Wynne Marcus Bez wyboru

background image

Marcus Wynne
Bez Wyboru

Przekład Maciej Szymański
REBIS
DOM WYDAWNICZY REBIS Poznań 2004
Tytuł oryginału No Other Option
Copyright © 2001 by Marcus Wynne AU rights reserued
Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.,
Poznań 2004
Redaktor Agnieszka Horzowska
Konsultacja militarna Jarosław Kotarski
Opracowanie graficzne serii, projekt okładki i ilustracja Zbigniew Mielnik
Zdjęcie na okładce CORBIS/FREE
Wydanie I
ISBN 83-7301-451-9
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. (061) 867-47-08, 867-81-40; fax (061) 867-37-74
rebis@rebis.com.pl
www.rebis.com.pl
Gdańsk, tel./fax (0-58) 347-64-44
Druk i oprawa: ABEDIK Poznań
Dla Caprice, pierwszej i ostatniej, na zawsze

Podziękowania
Nikt nie pisze powieści samotnie. Nikt też nie publikuje jej bez pomocy wielu osób.
Tym, którzy mnie wspierali, pragnę teraz podziękować. W świecie literackim
wdzięczność winien jestem przede wszystkim moim agentom, Ethanowi Ellenbergowi i
Michaelowi Psaltisowi, mojemu redaktorowi z Forge, Brianowi Callaghanowi, oraz
innym członkom zespołu Tor/Forge: Lindzie Quinton, Karen Lovell, Sethowi
Lernerowi, Bobowi Gleasonowi, Kathy Fogarty, Jennifer Marcus oraz staremu
dobremu Tomowi Doherty'emu.
Służąc w armii i w agencjach rządowych, miałem przywilej pracować z jednymi z
najlepszych na świecie żołnierzy i agentów. Wielu z nich uważam za braci w każdym
znaczeniu tego słowa. Szeryfowie federalni Scott „T-Bone" Ralston i Francis Xavier
„Butch" St. Germaine osłaniali mnie podczas misji w ponad czterdziestu krajach.
Sierżanci: John „Rhino" Onofrey i Jim „Moonbuzzard" 0'Neal, obaj z Sił Specjalnych
Armii Stanów Zjednoczonych, a także John „Johnny B" Bolen z 82. Dywizji
Powietrznodesantowej, wraz ze mną zakładali Północnokoreańskie Towarzystwo
Łowieckie. Innych, których spotkałem podczas misji w wielu krajach, nie wymienię tu
z nazwiska, ale chcę, by wiedzieli, że o nich myślę.
Miałem wielkie szczęście uczyć się rzemiosła pod okiem najlepszych instruktorów i
psów wojny. Byli wśród nich Dennis Martin (CQB Services w Liverpoolu), Ed
„Eduardo" LOVETTE z sił specjalnych, a potem CIA, sierżant major Forrest K.
Foreman (Delta, JSA, siły specjalne), starszy sierżant Michael „Iron Mikę" Daczyn
(polska Samodzielna Brygada Spadochronowa, OSS, siły specjalne, 173. Brygada
Powietrznodesantowa, 82. Dywizja Powietrznodesantowa),
7
starszy sierżant Jim Nobles i starszy sierżant Bobby G. Taylor (82. Dywizja
Powietrznodesantowa) oraz Donald Gene „The Love Machinę" Tyson (SEALs,

background image

instruktor BUD/S, szeryf federalny). Szczególne podziękowania należą się Buffy'e-mu,
Wielkiemu Spauldino, Dantemu Morrellowi oraz Lofty'e-mu — z powodów, które
doskonale znają.
Specjalne wyrazy wdzięczności winien jestem doktorowi Alowi Hollandowi z NASA
za uważną analizę tekstu i konsultację psychologiczną.
Pozdrawiam dobrych przyjaciół, którzy wspierali mnie na wiele sposobów: Ricka
Diamonda, pułkownika Davida Deana, Ricka Faye'a i całą resztę.
Dziękuję Karlowi Sokołowi z Chestnut Mountain Sports, 2317-1 Whipple Hollow
Road, West Rutland, VT 05777, wykonawcy najlepszych przeróbek pistoletów
Browning High-Power na indywidualne zamówienie, jakiego dane mi było spotkać.
Jak zawsze dziękuję mojej cudownej żonie Caprice, która wciąż znosi moje
szaleństwa, choć każda rozważna kobieta na jej miejscu spławiłaby mnie już dawno.
Stara się krótko mnie trzymać, dba o mnie i wnikliwie czyta to, co piszę. Dziękuję,
skarbie. Bez ciebie nic bym nie zrobił.

W każdej tajnej organizacji wywiadowczej i elitarnej jednostce antyterrorystycznej
krąży co najmniej jedna anegdota o kimś, kto „się stoczył" albo „przeszedł na drugą
stronę". Trudno jednak dotrzeć do faktów; strzeże się ich jak rodowych klejnotów, raz
ujawnione bowiem mogłyby zaszkodzić reputacji danej jednostki. Istnieje nawet nie
potwierdzona historia, może dwie, o tym, że dowództwo takiej jednostki specjalnej
wysłało ludzi z misją zabicia renegata, zanim zdążył wyrządzić zbyt wiele krzywd.
Neil Livingstone, Kult antyterroryzmu

1.1
Jonny Maxwell uciekał na północ, pewnie trzymając kierownicę drugiego już
ukradzionego samochodu. Jechał przez Kansas falującą wstęgą drogi międzystanowej
1-35, mijając łagodne wzniesienia i ciemne zabudowania gospodarstw rozrzuconych
między równymi polami zbóż. Tylko światła nadjeżdżających z przeciwka wozów od
czasu do czasu rozpraszały ciemność nocy.
Wytrząsnął papierosa ze sztywnej paczki Marlboro, którą właściciel zostawił na desce
rozdzielczej. Zauważył, że drżą mu palce. Siłą woli zapanował nad nimi, zanim zapalił
papierosa.
Pobrużdżone zmarszczkami odbicie Jonny'ego pojawiło się na gładkiej krzywiźnie
przedniej szyby, wydobyte z mroku bladozieloną poświatą wskaźników i
czerwonawym ogniem zapalniczki. Z zadowoleniem stwierdził, że jego twarz nie
zdradza radości ani strachu.
Tym razem nie było tak jak w Bejrucie, Bośni, Syrii, Gwatemali czy na jakimkolwiek
innym brudnym zadupiu, gdzie przyszło mu walczyć. Wtedy towarzyszyli mu inni -
walczyli ramię w ramię, jak bracia - gotowi wezwać na pomoc technologiczną potęgę
bombowców Stealth i laserowo naprowadzanych bomb albo naciągnąć kominiarki,
chwycić za broń i ruszyć z odsieczą.
Albo pomścić go, gdyby poległ.
Teraz jednak zginąłby samotnie i nikt nie pospieszyłby z pomocą.
Chemikalia odpowiedzialne za uczucie zmęczenia i stresu krążyły w jego żyłach jak
narkotyki. Na krótką chwilę odbicie w szybie rozmazało się przed jego oczami.
Zacisnął usta w dzikim grymasie i dwukrotnie gwałtownie wypuścił
13
powietrze nozdrzami, by pozbyć się znużenia. Potrzebował odpoczynku.
W oddali, gdzie droga zdawała się ulatywać ku nocnemu niebu, zobaczył rzęsiście

background image

oświetlony parking. Za betonową budką, kabinami toalet oraz automatami ze
słodyczami i napojami znajdował się plac dla wielkich ciężarówek. Stały tam trzy
ciągniki siodłowe z naczepami, wszystkie z wyłączonymi światłami. W bliższej części
parkingu, przeznaczonej dla samochodów osobowych, widać było tylko dwa pojazdy.
Z dala od latarń, w poobijanej toyocie camry, kierowca półleżał na rozłożonym fotelu
pogrążony w głębokim śnie, wsparty głową o szybę. Przed toaletami stała czarna
toyota 4runner. Jej właściciel siedział na masce i paląc papierosa, spoglądał w niebo.
Jonny zatrzymał wóz obok 4runnera i wyłączył silnik. Wysiadł, przeciągnął się i kiwnął
głową w stronę siedzącego.
Młodemu mężczyźnie, który odpowiedział mu skinieniem, zapewne niedawno stuknęła
dwudziestka i wyglądał na studenta. Był chudy, miał na sobie czarne lewisy i czarny T-
shirt, a zmierzwioną kozią bródką próbował zamaskować słabo zaznaczony
podbródek.
- Niech pan spojrzy na niebo - powiedział. - Pięknie tu.
Jonny spoglądał na niego w milczeniu wystarczająco długo, by chłopak poruszył się
niespokojnie i zaczął nerwowo skubać nogawkę spodni. Potem spojrzał w niebo.
- W rzeczy samej - przytaknął.
Wszedł do toalety i przez długi czas pozbywał się nadmiaru płynu. Następnie zatrzymał
się przy umywalce i bardzo dokładnie umył ręce. Kiedy wyszedł, student siedział w
tym samym miejscu, wciąż gapiąc się w gwiazdy. Na przydrożnym parkingu panowała
cisza, jeśli nie liczyć miarowego cykania świerszczy. Chłopak spojrzał na Jonny'ego i
ponownie skinął głową, nie patrząc mu w oczy.
Maxwell podszedł bliżej i wskazał na tablicę rejestracyjną toyoty.
- Jesteś z Minnesoty?
- Uczę się tam, u Świętego Tomasza w St. Paul.
- Znam te rejony. Ładnie tam. To twoje rodzinne strony?
- Nie, rodzinę zostawiłem w Cedar Rapids.
14
- I nie chciałeś pójść na uniwerek w Iowa City? Student roześmiał się.
- Nie. Za blisko domu.
- Tak... Pamiętam, że kombinowałem tak samo.
- Uczył się pan na University of Iowa?
- Nie. — Jonny uśmiechnął się i omiótł wzrokiem cichy plac. Kierowca pogrążonej w
półmroku camry nadal spał w fotelu. Od strony parkingu dla ciężarówek nie dobiegał
żaden dźwięk. - Poszedłem na UCLA.
- Podobało się panu w Los Angeles?
- Nigdy tam nie byłem.
- Przecież powiedział pan, że...
- To był campus UCLA w Tegucigalpa. W Hondurasie. Wiesz, jak się tłumaczy skrót
UCLA? Unilaterally Control-led Latin Assets*.
Chłopak oderwał od niego zdumione spojrzenie dopiero wtedy, gdy Jonny wskazał
palcem w stronę karoserii 4run-nera.
- Ktoś ci nieźle skrobnął drzwi. Lakier do wymiany.
- Co? - Student zeskoczył z maski i stanął między dwoma samochodami. - Gdzie?
Jonny wskazał na dolną część drzwi od strony pasażera.
- Tutaj.
- Nic nie widzę...
Kiedy chłopak się schylił, żeby z bliska obejrzeć rysę, Jonny chwycił go mocno za
głowę, jedną ręką zatykając usta, a drugą naciskając na potylicę. Szarpnął mocno do
tyłu i w bok, obracając szamoczącego się chłopaka twarzą ku górze. Pod tamtym
ugięły się nogi i zawisł całym ciężarem ciała na cienkiej szyi wspartej o zgiętą rękę

background image

Jonny'ego, który szarpnął się mocno, aż usłyszał miękkie trzaśniecie pękającej kości.
Wolną ręką chwycił głowę studenta i pociągnął mocno w obie strony, by się upewnić,
że złamał mu kark, a rdzeń został dostatecznie uszkodzony. Chłopak drgnął
spazmatycznie i sflaczał. Czarne dżinsy pociemniały, gdy pęcherz przestał trzymać
mocz. Jonny położył ciało na zie-
* Co można przetłumaczyć jako Jednostronnie Sterowane Latynoskie Dupki (przyp.
tłum.).
15
mi między dwoma samochodami. Wyjrzał ponad dachem terenowego 4runnera i
uważnie zlustrował wzrokiem cały parking. Śpiący w starej toyocie się nie obudził.
Nikt nie kręcił się ani po placu dla ciężarówek, ani w pobliżu toalet. Maxwell otworzył
drzwi wozu chłopaka i wcisnął zwłoki na tylne siedzenie. Znalazł na podłodze zwinięty
w kłębek bladozielony śpiwór z bawełny. Przykrył nim ciało aż pod brodę, aby student
wyglądał na śpiącego. Spojrzał na trupa, zacisnął usta, wyciągnął rękę i palcami
zamknął mu powieki. Potem usiadł za kierownicą, przekręcił kluczyk i wolno
wyprowadził 4runnera z parkingu.

1.2
Wiatr zawył, a ryk silników odrzutowych stał się jeszcze potężniejszy, kiedy tylna
rampa transportowego C-141 opuściła się, wpuszczając do wnętrza samolotu
lodowaty chłód nocnego nieba. Dziesięć tysięcy metrów niżej rozciągała się arizońska
pustynia, podobna do zmiętego prześcieradła wznoszącego się ku zachodowi, gdzie
piętrzyły się góry Santa Rosa. Łuny miast Phoenix na północy oraz Tucson na
południu przypominały słaby blask latarek włączonych pod poszarpanym kocem;
mocno oświetlone lotnisko w Marana wyglądało jak fluorescencyjny znaczek
pocztowy.
Dale Miller ruszył w kierunku rampy wraz z pozostałymi pięcioma członkami zespołu.
Wszyscy mieli na sobie grube, ocieplane kombinezony, hełmy z goglami oraz maski
tlenowe połączone rurkami ze zbiornikami tlenu przyczepionymi obok spadochronów.
Dale słyszał wyraźnie własny oddech, nagłośniony przez plastikową maskę i
przebijający się bez trudu nawet przez hałas silników samolotu i trzaski dobiegające ze
słuchawek. Spojrzał na instruktora skoków z sił powietrznych, który z przekrzywioną
głową nasłuchiwał instrukcji płynących przez interkom z kokpitu transportowca. Dale
ugiął nogi, jakby podłoga samolotu była deską surfingową, i niecierpliwie przytupując,
złapał za ramię jednego z towarzyszy.
- Na co czekamy? - spytał, przyciskając do szyi laryngofon.
- Pewnie panowie lotnicy obracają panienkę akurat na naszej zmianie - odparł jego
towarzysz, Jim Dewberry.
Jeden ze skoczków spojrzał na Dale'a i z niesmakiem wzruszył ramionami.
Instruktor krzyczał teraz do mikrofonu tak głośno, że słychać go było mimo wszelkich
hałasów.
17
- Powtórz! Powtórz!!!
- Dość - powiedział Dale. - Wystarczająco długo czekaliśmy. Idziemy- rzucił,
popychając kolegów w stronę wyjścia. Instruktor wyciągnął rękę, jakby chciał ich
zatrzymać, ale Dale odsunął ją bez słowa. Poprawił gogle i wyszedł na rampę, która
wygięła się pod nim jak trampolina. Ugiął mocniej kolana, żeby złagodzić efekt
kołysania. Wczuł się w rytm ruchów samolotu i otwartej rampy, a kiedy zaczęła się
unosić pod jego stopami, odbił się mocno i skoczył. Zawirował w potężnym strumieniu
powietrza i zaczął spadać. Pozostali skoczkowie ominęli protestującego instruktora i
podążyli w ciemność za Dale'em.

background image

Miller mknął przez mroczne przestworza. Rozłożył ręce i nogi jak żaba w długim
skoku, obracając się wolno i stale nabierając prędkości. Odchylając nieco ramiona i
zamykając dłonie, sterował ciałem w powietrzu, by mieć przed sobą skraj lotniska w
Maranie, leżącego tak daleko w dole.
Zaczynało świtać; na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca.
Wskazania wysokościomierza i stopera, które miał na piersiach, zmieniały się
nieustannie: dystans dzielący Da-le'a od ziemi malał błyskawicznie, a sekundy mijały.
Pęd powietrza szarpał kombinezon i maskę. Przypływ adrenaliny był potężny. Dale
usłyszał własny puls i z uśmiechem przycisnął ramiona do tułowia, by jeszcze
przyspieszyć i pomknąć ku ziemi jak strzała. Po chwili spojrzał na wysoko-ściomierz i
wrócił do pozycji stabilizującej, z szeroko rozłożonymi ramionami i nogami, by zaraz
potem otworzyć prostokątny spadochron. Chwycił linki sterujące i zadarł głowę, aby
zerknąć na czaszę. Wreszcie rozejrzał się, szukając pozostałych skoczków. Lecieli
dość zwartą grupą, nieco w tyle i powyżej niego. Ciemne spadochrony prawie nie
odznaczały się na tle nocnego nieba. Jedynymi dźwiękami towarzyszącymi Dale'owi i
jego kolegom w spiralnym locie ku ziemi były świst powietrza i trzepotanie
rozpostartych czasz.
Miller uwielbiał tę część skoku. Po szalonym pędzie swobodnego spadania
przychodziło poczucie prawdziwego lotu przy wtórze szumu powietrza. Widok
dalekiej ziemi dawał wrażenie spokoju, którego nie doświadczał nigdzie indziej.
18
Pociągnął za linkę, by ustawić spadochron pod wiatr. Na wschodzie długie palce świtu
zaczęły wpełzać na pustynię. Lotnisko Marana i stojące na nim samoloty, z wielkiej
wysokości podobne do zabawek, zaczęły stopniowo rosnąć. Skręcając ku wyznaczonej
strefie zrzutu, gdzie czekały karetka i hummer należące do sił powietrznych, dostrzegł
samotną sylwetkę człowieka, który przyglądał się nadlatującym spadochroniarzom.
Ray Dal ton obserwował swoich ludzi, stojąc w strefie zrzutu. Prostokątne
spadochrony otwierały się jeden po drugim i zwartą grupą odwracały pod wiatr.
Skoczkowie lądowali na nogach, w biegu zrzucając uprząż i sięgając po broń. Starał
się nie okazywać dumy, którą poczuł na ich widok. Z powagą przyglądał się, jak
ludzie, których osobiście wybrał z elitarnych jednostek wojskowych i spośród
najlepszych uczestników Programu Operacji Specjalnych prowadzonego przez
Centralną Agencję Wywiadowczą, sprawnie kończą zlecone przez niego ćwiczenia
spadochronowe.
Machinalnie potarł dłonią biodro, w którym stalowo-ce-ramiczny implant stawu
przypominał mu o skoku znacznie mniej udanym od tych, które właśnie obserwował.
Był wtedy pułkownikiem w siłach specjalnych. Zachowywał się tak, jakby wciąż nosił
mundur, choć w rzeczywistości od pewnego czasu wbijał swą rosłą i kanciastą postać
w tweedowe, nieco prowincjonalne marynarki preferowane przez kierownictwo CIA.
Kwestia stroju była zresztą jedyną, w której był skłonny do kompromisów ze światem
wewnętrznej polityki. Wielu stosunkowo młodych szefów wywiadu - głównie yup-pies
wykształconych na prestiżowych uczelniach zaliczanych do Ivy League - z niechęcią
traktowało aurę spokojnej pewności siebie i kompetencji, a zarazem potencjalnej
brutalności, która otaczała Raya. Podobało mu się i to, że się go boją, i to, że muszą
go tolerować.
Bo czy znaleźliby innego człowieka, który utrzymałby w ryzach tych tajnych
wojowników?
Jednostkę nazwaną Dominance Rain tworzyło zaledwie dwunastu ludzi. Stworzono ją
na wzór izraelskich kidon, jednostek-bagnetów, utrzymywanych i szkolonych przez
19
państwo drużyn zabójców, którzy systematycznie eliminowali osoby stanowiące

background image

zdaniem władz zagrożenie dla Izraela i jego obywateli. Ich celem byli głównie
terroryści i organizacje wspierające terroryzm; działały wszędzie tam, gdzie pojawiały
się nowe organizacje zbrojne o międzynarodowym charakterze. Zniknięcia i zgony
najważniejszych postaci z terrorystycznego światka były dowodem na to, że nikt nie
pozostawał poza zasięgiem długiego ramienia izraelskiej sprawiedliwości.
Prezydentowi Stanów Zjednoczonych podobała się ta koncepcja. Po tym, jak
terroryści porwali amerykański samolot i zatłukli na śmierć młodego amerykańskiego
żołnierza, podpisał rozkaz utworzenia jednostki Dominance Rain. Zniósł wszelkie
bariery i pozwolił spuścić ze smyczy najlepiej wyszkolone psy wojny, których
zadaniem było zwalczanie terroryzmu i niszczenie wszelkich celów, jakie mogły
zagrażać interesom Stanów Zjednoczonych w czasach międzynarodowych konfliktów
o niewielkim nasileniu.
W wyniku współpracy między Dowództwem Operacji Specjalnych (DOD) z
Departamentu Obrony a Sztabem Akcji Specjalnych działającym w ramach CIA
powstał jeden z najlepszych na świecie zespołów w tej branży. Szkoda, myślał Ray, że
tak niewielu ludzi, poza prezydentem, garstką jego doradców oraz kilkoma
osobistościami z DOD i CIA, zdaje sobie sprawę z tego, co potrafią ci chłopcy.
Żołnierze z Dominance Rain nie wyróżniali się z tłumu. Cechowała ich spokojna
pewność ludzi, których sprawdzano wielokrotnie i nigdy nie udowodniono słabości.
Przychodzili z Delta Force, oddziałów sił specjalnych, batalionów Rangersów,
zespołów SEALs i zwiadu Korpusu Marines. Było nawet paru śmiałków bez
doświadczenia wojskowego, którzy wyróżnili się podczas kursu paramilitarnego dla
agentów CIA. Łączyły ich nadzwyczajne umiejętności strzeleckie, znajomość broni i
materiałów wybuchowych, talent do walki wręcz, prowadzenia pojazdów, otwierania
zamków i jeszcze kilka raczej ezoterycznych umiejętności; ponadto każdy z nich znał
co najmniej dwa lub trzy języki i miał bogate doświadczenie w wykonywaniu tajnych
misji po cywilnemu.
20
Ich profile psychologiczne zdumiewały najlepszych psychologów i psychiatrów świata.
Jeden z nich opisał żołnierzy Dominance Rain jako pomysłowych, niekonwencjonalnie
myślących, łączących całkowity brak litości z wrodzoną zdolnością doskonałego
funkcjonowania w stresie.
Dale Miller i jego koledzy byli jednymi z najlepszych agentów służb specjalnych
świata. Odpowiadali wyłącznie przed Rayem Daltonem.
Ray machnął ręką w stronę nadchodzącego porucznika lotnictwa, który dowodził
ekipą koordynującą przebieg ćwiczeń.
- Sir, nie możemy pozwalać na takie lekceważenie zasad bezpieczeństwa... - zaczął
oficer.
- Zajmę się tym, poruczniku. Dziękuję. Oficer zawahał się i przystanął.
- Tak jest - odparł po chwili i zawrócił.
Ray przypatrywał się przez moment Dale'owi, który wraz z roześmianymi
towarzyszami składał spadochron. Pamiętał go jeszcze jako dwudziestosześcioletniego
sierżanta. Trwał wtedy kurs selekcyjny w Delta Force, w której Ray pracował. Teraz,
w wieku lat trzydziestu jeden, Dale stał się masywniejszy i nabrał pewności siebie, a
zarazem dojrzał od czasu, gdy Ray wybrał go do powstającej jednostki Dominance
Rain. Żona, która przyglądała się bacznie wszystkim podopiecznym Daltona,
twierdziła, że Dale Miller stał się mroczniej szy. W pewien sposób wydawało się to
nawet logiczne - po prostu taką miał pracę.
Ray skinął ręką w stronę idącego.
- Dale!
Miller ruszył biegiem w jego stronę, odprowadzany śmiechem kolegów.

background image

- Niegrzeczny piesek! Niegrzeczny Dale! - zawołał jeden z nich.
Policzki Dale'a były jeszcze zarumienione po skoku.
- Czołem, szefie - powiedział, pocierając czubek nosa i pochylając głowę, by ukryć
uśmiech.
- Wkurzyliście lotnictwo.
- Fakt.
- Nie róbcie tego więcej.
21
- Jasne.
- Przejdźmy się, Dale - zaproponował Ray. - Chcesz? -spytał, wyciągając z kieszeni
cienkie honduraskie cygaro.
- Dzięki, szefie. - Dale pochylił się nad płomieniem poobijanej zapalniczki Zippo z
emblematem sił specjalnych, którą podsunął mu dowódca. - Co nowego? Widziałem z
góry gulfstreama. Lecimy na robotę?
Ray zaciągnął się mocno i pokręcił głową, wypuszczając chmurę dymu, którą
natychmiast rozproszył wiatr. Odeszli jeszcze kawałek, nieco dalej od hangaru, do
którego udali się skoczkowie, by złożyć spadochrony. Za gulfstreamem stojącym na
smołobetonowym pasie zobaczyli dwa stare DC-3, a dalej potężną sylwetkę zielonego
transportowca Evergreen Air 747. Daleko za lotniskiem majaczyły w półmroku świtu
światła Federalnego Ośrodka Szkolenia Sił Policyjnych w Maranie.
Ray zapatrzył się w tlącą się końcówkę cygara.
- Ostatniej nocy Jonny Maxwell uciekł z Leavenworth -powiedział. - Wracał z badań
lekarskich przeprowadzanych w ośrodku poza więzieniem. Jednego strażnika uznano
za zaginionego, drugiego znaleziono w bagażniku samochodu. Martwego. Na
parkingu przy lotnisku międzynarodowym w St. Louis.
Ray obserwował z zainteresowaniem zmianę w postawie Dale'a, który jakby
zesztywniał i stracił animusz, podczas gdy jego twarz w pierwszej chwili spąsowiała, a
potem gwałtownie pobladła. Zapomniane cygaro zwisało między jego palcami.
- Jonny dał nogę - odezwał się w końcu Dale.
- Za chwytanie zbiegów z więzień federalnych odpowiadają szeryfowie. W tej chwili
montują specjalny zespół śled-czo-uderzeniowy, który zajmie się sprawą Jonny'ego.
Góra chce, żebyśmy mieli obserwatora, który będzie doradzał szeryfom. Ty nim
będziesz.
- Dlaczego ja? Przecież wie pan, jak to będzie wyglądało - zaprotestował Dale.
- Muszę wysłać ciebie. Kto znał go lepiej niż ty? Przecież sam to powiedziałeś na
procesie, prawda?
Dale odwrócił głowę.
22
- Pod przysięgą...
- W tej chwili to nie ma znaczenia. Uważam, że najlepiej nadajesz się do tej misji.
Potrzebujemy kogoś w tamtej ekipie, żeby pilnował, czy akcja przebiega prawidłowo.
Pojedziesz jako doradca i osoba dobrze znająca Maxwella. Pomożesz w tworzeniu
profilu zbiega. Opowiesz o prawdopodobnej taktyce i logice działań Jonny'ego.
- Naprawdę nie wiem, co mam o tym myśleć.
Ray splunął na ziemię strzępkiem tytoniowego liścia.
- Nie powiedziałem, że przysługuje ci luksus zastanawiania się nad sprawą - rzucił i
umilkł na chwilę. - Co myślisz o Jonnym? Teraz, kiedy uciekł.
Dale wbił wzrok w wystygły popiół cygara. Wreszcie strząsnął go czubkiem palca.
- Zadałem ci pytanie.
Ray odezwał się takim tonem, że Dale podrzucił gwałtownie głową, a jego zimne,
błękitne oczy spojrzały na szefa z pasją.

background image

- Był moim towarzyszem i przyjacielem - powiedział. -Potem mu odbiło. Stał się
bandytą i dostał to, na co zasłużył. Pomogłem go zamknąć, bo tak było trzeba.
- Rzeczywiście, pomogłeś. I masz rację, że tak było trzeba. Ale nie wszyscy byli tego
zdania, prawda?
- Nie, sir. Nie wszyscy.
Ray był mistrzem w odczytywaniu ludzkich emocji i zawsze wiedział, kiedy należy
zmienić kurs.
- Wiem, Dale, że Jonny był twoim przyjacielem. Tak jak i moim. Wiem, co czujesz
teraz i co czułeś wtedy. Masz okazję pomóc Jonny'emu. Zrób wszystko, żeby go
odnaleziono, a potem spróbuj z nim porozmawiać. Niejeden raz zrobił coś bardzo
złego, ale teraz przekroczył wszelkie granice. Zabił co najmniej jednego, a
najprawdopodobniej obu strażników. Gra o wszystko i możemy być pewni jednego:
jeżeli zacznie walczyć na całego, będzie niewesoło. Musisz temu zapobiec. Znasz go
lepiej niż ktokolwiek inny. Znajdź go dla mnie. Współpracuj z glinami. Sprowadź go z
powrotem do pudła.
- Mogę prosić o zapalniczkę?
Ray podał Dale'owi zapalniczkę i przyglądał się przez chwilę, jak ten na nowo przypala
cygaro. Czerwony blask
23
oświetlił jego twarz, a chmura niebieskawego dymu zasłoniła usta.
- A jeśli go nie znajdziemy? - spytał Miller.
- Wtedy twoja misja potrwa bardzo, bardzo długo. W tej chwili nie ma pilniejszych
zadań. Chodzi między innymi o bezpieczeństwo oddziału. Kto wie, do czego może się
posunąć Jonny Maxwell, skoro nie zawahał się zabić klawiszy. Wielu ludzi na tym
świecie bardzo chciałoby poznać fakty, które może znać ktoś taki jak Jonny.
- On nigdy nie poszedłby na taki układ. Nie zrobiłby tego...
- Nie wiesz, Dale - przerwał Ray. - Nie możemy tego wykluczyć.
Spoglądając na szczerą i wykrzywioną bólem twarz Millera, Dalton przypomniał sobie
innego młodzieńca, Nikara-guańczyka z pochodzenia, który niegdyś dla niego
pracował. „Sandman" był wojownikiem i patriotą, ale bardziej niż Amerykę kochał
Nikaraguę. On także przekroczył granice: wrócił do ojczyzny, żeby pomagać rodakom
najlepiej jak potrafił. Kiedy jednak jego metody działania stały się zbyt brutalne i
zaczęły zagrażać tajnym operacjom prowadzonym w Nikaragui, jego tropem wyruszyli
łowcy - ludzie, którzy go znali i wiedzieli, jak walczy.
Towarzysze broni.
Odnaleźli go i zabili.
Ray krążył wtedy nad dżunglą lekkim samolotem wsparcia wywiadowczego
Beechcraft King Air, słuchając kanonady dobiegającej z dżungli oraz chrapliwych
rozkazów i ciężkich oddechów ludzi, którzy toczyli tę niełatwą bitwę. Nauczył się, jak
wyłączać uczucie smutku i niesmaku, które zaczęło mu towarzyszyć, kiedy usłyszał w
słuchawkach głos Sandmana wzywającego go po imieniu na bezpiecznej
częstotliwości. Dokładnie w chwili, gdy oddział szturmowy otaczał i masakrował jego
ludzi.
Od tamtej pory Ray Dalton zdążył nabrać wprawy w tłumieniu uczuć. Skorzystał z tej
umiejętności i teraz, aby powiedzieć to, co miał do powiedzenia.
- Nie chciałem wierzyć, że Jonny, który pracował dla mnie w czterdziestu krajach,
ocalił życie setkom Ameryka-
24
nów, siedział przy moim stole z moją żoną i trzema córkami, gwałcił kobiety. Nie
chciałem wierzyć, że skończy w więzieniu. Teraz nie chcę wierzyć, że zabił cywilów,
żeby wydostać się na wolność. Niestety, nie możemy sobie pozwolić na luksus

background image

niewiary. Trzeba znaleźć Jonny'ego. Władze podpisały nakaz, widnieje na nim
nazwisko Jonny'ego.
Dale odwrócił się plecami do Raya i spojrzał na wschodzące słońce. Ray zmrużył oczy,
patrząc na plecy młodego żołnierza i czekając na jego odpowiedź.
- A jeśli go znajdę, a on nie będzie chciał się poddać? — spytał wreszcie Dale.
Ray skinął głową, rzucił na ziemię dymiące cygaro i przydepnął je mokasynem z
frędzlami.
- Wtedy będziesz musiał go zabić, Dale.
1.3
- Chciałabym rozszarpać tego drania - powiedziała detektyw Nina Capushek z
wydziału przestępstw seksualnych Departamentu Policji Minneapolis, spoglądając
ponuro przez okno nie oznaczonego wozu, który mknął przez centrum miasta. - Niech
no tylko spróbuje podskoczyć...
Siedzący za kierownicą detektyw Herb Dunn spojrzał na partnerkę z ukosa.
- Zapudłujemy go i koniec — powiedział.
- Próbowała się bronić - dodała Nina tonem, który Herb znał aż za dobrze. - Wskazują
na to obrażenia. Siedmioletnia dziewczynka z ranami defensywnymi! A MacDouglas
znał tę rodzinę, znał tę małą. Kosił trawę w tej okolicy. On to zrobił, Herb. Czuję to.
Wiem! Zrobił to i właśnie dlatego zamierzam go rąbnąć.
Herb odetchnął głęboko, z trudem rozciągając pas bezpieczeństwa wydatnym
brzuchem.
- Jeżeli chcesz wytrwać dłużej w tej robocie, Nino, będziesz musiała wyhodować
znacznie grubszą skórę.
Nina spojrzała na niego zielonymi oczami spod zmrużonych powiek, a jej pełne usta
ściągnęły się w wąską linię. Oboje milczeli przez długą chwilę.
- Trzeba dotrzymywać słowa, prawda, Herb?
Wzruszył ramionami, jak zawsze zakłopotany jej chłodnym, oceniającym spojrzeniem, i
skoncentrował się na prowadzeniu samochodu. Po dwudziestu jeden latach służby
wydawało mu się, że przerobił już wszystkie aspekty skomplikowanych stosunków
między dwoma pracującymi razem gliniarzami. I właśnie wtedy Bóg postanowił zakpić
z jego próżności, zsyłając mu tę diabelnie piękną, trzydziestoletnią byłą agentkę
federalną, którą wyposażył w genialny gli-
26
niarski instynkt i intuicję graniczącą z telepatią. Nina po prostu znała się na ludziach, a
jej wgląd w umysły bandziorów - i jego samego - nieustannie wyprowadzał Herba z
równowagi, niemal budząc w nim lęk.
Przerwała ciszę śmiechem, kręcąc głową jak ciotka strofująca ukochanego, ale
niepoprawnego siostrzeńca. Poklepała Herba po brzuchu rozciągającym do granic
możliwości starą, wystrzępioną już koszulę, na której spoczywał znoszony i
wytłuszczony poliestrowy krawat.
- Czy to właśnie uważasz za grubą skórę?
- Okaż trochę szacunku starszym, młoda damo, bo przełożę cię przez kolano.
- Nie kuś mnie, staruszku. Wiesz, że tak właśnie lubię. Skułbyś mnie najpierw?
- Nino, na miłość boską!
Herb czuł, że płoną mu uszy, ale nie umiał nad tym zapanować. Kiedyś sądził, że
przyzwyczai się do odzywek Niny. Była wystarczająco młoda, by być jego córką —
gdyby miał z Mary dzieci, ma się rozumieć - a potrafiła sypać tekstami, które zwalały z
nóg nawet policjantów o najbardziej niewyparzonych gębach. Teraz umościła się
wygodniej w fotelu, nie przestając się śmiać. Herb lubił jej śmiech; brzmiał młodo i
beztrosko. Tym, co postarzało Ninę, były smutek i nieustające współczucie dla ofiar i
ich rodzin, z którymi miała na co dzień do czynienia. Dziką wściekłość, która w niej

background image

narastała, wyładowywała w zaciekłych, obsesyjnych wręcz łowach na przestępców.
Była jednym z najlepszych detektywów, jakich Herb spotkał w swej
dwudziestojednoletniej karierze. Była też najlepszym partnerem, jakiego kiedykolwiek
miał. I nie przeszkadzała mu ani jej uroda, ani dowcip. Najważniejsze było to, że bez
względu na to, czy siłowali się z jakimś oprychem w ciemnym zaułku, czy mozolnie
przepytywali świadków przestępstw, zawsze była przy nim i mógł na nią liczyć.
Herb skręcił w uliczkę prostopadłą do Trzydziestej Pierwszej, na parking przed
zaniedbanym budynkiem mieszkalnym. Zatrzymał samochód, rozejrzał się, wrzucił
wsteczny i cofnął na miejsce oznaczone napisem „Zarezerwowane dla zarządcy". Nina
wyskoczyła z wozu, odruchowo dotykając biodra, gdzie sig-sauer P-228 kalibru 9
milimetrów spoczy-
27
wał w kaburze Bianchi Paddle, którą dostała od Herba na trzydzieste urodziny. Herb
przycisnął ramię do ciała, by poczuć dający pewność kształt rewolweru
Smith&Wesson model 625 z czterocalową lufą. Po przeciwnej stronie szelek z kaburą
miał trzy ładowarki z nabojami .45, a w lewej kieszeni na biodrze krótkolufowego
smitha 642, kaliber .38. Koledzy często śmiali się z jego arsenału, jako że przestępcy,
których ścigał, rzadko bywali skłonni do przemocy. Większość seksualnych
drapieżców posługiwała się siłą jedynie wobec swych ofiar - słabych, bezradnych, nie
uzbrojonych. Pozbawieni elementu zaskoczenia, przewagi fizycznej lub broni, w
większości okazywali się żałosnymi śmieciami. Ci, którzy żyli z przestępstw -
kradzieży, rabunków czy włamań - i od czasu do czasu gwałcili, bywali bardziej
bojowi, ale większość poddawała się bez walki. Herb jednak pracował na ulicy zbyt
długo, by lekceważyć niebezpieczeństwo, jakie niosły kontakty z szumowinami.
Nina wbiegła po betonowych schodkach prowadzących do drzwi na tyłach budynku.
Zamek był otwierany siłą tyle razy, że obite dyktą skrzydło otworzyło się bez trudu,
kiedy szarpnęła gałkę. W środku stali dwaj mężczyźni, Murzyn i Latynos. Właśnie
wymieniali się szklaną fajką z crackiem.
- O co chodzi? - spytał Latynos.
Nina wyciągnęła fajeczkę z jego dłoni, rzuciła na ziemię i rozgniotła butem.
- Policja - powiedziała. - Spadać stąd.
- Już spadamy - odparł czarny, ciągnąc kumpla za rękaw. - Spadamy.
- Prędzej - ponaglił Herb.
Mężczyźni odeszli pospiesznie, raz po raz oglądając się za siebie.
Nina wyjęła pistolet z kabury i zaczęła wspinać się po schodach, przeskakując po dwa
stopnie. Herb uśmiechnął się na widok jej umięśnionego tyłka w obcisłych, błękitnych
dżinsach. Obrócił się gwałtownie, gdy usłyszał za plecami skrzypnięcie otwieranych
drzwi.
- Wynocha! - syknął do Latynosa, który wyjrzał na klatkę schodową.
Mężczyzna cofnął się wystraszony.
28
Nina zatrzymała się na półpiętrze, nasłuchując. Herb stanął za nią.
- Dobrzy jesteśmy - mruknął.
Ruszył przodem, odczytując numery na kolejnych drzwiach w długim, wąskim
korytarzu. Tandetna tapeta odłaziła od tynku, a z tanich i brudnych laminowanych
drzwi sterczały pseudomosiężne klamki. W każdych tkwił inny zamek; najwyraźniej
zarządca nieruchomości pozwalał lokatorom zabezpieczać się indywidualnie. Para
detektywów zatrzymała się przed mieszkaniem numer 216. Nina przyłożyła ucho do
drzwi. W środku głośno grał telewizor. Skinęła głową do Herba, który minął ją i
przylgnął do ściany po przeciwnej stronie. Wyciągnęła rękę i zapukała.
- Hej, Dan! - zawołała. - Jesteś tam?

background image

W mieszkaniu coś się poruszyło i nogi krzesła zapiszczały na linoleum, a potem rozległ
się odgłos ciężkich kroków.
- Kto tam? - spytał ponury głos.
- Ja - odpowiedziała Nina, potrząsając głową w taki sposób, by zobaczył w wizjerze
kosmyki długich włosów i nic więcej.
- Co za „ja"?
- No, co ty, Dan? Otwieraj - poprosiła Nina jękliwym głosem.
Rozległ się szczęk klucza w zamku i Dan MacDouglas wyjrzał przez uchylone drzwi.
Był nie ogolony, a jego twarz była naznaczona niewyspaniem; na policzku miał świeże
zadrapanie. Zobaczywszy Ninę i Herba, ze zdumiewającą szybkością zaszczutego
zwierzęcia próbował zatrzasnąć drzwi. Herb uderzył w nie barkiem w tym samym
momencie i zatoczył się, gdy opór nagle zniknął. McDouglas przebiegł krótki korytarz
i pokój, by zniknąć w sypialni. Nina chwyciła partnera za ramię, pomogła mu odzyskać
równowagę, przecisnęła się obok i ruszyła za uciekinierem.
- Nino! Do diabła... - warknął Herb.
- MacDouglas, stój! Policja!- krzyknęła Nina. Ostrożnie wyjrzała zza ościeżnicy drzwi
do sypialni, trzymając broń gotową do strzału. MacDouglas wyrzucał przez okno
czasopisma i zdjęcia. Na widok policjantki chwycił długi nóż myśliwski leżący na
podłodze obok łóżka.
29
- Chcesz mnie dopaść, suko? Jak chcesz, to chodź! -MacDouglas zrobił krok naprzód i
ze świstem ciął powietrze nożem.
Herb zdążył wyskoczyć zza pleców partnerki i złożyć się do strzału, kiedy pierwsza
kula pomknęła w stronę MacDou-glasa. Zaraz potem pistolet Niny wypalił po raz
drugi i kolejny - strzały padały tak szybko, że łuski zdawały się zawisać w powietrzu.
Jedna z nich, boleśnie gorąca, zatrzymała się na kołnierzu Herba. W zwolnionym
tempie, w jakim zawsze rozgrywają się groźne dla życia sytuacje, stary gliniarz widział
wyraźnie, jak T-shirt MacDouglasa trzepoce i nagle pojawiają się na nim czerwone
plamy. Jednak widokiem, który wrył mu się w pamięć na zawsze, była twarz Niny,
groźne, szeroko otwarte, zielone oczy, wpatrujące się w bandytę tak, jak drapieżca
wpatruje się w swą ofiarę, a także malujący się na niej wyraz głębokiej satysfakcji, gdy
siedem dziewięciomilimetrowych kul Hydra-Shok wbijało się w serce i korpus Dana
MacDouglasa.

<Hg))-
1.4
Jedediah Isiah Loveless - dla przyjaciół po prostu Jed -był łowcą i fakt ten napełniał go
dumą. Nie interesowało go jednak polowanie na spódniczki i ich właścicielki, choć w
swoim czasie i w tej dziedzinie odnosił niemałe sukcesy. Polował na ludzi i był w tym
dobry. W gruncie rzeczy, ten były zwiadowca Marines, mierzący niespełna metr
osiemdziesiąt, o płaskiej twarzy, wąsko osadzonych oczach, opalonej cerze i
węźlastych mięśniach, był jednym z najlepszych specjalistów w swoim fachu. Po
wojnie w Wietnamie pracował przez parę lat w Teksasie jako policjant, aż wreszcie
stary kumpel z piechoty morskiej namówił go, by został szeryfem federalnym. Jed
wstąpił do służby w samą porę, aby doświadczyć na własnej skórze poważnych zmian,
które czekały jego nową „firmę": od samego dna, jakim było powierzanie szeryfom roli
zwykłych konwojentów więźniów, aż po podniecające dni, jakie nastały po schwytaniu
przez nich zbiegłego szpiega Christophera Boyce'a, kiedy to rozszerzono ich
uprawnienia, mianując głównymi łowcami Ameryki.
Teraz zaś w środku nocy wezwano go do Centrum Przydziału Zadań w Arlington, w
Wirginii, na odprawę w sprawie niejakiego Jonathana Hardinga Maxwella, do

background image

niedawna więźnia wojskowego zakładu karnego w Fort Leaven-worth. Jed wykonał
parę telefonów i wkrótce znalazł się na lotnisku imienia Ronalda Reagana w
Waszyngtonie, czekając na starszego sierżanta Dale'a Millera, skierowanego tu przez
armię łącznika, który miał wejść w skład jego zespołu sledczo-uderzeniowego.
Jed znalazł sobie dobre miejsce: siedział plecami do ściany, mając widok na pasażerów
opuszczających samolot z Phoenix. Miał wrażenie, że widzi coś znajomego w spoj-
31
rżeniu mężczyzny, który właśnie wyłonił się z rękawa terminalu. Była w nim skrywana
czujność, bystra obserwacja maskowana obojętnością. Przybysz omiótł wzrokiem
najpierw najbliżej stojących, potem sięgnął spojrzeniem dalej, zwracając uwagę na
dłonie, oczy, pasy, ramiona i kostki otaczających go ludzi, jakby szukał przejawów
nieświadomej mowy ciała, które zdradzają obecność broni.
Jed uśmiechnął się, gdy młody mężczyzna spojrzał w jego stronę. Żołnierz miał na
sobie spodnie khaki, batystową koszulę i brązową skórzaną kurtkę pilota. Nie
wyróżniał się z tłumu - był co najwyżej bardziej atletycznie zbudowany niż
współpasażerowie, ale nie rzucało się to w oczy.
Jed był zadowolony z tego, co widział. Zawsze lubił żołnierzy — jako ojciec córek
widział w nich namiastkę upragnionych synów. Lata doświadczenia nauczyły go
rozpoznawać ludzi, wykrywać ich słabe i mocne strony, które zdradzali w rozmaity
sposób. Ten musiał już stanąć oko w oko ze słoniem, pomyślał. Może nawet całował
się z nim po francusku raz lub dwa. Przybysz był w odpowiednim wieku - tuż po
trzydziestce — wciąż jeszcze młody i silny, a zarazem wystarczająco dojrzały, by
zbliżyć się do szczytu możliwości. Jed był zdania, że żaden facet stworzony do walki
nie osiąga owego szczytu wcześniej niż po siedmiu czy dziesięciu latach pracy w
autentycznym, bliskim kontakcie z przeciwnikiem i że na ogół rozkwit talentu
następuje gdzieś w połowie między trzydziestką a czterdziestką. Tyle czasu potrzeba
na pozbycie się iluzji i gównianych marzeń; dopiero wtedy wyłania się prawdziwy
charakter mężczyzny, ukształtowany jak powierzchnia skały latami drążonej przez
płynącą wodę. Czas, problemy i sposób ich rozwiązywania - oto, co określało życie
żołnierza czy agenta i rzeźbiło jego rysy.
Jed oderwał się od ściany i wyciągnął rękę.
- Dale Miller, prawda? Żołnierz miał mocny uścisk.
- Zgadza się, panie Loveless.
Jed uśmiechnął się szeroko. Punkt dla tego młodego pi-stoleta, pomyślał.
- Panem Loveless był mój tata, Dale. Mów mi Jed, jak
32
wszyscy przyjaciele - zaproponował i kiwnął dłonią w stronę małego, niebiesko-
zielonego worka z cordury, który Dale trzymał w lewej ręce. - To cały twój bagaż?
- „Lżej dla nóg, w nocy chłód". Zna pan ten dryl, prawda?
- O, jeszcze jak - przytaknął Jed. - Zjesz coś czy nakarmili was uczciwie w samolocie?
- Dawali tyle orzeszków i precelków, ile tylko zapragnie dorastający chłopiec.
Jed roześmiał się.
- Przyjechałem samochodem - powiedział, prowadząc Dale'a przez zatłoczoną salę.
Zauważył, że ten wciąż niesie worek w lewej ręce i trzyma się nieco z tyłu, po jego
prawej stronie. - Jaką pukawkę tam chowasz, synu?
Dale wyszczerzył zęby.
- Browninga high-power.
- Kabura?
- Skóra, Greg Kramer. Często noszę też sparksa.
- Młody, przystojny, a w dodatku ma gust w doborze skór! Założę się, że nawet deska
klozetowa pozazdrościłaby ci kontaktów z ładnymi dupciami.

background image

Dale usadowił się wygodnie na krześle i zlustrował wzrokiem pozostałych członków
zespołu śledczo-uderzeniowego. Zajęli miejsca grupkami wokół okrągłego stołu w sali
konferencyjnej bez okien, ukrytej głęboko w trzewiach Kwatery Głównej Służby
Szeryfów w Arlington.
Naprzeciwko Dale'a siedzieli dwaj wybrani przez Jeda Lovelessa szeryfowie z
Jednostki Zadań Specjalnych: Edgar Harris, żylasty były gliniarz z Cincinnati, który
zignorował wyciągniętą rękę Millera, oraz Tommy La Roux, gru-bokościsty Cajun z
Luizjany, z szopą czarnych, kręconych włosów, który uścisnął dłoń Dale'a i
powiedział:
- Dale, miło, że będziemy razem pracować.
Jed usiadł przy stole twarzą do drzwi. Przez chwilę niecierpliwie postukiwał końcem
pióra w żółty notatnik, który położył przed sobą. Naprzeciwko niego siedział chudy
agent FBI, który przedstawił się jako Ted Nakamura z działu nauk behawioralnych.
Nakamura, wyglądający raczej na Indianina niż Japończyka, przecierał właśnie chustką
grube szkła okularów.
33
Kiedy wszyscy zajęli miejsca, odezwał się Harris.
- Po co nam profil psychologiczny podejrzanego i szpieg w zespole?
- Dale nie jest szpiegiem - sprostował Jed. Harris nawet nie spojrzał na Dale'a.
- Nie jest też gliną - odparł, zwracając się do Jeda. - Jest wojskowym, więc co tu robi?
- Maxwell nie jest pierwszym lepszym zbiegiem, Edgarze - rzekł Jed, tym razem
stukając piórem o twardy blat. -Możliwe, że będziemy potrzebowali bliższych
informacji na temat metody, która tkwi w jego szaleństwie.
Tommy La Roux roześmiał się tubalnie i ochoczo jak człowiek, który często się
śmieje.
- Edgar nie lubi nikogo poza policjantami, Dale. Jest wredny i podejrzliwy, bo za dużo
czasu spędza na tropieniu bandziorów. Nie zwracaj na niego uwagi. Naprawdę
cieszymy się, że jesteś z nami.
- Mów za siebie - warknął Harris.
- Ja tam się cieszę, że mamy paru ekspertów po naszej stronie - nie poddawał się La
Roux. Spojrzał najpierw na Dale'a, a potem na siedzącego dalej Nakamurę. - Może wy,
chłopcy, wyjaśnicie naszemu koledze, jakim cudem Maxwell przeszedł wszystkie te
mądre testy psychologiczne, które się serwuje kandydatom do służby? Nie czytałem
całych jego akt, ale... - La Roux urwał, spoglądając pytająco na Millera. - Mam
wrażenie, że są w nich spore luki. Mimo to widać, że Maxwell był dokładnie
przebadany. Czy wobec tego nie powinny zostać wykryte, jak wy to mówicie, pewne
„wskaźniki behawioralne"?
La Roux jest znacznie bystrzejszy, niż chce, żeby się ludziom wydawało, pomyślał
Dale. Wytrzymał pytające spojrzenie szeryfa, a potem odwrócił się ku Nakamurze,
który umieścił okulary na długim nosie, przy okazji brudząc soczewkę spoconym
palcem wskazującym.
Agent federalny odchrząknął i spojrzał najpierw na Jeda, a potem na Dale'a.
- Rzeczywiście... hmm... przydałoby się małe wprowadzenie. Przeglądałem zapisy
psychologów wojskowych na
34
temat Maxwella... Gdyby chciał pan coś dodać, sierżancie Dale, to bardzo proszę...
Miller skrzyżował ramiona na piersi.
- Proszę mówić. Dodam swoje, kiedy pan skończy — powiedział, udając, że nie widzi
spojrzeń, które Harris wymienił z La Roux i Jedem.
Nakamura zatrzepotał powiekami, jakby coś wpadło mu do oka.
- Cóż, w jednostce Delta... w ramach testów wykrywa się u kandydatów pewne

background image

cechy, a następnie odrzuca tych, u których występują ich szkodliwe kombinacje...
- Moim zdaniem skłonność do gwałcenia kobiet i zabijania gliniarzy to szkodliwa
kombinacja - wtrącił Harris. Westchnął ciężko, kiedy Jed posłał mu nieprzyjazne
spojrzenie, i zaczął rozładowywać wściekłość na notatniku.
- Z naszej perspektywy - ciągnął Nakamura - oczywiście jest to prawdą. Jednakże
pewne negatywne zachowania mają swe źródło w cechach, które są wielce pożądane u
ludzi wykonujących zadania specjalne o charakterze wojskowym. Jak każde
zachowania czy cechy, także i te mogą być... zdecydowanie mniej pożądane... w
innych okolicznościach. Maxwell był niezwykle zdolnym i doświadczonym żołnierzem
do zadań specjalnych. Udowodnił to w licznych tajnych - nawet dla nas -
niebezpiecznych operacjach na całym świecie. Wskaźniki? Teraz, kiedy stało się
najgorsze, możemy ich znaleźć mnóstwo. Prawda jednak jest taka, że Maxwell został
wybrany do elitarnej jednostki właśnie po to, by robić to wszystko, co robi teraz, z
wyjątkiem gwałtów.
- Chciałbym, żeby pan wrócił zaraz do tematu - wtrącił Jed - ale muszę powiedzieć, że
właśnie te gwałty są dla mnie niezrozumiałe. To był diabelnie dobry żołnierz, najlepszy
z najlepszych, przynajmniej w szeregach armii. - Jed mrugnął do Dale'a, który pozwolił
sobie na półuśmiech. Harris parsknął lekceważąco, nie przerywając bazgrania. -
Dyscyplina i honor nie były mu obce. Więc co, do wszystkich diabłów, mogło się z nim
stać?
Nakamura energicznie pokiwał głową.
- Bardzo ciekawe pytanie. Agresja w sferze seksu, przybierająca niekiedy formę
napaści seksualnej, jest zjawi -
35
skiem kojarzonym z przedstawicielami rozmaitych grup, związanych z ryzykownymi
operacjami specjalnymi oraz ze sportami kontaktowymi. Futbol, zapasy, boks, wojsko,
policja, wyścigi samochodowe... Agresja potrzebna do odniesienia sukcesu w tych
dziedzinach wiąże się nieodmiennie z wysokim poziomem popędu seksualnego. Tym,
co nie pozwala większości mężczyzn przekroczyć granicy między agresywną
seksualnością a napaścią seksualną, są ograniczenia sytuacyjne i wewnętrzna struktura
moralna. Maxwell gwałcił przez długi czas i skutecznie unikał kary. - Na-kamura
spojrzał przelotnie na Dale'a. - Nie wiedzieli o tym nawet koledzy z zespołu. Był...
- Jestem pewien, że te opowieści mogą kogoś zainteresować — przerwał mu Harris -
ale ja przede wszystkim chcę wiedzieć, dokąd się wybiera ten facet i co zamierza.
Moim skromnym zdaniem gliniarza właśnie po to się przygotowuje profile
psychologiczne. Gówno mnie obchodzi, jaki ciekawy przypadek z tego Maxwella.
Chcę go widzieć za kratkami i na procesie, oskarżonego o zamordowanie dwóch
funkcjonariuszy. Kropka. - Harris spojrzał wyzywająco na Dale'a. -Gówno też
obchodzi mnie to, jaki był z niego Rambo. Jest śmieciem, gwałcicielem i zabójcą
policjantów.
- Edgarze - odezwał się Jed.
Harris zamknął usta i zabębnił palcami po blacie. Potem wzruszył ramionami, pochylił
głowę i zaczął upiększać rysunek, który sporządził w notatniku. Dale nie był pewien,
ale zdawało mu się, że dzieło przedstawia pistolet.
- Mów dalej, Ted. Później posłuchamy opinii Dale'a -zachęcił Jed. - Prosimy o
pobieżny szkic postaci. Powiedziałeś, że Maxwell robił to, do czego został wybrany.
Co przez to rozumiesz?
Nakamura wytarł dłoń o nogawkę pogniecionych szarych spodni.
- Miałem na myśli jego zdolność do szeregowania spraw. Dokonywał gwałtów
zaplanowanych z precyzją właściwą doskonałemu komandosowi. Jednocześnie zaś
wyraźnie oddzielał tę część swojego życia od pracy. Nie dostrzegał jawnego konfliktu

background image

między zadaniami, które wykonywał dla kraju, a tymi, którym się oddawał dla siebie.
To po pierwsze. Po
36
drugie, chodzi mi o inicjatywę i brak skrupułów w chwili, gdy pojawiła się sposobność
ucieczki. Zrobił to, co było trzeba, by uwolnić się w optymalny sposób. Skupił się na
misji. _ Na jakiej misji? - spytał Jed.
- Na odzyskaniu wolności. To, co zrobił, świadczy o umiejętnym planowaniu, a także
znajomości metod postępowania policji. Z badań, którym został poddany, wynika, że
miał wysoki poziom enzymów wątrobowych, co może być związane z uzależnieniem
alkoholowym, chorobą wątroby lub paroma innymi problemami natury medycznej.
Zleciłem już sprawdzenie, czy można wywołać takie objawy w sztuczny sposób.
Szpital więzienny nie miał sprzętu do przeprowadzenia tego typu badań. Dlatego dwaj
strażnicy mieli zawieźć go do szpitala w St. Louis. Ślad urywa się na parkingu przy
lotnisku międzynarodowym, gdzie znaleziono samochód ze zwłokami w bagażniku.
Funkcjonariusz miał skręcony kark. - Nakamura spojrzał na Dale'a, jakby go błagał,
żeby coś powiedział. - Uważam, że Maxwell jest ekspertem w walce wręcz.
- Jest wszechstronnie wyszkolony w tej dziedzinie -przytaknął Dale. -Nawiasem
mówiąc, bardzo łatwo jest złamać kark komuś, kto nie spodziewa się ataku.
La Roux podrapał się po szyi.
- Przypomnij mi, żebym nie siadał za blisko ciebie. Harris odchrząknął i pokręcił
głową, a pod rysunkiem
pistoletu napisał wielkimi literami: PIERDOŁY.
Dale wziął głęboki wdech przez nos i wypuścił powietrze ustami, sporym wysiłkiem
woli zmuszając mięśnie rąk do rozluźnienia. Nakamura zdjął okulary i przetarł szkła
chusteczką, którą wyjął z kieszeni spodni.
- Niewykluczone, że Maxwell wcale nie planował ucieczki. Być może wykorzystał
sposobność, która się nadarzyła, dokładnie tak jak nauczono go w toku szkolenia i w
zgodzie z wrodzonymi predyspozycjami. Możliwe, że działa „na auto-pilocie", który
nakazuje mu uciekać i ukrywać się w nieprzyjaznym otoczeniu, bez żadnego wsparcia.
Nie ma dokąd Pojsc, nikt go nie wesprze, nie pomogą mu ani przyjaciele, ani rodzina,
ani dawni towarzysze broni, którzy wyparli się go po procesie. Musimy zrozumieć
poczucie samotności, któ-
37
re ogarnia go w tej chwili. Przez lata oparciem była dla niego świadomość
przynależności do czegoś wielkiego. Potem, gdy odkryto jego przestępstwa, został w
niesławie wydalony z własnej jednostki, by znaleźć się w upokarzającym towarzystwie
współwięźniów, na których mógł spoglądać jedynie z góry i...
- Nie jest lepszy od całej reszty bandytów- mruknął Harris.
- Ale wydaje mu się, że jest - odparł Nakamura. - To jedna z najbardziej uderzających
cech w jego profilu psychologicznym. Maxwell sądzi, że jest inny niż reszta ludzi. Jest
bardzo inteligentny, ma IQ 135... Po uważnym przeczytaniu raportu sporządzonego
przez psychologa z jednostki Delta - tu Nakamura jeszcze raz spojrzał przeciągle na
Dale'a - nie mogę się oprzeć wrażeniu, że poszukiwany dobrze rozumie naturę testów
psychologicznych. W tej jednostce stosuje się testy psychometryczne w nietypowy
sposób. Wyszukuje się mężczyzn zdolnych do pracy w całkowitej samotności, pod
niesamowitą presją, a jednocześnie umiejących dopasować się do zespołu i
potrafiących wykorzystywać zaawansowane techniki interpersonalne podczas tajnych
misji. Z wyników badań Maxwella wynika, że wstydził się niektórych aspektów życia
osobistego - dziś już wiemy dlaczego. Pierwotnie zakładano, że w ten sposób
kompensuje sobie niską samoocenę z dzieciństwa, spowodowaną emocjonalnym i
fizycznym wykorzystywaniem. Psycholog Delty uważał, że rozumie adaptacje, które

background image

dokonały się w umyśle Maxwella, i uznawał je za przydatne w tajnych operacjach
wojskowych... mimo ich potencjalnie niekorzystnego wpływu na zdrowie psychiczne.
- Nie rozumiem - odezwał się Jed.
Nakamura włożył okulary i spojrzał po twarzach zebranych.
- Wiele cech i zachowań, cenionych u czonków oddziałów specjalnych, w normalnym
życiu uznaje się za niezdrowe. Obsesyjna troska o szczegóły, skupienie na misji przy
całkowitym ignorowaniu innych spraw, skrajna agresja fizyczna, zdolność do płynnej
konfabulacji, brak zależności uczuciowej graniczący z socjopatia - linia jest bardzo
cienka. Jeśli chodzi o ścisłość, podobne cechy spotyka się w profilach po-
38
licjantów: agresja, fascynacja władzą, zdolność do przemocy, skłonność do
zdecydowanych czynów.
_ Jakbym widział ciebie - mruknął La Roux do Harrisa.
- Odpieprz się - odparł Harris.
_ Wróćmy do sprawy - odezwał się Jed. - Jakieś wnioski?
- Znamy prawdopodobny kierunek ewolucji postawy
Maxwella. Naczelną strukturą w jego życiu była tożsamość żołnierza Delty. Był
świetny w tym, co robił. Można powiedzieć, że praca stała się jego religią, klasztorem,
w którym żył. Stworzył sobie zawodową otoczkę, za pomocą której starał się
zrekompensować albo wymazać z pamięci złe wspomnienia z dzieciństwa.
Potrzebował tej struktury, a teraz mu ją odebrano, a raczej, co bardzo interesujące,
sam doprowadził do sytuacji, w której został jej pozbawiony. Tak jakby chciał, żeby go
złapano. Wystarczy spojrzeć na okoliczności, w których to się stało: zostawił w domu
ofiary robioną na zamówienie rękawiczkę, taką, jakie noszą jedynie członkowie Delty i
piloci z jednostki śmigłowcowej Night-stalker. Taki błąd popełnił człowiek, który
potrafił bez końca się ukrywać i działać na terenie wroga w wielu zakątkach świata.
W tej chwili brakuje mu struktury. Nie zbudował nowej podczas pobytu w więzieniu.
Potrzebuje jej; w jej ramach mógłby błyszczeć, stosować w praktyce swoje
umiejętności, mieć poczucie kontroli i samozadowolenia. Potrzebuje struktury, która
odzwierciedlałaby jego osobowość, pomagała podtrzymać nieustający proces
racjonalizacji działań. Racjonalizacji, która jego zdaniem usprawiedliwia wszelkie
czyny.
Nakamura pochylił się i zacisnął dłonie na krawędzi stołu.
- Moim zdaniem Maxwell dopiero nabiera rozpędu i wkrótce zbliży się do rozstajnych
dróg. Albo opuści kraj, żeby zatrudnić się gdzieś w Afryce lub Ameryce Łacińskiej
jako najemnik czy doradca wojskowy, albo zostanie w Stanach i postara się być
najlepszym bandytą na rynku. Wszystko zależy od tego, jak potoczy się jego życie w
najbliższych paru tygodniach. Trzeciej drogi nie widzę.
Dale rozplótł złożone na piersi ramiona i usiadł prosto, dyskretnym ruchem
poprawiając kaburę.
39
- Skąd ta konkluzja, agencie Nakamura? Nakamura wyglądał na wdzięcznego za to
pytanie.
- Jeśli zostanie w kraju, nie będzie mógł się cofnąć. Nie wróci do struktury, do której
należał wcześniej. To oznacza, że będzie musiał zbudować nową. Gdzie może to
zrobić? Nie należy do ludzi, którzy z powodzeniem adaptują się do cichego, cywilnego
życia i trzymają się z boku, pracując w lokalnym sklepiku czy na stacji benzynowej.
Potrzebuje zadania, które będzie wymagało wykorzystywania umiejętności i dowiedzie
jego doskonałości. Największe szanse na samorealizację daje mu kariera najemnika lub
bandyty.

background image

Harris odłożył długopis i skinął głową. Dopiero teraz wyglądał na zaciekawionego.
- Przydatne informacje - ocenił. - A co ze strukturą w więzieniu? Z kim Maxwell
przebywał w celi?
- Ostatnio z nikim - odparł Nakamura. - Poprzednio jego współlokatorem był sierżant
John Murphy z Armii Stanów Zjednoczonych, odsiadujący dwadzieścia lat za handel
skradzionym sprzętem wojskowym. Facet dostarczał M-16, M-60 i granaty, a nawet
lekką broń przeciwpancerną faszyzującym organizacjom i gangom motocyklowym w
północno-zachodnich stanach. Dwa miesiące temu został przeniesiony do szpitala
więziennego, po tym jak wykryto u niego raka wątroby. Zmarł trzy tygodnie temu.
- Ciekawe - wtrącił Jed. - Może dzięki temu Maxwell wpadł na pomysł z enzymami
wątrobowymi? Byli zaprzyjaźnieni?
- Nie wiemy - odparł Nakamura. - Strażnicy twierdzą, że Maxwell był bardzo skryty.
Nie kontaktował się z nikim, poza Murphym tylko z paroma więźniami zdarzyło mu się
zamienić kilka słów. Przesłuchujemy ich. Nie sprawiał problemów, jeśli nie liczyć
jednej sprawy: był podejrzany o pobicie pewnego Murzyna, którego znaleziono pod
prysznicem; od dwóch tygodni leży w szpitalu w stanie śpiączki. Krwotok
wewnątrzczaszkowy.
- Ktoś mu nieźle skopał dupę - mruknął La Roux. Nakamura skinął głową.
- Maxwell jest podejrzany, ale wyparł się wszystkiego, a dowodów nie ma. Nikt nic
nie widział.
40
Agent odetchnął głęboko i umilkł, niespiesznie przeglądając notatki.
La Roux spojrzał najpierw na Jeda, a potem na Dale'a.
- Co ty na to, kolego? Pracowałeś z nim, prawda? Co właściwie razem robiliście?
Dale siedział nieruchomo, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Dwukrotnie
stuknął w blat palcem, a po chwili jeszcze raz. W klatkę, w klatkę, w głowę, facet pada
i gotowe.
- Nie mogę wchodzić w szczegóły... - zaczął.
- Jesteśmy po tej samej stronie, Dale - przerwał mu Jed.
- ...ale powiem, że Jonny Maxwell był wyróżniającym się podoficerem w jednostce,
kiedy tam trafiłem. Uczestniczyliśmy razem w niezliczonych misjach, w Bośni, w
Zatoce i wielu innych miejscach. Z czasem nasza współpraca stała się bardzo ścisła;
podobnie jest u was, policjantów, kiedy działacie z partnerem przez długie lata,
polegając na nim w rozmaitych okolicznościach.
Harris przygryzł wargę.
- Był twoim przyjacielem?
- Tak. - Palec Dale'a raz jeszcze zastukał o blat i znieruchomiał. - Przez długi czas
uważałem go za przyjaciela.
- A jednak zeznawałeś przeciwko niemu na procesie — zauważył Harris. - Mówiłeś,
że dostrzegałeś jego podejrzane reakcje, oznaki... nie pamiętam, jak to ująłeś- szeryf
przerzucił kilka kartek akt sprawy, które trzymał w teczce - „dziwnego zachowania".
Zgadza się?
- Tak - odparł krótko Dale.
- Próbowałeś rozmawiać o tym ze swoim partnerem, zanim wystąpiłeś przeciwko
niemu w sądzie? - spytał Harris. - Jak to było? W końcu byliście przyjaciółmi.
Dale odwrócił głowę i nie patrząc nikomu w oczy, wbił wzrok w ścianę ponad głową
Jeda.
- Sądziłem, że znam Jonny'ego Maxwella, przynajmniej na tyle, na ile pozwalał się
poznać... Co teraz zrobi? Myślę, że Nakamura jest na dobrym tropie. Nie wiem, czy
Jonny planował ucieczkę, ale gdybym miał obstawiać, powiedziałbym, że raczej nie.
Moim zdaniem po prostu wykorzystał okazję, dokładnie tak, jak by zrobił, gdyby

background image

dostał się do niewoli podczas wojny. Teraz jest wolny i wie, że na niego polu-
41

jemy; dobrze zna zasady tej gry. Wyszkolono go tak, żeby wiedział, co teraz myślicie.
Ma bogate doświadczenie w tej materii; w wielu wrogich krajach musiał unikać sił
policyjnych - i właśnie tak myśli o was. Wie, co zrobicie, jakie działania możecie
podjąć i w jakiej kolejności. Możecie liczyć na jedno: nie zrobi niczego, czego
moglibyście się spodziewać po typowym zbiegu. W tej chwili krok za krokiem
zapewnia sobie przetrwanie: musi zdobyć samochód - o ile nie zdołał dostać się jakoś
na pokład samolotu - bezpieczną kryjówkę, pieniądze i dokumenty. Potrzebny mu
chwilowy schron, baza, w której będzie mógł spokojnie popracować nad planem
dalszej ucieczki. Postara się uwzględnić wszystkie ewentualności.
- Co potem? - spytał La Roux.
- Sądzę, że to, o czym mówił agent Nakamura - odparł Dale. - Jonny albo wyjedzie z
kraju i rozpocznie karierę najemnika, albo zostanie i osiągnie wysoką pozycję w
świecie przestępczym.
- Sądzisz, że to taki twardy zawodnik - wtrącił Harris. -Ale my już mieliśmy do
czynienia z twardzielami, Miller. I z takimi komandosami jak wy. Tommy, pamiętasz
tego gościa, Vasqueza?
- Enriąue Vasqueza - uzupełnił La Roux. - Jasne, że pamiętam. Dobry był. Zdaje się,
że działał w Wietnamie.
- Zgadza się. Był jednym z tych szkolonych przez CIA i siły specjalne pieprzonych
zabójców ninja z Projektu Phoe-nix- rzekł z pogardą Harris. - Ostatnio pracował jako
egzekutor dla gangu motocyklowego Outlaws. Zabił policjanta w Oklahomie, szeryfa
w Teksasie i od cholery ludzi, którzy zaleźli gangowi za skórę. Ale dorwaliśmy go.
Przegonił nas spory kawał drogi, ale w końcu się udało.
- Stary Edgar oczywiście musiał spotkać się oko w oko z Enrique - dodał La Roux. -
Ile w niego wpakowałeś? Trzy ładunki grubego śrutu w klatkę?
Harris roześmiał się, nie odrywając spojrzenia od twarzy Dale'a.
- Wywaliłem w nim taką dziurę, że zmieściłby się w niej sześciopak piwa.
- Tak było - przytaknął La Roux.
42
- Wytropiliśmy go, otoczyliśmy i zdjęliśmy. Wtedy też wszystkim się zdawało, że to
supertwardziel.
Dale odwzajemnił uporczywe spojrzenie, starając się, by na jego twarzy nie drgnął ani
jeden mięsień. Po chwili zerknął na Jeda i La Roux, którzy obserwowali jego reakcję.
Nakamura gapił się tępo w przestrzeń.
Miller wolno skinął głową.
- Rozumiem, że jesteście świetni w swoim fachu. Szanuję to. Ale nie wydaje mi się,
żebyście rozumieli, o czym mówię. Pozwólcie więc, że opowiem wam historyjkę o
Jon-nym Maxwellu. Podczas wojny w Zatoce, kiedy Kuwejt znalazł się pod okupacją,
w stolicy i wokół niej stacjonowały jednostki irackiej Gwardii Republikańskiej i kilku
innych dywizji. Żołnierze plądrowali miasto, gwałcąc i rabując, a przy okazji tłumiąc
ogniska ruchu oporu, które powstawały.
Jak na irackie możliwości, kordon wokół stolicy był naprawdę szczelny. Patrole
przemierzały okolicę w dzień i w nocy, radary wykrywały próby penetracji z
powietrza, sensory ustawione przy drogach wzmacniały tradycyjne blokady, a tereny
dostępne tylko dla pieszych zaminowano.
Jonny Maxwell wszedł do Kuwejtu samotnie. Nie raz, nie dwa, ale pięć razy
przedzierał się do miasta, żeby rozpoznać cele dla naszych wojsk, wyznaczyć strefy
lądowania i koordynować działania resztek kuwejckich sił. Raz dał się złapać. Miał

background image

przy sobie tylko pistolet. Zabił wszystkich sześciu żołnierzy patrolu, zanim
doprowadzili go na posterunek i przekazali bezpiece. Następnie wrócił na miejsce i
dokończył misję. Później jeszcze nieraz zakradał się do miasta, w którym szukały go
tysiące Irakijczyków, wśród nich wielu świetnie wyszkolonych kontrwywiadowców i
agentów służby bezpieczeństwa.
Uciekał przed patrolami wojskowymi, psami, jednostkami policji i specjalnymi
drużynami tropicieli-zabójców. Samodzielnie, pieszo, uzbrojony jedynie w pistolet,
pozbawio-nY wsparcia z zewnątrz.
Dlatego nie próbujcie sobie wmawiać, że macie do czynienia ze zwyczajnym bandytą o
wojskowej przeszłości. On Jest naprawdę dobry w tym, co robi.
43

Harris rozparł się na krześle i skrzyżował ramiona na piersi. La Roux, pod wrażeniem,
skinął głową i spojrzał na Jeda, który notował coś w pośpiechu.
- Jakie są upodobania Maxwella? - spytał po chwili Jed.
— Lubi być sam. Lubi strzelać. Lubi polować. Lubi jeździć na motorze, miał kiedyś
harleya. Lubi gwałcić kobiety. To wszystko - odparł Dale.
- A walczyć nie lubi? - indagował Jed. Dale zastanowił się, zanim odpowiedział.
— Jeśli chodzi o bijatykę w barze, dla rozrywki, to nie. Nie zacząłby burdy w takim
stylu, ale na pewno zadałby ostatni cios, gdyby ktoś szukał zaczepki. Co innego
podczas misji... Kiedy bomba idzie w górę, kiedy Jonny ma kontakt z przeciwnikiem i
zaczyna być gorąco, wtedy nie ma na niego mocnych. Nigdy nie ożywia się tak jak
podczas walki. W boju jest najlepszy, po to żyje i po to się szkoli, o niczym innym nie
myśli. Tylko na tym mu zależy: żeby doczekać chwili, kiedy zacznie się walka. Żeby
rozegrać tę grę po swojemu. To cały on. Kiedy zaczniemy na niego polować i być
może zapędzimy go w ślepy zaułek, wtedy zdecydowanie powinniśmy być gotowi na
wszystko i jeszcze więcej. A to dlatego, że on nie umie walczyć inaczej.

1.5
Według danych z prawa jazdy Chad Bergh miał dwadzieścia dwa lata i mieszkał przy
Siódmej Ulicy pod numerem 1742 w St. Paul w Minnesocie. Teraz spoczywał w
piaszczy-sto-ilastej glebie, na głębokości jednego metra, a jego skromny grób otaczały
ze wszystkich stron wysokie łodygi kukurydzy. W pobliżu przebiegała żużlowa droga
prowadząca do zjazdu z autostrady.
Siedząc za kierownicą stojącego na jałowym biegu 4run-nera, Jonny odłożył dokument
na miejsce i przejrzał zawartość portfela Chada Bergha: karty American Express i Visa
Gold, karta ubezpieczenia społecznego, trzydzieści dwa dolary w różnych banknotach i
rodzinna fotografia z mamą, tatą, dwiema siostrami - w tym jedną całkiem do rzeczy -
oraz paskudnym psem. Na żółtej karteczce samoprzylepnej znalazł kilka
czterocyfrowych numerów oraz słowo „gan-dalf". Numery PIN do kart kredytowych i
hasło, pomyślał.
Jak wiele można powiedzieć o kimś, badając zawartość jego portfela. Jonny znalazł tu
całe życie tego chłopaka.
Szkoda go, pomyślał.
Wrzucił portfel do schowka na rękawiczki i wytarł dłonie w nogawki spodni. Lewisy
były za krótkie i zbyt luźne w pasie, bo kierowca cavaliera był niskim grubasem. Płakał
bezgłośnie, kiedy się rozbierał i oddawał ubranie Jonny'emu. Przypominał zbiegowi
pewnego irackiego handlarza, którego zabił przy drodze opodal Bagdadu podczas
operacji Pustynna Burza. Irakijczyk spoglądał na niego takim samym zrezygnowanym,
ale i pełnym buntu spojrzeniem, kiedy zrozumiał, jak skończy się to spotkanie.

background image

Jonny odjechał, nie włączając reflektorów. Żużel chrzęścił głośno pod wolno
obracającymi się kołami toyoty. Świa-
45
tła zapalił, dopiero gdy skręcił w wyłożoną betonowymi płytami drogę dojazdową i
ruszył w stronę autostrady. Po chwili snopy światła cięły już ciemność nad pustą szosą;
strzałka prędkościomierza minęła dziewięćdziesiątkę, zanim Jonny zorientował się, że
łamie przepisy.
Zdjął nogę z gazu. Czuł, że brakuje mu tchu, jakby coś uciskało mocno jego pierś.
Zmusił się do powolnego, rytmicznego oddychania, by bogata w tlen krew wdarła się
w głąb tkanek, wypłukując adrenalinę i... co jeszcze? Pamiętał twarz tego chłopaka i
malujące się na niej zaskoczenie oraz strach, a także smutną rezygnację, której
świadkiem był tak wiele razy. W jednej z jego ulubionych książek, opisującej łowy w
afrykańskim buszu, zawarta była opowieść białego myśliwego, który został ciężko
poturbowany przez lwa. Łowca pisał o tym, jak ogarnęło go poczucie głębokiego
spokoju, wręcz senności, kiedy na jego ciele zacisnęły się szczęki wielkiego kota. Nie
cierpiał, czuł tylko silny ucisk... Ból pojawił się później, kiedy ocalili go przyjaciele i
stało się jasne, jak poważne są jego rany.
Chłopak musiał reagować podobnie. Jonny Maxwell był tego pewny.
Zepchnął te myśli w głąb umysłu, gdzie od dawna upychał podobne. Nauczył się tej
sztuki przed wielu laty. Był wtedy dziesięciolatkiem. Gene Tovares, sąsiad, który
współczuł chłopakowi z domu pełnego krzyku, zabrał go na pierwsze polowanie
pośród wzgórz północnej Kalifornii. Jonny przysiadł na nadrzewnej platformie i czekał,
aż psy wystawią mu jelenia. Nagły skok adrenaliny spowodował silny ucisk w żołądku,
gdy spomiędzy drzew wyłoniła się zwierzyna. Zaraz jednak nauczył się wykorzystywać
tę niespodziewaną falę, jak robili to myśliwi od tysięcy lat. Energicznym ruchem
przycisnął do ramienia kolbę winchestera .30-.30, model 94, i zaczął wodzić lufą za
poruszającym się celem. Dźwignia zamka była zimna i duża w jego małej dłoni, kiedy
repetował broń, choć nikt nie uczył go, jak to robić. Trafiony jeleń stanął dęba,
wymachując przednimi kopytami, jakby boksował niewidzialnego przeciwnika.
Postąpił niepewnie kilka kroków, a potem zwalił się ciężko na trawę, drgnął i
znieruchomiał w rozlewającej się szeroko kałuży krwi.
46
Czas stanął w miejscu, przesycony zapachem prochu strzelniczego. Jonny poczuł
dziwnie znajomą satysfakcję. Nie zwracał uwagi na pochwały myśliwych, wielkich, na
co dzień ciężko pracujących mężczyzn, pachnących kawą, potem, whisky i świeżą
krwią. Było tak, jakby składał się z dwóch części, z których jedna ocknęła się dopiero
w tej chwili - poruszyła się niespokojnie i powstała, chłonąc bogatą woń krwi,
napełniającą go ciepłem i niespodziewaną siłą, przydającą mocy jego głosowi i
spychającą tę żałosną resztę jego życia w ciasny kąt cudownego obrazu, który nagle
ujrzał przed sobą.
Tak samo czuł się w chwili, gdy po raz pierwszy zabił człowieka.
Nieco później, w trasie, jego plan zaczął przyjmować konkretne kształty. Minneapolis
wydawało się odpowiednim miejscem — z jednej strony wystarczająco blisko
Milwaukee, a z drugiej na tyle daleko, że stróże prawa raczej nie powinni skojarzyć
kryjówki z jego osobą, nawet jeśli snuliby jakieś domysły, w co wątpił. Nie mogli
wiedzieć, ale Jonny był zbyt doświadczony, by lekceważyć przeciwnika. Wszyscy
członkowie oddziału mieli co najmniej po jednej kryjówce z pieniędzmi, dokumentami i
bronią na wypadek problemów w czasie misji... albo na wypadek, gdyby potrzebowali
wsparcia nie pochodzącego z oficjalnych źródeł.
Wielu chłopaków straciło robotę i emeryturę z powodu tych skarbów. Posypały się
przymusowe przeniesienia, degradacje i wyroki, kiedy służby śledcze Departamentu

background image

Obrony zbadały praktyki budżetowe w jednostkach paramilitarnych do zadań
specjalnych. Nadużycia są rzeczą ludzką - karty kredytowe bez limitów, komplety
fałszywych dokumentów, walizki pachnących nowością studolarówek, drogie
samochody, luksusowe domy... Takie rzeczy działały na wyobraźnię ludzi, którzy po
opłaceniu podatków dostawali do ręki najwyżej dwa tysiące dolarów miesięcznie.
Niektórzy ulegali chciwości i przegrywali. Innych wrabiali szefowie.
Lub przyjaciele.
Jonny Maxwell odsunął tę myśl. Niebo przecinała już blada łuna świtu. W oddali
jaśniała plama świateł Minneapolis.
47
Jonny zameldował się w motelu Super 8 opodal lotniska Minneapolis-St. Paul.
Zamknąwszy się w pokoju, wybrał darmowy numer telefonu wydrukowany na
odwrocie karty visa i posłuszny rozkazom metalicznego głosu wpisał numer karty oraz
ostatnie cztery cyfry numeru ubezpieczenia społecznego Chada Bergha. Automat
poinformował go, że saldo na rachunku wynosi sto trzydzieści siedem dolarów i
czterdzieści dwa centy, linia kredytowa zaś opiewa na dziewięć tysięcy siedemset
pięćdziesiąt dolarów.
Pozyskanie funduszy operacyjnych było priorytetem Jon-ny'ego. Ukrywszy się za
okularami przeciwsłonecznymi, czapką z daszkiem i wielkim plastikowym kubkiem z
kawą trzymanym na wysokości twarzy, odwiedził cztery bankomaty na przedmieściach
Minneapolis. Maszyny wypłacały najwyżej po pięćset dolarów, a dzienny limit wynosił
dwa tysiące. Jonny wiedział, że ma dwadzieścia cztery godziny, zanim automatyczny
system wykrywania kradzieży i nadużyć wychwyci jego transakcje i zaalarmuje
operatorów o podejrzanie wysokich wypłatach gotówki. Sądził, że tyle czasu mu
wystarczy.
Następnym przystankiem był komputerowy supermarket, w którym kupił powerbooka
G-3 marki Apple i poprosił o rozbudowanie pamięci do maksimum.
- Świetna maszyna - stwierdził kasjer, wkładając karton z komputerem z powrotem do
wózka Jonny'ego.
- Taka ma być - odparł Maxwell. - Będzie mi potrzebna do nauki.
- Powrót do szkoły?
- Na podyplomowe.
- To jest pan lepszy ode mnie. Ja miałem dość. Dzięki za zakupy w Świecie
Komputerów.
- Dziękuję.
Jonny ukrył komputer pod śpiworem rozłożonym na tylnej kanapie 4runnera i pojechał
szosą I-35W w stronę Lakę Street i dzielnicy Uptown, a potem do skrzyżowania Hen-
nepin i Lakę. Wzdłuż obu ulic ciągnęły się szeregi małych i dużych sklepów, modnych
restauracji, barów i kawiarń. Jonny zaparkował przed budynkiem centrum handlowego
Calhoun Sąuare.
48
Wszedł do pasażu i w sklepie Gap kupił kilka par czarnych lewisów, pół tuzina
czarnych i pół tuzina białych T-shirtów oraz kilka czarnych i niebieskich dżinsowych
koszul. Na straganie stojącym w atrium nabył okulary przeciwsłoneczne Wayfarers
marki Ray-Ban, a następnie, w sklepie Hobnailed and Naught, parę niewysokich
buciorów Doc Martens. Młoda kobieta, która go obsługiwała, miała usta, nos, uszy i
język przekłute kolczykami z błyszczącymi, srebrnymi paciorkami.
- Na prezent? - spytała, wkładając pudełko z butami do reklamówki.
- Dla mnie - odparł Jonny. - Przyjaciele mówią, że powinienem iść z duchem czasu.
Dziewczyna zmierzyła krytycznym spojrzeniem jego niedopasowane dżinsy,
workowatą flanelówkę i ciemne okulary.

background image

- Chyba mają rację.
- Wszystko jedno. - Jonny cieszył się, że ma okulary. Nie zabije cię to, czego nie
wiesz, dziewczyno, pomyślał.
W drodze powrotnej do Super 8 zatrzymał się przy Tar-gecie, by kupić przybory
toaletowe, bieliznę, skarpetki i amatorski zestaw fryzjerski. W motelowym pokoju
rzucił ubrania na łóżko, wyjął przybory do strzyżenia i poszedł do łazienki. Przez
chwilę przyglądał się sobie w lustrze. Na policzkach i brodzie miał kilkudniowy zarost.
Dość ciemne włosy średniej długości przerzedziły mu się ostatnio, a ich linia nieco
cofnęła. Przyciął je nożyczkami najkrócej jak mógł, a potem zgolił resztę elektryczną
maszynką, pozostawiając bardzo krótką szczecinkę. Teraz sięgnął po przybory do
golenia i po chwili jego głowa świeciła już nagą skórą. Z zarostu zaś pozostawił
jedynie krótką, niezbyt prostą kozią bródkę. Brak włosów jakby wygładził jego rysy,
ujmując co najmniej pięć z jego trzydziestu sześciu lat.
Wziął prysznic, a potem włożył nowe wzorzyste bokserki, czarną koszulkę, czarne
spodnie, gruby, czarny skórzany pas, białe skarpetki i czarne martensy. Nie poznał sam
siebie, kiedy spojrzał w lustro. Wiedział też, że na pierwszy rzut oka nie rozpoznałby
go żaden ze znajomych. W więzieniu schudł do osiemdziesięciu kilogramów; składał
się teraz z kości i węźlastych mięśni. Jonny, którego wszyscy znali, ważył zawsze
około dziewięćdziesięciu kilogramów, miał
49
dość długie włosy, lubił T-shirty, robocze koszule z flaneli, niebieskie dżinsy i
kowbojki. Teraz wyglądał raczej na rozrywkowego barmana z kawiarni, dobiegającego
trzydziestki, a od wizerunku Jonny'ego Maxwella, byłego członka sił specjalnych i
zbiegłego więźnia, oddalił się tak bardzo, jak tylko było to możliwe.
Szkła okularów Ray-Ban zacierały ostatni ślad podobieństwa.
- Fajny ze mnie gość - powiedział Jonny, patrząc w lustro. Czuł, że musi jeszcze
popracować nad uśmiechem; był zbyt spięty. Rozluźnił się nieco i opuścił ramiona. Tak
lepiej, pomyślał. Zamierzał wpasować się w liczną społeczność studencką Bliźniaczych
Miast, w populację aktywnych, tanio żyjących ludzi. I młodych kobiet o sprężystych
ciałach.
Ale nimi zamierzał zająć się później.
Wyjął z kartonu komputer, włączył go i przetestował wbudowany modem oraz
program do jego obsługi. Wszystko działało bez zarzutu. Wolał produkt firmy Apple
od klonów IBM, które przydzielano członkom Dominance Rain. Lubił maszyny proste,
które wykonywały polecenia i nie stwarzały niepotrzebnych problemów.
Wiedział, że następnego dnia, po kolejnym rajdzie po bankomatach, karta Chada
Bergha zostanie zastrzeżona. Musiał działać szybko, by płynnie przejść do następnego
etapu planu. Podniósł słuchawkę telefonu, wcisnął *67, by zablokować identyfikację
dzwoniącego, a następnie wybrał numer domowy Chada i połączył się z automatyczną
sekretarką. Wpisał kod dostępu, zanotowany na karteczce samoprzylepnej z portfela, i
odsłuchał trzy wiadomości. Dwie zostawili przyjaciele szukający Chada, trzecią
pracownik Citibanku, który z punktualnością szwajcarskiego zegarka poprosił
chłopaka o kontakt i weryfikację transakcji, które zdecydowanie nie odpowiadały
standardowemu profilowi wydatków karto-wych. Do zablokowania karty
najprawdopodobniej pozostał jeszcze dzień. Jonny był pewien, że jeśli obejdzie
bankomaty tuż po północy, zdoła wybrać jeszcze dwa tysiące.
Mimo to musiał zacząć działać.
Podłączył kabel modemu do gniazdka telefonicznego i wpisał darmowy numer w oknie
programu telekomunika-
50
cyjnego. Modem zabrzęczał z cicha i zapiszczał, gdy na ekranie ukazał się ciąg liczb.

background image

Po chwili zastąpił je komunikat: Dostęp zastrzeżony tylko dla autoryzowanych
użytkowników. Strona jest monitorowana. Próby uzyskania nieautoryzowanego
dostępu są naruszeniem prawa".
Jonny wpisał hasło: „War666Dog". Po pomyślnej weryfikacji podał jeszcze jedno,
alternatywne hasło, wprowadzone do programu przed wielu laty, i nacisnął „return".
Na ekranie ukazała się lista plików.
- Bingo - szepnął Jonny. - Witamy w dżungli.
Pisał szybko, jego ramiona drgały mimowolnie, jakby grał na automacie, a kursor
przemykał po kolejnych ekranach:
KARTY KREDYTOWE, RAPORTY KREDYTOWE, PRAWA JAZDY,
REFERENCJE osobiste, tło. W trzewiach superkomputera należącego do jednostki
Dominance Rain ukryto przed laty niezliczone zapasowe tożsamości dla jej członków.
Jonny tworzył swą zagmatwaną, nieprawdziwą legendę jak pająk sieć. Zaczął od nici
podtrzymujących całość: tła rodzinnego i przyjaciół, historii kredytowej i kart
kredytowych. Adresy i inne dane rzekomych pracodawców oraz bankową historię
życia Jonny'ego Maxwella wymyślili przed laty pracowici urzędnicy z jednostki
wsparcia operacji specjalnych CIA. To oni zadbali o to, by w fałszywej tożsamości nie
zabrakło drobiazgów, które tak naprawdę charakteryzują człowieka.
Substancja życia składa się z kłamstw, pomyślał Jonny. Tak łatwo wymyślić samego
siebie na nowo, podretuszować braki, podkreślić to, co dobre, stworzyć dla siebie
nowe życie i nowych przyjaciół... Ile razy robi to przeciętny człowiek? Jak często
wybiela swoje dokonania w pracy, o której wolałby zapomnieć, albo zrywa z kimś,
zostawiając dymiące zgliszcza związku? Albo koloryzuje pewne zdarzenia, czyniąc z
nich coś, co już nawet nie przypomina prawdy?
To samo robili agenci służb specjalnych. Talent do tego typu działań cechował
prawdziwych zawodowców. Tylne drzwi, tak umiejętnie zainstalowane w systemach
komputerowych korporacji i rządu przez specjalnie zatrudnionych hackerów, dawały
elicie agentów narzędzia, których potrze-°wali, by wspiąć się na technologiczny szczyt
w tej grze.
51
Jednak posługiwanie się tymi narzędziami wymagało swego rodzaju geniuszu, a Jonny
był geniuszem i wielkim mistrzem gry, zarówno na polu walki, jak i poza nim. Poznał
jej reguły już jako dzieciak, kiedy musiał jakoś ukrywać prawdę o awanturach, jakie
urządzał ojciec, i o bezradnych jękach matki, które nie dawały mu w nocy spać. W
szkole siadywał w ostatniej ławce i próbował nadrabiać brak snu podczas lekcji.
Pani Morton, najmilsza z trzech nauczycielek, z którymi miał do czynienia w czwartej
klasie, zapytała go kiedyś:
- Dlaczego zawsze jesteś taki zmęczony?
- Lubię czytać do późna - odpowiedział, rozciągając usta w pseudouśmiechu, który
ćwiczył każdej nocy. Wyszczerzone zęby skutecznie ukrywały pustkę czarnych
kamieni, którymi stawały się z wolna jego oczy. Do dziś pamiętał, jak chętnie
nauczycielka zaakceptowała to kłamstwo. Z czasem się przekonał, że kobiety często
wolą słuchać łgarstw, niż zmierzyć się z przerażającym brzemieniem prawdy.
Znieruchomiał nad klawiaturą i nasłuchiwał przez chwilę. Poza dalekim trzaskiem
zamykanych drzwi dotarł do niego jedynie stłumiony odległością warkot
przejeżdżających samochodów. Spojrzał w lustro wiszące nad biurkiem. Głębokie
zmarszczki żłobiące jego policzki i biegnące do kącików ust przypominały sznurki
marionetki ciągnące górną wargę ku górze, by odsłonić zęby w uśmiechu. Miał
ciemnobrązowe oczy, jakby ukryte pod grubymi, barwionymi szkłami kontaktowymi.
Często maskowały jego prawdziwe uczucia; były oczami dziecka ogarniętego dziką
furią skierowaną przeciwko całemu światu. Twarz, na którą patrzył, nie była twarzą

background image

Fortuny. Być może była taka, na jaką zasłużył. Rzadko pozwalał sobie na rozmyślania
na ten temat. Wierzył, że powinien przede wszystkim koncentrować się na zadaniu, a
w tej chwili było nim stworzenie legendy. Powrócił do fabrykowania własnej historii
kredytowej, dopisywania referencji od pracodawców i wpuszczania tych danych w
morze informacji, które opływało świat - a wszystko to dzięki tylnym drzwiom, które
włodarze tego kraju oddali do dyspozycji Jonny'ego Maxwella i jego braci zabójców z
jednostki Dominance Rain.
52
1.6
Z okien salonu w mieszkaniu Niny rozciągał się widok na jezioro Harriet i
zabudowania cichego zakątka Linden Hills, dzielnicy w południowo-zachodniej części
Minneapolis. Było późne popołudnie i brukowane alejki wokół jeziora pełne były ludzi
- spacerujących, pedałujących na rowerach i jeżdżących na rolkach. Nina miała na
sobie luźne szorty i za duży T-shirt. Siedziała z podwiniętymi nogami na wielkim,
przesadnie wypchanym fotelu, który odziedziczyła po ojcu. W dzieciństwie nazywała
ten mebel „Wielkim Zielonym Potworem"; tata miał zwyczaj brać ją na kolana, a
miękkie poduchy fotela dawały poczucie niezrównanej przytulności. Kiedy ojciec
umarł, Nina przeniosła Potwora do własnego mieszkania i ustawiła naprzeciwko okna
z widokiem na jezioro. Czasami, kiedy drzemała wtulona w oparcie, czuła się tak,
jakby wciąż obejmowały ją ramiona ojca.
Lubiła tu siedzieć, obserwując spokojne wody i spacerujących ludzi. Nie przepadała za
tłumem, ale przyglądanie się przechodniom sprawiało jej przyjemność. Tłumaczyła
sobie, że to ćwiczenie wyostrzające zmysł obserwacji. Wygodny salon, podobnie jak
reszta mieszkania i jej biurko w pracy, był czysty, zadbany i dobrze rozplanowany.
Głównym elementem dekoracyjnym były liczne zdjęcia przyjaciół i krewnych. Na
dębowych regałach stały ozdobne ramki z fotografiami i ceramiczne figurki; nie
brakowało ich też na polce nad gazowym kominkiem.
Spojrzała na milczący telefon, wstała i przeciągnęła się Jak kotka, czując lekkie
mrowienie w długich mięśniach nóg » ramion. W tym momencie odezwał się dzwonek.
Uśmiechnęła się na myśl o swoim „jasnowidztwie", rozmasowała mięśnie krzyża i
sięgnęła po słuchawkę.
53
- Halo?
- Cześć, mała - odezwał się Herb. Miał nosowy i nieco świszczący głos. - Chyba nie
zaskoczyłem cię przy jakiejś niegrzecznej zabawie?
- Nie. Siadły mi baterie w moim Panu Szczęściarzu. Może mógłbyś mi kupić nowy
komplet? Paluszki.
- Przejdź na ręczny, zanim wrócę ze sklepu - odparł ze śmiechem Herb. - Jezu, czego
ja bym nie dał, żeby podsłuchać twoją spowiedź!
- Twoje serce by tego nie wytrzymało, staruszku. Co u ciebie?
- W porządku, Nino. Tylko za cholerę nie idzie mi robota. Przydałby mi się partner. A
ty? Potrzebujesz czegoś? Poza bateriami, ma się rozumieć.
- Jestem zwarta i gotowa. Mogłabym wrócić do roboty choćby zaraz. Nie służy mi to
siedzenie w domu.
- Ciesz się wolnym czasem.
- Jasne. - Nina umilkła na moment. - Wczoraj był u mnie psycholog. Nie posiedział za
długo.
- Co ci powiedział?
Sili się na obojętność, pomyślała Nina. Wolno pokręciła głową i uśmiechnęła się do
podłogi, doceniając kiepsko ukrywaną troskę partnera.
- Troszkę się zmartwił, kiedy mu powiedziałam, że śpię z lufą pistoletu w ustach...

background image

- Nie pieprz!
- ...ale wyjaśniłam, że to oralna fiksacja spowodowana tym, że nie byłam karmiona
piersią...
- Nino!
- ...i spytałam, czyjej ujawnienie się może mieć związek z syndromem depresyjnym
wywołanym zastrzeleniem podejrzanego.
Zapadła cisza.
- Nino, to wcale nie było śmieszne - odezwał się w końcu Herb. - Chodzi o twoją
pracę...
- Wyluzuj, Herbie. Znam się na robocie. Ale to ja siedzę w domu, nie ty. Jedyną
rzeczą, która naprawdę mnie martwi, jest kurz zbierający się na aktach
niedokończonych spraw, kiedy ja siedzę na dupie i gapię się w okno.
54
Herb westchnął ciężko, tym razem z jeszcze wyraźniej słyszalnym poświstem.
_- A skoro już mowa o tłustych tyłkach - dodała Nina -to kiedy po raz ostatni
przebiegłeś się dalej niż do wychodka? Coraz głośniej oddychasz.
_ To przez tę alergię. Pyłki roślin i tak dalej. - Herb sprawiał wrażenie skruszonego. -A
wracając do tyłków, to rusz wreszcie swój i wracaj do biura. Mam dość gapienia się na
zadek Malone'a.
- No, staruszku, uważaj, bo będę zazdrosna - odpowiedziała ze śmiechem. -1
pamiętaj, kto uratował twoje stare, zmęczone dupsko.
- Ty - odparł Herb, nagle poważniejąc. - Ty.
Nieco później Nina wybrała się na spacer wokół jeziora Harriet. Zazwyczaj wolała
przebiec w niezłym tempie dwa okrążenia, ale tego dnia brakowało jej energii. Szła
niespiesznie, z rękami wbitymi głęboko w kieszenie, w torebce przypiętej do pasa
niosąc sig-sauera P-230 z nabojami Cor-bon +P, odznakę policyjną, legitymację,
telefon komórkowy oraz pager. Konsekwentnie ignorowała znaczące spojrzenia
mężczyzn, którzy ją mijali. Przeważali wśród nich opaleni i zdrowo wyglądający
yuppies. Przebiegali obok lub pędzili na rowerach czy rolkach, wołając z daleka: „Z
lewej! Mijam z lewej!"
Zatrzymała się opodal muszli koncertowej, by po chwili zejść na pomost, z którego
widać było w oddali jachty ślizgające się po tafli jeziora. Dzwonienie łańcuchów
kotwicznych łodzi stojących przy molo oraz skrzypienie desek pod nogami wydawały
jej się wyjątkowo głośne. Gdzieś wysoko zaskrzeczała mewa i na krótką chwilę Nina
straciła orientację, jakby spojrzała przez niewłaściwy koniec teleskopu na świat, który
skurczył się do rozmiarów dziesięciocentówki i przybrał postać padającego na plecy
Dana MacDouglasa. Na twarzy bandyty malowało się nieskończone zdumienie, Jakby
całkiem niespodziewanie pojął, że jest trupem.
Zabicie podejrzanego w trakcie dochodzenia było częstym tematem dyskusji na
zajęciach w Centrum Szkoleniowym Federalnych Sił Policyjnych, gdzie uczyła się jako
począt-
55
kujący śledczy zatrudniony w Departamencie Skarbu, i w Akademii Policyjnej, gdzie
kształciła się po odejściu z FBI, gdy przyjechała do Minneapolis, by opiekować się
ojcem. Nigdy nie brała udziału w pełnych samczej dumy rozmowach mężczyzn, które
przynosiły im ulgę. Inne kobiety nie miały takich oporów; być może zdawało im się, że
muszą mówić i zachowywać się jak faceci, by poczuć się prawdziwymi glinami. Nina
jak zawsze wolała działać po swojemu - stosowała tę zasadę i w pracy, i w zazdrośnie
strzeżonym życiu prywatnym. Dawno już doszła do wniosku, że jej życie, życie
partnera oraz życie niewinnych ludzi jest warte znacznie więcej niż marna egzystencja
uzbrojonego bandziora. Pogodziła się z koniecznością zabijania na długo przed tym,

background image

nim zabiła po raz pierwszy.
Nie znaczyło to jednak, że było jej łatwo, choć w głębi duszy zdziwiła się, jak mały
wpływ ma na nią to, co się stało. Po wszystkich tych wykładach i rozmowach o stresie
post-traumatycznym spodziewała się czegoś poważniejszego. Nie czuła ani smutku,
ani wściekłości, ani przygnębienia. Kiedy opadła wysoka fala adrenaliny, czuła w
zasadzie tylko... satysfakcję. Była zadowolona, że nie ucierpiała i że nic się nie stało
Herbowi. Że szkolenie nie poszło w las, kiedy nadeszła chwila próby. I że zabiła tego
zboczonego, parszywego skurwysyna. Wiedziała, że nikomu o tym nie powie-może z
wyjątkiem Herba, który był jednocześnie zaskoczony i przerażony tym, co zobaczył w
jej twarzy, gdy strzelała. Ale był jej partnerem.
Uśmiechnęła się do własnego odbicia w zielonej wodzie falującej pod deskami
pomostu. Młoda, wysoka, dobrze zbudowana, mogła być maklerem, księgową,
szefową firmy -albo ulicznym gliną unurzanym we krwi. Nina lubiła to w sobie; lubiła
zaskakiwać ludzi. I utrzymywać dystans, kiedy uważała to za stosowne. Szczególną
satysfakcję czuła, udowadniając, jak bardzo się mylą koledzy po fachu oceniający ją na
podstawie wyglądu. Wielu zdołała zaskoczyć poziomem swego rzemiosła; dla kobiet w
mundurach stała się wzorem do naśladowania. To też jej się podobało. Wierzyła w
men-torstwo - jej zdaniem tylko dzięki niemu możliwy był postęp. Sama miała w życiu
dobrych mentorów.
56
Jednym z nich był wujek Ray, twardy i żylasty młodszy brat ojca, agent ATF, jak w
skrócie nazywano Bureau of Alcohol, Tobacco, Firearms and Explosives, czyli
federalną agencję specjalizującą się w zwalczaniu przestępstw związanych z
alkoholem, tytoniem, bronią i materiałami wybuchowymi. Zawsze unikał agentów FBI,
wśród których obracał się starszy brat. Pracował na ulicy i był dumny z dobrej roboty,
którą wykonywał, tępiąc przemytników powiązanych z gangami motocyklowymi.
Dzięki jego opowieściom Nina poznała różnicę między gliniarzem a agentem; pod jego
wpływem podjęła też decyzję o odejściu z FBI. Pewnej nocy Ray strzelił sobie w usta,
kiedy ktoś wyciągnął na światło dzienne ponure sprawy z jego przeszłości- Stało się to
niedługo po tym, jak Nina dowiedziała się o nowotworze ojca.
Odwróciła się i odeszła, zostawiając za sobą rozmyte obrazy w wodach jeziora i
bolesne wspomnienia. Jej szybkie kroki odbijały się głośnym echem, które niosło ponad
starymi deskami pomostu. Szmer wody między palami podtrzymującymi konstrukcję
przypominał szepty w pustym pokoju.
Nina szła wzdłuż brzegu jeziora, potem skręciła ku torom tramwajowym i ruszyła pod
górę ku należącemu do Lin-den Hills kwartałowi handlowemu u zbiegu Czterdziestej
Czwartej i Upton. Machnęła ręką na powitanie rzeźnikowi Steve'owi, kiedy mijała jego
sklep, uśmiechnęła się do dzieciaków bawiących się przed wystawą sklepu z
zabawkami i wstąpiła na kawę do kawiarnio-lodziarni Sebastiana Joe-go. W
ocienionym drzewami ogródku nie było jeszcze tłoczno, bez trudu znalazła wolny
stolik blisko ulicy. Pogryzając rogalik, czytała gazetę przez parę minut, zanim ogarnął
ją niepokój - jak zwykle po rozmyślaniach o wujku Rayu. Zabrawszy pismo i kawę,
pomaszerowała Czterdziestą Czwartą Ulicą w stronę domu. Była już w połowie drogi
za ostatnią przecznicą, gdy po drugiej stronie ulicy, przed dużym i nienowym już
budynkiem z ciemnego piaskowca, w bujnym ogródku pielęgnowanym przez Starego
Joego, imigranta z Włoch, obecnie emeryta, zobaczyła tablicę z napisem: ..Mieszkanie
z jedną sypialnią do wynajęcia".
Nie postoi tu długo, pomyślała Nina. W tej okolicy nigdy nie brakowało chętnych na
mieszkania.
57
Skulona na siedzisku Zielonego Potwora, dopijała kawę i przewracała strony gazety z

background image

narastającą złością. Nareszcie redakcja „StarTribune" przedstawiła bezstronną relację
ze strzelaniny z udziałem policji, choć reporter bardziej skupiał się na kwestii kobiet
zatrudnionych w wydziale przestępstw seksualnych niż na samym zastrzeleniu bandyty
w obronie własnej. Nina cisnęła gazetę na podłogę.
Wiedziała, czego jej potrzeba i gdzie może to znaleźć.
Narzuciła na koszulkę cienką flanelową koszulę i wyszła z mieszkania. Wsiadła do
swego czteroletniego jeepa chero-kee i minąwszy jezioro, pojechała w stronę centrum,
obok ogrodu rzeźb przy muzeum Walkera i Loring Parku, a potem Hennepin i na
północny wschód, do baru Torrone'a. Wysiadłszy z wozu, skierowała się wprost ku
drzwiom z napisem „Tylko dla personelu" i po chwili siedziała już na swoim ulubionym
stołku, tuż obok stanowiska kelnerek.
Po latach pracy na budowie i amatorskiego treningu kulturystycznego Joe Torrone —
sześćdziesięcioletni właściciel lokalu, barman i od czasu do czasu wykidajło w jednej
osobie - wciąż imponował muskulaturą. Głowa niczym łeb pit-bulla obróciła się
sztywno na byczym karku i Joe posłał promienny uśmiech swej ulubionej klientce.
- Że też najpiękniejsza dziewczyna świata musiała wejść akurat do mojego baru -
powiedział, naśladując Bogarta, co zabrzmiało dość dziwnie za sprawą jego silnego
akcentu z północnej Minnesoty.
- Zawsze zostaje nam Paryż, Joe - odpowiedziała Nina. Uwielbiała tego faceta, który
tak bardzo przypominał jej ojca. Pochyliła się nad barem i przysunęła się ze stołkiem
nieco bliżej, wplatając nogi między jego poprzeczki, dokładnie tak, jak robiła to przed
laty, gdy jako mała dziewczynka siadywała z ojcem w tym samym barze.
- Miło cię zobaczyć, maleńka - zamruczał Joe i pochylił głowę, by nie obnosić się
zbytnio z radością. - Za dużo czasu minęło. Byłaś u spowiedzi?
- A bo co? - odparła buntowniczo, zaskoczona chłodem własnego głosu. —
Powinnam?
Joe zamarł, a nagle zapomniana równo złożona ścierka zwisała z jego dłoni wielkości
łopaty.
58
- Co ja gadam... Jezu, przepraszam, Nino. Nie chciałem - powiedział po chwili. - Nie
o to mi chodziło, tylko że to, co się stało... Ech, ten mój długi jęzor. I pusta głowa.
Przepraszam, Nino. W ogóle nie chciałem nic powiedzieć.
_ Po prostu daj mi drinka, Joe, dobrze? - poprosiła Nina i zmusiła się do śmiechu. - No
co? Czy uczciwa dziewczyna nie może się napić w twoim barze?
Joe spoglądał na nią przez długą chwilę, a potem skinął głową i odszedł, by zmieszać
dla niej ciemny ron rico i dietetyczną colę z lodem.
- Jasne. W dodatku na koszt firmy, jako najpiękniejsza kobieta w okolicy.
- Tak lepiej, mój słodkousty.
Smakując mocny rum i zimną colę, Nina rozejrzała się po sali. Dawniej jej ojciec
wpadał tu po pracy z kumplami z FBI. Często w porze lunchu zabierał córkę ze sobą
na colę i smażone kiełbaski domowej roboty. Razem oglądali mecze, razem się śmiali i
rzucali popcornem w ekran telewizora, gdy drużyna Twins chrzaniła najlepsze okazje.
Joe Torrone przygotował też posiłek na stypę, kiedy ojciec Niny zmarł, i to on niósł
trumnę na pogrzebie wujka Raya, a potem ojca. Kiedy Nina przeniosła się tu z
Waszyngtonu, stała się znowu częstym gościem w barze Torrone'a. Lokal przestał już
być ulubionym miejscem spotkań agentów i policjantów, toteż rzadko wpadała tu na
kogoś, kogo znała z pracy. Joe dbał o to, by nie zaglądały tu ciemne typy, zatem i
ryzyko spotkania z „klientem" było raczej znikome.
Zaglądała tu, żeby się napić albo obejrzeć z Joem mecz, a także po to, by nawiązać
przelotną znajomość z facetem, który akurat wpadł jej w oko. Z reguły szybko
porzucała kochanków. Jeżeli któryś z nich nie wiedział, że nie należy tego robić, to

background image

prędko się dowiadywał, że plotkowanie na jej temat jest w tym lokalu zabronione. Joe
miał zwyczaj walić w Pysk i zrzucać ze stołków klientów, którzy pozwalali sobie na
dwuznaczne uwagi pod adresem lub na temat dam -a Nina, o czym informował
wszystkich, którzy tylko chcieli słuchać, była w jego przekonaniu zdecydowanie
najbardziej szacowną damą.
Kilka osób machnęło ręką lub skinęło głową Ninie na
59
powitanie. Parę stolików zajmowali sędziwi emeryci, dawni pracownicy General Mills,
Pillsbury i Honeywella, którzy spędzali czas na grze w domino oraz nie kończących się
wspomnieniach taniego piwa i dobrego, prostego żarcia, które serwowała niegdyś
tutejsza kuchnia. Przy końcu baru siedział samotnie młody, jeszcze nie trzydziestoletni
facet w roboczym ubraniu. Bujne, sięgające ramion włosy otaczały jego bladą i
szczupłą twarz. Pochwycił spojrzenie Niny i odpowiedział nieśmiałym uśmiechem.
Podobała jej się ta nieśmiałość.
- Joe, kim jest ten gość? Torrone zacisnął usta.
- Pracuje tu niedaleko, w warsztacie mechanicznym -odparł niechętnie.
Nina spojrzała Joemu w oczy, zanim odpowiedziała.
- Wiesz dobrze, że kocham cię najmocniej na świecie, Joe. Ale nie jesteś moim tatą.
- Nino, co ty w nich wszystkich widzisz?
- Tylko to, co chcę, Joe - odparła. - Tylko to, co chcę.
Z tymi słowy podniosła szklankę i zeskoczyła ze stołka, by po chwili przysiąść się do
młodego mechanika.

1.7
- O czym tak dumasz? - spytał Jed, bębniąc palcami po kierownicy nie oznaczonego
policyjnego forda crown victo-ria. Naciskał na przemian pedały gazu i hamulca, bo
tylko tak dało się jechać w popołudniowym korku na obwodnicy.
Dale wzruszył ramionami i spojrzał przez okno na rzekę samochodów, w której
płynęli. Dwa pasy dalej, za kierownicą poobijanej hondy, młoda blondynka wierciła w
uchu palcem zdobnym w liczne pierścionki najpierw zgodnie z kierunkiem ruchu
wskazówek zegara, a potem w przeciwną stronę, ani na chwilę nie przestając kiwać
głową w rytm głośnej piosenki Snoop Doggy Dogg.
- No, powiedz - ponaglił Jed. - Zniosę wszystko, byle nie słuchać radia w godzinach
szczytu.
- Polujesz? — spytał Dale.
Jed rozpromienił się, nie odrywając spojrzenia od zderzaka toyoty camry, która jechała
przed nimi.
- Co za pytanie! A ty?
- Nie za bardzo. A rozmyślałem właśnie o moim pierwszym polowaniu.
- Tata cię zabrał?
- Nie - odparł Dale. - Jonny.
Stacjonowali w Kalifornii, w górach opodal starej bazy wojskowej Hunter-Leggett, na
południe od Fortu Ord, zlikwidowanej po rozwiązaniu Siódmej Lekkiej Dywizji
Piechoty. Korzystali z opuszczonych budynków i sprzętów, trenując Patrolowanie
terenu w małych grupach i organizowanie zespołów szybkiego reagowania. Tego dnia,
kiedy ćwiczenia dobiegły końca, większość miała w planie kąpiel i grillowa-nie.
61
- Przejedźmy się kawałek - zaproponował Jonny.
Dale sądził, że chodzi o szybki wypad na piwo. Tymczasem pojechali przez zielone
wzgórza w kierunku gór Santa Cruz, objechali Umunuhm i minęli opuszczony budynek
stacji radarowej wczesnego ostrzegania działającej w latach pięćdziesiątych i

background image

sześćdziesiątych. Wreszcie przejechali przez miasteczko New Almaden, opodal
którego, w kopalni odkrywkowej, swego czasu wypłukiwano z czerwonej ziemi rtęć.
Nie było tu zbyt pięknie; posesje z małymi domkami oddzielały druty rozpięte na
rdzewiejących stalowych kołkach. Na niektórych działkach stały stare przyczepy
kempingowe, a na dobudowanych do nich betonowych schodkach siedziały posępne i
zmęczone kobiety, bez zainteresowania przyglądające się mężczyznom w dżinsach i
podartych fla-nelówkach, którzy krzątali się przy samochodach zagracających
podwórka. Centrum miasteczka stanowiły zaledwie trzy przecznice. Wystarczyło
minąć dwa znaki stopu, by znaleźć się na wąskiej drodze wylotowej, wijącej się jak
wąż o strzaskanym kręgosłupie pośród dębów i sosen oraz gęstych krzaków
pokrywających zbocza wzgórz niczym trzydniowy zarost.
- Wychowałem się w tej okolicy- powiedział Jonny, przerywając długotrwałe
milczenie. Chwilę później zjechał wynajętym wozem z dwupasmowej asfaltówki na
gruntową drogę pożarową, zaśmieconą pustymi kartonami po piwie Miller Genuine
Draft, kondomami i ich opakowaniami oraz samotną różową skarpetką. Jonny
wyłączył silnik i wysiadł. Otworzył bagażnik i wyjął dwa karabinki szturmowe Colt M4
Commando, których używali podczas szkolenia. Do każdego wcisnął magazynek z
trzydziestoma nabojami.
- Chodźmy - rzucił. Dale wziął do ręki broń.
- Co będziemy robić?
- Polować.
- To nielegalne. Nie możemy polować z taką bronią.
- Tutaj nikogo to nie obchodzi — odparł Jonny. - Jedyny policjant w okolicy polował
razem ze mną, kiedy byłem szczeniakiem. Zna mnie i wie, co potrafię. Nie będziemy
mieli kłopotów. No, chodźże.
62
Jonny ruszył drogą pożarową, stawiając długie, ciche kroki, z bronią w jednym ręku.
Dale spojrzał na samochód i pustą asfaltową szosę. Podrapał się po nosie i nie bez
wahania ruszył za przyjacielem. Wkurzało go to, że Jonny nawet się nie obejrzał;
wiedział, że Dale idzie za nim. W miarę jak oddalali się od drogi, ogarniała ich cisza
lasu, przerywana jedynie cichymi pyknięciami stygnącego silnika. Korony drzew
filtrowały gorące promienie letniego słońca, a leciutki wiatr przyjemnie chłodził skórę.
Jonny przyklęknął obok ścieżki przy bryle świeżo wzruszonej ziemi.
- Popatrz na to - mruknął. Podniósł mały kijek i wbił go w pokaźną kupę odchodów
leżącą w samym środku spłachetka ziemi zrytej drobnymi racicami. - Świnie, sześć,
może siedem sztuk - dodał, spoglądając na wąski trop ginący w małym parowie obok
ścieżki. - Teraz pewnie śpią.
- Świnie? - zdziwił się Dale.
- Zdziczałe. Krzyżówka rosyjskich dzików, przywiezionych tu przez Hiszpanów jako
zwierzyna łowna jeszcze za czasów konkwisty, ze zwykłymi świniami domowymi,
które uciekły z okolicznych farm. Całkiem nieźle przystosowały się do klimatu i terenu.
Szkodniki doskonałe, uchodzą tutaj za bezwartościową zdobycz. Można zabijać, ile się
chce, w dzień i w nocy, o każdej porze roku. Czasem, skubane, potrafią zmusić
człowieka do walki.
- Jonny, co my tu robimy?
- Zwłaszcza stare knury są szczwane... Możesz mi wierzyć, że potrafią polować na
tego, kto je mocno wkurzy. -Jonny z satysfakcją pokiwał głową. Jego oczy błyszczały.
-Wrócimy tu później, przed zmrokiem.
Dale miał wrażenie, że równie dobrze mogłoby go tu nie być. Jonny wyglądał, jakby
mówił do siebie. Miller drgnął, kiedy Maxwell mruknął:
- Tak...

background image

- Co „tak"?
- Spokojna głowa, bracie. - Jonny wstał i wolno, ostroż-nie rozruszał kolano. -
Pokażę ci, co trzeba robić. Poradzi-my sobie we dwóch, tak jak zawsze.
63
- Ale co właściwie mamy robić? Strzelać do kotletów? O co ci chodzi?
- 0 nasze rzemiosło. Zobaczysz. Pokażę ci.
Wrócili do New Almaden. Dostali ociekające tłuszczem hamburgery i piwo w
zaniedbanym barze o częściowo zasłoniętych dyktą oknach. Usiedli na plastikowych
krzesełkach przy topornym drewnianym stole w jednej z rozlatujących się lóż. Jedli w
milczeniu. Jonny zignorował staruszka, który skinął mu głową, gdy wchodzili do baru.
Kiedy skończyli, ponownie wsiedli do samochodu i pojechali na malutki rynek odległy
o kilka ulic. Jonny wysiadł i zaczął grzebać w śmieciach na tyłach jednego ze sklepów.
Dość szybko znalazł pół kartonu zbrązowiałej, rozmiękłej i nadpsutej sałaty.
- Wystarczy - mruknął, wkładając karton do bagażnika. Ponownie zaparkowali na
drodze pożarowej pod lasem.
Teraz słońce wisiało już nisko, a drzewa rzucały długie cienie. I tym razem Dale
posłusznie podążył za Jonnym - tak jak robił to zawsze. Wiecznie w jego cieniu.
Maxwell niósł w jednej ręce karabinek, a w drugiej karton z nieświeżą sałatą. Wreszcie
przystanął i przyklęknął, by po chwili skręcić w wąską, ledwie widoczną ścieżkę
wydeptaną przez zwierzęta, a wiodącą w dół do niedużego parowu. Wspiął się do
połowy przeciwległego zbocza, znowu skręcił, rozgarnął krzaki i wyszedł na polanę
otoczoną przez kilka wysokich, potężnych dębów o grubych konarach.
Jonny rozrzucił sałatę na trawie, dbając, by kilka liści spoczęło na ścieżce, a potem
gestem przywołał Dale'a. Zatrzymał się pod jednym z drzew o pokaleczonym,
pokrytym zgrubieniami pniu. Ugiął nogi i zaplótł dłonie, tworząc stopień dla Dale'a.
- Właź - powiedział.
- Co my tu...
- Właź.
Dale postawił stopę na dłoniach Jonny'ego i chwycił jeden ze zwieszających się nisko
konarów. Zauważył, że wyżej ktoś przybił do pnia kawałki starej kantówki, które
pełniły funkcję szczebli. Wspiął się po nich do połowy wysokości drzewa, gdzie na
czterech belkach spoczywała platforma z grubej sklejki. Usadowił się na niej ostrożnie,
z karabi-
64
nem zawieszonym na szyi i zapasowym magazynkiem w kieszeni kurtki.
Jonny wspiął się zwinnie za nim i usiadł naprzeciwko. Mieli stąd dobry widok na
parów i ścieżkę, a także na polanę usianą liśćmi sałaty. W kategoriach wojskowych,
myślał Dale, byłoby to świetne stanowisko strzeleckie z zachodzącymi na siebie polami
ostrzału dla dwóch żołnierzy.
Czekali w milczeniu. Z wolna zapadał zmierzch, a cienie rozrastały się i zlewały w
coraz większe plamy szarości i czerni. Oczy Dale'a stopniowo przyzwyczajały się do
mroku. Zerkał ukradkiem na Jonny'ego, który uważnie obserwował „strefę śmierci".
Wielu żołnierzy sił specjalnych cechował nadmiar agresji, nieustająca potrzeba
działania i szybkości - w przeciwieństwie do snajperów, którzy potrafili leżeć bez
ruchu, z okiem przy celowniku, przez długie godziny, a w razie potrzeby nawet dni.
Jonny, inaczej niż jego towarzysze, miał naturę samotnika, bardziej typową dla
snajpera niż dla działającego w grupie agenta. Wielu miało mu to za złe - uważali, że
patrzy na nich z góry - ale nikt nie odmawiał mu talentu i umiejętności.
Kiedy Ray Dalton wybrał najlepszych spośród najlepszych, proponując im udział w
supertajnym przedsięwzięciu, Dale stanął nagle oko w oko z żywą legendą - Jonnym
Maxwellem. To, co go spotkało, nie mogło nie zrobić na nim piorunującego wrażenia:

background image

był najmłodszym żołnierzem Delty, wybrano go do najlepszej jednostki specjalnej w
armii Stanów Zjednoczonych, a teraz jeszcze dano okazję bliskiej współpracy z jednym
z najlepszych zawodowców na świecie. Tak przynajmniej wydawało mu się na
początku... Bejrut, Bośnia, Irak, Kuwejt, Gwatemala... Był tam i działał. Nabierał
doświadczenia. U boku Jonny'ego. Albo jako jego cień.
Wciąż jednak do końca nie wiedział, co myśleć o Jonnym. Owszem, byli przyjaciółmi,
może nawet braćmi w takim sen-S1e, który można pojąć jedynie bez słów. Nigdy
jednak nie zdołał przebić się przez skorupę surowej kompetencji i agresywnego
przywództwa, którą otoczył się Maxwell. Nikomu nie udała się ta sztuka. Nie chodziło
o zwykłą prywatność -wielu agentów miało swe prywatne życie, z którego czerpali
memałą satysfakcję. Jonny jednak nigdy nie umiał włączyć
65

się w beztroskie braterstwo towarzyszy broni, którzy darzyli go tak wielkim
szacunkiem. Wbrew dość powszechnej opinii, zdaniem Dale'a postawa ta nie wynikała
z przeświadczenia Jonny'ego o własnej wyjątkowości. Bo to, że był lepszy od innych,
było oczywiste. Wyglądało to raczej na niechęć do integrowania się, do opuszczania
wysoko podniesionej gardy - nawet w kontaktach z tymi, którym często powierzał
swoje życie i którzy powierzali mu własne.
Dale drgnął, dostrzegłszy ruch gdzieś w dole. Poczuł szybki przypływ adrenaliny.
Pierwsza świnia weszła na polanę, krocząc wolno na śmiesznie krótkich łapach.
Niepewnie przebierała nóżkami, przystanęła i wreszcie, zebrawszy się na odwagę,
ruszyła w stronę nadpsutych liści sałaty. Tuż za nią pojawiły się dwie kolejne. Jedna z
nich była duża, a jej kły połyskiwały w słabym wieczornym świetle.
Dale był zdziwiony, że poruszają się tak cicho. Jak cienie, pomyślał. Słychać było
jedynie odgłosy rycia w ziemi i chrzęst gryzionych liści. Po chwili zjawiły się trzy
kolejne osobniki, ale nie odważyły się wyjść z cienia krzewów na polanę. Dale zerknął
na partnera, który przyglądał mu się z ciekawością. Na szyi Jonny'ego wisiały
słuchawki walkmana, a na jego twarzy malował się osobliwy uśmiech.
Maxwell uniósł otwartą dłoń w geście oznaczającym gotowość. Następnie wskazał
dwoma palcami na świnie ryjące ziemię pod drzewem, uniósł broń do ramienia i zaparł
się nogami o konary drzewa, przyjmując bardziej stabilną pozycję. Dale patrzył bez
słowa, jak Jonny wolno prowadzi lufę, dokonując selekcji celów. Ponaglony gestem,
sięgnął po broń. Ogarnęło go dziwne uczucie; do tej pory nie zabił żywej istoty, jeśli
nie liczyć paru królików i kurczaków podczas treningu sztuki przetrwania w ramach
kursu dla agentów. Uniósł broń, przyłożył policzek do kolby i ze zdziwieniem
stwierdził, że świetlisty punkt na celowniku drży w rytm uderzeń serca. Z zamyślenia
wyrwał go niespodziewany huk pierwszego wystrzału. Kolejne rozbrzmiały w szybkim,
równym rytmie. Jonny raz po raz naciskał spust, pospiesznie biorąc na cel przerażone
świnie.
Ta, w którą celował Dale, skoczyła wysoko w powietrze, obnażając kły. Strzelił raz,
drugi i trzeci. Co najmniej jedna
66
z kul trafiła w ziemię, pozostałe dosięgły zwierzęcia, które przebiegło jeszcze parę
kroków i padło.
Od huku wystrzałów dzwoniło Dale'owi w uszach. Zapach spalonego prochu i
rozgrzanego metalu był zdecydowanie silniejszy niż smród zgnilizny, wiszący nad
polaną jak niewidzialna mgła. Świnie były teraz nieruchomymi czarnymi kształtami na
trawie. Jonny zaczął schodzić z drzewa, a Dale ostrożnie podążył za nim.
Maxwell wodził lufą od zwierzęcia do zwierzęcia, jakby były rannymi, lecz wciąż
jeszcze groźnymi przeciwnikami. Miller przyklęknął przy jednej z martwych świń,

background image

ciekaw wpływu, jaki wywierają pociski kalibru .5,56 na żywą tkankę. Jedna z małych
kul weszła w ciało tuż za łopatką, wyrywając po przeciwnej stronie ogromny kawał
mięsa i kości. Skala zniszczeń była rażąco nieproporcjonalna do wielkości pocisku.
- Imponujące - mruknął. Nigdy dotąd nie widział skutków działania pocisków M-193.
W oddziale świadomie zrezygnowano z użycia nowszych SS-109, które nie wirowały
w ciele ofiary i nie rozrywały się wewnątrz, a więc nie masakrowały tak skutecznie jak
kule starszego typu.
- Właśnie tak to jest - powiedział Jonny. - Martwe świnie. Mięso. Łatwizna. Wkrótce
się o tym przekonasz, bo rzucą nas wszystkich w niezłe gówno. Właśnie tym będziemy
się zajmować dla starego dobrego Raya: namierzyć cel i bum, po wszystkim. Zostaje
tylko smród i kupa mięsa - wyjaśnił, trącając butem martwą świnię. - Małpa-zabójca
lubi ten zapach.
- Co ty wygadujesz?
- Człekokształtna małpa-zabójca, Dale. Ty, ja i cała reszta chłopaków. Jesteśmy elitą
wśród małp-zabójców, z bogatą tradycją małpich przodków, sięgającą wielkiego
małpi-szona z pałą, który jako pierwszy walnął w łeb swego pobratymca i zaciągnął
kobietę do jaskini... To nasze korzenie, "ale, to dlatego robimy to, co robimy.
Dale pociągnął się za ucho, potem za drugie, jakby chciał S13 pozbyć irytującego
dźwięku, który nie chciał ucichnąć.
- Ale co to ma wspólnego ze strzelaniem do świń?
- Jesteśmy drapieżnikami - odparł Jonny, mrużąc oczy. -
67
Większość ludzi próbuje się oszukiwać. Mówią, że to nieładnie. A tymczasem jesteśmy
dziećmi małp-zabójców. To ich dziedzictwo ukrywamy pod maską, którą dumnie
prezentujemy światu. Ale w głębi umysłu, gdzieś pod grubą warstwą kory mózgowej,
mieszka ta część naszego jestestwa, która uwielbia rzeź. Do tego zostaliśmy stworzeni
- dodał, kopiąc leżące zwierzę. - To nie sport. To nasze zadanie: wyeliminować z tego
świata szkodniki. Nie będziemy ich jeść, będziemy je po prostu zabijać.
- Wydawało mi się, że polujesz po to, żeby jeść. Że to dla ciebie sport.
- Jest polowanie i polowanie. Lubię się skradać, starannie planować i czuć zasłużoną
satysfakcję z celnego strzału. Ale jest i coś takiego... Coś zupełnie innego. Jedno nie
jest wcale gorsze od drugiego. To nasza praca. To, co tu zrobiliśmy, też należy do
naszych obowiązków. Musimy zabijać skutecznie, a w ten sposób przygotowujemy się
do wykonania zadania. Tak musimy żyć, o tym rozmawiać, nasiąkać tym przez cały
czas. Wszystko, co robimy, jest szkoleniem łowcy, człowieka świadomego. Na takim
poziomie żyjemy. Dlatego nas wybrano. Bo jesteśmy ludźmi, którzy w odpowiednim
czasie zrobią to, co musi być zrobione.
Dale spiął się, jakby oczekiwał silnego ciosu.
- Dla ciebie to było szkolenie?
Jonny wykrzywił usta w grymasie, odsłaniając zęby.
- Przecież właśnie ci powiedziałem. Sądzisz, że gadam tak z każdym? Chcę, żebyś
zrozumiał, żebyś wiedział. Tak pojmuję swój udział w twoim szkoleniu. Dostrzegasz
różnicę między tym, co przed chwilą zrobiliśmy, a atakami z zaskoczenia, które
trenujemy od tygodnia? Musisz poczuć te emocje i wiedzieć, jak to jest, kiedy nie
ćwiczysz, tylko działasz. Bez zatyczek w uszach, bez ślepych nabojów i bez pajaców,
którzy posłusznie padają na ziemię, kiedy do nich strzelasz. To jest bardziej
prawdziwe. To... jest... to.
Dale cofnął się o krok.
- Prawdziwa akcja jest wtedy, kiedy dostajemy zadanie i zielone światło do działania.
Słucham cię, stary, i próbuję zrozumieć. Dlaczego po prostu nie opowiedziałeś mi o
tym wszystkim, zamiast ciągać mnie po lesie jak jakiegoś durnia?

background image

68
- Dlatego, że niektórych rzeczy nie można pojąć na podstawie opowieści - odparł
Jonny. - Istnieją takie, które po prostu trzeba zrobić. Jezu, czy to tak trudno
zrozumieć?
- Wszystko jedno - mruknął Dale. - Mam dość. Wracamy?
Jonny spuścił wzrok i pokręcił głową, a potem założył słuchawki na uszy i włączył
odtwarzacz.
- Tak.
- No to chodźmy. - Dale odwrócił się i zaczął iść. - Czego słuchasz?
- Suczej muzyki.
- To był jeden z głównych dowodów przeciwko niemu na procesie -wyjaśnił Dale.
Przez chwilę milczał, wpatrując się w drzewa rosnące wzdłuż drogi. — Nagrywał na
taśmę niektóre ze swych ataków... niektóre gwałty. Wszystkie taśmy przechowywał w
małym pudełku. Widzieliśmy je, każdy z nas, ale też wiedzieliśmy, że stale przegrywa
sobie muzykę z płyt kompaktowych na kasety. Mieliśmy zresztą własne walkmany i
discmany. Lubiliśmy słuchać muzyki w podróży i zabijać czas w hotelach. Mieliśmy też
miniaturowy sprzęt radiowy pasujący do obudów Sony i często go używaliśmy.
Jed prowadził samochód z prędkością dokładnie jedenastu kilometrów na godzinę.
- Byłeś jeszcze potem na polowaniu?
- Raz wybraliśmy się z Jonnym i paroma chłopakami do Montany, zaraz po Pustynnej
Burzy. Było zupełnie inaczej. Podobało mi się łażenie po górach. Piękna okolica. Nic
nie upolowałem, ale też nie starałem się zbytnio.
Jed zerknął na Dale'a przelotnie.
- Zmieniłeś poglądy, kiedy posmakowałeś prawdziwej walki?
Dale wreszcie oderwał wzrok od drzew i posłał Jedowi zdziwione spojrzenie.
- Nie lubię zabijać i nie robię tego, jeśli nie muszę. Starałem się nie nasiąknąć zbytnio
przekonaniami Jonny'ego.
Jed wzruszył ramionami.
~ Ja tam lubię polować. Kiedy wróciłem z Wietnamu,
69
przez pewien czas wydawało mi się, że straciłem na to ochotę, ale mi przeszło. Myślę,
że w dobrych łowach jest coś czystego. Wychowałem się w Karolinie Południowej,
ojciec często zabierał mnie na polowania. Te dni, które spędziłem z nim w lesie, do
dziś wydają mi się najcudowniejszymi w całym życiu.
- Ja też lubię świeże powietrze — odparł Dale. - Lubię las. Tylko jakoś nigdy nie
czułem potrzeby zabijania. Nie mam nic przeciwko temu, kiedy to konieczne, ale... nie
czuję żadnej przyjemności, zabijając.
- Dla każdego coś innego. Ja na przykład przepadam za sarniną, we wszelkiej postaci.
Zabijam, żeby jeść. - Jed uchylił okno i splunął, omal nie trafiając w zderzak bmw,
którego kierowca - wyraźnie zmęczona życiem kobieta -posłała mu wściekłe
spojrzenie. - W sposobie myślenia Jon-ny'ego Maxwella, jest coś mrocznego. Tacy jak
on kalają to, co czyste i dobre. To racjonalizacja w wykonaniu chorego umysłu. W
Wietnamie naoglądałem się od cholery podobnych przypadków. Wielu kolesiów
upodobniło się tam do twojego Jonny'ego. Czerpali siłę z takich przekonań. - Jed
potrząsnął głową w geście zdecydowanej negacji. - O, nie. Jak człowiek raz uwolni
demony we własnej głowie, one przejmą nad nim kontrolę. Trudno dojść z tym do
ładu. A to, co robimy, nie jest skomplikowane - robota jak każda inna. Jeśli jednak
zaczniemy za dużo o niej myśleć, stracimy szybkość, a na to nie możemy sobie
pozwolić. Kiedy ktoś zaczyna marnować zbyt wiele czasu na rozmyślanie, to znak, że
powinien odejść ze służby.
- A ty? Myślałeś już o odejściu?

background image

- Dobre pytanie - odparł Jed, kiwając głową. - Myślałem o tym przez jakiś czas po
powrocie z Wietnamu. Obijałem się, kombinując inną robotę. Zastanawiałem się
nawet, czy nie kupić sobie kutra i nie zająć się rybołówstwem. Jo Annę, moja
dziewczyna, zauważyła w końcu, że poza służbą nie jestem szczęśliwy. Lubię być
potrzebny. Dlatego wróciłem na właściwy tor. Na tym właśnie polega różnica między
tobą czy mną a facetami takimi jak Maxwell. My komuś służymy. Działamy z myślą o
ludziach. Maxwell robi wszystko wyłącznie dla siebie.
70
_ Moim zdaniem zbyt łatwo go szufladkujesz - odrzekł Dale. - Nie sądzę, żebym
poznał go do końca, chociaż przez siedem lat z nim pracowałem i powierzałem mu
swoje życie. Choć w sumie niewiele o nim wiedziałem, uważałem go za przyjaciela. On
mnie też. Być może byłem jedynym jego kumplem. Troszczył się o mnie. O innych
zresztą też. Pomagał mi, tłumaczył, osłaniał, kiedy pierwszy raz wpakowaliśmy się w
gówno w... w dalekim kraju. — Dale umilkł na moment. - Myślał o innych. Nie o
wielu, ale myślał.
- Wspomniałeś o tym na jego procesie? - spytał z rezerwą Jed.
Dale odwrócił głowę.
- Może pewnego dnia znajdziesz się w podobnej sytuacji - odparł. - Ciekawe, co
wtedy powiesz. Ale tak, żebyś wiedział, wspomniałem o tym.
- Jeżeli tak o nim myślisz, to może lepiej, żeby cię tu nie było. Musisz zapomnieć o
przeszłości, jeśli masz nam pomagać, a nie przeszkadzać. Nie chcę tu żadnych
niedopowiedzeń, rozumiesz? Jeżeli chcesz pomóc przyjacielowi, pomóż nam go złapać
i zamknąć, zanim zginie więcej ludzi - poradził Jed. Ton jego głosu był z każdą chwilą
ostrzejszy i skutecznie rozpraszał mgłę, którą spowiły Dale'a wspomnienia.
- Wiem, co do mnie należy, Jed. I zrobię to, nie martw się.
- Nie muszę się martwić, po prostu będę cię miał na oku. Jeśli popełnisz błąd,
pożegnamy się. Comprendel
- Tylko ze mną macie szansę go schwytać. A ja wam pomogę.
- To się jeszcze okaże.
<-(§)-----
1.8
Jonny Maxwell i Jeff Winger, agent biura nieruchomości, stali przed budynkiem z
ciemnego piaskowca przy Czterdziestej Czwartej Zachodniej, zaledwie trzy bramy od
kawiarni Sebastiana Joego, w Linden Hills, w południowo-za-chodniej części
Minneapolis. Niespełna sto metrów dalej, na ścieżce rowerowej i chodniku
okrążających jezioro Harriet, kłębił się tłum jeżdżących i spacerujących.
- Jestem Billy Martin - powiedział Jonny i mocno uścisnął dłoń agenta. - Miło mi cię
poznać, Jeff.
- Witaj, Billy. Cieszę się, że zdążyłeś. -Jeff Winger był wysoki i chudy jak szkielet.
Miał lekko chropawy głos. -Mówiłeś, że pracujesz w Northwest, prawda?
- Tak, jestem stewardem. Kiedyś pracowałem na ziemi, obsługiwałem klientów... choć
można powiedzieć, że teraz też ich obsługuję.
- Pewnie dużo podróżujesz.
- O, tak. Nalatam się w życiu jak mało kto.
- No cóż, może obejrzymy mieszkanie?
Jeff poprowadził Jonny'ego do tylnego wejścia i dalej, ciasnym korytarzem. Minęli
kilkoro drzwi, nim zatrzymali się między numerem piątym a szóstym. Pośrednik sięgnął
po pęk kluczy, wybrał jeden z nich i otworzył mieszkanie numer pięć. Jonny nie
potrzebował wiele czasu, by zwiedzić mały salonik, kuchnię, łazienkę i jedyną
sypialnię.
- Zdaje się, że płacę głównie za dogodne położenie, co? -odezwał się po chwili.

background image

- Bo to naprawdę świetne miejsce, o czym doskonale wiesz, Billy. W tej okolicy w
zasadzie nie ma wolnych mieszkań. Kiedy się pojawiają, prawie ich nie reklamujemy.
Wy-
72
starczy tablica przed wejściem i już mamy nowego lokatora. - Jeff potrząsnął pękiem
kluczy.
- I dlatego zadzwoniłem, kiedy tylko zobaczyłem informację. A okolica rzeczywiście
świetna. Taką przynajmniej ją zapamiętałem. - Jonny odwrócił się wolno, rozglądając
się po salonie. Z jednego okna miał widok na uliczkę, z drugiego na ogródek i trawnik
za budynkiem. - Kto tu mieszka? Opowiesz mi o lokatorach?
- Mili ludzie... Na górze para grafików, obok konsultant do spraw ochrony
środowiska z żoną, dwaj studenci bezpośrednio nad tobą - na szczęście siedzą cicho.
To mały budynek, ale sąsiedzi nie są zbyt wścibscy. Dobrze ze sobą żyją, a my nie
pozwalamy, żeby wprowadził się tu ktoś, kto szuka kłopotów.
- Ja nie szukam - zapewnił agenta Jonny i musnął górną wargę czubkiem języka. -Jako
że często podróżuję, interesuje mnie jeszcze jedna sprawa: czy to bezpieczne miejsce?
Co z włamaniami? Skoro mam mieszkać na parterze...
- Nikt nigdy nie włamał się do tego budynku - odparł Jeff. - Mimo że w lecie ulica jest
dość ruchliwa, nie mamy żadnych problemów. To naprawdę miła, cicha, może nawet
ekskluzywna okolica.
- Zdecydowanie ekskluzywna, skoro kasujecie sześćset dwadzieścia pięć dolarów
miesięcznie za dwupokojowe mieszkanko na parterze.
- To poniżej średniej z całej dzielnicy, ale tylko dlatego, że budynek jest nieco starszy
od pozostałych.
Z dokumentów przedstawionych przez „Billy'ego Martina" wynikało, że od pięciu lat
jest pracownikiem Northwest Airlines na stałe zamieszkałym w Detroit. Dział kadr w
centrali linii lotniczych potwierdziłby tę wersję i dodał informację o przeniesieniu do
Minneapolis, a to dlatego, że Jonny zręcznie wprowadził odpowiednie dane do
systemu komputerowego firmy. Tysiąc dolarów, które wpłacił jako kaucję za
mieszkanie, oznaczało poważną dziurę w budżecie. Sprawa była pilna, a jej
rozwiązanie wymagało podróży do Milwaukee, sześć godzin jazdy na wschód, gdzie
znajdowała się Jedna z jego „dziupli" z zapasami na czarną godzinę. Nie takiej czarnej
godziny się spodziewał, ale i tak był zadowo-
73
lony, że może skorzystać z kontaktów i środków, o których pomyślał zawczasu.
Pojechał na lotnisko, swój skromny dobytek - komputer, ubrania i przybory toaletowe
- ukrywszy pod kocem na tylnym siedzeniu 4runnera. Minął bramę parkingu dla
podróżujących i zwolnił, jakby poszukiwał wolnego miejsca. Dwa spośród kilku
stojących tu 4runnerów były czarne, podobnie jak wóz Chada Bergha. Jeden,
porządnie zakurzony, wyglądał tak, jakby stał tu od dłuższego czasu. Jonny
zaparkował w pobliżu i wyjął śrubokręt ze schowka na rękawiczki. Wyszedł z
parkingu i lotniskowym autobusem podjechał do głównego terminalu. Przez pewien
czas spacerował po przestronnym gmachu, nim wreszcie zatrzymał się w księgarni i
kupił czasopismo „Combat Handguns".
— Mogę prosić o torbę? - spytał sprzedawczynię.
- Oczywiście. Bardzo proszę - odpowiedziała dziewczyna, wręczając mu plastikową
reklamówkę.
Z automatu przy księgarni zadzwonił do mieszkania Chada Bergha, żeby odsłuchać
automatyczną sekretarkę. Prócz kolejnego monitu z Citibanku urządzenie
zarejestrowało wiadomość od dziewczyny imieniem Molly, która wyznała, że na
zajęciach bardzo brakowało jej Chada. W pobliskim bankomacie Jonny wypłacił na

background image

kartę chłopaka jeszcze pięćset dolarów, a potem poszedł do Burger Kinga i zjadł
kanapkę, popijając kawą i podziwiając zachód słońca nad płytą lotniska. Kiedy zapadła
ciemność, zabrał się autobusem z powrotem na parking. Z reklamówką w dłoni
spacerowym krokiem przemierzył alejki między samochodami i zatrzymał się przy
wypatrzonym wcześniej 4runnerze. Przyklęknął, szybko odkręcił tablice rejestracyjne i
wrzucił je do torby. Zerkając raz po raz na budkę strażnika przy wjeździe na parking,
powtórzył tę operację jeszcze kilka razy, wymieniając tablice kilku 4runnerów i
zatrzymując je dla siebie. Wreszcie wrócił do swego wozu i odjechał, płacąc za parking
gotówką. Dotarł drogą lokalną do międzystano-wej numer 495, a potem do
skrzyżowania z 1-94, gdzie skręcił na wschód, by przez łagodne pagórki stanu
Wisconsin pomknąć ku dalekim światłom Milwaukee.
74
Darrin „Snake" Pissolt wylewał się poza krawędzie barowego stołka, który skrzypiał
rozpaczliwie pod ciężarem jego studwudziestokilogramowego cielska. Potężne,
włochate ramiona, podobne do spalonych słońcem szynek, zginały się leniwie, kiedy
łyk za łykiem popijał leinenkugela z butelki ginącej w jego wielkim łapsku. Dżinsowa
kamizelka, którą miał na sobie, była pociemniała i sztywna od brudu, a także bogato
ozdobiona ceramicznymi znaczkami organizacji nazistowskich i gangów
motocyklowych oraz odznaczeniami wojskowymi. Na plecach nosił barwy gangu
Satan's Outlaws, jednego z nielicznych tak dobrze zorganizowanych i działających
równie bezwzględnie jak Hell's Angels.
- Nie znam cię, facet - powiedział Snake - i chyba nie chcę znać. Wiem też, że ty na
pewno nie chciałbyś znać mnie.
Jonny uśmiechnął się spod lustrzanek i trzydniowego zarostu. Nie wyglądał już na
rozrywkowego młodzieńca. Nie ogolony, miał na sobie postrzępiony bezrękawnik,
brudne lewisy i wytłuszczoną czapeczkę baseballową oraz wojskowe buty na grubych
podeszwach. Sącząc piwo, rozglądał się po lokalu znanym jako Max's Lounge. Dwaj
inni członkowie Satan's Outlaws siedzieli przy narożnym stoliku, pogrążeni w
rozmowie. Wśród nielicznych o tej porze klientów było jeszcze kilku motocyklistów,
paru samotnych frajerów oraz dwie tlenione blondyny, które najwyraźniej większą
część życia spędzały na tylnym siodełku motocykla, a teraz gawędziły, paląc papierosy.
- Rzeczywiście, nie znasz mnie - odparł Jonny. - Za to ja wiem sporo o tobie. Zwiad
dalekiego Zasięgu, Sto Siedemdziesiąta Trzecia Powietrznodesantowa, la Drang.
Pracowałeś dla Żelaznego Mike'a Daczyna. Tylko jego się bałeś. Miałeś partnera
nazwiskiem Norton, Doyle Norton, dożywocie w Leavenworth. To od niego wiem, że
jesteś najtwardszym skurwielem, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi, i że jeśli miałby
powierzyć komuś własny tyłek w strefie zrzutu,
0 tylko tobie. Powiedział mi też, że dla brata zrobisz wszystko, a on był dla ciebie jak
brat.
Snake obrócił się powoli na stołku i spojrzał na Jonny'ego.
75
- Był i zawsze będzie moim bratem. A kim ty, kurwa, jesteś?
- Pielgrzymem. Samotnikiem potrzebującym wsparcia Bractwa.
Snake odwrócił się w stronę barmana, przygarbionego typa o niespokojnych oczach
recydywisty.
- Hej, Terry! Daj mi klucz.
Barman skinął głową i sięgnął pod ladę, by wyjąć drewniany klocek z kluczem na
wystrzępionym sznurku. Pchnął go po blacie w stronę otwartej dłoni Snake'a, który
zeskoczył na brudną podłogę, wyprostował dumnie sto dziewięćdziesiąt pięć
centymetrów swej osoby i ruszył przed siebie z majestatycznym wdziękiem.
- Chodź - rzucił przez ramię.

background image

Jonny podążył za nim na zaplecze. Snake otworzył kluczem drzwi magazynu i wszedł
do środka, lawirując między skrzynkami piwa w kierunku drzwi do komórki. Na
podłodze ciasnego pokoju leżał brudny materac, a w kącie stała równie zaniedbana
kanapa. Pod ścianą, obok stolika, stało krzesło, a na nim leżał telefon.
- Siadaj - powiedział Snake, a sam ułożył się na kanapie i zapalił cygaro wyjęte z
wewnętrznej kieszeni katany. -Chcesz?
- Tak - odparł Jonny.
Snake rzucił mu zawinięte w celofan cygaro i zapalniczkę, starą Zippo z wytartym
symbolem 173. Brygady Po-wietrznodesantowej przylutowanym do ścianki. Jonny
zapalił cygaro i odrzucił zapalniczkę Snake'owi.
- Historia - mruknął. Snake skinął głową.
- Żebyś wiedział. A teraz porozmawiamy. Zaczynaj.
- Miałeś ostatnio wieści od Nortona?
- Możliwe.
- A wspominał ci o problemach z czarnuchami? Snake pochylił się i oparł łokcie na
kolanach. Miał głęboko osadzone oczy, zimne jak lufy pistoletów.
- To ty mu pomogłeś?
- Niewykluczone... skoro sam o tym wspomniał.
- A może jesteś gliną, któremu się zdaje, że nie wiem
76
0 śmierci Doyle'a? - zasugerował Snake, wydmuchując chmurę dymu ku pożółkłemu
sufitowi.
- A czy Doyle opowiedziałby psom o tym, co Żelazny Mikę zrobił z twoimi wąsami?
Snake dotknął górnej wargi i uśmiechnął się szeroko.
- Nie, nawet gdyby wkręcili mu jaja w imadło - odparł uczciwie. - Przynosisz mi kawał
pieprzonej historii, bracie. Zrobię dla ciebie, co będę mógł. Raz. Przez wzgląd na
Doyle^ i na to, co dla niego zrobiłeś. A potem nie chcę cię więcej widzieć. Rozumiemy
się?
- Jasne - odpowiedział Jonny.
- Czego potrzebujesz?
- Pistoletu. I kogoś, kto załatwi dla mnie drobną sprawę. Trzeba odebrać paczkę.
Niech to będzie ktoś godny zaufania i nie rzucający się w oczy.
- Jaką paczkę?
- Nic trefnego, po prostu rzeczy, których potrzebuję. Nikt nie obserwuje miejsca, z
którego trzeba ją zabrać. Nikt oprócz mnie nie wie, gdzie ona jest. No, ale w mojej
sytuacji wypada zachować ostrożność.
Snake się roześmiał.
- Naprawdę? „W twojej sytuacji"? Dobre. To wszystko?
- W zasadzie tak.
- Z bronią nie ma problemu. Masz konkretne życzenia?
- Niech będzie kaliber .9 albo .45.
- Mam glocka 19, smitha .357 model 19 i berettę 92F. Za okrągły tysiąc możesz
wybrać, który chcesz, z dwoma zapasowymi magazynkami i pudełkiem amunicji.
- Mam przy sobie pięćset. Resztę dam po odbiorze paczki.
- Pokaż forsę.
Jonny wyjął zwitek banknotów, wyciągnął pięć setek i uniósł je w zaciśniętej dłoni.
- Teraz obejrzymy pukawkę.
Snake wsunął rękę między poduchy kanapy i wyjął rewolwer Smith&Wesson model 19
o sześcioipółcentymetrowej lufie. Miedziano-ołowiane, wydrążone czubki nabojów
błysnęły w otworach bębenka, kiedy Snake wymierzył w Jonny'ego.
~ Bum, bum i nie żyjesz.

background image

77
Uśmiechając się lekko, Maxwell zdjął okulary i spojrzał mu prosto w oczy.
- Gdzie glock? - spytał.
- Będzie twój, kiedy dostanę resztę forsy. Powiedzmy, że pięćset to pierwsza rata za
glocka, a na razie pożyczę ci tego smitha i dwa krążki z nabojami.
Jonny wzruszył ramionami. Nie zamierzał psuć interesu, wdając się w kłótnię. Wziął
rewolwer, otworzył bębenek i przyjrzał się nowiutkim nabojom Federal z wydrążonymi
czubkami. Snake podał mu dwa speed-loadery Safariland zwane ładowarkami z taką
samą amunicją.
- Znam jedną dziewczynę - powiedział, na powrót moszcząc się na kanapie. -
Mogłaby odebrać tę twoją paczkę. To kurewka, pracuje tu niedaleko w knajpie ze
striptizem. < Znam ją od dawna. Za kolejne pięć stów mógłbym ją poprosić.
- Kiedy możemy z nią pogadać?
- Za parę godzin. Będzie w pracy. Możemy obejrzeć jej występ. Skubana, ładne ma
cycki - dodał Snake, ziewając. -Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Jonny zatknął rewolwer za pas i obciągnął poły kamizeli. Naboje schował w prawej
kieszeni.
- Tak - odparł. - Jest taka sprawa...
- Jaka?
Kiedy Jonny skończył, Snake wpatrywał się weń w milczeniu jeszcze przez długą
chwilę. A potem wybuchnął śmiechem.
Sherry Stivers oblizała błyszczące, czerwone usta i wyprężyła swój imponujący biust -
najlepszy, jaki można zdobyć za pieniądze - w stronę ciemnoskórego młodzieńca,
który stał za kontuarem przechowalni Acme Storage Facility 1 w centrum Milwaukee.
- Mój kochaś chciał, żebym coś dla niego odebrała - powiedziała. - No, ale wolałabym
nie upaprać się kurzem, grzebiąc w rupieciarni. Może byłbyś tak milutki, skarbie, i
pomógł mi trochę?
Ollie Davis nie mógł oderwać oczu od jej piersi.
- Jasne, nie ma problemu. Po co miałaby pani brudzić
78
ręce starymi kartonami... Więc... jak mówiłem... nie ma problemu.
Przyjął kwit, który wręczyła mu Sherry, i sprawdził numer szafki.
- Rzeczywiście, od dawna nikt do niej nie zaglądał — powiedział. — Już wiem, gdzie
jej szukać. Proszę za mną.
Ollie ruszył w głąb sali wąską alejką między klatkami ze stalowej siatki zamkniętymi na
kłódki. Drzwi każdej z nich, wysokie niemal na dwa metry i szerokie na metr,
wykonano z drewna i drutu.
- Na pewno ma pani klucz? - spytał, stając przed szafką numer 47-B.
- Jasne - odparła Sherry i podała mu pojedynczy mosiężny kluczyk na drucianym
kółku. Pasował do potężnej kłódki Master, która blokowała skobel. Za drucianą siatką
widać było kilka sporych kartonów mocno okręconych taśmą klejącą, stary i
zardzewiały rower Schwinn Classic oraz stertę czasopism i gazet, na której
spoczywało samotne pudło przewiązane wyblakłą czerwoną wstążką.
- O, jest - powiedziała Sherry. - To z czerwoną kokardą. Ollie przystawił karton bliżej
i wytarł go z kurzu szmatą
wyjętą z tylnej kieszeni.
- Bardzo proszę. Nie jest ciężkie.
- Ślicznie dziękuję! To tylko stare dokumenty, mój chłopak ich potrzebuje.
- Moim zdaniem jest tam coś jeszcze. Może chce pani otworzyć i się upewnić?
- Nie, za dobrze znam was, mężczyzn. Mój chłopak na pewno będzie chciał to zrobić
sam. Dzięki, złotko.

background image

Sherry oddaliła się pospiesznie, a błyszczące nity na tylnych kieszeniach jej dżinsów
mrugały do Olliego hipnotyzujące), gdy odprowadzał ją tęsknym spojrzeniem,
szczerząc zQby i z podziwem kręcąc głową. Striptizerka minęła drzwi, zbiegła po
schodach i wyszła na ulicę. Ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem, ale Jonny
zatrzymał ją niemal natychmiast.
- Cześć, Sherry — zagadnął.
- Cześć, facet — odpowiedziała. - Mam twoje pudło. Teraz poszukajmy Snake'a.
79
- Daj, poniosę. Mam samochód - dodał, wskazując 4run-nera. — Razem pojedziemy
do Snake'a.
- Jak chcesz. - Sherry oddała Jonny'emu paczkę, a on wręczył jej pięćset dolarów.
Dodatkową setkę wsunął w ciasną kieszeń jej spodni.
- Za fatygę - powiedział.
- Żadna fatyga, kowboju. - Sherry chwyciła Jonny'ego pod ramię i razem przeszli na
drugą stronę ulicy.
Maxwell otworzył drzwi i przytrzymał dziewczynę za łokieć, a kiedy wsiadła, cicho
zamknął za nią drzwi.
- Ale z ciebie dżentelmen - powiedziała.
Jonny uśmiechnął się, ale nie dostrzegła jego oczu za lustrzanymi okularami. Usiadł za
kierownicą i ruszyli, by po chwili skręcić w jedną z przecznic, gdzie Snake czekał,
siedząc na motocyklu. Maxwell zatrzymał wóz, żeby wypuścić Sherry.
- Powiedz Snake'owi, że wpadnę do niego później - powiedział, przyglądając się
ponętnym kształtom striptizerki.
Sherry uśmiechnęła się.
- Jasne. Dobrze się spisałam?
- Doskonale, skarbie.
- Od dawna nikt nie nazywał mnie skarbem - stwierdziła Sherry. Oblizała usta i
nieznacznie wygięła plecy. -Gdybyś jeszcze czegoś potrzebował, masz mój numer,
prawda?
- Mam. Myślisz, że zobaczymy się u Snake'a? Sherry uśmiechnęła się krzywo.
- O, tak. Snake zawsze wpada w romantyczny nastrój, kiedy przynoszę mu pieniądze.
- A ty? - spytał Jonny. - Stajesz się romantyczna, kiedy dostajesz forsę?
- Bardzo. Jestem wielką romantyczką. Jonny roześmiał się głośno.
- Zobaczymy. Na razie. Powiedz Snake'owi, że przyjdę.
- Pa.
Sherry przebiegła na drugą stronę ulicy do Snake'a. Kiedy machała ręką na pożegnanie,
między jej palcami widać było cienki zwitek banknotów.
Jonny pojechał w stronę lotniska. W pobliżu ogrodzenia znajdował się mały park.
Miłośnicy samolotów przyjeżdżali
80
tu, by siedząc w samochodach, leżąc na trawie lub urządzając minipikniki, podziwiać
startujące i lądujące maszyny. Ludzie pojawiali się tu i odjeżdżali, nie zwracając uwagi
na nic poza samolotami i własnym lunchem. Jonny zaparkował w miejscu, z którego
dobrze widział wejście i wyjście z parku.
Rozerwał paczkę okręconą potrójną warstwą taśmy i dokonał szybkiej inwentaryzacji
zawartości. W plastikowej torbie znalazł trzy komplety dokumentów: prawa jazdy,
paszporty, karty ubezpieczenia społecznego i kredytowe. W prawach jazdy i
paszportach widniały jego zdjęcia, różniące się w dość subtelny sposób: na jednym
miał okulary i jasne włosy, na drugim wąsy i nieco cofniętą linię włosów, a na trzecim
siwiejące włosy i bródkę. Z takim zestawem można pracować, pomyślał, wyjmując
grubą szarą kopertę zaklejoną taśmą i przewiązaną mocnymi gumkami. Rozerwał

background image

papier i przejrzał pobieżnie pliki banknotów pięćdzie-sięcio-, dwudziesto- i
dziesięciodolarowych - wiedział, że ma tu kwotę dziesięciu tysięcy. Pod kopertą leżał
tytanowy składany nóż bojowy Emersona, model CQC-7. Dwa pistolety: przerobiony
przez Karla Sokola Browning High-Power kalibru 9 milimetrów, wersja dla
antyterrorystów, z dwuipół-centymetrową końcówką lufy nagwintowaną do
przykręcanego tłumika, oraz rewolwer Smith&Wesson 642 kalibru .38 z nierdzewnej
stali. Tłumik AWC i sześć zapasowych magazynków do browninga. Kabura na
szelkach, kabura do noszenia w spodniach i kabura na pasek do pistoletu. Kabura do
noszenia w spodniach i kabura na kostkę do rewolweru. Pudełka nabojów Corbon 115
do browninga i dwa pudełka Glaser Safety Slugs. Federal 158 +P .38 do rewolweru i
jeszcze pudełko glaserów.
Jonny uśmiechnął się i rozejrzał, sprawdzając, czy nie Jest obserwowany. Zważył w
dłoni browninga HP. Lubił ciężar tej broni. W dobrych czasach, gdy nie brakowało mu
pieniędzy, zlecił Karlowi Sokołowi wykonanie pięciu pistole-tow, dokładnie takich
samych jak ten, który trzymał teraz v ręku. Wszystkie miały identyczne rękojeści i
celowniki ^stawione w identyczny sposób; strzelały dokładnie tak Samo. Jeden leżał w
skrytce pocztowej w Seattle, drugi
81
w przechowalni w Los Angeles, trzeci w szafce depozytowej w Nowym Jorku.
Czwarty Jonny stracił, kiedy pięć policyj. nych oddziałów antyterrorystycznych
otoczyło go w George-town i zmusiło do kapitulacji. Poruszył niespokojnie nozdrzami
na myśl o gliniarzu, który wyrwał mu z rąk browninga.
„Nie zasługujesz na taką broń, śmieciu", warknął wtedy policjant.
Jonny zapamiętał jego twarz na całe życie. Miał nadzieję, że kiedyś go spotka.
Tymczasem zamknął karton i czując na biodrze twardość smith&wessona, wysiadł z
samochodu. Otworzył tylne drzwi i wsunął karton pod dywanik do schowka na koło
zapasowe. Miał tam już ukrytą płócienną torbę. Była rozchylona; w środku znajdował
się kłębek wytrzymałego sznurka, biała poszewka na poduszkę, rolka taśmy izolacyjnej
i nieotwarte opakowanie prezerwatyw Trojan ze środkiem nawilżającym.
1.9
- Wkrótce się odezwiemy, Jed. Tylko spokojnie. Na razie, Dale. - Głos Tommy'ego
La Roux, dochodzący z głośnika stojącego na samym środku stołu konferencyjnego,
brzmiał obco i metalicznie.
- Dobra, chłopaki. Pogadamy jutro - odpowiedział Jed i nacisnął wyłącznik. Machnął
mikrofonem i odłożył go na stół. - Może wtedy będziemy coś mieli.
W jego chrapliwym głosie pobrzmiewało zmęczenie. Pokręcił głową na wszystkie
strony, rozciągając zastałe mięśnie, i spojrzał na Dale'a.
- Masz może jakiś genialny pomysł?
Dale wzruszył ramionami i kiwnął głową w stronę zapowiedzi programu telewizyjnego
Najbardziej poszukiwani.
- Zawsze możemy spróbować i tego - powiedział.
- Niewykluczone, że do tego dojdzie.
Dale trącił palcem stertę papierów leżących na blacie; były tam niezbyt równe stosy
meldunków, akta spraw i zapisy przesłuchań. Jeden z raportów, nadesłany z Kansas
przez lotny patrol policji, opisywał okoliczności odnalezienia na przydrożnym postoju
cavaliera skradzionego z parkingu przy międzynarodowym porcie lotniczym w St.
Louis. Zwłoki właściciela były w bagażniku. Drugiego strażnika nadal uważano za
zaginionego, ale panowało przekonanie, ze zginął. Mimo wysiłków policji federalnej,
stanowej i lokalnej wydawało się, że Jonny Maxwell zapadł się pod ziemię.
Jed popchnął w stronę najbliższej kupki papierów żółty notatnik, w którym zapisał
uwagi z telekonferencji z La ttoux i Harrisem, przesłuchującymi więźniów i strażników

background image

w Leavenworth.
83
- Mamy mnóstwo gówno wartych informacji. Same drobiazgi i nic konkretnego.
Marnujemy czas, stojąc w miejscu.
Dale uniósł brwi, ale się nie odezwał. Obrócił się w stronę drzwi, gdy stanęła w nich
urocza jasnowłosa sekretarka - Debbie? - z długim, skręconym faksem w dłoni.
- Sierżancie Miller - powiedziała - mam wiadomość dla pana, prosto z bezpiecznej
linii. Nadany gdzieś w Wirginii -dodała, uśmiechając się promiennie. - Pomyślałam, że
to coś ważnego...
Dale odpowiedział jej ciepłym uśmiechem.
- Dzięki, Debbie, za szybką dostawę.
- Ależ proszę.
Dale odebrał faks i w milczeniu obserwował dziewczynę, która bez pośpiechu
wychodziła z sali.
- Będę musiał mieć cię na oku - stwierdził Jed.
Dale wyszczerzył zęby i pochylił się nad wydrukiem. Sekundę później uśmiech zniknął
z jego twarzy. Dale wyprostował się na krześle, złożył faks na pół i zaczął czytać
jeszcze raz od początku.
- Mamy coś, Jed.
- Co takiego? - Jed tarł oczy tak mocno, jakby chciał wytrzeć z nich zmęczenie.
- Namiar - odparł Dale. - Gwarantuję, że to Jonny Maxwell.
Jed z hałasem zeskoczył z krzesła i obszedł stół.
- Pokaż.
- Zaraz. Dla ciebie ta wiadomość może nie mieć sensu.
- Co zawiera?
- Zleciłem CIA sprawdzenie tożsamości, które sfabrykowano na użytek Jonny'ego.
Nikt nigdy nie rozlicza się ze wszystkich fałszywych papierów, bo nie wiadomo, kiedy
agent znajdzie się w pilnej potrzebie. W awaryjnych sytuacjach potrzebne są porządne
dokumenty, nie przypadkowa zbieranina fałszywek. Z tego raportu wynika, że
uaktywniła się jedna z kart Visa wystawionych dla Jonny'ego. Przez kilka lat nie było
ruchu, regularnie odnawiano ją w systemie, ale nie notowano żadnej aktywności.
- Pokaż mi ten cholerny faks. - Jed przeczytał wiadomość. - Milwaukee... wypłata
gotówki... wypożyczalnia sa-
84
mochodów. Sukinsyn! Mniej niż dwadzieścia cztery godziny temu!
Dale wyjął z kieszeni długopis i zaznaczył rząd cyfr u dołu strony.
- To jest numer identyfikacyjny bankomatu i numer rozliczeniowy banku. Czy wasi
ludzie mogliby dyskretnie wydobyć nagranie wideo z tego bankomatu i odwiedzić
wypożyczalnię samochodów?
- Znamy się na swojej robocie, synu.
Dale zauważył, że Jed jest zbyt zmęczony, by zawracać sobie głowę ukrywaniem
sarkazmu.
- Nie powiedziałem, że się nie znacie, Jed. Ale na pewno chciałbyś wiedzieć, co
kombinuje Jonny, prawda?
Jed odetchnął głęboko i z trzaskiem wyłamywał palce.
- Chciałbym. Przepraszam. Czego możemy się spodziewać?
- Jonny jest zbyt mądry na to, by podejmować ryzyko bez zimnej kalkulacji. Możliwe,
że to, co się wydarzyło, jest testem: sprawdza, czy karta jest bezpieczna.
Niewykluczone, że kierowały nim dwa powody. Po pierwsze, potrzebował gotówki i
nie miał innego źródła. Po drugie, chciał się przekonać, czy może się posługiwać jedną
ze sfabrykowanych tożsamości. Jeżeli wypatrzy waszych ludzi albo jeśli się

background image

zabezpieczył i dostanie informację, że interesuje was wypożyczalnia samochodów i
bank, będzie wiedział, że dokumenty są bezużyteczne. Zrozumie też, że ja jestem
zaangażowany w śledztwo... a w każdym razie ktoś z naszej jednostki. Wtedy
rozpocznie się gra na zupełnie nowych zasadach.
- Dlaczego?
- Dlatego, że informacje o tożsamościach operacyjnych Jonny'ego nie trafiłyby w
wasze ręce bez naszego udziału. To ściśle tajne sprawy. Nikt o nich nie wie, jeśli nie
musi, a stróże prawa nie muszą.
- Nie wszyscy podzielają tę opinię.
- Wiem, wiem - odparł Dale. - Ale on wyczuje, że tropi go ktoś z jednostki. Zacznie
myśleć inaczej, zmieni reguły gry. W tej chwili oczekuje zachowań typowych dla
policji, me dla jemu podobnych.
Jed wpatrywał się w Dale'a przekrwionymi oczami.
85
- To ma sens - przyznał. - Co proponujesz?
- Niech ktoś dyskretnie odwiedzi wypożyczalnię samochodów i spróbuje się
dowiedzieć, kto obsługiwał Jonny'ego. Równie ostrożnie trzeba zbadać sprawę
bankomatu. Niech to będzie śledztwo pod pretekstem kontroli w zupełnie innej
sprawie. Jonny na pewno znalazł jakiś sposób, żeby śledzić rozwój sytuacji, może
wykorzystał lukę w procedurze, może przekupił człowieka... Tak czy inaczej, dowie
się, jeśli ktoś zacznie zadawać pytania wprost.
Jed podniósł słuchawkę i wybrał numer. Udzielił rozmówcy zwięzłych instrukcji i
zakończył połączenie.
- Co jeszcze?
Dale skrzyżował ramiona na piersiach i zapatrzył się w ścianę, poruszając miarowo
palcem wskazującym.
- Milwaukee... Nie od rzeczy. Sporo działaliśmy na Środkowym Zachodzie.
- Co to znaczy „działaliśmy"? Zimowe szkolenia bojowe?
- Między innymi. Prowadziliśmy akcje przeciwko bazom pocisków jądrowych i
bombowców strategicznych, żeby ocenić jakość ich ochrony, a jednocześnie
przyglądaliśmy się tym, którzy obserwowali nasze testy zabezpieczeń. Tamte strony to
słaby punkt naszych granic. Kto ma względnie przyzwoity dokument tożsamości, bez
trudu przedostanie się do Kanady. Potem w Toronto czy Montrealu złapie samolot i
dotrze w dowolne miejsce na ziemi.
- Sądzisz, że takie są plany Jonny'ego Maxwella? - spytał Jed.
- To logiczny wniosek, skoro wybrał się w pobliże północnej granicy. Najpierw jednak
będzie musiał zdobyć więcej pieniędzy.
- Skąd wiesz?
- Używa karty kredytowej, prawda? Może to tylko próba, ale ujawnił się już dwa
razy, w wypożyczalni i przy bankomacie. Ponosi koszta operacyjne. Mógł już dawno
przedostać się za granicę. Jeżeli jeszcze tego nie zrobił... najprawdopodobniej próbuje
zebrać pieniądze. Nie było ostatnio doniesień z okolic Milwaukee o nietypowych
napadach rabunkowych, kradzieży większej gotówki czy czymś w tym rodzaju?
86
Jed zapisał to pytanie w notatniku.
- Wkrótce się dowiemy. Co dalej, Dale?
- To będzie szybki i spektakularny numer. Nie wiem, czy bank, czy konwój z
pieniędzmi...
- Porwałby się na coś takiego? Sam?
- Gdyby musiał. Będzie mu zależało na dużej gotówce i małym ryzyku rozpoznania.
Może dobierze się do hurtownika kamieni szlachetnych albo handlarza narkotyków

background image

śpiącego na forsie? Zagrożony jest każdy, kto ma dużo gotówki, a jednocześnie jest
bardziej dostępny niż bank albo samochód pancerny.
- Sądzisz, że znajdzie wspólnika?
- Nie wiem, Jed.
- Zacznijmy działać - mruknął Jed, sięgając po telefon. -Szykuj się do lotu do
Milwaukee - dodał, wybierając numer. - Powęszymy na miejscu.
Tommy La Roux wyciągnął rękę, w której trzymał przesiąknięty tłuszczem kartonowy
kubełek z KFC.
- Może kurczaka na chrupko? Zostało parę udek.
- Nie, dziękuję - odparł Dale. - Dbam o linię.
Tommy wzruszył ramionami i ruszył dalej wąskim przejściem między fotelami B-727
należącego do Służby Szeryfów Stanów Zjednoczonych, a nazywanego Con-Air
Special, samolotem skazańców. Dale i Jed siedzieli obok siebie po przeciwnych
stronach przejścia; Tommy i jego partner kilka rzędów dalej. Funkcjonariusze elitarnej
taktycznej jednostki szeryfów, zwanej SOG - Grupą Operacji Specjalnych- zajęli
miejsca w tylnej części samolotu i umilali sobie podróż, wymieniając się dowcipami.
Mieli na sobie czarne kombinezony z emblematami Służby Szeryfów i SOG na
piersiach. Stopy w żołnierskich buciorach oparli o pękate czarne cordurowe worki,
wypchane bronią i wyposażeniem.
Dale pokazał kciukiem w ich stronę.
- Znają się na robocie? - spytał. Jed wyglądał na zirytowanego.
- Trenują z bronią znacznie częściej niż jakakolwiek znana mi jednostka wojskowa.
Wykonują dla nas wszystkie
87
operacje wysokiego ryzyka i zadania specjalne, takie jak to. Szkolą się bez przerwy.
Przeszli diabelnie surową selekcję na kursie wstępnym, a my dbamy o to, żeby nie
narzekali na brak zajęć w realnym świecie.
- Chodzi mi o to, czy wiedzą, na kogo będą polować.
- Dowódca oddziału wie - odparł Jed, wskazując na rosłego i wąsatego niczym
Pancho Villa szeryfa, który brylował wśród podwładnych. - Sam mu mówiłem.
- Jeżeli odbędzie się jeszcze odprawa operacyjna, chciałbym wziąć w niej udział.
- Oczywiście.
Edgar, siedzący nieco dalej, obserwował i słuchał Dale'a z zainteresowaniem.
- Tommy, mój drogi chłopcze, nie wydaje mi się, żeby nasz gość z Delty naprawdę
chciał nam pomóc.
La Roux oderwał od kości ostatni kawałek mięsa.
- A kto by chciał przymknąć kumpla? Bandzior czy nie to jednak kumpel. - Tommy
sięgnął do kubełka po kolejne udko. - Zresztą to i tak nie ma znaczenia. To nasza
robota, od początku do końca. On jest z nami tylko po to, żeby podziwiać nasz
profesjonalizm i z rozdziawionymi ustami śledzić fenomenalne postępy w dochodzeniu.
- A ty? Zamknąłbyś mnie?
- Za co? — spytał La Roux z pełnymi ustami.
- Za cokolwiek. Gdybym zwiał z więzienia albo coś w tym guście.
- A za co byś siedział?
- Co za różnica?
- Zasadnicza. - La Roux rzucił w partnera dobrze ogryzioną kostką. -Jasne, że
zasadnicza. Tak, zamknąłbym cię, i to bez namysłu. Założyłbym kajdanki i tobie, i
twojej panience, gdybyś jakąś miał poza Rosey Rączką.
- A ja bym ciebie nie zapudłował, Tommy. Załatwiłbym cię tak, jak Robert Duvall
załatwił Jimmy'ego Caana w Elicie zabójców. Strzeliłbym ci w łokieć i kolano. - Edgar
zastanawiał się przez moment. -Albo nie. Palnąłbym ci w jaja. Nie we fiuta, tylko

background image

dokładnie w jaja.
La Roux spojrzał na kumpla, świecąc umazanym w tłuszczu podbródkiem.
88
- Przyjacielu, powiem szczerze, że chory z ciebie skurwiel-
- A wy dwaj nie moglibyście w ogóle rozmawiać, nie używając słowa „kurwa" -
zawołał jeden z szeryfów z grupy specjalnej.
La Roux uniósł rękę i nie oglądając się, wystawił środkowy palec.
- Wracaj do klatki, Mad Dog! - odkrzyknął. - Nie mamy dla ciebie ani nieletnich
dziewic, ani surowego mięsa!
Jed zerknął na funkcjonariuszy w czarnych kombinezonach, którzy wybuchnęli
gromkim śmiechem.
- I to jest elita federalnych sił policyjnych - mruknął z radością świeżo upieczonego
dumnego ojca albo trenera Małej Ligi. - Widzisz, co ja muszę znosić na co dzień?
- Doskonale cię rozumiem - odparł Dale. Zastanawiał się, ilu z tych ludzi wkrótce
pożegna się z życiem.
1.10
Jonny opadł na fotel kierowcy w cavalierze. Wynajęty wóz przechylił się na bok, kiedy
Snake Pissolt zajął miejsce pasażera. Bez faszystowskich znaczków, w grubej
drelichowej koszuli, czystych dżinsach i kasku, wyglądał raczej na przerośniętego
budowlańca w drodze do pracy.
- Coś mi mówi, że robiłeś już takie rzeczy, bracie - powiedział Snake. Zapalił
cygaretkę i podał ogień Jonny'emu, który zanurzył w płomieniu końcówkę cygara.
- Przecież byłeś w pudle. W takim miejscu wiele się można nauczyć - odparł Maxwell.
- Ale nie tego.
Siedzieli w samochodzie zaparkowanym w jednokierunkowej uliczce, dwie przecznice
od służbowego wejścia do największego oddziału First Banku w Milwaukee.
Posługując się lornetką i stoperem, obserwowali przyjazdy i odjazdy wozów
obsługujących bankomaty - furgonetek pancernych należących do największego banku
w Wisconsin.
- Jak stoimy? - spytał Jonny.
- Mamy czasy - odparł Snake, spoglądając na teczkę, do której przypiął specyfikację
towarów. W rubrykach przeznaczonych na oznaczenia kodowe artykułów wpisywał
numery rejestracyjne furgonetek, miejsce cen zajmowały godziny odjazdów.
- W takim razie jedziemy. - Jonny uruchomił silnik i ca-valier oddalił się od
krawężnika. - O co chodzi z tym Lee Harveyem?
- To młodzik. Ambitny. Siedział trochę w Stillwater w Minnesocie, za kradzież
samochodu. To jakiś krewniak kuzyna Sherry czy coś w ten deseń.
- Będzie z tym problem?
90
- Ze strony Sherry? Skąd. Będzie to miała gdzieś. Nie znosi go. Narzekała kiedyś, że
on ciągle się gapi na jej cycki i że to jest takie chore, skoro są spokrewnieni.
- Co z naszymi narzędziami?
- Kochasz te swoje szyfry, co? Tak, mam „narzędzia". 1 materiały wybuchowe.
- Skąd je wytrzasnąłeś?
- Parę miesięcy temu rąbnąłem z jednej budowy na północ od miasta. Przemysłowy
dynamit, lonty, spłonki, żel, zapalniki chemiczne, mnóstwo skarbów. Kiedyś zrobiłem
jednemu frajerowi naszyjnik z zapalników i wetknąłem w dupę spłonkę. - Snake
pokiwał głową z udawaną melancholią. — Ależ było widowisko.
- Kim był ten gość?
- Kapusiem. Pracował dla sukinsynów z ATF.
- Aż tak was gnębili?

background image

- Tak. Tutaj mamy już z nimi spokój, ale w Minneapolis i St. Paul... W Bliźniaczych
Miastach czeka nas jeszcze mnóstwo roboty. Kiedy skończymy ten wspólny numerek,
będę musiał tam pojechać - powiedział Snake, poprawiając się na fotelu.
- Lubisz taką robotę?
- A ty co, myśliciel? Gówno cię obchodzi, co lubię, a czego nie. Więc się nie martw.
- Martwię się o to, o co chcę się martwić - odparł Jonny. - Na przykład o tego Lee
Harveya. Jesteś pewny, że sobie poradzi?
- Poradzi sobie, chłopie. W zasadzie nie ma nic do roboty poza siedzeniem i
czekaniem, aż się pojawimy. Musi tylko trzymać nogę na gazie i być gotów do
odjazdu. Nawiasem mówiąc, nic więcej nie potrafi. - Snake roześmiał się wrednie. -1
nie musi.
Snake i Jonny, ubrani w robocze kombinezony Carhar-ta, zapięli pasy z kaburami na
broń krótką: Pissolt wybrał starego colta army, kaliber .45, a Jonny swojego
browninga "P; zapasowe magazynki umieścił na drugim udzie. Obaj BUeli też M-16,
własność Gwardii Narodowej stanu Michigan, zdobytą podczas jednej z udanych
operacji gangu
91
Outlaws. Snake wymienił w nich jedynie kolby, na nowe, składane, od M-4, dzięki
czemu łatwiej było manipulować karabinami w kabinie cavaliera. Zawiesili je tak, by
zwisały za prawymi ramionami lufami w dół; przez lewe przewiesili wojskowe
bandoliery w kolorze khaki z magazynkami po dwadzieścia nabojów każdy. M-16
wyposażyli w redi--magi mieszczące po dwa trzydziestonabojowe magazynki
wstawione równolegle. Na głowach mieli zwinięte kominiarki, a na szyjach gogle
strzelnicze marki Oakley, podobne do narciarskich.
- Odliczaj - powiedział Jonny, czując przypływ adrenaliny.
Snake poruszył się w fotelu.
- Już czas.
Cavalier potoczył się naprzód i zmniejszył odległość dzielącą go od bankowej
furgonetki do stu metrów dokładnie w chwili, gdy zatrzymała się przed bocznym
wejściem do pasażu Warrena. Tylne drzwi samochodu pancernego otworzyły się i ze
środka wyskoczył konwojent z dwiema ciężkimi torbami w dłoniach. Przy prawym
tylnym narożniku wozu spotkał się z eskortującym. Kierowca pozostał w kabinie i nie
wyłączył silnika.
- Przygotuj się - powiedział cicho Jonny, naciągając na twarz kominiarkę i wkładając
gogle. Snake zrobił to samo.
Gdy dwaj konwojenci ruszyli w stronę wejścia do budynku, cavalier zatrzymał się tuż
za furgonetką, w martwej strefie poza zasięgiem lusterek wstecznych. Jonny i Snake
wyskoczyli z wozu, w biegu rozkładając kolby i podrzucając M-16 do ramion.
Eskortujący odwrócił się i spojrzał na nich. Zdążył zawołać „Co...?!", zanim usłyszał
krzyk Maxwella:
- Na ziemię!... Na ziemię!
Młody konwojent niosący torby z pieniędzmi rzucił je na ziemię i obrócił się na pięcie,
sięgając po rewolwer, który miał w kaburze. Snake dwukrotnie nacisnął spust i w
klatkę piersiową chłopaka trafiły dwie kule. Schowana pod kombinezonem kamizelka
kuloodporna nie mogła powstrzymać impetu pocisków o tak wielkiej prędkości - kule
poderwały ochroniarza z ziemi i cisnęły go wprost na obrotowe drzwi-Eskortujący,
który także sięgał po broń, pobladł nagle, gdy
92
uświadomił sobie, że w zasadzie jest już trupem. Jonny strzelił mu prosto w twarz.
Fragment tylnej ściany czaszki konwojenta odleciał z taką siłą, że naruszył szklaną taflę
drzwi. Jonny odwrócił się zwinnie, biorąc na cel kabinę furgonetki, z której patrzyły na

background image

niego szeroko otwarte oczy kierowcy.
- Torby! - warknął Maxwell.
Snake rozejrzał się szybko. Kilka przejeżdżających samochodów wyraźnie zwolniło, a
ich kierowcy przyglądali się zajściu. Paru klientów pasażu w panice uciekało od drzwi
w głąb budynku, a dwie przerażone kobiety zamarły w bezruchu zaledwie trzy metry
od niego.
- Na ziemię! - krzyknął.
Kobiety usłuchały natychmiast. Snake wypuścił broń z rąk, a kiedy zawisła na pasku,
chwycił leżące na ziemi torby. Puścił się biegiem w stronę cavaliera. Jonny osłaniał go
z karabinem przy ramieniu, wodząc lufą we wszystkie strony. Snake otworzył drzwi od
strony pasażera i wrzucił torby na tylne siedzenie, po czym uniósł broń i zawołał do
Jonny'ego:
- Ruszaj się!
Jonny wszedł w prześwit między cavalierem a furgonetką, złożył kolbę M-16, otworzył
drzwi i wskoczył za kierownicę.
- Gotów! - krzyknął.
Snake także złożył kolbę, wsunął się do samochodu i zatrzasnął drzwi, jedną ręką
kierując lufę za okno.
- Odjazd! - zawołał.
Jonny wrzucił wsteczny i ostro dodał gazu, wciskając klakson. Kobieta nadjeżdżająca
fordem explorerem w ostatniej chwili zdążyła wyhamować, cudem unikając zderzenia.
Jonny ominął jej wóz, wykręcił ostro i pomknął przez parking. Nagle tuż przed maską
cavaliera pojawił się pickup należący do ochrony pasażu Warrena.
- Pieprzony idioto! - warknął Jonny, z całej siły wciskając hamulec.
- Chcesz kulkę?! To masz, durny skurwysynu! - ryknął knake. Wychylił się przez okno
i w szybkim tempie oddał j^lka pojedynczych strzałów, dziurawiąc opony pickupa
12niieniając jego szyby w deszcz połyskujących odłamków.
93
Młody czarnoskóry ochroniarz siedzący za kierownicą krzyknął przeraźliwie, uniósł
ramiona i zwalił się na bok. Opóźnienie ucieczki, które spowodował, zajeżdżając drogę
cavalie-rowi, nie było znaczne, ale okazało się brzemienne w skutki.
Funkcjonariusz policji Milwaukee Daye Demos, który chwilę wcześniej skończył
przerwę na kawę, wychodził właśnie z pasażu głównym wejściem. Lubił odwiedzać
tutejszy lokal serwujący gyros, należący do sympatycznej greckiej rodziny, zwłaszcza
że parzono tam świetną kawę. Stanął jak wryty, nieomylnie rozpoznając huk
karabinowych wystrzałów, a sekundę później ruszył sprintem do wozu patrolowego,
by skorzystać z radiostacji i sięgnąć po służbową strzelbę. Uruchomił silnik i ruszył,
jedną ręką włączając mikrofon. Jechał szybko, ale ostrożnie, kierując się odgłosem
strzałów. Po chwili zobaczył cavaliera i wychylonego Snake^, który ostrzeliwał
właśnie pickupa ochroniarzy.
Demos nie był nowicjuszem. Nawąchał się prochu już podczas pierwszej tury w
Wietnamie, a i potem, przez dwadzieścia parę lat służby na ulicach Milwaukee, wiele
razy zdarzało mu się sięgać po broń. Jednak to, co zobaczył-morderstwo z zimną
krwią na ochroniarzu pasażu handlowego Rodneyu Strongu, którego znał osobiście -
poruszyło go do głębi. To nie ostatni trup tego dnia, pomyślał. Nacisnął pedał gazu i
pokierował wozem tak, aby zablokować cavaliera. Podał przez radio numer
rejestracyjny uciekającego samochodu, a potem rzucił mikrofon, zacisnął dłonie na
kierownicy i wjechał w tylny zderzak cavaliera, by unieruchomić go między własnym
wozem a pickupem. Zaraz potem ewakuował się, w locie wyszarpując z uchwytu poli-
cyjnego remingtona 870, i przykucnął na asfalcie, osłonięty blokiem silnika i stalową
felgą lewego koła. Pierwszą porcję śrutu posłał w prawą część tylnej szyby, by

background image

odsłonić siedzących w środku napastników, a przy okazji nastraszyć ich i
poinformować, że ma ich na celowniku i że jest wkurzony.
Pomiędzy odgłosami strzałów i brzękiem tłuczonego szkła Jonny usłyszał szczęk
zamka. Dobrze znał tę strzelbę; w walce na krótki dystans była jego ulubioną bronią.
Skupiony na pickupie ochrony, który tarasował im drogę uciecz-
94
ki nie zauważył nadjeżdżającego od tyłu policyjnego wozu. Teraz ujrzał go w całej
okazałości.
Snake krzyknął głośno i podskoczył gwałtownie na fotelu pasażera. Kilka drobin śrutu
przebiło siedzenie i wbiło sję w kamizelkę kuloodporną ukrytą pod kombinezonem.
Jonny wrzucił jałowy bieg i otworzył drzwi. Wyskoczył z samochodu i dwukrotnie
wystrzelił z karabinu w stronę policjanta, który zdążył przykucnąć. Szybko przestawił
broń na ogień ciągły i zasypał maskę, szybę i drzwi wozu patrolowego gradem kul, by
umożliwić sobie bezpieczne podejście do celu. Gliniarz - Jonny musiał przyznać, że
facet ma jaja -uniósł strzelbę w taki sposób, że na krótką chwilę odsłonił jedynie
dłonie, i wypalił w jego stronę. Jonny nie zatrzymał się. Obszedł wóz policyjny, nie
przestając strzelać. Gliniarz zdążył wypalić jeszcze raz, zanim Maxwell wyłonił się zza
samochodu i strzelił w jego kierunku. Kula roztrzaskała drewnianą kolbę strzelby,
którą policjant próbował przeładować, a następne wbiły się w jego ciało, przewracając
go na plecy. Kiedy w magazynku M-16 skończyły się naboje, Jonny bez wahania puścił
broń, która zawisła na pasku, sięgnął po pistolet i strzelał do policjanta tak długo, aż
ten przestał się ruszać. Potem rozejrzał się szybko. Słyszał coraz głośniejsze wycie
policyjnych syren. Wsunął nowy magazynek do pistoletu i pobiegł do cavaliera, w
pędzie przekładając magazynki w redi-magu M-16. Wskoczył za kierownicę i
wyprowadził samochód z parkingu, zostawiając za sobą zniszczenie i śmierć.
Na asfalcie, w kałuży krwi, funkcjonariusz Dave Demos powoli tracił przytomność.
< @)_______
1.11
- Ale rzeź - szepnął Jed. Stał wraz z Dale'em i szeryfami na parkingu pasażu Warrena,
który zamienił się w morze błyskających świateł samochodów policyjnych,
ambulansów i wozów straży pożarnej. Funkcjonariusze lokalnej policji robili co mogli,
by powstrzymać napór przedstawicieli mediów i gapiów.
Jed odwrócił się i spojrzał gniewnie na Dale'a.
- Nadal masz opory?
- Nigdy nie miałem - odparł Dale.
- Dwaj konwojenci i ochroniarz pasażu zabici na miejscu - odezwał się Tommy. -
Trzydziestodwuletnia matka trójki dzieci w stanie krytycznym. Dosięgła ją
przypadkowa kula; druga przeszła między dzieciakami siedzącymi z tyłu samochodu.
Demos, tutejszy gliniarz, w stanie krytycznym. Dostał mnóstwo razy, ale miał dobrą
kamizelkę. Stracił kawałek szczęki, ucho i najprawdopodobniej wzrok w jednym, a
może w obu oczach. Jest częściowo sparaliżowany, bo parę kul trafiło w okolice
kręgosłupa. Świadkowie twierdzą, że policjant prawdopodobnie postrzelił bandytę
siedzącego na fotelu pasażera. Mówili, że ten, który wysiadł zza kierownicy, wyglądał
jak Rambo. Szedł przed siebie i strzelał, a kiedy skończyła mu się amunicja w
karabinie, natychmiast sięgnął po pistolet i załatwił gliniarza.
Dale wpatrywał się w otoczone żółtą taśmą miejsce zdarzenia, którego centralnym
punktem był uszkodzony wóz policyjny i pickup ochrony obiektu.
- Nie ulega wątpliwości, że to nasz chłopaczek - stwierdził Edgar. - Zgadzają się
numery cavaliera. Znaleźliśmy też to - dodał, pokazując Dale'owi plastikowy worek, w
któ-
96

background image

rym znajdował się nie do końca opróżniony magazynek pistoletu. - Poznajesz?
Dale chwycił worek i przyjrzał się magazynkowi z bliska. Pasował do browninga HP, a
na stopce miał wytrawiony napis: „Chestnut Mountain Works" i numer 3.
- Nie wspominałeś, że Maxwell używa przerobionego browninga HP? - ciągnął Edgar.
- To właśnie magazynek od takiej pukawki. Pochodzi z warsztatu Karla Sokola.
- Zgadza się - odparł krótko Dale. Harris odebrał mu worek z dowodem.
- Właśnie. Zgadza się.
Do grupki szeryfów dołączył potężnie zbudowany Murzyn w świeżo odprasowanym
mundurze policji Milwaukee.
- Jed, co masz na tego sukinsyna? - spytał.
- Chłopaki, przedstawiam wam Williego Maca, czyli porucznika Williama
MacFarlanda z Departamentu Policji Milwaukee - powiedział Jed.
MacFarland kolejno uścisnął dłonie szeryfów i przez moment z zainteresowaniem
przyglądał się Dale'owi, słuchając precyzyjnego raportu Jeda na temat Jonny'ego Max-
wella.
- Zatem mamy tu poważnego przeciwnika - podsumował. - Zaraz przekażę informacje
wszystkim jednostkom i zwołam naradę zespołu taktycznego.
- Mam ze sobą paru dobrych zawodników, Willie Mac -powiedział Jed i kiwnął głową
w stronę dwóch chevroletów suburban, w których siedzieli członkowie grupy
szturmowej SOG.-Ale oczywiście będziemy wdzięczni za każdą pomoc, której
mógłbyś nam udzielić.
- Gówno dostaniecie, szeryfie - odparł Willie Mac. - Ten skurwiel podziurawił
jednego z moich ludzi. Dlatego jeszcze dziś będzie mięsem na moim talerzu.
Jed wziął porucznika pod ramię i odprowadził na bok.
- Przejdźmy się, Willie Mac.
- Trochę to potrwa - ocenił Tommy. - Masz jakiś pomysł, wale? Co teraz zrobi twój
kumpel?
- Tutaj odstawił totalną fuszerkę - odparł Miller. -"rudna i hałaśliwa robota, a do tego
fatalnie zorganizowa-na ucieczka.
97
— Może i fuszerka, ale nie dla ofiar — stwierdził Tommy. -A twój kumpel dał nogę z
łupem, prawda? To, że trafił na gliniarza, było czystym przypadkiem. Świadkowie
twierdzą, że rozwalenie konwojentów, zabranie forsy i powrót do wozu nie zajęły
bandytom więcej niż dwie minuty. Ochroniarz--bohater zajechał im drogę, ale nie miał
broni, więc zginął na miejscu. Potem nawinął się Demos i zaczął strzelać. Mimo to nie
było ich tu co najmniej od trzech, a może i pięciu minut, zanim na miejscu zjawiła się
pierwsza jednostka wezwana przez Demosa. Trzy, a może i cztery lub pięć - jeśli tych
dwoje nie przeżyje - morderstwa, rabunek i ucieczka w ciągu niespełna ośmiu minut.
Jeśli chcesz znać moje zdanie, to całkiem niezły wynik jak na „totalną fuszerkę".
— Ćwiczyliśmy takie scenariusze na szkoleniu, Tommy -odparł spokojnie Dale.
— Ćwiczyliście rabowanie samochodów pancernych?! -wybuchnął Edgar.
— Opracowywaliśmy plany napadów na opancerzone furgonetki z pieniędzmi, banki i
inne dobrze strzeżone obiekty - sprecyzował Miller. - W ten sposób znajduje się
rozwiązania problemów, które można napotkać w trakcie prawdziwego zadania.
Ćwiczyliśmy rozpoznanie, przygotowanie działań, rozmieszczenie ludzi; czasem nawet
na sucho przeprowadzaliśmy akcję. Dla wprawy.
— Im więcej się o was dowiaduję, tym mniej mi się podobacie - wyznał Harris.
Dale zignorował te słowa.
— Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że brało w tym udział tylko dwóch ludzi, była
to kompletnie amatorska robota. Nie należało zabijać konwojentów. Jonny powinien
był zacząć od rozpoznania terenu przed akcją. Wiedziałby, że w pobliżu parkuje wóz

background image

policyjny i że ochroniarz w pickupie patroluje plac. Wiedziałby, gdyby zadał sobie
trud. A to, że zostawił jeden ze swoich specjalnych magazynków... to już nie
lekkomyślność, to jawna głupota.
Edgar stanął przed Dale'em.
— Może nie jest aż takim cholernym cwaniakiem, jak się wszystkim wydaje? Może
jest kolejnym szurniętym sukinsynem, który prześliznął się między palcami waszej
super-
98
tajnej i wszechmogącej organizacji, a teraz psuje wam opinię? Wiesz, nie wydaje mi
się, żebyś mógł nam powiedzieć cokolwiek o tym facecie, więc będzie najlepiej, jeśli
się przymkniesz i zejdziesz nam z drogi, a my zajmiemy się tym, co umiemy najlepiej:
tropieniem drani, takich jak twój kumpel Maxwell, i wsadzaniem ich za kratki.
- Nie masz pojęcia, z kim macie do czynienia - powiedział Dale.
- Ty też, głupku - odparował Harris, a potem obrócił się na pięcie i odszedł.
1.12
Funkcjonariusze Frank „Franco" Thompson i Eugene Murphy służyli w policji od
dawna, toteż gdy spostrzegli na tyłach opuszczonego magazynu rdzawoczerwonego
cavalie-ra z przestrzeloną tylną szybą, zameldowali o tym natychmiast, zanim wysiedli
z wozu. Zbliżyli się do celu ostrożnie; Murphy trzymał w pogotowiu berettę 92F z
magazynkiem na dwadzieścia nabojów, a Franco go osłaniał, trzymając gotową do
strzału strzelbę. Murphy zajrzał do wnętrza samochodu.
- Pusto - powiedział.
- Co z bagażnikiem? - zawołał Franco.
- Zaraz - odrzekł Murphy. Uchylił drzwi i sięgnął po coś na fotelu kierowcy. - Nie
uwierzysz, co tu mam.
Franco zbliżył się i nacisnął klapę bagażnika, by się przekonać, czy jest zamknięta, a
potem dołączył do partnera.
- Co takiego? - spytał.
- Ten frajer zostawił portfel!
- Żartujesz.
- Zobacz - zaśmiał się Murphy. - A niech mnie, to Snake Pissolt. Znamy drania, nie?
- Chodź, zameldujemy o tym w centrali i zabezpieczymy teren dla gości z
laboratorium.
- Dobra. No, zarobimy ładnych parę punktów. -Murphy wrócił do wozu patrolowego
i sięgnął po mikrofon. - Centrala, tu dwieście sześćdziesiąt dziewięć, znaleźliśmy
dokumenty w porzuconym samochodzie... - Murphy podał szczegółowe dane z
wydanego w Wisconsin prawa jazdy, łącznie z adresem Snake'a Pissolta.
Franco wolno obszedł samochód, nie dotykając już niczego. Zauważył wgniecenia
karoserii, ślady krwi na fotelu
100
pasażera i łuski po pociskach kalibru .223 na dywanikach. Pokręcił głową, nie mogąc
się nadziwić głupocie Snake'a. Pamiętał wielkiego Pissolta; był jednym z sześciu
funkcjonariuszy, którzy pewnego razu stoczyli z nim regularną walkę, próbując
zatrzymać go po rozróbie w barze. Jest wystarczająco sprytny, żeby zorganizować
napad na samochód pancerny z forsą, myślał, a jednocześnie tak głupi, że zostawił
portfel na siedzeniu. Co za frajer! Franco nie zauważył kluczyków ani w stacyjce, ani
na podłodze. Wrócił na stronę kierowcy, wsunął rękę przez uchylone drzwi i pociągnął
dźwignię otwierania bagażnika. Klapa uniosła się parę centymetrów. Franco stanął
przy niej i ostrożnie wetknął w szparę lufę strzelby, by unieść klapę wyżej.
Zawleczka sprężynowa wojskowego typu, zaprojektowana do używania w takich
pułapkach jak ta założona w bagażniku, łatwo wysunęła się z detonatora. Franco miał

background image

akurat tyle czasu, by zobaczyć drut łączący klapę z wypchaną reklamówką
umieszczoną obok zapasowego koła. Obrócił się na pięcie i dał dwa potężne susy,
zanim sześć lasek dynamitu eksplodowało. Podmuch rzucił nim o przednią szybę wozu
patrolowego, a impet lecącego ciała wbił mikrofon w usta jego partnera.
Jed i jego zespół przyglądali się dymiącemu wrakowi ca-valiera i uszkodzonemu
wozowi policyjnemu. Dwa subur-bany należące do SOG stały opodal; funkcjonariusze
dyskutowali z ożywieniem, podczas gdy ekipa dochodzeniowa przeszukiwała miejsce
zdarzenia.
- Ładunek był umieszczony przed zapasowym kołem, tak żeby podmuch skierował się
przede wszystkim na zewnątrz - powiedział Jed. - Chłopaki miały szczęście, chociaż
porządnie ucierpiały. Ten, który przeleciał przez szybę, rozciął sobie głowę aż do
kości, a jego partner stracił wszystkie zęby po jednej stronie i ma złamaną szczękę. No,
ale nie jest źle.
- Nie będzie źle - odparł Edgar - kiedy dorwiemy tego gościa i zapakujemy do worka.
- Już go mamy, kolego - stwierdził Jed, nie kryjąc zadowolenia. - Już go mamy -
powtórzył, spoglądając na najnow-
101
sze zdjęcie przesłane z pokładu śmigłowca Patrolu Stanowego, a przedstawiające dom
Snake'a w Milwaukee. - Wiemy, gdzie są sprawcy, i jesteśmy gotowi do akcji. Na
miejscu jest wóz i motocykl Pissolta. Kiedy tylko miejska policja będzie gotowa,
otoczymy posesję, ewakuujemy mieszkańców sąsiednich domów i zabierzemy się do
tych fiutów.
- Moim zdaniem powinniście uderzyć od razu. Szybko i mocno - poradził Dale.
- No proszę, chociaż w jednym jesteśmy zgodni! - zawołał Harris.
Tommy spojrzał na niego i pokręcił głową. Wyjął swego colta .45, sprawdził, czy w
komorze jest nabój, i na powrót umieścił pistolet w kaburze pod skórzaną kurtką.
- Zbyt wielu cywilów w okolicy, żebyśmy mogli wejść ostro, Dale - stwierdził
rozsądnie Jed. - To nie jest operacja wojskowa w waszym stylu. Nie możemy sobie
pozwolić na przypadkowe ofiary. Trzeba wyprowadzić ludzi, zanim weźmiemy się do
roboty.
- Tym sposobem dasz zbiegom więcej czasu na przygotowanie się - zaoponował Dale.
- Co będzie, jeśli się połapią, że zgubili portfel w samochodzie? Wystarczy im czasu,
żeby zgotować twoim ludziom prawdziwe piekło. Wiemy już, że mają materiały
wybuchowe i potrafią ich używać, że są gotowi do walki i mają broń maszynową... Do
diabła, to p o-winna być operacja wojskowa, bo przeciwnicy mieli czas, żeby się
okopać.
- I co im z tego przyjdzie? - spytał niecierpliwie Jed. - Są w ślepym zaułku, a my
mamy wsparcie z powietrza i pomoc wszystkich gliniarzy z okolicznych hrabstw.
Chłopcy z SOG wejdą do środka, a snajperzy będą ich osłaniać. Bandyci nie mają
dokąd uciec. Możemy pozwolić sobie nawet na czekanie aż do skutku. Zagadamy
twojego kumpla na śmierć. Może wystrzelić tyle kul, ile zechce, a nic mu z tego nie
przyjdzie. Nie będzie więcej cywilów na linii ognia.
- On was wypatrzy - odparł Dale. - Wyślesz ludzi, żeby pukali do drzwi sąsiadów, a
on będzie obserwował. Rozpracuje wasze punkty obserwacyjne i stanowiska
snajperskie. Na pewno już o tym pomyślał. On naprawdę szykuje się do bitwy!
102
- Dobierzmy się wreszcie do niego i skończmy tę imprezę - wtrącił Edgar z
widocznym niesmakiem. - Mam dość czczej gadaniny. Do tej pory facet robił z nami,
co chciał, rozwalił trzech policjantów, a paru osobom zafundował stan krytyczny.
Więc weźmy się do roboty i niech skończy w piekle.
- Kiedy będziesz szefem, będziesz mógł wydawać rozkazy, Harris - rzucił chłodno

background image

Jed. - A tymczasem będziesz maszerował, kiedy każę maszerować. Kapujesz?
Wściekły Edgar oddalił się w stronę suburbanów, w których funkcjonariusze z Grupy
Operacji Specjalnych dokonywali właśnie przeglądu wyposażenia. Tommy znowu
smętnie pokręcił głową i podążył za partnerem. Położył rękę na jego ramieniu i
próbował poprowadzić go w inną stronę, ale Harris strząsnął jego dłoń i rozpoczął
gniewną tyradę, której Jed i Dale nie mogli usłyszeć.
- Cholera, ludziom puszczają nerwy - zauważył Jed. -Dale, dzięki za cenne uwagi, ale
mimo wszystko ta sprawa należy do policji. Przede wszystkim musimy zadbać o
cywilów. Nie ma innego wyjścia. Nie pozwolę na przypadkowe ofiary... Nie
zapominaj: to my jesteśmy dobrzy, a Snake i Jonny są źli. Bierzmy się do roboty, czas
na odprawę. Możesz powiedzieć, co masz do powiedzenia, ale to nasi chłopcy
podejmą decyzję. Zobaczysz, że są dobrzy w akcji.
- Mam nadzieję - mruknął Dale. - Będą musieli być cholernie dobrzy.
1.13
„Mouse" Baker miał pociągłą twarz, wielkie uszy i spiczasty nos, a pod nim cienki
wąsik. Głębokie bruzdy znamionujące skłonność do uśmiechu, które ratowały jego
oblicze przed nazbyt szczurzą prezencją, były klasyczną zmył-ką. Mouse bowiem,
podobnie jak Snake Pissolt, był jednym z czołowych egzekutorów w gangu Satan's
Outlaws; zimnokrwistym mordercą, który już niejeden raz zabijał żony i dzieci wrogów
organizacji. Słabość do młodych dziewcząt sprawiła, że jego dziesięciostronicowy
przestępczy życiorys wypełniały liczne oskarżenia o gwałt, zresztą nie tylko na
nieletnich. Jego obecna dziewczyna, szesnastoletnia Darcy Darnell, notoryczna
uciekinierka z domu, siedziała tuż za nim na siodełku pracowicie odrestaurowanego
harleya pan-heada, który z rykiem zbliżał się właśnie ślepą uliczką do domu Snake'a.
Mouse wprowadził motor na zaniedbany trawnik Pissolta i wyłączył silnik. Darcy,
której młode ciało wręcz eksplodowało pod kusą koszulką i krótko przyciętymi
dżinsowymi spodenkami, zeskoczyła na ziemię i potulnie zaczekała, aż jej mężczyzna
zsiądzie.
- Chodź, mała - powiedział Mouse, klepiąc ją po tyłku. -Odwiedzimy mojego brata.
Wszedł na ganek i załomotał do drzwi.
- Snake! Jesteś tam, chłopie? Otwieraj!
Mouse zajrzał do środka przez okno, a potem wyjrzał zza węgła i zobaczył
półciężarówkę oraz motor, które Snake zostawił pod wiatą. Przekręcił gałkę. Drzwi
były otwarte.
— Snake! - zawołał, wprowadzając Darcy do domu. —Jesteś tu?
— Nikogo nie ma — zauważyła dziewczyna. Baker zajrzał kolejno do wszystkich
pokojów.
104
- Pewnie poszedł do sklepu albo co... Dziwne - mruknął, ale zaraz się uśmiechnął i
popchnął Darcy w kierunku sypialni. - Tylko ty i ja, skarbie. Rozbieraj się.
- A jak ktoś przyjdzie?
- Jesteśmy braćmi. Dzielimy się wszystkim.
Mouse wepchnął dziewczynę do sypialni, wszedł za nią i zamknął drzwi. Zdejmując
spodnie, zauważył stojącą w kącie strzelbę Mossberg 590. Poczciwy stary Snake,
pomyślał z rozrzewnieniem. Kto raz był żołnierzem, ten zawsze nim będzie.
Przybycie Mouse'a zostało skrupulatnie odnotowane przez policjantów z Patrolu
Stanowego, którzy obserwowali okolicę z pokładu śmigłowca. Informacja natychmiast
trafiła do Ruchomego Centrum Dowodzenia, obsadzonego przez przedstawicieli
policji Milwaukee i szeryfów federalnych.
Jed wydawał rozkazy, nie zwracając najmniejszej uwagi na Dale'a.
- Do roboty. Natychmiast ewakuować cywilów!

background image

Coś zaczęło się dziać. Na ulicy ustawiono zapory przywiezione przez policyjne
ciężarówki. Funkcjonariusze w cywilnych ubraniach chodzili od drzwi do drzwi,
dyskretnie wyprowadzając mieszkańców sąsiednich domów na podwórza, skąd
mundurowi zabierali ich dalej, w bezpieczne miejsce. Gotowi do walki snajperzy z
SOG, uzbrojeni w zmodyfikowane karabiny Remington Police 700, wspięli się na
dachy i wyższe piętra okolicznych budynków, dobierając stanowiska tak, by dom przy
Hilow Road 16362 znalazł się w krzyżowym ogniu śmiertelnie precyzyjnej broni.
Helikopter UHl-B, wypożyczony z bazy Gwardii Narodowej stanu Wisconsin, pojawił
się na niebie i dołączył do krążącego tam bella rangera z Patrolu Stanowego. Oddziały
miejskiej policji, wspierane przez ludzi szeryfa hrabstwa Milwaukee, otoczyły okolicę,
barykadując ulice dojazdowe wozami patrolowymi. Członkowie miejscowej ekipy
antyterrorystycznej pospiesznie wkładali czarne kombinezony, szykując się do
wkroczenia na posesję podejrzanego. Po gwałtownej dyskusji - zakończonej rozmową
telefoniczną z prokuratorem generalnym - porucznik Willie MacFarland niechętnie
pozwolił, by funkcjonariu-
105
sze SOG jako pierwsi weszli do domu. Po jeszcze bardziej zażartym sporze Jed
odmówił Dale'owi prawa udziału w akcji.
- Dale, na miłość boską, przecież jesteś zawodowcem! Co byś zrobił, gdyby jakiś
facet, choćby i z bombowymi referencjami, pojawił się ni stąd, ni zowąd i zażądał,
żebyś wziął go ze sobą na akcję? Nie ma mowy, żołnierzu. Będziesz siedział tu razem
ze mną - zakończył Jed. Zmarszczki na jego twarzy wydawały się teraz głębsze.
Odwróciwszy się plecami do Millera, zainteresował się rzędami radiostacji
ustawianymi na półkach przykręconych do wewnętrznych ścian wozu dowodzenia
należącego do lokalnej policji.
Dale odszedł, zostawiając za sobą zapach ozonu i nieświeżej kawy, który roztaczał się
wokół wozu. Nie zwracając uwagi na funkcjonariuszy i gęstniejący tłum cywilów za
zaporami, stanął na uboczu i zaczął głęboko oddychać. Po chwili poczuł, że ktoś stanął
za nim. Odwrócił się i zobaczył Tom-my'ego La Roux.
- Zapalisz? - spytał Tommy, wyciągając zmiętą paczkę krótkich cameli.
Dale przyjął papierosa.
- Najlepsze, jeśli nie liczyć cygar.
- Zabijają równie szybko - odparł szeryf. Zapalił oba papierosy zapałką wyjętą z
równie wymiętego pudełka. -Pewnie nie jest ci łatwo, co?
Dale wzruszył ramionami, nie patrząc Tommy'emu w oczy.
- Nawet sobie nie wyobrażam - ciągnął La Roux. - Byliście sobie bliscy, pracowaliście
razem, bawiliście się razem...
- Nie zamierzam wywinąć wam żadnego numeru, Tommy, nie musisz się martwić.
- Dobra.
Przez chwilę palili w milczeniu. Niebieskawe chmury dymu zbierały się wokół nich, by
rozpłynąć się zaraz z podmuchami lekkiego wiatru.
- Myślisz, że będzie źle? - spytał Tommy.
- Bardzo źle - odparł Dale bez wahania. - Miał dość czasu, żeby się przygotować.
Dzisiaj zginą ludzie, Tommy.
La Roux rzucił niedopałek i rozdeptał go na asfalcie.
- Tym razem kolej na twojego kumpla.
106
Kolesie Mouse'a używali sobie na nim do woli, naśmiewając się z jego upodobania do
młodych panienek, ale on nie zamierzał się tłumaczyć. Jednym z najprzyjemniejszych
aspektów takich znajomości — oczywiście poza sprężystością młodych ciał - był fakt,
iż nastolatki miały za mało doświadczenia, by odróżnić dobry seks od beznadziejnego.

background image

Mouse spełzł z Darcy, która leżała spocona i jeszcze przez chwilę intensywnie
mrugała, i sięgnął po paczkę marlboro leżącą na stoliku nocnym. Wyjął dwa papierosy,
zapalił je i wetknął jednego w rozchylone usta dziewczyny, zanim zaczęła paplać bez
sensu o tym, o czym zwykle paplają szesnastolatki. Zadowolony, ułożył się wygodnie,
wydmuchując kółka z dymu w kierunku sufitu. Gdzie, do cholery, podziewa się
Snake? Dziwne, myślał Baker, że zostawił i motor, i półciężarówkę. Przecież nie
poszedł gdzieś piechotą! Może jakaś cizia zafundowała mu przejażdżkę? Mouse
parsknął śmiechem na tę dwuznaczną myśl.
Zza uchylonego okna dobiegał to narastający, to słabnący dźwięk krążącego
helikoptera. Słuchając dalekiego warkotu, Mouse przypomniał sobie opowieści
Snake'a o Wietnamie. Sam był za młody, żeby tam służyć, ale miał wrażenie, że to była
cholernie dobra zabawa. Kiepski wzrok i płaskostopie sprawiły, że nigdy nie służył w
wojsku; miał zresztą wrażenie, że nie zniósłby wrzeszczących sierżantów i innych
sukinsynów wydających mu rozkazy. Uśmiechnął się do własnych myśli i pokręcił
głową.
- O czym myślisz, Mouse? - spytała Darcy.
- Dlaczego zawsze mnie o to pytasz? - odparł tolerancyjnie Baker. - Przy każdej
okazji.
- Po prostu chcę wiedzieć, o czym myślisz. Może jest coś, co mogłabym dla ciebie
zrobić?
- O, tak - rzekł Mouse, wkładając jej do ust palec. - Zdecydowanie jest coś takiego.
- Mouse!
- Muszę się odlać. - Baker wstał z łóżka i spojrzał w lustro. Jego blada skóra była
pokryta tatuażami; te więzienne Przeplatały się ze znacznie bardziej finezyjnymi,
wykonanymi za niemałe pieniądze. Był chudy, jeśli nie liczyć pokaźnego zadatku na
piwny kałdun. Podrapał się po brzuchu
107
i poszedł korytarzem do toalety. Karton, który zastępował tu wybitą szybę, odkleił się
w narożniku i trzepotał irytują, co pod wątłymi podmuchami wiatru. Sikając, Mouse
sięgnął wolną ręką, oderwał go i cisnął na podłogę.
W nieruchomym powietrzu dźwięk rozchodzi się doskonale. Ostre trzaski i szumy
dobiegające z policyjnych krótkofalówek nie mogły umknąć uwagi kogoś, kto dobrze
je znał, a Bakerowi zdecydowanie nie brakowało doświadczeń w kontaktach ze
stróżami prawa. Przybliżył twarz do okna, wyjrzał na zewnątrz i zobaczył gliniarzy z
brygady antyterrorystycznej, ubranych w czarne kombinezony bojowe, zajmujących
pozycje wokół domu. Odwrócił się i pobiegł do sypialni. Odepchnął Darcy, która
wyszła mu na spotkanie, i wsunął stopy w nogawki brudnych lewisów. Zapominając o
bokserkach leżących na podłodze, wciągnął spodnie i w pośpiechu zapiął guziki.
Szybko włożył ciężkie buciory i narzucił na grzbiet katanę. Ubrany, zabrał z kąta
mossberga i zaczął gorączkowo przeszukiwać szufladę komody w poszukiwaniu
amunicji.
- Co się dzieje? Co się dzieje? - dopytywała się Darcy. Odepchnął ją, kiedy pociągnęła
go za rękaw.
- Słuchaj mnie! Ubierz się szybko i właź pod łóżko. No, już! I ani słowa. Prędzej! -
rozkazał kategorycznie.
Pojękując z cicha, Darcy zaczęła wbijać szczupłe ciało w nader skąpą garderobę.
Mouse pchnął ją na podłogę i czubkiem buta lekko kopnął w stronę łóżka.
- Leż tam i nie wychodź. To nie żarty - powiedział.
W drugiej szufladzie, pod stertą świerszczyków, znalazł pudełko grubego śrutu. Nie
miał pojęcia, dlaczego właśnie teraz gliny szykują się do wejścia, ale wiedział, że mają
wystarczająco dużo powodów, by szukać i jego, i Snake'a. Tak czy inaczej, nie

background image

zamierzał znowu dać się zamknąć na dłużej, a to właśnie groziło mu za morderstwa,
gwałty i handel bronią. Załadował strzelbę i wsunął trzy dodatkowe naboje do
przedłużonego magazynka - razem było ich osiem, do tego jeden w komorze i dwa
zapasowe w kieszeni. Podejrzewał, że przy odrobinie szczęścia to wystarczy, by
przedrzeć się do motocykla i odjechać stąd w cholerę. Odbezpieczył broń, oparł na
przedramieniu i wyjrzał przez frontowe
108
okno. Po drugiej stronie ulicy, za niskim żywopłotem, zobaczył policjantów; ich
mundury migały w nielicznych prześwitach między krzewami. W napięciu przeszedł
cicho przez salon do kuchni, aby zerknąć na motor i wóz stojące pod wiatą. Kluczyki
do półciężarówki wisiały na gwoździu tuż obok bocznego wejścia. Mouse zdjął je
ostrożnie, założył druciane kółko na palec i ponownie zacisnął spoconą dłoń na
strzelbie. Wolniutko otworzył drzwi.
Pocąc się w grubym, czarnym kombinezonie z nomeksu, przytulony do niskiego
drewnianego płotka okalającego wiatę, funkcjonariusz SOG Hank Le Beau rodem z
Nowego Orleanu szepnął do laryngofonu „Gotów" i ostrożnie wyjrzał zza wątłej
osłony.
Szefowie Grupy Operacji Specjalnych uznali, że najlepiej będzie dyskretnie się zbliżyć
do kuchennych drzwi domu. W przeciwieństwie do frontowej części budynku,
zabezpieczanej przez miejscowych antyterrorystów, tu szeryfowie mogli liczyć na
przyzwoitą osłonę zarówno podczas podejścia, jak i ewentualnej ewakuacji. Między
płotkiem, za którym leżał Le Beau, a drzwiami do kuchni, stały harley da-vidson oraz
pickup dodge ram. Grupa szturmowa miała lada chwila obejść półciężarówkę i ukryć
się pod ścianą, a następnie wyważyć drzwi. Nie wyglądały na pancerne czy szczególnie
mocne, ale na wszelki wypadek Le Beau i jego partner przynieśli ze sobą stalowy taran
wypełniony betonem.
Puls leżącego szeryfa przyspieszył gwałtownie, gdy drzwi z wolna się uchyliły. Le
Beau zobaczył najpierw strzelbę, a potem sylwetkę mężczyzny. Nie dostrzegł wiele
więcej, jako że wiatę i drzwi spowijał cień, a zaparkowane pojazdy dodatkowo
ograniczały pole widzenia. Leżąc w słońcu, pocąc się i mrużąc oczy, próbował przebić
wzrokiem zaparowane gogle i strefę cienia.
- Uzbrojony podejrzany - syknął do laryngofonu. - Uzbrojony podejrzany przy
drzwiach!
Dla wyczulonych uszu Mouse'a syk dobiegający z odległości paru metrów był więcej
niż wystarczającym sygna-

109
łem. Baker podrzucił strzelbę do ramienia i wypalił ponad maską pickupa wprost w
drewniane ogrodzenie. Śrut wybił w cienkiej desce dziurę wielkości grejpfruta i
zatrzymał się w tułowiu trzeciego z przyczajonych za płotem ludzi, powalając go na
ziemię. Ranny mimowolnie nacisnął spust MP-5 i krótka seria trzech pocisków
pomknęła w stronę trawnika. Stojący za nim partner, uzbrojony w subkarabinek HK-
53 kalibru .5,56 mm, wyskoczył przed leżącego towarzysza, by go osłonić, i oddał
sześć strzałów w kierunku postaci stojącej w drzwiach. Dwie czterdziestogranowe
kule Federal Blitz o wydrążonych czubkach odbiły się rykoszetem od karoserii
półciężarówki, dwie następne utkwiły w drewnianej ościeżnicy, piąta świsnęła obok
ucha Mouse'a, który uchylił się błyskawicznie, a szósta przeleciała przez kuchnię i
salon, by zmienić szybę okienną w deszcz odłamków. Przyczajony po drugiej stronie
ulicy młodzik z brygady antyterrorystycznej, D. J. Johnson, poczuł nagle, że coś
uderzyło go w twarz. Czy było to szkło, odłamek kuli czy ptasie gówno, nigdy się nie
dowiedział.

background image

- Strzelają do nas! - wrzasnął, przyciskając dłoń do twarzy.
Jego partner natychmiast zaczął strzelać ze swego AR-15 w stronę rozbitego okna, a
sekundę później reszta funkcjonariuszy ukrytych po tej stronie ulicy zrobiła to samo.
Pociski wpadły do salonu; znowu sypnęło szkłem, a wnętrze wypełniło się białym
pyłem, gdy płyty gipsowe zaczęły się rozpadać pod naporem śrutu oraz kul kalibru .9
milimetrów i .223 cala.
Mouse z rykiem wyskoczył z kuchni pod wiatę, raz po raz strzelając w stronę
członków SOG ukrytych za płotkiem. Dwaj najbliżej stojący bez słowa pochwycili i
ewakuowali rannego kolegę; pozostali odpowiedzieli ogniem. Najwyżej dwa i pół
metra dzieliło ich od podejrzanego; jedyną przeszkodą był masywny pickup, w którego
karoserii z każdą chwilą pojawiało się więcej dziur. Wreszcie Mouse potknął się o
przewróconego harleya i oparł o maskę wozu, raz za razem naciskając spust. Każdemu
wystrzałowi towarzyszył rozbłysk ognia. Le Beau, który zdążył obejść półciężarówkę
od tyłu, miał go teraz na muszce i z odległości dwóch me-
110
trów oddał pewny strzał. Dziewięciomilimetrowa kula trafiła Mouse'a w głowę,
przynosząc mu natychmiastową śmierć. Osunął się na ziemię i znieruchomiał ze
skrzyżowanymi nogami. Kanonada, którą wciąż słychać było od frontu, zdziwiła nieco
Le Beau. Nie wiedział, kto do kogo strzela, toteż wolał dołączyć do swoich i wraz z
nimi wycofać się na sąsiednie podwórko, do osłoniętego punktu zbornego.
- Przerwać ogień! Przerwać ogień, do ciężkiej cholery! -Ryk Williego Maca niósł się
echem wzdłuż szeregu policjantów. Pochylając się nisko, barczysty porucznik ruszył na
obchód.
- Skąd padły strzały? Kto zaczął?
- Strzelali z domu, panie poruczniku - odpowiedział jeden z funkcjonariuszy. - Ranili
Johnsona.
- D. J.! Co z tobą? - zawołał MacFarland.
- Nic mu nie będzie, panie poruczniku - odparł partner rannego. - To tylko draśnięcie.
Na polu bitwy nagle zapadła cisza, jedynie z oddali dobiegało wycie syren. Po chwili z
głośników krótkofalówek popłynęły trzaski i niespokojne pytania. Dowództwo
domagało się wyjaśnień i meldunku o sytuacji.
- Czy ktoś wie, o co w tym wszystkim chodzi? - spytał cicho jeden z gliniarzy.
- Przygotować się - powiedział Jed do mikrofonu.
Członkowie Grupy Operacji Specjalnych czekali na sygnał do ataku. Ich ranny kolega
był już w ambulansie, amunicję uzupełnili, a oddech uspokoili. Byli gotowi do akcji -po
raz drugi.
- Teraz, kiedy praktycznie rozwaliliśmy frontową ścianę domu, snajperzy mają na
widoku cały salon i większość kuchni - powiedział Jed. - W środku ani żywej duszy.
Tylko ten martwy bandzior pod wiatą, ale to nie jest Snake Pis-solt. - Odwrócił się w
stronę głównego negocjatora nazwiskiem Carter, zmęczonego życiem detektywa o
cynicznym spojrzeniu. - Weź szczekaczkę i zobacz, co się da zrobić.
Carter wstał wolno ze składanego metalowego krzesła, na którym siedział we wnętrzu
wozu dowodzenia.
111
- O ile będę jeszcze miał z kim gadać — mruknął. Dale wyszedł za nim. Carter ruszył
niespiesznie ścieżką
przez sąsiednie podwórka, w stronę strefy, którą zabezpieczali policjanci z Milwaukee.
- Mieszkańcy domu przy Hilow Road 16362! - zawołał do megafonu, dotarłszy na
miejsce. - Mówię do was w imieniu szeryfów Stanów Zjednoczonych i Departamentu
Policji miasta Milwaukee. Wychodźcie z podniesionymi rękami!
Carter opuścił ręce i spojrzał na Dale'a, unosząc brew, jakby pytał: „Czego się

background image

spodziewasz?" Przez chwilę panowała absolutna cisza. Kiedy Carter ponownie unosił
megafon, Dale chwycił go za ramię i powiedział:
- Patrz.
W drzwiach frontowych stała drżąca Darcy Darnell. Ręce trzymała wysoko w górze, a
w kroczu jej obcisłych spodenek widać było mokrą plamę.
- Nie strzelajcie! Proszę, nie strzelajcie do mnie! Dwaj funkcjonariusze SOG chwycili
ją pod ramiona,
ubezpieczani przez swoich partnerów. Wynieśli dziewczynę na sąsiednie podwórko i
dalej, w stronę karetki. Przeszukali ją pobieżnie, a kiedy lekarz sprawdzał, czy nie jest
ranna, zapytali, czy w domu został ktoś jeszcze.
- Nie - jęknęła Darcy bliska histerii. - Nikogo tam nie ma. Zostawił mnie samą! Mouse
zostawił mnie samą!
Dynamiczne wejście funkcjonariuszy grupy, poprzedzone użyciem granatów
oślepiających, potwierdziło jej relację.
- Teren czysty - zameldował przez radio dowódca oddziału szturmowego. - Mamy
tylko jedną podejrzaną i trupa.
- W takim razie - rzekł Jed Loveless, rzucając słuchawki na stół - gdzie, do ciężkiej
cholery, są tamci dwaj?
1.14
- Sherry, kurwa, gdzie jest mój portfel? - ryknął Snake. -Znowu go wzięłaś, suko?
- Nie wzięłam — odpowiedziała pospiesznie Sherry. - Na pewno gdzieś tu leży,
Snake. Znajdziemy go, skarbie.
- Więc rusz dupę i zajmij się tym. Lee Harvey! Przynieś mi tego cholernego jacka
daniel'sa.
Chudy kandydat na członka gangu motocyklowego, do tej pory siedzący cicho w kącie
pokoju, popędził do kuchni i zaczął grzebać w torbach z zakupami, które przyniósł
chwilę wcześniej. Jonny obserwował go z rozbawieniem, siedząc w salonie domku
letniskowego należącego do rodziny Snake^, opodal miasteczka Horicon, na północ
od Milwaukee. Cavaliera z rozbitą szybą zostawili pięć kilometrów od pasażu
handlowego, gdzie Jonny poświęcił kilka cennych minut na przygotowanie
niespodzianek dla gliniarzy, którzy prędzej czy później musieli odnaleźć wóz.
Tymczasem Snake i zdenerwowany Lee Harvey przerzucili torby z pieniędzmi do
bagażnika nowej hondy accord należącej do Sherry Sti-vers. Broń, kombinezony i
resztę sprzętu zapakowali do płóciennych worków i również ukryli w samochodzie;
jedynie pistolety zostawili w zasięgu ręki. Odjechali dość spokojnie, być może dlatego,
że Snake nieustannie walił pięścią w fotel kierowcy i wrzeszczał do Lee: „Zwolnij,
kurwa! Chyba nie chcesz, żeby nas zwinęli, głupku? Jeśli przez ciebie wylądujemy w
pudle, to zdechniesz tam jako pierwszy, kapujesz?!" Mniej więcej w takiej atmosferze
bez problemów dojechali do Horicon, gdzie czekała już Sherry, która zawiadomiła
swojego szefa, że potrzebuje kilku dni wolnego.
Jonny obszedł wolno salonik. Na ścianach wisiały w ramkach stare koronkowe
serwetki z napisami. „Przede wszyst-

113
kim pozwól, żeby w życiu kierowała Tobą miłość", wydzier-gał ktoś pracowicie.
„Wszędzie dobrze, ale w domu najle-piej". Na dawno nie mytych ramkach zebrała się
gruba warstwa kurzu. Na kanapach widać było ślady po papierosach i plamy od
rozmaitych płynów. Cały domek zalatywał stę-chlizną i tytoniowym dymem. Mimo
wielu lat zaniedbań i dewastacji będącej dziełem Snake'a i jego kumpli, widać było, że
letni domek był kiedyś dumą niezbyt zamożnej rodziny, która włożyła sporo wysiłku,
by zrobić z niego przytulne gniazdko. Teraz był na najlepszej drodze do tego, by stać

background image

się siedliskiem szczurów. Choć w pewnym sensie już nim był.
Sherry, coraz bardziej niespokojna, wróciła po chwili z sypialni. Zaczęła biegać
nerwowo po salonie, zaglądając we wszystkie zakamarki. Przesunęła palcami po
spękanych półkach uginających się pod ciężarem czasopism poświęconych
motocyklom i sztuce tatuażu i wreszcie przyklęknęła, by poszukać portfela pod
kanapą.
- Jest? - spytał Jonny z uśmiechem.
Gwałtownie potrząsnęła głową, nie patrząc na Snake'a zajętego flaszką jacka daniel'sa.
- Nigdzie go nie ma!
- Pewnie został w domu, w Milwaukee - zasugerował Maxwell. - Nie ma się czym
martwić.
- Ty nie masz się czym martwić, to jej problem - odezwał się Snake. — Chodź, bracie,
napij się ze mną. Nieźle daliśmy dzisiaj czadu.
Wyciągnął rękę i podał butelkę Jonny'emu, a ten przyłożył ją do ust i przechylił. Nie
wypił jednak, zadowolił się słod-ko-ostrym aromatem. Chciał zachować jasność
umysłu. Poza tym picie nie było jego ulubionym sposobem rozładowywania stresu.
Zerknął na Sherry, która w pozycji kolankowo--łokciowej przerzucała czasopisma na
najniższej półce regału.
Snake zauważył jego spojrzenie.
- Chciałbyś, bracie, co? Nie krępuj się, bierz ją. To naprawdę niezła cipa.
- Może później - odparł Jonny i spojrzał na Lee Har-veya. - Jak się czujesz, Lee?
- Super. Pełny luz. - Harvey był wyraźnie zadowolony,
114
że ktoś zauważył jego obecność. - I rzeczywiście daliśmy czadu. W radiu o niczym
innym nie gadają. W telewizji pewnie też...
- Pieprzony telewizor nie działa — wtrącił Snake i roześmiał się. - Może kupimy sobie
nowy? Z wielkim ekranem!
- Sherry, gdzie jest moja torba? - spytał Jonny. - Ta płócienna.
- W sypialni, na podłodze obok łóżka - odpowiedziała dziewczyna, nie przerywając
poszukiwań.
- Daj sobie spokój z tym szukaniem, Sherry. Portfela tu nie ma - rzucił Jonny,
wychodząc na chwilę do sypialni.
- Skąd wiesz? - spytał Snake. Przechylił flaszkę i pociągnął potężny łyk. Trunek
przyjemnie palił go w brzuchu, łagodząc ból w barku i plecach. Jonny dał mu wcześniej
dwa supermocne percodany, kiedy opatrzył siniaki i rany zadane śrutem mimo
kamizelki kuloodpornej. Teraz whisky wzmocniła działanie środka przeciwbólowego,
wprowadzając Pissol-ta w stan błogości i skutecznie spowalniając tok jego myśli. -
Skąd wiesz? - powtórzył, jakby mniej natarczywie. Odwrócił się i spojrzał na drzwi do
sypialni. Pomyślał, że Jonny, stojący tam z pistoletem wycelowanym w jego głowę,
wygląda dokładnie tak jak postać z reklamy szkółki strzeleckiej, którą widział w
czasopiśmie. To była jego ostatnia myśl.
- Nie musisz mnie zabijać. Naprawdę nie musisz... Wyjadę z miasta, przeprowadzę się,
choćby nie wiem jak daleko... Nigdy nikomu nie powiem, Jonny, błagam cię! -jęczała
Sherry w sypialni, rozciągnięta na materacu i przywiązana do słupków tandetnego
drewnianego łóżka czterema kawałkami nowiutkiego białego sznurka. - Zrobię
wszystko, co zechcesz! Będę się z tobą pieprzyć tak, jak tylko zamarzysz! Naprawdę
nie musisz mnie zabijać!
Jonny podniósł głowę znad zwłok Snake'a.
- Jeżeli się nie uciszysz - powiedział - będę musiał cię zakneblować. To ci się nie
spodoba, Sherry. A może po prostu utnę ci język? To podobałoby ci się jeszcze mniej.
- Dobrze już, dobrze - zaszlochała i łzy popłynęły jej po policzkach. - Zrobię, co

background image

każesz, zapomnę, jak się nazywasz i w ogóle... proszę cię...
115
Jonny wszedł do sypialni, oderwał długi pas taśmy izolacyjnej z rolki, której używał
chwilę wcześniej, i zakleił dziewczynie usta. Mocno ścisnął jej prawą pierś, tylko raz, a
potem wrócił do przerwanego zajęcia: zawijania ciała Snake'a w malarską folię. Lekko
zwiotczała twarz zabitego zastygła w wyrazie wiecznego zdziwienia.
Dziewięciogramowa kula z naboju Hydra-Shok spenetrowała jego czaszkę dokładnie
na wysokości grzbietu nosa i gwałtownie zwiększyła średnicę w półpłynnej tkance
mózgu. Szok hydrostatyczny wywołany postrzałem zniekształcił rysy Pissolta. Jedno
oko całkowicie wyskoczyło z oczodołu, a drugie było wytrzeszczone, jakby mięśnie
sterujące gałką z trudem powstrzymały ją przed wypadnięciem. Na czole pojawiła się
dziwna opuchlizna. Mimo iż tłumik AWC zmniejszył nieco prędkość wylotową, pocisk
spisał się doskonale. Jonny ledwie słyszał odgłosy strzału i cichy szczęk zamka, kiedy
kierował broń w stronę Lee Harveya, by posłać kulę przez ucho wprost do mózgu,
zatrzymując w pół kroku chłopaka biegnącego ku drzwiom. Skuteczność amunicji była
naprawdę zadowalająca. Mimo że Jonny nie strzelał z pistoletu maszynowego, pociski
wykonały zadanie, do którego zostały stworzone: przebiły czaszkę z niewielkiej
odległości, powodując cichą i natychmiastową śmierć. Z Sherry poszło mu jeszcze
łatwiej - jeden mocny cios w splot nerwowy z boku szyi ogłuszył ją, a związanie
dziewczyny było kwestią paru chwil dla kogoś tak doświadczonego jak Jonny
Maxwell.
Nie najgorzej, pomyślał, jak na kogoś, kto dawno nie ćwiczył.
Jonny okleił taśmą ostatni skrawek folii i otarł pot, który zaczął spływać mu do oczu.
Ludzie nie mają pojęcia, jak ciężki może być trup, pomyślał. Zwłaszcza takich
rozmiarów jak Snake. Wyprostował się, żeby popatrzeć na swoje dzieło. Przy stole
przyniesionym z kuchni stało krzesło, a na nim spoczywały w pozycji siedzącej zwłoki
Lee Harveya. Ciało Snake'a leżało przy drzwiach frontowych, zapakowane w folię jak
śmieci gotowe do wywiezienia. Jonny wyjął z torby urządzenie, które sam
przygotował, i położył je na blacie.
Wyszedł na chwilę do kuchni i wrócił z ośmiolitrową bu-
116
tlą propanu, którą wcześniej Sherry przyniosła dla niego ze sklepu. Pomrukując pod
nosem, zabrał się do pracy nad urządzeniem leżącym na stole: przygotował lont,
sprawdził obwody, zapalniki i starannie ułożone laski dynamitu. Świszczący dźwięk
dochodzący z sąsiedniego pokoju stał się głośniejszy. Sherry miała problemy z
oddychaniem. Jonny skrzywił się, zirytowany, że musi przerwać pracę, i wszedł do
sypialni. Wytrzeszczone oczy dziewczyny wskazywały na to, że oddycha z
największym trudem przez zatkany śluzem nos. Taśma zasłaniająca jej usta
wybrzuszała się i zapadała w szybkim rytmie. Jonny wyjął chusteczkę higieniczną z
pudełka leżącego na szafce i delikatnie wytarł nos Sherry.
- Lepiej? - spytał.
Skinęła głową, a jej oczy na nowo napełniły się łzami. Jonny wsunął rękę w spodnie i
poprawił członek, który uwierał go coraz mocniej. Później, pomyślał. Będzie na to
czas.
Wrócił do salonu i pracował jeszcze przez długą chwilę. Wreszcie zadowolony
wyszedł do garażu i uchylił bramę, by rozejrzeć się, czy nikt nie przejeżdża drogą i nie
kręci się w pobliżu podjazdu. Najbliższy dom znajdował się w odległości prawie pół
kilometra. Jonny uciął kawałek węża ogrodowego, który rozsychał się na zaniedbanym
trawniku, i użył go do spuszczenia paliwa z samochodu Sherry. Napełnił benzyną
zbiornik w motocyklu Lee Harveya, a resztę przelał do pojemników różnej wielkości.
Zaniósł je wszystkie do domu i na jakiś czas zostawił w kuchni. Teraz mógł zabrać się

background image

do pracy nad ciałem Lee Harveya: ułożył je w odpowiedniej pozycji i zaopatrzył w
przedmioty, które postanowił poświęcić. Wreszcie skończył.
Pora na zasłużoną rozrywkę, pomyślał.
Stanął nad Sherry, położył dłoń na jej piersi i wyczuł niespokojne bicie serca. Wyjął
nóż i czubkiem wyciął mały otwór w taśmie zaklejającej usta dziewczyny, między
rozchylonymi wargami. Usłyszał jej chrapliwy oddech. Wyjął z torby czystą poszewkę
na poduszkę i nałożył ją na głowę Sherry, niezbyt mocno zawiązując brzegi wokół
szyi. Kobieta rzuciła się gwałtownie na posłaniu, kiedy przycisnął ją ciężarem swego
ciała.
- Spokojnie, mała, spokojnie - szepnął.
117
Powoli, bez pośpiechu, rozciął ubranie Sherry, starając się nie skaleczyć jej ciała
ząbkowanym ostrzem noża bojowego. Dziewczyna nie wytrzymała napięcia i Jonny
poczuł ostrą woń uryny. Z niechęcią zmarszczył nos. Nie cierpiał, kiedy to robiły.
Sięgnął po wilgotną szmatkę, którą zostawił obok łóżka, i wytarł nogi Sherry.
Następnie sięgnął po paczkę prezerwatyw, ale rozmyślił się w pół drogi. Tym razem
nie miało to żadnego znaczenia.
1.15
- Właśnie skończyły mi się pomysły - oznajmił Jed. Dogasające światło dnia kładło
długie cienie na twarzach członków jego zespołu i potężnego porucznika Williego
Maca. -A wam?
- Nasz wydział do spraw gangów pracuje nad Pissoltem. Dostaniemy faks, gdy tylko
będzie komplet informacji - odpowiedział barczysty Murzyn i splunął na ziemię. Po
drugiej stronie ulicy ekipa z laboratorium zabezpieczała ślady strzelaniny, licząc każdą
dziurę w ścianie i każdą znalezioną łuskę, a także oznaczając pozycje strzelających. -
To potrwa jeszcze parę godzin - dodał. - Chodźmy do wozu, sprawdzimy faks, może
jest coś nowego. Nasi ludzie badają okolicę, w której znaleziono cavaliera. Technicy
szukają śladów w samochodzie. - Willie Mac poprowadził szeryfów w stronę wozu
dowodzenia. Nagle zatrzymał się w pół kroku. - A niech to - mruknął. - Jak nie urok,
to sraczka.
- O co...? - zaczął Jed i umilkł, widząc powód złości porucznika. Przy wozie
dowodzenia stało pięć furgonetek stacji telewizyjnych, a za zaporami kłębił się tłum
reporterów. Dale spojrzał w górę i zobaczył wysięgniki z kamerami, których
teleobiektywy skierowane były wprost na grupę Jeda.
- Chodź, Loveless - powiedział Willie Mac. W jego głosie nie było litości. - Jedziemy
na tym samym wózku, więc pójdziesz ze mną. Reszta - spadać. Zobacz, Jed, to nasz
rzecznik prasowy. I wiesz co? Razem z nim wystąpimy w ogólnokrajowych
wiadomościach telewizyjnych.
- Pięknie. - Jed splunął i ruszył za Williem Makiem. Pozostali oddalili się szybkim
krokiem do wozu dowodzenia, odpychając mikrofony i kamery skierowane w ich
stronę.
Edgar wszedł do środka jako ostatni, zatrzasnął drzwi
119
i z całej siły kopnął składane krzesełko, które pomknęło hj. kiem w odległy kąt
pomieszczenia.
- Sukinsyn!
- Widzisz, jaki on jest? - mruknął La Roux, zwracając się do dowódcy SOG. -
Głupieje z braku cipek.
- Odpieprz się, Tommy - warknął Edgar. Usiadł ciężko na krześle, skrzyżował
ramiona na piersi i spojrzał ponuro na Dale'a, który odpłacił mu tym samym. - Czego?
- rzucił zaczepnie szeryf. — Masz jakiś problem?

background image

- Opanuj się, Harris - odparł Miller. - Mam dość twoich histerii.
La Roux chwycił partnera w locie, gdy ten zerwał się i skoczył na Dale'a. Pchnął go
mocno i na powrót usadził na krześle.
- Dale - powiedział - zabierz Mad Doga i idźcie na spacer. Muszę porozmawiać z
Edgarem.
- Jasne - mruknął Miller. Z rozmachem otworzył drzwi, omal nie strącając ze
schodków jednego z miejscowych policjantów, który właśnie próbował wejść.
Dowódca SOG podążył za nim.
- Cholera, oddałbym lewe jajo za zimne piwo. Dale zignorował tę uwagę.
- Ejże, chłopie, zaczekaj. Nie musimy odchodzić zbyt daleko. Spodziewam się, że lada
chwila coś się wydarzy. -Szeryf przemawiał pojednawczym tonem. - I nie miej żalu do
Edgara. Taka jego chłopięca natura. Adrenalina uderza mu do głowy, to wszystko.
Hormony.
- I fatalne maniery.
- Też - przyznał szeryf. - Jest sfrustrowany. To nasz najlepszy łapacz, a twój kumpel
jak dotąd gra mu na nosie. Nie przywykł do tego. - Mad Dog rozejrzał się w tłumie
gliniarzy, gapiów i dziennikarzy, a potem zadarł głowę, by popatrzeć na krążące w
górze śmigłowce. - Niezły cyrk, nie? Widziałeś kiedy coś takiego? Pewnie zaraz
przyjedzie tu Geraldo Rivera, a może i sam Jerry pieprzony Springer. Jak sądzisz,
będzie program o antyterrorystach-transwestytach i gejach-motocyklistach ćpających
kwas?
Dale nie mógł się nie roześmiać.
- Dlaczego wołają na ciebie Mad Dog?
120
- To długa historia - odparł szeryf, szczerząc zęby.
- Wyobrażam sobie.
- Od dawna w Delcie?
- Dziewięć lat.
- Znasz może Jima 0'Neala, Johna Onofreya albo Ter-ry'ego Halla?
- Jasne. Są w porządku.
- Poznałem ich w szkole strzeleckiej Clinta Smitha, zaraz po tym, jak założył Thunder
Ranch. Naprawdę porządne chłopaki. Niewiele gadają, jak wy wszyscy, nawet ze
starym Zielonym Beretem, takim jak ja.
- Gdzie służyłeś?
- Najpierw w Pierwszej, potem w Siódmej Grupie. W zespole szturmowym.
Zastanawiałem się, czy nie pójść do Delty, ale uznałem, że czas zrobić krok naprzód,
jeśli wiesz, co mam na myśli. Tu, w Grupie Operacji Specjalnych, mamy świetną
załogę. Sporo akcji, dobrzy ludzie, ciężka praca i ostre imprezy. No i możemy łazić w
tych kosmicznych ciuchach, pieprząc głupoty.
- Ja zaczynałem w Siódmej.
- Tak, słyszałem.
- Sprawdzałeś mnie?
- A ty byś nie sprawdził?
- Sprawdziłbym.
- Słyszałem też, że jesteś mocny. Pracujesz w jakiejś szpiegowskiej ekipie, o której
nikt nie chce pisnąć słowa, ulokowanej gdzieś pod operacjami specjalnymi. Dla Raya
Daltona, którego znam aż za dobrze i który jest mi winien whisky od czasu, kiedy
ocaliłem jego tyłek przed solidnym laniem w Itaewon, w Seulu - powiedział Mad Dog.
- A Ray, o ile mi wiadomo, pracował dla Christians in Action.
Dale spojrzał na szeryfa z zainteresowaniem. To rozwinięcie skrótu CIA nie było
powszechnie znane. Imponujący wąs, rubaszna wylewność i przyjacielska natura nie

background image

mogły ukryć błysku przenikliwej inteligencji w bladoniebieskich oczach dowódcy
grupy szturmowej.
- Jesteś dobrze poinformowany, Mad Dog- przyznał Miller. - Co jeszcze słyszałeś?
- Słyszałem całkiem sporo o tym przyjemniaczku Jon-
121
nym Maxwellu i o tobie. Nie sądzisz, że to dość zimnokrwiste podejście
zwierzchników? Wysłać faceta, żeby sprzątnął swojego dawnego kumpla i partnera.
- Ciekawa koncepcja.
- Taa. Bardzo ciekawa. Można tak to ująć. Teraz rozumiesz, dlaczego Edgar trochę
cię nie lubi? Z jednej strony, zjawia się partner podejrzanego i... może nie zechce
przykładać się zbytnio do jego złapania? A z drugiej strony, jaki to lodowaty skurwiel
zgłasza się do odstrzelenia byłego partnera? Tak czy inaczej, okoliczności nie stawiają
cię w korzystnym świetle. — Mad Dog kręcił w palcach końcówkę wąsa. - Ludzie
mówią o tobie i twoim kumplu różne rzeczy... Więc zastanawiam się, co właściwie
robisz. Tutaj. Teraz. - Szeryf umilkł na chwilę. - Powiesz mi?
Dale mógł wyczytać w jego twarzy wszystkie ukryte podteksty tego pytania.
Współczucie dla kolegi, agenta sił specjalnych. Zimną manipulację, której celem było
wydobycie przydatnych informacji. Zwykłą ciekawość. I starannie ukrytą nutę
niesmaku.
- Zdarzyło ci się kiedyś popełnić gruby błąd w ocenie? -odparł Miller. - Błąd w ocenie
człowieka. Może uważałeś kogoś za przyjaciela, a wcale nim nie był? Może zdradził
cię ktoś, komu ufałeś?
- Oczywiście.
- Więc pomyśl o tym, co zrobiłbyś na moim miejscu, zanim zaczniesz grać przede mną
współczującego kolesia. Pomyśl dobrze. Podobnie jak ty, jestem tu po to, żeby
wykonać swoje zadanie. Znaleźć Jonny'ego i pogadać z nim, jeśli da mi szansę. Jeśli
nie da, mam powiedzieć wam o wszystkim, co może ułatwić jego schwytanie. Oto cała
moja misja. Nie podoba mi się ona i nie mam ochoty jej wykonywać. A jednak
podjąłem się jej i doprowadzę ją do końca. Nie jestem zadowolony z siebie i wiem, że
będę musiał nauczyć się z tym żyć. Mimo to wykonam zadanie.
Mad Dog przygładził wąs.
- Nie zazdroszczę ci.
Dale wzruszył ramionami i odwrócił się. W tym momencie jeden z policjantów z
Milwaukee, stojący przy wozie dowodzenia, machnął ręką w ich stronę.
122
- Hej! La Roux was wzywa! - krzyknął.
Zastali Tommy'ego pochylonego nad faksem w towarzystwie miejscowego
antyterrorysty. Uniósł głowę, kiedy stanęli w drzwiach.
- Mamy ciekawy trop - powiedział. - Snake Pissolt ma domek w Horicon, na północ
od Milwaukee. Dawniej należał do jego rodziców. Parę lat temu ATF zdobyła nakaz
rewizji, szukali wtedy broni. Nasi ludzie kontaktują się właśnie z tamtejszym szeryfem.
Każą mu siedzieć cicho i uważać, póki nie dotrą na miejsce śmigłowce. Wtedy
będziemy wiedzieli, czy coś się tam dzieje. - La Roux umilkł. - Mam przeczucie...
Ucieczka poza miasto wydaje się rozsądnym posunięciem.
- Więc na co czekamy? - spytał Mad Dog, odwracając się plecami do Dale'a.
1.16
Wszystko było gotowe. Jonny raz jeszcze obszedł dom, sprawdzając ułożenie ciał, stan
detonatorów, układ naczyń z benzyną rozstawionych w pokojach i naprężenie drutów-
pu-łapek. Zajrzał też do Sherry. Leżała skulona na łóżku, wolno rzucając głową na
boki i z coraz większym mozołem walcząc ze skutkami działania percodanu i whisky,
które w nią wmu-sił. Jonny obserwował ją, aż znieruchomiała. Biedna suka, pomyślał.

background image

No, ale przynajmniej nie będzie czuła bólu.
Raz jeszcze sprawdził zapalniki czasowe, a potem wyszedł w noc. Niebo było
bezchmurne, usiane gwiazdami. Z dala od wielkiego miasta niewiele było źródeł
światła, które mogłyby przyćmić blask firmamentu. Jonny wpatrywał się w nocne niebo
przez kilka długich chwil, nie oglądając się na pogrążony w ciemności dom. Kiedy
poczuł woń benzyny, starannie zamknął drzwi. Zepchnął harleya sportstera, do
niedawna własność Lee Harveya, do końca podjazdu i w biegu wskoczył na siodełko.
Jechał siłą rozpędu tak długo, jak się dało. Dopiero gdy domy sąsiadujące z posesją
Snake'a zostały daleko w tyle, włączył silnik. Motocykl prowadził się doskonale, mimo
balastu w postaci płóciennej torby umocowanej z tyłu.
Wkrótce Jonny Maxwell był już na autostradzie między-stanowej i zmierzał w stronę
miejsca, w którym ukrył 4run-nera. Jazda sprawiała mu przyjemność — ruchu
praktycznie nie było, a ciemność przebijał jedynie snop światła z reflektora harleya.
Pędząc po łagodnych wzgórzach stanu Wisconsin, Jonny chłonął basowy pomruk
silnika, za jedynych towarzyszy mając myśli, które zawsze nachodziły go nocą, gdy był
sam.
1.17
Dale stał w ciemności pośród członków zespołu pościgowego i spoglądał na dymiącą
ruinę na końcu podjazdu, która jeszcze niedawno była rodzinnym domkiem
letniskowym należącym do Snake'a Pissolta. Obok stali strażacy, śledczy z ATF,
saperzy z bazy Gwardii Narodowej w Forcie McCoy oraz licznie zgromadzeni
miejscowi policjanci. Dowódca akcji gaśniczej przegonił wszystkich na drogę, kiedy
jeden ze strażaków znalazł kolejny drut-pułapkę.
- Minie wiele dni, zanim ktoś zrobi z tym porządek-stwierdził Jed. - Najpierw
wszystko musi wystygnąć, inaczej nikt tam nie wejdzie. Potem saperzy i spece z ATF
zidentyfikują i zabezpieczą wszelkie miny i pułapki. W tej chwili nikt nie wie, ile
jeszcze materiału wybuchowego mogło zostać w ruinach.
- Czy mamy pewność, że on zginął? - spytał Edgar. - Zostało z niego chociaż tyle,
żeby przeprowadzić identyfikację?
- Wątpliwości nie są poważne, ale minie parę dni, zanim uzyskamy pewność - odparł
Jed. - To, co z niego zostało, leży w pogorzelisku razem ze szczątkami innych osób.
Dowódca akcji twierdzi, że w środku nie było już żywych ludzi, kiedy ratownicy
dotarli do pierwszych drutów-pułapek. Dobrze, że uprzedziliśmy straż pożarną o
możliwych niespodziankach. Części ciał leżą wszędzie; wylądowały nawet na drodze i
w krzakach. Szef akcji powiedział wyraźnie, że nie pozwoli swoim ludziom na
zbieranie szczątków, póki pogorzelisko nie zostanie zabezpieczone. Tyle jednak
zdążyli znaleźć.
Jed podał Dale'owi plastikową torebkę na dowody rzeczowe. Wewnątrz znajdowały
się wygięte i spalone szczątki browninga high-power. Kule eksplodowały w
magazynku, czyniąc zeń skręcony kawałek metalu.
125
- Poznajesz?
Dale przyjrzał się dobrze zniszczonemu pistoletowi.
- Tak. Poznaję — odparł, oddając worek Jedowi.
- Wiadomo już, co tu zaszło? - spytał Tommy La Roux.
- Wybuch nastąpił około dwudziestej trzeciej - odpowiedział Loveless. - Mniej więcej
godzinę przed przylotem naszych helikopterów.
- Rozmawiałem z dowódcą akcji i jednym facetem z ATF -wtrącił Dale. - W środku
znajdowały się naczynia z łatwopalną substancją, najprawdopodobniej benzyną, a także
materiały wybuchowe i druty-pułapki. Wygląda na to, że podejrzani szykowali się do
odparcia ataku, kiedy nagle wszystko wyleciało w powietrze.

background image

- A po co im była benzyna w naczyniach? - zainteresował się Mad Dog.
- Przypuśćmy, że zaczynacie szturm - odparł Dale. -Wywalacie drzwi albo okno i co
dalej?
- Wrzucamy granat rozbłyskowy.
- A potem, kiedy wybucha?
- Wbiegamy- odrzekł Mad Dog, kiwając głową ze zrozumieniem.
- Prosto w kulę ognia, która nie tylko ciężko was poparzy, nawet jeśli będziecie mieli
kombinezony z nomeksu, ale także odwróci waszą uwagę od pułapek.
- Jak sądzisz, dlaczego doszło do wybuchu? - spytał Edgar Harris.
Dale spojrzał na dymiące ruiny domu. Wszyscy jak na komendę zmrużyli oczy, kiedy
dobiegł stamtąd ostry trzask.
- Nie wiem — odpowiedział. - Może mieli stary dynamit, może popełnili błąd,
montując detonatory... Poczekamy, zobaczymy.
- Możecie poczekać i zobaczyć, dla mnie jest jasne, że sukinsyn poszedł do piekła. I
bardzo dobrze - stwierdził z naciskiem Edgar. - A teraz pożegnamy Millera.
Prądnica w wozie strażackim wysiadła i nagle zgasły reflektory oświetlające miejsce
wybuchu. Na twarzy Dale'a zatańczyły czerwonawe błyski dogasającego ognia.
2.1
Nina lawirowała w labiryncie beżowych klitek służących jako biura detektywów, nie
zwracając uwagi na podobne do drogowskazów tabliczki: wydział zabójstw, włamań,
przestępstw seksualnych, przestępstw ulicznych. Koledzy, których mijała -jedni w
marnych garniturach, inni w nieco lepszych - pozdrawiali ją kolejno.
- Dobra robota, Nino! Oszczędziłaś władzom stanowym kosztów procesu.
- Cześć, asie! Wreszcie trafiłaś na listę strzelców, co? Nina uśmiechnęła się i uniosła
kciuki. Herb wstał zza
biurka, podszedł do drugiego, stojącego naprzeciwko, i ceremonialnie odsunął
poobijane krzesło.
- Zechce pani spocząć.
- Dziękuję, garcon - odpowiedziała, kiedy pomógł jej usiąść. — Czy to resztki
śniadania na twoim krawacie?
- Tak jest, proszę pani. Wyborne herbatniki śniadaniowe Hardee's, pikantne, z lekko
cierpkim sosem.
Nina roześmiała się.
- Gdzie moja kawa, pajacu? I gdzie Robbie?
- Za tobą, Nino - odpowiedział Robbie, chudy i łysy sekretarz biura, próbujący
panować nad sforą nieposłusznych detektywów. - Tak się cieszę, że wróciłaś. Proszę -
dodał, wręczając jej wielki ceramiczny kubek. - Caribou French Roast, zaparzona w
czystym kubku, ze świeżej wody, z odrobiną mleka i cukrem.
Nina zacisnęła dłonie na masywnym kubku i zanurzyła twarz w obłoku pary.
- Hmm - mruknęła. — Robbie, tęskniłam za tobą. Uśmiechnęła się do przystojnego
młodzieńca, którego
ogolona głowa błyszczała w jarzeniowym świetle.
129
- Szkoda, że nie lubisz dziewczyn. Zaraz zabrałabym cię do domu.
- Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na to, ty pierwsza się o tym dowiesz - odparł
Robbie. - Oczywiście jeśli sierżant Dunn dopuści mnie do ciebie.
Herb z uśmiechem pogroził mu wielkim kułakiem.
- No, idź już. Zabieraj się stąd...
Robbie roześmiał się i wycofał do swego biurka, na którym piętrzyły się równiutkie
stosy akt spraw kryminalnych.
- Witamy w domu! - zawołał.

background image

Herb usiadł na skrzypiącym krześle, położył nogi na blacie biurka i spojrzał na
partnerkę z wielką satysfakcją.
- Jak się masz?
Nina pociągnęła łyk kawy i machnęła ręką w stronę kolegów wracających do swoich
biurek. Przez chwilę z sympatią wpatrywała się w twarz Herba.
- Doskonale, przystojniaku. Poćwiczyłam, opaliłam się, poczytałam, a nawet
pobzykałam. W sumie całkiem przyjemny urlop.
- Z kim?
- Nawet go nie pytałam.
- Jezu, Nino!
Nina uśmiechnęła się szeroko znad kubka.
- A widzisz? Nie pytaj, jeśli naprawdę nie chcesz wiedzieć. Co nowego w robocie?
Herb opuścił nogi i usiadł prosto.
- Niewiele. Niedługo kończymy sprawy Sandersa i Andersona, trzeba będzie
przygotować papiery dla sądu. Przejrzyj pocztę, potem zabierzemy się do pracy.
Nina skinęła głową i pochyliła się nad kupą papierów wysypujących się ze skrzynki na
korespondencję. Teczki z otwartymi sprawami leżały dokładnie tam, gdzie je
zostawiła. Herb dobrze wiedział, że nie należy grzebać w jej precyzyjnie ułożonych
rzeczach - chyba że pod nadzorem. Szybko przejrzała pocztę: wewnętrzne
komunikaty, nota z prośbą do wszystkich detektywów o niepobieranie napojów z
uszkodzonego automatu na trzecim piętrze, nowa naklejka na cywilny samochód oraz
sterta listów z Krajowego Centrum Informacji o Przestępcach i z Departamentu
Sprawie-
130
dliwości. Skupiła się na chwilę na tych ostatnich, a zwłaszcza na tym, który
szczegółowo opisywał ucieczkę i kryminalną przeszłość Jonny'ego Maxwella.
- Widziałeś to? - spytała, unosząc czarno-biały wydruk z podobizną Maxwella. -
Czytałeś o tym gościu?
Herb spojrzał i skinął głową.
- Tak. Kawał drania. Wysadził się parę dni temu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie oglądasz wiadomości?
- Ostatnio nie oglądałam.
- Ten facet, Maxwell, był, zdaje się, z Zielonych Beretów. Obrabował pancerną
furgonetkę z pieniędzmi do spółki z jednym motocyklistą z gangu Satan's Outlaws.
Rozwalili paru konwojentów i podziurawili gliniarza z Milwaukee, a potem zranili
jeszcze dwóch, zostawiwszy w samochodzie bombę-pułapkę. Zespół pościgowy
szeryfów i ludzie z Grupy Operacji Specjalnych wytropili go w jakimś miasteczku na
północ od Milwaukee, ale zanim go zwinęli, przypadkowo wysadził się w powietrze
skradzionymi materiałami wybuchowymi. Szykował pułapki na intruzów w domku, w
którym się ukrywali, ale wyszło na to, że sam się w nie złapał -wyjaśnił Herb. - Zabił
siebie i swoich wspólników. Na śmierć - dodał z satysfakcją.
- Miał za sobą niezłą historię - zauważyła Nina.
- Pieprzyć go - odparł Herb. - Usmażył się na chrupko.
Nieco później, po spotkaniu z prokuratorem okręgowym w sprawach Sandersa i
Andersona, Nina i Herb ruszyli na ulice Minneapolis nie oznaczonym fordem crown
victoria. On prowadził, ona rozglądała się po okolicy. To był jej ulubiony sposób na
przestawienie umysłu w tryb policyjnej pracy. Spoglądała na ulice tak samo jak na
początku, kiedy patrolowała je w mundurze. Szukała ludzi przyglądających się policji
zbyt uważnie lub ostentacyjnie obojętnych; wypatrywała nagłych zmian w języku ciała,
gwałtownych zwrotów, odruchowego dotknięcia pasa czy biodra albo nagłego

background image

wepchnięcia rąk do kieszeni. W głębi duszy była ulicznym zwierzęciem. Uwielbiała tę
grę, uwielbiała krążyć po mieście, łapiąc łotrów wszelkiej maści.
131
Objechali rejon West Side University i Seven Corners, a potem, przeprawiwszy się
przez most Washington Street, zatrzymali się na kawę w ulubionym lokalu
policjantów, U Maxwella. Potem wybrali się do Dzielnicy Magazynów, w
rzeczywistości pełnej klubów, restauracji i kawiarni. Dobrze ubrani obywatele spieszyli
ulicami, ściskając w dłoniach kubki z kawą Starbucks. Nina i Herb zostawili ich w tyle,
wjeżdżając do murzyńskiego getta North Side, gdzie żołnierze gangów czym prędzej
znikali w bramach na widok ich wozu, a bezczelne dzieciaki wykrzykiwały:
„Piąteczka!" i „Cześć, panie policjancie!"
- I jak? Nadal masz dobre oko? - spytał Herb.
- Nigdy go nie straciłam, staruszku.
- Może to zabawne, ale wierzę ci.
W gruncie rzeczy Nina sama nie wiedziała, na czym polega ten fenomen, i mało ją to
obchodziło, póki mogła polegać na swoim „oku". Zawsze miała talent do wykrywania
niuansów. Może dlatego, że dorastała w domu pełnym napięcia i musiała rozumieć
subtelne znaczenia cichych chwil między rodzicami? A może po prostu tak działał
kobiecy instynkt, podświadoma umiejętność odczytywania śpiewu i tańca, którymi były
intonacja głosu i mowa ciała, zdradzające wszystko, co ludzie próbowali zamaskować
słowami.
Nina wiedziała, że może polegać na swojej intuicji, natarczywym głosie odzywającym
się od czasu do czasu gdzieś za jej prawym uchem.
I chociaż w tej chwili na ulicy nie działo się absolutnie nic, coś kazało jej się rozglądać,
patrzeć uważniej i po dwa-kroć wracać wzrokiem w każde miejsce. Może była to ta
nadwrażliwość, o której wspominał psycholog, może chwilowa depresja z okazji
zbliżającej się rocznicy śmierci wujka Raya, a może uboczny skutek przedwczesnego
zespołu napięcia przedmiesiączkowego. Tak czy inaczej, coś wisiało w powietrzu. Coś
zmierzało w ich stronę.
2.2
Jonny Maxwell - dla sąsiadów Billy Martin - obszedł swoje nowe mieszkanie. Było
małe. Miało jedną sypialnię z oknem na boczną uliczkę, kuchnię przyzwoitych
rozmiarów, łazienkę z wanną i kabiną prysznicową oraz nieduży salon. Wszystkie
pomieszczenia miały okna albo z widokiem na zaułek, albo na podwórze. Przez całe
mieszkanie ciągnął się hol prowadzący aż do tylnego wejścia. W pobliżu znajdowały
się pralnia i suszarnia, a dalej krótki korytarz wiodący do schowków i kolejnych drzwi
- wyjścia na uliczkę. Nie brakowało dróg ucieczki - alejka spinała dwie większe ulice
umożliwiające ewakuację z tej okolicy co najmniej na sześć sposobów.
Jonny uważał, że mieszkanie, które wynajął, było jedną z najlepszych kryjówek, jakich
kiedykolwiek używał.
W okolicy znajdowały się zarówno nieduże budynki z lokalami do wynajęcia, jak i
prywatne domy mieszkalne. Ruch pieszych był tu intensywny; wiele osób odwiedzało
modne sklepy, a rowerzyści i spacerowicze przemierzali ścieżki u podnóża wzgórza,
łączące podmiejskie jeziora. Jonny podawał się za stewarda, toteż nikt nie mógł się
dziwić jego częstym i długotrwałym wyjazdom - zresztą nie planował, by trwały
naprawdę długo. Prawie pół miliona dolarów ukrył w torbach upchniętych za
podwieszanym sufitem, w marynarskim worku stojącym za drzwiami sypialni oraz w
sejfie pewnej prywatnej przechowalni. Nie był pewien, czy to wystarczy. Wiedział, że
na razie musi się przyczaić i upewnić, czy nie jest poszukiwany. Musiał też podjąć
decyzję co dalej. Najłatwiej byłoby uciec do Ameryki Środkowej lub Południowej, ale
macki rządu Stanów Zjednoczonych splatały się w tamtych stronach wyjątkowo gęsto.

background image

Prędzej czy później
133
znalazłby się ktoś, kto zna ludzi, którzy chcieliby złożyć Jon-ny'emu Maxwellowi
wizytę. Dlatego wolał zniknąć na dobre, a to musiało kosztować. Gdyby poszedł na
całość, czekała go operacja plastyczna, a przede wszystkim wydatki związane z
zacieraniem śladów i życie za gotówkę, na tyle skromne i ciche, by nie rzucać się w
oczy ewentualnym tropicielom.
Pozostawała więc Afryka. Jonny nieraz spotykał Afrykanerów, dobrych najemników z
Republiki Południowej Afryki, Holendrów z pochodzenia, którzy potrafili walczyć w
buszu. Był to jeden z najlepszych towarów eksportowych tego kraju. Wiedział, że
musiałby unikać kontaktów z dużymi agencjami pośrednictwa, takimi jak Executive
Outcomes -miały zbyt ścisłe kontakty z organizacjami rządowymi. Gdyby miał dość
pieniędzy, mógłby odpuścić sobie pracę i zająć się w Afryce na przykład polowaniem.
Może w RPA, może w Zimbabwe, a może w Ugandzie. Człowiek z odpowiednią
kwotą mógł uniknąć kłopotliwych pytań, a w tej części świata amerykańska siatka
wywiadowcza była wyjątkowo nieszczelna. Na pewno byłby tam bardziej bezpieczny
niż w Azji. Jonny nie był zachwycony myślą o zniknięciu gdzieś w rejonie Złotego
Trójkąta i pracy dla kapryśnych królów opium, takich jak Khun Sa, mimo ich sympatii
dla specjalistów tego co on formatu. Lepiej będzie zostać wolnym strzelcem, myślał, i
to w innych stronach.
Stanął w łazience i przyjrzał się swemu odbiciu. Zaraz po powrocie do domu poświęcił
kilka minut na powrót do niedawnego image'u: ogolił głowę, przystrzygł bródkę i ubrał
się w białą koszulkę, czarne lewisy i czarne martensy. Patrząc w lustro, przećwiczył
zestaw min. Na początek uśmiechnął się, pozwalając, by uniosły się kąciki oczu. Po
chwili nachmurzył się, a potem przybrał obojętny wyraz twarzy. Muszę popracować
nad mimiką, pomyślał, zwłaszcza jeśli chcę wyglądać na rozluźnionego. Za dużo we
mnie łowcy i obserwatora. Dobrze pamiętał ostrzeżenia instruktorów i psychologów z
CIA. Podczas szkolenia dla zaawansowanych powtarzali, że procesy myślowe, które
czynią z agenta dobrego łowcę, uzewnętrzniają się w taki sposób, że staje się on
łatwym celem dla innych łowców. Jonny przypomniał sobie
134
teraz epizod z Annopolis, gdzie zdarzyło mu się kiedyś spacerować ulicami w
niedzielne popołudnie. Zaszedł wtedy na piwo do baru opodal nabrzeża, Ego Alley.
Nagle poczuł mrowienie na karku, które pojawiało się zawsze, ilekroć był
obserwowany. Rozejrzał się i zobaczył grupkę żołnierzy z jednostki SEALs, którzy
przyglądali mu się domyślnie.
Otrząsnął się z zamyślenia i postanowił pobiegać. Wydarzenia ostatnich dni, a
zwłaszcza czas spędzony za kierownicą i na bezczynnym siedzeniu, przyniosły mu
uczucie napięcia i zaniku formy. Poza tym o tej porze, pod koniec dnia pracy,
okoliczne ścieżki musiały być pełne kobiet.
Czas spędzony na rozpoznaniu nigdy nie jest stracony.
Zaczął ostrożnie, w myśli obliczając dystans. Trasa wokół jeziora Harriet miała cztery
kilometry i trzysta metrów długości, wokół Calhoun- ponad pięć kilometrów, szlak
wokół obu jezior zaś liczył niespełna dziesięć kilometrów, czyli tyle, ile zwykle biegał.
Szerokie ścieżki pełne były truchtających, jeżdżących i spacerujących — z psami lub
bez. Mijał kobiety rozmaitej postury, wieku i koloru skóry; były wśród nich piękne i
mniej urodziwe, były i harde, i przyjacielskie. Większość biegających mężczyzn,
których widział, stanowili yuppies z fryzurami za siedemdziesiąt pięć dolarów, na co
dzień występujący w koszulach zapiętych na ostatni guzik. Jonny wyprzedzał ich bez
trudu, a oni odprowadzali zaciekawionymi spojrzeniami diabelnie wysportowanego
faceta o wyglądzie artysty, który z taką łatwością zostawiał ich w tyle. Kilku

background image

próbowało dotrzymać mu kroku, ale szybko opadli z sił.
Czuł satysfakcję, pokonując ich bez wysiłku. Biegł własnym rytmem, stawiając długie
kroki i czując najpierw krople, a potem, w miarę otwierania się porów skóry, coraz ob-
fitsze strumienie potu. Rozglądał się uważnie. Kiedy zbliżał się do sceny opodal
pomostu nad jeziorem Harriet, zobaczył przed sobą kobietę. Była dobrą biegaczką.
Mknęła długim krokiem, wyprostowana i z rozluźnionymi ramionami, jak wyszkolony
długodystansowiec. Zbliżając się, obejrzał jej długie, umięśnione i opalone nogi,
szczupłą talię i małe jędrne piersi.
135
- Trzymasz dobre tempo - zagaił, biegnąc obok niej.
- Dzięki! Ty też... Mila w sześć minut?
- Mniej więcej. Dzisiaj daję sobie luz.
- Ścigasz się?
- Nie wiedziałem, że będziemy się ścigać... Roześmiała się.
- Chodzi mi o to, czy trenujesz do zawodów, na przykład Grandma's czy Duluth.
- Nawet o tym nie myślałem.
Miała przyjemny śmiech, szczupłą twarz o wyrazistych rysach i zielone oczy, które
błyszczały, gdy spoglądała na Jonny'ego.
- Powinieneś, skoro „dajesz sobie luz" w takim tempie!
- Biegasz tu codziennie? - spytał Maxwell.
- Tak. I co drugi dzień w klubie. Zbliżali się do drogi łączącej dwa jeziora.
- Ja tu skręcam - powiedział Jonny. - Jestem Billy.
- A ja Rachel - zawołała, gdy przebiegł na drugą stronę ulicy. - Do zobaczenia na
trasie!
- Na pewno - odkrzyknął Jonny. - Miłego biegu! Tak. To było łatwe.
2.3
Jed Loveless siedział prosto, ze złączonymi stopami, w jednym z wielkich foteli w
hotelowym pokoju Dale'a.
- Są pewne nieścisłości, które nie dają mi spokoju. Może pomógłbyś mi je wyjaśnić? -
spytał.
- Jeszcze nie potwierdzono tożsamości? - odpowiedział pytaniem Miller.
Jed wzruszył ramionami.
- Koroner wciąż nad tym pracuje. Pomagają też laboratoria Biura i Departamentu
Obrony. Maxwell pochylał się nad głównym elementem bomby w chwili, gdy
wybuchła, więc niewiele z niego zostało. Mimo to nie na jego temat mam wątpliwości.
Bardziej interesuje mnie Pissolt. Wiadomo, że zginął przed eksplozją. Był zawinięty w
folię jak kurczak na piknik. Dlaczego Maxwell zrobił coś takiego?
- Może pokłócili się o pieniądze? Albo o dziewczynę.
- Nie wydaje mi się, żeby ktoś taki jak Pissolt przejmował się dziewczyną. Znaleźliśmy
trochę pieniędzy, ale większości brakuje, zapewne spłonęła. W popiołach odkryliśmy
ślady folii... Rozumiem, że mogli się pokłócić i Pissolt zginął, ale po co Maxwell tak
go opakował?
- Nie wiem. Mógłbym spekulować na ten temat choćby i cały dzień- może nie chciał,
żeby cały dom śmierdział, może zamierzał wyrzucić gdzieś zwłoki, żeby nas zmylić...
Cholera, nie wiem, Jed. Zresztą, jakie to ma znaczenie. Jonny nie żyje.
- Tak - przytaknął Jed. - To fakt. Tylko że ja nie lubię niewyjaśnionych wątków.
Gryzie mnie ta sprawa i tyle.
- Możliwe, że Jonny też chciał wyjaśnić wszystkie wątki. Zająć się Snakiem i
dziewczyną, wyrzucić gdzieś ich zwłoki, a dla ciebie zostawić jedynie pułapkę w
zaminowanym
137

background image

domku. Gdyby twoi koledzy z SOG weszli w coś takiego, miałbyś ich wszystkich w
workach.
Mięśnie twarzy Jeda rozluźniły się nagle, sprawiając, że stała się jeszcze bardziej
płaska.
- Wiem o tym. A co będzie z tobą? Misja skończona?
- Chcę zaczekać na ostateczne wyniki identyfikacji. Kiedy koroner się wypowie, będę
mógł uznać, że skończyłem.
- Wszystko wskazuje na to, że znalezione kawałki kości były kiedyś Jonnym
Maxwellem. Podobnie jak resztki ubrania, broń, dokument tożsamości, pieniądze,
cechy fizyczne ciała... Koroner jest pewny na dziewięćdziesiąt procent. Gdyby tylko
udało się znaleźć więcej fragmentów czaszki, mielibyśmy gwarancję. Albo gdyby wasi
ludzie mieli próbkę DNA...
- Już sprawdzałem. Wyniki badań powinny gdzieś być, ale albo nigdy ich nie
wykonano, albo zostały usunięte. Archiwum nie jest kompletne, nie ma w nim próbek
wszystkich żołnierzy naszych sił zbrojnych.
Loveless westchnął i rozłożył ręce.
- W takim razie ćwiczmy cierpliwość. Chociaż moim zdaniem, Dale, on nie żyje.
Kiedy Jed wyszedł, Dale nalał sobie kawy z ekspresu, hojnie doprawił śmietanką i
cukrem, po czym przyciągnął pod okno wielki i wygodny fotel. Po drugiej stronie ulicy
rozciągała się płyta międzynarodowego portu lotniczego imienia generała Mitchella. W
obrębie cywilnego lotniska mieściła się baza Gwardii Powietrznej stanu Wisconsin,
toteż od czasu do czasu między DC-9 i B-727 pojawiały się oliwkowe C-130 i C-123.
Dale wspomniał zamierzchłą przeszłość: swój pierwszy skok ze spadochronem, w
Forcie Ben-ning, właśnie z pokładu C-123.
Zastanawiał się, jak by to było, gdyby to on musiał uciekać. W przeciwieństwie do
Jonny'ego, miał rodzinę: młodszego brata w Illinois i wuja w Seattle. Podobnie jak
Jonny, nie miał już rodziców - matka zmarła na raka piersi, gdy był nastolatkiem, a
ojciec przed sześciu laty zginął w wypadku samochodowym opodal Reno. Dale miał
też starych przyjaciół w Karolinie Północnej i okolicach Waszyngtonu,
138
a także w paru innych zakątkach kraju. Nie brakowało miejsc, w których zostałby
przyjęty i gdzie nikomu nie przy-szłoby do głowy, żeby go zdradzić.
Jonny był w innej sytuacji.
Nie miał absolutnie nikogo poza siłami specjalnymi i jednostką Dominance Rain.
Nikogo i nic. Upokorzenie, jakim były proces i ujawnienie jego przestępstw, pozbawiły
go ostatnich przyjaciół. Klinem, który na dobre odepchnął go od przeszłości, było
wystąpienie Dale'a przed sądem. Miller mógł przecież powiedzieć, że nie wiedział. Że
niczego sobie nie przypomina. Powiedział zaś tylko, że nie podejrzewał.
Ale tak trzeba było zrobić. Jonny przekroczył wszelkie granice. I wtedy, i teraz, Dale
musiał wystąpić przeciwko niemu. W głębi duszy czuł nawet podszytą wstydem
satysfakcję, że Jonny przegrywa. Ten wielki Jonny Maxwell, który, jak się okazało, nie
był jednak tak wielki. A jego wykłady na temat umysłowej dyscypliny okazały się
pustymi frazesami.
Dale rozmyślał też o tym, co agent Nakamura powiedział o strukturze. Tym, czego nie
powiedział - bo nie miał o tym pojęcia - można by zapełnić całkiem grubą książkę. Nie
wiedział na przykład o tym, że członkowie służb specjalnych budują struktury
wielowarstwowe. Zwykły żołnierz czuje się tylko trybem w maszynie, która opiekuje
się nim i mówi, co ma robić. Tymczasem oni żyją, walczą i giną w małych zespołach
lub samotnie; są niejako na czubku włóczni. Łatwo imponować odwagą i
optymizmem, kiedy jest się żołnierzem dywizji pośród tysięcy innych żołnierzy.
Sprawa wygląda inaczej, gdy trzeba być dzielnym podczas tajnej misji, walcząc z

background image

samotnością i zmęczeniem, bez wsparcia, bez dobrego słowa, bez osłony, nie mogąc
potem nawet opowiedzieć o tym, co się przeżyło. Jedynym pewnikiem w tej sytuacji
jest struktura, którą człowiek buduje w swoim wnętrzu. Struktura, której nie widzi
nikt inny, bo nosi się ją w głowie. Jako że agent zawsze jest sam - choć trudno sobie
przyswoić tę prawdę.
Dale pojął ją w pełni, obserwując Jonny'ego.
Z hałasem odstawił kubek na parapet, wstał, podszedł do łóżka i zaczął pakować
rzeczy do torby. Po chwili ode-

139
zwał się telefon komórkowy, który Dale pożyczył od Jeda, gdy jego aparat padł.
- Miller - rzucił do słuchawki.
- Nie przeszkadzam? - spytał Ray Dalton.
- Nie, szefie.
Na długą chwilę zapadła cisza.
- Jaki werdykt? - odezwał się wreszcie Ray.
- Na razie nieoficjalny: to on. Mężczyzna, biały, praworęczny, zgadza się wzrost i
waga, pasują elementy sprzętu i dowód tożsamości... To był Jonny. Wkrótce to
ogłoszą.
- Trudno uwierzyć, że odszedł w taki sposób.
- Zastanawiam się, czy tego nie chciał.
- Ja też o tym myślałem. - Ray umilkł, czekając, aż Dale coś powie. - Wracaj do
domu, synu - odezwał się w końcu. -Najbliższym samolotem. Wyślę któregoś z
chłopaków, żeby cię odebrał.
Dale miał wrażenie, że szef jest dziwnie ostrożny.
- Chyba będzie lepiej, jeśli jeszcze zostanę i dopilnuję, żeby sprawę doprowadzono do
końca.
- Sądzisz, że to konieczne?
- Lepiej się upewnić.
- A co ci podpowiada instynkt?
- A panu?
- W porządku, Dale. Rób, co uważasz za stosowne. Upewnij się. A potem weź parę
dni wolnego, jeśli chcesz. Nie spiesz się. Kiedy wrócisz, będziemy mieli sporo roboty.
- Dam znać, kiedy skończę. Zobaczymy się za kilka dni.
- Dale?
- Tak?
- Zrobiłeś to, co należało. Powierzyłem ci trudne zadanie i wykonałeś je prawidłowo.
Zresztą nie spodziewałem się po tobie niczego innego. Trudne zadania to nasza
specjalność. Pamiętaj o tym. - Ray umilkł na chwilę. - Pogadamy, kiedy wrócisz.
- Tak jest. Miller bez odbioru.
- Bez odbioru.
Dale nacisnął klawisz END. Miał wrażenie, że pokój kurczy się w oczach. Najwyższy
czas stąd spadać, pomyślał.
2.4
Nocne życie Minneapolis było inne. Za dnia wszystko -niebieskie wody jeziora Harriet,
żagle jachtów śmigających po wodzie, opaleni i zdrowi przechodnie - wyglądało na
nieskazitelnie czyste, bardzo środkowozachodnie. Dopiero zmierzch odsłaniał szorstką
stronę miasta. W Dzielnicy Magazynów, w pełnym blasku latarń, dobrze ubrani
obywatele pielgrzymowali między klubami i restauracjami. Na skraju rozbawionego
tłumu, który wylewał się z chodników na jezdnie, krążyli mężczyźni i kobiety o
bystrych oczach, polujący na nieświadomych i taksujący przechodniów bacznym

background image

spojrzeniem miejskich drapieżców.
Jonny'ego nie niepokoili.
Płynął chodnikiem jak rekin wśród pingwinów. Wyróżniała go fizyczna pewność
siebie, choć jej istotą nie była potężna postura. Na ulicach nie brakowało ludzi, którym
nieobcy był sportowy trening. W Jonnym była jednak gotowość do walki, którą
drapieżcy dostrzegali bez trudu w jego odrobinę bezczelnym, zawsze nieco zbyt
przeciągłym spojrzeniu, które śmiało odnajdywało ich oczy. Wiadomość, którą niosło
ze sobą każde niby-przypadkowe zderzenie ramion Maxwel-la z mijającymi go ludźmi,
była jasna: „Nie zaczynajcie ze mną".
Różnorodność klubowej oferty zaskoczyła Jonny'ego. Na niewielkim terenie miał do
wyboru między innymi South Beach pełen Murzynów i Azjatów spragnionych tańca,
First Avenue dla młodych miłośników heavy metalu czy The Blues Alley z mieszaniną
młodych i starszych gości z rozmaitych środowisk. Odnosił wrażenie, że otaczający go
ludzie starają się odwiedzić wszystkie dostępne lokale w ciągu jednego wieczoru.
141
Na ulicy pełno było przyjezdnych nastolatków, uciekinierów, wśród których
dominowały dziewczyny. Jonny nie zwracał na nie uwagi; nie lubił brudu i smrodu.
Wolał czyste, zadbane ciała. Nie zauważał twarzy, póki nie znalazł interesującej
sylwetki. Podobały mu się takie kobiety jak Rachel, biegaczka. Zapamiętał ją jako
potencjalny cel, ale zdawał sobie sprawę, że nie może działać tak blisko domu. Im
dalej, tym lepiej, myślał.
Na przykład tutaj. Podobała mu się ta dzielnica. Mijał mnóstwo kobiet o zadbanych,
umięśnionych ciałach, dokładnie takich, jakie lubił. Spacerowały samotnie lub w
małych grupkach znajomych. W ciągu dnia zapewne biegały lub jeździły wokół jeziora
Harriet; teraz szukały zabawy i trunków. Większość młodych mężczyzn przechadzała
się grupami. Byli odważni wobec kumpli, ale z rzadka ośmielali się zagadnąć kobietę.
Dwaj potężnie zbudowani studenci szli dokładnie naprzeciwko Jonny'ego, ale rozeszli
się ochoczo na boki, widząc jego groźny uśmiech.
Nieśmiali. Nie wiedzą, co tracą, pomyślał.
Przecznicę dalej, przy Hennepin, opodal wielkiego mostu nad rzeką, stał nowy gmach
Banku Rezerwy Federalnej. Prace budowlane były na ukończeniu, operacje bankowe
już trwały. Jonny przespacerował się wzdłuż budynku, oglądając opancerzone bramy,
którymi miały wjeżdżać i wyjeżdżać furgonetki z pieniędzmi. Obiektywy ruchomych
kamer sterczały z elewacji jak pryszcze na twarzy sfrustrowanego młodzieńca.
Jonny pomyślał, że jeszcze tu wróci.
Nieco dalej zobaczył samotny neon nad jasno oświetlonym oknem: „Ichiban - japońska
restauracja". Podszedł bliżej i zajrzał do środka. Zobaczył stoliki otoczone grupkami
rozgadanych gości i jedno wolne miejsce przy barze sushi, w głębi lokalu. Wszedł i
przez moment napawał się mocnym światłem, koktajlem zapachów i szmerem głosów,
a potem ruszył między stolikami w kierunku stanowiska kierownika sali.
- Witam. Ile miejsc? - odezwał się Japończyk stojący na podwyższeniu.
- Tylko jedno, dla mnie, najlepiej to przy barze sushi, jeśli jest wolne - odparł Jonny.
142
Japończyk imieniem Tori, jak głosił napis na plakietce wpiętej w kieszeń koszuli,
rozejrzał się i zerknął na listę.
- Bardzo proszę, mamy nawet dwa wolne.
- Dzięki.
Jonny usadowił się na stołku z niskim oparciem i skinął głową w stronę kucharza.
- Irrashil - powiedział kucharz. - Czym mogę służyć?
Po lewej stronie Jonny'ego siedziała piękna dwudziestoparoletnia Azjatka w krótkiej,
czarnej, głęboko wyciętej na plecach sukience i w szalenie modnych butach na

background image

niedorzecznie wysokich koturnach. Włosy miała przystrzyżone dość krótko, na kształt
hełmu. W jej żyłach musiała płynąć mieszana krew - z pewnością nie była Chinką ani
Japonką, a na Koreankę miała zbyt delikatne rysy; być może pochodziła z Tajlandii
albo Laosu. Małymi kąskami podjadała zawijanego tuńczyka na ostro, wolno kartkując
coś, co wyglądało na wielkoformatowy komiks.
- Poproszę to samo, co ta pani. Futomaki, zawijany łosoś i dwa razy mirugai. Do tego
kirin - powiedział Jonny.
Azjatka spojrzała na niego. W jej oczach zobaczył lekceważenie typowe dla pięknych
kobiet, które doskonale zdają sobie sprawę ze swego wpływu na mężczyzn i są mocno
nim znudzone.
Odwzajemnił spojrzenie, lekko unosząc brwi, jakby pytał: „No i?"
- Cześć - odezwał się po chwili.
Odwróciła się ostentacyjnie i pochyliła nad otwartym komiksem. W jej nozdrzu
połyskiwał kolczyk z małym szafirem. Niebieski kamień odbijał światło podwieszonych
pod sufitem halogenów, kierując je prosto w oczy Maxwella. Skóra młodej kobiety
była gładka, nieskazitelna, emanowała ciepłem. Para siedząca na sąsiednich stołkach
była pogrążona w cichej rozmowie, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo.
Dziewczyna była sama.
- Co czytasz? - zagadnął Jonny. Spojrzała na niego obojętnie.
- Mangę - odpowiedziała. - Wiesz, co to jest?
- Japoński komiks.
- Hmm - mruknęła. - Wolę określenie „powieść graficzna".
143
Jonny uśmiechnął się z ledwie skrywaną pogardą. Czuł, jak rozgrzewa go gniew.
Rozkoszował się nim przez chwilę, a potem odsunął na później. Szef baru sushi
postawił przed nim talerz. Jonny rozmieszał wasabi w sosie sojowym.
- To nie to samo? - spytał.
Kobieta popchnęła otwartą książkę w jego stronę i wskazała palcem jedną z ilustracji.
- Twoim zdaniem to wygląda na komiks?
Ilustracja była naprawdę piękna. Kobieta o wielkich, starannie wyrysowanych piersiach
i niemożliwie szczupłej talii pochylała się nad skórzanym fotelem. Jej głowę okrywała
biała skórzana maska. Za kobietą zaś stał samuraj z dzikim uśmiechem na twarzy; spod
jego rozchylonego kimona sterczał gigantyczny członek, który dotykał nagich
pośladków kobiety. Miecze leżały na podłodze u jego stóp - mniejszy wyjęty z
pochwy, za to spowity strzępami pociętej bielizny. Tło sceny, utrzymanej w odcieniach
purpury i błękitu, stanowiły wielkie drzwi balkonowe, których szyby błyszczały w
świetle księżyca.
Był to jeden z najpiękniejszych obrazków, jakie Jonny kiedykolwiek widział;
nieskończenie daleki od pornografii, w której miał upodobanie jako chłopak. Przez
chwilę spoglądał w milczeniu w oczy Azjatki, a potem powiedział absolutnie szczerze:
- To piękne.
Przez jej twarz przemknął cień niepokoju, a zaraz potem pojawiło się autentyczne
zainteresowanie.
- Tak sądzisz? - spytała. - Dlaczego?
- A co ty o tym myślisz? W końcu to twoja książka. Koniuszek jej języka musnął
górną wargę i zniknął.
- Dla większości mężczyzn takie sceny są... podniecające. Nieczęsto słyszę od nich, że
są piękne. - Dłoń dziewczyny zawisła nad kolorową stronicą. - A przecież są piękne... i
niewiarygodnie erotyczne.
Przyglądali się sobie przez długą chwilę.
- Jestem Annie - przerwała ciszę Azjatka. - Annie Ma.

background image

- Pochodzisz z Laosu?
- Tak, moja matka jest z Hmongów. Ojciec był białym, żołnierzem.
144
- Ach tak - mruknął Jonny.
- A ty jesteś...?
- Bill.
- Czym się zajmujesz, Bill? Jonny pochylił się nad talerzem.
- W tej chwili jem sushi. Umilkli na moment.
- Gdzie się tego nauczyłeś? - spytała.
- Czego się nauczyłem?
- Być taki twardy. I tak dobrze to ukrywać.
Jonny uniósł głowę i przyjrzał się dziewczynie bardzo uważnie. Była skoncentrowana,
obserwowała go w skupieniu, czekając na odpowiedź.
- Nie wiem, o czym mówisz - odparł, nie spuszczając z niej oka.
Oparła łokieć na blacie i położyła zadbaną dłoń o jaskra-woczerwonych paznokciach
na otwartej książce.
- O tym - powiedziała. - Jest w tobie gniew i ostrożność, a wszystko to świetnie
ukrywasz. Czym się zajmujesz?
- Jesteś psychologiem amatorem? Doradcą kryptosza-leńców, których spotykasz w
barach sushi?
Uśmiechnęła się po raz pierwszy. Miała drobne kształtne zęby, błyszczące jak perły.
- Po prostu uważam, że jesteś... interesujący. Jesteś może aktorem?
- Stewardem.
- O, w to na pewno nie uwierzę.
Jonny wzruszył ramionami i zajął się nalewaniem kiri-na do szklanki, którą postawiła
przed nim kelnerka.
- Co najbardziej podoba ci się w tej scenie? - spytała Ann.
Zignorował ją. Zanurzył kawałek futomaki w sosie doprawionym wasabi. Oczy zaszły
mu mgłą, kiedy poczuł ostry smak, a rumieniec skutecznie zamaskował narastający
gniew. Pociągnął łyk piwa, odetchnął spokojniej i złożył sobie w duchu obietnicę
dotyczącą kobiety, która siedziała obok.
- Podoba mi się całość - odpowiedział. - Nie zastanawiam się nad poszczególnymi
elementami. Po prostu patrzę i wiem.
145
- Widzisz i czujesz?
- Powiedz lepiej, czym ty się zajmujesz na co dzień. Kobieta musnęła palcami ucho i
przesunęła dłonią po
szyi, od brody w dół.
- Jestem artystką.
- Malujesz czy coś w tym guście?
- Tak.
- Więc powiedz mi, co tobie podoba się najbardziej. Powiedz mi jako artystka.
Ann uniosła do ust kawałek zawijanego tuńczyka na ostro, odgryzła kąsek, przeżuła i
połknęła, zanim odpowiedziała.
- Lubię tę scenę jako kobieta. Doceniam jako artystka. -Delikatnie wytarła palce
serwetką. - Jest w niej energia. Zagrożenie. Podniecenie wynikające z całkowitego...
poddania. Siła. Rozkosz oddawania się. Rozkosz dawania rozkoszy... temu, który
bierze.
Jonny pozwolił, by opadła nieznacznie maska, w którą przyoblekał swoją twarz.
Odsłonił odrobinę dzikiego blasku, który krył się w jego oczach.
- Lubisz takie rzeczy jako kobieta? - spytał, zauważając z satysfakcją wstrząs, jakiego

background image

doznała krucha Azjatka na widok tak intensywnego, okrutnego, wyrachowanego
spojrzenia. - Wydaje mi się, że nie wiesz, co mówisz.
Odwróciła głowę, a potem wstała i niezdarnym ruchem pospiesznie sięgnęła po
torebkę. Położyła na barze garść banknotów i szybko odeszła, by bokiem przecisnąć
się przez grupkę klientów skupionych wokół stanowiska kierownika sali.
Szef baru sushi posłał Jonny'emu twarde spojrzenie.
- Co to miało znaczyć? - spytał.
Jonny wzruszył ramionami, zanurzając futomaki w sosie.
- To wariatka.
- O, nie. Człowieku, ja widziałem to twoje spojrzenie. Co z tobą? Jesteś jakimś
szaleńcem?
- Nie - odparł Jonny. - Jestem artystą.
Kucharz potrząsnął głową i skinął ręką na kelnerkę.
- Przynieś mu rachunek - powiedział.
146
- Nie prosiłem o rachunek - zaoponował Maxwell.
- Nie chcę cię tu widzieć, chłopie. Ona jest stałą klientką, ty nie. Więc wynoś się stąd.
Jonny odłożył na talerz kawałek sushi i wytarł ręce.
- Jeszcze nie skończyłem jeść.
- Skończyłeś. Tori! - zawołał kucharz do kierownika sali. - Wypisz panu rachunek!
Jonny uniósł rękę, wstał i wyjął zwitek banknotów. Odwinął kilka i rzucił na blat.
A potem wyszedł, trącając po drodze paru klientów, którzy obejrzeli się za nim, ale
rozsądnie zrezygnowali z protestów. Gdy znalazł się na ulicy, kilkakrotnie odetchnął
głęboko przez nos, za każdym wdechem licząc do czterech. Poczuł satysfakcję, gdy
puls posłusznie wrócił do normalnego rytmu, a dudnienie w uszach ustąpiło.
Nowoczesne volvo sedan przejechało obok niego. Za kierownicą dostrzegł Annie Ma.
Kobieta zerknęła na niego, zawahała się, a potem dodała gazu. 978 LVE. Jonny
spojrzał w górę, wyobrażając sobie cyfry i litery, by dobrze je zapamiętać. Za cztery
dolary i dziewięćdziesiąt pięć centów Wydział Pojazdów Samochodowych udzieli mu
informacji o adresie właściciela. Ze środkowozachodnią precyzją. Piękna rzecz,
pomyślał Jonny. Teraz jednak czegoś potrzebował. Musiał coś załatwić.
2.5
- To coś innego - powiedział Herb. - Charakterystyczna robota.
Nina skinęła głową, przeglądając odręczne notatki, które przygotowała dla
maszynistki. Właśnie spędzili dwie godziny z ofiarą gwałtu z ostatniej nocy, zadając jej
pytania z listy przygotowanej dla lokalnych gliniarzy przez Jednostkę Nauk
Behawioralnych FBI, a służącej do wychwytywania informacji dających najpełniejszy
obraz przestępców seksualnych.
- Prawdziwy czempion - mruknęła Nina pochylona nad notatkami. - Słuchaj i
poprawiaj, Herb. Dwudziestotrzylet-nia ofiara. Niedawno skończyła studia w St. Olafs.
Świętowała przyjęcie do pracy w... Salomon Smith Barney. Sprawca zaskoczył ją przy
drzwiach mieszkania, w strzeżonym budynku ze strzeżonym garażem. Użył techniki
nacisku na splot nerwowy, żeby zmusić ją do posłuszeństwa. Przywiązał do łóżka
sznurkiem, który przyniósł ze sobą, i zarzucił jej na głowę poszewkę od poduszki.
Zgwałcił, nagrywając wszystko na taśmę magnetofonową. Zrobił sobie przerwę, żeby
zjeść kanapkę wyjętą z jej lodówki, i wrócił na drugą rundę. Potem przesłuchał
dziewczynę? Pytał, czy było jej przyjemnie?
- Tak jakby był autentycznie zaciekawiony - dodał Herb. Na jego twarzy malowała się
zaciętość, a spojrzenie nabrało twardości, którą Nina dobrze znała. - Popaprany
sukinsyn.
- Nie pociął jej i nie pobił, nie używał więcej przemocy, niż to było konieczne.

background image

Wreszcie zaczął pytać, czy gwałt dał jej rozkosz...? - Nina urwała na moment. -
Takiego użył słowa: rozkosz. Dopiero wtedy się wkurzył. A kiedy w końcu
dziewczyna nie wytrzymała i zaczęła wrzeszczeć, że w ogóle
148
nie sprawiło jej to przyjemności, po prostu ją zostawił. Tak
było?
- Dziewczyna ma jaja - stwierdził Herb. - I szczęście. Spodziewałbym się, że facet
pójdzie na całość.
- Mógł to zrobić, ale nie zrobił. Wiesz, co myślę?
- Co?
- Pamiętasz tego gwałciciela z Zielonych Beretów? Tego, który się wysadził?
- No. A bo co?
Nina zanurzyła rękę w stercie papierów. Po chwili wyjęła list gończy z podobizną
Jonny'ego Maxwella i podała go Herbowi.
- Spójrz. Ten sam sposób działania, ten sam profil. Umiejętne, dyskretne wejście,
łatwość panowania nad ofiarą, sznur przyniesiony na miejsce przestępstwa, poszewka
na głowę, nagrywanie... Ten sam modus operandi, ten sam profil. Moim zdaniem ten
sam facet.
- Facet, który nie żyje, Nino. Pieprzyli o tym w kółko w wiadomościach.
- Może miał kiedyś partnera albo siedział w celi z kimś, kto przejął jego zwyczaje?
Zadzwońmy do szeryfów. Dowiemy się, czy mógł mieć wspólników i z kim siedział.
Może akurat ktoś wyszedł na warunkowe?
Herb skinął głową.
- To mi się podoba. Bystra z ciebie dziewczyna, Nino. Zadzwonię.
- Nie, ja to zrobię. Osiągnę więcej moją słodyczą niż ty wymachiwaniem pałką.
Możesz za to iść i kupić mi coś na lunch. Specjalność numer dwa i krokieta po
chińsku. No, idź już. Jestem głodna.
Nina zadzwoniła do znajomej kobiety szeryfa z biura w St. Paul. Uzyskała od niej
bliższe informacje na temat zbiega Jonny'ego Maxwella, a także zastrzeżony numer
telefonu do inspektora prowadzącego tę sprawę, Jeda Love-lessa.
2.6
Jed spojrzał na długi stół w jadalni hotelu Manchester Suites, przy którym siedzieli
wszyscy członkowie jego zespołu.
- Mam dla was wiadomość, chłopcy. Wracam od korone-ra. Ostateczne wyniki nie są
rozstrzygające. Nie udało się znaleźć dostatecznie dużo szczątków Jonny'ego
Maxwella, by dokonać stuprocentowej identyfikacji. Postanowiliśmy więc zadowolić
się dziewięćdziesięcioprocentową. - Jed umilkł i spojrzał na Dale'a. - Skurwiel nie żyje.
Wysadził się w powietrze, szykując nam brzydką niespodziankę. I bardzo dobrze:
sprawa zamknięta, nie ma o czym mówić, wracamy do domu.
- Więc to już koniec? - upewnił się Dale. - Nie mamy nic więcej do roboty?
- Zgadza się, Dale - odparł Loveless oficjalnym tonem. -To koniec. - Spojrzał na
szeryfów i dodał zdecydowanie mniej oficjalnie: - Pora na parę kolejek na koszt
Williego Maca w Airport Club.
- Drinki? - zainteresował się Edgar. - No dobrze. Może jednego...
- Przymknij się, głupku - powiedział Tommy. - A mają tam żarcie?
- Mają żarcie, gołe tancerki o wielkich cycach i trunki. A wszystko to funduje nam
Departament Policji Milwaukee - oznajmił Jed.
- Chyba powinienem się przekwalifikować - zauważył Dale. - Macie tu znacznie
lepszy pakiet socjalny.
Edgar parsknął z cicha.
- Nie zwracaj uwagi na mojego partnera - odezwał się Tommy. - Pozwól,

background image

młodzieńcze, że sam postawię ci drinka.
150
Wcisnę ci parę kłamstw, a ty w zamian znowu nie powiesz mi ani słowa.
Tym razem roześmiali się wszyscy, nawet Edgar Harris. Po chwili rozeszli się do
swoich pokoi.
- Pamiętaj, żeby przynieść mój telefon i ładowarkę-przypomniał Dale'owi Jed. -
Oczywiście o ile odbyłeś już wszystkie międzymiastowe rozmowy na mój koszt.
Zameldujesz swoim?
- Będę musiał. Powinni wiedzieć, że skończyliśmy.
- Słusznie. - Loveless odwrócił się i wskoczył do windy za Tommym i Edgarem.
- Hej, Jed! - zawołał Dale.
Stary szeryf obejrzał się przez ramię.
- Tak?
- Dzięki.
- Za co?
- Nieważne... O której spotykamy się w holu?
- Muszę jeszcze podzwonić. Powiedzmy, że za czterdzieści pięć minut.
- Dobra.
Wróciwszy do swojego pokoju, Dale podłączył do ładowarki motorolę Jeda. Zdążył
nastawić ekspres do kawy i usiąść w fotelu, gdy odezwał się sygnał telefonu.
- Miller - rzucił, wyjmując słuchawkę z ładowarki.
- Mówi detektyw Nina Capushek z Departamentu Policji Minneapolis. Z Jedem
Lovelessem proszę. - Głos kobiety był odrobinę chrapliwy, ale przyjemny.
- To jego telefon, ale w tej chwili nie mogę go poprosić. Będę się z nim widział za
parę minut. Przekazać mu pani numer?
- Czy pan też pracuje nad sprawą zbiega Jonathana Maxwella?
- Pracowałem - sprostował Dale. - Sprawa jest zamknięta, Maxwell nie żyje. Dlaczego
pani pyta?
- Tak, słyszałam, że zginął. Pracuję w wydziale przestępstw seksualnych. Mamy tu
przypadek, w którym sposób działania i profil sprawcy bardzo przypominają sprawę
Maxwella. Zastanawialiśmy się właśnie, czy moglibyście przekazać nam jakieś
informacje na temat potencjalnych
151
wspólników waszego zbiega albo jego współwięźniów, których ostatnio zwolniono.
- Nie ze mną powinna pani rozmawiać. Proszę mi podać numer, powiem Jedowi, żeby
oddzwonił i...
- Niech pan posłucha - przerwała mu Nina. - Wiem, jak wy, szeryfowie, traktujecie
swoje sprawy. Jeśli pan chce, może pan zadzwonić do Stephanie Bokash z waszego
biura w St. Paul. Dowie się pan, kim jestem. Potrzebna mi pomoc, więc niech mi pan
pomoże, jak gliniarz gliniarzowi.
- Nie jestem gliniarzem. Nastała długa chwila ciszy.
- Dobra - odezwała się w końcu Nina. - Więc kim pan jest? Żywą automatyczną
sekretarkę?
- Jestem konsultantem z Departamentu Obrony. Przyjechałem, żeby pomóc w
tworzeniu profilu Maxwella.
- W takim razie właśnie z panem powinnam rozmawiać. Pomoże mi pan czy nie?
- Wątpię, ale przekonajmy się - odparł niechętnie Dale. Nina opowiedziała mu o
sprawie.
- Kiedy to się stało?
- Dziś w nocy. Podobieństwa są oczywiste, nie?
- Jak ofiara opisała sprawcę?

background image

- Nie miała okazji się przyjrzeć. Mówiła, że był bardzo silny, w dobrej formie. Znał
jakąś sztukę walki.
Dale w milczeniu analizował słowa policjantki, dostrzegając ich potencjalne znaczenie.
- Nic się panu nie kojarzy? - naciskała Nina. - Maxwell naprawdę z nikim się nie
kumplował, nawet w celi?
- Nie. Nie miał żadnych wspólników. Ci, których pozyskał ostatnio, zginęli razem z
nim.
Nina westchnęła.
- Widzę, że nic z tego nie będzie. Gdyby jednak pan albo Loveless wpadł na jakiś
pomysł, proszę do mnie zadzwonić pod numer 612-555-4988. Jeśli nie będę mogła
odebrać, zostaje skrzynka głosowa. Dzięki.
- Czy to pierwsza taka sprawa w waszym rejonie? - spytał Dale.
- Tak. A bo co?
152
- Nic. Powiem Jedowi, że pani dzwoniła. Jeśli będzie miał coś do powiedzenia, na
pewno się odezwie.
- Może. Dzięki.
Nina przerwała połączenie.
Dale zamknął klapkę telefonu i wsunął go na powrót do ładowarki. Wyjął
kieszonkowy atlas i sprawdził odległość dzielącą Milwaukee od Minneapolis. Potem
usiadł wygodnie w fotelu i zapomniawszy o kawie, pogrążył się w myślach na temat
rozmowy, którą właśnie odbył.
- Och, Jonny - mruknął. - Właśnie tak chciałeś to urządzić, co?
Zadzwonił do biura Northwest Airlines, a potem wrzucił resztę rzeczy do torby, zszedł
do holu i wymeldował się z hotelu. Kiedy Jed i jego koledzy wyszli z windy, już na
nich czekał.
- Twój telefon - powiedział Dale.
- Dzięki - odrzekł Jed, zabierając komórkę. - Naładowałeś?
- Tak.
- Gotów do wymarszu?
- Niestety, muszę spadać - odparł Dale. - Rozmawiałem z szefem. Mam wracać na
ranczo i brać się do roboty.
- Nie znajdziesz czasu na jednego drinka? - spytał Jed.
- Jaka szkoda - wtrącił Harris.
- Jeśli wyjdę teraz, złapię najbliższy samolot - wyjaśnił Miller.
Loveless podał mu rękę.
- Uważaj na siebie. I odzywaj się czasem.
Dale uścisnął dłoń Jeda i Tommy'ego. Edgarowi skinął głową na pożegnanie.
- Bądźcie ostrożni w robocie.
- Ty też, Dale. Czymkolwiek się zajmujesz. - Tommy wyszczerzył zęby i przeczesał
palcami włosy.
Edgar wzruszył ramionami i machnął ręką, a potem długo spoglądał za Dale'em, który
wyszedł z holu i po chwili odjechał wynajętym samochodem.
- Dziwny chłopaczek — powiedział, nie zwracając się właściwie do nikogo.
- I kto to mówi - odparł Tommy. - No, chodźcie wreszcie. Czas na piwo i cycki.
153
Dale odstawił samochód na parking Express Aisle i poszedł prosto do kasy linii
Northwest. Dobrze wyliczył czas: dotarł na lotnisko w samą porę, by zdążyć na pokład
samolotu lecącego do Minneapolis.
Od rozmowy z detektyw Capushek coś go gryzło; coś, czym nie chciał się dzielić z
Jedem. Tak... Przeczucia były ważnym elementem jego rzemiosła, a szkolenie, które

background image

przeszedł, dało mu umiejętność powściągania impulsów intuicji i trzeźwego oceniania
ich znaczenia. Poza tym miał dość roli doradcy, bycia cieniem tego, kto nadawał tempo
akcji. Był łowcą i irytowała go funkcja, którą pełnił podczas tej misji. Może sprawa
była zamknięta, a może nie... Musiał być pewny. Pozorowana akcja na tak wielką
skalę, tak sprytnie przeprowadzona... Właśnie taki sposób zatarcia śladów przez
Jonny'ego Maxwella wydawał się najbardziej logiczny. I znacznie łatwiej było
uwierzyć, że to podstęp, niż w to, że Jonny wysadził się przypadkiem.
Dale Miller był upoważniony do samodzielnego działania, mógł szukać dowodów na
własną rękę. Gdyby się okazało, że trop jest fałszywy, zawsze mógł zawiadomić Love-
lessa, prosząc o wsparcie dla lokalnej policji w poszukiwaniach kogoś, kto kopiował
wyczyny Jonny'ego. Z drugiej strony pociągała go myśl o parodniowej rekreacji w
Minneapolis, które było ponoć przyjemnym miastem atrakcyjnych kobiet.
Lot z Milwaukee do Minneapolis trwał zaledwie czterdzieści minut. Bliźniacze Miasta
kusiły soczystą zielenią, przetykaną nitkami rzek i oczkami jezior. Mając ze sobą bagaż
podręczny i identyfikator agenta specjalnego z Departamentu Obrony- upoważniający
do posiadania broni na pokładzie samolotu - szybko opuścił terminal i w National
Emerald Aisle wynajął potężnego le barona. Przez chwilę studiował plan miasta, który
dostał od pracownika wypożyczalni, a potem poprowadził chryslera do centrum.
Przemierzył je tak skrupulatnie, jakby badał terytorium wroga. Zadowolony, że
orientuje się w terenie, pojechał z powrotem w kierunku lotniska i zatrzymał się na noc
w Motel Six. Zjadł lekką kolację i wcześnie się położył. Spał zaskakująco dobrze.
154
Wydział przestępstw seksualnych mieścił się w budynku kwatery głównej policji - w
zabytkowym gmachu z szarego kamienia, wciśniętym między dwie wieże ze szkła i
metalu. Była to niezbyt ciekawa dzielnica. W pobliżu znajdowało się tylko kilka
małych barów i klubów ze striptizem. Wzdłuż krawężnika stał długi rząd biało-
niebieskich wozów policyjnych, zaparkowanych zderzak w zderzak. Dale zostawił
samochód na wielopoziomowym parkingu przecznicę dalej i ruszył pieszo w stronę
szarego budynku. Wszedł do środka i zapytał dwóch mundurowych o drogę do
wydziału przestępstw seksualnych. Wspiął się po schodach na drugie piętro i stanął
przed drzwiami bez szyby. Ze ściany tuż obok nich sterczała klawiatura domofonu.
Nacisnął guzik. Rozległo się głośne brzęczenie, a po chwili odezwał się cieniutki głos.
- Czym mogę służyć?
Dale zadarł głowę i spojrzał w obiektyw kamery wiszącej nad drzwiami.
- Szukam detektyw Capushek.
- Nazwisko proszę.
Dale uniósł nad głowę identyfikator z Departamentu Obrony.
- Starszy sierżant Dale Miller z Departamentu Obrony. Rozmawiałem z nią wczoraj.
- Chwileczkę.
Cisza nie trwała długo. Tym razem rozległ się głos Niny Capushek.
- Miller? Zaraz pana wpuszczę.
Za drzwiami rozległ się odgłos szybkich kroków i drzwi otworzyła mniej więcej
trzydziestoletnia kobieta. Była młodsza, niż Dale się spodziewał, i zaskakująco ładna.
Miała duże zielone oczy, nader skromny makijaż, poważną minę i długie nogi
sportsmenki ukryte pod dockersami koloru khaki, spiętymi w wąskiej talii ciężkim
skórzanym pasem. Za prawym biodrem miała kaburę z sig-sauerem P-228, a w
ładownicy na lewym biodrze dwa zapasowe magazynki. Tuż obok pistoletu zza paska
sterczała policyjna odznaka.
- Miller? - upewniła się, wyciągając rękę. -Jestem Nina.
- Dale - przedstawił się, czując mocny uścisk jej dłoni. Miała krótko obcięte,
porządnie wypolerowane paznokcie.

background image

155
- Proszę wejść — powiedziała, kierując się w głąb korytarza. - Nie spodziewałam się
pana - dodała, obracając głowę.
- Przejeżdżałem tędy w drodze do domu - skłamał Dale. -Pomyślałem, że wpadnę i
sprawdzę, czy mogę jakoś pomóc.
- Naprawdę? - Nina wprowadziła go do długiej sali. Liczne biurka upchnięto tu na
zbyt małej przestrzeni. Policjanci w mundurach i cywilnych ubraniach, dotąd zajęci
pracą, unieśli głowy i spojrzeli zaciekawieni na Dale'a, gdy ruszył za Niną do kąta, w
którym stały naprzeciwko siebie dwa stare metalowe biurka. Usiadła za jednym,
gestem wskazując przybyszowi miejsce obok, na składanym krześle.
- A zatem - zagaiła - w czym mógłby mi pan pomóc?
- Mogę przejrzeć wasze notatki ze śledztwa, poszukać oznak działania sprawcy z
wojskowym przeszkoleniem albo czegoś w tym guście - zaczął Dale.
Nina nie pozwoliła mu skończyć.
- Duże ma pan doświadczenie w tropieniu gwałcicieli, sierżancie Miller?
- Nie.
Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
- Czy na co dzień wykonuje pan zadania policyjne?
- Nie w tym zakresie.
- Nie w tym zakresie. A w jakim, jeśli wolno wiedzieć? Dale milczał zmieszany,
zachowując kamienną twarz.
Nie spodziewał się tego i nie wątpił, że ona o tym wie.
- Po co pan tu przyjechał? - indagowała Nina. Kiedy spojrzała mu w oczy, nabrał
pewności, że nie będzie łatwo. -Sam pan mówił, że ten Zielony Beret wysadził się w
powietrze gdzieś koło Horicon. Sprawa zamknięta. Słyszałam też, że w więzieniu nikt
nie kumplował się specjalnie z Maxwel-lem, i wierzę w to. A może nie powinnam panu
wierzyć?
Bezpośredniość i atrakcyjność Niny utrudniały Millerowi koncentrację. Uśmiechnęła
się, jakby doskonale wiedziała, o czym właśnie myśli.
- Nie jest pan żadnym gliniarzem, Miller, prawda? Może jest pan z Zielonych
Beretów? Pracował pan z nim? Trafiłam?
Dale pozwolił, by wydusiła z niego to słowo.
- Tak.
156
- W takim razie zapytam ponownie: po co pan tu przyjechał? - Nina pochyliła się na
krześle i oparła łokcie na kolanach. - Czy ten sukinsyn Maxwell żyje? Czy temu
zawdzięczam pańską wizytę?
Dale uniósł rękę.
- Chwileczkę. Spokojnie. Przyjechałem tylko po to, żeby zaproponować pomoc.
Nina wyprostowała się, założyła nogę na nogę i zaczęła powoli kiwać niebieskim
butem na niskim obcasie.
- Wie pan, do czego jakoś nie mogę się przyzwyczaić?
- Do czego?
- Do tego, jak wszyscy łżą przed policjantami.
Dale oblał się rumieńcem. Udała mu się trudna sztuka: zadziwił sam siebie własnym
zakłopotaniem.
- Lubi pan kawę z ekspresu? - spytała Nina.
- Co takiego?
- Ja lubię. Zwłaszcza o poranku - dodała, wstając. -I wygląda na to, że panu też by się
przydała. Chodźmy, ja stawiam.
- Ja nie...

background image

- No, chodźmy... Dale? Tak ci na imię, prawda. Postawię ci kawę z podwójną
śmietanką. To ci doda ikry. - Przeszła obok niego na tyle blisko, że poczuł subtelny
zapach jej włosów kojarzący się z aromatem sosen. - Idziemy, żołnierzu.
Dale posłusznie ruszył za nią w stronę drzwi. Zatrzymała się tylko na chwilę przed
atletycznie zbudowanym mężczyzną o gładko wygolonej głowie, siedzącym za
kontuarem przy wejściu.
- Robbie? Bądź tak miły i powiedz Herbowi, że poszłam na kawę z moim nowym
chłopakiem.
Robbie zmierzył Dale'a wzrokiem i uniósł kciuk.
- Do boju, dziewczyno.
Nina roześmiała się głośno i serdecznie. Wyszła, a Dale ruszył za nią, skonsternowany
jak diabli.
2.7
Problem z rabowaniem bankowych furgonetek pancernych polegał na tym, że
potrzebne było wsparcie. Snake i jego skromna grupa byli odpowiedni do takiej roboty
jak ta w Milwaukee, ale Jonny wybrał ich przede wszystkim dla kamuflażu i - sądząc
po doniesieniach telewizji i gazet -jego koncepcja sprawdziła się wybornie.
„Towarzysze" spisali się w robocie fatalnie, skrajnie nieprofesjonalnie, lecz wszystko
to działało na korzyść Jonny'ego. Dlatego mógł teraz spokojnie skierować obiektyw
28-200 swego pentaksa ZX-5 na bramę Banku Rezerw Federalnych i pstryknąć
zdjęcie. Jadąc na górskim rowerze, z aparatem przewieszonym przez ramię, wyglądał
jak jeden z wielu fotografów, grafików i studentów szkół plastycznych, których
obecność czyniła z Min-neapolis prawdziwe centrum sztuki i reklamy. Architektura
nowego gmachu bankowego, łącząca współczesne wymogi bezpieczeństwa z wizualną
atrakcyjnością, jest wdzięcznym tematem fotografii - taką odpowiedź usłyszałby ten,
komu chciałoby się zadać Jonny'emu Maxwellowi pytanie, co właściwie tu robi.
Skok na taką kasę przekraczał możliwości jednego człowieka. Jonny odjechał, klucząc
między samochodami z powrotem w stronę trasy rowerowej Cedar Lakę. Właściwie
po co się wysilać? Miał przecież w zanadrzu czterysta siedemdziesiąt sześć tysięcy. To
więcej niż dość, by opuścić kraj i gdzieś na końcu świata kupić wszystko, czego
potrzeba do życia. Najpierw jednak musiał się zdecydować, dokąd chce wyjechać.
Jonny skręcił ostro między dwiema betonowymi kolumnami, zjechał z górki i znalazł
się na szerokiej, równej ścieżce rowerowej łączącej centrum miasta ze wszystkimi
szlakami, które wytyczono wokół okolicznych jezior. Przy
158
obecnym kursie wymiany czterysta siedemdziesiąt sześć tysięcy dolarów
amerykańskich równało się trzem milionom pięciuset osiemdziesięciu czterem tysiącom
dwustu osiemdziesięciu południowoafrykańskim random. Taka kwota mogła
wystarczyć na długie lata; może nawet na całe życie, gdyby postępował rozsądnie.
Ale Jonny Maxwell nie chciał żyć rozsądnie.
Gdyby udało mu się zebrać okrągły milion dolarów amerykańskich - nie licząc kosztów
operacyjnych związanych ze zdobyciem nowej tożsamości, poddaniem się drobnej
operacji plastycznej i uiszczeniem prowizji za wprowadzenie pieniędzy do obrotu
bankowego w bezpieczny sposób - mógłby żyć zupełnie przyzwoicie z samych odsetek
i robić wszystko, na co miałby ochotę. Republika Południowej Afryki była
wystarczająco dzikim, rozległym i niestabilnym oceanem konfliktów, by mógł zanurzyć
się i zniknąć bez śladu w jego niespokojnych wodach. Przedstawicielom Stanów
Zjednoczonych nie byłoby łatwo trafić na jego trop. Mimo niedawnych wysiłków rządu
USA, których celem była poprawa stosunków z RPA po zniesieniu apartheidu,
Holendrzy z Pretorii jakoś nie mogli zapomnieć o przeszłości.
Ścieżka rowerowa przecinała łąkę dzielącą stare tory kolejowe od jeziora Cedar.

background image

Jechało nią zaledwie paru rowerzystów i jedna dziewczyna na rolkach, rudowłosa i
dość atrakcyjna. Jonny podziwiał przez chwilę jej smukły tułów. Czuł, że nabiera
ochoty na kobiece ciało. Nacisnął mocniej pedały, rozmyślając o Annie Ma i jej
mieszkaniu na drugim piętrze przy Emerson Street 2782. Z zewnątrz wyglądało
całkiem sympatycznie. Pocąc się coraz mocniej, zastanawiał się, czy nie zajrzeć do
środka. Objechał jeziora i po dwudziestu minutach był już w pobliżu swego
mieszkania. Zsiadł z roweru i zaprowadził go na tyły budynku. Jeden z sąsiadów z
góry, Rich, grillował w ogródku.
- Udana przejażdżka? - zawołał, widząc Jonny'ego.
- Tak. Świetna. I pogoda w sam raz.
- A jak zdjęcia?
- Mam parę budynków i scen ulicznych. Zobaczymy, jak wyjdą.
- Chętnie obejrzę - powiedział Rich. Był grafikiem i pro-
159
jektantem stron internetowych, pracował jako wolny strzelec dla kilku lokalnych
agencji reklamowych. - Zaprosiłem na dziś parę osób... Będziemy imprezować. Może
dołączysz do nas, Billy? Będzie łosoś z grilla, szparagi i sam adams.
- Może dołączę - zgodził się Jonny. - Muszę tylko doprowadzić się do porządku.
Wszedł w bramę, otworzył drzwi mieszkania i wprowadził rower do salonu. Nie
przeszkadzało mu skromne wyposażenie lokalu: nieduży telewizor, magnetowid, tania
wieża stereo i mała kanapa. W kuchni miał jeszcze stolik, a w sypialni składany futon.
W ścianach garderoby wyciął po cichu i zamaskował kryjówki na karabiny i strzelby
zabrane z domku Snake'a Pissolta. Paczki banknotów ukrył za podwieszanym sufitem i
starannie ułożył luźne panele. Nabitą czterdziestkę piątkę Snake'a trzymał za
poduchami kanapy, glocka w szafce kuchennej, a smitha .357 załadowanego glaserami
- w sypialni. Trzeciego browninga HP, sprowadzonego z Seattle, nosił przy sobie.
Podczas przejażdżki rowerowej wiózł go w torbie przy pasku.
Wziął szybki prysznic, usiadł na kanapie i zaczął zapisywać refleksje w dużym żółtym
notatniku. Stworzył listę możliwości i zastanawiał się kolejno nad każdą. Samodzielne
wykonanie skoku było możliwe, ale bardzo ryzykowne; zbyt wiele było
nieprzewidywalnych czynników. Mógł poszukać wsparcia u miejscowych, zwłaszcza w
społeczności gangów motocyklowych, wykorzystując znajomość ze Snakiem. Mógł
też zmienić cel ataku. Nie tylko w bankach przechowywano wielkie ilości gotówki.
Sięgnął po książkę telefoniczną, by poszukać adresów hurtowni jubilerskich. Być może
nie znalazłby w nich tyle pieniędzy, ile potrzebował, ale równie łatwo mógł wywieźć z
kraju luźne diamenty. Pozbyłby się ich dyskretnie w Antwerpii czy Amsterdamie, by z
gotówką w kieszeni wyruszyć do Afryki Południowej. Tyle że taka operacja była
bardziej skomplikowana i wymagała dłuższych przygotowań.
Może więc warto postawić na różnorodność? Może wykonać kilka mniejszych
skoków? Zdobyć trochę kamieni szlachetnych i uderzyć na mniejszy transport
pieniędzy, zamiast pchać się prosto do Banku Rezerw Federalnych. A może po-
160
szukać kontaktów ze środowiskiem handlarzy narkotyków? Tutejsza sieć była
doskonale rozwinięta, nie brakowało w niej grubych ryb; należeli do nich właściciele
niektórych klubów w Dzielnicy Magazynów. U takich ludzi bez trudu znalazłby
dostateczną kwotę. W barach i restauracjach, gdzie przepływ gotówki był bardzo
szybki, nieustannie odbywało się pranie brudnych pieniędzy na wielką skalę.
Jonny podsumował wydatki. Potrzebował jeszcze siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy
dolarów. Wraz z kwotą, którą miał już w zanadrzu, dałoby mu to okrągły milion z
naddatkiem wystarczającym na pokrycie kosztów operacyjnych. Przecież nie tak
trudno o takie pieniądze, pomyślał.

background image

Gdyby jednak miał zespół... Ciekawe wyzwanie. Wystarczyłby jeden, może dwa
poważne skoki zamiast serii ryzykownych jednoosobowych akcji. Żeby tak mieć
chociaż jedną osobę do wsparcia... Postanowił, że jeszcze to przemyśli.
Usłyszał śmiech dobiegający z zewnątrz. Rich i jego dwaj kumple od golfa siedzieli na
trawie w towarzystwie trzech kobiet. Wszystkie były opalone i świeże; pięknie się
prezentowały w modnych ostatnio sportowych strojach. Jonny patrzył na nie
zachłannie, ukryty w cieniu, z dala od okna. Poczuł lekkie ukłucie... zazdrości?
Smutku? Gniewu? Stłumił je szybko. Jak łatwo tym ludziom przychodził śmiech, jak
swobodnie żartowali i rozmawiali o sprawach bez znaczenia: o golfie, kolegach z
agencji reklamowych, ciekawym życiu wolnego strzelca. Jak łatwo. To, co robili, nie
było ciężką pracą, przykrywką, maskaradą... przynajmniej takie wrażenie odnosił
Jonny, a przecież był wielkim mistrzem gry. Tak, to warto zapamiętać, pomyślał:
jestem wielkim mistrzem tej gry. Oni o tym nie wiedzą, ale ja wiem.
Wielki mistrz gry wrócił do łazienki i spojrzał w lustro. Uśmiechnął się raz, potem
drugi. Chwilę później wyszedł z mieszkania, żeby przywitać się z gośćmi Richa.

2.8
Wózek z ekspresem ciśnieniowym stał dokładnie naprzeciwko wejścia do kwatery
głównej policji. Nina podała Dałe'o-wi kawę z podwójną śmietanką i odwróciła się, by
posłodzić swoją.
- Często chodzisz na randki, Miller?
- A co to ma wspólnego ze sprawą? - odparł Dale. Nina dobrze słyszała zmiany w
tonie jego głosu, w miarę
jak coraz skuteczniej wyprowadzała go z równowagi. Odwróciła się i spojrzała na
Millera z rozbawieniem. Upiła łyk kawy i na chwilę spuściła wzrok.
- Jakoś nie wydaje mi się, żebyś często to robił. Pan Poważny i w ogóle. Nawet
Bardzo Poważny. Czy taki właśnie jesteś? A może po prostu nieczęsto widujesz
kobiety w swojej... pracy, czymkolwiek się zajmujesz?
Zapytany zajął się swoją kawą. Powąchał ją, musnął językiem piankę i wsypał półtorej
łyżeczki cukru.
- Smakuje ci? - spytała Nina.
- Może być.
Nina odeszła od wózka z ekspresem i wyczuła, że Miller się zawahał, zanim ruszył za
nią. I dobrze, pomyślała.
- Czym właściwie się zajmujesz?
Dale westchnął, kiedy odwróciła się twarzą ku niemu i przysiadła na niskim murku
obok betonowych schodów przed główną bramą budynku.
- Niech no zgadnę - dorzuciła po chwili. - To podwójnie ściśle tajne łamane przez
poufne tajemnice państwowe i będziesz musiał mnie zabić, jeśli mi powiesz. Tak?
Dale nie umiał zachować powagi.
- Coś w tym guście - odparł z uśmiechem.
162
- Jezu, sama nie wiem, kto jest gorszy: wy, wojskowi, czy ci pieprzeni federalni.
Siadaj.
Dale usadowił się na murku obok Niny. Przez chwilę w milczeniu obserwowali
wchodzących i wychodzących policjantów. Wreszcie pojawił się rosły Murzyn w
czapeczce baseballowej na bakier, w zdecydowanie za dużych dżinsach i wyciągniętej
na wierzch koszuli. Mijając siedzących, z przesadnym szacunkiem ukłonił się Ninie,
która zignorowała go całkowicie. Po chwili zniknął za rogiem.
- Przyjaciel? - spytał Dale.
- Zdaje się, że przymknęłam go kiedyś, tylko nie pamiętam za co.

background image

- Od dawna jesteś policjantką?
- Całe życie. Tata był w FBI, a wujek Ray w ATF. Dorastałam w środowisku. A sama
pracuję od dziewięciu lat.
Nina z zadowoleniem zauważyła, że zrobiła wrażenie na Dale'u.
- Dość szybko mianowali cię detektywem. Dziewięć lat?
- Spędziłam trochę czasu w skarbówce, zanim przeszłam tutaj. To mi pomogło. Poza
tym miałam szczęście przy paru aresztowaniach. — Nina spojrzała na Dale'a z
półuśmiechem na ustach. — A ty? Też całe życie spędziłeś, robiąc to, co robisz....
cokolwiek to jest?
- Trzynaście lat.
- A ile masz?
- Trzydzieści jeden. A bo co?
- Poszedłeś do woja zaraz po ogólniaku?
- Tak.
- Gdzie się uczyłeś?
- W Decatur, w Illinois.
- Znam to miasto. Sympatyczne. Z ładnym jeziorem. I zawsze pachnie soją.
Dale roześmiał się.
- To fakt. Lubiłem spacerować nad tym jeziorem.
- Tutaj mamy takich mnóstwo. Kraina Dziesięciu Tysięcy Jezior, jak mówią. Dobre
miejsce do wędrówek. Byłeś już może w okolicy Łańcucha Jezior? Harriet, Calhoun,
Jeziora Wysp? Właśnie tam mieszkam. Świetne trasy do spacerów i biegów, więc
spaceruję i biegam codziennie.
163
- Pierwszy raz jestem w Minneapolis.
- W takim razie pokażemy ci miasto.
- Byłoby miło.
- Byłoby miło, gdybyś przestał gadać bzdury i powiedział mi, czy Jonny Maxwell
wysadził się w powietrze czy nie. Zdaje mi się, że on albojakis jego znajomek buszuje
po moim mieście, i zamierzam dobrać mu się do tyłka. Dlatego dobrze ci radzę, żebyś -
o ile masz mi coś sensownego do powiedzenia - poinformował mnie o tym teraz,
zanim wybiorę się do najwyższego rangą szeryfa w okolicy i zadam mu pytanie: po co,
do kurwy nędzy, nie zatrudniony w policji facet, doradzający w zamkniętej już
sprawie, szuka śladów bandyty, który podobno się zabił.
Nina siorbnęła kawę i popatrzyła przed siebie, kątem oka obserwując, jak Dale
zamiera, nie doniósłszy kubka do ust. Rysy jego twarzy znamionowały siłę, ale było w
nich jeszcze coś chłopięcego. Zapewne świetnie wykonuje swoją pracę -„tak jest, sir"
rano, „tak jest, sir" wieczorem i jeszcze parę razy „tak jest, sir", ale widać było, że
potrafi też myśleć. Być może był też w jego obliczu cień braku litości, ale doskonale
ukryty. A także odrobina arogancji, pewności siebie typowej dla kogoś znakomicie
wyszkolonego i wprawnego, kto potwierdził swoje umiejętności w bardzo realnym
świecie i ma powody do wysokiej samooceny. Bez fałszywej skromności przyznawała
w duchu, że i z jej twarzy można wyczytać podobne cechy.
Nina miała świadomość swoich mocnych i słabych stron; te ostatnie nauczyła się
dobrze ukrywać. Za to Dale Miller... W tej chwili jego twarz zdradzała słabość.
Najwyraźniej nieczęsto obracał się w towarzystwie bystrych kobiet. Może lubił
nastroszone blondyny o wielkich balonach, prezentujące się doskonale zwłaszcza na
tylnym siodełku motocykla? Nina zastanawiała się, jak układało mu się z ojcem. Może
nie najlepiej, i właśnie to zobaczyła w jego twarzy? Spojrzenie, którym ją teraz
obdarzał, mówiło „odpieprz się" znacznie dobitniej niż słowa.
- Co mi powiesz? - spytała.

background image

Dale wstał i rzucił w krzaki kubek z kawą.
- Widzę, że popełniłem błąd.
164
- Za późno, żeby tak sobie odejść, Dale - stwierdziła Nina. - Wiem, że coś ci chodzi
po głowie. Coś, czym nie miałeś ochoty dzielić się z szeryfami. Mam rację? A ja ich
dobrze znam i wiem, że nie lubią, kiedy ktoś zataja informacje. Ja też nie lubię. Ani
żaden inny glina. Nie wyobrażam też sobie, żeby lubił to ktoś w twoim małym
sekretnym światku. Więc może przestaniesz owijać w bawełnę i powiesz mi, co wiesz?
Niech to zostanie między nami. Jeżeli będzie trzeba włączyć w sprawę inne osoby,
będziesz mógł się sprzeciwić.
Przez chwilę obserwowała, jak na twarzy Dale'a odmalowuje się rozczarowanie.
Bawiła ją ta sytuacja. Dobrze mu tak, pomyślała, za to, że mnie nie doceniał. Teraz
zobaczymy, czy potrafi szybko myśleć i podejmować właściwe decyzje.
- Masz rację - powiedział Miller. Udała zaskoczoną.
- Mam też parę pytań na temat przestępstwa, o którym mówiłaś - dodał. -
Rzeczywiście, nie mówiłem szeryfom o moich wątpliwościach. Najpierw chcę się
przekonać, co macie.
- Parę pytań?
- Widzisz, nie jestem do końca przekonany, czy Jonny odszedł tak, jak się wszystkim
wydaje.
- Aha - mruknęła Nina. - Ale dlaczego nie powiedziałeś tamtym? To zawodowcy. Nie
obraź się, ale moim zdaniem gówno wiesz o ściganiu przestępców.
- To długa historia. Jeżeli to Jonny, a wcale nie twierdzę, że tak jest, to... chciałbym
ruszyć za nim. Muszę być częścią tej gry. Rozumiesz?
Miller wyglądał na zaskoczonego słowami, które padły z jego ust. Na oczach Niny
śluza, która na chwilę wypuściła potok uczuć, zaczęła się zamykać.
- Nie bardzo rozumiem tło tej sprawy - powiedziała - ale możesz mi wierzyć, że
dojdziemy i do tego. Twierdzisz, że śmierć Maxwella jest sprawą otwartą? Że być
może przeżył i jest w Minneapolis?
- Wszystko rozegrało się zaledwie sześć godzin jazdy stąd. Muszę zobaczyć, co
macie, i usłyszeć relację dziewczyny. Wtedy porozmawiamy. Kiedy będę miał
wszystkie dane.
165
- O tak, sierżancie, wtedy bez wątpienia będziemy rozmawiać. A teraz chodźmy.
Muszę ściągnąć partnera.
- Zdawało mi się, że sprawa ma zostać między nami.
- Bo ma. Niestety, nie znam cię wystarczająco dobrze, żeby powierzyć ci własną
skórę.
Herb obrócił się za kierownicą i oparł ramię na fotelu, zwieszając grube łapsko nad
barkiem Niny.
- Masz broń?
- Mam - odparł Dale.
- Dokumenty- zażądał Herb tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Dale podał mu teczkę ze sztucznej skóry, w której trzymał list polecający z
Departamentu Obrony. Herb pochylił się nad dokumentem.
Miller potarł palce, zacisnął je w pięść i oparł na udzie.
- Tu jest napisane, że masz prawo nosić broń i prowadzić śledztwa związane z
bezpieczeństwem kraju. Ani słowa o prawie do aresztowania. - Herb rzucił teczkę na
tylne siedzenie. - Umiesz używać tej pukawki?
- Trochę.
- No to pamiętaj, sierżancie, żeby nie wyjmować jej w naszej obecności. Noś ją sobie

background image

w torebce czy gdzie tam wolisz...
- Herb - wtrąciła Nina.
- Wymachiwanie bronią zostaw mnie i mojej partnerce — ciągnął detektyw. Miał
rumianą twarz, a jego oczy mierzyły w Dale'a jak lufy strzelby z czerwonymi
obwódkami. - Nie wchodź nam w drogę. Nic nie mów, póki ci nie pozwolimy.
Absolutnie nic. Nie pozwolę, żeby cywil rozpieprzył mi dochodzenie.
- Nie jestem cywilem - powiedział Dale i postukał palcem w teczkę dwa razy i jeszcze
raz.
- Z mojego punktu widzenia jesteś. Możesz sobie być cholernie tajnym agentem czy
Bóg wie kim, ale to jest policyjna robota. Gdyby Nina nie nalegała, żeby wlec cię z
nami, to za utrudnianie śledztwa skułbym cię i kopem w tyłek wysłał z powrotem do
szeryfów. Jesteś tu zaledwie tolerowany, kapujesz? To oznacza, że będziesz siedział,
kiedy każemy ci siedzieć, i gadał, kiedy każemy gadać.
166
- Spokojnie, Herbie - odezwała się Nina. - Dale jest po naszej stronie.
- Chciałem od razu wywalić kawę na ławę - odparł stary. - Powiedziałem, co miałem
do powiedzenia, i tyle.
Nina spojrzała w lusterko. Dale siedział z ramionami skrzyżowanymi na piersiach.
Patrzył na Herba z kamienną twarzą, ale wypieki na jego szyi i policzkach sugerowały,
że jest wściekły. Jasna cera, pomyślała Nina. Nie przywykł do takiego traktowania, ale
z drugiej strony nie ma pojęcia o naszej robocie. Dlatego będzie tolerował nasze
zwierzchnictwo, póki służy to jego celom. Dziwne, że zostawił szeryfów i wybrał się
na samotne łowy... Nina wiedziała, że ze szpiegami trzeba uważać, a Miller bez
wątpienia był kimś w rodzaju szpiega. Ojciec opowiadał jej nieraz o kontaktach z CIA,
a i w policyjnych barach słyszało się o spotkaniach z agentami służb specjalnych,
którzy polowali w mętnych wodach między światem wywiadu a światem lokalnych
stróżów prawa, niczym wielkie białe żarłacze.
Pojechali do Minnetonka, zamożnego przedmieścia nad jeziorem o tej samej nazwie,
jednym z największych w Minnesocie. Duży dom, do którego zmierzali, stał na końcu
ślepej uliczki, a jego ogród sąsiadował z podmokłą łąką. Inne budowle w tej okolicy
wzniesiono w podobnym stylu: były dwupiętrowe, miały rozległe ogrody, schludnie
przystrzyżone trawniki, na których pełno było dziecięcych zabawek, oraz dobry widok
na skrawek dzikiej przyrody. Na podjazdach i w otwartych garażach stały bmw, land
cruisery, rangę rovery i jeepy grand cherokee.
Mężczyzna, który otworzył im drzwi, był wysoki i ubrany w spraną, ale zdecydowanie
drogą koszulkę polo, spodnie koloru khaki i klapki.
- W czym mogę pomóc?
- Panie Martin, jestem Nina Capushek z policji Minnea-polis. Rozmawiałam już z
pańską córką - powiedziała łagodnie Nina. - Czy będę mogła zająć jej jeszcze kilka
minut?
- Odpoczywa - odpowiedział pan Martin. - Czy to konieczne? Musi pani właśnie
teraz?
- Przykro mi, proszę pana - odparła Nina. - To naprawdę ważne. Nie niepokoilibyśmy
pańskiej córki, gdyby nie
167
było to konieczne. Wierzę, że ta rozmowa pomoże nam ująć sprawcę.
Pan Martin spuścił głowę. Wyglądał na pokonanego.
- Oczywiście - powiedział cicho. - Zrobimy wszystko, co konieczne.
Wprowadził gości do salonu. Pokój był wygodnie urządzony i najwyraźniej chętnie
używany. Stała w nim długa i głęboka kanapa oraz dwa fotele do kompletu oddzielone
lampą. Na ścianach wisiały zdjęcia krewnych i przyjaciół, na półkach stały książki, a na

background image

niskiej ławie ktoś rozrzucił czasopisma.
- Proszę tu zaczekać - powiedział Martin. - Sprowadzę córkę... W tej chwili jest u niej
żona.
Wszedł po schodach na piętro i po chwili wrócił z córką. Lu Ann Martin była wysoką i
ładną dziewczyną; wrażenia tego nie zacierał nawet stres, który napiął jej skórę i
zniekształcił rysy. Mimo luźnego stroju widać było, że jej ciało jest szczupłe i
umięśnione. Włosy miała związane w koński ogon czerwoną wstążką, która wydawała
się dziwnie nie na miejscu. Dziewczyna spojrzała na Ninę, unikając wzroku Herba i
Dale'a. Odetchnęła głęboko, zbierając siły.
- Cześć, Lu Ann- powiedziała Nina. Podeszła bliżej i ujęła w dłonie rękę dziewczyny. -
Dziękuję, że zechciałaś do nas zejść.
- Może państwo usiądą? - zaproponował Martin. - Podać coś do picia? Lu Ann?
- Nie, tatusiu. Nie trzeba.
- My też dziękujemy, panie Martin - odpowiedziała za wszystkich Nina.
Poprowadziła dziewczynę do kanapy i usiadła obok niej.
- Lu Ann, musimy zadać ci jeszcze kilka pytań. Naprawdę niewiele. To nam pomoże
złapać i zamknąć tego drania. Zrobisz to dla nas?
Lu Ann omiotła szybkim spojrzeniem nowo przybyłych i ojca, a potem znowu
popatrzyła na Ninę i jakby otrząsnęła się z odrętwienia będącego reakcją obronną.
- Tak. Zrobię to, detektyw Capushek.
- Proszę, mów mi Nino. Pomożesz starej kobiecie poczuć się młodszą.
168
- Nie jesteś aż taka stara, Nino - odpowiedziała Lu Ann.
- Masz dobre serce.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Jej dłonie, splecione na
kolanach, drżały jak zwierzęta w pułapce. Nina uścisnęła je lekko.
- Wszystko w porządku? - spytała.
- Co chciałabyś wiedzieć? - odpowiedziała pytaniem Lu Ann.
Ojciec przysunął się bliżej i stanął za plecami córki.
- Byłaś z przyjaciółmi w Pickled Parrot - zaczęła Nina. -Wyszłaś mniej więcej pół
godziny po północy i pojechałaś do domu. Czy zauważyłaś, że ktoś cię śledził w barze
albo na parkingu?
Lu Ann musnęła palcami włosy i spuściła głowę.
- Nie. Jak już mówiłam, zobaczyłam sprawcę dopiero wtedy, gdy otwierałam drzwi
mieszkania.
- Zastanów się, Lu Ann - poprosiła Nina. - Może ktoś w barze zapadł ci w pamięć?
Może ktoś słuchał waszych rozmów, a może ty zamieniłaś parę słów z obcym
człowiekiem?
- Nie przypominam sobie nikogo takiego. Śmialiśmy się, bawiliśmy...
Nina obserwowała pogłębiające się zmarszczki na czole Lu Ann.
- W porządku. Kiedy wróciłaś do domu, wysiadłaś na parkingu... nikogo nie
zauważyłaś? Może ktoś się oddalał albo właśnie wracał do samochodu?
- Nie.
- Dobrze. Stanęłaś przed drzwiami swojego mieszkania i...? Lu Ann zesztywniała.
Zacisnęła mocniej dłonie splecione
na kolanach, aż zbielały kłykcie. Wzięła głęboki wdech i powiedziała:
- Właśnie otwierałam zamek... Nie mam pojęcia, skąd się wziął ten człowiek. Po
prostu stanął za mną. Chwycił mnie od tyłu za szyję i wyszeptał: „Cicho. Bądź cicho, a
nic ci się nie stanie". - Lu Ann wzdrygnęła się, a jej oczy napełniły się łzami.
Nina czekała.
- Potem wepchnął mnie do środka i zamknął drzwi-kontynuowała drżącym głosem Lu

background image

Ann. - Był silny... Jestem
169
pewna, że dużo ćwiczy. Nic nie mogłam zrobić. Przytrzymał mnie jedną ręką... i
zapytał, czy ktoś jeszcze jest w domu. A potem coś mi zrobił w szyję. Bolało tak
bardzo, że nie byłam w stanie wydobyć głosu i nie mogłam ustać na nogach. Zajrzał do
wszystkich pokoi, żeby się upewnić, że nikogo nie ma. Potem zaniósł mnie do sypialni.
Miał ze sobą małą torbę, taką, jaką noszą gońcy. Wyjął z niej poszewkę na poduszkę i
zarzucił mi na głowę.
- Nie widziałaś jego twarzy? - spytał Dale.
Nina spojrzała na niego ostrzegawczo, a Herb położył rękę na jego ramieniu.
Lu Ann podniosła głowę i spojrzała na Millera.
- Nie, nie widziałam. Ani na chwilę nie pozwolił mi się odwrócić, a potem założył mi
tę poszewkę.
Nina ponownie ujęła dłoń dziewczyny.
- Wreszcie przywiązał mnie do łóżka - ciągnęła Lu Ann. - Miałam wrażenie, że już to
robił. Przyniósł ze sobą linkę i dobrze wiedział, jak przycisnąć mnie kolanem i
wygodnie związać. Nie mogłam się ruszyć i nie mogłam nic powiedzieć. Trudno mi
było oddychać z zasłoniętą twarzą. On też nic nie mówił, tylko „bądź cicho". I
wiedział, że nic nie mogę zrobić. Potem... potem rozciął nożem moje ubranie i zgwałcił
mnie. Nie odzywał się przez cały czas. Dopiero później, kiedy nastawił... magnetofon.
Wtedy... - Lu Ann nie mogła już powstrzymać płaczu.
Ojciec położył ręce na jej barkach.
- Wystarczy - powiedział. - Będą państwo musieli zaczekać z kolejnym
przesłuchaniem - dodał, po czym odprowadził córkę na piętro.
- Co było dalej? - spytał Dale.
- Torturował ją przez chwilę - odparł Herb. - Naciskał na sploty nerwowe, żeby
zmusić ją do posłuszeństwa. Pytał, czy sprawia jej to przyjemność. Powiedziała to, co
jej zdaniem chciał usłyszeć. Wkurzył się. Pytał: „Sprawia ci to przyjemność? Lubisz,
kiedy tak cię biorą?" Chory, popieprzony facet. Wreszcie przestał i zostawił ją.
Sąsiedzi nic nie słyszeli. Kiedy Lu Ann nie pojawiła się w pracy, jedna z przyjaciółek
postanowiła ją odwiedzić. Otworzyła drzwi zapasowym kluczem i znalazła ją... Żywą,
dzięki Bogu.
170
- Sądzisz, że zamierzał ją zabić? - spytał Dale. Herb popatrzył na niego z niesmakiem.
- Może. Jeżeli wcześniej tego nie robił, być może wkrótce zacznie. A jeśli sam nie
zauważyłeś, to informuję, że udało mu się zabić jakąś część Lu Ann Martin. Tak się
nazywa ta mała, wiesz? - dodał, spoglądając na wiszące na ścianach zdjęcia
roześmianej pięknej dziewczyny w sukience z balu maturalnego, w kostiumie
kąpielowym na pokładzie jachtu, z rodziną. - Tu, w Minneapolis, nieczęsto trafiamy na
takich bydlaków. Większość nie dorównuje mu bystrością, nie są tak zorganizowani i
tak zimni... - Herb umilkł, gdy na schodach pojawił się pan Martin.
- Przykro mi, ale muszą państwo nas zostawić - powiedział ojciec Lu Ann. - Dałem
córce środek uspokajający, niedługo powinna zasnąć.
Nina wstała i podała mu rękę. Uścisnął ją po krótkim wahaniu.
- Przepraszamy, że państwa niepokoiliśmy - powiedziała Nina. - Proszę pozostawać w
kontakcie z naszym psychologiem, Lu Ann powinna skorzystać z fachowej pomocy. A
my będziemy informować o postępach w śledztwie.
- Dowiedzieli się państwo czegoś nowego od mojej córki? - W głosie Martina
pojawiła się nuta gniewu. - Ile razy jeszcze będzie musiała przez to przechodzić?
Odpowiadając, Nina spojrzała na Dale'a.
- Nie będziemy więcej niepokoić Lu Ann, panie Martin. To spotkanie pomogło

background image

naszemu nowemu współpracownikowi lepiej poznać człowieka, którego szukamy.
Jeżeli mamy ująć sprawcę, musimy wykorzystać wszystkie możliwości. A przecież
tego pan chce, prawda?
- Naturalnie. Ale chciałbym też odzyskać córkę. Rozumie pani?
- Rozumiem - odpowiedziała cicho Nina. - Rozumiem doskonale, proszę pana. I
jestem wdzięczna za pomoc. Proszę podziękować Lu Ann.
W milczeniu opuścili dom Martinów i wrócili do samochodu.
- Ty prowadź, Herb, dobrze? - poprosiła Nina.
- Jasne.
171
Herb wcisnął się za kierownicę, a Dale bez słowa zajął miejsce z tyłu.
- To twój pierwszy raz? - spytała Nina.
- Nie rozumiem.
- Pierwszy raz widziałeś skutki gwałtu?
- Znałem kiedyś kobietę, która została zgwałcona.
- Ale to chyba nie to samo co rozmowa z ofiarą tuż po, prawda?
- Nie to samo.
- A taką właśnie mamy robotę - westchnął Herb. -Dzień w dzień.
- Ja bym nie mógł - wyznał Dale. - Nie wiem, jak sobie z tym radzicie.
Herb zerknął w lusterko, a potem skupił się na prowadzeniu wozu.
- Chciałbym ich pozabijać - dorzucił Dale. - Wszystkich, co do jednego.
Herb i Nina bez słowa spojrzeli sobie w oczy.
2.9
Po północy, kiedy ogarnęła go łowiecka gorączka, Jonny Maxwell wyszedł na spacer
w świetle księżyca. Był już dwie przecznice od ruchliwego skrzyżowania Hennepin z
Lakę i od jaskrawych świateł Uptown. Tu, na Emerson Street, było zdecydowanie
ciemniej. Latarnie stały znacznie rza dziej, a w oknach tylko od czasu do czasu
zapalały się światła, by zaraz zgasnąć. Kierowcy przejeżdżających samochodów zerkali
na Jonny'ego bez zbytniej ciekawości - był dla nich jednym z wielu młodych i modnych
mieszkańców Uptown, wracających do domu z imprezy w barze Lyle'a albo z późnego
seansu w Uptown Theater. Rozmyślał o mroku. Zawsze dobrze się czuł w ciemności i
wiedział, że to się nigdy nie zmieni. Szedł z pochyloną głową, sprężystym krokiem
łowcy, szybkim spojrzeniem omiatając mroczne ulice. W torbie przewieszonej przez
ramię niósł drobiazgi, którymi zamierzał się podzielić z panną Annie Ma, artystką.
Wolno minął budynek przy Emerson 2782, podobny do tego, w którym sam mieszkał.
Ściany z ciemnej cegły pięły się na wysokość dwóch pięter. Wnętrze podzielono na
apartamenty, po dwa na każdej kondygnacji. Jonny zostawił w tyle rzęsiście oświetloną
bramę i skierował się ku tylnemu wejściu, także zabezpieczonemu domofonem. Ze
wszystkich ścian patrzyły na niego ogromne okna - nawet z tych, które blisko
sąsiadowały z innymi budynkami. Noc wcześniej, podczas rozpoznania, Jonny
przestrzelił z pistoletu pneumatycznego boczne światła po północnej stronie domu.
Mieszkanie Annie Ma mieściło się na pierwszym piętrze, właśnie od północy.

173
Annie Ma siedziała na drewnianym krzesełku naprzeciwko sztalug, otoczona świecami.
Migotliwe światło wydobywało z ciemności ciepłe barwy tkanin i kilimów -
wykonanych przez rzemieślników ze szczepu Navajo, a także z Iranu i Turcji -
wiszących na ścianach i ułożonych nieregularnie, lecz gustownie na podłodze. Kobieta
była bosa; jedną stopą gładziła nieustannie miękki dywan, a drugą oparła na
poprzeczce między nogami krzesła. Pochylona, w skupieniu przyglądała się detalom,
które namalowała właśnie czubkiem najcieńszego pędzelka. Płótno było duże, a plamy

background image

czerwonej, rudobrunatnej i czarnej farby układały się w stylizowany wizerunek twarzy
o surowych rysach - wersję oblicza, które widywała w snach i które powracało w jej
świadomych myślach częściej niż jakiekolwiek inne. Strach. Tęsknota. Nienawiść.
Ciekawość. Wszystko to zawarła w swoim obrazie, artystycznej interpretacji twarzy
skrywanej pod maską obojętności przez mężczyznę, którego spotkała w barze sushi.
Mężczyznę imieniem Bill.
Nauczyła się nie patrzeć zbyt długo na całą twarz, na całe płótno. Wolała ufać swej
intuicji i koncentrować się na detalach, nadając im właściwy kolor i kształt. Ufała
podświadomości, budując kompletny wizerunek tego, co płonęło przed jej oczami i
wypełniało sny. Annie, jak wielu artystów, miała dar widzenia na wskroś. Był on,
podobnie jak dar Kasan-dry, błogosławieństwem i przekleństwem zarazem.
Wiedziała, że on po nią przyjdzie.
Nie znała prawdziwej przemocy, ale rozumiała, że trzeba zachować ostrożność. Czuła
pociąg do mężczyzny, którego na swoim obrazie nazwała Kochankiem-Demonem.
Spod maski, którą nosił na co dzień, emanował brutalnością i absolutną pewnością
siebie, łatwością zwyciężania, tak jak emanuje gorącem tygiel pełen płynnego metalu.
Annie i jej sąsiedzi zawsze zamykali drzwi na klucz i wzajemnie strzegli swoich dóbr.
W domu czuła się bezpiecznie. Lecz mimo to niczym tropione zwierzę wyczuwała
łowcę. Był blisko, coraz bliżej.
— Spaceruję po północy w świetle księżyyyyyca... — Okrążając budynek, Jonny nucił
pod nosem starą piosenkę Pat-
174
sy Cline. Rozpierała go radość. Tę część nocnych wypraw lubił najbardziej: skradanie
się, prawdziwe łowy. Seks był tylko nagrodą za udane podchody- zarabiał na niego,
sprawdzając własne umiejętności. To będzie dobre, obiecywał sobie w duchu, idąc
ciemnym zaułkiem między budynkiem, w którym mieszkała Annie, a sąsiednim, z dala
od księżycowej poświaty zalewającej ulicę. Zatrzymał się, przesunął torbę kurierską na
plecy i zacisnął dłonie na cegłach wystających z muru w równych odstępach. Miękkie
podeszwy butów wspinaczkowych z łatwością dopasowywały się do nierówności
ściany. Podciągnął się i bezszelestnie jak cień zaczął się wspinać coraz wyżej po
wąskim pasie muru oddzielającym wielkie okna.
Bez trudu pokonał wysokość dwóch kondygnacji, sforsował niski murek tworzący
koronę budynku i znalazł się na płaskim dachu. Przemierzył go szybko i cicho, klucząc
w rzadkim lesie anten i przewodów wentylacyjnych. Zatrzymał się przy metalowej
klapie z przyspawanym uchwytem. Miała kształt kwadratu o boku niespełna metra.
Jonny zdołał ją unieść zaledwie na parę centymetrów, zanim napotkał opór kłódki
zamykającej właz od środka - dokładnie tak samo jak podczas rekonesansu. Zawiasy
klapy znajdowały się na zewnątrz: dwa potężne bolce tkwiły głęboko w mosiężnych
oprawach. Jonny wyjął butelkę smaru Break-Free w sprayu i obficie spryskał zawiasy,
starając się, by płyn dotarł do ich wnętrza. Odczekał parę minut, a potem wyjął z torby
mały młotek i punktak z łbem owiniętym grubym materiałem. Uderzył lekko w każdy z
zawiasów i bolce przesunęły się nieznacznie - na tyle, by dało się wprowadzić do
szczelin więcej smaru. Odczekał jeszcze chwilę, nie myśląc o niczym, a jedynie
analizując informacje napływające ze zmysłów: subtelne wibracje połaci dachu pod
stopami, monotonny pomruk klimatyzatorów, szum lekkiego wiatru z zachodu,
chłodzącego spocone czoło, i wreszcie gwar głosów dobiegających z otwartego okna
sąsiedniego budynku.
Wreszcie uderzył w bolce po raz ostatni, wysadzając je z zawiasów. Luz na uchu
kłódki pozwolił unieść pokrywę na tyle, że Jonny przecisnął się pod nią i bezszelestnie
opuścił na stopnie. Pomocnicza klatka schodowa łączyła tylne drzwi
175

background image

mieszkań z wyjściem na dach i z tylną bramą budynku prowadzącą na nieduży parking.
Na platformach przed drzwiami stały kubły na śmieci, puste kartony po sprzętach
domowych, rowery i mniej potrzebne akcesoria.
Jonny stanął na progu mieszkania Annie Ma, nasłuchując.
Annie ułożyła na szufladce kolejną płytę kompaktową i wsunęła ją do odtwarzacza. Po
chwili pokój wypełniły dźwięki After the Rain Johna Coltrane'a. Przesunęła suwaki
korektora graficznego i pokręciła potencjometrem, dodając mocy. Usiadła na
drewnianym krześle z zamkniętymi oczami i kołysząc się lekko, chłonęła dźwięki.
Muzyka sączyła się wolno w pustkę i spokój, które ją wypełniały. Odgarnęła włosy i
zatoczyła szeroki krąg głową, by rozruszać mięśnie szyi. Nagle ogarnął ją chłód i
drobniutkie włoski na jej karku zjeżyły się. Stojący tuż za nią, tak blisko, że czuła
zapach i ciepło jego ciała, mężczyzna imieniem Bill powiedział:
- Ładny obraz. Widzę podobieństwo.
- Cieszę się, że ci się podoba. - Serce Annie Ma tłukło się jak oszalałe, ale głos miała
spokojny. - Wydaje mi się, że... dobrze cię uchwyciłam - dodała, nie odwracając się.
- W jakim sensie? - spytał Jonny.
- Mogę się odwrócić?
- Jeszcze nie.
- Oczywiście — zgodziła się. - W takim sensie, że mój obraz pokazuje cię takim, jaki
jesteś naprawdę. Twoją ukrytą twarz. - Doskonale wyczuwała gniew, którym
emanował intruz. Miała wrażenie, że rośnie temperatura jego ciała. Czuła jego bliskość
na karku, jak gorący oddech. Coraz silniejszy wydawał się też zapach mężczyzny, jego
potu. - Naturalnie nie chcę cię obrazić, kiedy to mówię - ciągnęła ostrożnie. -
Rozumiesz?
- Co widzisz? - spytał.
- Kontrolę. Dyscyplinę. Niebywałą siłę. Gniew. Wściekłość. Smutek. Tęsknotę.
Frustrację. Pożądanie. - Kobieta umilkła na chwilę. - Czego tak bardzo pragniesz?
- Nie wiesz?
- Mogę ci dać...
176
- Ja biorę. Nie dawaj. Ja biorę.
- Ale dałabym...
- Nie dawaj! - syknął Jonny. - Nie dawaj. Nigdy nie dawaj.
Umilkła i posłusznie spuściła głowę. Jej szczupłe ramiona drżały.
- Ja...- zaczęła.
- Zamknij się - przerwał jej beznamiętnie Jonny. - Cisza. Absolutna.
Usłyszała, że coś otwiera - może worek lub torbę - i zaraz potem zarzucił jej na głowę
poszewkę na poduszkę. Wpadła w panikę i mimowolnie uniosła ręce, żeby uwolnić się
od miękkiego materiału zakrywającego jej twarz. Jonny zacisnął poszewkę mocniej na
jej szyi i szarpnął zdecydowanie, jakby przywoływał do porządku psa uwiązanego na
smyczy.
- Nie - powiedział. - Nie ruszaj, póki ci nie każę.
Opuściła ręce. Każdy niespokojny oddech przybliżał cienki materiał do jej nozdrzy i
ust. Jonny zebrał brzegi poszewki w garść i pociągnął w górę, stawiając kobietę na
nogi. Kiedy popchnął ją w bok, zaczęła iść na czubkach palców, ręce trzymając
opuszczone wzdłuż tułowia. Nic nie widziała; wyczuwała jedynie bosymi stopami
dywan, potem drewnianą podłogę i znowu dywan. Jęknęła z bólu, kiedy intruz pchnął
ją i zderzyła się z ościeżnicą drzwi do sypialni. Zaraz potem rzucił ją na łóżko i obrócił.
Poczuła pod sobą materac.
- Ręce nad głowę - rozkazał.
Szybko i wprawnie przywiązał jej ręce do wezgłowia. Przesunął dłońmi wzdłuż jej

background image

ciała. Jeśli nie liczyć przydługiej koszuli, była naga. Miękkie, zaskakująco pełne piersi
kontrastowały ze szczupłym ciałem. Jonny wyjął zza pasa składany nóż bojowy CQC-7
i otworzył zębate ostrze. Uniósł czubkiem klingi skraj koszuli i przez chwilę przyglądał
się kroczu dziewczyny. Annie poczuła na skórze jego oddech. Zamknęła oczy i
przestała szarpać więzy. Teraz jej uda dotknęła zimna stal, a zaraz potem poczuła
ukłucie czubkiem noża. Posłusznie rozchyliła nogi. Napastnik znieruchomiał nad nią,
czuła na sobie jego spojrzenie.
Przesunął dłońmi po jej piersiach i zatrzymał w zagłę-
177
bieniu między obojczykami, a potem zgiął jeden palec i nacisnął. Annie zakrztusiła się i
odruchowo uniosła tułów; opadła na łóżko, kiedy cofnął rękę. Kiedy delikatnie
masował splot nerwowy, jej oddech wrócił do normy.
- To splot szyjny - wyjaśnił. - Jest ich znacznie więcej.
- Przepraszam - powiedziała Annie. - Chciałabym to zrobić tak, jak trzeba.
- Tak jak trzeba?
- Już masz mnie w swojej władzy - odpowiedziała. -Twoja maska... Ale ja mogę
zrobić więcej. Mogę grać rolę. Powiedz mi tylko, czego oczekujesz. Powiedz
dokładnie.
- Chcesz zrobić to tak, jak trzeba - powtórzył miękko.
- Ale nie chcę nazywać cię Billem - dodała. - Jakoś mi to nie pasuje. Jak mam cię
nazywać?
Palec ponownie zatrzymał się między jej obojczykami. Zesztywniała i zaraz się
rozluźniła. Jonny zainteresował się jej włosami łonowymi.
- W ogóle nie chcę, żebyś mnie nazywała — powiedział.
- A ja myślę, że chcesz. Chcesz, żebym mówiła do ciebie po imieniu. I mam dla ciebie
imię. Tak samo nazwałam mój obraz.
- To znaczy jak?
- Kochanek-Demon.
Jonny wolno, z namaszczeniem rozpiął jej koszulę.
- Chciałabyś pieprzyć się z demonem, dziewczyno? Tego właśnie chcesz? To masz na
myśli? - spytał.
Nie odpowiedziała. Jonny obserwował drżące mięśnie jej brzucha i gładką
powierzchnię złotej skóry między biodrami. Zabębnił po niej palcami i pogładził kępkę
włosów.
- Przypominasz mi mojego ojca - powiedziała. Jonny znieruchomiał.
- Był taki jak ty. Służył w siłach specjalnych, w Zielonych Beretach.
- Co to znaczy, że był taki jak ja?
- Silny. I wściekły, zawsze kiedy mnie odwiedzał. Nie na mnie, tylko na matkę.
Czasem przysyłał pieniądze. Troszczył się o nas. Matka się go bała, ale dla mnie
zawsze był dobry. Kiedy umarł, za pieniądze z ubezpieczenia mogłam skończyć
college.
178
- W jaki sposób zginął?
- Agent Orange. Spryskali go tym świństwem, kiedy razem z oddziałem przebywał w
Laosie czy gdzieś przy granicy... Nie pamiętam już. Przysłał mi swój beret, kiedy
skończyłam ogólniak. Mam go jeszcze, leży w szafie.
- Co ja mam wspólnego z Zielonym Beretem?
- Jesteś taki sam. To, co robisz, to, jaki jesteś... przypominasz go pod wieloma
względami.
Jonny wstał z łóżka i otworzył drzwi szafy. Na gwoździu wbitym w deskę wisiał stary,
wytarty zielony beret, dopasowany do czyjejś głowy, ale wciąż kształtny. Na przypiętej

background image

do niego odznace widać było godło Siódmej Grupy Sił Specjalnych. Jonny obrócił
beret w dłoniach. Na skrawku jedwabiu wszytym od środka widać było napis
wykonany atramentem: Ken Symington. Jonny położył beret na komodzie, zamknął
drzwi szafy i odwrócił się, by popatrzeć na Annie Ma leżącą na łóżku.
- Co robisz? - spytała.
- Dlaczego sądzisz, że twój ojciec był taki jak ja?
- A jak mam do ciebie mówić?
- Mówi mi... Jonny - odparł. Okrył ciało Annie koszulą, ale nie zapiął guzików. -
Teraz powiedz mi dlaczego.
2.10
Irlandzki pub Kierana mieścił się opodal ratusza, dokładnie naprzeciwko budynku
kwatery głównej policji. Nina i Dale siedzieli przy stoliku obok wielkiego okna, skąd
mogli obserwować policjantów wchodzących i wychodzących z szarego gmachu po
drugiej stronie ulicy.
Nina upiła łyk guinessa z półlitrowego kufla i zlizała piankę z górnej wargi.
- Masz dziewczynę, Miller? - spytała. - Siedzi jakaś w domu i ceruje ci skarpetki?
Dale zakręcił bushmillsem z lodem i potrząsnął głową.
- Nie mam czasu na takie rzeczy. A ty?
- Mam ładne mieszkanie nad wodą. Piękny widok za oknem, zwłaszcza o tej porze:
księżyc nad jeziorem, ludzie spacerują... Dokończ drinka, pojedziemy do mnie.
- A gdzie twój partner?
- Musiał skoczyć do domu.
- Nie wygląda mi na rodzinnego faceta.
- Gówno o nim wiesz, Miller. Właśnie że rodzinny z niego gość, a do tego świetny
policjant i najlepszy partner, jakiego miałam. To mój przyjaciel. Przyjaciel, Dale. Masz
jakichś przyjaciół? Bo nie wyglądasz mi na takiego, co ma.
- Nie mogłabyś przestać? Skomentowałem fakt i kropka. Przecież nie chciałem cię
urazić.
- To jak, masz przyjaciół?
Dale pociągnął spory łyk whisky i oczy zaszły mu mgłą.
- Tak - powiedział. - Mam przyjaciół. Nina uśmiechnęła się lekko.
- A często punktujesz? Wiesz, chodzi mi o seks. Dale wstał i delikatnie odstawił
szklankę.
- Dość. Niepotrzebne mi te bzdury...
180
- Siadaj - odpowiedziała Nina. - Siadaj i nie rób sobie obciachu.
Kobieta i mężczyzna siedzący kilka stolików dalej zerkali na nich w mało dyskretny
sposób, półgębkiem wymieniając uwagi.
- Nienawidzisz wszystkich facetów czy tylko wojskowych?
Nina roześmiała się.
- Siadaj, Dale. Dokończ whisky, a ja przestanę ci dokuczać. Naprawdę. I tak nigdzie
nie pójdziesz beze mnie, a ja nie skończyłam piwa. Poza tym jeszcze nie
zdecydowaliśmy, co powiemy szeryfom.
Dale usiadł, ale whisky przestała go interesować.
- Dobry z ciebie żołnierz, sierżancie Miller, mam rację? -spytała Nina, zniżając głos. -
Służba nie drużba, tak jest sir, odmaszerować. Ale co powiemy szeryfom? Słyszałam
co nieco o Jedzie Lovelessie. To stary, twardy i humorzasty łapacz bandziorów. Jeśli
po fakcie sprowadzimy go tu z całym zespołem i powiemy: No, chłopcy, wasz kumpel
Dale Miller coś zwęszył i okazało się, że miał rację, ale jakoś tak zapomniał
powiedzieć o tym ludziom, którym powinien był powiedzieć... Wiecie, tak po prostu
zajrzał do jednej gliniary z Minneapolis i pochwalił się, że ma przeczucie...

background image

Dale wzruszył ramionami i podniósł szklankę.
- Rób, co uważasz za stosowne, Capushek. Jeśli wyślą mnie do domu, to jadę. Ale
prędzej ja powinienem zająć się tą sprawą niż ty.
- Brawo. Jesteś sprytniejszy, niż można by sądzić. I proszę, sam na to wpadłeś. Ale
skoro już rozmawiamy jak dziewczyna z dziewczyną, to się dogadajmy, panie
Tajemniczy Komandosie. Ach, byłabym zapomniała: spodziewaj się telefonu.
Chcieliśmy sprawdzić twoje referencje i bardzo oficjalny chłopaczek po drugiej stronie
linii sprawiał wrażenie zmartwionego, że siedzisz w Minneapolis, a nie tam, gdzie
zwykle wieszasz swój karabin. Ale nie martw się, wyjaśniliśmy mu. Usłyszał, że
zostałeś zatrzymany za wykroczenie drogowe i pokazałeś papiery gliniarzowi z
drogówki. Kiedy wrócisz, możesz powiedzieć szefom, że zostałeś w Minneapolis, żeby
sprawdzić, czy miejscowe dziewczyny są takie, jak głosi fama.
181
- Czy są królowymi śniegu? Lodowatymi sukami? Nina roześmiała się i uniosła
szklankę w udawanym toaście.
- Dobre. Może jeszcze będą z ciebie ludzie, Miller. Jeśli się postaramy, mamy pewnie
z tydzień, zanim twoi zaczną się zastanawiać, gdzie jesteś, i zażądają od szeryfów,
żeby co prędzej odesłali cię do domu.
- Co najmniej tyle. Zameldowałem, że biorę parę dni wolnego.
- No, to opowiadaj. Co jest grane z tym Maxwellem?
- Nie jestem pewien, że chodzi o niego.
- A wyglądasz na pewnego.
- Koroner go zidentyfikował.
- Nie dopasował DNA, nie porównał krwi... to trudne, a czasem wręcz niemożliwe po
takim pożarze. Z głowy zabitego niewiele zostało, więc nie sposób sprawdzić
uzębienia... Podstawą identyfikacji były więc dokumenty, przedmioty, ogólna budowa
ciała - zgadza się?
- Tak.
- Moim zdaniem to wątpliwe dowody. Dale zakręcił resztką trunku w szklance, by nie
patrzeć
w oczy policjantki.
- Sam nie wiem.
- Chciałbyś go dopaść osobiście, co?
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo już to przerabiałam. Wiem, co czujesz. Ale jeśli chcesz załatwić drania, zrobisz
to ze mną. W moim mieście nikt nie będzie urządzał kobiet tak jak on.
- Najpierw musimy go znaleźć - zauważył Dale. Przez chwilę spoglądał na swoje blade
odbicie w oknie pubu i na ludzi idących chodnikiem po drugiej stronie. - Najpierw
musimy go znaleźć.
Nina skręciła na rogu Hennepin i Washington. Kiedy przejechali most, zboczyli na
prawo i Pierwszą Aleją potoczyli się wolno przez rzęsiście oświetloną Dzielnicę
Magazynów. Trotuary były pełne ludzi, w klubach nocnych, restauracjach i barach
trudno było o wolne miejsce. Noc była
182
ciepła, więc nie brakowało też spacerujących - samotnie, parami i w większych
grupach.
- Dokąd jedziemy? - spytał Dale.
- Na wycieczkę po mieście. Nocą jest tu naprawdę pięknie.
Minęli Loring Park i znowu skręcili w prawo, przy centrum sztuki Walkera, by w
spacerowym tempie dotrzeć do Lakę of the Isles Parkway. Jezioro Wysp świeciło
nieruchomym blaskiem w poświacie księżyca. Wóz zwolnił jeszcze bardziej, zbliżając

background image

się do starego kamiennego mostu.
- Spójrz - powiedziała Nina.
W czystych wodach Jeziora Wysp odbijały się budowle Minneapolis. Miasto płonęło
łuną świateł wzmocnionych blaskiem księżyca. Obraz widoczny na powierzchni wody
był nieruchomy jak fotografia.
- To piękne - stwierdził Dale.
- Niewielu mężczyzn używa tego słowa.
- „Piękne"? Dlaczego?
- Sama nie wiem.
Objechali jeziora Calhoun i Harriet, by zatrzymać się przy muszli koncertowej opodal
pomostu. Tylna ściana ozdobnego budyneczku była przeszklona, tak by publiczność
siedząca naprzeciwko na trawie i na ławkach mogła podziwiać w tle widok jeziora.
Przy pomoście cumowały żaglówki, a brzęk łańcuchów kotwicznych niósł się daleko
nad wodą. Na ścieżce widać było nielicznych spacerowiczów.
- Przejdźmy się - zaproponowała Nina.
- Jasne.
Poszli krętą brukowaną alejką wzdłuż brzegu jeziora. Nina wcisnęła dłonie głęboko w
kieszenie lekkiej bluzy i skuliła ramiona, czując chłodne powiewy wiatru.
- Zimno ci? - spytał Dale.
Nina odchyliła głowę do tyłu i łapczywie zaciągnęła się rześkim powietrzem.
- Nic mi nie będzie. To przyjemne uczucie. Zapach wolności.
- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.
- A byłeś kiedyś wolny, Miller?
- Nie wiem, co masz na myśli.
183
Nina zatrzymała się i położyła dłoń na ramieniu Dale'a. Zacisnęła palce na jego grubym
bicepsie, drugą ręką sprawdzając podeszwę buta. Uśmiechnęła się, odwracając głowę
w stronę jeziora.
- W to nie wątpię - odpowiedziała. - Chodzi mi o to, czy kiedykolwiek doświadczyłeś
prawdziwej wolności. Czy czułeś, że nikomu nie jesteś nic winien, że nic nie musisz
robić, że możesz pójść, dokądkolwiek zechcesz, zrobić wszystko, na co masz ochotę,
zostawić to, co dobrze znasz, i udać się w nowe, nieznane, ciekawe miejsce, by
spróbować czegoś innego?
Dale nie odpowiedział od razu.
- Raz czułem coś takiego. Byłem mały. Wybraliśmy się z ojcem z plecakami do parku
narodowego. Zmęczył się i postanowił zostać w dolinie, ale powiedział, że ja
powinienem iść w góry i spędzić tam noc samotnie. No i poszedłem. Byłem zupełnie
sam, na szlaku nie było nikogo. Ciężko było, ale fajnie. Wszedłem na szczyt i najpierw
się obejrzałem, żeby sprawdzić, jak wysoko jestem, a potem spojrzałem przed siebie,
na dolinę po drugiej stronie i otaczające ją góry... Wtedy poczułem się wolny. Mogłem
pójść tam, dokąd chciałem. Wszystko, czego potrzebowałem, dźwigałem na grzbiecie.
Żadnych zobowiązań... Byłem wolny. Właśnie wtedy.
- I tylko wtedy? Potem już nie?
- Nie w takim sensie, o jaki ci chodzi. Zobowiązania -wyjaśnił Dale. - Służba.
- Nigdy nie schodzisz z posterunku? Nie zdarza ci się zapomnieć o armii i być
zwykłym Dale'em Millerem? Czy w ogóle jesteś kimś poza wojskiem? Co robisz, kiedy
nie jesteś sierżantem Millerem?
- Biorę plecak, namiot i wędruję. Tak jak wtedy, kiedy byłem mały. Lubię
podróżować. Poznawać nowe miejsca i ludzi.
- Ludzi. Na przykład kobiety?
- Czasami.

background image

- Udało ci się kiedyś zatrzymać jakąś na dłużej czy jesteś może z tych, co kochają i
rzucają?
- Niektóre zatrzymałem.
184
- Niektóre? Opowiedz mi chociaż o jednej. Dale wzruszył ramionami.
- Nie ma o czym mówić.
- Mieszkaliście razem?
- Tak.
- Mów dalej.
- Pracowała w reklamie, na kierowniczym stanowisku. Była córką oficera, z którym
pracowałem. Spotkaliśmy się w ich domu; zaprosił mnie na Boże Narodzenie.
- Jaka była?
- Była dobrą kobietą. Ładna, dobrze ustawiona, miała własne ciekawe życie.
Sądziłem, że przywykła do obcowania z żołnierzami, skoro dorastała w takiej rodzinie,
ale ona tego nienawidziła, od początku do końca. Minął jakiś czas, zanim się z tym
zdradziła, ale w końcu nadszedł ten moment. Nie lubiła podróży, nie lubiła tego, co
robię...
- A co robisz?
Dale kontynuował, jakby nie usłyszał pytania.
- ...nie lubiła broni w domu, nie lubiła moich przyjaciół... Było tak, jakbyśmy żyli na
granicy dwóch państw, lewą nogą w jednym, a prawą w drugim.
- Całkiem jak w policyjnej rodzinie. Co mówisz kobietom, kiedy pytają cię o zawód?
Dale spojrzał na księżyc.
- A jak reagują mężczyźni, kiedy się dowiadują, że jesteś gliną?
Nina zatrzymała się i odwróciła ku tafli jeziora.
- Nie mówię cywilom, że jestem gliną.
- Dlaczego?
- Dlatego, że to, co robię w pracy, jest dla nich, ale sama praca i to, co w niej widzę,
jest dla mnie. Nie muszę się tym z nikim dzielić.
- A jeśli musisz być gliną po godzinach? Nina parsknęła cicho.
- Wtedy robię swoje, ale mam już za sobą ten etap, na którym musiałam pakować się
w każdą rozróbę, jaką zobaczyłam. Nie po to mam telefon komórkowy.
- Ja chyba nie nadawałbym się do tej roboty. Za bardzo chciałbym załatwić dupków,
których ścigacie.
185
- Prawda?
- Tak.
- Naprawdę myślałaś, że mogłabyś prowadzić ze mną taką grę? - spytał, przesuwając
dłonią po jej brzuchu w kierunku wzgórka łonowego.
- Nie. Chciałam tylko... porozmawiać z tobą. Bałam się.
- Teraz też powinnaś.
- I boję się. Samej siebie. I ciebie.
- Czy teraz też próbujesz grać?
- Nie. - Kobieta poruszyła się na łóżku. - Jak chciałbyś mnie wziąć?
Dale zatrzymał się przy wysokim oknie w salonie Niny i spojrzał w dół na jezioro
Harriet i długą plamę księżyca odbitą na powierzchni wody. Nina stanęła za nim,
bardzo blisko. Czuł ciepło jej ciała emanujące przez cienką bluzkę.
- Podoba mi się tu - powiedział.
- Mhmm...
Dale naprężył mięśnie. Nina chwyciła go za pasek i odwróciła plecami do okna. Był
tylko o pół głowy wyższy od niej. Objęła jego kark i pochyliła ku sobie. Rozbawiło ją

background image

to, jak stał nieruchomo ze zwieszonymi rękami, kiedy go całowała.
- Chyba nie było tak źle, co? - spytała po chwili.
- Nie.
Poczuła, że jej pragnie, kiedy zaczął ją całować. Pociągnęła go w stronę wielkiego
zielonego fotela, pchnęła na siedzisko i dosiadła, nie zdejmując ubrania. Twarz Dale'a
znalazła się na wysokości jej piersi. Kiedy objął ją w talii, wyczuł twardą kaburę z
pistoletem.
- Potrzebne ci to? - spytał.
- Może. - Rozsunęła poły bluzki i wtuliła jego twarz między piersi, a potem sięgnęła w
dół, między nogi, by pociągnąć za końcówkę jego paska.
- Jeszcze nie zdecydowałem - odparł Jonny. - Ale dam ci znać.
Wstał i przespacerował się niespiesznie po pokoju, przyglądając się wszystkiemu z
ciekawością. Popatrzył na obra-
188

zy, apaszkę ze złotym wzorem upiętą na ścianie, japońskie kimono ślubne na
drewnianych kołkach i zdjęcia w staroświeckich ramach, a także na zielony beret.
Stanął przy komodzie i przez chwilę przebierał palcami w biżuterii wrzuconej niedbale
do starej, kryształowej misy. Między ozdobami zobaczył srebrne skrzydełka odznaki
spadochroniarza. Sam miał taką. Zważył ją w dłoni, zdjął umocowaną z tyłu nakładkę i
dotknął ostrej igły. Po chwili odwrócił się i spojrzał na Annie Ma rozciągniętą na łóżku
dla jego przyjemności.
- Jonny? - odezwała się cicho. - Jonny?
- Chodźmy do sypialni - powiedział Dale.
- Dobrze mi tu.
- Możemy...
- Ciii... - Nina zdjęła bluzkę i rzuciła ją na podłogę.
Stanęła przed Millerem. Blada skóra odznaczała się wyraźnie wokół beżowego stanika.
Kolba pistoletu sterczała ukośnie ponad krągłością jej biodra. Wyjęła broń, skierowała
lufą w dół i odwróciła się, żeby ją odłożyć. Dale wstał, zaplątany w spodnie.
Wymierzyła sig-sauera w jego pierś.
- Siadaj, chłopcze - powiedziała.
- Nie celuj we mnie - odparł.
Wyciągnął rękę, żeby odebrać jej pistolet, ale cofnęła się o krok.
- Nie dotykaj mojej broni.
- Nino...
- Rozbieraj się.
- Co?
- Słyszałeś.
Dale usiadł i zrzucił buty.
- Właśnie tak - pochwaliła.
Jonny otwierał kolejno szuflady komody. Górna była pełna ładnej bielizny - czerwonej,
czarnej i beżowej. W drugiej zobaczył krwistoczerwoną atłasową sakiewkę, a w niej
foliowy woreczek z marihuaną, małą lufkę i plik papierków.
- Skąd bierzesz towar? - spytał.
- Nie wiem, o czym mówisz - odparła Annie.
- Skąd bierzesz trawkę?
189
- Od przyjaciela... pracuje w First Avenue. Też artysta.
- Muzyk?
- Nie, malarz. Jest ochroniarzem. Jonny roześmiał się.

background image

- To dobre - powiedział. - A on skąd ma towar? Kto jest jego dostawcą?
- Nie wiem. Nigdy nie pytałam.
Jonny zamknął szuflady, podszedł do łóżka i usiadł. Pogładził linię mięśni brzucha
młodej kobiety. Zadrżała nieznacznie i to go podnieciło. Wsunął w nią palec i
obserwował w milczeniu, jak jęknęła, wzdrygnęła się i znieruchomiała. Wyjął palec i
powąchał go.
- To jak z nami będzie, Annie? Z tobą i ze mną. No, jak? Nie odpowiedziała.
- Wiesz, o czym myślę, prawda?
Milczała uparcie. Patrzył, jak jej brzuch unosi się i opada, gdy starała się uspokoić
oddech. W tym samym rytmie pulsował materiał poszewki na jej twarzy; w
zagłębieniach na wysokości oczu pokazały się ciemne plamy wilgoci.
- Twój tata był jak lew w klatce, Annie - ciągnął Jonny, długimi i delikatnymi ruchami
wodząc palcem od jej mostka po łono. - A ty siedziałaś tam razem z nim, pamiętasz?
Jednak udało ci się wyrwać z klatki, mamusia tego dopilnowała. Mam rację? Ale dziś
nie ma mamusi, Annie. Tylko ty i ja. Ty i twój kochanek-demon. Czy nie o tym
mówiłaś wtedy w restauracji? Tak łatwo przychodziła ci rozmowa o czymś, czego
wcale nie znasz... jeszcze. O rozkoszy oddawania się. O rozkoszy dawania rozkoszy
temu, kto bierze, mówiłaś. Zobaczysz, jak to jest.
Jonny Maxwell wstał i rozebrał się powoli. Pochylił głowę i spojrzał na penisa
pulsującego lekko w rytmie uderzeń serca. Wszedł na łóżko i ustawił się na
czworakach nad Annie. Teraz jej płacz stał się słyszalny.
- Cii - szepnął, przez poszewkę przyciskając palec do jej ust. — Ciii, Annie. Jeszcze
nie masz powodu do płaczu. Znalazłaś się w klatce, a lew, który był na wolności,
wrócił z tobą do domu. Ja nie jestem taki jak twój tatuś, Annie. Wcale nie jestem taki.

- Jesteś - odpowiedziała. - Jesteś dokładnie taki sam.
190
Nina położyła pistolet na podłodze i zsunęła buty, a potem rozpięła pasek i zdjęła
spodnie. Zapasowe magazynki i futerał na kajdanki upadły na drewnianą podłogę z
głuchym hałasem. Zdjęła rozpinany z przodu stanik, a potem wsunęła kciuki za gumkę
fig i wyśliznęła się z nich bez pośpiechu. Światło księżyca wyłuskiwało z mroku jej
sylwetkę. Pełne piersi unosiły się i opadały. Uklękła przed Dale'em siedzącym w fotelu,
położyła dłonie na podłokietnikach jak grzeczna dziewczynka i wzięła członek do ust.
Kiedy stwardniał, wstała i pomagając sobie jedną ręką, usadowiła się na nim, drugą
obejmując Dale'a za kark. Kiedy uniósł ramiona, żeby ją objąć, odtrąciła je.
- Nie - powiedziała cicho. - Nie dotykaj mnie. Poczuła, że na chwilę stracił zapał, ale
zaraz go odzyskał,
gdy zaczęła się kręcić i poruszać na jego kolanach. Ujeżdżała go tak długo, aż poczuła,
że zaczął pracować ciałem coraz szybciej i mocniej. Wreszcie zwolniła,
znieruchomiała, przerzuciła nogę nad oparciem i wstała.
- Ach... -jęknął Dale, kiedy zsuwała się z niego. Odwróciła się tyłem, odeszła i
pochyliła, by chwycić podło-
kietniki fotela stojącego naprzeciwko. Obejrzała się przez ramię i powiedziała:
- Pieprz mnie.
- Tatuś robił ci coś takiego? - pytał Jonny. - A może to? Była sucha i to, że musiał
używać siły, by w nią wejść,
sprawiło mu przyjemność. Wyczuwał, że starała się mimo wszystko odprężyć, nie
stawiać oporu... i to go zdenerwowało. Wcisnął kciuk w jej odbyt. Krzyknęła i
szarpnęła więzy.
- Tak - odezwał się chrapliwym głosem. - Właśnie tak.
- Mocniej - ponagliła Dale'a Nina. - Mocniej!

background image

- Nie! Proszę, nie!
- Ależ, Annie, dopiero zaczynamy...
Dale dostrzegł w pewnej chwili swoje odbicie w szybie okiennej. Księżycowa poświata
oświetlała podłogę i dwie postacie: stał za Niną, wchodząc w nią raz po raz i czując jej
191
mocną odpowiedź. Miał wrażenie, jakby to światło rozlewające się po deskach
przenikało do jego ciała i przez stopy, lędźwie i żyły spływało do oczu, wypełniając je
nieznośnym blaskiem.
Jonny wiedział, że to nie wystarczy. To przekonanie drzemało w nim od bardzo,
bardzo dawna, ale dopiero teraz w pełni dojrzało. Dziewczyna, nad którą się pochylał,
szlochała.
- Tatusiu, proszę, nie - szeptała przez łzy. - Proszę, nie rób tego... To boli... Proszę,
tatusiu...
Poczuł jeszcze silniejszy wzwód, kiedy zacisnął dłonie na jej smukłej szyi.
Nina uklękła na podłodze i przytuliła do piersi siedzisko fotela.
- Co się stało? - spytał Dale. Przyklęknął obok i położył ręce na jej barkach.
- Nic - powiedziała, kręcąc głową i strząsając jego dłonie.
- Dobrze się czujesz?
Przylgnęła do fotela jeszcze mocniej i skinęła głową.
Jonny klęczał obok łóżka, a pot stygł już na jego nagim ciele. Annie spoczywała na
posłaniu, nieruchoma i bezwładna. Jeszcze nigdy nie widział kobiety zabitej własnymi
rękami. Owszem, widywał zwłoki kobiet w Bejrucie, w kurdyjskich wioskach
północnego Iraku czy w obozach w Gwatemali. Lecz nawet Sherry żyła jeszcze, kiedy
ją zostawiał. Patrzył teraz na drobniutkie, gładko ułożone włoski na udach Annie Ma.
Wydawało mu się, że próbują się unieść, tak jak Annie, kiedy chciała złapać ostatni
oddech. Dmuchnął delikatnie w ich stronę, obserwując zmarszczki w brzoskwiniowym
puchu. Jakie ładne, pomyślał.
Wstała bez słowa i poszła do łazienki, a potem prosto do łóżka. Nic więcej. Dale stał
nagi i patrzył na nią, nie odzywając się. Kiedy ułożyła się plecami do niego, podszedł
do okna i wyjrzał. Blask księżyca wydawał się jaśniejszy. Za-
192
mknął oczy. Czuł się tak, jakby wyszedł z cienia na słońce. Delikatny prysznic światła
obmywał jego ciało i włosy, które podnosiły się z wolna, w miarę jak wysychał pot.
- Przyjdziesz do mnie? - spytała Nina. W jej głosie była niepewność.
- Tak - odpowiedział. - Za chwilę. Popatrzę jeszcze przez okno.
Spojrzał na rozległą taflę jeziora Harriet i plamę światła rozciągającą się na niej jak
biała blizna. Kiedy poczuł na plecach chłód, dołączył do Niny.
Jonny siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, przeglądając fotografie
znalezione w wielkim zdobionym pudle na buty. Annie w halloweenowym kostiumie.
Annie z koleżankami. Annie z ojcem. Przyjrzał się jego twarzy. Podłużna czaszka,
bruzdy na policzkach i wokół ust, zmarszczki na czole, mocna opalenizna i blada blizna
wijąca się po prawej skroni jak gruby robak. Odłożył zdjęcie i wziął kolejne. Annie z
przyjaciółmi w klubie nocnym. Kilku spośród mężczyzn miało na sobie czarne koszulki
polo z napisem OCHRONA. Przyjrzał się bliżej. Klub First Avenue. Facet, który
obejmował Annie ramieniem, miał na piersi wyhaftowane imię: Tony.
2.12
- Tej nocy znowu zaatakował. Tym razem zabił. - Herb przemawiał wyłącznie do
Niny, całkowicie ignorując Dale'a,
. który stał obok jego biurka.
- Piłeś już dzisiaj kawę, Herbie? - spytała Nina.
- Przestań pieprzyć. - Herb odszedł, poprawiając kaburę pod pachą.

background image

Dale postawił kubek na jego biurku.
- Zawsze jest taki?
- Zwłaszcza wtedy, kiedy zaliczam facetów.
Nina była radosna i ożywiona - zupełnie inna niż w księżycowym świetle sześć godzin
wcześniej. Roześmiała się, kiedy Dale się rozejrzał, by sprawdzić, czy ktoś ją słyszał.
- Nie przejmuj się, partnerze - powiedziała. - Twój sekret jest bezpieczny.
- A twój?
- I tak nikt by ci nie uwierzył.
Nina zawsze uważała, że ruch na miejscu zbrodni jest kolejnym etapem gwałtu
zadanego ofiarom. Pokój pełen obcych ludzi- sanitariuszy, techników, policjantów w
mundurach i po cywilnemu, sąsiadów, a także błyski fleszy, od-rysowywanie
kształtów... wszystko to pozbawiało zmarłych resztek godności. Ktoś grzebał w
szufladach, ktoś oglądał zdjęcia, ktoś rozkładał bieliznę. To było ordynarne najście,
którego celem było ukaranie sprawcy wcześniejszego najścia; próba odtworzenia na
podstawie ciszy i śladów tego, co się wydarzyło, poskładania kawałków historii z
fragmentów pozostałych po czyimś życiu. Jako starszy detektyw Nina miała za sobą
służbę w wydziale zabójstw i wiedziała, że w każdym z takich miejsc można znaleźć
jedynie patos cze-
194
goś, co dobiegło marnego końca. Nigdy nie przywykła do tego stanu rzeczy. Nikomu
nie udała się ta sztuka, choć wszyscy próbowali odizolować się od głębszych przeżyć
luźną gadaniną.
I tym razem nie było jej łatwo. Kiedy weszła do mieszkania, natychmiast wyczuła
osobowość kobiety, która je zajmowała. Wrażenie piękna i zabawy mieszało się z
erotyczną zmysłowością wystroju. Było tu jednak także coś innego, mrocznego i
niebezpiecznego, co pojawiło się niedawno i zostawiło po sobie niepokojącą wibrację.
Kruche ciało młodej Azjatki przyprawiło Ninę o mdłości, nad którymi dawno już
nauczyła się panować.
Detektywem z wydziału zabójstw, któremu przydzielono tę sprawę, był niepozorny i
żylasty Włoch, Tony Rocelli.
- Cześć, Rocco - powiedziała. - Złapałeś bandytę?
- Jak się masz, Nino. Nie widzieliśmy się od czasu tej strzelaniny. Słyszałem, że nic ci
się nie stało - odparł Rocelli. Skinął głową Dale'owi i zwrócił się do Herba: - Kim jest
wasz kolega?
- Jest w porządku - odpowiedziała Nina. — Pracuje z nami. Dale wyciągnął rękę.
- Dale Miller.
- Rocco - odrzekł Rocelli. Jego dłoń była gładka i twarda. Był bardzo silny. - Jesteś
gliną, Dale?
- Jest konsultantem śledczym z Departamentu Obrony. Pomaga nam - wyjaśnił Herb. -
Psychologia, medycyna sądowa i takie tam gówna - dodał, mrugając do Dale'a.
- Poważnie? - Rocelli spojrzał na Millera z zainteresowaniem. - W takim razie będę
musiał uważać. Moja stara ma mnie za wariata i lepiej, żeby nikt jej nie utwierdzał w
tym przekonaniu. «
- Co tu mamy, Rocco? - spytała Nina.
- Annie Ma, Azjatka, lat dwadzieścia osiem. Gwałt i uduszenie. Zdaniem mojego
przyjaciela, pana Dahląuista z zakładu medycyny sądowej, śmierć nastąpiła około
dwudziestej drugiej trzydzieści. - Rocelli skinął głową w stronę krzepkiego blondyna w
średnim wieku, który stał obok łóżka i notował coś pilnie. - Obejrzałem miejsce
zbrodni i zaraz pomyślałem o tej sprawie, nad którą pracujesz. O dziew-
195
czynie z Minnetonki. Nie włożyliśmy ofiary do worka, żebyś mogła ją obejrzeć.

background image

- Kto zgłosił? - spytała Nina.
- Koleżanka z pracy. Annie Ma pracowała na pół etatu w centrum Walkera, w
warsztacie kustosza. Oprawiała obrazy, planowała układ wystaw, takie tam...
Nazywają takich „technikami muzealnymi". Nie pokazała się w pracy. Przyjaciółka
mówi, że ofiara była ostatnio niespokojna, miała złe sny i tak dalej. Podobno czegoś się
bała.
- Czego? - spytał Herb.
- Nie wiadomo. Jadę zaraz przesłuchać tę przyjaciółkę. Wybierzesz się ze mną?
Herb spojrzał na Ninę.
- Tak. Możemy iść, Rocco. Nina skinęła głową.
Dale stanął przy łóżku. Specjalista do spraw medycyny sądowej wciąż notował coś w
formularzach wpiętych do teczki. Dale nie pierwszy raz patrzył na zwłoki. Jako
żołnierz sam zabijał i widział umierających towarzyszy. Nigdy jednak nie był na
miejscu zbrodni. Poczuł dreszcz, spoglądając na woskową skórę jeszcze niedawno
pięknej dziewczyny, na odbarwione gałki oczne i grymas na twarzy, z której zdjęto
poszewkę. Na szyi, cienkiej jak u dziecka, widać było sine plamy po silnej męskiej
dłoni. Ciało spoczywające na posłaniu było jak pusta skorupa, a krzątanina policjantów
tylko podkreślała ową pustkę.
- Dale - zawołała Nina. - Spójrz na to.
Klęcząc na podłodze, przesuwała końcem długopisu rozrzucone zdjęcia. Niektóre były
stare, pożółkłe i pogięte. Przedstawiały mężczyzn w mundurach w ochronnych
barwach dżungli, stojących pośród drzew.
- Jak sądzisz, kto to jest? - spytała Nina, wskazując mężczyznę, który pojawiał się na
wielu wyblakłych fotografiach.
- Jej ojciec — odparł Dale zduszonym głosem. - Popatrz. -Na komodzie leżał stary
zielony beret i srebrne skrzydełka, odznaka instruktora spadochronowego, a obok
zdjęcie małej Annie Ma i mężczyzny z fotografii. — Jej ojciec był w siłach specjalnych.
196
Nina z wprawą prowadziła wóz po zatłoczonej Hennepin Street. Odkąd zobaczyli
zdjęcie Annie Ma z ojcem i opuścili miejsce zbrodni, Dale milczał uparcie. Raz po raz
bębnił palcami po udzie i wyglądał przez okno, poruszając głową, tak jakby spodziewał
się lada chwila wypatrzyć kogoś w tłumie przechodniów.
- Jak sądzisz, co może sprawić, że facet... tak się psuje? - zapytał wreszcie.
- Masz na myśli Maxwella? - upewniła się Nina.
- Tak.
- A skąd wiesz, że się zepsuł? Dale spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem.
- Może był zły od początku, tylko tego nie widziałeś? Z tego, co mówiłeś, wynika, że
nikt nie widział.
- Nie mieściło mi się to w głowie - odparł Dale, czując przykrą suchość w ustach. -
Pracowałem z nim przez lata. Ratował mi życie, innym też... Nie rozumiem, jak mógł
robić coś takiego. Na samą myśl robi mi się niedobrze.
- Witamy w realnym świecie, sierżancie Miller - powiedziała Nina. - Sądzisz, że
gwałciciele to tłuste, paskudne i nie ogolone bydlaki w długich płaszczach? Zdarzało
mi się już przymykać księży, dyrektorów firm, lekarzy, prawników, a raz nawet
indiańskiego wodza. Poważnie. Skrzywienie dokonuje się w środku, Dale, nie na
zewnątrz. Trzeba im spojrzeć w oczy, żeby zobaczyć, co mrocznego w nich drzemie.
Czasem sygnał jest subtelny, jak zwykłe przeczucie. Widzę na przykład, jak facet
patrzy na babki, kiedy zdaje mu się, że nikt go nie obserwuje. Albo jak nie c h c e na
nie patrzeć. Chodzi o wewnętrzną wściekłość, a niektórzy ludzie potrafią ją ukrywać
naprawdę dobrze, i to przez długi czas. Zło narasta. Niekiedy jest tylko ziarno,

background image

podlewane niepowodzeniami. Przychodzi gówniany czas, trudna sytuacja życiowa i
nagle wszystko wyłazi z nich na wierzch.
Dawno temu coś musiało się stać z twoim Jonnym. Pewnie wtedy, kiedy był jeszcze
dzieckiem. Od tamtej pory coś w nim narastało, umacniało się, a jeśli dodasz do tego
stres, który towarzyszy waszej robocie... Jakoś musiało się uzewnętrznić. Seks jest
niezłym wentylem, jak zapewne zauwa-

197
żyłeś. Ale jeśli ktoś ma inne skłonności - kiedyś w końcu je odkrywa.
- Nie wiem, jak możesz to robić - wyznał Dale. - Zastanawiasz się, co może siedzieć
w ich głowach, a ja... Po tym, co przed chwilą widziałem... Nie masz ochoty po prostu
ich rozwalać? Wziąć sprawy w swoje ręce?
Nina ułożyła wargi tak, jakby całowała tę myśl na do widzenia.
- Pogadamy o tym kiedy indziej. Teraz muszę zobaczyć się z szefem, czeka mnie
konferencja prasowa na temat starej sprawy. Może cię to zainteresować. Zaczekasz
trochę, a potem dowiemy się, co Herbie i Rocco usłyszeli od znajomych dziewczyny.
Później dorwiemy Jonny'ego Maxwella. Musimy się spieszyć. Niedługo ktoś zacznie
cię szukać.

\ <-(§)----
2.13
Dzisiaj jestem Jonny Walker, pomyślał Maxwell, wędrując ścieżką wzdłuż Missisipi.
Kiedy doszedł do kamiennego mostu, przeszedł na drugą stronę rzeki, do cienistej
Main Street opodal Riverplace. Strzępy myśli i obrazów - Annie Ma, zdjęć jej ojca,
starego zielonego beretu schowanego w szafie - pojawiały się, znikały i powracały, jak
dźwięki z uszkodzonej płyty, przeplatane dziwnym szumem, który raz po raz odzywał
się w jego głowie. Świadomość skurczyła się w nim do rozmiarów ciała; nie widział
idących z naprzeciwka ludzi, póki ich nie potrącił.
Zatrzymał się w barze-kawiarni pod chmurką i zamówił kawę, by po chwili zmienić
zdanie i poprosić o piwo. Kelnerka spojrzała na niego dziwnie, zanim odeszła.
Obserwował ją, nie czując gniewu, który normalnie ogarnąłby go w takiej sytuacji.
Annie Ma pozbawiła go tego uczucia, a nie miał nic, co mogłoby zająć jego miejsce.
Nie czuł nic. Nic nie miał.
Nagle poczuł ukłucie czegoś, co dziwnie przypominało panikę.
Mam przecież wyszkolenie, mam misję, upomniał się w myślach. Nie był pusty. Nie był
skórzanym workiem zamkniętym wokół pustki dźwięczącej poczuciem winy. Miał to,
czego potrzebował. To, czego chciał. Miał co robić, miał dokąd pójść, miał misję do
wykonania.
Nie był pusty. Nie był niczym.
Spojrzał w niebo, zastanawiając się, ile jeszcze godzin do zmierzchu. Miał sporo czasu
do zabicia przed wyruszeniem na łowy. Wstał, rzucił kilka banknotów i odszedł od
stolika dokładnie w chwili, gdy kelnerka wróciła z piwem.
199
Podniosła pieniądze i zawołała: - Nie wypije pan?
Machnął ręką na pożegnanie i odszedł, nie oglądając się za siebie.
Po powrocie do mieszkania opadł ciężko na kanapę, wziął pilota i zaczął przełączać
kolejno sto dwadzieścia dostępnych kanałów kablówki. Od piątej trwały na WCCO
wiadomości. Relacjonowano konferencję prasową policjantów, urządzoną na schodach
ich kwatery głównej. Jonny zwiększył głośność. Urodziwa blond reporterka opisywała
scenę, którą widać było w tle: szef policji wręczał właśnie medal za odwagę kobiecie
detektywowi z wydziału przestępstw seksualnych, która zastrzeliła sprawcę

background image

molestowania nieletnich. Kamera oddaliła się teraz od prowadzącej, by pokazać to, co
działo się na podwyższeniu ustawionym na schodach. Policjantka była ładna. Bardzo
ładna. Jej szef zaczął coś mówić, a kamerzysta obracał się tak, by pokazać
towarzyszących mu ludzi. I właśnie wtedy Jonny zobaczył twarz Dale'a Millera, który
nie zdążył schylić głowy.
Emocjonalna odpowiedź na to zdarzenie została w umyśle Jonny'ego odcięta, zanim
zdążyła się pojawić, jakby spadł na nią dzwon z grubego szkła. Jedna część jego
jestestwa zareagowała zaskoczeniem i strachem, druga natychmiast zaczęła analizować
możliwości.

Dale. Maxwell nie widział go od procesu. Nie umieszczał go na liście odwiedzających,
nigdy nie dostał od niego listu. Dale. Tu, w Minneapolis. To nie mógł być zbieg
okoliczności. Dale przyjechał, żeby pomóc policji w łowach.
Jak szybko zmienia się sytuacja, pomyślał Jonny.
Teraz już wiedział, że w pobliżu są myśliwi, którzy go znają i wiedzą, jak na niego
polować. Rozumiał też, że będzie musiał działać szybciej, niż to sobie zaplanował.
W wiadomościach telewizyjnych omawiano już kolejny temat. Jonny przełączył
odbiornik na kilka innych lokalnych kanałów, próbując znaleźć dalszy ciąg albo
powtórkę nadanego przed chwilą materiału.
Dale. To musiał być on. Bez wątpienia.
200
Jonny wyłączył telewizor i stanął przy oknie. Spojrzał na mały trawnik i ogród
pielęgnowany przez sąsiada z naprzeciwka. Wylądowały tam dwa wróble; przez chwilę
trzepotały skrzydłami, a potem odleciały.
Dale.

2.14
- Hej, Nina! - wrzasnął Rocco Rocelli przez całą długość sali podzielonej na kanciapy
detektywów. - Co jest, kurwa? Nie mówisz nikomu, że dają ci nagrodę?
- Dla mnie to też niespodzianka, Rocco - odpowiedziała Nina. - Herbie wiedział, ale
czy powiedział partnerce? O, nieee.
Dale szedł tuż za nią. Nina niosła pod pachą pamiątkową tabliczkę, którą dostała od
szefa, drugą ręką wymachując plikiem różowych kartek, które wręczył jej Robbie.
- Gratulacje - odezwał się sekretarz. - Zasłużyłaś na to.
- Dzięki, Robbie - odpowiedziała Nina i pocałowała go w policzek. - A jak ci się
podoba mój nowy kochaś?
Robbie zrobił przesadnie gejowską minę i zmierzył Dale'a spojrzeniem od stóp do
głów.
- Ooo... O, tak!
- Dale, nie podrywaj Robbiego. Jesteś mój. - Nina pociągnęła Millera za koszulę i
poprowadziła do wolnego krzesła, które stało obok jej biurka.
- Nie jesteś zbyt gadatliwa, co? - zauważył Dale. Nina zaczęła przeglądać wiadomości.
- Co masz na myśli?
- Wiedziałaś, że jedziemy na ceremonię, kiedy rozmawialiśmy parę minut wcześniej?
- Niezupełnie. No, ale jestem detektywem, przynajmniej od czasu do czasu, więc sobie
wydedukowałam. A teraz... -Nina pochyliła się nad jedną z kartek. - Robbie! Pozwól
tu na chwilę.

background image

- Tak? - rzucił sekretarz, stając przy biurku.
- Co to jest? - spytała, podając mu jeden z różowych arkuszy.
202
- O, to wiadomość od twojego przyjaciela- odparł Robbie. - Dzwonił tu. Najpierw
zapytał o detektyw Capushek, a potem o Dale'a Millera. Powiedziałem mu, że Dale
jest z tobą. Nie zostawił numeru. Mówił, że niedługo się odezwie.
Nina zmrużyła oczy, spoglądając na Dale'a.
- Powiedział, że ma na imię Jay? Robbie spojrzał na notatkę.
- No... spytałem go o nazwisko, ale chciał, żeby zapisać tylko „Jay". W czym
problem?
- „Jay" to nazwisko czy po prostu „J"?
- Nie wiem - przyznał Robbie. - Ale o co chodzi?
- Skontaktuj się z centralą i dowiedz się, skąd dzwonił. Natychmiast. - Nina z marszu
porzuciła żartobliwy ton.
Robbie pobiegł w stronę drzwi.
- Kto wie, że tu jesteś? - spytała Nina, odwracając się do Dale'a.
- Nikt. - Miller zerknął na ekran pagera i wyświetlił ostatnie wiadomości. - Nie mam
też żadnego sygnału od moich. Wiem, że najpierw szukaliby kontaktu przez pager.
- W takim razie uważam, że twój koleżka widział cię w wiadomościach. Przed chwilą.
- Aleja...
- Byłeś. Stałeś w tłumie, ale byłeś. Kamera musiała cię wypatrzyć... Boże, gdzie ja
miałam głowę?
- Jonny?
- Dziś rano przywitałeś się z rzeczywistością, Dale. Czyżbyś jeszcze wątpił, czy to, co
się dzieje, jest robotą Jonny'ego Maxwella?
Miller zamknął oczy na długą chwilę. Żałował, że nie może zacisnąć powiek na
zawsze.
- Nie - odpowiedział wreszcie, spoglądając na Ninę.
- No właśnie.
Robbie wrócił biegiem z kartką w dłoni.
- Masz. Dzwonił z automatu w City Center. Zapisałem numer.
Herb stanął za jego plecami.
- O co chodzi? - spytał, trzaskając wymiętym notatnikiem o udo.
203
Kiedy Nina streściła mu sytuację, od razu sięgnął po telefon.
- Wyślę techników, żeby zdjęli odciski palców - powiedział. - A skoro już o tym
mowa - dodał, spoglądając na Dale'a - to w mieszkaniu Annie Ma zebraliśmy ich
mnóstwo. Tym razem facet nie włożył rękawiczek. Odciski trafią do Biura, więc jeśli
sprawcą jest ten, kogo podejrzewamy, wkrótce zacznie się cholerna wrzawa i w naszą
stronę poleci fura gówna.
- Możliwe, że do tego czasu sprawa będzie zamknięta -odparł Dale.
- Może. - Herb odwrócił się do niego tyłem i wybrał numer na klawiaturze telefonu. -
Nie podoba mi się to wszystko - mruknął. Po chwili wykrzykiwał już rozkazy do
słuchawki.
Nina odprowadziła Dale'a do pustego pokoju przesłuchań i zamknęła za sobą drzwi.
- Odsłonił się - powiedziała bez wstępów. - Jak sądzisz, dlaczego do ciebie
zadzwonił?
- Nie wiem - odparł Miller. Rozglądał się, jakby ciekawiło go wszystko oprócz twarzy
Niny.
- Na pewno masz jakieś podejrzenia...
- Nie.

background image

- Dale, co zaszło między wami?
- Mówiłem ci już: pracowaliśmy razem.
- Co dalej?
- Byliśmy przyjaciółmi.
- Wiem o tym. Ale dlaczego pomyślał, że warto się z tobą skontaktować? Może sądzi,
że jesteś tu po to, żeby mu pomóc? A jesteś?
- Myślę, że chciał mnie zawiadomić, że wie o mojej obecności.
- Hmm... - Nina zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami. - Co się działo, kiedy
Jonny został aresztowany?
- Wezwali mnie, żebym zeznawał.
- I zeznawałeś?
- Tak.
- Jak się z tym czułeś?
204
- A jak sądzisz? - zirytował się Dale. - Jak bys się czuła, gdybyś miała zeznawać
przeciwko Herbowi?
- Nigdy bym tego nie zrobiła - odparła po chwili wahania.
- Nigdy nie mów nigdy, pani detektyw. A gdybyś się dowiedziała, że jest
gwałcicielem? Prawdziwym bydlakiem. Chociaż nie mogłabyś w to uwierzyć, chociaż
pracowaliście razem przez lata... a jednak. A gdyby gwałcił dzieci? I gdybyś mimo
swoich rozlicznych policyjnych talentów nic nie zauważyła, choć robił to niemal na
twoich oczach? A może gdybyś wiedziała, nie powiedziałabyś o tym nikomu? - Miller
siłą woli uspokoił oddech i zapanował nad głosem. - Co wtedy?
- W porządku- mruknęła Nina, spoglądając na niego z odrobiną współczucia. - Teraz
rozumiem. Było ci ciężko... a jeszcze ciężej jest z tym żyć.
Dale wbił spojrzenie w grzbiet jej nosa.
- „Tak musimy żyć, o tym rozmawiać, nasiąkać tym przez cały czas. Wszystko, co
robimy, jest szkoleniem łowcy. Dlatego nas wybrano. Bo jesteśmy ludźmi, którzy w
odpowiednim czasie zrobią to, co musi być zrobione".
- Kto to powiedział?
- Wracajmy już, detektyw Capushek. Czas minął.
2.15
Da da da da da ŁUP! Da da da da da ŁUP! Da da da da da ŁUP! Hipnotyczny rytm
basu i perkusji podkreślał łomot ciężko obutych ludzi tańczących na parkiecie.
Reflektory zawieszone pod sufitem wirowały jak szalone, snopami światła tnąc
przepełnione dymem wnętrze. Pomalowane na czarno ściany ozdobiono grafiką rodem
z heavymetalowej fantastyki. Nocą w First Avenue widywało się czarne stroje,
kruczoczarne lub jaskrawobiałe fryzury oraz przekłute języki, nosy i policzki. Blade
młode ciała miotały się po parkiecie w zgodnym rytmie. Klucząc między nimi, Jonny
czuł się stary. Dostrzegł też kilka innych osób, które wiekiem zdecydowanie nie
pasowały do pokolenia wyrażającego swój bunt tupaniem w takt muzyki. Jakiś facet w
średnim wieku zgrywał szalenie modnego, ubrany w spodnie do kolan i
nierównomiernie farbowaną koszulkę. Dwaj inni łakomym wzrokiem wypatrywali
młodego mięsa, a kobieta o siwiejących włosach związanych w koński ogon
przerzucony przez ramię stała pod ścianą z rękami skrzyżowanymi na czarnym T-
shircie, przyglądając się tańczącej młodzieży.
Jonny kluczył, wypatrując.
Ochroniarzy nie brakowało. Byli młodzi i muskularni -bardziej chłopcy niż mężczyźni-
ubrani jak w mundury w czarne koszulki z białymi napisami OCHRONA na piersiach i
plecach, czarne lub niebieskie lewisy oraz ciężkie skórzane buciory. Niektórzy nosili w
kieszeniach noże albo krótkie składane pałki. Dwaj mieli spray pieprzowy Mace w

background image

skórzanych policyjnych futerałach noszonych na pasie. Wszyscy spoglądali na
Jonny'ego przelotnie i zaraz odwracali wzrok, trzymając się z daleka, jak młode rekiny
ustępujące z drogi wielkiemu białemu żarłaczowi, który leniwie sunie przez ich
206
wody. Jeden z ochroniarzy, zapewne szef, obserwował salę, stojąc pod ścianą. Inni
podchodzili do niego, zamieniali kilka słów i oddalali się. Jonny podszedł bliżej i
rozpoznał w nim chłopaka ze zdjęcia Annie Ma, jej przyjaciela Tony'ego.
Kupił w barze wysokiego budweisera i popijając z butelki, ruszył skrajem parkietu w
stronę szefa ochrony. Stanął obok niego pod ścianą.
- Tłoczno tu - zauważył. - Zawsze tak to wygląda w środku tygodnia?
Tony wzruszył ramionami.
- Czasem. Kapela ma swoich fanów.
Jonny pociągnął łyk piwa. Tony starał się go ignorować. Pod jego paznokciami widać
było resztki farby. Miał zaskakująco pokaleczone i pokryte odciskami dłonie jak na
kogoś, kto para się sztuką.
- Kto malował ściany? - spytał Jonny, pochylając się w jego stronę.
- Ja - odparł Tony.
- Bez jaj! Wszystkie malowidła są twoje?
- Nie - przyznał Tony, otwierając się nieco. - To wielkie naprzeciwko i jeszcze to z
syreną i delfinem... To moja robota.
- Moim zdaniem jest najlepsze w całym lokalu. Prawdziwe dzieło sztuki.
- Dzięki.
- Mówię poważnie. Zajmujesz się tym zawodowo? Malujesz, robisz freski i tak dalej?
- Trochę tego zrobiłem... A co, siedzisz w sztuce?
- Nie, jestem raczej sympatykiem. Czasem tylko fotografuję.
- Jaki masz sprzęt?
- Pentaksa ZX-5. Całkiem fajny, lekki, z autofokusem i autoekspozycją, ręczne
ustawianie oczywiście też ma... Świetny w obsłudze. Naprawdę go lubię.
- Do tych pentaksów pasują obiektywy ze starymi gwintami?
- Jasne. Nie trzeba kupować nowych, kiedy zmieniasz aparat.

207
- To super. Ja mam nikona. Chętnie kupiłbym nowszy aparat, ale nie mam ochoty na
nowo kompletować osprzętu.
- Nikon jest dobry. Pełen profesjonalizm.
- Jestem Tony - powiedział młody ochroniarz, wyciągając rękę.
- Tak, widziałem - odparł Jonny, wskazując szyjką butelki imię wyhaftowane na
koszulce. - Jonny - przedstawił się, ściskając dłoń ochroniarza.
Tony i Jonny stali razem w zaułku na tyłach klubu First Avenue. Łomot basu był
słyszalny nawet przez stare, grube mury budynku. Jonny zaciągnął się jeszcze raz
cienkim skrętem, którym poczęstował go Tony.
- Całkiem dobry towar - powiedział. - Skąd taki bierzesz?
- Znam jednego faceta. Ma dobre kontakty w północnej Kalifornii. Sprowadza
najlepszą trawkę, prosto z Humboldt.
- A gdybym tak chciał kupić pewną ilość?
- Mogę dostarczyć.
- A gdyby to była znaczna ilość?
- Jak znaczna?
- Bardzo.
Tony wzruszył ramionami.
- Jeśli to poważna propozycja, mogę z nim pogadać. Ale naprawdę poważna, a to

background image

oznacza, że musiałbyś mi pokazać spory wór zielonych. Wiesz, co mam na myśli?
- Da się zrobić - odparł Jonny. - Chciałbym wejść w ten interes, opchnąć towar
ludziom, z którymi pracuję. Mam trochę forsy po ostatnich rozliczeniach... nawet
więcej niż trochę. Jeśli mi pomożesz, na pewno nie będziesz żałował.
- Może. Musisz wiedzieć, że facet jest paranoikiem. Interesuje się bronią i zabezpiecza
na wszystkie sposoby; ma nawet osobistego ochroniarza i w ogóle... To gruba ryba.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że ma szajbę na punkcie broni? - zaniepokoił się
Jonny. - Takich to ja się boję.
- Jest właśnie taki. W sumie w porządku, tylko zawsze idzie na maksa: w robieniu
forsy, w zabawie z bronią, w handlu prochami... Parę lat temu miał ostrą awanturę z
gangiem motocyklowym, który próbował go kantować. Od tam-
208
tej pory paranoja wyraźnie mu się pogłębiła. -Tony zaśmiał się z cicha. - No, ale to nie
Los Angeles. Tu jest raczej spokojnie.
- Tak słyszałem- powiedział Jonny, oddając mu skręta. - Kiedy mógłbym się z nim
spotkać?
- Jak tylko zobaczę zielone.
- Dziś nie będzie za wcześnie?
- Pracuję do trzeciej trzydzieści. Kiedy zamkniemy klub i rozliczymy kasę, cholera,
mogę nie spać choćby i do rana. Nocny marek ze mnie. Gdzie mieszkasz?
- Nad Harriet.
- W „Yuptown"?
- Linden Hills.
- Ładnie tam. Bywam czasem w sklepie spółdzielczym w tamtej okolicy. No, dobra.
Teraz muszę już wracać.
Jonny przystanął przed otwartymi drzwiami i spojrzał w nocne niebo.
2.16
- Co to ma znaczyć?! - ryknął Jed Loveless. Rzucił na blat plik papierów, które
właśnie przeglądał, wstał i z furią kopnął kosz na śmieci w odległy kąt pokoju.
Zaskoczeni szeryfowie siedzący przy sąsiednich biurkach przez chwilę milczeli, nim
jeden z nich spytał:
- Punkt dla przeciwnika, Jed?
- Sprowadźcie mi tu La Roux i Harrisa, i to już! Wszystko jedno, gdzie są. I niech
przyjdzie Mad Dog z SOG. Prędzej! Ogłuchliście czy co?! - krzyknął Loveless.
Podniósł przewrócony kosz i na powrót ustawił go obok biurka, a potem nerwowo
potarł czoło zaciśniętą pięścią. Sięgnął po dokumenty, które właśnie przeczytał, a z
których wynikało, że odciski palców znalezione na miejscu zbrodni w Minneapolis
należą do niejakiego Jonathana Hardinga Maxwella, zbiega, którego złapanie zlecono
jego zespołowi. Z notatki dołączonej do raportu z badań daktylo-skopijnych wynikało,
że kontakt w sprawie należy nawiązać z detektyw Niną Capushek z wydziału
przestępstw seksualnych policji w Minneapolis, z sekretarzem Robertem Holmem lub z
oficerem łącznikowym z Departamentu Obrony, starszym sierżantem Dale'em
Millerem.
Ray Dalton rozparł się wygodnie na krześle i złączył dłonie opuszkami palców.
Naprzeciwko niego wisiał na ścianie japoński rysunek tuszem przedstawiający irysa;
dostał go na zakończenie służby w tokijskiej ambasadzie jako prezent od wdzięcznego
funkcjonariusza wywiadu Kraju Kwitnącej Wiśni. Lubił wpatrywać się w łagodne,
wdzięczne linie kwiatu, kiedy musiał się nad czymś głęboko zastanowić. A teraz zaiste
miał o czym myśleć. Szeryfowie byli oburzeni, doma-
210
gali się wyjaśnienia roli Dale'a w sprawie. Ray zapewnił ich, że doszło jedynie do

background image

nieporozumienia, ale sam nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć swoim szefom.
Sprawa wymagała wielkiej finezji, działania w atłasowych rękawiczkach... albo użycia
żelaznych pięści, które się w nich kryły. Podniósł słuchawkę i wybrał numer centrali.
- Mówi Dalton - powiedział. - Proszę o awaryjne wywołanie na pager Dale'a Millera.
Użyć funkcji lokalizacji. Chcę wiedzieć, gdzie jest, i ma się do mnie zgłosić. Odwołać
grupę Bravo i przygotować do przerzutu na miejsce akcji. Kiedy się zjawi Roger, niech
do mnie przyjdzie. Dzięki, Charlie.
Ray odłożył słuchawkę i zmienił pozycję, nie przestając podziwiać japońskiego dzieła
sztuki. Nie roztrząsał zbyt długo kwestii zabicia jednego, a być może dwóch
najlepszych spośród ludzi, którymi kiedykolwiek dowodził.
- No to sprawa się rypła - powiedziała Nina.
- Nie mogło być inaczej - odparł Herb, nie patrząc na Dale'a. - Trzeba było wrzucić
odciski do systemu, to wrzuciliśmy. Kto mógł wiedzieć, że są poszukiwane?
Przynajmniej nie ma już wątpliwości, z kim mamy do czynienia. - Teraz dopiero
spojrzał na Millera. - Po co on to robi? Dlaczego zostawia ślady?
- Chce, żebyśmy wiedzieli, że tu jest - odparł Dale. -Najpierw telefon, teraz odciski; to
po prostu informacja. Przede wszystkim chodzi mu o to, żebym j a wiedział, że on tu
jest. Teraz reguły gry będą zupełnie inne.
Dale sięgnął po pager. Czerwone światełko na obudowie migało rytmicznie.
- Lada chwila odsuną was od tej sprawy, Herb. Ja też, gdy tylko odpowiem na to
wezwanie, zostanę wycofany. Szeryfowie są już w drodze, a kiedy tu dotrą, wasz szef
nieźle się od nich nasłucha. Będziecie siedzieć z boku, a sprawę przejmą i poprowadzą
federalni.
- Będą musieli z nami współpracować... - zaczął Herb.
- Sprawa federalna - przerwał mu Dale. - Względy bezpieczeństwa narodowego.
Znasz może skrót FBI? A słyszałeś o Departamencie Obrony i Służbie Szeryfów?
211
- Chodźmy- powiedziała Nina, wstając energicznie. -Zabieramy się stąd.
- Co takiego? - zdziwił się Herb.
- Bez ciebie, mój piękny. Zostaniesz tu i będziesz bronił twierdzy. Ja zostawię gdzieś
naszego żołnierzyka i wrócę, żeby ci pomóc. Nie oddamy tej sprawy. Nic się nie
zmieni, póki nie dostanę imiennego rozkazu od kapitana albo samego szefa. Czy to
jasne? - Głos Niny był spokojny, bez śladu napięcia. Dokładnie taki sam jak wtedy, gdy
opowiadała technikom balistycznym o rozwaleniu MacDouglasa, pomyślał Herb.
- Więc idźcie - powiedział. - No, już was nie ma.
- Dokąd jedziemy? - spytał Dale, kiedy oddalili się od policyjnego parkingu.
- Do mnie - odparła Nina. - Posiedzisz tam, aż wymyślisz, co powiedzieć swoim, i
dogadasz się z nimi. Ja będę mówić, że nie wiem, gdzie jesteś. Nie wymeldowałeś się
jeszcze z hotelu?
- Nie.
- To powiem szeryfom, że tam cię zostawiłam. Proponuję, żebyś przeczekał całe to
zamieszanie i spróbował uszczęśliwić swoich szefów. Oczywiście jeśli zamierzasz
zostać w mieście i zobaczyć, jak się ta sprawa skończy.
Kolejny raz odezwał się brzęczyk w pagerze Dale'a.
- Odpowiesz kiedyś czy nie? - spytała Nina.
- Prędzej czy później - odparł Dale. - Nie teraz. Pojechali Trzydziestą Szóstą Ulicą i
skręcili w Lakę Park-
way. Ominąwszy Calhoun, zbliżyli się do brzegów Harriet i po chwili zaparkowali
przed budynkiem, w którym mieszkała Nina.
- Masz tu klucz - powiedziała, zdejmując z metalowego kółka zapasowy. - Czuj się
jak u siebie.

background image

Dale patrzył przez chwilę, jak odjeżdża niezbyt ruchliwą alejką, a potem wszedł do
budynku, otworzył drzwi mieszkania i przystanął na progu, by poczuć atmosferę tego
miejsca. Dotarł do niego leciutki zapach jaśminu i perfum. Powietrze było chłodne.
Poszedł do kuchni i zajrzał do lodówki. Usiadł przy stole i wyjąwszy pager, zapatrzył
się na czerwone mrugające światełko.
212
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zadzwonić z innego miejsca, ale uznał, że w
zasadzie nie ma już znaczenia, czy zostanie zlokalizowany. Nadajnik umieszczony w
pagerze i tak zdradzał jego pozycję. Niech mnie znajdą, pomyślał. Sięgnął po
słuchawkę i wybrał darmowy numer Centrali Operacyjnej.
- Halo? - odezwał się rześki męski głos po drugiej stronie.
- Mówi Miller. Autoryzacja: Star Wars 99, Królowie rządzą dominium.
- Witaj, Miller. Potwierdzam Star Wars 99, Królowie żądzą dominium. To nie jest
bezpieczna linia - uprzedził łos. - Wiele osób chciałoby z tobą pogadać, Miller, ale
ierwszeństwo ma szef. Masz przenośny szyfrator?
- Nie.
- W takim razie łączę z szefem linią bez zabezpieczenia, przędzę go. Wszystko w
porządku?
- Tak.
- Czekaj na sygnał.
W słuchawce rozległo się kilka trzasków, a potem cichutki szmer elektronicznego
urządzenia, które spece z NSA zbudowali po to, by zapewnić nieszyfrowanym
połączeniom choć odrobinę bezpieczeństwa.
- Witaj, synu - powiedział Ray Dalton. - Zdaje się, że mamy problemy.
- Mamy.
- Co się z tobą dzieje?
- Zaufałem intuicji i opłaciło się.
- Jest może jakiś powód, dla którego nie poinformowałeś mnie o tym? Musiałem dziś
odbyć całą serię mało przyjemnych rozmów.
- To było przeczucie, Ray. Teraz trop jest wyraźny i nie odpuszczę. Pora kończyć
sprawę.
- Wysyłam do Minneapolis Rogera Magritte'a - odpowiedział-Ray.
- Dlaczego?
- Dlatego, że przyda ci się pomoc.
- Roger ma patrzeć mi na ręce? O to chodzi? Masz wątpliwości co do moich intencji,
Ray? Nie podoba mi się to. Nie podoba mi się ten sposób rozumowania.
213
- To się przyzwyczaj - odparł stanowczo Dalton. -1 bądź w kontakcie. Masz
meldować, i to codziennie. Nie zapominaj o zadaniu. Jak dotąd zachowujesz się jak
słoń w składzie porcelany. Weź się do roboty i dokończ misję.
- Dokończę - odrzekł Dale i przerwał połączenie. Podszedł do okna, żeby popatrzeć
na jezioro.
Ray delikatnie odłożył słuchawkę. Półleżąc jak kocur w wielkim skórzanym fotelu
naprzeciwko jego biurka, palił cienkie brązowe cygaro krępy i żylasty mężczyzna o
czarnych, kręconych włosach.
- A zatem - powiedział Roger Magritte - w jaki sposób mam załatwić tę sprawę?
- Przywołaj Dale'a do porządku - odparł Ray. -1 dopilnuj, żeby nic mu się nie stało.
Jeżeli będziesz miał okazję, załatw Jonny'ego. Mam wrażenie, że sprawa wymyka nam
się spod kontroli.
- Wie pan, szefie, że Dale nie przyjmie tego zbyt dobrze. Możliwe, że będę musiał
działać równolegle.

background image

- Trzymaj się blisko niego. To twoje zadanie na równi z wyeliminowaniem Maxwella.
Nie mogę sobie pozwolić na stratę Millera przez tę gównianą sprawę. Poza tym i tak
za bardzo się odsłaniamy.
- Rozumiem, szefie. - Najlepszy zabójca na usługach rządu Stanów Zjednoczonych
wstał z fotela i zgasił cygaro w popielniczce stojącej na biurku. Poprawił umocowaną
na biodrze kaburę Kramer Speed Scabard, w której trzymał glocka 19, i powiedział: -
Zajmę się wszystkim. Polecę najbliższym samolotem.
- Leć - odparł Ray. - Masz zielone światło.

2.17
Członkowie zespołu specjalnego Służby Szeryfów zasiedli po jednej stronie długiego
stołu w sali konferencyjnej przylegającej do gabinetu komendanta policji Minneapolis,
Martina Thomasa. Naprzeciwko zajęli miejsca komendant, kapitan Martinson kierujący
między innymi wydziałem przestępstw seksualnych, prokurator miejski oraz zespół
śledczy w osobach Herba Dunna i Niny Capushek.
- Gdzie jest ten sukinsyn Miller? - zagrzmiał Edgar Harris.
- Przymknij japę, kowboju - odparowała Nina. - Powinien was poinformować, ale to
nie moja sprawa. Za to tutaj sprawy potoczyły się szybko i wygląda na to, że Miller nie
pokpił sprawy tak jak wy, bo zjawił się tu wcześniej od was.
- Dość tego - wtrącił Jed Loveless.
- Nie będziesz mi mówił, kiedy przestać, Loveless - ucięła Nina. - Trzymaj swoje psy
na smyczy po swojej stronie płotu. I nie martw się o mnie.
Jed spojrzał na szefa i kapitana, którzy spoglądali na niego chłodno, najwyraźniej nie
kwapiąc się do uciszania młodej i mocno zirytowanej policjantki.
- Zgoda - powiedział. - Zacznijmy od początku. Może ze swej strony żywimy pewną
urazę...
- Oczywiście to nie nasza wina - wpadła mu w słowo Nina.
- ...oczywiście. Wy macie rację, a my nie. Prawda, Edgarze?
Harris odchylił się z krzesłem do tyłu, wydął policzki i głośno wypuścił powietrze.
- Przepraszam - rzucił beznamiętnie. - Niepotrzebnie się uniosłem.
215
- Sytuacja nie jest dobra - zaczął Jed. - Mamy poważny problem...
- Który może stać się jeszcze poważniejszy, inspektorze Loveless - stwierdził Thomas.
- Oczywiście zależy to głównie od was. Departament Policji Minneapolis nie będzie
tolerował władczego tonu i wszelkiego... innego gówna, bez względu na to, w jakie
słowa zostanie ubrane. Jeśli chcecie ściągnąć nam na kark prokuratora generalnego,
popisywać się wpływami, to proszę bardzo. Tymczasem moi detektywi, powtarzam:
moi detektywi, będą kontynuować dochodzenie. A jeśli chodzi o was, panowie, to
gdybyście zrobili, co do was należało, ten sukinsyn nie krążyłby dziś po moim mieście,
gwałcąc i mordując. Jeżeli spróbujecie nas naciskać, możecie być pewni, że przyjdzie
wam tłumaczyć się z tego gęsto w wieczornych wiadomościach.
- Nie podobają mi się te groźby i nie zasługuję na nie, Thomas - warknął Jed, z trudem
nad sobą panując.
- Traktuj je jako obietnicę, Loveless. - Szef policji zmierzył Jeda zimnym spojrzeniem.
- Wszyscy chcemy złapać tego bydlaka. Wy mieliście swoją szansę i zmarnowaliście ją,
więc nie przychodźcie teraz do mnie z pretensjami i życzeniami. Jeśli chcecie grać,
będziecie grali drugie skrzypce. O ile moi detektywi na to pozwolą. Mają moje
stuprocentowe poparcie. Jeżeli nie podobają wam się te reguły, możecie sobie ściągać
do Minneapolis prokuratora generalnego i Bóg wie kogo z Departamentu
Sprawiedliwości. My w tym czasie zwołamy konferencję prasową. Minneapolis dorwie
Maxwella. Kiedy skończymy z nim za to, co tu zrobił, może dostaniecie to, co z niego

background image

zostanie.
Jed uniósł ręce w geście pojednania.
- W porządku - powiedział. - Niech będzie. Porozmawiam ze zwierzchnikami. Może
oni przekonają was do zmiany zdania. Tak czy inaczej, chcemy się włączyć w
śledztwo. To niedorzeczne siedzieć tu bezczynnie, kiedy ten drań cieszy się wolnością.
Musimy zakończyć te spory...
- My już zakończyliśmy - oświadczył szef. - Powiedziałem: chcecie grać, gracie drugie
skrzypce. Moi detektywi dyrygują. Jeżeli zechcą, dopuszczą was do sprawy, ale to
216
Minneapolis dostanie Maxwella. Mamy prawo pierwszego strzału. To wszystko.
Thomas wstał i wyszedł. Tuż za nim ulotnili się kapitan Martinson i uśmiechnięty od
ucha do ucha przedstawiciel lokalnej prokuratury. Nina i Herb zostali przy stole,
spoglądając na Jeda, La Roux i Harrisa.
- I co, chłopcy? - spytała Nina. - No to jak będzie? Herb spoglądał na Harrisa z miną
Doktora Śmierć.
- Chciałeś coś powiedzieć, kolego? - spytał.
- Tak - odparł Edgar i wskazał na kaburę pod pachą Herba. - Nosisz tam świński
udziec czy co?
Herb prychnął lekceważąco.
- O, zdaje się, że mamy tu próbę poprawy stosunków, nie sądzisz, Herb? - rzuciła
zjadliwie Nina.
- Hej, Nino, może darujemy sobie te przytyki?- zaproponował Jed.
- Hej, Jed, możemy. Tylko zostawcie sobie żałosne zagrywki z kursu „Jak oswajać
lokalnych stróżów prawa" dla wielkookich kmiotów zza Missisipi, bo my tu nie mamy
zwyczaju stawać na baczność na dźwięk słowa „federalny"-odparła Nina.
- Czy jeśli grzecznie poprosimy, zechcesz łaskawie nam opowiedzieć, co udało się
wam ustalić do tej pory? - spytał Loveless.
- Jasne. Pozwoliliście, żeby Jonny Maxwell wodził was za fiuta i przekonał was, że
jest trupem. On tymczasem przyjechał do Minneapolis, zgwałcił co najmniej dwie
kobiety i zamordował jedną z nich. A wy pakujecie się tu na chama, próbując przejąć
moje śledztwo, żeby zamaskować własną niekompetencję. Na co, rzecz jasna, nie
pozwoli mój szef. Ostrzegam, że jeśli spróbujecie jeszcze raz, traficie na pierwszą
stronę „Star Tribune" za dwanaście godzin, a do wieczornych wiadomości już za trzy.
- Jaka jest rola Millera w tej sprawie? - spytał Jed.
- Jego spytajcie.
- Zrobiłbym to, gdybym wiedział, gdzie go szukać. Zastanawiam się, czy nie wystąpić
z oskarżeniem o utrudnianie śledztwa.
- Śmiechu warte - odparła Nina. - To najbardziej zor-
217
ganizowany człowiek z całego waszego, pożal się Boże, zespołu.
- Czy możemy kontynuować? Nina wstała.
- Nie ma czego kontynuować, Jed. Ja i mój partner będziemy ścigać faceta, który
przez dłuższy czas grał wam na nosie. A wy, jeśli chcesz znać moje zdanie, możecie na
przykład posiedzieć tu i zaczekać, aż go przyprowadzimy. Na razie.
Herb wyszedł tuż za nią, posyłając siedzącym zdecydowanie nieprzyjazne spojrzenie.
- No, to pysznie - rzucił Tommy. - Po prostu, kurwa, pikantnie.
- Pikantnie - zarżał Harris. - A to dobre.
- Zamknij się - warknął Jed.

2.18
Roger Magritte spojrzał przez okno na panoramę miasta i międzynarodowego portu

background image

lotniczego Minneapolis-St. Paul, widoczną w dole pod lądującym boeingiem 747.
Okolica była pełna zieleni; drzewa, jeziora i rzeki otaczały aglomerację i wdzierały się
do jej serca - tylko nad ulicami centrum górowały szklane wieże wysokościowców.
Roger podziwiał schludność i staranne rozplanowanie miasta, bo sam był schludny i
zorganizowany. Papiery agenta specjalnego pracującego dla Departamentu Obrony
pozwoliły mu wejść na pokład samolotu z bronią i całą resztą ekwipunku, ukrytą w
czarnej cordurowej torbie, wciśniętej teraz pod fotel. Miał tam czyste ubranie na
zmianę, zestaw pierwszej pomocy, butelkę wody, mały komplet narzędzi, bardzo mały
i bardzo drogi telefon satelitarny, zapas amunicji oraz dwa niewielkie pistolety
maszynowe MP-5K firmy Hechler i Koch. Pieniądze, karty kredytowe oraz
laminowaną plakietkę z grupą krwi i numerem darmowej linii telefonicznej trzymał w
małej sakiewce zawieszonej na szyi, ukrytej pod zapinaną na guziki koszulą i bluzą
koloru khaki.
Zabierał ze sobą to samo i ubierał się tak samo za każdym razem, gdy wyruszał na
akcję. Już dawno stwierdził, że taka strategia ułatwia pakowanie i podróżowanie.
Wyglądając przez iluminator, trzymał palec na stronicy otwartej książki, którą czytał, a
byli to Wojownicy J. Glenna Graya -traktat o filozofii i psychologii żołnierskiego
rzemiosła. Roger bardzo interesował się sposobem funkcjonowania umysłu, zwłaszcza
własnego. Wiele czasu spędzał na rozmowach z psychologiem jednostki i czytaniu
specjalistycznych czasopism. Lubił ludzi i długie pogawędki. Do najlepszych należały
te, które ucinał sobie z przyszłymi ofiarami. Uważał,
że rozmawianie z osobą, którą kazano mu zabić, nie jest przejawem sadyzmu - raczej
„ubocznym" pożytkiem z niełatwego zajęcia. Cenił dyskusje o perspektywie rychłej
śmierci z tymi, którzy spodziewali się jej lada chwila.
Miał nadzieję, że odbędzie ciekawą pogawędkę z Jonnym Maxwellem, zanim go
zabije.
Kiedy pracowali razem, nie rozmawiali zbyt wiele. Na krótko przed aresztowaniem
Jonny stał się jeszcze większym samotnikiem, a Roger dołączył do jednostki niewiele
wcześniej. Przedtem służył w Agencji, w komórce paramilitarnej Wydziału Operacji
Specjalnych. Miał też za sobą epizod w Zespole 8, Navy SEALs. Kiedy opanował
języki obce, przeniósł się do CIA i szybko stał się gwiazdą w swojej dziedzinie. Ray
Dalton zwrócił na niego uwagę po tym, jak Roger zinfiltrował paryską komórkę
terrorystyczną złożoną z Algierczyków, a finansowaną przez Saudyjczyków (w tym
Osamę bin Ladena). Udało mu się wtedy zabić wszystkich pięciu członków grupy
wykonawczej, a także jednego z grupy wsparcia. Winą za rzeź obarczono francuski
wywiad, co zresztą funkcjonariusze DGSE w publicznych wypowiedziach przyjęli z
zadowoleniem, a prywatnie z wściekłością -nie mieściło im się w głowach, że ktoś,
przypuszczalnie Izraelczycy, ośmielił się wkroczyć na ich teren i „rozwiązać" sprawę,
nad którą pracowali. Ray docenił geniusz człowieka odpowiedzialnego za tę akcję i
czym prędzej zwerbował obiecującego młodzieńca do Dominance Rain, gdzie Roger z
zadowoleniem przyjął niszowe stanowisko solisty do spraw „rozstrzygnięć
pozaprawnych".
Wysiadając z samolotu z grupą współpasażerów, skłonił się uprzejmie stewardesom i
załodze, by po chwili zanurzyć się w rękaw terminalu i zniknąć w tłumie podróżnych.
:
2.19
Jonny Maxwell siedział w irlandzkim pubie naprzeciwko kwatery głównej policji w
Minneapolis, słuchając folkowego piosenkarza, który testował mikrofon.
- Och, Danny, mój chłopcze, odzywają się dudy...- zaczął śpiewak. Był niski, gruby i
czarnowłosy. Miał uroczy głos; kiedy zaczął piosenkę, uśmiechnął się i kiwnął głową w
stronę Jonny'ego.

background image

Jonny odpowiedział ukłonem i zaczął wybijać palcem rytm muzyki. Jej miękkie
dźwięki działały kojąco, choć słońce późnego popołudnia nieprzyjemnie raziło w oczy
po ledwie parogodzinnym śnie. Z przyjemnością sączył guinnessa, którego postawił
przed nim barman. Nigdy nie miał upodobania do alkoholu, ale teraz, rozluźniony
wypaloną w nocy marihuaną, doceniał słodki smak piwa. Pomyślał, że będzie musiał
uważać, ostatnio zaczął pić coraz więcej.
Minęła godzina. Największy ruch panował przy bocznym wejściu do gmachu po
drugiej stronie ulicy. Policjanci wchodzili i wychodzili tamtędy zapewne głównie z
tego powodu, by uniknąć licznej grupy palaczy okupującej schody frontowe; tworzyli
ją głównie szefowie. Jonny nie zauważył wśród nich ani kobiety detektywa, którą
widział w telewizji, ani jej „partnera" Dale'a Millera.
Młody Dale. Jonny przyciągał go jak magnes świeżą stal. Co by powiedział, gdyby
wszedł teraz do tego lokalu i zobaczył Jonny'ego siedzącego przy oknie z kuflem piwa
w dłoni? Rozpoznałby go?
Dale. Śmiali się z tych samych dowcipów, nadstawiali karku w tych samych misjach. A
potem aresztowanie i proces na zawsze zamknęły drzwi między nimi. Dale jako
świadek... Jonny rozumiał, jak do tego doszło. Jednak oprócz
221
wahania i oczywistego konfliktu, który dostrzegał u zeznającego przyjaciela, wyczuwał
coś jeszcze. Coś jakby ukrytą satysfakcję na widok upadku mistrza... Nie przewidział
tego. Spodziewał się tego po innych, zwłaszcza po Rogerze Magritcie. Tamci żywili
urazę, uważali, że zadziera nosa, nie podobało im się, że zbiera pochwały za
najtrudniejsze misje. Lecz nigdy nie widział zawiści u Dale'a.
Oddał mu wszystko, co miał najlepszego. Każdy mógł o tym zaświadczyć.
I wszyscy widzieli, co Dale dał mu w zamian.
Możliwe, że próbował nawiązać kontakt po procesie -Jonny nie był pewien, bo nikogo
nie umieszczał na liście gości, a telefonów nie odbierał. Uważał, że tak będzie lepiej, a
przynajmniej wmawiał sobie, że tak będzie lepiej. Co miałby mu powiedzieć? „Cześć,
Dale, jak leci? Kapowałeś może ostatnio na innych kumpli?"
Ray Dalton przyszedł raz z wizytą. Jonny przyjął wtedy od niego papierosy i bez słowa
zniósł próby przełamania bariery milczenia.
Ray zrezygnował dość szybko.
- Powiem tak: trzymaj gębę na kłódkę. Odsiedź swoje. Niewykluczone, że z czasem
będziemy mogli coś dla ciebie zrobić. Dopilnuję, żeby nie zabrakło ci pieniędzy na
zakupy w kantynie, ani niczego innego. Tylko milcz. Nie chcę, żeby inni ucierpieli
przez ciebie. Będę cię miał na oku.
Odprowadził Raya wzrokiem do drzwi pokoju wizyt; stary jak zawsze kroczył
sztywno, jak na paradzie. Przesłanie było jasne, a Jonny umiał czytać między wierszami
jak każdy inny człowiek. Cele. Misje. Procedury. Taktyka. Sprzęt. Informacje, które
mogłyby wprowadzić totalny chaos, gdyby wpadły w niepowołane ręce. Jak
zareagowałby Kongres, jak zareagowałaby amerykańska opinia publiczna, gdyby
szczegóły licznych zamachów wykonanych przez Dominance Rain trafiły na pierwsze
strony najpoważniejszych gazet. Rozporządzenie zabraniające takich aktów przemocy
nadal obowiązywało, ale wszystko to były puste frazesy prawników. Zabójstwo nie
było zabójstwem, jeżeli ofiara stanowiła poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa
narodowego. Nie było zabójstwem, jeżeli ofiara nie była głową państwa. Nie by-
222
ło zabójstwem, jeżeli agent nie kierował lufy swego karabinu kalibru .50 w ofiarę,
tylko w jej „sprzęt" - na przykład w pióro schowane w kieszeni, telefon trzymany przy
uchu albo w mostek łączący szkła okularów. Nie było zabójstwem, jeżeli sprawca
majstrował przy samolocie lub samochodzie ofiary albo przy strzykawkach w gabinecie

background image

jej lekarza.
Zabójstwo nie było też zabójstwem, kiedy ofiarą był niebezpieczny zbieg.
Jonny pochwycił spojrzenie barmana i ruchem dłoni wskazał kufel. Barman sięgnął po
świeży i wolno odkręcił kurek, by napełnić go piwem z odpowiednią warstwą piany.
- Dzięki - powiedział Jonny, rzucając na bar kilka luźnych banknotów.
Co by zrobił, gdyby Dale przeszedł na tę stronę ulicy? Zdjąłby go szybko i skutecznie
strzałem z pistoletu, który ukrywał pod kurtką? Wyeliminowałby bez słowa Dale'a
Millera, jedyną szansę policji na dopadniecie zbiega, zanim ten zbierze pieniądze i
zniknie? A może powiedziałby: „Jak się masz, Dale? Napij się ze mną piwa" i
obserwowałby jego reakcję?
Interesująca myśl. Co by zrobił?
Pamiętał robotę, którą wykonali wspólnie w Afryce Południowej. Zlecono im
zlikwidowanie chińskiego specjalisty w dziedzinie energii jądrowej, który przyjechał,
by obejrzeć reaktor w Pelindabie - Nelson Mandela zamierzał sprzedać Chinom
nowoczesną technologię. Misja była prosta: zabić przybysza na miejscu i upozorować
wypadek w taki sposób, by zaszkodzić Chinom, którym zależało na dokonaniu cichej
transakcji, najlepiej w taki sposób, by zwróciło to uwagę prasy.
Rozpoznania dokonała Grupa Operacji Specjalnych z Sekcji Zadań Specjalnych CIA, a
następnie na miejsce przybył trzyosobowy zespół z jednostki Dominance Rain. Z
obserwacji wynikało, że inżynier z Chin przejawia niebezpieczną - śmiertelnie
niebezpieczną jak się okazało - fascynację czarnymi kobietami i seksem w niezbyt
intymnych okolicznościach. Postanowili wykorzystać tę słabość, układając plan akcji.
Uznali, że najlepiej będzie wynająć dwie atrakcyjne prostytutki z Tanzanii, które
poderwą gościa i zapro-
223
wadzą w wiadomym celu do taksówki, minivana zaparkowanego na tyłach hotelu.
Wtedy specjaliści z Dominance Rain zamierzali zastrzelić całą trójkę w taki sposób, by
upozorować zuchwałą kradzież samochodu, krwawą jatkę, jakich dziesiątki zdarzały
się każdego dnia w Johannesburgu.
Zawiły i podstępny plan - jak wszystkie pomysły Rogera - wymagał bezlitosnego
działania. Dale jednak miał wątpliwości, czy zabicie prostytutek będzie konieczne.
- Nie będzie - upierał się.
- A znasz może inny sposób na zamknięcie sprawy? -odparł Roger. - One znają
pajaca. - Pajacem był kontaktowy pracownik CIA, który zatrudnił prostytutki. -
Chcesz go narazić na niebezpieczeństwo z powodu dwóch dziwek, które najdalej za
rok pewnie i tak umrą na AIDS? Wyświadczamy im przysługę.
- One nie są celem - odrzekł Dale.
- Przypadkowe ofiary, Dale - wtrącił Jonny. - Masz lepszy pomysł?
- Możemy pozwolić im uciec, kiedy uderzymy na taksówkę - odparł Dale. -
Przegonimy je. I tak będziemy zamaskowani.
- Sądzisz, że nie rozpoznają trzech białych, nawet jeśli będą mieli maski na twarzach?
Jonny, przemów mu do rozsądku.
Jonny wzruszył ramionami.
- On ma rację, Dale. Rozpoznają nas, a miejscowe służby bez trudu poskładają
historyjkę do kupy. Holendrzy nie są głupi.
- Niby skąd dziwki mają wiedzieć, o co nam chodzi? -nie ustępował Dale. - Sądzą, że
wyświadczają przysługę komuś z lokalnych władz, pieprząc się z jego chińskim
kolesiem. Nie wiedzą nic więcej. Będą wiać w podskokach, zwłaszcza że już dostały
pieniądze. I nie polecą do glin. Są dziwkami i jeśli zostaną aresztowane, nie czeka ich
nic przyjemnego poza długimi nocami dawania za darmo klawiszom. Dlatego nie
musimy ich eliminować. Podejdziemy do wozu, zrobimy swoje i każemy dziewczynom

background image

spieprzać.
- Nie podoba mi się ten pomysł - odparł Roger. - Lepiej trzymajmy się naszego planu.
224
- Twojego planu - poprawił Jonny. - Ja tam nie widzę problemu w tym, co mówi Dale.
Możemy tak zrobić.
Roger zgodził się niechętnie. Akcja przebiegła zgodnie z nowym planem... z jednym
wyjątkiem. Kiedy zaatakowali, Roger wziął na cel prostytutki, Jonny osłaniał
partnerów, a Dale z marszu wpakował dwie dziewięciomilimetro-we kule w głowę
Chińczyka. Gdy upewnił się, że obie trafiły, odwrócił się i zobaczył, że Roger celuje w
Murzynki, zamiast je spłoszyć. Jonny walnął Rogera ramieniem, uniemożliwiając mu
celowanie.
- Nie tak miało być — szepnął Maxwell.
Kobiety uciekły sprintem, nie oglądając się za siebie. Roger przez długą chwilę
spoglądał na Jonny'ego z wściekłością, zanim ukrył pistolet pod koszulą i podążył za
Dale'em w stronę samochodu.
Akcja trwała niespełna minutę. Co było do przewidzenia.
Dale nie miał najmniejszego problemu z rozwaleniem chińskiego naukowca. Takie było
zadanie. Ale nie chciał skrzywdzić dwóch prostytutek.
Jonny uśmiechnął się do własnych wspomnień.
Potem wstał i popchnął w kierunku barmana resztę banknotów i monet, które miał w
kieszeni. Odwrócił się tyłem do okna, przeszedł przez salę i zniknął za bocznymi
drzwiami prowadzącymi do zaułka niewidocznego od strony posterunku.
Jonny Maxwell przystanął na chodniku. Wczesnym wieczorem panował na ulicach
spory ruch- ludzie wracali z pracy, spiesząc się do ulubionych barów albo do domów.
Jonny wmieszał się w tłum i odszedł, nie oglądając się w stronę policyjnego gmachu.
- Ron, to jest Jonny - powiedział Tony. - Facet, o którym ci opowiadałem.
Ron zmierzył przybysza wzrokiem, a Jonny zrewanżował mu się tym samym. Ron
Pierce był wysoki i dawno temu nawet silny, ale czas zaokrąglił jego kształty. Miał
obwisłe bicepsy, a mięśnie brzucha dawno zniknęły pod fałdami tłuszczu. Jonny zjeżył
się, widząc niedbale wyciągniętą rękę i czując jej słaby, krótki uścisk.
225
- Jak się miewasz, Ron? - przywitał się grzecznie i uśmiechnął, nie pokazując oczu zza
ciemnych szkieł okularów Wayfarers. - Niczego sobie posiadłość - dodał, wskazując na
rozległe ranczo i liczne zabudowania.
Pierce zajmował się hodowlą lam i karłowatych osłów na potrzeby rynku egzotycznych
zwierząt domowych. Był to całkiem dobry sposób na ukrycie przepływu gotówki,
którą pozyskiwał ze sprzedaży marihuany na wielką skalę. Ostatniej nocy i nad ranem,
po kolejnej kawie, odrobinie speedu i paru skrętach, Tony opowiedział Jonny'emu o
działalności Rona, który sprowadzał trawkę ciężarówkami i porcjował na swoim
ranczu. Mniejsze paczki docierały do dilerów, takich jak Tony, którzy następnie
prowadzili handel detaliczny ze stałymi klientami.
- Niezła, prawda? - zgodził się Pierce. - Przejdźmy się i porozmawiajmy. Muszę
zajrzeć do moich zwierząt.
Tony i Jonny ruszyli za nim żużlową drogą w stronę długiego budynku
gospodarczego.
- Jedna z lam będzie się niedługo cielić - wyjaśnił Pierce, otwierając ciężką bramę i
wchodząc do środka. Po obu stronach mokrej, pachnącej środkiem dezynfekującym
betonowej alejki ciągnęły się rzędy boksów. Chudy dwudziestoparoletni blondyn, o
oczach powiększonych grubymi szkłami, podniósł głowę znad szafki z bezpiecznikami,
nad którą pochylał się, siedząc na stołku, z próbnikiem w dłoni. W kaburze przy pasie
miał berettę 92FS, zwisającą wzdłuż sterczącego biodra. Wyglądał jak Barney Fife.

background image

Obok niego siedział wielki pies, mieszaniec podobny do dobermana, który wpatrywał
się intensywnie w Jonny'ego.
- Ochrona - rzucił Pierce. Jonny udał, że jest pod wrażeniem.
- Zdaje się, że całkiem niezła - powiedział.
- O, tak - odparł Pierce. - Wiemy, jak się prowadzi interesy w tych stronach.
- Na to wygląda - zgodził się Jonny.
Zatrzymali się przed jednym z boksów, w którym stała lama o wielkim sterczącym
brzuchu. Zwierzę podeszło bliżej i trąciło pyskiem wyciągniętą dłoń Pierce'a.
- Cześć, kochanie - zaćwierkał handlarz. - Jak się dzi-
226
siaj miewa moja ślicznotka? - Spojrzał z ukosa na Jonny'e-go. — Lubisz zwierzęta?
- Nie zastanawiałem się nad tym - odparł Jonny.
- A ja lubię - wyznał Pierce. - Nie próbują człowieka wydymać, znają swoje miejsce. A
jak się o nie zatroszczyć, odpłacają miłością. Nie proszą o nic poza jedzeniem i
kawałkiem podłogi do spania - dodał, gładząc nozdrza lamy. -W przeciwieństwie do
ludzi.

Pierce wyszedł z budynku i stanął w słońcu. Spojrzał na źdźbła mokrej słomy, które
przywarły do jego kowbojskich butów, podciągnął spodnie i machinalnie poprawił
rewolwer Smith&Wesson 686 z czterocalową lufą, ukryty pod rozpiętą koszulą.
- Tony mówił, że chciałbyś robić ze mną interesy - powiedział.
- Jeśli cena będzie odpowiednia - odparł Jonny. - Twój towar jest świetny, więc jestem
zainteresowany.
- O jakiej ilości mówimy?
- Sto kilogramów. Na początek.
- Masz aż tyle gotówki?
- Mam.
- Hmm... - Pierce ruszył przed siebie i gestem przywołał Jonny'ego i Tony'ego.
Ochroniarz o sowich oczach kazał dobermanowi zostać, a sam podążył za nimi.
- Uważaj na lamie gówno - mruknął Tony. - Jest go tu od cholery.
- Dobra - odparł Jonny, stąpając ostrożnie. - Dokąd idziemy? - zawołał w stronę
Pierce'a.
- Pokażę ci moją strzelnicę - odparł handlarz. Obeszli skrzydło przestronnego domu i
zeszli po skarpie.
Po chwili stanęli na starannie wyrównanym placu otoczonym wałami ziemnymi.
Niespełna trzysta metrów dalej tkwiły w ziemi stojaki z tarczami w kształcie ludzkich
sylwetek. Bliżej, na linii pięćdziesięciu, stu i dwustu metrów, widać było podobne
postacie zatknięte na drewnianych palikach. Obok pięciu stanowisk do strzelania z
broni długiej znajdował się krótszy tor dla miłośników pistoletów, z pneumatycznym
wieszakiem na tarcze, na którym tkwiła wojskowa tarcza sylwetkowa B-27. Pośrodku
widniała ciasna grupka przestrzelin.
227
- Lubisz strzelać? - spytał Pierce.
- Boję się broni - odparł Jonny. - Nie lubię jej ani trochę.
Pierce wydął usta.
- No to patrz - powiedział. Płynnym ruchem sięgnął po rewolwer, przyjął stabilną
pozycję Weavera i szybką serią wpakował sześć kul w środek sylwetki. Obrócił broń w
słabej dłoni, otworzył bębenek, wypchnął łuski i wcisnął ładowarkę z sześcioma
świeżymi nabojami, po czym wrócił do pozycji strzeleckiej i posłał do celu kolejną
serię. Widząc rezultat, uśmiechnął się do Jonny'ego i powiedział: - Nieźle, co?
Jonny popatrzył na ciasno skupione otwory w tarczy i wzruszył ramionami.

background image

- Skąd mogę wiedzieć? Ale słyszałem kiedyś, że jeden spryciarz osiągnął więcej przy
pomocy prawnika i neseseru niż za pomocą broni.
Pierce spoglądał na niego ponuro przez krótką chwilę, a potem się roześmiał.
- Kurde, to fakt. Chodźmy do domu. Pogadamy o interesach.
Milczący ochroniarz z przesadnie wielkim pistoletem popatrzył za wchodzącymi do
domu. Zastanawiał się, czy jako jedyny zauważył, że muskularny przybysz, który
twierdził, że boi się broni, nawet się nie skrzywił, gdy tuż obok niego zagrzmiało
dwanaście strzałów z rewolweru kalibru .357.
Usiedli w piwniczce domu Pierce'a, pomieszczeniu o wymiarach pięć na pięć metrów,
pozbawionym okien, za to wyposażonym w najlepszy sejf bankowy, jaki oferowała
firma Mosler. Na ścianach wisiały karabiny maszynowe, pistolety i inne militaria.
Niskie, tapicerowane ławy były w istocie schowkami, w których leżała broń, pudła z
amunicją oraz skrzynka granatów M-26.
- Poza trawą mam na sprzedaż sporą ilość broni, jeśli twoi przyjaciele byliby
zainteresowani - mówił właśnie Pierce. -Naprawdę sporo. Głównie karabinki
szturmowe i pistolety, ale nie brakuje i prawdziwych rarytasów. Spójrz- dodał
228
z dumą, wręczając Jonny'emu ingrama mac-10 z tłumikiem firmy Sionics. Nad
magazynkiem widniały słowa wypisane białą farbą: „Własność rządu Stanów
Zjednoczonych".
- Za takie rzeczy mógłbyś posiedzieć długie lata - zauważył Jonny, oddając ingrama.
- Dlaczego mi o tym mówisz? - spytał Pierce.
- Interesuje mnie tylko trawka, nie broń. Nie potrzebuję takich komplikacji. To twoja
działka, nie moja.
Pierce pogładził czule zimny metal.
- Jak chcesz.
- Kiedy dostanę towar? - spytał Jonny.
- Choćby zaraz, jeśli masz przy sobie gotówkę - odparł handlarz.
- Niestety, nie mam. Zazwyczaj nie spaceruję z takim bagażem. Ale mogę pojechać po
forsę i niedługo wrócić.
- Podrzucę cię, jeśli chcesz - zaproponował Tony. -W klubie muszę być dopiero o
dziewiątej wieczorem.
- Jakby co, trafisz do mnie, prawda? - upewnił się Pierce.
- Jasne. Daj mi tylko numer telefonu. Zadzwonię, zanim przyjadę. A może wystarczy,
żebym zameldował się przy bramie?
- Wszystko jedno. Tylko przyjedź sam. Nie wpuszczam tu byle kogo.
- Oczywiście - odrzekł z uśmiechem Jonny. - Nie ma sprawy. Będę sam.
2.20
Roger Magritte spacerował alejką nad brzegiem jeziora Harriet. W jednej ręce niósł
niedużą lornetkę Nikona, a w drugiej książkę o ptakach. Od czasu do czasu przystawał
i kierował szkła w stronę perkozów, kaczek i nurów przelatujących nad jeziorem i
pływających. Wreszcie zatrzymał się sto metrów od stopni budynku, w którym
mieszkała Nina Capushek, i spojrzał przez lornetkę w jej okna. System monitorujący
rozmowy telefoniczne z Dominance Rain wskazał właśnie ten adres, a sygnał
naprowadzający wbudowany w pager Dale'a, działający w każdym miejscu na świecie,
potwierdził namiar z dokładnością do jednego metra. Roger wiedział doskonale, gdzie
szukać Millera, ale nie chciał zbytnio naciskać. Nie rozumiał, dlaczego Ray zlecił
schwytanie Jonny'ego właśnie Dale'owi; przecież znał ich wspólne dzieje. Teraz
jednak, kiedy i Roger dostał swoje rozkazy, motywacja dowódcy nie miała znaczenia.
Należało odnaleźć zbiega własnym sumptem i działać wedle uznania.
Roger podszedł do automatu telefonicznego przy muszli koncertowej. Wrzucił

background image

ćwierćdolarówkę i wybrał numer Niny Capushek. Po czterech sygnałach odezwała się
automatyczna sekretarka.
- Cześć, Dale - powiedział. - Mówi Roger Magritte. Proszę, podnieś słuchawkę.
Odpowiedzi nie było.
- Naprawdę powinniśmy pogadać - ciągnął. - Nie chciałbym komplikować tej sprawy.
Porozmawiajmy więc i... cholera, stary, przecież razem pracujemy. Zakończmy
wreszcie tę misję.
W słuchawce rozległ się trzask, a chwilę później odezwał się Dale.
230
- Gdzie jesteś?
- Niedaleko, przy muszli koncertowej nad jeziorem.
- Będę za pięć minut.
Dwaj mężczyźni spacerowali wokół jeziora Harriet, rzucając przyjazne spojrzenia
bardziej atrakcyjnym kobietom, które mijali na ścieżce.
- Te dziewczyny to najlepiej skrywany sekret północy -stwierdził Roger. - Do tej
pory, kiedy myślałem o Minnea-polis, miałem przed oczami grube, oziębłe babsztyle
we flanelowych koszulach.
- To było dawno - odparł Dale.
- Nie tak bardzo. Kiedy pracowaliśmy nad tą sprawą w Angoli? Rok temu? - Roger
podał mu zapakowane w folię cienkie cygaro. - Chcesz cubanito?
- Nie. Cały czas tam siedziałeś?
- Tam i w RPA. Wziąłem trochę wolnego, żeby ochłonąć po robocie. Nająłem
przewodnika i polowałem w parku narodowym Kruger.
- Ustrzeliłeś coś?
- Nic, co mógłbym przywieźć do domu. - Roger zaciągnął się dymem, ignorując
krytyczne spojrzenie przechodnia. -Co mi powiesz o sprawie, Dale? Szef trochę mnie
wprowadził. Poza tym znam Jonny'ego i ciebie. Co się, kurwa, dzieje?
Dale westchnął ciężko.
- Totalny chlew. Poroniony pomysł od początku do końca - zaczął, a potem
opowiedział Rogerowi przebieg całej misji, opuszczając jedynie szczegóły bliższej
znajomości z Niną.
- Ray nie powinien wyznaczać cię do tej roboty - stwierdził Roger nie bez
współczucia. - Źle zrobił. Skomplikował sprawę.
- Miał w tym swój cel. Kto zna Jonny'ego lepiej? Nie ty. Dlatego ja dostałem misję i ja
ją dokończę.
- Chyba nie masz racji. Lepiej się wycofaj, wracaj do domu. Zapomnij, napij się piwa,
a kiedy nadarzy się okazja, zakończę sprawę.
- Jak? - spytał Dale. - Załatwisz go? Na tym polega twoje zadanie, prawda? Od
początku nie chodziło o to, żeby go złapać... to chcesz mi powiedzieć?
231

- Tak, Dale. Od początku. I masz rację, jestem tu po to, żeby go załatwić. - Roger
zniżył głos, gdy zbliżyli się do pary staruszków idących z przeciwka. - Nie oszukuj się,
musiałeś wiedzieć, że o to chodzi.
- A co ze mną? - spytał Dale. Jego głos przeszedł w groźny pomruk. - Ray dał ci
identyczne rozkazy co do mnie?
Roger zatrzymał się i niespiesznie wydmuchnął efektowne kółko dymu. Zawisło w
powietrzu na kilka sekund, nim się rozproszyło. Potem spojrzał na Dale'a.
- Szef chce, żebyś wrócił na swoje miejsce. Albo w tej misji, albo w domu. Mam
dopilnować, żeby robota została zakończona, według mojego uznania. A w tej chwili,
z czystego szacunku, próbuję przemówić ci do rozsądku. - Ma-gritte wzruszył

background image

ramionami. - Przyznaję, że zżera mnie ciekawość. Chciałbym popatrzeć, jak to znosisz.
Polujesz na przyjaciela... Jeśli postanowisz zostać, będziemy polować razem. Jako
partnerzy, czy ci się to podoba, czy nie. Niejedno razem przeszliśmy. Nie wiem,
dlaczego się uparłeś, że musisz to zrobić sam. Próbujesz się ukarać? Odkupić fakt, że
byłeś przyjacielem Jonny'ego? Wszyscy czuliśmy się podobnie, chociaż żaden z nas nie
był z nim tak blisko jak ty. Nie jesteś odpowiedzialny za to, co się wydarzyło, ani za to,
co się roi w głowie Jonny'ego Maxwella. To jego rzecz. Tylko on jest odpowiedzialny.

2.21
Wielkooki ochroniarz Rona Pierce'a wspomagał swe marne dochody, świadcząc usługi
tajnego informatora ATF, która to agencja przyglądała się poczynaniom jego szefa z
wielkim zainteresowaniem. Harold Ragborne odsiedział za Pierce'a pięć lat w
Stillwater. Kiedy dostał zwolnienie warunkowe, handlarz zaproponował mu posadę
ochroniarza w swej posiadłości, myśląc, że w ten sposób okazuje troskę o człowieka,
który wziął na siebie jego winy. Miał też nadzieję, że szybciej zapomni on o tym, iż to
przez jego niekompetencję w ogóle trafił za kratki.
Harold jednak nie zapomniał. Starannie ukrył rozgoryczenie i pragnienie zemsty, a z
czasem zaczął szukać sposobu na strącenie Rona Pierce'a z piedestału. Właśnie z tego
powodu odwiedzał metę na przedmieściach Minneapolis, z której korzystali agenci
FBI, DEA, ATF, a nawet, od czasu do czasu, wścibscy funkcjonariusze CIA. Jego
kontroler, agent specjalny Dean Hardaway z ATF, siedział na kanapie naprzeciwko
niego i notował jego zeznania.
- Albo chodzi o narkotyki, albo o broń, a może o jedno i drugie - mówił właśnie
Ragborne. - Ten gość ma mnóstwo forsy. Jest spoza miasta. Zdaje się, że ma kontakty,
które pozwalają mu przerzucać towar drogą lotniczą.
- Ale kim on jest? - spytał Hardaway. - Kim jest ten kupiec?
- Nie wiem, znam tylko jego imię - jęknął Harold. -Wiem też, że przyniesie gotówkę,
bo ubijają interes dziś wieczorem. To nie wystarczy?
- No to podaj chociaż imię.
- Jonny - odparł Harold. - Jonny cośtam. Ma kontakty z First Avenue. Wiem, bo to
szef ochrony klubu przyprowadził go do Rona.

233
- Będziemy musieli przyjrzeć się bliżej Jonny'emu-stwierdził z satysfakcją agent
Hardaway. -Możliwe, że właśnie dziś wieczorem, Haroldzie.
- Nic mnie to nie obchodzi. Tak czy inaczej, muszę być w robocie o szóstej. Macie dla
mnie forsę?
- Nie martw się, Haroldzie - odparł Hardaway. - Zatroszczymy się o ciebie.
Agent Dean Hardaway gardził swoim szefem, byłym marinę o szczurzej twarzy,
Kevinem Beale'em. Na cotygodniowych odprawach ledwie skrywana niechęć
przyspieszała mu krążenie krwi, niebezpiecznie podnosząc ciśnienie ku czerwonej
kresce.
- Nie wypełniłeś formularza raportu po spotkaniu z naszym informatorem od Pierce'a -
powiedział Beale. Uwielbiał stawiać problem, wysłuchiwać odpowiedzi, a potem
przyczepiać się do nich.
- Masz rację, Kevin, nie wypełniłem - odparł Hardaway. - To dlatego, że siedzę na tej
bardzo ważnej odprawie, zamiast zajmować się sprawą.
Agenci siedzący wokół stołu konferencyjnego uśmiechnęli się do swoich notatek.
Szef spojrzał na Hardawaya spode łba.
- No to wypełnisz go i zostawisz na moim biurku, zanim pojedziesz na to spotkanie -
powiedział i pochylił się nad papierami, by ukryć zmieszanie. - Kto będzie cię osłaniał?

background image

- Mitch - odparł Hardaway, ruchem głowy wskazując partnera, Mitcha Kojirę, który
mrugnął do niego leniwie.
- W porządku - rzekł Beale, wstając. - Bierzmy się do roboty - dodał, po czym
wyszedł z sali, by nie widzieć spojrzeń, które wymienili między sobą agenci.
- Deano, Deano, pewnego dnia Beale odejdzie i z kim wtedy będziesz grał w ciula?-
spytał Mitch, dźgając partnera palcem w brzuch.
- Z tobą, Chińczyku - odparł Hardaway. - Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów
na dziś wieczór.
- Czemu nie? - odrzekł znużony Kojira. - Od tygodnia nie jadłem w domu kolacji,
żona nie chce ze mną sypiać, a dzieciaki pewnie handlują prochami w garażu. Czemu
234
więc nie miałbym posiedzieć z tobą w samochodzie, patrząc, jak bandziory robią
interesy?
- Mówię ci, będziesz zadowolony, że razem ze mną przymknąłeś Pierce'a. Nienawidzę
tego bezczelnego sukinsyna. Wydaje więcej na karmę dla zwierząt, niż ja zarobiłem
przez cały zeszły rok.
- Po co właściwie jedziemy?
- Mój szpicel, Harold zwany Szmaciarzem, twierdzi, że Pierce ma kupca na broń albo
prochy, może jedno i drugie. Facet imieniem Jonny, bez nazwiska, ma podobno
kontakty w liniach lotniczych i tą drogą przerzuca towar. Wieczorem spotyka się z
Pierce'em, żeby dokonać pierwszego zakupu.
- Chodźmy na papierosa - zaproponował Mitch.
- Myślałem, że rzuciłeś.
- Bo rzuciłem. A co, nie zauważyłeś?
Wyszli frontowymi drzwiami Federal Building i stanęli w popołudniowym słońcu.
Mitch zapalił papierosa i kiwnął głową w stronę grupki palaczy stojących na schodach.
- Co jeszcze wiemy o tym Jonnym? Ani nazwiska, ani zdjęcia?
- Nic. Pomyślałem sobie, że weźmiemy aparat z teleobiektywem i pstrykniemy mu
parę fotek na posesji Pierce'a. Mamy przecież ten dobry punkt obserwacyjny przy
drodze, na wzgórzu, nad zagrodami. Harold też ma popracować nad gościem, może
pozna nazwisko albo inne namiary.
- Chcesz wprowadzić w sprawę ludzi z DEA? Mogliby dać nam wsparcie...
- Eee tam. Dziś w nocy mają większą akcję w Blooming-ton. Gadałem z Bruce'em.
Mówił, żebym przesłał mu zdjęcia i wyniki rozpoznania, to zamkną Jonny'ego przy
następnej okazji.
- Robota nie wygląda na ciężką - ocenił Mitch. - Nie wiesz, o której dokładnie mają
się spotkać?
- Podobno po zmroku.
Mitch zgasił papierosa w przepełnionej popielniczce postawionej na schodach
specjalnie dla upartych palaczy.
- Cholerne przepisy antynikotynowe - warknął. - Dobra. Jedźmy i zróbmy, co do nas
należy.
2.22
Herb i Nina krążyli bez celu ulicami North Side. Na widok toczącego się wolno
policyjnego wozu czterech nastolatków w workowatych dżinsach i skórzanych
kurtkach zrobiło w tył zwrot i zniknęło w bramie zapuszczonego domu, przed którym
stali.
- Nie mamy absolutnie nic, Herb - powiedziała Nina. -Próżnia. Zero. Nic.
Herb spojrzał na nią z troską. Półleżała na fotelu pasażera, oparta o drzwi.
- Dale nie ma żadnych pomysłów?
- Zdaje się, że szef krótko go trzyma. Szeryfowie naskoczyli na jego dowódcę, więc

background image

Dale nie będzie miał łatwego życia, kiedy w końcu do niego dotrą.
- Nino...
- Jest u mnie. Na razie nic nie przyszło mu do głowy.
- Cholera.
- Właśnie. - Nina spoglądała na ulicę niewidzącym wzrokiem. - A ty masz jakiś
pomysł, Herbie? Coś, od czego moglibyśmy zacząć?
- Powiem ci tylko to, co powinienem był powiedzieć już dawno. Niech Dale siedzi w
domu i myśli. Niech odgaduje, w jaki sposób rozumuje jego kumpel. Tylko że ten
kumpel już wie. Wie, że Dale jest w mieście i że niedługo dobierze mu się do tyłka.
Dlatego albo już zniknął, albo zrobi to lada chwila. Jeśli już go nie ma, nic nie
poradzimy. Jeśli szykuje się do odlotu, coś musi robić, gdzieś siedzieć... a to oznacza,
że możemy go przyskrzynić.
- Czy to znaczy, że teraz byłbyś skłonny posłuchać Dale'a? Herb zarumienił się i
odpowiedział, starannie dobierając
słowa.
236
- Zgoda, myliłem się co do niego. Powinienem słuchać ciebie. Nie lubię go, nie ufam
mu i myślę, że cokolwiek cię z nim łączy, zaciera ci obraz sytuacji. Musiałem ci to
powiedzieć. Ale przyznaję, że on jest naszą szansą na dorwanie tego popaprańca
Maxwella. Wiesz, zrobiłbym wszystko, żebyś była zadowolona i wreszcie przestała mi
dokuczać. Zapomniałem o czymś? A może chciałabyś, żebym zatrzymał wóz, wysiadł i
pocałował cię w dupę na środku ulicy?
- Byłoby słodko, Herbie - odpowiedziała Nina. - Tylko że od dwóch dni nie
zmieniałam majtek i nie chciałabym, żeby taka dawka esencji mojej cipki zwaliła cię z
nóg.
Herbowi opadła szczęka. Po chwili roześmiał się, z początku opornie, a potem na całe
gardło.
- Jesteś chora... Esencja cipki... Jesteś chorą dziewczyną...
Roger siedział w wielkim zielonym fotelu Niny, pochylony nad żółtym notatnikiem, a
Dale przechadzał się niespokojnie wzdłuż okna z widokiem na jezioro.
- Dlaczego sądzisz, że to on dzwonił na policję i pytał o ciebie?
- Może chciał pogadać? Może chciał, żebym go odstawił do jednostki? A może po
prostu chciał mi nawrzucać. Nie wiem.
- Policja sprawdziła to połączenie?
- Dzwonił z automatu, całkiem niedaleko. Z City Center, tego wielkiego kompleksu
handlowego przy Hennepin. Brak odcisków na słuchawce, brak kamer systemu
ochrony, nikt nic nie pamięta.
Roger skinął głową.
- To oczywiste - mruknął, stukając piórem w notatnik. -Sprawdziłem wszystkie
tożsamości, jakich kiedykolwiek używał - oczywiście te, o których wiemy - i nie
znalazłem śladów aktywności w żadnej, prócz tej, którą wykorzystał raz w Milwaukee.
Całkiem niezły plan odwrócenia naszej uwagi — przyznał, wyciągając się na miękkim
siedzisku. -Podoba mi się ten fotel... Jonny coś kombinuje. Tu nie chodzi o kobiety.
Uważam, że zbiera pieniądze. Zrobił bank w Milwaukee - może szykuje kolejny
napad? Potrzebuje gotówki, żeby prysnąć z kraju i urządzić się gdzieś w świecie.
237
Dale postawił stopę na parapecie i oparł łokieć na ugiętym kolanie.
- Gliniarze sądzą, że jest już gotowy do ewakuacji.
- Więc po co by do ciebie dzwonił? - zaoponował Roger. -Żeby się pożegnać czy jak?
- Może chce, żebym go złapał.
- Nie wydaje mi się.

background image

- Masz rację... ja też nie bardzo w to wierzę.
- A może to my powinniśmy zorganizować spotkanie? Dale wyprostował się i
odwrócił w stronę Rogera.
- Co?
- Jonny widział cię w telewizji, kiedy ta policjantka dostała odznaczenie. Może
wystawimy cię na przynętę? Skłonimy go, żeby znowu zadzwonił... To się może udać.
- Dobry pomysł - odparł Dale. - Porozmawiam o tym z Niną.
- Czy to rozsądne? Nie jestem pewien. Z tego, co mówiłeś, wynika, że to bardzo
bystra babka. Domyśli się, co planujemy.
- Nie musimy go stuknąć, możemy tylko zatrzymać. Roger parsknął lekceważąco i
odwrócił głowę.
- My się nie zajmujemy takimi rzeczami, Dale. Dobrze o tym wiesz. Mam wrażenie, że
będzie lepiej, jeśli...
- Nie. Nie zostawię tej sprawy. Ale jeśli dobrze to rozegramy, może gliny zdołają...
- Samobójstwo policjantów nie pomoże nam dorwać Jon-ny'ego. Jak sądzisz, ilu
gliniarzy zginie, zanim któremuś się poszczęści? On był twoim nauczycielem,
człowieku. Widziałeś, co zrobił w Milwaukee. Wydaje ci się, że miejscowi stróże
prawa mogą go powstrzymać?
- Nie - przyznał Dale. - Nie mogą, ale przynajmniej wypłoszą go z ukrycia. Tylko o to
mi chodzi.
Roger zabębnił palcami po udzie, spoglądając na Dale'a z półuśmiechem na ustach.
Miller odwrócił się.
- Lepiej już idź - powiedział. - Ja zadzwonię. Podniósł słuchawkę bezprzewodowego
telefonu, wybrał
numer i zapatrzył się na widok za oknem.
Roger Magritte wstał i wyszedł do kuchni. Zerknął ukrad-
238
kiem na Dale'a, wciąż odwróconego doń plecami, i umieścił pod blatem, za grubą nogą
stołową, płaskie pudełeczko o wymiarach 2,5 na 2,5 centymetra. Klej, którym pokryta
była górna ścianka urządzenia, natychmiast przywarł do drewna.
- Hej - zawołał cicho Roger. - Zamknę za sobą.
Dale siedział przy kuchennym stole naprzeciwko Herba. Z jednorazowego sączka
Melitta, do którego Nina wlała gorącą wodę, ulatniał się zapach świeżej kawy.
Mężczyźni spoglądali na siebie z niechęcią.
- Wygarniemy sobie wreszcie czy zapomnimy o sprawie? -spytał Dale. - Mam dosyć
tej atmosfery i mam dosyć ciebie.
- Nawzajem, żołnierzyku. Tylko że jesteśmy sobie potrzebni, nieprawdaż? Dlatego
zapomnimy, przynajmniej na razie.
- Dość - wtrąciła się Nina, stawiając przed nimi kubki z kawą. - Co powiedzieli twoi?
- spytała Dale'a. - Wyłączyli cię ze sprawy?
- Jeszcze nie - odparł Miller. - Opieprzyli, aż echo szło, ale jeszcze nie odsunęli. Co u
Lovelessa i jego szeryfów?
Herb parsknął śmiechem.
- Nieprędko poproszą cię do tańca. Panowie z „Zespołu Poszukiwawczego" siedzą na
tyłkach w Holiday Inn. Skonsternowani.
- Skonsternowani? - powtórzyła Nina. - A ty co, czytałeś słownik do poduszki?
Tym razem roześmiali się wszyscy.
- Mam pomysł- powiedział Dale, przełknąwszy łyk kawy.
- Ooo - mruknął z uśmiechem Herb.
Dale odstawił kubek i pochylił się nad stołem, spoglądając to na Herba, to na Ninę.
- Raz już próbował się ze mną skontaktować, prawda? Może spróbuje ponownie. Czy

background image

moglibyście zaaranżować jakąś sytuację, tak żebym znowu pokazał się w telewizji? Nie
w wywiadzie czy czymś takim, ale na przykład w tle, podczas waszej konferencji
prasowej. Powiedzmy, że chcielibyście poprosić obywateli o pomoc w ściganiu
przestępcy, może podać numer kontaktowy... Nie wykluczam, że zadzwoniłby Jonny.
Na pewno macie sprzęt do szybkiego namierzania

239
rozmów. Zresztą gdyby zadzwonił, mógłbym spróbować umówić się z nim na
spotkanie... Herb i Nina spojrzeli po sobie.
- Niezła myśl - powiedział Herb. - Rzeczywiście, moglibyśmy zwołać konferencję w
sprawie gwałtów i poprosić o pomoc. Jeśli się postaramy, będzie i prasa, i telewizja, a
to oznacza materiał w wiadomościach o szóstej i w porannych gazetach. Podamy
numer, posadzimy telefonistki do odsiewania głupich żartów, a wszelkie podejrzane
rozmowy będziemy kierować na nasze komórki... To może wypalić. Naprawdę.
- Od czego zaczniemy? - spytał Dale.
- Zajmiemy się tym - odparła Nina. - Myślę, że trzeba będzie pogadać z szeryfami -
dodała i w zamyśleniu odwróciła głowę. - Tak... Trzeba będzie pogadać.
Po kilku pospiesznych rozmowach odłożyła słuchawkę.
- Sprawa wygląda tak. Będziemy w wiadomościach o szóstej we wszystkich trzech
głównych sieciach. Krótki materiał, w którym poprosimy o pomoc w sprawie Annie
Ma, a także dodamy parę przestróg dla kobiet. Ja i Herb będziemy gadać, ty zostaniesz
w tle i wszelkie pytania będziesz przekazywał mnie. Występujesz jako jeden z wielu
detektywów pracujących nad tą sprawą. Zaraz potem mamy spotkanie z pismakami z
„Pioneer Press" i „Star Tribune" oraz ekspresową sesję fotograficzną, tak żeby nasze
zdjęcia trafiły do porannych gazet. Pod numerem kontaktowym będzie czekał cały
zespół telefonistek. Natychmiast przełączą sygnał na nasze komórki i uruchomią
automatyczne wyszukiwanie każdego rozmówcy, który wymieni twoje nazwisko albo
poprosi o rozmowę z tobą, Dale. - Nina umilkła na moment. - Co ty na to? O niczym
nie zapomniałam?
- Chyba nie - odparł Dale i spojrzał na Herba. - A co z szeryfami?
Herb uśmiechnął się i poprawił krawat.
- Szef powiedział, że poczytają sobie o sprawie w jutrzejszych gazetach.
Na ławce nad brzegiem jeziora Harriet, dokładnie naprzeciwko domu Niny Capushek,
siedział Roger Magritte
240
z laptopem rozłożonym na kolanach. Wyglądał dokładnie tak jak wielu zapracowanych
biznesmenów sprawdzających pocztę elektroniczną i odpisujących na listy w przerwie
na lunch. Ktokolwiek dostrzegłby cieniutki kabel łączący komputer ze słuchawką
tkwiącą w lewym uchu siedzącego, pomyślałby, że słucha on muzyki z płyty
kompaktowej. Istotnie, maszyna odtwarzała dźwięki, ale były to dane ściągane w
czasie rzeczywistym z urządzenia podsłuchowego umocowanego pod kuchennym
stołem w mieszkaniu Niny. Roger usłyszał już to, co chciał - wystarczająco dużo, by
zacząć planowanie. Zapowiadała się piękna noc. Miał jeszcze dość czasu, by przed
zmrokiem przebiec się wokół jeziora.
Po wieczornym biegu Roger wykąpał się i położył na królewskim łożu w pokoju w
Residence Inn, by poczytać książkę. Gdy miał dość, położył ją grzbietem do góry na
piersiach i zapatrzył się w sufit, nasłuchując hotelowych dźwięków: warkotu silnika
docierającego z parkingu, trzaskania i skrzypienia drzwi oraz pomruków powietrza i
strzępów rozmów dobiegających z systemu wentylacyjnego. Z jakiegoś powodu czuł
się nieswojo. Wreszcie odłożył książkę i zeskoczył z łóżka, by szybko i zwinnie - jako
gimnastyk i pływak -sięgnąć po płócienny worek leżący obok szafki. Wyjął zeń zestaw

background image

do czyszczenia broni, schludnie upakowany w niedużej puszce. Następnie rozebrał
glocka na części i zaczął polerować każdy z lśniących i zadbanych elementów,
nieznacznie nawilżając je smarem Break-Free. Kilka razy poruszył zamkiem, a potem
wyłuskał z magazynków naboje i obejrzał każdy z osobna. Stawiał je na stole, by się
upewnić, czy spłonki są właściwie umocowane, a następnie pucował silikonową
szmatką i ładował na powrót do magazynków. Wreszcie przetarł tą samą szmatką cały
pistolet i schował go do kabury. Identyczną procedurę zafundował swoim MP-5K oraz
nożowi bojowemu. Wypróbował ostrość tego ostatniego na włoskach porastających
przedramię. Na skórze widniało już kilka nagich placków, charakterystycznych
znamion nożownika.
Roger wyjrzał przez okno i zerknął na zegarek. Był gotowy.
<
I—I
o w
CS3 «
-o: o

3.1
Letnie niebo z wolna stawało się coraz ciemniejsze. W sypialni swego mieszkania, za
zasłonami prawie nie przepuszczającymi resztek dziennego światła, stał Jonny
Maxwell. Spoglądając w wysokie lustro za drzwiami, ćwiczył minę ofiary. Zauważył,
że ostatnio przygląda się sobie coraz częściej, jakby nigdy wcześniej nie patrzył na
własną twarz. Albo jakby spod zmarszczek, worków pod oczami i nerwowych tików
wyłaniało się zupełnie nowe oblicze. Oczy miał teraz ciemniejsze, a ciało, choć zawsze
szczupłe, wyglądało tak, jakby coś spalało je od wewnątrz. Pod gładko ogoloną skórą
widać było wszystkie nierówności czaszki oraz mocno wystające kości policzkowe.
Szarawe pasemka w koziej bródce były z każdym dniem bielsze. Jonny uniósł dłoń i
spojrzał na czubki palców. Drżały lekko. Spróbował je uspokoić siłą woli.
Udało się.
W kącie sypialni stały trzy pokaźne worki, a w nich skromny dobytek Jonny'ego. W
mniejszej torbie znajdowały się myśliwski kombinezon w barwach ochronnych, kabura
do browninga, czarna kominiarka, plastikowe kajdanki, mały palnik butanowy ze
zbiorniczkiem, rolka taśmy oraz ładownica Eagle Arms do przerzucenia przez ramię
mieszcząca osiem pełnych magazynków z nabojami kalibru .5,56 do colta commando,
który stał obok. Tony, ochroniarz z klubu First Avenue, leżał w ubraniu na łóżku,
przykryty kołdrą po samą brodę, jakby spał. Jonny łatwo skręcił mu kark na wysokości
czwartego kręgu i na wszelki wypadek poruszał jego głową w obie strony, by
fragmenty kości przecięły rdzeń kręgowy. Śmierć nastąpiła praktycznie natychmiast.
Jedynym problemem był smród odchodów, którymi w chwili zgo-
245
nu wypełniły się dżinsy Tony'ego. Jonny spryskał cały pokój odświeżaczem powietrza i
zapalił świecę zapachową, którą postawił obok lampki nocnej.
Tuż przed śmiercią Tony zadzwonił do Pierce'a, powiedział mu, że widział pieniądze, i
zapowiedział wizytę Jon-ny'ego około dziewiątej lub dziesiątej wieczorem. Handlarz
odpowiedział, że zamierza oglądać telewizję. Gdy tylko Tony odłożył słuchawkę i
odwrócił się, Jonny złapał go i bez trudu skręcił mu kark. Nie da się już odwrócić
biegu wydarzeń, pomyślał Maxwell. I tak właśnie powinno być w życiu stanowczego
mężczyzny. Pierce trzyma pieniądze w domu. Ma ich mnóstwo, musi wystarczyć na
ucieczkę z kraju. Zresztą nawet gdyby nie wystarczyło, Jonny będzie mógł przecież
spieniężyć jego narkotyki i kolekcję broni. Zabierze je ze sobą. Minie sporo czasu,
zanim ktoś zajrzy do rezydencji, a wtedy Jonny będzie już bardzo, bardzo daleko.

background image

Może nawet za granicą.
Teraz był gotowy. Pozostało jedno: wykonać zadanie.
- Boże, jak ja nienawidzę tego skurwysyna - westchnął Dean Hardaway, spoglądając
na rozległą posiadłość Rona Pierce'a. - Forsa, którą on wydaje na nawożenie
trawników, starczyłaby na college dla moich dzieciaków.
- On nie wydaje forsy na nawóz. Używa lamiego gówna - zauważył rzeczowo Mitch,
wiercąc się w fotelu i regulując okienny statyw, na którym był umocowany aparat z
teleskopowym obiektywem o sześćsetkrotnym powiększeniu.
Dwaj agenci ATF siedzieli w sraczkowatym fordzie tau-rusie na szczycie wzgórza, z
którego rozciągał się widok na posiadłość Rona Pierce'a. Kręta gruntowa droga
doprowadziła ich na półkę, na której ledwie mieścił się samochód. Gdyby któryś z
mieszkańców rancza spojrzał w tę stronę przez lornetkę, zapewne zobaczyłby
intruzów, ale Hardaway nigdy jeszcze nie widział, by ktokolwiek interesował się tą
okolicą. Lubił tu przyjeżdżać i uważał, że to najlepsze miejsce do podglądania bandyty,
którego nienawidził bardziej niż innych. Wóz był jak zawsze pełen sprzętu i prowiantu:
mieli kilka aparatów z długimi obiektywami, noktowizor, chłodzone pojemniki z
kliszami, kamizelki kulood-
246
porne, dwie strzelby, termosy oraz torbę ze stygnącymi już burgerami z Burger Kinga.
- Biorąc pod uwagę, ile forsy za niego daliśmy, ten obiektyw beznadziejnie łapie
światło - poskarżył się Mitch, mrużąc oko przy wizjerze.
- Jesteśmy za daleko. Weź lornetkę albo noktowizor.
- Te lampy przy stodole dają za dużo światła, przez noktowizor nic nie widać.
- Chciałbym, żeby dranie już zaczęły - powiedział Dean. -Tyłek mnie boli od tego
siedzenia.
- Powiedz to komuś innemu. Albo zgłoś się po forsę z ubezpieczenia pracowniczego.
- Z ubezpieczenia - zaśmiał się Dean. - Koniecznie. Będę bogaty.
- Mógłbyś też schudnąć, to by ci pomogło.
- Może. Obserwuj ranczo.
Hardaway wyjął z torby cheeseburgera i ugryzł kęs, drugą ręką otwierając termos z
gorącą kawą.
- Chcesz? - spytał partnera.
- Nie. Obiektyw by mi zaparował.
- No to nie.
Hardaway z zadowoleniem skupił się na jedzeniu. Z radia zamontowanego pod deską
rozdzielczą raz po raz dobiegały ciche trzaski. Policja z Orono i Shakopee nie miała o
tej porze nic do roboty, więc głośnik tylko sporadycznie ożywał głosami meldujących
się patroli i nielicznymi zgłoszeniami wykroczeń drogowych. Raz na jakiś czas
specjalny sygnał przełączał odbiornik na wewnętrzną częstotliwość ATF, a wtedy
Hardaway słyszał głosy kolegów pracujących w północnej części Minneapolis, którzy
szykowali się do kolejnej rozprawy z komórką gangu Hell's Angels zajmującą się
handlem bronią.
- Jest nasz kapuś - odezwał się Mitch. Wziął do ręki dyktafon na mikrokasety i
włączył nagrywanie. - Dwudziesta druga trzynaście. Informator wychodzi ze swojego
mieszkania i wchodzi do głównego budynku - powiedział i odłożył magnetofon. -
Ciekawe, po co tam polazł. Może pan Jonny się nie pojawi?
- Pojawi się - odparł Hardaway z pełnymi ustami. -Tacy jak on zawsze przychodzą.
247
Najlepsza droga do budynków wiodła przez pola, doliną rzeki graniczącą z placem, na
którym Pierce urządził sobie strzelnicę. Dojazd w to miejsce był jednak dość
kłopotliwy, a zaparkowanie wozu na czyjejś ziemi mogło oznaczać niespodziewane

background image

komplikacje. Podczas rekonesansu Jonny wypatrzył kilka zjazdów, na których mógł
zostawić wóz. Jeden z nich wiódł do zniwelowanego placu, na którym ktoś
najwyraźniej zamierzał wybudować dom. Gruntową drogę przecinał jedynie łańcuch
przypięty kłódką do dwóch słupków. Dotarłszy 4runnerem w upatrzone miejsce, Jonny
wysiadł z ciężkimi nożycami do metalu w dłoni. Drzwi samochodu zostawił uchylone,
uprzednio zakleiwszy taśmą włącznik światła pozycyjnego. Przyklęknął na ziemi i
uważnie obejrzał zaporę, a potem przeciął jedno z ogniw. Przejechał po leżącym
łańcuchu, wysiadł i na powrót złączył ogniwa. Odprowadził wóz dwadzieścia metrów
dalej, po lekkim łuku, w miejsce, w którym nie mogli go dostrzec kierowcy jadących
szosą aut, i wyłączył silnik.
Noc jest najlepsza, pomyślał, stojąc obok toyoty i słuchając pyknięć stygnącego silnika,
cykania świerszczy, szelestu liści, rechotu żab i plusku wody, który rozbrzmiewał od
czasu do czasu, gdy ryby wyskakiwały nad powierzchnię w pogoni za nisko
przelatującymi komarami. Noc jest najlepsza.
Wyjął z worka ekwipunek i szybko się przebrał. Wyposażenie zawiesił u pasa, tak by
było pod ręką, sprawdził magazynki w karabinku i pistolecie i wreszcie zarzucił na
grzbiet lekki plecak. Nałożył na twarz warstwę ciemnego kremu maskującego, by
zatrzeć jej kontury i lepiej wtopić się w mrok. Kominiarkę podwinął do góry, tak że
przypominała zwykłą czapkę. Włączył latarkę z czerwonym filtrem i spojrzał w
samochodowe lusterko. Był gotowy.
Dobrze się czuł sam w ciemności, ze swym sprzętem i bronią, gotów do wykonania
zadania. Żył dla takich chwil. Samotny mężczyzna w mroku, a przed nim to, co trzeba
zrobić. „Czyżby?" - szepnął cichy, uporczywy głos w głowie Jonny'e-go. „Czy to jest
zadanie, do którego zostałeś wyszkolony?" Coś, co narastało w nim szybko i ciemniało
z dnia na dzień, syknęło w odpowiedzi: „Tak", i zaraz potem usłyszał, że nieświado-
248
mie wypowiada to słowo na głos. Znieruchomiał na chwilę, zasłuchany w odgłosy
nocy, by ponownie skupić się na misji.
Sześć kroków, pauza, nasłuch. Sześć kroków, pauza, nasłuch. Stare nawyki nie
zanikają, pomyślał Jonny. I ratują życie. Wątpił, by Pierce wysyłał swoich ludzi na
nocne patrole, a ochroniarz, którego widział za dnia, wydawał się mało przydatny
nawet jako wartownik przy bramie, nie mówiąc o tropieniu intruzów w ciemności.
Latarnie otaczające dom Pierce'a i budynki gospodarcze rzucały na nocne niebo jasną
łunę światła. Jonny ruszył wzdłuż rowu - dawnego strumienia przystosowanego do
funkcji kanału irygacyjnego -biegnącego od rzeki do zabudowań. Szedł szybko i dość
cicho ścieżką, którą wydeptały zwierzęta. W zasadzie bardziej zależało mu na
szybkości niż na zachowaniu ciszy. Na bocznej drodze, opodal której zostawił
samochód, praktycznie nie było ruchu. Nie był to sezon polowań, mało
prawdopodobne wydawało się też spotkanie z kłusownikami, wędkarzami lub
kochankami szukającymi odosobnienia na łonie przyrody.
Jonny dotarł do strzelnicy i przyklęknął w krzakach, obserwując rzęsiście oświetlony
dom. Obejrzał się, ale zobaczył jedynie ciemne sylwetki drzew nad polami. Wiedział,
że dzięki nachyleniu terenu nie będzie widoczny na tle nieba. Gdyby ktoś spojrzał w
tym kierunku od strony rezydencji, zobaczyłby jedynie plamę głębokiej czerni. Idąc
wzdłuż skarpy do samego domu, Jonny mógł błyskawicznie znaleźć kryjówkę, gdyby
usłyszał lub dostrzegł coś podejrzanego. Z kolbą M-4 przyciśniętą do ramienia wyszedł
spomiędzy krzewów i energicznym krokiem ruszył w stronę budynku.
- Pokaż no mi ten noktowizor - powiedział Mitch.
- Przecież mówiłeś, że dom jest za mocno oświetlony -poskarżył się Hardaway,
obracając się na fotelu, by sięgnąć do stojącej z tyłu skrzynki, w której trzymali sprzęt.
- Noktowizor będzie lepszy niż ten cholerny obiektyw. Szkoda, że nie mamy tej

background image

kamery na podczerwień.
- Za trudna w obsłudze, ale jeśli masz ochotę spędzać czas na takich zabawach, to
proszę bardzo - odparł Hardaway, podając Mitchowi noktowizor. - Masz. Daj znać,
jeśli wypatrzysz jakieś gołe laski.
249
Mitch wziął urządzenie do ręki.
- A nie mieliśmy tu takich parę tygodni temu? Jerry coś mi opowiadał.
- Fakt. Cycate były, wyglądały na luksusowe dziwska. Ale nie mamy żadnych fotek z
ich pracy, jeśli o to ci chodzi.
- Jasne, że o to.
Mitch odczepił od okiennego statywu potężny aparat i zastąpił go noktowizorem.
Przyłożył oko do okularu i obrócił urządzenie w tę i z powrotem.
- Nie jest tak źle - powiedział.
- Widzisz gdzieś Harolda?
- Nie. Nie wiem nawet, czy tam jest... mógł wyjść bocznymi drzwiami od strony
strzelnicy.
- Po co? Przecież nie będą strzelać po nocy. Pewnie uwalili się przed telewizorem i
żłopią piwo.
- Tak, wyobrażam sobie... - mruknął Mitch, wolno wodząc obiektywem po
horyzoncie. - Co, u licha... Ktoś jest na strzelnicy.
- Co? - Hardaway pospiesznie sięgnął po wielką lornetkę. - Gdzie?
- Czekaj, czekaj... Zgubiłem go. Zaraz... Wyglądał jak Harold. Szedł brzegiem
skarpy... Tak.- Mitch zesztywniał. - Zdaje się, że niesie karabin albo strzelbę. Idzie
wzdłuż strzelnicy... Teraz zniknął za stanowiskami strzeleckimi. Nie widzę go.
- Czy to Harold? Co to za jeden?
- Nie wiem. Zamknij się i pozwól mi pracować. Skieruj lornetkę na bliższą część
ścieżki, ja będę pilnował samego dojścia do domu. To musi być Harold albo Pierce.
Może zobaczyli coś przez okno?
- Może - zgodził się Hardaway. Spojrzał na radionadaj-nik i mimowolnie docisnął
łokciem kaburę. Po chwili uniósł lornetkę i zaczął wolno, w skupieniu lustrować
okolicę ścieżki przy strzelnicy, szukając człowieka z karabinem. - Nie podoba mi się to
- powiedział.
- Coś ty, naprawdę?
- Sam nie wiem... Zastanawiam się, czy to pan Jonny wybrał się z wizytą do naszego
ulubieńca.
- Sądzisz, że chce go skroić?
250
- Może... Trudno powiedzieć. Harold raczej tak nie uważał. Czy jeden facet mógłby
stanąć przeciwko Pierce'owi i Haroldowi, biorąc pod uwagę cały arsenał, który mają w
domu? Musiałby mieć wielkie jaja. Dlatego podejrzewam, że to raczej Harold albo
Pierce wyszedł, żeby się rozejrzeć.
- Nie był tak wysoki jak Harold - odparł Mitch. - Nie sądzisz, że powinniśmy o tym
zameldować i ściągnąć tu paru chłopaków? Tak na wszelki wypadek.
Dean zastanawiał się przez moment.
- Nie, poczekajmy jeszcze trochę. Jeśli zrobi się nieciekawie, wezwiemy patrol
miejscowych.
- Jesteś pewien?
- Tak. Zresztą myślę, że nic się nie wydarzy- odparł Hardaway.
Mitch spojrzał na niego z ukosa.
- Nie wyglądasz na przekonanego.
- Zajmij się obserwowaniem gościa, dobrze?

background image

Ostatni etap podejścia wymagał czasu i ostrożności. Jonny zatrzymywał się co krok i
nasłuchiwał. Ze względu na obecność innych zwierząt Pierce nie spuszczał na noc
wielkiego psa, ale warto było się upewnić, czy nie został wyprowadzony na chwilę za
potrzebą. Jonny trzymał się najciemniejszych miejsc. W skupieniu obserwował każdą
nierówność terenu i każdą plamę cienia, wolno zbliżając się do domu. Zamierzał wejść
tymi samymi drzwiami, którymi Pierce wprowadził go do środka po wizycie na
strzelnicy. Oszklone drzwi lśniły teraz jak mocne światło na końcu mrocznego tunelu,
a ich obraz pulsował w rytmie coraz szybszych uderzeń serca Jonny'ego. Odwinął
kominiarkę, by zasłonić twarz. Kolbę przyciskał wciąż do ramienia, czubkiem nosa
prawie dotykał zamka, a lufą wodził za spojrzeniem szeroko otwartych oczu. Omijał
plamy światła i nieustannie patrzył na okna, choć dobrze wiedział, że w zasadzie jest
bezpieczny. Gdyby ktoś obserwował teren przez szybę, widziałby jedynie
nieprzeniknioną czerń nocy poza niezbyt rozległymi plamami światła padającego z
okien. W salonie z widokiem na pola i część strzelnicy Jonny dostrzegł Pierce'a.
Handlarz półleżał na krytej skórą kanapie
251
i gapił się w panoramiczny ekran telewizora, gawędząc leniwie z chudym
ochroniarzem, który przysiadł w kuchni z puszką coorsa w dłoni. Wielki doberman
spał na podłodze u stóp Pierce'a.
Jonny przyspieszył, wkroczył w strefę światła, wbiegł po betonowych schodkach,
nacisnął klamkę i przekonał się, że drzwi nie są zamknięte. Otworzył je szerzej, opuścił
lufę, by nie zahaczyła o ościeżnicę, i wszedł do środka.
- Widziałeś to? Widziałeś? - spytał Mitch.
- Co takiego?
- Ktoś wszedł do środka. Trzymał w łapach karabin, tego jestem pewien.
- Zidentyfikowałeś?
- Nie.
- Kurwa! - Hardaway był wyraźnie sfrustrowany. Niepewny rozwoju sytuacji,
skierował lornetkę w stronę domu handlarza.
- Prosimy o wsparcie?
- A po co? Przecież jeszcze nic nie widzieliśmy. Nie po to ich obserwujemy, żeby
teraz wszystko zepsuć!
- Deano, to może być napad - ostrzegł Mitch.
- Może, a jeśli facet ma tyle ikry, że sam wchodzi do domu Pierce'a, żeby go rozwalić,
to niech to zrobi. Jeżeli tak się to potoczy, zdejmiemy go, kiedy będzie wychodził.
- To ty mówiłeś, że masz złe przeczucia - mruknął ponuro Mitch.
Było tak, jakby to wylot lufy ciągnął go za sobą przez próg, potem korytarzem i w
prawo, do salonu. Pies zerwał się na równe nogi i pomknął mu na spotkanie, drapiąc
pazurami śliskie wypolerowane deski. Pierwszy pocisk trafił go w bok i strzaskał staw
biodrowy, drugi utkwił w piersi, a trzeci przebił czaszkę, rozniósł mózg i wbił się w
drewnianą podłogę. Czwarta kula ze świstem przemknęła górą i odbiła się rykoszetem
od obłożonego kamieniem kominka. Lufa karabinu zwróciła się ku chudemu
ochroniarzowi, który zdążył rzucić puszkę z piwem i - trzeba mu to przyznać - sięgnął
po broń, zanim dwa niemal jednoczesne uderzenia odrzuciły go w tył.
252
Z ran na piersi chlusnęła krew, kule przeszły na wylot, wyrywając z pleców
nieszczęśnika kawały mięśni i kości wielkości dłoni. Pierce patrzył na to z
rozdziawionymi ustami i bardzo szeroko otwartymi oczami, kiedy kolba M-4 trafiła go
w twarz. Jonny chwycił go za włosy, pociągnął ku podłodze, kopnięciem ustawił we
właściwej pozycji, przytknął gorący wylot lufy do podstawy czaszki i powiedział:
- Cześć, Ron.

background image

- Jezu! Jezu, widziałeś to?! - wyjąkał Mitch.
Obaj słyszeli głośny huk karabinowych strzałów. Nie mogli dostrzec, co się działo w
salonie, ale doskonale widzieli błyski towarzyszące wystrzałom. Hardaway sięgnął po
mikrofon, by ściągnąć na miejsce zdarzenia funkcjonariuszy ATF i jednostki
miejscowej policji.
- Przyjadą po cichu i sporymi siłami - powiedział, kiedy skończył rozmowę. - Ci z
Orono i Shakopee są w drodze, najciszej jak potrafią. Nasi też już ruszyli, ale muszą tu
dotrzeć aż z North Side. Zaczekamy, aż zablokują okoliczne szosy, a potem
podejdziemy bliżej, na wypadek gdyby gość spróbował się oddalić przez pola. Ludzie
szeryfa zabezpieczą pomniejsze drogi.
- No - mruknął Mitch z satysfakcją. - Złapiemy skurczybyka.
Jonny zauważył, że Pierce popuścił w spodnie.
- Tak to jest, Ron - powiedział spokojnie. - A teraz powiedz mi, kto jeszcze jest w
domu.
- Nie ma nikogo, tylko ja i Harold. Nikogo więcej!
- Ron, teraz chciałbym, żebyś złożył ręce na plecach. No, już!
Pierce usłuchał. Jonny wyjął plastikowe kajdanki, nałożył na nadgarstki handlarza i
zacisnął. Następnie zawiesił na ramieniu karabinek, wziął do ręki rolkę taśmy
izolacyjnej i kilkakrotnie owinął nią więzy. Schyliwszy się, skrępował nogi Pierce'a w
kostkach i kolanach. Chwycił go za włosy i brutalnie rzucił na głęboką miękką kanapę.
Plama na spodniach Pierce'a obejmowała całe krocze i większą część lewej nogawki.
253
- Za dużo piwa, Ron - zauważył Jonny. - To ci szkodzi. Podszedł do leżącego
Harolda i trącił czubkiem buta najpierw jego, a potem dobermana.
- To był dobry pies - powiedział z żalem. - Rzucił się na mnie jak trzeba. Nigdy nie
lubiłem zabijać dobrych psów.
- Czego chcesz? Czego ty, kurwa, chcesz...
- Masz tu trochę pieniędzy, Ron. Wezmę je. I trochę broni z twoich zapasów, nie
wszystko, tylko parę sztuk, żeby zabezpieczyć sobie odwrót. Daj mi to, czego
potrzebuję, a odejdę stąd i zostawię cię w spokoju. Prędzej czy później ktoś cię
znajdzie i uwolni.
- Ty mnie zabijesz! - krzyknął Pierce. Jego twarz nagle zwiotczała i zaczął
pochlipywać jak małe dziecko.
Jonny spojrzał na niego z niesmakiem.
- Nigdy nie służyłeś w wojsku, mam rację, Ron?
- Co?
- Nie służyłeś w wojsku. Nie wąchałeś prochu. Zastrzeliłeś kogoś?
- Nie.
- Tak też myślałem. Gdzie pieniądze?
- Zabijesz mnie!
- Ron, widziałeś przed chwilą, że bez oporów zabijam ludzi, którzy próbują mnie
skrzywdzić. Twój koleś byłby żywy, gdyby nie zachciało mu się bawić w Johna
Wayne'a. Jeśli dasz mi to, czego chcę, odejdę stąd i zniknę z twojego życia, a ty znowu
będziesz mógł sobie wierzyć, że jesteś twardym rewolwerowcem, i tylko my dwaj
będziemy wiedzieli, że to nieprawda. Gdzie forsa?
- Naprawdę nie musisz mnie zabijać. Powiem ci, gdzie jest. Sprawię, że opłaci ci się
mnie nie zabijać.
- Nie zabiję cię, Ron. Daj mi to, czego chcę, i żyj dalej. A ja chcę tylko pieniędzy.
Zawsze możesz mieć ich więcej, prawda? Na pewno masz coś w banku. Tamtych nie
potrzebuję. Daj mi tylko to, co tu masz, i parę spluw... Nic więcej.
Słowa Jonny'ego były łagodne i rozsądne, mocno kontrastowały z brutalnością, która

background image

towarzyszyła jego wejściu. Ron Pierce nie skojarzył głosu, który słyszał, z brązowymi,
zimnymi oczami, spoglądającymi na niego przez otwory w czarnej kominiarce.
254
- W sypialni - powiedział. - Pod dywanem jest sejf. Otwarty.
- Zostań tu, Ron. Zaraz wrócę.
Jonny wszedł do sypialni. Pod kosztownym tureckim dywanikiem modlitewnym
znalazł ciężką klapę sejfu wbudowanego w podłogę, a pod nią krótkolufowy rewolwer
kalibru .357 załadowany glaserami. Schował broń do kieszeni. Obok leżały
polaroidowe zdjęcia nagiego Pierce'a w towarzystwie dwóch młodych Azjatek oraz
osiemdziesiąt tysięcy w zgrabnych paczuszkach studolarowych banknotów. Nieźle,
pomyślał Jonny. Wrzucił gotówkę do worka i wrócił do salonu.
- Gdzie jest reszta, Ron? - spytał. - Taki gość jak ty na pewno trzyma w domu więcej
pieniędzy. A przy okazji: ładne fotki - dodał, rzucając zdjęcia na pierś Pierce'a. - Gdzie
reszta? W twojej zbrojowni? Zajrzyjmy tam, dobrze?
Ciągnąc Pierce'a za włosy, postawił go na nogi i cisnął w dół po dwóch schodkach na
betonową posadzkę, pokrytą wykładziną dywanową.
- Gdzie forsa, Ron? Gdzie trzymasz resztę gotówki? Handlarz nie spojrzał w jego
stronę.
- Więcej nie mam - powiedział do podłogi. - Spodziewałem się, że ktoś mi dzisiaj
przyniesie, ale nie mam...
Jonny kopnął go w najniższe kręgi i poprawił ciosem w zewnętrzną część uda.
- Kiepski z ciebie kłamca, Ron. Pozwól, że udzielę ci lekcji na temat łgania.
Odstawił broń i otworzył plecak. Wyjął miniaturowy palnik butanowy, pstryknął
elektryczną zapalarką i wyregulował dyszę tak, by syczący błękitny płomień zmienił się
w mały rozjarzony punkt. Pierce otworzył usta, żeby krzyknąć, a wtedy Jonny kopnął
go mocno w brzuch. Wyłączył palnik i odłożył na podłogę. Wyjął poszewkę na
poduszkę i kawał szmaty. Tę ostatnią wepchnął handlarzowi do ust i zakleił długim
kawałkiem taśmy. Nozdrza jeńca rozszerzyły się gwałtownie, gdy w panice wciągnął
powietrze nosem. Jonny zarzucił mu na głowę poszewkę i ponownie uruchomił palnik.
Pierce wierzgnął dziko. Mimo pokładów tłuszczu miał jeszcze sporo krzepy, toteż
niełatwo było go unierucho-
255
mić. Jonny dosiadł go okrakiem i przytknął płomień do koszuli Pierce'a tuż nad miękką
skórą brodawki sutkowej. Pierce szarpnął się jeszcze mocniej. Jonny zeskoczył,
trzymając palnik z dala od własnego ciała.
- Pewnie będę musiał związać cię jak wieprza, Ron -powiedział. - Chyba że usłyszę od
ciebie to, co chcę usłyszeć. Kiwnij głową, jeśli chcesz podzielić się ze mną tą
informacją, Ron...
Pierce kilkakrotnie zgiął się wpół.
- Przyjmuję, że to oznacza „tak". Nie ruszaj się przez chwilę, zdejmę ci tę poszewkę...
Jonny uniósł cienki materiał i odwrócił handlarza twarzą ku sobie. Mężczyzna płakał, a
strumienie śluzu cieknące z nosa poważnie utrudniały mu oddychanie.
- Już dobrze - szepnął Jonny i wytarł mu nos poszewką. - Tak lepiej? Powiesz mi to,
co chcę wiedzieć, Ronny?
Pierce skinął głową. Jonny odkleił taśmę i wyciągnął knebel z jego ust. Wielki handlarz
narkotykami i bronią szlochał bezradnie, z trudem łapiąc oddech.
- Tam - jęknął. - Pod zieloną poduszką.
Jonny uniósł zielone siedzisko jednej z drewnianych ław i zobaczył wbudowaną
klawiaturę.
- Szyfr, Ron.
- Dziewięć, dziewięć, gwiazdka, siedem, siedem, funt, osiem, gwiazdka -

background image

odpowiedział Pierce.
- Zabawne - mruknął Jonny. Kiedy wpisał ciąg znaków, klapa schowka kliknęła cicho
i uniosła się nieznacznie. Otworzył ją i zobaczył wysoki na ponad pół metra stos pięć-
dziesięcio- i studolarówek. - Ile tego jest, Ron? - spytał, sięgając po pierwsze paczki
banknotów, by przerzucić je do worka.
- Dwieście siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów. Jonny napełnił worek, ciesząc się w
duchu, że wszyte
paski pozwolą przypiąć go do plecaka, jako że stał się dość ciężki. Jego spojrzenie
padło na M-16 z granatnikiem wiszący na ścianie. Karabin był podobny do tego, który
miał na ramieniu, tyle że dłuższy, a pod lufą znajdowała się tuba podwieszanego
granatnika M-203.
- To prawdziwy, Ron? Masz do niego jajeczka?
256
- Są w niebieskiej szafie - odparł cicho Pierce.
Jonny przyjrzał się bliżej granatnikowi i sprawdził karabin. Wiedział, że będzie musiał
wyzerować celownik, ale mechanizm broni wydawał się sprawny. Lubił granatniki M-
203.
W szafie znalazł siedem bandolierów z granatami. Przewiesił wszystkie przez ramiona,
a M-16 przypiął do pasów plecaka. Kilka granatów obronnych, które wypatrzył
wcześniej, schował do kieszeni - tak na szczęście. Do torby z pieniędzmi dorzucił
jeszcze pudełko dziewięciomilimetrowych nabojów Corbon +P+.
- To chyba wszystko, Ron? - zagadnął wesoło.
- Zabijesz mnie, prawda? - spytał Pierce głosem, w którym nie było nadziei.
- Taa - odparł Jonny. I tak zrobił.
3.2
Pierwszą jednostką, która dotarła na miejsce w odpowiedzi na wezwanie Hardawaya,
był wóz patrolowy policji z Orono. Podjechał pod bramę posiadłości Pierce'a bez
świateł, z wyłączonym silnikiem. Hardaway sięgnął po mikrofon i wywołał załogę
patrolu.
- Wóz sześćset czterdzieści dwa, tu ATF. Widzimy was. Zaczekajcie na wsparcie. My
zaraz będziemy na dole. No, stary- dodał, zwracając się do partnera.- Bierz
krótkofalówkę, noktowizor i wyłaź. Ja jadę na dół zakończyć sprawę.
Mitch wysiadł, sprawdził, czy krótkofalówka działa, i odpiął noktowizor od statywu.
- Podasz mi kamizelkę?
Hardaway wręczył mu niebieską kamizelkę z żółtymi literami ATF.
- Uważaj na siebie, Deano - poprosił Mitch.
- Mamy go - odpowiedział podekscytowany Hardaway. -Zrobimy go na szaro.
- Nie patyczkuj się z nim. I weź ze sobą strzelbę! - zawołał Mitch, gdy partner
przekręcił kluczyk w stacyjce.
Hardaway dotarł szybko do miejsca, w którym zatrzymał się wóz patrolowy z Orono.
Dwudziestoparoletni policjant, który nim przyjechał, nazywał się Rand.
- Co tu mamy? - spytał Rand.
- Obserwowaliśmy gościa nazwiskiem Pierce. Przed chwilą do jego domu wszedł jakiś
typ uzbrojony w broń długą. Padły strzały. Jak dotąd nikt stamtąd nie wyszedł.
Sądzimy, że to napad - odpowiedział Hardaway.
- Tylko jeden facet?
- Tak, zdaje się, że z karabinem. Strzelał tylko w środku. Mój partner został na
tamtym wzgórzu, z noktowizorem
258
i radiem. Ma stamtąd widok na całą okolicę. Powiem panu, co chcę zrobić: kiedy
dojedzie tu jeszcze jeden wóz, zablokujemy tę drogę i jeszcze tę gruntową, którą też

background image

można wyjechać z posiadłości, właśnie z tamtej strony nadszedł napastnik. Wtedy
wejdziemy po cichu na posesję Pierce'a i zdejmiemy intruza, kiedy będzie wracał.
Grupa szturmowa ATF jest już w drodze. Na wypadek większej bitwy jadą tu też
antyterroryści szeryfa.
- Bez obrazy, agencie Hardaway, ale wydaje mi się, że nie powinniśmy tam wchodzić.
Obstawmy posiadłość i niech idą tam spece z jednostki antyterrorystycznej -
zaproponował Rand.
- Wiem, że tego was uczą w akademii, ale tu chodzi o jednego faceta. Wejdziemy po
cichu, skoczymy na niego i po sprawie, możemy wracać do domu. To była cholernie
długa noc, więc może zrobimy swoje i cześć.
- Chce pan wejść, to niech pan idzie. Ja mogę dać wsparcie stąd, ale naprawdę
uważam, że pakować się tam to błąd.
- Dobra. Niech pan pokieruje wozami, które będą tu przyjeżdżać, a ja przejdę przez
ogrodzenie i zobaczę, czy brama da się otworzyć - odparł zniecierpliwiony Hardaway.
- Proszę bardzo - warknął Rand, z trudem powstrzymując się przed bardziej bezczelną
odpowiedzią. - Proszę bardzo, panie Bardzo Ważny Agencie Federalny - dorzucił
półgłosem, kiedy dość otyły i mało wysportowany funkcjonariusz ATF z trudem
wspinał się na kamienny mur.
Głośnik policyjnego radia zatrzeszczał, gdy meldowały się kolejne wozy -jeden z
Orono, drugi z Loretto, a trzeci z biura szeryfa. Nadjeżdżały prawie bezszelestnie ze
zgaszonymi reflektorami, a ich kierowcy z zaciekawieniem wystawiali głowy przez
okna i pytali, o co właściwie chodzi.
Jonny przystanął tuż za plamą światła otaczającą dom Rona Pierce'a. Dostrzegł w
oddali błysk, który zaraz zgasł -jak lampka światła pozycyjnego w otwartych i szybko
zamkniętych drzwiach samochodu. Usłyszał też charakterystyczny trzask głośnika
radiostacji. Od bramy posiadłości dzieliło go ponad czterysta metrów łukowatej drogi.
Dźwięk
259
niósł się doskonale pomiędzy budynkami gospodarczymi i dalej, nad leżącymi
odłogiem polami.
Policja. Jonny doszedł do wniosku, że musiał przegapić jakiś system alarmowy. Nie
marnował czasu na roztrząsanie tej kwestii, chociaż przez krótką chwilę czuł się
zawiedziony. Nie spodziewał się, że Pierce może mieć w domu instalację, która w
razie potrzeby wysyła sygnał na policję. A może to sąsiedzi usłyszeli strzały? Teraz to
już nieważne, pomyślał Jonny. Ruszył szybkim krokiem wzdłuż granicy światła przed
frontową ścianą domu i zniknął w krzakach za strzelnicą, dokładnie naprzeciwko
miejsca, w którym wyłonił się z zarośli w drodze do rezydencji Pierce'a.
- Deano, facet wyszedł z domu i zniknął w krzakach za strzelnicą, daleko od drogi. -
Głos Mitcha dobiegający z krótkofalówki był pełen napięcia.
- Niech to szlag! - Hardaway nerwowo szarpnął pręty bramy.
- Niech pan spojrzy tam, na tę skrzyneczkę obok mechanizmu - odezwał się jeden z
ludzi szeryfa. - O, tam. Niech pan ją otworzy, powinien tam być przełącznik na
sterowanie ręczne.
Hardaway pochylił się nad skrzynką, dość beztrosko świecąc sobie latarką. Po chwili
uruchomił ręcznie mechanizm otwierający bramę.
- Naprzód - rzucił w stronę zastępcy. - Podejrzany wyszedł z domu i zniknął w
krzakach!
Funkcjonariusz Rand pokręcił głową i pochylił się nad mikrofonem.
- Potrzebujemy wozów do zablokowania drogi lokalnej AA. Uwaga na pieszego
mężczyznę, który prawdopodobnie zostawił w pobliżu samochód. Ma broń długą.
Zachować ostrożność.

background image

Wóz zastępców szeryfa wjechał przez otwartą bramę. Hardaway wskoczył na tylne
siedzenie.
- Jedźmy za nim - powiedział.
- Jest sam?
- Tak. Widzieliśmy, jak wchodził i wychodził. Dwaj ludzie powinni być w domu -
właściciel i jego ochroniarz.
260
- Co z bronią?
- Pierce ma jej pod dostatkiem, ale nie jest na tyle głupi, żeby użyć jej przeciwko nam.
Facet, który wyszedł, ma karabin.
- Cholera.
Jechali ostrożnie na światłach pozycyjnych. Zatrzymali się na żużlowej alejce mniej
więcej dwadzieścia metrów od domu i wysiedli. Jeden z zastępców wyjął z wozu i
przeładował remingtona 870. Hardaway ruszył pierwszy z sig-saue-rem P-228 w
wyciągniętych rękach. Zbliżył się do bocznych drzwi i zajrzał do środka. Kiwnął głową
w stronę funkcjonariusza uzbrojonego w strzelbę i razem wkroczyli do domu,
osłaniając się wzajemnie. Trzeci wszedł chwilę później, pilnując tyłów. Dość szybko
natknęli się na ciała psa i ochroniarza. Oba były powykręcane, zastygłe niczym
szmaciane lalki.
- Harold nie żyje, nie widzę Pierce'a — zawołał Hardaway, unosząc krótkofalówkę. -
Sprowadź pod dom karetkę i resztę jednostek. Będziemy ścigać zabójcę.
- Nie widzę go w tych krzakach, Deano. - Mitch sapał z podniecenia. - Bądź ostrożny.
Lokalni ustawiają blokady na obu końcach drogi. Uważają, że skoro facet idzie w
tamtą stronę, musi tam mieć samochód.
- Dobra. Obserwuj nas, bracie. - Hardaway poprowadził dwóch zastępców prosto do
bocznych drzwi domu. Po chwili byli już na ciemnej strzelnicy. - Gdzie go widziałeś po
raz ostatni? - spytał, przykładając do ust krótkofalówkę.
- Dokładnie przed wami, jakieś sto metrów, pod tym wielkim rozłożystym dębem.
- Przyjąłem.
Hardaway ruszył przed siebie, tnąc ciemność snopem światła z latarki. Dwaj zastępcy
podążyli za nim w stronę gęstwiny krzaków sięgających pasa.
Jonny przytulił się do pnia młodego dąbczaka, najwyżej dwadzieścia metrów za dużym
rozłożystym dębem. Przyklęknął i skierował broń ku zbliżającym się postaciom,
doskonale widocznym na tle świateł dalekiego domu. Głosy idących dobrze się niosły,
podobnie jak dźwięki krótkofalówki. Spieszą
261
się, pomyślał Jonny. Wydaje im się, że prowadzą pościg. Nie przejmują się hałasem i
światłem. Szkoda, myślał, wybierając wolno luz języka spustowego, że nie wszyscy
policjanci mają wojskowe doświadczenie. Byle szeregowiec wiedziałby, że nie należy
pakować się w ciemność w taki sposób, na tle świateł. Jonny zerknął na celownik,
odbezpieczył broń, skierował lufę ku piersi mężczyzny z krótkofalówką, zapewne
dowódcy, i nacisnął spust.
- Kurwa! - wykrzyknął Mitch, kiedy błyski wystrzałów pojawiły się w wizjerze
noktowizora. - Deano, uważaj, on jest dokładnie przed wami!
Hardaway zginął pierwszy. Seria pocisków kalibru .5,56 przebiła mu mostek i
poderwała go w górę. Runął na plecy, w locie gubiąc broń i latarkę Maglite. Jego
ostatnim przelotnym doznaniem było zdumienie, że błyski karabinowych strzałów są
tak jaskrawe. Jeden z zastępców szeryfa, funkcjonariusz z dwunastoletnim
doświadczeniem, na dźwięk strzałów podskoczył w panice i przypadkowo wypalił.
Zdążył jeszcze opanować się na tyle, by przeładować, ale kolejna seria karabinowych
kul przeszyła go od barku po biodro, niszcząc po drodze zamek strzelby i łamiąc mu

background image

ręce. Trzeci poradził sobie nieco lepiej. Przykucnął z berettą 92FS w dłoniach i
opróżnił cały magazynek, celując w miejsce, w którym widział błyski wystrzałów.
Jonny przycupnął za drzewem, a po chwili przeturlał się nieco dalej, wymierzył i
powalił przeciwnika krótką serią. Zaraz potem poderwał się i pomknął w kierunku
miejsca, w którym zostawił samochód, w biegu zmieniając magazynek.
- Mamy rannych! Jesteśmy pod ostrzałem! - zatrzeszczał głośnik porzuconej
krótkofalówki.
- Ucieka wzdłuż linii drzew! - krzyknął Mitch do mikrofonu, drżącą ręką przyciskając
noktowizor do oka i śledząc postać przemykającą między drzewami. - Cholera, gdzie
karetka?! - wrzasnął rozpaczliwie. - Mamy rannych! Mamy rannych!
262
Funkcjonariusz Rand zatrzymał policjantów, którzy wybiegli z domu Pierce'a.
- Stać! On ma karabin! Bierzcie strzelby.
Kilku pobiegło do wozów, by zabrać służbową broń.
- Posłuchajcie - powiedział Rand. - Mamy rannych na polu, a sprawca ucieka w stronę
drogi, na której ustawiliśmy blokady. Będziemy działać ostrożnie i osłaniać się na
każdym kroku, póki nie dotrzemy do naszych. Kiedy obstawimy rannych, dwaj
pobiegną za sprawcą, żeby pogonić go w stronę którejś z blokad. Jasne?
- Ruszajmy - odezwał się jeden ze starszych funkcjonariuszy, Harris z Loretto.
Minęło kilka minut, zanim z zachowaniem należytej ostrożności odnaleźli leżących w
polu kolegów. Hardaway i jeden z zastępców szeryfa już nie żyli. Trzeci z
postrzelonych jeszcze oddychał, był półprzytomny. Syreny nadjeżdżających wozów
policyjnych i ambulansów były coraz głośniejsze.
- Zostańcie z nimi - zarządził Rand. - Ty i ty, pójdziecie ze mną, dokładnie tak jak
przed chwilą. Ten facet potrafi strzelać. Od osłony do osłony, panowie. Za mną.
Młody policjant, który nauczył się walczyć w ciemności podczas służby w słynnej 2.
Dywizji Piechoty zwanej Indian Head stacjonującej w koreańskiej strefie
zdemilitaryzowa-nej, poprowadził dwóch funkcjonariuszy tropem zabójcy.
Jonny biegł szybko. Gałęzie smagały go po twarzy. Jego oddech stawał się coraz
szybszy, kiedy tak uciekał między drzewami w kierunku ukrytego samochodu.
Wiedział, że napotka na drodze blokady i że będzie ich coraz więcej. Policjanci musieli
pojawić się całym rojem, jak pszczoły wypłoszone patykiem z dziupli przez dzieciaka,
rozwścieczeni stratą trzech ludzi i gotowi krwawo się zemścić. Tylko że jeszcze nie
wiedzą, z kim mają do czynienia, pomyślał Jonny.
Przeskoczył mały strumień i wdrapał się na niską skarpę. Odwrócił się i spojrzał w dół
na krętą trasę, którą właśnie pokonał. Zaczerpnął powietrza, wstrzymał oddech, licząc
do dwóch, i odetchnął, również licząc do dwóch. Powtórzył to, tym razem wydychając
powietrze z cichym sykiem.
263
Przyłożył M-4 do ramienia i po chwili zobaczył w celowniku nieznaczny ruch, a zaraz
potem sylwetki trzech ludzi poruszających się ostrożnie, niemal jak żołnierze, wzdłuż
linii drzew.
Jonny przyjrzał się im dokładnie. Mimo negatywnego wpływu błysków wystrzałów na
zdolność widzenia w ciemności, w słabej księżycowej poświacie udało mu się dostrzec,
że policjant idący na czele kieruje pozostałymi, dosłownie wyznaczając im miejsca, w
których mają przystanąć, by osłaniać partnerów. To był dowódca. Jonny skinął głową i
wycelował w jego pierś, ale po namyśle obniżył lufę, mierząc w miednicę i nogi.
Nacisnął spust i po dwóch krótkich seriach mężczyzna z dzikim wrzaskiem zwalił się
na ziemię. Sądząc po tym, jak głośno krzyczał, kule rzeczywiście trafiły w miednicę i
nogi. To ich zajmie na jakiś czas, pomyślał Jonny, posyłając jeszcze kilka pocisków w
kierunku dwóch pozostałych funkcjonariuszy, którzy przezornie przypadli do ziemi.

background image

Pora spadać, spadać, spadać.
- Jezu, Jezu, Jezu - modlił się Mitch, obserwując strzelaninę.
Głośnik krótkofalówki wiernie powtórzył krzyki Randa.
- O Boże... O Jezu, niech ktoś mi pomoże!... Aaaa... Kurwa, jak to boli! Boli!!! Niech
ktoś mi pomoże...
- Chryste Panie, niech ktoś mu pomoże! - ryknął Mitch do mikrofonu.
- Nie możemy do niego podejść! Ten kutas siedzi na górce i ostrzeliwuje się - odparł
jeden z policjantów. - Sprowadźcie śmigłowiec z reflektorem! Sprowadźcie
śmigłowiec Patrolu Stanowego!
Jonny ostrożnie ułożył plecak i torbę z pieniędzmi na podłodze za fotelem kierowcy.
Przez moment przyglądał się przyrządom celowniczym M-16, który zabrał ze
zbrojowni Pierce'a. Zarówno przedni, jak i tylny celownik A-2 były fabrycznie
wyzerowane, co oznaczało, że karabin nie nadaje się do precyzyjnego strzelania.
Otworzył i zamknął celownik kwadrantowy granatnika podwieszanego. Wyjął czar-no-
złoty granat z bandoliera i umocował w rurze M-203,
264
w M-16 zaś zainstalował jeden z własnych magazynków. Położył oba karabiny na
siedzeniu pasażera. Po namyśle wziął M-4 i wysiadł. Ostrożnie podszedł do łańcucha
zamykającego drogę wjazdową na placyk. Rozejrzał się, nasłuchując uważnie, a potem
odpiął przecięte ogniwo i cicho ułożył łańcuch na drodze, nim wrócił do wozu.
Teraz był gotowy.
Uruchomił silnik 4runnera i ruszył, nie używając hamulców, by nie włączyły się światła.
Przyspieszając, skierował się ku najbliższemu, odległemu o osiemset metrów,
skrzyżowaniu dróg lokalnych 142 i AA.
- Co mówili? - spytała zastępczyni szeryfa Deb Morrow, zwracając się do
funkcjonariusza, który ją szkolił, Duane'a Hawkinsa.
- Stracili czterech ludzi - odparł Hawkins, ściszając radio. - Pod lasem sprawca
przygwoździł ogniem trzech policjantów. Jeden jest ranny, a pozostali nie mogą mu
pomóc, bo są pod ostrzałem.
- Nie słyszałam ani jednego strzału od tamtej serii.
- Ja też nie. Facet albo ucieka w naszą stronę, albo w przeciwną. Tamci uważają, że
gdzieś przy tej drodze musi mieć samochód.
- Jadąc tu, nie widziałam żadnego.
- Na pewno gdzieś jest. Do najbliższego domu miałby półtora kilometra, a nasi już
budzą okolicznych mieszkańców.
- Trochę się denerwuję - wyznała Deb.
- Będzie dobrze - zapewnił ją Duane. - Martwiłbym się o ciebie, gdybyś w takiej
sytuacji była zupełnie spokojna. To żaden wstyd, że się denerwujesz. Musisz tylko
zapanować nad strachem. Jeśli facet się tu pojawi, na pewno będzie strzelał. Nie ma
nic do stracenia. Trafił już czterech policjantów i, o ile mi wiadomo, nawet włos mu z
głowy nie spadł. - Hawkins zważył w dłoniach karabin .30-.30, przeładowywany przez
odchylenie kabłąka. Wyjął go z bagażnika wozu patrolowego, gdy uznał, że służbowa
strzelba może nie wystarczyć. Była to sfatygowana broń myśliwska, dobra do dobijania
jeleni, bezpańskich psów i krów potrąconych przez samo-
265
chód, ale nadawała się i na łowy na niebezpiecznych ludzi, zwłaszcza w rękach
doświadczonego gliny, weterana z Wietnamu i miłośnika polowań. Duane był też
dumny z niepozornej dziewczyny, która pod jego okiem zmieniała się w świetną
policjantkę. Stojąc z remingtonem 870 wspartym na biodrze, w pełni panowała nad
lękiem. Wiedział, że sobie poradzi.
- Co to było? - spytała Deb.

background image

- Co takiego?
- Zdawało mi się, że słyszałam jadący samochód.
- Przejdziemy na drugą stronę - zarządził Duane. Pochyleni, przykucnęli za maską
wozu stojącego w poprzek wąskiej drogi. - Jesteś pewna? - spytał.
- Na pewno coś słyszałam - odparła zdecydowanie Deb. -Jakby samochód jechał w
naszą stronę... ale teraz jest cicho. - Dziewczyna sięgnęła do kabiny przez otwarte
okno i wyłączyła radio, by lepiej słyszeć. - Zupełnie cicho...
Jako stary żołnierz, Duane natychmiast rozpoznał charakterystyczny dźwięk strzału z
M-203 i zareagował na sekundę przed uderzeniem granatu w nawierzchnię drogi tuż
przed maską samochodu.
- Deb, padnij!
Bum! Eksplozja posłała w powietrze chmurę odłamków i okruchów asfaltu. Jeden z
nich roztrzaskał boczną szybę wozu. Duane poczuł falę potężnego ciśnienia w uszach i
na twarzy. Stary piechur, z doświadczeniem z czasów służby w 173. Brygadzie
Powietrznodesantowej w Wietnamie, odruchowo się rozejrzał w poszukiwaniu
bezpiecznej kryjówki i nie marnował czasu na zastanawianie się, skąd bandyta
wytrzasnął wojskowy granatnik.
- Deb! Za mną, dziewczyno, spieprzamy stąd! - krzyknął do partnerki, która
potrząsała głową, daremnie próbując „odetkać" uszy. - Chodź - dodał ciszej, łapiąc ją
za ramię i ciągnąc jak najdalej od wozu i drogi, w stronę niżej położonej łączki i
pobliskich drzew. Słysząc szybką serię wystrzałów, popchnął dziewczynę do płytkiego
rowu w miejscu zasłoniętym przez drzewo, a sam rzucił się na nią dokładnie w chwili,
gdy zatrzęsła się ziemia. Granaty eksplodowały obok wozu patrolowego, na nim i we
wnętrzu. Jeden z nich
266
trafił w zbiornik paliwa, wybuch posłał ku niebu kulę ognia i słup dymu. Kawałki
rozżarzonego metalu z brzękiem spadły na jezdnię. Duane szarpnął się energicznie, gdy
jeden z nich wylądował na jego udzie, przepalając wełnianą nogawkę spodni. Usłyszał
odgłos gwałtownie przyspieszającego samochodu: wizg ślizgających się opon i
stłumiony warkot silnika. Usiadł, przeładował karabin, uniósł go do ramienia i wziął na
cel 4runnera, który staranował płonący wóz, mierząc dokładnie w oś, co pozwoliło mu
zepchnąć go z drogi. Duane dostrzegł jedynie zarys skulonej postaci za kierownicą, ale
to wystarczyło: wypalił i przeładował, by pospiesznie zmienić pozycję i powtórzyć
strzał. Z osobliwą czułością słuchu, która pojawia się w chwili zagrożenia, posłyszał,
że za drugim razem strzaskał szybę w toyocie mknącej po drodze numer 142.
Bardzo niewiele brakowało, myślał Jonny, dodając gazu. Ktokolwiek to był, musiał
wiedzieć, co robi. Dwa strzały i dwa trafienia, jedno w okno pasażera obok kierowcy,
a drugie w tylną szybę. Pora spadać, zadecydował w duchu. Naprawdę pora spadać.
3.3
Po zaaranżowanej konferencji Dale, Herb i Nina poszli na kawę do pustej tego dnia
sali wydziału przestępstw poważnych.
- Zdaje się, że dobrze nam poszło - zauważył Dale.
- Łyknęli to z rozkoszą- odparł Herb i skrzywił się, upiwszy trochę wystygłej kawy. -
Paskudztwo. Dziennikarze uwielbiają brać udział w takich szopkach, czują się
potrzebni. Będzie mnóstwo telefonów. Możliwe - ale tylko możliwe - że odezwie się
też nasz chłopaczek.
Dale nie skomentował faktu, iż Jonny stał się dla Herba „chłopaczkiem", a przestał być
„kumplem Dale'a". Nina także zauważyła tę zmianę i posłała mu przelotny uśmiech.
- Co dalej? - spytał Miller.
- Idziemy do domu się przespać - odparła Nina. - Jutro czeka nas pracowity dzień.
Herb zajrzał do kubka, jakby nagle odkrył coś ciekawego na jego dnie.

background image

- Tak - podchwycił Dale. - Sen dobrze by mi zrobił. Krótkofalówka Herba trzasnęła
cicho, a potem z głośnika
popłynął monotonny sygnał, podobny do głosu syreny ostrzegającej przed tornadem.
Nina i Herb podskoczyli na krzesłach, jakby ktoś do nich strzelił. Herb zwiększył
głośność.
- Co się dzieje? - spytał Dale.
- Ten sygnał to policyjne wołanie o pomoc - odpowiedziała Nina. - Słuchaj.
- ...agenci federalni, oddziały policji z Orono i Shakopee proszą o wsparcie policji
stanowej i wszystkich wolnych jednostek. W pobliżu skrzyżowania drogi stanowej
numer trzynaście i lokalnej numer sto pięćdziesiąt cztery uzbrojeni podejrzani atakują
funkcjonariuszy policji, są ranni... - informował zdyszany dyspozytor.
268
- Jedziemy - powiedział Herb, wstając i sięgając po radio.
- Herb - zatrzymała go Nina. - Na razie nie ma pozwolenia wyjazdu dla jednostek z
Minneapolis. Niech BCA* zorganizuje obławę. Jeśli będzie potrzebna pomoc, to nas
wezwą. Do tego skrzyżowania mielibyśmy pół godziny jazdy.
- Przejeżdżam tamtędy w drodze do domu - odparł Herb. Mieszkał w Edinie, na
południowo-zachodnim przedmieściu.
- Podkręć radio - poprosił Dale. - Posłuchajmy, co się tam dzieje.
- Toż to regularna wojna! - zauważyła zszokowana Nina. - Ktoś załatwił czterech
gliniarzy i rozwalił blokadę za pomocą granatnika?
- Wojna powiadasz- rzucił Dale, wstając. - Gdzie możemy dowiedzieć się czegoś
więcej?
- Operację prowadziła ATF... Możemy pójść do siedziby agencji w Federal Building.
Pogadamy z dyżurnym agentem - zaproponował Herb.
- Chodzi mi o to, w jaki sposób możemy śledzić poczynania sprawcy. Czy ktoś go
ściga?
- Chcesz powiedzieć, że to może być nasz chłopaczek? -spytał Herb.
- A któżby inny? - odparł Dale. - Kiedy po raz ostatni lokalny bandzior załatwił
czterech waszych w ciągu dwudziestu minut i rozwalił wóz policyjny, strzelając z
granatnika?
- Jeśli mamy tam jechać, musimy się dozbroić - stwierdził Herb. - W samochodzie
mamy tylko strzelby.
- Nie możemy tak po prostu wpakować się w środek akcji - sprzeciwiła się Nina. - W
tej chwili na pewno Patrol Stanowy jest na miejscu, a lokalni zakładają kolejne
blokady. Powinniśmy siedzieć na tyłkach, póki facet nie zostanie namierzony.
Herb i Dale spojrzeli po sobie.
- A czy jest jakieś miejsce w pobliżu tej strefy, gdzie moglibyśmy się przenieść?
- Ona ma rację - przyznał Herb. - Powinniśmy zostać tutaj, póki nie dowiemy się
więcej. Wtedy wkroczymy na tę imprezę.
* BCA- Bureau of Criminal Apprehension (przyp. tłum.).
269
- Chłopaki, idziemy! Pora na rock and rolla! - zawołał radośnie Mad Dog do swoich
podwładnych z grupy szturmowej SOG. - Pora zabić zabójcę glin!
- Przestań! - zgasił go Jed.
Edgar i Tommy wybuchnęli śmiechem.
- Lepiej uważaj, co mówisz, Mad Dog, bo znowu trafisz na kurs wrażliwości etycznej
- stwierdził Edgar. Uśmiechając się szeroko, włożył ciężką kamizelkę kuloodporną i
wepchnął zapasowe naboje do bocznego zasobnika umocowanego do krótkolufowej
strzelby Benelli M-l Super-90. Zawiesił broń na szyi na specjalnym pasie typu HK,
który utrzymywał je poziomo na wysokości piersi, dzięki czemu nie przeszkadzała w

background image

używaniu broni krótkiej. - Z wielką przyjemnością wezmę na cel Maxwella - dodał po
chwili. -1 guzik mnie obchodzi, kto o tym wie. Ilu ludzi zabił ten sukinsyn?
- Na razie nie wiemy nawet, czy to on - przypomniał Jed. Edgar zaśmiał się krótko i
okrutnie. Nawet Tommy, jego
partner od wielu lat, spojrzał na niego znacząco.
- Jed, naprawdę nie wiem, co się z nami dzieje, odkąd ganiamy za tym świrem. Dla
mnie nasze zadanie zawsze było jasne.
Loveless nie odpowiedział. Przez chwilę w milczeniu kręcił głową.
- Wyluzuj trochę, Eddie - odezwał się w końcu. - Nie ma potrzeby tak się prężyć.
- Z tym się zgadzam, Jed. Chodźmy na polowanie. -Edgar wrzucił do kieszeni na
udach dwie paczki nabojów i zniknął za drzwiami w ślad za funkcjonariuszami SOG.
Tommy spojrzał na Jeda, a potem spuścił oczy i podążył za partnerem. Jed odczekał
chwilę, nim ruszył za nimi, ściskając w ręku CAR-15.
Roger siedział w zaciszu hotelowego pokoju. Zgasił światło i rozsunął zasłony, by
podziwiać nocną panoramę miasta. Od czasu do czasu spoglądał na telefon
komórkowy ładujący się na stole. Uśmiechnął się na dźwięk sygnału i szybko podniósł
słuchawkę.
- Tak, Dale?
270
- Nasłuchuj na częstotliwości sto trzydzieści dziewięć i czterdzieści siedem setnych
megaherca, to częstotliwość kontrolna Patrolu Stanowego. Myślę, że Jonny właśnie
stuknął jednego gościa, a potem załatwił czterech gliniarzy i rozniósł ich blokadę. Jest
na południe od miasta. Szukaj na mapie Orono i Loretto. Po raz ostatni widziano go na
drodze lokalnej sto czterdzieści dwa. Jedzie czarną toyotą 4runner z dziurami po
kulach.
- Kto go trafił? - zainteresował się Roger, wpisując częstotliwość do małego
cyfrowego skanera, który leżał obok telefonu.
- Miejscowy gliniarz z blokady.
Z głośnika skanera radiowego popłynął strumień głosów wydających rozkazy i
proszących o dodatkowe karetki, a także łatwo rozpoznawalne przerywane meldunki
ze śmigłowca.
- Czy mamy pozytywną identyfikację sprawcy? - spytał rzeczowo Magritte,
rozkładając plan miasta i okolic.
- Nie - odparł Dale. - Brak identyfikacji. Policjanci widzieli go tylko w przelocie. Jest
uzbrojony w granatnik i pociski, prawdopodobnie M-203, skoro wcześniej
meldowano, że strzelał z broni maszynowej.
- Co zamierzacie robić?
- Będziemy tu siedzieć, aż dostaniemy dokładny namiar jego pozycji. W tej chwili
policjanci, z którymi pracuję, gadają o tym ze swoim szefem.
- Sądzisz, że media dostaną dane i rysopis Jonny'ego?
- Dopóki nie zostanie zidentyfikowany - nie. Później prawdopodobnie tak.
- Nie byłoby dobrze. Możesz temu zapobiec?
- Może - odparł Dale. - Porozmawiam z glinami.
- W porządku. Informuj mnie o zmianach sytuacji. Będę nasłuchiwał. Jeżeli ruszę do
akcji, dam ci znać przez komórkę. Miej ją pod ręką.
- Przyjąłem. Bez odbioru.
- Bez. - Roger odłożył telefon do ładowarki, pokręcił potencjometrem skanera i zaczął
nanosić na mapę położenie policyjnych blokad.
3.4
Jonny jechał szybko i pewnie. Skręcił w lokalną drogę numer 13 i pomknął w stronę
międzystanowej. Pilnie potrzebował nowego samochodu. Przy drodze międzystanowej

background image

zauważył duże centrum handlowe. Skręcił na parking, o tej porze dość pusty, i
zatrzymał wóz w grupie samochodów stojących przed kompleksem kinowym. Po
krótkim zastanowieniu uznał, że musi działać. Nie miał czasu do stracenia. Po drugiej
stronie alejki zobaczył całodobowy sklep spożywczy Byerleya; na parkingu przed nim
panował spory ruch. Ruszył w jego stronę, zerkając na wozy drogówki i policji
stanowej mknące ku drodze numer 13. Jechał wolno, rozglądając się.
Dwudziestoparoletnia kobieta z plastikowymi torbami pełnymi zakupów wyszła
właśnie ze sklepu. Spieszyła się, z pochyloną głową zmierzając ku starej, zardzewiałej i
poobijanej hondzie accord. Jonny zaczekał, aż postawi siatki, by poszukać w torebce
kluczyków. W tym momencie wysiadł z 4runnera i ruszył w jej stronę.
Nazywała się Maria Clavell. Pracowała jako pomoc pielęgniarska w domu spokojnej
starości Golden Meadows, a jednocześnie kończyła studia pielęgniarskie. Była bystra i
dobrze wiedziała, że ma kłopoty, gdy facet siedzący teraz w jej samochodzie wrzucił
swoje rzeczy do bagażnika. Rozpoznała też M-203, bo jej brat służył w lotnictwie i
kiedyś tłumaczył jej cierpliwie, co to za dziwna rura pod karabinem, który trzymał na
zdjęciach. Kochała brata i całą rodzinę, a przy tym była sprytna, dlatego wierzyła, że
wyjdzie z tego cało. A przynajmniej uparcie to sobie wmawiała. Siedząc na przednim
fotelu pasażera, robiła dokładnie to, co kazał jej napastnik, wyczuwała bowiem zimną
pewność sie-
272
bie w tym, co mówił, a pistolet za jego paskiem bez wątpienia był załadowany.
Mężczyzna spytał ją o imię. Był spokojny, ale i bardzo stanowczy, kiedy przejmował
kontrolę nad Marią i jej samochodem. Do tej pory Maria nie zaznała w życiu przemocy
i realnego niebezpieczeństwa, ale chłód i opanowanie tego człowieka podpowiadały
jej, że zwykł bardzo poważnie traktować to, co robi.
I że tym, co robi na co dzień, jest zadawanie ludziom cierpienia.
Jonny wolno i ostrożnie prowadził starą hondę o pięcio-biegowej skrzyni w kierunku
Minneapolis, przestrzegając ograniczenia prędkości obowiązującego na drodze 1-35.
Obserwował policyjne wozy pędzące na sygnale przeciwną stroną szosy i odprowadzał
je wzrokiem w lusterku wstecznym.
- Szukają cię? - spytała Maria. Jonny nie widział powodu, by kłamać.
- Tak - odpowiedział.
- Co zrobiłeś?
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Mordowałem. Rabowałem. Gwałciłem. Niszczyłem mienie publiczne. Uciekłem z
więzienia. Wkurzyłem niewłaściwych ludzi. Przyjaźniłem się z niewłaściwymi ludźmi.
Mam kontynuować?
Zauważył, że zakładniczka nieźle panuje nad strachem.
- Mam opryszczkę - powiedziała.
- Czy to działa? - spytał Jonny. - Słyszałaś, żeby takie wyznanie kogokolwiek
uratowało?
- Nie, ale warto spróbować - odparła. Jonny roześmiał się.
- Czym się zajmujesz?
- Jestem pomocą pielęgniarską w domu starców.
- Lubisz tę robotę?
- Tak. Uwielbiam staruszków. Są uroczy. I wdzięczni za to, że się nimi zajmuję.
Bardzo to lubię. Lubię opiekować się ludźmi... Czy ktokolwiek opiekował się kiedyś
tobą? - spytała po chwili zastanowienia.
Jonny milczał przez cztery boczne drogi.
- Kiedy dorastałem, nie - odpowiedział wreszcie. - Za to ja zawsze miałem oko na
innych. Zajmowałem się matką,

background image

273
kiedy ojciec... Zajmowałem się rodziną. Ale teraz już nikogo nie mam.
- To przykre. W jaki sposób ich straciłeś?
- Nie straciłem. To oni stracili mnie.
Światła samochodów jadących z przeciwka rysowały na przedniej szybie rozmyte
portrety Jonny'ego i Marii.
- Miałem też przyjaciół. Paru - powiedział.
- Przyjaciele są rodziną, którą sami wybieramy.
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo to prawda - odparła Maria. - Wybierasz sobie przyjaciół, a rodziny nie. W
sprawie rodziny nie mamy nic do powiedzenia. Przyjaciele to co innego. Sam
decydujesz, kogo chcesz mieć blisko siebie. I oni ciebie też wybierają. Ja na przykład
mam przyjaciółkę, Dianę. Znamy się od podstawówki. Ja byłam druhną na jej ślubie, a
ona będzie kiedyś pewnie na moim. Będziemy opiekować się nawzajem naszymi
dziećmi. A wszystko dlatego, że dawno temu wybrałyśmy siebie. W jaki sposób
dobierałeś sobie przyjaciół?
- Byli dobrzy w tym, co robili. Byli najlepsi. Wszyscy, co do jednego. Byli przy mnie
ramię przy ramieniu... przez długi czas.
- A był wśród nich ktoś wyjątkowy? Ktoś, z kim zawsze mogłeś pogadać, kto zawsze
był gotów ci pomóc?
- Tak. Był ktoś taki.
- Kto? Jak miał na imię?
- Dale - odparł Jonny. - Dale.

3.5
- Po prostu cudnie - powiedział Tommy.
- Pieprz się, La Roux - odparł Edgar. Obszedł wóz, otworzył bagażnik i wrzucił do
środka strzelbę. Policjanci i członkowie Grupy Operacji Specjalnych prawie na niego
nie patrzyli. Większość funkcjonariuszy, miejskich ninja w czarnych kombinezonach,
skupiła się wokół brudnego i odrapanego 4runne-ra z przestrzelinami w lewym oknie i
tylnej szybie, porzuconego na parkingu przed sklepem spożywczym Byerleya.
- Przepytujemy ludzi - powiedział Jedowi starszy sierżant z Patrolu Stanowego. - Jak
dotąd bezskutecznie. Musiał mieć tu zapasowy samochód. Brak zgłoszeń kradzieży,
nikt nie widział sprawcy podjeżdżającego toyotą i oddalającego się innym wozem. Nic.
Loveless kiwnął głową.
- Dzięki. Wrzucimy do systemu odciski, które zdjęliście, i odezwiemy się, gdy tylko
będą wyniki. Wiadomo coś o tym samochodzie?
- Same ciekawostki - odparł policjant. - Numery z tablic nie pasują do numeru
identyfikacji pojazdu. Rocznik i model wozu ten sam, a jednak VIN się nie zgadza.
Wysłaliśmy patrol pod adres skojarzony w bazie danych z tym numerem
rejestracyjnym. Okazało się, że stoi tam identyczny 4runner z innymi tablicami. Wasz
ptaszek zamienił tablice. Właściciel tamtego auta nawet się nie zorientował. Cholera,
kto patrzy na numery własnego wozu? Sprytny ruch. Znaleźliśmy więc nazwisko i
adres powiązane z VIN-em tego samochodu. Właścicielem jest niejaki Chad Bergh z
St. Paul.
- Wiadomo już kto to?
- Jeszcze nie. Ludzie z BCA odwiedzili mieszkanie. Zdaje się, że chłopak studiuje.
Gospodarz domu wpuścił ich do środ-
275
ka i wygląda na to, że lokator nie pojawiał się tam od dłuższego czasu. Miał pełną
skrzynkę pocztową i zapchaną sekretarkę. Było parę wiadomości od krewnych,

background image

sprawiali wrażenie wkurzonych tym, że się nie odzywa. Paru ludzi pracuje już nad
sprawą: dzwonią do rodziny i próbują zlokalizować chłopaka.
- Dobra robota - pochwalił Jed. - Miejmy nadzieję, że nasi pokażą taką samą klasę w
identyfikacji odcisków.
- Tak - zgodził się policjant, a potem uchylił służbowego kapelusza i wrócił do
kolegów.
Mad Dog podkręcił wąsa i skinął głową w stronę Jeda.
- Jak idzie, partnerze? - spytał.
- A jak myślisz?
- Najwolniej jak się da - przyznał Mad Dog. - Aż mózg się lasuje.
- Właśnie.
- Dorwiemy go, Jed. Nie jesteśmy dalej niż czterdzieści minut za tym gościem. Niech
sprawa potoczy się tak, jak powinna. Nic nie zyskamy, jeśli będziesz się ciskał. Tego
się nie da przyspieszyć, rozumiesz?
Na twarzy Jeda zatańczyły niebieskie i czerwone plamy światła przejeżdżającego wozu
patrolowego.
- Czterdzieści minut - powtórzył Loveless. - Równie dobrze mogłoby być czterdzieści
lat.
- Chcieliśmy więcej, ale nie wyszło - odparł Mad Dog, stale podkręcając wąsa. - A
teraz chodźmy spać, compadre. Jutro też jest dzień. Jeśli nasz chłopaczek ma trochę
oleju w głowie - a jestem pewien, że ma go bardzo dużo - to ukryje się teraz najlepiej
jak potrafi. I dlatego możemy chwilowo dać sobie spokój.
- Ma ktoś ochotę na wczesne śniadanie? - zawołał Tom-my. - Eddie? Jed?
Edgar wzruszył ramionami.
- Mogę zjeść.
- Ja nie, dzięki. Zostanę, pogadam z ludźmi z ATF, może coś wymyślimy - odparł Jed.
- Lepiej byś zrobił, gdybyś zjadł parę jajek na tłustym bekonie i poszedł spać. Jeśli coś
się wykluje, będą wiedzieli, gdzie cię szukać. Nikomu się nie przydasz, jeśli nie
odpoczniesz - argumentował Tommy.
276
- A ty co, robisz za Anonimową Pielęgniarkę? - odparował Jed.
- Ktoś musi się troszczyć o twój nędzny tyłek, nasz Wielki Wodzu. Jo Annę
powiedziała, że mnie zabije, jeśli znowu pozwolę ci zajeździć się na śmierć, a muszę
przyznać, że umieram ze strachu przed tą kobietą.
Jed roześmiał się głośno.
- Nie tylko ty, Tommy. Dobra, chodźmy coś zjeść.
- Czterdzieści minut. Tak powiedzieli. Minęło czterdzieści minut, zanim znaleźli jego
samochód. - Nina z niesmakiem pokręciła głową. - Szkoda, że się nie udało.
- Rozmawiałaś z Jedem? - spytał Dale.
- Nie wydaje mi się, żeby pakowanie Lovelessa w tę sprawę było dobrym pomysłem -
odpowiedziała z lekkim rozbawieniem. - W tej chwili już wszyscy się nią zajmują.
Mamy FBI, ludzie BCA obstawiają lotniska i dworce, policja właśnie dostaje kopie
listów gończych... Oba miasta są zabezpieczone. W telewizji i gazetach lada chwila
pokażemy twarz Jonny'ego. Nawet ogólnokrajowe media interesują się sprawą. Facet
zabija czterech gliniarzy w ciągu jednej nocy... To się nadaje do 60 minut. Założę się,
że przyjedzie sam Morley Safer.
- Jasne - mruknął Dale. - Muszę zadzwonić. Zaraz wracam.
Wyszedł do sąsiedniego pokoju i wybrał numer telefonu komórkowego Rogera.
- Tak? - odezwał się Magritte.
- Siedzisz wydarzenia?
- Mniej więcej. Co nowego?

background image

Dale przekazał mu informacje o samochodzie i urwanym tropie.
- Co o tym myślisz? - spytał na koniec.
- Myślę, że Jonny ma gdzieś dobrą kryjówkę - odparł Roger. - Sądzę, że się przyczai,
zmieni tożsamość, a potem pryśnie za granicę i odleci w świat z któregoś z
kanadyjskich lotnisk. Tym razem prawdopodobnie zgarnął sporo gotówki. To moim
zdaniem jedyny powód, dla którego tak bardzo ryzykował i stuknął po drodze tylu
gliniarzy... Jezu, ale burdel. Nie wiesz, ile ukradł?
277
- ATF i DEA mogą tylko spekulować. ATF śledziła Pier-ce'a, bo był podejrzewany o
handel bronią, której zresztą znaleźli u niego od cholery, ale okazało się, że handlował
też marihuaną. W domu leżało dwieście pięćdziesiąt kilogramów doskonałego towaru
w paczkach dla klienta. Pierce czekał na kogoś, możliwe, że na Jonny'ego.
- Jonny nie jest ćpunem. Skąd miałby znać poważnego dilera? Oni raczej nie reklamują
się w gazetach.
- Słuszna uwaga - przyznał Dale. - Zajmę się tym tropem z glinami.
- A ja zamelduję się szefowi za nas obu. Musi być gotowy na to, że sprawa stanie się
głośna.
- W tej chwili już tego nie unikniemy.
- Racja. Bez odbioru.
- Bez odbioru. - Dale odłożył słuchawkę, odwrócił się i prawie wpadł na Ninę.
- Z kim rozmawiałeś, Dale? - spytała.
Osobliwa z niej kobieta, pomyślał. Stojąc w drzwiach nie oświetlonego pokoju,
wydawała się zrelaksowana i miękka. Mówiła łagodnym tonem, a jej sportowy wigor
zniknął bez śladu. Umiała bez wysiłku zrzucać i na powrót przywdziewać życiowe
maski, a Dale zazdrościł jej tego talentu.
- Z kimś ode mnie.
- To była lokalna rozmowa.
- Bo ten ktoś jest już w mieście. Nina podeszła bliżej.
- Nie mówiłeś mi o tym.
- Nie.
- Dlaczego?
- A jakie to ma znaczenie?
- Ma, jeśli twoi ludzie będą stwarzać problemy. Jeśli będą wchodzić nam w drogę.
- Nie będą.
- Hmm... - Nina dotknęła palcem jego piersi. - Jakim to tropem masz się „zająć z
glinami"?
- Kolega wpadł na pomysł. W sprawie Jonny'ego - odparł Dale. - Jonny nie jest
ćpunem. Gdzie mógł uzyskać informacje o poważnym handlarzu bronią i prochami?
- Zapewne w Leavenworth - odpowiedziała. - Musiał poznać tam kogoś, kto znał
Pierce'a i mu go polecił.
278
- Ktoś musiał go wprowadzić na miejscu- stwierdził Dale. - Nie spenetrowałby
takiego środowiska tylko dlatego, że znał je z opowiadań jakiegoś bandziora z Leaven-
worth. Agent ATF, ten, który widział całe zajście, mówił, że napastnik orientował się
w terenie. Wiedział, którędy iść i, co ważniejsze, w jakim momencie. Taką wiedzę
można pozyskać podczas rekonesansu, ale moim zdaniem bardziej prawdopodobne jest
to, że Jonny nawiązał z kimś tutaj kontakt. Może przez którąś z ofiar? Sądzisz, że to
możliwe?
- Tak - przyznała Nina. - Moglibyśmy przyjrzeć się życiu towarzyskiemu Pierce'a,
sprawdzić jego kontakty... Dziewczyna z college'u raczej tu nie pasuje, ale ta
artystka... może. Ale to słaby ślad. Masz może jakieś dane, które wskazywałyby na

background image

kontakty Pierce'a z Leavenworth?
- Loveless mógłby mieć.
- Jezu, czy to znaczy, że musimy go o coś prosić?
- Prawdopodobnie.
- Może ty powinieneś?
- Czemu nie.
- Hmm... Są i inne rzeczy, które mógłbyś zrobić. To znaczy moglibyśmy razem.
- Gdzie jest Herb?
- Pojechał do domu. Dzisiaj już nic się nie wydarzy. Nasz chłopaczek przycupnie
gdzieś, jak najdalej od miejsca, gdzie narozrabiał, żeby się pozbierać. Moglibyśmy
wziąć z niego przykład.
- To bardzo rozsądna propozycja.
- Prawda?
Roger siedział w ciemności, sącząc zieloną herbatę. Zasłony były rozsunięte, a z
wielkiego podwójnego okna hotelowego pokoju rozciągał się widok na światła miasta
i portu lotniczego, połyskujące niebiesko niczym szafiry rozrzucone na czarnej
aksamitnej płachcie. Para unosząca się nad kubkiem ogrzewała nos i łagodziła ból
zatok. Magritte wyrzekł się kawy, kiedy stwierdził, że jej stale zwiększane dawki
wpływają niekorzystnie na nerwy i celność strzelania. Artykuł w „Zdrowiu
Mężczyzny", czasopiśmie, którego był wiernym czytelnikiem, przekonał go do
fizycznych i psychicznych ko-
279
rzyści picia zielonej herbaty. Dlatego dokądkolwiek się udawał, zabierał ze sobą
pudełko chińskiego specjału, by móc przyrządzać go w zaciszu hotelowych pokojów.
Z czasem parzenie herbaty i picie jej z ulubionego porcelanowego kubka stało się dlań
przyjemnym rytuałem; oddawał mu się równie chętnie jak czyszczeniu broni. Uważał,
że to doskonały trening cierpliwości. Miał jej wprawdzie pod dostatkiem, lecz żywił
przekonanie, że w zawodzie, który uprawia, cierpliwości nigdy za wiele. Gdy był
młodszy, mniej doświadczony, był może innego zdania, lecz z upływem lat i kolejnych
misji przekonał się, że agresja i śmiałość to nie wszystko, cechą prawdziwego mistrza
bowiem jest właśnie cierpliwość.
A Roger Magritte był mistrzem.
Pociągnął kolejny łyk herbaty i pomyślał o Jonnym, który ukrywa się gdzieś tam, w
morzu świateł. Na pewno znalazł jakąś metę, czując na karku oddech wściekłych
policjantów. Oni znali swoje zadanie: zmniejszać dystans do ściganego, tak by
wreszcie znaleźć się w tym samym miejscu, o tym samym czasie. Wtedy niektórych
czeka śmierć, ponieważ Jonny jest - mimo zmian, jakie w nim zaszły - zaiste
doskonałym i zaciekłym wojownikiem. W ogniu walki nie miał sobie równych, a teraz
sytuacja bez wątpienia jest gorąca. Magritte miał za sobą podobne doświadczenia i w
odpowiednich okolicznościach potrafił być równie niebezpieczny. Jednakże jego
prawdziwą bronią była zdolność do przechytrzenia Jonny'ego, do zaskoczenia go i
zaatakowania w niespodziewany sposób. Jeśli jednak chciał wykorzystać tę przewagę,
musiał się trzymać blisko Dale'a.
Roger upił łyk herbaty, zastanawiając się, w jaki sposób rozwinie się sytuacja i jakie
czekają go problemy. Miał wrażenie, że okno umożliwiające mu atak zamyka się dość
szybko. Czuł, że jeśli nie rozprawi się z Jonnym teraz, czeka go długie, być może nie
kończące się oczekiwanie na kolejną okazję. Nie mógł się z tym pogodzić.
W dole, na drodze, rozbrzmiały syreny policyjnych wozów. Po ścianach ciemnego
pokoju Rogera przemknęły niebieskie i czerwone plamy światła.
3.6
- Co porabia teraz twój przyjaciel? - spytała Maria.

background image

- Pewnie mnie szuka.
- Chce ci pomóc?
- Raczej nie - odparł Jonny, wzruszając ramionami.
- Dlaczego?
- Bo nie na tym polega jego zadanie. Chce mnie złapać. Maria milczała, kiedy skręcał
ku północnej dzielnicy Min-
neapolis.
- Czy on... pracuje w policji? - spytała w końcu z wahaniem.
- Nie.
- No to nie rozumiem...
- Zamknij się, Mario - przerwał jej łagodnie Jonny. Podobało mu się, że natychmiast
usłuchała. Była naprawdę bystrą dziewczyną. Wiedziała, w co się wpakowała, ale nie
przeszkadzało jej to trzeźwo myśleć. Jadąc niespiesznie ulicami Minneapolis, obok
Marąuette Building i City Center, przyglądał się jej uważnie - zwłaszcza wtedy, gdy
mijali pogrążonych w rozmowie policjantów z dwóch wozów patrolowych stojących
przy Hennepin. Stara honda zagłębiała się z wolna w sieć uliczek otaczających jeziora,
zupełnie niepodobnych do szerokich i równo wytyczonych alej w centrum miasta.
Maria nie odzywała się, póki nie zatrzymali się przy starym katolickim kościele, na
parkingu osłoniętym od ulicy bryłą świątyni i rzędem drzew.
- Co ze mną zrobisz? — spytała.
Naprawdę podobało mu się to, jak panuje nad strachem. Nie wrzeszczała i nie płakała,
chociaż widział, że miała na to ochotę.
- To zależy od ciebie, Mario. Wysiądziemy z samochodu
281
i wyjmę z bagażnika moje torby, a ty zajmiesz ich miejsce. Nie zwiążę cię. Zostaniesz
w bagażniku i będziesz cicho, póki nie znajdę się daleko stąd. Może potrwa to dziesięć
minut, a może godzinę. W pobliżu mam samochód, ale niewykluczone, że wrócę, żeby
sprawdzić, czy jesteś grzeczna. Więc umówmy się, że będziesz siedzieć cicho aż do
rana. Kiedy wstanie słońce, możesz narobić tyle hałasu, ile zechcesz. O świcie sam
zadzwonię na policję i powiem, gdzie jesteś.
- Dlaczego miałbyś to zrobić?
- Dlatego, że tak powiedziałem. Chyba nie zamierzasz sprawiać kłopotów?
- Nie zamierzam.
- I właśnie dlatego zrobię to, co powiedziałem. Wysiedli. Jonny otworzył bagażnik i
wystawił torby na
ziemię.
- Wskakuj - polecił.
Maria weszła do bagażnika i zwinęła się w kłębek. Spojrzała na Jonny'ego, a potem
spuściła wzrok.
- Pamiętaj, Mario, masz być cicho.
- Będę.
Jonny najciszej jak mógł zatrzasnął bagażnik. Potem pochylił się i wepchnął M-16 do
długiej torby. Zważył ją w rękach. Nie była zbyt ciężka.
Ojciec Henri Smeets, ubrany w szlafrok i nocne pantofle, w milczeniu przyglądał się
kobiecie, która potulnie wchodziła do bagażnika wozu stojącego opodal plebanii. Od
dziecka miał lekki sen. Wstał i wyszedł przed dom, by „rozchodzić" ból w boku, kiedy
usłyszał hamujący samochód. Odczekał, aż przybysz schowa karabin do torby, i
dopiero wtedy zapalił latarkę, kierując światło w jego stronę.
- Co tu robisz, synu? Podejdź no tu w tej chwili - zawołał siedemdziesięciotrzyletni
kapłan. Głos miał niezbyt donośny, ale zdecydowany i nawykły do wydawania
rozkazów. Ojciec Smeets wiedział, jak należy rozmawiać z uzbrojonymi ludźmi.

background image

Podczas drugiej wojny światowej walczył w holenderskim ruchu oporu. Oduczył się
strachu z biegiem lat i przypływem miłości do Boga.
Jonny zaklął z cicha i podszedł bliżej.
282
- Potrzebuję pomocy... - zaczął.
- Stój - przerwał mu ojciec Smeets. - Widziałem, jak kazałeś dziewczynie wejść do
bagażnika.
Jonny zbliżył się płynnym i zaskakująco szybkim krokiem żołnierza, który przywykł do
walki w zwarciu. Odebrał staruszkowi latarkę i gwałtownie go odwrócił, a potem
pchnął w stronę drzwi. Wrzucił do holu swój bagaż, a w ślad za nim wepchnął księdza,
po czym starannie zamknął za sobą drzwi.
- Kto jeszcze jest w domu, ojcze? - spytał.
- Ty jesteś, młody człowieku - odparł Smeets. -1 możesz tu zostać albo odejść, ale nie
pozwolę, abyś trzymał w bagażniku tę młodą kobietę. Wypuść ją w tej chwili.
- Nic jej nie będzie, ojcze. Kto jeszcze jest w domu?
- Nikt prócz Pana. Bóg cię obserwuje, synu. Czy zawsze tak się zachowujesz?
Jonny zostawił worek na podłodze i sięgnął po pistolet. Zacisnął palce na wychudłym
ramieniu ojca Smeetsa i pociągnął go ze sobą. Przeszli przez kuchnię, w której na
małym porysowanym stoliku stał metalowy czajniczek do parzenia herbaty i samotna
filiżanka, i znaleźli się w saloniku. Na ścianie, nad wytartą kanapą, wisiały fotografie w
ramkach. Naprzeciwko niedużego telewizora stały fotel i puf.
- Siadaj, ojcze- powiedział Jonny, popychając starca w kierunku kanapy.
Ksiądz odwrócił się i spojrzał na niego z godnością, bez strachu, otulając się szczelniej
szlafrokiem.
- Siadaj, ojcze - powtórzył Jonny nieco ostrzejszym tonem.
- Jestem już starym człowiekiem - odparł kapłan. -Mam za sobą długie, dobre i pełne
życie. Nie przestraszysz mnie ani tymi smutnymi oczami, ani torbą pełną broni, ani
pistoletem. Znałem kiedyś wielu takich jak ty. Nie dam się zastraszyć we własnym
domu.
Jonny uniósł rękę, jakby chciał uderzyć, i po chwili ją opuścił.
- Jeszcze raz proszę, ojcze... Usiądź. Nie chcę cię skrzywdzić.
- Aja...
283
Jonny uderzył go otwartą dłonią w pierś. Ksiądz cofnął się kilka kroków, a gdy
łydkami oparł się o brzeg kanapy, z rozpędu usiadł na wyblakłych poduchach.
- Nie wstawaj - rozkazał Jonny. Wyjrzał zza zasłony na ulicę, po czym odwrócił się i
spojrzał na kapłana. Starzec miał szeroką i pooraną zmarszczkami twarz, a na karku
skóra układała się fałdami. Ogromny nos sterczał z oblicza, upodabniając ojca Smeetsa
do zwiędłego Charles'a de Gaulle'a.
- Dziewczyna — przypomniał, ignorując pistolet i wpatrując się intensywnie w oczy
Jonny'ego. - Wypuść ją natychmiast.
- Jest tam bezpieczna, ojcze. Przynajmniej na razie. Może oddychać. Nic jej nie
będzie. Jaki macie tu rozkład zajęć? Będziesz odprawiał poranną mszę?
- Jesteś ciekaw, kiedy ktoś zacznie za mną tęsknić? Co z ciebie za człowiek, skoro nie
wstydzisz się zamykać dziewczyny w bagażniku i straszyć księdza? Musiałeś być
żołnierzem. Widzę to w twoich oczach. Czy tak zachowuje się żołnierz? Terroryzuje
młode kobiety? Co z tobą, chłopcze?
Stary nie bał się ani trochę. Dwoje w ciągu jednej nocy, pomyślał Jonny. Ciekawe, czy
to zły omen.
- A co ty wiesz o żołnierzach, ojcze? - spytał. - Byłeś kapelanem?
- Byłem i żołnierzem, i kapelanem. Oddawałem posługę tym, co szli do boju, i tym, co

background image

mieli przed sobą ostatnią drogę. Walczyłem i zabijałem, zanim oddałem życie Jezusowi
Chrystusowi, Panu naszemu, w pokucie. Służąc z bronią w ręku, robiłem straszne
rzeczy, ale zawsze kierowałem się honorem i, na Boga, nigdy nie wojowałem z
kobietami. A teraz wypuść w końcu tę dziewczynę albo sam to zrobię! - Ojciec Smeets
zaczął z wysiłkiem podnosić się z kanapy.
- Siad, ojczulku! - Jonny pchnął go po raz drugi. - Do dziewczyny jeszcze wrócimy...
A teraz mów. Interesuje mnie rozkład zajęć.
- Będziesz musiał mnie zabić, bo postanowiłem uwolnić to dziecko - stwierdził z
przekonaniem starzec.
- Wypuścimy ją, ojcze. I to niedługo. -Jonny usiadł w fotelu, opierając pistolet o
podłokietnik. - W jakich to wojnach walczyłeś, ojcze?
284
Ksiądz znieruchomiał na chwilę, a kiedy się opanował, pochylił się nieco, by spojrzeć
w oczy intruza, w których pojawiały się na przemian głęboki smutek i bezduszny
chłód.
- Ty toczysz wojnę, prawda? — odezwał się wreszcie, ignorując pytanie. -
Wewnętrzną. Teraz to dostrzegam. Od dawna jesteś żołnierzem?
- Całe życie.
- Tak, to widać. Kto raz był żołnierzem, ten zawsze nim będzie. Byłeś oficerem?
- Nie.
Starzec odetchnął głęboko dwa razy, unosząc wysoko chude barki i spoglądając na
Jonny'ego.
- Czyniłeś zło. To także widać. Ale nie wydaje mi się, że zawsze byłeś taki.
Jonny popukał lufą pistoletu w udo.
- A czym twoim zdaniem jest zło, ojcze?
- Zło dokonuje się wtedy, gdy niszczymy w sobie istotę dobra, dar, który Bóg
ofiarowuje nam wraz z życiem. Kiedy niszczymy ją w sposób przemyślany i celowy.
Kiedy czynimy zło sobie samym. Najpierw sobie, a potem innym.
- A ty ustrzegłeś się zła, ojcze? Mówiłeś chyba, że robiłeś straszne rzeczy, za które
narzuciłeś sobie pokutę. Czy nie na tym właśnie polega wojna? Na robieniu strasznych
rzeczy?
- Tak. Czyniłem zło, ale Bóg mi przebaczył, tak samo jak może przebaczyć i tobie...
- Czasem trzeba robić straszne rzeczy, ojcze. Powiadasz, że byłeś żołnierzem.
Zadaniem żołnierza jest właśnie to: robić straszne rzeczy. Robić to, co musi być
zrobione, bez względu na cenę. To jest nasza ofiara za zaszczyt pełnienia służby.
Robimy to, co musi być zrobione. Choćby było ohydne, robimy.
- Jakąż to wojnę prowadzisz, która każe ci robić takie rzeczy? Zamykasz dziewczynę
w bagażniku samochodu, śmierdzisz krwią, strachem i prochem, a w dodatku siedzisz
w moim salonie z bronią w ręku. Czyżby to była wojna przeciwko mnie i tej
dziewczynie?
- Wojna jest wszędzie, ojcze. Jest w nas, jest na zewnątrz... Wszędzie. Nie jest
czytelna i jednoznaczna, nie ma już wroga w czarnym mundurze i oficerkach...
285
Na skroniach starca wystąpiły żyły.
- Co ty wiesz o wrogu w czarnym mundurze i oficerkach?! To ja walczyłem z
nazistami. Ja ich zabijałem, niech mi Bóg wybaczy. Odchodzili z tego świata, jak wiele
innych dusz. Ale wciąż nie rozumiem, co my mamy wspólnego z twoją wojną. Pytam
cię: co zrobiliśmy? I co ty zrobiłeś, że ściągasz na siebie takie kłopoty?
Jonny zastanawiał się przez chwilę nad tymi słowami, czując osobliwy spokój, jakby
oderwał się od rzeczywistości, siedząc w tym starym fotelu.
- Wielu ludzi zabiłeś, ojcze? - spytał. - Mówię o wojnie z Niemcami. Zdaje się, że nie

background image

urodziłeś się w Stanach. Masz jakby niemiecki akcent.
- Jestem pół Holendrem, pół Belgiem. Walczyłem w ruchu oporu w Amsterdamie, a
kiedy naziści rozbili naszą komórkę, uciekłem do Belgii. To było bardzo dawno temu.
Nie wiem nawet, ilu zabiłem.
- A pamiętasz pierwszego?
- O, tak.
- Czy to właśnie uważasz za zło?
- A czy lubisz to, co robisz?
- Lubię żyć. Lubię zwyciężać.
- Odpowiedz na pytanie.
- Niekiedy tak, lubię.
- To właśnie jest zło. Jonny wolno skinął głową.
- Miałeś kiedyś kobietę, ojcze? Miałeś kochanki jako młody mężczyzna? Może tę
jedną, jedyną? Byłeś żonaty?
- Byłem kiedyś zakochany. Ona... zginęła podczas wojny. Potem nie miałem już
nikogo, a Chrystus powołał mnie do służby.
- I nie czułeś się samotny? Nie odczuwasz tych samych potrzeb, które popychają
innych mężczyzn ku kobietom?
- Mam takie same potrzeby jak inni i tak, bywałem samotny. Teraz jestem stary i te
rzeczy już mnie nie dotyczą, ale dawniej pragnąłem kobiet. Zawsze jednak wiara w
Boga pomagała mi wytrwać.
- Ja nigdy w Niego nie wierzyłem, ojcze - odparł Jonny, unosząc broń. - Wierzę tylko
w to.
286
- I cierpisz - stwierdził ojciec Smeets. W jego głosie pojawiło się współczucie. -
Dawno temu ktoś cię zranił. Zostawił w tobie bliznę, zasiał ziarno ciemności, które
rozwijało się tak wolno i długo, że nawet nie zdawałeś sobie sprawy z jego obecności.
Nie miałeś nigdy kogoś, komu mógłbyś powiedzieć? Kogoś, kto by cię wysłuchał i
zdjął ciężar z twoich barków? Bo widzisz, jest ktoś, kto zawsze był przy tobie: Jezus
Chrystus i Jego miłosierdzie. Złóż broń i przyjmij Słowo Boże, a zrzucisz z siebie
ciężar, synu. Nie ma sensu zmagać się z nim samotnie.
Teraz ból w oczach Jonny'ego stał się wyraźniejszy. Na chwilę opadła maska.
- Bóg nigdy mi nie wybaczy, ojcze. To, co robiłem, jest naprawdę straszne.
- Ja czyniłem to samo, a jednak mi wybaczył.
- Skąd możesz wiedzieć? Skąd ta pewność, że ci wybaczył?
- Czuję Jego łaskę, Jego obecność.
- Teraz też jest przy tobie?
- Tak.
- Jak to jest? Czym jest ta łaska?
- Miłością. Czuję się kochany. Czy ciebie nikt nigdy nie kochał?
- Nikt nigdy, ojcze. I nikt nigdy mnie nie pokocha. To cena, którą płacę za robienie
tego, co musi być zrobione. Ty sięgasz po Biblię, ja po broń. Obaj jesteśmy kapłanami.
Tylko że ja nie czuję potrzeby nawracania kogokolwiek na moje wyznanie.
Jonny wstał, ogarnięty nagłą pewnością.
- Żegnaj, ojcze - powiedział, mierząc z pistoletu. - Byłeś żołnierzem, więc rozumiesz.
Ksiądz spojrzał na niego, skinął głową i spuścił wzrok. Nie było w nim lęku.
- Ty jesteś żołnierzem zła - rzekł po chwili. - Będę się za ciebie modlił.
- Zrób to - odparł Jonny.
Skulona na dnie bagażnika Maria podskoczyła gwałtownie, gdy usłyszała stłumiony
odgłos strzału. Przez korony drzew przesączała się szarość przedświtu.
287

background image

3.7
- W całej okolicy nie zgłoszono dotąd ani jednej kradzieży samochodu - zameldował
sucho Herb. - Najbliższej dokonano przy Hennepin, przy skrzyżowaniu z Dwudziestą
Pierwszą Ulicą. To kawał drogi, a nikt nie widział naszego chłopaczka. Trzeba będzie
sprawdzić wszystkie domy, poczynając od plebanii. Stacje telewizyjne już wzięły temat
na warsztat. Będą pokazywać zdjęcia poszukiwanego, kiedy nasi zaczną łazić od drzwi
do drzwi. Ściągamy do Minnea-polis gliniarzy ze sporej części stanu, trzeba będzie ich
jakoś zorganizować. My trafimy do grupy dowodzenia współpracującej z szeryfami.
Kowboje z SOG już działają z naszą grupą szybkiego reagowania. Jeżeli zajdzie
potrzeba, będą razem wchodzić do podejrzanych lokali. On nie mógł zwiać daleko...
Wszędzie są blokady— nawiasem mówiąc, ludzie już się pieklą - i trwają przeszukania.
Znajdziemy go. Kiedy tylko lekarze uspokoją tę dziewczynę, pogadamy z nią.
Możliwe, że Maxwell powiedział jej coś ważnego.
Dale spojrzał na fotografie, które wkrótce miały się pojawić na ekranach telewizorów.
Na starszej Jonny miał dość długie włosy zaczesane do tyłu; na nowszej, zrobionej w
więzieniu, czesał się z przedziałkiem, a twarz miał bardziej pociągłą i drapieżną. Dale
złożył już meldunek Rayowi Dalto-nowi i Rogerowi. Magritte czuwał przy telefonie,
czekając na nowiny. Nie było już szans na dyskretną akcję. Zabicie trzech
funkcjonariuszy policji, agenta federalnego, dwóch handlarzy narkotyków oraz
katolickiego księdza przez niebezpiecznego zbiega, który skutecznie wymyka się
stróżom prawa, stało się najważniejszą wiadomością we wszystkich serwisach
informacyjnych, ku niezadowoleniu dowództwa Dominance Rain.
288
- Jak widzisz swoją rolę w tym, co się święci, Dale? -spytała Nina. Na jej twarzy nie
było już śladu dzikich żądz, którym z upodobaniem folgowała zaledwie cztery godziny
wcześniej, leżąc i jęcząc pod starszym sierżantem Millerem.
- Trzymaj się krok przed Lovelessem — poradził Herb. -Nic nam nie zrobi. Czy mu
się to podoba, czy nie, teraz działamy razem.
- Ja wolę solo - odparł Dale.
- Co? - Deklaracja Millera zaskoczyła Ninę.
- Zrobię to, po co zostałem tu przysłany. Sam. Za dużo się dzieje, za dużo ludzi
zajmuje się sprawą, żebym mógł działać efektywnie - wyjaśnił Dale. - Wytropię
Jonny'ego i wystawię go wam.
Herb wzruszył ramionami i spojrzał na Ninę.
- Na to już trochę za późno, Dale. Chcesz czy nie, teraz bierzesz udział w naszej grze.
- A jak nie, to co, Herb? Aresztujesz mnie? Nina stanęła pomiędzy nimi.
- Nie możesz tak sobie odejść i działać bez wsparcia, Dale. Potrzebujesz nas, żeby
mieć kontakt z tropiącymi. Przestań wygadywać bzdury i jedź z nami.
- Sam mogę robić to, co dotąd robiliśmy razem - odparł Miller. - Będę nasłuchiwał
przez radio i dzwonił do was w razie potrzeby. Możecie mnie informować przez
komórkę.
- To nie takie głupie, Nino - zauważył Herb. - Nie będziemy musieli wkurzać
Lovelessa i marnować czasu na tłumaczenie, co i dlaczego zrobił Dale, kiedy trzeba
łapać Max-wella. Jeśli Dale zejdzie nam z drogi, będzie mógł nam pomóc, zamiast być
utrapieniem.
- Nie podoba mi się ten pomysł - powiedziała Nina. - Co chcesz nam zasugerować?
Wspominałeś chyba, że twoi są już w mieście. O co ci właściwie chodzi?
- Już ci mówiłem. Chcę działać sam, dokładnie tak, jak robi to Jonny. Tylko tak mogę
wczuć się w jego sytuację, poznać myśli - wyjaśnił Dale.
- Będą kłopoty - mruknęła Nina. Po chwili sięgnęła po telefon komórkowy.- Masz,
weź- powiedziała, zapisując kilka częstotliwości radiowych na skrawku papieru. -

background image

Zakładam, że masz skaner, który je wyłapie. Na tej działa cen-
289
trum dowodzenia poszukiwaniami, będziemy jej używać. Numery naszych pagerów już
masz, komórek i mojego zapasowego telefonu też. - Wyciągnęła rękę, by obrócić
Dale'a twarzą ku sobie. - Używaj ich i bądź w kontakcie. Bądź w kontakcie.
- Jasne - odparł Dale. Jego oczy były zimne, pozbawione wyrazu. - Tak zrobię.
Dale rozejrzał się po wysprzątanym do czysta pokoju hotelowym Rogera. Łóżko
zostało zaścielone na długo przed pojawieniem się pokojówki, torba z ekwipunkiem
leżała pod oknem, odbiorniki radiowe stały tuż obok, na stole, gdzie sygnał był
najsilniejszy, a pomiędzy nimi leżały dwa notatniki i komplet długopisów. Wnętrze
pachniało smarem Break--Free, toteż Dale natychmiast zgadł, że Roger niedawno
konserwował swą nienagannie utrzymaną broń, zapewne sprawdzając stan każdego
naboju i dotykając ostrzy noży bojowych.
- Chcesz zielonej herbaty? - spytał Magritte. - Mam własną. Mogę zagotować wodę w
mikrofalówce.
- Nie, dzięki.
Roger usiadł w fotelu i oparł parujący kubek na kolanie. Był zupełnie rozluźniony,
umościł się wygodnie i uśmiechnął.
- To co? - zagadnął. - Jesteśmy gotowi?
- Tak - odparł Dale. - Ja jestem.
3.8
Jednostki antyterrorystyczne mają w sobie coś z drużyn sportowych. Zresztą w
każdym pomieszczeniu, w którym gromadzą się sprawni, agresywni i zdeterminowani
mężczyźni, złączeni wspólną misją, pojawia się swoisty zapach i specyficzna atmosfera.
W sali, w której urządzono odprawę dla policjantów z jednostki szybkiego reagowania
policji w Minneapolis, wzmocnionej szeryfami z Grupy Operacji Specjalnych,
wyczuwało się przede wszystkim gęstą atmosferę niepewności. Zbyt głośne żarty,
nieustanne sprawdzanie broni, poskrzypywanie skórzanych części ekwipunku, syk
czarnych kombinezonów z nomeksu i szelest mundurów polowych w barwach
maskujących oraz nerwowe ruchy na biurowych krzesłach - ludzie stłoczeni w sali byli
niespokojni jak konie wyścigowe czekające na sygnał startowy.
Oczywiście był w nich i strach, lecz nie martwiło ich to, że go czują, ale to, że nie
umieją nad nim zapanować. Prawdę mówiąc, ci świetnie wyszkoleni ludzie nigdy nie
mieli do czynienia z przeciwnikiem takim jak Jonny Maxwell. Przestępcy bywają
niebezpieczni, to oczywiste. Jednakże w policyjnych statystykach nie odnotowuje się
pewnego istotnego faktu - otóż większość przestępców to skończeni idioci, nie
umiejący posługiwać się bronią, która wpada im w ręce, a jednocześnie na tyle
tchórzliwi, że uciekają się do przemocy tylko wtedy, gdy są absolutnie pewni
bezkarności. Naturalnie od tej reguły zdarzają się wyjątki, ale jednostki
antyterrorystyczne stworzono po to, by radziły sobie we wszystkich przypadkach.
Teoretycznie powinny też radzić sobie z osobnikami takimi jak Jonny Maxwell.
- Nigdy nie mieliśmy takiego przeciwnika - powiedział
291
porucznik Kinder, dowódca jednostki. -Jest sprytny. Twardy. Jest równie dobrze
wyszkolony jak każdy z nas. Ćwiczył swe umiejętności w prawdziwej walce i
zwyciężał. - Kinder spojrzał po twarzach swoich ludzi. - Musimy go pokonać.
Wkrótce wypłoszymy go z kryjówki. Jesteśmy prawie pewni, że przyczaił się gdzieś w
mieście, najprawdopodobniej niedaleko od miejsca, w którym zabił ostatniej nocy ojca
Henriego Smeetsa. To będzie ostre starcie. Facet nie da się złapać, dopóki będzie miał
czym się bronić. Wiecie, ilu już zabił funkcjonariuszy. Nie ma najmniejszych skrupułów
i wystrzela was bez mrugnięcia okiem, jeśli tylko dacie mu szansę. Naszym zadaniem

background image

jest powstrzymać Jonny'ego Max-wella. Użyjemy wszelkich dostępnych środków,
starając się nie narażać niepotrzebnie życia. Rozumiemy się?
Mężczyźni w kombinezonach spojrzeli po sobie w milczeniu.
- Czyli „zastrzelić jak psa", panie poruczniku? - spytał ktoś z kąta.
- Tego nie powiedziałem. Mówiłem, że nie będziemy niepotrzebnie narażać życia.
Poszukiwany ma być traktowany tak samo jak każdy inny podejrzany. Jasne? - Kinder
spojrzał w oczy pytającego.
Wiedział, że został zrozumiany. Zastrzelić jak psa. Zabójca policjantów musi zapłacić
najwyższą cenę.
Jed i jego szeryfowie siedzieli pod ścianą. Czuli się częścią tego zespołu, ale nie do
końca. Loveless obserwował twarze, na których malowały się mieszane uczucia:
strach, złość, podniecenie. Niektórzy z zebranych sprawiali wrażenie pijanych
adrenaliną. Wiedział, że nie wszyscy przetrwają starcie z Jonnym Maxwellem. Wiedział
też, że i jego ludzie nie będą bezpieczni, jeśli nie wzniesie się na wyżyny zawodowego
kunsztu. Ta myśl kazała mu wyprostować się na twardym krześle. Muszę działać
sprytniej niż kiedykolwiek, pomyślał. Czuł jednak zmęczenie. Zmęczenie i
przygnębienie. Ten drań Maxwell... Zdołał w jakiś sposób zakłócić działanie zespołu.
Od samego początku dali się wodzić za nos. I o co właściwie chodziło z tym Dale'em
Millerem? Jed był pewien, że równolegle toczy się jeszcze jedna gra,
292
a on i jego ludzie są tylko marionetkami, którymi ktoś manipuluje z ukrycia.
- Inspektorze Loveless, chciałby pan coś dodać? - Głos porucznika Kindera wyrwał
Jeda z zadumy.
- Nie - odparł. - To wasza akcja, poruczniku, my jesteśmy dumni, że możemy wam
pomóc.
Jego południowy akcent oraz swojska pewność siebie, jaką słyszy się niekiedy w
wypowiedziach doświadczonych pilotów i żołnierzy, przyciągnęły spojrzenia
policjantów. Wydawało się, że cieszy ich obecność Jeda i jego ludzi. Skinął głową tym,
którzy na niego patrzyli, i usiadł wygodniej. Słuchając nieuważnie wykładu porucznika
o taktycznych zadaniach poszczególnych zespołów, w duchu skierował beznamiętne
spojrzenie ku własnym lękom. Czuł, że wkrótce zginą ludzie, i jakąś cząstką swego
jestestwa - tą, której tchórzostwem szczerze gardził - modlił się, by nie był jednym z
nich.
3.9
Jonny opadł ciężko na podłogę w sypialni, oparł się plecami o ścianę i spojrzał na
nieruchomą postać leżącą na łóżku pod grubą warstwą koców.
- Powiedz no, Tony - odezwał się po chwili - czy ktoś cię kiedyś kochał? Może ta
stuknięta suka, artystka? Powiedziała ci, że kocha? A może miałeś kogoś innego?
Kogoś szczególnego, kto teraz o tobie myśli? Może zastanawia się, gdzie spędziłeś
noc i czy pojawisz się w pracy?
Jonny objął ramionami podkurczone nogi.
- Małomówny jesteś, co? Za to umiesz słuchać, to muszę przyznać. To wyjątkowo
rzadka zaleta. W moim zawodzie niewielu może się nią poszczycić - dodał i roześmiał
się. -W moim zawodzie... Bo widzisz, przyjacielu, ja robię w ołowiu. Widziałeś kiedyś
ten film, Siedmiu wspaniałych? Fantastyczny. Nie wiem, czy wiesz, ale to wersja
Siedmiu samurajów. Ten też był niesamowity. Interesowałeś się może filmami
samurajskimi, Tony? Zdarzyło ci się kiedyś popatrzeć, zastanowić, o czym tam
właściwie mówią? Pewnie i tak nic nie zrozumiałeś, nawet jeśli czytałeś napisy. A
może chociaż jakiś przebłysk, co? Nie, nie, na pewno nie zrozumiałeś. I dlatego nie
żyjesz. Dlatego ja siedzę tu, a ty leżysz tam. Dlatego ja pozostanę wolnym
człowiekiem i będę oddychał świeżym powietrzem, a ty będziesz tu leżał i śmierdział,

background image

aż wreszcie moi sąsiedzi zdobędą się na odwagę i zapukają do drzwi.
Jonny roześmiał się ponownie. Zauważył, że jego śmiech brzmi jakby pusto. Wstał i
przeciągnął się. Przespał cały ranek. Obejrzał wiadomości telewizyjne, z których
wynikało, że poszukiwania wciąż trwają. Policjanci działali głównie wokół jeziora
Cedar i najwyraźniej jeszcze nie rozumie-
294
li, jakim cudem zbieg zdołał się wyrwać poza liczne blokady, które ustawili na drogach
i ulicach. Jonny uważał za haniebne to, iż stróżów prawa nie uczono tego sposobu
myślenia, który wpajano piechocie. Bez problemu wyszedł z niebezpiecznej strefy, idąc
przez park i ścieżkami łączącymi Łańcuch Jezior. Tylko raz przez chwilę znalazł się na
ulicy - wtedy, gdy przekraczał stare tory tramwajowe opodal jeziora Harriet, by wejść
w zaułki, którymi dotarł aż do domu. Ubrany w sportowy strój i z pokaźną torbą na
ramieniu wyglądał jak miłośnik porannych ćwiczeń spieszący do siłowni. Nikt nie
zwrócił na niego uwagi. Sąsiedzi byli przyzwyczajeni do tego, że wraca o dziwnych
porach.
Teraz więc siedział bezpiecznie w fotelu, śledząc telewizyjną relację z poszukiwań
obejmujących już całe miasto. Wypił piwo i zamówił pizzę. Stare zdjęcia, które raz po
raz powracały na ekran, przedstawiały Jonny'ego Maxwella, który już od dawna nie
istniał. Oczy... Tylko oczy pozostały takie same, niełatwo było je zmienić. Jonny
położył dłoń na okularach Ray-Ban, które zostawił na stole. Z ogoloną głową, z
wąsem i kozią bródką, zupełnie inaczej ubrany, był rozpoznawalny tylko dla bardzo
wprawnych obserwatorów.
Krótki blok reklamowy przerwał emisję programu Najbardziej poszukiwani w
Ameryce, poświęconego w całości Jonny'emu Maxwellowi, „gwałcicielowi z Zielonych
Beretów". Mimo iż programy z tej serii bywały skuteczną pomocą w poszukiwaniu
przestępców, Jonny miał świadomość, że wśród widzów niewielu jest takich, którzy
mają pojęcie o technikach skutecznego kamuflażu. Nie zamierzał jednak kusić losu.
Rozumiał, że wkrótce powinien opuścić miasto, zdobyć nowy samochód i ruszyć na
północ. Przedostać się przez kanadyjską granicę, z najbliższego miasta pojechać
autobusem do Montrealu, wsiąść na pokład samolotu lecącego do Londynu, a potem
polecieć do Johannesburga i zniknąć gdzieś w prowincji Mahpumalanga, dysponując
kwotą, która zapewni mu przyjemną egzystencję do końca życia.
Wmawiał sobie, że tak trzeba, ale jakąś cząstką duszy -stłumioną przez długoletnią
praktykę - pragnął wyjść z ukrycia i zakończyć wreszcie to, co zaczął. Skrzywił się i
wrócił do sypialni, by sprawdzić broń stojącą pod ścianą. Przesta-
295
wił muszkę M-16 z granatnikiem i poruszył pokrętłem szczerbinkę. Na stróżów prawa
wystarczy, pomyślał. Sięgnął po policyjną strzelbę Remington 11-87, którą zabrał z
domku letniskowego Snake'a, i kilkakrotnie przeładował ja na sucho. Po naoliwieniu
chodziła jak złoto.
Dlaczego miałbym walczyć?
A dlaczego nie?
Jonny Maxwell miał wrażenie, że w jego głowie toczy się burzliwe posiedzenie
jakiegoś komitetu, frakcje obrzucają się epitetami, przewracają biurka, rzucają
krzesłami i walczą na pięści. Czuł się tak, jakby sunął w dół po coraz węższej spiralnej
zjeżdżalni, odprowadzany salwami nieprzyjaznego śmiechu i przez wykrzywione
twarze pojawiające się niczym krótkie rozbłyski wystrzałów - twarze Annie Ma,
księdza (tego pieprzonego księdza!), Tony'ego, Rona Pier-ce'a oraz młodego gliniarza,
tego bystrego, który poprowadził pogoń najlepiej jak potrafił, zanim dostał kulkę i padł
z okrzykiem niedowierzania i strachu.
Strach.

background image

Jonny dobrze go znał. Strach towarzyszył mu przez całe życie, to i wszystkie
poprzednie. Strach był jego sprzymierzeńcem. „Co nas nie zabija, czyni nas
silniejszymi". Takie hasło napisał na ścianie swego pokoju w siedzibie Delty i na swojej
szafce na obrzeżach jednego z miast Wirginii, gdzie stacjonowała jednostka
Dominance Rain.
Dale.
Odsuwał od siebie tę myśl. A jednak Dale gdzieś tam był. Jonny pamiętał pierwsze
spotkanie: w jednostce zjawił się kolejny dzieciak o zaciętej twarzy i absolutnie
niewinnych oczach. Była w nim wyjątkowa czystość, nie ta chrześcijańska, z którą
obnosi się wielu żołnierzy, ale raczej pełna dobrych chęci i naiwności. Cechowała go
także wiara w żelazne zasady i skłonność do pozytywnego myślenia nawet wtedy, gdy
wszyscy inni mówili „do diabła z tym". Ciekawe, co robi teraz, pomyślał Jonny.
Pewnie wypytują go, co zrobię, jakiego ruchu się spodziewa, jak zareaguję, w jaki
sposób myślę... A Dale wie. Rozumie mój sposób myślenia. Jako jeden z niewielu.
Nieprzewidywalność Jonny'ego była jednym z jego atu-
296
tów. W istocie nikt nie wiedział do końca, czego się po nim spodziewać. Nawet on
sam często nie miał pojęcia - a przynajmniej nie uświadamiał sobie — co zrobi, jednak
szkolenie, które przechodzili w jednostce, miało na celu między innymi
zautomatyzowanie reakcji tej części umysłu, która pozwalała przetrwać w akcji. Kto
reagował automatycznie, mógł się poświęcić wyłącznie twórczemu myśleniu, szukaniu
wyjścia z trudnej sytuacji...
Na przykład temu, co zrobić z Dale'em. Jonny wiedział, że się spotkają. Dale nigdy nie
rezygnował. Jonny sam go nauczył, jak należy podążać tropem i jak robić to, co
najtrudniejsze. Zabijali razem, a coś takiego stwarza zawsze skomplikowaną więź,
której nie pojmą niedoświadczeni. Podobnie jak miłość, małżeństwo czy seks, więź ta
jest niesłychanie intymna. Dla Jonny'ego była to najbliższa namiastka rodziny, jaką
kiedykolwiek miał.
- On jest moim bratem - powiedział na głos.
A potem wzruszył ramionami, podniósł M-16 i poszedł do salonu, by zaraz wrócić i
odstawić broń pod ścianę. Raz jeszcze poszedł do sąsiedniego pokoju, usiadł w fotelu i
zaczął oglądać telewizję. Wyłączył dźwięk, patrząc na funkcjonariuszy różnych służb
oraz policjantów z odznakami zawieszonymi na pasach, z wielkimi brzuchami
(dlaczego tylu gliniarzy nie dba o linię?) i z pistoletami w kaburach majtających się w
takt niespokojnych kroków wzdłuż ulicznych blokad.
Jonny sięgnął za biodro i wyjął z kabury browninga. Sprawdził, czy broń jest
naładowana, a potem wyrzucił magazynek na kolana, odciągnął zamek i wyjął z
komory nabój Corbon. Kryta miedzią kula z wydrążonym czubkiem i mosiężna łuska
lśniły nowością. Przycisnął pocisk do czoła tak mocno, że została po nim nad prawym
okiem czerwona plamka.
Zastanawiał się, jak to będzie. Zastanawiał się, czy to zrobi.
3.10
Roger i Dale pochylili się nad planem miasta rozłożonym na łóżku, posiłkując się
płachtą zlepionych ze sobą map topograficznych z „Przeglądu Geograficznego".
- Policja skupiła się w tej okolicy, jakby Jonny miał się zapaść tam pod ziemię. A on
po prostu odszedł. Na przykład tędy- powiedział Roger, wskazując końcówką
długopisu strumień wypływający z jeziora Cedar i biegnący równolegle do drogi. -
Albo strumieniem, albo ścieżką przez park. O tak wczesnej porze mogło tam być
najwyżej paru biegaczy. Niewykluczone, że Jonny miał w torbie strój do joggingu. Tą
aleją mógł przebiec całe miasto, choćby i do samego lotniska. Nie wiesz, czy gliniarze
obstawili ten rejon?

background image

- Mają tam tylu ludzi, co zawsze - odparł Dale. - Ciekaw jestem, co miała do
powiedzenia ta dziewczyna.
Maria Clavell została uwolniona rankiem przez tego samego parafianina, który
odnalazł zwłoki ojca Smeetsa.
- Bardzo bym chciał ją spytać, co wtedy czuła - odrzekł Roger. - Co nowego u
detektywów, z którymi pracujesz?
- W tej chwili przesłuchują dziewczynę. Zaraz zadzwonię do Niny, to się czegoś
dowiem. - Dale wskazał palcem na plan. - Sądzisz, że podąży wzdłuż tej osi?
- A ty byś nie podążył? - spytał Roger. - Mógłbyś dotrzeć do samego centrum miasta i
zniknąć. Na jego miejscu zorganizowałbym tam kryjówkę i prysnął dalej samochodem,
autobusem albo i piechotą do lasu, gdyby zaszła taka konieczność. Co ty na to?
Dale skinął głową.
- Pewnie tak kombinował. Trzeba zawiadomić policję, niech rozszerzą sieć. Dowiem
się, czy mają już najświeższy
298
rysopis od dziewczyny i kiedy zamierzają go opublikować. Mamy popołudnie i jak
dotąd nic.
- Dzwoń - powiedział Roger i przeciągnął się z lubością. - Niech meldują.
- Jasne.
- Sprawiał wrażenie... smutnego- powiedziała Maria Clavell, spoglądając na Ninę. -
Przede wszystkim smutnego.
- Smutnego? Z jakiego powodu, Mario? - spytała łagodnie Nina.
- Nie jestem pewna. Był zimny, jak maszyna albo rekin, gdyby oczywiście rekin mógł
hulać po mieście z karabinem... Przynajmniej z początku, kiedy mnie porwał. Gdy
udało mi się go rozśmieszyć, był już inny.
- Z czego się śmiał?
- Spytałam go, co takiego zrobił. Odpowiedział, że gwałcił, mordował i nie tylko.
Zaraz pomyślałam sobie: O Boże, on mnie zgwałci! No i przypomniałam sobie, jak w
szkole doradca do spraw bezpieczeństwa uczył nas, jak się bronić: powiedziałam, że
mam opryszczkę.
- I to go rozbawiło?
- Z początku nie. Spytał, czy słyszałam, żeby ta metoda komukolwiek pomogła.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie. I wtedy się roześmiał.
Nina uniosła brwi i spojrzała na Herba.
- Co było potem, Mario? - spytała.
- Zaczął wypytywać o różne sprawy, na przykład o to gdzie pracuję i jak mi się tam
podoba.
- W jaki sposób zadawał pytania? Tak jakby chciał wiedzieć, gdzie cię odnaleźć, czy
tak jakby starał się zwyczajnie rozmawiać? Może po prostu chciał wiedzieć, co
myślisz?
- Było tak... Było tak, jakby dopiero wtedy naprawdę mnie dostrzegł. Rozumie pani?
Wcześniej byłam dla niego tylko osobą z samochodem. Potem nagle jakby się ocknął i
zobaczył, że jestem kimś prawdziwym. Nie chciałam za bardzo mu się przyglądać, ale
chwilami, kiedy mijaliśmy latarnie, jednak zerkałam... Z początku tak się bałam, że nie
umiałabym powiedzieć, jak wygląda, ale potem... To było dziwne. W tych plamach
światła raz wyglądał na straszne-

299
go twardziela, wzbudzał strach, a zaraz potem miał twarz małego chłopca.
Przypominał mi mojego siostrzeńca w chwili, kiedy zdechł jego piesek. Był... taki

background image

smutny. -Maria zniżyła głos. - Wie pani, on mi nic nie zrobił. A przecież mógł.
Spytałam go, co ze mną zrobi, a on odpowiedział szczerze. To straszne, że zabił tego
księdza, ale przecież równie dobrze mógł zabić i mnie, a jednak tego nie zrobił. Herb
zajął miejsce Niny.
- Mario - powiedział - ten facet, Maxwell, zgwałcił być może setki kobiet, zabił ośmiu
policjantów, ranił czterech i prawdopodobnie pozbawił życia jeszcze cztery osoby, z
których nie wszystkie zidentyfikowaliśmy. Jest jednym z najgroźniejszych
przestępców, jacy kiedykolwiek działali w tym kraju. Jesteś jedyną znaną nam osobą,
która spotkała się z nim oko w oko i wyszła z tej przygody bez szwanku. Musisz nam
pomóc go znaleźć i zatrzymać, zanim znowu kogoś skrzywdzi. Kolejna osoba, której
postanowi ukraść samochód, może nie mieć tyle szczęścia co ty. Nie pozwól, żeby to,
jak łaskawie cię potraktował, przesłoniło ci obraz rzeczywistości. Nie wiem, co nim
kierowało, ale przypuszczam, że po prostu szkoda mu było czasu. Nie byłaś dla niego
warta zachodu. Przecież wiesz, że nie miał skrupułów, strzelając do księdza, prawda?
Do starca, weterana wojennego, kapłana! Dlatego musisz się skupić i pomóc nam
najlepiej jak potrafisz. Dobrze?
Maria zatrzepotała powiekami, zaskoczona pasją w głosie Herba, i niepewnie spojrzała
na Ninę, szukając wsparcia. Nina skinęła głową, popatrzyła z dezaprobatą na partnera i
zbliżyła się, by położyć dłoń na ramieniu młodej kobiety.
- Już dobrze, Mario - powiedziała. - Wiem, że wiele przeszłaś. Prawdopodobnie jesteś
mu wdzięczna, że puścił cię wolno. To zupełnie naturalne. A teraz spróbuj sobie
przypomnieć, co jeszcze mówił. Dlaczego darował ci życie?
- Powiedział, że na pewno nie będę sprawiała mu kłopotów - odpowiedziała Maria. -
Zdaje się, że mnie polubił. Może dlatego, że byłam z nim szczera i zapytałam o jego
przyjaciela.
- Przyjaciela? Jakiego przyjaciela? - zdziwiła się Nina.
300
- Wspominał, że miał kiedyś jednego. I że o nim myśli.
- Jak miał na imię ten przyjaciel? - spytali jednocześnie Herb i Nina.
- Dale - odpowiedziała Maria. Spojrzenia, które wymienili policjanci, zbiły ją z tropu.
- A co, znacie go?
- Nie podoba mi się to wszystko, Nino. Ta sprawa po prostu śmierdzi - powiedział
Herb, kiedy wyszli na korytarz z pokoju przesłuchań. - Ci szpiedzy, wojskowi na ich
usługach... To nic dobrego. Dlaczego Maxwell mówi, że Dale jest jego przyjacielem,
skoro wie, że on uczestniczy w polowaniu? Ja na pewno nie nazywałbym cię
przyjacielem, gdybyś mnie ścigała.
- W to nie uwierzę, Herb - odparła Nina, spoglądając niewinnie w oczy partnera. -
Dobrze wiesz, że zawsze będę twoim przyjacielem.
Herb spuścił głowę, zakłopotany.
- Dobra, niech ci będzie. Wiem, co masz na myśli. - Kiedy uniósł głowę, na jego
twarzy malowała się przede wszystkim frustracja. - Ale nie uwierzę, że ten typek może
czuć to samo! Sądzę, że coś tu śmierdzi. Dlaczego Dale nagle się zmył, akurat wtedy,
kiedy jesteśmy blisko Maxwella? Kim są ci „jego ludzie", którzy podobno są w mieście
i mają mu pomóc? Dlaczego Maxwell zachowuje się tak dziwnie? To bez sensu: zabić
księdza, a dziewczynę puścić wolno. Po co? Mógł przecież związać dziadka albo
wrzucić do bagażnika razem z Marią. Zachowuje się tak, jakby chciał, żebyśmy go
dopadli. Jakby rwał się do walki. Robi się coraz dziwniej, a my tak naprawdę nie
jesteśmy dużo bliżsi rozstrzygnięcia. Spójrz - dodał, wskazując palcem za okno. - Robi
się ciemno. Tropimy go od zeszłej nocy, rano znaleźliśmy księdza i Marię, miasto jest
przetrząsane, mamy chyba całe CNN na głowie... i nic! Facet rozpłynął się w
powietrzu? Nie kupuję tego.

background image

- Więc co jest grane, twoim zdaniem? - spytała Nina.
- Moim zdaniem twój kochaś na pół etatu przyjechał tu, żeby dyskretnie wyprowadzić
swojego kolesia z miasta, z powodów znanych wyłącznie bogom międzynarodowego
szpiegostwa. Nie wykluczam, że już to zrobił. Jeśli nie, to powin-
301
niśmy uczepić się jego tyłka, bo moim zdaniem to Dale Miller ma największe szanse na
odnalezienie Maxwella, a my przecież chcielibyśmy być w pobliżu, kiedy to nastąpi.
Nie wierzę, że Dale odda nam swojego kumpla. Jeśli chcemy przymknąć Maxwella,
musimy mu go zabrać. Herb poczerwieniał z emocji.
- Słuchaj, Nino - dorzucił. - Wiem, że coś czujesz do Millera. I wiem, że masz
przeczucia z nim związane. Ja też.
Nina wpatrywała się w niego w skupieniu, jakby analizując jego twarz. Dobrze znał to
spojrzenie.
- Możliwe, że masz rację, Herbie - odezwała się w końcu. - Nie wydaje mi się, żeby
Dale miał w planach to, o co go podejrzewasz, ale w jednym chyba masz rację: on wie,
jak dopaść Maxwella, ale nie chce nam o tym powiedzieć.
- Jak myślisz, co zamierza?
Nina musnęła górną wargę czubkiem języka.
- Myślę, że chce się spotkać z Maxwellem zupełnie sam. I że chce go zabić.
- To bym zrozumiał - mruknął Herb. - Sam chętnie bym sukinsyna ukatrupił.
- Chce być pierwszy, chociaż nie wiem dlaczego. I masz rację, że powinniśmy trzymać
się blisko Dale'a.
- Zuch dziewczyna - stwierdził Herb z satysfakcją. -Razem skopiemy Maxwellowi
jego żałosną dupę.
Nina skinęła głową i uśmiechnęła się szeroko.
- Chodźmy, staruszku. Wystarczy tego gadania.
- Idź pierwsza. Lubię sobie popatrzeć.
- Ja myślę.
Roześmiali się jednocześnie.
Herb usiadł za kierownicą, położył dłoń na kluczykach w stacyjce i znieruchomiał,
słuchając rozmowy, którą Nina prowadziła przez telefon komórkowy.
- Słuchaj, już wyjeżdżamy. Powiedz, gdzie jesteś, to się spotkamy i dowiesz się co
nowego w sprawie. Długo rozmawialiśmy z tą dziewczyną, usłyszeliśmy ciekawe
rzeczy, ale nie chcę rozmawiać o tym przez telefon. To gdzie jesteś? -Nina wysłuchała
odpowiedzi. - Nie, zdecydowanie powinniśmy pogadać twarzą w twarz. Nie przez
telefon... Dobrze,
302
wiem, gdzie to jest. W którym pokoju?... Zgoda. Zobaczymy się mniej więcej za pół
godziny. Czekaj, jedliście coś?... Mam coś przywieźć?... Dobra. Kanapki dla ilu? Tylko
dwóch?... W porządku. Zatrzymam się przy Champs i wezmę kanapki z pieczoną
wołowiną, a do tego frytki. Może być?... W takim razie powiedzmy, że będę za
godzinę. Na razie. - Nina nacisnęła klawisz END i schowała telefon do kieszeni.
- Jest ich tylko dwóch? - upewnił się Herb.
- Tak. Siedzą w Suites w Bloomington, po tej stronie lotniska, jadąc drogą 494.
- Wiem gdzie. Zadzwoń do Champs w Richfield; możemy tam zajechać. Dla mnie
zamów chleb na zakwasie z pieczonym bakłażanem.
Nina kiwnęła głową. Herb wolał nie pytać o przyczynę smutku, który przez krótką
chwilę malował się na jej twarzy.
- Jacy oni są? - spytał Roger. Dale zastanawiał się przez moment.
- Oboje są dobrzy, naprawdę dobrzy - odpowiedział. -Kobieta jest twarda, kiedy
trzeba. Obserwowałem ją, kiedy przesłuchiwała ofiarę gwałtu. Nasi spece od

background image

przesłuchań mogliby się od niej uczyć. Kilka tygodni temu zabiła gościa, który rzucił
się na nią i na jej partnera. Zna się na rzeczy. A facet... Mam wrażenie, że ją kocha.
Jest bardzo opiekuńczy. To twardy gliniarz ze starej szkoły, coś jak Colombo, tylko z
większym brzuchem. Bystrzejszy, niż wygląda. Nie lubi żołnierzy, nie lubi agentów...
w ogóle nie lubi nikogo oprócz glin. Zdrowo mnie wkurzał na początku.
Roger przyglądał się uważnie twarzy opowiadającego.
- Zdawało mu się, że lecisz na tę dupę czy co?
- Ona nie jest dupą - odparł Dale. - Lubię ją.
- Ach tak - mruknął drwiąco Magritte. - Zrozumiałem. Nie będzie z tym problemu?
- Nie.
- Pilnuj, żeby nie było. I tak łamiemy wszelkie zasady. Nie chcę, żeby cywile, gliniarze
czy ktokolwiek inny mieszał się do naszej gry. Poradzisz sobie z nimi?
- Tak, nie martw się. Mają informacje, których nie zdo-
303
będziemy w inny sposób, chyba że wolisz wmieszać się między gliniarzy, za którymi
uganiają się reporterzy CNN, ABC i całej reszty alfabetu.
- Właśnie. Jeszcze i to - westchnął Roger. - A Jonny zapewne śledzi całą akcję na
ekranie w porze największej oglądalności.
- Kanapka smakuje? - spytała Nina.
- Doskonała, dziękuję- odparł uprzejmie Roger. Jadł małymi kęsami miękką bułkę z
wąskimi paskami chudej wołowiny.
Herb siedział w fotelu z dala od pozostałych i nie odzywał się. Dale i Nina zajęli
miejsca za stołem naprzeciwko siebie. Odsunęli na bok radia i mapy, by zmieścić
talerze. Bardzo się starali nie patrzeć sobie w oczy, ku szczeremu rozbawieniu Herba i
Rogera.
- A zatem bazując na zeznaniach tej kobiety, sugerujecie, że Jonny może mieć lekką
obsesję na punkcie Dale'a? -spytał Magritte, odkładając kanapkę i sięgając po frytkę. -
Jak sądzicie, w jaki sposób moglibyśmy to wykorzystać?
Nina wzruszyła ramionami.
- Jesteśmy tu po to, żeby to ustalić, bo właśnie skończyły nam się pomysły.
Zastanawialiśmy się, czy nie postawić Dale'a przed kamerą, żeby zwyczajnie
przemówił do Jonn/e-go, ale po pierwsze nie wydaje nam się, żeby to mogło przynieść
skutek, a po drugie na pewno się na to nie zgodzicie.
Dale spojrzał na Rogera.
- Doceniam to, że o nas pomyślałaś, Nino - odezwał się uprzejmie Magritte. -
Rzeczywiście, póki to możliwe, wolelibyśmy trzymać się na uboczu.
- Marne szanse - zauważył Herb. - Niektórzy się zdziwią, że nie ma was na pierwszej
linii.
- To zadanie stróżów prawa - odparł spokojnie Roger. -My jesteśmy tu wyłącznie w
charakterze doradców. Skoro nie możemy zrobić nic więcej, nie ma sensu, żebyśmy się
pchali przed kamery.
- Może i tak - stwierdził Herb i odgryzł spory kęs kanapki. - Więc może coś nam dla
odmiany doradzicie? Nie macie żadnych pomysłów?
304
- Mamy kilka - odparł Dale. Zerknął na Rogera, oczekując przyzwolenia, a potem
posługując się planem miasta, wyjaśnił policjantom teorię na temat drogi ucieczki,
którą mógł obrać Jonny, by opuścić rejon kościoła.
Herb i Nina wysłuchali go i pokiwali głowami.
- Rozsądny pomysł. Trzyma się kupy - ocenił Herb. -Powinniśmy dać cynk chłopakom
z centrum dowodzenia. Co jeszcze?
- Myślisz, że Maxwell pojechał prosto na lotnisko? - spytała Nina.

background image

- Wątpię - odparł Dale. - Sądzimy raczej, że ma kryjówkę gdzieś w obrębie tego
długiego pasa zieleni. Chodzi o to, że może stamtąd dotrzeć w dowolne miejsce
autobusem, rowerem lub spacerem albo biegiem, a tym bardziej samochodem, nie
wspominając o taksówkach. W takim punkcie ma najwięcej możliwości działania.
- To oznacza, że musiał się tu zainstalować jakiś czas temu - stwierdziła Nina. -
Trzeba przerzucić część ludzi i przeczesać teren.
- Nie ma mowy - zaoponował Herb. - Spójrz na mapę. Nie da się tak po prostu
zamknąć miasta. Ludzie i tak się awanturują, chociaż zablokowano tylko ulice w
rejonie jeziora Cedar. Teraz mówimy o kordonie w samym centrum. To się nie uda.
Moim zdaniem trzeba opublikować najświeższy rysopis i zaapelować do ludzi, żeby się
zastanowili, czy nie widzieli nowego sąsiada - kogoś w typie Maxwella -wracającego
skądś o dziwnej godzinie, z torbą na ramieniu. Nowego, bo nie mógł tu zamieszkać
wcześniej niż miesiąc, może sześć tygodni temu.
Roger przytaknął ruchem głowy.
- Dobry pomysł. Co dalej?
- Jednostka szybkiego reagowania i szeryfowie - odpowiedziała Nina, spoglądając na
Dale'a. - Podzielili się już na sześcioosobowe drużyny towarzyszące jednostkom
prowadzącym poszukiwania. Kiedy tylko zidentyfikują cel, wykonają rozkaz:
odizolować i otoczyć, a następnie zatrzymać.
- Dynamiczny wjazd z marszu? - zdziwił się Dale.
- Co takiego? - spytała Nina.
305
- Dale chciał zapytać, czy natychmiast po identyfikacji wasi ludzie wyważą drzwi i
zaatakują - przetłumaczył Roger.
- Ano tak - odparł Herb. - Wejdą ostro i szybko, gdy tylko będą wiedzieli gdzie. Nie
chcą ryzykować życia kolejnych cywilów. Jeżeli nie będzie warunków do szturmu,
ewakuują sąsiadów, otoczą posesję, spróbują negocjować i ewentualnie wykurzą
podejrzanego gazem. Minneapolis słynie z takich akcji.
- Tak słyszałem - odpowiedział uprzejmie Roger. - Być może jednak znajdziemy
pokojowe rozwiązanie sprawy i nie dojdzie do rozlewu krwi.
Dale bardzo szybko zdołał ukryć zdumienie, ale Nina zauważyła.
- Chętnie posłucham jakie - odezwał się Herb.
- W tej chwili Jonny zaszył się w kryjówce - zaczął Ma-gritte. — Gdziekolwiek jest,
możecie być pewni, że zabezpieczył teren i uzbrojony po zęby czeka na okazję, by
prysnąć. Musi mieć opracowaną drogę ucieczki, a najprawdopodobniej nawet kilka, a
także jakiś sposób śledzenia tego, co się dzieje w najbliższej okolicy. Może z kimś się
zaprzyjaźnił, może zatrzymał się u wspólników, takich jak ci, których miał w
Milwaukee. Jeśli narobimy szumu w mediach, będzie wiedział, że pętla się zaciska.
Spróbuje uciec. W ruchu łatwiej będzie go namierzyć, zwłaszcza jeśli przyjrzymy się
bliżej potencjalnym drogom ewakuacji. Można wysłać śmigłowiec Gwardii Narodowej
albo i dwa, najlepiej z czujnikiem podczerwieni. Niech patrolują alejki. Przydadzą się
wyrywkowe kontrole i kilka blokad na ważniejszych ulicach. Wypłoszmy go. Niech
ucieka. Dopadniemy go na otwartej przestrzeni, z dala od barykad, które sobie ustawił.
- Nieźle - przyznał Herb. - Ale mogę wam od razu powiedzieć, co usłyszymy od
szefów: bezpieczniej będzie osaczyć Maxwella w odosobnionym miejscu, nie narażając
przechodniów.
- To bez sensu - zauważył cierpliwie Roger. - On też potrafi myśleć. Gdziekolwiek
jest - dodał, z rozmachem kładąc dłoń na planie miasta - siedzi teraz cicho i obserwuje
rozwój wydarzeń, szukając najsłabszego ogniwa. Umie się
306
maskować, pozostawać niewidoczny, więc zapewne doskonale pasuje do miejsca,

background image

które wybrał sobie na kryjówkę. Nie ruszy się stamtąd, póki nie będzie musiał. Wasze
poszukiwania toczą się teraz tak wolno, że nie zdołalibyście przerzucić się w nowe
rejony, nie ciągnąc za sobą ekip telewizyjnych, które pokażą wszystko w czasie
rzeczywistym. A jednak musimy się przygotować, potrząsnąć krzakiem, za którym się
schował, i zmusić go do ruchu. Kiedy się ujawni, uderzymy.
- Masz rację - powiedziała Nina. - Nie wiemy tylko, czy szefowie kupią taki
scenariusz, a nasza aprobata raczej nie wystarczy.
- Macie tu telefon - odparł Roger. - Spróbujcie. Moim zdaniem nie znajdziecie
lepszego wyjścia.
3.11
Głośne pukanie przerwało ciszę. Jonny podniósł głowę, wstał i przyciskając pistolet do
uda, zbliżył się do drzwi.
- Kto tam? - zapytał.
- Przywiozłem pizzę - odpowiedział mężczyzna czekający na korytarzu. Stał na tyle
daleko, że Jonny zobaczył przez wizjer uniform Pizzerii Domina i kawałek opakowania
pizzy, którą chłopak trzymał w rękach.
- Chwileczkę — zawołał Jonny. - Ile jestem winien?
- Osiem pięćdziesiąt.
Jonny wsunął broń do wewnętrznej kabury umocowanej na pasie i wyszedł do sypialni.
Odwinął dwudziestkę z pliku banknotów i wrócił do drzwi. Kiedy otworzył, podał
banknot mężczyźnie o bliskowschodnich rysach i przyjął pudełko z pizzą
- Dzięki - powiedział. - Jestem tak głodny, że już zapomniałem o zamówieniu.
- Mam to samo, kiedy długo nie jem - odparł dostawca, szukając drobnych. - Proszę.
Nagle otworzył oczy szeroko, kiedy Jonny wyciągnął ku niemu rękę, na moment
odsłaniając pistolet.
- Czy to browning high-power? - spytał z przejęciem. Nazywał się Asiz Ibraham i był
imigrantem libańskiego pochodzenia; studiował na uniwersytecie i zarabiał na życie,
pracując u Domina.
Jonny zamarł, ale dość szybko się opanował.
- Tak. Znasz się na broni?
- Jeszcze jak - odparł Asiz. - Lubię strzelać. Kiedy byłem mały, mój ojciec miał
browninga HP. Nauczył mnie z niego strzelać. Jest pan policjantem?
- Nie, pracuję w ochronie.
308
- A już myślałem, że w policji.
- Co słychać na ulicach? Nadal korki? Trudno było się przebić, kiedy wracałem do
domu.
- O, tak. Na szczęście jechałem przez France Avenue, więc nie było tak źle.
- Dobra. Trzymaj się, chłopcze. Ja idę jeść.
- Dobranoc, panie Martin.
- Dobranoc.
Asiz Ibraham wrócił do samochodu i pojechał do kolejnego klienta, rozmyślając o ojcu
i jego starym pistolecie.
- Oto najświeższe portrety pamięciowe zbiegłego więźnia, zabójcy policjantów,
Jonny'ego Maxwella - powiedziała z powagą jasnowłosa prezenterka wiadomości.
Wieczorna zmiana personelu Domino's Pizza przy France Avenue zebrała się w
komplecie przed telewizorem zawieszonym nad piecami, ani na chwilę nie przerywając
ugniatania ciasta i podrzucania gotowych placków.
- Widziałem ją kiedyś w Nicollet Mail - odezwał się Co-kie Mattell, niewysoki i
pulchny dwudziestoparolatek z zawadiacką bródką. - Prywatnie nie jest taką
odjazdową laską.

background image

- A co ty o tym wiesz? - odparł kierownik, rzucając w jego stronę kulkę ciasta.
- Przestań, Jerry - zirytował się Cokie. - Zaraz muszę lecieć.
Jerry Cretone, powieściopisarz amator, a chwilowo kierownik zmiany w Domino's,
roześmiał się nieszczerze.
- No to leć. Asiz już podjeżdża, więc idź.
- Naprawdę mogę? Pieprz się, Jerry - odparł Cokie. -Naprawdę, chłopie, pieprz się.
Jerry roześmiał się jeszcze głośniej i cisnął w niego kolejną kulką ciasta. Cokie chwycił
stertę pudełek z pizzą i wybiegł, mijając się w drzwiach z Asizem.
- Pieprz się, Jerry! - zawołał przez ramię.
- Kiedyś przeczytamy o nim w gazetach - stwierdził Asiz, stawiając termoizolowaną
torbę na kontuarze i sięgając po puszkę gazowanego napoju.
- Tak sądzisz? - spytał Jerry.
309
- Tak. Albo pewnego dnia cię zabije, albo wlezie gdzieś na dach z karabinem.
Jerry roześmiał się.
- Cokie, złaź z dachu! W tej chwili złaź z dachu! Mamusia przyszła i chce z tobą
porozmawiać, Cokie!
Asiz pokręcił głową. Przechylił puszkę i chciwie pociągnął łyk napoju, a potem
spojrzał na ekran telewizora, gdzie piękna twarz jasnowłosej prezenterki ustąpiła
miejsca portretowi pamięciowemu Jonny'ego Maxwella, który tym razem został
przedstawiony z bródką i krótkimi włosami.
- ...policyjny specjalista przygotował kilka wersji portretu, używając oprogramowania
graficznego...- mówiła właśnie blondynka.
- To dziwne - mruknął Asiz.
- Co, że użył programu? - zainteresował się Jerry.
- Nie, patrzę na ten portret. Wygląda dokładnie jak ten gość, któremu przed chwilą
zawiozłem pizzę.
- Daj spokój, jest podobny do każdego krótko ostrzyżonego gościa z bródką.
- Mówię poważnie. Wygląda dokładnie tak samo. Facet nazywa się Martin, mieszka
przy Czterdziestej Czwartej.
- Pepperoni, mało sera.
- Zgadza się.
Jerry spojrzał na ekran, na którym ponownie ukazała się twarz prezenterki. W dolnej
części przesuwał się napis informujący o bezpłatnej infolinii i lokalnym numerze
telefonu.
- Zdaje ci się - rzucił z powątpiewaniem Jerry.
- Gość miał nawet pistolet - nie ustępował Asiz.
- Jak to? Groził ci?
- Nie, nie, po prostu miał go przy sobie. Browninga high--power. W kaburze.
Zauważyłem go, kiedy podniósł rękę.
- Po co mu w domu pistolet?
- Powiedział, że pracuje w ochronie. Jerry raz jeszcze zerknął na ekran.
- Mówili, że ten zbieg zabił mnóstwo ludzi- powiedział. - Naprawdę sądzisz, że to on?
Asiz skinął głową.
- No, nie twierdzę, że to on, ale jestem pewien, że ten facet na portrecie wygląda
dokładnie tak jak on.
310
- Cholera... No to się zgłośmy- zadecydował Jerry.-Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Siedząc w fotelu, Jonny podziwiał swój portret na ekranie telewizora. W zamyśleniu
wolno żuł kęs pizzy. Po chwili sięgnął po kolejny kawałek, ugryzł i popił mlekiem.
Kiedy skończył, odstawił szklankę i pudełko z połową pizzy na kuchenny blat. Schylił

background image

się i wyjął spod zlewu kilka blach do pieczenia ciasta oraz butlę z gazem. Z szafki
wyciągnął skrzynkę z narzędziami, którą postawił obok.
Kiedy wszedł do sypialni, wolał nie patrzeć na zwłoki Tony'ego przykryte kocami.
Mimo że użył kadzidełek i od-świeżacza powietrza, w pokoju unosił się mdły,
słodkawy fetor rozkładu. Jonny kolejny raz sprawdził broń, a następnie wyjął z puszki
garść nabojów i napełnił magazynki karabinu M-16. Umieścił je w przednich
kieszeniach bojowej uprzęży, którą miał na sobie. Kilka dodatkowych nabojów do
pistoletu wsunął do bocznych kieszeni. Sprawdził palcem ostrze emersona, a potem
wrócił do kuchni, by przygotować małe co nieco dla gości, których spodziewał się lada
chwila.
3.12
Było to trzydzieste siódme zgłoszenie, a Edgar Harris po raz dziesiąty wsiadał do
furgonetki jednostki szybkiego reagowania policji w Minneapolis, by zweryfikować
meldunek o rzekomym namierzeniu Jonny'ego Maxwella. Każdej drużynie
miejscowych policjantów towarzyszył jeden szeryf z SOG. Metoda była prosta:
sprawdzić każde rozsądnie brzmiące zgłoszenie, wysyłając drużynę szturmową,
przeprowadzić rozpoznanie i ocenić sytuację, przesłuchać świadków i sprawdzić dane
podejrzanego. W wypadku uzasadnionych podejrzeń wezwać posiłki. Od czasu, gdy w
telewizji pokazano najnowsze portrety Jonny'ego, operatorzy przyjęli setki zgłoszeń,
ale tylko trzydzieści siedem zawierało w miarę precyzyjne informacje umożliwiające
natychmiastowe działanie, a spośród nich jedynie dwa uzasadniały przeprowadzenie
Operacji 100, czyli ściągnięcie posiłków i dynamiczne wejście do lokali, w których
przebywali podejrzani. W obu przypadkach okazało się, że to fałszywy alarm, a
podejrzani zdrowo najedli się strachu. Pierwszym był grafik zamieszkały przy
Hennepin, drugim pewien goniec, którego i tak aresztowano za czynne stawianie
oporu - funkcjonariusze zaskoczyli go podczas igraszek z dziewczyną, które filmował
domową kamerą. Taśmę oczywiście zarekwirowano i antyterroryści mieli teraz niezły
ubaw, oglądając nagranie w swojej przebieralni.
- Co tym razem? - spytał Edgar, zwracając się do sierżanta dowodzącego drużyną,
krępego Norwega nazwiskiem Nordstrom.
- Dostawca pizzy twierdzi, że był u faceta, który wyglądał dokładnie tak jak Maxwell i
miał przy sobie pistolet -odparł lakonicznie Nordstrom. Nie lubił federalnych.
312
- Przy sobie?
- Browninga high-power w kaburze.
Harris poderwał się z ławki umocowanej do ściany furgonetki, potrącając siedzącego
obok funkcjonariusza, który zaklął głośno. Stanął przy ściance oddzielającej
pomieszczenie załogi od przednich siedzeń wozu i chwycił się mocno jej krawędzi.
- Facet miał browninga? - upewnił się.
- Tak - odparł Nordstrom. - Dostawca pizzy twierdzi, że zna się na broni, więc ją
rozpoznał, a nawet o nią zapytał faceta. Dowiedział się, że gość jest ochroniarzem.
- Ochroniarz z browningiem HP?
- Często bywam w knajpach, ale nigdy nie widziałem u ochroniarzy tego rodzaju broni
- przyznał Nordstrom. - Chociaż nie można wykluczyć, że ten pracuje dla którejś z
firm wynajmujących prywatnych ochroniarzy albo detektywów.
- Maxwell lubi browninga HP.
- Możliwe, ale zanim posikamy się ze szczęścia, pogadajmy z tym chłopakiem od
pizzy— odparł sierżant. — Dopiero wtedy pojedziemy na miejsce i sprawdzimy.
Podejrzany mieszka w Linden Hills, nad jeziorem Harriet. Ładna okolica, pełna
yuppies. Dom w pobliżu kawiarni Sebastiana Joego.
- Jak się do tego zabierzemy?

background image

- Będziemy o tym myśleć po rozmowie z dostawcą.
- To jest to - powiedział Edgar. - Na pewno. Czuję to.
- Nie podniecaj się, Harris - poradził mu Nordstrom. -Pojedziemy i rozpoznamy teren.
Zapukamy, wejdziemy i sprawdzimy gościa.
- Moim zdaniem powinniśmy zarządzić Operację 100.
- To cenna sugestia, Harris - odparł Nordstrom - ale jesteśmy w Minneapolis i ja
decyduję o tym, co będziemy robić. Najpierw się rozejrzymy. Jeśli zauważę coś
podejrzanego, wycofamy się i wezwiemy resztę chłopaków.
Asiz, młody dostawca pizzy, był wyraźnie zaniepokojony intensywnością przesłuchania
w wykonaniu Harrisa. Kiedy skończyli, Nordstrom sprawdził w firmie
telekomunikacyjnej dane klienta zamawiającego pizzę.
313
- Billy Martin, pracownik Northwest Airlines, nowy abonent, poprzednio nie korzystał
z usług - oznajmił.
- Jak nowy? - spytał Edgar.
- Od miesiąca - odparł Nordstrom, kiwając głową.
W furgonetce dało się wyczuć napięcie. Funkcjonariusze poruszyli się niespokojnie na
ławkach, starając się zachować kamienną twarz.
- Będziemy się rozglądać, nic więcej. To jest rozpoznanie - przerwał ciszę Nordstrom.
- Posiłki wezwiemy później.
Wóz pełen milczących policjantów potoczył się w stronę Linden Hills.
Jonny oglądał telewizję. Fotel ustawił na wprost odbiornika, tak by mieć przed sobą
jedno okno, a drugie, w sąsiedniej ścianie, obserwować kątem oka. Jedyna lampa w
salonie oświetlała jego twarz z boku, dźwięk płynący z telewizora był ledwie słyszalny.
- To ten budynek? - spytał Harris. Mimowolnie zniżył głos do szeptu.
Kierowca zwolnił i zatrzymał wóz pośrodku ulicy przed domem z elewacją z ciemnego
piaskowca.
- Tak - odparł Nordstrom. - Widzisz? Jest tabliczka z dwoma numerami: 2712 i 2714.
Mieszkanie numer pięć jest z drugiej strony. Możemy tam podejść - dodał, wskazując
na alejkę oddzielającą dom od sąsiedniego, większego budynku. - Byłem tu kiedyś.
- Tu? - zdziwił się Harris.
- Nie, w tym większym. Na tyłach jest parking. Kierowca opuścił szybę i pojemny ford
econoline powoli
wjechał w alejkę opatrzoną znakiem zakazu wjazdu dla samochodów ciężarowych.
Pomruk potężnego silnika niósł się echem między budynkami. W bocznej ścianie domu
z piaskowca widać było drzwi, jedno ciemne okno, jedno zasłonięte i jedno jasne z
uchylonymi żaluzjami. W głębi pokoju, przed telewizorem, siedział człowiek. Miał na
głowie wełnianą czapkę, ale z tej odległości trudno było rozpoznać rysy twarzy.
Mężczyzna przytknął do ust butelkę z wodą mineralną i pociągnął długi łyk, nie
odrywając wzroku od ekranu
314
telewizora. Wydawało się, że nie widzi wozu przejeżdżającego wolno pod oknem
mieszkania. Ford wjechał na parking za większym budynkiem. Na tyłach domu z
piaskowca znajdowało się jedynie ciasne podwórko z małym ogródkiem, trzema
zamkniętymi stanowiskami parkingowymi, kawałkiem żużlowej drogi i małym
placykiem do manewrowania. W oknie widać było profil mężczyzny siedzącego przed
telewizorem, a poniżej ciemną plamę tylnych drzwi budynku.
- Dostawca mówił, żeby wchodzić tędy- powiedział Nordstrom. - Przy drzwiach
powinien być dzwonek. Mieszkanie numer pięć będziemy mieli po lewej, po
przeciwnej stronie korytarza jest jeszcze jedno.
- A co z drugimi drzwiami, tymi w bocznej ścianie? -spytał Harris.

background image

- Możliwe, że to droga pożarowa albo zwykły schowek.
- Cholera, facet po prostu sobie siedzi... Sprawdźmy go -zaproponował Harris.
Twarz, którą udało mu się dostrzec, rzeczywiście była podobna do tej z portretu, ale z
drugiej strony nie inaczej było w przypadku poprzednich podejrzanych, których
odwiedzili tej nocy. Gość był wyraźnie zrelaksowany, nie tego spodziewał się Edgar
po poszukiwanym mordercy. Tak po prostu oglądał sobie telewizję?
- Najpierw sprawdzimy status Operacji 100 - odparł Nordstrom, sięgając po mikrofon.
Przez kilka minut ciche wnętrze furgonetki rozbrzmiewało trzaskami, które
towarzyszyły odpowiedziom centrali. W tej chwili prowadzono dwie Operacje 100, co
oznaczało, że w rezerwie pozostaje oddział do przeprowadzenia jeszcze jednej. Przed
akcją założono, że jeden oddział pozostanie w odwodzie aż do zgłoszenia
stuprocentowej identyfikacji celu. Drużyna Nordstro-ma miała teraz dwie możliwości:
czekać, aż zwolni się jeden z oddziałów, albo dokonać samodzielnego wejścia,
zatrzymać Billy'ego Martina i go przesłuchać.
Przez krótką chwilę Nordstrom wpatrywał się w noc, a potem spojrzał na oświetlone
okna mieszkania na parterze.
- Dobra - powiedział. - Zapukamy, wejdziemy i przyjrzymy się chłopakowi z bliska.
Wiemy, że ma pistolet, a system podaje, że Billy Martin nie ma pozwolenia na broń.
Szyk
¦ 315
taktyczny. Najpierw dzwonimy. Wejście siłowe tylko w sytuacji, gdyby próbował
uciec. Mosely zostaje przy wozie, Todd obstawia róg budynku, najlepiej z tej strony,
żebyś miał na oku boczne okna i drzwi. Harris, pójdziesz na końcu, za nami. Bulldog
wchodzi pierwszy z bunkrem, ja za nim z MP-5, potem Franks ze strzelbą. Pee Wee
osłania tyły. Standardowa procedura. Są pytania? Policjanci zgodnie pokręcili
głowami.
- Gdzie mam zaparkować, panie sierżancie? - spytał po chwili Mosely.
- Zostań tutaj - odparł Nordstrom.
Funkcjonariusze otworzyli tylne drzwi furgonetki i wyskoczyli szybko, by truchtem
pokonać niewielką odległość dzielącą ich od budynku. Kiedy zbliżali się do drzwi,
mężczyzna w czapce wstał, przeciągnął się leniwie i wyłączył lampę. Teraz jedynym
źródłem światła w mieszkaniu były nieregularne błyski telewizyjnego ekranu.
- Usłyszał nas? - szepnął Nordstrom.
- Idzie do łóżka - odpowiedział Edgar.
Jeden z mężczyzn przytulonych do muru zerknął do środka przez okno.
- Wyłączył światło w kuchni i poszedł dalej, panie sierżancie, chyba do sypialni. Tam
też już wyłączył - zameldował krępy Pee Wee Moran.
- Nie podoba mi się to. Idziemy - rozkazał Nordstrom. -Wyciągnął rękę nad
Bulldogiem, który przykucnął za kuloodporną tarczą zwaną w policyjnym żargonie
bunkrem, i wcisnął przycisk dzwonka do mieszkania numer sześć. Po chwili tylne
drzwi się uchyliły i stanął w nich chłopak w wieku studenckim, ubrany jedynie w
workowate spodnie.
- Co się dzieje? Czego chcecie? - spytał, gdy policjanci mijali go w milczeniu, by zająć
pozycję przy wejściu do lokalu numer pięć.
- Kto tam mieszka? - spytał Nordstrom, ruchem głowy wskazując drzwi.
- Billy. A bo co? Przeskrobał coś?
- Znasz go? - indagował Nordstrom.
- Znam. Jest stewardem. Nigdy go nie ma, bo ciągle lata. Bo co?
316
- Wracaj do domu. Za chwilę zajrzymy, żeby zadać ci parę pytań - odparł Nordstrom.
Bulldog za masywną tarczą czaił się już przed drzwiami, w prawej ręce trzymając

background image

berettę 92F z przedłużonym magazynkiem na dwadzieścia nabojów. Dowódca
przyklęknął za nim, opierając na jego ramieniu MP-5SD z tłumikiem. Za plecami miał
Franksa z remingtonem 870 o krótkiej lufie oraz Pee Wee w kamizelce szturmowej
ozdobionej zapasem plastikowych kajdanek, uzbrojonego w berettę. Edgar Harris stał
w otwartych drzwiach budynku, skąd miał widok i na drużynę szturmową, i na
policjanta pilnującego rogu budynku. Ściskał w rękach krótkolufową strzelbę benelli i
nerwowo przytupywał.
- No, dalej, pukajcie wreszcie - mruknął pod nosem. Nordstrom wyciągnął rękę i
zapukał głośno.
- Policja Minneapolis! Otwierać! Cisza.
Nordstrom zapukał powtórnie.
- Policja Minneapolis! Otwierać! Bez odpowiedzi.
- Wyważcie te pieprzone drzwi - warknął Edgar.
- Avon - zarządził Nordstrom.
Franks przesunął się do przodu i załadował remingtona nabojem z ceramiczną głowicą
do niszczenia zamków. Zbliżył lufę do szyldu zamka i zameldował:
- Avon w drodze!
Wystrzał był głośny. Ceramiczny pocisk trafił w zamek i rozpadł się na pył,
wypełniając mechanizm i przenosząc nań całą siłę uderzenia. Wyrwany zamek pofrunął
w głąb mieszkania, a drzwi się uchyliły, ukazując półmrok wnętrza rozświetlany
jedynie bladą poświatą telewizora. Bulldog pchnął je mocniej tarczą i drużyna
wkroczyła do środka zwartą grupą, napędzana wysoką falą adrenaliny. Prowadzący
skręcił ostro w prawo, by dotrzeć korytarzem do pomieszczenia, w którym widzieli
podejrzanego po raz ostatni. Chwilę później potknął się o coś w ciemności i runął jak
długi. Idący tuż za nim Nordstrom zaklął, gdy poczuł, że coś wbiło mu się w policzek i
mocno szarpnęło. Niemal równocześnie coś go chwyciło w różnych miejscach za bluzę
i po-
317
ciągnęło w górę pod naporem ciał pozostałych funkcjonariuszy.
Leżąc na podłodze sypialni, w uprzęży z amunicją i policyjną strzelbą Remington 11-
87 wycelowaną w stronę korytarza, Jonny Maxwell przyglądał się tej scenie ponad
tryto-wą muszką. Poświata telewizora doskonale oświetlała wchodzących, ich sylwetki
wyraźnie odcinały się na jasnym tle, ułatwiając naprowadzanie zielono fosforyzującej
muszki. Pierwszy, niosący tarczę, potknął się o drut rozciągnięty na wysokości kostek
i upadł. Pozostali próbowali uwolnić twarze i ubrania z haczyków na ryby, które Jonny
zawiesił pod sufitem.
Łatwa zdobycz, pomyślał.
Pierwszy ładunek śrutu pomknął nad krawędzią opuszczonej tarczy prosto w twarz
Bulldoga. Drobiny wystrzelone z odległości pięciu metrów nawet nie zdążyły się
rozdzielić - uderzyły niczym młot Thora, urywając policjantowi głowę tuż powyżej
żuchwy, i zatrzymały się w tułowiu stojącego dalej Nordstroma. Drugi strzał,
wymierzony niżej - tuż pod skraj kamizelki kuloodpornej - urwał mu jądra i penisa,
roztrzaskał miednicę i złamał dolny odcinek kręgosłupa, powalając sierżanta na
podłogę. Następne sześć porcji śrutu, wystrzelone w ciągu niespełna dwóch sekund,
pomknęło ku skłębionej masie ciał stłoczonych w wąskim korytarzyku między
drzwiami wejściowymi a sypialnią. Jonny odrzucił strzelbę, sięgnął po M-4 i opróżnił
cały magazynek ogniem ciągłym, mierząc w leżących policjantów, drzwi i gipsową
ściankę. Kiedy wystrzelił wszystkie trzydzieści pocisków, wyrwał magazynek i włożył
następny, tylko na krótką chwilę przerywając ostrzał.
Na odgłos kanonady Edgar rzucił się naprzód. Do drzwi zostało mu ledwie parę
kroków, gdy kule przebiły gipsową ściankę i trafiły go w nogi. Upadł, nadziewając się

background image

na własną strzelbę. Tuż przed nosem miał podeszwy butów targanego konwulsjami
Pee Wee Morana. Nagle strzały umilkły.
Jonny wyrzucił drugi pusty magazynek i wcisnął na jego miejsce trzeci. Przetoczył się
w bok i sięgnął po granat odłamkowy M-26, prezent ze zbrojowni Rona Pierce'a.
Wyciągnął zawleczkę i rzucił granat w kierunku rannych, by
318
zaraz potoczyć się dalej, ku jednej z niewielu murowanych ścian nośnych. Po drodze
zebrał puste magazynki i wrzucił je za koszulę.
Granat wylądował na plecach Franksa, potoczył się dalej i znieruchomiał tuż przed
nosem Pee Wee Morana. Ten uniósł głowę.
- O kurwa - stęknął.
Edgar także uniósł głowę, dokładnie w chwili, gdy granat eksplodował.
Detonacja wywołała potężną falę wysokiego ciśnienia, ale Jonny był na nią
przygotowany: przycisnął dłonie do uszu i szeroko otworzył usta. Po wybuchu
natychmiast się poderwał i zarzucił plecak. Wyjrzał zza muru i na wszelki wypadek
posłał kilka krótkich serii w kierunku leżących, a potem trzymając detonator w lewej
dłoni i ciągnąc za sobą przewód, pobiegł do kuchni. Przykucnął pod ścianą i nacisnął
guzik.
Ładunek ukryty w sypialni, za ciałem Tony'ego usadzonym przy oknie, wybił ogromną
dziurę w zewnętrznej ścianie budynku. Zwłoki doskonale wytłumiły podmuch i
pozwoliły skierować go w pożądanym kierunku. Za wybitym otworem widać było
pusty zaułek.
Jonny wrócił do sypialni i pospiesznie - lecz nie zaniedbując ostrożności - wyskoczył w
ciemną noc. Od chwili, gdy policjanci zapukali do drzwi jego mieszkania, minęło
niewiele czasu ponad minutę.
3.13
- Dostają setki zgłoszeń - powiedziała Nina, odkładając telefon. - Wchodzą do
mieszkań w całym mieście.
- Setki? - powtórzył zaskoczony Roger.
- Zgadza się - przytaknęła Nina.
- No, nic dziwnego - stwierdził Herb. - Za każdym razem, kiedy wychodzimy do ludzi
z czymś takim, dostajemy setki zgłoszeń. Odzywają się zastępy zatroskanych obywateli
i wszystkie świry z okolicy. Co gorsza, mamy dziś pełnię księżyca, a to nic dobrego.
Wkurzone dziewczyny kablują na chłopaków, dzieciaki dla żartu wrabiają kumpli, a
samotne babki dzwonią w nadziei, że poznają przystojnego policjanta. Po prostu
superzabawa - szukanie pożytecznych informacji w takiej masie gówna.
Dale stanął przy oknie i spoglądał na światła samochodów mknących drogą - sznur
czerwonych przesuwał się w jedną stronę, sznur białych w przeciwną. Księżyc wisiał
jeszcze dość nisko, ale pomału się wspinał.
- Ładnie musi być nad jeziorem.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Herb.
- O jeziorze. Jeziorze Harriet - wyjaśnił Dale. - O księżycu nad wodą. Założę się, że
ładnie wygląda.
Herb parsknął lekceważąco i potrząsnął głową.
- Cieszę się, że myślisz o sprawie.
- Jak tam twój wskaźnik złych przeczuć, Herb? - spytał Dale, wciąż spoglądając w
okno.
- Do czego zmierzasz, Dale? - wtrąciła Nina. Miller odwrócił się i spojrzał na
pozostałych.
- Tej nocy ktoś go widział. I zadzwonił. Znajdziemy go. Właśnie dziś.
Roger przyglądał mu się w milczeniu. Po chwili skinął

background image

320
głową, wyjął z torby podróżnej mały plecak i zaczął przekładać doń ekwipunek:
zestaw pierwszej pomocy, latarkę, kilka magazynków do pistoletu. Wyjął też jeden ze
swych MP-5K i podał Dale'owi. Herb z zainteresowaniem przyglądał się tym
poczynaniom. Dwaj mężczyźni zawiązali pętle z elastycznych linek, przytwierdzili je
do pozbawionych kolb pistoletów maszynowych i przewiesili przez szyję i jedno ramię,
tak by ukryć broń pod skórzanymi kurtkami.
- A wy co, jasnowidze? - spytał z niedowierzaniem. -Skąd wiesz, że to już?
- Po prostu wiem - odparł Dale. — Macie w samochodzie długą broń?
- Dwie strzelby - odpowiedziała Nina.
- Myślę, że będą potrzebne.
- A ja myślę, że powariowaliście — oznajmił Herb.
W tym momencie trzasnął głośnik radia leżącego na stole i wśród kakofonii dźwięków
rozległ się głos funkcjonariusza wzywającego pomocy.
Jonny ułożył się niespełna pięćdziesiąt metrów od drzwi budynku, w którym mieszkał,
pomiędzy narożnym kościółkiem a garażem sąsiedniego domu. W szczerbince M-16,
nastawionej na maksymalną aperturę, zobaczył pierwsze wozy policyjne. Zganił się w
duchu za to, że nie wysadził zawczasu furgonetki jednostki szybkiego reagowania
wraz z kierowcą, ale dwaj funkcjonariusze, którzy pozostali na zewnątrz, i tak byli
teraz zbyt zajęci zabitymi przyjaciółmi z drużyny, by przez dym i płomienie
wypatrywać sprawcy. Gdyby to zrobili, być może zobaczyliby Jonny'ego, kiedy
przebiegał na drugą stronę ulicy i sadowił się w tej kryjówce na pagórku, którą
wypatrzył już pierwszego dnia po wprowadzeniu się do mieszkania. Zagłębienie na
szczycie wzniesienia było naturalnym stanowiskiem łowieckim, dobrze osłoniętym i
oferującym co najmniej dwie drogi ucieczki, a także czyste pole ostrzału w kierunku
ulicy przed budynkiem i zaułka wiodącego na tyły, a nawet parkingu za sąsiednim
domem.
Jonny czekał, aż załogi przybywających jednostek rozejrzą się na miejscu zdarzenia i
zaczną działać. Słuchał pod-
321
niesionych głosów dobiegających z krótkofalówek i pokrzykiwania funkcjonariuszy,
którzy próbowali odczytać sens tego, co działo się na ich oczach. Wreszcie jakiś
sierżant objął dowodzenie: kazał zablokować ulicę i przepuścił karetki pomiędzy
wozami strażaków, którzy próbowali opanować niewielki pożar. Płomienie nie objęły
całego budynku, jak spodziewał się Jonny, ale wydawało się, że spełniły swoje zadanie.
Zamierzał dopilnować skutecznego zatarcia śladów, nawet jeśli miałby poświęcić na to
sporo czasu. Potem czekał go szybki bieg wzdłuż strumienia Minnehaha do mokradeł
w okolicy portu lotniczego, gdzie ukrył torby z cywilnymi ubraniami, dokumentami i
wcześniej zdobytymi pieniędzmi. Tylko dzień jazdy samochodem dzielił go od granicy
z Kanadą. Dalej była wolność. Wolność.
Jakaś cząstka duszy pchała go już w drogę, przekonywała, że ślady zostały zatarte i
niepotrzebnie się naraża. Inna nakazywała jednak zostać i dopilnować wszystkiego - a
może raczej stanąć do walki, której skrycie pragnął, do otwartej walki i pokazania tym
ludziom, tak jak policjantom w mieszkaniu, kto tu jest prawdziwym mężczyzną,
prawdziwym łowcą, a kto się łudzi, że nim jest, bo dano mu do ręki broń i podarowano
mundur. Ogarniało go narastające poczucie rozbicia, niczym siatka pęknięć
rozprzestrzeniająca się po tafli lustra. Linie owych pęknięć przenikały go na wskroś,
dzieliły na cząstki stanowiące jeszcze holograficzną całość - każda z nich dziwnym
głosem nakazywała mu zostać lub uciekać, istota jego jestestwa zaś, niczym prezes
zarządu firmy walący pięścią w stół, domagała się spokoju, spokoju, spokoju... i
sugerowała ewakuację.

background image

W tym momencie przed budynkiem pojawił się nie oznaczony policyjny samochód.
Wysiadła z niego kobieta detektyw i jej partner, a chwilę później Roger i Dale,
towarzysze broni z Dominance Rain. Umysł Jonny'ego dosłownie zaciął się na ten
widok. Przez chwilę Maxwell widział wszystko podwójnie, nim zapanował nad sobą i
skoncentrował na celowaniu. Dale i Roger. Dale'a się spodziewał, nawet miał nadzieję,
że się pojawi. Nie po to, żeby zabić - chyba że nie miałby innego wyjścia - lecz po to,
żeby zobaczyć go raz jeszcze. Ale Roger? Tutaj? To mogło oznaczać tylko jedno: że
322
Dale'owi odebrano łowiecką licencję. Roger nie przyjechał tu po to, by złapać
Jonny'ego Maxwella. Zjawił się po to, by Jonny Maxwell nie został wzięty żywcem.
Metody i powody działania Rogera Magritte'a nie były tajemnicą. Jonny zawsze
szanował jego umiejętności, a jednocześnie starał się trzymać dystans, by zostawić
miejsce dla swobodnego działania i zdrowej konkurencji, niezbędnej w tym rzemiośle.
Roger był solistą, co naprawdę nieczęsto się zdarzało w tym hermetycznym światku.
Podobnie jak Jonny.
Dale był inny. Najlepiej działał w grupie, z partnerem albo zespołem. Raz lub dwa
Jonny nazwał go dla żartu towarzyskim typem.
Roger musi odejść. Natychmiast. Jego śmierć powinna spowolnić działania innych.
Jonny wiedział, jak to zrobić.
- Jezu -jęknął Herb, zatrzymując samochód przy drewnianej zaporze blokującej
Czterdziestą Czwartą Zachodnią Ulicę. Mieli przed sobą cztery ambulansy, trzy wozy
strażackie, co najmniej dziesięć jednostek policji Minneapolis i kilka nie oznaczonych
pojazdów; wszystkie zalewały miejsce zdarzenia falami czerwonego i niebieskiego
światła.
Dale poczuł tę samą zgrozę, która ogarnęła go w Milwaukee - wydawało mu się, że
wieki temu. Scena wyglądała podobnie: ratownicy medyczni ze składanymi łóżkami na
kółkach wieźli zabandażowane, nieruchome ciała przy wtórze trzasków krótkofalówek
i wycia policyjnych syren, a wszystko to w migotliwym blasku kogutów.
- Chryste, ilu tym razem? - spytał cicho.
- Dalej nie pojedziemy - powiedział Herb. - Wysiadka. Idziemy pieszo.
Nina wysiadła i otworzyła tylne drzwi dla Dale'a i Rogera. We czworo minęli zaporę,
nie niepokojeni przez wyraźnie oszołomionych i rozwścieczonych policjantów, od
których roiło się na ulicy.
Herb znał najstarszego stopniem.
- Nicky, co tu się, kurwa, dzieje? - zagadnął.
- Herb — powitał go inspektor Nick Gardner. - Dostaliście wezwanie?
323
- Pracujemy nad tą sprawą - wyjaśniła Nina. - Szukamy Maxwella. Co się stało?
- Powiem wam, co się stało - odparł z furią Gardner. -Ten skurwysyn zaminował całe
mieszkanie. Zatrzymał drużynę przy wejściu i wystrzelał jak kaczki, a potem wysadził
pół chałupy i spalił moich chłopców! Oto, co kutas zrobił!
- Spalił? — powtórzył z niedowierzaniem Herb.
- Spalił. Przeżyło dwóch z ośmiu, których wysłaliśmy. Strażacy właśnie dogaszają
pożar. To cud, że przyjechali tak szybko. Kierowca furgonetki wezwał wsparcie,
karetki i straż, kiedy tylko usłyszał strzały. Pierwszy wóz był tu minutę, może dwie po
wybuchu bomby.
- Bomby? - spytał Dale.
- Zgadza się. Tak powiedziałem. Chcesz, to sam idź i zobacz - warknął Gardner,
ledwie panując nad sobą. - A kim ty właściwie jesteś, koleś?
- To federalny, pomaga nam- odpowiedziała szybko Nina.
- No to może wam pomóc najwyżej w zbieraniu szczątków - stwierdził inspektor. -

background image

Kawałki tego skurwiela zaśmieciły pół ulicy.
- Zginął?
- Żałuję, że sam go nie rozwaliłem - odparł Gardner.
- Nie zginął - oświadczył Roger.
- Co? - Policjant odwrócił się gwałtownie w stronę niewysokiego agenta. - O czym ty
mówisz, człowieku?
- Nie zginął - powtórzył Magritte. - Albo jest gdzieś w pobliżu i nas obserwuje, albo
już dawno zniknął, ale na pewno nie jest martwy. To mogę zagwarantować. Jeżeli
jeszcze nie zarządził pan poszukiwań, to lepiej niech pan to zrobi. Bo on tu jest. W tej
chwili.
- Gówno prawda - odparował Gardner. - Mój człowiek siedział w furgonetce i
obserwował całą akcję. Nikt nie opuścił budynku.
- Myli się pan, inspektorze - stwierdził z naciskiem Roger. - Znam tego człowieka,
prywatnie i zawodowo. I mogę pana zapewnić, że jeśli były tam jakieś zwłoki, to nie
jego. Najprawdopodobniej...
Dale patrzył na twarz Rogera, kiedy trafiła w nią kula.
324
Pocisk uderzył z lewej strony i przeszedł na wylot, pozostawiając straszną ranę
wylotową. Odłamek czaszki uderzył Herba w czoło, tuż nad okiem. Jak w zwolnionym
tempie, co było spowodowane skokiem poziomu adrenaliny, Dale zobaczył, jak skóra
na głowie Herba pęka, odsłaniając kość i tryskając na wszystkie strony kroplami
czerwieni.
- Padnij! - ryknął na całe gardło. - Padnij!
Chwycił Ninę i pchnął ją za nie oznaczony wóz inspektora, a sam skoczył za nią, by
przykucnąć za kołem, z dala od gradu kul, które pomknęły w stronę tłumu policjantów
i personelu medycznego.
- Herb! - krzyknęła Nina, odpychając ręce Dale'a. Wyskoczyła zza samochodu, złapała
leżącego partnera i zaczęła go ciągnąć w stronę kryjówki. Dale ruszył za nią, chwycił
Herba za kołnierz i szarpnął, omal nie zrywając z niego koszuli.
- Pieprzony skurwiel! - wrzasnęła Nina. Wyszarpnęła z kabury pistolet i zaczęła
strzelać jak szalona. Dale ścisnął jej rękę i pociągnął w dół.
- Nie rób tego! Przyciągniesz jego uwagę, a nawet nie wiemy, gdzie jest! - zawołał. -
Nie wiesz, gdzie strzelasz.
- Zabiję go! - odkrzyknęła Nina.
- Słuchaj Dale'a - stęknął Herb. - Słuchaj go, Nina.
- O Boże - jęknęła, spoglądając na partnera. - Potrzebujesz lekarza, Herb. Trzymaj to
przy głowie - dodała, odrywając kieszeń bluzy.
- Dorwij tego sukinsyna, Miller - odezwał się Herb. -Dorwij go teraz, słyszysz? Idź!
Ale Dale'a już nie było.
Ratownik medyczny, który biegł w kierunku Niny, zatoczył się nagle, a jego białe
spodnie zabarwiły się czerwienią. Chwycił się za nogę obiema rękami i upadł z
wyrazem zdumienia na twarzy. Sierżant policji Minneapolis - jak mu było? -
przykucnął za swym wozem, przeładował strzelbę i podrzucił ją do ramienia. W tym
momencie kule karabinowe zamieniły kolbę jego broni w drzazgi, a twarz i dłonie w
krwawą miazgę. Trzej inni funkcjonariusze leżeli na otwartym polu, głośno wzywając
pomocy, wszyscy ranni w nogi. Dwaj inni, biegnący im na ratunek, też padli trafieni w
nogi i bio-
325
dra. Dzikie okrzyki strachu i wściekłości zagłuszyła chaotyczna kanonada strzelb,
pistoletów i MP-5. Niektórzy policjanci strzelali do siebie nawzajem, ukryci po
przeciwnych stronach ulicy. W nienaturalnej ciszy, która wreszcie nastała, słychać było

background image

jedynie jęki i nawoływania rannych.
A potem rozległo się charakterystyczne puknięcie.
Nina padła na ziemię, kiedy Herb pociągnął ją ku sobie.
- Padnij!-wykrztusił.-Padnij!
Za jednym z wozów patrolowych ukryło się sześciu ludzi. Kiedy pierwszy granat trafił
w zbiornik paliwa, rozbiegli się na wszystkie strony, niczym żywe pochodnie. Po
chwili Nina straciła rachubę pocisków, które systematycznie rozbijały co większe
skupiska funkcjonariuszy, demolując wozy strażackie i przewracając karetki.
- O Chryste... Chryste Panie... -Usłyszała swój głos dobiegający jakby z daleka.
Mocno ściskała dłoń Herba.
- Nie idź tam - szepnął. - Proszę, nie idź.
Nina uścisnęła rannego partnera jedną ręką, a w drugiej trzymała pistolet, drgający
bezsilnie za każdym strzałem Jonny'ego i każdą bliską eksplozją.
- Jestem tu, Herbie - odpowiedziała. - Nigdzie się nie wybieram.
Mógł trafić każdego, kogo zobaczył. Nikt nie spodziewał się ataku, a kiedy rozpoczął
ostrzał, stłoczyli się jak barany- typowa reakcja niewyszkolonych. Nieliczni, których
zaraz wyłuskał z tłumu, mieli doświadczenie bojowe albo po prostu jaja i zdrowy
rozsądek. Próbowali przetoczyć się w bezpieczne miejsce, rozpraszali się i próbowali
odpowiadać ogniem. Tych musiał wyeliminować najszybciej. Strzelał szybko, celnie i
długo. Zostawiał rannych na otwartym polu, licząc na stadny instynkt ludzi na co dzień
pracujących razem - niedoszli bohaterowie pojawiali się raz po raz, by odciągnąć w
bezpieczne miejsce unieruchomionych towarzyszy, i padali obok nich albo zawracali i
dołączali do grupek, które opłacało się bombardować granatami. Łamał ich wolę swą
przewagą ogniową, tak że uciekali, jakby gonił ich sam diabeł. Bo tej nocy tak właśnie
było.
Wreszcie uznał, że wystarczy. Pora uciekać, pomyślał.
326
Posłał ostatnią serię granatów, ładując je do M-203 tak szybko, jak tylko potrafił, a
potem opróżnił jeszcze jeden magazynek, prawie nie mierząc do uciekających. Szybko
założył nowy i wycofał się po stoku pagórka i dalej w ciemność. Latarnie uliczne
stanowiły pewien problem, ale nie był tym zaskoczony. Oddalił się od narożnego
kościoła wąską uliczką prowadzącą w kierunku jeziora. Ostrożnie przebiegł przez
skrzyżowanie z alejką wiodącą ku Czterdziestej Czwartej. Obok garażu stał słup linii
energetycznej ze sporą skrzynką transformatora. Jonny wyjął ostatni ładunek
wybuchowy, który został mu w spadku po Snake'u Pissolcie. Umocował kostkę po
jednej stronie słupa, drugą, identyczną, przyczepił naprzeciwko, nieco wyżej. Owinął je
taśmą i połączył ostatnim kawałkiem lontu. Nastawienie zapalnika chemicznego trwało
tylko chwilę: przekręcił sprężynowy mechanizm zegarowy i ukrył się za węgłem
garażu. Minuta ciągnęła się w nieskończoność w rytm poszczekiwania wystraszonych
psów. Wreszcie przeznaczony do ścinania drzew ładunek eksplodował i wokół jeziora
Harriet zgasły wszystkie światła.
Dale poszedł wzdłuż ściany z ciemnego piaskowca i skoczył za krzaki rosnące na
tyłach budynku. Posuwając się od kryjówki do kryjówki, dotarł do Upton Street, gdzie
minęła go grupka przerażonych gapiów zbiegających ze wzgórza od strony lodziarni.
Okrążenie Jonny'ego wymagało pokonania długiej trasy, ale Dale nie miał wyboru,
będąc uzbrojony jedynie w pistolet maszynowy i zwykły. Musiał zaskoczyć
przeciwnika i zaatakować z najkrótszego dystansu. Klął w duchu, że rozpoczynając
pościg, nie miał pod ręką policyjnej strzelby. Dysponował dwoma magazynkami do
MP-5K po trzydzieści nabojów każdy oraz trzema do browninga HP, co oznaczało, że
mógł oddać w sumie sto strzałów. Nie było to wiele, zważywszy, że czekała go
konfrontacja z jednym z najlepszych specjalistów świata w dziedzinie walki na krótki

background image

dystans, uzbrojonym w M-16 i granatnik.
Wreszcie dotarł na szczyt wzgórza i szykował się do sprin-terskiego biegu przez
otwartą przestrzeń, gdy nagle zgasły światła. Sklepy, latarnie, domy, nawet
sygnalizacja uliczna - wszystko zniknęło w mroku. Odgłos niedalekiej eks-
327
plozji pomógł Dale'owi zrozumieć, co się stało. Puścił się biegiem przez dziedziniec
kościoła, trzymając MP-5K w wyciągniętej ręce. Naprężenie elastycznej linki wokół
szyi i ramion utrzymywało broń w takiej pozycji, jakby miała kolbę. Wyskoczył zza
rogu. Nic. Powoli ruszył naprzód i po chwili zobaczył łuski nabojów karabinowych i
nieco większe po pociskach wystrzelonych z granatnika. Przypadł do ziemi i musiał
przyznać w duchu, że było to idealne miejsce do prowadzenia ostrzału. Rozejrzał się.
Dwie drogi ucieczki. Odgłos ostatniej eksplozji dobiegł od strony jeziora, zatem Jon-
ny musiał wybrać ten kierunek: wzdłuż brzegu, coraz dalej między drzewa. Alejka
parkowa, pomyślał Dale. Tym razem nie było czasu na urządzanie blokady czy
zasadzki; zresztą nie chciał, by powtórzyło się to, co widział przed chwilą. Poza tym -
choć do tej pory nie przyznawał się do tego przed samym sobą - to była sprawa
osobista.
Ruszył przed siebie truchtem, trzymając broń w pogotowiu. Śladem starego
przyjaciela.
- Gdzie Dale? - spytał Herb. - Dorwał go?
- Nie wiem - odpowiedziała Nina. - Strzały ucichły, a zaraz potem zgasły światła.
Chyba szlag trafił linię. Trzymaj się, niedługo dotrą kolejne karetki.
- Nic mi nie będzie, to tylko draśnięcie. Doznałem szoku, bo walnęło z dużą siłą. Dale
wziął broń?
- Zdaje się, że tylko pistolet.
- Potrzebna mu długa, zanieś mu ją - poradził Herb.
- Zostaję przy tobie, partnerze. Musimy cię załatać.
- Odkąd zgasło światło, nie było już żadnych strzałów i wybuchów? - spytał Herb.
- Nie słyszałam ani jednego.
- A zatem ruszył w drogę. Kto jeszcze go ściga?
- Nie wiem, Herbie. Leż spokojnie.
- Szlag.
Nina zauważyła Jeda Lovelessa i jednego z jego szeryfów, którzy przebiegali od
pojazdu do pojazdu, osłaniając parę zdenerwowanych ratowników medycznych, raz po
raz pochylających się nad leżącymi.
- Tutaj! - krzyknęła.
328
Jed spojrzał w jej stronę i zamienił słowo z ratownikami, którzy zaraz pospieszyli w
kierunku wozu podziurawionego kulami. Zatrzymali się na moment przy ciele zabitego
inspektora, a potem podeszli do Herba.
- Co tu mamy? - spytał jeden z nich.
- Dostał w głowę - odpowiedziała Nina.
- Bierzemy go - rzekł z ulgą drugi ratownik. - Dobrze, że jest chociaż jeden, którego
możemy naprawić.
Nina z niepokojem przyglądała się przez chwilę poczynaniom medyków.
- Nic mu nie będzie - odezwał się Jed. - To tylko głębokie draśnięcie. Kawałek
metalu?
- Kawałek czaszki - odparła Nina i wskazała na zwłoki Rogera Magritte'a,
rozciągnięte na jezdni przed maską samochodu. - Jego.
- Gliniarz?
- Nie. Pracował z Dale'em Millerem.

background image

- A gdzie Dale? - spytał drugi szeryf. Z naszywki na czarnym kombinezonie wynikało,
że nazywa się La Roux.
- Ściga swojego kumpla.
- W którą stronę pobiegli? - zainteresował się Jed.
- Macie takich więcej? - odpowiedziała pytaniem Nina, wskazując na karabin w
rękach Lovelessa. - Może chociaż strzelbę?
- Nie - odparł Jed.
- Jedna powinna być w bagażniku - powiedziała Nina i przez rozbite okno sięgnęła do
dźwigni otwierającej bagażnik. Ten uchylił się, ukazując krótkolufowego remingtona
870 i dwa pudełka nabojów.
- Herbie, skarbie, poradzisz sobie? - spytała, pochylając się nad partnerem.
Ratownicy zadarli głowy, gdy ich dwaj koledzy podstawili łóżko na kółkach. Wszyscy
poruszali się zgięci wpół, jakby spodziewali się kolejnego ataku.
- Idź, Nino. Tylko bądź ostrożna. Loveless! - zawołał Herb. A kiedy Jed stanął przy
nim, dodał: - Uważaj na moją partnerkę.
- Zbiórka, chłopaki - zarządziła Nina. - Pokażę wam, dokąd pobiegli.
329
3.14
Jonny biegł szybko bocznymi uliczkami i nie oświetlonymi podwórkami, mijając w
pędzie drzewa i samochody. Pojawiał się i znikał jak cień, prawie niewidoczny dla
ludzi, którzy wyglądali z okien domów oświetlonych świeczkami i latarkami. Z
powodu braku prądu nikt nie oglądał wiadomości telewizyjnych poświęconych temu,
co działo się w pobliżu, ale większość mieszkańców doskonale słyszała odgłosy
strzałów i wybuchy. Podobnie jak bezmyślni gapie na całym świecie, otwierali okna i
zbierali się z wolna na ulicach, by zobaczyć coś na własne oczy. Ich obecność zmusiła
Jonny'ego do zboczenia na mniej uczęszczane szlaki, także wiodące wzdłuż brzegu
jeziora.
Musiał się zastanowić nad dalszą trasą ucieczki. Chcąc dotrzeć ścieżkami wiodącymi
wzdłuż strumienia Minneha-ha do miejsca, w którym ukrył swoje rzeczy, musiał minąć
jeszcze kilka kwartałów zaciemnionych budynków. Coraz więcej mieszkańców
spotykało się na podwórkach z sąsiadami, by pogadać o tym, co się dzieje. Każdy z
nich mógł zameldować policji o uzbrojonym mężczyźnie, który przemykał opłotkami.
Pora na plan B, pomyślał Jonny. Postanowił okrążyć jezioro w przeciwnym kierunku,
wzdłuż znacznie bardziej zalesionego brzegu, minąć zajezdnię i muszlę koncertową,
przeciąć teren rezerwatu przyrody i rozległy cmentarz, który rozciągał się za nim, a
potem zdobyć samochód w którejś z bocznych uliczek Uptown i pojechać po ukryte
rzeczy. Wydarzenia toczyły się zdecydowanie zbyt szybko, a Dale prawdopodobnie go
ścigał - być może był już blisko.
Jonny pobiegł ścieżką, która łączyła się z Czterdziestą Czwartą Ulicą u podnóża
wzniesienia, opodal brzegu jeziora. Przeskoczył niski murek i spojrzał w dal, na łunę
czer-
330
wono-niebieskich świateł rozświetlającą ścianę budynku, w którym mieszkał. Zaczekał,
aż policyjny wóz skręci z Har-riet Parkway pod górę i oddali się, chwilowo oślepiając
wszystkich reflektorami, i przebiegł na drugą stronę wprost na podwórze domu z
widokiem na jezioro.
Dale przebiegł obok powalonego słupa, z którego zwisały skwierczące i iskrzące
przewody. Uliczka, oświetlona jedynie słabym blaskiem księżyca, wiodła w stronę
jeziora. Dale mijał ludzi stojących na trawnikach i podwórzach, ale nie odzywał się do
nich. Omiatał ich tylko spojrzeniem i już go nie było. Raz tylko mały chłopiec
wypatrzył go w chwili, gdy przeskakiwał ogrodzenie.

background image

- Mamo, duch! - krzyknął, przytulając się do nogi stojącej obok kobiety.
- Cii - uspokoiła go matka.
Dale zdążył już zniknąć w ciemności.
Zatrzymał się dopiero na skrzyżowaniu. Po lewej stronie miał budynek, w którym
mieszkała Nina, u zbiegu Harriet Parkway i Czterdziestej Czwartej Ulicy.
Surrealistyczny wydał mu się fakt, że oto stoi w ciemności i patrzy na tylną ścianę jej
domu, wspominając miłe chwile, jakie tam spędzili, a jednocześnie zachowując
kamienną twarz, ściska w ręku pistolet maszynowy, by za chwilę podążyć za
przyjacielem, którego - bodaj po raz pierwszy - naprawdę chciał zabić. Wszystkie te
myśli pojawiły się na moment w tej części jego umysłu, która u każdego rasowego
łowcy działa jakby niezależnie od upływu czasu. W części, w której dokonuje się
natychmiastowe przetwarzanie obrazów, dźwięków, uczuć, smaków i zapachów; w
części, która porządkuje strumień danych w coś zrozumiałego - obraz zagrożenia,
sugestię rozwiązania czy wskazówkę prowadzącą do celu. I właśnie teraz pojawił się
w niej jasny obraz, poprzedzony lekkim poczuciem zagrożenia. Dale skręcił w lewo i
pobiegł w dół aleją prowadzącą na powrót ku Czterdziestej Czwartej Ulicy, w samą
porę by dostrzec w oddali sylwetkę przyjaciela i mentora, który właśnie przemknął na
drugą stronę jezdni i zniknął w ogrodzie narożnego domu.
331
- Będzie się kierował na Minnehaha Parkway - powiedziała Nina. - Pójdzie
prawdopodobnie brzegiem jeziora do miejsca, w którym z tą aleją łączą się ścieżki
rowerowe, gdzieś przy Piętnastej Ulicy.
Dwaj szeryfowie spojrzeli na nią ze zdumieniem.
- Skąd wiesz? - spytał krótko Jed.
- Uwierzcie mi, tak właśnie zrobi. Podejrzewam, że ma samochód gdzieś w tamtej
okolicy. Dale i jego martwy kumpel rozszyfrowali gościa. Dlatego wiem, co mówię.
Cholera, ten ostatni wybuch nastąpił niecałą przecznicę od mojego domu, znam ten
teren.
Jed wyjął mikrofon z kieszeni kamizelki taktycznej i wydał swoim ludziom zwięzłe
rozkazy ustawienia blokad wzdłuż Minnehaha Parkway.
- Co jeszcze? - spytał, zwracając się do Niny.
- Sprawdźmy, może zdołamy go dogonić - odpowiedziała. - Ja poprowadzę.
Chodźmy.
Wsiedli do podziurawionego kulami wozu inspektora i wkrótce, minąwszy Upton,
wjechali na parking przy kościele. Wysiedli, rozejrzeli się i przez chwilę oglądali łuski
oraz wygnieciony ślad w porośniętym trawą zagłębieniu, z którego Maxwell
ostrzeliwał policjantów.
- Widzicie? Uciekał tędy, tamtą aleją i dalej, do słupa linii energetycznej - wyjaśniła
Nina. - Stąd nie dotrzemy tam samochodem, musimy pojechać okrężną drogą. Może
ktoś widział Maxwella? - dodała, rozglądając się po ciemnej okolicy.
Minęło kilka minut, zanim dotarli w pobliże zwalonego słupa, a Jed przez radio
skierował przybywające wozy policyjne do równoległego przeczesywania terenu.
Wkrótce wszystkie ulice i alejki między Czterdziestą Czwartą Ulicą a strumieniem
Minnehaha były patrolowane przez dwuosobowe załogi, uzbrojone w co najmniej
jedną strzelbę lub karabin i gotowe ich użyć w każdej chwili.
- Tylu tu gliniarzy i mieszkańców - odezwała się Nina. -Ktoś musiał go widzieć.
- Nasi ludzie są już rozstawieni nad strumieniem Minnehaha - obwieścił Jed.
Nina zatrzymała wóz na Harriet Parkway, zablokowanej już w kilku punktach przez
patrole policji.
332
- Za dużo samochodów, za dużo ludzi na ulicach, za dużo domów - powiedziała do

background image

siebie. Spojrzała na odbicie księżyca w tafli jeziora i w szybach tworzących tylną ścianę
muszli koncertowej wznoszącej się na brzegu. - Tam jest ciemniej, więcej drzew -
dodała głośniej, wyciągając rękę. - To rezerwat ptaków.
- Miał uciekać w przeciwną stronę - zauważył Jed.
- Ona ma rację - wtrącił Tommy La Roux. - Jeśli Maxwell widział, co się tu dzieje,
mógł wybrać dłuższą, ale bezpieczniejszą trasę. Dokąd mógł dotrzeć?
- Do cmentarza Lakeview po drugiej stronie rezerwatu -odparła Nina. - Stamtąd do
Uptown, przez dzielnicę willową, a dalej z powrotem do Minnehaha Parkway, to
całkiem niedaleko od Piętnastej Ulicy. Spora pętla, ale bez trudu może pokonać tę
trasę pieszo, nie ryzykując spotkania z patrolami. Lepiej wyślijmy parę ekip w tamte
strony. Sami też tam pojedziemy, rozejrzymy się.
Wóz ruszył i potoczył się wolno aleją biegnącą wzdłuż brzegu jeziora. Minęli po
drodze kilku spacerowiczów, niektórzy spieszyli się do domów, odkąd w całej okolicy
zgasło światło. Ci, na których Nina skierowała reflektor umocowany na dachu wozu,
pierzchali jak karaluchy w nagle oświetlonym pokoju.
- Wynoście się z ulic, głupcy - mruknęła pod ich adresem.
- Tam! - krzyknął nagle Tommy. - Ktoś przebiegł przez ulicę! - dodał, wyciągając
rękę.
Nina dodała gazu i wyłączyła światła. Zatrzymała samochód w rozsądnej odległości od
miejsca, które pokazywał La Roux.
- Gdzie?
- W tamtym zagłębieniu - odparł Tommy. - Za tymi budami. Wybiegł stamtąd -
wyjaśnił, wskazując na miejsce, w którym tor tramwajowy wznosił się nad małym
tunelem.
- Rozejrzyjmy się- zaproponowała Nina, wychodząc z samochodu.
Jed i Tommy spojrzeli po sobie i dołączyli do niej.
- Ja idę pierwszy - zapowiedział Jed.
- Ja pilnuję tyłów - dorzucił Tommy.
333
Nina trzymała się z boku ze strzelbą w pogotowiu. Ruszyli po cichu w kierunku
drewnianych budek, które dawniej służyły jako publiczne toalety. Nieco dalej, w
płytkiej dolince, znajdowały się plac zabaw dla dzieci i pole przeznaczone do
urządzania pikników.
Dale podążał wzdłuż starego toru tramwajowego tak szybko, jak tylko mógł. Uważał,
że to najlepsza, najbardziej logiczna trasa, jaką mógł wybrać Jonny. Częściowo
osłonięty i prawie niewidoczny od strony ulicy tor wił się pośród zieleni otaczającej
jezioro Harriet i omijał cmentarz Lakeview. Dale biegł truchtem i zatrzymywał się co
dziesięć, piętnaście kroków, aby nasłuchiwać i się rozglądać. Potem znowu puszczał
się biegiem, trzymając broń w pogotowiu, próbując przeniknąć spojrzeniem mrok i
szukając miejsc, w których w razie potrzeby mógłby się ukryć. Kiedy dotarł do
miejsca, w którym nie osłonięty tor przecinał Czterdziestą Trzecią Ulicę, przyklęknął i
rozejrzał się na wszystkie strony.
Zobaczył Jonny'ego w odległości mniej więcej pięćdziesięciu metrów, pochylonego i
znikającego właśnie w krzakach po drugiej stronie, przy torze. Czując nagły przypływ
adrenaliny, wziął głęboki wdech, policzył do dwóch i w takim samym tempie wypuścił
powietrze z płuc. W tym momencie usłyszał, a zaraz potem zobaczył nie oznaczony
wóz policyjny, który zatrzymał się przy skrzyżowaniu, tuż pod jego stanowiskiem.
Kiedy zobaczył, że wysiada zeń Nina, po raz pierwszy poczuł ukłucie strachu, którego
nie znał dotąd w tej odmianie, wymieszanego z całą gamą sprzecznych emocji.
Jonny zaryzykował sprinterski bieg przez ulicę, by skrócić sobie drogę do rezerwatu.
Jedyny samochód, który zbliżał się ku niemu z wyłączonymi światłami, musiał być

background image

wozem policyjnym. I rzeczywiście, wysiadło z niego troje gliniarzy, którzy teraz pieszo
zbliżali się ku budom, za którymi się ukrył. Między starymi toaletami a ścianą lasu,
która rozpoczynała się za płytką dolinką w odległości dobrych stu metrów, nie było w
zasadzie niczego, co mogłoby go osłonić przed ostrzałem. Miał trzy wyjścia: mógł się
położyć w trawie i popełznąć przez zagłębienie ku drzewom - stanowiąc
334
łatwy cel dla stojących wyżej przeciwników- przebiec ten dystans ile sił w nogach albo
zastrzelić policjantów. To, że przyjechali samochodem, czyniło tę ostatnią możliwość
bardzo kuszącą z taktycznego punktu widzenia.
Jonny dokonał szybkiej inwentaryzacji sprzętu. Miał jeszcze sześć pełnych
magazynków, dwa bandoliery po sto czterdzieści pocisków każdy, pistolet z dwoma
zapasowymi magazynkami, pas z ośmioma granatami do M-203 oraz trzy granaty
odłamkowe. Zupełnie wystarczający arsenał na małą potyczkę. No, chodźcie tu, gliny,
pomyślał, układając się w bruździe obok drewnianej budy. Chodźcie do mnie.
Dale wychynął ostrożnie z tunelu pod torami tramwajowymi, trzymając broń gotową
do strzału. Zobaczył Jonny'e-go, który właśnie układał się na ziemi nie dalej niż
dwadzieścia pięć metrów od niego. Zaraz potem dostrzegł troje policjantów- dwóch
prowadziło, a Nina trzymała się z tyłu i nieco z boku. Kiedy ocenił sytuację,
wyprostował ramię, rozciągając elastyczną linkę do maksimum, i posłał długą serię w
stronę Jonny'ego.
- Nina! W lewo! - krzyknął.
Kule wbiły się w stare obłażące z farby drewno tuż nad plecami Jonny'ego. Przewrócił
się na bok i przyjął niemal embrionalną pozycję, nie odrywając kolby od ramienia.
Puścił długą serię w stronę, z której dobiegały ostrzegawcze krzyki i odgłosy strzałów.
Lufa bluznęła ogniem, a na policzek i szyję Jonny'ego sypnęły się gorące łuski. Nie
puszczając spustu, zaczął się zwijać jak ranna gąsienica, póki nie wsunął się całym
ciałem za drewnianą konstrukcję, która osłaniała go przed niespodziewanym ostrzałem
z flanki. Kiedy to zrobił, natychmiast zmienił pozycję i posłał krótką serię przed siebie,
by zaraz wyjrzeć zza ściany i wystrzelić kilka pocisków w bok. Powtarzał ten manewr,
póki nie opróżnił całego magazynka. Szybko włożył nowy, a potem sięgnął po granat
odłamkowy, wyrwał zawleczkę i cisnął go w kierunku trojga policjantów, po czym
zaraz się cofnął i otworzył ogień w stronę wylotu tunelu po drugiej stronie ulicy.
Schował się, gdy granat eksplodował, rozrywając ciem-
335
ność oślepiającym błyskiem. Sekundę później odpalił pocisk z M-203 w kierunku
tunelu, a w ślad za nim posłał długą serię z M-16. Wreszcie poderwał się z ziemi i
pomknął w stronę linii drzew wyznaczającej granicę rezerwatu.
Nina odskoczyła w lewo. Straciła z oczu Jonny'ego, który zniknął za drewnianą budą,
za to zobaczyła Dale'a, strzelającego seriami, trzymającego pistolet maszynowy w
wyciągniętych rękach.
— Uwaga! - krzyknęła w stronę dwóch szeryfów.
Jed trzymał karabin przy ramieniu, a palcem wybrał już luz języka spustowego. Jego
oczy wyglądały pod zmarszczonymi brwiami jak jedna ciemna plama. Nagle poczuł
ukłucie strachu w żołądku, a potem pojawiła się zaskakująca myśl o żonie, Jo Annę, i
zdał sobie sprawę, że to nie wróży nic dobrego: zobaczył błysk wystrzału, ale to nie
jego broń wypaliła. To Maxwell odpowiadał ogniem Dale'owi, a później nagle się
odwrócił i ostrzelał nadchodzących szeryfów. Jed nie słyszał nawet huku, zobaczył
tylko ten błysk; wszystko nagle zwolniło i zachwiał się, czując nagłą reakcję
chemiczną. Zobaczył Tommy'ego La Roux, który krzycząc głośno, ostrzeliwał się
seriami. Łuski fruwały wysoko i Jed także zaczął krzyczeć, gdy coś trafiło go w
korpus. Zobaczył jaskrawe światło, padł na plecy i zapatrzył się w gwiazdy, cudownie

background image

piękne. Za stary jestem na takie rzeczy, pomyślał. Nie powinienem był tu przyjeżdżać...
och, Jo Annę, dlaczego Tommy tak nade mną sterczy... schylił się i ciągnie mnie...
zostaw, jestem zmęczony i stary, muszę się przespać, więc daj mi wreszcie spokój, na
miłość boską... Jo Annę, gdzie jesteś?
Nina przeładowywała strzelbę raz za razem, atakując drewnianą ściankę kolejnymi
porcjami śrutu, z których każda wybijała w spróchniałym drewnie dziurę wielkości
piłki do koszykówki. Jed leżał na ulicy, a Tommy ciągnął go jedną ręką, drugą zaś
strzelał na oślep, wykrzykując przy tym niecenzuralne uwagi pod adresem Maxwella.
W tunelu, gdzie chwilę wcześniej stał Dale, eksplodował granat. Nina poczuła
gwałtowny podmuch i w tym momencie coś pokąsa-
336
ło jej twarz, żebra, prawą pierś i biodra. Upadła z nie przeładowaną bronią i potoczyła
się po chodniku, by zatrzymać się w rynsztoku pod osłoną krawężnika. Wylądowała na
plecach i czym prędzej wsunęła do magazynka pięć grubych pocisków. Mam jeszcze
dużo, pomyślała i przeładowała strzelbę. Gdy wstawała, dotarł do niej rwący ból w
nodze i biodrze. Poczuła, że coś ścieka jej po twarzy, ale, do ciężkiej cholery, była
przecież Niną Capushek, córką swego ojca, miała broń w ręku i szczery zamiar
rozwalenia tego sukinsyna na miejscu. Zaczęła strzelać raz za razem w kierunku
sylwetki, którą dostrzegała teraz jak przez mgłę. Maxwell uciekał. Wreszcie zamek
strzelby kliknął metalicznie. Sięgnęła do kieszeni, w której miała pudełko z nabojami, i
poczuła, że jest mokre. Posikałam się czy co? Nieważne, pomyślała, ładując je do
magazynka. Kiedy spojrzała w górę, zobaczyła nad sobą Dale'a.
Mocno oberwała. Odłamki granatu rozorały prawy bok ciała. Krew ciekła z ran na
twarzy, piersi, żebrach i biodrze, ale kiedy patrzyła na Dale'a, jej oczy błyszczały jak
zawsze.
- Trafiłam go. Widziałam, jak podskoczył. Daliśmy mu popalić, Pan Strzelba i ja.
Dostał w dupę, żałosny skurwiel... - syknęła. - Chodźmy, Dale. Dorwiemy go. Jest
mój.
- Chryste, Jed - jęknął z rozpaczą Tommy. - Boże, musimy wezwać karetkę.
- Zajmij się tym, Tommy - rzucił Dale. - Ja idę za Jon-nym.
- Zrób to, sukinsynu - odparł gorzko La Roux. - Zrób to tak, jak powinieneś był
zrobić dawno temu. Gdybyś wykonał zadanie, tak jak ci kazali... - Tommy urwał i
pobiegł w stronę wozu, by wezwać pomoc. Po chwili w oddali odezwały się syreny.
- Nie zostawiaj mnie tu, Dale - odezwała się Nina. -Muszę iść, muszę go dorwać...
Dale dotknął jej ramienia i wyprężyła się z bólu.
- To bolało - poskarżyła się głosem małej dziewczynki. -Bolało, Dale.
- Zostań z Jedem - powiedział Miller. - Niedługo wrócę. Zostań z nim tylko na chwilę.
337
- Dobra, Dale - zgodziła się sennie.
Dale ułożył ją wygodniej na chodniku i zawahał się, widząc strużkę krwi spływającą do
rynsztoka.
- Zostaję, Dale. Tylko wróć zaraz... Dobierzemy się do niego razem, ty, ja i Herbie...
Słyszałeś? Wracaj zaraz - upierała się Nina.
- Wrócę. Zostań, dotrzymaj towarzystwa Jedowi. On tego potrzebuje. Zobaczę tylko,
dokąd pobiegł Jonny. - Dale wstał i spojrzał na ciemną ścianę rezerwatu i nie tak
daleką linię drzew po drugiej stronie ulicy. - Zaraz będę z powrotem.
3.15
Jonny przebiegł przez placyk i nie zatrzymując się, przeskoczył ogrodzenie z drucianej
siatki, wyznaczające granicę rezerwatu. Rozerwał przy tym spodnie, ale wylądował
bezpiecznie, z przewrotem, i natychmiast ruszył dalej. Wbiegając między krzaki,
poczuł ból w lewym boku i pośladku. Pewnie śrut, pomyślał. Odsunął myśl o ranie,

background image

zastępując ją dziwną mieszanką uznania i zadowolenia: wreszcie ktoś upuścił mu krwi.
Wojownik. Może to Dale? Ktoś, kto nie srał ze strachu. Jonny nie zastanawiał się nad
tym zbyt długo. Biegł szybko, nie zważając na hałas, który towarzyszył przedzieraniu
się przez las. Po chwili był już na kładce z desek, która łączyła brzegi mokradeł.
Głuchy odgłos kroków niósł się dalekim echem przy wtórze krzyków rozbudzonego
ptactwa. Stadko kaczek poderwało się w panice, przemykając tuż przed jego twarzą z
gwałtownym łopotem skrzydeł. Woda pod kładką chlupotała cicho, oblewając
drewniane podpory.
Pora spadać, pomyślał Jonny. Pamiętał, że tylko kilkaset metrów dzieli go od bocznej
drogi, która wiodła na tyły rozległego cmentarza. Na równych żużlowych ścieżkach,
pośród kamiennych płyt nagrobków, mógł biec szybko aż do bramy po przeciwnej
stronie. Tam miał szansę zdobyć samochód i czym prędzej uciec na północ. Przeciwnik
wiedział już, dokąd podąża zbieg, ale potrzebował czasu, by się zorganizować. Jonny
Maxwell wciąż miał nad nim przewagę.
Dale wspiął się na płot, zeskoczył w krzaki i znieruchomiał, nasłuchując. Zobaczył
spłoszone ptaki i usłyszał tupot nóg na deskach. Poderwał się błyskawicznie z bronią
gotową do strzału i zaczął biec. Po chwili zobaczył rozedrganą jeszcze kładkę i
Jonny'ego, który dotarł właśnie na drugi
339
brzeg i pomknął dalej, by zniknąć za zakrętem ścieżki. Nie miał wyboru, musiał
podążyć za nim. Nie znał terenu, ale miał pewne pojęcie o położeniu cmentarza.
Wyobraził sobie plan miasta i okolic, nad którym tego dnia pochylał się z Rogerem, i
próbował dopasować go jakoś do tego, co widział przed sobą. Tutaj miał Harriet
Parkway, tam Calhoun, tam cmentarz, a tam Lyndale. Nie jest źle, pomyślał.
Wiedział, że będzie miał szansę, jeśli dogoni Jonny'ego w biegu, skupionego na
ucieczce. Prędzej, ponaglił się w duchu. Prędzej.
Jonny rzeczywiście uciekał. Czuł się tak, jakby biegł korytarzami jednego z tych
wielkich multipleksów, w którego salach wyświetla się dwanaście filmów
jednocześnie. Miał wrażenie, że mija otwarte drzwi, za którymi dostrzega fragmenty
obrazów. Na jednym z ekranów zobaczył siebie pędzącego wśród ruin Bejrutu. Ścigała
go bojówka Hezbollahu; kule świstały obok niego i z hukiem wbijały się w szczątki
murów, sterczące jak połamane zęby. Na drugim był z Da-le'em w Bośni;
przeprowadzali rozpoznanie w okolicy jednego z obozów, w których dokonywano
czystek etnicznych. Pamiętał dobrze, że zbierało mu się na wymioty- nawet jemu! -
kiedy patrzył na to, co się tam działo. Nieco dalej zobaczył epizod z walk w Indonezji.
Biegł to w górę, to w dół po nie kończących się pagórkach porośniętych dżunglą,
czując, że spocona skóra złuszczy się zaraz pod ubraniem jak skóra liniejącego węża.
Teraz patrol w koreańskiej strefie zdemi-litaryzowanej, opodal wioski Panmunjom,
gdzie pół-nocnokoreańska Brygada Kim II Sunga ćwiczyła techniki infiltracji w
śmiertelnej grze w chowanego. Jonny był gwiazdą wszystkich tych filmów. Grał w nich
główne role, choć dawniej nawet o tym nie wiedział i nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu o
tym wspomniał. Teraz jednak, spoglądając w przeszłość, rozumiał, że tak właśnie było.
Zawsze w biegu, czasem pozwalał się dogonić, ale za każdym razem zwyciężał -biegł
dalej, uderzał mocniej i skakał wyżej, jak w „magicznych trampkach", które pamiętał z
dzieciństwa. Nie rozumiał, dlaczego umiał przetrwać tak długo w strefie śmierci, ale
bez skargi akceptował ciosy, które musiał przyjąć, i uczył
340
się ich unikać, przewidywać je szybciej niż ktokolwiek inny. Nabierał też wprawy w
ukrywaniu swoich pragnień, trzymaniu w tajemnicy tego, co naprawdę w nim
siedziało, czaiło się w ciemności i rosło w siłę. A kiedy wreszcie wyszło na światło
dzienne, nie potrafił już nad tym zapanować i wcale nie chciał. Czuł wstyd i uciekał

background image

przed nim, bo właśnie to umiał najlepiej. To, co wszyscy brali za odwagę, było w
istocie strachem znacznie potężniejszym niż ten, którego doświadczali inni. Musiał
wałczyć bardziej zajadle niż ktokolwiek na świecie, by jakoś radzić sobie z demonami,
które nim owładnęły.
Każdego dnia było mu trudniej.
Każdy krok sprawiał większy ból. Ziarna śrutu wbiły się głębiej, niż sądził. Ciężar
pieniędzy, które niósł na plecach, zdawał się rosnąć z każdą chwilą. A może to tylko
broń? Teraz pozostało mu jedynie UU- ucieczka i uniki. Podejrzewał, że nikt ze
ścigających nie przetrwał ostatniej wymiany ognia, ale pewności nie miał.
Prędzej, ponaglił go wewnętrzny głos. Nie wiedział tylko, czy głos ten przemawia do
niego czy może do łowców podążających jego śladem.
Dale biegł najszybciej jak mógł. Został mu jeden magazynek do pistoletu
maszynowego, z którego - jako że broń miała ledwie piętnastocentymetrową lufę i nie
posiadała kolby- zamierzał strzelać jedynie z bardzo niewielkiej odległości. W pewnej
chwili nie dalej niż sto metrów przed sobą dostrzegł utykającą postać. Nagle poczuł się
tak, jakby inny Dale zawisł nad nim w powietrzu, obserwując bliźniaka tropiącego
swego mistrza i przyjaciela. Wydawało się, że ten drugi Dale jest tylko milczącym
świadkiem, całkowicie odciętym od wewnętrznego głosu, który nakazywał mu pędzić
coraz szybciej, brać Jonny'ego na cel i rezygnować ze strzału, czekając na lepszą
okazję. Czuł i nie czuł zarazem, ale i to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczyło
się zadanie: wyeliminować cel (Jonny, chłopie... ), a najpierw skrócić dystans (Jonny,
zatrzymaj się, człowieku...).
341
Nareszcie gruntowa droga. Dalej, obok garaży, w których stały ciężarówki należące
do służb miejskich. Do drucianej siatki oddzielającej tereny miejskie od cmentarza
Lakeview. Nie widać bramy, nie ma czasu. Jonny przerzucił torbę górą (czyżby widać
było w niej przestrzeliny?) i wspiął się na ogrodzenie. Tym razem zahaczył nie tylko
nogawką, ale i boleśnie otarł skórę. Zeskoczył na ziemię i przystanął na moment, lekko
zdezorientowany. Po chwili znalazł torbę i zarzucił ją na plecy. Pobiegł po trawie, nad
mosiężnymi tabliczkami grobów, przeskoczył nad żwirową alejką i przystanął na małej
polance. Rozejrzał się pospiesznie. Sadzawka, krematorium, kaplica po lewej. W
prawo, pomyślał, jeśli chcę dojść do bramy przy Lakę Street i dotrzeć do Lyndale.
Wspinając się na niewielkie wzniesienie, usłyszał syreny. Odwrócił się i zobaczył
światła wozów policyjnych i ambulansów pędzących aleją Calhoun w stronę jeziora
Harriet. Zanim ponownie nabrał rozpędu, usłyszał całkiem blisko odgłos metalu
uderzającego o metal.
Dale zaklął pod nosem, kiedy MP-5K uderzył o słupek ogrodzenia. Wiedział, że nocą
dźwięki niosą się daleko. Zeskoczył na ziemię i potoczył się w bok, kierując broń ku
miejscu, w którym widział Jonny'ego po raz ostatni. Trawa była tu niska, w blasku
księżyca doskonale widział osadzone w niej metalowe tabliczki z imionami,
nazwiskami i datami. Ich prostota i skromność szokująco kontrastowały z majestatem
białych marmurów, masywnych głazów i granitowych płyt, które sterczały z ziemi na
stoku wzgórza po drugiej stronie alejki, niczym niewydarzone grzyby. Dale dostrzegł
w półmroku krzyż i garb żyłkowanego marmuru, który zdawał się świecić własnym, a
nie odbitym księżycowym światłem. Nagrobek pochodził z dziewiętnastego wieku.
Dale ruszył naprzód z mocno bijącym sercem i bronią gotową do strzału. Stracił
Jonny'ego z oczu gdzieś na wysokości pagórka z mogiłami żołnierzy. Nie liczył na
więcej -bez względu na pośpiech jego mistrz nigdy nie wspinałby się na szczyt w
świetle księżyca, wiedząc, że jest ścigany. Musiał obejść wzniesienie.
Ale czy na pewno wiedział, że ktoś za nim biegnie? Mu-
342

background image

siał brać pod uwagę taką ewentualność, nawet jeśli czuł, że każdy normalnie myślący
człowiek zastanowi się dwa razy, zanim zdecyduje się na pościg po tym, co zaszło na
Czterdziestej Czwartej Ulicy. Mimo postrzału Jonny poruszał się szybko. Mógł znaleźć
odpowiednie miejsce i przyczaić się, obserwując drogę, którą pokonał. Chyba że nie
mógł już walczyć - w takiej sytuacji zapewne pobiegłby do wyjścia, by jak najprędzej
zdobyć samochód.
Lecz nawet wtedy oglądałby się za siebie. Zwłaszcza jeśli usłyszał hałas, którym jego
prześladowca zaanonsował swoje przybycie na cmentarz. Dale zwolnił i wytężył
zmysły jak rasowy zwiadowca, przyglądając się każdemu cieniowi, nasłuchując
podmuchów wiatru między nagrobkami, dalekiego zawodzenia syren i szmeru wody
dobiegającego zza wzgórza. Węszył w nocnym powietrzu jak myśliwy, szukając
zapachu potu, krwi, strachu albo bojowego szału. Było tak, jakby wysyłał
ektoplazmatyczną cząstkę siebie w każdy zakątek, który był potencjalną kryjówką;
sprawdzał każdą plamę księżycowego światła i nieprzeniknionego mroku.
W miejscu, w którym stok pagórka zaczynał opadać ku niewielkiej sadzawce
błyszczącej w ciemności jak twarz lunatyka, Dale dostrzegł za wysokim nagrobkiem
zdecydowanie nienaturalną plamę cienia. Skoncentrował się i zobaczył lufę M-16
skierowaną dokładnie w tę stronę, z której nadchodził. Zamarł, przykucnął wolno i
wytężył wzrok. Teraz dopiero dostrzegł zarys broni i plecaka.
Jonny leżał w cieniu, czekając na tego, kto go ściga.
Dale położył się ostrożnie i zaczął pełznąć, ściskając w wyciągniętej ręce pistolet
maszynowy. Pot spływał strumieniami po jego twarzy, kiedy parł z wysiłkiem naprzód,
zmuszając się do równomiernego i cichego oddychania szeroko otwartymi ustami. Z
trudem zapanował nad potrzebą oddania moczu. Każdy ruch i dźwięk wydawał mu się
zbyt głośny: oddech, poskrzypywanie skórzanych butów, szelest dżinsów ocierających
się o gęstą trawę, a nawet ledwie słyszalny chrobot zaczepów przy pistolecie, do
których uwiązana była elastyczna linka. Mozolna przeprawa od cienia do cienia trwała
kilka nieskończenie długich minut. Wreszcie Dale znalazł się na tyle wysoko, że mógł
zza jednego z na-
343
grobków oddać w miarę pewny strzał w kierunku kryjówki Jonny'ego.
Był prawie gotowy.
I właśnie wtedy tuż za jego plecami rozległ się głos Jon-ny'ego Maxwella.
- Cześć, Dale.
3.16
- Nino, w tym stanie nigdzie nie pójdziesz- ocenił medyk. - Straciłaś mnóstwo krwi i
jesteś mocno poharatana. Musimy zabrać cię do szpitala, i to natychmiast.
- Bandażuj, to wystarczy- wycedziła Nina przez zaciśnięte zęby.
- Poruczniku, może pan przemówi jej do rozsądku? -poprosił medyk, zwracając się do
najstarszego stopniem oficera, którego zauważył w gromadce otaczającej ranną.
- Niech pan posłucha - uprzedziła porucznika Nina. -Musicie obstawić cmentarz.
Pobiegł w tamtą stronę, trzeba zamknąć...
- Nino - przerwał jej stanowczo Torelli. - Już wydałem rozkazy. A ty musisz jechać do
szpitala.
- Co z Lovelessem? - spytała. Torelli pokręcił głową.
- Nie przeżył, Nino. Tego drugiego nawet nie drasnęło... Większość odłamków
zatrzymała się na tobie. Nie do wiary, że możesz jeszcze ustać.
- Ale cmentarz...
- Nino, kiedy tylko wspomniałaś o tym po raz pierwszy, wysłałem wozy. Załatwione.
Czy ten twój partner, Miller, ma przy sobie radio?
- Nie.

background image

- Cudownie. Dowiemy się, gdzie jest, kiedy usłyszymy strzały... No, a teraz zabieraj
się stąd. To rozkaz. Jazda do ambulansu.
- Chciałam jeszcze... - zaczęła Nina.
- Wykonać! - Torelli odwrócił się i przywołał ratowników. - Dalej, chłopcy, zabierzcie
ją! - zawołał, po czym wrócił do swojego wozu, zostawiając Ninę sam na sam z pulch-
345
nym typem w białym kitlu, który łagodnie ujął ją pod ramię.
- Chodźmy, Nino.
- Zaraz, tylko wezmę z samochodu torebkę - odpowiedziała. - Zaraz wracam.
Podeszła do wozu inspektora, który wciąż jeszcze stał z włączonym silnikiem. Stanęła
przy drzwiach, spoglądając na torebkę leżącą na fotelu, na torbę z ekwipunkiem Jeda
Lovelessa i na kawałki bocznej szyby, którymi zasłana była podłoga. Nie czuła się
dobrze. Zakręciło jej się w głowie i odruchowo chwyciła klamkę.
- Och, Nino... - szepnęła do siebie.
A potem wsiadła do wozu, zapaliła reflektory i niespiesznie odjechała.
- Stój!- krzyknął ratownik, postępując kilka kroków w stronę oddalającego się
samochodu.
Walcząc z mdłościami i zawrotami głowy, Nina kluczyła między wozami patrolowymi i
karetkami, a po chwili przejechała po torach tramwajowych i skręciła na drogę łączącą
jeziora Harriet i Calhoun. Miejscy i stanowi policjanci rozsunęli płotki blokady, by ją
przepuścić. Od zbiegu alei Hen-nepin i Trzydziestej Szóstej Ulicy, gdzie znajdowała się
główna brama cmentarna, dzieliło ją niespełna pół kilometra. Kiedy tam dotarła,
zobaczyła dwa wozy lokalnej policji i funkcjonariuszy zajętych rozmową.
- Jezu Chryste, Nino! - zawołała policjantka Patrice Harding, kiedy Nina zatrzymała
samochód tuż obok niej. -Jesteś ranna!
- Wiem o tym. Dlaczego nie jesteście w środku?
- Brama jest zamknięta. Czekamy na stróża nocnego, żeby ją otworzył.
- Kto ma szczypce przegubowe? - spytała Nina.
- Czy to wóz inspektora? -Tak.
- To powinnaś mieć w bagażniku cały zestaw. Nina pociągnęła dźwignię.
- Bądź tak miła, Patty, weź te szczypce i przetnij kłódkę.
- Myślę, że powinnaś zgłosić się do szpitala... - zaczęła policjantka.
346
- Kłódka, Patty! Prędzej.
- Robi się - odezwał się młody partner Harding. Zacisnął szczypce na łańcuchu
spinającym pręty, przeciął go i wyciągnął. Pchnął mocno, ale mechanicznie otwierana
brama uchyliła się ledwie na kilkadziesiąt centymetrów.
- Wejdź do środka i wciśnij przycisk sterownika wbudowany w ścianę - poradziła
Harding.
Młody policjant usłuchał i chwilę później brama stała
otworem.
- Zgaście światła, wyłączcie radio i jedźcie za mną - rozkazała Nina. - Drugi wóz
zostaje przy wejściu.
Chwilę później wyłączyła reflektory i wolno wjechała na pogrążoną w mroku
cmentarną aleję.
3.17
- Wyciągnij prawą rękę przed siebie i połóż się zupełnie płasko - polecił Jonny. -
Właśnie tak. Teraz odchyl głowę i zdejmij linkę z szyi. Dobrze. Odrzuć pistolet w
prawo.
Dale wykonał rozkaz, ani na chwilę nie zapominając o pistolecie, który tkwił w
wewnętrznej kaburze za prawym biodrem, zasłonięty kurtką, a także o składanym

background image

bojowym nożu Ernesta Emersona, wpiętym w prawą przednią kieszeń spodni.
- No to jesteśmy w domu, bracie - zagaił Jonny. - Dobrze ci szło. Gdybym to ja leżał
za tamtym nagrobkiem, a nie mój plecak i karabin, tkwiłbym teraz po szyję w gównie.
Dale odwrócił głowę i spojrzał na Jonny'ego.
- Wygląda na to, że to mnie spotkała ta przyjemność. Jonny roześmiał się.
- Rzeczywiście, na to wygląda. Pomyślałem sobie, że to ty, kiedy przechodziłeś na
drugą stronę. Zaraz też przyszło mi do głowy, że lepiej być pewnym, niż potem
żałować. Naprawdę nieźle sobie radziłeś. Gdybyś miał jeszcze dwóch, trzech ludzi,
mogłoby ci się udać. - Jonny pociągnął nosem. -Co u ciebie?
- Co u mnie? - Dale opuścił głowę. - Bywało znacznie lepiej.
- Święte słowa — przytaknął Maxwell. - Święte słowa. Ty, ja, cały ten pieprzony
świat... Wszyscy miewaliśmy się kiedyś znacznie lepiej. Od dawna pracujesz nad tą
sprawą?
- Nad jaką sprawą?
- Nade mną.
- Odkąd uciekłeś.
- Ray ci kazał czy zgłosiłeś się na ochotnika?
- Ray mi kazał.
348
- Dlaczego się zgodziłeś? - spytał Jonny. — To nie jest robota w twoim stylu. Nie
obraź się, bracie, ale nie masz w sobie tego czegoś.
- Niby czego? Nie mam upodobania do gwałcenia, mordowania, zabijania glin? Masz
cholerną rację. Bo z nas dwóch to ja jestem żołnierzem, sukinsynu. - Dale odepchnął
się od ziemi, wstał i odwrócił ku prześladowcy.
- Spokojnie, Dale. - Jonny cofnął się o kilka kroków.
- Myślisz, że będę cię błagał o litość jak ta dziewczyna? Chcesz mnie zabić, to zabij.
Tylko patrz mi prosto w oczy, kiedy będziesz to robił.
Dale szacował odległość, która ich dzieliła, na niespełna pięć metrów, ale szanse były
nikłe: Jonny mierzył do niego, trzymając w pewnym, dwuręcznym chwycie browninga
high-power, dokładnie takiego samego jak ten, którego Dale ukrywał pod kurtką.
- Powiem ci to tylko raz: nie ruszaj się z miejsca, bo cię okaleczę. Nie zamierzam cię
zabić - oznajmił Jonny. - Musisz tylko mnie wysłuchać. Jeśli zrobisz chociaż krok,
strzelę ci w miednicę i poprawię w kręgosłup, więc lepiej się zastanów. A teraz połóż
się na brzuchu.
- I tak mnie zabijesz. Wolę zginąć na stojąco.
Szczęk doskonale wyregulowanego bezpiecznika, który Jonny przesunął kciukiem,
wydawał się nienaturalnie głośny.
- Zmieniłeś się, Dale - powiedział Maxwell, mierząc go wzrokiem i wolno wybierając
luz spustu.
- To nie ja się zmieniłem.
- Dlaczego to robisz? Po co ci to wszystko?
- Ty nigdy byś nie przestał. Ani dziś, ani jutro. Po prostu nie potrafisz.
- Potrafię. Tylko musisz mi pomóc. - W głosie Jonny'ego zabrzmiała ledwie słyszalna
błagalna nuta. - Powiedz im, że więcej o mnie nie usłyszą. Mam już wszystko, czego
potrzebowałem. Zniknę i nie wrócę do kraju. Znajdę sobie inne miejsce. Nie muszą
mnie szukać. Nie zdradzę żadnych tajemnic, nie będę grał przeciwko własnej drużynie.
Mam dość pieniędzy, Dale. Naprawdę mi wystarczy. Mogę stąd uciec, a te, pożal się
Boże, krawężniki nigdy mnie nie dogonią. Tylko dzięki tobie zapędzili mnie aż tutaj.
349
- Co się z tobą stało?
Jonny zacisnął usta. Mięśnie jego twarzy napięły się, a w oczach pojawił się cień.

background image

- Ja się sobie stałem - odpowiedział. - Nie rozumiesz, prawda? Jeszcze nie. Łatwo ci
tak stać i mnie osądzać. Tak było i tak jest. Ale jesteś już bliski celu. Nadeszła twoja
wielka chwila. Staniesz na krawędzi, spojrzysz w dół i zobaczysz ciemność... Czy teraz
już wiesz, o czym mówię? Po to tutaj jesteś. Po to przyjąłeś tę robotę. Musiałeś się
upewnić, czy umiesz pójść na całość i jeszcze trochę dalej. Wiesz, jak się zabija. To nie
takie trudne, prawda? Już to robiłeś. Ale nigdy, aż do dziś, nie przekroczyłeś tej
magicznej granicy, a trzeba to zrobić. Tego stary poczciwy Ray nie chce ci
powiedzieć: że należy przekroczyć granicę, bez względu na skutki. To część naszej
pracy, a on chce wiedzieć, czy potrafisz to zrobić. Chce wiedzieć, czy na rozkaz jesteś
w stanie zapolować na przyjaciela i go zabić. Teraz już wiesz, że to potrafisz. Prawda,
Dale?
Dale przeniósł ciężar ciała na palce lewej stopy.
- Nie przyjechałem tu po to, żeby cię zabić. Miałem sprowadzić cię z powrotem. Tego
chce Ray. Wszyscy tego chcemy.
- Zawsze byłeś naiwny. To twoja słabość, Dale. Nigdy nie chciałeś uwierzyć, jak
bardzo popieprzony jest ten świat. To twoje urocze środkowozachodnie wychowanie
uczyniło cię słabym. Roger nigdy w życiu nie sprowadził nikogo na dobrą drogę.
Zawsze lubił zabijać i nie ukrywał tego. I dlatego Ray zrobił go swoim numerem jeden,
kiedy stracił mnie z powodu moich „słabostek", jak to nazywał.
Jonny zaśmiał się gorzko.
- Dale, Dale, Dale. Kiedy ty wreszcie dorośniesz?
- Już dorosłem, Jonny. Ale inaczej niż ty. Maxwell skinął głową.
- To prawda. Inaczej niż ja. - Gdzieś daleko rozległ się metaliczny dźwięk. Jonny
przechylił głowę, nasłuchując, i uśmiechnął się po chwili.
- Co cię tak cieszy? - spytał Dale.
- Koniec różnych spraw. - Jonny na powrót zabezpieczył broń, ale nie zdjął kciuka z
dźwigni, a palca wskazującego
350
ze spustu. Nadal mierzył w pierś Dale'a. - Pamiętasz, jak byliśmy w Maranie i
wspięliśmy się na szczyt Picacho?
- Pamiętam.
- To były czasy. Błękitne niebo, chmury nad nami, pustynia w dole... Byliśmy na
szczycie świata.
- Fakt.
- Nie chciałem wtedy zejść.
- Było naprawdę pięknie.
Dale miał wrażenie, że ciemne oczy Jonny'ego wciągają go jak studnie bez dna.
- Ale ty...
W tym momencie ostre światło reflektorów wozu patrolowego wyłuskało z mroku
stok wzgórza, rzucając na trawę wyraźne cienie dwóch postaci. Głos Niny, który
popłynął z megafonu, był donośny i czysty.
- Hej, skurwielu! Pamiętasz mnie?
Jonny pochylił się i skierował broń w stronę nowego celu, mierząc w źródło światła.
Dale rzucił się w bok, zasłaniając twarz, i przetoczył za granitową płytę. Kiedy sięgał
po broń, rozległ się huk wystrzałów i szczęk śrutu bombardującego kamienne
nagrobki. Odskoczył jeszcze dalej, by nie stanąć na linii ognia, i poderwał się z ziemi,
gotów do strzału. Browning podskoczył w jego dłoni. W jaskrawym świetle Dale
zobaczył, że trzecia lub czwarta porcja śrutu z wilgotnym łupnięciem wbiła się w
dłonie Jonny'ego, który mimowolnie rozłożył ramiona jak ukrzyżowany. Dale zaczął
strzelać, trafiając go w bark, pierś, szyję i twarz. Padając, Jonny odwrócił się ku niemu
i kiwnął głową, ale nie tak, jakby atak go zaskoczył. Zbliżając się i nie przestając

background image

strzelać, Dale patrzył na jego twarz, na której odmalowały się kolejno zrozumienie,
satysfakcja, duma, szczęście i ulga... Kiedy zmieniał magazynek, stanęła przy nim Nina.
Czerwone krople ściekały jej po policzku, kiedy unosiła strzelbę do ramienia. Dale
przyklęknął przy Jonnym i odepchnął lufę. Kiedy przyglądał się śmiertelnym ranom na
szyi i twarzy leżącego, zbroczone spienioną krwią usta wypowiedziały ostatnie słowa:
- Dzięki, bracie...
3.18
W jednym z wielu pomieszczeń biurowych w cywilnej części międzynarodowego portu
lotniczego w Minneapolis Ray Dalton zasiadł przy nigdy nie używanym biurku, splótł
palce i spojrzał na jednego ze swoich podkomendnych, barczystego typa w skórzanej
kurtce i dżinsach.
- Nie jesteśmy pewni, gdzie on jest, szefie - zameldował osiłek. - Możliwe, że
towarzyszy mu kobieta, ale nie zauważyliśmy ruchu w jej mieszkaniu. Zniszczył
nadajnik w swoim pagerze. Zostało nam tylko to - dodał, unosząc kasetę wideo w
tekturowej okładce.
- Załatw mi odtwarzacz - polecił Ray.
Żołnierz wyszedł i wrócił po kilku minutach, pchając wózek z telewizorem i
odtwarzaczem wideo. Podłączył sprzęt i wyciągnął rękę po kasetę.
- Obejrzę sam - powiedział szef.
- Tak jest. Zaczekam na korytarzu.
- Dzięki, Jim.
Ray wsunął kasetę do odtwarzacza i nacisnął klawisz PLAY, by zapoznać się z
nagraniem, które sporządził dla niego Dale Miller. Był to obszerny raport na temat
wydarzeń poprzedzających śmierć Jonny'ego Maxwella, a także na temat tajnych
operacji, w których Jonny uczestniczył jeszcze przed skazaniem. Wszystko, o czym
mówił Dale, było bardziej niż ściśle tajne - to były Specjalne Informacje Zastrzeżone,
uwiecznione na zwyczajnej taśmie wideo i dostarczone przez gońca do komórki CIA
działającej przy lotnisku.
Prócz raportu była tam jeszcze wiadomość.
- ...Ty możesz sprawić, że tak się stanie, Ray. Honorowe rozstanie. Emerytura.
Ubezpieczenie zdrowotne. Zasłużyłem na to - mówił Dale. Czuł się zupełnie
swobodnie, sie-
352
dząc w wielkim zielonym fotelu i mając za sobą pustą ścianę. Spoglądał z ekranu na
wprost, tak jakby naprawdę widział Raya za biurkiem. - Co jeszcze? Na pewno wiesz,
że istnieje więcej niż jedna taśma. Umowa jest prosta. Ty załatwiasz papierkową
robotę. Ja odchodzę. Ty zostawiasz mnie w spokoju. Jeśli ktoś zapuka do moich
drzwi, albo ja go załatwię, albo on mnie. Ale wtedy taśma trafi do mediów. Do
wszystkich ogólnokrajowych i większości lokalnych. Nie możesz zabić wszystkich i nie
uda ci się położyć łapy na wszystkich taśmach. Oczywiście znasz mnie wystarczająco
dobrze, żeby wiedzieć, że nie chcę nic więcej. Daj spokój, Ray. Po prostu daj mi
spokój.
Ray Dalton potarł nos splecionymi palcami. Nagranie dobiegło końca i na ekranie
pojawił się elektromagnetyczny szum. Ray spojrzał w sufit.
- Niech sobie idzie - powiedział na głos w pustym pokoju. - Sam wróci.
3.19
Dale siedział w wielkim zielonym fotelu Niny, stojącym naprzeciwko okna z widokiem
na jezioro Harriet. Zapadał zmierzch. Z ciemnych traw uniosły się w powietrze roje
świetlików podobnych do iskier. Dale miał wrażenie, że wyostrzył mu się słuch.
Słyszał głosy ludzi spacerujących ścieżką wzdłuż brzegu, dzwonienie łańcuchów
kotwicznych jachtów cumujących przy pomoście, syk opon przejeżdżających

background image

samochodów oraz spokojny oddech Niny śpiącej w pokoju obok. W całkowitym
bezruchu obserwował światło ginące z wolna za taflą jeziora i nie myślał o niczym.
Na trawniku przed sąsiednią bramą dwaj chłopcy bawili się plastikowymi pistoletami.
- Bam! Bam! Nie żyjesz! -Żyję!
- Nie żyjesz!
- A właśnie że żyję!
- Chłopcy, chodźcie już do domu - zawołała ich matka. -Ściemnia się.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wynne Marcus Bez wyboru
Wynne Marcus Wojownik w mroku
Wynne Marcus Towarzysze broni
bez makijazu www prezentacje org
miesnie szkieletowe glowy, szyji, brzucha i grzbietu bez ilustr
Bez tytułu 1
wykład z cholestazy (bez zdjęć)
tkanki bez animacji
Metoda z wyboru usprawniania pacjentów po udarach mózgu
MIKOLOGIA biol geol 2008 wyklad4 bez ilustracji
koordynacja hormonalna czlowieka bez zdjec

więcej podobnych podstron