~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
ROZDZIAŁ
PIERWSZY ROZDZIAŁ
Edward musnął palcami klawisze fortepianu. Grał z pamięci, myśląc o
czymś innym. Poziom trzysta czterdziesty siódmy piekła nie był najgorszy, przy-
najmniej Edward nie miał tu zbyt wielu obowiązków. Czas spędzał zazwyczaj
przy fortepianie, zręcznie przebiegając długimi palcami po klawiszach z kości
słoniowej; nawet jeśli inni potępieni ryczeli z bólu podczas piekielnych mąk, on
ich nie słyszał.
Nie było to pierwsze miejsce, do którego trafił po nagłej śmierci za
sprawą rozwścieczonego kochanka pewnej dziewczyny. Z niewiadomego
powodu od samego początku czekał na niego fortepian. Na jednych poziomach
upał dawał się porządnie we znaki, na innych było umiarkowanie gorąco. Tutaj,
na poziomie trzysta czterdziestym siódmym, czuł się wręcz komfortowo.
Ogólnie biorąc, Ralph nie był złym gospodarzem.
Bardziej przypominał rekina finansjery z Wall Street niż władcę tego
całego poziomu piekła. Inna sprawa, że Edward nie miał pewności, czy między
jednym a drugim istnieje zasadnicza różnica.
Właściwie nie miał pewności w żadnej sprawie. Nie wiedział nawet, ile lat
spędził na ziemi. Rozumiał jednak, dlaczego trafił do piekła - cechował go
niezaspokojony apetyt na kobiety. Uwielbiał je, wszystkie razem i każdą z
osobna, wysokie i niskie, pulchne i kościste, stare i młode, słodkie i zgorzkniałe.
Po prostu lubił kobiety. Nie było to naganne, lecz on kochał przede wszystkim
seks i marzył o zyskaniu sławy fascynującego kochanka o niezrównanej
wyobraźni. Może to szczególne upodobanie do seksu także nie przyczyniłoby
się do jego potępienia, gdyby nie to, że Edwardem powodowały duma i egoizm,
a nie uczucia do kobiet, na które zastawiał sidła. Pragnął, żeby czuły się przy
nim w pełni usatysfakcjonowane i żeby żaden jego następca nie mógł mu
dorównad pod tym względem. W ten sposób przyczyniał się do powiększania
armii mężczyzn trawionych kompleksami, bowiem po rozkochaniu w sobie i
zaspokojeniu kobiety w sposób iście mistrzowski, bardzo szybko ją porzucał,
skazując na odczuwanie ciągłego niedosytu z każdym następnym kochankiem.
Zapewne już w młodym wieku, może nawet nieświadomie, podpisał
piekielny cyrograf. Mężatki, panny, wdowy, czy nawet zakochane w innym, a
raz nawet i zakonnica - było mu wszystko jedno.
Nic zatem dziwnego, że w koocu dopadł go jakiś zazdrosny partner jednej
z pao.
Pamiętał ból w miejscu, w którym nóż przeszył jego ciało, ale nie potrafił
sobie przypomnied miejsca i czasu zdarzenia, ani też mordercy. Mogło się to
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
stad w siedemnastowiecznej Wenecji - wiele wskazywało na to, że był samym
Casanovą. A może obracał się na dworach w Salzburgu? Jedyne, co mu
pozostało, to umiejętnośd gry na fortepianie. Kiedy próbował zgadywad, jakie
życie niegdyś prowadził, chętnie wyobrażał sobie, że był kobieciarzem i ge-
niuszem gry na fortepianie w jednej osobie, jak Liszt. Tylko że akurat utwory
Liszta kiepsko mu wychodziły, podobnie jak kompozycje Chopina.
Najprawdopodobniej jednak był dzieckiem dwudziestego wieku, może
dwudziestego pierwszego - na trzysta czterdziestym siódmym poziomie piekła
czas nie odgrywał żadnej roli. Pocieszał się, że gra na fortepianie jest
zdecydowanie przyjemniejsza, niż dorzucanie węgla do ogromnych kotłów.
Czasami zastanawiał się nad istnieniem nieba. Diabelska biurokracja była
tak zróżnicowana, pogmatwana i złożona, że po tylu latach, a może nawet
wiekach pobytu w piekle, Edward nie miał pojęcia o jego organizacji. Za każdym
razem, kiedy zdawało mu się, że zaczyna coś rozumied, przenoszono go na inny
poziom, jednocześnie czyszcząc mu umysł. Tylko jego palce wciąż machinalnie
przyciskały właściwe klawisze fortepianu.
W porównaniu z innymi sługami szatana, Ralph był całkiem znośny. Miał
niezrozumiałe
po
czucie humoru, ale przepadał za muzyką Edwarda i zwykle nie
zawracał mu głowy. Tylko od czasu do czasu na fortepianie pojawiały się
nieoczekiwane wezwania, których Edward nigdy nie ignorował, bo wiedział, że
nie wolno mu tego robid.
Pokonywał mroczne korytarze, nucąc pod nosem. Właściwie był całkiem
zadowolony z miejsca swojego pobytu, pomimo - a może dzięki - całkowitej
nieobecności kobiet. Nikt nie próbował go kusid, a celibat miał swoje uroki. No
cóż, trzysta czterdziesty siódmy poziom przypominał sypialnię w akademii
wojskowej, ale Edward nie miał prawa oczekiwad białych pałaców i
bezchmurnych krajobrazów. W koocu tkwił w piekle, i to zasłużenie.
Ralph był nieco próżny i miał słabośd do patosu. Kiedy Edward ujrzał go
po raz pierwszy, diabeł siedział na białym tronie, w otoczeniu bezpłciowych
istot, nasuwających skojarzenie z kiepską ilustracją do jakiegoś biblijnego
eposu. Tego dnia Ralph zasiadł za poobijanym, metalowym biurkiem. Zasłony
były zaciągnięte, pomieszczenie tonęło w półmroku. Edward ledwie dostrzegł
zarys znajomej postaci.
- Ładna fryzura - powiedział. Pomimo ciemności, nie mógł nie dostrzec
dziwnie ułożonych w kolce, pomaraoczowo - niebieskich włosów. Ralph zmie-
niał fryzury niemal równie często jak rysy twarzy i ciało. Tylko oczy pozostawały
stale takie same: czujne i uważne.
- Lubię urozmaicenia, to mnie bawi - wyznał z lekkim rosyjskim akcentem.
Sposób mówienia również modyfikował w zależności od samopoczucia. Tym
razem nie miał jednak nastroju do zabawy. - Siadaj.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Mogę zapalid światło?
- Nie.
Edward zahaczył stopą o stalową nogę krzesła i przyciągnął je do siebie.
Siadając, wyprostował plecy, by starannie obejrzed swojego... No właśnie...
kogo? Swojego szefa? Przyjaciela? Mentora? Gospodarza? Właściwie nigdy nie
wiedział, jak nazwad Ralpha.
- Diabeł z piekła rodem wydaje się trafnym określeniem - oświadczył
głośno Ralph.
- Nie cierpię, kiedy czytasz mi w myślach - westchnął Edward.
- To straszne - mruknął głucho Ralph. - Mam dla ciebie zadanie.
- A ja je wykonam, bo...?
Długie milczenie.
- Bo mogę cię zmusid - warknął diabeł. - Ale lepiej ci pójdzie, jeśli
weźmiesz się do roboty z własnej woli. Czas ucieka.
Edward czekał w ciszy.
- Pytasz: dlaczego? - ciągnął Ralph, nie zwracając uwagi na jego milczenie.
- Pośpiech jest wskazany ze względów medycznych, a ty najlepiej się nadajesz
do tego zadania.
- Nic nie wiem o medycynie.
- Antybiotyki nie działają w piekle, Edward. Spytaj doktora Crippena
1
.
Jeżeli nie załatwimy tego problemu, stracę wzrok. A ślepy diabeł to wściekły
diabeł. Nikt nie lubi wściekłych diabłów.
Edward powstrzymał się od komentarza, że diabły jako takie w ogóle nie
cieszą się niczyją sympatią.
- Możesz oślepnąd, co? Już wspominałem, że powinniście mied kobiety.
Spodziewał się, że Ralph ciśnie w niego błyskawicą lub przynajmniej
słoikiem z ołówkami, który stał na biurku, lecz diabeł tylko się zaśmiał.
- Widzisz, właśnie dlatego jesteś dokładnie tym mężczyzną, którego
potrzebuję. Twoje myśli momentalnie koncentrują się na seksie. I tego
oczekuję: maniaka seksualnego.
- Nie zamierzam uprawiad z tobą seksu, Ralph - obwieścił beznamiętnym
głosem Edward.
- Miałbyś nie lada szczęście, ale nic z tego! - prychnął diabeł. - Chcę, żebyś
uprawiał seks z kobietą. Z piękną kobietą. Myślisz, że temu podołasz?
- Kiedy ostatnio się rozglądałem po okolicy, w piekle mieszkali tylko
chłopcy, szefie. Gdzie ja tu znajdę kobietę?
1
Hawley Harvey Crippen, znany jako doktor Crippen, 1862 - 1910, amerykański lekarz zamieszkały w Anglii, skazany
na śmierć za otrucie żony; wyrok wykonano. Pierwszy przestępca schwytany dzięki wykorzystaniu radiotelegrafu (przypis
tłumacza).
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Ralph wstał i obszedł biurko, zatrzymując się w plamie mizernego światła.
Pochylił się i odsunął włosy z twarzy, żeby zaprezentowad swoją opuchniętą i
pomarszczoną powiekę oraz mocno zaróżowione oko.
- Obrzydliwośd - jęknął Edward. - Masz w tym oku stan zapalny. A może
to jęczmieo, wszystko jedno. Nie wiem, jak mógłbym ci pomóc. Ściągnij
Crippena na konsultację.
- Już mówiłem, że Crippen nie pomoże. To zadanie dla ciebie.
Ralph zwykle mówił wprost, o co chodzi, dziś jednak wyjątkowo długo
zwlekał. Usiadł na krawędzi biurka, nie zwracając uwagi na fluorescencyjne
włosy, które znowu opadły mu na twarz.
- Kobieca cnota kłuje diabła w oczy - obwieścił ponuro. - Słyszałeś to
powiedzenie? Znasz filmy Ingmara Bergmana?
- Szczerze mówiąc, nie za bardzo - przyznał. - Poza tym pamiętaj, że
jestem dobry, ale nie genialny. Nie dam rady pozbawid cnoty wszystkich dziewic
na świecie, żeby cię uchronid przed ślepotą.
- Nie chodzi mi o wszystkie dziewice, tylko o jedną, konkretną.
Uwiedziesz ją, mój wzrok się poprawi, a ty awansujesz na wyższy poziom. Zbyt
długo tkwisz na trzysta czterdziestym siódmym. Nie masz ochoty na zmianę?
- Tęskniłbym za tobą.
- Och, wierz mi, nigdy cię nie opuszczę. - Ralph zarechotał irytująco.
- Powiedz lepiej, jak to możliwe, że wystarczy ci jedna dziewica? Pomyśl o
tych wszystkich zakonnicach, lesbijkach, cnotliwych starych pannach...
- Wszystkie one zachowują tę swoją głupią cnotę tylko dlatego, że tak byd
powinno, że jest to im sądzone. Natomiast Bella jest pogwałceniem praw
natury.
- Naprawdę ma na imię Isabella. Nie używa nazwiska, podobnie jak
Madonna albo Cher.
- Matka Dziewica nie potrzebuje nazwiska, ale kim, u licha, jest Cher?
- Nie chodzi o Najświętszą Panienkę, Madonna to zupełnie inna osoba. To
piosenkarka, a Madonna to jej pseudonim artystyczny. Natomiast Isabella to
modelka. Wiesz, kim są modelki?
Edward zmarszczył brwi i po chwili doznał olśnienia.
- No pewnie, że wiem! - wykrzyknął. - Modelka to wysoka, ładna i głupia
blondynka.
- Niezupełnie. Bella mieszka w Los Angeles, dzieli dom z inną dziewczyną i
dziwnym trafem zachowała cnotę. Nie uległa nikomu, chod wielu próbowało ją
uwieśd. Odrzucała awanse najprzystojniejszych mężczyzn w Hollywood,
przebojowych polityków, najwybitniejszych artystów, najbogatszych
biznesmenów. Jest całkowicie obojętna na sprawy seksu. Będziesz miał pole do
popisu.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Tobie żadna się nie oprze. - Na chwilę zamilkł i nagle wyrecytował: -
Edward, Edward, niezły z niego byk, gdy on nie da rady, nie pomoże nikt.
- Może wyślesz kogoś, kto ją zgwałci? Skoro jesteś taki pewien, że to
właśnie jej cnota tak cię oślepia, to po co tracid czas na uwodzenie i takie tam...
inne ceregiele? Pięd minut w ciemnej alejce i sprawa załatwiona.
Ralph się zachmurzył.
- Zgłosisz się do tego zadania na ochotnika? Osobiście nie mam nic
przeciwko gwałtom ani morderstwom, w koocu jestem sługą szatana. Sądziłem
jednak, że brzydzisz się takim metodami i zdecydowanie wolisz uwodzenie niż
przemoc.
- To fakt - westchnął Edward. - Po prostu nie jestem w nastroju. Wyślij
kogoś innego.
- Po tylu latach? Skup się i do roboty! Poczyniłem już wszelkie stosowne
przygotowania, nikt nie stanie ci na drodze. Poza tym infekcja przenosi się już
na drugie oko, więc nie mam czasu. Ty też nie, jazda do pracy!
- Jeszcze nie wyraziłem zgody... - zaczął Edward, ale nagle głos uwiązł mu
w gardle, zdławiony przez silny powiew wiatru. Skąd nagle ten wiatr, zdążył
jeszcze pomyśled, i już znalazł się pod jasnoniebieskim niebem Kalifornii.
Jechał zbyt prędko. Dziwne, nawet nie podejrzewał, że potrafi prowadzid
samochód, czyli należało wykluczyd, że Edward był niegdyś Mozartem.
Sunął eleganckim, sportowym autem; na jezdni panował tłok, w
powietrzu unosił się ciężki smród spalin, lecz pojazdy mknęły na tyle szybko, że
wyziewy zostawały z tyłu. I tak było to lepsze od siarkowych woni piekielnych.
- Zakochasz się w niej, stary.
Nie był sam. Kątem oka zerknął na mężczyznę siedzącego obok na fotelu
dla pasażera. Nieznajomy był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w kosztowny
garnitur. Miał gęste, jasne włosy, mocno zarysowaną szczękę, zęby tak proste i
białe, że wyglądały wręcz nienaturalnie, oraz wielkie dłonie. Edward pomyślał,
że takimi łapskami facet mógłby objąd dwie oktawy, chod jednocześnie, mając
takie grube palce, zapewne grałby jak w bokserskich rękawicach.
- Niewątpliwie się zakocham - mruknął ironicznie Edward, spoglądając na
swoje odbicie we wstecznym lusterku. Wyglądał tak samo jak kiedyś, chod
minęły wieki, odkąd ostatni raz widział swoją twarz. Miał inteligentne oblicze,
ciemne oczy, wyrazisty nos i usta. Ciało miał nadal takie, jak kiedyś, chod tym
razem było obleczone w garnitur od Armaniego. Był dosyd wysoki, szczupły i
umięśniony, silniejszy, niż można by sądzid na pierwszy rzut oka. Dobrze się czuł
w tym eleganckim ubraniu. Pomyślał, że to pewnie ten garnitur ma przekonad
do niego tę jakąś głupią modelkę - dziewicę.
- Jesteś do tego stworzony, Edward. A ja wprost nie mogę w to uwierzyd,
że się spotkaliśmy po tylu latach - ciągnął mężczyzna.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Edward nagle uświadomił sobie, że to Aaron McAndrews, szef działu
reklamy, bezwzględny i płytki egoista o typowo kalifornijskiej urodzie. Tak
naprawdę wcale się nie znali, Edward nigdy w życiu nie widział tego człowieka,
ale magiczne sztuczki Ralpha robiły swoje.
- Nie nagrałbym sam byle komu - mówił dalej Aaron. - Wiesz, co mówią:
randka w ciemno to szataoski wynalazek. Na szczęście Jessica ją przekonała, ale
ja wiem, że mogę ci ufad. Znamy się długo, a jeszcze nigdy mnie nie wystawiłeś.
Edward pomyślał, że zna tego faceta od półtorej minuty. Uśmiechnął się
chłodno.
- Wyjaśnij mi jeszcze raz, dlaczego to robimy? - zagadnął. - Skąd ten
pomysł randki w ciemno?
- A bo ja wiem? Może dlatego, że jesteś nowy w mieście i potrzebujesz
dziewczyny? Zwykle nie bywam takim altruistą - przyznał z uśmiechem Aaron i
wzruszył ramionami. - Kiedy jednak ludzie zobaczą cię z Bellą, będziesz
ustawiony. Nawet nie ruszysz palcem, a wszystkie dziewczyny padną ci do stóp.
Odwdzięczysz mi się tym samym, stary.
Edward uśmiechnął się bez przekonania.
- Dokąd się wybieramy? - zapytał.
- W Hollywood otworzyli nową restaurację, wszyscy o niej mówią.
Zarezerwowałem tam stolik dla Belli. Zwykle trzeba odczekad miesiąc i nawet
Jessica nie potrafi się wkręcid bez kolejki. Trafia tam każdy, kto jest kimś.
- Każdy, kto jest kimś - powtórzył Edward.
- Tylko nie zakładaj, że Bella od razu zgodzi się na rumbę w pozycji
horyzontalnej. Moim zdaniem to lesbijka.
- Czemu tak uważasz?
- Nic na nią nie działa - westchnął z goryczą Aaron. - Nieważne, wystarczy,
że się z nią pokażesz, a od razu zainteresują się tobą rozmaite gwiazdeczki.
Randka z Bellą to dobre posunięcie, nawet jeśli ona na ciebie nie poleci.
- Poważne wyzwanie. - Edward machinalnie sięgnął do kieszeni
marynarki, lecz nie znalazł w niej papierosów. Może to i dobrze, bo właściwie
nie miał ochoty zapalid. Nie narzekał na brak dymu.
- Człowieku, nawet nie myśl o uwiedzeniu jej - mruknął Aaron. - Nie
pozwoli się tknąd.
Edward tylko się uśmiechnął.
- Naprawdę sądzisz, że pójdę na randkę w ciemno? - spytała Bella, stojąc
przed lustrem i patrząc na ulubioną szkarłatną sukienkę, na błyszczące rajstopy,
jeden but na wysokim obcasie na nodze, drugi w ręce. Miała gęste, brązowe
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
włosy, doskonały makijaż i niebieskie oczy, których kolor podkreślały idealnie
dobrane barwione soczewki kontaktowe. Wydatne usta pomalowała szminką w
kolorze jasnego różu.
- Chyba się nie wycofasz, prawda? - Jessica była wyraźnie zaniepokojona.
- Wiesz, czym są randki w ciemno? - Bella wsunęła drugi but na nogę, w
ten sposób rosnąc w sekundę z metra osiemdziesięciu do metra osiem-
dziesięciu ośmiu. - Randki w ciemno są wymysłem szatana. Chodzą na nie
masochiści i sadyści.
- To rozrywka dla ludzi, którzy chcą oddad przysługę przyjacielowi, nawet
jeśli nie sprawia im to przyjemności - odparła łagodnie Jessica. - Wiem, co
sądzisz o Aaronie. Powoli przestaje się mną interesowad, więc muszę działad,
nim będzie za późno i znajdzie sobie inną. Nie umówiłby się ze mną, gdybym nie
zaproponowała, że spotkasz się z jego przyjacielem.
- Nadal nie rozumiem, co ty w nim widzisz...
- Już to przerabiałyśmy - przerwała Jessica. - Miłośd rządzi się własnymi
prawami.
Bella wygładziła czerwony jedwab sukienki.
- Moim zdaniem powinnaś kierowad się rozumem także w miłości -
westchnęła. - Hormony sprawiają, że twój mózg przestaje funkcjonowad.
- Jesteś znacznie bardziej zrównoważona niż ja, a przy tym o wiele
bardziej dyskretna. Znam cię od czterech lat, dzielę z tobą dom, a jeszcze nie
widziałam ani jednego z twoich kochanków.
- Mam inne priorytety. - Bella ponownie spojrzała na swoje odbicie w
jednym z wielu luster wiszących na ścianach małego domku zbudowanego i
urządzonego w hiszpaoskim stylu.
Lustra były pomysłem Jessici, Bella doskonale wiedziała, jak wygląda.
Uważała, że jest ideałem kobiety dla każdego przeciętnego Amerykanina.
- Powiedz mi coś bliższego o moim partnerze - westchnęła, odwracając
się od lustra. - Będzie się do mnie lepił jak ten ostatni?
- Jak większośd z nich, moja droga - odparła wesoło Jessica.
Bella spojrzała na swoją piękną modną sukienkę, ale jednocześnie bardzo
skąpą.
- Może powinnam włożyd coś skromniejszego?
- To bez znaczenia. Mogłabyś włożyd nawet fartuch, a mężczyźni i tak nie
odrywaliby od ciebie wzroku. Nie martw się, ostrzegłam Aarona, że robisz to
tylko dla mnie, a on mi przyrzekł, że jego przyjaciel będzie się zachowywał
bardzo przyzwoicie.
- Wątpię, czy którykolwiek z przyjaciół Aarona ma pojęcie o przyzwoitym
zachowaniu - mruknęła Bella. - Jak się poznali? Na studiach?
- Nie wiem, podejrzewam, że Aaron nawet tego nie pamięta. Chyba zna
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Edwarda od zawsze. Podobno jest fantastyczny.
- Edward. - Bella przewróciła oczami. - Brzmi jak pseudonim artystyczny
gwiazdy rocka z ambicjami. Pewnie tak naprawdę jest księgowym i ma na imię
George. - Pokiwała głową. - Może to i lepiej.
- Następnym razem powiem Aaronowi, że gustujesz w księgowych.
- Nie będzie następnego razu, Jessica. Lubię cię, ale są pewne granice.
Nagle zadźwięczał dzwonek. Bella znieruchomiała. Było za późno na
ucieczkę lub udawanie chorej, chociaż z przyjemnością uniknęłaby tego
nieprzyjemnego obowiązku.
- Rozchmurz się, Bella. - Jessica ruszyła ku drzwiom. - Wszyscy wiedzą, że
randki w ciemno to wymysł z piekła rodem.
- Właśnie - burknęła ponuro Bella. - Wolałabym teraz siedzied na fotelu
dentystycznym niż...
Było już jednak za późno. Jessica otworzyła drzwi, uśmiechając się
promiennie do ukochanego. Za nim stał niezbyt wysoki mężczyzna. Bella
jęknęła w duchu: szła na randkę z konusem, którego niski wzrost zapewne szedł
w parze z agresją.
- A oto nasza słynna Bella. - Aaron przedstawił ją z irytującą manierą
handlarza niewolników lub właściciela zabawki, którą zamierzał pożyczyd
przyjacielowi. - Bella, to Edward Masen.
Podniosła głowę, wyprostowała plecy i popatrzyła na mężczyznę. Na
szczęście nie wyglądał na zupełnego kurdupla. Gdyby nie włożyła takich
wysokich obcasów, zapewne byliby równi wzrostem. Póki co mogła z
satysfakcją spoglądad na niego z góry. Nie wyciągnęła ręki.
- Miło mi - powiedziała chłodnym tonem.
Zareagował inaczej, niż się spodziewała. Nowy znajomy powinien stad z
otwartymi ustami, pełen podziwu i pokory, a tymczasem on tylko grzecznie
skinął głową i całą uwagę skupił na trajkoczącej Jessice. Bella szeroko otworzyła
oczy ze zdumienia. Nie przywykła do tego, że ktoś ją ignoruje, a zwłaszcza
partner na randkę w ciemno. Właściwie nigdy wcześniej nie chodziła na tego
typu randki. Zawsze umiała sprzeciwid się każdemu, kto próbował namówid ją
na spotkanie z nieznajomym mężczyzną. Odmówiła wszystkim, z wyjątkiem
Jessici. Zwłaszcza że jej przyjaciółka, prosząc ją o to, płakała.
Edward Masen sprawiał wrażenie kompletnie niezainteresowanego jej
osobą. Bella poczuła irytację, dośd dziwną w tych okolicznościach.
- Za godzinę musimy byd na miejscu, a jazda z przedmieścia do centrum
zajmie nam właśnie tyle - oświadczył pogodnie Aaron. - Możemy ruszad?
Pojedziemy samochodem Edwarda, ślicznym małym mercedesem. Bella, jeśli
chcesz, możesz ze mną usiąśd z tyłu.
To również stanowiło problem. Aaron najwyraźniej okazywał Isabelli
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
zainteresowanie i manifestował je za każdym razem, kiedy sądził, że Jessica nie
patrzy. Bella mogła sobie wyobrazid wspólną godzinną podróż na ciasnej
kanapce sportowego mercedesa.
- Usiądę z przodu, z moim... partnerem - odparła z fałszywą słodyczą w
głosie.
Edward się odwrócił i spojrzał na nią uważnie, jakby właśnie dopiero
teraz przypomniał sobie o jej istnieniu.
- Dobrze - mruknął bez entuzjazmu. - Będzie mi bardzo miło - dodał już
bardziej uprzejmym tonem.
Miał niski dźwięczny głos, jednak Isabella nie potrafiłaby określid, z
którego stanu Ameryki Północnej pochodzi. Mimo że tembr tego głosu przypadł
jej do gustu, nadal nie była zadowolona z tej przymusowej znajomości z obcym
mężczyzną. Poza tym miała już dośd oczekiwania. Doszła do wniosku, że im
prędzej zacznie się ta głupia randka, tym wcześniej się skooczy.
- Chodźmy - westchnęła. - Jestem głodna.
Nie oglądając się za siebie, wyszła przez otwarte drzwi, doskonale
wiedząc, że wszyscy posłusznie pójdą za nią.
ROZDZIAŁ DRUGI
Długonoga Isabella szybko dotarła do samochodu, stojącego na małym
podwórzu przed domkiem i zajęła fotel z przodu. Nie czekała, aż jej nowy
znajomy otworzy przed nią drzwi. Wcale nie miała ochoty przekonywad się, czy
to zrobi. Gdyby je przytrzymał, oznaczałoby to, że zapewne jest staromodny,
wyniosły i szuka sposobu, by zaciągnąd ją do łóżka. Gdyby tego nie uczynił,
należałoby wnioskowad, że jest samolubny i nieuprzejmy. Właściwie już zdążyła
dojśd do wniosku, że facet jest niesympatyczny, lecz nie chciała tego
potwierdzad, zwłaszcza że czekało ją kilka godzin w jego towarzystwie. Po co
miałaby dodatkowo uprzykrzad sobie randkę?
Jechał prędko i sprawnie krętą drogą. Zbyt prędko, zdaniem Isabelli.
Spojrzała na jego ręce obejmujące kierownicę. Na szczęście nie miał obrączki.
Dłonie Edwarda prezentowały się wspaniale: były szczupłe, z długimi palcami.
Bella miała słabośd do pięknych męskich rąk.
Dobrze się ubierał. Nosił rzeczy od Armaniego, pewnie szyte na miarę.
Znała się na materiałach, bez wątpienia ciemny jedwab był wysokiej jakości.
Mężczyzna skrywał oczy za okularami. Jego kości policzkowe były lekko
wystające, twarz wąska, a wyraz ust nie zdradzał żadnych uczud.
Jedynie włosy mężczyzny nie pasowały do wizerunku współczesnego
Kalifornijczyka. Były znacznie dłuższe, niż nakazywała aktualna moda, ciemne i
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
mocno pomieszane jakby dopiero co wstał z łóżka lub cały dzieo spędził na
dworze podczas wielkiego wiatru. Na taką fryzurę mógł sobie pozwolid znany
hollywoodzki aktor, lecz z niewiadomych względów pasowała ona także do
Edwarda. Było to niezwykle u niego seksowne. Dziwne.
Isabella wsunęła na nos okulary i poprawiła się na fotelu, wyciągając
przed siebie nogi. Przyzwyczaiła się do tego, że mężczyźni bez przerwy pożerają
ją wzrokiem, lecz ten osobnik najwyraźniej bardziej interesował się drogą, niż
siedzącą obok niego pięknością.
Bella nie miała żadnych kompleksów na temat swojej urody. Wiedziała,
że jest piękna, ale nie była to jej żadna zasługa. Traktowała swoją urodę jak
boży dar, z którym się urodziła. Potrafiła ją wykorzystywad, ale tylko wtedy, gdy
było to niezbędne. Dzisiaj miała w planach snucie się po domu, oglądanie
telewizji i czytanie, a nie męczące malowanie się i wybór odpowiednich
ciuchów na randkę z nieznajomym mężczyzną.
No cóż, poświęcenie jednego dnia dla przyjaciółki nie powinno byd dla
niej zbyt wielkim wyrzeczeniem, zwłaszcza że nowy znajomy zupełnie się jej nie
narzucał. Pomyślała, że jakoś to wytrzyma.
- Ładne auto - mruknęła, kiedy cisza stała się nieznośna.
Zerknął na nią zdumiony, zupełnie jakby zapomniał o jej obecności.
- Bardzo ładne - przytaknął. - Nigdy wcześniej czegoś takiego nie
prowadziłem.
- Z wypożyczalni?
Przez moment wyglądał tak, jakby nie znał odpowiedzi.
- Tak - odparł w koocu.
- Nie jesteś z Kalifornii?
- Nie. Przybywam z miejsca położonego znacznie dalej na południe i
znacznie gorętszego. - Ta odpowiedź najwyraźniej go rozbawiła, bo się roze-
śmiał.
- Z San Diego?
Pokręcił głową.
- Nie, nigdy tam nie byłaś.
- Prawdę mówiąc, w San Diego także nigdy nie byłam. Sama nie wiem,
dlaczego. Kiedyś miałam zaplanowaną sesję zdjęciową w hotelu Del, ale w
ostatniej chwili ją odwołano.
Właściwie po co mu to opowiada? Przecież chodziło tylko o to, żeby
znieśd tych kilka godzin i wrócid do domu. Kiedy wrabiano ją w podobne
sytuacje, zwykle zachowywała wyniosły dystans, dyskretnie manifestując
znudzenie. Tym razem szczebiotała do tego mężczyzny, jakby perspektywa
spędzenia z nim wieczoru sprawiała jej radośd.
Nieznajomy milczał. Najwyraźniej dawał jej w ten sposób do zrozumienia,
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
że nie jest zainteresowany rozmową. Zdezorientowana Isabella także ucichła,
obmyślając zemstę na całkowicie zajętej swoimi sprawami Jessica, która siedząc
na kanapce z tyłu, z entuzjazmem dążyła do złamania wszystkich zasad
przyzwoitości, przy gorliwym wsparciu Aarona.
Bella zamknęła oczy. Doszła do wniosku, że da sobie radę. Zawsze
uważała się za wyjątkowo odporną psychicznie i fizycznie. Kiedyś uczestniczyła
w sesji zdjęciowej na hiszpaoskich schodach w Rzymie, gdzie przez siedem
godzin mokła na deszczu. Gdy ulewa się skooczyła, organizatorzy zaczęli
polewad modelkę wodą z węży strażackich. Zdarzało się jej brnąd przez błoto,
pozowad w kostiumach kąpielowych na śniegu, siedzied godzinami bez ruchu,
by nie zepsud pięknie ułożonej fryzury i wspaniałego makijażu. Tego wieczoru
przynajmniej mogła się ruszad, mówid, nie była przemoczona i nie marzła.
Postanowiła zatonąd w rozmyślaniach, odizolowad się od hałaśliwego świata, z
pełną świadomością, że jej partner nawet tego nie zauważy.
Powinna była przewidzied, że jadą do ,,Murph’s Steak and Grill’’,
najnowszej i najmodniejszej restauracji. Zaprojektowano ją tak, by wyglądała
jak zwykły lokal należący do ogólnokrajowej sieci, lecz większośd serwowanych
tu befsztyków smażono z mięsa zwierząt znacznie bardziej egzotycznych niż
woły. Stoliki w lokalu zarezerwowano do kooca roku, a pieniądze zostawiane tu
przez klientów były równe dwuletniemu budżetowi średniej wielkości paostwa
Trzeciego Świata.
Partner Isabelli, którego nazwiska nie zapamiętała, podjechał na
strzeżony parking.
Masen, chyba tak się nazywa, nagle przypomniała sobie. Edward Masen.
Wszyscy wysiedli, a on podszedł do niej, najwyraźniej w ogóle nie
speszony jej wzrostem. Wyprostowała plecy. Chyba nie był od niej niższy.
Niestety, nie mógł nosid butów na obcasach, więc musiał pogodzid się z tym, że
nadal patrzyła na niego z góry. To mu jednak najwyraźniej nie przeszkadzało.
Aaron wepchnął się między nich, gadając niemal bez przerwy. Nieco
spłoszona Jessica dreptała z tyłu. Bella stłumiła westchnięcie. Czego się nie robi
dla przyjaciół.
- Wejdziemy? - spytał Edward.
Gdyby położył dłoo na jej plecach, z pewnością kopnęłaby go w kostkę.
Na szczęście powstrzymał się od jakichkolwiek poufałych gestów. Dziwne, ale
zdołał wprowadzid ją do supermodnego lokalu, nawet jej nie dotykając. Miała
wrażenie, że roztoczył nad nią opiekę. Rzecz jasna, wcale tego nie
potrzebowała, ale to uczucie było dla niej nowe i - co ciekawe - całkiem
przyjemne.
Gdy weszli do środka, ich uszy zaatakował potworny hałas. Już dawno
Isabella nauczyła się ignorowad natrętne spojrzenia, które prześlizgiwały się po
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
jej ciele w miejscach publicznych. Tego wieczoru goście lokalu zachowywali się
tak jak zawsze. Ze znudzoną miną podążała za kierownikiem restauracji, który
prowadził ich wyjątkowo krętą trasą, aby zaprezentowad Isabellę jak naj-
większej liczbie gości.
W koocu posadził ich przy zdecydowanie zbyt wyeksponowanym stoliku.
Isabella miała ochotę poprosid o inne miejsce, lecz Aaron już runął na jedno z
krzeseł, nie troszcząc się o to, gdzie siądzie Jessica, po czym energicznie zatarł
dłonie.
- Ale fajnie, co? - wykrzyknął z zachwytem. - Po prostu super!
Edward podszedł do Belli. Zesztywniała, oczekując jego dotyku.
Tymczasem on ją minął, wysunął krzesło dla Jessica i uśmiechnął się do niej
promiennie.
Isabella nie czekała, aż jej nowy znajomy ją obsłuży. Gdyby tego nie
zrobił, chyba by go uderzyła, a gdyby i jej przysunął krzesło, musiałaby mu
podziękowad. Teraz jednak była zbytnio zajęta rozważaniem innej kwestii,
chodby takiej, czy Edward naprawdę interesuje się Jessicą i wykorzystał randkę
w ciemno, żeby się do niej zbliżyd. Jeśli tak, mogła mu tylko pogratulowad
dobrego gustu.
Jessica zasługiwała na zainteresowanie mężczyzn znacznie ciekawszych
niż ten prostak Aaron.
Prostak. To słowo doskonale pasowało do Aarona. Nudny, płytki prostak.
Z kolei Edward Masen był dla niej zagadką, znacznie ciekawszą, niż miała
odwagę przyznad.
Po chwili zamawiali drinki. Edward poprosił o szkocką.
- Ja nie piję - oznajmiła zimno Isabella.
Jessica nawet nie drgnęła powieka. Już dawno nauczyła się, że w
miejscach publicznych nie wolno kwestionowad słów przyjaciółki. Nie
powiedziała też ani słowa, kiedy Isabella zamknęła menu i zamówiła wyłącznie
sałatkę z nowalijek. Jessica wiedziała, że jej przyjaciółka miała dośd rozumu, by
się najeśd przed wyjściem. Pewnie liczyła na to, że szybki mały posiłek prędzej
zakooczy tę niefortunną randkę.
- Nie jesz mięsa? - spytał Edward.
Wciąż miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, podobnie jak połowa ludzi
w mrocznej sali, lecz Bella nagle ogarnęła z tego powodu irytacja.
- Jesteś wegetarianką, Bella?
- Weganką - sprostowała. - Nie jem żadnych potraw pochodzenia
zwierzęcego. W menu nie ma nic na bazie tofu, więc musiałam zadowolid się
sałatką.
- Tofu, też coś! - wzruszył ramionami Aaron.
- Wobec tego smażalnia befsztyków to nie najlepsze miejsce na posiłek
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
dla ciebie - zauważył Edward.
Za jego ciemnymi okularami kryło się coś niepokojącego, a w głosie
pobrzmiewał ton, którego nie potrafiła określid. Kusiło ją, żeby sprawdzid, jak by
się zachował, gdyby ściągnęła mu okulary z nosa i rzuciła je w drugi kąt sali.
Rzecz jasna, nie zamierzała tego robid, gdyż wiązałoby się to z
dotykaniem Edwarda.
- Nic jej nie będzie - mruknął beztrosko Aaron. - Modelki i tak żywią się
powietrzem. Nie wolno im przecież tyd.
Siedział tuż obok Belli, więc bez trudu sięgnął ręką i uszczypnął ją w udo.
Podskoczyła, nie spodziewając się takiej napaści, i wbiła w niego nienawistne
spojrzenie. Gdyby Jessica nie siedziała przy stole, cały czasz rozanieloną miną
gapiąc się na Aarona, na pewno wylałaby mu na głowę szklankę wody.
Pomyślała, że jeszcze znajdzie stosowną chwilę, by się zemścid.
- Nie pijesz, nie jesz - westchnął Edward. - Masz jakieś słabości?
- Nic, co mogłoby cię zainteresowad. - Posłała Aaronowi niechętne
spojrzenie. - To ty wybrałeś ten lokal, prawda?
- Od miesięcy usiłowałem dostad się tutaj. Dopiero, kiedy napomknąłem,
że przyjdziesz ze mną, okazało się, że jest wolny stolik. Daj spokój, Bella,
rozruszasz się. Podają tu wszystko, od strusia emu do nowo narodzonych
foczek. Szef kuchni to wielbiciel zwierząt. Zawsze przyprowadza do pracy
swojego pieska rasy Bichon Frise.
- Na wypadek opóźnienia dostawy mięsa? - wycedziła.
- Fuj! - jęknęła Jessica.
- No cóż, na przykład w Wietnamie jada się nawet psy i koty - zauważył
Edward.
- Chwała Bogu, że nie wybrałeś wietnamskiej restauracji - powiedziała
Isabella. - Nie cierpię psów i na pewno żadnego bym nie zjadła. - Podniosła
szklankę z wodą, odrzuciła pasmo włosów przez ramię i spojrzała na Edwarda
chłodnym, taksującym wzrokiem.
W koocu przyniesiono jego szkocką. Wzniósł milczący toast i przytknął
szklankę do ust. Isabella nie mogła oderwad od nich oczu. Oblała ją fala gorąca.
- Isabello, może masz ochotę wybrad się w inne miejsce? - spytał
nieoczekiwanie.
Zawsze nienawidziła swojego imienia i celowo używała go wyłącznie w
pracy.
- Skoro już tu przyjechaliśmy, równie dobrze możemy tu zostad -
powiedziała, ale bez przekonania. Zawsze balansowała na granicy uprzejmości i
ostentacyjnego znużenia. Bella nie wiedziała, czemu to robi. Czuła, że powinna
się zachowywad inaczej, lecz nie mogła przestad myśled o Edwardzie.
Wyciągnął rękę i poklepał ją po dłoni tak, jak lekarz pediatra pociesza
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
przestraszone dziecko, oczekujące na zastrzyk.
- Spokojnie, to się wkrótce skooczy - szepnął.
Cofnęła rękę jak oparzona, natychmiast kładąc ją na udzie pod stołem.
Jednocześnie posłała mu najzimniejszy, najbardziej nieprzychylny uśmiech, na
jaki potrafiła się zdobyd. Była pewna, że ugasiłby ognie piekielne.
Tymczasem całkowicie niewzruszony Edward po prostu odwzajemnił
uśmiech.
Isabella była piękna i zimna jak lód, co powinno przypaśd Edwardowi do
gustu, biorąc pod uwagę jego długi pobyt w piekielnych tropikach. Szczerze
wielbił kobiety, sądził, że je rozumie, lecz Bella była dla niego zagadką. Kiedy z
rzadka na niego spoglądała, robiła taką minę, jakby widziała przed sobą
skrzyżowanie seryjnego mordercy ze zboczeocem seksualnym. O ile pamiętał,
nie był ani jednym, ani drugim, przynajmniej mocno w to wątpił. Co prawda
Ralph mógł odesład na ziemię obłąkanego mordercę, tylko dla własnej uciechy,
lecz mimo wszystko Edward nie uważał się za z gruntu złego człowieka. Co
prawda, skooczył w piekle, ale to całkiem inna historia.
I co miał zrobid z oszałamiająco piękną kobietą u swego boku? Jej lśniące
oczy były chłodne i pozbawione emocji, na jej idealnych ustach gościł niemal
bez przerwy lekceważący, wyniosły uśmiech. Przyzwoicie traktowała tylko
Jessicę, swoją przyjaciółkę, osóbkę wrażliwą, słodką i niezbyt rozgarniętą. Może
Ralph się mylił? Może rzeczywiście Isabellę interesowały tylko kobiety? Co
prawda nie powstrzymałoby to Edwarda przed próbą uwiedzenia jej, lecz Ralph
zapewniał go, że Bella nie jest lesbijką ani osoba oziębłą. Po prostu jeszcze nie
spotkała właściwego mężczyzny.
Edward czuł, że sytuacja uległa zmianie w chwili, gdy on pojawił się na
scenie, bez względu na to, czy Isabella chciała to przyjąd do wiadomości, czy
nie.
Była dla niego wyzwaniem, i to na tyle poważnym, że nie potrafił ocenid,
jak długo przyjdzie mu zabiegad o jej względy. Podejrzewał, że byłby zdolny
zaciągnąd ją do łóżka jeszcze tego samego dnia, ale wiązałoby się to z
nadludzkim wysiłkiem. Ale skoro o tym mowa, nie był już przecież człowiekiem,
prawda? Właściwie nie miał pewności, kim jest. Duchem? Potępieocem? Tak
długo tkwił w piekle, utrzymując celibat, że nawet nie wiedział, czy ma ochotę
uprawiad miłośd z jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widział.
Skubała sałatkę tak, jakby postawiono przed nią talerz smażonych
robaków. Sącząc wodę, łagodnie przymykała powieki. Edward pomyślał, że jest
nieco za chuda, ale po chwili zmienił zdanie. Przecież żadna kobieta nie była dla
niego zbyt chuda ani zbyt gruba. Chyba zwyczajnie szukał wymówki, a może po
prostu nie lubił wykonywania cudzych poleceo. Po raz pierwszy od wieków
przejął kontrolę nad sytuacją. Pomimo nieuchronnych przykrych konsekwencji
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
niesubordynacji, mógł odmówid współpracy. Chłodna Isabella z pewnością
pochwaliłaby jego decyzję, gdyby znała kulisy sytuacji.
Edward zjadł najbardziej krwisty, najmniej wysmażony befsztyk, jaki
serwowała kuchnia w tym lokalu. Chciał w ten sposób zirytowad Isabellę, lecz
także zakładał, że może już nigdy nie trafi mu się okazja spożycia równie
wyśmienitej potrawy. Danie było tak smaczne, że niemal zapomniał, czemu tu
się znalazł.
Pomyślał, że jest zwyczajnie nudno. Musiał coś zrobid, ożywid atmosferę,
bo inaczej nie miał szans na szczęśliwy finał. Uznał, że wystarczy odrobina
humoru bądź jakiegoś zamieszania, żeby rozruszad nowych znajomych...
Eksplozja nie była potężna, chociaż drzwi do kuchni otworzyły się z
hukiem, a z nich buchnęła chmura dymu i płomienie. Natychmiast uruchomiły
się zraszacze. Edward nie wiedział, czy goście wrzeszczą przerażeni
perspektywą nagłej śmierci w płomieniach, czy też widokiem zrujnowanych
drogich ubrao, które właśnie obficie zalewała woda ze zraszaczy. Ludzie pędzili
do wyjścia niczym stado spłoszonych krów, a pomieszczenie wypełniło się
gęstym, gryzącym dymem.
Aaron natychmiast uciekł przy pierwszych oznakach niebezpieczeostwa.
Oniemiała Jessica nie ruszyła się z krzesła, za to Isabella natychmiast podniosła
się i zaczęła iśd w kierunku wyjścia z lokalu.
Edward uznał, że powinien je obie natychmiast stamtąd wyprowadzid.
Domyślił się już, że Isabella nie lubi byd dotykana, lecz Jessica najwyraźniej
potrzebowała opieki. Otoczył ją więc ramieniem w talii i ruszył do wyjścia,
wiedząc, że Isabella poradzi sobie sama. I rzeczywiście tak by się stało, gdyby
nagle jeden z jej piekielnie wysokich obcasów nagle się nie złamał, a ona sama
nie runęła na ziemię.
Do diabła z jej nietykalną przestrzenią osobistą! Edward wyciągnął rękę i
chwycił Isabellę za ramię, wyciągając ją z tłumu w jednej z najbardziej
ekskluzywnych restauracji Miasta Aniołów. I pomyśled, że jeszcze przed chwilą
uskarżał się na nudę!
Cała trójka wydostała się na zewnątrz, a w ślad za nią z lokalu buchnęły
kłęby gryzącego dymu. Przemoczeni klienci - łącznie z Jessicą - krztusili się i
kasłali, tylko Isabella po prostu strząsnęła rękę Edwarda i wbiła rozsierdzony
wzrok w spotulniałego Aarona.
- Ty tchórzliwy sukinsynu... - zaczęła i urwała, kiedy obok niej rozległ się
pełen rozpaczy krzyk.
- Mój
choux - fleur!
- krzyczał ktoś. Isabella odwróciła się i zobaczyła
rozpaczającego szefa kuchni.
- Spokojnie, na pewno kupi pan sobie nowy kalafior - prychnęła.
- Nie!
Choux - fleur
to mój piesek, rasy Bichon Frise. Spał w koszyczku,
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
kiedy wszystko wybuchło. Muszę wracad...
Nieszczęsnego kucharza natychmiast powstrzymali strażacy.
- Zostawił tam pan psa? - spytała Isabella.
-
Mon petit choux - fleur!
- jęczał biedny mężczyzna.
Edward poczuł czyjąś dłoo na ramieniu. Odwrócił głowę i ujrzał, że
Isabella przytrzymuje się go, by nie stracid równowagi podczas zdejmowania
najpierw jednego buta, potem drugiego. Na bosaka byli tego samego wzrostu.
Dziwnie się poczuł, mogąc jej spojrzed prosto w oczy, lecz ona nie zwracała na
niego najmniejszej uwagi. Wepchnęła mu w ręce pantofelki i dziwaczną torebkę
w kształcie łabędzia.
- Zaopiekuj się tymi drobiazgami - szepnęła i moment później, zanim
ktokolwiek zdążył ją zatrzymad, pędziła po zaśmieconym chodniku prosto do
wypełnionej dymem restauracji.
Edward bez wahania rzucił się za nią. Nie bał się śmierci i bywał już w
gorętszych miejscach, lecz strażacy zdążyli ustawid się w kordonie, żeby od-
separowad ludzi od zagrożonego budynku.
- Moja dziewczyna tam pobiegła! - krzyknął, wciąż ściskając jej buty i
torebkę.
- Spokojna głowa, kolego - pocieszył go stojący obok policjant. - Nasi
chłopcy już za nią pędzą. Z pewnością nic jej nie będzie. Ta twoja dziewczyna
szuka śmierci, czy co? Często się jej zdarza robid takie głupoty?
- Sam nie wiem. Umówiłem się z nią na randkę w ciemno.
Gliniarz zarechotał i rzekł szyderczo:
- Skoro to była randka w ciemno, pewnie będzie lepiej dla ciebie, stary,
jeśli ona stamtąd nie wyjdzie.
Edward popatrzył na niego i nagle zamrugał, kiedy spod policyjnej czapki
wyjrzała twarz Ralpha.
Jego chore oko ukryte było w cieniu, a uśmiech wydawał się stanowczo
zbyt radosny.
- Bierz się do roboty, staruszku - mruknął i poklepał Edwarda po
ramieniu. - Nie chcesz mnie rozczarowad, prawda? Zwłaszcza że zadałem sobie
sporo trudu, by uwolnid cię od nudy.
- To ty podłożyłeś ogieo?
Ralph wzruszył ramionami.
- To by było zbyt prozaiczne. Ja zaaranżowałem pożar. Wystarczy, że
zaczekasz, Isabella zaraz wyjdzie. Nie pozwolę, by coś się jej stało. Zbytnio cenię
sobie swój wzrok, by narażad ją na śmierd.
- Jesteś pozbawionym sumienia draniem.
- Miły komplement, dziękuję - odparł. - Ale w piekle jest sporo
podobnych do mnie, o czym dobrze wiesz. A teraz szkoda czasu, do roboty.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Sekundę później Edward patrzył na inną twarz, starszego wiekiem
policjanta.
- W porządku, kolego? - spytał z przejęciem policjant. - Zamroczyło cię na
moment. Uderzyłeś się w głowę?
Edwarda przeszył dreszcz na wspomnienie Ralpha.
- Moja dziewczyna pobiegła z powrotem do restauracji - wyjaśnił. - Muszę
po nią iśd...
- O nią chodzi?
Edward podniósł wzrok. Isabella wyszła z lokalu, cała mokra i potargana,
z kłębkiem futerka w ramionach. Piesek usiłował zlizad z siebie sadzę.
Oszalały z radości szef kuchni popędził do Isabelli. Po jego policzkach lały
się strumieniami łzy wdzięczności. Wziął zwierzę na ręce i przytulił je mocno, a
w następnej chwili razem z Bellą oddalili się i zniknęli w ciemnościach.
Edward stał wciąż w tym samym miejscu, ściskając najbardziej
absurdalne buty, jakie kiedykolwiek widział, oraz wysadzaną kryształowymi pa-
ciorkami torebkę w kształcie łabędzia.
- Ej, stary, podwieziesz nas do domu? - spytał Aaron, który nagle pojawił
się za jego plecami, wlokąc za sobą wstrząsaną dreszczami Jessica. Ubranie
Aarona było idealnie suche i czyste. Najwyraźniej uciekł z lokalu, nim
uruchomiły się zraszacze.
- Muszę odszukad Isabellę.
- O nią się nie martw - poradziła Jessica. - Razem z szefem kuchni
pojechała na pogotowie weterynaryjne. Sama trafi do domu.
W takiej sytuacji Edward nie miał wiele do powiedzenia. Skinął głową,
wepchnął buty pod pachę, a torebkę wsunął do kieszeni. Kiedy dotarli do domu
Aarona, wiedział już na pewno, co zrobi. Postanowił sprzeciwid się Ralphowi.
- Przykro mi z powodu twojej randki, stary - westchnął Aaron, niezdarnie
gramoląc się z samochodu i czekając na Jessicę. - Robiłem, co mogłem, ale
Isabella to bryła lodu. Jeśli chcesz, żebym cię poznał z kimś bardziej przyjaznym,
daj mi znad. Na jak długo przyjechałeś?
- Na krótko - odparł, licząc na to, że Ralph zabierze go z powrotem do
piekła w chwili, gdy usłyszy o jego odmowie.
- Razem z Jessicą jadę na weekend do mojego domku w górach, ale dam
ci znad, kiedy wrócę, dobra? Nie przenosisz się nigdzie, prawda?
- Na razie nic nie planuję - odparł spokojnie.
Wiedział dobrze, gdzie spędzi wiecznośd. Szkoda tylko, że nie pamiętał,
dlaczego.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
ROZDZIAŁ TRZECI
- Zapomnij.
Edward zamrugał oczami. Właśnie miał wejśd z powrotem do swojego
fantastycznego mercedesa i rozkoszowad się ciepłą kalifornijską nocą... a tu
nagle znowu tkwił w dusznych zakamarkach trzysta czterdziestego siódmego
poziomu piekła w towarzystwie rozpartego na drewnianej ławie Ralpha, który
zerkał na niego spod gęstych czarnych loków peruki. Poprzednio ujawnił się w
ciele wysportowanego policjanta, a teraz najwyraźniej postanowił zostad
kapitanem Hakiem, w eleganckim surducie, ze złotym hakiem zamiast dłoni,
rzeźbioną kulą zamiast nogi i z haftowaną przepaską na oko.
- Tylko nie kapitan Hak - warknął lekko zirytowany Ralph, który jak zwykle
przejrzał myśli Edwarda. - On miał parę widzących oczu i obie nogi, o ile dobrze
pamiętam klasykę powieści dziecięcej. Ale nie o literaturze mieliśmy mówid,
tylko o moim oku. Nie zgadzam się na odmowę.
Edward popatrzył na swoje ubranie. Miał na sobie dżinsy i podkoszulek,
jedwabny garnitur znikł. Machinalnie sięgnął do nieistniejącej kieszeni, żeby
sprawdzid, czy nadal ma przy sobie torebkę w kształcie łabędzia. Niestety,
pamiątka po Belli również się zdematerializowała.
- Nie zmusisz mnie.
- Zachowujesz się jak zbuntowany nastolatek. Mogę cię zmusid do
wszystkiego - warknął ze złością Ralph. - Wystarczy ci zagrozid następnym
tysiącleciem w moim towarzystwie. Pomyśl tylko, jak niewiele brakuje, byś
zamieszkał gdzie indziej. Wystarczy wypełniad moje polecenia. Zresztą, co masz
do stracenia? Dziewczyna jest śliczna jak marzenie, a ty kochasz kobiety. Boisz
się, że jej nie zdobędziesz? Strach cię obleciał?
Edward pomyślał, że raczej boi się zbyt łatwego sukcesu. To takie nudne
dla niego, a dla dziewczyny, niestety, zbyt bolesne...
- Sentymentalny frajer - mruknął Ralph. - Posłuchaj, rozkochaj ją, a potem
przeled, skorzystaj z życia, a ja przy okazji ocalę oko. Na dodatek przeniesiesz
się do lepiej klimatyzowanego miejsca, a ona zamieszka z kimś pokroju Aarona,
kto da jej dzieci, będzie ją zdradzał, a po latach odejdzie do młodszej.
- Jesteś tego pewien?
- Ależ skąd! Przyszłośd nie jest zaplanowana aż w takich szczegółach i nie
tylko ja mam na nią wpływ, myślałem, że to wiesz. Istnieje wiele możliwości.
Jedyne, co nie podlega dyskusji, to fakt, że na pewno uwiedziesz Bella. Wierz
mi, spodoba się jej to...
- Jej przyjemnośd chyba nie ma znaczenia dla procesu leczenia twojego
oka?
- Fakt, ale ja po prostu chcę, żebyś czerpał satysfakcję z dobrze
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
wykonanej roboty. Obdarzenie dziewicy rozkoszą to ciężka sprawa, ale ty to
potrafisz.
- A jeśli się nie zgodzę?
- Już mówiłem! Mowy nie ma!
Edward rozglądał się po małym, rozgrzanym pomieszczeniu, starając się o
niczym nie myśled.
- Więc dlaczego wróciłem?
- A co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że wyjechałeś na letni obóz? Nie
jesteś na wczasach, masz zadanie do wykonania. Kiedy nie pracujesz, wracasz
tutaj, nie do apartamentu hotelowego.
Edward podniósł brew.
- Chcesz, żebym współpracował, Ralph? - wycedził. - Wobec tego musisz
ofiarowad mi coś więcej niż tylko mętne obietnice. Zostanę na górze do czasu
zakooczenia misji, bezdyskusyjnie. Inaczej zrywam umowę.
Ralph podrapał się po głowie złotym hakiem. Peruka przekrzywiła się
nieznacznie.
- Irytujący jesteś, wiesz? Pamiętaj, że zawsze mogę odstąpid od umowy i
wybrad na twoje miejsce kogoś chętniejszego do współpracy.
- Więc na co czekasz?
- Poczyniłeś już pewne postępy. Ona cię lubi, nawet jeśli nie wie, czemu.
Wolę skorzystad z tego, co już osiągnąłem, niż zaczynad wszystko od początku.
Masz dwie doby, Edward. Dopadnij ją, bo w przeciwnym razie poznasz
prawdziwe piekło. Mam cię na oku.
- Ślepnący podglądacz - mruknął Edward.
- Nie nadużywaj mojej cierpliwości.
- Zrobię... - Nie zdążył dokooczyd, bo już stał na balkonie i patrzył na
rozpościerające się w dole Los Angeles. Doskonale widział wzgórze, na którym
wznosił się dom Isabelli.
A więc Ralph odesłał go na górę, ale nie oznaczało to, że przestał
obserwowad każdy jego ruch, śledzid każdą jego myśl.
Specjalnie dla Ralpha przywołał najbardziej obraźliwy obraz, jaki mu
przychodził do głowy, i zaśmiał się szyderczo.
Noc była chłodna, o jego skórę ocierał się miękki jedwab, a w kieszeni
wyczuwał ciężar torebki w kształcie łabędzia. Sięgnął po jeden pantofel Belli.
Postawił go na niskim stoliku i przesunął palcem po jego niedorzecznie wysokim
obcasie. Nie potrafił zrozumied, jak kobieta może chodzid w czymś tak
niewygodnym, nie wspominając już o bieganiu. Ani dlaczego kobieta, która nie
cierpi psów, wraca do płonącego budynku, żeby uratowad jakiegoś zwierzaka.
Pomyślał, że wkrótce pozna odpowiedź.
Ale teraz zamierzał ściągnąd garnitur, wsunąd się nago do jedwabnej
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
pościeli i spad jak kamieo.
Było gorące, leniwe popołudnie. Isabella wiele godzin męczyła się z
usuwaniem resztek sadzy z włosów oraz ciała, a potem poszła spad. Obudziła
się dopiero w południe, na wyraźne żądanie Ragsa. Psy to zmora ludzkości,
pomyślała z czułością, prowadząc na spacer częściowo niewidomego, głuchego
jak pieo springer spaniela, który po wyjściu na podwórze natychmiast zaczął
skakad niczym szczeniak, a nie dwunastoletni staruszek. Kochała wszystkie psy,
bez względu na rasę, rozmiary i wiek. Teraz opiekowała się tylko Ragsem, ale w
przyszłym tygodniu oczekiwała dwóch uratowanych king charles spanieli i już z
góry cieszyła się na ich przybycie.
Źle spała. Nie wiadomo dlaczego, cały czas śniła o swojej irytującej
randce w ciemno. Bywała już na takich spotkaniach, na których poznawała
nowych mężczyzn, lecz jeszcze nigdy nie spotkała równie przebiegłego faceta.
Poza tym mocno zapadał w pamięd, przez co był jeszcze bardziej niebezpieczny.
Edward Masen. Żałowała, że nie potrafi wymazad go z pamięci.
O dziwo, spodobał się jej. Może przypadł jej do gustu sposób, w jaki
traktował Jessicę? A może polubiła go dlatego, że jej raczej niezbyt sympatycz-
ne zachowanie nie wywarło na nim żadnego wrażenia? Albo dlatego, że nie
padł jej do stóp i nie próbował jej obłapiad? A może ogarnęła ją obsesja na
punkcie jego ust?
To wszystko nie miało jednak znaczenia, przecież już nigdy go nie
zobaczy. Z całą pewnością dała mu niezłą lekcję. Facet na długo zapamięta, że
taka kobieta jak Bella nie musi byd ani potulna, ani łatwa. Nie wspominając już
o tym, że odeszła bez pożegnania, niestety również bez pary najmodniejszych
butów i torebki od Judith Leiber. Zawsze lubiła tę torebkę, łabędź odpowiadał
bowiem jej poczuciu humoru. Poza tym zostawiła w torebce parę cennych
drobiazgów.
Jak co dzieo, dośd intensywnie trenowała przez godzinę, a potem
nagrodziła się wielką kanapką z pieczoną wołowiną oraz butelką piwa marki
Sapporo. Miała słabośd do tego trunku, chod nie mogła pid tyle, ile by pragnęła.
Przy każdej nadarzającej się sposobności próbowała rozmaitych gatunków z
różnych krajów: przerobiła już piwa niemieckie, duoskie i meksykaoskie, a od
dwóch tygodni testowała smak piw japooskich. Póki co, te odpowiadały jej
najbardziej, lecz zostało jej do przetestowania jeszcze wielu innych
producentów, z wielu różnych paostw znanych z produkcji tego wspaniałego
trunku.
Miała na sobie dżinsy z odciętymi nogawkami i wytarty biały
podkoszulek, reklamujący Amerykaoskie Stowarzyszenie Walki z
Okrucieostwem Wobec Zwierząt. Włosy związała w luźny kooski ogon. Siedziała
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
sobie teraz na trawie pod drzewem.
Nie włożyła soczewek kontaktowych, bo miała szkła optyczne w
okularach przeciwsłonecznych. Rags podbiegł i położył się przy niej, opierając
łeb o jej udo. Wyczuł wołowinę, lecz jako prawdziwy dżentelmen nigdy nie
żebrał.
Nie miała żadnych planów na tak piękny dzieo, zresztą nawet gdyby coś
przyszło jej do głowy, samochód i tak zostawiła w warsztacie. Nie musiała się
niczym przejmowad, nawet Jessicą. Poza tym udało się jej dad kosza
niechcianemu partnerowi z randki w ciemno, dlaczego więc nie czuła się
spokojna i zadowolona?
Wypiła jeszcze jeden łyk schłodzonego piwa, delektując się jego
smakiem. Pozwalała sobie tylko na jedno tygodniowo - piwo było tuczące, a
ona nie zamierzała marnowad pięciu minut sławy z powodu niedostatecznej
dbałości o ofiarowane jej przez naturę narzędzie do zarabiania pieniędzy, czyli
szczupłą i zgrabną figurę.
Nagle usłyszała warkot silnika samochodu, który podjeżdżał do bramy.
Odetchnęła z ulgą - Jessica wcześniej wróciła. Pewnie cała we łzach, bo przecież
Aaron to zwykła świnia. Diabli wiedzą, czemu Jessica go kochała. Nie pomagały
żadne argumenty i rozmowy.
- Tu jestem! - zawołała i ugryzła następny kęs kanapki, wprost
imponującej wielkości. - Chodź, opowiesz mi, jak spędziłaś noc. Czy ten ciemno-
włosy i groźny krasnolud był bardzo zły, że dostał ode mnie kosza...? - Nagle
urwała przerażona, bo zza rogu domu wyłonił się ciemnowłosy i groźny
krasnolud we własnej osobie.
- Nieszczególnie - odparł.
Wciąż nosił okulary przeciwsłoneczne, lecz dzisiaj miał na sobie czarne
spodnie i czarną jedwabną koszulę. Co prawda nie zawiesił na szyi złotych
łaocuchów, za to rozpiął kilka guzików.
Isabella nagle poczuła, że ma ochotę dokładnie obejrzed jego tors. Na
szczęście nigdy się nie rumieniła.
- Dobry byłby z ciebie model - oznajmiła, obserwując go z lekko
przechyloną głową. - Ubranie nieźle na tobie leży.
- Bez ubrania też prezentuję się interesująco - odparł spokojnym,
łagodnym głosem. - Zostawiłaś buty i torebkę. Ponieważ nie uważam cię za
Kopciuszka, chciałem oddad twoje rzeczy Jessice, ale kiedy ją odwiozłem, była
za bardzo zajęta Aaronem, by zwracad uwagę na to, co się do niej mówi.
- Zatem skorzystałeś z pretekstu, żeby ponownie mnie zobaczyd?
- Odniosłem wrażenie, że moje wdzięki najwyraźniej nie rzuciły cię na
kolana, ale możesz wyprowadzid mnie z błędu, jeśli chcesz. - Postawił buty przy
basenie, na nich położył torebkę. - Nie cierpisz psów, co? I rozumiem, że
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Sapporo ostatnio produkuje piwo bezalkoholowe? A na kanapce masz tofu w
kolorze wołowiny?
Powinna się zirytowad.
- Masz szczęście, że Rags jest ślepy i głuchy - burknęła tylko. - Nie znosi
mężczyzn. Jako szczenię był bity przez swojego właściciela i dlatego robi się
agresywny, kiedy wyczuwa kogoś płci męskiej.
- Naprawdę? Całkiem jak jego właścicielka. - Nie czekając na zaproszenie,
usiadł na jednym z żeliwnych krzeseł.
Rzecz jasna, Rags nagle uświadomił sobie, że w pobliżu jest obcy: uniósł
głowę, z jego gardła wydobyło się niskie warczenie, i niezgrabnie wstał.
Isabella usiłowała go chwycid, lecz wyrwał się jej, nienaturalnie szybko
biegnąc ku Edwardowi. Nie spodziewała się takiej sprawności po swoim chorym
i ślepym psie. Zamknęła oczy, czekając na to, co nieuchronne. Tymczasem Rags
nie ugryzł gościa, za to narobił tyle hałasu, że mógłby wystraszyd diabła.
Zdumiała się, słysząc, że wrogie warczenie nagle ustaje. Otworzyła oczy i
ujrzała, jak Rags ociera się radośnie o piękne dłonie Edwarda.
- Najwyraźniej mnie lubi. Następne kłamstwo?
Isabella pokręciła głową.
- Jeszcze nigdy nie pozwolił dotknąd się żadnemu mężczyźnie - odparła. -
To dziwne.
- Może lepiej zna się na ludziach niż jego właścicielka.
Wypiła jeszcze jeden łyk piwa.
- Niech będzie. Przepraszam. Po prostu nie cierpię randek w ciemno.
- Za mężczyznami też nie przepadasz?
- Mężczyzn lubię. Pod warunkiem, że znają swoje miejsce - dodała.
- A gdzie jest ich miejsce? Jak najdalej od ciebie?
- Zależy od mężczyzny - westchnęła. - Piwa?
- Wolałbym...
Przerwał mu dzwonek telefonu. Isabella podniosła słuchawkę, założyła
nogę na nogę i przechyliła się do przodu.
Dzwoniła Jessica.
- Bella! - załkała.
- Co się stało?
- Pokłóciłam się z Aaronem. Zostawił mnie tu całkiem samą!
- Gdzie jesteś?
- W górach! - chlipnęła. - W domu w Santa Ina, pamiętasz? Przyjechałaś
tu kiedyś na czwartego lipca. Jestem zupełnie sama i nie sądzę, żeby on wrócił.
- Świnia! - warknęła Isabella.
- Co? - wykrzyknęła Jessica.
- Aaron, nie ty - wyjaśniła Isabella. - Pojadę po ciebie, tylko się uspokój.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Będę jak najszybciej.
- Przecież nie masz samochodu, jest w warsztacie - przypomniała jej
roztrzęsiona Jessica i wybuchła jeszcze bardziej rozpaczliwym płaczem.
Isabella zerknęła na Edwarda, drapał Ragsa za uchem. Zachwycony pies
ocierał się o jego nogi.
- Pożyczę auto - zdecydowała. - Tylko daj mi trzy godziny, na pewno po
ciebie przyjadę. W porządku?
- W porządku - zgodziła się załamana Jessica. - Bądź jak najszybciej.
Isabella odłożyła słuchawkę i wstała.
- Pożyczysz mi samochód? - spytała pozornie spokojnym głosem.
- Nigdy w życiu. Wykluczone. Chyba, że pojadę z tobą.
- Jeśli sądzisz, że prześpię się z tobą tylko dlatego, że zechcesz pożyczyd
mi auto...
Nie pozwolił jej dokooczyd.
- Czy chodby słowem wspomniałem o spaniu ze mną? Wynająłem
samochód z wypożyczalni i nie chcę, żeby ktoś inny siadał za kółkiem. Jeżeli
chcesz dokądś pojechad, chętnie cię zawiozę.
Nie umiała się rumienid, ale mogła skarcid się w myślach. Dlaczego, do
diabła, wymsknęło się jej coś tak piekielnie głupiego? Przecież nie miała pojęcia,
czy Edward Masen chce iśd z nią do łóżka. Większośd mężczyzn skorzystałaby z
okazji, lecz Bella przekonała się już, że Edward nie jest taki jak inni. Wydawał się
znacznie bardziej interesujący, wręcz niebezpiecznie ciekawy.
- Muszę jechad do domu w górach blisko Santa Ina, żeby zabrad stamtąd
Jessic
i)
. Posprzeczała się z Aaronem i ten głupiec ją tam zostawił.
- A więc ruszajmy w drogę - westchnął Edward.
Gdy wstał, przypomniała sobie, że jest jej wzrostu, co oznaczało, że
powinna jak najszybciej włożyd buty. Poza tym musiała doprowadzid do
porządku włosy, zrobid makijaż i ubrad się w coś reprezentacyjnego na podróż.
- Daj mi chwilę, idę się przebrad.
- Myślałem, że się spieszymy.
Popatrzyła na niego. Ogarnęło ją dziwne uczucie. On wyglądał jak z
obrazka, ona była spocona, rozczochrana i miała na sobie stare szmaty.
- Chcę ci spojrzed w oczy - oznajmiła nieoczekiwanie.
- Sądzisz, że brałem narkotyki?
- Nie. Muszę sprawdzid, czy można ci ufad.
Podniosła rękę, ściągnęła mu okulary i zajrzała prosto w oczy. Jej serce na
moment zamarło. Edward miał wyjątkowo ciemne oczy, niemal czarne, a przy
tym lekko skośne, trochę egzotyczne, głębokie i nieprzeniknione. Mogła tylko
patrzed bez słowa, czując, że zapada się w nie jak w długi, aksamitny tunel.
- Teraz ty - mruknął Edward, nie spuszczając z niej wzroku.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- To nie jest rozbierany poker.
- Zdejmuj.
Jego niski aksamitny głos miał niemal hipnotyczne działanie. Isabella
zdjęła okulary.
- Nie mam soczewek kontaktowych - wyjaśniła. - Nie będę mogła
zobaczyd cię wyraźnie.
Mimo to doskonale widziała jego twarz. Patrzyła mu w oczy, czuła na
sobie jego spojrzenie. Po jej skórze przebiegł dreszcz. Zapragnęła...
Nie wiedziała, czego zapragnęła. Pospiesznie włożyła okulary i zrobiła
krok do tyłu.
- Zadowolony?
- Jeszcze nie. A co z psem? Nie będzie mu smutno bez pani?
Jak dotąd, żaden mężczyzna nie wyraził troski o jej psa.
- Da sobie radę. Moja gospodyni przyjdzie później i go nakarmi. Kiedy nie
ma mnie w domu, po prostu zabiera go do siebie. Jest do niej przyzwyczajony.
- Wobec tego w drogę.
- Potrzebne mi są pantofle.
Uśmiechnął się. Jeszcze jedno niebezpieczeostwo: jego ciemne,
tajemnicze oczy i ten jego lekki, ironiczny uśmiech wyglądały niesłychanie
atrakcyjnie, a ona wcale nie pragnęła się nimi zachwycad, ani w ogóle
interesowad się tym mężczyzną.
- Weź te pantofle, które przyniosłem, chyba że już je wykorzystałaś i nie
czujesz potrzeby sięgad po nie ponownie.
- Co masz na myśli?
- Pokazałaś mi, gdzie jest moje miejsce. Myślę, że teraz możesz spokojnie
włożyd coś na płaskiej podeszwie. I tak wiem, że jesteś górą.
Mało brakowało, a włożyłaby pantofle na obcasach. Powstrzymała się
jednak i wybrała podniszczone sandały, które leżały na brzegu basenu.
- A torebka? - spytała.
Edward rzucił jej torebkę w kształcie maleokiego łabędzia wysadzanego
paciorkami. Nie trzymała w niej nic poza studolarowym banknotem, prawem
jazdy i kartą bankomatową. Mimo wszystko były to dla niej cenne rzeczy.
- Jestem gotowa - oznajmiła, nie do kooca pewna, czy mówi prawdę.
Czarny mercedes stał na podjeździe. Rzecz jasna, był to ten sam
samochód, którym Edward przyjechał poprzedniego wieczoru.
- Rozumiem, że nadal upierasz się przy prowadzeniu auta?
- Jak najbardziej. Otworzyd ci drzwi? Na pewno tak. Bo jeśli tego nie
zrobię, to poczujesz się urażona.
Ponownie udało mu się ją zaskoczyd. Czyżby poprzedniego wieczoru
odczytał jej myśli? Wykluczone.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Sama sobie otworzę.
- No to na co czekasz? Wskakuj.
Wahała się jeszcze przez chwilę. Sama nie wiedziała, dlaczego przyszło jej
do głowy, że jeśli to zrobi, spali za sobą wszystkie mosty. Czuła, że kiedy
wsiądzie do tego samochodu, jej życie całkiem się zmieni.
Otrząsnęła się z tych dziwnych obaw i wsiadła. Jessica jej potrzebowała.
Nie było czasu na absurdalne lęki.
Nie zamierzała przepłynąd rzeki Styks, a Edward nie był Charonem. Nie
była Persefoną ani Kopciuszkiem, po prostu jechała pomóc przyjaciółce... A że
jechała w towarzystwie fascynującego mężczyzny, którego prawie wcale nie
znała? Cóż z tego? Da sobie radę. Jak zawsze.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Możliwe, że przeciwstawienie się woli Ralpha było najgłupszym
pomysłem, jaki mu kiedykolwiek przyszedł do głowy, zarówno przed śmiercią,
jak i po niej. Isabella była piękną i atrakcyjną kobietą. W krótkich dżinsowych
szortach i podkoszulku, uczesana w kooski ogon, sprawiała wrażenie
najseksowniejszej dziewczyny na świecie. Nie nosiła stanika, za co Edward w
duchu szczerze podziękował Ralphowi. Doszedł do wniosku, że nie zdoła się jej
oprzed. Mógł tylko liczyd na to, że dziewczyna wykaże więcej silnej woli niż on.
Miała nieprawdopodobne oczy. Kiedy Edward dyskretnie na nią zerkał,
przychodziły mu do głowy jeszcze takie określenia, jak: przebojowa, rewelacyj-
na, cudowna, a i tak uważał, że są zbyt stonowane. Gdy zdjęła okulary i uważnie
na niego popatrzyła, wydała mu się łagodna i niemal... słodka. Tak słodka, że
musiał jej spróbowad.
Spojrzał na nią. Siedziała na fotelu dla pasażera, ściskając w pięknych
dłoniach śmieszną torebkę. Nie potrafił odgonid natrętnych myśli o tych smuk-
łych palcach na swoim ciele.
- Masz sentyment do łabędzi?
- Nie, zbieram torebki.
- Ale nie przypadkiem wybrałaś łabędzia?
- Nie. - Spojrzała na niego badawczo.
- Jako dziewczynka byłaś zbyt wysoka i niezgrabna, przez co zawsze się
czułaś jak brzydkie kaczątko, a teraz utożsamiasz się z łabędziem?
- Nie jesteś taki bystry, jak ci się wydaje - prychnęła. - Jestem łabędziem,
który wolałby byd kaczątkiem. Problem w tym, że trzeba brad to, co się dostało,
i nauczyd się z tym żyd.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Biedactwo. Taka uroda to faktycznie przekleostwo - westchnął
ironicznie.
- Idź do diabła. - Łypnęła na niego ponuro.
Zaśmiał się i ugryzł się w język, by nie powiedzied: ,,Już u niego byłem’’.
- Przepraszam. Chyba powinienem byd bardziej uprzejmy.
Przesunęła okulary na czoło, żeby lepiej się przyjrzed Edwardowi, dzięki
czemu ponownie miał okazję podziwiad jej piękne oczy.
- Mój charakter nie pasuje do wyglądu zewnętrznego - westchnęła. -
Jednak nie lubię niczego marnowad. Otrzymałam wielki boży dar, więc
zamierzam z niego korzystad, dopóki się da. Gdy już nie będę mogła dłużej
korzystad z tego bożego daru, gdy już będzie po wszystkim, wówczas podejmę
pieniądze i przeprowadzę się jak najdalej od Los Angeles.
- I co będziesz robid?
- Wszystko, na co mi przyjdzie ochota. A ty? Czym się zajmujesz?
Zapewne pracujesz w reklamie, tak jak Aaron.
- Nie przepadasz za mną, prawda? - westchnął.
- Jak dotąd nie dałeś mi powodów do sympatii. - Wzruszyła ramionami.
Przez chwilę wahał się z odpowiedzią na jej poprzednie pytanie.
- Gram - wyjaśnił w koocu.
- I tak zarabiasz na życie? - prychnęła z powątpiewaniem.
Wzruszył ramionami.
- Komponuję. Muzykę dla różnych filmów, trochę dla telewizji. Jakoś
wiążę koniec z koocem.
Jego słowa zabrzmiały dziwnie wiarygodnie, chociaż wymyślił to na
poczekaniu.
- I tym się zajmujesz, mieszkając gdzieś dalej na południu, w znacznie
gorętszym miejscu?
Zapomniał, że to powiedział. Najwyraźniej słuchała uważniej, niż sądził.
- Nie, stamtąd pochodzę. Teraz mieszkam na małej wysepce w Zatoce
Pugeta. Na szczęście to wolny zawód. - Postanowił zmienid temat. - Nie
przepadasz za zawodem modelki?
Przez chwilę podejrzewał, że Isabella wybuchnie gniewem, tymczasem
ona wsunęła okulary na nos i nieco się odprężyła.
- Ta praca ma swoje dobre strony - powiedziała. - Zarabiam mnóstwo
pieniędzy i lubię przebieranki. Już jako dziecko uwielbiałam fantazjowad,
pewnie dlatego, że nie miałam rodzeostwa. Teraz udaję, że jestem kimś innym,
a potem wracam do domu i jestem sobą.
- Którą rolę wolisz?
- Wolę byd sobą - odparła bez wahania.
- Ja też taką cię wolę.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Co? Nie rozumiem...
- Wolę cię taką prawdziwą, inną od tych wszystkich kobiet, które udajesz.
Pod warunkiem, że nie zgrywasz bohaterki, doprowadzając mnie do stanu
przedzawałowego.
- Nie wyglądasz na człowieka o słabych nerwach - mruknęła. - Dlaczego
zgodziłeś się mnie odwieźd? Jestem pewna, że masz mnóstwo innych zajęd
podczas pobytu w Los Angeles.
- Nic szczególnie interesującego. Zresztą... chyba cię lubię...
Isabella nie kryła zdumienia.
- Lubisz mnie? - powtórzyła. - Mężczyźni mnie nie lubią. Chcą ze mną
sypiad, wykorzystywad mnie, zakochiwad się we mnie, ale mnie nie lubią.
- Och, i ja chciałbym się z tobą przespad. Rzecz w tym, że sypiam tylko z
kobietami, które lubię.
Wyglądała na zmieszaną, lecz w koocu sama była sobie winna, to ona
poruszyła ten temat.
- Nie lepiej sypiad z kobietami, które się kocha? - spytała przekornie.
- Kto wie? Chyba jeszcze trochę za wcześnie, bym się w tobie zakochał.
Jeśli jednak chcesz, mogę spróbowad...
- Żartujesz sobie. - Zaśmiała się głośno. - Zresztą dobrze wiem, dlaczego
przyjechałeś do mojego domu, chod mieszkam tak daleko.
- Czyżby?
- Jestem bystrzejsza, niż sądzisz. Jessica wpadła ci w oko. Wczoraj
wieczorem zwracałeś na nią większą uwagę niż na mnie.
- Dałaś mi wyraźnie do zrozumienia, że sama potrafisz o siebie zadbad.
Sprawiłem ci przykrośd?
- Skąd. Uwielbiam Jessicę, a ty byłbyś dla niej zdecydowanie lepszą partią
niż ten pyszałkowaty Aaron. Moglibyście...
Jechali z dużą prędkością i nagle Edward nieco zbyt mocno przycisnął
pedał hamulca. samochód zatrzymał się z piskiem opon.
- Jessica nie wpadła mi w oko - oświadczył stanowczo. - W
przeciwieostwie do ciebie.
Nie mogąc już dłużej czekad, nagle ujął jej podbródek w dłoo i pocałował
ją w usta, jednocześnie drugą ręką odpinając pas bezpieczeostwa.
Miała chłodne wargi. Pozwoliła się pocałowad, lecz nie odwzajemniła jego
pocałunku. Edward poczuł się zniechęcony. Zawsze uważał, że całkowita
biernośd kobiety w zupełności wystarcza do ostudzenia miłosnych zapałów
mężczyzny. Nic dziwnego, że Bella wciąż była dziewicą.
Edward nie miał jednak zamiaru ruszad w dalszą drogę, dopóki jego
wybranka nie wykaże więcej entuzjazmu. Nie chodziło mu o wypełnienie pole-
ceo Ralpha, lecz o zaspokojenie zwykłej męskiej ambicji. Nagle zapragnął, by
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Isabella też go pocałowała. Przesunął językiem po jej wargach, rozkoszując się
ich smakiem, a następnie się cofnął, zaglądając w ciemne szkła jej okularów
przeciwsłonecznych.
- Nie przepadasz za całowaniem?
- Niespecjalnie to lubię - mruknęła chłodno.
- Wobec tego najwyraźniej dotąd nie spotkałaś odpowiedniego
mężczyzny. - Delikatnie przywarł wargami do jej ust. Nie domagał się od niej
aktywności ani jej nie poganiał. Postanowił zastosowad taktykę małych
kroczków. Na chwilę zamierał, po czym kontynuował pieszczotę. Dotykał twarzy
Isabelli ustami i ocierał się o jej policzki, jednocześnie delikatnie pieszcząc języ-
kiem kąciki jej ust.
Nie była już tak chłodna jak na początku. Dotknął ustami jej szyi i wyczuł
językiem puls. Przesunął wargi wyżej, do ust, i łagodnie zmusił dziewczynę, by
je rozchyliła. Pieścił ją i drażnił, mając świadomośd, że jej tętno gwałtownie
przyspiesza. Edward chętnie oddałby dziesięd lat życia za możliwośd dotknięcia
tych niedużych piersi o idealnym kształcie, ukrytych pod koszulką. Problem w
tym, że nie pozostał mu ani jeden rok życia. On przecież już dawno nie żył.
Postanowił więc zadowolid się jej kształtnymi ustami, zwłaszcza że drgnęły pod
wpływem pocałunku, lekko, ale wyraźnie.
Przywarł do nich nieco mocniej. Otworzyła usta, a on nie miał już siły, by
się powstrzymywad. Musiał wsunąd język między jej zęby. Nie przypominał
sobie, by kiedykolwiek tak bardzo pragnął pocałowad kobietę.
Jęknęła cicho, a to absolutnie wystarczyło, by niemal eksplodował. Ten
jęk ponad wszelką wątpliwośd świadczył o jej pożądaniu.
Edward natychmiast zaczął się zastanawiad, czy potrafiłby ją skłonid do
zdjęcia tych krótkich szortów i położenia się na tylnej kanapie auta.
Podniosła dłoo i dotknęła jego twarzy w chwili, gdy sięgał do blokady jej
pasa bezpieczeostwa. Miała chłodną skórę i drżące palce.
Dośd. Cofnął się, ciężko dysząc, i ponownie popatrzył na szkła jej
okularów.
- Wpadłaś mi w oko ty, a nie Jessica - oznajmił głośno i uruchomił silnik,
by wjechad na drogę.
Isabella usiłowała wcisnąd się w fotel, lecz uświadomiła sobie, że
przeszkadzają jej w tym zbyt długie nogi. Skrzyżowała ręce na piersiach i
dopiero wówczas dotarło do niej, że nie włożyła stanika. Ze zgrozą zauważyła
sterczące pod cienką bawełną twarde sutki.
Chciała wytrzed usta. Nie, właściwie miała ochotę dotknąd warg, żeby
sprawdzid, czy zaszła w nich jakaś zmiana. Przyciskała ręce do tułowia i w tej
pozycji szukała ukojenia. Była poruszona i niepewna.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Zerknęła na niego, kiedy z powrotem włączał się do ruchu. Wcale nie
wyglądał na kogoś, kto przez ostatnich pięd minut całował ją tak mocno, że
oboje tracili dech. Byd może było to widad jedynie po jego ustach, lecz Isabella z
całą pewnością nie odważyłaby się spojrzed teraz na jego wargi, bo wiedziała,
że zapragnęłaby ponownie poczud je na swoich.
Nieznośna cisza dodatkowo pogarszała sytuację. Isabella postanowiła
zapanowad nad drżeniem głosu.
- Całkiem nieźle całujesz - pochwaliła go z pozornym chłodem w głosie. -
Z pewnością masz bogate doświadczenie.
Rzucił na nią okiem i uśmiechnął się krzywo.
- Czego się nie da powiedzied o tobie - mruknął.
Nie była pewna, jak to rozumied.
- Chcesz powiedzied, że nie przypadł ci do gustu nasz pocałunek?
- Skąd, przeciwnie. Ogromnie mi się podobał. Bardzo interesujące
przeżycie.
- Nie sądziłam, że całowanie się można traktowad w takich kategoriach.
- Jeśli chcesz, zjadę na pobocze i zademonstruję ci, jak bardzo
interesujące i poruszające bywa całowanie.
- Nie! - krzyknęła, wyraźnie przestraszona.
- W porządku. - Ponownie obdarzył ją uśmiechem. - Możemy się zabawid
później.
- Nie, nie możemy!
- Oczywiście, że nie, jeśli sobie tego nie życzysz.
- Nie życzę! Za nic!
- Za nic? - mruknął.
Nie mógł tego przewidzied. Nikt nie mógł. Zdaniem większości ludzi
Isabella ukrywała gdzieś swoją kochankę... lesbijkę. Wielu sądziło, że jej życie
seksualne jest tak niesłychanie wyuzdane, że musi je trzymad w tajemnicy.
Nikomu nie przyszło do głowy, że słynna modelka nie ma żadnej kochanki, a jej
jedyna dewiacja seksualna polega na tym, że do dziś zachowała dziewictwo.
Nawet gdyby postanowiła to ogłosid wszem i wobec, nikt by jej nie uwierzył. A
zresztą, po co miałaby decydowad się na taki krok? Póki co, nie zamierzała
uprawiad seksu. Postanowiła, że kiedy już wreszcie podejmie tę ważną decyzję,
to przed pójściem z mężczyzną do łóżka najpierw dobrze go pozna, a przede
wszystkim uprzedzi, że to jej pierwszy raz. Nie wyobrażała sobie, by mogła
wskoczyd do łóżka z obcym facetem, którego zna od niespełna dwudziestu
czterech godzin. Mimo że - o dziwo - miała na to ochotę.
Ogólnie biorąc, nie mogła zrozumied, co się z nią dzieje. Gustowała w
wysokich, postawnych mężczyznach, a nie w smukłych i eleganckich. Po-
trzebowała dużo czasu, by się oswoid z nowym znajomym, podczas gdy on
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
wprawiał ją w osobliwy, niepokojący nastrój.
Nie mogła przestad o nim myśled.
Nigdy nie miała żadnych obiekcji w stosunku do seksu. Kilka lat temu o
mały włos nie poszła z kimś do łóżka. Zdarzyło się to dwa razy. Jednak za
każdym razem wycofywała się w ostatniej chwili, ku bezbrzeżnemu
rozczarowaniu zainteresowanych mężczyzn. Za trzecim razem, gdy znowu
odmówiła, postanowiła w ogóle nie dopuszczad do podobnych sytuacji, jeśli nie
będzie absolutnie zdecydowana na ostateczny krok. Od tamtego czasu ani razu
nie poczuła pokusy.
Teraz też jej nie czuła. Uważała, że pójście z Edwardem do łóżka byłoby
szaleostwem. Owszem, ten mężczyzna potrafił całowad... ale tylko tyle. Była to
taka sama umiejętnośd, jak każda inna. Niektórzy ludzie umieli dobrze grad na
fortepianie, inni w tenisa, a jeszcze inni potrafili świetnie malowad. Wiadomo,
że praktyka czyni mistrza. Aby dojśd do takiego poziomu mistrzostwa, na pewno
musiał dużo trenowad, a ona nie miała zamiaru obdarzad uczuciem mężczyzny,
który w taki sposób traktuje kobiety.
Skoro jednak tak dobrze całował, jaki byłby seks z nim? Każdy, kto
potrafił przelad tyle zmysłowości w proste zetknięcie ust, z pewnością umiałby
zmienid zwykły stosunek seksualny w wyjątkowe przeżycie... Nagle zdała sobie
sprawę, że przecież nie wiedziała, jaki jest ten zwykły stosunek, więc czemu
miałaby fantazjowad o tym wyjątkowym?
Przesunęła okulary na czubek głowy i spojrzała na krajobraz, skąpany w
jaskrawym popołudniowym świetle. Była krótkowidzem, miała też lekką wadę
wzroku. Bella potrafiła obyd się bez okularów, mimo że wówczas jej życie
stawało się nieco bardziej skomplikowane. Liście na drzewach rozmazywały się,
tworząc zieloną plamę na tle błękitnego nieba, a droga zmieniała w szarą
kreskę. Isabella popatrzyła na Edwarda. Siedział dośd blisko, by widziała go
wyraźnie. Zbyt wyraźnie.
Przebywała już w towarzystwie wielu mniej lub bardziej rozebranych,
urodziwych mężczyzn, hetero - i homoseksualistów, lecz jeszcze nigdy nie była
w równym stopniu zafascynowana niczyją twarzą ani ciałem. Edward miał
naturalny, kremowy, aksamitny kolor skóry, wysoko osadzone kości policzkowe,
wąski nos i najpiękniejsze usta, jakie kiedykolwiek całowała. Uroda nigdy jednak
nie należała do wartości, które ceniła najwyżej. Wiedziała, jak ulotne bywa
piękno, które na dodatek wynika wyłącznie z prostej kombinacji genów oraz
szczęścia. To absurdalne, że ludzie przywiązują do urody tak ogromną wagę.
Nigdy nie rozumiała, dlaczego ugania się za nią aż tylu facetów, których
fascynuje wyłącznie jej wygląd. Tymczasem teraz sama nie mogła oderwad oczu
od Edwarda. Zastanawiała się, jak by to było...
- Zanosi się na deszcz - mruknął. Z pewnością poczuł na sobie jej
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
spojrzenie. Na jego ustach błąkał się lekki uśmiech.
- W Kalifornii nigdy nie pada - oznajmiła stanowczo. - Zresztą na niebie
nie ma ani jednej chmurki.
Nic nie odpowiedział. Nad ich głowami z jaśniała pierwsza błyskawica, a
zaraz potem ziemią wstrząsnął potężny grzmot. Edward uruchomił wycieraczki,
zanim pierwsze krople uderzyły o szybę, i nieznacznie zredukował
niebezpieczną prędkośd.
Kiepska pogoda sprawiła, że we wnętrzu samochodu zrobiło się ciemno,
a jednocześnie ciaśniej oraz intymniej.
- To twoja sprawka? - spytała podejrzliwie, mając świadomośd, jak
niedorzeczna jest jej sugestia.
- Co masz na myśli? Zmianę pogody? Tam, gdzie mieszkam, mam dośd
deszczu, nie muszę modlid się o niego tutaj.
Tymczasem na ziemię spływały prawdziwe potoki wody.
- Gwałtowne opady bywają niebezpieczne. Jezdnia staje się piekielnie
śliska.
- Nie mam zamiaru doprowadzid do wypadku. Jedziemy z misją
ratunkową, mam nadzieję, że pamiętasz? Co poczęłaby Jessica, gdybyśmy wylą-
dowali w rowie?
Przygryzła wargę. Jeszcze nigdy w życiu nie była równie zazdrosna o inną
kobietę, lecz jednocześnie wiedziała, że wzmianka o Jessice mogła zachęcid go
do podjęcia próby udowodnienia, że się nią nie interesuje. Tymczasem Isabella
nie chciała, żeby całował ją tylko z tego powodu. W ogóle nie chciała, żeby ją
całował!
- Nie powiedziałaś mi, gdzie zniknęłaś wczoraj wieczorem - powiedział po
chwili.
- Razem z szefem kuchni pojechałam na pogotowie weterynaryjne. Facet
był niemal równie wstrząśnięty, jak biedny choux - fleur i potrzebował wsparcia
moralnego.
- A ty postanowiłaś z nim jechad, bo nie znosisz psów?
- Niech będzie, lubię psy - przyznała. - Po moim domu zwykle włóczy się
pięd lub sześd. Jestem członkiem organizacji, która się nimi zajmuje.
- Co robisz w wolnym czasie?
- Stanie przed aparatami fotograficznymi i strojenie min nie jest aż tak
angażujące - oznajmiła pogodnie. - Poza tym ustaliliśmy już, że piję alkohol, jem
czerwone mięso, lubię psy i popełniam tysiąc innych grzechów.
- Poważnie? Wymieo jakiś.
- Łatwo się irytuję, kiedy obcy mężczyźni zadają mi pytania.
- Już nie jestem obcy. - Niebo przeszyła jeszcze jedna, niepokojąco bliska
błyskawica. - Powiesz mi dokładniej, dokąd jedziemy?
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Do pięknego domku w górach. Aaron uprawia tam seks.
- Poważnie? Kiedy uprawiałaś seks z Aaronem?
- Nigdy! - Przeszył ją dreszcz na samą myśl o mięsistych paluchach
dotykających jej ciała. - W zeszłym roku pojechałam tam z Jessica na piknik z
okazji Święta Niepodległości.
- I wciąż pamiętasz drogę?
- Mam dobrą orientację w terenie, nigdy się nie gubię.
Edward milczał. Gdy w samochodzie zrobiło się ciemno, zdjął okulary,
lecz ani na moment nie odrywał wzroku od jezdni. Isabella musiała przyznad, że
jego oczy były równie niepokojąco ładne, jak usta.
Deszcz jednostajnie bębnił o samochód, a pod oponami szumiała mokra
droga. Powieki Isabelli zaczęły opadad. Musiała odzyskad czujnośd, lecz miała za
sobą długą i ciężką noc, a Rags obudził ją wcześnie rano. Nic dziwnego, że
zapragnęła skorzystad z okazji i uciąd sobie drzemkę.
- Śmiało - zachęcił ją Edward. - Przy takiej pogodzie musimy jechad
wolniej. Na miejsce dotrzemy dopiero za jakieś dwie godziny. W tym czasie
możesz się przespad.
Chciała go spytad, skąd wie, ile czasu będą jechali do domku w górach.
Skąd wiedział, że będzie padało. Była jednak zbyt zmęczona na prowadzenie
rozmowy.
- Dobrze - mruknęła sennie i oparła głowę o drzwi. - Mam nadzieję, że nie
chrapię.
- Nie wiesz tego? Któryś z twoich kochanków z pewnością by ci to
powiedział.
Któryś z kochanków? Nie była aż tak senna, żeby niechcący wyjawid
prawdę. Zresztą i tak by jej nie uwierzył.
- Wszyscy moi kochankowie najwyraźniej byli zbyt uprzejmi, by w ogóle
poruszyd ten temat - wymamrotała i ziewnęła, poprawiając się na fotelu.
- To miło. Nie ma nic przyjemniejszego niż kulturalny partner.
Powinna była odpowiedzied, lecz już prawie spała. Wiedziała, że przyśnią
się jej niebezpieczne pocałunki.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Wątpię, by ktoś tam był. Możliwe również, że skręciłem w niewłaściwą
drogę.
Isabella obudziła się nagle. Edward zatrzymał mercedesa. Światło
reflektorów rozświetlało mrok i deszcz, widzieli niewyraźne zarysy domu z bali.
- Dojechaliśmy na miejsce - oznajmiła, otwierając drzwi. Rzuciła się
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
pędem ku domowi, do środka wbiegła kompletnie przemoczona. Drzwi były ot-
warte, a dzięki reflektorom samochodowym bez trudu zlokalizowała włącznik
światła. Nacisnęła przycisk, ale w mrocznym domu nie zabłysła ani jedna
żarówka.
- Prąd jest wyłączony! - zawołała przez ramię. Edward stał tuż za jej
plecami. Wyszedł z samochodu, nie gasząc silnika.
- Wobec tego poszukajmy Jessicę i wynośmy się stąd - zasugerował. -
Nawierzchnia zaczyna rozmiękad, a do tego miejsca chyba nie prowadzi inna
droga.
- To prawda. - W świetle reflektorów Isabella dostrzegła notatnik na
drewnianym blacie. - Niech mnie wszyscy diabli - zaklęła, pobieżnie przegląda-
jąc bazgroły Jessici. - Spóźniliśmy się. Odjechała. Najwyraźniej pogodziła się z
Aaronem i oboje wyruszyli do Cancun, żeby wziąd ślub! - Rzuciła notatnik na
blat. - Nie mogę uwierzyd, że jest aż tak łatwowierna!
- Chwilowo to nasze najmniejsze zmartwienie. Też powinniśmy się stąd
wynosid. Zatrzymamy się na kolację w drodze powrotnej. Tym razem będziesz
mogła zjeśd cały befsztyk i wypid tyle piwa, ile zechcesz.
- Tak ci się tylko wydaje - mruknęła. - Moje idealne ciało wymaga
starannej pielęgnacji. Innymi słowy, tygodniowo przysługuje mi tylko jedno
piwo i już wyczerpałam swój limit. A befsztyk jest tuczący.
- Twoje idealne ciało? Kwestia gustu. Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie,
mogłabyś się nieco podtuczyd.
- Od razu widad, że znasz drogę do serca dziewczyny - prychnęła
ironicznie. - Poza tym nie przypominam sobie, żebym cię o to pytała. Moje ciało
to narzędzie pracy, i taki mam do niego stosunek. Po prostu musi byd zadbane i
sprawne.
- Narzędzie pracy, mówisz? A jak je nagradzasz?
- Nagrody są dopuszczalne, chod ograniczone, bo tuczą. Będę jeszcze
miała sporo czasu na rozkosze podniebienia, kiedy moje pięd minut sławy
dobiegnie kooca.
- Nie mówiłem o jedzeniu. Od seksu się nie tyje.
W pomieszczeniu było zbyt ciemno, aby w pełni odczuł siłę jej
lodowatego spojrzenia, więc puściła jego komentarz mimo uszu.
- Porozmawiamy o kolacji, kiedy będziemy w drodze - oświadczyła,
usiłując opanowad dreszcze. W pokoju panował przenikliwy chłód.
- Nie mówiliśmy o jedzeniu - przypomniał, idąc za nią na deszcz.
Natychmiast po wejściu do samochodu nastawił ogrzewanie na
najwyższy poziom, potem wrzucił wsteczny bieg i pojechał tyłem wąską drogą,
sprawnie omijając dziury w nawierzchni. Isabellę oblała fala rozkosznego ciepła.
Dziewczyna właśnie przestawała drżed, kiedy pojazd nagle się zatrzymał.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Co się stało? - wykrzyknęła, chod od razu zrozumiała, w czym rzecz.
Drogę przed nimi przecinał szeroki strumieo rwącej wody.
- Koniec podróży.
Wpatrywała się w miejsce, które do niedawna było drogą.
- Dlaczego nie możesz jeździd wielką terenówką, jak reszta mieszkaoców
Los Angeles? - spytała z goryczą.
- Przez taki potok przejechałbym tylko czołgiem - mruknął i znowu wrzucił
wsteczny bieg. - Ty zresztą również. Nie wiesz, że nigdy nie wolno wjeżdżad w
taką wodę? Nie wiadomo, co się pod nią kryje. Nie mam ochoty cię zabid.
- Nie martwisz się o własną skórę?
- Niespecjalnie. - Uśmiechnął się enigmatycznie.
- Uważasz, że czuwa nad tobą twój prywatny anioł stróż?
Tym razem się zaśmiał.
- Można tak to ująd. Ma na imię Ralph.
- Kto daje swojemu aniołowi stróżowi na imię Ralph?
W milczeniu podjechał pod dom.
- Zostao w samochodzie, a ja poszukam świec.
Isabella miała fatalny humor. Myśl o spędzeniu nocy w miłosnym
gniazdku Aarona, w towarzystwie Edwarda Masen’a, napełniła ją dziwnym
niepokojem.
- Ani myślę. - Wyskoczyła z samochodu, wyprzedzając towarzysza.
Zanim dotarł za nią do domu, zdążyła przetrząsnąd większośd szuflad w
kuchni. Nie znalazła w nich nic godnego uwagi. Edward wszedł za nią,
oświetlony od tyłu reflektorami mercedesa, nadal skierowanymi na okna. Cała
sytuacja wydawała się osobliwa. Nagle światła samochodu zgasły, a dom
pogrążył się w ciemnościach.
- Do diabła - usłyszała głos z mroku. - Myślałem, że automatyczny
wyłącznik świateł uruchamia się później. Znalazłaś świece?
Głos Edwarda był coraz bliżej, a Isabella wpadła w popłoch. Usiłowała
odejśd, nie stad mu na drodze, a tymczasem w następnej chwili zderzyła się z
jego twardym ciałem. Znieruchomiała, gdy złapał ją za ręce. Czuła ciepło jego
skóry i miała wrażenie, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi. Krew pulsowała w
jej żyłach, miała dreszcze. Zapewne ogarnął ją strach, chod wiedziała, że nie ma
się czego obawiad. Nie zamierzał jej skrzywdzid.
Nerwowo wyrwała się z jego uścisku. Edward jej nie powstrzymywał.
- Nie wierzę, żeby Aaron nie miał ani jednej świecy w całym domu -
wymamrotała, po omacku usiłując wydostad się z kuchni. - To jego miłosne
gniazdko. Kiedy tu ostatnio przyjechałam, wszystko było przygotowane na
miłosny wieczór.
Jeszcze nie zdążyła dokooczyd zdania, a już miała ochotę wymierzyd sobie
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
kopniaka. Nie potrafiła opędzid się od natrętnych myśli o seksie.
- Wobec tego pewnie szukamy w nieodpowiednim miejscu - odparł
spokojnie Edward. Usłyszała trzask zapalniczki i w jego dłoni pojawił się mały
płomieo. - Może przejrzymy pokoje?
- Palisz?
- Już nie - odparł lekko rozbawiony. Jego sposób mówienia był zarazem
irytujący i atrakcyjny. Jeszcze nie miała pewności, czy lubi tego mężczyznę, czy
też powinna raczej traktowad go jak resztę znanych sobie mężczyzn. Nie, on się
jednak od nich różnił. To, co do niego czuła, wydawało się o wiele bardziej
skomplikowane, a ona nie była w nastroju na rozwikływanie skomplikowanych
problemów.
Edward pierwszy znalazł świece, i to od razu całą furę: stały we
wszystkich dostępnych miejscach w pokojach. Gdy je pozapalał, środek pokoju
był pełen ciepłego światła, za to w kątach nadal czaiły się ciemności.
- Proszę bardzo! - obwieścił triumfalnie i ponownie spojrzał na Isabellę. -
Wszystko gotowe na miłosny wieczór.
- Jestem innego zdania - mruknęła wyniośle.
- Zmarzłaś. Nie chcę nic sugerowad, lecz powinnaś chyba znaleźd jakieś
suche ubranie. Ja w tym czasie rozpalę w kominku. Jestem gorącym entuzjastą
mokrych podkoszulków, lecz ty drżysz.
Z przerażeniem opuściła wzrok. Nawet w tym świetle wyraźnie widziała
zarys swoich drobnych piersi, opiętych cienką i wilgotną bawełną. Równie
dobrze mogłaby paradowad nago.
Machinalnie skrzyżowała ręce, ukrywając piersi. Jednocześnie ze
zdumieniem poczuła, że ma ochotę ściągnąd podkoszulek przez głowę i cisnąd
nim w Edwarda. Z pewnością nie odkryłaby więcej niż do tej pory, a myśl o jego
wstrząśniętej minie wydawała się kusząca. Isabella była przyzwyczajona do
nagości, już od dawna pracowała jako modelka, lecz rozebranie się przed
wyraźnie zainteresowanym seksualnie mężczyzną to zupełnie inna sprawa.
Edward rzeczywiście sprawiał wrażenie zainteresowanego. Nawet jeśli
żywiła co do tego jakieś wątpliwości, pozbyła się ich w samochodzie, kiedy ją
pocałował. Nie kłamał: nie był zainteresowany Jessicą.
Pospiesznie chwyciła jedną ze świec zapachowych.
- Idę na górę, może tam znajdę jakieś ubrania. Znając Aarona
podejrzewam, że zaopatrzył się we wszystkie rozmiary najrozmaitszej bielizny
erotycznej, żeby mied w co stroid przyjaciółki.
- Obiecanki cacanki - mruknął.
Większą częśd domku z cedru i ze szkła zajmował duży pokój gościnny na
dole, na górze znajdowała się spora sypialnia. Panowały tam egipskie ciemności
i polarny chłód, lecz bez większego trudu zlokalizowała jeden ze zbyt dużych
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
podkoszulków Aarona oraz parę szortów gimnastycznych. Mokre ubranie
cisnęła na podłogę, w prezencie dla Aarona, żeby mógł sobie pofantazjowad,
kiedy następnym razem przyjedzie do chaty.
Nie wątpiła, że wróci, i to bez Jessici. Ten związek od samego początku
nie miał szans, lecz żadne argumenty Isabelli nie docierały do jej zaślepionej
przyjaciółki.
Kiedy zeszła do pokoju gościnnego, Edward zdążył już rozpalid ogieo w
wielkim kamiennym kominku, od którego bił łagodny, ciepły blask.
- Sprawdziłeś telefon? - spytała, przysuwając się do ognia.
- Nie ma sygnału. Poza tym jesteśmy poza zasięgiem sieci komórkowej.
Bella, spójrz prawdzie w oczy: utknęliśmy tu na noc.
Nie przypadło jej do gustu, że nazywa ją Bella. W ten sposób starał się z
nią zaprzyjaźnid, a przecież ona chciała, by pozostał dla niej kimś obcym.
- A jutro?
- Jeśli droga wciąż będzie zalana i nikt nie przyjedzie, wybierzemy się na
dłuższy spacer za dnia. Deszcz musi w koocu przestad padad.
- Mam nadzieję - mruknęła. - Późno się zrobiło, chyba pora spad. Na
górze jest sypialnia, jeśli chcesz, możesz się tam położyd.
- To propozycja?
- Chyba już śnisz.
Rozpiął czarną koszulę i wyciągnął ją ze spodni. Isabella na moment wbiła
spojrzenie w jego tors. Miał gładką, piękną skórę, był wąski w pasie, a jego
mięśnie brzucha prężyły się nad jedwabiem spodni.
Gwałtownie odwróciła wzrok.
- Na górze są jeszcze podkoszulki, jeśli ci zimno - powiedziała.
- Wyglądam na zmarzniętego? W moich stronach jest bardzo gorąco,
więc rozkoszuję się chłodem przy każdej okazji.
- W Seattle jest gorąco?
- Niedaleko Seattle. W gruncie rzeczy ten ogieo jest dla mnie zbyt ciepły.
- Na litośd boską, czemu więc go rozpaliłeś?
- Na litośd boską, bo marzłaś - odparł, przedrzeźniając ją. - Gdzie chcesz
spad?
- Wszędzie, byle nie z tobą.
- Nie przypominam sobie, żebym cię o to prosił - zauważył spokojnie.
Odsunął się od kominka. W prawej dłoni trzymał szklaneczkę brandy, którą
wyciągnął ku Isabelli. - Nie ma tu nic do jedzenia, za to barek jest całkiem
przyzwoicie zaopatrzony. To dla ciebie.
Nawet nie drgnęła.
- Już mówiłam, że wyczerpałam swój tygodniowy limit...
Bezceremonialnie złapał ją za nadgarstek i wsunął szklankę do jej dłoni.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Nie kłamał: jego skóra była ciepła, wręcz gorąca, zwłaszcza w zetknięciu z jej
wychłodzonym ciałem.
- Nie jadłaś kolacji. Bilans wyjdzie na zero.
Ponownie znalazł się zbyt blisko. Isabella odniosła wrażenie, że
temperatura jej krwi niebezpiecznie zbliża się do punktu wrzenia. Nigdy wcześ-
niej nie czuła nic podobnego.
Tymczasem Edward zrobił krok do tyłu. Oddech dziewczyny powoli
wracał do normalnego rytmu. Wypiła nawet łyk brandy, delektując się przyjem-
nym ciepłem, spływającym po jej gardle. Poczucie zagrożenia zniknęło.
- Będę spała tutaj - zadecydowała. - To rozkładana sofa. Aaron lubi byd
przygotowany na każdą ewentualnośd. Ty kładź się, gdzie chcesz.
Jak zwykle za późno uświadomiła sobie, że niefortunnie dobrała słowa.
Zamarła w oczekiwaniu na jego deklarację, iż chce się położyd u jej boku.
Edward nie powiedział jednak ani słowa, tylko sięgnął po szklankę i usiadł
przed kominkiem. Isabella rozłożyła sofę i rzuciła dwie poduszki na wezgłowie.
- Zaproponowałbym ci pomoc, ale wiem, jak byś zareagowała - wyjaśnił i
upił odrobinę alkoholu. - Jeżeli jednak jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobid,
daj mi znad.
Żebyś się nie zdziwił, pomyślała. Powinna była przynieśd z sypialni koc,
lecz wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Postanowiła o tym nie myśled: im
szybciej zamknie oczy i odpłynie w sen, tym bezpieczniej się poczuje. Zresztą
ogieo w kominku wkrótce rozgrzeje cały pokój, a ona już nie drżała z zimna.
Mruknęła coś nieartykułowanego i wyciągnęła się na sofie. Postanowiła
nie zadręczad się niepotrzebnymi przemyśleniami. Nie miała przecież powodu
myśled o nim. O dziwnym skurczu w brzuchu, o łaskotaniu na skórze, o jego
gładkim, idealnym torsie. Nie zamierzała też wspominad dotyku jego ust. Po
prostu zaśnie, a jeśli jej dopisze szczęście, zacznie chrapad.
Odetchnęła głęboko, usiłując się odprężyd. Gdy zasypiała, mimowolnie
dotknęła ust palcami, tam, gdzie ją pocałował. Po chwili odpłynęła w sen.
- I co?
Edward odwrócił wzrok od ognia. Sam nie wiedział, dlaczego jest nim tak
bardzo zafascynowany. W koocu odkąd sięgał pamięcią, otaczały go płomienie i
ogieo.
Popatrzył na Ralpha, który przysiadł na skraju sofy, tuż obok głowy
śpiącej Isabelli. Diabeł miał na sobie szkarłatny strój biskupa, a na nosie okulary
w grubych oprawkach, z jednym czarnym szkłem, na głowie postawione na
sztorc blond włosy. Nawet niezbyt spostrzegawczy obserwator od razu zauwa-
żyłby liczne kolczyki we wszystkich możliwych miejscach na ciele.
- Sprecyzuj pytanie. - Edward usiłował skoncentrowad uwagę na swoim
prześladowcy. Wygląd Ralpha nie przestawał go zdumiewad, lecz w gruncie
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
rzeczy bezpieczniej było patrzed na szatana niż na śpiącą Isabellę.
- Jesteś na miejscu, masz ją jak na tacy. Bierz się do roboty, i tyle.
- Romantyk z ciebie - parsknął Edward. - Nie.
- Jak to: nie?
- Tak to. Nie zrobię tego.
- Nie żartuj sobie. Przecież wiem, że jest w twoim typie. Wszystkie
kobiety są w twoim typie.
- Zmieniłem się. Pobyt w piekle odmienia mężczyznę. Rozsmakowałem
się w celibacie.
- Lepiej się rozsmakuj w Belli, i to już.
- Bo co, zmusisz mnie? - warknął.
Fioletowa z wściekłości twarz Ralpha nie pasowała kolorystycznie do
czerwonej sutanny.
- Co się z tobą dzieje? Nie udawaj, że jej nie pragniesz, dobrze wiem, co
czujesz. No jazda, bierz się do dzieła.
- Przykro mi, ale musisz poszukad kogoś innego na moje miejsce. To nie
powinno byd trudne. Wystarczy, że rozkochasz ją w pierwszym lepszym
mężczyźnie, a reszta pójdzie jak z płatka.
- Gdyby to było takie proste, w ogóle bym cię nie potrzebował. Potrafię
zmieniad pogodę, podpalad to i owo, tego typu sprawy. Nie umiem jednak
wpływad na ludzkie emocje. Dlatego ty tutaj jesteś.
- Niestety. - Wyciągnął ręce tak, jakby prosił, by go skud kajdankami. -
Zabierz mnie z powrotem do więzienia. Nie kochałem się z nią.
- Och, do diabła ciężkiego! - burknął Ralph, a Edward uśmiechnął się z
przymusem. - Dobrze wiem, co zrobiłeś! Najzwyczajniej zakochałeś się w niej,
przyznaj się. Naprawdę musiałeś? Za życia uwodziłeś każdą kobietę, która ci
wpadła w oko, lecz nigdy się nie zakochałeś. Dlaczego właśnie teraz postąpiłeś
inaczej? Przecież liczę na ciebie!
Edward rozważał możliwośd zaprzeczenia, lecz tylko wzruszył ramionami.
- Może masz rację - mruknął po chwili. - Szczęście ci nie dopisało. Możesz
wysład mnie na czterysta sześddziesiąty ósmy poziom piekła, ale nie zmusisz
mnie do zrobienia jej krzywdy. Podeślij jej kogoś, w kim się zakocha.
- Już to zrobiłem - wycedził ponuro Ralph. - Mimowolnie. Miałeś przecież
tylko pozbawid ją dziewictwa. Spłataliście mi niezłego figla. Nie chciałem,
żebyście się w sobie zakochiwali, mieliście rzucid się na siebie i pieprzyd jak
króliki. - Wbił oskarżycielskie spojrzenie w niebo. - To Twoja sprawka, prawda?
Zawsze psujesz mi rozrywkę.
- Co ty wygadujesz?
- Tylko to, że ona cię kocha. Czasami wszystko rozgrywa się
błyskawicznie. Nie śpieszyła się i zapewne dojrzała, by pokochad
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
odpowiedniego mężczyznę, a gdy na niego trafiła, od razu zapałała do niego
uczuciem. - Zdrowym okiem zerknął na Edwarda. - Dojrzała - powtórzył. - Czeka
na ciebie. Leży tam piękna kobieta o długich zgrabnych nogach, wilgotnych
ustach...
- Daj sobie spokój. Nie złapiesz mnie na swoje nędzne sztuczki.
Ralph westchnął.
- Chyba masz rację. Ale ona to co innego. - Wyciągnął rękę, żeby chwycid
Isabellę za ramię i nią potrząsnąd, lecz jego dłoo tylko gładko przeszła przez
ciało dziewczyny. Nawet nie drgnęła. - Do diabła - prychnął.
Edward wybuchnął śmiechem.
- Ciężka sprawa. Lepiej daj sobie spokój. Ona jest odporna na twoje
podszepty, dzięki Bogu.
- Dzięki Bogu - powtórzył zirytowany Ralph. - Masz jeszcze dwanaście
godzin.
- Nic mi po twoich dwunastu godzinach. Zabierz mnie teraz. Mam już
dośd.
Ralph niespodziewanie się rozpogodził.
- Zobaczymy - syknął tylko i znikł.
Edward odchylił się na bujanym fotelu, nie odrywając wzroku od ognia, a
tymczasem Isabella smacznie spała, nieświadoma obecności diabła, który czaił
się u wezgłowia. Edward nie sądził, że dziewczyna wykaże taką siłę woli. Ralph
nie potrafił wpływad na emocje, lecz świetnie umiał mieszad ludziom w
głowach. Edward w ogóle mu nie wierzył: Isabella traktowała go tak samo jak
Aarona. Był dla niej zwykłym natrętem i świetnie się bawiła, pokazując mu,
gdzie jego miejsce.
Przez chwilę było jednak inaczej, wtedy, gdy ją pocałował. Zapewne to ją
solidnie oszołomiło, chod nie tak, jak jego. Pocałunek z Bellą okazał się
najbardziej erotycznym doświadczeniem w jego życiu.
Postanowił, że jakoś wytrzyma te dwanaście godzin. Isabella i tak
większośd z nich prześpi, a resztę spędzą na wędrówce w poszukiwaniu oznak
cywilizacji.
Czy faktycznie pokochał tę dziewczynę? Było to mało prawdopodobne,
chociaż nie dawało się wykluczyd. Gdyby się w niej zakochał, dołożyłby jeszcze
jeden płomyk do ognia wiecznego potępienia.
Popatrzył na nią, na jej twarz bez makijażu, włosy rozrzucone po sofie,
długie nogi. Nie zamierzał spad - był zbyt rozgorączkowany. Mógł spędzid całą
noc, wpatrując się w twarz tej dziewczyny, lecz nie chciał przesadzid. Po co kusid
złego? Wpatrzony w ogieo, kołysał się i rozmyślał o wiecznym potępieniu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Śniła o jego dłoniach na swoim ciele. Śniła o jego ustach i o pocałunkach.
Śniła o nim i o diable, który przysiadł na brzegu jej sofy i nakazał mu iśd z nią do
łóżka. Śniła, że Edward mu się sprzeciwił.
Drgnęła niespokojnie, zarazem rozpalona i zmarznięta. Obudziła się ze
snu, ale o nim nie zapomniała. Edward był jej potrzebny. Zupełnie nie rozu-
miała, dlaczego, lecz potrzebowała go i pragnęła.
Zawsze zakładała, że w koocu nadejdzie chwila, kiedy zapragnie uprawiad
z kimś miłośd. Prędzej czy później musiał pojawid się odpowiedni mężczyzna,
zwrócid na nią uwagę, a może nawet ją poślubid, nim w koocu trafią do łóżka.
Tymczasem to ona była teraz gotowa - wbrew zdrowemu rozsądkowi,
wbrew logice, prawie pokochała obcego człowieka.
Pragnęło go jej serce. Chod był obcy, chciała, by leżał obok niej. Po raz
pierwszy w życiu zamierzała zignorowad podszepty rozsądku.
Otworzyła oczy. Deszcz nadal lał, a ona przez chwilę zastanawiała się, czy
dom na pewno jest wystarczająco solidny, by zagwarantowad im bez-
pieczeostwo. Błoto często się osuwało w tych okolicach i przy takiej pogodzie.
Istniało niebezpieczeostwo, że masy ziemi mogą porwad dom. Ta perspektywa
powinna przerazid Isabellę, lecz z niezrozumiałych przyczyn dziewczyna
odniosła się do niej obojętnie.
Edward jeszcze nie spał. Siedział przed kominkiem, wpatrzony w
dogasające płomienie. W pokoju zrobiło się ciepło. Edward zdmuchnął częśd
świec; Isabella dostrzegała złocistą poświatę ognia na jego gładkiej skórze, na
płaskim brzuchu. Zamknęła oczy, usiłując skoncentrowad się na czym innym.
- Nie znam cię - szepnęła. - Nic o tobie nie wiem.
Nawet się nie odwrócił.
- Śpij, Bella - mruknął.
Uniosła się nieco, odgarniając włosy z twarzy. Nieraz spotykała się z
mężczyznami - dobrymi mężczyznami - którzy wyłazili ze skóry, żeby pójśd z nią
do łóżka, lecz ona nigdy nie wyraziła na to zgody. Opierała się dobrym kumplom
i złym facetom, uroczym młodzieocom i starym tyranom, małym, dużym,
silnym, słabym.
Gdyby jednak Edward zechciał ruszyd się ze swojego miejsca na bujanym
fotelu, z pewnością by mu nie odmówiła.
Nie zechciał. Może zafascynował ją właśnie dlatego, że jej nie chciał?
Przyklękła, patrząc na jego twarz, na której taoczyły złociste refleksy.
Nagle odwrócił się do niej. Na jego pociągłej, pięknej twarzy widniał smutek i
żal. Skąd się tam wzięły?
- To niedobry pomysł - westchnął.
- Jaki pomysł?
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Wstał z fotela i podszedł do niej powoli. Isabella leżała na środku sofy,
lecz on tylko przysiadł na skraju materaca i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- To bardzo niedobry pomysł - powtórzył szeptem i pocałował ją w usta.
Kiedy ich wargi się zetknęły, Isabella poczuła, jak jej ciało ożywa. Edward
przysunął się bliżej, niemal do niej przywierając, lecz tylko ją całował. Nie
musiał robid nic więcej. Zamknęła oczy i odwzajemniła jego pocałunek,
wczuwając się w ciemną, ciepłą przestrzeo jego ust, jego języka.
Nawet sobie nie uświadomiła, że oparła dłonie na jego ramionach,
twardych barkach pod gładką koszulą. Przywarła do niego, nie przestając go
całowad.
W pewnej chwili odsunął się i wziął ją za rękę. Dostrzegła napięcie w jego
twarzy, wyczuła gwałtowne bicie serca.
- Robię coś niewłaściwie? - zaniepokoiła się. - Nigdy wcześniej nie
próbowałam...
Nie wyglądał na zdumionego.
- Bella, nie rób tego teraz. Zaczekaj, aż się w kimś zakochasz.
Nie wiedziała, skąd płyną jej słowa.
- To się już stało - zamruczała i ponownie go pocałowała.
Pogłaskał jej dłonie, odsuwając ją lekko od siebie, lecz natrafił na opór.
Jego ciało przeszył dreszcz. Nie miała pojęcia, czy to dobrze, czy źle, ale nic jej
to nie obchodziło. Edward chwycił skraj jej podkoszulka i szybko go z niej
ściągnął, a następnie cisnął w kąt pokoju.
Po raz pierwszy w życiu ogarnęło ją zakłopotanie. Zawsze była dumna ze
swego ciała i nigdy nie zastanawiała się nad jego mankamentami, teraz jednak
nabrała wątpliwości.
- Mam za małe piersi - oznajmiła, na co on wybuchnął śmiechem, objął ją
w talii i mocno przytulił.
Skóra Edwarda była gładsza niż jedwab jego koszuli. Isabella bez wahania
zdjęła z niego ubranie, napawając się zapachem mężczyzny.
Położyła się na plecach, a on ściągnął z niej workowate szorty. Leżała
przed nim niemal całkiem naga, ubrana wyłącznie w czarne, koronkowe figi,
które zdjął z niej po chwili. Następnie położył się na dziewczynie, odgrodzony
od niej wyłącznie cienkim materiałem spodni.
Zadrżała, gdy pocałował ją w szyję i ugryzł w ucho. Dotknął językiem jej
małej piersi, a Isabella krzyknęła. Czuła, jak jej ciało płonie.
Przesunęła palcami po jego gęstych, jedwabistych włosach i wtuliła w nie
twarz, by nacieszyd się ich wonią.
Coś twardego uciskało jej brzuch. Dotknęła tego dłonią, sądząc, że to
sprzączka jego paska, lecz on już rozpiął pasek i górny guzik spodni. Nerwowo
cofnęła rękę, ale Edward złapał ją za przegub.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Nadszedł czas, by wpadła w panikę, by zmieniła zdanie, nim będzie za
późno. Bez wątpienia nie zaprotestowałby. Nawet nie zakląłby, jak to się
zdarzało innym: po prostu cofnąłby się i ponownie usiadł na fotelu przed
kominkiem.
Wiedziała, że tego by nie zniosła. Dotknęła go przez miękką tkaninę,
przesunęła tam palcami, a on drgnął i stwardniał jeszcze bardziej. Uświadomiła
sobie, że to zrobi. Nic nie mogło jej skłonid do zmiany zdania.
Te pieszczoty sprawiały jej przyjemnośd. Musnęła palcami jego brzuch, a
Edward jęknął, kładąc się na plecach obok niej. Pochyliła się nad nim i dotknęła
ręką jego płaskiego brzucha. Sutki mężczyzny przypominały twarde dyski na
klatce piersiowej; polizała jeden z nich, czując, jak twardnieje przy jej ustach.
Edward głośno wciągnął do płuc powietrze, złapał ją za rękę i zawahał się,
zanim wsunął ją sobie w spodnie. Poczuła cudowną, gorącą i ciężką erekcję.
- Rozepnij spodnie - nakazała i ponownie skupiła uwagę na jego torsie.
Uwolnił się od zbędnego ubrania, ściągając je za pomocą kilku
gwałtownych ruchów nóg. Chod sama mu to nakazała, nagle straciła pewnośd
siebie. Może jednak nie powinien się rozbierad? Teraz jednak było już za późno.
Poczuła w dłoni jego jedwabistą gładkośd i stalową twardośd. Zapragnęła zbliżyd
do niej usta, by posmakowad mężczyzny.
Ledwie jednak musnęła go wargami, Edward się cofnął, odpychając ją od
siebie.
- Nie - zachrypiał. - Za dużo czasu minęło... To się skooczy... - Nagle
znieruchomiał. - Chyba że zmienisz zdanie. Nie musisz robid nic, na co nie masz
ochoty.
Spojrzała na niego spod zasłony gęstych włosów.
- Czy chcesz, żebym... pocałowała cię tam?
Jego twarz drgnęła, jakby przeszył ją spazm bólu.
- Nie teraz - wydusił. - Później. Kiedy już do tego przywykniesz.
Sama nie wiedziała, czemu ta myśl nagle ją uszczęśliwiła.
- W porządku - przytaknęła i przysunęła usta do jego warg.
Pchnął ją na materac i pochylił się nad nią, głaszcząc dłonią jej aksamitny
brzuch. Wiedziała, do czego zmierza i znieruchomiała instynktownie, gdy jego
palce podążyły niżej.
- Nie musimy tego robid - wyszeptał, pochylony nad jej uchem. -
Właściwie nie powinniśmy tego robid. Powiedz, że nie.
Odwróciła głowę, by pocałowad go w usta.
- Tak - zamruczała.
Dotknął jej uda.
- Nie wiem, co słyszałaś, lecz nic nam z tego nie wyjdzie, jeśli będziesz
zaciskała nogi. To nie boli, odpręż się.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Odprężyła się, a on wsunął rękę między jej uda. Odetchnęła głęboko i
ponownie stężała, lecz Edward był silniejszy.
- Powiedz, że nie - powtórzył, dotykając ją.
- Tak - szepnęła, kiedy wsuwał w nią swoje długie palce. Wyprężyła się i
poddała całkiem nowemu doznaniu. Rozkosz stawała się coraz bardziej
intensywna, coraz głębsza. Edward doskonale wiedział, jak ją dotykad, kiedy
okazad delikatnośd, a kiedy stanowczośd. Isabella oddychała coraz szybciej i
gwałtowniej, jej ciało przeszywały dreszcze, lecz tym razem nie miały one
związku z chłodem.
Powinna wiedzied, co się zdarzy, lecz najwyższa rozkosz nadpłynęła bez
ostrzeżenia i z taką siłą, że Isabella krzyknęła, potem jeszcze raz i jeszcze,
ogarnięta ekstazą, jakiej nigdy w życiu nie doświadczyła. Tak bardzo zatraciła się
w tych doznaniach, że nie zauważyła, kiedy Edward odsunął się od niej i cofnął
rękę.
Dopiero po chwili zorientowała się, że wstał z sofy.
- Wystarczy - oznajmił łamiącym się głosem.
Była jednak szybsza. Rzuciła się na niego i oboje opadli na materac,
spleceni w miłosnym uścisku. W następnym momencie Edward leżał na niej, a
ona obejmowała udami jego biodra. Przyciskał ją coraz mocniej i wbijał się w
nią. Wyczuwała, jak bardzo pragnie ją posiąśd, a sama marzyła o tym, by raz
jeszcze eksplodowad, tym razem czując go w sobie. Chciała mied wszystko.
Tymczasem on znieruchomiał, a ona uświadomiła sobie, że z pewnością
napotkał absurdalną barierę jej dziewictwa. Dostrzegła na jego twarzy grymas,
jakby poczuł fizyczny ból. Najwyraźniej usiłował nad sobą zapanowad, lecz nie
potrafił.
- Sprawię ci ból - wymamrotał łamiącym się głosem.
- Zrób to - zażądała i wyprężyła biodra, momentalnie pokonując jego
wahanie.
Wbił się w nią głęboko, rozrywając jej ostatni bastion, lecz ból, który
odczuła, był niczym w porównaniu z nieopisaną rozkoszą. Edward opuścił głowę
na jej ramię, dysząc i nie poruszając się.
- Za chwilę poczujesz się lepiej - zapewnił ją cicho.
Objęła dłoomi jego twarz. Jeszcze nigdy nie czuła się taka mocna, silna,
spełniona.
- Już się czuję lepiej - wyznała i pogłaskała go po twarzy. - Twoja kolej,
Edward. Powiedz, że nie.
Odetchnął głęboko.
- Tak - wydyszał i poruszył się powoli, do przodu i do tyłu, drażniąc ją.
Drażniąc siebie. - Tak - powtórzył. Całował ją w usta i kołysał się na niej. - Tak -
oznajmił zdecydowanym tonem i poruszył się szybciej, na co ona uniosła nieco
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
nogi, by przyjąd go głębiej.
Oboje przestali myśled, pozostały tylko uczucia.
Poruszali się razem, ich ciała były śliskie od potu, jaśniały w świetle ognia,
kołysali się coraz prędzej, a gdy pomyślała, że już dłużej nie wytrzyma, on
dotknął ją dłonią, mocno, tak jak tego pragnęła.
- Tak - wyszeptał w jej usta, kiedy dostawała konwulsji w jego ramionach.
Jak przez mgłę poczuła, że całe jego ciało sztywnieje, a w następnej chwili cała
jej łącznośd z rzeczywistością się zerwała, znikła w ciemnościach nocy.
Spała od chwili, w której odsunął się od niej. Na jej twarzy widniał wyraz
błogiego zachwytu. W świetle ognia Edward widział tylko słone ślady łez na
policzkach dziewczyny. Wyciągnął rękę i dotknął jeszcze wilgotnego strumyka.
Nie wiedział, że płakała.
Przez moment nie odrywał od niej wzroku. Zawsze najbardziej lubił
kobiety, które potrafiły mocno spad. Dzięki temu mógł uciec przed niezręcznym
i kłopotliwym porankiem. Miał szansę ucieczki także teraz - wystarczyło wyjśd
na dwór, na deszczową noc.
Gdzie, do licha, podziewał się Ralph, kiedy był naprawdę potrzebny?
Wbrew własnej woli Edward wypełnił wydane mu przez diabła polecenie. Nie,
właściwie nie. Przecież pragnął jej od chwili, gdy...
To nie było pożądanie od pierwszego wejrzenia. Jej elegancka, wyniosła
uroda nie działała na niego stymulująco. Chodziło raczej o wrażliwośd w jej
jasnych oczach. O krnąbrny wyraz jej ust. O sposób poruszania się, jakby jej
ciało było własnością kogoś innego. Tak cudownie było ją całowad. Uwielbiał,
kiedy zmagała się z nim, byle postawid na swoim.
Nawet nie przewróciła się na drugi bok, kiedy opuszczał sofę. W kącie
pokoju leżał koc. Edward podniósł go i okrył nim Isabellę, przy okazji oglądając
ją uważnie. Była całkowicie odprężona, zapewne tak, jak nigdy w życiu. Wciąż
nie do kooca rozumiał, jak to możliwe, że reagowała tak żywiołowo. Nawet się
nie spodziewał, że dziewczyna tak szybko osiągnie spełnienie. Jego
doświadczenie seksualne i technika były imponujące - w przeciwnym razie
Ralph nie wysłałby go z misją - lecz gdyby tylko o to chodziło, doprowadzenie jej
do szczytowania zapewne zajęłoby mu całą noc.
Rzecz jasna, nie miałby nic przeciwko temu.
Czy w podobny sposób zareagowałaby na kogoś innego? Nie ulegało
wątpliwości, że po nim pojawią się następni. Kiedy już się przekonała, jak to
jest, będzie miała zdrowszy stosunek do seksu. Odkryje, że jej ciało nadaje się
nie tylko do pokazywania przed kamerami i aparatami fotograficznymi.
Edwarda jednak nie będzie już przy niej. Mogła myśled, że go kocha, a on
wciąż obwiniał o to Ralpha. Co zrobid - kiedy odejdzie, Isabella posmutnieje,
lecz stanie się mądrzejsza. Przygotuje się na spotkanie z prawdziwym
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
mężczyzną, a nie kimś jego pokroju.
Zadawał sobie to pytanie już od pewnego czasu. Kim jest? Duchem?
Zjawą? Niemiłym psikusem losu, spłatanym piękności o czułym sercu? To nie
miało znaczenia. Wkrótce pozostanie tylko wspomnieniem, a po pewnym czasie
także ono się rozwieje.
Opatulił ją kocem; wyczerpana, nawet nie drgnęła. Ubrał się, gotów zająd
miejsce na fotelu przed kominkiem, kiedy zaskoczył go nagły grzmot. Pomyślał,
że pewnie już nadszedł jego czas.
Boso wyszedł na deszczową noc. Z nieba lały się potoki wody.
Momentalnie przemókł do nitki, lecz nie zwracał na to uwagi. Podniósł głowę i
zapatrzył się w nocne niebo.
- Gotowe! - krzyknął głosem pełnym bólu.
Odpowiedziała mu cisza. Nie zagrzmiał piorun, nie odezwały się
nieziemskie głosy. Wokoło szumiała tylko ulewa. Padł na kolana i po raz
pierwszy, od kiedy sięgał pamięcią, może w całym swoim zmarnowanym życiu,
Edward Masen się rozpłakał.
Gdy Isabella otworzyła oczy, był już ranek. Wciąż leżała na sofie,
przepełniona dziwną satysfakcją. Po chwili przypomniała sobie, gdzie jest:
znajdowała się w wiejskim domu Aarona. Leżała nago pod cienkim kocem,
rozebrana i uwiedziona. Cudownie, wspaniale uwiedziona przez mężczyznę,
którego ledwie znała.
Uważała, że miłośd od pierwszego wejrzenia to zwyczajny wymysł.
Głębsze uczucie rodzi się z przyjaźni, rozwija w sposób naturalny, a zatem
kłębiące się w niej emocje nie mają nic wspólnego z miłością. To po prostu
wykluczone.
Isabella postawiła sobie za punkt honoru nigdy nie kłamad, a w
szczególności nie oszukiwad samej siebie. Bez względu na to, jak bardzo irracjo-
nalne, niezdrowe czy niewiarygodne to było, najwyraźniej dokonała rzeczy
niemożliwej. Zakochała się w tajemniczym nieznajomym. Po tylu latach
wstrzemięźliwości zdarzyło się jej coś zupełnie absurdalnego.
Usłyszała szum wody z prysznica i zapragnęła się umyd: była lepka od
potu i czuła się z tym fatalnie. Pomyślała, że przyjemnie będzie wejśd pod
prysznic i patrzed, jak gorąca woda spływa po aksamitnej skórze Edwarda.
Zresztą, powinna chyba sprawdzid, czy poprzednia noc była przejawem
chwilowego braku rozsądku, dowodem na szaleostwo, czy też czymś zgoła
innym.
Aaron zainstalował w łazience ogromny prysznic - właściwie była to salka
wyłożona kafelkami, wbudowano tu miejsca siedzące, a na pozłacanych rurach
zainstalowano prysznice. Edward stał pośrodku, z uniesioną głową i
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
zamkniętymi oczami, a woda spływała po jego ciele, pieszcząc go niczym
kochanka. Niczym język kochanki. Niczym jej łzy.
Isabella weszła do zaparowanego pomieszczenia. Edward otworzył oczy i
popatrzył na nią z niemal zaniepokojoną miną.
Pragnął jej. Nie miał co do tego wątpliwości, zwłaszcza że oboje stali nago
w strumieniach parującej wody. Isabella niemal natychmiast przestała się
czymkolwiek przejmowad. Podeszła bliżej i zarzuciła mu ręce na szyję, dzięki
czemu woda spływała po nich obojgu. Miał wilgotne i wygłodniałe usta.
Przysunęła się jeszcze bliżej, chcąc stworzyd jednośd z jego ciałem.
Przerwał pocałunek, jedną ręką odsuwając jej twarz, lecz drugą cały czas
obejmując ją w talii.
- To niedobry pomysł - mruknął.
Uśmiechnęła się, spoglądając mu prosto w oczy.
- Jesteś najsmutniejszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek miałam.
- Jestem jedynym kochankiem, jakiego miałaś.
- Nie da się ukryd - przyznała. - I chcę nadrobid stracony czas. - Przesunęła
dłonią po jego brzuchu. - Nie mów tylko, że nie masz ochoty mi pomóc.
- Z dnia na dzieo zrobiłaś się bardzo namiętna.
- Zawsze byłam namiętna, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy -
zamruczała, pochyliła się i przygryzła jego dolną wargę. Miał cudowne usta.
- Nie myślę...
- I bardzo dobrze - przerwała mu. - Nie ma takiej potrzeby.
Poczuła na plecach twardy ucisk kafelków, kiedy przywarł do niej, a
następnie wszedł w nią, podpierając ją obydwiema rękami. Otoczyła nogami
jego wąskie biodra i przyjęła go, drżąc z rozkoszy.
Tym razem nie potrafiła się powstrzymad. Jej ciche okrzyki i słabe jęki
wypełniły zaparowaną przestrzeo, odbijając się echem od ścian. Edward był
przy niej, był w niej i zabierał ją w miejsca, których istnienia nawet nie
podejrzewała. Kiedy osiągnął spełnienie w jej wnętrzu, jego stłumiony jęk dołą-
czył do jej okrzyków ekstazy.
Jak przez mgłę zauważyła, że jej kochanek drży i wycofuje się,
opuszczając ją na wyłożoną kafelkami ławę. Osunęła się po ścianie. Edward
opadł przed nią na kolana, otoczył rękami jej biodra i przywarł głową do jej ud.
Odnalazła w sobie dośd energii, by unieśd dłoo i odsunąd mu z twarzy
mokre, ciemne niemal czarne teraz od wody włosy. Miał zamknięte oczy, a
gdyby udało się jej znaleźd jeszcze trochę siły, pochyliłaby się i pocałowała go.
W tej pozycji dostrzegła jednak coś nieskooczenie ufnego, i to jej się ogromnie
podobało. Chciała, by przynajmniej teraz, przez krótką chwilę Edward pozostał
tylko i wyłącznie jej własnością.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zostawił ją samą pod prysznicem. Kiedy wzięła go za rękę, wymamrotał
tylko słowo ,,kawa’’. Puściła go i przytuliła się do kafelków, a gorąca woda
spływała po jej ciele. Isabelli przyszło do głowy, że mogłaby zasnąd w takiej
pozycji i siedzied tak już zawsze albo do chwili, kiedy on powróci, a wówczas...
Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, woda stała się lodowata. Isabella pisnęła
i wypadła spod prysznica, niemal wyrywając drzwi z zawiasów, byle tylko jak
najszybciej umknąd spod zimnych strumieni. Właściwie spodziewała się, że
Edward przyjdzie sprawdzid, czy nie przytrafiło się jej coś złego, dlatego
otworzyła drzwi do łazienki i zawołała, że wszystko w porządku. Odpowiedziała
jej głucha cisza, więc Isabella uznała, że Edward zajął się parzeniem kawy. W
sumie była nawet zadowolona, że lada chwila wypije kubek smacznego,
gorącego napoju.
Zaśmiała się na widok własnego odbicia w zaparowanym lustrze. Patrzyła
na swoje nagie ciało, które zawsze tak wiernie jej służyło. Wyglądało tak samo
jak zwykle, lecz miała wrażenie, że zaszła w nim nieodwracalna, głęboka
zmiana. Stało się czymś więcej niż tylko kombinacją nóg, piersi, brzucha i
bioder, połączonych tak zgrabnie, że produkty z wizerunkiem jej ciała świetnie
się sprzedawały, a ludziom, którzy je oglądali, przychodziły do głowy rozmaite
przyjemne fantazje. Należało jednak tylko do niej i nikt inny nie mógł go
posiąśd.
Nikt z wyjątkiem Edwarda. Jej starannie złożone ubrania leżały na
umywalce, chociaż brakowało czarnych, koronkowych majtek. W przeszłości
zdarzało się jej chodzid bez bielizny, więc nie stanowiło to problemu. Wciągnęła
szorty i podkoszulek, a następnie wyruszyła na poszukiwania Edwarda.
Dopiero gdy dotarła do pustej, idealnie posprzątanej kuchni, uświadomiła
sobie, że nie czuje zapachu kawy. Nie widziała też zaparzarki ani dzbanka. W
dużym pokoju wszystko zostało posprzątane. Sofa stała złożona, koc był
zwinięty i odłożony na miejsce, świece zebrane, a kieliszki po brandy umyte i
odstawione.
Brakowało jednak kawy. I Edwarda.
Usłyszała dobiegający z dworu warkot silnika. Odetchnęła z ulgą.
Najwyraźniej pojechał sprawdzid, czy droga jest już przejezdna. Isabella nie była
tym zachwycona, w koocu po wspólnie spędzonej nocy nie powinien się tak
spieszyd z wyjazdem. Przynajmniej nie zniknął bez słowa. Podeszła do drzwi i
otworzyła je na całą szerokośd. Na podjeździe ujrzała taksówkę. Ani śladu
mercedesa.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Pani Isabella? - spytał taksówkarz, gramoląc się z kabiny. - Mam panią
odwieźd do Los Angeles. Czy jest pani gotowa do drogi?
- Gdzie Edward?
Mężczyzna pokręcił głową, poprawił czapkę na przerzedzonych siwych
włosach i potarł oko.
- Nie wiem, o kim pani mówi. Otrzymałem zlecenie i muszę je wykonad.
Mam panią zawieźd do Los Angeles. Wszystko jest już załatwione, kurs
opłacony, bez względu na to, czy pani ze mną pojedzie, czy nie. Wolny wybór.
Isabella poczuła się jak świeczka zdmuchnięta przez wiatr. Jej
wewnętrzny płomyk zgasł. Zamknęła drzwi wejściowe, nie oglądając się za
siebie.
- Jestem gotowa - westchnęła i podeszła do żółtej taksówki.
Usiadła na samym środku tylnej kanapy, starannie zapinając pas
bezpieczeostwa. Jej długie nogi ledwie się mieściły w przestrzeni za przednimi
fotelami. Kierowca okazał się gadułą: opowiadał o pogodzie, stanie dróg,
polityce w Kalifornii, niedawnej infekcji oka, swoich przemyśleniach na temat
świata, a Isabella cierpliwie tonęła w potoku słów i od czasu do czasu wtrącała
uprzejme ,,yhm’’.
Edward znikł. Zdematerializował się, jakby nigdy nie istniał. Wmawiała
sobie, że to najlepsze, co mogło ją spotkad. Ostatnia noc była absolutnym
szaleostwem, przejawem całkowitego zadmienia umysłu. Teraz jednak nastał
dzieo, Edward odjechał, a ona ponownie była sobą. Praktyczną, zrównoważoną,
spokojną Bellą.
Coś się jednak zmieniło. Właściwie powinna byd mu wdzięczna. Mijały
lata, a ona żyła w celibacie, coraz częściej zastanawiając się, czy na pewno
wszystko z nią w porządku. Może była oziębła? Brakowało jej zdolności do
pokochania? Jej dziewictwo stało się mrocznym sekretem, którego nie chciała
nikomu zdradzid, równie wstydliwym, jak dewiacja seksualna. Koniec kooców,
brak ochoty na miłośd to forma dewiacji, więc cieszyła się, że wreszcie ten etap
w jej życiu dobiegł kooca. Naprawdę była za to wdzięczna Edwardowi.
A poza tym zamierzała go wytropid i zabid.
Jak śmiał ją zostawid, odjechad bez słowa? Czemu nie nabazgrał chodby
krótkiego listu? Mimo swego niedoświadczenia nie zasłużyła na takie
traktowanie. Gdyby miała pojęcie, jak przyjemna jest miłośd fizyczna,
spróbowałaby jej znacznie wcześniej. Tyle że dotąd nie spotkała nikogo, z kim
chciałaby to zrobid. Także i teraz pragnęła tylko Edwarda, jego kremowej skóry i
pięknych ust.
Dobrze, że od niej uciekł. Nie wierzyła w miłośd od pierwszego wejrzenia.
Nic nie wiedziała o Edwardzie Masenie: był obcy, a mądre kobiety nie zakochują
się w nieznajomych.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Teraz jednak czuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Cokolwiek
starała się sobie wmówid, pokochała tego tajemniczego człowieka. A przecież
był jej całkiem nieznany - mógł nie cierpied zwierząt i głosowad na
republikanów.
Ale Rags go polubił. Ten sam Rags, który warczał i szczekał na wszystkich
mężczyzn, przyjaźnie łasił się do Edwarda, całkowicie nim zauroczony.
Ufała Ragsowi bardziej niż sobie. Skoro Edward został zaakceptowany
przez jej psa, i ona miała prawo go polubid.
Zamknęła oczy, izolując się psychicznie od gadaniny taksówkarza. A więc
uciekł. Miała długie nogi, mogła go dogonid. Z całą pewnością nie zamierzała
dad za wygraną bez walki.
- Dobrze się bawiłeś?
Edward zamrugał oczami. Jeszcze przed chwilą szukał kawy, przekonany,
że właściciel tak dobrze zaopatrzonego barku z pewnością będzie miał w domu
ten aromatyczny napar. Teraz jednak stał pośrodku pomieszczenia, które
wyglądało niczym opuszczona fabryka samochodów. Ralph zrezygnował z
ubioru biskupa: teraz miał na sobie sukienkę ozdobioną mnóstwem koronek.
Do niej zrobił sobie mocny makijaż i ufarbował włosy na rudawy kolor.
- Niebrzydkie - mruknął Edward.
- Nie unikaj tematu! - zagrzmiał Ralph. - Chcę wiedzied, czy dobrze się
bawiłeś podczas swojej... Jak by to nazwad? Randki w lesie? Poszczęściło ci się?
No, mów!
Odsądzanie Ralpha od czci i wiary nie miało większego sensu, bo jako
diabeł był dumny ze swej fatalnej opinii.
- Nie wiesz? - udał zdumienie Edward. - Sądziłem, że radośnie
obserwujesz przebieg zdarzeo.
- Dziwne, że myśl o postronnym obserwatorze w mojej skromnej osobie
nie wpłynęła negatywnie na twoją sprawnośd.
- Możesz mi wierzyd lub nie, Ralph, ale nawet o tobie nie pomyślałem. Co
ja tu robię? Zdaje się, że dałeś mi jeszcze dwanaście godzin.
- Od tej chwili sześd. Ale o czym mowa? Przecież zakooczyłeś misję. Moje
oko jest w świetnej formie i wszystko wróciło do normy.
- Nie dałeś mi szansy się pożegnad. Będzie myślała, że ją wykorzystałem i
porzuciłem bez słowa.
- A co cię to obchodzi? - wzruszył ramionami Ralph. - Ach, zapomniałem,
przecież jesteś w niej zakochany. Ohyda. A sądziłeś, że nie zniżasz się do tak
banalnych uczud.
- Tak czy inaczej, powinienem był się pożegnad.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Ach, rozumiem - zachichotał diabeł. - Chciałeś jej wyznad miłośd, co?
Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? A może takie fatalne zakooczenie
waszej znajomości wyjdzie jej na dobre? Skoro związek martwego mężczyzny i
takiej kobiety jak ona nie ma przyszłości, to nie warto się zastanawiad nad
konwenansami i wyznaniami miłosnymi. Równie dobrze możesz korzystad z
okazji, kiedy się nadarza. Kochaj je i zostawiaj, przecież to twoja zasada.
- Ralph, czy ktoś już próbował cię zabid?
- Strata czasu, przyjacielu. Ale, przyznaję, zdarzały się takie incydenty.
Potrafię grad ludziom na nerwach. Zresztą, mniejsza z tym, zboczyliśmy z
tematu. Chcesz swoich sześciu ostatnich godzin? To się da załatwid.
Edward na moment zamknął oczy. Ujrzał Isabellę na sofie, pogrążoną w
mocnym śnie, usatysfakcjonowaną. Wyczuwał zapach jej skóry, smak jej piersi.
Oddałby dziesięd lat życia, byle tylko ponownie jej dotknąd.
Co jednak robid: jego życie już się skooczyło, a powrót na ziemię tylko by
pogorszył samopoczucie dziewczyny.
- Nie - westchnął ciężko Edward. - Nie wracam.
- A to czemu?
- Lepiej jej będzie beze mnie. Sam powiedziałeś, że ten związek nie ma
przyszłości. Trudno, nic na to nie poradzę. Nawet nie pamiętam, za co mnie
tutaj zesłano, ale po ostatniej nocy nic mnie to nie obchodzi. Najlepsze, co
mogłem zrobid, to trzymad się od niej z daleka. Nie udało mi się, chod próbowa-
łem. Wyrządziłem jej krzywdę, a ona na to nie zasługiwała. Jeśli uważasz, że
zakochanie się w kimś jest równoznaczne z zadawaniem mu bólu, to chyba
faktycznie ją kocham. A do tego czuję się tak, jakby przytrafiło mi się to po raz
pierwszy.
- Jesteś na trzysta czterdziestym siódmym poziomie piekła, i ja tu rządzę.
To jasne, że moim zdaniem miłośd jest nieodłącznie związana z cierpieniem i
krzywdą. Jestem z ciebie dumny, przyjacielu. Faktycznie, pokochałeś kogoś po
raz pierwszy. Sypiałeś z setkami kobiet, ale żadnej nie darzyłeś uczuciem.
- Setkami? - powtórzył oszołomiony Edward.
- I żadnej z nich nie pamiętasz - zauważył surowym głosem Ralph. -
Nadeszła pora, żebyś podjął ostateczną decyzję.
- Ostateczną? To znaczy, że miałem możliwośd wyboru?
- Przecież mówiłem, że nie potrafię kontrolowad emocji i nie mam władzy
nad wolną wolą. Straszna jest ta wolna wola. Sam widzisz, jakie są z nią
problemy.
- W jakiej sprawie mam podjąd decyzję, Ralph?
- Twój pobyt na tym poziomie dobiegł kooca. Zdałeś wszystkie egzaminy,
przyjacielu. Moim zdaniem zasługujesz na awans.
- Masz na myśli przejście na poziom trzysta czterdziesty ósmy? I co mnie
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
tam czeka, sprawniejsza klimatyzacja?
- Niezupełnie. Już mówię, w czym rzecz. Możesz wrócid na ziemię na kilka
dni, zażyd uciech cielesnych z Bella i potem powędrowad na wyższy poziom.
Alternatywa: pozwolisz jej znaleźd sobie nowego faceta. Jest już taki jeden,
podkochuje się w niej, a dzięki tobie ona go wreszcie dostrzeże. To weterynarz
ze schroniska dla zwierząt, młody, przystojny, dobry i miły...
- I piekielnie szlachetny. Niedobrze się robi - burknął Edward.
- Proszę, proszę, jesteś zazdrosny, co? On da jej szczęście. Wybór należy
do ciebie: to twoja nagroda za dobrze wykonaną robotę. Zastanów się, co
wolisz. Albo tydzieo w łóżku z Bella, albo prezent dla niej w postaci szczęśliwego
życia.
- Kto powiedział, że jej życie będzie nieszczęśliwe po tygodniu spędzonym
ze mną?
- Też racja. Wybieraj.
Edward doskonale wiedział, że w gruncie rzeczy nie ma żadnego wyboru.
- Podeślij jej tego przeklętego księcia z bajki - warknął. - Tylko nie każ mi
na to patrzed.
Ralph promieniał.
- Naprawdę ją kochasz.
- Jeszcze jedna męka piekielna. Będę mógł o niej zapomnied, prawda?
Wszystko inne, co mnie spotkało, zostało wymazane z mojej pamięci, więc jej
również nie będę musiał pamiętad, tak?
- Nie chcesz za nią tęsknid, co? Pamiętaj, że piekło to wieczne cierpienia.
Może jednak zmienisz zdanie?
Edward pokręcił przecząco głową.
- Chod raz w życiu postąpię tak, jak należy. Mam nadzieję, że tym razem
wreszcie zdołam cię wkurzyd.
Ralph strzelił palcami i stary garaż znikł. Stali na skraju wysokiego
urwiska. Diabeł był ubrany jak zwyczajny turysta.
- Przyjrzyj się - polecił, ruchem głowy wskazując krawędź klifu. - Patrz,
dokąd trafiłeś.
Edward podszedł do skraju przepaści. Przed sobą widział postrzępione
chmury, a w dole dom Isabelli. Cofnął się o krok.
- Nie! - wyszeptał z niedowierzaniem.
- Widzisz, przyjacielu, rzecz w tym, że trzysta czterdziesty ósmy poziom
piekła nie istnieje. Trzysta czterdziesty siódmy jest najwyższy, a ty właśnie
zdałeś egzamin koocowy. Wracasz tam, skąd przyszedłeś, i zaczynasz z czystym
kontem. Tylko tym razem nie zawal sprawy.
- O czym ty mówisz?
- Wędrujesz na ziemię i masz nowe życie przed sobą.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
Edward wpatrywał się w niego oszołomiony.
- Nie powinniśmy przypadkiem widzied tej okolicy od dołu, nie od góry?
- Niebo i piekło się stykają. Ucałuj ode mnie pannę młodą.
- Nie wracam. Nie zasługuję na Bellę.
- Och, daj spokój tym bzdurom, nie jesteś męczennikiem. No już, w drogę
- zachęcił go Ralph, kładąc mu ręce na ramionach. Nagle popchnął go
gwałtownie. Edward poszybował między chmurami, koziołkując bezradnie, a
dotyk dłoni Ralpha wciąż parzył mu skórę.
Ralph cofnął się znad przepaści. Na jego twarzy widniał pełen satysfakcji
uśmiech. Wzdrygnął się lekko, a wówczas skórzana kurtka turystyczna zmieniła
się w miękką białą szatę. Przeciągnął się, prezentując ogromne białe skrzydła,
zdrętwiałe od zbyt długiego ukrywania za plecami.
- Uwielbiam, kiedy moi podopieczni zdają egzaminy - szepnął z
zachwytem Ralph i znikł w chmurach.
Nie miał pojęcia, jak się tam znalazł i nie wiedział, gdzie przed chwilą był.
W jego umyśle kłębiły się urywki wspomnieo, aż wreszcie odfrunęły, niczym
pędzone wiatrem chmury. Stał w ogrodzie Isabelli, nad brzegiem basenu.
Usłyszał ciche, ostrzegawcze warknięcie i natychmiast się odwrócił w jego
stronę. To wierny, stary pies Isabelli dał o sobie znad.
Edward nie wiedział, jaki jest dzieo ani która godzina. Domyślał się, że
nadchodzi wieczór, lecz mógł tylko zgadywad, ile czasu nie widział ukochanej.
Nagle w jego mózgu pojawiło się fragmentaryczne wspomnienie - zamierzała
wyjśd za weterynarza? - i natychmiast znikło. Ile czasu go nie było? Gdzie
wędrował?
Nagle Rags przestał warczed i potruchtał ku niemu, entuzjastycznie
okazując psią radośd. Edward ukląkł i pogłaskał go po łbie.
- Jak się masz, staruszku? - spytał czule. - Nadal jesteśmy przyjaciółmi? A
co z twoją panią? Zdążyła naostrzyd nóż, żeby mi poderżnąd gardło?
- Niewykluczone - rozległ się za nim głos Isabelli. Odwrócił się powoli i
czujnie, niepewny, co go spotka.
Była ubrana w swój strój roboczy: modną sukienkę i buty, które dodawały
jej najmarniej osiem centymetrów. Miała idealny makijaż, artystycznie ułożone
włosy i chłodny wyraz pogardy na wyniosłej, pięknej twarzy.
- Dokąd poszedłeś?
Na to pytanie nie znał odpowiedzi.
- Bez trudu wróciłaś do domu? - bąknął zmieszany.
- Przysłana przez ciebie taksówka zabrała mnie w chwili, gdy dotarło do
mnie, że mnie zostawiłeś. Dokąd cię poniosło?
Rozpaczliwie poszukiwał w głowie wiarygodnego wyjaśnienia, lecz jego
usta same ułożyły się do odpowiedzi.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Miałem umówione spotkanie. Właśnie w związku z nim przyjechałem do
Los Angeles.
- I nie mogłeś poświęcid minuty, żeby mnie o tym poinformowad?
Jej głos pasował do chłodnego, nieskazitelnego wyglądu. Była
spełnieniem marzeo każdego mężczyzny. Edward pomyślał, że najchętniej
zdarłby z niej ubranie i potargał włosy. Mimo to nawet nie drgnął.
- Chodziło o przygotowanie ścieżki dźwiękowej do wysokobudżetowego
filmu. Uznałem, że muszę znaleźd jakieś dochodowe zajęcie na przyszły rok, bo
na wyspie Maclean nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na modelki.
Jego słowa brzmiały całkowicie wiarygodnie i rozsądnie. Przed oczami
miał nawet swój dom, a wszelkie jego wcześniejsze wątpliwości i zastrzeżenia
szybko znikały. Oczyma wyobraźni widział Isabellę przed tym domem. Nie
wątpił, że jej się spodoba. Budynek był duży, znajdowało się tam mnóstwo
miejsca dla psów. I dla dzieci.
Nadal patrzyła na niego podejrzliwie.
- A jakie znaczenie ma zapotrzebowanie na modelki na wyspie Maclean?
- Nie powinnaś rezygnowad z pracy zawodowej, jeśli tego nie chcesz.
- Jestem na to przygotowana - wyjaśniła spokojnie. - A jakie zajęcie
przewidziałeś dla mnie, kiedy trafię na tę wyspę?
- Będziesz robiła, cokolwiek zechcesz - obwieścił.
Stała przed nim, odwrócona plecami do krystalicznie czystej, błękitnej
wody w basenie. Na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech.
- Skąd wiesz, że chcę wszystko rzucid i przeprowadzid się na odludzie?
- Może potrzebujesz więcej miejsca dla psów? - zasugerował jej. - Spójrz
na tę sprawę z innej strony. Jeżeli pojedziesz ze mną do mojego domu, już nigdy
nie będziesz musiała iśd na randkę w ciemno.
- I tak poprzysięgłam sobie, że na żadną się nie wybiorę.
- Pojedź ze mną - poprosił ją żarliwie. Nie wiedział, dlaczego mu na tym
tak zależy: po prostu nie mógł bez niej żyd.
- Czemu?
- Bo cię kocham. I sądzę, że ty kochasz mnie.
- Poznaliśmy się dwa dni temu.
- Nie mówiłem, że to wszystko ma sens. Po prostu wiem, jaka jest
prawda.
Stała tak blisko, że mógł wyciągnąd rękę i dotknąd jej idealnej twarzy.
- Przemyślę twoją propozycję - zadecydowała po chwili. - Jestem już
spóźniona na sesję zdjęciową, a potem idę na kawę z Jessicą. Wciąż jest
wstrząśnięta ucieczką Aarona sprzed ołtarza; wreszcie przejrzała na oczy. A
teraz wracaj do hotelu i zadzwoo do mnie za kilka dni.
Jej ręce drżały. Pod wyniosłą postawą kryła się niepewnośd: wiedziała, że
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
gdyby zdjęła okulary, Edward dostrzegłby w jej oczach prawdę. Pragnął ją
pocałowad, musiał ją pocałowad, a ona go chciała. To było takie proste.
Podszedł bliżej, a Isabella wytrzymała napięcie i nie cofnęła się ani o
centymetr. Nadal nie wiedział, czy dobrze postępuje, a tej pewności mógł
nabrad tylko w jeden sposób: musiał spojrzed w jej oczy.
Nawet nie drgnęła. Wyciągnął rękę i ściągnął z jej pięknego nosa okulary.
Natychmiast zrozumiał, że musi ściągnąd z niej także resztę rzeczy.
- Powinnam iśd - przypomniała niepewnym głosem.
Nie zwracając najmniejszej uwagi na jej słowa, wepchnął ją do basenu i
natychmiast wskoczył za nią.
Prychając, wypłynęła na powierzchnię. Jej makijaż momentalnie spłynął,
włosy przemokły, modna sukienka nie nadawała się do niczego. Z trudem
utrzymywała równowagę, stąpając po dnie w butach na wysokim obcasie.
Spojrzała na Edwarda i wybuchła śmiechem.
Zanurkowała i wciągnęła go pod cudownie chłodną wodę. Kiedy się
wynurzyli, ściągnęła mu koszulkę przez głowę. Jej zniszczona sukienka z
jedwabiu unosiła się na wodzie parę metrów dalej. Edward całował ukochaną, a
ona odwzajemniała jego pieszczoty, tuląc go mocno. Na chwilę oderwała od
niego usta.
- Masz szczęście, że mój pies cię lubi - zauważyła. - Ufam jego osądom
bardziej niż własnym.
- Przede wszystkim zaufaj mnie - zażądał i ponownie złożył na jej wargach
gorący pocałunek, po czym zanurzyli się w chłodnej błękitnej wodzie.
Epilog
Obudził go żar. Leżał na brzuchu i nie był sam. Odwrócił głowę i ujrzał
obok siebie Isabellę, z krótko obciętymi włosami i sennym uśmiechem na
twarzy. W pobliżu szumiała woda; natychmiast zorientował się, że są w domu.
Na jego wyspie. Na ich wyspie.
Isabella położyła dłoo na jego ustach i łagodnie je pogłaskała. Ujrzał
obrączkę na jej palcu.
- Przyśnił mi się koszmar - wyznał, nie ruszając się z miejsca. - Byłem
przekonany, że wyszłaś za weterynarza.
- Zaoszczędziłabym mnóstwo pieniędzy na rachunkach - wymamrotała
sennie. - Wolę jednak męża, który gra na fortepianie. Och, czego te dłonie nie
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
potrafią... - rozmarzyła się z uśmiechem. - Dlaczego wstałeś tak wcześnie?
Myślałam, że pośpisz do południa.
- Która godzina?
- Po ósmej. - Przetoczyła się na plecy, a on ujrzał łagodne zaokrąglenie jej
brzucha, sterczące pod jasnoniebieskim kocem, który ich okrywał. - Lepiej śpij,
ile się da. Za pięd miesięcy nie będziesz miał okazji.
- Chodź do mnie! - Pociągnął ją za rękę. Przysunęła się do niego i usiadła;
koc zsunął się z jej bioder. Oczekiwała potomka, a Edward zastanawiał się,
dlaczego jest taki zdumiony. To uczucie jednak minęło już po kilku chwilach, tak
jak zawsze.
- Wiesz, którą częśd twojego ciała najbardziej lubię? - spytała, pochylając
się i całując go w krzyż.
- Tak.
Dała mu klapsa w pupę.
- Jesteś nieprzyzwoity, Edward - skarciła go żartobliwie i pocałowała w
kark. Jego ramiona drgnęły. Wciąż pamiętał dłonie, które na nich spoczęły,
popychając go w przestrzeo. Silne, palące dłonie.
Jeszcze jeden sen. Tymczasem Isabella całowała go w łopatki, powoli,
najpierw w jedną, potem w drugą.
- Twoje tatuaże - westchnęła, przyglądając się w zamyśleniu jego skórze.
Położyła dłonie dokładnie tam, gdzie spoczywały ręce zjawy. - Ładne, chociaż
moim zdaniem chyba przesadziłeś. Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś, kto
wytatuowałby sobie anielskie skrzydła u ramion.
Nawet go nie zdumiała. Przeszłośd szybko odchodziła w niepamięd,
niczym mgła rozwiewana przez światło dnia. Pozostała tylko teraźniejszośd.
- Może to skrzydła upadłego anioła - zasugerował, odwracając się i
przyciągając Isabellę.
- Idealnie w moim typie - oświadczyła i pocałowała go w usta,
zamierzając wstad.
Przyciągnął ją z powrotem i pogłaskał po krótkich włosach.
- To, że nie śpimy, nie oznacza, że musimy się zrywad z łóżka.
- A co z Ralphem?
- Ralphem?
- To stary pies, a już bardzo długo siedzi tu cierpliwie, czekając, aż któreś
z nas wstanie i wyprowadzi go na spacer.
Edward się odwrócił. Zwierzę grzecznie czekało z wysuniętym jęzorem i
szerokim, psim uśmiechem na pysku.
- Zawsze tak się wabił? - spytał zdezorientowany.
- No pewnie, głuptasie - potwierdziła Isabella i pocałowała go ponownie,
wstając z łóżka.
~
by
P
an
ich
oc
hliko
wa
- Ralph - powtórzył zamyślony. - Wiesz co, czasami mam wrażenie, że w
poprzednim życiu dobrze znałem Ralpha - mruknął, odrzucił kołdrę i wygramolił
się z pościeli.
- Z całą pewnością ma już swoje lata - potwierdziła Isabella. - Mam tylko
nadzieję, że trafiają do tego samego nieba, co ludzie. Chcę, żeby tam na mnie
czekał, kiedy umrę.
Edward spojrzał na wierne stworzenie.
- Na pewno go tam zastaniemy - oznajmił zdecydowanym tonem.
Wyszli na dwór, by obejrzed wspaniały wschód słooca, a Ralph podążył za
nimi w radosnych podskokach. Byli szczęśliwi… na zawsze.
… I koniec ; )
Lucy.