksualne w jakichś wyjątkowych okolicznościach?« nie
mogę odpowiedzieć zwykłym »Nie«, a wyobrażenie kontaktu homoseksualnego
nie budzi we mnie fizycznego obrzydzenia". Zatem, według najbardziej surowych
kryteriów, jego przemiana nie może być uważana za doskonałą, ale wobec niemal
kompletnego braku jakichkolwiek impulsów homoseksualnych w jego fantazjach i
świadomości przez wiele lat, jak również obecność normalnych zainteresowań
heteroseksualnych, ogólne wyniki muszą zrobić wielkie wrażenie na nieobciążonej
uprzedzeniami osobie, studiującej homoseksualizm. Przytoczę cytaty z broszury
autobiograficznej Johna V. nie dlatego, że jego przemiana jest najbardziej
radykalna spośród tych z jakimi kiedykolwiek się zetknąłem, ale dlatego, że
jego opowiadanie zawiera obserwacje pewnych zjawisk, które zdarzają się często w
trakcie przemiany homoseksualisty — takich jak jego dzikie, pełne desperacji i
infantylne poddanie się temu, co dostrzegł jako swoje zbawienie (Ruch Zielono-
świątkowców), okresy głębokiej rozpaczy, ale i bezgranicznej radości i wreszcie
fakt, że przemiana zajęła trochę czasu i obejmowała normalny rozwój lub proces
uczenia się, który można łatwo przenieść na grunt psychologiczny. Uzyskawszy od
znanego seksuologa diagnozę określającą go jako „pierwotnego" i nieuleczalnego
homoseksualistę i żyjąc w związku homoseksualnym, ten zbliżający się do
trzydziestki człowiek nie potrafił uzyskać emocjonalnego zaspokojenia w swych
przyjaźniach homoseksualnych, wewnętrznie odbierając je jako sprzeczne ze
swoimi odczuciami religijnymi. Jak by nie było, pomijając sprawy religijne,
odkrył, że sposób życia homoseksualisty nie jest w stanie dać mu szczęścia.
„Nauczyłem się tego doświadczać w burzliwy sposób. Ale nie zdołało mi to
przynieść pełnego szczęścia... »Przecież miłość nie jest grzeszna* uważałem.
Ale pozostawałem wewnętrznie pusty. Biblię czytałem rzadko, jeśli w ogóle, i
byłem nadzwyczaj znerwicowany... Byłem przemęczony... Rzadko ośmielałem
się wyjść do ludzi". Wywiad z chrześcijaninem, który powiedział, że sam przez
wele lat był homoseksualistą, ale został uwolniony od tej obsesji, uświadomił mu,
że ten sposób życia, jego związek z przyjacielem, był grzeszny. „Wydawało się, jak
gdyby w tej chwili w pokoju pojawiło się wielkie światło, które usunęło ciemność z
mojego życia", ale już tej samej nocy pomyślał, że to niemożliwe, by kiedykolwiek
mógł zmienić się i zakochać w dziewczynie; zorientował się nawet, że samą myśl o
tym odbierał z niechęcią. Tak i nie - to znamienne wewnętrzne zmaganie wielu
homoseksualistów przywiązanych do swoich pozornie „naturalnych" impulsów.
Mimo wszystko jednak zdawał sobie sprawę, że powinien przerwać swój
„grzeszny" związek z przyjacielem. Wielu homoseksualistów odnajdzie
siebie samych w jego wspomnieniach: „Ostatnie noce przed ostatecznym
opuszczeniem mojego przyjaciela, które spędziłem razem z nim w Bergen op
Zoom [miasto w Holandii], były okropne. W ostatnim momencie sądziłem, że nie
poradzę sobie z naszym rozstaniem. Przez trzy lata żyliśmy razem i kochaliśmy się.
Byłem strasznie zdenerwowany i dużo płakałem. Ale to było tak, jak gdyby
nadprzyrodzona siła dała mi moc odejścia od niego. Po przybyciu do Rotterdamu,
pierwszy raz od wielu lat, czułem się zrelaksowany, jak gdyby wielki ciężar został
zdjęty z moich barków". Wtedy John przeszedł okres na przemian nadziei i
rozpaczy, modląc się do Boga, gdy odczuwał popęd homoseksualny, tęskniąc za
swoim dawnym przyjacielem i szukając wsparcia u kaznodziejów w Ruchu
Zielonoświątkowców. Pomimo pewnego krytycyzmu wobec tych ludzi, poddawał
się kładzeniu na siebie rąk wierząc, że otrzyma Ducha Świętego. Jednocześnie
wspierało i zachęcało go pewne małżeństwo chrześcijańskie, wzmacniając jego
wiarę w to, że z pomocą Boga przezwycięży swój homoseksualizm. To wszystko
dało mu siłę, by radykalnie zniszczyć wszelkie pamiątki swojej homoseksualnej
przeszłości (przedmioty, książki, fotografie) i konsekwentnie trwać w całkowitym
odrzuceniu wszelkich homoseksualnych myśli i impulsów. „Po prawie dwóch
miesiącach od mojego wyzwolenia zacząłem również patrzeć innymi oczyma na
dziewczęta. Odkryłem, że na pewno nie są gorsze. Stawałem się coraz bardziej
świadomy swojej męskości. Bóg pozwolił mi odkryć piękno kobiet. Zaczęło mnie
do nich ciągnąć. »Powoli się w tym kierunku rozwijasz*, pomyślałem. Zacząłem
też w coraz bardziej poprawny sposób patrzeć na normalny związek mężczyzny i
kobiety". Tu John V. powtarza to, co można zaobserwować u wielu
homoseksualistów na ich drodze do normalności. Po pierwsze, zmniejszają się
zainteresowania homoseksualne i równocześnie następuje ogólna zmiana
emocjonalna w kierunku emocji pozytywnych. Następnie, po upływie pewnego
czasu, pojawiają się pierwsze uczucia heteroseksualne. Zauważmy, że mężczyzna
wspomina o tym w związku ze wzmocnionym poczuciem męskości, to znaczy w
powiązaniu ze słabnącym narzekaniem na własną słabość jako mężczyzny. Jego
spojrzenie na dziewczęta jest zmodyfikowane w bardziej dojrzałym kierunku niż
spojrzenie oczyma małego chłopca: krnąbrne stworzenia z innego świata, nie ze
świata „chłopców ze sobą". John V. miał okresowe nawroty, czasem bardzo
gwałtowne, jak większość zdrowiejących neurotyków. Ale trwał w swojej strategii,
starając się żyć tak, jak sądził, że Bóg od niego wymaga, modląc się w chwilach
„pokusy" i używając siły swojej woli. Kilka lat później poślubił dziewczynę, w
której się zakochał, a dziś — po dziesięciu latach —jest spokojnym rozsądnym,
szczęśliwym człowiekiem. Jak mi powiedział ostatnie przypadki jego
homoseksualnych impulsów miały formę krótkotrwałych myśli, powstałych w ślad
za swoista dziecinną frustracją, kiedy jego narzeczoną odwiedziła koleżanka, a on
odczuł brak uwagi ze strony narzeczonej. Jeśli chodzi o wrażenie, jakie John
sprawia obecnie: nie narzeka, nie ma skłonności do żałosnych sentymentów,
podczas gdy jego broszura mówi jasno, że kiedyś był bardzo dramatyczną,
obciążoną narzekaniem osobowością. Jak już wspomniałem, nie tłumaczyłbym
procesu ustąpienia nerwicy u Johna V. jako faktu nadprzyrodzonego. Każdemu
psychologowi zaznajomionemu z pracami Williama Jamesa lub Masłowa
wiadomo, że emocje religijne należą do najbardziej drastycznych doświadczeń,
jakie mogą mieć wpływ na całe życie emocjonalne człowieka. W przypadku Johna
V. doświadczenia te są opisane jako chwile przełomu, nadziei i wielkiej radości.
Same w sobie nie zneutralizowały one jego nerwicy homoseksualnej, ale dały mu
pozytywną bazę emocjonalną, od której mógł zacząć — optymizm, a więc możność
odczuwania szczęścia i oświeconą wizję życia, które miało sens. Co więcej, została
mu dana wiara, że jego homoseksualizm jest uleczalny, bo nie pozostaje w zgodzie
z jego prawdziwą naturą jako mężczyzny stworzonego przez Boga. Wreszcie, jego
przekonania religijne stymulowały odrzucenie wszelkich odczuć
homoseksualnych i całego związanego z nimi balastu; wszystko to było odbierane
jako grzeszne, negatywne i marne. Nie powinniśmy nie doceniać ostatniego
czynnika, gdyż neurotyk — homoseksualista jest bardzo przywiązany do swoich
tęsknot jako do czegoś cennego, wielkiego, pięknego, prowadzącego do szczęścia.
W efekcie musimy stwierdzić, że nawrócenie religijne może udzielić
homoseksualiście nadziei i energii potrzebnej mu w jego zmaganiach.
Homoseksualista, który pragnie się wyleczyć, pilnie potrzebuje tych elementów,
ponieważ jego ukryta rozpacz jest poważna, jego nałóg silny, wola walki często
wymuszona i nadwerężona przez negatywizm, będący częścią nałogu rozczulania
się nad sobą. Doświadczenia religijne mogą chwilowo umieścić go w nowym
świecie wewnętrznym, ale potem będzie on musiał walczyć konsekwentnie, gdyż
doświadczenia takie nie usuwają definitywnie jego nerwicy. Służą one jako potężne
źródła energii i motywacji, podczas gdy sama psychologiczna przemiana to proces
stałego i radykalnego „głodzenia" emocji neurotycznych, można by powiedzieć —
proces usuwania uwarunkowań. Dlatego nie jest zaskakujące, że zabiera to trochę
czasu i zdarzają się nawroty (duże i małe). Jak sam John V. zauważył w związku ze
swoim budzącym się heteroseksualizmem: „Powoli człowiek rozwija się w tym
kierunku". Doświadczenie religijne zdaje się wyzwalać „wewnętrzne zasoby": siłę
woli, wnikliwość i pozytywne emocje. Powodują one, że dana osoba naprawdę
walczy i zapewniają siłę motywacyjną, niezbędną do kontynuacji. Zlekceważenie
tych empirycznych faktów byłoby nienaukowe, jednak mogę sobie wyobrazić, że
jacyś psychologowie naukowcy próbowaliby opierać się ich poważnemu
traktowaniu. Wyzdrowienie, jak w przypadku Johna V., nie jest cudem religijnym
zachodzącym w okamgnieniu. Istnieją homoseksualiści, którzy mylą swoje
doświadczenia religijne z uzdrowieniem psychicznym, lub którzy głoszą
natychmiastowe Zdrowienia poprzez nawrócenie religijne („uzdrowienie przez
wiarę"). Moim zdaniem, muszą oni zostać odarci z iluzji. Modlą się, i modlą, i
modlą, ale „nic się z nimi nie dzieje", wbrew ich błędnym oczekiwaniom. Lub też
w innych przypadkach nerwowo przekonują siebie samych, że „wygonili z siebie
diabla". Jednak prostego dowodu na wyzdrowienie dostarcza trzeźwa analiza
całego życia emocjonalnego danej osoby, włącznie z komponentem seksualnym.
Naprawdę wyleczony homoseksualista na pewno nie ma zahamowań osobowości;
jego osobowość nie jest histeryczna ani fanatyczna; czuje się zrelaksowany; jest
realistą w swoich obserwacjach samego siebie i nie ma przed sobą nic do ukrycia.
Przypadki homoseksualistów przemienionych bez pomocy psychoterapii
przypominają nam, że „do Rzymu prowadzi więcej niż jedna droga". Jednak
wydaje się, iż ci byli homoseksualiści podążali z grubsza tym samym torem
psychologicznym. W pewnym sensie „głodzili" oni swój infantylny popęd do
rozczulania się nad sobą wraz z towarzyszącymi temu elementami, takimi jak
infantylny egocentryzm, poczucie niższości i niepokoje. Co więcej, historie tych
wszystkich przypadków potwierdzają twierdzenie Hatterera, iż „wola przemiany"
jest kluczowym warunkiem poprawy, i że sam proces zmian pociąga za sobą
zmagania, że jest on procesem rozwoju, sterowanym przez wolę. Zjawiska
napotykane w trakcie tego procesu, to praktycznie wszelkie nawroty, okresy
rozpaczy, rozwijający się wgląd we własną osobę, po" jawienie się zainteresowań
heteroseksualnych dopiero po przezwyciężeniu orientacji homoseksualnej —
przynajmniej w zasadniczej części i przejście przez proces konsolidacji, który może
trwać wiele lat po zasadniczej przemianie. Tym niemniej powinniśmy dążyć do
bardziej systematycznego potraktowania leczenia, obejmującego analizowane
powyżej pożyteczne elementy i wykorzystującego nasze teoretyczne pojmowanie
homoseksualizmu jako schorzenia polegającego na infantylnym rozczulaniu się nad
sobą. Nawet homoseksualista o motywacji religijnej może odnieść korzyść z
takiego podejścia, gdyż zapewnia mu ono przejrzystą konstrukcję intelektualną,
która tłumaczy jego nerwicę i daje ponadto konkretną broń do walki z nią, tak że
może on przebyć wybraną drogę bardziej skutecznie, niż byłoby to możliwe bez
psychologicznej mapy i kompasu. Terapia przeciw narzekaniu stanowi taką właśnie
systematyczną kurację i nadszedł czas, by zobaczyć, jak powinniśmy czytać mapę,
którą ona oferuje oraz jak działa jej kompas.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
EFEKTY TERAPII PRZECIW NARZEKANIU
Nerwicę homoseksualną można przezwyciężyć, tak jak można przezwyciężyć
każdą inną nerwicę. Fatalistyczną koncepcję, iż ta nerwica pozostaje niezmienna,
lansują przedstawiciele ruchu wojujących homoseksualistów i inni zwolennicy
moralności relatywistycznej. Nie twierdzę, że radykalna zmiana orientacji
homoseksualnej jest łatwa do osiągnięcia, żadna bowiem zmiana w odniesieniu do
nerwicy fobii czy natręctw nie jest łatwa. Definitywnie jednak istnieje możliwość
fundamentalnej przemiany na lepsze. Wiele zależy od szczerości danej osoby w
procesie zdobywania wiedzy o sobie i od jej woli — tej wspaniałej, niedocenianej
własności umysłu. Z wszechstronnej analizy grupy stu jeden osób, które leczyłem,
i otrzymałem następujące wnioski podsumowujące skuteczność naszej terapii. Jeśli
chodzi o tych, którzy kontynuowali leczenie, sześćdziesiąt procent składu całej
grupy — około dwóch trzecich — osiągnęło na długi okres czasu stan co najmniej
zadowalający. Należy przez to rozumieć, że odkucia homoseksualne zostały
zredukowane do, co najwyżej, okazjonalnych impulsów, podczas gdy orientacja
seksualna zmieniła się w przeważającej części w kierunku heteroseksualnej, lub że
odczucia homoseksualne były całkowicie nieobecne, przy przewadze
zainteresowań heteroseksualnych bądź bez niej. Jednak spośród tej grupy, blisko
jedną trzecią pacjentów można było uważać za przemienioną „radykalnie".
Rozumie się przez to, że nie mieli już oni żadnych zainteresowań
homoseksualnych, lecz przejawiali normalne odczucia heteroseksualne, a ponadto
wykazywali fundamentalną przemianę ogólnej emocjonalności z orientacji
negatywnej na pozytywną — od niestabilności do rozsądnej, normalnej stabilności
— w co najmniej dwuletnim okresie sprawdzania. „Zadowalająca przemiana" nie
oznacza jednak trwałego stanu umysłu. Czasem dana osoba nadal rozwija się
powoli i konsekwentnie. Zwykle przechodzi przez nowy kryzys emocjonalny,
bardziej lub mniej poważny lecz już potrafi korzystać z doświadczeń życiowych,
by zintegrować się emocjonalnie na wyższym poziomie. Nie jest wyjątkiem
spokojny postęp przez całe lata, pomimo wzlotów i upadków. Na przykład
mężczyzna, który zaprzestał regularnych kontaktów ze mną w stadium
„zadowalającej przemiany", był zakochany w dziewczynie, z którą się w końcu
ożenił. Po około dwunastu latach odnowiłem z nim kontakt. Relacjonując swoje
życie emocjonalne z przeszłości, opowiedział mi, że miewał okazjonalne „napady"
homoseksualne w pierwszych latach małżeństwa, ale „napady" te angażowały go
emocjonalnie znacznie mniej niż poprzednio. Odczuwał je jak gdyby zachodziły
poza nim. Te krótkotrwałe napady zanikły, a mężczyzna dodał: „Nie pamiętam
żadnego zainteresowania w tym kierunku od wielu lat. Kiedy z pewnym
zainteresowaniem erotycznym patrzę na osobę inną niż moja żona, jest to zawsze
kobieta. Gdyby moje małżeństwo miało upaść, nie szukałbym intymnych
kontaktów z mężczyznami, lecz z kobietami". Człowiek ten przeżył również
pewien okres, w którym miał skłonności do zamykania się w sobie, tajemniczości i
depresji — zazwyczaj po tarciach małżeńskich (jego żona również nie była
zupełnie wolna od pewnych związanych z infantylizmem mechanizmów). Jednak
udało mu się rozpoznać swoje schematy reakcji jako powtórzenie z okresu
dzieciństwa, kiedy czuł się nieakceptowany i określił je jako pozostałości
„żałosnego małego chłopca". Spowodowało to, że zmierzył się ze swoim
dziecinnym marudzeniem. Kiedy obiektywnie ocenił zachowanie żony jako
nierozsądne, był w stanie wyciągnąć wniosek: „To jeszcze nie powód, by
odczuwać przykrość". Podsumowując, z biegiem lat stał się o wiele bardziej
dojrzały. Prawdopodobnie sceptyk podkreśli jednak, że tylko jedna trzecia spośród
tych, którzy kontynuowali kurację, zmieniła się radykalnie. Zgadzam się, że te
wyniki są wciąż dalekie od doskonałości, nie upoważnia to jednak do
ich fatalistycznych interpretacji. Sądzę, że jest więcej powodów, by zajmować się
szklanką do połowy wypełnioną, niż w połowie pustą. Przypadki radykalnej
przemiany — od całkowitego homoseksualizmu do normalnego heteroseksualizmu
— obalają teorię, według której terapia homoseksualizmu jest bezsensowna. W
rzeczywistości, ze względu na fakt, ze stosunkowo niewielu homoseksualistów
pragnie się zmienić i niewielu terapeutów zachęca ich do tego, pogląd, że
homloseksualizm jest nieodwracalny stanowi rodzaj proroctwa, które spełnia się
samo przez się. Tymczasem prawdą jest, ze jeśli nikt nie będzie próbował, nikomu
się nie uda. Dlaczego więc definitywnie mielibyśmy przyjąć fatalistyczną postawę
wobec możliwości poprawy stanu homoseksualistów, skoro w dostatecznej liczbie
przypadków udaje się osiągnąć pożądane efekty? Dane dotyczące wyzdrowienia z
innych rodzajów nerwic są prawie takie same, podobnie jak dane odnoszące się do
wyzdrowień z chorób fizycznych, które jeszcze nie we wszystkich przypadkach są
uleczalne. Czy tylko dlatego mielibyśmy się poddać, że możemy liczyć jedynie na
częściowe powodzenie? Mając to wszystko na względzie uważam, że możemy być
optymistami, jeśli chodzi o leczenie homoseksualizmu. Wprawdzie około
dwudziestu procent homoseksualistów leczonych nie wykazuje zauważalnych
zmian, niemniej jednak u ludzi tych może nastąpić pewna poprawa, choć
generalnie są bardzo znerwicowani i skłonni do ogromnej ilości kontaktów
seksualnych, głębokich depresji i poczucia bezsensu własnego życia. Myślę na
przykład o mężczyźnie, z którym miałem okresowy kontakt przez ponad piętnaście
lat. Jestem prawdopodobnie jedyną osobą, z którą może on swobodnie rozmawiać.
Był skrajnym neurotykiem, prześladowanym licznymi powodami do narzekania i
impulsami homoseksualnymi, których zawsze nienawidził. Mimo mojego
sceptycyzmu co do efektów terapi po tak długim czasie, zaczął opowiadać, że
przezwyciężył swoje głębokie i samobójcze depresje i musiał przyznać, iż był
ogólnie spokojniejszy i stał się większym optymistą. W ten sposób się również
zachowywał. Na takich przykładach możemy uczyć się, że nigdy nie powinniśmy
tracić nadziei. Nie jest moim przekonaniem, że jedynie terapia, bazująca na
zjawisku rozczulania się nad sobą, może wyleczyć nerwicę homoseksualną. Jestem
jednak pewny, że wgląd w „narzekające dziecko" i wykorzystanie technik humoru
może być bardzo pomocne dla tych, którzy są na tyle zdeterminowani, by
przeciwstawić się swojej nerwicy. Techniki te stymulują uzdrawiające moce
umysłu: wyraźny wgląd we własną osobę, zainteresowanie poznawaniem samego
siebie i, nade wszystko, siłę woli. Takie moce prawdopodobnie wyzwalają się i
działają również u homoseksualistów przemienionych bez terapii. U większości
osób o orientacji homoseksualnej występuje kompleks homoseksualny w swego
rodzaju „łagodnej formie". Także i u nich infantylna emocjonalność mogła do-
tknąć głębszych sfer i wytworzyć silne przyzwyczajenia neurotyczne, gdyby jednak
chcieli z nią walczyć dość wytrwale, mieliby korzystne perspektywy radykalnego
wyzdrowienia. Aby pokazać, co może zdziałać terapia narzekania, chciałbym
zaprezentować kilka przykładów z mojego własnego doświadczenia. Pierwszy —
ilustruje przypadek umiarkowanie pozytywnego rozwoju. Dotyczy młodego
mężczyzny, który postępy osiągał z mozołem; wydaje mi się, że dobrze
reprezentuje on całą kategorię podobnych przypadków.
ben
Kiedy Ben zgłosił się do mnie, nie skończył jeszcze dwudziestu lat. Od czasu
dojrzewania miewał fantazje erotyczne o mężczyznach trzydziesto -
trzydziestopięcioletnich, szczególnie wtedy, kiedy uprawiał masturbację. Nie
interesował się dziewczętami, nie miał przyjaciół (ani kontaktów
homoseksualnych) i większość czasu spędzał w domu. Jego neurotyczna
emocjonalność objawiała się w wyrazie twarzy: oglądał na urażonego i
nadąsanego; postawa i zachowanie młodzieńca były niedbałe i bezładne.
Rozpieszczany i nadmiernie chroniony przez matkę, nadal był do niej mocno
przywiązany; ją samą ciągle przesadnie absorbował. Kiedy poznaliśmy się, wciąż
w sentymentalny sposób określała dorosłego już prawie Benajako „to dziecko".
Ojciec niewiele zajmował się jego wychowaniem. Był nieco zamkniętym
człowiekiem, który pozostawił syna w rękach żony (w każdym razie sprawiała ona
wrażenie, że próbowała synem kierować). Matka zdawała się Bena uwielbiać, ale
też chciałaby, by był dokładnie taki, jak sobie wymyśliła. Ben nie śmiał przy niej
odezwać się głośniej, w szkole był outsiderem i w wyniku swojego wychowania
nie umiał poradzić sobie z kolegami. Wycofał się, przyjmując cichą, nieco
arogancką postawę, która nie mogła jednak ukryć jego głębokiego po-
czucia niższości. W tym smutnym okresie poznał przyjaciela swoich rodziców,
młodego żonatego mężczyznę o wesołym i żywym sposobie bycia. Tak się złożyło,
że i on zwrócił uwagę na Bena i czasem proponował, by chłopiec towarzyszył jego
młodej rodzinie na wycieczkach. W swojej dziecięcej wyobraźni Ben zaczął
idealizować tę znajomość, widząc w swoich fantazjach siebie w roli biednego
chłopca, który znalazł się w centrum uwagi przyjaciela. Odsunął w myślach żonę i
małego synka mężczyzny; stał się we własnej wyobraźni jedynym obiektem
miłości uwielbianego przyjaciela i przypisywał mu wszystkie te cechy, ze względu
na brak których sam miał poczucie niższości. Od czasu do czasu te fantazje
powracały do niego, kiedy uprawiał masturbację. Ben pragnął coś zrobić w sprawie
swojej orientacji homoseksualnej, która z czasem urosła do rozmiarów obsesji. Nie
chciał się poddawać; bardzo wstydził się własnych skłonności, głównie dlatego, że
odbierał je jako jeszcze jeden dowód swojej niższości w porównaniu z innymi
mężczyznami; w efekcie miewał regularne napady płaczu na granicy histerii. Był
zbyt swobodnym młodym człowiekiem, nawykłym do ulegania swoim życzeniom i
unikania wszystkiego, co mogło oznaczać dla niego kłopoty lub wymagało
wysiłku. Jego pierwsze próby poradzenia sobie z „dzieckiem wewnętrznym" nie
były jeszcze bardzo pewne. Stając wobec trudności i zwykłych przeciwności,
zawsze rozczulał się nad sobą, kiedy więc zorientował się, że czeka go dłuższy
okres pracy, zareagował w swój zwykły sposób.
Choć zmiany w tym przypadku były powolne, jednak poprawa następowała. Na
przykład częściowo pozbył się dziecinnej zazdrości o kolegów, walcząc z
narzekaniem, w którym to odczucie było zakorzenione, a konkretnie: „Jestem od
nich gorszy; oni przyciągają uwagę, uzyskują szacunek, a nie ja — o, ja biedny!"
Zredukował częstotliwość masturbacji, która w jego przypadku była wyraźnie
infantylną ucieczką, niezależnie od przyjemności, wzmacniającą element
rozczulania się nad sobą, z którego wyrastała. Chcąc przezwyciężyć poczucie
niższości, wstąpił do klubu sportowego i doświadczył tam wielu sytuacji, które
mógł odbierać jako wyzwanie. Powoli zaczął zmieniać swoje stare
przyzwyczajenie do pozostawiania decyzji innym (z matką na czele). Często jednak
nie potrafił przeciwstawić się matce ze względu na jej irytację i wycofywał się, co
było w rzeczywistości kolejnym aktem kapitulacji wobec jej woli. Napady depresji
ustąpiły u niego zupełnie, jednak nie uległa zmianie ukryta, pożywna struktura
chronicznego rozczulania się nad sobą. Nie opuszczało go również poczucie
żałości w obliczu codziennych frustracji, a zwłaszcza przekonanie, że jest
zaniedbywany, niezdolny, przegrywający lub wyizolowany. To utajone rozczulanie
się nad sobą w wielu formach objawiło mu się wreszcie po ponad dwóch latach
leczenia. Zdał sobie sprawę, że czuje się gorszy i godny politowania w niemal
każdym towarzystwie, wobec niemal każdej spotkanej osoby. Odkrył, że to on sam
przybiera postawę „Jestem gorszy i żałosny" i, że natychmiast przydziela sobie rolę
ofiary, podczas gdy wcześniej był przekonany, że to świat i inni ludzie traktują go
jako gorszego. Można by wiele mówić o szeregu małych wewnętrznych odkryć i
drobnych zmian. Ben zrobił faktycznie krok naprzód, kiedy, na przykład,
zdecydował nie nosić więcej niektórych ubrań, kupionych z dziecinnej próżności,
aby przyciągnąć podziw i uwagę innych. Walka z infantylnym rozczulaniem się
nad sobą i skłonnością do narzekania musi być prowadzona w codziennym życiu,
przy takich okazjach jak małe frustracje, niechęci, impulsy apatii, przesadne
irytacje, zmęczenie po pracy i tak dalej. Przypadek Bena nie był inny. Skupiał się
on na swoim przyzwyczajeniu do uciekania od odpowiedzialności i narzekania, że
jego przedsięwzięcia zakończą się porażką. Musiał stać się bardziej aktywny. Jego
fantazja homofila, wyrażająca się poszukiwaniem pewnych typów młodych
mężczyzn — przynajmniej w wyobraźni — stopniowo straciła na znaczeniu.
Oczywiście, pojawiała się znowu, gdy czuł się bezradny i zrozpaczony.
Od czasu do czasu miewał poczucie zainteresowania dziewczętami, szczególnie
gdy był w bardziej optymistycznym nastroju. Ben od niedawna ma dziewczynę,
jednak ten związek wydaje się niezupełnie dojrzały (dla jasności — z obu stron).
Odniosłem wrażenie, że Ben raczej widziałby dziewczynę w roli /własnej/ matki i
nie jest w niej naprawdę zakochany, pomimo pewnego heteroseksualnego
zachowania.
Jego ogólne postępy są oczywiste dla terapeuty i osób, które dobrze go znają. Po
blisko pięciu latach jest bardziej niezależny i męski; stał się większym optymistą.
Zainteresowania homoseksualne wprawdzie nie wygasły, ale straciły intensywność
i wpływ na jego wyobraźnię. Będzie potrzebował kolejnych paru lat, by
zadowalająco przekroczyć próg dojrzałej męskości.
pan L.
Zbliża się do czterdziestki i ma za sobą intensywne życie homoseksualne. Waha
się, czy kontynuować swój homoseksualny sposób życia, bo stracił wiarę w
możliwość trwałego związku. Zauważył, że nawet kiedy z początku myślał, że
znalazł odpowiedniego przyjaciela, po pewnym czasie niezmiennie zaczynał się z
jego powodu irytować i zrywał z nim. Zastanawiał się, dlaczego. Z drugiej strony,
kobiety nie znaczą dla niego wiele, choć pozostaje z nimi w dobrych, ale
powierzchownych stosunkach. W swoim sposobie bycia jest przesadnie
przyjacielski, usłużny. Z trudem przychodzi mu wypowiadanie własnych opinii, a
jeśli przewiduje brak zgody na swoje pomysły, łatwo się podporządkowuje. Jest
pod nadmiernym każeniem agresywnych typów męskich i, ogólnie rzecz biorąc,
osób u władzy. Na przykład, jego przełożony w biurze wprawia go w stan silnego
napięcia psychicznego i pan L nie potrafi stanąć z nim twarzą w twarz, gdy ten jest
zły jednak z drugiej strony żywi dla niego przesadny podziw. Pan L. miewa czasem
depresje i okresy, kiedy czuje brak energii do pracy. Matka, osoba bardzo skromna,
w jego życiu emocjonalnym zajmowała tylko pozycję „w tle"; odniosłem jednak
wrażenie, że jej sposób wychowania chłopca był miękki i nader troskliwy. To
ojciec — centralna postać w domu — decydował o wszystkim, nawet o drobnych
sprawach gospodarstwa. Ojciec też był kluczową osobą w młodości pana L. Na
ogół agresywny, bardzo wymagający i surowy wobec swoich dzieci, hamował
rozwój emocjonalny syna. Pan L. nieustannie odczuwał, że ojciec traktuje go
nieprzyjaźnie, bo też rodzic nigdy nie zachowywał się zachęcająco. Pan L. miał
więc ustalony pogląd, że ojciec uważa go za mniej interesującego z synów, za
mięczaka. Bracia odnosili sukcesy w różnych sportach, podczas gdy L. czuł się na
tym polu zdecydowanie gorszy. Później próbował to sobie zrekompensować,
angażując się w wyścigi samochodowe, ale kompleks niższości nie ustępował. Ze
swych lat młodzieńczych Pan L. pamiętał wiele smutnych wydarzeń, które
kształtowały jego ostateczny kompleks niższości: krytycyzm i ironiczne uwagi
ojca, który wzbudzał w nim lęk, i zarazem podziw, porażki w sporcie, okresy
samotności w swoim pokoju, urażone uczucia. Wraz z nimi pojawiło się
pragnienie, by znaleźć przyjaciela o ojcowskim usposobieniu i być przez niego
docenionym. Faktycznie miał nawet dobrego przyjaciela w wieku trochę ponad
dwadzieścia lat, wobec którego zachowywał się prawie jak niewolnik.
Jednak przyjaciel wyjechał do innej części kraju i w końcu znalazł sobie
dziewczynę. Homoerotyczne marzenia pana L. o zaspokojeniu się uległy
intensyfikacji. Proces przemian do momentu, który obejmuje niniejsza
praca, trwał około trzech lat. Przez pewien czas pan L. czuł się wewnętrznie
rozdarty. Był świadom niemożności odnowienia swojego życia bez zaprowadzenia
w nim ładu, wzbogacenia w treści inne, niż tylko narzekania, które na wstępie
przedstawił: na epizody depresji i niezdolność utrzymania trwałego związku
homoseksualnego. Zaczął dostrzegać prawdę o konstrukcji swego „dziecka
wewnętrznego" i naprawiać wiele dziecinnych zachowań — w jego przypadku
wrażliwość na urazy i upokorzenie, poczucie niższości wobec zachowania i
osiągnięć innych mężczyzn w swoim otoczeniu, zaspokajanie się w rozczulaniu się
nad sobą, kiedy był sam w pokoju, przesadną irytację z mało istotnych powodów
i uskarżanie się na swój stan fizyczny, kiedy faktycznie był zdrowy i silny. Jego
szczerość stanowiła wielką pomoc. Reagował w sposób wrażliwy, gdy były
naświetlane pewne okoliczności i uwarunkowania z jego życia, ale dostrzegał
trochę prawdy w spostrzeżeniach, których dokonywałem pomimo oporu z jego
strony. Przy wielu okazjach w codziennym życiu stosował również techniki ironii i
humoru skierowanego na własną osobę, w związku z przejawami swojego
infantylnego „biednego ja". Stał się bardziej niezależny w towarzystwie innych
mężczyzn. Nie poświęcaliśmy dużo czasu dyskusjom o jego odczuciach i
wyskokach homoseksualnych, a jedynie o jego nieseksualnym zachowaniu przy
partnerach, z którymi miał wciąż okazjonalne kontakty w czasie terapii. Było dla
niego jasne, że jego odczucia homoseksualne to mieszanina marzeń żałosnego
nastolatka, starającego się znaleźć ciepło dla swego biednego wewnętrznego ja i
podziwu dla rzekomej męskości innych. Zrozumiał, że poszukiwał iluzorycznych
kontaktów międzyludzkich, które nie miały nic wspólnego z miłością do
wytęsknionego przyjaciela. Ściśle rzecz biorąc, poprzez poszukiwanie takiego
przyjaciela wzmacniał swoje zniewolenie egocentryzmem i czynił długotrwały
związek niemożliwym. No i musiał powtarzać skargę „Jestem samotny". Można
było przewidzieć, że popadnie w izolację, ponieważ nie mógł się obyć bez
rozczulania się nad sobą, będącego częścią roli ofiary. Z wahaniem rozstawał się ze
światem homoseksualnym i światem swoich wewnętrznych homoseksualnych
fantazji. Od czasu do czasu powracał i angażował się od nowa w kontakty
homoseksualne, jednak bez dawnej ekscytacji. Stal się bardziej świadomy faktu, że
całą jego postawę wobec życia i innych ludzi cechowały powściągliwość,
nieangażowanie się w nic, pozowanie na urażonego outsidera. Dlatego stał się
mniej cyniczny i zrezygnował z odgrywania nadrzędnej roli. Zdał sobie sprawę, ze
powinien poświęcić swoje życie jakimś wartościom, przyjmując to nie tak, że
wszystko jest względne i akceptując wiarę w to, że jego życie osobiste nie jest, jak
wcześniej sądził, pozbawione sensu. Uznał, że zdolność dawania siebie innym,
zdolność do miłości, była u niego niewielka. „Czy ja kiedykolwiek naprawdę
kochałem?", zapytał sam siebie. Jego spojrzenie na kobiety zmieniło się; zaczął je
zauważać i odczuwać pobudzenie kobiecym zachowaniem i fizycznymi walorami
jednej z nich. Ma wrażenie, że rozwija się w kierunku zdolności do stabilnego
związku z kobietą.
pan V.
Ten młody człowiek na początku swoich lat dwudziestych przeżył z grubsza
podobny rozwój wewnętrzny, włącznie z kilkoma wyraźnymi epizodami
„wpadnięcia w dołek"; po kilku latach pracy nad sobą zakochał się w młodej
kobiecie. Związek oparty na miłości spowodował kolejne problemy. Kiedy tylko
zaczął jej pożądać, uświadomił sobie rozmiary swojego lęku i poczucia niższości,
które zawsze trapiły go w obecności płci przeciwnej. Jego dawne „role
przystosowawcze", czarującego i przyjaznego chłopaka, runęły w osobistej
konfrontacji z kobietą, gdy on miał okazać się mężczyzną. Czasem ponownie
popadał w panikę; miesiącami musiał zmagać się ze swoim poczuciem niższości i
rozczulaniem się nad sobą. Jednak były też chwile, kiedy czuł się zrelaksowany i
mógł się identyfikować jako mężczyzna. Był wówczas również podniecony
seksualnie, podczas gdy w nastrojach rozpaczy heteroseksualizm
zdawał się być zagłuszony. Pierwsze lata jego małżeństwa okazały się dobre.
Stopniowo pozbył się infantylizmu, niepokojów w sytuacjach wymagających
niezależności i pewnej dozy zwykłej agresji, przestał zbyt łatwo ulegać chęci
rozczulania się nad sobą, kiedy go coś rozczarowało. Zainteresowania
homoseksualne, których w rzeczywistości nigdy nie praktykował poza swoją
fantazją, traktuje jako chłopięce skłonności, należące do czasu minionego, kiedy
wciąż musiał dla siebie szukać właściwego miejsca w życiu.
panna W.
Ta kobieta około trzydziestki powiedziała mi, że od okresu dojrzewania dokuczała
jej nałogowa potrzeba patrzenia na kobiety i dziewczęta, i że prześladowały ją
fantazje erotyczne dotyczące tej samej płci. Było to wbrew jej przekonaniom i
nigdy nie miała zamiaru tego zaakceptować jako rzeczy normalnej. Ten symptom
seksualny zdawał się być wyrazem kompleksu niższości, który ze wszystkich stron
nadwerężył jej życie emocjonalne. Była niespokojna w towarzystwie innych ludzi,
myślała, że patrzą na nią pogardliwie i często przeżywała depresje; czasem
reagowała z objawami furii i buntowniczości. Jeśli chodzi o jej dzieciństwo,
naznaczone problemami i niepokojami rodzinnymi, chcę tylko wspomnieć o
niekorzystnym wpływie braku zrozumienia ze strony matki oraz o destrukcyjnych i
pełnych nieufności uwagach czynionych zwykle przez ojca. Już w szkole
podstawowej czuła, że jest śmieszna i gorsza niż inne dziewczyny niemal pod
każdy względem: ubioru, sposobu mówienia, wyglądu zewnętrznego i sytuacji w
domu. Przez lata żyła z niezaleczoną raną - rozczulaniem się nad sobą
spowodowanym przez jej nieszczęśliwy los; cechowała ją ogólna postawa protestu.
W okresie dojrzewania stanowiło to podatny grunt do podziwiania innych kobiet i
tęsknoty za bliską przyjaźnią. W trakcie procesu jej zdrowienia jeden temat był
tematem zasadniczym: pozbywanie się pesymizmu. Oznaczało to, że w mniejszym
stopniu powinna ulegać sterowaniu przez samokrytyczne refleksje o własnej
brzydocie, braku wartości i zdolności, oczekiwanie na to, że padnie ofiarą
wszelkich rodzajów nieszczęść i przez ogólną postawę narzekania, że urodziła się
by być marną". Była klasycznym przykładem osobnika narzekającego i chociaż
przyznała, że tak jest, pozostała wewnętrznie przekonana, że miała prawo się
uskarżać. Z pomocą swojej dobrej woli jakoś sobie poradziła z najostrzejszymi
depresjami, zwalczyła chroniczne narzekanie i postawę buntowniczą i w efekcie jej
ogólny nastrój się poprawił. Fantazje lesbijskie dokuczały jej jeszcze przez kilka
lat, ale ostatecznie wygasły. Próbowała zaakceptować rolę kobiecą i czasem
przekonywała się, że w roli kobiety radzi sobie całkiem nieźle. Jeśli chodzi ojej
odczucia względem mężczyzn, to nigdy nie były one całkiem nieobecne, choć nie
stanowiły centralnego elementu osobowości. Przez pewien czas była zaangażowana
w związek z mężczyzną prawie w jej wieku, ale — pomimo uczucia do niego i
erotycznego zainteresowania — istniało między nimi zbyt wiele problemów
i wydawało się, że będzie rozsądniej z tym skończyć. Po krótkim kryzysie była w
stanie zaakceptować swoją samotność, a obecnie przejawia normalne pragnienie
małżeństwa i posiadania dzieci. Są to zwięzłe opisy kilku „przeciętnych"
przypadków. Mam nadzieję, iż czytelnik wyciągnie na ich podstawie wniosek, że
wiele można osiągnąć przy dobrej woli, szczerości
wytrwałości. Niekiedy proces przemian zachodzi szybciej lub przynosi lepsze
wyniki niż w opisanych przypadkach. Inne bardziej rozczarowują i bywają bardziej
kłopotliwe. Sprzyjające czynniki społeczne, których nie powinniśmy pominąć, to
przyjaciele dający zachętę i korzystna sytuacja rodzinna; ponadto niezmiernie
pomaga posiadanie wyraźnych przekonań moralnych i głębokie, osobiste
zaangażowanie religijne. Czynniki niekorzystne to słaby charakter, bezustanne
wątpliwości, niskie normy moralne i, oczywiście, długotrwałe zniewolenie przez
satysfakcję homoseksualną. Według mnie jedno jest oczywiste: fatalistyczna
postawa w kwestii możliwości zmiany orientacji homoseksualnej nie jest
uzasadniona.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ZAPOBIEGANIE
Slogan głoszący, że homoseksualizm powinien być akceptowany, dla wielu osób
brzmi oszukańczo jako „ludzki"; mózgi niektórych zostały tak dokładnie wyprane,
że są w stanie przełknąć niedorzeczność, według której związki homoseksualne
powinny mieć te same prawa co normalne małżeństwo. Jednak ci, którzy tak
entuzjastycznie odnoszą się do życia homoseksualistów, przymykają oczy
na smutek, który często temu życiu towarzyszy. Wydają się być obojętni na ciężkie
położenie nastolatków i młodych ludzi, narażonych na ryzyko porażki w
centralnym aspekcie życia, kiedy rozwój homoseksualizmu doprowadzi ich do
impasu. Nie myślą oni nawet o zapobieganiu. Pierwszymi i najważniejszymi
osobami, które mogą zapobiec temu zahamowaniu rozwoju u dzieci, są naturalnie
ich rodzice. Muszą oni dać przykład normalnego związku mężczyzny i kobiety.
Jeśli ich małżeństwo jest dobre i uda im się stworzyć rodzaj atmosfery radości i
wspólnoty, w znaczny sposób obniżą szansę powstania jakiegokolwiek kompleksu
neurotycznego, włącznie z homoseksualnym. Jeśli chodzi o praktykę wychowania
dzieci, tak ojciec jak i matka powinni pamiętać, że muszą traktować chłopca
jak chłopca, a dziewczynkę jak dziewczynkę. Nie oznacza to wcale zmuszania ich
do „przypisanych ról", lecz współpracę uwzględniającą naturalne skłonności
dziecka i branie pod uwagę wrodzonych różnic w zachowaniu, zależnych od płci.
Najbardziej fundamentalnym czynnikiem zapobiegawczym jest docenianie przez
rodziców chłopca jako chłopca, i dziewczynki jako dziewczynki. Dzieci powinny
odczuwać, że są doceniane. Jak już wykazaliśmy, należy unikać zaniedbań
w tej kwestii. Krytyczne okresy dla rozwoju męskiej lub kobiecej pewności siebie
to okres dojrzewania i okres poprzedzający. Nie tylko rodzice, ale również inne
osoby spoza rodziny, mogą w tym czasie wywierać korzystny wpływ. Czasem, na
przykład, nauczyciele w pozytywny sposób przyczyniają się do wzmocnienia
zdrowej pewności siebie związanej z płcią. Mają możność zachęcić i wspomóc
niektóre dzieci w przekraczaniu pewnych progów. Pomyślmy na przykład o
chłopcu, który systematycznie przegrywa w zabawach i sporcie, który jest
outsiderem w grupie rówieśników; rozważmy znaczenie osobistego zrozumienia,
jakie nauczyciel lub inna dorosła osoba może wyrazić w rozmowie czy w inny
sposób tak, aby pomóc młodemu człowiekowi uniknąć niebezpieczeństwa
związanego z poddaniem się autodramatyzacji. Efekt zapobiegawczy ma również
właściwa edukacja seksualna. Nastolatki z pewnymi typami pierwotnego
kompleksu niższości mogą doświadczyć szoku, kiedy są nauczane przez taką
„oświeconą" osobistość jak nauczyciel, że „homoseksualizm jest wrodzoną
właściwością zakodowaną w mózgu". Taki nonsens utwierdza dziecko w jego
wątpliwościach i może prowadzić do niezdecydowanych, niedojrzałych poglądów
o zgubnym charakterze. Jeśli natomiast młoda osoba usłyszy, że odczucia
homoseksualne w okresie dojrzewania są spowodowane problemem w rozwoju
emocjonalnym i, że autentyczny, wrodzony homoseksualizm nie istnieje, a co
więcej, że ta orientacja sprowadza się do kompleksu niższości, który jest podatny
na zmiany — wówczas nauczyciel pobudza nadzieję i wskazuje na drogę
doskonalenia rozwoju wewnętrznego.