39
- Nie pozwolę by ta plaga rozeszła się na moje ziemie – Neha, najbliższy sąsiad
Lijuan, weszła do kręgu ostatnia, jej gniew znalazł wreszcie ujście.
Lijuan machnęła ręką i każdy archanioł zaczął krwawić z ran na twarzy i klatce
piersiowej. – Może nadszedł czas by świat miał tylko jednego archanioła.
Elena zastanawiała się czy ktokolwiek zdawał sobie sprawę, że Lijuan również
krwawi. I że jej krew stawała się ciemna, niemal czarna. Spojrzenie Eleny powędrowało
do pozbawionego życia ciała Adriana. Wampir zostaje Stworzony gdy napakuje się
człowieka toksyną szkodliwą dla aniołów. W normalnym układzie rzeczy, ta toksyna
zamieniała człowieka w wampira, po czym stawała się nieszkodliwa. Ale – co się dzieje z
toksyną jeżeli wampir zostanie wskrzeszony z martwych? Jeżeli staje się Odrodzonym?
Skrzydła Raphaela otarły się o jej w cichym uznaniu. Wychodzi na to, że toksyna
również staje się odrodzona. Odrodzona w silniejszej, bardziej śmiercionośnej formie.
Zabije ją to?
Nie. Lecz może pomóc nam ją pokonać. Dotyk na jej umyśle. Nie przetrwasz tej
walki. Odsuń się od obszaru wybuchu i zabierz ze sobą resztę.
Serce Eleny groziło złamaniem. Jeżeli zginiesz, to zmuszę ją by cię wskrzesiła.
Nie zrobiłabyś mi tego, Eleno. Dotyk morza i wiatru na jej zmysłach. Nie mam
zamiaru umrzeć – jeszcze nie zatańczyliśmy jak aniołowie powinni.
Po czym zniknął z jej umysłu. Z powrotem poczuła niepokój i ból, odwróciła
głowę do Aodhana, gotowa zrobić to o co prosił ją jej archanioł. Praca z Jasonem była
niewiarygodna, Nazarach i Dahariel zdołali zapalić ogień nad dworzanami. Większość
odeszła. Odrodzeni pozostali.
- Zabijcie ich – rozkazała Elena, wciskając litość w ciemny kąt. – Jeżeli zechce ich
wezwać do siebie…
- Mogłaby unieruchomić Raphaela i resztę Kadry. – Jason spojrzała na pistolet w
jej dłoni. – Najszybsza metoda to ścięcie im głowy. – Wysunął błyszczący, czarny miecz z
pochwy, którą zauważyła dopiero w tym momencie, gdyż była ukryta w zgięciu jego
pleców. – Wyrwij im serca, Eleno. My zajmiemy się resztą, dopilnujemy by zostali
martwi.
Zaczęła strzelać. Okazało się, że pistolet przeznaczony do rozszarpywania
anielskich skrzydeł nie był tak skuteczny jak zwyczajna broń palna – lecz wykonał swoją
misję. Gdy skończyły się jej naboje, przerzuciła się na noże.
Zadanie to było ponure… i smutne. Bez czynnego przywództwa ze strony Lijuan,
Odrodzeni nie wiedzieli co robić. Większość z nich po prostu stała. Niektórzy próbowali
uciekać, lecz nawet to było nikłym wysiłkiem. Elena nie czuła się dobrze czyniąc swoją
powinność, lecz trzeba to było zrobić. Gdyby Odrodzeni zaczęli się pożywiać, gdyby
pozostawili swoje ofiary martwe lecz nienaruszone – to ci by powstali. I Odrodzeni
wypełźliby na świat jak morderczy przypływ.
Jeżeli choć jeden zdałby sobie z tego sprawę…
Para zmęczonych, niebieskich oczu napotkała jej własne gdy uniosła ramię. Była
w nich jedynie wdzięczność gdy ostrze trafiło do celu. Miecz Jasona odcinał głowę chwilę
później, czarne ostrze falowało od ognia, który zamieniał Odrodzonych w rozżarzony
węgiel w niecałą sekundę. Elena patrzyła na ten miecz, na tego anioła który wydawał się
być spokrewniony z ciemnością.
- Skończone. – Aodhan schował miecze, szatkując na kawałki tych których Jason
nie spalił.
Nazarah i Dahariel użyli swoich własnych metod, lecz końcowy efekt
przedstawiał pusty dziedziniec, pozbawiony życia nie licząc Kadry i ich małej grupki.
- Jak sądzę nadszedł czas by odejść – Nazarah ofiarował jej swoją dłoń. – Pora na
nasz taniec.
- Mogę odlecieć bez niczyjej pomocy. – Prędzej podetnie sobie gardło nim pójdzie
z nim gdziekolwiek.
Anioł o oczach jak żarzące się węgle kiwną w jej stronę głową. – Więc mam
nadzieję, że zarezerwujesz dla mnie taniec następnym razem gdy się spotkamy. –
Odleciał.
Dahariel czekał aż Nazarach zniknie nim powiedział. – Jeżeli Raphael przeżyje,
powiedz mu, że może wziąć tego wampira którego chciał wykupić. Chłopiec jest zbyt
złamany by mieć dla mnie jeszcze jakąś wartość. – Uniósł się w powietrze gdy ostatnie
słowa wychodziły z jego ust.
- Musimy iść. – powiedział Jason, jego głos tak napięty, że ledwie go rozumiała.
Elena spojrzała za siebie. Nie zobaczyła nic poza blaskiem białego gorąca, ściana
zakłóceń zablokowała jej próby sięgnięcia do Raphaela umysłem. Serce ścisnęło się jej w
piersi. Lecz odeszła. Jej archanioł poprosił ją o to. I byłby wkurwiony gdyby przeżył – a
przeżyje – by odkryć, że ona jest martwa. Moc zaczęła rosnąć gwałtownie za ich plecami
gdy biegli, morze ognia popychało ich falami piekącego żaru.
Jason i Aodhan biegli obok niej gdy wspinała się po niewielkich schodach. – Jest
za nisko! – krzyknęła, wiedząc że nie zdąży.
Jedna ręką złapała ją pod lewe ramię, druga pod prawe. Machnęła skrzydłami w
samą porę. Jason i Aodhan wznieśli się choć całkowity brak dźwięku wypełnił powietrze
– moc wciągana przez próżnię nim zostanie wyrzucona w przód. Groziło zmiażdżeniem,
lecz jakimś cudem, dwóch aniołów zdołało wznieść się w powietrze.
- Ruszajcie!
Lecz Jason i Aodhan czekali jeszcze trzy sekundy nim ją puścili. Jej skrzydła
rozpostarły się instynktownie, ich czubki odsunęły się przed śmiercią pędzącą za nimi.
Fale gorąca lizały powietrze, każda bardziej niebezpieczna od ostatniej. Widziała
wampiry upadające podczas biegu, słyszała krzyki gdy ludzkie domy stawały w
płomieniach, wdziała anioły unoszące się jeszcze wyżej w próbie ucieczki. Lecz Jason i
Aodhan pozostawali uparcie przy jej boku, choć była słabsza i znacznie wolniejsza.
Ogień przypalił jej kark. Zerkając nad ramieniem, ujrzała krawędź piekła ledwie
sekundy za nimi. – Lądujcie! – krzyknęła. – Lądujcie!
Wybuch uderzył z mocą dwutonowej ciężarówki, zgniatając ich skrzydła i
uderzając nimi o ziemię jak kawałkami szkła.
*
Zabicie Lijuan było niemożliwe. Raphael zdał sobie z tego sprawę czując pierwszą
falę jej mocy. Smakowała jak śmierć i życie przeplecione ze sobą, istota która
przynależała do obu światów.
Krew nie przestawała spływać strużką wzdłuż jej ramienia, czarna i lepka, a
mimo to jej moc wciąż rosła, jej skrzydła oświetlone z tyłu przez blask, aż przestały
istnieć. Reszta Kadry uniosła się razem z nią, utrzymując w ryzach oślepiającą falę która
mogłaby zniszczyć świat. I tak tysiące pewnie już zginęło. Jeżeli przestaną, jeżeli
pozwolą jej na wypuszczenie absolutnej furii jej mocy, ofiary śmiertelne sięgną
milionów. Bilionów.
Lecz to nie był powód dla którego reszta archaniołów walczyła. Ludzkie życie dla
większości z nich nie znaczyło wiele. Walczyli o własne życie i ponieważ Lijuan
popełniła błąd. Czuł ich zaskoczenie gdy Adrian rozerwał na strzępy tego wampira,
który miał to nieszczęście zachwycić się Lijuan. Ta krew, ta śmierć nie była niczym
nowym. Lecz ta kontrola jaką sprawowała nad swoimi Odrodzonymi, siła tych
Odrodzonych wobec siły wampirów… żaden archanioł nie chciał stawić czoła takiej
armii. A fakt, że ta armia była zarazą która miała w sobie potencjał uśmiercenia ich
wszystkich był ostatnim gwoździem do trumny.
Nie powstrzymacie mnie. Nie uda wam się.
Głos Lijuan w ich głowach, pozorny zdrowy rozsądek był bardziej przerażający
niż okrucieństwo Urama w tych ostatnich minutach nad Nowym Jorkiem. Teraz Beijing
płonął pod nimi, a na jego gruzach leżała Elena. Jego pierwotna część trzęsła się od furii
w pragnieniu dotarcia do niej. Lecz nawet nie drgnął. Ponieważ jego wojowniczka ze
śmiertelnym sercem nie oczekiwałaby niczego innego.
Czuł jak jedno ze ścięgien w jego lewym skrzydle pęka przy przebudzeniu mocy,
która uderzała w niego raz za razem. Jedynie Favashi, młodsza od niego, okazywała
znaki podobnej szkody.
I wtedy cię zabije. Uczyni śmiertelnym.
Był słabszy niż powinien być, lecz był również znacznie silniejszy. Uniósł głowę
by spojrzeć w twarz Lijuan, ludzka maska osunęła się by ukazać krzyczącą ciemność.
- Teraz – przemówił do archaniołów otaczających Lijuan, wiedząc że ta ich już nie
słyszy. Teraz!
Dzika kaskada mocy, to wszystko było skupione na jednym celu. Ciało Lijuan
zgięło się gdy uderzyła w nią moc, niebo zamieniło się w dzień na jedną wstrząsającą
sekundę. Gdy noc powróciła, Zhou Lijuan zwyczajnie zniknęła, Zakazane Miasto obróciło
się w nicość, został tylko czarny krater. Beijing stało się tylko wspomnieniem w
nieśmiertelnych i śmiertelnych umysłach.
Agonia umierających została utopiona przez ciszę umarłych.
*
Odnalazł Elenę zagrzebaną pod skrzydłami dwójki ze swojej Siódemki. Jason i
Aodhan byli nieprzytomni, kości w ich nogach skręcone. Lecz tego typu rany były niczym
dla nieśmiertelnych w ich wieku. Przeżyją. Elena była znacznie, znacznie młodsza.
Posiadała jednak wolę urodzonej łowczyni.
Wyczuwał uparte drganie jej życia już gdy unosił jej zgniecione ciało z twardej
ziemi, gdzie została rzucona. Jej ręce były rozdarte, jej twarz posiniaczona, lecz jej ciało…
przesuwając dłonią w dół, zdał sobie sprawę że tylko kilka kości był popękanych.
Niewiele. Nawet jak na tak młodego anioła. Powinien pozwolić jej na odpoczynek, lecz
nie mógł znieść tej ciszy.
Eleno.
Powieki zatrzepotały.
Nie mógł przyspieszyć jej leczenia, gdyż wypalił całą swoją moc w walce o
powstrzymanie Lijuan. Będzie potrzebował czasu by ją zregenerować.
Moja łowczyni.
Blade, srebrzyste oczy patrzyły na niego.
Miłość, pomyślał gdy trzymał ją przy sercu, była agonią nie do porównania.
Epilog
Raphael nie był zaskoczony ujrzeniem jak w czystych wodach wypełnionych
deszczem basenu, tworzy się obraz Lijuan. Ukląkł przy nim, Elena siedziała opatulona
kocem, jej twarz uniesiona do ciepłych promieni wschodzącego słońca. Czuł jednak jak
zerka w jego stronę w momencie gdy Lijuan się pojawiła, choć to przesłanie było dla niej
niewidoczne.
- Ja żyję, Raphaelu. – głos Lijuan był jak miliony krzyków i nieskończona cisza. –
Nie boisz się?
- Ewoluowałaś – powiedział, widząc jak jej dłoń zamienia się w mgłę, a twarz w
połowie zniknęła by powrócić ponownie. – Już nie potrzebujesz ciała. Nasze sprawy już
cię nie dotyczą.
Śmiech, szepty i coś jeszcze, coś co mówiło o pieszczocie pod pościelą ciemności
gdy krew płynęła ciepło i obficie. – Zabiłam ostatniego z moich Odrodzonych. – Jej
postać zastygła, aż wydawała się niemal normalna.
- Dlaczego mi to mówisz? – spytał. – Oni są twoją słabością.
- Lubię cię, Raphaelu. – uśmiech, który zastygł wodę w sadzawce, jej oblicze
obramowane w szron. – I twoja łowczyni, tak, wciąż mnie intryguje.
Napotkał oczy, które nie należały już do nieśmiertelnego i zastanowił się nad
prawdą. – Musiałaś umrzeć by ewoluować?
- Zadaj mi to pytanie gdy spotkamy się następnym razem. Może wtedy ci
odpowiem.
- Kroczysz pomiędzy życiem, a śmiercią – powiedział. – Co widzisz?
- Tajemnice, odpowiedzi, dni wczorajsze i jutrzejsze. – enigmatyczny uśmiech. –
Jeszcze porozmawiamy. Naprawdę cię lubię, Raphaelu.
Słowa obiły się echem w powietrzu gdy jej postać zbladła. Unosząc się, złapał
dłoń którą wyciągnęła w jego stronę Elena, postawił ją delikatnie na nogi. Jej oczy były
zaniepokojone gdy spojrzała na niego. – Lijuan?
- Nie stanowi już zagrożenia. – Otoczył ją ciaśniej ramieniem. – Myślę, że teraz
Lijuan niewiele interesują sprawy tego świata. – Jej twarz nosiła w sobie upiornie
dziecinną radość ze swojego nowego życia, nowej sfery egzystencji.
- To mi wystarczy. – Głęboki oddech, Elena wyślizgnęła ramiona spod koca by
otoczyć go nimi. – Chce iść do domu, Archaniele.
Przesuwając dłonią po ciepłym łuku jej biodra, zastanawiał się czy Nowy Jork jest
gotów na łowczynię zamienioną w anioła. – Odlatujemy z najbliższym wschodem słońca.
Tłumaczenie:
clamare
(clamare.chomikuj.pl)
Mam nadzieję, że podobało się Wam moje tłumaczenie
Proszę nie tworzyć
CAŁOŚCI tego tłumaczenia
, trzeba zrobić edit. Taka wersja wkrótce się ukaże. Trzecia część
Łowców Gildii wychodzi w styczniu 2011, a zacznę tłumaczyć ją w lutym. ^^