– To miejsce niewiele różni się od Calimportu – upierał się Artemis
Entreri.
Siedzący przy stole naprzeciw niego Jarlaxle tylko się zaśmiał.
– I ty uważasz mój lud za ksenofobiczny – odparł mroczny elf. – My
przynajmniej nie mamy uprzedzeń rasowych wobec innych przedstawicieli
naszego gatunku.
– Gadasz teraz jak błazen.
– Ale to dzięki gadaniu dostałem się do miasta, nieprawdaż? –
odpowiedział Jarlaxle ze swoim charakterystycznym psotnym uśmieszkiem.
I w rzeczy samej tak było. On i Entreri udali się na północ i wschód,
w okolice zwane Ziemiami Krwawnika. Jak głosiły plotki na terenach tych
poszukiwacze przygód mogli robić niezłe interesy na uszach goblinów i tym
podobnych rzeczach, przywożonych z dzikiej krainy Vaasa do północnych
ziem królestwa Damary i tego właśnie miasta, stolicy Damary, Heliogabalusu.
Dzięki częstemu powtarzaniu imienia Garetha Smokobójcy, tudzież
przypominaniu strażom miejskim, iż Król Paladyn Damary słynie z tolerancji
i zrozumienia, jak również oceniania wszystkich po ich postępowaniu, nie zaś
pochodzeniu, mroczny elf przekonał surowych obrońców miasta, by pozwolili
mu przekroczyć jego bramy.
Żaden z nich wcześniej nie widział drowa, a Jarlaxle nie przypominał
żadnego mrocznego elfa, o którym do tej pory słyszeli. I nie było w tym nic
dziwnego, biorąc pod uwagę jego fantazyjny strój: malowniczy kapelusz
o szerokim rondzie, zdobiony wielkim fioletowym piórem, szeroką pelerynę
(w dniu wejścia niebieską, obecnie czerwoną), przepaskę na oko, która często
zmieniała położenie z oka prawego na lewe i odwrotnie. Do tego na pierwszy
rzut oka nie nosił broni i w sumie zdawał się raczej ciekawym tematem do
rozmów niż jakimkolwiek zagrożeniem dla bezpieczeństwa wielkiego miasta.
Pozwolili wejść do miasta jemu i Entreriemu, z jego wspaniałym mieczem
i zdobionym klejnotami sztyletem, lecz ostrzegli, że będą ich uważnie
obserwować.
Po kilku godzinach skrytobójca i drow wiedzieli, że leniwe straże wcale
nie mają zamiaru dotrzymywać tej obietnicy.
– Zajmuje ci to stanowczo za dużo czasu! – ryknął Entreri przez
zatłoczoną tawernę w stronę nieszczęsnej dziewki, która przyjęła ich
zamówienia na jedzenie i napitki.
Wiedzieli, że wcale nie ma ochoty do nich wracać, gdyż wyraźnie drżała
na widok drowa za każdym razem, gdy próbowała się skoncentrować na ich
słowach.
Kobieta zbladła, ruszyła w stronę baru, później odwróciła się, znów się
odwróciła, jakby nie wiedziała, co ma robić. Siedzący przy pobliskim stole
dwaj mężczyźni z kwaśnymi minami patrzyli to na nią, to na Entreriego.
Skrytobójca siedział spokojnie, prawie mając nadzieję, że tych dwóch
się ruszy. Przez ostatnie kilka miesięcy, od kiedy on i Jarlaxle zniszczyli
kryształowy relikt, był w wyjątkowo paskudnym nastroju. Droga była
spokojna, a właściwie nudna, i nie poprawiła tego nawet obecność
malowniczego towarzysza. A plan Jarlaxle’a, by zdobyć sławę i trochę grosza
przez zabijanie goblinów i innych potworów, w opinii Entreriego pasowałby
raczej do jego dawnej nemesis Drizzta i jego „szlachetnych” towarzyszy.
Mimo to Entreri musiał przyznać, że nie mieli wielkiego wyboru,
ponieważ Calimport był dla nich zamknięty, a mieliby trudności ze
znalezieniem sobie miejsca w dzielnicach zbrodni każdego innego miasta.
– Zmieszałeś ją – zauważył Jarlaxle.
Entreri tylko wzruszył ramionami.
– Wiesz, przyjacielu, wśród szlachetnie urodzonych drowów jest
powiedzenie, że jeśli ktoś traktuje cię dobrze, a jest zły dla wieśniaków, to jest
naprawdę złą osobą. W mojej społeczności to komplement, ale tutaj?
Entreri oparł się wygodniej i uniósł swój okrągły kapelusz o wąskim
rondzie (Jarlaxle nazywał go „bolero”), żeby drow dobrze widział jego
spojrzenie, pełne sceptycyzmu ciemne oczy.
– Nie udawaj, że cię to nie obchodzi – powiedział Jarlaxle, widząc ten
grymas.
– Teraz moim sumieniem jest mroczny elf? – spytał Entreri
z niedowierzaniem. – Jakże nisko upadłem.
– Artemis Entreri nie jest tak złą osobą, by dręczyć karczemną dziewkę
– powiedział tylko Jarlaxle i odwrócił się znacząco.
Artemis podniósł się z pełnym frustracji jękiem i ruszył przez
pomieszczenie. Jego drobna postać poruszała się cicho i z gracją, zupełnie
jakby unosił się przez salę w stronę dziewczyny. Kiedy mijał stół z dwoma
głośnymi widzami, jeden z nich zaczął się podnosić, jakby chciał mu zajść
drogę, lecz jedno zimne spojrzenie Entreriego wystarczyło, by zmienił zdanie.
– Ty – zawołał do dziewczyny.
Ona zatrzymała się i wydawało się, że wraz z nią zatrzymał się cały
ruch w lokalu, wszystkie rozmowy urwały się gwałtownie.
Cóż, za wyjątkiem znaczącego chrząknięcia pewnego dziwnie
wyglądającego mrocznego elfa na końcu sali.
Dziewka odwróciła się powoli i patrzyła, jak Entreri się zbliża. On zaś
podszedł do niej i opadł na jedno kolano.
– Błagam o wybaczenie szanowną panią – przeprosił.
Wyciągnął dłoń i upuścił kilka złotych monet na jej tacę.
Młoda kobieta patrzyła na niego z niedowierzaniem.
Entreri podniósł się i stanął przed nią.
– Spodziewam się, że zapomniałaś, co zamówiliśmy – powiedział – co
jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę… – Przerwał i spojrzał na Jarlaxle’a, po
czym dokończył – …niezwykły wygląd mojego przyjaciela. Znów złożę
zamówienie i przepraszam, że wcześniej nie zauważyłem, jaki masz problem.
Wszędzie wokół klienci powrócili do przerwanych rozmów. Kobieta
uśmiechnęła się szeroko, najwyraźniej jej ulżyło.
Entreri zaczął mówić dalej, by prosić ją o wybaczenie, lecz jakoś nie
mógł się do tego zmusić.
– Dziękuję – powiedział, po czym powtórzył ich zamówienie i powrócił
do Jarlaxle’a.
– Cudownie! – stwierdził mroczny elf. – Naprawdę sądzę, że w ciągu
roku zrobię z ciebie paladyna!
Entreri zwęził ciemne oczy, na co Jarlaxle tylko się zaśmiał.
– Myślałem, że będę musiał stąd wykopać wasze tyłki – zabrzmiał głos
z boku.
Towarzysze odwrócili się i ujrzeli karczmarza, starszego, przysadzistego
mężczyznę, który wyglądał, jakby duża część jego piersi zsunęła się na brzuch.
Mimo to mężczyzna roztaczał wokół siebie imponującą aurę. Nim jednak
któryś z nich zdążył uznać te słowa za obelgę lub groźbę, mężczyzna
uśmiechnął się krzywo, ukazując braki w uzębieniu.
– Cieszę się, że uszczęśliwiłeś dziewczynę. – Przyciągnął sobie krzesło,
odwrócił je i usiadł, opierając łokcie na stole. – Co sprowadza was dwóch do
Heliogabalusu?
– Po prostu chciałem zobaczyć miasto, które szczyci się tak głupią
nazwą – rzucił Entreri, a karczmarz zawył i uderzył się po udach.
– Słyszeliśmy, że w okolicach tych można zdobyć sławę i bogactwo –
powiedział zupełnie poważnie Jarlaxle – jeśli tylko jest się wystarczająco
silnym i bystrym, by je odnaleźć.
– A wy jesteście?
– Niektórzy mogą tak pomyśleć – odparł mroczny elf, wzruszając
ramionami. – Jak możesz sobie wyobrazić, komuś o moim pochodzeniu
trudno zostać zaakceptowanym przez innych. Być może warto wykorzystać
taką okazję.
– Drow bohater?
– Słyszałeś być może o Drizzcie Do’Urdenie? – spytał Jarlaxle.
Jarlaxle już raz próbował wykorzystać to imię dla siebie, by zrobić
wrażenie na grupie chłopów, którzy, jak się później okazało, nigdy nie słyszeli
o niezwykłym drowie–wojowniku z Doliny Lodowego Wichru.
Entreri obserwował przedstawienie przyjaciela z budzącym się
gniewem, gdyż rozpoznawał prawdziwy sens tych słów. Jarlaxle’a frustrowała
niemożność dobrego odgrywania Drizzta, a przynajmniej brak korzyści
płynących z udawania kogoś, o kim nikt nigdy nie słyszał. Ale jeśli ten
mężczyzna słyszał o Drizzcie, Jarlaxle mógłby znów przybrać jego tożsamość
i rozpocząć podróż w górę łańcucha pokarmowego Heliogabalusu.
– Drizzt Dudden? – powtórzył niedokładnie mężczyzna. – Nie, nie
powiem, że o nim słyszałem. To kolejny drow?
– Kolejny trup – wtrącił Entreri i spojrzał ze złością na Jarlaxle’a,
niezadowolony, że mroczny elf wciąż przypomina to imię.
Artemis Entreri skończył z Drizztem. Pokonał go przy ostatnim
spotkaniu – z pewną pomocą drowa–psionika. Jednak ważniejsze od zabicia
Drizzta było to, że Entreri wreszcie wygnał dręczącego jego duszę demona –
potrzebę, by znów się z nim zmierzyć.
– Nieważne – stwierdził Jarlaxle, najwyraźniej zauważając sugestię
i kierując rozmowę z powrotem na właściwe tory.
– I jesteście tu, żeby wyrobić sobie nazwisko, hę? Spodziewam się, że
ruszycie w stronę Vaasy.
– Spodziewam się, że zadajesz za dużo pytań – stwierdził Entreri,
a Jarlaxle raczył go kolejnym grymasem.
– Rzeczywiście wydajesz się dość ciekawski – dodał drow, głównie żeby
złagodzić wypowiedź Artemisa.
– To mój interes – odparł karczmarz. – Będą mnie potem wypytywać
o dziwną parę, która się tu pojawiła.
– Dziwną? – spytał Entreri.
– Masz ze sobą drowa.
– Fakt.
– Więc jeśli opowiecie mi swoją historyjkę, zaoszczędzicie sobie
kłopotów – mówił dalej karczmarz.
– Miejski herold – stwierdził sucho Jarlaxle.
– To mój interes.
– Cóż, jest tak, jak ci mówiliśmy – odparł mroczny elf. Wstał i ukłonił
się grzecznie. – Jestem Jarlaxle, a to mój przyjaciel, Artemis Entreri.
Gdy karczmarz odpowiedział zwyczajowym „Miło mi”, Entreri skrzywił
się po raz kolejny i spojrzał ze złością na drowa, z trudem pojmując, jak
Jarlaxle mógł zdradzić ich imiona. Karczmarz podał później swoje imię,
którego Entreri nawet nie próbował zapamiętać, po czym zaczął opowiadać
historie o ludziach, którzy ruszyli do Vaasy, co interesowało Artemisa jeszcze
mniej. W końcu po tym, jak zawołano go do baru, mężczyzna przeprosił ich
i odszedł.
– Co? – spytał Jarlaxle, widząc minę Entreriego.
– Tak ci się paliło, żeby wyjawić nasze imiona?
– A czemu nie miałbym?
Wyraz twarzy Entreriego wyraźnie pokazywał, że te powody są
oczywiste.
– Nikt nas nie goni, przyjacielu. Nie zasłużyliśmy na gniew władz,
przynajmniej nie w tych okolicach. Czy w Calimporcie nie byłeś znany jako
Artemis Entreri? Nie wstydź się swojego imienia!
Entreri tylko potrząsnął głową, odchylił się do tyłu i pociągnął łyk wina.
Cała ta przygoda na szlaku nadal nie bardzo mu leżała.
Jakiś czas później, gdy wieczorni goście już zaczynali opuszczać
gospodę, karczmarz znów do nich przyszedł.
– To kiedy ruszacie do Vaasy? – spytał.
Entreri i Jarlaxle wymienili spojrzenia – sposób, w jaki mężczyzna
wypowiedział te słowa świadczył, że było to podstawowe pytanie.
– Wkrótce, jak sądzę – odparł Jarlaxle, podgryzając przynętę. – Kończą
się nam pieniądze.
– Ach, już szukacie pracy – powiedział karczmarz. – Zabijacie tylko
gobliny? To znaczy gobliny i orki? A może gracie o wyższe stawki?
– Dużo przypuszczasz – stwierdził Entreri.
– Owszem, ale nie powiecie mi, że jesteście zwykłymi najemnikami,
prawda?
– Chciałbyś to sprawdzić? – zaproponował Artemis.
– Och, nie wątpię w wasze umiejętności! – odpowiedział mężczyzna
z szerokim uśmiechem. Trzymał przed sobą wielkie ręce, trzymając
niebezpiecznego mężczyznę na dystans. – Ale wyglądacie na takich, co to
mogą wykonywać lepszą robotę za lepsze pieniądze, jeśli wiecie, co chcę
powiedzieć.
– A jeśli nie?
Karczmarz spojrzał się dziwnie na Entreriego.
– A jeśli nie wiemy, co chcesz powiedzieć? – wyjaśnił Jarlaxle.
– Ach, tak, w całym Heliogabalusie jest wiele rzeczy do zrobienia –
powiedział karczmarz. – To znaczy, dla odpowiedniej drużyny. Władze zostały
w Vaasie przyparte do muru i walczą z potworami, ale przez to wielu
skrzywdzonych obywateli nie ma się do kogo zwrócić.
Entreri nie próbował nawet ukryć uśmiechu, bo tak naprawdę gadanie
karczmarza sprawiło, że poczuł się jak w domu. Heliogabalus w końcu nie
różnił się tak bardzo od Calimportu, gdzie prawa kraju i prawa ulicy znacznie
się różniły. Z trudem mógł jednak uwierzyć, że on i Jarlaxle zostali tak szybko
odnalezieni, skoro nie poprzedzała ich reputacja. Zbyt długo jednak się nad
tym nie zastanawiał. Najpewniej większość wojowników z tych terenów
znajdowała się na północy , podobnie jak większość tych, którzy zajmowali się
utrzymywaniem porządku na ulicach, niezależne od tego, jak ten porządek
wyglądał.
– A ty wiesz o takich rzeczach do zrobienia? – spytał Jarlaxle.
– Cóż, to mój interes! – stwierdził karczmarz. – Szczerze mówiąc, sam
mam mało ludzi, a przyjaciel prosił mnie, żebym wynajął kogoś dla niego.
– A dlaczego sądzisz, że jesteśmy odpowiedzi do takiej roboty? – spytał
Jarlaxle.
– Kiedy będziecie robić to tak długo, jak stary Feepun, nauczycie się to
rozpoznawać – wyjaśnił. – Patrzę, jak chodzicie. Patrzę, jak podnosicie wino,
jak oczy tamtego ciągle się ruszają, obserwują wszystko wokół niego. Och,
myślę, że robota, którą dla was mam, będzie znacznie poniżej waszych
prawdziwych umiejętności, ale to tylko początek. – Przerwał i spojrzał na nich
z nadzieją.
– Cóż, opowiedz nam, proszę, o tej robocie – zachęcił Jarlaxle po
dłuższej chwili ciszy. – Oczywiście, nic sprzecznego z prawami tego kraju –
dodał, co było typowym i spodziewany zastrzeżeniem, jakie dodawał każdy
szanujący się złodziej czy skrytobójca.
– Och, nie, nic takiego – powiedział ze śmiechem Feepun. – Trzeba
tylko wymierzyć sprawiedliwość, nic więcej.
Jarlaxle i Entreri wymienili znaczące uśmieszki – to była typowa
odpowiedź na takie zastrzeżenie, oznaczająca zwykle, że ktoś zasłużył na
śmierć lub obrabowanie.
– Mam przyjaciela, który chce odzyskać figurę – wyjaśnił karczmarz,
pochylając się i szepcąc. – I dobrze płaci. Sto sztuk złota za robotę na jedną
noc. Zainteresowani?
– Mów dalej – stwierdził Jarlaxle.
– Wygląda na to, że pokłócił się o małą figurkę. Ukradł ją gość
z okolicy. Tamten chce ją odzyskać.
– Skąd wiesz, że jesteśmy w stanie coś takiego zrobić? – spytał Entreri.
– Mówiłem, że umiem czytać w moich gościach. Myślę, że jesteście. Nie
powinna to być zbyt trudna robota, choć ten złodziej, Rorli, jest
nieprzyjemny.
– W takim razie być może sto nie wystarczy – wtrącił Jarlaxle.
Karczmarz wzruszył ramionami.
– Mówił, że da sto. Dla mnie to dobra cena. Mogę spytać…
– Najpierw podaj nam szczegóły – przerwał Entreri. – Mamy dużo do
zrobienia i musimy kupić zapasy na drogę na północ.
Karczmarz wyszczerzył się i pochylił jeszcze bliżej, po czym ze
szczegółami opowiedział wszystko, co wiedział o Rorlim, włączając w to
lokalizację mieszkania mężczyzny, które nie znajdowało się daleko. Później,
na prośbę Jarlaxle’a i Entreriego, karczmarz zostawił ich samych na chwilę.
– To może być niezła zabawa – stwierdził Jarlaxle, gdy zostali sami.
– Możemy zginąć albo Rorli może zginąć.
Mroczny elf wzruszył ramionami, jakby to go nie obchodziło.
– Sto sztuk złota to żałosna suma – powiedział – ale tak zaczyna się
reputacja, która może dobrze nam posłużyć.
– Daj mi teraz sto sztuk złota, żebym mógł kupić rzeczy, które będą mi
potrzebne do pracy – stwierdził Entreri.
Uśmiechając się szeroko, Jarlaxle sięgnął do malutkiej sakiewki i wyjął
z niej kilka monet, później coraz więcej i więcej – więcej, niż mogło zmieścić
się w sakiewce, chyba że w środku miała ona pozawymiarową kieszeń – aż
Entreri miał prawie dwie setki.
– A my robimy to za sto? – spytał sceptycznie skrytobójca.
– Rzeczy, które kupisz, będą do powtórnego użytku, tak?
– Tak.
– W takim razie to inwestycja.
Entreri pomyślał, że jego towarzysz odrobinę zbyt dobrze się bawi. To
zwykle oznaczało kłopoty.
Mimo to wzruszył ramionami i gestem wezwał karczmarza z powrotem.
***
Entreri zręcznie poruszał się w uprzęży i linach, które przywiązał do
haka wbitego w dach budowli. Wspiął się po ścianie piętrowego budynku
i usadowił na gzymsie okna na drugim piętrze, które zgodnie z jego
obserwacjami należało do sypialni Rorliego. Szybko upewnił się, że po tej
stronie szkła nie ma pułapek reagujących na nacisk.
Utrzymując idealną równowagę i poruszając się zadziwiająco zręcznie,
złodziej wyjął inne niedawno zakupione narzędzia. Do środka szkła przycisnął
przyssawkę, a na niej umieścił obrotowe ramię zakończone diamentowym
nożem do cięcia szkła. Narysował doskonały okrąg i lekko pociągnął, jednak
przecięty fragment nie poruszył się od razu.
Jarlaxle spokojnie uniósł się i teraz lewitował u jego boku.
– Ciekawe urządzenie dla tych, którzy nie umieją lewitować – stwierdził
mroczny elf, wskazując na uprząż.
– Radzę sobie – odparł Entreri.
– Ale te pieniądze wydane na czarne ubranie zmarnowałeś – mówił
dalej drow, potrząsając głową i wzdychając. – Peleryna, którą ci dałem, jest
o wiele bardziej efektywna, nie wspominając o kapeluszu.
Entreri wiedział, że nie powinno go dziwić nic, co Jarlaxle mówi
o przedmiotach magicznych, i miał niemal pewność, że jego peleryna to jakaś
ulepszona wersja kryjącego
piwafwi
drowów. Wzmianka o kapeluszu zupełnie
go jednak zaskoczyła.
– Kapelusz? – spytał. Podniósł wolną rękę do krótkiego, sztywnego
ronda bolero.
– Przechyl go lewą ręką na dół i w lewo, a ochroni cię przed
ciekawskimi spojrzeniami.
Entreri wykonał polecenie drowa, a wówczas poczuł oblewające go
zimno. Zadrżał.
– Właśnie tak – stwierdził Jarlaxle. – Kiedy znów zrobi ci się ciepło, po
prostu przechyl kapelusz.
– Czuję się jak trup.
– Lepiej tak się czuć niż nim być.
Entreri pochylił kapelusz w geście zgody, znów zadrżał, po czym
powrócił do pracy przy oknie. Tym razem udało mu się uwolnić wyciętą taflę
szkła.
– Blisko było – powiedział sucho Jarlaxle.
Skrytobójca uśmiechnął się do niego i ostrożnie przełożył dłoń na drugą
stronę, ostrożnie, bardzo ostrożnie macając ramę okienną w poszukiwaniu
pułapek.
– To musi być mnóstwo pracy – stwierdził Jarlaxle.
Sięgnął do wielkiego kapelusza i wyjął z niego mały kawałek czarnego
materiału. Widząc go, Entreri tylko opuścił głowę i westchnął, gdyż wiedział,
co teraz nastąpi.
Jarlaxle zakręcił materiałem, a wtedy ten się wydłużył, stawał się coraz
większy i większy. Drow rzucił go na ścianę, a wówczas cały fragment
budowli zakryty przez materiał po prostu znikł. Typowa przenośna dziura,
rzadki i cenny przedmiot, tworzyła pozawymiarową kieszeń, lecz jak
w wypadku większość przedmiotów Jarlaxle’a, ta wcale nie była typowa.
Zależnie od tego, którą stroną drow rzucił materiał, przenośna dziura tworzyła
rzeczywiście pozawymiarową kieszeń, lub też tymczasowy otwór w dowolnej
powierzchni, do której przywarł materiał. Jarlaxle spokojnie wszedł do
komnaty i zabrał za sobą dziurę, a na jej miejscu znów pojawiła się ściana.
Entreri był tak rozzłoszczony, że niemal zbyt szybko przeszedł po
zabezpieczonej części ramy okiennej, kiedy poczuł lekkie wybrzuszenie, które
oznaczało pułapkę reagującą na nacisk. Odzyskał jednak rozsądek i poruszając
się z doskonałym wyczuciem w ciągu kilku chwil rozbroił pułapkę, a nawet ją
otworzył. Znajdowała się w niej niewielka igła, bez wątpienia zatruta.
Po kilku kolejnych chwilach wyciągnął ją i wbił bezpiecznie w mankiet,
po czym dokończył sprawdzanie okna, otworzył je i wszedł do środka.
– Ja przynajmniej umieściłem ścianę z powrotem na swoim miejscu –
zażartował Jarlaxle, wskazując na krąg szkła w ręce Entreriego.
Skrytobójca machnął ręką, a szkło rozbiło się z trzaskiem o podłogę.
– To tyle, jeśli chodzi o dyskrecję – stwierdził Jarlaxle.
– Może jestem w nastroju, żeby kogoś zabić – odparł Entreri, wpatrując
się w złoszczącego się drowa.
Jarlaxle wzruszył ramionami.
Entreri rozejrzał się po komnacie. Na przeciwległej ścianie, w lewym
rogu, znajdowały się drzwi, a obok nich otwarta szafa. Przy ścianie po prawej,
mniej więcej w jej połowie, stała komoda sięgająca Entreriemu do ramienia.
Umeblowania dopełniało łóżko i nocny stolik, a naprzeciwko nich biurko.
Artemis podszedł do komody, zaś Jarlaxle zajął się szafą.
– Kiepski gust – mruknął mroczny elf, a kiedy Entreri odwrócił się
w jego stronę, ujrzał towarzysza przeglądającego wiszące ubrania,
w większości szare i monotonne.
Entreri potrząsnął głową i wysunął najniższą szufladę. Znalazł w niej
pościel, a pod nią mały mieszek z monetami, który zaraz znikł w jego
kieszeni. Następna szuflada była podobna, zaś w trzeciej od dołu znajdowały
się przybory toaletowe, wśród nich piękny kościany grzebień z rękojeścią
z macicy perłowej. To również zabrał.
Zawartość najwyższej szuflady była najciekawsza – parę słojów
z balsamami i trzy butelki eliksirów, każda z płynem w innym kolorze. Entreri
pokiwał głową, spojrzał z powrotem w stronę okna, po czym zatrzasnął
szufladę i ruszył w stronę łóżka.
– Ach, ukryta szuflada – powiedział Jarlaxle z głębi szafy.
– Sprawdzę pułapki.
– Nie trzeba – odparł mroczny elf.
Zrobił krok do tyłu i wyjął srebrny gwizdek, który wisiał na jego szyi na
łańcuchu. Dwa krótkie gwizdnięcia, trzask i błysk – i oto ukryta szufladka
otworzyła się magicznie.
– Masz odpowiedź na wszystko – zauważył Entreri.
– To utrzymuje mnie przy życiu. O, popatrz, co my tu mamy.
Chwilę później Jarlaxle wyszedł z szafy niosąc dziwny posążek
przedstawiający muskularnego mężczyznę, w połowie białego, a w połowie
czarnego.
– Wracamy do gospody po nagrodę? – spytał Jarlaxle.
W odpowiedzi posążek zaczął się śmiać.
– Wątpię, byś miał się gdziekolwiek udawać, Artemisie Entreri! –
powiedział, a skoro zwracał się do Entreriego, nie zaś do Jarlaxle’a, oznaczało
to, że wypowiedź została wcześniej zaprogramowana, zaś jej twórca znał
tożsamość włamywacza.
– Uhm… – mruknął Entreri.
Wtedy właśnie drzwi do komnaty otworzyły się, a Jarlaxle cofnął się do
okna. Entreri stał na lewo od niego, przy łóżku. Do środka wszedł muskularny,
ciemnoskóry mężczyzna odziany w długą, nieco obszarpaną czarną szatę,
w hełmie zwieńczonym pióropuszem na głowie. Za nim majaczyła horda
olbrzymich szarych i czarnych psów, które wyłaniały się i znikały w cieniach
korytarza, jakby stworzono je z takiej samej niejasnej materii, co owe plamy
ciemności.
Entreri poczuł szarpnięcie przy pasie, szarpnięcie Szponu Charona, jego
wspaniałego miecza. Miał wrażenie, że miecz tym razem nie wykazuje swojej
zwykłej gotowości do walki, lecz raczej jakby wita starego przyjaciela.
– Widzę, że się nas spodziewałaś – stwierdził spokojnie Jarlaxle, a jako
dowód zaprezentował posążek.
– Jeśli oddacie go bez walki, możecie odkryć, że jesteśmy ważnymi
sojusznikami – powiedział mężczyzna.
– Cóż, jeszcze się do niego bardzo nie przyzwyczaiłem – odparł Jarlaxle
z szerokim uśmiechem. – Możemy przedyskutować jego cenę…
– Nie tej bezwartościowej rzeźby!
– Miecz – domyślił się Entreri.
– I rękawica – potwierdził mężczyzna.
– Są dla mnie lepszymi sojusznikami niż ty mógłbyś kiedykolwiek się
stać – zaszydził Entreri.
– Owszem, ale czy są również strasznymi wrogami jak my?
– Nas? My? – wtrącił się Jarlaxle. – Kim jesteście?
Zarówno ciemnoskóry mężczyzna, jak i Entreri spojrzeli dziwnie na
drowa.
– Miecz twojego przyjaciela nie należy do niego – powiedział drowowi
ciemnoskóry mężczyzna.
Jarlaxle spojrzał na Entreriego i spytał:
– Zabiłeś jego poprzedniego właściciela?
– A jak myślisz?
Jarlaxle pokiwał głową i spojrzał z powrotem na mężczyznę w czerni.
– Jest jego.
– Jest netheryjski!
Entreri nie za bardzo wiedział, co to właściwie znaczy. Kiedy jednak
spojrzał na drowa i odkrył, że jego oczy są otwarte bardzo szeroko, tak
szeroko jak wtedy, gdy napotkali smoka w drodze do zniszczenia
kryształowego reliktu, pojął, że może to oznaczać pewne kłopoty.
– Netheryjski? – powtórzył drow. – Tego ludu już dawno nie ma.
– Ten lud wkrótce powróci – zapewnił go ciemnoskóry mężczyzna. –
Lud, szukający dawnej chwały i dawnej własności.
– Cóż, to doprawdy najlepsze wieści, jakie świat słyszał przez ostatnie
tysiąclecie – stwierdził sarkastycznie Jarlaxle, na co mężczyzna tylko się
zaśmiał.
– Przysłano mnie, bym odebrał miecz – wyjaśnił. – Mogłem zabić was
od razu i bez pytania, lecz uznałem że tacy towarzysze jak wy dwaj mogą się
okazać bardzo wartościowymi sojusznikami dla Po… dla mojego ludu,
podobnie jak my dla was.
– Jak wartościowymi? – spytał Jarlaxle, najwyraźniej zaintrygowany.
– A jeśli zostanę waszym sojusznikiem, czy będę mógł zatrzymać miecz?
– spytał Entreri.
– Nie – odparł ciemnoskóry mężczyzna.
– W takim razie nie – odpowiedział Entreri.
– Nie spieszmy się tak – wtrącił się ugodowo drow.
– Dla mnie to zupełnie jasne – powiedział Entreri
– W takim razie dla mnie również – odparł ciemnoskóry mężczyzna. –
Skoro nie chcieliście po dobroci… Jak sobie życzycie!
Kiedy skończył, zrobił krok w bok, a do komnaty wpadło stado wielkich
psów, wyjących dziko. Ich białe zęby błyszczały kontrastowo na tle czarnych
ciał.
Entreri przykucnął, gotów skoczyć w bok, jednak Jarlaxle opanował
sytuację, rzucając przed psy tę samą przenośną dziurę, którą wcześniej
wykorzystał, by dostać się do środka.
Z wyciem zmieniającym się w skowyt psy spadły przez dziurę, lądując
w komnacie poniżej. Jarlaxle pochylił się i podniósł dziurę, zamykając nad
nimi sufit.
– Muszę taką sobie sprawić – zauważył Entreri.
– Jeśli tak się stanie, nie wskakuj z nią w moją – stwierdził Jarlaxle.
Entreri spojrzał na niego z zaskoczeniem.
– Szczelina astralna. Nie chcesz wiedzieć – zapewnił go Jarlaxle.
– Racja. W takim razie, gdzie teraz jesteśmy? – spytał skrytobójca.
– Jesteście z wrogiem, którego natury nie pojmujecie! – odparł
ciemnoskóry mężczyzna.
Zaśmiał się i uskoczył na bok, znikając tak szybko i tak całkowicie
w cieniach, że Entreriemu wydawało się to złudzeniem. Mimo to skrytobójcy
udało się pstryknąć palcami, a kiedy usłyszał cichy jęk mężczyzny, wiedział,
że malutki pocisk dosięgnął celu.
– Lubisz mrok, drowie? – spytał mężczyzna, a gdy skończył, w komnacie
zapanowała całkowita ciemność.
– Pewnie! – odparł Jarlaxle i zagwizdał. Krótkie gwizdnięcie, długie,
znów krótkie. Entreri usłyszał trzaśnięcie drzwi.
Wszystko działo się tak szybko, że skrytobójca zupełnie instynktownie
wyjął miecz i zdobiony klejnotami sztylet, po czym dla bezpieczeństwa oparł
się o łóżko. Znów przechylił kapelusz, choć wiedział, że to magiczna
ciemność, niemożliwa do przebicia wzrokiem nawet przez tych, którzy
widzieli w ciemności. Dobrze jednak, że to zrobił, gdyż zaraz po tym, jak jego
ciało otoczył chłód, poczuł wypełniające komnatę intensywne gorąco kuli
ognistej.
W jednej chwili opadł na ziemię i znalazł się pod łóżkiem, spod którego
wyczołgał się po drugiej stronie, gdy zawalił się płonący materac.
– Czarodziej! – wrzasnął.
– Naprawdę? – spytał sarkastycznie Jarlaxle.
– Naprawdę – krzyknął ciemnoskóry mężczyzna. – I nie obawiam się
waszych malutkich ukąszeń!
– Rzeczywiście? – spytał go Entreri, poruszając się w trakcie mówienia,
żeby nie stanowić łatwego celu. – Nawet igłą z własnej pułapki na ok…?
Ostatnie słowo zostało gwałtownie przerwane, gdy komnatę, wypełniła
całkowita cisza. Głęboka, magiczna cisza, która sprawiła, iż zamilkły nawet
wyjące i skomlące psy w komnacie poniżej. Entreri wiedział, że to robota
Jarlaxle’a, jego standardowy pierwszy krok przeciw wykorzystującym magię.
Czarodziej, który nie mógł korzystać z komponentu werbalnego, miał
zdecydowanie ograniczone możliwości.
Ale teraz Entreri musiał martwić się o siebie samego, gdyż jego
magiczny miecz zaczął nagły atak na jego rozum, próbując skłonić do
skierowania ostrza przeciw sobie i odebrania sobie życia. Już wcześniej
prowadził pojedynek woli z upartą bronią, lecz w bliskości przedstawiciela
twórców miecz zdawał się jeszcze bardziej wściekły.
Skrytobójca unosił rękawicę, która minimalizowała efekt, jaki miecz
mógł nań wywierać i był górą… częściowo. Musiał przecież jednocześnie
dokładnie określić swoją pozycję w komnacie. Wiedział, że dzięki swoim
wcześniejszym działaniom i słowom ma jedną jedyną szansę, a jej
niewykorzystanie jeszcze pogorszy i tak niebezpieczną sytuację.
Zrównał się z ciepłem emanującym z łóżka, skierował w stronę, jak
oceniał, całkowicie prostopadłą do okna i zrobił trzy zdecydowane kroki przez
komnatę, jednocześnie chowając uparty miecz do pochwy.
Uderzył raz, szybko i prosto w cel, w plecy ciemnoskórego mężczyzny,
a jego wampiryczny, kradnący życie sztylet wbił się głęboko.
Gdy broń przekazywała mu siłę życiową umierającego mężczyzny,
Entreriego przepełniło dziwne uczucie, dezorientacji i zawrotów głowy.
Cofnął się, w ciszy upadł na podłogę i leżał tak przez dłuższą chwilę.
Niedługo później usłyszał warczenie psów z komnaty na dole.
– Już po wszystkim – stwierdził, obawiając się, że Jarlaxle rzuci kolejne
milczenie na komnatę.
Chwilę później podniosła się również ciemność. Leżąc na ziemi, Entreri
patrzył prosto na mrocznego elfa leżącego podobnie na suficie, z rękami
wygodnie ułożonymi pod głową. Entreri zauważył również, że zniszczenia na
ścianach i suficie kończyły się na bańce wokół drowa, jakby ten stworzył jakąś
tarczę, której nie mogła przebić magia, a przynajmniej kula ognista.
Skrytobójca nie był zaskoczony.
– Dobra robota – pogratulował mu Jarlaxle, spływając łagodnie na
ziemię. Entreri podniósł się i otrzepał. – Bez wzroku i słuchu, skąd wiedziałeś,
że tam będzie?
Entreri spojrzał na trupa. Mężczyzna zdążył wysunąć najwyższą
szufladę komody, a gdy upadł na ziemię, jej zawartość rozsypała się wokół
niego.
– Powiedziałem mu, że trafiłem go igłą z okna – wyjaśnił skrytobójca. –
Domyśliłem się, że w jednej z tych butelek jest antidotum. Chciał wykorzystać
osłonę ciemności i ciszy, żeby zająć się tym drobiazgiem.
– Dobra robota! – powtórzył Jarlaxle. – Wiedziałem, że nie bez powodu
trzymam cię przy sobie.
Entreri potrząsnął głową.
– Nie kłamał w sprawie miecza – powiedział. – On czuł z nim
powinowactwo. Czułem to wyraźnie, bo próbował nawet zwrócić się
przeciwko mnie.
– Netheryjskie ostrze… – zastanawiał się Jarlaxle. Spojrzał na
Entreriego, jego oczy rozszerzyły się na chwilę, po czym na jego twarzy
pojawił się szeroki uśmiech. – Powiedz mi, jak teraz miecz reaguje na twoje
towarzystwo?
Entreri wzruszył ramionami i ostrożnie wyciągnął miecz. Czuł dziwną
bliskość, większą niż wcześniej. Odwrócił się i z zaskoczeniem spojrzał na
Jarlaxle’a.
– Może uważa, że teraz jesteś bliższy jego pierwotnym twórcom –
wyjaśnił drow. Kiedy Entreri spojrzał na niego z jeszcze większym
niezrozumieniem, dodał, spoglądając na powalonego wroga. – Nie był
zwykłym człowiekiem.
– Tak się domyślałem.
– Był pomrokiem… istotą napełnioną esencję cienia.
Entreri wzruszył ramionami, gdyż te słowa nic dla niego nie znaczyły.
– A ty zabiłeś go swoim wampirycznym sztyletem, tak?
Entreri znów wzruszył ramionami. Zaczynał się martwić, lecz Jarlaxle
zaśmiał się i wyjął lusterko. Patrząc w nie, Entreri zauważył, nawet w słabym
świetle, że jego zwykle brązowa skóra nabrała lekko szarego odcienia – nie
było to jednak zbyt widoczne.
– Napełniłeś się odrobiną tej esencji – powiedział drow.
– Co to znaczy? – spytał zdenerwowany skrytobójca.
– To znaczy, że właśnie stałeś się jeszcze lepszy w swoim zawodzie,
przyjacielu – powiedział Jarlaxle z uśmiechem. – W swoim czasie dowiemy
się, o ile lepszy.
Entreriemu musiało to wystarczyć, gdyż jego zwykle tajemniczy
przyjaciel wyraźnie nie miał zamiaru powiedzieć mu nic więcej. Pochylił się
i podniósł porzucony posążek. Rzeźba tym razem milczała.
– Powinniśmy pójść i wziąć pieniądze od karczmarza – powiedział.
– I? – spytał drow.
– I zabić głupca za to, że nas wystawił.
– To może nie spodobać się władzom Heliogabalusa – stwierdził
Jarlaxle.
Odpowiedź Entreriego była tak typowa, że Jarlaxle bezgłośnie
wypowiadał słowa razem z nim.
– W takim razie nikomu nie powiemy.