Rozdział 2
- Nie chciałam tu przychodzić. Zostałam wyrzucona z sześciu szkół i
prawdopodobnie wy również mnie wydalicie. – Velvet wyglądała wojowniczo stawiając
czoła Pannie Scratton z nad linii książek do nauki mahoniowego biurka Wyższej
Przełożonej. Zastanawiałam się czy jej agresywna postawa była przykrywka dla
zagubionych i odizolowanych uczuć, ale obecnie wydawała się całkiem prosta, jak
rozparła się w krześle i skrzyżowała swoje długie nogi. Jej głos był atrakcyjnie niski i
ochrypły i brzmiał bardziej Amerykańsko niż Angielsko.
- Tak, twoi rodzice wyjaśnili wszystko o twojej przerwanej nauce, Velvet, -
odpowiedziała Panna Scratton.- Miejmy nadzieję, że rutyna i tradycja Wyldcliffe zapewni
ci potrzebne poczucie bezpieczeństwa. Jeśli będziesz mieć jakiekolwiek problemy w
zaklimatyzowaniu się, możesz przyjść do mnie lub Sarah. Ona będzie w twoim
dormitorium* i była w Wyldcliffe przez prawie pięć lat. Matka Sary była tutaj uczennicą,
tak samo jak jej babcia Lady Fitzalan, dlatego wie wszystko o tej szkole.
Nadąsana twarz Velvet zarejestrowała błysk zainteresowania i zaskoczenia, gdy
usłyszała nazwisko mojej babci. – Czy wszyscy tutaj są zatytułowani? To wszystko jest
troszkę snobistycznie, nieprawdaż?
- Mamy szczęście, że możemy przyciągać córki niektórych naszych najstarszych
rodzin. Ale wierzymy, że każdy jest w stanie rozwinąć w sobie cechy damy:
bezinteresowność, lojalność i honor. Interesuje nas każdy indywidualny uczeń, a nie jego
rodowód.
- Cóż, mój jest do bani, - szydziła Velvet. – Tata został wychowany po złej stronie
torów, a Mama miała mnie, kiedy miała szesnaście lat. Ale oni mają coś, czego twoje
stuknięte damulki nie mają- talent.
- Więc miejmy nadzieję, że odziedziczyłaś niektóre z nich. Jest wiele możliwości
dla muzyki w Wyldcliffe.—
- Ty nie łapiesz, prawda? Mój tata Rick Romaine— największa gwiazda rocka na
planecie. Kiedy miałam dwanaście lat nagrałam z nim przebój. Nie zamierzam dołączyć
do jakiegoś gównianego szkolnego chóru. Nie zamierzam robić niczego czego nie chcę, a
wy nie możecie mnie zmusić.
*dormitorium-
Nazwa początkowo oznaczała wspólną sypialnię zakonników w klasztorze. Określenie
stosowane także w stosunku do dużych pomieszczeo sypialnych w bursach, konwiktach, zakładach
wychowawczych itp.
Panna Scratton złapała na chwilę wzrok Velvet, a następnie powiedziała. – Velvet,
my po prostu próbujemy pomóc tobie i twoim rodzicom. Żadna inna renomowana szkoła
by cię nie przyjęła. To może być twoja ostatnia szansa.
- Taak, cokolwiek. Dzięki za bukiet i to wszystko, ale im szybciej stąd wylecę tym
lepiej.
- Zobaczymy, - odpowiedziała spokojnie Panna Scratton. – Sarah czy mogłabyś
wziąć Velvet i pokazać jej szkołę? Następnie weź ją do sypialni. Będzie musiała przebrać
się w szkolny mundurek zanim zadzwoni dzwonek na dzisiejszą kolację.
Velvet znów wyglądała zbuntowanie, więc pospiesznie wyprowadziłam ją z zajęć
Panny Scratton zanim mogła wystrzelić kolejny argument. Jak tylko wyciągnęłam ją od
Wyższej Przełożonej, Velvet zmieniła postawę i odwróciła się do mnie z uśmiechem
pełnym leniwego uroku, ale jakoś czułam, że to była tylko kolejna poza by się wymigać.
- Przepraszam za obgadywanie twojej ukochanej szkoły, - powiedziała ze
śmiechem, - ale musze zacząć, jeśli zamierzam iść dalej.
- Co masz na myśli?
- Gdybym zachowywała się wystarczająco źle, sądzę, że będzie to najwyżej
miesiąc zanim mnie wymeldują. Wtedy będę mogła wrócić do domu do L.A. Boże, nie
mam pojęcia jak możecie znieść bycie tutaj. Wszystko tu wydaje się martwe, -
powiedziała, spoglądając na zabytkowe ryciny i obrazy zawieszone na ścianach. Gdy
szłyśmy dalej, otwierałam rozmaite drzwi by pokazać jej wspaniałą, oficjalna bibliotekę i
sale lekcyjne z bardzo wysoko usytuowanymi sufitami. – Taak, to wszystko jest bardzo
fantazyjne, - przyznała Velvet. – Ale to nie oznacza, że zostanę. Byłam w masie szkół, a
ta jest zdecydowanie najdziwniejsza. Zero chłopaków, zero męskich nauczycieli, nie
wolno telewizji, praktycznie zero kontaktu ze światem zewnętrznym, tkwienie w środku
ohydnej wsi. Moi rodzice musieli wybrać tą piekielna dziurę jako żart.
- Być może myśleli, że to ci pomoże.
- Cóż, nie potrzebuje tego rodzaju pomocy. – przez moment jej usta drżały i
wyglądała na zdenerwowaną, ale wtedy zebrała się w sobie i powiedziała, - Okej, co
jeszcze masz mi do pokazania? Zimne prysznice? Lochy?
- Chodź na zewnątrz to zobaczysz. – poprowadziłam drogą na plac. Większość
dziewczyn była w pokojach rozpakowując się, ale kilka uciekło na zewnątrz do ogrodów.
To było piękne kwietniowe popołudnie i wszystko wyglądało zielono i świeżo. Małe
grupy uczniów siedziały pod drzewami lub przechadzały się po trawnikach oddalając się
od głównych budynków do szerokiego, szklistego jeziora. W głębi odbijały się słynne
ruiny starożytnej kaplicy Abbey*. Za jeziorem i zalesiona ziemią, wrzosowiska pięły się
po horyzont. To był imponujący widok. Nawet Velvet nie mogła grać znudzonej widząc
to.
*Abbey – opactwo
(czasem będę używać słowa Abbey, a czasem opactwo)
- Właściwie to jest nawet super, - powiedziała, kierując się ku kaplicy. – To
wygląda jak zamek Śpiącej Królewny albo coś. Co jest w tych ruinach?
- Nic wielkiego, generalnie. Ale co roku mamy pamiątkowa procesję w rocznicę
śmierci Lady Agnes.
- Więc ta Lady Agnes naprawdę jest dużą sprawą tutaj? Podoba mi się. Jestem ‘za’
duchami.
- Ona nie jest duchem, - powiedziałam krótko, ale Velvet nie słuchała. Poszła do
przodu w celu zbadania ruin. Ściany kaplicy opactwa były tylko wpół stojące, a
pozostałości wielkiego wschodniego okna wisiały jak obdarte pajęczyny na tle nieba.
Złamane słupy wskazywały gdzie były kiedyś rzędy łukowatych kolumn zaznaczające
nawy kaplicy. Teraz między wyblakłymi kamieniami rosła trawa, a dach był otwarty w
stronę nieba. Velvet stanęła na zielonym kopcu, gdzie był ołtarz kaplicy i rzuciła ramiona
do nieba w dramatycznej pozie. – To będzie wspaniałe miejsce do zabawy. Wiesz, rytuały
voodoo lub czarna magia i te sprawy. Mój tata jest w tym wszystkim.
Niejasno pamiętałam, że doszło do skandalu kilka lat temu o pokazach scenicznych
jej ojca i jego tak zwanych spektaklach okultystycznych, których niektórzy rodzice
próbowali zakazać i dostać nakaz z wpisem do akt. Velvet zarzuciła głowę do tyłu i
zaczęła kołysać się z boku na bok, tańcząc rytmicznie bez cienia świadomości. Następnie
zaczęła śpiewać niskim, płaczliwym głosem, jakby odwołując się do niewidzialnych sił.
- Przestań!
Urwała i spojrzała na mnie. – Hej, ja tylko się wygłupiam. Co jest Sarah, boisz się
ciemnej strony? Ja nie. Ja niczego się nie boję. Właściwie to lubię te pogańskie rzeczy.
Widzę siebie jako kapłankę, a ty?
Starałam się mówić lekko, aby pozwolić minąć chwili. – Widzę cię dostającą
przewinienie jeśli nie przebierzesz się w swój mundurek zanim zadzwoni dzwonek na
kolację. Chodźmy do akademika.
- Ale jeszcze wszystkiego nie zobaczyłam, - skarżyła się. – Jakie jeszcze super
rzeczy tu są? Panna Scratton powiedziała, że masz mi pokazać wszystko.
- Obawiam się, że ruiny są najatrakcyjniejszą atrakcja wycieczki. Jest otwarte
kąpielisko tam za drzewami, które używamy w semestrze letnim, - powiedziałam
wskazując je.
- Nie brzmi tak źle.
- Nie zachwycałabym się tak, woda zazwyczaj jest dość zimna. A boiska sportowe
są w dole ścieżki obok tego wielkiego dębu, wiesz, hokej i lacrosse*. Stajnie są w pobliżu
głównego domu.
*Lacrosse-
la crosse – zakrzywiony kij) – zespołowa gra sportowa pochodzenia
rozgrywana na trawiastym boisku, polega na umieszczeniu za pomocą specjalnej, trójkątnej rakiety
piłki w bramce przeciwnika;
- Jezu, brzydzę się gier zespołowych. Stajnie, proszę. Ale ja jeszcze nie
skończyłam z tymi ruinami. Mogą się przydać jednej z tych nocy.
- Przydatne do czego?
- Och, nie wiem, do jakiegoś rodzaju pogańskiej imprezy, - odpowiedziała
beztrosko Velvet. – To może być fajne. Magia północy— co myślisz? Trzeba by ożywić
to miejsce.
Prowadziłam drogą do stajni czując się nieswojo. To było tak dziwaczne słysząc
Velvet żartującą dookoła o rytuałach i magii, kiedy takie rzeczy były prawdziwe dla mnie
i moich przyjaciół i nie tylko prawdziwe, ale groźne i śmiertelne. Były dwa Wyldcliffe.
Jedno to był świat ekskluzywnej szkoły z egzaminami i tradycjami, gdzie ludzie
koncentrowali się na akademickich sukcesach i przygotowywali się na studia, dostawali
do zespołów sportowych i byli zapraszani na imprezy towarzyskie w czasie wakacji. Ale
drugie Wyldcliffe było polem bitwy pomiędzy ciemnością i światłością, gdzie działały
starożytne siły i głębsze moce.
W tym jasnym, wiosennym popołudniu trudno było uwierzyć, że jeszcze tylko
kilka tygodni wcześniej uwolniliśmy dusze Sebastiana w wieczność, a Pani Hartle—
poprzednia Najwyższa Przełożona i matka Helen— wkroczyła w cienie jako mściwy
duch. Wybrała poświęcenie jej wypaczonego istnienia by służyć zdeprawowanemu
królowi Niepokonanych Lordów, strasznej mocy która oszukała śmierć i znalazła
nieśmiertelność w świecie cienia. A teraz kto wie czy ona zostawi nas w spokoju lub czy
planuje jakiś świeży atak? I co stało się z resztkami sabatu Ciemnych Sióstr pani Hartle?
Czy zrezygnowały z pościgu za elementarną mocą, lub czy czekają by znów się razem
zgrupować, jeszcze mocniejsze i silniejsze niż przedtem? Jak weszłam z Velvet do
jasnych wiosennych ogrodów, moje serce zabrzmiało w mojej klatce piersiowej jak bęben
wojenny, a ja wyczułam ukryte na wzgórzach oczy, obserwujące mnie jak wrona padlinę.
Bębnienie— w moje głowie bębniło i poczułam strach.
Moje Wyldcliffe, moje prawdziwe Wyldcliffe, w nim nie chodziło tylko o
codzienne dramaty szkoły z internatem, więc nonsens lubiącej sobie dogadzać Velvet nie
był tym co potrzebowałam wtedy usłyszeć. Potrzebowałam ujrzeć Helen i Evie i
zaplanować nasz następny ruch. Zdecydowałam, że pokażę Velvet stajnie, zabiorę ją do
pokoju i wtedy zostawię ją by się rozpakowała, dzięki czemu będę gotowa tak szybko jak
przybędą moje przyjaciółki. Nie sądziłam żeby Velvet Romaine naprawdę potrzebowała
mnie do niańczenia jej.
Przybycie do stajni uspokoiło mnie. Zawsze kochałam konie; są w mojej rodzinnej
krwi. Mój ojciec trenuje konie wyścigowe, czasem dla siebie, czasem dla innych
zamożnych właścicieli. Teraz ziemisty zapach stajni— mieszanka słomy i paszy oraz
ostry, słodki zapach końskiej sierści— uspokajał mnie. Mówiło mi to o czasach kiedy
ziemia była bardziej zielona i żyliśmy w zgodzie zarówno z końmi i ziemią. Podeszłam
do wolnego boksu, gdzie czekał mój koń Starlight i ucałowałam jego miękki pysk.
Stajenny z domu przywiózł go do Wyldcliffe w przyczepie dzień wcześniej, razem z
moim drugim kucykiem— zabawną, tłuściutką, wesołą, małą Bonny. Stawałam się już
troszkę za wysoka dla Bonny, naprawdę, ale przywiozłam ja dla Evie, która uczyła się
jeździć na szerokim tyle Bonny i nie czuła się komfortowo na innym z pozostałych koni.
- Czy on jest twój? – spytała Velvet, klepiąc Starlight po wygięciu szyi. – Miły.
- Tak. A ty jeździsz?
- Można tak powiedzieć. Mieszkaliśmy w Argentynie przez jakiś czas i włóczyłam
się z tłumem polo. To było zabawne. Wow, kto jest właścicielem tej ślicznotki? –
Podeszła do drugiej strony placu stajni by podziwiać wspaniałą, białą klacz, która była
uwiązana w rozległym boksie. Velvet zagwizdała przez zęby i fachowo zrobiła
zamieszanie wkoło pięknej istoty. Mogłam zobaczyć, że miała doczynienie z końmi. –
Teraz byłabyś warta przejażdżki kochana, - zamruczała Velvet. Odwróciła się do mnie
pytająco. – Do kogo ona należy?
- Serafin to koń Panny Scratton i ona nie pozwala nikomu na nim jeździć.
- Co z tego? Zawszę mogę znaleźć drogę by to ominąć.
- Poważnie, Velvet, nie musisz robić niczego głupiego.
- Dlaczego nie? – spytała. – Co mogą mi zrobić? Wywalą mnie? To jest właśnie to
czego chcę. Tak czy inaczej, jestem dość dobrym jeźdźccą. Nie wyrządzę sobie żadnej
szkody.
- Ja myślę o koniu, - odpowiedziałam chłodno.
Velvet patrzyła na mnie przez chwilę, po czym zaśmiała się. – Lubię cię Sarah.
Jesteś inna. Wydajesz się naprawdę— nie wiem— naprawdę dobra, ale nie jestem pewna
czy jesteś taka anielska na jaką wychodzisz.
Zarumieniłam się. Evie zawsze nazywała mnie „ dobra”. Słodka i dobra i zdrowa,
jak owoc zbiorów, mówiła. Ale czasami, bycie dobrym to wysiłek. Bycie dobrym
oznaczało stawianie innych na pierwszym miejscu, stojąc z boku. Odpuszczając rzeczy,
które chcesz dla siebie. Potrząsnęłam głową i poszłam dalej nie chcąc by vel vet
zobaczyła, że jej słowa miały na mnie wpływ. Pchnęłam drzwi do małego zfastygowanego
pokoju w rogu dziedzińca, mówiąc o pierwszej rzeczy jaka przyszła mi do głowy. – jeśli
chcesz się zapisać na lekcje jeździectwa z Panią Parker zapisz swoje imię w księdze
tutaj— och—
Mój głos się załamał. Dwie osoby w cieniu pokoju oderwały się od siebie z
poczuciem winy. Jedną z nich był wysoki chłopak z włosami koloru dojrzałego zboża—
Josh Parker. A drugą była Evie.
Tłumaczenie Lili2412
W celu otrzymywania info o nowych rozdziałach proszę wpisywać chęć w komentarzach
pod obrazkiem Eternal na moim chomiku.