Rozdział 7 – Spotkanie
Nie poszłam na zakończenie roku szkolnego, moje
ś
wiadectwo odebrał Charlie. Biedna Alice z rozpaczą musiała
zadzwonić do wszystkich zaproszonych na ślub osób i je odwołać, a
przychodziło jej to z trudem. Przed niektórymi musiała się tłumaczyć
na przykład przed moją mamą i ojcem. Charlie nie bardzo się tym
przejął cały czas miał nadzieję na to, że w końcu zostawię Edwarda
lecz stało się odwrotnie. Rene natomiast wybuchnęła płaczem do
telefonu i wampirzyca musiała dobre pół godziny ją uspokajać. Ach
biedna mama tak się cieszyła, że w końcu wyjdę za mąż i nie mogła
pojąć co się stało. Nie chciałam z nią rozmawiać mimo iż nalegała.
Byłam na granicy wytrzymałości i rozpaczy, miałam tylko nadzieję,
ż
e Edward nie pojedzie powtórnie do Włoch aby ponownie
sprowokować Volturi. Tego bym nie przeżyła. Dzwoniłam chyba
setki razy do niego lecz nie odbierał telefonu. Setki razy wysyłałam
mu wiadomości i nagrywałam się na pocztę głosową, wszystko na
próżno. Dzwoniłam także do Jacoba, który jak widać zrozumiał to co
zrobił i także nie odbierał telefonu. Nie miałam zamiaru tego tak
zostawić o nie! Chciałam pójść do jego gównianego rezerwatu i
powiedzieć mu to co o nim myślę. Ale teraz największym
zmartwieniem był dla mnie mój Edward. Nie miałam zielonego
pojęcia co robić. Carlise razem z Esme uspokajali mnie na wszelkie
możliwe sposoby lecz nic mi nie pomagało.
- Proszę Bello – powiedziała Esme podając mi tace ze
ś
niadaniem.
- Chyba nie jestem głodna.
- Musisz coś zjeść nie chcemy byś nam znowu zemdlała. –
Zabrałam się na jedzenie jajecznicy z lekko przysmażonym bekonem.
Cullenowie zawsze o mnie dbali jak o własną córkę. Mimo, że oni
ż
ywili się krwią, Esme nauczyła się specjalnie dla mnie gotować
moje ulubione potrawy. Byłam im za to taka wdzięczna.
Od mojego przebudzenia minęło chyba z pięć godzin a Alice
dopiero teraz skończyła odwoływać zaproszenia ślubne. Schodząc po
schodach o mało co a nie potknęła by się ale szybko złapała ręką za
poręcz. Trwała w tej pozycji dobre kilkanaście sekund, poczym się
ocknęła i odwróciła głowę. Wszyscy z niecierpliwieniem patrzyliśmy
na nią i oczekiwaliśmy jakiej doznała wizji.
- Edward, - zaczęła – on, on…
- Mów proszę mów co się z nim dzieje – błagałam
- On jest w Europie! – powiedziała Alice zestresowanym
tonem. – Czegoś poszukuje, coś jakby tropi – nie umiała odnaleźć
właściwych słów.
- Jak to?! – krzyknęłam – w Europie? Przecież to tysiące
kilometrów stąd! – byłam w ogromnym szoku zresztą jak pozostali w
salonie. Emmet tylko potrząsnął głową z niedowierzaniem a Rosalie
aż usiadła z wrażenia.
- To nie możliwe przecież nigdy się tak daleko nie zapuszczał
– powiedziała Esme.
- Wiesz, że dla Edwarda nie ma rzeczy niemożliwych –
odparł Jasper.
- Tak wiem, ale dlaczego akurat Europa? Widziałaś w jakim
dokładnie państwie teraz przebywa? – Zapytała Rosalie.
- Poczekajcie spróbuję coś wyczytać, połączyć się jakoś. –
Alice usiadła na kanapie, na której poprzedniego wieczoru siedział
mój kochany Edward. Jasper natychmiast podał jej białą kartkę i coś
do pisania. Wszyscy spoglądaliśmy na wampirzycę z narastającym
oczekiwaniem. Alice tak mocno próbowała się skupić, zaciskała
silnie powieki i dłonie, aż złamała pióro którego atrament wylał się
na stół i poplamił seledynowy obrus.
- Przykro mi nic nie widzę, chyba specjalnie mnie blokuje.
- Błagam spróbuj jeszcze raz – prosiłam ją z łzami w oczach
- Okay, spróbuję ale nie wiem czy mi się uda. – ponownie
zacisnęła powieki lecz tym razem lżej, kolejne wiekowe pióro
wylądowało w jej ręku podane przez jej narzeczonego. Nastało kilka
minut ciszy, ten czas niemiłosiernie mi się dłużył czułam jakby była
to cała wieczność, wieczność, którą miałam spędzić bez Edwarda.
Nagle Alice otworzyła szeroko oczy i patrząc błędnym wzrokiem
przed siebie zaczęła rysować na kartce jakieś bazgroły, które powoli
układały się w jedną całość. Kiedy wampirzyca skończyła zabrałam
jej szybko kartkę żeby zobaczyć co dokładnie narysowała. Patrząc na
nią mimowolnie przyłożyłam rękę do ust w niemym krzyku. Kartka
powoli wypadła mi z dłoni spadając na ziemię lecz Emmet jednym
zwinnym ruchem zdążył ja podnieść i po przyjrzeniu się jej jego oczy
stanęły w słup. Usiadłam powoli na kanapie obok Alice, byłam w
amoku z którego Carlise próbował mnie otrząsnąć targając moje
ramiona .
- Paryż – powiedziałam cichutko ale i tak wszyscy mnie
słyszeli. Na kartce wampirzyca narysowała wysoką aż do nieba więżę
Eiffla. Długo nie mogłam się otrząsnąć ze zdumienia i przerażenia.
Co on tam robił? Dlaczego mój ukochany pojechał aż do Paryża? To
wszystko nie trzymało się kupy. Pozostali także byli w szoku. W
pewnym momencie wstałam prawie tak szybko jak nie jeden wampir
by się powstydził.
- Lecę tam – oznajmiłam krótko
- Co? Nie ma mowy – powiedziała Alice
- Nic nie zmieni mojego zdania
- W takim razie lecę z Tobą – spojrzałam się na nią jak na
wariatkę ale ulżyło mi, że przyjaciółka będzie towarzyszyła mi w
podróży po ukochanego.
- Emmet czy mógłbyś sprawdzić mi w Internecie rozkłady
lotów?
- Nie ma sprawy.
- Alice dziękuję Ci za to poświęcenie ale muszę załatwić
jeszcze jedną sprawę zanim wyjedziemy. Spotkamy się pod moim
domem okay? Tylko dajcie mi jak najszybciej znać o której będzie
odlot ze Seattle. – powiedziałam i szybko wybiegłam z domu
Cullenów. Odpaliwszy silnik swojego czerwonego pickupa
pojechałam prosto do rezerwatu Indian.
Już z daleka zobaczyłam jego umięśnioną sylwetkę i
kruczoczarne włosy. Na mój widok jego mina trochę zrzedła ale nie
zatrzymując się szedł w moją stronę. Wyskoczyłam z samochodu i
szybkim krokiem szłam w stronę Jacoba Blacka.
- Cześć Bells! – krzyknął do mnie jakby nic się nie stało. Nic
nie odpowiedziałam i kiedy tylko znalazłam się naprzeciwko niego
spoglądając mu z pogardą w oczy wymierzyłam mu silny policzek.
Wilkołak tylko spojrzał się na mnie i poruszył szczęka jakby chciał
wstawić ja sobie na miejsce.
- Ty obłudny, kłamliwy psie! – zaczęłam krzyczeć na
Indianina – czy ty wiesz co w ogóle zrobiłeś?
- Tak teraz możemy żyć razem długo i szczęśliwie – zaśmiał
się Quillet, a ja w porywie napadu szału zaczęłam okładać go
pięściami po twarzy i piersi. Jacob stał tylko i czekał na zakończenie
mojego gniewu co jeszcze bardziej mnie rozłościło. W pewnym
momencie przypomniało mi się, że mam w kieszeni zapalniczkę
którą Mike Newton dał mi na przechowanie. Spojrzałam w oczy Jaka
dyskretnie sięgając do kieszeni spodni.
- Już skończyłaś Bello? – w tym momencie dostał ode mnie
silny cios w twarz. Zapalniczka którą trzymałam ściśnięta w pięści
rozcięła mu kawałek policzka i zahaczyła silnie o nos. W tym
momencie Jacob złapał mnie mocno za rękę i wykręcił ja tak, że
zapiszczałam z bólu.
- Dziewczyno uspokój się w końcu! – krzyknął widocznie
rozwścieczony. Nagle zobaczyłam, że po twarzy płynie mu krew.
Boże nie potrzebnie tak się na nim wyżyłam, źle postąpił ale w końcu
bądź co bądź był moim przyjacielem.
- Jake ja, ja nie chciałam tak mocno. – powiedziałam ze
skruszoną miną.
- O czym ty w ogóle mówisz, złamałaś mi nos kobieto! –
krzyczał wilkołak puszczając moją rękę i po przyłożeniu jej sobie do
twarzy zobaczył, że cała jest we krwi.
- Jeśli mi się źle zrośnie to będzie to Twoja wina – powiedział
i szybko pobiegł w kierunku domu. Z tego wszystkiego zapomniałam,
ż
e wilkołakom wszystkie rany i złamania goją się w zastraszającym
tempie, pobiegłam więc za nim. Kiedy weszłam do środka ujrzałam
wpół leżącego na wersalce Jacoba i Jareda siedzącego przed nim.
- Auł to boli – syknął młody Quillet i w tym momencie
usłyszałam trzask przestawianych kości. Jared który nastawiał mu
złamany nos popatrzył się na mnie z uśmiechem.
- Nieźle go załatwiłaś Bello.
- W gruncie rzeczy zasłużył sobie na to, choć mimo wszystko
przepraszam, że mnie tak poniosło.
- Spoko serio zasłużyłem – przynajmniej umiał się do tego
przyznać.
- Jared możesz nas zostawić samych na chwilę? Chyba
musimy pogadać.
- Nie ma sprawy i nie dziękuj mi za nastawienie ci kości to
była dla mnie czysta przyjemność. – roześmiał się chłopak i wyszedł
z domu. Gdy spojrzałam na Jacoba jego nos był już na swoim stałym
miejscu a ślad po zapalniczce na jego policzku już zniknął.
- Jak mogłeś mi to zrobić Jake? – spytałam tym razem już
normalnym tonem.
- Chodź za mną przejedzmy się po lesie – powiedział i wstał z
sofy a ja poszłam za nim. Zaczynało się ściemniać a ja ciągle
czekałam na wiadomość od Emmeta, która nie nadchodziła.
- Słuchaj Bello, - zaczął mówić – zarżnąłbym cały świat żeby
tylko zdobyć Twoją miłość.
- Jacob ale ty już ją masz tylko nie w takim samym stopniu
jak Edward.
- Wiem, że źle zrobiłem ale to działo się tak szybko, tak
spontanicznie, wyczułem go że stoi za drzewem i nas obserwuje i
zrobiłem pierwsze to co mi przyszło do głowy. Bello gdyby na kimś
Ci tak bardzo zależało czy nie zrobiłabyś wszystkiego, żeby tylko
odwrócić los? – Patrzyłam się na niego i nic nie mówiłam bo
obydwoje znaliśmy na to retoryczne pytanie odpowiedź.
- Bello, najdroższa tylko jeden uścisk kiedy przytulasz mnie
do Swojej duszy jest dla mnie jak słońce. Błagam nie odbieraj mi
tego.
- Wiesz gdzie on teraz jest? – spytałam
- Nie i wybacz, ale raczej mnie to nie obchodzi
- W Europie, a dokładniej w Paryżu i to wszystko przez
Ciebie! – zacisnęłam oczy by nie pociekły mi łzy. Jacob spojrzał się
na mnie z miną niedowiarka.
- No to dosyć daleką wybrał się podróż – drwił z
wypowiadanych prze zemnie z żalem słów.
- Podobno czegoś szuka, coś tropi ale Alice nie wie dokładnie
co to jest, jej wizje są zakłócane.
- Nie wiem po co tam pojechał, ale gdybym ja tam był razem
z Tobą to zabrałbym Cię w najpiękniejsze miejsca. Karmilibyśmy
dzikie łabędzie nad brzegiem Sekwany i wpatrywalibyśmy się w
jaśniejący nad naszymi głowami tak jak teraz księżyc. – spojrzałam
w górę. Księżyc był rzeczywiście przepiękny, nagle zaczęłam sobie
wyobrażać tę wymarzoną przez Jacoba scenerię.
- Jake – powiedziałam – Ja tam dzisiaj lecę tylko czekam na
wiadomość od Emmeta o której mam samolot. – wilkołak posmutniał
nie domyślał się takiego obrotu sprawy.
- Błagam Bello nie jedź, nie odchodź ode mnie.
- Muszę Jacob ja bez niego umieram, nie mogę bez niego żyć,
czy ty tego nie rozumiesz?
- Ja bez Ciebie też nie mogę, ale to się dla Ciebie nie liczy.
Widać przerażającym snem jest życie.
- Nie mów tak, wiesz że także Cię kocham
- To czemu wybierasz jego zamiast mnie? W czym ta pijawka
jest lepsza? W tym, że jest martwy? To cię w nim pociąga? A może
to, że morduje z zimną krwią? Ja tego nie robię, ja taki nie jestem
Bello. – spojrzałam się przyjacielowi głęboko w oczy i przytuliłam
się do niego.
- To nie jest tak jak myślisz, on, on jest po prostu inny,
wyjątkowy.
- A ja nie jestem? Dobrze wiesz, że zrobię dla Ciebie
wszystko, choćbym miał przewrócić niebo i ziemię.
- Ach Jake kocham Cię tak bardzo, jesteś moim aniołem,
moją bratnią duszą ale ja już wybrałam i niech tak pozostanie. – nie
gniewałam się już na przyjaciela, cała moja złość po prostu
wyparowała, przysnęła jak bańka mydlana. W tym momencie Jake
uklęknął przede mną na kolana i powiedział coś czego w życiu bym
się po nim nie spodziewała…
- Bello wyjdź za mnie – byłam zszokowana tym wyznaniem
- Jake wiesz, że nie mogę – cienkie stróżki łez popłynęły po
moim policzku, kochała go bardzo ale nie mogłam zostawić Edwarda,
nie mogłam złamać mu serca tak jak łamałam je w tej chwili
Jacobowi.
- Błagam Cię Bells, będziemy szczęśliwi zobaczysz, ja mogę
Ci dać to czego on Ci w życiu nie zapewni. – w tym momencie ja
również upadłam na kolana i tuląc się w ramionach Quilleta płakałam
nie kryjąc łez. Dobrze wiedziałam o co chodziło. Edward był
wampirem, nie żył już od ponad stu lat, a Jacob był żywy i tylko
dlatego mógł mi zapewnić jedyną rzecz którą tak bardzo pragnęłam,
a której Edward nie był mi w stanie ofiarować.
- Ach Jake nawet nie wiesz ile bym dała żeby mieć normalną
rodzinę.
- To zgódź się Bello, i wyjdź za mnie. – patrzyłam się w jego
przepełnione smutkiem oczy, widziałam w nich nasze roześmiane
postacie trzymające się za ręce i … małe dziecko radośnie biegające
wokół nas. Tak to była jedyna rzecz, której nie mogłam mieć będąc
wampirem, choć tak bardzo jej pragnęłam. Jacob uderzył w mój
najczulszy punkt. Płakałam już rzewnymi łzami wtulona w jego
ramiona i nawet nie czułam wibrującego w kieszeni od dobrych paru
minut telefonu. Ujęłam twarz Jacoba w swoje dłonie.
- Ja nie mogę uwierz mi – mówiłam
- Zrozum Bello będziemy mieli razem gromadkę bawiących
się i śmiejących dzieci, i nie będą one martwe.
- Ale, ale co z Edwardem? – zaczęłam się bezmyślnie
zastanawiać.
- Zrobimy tak jak Ci powiedziałem, możemy razem uciec,
gdzie tylko zechcesz. Jest jeszcze jedna możliwość. Pamiętam jak rok
temu Cullen powiedział mi, że nie opuści Cię dopóki ty sam go nie
odprawisz.
- O nie tego bym nie była w stanie zrobić, on zabił by się
przez to. – byłam w rozterce nie wiedziałam co mam zrobić. Z jednej
strony kochałam Edwarda nad życie, z drugiej zaś z Jacobem
mogłabym mieć normalne życie i dzieci. Jeszcze raz spojrzałam mu
w oczy.
- Kocham Cię Jake…
- Czyli to oznacza, że…
- Tak, zostanę Twoją żoną. – w tym momencie Jacob
pocałował mnie tak namiętnie i z miłością, której nigdy w takim
stopniu od niego nie doznałam. Poczułam narastające szczęście ale i
jednocześnie smutek spowodowany zdradą Edwarda.
- Ach jaka piękna z was para brawo! - w tym samym
momencie obydwoje odwróciliśmy się i z przerażeniem patrzyłam na
stojącą przed nami kobietę. Poderwałam się z ziemi i spojrzałam o
oczy niskiej blondynki. Jacob równie jak ja był przerażony..
- Jane. – powiedziałam półszeptem
- Tak to ja we własnej osobie jak widzisz. Aro wysłał mnie,
ż
ebym zobaczyła czy dotrzymaliście z Cullenami naszej umowy ale
jak widać będzie bardzo rozczarowany. Cóż to się stało, że
obściskujesz się z tym śmierdzącym wilkołakiem?
- Nie mów tak do niego! – krzyknęłam ale nie zrobiło to na
niej żadnego wrażenia.
- Kim ona jest Bells?
- Nie miło mi Cię poznać, ale wypada się przedstawić.
Nazywam się Jane służę w straży przybocznej rodziny Volturich o,
których zapewne już słyszałeś. – w tym miejscu spojrzała na mnie
wymownie.
- Po co przyszłaś i czego od nas chcesz?
- Już powiedziałam, przybyłam sprawdzić czy ona jest nadal
człowiekiem, ale jak widać jest więc nie mam wielu możliwości do
wyboru.
- Zostaw mnie w spokoju, przecież wiesz, że nikomu o was
nie powiem, a poza tym, - tu wstrzymałam na moment oddech. – nie
jestem już z Edwardem Cullenem. – złapałam Jacoba za rękę, był
gorący jak nigdy przedtem widać bardzo się denerwował bo
poczułam, że się trzęsie.
- Właśnie widzę i ciężko jest mi podjąć jakąś decyzję, ale
niestety umowa to umowa.
W tym momencie jednym szybkim ruchem doskoczyła do nas
odpychając mnie od Jacoba. Uderzyłam o drzewo i przeturlałam się
w krzaki. Jacob naszykował się do ataku lecz nim się obejrzał Jane
była już przy mnie i uderzyła mnie w twarz z całej siły. Indianin
doskoczył do nas i złapał wampirzycę zrywając z niej płaszcz. Jane
wyszczerzyła swoje kły i kopnęła wilkołaka w brzuch tak, że ten
znalazł się kilkanaście metrów za mną. Zdążyłam tylko zobaczyć jak
przemienia się w dużego rudego wilka i usłyszałam jego głośne
przeraźliwe wycie. Zrozumiałam, że wzywał do pomocy sforę. Jane
ś
cisnęła mnie za ramię tak mono, że usłyszałam trzask łamanych
kości, krzyczałam w rozpaczliwym bólu. Nagle wampirzyca uniosła
się ponad ziemię i ujrzałam Jacoba który zdążył schwytać ją w swoje
zęby i targał ją za nogi waląc ją o ziemię. Mój ból przeszywał każdą
cząstkę mego ciała, ledwo zdołałam dostrzec cztery potężne wilki
biegnące w naszą stronę. Kiedy Jake puścił młodą blondynkę, ta
zwinnym ruchem pobiegła do drzewa od którego odbiła się i skoczyła
rudemu wilkowi na grzbiet i wgryzając się mu w kark. Ujrzałam jak
jeden z wilków, domniemałam, że to był Paul uderzył swoją potężną
łapą Jane która ze świstem powietrza znalazła się leżąca tuż koło
mnie. Spojrzała mi złowieszczo w oczy i chwyciła moją rękę
przystawiając ją sobie do ust. Próbowałam się wyrywać lecz ona była
silniejsza. Wgryzła się w mój nadgarstek z ogromną siła i zaczęła pić
moją krew. Jeden z wilków głośno zawył, a następny doskoczył do
mnie i mojego śmiertelnego przeznaczenia, powalając je na ziemię.
Zaczęłam wić się w agonii, czułam jad przenikający przez całe moje
ciało. Krew w mych żyłam paliła się żywym ogniem. Spojrzałam na
Jacoba który zmienił się w człowieka i biegł w moją stronę.
- Zajmijcie się nią, musi zginąć - wskazał na Jane która
toczyła walkę z jednym z wilkołaków. Podbiegł do mnie i z łatwością
wziął mnie na ręce. Zaczął biec w kierunku samochodu. Ledwo już
kontaktując ujrzałam krwawiąca ranę na karku kochanka. Jacob
wsadził mnie na siedzenie mojej furgonetki i odpalił silnik. W tym
momencie straciłam przytomność.
Kiedy się ocknęłam wciąż czułam palący ból w całym ciele,
który nie chciał ustępować. Cała płonęłam i wiłam się w śmiertelnej
agonii. Jacob zaparkował samochód, wziął mnie na ręce i nie pukając
wszedł do czyjegoś domu. Na początku nie wiedziałam gdzie jestem.
- Błagam zróbcie coś Bella umiera! – krzyczał zrozpaczony
Jacob. Ledwo zorientowałam się, że jestem w domu Cullenów. Nagle
dostałam drgawek. Prawie nie rozpoznawałam twarzy.
- Szybko połóżcie ją w salonie – usłyszałam czyjś głos, chyba
należał do Carlisa.
- Co się stało?
- Została ugryziona przez wampira.
- Chcesz żeby się przemieniła? – ledwo co słyszałam głosy
ból był tak straszny, że przyćmiewał wszystko wokół
- Nie! – krzyczał Jacob
- Ale ona i tak tego chciała
- Już nie chce wiem co mówię, później to wam wyjaśnię.
Teraz błagam ratujcie ją, wiem że potraficie.
- Trzeba wyssać jad. Ja to zrobię jestem najsilniejszy z wasz
wszystkich. – poczułam czyjeś usta na moim ręku, z lekko
przymkniętymi oczyma rozpoznałam twarz Carlisa. Ciało ciągle mi
płonęło, czułam że umieram nie chciałam się poddać mimo, że ciało
odmawiało mi posłuszeństwa. Nagle zrobiło mi się przeraźliwie
zimno. Zobaczyłam przed oczyma mojego Edwarda, który wyciągał
ku mnie swoją dłoń w rozpaczy lecz nie mogłam jej dosięgnąć,
byłam taka słaba. Potem ujrzałam cale swoje życie przelatujące mi
przed zamkniętymi już oczami. Widziałam moją mamę, która się do
mnie uśmiechała, Charliego wołającego o obiad, szkolę i przyjaciół z
Forks. Słyszałam jak przez mgłę „ Tylko mi nie umieraj Bello,
błagam Cię najdroższa. Nie mogę Cię stracić nie w tej chwili, nie
teraz.” Uchyliłam lekko oczy i widziałam zalanego łzami Jacoba.
Potem był tylko ból i przepaść w którą zaczęłam powoli spadać.