POCA
ŁUNEK ARCHANIOŁA
„Archangel’s Kiss”
N a l i n i S i n g h
Tłumaczenie części II: clamare & Filipina_86
Geneza.
Kap.
Kap.
Kap.
- Podejdź tu, mała łowczyni. Skosztuj.
Zapach krwi w powietrzu, czerwone ślady na ścianach i podłodze.
- Ari?
- Ari ucięła sobie małą drzemkę - chichot, który sprawił że chciała uciekać,
uciekać! - Mmmm, myślę, że wolę jednak Bellę. - wyciągnięty w jej stronę zakrwawiony
palec, rozcierający ciepłą czerwoną smugę po jej wargach.
Krew jej siostry.
Wtedy zaczęła krzyczeć.
1
Elena mocniej chwyciła balustradę balkonu i wpatrywała się w wąwóz, którego
poszarpane koryto rozciągało się poniżej. Z miejsca, gdzie stała, skały wyglądały jak
ostre zęby, gotowe gryźć i rozrywać na strzępy. Zacieśniła uchwyt dłoni, gdy owionął ją
zimny, mocny podmuch wiatru.
- Rok temu- Szepnęła sama do siebie.- Nie wiedziałam, że Azyl istnieje, a oto dziś,
proszę, stoję tu.
Ciągle powiększające się miasto z marmuru i szkła, rozrastało się na wszystkie
strony. Jego eleganckie linie lśniły w jasnym słońcu. Drzewa o ciemnych liściach,
ocieniały ścieżki po obu stronach przepaści, a w tle górował wysoki, ośnieżony masyw
górski.
Nie było dróg, wieżowców, ani niczego innego co mogłoby zakłócać ten
nieziemski spokój.
Mimo całego piękna wokół, było tu coś całkowicie obcego, niejasne wrażenie, że
pod złocistą, lśniącą powierzchnią kryje się ciemność. Zaciągając się kolejny raz
świeżym, górskim powietrzem, spojrzała w górę… na anioły. Tak wiele aniołów. Całe
niebo nad miastem, które wydawało się wyrastać ze skały, wypełnione było
skrzydlatymi istotami. Ci śmiertelnicy, którzy w miastach mdleli na widok pojedynczych
aniołów- tutaj łkaliby z zachwytu dla tak wspaniałego widoku. Ale Elena nadal w
pamięci miała śmiech archanioła, który wyrwał oczy wampirowi, by dla zabawy udawać,
że je zjada, a potem zmiażdżyć. To, pomyślała zadrżawszy na całym ciele, nie była jej
wizja raju.
Cichy szelest piór za plecami, dotyk potężnych dłoni na jej biodrach.
- Jesteś zmęczona, Eleno. Wróć do środka.
Nie ruszała się z miejsca, rozkoszując się jego dotykiem- taki silny, niebezpieczny,
męski. Czując go napierającego na jej wrażliwe skrzydła, miała ochotę zadrżeć z
rozkoszy.
- Myślisz, że masz prawo mi teraz wydawać polecenia?
Archanioł Nowego Jorku, istota tak śmiertelnie niebezpieczna, że jakaś jej część
bała się go nawet teraz, uniósł jej włosy z karku, i przesunął wargami po delikatnej
skórze.
- Oczywiście. Jesteś moja.
Żadnej rozbawionej nuty w głosie, tylko czyste, zimne posiadanie.
- Wydaje mi się, że nie do końca załapałeś tą całą kwestię miłości. – wprost do ust
dał jej ambrozję, zmienił ze śmiertelniczki w nieśmiertelną, podarował skrzydła-
skrzydła!- a wszystko to z miłości. Do niej, łowczyni, śmiertelniczki… Już nie
śmiertelniczki.
- Tak czy owak, czas na powrót do łóżka.
I już była w jego ramionach, nie pamiętała nawet kiedy puściła balustradę-
jednak musiała to zrobić, bo krew znów zaczęła napływać do kończyn, a skóra napięła
się. To bolało. Nawet gdy starała się powoli poruszać ciałem, wszystko ją paliło. Raphael,
niosąc ją w ramionach, wszedł przez rozsuwane drzwi do wspaniałego, szklanego
pokoju, który znajdował się na samym szczycie marmurowo- kwarcowej twierdzy.
Wściekłość zaszumiała jej w żyłach. - Wynocha z mojej głowy, Raphaelu!
Czemu?
- Ponieważ, jak już nie raz ci mówiłam, nie jestem twoją marionetką. - zazgrzytała
zębami gdy położył ją na miękkim jak chmura łożu, pełnym poduszek. Gdy podnosiła się
do pozycji siedzącej, czuła pod sobą ruchy materaca. - Kochankowie - Boże, nadal ciężko
jej było uwierzyć, że oddała się i zakochała w archaniele. - powinni być partnerami, a nie
zabawkami, którymi się manipuluje.
Kobaltowe oczy na twarzy mężczyzny, którego wzrok zmieniał ludzi w
niewolników, ciemne jak noc włosy obramowujące doskonałą twarz pełną gracji… i
odrobiny okrucieństwa.
- Obudziłaś się trzy dni temu, po całym roku spędzonym w komie. - odezwał się. -
Ja żyje już ponad tysiąc lat. Nawet teraz nie jesteś mi bardziej równa, niż gdy byłaś
śmiertelniczką.
Gniew zaczął szumieć jej w uszach. Miała ochotę znów go postrzelić, jak jej się już
raz zdarzyło. Umysł zalała jej powódź wspomnień- rozlewająca się szkarłatna krew,
rozdarte skrzydło, błękitne wstrząśnięte spojrzenie. Nie, nie chciała znów do niego
strzelać, ale budził w niej agresję.
- Czym w takim razie jestem?
- Jesteś moja.
Czy to złe, że wzdłuż kręgosłupa przeszły ją ciarki, gdy usłyszała te władcze
słowa, a na jego przystojnej twarzy dostrzegła namiętność? Pewnie tak. Ale to jej nie
obchodziło. Jedyne o co dbała, to fakt że była związana z archaniołem, który uważał że
wszystkie zasady w ich związku się zmieniły.
- Tak. - zgodziła się. - Moje serce należy do ciebie.
Błysk satysfakcji w jego oczach.
- Ale nic więcej. - zwarła się z nim spojrzeniem, nie mając zamiaru się ugiąć. –
Może i jestem nieśmiertelnym dzieckiem, ale w dalszym ciągu jestem łowcą i to jedynym
dostatecznie dobrym, byś zdecydował się mnie zatrudnić.
Zakłopotanie pojawiło się w miejscu namiętności.
- Jesteś aniołem.
- Z magicznymi, anielskimi pieniążkami?
- Pieniądze nie są problemem.
- Oczywiście, że nie. Jesteś bogatszy niż sam Midas. - mruknęła.- Ale nie mam
zamiaru być twoją małą zabawką do żucia…
- Zabawka do żucia?- W oczach zalśniło mu rozbawienie.
Elena go zignorowała.
- Sara powiedziała, że mogę wrócić do pracy, kiedy tylko zechcę.
- Twoja lojalność względem aniołów zajmuje teraz pierwsze miejsce, niż ta w
stosunku do Gildii Łowców.
- Michaela, Sara, Michaela, Sara… - szeptała zwodniczo miłym głosem. - Anielska
Suka kontra moja najlepsza przyjaciółka… O rany, jak myślisz, czyją stronę wybiorę?
- To nie ma znaczenia, nieprawdaż? - spytał, unosząc lekko brew.
Odniosła wrażenie, że jest coś o czym nie wie, za to on tak.
- Dlaczego nie?
- Nie możesz wcielić swych planów w życie, dopóki nie będziesz mogła latać.
Zamilkła. Nie odrywając od niego oczu, opadła plecami na poduszki rozkładając
szeroko skrzydła- bogata, sugestywna czerń która sunęła w górę w subtelnym
stopniowym wzroście koloru indygo, najciemniejszego błękitu i świtu aż po ich
jaskrawy, mieniący się białym złotem szczyt. Jej próba dąsania się trwała całe dwie
sekundy. Cóż, Elena i strzelanie fochów nigdy nie szły w parze. Nawet Jeffrey Deveraux,
który gardził wszystkimi rzeczami związanymi z jego „ohydną” córką, nie mógł
przypisać jej tego grzeszku.
- W takim razie mnie naucz. - powiedziała, prostując się. - Jestem gotowa.
Pragnienie lotu sprawiało, że ściskało ją w gardle, a niszcząca potrzeba -
pochłaniała jej duszę.
Jednak mina Raphaela nie uległa zmianie.
- Nie jesteś w stanie nawet wyjść na balkon bez czyjejś pomocy. Jesteś słabsza niż
pisklę.
Widziała wcześniej mniejsze skrzydła na niebie, mniejsze ciała, wymieszane z
tymi większymi. Niewiele, ale jednak ich dostateczną ilość.
- Azyl - zaczęła pytanie.- Jest bezpieczną przystanią dla waszych młodych?
- Jest wszystkim, czym potrzebujemy by był. - oczy będące jawną pokusą,
przesunęły się z niej na drzwi. - Dmitri przybył.
Wciągnęła powietrze, czując jak otoczył ją podniecający zapach wampira, seks i
bezmyślne pragnienie. Niestety po transformacji nie zyskała odporności na tą jego
sztuczkę. Miało to jednak i drugie dno.
- Jednemu nie możesz zaprzeczyć- wciąż jestem w stanie wytropić wampirzy
zapach.
I to czyniło ją urodzonym łowcą.
- Masz potencjał, by być dla nas bardzo użyteczna, Eleno.
Była ciekawa, czy Raphael w ogóle zdawał sobie sprawę, jak arogancko brzmi. Nie
wydawało jej się. Niepokonany od tysiącleci, na stałe wpisał arogancję jako część swej
natury… Ale nie- pomyślała. Można go zranić. Gdy piekło rozwarło się i Anioł Zrodzony z
Krwi spróbował zaatakować Nowy Jork, jej archanioł wybrał śmierć z Eleną, zamiast
porzucić jej połamane ciało na półce wiszącej nad Manhattanem.
Wspomnienia miała zamazane, ale pamiętała postrzępione skrzydła,
zakrwawioną twarz, dłonie, które ją troskliwie tuliły, gdy spadali ku twardej jak
diament, nawierzchni. Ścisnęło jej się serce.
- Powiesz mi coś, Raphaelu?
Odwrócił się i szedł już w stronę drzwi.
- Co byś chciała wiedzieć Łowczyni Gildii?
Ukryła uśmiech wywołany jego potknięciem.
- Jak mam do ciebie mówić? Mąż? Towarzysz? Chłopak?
Zatrzymał się z ręką na klamce, rzucając jej tajemnicze spojrzenie.
- Możesz nazywać mnie „mistrzem”.
Elena zagapiła się na zamknięte drzwi, ciekawa czy tylko się z nią bawił. Nie była
w stanie tego stwierdzić, nie znała go na tyle dobrze, by móc odczytać jego nastroje,
prawdy i drobne kłamstewka. Spotkali się w agonii bólu i strachu, przepchnięci przez
śmierć, związani więzami, które normalnie tworzyłyby się całe lata. A wszystko to, bo
Uram zdecydował się wytyczać przez świat krwawą ścieżkę łez i morderstw.
Raphael zdradził jej, że według legendy, tylko prawdziwa miłość sprawia, że
język archanioła produkuje ambrozję, mogącą zmienić człowieka w anioła. A może ta
cała metamorfoza nie zależała aż tak bardzo od głębszych emocji, ale była kwestią
biologiczną? Mimo wszystko, wampiry były Stwarzane przez anioły, więc i w tym
przypadku biologia miała decydujące znaczenie.
- Do diabła. - potarła dłonią pierś na wysokości serca, czując nagły impuls bólu.
„- Intrygujesz mnie.”
Powiedział to jej na samym początku ich znajomości. Możliwe, że to wszystko
było wynikiem jego fascynacji.
- Szczerze mówiąc, Eleno - szepnęła, przesuwając delikatnie palcami po krawędzi
skrzydeł, które jej podarował. - Ty też jesteś osobą, która dała się zafascynować.
Ale nie zniewolić.
- Mistrzu mój, heh, jasne - patrzyła w niebo widoczne w otwartych drzwiach
balkonowych i poczuła, że nie może dłużej czekać. Gdyby wciąż była człowiekiem to w
trakcie śpiączki mięśnie by jej osłabły, jednak teraz uległy one transformacji, której
wyobrazić sobie nie była w stanie - wszystkie były słabe, nowe. Nie potrzebowała
rehabilitacji- potrzebowała ćwiczeń. A jej skrzydła przede wszystkim.
- Lepiej teraz niż później. - podnosząc się do pozycji siedzącej, wzięła głęboki,
uspokajający oddech… i rozłożyła skrzydła.
- Chryste, jak to boli! - zacisnęła zęby, łzy ciekły jej po twarzy, ale nie przerwała
rozciągiwania niewykorzystywanych, nieznanych mięśni. Musiała to zrobić nim choćby
pomyśli o locie. Trzy powtórzenia później i ze łzami wypełniającymi słonym posmakiem
jej usta, lśniła, pokryta grubą warstwą potu.
I wtedy wrócił do pokoju Raphael. Spodziewała się awantury, ale on tylko zajął
krzesło przy łóżku, nie odrywając od niej spojrzenia. Patrzyła na niego ostrożnie, gdy
oparł stopę na kolanie, i uderzał ciężką, białą kopertą o pozłacanych brzegach, o but.
Utrzymując kontakt wzrokowy, jeszcze dwa razy rozprostowała skrzydła. Plecy
jej w końcu osłabły, mięśnie brzucha zacisnęły się i bolały.
- Co jest…- przerwała, by złapać tchu. - W kopercie?
Usłyszała tylko szum składnia się jej własnych skrzydeł i odkryła, że opiera się o
wezgłowie łoża. Kilka kolejnych sekund zajęło jej zrozumienie co zrobił archanioł. Coś
zimnego zwijało się wewnątrz jej duszy, nawet gdy wstał i podał jej ręcznik, a potem
wrócił na krzesło. Kurwa, to się nie miało prawa zdarzyć.
Jednak, pomimo palącego gniewu, trzymała usta zamknięte na kłódkę. Ponieważ
miał rację- nie byli sobie równi, nie na dłuższą metę. Śpiączka trochę ją ogłupiła. Ale od
teraz, miała zamiar zacząć rozwijać te cechy, które posiadała nim stała się aniołem.
Istniała szansa - biorąc pod uwagę zmiany jakie w niej zaszły - że uda jej się utrzymać je
na dłużej.
Zmuszając sztywne mięsnie ramion, by się rozluźniły, wzięła z nocnego stolika
nóż, i zaczęła czyścić nieskazitelnie czyste ostrze brzegiem ręcznika.
- Teraz ci lepiej?
- Nie. - archanioł zacisnął usta. - Musisz mnie słuchać, Eleno. Nie skrzywdzę cię,
ale nie mogę pozwolić ci zachowywać się w sposób, który kwestionowałby moją
kontrolę nad tobą.
Że co? - Dokładnie to jakie stosunki mają archaniołowie? - spytała, naprawdę
zaintrygowana.
Pytanie sprawiło, że dobrą minutę milczał.
- Wiem tylko o jednym stałym związku, od kiedy Uram i Michaela zerwali.
- Ale Anielska Suka też jest archaniołem, więc to się nie liczy.
Skinienie głowy w jego wykonaniu było raczej myślą, niż prawdziwym ruchem.
Raphael był tak cholernie piękny, że myślenie przy nim sprawiało trudność. I nawet
świadomość, że w tkaninę jego duszy wszyta była absolutna bezwzględność jakoś nie
była w stanie wybudzić jej z tej fascynacji. Zwłaszcza, że ta bezwzględność zmieniała się
w łóżku w ten rodzaj kontroli, która wywoływała krzyk z kobiecych ust, a skóra
wydawała się drżeć jednym wielkim pragnieniem.
- Kim jest ta druga para? - spytała, przełykając ślinę. Wcześniejsze myśli obudził
w jej ciele erotyczną potrzebę… Trzymał ją w ramionach niemal cały czas od kiedy się
przebudziła, dotykając jej silnie, mocno, chwilami nawet czarująco. Ale nagle zrodziły się
w niej dużo mroczniejsze potrzeby.
- Elijah i Hannah - oczy mu zalśniły, zmieniając odcień na ten, który zobaczyła
kiedyś u jakiegoś malarza. Pruski. Tak się nazywał ten kolor- pruski błękit. Bogaty.
Egzotyczny. Prostolinijny w sposób, którego nie spodziewałaby się zobaczyć u
archanioła Nowego Jorku.
- Wyzdrowiejesz w pełni, Eleno. A potem nauczę cię anielskiego tańca.
Usta jej wyschły na dźwięk gorącej obietnicy zawartej w pozornie spokojnych
słowach.
- Elijah? - spytała chrapliwym, zapraszającym głosem.
W dalszym ciągu nie odrywał od niej spojrzenia, usta miał zmysłowe i bezlitosne
zarazem.
- On i Hannah są razem od dawna. I choć ona w ciągu wieków urosła w siłę, mówi
się że zadowala ją rola jako jego towarzysza.
Zastanowiła się przez chwilę nad staromodnym wyrażeniem którego użył.
- Wiatr dla jego skrzydeł?
- Jeśli tak wolisz. - twarz nagle mu stwardniała- proste, twarde linie. Męskie
piękno w najczystszej, najbrutalniejszej formie. – Ty nie zmarniejesz.
Nie wiedziała czy to było oskarżenie czy rozkaz.
- Nie, nie zniknę. - odpowiedziała, świadoma że przyjdzie jej użyć każdej uncji
silnej woli, by utrzymać własną osobowość w starciu z niewiarygodną siłą pragnień
Raphaela.
Znów zaczął lekko stukać kopertą, poruszał nią powoli i precyzyjnie.
- Od dzisiaj, masz wyznaczony końcowy termin do którego musisz stanąć na nogi.
Masz na to dwa miesiące.
- Czemu? - spytała, czując radość krążącą jej we krwi na tą wieść.
Pruski błękit zmienił się w czarny lód.
- Lijuan wydaje bal na twoją cześć.
- Rozmawiamy o Zhou Lijuan, najstarszej z archaniołów? - bąbelki radości
popękały, zamarły. - Ona jest… inna.
- Tak, ona ewoluowała. Rozwinęła się. - zapowiedź północy zabrzmiała w jego
głosie, cienie tak gęste, że niemal namacalne. - Nie należy już w pełni do tego świata.
Skóra jej ścierpła, ponieważ skoro nawet nieśmiertelny tak twierdzi…
- Czemu organizuje dla mnie bal? Nawet mnie nie zna.
- Wręcz przeciwnie, Eleno. Cała Kadra Dziesięciu wie dobrze kim jesteś- przecież
wspólnie cię zatrudniliśmy.
Pomysł, że interesuje się nią najpotężniejsza grupa na świecie, sprawił że na
skórze wystąpił jej zimny pot. Nie pomogła myśl, że Raphael jest jednym z nich.
Wiedziała do czego zdolny jest jej kochanek, jaką miał władzę, jak łatwo byłoby mu
przekroczyć granicę prawdziwego zła.
- Teraz pozostało was tylko dziewięciu. - mruknęła. - Uram nie żyje. A może
znaleźliście zastępstwo, gdy byłam w śpiączce?
- Nie, ludzkie pojęcie czasu niewiele dla nas znaczy. - swobodna obojętność istoty
nieśmiertelnej. – A co do Lijuan to chodzi jej o władzę- chce zobaczyć moje małe
zwierzątko, moją słabość.
Tłumaczenie:
Filipina_86