str. 1
JONASZ KOFTA
WIERSZE I PIOSENK
str. 2
A my jak dzieci
Wiosennej burzy zielona grzywa
Horyzont smuży, bruki obmywa
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Skaleczy serce bolesna drwina
Świat się nie kończy i nie zaczyna
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Oby nam dane było najwięcej
Otwarte oczy i czułe serce
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Jest frasobl
iwa radość istnienia
Kto nie przeżywa świata nie zmienia
A my naprzeciw
A my z nadzieją
A my jak dzieci
Niech nas wy
śmieją
My pomachamy do nich z daleka
Zbyt długa droga jeszcze nas czeka
Anastazja
Biełaja nocz' nieukojona
Bielą i bólem
Tiomnaja grust' uspokojona
Pistoletową kulą
W Sant Petersburg
u w białą noc
Ktoś dziwny idzie ulicą
Lśnią załatyje epolety i biełoje lico
Skłamała mu Pikowa Dama
Od jej piękności ślepł
Przegrał, co kochał: żądzę, pieniądze
I zaraz sobie strzeli w łeb
Anastazja Pietrowna: Ramans
Anastazja Pietrowna, Anastazja
Kto ty
jesteś?
str. 3
Europa czy Azja?
Twoi biełyje ruki
Twoi czornyje głaza
Tak czornyje, czto bolsze nielzia!
Anastazja Pietrowna, Anastazja
Pół na pół wódka i małmazja
Tyś liryka, deliryka w sztok!
Anastazja
Proszę Panią
Odwróć wzrok!
Biełaja nocz' nieukochana
Bólem i bielą
Tiomnaja grust' uspokojona
I lata dzielą
W Sankt Petersburgu w białą noc
Ktoś śmiał się w dorożce na moście
Śmiał się czy płakał, wsio rawno
Wszystko z miłości
A głos to taki gruby miał
I w takie uderzał forte
Że durak jamszczik wydumał:
Wiezu kakowa to czorta!
Anastazja Pietrowna: Ramans
Anastazja Pietrowna, Anastazja
Biełaja nocz' już zakończona
Bielą i bólem
Coś w dur zadrżało, a coś w moll
Urwanym trylem
W Sant Petersburgu białym rankiem
Dziewczyna odsuwa firankę
Gdzieś na Prospekcie tli się coś
Sinoróżowym dymkiem
Zasnął idiota nad ruletą
I piękny sen miał on
Cokolwiek będzie, wszystko nie to
Tak trudno trafić w tamten ton
Anastazja Pietrowna: Ramans
Anastazja Pietrowna, Anastazja
Kto ty jesteś?
Europa czy Azja?
Twoi biełyje ruki
Twoi cz
ornyje głaza
Tak czornyje, czto bolsze nielzia
Anastazja Pietrowna, Anastazja
Pół na pół wódka i małmazja
Tyś liryka, deliryka, trans
Anastazja Pietrowna
Ja praszu Was
Ja praszu Was...
Para kanczit' ramans
str. 4
Autobusy zapłakane deszczem
Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
Zaśpiewa
Kolor blue
Autobusy zapłakane deszczem
Wożą ludzi od siebie do siebie
Po błyszczącym mokrym asfalcie
Jak po czarnym gwiaździstym niebie
Od tygodnia leje w tym mieście
Ścieka wilgoć po sercu i palcie
Z autobusu spłakanego deszczem
Liczę gwiazdy na mokrym asfalcie
Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
Zaśpiewa
Kolor blue
Autobusy zapłakane deszczem
Jak ogromne polarne foki
Przep
ływają w hamulców piskach
Wydmuchują spalin obłoki
Po zmęczonych grzbietach ich dreszczem
Przelatują neonów błyski
Autobusy zapłakane deszczem
Mają takie sympatyczne pyski
Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
Zaśpiewa
Kolor blue
str. 5
Bajka 1002-ga
Żył, o Efendi, w pięknym kraju
Kędy gorący, korzenny ląd
Władca - co oprócz innych zwyczajów
Miał tysiąc dwieście czterdzieści żon
(Może się mylę o jedną żonę
Bo wszystkie były zaokrąglone)
Władca nie lubił bałaganu
Intryg, w przedsionku przepychania
Żony więc ponumerowano
Uczciwą drogą losowania
By w usprawnieniach swych nie spocząć
I wszystko mieć w każdej porze
Kazał zbudować kryty taśmociąg
Między haremem a własnym łożem
(Sadzono w taśmę kolejne żony
Włączył - i był zadowolony)
Aż - jak kroniki stare podają -
Taśmociąg zawył, zachrzęścił
Stanął! - A w całym Seraju
Nie było zamiennych części
Wnet po pałacu rozniosło się
Że plan się chyba wali
W łożu jest żona 508
A części nie dostarczyli
(Zawsze są takie kłopoty
Kiedy w rozruchu prototyp)
Władca w sypialni kąt wtulony
Przeżywa nudy dramat
Na taśmie więdną nowe, nie użyte żony
A w łożu wciąż ta sama
Nawet niebrzydki biust ma
Ta moja żona pięćset ósma
Dalej nie można przy dzieciach -
Patrz: van de Velde plansza trzecia
Coraz to nowych doznań
Zapragnął władca jak byle łasuch
We dwoje przecież wiele można
Gdy ma się chwilę czasu
Pierzchło zmęczenie i znudzenie
Haremu masą przerobową;
Cieszył się z tego niestrudzenie
Choć nie był wcale Casanovą
(Rzeczy w s
zczegółach streścić nie potrafię
Nie popadając w pornografię)
str. 6
Noc była parna i duszna
Jak zwykle przy miłosnej grypie
Rzekł władca - Wiesz co, pięćset ósma?
Ty chyba jesteś w moim typie
Kiedy poranek okien dosięgnął
Słowik rozśpiewał się w gęstwinie
Szep
nął do żony pięćset osiem:
Kochanie, jak ty masz na imię?
Więc został z jedną tylko żoną
To było już dla niego jasne
Jak zachować efektywność wzmożoną
Zmniejszając jednocześnie koszta własne
Bo świat nasz toczy się jednako
A bajki treść nie kłamie
Wciąż ilość nam przechodzi w jakość
A poligamia w monogamię
Ballada biblijna
Wieloryb był wielki
I gębę miał wielką
Co żarła, parskała i pluła
Ku chwale bebechów
Ryczała piosenki
Na resztę zaś była totalnie nieczuła
Póki wieloryb nie zeżarł Jonasza
Był wesolutki i pewny siebie
A teraz wszystko go przestrasza
Bo co ma w środku, nie wie. Nie wie.
Bo skąd mógł przewidzieć
Że zagryzł prorokiem?
Gdy Jonasz się wewnątrz rozgościł
To zaczął rozmyślać
Wśród mroków głębokich
Nad dosyć istotnym problemem wolności
Bo jak nie będziesz myśleć, Jonasz
To w wielorybim brzuchu skonasz
Nie wszystko można po prostu zjeść
Zjeść można formę, trudniej treść
Ale najtrudniej idee
Nie wszystko można po prostu zżuć
Zżuć można gumę, kotlet, gwóźdź
Lecz niejadalne są nadzieje
Z n
adzieją można wiele znieść
Choć ty mnie masz gdzieś
To ja mam cię gdzieś...
I czkał wieloryb
I nie mógł przełknąć
str. 7
Bo Jonasz ideą uskrzydlon
Postawił w przełyku
Mu kilka barykad
I jeszcze od środka wymyślał od bydląt
Konwulsje ciskały
Po falach kolosa
A k
oniec zabawy był raczej zabawny
Wyrzygał proroka
Pod jasne niebiosa
Dialektyki pancerz miał Jonasz niestrawny
Nie po to ballada
By stare dziś prawdy
Że przemoc przegrywa w obliczu idei
Powtarzać, gdy wszyscy
Znudzeni doprawdy
Bo dawno wiedzieli, bo nieraz widzieli
Śpiewałem balladę
Bo prawda popłaca
Gdy świat jest obmową zatruty
By nikt z was nie mówił:
"Znów dzisiaj wygląda
...taki... jakiś... wypluty"
Ballada o królu i błaźnie z morałem
zaznaczonym wyraźnie
Nudził się król, z nudów był chory
Kitwasił, memłał, ślinił się i czkał
Z nudy rozpisał nawet wybory
Chociaż monarchia była dziedziczna
Wygrał wybory o własny tron
I jeszcze bardziej nudził się on
Aż w końcu nudy tak strasznej zaznał
Że do krwi obgryzał paznokcie u nóg
Zawył, zaskomlał - zawołał błazna!
Niech się w mej nudzie doszuka luk
Przygalopował spocony grubas
Komik - artysta, pseudonim Pic
Rzekł: - skoro jestem z wizytą u Was
Wasza Wysokość, opowiem wic
Przyszła raz baba do doktora...
W tym miejscu mu przerwało coś
Z królewskiej ręki pomidora
Otrzymał w formie fangi w nos
Nie stropił się tym faktem zbyt
Bowiem tu stawka szła o byt
str. 8
I z miejsca w ekscentryczną polkę
Ruszył, ująwszy gatek kraj
Fruwał jaskółką, stawał kołkiem
W rytm krakowiaczka de wolaj
Potem motylkiem frunął w górę
A że przyciężki trochę był
Zamiast szpagatu zrobił sznurek
Kończąc japońskim mostkiem w tył
Nie było braw, nie było ech
Jedyny dźwięk - królewski ziew
Artysta pojął już, że przegrał
Walkę o najjaśniejszą z łask
Błazen umiera jako żebrak
Kiedy sczernieje śmiechu blask
Dobrze być chociaż żywym trupem
I gdy przemykał w stronę wrót
Poślizgnął się i padł na dupę
I stał się cud! Stał się wielki cud!
Król zachichotał, zarechotał
Posmarkał się, a za nim dwór
Magnaty, szlachta i hołota
Każdy się śmiał, jak mógł, czym mógł
Płynęła radość w świat szeroki
Na grzbietach akustycznych fal
Zerwane od uciechy boki
Taczkami wywożono z sal
Morał ballady - że zdrowy śmiech
Rodzi się podług reguł trzech
Po pierwsze - chwyt przez zaskoczenie
Drapieżnej puenty mocny smak
Po drugie -
podziw i olśnienie
Że aktor naturalnie gra
Po trzecie -
co najwyżej cenię
Jako kulturotwórczy fakt
Szeroki oddźwięk i zrozumienie
Każdy na dupę kiedyś padł
Ballada o pustych ramach
Nie każdy może być malarzem
Jak być artystą, to już wielkim
Stąd nieszczęśliwi pacykarze
Patrzą na świat przez dno butelki
Ja w długim życiu paru znam
Dlatego młody przyjacielu
Dobrze mieć zbiorek pustych ram
str. 9
Dzisiaj już trudno mieć kolekcję
Bo na to są muzea wielkie
A nawet dobre reprodukcje
Są niczym innym jak papierkiem
Przez całe swoje życie chciałem
Mieć którąś z Rubensowskich dam
Co jesień moją by ogrzała
Dlatego nie zbierałem ram...
... Żałuję
Bo dobra rama, proszę pana
A dobra rama, rzadka gratka
Jest tym, czym harem dla sułtana
A dla poety czysta kartka
Zamyka ci
kawałek świata
A resztę imaginuj sam
Więc radzę, jeszcze tego lata
Niech pan poszuka pustych ram
Obrysowany fragment ściany
Sczerniały ramy starym złotem
To obraz ciągle malowany
Twą wyobraźnią i twym okiem
Gdy nie chcesz mieszkać jak w hotelu
Ani się szarpać ponad stan
To prędko, młody przyjacielu
Załóż kolekcję pustych ram
Ballada szkocko-mazowiecka
Słuchajcie gdy stres oraz seks
Miłości wieści koniec bliski
Ballady co tak szkocka jest
Jak eksportowa polska whisky
W czym cała rzecz
Opowiem lecz
Zacznę sięgając hen wstecz
Przez wzgląd na stan
I skromność dam
Nie wszystko co wiem
Powiem wam
Na drodze z Aberdeen do Sqack
Spotkała Susy Jima Kinga
Gdy mu odrzekła - że tak
Wygnietli trawy za szylinga
Jim raz sześć
Wziął Susy cześć
Krowy nie miały co jeść
Takie to dwa
Aspekty ma
Wydajność z jednego ha
Fanny i Barleycorn John
Szli wąską ścieżką wśród lucerny
Amor to sprawił, że on
str. 10
Był w tej lucernie dość pazerny
Gdy w polu młódź
Dopadnie chuć
Krowy nie mają co żuć
Takie to dwa
Aspekty ma
Wydajność z jednego ha
A u nas w powiecie był zlot
Zleciały się działacze młode
Choć wokół zlotu był płot
Rolnictwo znów poniosło szkodę
Może to zlot
Pewnikiem grad
Lecz nikt nie widział, że spadł
Takie to dwa
Aspekty ma
Wydajność z jednego ha
Gdy łubin złociście się tli
Dojr
załe łany słońce praży
Miłość silniejsza jest niż
Deficyt hotelowej bazy
Obecny plan
Zmieni ten stan
I nie wiem czy cieszyć się mam
Takie to dwa
Aspekty ma
Wydajność z jednego ha
Bez pożegnania
To miało urok tajemnicy
Spojrzenia nas nie zdradził głód
Gdy
mnie mijałaś na ulicy
Ja grałem obcość, a ty chłód
Może poczułaś się znużona
To w końcu dość banalna gra
Tak łatwo o fałszywe tony
Tylko o jedno czuje żal:
Znałem cię przecież i się dziwię
Może się bałeś głośnych scen
Wolałeś głupio i tchórzliwie
Bez
pożegnania rozstać się ...
Mówiłeś – mamy swoje życia
Zbyt późno już na zmianę ról
I naszą miłość do ukrycia
Po co nam jeszcze cudzy ból
Ty ją zdradzałeś, a ja jego
I wiedzieliśmy, ty i ja
Że nie umiemy zmienić tego
Że wiecznie to nie może trwać
str. 11
Znałam cię przecież i się dziwię
Może się bałeś głośnych scen
Wolałeś głupio i tchórzliwie
Bez pożegnania rozstać się
O tej miłości, jak była
Wiem wszystko, gdy już za mną jest
Nie powiedziałeś – żegnaj miła
Może się bałeś moich łez
Bliskość ciszy
Tak bardzo mi do ciebie
Blisko
Ta cisza zrozumiała
Wszystko
Poprowadziła
Nas
Od gniewu
Ku drzewom
W ptaków śpiew
Wśród listków
Nie trzeba nam słów
Słowa ranią
Znów anioł
Ciszy jest
Jest przy nas
Położył nam
Swój palec chłodny na głodne usta
Wypełniła się pustka
Ucichł zgiełk
Co rósł w nas
Ta cisza jest
Jak łza
Łza co trwa
U powiek
Człowiek
W słowie
Gubi ją łatwo
Żyć bez łzy
Nie warto
Blues minus
Wyszedłem ze wszystkim na swoje
Minus pożyczka, plus premia
Teraz przy piffku sobie stoję
U góry niebo, na spodzie ziemia
Nie jest mnie dobrze
str. 12
Nie jest mnie źle
Cholera wie, czego ja chcę
Chłopaki biorą mnie za szajbusa
Kiedy nie śpiewam tego bluesa
Blues - minus
Średnio jest
Wiąże człowiek koniec z końcem
Blues - minus
Smutno mnie
Że nie jestem przepięknym łabędziem
Popłynąłbym sobie gdzieś
Po eleganckim stawie
Blues - minus
Smutno mnie
Chyba jeszcze jedno piffko zaprawię
Potem może jeszcze z jedno
Żeby mnie nie było tak średnio
Bez dania racji coś mnie padło na mózg
Blues - minus
Minus - blues
Wyszedłem ze wszystkim na swoje
Minus składki, plus nadgodziny
Regularnie robię co moje
Kawalerem jestem bez rodziny
Normalka, fajrant
Zwijam swój kram
Pchać się nie lubię
Wychodzę sam
I kiedy czekam na autobusa
Śpiewam do siebie tego bluesa
Blues - minus
Średnio jest
Wiąże człowiek koniec z końcem
Blues - minus
Smutno mnie
Że nie jestem przepięknym łabędziem
Co ma pióra bieluśkie jak śnieg
I elastyczną szyję
Blues - minus
Smutno mnie
Z taką szyją to ja bym wiedział, że ja żyję
Łabędzicę bym znalazł odpowiednią
Z nią na pewno nie byłoby mnie tak średnio
Bez dania racji coś mnie padło na mózg
Blues - minus
Minus - blues
(To przychodzi na każdego człowieka
Szarpie się jak jakiś taki niewychowany ordynus
Kiedy czuje, jak mu życie ucieka!
Nie! Nie!... Ja wcale nie narzekam
Blues - minus
Minus - Blues
Taaak jeeeest!)
str. 13
Brat
A wtedy nagle
Brat mi zbladł
Przeżegnał się
I wpadł
Pod blat
Cholera, myślę
Taki świat
Taki był
Dobry brat
I wpadł
Pod blat
Rodzony mój
Kochany brat
Niby podcięty
Kwiat
Tak padł
Siedzielim czasu
Spory szmat
I nagle patrzę
Szach i mat
Już wpadł
Pod blat
Ja zawsze z bratem
Fertig, git
A tu przez jeden
Litr
Ten wstyd
Taki był z niego
Gieroj, chwat
I wpadł
Pod blat
Półtora pana
Był mój brat
Nie słuchał
Rad
Za mało jadł
Bo trzeba przegryźć
Chociaż gnat
A brat m
ój na czczo
Ze mną siadł
I wpadł
Pod blat
str. 14
Z jednej mamusi
Z kilku tat
Człowiek się wzruszył
Brat
To brat
My od małego...
Tyle lat
A tu zaistniał
Głupi fakt
Bo wpadł
Pod blat
Stoi przede mną
Jeszcze pół
A pod półbasem
Stół jak wół
Nogi ma cztery
Twardy blat
Pod blatem leży
Brat
Co wpadł
Pod blat
Zbudź się, braciszku
Nie da rady
Muszę dokończyć sam
Biesiady
Bo o co?
Po co?
Szarpać się
Leży pod blatem
Jak ten kwiatek
Ech!
Życie nasze niebogate!
Na co mi taki
Brat pod blatem
Nie?
Być wszędzie
Chciałbym umieć
Być jak wiatr
I rozumieć cały świat
Obok drogi
Słuchać długo
Co mi powie
Szelest traw
Chciałbym odejść
Odejść tam
Gdzie naprawdę będę sam
Nad płynącą wolno strugą
Swoich dni obmyśleć plan
Być wszędzie
Gdzie nas nie ma
str. 15
To temat na poemat
Tam gdzie nas nie ma
Staje czas
Być wszędzie
Gdzie nas nie ma
Tęsknota jest
Jak trema
Wpisuje w schemat
Wolny wiatr
Chciałbym umieć
Być jak wiatr
I rozumieć cały świat
Obok drogi
Słuchać długo
Co mi powie
Szelest traw
Nad płynącą wolno strugą
Swoich dni obmyśleć plan
Gdzie mnie nie ma
Pójdę tam
Do stracenia wiele mam
Swą bezsenność w wielkim bloku
Szary bezsens swoich spraw
Kiedyś pójdę
Minę próg
Nagie pole
Siana stóg
Uspokoję swój niepokój
Moja drogą
Wiele dróg
Cara Italia
Italia, Italia
I ta talia Franceski
Nad
milano niebieski nieboskłon
Italia, Italia
I ta aria
Co w La Scali śpiewała ją bosko
Wszystkie były brunetki smagłe
Wszędzie na cię czyhały zasadzki
I szeptały - ty słowiański diable
I malował je Siemiradzki
Tutti frutti
Canzona Napoli
Tutti frutti di mare i ty
Jakże piękną tworzyliśmy parę
Tutti frutti amore cantare
Zobaczyłem Neapol i żyję
Do Sorrento nie wrócę więcej
Do fontanny Di Trevi rzuciłem
Cztery ruble -
to dużo pieniędzy
str. 16
Tenor miałem wtedy prawie włoski
W hotelowym pokoju palmę
Colosseum pamiętam antyczne
I doprawdy kolosalnie
Italia, Italia
I ta talia Angeli
Na San Marco anieli z marmuru
Italia, Italia
I ta aria
Co w San Pietro słyszałem ją z chóru
Noce były dwa razy dłuższe
Na gondoli kołyszące chwile
A spaghetti dwa razy krótsze
I nie było kłopotów tyle
Tutti frutti
Canzona Napoli
Tutti frutti di mare i ty
Jakże piękną tworzyliśmy parę
Tutti frutti amore cantare
Chcę zrobić dla ciebie coś
Chcę zrobić dla ciebie coś
Żebyś oniemiała wprost
Swój kapelusz zjeść
W czarnym fraku biec przez deszcz
Żebyś ze mną nie nudziła się
Żebyś może zadziwiła się
Żebyś wreszcie uwierzyła, że ja;
Mam niezaprzeczalny wdzięk
Chcę zrobić dla ciebie coś
Żebyś oniemiała wprost
Śpiewając na cały głos
Wyszczotkować lwa pod włos
Żebyś nigdy mnie nie miała dość
Żeby prędko ci mijała złość
Żebyś zawsze pamiętała to;
Jestem niewątpliwie ktoś
Chcę zrobić dla ciebie coś
Żebyś oniemiała wprost
Na razie przyniosłem bez
Biały jest
ładny jest
Weź!
Twarz błazna rozpłaszczona na witrynie
Podgląda cię, kobiecy manekinie
A od sz
karłatu twoich warg
Błazeński poczerwieniał kark
Ukradnie kiedyś nogę ci w zamęcie
Chichocąc albo łkając
Cięcie!
str. 17
Na długim, szarym, wąskim świtu moście
Pół nocy stoją jacyś smutni goście
Czekają tak na pierwszy błysk
A potem głową w dół - bryzg!
To rzeka
czarna woła do nich - chcę cię
Łopocą im nogawki
Cięcie!
Ta winda, która co dzień zjedziesz na dół
Pewnego dnia opuści ziemski padół
Trzy piętra minie, potem pół
A potem parter, ciągle w dół
Ktoś powie miło, widząc twe napięcie:
Witamy pana w piekle
Cięcie!
Odejdźcie, sam zostaną na okręcie
Cięcie!
A teraz trzeba dużo, dużo snu
Cięcie!
Przez pół
Co to jest miłość
Co to jest miłość
Nie wiem
Ale to miłe
Że chcę go mieć
Dla siebie
Na nie wiem
Ile
Gdzie mieszka miłość
Nie wiem
Może w uśmiechu
Czasem ją słychać
W śpiewie
A czasem
W echu
Co to jest miłość
Powiedz
Albo nic nie mów
Ja chce cie miec
Przy sobie
I nie wiem
Czemu
Cztery ściany świata
str. 18
Przed ścianą dźwięku stoją głusi
Modlą się do muzyki
Kiedy nie pragniesz, kiedy musisz
Lepiej być nikim
Przed
ścianą płaczu stoją błazny
Śmieszą ich cieni własnych podrygi
A śmiech ich pusty, śmiech ich straszny
Lepiej być nikim
Przed ścianą światła stoją ślepi
I patrzą bez zmrużenia powiek
O tym co świeci wiedzą lepiej
Niż zwykły człowiek
Pod ścianą straceń stoi heros
Patrzy oprawcom w oczy
Pali ostatni swój papieros
Na skraju nocy
Jest świat ze ścian
Rosnących w górę
W nim traci wartość słowo
Ja stoję przed zwyczajnym murem
I walę w niego głową
Czułość
Nie chcę cię dotknąć
Boję się
Boję się twego bólu
Chcę ci zostawić twą samotność
A swą obecność zmienić w czułość
Jesteśmy inni
Każde z nas
Ma swoje tajemnice ciemne
Kolczasty
Dziki
Suchy chwast
Nadzieje nadaremne
Spotkali się
Któryś tam raz
Śpiąca królewna ze ślepym królem
Chcę dać ci to
Co mogę dać
Czule
Czulej
Najczulej
Czy chciałbyś wyryć swoje imię
str. 19
Na gładkich lustrach wód leniwych
W przejrzystym, głębinowym zimnie
Nieczuły istnieć i szczęśliwy
Szczęśliwy, bo płynący wiecznie
Szczęśliwy, bo bez granic
Od źródła aż do ujścia przestrzeń
Objęty czasu ramionami
Nie dla mnie kryształowa trumna
Życia od siebie nie oddzielę
Bym w jasne słońce patrzeć umiał
Okiem rozwartym jak topielec
Ja jestem ciekaw swojej śmierci
I jednym tylko się trwożę
Gdy serce pęknie mi na ćwierci
Już wiersza o tym nie ułożę
Daj mi słowo
Już słońca wschód, początek dnia,
biały poranek obiecuje dobre chwile nam.
Jesteś mój, ale czy wiesz,
co jeszcze z twoich ust usłyszeć chcę.
Daj mi słowo, słowo niezwykłe,
co jutro zakwitnie jak sad, tak jak sad.
W sercu schowam, przejść wtedy mogę
prze
z ogień i wodę, bo wiem, że je mam.
Oczu mową dawno nazwane, zwyczajne i znane tak trwa.
Daj mi słowo, chcę w nie uwierzyć,
chcę z tobą je przeżyć, już czas.
Dzień chyli się, nadchodzi chłód,
nie uwierzyłeś jeszcze, miły, w białą magię słów.
A ja to wiem, gdy cisza trwa,
co nie nazwane jest, ucieka nam.
Daj mi słowo, słowo niezwykłe,
co jutro zakwitnie jak sad, tak jak sad.
W sercu schowam, przejść wtedy mogę
przez ogień i wodę, bo wiem, że je mam.
Oczu mową dawno nazwane, zwyczajne i znane tak trwa.
Daj mi
słowo, chcę w nie uwierzyć,
chcę z tobą je przeżyć, już czas.
Dobry sen
Ładnie u ciebie
Tyle książek
Ty sam to wszystko czytasz?
Jest to, co lubię
"Mały książę"
O! Jaka ładna płyta
Leż, leż spokojnie
str. 20
Jutro wstaniesz
Drobiazg
Trzydzieści siedem dwa
Zaraz opowiem Ci, kochanie
Skąd przyszłam
I kim jestem ja
Ja jestem dobrym snem
Życia mam tylko godzinę
Będziesz pamiętał mnie
Gdy minę
Ja jestem dobrym snem
W którym jest wszystko tak piękne
Kochanie nie budź się
Bo zniknę
Tyle tu dymu
Pokój tonie
Otworzę zaraz okno
A te koszule
Na balkonie
Na amen ci zamokną
Leż, leż spokojnie
Jutro wstaniesz
Grypa
Podgorączkowy dreszcz
Mój czas się kończy
Nie zostanę
Nie mogę
A dlaczego wiesz
Ja jestem dobrym snem...
Ja jestem dobrym snem
Zasmucę cię i porzucę
Dobranoc - tylko gdzie
Schowałeś klucze?
Dobrze, że byłaś
Nie mam niczego do stracenia
Jestem w ciemności, idę w ciemność
Z istnienia przejść do nieistnienia
Łatwo
Dopóki jesteś ze mną.
Spod stóp się osunęła ziemia
Cokolwiek złego było, wybacz
-
Jak mam ci pomóc?
str. 21
Boję sie ciszy
-
Słyszysz mnie?
Słyszę
Dobrze, że byłaś.
Dopóki wierzysz we mnie, miła...
Dopóki wierzysz we mnie, miła
W tym jest moja wielka siłą
Wszystko byś mi wybaczyła
Tylko jednej rzeczy nie
Mogę wściec się i utytłać
Paść na mordę, byłem wytrwał
Byle małych świństw gonitwa
Nie wciągnęła mnie
Dopóki wierzysz we mnie, miła
W tym jest moja wielka siła
Choćbyś nic mi nie mówiła
Ja to najserdeczniej wiem
Kiedy czasem, ot tak, stwierdzam
Taki pejzaż, trzeba pełzać
Widzę twoje oczy we łzach
Mam znów nogi dwie
Dopóki wierzysz we mnie, miła
W tym jest moja wielka siłą
Co mi serce uskrzydliła
Nauczyła mówić - nie!
Wiem, upadnę nieraz jeszcze
Nieraz głową mur popieszczę
Ale w nasze życie zmieszczę
Prawdę, której chcę
Dopóki wierzysz we mnie, miła
W tym jest moja wielka siła
Z życiem mnie nie pogodziłaś
Ale z samym sobą - tak
Mam przy sobie gorzką pamięć
Mam swój uśmiech, co nie kłamie
Wiem, że już mnie nic nie złamie
W nadchodzących dniach
Droga
Sanie niosły nas przez białą zamieć
Wiatr ci na policzku gładził łzy
Cóż mi pozostało – tylko pamięć
Dzwonki, końskie grzywy, śnieżny pył
Niech droga dłuży się, dziś księżyc duży jest
Podróży tej nie przyszedł jeszcze kres
str. 22
Wydłuża cienie drzew tej siedmiostrunnej śpiew
Co odtąd nigdy nie opuści mnie
Była miłość, nie wiedziałem o niej
Mogłem krzyknąć do woźnicy – stań
Wciąż pamiętam twoje srebrne dłonie
Gest kreślące pożegnalny z sań
Jakoś zniosę swoich dni daremność
Byłaś kiedyś ze mną, starczy to
Mam gitarę, pamięć i bezsenność
Ponad mro
k i wiatr, i śnieg, i noc
Niech droga dłuży się, dziś księżyc duży jest
Podróży tej nie przyszedł jeszcze kres
Wydłuża cienie drzew tej siedmiostrunnej śpiew
Co odtąd nigdy nie opuści mnie
Dzisiaj
Ponad skup, zbyt, nieświeży nabiał
Ponad galówek reżyserią
Czas porozmawiać
Serio?
Czy zawsze musi nas jednoczyć
Ból wieki, głód, strach
W stężałe oczy tłumu piach
Orzeł i reszka
Do opchnięcia
Przez byle kogo, byle komu
Czy potrafimy zamieszkać we własnym domu?
Potoczny, teraźniejszy czas
Bez heroicznych wykładni
Właściwie nie dotyczy nas
Bośmy odświętni albo żadni
Bardzo boleśnie nas uwiera
Głupie pytanie
Co jest teraz?
Co znaczy dzisiaj?
Jaki puls wypełnia naszych dni aortę
Idziemy
Chybotliwym mostem
Między legendą a komfortem
Dzisiaj, to nie jest zawsze w przededniu
Dzisiaj, to przez nas sadzone drzewa
Dzisiaj, to ciężar harówy powszedniej
Ale trzeba
Bo jesteśmy dorośli
Historii każdy liznął
Do ciebie mówię, pętaku
Co chcesz mnie uczyć patriotyzmu
Jak musztry w poprawczaku
Ponad skup, zbyt, tak samo smutno
str. 23
Je
st coś, co każe wstać i iść
Jeśli ma być piękniejsze jutro
Musi być lepsze
Dziś
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie...
Żyją tacy faceci
Że my przy nich jak dzieci
Znają życie
I mają swój plan
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie
Jak boleśnie zazdroszczę ja wam
Wy pijecie bez kaca
Do was przeszłość nie wraca
Nie spełnionych nadziei goryczą
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie
Jestem jednym z tych, co wam źle życzą
Przenikliwi jak kornik
Trudne lekcje historii
Odrabiacie na parę lat naprzód
Dawno już na tym świecie
Byłoby tak, jak chcecie
Tylko tacy, jak ja, wszystko spaprzą
Każdy z was jest sam w sobie
Podmiot, przedmiot i obiekt
Wszystko skute solidną obręczą
Mocni ludzie, co żyć potraficie
Za was inni się pocą i męczą
Żyją tacy faceci
Że my przy nich jak dzieci
Wątpliwości nas żre gorzka rdza
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie
Jak boleśnie zazdroszczę wam ja
Wszyscy wy jak te bogi
Macie ręce i nogi
Kopem bronisz, co łapą zachapiesz
Magia szklanych ekranów
Zmienia ich rację stanu
W rację siadu na własnej kanapie
str. 24
By wam przyznać co wasze
Nie napluję wam w kaszę
Zawiść swoją na chwilę ukrócę
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie
Gówno wiecie, co to jest życie
Ale za to się znacie na sztuce
Epitafium dla Mahalii Jackson
Błogosławieni ubodzy duchem
Bogaci w byt
W
am samotności wnętrza głuche
Otwiera rytm
To niewolnicy serc, obuchem
Kruszą niebo bez gwiazd
Czarnego bazaltu okruchy
Spadają między nas
Omija głowy
Nut ciężkich obryw
Rytm serca
Parodiuje podryg
Wykrętny znak
Czyżbyśmy byli
Tak bezcieleśni
I nie nosili
W sobie tych pieśni
Czyżbyśmy wolni byli tak
Módlcie się wolni i biali
Do świętej, czarnej Mahalii
Módlcie się póki czas
Figowy listek
Sfrunęły z nas figowe listki
Stoimy nadzy
Już po wszystkim
Seks jako problem wyogromniał
Nie nadążyła anatomia
Sfrunęły z nas figowe listki
Są specjaliści i specjalistki
W prasie kąciki fachowych porad
str. 25
Co? Kiedy? Gdzie? O jakich porach?
Pośród rozlicznych źródłowych badań
Jedno odkrycie rzuca się w oczy
Dobrze przed faktem chwile pogadać
Tylko nie bardzo jest o czym
Ona magister, on też nie profan
Rozbierz się, połóż, ugryź, chwyć!
Wiemy dokładnie jak się kochać
Tylko nie wiemy, jak żyć
Gdzie jesteś?
Gdybym mógł to przeżyć jeszcze raz, od nowa
Nie mogłam zostać, to zbyt szybko przyszło
Nie powiedziała ani słowa
Tak mało było czasu do namysłu
Miała rację, ale tak się nie odchodzi
Nie mogłam, nie mogłam inaczej
Widać nigdy mnie naprawdę nie kochała
Nic nie zrobił, żebym mogła wybaczyć
Gdzie jesteś?
Gdzie jesteś?
Czy spotkam cię kiedyś?
Czy droga ma przetnie się z twoją?
Idziemy ku sobie
Idziemy od siebie
Tęsknoty się dwoją i troją
Gdzie jesteś?
Gdzie jesteś?
Daleko odeszłaś
Daleko odszedłeś ode mnie
Idziemy ku sobie
Idziemy od siebie
Nie wiemy, czy nie nadaremnie
Powinienem pobiec za nią w dół po schodach
Dlaczeg
o nie zostałam mimo wszystko
Jak mogła odejść tak bez słowa
Tak mało było czasu do namysłu
Przecież wie, że jest jedyną, którą kocham
Czy mogłam, czy mogłam inaczej
Gdyby można zacząć jeszcze raz, od nowa
Gdyby można było wszystko wytłumaczyć
Gdzie ta bohema
Nie sprowadzam nikogo na złą drogę
Nie ulegam schyłkowym miazmatom
Już nie mogę
str. 26
Już nie mogę
Kazać latać wypchanym ptakom
Bo się stało naprawdę coś dziwnego
Czy dlatego, że chcemy mieć wszystko
Start do kas
Brawa mas
Własną twarz
Miłość władz
I do tego
być nonkonformistą
Jakaś bajka mi się marzy
Nie na temat
Gdzie ta bohema?
Gdzie ta bohema?
Gdzie ta bohema?
Szaleństwa nocy, rozpacze dnia
Płomień geniuszu, wieczności trema
I epater les bourgeois
Gdzie ta bohema?
Gdzie ta bohema?
Najwyższe nieba, najniższe dna
Serca niesione dłońmi obiema
O swoją prawdę stawka va banque
Gdzie ta bohema?
Gdzie ta bohema?
Papuga zdechła i marmur pękł
Dzieła w muzeach, a śmieci i "Desie"
My w kabarecie
To ma swój wdzięk
Gdzie ten zapiekły, gorzki poeta?
Umarł i poszedł na etat
Nie mam prawa namawiać nikogo
By swe życie przeżył z jedną walizką
W taką drogę
Ciemną drogę
Długą drogę
Kto nie musi, nie wyrusza - to wszystko
I podziwiam szczerze kilku facetów
Co nei dosyć, że mają nazwiska
Mają twarz
Start do kas
Brawa mas
Miłość władz
Oraz każdy z nich to ... moralista
Mimo to mi się marzy
Coś jak pierwsza miłość
Coś, czego chyba nie było
Gdzie ta bohema...
Grande Valce Frottee
Narodowa Galeria
Wielka sztuka na serio
str. 27
Owinęła nas chłodem swych fal
Tu spowite we mgiełkę
Jest sc
hronienie przed zgiełkiem
Już ostatnie, co los nam dziś dał
Schody wiodą do góry
Do skarbnicy kultury
Jeszcze tylko na stopy coś wzuć
Czworo kapci filcowych
Już biegniemy gotowi
Pierwszy obraz nazywa się "Chuć"
Ona naga, on nagi
Ile trzeba odwagi
Aż rumieniec wykwita i trwa
Tylko co nas odpycha
Nieuchronnie i z cicha
Bezustannie nas miota i gna?
W bezrozumnym zapale
Przez parkiety i sale
Roztańczone sylwetki mkną dwie
Rozwiązanie zagadki:
To jest parkiet za gładki -
Stąd nasz taniec
La Grande Valse Frottee
Czy pamiętasz jak ze mną
Tańczyłaś walca?
Patrzył z portretu Matejko Jan
Czy pamiętasz, jak ruszył
Świat do tańca
Tysiące płócien i ram
Coraz nowe posadzki
Coraz nowe zasadzki
Siemiradzki w przepychu swych ciał
Choć on dla mnie jest wszystkim
Przelatuję poślizgiem
Amfilady, parkiety tych sal
Bo tak trudno zatrzymać
Się jest, kiedy tarcia
Wciąż brakuje, oparcie
Ucieka spod stóp
Gdy na filcach
Nie powstrzyma nikt walca
Raz na twarz, raz na de
Pół na pół
Miga Leda z łabędziem
Co ma być, niechaj będzie
Walc szalony niczego
Nie oszczędza w swym pędzie
Obok tańczy wycieczka
Cała to śmiechu beczka
Niech się dzieci pobawią
Przyjechały z daleczka
Już zwiedzone muzeum
Schodów piętra się ścielą
-
dwieście stopni z marmuru
Dostojnego swą bielą
Może jednak przystańmy
Tr
ochę tempo nas męczy
Złap mnie za marynarkę
Ja się złapię poręczy
str. 28
Czy pamiętasz jak ze mną
Tańczyłaś walca?
Wyły karetki
Z noszami ktoś biegał
Czy pamiętasz, ja ruszył
Świat do tańca?
Grande Valse Frottee de parkiet
Coraz nowe zasadzki
Coraz nowe posadzki
Jakiś Venus gdzieś wisiał czy stał
Obojętni we wszystkim
Lecieliśmy poślizgiem
Nie obchodził nas powab tych sal
Bo tak trudno zatrzymać
Się jest, kiedy tarcia
Wciąż brakuje, oparcie
Ucieka spod stóp
Gdy na filcach
Nie powstrzyma nikt walca
Raz na twarz, raz na de
Pół na pół
Guide
Do twoich oczu przykładam uliczkę
Co w bok ucieka tunelem kasztanów
Jesteś przyjezdna, ja jestem tubylcem
Pamięcią w płyty chodnika wpisanym
Oto i zakręt
Tutaj lato zwalnia
Labirynt wiatrów tężeje na udach
Błogosławiona zapachów kopalnia
Błogosławiona nuda
Do twoich kroków przykładam ziarenka
Osypujące czas zwietrzałych tynków
Żegnaj na zawsze
Stąd prosto dojdzie pani do rynku
Gwóźdź
Tak bałeś się miłości mej
A ja kochałam cię mniej
Wystarczył mi twój uśmiech i
Obecność i więcej nic
Lubiłeś z kimś nagle wyjść i pójść,
Jak każe męski obyczaj wasz
Wystarczył mi wbity w ścianę gwóźdź,
str. 29
Na którym wisiał twój płaszcz
Poszedłeś sobie któregoś dnia
W tę stronę, gdzie los cię niósł
I chociaż wziąłeś ze sobą płaszcz
To w ścianie był jeszcze gwóźdź
Przez lata mgła i wiatr, i deszcz
Ze sobą niosę swój chłód
A w moim domu gorzej niż źle
Ze ściany wyjęto gwóźdź
Przez lata mgła i wiatr, i chłód
Nie było jeszcze najgorzej tak
Bo choć ze ściany wyjęto gwóźdź
Pozostał mi po nim ślad
Aż wreszcie ślad bezpowrotnie znikł,
Gdy przykrył go nowy tynk
Została pewność, że gwoździa ślad
Przedwczoraj jeszcze tam był
Tak bałeś się miłości mej
A ja kochałam cię mniej
Wystarczył mi twój uśmiech i
Obecność i więcej nic
Nastawić twarz na serdeczny wiatr
I słyszeć cichy gitary śpiew
A co ja z tego wszystkiego mam
Kochany, nie twoja rzecz
Hasła
Burzową chmurą płyną dzieje
Nadzieja ciągle się telepie
Jest hasło co optymizm sieje
Uśmiechnij się! Jutro będzie lepiej
Często to brzmi jak drętwa mowa
Po co wyszcze
rzać się na próżno
Hasło inaczej czas zredagować
Uśmiechnij się! Jutro będzie za późno
Impresja letnia
Wietrzyk z pieprzykiem
Pieprzyk z wietrzykiem
Opina na biodrach tkaniny
Rzeźbi niechcący
Pod wiatr idące
Rozkwitające dziewczyny
Suknie szeleszczą
Intymnych pieszczot
W ustronne miejsca nie chowa
str. 30
Działa z natchnieniem
Przez zaskoczenie
Ach, gdybym ja tak spróbował
Jak pięknie by mogło być
Jak pięknie by mogło być
Na ziemi wiecznie zielonej
Wystarczy wiedzieć, gdzie wstaje świt
I pójść, i pójść w tę stronę
Wśród szczęku broni, zgiełku spraw
Krzyczą Kasandry wszystko wiedzące:
Tu mądrość świata na nic się zda
Tu trzeba umieć spojrzeć w słońce
Jak pięknie by mogło być
Ziemia jest wielką jabłonią
Starczy owoców, wystarczy cienia
Dla tych, co pod nią się schronią
Jak pięknie by mogło być
Bo przecież jesteśmy ludźmi
Jest sen zbyt straszny, aby go śnić
Obudźmy się, obudźmy!
Wśród krwi, pożogi toczy się gra
Codziennie jest Sąd Ostateczny
Tu mądrość świata na nic się zda
Musimy znów stać się dziećmi
Jak
pięknie by mogło być
Ziemia jest wielką jabłonią
Starczy owoców, wystarczy cienia
Dla tych, co pod nią się schronią
Jak pięknie by mogło być...
Przecież tak dobre jest życie
Jak się człowiek nudzi
Wszystkiemu winien wolny czas
Ten na rozrywki i kulturę
Gdy Amor nam nie szczędzi łask
Oraz panienki poniektóre
Wysoki Sąd ogarnia śmiech
Gdy stoi przed nim smutny Pierrot
Co wypruwając z siebie dech
Ukrzywdził kilkadziesiąt sierot
Awarie w życiu osobistym
Damskie powództwa i pretensje
Ciężkie jest życie bigamisty
Kiedy ma tylko jedną pensję
str. 31
Być może to był błąd
A wszystko bierze się stąd
Że jak się człowiek nudzi
To ciągnie go do ludzi
Tak szczerze, w dobrej wierze
Bo człowiek - stadne zwierzę
Wszystkiemu winien wolny czas
Ten na intelekt i spacery
Wkładasz paltocik, ruszasz w świat
Na odkrywanie swych Ameryk
Potem spotykasz ten swój typ
Na piękną, zdrową, męską przyjaźń
Cieszy cię każdy wspólny łyk
Żadnej kolejki nie omijasz
Potem się budzisz w szczerym polu
Jedynie w gaciach (wiatr w nie dmucha)
Nie ma zegarka, brak portfela
Skarpetek i kawałka ucha
Być może to był błąd
A wszystko bierze się stąd
Że jak się człowiek nudzi...
Wszystkiemu winien wolny czas
Godzina pusta, smutna, łysa
Gdy ulicami wielkich miast
Chodzisz i chciałbyś się zapisać
Filateliści nie chcą cię
Kalamburzyści odepchnęli
Zostaje jeszcze PPS
Ale zamknięty przy niedzieli
Poddane machinalnym rytmom
W asfalt uderza twe śródstopie
Czy człowiek to? Czy tamto widmo
Widmo co krąży po Europie?
Być może to jest błąd
A wszystko bierze się stąd
Że jak się człowiek nudzi
To ciągnie go do ludzi
Tak szczerze, w dobrej wierze...
... Ciężko żyć na kwaterze
Jej portret
Naprawdę jaka jesteś
Nie wie nikt
Bo tego nie wiesz
Nawet sama ty
W tańczących wokół
Ciemnych lustrach dni
Rozbłyska twój
Złoty śmiech
str. 32
Pr
zerwany wpół
Czuły gest
W pamięci składam wciąż
Pasjans z samych serc
Naprawdę jaka jesteś
Nie wie nikt
To prawda nie potrzebna
Wcale mi
Gdy nie po drodze
Będzie razem iść
Uniosę twój
Zapach snu
Rysunek ust
Barwę słów
Nie dokończony
Jasny portret twój
Un
iosę go
Ocalę wszędzie Czy będziesz przy mnie
Czy nie będziesz
Talizman mój
Z zamyśleń nagłych twych
I rzęs
Obdarowany
Tobą miła
Gdy powiesz do mnie kiedyś
- Wybacz
Przez życie pójdę
Spoglądając wciąż wstecz
Jestem zmęczony
Czuję, usycha we mnie wiara
Instynkt ludzkości nieomylny
Tyle słów niepotrzebnych naraz
Złości i trwogi zgiełk bezsilny
Chcę uciec, wiem to brzmi naiwnie
Chcę uciec choćby na pustynię
-
Jesteś zmęczony?
Tak
To minie
Czy ktoś zatrzyma młyny słowa
Nim w proch ostatnią prawdę zmielą
Be
łkot i zbrodnia, król, królowa
Władzą nad nami się podzielą
Pogodzi nas niepogodzonych
Słońce gdy pierwszy raz nie wzejdzie
-
Jesteś zmęczony?
Tak
To przejdzie
Czasu już nie ma, nie ma na nic
Myśl ginie ogłuszona gwarem
Głupota tuczy się słowami
Wystarczy: mane, tekel, fares
str. 33
Czy świat jest łodzią dla szalonych
Rozbitków, co ratunkiem gardzą
-
Jesteś zmęczony?
Tak
Bardzo
Już jestem spokojna
Nadmorskich ogrodów
Ściemniały już nieba
Latarnie się jarzą po świt
Już jestem spokojna
I nie mów, nie trzeba
O
naszej miłości Już nic
Już jestem spokojna
Zamieńmy na przyjaźń
Nieufność, namiętność i lęk
A senne miesiące w nas będą przemijać
Aż czas nas zasypie jak śnieg
Nadmorskich ogrodów
Ściemniały już nieba
Tak długo nam czekać do zórz
Już jestem spokojna
I ni
e mów, nie trzeba
O naszej miłości
Nic już
Już tylko się znamy
To może przypadek,
że znów się widzimy
Patrzymy na siebie
w spokojnej udręce
Spojrzenia spłowiały
Przez lata i zimy
Dziś tylko się znamy
Nic więcej
Uśmiechasz się dziwnie
Inaczej niż wtedy
Gd
y było do siebie
Nam bliżej niz blisko
To było niedawno
a mówi sie kiedyś
Dziś tylko się znamy
To wszystko
Dzielimy złą ciszę
obcymi słowami
Ty serce masz chłodna
I chłodne masz ręce
Za chwilę pójdziemy
str. 34
Innymi drogami
Bo tylko się znamy,
Nic więcej!!!!
Już tylko się znamy...
To może przypadek
Że znów się widzimy
Patrzymy na siebie
W spokojnej udręce
Wspomnienia spłowiały
Przez lata i zimy
Już tylko się znamy...
...Nic więcej...
Ty jesteś ta sama
Tak piękna jak wtedy
Gdy było do siebie
Nam bliżej niż blisko
To było niedawno
A mówi się: kiedyś
Już tylko się znamy...
...To wszystko...
Dzielimy złą ciszę
Obcymi słowami
Ty serce masz chłodne
I chłodne masz ręce
Czy mą poufałość
Wybaczy mi Pani?
Bo przecież się znamy...
...Nic więcej...
Kantyczka Franka
Za tych co na morzu
Za tych co na dnie
Idź pielgrzymie boży
Nie oglądaj się
Za tych co w obroży
Uwiązani, źli
Idź pielgrzymie boży
I pokutę czyń
Za tych co na łożu
Muszą razy sześć
Za tych co się srożą
Że ktoś ma ich gdzieś
Za tych co by mogli
Ale nie chcą móc
Za tych co niegłodni
Bo się nażarł wódz
Za tych co na górze
str. 35
Za tych co na dnie
Idź pielgrzymie boży
Nie oglądaj się
Za tych co zasnęli
Wymyślając raj
Za tych co zginęli
Pod stołami knajp
Za tych co by chcieli
Lecz nie mają czym
Wyjdź na drogę swoją
I pok
utę czyń
Kiedy serce śpi
Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
Przecież czeka je nowy ból
Na czas jakiś wejdź w codzienności tło
Mniejsze dobro w niej, mniejsze zło
Pośród zwykłych spraw niech mijają dni
A ty żyj!
Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
By nabrało sił, przecież czeka je nowy ból
Kiedy serce śpi, jak zmęczony ptak
Nie budź nigdy go, sił mu brak
Jest zmęczone twych uczuć zmienną, grą,
Niechaj sobie śpi, a ty z nim
Pośród sennej mgły niech mijają dni
Serce śpi
Zęby wzlecieć znów, żeby znów się wzbić
Musi nabrać sił, nim nadejdzie to, co ma być
Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
Przecież czeka je nowy ból
Kiedy zbudzi się, wtedy da ci znak
Zatrzepoce jak w sidłach ptak
Jeszcze wyrwie się, jeszcze jeden raz
Frunie w blask
Kiedy serce śpi, miłość zbudzi je
Znów tęsknota, lęk, gorycz, radość
W nie, wejdzie w nie
Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
Przecież czeka je nowy ból
Na czas jakiś wejdź w codzienności tło
Mniejsze dobro w niej, mniejsze zło
Pośród zwykłych spraw niech mijają dni
A ty żyj!
Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
Przecież czeka je nowy ból
Kiedy się dziwić przestanę...
str. 36
Kiedy się dziwić przestanę
Gdy w mym sercu wygaśnie czerwień
Swe ostatnie, niemądre pytanie
Nie zadane, w połowie przerwę
Będę znała na wszystko odpowiedź
Ubożuchna rozsądkiem maleńkim
Czasem tylko popłaczę sobie
Łzami tkliwej i głupiej piosenki
By za chwilę wszystko zapomnieć
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Zgubię śpiewy podziemnych strumieni
Umrze we mnie co nienazwane
Co mi oczy jak róże płomieni
Dni jednakim rytmem pobiegną
Znieczulone, rozsądne, żałosne
Tylko życia straszliwe piękno
Mnie ominie nieśmiałą wiosną
Za daleko jej będzie do mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie
Kied
y się dziwić przestanę
Lżej mi będzie i łatwiej bez tego
Ścisną szczęścia i bóle wyśmiane
Bo nie spytam już nigdy - dlaczego?
Błogi spokój wyrówna mi tętno
Gdy się życia na pamięć
Wiosny czułej bolesne piękno
Pożyczoną poezją zakłamię
I nic we mnie i nic k
oło mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie
Kochajcie starszych panów
Kochajcie starszych panów
Mądre dziewczyny
Będzie wam zapisany
Dobry uczynek
Kochajcie starszych panów
Bez wielkich ansów
Nie grozi wtedy banał
I brak dystansu
Pachnieć lawendą
Starszy pan
Nie ma dla kogo
Gdy jest sam
str. 37
Kochajcie starszych panów
To dobry sposób
Żeby się poczuć damą
Uśmiechem losu
Kołysanka współczesna
Już noc wpłynęła do M-1
Parapet z szarej mgły obeschnął
Zostałem w męce mej sam jeden
Obok we wnęce śpi maleństwo
Czytam broszurkę Służby Zdrowia
"Jak dziecku okazywać miłość".
Na rano został suchy prowiant
Bo mleko znów się przypaliło
Śpij maleńki, śpij
Twoja mama wyjechała do Paryża
Twoja mama wyjechała do Paryża
Spakowała swoje rzeczy
I zdążyła nawet mi
Przed wyjazdem
Od kluch ciepłych naubliżać
Już posklejała kaszka manna
Esejów zbiór Tomasza Manna
Żyłem ja dotąd na tym świecie
W niewiedzy, jak się robi przecier
Jutro w Poradni Matki i Dziecka
Jest konferencja sprawozdawcza
Pójdę więc na nią jak owieczka
I powiem, że znów mały...
... zrobił coś takiego żółtego. Co to może być?
Śpij maleńki, śpij
Twoja mama wyjechała do Paryża
Twoja mama wyjechała do Paryża
Pewnie teraz je ostrygi
Albo kręci jakiś film
A mnie ręce opadają coraz niżej
K
iedy urośniesz taki duży
Pojedziesz może do mamusi
Dasz w mordę temu brunetowi
Jak zechcesz, możesz go udusić
Potem pozdrowisz ją ode mnie
I powiesz, że się dobrze czuję
Że mam zwyczajną profesurę
Że świetnie zmywam i gotuję...
... a w ogóle... to mogę się już bez niej obejść!
Śpij maleńki, śpij
List z Singapuru
str. 38
W ananasowozłotym Singapurze
W burzę
Gdy deszcz gorący trąca liście palm
A pociemniałe niebo z ziemią łączy
Oparów zenitalny szał
W gorąco-otępiałym Singapurze
W burzę
Pod wiatrem gną się baobabów pnie
Tam z sercem uwięzionym w moskitierze
Przyzywam imię twe
Zakwitła gdzieś w tropikach
Tęsknota moja dzika
Nostalgia po przejrzystych tamtych dniach
Tu dzień jest wciąż za długi
Tu krzyczą papugi
A deszczu smugi, smugi, smugi
Biją w dach
Tu bredzi wciąż malaria
Jak ryba w snu akwariach
Chcesz głową dziko tłuc w zielonym szkle
Wciąż błagam twojej łaski
Z wysiłkiem składam głoski
A małpie wrzaski, wrzaski, wrzaski
Słyszę w tle
W pomarańczowowonnym Singapurze
W burzę
Gdy z głową ociężałą od odurzeń
Wspomina ciebie jeden pan
W zielonojadowitym Singapurze
W burzę
Schronienia szuka zmokły rajski ptak
A mokra zieleń nurza się w purpurze
Kolorze twoich warg
Tu kwitną orchidee
Nic więcej się nie dzieje
Nadzieje moje już daleko gdzieś
Dalekie me rozpacze
I nie w
iem czemu płaczę
Tropiki, erotyki
Tu tylko człowiek dziki
Odnajdzie drogę swą w gorącej mgle
Ja pewnie znów się zbłaźnię
Przez tę nadmierną wyobraźnię
A może właśnie za to
Pokocha
Pani
Mnie
Love story
Ona i on
To była miłość prosta
Złączył ich los
str. 39
i jedn
o słowo - zostań
Wierzyli w to
Że razem będą żyć
Wierzyli w to
Ona i on
Znaleźli, ocalili
Ten czysty ton
Co każę się nie mylić
Że Ona, On
Dla siebie są
Wierzyli w to
Wierzyli w to
Że nieśmiertelni są
Gdy miłość trwa
Silniejsza jest niż zło
Ochrania ich
Spokojny dom
Aż ich znalazła noc
Pośrodku dnia pobladłych
Ją
Zabrała nagle
Zabrała ją
Zabrała noc
Ona i On
To było szczęście wielkie
Ją zabrał mrok
Ja falo dłoń - muszelkę
Słowa tracą sens
Bo śmierć i miłość
Już poza nimi jest
W milczeniu jest
Gdy słowa gasną
Nie pytaj czemu
Los chciał to odebrać im
Daj ciszy zasnąć
Niech otuli ich jak dym
...Historii kres
I kilka tych niemądrych łez...
...
Nie wstydź się łez...
Lubię was szczeniaki...
Lubię was szczeniaki
Niczego wam nie bronię
Gdy ktoś wam depcze po łapach
Pachniecie bezsennością
Mlekiem, wódką, tytoniem
A to jest miły zapach
Lubię was, szczeniaki
Gdy przełazicie parkany
str. 40
Ciekawi, co tam się kryje
Ceruję wam portki
Wasz świat porozrywany
Utulam łebki niczyje
Używaj mnie
Używaj
Wtedy jestem szczęśliwa
Wtedy jestem szczęśliwa
Jak biała piana z piwa
Używaj mnie
Używaj
Zapomnij, jak się nazywasz
Powiedz, co w sobie ukrywasz
Wiem, że nic nie rozumiem
Żyję najlepiej, jak umiem
Żal mi was, szczeniaki
Tak wyliniałe przedwcześnie
Od rąk, co chcą was zagłaskać
W odbicie własne warczycie
A nos wam chłodzi boleśnie
Powierzchnia jasna i płaska
Żal mi was, szczeniaki
Przy każdej białej goliźnie
Co się przed wami zamyka
Jak mało jest potrzebne
Do szczęścia krótkiego mężczyźnie
Wiem o tym i nie pytam
Używaj mnie...
Mastroianni mojej ulicy
Mastroianni mojej ulicy
Nigdy nie wstaje przed dwunastą
Jak mu drobne zostały, to je liczy
A potem wychodzi "na miasto"
Pochodzi, pochodzi, usiądzie
Gdzieś w barku na sporta i kawę
Jak mu się wydaje, że błądzi
To życie zaczyna być ciekawe
Jaki jest, taki jest
Po trzydziestce, jeszcze szczeniak
Duży pies - smutny pies
Tak w sam raz do pocieszenia
Gdzie twoja pani, kochanie?
Mastroianni mojej ulicy
Mastroianni mojej ulicy
Codziennie czyści zęby pastą
Uśmiecha się do lustra, wszystkie liczy
A potem wychodzi "na miasto"
Pochodzi, zawadzi, wypije
Dwa szybkie -
nie wstrząśnie się nawet
str. 41
Jak mu się wydaje, że żyje
To życie zaczyna być ciekawe
Jaki jest, taki jest
Po trzydziestce się nie zmienia
Duży pies, smutny pies
Tak w sam raz do pocieszenia
Jak go dobrze pocieszyć
Pewnie stać go na wyczyn
Mastroianni mojej ulicy
Mastroianni mojej ulicy
Przed sobą widział przyszłość jasną
Do zrobienia miał w życiu parę rzeczy
Niestety -
wyszedł "na miasto"
Gdzieś odszedł, gdzieś poszedł, nie zdążył
Może się późno obudził
Coś mu się zdawało, a potem przestało
A potem stracił wiarę w ludzi
Jaki jest, taki jest
Po trzydziestce ciut wyliniał
Duży pies, smutny pies
Tak w sam raz do pocieszenia
Chodź, kochanie do pani!
Dla mnie możesz być niczym
Taki podobny - nie ogolony
Mastroianni mojej ulicy
Międzyczas
Zatoki ramę fala gładzi
Przesiewa piasek słony wiatr
Obecnych nie ma. Coraz rzadziej
Natrafia się na ludzki ślad
Ja chodzę tędy, zbieram śmieci
Prawdziwe ślady innych lat
Śmieją się ze mnie słońca dzieci
Gdy mówię o istnieniu dat
Historia się przestała dziać
W ponaświetlanych mózgownicach
Czas teraźniejszy poszedł spać
A królem czasów jest - międzyczas
Na peryferiach trzech żywiołów
Ocalał arkadyjski mit
Chyba nie umiem być wesoły
Kiedy tu jestem - jest mi wstyd
Lepiej poszukani opakowań
Dla mnie coś znaczy byle śmieć
str. 42
Odpadków po ideach, słowach
Tu przysypano wiele strat
Historia się przestała dziać
W ponaświetlanych mózgownicach
Czas teraźniejszy poszedł spać
A królem czasów jest - międzyczas
Milczenie
Więcej
Milczenia
Milczenia
Milczenia
Odejdźcie wszyscy
Mnie potrzeba ciszy
Nie pragnę słońca
Nienawidzę cienia
A on z uporem wciąż mi towrzyszy
Gdzie mam się schronić
W jakiej osobności
W tym świecie bujnym w błache zachwycenia
Więcej
Milczenia
Milczenia
Milczenia
Tylka ta mowa przystoi miłości
Moja paranoja
Alkohol na ogół wchłaniam
Wszystkie gatunki do wytrzymania
Mogę bimber, brzozową, wodę "Chypre", "Być może"
Mogę brym, berbeluchę... politury nie mogę
Pewnie i mógłbym i politurę, gdybym w gardle był gładszy...
Na co się tak patrzysz?
Życie w ogóle znam na wylot
Byłem pumpernikiel, kaskader i pilot
W jednym filmie to z drugim kaskaderem -
Śliwą
Dwieście metrów przeszło leciałem... po piwo
To był wyczyn, bo mieliśmy po dwa złote na krzyż
Na co
się tak patrzysz?
Ty się nie pytaj, kto ja
Ty się nie pytaj, gdzie
str. 43
A w ogóle
To moja paranoja
Ole!
Kobiety u mnie w porządku
Z wyjątkiem jednego wyjątku
Ona była dla mnie kobieta - zagadka
Pól-Japonka i pół-Mulatka
Oczy miała dzikie, bo paliła haszysz
Na
co się tak patrzysz?
Mam stanowisko kierownicze, nie powiem
Wszystko stoi na mojej głowie
Nawet kapelusz na niej trzymam
Biurko, centralne, palmę i dywan
Języka nie znam żadnego
(A trzeba znać trzy)
Na co się tak patrzysz?
Ty się nie pytaj, kto ja...
J
a jestem cwańszy niż wy wszyscy
Nie wszystko złoto, co się błyszczy
Może mnie wzięła raz ochota
By powiedzieli: Równy chłop, choć idiota
Może to dla współżycia w grupie
Tak heroicznie trzeba zgłupieć
Człowiek myślący jest solą w oku
Kretyn to kretyn. Dajci
e mu spokój
Ty się nie pytaj, kto ja
Bo ja już swoje wiem
Bo to jest
Moja paranoja
Moja paranoja
Ole!
Moja wolność
Moja wolność
Ja tak chroniłem cię
Najdroższy swój talizman
Moja wolności
Ty nauczyłaś mnie
Odchodząc jak mężczyzna
Byle stąd, byle gdzie
Wciąż oddalał się kres
Tej wędrówki przez czas
Tej wędrówki po nic
Jeszcze z tobą dzień być
str. 44
W oczy wiatr -
to twój znak
Moja wolność
Ja byłem cały twój
W moim samotnym gniewie
Moja wolności
Błazeński kładłem strój
By się nie wyrzec ciebie
Gonił mnie ludzki śmiech
Głupców złość, że z nich kpię
W tej wędrówce przez świat
Ja wiedziałem, w czym rzecz
Moja wolność mnie zna
Moja wolność ma mnie
Moja wolności
Kochałem siostrę twą
Na imię jej - samotność
Moja wolności
Rzucałem każdy ląd
Gdy tylko ktoś cię dotknął
Z głównych dróg zawsze w bok
Twoją ścieżkę gdzieś w mrok
Gdzie, już wiem, nie ma nic
Tylko płonący krzew
Tylko gorycz i gniew
Ale byłaś tam ty
Moja wolności
Zdradziłem podle cię
W wygodnej siedzę celi
Jaki to wstyd
Ty sama dobrze wiesz
Ale już na mnie nie licz
Teraz już będę tu
Mam tu swój dach i stół
Inna tu ze mną jest
Kocham ją - ona mnie
Mocne drzwi, gruby mur
Sam oddałem jej klucz
Moja wolności - żegnaj!
Moja miłości - witaj!
Mona Lisa
Ona jest inna i spokojna
Niezły malował ją remiecha
Siedzi ta
dama w złotych ramach
I jakoś dziwnie się uśmiecha
Bo kto ma dzisiaj czas
Uśmiechać się jak Mona Lisa
Bo kto ma dzisiaj czas
str. 45
Tak się śmiać
Śmiać się należy
Gębą do widza
I żeby było znać
Nudna jest baba, mówiąc szczerze
Siedzi, uśmiecha się Gioconda
Jakoś to robi, że to bierze
I wcale na to nie wygląda
Spróbuj, dziewczyno, zdziałać coś
Z takim wesołym czymś na twarzy
Możesz się śmiać bez przerwy rok
I tak cię nikt nie zauważy
Bo kto ma dzisiaj czas
Patrzeć na uśmiech Mony Lisy
Bo kto ma dzisiaj czas
Tak się śmiać
Śmiać się należy
Gębą do widza
I pieniądze za to brać
Najpiękniejsze miłości
Najpiękniejsze są miłości, których nie ma
Które jutro może przyjdą albo nie
Najpiękniejsze są miłości, których nie ma
Światło z nieba nie wiadomo jak i gdzie
Najpiękniejsze są miłości niewiadome
Nie wiadomo kiedy, gdzie, dlaczego, jak
Niewiadome może wyjść zza rogu domu
Więc się nie zdziw, kiedy ciebie porwie wiatr
I jak długo jeszcze będziesz na nią czekał
może tydzień, może miesiąc, może więcej
Wszystko jedn
o co się stanie, najpiękniejsze jest czekanie
Uwierz w prawdę wyśpiewaną w tej piosence
Tylko kiedyś, może jutro, może dalej
Coś się zmieni, może ci przybędzie lat
I obejrzysz się przez ramię, powiesz że piosenka kłamie
Mówi pamięć, że nieprawda że jest tak
Najpiękniejsze są miłości, które były
Są jak stare wino kiedy płynie czas
Najpiękniejsze są miłości, które były
Taka chwila przyjdzie na każdego z nas
Najpiękniejsze są miłości przedawnione
Dnia któregoś stwierdzisz taki prosty fakt
Może trochę brak Ci siły, może świat nie taki miły
I już nie chcesz by cie porwał wiatr
str. 46
Najpiękniejsze są miłości, których nie
ma.
Najpiękniejsze są miłości, których nie ma.
Które jutro przyjdą albo nie.
Najpiękniejsze są miłości, których nie ma.
Światło z nieba nie wiadomo jak i gdzie.
(...) Najpiękniejsze są miłości, które były.
Są jak stare wino kiedy płynie czas.
Najpiękniejsze są miłości, które były.
Taka chwila przyjdzie na każdego z nas.
Naszą miłość zabiła wielka płyta
Odchodzę
Jesteś zdziwiony
Przecież nic się takiego nie stało
Nasz niedługi spektakl skończony
Widocznie tak być musiało
Muszę odejść
Rozumiesz, muszę
Duszę się
Zrozum
Duszę
Naszą miłość zabiła wielka płyta
Tam nam trudno o bliskość było
W mrówkowcu betonowa klita
Chwili ciszy zabrakło na miłość
Rury
wyją, trzaskają drzwi wind
Sąsiad z góry kładzie boazerię
A liryka się rozwiewa jak dym
Wszystko zmienia się w drętwą reżyserię
Nikt nie winien, o nic więcej nie pytaj
Nasza miłość zabiła wielka płyta
Odchodzę
Nie twoja wina
Czy ktoś trzeci, wiesz dobrze, że nie to
Chciałam bluszczem ku światłu się wspinać
A zwyciężył mnie szary beton
Muszę odejść
Rozumiesz, muszę
Duszę się
Zrozum
Duszę
Naszą miłość zabiła wielka płyta
Tak nam trudno o bliskość było
W mrówkowcu betonowa klita
Chwili ciszy zabrakło na miłość
Sąsiad z dołu puszcza nowy hit
Obok znowu się leją po mordach
str. 47
A intymność to już tylko wstyd
Pieśń miłości w fałszywych akordach
Nikt nie winien, o nic więcej nie pytaj
Naszą miłość zabiła wielka płyta.
Nerwica w granicach normy
Nie wiem co się ze mną stało,
Nie wiem co się we mnie dzieje,
Wiem ktoś ma duszę i ciało,
Podobno ma jeszcze nadzieję,
Panie doktorze, dlaczego tak
Dlaczego tego mi brak?
Nie przeszkadzam panu, nie?
Przyszłam do pana, jak niejedna,
Pan jest tu po to, by wysłuchać mnie...
A te firanki to jedwab?
Mam usiąść, czy się położyć?
Nieważne, nie o to chodzi...
Zdrożało, za mało nie starcza,
Są buty, a nie w tym numerze,
Zmęczona sklepowa coś warczy,
Jaśminy zakwitły na skwerze,
W popychu w pośpiechu, w zaduchu,
Rajstopy ktoś podarł mi drutem,
Tak jakoś mi nie jest do śmiechu
I smutek i smutek i smutek.
Pan o tym wie, panie psychiatro,
Ten świat mi się zdaje potworny,
Ja wiem w życiu to nie ma tak łatwo,
Nerwica w granicach normy.
Kolejki, kolejki, w kolejkach,
Czy dają, co dają, gdzie dają,
Wśród tłumu, wyprana z rozumu,
Stanęłam, postałam nie mają,
Kto komu, gdzie komu do domu,
Mężowie i dzieci czekają,
Kupiłam!
Nie mówcie nikomu...
Powrotny bilet do raju,
Pan o tym wie, panie doktorze,
Kobieta to człowiek odporny,
Jest źle, czy pan na to pomoże?
Nerwica w granicach normy.
str. 48
Czy to już wszystko, czy jest tak źle,
Czy to nas wszystkich dotyczy,
Czy mam się śmiać, czy ronić łzę,
Wśród tylu obiektywnych przyczyn,
Odnajdę, potrzymam, porzucę,
Mnie takie się żarty trzymają,
Pojadę, pożyję i wrócę,
Z raju przyjadę do kraju,
Mam szukać, odnajdę, porzucę,
Bo życie to flauty i sztormy,
Pojadę, pożyję i wrócę,
Nerwica w granicach normy.
Receptę dostałam od pana,
Doktorze, wystałam, dostałam,
Grzmotnęłam to wszystko do zlewu,
Bez gniewu, doktorze bez gniewu,
To życie jest moje, czy czyje?
Źródlanej się wody napiję,
A wtedy nadziejo mnie prowadź,
Jak trzeba to mogę zwariować.
Przeczekam, doczekam się formy,
Łagodna, liryczna diagnoza
Kliniczna:
Nerwica w granicach normy.
Nie umiem być sam
Nie umie
m być sam
Silniejsza ode mnie
Jest cisza
W niej jedno życie
Czy nie jest czasem
Dziwnie wam
Gdy własne serca słyszycie
Gdy puste niebo, ustał wiatr
Kwiat boi się, że zwiędnie
Nie umiem być sam
Nie umiem być sam
W tej ciszy silniejszej ode mnie
I muszę wstać
I muszę iść
Gdzie grają
Grają mocno
Już wiem
Nareszcie, jak trzeba żyć
Mam sposób na samotność
Ten mocny dźwięk
Ten mocny rytm
Uśmiechy wielu ust
Bo wtedy się
str. 49
Nie liczy nic
Jest tylko
Rhytm and blues
Nie umiem być sam
Nikt mnie nie oswoił
Z widokiem
Me
j własnej twarzy
Czy nie jest czasem
Znany wam
Ten strach wobec własnych marzeń
Samego siebie słabo znam
To ja? Czy jakiś ktoś tam
Nie umiem być sam
Nie umiem być sam
Ta cisza jest dla mnie za głośna
I muszę wstać...
Nie umiem odpowiedzieć
Nie chcemy nic
Umiemy żyć
Gdy jesień tli się niedopalona
Umiemy żyć
Powietrzem żyć
Dym masz we włosach
Kwiat suchy w dłoniach
Ostatni deszcz
– już pierwszy śnieg
Marzniemy i źle nam się wiedzie
Pytasz:
„Dlaczego dobrze jest?”
A ja nie umiem odpowiedzieć
Przybyło nam
Dostatnio nam
Ale zamyślasz się coraz częściej
Nawet twój uśmiech
Nie ten sam
Nie współczujemy sobie
W tym szczęściu
Coś zgubiliśmy, tylko gdzie
I gdzie codzienność syta nas powiedzie
Gdy spytasz:
„Czemu jest tak źle?”
Nie będę umiał odpowiedzieć
Nie wierz
ę w powroty
Nie mówmy więcej o tym.
Nie wierzę już w powroty
Że słowa, uśmiech, dotyk
str. 50
Odzyskają smak
To już zagrany dramat
Ja jestem nie ta sama
Nie mogę dłużej kłamać
Na nic to się zda
Zbyt wiele dotąd nas łączyło
By został tylko popiół, sól
Ale to dawn
o nie jest miłość
Wyzwólmy się z fałszywych ról
Wyzwólmy się z fałszywych ról
Nie mówmy więcej o tym
Nie wierzę już w powroty
Że słowa, uśmiech, dotyk
Odzyskają smak
To tylko słowa, słowa
Że można znów od nowa,
Że można znów próbować
Z sobą razem być
Jak ty beze mnie, ja bez ciebie
Dziś o tym nie wie żadne z nas
Dziś najważniejsze znaleźć siebie
Każde do swoich pójdzie gwiazd,
Każde do swoich pójdzie gwiazd
Nie, nie możesz teraz odejść.../ Samba
przed rozstaniem
Nie, nie możesz teraz odejść
Kiedy cała jestem głodem
Twoich oczu, dłoni twych
Mów, powiedz, że zostaniesz jeszcze
Nim odbierzesz mi powietrze
Zanim wejdę w wielkie nic
Nie, nie możesz teraz odejść
Jestem rozpalonym lodem
Zrobię wszystko, tylko bądź
Bądź, zostań jeszcze chwilę, moment
Płonę, płonę, płonę, płonę...
Zimnym ogniem czarnych słońc
Nie, nie możesz teraz odejść
Popatrz listki takie młode
Nim jesieni rdza i śmierć
Bądź - proszę cię na rozstań moście
Nie zabijaj tej miłości
Daj spokojnie umrzeć jej
str. 51
Niebo i ziemia
Gdy niebo staje
się podłogą
Traci przejrzystość, błękit, duszę
Niebo bezkarnie deptać mogą
Tylko kretyni lub geniusze
Tyle już urzędniczych prób
Jak by z poezji zrobić krzesło
Zostawcie ziemi ciężar stóp
A niebu jego niebieskość
Niedomówienie
Pani mi jawi się sekretem
Zwierzenia niesłyszalnym szeptem
Kiedy z szelestu słów pojmuję
To, co oddechu pani ciepłem
Jak skok płomyka, gdy rozjaśnia
albo pomniejsza światła okrąg
Tak ty się stajesz - to zalotną
To niemo prosisz o samotność
Niedomówienie
Niedomówienie
Jest
właśnie tym
Co mi pozwala na istnienie
W cienistej okolicy pani rzęs
Niedomówienie
Niedomówienie
Jest właśnie tym
Co najboleśniej w tobie cenię
Gdy bardzo chcę
Usłyszeć tak
A boję się
Usłyszeć
Nie
Jakie to dawne sentymenta
Odnaleźć można w wiatru śpiewie
Domyślam się - pani pamięta
Pani pamięta to, czego nie wiem
Może bezwiednie grę prowadzę
Ty jej reguły znasz, o pani
Dlaczego nie chcesz mi ich zdradzić?
Bym mógł się ustrzec od przegranej
str. 52
Niedomówienie
Niedomówienie
Jest właśnie tym
Co mi pozwala na istnienie
W cienistej okolicy pani rzęs
Niedomówienie
Niedomówienie
Jest właśnie tym
Co najboleśniej w tobie cenię
Gdy bardzo chcę
Usłyszeć tak
A boję się
Usłyszeć
Nie
Nieobecność I
Tak długa twoja nieobecność
Na jednej strunie grany temat
Usypia wymyślona wieczność
I zapominam, że cię nie ma
I tak długo trwa
Tak długo trwa
Blednąca twoja nieobecność
Tak długa twoja nieobecność
Gładka kamieniem z dna potoku
A mnie, kochana, wciąż niespieszno
Pamięci poddać się wyrokom
Tak długo trwa
Tak długo trwa
Ginie
ślad
Ginie ślad
Tak długa twoja nieobecność
Dialogu z ciszą nie zaczyna
I jest milczenie całą resztą
I boję się, że zapominam
Tak długo trwa
Tak długo trwa
Ginie ślad
Blednie ślad
Stygnie ślad...
Nieobecność II
str. 53
Świt i zmierzch i znowu świt
Noc świetlista, ciemne dni
Oswoiłem wieczność, swoją nieobecność
Że mnie nie ma, nie wie nikt
Wreszcie się przestałem bać
Żyć nie muszę, mogę trwać
Tydzień, miesiąc, rok i wiek
Słyszę szum podziemnych rzek
Czasem tylko nagły lęk
Czy to popiół, czy to śnieg
Nie ma m
nie i nie ma łez
Cierpi tylko ten, kto jest
Że mnie nie ma, nie wie nikt
Jest powietrze z grubych szyb
Czas wyrokiem nie jest
Lustro się starzeje
A ja się nie zmieniam w nim
Trwam jak kamień, nie jak dym
Niepotrzebne skreślić
Straciłem wczoraj zęby mleczne
Wyciera się dziecięcy urok
Nic na tym świecie nie jest wieczne
Wieczne jest tylko wieczne pióro
Nie doceniałem jego funkcji
Aż tu ankietę mi przynieśli
Tuż przy nagłówku są w instrukcji
Dwa słowa: Niepotrzebne skreślić
Mam pochodzenie? Takie sobie
Nie
stety nie ma w rodzinie cieśli
Chociaż mi żal go, to co ja zrobię
Że tego cieślę muszę skreślić
Czy reaguję? Reaguję
Czym? No... jak by tu określić
Sercem. Bo tym najgłębiej czuję
A reszta? Niepotrzebna. Skreślić
Skreślać, nie skreślać. Co w tym siedzi?
Pi
óro jest wieczne, wieczny dramat
Trudno udzielić odpowiedzi
W rozsądnych określonych ramach
Może nie skreślać? - Wewnętrzna rysa
Wagi ankiety nie umniejsza
Może z lenistwa wolę pisać
Sztuka skreślania jest trudniejsza
Jakie są pana przekonania?
Jakie rodzice pana mieli?
Czy pan przeżywał załamania
Światopoglądów i idei?
Trudno w pytaniach oderwanych
Zawrzeć tak podstawowe treści
Mój światopogląd, proszę pana
Pan lepiej zna. Pan za mnie skreśli.
str. 54
Niepotrzebny nam ten smutek
Niepotrzebny nam ten smutek
Prze
cież wiemy
To musiało przyjść
Róży cierniem serca skłute
Póki bolą
Jeszcze warto żyć
Ty odejdziesz, ja nie wrócę
Z każdym dniem
Jak echo cichnie żal
Niepotrzebny nam ten smutek
Kiedy tyle
Pozostało nam
Na rozstanie ci zanucę
La la la la la
Lala
La
Niepotrzebny nam ten smutek
Kiedy tyle
Pozostało w nas
Lata płowe, zimy lute
Słońca kurz
Rozmigotany sad
Ty odejdziesz, ja nie wrócę
Jest już tak
Gdy się wypełnia czas
Niepotrzebny nam ten smutek
Kiedy tyle
Pozostało w nas
Na rozstanie ci zanucę
La la la la la
Lala
La
Ocalenie
To moja ostatnia nadzieja
I brzeg ocalenia
W kosmicznych szaleństwa zawiejach
Wiem, że jest
Ta ziemia
Tam rośnie głóg
Wzdłuż polnych dróg
str. 55
Sekunda się zmienia w godzinę
I jestem, czym byłam, i staję się znów
Kwitnącym jaśminem
To mój ostatni zryw
W krąg ściany, ściany, pusto
Zostaje mi tylko byt
Biel sufitu, szpitalne łóżko
Oddech
Miłość
To oddech
W świecie z grubych szyb
Widmo ciepłej mgły
Obecności ślad
Ulotny
Miłość
To oddech
Głęboki
Mocny
To westchnienie fali o piach
Miłość
To tylko oddech
Powietrzem żywi się
I dobrem
I umiera w nas
Gorycz słów
Braknie tchu
Twój oddech
Kiedy śpisz
Ja go słucham
Wtedy wszystko już wiem
Opium
Śpimy pod mostem
Życie jest proste
Na wino zawsze starcza nam
Żyjemy obok
Jesteśmy sobą
Czy wiecie kto to jest kloszard?
Kloszard, to człowiek
Co rzekł raz sobie
Że chce być wolny, wolny jak ptak
Przestał się śpieszyć
Życie go cieszy
Na grzbiet wystarczy kilka szmat
Byłem bankierem
Ja, profesorem
Lecz chore wokół wszystko jest
str. 56
Na co nam fikcja
Ważna pozycja
W śmietnikach znajdziesz
Co tylko chcesz
Wschodnie trucizny
To wszystko kpina
Jakby we Francji zabrakło wina
Co ich popycha?
Jaka przyczyna?
Jakby we Francji zabrakło wina
Jaka przyczyna?
Jaka cholera?
Powiem Ci. Pycha, albo kariera
Za życia kłamstwo
Zawsze się płaci
Biedni oszuści, degeneraci
Żyją nerwowo
Czy też za łatwo
Jakby we Francji wina zabrakło
Palę te różne wschodnie koszmary
Nam to nie grozi
Nie grozi, stary
Śpimy pod mostem
Życie jest proste
Niczego nie potrzeba nam
Kawałek chleba
Kawałek nieba
Kloszard to jest największy pan
Kloszard, to człowiek
Co rzekł raz sobie
Że chce być wolny
Wolny jak ptak
Przestał się śpieszyć
Życie go cieszy
To nic trudnego, spróbuj tak
Ostatni koncert Paganiniego
Na estradę przyciemnioną wszedł Nicolo
Profil
diabła, grzywa włosów - smoły strumień
Tylko dłonie miał tak piękne, że aż bolą
Swoich rąk się wstydził każdy, klaszcząc w tłumie
Już arpeggia rozcinają perfum wonie
Sezonują szkliwem kolie na hrabinach
Nikt o pomoc nie zawołał, każdy tonie
Jak we śnie, którego się nie zapomina
Nicolo! Diavolo! Maestro!
To bluźnierstwo dla rozumu, kiedy gra
Zły konkurent
Znów ci struny ponadgryzał
Co ty na to?
Fascinato!
Właśnie wchodzisz w moderato
str. 57
Pękła pierwsza
Nikt nie słyszał
Koncert trwa!
Spoza loków demonicznie błyska oko
Smyczek kreśli zygzak światła esów flores
Jak cudownie się raz poczuć tak głęboko
Mamma mia dolorosa, łka Dolores
Nicolo! Diavolo! Maestro!
To bluźnierstwo dla rozumu, kiedy gra
Zły konkurent
Znów ci struny ponadgryzał
Co ty na to?
Fascinato!
Właśnie bierzesz to staccato
Pękła druga
Nikt nie słyszał
Koncert trwa!
Przygarbiony, wirtuoza ultrapoza
Aureola promienista mrok rozświeca
Każdy z panów nagle poczuł się furioso
Każda dama coraz bardziej jest kobieca
Nicolo! Diavolo! Maestro!
Kazirodztwo dla jestestwa, kiedy gra
Pękły wszystkie
Jest muzyka
Koncert trwa!
...Wszystkim się zdawało, że Nicolo gra jeszcze, a to... echo grało.
Ostinatio Determinare I
Wiatr
Jaki wiatr
W kurtynę nocy dmie
Na pustej scenie
Ciemne przestrzenie
Zaraz pochłoną mnie
Dal
Jaką dal
Skrywa szkarłatny zmierzch
By ją odnaleźć
Muszę oszaleć
Pobiegnę tam gdzie kres
Nagły zachód słońca
Słońca wschód
str. 58
Odmierzę tańczącą
Parą nóg
Po to tańczę, tańczę
Poprzez mrok
By ukoić istnienia głód
Wiatr
Jaki wiatr
Niesie świetlisty pył
Słońca, księżyce
Domy, ulice
Pędzą kontury brył
Dal
Jaką dal
Kryje kulisa mgły
Na wielkiej scenie
Jedno istnienie
I dekoracji zgrzyt
Uwięziona w czasie
Wyrwę sie
Przez kolczasty zasiek
Będę biec
Zgubię, zgubię pogoń
Zmylę ślad
I nie znajdzie mnie
Moja
śmierć
Ostinatio Determinare III
Ach
Gdyby tak
Być jak mały anioł
Lalką ze szmat
Brudną, potarganą
Czy tego brak
Żeby świat był prosty
Lalka ze szmat
W rękach młodszej siostry
Ach
Gdyby tak
str. 59
Być jak mały anioł
Lalką ze szmat
Wiecznie cerowaną
Patrzą na świat
Z koralików oczy
Lalka ze szmat
Nie boi się nocy
To na wznak
Upadnie
To ją kot
Ukradnie
To na szwie
Popęka
Zawsze jest
Przepiękna
Ach
Gdyby tak
Zrzucić ciężar bytu
Lalka to ja
Z tanich kretoników
Ach, gdyby tak
Świat był znowu prosty
Lalka ze szmat
W rękach młodszej siostry
Ach
Gdyby tak
Uciec w przedmiot żywy
Lalka ze szmat
Czy to przedmiot żywy
A może czas
To jest także lalka
Lalka ze szmat
Cierpi, że jest lalką
Trocin
Kurz
Ze środka
Uśmiech
Jak idiotka
W ciemny kąt
Rzucona
Długie lata
Kona
Ostinatio Determinare IV
str. 60
Raz, dwa, trzy
Niech patrzy
Kto chce i
Kto nie chce
Jak biegnę
Uciekam
Wiruję
Na ścieżce
To ścieżka
Donikąd
Przez półmrok
Do mroku
W bezdroża
Umyka
Zdyszany
Niepokój
To ścieżka
Zarosla
Tymiankiem
I ostem
Tu wszystko
Cierniste
Bezwiedne
I proste
To ścieżka
Pachnąca
Piołunem
I rdestem
Umykam
Uciekam
I czuję
Że jestem
Od drogi
Od tłumu
Od gwaru
Od traktu
W bezdroża
Rozumu
Wirując
Do taktu
Raz, dwa, trzy
Niech patrzy
Kto zdoła
To dostrzec
Jak biegnę
str. 61
Uciekam
Ku gwieździe
Ku siostrze
Uciekam
Umykam
Gdzie chaszczy
Muzyka
Gdzie dzikie
Jabłonie
W ustroniu
Się schronię
Tam płonne
Są grusze
Od ziół się
Uduszę
I w trawy
Stuletnie
Upadnę
Bezwiednie
Na ścieżce
Donikąd
Dziewanny
Iglice
Przez półmrok
Do mroku
Po swą
Tajemnicę
Raz, dwa, trzy
Niech patrzy
Tutejszy
I przybysz
Jak śmiercią
Się bawię
Na serio
Na niby
Od drogi
W bezdroża
Ku gwieździe
Ku siostrze
Gdzie serce
Promienne
Przebija
Mi ostrze
Raz, dwa, trzy
str. 62
Niech patrzy
Kto chce i
Kto nie chce
Jak biegnę
Uciekam
Wiruję
Po ścieżce
Ostinatio Determinare VI
Zobaczyć
Dostrzec
Zdarzenia
Najprostsze
Na nowo
Skojarzyć
Bez ciała
Bez twarzy
Tu jestem
I wszędzie
Co będzie
To będzie
Ten walc
I ten temat
Już nie ma
Mnie nie ma
Zdziczałe
Ogrody
Zetlałe
Zachody
I mnożą się
Słońca
Bez końca
Bez
końca
Księżyce
Zbyt jasne
Oddale
Przepastne
Bez ciała
Bez twarzy
Skojarzyć
str. 63
Skojarzyć
Raz, dwa, trzy
Niech patrzy
Kto chce i
Kto nie chce
Jak tańczę
Umykam
Wiruję
Na ścieżce
To ścieżka
Donikąd
W jałowe
Pustkowie
Tam prawdy
Jedynej
O sobie
Się dowiem
P
amiętajcie o ogrodach
Bluszczem ku oknom
Kwiatem w samotność
Poszumem traw
Drzewem co stoi
Uspokojeniem
Wśród tylu spraw
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
Kroplą pamięci
Nicią pajęczą
Zapachem bzu
Wiesz już na pewno
Świeżością rzewną
To właśnie tu
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
str. 64
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
I dokąd uciec
W za ciasnym bucie
Gdy twardy bruk
Są gdzieś daleko
Przejrzyste rzeki
I mamy XX wiek
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
Parasol nie chroni od łez
Parasol nie chroni od łez
Tak dobrze bez niego jest
Bo lepiej nie wiedzieć
Co spływa mi z rzęs
Czy łzy
Czy deszcz
Czy łzy
Czy deszcz
Parasol nie chroni od łez
Kiedy mówiłeś
Żegnaj
Byłam na pewno
Blada
Trochę zdziwiona
Biedna
Wtedy zaczęło padać
Chciałeś pożyczyć
Mi parasol
Tak j
ak robiłeś
Nie raz
Nie dwa
A ja nie wzięłam
Nie wiesz dlaczego?
Nie był potrzebny
Mi tego dnia
Parasol nie chroni od łez
Tak dobrze bez niego jest
Bo lepiej nie wiedzieć
Co spływa mi z rzęs
Czy łzy
Czy deszcz
Czy łzy
Czy deszcz
Parasol nie chroni od łez
Kiedy od ciebie
str. 65
Biegłam
Chmura na miasto
Spadła
Biegłam zmoknięta
Biedna
W czystą ulewę nagłą
I nie musiałam
Unikać ludzi
Pouciekali
Wszyscy
Do bram
Biegłam przez miasto
Bez parasola
Nie był potrzebny
Mi tego dnia
Parasol nie chroni od łez
Tak dobrze bez niego jest
Bo lepiej nie wiedzieć
Co spływa mi z rzęs
Czy łzy
Czy deszcz
Czy łzy
Czy deszcz
Parasol nie chroni od łez
Pełnia szczęścia
Do pełnego szczęścia
Nie brakuje nam
Poza rolls-royce'em nic, kochanie
Kupiłbym go w częściach
Potem złożył sam
Bo to wypada znacznie taniej
Tak niewiele trzeba
Jakaś mała rzecz
Rejs własnym jachtem na Hawaje
Przebacz, miła, przebacz
Tak niewiele chcę
Jestem skromniejszy, niż się zdaje
Do pełnego szczęścia
Nie brakuje nic
Nic, chociaż są niebrzydkie zamki
Cały projekt wnętrza
Obmyślony mam
Po co nam zaraz złote klamki
Umiar przede wszystkim
Powściągliwy smak
To właśnie czyni świat powabnym
Dobra stara whisky
Smoking, czasem frak
Jeżeli szampan to wytrawny
Do pełnego szczęścia
Nie brakuje nam
Nic, poza wiernym, dobrym sługą
W
ita nas u wejścia
Ma na imię Jan
str. 66
Choć ja na niego wołam Hugo
Pełnia szczęścia blisko
Mam konkretny plan
I nie przesadzam przy tym wcale
Zostań realistką
Przecież tak jak ja
Lubisz oglądać te seriale.
Piasek
Przesypię piasek w twoją dłoń
Ty go przesypies
z w moje ręce
Na długo nam nie starczy to
Będzie ubywać coraz więcej
Nie podzielimy czasu nigdy
W miłości to najmniejsze zło
Niedoskonałe są klepsydry
Z naszych gorących, suchych rąk
Chcieć więcej
Niż się wie
Że można chcieć
To codzienna klęska
Tych, którzy kochają
Iść dalej
Niż się wie
Że można iść
To jedyna radość
Tych, co przegrywają
Wiedzieć więcej
Niż się wie
Że można wiedzieć
Jest jak uśmiech
Na spotkanie z klęską
Jakże trudną rzeczą jest
Oddychanie
Jakże trudno
Się wyrzec
Jasnych tęsknot
Przeliczę piasek w dłoniach twych
A z niego wielość dni wywróżę
Może cierpliwa jestem zbyt
Chcę, by to trwało jak najdłużej
Zagarnij piasku jak najwięcej
Ile się da na jeden raz
Może za małe mamy ręce
Żeby zagarnąć nimi czas
Chcieć więcej...
Piosenka z Leśmiana
str. 67
Pa
mięć pamięta o pamięci
I pewnie nigdy nie przestanie
Więc muszę, ziemia wciąż się kręci
Pożegnać tamto pożegnanie
Zrobiłaś dłonią mały ruch
I powiedziałaś – usiądź, nie stój
A to był gest
I tylko gest
I nic nie było oprócz gestu
Wiedziałem już, co mówić chcesz
I chciałem przerwać ci w pół słowa
Bo ciebie więcej niźli mnie
Miała kosztować ta rozmowa
Nie znaleźliśmy swoich ról
Wśród powtarzanych słów zbyt wielu,
Bo to był ból
I tylko ból
I nic nie było oprócz bólu
Gdy nagle rozległ się Twój śmiech
W nieznanym, urywanym rytmie
To powiedziałem sobie: niech
Że wszystko jedno, byle szybciej
Zmartwiałem i błagałem los
Żeby zabrakło ci oddechu
Bo to był śmiech
I tylko śmiech
I nic nie było oprócz śmiechu
Nagle urwałaś. Został chłód
Który już nie mógł nas zasmucić
Bezgłośne znaki białych nut
Melodii, której się nie nuci
Już się nie było czego bać
Baliśmy się każdego dźwięku
Bo to był lęk
I tylko lęk
I nic nie było oprócz lęku
Uspokojony nagle tak
Milczałem tak, jak ty milczałaś
Nie było nam milczenia brak
A cisza
jest wyrozumiała
Zaczęła niknąć twoja twarz
Za gęstniejącą mroku falą
Bo to był żal
I tylko żal
I nic nie było oprócz żalu
I jeszcze gorączkowy zryw
By wszystko uznać za niebyłe
Przypominałem sobie sny
Takie nieważne, takie miłe
I nagle jedna jasna myśl
Że już zatrzymać cię nie sposób
Bo to był los
I tylko los
I nic nie było oprócz losu
str. 68
Po co żona poecie
Porzucona w pół strony modna powieść
To poezja cię chwyta za gardło
W cienie alej biegnie młody człowiek
W oczach niesie zachwyt inną prawdą
Słońca jasność w zenicie zobaczona
Wyrok zapadł, choć dobrze żyć na świecie
Po co żona
Po co żona
Po co żona
Po co żona
Poecie
Czarny śnieg oprósza dumną głowę
A zagłada się jawi jako bzdura
Damskie wstążki, fatałaszki nowe
Między nimi twoje stare pióra
Śmiechy, flirty i cisza uwięziona
W eleganckim gwardyjskim pistolecie
Po co żona
Po co żona
Po co żona
Po co żona
Poecie
Chłód ściął błoto, stwardniało na kamień
Już na drzewach dawno nie ma liści
Patrzy smutno portret w ciężkiej ramie
Jak ziewają dzieci i turyści
Ty
lko zamieć śnieżysta, niestrudzona
Grób otula, a każdy wie przecież
Po co żona
Po co żona
Po co żona
Po co żona
Poecie
Podróżą każda miłość jest
Podróżą każda miłość jest
Za dużo każda miłość chce
Choć gubią nas bezdroża serc
Nie zawahamy się
Podróżą każda miłość jest
Co różą wiatrów znaczy cel
Poniesie nas, gdzie, - nie wie nikt
W jakie noce i dni
Czasu coraz mniej do odjazdu
Coraz większy lęk przed złą gwiazdą
Została nam ostatnia już
str. 69
Szansa, by z serca zetrzeć kurz
Podróżą każda miłość jest
Co różą wiatrów znaczy cel
Poniesie nas, gdzie, - nie wie nikt
W jakie noce i dni
Bez miłości czas policzony
Los nam bilet dał w jedną stronę
A na drogę w nieznane - nadzieję...
Że znajdziemy ją, jeśli istnieje...
Podróżą każda miłość jest
Co różą wiatrów znaczy cel
Poniesie nas, gdzie, - nie wie nikt
W jakie noce i dni
Popołudnie
Dobry wieczór, pewnie dziwisz się, kochanie
Że mnie widzisz tu samego w takim stanie
Co ma znaczyć ten jarzębiak
Ten popiół na dywanie?
Usiłuję się pogłębiać
A w ten sposób jest najtaniej
Nie jesteśmy przecież tacy
Jacy w lustrze się widzimy
Ja wyszedłem wcześniej z pracy
I zabrakło mi rutyny
Bo spotkało mnie zdarzenie
Bardzo niecodzienne i
To był fatalny dzień
To był fatalny dzień
Nie chcę więcej takich dni
Więc wyszedłem wcześnie z biura – jak mówiłem
Od lat tylu miałem pierwszą pustą chwilę
Tej dzielnicy, gdzie pracuję
Prawie nie znam
– zabłądziłem
Zwykle to się denerwuję
A to było nawet miłe
I ulicą pierwszą z brzegu
Szedłem w przypadkowy spacer
Ten brak czasu tak dolega
Chciałem chociaż raz inaczej
Nie zdawałem sobie sprawy
(Nie, kochanie nie chce kawy)
Nie zdawałem sobie sprawy
Że to jest ryzyko i
To był fatalny dzień
To był fatalny dzień
Nie chce więcej takich dni
Tą ulica szedłem aż do baru
Było pusto poza jedna ładną parą
str. 70
O
n coś mówił głupawego
Niewidzialny siadłem obok
Ona tak wpatrzona w niego
Że już być przestała sobą
I poczułem żal do losu
Że ta miłość niezawiła
Żal niemądry, że w ten sposób
Nigdy na mnie nie patrzyłaś
By im nie przeszkadzać, cicho
Zamykałem baru drzwi
T
o był fatalny dzień
To był fatalny dzień
Tą kobietą byłaś ty
Pożegnalny wieczór
Ściemniałą twarz ma księżyc dziś
Jak porzucony amant
Wie -
że noc każdą zmieni myśl
W długi, bezsenny melodramat
Muzyka chora boli nas
Powtarza jedną frazę
Ten jeden raz, ostatni raz
Będziemy jeszcze, jeszcze razem
Jest wieczór
I już kończy się
W szantanie przy bulwarze
Na taras upadł długi cień
I zmierzch kontury maże
Tak trudno
Nam powiedzieć - dość
I inną miłość przeczuć
Jest cisza, jako trzeci gość
W nasz pożegnalny wieczór
Dziękuję ci za wszystko to
Tragiczne i zabawne
Co nam kazało
Ściszać głos
I mówić sobie prawdę
Albo nie mówić sobie nic
W południa najleniwsze
Dziękuję ci za wszystkie dni
Od innych dni szczęśliwsze
Dziękuję ci, napijmy się
Za wszystko, co cię spotka
Aby zły los ominął cię
I menancholii otchłań
Już nie zazdroszczę wcale tej
Która na ciebie czeka
Napijmy się, będzie nam lżej
Spójrz - wino się uśmiecha
Rozumiem
str. 71
Ja nie jestem tą
Potrzebną nade wszystko
Wiem
Ona czeka
Niech poczeka
Koniec wieczoru blisko
Rozumiem
Zdajesz się na wiatr
Do nowych portów płyniesz
Napijmy się do dna
Do dna
Niczemu nikt nie winien
Tak trudno nam powiedzieć - dość
I inną miłość przeczuć
Jest cisza jako trzeci gość
W nasz pożegnalny wieczór
Przebacz!
Ona:
Przez moje noce zami
eszkałe
Zawsze pragnącym czyimś ciałem
Nie miałem czasu
Nie wymyśliłam
Ciebie
Kochany
On:
Nie trzeba
Ona:
Przebacz
On:
Przez moje drogi kołowate
Gdzie szukam dobrej zgody ze światem
Nie byłem święty
Niejeden kwiatek
Wgniotłem
W murawę
Ona:
Nie trzeba
On:
Przebacz
Ona:
Sprzeniewierzyłam wiele twego
Dobra w mych oczach zamkniętego
Czas dla kobiety
Nie jest kolegą
Tylko odźwiernym
On:
Nie trzeba
Ona:
Przebacz
On:
Niejedno we mnie już umarło
I nieraz głośno się zaparłem
Twego istnienia
Suchym g
ardłem
Moja
Miłości
Ona:
Nie trzeba
On:
Przebacz!
Przerwa
str. 72
Trzaskając dziobem bez przestanku
Bo przerwy ze swych mów wyplenił
Demostenes w słuchaczach manko
Odliczył z szkodą dla idei
Tak mówią stare nam kroniki
Że swej wymowy bezcenne perły
Przesławne, słuszne filipiki
Rzucał na wiatr nie robiąc przerwy
Po to jest przerwa
Aby coś przerwać
Przekąsić, zagryźć, przepłukać gardło
Wyjść na osobność, zmienić onuce
Z uwagą - ja tu jeszcze wrócę
Nie tracąc rajcu ani werwy
Trudno cokolwiek robić bez przerwy
B
ył jeden taki co próbował
Włoch, brunet - Jakub Casanova
Co stało w jego pamiętnikach
A księgę skrobnął on niemałą
Z kuluarowych plotek wynika
W rzeczywistości nie zawsze stało
Po to jest przerwa
Aby coś przerwać
Nabrać oddechu, odprężyć mięśnie
Rzekł Napoleon idąc do wu-ce
Żołnierze! Ja tu jeszcze wrócę
Przydrożny rów
Wzdłuż wielkich dróg
Zwykle biegnie rów
Gdy zmylisz szlak
Podziękujesz mu
Wokół nas miejsca coraz mniej
Ale zawsze przygarnie cię
Przydrożny rów
Zatrzymaj się
Zamień kilka słów
Skąd idziesz, gdzie?
Usiądź tu i mów
Pachną zielska, miękka jest darń
Dużo ciepła dla ciebie ma
Przydrożny rów
Noc przyszła już
Księżyc wchodzi w nów
Użyczy snu
Obok drogi rów
Kiedy znuży przestrzeń i pęd
str. 73
Będziesz wiedział, jaki ma sens
Przydrożny rów
Siedzimy tak
Obok "wielkich dróg
Na drogach ruch
Nieśmiertelny kurz
Słońce pada prosto na twarz
Dobre miejsce na ziemi masz
Przydrożny rów
Przypadek
Największym artystą
Jest przypadek
Gdy rzeczywistość
Bije cię w zadek
Nim wyobraźnia się w formę
Przyoblecze
Widzis
z wyraźnie
Jak mało wiesz człowiecze
Fakt taki stworzy
Nie dzieło czy eksponat
Bo sztuka może
Psu wypaść spod ogona
Gdy biorą w łeb
Teorie twe najrzadsze
Nie wściekaj się
Że życie jest bogatsze
Zarozumialcze
Najprostszą dam ci radę:
Największym artystą
Cod
ziennym artystą
Złośliwym artystą
Jest przypadek
Ktoś rozlał atrament
To bukiet czarnych róż
Ta na suficie plama
To mapa ciepłych mórz
Na pianę piwa
Opada gradem
Kwiat z kasztanowca
Koło budki
Wielkim artystą jest przypadek
Człowiek artystą jest malutkim
Twoje paletko zrudziałe
W jesień tak późny las
Za oknem tańczy gałąź
Wachlarz dalekich gwiazd
Twoja dziewczyna
Ma usta blade
Jak Primavera
Boticellego
Wielkim artystą jest przypadek
str. 74
Każe prawdziwym powstać piegom
Zarozumialcze
Najprostszą dam ci radę:
Na
jwiększym artystą
Codziennym artystą
Złośliwym artystą
Jest przypadek
Rachunek aptekarski
Kochałem kiedyś kobietę
A reszta massa tabulettae
Wypiłem z przyjacielem setę
A reszta massa tabulettae
Fausta napisał J. W. Goethe
A reszta massa tabulettae
Raz b
unt podniosłem jako petent
A reszta massa tabulettae
Minutę czułem w sobie poetę
A reszta massa tabulettae
Kiedy przepływać będę Letę
Zostawię massa tabulettae
Nie ja ostatni i nie pierwszy
Może tych kilka wierszy...?
Radość istnienia
Wiosennej burzy zielona grzywa
Horyzont smuży, bruki obmywa
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Skaleczy serce bolesna drwina
Świat się nie kończy i nie zaczyna
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Oby nam dane było najwięcej
Otwarte oczy i czułe serce
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Jest frasobliwa radość istnienia
Kto nie przeżywa świata nie zmienia
str. 75
A my naprzeciw
A my z nadzieją
A my jak dzieci
Niech nas wyśmieją
My pomachamy do nich z daleka
Tak długa droga jeszcze nas czeka
Renoir
Na imię mi Gabriela
Jestem troszeczkę za duża
Pan mówi, gdy mnie rozbiera
Że jestem jesienna róża
Pan jest zepsuty
Pan jest artysta
Pana nic we mnie
Nie onieśmieli
Lecz Gabriela
Na tym skorzysta
Wejdzie do grona anielic
Będę dla pana dobra
Kochany monsieur Renoir
Podoba się panu linia
Moich dolinek i wzgórków
Pan mówi, że jestem brzoskwinia
A pan ma oczy jak turkus
Gdyby nie tyle ciepła
Co każe być pana bliżej
Pewnie bym i uciekła
Bo odrobinę się wstydzę
A pan ma taki czar
Kochany monsieur Renoir
Milczę i patrzę na pana
A pan mnie nie zauważa
Zamienił się pan w tyrana
Albo w wielkiego malarza
Cień jest błękitny
A dzień jest złoty
Kolor mi pana
Znowu zabiera
Czy pan w tej chwili
Pamięta o tym
Na imię mi Gabriela
str. 76
To będzie piękny obraz
Kochany monsieur Renoir
Pan lubi moje biodra
Kochany monsieur Renoir
Musiał pan kiedyś przeżyć
Chłodne, samotne piekła
Więc teraz pana cieszy
Że jestem duża i ciepła
I taka już pozostanę
W tych pana słynnych półtonach
Na wieki trochę zaspana
Na wieki trochę znudzona
Rimbaud,
Aniele Stróżu mój
Mlaska zawiści grząskie błoto
Rimbaud -
Aniele Stróżu mój -
Gdy pospolitość najwyższą cnotą
Normalność ma munduru krój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Dane nam do inności prawo
Rimbaud -
Aniele Stróżu mój -
Strach głupców zdeptał bredni wrzawą
Współczucia roniąc łzę kaprawą
Bo tylko garb możesz mieć swój
Bo tylko garb możesz mieć swój
Dlatego nie ma w nas Arturze
Poezji co powinna być
Co się jak wino pnie po murze
Roślina, która pragnie żyć
A może tylko nie umiemy
Zapłacić takiej wielkiej ceny?
Zgoniona nasza muza, trwożna
Rimbaud -
Aniele Stróżu mój -
A nasza prawda tak ostrożna
Za dobrze wiemy, ile można
Więc nas przedrzeźnia, byle gnój
Więc nas przedrzeźnia byle gnój
Dlatego nie ma w nas Arturze
Wia
ry, że wzbogacimy świat
Nie przez łatanie dziury w rurze
Ale przez wyobraźni ład
Za dobrze wiemy, co nas czeka
Kanalizacja to nie rzeka
Mlaska zawiści grząskie błoto
Rimbaud -
Aniele Stróżu mój
Gdy pospolitość najwyższą cnotą
Normalność ma munduru krój
str. 77
Ty
cieniem złotym przy mnie stój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Romans I "Białe noce"
Iskrą szronu płoną pomniki
Zórz goreją splątane tęcze
Byłeś nikim, zostaniesz nikim
Świat jest większy niż serca wnętrze
Ukojenie nie dla bezsennych
Dla nich życia wesoły czyściec
Znów zamilkli, a a wiart jesienny
Z ust ich strąca słowa jak liście
Szron to popiół, a świat to klęska
Zorza zwija krwawy proporzec
Tylko noc jest zwycięska
Bez narodzin nikt umrzeć nie może
Romans II "Białe noce"
Wydłuża się świecący płomyk
Postukuje zegar ochronny
Świat jest dobry i znajomy
Na ulicach mgła
Z dachu sopel się urywa
A ja chciałam być szczęśliwa
Czy to śmieszne, czy to straszne
Może to nie ja
Szczęście jest skrzydlatą różą
Już mi się minuty dłużą
Jak przed świtem, przed podróżą
Po co mi te łzy
Mgła napływa coraz gęściej
A ja schowam moje szczęście,
Bo zobaczą i wyśmieją
Przecież świat jest zły
Romans III "Białe noce"
Czuję, że znów jestem żywy
Mówię, choć wiem, słowa ranią
Może przyjdzie ta chwila,
W której będę szczęśliwy
W ciszy przyjdzie milczenie jak anioł
str. 78
Anioł czujnie nasłuchujący,
Bo jak my jest tylko przybłędą
Dłonią chłodną ukoi nasze czoła gorące
Już nam słowa potrzebne nie będą
Taki jestem, nie umiem żyć prościej
Taki jestem, nie umiem żyć śmielej
Przyjdź uwolnij me myśli
Od słów zbędnej mnogości
Wszechwiedzący milczenia aniele
Dzięki tobie wszystko zrozumiem
Będę drzewem, chmurą i skałą
Skoro żyć nie potrafię,
Skoro umrzeć nie umiem
Pragnę, żeby nic się nie stało
Rondo I
A ból to przecież czwarty wymiar
Nieśmiertelników nieśmiertelność
Jak rozmazuje, jak rozpłynnia
Sekundę kwiatu niepodzielną
Czekać u zbiegu równoległych
Patrzeć przez szary deszcz ukośny
W alejach topól rzęs bezsennych
Liczyć umierające wiosny
Wszystkich miłości niespełnionych
Niewładni zdrowi są podziwiać
A ból jest przecież nieskończony
A ból to przecież czwarty wymiar
Rondo II
Owoce płonki płonne gorzko
Są jak radości i gorycze
Dzikie jabłonie swą beztroską
Kołyszą niespełnienie życzeń
Dziczeją sokiem życia słonym
Cieszą istnieniem na manowcu
Owoc kołyszą w swej beztrosce
Snem nad wędrowcem pochylonym
Spodlądam w sklepień ich podbicia
I sławię nieudolną piosnką
Zerwane prosto z drzewa życia
Owoce płonki płonne gorzko
Rondo III
str. 79
Wielodrzewie iglaste twych źrenic
Osty srebrne szarpiące dna światło
W najpiękniejsze klejnoty odmienić
Bursztyn ciemny a w środku ptak z klatką
Uśmiechając sie niezmienieni
Utrwaleni swoją miłością
Urośniemy w kolor jesieni
Pogodzeni z taką wolnością
Znikąd stało się to największe
Księżyc, słońce w nagły stają zenit
Przeświecając kędy najgęstsze
Wielodrzewie iglaste twych źrenic
Rondo IV
Moja pustynna inna Anno
Jesteś miłością lotnych piasków
Drogi przede mną, drogi za mną
Są snem, który z pragnienia zasnął
Boję się tylko bestii smagłej
Czarnego cienia czerwonych s
łońc
I śmierci z przesilenia nagłej
Bo w miejscu trwam jednako chcąc
Nie boję się błękitnych burz
Bo z mą miłością piorunem ranną
Idę wśród twych piaszczystych wzgórz
Moja pustynna inna Anno
Rozmyślania na dworcu
Na wszystkich dworcach świata
W poczekalniach, na peronach
Każda rozmowa o życiu
Zostaje niedokończona
Podróżni różni
Nic się nie różnią
Na dworcach każdy
Staje się próżnią
Jest tak jak wszędzie
Szczęście, nieszczęście
Tylko, że w pędzie
Tylko, że częściej
Na wszystkich dworcach świata
Daleką drogą olśnienie
Toczysz się losu koleją
Po swoje przeznaczenie
Suma powrotów i pożegnań
Daje w efekcie zero
Niektórym życie jak pociąg
str. 80
Niektórym życie jak peron
Wsiadają, wysiadają
W bufetach piwem się raczą
Przyjeżdżają, odjeżdżają
Płaczą
Gubią się, odnajdują
Walizy taszczą
Zjadani, wypluwani
Dworców studrzwiową paszczą
Niech wszystko działa
Zgodnie z rozkładem
Pociąg odchodzi
Ja, nie pojadę
Samba na rozstanie
Nie, nie możesz teraz odejść
Kiedy cała jestem głodem
Twoich oczu, dłoni twych
Mów, powiedz, że zostaniesz jeszcze
Nim odbierzesz mi powietrze
Zanim wejdę w wielkie nic
Nie, nie możesz teraz odejść
Jestem rozpalonym lodem
Zrobię wszystko, tylko bądź
Bądź, zostań jeszcze chwilę, moment
Płonę, płonę, płonę, płonę...
Zimnym ogniem czarnych
słońc
Nie, nie możesz teraz odejść
Popatrz listki takie młode
Nim jesieni rdza i śmierć
Bądź - proszę cię, na rozstań moście
Nie zabijaj tej miłości
Daj spokojnie umrzeć jej
Słońce
Za długo milczę
Pewnie chcesz
Usłyszeć coś ode mnie
Właściwie wszystko jedno co
Byle słuchało się przyjemnie
Po co wspominać
str. 81
Padał deszcz
A ty wybiegłaś ku mnie
Po co powtarzać
Sama to wiesz
A ja rozumiem
Nie będę pytał cię o zdrowie
Ani czy drażni cię
Ta plucha
Bo to, co właśnie teraz powiem
To bardzo ważne
Słuchaj:
Małe jasne - to jest piwo
Duże jasne - to jest słońce
Mała czarna - to jest kawa
Duża. czarna - to jest noc
Noc odchodzi, słońce wschodzi
Chyba nam go nie ubyło
Mała miłość - to nic nie jest
Duża miłość - to jest miłość
Łatwo się zgubić
Wielki świat
I tyle rzeczy na nim
I nie jest wszystko jedno co
Mówią do siebie zakochani
Co jest coś warte, a
Co kłamie
Bez tego miłość
Bywa krucha
Więc proszę, naucz się na pamięć
To takie proste
Słuchaj:
Małe jasne - to jest piwo...
Duże jasne - to jest słońce
Mała czarna - to jest kawa
Duża czarna - to jest noc
Noc odchodzi, słońce wschodzi
Chyba nam go nie ubyło
Mała miłość - to nic nie jest
Duża miłość - to jest miłość
Słowo i ciało
Przyszła do mnie prosto z pian
Kiedy smutno wiądłem sam
Sącząc napój nazywany "małe jasne"
P
rzyszła do mnie z piwa pian
Zapytała: "Czeka pan?"
Gdy myślałem, że już lada chwila zasnę
I natychmiast pierzchnął sen
I szepnąłem wiotko jej:
Tyś jest Wenus
Twoje ciało świadkiem temu
Przyszłaś do mnie z piwa pian
str. 82
Niechaj zabrzmi ten pean
Dalszy ciąg też będę mówił ci
Do rymu
Tak chciałem
Tak bardzo chciałem
Bo słowo stało się ciałem
By pod metafor upałem
Uległo im - samo wspaniale
Nareszcie do czegoś użyć Pegaza
By słowo ciała się imało
Słowo i ciało
Razem
O bogini, szepnij coś
Że negujesz, że masz dość
Naokoło mdłych chlupotów oraz burczeń
Mnie całego wziąłeś w pacht
Chcesz? Kupimy sobie jacht
Albo osiądziemy w Domu Pracy Twórczej
Nie słuchała moich słów
Widać byłem wtedy zdrów
Gdym jest chory, tom jest potwór
Metafory
Może miała tych pięć klas
Tak to s
ię zabija w nas
O bariery kulturowe serca poryw
Nie poszło mi tak, jak chciałem
Słowo nie stało się ciałem
Choć mowę ciału wiązałem
Choć je śmieszyłem kawałem
I komplimentu formą ozdobną
Słowo i ciało
Osobno!
Song o ciszy
Wy mnie słuchacie, a ja
Śpiewam tekst z muzyką
Taka konwencja, taki moment
Więc tak jest
Zaufaliśmy obyczajom i nawykom
Już nie pytamy
Czy w tym wszystkim jakiś sens
A ja zaśpiewać dzisiaj chcę w obronie ciszy
Choć wiem, nie pora, nie miejsce i nie czas
Bo gdy się milczy, milczy, milczy
To apetyt rośnie wilczy
Na poezję
Co być może drzemie w nas
Przecież już dosyć mamy
Huku i jazgotu
str. 83
Ale gdy cicho, to źle
I głupio nam
Jakby się zepsuł życia niezawodny motor
Coś nie w porządku
Jakbyś był już nie ten sam
Cisza zagłusza, sam już nie wiesz, jaki jesteś
Więc szybko włączasz wszystko, co pod ręką masz
A gdy się milczy, milczy, milczy
To apetyt rośnie wilczy
Na poezję
Co być może drzemie w nas
Gdy kiedyś łomot nagle umrze w dyskotekach
Do siebie nam dalej będzie niż do gwiazd
Zanim coś powiesz tak jak człowiek do człowieka
Cisza zgruchocze i wykrwawi wszystkich nas
Dlatego uczmy się ciszy i milczenia
To siostry myśli, świadomości przednia straż
Bo gdy się milczy, milczy, milczy....
Song o szczęściu wiecznym
Ostatni Ikar wczoraj spadł
Tam
za przylądkiem opadł na dno
Spokojnie słońce grzeje świat
Nie ma już takich, którzy pragną
Na białym dnie spoczywa tam
Trąca go ryba czarną płetwą
A on otwarte oczy ma
I jakby się uśmiechał lekko
Szalony, innym spokój kradł
Nie wierzył w szczęście płowych zwierząt
Pod okiem słońca zastygł kwiat
Nastała błogość - martwy sezon
Ostatnia plaża, wieczny sezon
Wszyscy istnieją, wszyscy leżą
Już nic nie grozi z nieba
Na ziemi nic nie trzeba
Najmniejszej skazy na błękicie
Wieczna pogoda
Wieczna błogość
Wieczna zabawa
Wieczne życie
Ostatni Ikar wczoraj spadł
Nakryła go powieka fali
Ulgę mu przyniósł wody chłód
Bo kiedy spadał, to się palił
Podniósł się srebrny pary kłąb
Kiedy uderzył w wodę, krzycząc
str. 84
Potem się wygładziła toń
Nieobecności płaską ciszą
Wygładził się ostatni ślad
W mózgach wspaniałych płowych zwierząt
Pod okiem słońca zastygł świat
Nastało szczęście - martwy sezon
I tylko ci są wyklęci
Co nie stracili pamięci
Song sprzątaczki
Jak one te ludzie brudzo
To opadajo rence
Jak pracujo brudzo
Jak nocujo brudzo
Jak się nudzo brudzo najwiencej
Jak one te ludzie wstydu nie majo
Że też na mnie oglondać to padło
Po hotelach się gzo, pornografie uprawiajo
Ja wiem wszystko, do mnie idzie każde jedne prześcieradło
Jak one te ludzie, kiedy robio ze sobo koniec
Te ludzie różne nie pomyślo nawet
Tylko żyły sobie ciach! i zadowolone
A to potem wszystko musi być na mokro szorowane
(Na sucho nie pójdzie)
Ja wszystko robie i tera powiem
Że wszystko złe, co na świecie jest
To jest dlatego, że ludzie
Nie sprzontajo po sobie
Jak one te ludzie chco mieć wygodnie
Najbardziej konsumpcyjna jest młodzież
Do tego nawet doszło, że się relaksujo w spodnie
Ja wiem wszystko, do mnie idzie każda jedna odzież
Jak one te ludzie, co chco zrobić lepiej
Nie pomyślo nawet, ile przy tym się nabrudzi
Tylko w ksinżkach czytajo, bide taki klepie
Ja tam wogle nie rozumiem takich ludzi
Ja jestem człowiek i tera powiem
Że wszystko złe, co na świecie jest
To jest dtatego, że ludzie
Nie sprzontajo po sobie
Ja też jestem człowiek i tera powiem
A róbżesz rewolucje jeden z drugim, rób
Tylko potem
Posprzontaj po sobie
Spacer w wielkim mieście
str. 85
Jest godzina w wielkim mieści
Nocy zmięta bibułka
Wala się po krawężnikach
W zapyziałych zaułkach
Jest godzina w wielkim mieście
Rozcieńczona światłem
Kiedy
żyje się niechętnie
Gdy umiera się najłatwiej
Mój stary upiór o tej porze
Szczecina ma na pysku siną
Nikotynowy żółty bożek
Schowany w fiolkę z antygrypiną
Miła, zabrano nam horyzont
I wyleczono nas z błękitu
Pójdziemy, skąd powiało bryzą
Po wąskim, szarym moście świtu
Na drugi brzeg, gdzie serce stanie
Gdzie nie ma przedrzeźniania znaczeń
Miła, nie pytaj mnie, jak żyć
Bo tylko świt
Bo tylko spacer
Sposób
Większości z nas sądzone pono
Zostawić pracę nieskończoną
Nie dla nas duma tudzież spokój
Finis coronat opus
Lepszego nic nie wymyślono
Aby oddalić to memento
Zamiast zostawić nieskończoną
Pozostaw pracę nie zaczętą
Spójrz na moje buty
Spójrz na moje buty
Nie ma na nich śniegu
Spójrz w moje serce
I pozwól mi odejść
Minął już luty
Co w tym dziwnego
Co ja
ci więcej będę mącił wodę
Pewnie zapytasz mnie - dlaczego?
Wszystko jest jasne
Forma i treść
Spójrz na moje buty
Nie ma na nich śniegu
Spójrz w moje serce
Cześć!
Spójrz na moje ciuchy
str. 86
Nie noszę szalika
Spójrz w moje serce
I pozwól mi odejść
Zbudziły się muczy
Coś z tego wynika
Co ja ci więcej będę mącił wodę
Zegar jak chodzi, to wtedy tyka
Wszystko jest jasne
Forma i treść
Spójrz na moje ciuchy
Nie noszę szalika
Spójrz na moje buty
Cześć!
Spójrz na moją maskę
Mam trzydniowy zarost
Spójrz w moje serce
I p
ozwól mi odejść
Nie proszę o łaskę
Nie jestem ofiarą
Po prostu lubię, inaczej nie mogę
Masz rację, byłem zawsze dowodem
Na to, że forma
Określa treść
Spójrz na moje buty
Spójrz na moje ciuchy
Spójrz w moje serce
Cześć!
Staczać się trzeba powoli
Kiedy codz
ienność zmęczy ci oczy
A skrzydeł nie masz, by odfrunąć
Narasta w tobie chęć, by się stoczyć
Wypoczynkowo obsunąć
Nie ma powodu się niepokoić
Gdy sens tej zasady uchwycicie
Staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie
Być wzorem dla samego siebie
Modelem opiewanym w pieśniach
Bardzo chwalebne, ale sam nie wiesz
Kiedy sam siebie zaczniesz przedrzeźniać
Życie to nie jest jeszcze życiorys
Życie powstaje w brudnopisie
Tylko staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie
Kiedy już wlazłeś pod górę
Nerwy ci drgają napiętą struną
Czas spuścić z tonu, trochę się stoczyć
Wypoczynkowo obsunąć
Pora balladkę w morał ustroić
Więc - chociaż bywa rozmaicie
Staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie
str. 87
Sufit
Wyłączyłam
Absolutnie wszystko
Rad
io, pralkę, lodówkę, wentylator
W telewizji super-hiper widowisko
I bez bólu pogodziłem się z tą stratą
Nade mną sufit
Biały prostokąt
Na nim zacieku żółta plama
Środków przekazu mam już potąd
Przechodzę teraz na swój kanał
Lekka gorączka, sienny katar
Ba
rdzo ułatwia mi przeżycie
Ja najpiękniejsze filmy świata
Oglądam na swoim suficie
Horyzontalną przybieram pozycję
Na nic mi teraz cudze fikcje
Bo ja się nie dam ogłupić
Ja się pogapię we własny sufit
Nic nie znaczy
Przymiotników febra
Że coś porno, że coś seksy, awangarda
Dla mnie każda się może rozebrać
Pod warunkiem, żeby była ładna
Nic nie znaczną
Eleganckie brednie
Zawodowych wymyślaczy mnie samego
Żaden cenzor tu nie ma z czego
Bo właściwie to nie ma z czego
Nade mną sufit...
Szkoda róż
Już chłód jesienne zwarzył kwiaty
I róż czerwony płomień nagle zgasł
A ja nie potrafię westchnąć: cóż
Gdy mówisz mi z uśmiechem: szkoda róż
Szkoda róż, szkoda nas
Mówisz: jesień, a myślisz: to czas
Szkoda róż, szkoda nas
Nie zaczniemy już nic jeszcze raz
Szkoda róż, szkoda nas
Spoza chmur nie dojrzymy już gwiazd
Tylko w ciemne oddalę patrzymy po kres
Do łez, do łez, do łez
str. 88
Nie pierwszy raz przecież
Są chmury tak nisko
Choć nic się nie stało
To stało się wszystko
A może nam serca wiatrem owiało
Wyziębły do dna
Ale s
kąd taki żal
Taki żal, taki żal
Szkoda róż, szkoda nas
Spoza chmur nie dojrzymy już gwiazd
Tylko w ciemne oddalę patrzymy po kres
Do łez, do łez, do łez
Czy z tym nie godzimy się zbyt łatwo
Jak dym, świat przesłania szara mgła
Spójrz, koniec naszych dobrych wróżb
Już rozsypał wiatr Zwarzone płatki róż
Szkoda róż, szkoda nas
Spoza chmur nie dojrzymy już gwiazd
Tylko w ciemne oddalę patrzymy po kres
Do łez, do łez, do łez
Wiatr łzy nam osuszy
I słowa uniesie
Już nie ma miłości
Już mieszka w nas jesień
A m
oże to tylko
Smutek co mija
Niczyja jest dal
Ale skąd taki żal
Taki żal, taki żal
Szkoda róż, szkoda nas
Spoza chmur nie dojrzymy już gwiazd
Tylko w ciemne oddalę patrzymy po kres
Do łez, do łez, do łez
Śpiew ocalenia
Spojrzałam słońcu w oczy płowe
Do bólu mnie olśniło
Odjęła mi człowieczą mowę
Okrutna życia miłość
Milczenie - stukamiennym murem
Od światła dzieli ciemność..
Podziel się ze mną swoim bólem
Podziel się ze mną
Taka jest wieczna rzeczy kolej
Od śmierci chroni pieśń
Wszystko co piękne musi boleć
Chociaż tak trudno to znieść
Kwiat podeptany podnieść najczulej
Pieszczotą niedaremną...
Podziel się ze mną swoim bólem
str. 89
Podziel się ze mną
Dwie dłonie - dziesięcioro palcy
Splecionych przeciw nienawiści
Radości nie dla wszystkich starczy
I będzie na tej ziemi święto
I będzie wesele
Podziel się ze mną swoim bólem
A ja się z tobą swoim podzielę
Taka jest wieczna rzeczy kolej
Od śmierci chroni pieśń
Wszystko co dobre musi boleć...
Ale tak trudno to znieść
Umarłej róży skrzepłą purpurę
Podnieść, ocalić...
Podziel się z nami swoim bólem
Podziel się z nami
Gdy masz bezludnej ciszy ulec
Ona najbardziej rani
Podziel się z nami swoim bólem
Podziel się z nami
Przez oceanu ruchome płaszczyzny
Przez głodu czarne płomienie
Nieś dumnie współistnienia blizny
Nieś dumnie swoje cierpienie
Przez piękno, rozpacz świata, które
Zabija, gdy jesteśmy sami
Podziel się z nami swoim bólem
Podziel się z nami
Światło świec
Osłonię dłonią
Światło świec
Tak dobre dla nas
Obojga jest
Jesteśmy dawni
Jesteśmy ładni
Przy migotliwym
Świetle świec
Tam się zamyka
Nie sięga wzrok
W głęboką noc
A te szalone ćmy
Woskowe łzy
I ty
Osłonię dłonią
Światło świec
Może je zgasić
Niewielka rzecz
Za głośne słowa
Trzeba od nowa
str. 90
Zapalać światło
Naszych świec
Tam się zamyka mrok
Nie znany cień
Niepewny krok
A tu łagodny blask
Oświetla stół
I nas
Osłonię dłonią
Światło świec
Od złego wiatru
Trzeba strzec
Żeby świeciło
Na naszą miłość
Osłonię dłonią
Światło świec.
Światło w oczy
Światło w oczy
Bliżej mojej twarzy
Nie widzę
Otwierają się białe tunele
Światło w oczy
Południe pogodne
Otwierają się studnie bezwodne
I milczenie
Milczenie
Milczenie
Światło w oczy
Za jasne
str. 91
Światło w oczy
Bolesne
Powiedz miła, gdzie jestem
Gdzie jestem
Niech twe dłonie mnie dotkną
Niech mi skronie ostudzą
Patrzeć w słońce
Tak trudno jest ludziom
Światło w oczy
Za jasne
Światło w oczy
Nie zasnę
Osłoń mi oczy dłonią
Osłoń mi oczy dłonią
I powiedz, kim jestem
Światło w oczy
Spokój
I już nic nie ma wokół
Opadają przejrzyste kurtyny
Światło w oczy
Białe metale
Rozcinają nam tętna fale
I milczymy
Milczymy
str. 92
Milczymy
Światło w oczy
Za blisko
Światło w oczy
To wszystko
Łzy jak deszcze powiekom
Jak listkom
Niech twe dłonie obejmą
Mnie obręczą ciemności
Niech osłonią
Przed złą opatrznością
Światło w oczy
Za jasne
Światło w oczy
Bolesne
Osłoń mi oczy dłonią
Osłoń mi oczy dłonią
Osłoń oczy
I powiedz, kim jestem
Świnia
Tej rewolucji
W ewolucji
Nie przewidziałeś Darwinie
Z obywatela
str. 93
Na konsumenta
A z konsumenta
Na świnię
Świnia nie marzy nigdy o niczym
Świnia stworzeniem jest tajemniczym
Ujawnia swoją świńską treść
Kiedy coś można mieć lub zjeść
Być może jest to poza tematem
Bywają także świnie rogate
Być może świnia nonkonformistką
Gdy ma apetyt na wszystko
Tej rewolucji...
Świnia jest czasem na chorobie
Na ogół stoi wiernie przy żłobie
Ściele się wtedy gęsty trup
Gdy się spotkają świnia i żłób
Świnia żłobowi nie przeszkadza
Żłób nawet świnię ceni
Świniom apetyt - żłobom władza
A ludziom kraina cieni
Tej rewolucji...
Fakt, że gdy czasem żłoby są puste
Świnia w duchową wpada rozpustę
Znowu swój ryj zamienia w nos
Dobywa z siebie ludzki głos
Obywatele! Zaświniłem!
Nie byłem społecznie świadom
Dajcie, jak chcecie, kopa w tyłek
Lecz poczęstujcie czekoladą
Tej rewolucji...
Coda:
Pieśni o świni zabrakło słów
I w tym milczeniu jest puenta
Świnia, gdy widzi pełny żłób
Kompletnie nic nie pamięta
Świt
Miliard piosenek o miłości
Nudzi, dosładza, ziewa
A ja wyśpiewać chcę najprościej
Tych kilka lirycznych zniewag
Każdy z nas miewał poranne mdłości
Nie mamy po co się łudzić
Niewa
żne z kim się kładziesz w pościel
str. 94
Ważne jest z kim się budzisz
Kiedy kochanków oczy uśpione
Otworzy tani budzik
Czy się rozejdą w swoje strony,
Czy razem będą się nudzić,
Czy,
Kiedy ruszą za czasem w pościg,
Zechcą do siebie powrócić?
Ufajmy tylko rannej
miłości
Miłości dorosłych ludzi
Na całej ziemi
Noc nas łączy
A świt
A świt
Oddala
Tak będzie lepiej
Nie na długo nam starczyło
Kwiatów w naszym małym sklepie
Na odchodnym, moja miła
Mówię ci
Tak będzie lepiej
Choć za bardzo polubiłem
Twoich oczu płową sepię
Zanim nasze żagle zwinę
Mówię ci
Tak będzie lepiej
Pewnie większość dobrych ludzi
Miłość swą, jak biedę, klepie
A ja pragnę cię obudzić
Mówiąc ci
Tak będzie lepiej
Ja nie mogę, ty nie możesz
Szukać trawki, w suchym stepie
Chociaż wiem, że będzie gorzej
Mówię ci
Tak będzie lepiej
Taką cię wymyśliłem
str. 95
Jesteś tu przy mnie
Noc się chyli
Nad ranem bywa nieprawdziwie
Jesteś tu przy mnie
Trochę cię dziwi,
Że ja niczemu się nie dziwię
A znamy się od godzin pięciu
Nieprawda!
Czy się nie domyślasz,
Że zagarnąłem cię pamięcią
Na długo przed tym zanim przyszłaś?
Taką cię wymyśliłem
Gdy okno bielało nad ranem
Wszystkie w tobie zmieściłem
Wiersze nie napisane
Najlepiej jak umiałem
Z każdym uśmiechem, gestem
Tylko nie przewidziałem
Że jesteś
Taką cię wymyśliłem
Nad stołem zalanym winem
Gdy twoje zdrowie piłem
W niejedną szarą godzinę
Za chwilę noc upadnie
Spojrzyj kochanie - dnieje
To chwila gdy najładniej Istniejesz
Taką cię wymyśliłem
Wśród tylu słów bezimienną
Kiedy ciszy motywem
Niebo szarzało nade mną
Ki
edy za dużo chciałem
W swoim łagodnym obłędzie
Wtedy nie przewidziałem,
Że będziesz
Los dobrze się ze mną obszedł
Przy tobie wszystkiemu sprostam
Tylko o jedno cię proszę -
POZOSTAŃ!
Tata się wygłupia
Na to mi przyszło
Przyszło mi na to
Jest ktoś, kto mówi do mnie - tato
W tej sytuacji trzeba dociec
Jaki też ze mnie będzie ociec
Jak zostać wzorem, monolitem
Jak zadbać o swój autorytet
W kabarecie tata jest persona grata
Na dziecku rzecz cała się skrupia
str. 96
Wraca szczeniak ze szkoły, pyta:
- Tata? Czy to pr
awda, że tata się wygłupia?
Widzisz synku, to nie jest takie proste
Piękną rzeczą i szlachetną jest śmiech
Tym się chłopcze, tym się walczy o postęp...
-
Więc wygłupia się tata czy nie?
I przyparty do muru tym pytaniem
Przygwożdżony dwojga ocząt błękitem
Biedzę się, jak odpowiedź znaleźć na nie
Uratować swój autorytet
Czas bym w tobie synku wątpliwości zasiał
Może się wygłupiam, ale nie najbardziej
Bo co robi w takim razie tatuś Stasia
Co jest posłem nadzwyczajnym w Górnej Rwandzie?
To najdalsze
Nasze d
rogi się nie kończą
Wierni pulsującym słońcom
Po najdalszy świt
Wędrujemy, omijamy
Świat bez okien, świat zastany
Jednakowych dni
To najdalsze bywa blisko
Jak przydrożny kwiat
Top najwyższe lata nisko
Jak przed burzą ptak
To najprostsze bywa trudne
Kiedy s
erce śpi
Gdy napotkasz wyschłą studnię
Dalej, dalej idź
Końca twoich dróg prawdziwych
Nie zamyka cel
Cygan, kiedy jest szczęśliwy
Nie wie, czego chce
To najdalsze bywa blisko
Schyl się, zerwij je
To najwyższe lata nisko
Obok drogi twej
Drzew przydrożnych rytmem cieni
Odmienieni, naznaczeni
odchodzimy gdzieś
Gdy się w sercach budzą cisze
Nasze smutki wiatr kołysze
Tak się rodzi pieśń
To najdalsze...
str. 97
To wszystko mafia
Nikt nie mówi
Wszyscy się boją
Prawda się kryje
Pod sedna dnem
Zmącę wam wodę
Świętego spokoju
Bo się nie boję
I wiem
To wszystko mafia
To wszystko mafia
Że wódka droga
łże nowa
Ortografia
Kiedy napiszesz
Niewinnego coś w klozecie
Mafia odczyta
Zapamięta cię i zgniecie
Że dewiz nieustannie czujesz brak
To wszystko mafia
Cholerny gang
Wstaj
ę rano
Tnę się żyletką
Myję szyję
Śniadanie jem
Z tej świadomości
Chudnę i tyję
Lecz się nie boję
I wiem
To wszystko mafia
To wszystko mafia
Że szukam tyle
W złotej żyle
I nie trafiam
Że się zamęczam, że się rzucam
Lak w chorobie
lecz co ja zrobię
Kiedy mafia
Jest przy żłobie
Że życie się układa tylko w snach
To wszystko mafia
Cholerny gang
W tym humorze
Coraz gorzej
Ponuro płynie
Dzień za dniem
Ja stanę Zorrem
Się wieczorrem
Bo się nie boję
I wiem
str. 98
To wszystko mafia
To wszystko mafia
Że nie przyjęli
Na spikera
Mnie do radia
Że mnie dyrektor
Znowu wezwał na rozmówkę
I że mamusia
Upuściła
Mnie na główkę
I że dziewczynka nie mówi tak
To wszystko mafia
Cholerny gang
Się zmówili
Na mnie jednego
Dlatego tak
Nerwowo drżę
Chcą mnie wykończyć
Zbuntowanego
Bo się nie boję
I wiem
To wszystko mafia
To wszystko mafia
Że nawet szóstka
W totolotka się nie trafia
Że kupon oddasz
Że poczekasz
Do niedzieli
Nie wygrasz nigdy
Twoją forsę mafia dzieli
Ten milion, co go miałam, trafił szlag
To wszystko mafia
Cholerny gang
To ziemia
Uśmiechów wiele ma
Godzina szarego dnia
Nie zginiesz w tłumie
Póki jeszcze umiesz
Przystanąć
Gdy zaśpiewa ptak
Daleka droga twa
Za dalą jest inna dal
Choć nie ma kresu, dobrze wiesz
Że droga ta prowadzi gdzieś
Nie wyśpiewany jeszcze świat
Nie za
palone jeszcze światła
Co ludzką twarz
Jak dobry sen rozjaśnia
str. 99
Obłoków zamyślona biel
Owoce, drzewa, barwy dnia
To wszystko dzięki tobie trwa
Wśród swoich ludzkich spraw
Pamiętaj, nie jesteś sam
Ptak przelatuje
Kwitnie kwiat
To Ona
To Ziemia
Ziemia
Ojczyzna ludzi
Trzeba marzyć
Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć
Zamiast dmuchać na zimne
Na gorącym się sparzyć
Z deszczu pobiec pod rynnę
Trzeba marzyć
Gdy spadają jak liście
Kartki dat z kalendarzy
Kiedy szaro
i mgliście
Trzeba marzyć
W chłodnej, pustej godzinie
Na swój los się odważyć
Nim twe szczęście cię minie
Trzeba marzyć
W rytmie wietrznej tęsknoty
Wraca fala do plaży
Ty pamiętaj wciąż o tym
Trzeba marzyć
Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zja
wiła się miłość
Trzeba marzyć
Tylko jesienią
Może to jest zły objaw może nie ta melodia
Człowiek znowu roztajał i boli
Znowu rosną rośliny znowu drżą mi kończyny
Znowu kicham od pyłku topoli
Bo czy wiosna jest taka radosna
str. 100
Tak co roku zaczynać od nowa
Znowu męczy się Eros
Nie smakuje papieros
Nie mam siły na nowo kiełkować
Nie ten czas nie to w nas najłaskawsze
Nie ten cud nie ten miód
Już na zawsze
Może kiedyś represje depresji się zmienią
Ale tylko jesienią jesienią
Nie ten ton w wielki dzwon
Do uni
esień
Ja mam czas ja poczekam
Na jesień
Bo się w końcu depresje w impresje odmienią
Ale tylko jesienią jesienią
Szumi w głowie powietrze włos się burzy na wietrze
I zielone głupiutkie listeczki
Coś nawiedza Cię we śnie znowu pierwsze czereśnie
Beznamiętnie upychasz do teczki
Bo czy wiosna jest taka radosna
Zdjąłem czapkę kalosze i palto
Znowu zieleń pokoleń
Budzi w nas melancholię
I w ogóle czy dalej warto
Przyjdą burze wiosenne wezmę proszki nasenne
I tak jakoś doczekam jesieni
I pogodzę się z łóżkiem nic nie będę pić duszkiem
Bo wesołe jest życie staruszka
Jesień wleje nam olej do główki
Po co męczyć i rzucać się
Bo wiadomo jesienią
Złe się chwile odmienią
Z drzew opadać będą stuzłotówki
Nie ten czas nie to w nas najłaskawsze
Nie ten cud ni
e ten miód
Już na zawsze
Może kiedyś represje depresji się zmienią
Ale tylko jesienią jesienią
Nie ten ton w wielki dzwon
Do uniesień
Bo się w końcu depresja w impresje odmienią
Ale tylko jesienią jesienią
Uogólnienie
Przy stoliku w knajpie, gdzieś o bladym świcie
Sterany obywatel chciał dociec czym jest życie
Nękany brakiem sensu powiedział sobie - kurde
Choć mam poczucie klęski, nie wszystko jest absurdem
W skupieniu medytował oparłszy się o blat
Aż ujął w paru słowach pogląd na życie i świat:
Życie to jest butelka
str. 101
Tylko niemożliwie wielka
Volo
Tak jak jest szczere
Szczere pole
Niewypłacalny prawdy dłużnik
Chcę
By mnie nie przestało boleć
To
Że jesteśmy ludźmi
Codziennej krzątaniny przybór
Sekundy puchną w lata
Odwleka naszych sumień wybór
Ad mortem defacatam
Nim krzywdy głodnych
Ciężka chmura
Runie na sytych
Krwawym deszczem
Ty mnie nadziejo nie znieczulaj
Starczy mi to
Że jesteś
Czy koniec świata ktoś przyspieszy
Czy koniec świata coś opóźni
Chcę
By mnie nie przestało cieszyć
To
Że jesteśmy różni
Tak jak jest szczere
Szczere pole
Jest jeszcze przeciw czemu bluźnić
Gdy chcemy przetrwać
Musi boleć
To
Że jesteśmy ludźmi
str. 102
W moim domu
Tyle lat jesteśmy razem, miłą, wybacz
Ale wszystko tak jak trzeba chyba nie jest
Gdy musimy się codziennie przekonywać
Że ty dla mnie, ja dla ciebie, istniejemy
Przecież nie mam żadnej innej poza tobą
I mieć nie chcę, tyś jest wieczna i jedyna
Naszym sercom zagroziła, tak jak słowem
Niedokrwistość, zniechęcenie i rutyna
To normalne, że chcesz mieć nareszcie spokój
A na wiosnę grządki zasiać i zagrabić
Ale wiesz, bywają różne pory roku
A tak życia jak tapczana nie ustawisz
Kiedy niebo nad głowami ciąży chmurnie
Twoje oczy wciąż mnie śledzą niespokojnie
Ja dla ciebie chyba chyba zawsze byłem durniem
Co nic nie wie, nic nie czuje, nic nie pojmie
Nie ma takiej gorzkiej prawdy, moja miła
Która dla mnie byłoby nie do zniesienia
Jeśli rzecz nam jaka serca podzieliła
To naiwne i tchórzliwe przemilczenia
Póki czas, lepiej otwarcie ze mną pomów
Zanim w złości lepszy numer ci wykręcę
Chyba prawo mam, by w moim własnym domu
Więcej w oczy mi patrzono, mniej na ręce
Wiem na pewno, że ze sobą zostaniemy
Chociaż życie nam układa się nieprosto
Nie możemy rozstać się trzasnąwszy drzwiami
Moja miła, moja droga
Moja Polsko
Wernisaż
Pod wirujących okiem słońca
Jaskrawe, oszalałe nędze
Żółć bezlitosna, żółć bez końca
Jak starą twarz wyżłobił pędzel
W świecie co jak patelni dno
Ludzie podobni czarnym muchom
U dołu podpis : Vincent van Gogh
Van Gogh! To ten, co sobie obciął ucho!
Wapienne tynki, wieczna wiosna
Kiść bzu za murem, biel do bieli
Montmartre do nieba pnie się prosto
Ból od miłości trudno oddzielić
Jest w tym piosenka -
miła chwila
Gdy mały smutek umie zabijać
str. 103
Na tym obrazie Maurice Utrilla
Utrillo! To ten słynny pijak!
O
d sztucznych świateł wszystko jedno
Szminka czy puder, czy rozpacz
Dziewczyny za pięć franków bledną
I odejść trudno, trudno zostać
Kabaret. Dziewiętnasty wiek
Absyntu zapłakane skutki
Podpis: Henri Toulouse-Lautrec
Lautrec! To ten co nogi miał za krótkie!
Bo my mamy wiadomości o artystach
Co to mają w głowie szajby oraz palmy
To się daje towarzysko wykorzystać
Inteligent! -
To jest człowiek kulturalny!
Widz
Jak byłem mały
Byłem w zoo
Tam pierwszy raz
Poczułem to
Poczułem to
Każdym nerwem
Gdy lew się w klatce
Bawił ścierwem
Choć bałem się
Nie mogłem nic
Musiałem przy tym być
Podejrzeć
To przyspiesza tętno
Zachować
Oka obojętność
Te bóle czyjeś
Śmierci czyjeś
Są po to
Żebyś czuł, że żyjesz
Gdy byłem większy
Ona, on
Odeszli w cień
Widziałem to
Pamiętam
T
warz mężczyzny
Pamiętam kolor
Jej bielizny
Tak bałem się
Nie mogłem nic
Musiałem przy tym być
Podejrzeć...
Być może to
str. 104
Obyczaj zły
Podglądać w krzakach
Patrzeć w kły
Lecz nauczony
Raz przeżywać
Śmierć, miłość
W oku obiektywu
Ja jestem nic
Ja jestem widz
J
a muszę przy tym być!
Wiersz dla malarza Dudy Gracza
Starych komód rzęzi próchno
Stare baby śmiercią cuchną
Kaca ma garbaty anioł
Że się sprzedał był za tanio
Obszczywają ruń pod murem
Ludzie różne szarobure
Nie tłumaczą się przed nikim
Smarczą w chustkę Weroniki
No bo co im ma zależeć
Pili wódkę w dobrej wierze
W dobrej wierze pili wódkę
Bo to życie takie krótkie
Ciężko żyć na ziemi matce
Kiedy w podrobowej jatce
Przy wołowej siwej nerce
Leży Jezusowe serce
Leży sobie, leży, leży
Towar tani bo nieświeży
Znowu Doda nas ubędzie
Upodlonych w miłosierdzie
Ja tam robię za poetę
Ty szpagatem łatasz sweter
Nieboszmatę z mokrej wełny
Całun ślepy
Byt zupełny
Wino samotnych
Jeszcze jeden krok, mała wieczność
Ta minuta trwać może sto lat
Obok twoich póz niedorzeczność
Jest samotność jak lustro i walc
To twój cień objął cię chłodem szarym
Szepce ci: jesteś nikt, nie ma cię
str. 105
Nie ma prawd, nie ma kłamstw
Jedno wiesz, jesteś sam
I tak będzie, zostanie jak jest
Wypij do dna
Gorzkie wino samotnych
Wypij
I ty i ja
Potrafim
y z tym żyć
Śmierć oczy ma
Z wypłowiałych afiszy
W ciszy
Gorzkie wino samotnych
Wypij do dna
Jeszcze masz jakąś twarz, jakieś ciało
Celę, w której uwięził cię byt
Jeszcze się dotąd nic nie udało
Jedno wiesz, było głupio i wstyd
W pustych dni gęstą sieć zaplątany
W węzłach żył słyszysz szum ciemnej krwi
Nie ma prawd, nie ma kłamstw
Jedno wiesz, jesteś sam
Pogodzony z swą klęską ktoś... nikt...
Wypij do dna
Gorzkie wino samotnych
Wypij
Niech czarny blask
Zamigoce we szkle
W świecie ze ścian
Tylko siebie usłyszysz
W ciszy
Gorzkie wino samotnych
Wypij do dna
Wołanie Eurydyki
Orfeuszu
Gdzie jesteś?
Pomyliłeś
Znów piętra
Ja cię czekam
Na ziemi
Piętro niżej
Od piekła
Tutaj wszystko
Jest czyjeś
Tylko łzy są
Niczyje
Orfeuszu
Na ziemi
Się żyje
Orfeuszu
Mężczyźni
Przybierali
Twą postać
str. 106
Tyle rąk
Tyle ust
Tyle rozstań
Orfeuszu
Przebaczysz
Przecież sam tak
Śpiewałeś:
Tylko drzewa
Umieją
Być same
Orfeuszu
Kłamali
Skradzionymi
Słowami
Które tobie
Ukradli
Kochany
Trzeba było
Je chronić
Teraz znają
Je wszyscy
Powtarzaj
ą
Kiedy chcą
Niszczyć
Orfeuszu
Gdzie błądzisz
Piętro niżej
Zjedź windą
Orfeuszu
Nie zdążysz
A za chwilę
Znów przyjdą
Orfeuszu
Gdzie jesteś?
Pomyliłeś
Znów piętra
Ja cię czekam
Na ziemi
Piętro niżej
Od piekła
Orfeuszu
Za późno
Patrzysz czemu
Tak pusto
Orfeuszu
Zabiło
Mnie lustro
Wygnanie z raju
str. 107
Ziemio, do której nie wrócę
Ziemio pierwszej miłości
Pewnie cię bardzo zasmucę
Swoją nieobecnością
Będziesz samotny ogrodzie
Bez niej, beze mnie
Oślepły o wieczornym chłodzie
Bo w moich oknach ciemno, ciemniej
W
esoły, złotooki chwast
Zatańczy sam na twoich ścieżkach
Ogrodzie, zapamiętaj nas
Już w moim domu nikt nie mieszka
Tyle to lat, tyle to lat
Gałąź pamięci szarpie wiatr
Kto spłoszył te zielone ptaki
Uderzył skrzydła mokrym liściem
Twarz, gdy przedzieram si
ę przez krzaki
Agresty wiszą uroczyście
Kto wolność dał dzikiemu winu
By oszalało w gestów gęstwę
Dzieciństwa namiot porozpinał
By przypomniał za czym tęsknię
Tu zostaniemy już na zawsze
Zamiast Ikara spadnie jabłko
I do wieczności się potoczy
Będziemy sobie patrzeć w oczy
Jesieni przysłonięte grzywą
A kiedy nam ta chwila umknie
Wtedy oparzę cię pokrzywą
W usta, chłopięcym pocałunkiem
W tym mieście ja się zwę - przechodzień
Ona odeszła dawno temu
Będziesz samotny mój ogrodzie
Bo tam nie wraca się samemu
Ziemio, do której nie -wrócę
Pozostań ziemią niczyją
Ogrodzie moich zasmuceń
Niech obcy gdzie indziej żyją
Niech drzewa twoje dziczeją
Niech cierpną twoje owoce
Trawa zarasta nadzieje
Świty, wieczory i noce
Wyspa
Kiedy się szumem, tłumem, gwarem
Ludzkie
skupiska ustokrotnią
Najdroższym na świecie towarem
str. 108
Będzie samotność
Tęsknotą ciszy uciekamy
W bezludność wyspy, słońce południa
Lecz kiedy na niej zamieszkamy
Wyspa przestanie być bezludna
Przybędzie z nami trud i strach
Niewola dnia, historii schemat
Ja
k pięknie wiatr układa piach
Tam gdzie nas nie ma
Wyznanie ex dziewicy
Diabłu dam miłą chwileczkę
By zaś odpust zjednać
Panu Bogu świeczkę
Mnie już niepotrzebna
Zapatrzony
Zapatrzony, zapomniałeś, że tu jestem
Nieobecny, oniemiały i daleki
Zostawiłeś mnie w pół słowa
W pół uśmiechu
Tak wysoko uniesione masz powieki
W twoich oczach okno, stół, za oknem drzewo
Ja w nich jestem, ale o tym nawet nie wiesz
Z odchyloną nagle w stronę światła głową
Zapatrzony gdzieś daleko, poza siebie
Pozwalasz mi się domyślać wszystkiego
W bezruchu już tylko papieros się tli
I mgłą melancholii przesłania twój profil
To boli,
Bo nie wiem gdzie ja, a gdzie ty
Zapatrzony, zapomniałeś, że tu jestem
Smutek przyszedł i tak nagle nas rozłączył
Zostawiłeś mnie w sekundzie
T
akiej długiej,
Gdy przeglądam się w twych oczach niewidzących
A ja płaczę, łezka kap, a potem druga
Zdaje mi się że na zawsze ciebie tracę
Bez powodu nagle stanął czas i jesteś
Zapatrzony gdzieś daleko, poza siebie
str. 109
Zatrzymaj mnie
Dla siebie samej bezwiedna
Dla samej siebie niejedna
Jak łopocąca firanka
W żałobną pustkę poranka
Poruszam sobą powietrze
Odchodzę chora na przestrzeń
Niepewna niczego, nikogo
Nie mogę pozostać z tobą
Za chwilę przekroczę bramę
Wspomnienie po sobie samej
Zatrzymaj mnie
Jeszcze pora
Jeszcze jest dzisiaj
- nie wczoraj
Zatrzymaj mnie
Jeszcze pora
Przeczuj, że cały mój chłód grą
Jest jeszcze dzisiaj - nie wczoraj
I może będzie jutro
Dla siebie samej bezwiedna
Dla samej siebie niejedna
Chcę się zatrzymać przez moment
str. 110
W drodze przez piaski ruchome
Pozwól przy sobie odpocząć
Odciągnij od okien oczu
Zasłoń mi słońce - niech zgaśnie
Mnie w twoim cieniu najjaśniej
Inaczej na zawsze zostanę
Wspomnieniem po sobie samej
Zatrzymaj mnie
Jeszcze pora
Jeszcze jest dzisiaj
- nie wczoraj
Zatrzymaj mnie
Jeszcze pora
Przeczuj, że cały mój chłód grą
Jest jeszcze dzisiaj - nie wczoraj
I może będzie jutro
Zmieńmy temat
Powiedz coś, nie mów nic - wszystko jedno.
Spowszedniała mi całkiem powszedniość.
Kran przecieka już prawie pół roku.
Ach uspokój mnie miły, uspokój !
Wiem, to przejdzie, chwila moment.
Na wielkie słowa zła pora.
Wiem, miłość to święto ruchome - pojutrze, przedwczoraj.
Nie mówmy o tym czego nie ma.
Namiętność opuściła nas w potrzebie.
Zmieńmy temat, kochanie, zmieńmy temat,
Skoro nie umiemy zmienić siebie.
Nie mówmy o tym czego nie ma,
co niknie pośród sprzecznych przepowiedni.
str. 111
Zmieńmy temat, kochanie, zmieńmy temat
na inny, bliższy życiu, bardziej średni.
Szumi wiatr, radio gra, skrzypi okno,
uciekamy w osobną samotność.
Nie czekamy już świtu, ni zmroku,
Ach uspokój mnie miły, uspokój.
Wiem, to minie, to chwila, moment.
Zawraca bieg swój rzeka.
Wiem, miłość to święto ruchome - poczekam, poczekam ...
Nie mówmy o tym czego nie ma.
Namiętność opuściła nas w potrzebie.
Zmie
ńmy temat, kochanie, zmieńmy temat,
Skoro nie umiemy zmienić siebie.
Nie mówmy o tym czego nie ma,
co niknie pośród sprzecznych przepowiedni.
Zmieńmy temat, kochanie, zmieńmy temat
na inny, bliższy życiu, bardziej średni.
Nie mówmy o tym, czego nie ma.
Będzie dobrze lub tylko inaczej.
Zmieńmy temat, kochanie, zmieńmy temat,
albo po prostu CHODŻMY NA SPACER.
Ździebełko - Ciepełko
Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej
Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie
Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuje, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i ewszystko przemija
Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za wszystko
Nie chcę wichrów, burz, nawałnic
Uczuć, w których spalę się
Jesteśmy przecież łatwopalni
Dla mnie n
ajważniejsze jest:
Ździebełka ciepełka...
str. 112
Źródło
Źródłem byłam
W którym się przejrzałeś
Źródłem
Źródełkiem
Twe spojrzenie obdarzyło mnie ciałem
I twoje zdziwienie wielkie
Zapłakałam nad tym co się stało
A ty zdjąłeś mi z czoła koronę
Źródłem byłam,
Kt
óre już wiedziało
Pozostanie na zawsze zmącone
str. 113
Spis tre
ści
Wiersze i piosenki
Ballada o królu i błaźnie z morałem zaznaczonym wyraźnie
Co to jest miłość
Cztery ściany świata
Czułość
Czy chciałbyś wyryć swoje imię
Daj mi słowo
Dobry sen
Dobrze, że byłaś
Dopóki wierzysz we mnie, miła...
Droga
Dzisiaj
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie...
Epitafium dla frajera
Epitafium dla Mahalii Jackson
Figowy listek
Gdzie jesteś?
Gdzie ta bohema
Guide
Gwóźdź
Hasła
Homo
Impresja letnia
Jak pięknie by mogło być
Jak się człowiek nudzi
Jej portret
Jestem zmęczony
Już jestem spokojna
str. 114
Już tylko się znamy
Już tylko się znamy...
Kantyczka Franka
Kiedy serce śpi
Kiedy się dziwić przestanę...
Kochajcie starszych panów
Kołysanka współczesna
List z Singapuru
Love story
Lubię was szczeniaki...
Mastroianni mojej ulicy
Międzyczas
Milczenie
Moja paranoja
Moja wolność
Mona Lisa
Mój bracie
Najpiękniejsze miłości
Najpiękniejsze są miłości, których nie ma.
Naszą miłość zabiła wielka płyta
Nerwica w granicach normy
Nie umiem być sam
Nie umiem odpowiedzieć
Nie wierzę w powroty
Nie, nie możesz teraz odejść.../ Samba przed rozstaniem
Niebo i ziemia
Niedomówienie
Nieobecność I
Nieobecność II
Niepotrzebne skreślić
Niepotrzebny nam ten smutek
Ocalenie
Oddech
Opium
Ostatni koncert Paganiniego
Ostinatio Determinare I
Ostinatio Determinare III
Ostinatio Determinare IV
Ostinatio Determinare VI
Pamiętajcie o ogrodach
Parasol nie chroni od łez
Pełnia szczęścia
Piasek
Piosenka z Leśmiana
Po co żona poecie
Podróżą każda miłość jest
str. 115
Pożegnalny wieczór
Przebacz!
Przerwa
Przydrożny rów
Przypadek
Rachunek aptekarski
Radość istnienia
Renoir
Rimbaud, Aniele Stróżu mój
Romans I "Białe noce"
Romans II "Białe noce"
Romans III "Białe noce"
Rondo I
Rondo II
Rondo III
Rozmyślania na dworcu
Samba na rozstanie
Słońce
Słowo i ciało
Song o ciszy
Song o szczęściu wiecznym
Song sprzątaczki
Spacer w wielkim mieście
Sposób
Spójrz na moje buty
Staczać się trzeba powoli
Sufit
Szary poemat
Szkoda róż
Śpiew ocalenia
Światło świec
Światło w oczy
Świnia
Świt
Tak będzie lepiej
Taką cię wymyśliłem
Tata się wygłupia
To najdalsze
To wszystko mafia
To ziemia
Trzeba marzyć
Trzeba marzyć
Tylko jesienią
Uogólnienie
str. 116
Volo
W moim domu
Wernisaż
Widz
Wiersz dla malarza Dudy Gracza
Wino samotnych
Wołanie Eurydyki
Wygnanie z raju
Wyspa
Wyznanie ex dziewicy
Zapatrzony
Zatrzymaj mnie
Zmieńmy temat
Ździebełko - Ciepełko
Źródło