Sebastian Uznański
Miasteczko
© Sebastian Uznański
Tekst udostępniony na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – użycie niekomercyjne – Bez utworów zależnych. 3.0 Polska.
- Uważaj na siebie, Hayden! – dobiegło z otwartego okna. Chłopiec zobaczył, jak matka
odwraca się wystudiowanym ruchem od garnków, zwraca ku niemu uśmiechniętą twarz,
następnie unosi powoli prawą rękę i macha do niego. Raz, drugi, trzeci...
Poczuł, że powinien odpowiedzieć.
- Dobrze mamo – niemal dokładnie replikuje ruch jej ręki. Mama pomyśli, że jest grzeczny.
Nie dostrzeże parodii.
Odwrócił się i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Nie mógł biec, bo usłyszałby
nieśmiertelne „zgrzejesz się Hayden...”
Byle dalej od domu.
Cholera jasna. Naprzeciwko niego pojawił się Gordon Smith, jego sąsiad. Ubrany był w
pięknie skrojony garnitur, szkoda, że wedle mody obowiązującej kilka dekad temu. Zresztą, kto
dziś nosi meloniki albo pomaduje wąsy? Mężczyzna wymachiwał trzymanym z gracją w lewej
ręce parasolem idealnie w takt własnych kroków. Raz-dwa, raz-dwa...
Zwiać w boczną uliczkę? Kuszące. Ale w domu usłyszy: „Zgadnij, z kim dzisiaj
rozmawiałam, Hayden. Otóż spotkałam naszego sąsiada, Gordona Smitha. Co za przemiły
człowiek! Jak to dobrze, że mamy takich wspaniałych sąsiadów. A, pan Smith wspominał mi,
że widział cię dzisiaj jak szedłeś Brzozową, ale skręciłeś zaraz w Malinową. Pan Smith nic nie
powiedział, ale zabrzmiało to, jakbyś przed nim uciekał. To nieładnie Hayden. Pan Smith mógł
się poczuć urażony.
- Przepraszam mamo – odpowie.
Lepiej uniknąć tyrady matki. Lepiej zostawić fałszywą skruchę na inną okazję.
- Dzień dobry, panie Smith – rzekł chłopiec.
- Dzień dobry, Hayden – odparł łagodnym głosem sąsiad i ukłonił się, zginając plecy w serii
sztywnych krótkich ruchów. – Śliczny mamy dzień, prawda?
- Przepiękny, panie Smith.
- Strasznie szybko chodzisz, Hayden. Uważaj, żebyś się nie zgrzał. Łatwo teraz o
przeziębienie.
- Dziękuję za dobrą radę, panie Smith – Hayden zwolnił marsz, choć wszystko się w nim
rwało do biegu.
- Miłego dnia. Pozdrów mamę – sąsiad oddalał się już swoim starannie wystudiowanym
krokiem. Raz-dwa...
- Nie omieszkam. Miłego dnia, panie Smith – mięśnie twarzy bolały go od uśmiechu. Gdy
tylko mężczyzna oddalił się na bezpieczną odległość, chłopak puścił się biegiem. Byle dalej od
miasteczka. Nad rzeką nikt mu nie będzie przeszkadzał. Nikt z nich nie lubił rzeki. Fasady
budynków zlewały się obok niego w jednolite ściany, powietrze wypełniało mu przyjemnie
płuca, rozgrzane mięśnie aż śpiewały z radości, że mogą się ruszać.
W jednym z okien zobaczył starą Fąfelową – sprzedawczynię ze sklepiku z tandetnymi
bibelotami, które tak kochała jego matka. Już słyszał w myśli rozmowę dwóch pań:
- Widziałam dzisiaj na mieście naszego Haydena. Tak szybko się poruszał... Chyba nawet
biegł. Żeby się tylko nie zgrzał! O tej porze roku łatwo o przeziębienie.
Chłopiec przyśpieszył. Serce dudniło jak oszalałe. Byle szybciej, byle dalej...
Rzeczka oplatała miasteczko błękitną wstęgą. Nie była głęboka, ani nurt nie był szczególnie
bystry, jednak mieszkańcy miasta jej unikali. Idealne miejsce, by pobyć jakiś czas sam na sam z
sobą. Bez tego ciągłego gderania...
Hayden zwolnił. Tym razem nad rzeką ktoś był. Cholera, zaklął chłopiec. Nawet tu mnie
dopadli.
Zaraz usłyszy „nie podchodź do wody Hayden. Jest dzisiaj bardzo mokra. Możesz się utopić
albo coś gorszego...”
To „coś gorszego” zadźwięczało mu złowrogo w uszach. Może lepiej wrócić do domu?
Hayden przyjrzał się osobie, która zabrała jego rzekę. Dziewczyna była najwyraźniej od
niego nieco starsza, wyglądała na jakieś czternaście lat. Ubrana była na czarno, miała też
mroczny, ciemny makijaż. Pod czarnym podkoszulkiem zarysowały się dwa nieduże pagórki
piersi. Miała długie włosy, lekko kręcone, barwy mocno zabrudzonego popiołu. Poruszała się z
dziwną naturalnością, jakby każdy jej ruch wynikał z poprzedniego, nie było żadnych
zgrzytów, przerw ani potknięć. Przypomniał sobie, że już kiedyś ją widział w mieście Był
wtedy z matką. Powiedziała mu: „nie patrz tam, Hayden, to jest osoba której przyzwoici ludzie
jak my starają się unikać”.
Zawsze bał się kobiet.Ale czuł, że nie powinien oddawać swojego miejsca. W domu... W
domu będzie gorzej. Jeżeli chcą mu zabrać wszystko, niech wiedzą, że nie podda się bez walki.
- Przepraszam bardzo, ale to miejsce należy do mnie – zdobył się na odwagę. Dziewczyna
dopiero teraz go zauważyła. Obdarzyła go krótkim, nieprzychylnym spojrzeniem, które
sprawiło, że speszył się jeszcze bardziej. Nagle zdał sobie sprawę z irracjonalności swojego
żądania. W końcu rzeka była dla wszystkich.
- To znaczy, dotąd tu zawsze przychodziłem i... – zaczął się szybko poprawiać. Zaraz
usłyszy: „jesteś niegrzeczny, Hayden...”
- Spierdalaj stąd, zardzewiały maszynowcu!!! – krzyknęła dziewczyna. Haydena
zamurowało. W miasteczku nikt się tak nie wyrażał.
- No co tak patrzysz? Trybiki ci się zaklinowały? Już stąd, bo oberwiesz kamieniem! –
dziewczyna chwyciła w garść pokaźny okruch skały.
Wyglądała pięknie i groźnie zarazem. Hayden odwrócił się na pięcie i pomknął co sił w
nogach ku miastu.
***
Wieczorem matka zawołała go do siebie na rozmowę. Gdy wszedł do pokoju, siedziała na
sofie i robiła na drutach szalik dla niego. Cyk, cyk... lśniły ostro zakończone kawałki stali. Gdy
go usłyszała, starannie wypracowanym gestem uniosła głowę i przywołała na twarz łagodny
uśmiech.
- Zgadnij z kim dzisiaj rozmawiałam, Hayden – zaczęła. Chłopak przełknął ślinę. Czuł, że
nie obędzie się bez reprymendy. – Otóż spotkałam naszego sąsiada, Gordona Smitha. Co za
przemiły człowiek. Jak to dobrze, że mamy takich wspaniałych sąsiadów. A, pan Smith
wspominał mi, że widział cię dzisiaj, jak szedłeś Brzozową. Strasznie szybko szedłeś. Tak, że,
jak wspominał pan Smith, mogłeś się nawet przegrzać. Pan Smith dał ci radę, żebyś szedł
wolniej. Podobno z niej nie skorzystałeś i gdy tylko pan Smith odszedł kawałeczek, znowu
szedłeś szybko. Pan Smith nic nie powiedział, ale wyglądało to tak, jakbyś zlekceważył dobrą
radę życzliwego ci człowieka. To nieładnie Hayden. Pan Smith mógł się poczuć urażony.
- Przepraszam, mamo – chłopiec skłonił głowę.
- Rozmawiałam też dzisiaj na mieście z panią Fąfelową. Mówiła, że cię widziała, jak bardzo
szybko się poruszałeś koło jej domu. Delikatnie sugerowała nawet, że mogłeś biec. Wyraziła
troskę, żebyś się nie zgrzał. O tej porze roku łatwo o przeziębienie. Co ty na to?
Ja na to, że stara Fąfelowa nie powinna wtykać nosa w nieswoje sprawy, pomyślał Hayden
powtarzając swoje sakramentalne „przepraszam, mamo”.
- Ogrodnik Jacob widział cię dzisiaj nad rzeką. Wiesz o tym, że woda jest mokra, prawda?
- Tak, mamo. Można się w niej utopić.
- Właśnie. Podobno spotkałeś tam tę dziewczynę, Aliteę... – matka zawiesiła głos, czekając
na jego reakcję.
Więc ma na imię Alitea!
- Tak, mamo. Ale natychmiast odwróciłem się i odszedłem. Przyzwoici ludzie unikają takich
jak ona.
- Bardzo dobrze. Jacob stwierdził, że należy ci się pochwała. Jesteś dobrze wychowanym
chłopcem.
- Dziękuję, mamo.
- Aczkolwiek podobno odszedłeś bardzo szybkim krokiem. Pan Jacob prosił, bym cię
ostrzegła. Mogłeś się zgrzać.
- Słuszna uwaga mamo. Wezmę sobie ją do serca – skłonił się, i ruszył do wyjścia.
- Hayden! – zatrzymał go stanowczy głos. Kobieta odłożyła robótkę.
- Tak, mamo?
- Nie przytulisz się do swojej mamy na dobranoc? Jeżeli tego nie zrobisz, możesz mieć
koszmary. A tego nie chcemy, prawda?
- Oczywiście mamo – podszedł do matki i pozwolił, by objęły go zimne ramiona, a po
plecach przesunęły się masywne kloce rąk. Miał wrażenie, jakby przytulał się do deski. Nawet
Alitea ma większy biust niż jego matka, pomyślał, po czym wzdrygnął się przestraszony.
Alitea, matka... Porównywanie kobiet w taki sposób miało w sobie coś niestosownego.
- Co się dzieje, Hayden? Odsunąłeś się. Nie zaprzeczaj, widziałam wyraźnie. Czyżbyś już
mnie nie kochał?
- Przepraszam mamo. Oczywiście, że cię kocham.
***
Dzisiaj był dzień, kiedy przychodził Pan Fasola, guwerner. Był starszym mężczyzną o
olbrzymim, wystającym brzuchu. Hayden mawiał, że najpierw idzie ten brzuch, potem długo,
długo nic i dopiero na końcu sam pan Fasola.
Mimo, iż często w myślach docinał nauczycielowi, w rzeczywistości bardzo lubił zajęcia z
nim. Guwerner zawsze przynosił pod pachą stos książek wypełnionych fascynującymi
informacjami. Chłopak chłonął je jak gąbka wodę. Właśnie, wodę.
Matka przywitała guwernera i zaczęła trajkotać:
- Uwierzy pan, Hayden wypił dzisiaj przeszło dwa litry wody. Ten chłopak się pochoruje! A
zupełnie unika oliwy, mimo że daję mu ją do jego ulubionych sałatek...
Chłopak zadygotał z obrzydzeniem na wspomnienie ostatniej sałatki. Cała ociekała oliwą.
Wiedział, że to zdrowe i ważne do rozwoju, jednak po kilku kęsach po prostu nie potrafił
przemóc odruchu wymiotnego.
Hayden nienawidził, gdy matka opowiadała obcym o domowym życiu. Czuł, że to, co je i
pije, to są jego prywatne sprawy. Informowanie o tym każdego, kto był tego ciekaw, a zresztą
częściej nawet i nie był, uznawał za pewne nadużycie prywatności.
- Woda to szkodliwa używka – rozległ się tubalny głos nauczyciela. – Mówiliśmy o tym na
lekcjach biologii. Psują się od niej zęby i należy jej unikać. Nie to, co oliwa... – wyjął z
wewnętrznej kieszeni fraka niedużą, płaską buteleczkę, nalał kilka kropel na wyciągniętą dłoń i
rozprowadził tłusty płyn po twarzy.
- Spójrz na pana Fasolę, to człowiek, który wie, jak dbać o higienę... – odezwała się matka.
- Rzeczywiście, powinno się przemywać oliwą przynajmniej raz dziennie całe ciało. Ręce i
twarz, które są wystawione na działanie kurzu i wody, nawet częściej – pouczył guwerner. –
Masz, spróbuj.
Hayden niechętnie pozwolił, by na dłoń nalano mu kilka kropel tłustej cieczy – pod
surowym spojrzeniem matki nie miał odwagi zaprotestować. Wtarł oliwę w policzki.
- Od razu się czujesz lepiej, prawda? – zapytał pan Fasola. – A teraz pani wybaczy, czas nam
do nauki.
- Ależ oczywiście – matka się wycofała. Guwerner wyjął zza pazuchy książki, z których
dzisiaj mieli się uczyć. Hayden lubił nowe lektury, pachniały zawsze świeżą farbą, jakby
dopiero co wyszły spod prasy drukarskiej.
- Dzisiaj zgodnie z rozkładem powinniśmy mieć lekcje Obyczajności, jednak myślę, że
lepsza będzie Biologia. Porozmawiamy o wodzie, substancji, dzięki której rosną rośliny.
Jednak musimy pamiętać, że w większej ilości jest szkodliwa, a nawet trująca. Co należy
zrobić, gdy większa ilość wody nas obleje, lub też nieopatrznie ją spożyjemy?
- Przemyć skażone miejsce oliwą – odparł chłopiec dumny, że zna odpowiedź. Udało mu się
zadowolić nauczyciela niemal natychmiast, mimo tego, że rozpraszał go zgiełk ulicy,
wpadający do pokoju przez niedomknięte okno. – W wypadku, gdy czujemy, że spożyliśmy
zbyt dużo wody, należy ją czym prędzej wydalić, a potem wypić oliwę.
- Bardzo dobrze. Teraz...
- Panie Fasola, ja mam pytanie związane z zadaną lekturą. Pan mówił, żeby zawsze pytać,
gdy czegoś nie wiem....
- Pytaj.
- W jednej z książek, którą pan mi zostawił wyczytałem, że w szkole dzieci uczą się Biologii,
Zasad Języka i Historii. Co to jest Historia? Czemu my się tego nie uczymy?
Wydawało się, że guwerner na chwilę zamarł. Co ciekawe, Hayden miał wrażenie, że
znieruchomiała także matka jak zwykle podsłuchująca pod drzwiami, a nawet zatrzymali się i
ucichli przechadzający się za oknem spacerowicze. Jednak po ułamku sekundy dziwaczne
wrażenie minęło, a Pan Fasola przemówił:
- Nie uważałem, by podobne głupoty były ci potrzebne. Widzisz, Historia to nauka o tym jak
statystycznie zmienia się produkcja owoców i warzyw w ciągu mijających lat. Dlatego nazywa
się Historią. Niegdyś tego uczono w szkołach. Ja uważam, że miast wkuwać nudne tabele i
uczyć się na pamięć dat oraz odpowiadających im statystyk, lepiej poświęcić dodatkowe
godziny na naukę czegoś pożytecznego, jak Obyczajność, albo Poprawność Języka. Chyba
słusznie, prawda?
- Oczywiście – Hayden był zadowolony ze swego nauczyciela. Pomyślał o innych dzieciach,
które są zmuszane do nauki podobnych bzdur. Pan Fasola był jednak mądrym człowiekiem i
wiedział, czym różni się informacja od wiedzy.
Poczuł się równocześnie zawstydzony, że wciąż ulega dziwnym nałogom. Zdecydował, że
ograniczy od jutra spożywanie wody (jego zęby mu za to podziękują), a zwiększy oliwy.
***
Matka wysłała go do sklepu po nowe kłębki wełny. Cotygodniowy rytuał. Przerabia wełnę
na swetry z szybkością średniej wielkości fabryki, pomyślał kąśliwie. Z każdym krokiem
narastało w nim poczucie, że idzie zdobywać broń przeciwko samemu sobie. To z tej wełny pod
koniec tygodnia powstanie sweter, czapka lub rękawiczki. Kłujące skórę, drapiące i swędzące.
Gdy będą gotowe, nic go już nie uratuje, będzie musiał je nosić. Oczywiście usłyszy: „Przecież
chcesz ładnie wyglądać, prawda Hayden. Podobać się dziewczętom. Mamusia uważa, że w tym
sweterku wyglądasz szałowo.” Albo: „Nie wyobrażasz sobie wychodzić na dwór bez czapki,
czyż nie tak, Hayden? Wiem, że nie chciałeś, bo jesteś odpowiedzialnym chłopcem. Ostatnio
rozmawiałam z panią Fąfelową, widziała jak szedłeś w szaliczku. Powiedziała mi: Jak ten
Hayden ślicznie wygląda w szaliczku. Pomyśl, co powie Fąfelowa gdy cię zobaczy w szaliczku
i czapeczce.”
Skręcił w Zieloną i wówczas ponownie zobaczył Aliteę. Siedziała z kolanami
podciągniętymi pod brodę. Objęła rękoma nogi i wpatrywała się tępo w ciągnący się po drugiej
stronie ulicy wysoki kamienny mur. W pierwszej chwili, pamiętając jak potraktowała go w
trakcie ostatniego ich spotkania zapragnął się cofnąć i pójść do sklepu z wełną dłuższą drogą.
Wiedział, że matka byłaby zadowolona z tej decyzji.
I właśnie dlatego ruszył naprzód. No, może nie tylko dlatego. Od ostatniego spotkania
często się łapał na tym, że myśli o tej dziewczynie. Było dla niego w dziwny sposób przyjemne,
że gdy będzie ją mijał, przez moment znajdą się blisko.
Spojrzała na niego przelotnie i powróciła do wpatrywania się w kamienną ścianę. Jednak
nagle coś zamigotało w jej oczach, jakby właśnie do głowy przyszła jej niespodziewana myśl.
Ponownie zwróciła ku niemu twarz.
- Zdaje się, że niezbyt w porządku się wobec ciebie zachowałam nad rzeką. Byłam w
nienajlepszym humorze. Przepraszam... – nieoczekiwanie wyciągnęła do niego rękę. – Mam na
imię Alitea.
- Wiem. To znaczy... Hayden. Jestem Hayden. Mieszkam w okolicy... To znaczy nie po
sąsiedzku. To znaczy niezbyt blisko ciebie... Chyba, bo właściwie nie wiem gdzie mieszkasz...
– poczuł, że zaczyna się czerwienić. Wiele razy w myślach przeprowadzał tę rozmowę, za
każdym razem rzucał błyskotliwe uwagi i gdy trzeba, cięte riposty. Teraz jakoś nie mógł sobie
przypomnieć żadnej wyrafinowanej intelektualnie kwestii.
- Szybki jesteś. Zawsze zaczynasz od pytania o adres i może jeszcze numer telefonu?
- Nie... Chodziło mi tylko...
- W porządku. Mieszkam na Mozaikowej. Nieistotne – machnęła ręką. – Skoro już tu jesteś
może byś mi pomógł?
- Co tylko zechcesz! – wykrzyknął z ulgą. Lepiej było zrobić cokolwiek niż dalej
rozmawiać.
- Podsadź mnie.
- Co?
- Nie gap się tak. Ten mur jest dla mnie za wysoki. Zrób koszyk z dłoni i podsadź mnie. No
dalej! Na co czekasz?
- To własność pana Jacoba. Nie byłby zadowolony, że kręcimy się tam bez jego zgody. Nie
lepiej pójść do furtki i zapytać...?
- Posłuchaj. Tak się składa, że pan Jacob będzie przez jakiś czas nieobecny, a mi tam wpadła
piłka... Nie będę sobie marnować dnia przez taką głupotę.
- Może pan Jacob zaraz wróci?
- Znam jego rozkład dnia na pamięć. Jak większości z nich. Wróci późno. Obiecałeś pomoc.
Podsadzaj.
Odruchowo posłuchał rozkazu zawartego w jej głosie. Przez moment, nim się od niego
odbiła ich ciała się zetknęły. Potem już dziewczyna siedziała okrakiem na murze i wyciągała ku
niemu rękę.
- No, chodź...
Chwile potem zeskoczyli na miękką murawę ogrodu. Nad nimi szumiały jabłonie. Alitea
zerwała jabłko. Ugryzła.
- Nie powinnaś tego robić. To zabronione. Pan Jacob może się gniewać. Lepiej poszukajmy
piłki.
- To właśnie jest moja piłka – odparła z pełnymi ustami. Sok spływał jej po brodzie.
- Nie rozumiem. Przecież powiedziałaś...
- Czy wyglądam na osobę, która bawi się piłeczką, Hayden? – popatrzyła na niego z drwiną.
– Chcesz? Soczyste i słodkie – wyciągnęła dłoń z owocem.
- Okłamałaś mnie. Mogłaś powiedzieć prawdę.
- Wówczas ty powiedziałbyś: „Nie powinnaś tego robić. To zabronione. Pan Jacob może się
gniewać.” – Przez moment idealnie naśladowała ton jego głosu sprzed niecałej minuty.
- Nie możesz tego wiedzieć – mruknął naburmuszony. Czy był aż tak przewidywalny?
- Jesteś do bólu przewidywalny, Hayden – Alitea odgryzła kolejny kęs jabłka. Trysnął sok
rozpylając w powietrzu odurzającą woń owocu. Chłopak poczuł, jak ślinka mu spływa do ust. –
Jak wszyscy tutaj.
- Nie jestem taki jak oni.
- Coś podobnego? – drwiła. – Może masz jeszcze przypadkiem własne zdanie? To czemu nie
sięgniesz po jabłko? Przecież masz ochotę, a wiele z tych jabłek zgnije tu i się zmarnuje. Jacob
nie potrzebuje wszystkich. Nie, ty nie możesz, bo wpisali w ciebie wiersze poleceń, które
bezwolnie powtarzasz, bez grama refleksji.
- Każdy z nas ma w głowie jakieś myśli, którymi się kieruje... – zaczął mówić ostrożnie. –
Część z nich to mądre rady starszych i bardziej doświadczonych...
- Brawo Hayden! – przyklasnęła. – Zastanawiaj się nad tym. To właśnie cię od nich
odróżnia. Oni wypełniają tylko polecenia, które dał im najwyraźniej ktoś inny, a teraz próbują
cię urobić na własne podobieństwo, bo inaczej nie potrafią. Wpisują w ciebie informacje w
postaci rozkazów, którym musisz być posłuszny. „Tak właśnie należy postępować, Hayden.”
Albo: „Nigdy nie sądziłam, że taki dobrze ułożonych chłopiec jak ty byłby zdolny do czegoś
takiego. Nawet nie wiesz jak bardzo się na tobie zawiodłam.” – przez moment dziewczyna
parodiowała jego matkę. Ale przecież Alitea nie mogła jej tak dobrze znać!
Wówczas zrozumiał. Alitea naśladowała po prostu jednego z nich. Oni wszyscy są tacy
podobni.
A on nie chciał być podobny do nich.
Alitea chyba domyślała się, co się dzieje. Nieśmiało wyciągnęła rękę z nadgryzionym
jabłkiem.
- Chcesz?
- Tak, chcę! – powiedział silnym głosem i wyciągnął rękę. Patrzyła, jak wgryza się w
soczysty miąższ.
- Dzięki – usłyszał. – Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne. Czułam się taka... samotna...
Nagle Alitea wydała mu się słaba i krucha. W jej oku zalśniła niczym perła zagubiona łza.
Chciał coś powiedzieć, ale chwila bezpowrotnie minęła i dziewczyna była na powrót taka, jaką
ją znał – silna i cyniczna.
- Ty rzeczywiście jesteś inny niż wszyscy. Już nad rzeką pomyślałam... Nieważne, tyle już
razy mamiłam się nadziejami, że gdybym za każdą z nich oddawała jeden pryszcz, to byłabym
wreszcie piękna... W każdym razie, gdybyś był jednym z nich, to prędzej by ci z uszu dym
poszedł, niż byś zrobił coś takiego.
Ja cię nie zawiodę, Alitea – obiecał Hayden dziewczynie w myślach. A poza tym... Jesteś
piękna. Tylko nikt dotąd nie miał okazji ci o tym powiedzieć.
***
Hayden spotkał ponownie Aliteę dopiero kilka dni później. Szedł właśnie Kalafiorową,
niedużą uliczką dochodzącą do Herbatnikowej, głównej alei miasta, gdy zauważył dziewczynę.
Już miał do niej podejść i się przywitać, gdy naprzeciwko Alitei pojawił się pan Smith. Powoli
wymachiwał swoim wielkim czarnym parasolem trzymanym w lewej ręce. Skłonił się
dziewczynie i zagadał przyjaznym głosem. Alitea spojrzała na niego hardo i coś odpowiedziała.
Kąciki wąsów pana Smitha, zwykle opadające na dół, teraz podniosły się do góry.
- ...a jak już sobie go tam wsadzisz, możesz go również rozłożyć! – Hayden usłyszał jedynie
końcówkę wypowiedzi dziewczyny.
Pan Smith zastygł w pół ruchu. Przez moment wydawało się, że po prostu pójdzie dalej, lecz
nagle zawrócił, podniósł nad głowę parasol i natarł na dziewczynę. Alitea bez trudu uskoczyła,
lecz widać było, że jej hardość ustąpiła miejsca strachowi.
Pan Smith z trudem zwrócił ku niej swoją lalkowatą twarz. Wyglądało na to, że ruch szyi
sprawiał mu trudność – jakby miał sztywny kręgosłup i poszczególne kręgi nie dawały się
swobodnie przesuwać.
Alitea spojrzała mu prosto w oczy. Bardzo poważnie, badawczo.
Pan Smith ruszył na nią jak czołg.
Dziewczyna odwróciła się i zaczęła biec, jednak mężczyzna także się rozpędzał. Jego ruch
wyglądał groteskowo, nie było w nim ani odrobiny płynności, jedynie sztywność i twardość.
Nagle Alitea zatrzymała się w pół kroku. Drugi kraniec Herbatnikowej blokowała trójka
mieszkańców. Natychmiast skręciła w przecznicę, w której skrył się Hayden, jednak jej
prześladowca był tuż tuż. Nie było wątpliwości, że dopadnie uciekinierki, była to tylko kwestia
czasu.
Bęc!
Pan Smith z impetem uderzył twarzą o miedzianą szynę, która dziwnym trafem znalazła się
na wysokości jego głowy i wywinął efektownego koziołka. Nogi chciały biec dalej, ale z uwagi
na brak przytomności reszty pana Smitha jedynie zabuksowały w piachu i znieruchomiały.
Niepotrzebna już szyna upadła z brzękiem na bruk. Hayden zeskoczył z muru. Zobaczył, że
w jego kierunku szło kilku mieszkańców prowadzonych przez grubą piekarzową. Nie wiedzieć
kiedy dziewczyna pojawiła się tuż obok i szarpnęła go za rękę.
- No już, biegniemy!
Pędzili co sił w nogach, na szczęście pozostali mieszkańcy nie chcieli lub nie potrafili za
nimi biec. Miarowy stukot kroków szybko pozostał w tyle.
- W prawo – syknęła po chwili Alitea mocniej ściskając jego dłoń. Skręcili w boczną
uliczkę.
- Stój! – fuknęła nagle. Posłusznie się zatrzymał. Popielatowłosa przechyliła obluzowaną
deskę od płotu i zgrabnie wcisnęła się w powstałą szczelinę. Gdy była już po drugiej stronie,
niecierpliwym gestem dała mu znać, że ma zrobić to samo.
***
- Jesteśmy już chyba bezpieczni – powiedziała dziewczyna wyglądając przez dziurę po sęku.
Hayden rozejrzał się wokół. Wyglądało to na opuszczone podwórko. W domu obok
najwyraźniej nikt nie mieszkał. Mimo to chłopiec postanowił się upewnić.
- Właściciel tego domu nas nie wyda?
- Nikogo już tu nie ma. Nie wiedziałeś, że oni czasem też odchodzą na zawsze?
Prawdę mówiąc, Hayden nie miał pojęcia. Niewiele właściwie o nich wiedział. Same
przypuszczenia, garść podejrzeń, nic ponad to.
- Dzięki za pomoc.
- Nie ma sprawy. Dobrze, że po mnie wróciłaś. Mogło być nieciekawie.
- Mogło. Nigdy nie zdarzyło mi się, by któryś mnie zaatakował. To znaczy, że psują się
coraz częściej.
- Psują się?
- A ty co myślałeś? Że są idealni? Nie bądź dzieckiem.
Hayden wypiął dumnie pierś do przodu. Oczywiście, że nie był dzieckiem. Wiedział już to i
owo o świecie. Dziewczyna mówiła dalej:
- Już nad rzeką zauważyłam, że jesteś inny. Poruszasz się jakoś tak... Nie jak oni. No i
biegasz. Oni unikają biegania. Mogą się przegrzać.
- Mi też często mówią, że się mogę zgrzać. Że nie powinienem biegać – nie dodał, że zawsze
po bieganiu miał nieustające wyrzuty sumienia.
- Popieprzyło im się coś przez te lata w oprogramowaniu. Jeżeli jesteś człowiekiem, tak jak
ja, nie możesz się przegrzać. Ludzie się nie przegrzewają. Przegrzewają się maszyny.
Wreszcie padło to słowo. Było potrzebne. Hayden nigdy nie miał odwagi wypowiedzieć
swoich podejrzeń na głos, mimo, że były z nim od zawsze.
- Od kiedy domyślałeś się, że wszyscy ludzie wokół ciebie to maszyny? – zapytała
dziewczyna.
Noc. Pokój rodziców. Matka stoi tyłem do ojca. Podwija sukienkę. Wysoko, tak, że aż
odsłania dół pleców. Ojciec trzyma w dłoniach olbrzymi klucz o uchwycie w kształcie wielkiego
serca. Wkłada go do otworu na kręgosłupie matki, mniej więcej na wysokości, na której z
przodu znajduje się pępek. Trzyma obiema rękami za sercowaty uchwyt. Powoli przekręca
klucz. Raz, potem drugi... Na początku nie idzie łatwo, jakby mechanizm się zatarł, ale po paru
ruchach wszystko przebiega sprawnie.
- Co tu robisz, Hayden?! – matka jest wyraźnie spłoszona.
- Hej, pytałam ciebie o coś, Hayden! – Alitea szarpnęła go za ramię. Chłopiec zamrugał
oczami. – Nie śpij, do diaska!
- Nie śpię. Po prostu myślę, że zawsze wiedziałem, że ludzie wokół mnie są jacyś inni...
–odpowiedział. – Nie da się tego wytłumaczyć. Inaczej czują, myślą. Ja mam zupełnie inne
myśli niż wszyscy. Ty też tak masz?
- Pewnie – dziewczyna uśmiechnęła się zadziornie.
- Ty jesteś inna. Odważna. Ja czułem, że muszę się ukrywać... – wspomnienie kazań matki
nie było przyjemne. Poczuł, że chce zmienić temat.
- A ty skąd wiedziałaś?
- Zaczęłam ich obserwować. Gromadzić fakty... Pewnego razu zobaczyłam, jak pan
Topolowy się zepsuł. Korpus pękł mu na dwoje. Widać mu było takie poruszające się trybiki.
Przyjechali dwaj panowie w białym furgonie i go zabrali. Pytałam potem o niego – mówili, że
jest chory. Po kilku dniach zobaczyłam go, jak chodził po ulicy. Zapytałam go o wypadek,
niczego nie pamiętał. Powtarzał w kółko, że czuje się dobrze i że mamy piękny dzień.
- Właściciel tego domu też jest... chory? – Hayden wskazał na opustoszałą posesję – może
wrócić?
- Nie. Ten się najwyraźniej zepsuł na dobre. Czasem się to zdarza. Widzisz, jest ich coraz
mniej i najwyraźniej gorzej też funkcjonują. Czas nie jest dla nich tak łaskawy jak dla nas.
Muszą też się często nakręcać. Raz na kilka dni. Jeżeli tego nie zrobią, traaach! Wszystko staje.
Wiedziałeś o tym?
- Pierwsze... – chłopiec przełknął ślinę – ...słyszę.
- Używają do tego takich wielkich, sercowatych kluczy. I nie potrafią tego robić sami, bo
otwór mają na plecach. Muszą kogoś prosić o pomoc. To dlatego pani Fąfelowa zachodzi
czasem wieczorem do pana Jeżyny, rozumiesz?
- Tak – Hayden zarazem chciał i nie chciał o tym słuchać. Zazdrościł dziewczynie, że potrafi
z taką swobodą mówić o tajemnicach maszyn.
- Czy w miasteczku jest więcej... takich jak my?
Dziewczyna pokręciła głową.
- O ile wiem, jesteś pierwszy. Dlatego byłam taka zdziwiona. Dotąd sądziłam, że jestem
pojedynczym wynaturzeniem. Nie wiedziałam, że jesteśmy... gatunkiem.
- Co teraz masz zamiar zrobić? Myślisz, że oni zapomną o tym, co zrobiliśmy panu
Smithowi? – Jak wytłumaczy się przed matką? Chłopiec nie chciał nawet o tym myśleć.
- Wolałabym tego nie sprawdzać. A ty?
- Co masz na myśli?
- Moglibyśmy na przykład stąd... uciec.
- Uciec? – ta myśl po raz pierwszy zagościła w głowie Haydena, może dlatego, że miał
wrażenie, jakby miasteczko było całym światem. Towary pojawiały się w sklepach i znikały,
jednak nie zastanawiał się, skąd się biorą. Myśl, że może istnieć zewnętrzny świat, gdzie
wszystko może wyglądać inaczej niż tutaj, wydawała się taka... absurdalna. A poza tym...
- Miasteczko leży w dolinie. Jest ogrodzone ze wszystkich stron wałem stromych ścian.
- Znalazłam ścieżkę.
Jak to możliwe? Hayden znał każdy zakamarek miasta i jego obrzeży. Coś tak
interesującego jak ścieżka nie mogło umknąć jego uwadze. Dziewczyna trafnie odczytała
grymas powątpiewania malujący się na jego twarzy.
- Odkryłam ją przypadkiem. Jest dobrze zamaskowana. To jak? – zapytała natarczywie –
Poszedłbyś ze mną?
- Bo ja wiem... – wciąż miał wątpliwości. Nagle perspektywa tłumaczenia się przed matką
nie wydała mu się taka straszna. – Trzeba by się przygotować. Zgromadzić ciepłe ubrania,
jedzenie...
Alitea bez słowa rozgarnęła liście pod płotem i wydobyła spod ziemi poplamiony plecak.
- Mam wszystko, czego nam potrzeba. Kurtkę dla ciebie zwiniemy po drodze. To jak?
- Byłaś przygotowana? Planowałaś to od dawna...
- Tak.
- Więc czemu dopiero teraz?
- Bo teraz zrobiło się naprawdę gorąco. Poza tym... – uciekła spojrzeniem nieco w bok –
...jeżeli już koniecznie musisz wiedzieć... Bałam się iść sama.
Czuć było w tych słowach szczerość i Hayden zrozumiał, że jest komuś naprawdę
potrzebny. Zapragnął nagle pójść z Aliteą, zostawić swój świat, swoje dotychczasowe życie.
Za płotem rozległ się rumor, a po chwili wiele rąk zaczęło odrywać deski, jedna po drugiej
.
Alitea porwała w dłoń pasek od plecaka.
- Wiejemy!!!
***
Bez trudu zgubili pościg. Ci, co próbowali ich dopaść byli zbyt wolni. Hayden wypadł na
pustą ulicę.
- Sklep – szarpnął popielatowłosą za ramię, przypomniał o kurtce.
- Racja – skinęła głową. – Ścieżka, którą odkryłam wydaje się biec pod górę. Tam może być
zimno. Dobrze byłoby zdobyć też więcej jedzenia.
Powiedziała „zdobyć”, miała na myśli „ukraść”. Hayden w pierwszej chwili chciał
zaprotestować, ale myśl o ścigających szybko przełamała skrupuły.
Większość mieszkań i sklepów opustoszała – zapewne większość mieszkańców ruszyła
zobaczyć, co się stało z Gordonem Smithem. Sklep z odzieżą także wydawał się pusty, jedynie
na wystawie prężyły się martwe korpusy manekinów.
- Świetnie, to daje nam trochę czasu – rzekła Alitea. – Jednak w końcu się domyślą, co
planujemy. Jeżeli zdołają nam odciąć drogę do rzeki, jesteśmy zgubieni. Ty wybierz sobie
kurtkę, ja skoczę do spożywczego naprzeciwko.
Hayden wszedł do sklepu. Wybierał z wieszaka okrycia wyglądające na ciepłe i wygodne i
szybko mierzył. Przez szyby widział, jak w sklepie naprzeciwko dziewczyna pakuje do
kieszeni plecaka owoce i konserwy.
Ta będzie dobra, zdecydował w końcu, widząc, że Alitea wybiega na powrót na ulicę. Już
chciał wychodzić, gdy zauważył jak jeden z manekinów przekrzywia głowę. Z cichym
zgrzytem budziło się w nim życie i ruch. Chłopak stał jak sparaliżowany i tamten bez trudu
zagrodził mu drogę do wyjścia. Włosy miał sklejone brylantyną, nieduże wąsy wysmarowane
pomadą.
- Jak mogłem nie zauważyć sprzedawcy? – pomyślał wściekły na siebie Hayden.
Tamten tylko stał w drzwiach, nieruchomo jak skała. Dlaczego nic nie robi? Czeka na
posiłki, zrozumiał chłopak. No to koniec!
Brzdęk! Szyba wystawowa rozprysła się na tysiąc kawałków, pokaźnej wielkości krzesło
wleciało do wnętrza, przewracając wieszaki z odzieżą.
- Tędy Hayden, szybko – przez utworzoną wyrwę zajrzała do środka spocona twarz Alitei.
Chłopak narzucił kurtkę na głowę, by nie poraniły go odłamki szkła i rzucił się w otwór. Łapiąc
z trudem powietrze padł na czworaka. Jedynie na lewej dłoni pojawiła się cienka czerwona
rysa.
- Jesteś ranny? – usłyszał zatroskany głos dziewczyny.
- To nic. Tylko zadrapanie... – popatrzył na kraniec ulicy, skąd dobiegał potężniejący
mechaniczny marsz. – Wiejmy stąd!
Znów biegli.
- Nie rozumiem tylko, jak mogłem nie zauważyć sprzedawcy?! – mruknął chłopiec.
- Widocznie miał zepsute detektory. Oni się poruszają tylko jak my ich widzimy, a raczej jak
sądzą, że ich widzimy. To konieczna oszczędność energii. Zwykle system funkcjonuje
nienagannie, widocznie ich detektory mają większy zasięg niż nasze zmysły. Jednak niektóre
egzemplarze nie działają widocznie tak jak trzeba i można je czasem podejść. Raz widziałam
kucharza, który zastygł z uniesionym w powietrzu nożem do krojenia warzyw... Raz przez
mgnienie wydawało mi się, że widzę stojącego nieruchomo rowerzystę... Ale tylko przez
mgnienie, bo natychmiast ruszył.
Nagle dziewczyna się zatrzymała. Ulicę przed nimi zablokował mur milczących postaci.
- Szybko – szarpnęła Haydena za rękę, pociągnęła w jakiś zaułek. – Zaufaj mi.
***
Nadal posiadali nad ludźmi z miasta przewagę szybkości, jednak mieszkańcy wychodzili
zewsząd, przez drzwi i okna, z ulic i alejek parkowych, przez parkany i płoty. Raz po raz
Hayden natrafiał na czyjeś rozcapierzone dłonie, które chwytały powietrze tuż koło niego. Za
którymś razem palce zacisną się na kołnierzu... Poza tym zaczynał już się męczyć.
Nieprzyjaciel był powolny, ale nieustępliwy, mógł iść dzień i noc bez odpoczynku. Chłopca
opanowało przygnębienie. Ucieczka nie miała sensu. Prędzej czy później muszą zatrzymać się
na sen a wówczas ich dopadną. Jednak Alitea prowadziła ich pewnie, już widać było rogatki
miasta, a wnet domy skończyły się i stanęli nad rzeką. Za nimi z wolna gęstniał tłum.
- I co teraz? – zapytał chłopiec. – Wpędziłaś nas w pułapkę. Przed nami rzeka, za nami oni...
- Nie stój tak. Idziemy dalej! – ponagliła dziewczyna.
- Ale dokąd?
- Prosto przed siebie, idioto. No, dalej...
- Ale przed nami... jest rzeka.
- I bardzo dobrze – dziewczyna zzuła buty i podwinęła nogawki spodni. – Nie będą nas
ścigać. Widzisz, oni może wolno chodzą, ale są cholernie wytrzymali. Jednak przez wodę nie
przejdą. No, na co czekasz? Rób to, co ja!
- Ale... Ale woda jest mokra!
- Tak, do cholery! – założyła pięści pod boki i stała tak we władczej pozie. – A głupi Hayden
boi się, że zardzewieje! Ha, ha, ha...! Że mu się woda wleje między trybiki... Jesteś
człowiekiem, Hayden. Wychowały cię maszyny, nosisz w sobie ich lęki i ograniczenia. I
będziesz taką pół-maszyną, jeżeli pozwolisz sobą rządzić programom, które usiłowały ci
wszczepić. No dalej!!! Chcesz żyć jak człowiek, czy jak maszyna?!
Za nimi uformowały się szpalery gigantycznych marionetek. Ziemia dudniła w takt ich
równych kroków. Przed nim buzowała groźnie woda. Nie da rady zrobić kroku naprzód. Nie
wolno mu wejść do wody, bo wówczas umrze.
To „wszystko” to tylko rozkazy, które mu wklepali jak dane do komputera. Nic więcej, jak
tylko ich programy, które teraz są jego własnymi. Przypomniał sobie moment, w którym Alitea
podała mu jabłko. Człowieka różni od maszyny to, że wie o tym, że jest zaprogramowany i, gdy
nadchodzi potrzeba, potrafi się przeprogramować.
Tak, tylko że jabłek z cudzego ogrodu nie wolno jeść, bo taki jest zwyczaj. Zaś woda, mokra
woda może go naprawdę zabić. To fizyczny fakt. Wiedział o tym od zawsze.
Skąd o tym wiedział?
- Idę! – Hayden ściągnął buty i ostrożnie wszedł do rzeki. Chłodny nurt obmywał mu stopy.
Woda rzeczywiście była mokra, ale poza tym nie czyniła mu żadnej szkody.. Zrozumiał,
dlaczego nie odnalazł ścieżki wychodzącej poza dolinę – po prostu nigdy nie zbadał drugiego
brzegu rzeki. Spojrzał przed siebie. Wśród drzew i krzewów mogło się kryć dosłownie
wszystko, ratunek lub niebezpieczeństwo.
- Idź za mną. Tutaj jest bród. Najwyżej zmoczysz kolana, nie więcej.
Hayden był już na środku rzeki gdy obejrzał się za siebie. Przy brzegu stali mieszkańcy
miasta. Ponurzy, bez ruchu i życia. Żaden z nich nie poszedł za uciekinierami mimo, że woda
rzeczywiście była płytka. Wśród zgromadzonych stała jego matka.
-Hayden, chłopcze, nie zostawiaj swojej rodzicielki. Ta wstrętna dziewucha zawróciła ci w
głowie! Tam jest niebezpiecznie, słyszysz?! Nie dasz sobie beze mnie rady!
Hayden zawahał się. Spojrzał znów przed siebie – Alitea była już na drugim brzegu.
Człowiek, czy maszyna? – pytało jej spojrzenie. I, wbrew woli dziewczyny, przekazywało coś
więcej.
- Nie zostawiaj mnie, do cholery! Bardzo cię potrzebuję!
Hayden ruszył naprzód.
***
Szli cały dzień, niemal bez odpoczynku. Myśl, że maszyny znajdą jednak sposób, by
sforsować rzekę, nie dawała im spokoju i nie pozwalała na wytchnienie. Hayden czuł jednak,
jak ciało ogarnia znużenie, a w mięśnie zdradliwie sączy się ból. Na dodatek robiło się coraz
zimniej, a wraz z zachodzącym słońcem spomiędzy gałęzi wydobywała się ciemność.
- Chyba już nie mogę... – zatrzymał się.
- Odpoczniemy po drugiej stronie tej góry – rzekła Alitea. – Do szczytu już
niedaleko.Ciekawa jestem widoku z wierzchołka. Poza tym... – dodała między jednym a
drugim oddechem – ...zdaje mi się, że widziałam tam jakieś budynki.
- Ściana lasu i długie cienie, jakie daje wieczorne słońce dały takie wrażenie. Nic już nie
widać, Alitea... – odparł Hayden ocierając pot z czoła.
-
Może tak, może nie, ale to już cholernie blisko. Spójrz na dół, tyle przeszliśmy!
- Właśnie dlatego można by chwilkę odpocząć.
- Pięć minut – zgodzila się łaskawie dziewczyna. Hayden odnalazł jakiś pniak i przysiadł na
nim ciężko. Nie minęły trzy minuty, jak poganiała go znów pod górę.
- Hayden, uważaj z prawej!
- Co?! – szedł niemal w półśnie. Słowa dziewczyny wyostrzyły mu umysł jak diament,
wpompowały do żył hektolitry adrenaliny.
- Żółw cię wyprzedza... – dobiegło go z góry.
***
Hale były przeogromne, wznosiły się wysoko do góry i zajmowały olbrzymią powierzchnię.
- Co to jest? – zapytał Hayden.
- Nie wiem. Ale warto było wyjść na górę, prawda? – tryumfowała dziewczyna.
- Warto. Myślę, że rano będzie trzeba je zbadać...
- Rano? – prychnęła Alitea – Rano? Chyba widzę drzwi. Idziesz ze mną, czy mazgaisz się
jak baba?
- Nie mazgaję się. Po prostu...
- To pomóż mi otworzyć te cholerne drzwi. Zacięły się.
Wspólnymi siłami odsunęli ściankę z blachy i weszli do środka.
- Wygląda to jak fabryka... – stwierdziła dziewczyna. – Tutaj jest chyba linia montażowa.
Z sufitu zwisały bezsilne pary stalowych szczypiec. Niegdyś przenosiły zapewne wielkie
ciężary. Hayden przyglądał się ciężkim urządzeniom po prawej. Do czego mogły służyć?
Zapewne łączyły jakieś elementy w większą całość, nadawały czemuś ostateczny kształt i
barwę.
- Ciekawe, co produkowano... – rzekł głośno.
- Spójrz tam, na półki... – powiedziała przejętym głosem Alitea.
- O rany...!
Na deskach leżały głowy ludzi patrzące na nich szklistymi spojrzeniami. Szyje kończyły się
srebrnymi gwintami jak u żarówek.
- To do wkręcania w korpus – domyślił się chłopak. Obok leżały wagonykończyn, dalej pod
ścianą prężyły się męskie i damskie torsy.
- Znaleźliśmy fabrykę marionetek... – stwierdziła dziewczyna. – Gdzieś tutaj muszą być
odpowiedzi na nasze pytania.
- Zgadza się! – tubalny głos odbił się od ścian. Zza maszyn wyszedł gruby mężczyzna z
sumiastym wąsem. – Tu się wszystko zaczęło.
Hayden i Alitea cofnęli się kilka kroków nie spuszczając oczu z intruza.
- Nie mam złych zamiarów... – Mężczyzna pokazał puste ręce. – Jesteście z miasta na dole,
prawda? Tak myślałem, że prędzej czy później tu przyjdziecie. Każda mistyfikacja kiedyś się
kończy. Niech sobie przypomnę... Hayden i Alitea?
Kiwnęli głowami.
- Skąd wiesz? – zapytała popielatowłosa.
-To długa historia. Chętnie wam ją opowiem... W moim gabinecie, razem z dwoma
filiżankami gorącej czekolady. No, czemu nie idziecie?
Nie odpowiedzieli
- Boicie się, że też jestem maszyną, prawda? A powiedzcie, kto by mnie w tej samotni
nakręcał? Wokół nie ma żywej... mechanicznej także duszy. Jestem tutaj sam jak palec.
Idziecie, czy mam tutaj przynieść czekoladę? Tu jest zimno...
- Jak masz na imię? – zapytała Alitea.
- Gothbenot.
- Idziemy, Gothbenot.
***
Grubas usadowił się za biurkiem pokrytym niezliczonymi szpargałami.
- Dobra czekolada, Alitea?
- Nienajgorsza. Byłaby lepsza, gdybyś powiedział nam, o co w tym chodzi? Co to za
miejsce? Co się produkuje w fabryce? Mieszkańców miasta? Dlaczego? O jakiej mistyfikacji
mówiłeś?
Mężczyzna się zakrztusił.
- Nie ma co... Potraficie od razu przechodzić do rzeczy... Od czego by tu zacząć? Może od
najprostszego pytania. W fabryce niegdyś produkowano mieszkańców. Rzeczywiście,
odgadliście trafnie. Obecnie żadna z hal nie działa prawidłowo. Wszystko się... popsuło. To
miejsce to mój dom. Natomiast pytanie dlaczego...
- Słuchamy uważnie.
- Pytanie dlaczego nie jest takie proste. Wymaga uruchomienia od was wyobraźni. Dużej
ilości wyobraźni.
- Jesteśmy dziećmi. – przypomniała dziewczyna. – dorośli zawsze nam wmawiali, że tego
akurat nam nie brakuje.
Gothbenot
zapalił grube cygaro nieco nerwowym gestem.
- Czuję się przy was jak na przesłuchaniu. Szlag!
- Przesłuchaniu? A masz coś do ukrycia?
- To nie to... Dobrze więc... Wyobraźcie sobie statek płynący przez przestwór tak olbrzymi,
że nie możecie sobie go nawet wyobrazić... – zdał sobie sprawę z niefortunności użytego
zwrotu. – W każdym razie ten statek miał awarię. Wylądował na najbliższym miejscu, które się
do tego nadawało...
- Wylądował? – zdziwił się Hayden.
- To był... niezwykły statek. A to miejsce znajdowało się daleko od domu. Bardzo daleko.
Zaś statek był bardzo poważnie uszkodzony. Na domiar złego większość załogi zginęła
podczas awarii.
- Większość?
- Przetrwałem tylko ja, kapitan i dwójka maleńkich dzieci... Kapitan był poważnie ranny,
wiedzieliśmy, że nie pożyje długo. Zdecydował... Zdecydowaliśmy, że trzeba zadbać przede
wszystkim o los maleństw. O ich przyszłość.
Grubas zaciągnął się papierosem.
- Nadajnik statku został zniszczony. Pomoc mogła przybyć w każdej chwili, lub też nigdy.
Kosmos... Ten ocean, o którym mówimy... Jest bardzo duży. Naprawdę. Być może inni ludzie
nigdy nas nie znajdą, tak wtedy myśleliśmy. I zrobiliśmy wszystko co najlepsze, by stworzyć
dzieciom idealne warunki do życia. Technika, jaka pozostała na statku pozwoliła nam na cuda.
- Jeżeli mieliście tak zaawansowane możliwości by wybudować tę fabrykę... To miasto
wewnątrz otoczone przez góry... Czemu nie zbudowaliście drugiego statku, choćby tratwy? –
zapytał Hayden.
- Tratwy? – mężczyzna zaśmiał się gorzko. – Dobre sobie. W trakcie lądowania rozpadł się
rdzeń Ferriego. To jest... taka struktura napędowa. Bez tego nie wylecimy daleko poza układ...
To znaczy statek nie popłynie. A nasza technologia, choć wam się wydaje imponująca, nie
potrafi replikować rdzenia.
- To my byliśmy tymi dziećmi, prawda? – stwierdziła napastliwie Alitea. – Prawda?
- Chcieliśmy wam stworzyć warunki życia jak w naszym domu... Jak najlepsze.
Odtworzyliśmy drobiazgowo wszystko, czego moglibyście potrzebować. Żylibyście jak w raju
i nigdy nie dowiedzielibyście się...
- Że żyjemy w kłamstwie?!
- Tak, bo prawda jest okrutna. Poza tą doliną wszędzie rozciągają się pustkowia. Martwe
tereny. A minęło tyle lat i nikt się nie pojawił, by nas stąd zabrać. Prawdopodobnie, gdyby nie
to, że automaty zaczęły się psuć i do programów zaczęły się wkradać błędy, bylibyście nadal
szczęśliwi.
- Nie mieliście prawa... – wycedziła zimno Alitea. – Nie mieliście prawa...
- Jesteś zmęczona, Aliteo. Porozmawiamy o tym jutro, jak wypoczniecie. Wskażę teraz wam
drogę do waszego pokoju.
***
- Co o tym myślisz? – zapytał Hayden Aliteę, gdy już zostali sami. Leżeli na dwóch
oddzielonych stolikiem łóżkach.
- Żałuję, że od początku nie zostaliśmy tutaj. Z Gothbenotem.
Hayden przypomniał sobie sztywny uścisk matki. Z Gothbenotem byłoby inaczej. Ze
wszystkim.
- Ale teraz już będzie dobrze... – mruknęła. – Ale mi się chcę spać...
- Ja to bym chciał zobaczyć ten statek, o którym mówił. – W chłopcu uaktywniła się żyłka
prawdziwego mężczyzny.
- Śpij już... – Dziewczyna odwróciła się do niego plecami. Popielate włosy rozsypały się po
poduszce.
- Nie mogę. Chcę mi się siku – odparł. Nie doczekawszy się odpowiedzi westchnął ciężko i
pozwolił, by jego nogi opadły na zimną podłogę. Starając się nie robić hałasu opuścił pokój.
Gdy znalazł się w pustym korytarzu, zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, gdzie znajduje się
toaleta.
Trzeba by zapytać Gothbenota, pomyślał. Na szczęście drogę do jego gabinetu pamiętał
doskonale. Cichutko, by nie budzić śpiącej dziewczyny, przemknął korytarzem.
Drzwi do gabinetu grubasa były uchylone. Nie mogąc się powstrzymać, z narastającym
poczuciem, że robi coś bardzo niedobrego, przytknął twarz do szpary.
Gothbenot siedział przy swoim biurku. Był wyraźnie zmęczony, jakby rozmowa z
nieoczekiwanymi gośćmi wyczerpała resztki jego sił. Odgarnął papiery zawalające biurko i
nacisnął jakiś niewidoczny guzik.
Chłopiec z przerażeniem zobaczył, jak w ścianie za grubasem otwiera się duża klapa. Na
stalowym wysięgniku wyłoniły się z niej dwie pary kleszczy trzymające duży klucz o
sercowatym uchwycie. Mężczyzna drgnął, to klucz znalazł swe miejsce przeznaczenia. Stalowe
szczęki przekręciły sercowaty uchwyt. Raz, potem drugi...
Tekst udostępniony na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – użycie niekomercyjne – Bez utworów zależnych. 3.0 Polska.
Strona autorska Sebastiana Uznańskiego
„Senne Pałace”
Wczasy śródziemnomorskie to wspaniała okazja,
by odpocząć. Chyba że nie trafi się tam, gdzie się
chciało, a młoda i piękna żona zniknie bez śladu.
Tomasz Starski budzi się z gigantycznym bólem
głowy i odkrywa, że wszystko wokół jest inne, niż
być powinno. Nie wie, gdzie się znajduje i gdzie
podziała się Anna. Powoli odkrywa przerażający
świat, który go otacza. A nawet kilka światów –
jeden dziwniejszy od drugiego. Usiłuje odnaleźć
żonę i wrócić, skąd przybył. W każdym z
poznawanych światów jest sam, choć stale
natrafia na istoty, które przynajmniej pozornie
pragną mu pomóc. Oczywiście nie za darmo...
W tej mrocznej powieści splatają się sen i
rzeczywistość, koszmar i raj. „Senne Pałace”
łączą motywy charakterystyczne dla grozy i
groteski z historią wywiedzioną z tekstów
biblijnych i apokryfów. To wielowątkowa i
wielopoziomowa opowieść zarówno dla
namiętnych pożeraczy fabuł, jak i czytelników
wrażliwych na intelektualne smaczki.