Dla Kevina Michaela Maxwella.
Miałeś rację, Max.
Rzeczywiście w życiu chodzi tylko o miłość.
Grudzień 1803 roku
Kiedy „Wąż Morski" płynął przez mgłę w stronę lądu, Michael Severson
stał oparty o reling statku, urzeczony pierwszym od ponad dziesięciu lat
widokiem ojczystej ziemi.
Anglia.
Nie spodziewał się takiego przypływu emocji ani tęsknoty za tym, co
utracił.
Kiedy odpływali z Kanady, liście z drzew już opadły, a trawa była
zupełnie brązowa. A tutaj, chociaż była już późna jesień, a i cel podróży bardziej
na północ, Anglia witała go soczystą zielenią. W porównaniu z ponurymi
dniami spędzonymi na morzu, widok ogrodów i trawiastych pagórków, które
wyłaniały się zza skał otaczających wąską cieśninę, nadawał jego powrotowi do
domu charakter ponownego wkraczania do świata, o którym niemal już
zapomniał.
- Więc to ma być cywilizacja? - zapytał sceptycznie Alex Haddon, jego
partnera w interesach.
Michael odwrócił się do niego.
- Niektórzy twierdzą nawet, że to centrum wszechświata.
Żaden z mężczyzn nie miał kapelusza, więc ich długie do ramion włosy
były wilgotne i słone. Michael zamierzał obciąć swoje, kiedy dotrą już do
Londynu. Wątpił natomiast w to, że Alex, pół-Indianin, pozwoliłby
komukolwiek dotknąć swoich włosów. I tak wielkim ustępstwem z jego strony
była rezygnacja ze spodni i kaftana ze skóry jelenia na rzecz stroju z bawełny i
wolny.
Michael nie miał takich rozterek. Jedną z pierwszych czynności po
powrocie do Londynu będzie umówienie się na przymiarkę u krawca. Uważał,
że społeczeństwo ocenia człowieka po kroju jego płaszcza.
Jak na ironię, to właśnie Michael bardziej przypominał Idianina niż jego
przyjaciel. Po ojcu Alex odziedziczył szare oczy i lekko falowane włosy,
natomiast Michael miał brązowe oczy i zupełnie proste włosy.
Alex oparł się na relingu, spoglądając na zbliżający się brzeg lak, jakby
życzył sobie, żeby ten nie istniał.
- Popełniasz błąd.
- Wracając? - zapytał Michael. - Przygotowywałem się na tę chwilę od
dnia, kiedy wygnali mnie z kraju.
- A dlaczego sądzisz, że teraz czekają na ciebie z szeroko otwartymi
ramionami?
- Jest ktoś, kto na pewno się nie ucieszy. Zabójca Aletty nie będzie
szczęśliwy na mój widok. Ale nadszedł już czas. Człowiek, przez którego
zginęła, a ja omal nie zostałem powieszony, teraz za wszystko zapłaci.
Tylko w ten sposób Michael mógł zaprowadzić spokój w swoim życiu.
Śmierć Aletty prześladowała go. Może i jej nie zamordował, ale niefortunnie
napatoczył się pijany, kiedy ktoś inny to zrobił.
Widywał się z Alettą, ponieważ był jej kochankiem, tak jak wielu innych.
Jako królowa londyńskiej sceny, Aletta była bardzo znana i korzystała ze swojej
popularności. Michael był drugim synem rozrzutnego hrabiego i miał zupełnie
puste kieszenie, ale za to był przystojny i pełen uroku.
- Wiem, że to ciąży na twojej duszy… - powiedział Alex. Zawiesił głos,
jakby chciał coś jeszcze powiedzieć.
- Mów dalej.
- Co będzie, jeśli nie znajdziesz odpowiedzi?
Taka myśl wydawała się Michaelowi nieprawdopodobna.
- Znajdę.
- Skąd ta pewność? Minęło już dziesięć lat. Kto będzie się przejmował
martwą tancerką?
Człowiek, który ją zabił. Ten ktoś czekał na powrót Michaela. Nikt nie
może zamordować niewinnej istoty i nie spodziewać się rozliczenia za ten czyn.
- Ostatniej nocy znowu śniła mi się śmierć Aletty - powiedział Michael.
Po raz pierwszy miał ten sen dwa miesiące temu i podejrzewał, że to odpowiedź
na jego decyzję o powrocie do kraju.
- Czy tym razem widziałeś twarz tamtego mężczyzny? - zapytał Alex.
- Nie. Nadal jest w cieniu.
- Ale znasz go?
- Tak - odparł Michael i po chwili dodał: - Gdybym tylko mógł go lepiej
zobaczyć.
- Twoje sny do ciebie przemawiają. Dowiesz się wszystkiego w
odpowiednim czasie. Po prostu musisz jeszcze trochę poczekać.
- Już dość długo czekałem - powiedział Michael. - Obstawiam Elswicka.
Tylko on jeden chciał mnie zniszczyć.
- Ponieważ jego syn zamierzał poślubić tamtą tancerkę? - zapytał Alex,
wyraźnie powątpiewając.
- Ponieważ obawiał się, że to jego syn ją zabił, więc chciał mnie obarczyć
winą za jej śmierć - odparł Michael.
- Myślisz, że jego syn ją zabił?
Michael skinął głową.
- Tak.
Zastanawiał się nad tym dość długo. To było jedyne rozwiązanie, które
miało jakiś sens. Henry był synem Elswicka i jego dziedzicem. Dlaczego inaczej
wpływowy markiz Elswick miałby prowadzić tak zaangażowaną kampanię
przeciwko Michaelowi, żeby to właśnie jego oskarżono o morderstwo?
Wykorzystał wszystkie swoje wpływy, łącznie z wydrukowaniem ulotek i
rozprowadzeniem ich wśród mas, żeby wszystkim oznajmić winę Michaela.
Jedyna rzecz, jaka ocaliła głowę Michaela, to uczciwość sędziego, który zażądał
jednoznacznych dowodów. Nawet jego własna rodzina nie wspierała go w tych
ciężkich chwilach.
- Mężczyźni mordują z zazdrości - powiedział Alex, wzruszając
ramionami. Znał całą historię, bo Michael opowiadał mu ją wiele razy.
- Pragnienie cudzej własności to zwykle jedyny powód, dla którego
mężczyźni są gotowi zabić - potwierdził Michael. - Henry chciał posiąść Alettę i
zabił ją, kiedy zastał mnie w jej mieszkaniu.
Alex pokręcił głową.
- Mylisz się. Mężczyźni zabijają także z zemsty. Pamiętaj o tym, Michael,
i zaklinam cię, nie zrób czegoś głupiego.
Michael spojrzał kątem oka na przyjaciela.
- Czy to dlatego nalegałeś, żeby tu ze mną przyjechać? - zapytał
wyzywająco.
- To jeden z powodów - przytaknął Alex niespeszony.
- A pozostałe powody?
- Może pomyślałem sobie, że najwyższy już czas zobaczyć drugą stronę
świata?
- A może pomyślałeś o odnalezieniu swojego ojca? - zapytał ostrożnie
Michael.
Ojciec Alexa był brytyjskim generałem, który zdradził swój kraj na rzecz
Francji. Alex cenił sobie honor ponad wszystko, więc zdradziecki występek ojca
i jego późniejsza dezercja skłoniły go do powrotu do plemienia matki - Indian
Shawne. Kiedy tam wrócił, poznał Michaela, który był ich więźniem.
Od tamtego dnia, prawie dziewięć lat temu, stali się bliskimi przyjaciółmi
oraz partnerami w interesach. Każdy z nich miał swój własny cel w osiągnięciu
bogactwa: Alex chciał udowodnić sobie, że jest bardziej honorowy od ojca, a
Michael pragnął zdobyć środki, które pozwoliłyby mu odzyskać dobre imię.
Alex przez chwilę przyglądał się twarzy przyjaciela.
- Jeśli moje drogi przetną się z jego drogami, to będziemy musieli
porozmawiać - przyznał.
- Jeśli Elswick stanie na mojej drodze, to nie skończy się na rozmowie -
przyrzekł Michael.
Odwrócił się z powrotem w stronę zbliżającego się lądu. Elswick wkrótce
się dowie, że Michael nie jest już tym samym wystraszonym żółtodziobem,
który kiedyś uciekł z kraju. Teraz wraca jako równy przeciwnik i nie zawaha się
zmierzyć z najbardziej wpływowym człowiekiem w Anglii.
Rozdział 1
Marzec 1804 roku
Łóżko panny Lillian Wardley było puste. Isabel Halloran, jej
guwernantka, zareagowała na ten widok mieszaniną frustracji i paniki. Lillian
miała reputację dość rozwiązłej dziewczyny. Poskromienie jej burzliwego
temperamentu należało do obowiązków Isabel, od kiedy została zatrudniona w
tym domu trzy miesiące wcześniej.
Isabel nie potrzebowała teraz sprzeczki z Lillian. Miała swoje własne
demony, z którymi musiała się uporać, a właściwie jednego - lorda Riggsa.
Kiedyś wydawało jej się, że kocha Richarda, do czasu, gdy ten nie spróbował
posiąść jej siłą. Był teraz gościem pod tym samym dachem, a ona starała się jak
mogła, żeby go unikać. Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, że i ona tu jest.
Ból jego zdrady był dla niej nadal zbyt świeży. Isabel nie miała ochoty wyruszać
na wędrówkę po korytarzach w poszukiwaniu nieposłusznej podopiecznej.
Powinna się była domyślić, że Lillian coś szykuje. Siedemnastolatka była
dziś zbyt spokojna i układna, a do tego za wcześnie, jak na siebie, udała się na
spoczynek. Bezdyskusyjne posłuszeństwo zupełnie nie leżało w jej charakterze i
na tyle zaniepokoiło Isabel, że zdecydowała się wstać z łóżka, zarzucić na
koszulę nocną brązową dzienną suknię i pójść zajrzeć do Lillian. Było już pół
godziny po północy i Isabel przeczuwała, gdzie może znaleźć Lillian.
Osłaniając dłonią płomień świecy, ruszyła korytarzem w stronę pokoju
niani i zapukała do jej drzwi. Musiała zapukać jeszcze kilka razy, żeby wyrwać
starszą kobietę ze snu.
Drzwi wreszcie się otworzyły.
- Panno Halloran, czy coś się stało z dziećmi? - zapytała zachrypniętym
głosem niania, mrużąc oczy przed światłem świecy. Opiekowała się trójką
młodszych dzieci pana Wardleya i jego drugiej żony, dorodnej dziewczyny z
tawerny, która miała ambicje, by dorównać swojemu mężowi.
- Lillian zniknęła.
- Zniknęła? - powtórzyła niania nieprzytomnie.
- Nie ma jej w łóżku. Potrzebuję pani pomocy w odnalezieniu jej.
Niania natychmiast się ocknęła.
- O mój Boże! - Otworzyła szerzej drzwi i sięgnęła po szlafrok wiszący
obok na gwoździu. - Ostatnio, jak to zrobiła, znaleźliśmy ją z parobkiem
stajennym. To było, jeszcze zanim się tu pojawiłaś, moja droga. Ale wiem, że o
tym słyszałaś.
- A już myślałam, że poczyniłam z nią jakieś postępy…
- Ja też tak myślałam. - Niania wsunęła ręce w rękawy szlafroka, ale
zapomniała ściągnąć z głowy czepka nocnego. - Pan wtedy wysłał tego chłopaka
do Australii. - Isabel słyszała już tę historię, ale niania nigdy nie odmawiała
sobie sposobności opowiedzenia jej po raz kolejny. - Błagał o litość, ale pan nie
chciał go w ogóle słuchać. Ci, co mają pieniądze, ustanawiają zasady. Tak
zawsze mawiała moja matka. Módlmy się, żeby panna Lillian nie wpędziła w
tarapaty następnego parobka.
- Nie. Wydaje mi się, że ona mierzy wyżej. - Isabel ruszyła w stronę
schodów w końcu korytarza. Poluzował jej się warkocz, który zaplotła na noc,
ale nie miała teraz czasu na jego poprawianie.
Niania poruszała się z zaskakującą prędkością i po chwili złapała Isabel
pod rękę.
- Jeden z gości? Czemu przyjaciele pana to sami rozpustnicy i łajdaki,
nawet, jeśli mają tytuły przed nazwiskiem? Te typki gotowe są uwieść młodą
dziewczynę, a potem ją porzucić i wtedy pan nie mógłby nic z tym zrobić.
- Wiem - odparła Isabel. Nie mogła ręczyć za wszystkich gości pana
Wardleya, ale Richard z pewnością odpowiadał temu opisowi.
- Możemy stracić nasze posady.
- Tak. - Isabel ulżyło, że niania pojmowała powagę sytuacji.
- Lepiej się pospieszmy - powiedziała starsza kobieta. Chwyciła ogarek
stojący na stole i zapaliła go od świecy, którą trzymała Isabel. Obie kobiety
pomknęły do schodów. - Najlepiej by było, gdyby pan wydał pannę Lillian jak
najszybciej za mąż. Owszem, jest młoda, ale jeszcze trochę, a napyta sobie
biedy tym swoim temperamentem.
Ich pracodawcą był Thomas Wardley, kupiec, który zbił fortunę na
dostarczaniu wełny dla armii i któremu spodobała się myśl wkupienia się w ten
sposób w wyższe sfery. Był zachwycony tym i podkreślał na każdym kroku, że
jest częścią "nowego ładu społecznego", w którym to człowiek nie potrzebuje
tytułów, żeby zostać zaakceptowanym. Lecz jego służba wiedziała, że ponad
wszystko pragnął jednego: żeby nawet za jego plecami mówili o nim "sir
Thomas".
A Isabel wiedziała, że się mylił co do nowego ładu społecznego. Przepaść
pomiędzy arystokracją a wszystkimi pozostałymi ludźmi była szersza i głębsza
niż ocean. Richard ją tego nauczył, podobnie jak tego, że tytuł szlachecki nie
robi z mężczyzny dżentelmena. Pięciu utytułowanych dżentelmenów,
goszczących tu w tym tygodniu, przybyło na polowanie, chociaż dotychczas
żaden z nich nie wybrał się do lasu. Zamiast tego cały parter pachniał porto i
brandy, a niania i Isabel starały się jak mogły, żeby uchronić dzieci przed złym
wpływem, jaki mogła mieć na nie ta sytuacja.
Dwie kobiety zeszły na piętro, na którym znajdowały się sypialnie gości.
Świece zatknięte w kinkietach rozświetlały cały korytarz. Pan Wardley mógł
być skąpy dla swojej służby, ale dla gości nie szczędził zbytków.
Isabel zatrzymała się. Lokaj, który zwykle siedział na krześle u szczytu
schodów prowadzących na parter, zniknął gdzieś ze swojego posterunku. To
wzbudziło w niej podejrzenia.
Ciszę na korytarzu przerwał gwałtowny wybuch śmiechu, który dobiegał
z jadalni, gdzie panowie najczęściej grali w karty.
- Zabawiają się dziś wyjątkowo hałaśliwie - mruknęła niania.
- Nie rozumiem, dlaczego pani Wardley to toleruje - stwierdziła Isabel.
- Pani domu zwykle uczestniczy w tych posiadówkach.
Isabel zmarszczyła brwi, ale przestraszyła się, że może już za dużo
powiedziała. Guwernantka poruszała się po grząskim gruncie. Z jednej strony
była służącą, ale jednocześnie miała nieco wyższy status od reszty służby. W tej
sytuacji nie pomagało to, że Isabel nie należała do uległych. Duma była jej
największym grzechem i nie znosiła, kiedy jej pracodawcy zachowywali się tak,
jakby Isabel była niewidzialna.
- Nie sądzisz chyba, moja droga, że panna Lillian jest z nimi tam, na dole?
- zapytała niania zatroskanym głosem.
- Nie. - Isabel przyglądała się drzwiom wzdłuż korytarza. - Który pokój
należy do pana Seversona?
Wspomnienie tego nazwiska sprawiło, że niania z przerażeniem głośno
wciągnęła powietrze.
- Nie mówisz chyba poważnie?!
- Od czasu jak przyjechał tu dziś rano, Lillian nie potrafiła mówić o nikim
innym.
- Wszystkie pokojówki też tylko o nim rozprawiają. Zeszłam na dół do
kuchni, po tym jak położyłam dzieci do łóżek, i nawet kucharka rzewnie
wzdychała, opowiadając o jego wyglądzie. Widziałaś go?
- Nie. I panna Lillian też nie powinna była go widzieć. Matka zabrała ją
na dół, żeby przedstawić gościom. Nie wiem, co takiego sobie myślała pani
Wardley, przedstawiając córkę któremukolwiek z tych mężczyzn? - A już w
szczególności Richardowi, pomyślała Isabel.
- Chodzą plotki, że jest bardzo bogaty.
- Kto? - zapytała Isabel, której myśli ciągle zaprzątał Richard. Mimo
swojego tytułu, Richard był zagorzałym hazardzistą, który nie miał ani grosza
przy duszy.
- Pan Severson - odparła niania.
To nawet gorzej, pomyślała.
- Nie obchodzi mnie, ile ten człowiek ma pieniędzy. Był oskarżony o
morderstwo - oznajmiła stanowczo Isabel.
Niania otworzyła usta ze zdziwienia. Po raz pierwszy od czasu, kiedy
Isabel ją poznała, starszej kobiecie odjęło mowę.
- To wydarzyło się wiele lat temu - wyjaśniła Isabel. - Zabił kobietę w
przypływie zazdrości. Sędzia uznał, że nie było wystarczających dowodów,
żeby go skazać.
- Skąd to wiesz?
- Po prostu wiem - powiedziała Isabel, wzruszając ramionami i zdała
sobie sprawę z tego, że była tak bardzo zakłopotana obecnością Richarda w
rezydencji Wardleyów, że prawie wcale nie poświęciła uwagi mężczyźnie,
którym się kiedyś bardzo interesowała.
Isabel wiedziała o procesie, który wytoczono Seversonowi, ponieważ
miała swój własny sekret - była nieślubną córką markiza Elswicka, którą to
informację skrzętnie skrywała. Była owocem romansu markiza z jej matką,
szaleńczo w nim zakochaną. Uczucie to niestety nie było odwzajemnione. Isabel
wątpiła w to, żeby markiz w ogóle zdawał sobie sprawę z istnienia córki.
Za to Isabel wyrastała w pełnej świadomości swojego pochodzenia. Od
chwili, kiedy nauczyła się czytać, zbierała wszystkie gazety londyńskie,
szukając w nich wzmianek na temat Elswicka.
Szczęście uśmiechnęło się do niej, kiedy stało się głośno o procesie
Seversona, oskarżonego o morderstwo pewnej aktorki. W trakcie rozprawy
Severson oskarżył jej przyrodniego brata, Henry'ego, lorda Taintera, o
popełnienie tej zbrodni. Wywołało to wielką sensację. Zamordowana aktorka
była popularna w Londynie, że nawet w tak małych parafiach jak ta, z której
pochodziła Isabel, ludzie pragnęli znać wszystkie szczegóły afery. To
zainspirowało Isabel, żeby napisać do markiza list, w którym wyraziła
przekonanie, że nikt z ich rodziny nie mógłby popełnić tak okrutnego czynu.
Nigdy nie dostała odpowiedzi.
A teraz zabójca Severson gościł w tym samym domu, w którym i ona
mieszkała, a Isabel była bardziej przejęta unikaniem Richarda.
Życie czasem dziwnie się plecie.
- To jest najlepsza sypialnia, tak? - Isabel skinęła na drzwi w końcu
korytarza.
- Największa - przyznała niania.
Usłyszały kolejny wybuch męskiego śmiechu, a potem odgłos tłuczonego
szkła. Isabel wzięła głęboki wdech.
- Zaczniemy stąd. Proszę stać na straży, kiedy ja będę rozmawiać z jego
służącym.
- On nie ma służącego - powiedziała niania i dodała: - Tak mówiły
pokojówki. Jako jedyny nie przywiózł ze sobą żadnego służącego.
Isabel skinęła głową zadowolona. Czasami plotki były przydatne.
Podeszła do drzwi, położyła dłoń na klamce i wzięła kolejny wdech, żeby dodać
sobie odwagi. Kto wie, co zobaczy po drugiej stronie tych drzwi? Natychmiast
przypomniał jej się Richard i jego próby schwytania jej i wzięcia siłą…
Odsunęła od siebie wstyd i otworzyła drzwi.
W sypialni panowała ciemność. Nie było nawet żaru w kominku. Isabel
uniosła do góry świecę, a jej blask oświetlił ogromne łoże z baldachimem,
przykryte błękitnym jedwabiem, które było dominującym elementem w całym
pomieszczeniu. Na środku łóżka leżała Lillian, patrząc na Isabel wyzywająco.
Isabel poczuła wielką ulgę, kiedy stwierdziła, że pana Seversona nie ma nigdzie
w zasięgu wzroku.
- Idź sobie stąd - rozkazała Lillian. - Nie pójdę z tobą na górę.
- Ależ pójdziesz - powiedziała Isabel, odstawiając świecę na stolik nocny.
- Możemy to jeszcze załatwić kulturalnie. Wyjdziesz z tego łóżka i pójdziesz
dobrowolnie z nami na górę albo zostaniesz tam zaniesiona siłą. Wybór należy
do ciebie.
- Nigdzie się nie ruszę - oznajmiła Lillian.
- Bardzo dobrze - powiedziała Isabel. - Nianiu, będę potrzebowała pani
pomocy.
Starsza kobieta opuściła swój posterunek przy schodach, żeby przyjść z
pomocą Isabel. Zanim Lillian się zorientowała, czego może się spodziewać,
Isabel zerwała z niej kołdrę i musiała się mocno postarać, żeby nie okazać,
jakiego szoku doznała, widząc nagie ciało dziewczyny.
- Wielkie nieba - powiedziała niania bez tchu. - To dziecko nie ma za
grosz wstydu.
- Nie jestem już dzieckiem - oznajmiła Lillian i zakryłaby się z powrotem
kołdrą, gdyby Isabel nie była od niej szybsza. Złapała dziewczynę za ucho,
wykręciła je, a dłonią zasłoniła jej usta, zanim ta zdążyła krzyknąć. Niania
zdjęła z siebie szlafrok i zarzuciła go na nagie ciało Lillian. Obie kobiety
wywlokły wijącą się i kopiącą dziewczynę na korytarz i zaciągnęły ją na górę po
schodach. To była istna walka, ale Isabel była wystarczająco wściekła, żeby
wygrać to starcie. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, kiedy zamknęły Lillian na
klucz w jej pokoju.
Isabel oparła się plecami o drzwi, dysząc z wyczerpania. Lillian
oznajmiała całemu światu, co o tym wszystkim sądzi, waląc pięściami w
drewniane drzwi i wrzeszcząc, ile tylko miała sił w płucach.
- Jesteś silniejsza, niż na to wyglądasz - przyznała niania, łapiąc z trudem
powietrze. - Nie wiem, czy w ogóle byłam ci potrzebna.
- Sama nie dałabym rady - zapewniła ją Isabel.
- Zaraz pobudzi wszystkie dzieci, jeśli będzie tak krzyczeć powiedziała z
obawą niania, i jakby na zawołanie, jedno z młodszych dzieci zaczęło ją
nawoływać. - Muszę zostawić cię samą - szepnęła i pospiesznie ruszyła
korytarzem, by zajrzeć do swoich podopiecznych, którzy spali w pokoju obok
jej sypialni.
- Myślisz, że jesteś taka sprytna? - wykrzyknęła Lillian, a grube
drewniane drzwi nieco stłumiły jej głos. - Mój ojciec wścieknie się na ciebie!
- Twój ojciec jeszcze mi podziękuje za to, że uratowałam i woja reputację
- poprawiła ją Isabel i miała ochotę dodać: "jeśli jest jeszcze co ratować". Ale
nie powiedziała tego. Wiedziała, jak ważne dla młodej dziewczyny jest to, żeby
mieć kogoś, kto dobrze n niej myśli. Bardzo starała się zapewnić to uczucie
Lillian.
Lillian tymczasem kopnęła w drzwi i zawyła z bólu, jaki najwyraźniej
poczuła w nodze.
- Połóż się do łóżka - poinstruowała ją Isabel. - I zostań w nim.
Porozmawiamy o tym jutro rano.
- Nie będziemy o niczym rozmawiać! - Lillian wydała z siebie taki
dźwięk, jakby splunęła na drzwi. - Ojciec chciałby, żebym była w łóżku
Seversona. On chce, żebym zdobyła bogatego męża.
- Męża? - Isabel odwróciła się i spojrzała na drzwi. - Jak? Chwytając go w
pułapkę?
- Wszyscy wiedzą, że nie jesteś najlepszą guwernantką. Wiedzą o tobie i o
lordzie Riggsie. Ciebie będą oskarżać o to, że wpadłam w tarapaty - zadrwiła
Lillian.
Dzieciak w końcu posunął się za daleko.
- Ze wszystkich wstrętnych, kłamliwych, fałszywych…
Przerwała. Dlaczego była zaskoczona? Wardley nigdy nie robił na niej
wrażenia uczciwego człowieka. A niania miała rację, mówiąc, że chciał wydać
córkę za mąż.
Morderca, czy nie, nawet Severson nie zasługiwał na żonę pokroju
Lillian. I żaden mężczyzna nie narazi jej na szwank, dopóki Isabel za nią
odpowiada.
- Pozwól, że ci coś powiem, Lillian, i lepiej, żebyś tego uważnie
wysłuchała. Cokolwiek słyszałaś na temat lorda Riggsa i mnie, to nieprawda. On
próbował mnie skompromitować, ale odparłam jego próby. Rozumiesz? To, że
jestem kobietą, wcale nie znaczy, że nie wiem, co to jest honor i uczciwość,
dwie wartości, które tak usilnie staram ci się wpoić. Ty i twój ojciec możecie
zarzucić wasz idiotyczny plan. Pewnego dnia jeszcze mi za to podziękujesz.
Głos Lillian zabrzmiał tak, jakby przysunęła głowę bardzo blisko do
szczeliny między drzwiami a futryną.
- Głupia, głupia guwernantka - powiedziała cicho. - Zostawiłam
bransoletkę w jego łóżku. Już jestem skompromitowana. Musi mnie poślubić.
Ojciec mówi, że Severson chce być zaakceptowany przez wyższe sfery i nie
będzie miał innego wyjścia, jak ożenić się ze mną. Ja będę żoną bogatego
człowieka, a ciebie zwolnią.
Gniew wezbrał w Isabel, aż zadrżała. Wierzyła w to, że w życiu
obowiązywały pewne zasady, jakiś porządek. I ludzie nie powinni być
wykorzystywani jak pionki w grze w szachy, bo mają swoją wartość. Jej matka
znała swoją wartość i podobnie ona, Isabel. Markiz powinien był się bardziej dla
nich postarać.
- Idę po bransoletkę.
- Nie! - Lillian rzuciła się całym ciałem na zamknięte drzwi, pragnąc je
sforsować, ale bezskutecznie. Isabel i tak była już w drodze na dół.
Zostawiła świecę w pokoju Seversona. Nie zaprzątała sobie jednak głowy
szukaniem innej, bo i tak znała drogę.
Korytarz dla gości był nadal pusty, a śmiech z parteru odbijał się echem
po w całym budynku. Już widziała oczami wyobraźni, jak otwierają kolejne
butelki porto. Ale to wcale nie oznaczało, że ma dużo czasu. Ktoś w każdej
chwili mógł wejść na piętro.
Drzwi do pokoju Seversona były otwarte. Ani ona, ani niania nie miały
czasu, żeby je zamknąć za sobą, kiedy wyprowadzały wściekłą Lillian. Świeca,
którą postawiła na stoliku Isabel, nadal się paliła.
Wchodząc do pokoju, Isabel zamknęła po cichu drzwi za swoimi plecami
i zaczęła gorączkowo przeszukiwać pościel.
Nic.
Zajrzała pod poduszkę z pierza, a potem dokładnie obmacała przestrzeń
pomiędzy materacem a zagłówkiem łoża, szukając palcami delikatnego złotego
łańcuszka. Znała tę bransoletę. Wardley podarował ją córce na urodziny miesiąc
temu. Był do niej doczepiony maleńki amulet z wygrawerowanymi inicjałami
Lillian.
Kiedy podniosła do góry kołdrę, kątem oka zobaczyła swoje odbicie w
lustrze wiszącym nad toaletką w drugim końcu pokoju i tak się wystraszyła, że
aż znieruchomiała na moment. Czuła się, jakby patrzyła na kogoś nieznajomego.
Jej ciężkie, czarne włosy uwolniły się z warkocza i ten nieład na głowie
nadawał jej wygląd bezbronnej istoty. Brązowa suknia przedarła się przy
rękawach, prawdopodobnie podczas szamotaniny z Lillian. Wyglądała jak
kobieta, której życie nie toczyło się tak, jakby sobie tego życzyła.
I taka też była prawda. Zaczęła ją ogarniać żałość. Była taka zmęczona.
Cały ten dzień był długi i męczący, nawet gdyby nie brać pod uwagę wybryku
Lillian. Tak bardzo starała się, żeby zawsze zachowywać się właściwie i
przyzwoicie, i gdzie ją to zaprowadziło? W środku nocy przeszukiwała pościel
w sypialni jakiegoś mężczyzny, a do tego pracowała u takich nieokrzesanych i
grubiańskich ludzi jak Wardleyowie.
Śmierć matki całkowicie zmieniła życie Isabel. Nigdy nie była lubiana w
rodzinie swojego ojczyma, ponieważ była żywym dowodem przeszłości jej
matki, która kochała innego mężczyznę. Po jej śmierci ojczym zażądał, żeby
odeszła, tak samo jak pan Wardley chciał się pozbyć kłopotliwej córki.
Cóż, życie pełne jest zawodów, przypomniała sobie Isabel, odwracając
wzrok od lustra. Nic nie trwa wiecznie, a już w szczególności miłość. Te słowa
powtarzała jej matka wielokrotnie…
Zauważyła błysk złota na podłodze nieopodal stolika. Bransoletka. Prawie
rzuciła się na nią, żeby podnieść ją z podłogi. Delikatny amulet migotał w
świetle świecy, a Isabel odetchnęła z ulgą.
Teraz mogła więc uporządkować pościel na łóżku. Za moment wszystko
będzie wyglądało tak, jakby nikogo nie było w tej sypialni.
Wytrzepała poduszki, ułożyła je na miejscu i zdjęła na bok jedwabną
narzutę. Łoże było za szerokie, żeby sięgnąć wszędzie, by wyprostować
prześcieradło. Pomiędzy ścianą a łożem była pozostawiona wolna przestrzeń
szerokości trzech stóp, wystarczająca na to, żeby swobodnie obejść łóżko
dokoła. Złapała za prześcieradło z drugiej strony, naciągnęła je i wygładziła na
nim wszystkie zmarszczki i właśnie schylała się po poduszkę, która spadła na
podłogę, kiedy drzwi do sypialni stanęły otworem.
Isabel zamarła.
Miała nadzieję, że to może niania przyszła jej pomóc.
Niestety to nie była niania.
To był Severson.
Zamierzała schować się za łóżkiem, ale zmieniła zdanie. Nie miała
przecież nic do ukrycia. W tej sytuacji Severson powinien nawet być jej
wdzięczny za to, że go uratowała.
Isabel ścisnęła w dłoni bransoletkę i zmusiła się do wyprostowania
pleców.
Severson zamknął drzwi i podszedł do kredensu, nie zauważając jej
stojącej w najdalszym rogu pokoju. Isabel wstrzymała oddech, niepewna, co
może ją za chwilę spotkać. Był wyższy niż większość mężczyzn i, wyczuwała to
na odległość, dużo silniejszy. Ubranie miał najwyższej klasy, a jego szyty na
miarę surdut z granatowego wykwintnego materiału wcale nie potrzebował
poduszek, żeby uwydatnić jego szerokie ramiona. Jego kołnierzyk był sztywny i
śnieżnobiały, a buty błyszczały od pasty. Wyglądał jak sportowiec, jak zamożny
człowiek, który w pełni kieruje swoim życiem.
Stojąc przy kredensie, oparł obie dłonie na jego krawędziach, pochylił się
do przodu i zwiesił głowę. Isabel pomyślała, że odczuwa nadmiar wypitego
alkoholu. Ale po chwili mężczyzna podniósł głowę i spojrzał w lustro, patrząc
sobie prosto w oczy.
- Cholera - powiedział zupełnie trzeźwo.
Tym krótkim słowem wyraził ogrom swojej frustracji.
- Wróć na dół - rozkazał sobie. - Musisz ich przeczekać. Jeden z nich jest
kluczem.
Kluczem do czego? - pomyślała Isabel.
Cofnęła się w róg pokoju, a jej cała odwaga gdzieś się ulotniła. I to nie
jego sylwetka była dla niej tak onieśmielająca, ale jego spojrzenie.
Gdyby szatan miał zstąpić na ziemię, żeby kusić kobiety, to właśnie taką
twarz by sobie wybrał. Czarne, ukośne brwi, wąska szczęka i brązowe oczy o
tak intensywnym spojrzeniu, że zdawało się przenikać do ludzkiej duszy.
Od samego tylko patrzenia na niego serce jej zaczęło bić szybciej…
zwłaszcza kiedy zdała sobie sprawę z tego, że i on na nią patrzy. Zobaczył w
lustrze jej odbicie.
Sparaliżował ją strach i dopiero po chwili odzyskała panowanie nad sobą,
a potem powróciła jej duma. Uczciwe pobudki skierowały ją do tego pokoju,
więc nie miała się czego lękać. Postanowiła spojrzeć mu prosto w oczy.
Ta chwila była jak magiczne rażenie piorunem. Zupełnie zapomniała o
bransoletce, którą ściskała w ręku.
Żadne z nich się nie odezwało.
Isabel zaczęła przesuwać się w stronę końca łóżka, ale nadal trzymała się
blisko ściany, nie odrywając od niego oczu. Jej serce biło tak szybko i głośno, że
była przekonana, że i on je słyszy.
Zatrzymała się.
Blask świecy stojącej na stoliku nocnym nie sięgał do tego rogu pokoju, a
mimo to wyczuwała, że żaden szczegół jej wyglądu nie umknął jego uwagi. Tak
samo jak ona, zdawał sobie sprawę z tego, że spod spódnic wystawały jej bose
stopy. Wiedział, że nie miała na sobie bielizny. Wnikliwym wzrokiem omiótł jej
włosy, twarz, piersi.
I spodobało mu się to, co zobaczył.
Podobnie jak jej.
Obydwoje poczuli do siebie ogromne pożądanie. Jego usta wygięły się w
leniwym uśmiechu, a ona pomyślała, że za chwilę nogi odmówią jej
posłuszeństwa.
Ten mężczyzna nie widział w niej guwernantki ani służącej. On patrzył na
nią jak na kobietę. A kiedy powiedział: "Podejdź tu", nie miała innego wyjścia,
jak tylko postąpić zgodnie z jego życzeniem.
Rozdział 2
Michael obserwował, jak kobieta do niego podchodzi, a w jej wyrazistych
oczach malował się strach i zarazem pragnienie.
Tak, tego właśnie teraz potrzebował. Niezobowiązujący seks uwolni
napięcie i frustrację, które narastały w nim od momentu, kiedy wrócił do Anglii.
Elswick zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Prawie pięciomiesięczny
wysiłek Michaela, żeby odzyskać pozycję w wyższych sferach, doprowadził go
jedynie do zdobycia sympatii Riggsa, rozpustnego siostrzeńca księcia, którego
niewielu ludzi akceptowało, oraz pijanego lizusa Wardleya.
Nawet jego rodzony brat nie odpowiadał na prośby. Lokaj, którego znał
jeszcze z czasów dzieciństwa, wydawał się znajdować wielką przyjemność w
poinformowaniu go, że "nikogo nie ma w domu".
Michael wiedział, że Carter był w domu, podobnie jak jego żona Wallis.
Wyczuł ich wzrok na sobie, kiedy odchodził spod uh drzwi. Woleli, żeby
trzymał się z daleka od ich życia.
W międzyczasie Alex wrócił z owocnej wyprawy do Hiszpanii. Ich biznes
przewozowy, w który zainwestowali, zwrócił się już czterokrotnie. Dlatego Alex
sugerował Michaelowi, żeby ten wybrał się z nim w następną podróż, ale
Michael odmówił.
W przeszłości, przed śmiercią Aletty, pewnie by przyjął taką propozycję
łatwego zarobku. Teraz jednak był mężczyzną, który już posiadł to, czego
pragnął.
A w tym konkretnym momencie pragnął tylko tej kobiety.
Stanowiła dla niego tak bardzo pożądaną rozrywkę i wymówkę, żeby nie
wracać do towarzystwa Wardleya i jemu podobnych. Miał już dość udawania
pijanego.
Przywykł już do tego, że kobiety chętnie oferowały mu swoje wdzięki.
Chociaż nie był próżny, to jednak zdawał sobie sprawę z tego, jakie wrażenie
robi na kobietach. Dodatkowo silnym afrodyzjakiem były pieniądze. Mimo
plotek krążących wokół jego nazwiska, kobiety w Londynie łakomie wodziły za
nim wzrokiem. Lecz incydent z Alettą nauczył go dyskrecji. Nie przyjmował
tego, co było mu oferowane zupełnie za darmo. Nawet w Kanadzie rzadko brał
sobie kochanki. Za bardzo był skoncentrowany na budowaniu fortuny i
przygotowywaniu się na dzień, kiedy wróci do ojczyzny, żeby oczyścić swoje
imię.
Jednakże ta kobieta pociągała go w sposób, jakiego nie czuł już od bardzo
dawna. Jej błyszczące włosy luźno splecione w warkocz, sięgający jej niemal do
pasa przypominały mu o dumnych indiańskich kobietach po drugiej stronie
oceanu. Była wysoka, a jej wyprostowana sylwetka i wysokie kości policzkowe
nadawały jej arystokratyczny wygląd. Bardzo niezwykła kobieta jak na
służącą… ale w Kanadzie spotkał wiele takich, które były na tyle śmiałe, że
potrafiły wywalczyć sobie lepszą pozycję w świecie. Nie spodziewał się tylko,
że spotka taką dumną kobietę pod dachem Wardleya.
Kobieta zatrzymała się, jakby nie była w stanie wykonać tego ostatniego
kroku w jego stronę. Drżący płomień świecy powodował, że wszystkie cienie w
pokoju tańczyły. Jej skóra była gładka, bez śladu kosmetyków, które kobiety w
Londynie tak chętnie stosowały. Jej długie czarne rzęsy tworzyły oprawę dla
bystrych, złotopiwnych oczu, takich, które przyciągały mężczyzn swoją
niewinnością.
W głowie zaświtała mu myśl, że może to być pułapka. Lecz jego instynkt
nie wierzył w to. Była tak samo nieufna jak on i jednocześnie urzeczona nim jak
on nią.
Uniósł dłoń w kierunku jej włosów. Cofnęła się.
- Chcę dotknąć twoich włosów - szepnął. - Chcę się przekonać, czy są tak
jedwabiste i gęste, na jakie wyglądają.
Tym razem, kiedy uniósł rękę, nie cofnęła się. Nie spiesząc się, wsunął
palce pomiędzy czyste, lśniące włosy. Pachniała mydłem, świeżym powietrzem
i kobietą.
Wystarczyło delikatne dotknięcie jej, żeby poczuł pożądanie. Wiedział
już, że ją posiądzie. Odsunęła się od niego spłoszona. Wyciągnął drugą rękę, by
dotknąć jej twarzy. Skórę miała nawet delikatniejszą, niż się spodziewał.
- Nie bój się - wyszeptał. - Nie zrobię ci krzywdy. Nigdy bym cię nie
skrzywdził.
Patrzyła mu prosto w oczy.
- Nie powinno mnie tu być - powiedziała tak cichym głosem, że prawie
musiał się domyślać słów.
- Ale jesteś - odpowiedział równie cicho. Skinęła głową.
- Jak masz na imię? - zapytał.
Zwilżyła wargi w sposób, który omal nie powalił go na kolana. Pragnął
czuć jej zapach, dotykać jej i zatopić się w niej.
- Isabel.
- Isabel - powtórzył. Nawet dźwięk jej imienia był magiczny.
Poczuł w uszach pulsowanie. To była jego krew, wprawiona w szybszy
ruch, pod wpływem błogiego pożądania, które wyrażało się w nabrzmiałej
męskości.
Spokojnie, ostrzegł sam siebie. Ostrożnie. Ale nie mógł posłuchać swojej
własnej rady.
- Chcę cię pocałować.
Nie odpowiedziała nic, nadal patrzyła na niego poważnym wzrokiem, a
on wziął jej milczenie za przyzwolenie. Położył dłoń na jej talii i delikatnie
przyciągnął ją do siebie. Nie opierała się… ani nie odwróciła głowy, kiedy
pochylił się nad nią i ustami dotknął jej warg.
Jego umysł zarejestrował chwilowy opór, jakieś wahanie, ale kiedy
przywarł do niej, jej wargi zmiękły. Westchnęła z przyzwoleniem i mógł ją
wreszcie należycie pocałować.
Els wiek, Riggs, Wardley i cały świat gdzieś zniknęły. Przez tak długi
czas miał się na baczności, uznając nadrzędność kwestii zrehabilitowania
własnego imienia, że odsuwał na bok wszelkie pokusy. Teraz pragnienie
ogarnęło go z siłą, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał.
Wyczuwał, że nie całowała zbyt wielu mężczyzn, ale była pojętną
uczennicą. Kiedy ich pocałunki stały się głębsze, zniknęła cała jej niepewność i
zarzuciła mu ręce na szyję.
Michael jeszcze głębiej przywarł do jej ust, a ona odpowiedziała mu tym
samym. Przywarła do niego całym ciałem i wyraźnie czuł intymną bliskość jej
piersi.
Krew krążyła jeszcze szybciej w jego żyłach. Dobry Boże, dlaczego
wcześniej nie pomyślał o daniu ujścia swojemu napięciu w ten sposób?
Ponieważ żadna kobieta, jaką spotkał w Londynie, nie pociągała go tak
bardzo jak ta.
Czy zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jej pragnął? Do czego byłby
zdolny, żeby ją posiąść?
Zaczął przesuwać się z nią w stronę łóżka. Kiedy jej nogi dotknęły
krawędzi materaca, wystraszyła się. Przerwała pocałunek.
Michael nie pozwoliłby jej odejść. Nie teraz.
Przyciągnął ją do siebie bliżej i zaczął szeptać jej do ucha czułe słowa,
rozkoszując się dźwiękiem każdej sylaby jej imienia. I-sa-bel. Powiedział jej,
jaka jest cudowna, jak bardzo mu się podoba i jak bardzo jej pragnie.
Rozpłynęła się w jego ramionach, a jej wargi zaczęły szukać jego ust.
Michael wiedział, że nie była przewrotną służącą, która szybko wskakuje
do łóżka mężczyzny, jednocześnie szukając sposobności na wydarcie mu kilku
monet. Nie chciał jednak zadawać jej teraz pytań. Nie przerywając pocałunku,
zdarł z siebie surdut i odrzucił go na podłogę. Objął ją ramionami i podciągnął
jej spódnice do góry. Nie miała na sobie butów ani pończoch. Już wcześniej
zorientował się, że nie miała na sobie żadnej bielizny pod suknią.
Wczepiła się zaciśniętymi dłońmi w jego koszulę na piersi.
- Rozepnij mi spodnie - szepnął jej do ucha. - Dotknij mnie.
Isabel nie rozluźniła dłoni.
Mimo ogarniającej go żądzy Michael był cierpliwym mężczyzną. Pokaże
jej, czego od niej chce. Położył dłoń na jej dłoni. Delikatnie rozluźnił jej
ściśnięte palce, jeden po drugim. Zobaczył, że trzymała w nich cienki łańcuszek.
Więc jednak była złodziejką.
Ukłucie rozczarowania zaskoczyło go, ale wtedy ona przywarła mocniej
do jego ciała i Michael poczuł, że oddałby jej cały swój portfel, żeby tylko
znaleźć się w niej.
W kobiecie rozpalonej pragnieniem…
Wyciągnął jej z ręki łańcuszek i nie zwracając uwagi na to, gdzie upadł,
przyciągnął jej dłoń do swojego łona i jeszcze raz ją poprosił.
- Rozepnij mnie.
Tym razem odważyła się rozpiąć pierwszy guzik. Michael pocałował jej
ucho, szyję, a jego dłoń powędrowała na jej pierś.
W chwili, kiedy jej dotknął, złapała głośno oddech i lekko się spięła.
Przez chwilę Michael był nieruchomy. Potem powoli rozluźniła się i zaczęła
wzdychać, kiedy kciukiem pieścił jej sutek. Warstwy materiału nie były w stanie
ukryć jej rosnącego podniecenia.
Rozpięła drugi guzik jego rozporka. Czubkami palców musnęła jego
nabrzmiałą męskość.
Dobry Boże, omal nie eksplodował. Odruchowo jego ciało przywarło do
niej. Pragnął, by znalazła się pod nim naga. Teraz.
Pchnął ją na łóżko, a jego dłonie zawędrowały w dół i podciągnęły jej
spódnice, odsłaniając całe uda. Myślał tylko o jednym, żeby ją poczuć, znaleźć
się na niej i wejść w nią…
Drzwi jego sypialni otworzyły się z hukiem. W pokoju pojaśniało od
świateł z korytarza i kandelabra, który wniósł do środka Wardley. Gospodarz
praktycznie wtoczył się do pokoju, a za nim Riggs i dwóch innych mężczyzn,
Foxner i Buddings, którzy byli pozostałymi gośćmi zaproszonymi na polowanie.
Wszyscy byli pijani i ogromnie rozbawieni. Michael próbował osłonić Isabel
przed ich pożądliwymi spojrzeniami.
Wardley wyprostował się i nagle odezwał się głosem tak dramatycznym,
że prawie komicznym.
- Co ty wyprawiasz z moją córką?
Michael zamrugał powiekami, jakby słowa Wardley a z trudem docierały
do jego świadomości.
- Twoją córką?
Poznał wcześniej córkę Wardleya. Zrobiła na nim wrażenie
przedwcześnie rozwiniętej i zbyt bezpośredniej jak na swój wiek. A kobieta
leżąca pod nim nie była z pewnością córką gospodarza.
- Tak, moją córką - potwierdził Wardley. - Mówię o tej dziewczynie, na
której leżysz.
Zanim Michael zdążył coś odpowiedzieć, do sypialni wtargnęła pani
Wardley, przepychając się przez grupkę mężczyzn.
- Mężu, czy coś się stało? - Jej głos zabrzmiał tak, jakby recytowała
kwestię teatralną, a wydekoltowany szlafroczek i różowy turban na głowie nie
robiły wrażenia, jakby dopiero co zerwała się z łóżka.
- Nakryłem Seversona z naszą córką - oznajmił jej mąż tubalnym głosem.
- Lillian? - Pani Wardley zrobiła krok w stronę łóżka, przyciskając dłonie
do piersi. - Och, moje dziecko, co on ci zrobił?
W tym momencie Isabel uniosła głowę.
- Dobry wieczór, pani Wardley - powiedziała zaskakująco opanowanym
głosem.
Miała usta nabrzmiałe od pocałunków, włosy potargane, a spódnice
podciągnięte do góry tak, że odsłaniały całe jej uda. Tym razem pani Wardley
nie udawała już szoku.
- Panna Halloran?
- Guwernantka? - wykrzyknął jej mąż.
- Tak - odparła cicho Isabel.
- Gdzie jest Lillian? - Wardley rozejrzał się po pokoju, jakby spodziewał
się zobaczyć córkę stojącą gdzieś tutaj.
- W swoim łóżku - odparła Isabel.
- Swoim łóżku? - powtórzył Wardley. Spojrzał na żonę, niczego nie
pojmując. - Czy nie miała być w tym łóżku? - mruknął do żony.
Foxner i Buddings uśmiechnęli się jak głupki, niezwykle rozbawieni całą
sceną. Za to Riggs zbladł. Michael wiedział, że ta sytuacja stanie się pożywką
wielu plotek.
Mężczyźni obmacywali wzrokiem obnażone części ciała Isabel. Nawet
sam Wardley gapił się na nią.
Michael wstał i zasłonił im widok, jednocześnie obciągając jej spódnice.
Podał jej rękę, a ona podniosła się z wdziękiem, chociaż cała była zalana
rumieńcem. Domyślał się, że duma nakazywała jej trzymać wysoko uniesioną
głowę.
- Wardley, zechciałby pan opuścić mój pokój? - odezwał się Michael. –
Panna… - Przerwał, nie pamiętając jej nazwiska.
- Halloran - dopowiedziała Isabel, a jej twarz jeszcze bardziej
poczerwieniała.
- Panna Halloran i ja mamy pewne prywatne sprawy do omówienia.
- Wyobrażam sobie, co to za sprawy - wypalił ogorzały Buddings, a
potem wymienił nietrzeźwe spojrzenia z Foxnerem.
Tylko Riggs miał tyle przyzwoitości, żeby się wycofać. Pani Wardley
odzyskała mowę.
- Jestem zaszokowana - powiedziała, tym razem wyrażając autentyczne
odczucia. - Panno Halloran, ma pani nieodpowiedni wpływ na Lillian. Jutro z
samego rana proszę opuścić ten dom.
- Tak, pani Wardley.
- I niech się pani nie spodziewa referencji!
- Chwileczkę - wtrącił się Michael. - To moja wina. - Nie miał pojęcia, co
w jego sypialni robiła guwernantka, ale w końcu jak inaczej mógł postąpić
dżentelmen? - Biorę całkowitą odpowiedzialność za zaistniałą sytuację.
- Za co? Za zbałamucenie guwernantki? - zapytał Wardley. Ziewnął i
odbiło mu się. - To służąca. Chodźmy, panowie. Zostawmy ich swoim zajęciom.
Chyba że sami chcecie ruszyć na panienki?
Foxner otworzył już usta, jakby chciał przystać na propozycję, ale jego
wzrok spotkał się ze spojrzeniem Michaela. Uniósł więc ręce w geście
niewinności.
Panna Halloran wykorzystała ten moment, żeby przemknąć obok nich i
wybiec z pokoju.
Pani Wardley spojrzała na męża, marszcząc czoło. Doszło pomiędzy nimi
do milczącego porozumienia, a potem kobieta wymaszerowała z pokoju i
ruszyła korytarzem, mrucząc coś pod nosem.
- Wybacz, Severson - powiedział niewyraźnie Wardley. - Nie chciałem
przeszkadzać ci w zabawie. Lepiej pójdę zajrzeć do żony. - To mówiąc, również
wyszedł.
Kiedy gospodarze byli już w końcu korytarza, Foxner i Budding zanieśli
się śmiechem.
- Zdaje mi się, że niemal wpadłeś w zasadzkę, która miała zmusić cię do
poślubienia ich córki - powiedział Budding.
- Widok miny starego Wardleya, kiedy zorientował się, że jesteś z inną
kobietą, był bezcenny! - przyznał Foxner. - Dałbyś temu wiarę, Riggs…? -
Rozejrzał się dookoła, ale Riggs gdzieś zniknął.
- Gdzie, u licha, podział się Riggs? - zapytał z pretensją Foxner.
- Może pójdziecie go poszukać? - zasugerował Michael, zatrzaskując
drzwi przed nosami kompanów. Odwrócił się z desperacją w stronę łóżka… i
jego wzrok zatrzymał się na złotym łańcuszku, który leżał na dywanie.
Na korytarzu na piętrze panowała cisza, którą przerywał tylko miarowy
odgłos cichego chrapania niani. Nawet Lillian poddała się i zamilkła.
Na stole w korytarzu czekała na Isabel zapalona świeca. Wzięła ją i
pospieszyła schroniła się w swoim pokoju. Zatrzasnęła drzwi, oparła się o nie i
usiadła ciężko na podłodze. Jeszcze nigdy nie czuła takiego wstydu.
Całe swoje życie walczyła o szacunek. Nie było jej łatwo dorastać jako
bękartowi. Jej matka kupiła sobie szacunek poprzez zamążpójście, ale byli tacy,
którzy uważali, że grzechy matki z pewnością przejdą na córkę.
Wszyscy wiedzieli, że jej matka była kochanką markiza, więc wiedzieli,
kto był ojcem Isabel. Ponadto nie było tajemnicą to, że jej ojczym nie znosił
faktu, że pod jego dachem mieszka ktoś, kto jest żywym dowodem niechlubnej
przeszłości jego żony.
Isabel zmusiła się do wstania z podłogi. Użalanie się nad sobą było
luksusem, na który nie mogła sobie teraz pozwolić, chociaż miała ochotę
pogrążyć się w nim bez końca. Uwolnić swą rozpacz i wściekłość. Dać upust
złości i bezradności, ponieważ mimochodem stała się rywalką Lillian.
Wstawiła dogasającą świecę w świecznik stojący na stole obok jej łóżka,
które było niewiele większe od dziecinnego. Wyciągnęła spod niego walizkę i
rzuciła ją na cienki materac. Wszystko, co miała na własność, spokojnie
mieściło się w tej jednej walizce i jeszcze zostawało w niej trochę wolnego
miejsca.
Isabel przyłożyła dłoń do czoła. Jak mogła zachować się tak rozpustnie?
Kiedy dorastała, już wtedy, mimo że się do tego nie przyczyniała,
skupiała na sobie uwagę mężczyzn. Kręcili się wokół niej jak węszące psy.
Miejscowi chłopcy, z brudem za paznokciami i przekonaniem, że powinna dać
im całusa. Isabel trz¬mała się blisko matki, czując zakłopotanie, gdy miała
powtórzyć to, co za nią wołali.
Richard był pierwszym mężczyzną, który zbliżył się do niej.
Pan Severson był drugim.
Różnica pomiędzy nimi była taka, że przed Richardem się wzbraniała, a
pana Seversona sama zachęcała.
I naprawdę nie wiedziała, jak do tego doszło.
Był dla niej zupełnie obcym człowiekiem, a ona odpowiadała
pocałunkiem na każdy jego pocałunek. Była tak samo aktywna jak on. Po tylu
latach ciężkiej pracy, żeby ocalić swoją cenną reputację, zrujnowała ją na
oczach najgorszej widowni, jaką sobie mogła wyobrazić.
Co się z nią stało? Nigdy wcześniej nie reagowała na mężczyznę w taki
sposób. Pozwoliła mu na zdumiewająco dużą swobodę, a jej ciało nadal drżało
na wspomnienie jego dotyku. Prawdę mówiąc spodobało jej się to uczucie,
kiedy poczuła cały ciężar jego ciała na sobie.
Nie było żadnego wytłumaczenia dla jej zachowania. Pani Wardley miała
rację, zwalniając ją. Isabel na jej miejscu zrobiłaby to samo.
Otworzyła walizkę i zaczęła pakować swój skromny dobytek, niepewna
tego, co ma dalej począć. Dwie posady i z żadnej nie dostała referencji…
Jej myśli przerwało gwałtowne otwarcie drzwi. Richard wtargnął do jej
sypialni jak do własnego pokoju.
Zatrzasnął za sobą z hukiem drzwi.
Isabel jęknęła cicho.
- Czego chcesz?
Zobaczyła, jak drżą mu mięśnie szczęki.
- Ciebie. Chcę ciebie. Pragnąłem cię od chwili, kiedy cię po raz pierwszy
zobaczyłem.
Kiedyś uważała go za atrakcyjnego. Teraz, kiedy miała sposobność być w
ramionach Seversona, chłopięca twarz Richarda przestała być dla niej
pociągająca. Wydawał jej się chudy i nieporadny.
Przestała się go bać. Już nie czuła żadnego lęku. Coś w niej pękło.
- Wybacz, Richardzie. Właśnie straciłam pozycję z powodu mężczyzny i
naprawdę nie jestem w nastroju, żeby się teraz użerać z kolejnym.
W jego oczach dostrzegła mściwy błysk.
- Zaatakował cię, prawda? Na Boga, odpowie mi za to!
Isabel nie wytrzymała tego.
- Odpowie ci? - Zaśmiała się nieprzyjemnie. - Ty nie masz do mnie
żadnych praw.
- Mógłbym cię bronić. - Zrobił krok w jej kierunku, a ona była wdzięczna,
że pomiędzy nimi stało jeszcze łóżko. - Będę cię chronić przed wszelkim
niebezpieczeństwem, Isabel.
- Z wyjątkiem siebie. Chyba że już zdążyłeś zapomnieć? - odparła z
niesmakiem, a w jej głowie pojawił się obraz Richarda rzucającego się na nią.
Ale Isabel wiedziała, jak się bronić. Kopnęła go w krocze, tak jak to robiła z
miejscowymi chłopcami, którzy się jej czepiali w młodości. - Wybacz mi, mój
panie - powiedziała beznamiętnie - ale nie odwzajemniam pańskiego uczucia. -
Po chwili dodała znużona: - Odejdź już, Richardzie. Daj mi spokój.
- Wolisz przyjąć jego zamiast mnie? - Richard miał taką minę, jakby nie
mieściło mu się to w głowie.
Isabel przypomniała sobie, że pił. Wsunęła dłoń w uchwyt walizki,
przygotowując się na to, że w razie potrzeby walnie go nią w głowę.
- Tak - odparła wyzywająco, czekając, aż zrobi jakiś ruch w jej stronę.
Ale on nie drgnął. Zamiast tego jęknął.
- Ale Severson to niebezpieczny człowiek. To morderca.
- Słyszałam o tym. Ciekawi mnie za to, dlaczego ty się z nim zadajesz.
Richardowi wyraźnie zrzedła mina. Isabel znała odpowiedź na to pytanie.
Severson był bogaty, a Richard potrzebował pieniędzy, żeby spłacić długi,
których narobił, uprawiając hazard.
- Mam swoje powody - odpowiedział.
- Ja też mam swoje powody, żeby z nim być.
- Nadal jesteś na mnie zła, prawda? Przecież wtedy do niczego między
nami nie doszło, Isabel. Puściłem cię wolno.
- Puściłeś mnie? Musiałam z tobą walczyć! Po prawdzie byłeś kompletnie
pijany, ale i tak nie wystarczyło ci to i zastraszyłeś mnie, że mnie zwolnią z
pracy. Okłamałeś swoją ciotkę, Richardzie. Powiedziałeś jej, że to ja cię
zachęcałam.
Uniósł dłonie do góry, wyraźnie już zirytowany tym tematem.
- Przesadzasz, Isabel. Bóg stworzył cię dla przyjemności mężczyzn. Z
takim wyglądem nie nadajesz się do pracy w szkole. Jesteś stworzona do tego,
by o ciebie dbać i cię rozpieszczać. I właśnie to ci oferowałem. I ponawiam
moją ofertę, jeśli tylko będziesz rozsądna. Mógłbym cię uszczęśliwić.
- Nie, nie mógłbyś - odparła. Mądrzejsza kobieta zachowałaby się
bardziej taktownie, ale Isabel wiedziała, że w przypadku Richarda trzeba było
zapomnieć o takcie. - Spójrz na siebie. Za dużo pijesz. Nie masz ambicji,
żadnych obowiązków.
- Mam tytuł.
- Tak, i tak jak wielu innych, wierzysz w to, że tytuł zapewni ci miejsce w
świecie. Ale tak nie jest, Richardzie. Twój tytuł nie daje ci też prawa do mnie.
- Mylisz się co do mnie, Isabel. Popełniłem błąd z moją ciotką. Łatwiej mi
było nie mówić jej prawdy.
- Raczej skłamać - poprawiła go. - Łatwiej ci było skłamać i pozwolić,
żeby uwierzyła w to, że ja ją okłamałam.
- Skoro tak to widzisz.
- Dokładnie tak.
Zrobił kwaśną minę. Nie przywykł do tego, żeby ludzie mu się
sprzeciwiali. Isabel zdała sobie sprawę z tego, że jakaś jej część chciała wierzyć
w to, że było w nim coś więcej oprócz rozpuszczonego, obrażonego panicza,
którym był. Ale czego się spodziewała? W końcu romantyczni bohaterowie nie
istnieli naprawdę.
- Jesteś uparta - powiedział. - Jeśli nie będziesz ostrożna, zapomnę o
ofercie, którą ci złożyłem. A świat potrafi być bardzo okrutny dla samotnej
kobiety.
Miał rację.
- Już dostałam od ciebie lekcję okrucieństwa świata, Richardzie.
Przez chwilę obawiała się, że za daleko się posunęła.
Zacisnął szczękę, a jego wzrok stał się morderczy. Musiała użyć całej
swej odwagi, żeby wytrzymać jego spojrzenie.
- Bardzo dobrze - powiedział oschle. - Pozwolę ci się nieco stoczyć,
zanim dotrze do ciebie, gdzie jest twoje miejsce. Ale tym razem nie licz już na
moją pomoc w znalezieniu ci posady. Och, sądziłaś, że pracę u Wardleya
zdobyłaś samodzielnie? Nie, moja słodka Isabel. To ja go namówiłem, żeby cię
zatrudnił. Inaczej nikt by tego nie zrobił. Nie po tym, co moja ciotka miała do
powiedzenia na twój temat. Więc dobrze się zastanów, zanim odrzucisz moją
ofertę. Twoja uroda nie będzie trwała wiecznie i z pewnością będziesz miała
problem, żeby znaleźć sobie nową porządną posadę. Zwłaszcza po tym, jak
zaczną krążyć plotki o tobie i o tym Seversonie.
Po tej przepowiedni odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Isabel stała nieruchomo, oszołomiona. Czy naprawdę Richard namawiał
Wardleya, żeby ją zatrudnił?
Dobry Boże, co ona teraz zrobi?
Przez chwilę zwątpiła w swoje postanowienie. Wychowywanie cudzych
dzieci nie było łatwym ani wdzięcznym zajęciem.
Nie miała nic przeciwko ciężkiej pracy ani ciułaniu oszczędności, ale nie
znosiła pracować dla ludzi o inteligencji mniejszej niż jej. Albo u takich, którzy
nie płacili na czas pensji. Minął już prawie miesiąc nowego kwartału, a pani
Wardley nadal nie wypłacała pensji swojej służbie. Nie było gorszej zniewagi
niż brak wynagrodzenia za wykonaną pracę. Mimo to Isabel wątpiła w to, że
zobaczy swoje pieniądze teraz, kiedy została zwolniona.
Nie takie życie chciała wieść.
Pragnęła czegoś więcej. Nie wiedziała, co to miałoby być, ale przyrzekła
sobie, że to odnajdzie. Musiała wierzyć, że w jej egzystencji chodzi o coś więcej
niż tylko spełnianie zachcianek innych.
Nadzieja dodała jej odwagi. Richard był w błędzie. Nie przegrała tej
walki. Jeszcze nie.
Na znak odnowienia swojego postanowienia, wyszła na korytarz i zebrała
wszystkie ogarki, jakie stały na stole. Wróciła do sypialni i zaczęła zapalać
jeden po drugim i rozstawiać je na parapecie, na krześle, na stoliku nocnym, aż
ich blask rozświetlił każdy, najciemniejszy nawet zakamarek pokoju.
Kiedy skończyła, zatrzymała się na środku pokoju, przy łóżku. Każdy
migoczący płomień był jakby uosobieniem jej nastroju. Jeszcze jej nie pokonali.
Nie wiedziała, co będzie robić jutro, ani czy będzie miała co jeść, ale przysięgła
sobie, że jej się uda. Za wszelką cenę nie pozwoli się pokonać…
Usłyszała pukanie do drzwi.
Odwróciła się do nich twarzą. Dlaczego ten Richard nie zostawi jej
wreszcie w spokoju? Niech by sobie znalazł następną butelkę alkoholu albo
kamratów do oskubania.
Znowu zapukał, tym razem bardziej natarczywie. Isabel miała ochotę nie
odpowiadać, tylko że to by było oznaką tchórzostwa, a ona nie była tchórzem.
Podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko, gotowa wysłać Richarda gdzie
pieprz rośnie, ale słowa zamarły jej w gardle.
Zamiast niego stał przed nią Severson, w koszuli z podwiniętymi
rękawami, zwichrowanym kołnierzykiem i oczami pełnymi gniewu. Jego postać
wypełniała całą framugę drzwi.
Wyciągnął przed siebie bransoletkę Lillian.
- Co tu się, u diabła, dzieje?
Rozdział 3
Cierpliwość Michaela była na wyczerpaniu. Wardley próbował go
oszukać. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Chciał tylko usłyszeć
odpowiedź i spodziewał się, że panna Halloran mu jej udzieli.
Zamiast tego, ta uparta kobieta ukazała mu się z wysoko zadartą głową i z
prowokacyjną miną, po czym zatrzasnęła mu przed nosem drzwi.
Kiedy tak stał, wpatrując się w malowane drewno, krew mu się
zagotowała w żyłach. Miał tego dość.
Stosował się do gierek, jakie uprawiały wyższe sfery. Tolerował chłodne
reakcje jednych i otwarte chamstwo drugich. Gdziekolwiek się pojawił,
podążały za nim plotki. Jedno mówiono mu w twarz, a zupełnie co innego za
plecami.
Trzy tygodnie temu jakiś młody dureń, wypiwszy za dużo alkoholu,
publicznie wyzwał Michaela na pojedynek. Twierdził, że jego obecność w
Londynie "rani jego godność".
Michael wybrał szable jako broń na ten pojedynek i pokazał
szczeniakowi, co to znaczy naprawdę "zranić czyjąś godność", rozbrajając
samochwałę w ciągu kilku sekund. Później go skrytykowano za to, że nie
walczył zgodnie z ogólnie obowiązującymi zasadami, ale i tak zdobył sobie
respekt. Od tej pory już nikt nie śmiał go tak brawurowo wyzywać na
pojedynek. Nikt oprócz jednej guwernantki.
A on nie zamierzał godzić się z takim traktowaniem, zwłaszcza ze strony
służącej.
Złapał za klamkę, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Kobieta najwyraźniej nie spodziewała się, że on tak postąpi. Stała
pochylona nad walizką i wkładała do niej ubrania.
Michael zatrzymał się nagle, zaskoczony tak ogromną ilością zapalonych
świec. Ich płomienie dawały ciepło i wypełniały pokój słodkim zapachem
rozgrzanego wosku i złotą poświatą.
- Co tu się dzieje? - zapytał, a jego głos zabrzmiał bardziej opryskliwie,
niż się spodziewał.
- To chyba oczywiste. Pakuję się.
W świetle świec wyglądała jeszcze piękniej niż wtedy, gdy zobaczył ją po
raz pierwszy, i bardziej ogniście. Każda inna kobieta byłaby spłoszona i
onieśmielona mężczyzną jego postury, który wtargnął na jej prywatny teren. Ale
nie panna Halloran. Ona wyglądała na gotową do walki.
Lecz jego gniew nieco zelżał, a w jego miejsce zaczęło pojawiać się
zaciekawienie..
- Pytałem o świece - powiedział. - Wardley zrobił na mnie wrażenie osoby
mało szczodrej i rozrzutnej.
- Masz rację.
Zaczęła układać w walizce swoje ubrania, ale po chwili zmieniła zdanie,
zdając sobie sprawę z tego, że w pierwszej kolejności powinna zapakować buty.
Była to para znoszonych już czarnych pantofli, jakie nosiło się teraz w całym
Londynie. Skóra wyglądała na koźlą. Buty tej jakości były pewnie sporym
wydatkiem dla guwernantki, dlatego obchodziła się z nimi jakby były ze
szczerego złota.
Isabel jawnie ignorowała jego obecność w pokoju.
Ale Michael wiedział, jak sobie z tym poradzić. Ułożył się więc na
rozklekotanym łóżku, wiedząc, że będzie musiała na niego spojrzeć. Miał tylko
nadzieję, że ta licha konstrukcja nie załamie się pod jego ciężarem.
- Jak można spać na czymś tak marnym? - zastanowił się na głos. - Już
chyba wolałbym podłogę.
Panna Halloran zmarszczyła brwi w odpowiedzi na jego bezczelność.
- Zwykle - powiedziała arystokratycznym tonem - kiedy ktoś zatrzaskuje
ci drzwi przed nosem to znaczy, że nie jesteś mile widzianym gościem.
- Nie spodziewałem się, że zostanę zaproszony - odparł, układając się
wygodnie na boku i podpierając głowę na łokciu. Z tego miejsca widział jej
stopy. Nadal była boso i zauważył, że miała na sobie dwie warstwy ubrania. -
Co ty, u licha, masz na sobie?
Włożyła do walizki swoje cenne pantofle z koźlej skóry.
- To nie twoja sprawa.
- Masz na sobie dwie suknie. Teraz już rozumiem, dlaczego miałem tyle
kłopotów, żeby się przedrzeć pod spód twojego stroju. Za każdym razem, kiedy
myślałem, że już znalazłem ostatnie zapięcie, było następne.
Rumieniec zalał jej twarz.
- Panie Severson, proszę wyjść.
- Wyjdę - obiecał - kiedy mi to wyjaśnisz. - Wyciągnął do niej rękę z
bransoletką.
- Proszę nie udawać naiwnego - odparła, układając ubrania na butach
leżących już w walizce, a jej ruchy były przemyślane i stanowcze. - Twoi
przyjaciele natychmiast zorientowali się w sytuacji.
- Nie są moimi przyjaciółmi - poprawił ją niedbale. - A ja chcę usłyszeć
wyjaśnienie od ciebie.
- A później mogę liczyć na to, że sobie pójdziesz? - Zatrzasnęła walizkę.
Oczywiście, że nie, pomyślał Michael i uśmiechnął się.
- Jeśli będę musiał…
- Owszem, będziesz musiał. - Przeszła do drugiego końca łóżka. - Pan i
pani Wardley mieli zamiar zmusić cię do małżeństwa, twierdząc, że
skompromitowałeś ich córkę.
- Ale ona jest jeszcze dzieckiem. Skończyła chociaż szesnaście lat?
- W zeszłym miesiącu zaczęła siedemnasty rok. Najwyraźniej Wardley
pragnie bogatego męża dla swojej córki i właśnie ciebie wybrał do tej roli.
Lillian też zagustowała w tobie. Ciężko musi być takiemu przystojnemu
mężczyźnie, na którego kobiety same się rzucają.
Uchwycił sarkazm w jej głosie i jednoczesną naganę dla własnego
wcześniejszego zachowania.
- Nie zawsze tak się dzieje - powiedział, starając się, żeby jego głos
zabrzmiał lekko. - Czasami to ja się na nie rzucam.
Jej bystre spojrzenie powiedziało mu, że zrozumiała, co miał na myśli.
- Niezbyt często - dodał, przyglądając się jej. - Już od bardzo dawna żadna
kobieta nie zwróciła na siebie mojej uwagi.
Isabel w odpowiedzi skrzyżowała ręce na piersi i był to wyraźny sygnał,
że nie będzie powtórki sceny, do której doszło wcześniej między nimi.
Zrozumiał. To, co się stało na dole, było chwilą nieuwagi dla nich
obydwojga. Zaskoczyła go tak samo, jak on ją.
- Kiedy nakryłem cię w moim pokoju, Lillian tam nie było - powiedział.
- Nie. Zorientowałam się, co knuła, i razem z nianią wywlokłyśmy ją siłą i
zaprowadziłyśmy do jej pokoju, gdzie powinna była siedzieć.
- Więc po co wróciłaś?
- Tę bransoletkę Lillian dostała od rodziców. Ta dziewczyna jest tak samo
przebiegła jak jej ojciec. Z trudem jej przychodzi bezbłędne pisanie, ale knuć
intrygi jak najbardziej potrafi. Zostawiła swoją bransoletkę w twoim łóżku jako
dowód jej kompromitacji. Kiedy pochwaliła mi się tym, co zrobiła, byłam tak
wściekła, że postanowiłam natychmiast pójść po tę bransoletkę. Resztę już
znasz. - Skończyła i zacisnęła usta.
Michael skinął głową i uświadomił sobie, że czuje wobec niej coś więcej
niż tylko pożądanie. Polubił ją. Nie wykłócała się, nie histeryzowała, nie
narzekała. Pewnie bała się i miała wątpliwości, ale potrafiła stawić im czoło.
Czuł respekt wobec takiej odwagi. Sam był zmuszony, żeby polegać wyłącznie
na sobie. To właśnie zrobiło z niego mężczyznę.
- A świece? - Wykonał dłonią okrężny ruch, pokazując cały pokój.
Znowu się zarumieniła.
- To protest - przyznała. Rozejrzała się dookoła i dodała po chwili: - Dość
głupi.
Michael usiadł i odłożył bransoletkę na stolik obok łóżka.
- Nie zgadzam się. Powinno się szanować każdy przejaw indywidualności
w tym kraju.
Jego słowa obudziły w niej guwernantkę i zew patriotyzmu.
- Cywilizowany kraj potrzebuje zasad - odparła, jakby mówiła z pamięci.
Rozbawiony tym Michael postanowił ją sprowokować.
- Zasady są naginane albo łamane, żeby tylko dopasować je do potrzeb
bogatych. Biednych zostawia się z butelką dżinu w ręku zamiast bochenka
chleba, podczas gdy książę i jemu podobni zajadają się daniami
przygotowanymi przez francuskich kucharzy.
- Nie prowadzimy już wojny z Francją. Nie uważam też za zbrodnię faktu,
że komuś smakuje francuska kuchnia.
- Wkrótce będziemy mieli z nimi wojnę - powiedział Michael
prowokująco. - I wtedy smak tych wszystkich ich sosów stanie kością w gardle
prawym Anglikom.
- Nie wiem, czy nie powinnam uznać pana za podżegacza, panie Severson
- powiedziała sucho.
- Nie jestem jedynym, który zapala wszystkie świece, Isabel - odparł,
wypowiadając jej imię z wielką przyjemnością i w tak intymny sposób, że tylko
ją tym rozwścieczył. - A tak przy okazji, mam na imię Michael. Wierzę, że już i
tak odrobinę przekroczyliśmy pewne granice etykiety.
- Życzyłabym sobie, żeby pan wyszedł, panie Severson.
Kiedy mówiła, zaczęła poprawiać swoje uczesanie, odgarniając wszystkie
włosy do tyłu i rozpuszczając je w cudowną masę lśniącego jedwabiu. Pokój
wypełnił się jej zapachem, rozpoznał go natychmiast i wstał z łóżka, pragnąc jej
dotknąć, ponownie chwycić ją w ramiona i kontynuować od tego miejsca, w
którym skończyli.
W jej oczach pojawił się cień lęku. Michael zatrzymał się.
- Nie zbliżę się do ciebie. Nie ma powodu, żebyś się mnie bała.
Ale ona się nie rozluźniła.
- Udzieliłam odpowiedzi na wszystkie pana pytania, panie Severson. Nie
mam nic więcej do dodania. Nasza rozmowa jest już skończona.
On jednak nie drgnął.
- Dokąd pójdziesz?
Isabel zrobiła krok w tył.
- To moja sprawa.
Michael pokręcił głową.
- Nie, nie tylko twoja. Przyczyniłem się do twojego zwolnienia z posady.
Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić.
Jego słowa zdawały się ją gorszyć.
- Sama potrafię o siebie zadbać. - Ruchem głowy wskazała mu drzwi. - A
teraz proszę już wyjść.
Michael nie mógł wyjść. Nie był gotowy od niej odejść i nie podobała mu
się perspektywa, że zostanie sama bez niczyjej opieki.
- Pozwól, żebym się tobą zaopiekował.
Nie było za dobrze, że to powiedział. Jej odpowiedź była natychmiastowa.
- Nie będę utrzymanką żadnego mężczyzny - powiedziała pewnym
głosem. Oczy błyszczały jej podejrzanie, jakby miała się zaraz rozpłakać, ale
dumanie pozwalała jej na łzy. - Myślisz, że jesteś pierwszym, który złożył mi
taką propozycję? Nie jesteś.
- Nigdy wcześniej nie złożyłem takiej propozycji żadnej kobiecie.
To była prawda. Jednak jego odpowiedź nie uspokoiła Isabel. Objęła się
mocniej ramionami, jakby chciała się przed nim osłonić.
- Zdaje się, że nie mogę cię za to winić. W końcu dałam ci podstawy ku
temu, żebyś pomyślał sobie, że jestem łatwa.
- Obydwoje tego chcieliśmy.
Odwróciła od niego wzrok, a on wiedział, że ją traci. Chwycił się jedynej
rzeczy, która mogła być jego kartą przetargową: pieniędzy.
- Zaopiekuję się tobą - obiecał. - Nigdy niczego ci nie zabraknie…
- Nie jestem na sprzedaż. - Jej ostre słowa wdarły się pomiędzy nich.
- Nie chcę cię kupić.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie. Zaproponowałeś mi tylko zapłatę za moje usługi. Tak samo jak
płaci się bankierowi czy krawcowi.
- Chcę się tobą zaopiekować.
- Jakbym była jakimś zwierzątkiem? - Pokręciła głową, wyraźnie wątpiąc.
- Czy to znaczy, że jesteś już tak znużony, że postanowiłeś wynająć sobie kogoś,
kto będzie dotrzymywał ci towarzystwa?
Jej oskarżenia były nieprzyjemne.
- Isabel, bądź rozsądna. Obydwoje jesteśmy dorośli…
- Przyszedłeś tu, żeby złożyć mi tę propozycję, tak? Pytanie o intrygę
Lillian było wyłącznie pretekstem. Myślałeś, że padnę ci w ramiona. A ja omal
ci nie uwierzyłam, że jesteś inny niż pozostali mężczyźni. - Kręciła głową,
oszołomiona własną winą. - Nie do wiary, że po tym wszystkim, wciąż jestem
taka naiwna.
- Isabel
- Przykro mi, proszę pana. Nie stać pana na mnie.
Michael nie lubił, kiedy mu przerywano, ani nie podobało mu się, że tak
dobrze odczytała jego intencje. Zmieszany postanowił ukryć swoje prawdziwe
uczucia za dumą.
- Może będzie pani zaskoczona, panno Halloran, ale jestem wprost
obrzydliwie bogaty. Czego chcesz? Domu, powozu i koni, klejnotów…?
- Małżeństwa.
To słowo zdawało się wyssać z niego całe powietrze, a ona uśmiechnęła
się, wiedząc, że trafiła celnie.
- Taka jest moja cena, panie Severson - powiedziała drwiącym głosem. -
Jest pan gotów temu sprostać?
- Nie.
Michael planował sobie, że pewnego dnia się ożeni, ale ten dzień był
jeszcze daleko przed nim. Teraz jego głównym celem było oczyszczenie
swojego imienia i kiedy się wreszcie ożeni, to zakładał sobie, że w wyborze
małżonki będzie się kierował właściwymi pobudkami: zdobyciem fortuny,
prestiżu i władzy.
- Rozumiem - powiedziała, jakby czytała w jego myślach. - To zbyt
wysoka cena, chociaż nie ty jeden masz o sobie wysokie mniemanie.
Michael skrzywił się.
- Masz cięty język, panno Halloran.
- Muszę taki mieć, panie Severson.
Musiał się z nią zgodzić.
- Podobasz mi się, panno Halloran.
- Przyjmuję to za komplement, sir.
- Bo tak jest.
Przez chwilę patrzyli na siebie z pełnym zrozumieniem. Michael poruszył
się pierwszy. Wyciągnął wizytówkę z kieszonki na zegarek i podał ją Isabel.
- Przepraszam za swój udział w dzisiejszym zajściu. Zachowałem się jak
bezrozumna marionetka. Proszę, jeśli będziesz potrzebowała przyjaciela,
skontaktuj się ze mną. Moje biuro mieści się w magazynie w zachodnim porcie
Londynu. Firma Haddon i Severson. Mam też dom w Mayfair. - Przerwał, po
czym dodał: - Nie oczekuję niczego w zamian.
Przyglądała mu się przez chwilę, szukając śladu podstępu na jego twarzy.
Czekała jakiś czas, aż wreszcie zdecydowała się wziąć od niego wizytówkę.
- Dziękuję - powiedziała.
- Nie ma za co - odparł, a ona się uśmiechnęła. To był nieśmiały, trochę
smutny uśmiech, który sprawił, że Michael zastanowił się, czy nie będzie to z
jego strony poważny błąd, jeśli teraz wyjdzie z tego pokoju.
Ale nie był głupcem. Jeśli istniały jakiekolwiek sygnały zagrożenia dla
mężczyzn, to właśnie to był taki sygnał. Podszedł do drzwi i otworzył je.
- Dobranoc - mruknął, niemal bojąc się znowu na nią spojrzeć, ale w
końcu nie mógł się powstrzymać. Może jego pamięć płatała mu figle?
Nie. Była jeszcze piękniejsza niż wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy
w swojej sypialni. Stała teraz pośród zapalonych świec, a jej czarne włosy
opadały kaskadą loków na ramiona i plecy. Spod spódnic wystawały bose stopy,
a w ręku trzymała jego wizytówkę i jednym palcem pocierała jej krawędź.
Zniknęła cała jej agresja.
- Dobranoc, panie Severson.
- Dobranoc - powtórzył bardziej do siebie niż do niej. Musiał użyć całej
siły woli, żeby wyjść z tego pokoju i zamknąć za sobą drzwi.
Przez chwilę stał po ich drugiej stronie i miał ochotę wrócić. Coś ich do
siebie bardzo mocno przyciągało. Już raz jego pocałunki przełamały jej opór.
Mógł zrobić to ponownie, tylko że teraz nie czułby się w porządku. A ona
mogłaby go znienawidzić.
Co się stało, to się nie odstanie.
Ruszył korytarzem. Przeszedł jedną trzecią drogi do schodów, kiedy
usłyszał za sobą odgłos otwieranych drzwi. Zawołała nim.
- Panie Severson?
Michael odwrócił się.
Światło świec z jej sypialni ułożyło się w kwadratową poświatę na
podłodze korytarza w miejscu, w którym stała.
- Czy zamordował pan Alettę Calendri?
Jej pytanie kompletnie go zaskoczyło. Ludzie, których widywał, nigdy nie
wspominali sprawy morderstwa. Nikt go nigdy o to nie zapytał.
- Nie.
Skinęła, jakby potwierdził coś, co sobie pomyślała.
- Nie potrafiłam sobie wyobrazić ciebie jako zabójcę. Dobranoc, sir -
mruknęła i zamknęła drzwi.
Michael wpatrywał się w punkt, w którym przed chwilą stała, pozwalając
swojemu wzrokowi przywyknąć do ciemności, która nastała w korytarzu. Cóż,
przynajmniej jedna osoba w Anglii miała odwagę zapytać go wprost o Alettę.
Kiedy już zszedł na dół, zdał sobie sprawę z tego, że nazwała Alettę po
imieniu. Zwykle, gdy słyszał, jak ludzie plotkowali i szeptali coś za jego
plecami, o zamordowanej wyrażali się: "ta Kobieta" albo czasami "aktorka".
Niewielu pamiętało jej imię, ale panna Halloran pamiętała…
Jakieś niepokojące przeczucie, że jest coś, co powinien o niej wiedzieć,
coś, czego się nie domyślał, sprawiło, że zatrzymał się i zamyślił. Nie potrafił
jednak niczego wymyślić. Był pewien, że nigdy wcześniej jej nie widział.
Na dole było cicho. Wyglądało na to, że wszyscy poszli już spać.
Dochodziła już trzecia, a przecież planowali polowanie z samego rana.
Wcześniej, czy później, nawet najzacieklejszy gracz potrzebował snu. Michael
zastanawiał się, czy Wardley pogodził się ze swoją żoną.
Lokaj spał na swoim posterunku, w fotelu na korytarzu. Kilka świec nadal
oświetlało przejście, ale większość z nich została już pogaszona.
Michael szedł do swojego pokoju, zastanawiając się, dlaczego jeszcze nie
wyjechał z Anglii. Przez trzy miesiące nie zrobił żadnych postępów w
oczyszczaniu swojego imienia. Jeśli w ogóle coś się zmieniło w tej kwestii, to
tylko na gorsze. Jego obecność w Londynie ożywiła ponowne zainteresowanie
zabójstwem Aletty, ale bez żadnych rezultatów. Michael próbował zajrzeć do
dokumentacji sądowej. Ale okazało się, że nie ma żadnych notatek. Zniknęły. A
ludzie, którzy znali kiedyś Alettę, poumierali albo wyprowadzili się. Każde
drzwi, każda furtka związana z morderstwem były dla niego zamknięte, a
Michael już zaczynał być tym wszystkim zmęczony. Może jego interpretacja
snu była mylna? Może decyzja o powrocie była głupotą?
Otworzył drzwi do sypialni i zatrzymał się w wejściu. W fotelu, z nogami
opartymi na łóżku, siedział Riggs. Przez oparcie fotela miał przewieszoną jedną
rękę i dwoma palcami trzymał w połowie opróżnioną butelkę wina.
- Gdzie byłeś? - zapytał z pretensją.
Michael zamknął za sobą drzwi.
- Wyszedłem.
Nie lubił Riggsa, ale ten mężczyzna był jak na razie jego jedyną
przepustką do wyższych sfer. Razem chodzili do szkoły. Kiedyś, jeszcze przed
śmiercią Aletty, byli też kompanami w grach hazardowych. Czas jednak nie był
dla Riggsa zbyt łaskawy. Ślady rozpusty i rozczarowania wyryły mu się
bruzdami na twarzy i na duszy.
Michael zdawał sobie sprawę z tego, że Riggs stara się wydoić z niego
każdy najmniejszy nawet grosz, ale sam, będąc młodszym synem, rozumiał, co
to znaczy, kiedy oczekuje się od ciebie, że będziesz postępował zgodnie z
nakazami wyższych sfer i sam się utrzymywał przy londyńskich cenach, bez
żadnej perspektywy zarobku.
- Co tu robisz?
- Siedzę - powiedział Riggs. Uniósł butelkę i pociągnął z niej taki łyk jak
człowiek, który chce się upić, żeby o czymś zapomnieć.
- Jestem zmęczony - mruknął Michael. - Jutro mamy polowanie, prawda?
Więc do zobaczenia.
Riggs nie drgnął.
- Byłeś u niej, prawda?
Michael nie musiał pytać, kogo miał na myśli. Nie miał też wątpliwości
co do tego, że w oczach mężczyzny malowała się zazdrość.
- Tak.
Riggs wybuchnął nieprzyjemnym śmiechem.
- Chyba nie zrozumiałem żartu - stwierdził Michael.
- Oczywiście, że nie - odparł Riggs z wyższością. - Ty nie masz zielonego
pojęcia.
- Pojęcia o czym?
- Kim ona jest. - Riggs podniósł się z trudem i przez chwilę balansował,
żeby utrzymać równowagę, po czym stanął twarzą w twarz z Michaelem. - Nie
masz o niczym pojęcia.
- Czy mówimy o pannie Halloran? - Michael chciał się upewnić.
- W samej rzeczy - odpowiedział Riggs. - Wiedziałem, że ona pracuje u
Wardleya. Pomyślałem, że może być zabawnie, jeśli cię tu przyprowadzę.
Jednak nie spodziewałem się, że tak na siebie zareagujecie. Czyż nie okazałem
się głupcem? - Upił kolejny łyk wina.
Michael pokręcił głową.
- Będziesz musiał wyrazić się nieco jaśniej. Za bardzo jestem zmęczony
na tego typu zagadki.
Riggs opuścił butelkę.
- A ja myślałem, że jesteś bystrzejszy, Severson. Że z ciebie pojętny facet.
A tu proszę, to, czego szukasz, jest tuż pod twoim nosem albo raczej tuż pod
tobą, jeśli zachować precyzję.
- Nie pozwolę ci obrażać panny Halloran - powiedział Michael
stłumionym głosem.
Zapadła długa chwila ciszy. Riggs był dość pijany, żeby podjąć
niewypowiedziane wyzwanie. Michael nie miałby nic przeciwko walce. Był w
takim nastroju, że najchętniej przetrąciłby komuś kark, a Riggs się do tego
najlepiej nadawał. Nikt by za nim nie tęsknił.
- Hal-lo-ran - powiedział Riggs, sylabizując nazwisko.
Michael zmarszczył czoło.
- Co za nonsens?
- Halloran! - warknął Riggs.
- Przecież wiem, jak się nazywa guwernantka. Jakie to ma znaczenie?
- Zastanówmy się przez chwilę - powiedział Riggs drwiącym tonem. -
Czyżbyś nie znał nazwiska rodowego Elswicka? Halloran!
- Boże, ale ze mnie idiota.
- Nie będę zaprzeczał - powiedział Riggs, przystawiając do ust butelkę i
pociągając kolejny łyk wina.
Michael kręcił głową z niedowierzaniem.
- To nie ma sensu. Kim ona jest dla Elswicka?
- Jego córką.
- On nie ma córki.
- Jest jego nieślubnym dzieckiem - powiedział Riggs. - Wiele bękartów
używa nazwiska swojego prawdziwego ojca. - Obrócił butelkę do góry dnem.
Była już pusta. Rzucił ją na podłogę i ruszył w stronę drzwi. - Resztę
pozostawiam tobie, Severson.
- Zaczekaj. - Riggs odwrócił się. - Dlaczego? - zapytał Michael.
- Żeby się przekonać, czy potrafisz więcej. Wypróbowałem już tę damę.
Nie jest w moim typie.
Michael wątpił w to. Rozpoznawał czcze przechwałki, kiedy takie słyszał.
- Nieślubna córka to najlepsze, co mogę załatwić - powiedział pijackim
głosem Riggs. - Sam będziesz sobie musiał wymyślić, co z tym dalej zrobić. -
Oparł się o drzwi. - Co zrobisz z tą ciekawostką, to już twoja sprawa.
Oczywiście - westchnął ciężko - oczekuję wynagrodzenia za moje usługi.
- I tak postępują wszyscy na tym świecie - odparł Michael, a pod nosem
dodał: - Z wyjątkiem jednej upartej guwernantki.
Isabel nie spała tej nocy. Zgasiła większość świec wkrótce po wyjściu
Seversona, w pewnym sensie zakłopotana tym, że została przyłapana na tak
jawnym wyrażaniu niezależności. Spakowanie reszty jej niewielu rzeczy nie
zajęło jej dużo czasu. Godziny, które zostały do świtu, spędziła, próbując
napisać list do ojczyma, w którym chciała poprosić go o pozwolenie na powrót
do domu na czas, kiedy będzie sobie szukała nowej posady. Niestety nie mogła
znaleźć właściwych słów.
Między nimi panowały dość napięte stosunki. Być może najlepiej byłoby
pojawić się w progu jego domu bez ostrzeżenia i ocenić sytuację po jego reakcji,
i wtedy zdecydować, czy powinna zostać, czy odejść. Nie podobała jej się
perspektywa powrotu do domu po kolejnej porażce.
Powrót do Lancashire napełniał ją taką niechęcią, że nawet pojawiła się w
jej głowie myśl, żeby napisać do markiza, ale i ul rzuciła ten pomysł. Co by mu
napisała? Drogi ojcze, wiem, że nic chcesz mnie znać, ale potrzebuję dachu nad
głową…
Nigdy nie prosiła go o pomoc i teraz też tego nie zrobi.
Zajęła się więc liczeniem pieniędzy. Mogłaby wykorzystać pensję, którą
winny był jej Wardley. Gdyby ją dostała, miałaby wystarczającą ilość pieniędzy,
żeby pojechać za nie do Higham i opłacić tam swój pobyt przez miesiąc albo
dwa.
Do nadejścia świtu Isabel przekonała samą siebie, że znajdzie sobie nową
posadę. Musi jej się udać. Może w Manchester, daleko od Londynu, znajdzie
jakąś przyzwoitą rodzinę, która nie będzie pytała o referencje?
Godzinę później umyła twarz, a włosy zaczesała w ciasny kok, który w jej
mniemaniu trochę ją postarzał. Założyła na siebie jedyną rzecz, jaką
odziedziczyła po matce: zielony, aksamitny czepek z żółtymi wstążkami. Swego
czasu był całkiem modny i bardzo drogi. Matka dostała go od markiza i
obchodziła się z nim jak ze skarbem.
Przez chwilę Isabel pomyślała o Seversonie i jego propozycji, i odczuła
pokusę przyjęcia jej.
Tylko z czym by wtedy została? Czy skończyłaby tak jak jej matka, bez
niczego, oprócz znoszonego czepka i nieślubnej córki, która jej przypominała o
markizie? Isabel wzięła walizkę i wyszła z pokoju. Chwilę zajęło jej pożegnanie
się z zapłakaną nianią. Uściskały się i życzyły sobie wszystkiego, co najlepsze.
Lillian jeszcze spała.
Na dole Isabel pożegnała się z resztą służby, z których większości i tak
nie znała za dobrze. Zignorowała kilka spojrzeń pełnych satysfakcji, rzuconych
w jej stronę. Nie, w tej okolicy nie uda jej się znaleźć nowej posady. Służba
chętnie plotkowała i historia incydentu zeszłej nocy bardzo szybko rozejdzie się
po okolicy.
Najbliższa miejscowość, w której mogła złapać powóz, była oddalona o
dobre pięć mil marszu, ale Isabel nie miała nic przeciwko rozruszaniu kości.
Mgła wisiała nisko nad ziemią, a wiosenne powietrze było zimne, co razem
doskonale współgrało z melancholią jej odejścia.
Ogrodnicy już byli zajęci pracą przy trawnikach, a chłopcy stajenni
wyprowadzali konie ze stajni, żeby zabrały myśliwych na polowanie. Pan
Wardley lubił polować na bażanty. Przechwalał się, że jest wyborowym
strzelcem i ma najlepsze psy tropiące ptaki.
Już niebawem on i jego goście zaczną wychodzić z domu i ta myśl
wystarczyła, żeby Isabel przyspieszyła kroku na drodze prowadzącej z
posiadłości w kierunku ceglanych filarów, które wyznaczały początek podjazdu,
szczególnie kiedy zobaczyła, jak jeden z chłopców stajennych wyprowadza parę
jasnych kasztanów, zaprzężonych do sportowego faetonu. To był pojazd, którym
przyjechał Severson. Isabel nie chciała, żeby Richard czy Severson widzieli jej
odejście.
Była już blisko drogi, kiedy usłyszała za sobą odgłos kół na żwirze.
Severson zatrzymał powóz obok niej.
- Dzień dobry, panno Halloran.
Zdawało jej się, że nigdy wcześniej nie widziała tak przystojnego
mężczyzny. W przeciwieństwie do niej, wyglądał na wypoczętego i gotowego
na cały nadchodzący dzień. Jego płaszcz uszyty był z najlepszego gatunku szarej
wełny i doskonale pasował do niego niski kapelusz, który założył na głowę
przekrzywiwszy go nonszalancko. Jego buty lśniły w porannym słońcu.
Jaką przyjemnością byłoby nosić buty wykonane z tak dobrej jakościowo
skóry? Przez chwilę poczuła ponownie tę samą pokusę, by przyjąć jego ofertę.
Jednak bez słowa ruszyła w stronę drogi.
- Miałem nadzieję, że cię dogonię - powiedział sympatycznie, jakby wcale
go przed chwilą nie zlekceważyła. Kiedy nadal nie odpowiadała, ponownie się
odezwał: - Czy mogłabyś się na chwilę zatrzymać?
- Przepraszam, ale muszę dojść do Bull and Crown na czas, żeby zdążyć
na powóz.
Podjechał faetonem i zablokował jej drogę. Isabel zatrzymała się.
- W porządku. Zatem czego pan sobie życzy?
- Chcę wnieść poprawkę do mojej propozycji - odparł z uśmiechem, w
którym ukazał piękne i mocne zęby. - Widzisz, myślałem o tym i uznałem, że
jednak miałaś rację.
- W sprawie czego? - zapytała zmieszana.
- Małżeństwa - odparł.
Rozdział 4
Isabel nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała.
- Słucham?
- Powiedziałaś, że twoją ceną jest małżeństwo. - Severson mówił
spokojnie, jakby rozmawiali o porannej pogodzie. - Zgadzam się więc. Ożenię
się z tobą.
Isabel miała za sobą długą, nieprzespaną noc i nie była w nastroju do
żartów, szczególnie że jej serce lekko drgnęło na dźwięk słowa "ożenię się".
Nikt nigdy nie złożył jej tak poważnej propozycji. Musiała szczerze przyznać,
że poczuła ekscytację faktem, że po raz pierwszy ktoś się jej oświadczył.
Ale nie była głupia.
Severson był wprost oślepiająco przystojny. Do tego bogaty i pewny
siebie… Miał wszystko, czego pragnęła każda kobieta. Wystarczyło, że się
uśmiechnął, a już przyspieszał jej puls. Nigdy nie spotkała takiego mężczyzny
jak on.
Więc to jej ogromna duma sprawiła, że naśladując jego nonszalancję,
postanowiła mu odpowiedzieć.
- Nie może się pan godzić na poślubienie mnie, ponieważ nie prosiłam o
to.
- Właśnie, że prosiłaś - odparł natychmiast. - Zeszłej nocy powiedziałaś,
że twoją ceną jest małżeństwo.
- Mówiłam też, że nie można mnie kupić.
- Dlatego proponuję ci małżeństwo - odpowiedział gładko. Jego oczy
błyszczały z uciechy, jakby już domyślał się jej odpowiedzi. Bawił się
wyśmienicie… jej kosztem.
Powstrzymała się przed chęcią rzucenia w niego walizką. Zobaczyć, jak
trafia go prosto w głowę, a on spada z siedziska swojego lśniącego i
kosztownego powozu, sprawiłoby jej satysfakcję wprost nie do opisania.
- Dlaczego to robisz? - Spojrzała w kierunku domu. - Czy to jakiś zakład,
w który wszedłeś ze swoimi kompanami? Czy chowają się tam za oknami,
naśmiewając się z tego, jak nabierasz guwernantkę? - Spojrzała na niego z
żalem w oczach. - Nie wydaje ci się, że wprowadziłeś już wystarczająco duży
zamęt w moim życiu?
Nie czekała na jego odpowiedź, tylko cofnęła się i zaczęła obchodzić jego
powóz.
- Panno Halloran, źle pani zrozumiała moje intencje.
Zignorowała go, mając nadzieję, że wszyscy, łącznie z ogrodnikami i
chłopcami stajennymi, którzy przygotowywali konie do porannego polowania,
zobaczyli, jak odwraca się plecami do Seversona. Przybyła do Wardley Park
jako dama i tak też zamierzała opuścić to miejsce.
Tasiemki jej czepka rozwiązały się, ale one nigdy nie trzymały się
swojego miejsca. Nie zamierzała jednak niszczyć efektu swojego ostentacyjnego
odejścia przez zatrzymanie się i ponowne wiązanie tych przeklętych tasiemek.
- Panno Halloran, mówię do pani.
Isabel uśmiechnęła się do siebie. Udało jej się go rozzłościć. To dobrze.
Lubiła mieć ostatnie słowo.
Wtem usłyszała, że zeskoczył z powozu, a potem rozległ się chrzęst żwiru
pod podeszwami jego butów. Rozkazał koniom, żeby zostały w miejscu, a ona
domyśliła się, że zamierzał iść za nią pieszo.
Isabel wydłużyła więc krok. Nie chciała wyglądać, jakby biegła, ale może
okazać się, że nie będzie miała wyboru.
Jej pośpiech nie odniósł pożądanego skutku. Severson miał dłuższe i
mocniejsze nogi i już zaczął ją doganiać.
- Panno Halloran, niech pani nie będzie idiotką.
Te słowa ją zatrzymały.
- Jak mnie pan nazwał? - zapytała ze złością, odwracając się w jego
stronę.
- Idiotką - ośmielił się powtórzyć.
Isabel upuściła walizkę i zacisnęła pięści.
- Gdybym była mężczyzną, wyzwałabym pana na pojedynek.
- Gdybyś była mężczyzną, nie prosiłbym cię o rękę.
- Nie o to mi chodziło…
- Ale to dość ważna kwestia - przerwał jej. - A ja nazwałem cię idiotką,
ponieważ to był jedyny sposób, jaki przyszedł mi do głowy, żeby cię zatrzymać.
- Cóż, poskutkował i do tego piekielnie mnie… - Powstrzymała się przed
przekleństwem. - Rozzłościł mnie…
- Widzę.
- Nie, ty niczego nie widzisz. To dla ciebie jakaś gierka. Ty i twoi
przyjaciele…
- Tamci mężczyźni nie są moimi przyjaciółmi - poprawił ją.
- Ale z nimi pijesz.
- Nie piję. I dziękuję ci za sposobność sprostowania i tego.
- Cóż, w takim razie masz kiepski gust w dobieraniu sobie towarzystwa -
odparła.
- Pewnie masz rację.
- Oczywiście, że mam rację i do tego jestem już tobą zmęczona. Zostaw
mnie w spokoju.
Podniosła walizkę i minęła go. Ku jej bezbrzeżnej rozpaczy on zaczął iść
obok niej.
- Wybacz, że nazwałem cię idiotką.
Isabel nie przyjęła przeprosin.
- Ja naprawdę nie mam żadnych przyjaciół - powiedział w tonie
konwersacji, jakby takową właśnie prowadzili. - Jest co prawda Haddon.
Połączyło nas braterstwo krwi, ale nie ma go w pobliżu Wardley Park. Gdyby tu
był, mógłby cię zapewnić, że nigdy nie proponowałem małżeństwa żadnej
kobiecie i że z pewnością nie zrobiłbym tego dla żartu. To nie żaden zakład o
"podpuszczanie guwernantki". Mówię szczerze.
Od strony domu dobiegł ich odgłos wyprowadzanych ogarów. Psy miały
za zadanie płoszyć ptaki podczas polowania. Ich skowyt jakby uwydatnił
jeszcze zawziętość Seversona. Isabel me odrywała oczu od filarów ogrodzenia i
skupiła się na stawianiu nóg jedna za drugą.
- Powinnaś rozważyć moją propozycję.
- Zrobiłam to i mówię: "nie".
Złapał ją pod rękę i obrócił w swoją stronę.
- Isabel, posłuchaj mnie. Staram się postąpić honorowo. Bóg jedyny wie,
że nie często bywam dżentelmenem i wolę sytuacje, w których to inni mnie
słuchają.
Spojrzała mu prosto w oczy. Wydawał się mówić szczerze.
Na podjazd wjechała dwukółka handlarza. Severson delikatnie przesunął
Isabel na trawę, żeby przepuścić powóz. Woźnica w wyświechtanym kapeluszu
i ze sterczącymi spod niego włosami ukłonił im się z nieskrywanym
zaciekawieniem i odjechał w stronę domu.
W oddali zarżał koń, a Isabel zdała sobie sprawę z tego, że Severson nie
jest ubrany jak na polowanie. Naprawdę wyglądał lak, jakby zamierzał wyjechać
z Wardley Park.
Może rzeczywiście działał w pojedynkę?
A może jego propozycja naprawdę była poważna?
To było zastanawiające. Isabel z trudem odetchnęła.
- Proponujesz mi małżeństwo? - Ostatnie słowo zaakcentowała
dodatkowo, unosząc wskazujący palec w rękawiczce.
Severson wzruszył lekko ramionami i przytaknął.
- Dlaczego? - Pytanie to praktycznie samo jej się wyrwało.
- Powiedziałaś, że twoją ceną jest małżeństwo. Zamierzam ją zapłacić.
Isabel nie potrafiła pozbyć się wątpliwości.
- To bez sensu.
- Cena jest wysoka - przyznał.
- Nie mówię o cenie - odcięła się - ale o twojej chęci poślubienia mnie. -
Przełknęła ślinę, zanim przyznała: - Nie musisz się obawiać, że ktoś wyzwie cię
na pojedynek z mojego powodu. - Nie potrafiła ukryć goryczy w swoim głosie. -
Nie mam żadnego obrońcy.
- Teraz już masz. Ja będę twoim obrońcą.
Obrońcą… Kimś, kto będzie się o nią troszczył, kto będzie na nią czekał.
Nie zaznała takiej troski od śmierci matki. Te myśli musiały odzwierciedlić się
na jej twarzy.
- O co chodzi, Isabel? - zapytał.
Nie zamierzała zwierzać mu się ze swoich najskrytszych cierpień.
- Mężczyźni nie żenią się dla zachcianki.
- W zasadzie wielu tak robi - sprzeciwił się. - Niewielu ma rozsądne
powody ku temu.
- Ale ty nie zrobiłbyś tego dla kaprysu - powiedziała bardziej do siebie niż
do niego. - Właściwie nie jesteś taki jak inni. Zeszłej nocy zastanawiałam się,
dlaczego zadajesz się z Richardem…
- Richardem?
Isabel machnęła ręką.
- Mam na myśli lorda Riggsa. Co robisz w towarzystwie jego, Wardleya i
całej reszty?
Jakby wykrakała, w tej chwili usłyszeli nawoływanie Richarda, który
pokrzykiwał na swoich przyjaciół, żeby już kończyli śniadanie i wyruszyli na
polowanie. Wkrótce ruszą przez wieś w kierunku otwartych przestrzeni, w
poszukiwaniu bażantów.
- Chodziliśmy razem do szkoły i to Riggs mnie teraz odszukał - odparł
Severson. - To przez niego otrzymałem zaproszenie na polowanie w ten
weekend.
- Chciał pewnie pożyczyć pieniądze. On ich nigdy nie ma.
- To prawda - potwierdził Severson. - Ale na jego szczęście, nie poprosił
mnie o pożyczenie nawet jednego szylinga.
- W takim razie to Wardley musiał mu zapłacić za znalezienie męża dla
jego córki. - Isabel zmarszczyła brwi. Miała większą tajemnicę do rozwikłania. -
Dlaczego w ogóle miałbyś chcieć się ze mną ożenić?
- A dlaczego miałbym nie chcieć?
- Nie traktuj mnie protekcjonalnie - powiedziała rozdrażniona.
- Wcale tego nie robię - odparł.
- Więc dlaczego miałbyś składać mi taką ofertę?
Odpowiedzią był jego wzrok, który zatrzymał się na jej piersiach.
Jakby z własnej woli jej sutki natychmiast stwardniały, a ona sama
zapragnęła zbliżyć się do niego. Przypomniała sobie jego gorące ciało
napierające na nią i odkrycie pożądania, jakiego nigdy wcześniej nie zaznała.
On zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie na niej robił, przeniósł wzrok
na jej twarz i spojrzał na nią w taki sposób, jakby wszystko o niej wiedział, i z
takim uczuciem, że poczuła, pik cała się rozpływa, a jej opór topnieje.
Psy myśliwskie, dom, jej wszystkie wątpliwości… Wszystko to gdzieś
zniknęło.
- Zeszłej nocy powiedziałem ci, czego pragnę - odezwał się cichym,
prawie hipnotyzującym głosem. - Nie zmieniłem zdania. Chcę ciebie, Isabel, bez
względu na cenę.
A ona chciała jego. Obudził w niej takie uczucia, jakich dotąd nie znała.
Isabel chwyciła oburącz uchwyt walizki. Jedynie tyle mogła zrobić, żeby
nie paść mu w ramiona.
- Nie - powiedziała tak słabym głosem, że wątpiła, czy ją usłyszał. - Nie
wyjdę za ciebie. Nie wyjdę za nikogo. - Odwróciła się i uciekłaby, tylko że on
nadal trzymał ją za ramię.
Odwrócił ją.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ nie wierzę w miłość - odpaliła, chcąc, żeby ją puścił. - A nie
ma powodu, żeby pobierać się bez miłości.
Te słowa po prostu same się jej wyrwały. Nie miała pojęcia, skąd coś
takiego mogło jej przyjść do głowy, dopóki nie pomyślała o matce, która
kochała markiza. Albo o ojczymie, który wielbił kobietę, która nigdy go nie
pokochała, chociaż on przyjął ją z bękartem. Lepiej zostać samotną, niż
wystawiać się na ryzyko popełnienia tych samych błędów.
- Więc czemu w takim razie poeci ją tak wychwalają? - zapytał
prowokacyjnie Severson.
- Ponieważ nieodwzajemniona miłość jest wyśmienitym materiałem na
tragedię - odparła. - I nie bądź taki zarozumiały. Wątpię, żebyś sam wierzył w
miłość. Robisz wrażenie zbyt pragmatycznego.
Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, sprawił, że ugięły się pod nią
kolana.
- Święta racja, panno Halloran. A mimo to każdy poeta zaklina się, że
warto dla niej ryzykować. Wiele razy podejmowałem ryzyko w moim życiu i
nie zamierzam uchylać się przed tym, zwłaszcza kiedy tak dużo mogę zyskać.
Stali naprzeciwko siebie tak blisko, że gdyby pochyliła się lekko,
mogłaby oprzeć głowę na jego piersi i usłyszeć bicie jego serca.
Isabel obawiała się, że nie będzie tak silna jak jej matka. Chyba nie
pozbierałaby się, gdyby poniosła klęskę w tej grze.
Najwyraźniej odbijały się na twarzy, ponieważ Severson zapytał:
- Jaką mam ci złożyć obietnicę? Że nigdy cię nie opuszczę? Bardzo
dobrze. Masz moje słowo, a ono jest dla mnie jak zobowiązanie. Zaufaj mi,
Isabel. Uwierz we mnie…
Takie słowa mogły uderzyć do głowy młodej kobiecie, która nie posiadała
niczego ani nie miała się gdzie podziać…
- Zostań moją żoną.
Isabel nie potrafiła odmówić.
Zabrał jej z rąk walizkę, nie czekając na jej odpowiedź. Odwrócił ją w
kierunku powozu.
- Przygotowaniami zajmiemy się w Londynie.
Miała świadomość tego, że idzie obok niego. On był silny, u ona była już
bezpieczna.
Gdzieś w jej umyśle wykluła się myśl, żeby zawiązać poluzowaną
tasiemkę przy czepku, zanim wsiądzie na siedzisko tego niezwykle szybkiego
faetonu. Nigdy wcześniej nie jechała takim powozem i od razu pomyślała o
swoich młodszych braciach przyrodnich, którzy uznaliby przejażdżkę takim
sportowym i cudeńkiem za prawdziwą przyjemność. Kiedy byli mali, Isabel
woziła chłopców wozem zaprzężonym w kucyka, ale potem, kiedy zaczęli
chodzić do szkoły, zdecydowali, że są już za duzi i zbyt dumni na takie zabawy.
Jej ojczym byłby w szoku, gdyby pojawiła się z tak bogatym mężem.
Może w Londynie zdarzy się, że spotka swojego prawdziwego ojca?
Severson włożył jej walizkę na tył powozu i wrócił do Isabel, aby pomóc
jej wsiąść na siedzisko z przodu. Podała mu rękę, a on lekko uścisnął jej palce w
dodającym otuchy geście.
Isabel spojrzała na niego i przez chwilę zapragnęła uwierzyć u miłość.
Jego oczy nie były tak ciemne, jak sądziła. Z bliska widziała w nich odcienie
brązu z lekką domieszką zieleni, tak ciemnej jak leśne…
Powietrze przeciął strzał. Konie, które były tak dobrze wyszkolone, że nie
ruszyły się z miejsca, kiedy ona i Severson rozmawiali, teraz podrzuciły łby do
góry i gwałtownie wyrwały do przodu.
Severson zakrył Isabel ramieniem, przy okazji strącając jej z głowy
czepek i rzucił ją na ziemię.
- Co to było? - zapytała.
- Wystrzał.
Zaczął przyglądać się linii drzew rosnących wzdłuż podjazdu do domu.
Ona również im się przyjrzała. Wardley i dwóch jego przyjaciół już wyruszyli
na polowanie, ale zatrzymali się, kiedy usłyszeli wystrzał. Isabel dostrzegła ich
sylwetki za drzewami. Nawet psy uniosły uszy i zaczęły węszyć.
- Nie widzę nikogo - powiedziała Isabel. - Jesteś pewien, że to był
wystrzał?
- Tak. Trafił mnie w plecy.
Wyglądał na zaskoczonego i przez chwilę Isabel pomyślała, że może
sobie żartuje. Ale kiedy spojrzała na jego plecy, zobaczyła dziurę w jego
wykwintnym płaszczu.
- Zdaje się, że będę potrzebował pomocy… I to szybko - mruknął,
próbując wstać.
Isabel objęła go ramieniem. Kątem oka widziała Richarda biegnącego w
ich kierunku podjazdem, a za nim jednego z chłopców stajennych.
- Pomocy! - zawołała. - Pomocy!
Zaczęła zdejmować płaszcz z Seversona, żeby przyjrzeć się ranie i
poczuła wilgoć krwi. Próbowała przypomnieć sobie wszystko, co wiedziała na
temat ran i postrzałów. Trzeba zatamować krwawienie.
- Nie mogę tu zostać - powiedział słabym głosem Severson.
- Nie możesz podróżować w takim stanie - odparła.
Zdjęła z niego płaszcz. Kula przebiła się przez ubranie i wokół rany
wszystko powoli nasiąkało krwią.
- Muszę jechać.
Richard dobiegł do nich. Isabel widziała też, że Wardley i jego pozostali
goście szybkim krokiem zmierzali w ich stronę.
- To był strzał, prawda? - zapytał Richard.
- Tak i trafił go - odpowiedziała Isabel.
Ku jej zaskoczeniu Severson wyprostował się.
- Nic mi nie jest - powiedział.
- Niemożliwe - odparł Richard. - Zobacz, ile krwi. Musisz się położyć.
Dołączyli do nich Wardley i jego przyjaciele.
- Severson został postrzelony - powiedział do nich Richard. - Musimy
zabrać go z powrotem do domu.
- Wielkie nieba - odezwał się Wardley. - Kto to mógł zrobić?
- Ktokolwiek - odparł Riggs.
- Ale pech - mruknął Wardley. - Widzieliście, kto strzelał?
- Niczego nie widzieliśmy - powiedziała Isabel. - A wy?
Wardley żachnął się.
- Nawet nie patrzyliśmy w tę stronę.
W tym momencie Severson zawisł na ramieniu Isabel, która niemal
upuściła go na ziemię.
- Zabierz mnie stąd - powiedział tak cicho, że tylko ona mogła to
usłyszeć. To nie była prośba, ale polecenie.
Isabel spojrzała z niepokojem na grupkę mężczyzn stojących dookoła
niej. Nie wyglądali na szczególnie zaskoczonych postrzałem i chociaż wyrażali
zdziwienie, to ich chłodne spojrzenia sugerowały, że nie są tym zmartwieni.
A może jej niepokój brał się stąd, że wszyscy trzymali w rękach strzelby,
oprócz Richarda, który oddał swoją chłopcu stajennemu, który szedł za nim.
Isabel zastanawiała się, czy istnieje możliwość sprawdzenia, z czyjej
strzelby padł ten strzał.
Nie odważyła się jednak zapytać. Zamiast tego spojrzała na Jacka
Picketta, tresera psów.
- Panie Pickett, zechciałby mi pan pomóc posadzić pana Seversona w
powozie?
- Isabel, zastanów się - odezwał się Richard na tyle rozgniewany, że mimo
towarzystwa innych, zwrócił się do niej po imieniu. - Severson wykrwawi się na
śmierć, jeśli będziesz go w takim stanie obwozić po okolicy.
Severson postawił jedną nogę na stopniu powozu, gotowy podciągnąć się
na siedzisko, gdyby tylko był w stanie to zrobić. Isabel odezwała się błagalnym
głosem: - Panie Pickett, proszę pomóc.
- No dalej, Pickett - powiedział Wardley. - Widzisz chyba, że człowiek
chce stąd odjechać. Pozwól mu.
Treser psów zbliżył się i kiwnął na chłopca stajennego, żeby mu pomógł.
Chłopiec oddał strzelbę do rąk Richarda i razem z Isabel unieśli Seversona i
posadzili go w powozie. Na szczęście konie wyczuły powagę sytuacji i nawet
nie drgnęły. Z pomocą pana Picketta Isabel także wspięła się na siedzisko i
zajęła miejsce obok Seversona.
- Dziękuję - powiedziała do służących.
Pickett podniósł czepek z ziemi i podał go jej. To cud, że konie go nie
zdeptały. Isabel przywiązała czepek do poręczy siedziska i chwyciła wodze.
- Proszę mieć na uwadze, że nie wezmę odpowiedzialności za jego śmierć
- powiedział Wardley. - Jeśli pani odjedzie, to na własną odpowiedzialność.
Severson odezwał się w swoim imieniu: - Jedziemy.
Siedział sztywno, jedną ręką trzymając się przedniej krawędzi skórzanego
siedziska, a drugą oparcia.
Isabel uniosła wodze i konie ruszyły naprzód. Miała świadomość, że
wszyscy na nią patrzą.
- Umiesz powozić? - zapytał Severson.
- Jeździłam wozem zaprzężonym w kucyka.
Wysoki faeton nie był w niczym podobny do dziecinnego wozu.
- Odwagi, Isabel. Konie wiedzą, co mają robić. Trzymaj stabilnie wodze -
powiedział Severson, a w jego głosie zabrzmiała pogodna nuta.
Dojechali do filarów oznaczających koniec podjazdu i Isabel wstrzymała
oddech, kiedy skierowała konie na drogę. Z ziemi faeton wyglądał na elegancki
i modny powóz, ale kiedy się na nim siedziało, odnosiło się wrażenie, że jest
całkowicie niestabilny.
- Jadą za nami? - zapytał chrapliwym głosem, mając na myśli Wardleya i
Richarda.
- Nie - odparła.
Severson wypuścił z siebie wstrzymywane powietrze i osunął się na
Isabel.
- Lekarza. Długo nie wytrzymam.
Isabel wystraszyła się.
- Oczywiście - powiedziała. - W Glaston nie ma żadnego. A przynajmniej
nie bywa codziennie. Jeśli potrzebowaliśmy doktora, to posyłaliśmy po niego do
Uppingham. Nie wiem, czy wytrzymasz do Uppingham - mówiła bardziej do
siebie.
Co gorsza, Severson wyglądał, jakby tracił przytomność.
- Jak… uważasz… - zdołał powiedzieć.
Jeden z koni wyciągnął szyję, naciągając w ten sposób wodze, które
trzymała w dłoni, dając jej sygnał, że jest już zniecierpliwiony i chciałby ruszyć
w którąś ze stron. Isabel musiała się zdecydować.
- Pojedziemy do pana Oxleya - powiedziała do siebie. - To pastor u
Świętego Andrzeja, jakąś milę albo dwie stąd. Był w wojsku, więc będzie
wiedział, co zrobić.
Severson nic nie odpowiedział.
Isabel bała się powozić ekskluzywnym faetonem i żywo reagującymi
końmi Seversona. Obawiała się, że może przewrócić powóz.
Bała się także, że Severson może za chwilę umrzeć.
Z duszą na ramieniu cmoknęła na konie, żeby ruszyły z miejsca.
Nie przejechali mili, kiedy opierający się dotychczas na jej ramieniu
Severson opadł całym ciężarem na jej kolana.
Isabel chwyciła go, wystraszona, że może zlecieć na ziemię. Koniom nie
spodobało się jej gwałtowne ściągnięcie wodzy i przez jedną straszną chwilę
myślała, że rzucą się do ucieczki. Ale nie zrobiły tego.
Isabel poprawiła się na siedzisku, starając się lepiej ułożyć ciało
Seversona.
- Proszę, usiądź. Możesz sam siedzieć? - błagała.
Ale on nie odpowiadał. Miał wilgotne czoło. Pewnie wkrótce dostanie
gorączki, jeśli wcześniej nie umrze z utraty krwi.
Rozważała przez chwilę możliwość powrotu, ale przypomniała sobie
nieprzejednane spojrzenia Wardleya i Richarda.
Tylko jeden kierunek mogła wybrać: jechać przed siebie. Ruszyła więc
dalej, modląc się bezustannie.
Rozdział 5
Michael zapadł w sen, ale nie był to zwykły sen, lecz sen ostateczny.
Wiedział o tym, ponieważ wyczuwał przy sobie obecność Śmierci.
Byli też inni. Rozpoznawał ich, chociaż nie widział ich fizycznych ciał.
To byli ludzie, których kiedyś znał, a którzy odeszli z tego świata. Wydawali mu
się tak prawdziwi jak za życia.
Pierwszy odwiedził go młody porucznik, z którym grał w karty w nocy,
kiedy przyjechał do Frenchtown. Porucznik i jego koledzy zabawiali
towarzystwo strasząc takich żółtodziobów jak Michael opowieściami o
indiańskich torturach, które Michael sobie zlekceważył, uznając je za
nieprawdopodobne. Tydzień później, razem z kilkoma ludźmi, natrafili na to, co
zostało z porucznika po jego spotkaniu z Indianami. Oskalpowali go i spalili na
stosie.
Wdowa Coffey, która gotowała podczas wielu jego podróży, była tak
samo wesoła jak za życia. Zmarła z powodu zakażenia kiwi, ale teraz unosiła się
w powietrzu w pobliżu jego łóżka, razem ze swoim kochankiem, krzepkim
sierżantem, który zginął porażony piorunem.
Nawet jego rodzice tu byli. Milczący, niezadowoleni, jak zawsze…
Najbardziej niepokojąca była jednak Aletta.
W jego pamięci pozostała żywiołowa i piękna, z niewielkimi śladami
hulaszczego życia, które wyryły jej się wokół oczu. Miała ciężkie życie, a
śmierć nie była dla niej wyzwoleniem.
Wiedziała, kto ją zamordował, kto zniszczył jej życie. A Michael chciał
się tego od niej dowiedzieć. Chociaż teraz ziemskie sprawy miały go już więcej
nie zaprzątać, i tak pragnął poznać prawdę.
Lecz Aletta nie chciała wyjawić swojego sekretu. Zamiast tego odfrunęła,
kusząc go, by poleciał za nią, tak jak to robiła z każdym mężczyzną, który stanął
na jej drodze.
Michael rzucił się w jej kierunku, wołając jej imię raz za razem. Nie
powinna go opuszczać, kiedy wszyscy sądzili, że to on ją zabił. Ona musi mu
wyznać prawdę!
Jednak jego ciało nie było lekkie jak piórko. Michael poczuł potworny
ból, przeszywający go na wylot…
Upadł na słomiany materac, a jego ciało zadrżało ze złości.
Czyjeś delikatne dłonie zaczęły go głaskać, żeby się rozluźnił.
- Proszę - jakiś kobiecy głos go błagał. - Musisz leżeć.
- Co się stało? - zapytała inna kobieta.
- Próbował wstać z łóżka - odpowiedziała przytrzymująca go kobieta.
- Dochodzi do siebie - powiedział męski głos. - Dlatego robi się
niespokojny. Dajmy mu tego wywaru, który przygotowała Maribelle. Powinien
uśmierzyć ból.
Lecz Michael nie chciał leczniczego wywaru. Niemal z radością
przyjmował ból, bo ten oznaczał, że jednak żyje. Oznaczał, że dostał kolejną
szansę od życia.
W końcu i tak wybór nie należał do niego. Bez względu na to, czy sobie
tego życzył, czy nie, wywar został mu wlany do ust, więc go przełknął.
A potem nadszedł sen.
Tym razem śnił już sam. Nie było przy nim Śmierci ani Aletty z jej
sekretami, które zabrała ze sobą do grobu…
Forest Oxley wiedział, co zrobić z Seversonem, chociaż ostrzegł, że może
już być za późno, ponieważ ranny stracił mnóstwo krwi, a straci jej jeszcze
więcej, kiedy on będzie mu wyjmował kulę. Isabel musiała wyjść z
pomieszczenia, kiedy proboszcz wsadził palce w ranę i zaczął w niej grzebać w
poszukiwaniu kuli. Severson był nieprzytomny przez cały czas, a Isabel
odczuwała ból za niego.
Kiedy pastor skończył zabieg, powiedział Isabel, że los Seversona
pozostaje teraz tylko i wyłącznie w rękach Pana Boga. Była wdzięczna za to, że
ani Oxley, ani jego żona nie sprzeciwiali się temu, żeby to ona opiekowała się
Seversonem, chociaż żona pastora wzięła na siebie pielęgnację bardziej
intymnych części jego ciała. Zaakceptowali jej nieśmiałe stwierdzenie, że ona i
Severson są zaręczeni… chociaż Isabel wyczuła, że wiedzieli lepiej. Parafia
Świętego Andrzeja nie należała do dużych.
Przez trzy dni prawie nie odstępowała go na krok. Urządzili jej posłanie w
innym pokoju, ale kiedy szli spać, ona wymykała się i układała się na kocu na
podłodze obok jego łóżka. Między nią a Seversonem wytworzyła się silna więź.
Isabel nie wiedziała, co z tego wyniknie, ale wyczuła, że podobnie jak ona,
Siwerson jest wyrzutkiem.
Jej empatia znajdowała ujście w trosce, jaką go otaczała.
Nie dawało jej spokoju wspomnienie lodowatego spojrzenia Richarda. To
on strzelił do Seversona. Wiedziała to… i zastanawiała się, dlaczego pozostali
go kryli.
Isabel starała się nie martwić. Severson zdawał się odzyskiwać siły i być
może wkrótce odzyska przytomność. A kiedy to się stanie, to… To co?
Nie była pewna odpowiedzi.
Jednak wystraszyła się, kiedy dostał gorączki i dreszczy, i zaczął
majaczyć, wołając Alettę.
Domek pastora był niewiele większy od mysiej nory. Severson zajmował
pokój, w którym mieściło się łóżko i jedno krzesło. Za salonem znajdowała się
kuchnia, a tuż za nią była sypialnia Oxleyów. W zasadzie wszystko, co się
mówiło w jednym końcu domu, było słyszane przez wszystkich mieszkańców.
Więc z pewnością pan i pani Oxley słyszeli, jak Severson bez przerwy
woła inną kobietę po imieniu.
Isabel odsunęła się od jego łóżka, kiedy zaczął krzyczeć. Stanęła w
przeciwległym kącie i skrzyżowała ręce na piersiach. Rozpacz w jego głosie
sprawiła, że wszystkie włosy stanęły jej dęba.
Nie była przygotowana na ostre uczucie zazdrości, które ją przeszyło.
Mogła sobie udawać, że jej zamiary były niewinne i czyste. Ale nie były.
Isabel nie rozumiała, dlaczego Bóg i wrogowie Seversona kazali jej się
nim opiekować. Jedyne, co wiedziała, to, że będzie musiała dać mu czas na
odzyskanie sił i do tego momentu chronić go przed Richardem oraz duchem
Aletty Calendri.
Michael zbudził się w kompletnych ciemnościach. Była noc i żadna
świeca nie paliła się w pobliżu.
Pościel pachniała świeżo, chociaż nie była tak delikatna jak jego
bawełniana. Powietrze było wilgotne i zimne, dlatego cieszył się, że kołdra jest
gruba.
Nogi miał ciężkie jak kłody i zdawało mu się, że całe jego ciało
przylgnęło na stałe do materaca. Leżał na brzuchu i chociaż zawsze spał nago,
teraz miał na sobie jakąś koszulę nocną, która była kilka rozmiarów za mała.
Upłynęło parę chwil, zanim przypomniał sobie, że został postrzelony.
Sięgnął jedną ręką do ramienia i pleców, i wyczuł pod palcami bandaże.
Rana była bolesna w dotyku i Michael ze zdumieniem stwierdził, że został
postrzelony bardzo blisko serca, a jednak nie wykrwawił się na śmierć.
- Severson? Obudziłeś się? - usłyszał cichy kobiecy głos.
Obok łóżka usłyszał jakieś poruszenie, a potem bardziej wyczuł niż
zobaczył wstającą z podłogi kobietę. Później słychać było skrzypienie,
uderzenie krzemienia o stal i wreszcie drżący płomień świecy pojawił się na
stoliku obok łóżka.
Raziło go to światło, więc odwrócił głowę, żeby stopniowo przyzwyczaić
wzrok, zanim z powrotem spojrzy w stronę świecy. Pierwszą rzeczą, jaką
zauważył u kobiety, były jej jedwabiste czarne włosy i przez krótką chwilę aż
zamarł ze strachu.
Aletta?
Poruszając ustami bezgłośnie, wypowiedział jej imię, kiedy się nad nim
nachylała, a jej twarz stała się wreszcie widoczna.
Ale ta kobieta nie była Alettą. Miała tak samo błyszczące włosy, ale miała
szlachetniejsze rysy twarzy i brakowało jej włoskiej namiętności Aletty.
Rozpoznał w niej guwernantkę w chwili, kiedy ta się odezwała.
- Jak się czujesz? Nie masz już gorączki?
Położyła mu dłoń na czole i poczuł, jakby uśmierzyła w ten sposób ból
głowy.
Pachniała nocnym powietrzem i różami… Angielskimi różami. Ożyły
wszystkie jego wspomnienia. Pamiętał jej dotyk, smak jej pocałunków i to, jak
pasowały do siebie ich ciała. Isabel. Panna Halloran.
Przypomniał sobie, że kłócili się na podjeździe domu Wardleya. On
zaproponował jej małżeństwo, a ona odrzuciła jego ofertę, ale i tak ją przekonał.
Nagle przypomniał sobie, dlaczego złożył jej tę propozycję. Isabel była córką
Elswicka.
Burza wspomnień przetaczających się przez jego głowę musiała mieć
odzwierciedlenie na jego twarzy, ponieważ Isabel na jej widok zaczęła się
wycofywać. Michael złapał ją za nadgarstek, ale zaskoczyło go, że jest tak
bardzo słaby.
Isabel zawahała się, ale on jej nie puszczał. W tej chwili była jego
jedynym łącznikiem ze światem i jedyną osobą, której mógł zaufać. Bez trudu
mogła mu się wyrwać, ale nie zrobiła tego. Usiadła na krawędzi łóżka,
pozwalając mu trzymać jej nadgarstek tak mocno, jak tylko chciał.
Tak, była córką Elswicka. Miała jego prosty nos i wysokie kości
policzkowe. Nawet kształt brwi odziedziczyła po ojcu, tylko że jej były teraz
lekko zmarszczone i wyrażały troskę i współczucie, uczucia, których Elswick
chyba nigdy nie zaznał.
- Panna Halloran - powiedział z uznaniem. Miał chrapliwy głos i czuł
suchość w gardle.
- Pan Severson - odparła tak cichutko, że nie mógł powstrzymać się, żeby
się nie uśmiechnąć. Nie musiał się niczego bać.
- Jak długo tu jestem?
- Prawie tydzień. Baliśmy się, że cię stracimy.
- Ja też się bałem, że mnie stracicie. - Odchrząknął, a ona uśmiechnęła się
do niego nieśmiało. Przełknął ślinę, żeby móc wydobyć głos. - Gdzie ja jestem?
- W probostwie Świętego Andrzeja w Glaston. Pan Oxley jest tu
pastorem. Był kiedyś w wojsku i słyszałam, że ma pewne doświadczenia
medyczne. On i jego żona przyjęli nas do siebie.
Michael przytaknął, nie mając już siły zadawać więcej pytań. Później się
nimi zajmie, kiedy odzyska siły i będzie mógł podjąć' jakieś decyzje.
Isabel nachyliła się do niego z zaniepokojoną miną.
- Będę żył - zapewnił ją.
- Ktoś chciał twojej śmierci - szepnęła, jakby zdradzała mul wielki sekret.
- Tak - potwierdził, czując, że powoli traci już przytomność. Rozluźnił
uścisk dłoni na jej nadgarstku. - Dziękuję. - Wypowiedział to słowo z
westchnieniem i nie miał pewności, czy w ogóle powiedział je na głos, czy tylko
tak mu się wydawało. Nie miało to jednak już żadnego znaczenia, gdyż powrócił
w słodki stan nieświadomości i zasnął.
Isabel siedziała przy nim na krawędzi łóżka i czekała, żeby upewnić się,
czyjego oddech jest normalny i miarowy. Potarła nadgarstek w miejscu, w
którym ją przed chwilą ściskał. Miała nadal ciepłą skórę od jego rozpalonego
ciała.
Za drzwiami usłyszała jakiś odgłos, a potem zobaczyła zaglądającego do
pokoju pana Oxleya.
- Zdawało mi się, że słyszałem głosy.
- Zbudził się - powiedziała. - Będzie żył.
- Wiedziałem, że przeżyje - zapewnił ją. - To silny mężczyzna. Powinien
teraz szybko wrócić do zdrowia. - Po chwili ciszy zapytał: - A co z panią, panno
Halloran? Mówiła nam pani, że jesteście zaręczeni.
- Tak. - Nie chciała wdawać się w szczegóły. Zastanawiała się, czy
Severson pamięta ich sprzeczkę. Nic o tym nie wspomniał.
Pastor przyglądał jej się przez chwilę, a jej przemknęło przez głowę, że
może potrafi odczytać jej wątpliwości. I tak też było, ponieważ odezwał się po
chwili.
- Kiedy poczuje się lepiej, będę chciał z nim porozmawiać. Przekonam
się, czy zamierza doprowadzić do końca to, do czego się zobowiązał.
Isabel nie wiedziała, czy ma być mu wdzięczna, czy raczej powinna się
obawiać. Była zakochana w Seversonie, nie wiedziała, że nie powinna mieć do
niego pełnego zaufania, zwłaszcza kiedy w malignie woła inną kobietę po
Imieniu.
Następnym razem, kiedy Michael się zbudził, przywitał go jasny dzień.
Kiedy się rozejrzał dookoła, uznał, że jego pokój jest niewiele większy od
spiżarni. Okno było szeroko otwarte i do środka wpadało świeże powietrze.
Jakiś ptaszek nawoływał innego, ale jego śpiew pozostawał bez odpowiedzi.
Panny Halloran nie było w pokoju.
Michael nasłuchiwał oznak życia zza uchylonych drzwi do jego pokoju i
usłyszał rozmowę prowadzoną półgłosem. Zapach pieczonego chleba sprawił,
że zaczęło mu burczeć w brzuchu. Wyczuł też zapach tytoniu z fajki i lekką nutę
różaną. Panna Halloran musiała być gdzieś blisko.
Miał dużo trzeźwiejszy umysł i czuł, że powinien się poruszyć. Zaczął od
sprawdzenia, jak się czuje jego lewa ręka i spróbował ją unieść. Dzięki Bogu,
nie został postrzelony w prawą rękę i ucieszył go fakt, że odczuwa znacznie
mniejszy ból niż za pierwszym razem, kiedy odzyskał przytomność.
Ciekawiło go, czy uda mu się samemu usiąść. Uniósł się do góry,
wspierając na zdrowym ramieniu. Łóżko było wąskie. Na podłodze leżał
szmaciany dywanik i Michael skoncentrował wzrok na jego żywych,
optymistycznych kolorach, kiedy próbował się podnieść, a jego ciało zaczęło
protestować, gdy napiął wszystkie mięśnie.
- A co to? Proszę nie robić niczego głupiego - zza drzwi doszedł go męski
głos.
Michael bezradnie opadł z powrotem na brzuch. Do pokoju wszedł
mężczyzna z fajką w jednej dłoni. Był szczupły i niski, miał łysinę i kępki
siwych włosów sterczące nad uszami z obu stron głowy. Jego oczom nic nie
mogło umknąć.
- Nazywam się Oxley i jestem pastorem w parafii św. Andrzeja. -
Zamknął drzwi za sobą i podszedł do łóżka. - Ciężko z panem było, sir.
Michael przytaknął.
- Pan wyciągnął mi kulę?
- Tak. Dość łatwo wyszła. Mogę? - zapytał, odkładając fajkę na stolik.
Nie czekał na odpowiedź, tylko uniósł koszulę nocną na plecach Michaela,
rozwinął bandaże i zaczął oglądać dzieło swoich rąk. Mruknął z zadowoleniem:
- Rana jest czysta. Teraz już powinien pan szybko wyzdrowieć. Obawiałem się,
że może się wdać zakażenie, ale najgorsze ma pan już za sobą.
- Wyprostował się. - Założyłem kilka szwów, ale wie pan, jak to bywa.
Będzie pan miał kolejną bliznę. Prowadzi pan ryzykowny tryb życia, panie
Severson.
- Z konieczności - odparł Michael. - Czasami po prostu nie udawało mi
się uchylić przed kulami. - Pastor zaśmiał się, jak się tego spodziewał. Polubił
tego mężczyznę, bo był szczery. - Powinienem chyba podziękować za
uratowanie mi życia.
Pastor z powrotem zawinął ranę bandażem i Michael mógł już obciągnąć
koszulę.
- Zrobiłem, co mogłem, ale pana czeka jeszcze sprawa panny Halloran.
Trwała przy panu przez cały czas.
Michael przypomniał sobie, jak obudził się w nocy, a ona była przy nim.
- Wiem.
- Doprawdy, sir? - zapytał pan Oxley z poważną miną. Wziął ze stolika
swoją fajkę. - Jesteśmy małą parafią. Tu się nic nie ukryje. Taka historia jak ta z
guwernantką Wardleya, która znajduje sobie męża pośród łajdaków, których
gości u siebie jej pracodawca, może być pożywką dla plotek na całe miesiące.
- Wyobrażam sobie, że tak może być - powiedział ostrożnie Michael.
Oxley przyjrzał mu się badawczo przez chwilę, zanim ponownie się
odezwał.
- Tak, wierzę, że pan sobie wyobraża. Panna Halloran należy do naszej
małej parafii. Nie była u nas w kościele od bardzo dawna, ale ja i moja żona
bardzo ją lubimy. Straciliśmy córkę, Mora teraz byłaby w tym samym wieku co
ona. Była naszym jedynym dzieckiem.
- Przykro mi - mruknął Michael.
- Tak, cóż… - powiedział pastor - to było wiele lat temu, ale ból jest tak
samo świeży. Panna Halloran budzi we mnie instynkty ojcowskie. To wspaniała
młoda kobieta i do tego bardzo bystra. Będzie z niej doskonała żona. Nie
zamierzam wykorzystywać pańskiego słabego stanu zdrowia, panie Severson,
ale uważam, że musi ją pan poślubić. Ona nie ma ojca ani brata, żeby się za nią
wstawił. Tylko z tego powodu pomogłem jej przywrócić pana do życia.
- Doceniam pańską szczerość, sir - powiedział Michael. - Mam jak
najbardziej uczciwe zamiary.
- To dobrze - odparł Oxley. Przez moment zawahał się, ale wreszcie się
odezwał: - Wiem, kim pan jest. Słyszałem plotki o panu. Nie wiedziałem, czego
się spodziewać, ale polubiłem pana.
Nawet nie miał pojęcia jak wiele te słowa znaczyły dla Michaela.
Przerwało im krótkie pukanie do drzwi. Bez czekania na odpowiedź ktoś
otworzył drzwi.
- Co tu się dzieje? - zapytała Isabel.
Pan Oxley spojrzał na nią, zasłaniając Michaela.
- Właśnie przeprowadzamy męską rozmowę. Idź do pani Oxley i poczekaj
z nią. Na pewno szykuje bulion na lunch dla naszego gościa.
- Nie mam zamiaru - powiedziała Isabel bez ogródek. Weszła do pokoju i
podeszła do nóg łóżka Michaela. We trójkę wypełniali całą przestrzeń pokoju. -
Jeśli rozmawiacie na mój temat, to chciałabym być przy tym. - Nieco zniżonym
głosem dodała po chwili: - Wydawało mi się, że uzgodniliśmy, że nie pójdzie
pan niczego omawiać, dopóki pan Severson nie poczuje się lepiej?
- Pewne sprawy nie mogą czekać - odparł Oxley, wkładając niezapaloną
fajkę do ust.
Isabel odwróciła się w stronę Michaela, którego kolejny raz uderzyło to,
jak piękną była kobietą. Jednakże przymioty jej ducha przewyższały jej urodę.
Nie potrzebował wcale, żeby pastor mówił mu, co ona dla niego zrobiła. Taka
niezłomność była cechą charakteru, którą bardzo cenił, a której nie uświadczył u
nikogo od czasu swojego powrotu do tego kraju i cywilizacji.
Ostatnia jego myśl zastanowiła go przez chwilę. Anglia wcale nie
wydawała mu się teraz cywilizowanym krajem, na co dowodem była kula, którą
dostał w plecy.
- Nie powinieneś teraz słuchać tego, co ci chce powiedzieć pan Oxley -
panna Halloran poinstruowała Michaela. - Potrzebujesz czasu, żeby wydobrzeć.
- On musi uporządkować swoje sprawy - wtrącił się Oxley.
Isabel spojrzała tak gniewnym wzrokiem, że uparty duchowny się
uśmiechnął. Michael też.
Postanowił mówić za siebie.
Złożyłem ci propozycję, panno Halloran, a ty się zgodziłaś, prawda?
W jej oczach pojawił się jakiś cień rozczarowania, którego Michael nie
zrozumiał.
- Nie powinniśmy o tym teraz rozmawiać - stwierdziła sztywno.
- Nie ma na to lepszego czasu - zwrócił się do niej Oxley, a potem
spojrzał na Michaela. - A zatem, chciałby pan uregulować tę kwestię?
- Tak - powiedział Michael i wykonał ruch, żeby usiąść. Nie czuł się
komfortowo, prowadząc tę rozmowę w pozycji leżącej. Panna Halloran
natychmiast pospieszyła mu z pomocą, odsuwając ze swojej drogi pastora.
- Nie powinieneś jeszcze wstawać - zganiła go.
- Chciałbym usiąść - powiedział Michael. Westchnęła z dezaprobatą, ale
pomogła mu się obrócić i usiąść. Złożyła poduszkę na pół i wsunęła mu ją pod
plecy, przez krótki, wprawiający w zakłopotanie moment, ich nosy znalazły się
w odległości zaledwie paru centymetrów…
Cały świat zamarł… a Michaela ponownie uderzyło to, jak bardzo
pociągała go ta kobieta. Podniecała go jak żadna inna. Gdyby pochylił się teraz
do przodu, mógłby dotknąć ustami jej warg.
Co więcej, ona również poczuła to magnetyczne przyciąganie. Dostrzegł
to w jej piwnozłotych oczach. Czas jakby się zatrzymał… dopóki pan Oxley nie
chrząknął znacząco, przypominając im, że nie są sami.
Panna Halloran odskoczyła, zalewając się rumieńcem. Michaela nie
zdziwiło, kiedy zobaczył rozbawienie w oczach pastora. Stary wyga potwierdził
podejrzenia Michaela.
- Będzie pan ślubował, panie Severson. Będzie pan ślubował.
- Co takiego? - zapytała panna Halloran, odzyskując już zimną krew. To
mu się w niej podobało, pomyślał Michael. Potrafiła być opanowana i chłodna z
zewnątrz, ale nie potrzebował wiele czasu, żeby się przedrzeć przez tę fasadę i
dotknąć w niej gorącokrwistej kobiety, jaką była wewnątrz. Domyślał się też, że
nie była taka wobec każdego mężczyzny. To, co działo się między nimi, było
czymś wyjątkowym.
- Będę ślubował ci jako mąż - odparł.
- Ale ja odrzuciłam twoją propozycję - powiedziała dosadnie, dowodząc
swojej dumy. - Nie pamiętasz tego, bo zostałeś postrzelony, ale obydwoje
zdecydowaliśmy się rozstać.
Michael zmarszczył czoło niepewny. Czyżby pozwolił jej odejść? Nie
wydawało mu się to możliwe.
- Teraz wszystko się zmieniło - sprzeciwił się, zastanawiając się, dlaczego
ona z taką zawziętością stara się zachować niezależność? A może rzeczywiście
nie chciała mieć z nim nic wspólnego?
Ta myśl podziałała na niego jak kubeł zimnej wody, zwłaszcza kiedy
Isabel spojrzała na pana Oxleya i zwróciła się do niego ze stanowczą prośbą.
- Zechciałby nas pan zostawić na chwilę samych?
Pastor wyczuł zmianę w jej zachowaniu. Spojrzał na pannę Halloran,
potem przeniósł wzrok na Michaela i przez chwilę się wahał.
- Będę za drzwiami - powiedział wreszcie i wyszedł, nie zamykając za
sobą drzwi.
Zuchwale zamknęła drzwi, a potem skrzyżowała ręce na piersi i podeszła
do okna, stając plecami do niego.
- Naprawdę nie masz wyboru - odezwał się Michael łagodnym tonem.
Kiedy nic nie odpowiedziała, ośmielił się zadać jej pytanie, które go najbardziej
nękało: - Wiesz o tym, że mam zbrukaną reputację, prawda?
Powoli wracały do niego wspomnienia, a między innymi to, jak zapytała
go, czy zamordował Alettę.
Milcząc, skinęła głową.
- Świat jest mniejszy, niż nam się wydaje - mówił dalej. Odebrałem od
życia surową lekcję na ten temat. Jeśli mnie nie poślubisz i nie zaakceptujesz
ochrony, jaką da ci moje nazwisko, ten incydent będzie cię prześladował przez
całe życie. Pomyśl o tym. W jaki sposób się utrzymasz, Isabel? - Pozwolił sobie
użyć jej imienia, które brzmiało dla niego jak muzyka. - Wielebny Oxley już
mnie poinformował, że wszyscy w jego probostwie uważają, że przekroczyłaś
granice przyzwoitości, opiekując się mną.
Bardzo ostrożnie dobierał słowa i najwyraźniej osiągał oczekiwany efekt.
Odwróciła się do niego, a w jej oczach widać było strach.
- Pani Oxley zajęła się twoimi bardziej intymnymi potrzebami. Ja tylko…
- przerwała, nie mogąc znaleźć właściwych słów. Ja tylko robiłam to, co było
stosowne - powiedziała stłumionym głosem.
- I ja robię to, co jest stosowne. Nieważne, jaka jest prawda. To, co sobie
pomyślą ludzie, z tym będziesz musiała żyć.
- Wiem - powiedziała tak cicho, że musiał nadstawić uszu, żeby ją w
ogóle usłyszeć.
Postanowił postawić sprawę jasno.
- Między nami coś się dzieje. Coś, co przyciąga nas ku sobie. Czy nie
czujesz tego tak jak ja? - Zawiesił głos i milczeniem starał się sprowokować ją
do szczerej odpowiedzi.
Na jej czole pojawiła się mała zmarszczka. Nie chciała mu ulec, ale w
końcu jej charakter nie pozwalał jej kłamać.
- Czuję to - przyznała.
- W takim razie to jest wystarczający powód, żebyśmy się pobrali -
odparł.
- Raczej powód, żebyśmy tego nie robili.
Michael zmarszczył brwi, nie mogąc zrozumieć jej toku myślenia.
- Myślisz, że nie będę umiał zadbać o żonę? Zapewniam cię, Isabel, że
jestem bogatym człowiekiem. I wbrew plotkom, mam swój honor. Potrafię
zaopiekować się żoną.
Zacisnęła usta, a jej twarz zbladła. Opierać mu się znaczyło znieważać go,
a kapitulacja była dla niego pochlebstwem. Jednak musiała skapitulować.
- Masz rację. Nie mam wyboru.
W tej chwili drzwi stanęły otworem.
- Dokładnie tak, jak mówiłem! - wykrzyknął pan Oxley, nie ukrywając, że
podsłuchiwał pod drzwiami. Za nim do pokoju wpadła jego żona, kobieta z
różowymi policzkami i błyszczącymi oczami. W rękach trzymała, zawiniętą w
ściereczkę, miseczkę z parującym bulionem. Ostrożnie odstawiła ją na stoliku, a
potem rzuciła się na pannę Halloran z szeroko rozpostartymi ramionami.
- Co za wspaniała wiadomość! - zawołała pani Oxley. - Wyjdziesz za
mąż, moja droga. Twoje życie zmieni się na lepsze. Będziesz wychowywać
swoje własne dzieci, a nie cudze.
Jej mąż zatarł ręce.
- Czeka nas robota. Trzeba się wszystkim zająć. Trzeba będzie dać
zapowiedzi i…
- Proszę wielebnego, proszę mi wybaczyć - wtrącił się Michael - ale
nalegam na ślub na specjalnych warunkach.
Oxley spojrzał podejrzliwie. Najwyraźniej wolał załatwiać sprawy w
tradycyjny sposób.
- Za przyspieszone wydanie zezwolenia na ślub biskup bierze horrendalne
pieniądze.
- Cena nie gra roli - zapewnił go Michael, chcąc zrobić wrażenie na Isabel
i zdobyć jej aprobatę. - To będzie szybki ślub. Poza tym, nikt w moich sferach
nie czeka na zapowiedzi. Proszę wysłać kogoś, kto odpowiednio szybko załatwi
wszystkie konieczne kwestie. Dobrze zapłacę za fatygę. - Po chwili dodał
jeszcze: - Będę także nalegał, żeby wielebny przyjął z mojej strony datek na
tutejszą parafię za wszystko, co wielebny dla mnie zrobił. Czy pięćset funtów
będzie wystarczającą kwotą?
Pan Oxley omal nie przysiadł z wrażenia.
- To zbyt wiele - zaprotestował.
- Zapewniam, że to drobna rekompensata, jeśli porównać to z tym, jak
cenne jest dla mnie moje życie - odparł Michael.
Oxley chwycił dłoń Michaela i zaczął nią energicznie potrząsać, ogromnie
podekscytowany.
- To ogromna hojność, sir. Doprawdy ogromna hojność.
Reakcja panny Halloran była jednak zupełnie inna niż ta, jakiej Michael
się nie spodziewał. Isabel wyszła z pokoju bez słowa.
Rozdział 6
Isabel wyszła z domku pastora i ruszyła szybkim krokiem, ale zatrzymała
się na dziedzińcu. Ziemia była namoknięta po deszczu, który padał cały zeszły
dzień. Byliny zaczęły kiełkować i wybijać się spod powierzchni ziemi w
ogródku pani Oxley. Za podwórkiem, otoczonym niskim kamiennym murkiem,
była droga. Isabel skrzyżowała ręce na piersiach i wpatrywała się w tamtym
kierunku, zastanawiając się, czy nie powinna po prostu nią odejść.
Jingles, szary kocur państwa Oxleyów, zeskoczył z krawędzi beczki z
deszczówką, gdzie przed chwilą się poił. Podszedł do Isabel i zaczął ocierać się
o jej nogi, mrucząc cichutko.
Zwykle Isabel poświęcała mu trochę czasu i głaskała kota. Ale teraz nie
zwróciła na niego uwagi, tylko stała wyprostowana i zastanawiała się, czy ulec
pokusie ucieczki.
- Isabel? - Od progu drzwi dobiegł ją miły głos pani Oxley.
- Tak? - Isabel odwróciła się z wymuszonym uśmiechem. Żona pastora
stała na schodkach w otwartych drzwiach.
- Źle się czujesz?
- Tak - odparła ze ściśniętym gardłem. - Potrzebuję trochę czasu na
osobności.
Miała nadzieję, że w ten sposób utnie rozmowę. Ale tak się nie stało. Pani
Oxley wyszła na podwórko, zamykając za sobą drzwi.
- Co się dzieje, moje dziecko? Co cię tak martwi?
- Nie jestem już dzieckiem.
- W takim razie, co ci jest, moja droga? - poprawiła się pani Oxley, a
Isabel poczuła zakłopotanie, że zareagowała tak nieuprzejmie. Musiała się jakoś
z tego wytłumaczyć. Oxleyowie byli dla niej tacy szczodrzy, że nie mogła
okazywać im lekceważenia.
- Prawie go nie znam - powiedziała krótko. A on, kiedy był nieprzytomny,
wzywał po imieniu inną kobietę, chciała dodać. To wszystko było takie
pogmatwane. Twierdził, że nie zabił Aletty, i Isabel instynktownie czuła, że
mówił prawdę.
Więc kim była dla niego ta aktorka? Kochanką? Z pewnością tak. Kimś
więcej? Czy łączyło ich coś głębszego?
Zazdrość, którą odczuwała Isabel, była zupełnie irracjonalna. Prawie nie
znała tego mężczyzny. Nie znała siebie od tej strony. Była zazdrosna o kobietę,
która nie żyła już od dobrych dziesięciu lat, albo i dłużej.
Wydawało jej się, że jest inna niż matka, bardziej niezależna, a z
pewnością bardziej rozsądna.
A jeśli to nieprawda?
Nie chciała o tym wszystkim mówić pani Oxley. Żona pastora uwielbiała
zgłębiać problemy innych i ich motywy działania, ale Isabel czuła, że woli to
wszystko zachować dla siebie.
Pani Oxley uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Wiem z doświadczenia, że ogłoszenie zapowiedzi w kościele daje
młodym jeszcze trochę czasu do namysłu, ale i tak wszystko toczy się bardzo
szybko. Czasami jednak wcale nie jest konieczne, żeby za dobrze znać
mężczyznę, którego poślubiasz.
Isabel wyraziła swe powątpiewanie:
- Doprawdy?
Starsza kobieta pokiwała głową.
- Czasami nasze serce wie lepiej, niż nam rozum podpowiada.
To stwierdzenie przełamało tak skrzętnie zachowywaną przez Isabel
rezerwę. Była już zmęczona całymi dniami zamartwiania się. Zaśmiała się
gorzko.
- To nieprawda. Moja matka miała nieszczęśliwe życie, bo tak właśnie
postąpiła. A powinna była kierować się rozumem, a nie sercem.
- A dlaczego? - zapytała z zainteresowaniem pani Oxley.
- Ponieważ podążyła za głosem serca i zapłaciła za to wysoką cenę.
Mężczyzna, w którym się zakochała, czyli mój ojciec, nie odwzajemniał jej
uczuć. Był już żonaty z inną i wiódł z nią szczęśliwe życie. Moja matka była
jego kochanką i niczym więcej. Kiedy się zorientowała, że on nigdy nie
odwzajemni jej uczuć, była już w ciąży ze mną. On nie chciał mieć z nami nic
wspólnego. To było tak, jakby fakt, że urodziła mu dziecko, sprawił, że zaczęła
budzić w nim niechęć. Matka wróciła więc do Lancashire i wyszła za mąż za
człowieka, który mógł jej zapewnić dostatnie życie. Mój ojczym kochał matkę
bardzo głęboko, ale jej przeszłość zawsze stawała pomiędzy nimi.
- Nie potrafiła odnaleźć szczęścia w tym małżeństwie?
- Zawsze była bardzo smutna… Mój ojczym zresztą także. Myślę, że stale
zastanawiał się, kogo kochała bardziej.
- Niektórzy mężczyźni tacy są - przyznała pani Oxley. - Stale mierzą się z
innymi. Ale trzeba przyznać, że robią to najczęściej z miłości. Kiedyś byłam
zaręczona z mężczyzną, który byłby dla mnie dobrym mężem. Ludzie go
szanowali i dobrze o nim mówili. Każdy go chwalił i podziwiał. Pochodził też z
zamożnej rodziny.
- I co się stało?
- Porzuciłam go.
- Pani? - zapytała zaskoczona Isabel.
- Tak i uciekłam z panem Oxleyem. To była najmądrzejsza rzecz, jaką
kiedykolwiek zrobiłam. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. - Matczynym gestem
położyła dłoń na ramieniu Isabel. - Rozumiem twoje obawy i znając też
doświadczenia, z jakimi się zetknęłaś, nie dziwi mnie, że boisz się postąpić
lekkomyślnie. Mogłabyś nawet wierzyć w to, że lepiej byłoby w ogóle nic nie
rzuć, niż podjąć złą decyzję.
- Właśnie - potwierdziła Isabel, uświadamiając sobie, że rzeczywiście
pani Oxley ją rozumiała.
- Radziłam już wielu młodym kobietom, które zamierzały wstąpić w
święty sakrament małżeństwa, a które miały podobne wątpliwości jak ty.
Zawsze zachęcałam je, żeby pomyślały sercem i głową. To bardzo trudna
decyzja, Isabel, ponieważ nie ma żadnych gwarancji, żadnej pewności. To, co
dzisiaj wydaje nam się dobre, może nie przetrwać do jutra. Wszyscy musimy
wybierać swoją drogę w życiu i modlić się do Boga, żeby nas przez nią
przeprowadził.
Chłodny wiatr zatoczył koło wokół nich, a Isabel spojrzała na podwórko i
na drzewa rosnące za murem, które wypuszczały już pierwsze wiosenne pączki,
a ich gałęzie zmieniły odcień na lekko czerwony.
- Pani Oxley, ja się modliłam. Modliłam się i modliłam tak długo… Nie
wiem, czy ktokolwiek tego słuchał.
- Ktoś słuchał. A być może, moja droga, czujesz tak sprzeczne uczucia,
ponieważ jakaś część ciebie pragnie poślubić pana Seversona. Ta część, której w
obecnej chwili nie ufasz.
Jej słowa dotknęły najgłębszych obaw Isabel.
- A jeśli nie wierzysz w to, że Bóg troszczy się o ciebie i cię zauważa -
kontynuowała pani Oxley - to wiedz, że ja ciebie słucham.
Założyła Isabel za ucho kosmyk włosów, które wymknęły jej się z koka.
To był tak matczyny gest, że Isabel omal się nie rozkleiła. Poczuła łzy
napływające do oczu, ale je opanowała.
- Ja tylko pragnę odnaleźć jakiś sens w moim życiu - wyznała. - Coś, w co
będę mogła wierzyć i czemu będę mogła zaufać.
Dobry Boże, zabrzmiało to głupio.
- Na przykład, co takiego? - zapytała pani Oxley. - Jeśli pragniesz
pieniędzy, to pan Severson posiada wszystko, czego możesz potrzebować, i
jeszcze więcej.
- Pieniądze nadają się dla wyrachowanych partnerów łóżkowych.
- Racja - przyznała żona pastora. - Więc czego ty pragniesz?
Pragnę być kochaną. Ta myśl pojawiła się w głowie Isabel,
uświadamiając jej całą prawdę.
Zdała sobie sprawę, że właśnie dlatego pozwoliła Richardowi, żeby ją
adorował, mimo że po pewnym czasie zauważyła, że nie ma w nim niczego
czarującego.
Isabel spojrzała na żonę pastora, która zdawała się bardzo mądrą i
wyrozumiałą kobietą. Ale wiedziała, że nigdy nie wyzna na głos całej prawdy,
nawet przed panią Oxley. Takie wyznanie odsłoniłoby jej słabości.
- Nie wiem, czego pragnę - powiedziała cicho.
Pani Oxley nie dała się jednak zwieść.
- Owszem, wiesz. Isabel, jesteś zbyt podejrzliwa. Nie wiem, dlaczego taka
jesteś, i nie zamierzam się wtrącać. My z mężem wierzymy w to, że wszystko,
co się dzieje, jest boskim planem.
- A co, jeśli Bóg się pomyli? - Isabel zadała pytanie, spodziewając się, że
żona pastora się zdenerwuje.
Ale tak się nie stało. Za to pani Oxley zaskoczyła ją swoim pytaniem:
- Obawiasz się, że pan Severson cię skrzywdzi?
- Nie… - Pomyślała o bolesnej zazdrości, której doświadczała, kiedy
Severson nawoływał w malignie Alettę. - A przynajmniej nie fizycznie.
Pani Oxley zacisnęła usta i zmarszczyła brwi, jakby słyszała myśli Isabel,
których ta nie wypowiedziała na głos.
- Trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć, jak was do siebie ciągnie.
Szkoda, że nie macie więcej czasu, żeby się lepiej poznać. Nie znam twojej
przeszłości, panno Halloran, ale wiem, że nie jesteś jakąś tam zwyczajną
wiejską dziewczyną. Masz klasę. Och, proszę… - powiedziała, kiedy Isabel już
otworzyła usta, żeby zaprzeczyć. -Wszyscy to wiemy. Żyjesz pośród nas, ale nie
należysz do tego świata. Być może pan i pani Wardley byli zbyt ograniczeni,
żeby to zauważyć, ale reszta z nas nie. Nie mam pojęcia, dlaczego musisz na
siebie sama zarabiać, ale uważam, że pan Severson robi właściwą rzecz. Jeśli go
odrzucisz, możesz znaleźć się w strasznej biedzie. Kobieta taka lak ty nie może
przekroczyć pewnej granicy. Jeśli to zrobisz, nie będziesz już miała jak wrócić.
Isabel nie wiedziała, co powiedzieć. Pani Oxley trafnie oceniała ludzi.
- A co będzie, jeśli nigdy nie znajdę swojego miejsca? - zapytała cicho.
- Panno Halloran, zamiast przygotowywać się na najgorsze, proszę sobie
wyobrazić, że wszystko będzie dobrze. Życie to nie tylko teraźniejszość, w
której trzeba być stale zadowolonym. Żeby życie nabrało sensu, trzeba sobie
stawiać wyzwania. Miło by było, gdybyśmy mogli przewidywać, jakie będzie
nasze życie, albo mogli widzieć przyszłość. Szybko jednak byśmy się znudzili.
W pewnych sytuacjach konieczne jest podjęcie ważnych decyzji i należy ufać
sobie, że podejmuje się tę właściwą.
Znowu pojawiło się słowo "ufać".
Jingles zamiauczał głośno, dając do zrozumienia, że chce, aby zwrócono
na niego uwagę. Isabel wzięła go na ręce i przytuliła do siebie, ciesząc się, że na
chwilę odwrócił uwagę od poważniejszych kwestii. Spojrzała na drobną starszą
kobietę z szacunkiem.
- Jest pani bardzo mądra.
- Mam po prostu większe doświadczenie w życiu od ciebie - odparła pani
Oxley, drapiąc Jinglesa za uchem, co bardzo mu się spodobało.
- Ma pani rację, że chciałabym znać swoją przyszłość. Pani wygląda,
jakby nie żałowała decyzji, którą podjęła. Ale co by było, gdyby jednak pani
żałowała? Jaką wtedy dałaby mi pani radę? Chciałaby pani zobaczyć idylliczne
zakończenie…
- Widzę takie.
- Ale ja nie. Ja widzę to wszystko, co może się nie udać.
- Jak na przykład co, moja droga?
Jak to, że się zakocha w kimś, kto nigdy nie odwzajemni jej uczuć.
Isabel uderzyła myśl, że mogłaby zakochać się w Seversonie. Być może
nawet była już w pół drogi do tego. To wprost niemożliwe… Nie wiedziała,
kiedy to się mogło zacząć.
- O mój Boże - szepnęła do siebie i oddała kota pani Oxley.
- Co się stało? - zapytała starsza kobieta.
- Nie mogę go poślubić - odparła Isabel.
- Nie masz wyboru.
- Owszem mam. - Isabel po tych słowach ruszyła z powrotem do domu z
podjętą decyzją.
- Panno Hallora… - zawołała pani Oxley, ale Isabel nie zaczekała na to,
co miała jej jeszcze do powiedzenia żona pastora. Już zniknęła za drzwiami.
Pan Oxley siedział w swoim ulubionym fotelu przy kominku i miał
zamknięte oczy. Kiedy już raz przyłapała go na podsłuchiwaniu, Isabel nie
miała wątpliwości, że i tym razem tylko udawał, że drzemie. Poszła prosto do
pokoju Seversona i zdecydowanym ruchem zamknęła za sobą drzwi.
Severson leżał na brzuchu z zamkniętymi oczami i nie otworzył ich, kiedy
Isabel weszła do pokoju. Łóżko było dla niego za małe. Jego szerokie ramiona i
długie nogi wypełniały całą przestrzeń do spania, a stopy wystawały poza
krawędź.
Kiedy po raz pierwszy go rozebrali, nie mogli znaleźć żadnej koszuli
nocnej w walizie, którą trzymał w schowku pod faetonem, obok jej walizki.
Koszula nocna pana Oxleya była za mała dla Seversona, który miał sporo
dłuższe ramiona. Isabel nie zwracała uwagi na takie szczegóły, kiedy chory leżał
w malignie i jego życie było niepewne. Teraz jednak zauważyła to wszystko.
Otworzył oczy. Potargane czarne włosy sprawiały, że jego twarz
wyglądała jeszcze bladziej. Wyraźnie stracił na wadze.
Wezbrała w niej troska. Miseczka ze stygnącym bulionem nadal stała na
stoliku, gdzie zostawiła ją pani Oxley. Ktoś powinien go nakarmić, ale przez te
brednie z małżeństwem wszyscy zapomnieli o jego głodzie.
Z westchnieniem Isabel przysunęła do jego łóżka drewniane krzesło i
wzięła ze stolika miskę i łyżkę. Bulion był jeszcze ciepły, w sam raz, żeby go
zjeść.
Severson zmarszczył czoło.
- Muszę cię tym nakarmić - powiedziała. - Od wielu dni nie jadłeś niczego
oprócz nasennej mikstury, którą przygotowywała Maribelle.
Nachyliła się, żeby włożyć mu do ust łyżkę bulionu pod dość
niewygodnym kątem.
- Będzie łatwiej, jeśli usiądę - powiedział. - Pomóż mi.
Isabel nie miała innego wyboru. Tym razem jednak trzymała się w
bezpiecznej odległości od niego i cały czas dla bezpieczeństwa nie podnosiła
spojrzenia na Seversona. Wzięła ponownie miskę z bulionem.
- Byłoby lepiej, gdybyś usiadła na krawędzi łóżka - zasugerował - zamiast
na krześle.
To prawda, pomyślała.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - odparła sztywno.
Mimo że był osłabiony, w jego oczach zatliły się iskierki.
- Po tym, co zaszło między nami podczas naszego pierwszego spotkania,
siedzenie na krawędzi mojego łóżka jest stosunkowo niewinną czynnością.
- Do niczego nie doszło - oznajmiła chłodno.
- Mam nieco osłabioną pamięć w kwestii tego, co wydarzyło się po tym,
jak zostałem postrzelony, ale doskonale przypominam sobie noc, kiedy doszło
do incydentu…
Isabel uciszyła go, wkładając mu łyżkę do ust.
- Mów ciszej - szepnęła.
Chciała wyciągnąć łyżkę z jego ust, ale on zacisnął na niej zęby i nie
chciał jej puścić.
- Co to za zabawa? - zapytała.
Uśmiechnął się i poklepał łóżko.
- Nie - odparła.
Wyjął łyżkę z ust, wyraźnie wprawiony w dobry nastrój.
- W takim razie mogę się sam nakarmić - powiedział, sięgając po miskę,
ale ona zabrała ją poza jego zasięg.
- Wygląda na to, że dotarliśmy do martwego punktu - powiedziała Isabel.
Severson poklepał znowu łóżko.
Nie chciała mu ulec. Powinna w ogóle wyjść, ale nie zrobiła tego.
Wzdychając z rezygnacją, wstała i usiadła na krawędzi jego łóżka. On
otworzył usta, a Isabel zaczęła karmić go bulionem. Miał ładne zęby, białe i
mocne. Zdała sobie sprawę z tego, że pani Oxley miała rację - Isabel pragnęła
mieć własne dzieci.
Zabawne, że to właśnie widok jego zębów wywołał w niej takie myśli…
A może to fakt, że kiedy podawała mu drugą łyżkę bulionu, Severson położył
rękę na jej kolanach. To był opiekuńczy gest, wyrażający nieskrępowaną
zażyłość.
Przyglądał jej się uważnie, jakby czekał na to, ile czasu zajmie jej, zanim
zerwie się do ucieczki.
Ale ona nie drgnęła. Zaskoczyła jego i samą siebie, przysuwając do jego
ust kolejną łyżkę bulionu. Severson wyglądał na zmęczonego.
- Bardzo dobry - powiedział.
- Pani Oxley go ugotowała.
- Bardzo dawno nie piłem bulionu takimi małymi łyczkami.
- Wierzę, że nie strzelają do ciebie zbyt często.
Uśmiechnął się.
- Staram się tego unikać.
Nie mogła go nie lubić. Był najbardziej szczerą osobą, jaką kiedykolwiek
spotkała. A do tego jeszcze pociągał ją tak, że jak powiedziała pani Oxley,
wszyscy to doskonale widzieli.
Przez chwilę karmiła go w nieskrępowanej ciszy. Był głodny i szybko
uporał się z zupą. Odłożyła łyżkę do pustej już miski.
- Może powinnam przynieść ci więcej? - zapytała i zaczęła się podnosić.
Severson przytrzymał ją jednak w miejscu.
- Musimy się pobrać - powiedział łagodnie, spoglądając jej w oczy. -
Wiem, że niektórzy będą sądzić, że straciłaś kompletnie rozum, skoro chcesz za
mnie wyjść.
- Nie jestem żadną zdobyczą - powiedziała.
- Jesteś - odparł bez wahania.
Jego natychmiastowa reakcja urzekła ją, jednak Isabel musiała coś zrobić,
żeby pozostać uczciwą.
Odstawiła miskę z łyżką na stolik i spojrzała na niego. Lepiej wyznać mu
to teraz.
- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz.
- Jak to? Nie jesteś guwernantką? - On się droczył, ale ona nie.
- Jestem bękartem - wyznała. Nie znosiła tego słowa. Przez całe swoje
życie je słyszała. Jej przyrodni bracia, koleżanki ze wsi, plotkujące przez płot
kobiety, wszyscy tak o niej mówili.
- Moja matka była kochanką pewnego mężczyzny, a ja jestem owocem
tego związku.
- Znasz swojego ojca? - Nie wyglądał na zmartwionego tą informacją.
- Wiem, jak się nazywa, ale nic nas nie łączy.
Skinął głową.
- A twoja matka?
- Odeszła niewiele ponad dwa lata temu. Przez wiele lat chorowała, a ja
opiekowałam się nią.
- Więc nie jestem twoim pierwszym pacjentem?
- Rana postrzałowa to co innego. - Spojrzała w dół, na jego rękę, leżącą na
jej udzie. - Cierpiała na wyniszczającą chorobę. Długo umierała.
- To musiało być dla ciebie trudne.
- Tak, dla nas wszystkich.
- Kogo jeszcze masz na myśli?
Isabel oparła dłoń na krawędzi łóżka i trochę się rozluźniła.
- Mam jeszcze ojczyma i dwóch braci przyrodnich.
- Gdzie oni teraz są?
- W Lancashire. Mój ojczym jest dyrektorem małej szkółki.
- To tam zdobyłaś wykształcenie?
- Tak, to on mnie wszystkiego nauczył. Byłam lepszą uczennicą niż jego
synowie. Moja mama też potrafiła czytać, bo jej ojciec był wikarym we wsi.
- Córka wikarego, która została czyjąś kochanką?
Isabel wzruszyła ramionami.
- Wyrzekł się jej. Nigdy go nie poznałam, chociaż nie mieszkał daleko od
nas. Nie chciał mieć nic wspólnego z moją matką i ze mną.
- A twój ojczym?
- Był prawdziwie zakochany w mojej matce. Potrafił jej wszystko
wybaczyć. Pisał na jej cześć fatalne wiersze, ale to wszystko pochodziło z serca.
Nawet kiedy była chora, pisał o niej w najcudowniejszych słowach, jakby nadal
była piękna i zdrowa.
- Być może cały czas tak ją postrzegał?
- Chciał, żeby taka była - powiedziała Isabel. - Kiedy zmarła, zachowywał
się, jakby jej choroba spadła na nią znienacka. I wyglądało, że mnie za to
obwiniał.
- Smutek czasem wywołuje takie zachowanie.
- Albo smutek, albo fakt, że nie byłam jego dzieckiem. - Nie potrafiła
ukryć goryczy w głosie. Odrzucenie ze strony ojczyma bardzo głęboko ją
zraniło. - A co z tobą? - zapytała, zmieniając temat. Ta rozmowa poruszała
bardzo osobiste sprawy, a Isabel nie chciała zagłębiać się w jeszcze bardziej
intymne rejony.
- A co byś chciała wiedzieć?
Isabel wzruszyła ramionami.
- Powiedz mi coś o swojej rodzinie.
- Moi rodzice nie żyją. - Bezceremonialność, z jaką to oznajmił,
zaskoczyła ją. Zmarszczył czoło. - Nie chciałem cię zaszokować. Odeszli wiele
lat temu.
- Nie wyglądasz na szczególnie strapionego tym faktem.
Severson przez chwilę zdawał się rozmyślać nad tym, jakich słów użyć,
ale w końcu potwierdził.
- Rzadko rozmawialiśmy. Lepiej od matki znałem swoją nianię. Poza tym
byłem dla nich jednym wielkim rozczarowaniem. Zginęli w wypadku powozu,
wkrótce po tym, jak wyjechałem z Anglii.
- Przykro mi.
Wzruszył ramionami, a Isabel wyczuła, że ich strata zabolała co bardziej,
niż chciał to pokazać. Zdecydowała się zmienić temat na nieco bezpieczniejszy.
- Gdzie się wychowałeś?
- Posiadłość mojej rodziny leży w Kent. Mój brat jest hrabią Jamison.
- Hrabią?
- Wreszcie cię czymś zainteresowałem - powiedział z uśmiechem. -
Niestety, ja nie jestem spadkobiercą. Zdaje mi się, że mój brat ma już dwóch
synów.
- Zdaje ci się? - powtórzyła Isabel i pokręciła głową. - Nie wiesz tego?
- Nie rozmawiamy ze sobą.
- Nie jesteście ze sobą blisko?
Z jego oczu zniknęła radość.
- On nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Wiesz, w końcu jestem
nieskazanym mordercą.
- Słyszałam - skwitowała krótko.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję ci za to - powiedział. - Zmęczyło mnie już życie z duchem
Aletty. To jest nieznośne uczucie.
- Czy ona jest tylko duchem? - zapytała ostrożnie Isabel.
- Co masz na myśli? - odpowiedział pytaniem równie rozważnym.
Isabel ściszyła głos, nie chcąc, żeby zauważył w jej głosie jakikolwiek
cień zazdrości, ale musiała to wiedzieć.
- Czy ona dla ciebie coś znaczy?
Severson pogładził zewnętrzną stronę jej uda.
- Czy odmieniła moje życie? Tak. - Wyraźnie czuł się tym sfrustrowany,
ale nie wstydził się o tym mówić. - Pytasz, czy byłem w niej zakochany wtedy,
gdy zginęła? Nie. Aletta miała wielu kochanków. Każdy z nich miał powód i
możliwość, żeby ją zabić. Ja byłem po prostu ostatnim, którego widziano tamtej
nocy, i byłem zbyt pijany, żeby cokolwiek pamiętać. Mogłem postawić moje
słowo przeciwko słowu świadków.
- A byli jacyś świadkowie?
- Byli świadkowie, którzy zeznali, że byłem w jej mieszkaniu, a jej
sąsiadka twierdziła, że słyszała odgłosy kłótni. Ja niczego takiego nie pamiętam.
Dla Isabel słuchanie jego wyznania było bardzo emocjonujące.
- Nie wydaje mi się, żebyś wybielał fakty.
- A niby jak bym miał to robić? Byłem głupcem, Isabel. Egocentrycznym
młodym człowiekiem, który nie wie, co robić ze swoim czasem, więc się upija.
Zapłaciłem wysoką cenę za moje lenistwo. Chciałbym, żebyś wiedziała, że
zmieniłem się bardzo od tamtej pory. Mężczyzna, którym jestem teraz, to ktoś,
kim stałem się w Kanadzie. I nie powinienem być rozgoryczony postawą mojej
rodziny. Mój brat nie stanął przy mnie, kiedy wytoczono mi proces. Jestem
głupcem, że nalegałem na spotkanie z nim teraz. On ma prawo robić, co mu się
żywnie podoba.
- Jesteś pewien, że on wie o twoim powrocie?
- Tak.
Nachyliła się w jego stronę, a wcześniejsze obawy gdzieś zniknęły.
- To przykre, prawda? - powiedziała. - Rodzina powinna być ostoją.
- Rzadko bywa.
- Ja zawsze chciałam, żeby tak było - przyznała cicho. - Wszyscy w
Higham należeli do rodziny, oprócz mnie. Ja zawsze byłam wyrzutkiem… i
musiałam udawać, że mnie to nie obchodzi.
Pogładził znowu jej udo i przyciągnął ją do siebie. Nie sprzeciwiła się.
- Kiedy opuściłam dom, to się wcale nie zmieniło - ciągnęła dalej. -
Miałam problemy, żeby znaleźć sobie posadę guwernantki. Zawsze okazywało
się, że albo jestem za młoda, albo za ładna…
- To prawda - powiedział.
Jego komplement ucieszył ją, ale zrobiła taki grymas, że zaczął się śmiać.
Jednakże, kiedy była przy nim, naprawdę czuła się ładna.
Zauważyła, że był już coraz bardziej zmęczony. Potrzebował snu, a mimo
to siedział przy niej…
Isabel czuła jego dłoń, zaborczo spoczywającą na jej nodze i gorąco
bijące z jego ciała, które ją do niego przyciągało. Severson pociągał ją jak żaden
mężczyzna.
- Nie chcę, żebyś sobie myślał, że musisz się ze mną ożenić - powiedziała.
- Nie myślę tak. Potrzebuję żony.
- Przed przyjazdem do Wardley Park nie potrzebowałeś.
- Ale teraz potrzebuję.
Isabel przyjrzała mu się badawczo i jednocześnie odkryła w sobie, że bez
względu na to, co wcześniej mówiła, jakaś jej część, gdzieś w głębi duszy,
pragnęła wierzyć w to, że on mógłby ją pokochać.
Jego wzrok zatrzymał się na jej ustach, a jego ręka powędrowała do jej
talii.
- Skąd wiesz, że byłabym dla ciebie dobrą żoną? - zapytała, choć z trudem
przychodziło jej teraz oddychanie.
- Wyobrażam sobie, że potrafisz wszystko świetnie robić.
Cichy, uwodzicielski baryton jego głosu zdawał się przeszywać ją na
wylot.
- Mogłabym spróbować być dla ciebie dobrą żoną, ale może ty wolałbyś
kogoś o lepszym pochodzeniu?
Jego usta wykrzywiły się w znajomym uśmiechu. Wiedział doskonale,
jaką miał nad nią władzę.
- Nikt mnie nigdy do niczego nie zmusił. Zawsze sam podejmuję swoje
decyzje.
Pogładził dłonią jej bok, zbliżając się tym samym do jej piersi.
Serce Isabel zaczęło bić szybciej. Musiała użyć całej swojej siły woli,
żeby nad sobą zapanować i odezwać się.
- Jakież to dobrodziejstwo, mieć taką pewność siebie.
- Za to jakim nieszczęściem musi być nigdy nie podjąć własnej decyzji -
odparł i przesunął swoją dłoń w górę, aż do jej szyi, po czym przyciągnął do
siebie jej głowę i pocałował ją.
Wspaniale całował, a ich pocałunek zdawał się naturalny i zupełnie na
miejscu.
Kiedy Severson przerwał go, Isabel poczuła lekki zawód. Jego ciemne
oczy wpatrywały się w nią.
- Chcę, żebyś za mnie wyszła, Isabel. Nigdy wcześniej nie
wypowiedziałem tych słów i nie traktuję ich lekko.
A małżeństwo z takim mężczyzną rozwiązałoby tak wiele jej
problemów…
- Ale my tak naprawdę się nie znamy - upierała się, jakby chciała rozwiać
własne wątpliwości.
- Czy ktokolwiek z nas doznaje tego luksusu prawdziwego poznania
drugiej osoby? - zapytał, niechcący powtarzając myśl, jaką przed chwilą
przekazała jej pani Oxley. - Przez ostatnie dziesięć lat wiodłem trudne życie.
Byłem świadkiem takich rzeczy, które zmroziłyby ci krew w żyłach. Zycie
można stracić tak łatwo jak zdmuchnąć świecę. Sięgajmy po to, co możemy dziś
zrobić, Isabel, a przyszłość niech się sama o siebie troszczy.
Miał rację. Próbowała planować swoje życie i jakoś jej się to nie udawało.
- Zaryzykujmy - nalegał. - Odważmy się to zrobić.
- Dla pożądania?
- A czy istnieje coś lepszego?
Z pewnością nie miłość, pomyślała Isabel.
- Sądzę, że powinniśmy się pobrać, panie Severson. - Usłyszała swój
własny głos, jakby we śnie.
Chwycił jej dłoń i pocałował ją. Coś w niej zawrzało, dawna tęsknota za
czymś więcej, czego nie potrafiła dokładnie zdefiniować.
- Powinnaś powiedzieć: "Michael, pobierzmy się" - poprawił ją. - Tak
mam na imię.
- Michael - powtórzyła, uznając, że to mocne imię, i uśmiechnęła się. -
Boski anioł stróż.
- Boski anioł zemsty - powiedział i bez pytania jej o zdanie zawołał po
pana Oxleya, który, jak się można było tego spodziewać, stał tuż za drzwiami.
W ciągu godziny goniec był już w drodze do biskupa, żeby uzyskać u
niego specjalne zezwolenie na ślub. Jeden z przyjaciół pana Oxleya wybierał się
do Londynu, więc Michael napisał krótki list, żeby człowiek ów mógł go
dostarczyć do londyńskiego biura Seversona i do człowieka o nazwisku
Fitzhugh, który był jego radcą prawnym.
- Posyłam po mój powóz - wyjaśnił Isabel. - Zapewni nam to
wygodniejszy powrót.
Później zapadł w kojący sen, którego potrzebowało jego ciało, a Isabel
została przy jego łóżku, zastanawiając się cały czas, co takiego narobiła.
Zamierzała wyjść za mąż za człowieka, który posiadał statki i powozy. Dla
którego niczym było podarowanie pięciuset funtów na rzecz parafii, a
podejmowanie wszelkich decyzji było jak pstryknięcie palcami.
Oddawała swą rękę mężczyźnie, którego pocałunki sprawiały, że
zapominała o skromności i przyzwoitości.
Lecz w małżeństwie takie rzeczy są dopuszczalne i dzięki niemu Isabel
zyska szacunek, nieprawdaż?
Następnego dnia, kiedy spotkała się z sędzią, zaczęła domyślać się
odpowiedzi na to pytanie.
Rozdział 7
Następnego ranka, kiedy pan Oxley wyszedł z domu, żeby poinformować
ją, że właśnie przyjechał sędzia i chce z nią porozmawiać, Isabel była na
zewnątrz i pomagała pani Oxley rozwieszać pranie.
- Ze mną? A co z panem Seversonem? - zapytała Isabel, rozwiązując
tasiemki roboczego fartucha, który pożyczyła od pani Oxley.
- On śpi - odparł pastor. - Zaproponowałem, że go obudzę, ale sędzia woli
najpierw z tobą omówić kwestię postrzału.
Isabel skinęła głową. Michael przespał spokojnie całą noc i obudził się
bardzo głodny. Bulion już nie wystarczał, żeby zaspokoić jego głód. Chciał
zjeść mięso i samodzielnie już siadał. Isabel i pani Oxley ugotowały obfite
śniadanie, a Michael zjadł wszystko, łącznie z trzema czwartymi bochenka
chleba, a potem z powrotem zasnął głębokim snem.
W przeciwieństwie do niego Isabel nie spała w nocy. Jej wątpliwości
zrobiły się jeszcze większe, kiedy żadne z nich rano nie poruszyło tematu
małżeństwa.
Ich związek wyglądał na platoniczny. Ale czy właśnie nie tego pragnęła?
Nie, kiedy myślała o pocałunkach Michaela.
Pani Oxley jako pierwsza ruszyła do domu powitać ich gościa, a pan
Oxley złapał Isabel za rękę i odciągnął ją na chwilę na bok.
- Sędzia Nolestone odpowiada za wiele spraw, łącznie z prowadzeniem
miejscowej izby sądowej i bardzo to lubi.
- Co pan ma na myśli? - zapytała.
- Jest bardziej niż trochę nadgorliwy, ale zwykle nieszkodliwy. Wykaż się
cierpliwością.
Isabel przytaknęła, nie wiedząc tak naprawdę, czego może się
spodziewać. Bała się też tego, co może usłyszeć od sędziego o tym, kto
postrzelił Michaela.
Pani Oxley i sędzia Nolestone siedzieli w pokoju gościnnym i uprzejmie
rozprawiali o tym, jaka to już długa przyjaźń ich łączy. Isabel znała sędziego z
widzenia, ale nigdy go nie poznała. Wyraźnie był człowiekiem, który uwielbiał
puddingi, pieczenie, szynki i wszystko inne, co żona stawiała przed nim na
talerzu. Miał kręcone, siwiejące już rude włosy i maleńkie brązowe oczka, które
przypominały Isabel guziki.
- Przyniosę herbatę - zaproponowała pani Oxley. - Dopiero co ją
zaparzyłam. Panna Halloran i ja zamierzałyśmy napić się po filiżance, kiedy
skończymy rozwieszać pranie.
- Otóż to - powiedział grubym i donośnym głosem sędzia. - Czy
przypadkiem nie znalazłaby się odrobinka tego morwowego likieru, który tak ci
doskonale wychodzi? Tylko kapka, żeby dodać smaku herbacie? - Mrugnął
konspiracyjnie do gospodyni.
Pani Oxley zachichotała zadowolona, że smakowała mu jej własnej
roboty nalewka.
- Zdaje mi się, że coś tam znajdę - odparła i wyszła do kuchni.
Jej mąż dopełnił obowiązku prezentacji gości.
- Drogi sędzio, to jest panna Halloran.
- Miło mi panią poznać - powiedział sędzia. - No no, rzeczywiście jest
pani urocza. Nikt nie przesadzał w tej kwestii. Jeśli wszyscy będą zgodni co do
pozostałych spraw, to moje zadanie będzie bardzo łatwe.
- Rozmawiał pan z panem Wardleyem? - zapytała Isabel.
- Tak i z lordem Riggsem. Proszę, usiądźmy. Będzie nam wygodniej.
Mam rację? Porozmawiamy sobie, wypijemy herbatkę i skosztujemy pysznego
likieru z morwy… - Przy ostatnich dwóch słowach podniósł głos, żeby pani
Oxley w kuchni to usłyszała. - I skończymy jako dobrzy przyjaciele.
Wskazał Isabel drewniane krzesło z oparciem, a sam usadowił się przy
kominku, na ulubionym fotelu pana Oxleya. Pastor usiadł więc na fotelu
bujanym swojej żony, a do ust wsadził niezapaloną fajkę.
- Podoba mi się ta pogoda - odezwał się sędzia. - Zapowiada się piękna
wiosna.
- Tak - mruknęła Isabel przekonana, że ta rozmowa o pogodzie
przeistoczy się w coś więcej niż miłą pogawędkę. Sędzia przyglądał się jej
bacznie swoimi oczami podobnymi do guzików, a Isabel zastanawiała się,
dlaczego był wobec niej taki podejrzliwy.
Postanowiła przejąć inicjatywę.
- Czego się pan dowiedział? - zapytała.
Sędzia uniósł brwi, wyrażając zaskoczenie jej zuchwałym przejęciem
kontroli nad rozmową i wyczuła, że w myślach postawił duży minus przy jej
nazwisku i zapamiętał sobie: guwernantka okazała się bezczelna.
- O, jest już i pani Oxley ze swoją wyśmienitą nalewką z morwy.
- A także herbatą - przypomniała mu pani Oxley, stawiając tacę na stoliku
obok fotela, który zajął.
Tych dwoje pewnie mogłoby jeszcze długo gawędzić na i r mat herbaty i
likierów, lecz Isabel chciała uzyskać informacje.
- Czego się pan dowiedział w sprawie postrzelenia Michaela?
- Michaela? - powtórzył sędzia, nadstawiając filiżankę, żeby pani Oxley
nalała do niej herbaty.
- Pana Seversona - poprawiła Isabel.
- Słyszałem, że pani i pan Severson zostaliście nakryci w… jak by tu
powiedzieć, dość kompromitujących okolicznościach - powiedział sędzia z taką
łatwością, jakby dalej rozprawiał o pogodzie.
Jego bezpośredniość w obecności pastora i jego żony oszołomiła Isabel.
Nie wiedziała zupełnie, co powiedzieć i czuła się głupio, ponieważ powinna
była przewidzieć, że ta kwestia zostanie poruszona podczas tej rozmowy.
Wardleyowie prawdopodobnie już rozpowiedzieli, komu tylko się dało, o
haniebnym zachowaniu Isabel. Nie miała nic na swoją obronę i bardzo
niezręcznie się czuła w obecności ludzi, którzy okazali jej tyle przyjaźni.
Pan Oxley przyszedł jej z pomocą.
- Panna Halloran i pan Severson nie są chyba winnymi w tej sprawie -
delikatnie przypomniał sędziemu. - Są ofiarami. Co więcej, ta para zamierza się
pobrać.
Sędzia nie wiedział nic o tym i jego reakcja była natychmiastowa.
- Chce pani oddać swoją rękę mordercy?
- Mordercy? - powtórzyła pani Oxley jak echo i tak gwałtownie obróciła
się w stronę Isabel, że wylała gorącą herbatę na sędziego, który wrzasnął i
praktycznie wyrzucił w powietrze swoją filiżankę ze spodeczkiem, rozlewając
dokoła jeszcze więcej gorącego naparu. Naczynia runęły na podłogę u jego stóp
i roztrzaskały się na tuzin kawałków.
Pan Oxley był nie mniej zaszokowany. Isabel kątem okaz zauważyła jego
zmartwione spojrzenie i próbowała przed nim umknąć, więc schyliła się i
zaczęła zbierać potłuczone kawałki filiżanki.
Widząc, że Oxleyowie najwyraźniej nie znają prawdziwego charakteru
ich gościa, sędzia Nolestone postanowił ich o tym poinformować.
- Tak - powiedział w ten natrętny sposób, o którym uprzedzał ją pan
Oxley - ten człowiek został oskarżony o zamordowanie młodej kobiety. Aktorki.
Byli… - szukał odpowiedniego słowa. - Byli szczególnego rodzaju przyjaciółmi.
- Och - wyrwało się pani Oxley, która chyba jednak niezupełnie
zrozumiała, co miał na myśli, ale po chwili to do niej dotarło. - Ooooch…
Isabel wstała, trzymając w ręku szczątki filiżanki.
- Oddalono zarzuty wobec niego - przypomniała.
Sędzia Nolestone usiadł z powrotem w fotelu, pewny co do swoich
informacji.
- Z braku dowodów. Z tego, co słyszałem, wielu ludzi ywierdzi, że sędzia
za bardzo mu sprzyjał. Uznał, że nie ma wystarczających dowodów na to, żeby
skazać Seversona - poinformował Oxleyów, przystawiając palec do swojego
nosa - chociaż był świadek, który widział Seversona w mieszkaniu tej kobiety
tamtego wieczoru.
- I czego to dowodzi? - zapytała Isabel. - To, że widział się z tą kobietą,
wcale nie oznacza, że był tym, który ją zabił. Wielu innych mężczyzn
odwiedziło ją tamtego wieczoru.
- Ale to wcale nie znaczy, że on zostawił ją żywą - odparł sędzia,
najwyraźniej nieprzyzwyczajony do tego, żeby mu się ktoś sprzeciwiał.
Isabel zastanawiała się, od kogo uzyskał te informacje. Od Richarda? Jeśli
tak, to co mógł zyskać Richard, oczerniając Michaela? Nie zamierzała pozwolić
sędziemu Nolestone'owi, żeby się łatwo wykręcił ze swoich obowiązków.
- W takim razie, zgodnie z pańskim rozumowaniem, pan Wardley i
wszyscy jego goście, a nawet cała jego służba, są winni postrzelenia pana
Seversona. W końcu wszyscy oni byli w miejscu zdarzenia!
- Nic podobnego - odparł sędzia, spoglądając na nią groźnie i piętnując jej
zuchwałość. - Niczego takiego nie powiedziałem!
Prawdę mówiąc, Isabel nie wiedziała, co ją opętało. Zwykle była bardziej
opanowana, a teraz po prostu się wściekła. Od dziecka wysłuchiwała tylu
insynuacji z ust zadowolonych z siebie, bezczelnych ludzi, że starczyłoby ich na
całą resztę jej życia. Nie zamierzała już więcej tego tolerować. Nie teraz, kiedy
stawką było życie Michaela. Żądała sprawiedliwości.
Bezceremonialnie odłożyła szczątki stłuczonej filiżanki na tacę i
odezwała się do sędziego opanowanym głosem.
- W takim razie proszę nie trywializować napaści na życie Michaela tylko
dlatego, że woli pan wierzyć jakimś plotkom, a nie wyrokowi sędziowskiemu.
Pan Oxley natychmiast zerwał się, żeby załagodzić szczerość słów Isabel.
- Musisz zrozumieć, że panna Halloran bardzo niepokoiła się o życie pana
Seversona.
Sędzia Nolestone wił się jak piskorz pod nieprzejednanym spojrzeniem
Isabel.
- Ja też jestem zaniepokojony tym zdarzeniem. Nie lubimy, kiedy takie
rzeczy dzieją się w naszej parafii.
- Oczywiście, że nie - powiedziała pani Oxley i wzięła z tacy czystą
filiżankę, nalała herbaty i podała ją sędziemu, który przyjął ją z tak zbolałą
miną, jakby teraz, po tym niezasłużonym ataku na niego, należało mu jeszcze
bardziej dogadzać. Wyraźnie zakłopotana, zaczęła zbierać z tacy resztki
potłuczonej filiżanki, a Isabel poczuła się winna.
Wycofała się więc i usiadła na krześle, złożywszy dłonie na kolanach i
zmuszając się do przyjęcia przyjemnego wyrazu twarzy. Okazywanie gniewu
nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Czyż nie tego uczyła swoich
podopiecznych?
- Więc czego się pan dowiedział? - zapytała sędziego.
- Że to był wypadek podczas polowania - odparł, sięgając po likier z
morwy, żeby dolać go do herbaty.
Oburzenie wezbrało w Isabel.
- To nie był wypadek.
- Oczywiście, że to był wypadek. Takie postrzały zdarzają się bardzo
często - upierał się sędzia, mieszając palcem herbatę.
- Byłam tam. Nikt jeszcze nie zaczął polować, chyba że zamierzali
polować na pana Seversona…
- W takim razie mamy pani słowo przeciwko słowom pana Wardley'a i
lorda Riggsa - odparł sędzia. - I szczerze mówiąc, obaj mają lepszą reputację…
- Co pan chce przez to powiedzieć? - kontratakowała Isabel, siedząc
sztywno na krześle. - Twierdzi pan, że pan Wardley jest uczciwszym
człowiekiem niż ja? Czy to chce mi pan powiedzieć?
Sędzia jednak nic nie odpowiedział. Jego małe jak paciorki oczka
wpatrywały się w coś za jej plecami, a jego twarz zauważalnie pobladła.
Odstawił filiżankę na tacę, jakby przygotowywał się do pospiesznej ucieczki i
Isabel domyśliła się, że za nią pojawił się Michael.
Severson wszedł pomiędzy nich, a jego potężna sylwetka wypełniła mały
pokój. Miał na sobie spodnie i koszulę, a Isabel mogła sobie tylko wyobrazić,
jak ciężko mu było jedną ręką włożyć buty. Ale udało mu się. Żeby było jeszcze
dramatyczniej, koszula, którą włożył, była tą, w której go postrzelili. Isabel
wyprała ją i starała się usunąć z niej plamy krwi, ale z miernym skutkiem. Nie
próbowała więc w ogóle łatać dziury, jaką zrobiła kula, która przebiła jego
plecy. Dziura była obnażającym dowodem, że ktoś próbował go zabić, a Isabel
była pewna, że właśnie dlatego Michael postanowił ją na siebie włożyć.
- Jestem pewien, że ten dżentelmen nie zamierzał niczego takiego mówić
- Michael zwrócił się do Isabel, chociaż wzrok wbił w sędziego. - To by była
obraza, a zapewne nie chciałby obrażać kobiety, która zaszczyci mnie, oddając
mi swoją rękę.
- Oczywiście, że nie - wyskrzeczał zdenerwowany sędzia Nolestone.
Michael wyciągnął do niego rękę.
- Severson.
Zbity z tropu sędzia poderwał się z fotela.
- Nolestone - mruknął - sędzia Nolestone - dodał, jakby chciał się obronić
tytułem.
- Proszę usiąść - powiedział Michael łaskawym tonem gospodarza. - Pani
Oxley, czy istnieje taka możliwość, żebym i ja dostał filiżankę herbaty?
- Oczywiście - odparła gospodyni i pospieszyła do kuchni, aby wynieść
skorupy stłuczonej filiżanki i przynieść nową.
Michael przysunął sobie takie samo drewniane krzesło, na jakim siedziała
Isabel, i postawił je obok niej. Usiadł na nim z niedbałą elegancją miastowego
fircyka i chyba jako jedyny w tym pomieszczeniu wydawał się nie przejmować
niczym.
Pan Oxley obserwował wszystkich, nie wypuszczając z ust fajki.
Pani Oxley wróciła z kuchni.
- Może zechce pan dodać trochę mojego likieru z morwy do herbaty? -
zapytała Michaela.
- Dziękuję bardzo, ale nie - odparł.
- A powinien pan - powiedział sędzia szorstko, starając się odzyskać
opanowanie. - Jest bardzo dobry.
- Nie piję mocnych alkoholi - stwierdził Michael przyjmując od pani
Oxley filiżankę.
- Nie pije pan alkoholu? - powiedział sędzia z niedowierzaniem. - Co to
za mężczyzna, który nie pije?
- Taki, który ceni sobie swój skalp - odparł Michael przypominając
wszystkim zgromadzonym w tym pokoju, że kiedyś wiódł bardzo niebezpieczne
życie.
- Słyszałem, że Indianie też nie mogą pić alkoholu - powiedział sędzia
Nolestone.
- Niektórzy mogą, inni nie - odparł Michael. - Tak samo jak biali.
Sędzia zmarszczył brwi w wyrazie zaciekawienia.
- Doszły mnie słuchy, że walczył pan z dzikusami. Byli bardzo
niebezpieczni?
- Dużo mniej niebezpieczni niż niektórzy, których spotkałem w Anglii -
odparł Michael. - I sądzę, że nie znalazłbym tak głupiego dzikusa, który
uwierzyłby, że moje postrzelenie było wypadkiem podczas polowania.
Twarz sędziego poczerwieniała.
- Rozmawiałem ze wszystkimi w Wardley Park i są zgodni co do tego.
Nawet służba.
- Który z mężczyzn przyznał się do strzału? - zapytał Michael.
Isabel i państwo Oxleyowie spojrzeli wyczekująco na sędziego, który
właśnie zamierzał upić łyk herbaty i zatrzymał filiżankę w pół drogi do ust. Na
jego twarzy pojawił się ciemny rumieniec.
- Nie zapytałem o to.
- Dlaczego pan tego nie zrobił? - wypaliła Isabel, nie zastanawiając się
nad skutkami, jakie może wywołać tym pytaniem.
Sędzia Nolestone oczywiście się ich uczepił, żeby wydostać się z
kłopotliwej sytuacji, w jakiej się znalazł.
- Nie pozwolę, żeby się pani tak do mnie zwracała…
- Proszę uważać - powiedział Michael, opierając dłoń na oparciu krzesła
Isabel. Spokojny ton jego głosu wcale nie zmniejszył skuteczności jego
przekazu.
- Poza tym, ona jest także świadkiem - wtrąciła się pani Oxley. Sama
także siedziała na jednym z twardych krzeseł. - Panna Halloran powiedziała ci,
że nie wierzy w to, żeby to był wypadek przy polowaniu. Ja też w to nie wierzę -
dodała żona pastora, marszcząc brwi. - Cały ten incydent nie ma sensu.
Isabel chciała ją ucałować z wdzięczności, a po uśmiechu Michaela
wnioskowała, że i on czuł to samo.
Sędzia Nolestone odstawił filiżankę na tacę i wstał.
- Co chcecie, żebym zrobił? Mam powiedzieć utytułowanym
dżentelmenom, że kłamią?
- Jeden z nich kłamie - stwierdził pan Oxley.
- Zrobiłem, co mogłem - odparł sędzia. - To bardzo polityczna sprawa.
Trzeba być ostrożnym.
- Ale sumiennym - nalegał proboszcz. - Czy nie widzisz dziury po kuli?
- Forrest, popatrz na niego, przecież przeżył. Nie wygląda najgorzej. -
Sędzia Nolestone wzruszył ramionami. - Może, gdyby umarł, moglibyśmy być
bardziej stanowczy. Ale nie ma sensu, żeby teraz wszystkich denerwować.
Taka była naga prawda. Niczego nie zrobią w sprawie próby zabójstwa
Michaela. Jedyną osobą w pokoju, która nie wyglądała na zaskoczoną, był sam
Michael.
- To niesprawiedliwe. Tak nie można - powiedziała Isabel.
Sędzia Nolestone obciągnął surdut, zasłaniając brzuch.
- Tak będzie najlepiej. To wszystko, co mogę zrobić.
Isabel nie mogła się z tym pogodzić i chciała powiedzieć coś więcej, ale
odezwał się Michael.
- Dziękuję panu - powiedział, podając sędziemu rękę.
Sędzia wstał z fotela z widocznym uczuciem ulgi.
- Żałuję, że nie mogłem więcej zrobić - powiedział, przyjmując
wyciągniętą do niego rękę.
- Wiem - odparł Michael i rozluźnił uścisk dłoni. - A tak przy okazji, to z
kim pan rozmawiał w Wardley Park?
- Z Wardleyem i lordem Riggsem.
Michael pokiwał głową.
- A wie pan, że lord Riggs był zakochany w mojej narzeczonej? Bardzo
się rozgniewał, kiedy wybrała mnie, a nie jego.
- Sugeruje pan, że mógłby być wystarczająco zazdrosny, żeby chcieć pana
zabić? - zapytał sędzia.
Isabel nie pomyślała, że mogłaby być powodem, dla którego Richard
strzelił do Michaela, ale wiedziała, że ten człowiek był zdolny do wielu rzeczy,
o których nikt by nie pomyślał. Ona wiedziała, jak się zachowywał, gdy był
rozgniewany. Wracając myślami do poranka, kiedy Michael został postrzelony,
nie przypominała sobie, żeby widziała Richarda z innymi. Mógł się ukryć w
jakimś miejscu, skąd mógł oddać celny strzał.
- Nie - powiedział Michael. - Jedynie wskazuję możliwość, że Riggs mógł
nie być tak szczery w swoich odpowiedziach, jak by sobie tego pan życzył.
Sędzia Nolestone pokiwał głową ze strapioną miną.
- Nie mogę nic więcej zrobić.
- Rozumiem - powiedział Michael.
Sędzia skłonił się Oxleyom, zignorował Isabel, zabrał kapelusz i wyszedł.
Pan Oxley spojrzał na Michaela.
- Powinien pan wrócić do łóżka - poradził.
- Kiedy możemy się spodziewać gońca z zezwoleniem na ślub? - zapytał
Michael.
Pastor zrobił zdziwioną minę.
- Wydaje mi się, że dzisiaj.
- Jak szybko możemy wziąć ślub?
Jego pytanie zaskoczyło Isabel. Pan Oxley zamyślił się.
- W każdej chwili… jak tylko będziemy mieli zezwolenie.
- Pobierzemy się w kościele?
- Możecie - odparł Oxley.
Michael zwrócił się do Isabel.
- Chodź ze mną na zewnątrz. Sądzę, że musimy porozmawiać na
osobności.
Nie czekał, tylko wyszedł przez kuchnię na tyły domu, gdzie wcześniej
kobiety rozwieszały pranie.
Kiedy Isabel ruszyła za nim, pan Oxley zatrzymał ją.
- Wiedziałaś o jego przeszłości?
- Tak - powiedziała. - Był ze mną szczery.
Pastor przyglądał jej się przez chwilę. Zmienił zdanie. Domyślała się, że
zastanawiał się, czy nie popełnia poważnego błędu, dlatego zdziwiło ją jego
stwierdzenie.
- Ja także wierzę w to, że jest niewinny.
- Dziękuję - odparła szczerze, z głębi serca i wyszła z pokoju.
Znalazła Michaela za domem, gdzie, między lasem, zabudowaniami
kościelnymi i praniem, kołyszącym się na wietrze, znalazł dla nich odrobinę
prywatności. Czekał na nią przy kamiennym murku i, nie patrząc na nią,
wskazał jej miejsce obok siebie, żeby usiadła, a ona poczuła się niepewnie i nie
ruszyła się z miejsca.
- Czego mi nie mówisz? - zapytał. Jego srogie pytanie wzmogło jej
czujność.
- O czym?
- O Riggsie - powiedział wreszcie, spoglądając na nią.
- A dlaczego uważasz, że jest coś, czego ci nie powiedziałam? - zaczęła
się wykręcać.
- W chwili, kiedy wspomniałem, że mógłby postrzelić mnie z zazdrości,
zrobiłaś taką minę, że uwierzyłem, że tak mogło być - powiedział spokojnie. -
Więc pytam, co tak naprawdę między wami zaszło? Wiedziałem, że on ciebie
pragnął.
- Skąd się o tym dowiedziałeś?
- Sam mi to powiedział. Tamtej nocy, kiedy wróciłem po rozmowie z
tobą, czekał na mnie w moim pokoju. Był pijany, ale bardzo zainteresowany
tym, czy byłem u ciebie.
- W takim razie wiesz wszystko, co powinieneś wiedzieć - odparła.
- Nie usłyszałem tego od ciebie… Może się mylę, ale wyczuwam, że w tej
historii kryje się coś więcej.
Na końcu języka miała już słowa zaprzeczenia. Ostatecznie sama się
wpakowała w te kłopoty. Niestety ktoś mógł opowiedzieć tę historię
Michaelowi w Londynie i to mogłaby być wersja ciotki Richarda.
Lepiej więc będzie, jeśli usłyszy najpierw jej wersję.
- Próbował mnie zgwałcić.
W oczach Michaela błysnęła złość.
- Jak to się stało?
Nie chciała mu tego opowiadać, bo słowa u więzły jej w gardle. Michael
podszedł do niej i pociągnął ją, żeby usiadła obok niego na kamiennym murku.
Położył dłonie na jej ramionach i powtórzył łagodnym głosem:
- Jak do tego doszło?
Isabel spojrzała przed siebie, na pranie, które rozwieszała z panią Oxley.
- Powinnam być mądrzejsza - wyznała.
- Nie wierzę w to.
- Naprawdę? Po tym, co zaszło między nami? - Isabel uniosła głowę, żeby
spojrzeć mu w twarz. Cień zarostu przyciemniał linię jego szczęki.
- Czy tak samo było z Richardem?
- Nie - powiedziała stanowczo Isabel. - Przyznaję, że kiedyś wyobrażałam
sobie, że mogłabym się w nim zakochać. Pracowałam w domu jego ciotki. To
on mnie wypatrzył i początkowo jego zaloty były bardzo podniecające.
Zostawiał dla mnie liściki, a czasem kwiaty i jakieś świecidełka. - Nadal
pamiętała ekscytację, jaką poczuła, kiedy po raz pierwszy znalazła prezent od
niego, który zostawił w szkolnej sali. Była taka głupia. - Pewnego dnia
nakryłam go w spiżarni z pomocą kuchenną. Byłam zaszokowana.
- Co wtedy zrobiłaś?
- Nie chciałam mieć z nim więcej nic wspólnego…
Jej odpowiedź wywołała u Michaela nagły wybuch śmiechu.
- A co w tym widzisz śmiesznego? - zdziwiła się.
- Wątpię, żeby kiedykolwiek jakaś kobieta potraktowała Riggsa w tak
bezwzględny sposób. Pewnie nie był przygotowany na to, że dostanie od ciebie
kosza.
Isabel uświadomiła sobie, że Michael miał rację.
- To go rozzłościło - przyznała. - Zachowywał się tak, jakbym musiała
tolerować wszystko, co tylko mu się zachce robić. A to rozzłościło mnie -
powiedziała, odzyskując dobry nastrój. - Zajęłam się więc swoimi obowiązkami
i zaskoczyło mnie, że nie czułam się wcale jak ktoś ze złamanym sercem.
- A ja myślałem, że nie wierzysz w miłość - powiedział Michael.
Isabel spojrzała na niego ostro, zaskoczona tokiem jego myślenia.
- Richard jest jednym z powodów, dla których nie wierzę - odparła.
- Cóż, jakoś nie potrafię sobie wyobrazić kogokolwiek przy zdrowych
zmysłach, kto mógłby zakochać się w Riggsie - stwierdził, po czym dodał z
domysłem: - po tym, jak uwziął się na ciebie, ponieważ go ignorowałaś.
To było stwierdzenie, a nie pytanie.
- Tak - potwierdziła Isabel. - To był żałosny atak. Czekał na mnie w moim
pokoju pod koniec bardzo długiego dnia i nieco się zdziwił, kiedy się przed nim
wybroniłam.
- Co takiego zrobiłaś?
- Porządnie go kopnęłam.
Michael omal nie zleciał z murku, wybuchając gromkim śmiechem.
Isabel nie mogła zrobić nic innego, jak też się uśmiechnąć.
- Dorastałam jako nieślubne dziecko w małej wiosce - powiedziała,
tłumacząc się. - To moja mama nauczyła mnie, jak mam się bronić.
- Żałuję, że nie widziałem miny Riggsa - stwierdził Michael.
- Wyglądał śmiesznie - przyznała. - Zaskoczyłam go. Chociaż, był też
bardzo zły. - Wspomnienie to starło uśmiech z jej twarzy. - Tak głośno krzyczał,
że zbudził dzieci, które obudziły nianię. Potem wezwano nawet księżną.
Wszyscy obwiniali mnie. Richard twierdził, że to ja go zaprosiłam do swojego
pokoju i że próbowałam go uwieść. Księżna zwolniła mnie bez referencji.
- Od tamtej pory nie widziałaś się z Riggsem? - zapytał Michael.
- Nie. - Poprawiła się nieco na murku. - Wysłał do mnie list z
przeprosinami, ale go podarłam.
- A czego chciał od ciebie tej nocy u Wardleyów?
- Prosił mnie, żebym została jego kochanką.
Michael cicho zaklął, kiedy dotarło znaczenie tych słów.
- Tak, to była dla mnie ciężka noc - odpowiedziała bez namysłu i
natychmiast pożałowała, że nie dobrała lepiej słów. Ale Michael nie czuł się
urażony. Zaśmiał się, jakby celowo to powiedziała, żeby go rozbawić.
Wątpliwości, które ją tak nękały, zmniejszyły się nieco.
Mogła tylko podziwiać tego mężczyznę i czuła, że może z nim być
szczera.
Przestał się śmiać i obydwoje spojrzeli sobie w oczy. Michael wyciągnął
do niej dłoń, a ona położyła na niej swoją. Miał duże i mocne dłonie, które
poznały, czym jest praca.
W tej chwili zapragnęła uwierzyć w istnienie bohaterów.
- Muszę oczyścić moje imię - powiedział.
- Tak - odparła. - Zrobię, co będę mogła, żeby ci w tym pomóc. - Isabel
nie wierzyła, że mógłby być mordercą. Nie zaufałaby mu tak, gdyby naprawdę
był winny tej zbrodni. - Masz jakieś podejrzenia, kto ją zabił?
Zanim odpowiedział, przyjrzał się badawczo jej twarzy.
- Myślę, że mogę znać tego człowieka.
- Kto to taki?
Michael zmarszczył czoło. Wyczuwała, że zastanawia się nad tym, czy
może jej zaufać. Była więc zawiedziona tym, co w końcu powiedział.
- To nie jest odpowiedni czas na tą rozmowę.
- Chcę ci pomóc.
- Pomożesz mi w Londynie - zapewnił ją. - Ale na razie co innego jest
ważniejsze. - I pokazał jej, co ma na myśli, przyciągając ją do siebie i obejmując
ramionami.
Isabel zatraciła się w tym pocałunku. Zachłannie przywarła do Michaela,
chcąc, żeby wiedział, że ona w niego wierzy. Będzie dla niego dobrą żoną i
Michael nigdy nie pożałuje, że się z nią ożenił.
Ich języki zetknęły się ze sobą, a Isabel zarzuciła mu ręce na szyję i
wtuliła się w niego mocno, przyrzekając sobie w duszy, że nigdy nie pozwoli
mu odejść. Nie zważając na to, czy to mądre, czy nie, zakochała się w nim.
Czuła, że to niebezpieczne… ale jak miała się oprzeć temu uczuciu?
Ten śmiały, przystojny mężczyzna z poczuciem humoru chciał być jej
mężem i szanował ją. Jej marzenia z dzieciństw;: o tym, żeby ktoś ją kochał i jej
pragnął, chyba miały się spełnić.
Odrzuciła więc na bok wszystkie swoje wątpliwości.
Rozdział 8
Odgłos chrząkania pana Oxleya przerwał ich pocałunek. Pastor znalazł
ich kryjówkę w ogrodzie.
- Może lepiej by było, gdyby spędził pan tę noc w Bull and Crown -
zaproponował Michaelowi.
Buli and Crown był najlepszym zajazdem w okolicy, oddalonym o jakieś
dwie mile od Glaston. Mieścił się tam również postój dla koni pocztowych.
Isabel martwiła się jednak o zdrowie Michaela.
- Nie wydaje mi się, żeby był już na tyle zdrowy - zaprotestowała.
- Jeśli ma siłę tak całować, to z pewnością przetrwa do jutra rano i do
waszego ślubu - stwierdził pan Oxley.
Michael zaśmiał się.
- Pastor ma rację. Nic mi nie będzie. - Wziął ją za ręce. - Zobaczymy się
jutro w kościele.
Isabel modliła się, żeby to była prawda.
Godzinę później, kiedy patrzyła, jak Michael odjeżdża swoim
żółtozielonym sportowym powozem, poczuła lęk, że może już go nigdy nie
zobaczyć.
Przez całe swoje życie nigdy nie udawało jej się zdobyć tego, czego
naprawdę pragnęła. Konsekwentnie więc nauczyła się nie oczekiwać zbyt wiele
od życia.
A teraz czuła, jakby nagle zapragnęła wszystkiego.
Pani Oxley zdawała sobie sprawę z niepokoju Isabel. A Isabel zauważyła,
że jej gospodyni zrobiła się milcząca od czasu wizyty sędziego Nolestone'a.
Dopiero pod wieczór, kiedy w palenisku płonął mały ogień, a pan Oxley
poszedł już spać, kobiety podjęły rozmowę.
Isabel próbowała nie myśleć o tych wszystkich nękających ją obawach i
zajęła się czytaniem książki. Pani Oxley udawała, że robi na drutach. Żadnej z
kobiet nie szło jednak zajęcie.
W końcu pani Oxley opuściła robótkę na kolana.
- Muszę przyznać, że wstrząsnęła mną informacja o tym, że pan Severson
był oskarżony o popełnienie morderstwa. - Spojrzała na Isabel zmartwionym
wzrokiem. - Obydwoje, ja i pan Oxley, jesteśmy tym zaniepokojeni. Moja
droga, czy naprawdę znasz tego mężczyznę?
- Znam go na tyle dobrze, żeby mu zaufać.
- Nie. Raczej chciałabyś go poznać i chcesz zaryzykować. A to jest co
innego.
Isabel zamknęła książkę. Zawahała się, ale w końcu wypowiedziała na
głos swoją najskrytszą obawę.
- Sugeruje pani, że jutro rano nie pojawi się w kościele?
Pani Oxley zrobiła zaskoczoną minę.
- Och nie. Z pewnością tam będzie. On chce się z tobą ożenić i nie
podejrzewam go o taką zniewagę. Problem w tym, że nie znacie się zbyt długo.
Gdyby nie fakt, że cię skompromitował, wątpię, żeby się tak spieszył z
ożenkiem.
Jej słowa dotknęły dokładnie tego, czym martwiła się Isabel.
- Ale to dobry człowiek. Jest dokładnie taki, jaki powinien być dobry mąż
- przypomniała Isabel sama sobie.
- Ma dość ciemną przeszłość - powiedziała trzeźwo pani Oxley. - Sama
nie wiem już, co myśleć. Nie zamierzam mówić, że zarzuty mu stawiane są
prawdziwe lub nie. Z pewnością, przed wizytą sędziego Nolestone'a dobrze o
nim myślałam. Na tyle dobrze, żeby zachęcać cię do przyjęcia jego propozycji. -
Pochyliła się w swoim fotelu, żeby sięgnąć do rąk Isabel. - Moja droga, bądź
ostrożna. Bardzo, bardzo ostrożna.
- On nie dopuści, żeby stała mi się jakaś krzywda - odparła Isabel. - Może
i go nie znam za dobrze, ale to jedyna rzecz, jakiej mogę być pewna.
- Modlę się, żebyś miała rację - odparła pani Oxley.
Isabel spojrzała w jej mądre oczy.
- Mam rację.
Żona pastora puściła jej ręce i z powrotem oparła się w fotelu.
- Dobrze. - Zabrzmiało to, jakby zaczęła się przekonywać. Odłożyła na
bok robótkę. - Lepiej pójdę już spać. Dobranoc, Isabel. Spij dobrze. - Po tych
słowach wstała i wyszła z pokoju.
Kiedy Isabel położyła się do łóżka, które zajmował dochodzący do
zdrowia Michael, nie sądziła, że uda jej się w ogóle zasnąć. Obawa malująca się
w spojrzeniu pani Oxley była jak ostrzeżenie.
W końcu jednak, kiedy tylko przyłożyła głowę do poduszki, natychmiast
zasnęła i spała do czasu, kiedy pani Oxley ją zbudziła nazajutrz.
W dzień jej ślubu.
-
Już się bałam, że prześpisz cały ranek - powiedziała pani
Oxley, odsłaniając okiennice w jej pokoju. -Masz jakiś pomysł
na uczesanie do ślubu?
Nie, Isabel nie zastanawiała się nad tym.
Na szczęście pani Oxley miała talent do układania włosów. Isabel ubrała
się w swoją najlepszą wełnianą zieloną suknię, jedyną, która miała koronkowy
kołnierzyk, a pani Oxley rozczesała jej ciężkie włosy i upięła je do góry,
wypuszczając luźno kilka loków, które sięgały jej do ramion.
- Masz takie piękne włosy - powiedziała pani Oxley. Siedziały w pokoju
gościnnym, a Isabel trzymała małe lusterko, żeby móc oglądać, co się dzieje na
jej głowie. - Szkoda, że nie mamy ozdób, żeby je w nie powpinać. Moje
grzebyki są takie małe, że zginęłyby w tej gęstwinie włosów, ale sądzę, że
powinnaś coś wpiąć. Włosy takie jak twoje aż się proszą, żeby je eksponować.
- Moja mama miała grzebyki z masy perłowej - powiedziała Isabel. -
Miałyśmy podobne włosy.
- Co się stało z tymi grzebykami?
- Mój ojczym musi je mieć - odparła Isabel, czując gorycz na samo
wspomnienie tego, że je zabrał.
- Co zamierza robić z tymi grzebykami? - zapytała pani Oxley.
- Może planuje wziąć sobie następną żonę - zasugerowała Isabel.
Powiedziała to lekkim głosem, ale pani Oxley była zbyt spostrzegawcza,
żeby nie zauważyć tego, co się kryło za jej słowami. Spojrzała na odbicie twarzy
Isabel w lusterku i położyła dłonie na jej ramionach.
- Przykro mi. Powinnam bardziej pilnować swojego języka. Nie myśl
teraz o niczym złym. To nie ma sensu. I tak ich teraz nie użyjemy.
- Nie chodzi o to, co pani powiedziała. Tylko, że czasami utrata matki
bardziej mi dokucza niż kiedy indziej.
- Ślub jest jednym z takich momentów - powiedziała ze zrozumieniem
pani Oxley. Uścisnęła pokrzepiająco ramiona Isabel. - Wiem, że twoja mama
patrzy teraz na ciebie z nieba i jest bardzo szczęśliwa.
- Tak pani myśli? - Isabel nigdy nie czuła, żeby jej matka ją obserwowała
z góry, chociaż dzieciom, którymi się opiekowała, zawsze opowiadała historyjki
o aniołach stróżach.
- Oczywiście - odparła bez wahania pani Oxley. - A teraz zastanówmy się
lepiej nad przyszłością. - Zabrała lusterko z rąk Isabel i odłożyła je na stolik
obok. - Pan Oxley poszedł dziś rano spotkać się z twoim panem młodym…
- Po co? - zapytała zaniepokojona Isabel.
- Zawsze to robi ze wszystkimi kandydatami na mężów. Przekazał mi
wiadomość, że pan Severson zorganizował wystawne przyjęcie ślubne w Bull
and Crown. Jadłam tam tylko raz w życiu i jedzenie było pyszne. Pan Oxley
przekazał mi też, że jest pod wrażeniem twojego pana młodego.
Isabel czuła się lekko oszołomiona tym, jak szybko, zaledwie w ciągu
jednej nocy, Michael z przyczyny jej zmartwień stał się jej "panem młodym".
Rzeczywiście musi planować wspaniałą ucztę, pomyślała. I to wszystko dla
niej… Przypomniała sobie, jak wczoraj użył słowa "my".
Pani Oxley obróciła Isabel dookoła, uśmiechnęła się i ostami raz
poprawiła coś przy jej włosach.
- Wyglądasz ślicznie. Tak, jak powinna wyglądać panna młoda. Mamy
tutaj pewien zwyczaj, o którym pewnie nie wiesz, że panna młoda musi przejść
pieszo przez wioskę całą drogę do kościoła. Ale ze względu na to, że już
jesteśmy przy kościele, będziesz musiała przejść do końca drogi i z powrotem.
Wszyscy będą wychodzić z domów i składać ci życzenia, a dzieci będą
obdarowywać cię kwiatami i gałązkami słodkiego mirtu.
- Ale niewiele osób mnie tu zna - powiedziała szybko Isabel. - Wątpię,
żeby ktokolwiek życzył nam dobrze. Poza tym, decyzja o ślubie dopiero co
zapadła… - Ostatnią rzeczą, jaką chciałaby czuć w dniu swojego ślubu, to
upokorzenie.
- Jesteś naszą parafianką - zapewniła ją pani Oxley. - Chodziłaś z nami na
nabożeństwa, a wszyscy słyszeli o nieszczęśliwym wypadku pana Seversona.
Przez cały tydzień się o tym rozpowiadało. Kobiety uważają twoją historię za
bardzo romantyczną, a mężczyźni w pubach cały czas próbują odgadnąć, kto
postrzelił pana Seversona. Droga do kościoła będzie pełna tych, którzy będą
chcieli ci składać życzenia.
I pewnie wśród nich będą tacy, którzy po prostu chcą zobaczyć niesławną
parę. Isabel mimo to poczuła radość. Ten dzień przecież powinien różnić się od
innych.
Pani Oxley włożyła czepek i rękawiczki i otworzyła drzwi. Niebo było
lekko zachmurzone, ale zapowiadało się przejaśnienie. To będzie ładny
wiosenny dzień. Isabel spojrzała w stronę kościoła, który wyglądał, jakby
nikogo w nim nie było. Podobnie wyglądała ulica przed nią. Nikt nie stał przy
niej, czekając, żeby wręczyć jej kwiaty.
Isabel przestąpiła przez próg za panią Oxley. Czuła, jakby jej nogi były z
ołowiu. Przez całe swoje życie ludzie ją opuszczali. Pierwszym był jej rodzony
ojciec. Potem matka, która opuściła ją, umierając, i jej ojczym, który nie chciał
mieć z nią do czynienia przez swoją dumę. A jak będzie z Michaelem? Czy nie
powinien być na tyle mądry, żeby uciec teraz, zanim wplącze się w związek
małżeński? Z kobietą, która nie ma żadnego posagu i nie może niczego
zaoferować mężczyźnie jego stanu.
Isabel zatrzymała się. Nie pomyślała wcześniej o posagu, ale teraz ta
kwestia wyłoniła się niczym wielki problem.
Pani Oxley odwróciła się do niej.
- Chodź za mną.
Isabel nie mogła się ruszyć.
Pani Oxley ze współczującą miną cofnęła się i wzięła Isabel pod ramię.
- Nie czas teraz na strach.
- Myślałam, że to pan młody się boi.
- Każdy, kto ma choć trochę rozumu, powinien się denerwować przed
ślubem. Ale ta chwila już nadeszła, panno Halloran. Zaufaj nam, moja droga.
"Zaufanie". Takie proste słowo, a tak trudno się do niego zastosować,
mimo że decyzja została już przypieczętowana pocałunkiem.
Isabel ruszyła do furtki.
Kiedy tylko minęły kościół, z pobliskiego domku wybiegła dziewczynka.
- Już idzie! Już idzie! - wykrzykiwała.
Dzwon kościelny zaczął bić, a ludzie zaczęli wychodzić ze swoich
domów i sklepów. Niektóre z twarzy Isabel rozpoznawała po tylu miesiącach
uczęszczania w niedziele na mszę świętą. Wielu jednak nie znała. Jednakże
wszyscy oni wyszli, żeby ją powitać.
Pierwsza wręczyła jej kwiaty dziewczynka, która zawiadomiła całą
wioskę. Podarowała Isabel bukiet dzikich fiołków.
Isabel poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
- Dziękuję - powiedziała wzruszona.
Dziewczynka uśmiechnęła się uradowana, że Isabel doceniła jej
podarunek.
- To jest Meg - wyjaśniła pani Oxley. - Ona zawsze jako pierwsza wręcza
kwiaty pannie młodej.
Pora roku była jeszcze za wczesna, żeby wyrosło wiele kwiatów, ale
mieszkańcy byli bardzo pomysłowi. Isabel otrzymała wiele fiołków, pnących
gałązek słodkiego groszku, dzikich stokrotek, kilka tulipanów, żółtych
mniszków lekarskich, które najczęściej wręczali jej mali chłopcy, oraz gałązek
żarnowca i wiecznie zielonego mirtu.
Kiedy przeszły całą drogę i wróciły do kościoła, Isabel miała już pełne
naręcze kwiatów i czuła się jak najbogatsza z kobiet. Czuła się jak panna młoda.
Pan Oxley wyszedł im na spotkanie, a ubrany był w białą koloratkę,
symbolizującą jego funkcję w kościele. Uśmiechnął się do Isabel.
- Jesteś gotowa?
- Czy on tu jest? - zapytała, niemal bojąc się usłyszeć odpowiedź.
- Sama się przekonaj - odparł pastor.
Isabel minęła go i stanęła w drzwiach kościoła. W chłodnej atmosferze
kościoła, ogrzewanego jedynie zapalonymi świecami, w pobliżu ołtarza, czekał
na nią Michael. Wyglądał tak przystojnie. Miał na sobie ciemnoniebieski surdut
najlepszego gatunku i wysokie buty, jakby chciał strojem dopasować się do
wiejskiego klimatu ślubu. Biel jego koszuli i kołnierzyka biła olśniewającym
blaskiem w półmroku kościoła. Uśmiechnął się do niej, a pod Isabel ugięły się
kolana.
Była tak oszołomiona, że najchętniej pobiegłaby do niego.
- Simon, możesz już przestać dzwonić - zwrócił się pan Oxley do swojego
dzwonnika. Musiał jednak powtórzyć prośbę, gdyż mężczyzna nie od razu go
usłyszał.
Pastor wziął Isabel na stronę.
- Rozmawiałem z panem Seversonem dziś rano i teraz powiem tobie to
samo co jemu. Panno Halloran, ty i twój wybranek nie znacie się zbyt dobrze,
ale wyznam wam pewien sekret: rzadkością jest, żeby młodzi naprawdę dobrze
się znali przed ślubem, nawet jeśli przez lata się przyjaźnili. Małżeństwo
zmienia wszystko. Chciałbym, żebyście o czymś nigdy nie zapomnieli. - Zbliżył
się do Isabel. - To ja będę wypowiadał słowa, lecz to ty i twój mąż celebrujecie
ten sakrament. Nie będziecie składać przysięgi mnie, lecz sobie nawzajem przed
obliczem Pana Boga. Nie bójcie się powtarzać sobie często te słowa przez resztę
waszego życia. Wystarczy, że spojrzycie na siebie oczami pełnymi miłości, żeby
je uświęcić.
Isabel skinęła głową, a serce biło jej tak szybko w oczekiwaniu nowego,
że nie była pewna, czy zrozumiała wszystko, co powiedział jej pastor. Ale
najwyżej później się nad tym zastanowi, pomyślała.
Zadowolony, że powiedział już to, co zamierzał, pan Oxley podał ramię
Isabel.
- Mogę?
Isabel wzięła go pod rękę i ruszyli przez główną nawę kościoła w
kierunku Michaela. Pani Oxley i dzwonnik szli za nimi w charakterze
świadków.
Przy ołtarzu pan Oxley zatrzymał się i oddał dłoń Isabel Michaelowi.
Mówiła sobie w duchu, że nie obchodzi ją, czy ten mężczyzna ją kocha, czy nie,
gdyż wystarczy, że ona się w nim zakochuje.
Ale w końcu taka właśnie jest miłość, prawda?
Jej matka kochała mężczyznę, który nie odwzajemniał jej uczucia, więc
poślubiła ojczyma Isabel. Życie nigdy nie jest tak uporządkowane i poukładane,
jakby się tego chciało. Tak mawiała jej matka i jej życie było na to dowodem.
Jednakże, stojąc u boku Michaela i słuchając, jak powtarza słowa
przysięgi małżeńskiej, Isabel postanowiła, że zrobi wszystko, żeby ich
małżeństwo było dobre. Będzie dla niego dobrą żoną.
Zaskoczyło ją, że Michael miał dla niej obrączkę. To była prosta, złota
obrączka i przyjemnie ciążyła na jej palcu.
Pan Oxley uniósł dłonie nad ich głowami i odezwał się grzmiącym
głosem:
- Ogłaszam was mężem i żoną. To, co Bóg złączył, człowiek niech nie
rozdziela.
I było po wszystkim. Wyszła za mąż i stała się Isabel Severson.
Isabel przygotowała się, że poczuje się jakoś inaczej, ale nic takiego się
nie stało.
Ziemia wcale nie zadrżała, żadna błyskawica nie przecięła nieboskłonu.
Nawet nie poczuła żadnego mrowienia.
Czuła się tak samo jak zwykle.
I wtedy ich palce się splotły, a jakiś wewnętrzny cichy głos powiedział
jej, że tak ma być.
- Możesz ją teraz pocałować - powiedział ukradkiem Simon, dzwonnik.
- Z pewnością to zrobię - odparł mu Michael i pochylił się, żeby spełnić
obietnicę. Pocałunek był krótki, ale znaczący. - To twój pierwszy pocałunek
jako mojej żony.
Wszelkie wątpliwości ją opuściły.
Pani Oxley gratulowała jej z całego serca i oddała Isabel wszystkie
kwiaty, które za nią trzymała podczas ceremonii. Wyszli na zewnątrz kościoła i
zaczekali na Simona, który podprowadził mały powóz, którym zamierzał
zawieźć Oxleyów do zajazdu Bull and Crown. Faeton Michaela stał za
kościołem i dlatego Isabel go z początku nie zauważyła.
Michael pomógł jej wsiąść, a potem sam obszedł powóz dookoła i zajął
miejsce obok niej. Obydwa powozy zrobiły niewielką paradę, kiedy
przejeżdżały wolno przez wioskę. Dzieciaki goniły za nimi, a Isabel nigdy
wcześniej nie czuła się tak beztrosko.
Zajazd Bull and Crown stał na skrzyżowaniu dróg. Jego właściciel, pan
Graves, ukłonił im się w pas, witając ich w progu. Isabel zrozumiała dlaczego,
kiedy weszła do środka i zobaczyła przyjęcie. Michael zamówił pełną zastawę
stołów w najlepszej, prywatnej sali zajazdu. Okna tej sali, przedzielone
murowanymi słupkami, wychodziły na strumień i drogę. Jedzenia na stołach
było tyle, że wystarczyłoby go na wielką biesiadę. Było pieczone prosię i
bażant, wiele różnych pudingów, a każdy wyglądał smakowicie, i do tego
najlepsze wina. Oxłeyowie byli pod wrażeniem, a Simon nie posiadał się z
radości.
Isabel podsłuchała, jak pan Graves wyznał pani Oxley, że ostatnią osobą,
która zamówiła tak wystawne przyjęcie w jego lokalu, był sam książę Rutland.
Michael posadził Isabel obok siebie. Jej kwiaty, od mieszkańców wioski,
ustawił na środku stołu. Rozlano wino do kieliszków i Michael wzniósł
pierwszy toast.
- Za moją żonę. Żeby nigdy nie pożałowała, że za mnie wyszła.
Pan Graves, który kręcił się przy drzwiach, nie mógł powstrzymać się od
komentarza.
- Prędzej czy później każda z nich żałuje swojego wyboru - powiedział, a
wszyscy zaśmiali się głośno.
- Za wasze małżeństwo - powiedział pastor i wszyscy, łącznie z
właścicielem zajazdu, wznieśli toast.
Kiedy zabrali się do jedzenia, Isabel odkryła, że jest bardzo głodna.
Michael właśnie podawał jej półmisek z bażantem, kiedy usłyszeli odgłos
zbliżającego się powozu. Przed zajazd zajechał powóz wykończony hebanowym
drewnem, zaprzęgnięty w czwórkę siwków i eskortowany przez grupę
uzbrojonych po zęby jeźdźców.
Isabel spojrzała przez okno z zaciekawieniem, a Michael skwitował tę
wizytę dość dosadnie:
- A niech to szlag.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Znasz ich? - zapytała.
- Obawiam się, że tak.
Pan Graves pospiesznie wybiegł, żeby przywitać nowych gości i zostawił
za sobą otwarte drzwi. Michael odstawił na bok półmisek z bażantem i usiadł w
wyczekującej pozycji.
Nie musiał długo czekać. Po chwili usłyszeli pana Gravesa spierającego
się z ludźmi, którzy najwyraźniej chcieli przeszkodzić w przyjęciu ślubnym
Michaela. Mimo to, do sali wkroczył szczupły, ale barczysty mężczyzna z
bronią w ręku. Spod zawadiacko nałożonego kapelusza z szerokim rondem
wystawały mu kruczoczarne włosy. Miał je związane w schludny kucyk,
sięgający połowy pleców. Jego szare oczy wyrażały gotowość do bójki, a za nim
stało czterech innych mężczyzn, wszyscy z muszkietami w dłoniach.
Najdziwniejsze dla Isabel wydało się to, że ten mężczyzna nic nosił
pończoch. Miał rozpiętą koszulę, a wokół jego szyi połyskiwało coś srebrnego.
Miał też srebrne bransolety na każdym nadgarstku.
Mężczyzna obrzucił spojrzeniem wszystkich zgromadzonych, zanim
spojrzał prosto na Michaela.
- Dobrze się czujesz? - zapytał. Wyglądał, jakby był mniej więcej w tym
samym wieku co mąż Isabel.
- Doskonale - powiedział Michael na powitanie. Tylko on w tym
pomieszczeniu wyglądał na zrelaksowanego. - Isabel, ten renegat to mój partner
w interesach, Alex Haddon.
- Dostałem wiadomość, że zostałeś postrzelony - powiedział Haddon,
ignorując prezentację. - Spodziewałem się, że leżysz na łożu śmierci.
- Bo tak było - odezwał się pan Oxley. Ruchem głowy wskazał na Isabel.
- Ona uratowała mu życie.
Haddon przeniósł na nią swoje ostre spojrzenie i Isabel wyczuła, że nic
nie umknęło jego uwagi, łącznie z faktem, jak blisko Michaela siedziała.
Michael położył dłoń na jej dłoni.
- Nic mi nie jest, Haddon - zapewnił. - A teraz, czy ze chciałbyś dołączyć
do nas, czy może zamierzasz tak stać, stra sząc moich gości?
- Twoich gości? - Haddon znowu rozejrzał się po pokoju ze
zmarszczonym czołem, jakby chciał zweryfikować słowa Michaela, zanim
opuścił broń. Reszta mężczyzn postąpiła podobnie. - Co tu się dzieje? - zapytał,
nie ruszając się z miejsca.
Michael nie odpowiedział mu, tylko zwrócił się do właściciela zajazdu.
- Panie Graves, zajmie się pan moimi ludźmi? Proszę dać im, cokolwiek
sobie zażyczą, do jedzenia i picia. Z pewnością przebyli długą drogę.
Mężczyźni z eskorty rozluźnili się, ukłonili i jeden z nich zwrócił się do
Michaela.
- Dziękujemy, sir. To bardzo uprzejme z pana strony. - I wyszli za panem
Gravesem do zwykłej sali. Na sygnał Michaela usługująca dziewczyna
zamknęła za nimi drzwi.
Haddon wsadził pistolet do pochwy przy pasku i westchnął ciężko, jakby
to już nie pierwszy raz Michael w ten sposób testował jego cierpliwość.
- Zechciałbyś mi wreszcie wyjaśnić, co tu się dzieje? Wczoraj późno
wieczorem wpłynęliśmy do portu i zaraz otrzymałem wiadomość od Staruszka
Fitzhugha o tym, że kazałeś pobrać z konta pięćset funtów i wysłać powóz do
tego… - machnął ręką - miejsca. A tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy?
- W Rutland - odpowiedział Michael. - A przy okazji, poznaj moją żonę,
Isabel.
Gdyby ziemia się teraz rozstąpiła pod jego stopami, Haddon nie mógłby
być bardziej zaskoczony.
- Ty? Żonaty?
- Tak - odparł zadowolony z siebie Michael.
Haddon rzucił kapelusz usługującej dziewczynie i wziął dla siebie krzesło
z kąta. Postawił je przy stole pomiędzy Michaelem a Isabel.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał Michael.
- Zamierzam zapoznać się z twoją żoną - stwierdził stanowczo Haddon,
wciskając się między młodych. Napełnił winem kieliszek Isabel, a potem nalał
do pełna sobie. Michael pił wodę źródlaną. - Czy Michael opowiadał ci coś na
mój temat?
- Nie.
- W takim razie pozwól, że ja ci opowiem… - zaczął Haddon, ale Michael
mu przerwał.
- Nie wierz ani jednemu jego słowu - nakazał jej dobrodusznie.
- Lepiej, żebyś posłuchała - zapewnił ją Haddon. - Wiem o wszystkich
jego złych nawykach.
- Dużo ich jest? - zapytała Isabel, oczarowana ich beztroskim
koleżeństwem.
- Musielibyśmy spędzić tu całą noc - stwierdził Haddon.
- Nie ma mowy - powiedział Michael. Wstał z miejsca i zanim Isabel się
zorientowała, co zamierza zrobić, złapał za oparcie krzesła Haddona i odciągnął
przyjaciela od stołu. Przesadził go pomiędzy Simonem a panią Oxley. - Flirtuj
ze służącą - szepnął do ucha Haddona tak, żeby wszyscy usłyszeli.
- Będę - zapewnił go Haddon. - Nie za często otaczają mnie takie śliczne
kobiety. - Spojrzał na panią Oxley, która zarumieniła się na ten komplement, a
dziewczyna usługująca zachichotała, stawiając przed nim talerz.
- Haddona i mnie łączy braterstwo krwi - powiedział Michael do Isabel.
- Braterstwo krwi? - zdziwił się pan Oxley. - A co to znaczy?
- To znaczy, że ocaliłem mu życie, a on był mi za to wdzięczny -
powiedział Haddon, wbijając widelec w bażanta.
- Nie całkiem - poprawił go Michael. - Ja też ocaliłem jego skalp w bitwie
z Mohawkami.
- Nikt nie lubi Mohawków - wyznał Haddon.
- Są źli? - zapytał Simon z szeroko otwartymi oczami.
- Najgorsi - odparł Haddon, a Isabel nie wiedziała, czy sobie żartował, czy
mówił serio. Podobnie jak Michael.
- Nazwisko Haddon brzmi dość znajomo - odezwał się pan Oxley. - Czy
nie było generała o tym nazwisku?
- Tak, był. Zdrajca - przyznał Haddon.
- Jesteście spokrewnieni? - zapytała pani Oxley.
Zapadła chwila ciszy, po czym Haddon odpowiedział:
- Był moim ojcem.
Niezręczną ciszę przerwało stwierdzenie pani Oxley:
- Nic dziwnego, że tak dobrze mówi pan po angielsku.
Haddon uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Isabel nie wiedziała,
jakiej reakcji się po nich spodziewał, ale najwyraźniej nie optymizmu pani
Oxley.
- Haddon włada kilkoma językami - powiedział Michael. - Jest w połowie
Shawnee.
- Dlatego nosi pan srebro? - zapytała pani Oxley. Zarówno ona, jak i jej
mąż byli całkowicie urzeczeni Haddonem.
- Ważność wojownika wyraża się w ilości srebra, które nosi - wyjaśnił
Michael.
- Mam też nadzieję zapoczątkować nową modę - dodał Haddon i wszyscy
się zaśmiali.
Dbał o to, żeby wszyscy mieli pełne kieliszki, więc przyjęcie od tego
momentu toczyło się w bardzo przyjaznej atmosferze, a Isabel czuła, że Michael
jest zadowolony z nieoczekiwanej obecności przyjaciela.
Nie wiedziała natomiast, jak się czuł Haddon. Zauważyła, że co jakiś czas
jego wzrok padał na dłoń Michaela, która spoczywała na jej dłoni.
Wino i smaczne jedzenie powoli zaczęły uciszać podejrzliwą naturę
Isabel. Pojawiła się też żona właściciela zajazdu, pani Graves, która razem z
mężem dołączyła do biesiadników przy stole. Rozmowa była interesująca i
bardzo ożywiona, lecz Isabel nie uczestniczyła w niej za bardzo. Pławiła się w
swoim nagłym szczęściu.
Jej mąż. Słowa te napełniały ją mieszanką podenerwowania i dumy.
Dotykała obrączki na swoim palcu, zachwycając się jej gładkością i dotykiem
prawdziwego złota.
Nie chciała za bardzo wybiegać myślami w przyszłość. Żyła chwilą,
starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, zapachów, smaku tego
przyjęcia. Zawsze będzie pamiętała, jak w oczach pani Oxley odbijało się
światło świec, kiedy ona i jej mąż wsłuchiwali się w opowieści o Kanadzie,
które snuli na zmianę Haddon i Michael. Chciała zapamiętać rubaszny śmiech
pana Gravesa i gesty Simona, który wymachiwał nożem, kiedy chciał coś
zaakcentować w swojej wypowiedzi. Wszystko to chciała zapisać na zawsze w
swojej pamięci.
Za oknami zaczęło zmierzchać. Pani Oxley zaproponowała, żeby obie z
Isabel poszły się "odświeżyć", i kobiety przeprosiły towarzystwo.
Kiedy znalazły się na korytarzu, pani Oxley wzięła Isabel pod rękę. Miała
zaróżowione policzki od ciągłego śmiania się.
- Jesteś taką szczęściarą, moja droga - powiedziała. - Twój mąż jest
przystojnym, hojnym i bardzo ekscytującym mężczyzną. Te historie, które
opowiada ze swoim przyjacielem… - Pokręciła głową.
Isabel czuła to samo, łącznie z łagodnym efektem upojenia winem.
Oczywiście pani Oxley była na nieco większym rauszu.
Toaleta w Bull and Crown przechodziła najśmielsze oczekiwania pani
Oxley, dlatego kilka minut obie kobiety spędziły na podziwianiu luksusów,
zanim zajęły się poprawianiem grzebyków w uczesaniu Isabel, żeby przywrócić
pierwotny kształt fryzurze.
Załatwiły swoje sprawy i ruszyły z powrotem do sali, w której odbywało
się przyjęcie. Kiedy przechodziły obok pewnych zamkniętych drzwi, Isabel
zdało się, że słyszy głos Michaela. Zwolniła kroku, aż wreszcie się zatrzymała.
Pani Oxley, przyjemnie oszołomiona alkoholem, niczego nie zauważyła i
dalej szła, opierając się od czasu do czasu o ścianę.
Isabel zbliżyła się do drzwi, za którymi zdawało jej się, że słyszała
Michaela. Ale to głos Haddona do niej dotarł.
- Wiem, że chcesz oczyścić swoje imię, ale posunąłeś się za daleko.
- Próbowałem już wszystkiego innego - odparł Michael.
Haddon westchnął zniecierpliwiony.
- Ona jest niewinna.
- Nie będzie przeze mnie cierpiała.
Isabel zdała sobie sprawę z tego, że rozmawiają o niej. Była pod
wpływem wina, więc trudno jej było pojąć sens tej konwersacji.
- Uważaj - ostrzegł Haddon. - Jeśli nie będziesz ostrożny, następna kula
może cię zabić. Według tego, co mówi pastor, już ten postrzał mógł być
śmiertelny.
- Nie będzie więcej próbował. Nie teraz. - Mocny głos Michaela
zabrzmiał nieco bliżej, jakby podchodził do drzwi.
Isabel nie chciała, żeby ją przyłapali na podsłuchiwaniu, więc pomknęła
do sali, w której odbywało się przyjęcie.
Michael zatrzymał się z dłonią na klamce i spojrzał na przyjaciela.
- Wiem, o co ci chodzi, Alex, ale Isabel to moja jedyna szansa.
Wyczerpałem już wszystkie inne drogi dojścia.
- Ona nie jest częścią tego, Michael.
- Wiem… - Przestąpił z nogi na nogę, po czym wyznał: - Nie poślubiłem
jej z powodu pokrewieństwa z Elswickiem. Pragnę jej. Coś między nami iskrzy.
Alex spojrzał na niego z nowym zainteresowaniem.
- Czyżby wreszcie jakaś kobieta schwyciła cię za serce? - zapytał, jakby
głośno myślał.
- A czy to takie dziwne? - odpowiedział pytaniem Michael, spoglądając
na swojego przyjaciela.
- Dla każdego innego mężczyzny, nie. Ale dla ciebie, tak. - Alex podszedł
do niego. - Michael, bądź ostrożny. Byłeś zajęty oczyszczaniem swojego
imienia, ale Isabel naprawdę widzi w tobie bohatera, a ja znam kobiety lepiej niż
ty - powiedział, mając na myśli celibat, w jakim ostatnio żył Michael. - One
wszystkie pragną dzielnych wojowników, ale trzeba za to zapłacić wysoką cenę.
Alex oparł dłoń o drzwi i otworzyłby je, żeby wyjść, gdyby Michael nie
powstrzymał go.
- A co z tobą? Jakieś wieści o twoim ojcu?
Plecy Alexa nieznacznie drgnęły.
- Jest we Francji.
- Będziesz go tam szukał?
- Prędzej pójdę do piekła. - Alex otworzył drzwi. - On dla mnie umarł,
Michael. Byłem głupcem, że w ogóle miałem chęć go spotkać.
- Czasami nie mamy innego wyboru, jak spotkać się z duchami z naszej
przeszłości.
- Mój ojciec duchem? - Alex pokręcił głową. - Raczej nie. Grzechy ojca
zawsze spadają na syna. - Przyglądał się twarzy Michaela i po chwili dodał
łagodnie: - Uważaj, żeby twój syn nie musiał odpowiadać za twoje grzechy.
Bądź czuły dla jego matki. - To mówiąc, otworzył drzwi i wyszedł.
Michael nie poszedł za nim. Ostrzeżenie Alexa zaciążyło na jego
sumieniu, podobnie jak nauka, którą otrzymał dziś rano od pastora Oxleya na
temat świętości przysięgi małżeńskiej.
Nie chciał skrzywdzić Isabel. Nigdy nie pozwoli, żeby coś jej się stało.
Jedyne, czego potrzebuje, to wywabić Elswicka z jego kryjówki.
Zaangażował się w związek z Isabel i obiecał sobie, że będzie się o nią
troszczył, oraz o ich dzieci, jeśli takie będą mieli. Będzie jej "dzielnym
wojownikiem".
Po tych przemyśleniach Michael wrócił do sali, gdzie odbywało się
przyjęcie.
Pan Graves i pan Oxley byli zajęci konwersacją z Alexeni. Pani Oxley
ziewała, rozmawiając z panią Graves.
Isabel wpatrywała się w drzwi, czekając na niego.
Ich spojrzenia się spotkały i Michael zrozumiał, czym martwił się Alex.
Ona była taka krucha i delikatna, a jednocześnie silna. Nieśmiała i zuchwała.
Świadoma swojej słabości i na tyle odważna, żeby mimo wszystko stawiać
czoło światu.
Jego Isabel… Taka powściągliwa i poprawna… Poza sytuacjami, kiedy
dawała mu posmakować swoich pocałunków. Wiedział, że w jej żyłach płynęła
gorąca krew. Czuł jej żar.
Nagle Michael nie mógł się doczekać, kiedy zostaną sami.
Podszedł do niej, nachylił się i szepnął jej do ucha:
- Chodź. Czas na nas, żebyśmy stąd wyszli.
Rozdział 9
Isabel zapragnęła złapać się kurczowo krzesła, na którym siedziała, i nie
puszczać go. To wszystko działo się za szybko.
Jednak po twarzach współbiesiadników poznała, że Michael miał rację.
Wszyscy spodziewali się, że wyjdzie razem z mężem. Tylko że dla niej takie
okoliczności wydały się mało intymne, zwłaszcza, że wiedziała doskonale, co
ma się za chwilę wydarzyć. Pójdą na górę jako mąż i żona, a Isabel czuła się
zakłopotana faktem, że wszyscy będą wiedzieli, do czego zaraz dojdzie.
- Skoro muszę… - powiedziała, i zdała sobie sprawę, jak zabrzmiały jej
słowa, i miała nadzieję, że nikt ich nie usłyszał.
Oczywiście wszyscy ją usłyszeli.
Wyglądało na to, że wstrzymali na chwilę oddech. Przyjaciel Michaela,
Haddon, zasłonił usta dłonią, jakby chciał stłumić wybuch śmiechu. Pan Graves
i Simon nie byli tak taktowni. Stuknęli się łokciami i zaczęli parodiować jej:
"Skoro muszę…" omdlewającym tonem.
Isabel najchętniej dałaby im po uszach. Ale, zanim zdążyła się
wystarczająco zirytować, Michael odsunął jej krzesło od stołu.
- Musimy - zapewnił i wziął ją na ręce tak zamaszystym mchem, że aż jej
się zakręciło w głowie. Musiała złapać go za szyję, żeby się utrzymać.
- Panie i panowie, życzymy wam dobrej nocy - oznajmił i wyniósł Isabel
z sali.
Kiedy szli korytarzem w stronę schodów, wpatrywała się w jego mocny
profil i starała się odsunąć od siebie kolejne obawy. On był tak bardzo pewny
siebie i tego, czego pragnął. Isabel pomyślała, że sama też chciałaby być taka
pewna.
Michael zauważył, że mu się przygląda, i uśmiechnął się do niej
Miał przepiękne usta. Doskonale do całowania…
- O czym myślisz? - zapytały jego usta.
Isabel spojrzała mu w oczy.
- Że chyba wypiłam za dużo wina.
Zaśmiał się.
- Nic ci nie będzie - zapewnił ją. - Zobacz, te schody są za wąskie, żebym
mógł cię wnieść na górę, żebyś nie uderzała głową o ścianę. Będziesz więc
musiała resztę drogi do pokoju przejść pieszo. - Postawił ją na drugim stopniu
schodów.
Isabel nie zdjęła rąk z jego szyi. Mogła mu teraz spojrzeć prosto w oczy.
- Żałujesz, że się ze mną ożeniłeś?
Michael zmarszczył brwi.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Żałujesz?
- Nie, nie żałuję. Nigdy nie będę żałować.
Właśnie te słowa chciała usłyszeć.
- A ty, żałujesz, że za mnie wyszłaś? - teraz on ją zapytał. Isabel nie
mogła w ogóle pojąć, że mógł sobie coś takiego wyobrazić.
- Ten dzień przeszedł moje wszelkie najśmielsze oczekiwania.
- Jeszcze się nie skończył, Isabel. - Michael wziął ją za rękę i spojrzał na
obrączkę na jej palcu. - Zamierzam dotrzymać słów przysięgi. Będę się tobą
zawsze opiekował. - Obrócił ją i stanął na stopniu schodów tuż za nią. Nawet
przez warstwy ubrań wyczuwała jego podniecenie. Jego usta zaczęły pieścić jej
ucho. - Lepiej, żebyśmy poszli do naszego pokoju. Pragnę kochać się ze swoją
żoną.
Kochać się. Na dźwięk tych słów poczuła przyspieszone bicie serca.
Wszelkie jej wątpliwości zniknęły. Ruszyła w górę po schodach, a Michael tuż
za nią.
W połowie korytarza zobaczyła tylko jedne otwarte drzwi, i domyśliła się,
że to ich pokój. Michael objął ją w talii i chciał wprowadzić do środka, ale
Isabel stanęła w wejściu.
Służący wszystko dla nich przygotowali. Łóżko, z aksamitnym
baldachimem, było pościelone. Na stole w wazonach stały kwiaty, które Isabel
dostała od mieszkańców wioski.
Ale to, co najbardziej zaparło jej dech w piersiach, to świece, które paliły
się niemal wszędzie. Stały na parapecie, na toaletce, na półce nad kominkiem i
w jego środku, na szafkach nocnych. Ich blask odbijał się we wszystkich
lustrach pokoju i wypełniał jego wnętrze złotą poświatą.
Isabel weszła do środka, czując się tak, jakby wchodziła do
czarodziejskiej krainy.
Odwróciła się i spojrzała na swojego męża.
- Pamiętałeś.
Wypuścił powietrze, uspokojony jej reakcją. Zamknął drzwi.
- Graves uznał, że chyba zwariowałem, kiedy sobie tego zażyczyłem.
- Ale powiedziałeś mu, że powinno się szanować każdy przejaw
niezależności w tym kraju. - Powtórzyła słowa, które usłyszała od niego tej
nocy, kiedy sama zapaliła mnóstwo świec w swoim pokoju.
- Tak.
Nie miała żadnych wątpliwości. Nagle, w jednej chwili, poczuła
ogarniające ją uczucie miłości i uwierzyła w swoje szczęście. Dotknęła obrączki
na palcu. Nikt nigdy nie poświęcił jej tyle uwagi i nie okazał jej tyle szacunku,
co ten mężczyzna. Zależało mu na niej, a dowodem na to były te świece.
Podeszła do niego.
Zarzuciła mu ręce na szyję, a jej piersi zetknęły się z jego piersią.
Pocałowała go, oddając mu się cała. Był jej mężem, mężczyzną, którego
kochała.
Nie było takiej rzeczy, której by dla niego nie zrobiła.
Isabel złapała za poły jego surdut, który najchętniej by z niego zdarła,
chcąc jak najszybciej pozbyć się wszelkich barier pomiędzy nimi. Kiedy
szamotała się z krawatem, on palcami odszukał zapięcia jej sukni. Zapragnęli
siebie z tą samą siłą jak w domu Wardleyów.
Próbowała rozpiąć guziki jego bryczesów, ale nie mogła ich znaleźć, a on
zaczął pieścić językiem jej ucho i po chwili musiała unieść ręce do góry, żeby
mógł zdjąć z niej górę sukni i halkę. Jego usta odnalazły jej piersi…
Isabel osunęła się na łóżko, a Michael za nią. Oswobodziła ręce i zatopiła
palce w jego włosach, pragnąc, by nigdy nie przerywał pieszczot. Nikt jej nie
mówił, jak cudowny może być dotyk mężczyzny.
Udało jej się rozpiąć ostatni guzik jego bryczesów. Zaczęła gładzić twardą
wypukłość jego męskości i teraz to Michael poczuł się usidlony.
Wziął jej dłoń w swoją i spojrzał na nią.
- Isabel - szepnął. Jej imię nigdy nie brzmiało tak pięknie. Zanurzył głowę
w jej włosach, które rozsypały się luźno na poduszce, i zaczął szeptać jej do
ucha, co chciałby, żeby zrobiła. Wziął jej dłoń i pokazał jej, jak ma go dotykać.
Policzkiem dotykała jego szyi, na której wyczuwała podwyższony puls
jego serca, którego bicie dorównywało jej własnemu. Ich ciała były skąpane w
złotej poświacie.
Usta Michaela odszukały jej usta. Zaczął gładzić jej plecy i zsuwać suknię
z bioder. Dotknął jej najintymniejszego miejsca, a ona odkryła, że to przyjemne.
Jej mąż wiedział, czego jej było trzeba.
Nadszedł czas.
Michael usiadł na brzegu łóżka i zaczął zdejmować buty. Isabel bez
zahamowań szybko pozbyła się halek, podwiązek i pończoch. Położyła się na
plecach na łóżku i obserwowała swojego męża, który właśnie zdejmował
koszulę przez głowę.
Był potężny i silny. Miał pięknie wyrzeźbione mięśnie. Zycie go
zahartowało i zostawiło na jego ciele szereg blizn, które czyniły go jeszcze
bardziej męskim. Odnosiła wrażenie, że będzie potrafił się o nią zatroszczyć, że
będzie ją bronił przed światem i zrobi to z takim samym zaangażowaniem, z
jakim ona będzie o niego dbała.
Isabel wyciągnęła rękę, żeby dotknąć bandaża, zawiniętego w poprzek
jego klatki piersiowej. Jego biel odcinała się od opalonej skóry. Jeśli rana
utrudniała mu jeszcze ruchy, to nie dawał tego po sobie poznać.
Michael wstał, żeby zdjąć bryczesy, a potem spojrzał na nią. W jego
oczach było tyle pragnienia, że Isabel poczuła się niezmiernie dumna, że ten
mężczyzna należał teraz do niej. Uklękła na łóżku, żeby go pocałować, a on
pogładził jej włosy, potem pogłaskał jej plecy i delikatnie położył ją z powrotem
na łóżku, nakrywając ją swym ciałem.
Przyjemnie odczuwała ten ciężar na sobie, a zrobiło się leszcze
przyjemniej, kiedy wsunął się pomiędzy jej uda. Nagle poczuła, że niczego tak
nie pragnie, jak tego, by ich ciała złączyły się w cudownym akcie jedności, ale
Michael zawahał się.
- Nie chciałbym sprawić ci bólu - powiedział.
- Nie sprawisz - szepnęła.
I tak też się stało.
Wszedł w nią gładko, płynnym ruchem i tylko przez krótką chwilę
poczuła drobny dyskomfort. To, co czuła wewnątrz, było lak inne od tego, czego
się spodziewała. Wygięła ciało w łuk, żeby dopasować się do niego i było
wspaniale.
- Isabel?
Uśmiechnęła się, tak przepełniona miłością, że z pewnością musiał to
wyczuć. Dotknęła jego włosów na skroniach, a on zaczął się w niej miarowo
poruszać.
Gdzieś głęboko w niej obudziła się tęsknota za czymś, czego jeszcze nie
całkiem rozumiała. Jej ciało odpowiadało na jego pchnięcia i sama nie
wiedziała, jak to się stało, że zaczęła szeptać:
- Jeszcze… - Chciała więcej i więcej.
Słowo to nabrało teraz zupełnie innego znaczenia.
Bliskość z tym mężczyzną była tym, czego Isabel pragnęła i czego
poszukiwała.
Michael, mężczyzna, który zawsze zdawał się nad sobą panować, teraz
stał się bezsilny wobec swoich pragnień, podobnie jak ona. Poruszali się w
jednym, wspólnie odnalezionym rytmie, jakby tańczyli.
Michael szeptał jej, jaka jest piękna, jak wyjątkowa i cudowna. Isabel
poczuła, że płonie…
Ekstaza ogarnęła ją znienacka.
Wykrzyczała jego imię i wpiła się w niego.
Michael wiedział, co czuła. Jego pchnięcia stały się silniejsze, głębsze…
Aż wreszcie przyszło spełnienie. Czuła to wyraźnie. Wtuliła się w niego i
chciała, żeby tak trwali na zawsze.
Do oczu napłynęły jej łzy szczęścia i zachwytu nad cudem, jakiego
zaznała. Teraz zrozumiała, co to znaczy. Stali się jednością.
Michael odprężył się i opadł obok niej na łóżku i przyciągnął Isabel do
siebie. Była wyczerpana. Zrobiło się jej chłodno i on musiał poczuć to samo, bo
naciągnął na nich prześcieradło.
Leżąc na nim, czuła się ospała niczym kotka. Oparła głowę na jego piersi
i wsłuchiwała się w bicie jego serca. Nigdy nie czuła tak przyjemnego
zmęczenia. Michael pocałował ją w czubek głowy i objął zaborczo w talii.
Uśmiechnęła się do migoczącego płomienia świecy stojącej na szafce nocnej.
- Czy zawsze tak jest? - odważyła się wreszcie zapytać.
- Nigdy nie było tak jak teraz - odparł.
Poczuła satysfakcję. Uniosła głowę, a jej włosy rozsypały się jak zasłona
na jego piersi.
- Nigdy?
- Nigdy - potwierdził. - Nigdy wcześniej.
Pocałował miejsce, w którym jej szyja spotykała się z ramionami. To było
szczególnie wrażliwe miejsce.
Wewnątrz niej zadrgały mięśnie, o których istnieniu nie miała pojęcia.
- A czy możemy zrobić to jeszcze raz? - zapytała, domyślając się już
odpowiedzi, gdyż jego męskość zaczęła dumnie podnosić głowę.
- Tyle razy, ile tylko pani zechce, pani Severson - obiecał jej i poruszył
biodrami tak, że znowu się w niej znalazł.
- Zrobimy to teraz? - Zabrakło jej tchu, kiedy to mówiła. Mimo to
spróbowała sama poruszyć biodrami.
Reakcja jej męża była natychmiastowa.
- Słodki Jezu, tak… - powiedział.
I zrobili to znowu.
Michael nie chciał już nigdy opuszczać tego pokoju w zajeździe.
Isabel była dla niego niczym opium. Im więcej jej smakował, tym bardziej
jej pragnął.
Kochali się bez przerwy i przestali odróżniać dni od nocy. Istnieli tylko w
przestrzeni czterech ścian swojego pokoju i cały świat mógłby się teraz
skończyć, a Michael czuł, że nie obeszłoby go to wcale. Miał swoją Isabel, a ona
była dla niego wszystkim.
Kiedy spała, leżał obok niej i nie mógł zmrużyć oka, tylko się jej
przyglądał. Kosmyki włosów oplatały jej szyję i kładły się na policzku.
Wyglądała tak młodo, tak niewinnie i czysto. Jego żona dawała mu siebie
bezwarunkowo, nie czekając na nic w zamian i to było dla niego tak urzekające.
Jej hojność budziła w nim szlachetne odruchy. Chciał być dla niej mężczyzną, o
jakim marzyła. Isabel nie była zbyt ufna, ale jemu zaufała.
Michael mógłby zostać w tym pokoju już na zawsze. A przynajmniej tak
myślał.
Trzeciego dnia ich miesiąca miodowego zbudził się w środku nocy i
zauważył, że leży sam w łóżku. Usiadł wystraszony i nie uspokoił się, dopóki
nie zobaczył Isabel siedzącej w fotelu przy oknie, ubranej w jego koszulę i
wpatrującej się w nocne niebo.
- Co ty tam robisz? - zapytał.
Isabel odwróciła głowę, a jej twarz znalazła się w cieniu.
- Byłeś niespokojny. Musiało ci się śnić coś złego. Początkowo
próbowałam cię zbudzić, ale potem zdecydowałam, żeby zostawić cię w
spokoju.
Nie przypominał sobie snu.
- Mówiłem coś przez sen?
Isabel podkurczyła nogi i objęła rękoma, przyciskając je do piersi.
- Co mówiłem? - powtórzył.
- Wołałeś Alettę - powiedziała. - Kiedy po postrzale walczyłeś o życie, w
malignie rozmawiałeś z nią, jakby była przy tobie w jednym pokoju.
Michael opuścił nogi z boku łóżka.
- Co takiego mówiłem?
- Nic, co mogłabym zrozumieć. - Zabujała się na fotelu, zanim zebrała się,
żeby zadać następne pytanie. - Myślisz, że kiedyś uda ci się o tym zapomnieć?
Nie miał pewności, czy chciał teraz o tym rozmawiać.
- Zapomnieć o czym?
- O jej śmierci.
Michael oparł głowę na rękach i nie odpowiedział.
- Jeśli nigdy nie dowiesz się, kto zamordował tę kobietę, to czy
kiedykolwiek zaznasz spokoju? - odezwała się Isabel.
- Nie. - Spojrzał na nią, żałując, że nie może być inaczej, i że ona ma
swoją rolę w tym dramacie.
Nastawił się, że wykorzysta ją dla swoich potrzeb, ale teraz intuicja
podpowiedziała mu, że to może stanąć między nimi niczym mur. Isabel była
zbyt krucha i zbyt dobra, żeby być częścią tej gry przeciwko Elswickowi.
Ale czy mógł teraz cokolwiek zmienić? Już wybrał swoją drogę.
Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że uda mu się Isabel ochronić.
Przyglądała mu się przez chwilę, zanim się odezwała.
- Tak też myślałam.
- Gdyby była jakaś inna możliwość, to bym ją wybrał - odparł. - Ale nie
martw się. Wszystko będzie dobrze.
Isabel uśmiechnęła się do niego, a światło księżyca odbiło się w jej
oczach.
- Tak. - Opuściła stopy na podłogę i wstała z fotela. - Jutro jest niedziela.
Pan Oxley będzie oczekiwał nas w kościele.
Michael rzadko bywał w kościele, nie był pobożnym, zwłaszcza od czasu,
kiedy Bóg wiedział, w jaką grę postanowił grać. Ale mógł poświęcić się i
przynajmniej tyle dać Isabel.
- Oczywiście pójdziemy - powiedział.
Państwo Oxleyowie ucieszyli się bardzo na widok młodych na niedzielnej
mszy. Simon, dzwonnik i świadek na ich ślubie, mrugnął porozumiewawczo do
Michaela, kiedy ich zobaczył. Michael mrugnął do niego w odpowiedzi. Isabel
przyjrzała się podejrzliwie jednemu i drugiemu mężczyźnie, ale nie poczuła się
urażona.
Michael uznał, że pójście do kościoła nie było wcale takim złym
pomysłem. Pastor wygłosił mądre kazanie. Fragmenty czytane z Biblii też były
ciekawe, wszyscy entuzjastycznie, chociaż nieco fałszywie śpiewali pieśni.
Michael nie uczestniczył w ceremonii tak czynnie jak jego żona. Jego
umysł analizował coś zupełnie innego. Rana się zagoiła, więc podjął stanowczą
decyzję: Najwyższy czas wracać do Londynu.
Kiedy powiedział o tym Isabel, nie protestowała. Podała mu dłoń w geście
zaufania. Michael obiecał sobie, że nie pozwoli, żeby stała się jej jakakolwiek
krzywda. Ostatni dzień w zajeździe spędzili w taki sam sposób jak poprzednie,
kochając się.
Tylko że tym razem dla niego przyjemność miała słodko-gorzki smak.
Był mężczyzną, który wierzył w wyrównywanie porachunków. I wiedział, że
właśnie teraz nadszedł na to czas.
Przysiągł sobie, że będzie chronić Isabel za wszelką cenę.
Następnego ranka wyjechali do Londynu.
Michael powiedział Isabel, że podróż będzie trwała dwa dni. Biorąc pod
uwagę fakt, że Haddon prawdopodobnie tonie w stercie papierów i rachunków, i
będzie chciał zepchnąć je wszystkie na Michaela, nie powinni się wcale spieszyć
z powrotem.
- On potrafi czytać? - zapytała.
Haddon wrócił do Londynu faetonem, a większy powóz zostawił dla
małżonków. Przestronność powozu była jednak kwestią względną. Kiedy
Michael do niego wsiadł i zajął większość miejsca, zaraz zrobiło się przytulniej.
Isabel to jednak wcale nie przeszkadzało.
- Oczywiście - odpowiedział Michael, spoglądając na kartę, którą właśnie
wziął. Postanowili umilić sobie czas podróży grą w karty. - On tylko nie lubi
kalkulacji i targowania się. Uważa, że Indianie są dobrymi negocjatorami tylko
wobec swoich, a z obcymi on nie umie robić interesów i pewnie ma rację.
- Czy on uważa siebie za Indianina? - zapytała zaciekawiona, bo sama go
tak nie postrzegała.
- Haddon uważa siebie za Shawnee, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z
tego, że w połowie jest biały. - Michael spojrzał ponad kartami na Isabel. -
Musisz to zrozumieć, że Shawnee uważają, że istnieją Indianie i Shawnee, czyli
elita.
- Ale wychowywał się u ojca, prawda?
Michael wyłożył swoje karty, wygrywając gładko tę partię.
- Mieszkał razem z ojcem do czasu, kiedy ten okazał się zdrajcą. Wtedy
Alex wrócił do plemienia swojej matki. Isabel, pozwól, że cię ostrzegę. Alex nie
mówi zbyt wiele o swoim ojcu, bo w jego sercu ten człowiek już umarł.
- Żałuję, że nie potrafię postąpić tak samo. - Isabel zebrała wszystkie
karty, zapominając o grze. - Każdy obrót koła przypomina mi, że jesteśmy w
drodze do Londynu. W każdej chwili mogę tam wpaść na swojego ojca.
Powinnam być taka jak Haddon.
Michael położył dłoń na jej udzie.
- Nie sądzę, żebyś potrafiła być taka, a i Haddon nie wydaje mi się, żeby
naprawdę wymazał z pamięci swojego ojca. Wiem, co mawiają księża, ale nie
zgadzam się z tym, że człowiek został stworzony po to, żeby zapominać. Ja z
pewnością nie.
- Nie, Michael, zostaliśmy stworzeni po to, żeby wybaczać - poprawiła
go.
- Wybaczyłaś swojemu ojcu?
Isabel oparła się w kącie powozu.
- Chciałabym tylko, żeby zdawał sobie sprawę z mojego istnienia. Czy to
tak wiele?
- Dla niektórych ludzi to wiele. - Schował karty do drewnianego pudełka.
- Z drugiej strony ja bym chciał mieć wszystko i wydaje mi się, że ty też…
- Nie. Już się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że nie chcę
od niego zbyt wiele.
- To dobrze, bo pewnie wiele nie dostaniesz.
Powiedział to z taką pewnością, że przyszło jej coś do głowy.
- Znasz markiza Elswicka?
Przez ułamek sekundy zdawało jej się, że Michael czymś się wykręci, ale
nagle odparł lekkim tonem:
- Wszyscy go znają. To człowiek o wielkich wpływach.
Oczywiście. Isabel przytaknęła, ale w jego głosie usłyszała coś innego.
- Powinnam się chyba z tym pogodzić, prawda? - powiedziała z
namysłem. - Będę musiała wybaczyć. Co ciekawe, jego syn także był związany
z tą aktorką, o której zamordowanie oskarżyli ciebie. To mój przyrodni brat.
Michael, myślisz, że on mógł być w to zamieszany?
- Za dużo na ten temat rozmyślasz, Isabel. - Wziął ją w ramiona. -
Zapomnij o Elswicku. Mężczyzna, którego powinnaś uznawać za ojca, to ten,
który cię wychował. Ja tak uważam.
Jej ojczym? Isabel pokręciła głową.
- On nigdy się o mnie nie troszczył.
- Ale cię utrzymywał. A to więcej niż zrobił pan Elswick.
To była prawda, ale nadal coś się w niej burzyło na myśl o przyznaniu jej
ojczymowi jakichś zasług. Ona chciała, żeby jej prawdziwy ojciec się do niej
przyznał. Jej prawdziwy ojciec, z którym będzie się musiała spotkać…
Michael posadził ją sobie na kolanach.
- Nie myśl teraz o tym, Isabel - powiedział. - Nie denerwuj się
niepotrzebnie.
- To dla mnie ważne…
Nie dał jej dokończyć, bo zamknął jej usta pocałunkiem, długim i
niespiesznym. Ale Isabel nie była jeszcze gotowa, żeby sobie odpuścić.
- Michael, przedstawisz mnie markizowi Elswickowi, dobrze?
Michael spojrzał na nią, jakby coś mu ciążyło na duszy, a potem wzruszył
ramionami.
- Isabel, mam teraz inne sprawy na głowie.
- Jakie?
Przesunął ją tak, żeby usiadła okrakiem na jego kolanach i wtedy poczuła
jego naprężoną męskość. Chciał się z nią kochać. Jego palce zawędrowały do
zapięcia na plecach jej sukni.
W pierwszej chwili była zaszokowana, ale zaraz ją to zainteresowało.
- Woźnice się dowiedzą - szepnęła.
- Że kocham się ze swoją piękną żoną? Jeśli są mężczyznami, to będą na
to liczyć. - Mówiąc to, rozpiął jej suknię.
Isabel zarumieniła się ze złości, ale po chwili już nie protestowała, kiedy
Michael zasłonił okna w powozie. Wydało jej się to takie perwersyjne… a
jednocześnie podniecające. Michael wkroczył w jej życie i zmienił w nim
wszystko.
Odnalazła guziki w jego bryczesach i tym razem rozpięła je z łatwością
eksperta. Jej mąż całował jej szyję i ucho, a jedną dłonią złapał ją za pierś,
wiedząc, że bardzo to lubiła.
Nie rozebrali się całkowicie. Nie było takiej potrzeby. Siedząc okrakiem,
Isabel pozwoliła mężowi wejść w nią głęboko. Kołysanie powozu tylko dodało
przyjemności ich ekscesom. Michael zsunął z Isabel górę sukni i przywarł
ustami do jej piersi, a ich wspólne ruchy nabrały intensywności.
Isabel przestała już myśleć o woźnicach. Jej mąż miał moc sprawczą, i
myślała tylko o nim. Ich namiętność przezwyciężała wszystkie problemy.
A kiedy skończyli, kiedy wtulili się w siebie, rozkoszując się doznaniami,
Isabel pomyślała, że jest najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
Michael objął ramionami swoją rozkochaną, senną żonę i nie chciał
myśleć o Elswicku.
Muskając ustami czubek jej głowy, z przyjemnością wdychał zapach jej
włosów i postanowił zignorować wyrzuty sumienia, za to przyrzekł sobie, że
wszystko będzie dobrze. Będzie się opiekował Isabel i lepiej, żeby niebiosa
miały w swojej opiece Henry'ego i Elswicka, jeśli okaże się, że to oni zabili
Alettę Calendri.
Tego wieczoru zatrzymali się na noc we wspaniałym zajeździe i nad
ranem następnego dnia wyruszyli w dalszą drogę. Ich powóz zajechał do
Londynu późnym wieczorem.
Kiedy ostatnim razem Isabel opuszczała Londyn, była skompromitowana.
Teraz wracała w stylu, jaki znały tylko księżne.
- Będziesz musiała kupić sobie nową garderobę - powiedział Michael.
Rzuciła okiem na swoją brązową suknię dzienną, uświadamiając sobie jej
nieodpowiedniość. Michael czytał w jej myślach.
- Jesteś piękna - szepnął jej do ucha. - Poza tym, wolę cię nago.
- To by było trochę dziwne, gdybym nago wybrała się na zakupy.
Zaśmiał się.
- Nie musisz tego w ogóle robić - poinformował ją. - Chociaż moja służba
nigdy nie musiała pracować dla kobiety, Bolling, mój kamerdyner, zaspokaja
większość moich potrzeb. Możecie porozmawiać i możesz go poprosić, o
cokolwiek zechcesz.
- Carte blanche? - zapytała figlarnie. Uchwycił dwuznaczność tego
pytania.
- Oczywiście - odparł pobłażliwie.
Powóz wjechał w jedną z najbardziej eleganckich ulic dzielnicy Mayfair.
Domy przy niej były nowe. Ich wapienne fasady były jeszcze nienaruszone
zębem czasu.
Powóz zatrzymał się przed wielkimi drzwiami koloru zgniłej zieleni z
miedzianymi okuciami. Wejście było okazałe.
Michael otoczył ramieniem talię Isabel i uścisnął ją lekko.
- Witaj w domu, pani Severson.
Nawet w najśmielszych swoich marzeniach Isabel nie wyobrażała sobie
tego momentu. Czuła się zupełnie tak, jakby została królową.
Woźnica otworzył przed nimi drzwi powozu. Kiedy wysiedli, drzwi
frontowe stanęły otworem. Bolling był wysokim, szczupłym mężczyzną z
haczykowatym nosem i znużoną miną człowieka, który zna swoje obowiązki.
Czyli wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać kamerdyner. Był ubrany
na czarno, co było stosowne dla jego pozycji.
- Witaj, Bolling - powiedział Michael.
- Witam w domu, sir.
- Dobrze jest wrócić - powiedział Michael, wprowadzając Isabel do domu.
Hol miał kształt koła, a z sufitu zwisał ogromny żyrandol z brązu i kryształów.
Na białej marmurowej posadzce nie było żadnych dywanów, a wszystkie wnęki
w ścianach były puste. Jedynymi meblami był fotel stojący przy drzwiach i
stolik na kapelusze i świece.
- To jest moja żona - przedstawił Michael Isabel.
Bolling ukłonił się.
- Pan Haddon poinformował nas, że nie wróci pan sam. Bardzo miło mi
panią powitać, pani Severson.
Isabel skinęła głową, świadoma swoich nowych obowiązków, nie mogąc
doczekać się, kiedy obejrzy cały swój nowy dom.
Jednakże Bolling jeszcze nie skończył.
- Ma pan gościa, sir. Kogoś, z kim chciał się pan szczególnie spotkać.
Michael zmarszczył brwi.
- Kto mógł wiedzieć, że wracam?
W tej chwili otworzyły się drzwi i stanął w nich mężczyzna średniego
wieku, chociaż jego mina robiła wrażenie, jakby był starszy niż świat. Jego ostre
spojrzenie błyskawicznie zmierzyło Isabel w tak opryskliwy sposób, że aż jej
zabrakło tchu.
Jej mąż całkowicie zmienił postawę. Stanął pomiędzy Isabel a gościem w
wyraźnie walecznym nastroju.
Obaj mężczyźni zmierzyli się wzrokiem i pierwszy odezwał się gość.
- Co, do jasnej cholery, pan wyprawia?
- Zwracam pańską uwagę.
- No to się panu udało. Musimy porozmawiać. - Gość odwrócił się na
pięcie i wszedł z powrotem do salonu.
Michael bez wahania wydał polecenie kamerdynerowi:
- Bolling, zaprowadź panią Severson na górę, do mojej sypialni. Za
chwilę tam przyjdę.
Ale Isabel wiedziała, że już przestał o niej myśleć. Wszedł do salonu i
zamknął za sobą drzwi. Całe zadowolenie Isabel znikło.
- Tędy, madame - powiedział Bolling, ruszając na górę po schodach.
Isabel nie ruszyła się z miejsca.
- Kim jest ten dżentelmen? - zapytała.
Bolling zawahał się i spojrzał na drzwi do salonu. Isabel powtórzyła
pytanie, dodając swoim słowom stanowczości pani domu.
- Kto to jest?
- Markiz Elswick.
Gdyby teraz Bóg spuścił na nią swoją karzącą rękę, nic byłaby bardziej
oszołomiona. Ten opryskliwy mężczyzna był jej ojcem?
To, co ją jeszcze bardziej zadziwiło, to fakt, że go nie rozpoznała. Zawsze
myślała, że będzie między nimi jakaś więź, podobieństwo, które jej
podpowiedzą prawdę.
A ten człowiek był dla niej kompletnie obcy.
- Pani Severson, tędy proszę - powiedział Bolling, przypominając jej o
poleceniu męża.
Ale Isabel nie miała zamiaru iść na górę. Całe życie czekała na ten
moment i wreszcie ta chwila nadeszła.
Podeszła do drzwi prowadzących do salonu i otworzyła je.
Rozdział 10
Obaj mężczyźni byli tak zajęci rozmową, że nawet nie odwrócili się,
kiedy Isabel weszła do salonu. Stali naprzeciwko marmurowego rzeźbionego
kominka, który wyglądał, jakby nigdy nie płonął w nim ogień.
Markiz mówił ściszonym, ale gniewnym głosem.
- Oczywiście, że tu przyjechałem. Usłyszałem o pańskim małżeństwie, i o
tym, z kim się pan ożenił. Nic pana nie powstrzyma przed próbą zbliżenia się do
mnie, żeby mnie zniszczyć, prawda? Jest pan szalony!
- Czasami też tak myślę - odparł Michael. - A pan zrobił wszystko, żeby
zobaczyć mnie dyndającego na szubienicy. Gdyby nie chodziło panu o ochronę
Henry'ego, to czy w ogóle by się pan tym przejął?
Isabel przerwała im, chcąc, żeby zdali sobie sprawę z jej obecności w
pokoju.
- A więc to jest mój ojciec?
Jej ciche słowa były jak wystrzały z karabinu przecinające pokój.
Obydwaj mężczyźni podnieśli głowy zaskoczeni. Gniewny wyraz twarzy jej
ojca jeszcze się pogłębił i mężczyzna szepnął coś Michaelowi, czego Isabel nie
usłyszała.
Za nią wszedł do salonu Bolling z przeprosinami.
- Sir, proszę mi wybaczyć. Nie zdawałem sobie sprawy, co pani zamierza
zrobić, i nie udało mi się jej na czas powstrzymać.
Jej mąż odprawił kamerdynera i zwrócił się do Isabel.
- Isabel, wyjaśnię ci wszystko w swoim czasie, a teraz idź, proszę, na górę
z Bollingiem.
- Wyjaśnisz wszystko w swoim czasie? - Zatrzasnęła drzwi, a kamerdyner
wykazał się refleksem, cofając się w porę, by uratować swój nos. - Ten czas jest
teraz, Michael. Teraz.
Jej ojciec zlustrował ją beznamiętnym wzrokiem. Odziedziczyła po nim
grube czarne włosy i zadartą brodę. On także miał złote plamki w oczach, ale w
jego wyrazie twarzy była opryskliwość i całkowite rozczarowanie światem,
które, Isabel modliła się, oby nigdy nie odcisnęło się na jej obliczu.
- Co moja matka w tobie widziała? - Nie zamierzała mówić tego na głos,
ale słowa wymknęły jej się same.
Elswick uniósł brwi.
- Nawet nie pamiętam, jak wyglądała twoja matka.
Jego słowa jakby wyssały całe powietrze w pomieszczeniu.
Isabel tak się zirytowała, że nie mogła złapać tchu. Miała ochotę wyrwać
mu ten opryskliwy język. Ruszyła w jego kierunku, ale Michael stanął jej na
drodze i złapał za ramiona.
Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, i nie zobaczyła w nim już swojego
męża, tylko kogoś obcego. Wyrwała mu się. Jeszcze nie pojęła pełni jego
zdrady. To wszystko było jeszcze za świeże. Ale wiedziała, że będzie musiała
zachować między nimi dystans.
I wtedy markiz popełnił błąd. Uśmiechnął się z zadowoleniem.
Isabel zadarła brodę.
- No dalej, Michael, pytaj go. Zapytaj go, czy to on próbował cię zabić.
Markiz był prawdziwie zaskoczony oskarżeniem, które padło z jej ust.
- Zabić? - Uniósł rękę do góry. - Nic o tym nie wiem.
- Tak samo jak nie wie pan nic o tym, że pański syn był w mieszkaniu
Aletty Calendri tej nocy, kiedy zginęła? - odparł Michael.
Wyraźnie były to ich stare porachunki.
- Aletta Calendri była dziwką - burknął markiz. - Każdej nocy sypiała z
wieloma mężczyznami. Wie pan o tym, bo sam pan tam był.
- Podobnie jak Henry. Tamtej nocy pobiliśmy się o nią - powiedział
Michael. - Był wściekły z zazdrości…
- Tak. Ponieważ jego przyjaciel sypiał z kobietą, którą on kochał -
wyjaśnił markiz. - Jego przyjaciel, Severson. Mój syn miał pana za przyjaciela, a
pan wykorzystał jego zaufanie i go zdradził. Pamięta pan? W tamtych czasach
liczyło się dla pana tylko zdobywanie. Był pan zbyt zapatrzony w siebie, żeby
zauważać ludzi, których pan deptał na swojej drodze. Miał pan urok, wygląd, a
Henry chciał pana we wszystkim naśladować. Nie słuchał swojego ojca ani
nikogo rozsądnego. Wiadomość o tym, że każdej nocy, kiedy on wychodził od
Aletty, pan przychodził na jego miejsce, była dla niego jak cios w plecy.
Markiz spojrzał na Isabel.
- Widzisz, jakiego człowieka sobie wzięłaś za męża? Moje kondolencje.
Michael uniósł dłonie, jakby prosił o litość.
- Nie ma dla mnie usprawiedliwienia - przyznał. - Rzeczywiście, wtedy
myślałem tylko o sobie.
- A teraz się pan zmienił? - wycedził markiz, spoglądając znacząco na
Isabel.
- Tak - odparł ponuro Michael. - Zmieniłem się.
- Czas to pokaże, prawda? - podsumował markiz i pokręcił głową. - Henry
był wściekły tamtej nocy, ale to nie morderca. On nie zabił tamtej dziewczyny.
- W takim razie, dlaczego tak usilnie starał się pan obwinie mnie za jej
śmierć? - zapytał Michael, a Isabel usłyszała w jego głosie, jak bardzo pragnął
poznać odpowiedź na to pytanie. - Nie pomyślał pan, że sędzia dowie się, że
przekupił pan świadków przeciwko mnie? Albo, że sfinansował pan
wydrukowanie tych wszystkich pamfletów wskazujących mnie jako winowajcę?
Dlaczego nie poświęcił mi pan nawet minuty swojego czasu, kiedy wróciłem i
nie byłem już zagrożeniem dla pana ani dla Henry'ego?
- A czy kiedykolwiek nie był pan zagrożeniem? - odparł markiz. - Henry
chodził za panem jak pies. Kiedy pańskie oddziaływanie na niego się skończyło,
Henry stal się przyzwoitym człowiekiem. Zatrudnił się u Casstereagha, który
twierdzi, że Henry odznacza się prawdziwym talentem w dyplomacji. Nie
wiadomo, jak wysoko by zaszedł, a wtedy pojawia się pan, zadając pytania,
węsząc i ogłaszając swoją niewinność w sprawie, która już dawno została
zapomniana.
- Ale nie przeze mnie.
- Tak. Podejrzewam, że pan nie potrafiłby zapomnieć - powiedział
markiz. - Ale teraz, kiedy pan wrócił, ludzie zaczynają łączyć imię Henry'ego z
pańskim i wywlekają stary skandal, o którym lepiej byłoby zapomnieć.
- Ja nie potrafię tego zapomnieć - powiedział Michael. - Cenię sobie moje
imię tak samo jak pan swoje.
- Pańskie imię? - Markiz wyrzucił w górę ręce w gniewie. - Zdaje się, że
tylko pan w swojej rodzinie dokonał czegoś samodzielnie. Z pewnością jest pan
bardziej przydatny społeczeństwu niż reszta pańskiej hulaszczej rodziny. Pański
brat udaje nie wiadomo kogo, a nie ma czym zapłacić w sklepie spożywczym.
Sprzedał już wszystko, co tylko mógł, a uważa się za arystokratę. Daje pan
wiarę? - Pokręcił nosem z odrazą. - A jak na ironię, pan nie osiągnąłby połowy
tego, co ma teraz, gdyby dalej szedł pan ścieżką obraną przez siebie przed
morderstwem. Pewnie teraz siedziałby pan w więzieniu dla dłużników albo i
gorzej.
Michael milczał, a Isabel wiedziała, że godził się z tymi słowami.
Gniew opuścił markiza, który odezwał się bardziej pojednawczym tonem:
- Nie zamierzam pana obrażać. Ja tylko chcę chronić mojego syna. A to
nie jest chyba zbrodnią?
- Nie - przyznał Michael zawiedzionym głosem. - Ale skoro ja nie
zabiłem Aletty i Henry tego nie zrobił, więc kto jest za to odpowiedzialny?
- Naprawdę pan tego nie zrobił? - zapytał markiz, jakby nadal nie miał
pewności.
Michael pokręcił głową.
Markiz zastanowił się chwilę.
- To mógł zrobić każdy mężczyzna. Ona bawiła się wieloma z was,
głupcy. Henry przepuszczał na nią każdego szylinga, a podejrzewam, że i pan
nie był lepszy.
- Nie miałem pieniędzy, więc nie brała ode mnie niczego.
- Cóż, w takim razie, skoro była taką manipulantką, żeby wykorzystywać
mężczyzn dla pieniędzy, jednego po drugim, a potem oferować panu swoje
wdzięki za darmo, to już rozumiem, skąd to piekło, które się rozpętało. I co za
perfekcyjny plan miał morderca. Nie tylko zabił ją za jej fałszywą naturę, ale leż
zemścił się na panu. Fantastyczne.
- Pozwoli pan, że się z nim nie zgodzę? - zapytał oschle Michael.
- Proszę bardzo - odparł markiz. - Na pana miejscu też bym się tak czuł.
Niestety, prawdopodobnie możemy się nigdy nie dowiedzieć, kto stoi za tym
zabójstwem. Zbyt wiele czasu upłynęło.
- Tylko że ktoś próbuje go zamordować teraz - powiedziała Isabel. -
Prawdopodobnie to ta sama osoba.
Obaj mężczyźni spojrzeli tak, jakby zapomnieli ojej obecności w salonie.
- Oczywiście, zakładając - kontynuowała - że nikt więcej nie ma powodu,
żeby chcieć cię zabić. - Sama w tej chwili miała kilka powodów.
- Tak - zgodził się markiz. - Oczywiście, jeśli te ataki na pańskie życie są
powiązane z Alettą, to jedyne, co panu pozostaje, to czekać. Morderca sam pana
odnajdzie. - Markiz ruszył w stronę wyjścia. - Tak czy inaczej, ja się w to nie
mieszam. Wszystkiego dobrego, Severson. Pewnie zaciekawi mnie, czym się to
wszystko zakończy.
- Jeszcze jedno pytanie, lordzie - powiedział Michael. Markiz zatrzymał
się. - Skąd pan wiedział, kiedy czekać na mój powrót do domu?
- Moi szpiedzy są wszędzie - odparł arogancko markiz. - Niewiele rzeczy
może pan zrobić w tym mieście, żebym się o nich nie dowiedział. Zawsze dbam
o swoje interesy. - Obrzucił Isabel krótkim spojrzeniem i odwrócił się. - Do
widzenia. - Otworzył drzwi i wyszedł z salonu.
Słyszeli, jak prosi kamerdynera o swój kapelusz. Isabel ze swojego
miejsca widziała jeszcze markiza, jak wychodził, zatrzaskując za sobą drzwi.
Ona i Michael zostali sami.
Zaledwie parę minut temu jej życie kręciło się wokół niego, a teraz
zastanawiała się, jak mogła być tak ślepa.
Niepewnym ruchem rozwiązała tasiemkę czepka. Zdejmując go,
przyjrzała mu się i zobaczyła w nim wyblakłe, niemodne i głupie wspomnienie
kobiety, która nie była zbyt mądra.
- Przez cały czas wiedziałeś, kto jest moim ojcem.
- Isabel…
- Wiedziałeś?! - zapytała ostro.
- Tak. Riggs mi powiedział.
- Więc wtedy zdecydowałeś się na moją stawkę? - powiedziała,
przypominając mu o ich pierwszej rozmowie.
Nic nie powiedział.
Wolała patrzeć na żółte tasiemki zwisające z czepka niż na męża. Czuła
się całkowicie pusta w środku. Jej ciało było jednością z jego ciałem, ufała mu.
Nie mogła uwierzyć w to, że tak łatwo dała się oszukać. Nawet odrzucenie przez
ojca nie bolało tak bardzo jak dwulicowość Michaela.
Bolling pojawił się w drzwiach.
- Czy potrzebuje pan czegoś, sir? - zwrócił się do Michaela.
- Nie, Bolling. Zamknij drzwi.
- Tak, proszę pana - powiedział kamerdyner i zaczął się wycofywać,
zamykając drzwi, ale Isabel nagle poczuła, że musi uciec. Ruszyła do drzwi i
przemknęła obok Bollinga. Ale kiedy znalazła się w holu, zdała sobie sprawę, że
nie ma dokąd pójść.
- Chcę iść do mojego pokoju - poinformowała Bollinga. Musi uciec od
Michaela, wtedy będzie w stanie się zastanowić i podjąć decyzję.
- Isabel, musimy porozmawiać - powiedział Michael, ale ona już
wchodziła na górę po schodach, nie czekając nawet na kamerdynera.
Natychmiast usłyszała za sobą kroki Michaela.
Rzuciła okiem za siebie i zobaczyła, że jest tuż za nią. Rzuciła mu czepek
w twarz, podciągnęła suknię i wbiegła po schodach, a potem rzuciła się do
pierwszych napotkanych drzwi, które zamknęła za sobą.
Od wewnątrz nie było żadnej zasuwki, więc nie miała innego wyboru, jak
tylko zablokować drzwi własnym ciałem. Była na tyle rozgniewana, że
wierzyła, iż jej się to uda.
Oparła się plecami o drzwi. Zobaczyła, że jest w pokoju, którego ściany
mają kolor kości słoniowej i, poza łóżkiem i fotelem nie ma w nim mebli.
Wszystko wyglądało tu na nowe. Pościel i zasłony miały kolor błękitnego nieba,
a dywan miał ten sam odcień kości słoniowej co ściany. To był pokój
wypoczynkowy, który doskonale odpowiadał jej gustowi.
Klamka drgnęła, a Isabel zaparła się piętami o podłogę. Michael przestał
napierać, kiedy wyczuł jej opór.
- Musimy porozmawiać - powtórzył przez szczelinę w drzwiach.
Isabel spojrzała na sufit, zauważając gipsową sztukaterię. Nie miała mu
nic do powiedzenia… ale po chwili przyszła jej do głowy okropna myśl.
- Powiedz mi, Michael… - Jej głos brzmiał nadzwyczaj spokojnie, mimo
łez, które w niej wzbierały. - Teraz, kiedy już wiesz, że markiz nie miał nic
wspólnego z zabójstwem, co zamierzasz zrobić? Przedsięwziąłeś drastyczny
krok, żeniąc się ze mną, a wszystko to na marne.
Po drugiej stronie drzwi zapanowała cisza. Isabel wyczuła zapach jego
mydła do golenia i oparła policzek o drzwi. Była zdruzgotana.
- To nie tak - powiedział cicho. - Isabel, wpuść mnie do środka.
Porozmawiajmy.
- Wiedziałeś, że on tu będzie czekał na nasz przyjazd?
- Nie - odparł tak cicho, że ledwo go usłyszała. - Nie miałem pojęcia.
Zaskoczył mnie.
- Ale i tak zamierzałeś poinformować go o naszym małżeństwie? -
dociekała. - Wcześniej czy później stałabym się twoją kartą przetargową…
Mimo że mówiłam ci, że on się mną nie przejmuje. - Boże, jak te słowa bolały.
Musiała zacisnąć zęby, żeby zachować siłę.
- Wchodzę. Porozmawiajmy w cztery oczy.
- Nie jestem na to gotowa.
- To nie ma znaczenia. Muszę z tobą porozmawiać. - Michael pchnął
drzwi.
Nie była w stanie go powstrzymać, ale nie chciała go oglądać. Nie teraz,
kiedy cierpiała tak bardzo.
Odeszła od drzwi i stanęła przy oknie, które wychodziło na ulicę. Drogi
były wybrukowane, a na środku skrzyżowania znajdował się śliczny kwietnik.
Isabel złapała się jedwabnej zasłony i trzymała się jej mocno. Wszystko, byle się
tylko nie rozsypać.
Michael wszedł i zamknął za sobą drzwi. Czuła, że na nią patrzy.
- Powinienem był ci powiedzieć.
To była ostatnia rzecz, którą powinien był zrobić.
- Na początku to miało dla mnie sens - powiedział. - Ożenię się z tobą, a
Elswick uświadomi sobie, że nie może mnie zignorować. - Przerwał, a ona
mogła sobie wyobrazić, jak palcami przeczesuje włosy, w sposób, w jaki to
robił, gdy się nad czymś zastanawiał. - Wszystko się pogmatwało - wyznał. -
Straciłem z oczu to, co ważne. Od chwili, kiedy zobaczyłem cię po raz
pierwszy, zapragnąłem cię tak jak jeszcze żadnej kobiety.
Musiała na niego spojrzeć. Cieszyła się, że jeszcze się nie rozpłakała.
- Mężczyźni zawsze pożądali kobiet w ten sposób, na zawsze.
- Tak, na zawsze - zgodził się, akcentując ostatnie słowo.
- Chcesz mi przypomnieć o naszej przysiędze małżeńskiej? - zapytała, nie
dowierzając. - Wybacz, ale nie chcę teraz o tym myśleć. W końcu i tak jestem w
pułapce, prawda? - Nie próbowała ukryć goryczy.
Michael zacisnął zęby.
- Wydawało mi się, że nasze małżeństwo się sprawdza…
- Dlaczego? Bo sądziłeś, że twój podstęp zadziała? Albo dlatego, że ty
zyskiwałeś na nim wszystko, a ja nic?
Cofnął się, jakby go spoliczkowała.
Isabel odwróciła się do niego plecami i udawała, że wygląda przez okno,
chociaż nie byłaby w stanie powiedzieć, co było na zewnątrz, gdyby ją ktoś
zapytał.
Michael nadal naciskał.
- Kiedy zostałem postrzelony, ta gra się zmieniła, Isabel. Byłaś taka
dzielna i ocaliłaś mi życie.
Nie. Nie chciała teraz tego wspominać.
- Ożeniłem się z tobą, ponieważ byłaś szlachetna - ciągnął. - I poślubienie
ciebie było dla mnie sprawą honoru. Oskarżaj innie, o co chcesz, ale mam
wrażenie, że nasze małżeństwo sprawiało ci radość. Byłaś szczęśliwa, dopóki
nie weszłaś do lego domu i nie zobaczyłaś swojego ojca.
- On nie jest dla mnie ojcem - stwierdziła bezwzględnym, zimnym tonem,
zła na Michaela, że ośmielił się powiedzieć coś takiego.
Natychmiast spostrzegł, że popełnił błąd.
- Wiem to teraz. Przepraszam, że przeze mnie musiałaś z nim rozmawiać.
Ale, Isabel, zrozum, że ja musiałem dowiedzieć się prawdy.
Nie chciała słuchać przeprosin. Nie tego potrzebowała. Powoli spojrzała
w twarz Michaelowi.
- Ufałam ci - szepnęła - a to wszystko okazało się wielkim oszustwem.
- To nie było oszustwo - odparł gwałtownie. Ośmielił się zrobić krok w jej
stronę. - Bądź na mnie zła, Isabel, krzycz, wściekaj się i rzucaj przedmiotami.
Bądź dla mnie brutalna, jak tylko zechcesz, ale nie myśl nawet przez sekundę,
że cię nie szanuję i nie podziwiam. Nasz związek był wyjątkowy… - Przerwał,
jakby zdał sobie sprawę ze znaczenia tych słów. - Nie możesz go tak zwyczajnie
przekreślić.
- To nie ja go przekreśliłam. To ty sprawiłeś, że uwierzyłam w to
wszystko, chociaż nie chciałam. A teraz nie mogę już w nie wierzyć. A z
pewnością nie w ciebie.
Wyglądał na nieszczęśliwego, jakby przyjął na siebie całą winę.
Jeszcze chwila, a wybuchnęłaby płaczem, ale duma nie pozwalała jej na
to. Duma była jedyną rzeczą, jaka jej jeszcze została.
- Nie kocham cię - powiedziała ze ściśniętym gardłem. - Sprzedałam się,
poślubiając ciebie.
- Nie sprzedałaś się…
- Tak, zrobiłam to - powiedziała, przerywając mu. - Bałam się, że będę
musiała żyć samodzielnie, a nic, czego się sama podejmowałam, nie wyszło. I
wtedy, kiedy osiągnęłam już dno i byłam przerażona, wtedy pojawiłeś się ty ze
swoją propozycją. Przyjęłam ją i mogę powiedzieć, że Aletta Calendri była
mądrzejsza ode mnie. Ona nie pozwoliła złapać się w pułapkę.
- Nie jesteś w żadnej pułapce. - Podszedł, a jego gniew był coraz większy.
Najwyraźniej nie podobało mu się takie bezduszne traktowanie go. - Przyszłaś
do mnie z własnej, nieprzymuszonej woli.
- A teraz tego żałuję - odparła.
Jego gniew sięgnął zenitu.
- Chcesz unieważnienia? O to ci chodzi?
Czy o to jej chodziło? Isabel nie wiedziała. Czuła się tak, jakby była
zupełnie rozdarta, a jej ból leżał przed nią jak coś namacalnego i on by go
zobaczył, gdyby tylko zechciał spojrzeć. Ale to by oczywiście oznaczało, że
musiałby liczyć się / kimś jeszcze oprócz samego siebie.
A tak naprawdę to nie była jego wina. On od początku był z nią szczery.
Jego jedynym celem było oczyszczenie swojego imienia. A ona była tylko
szczegółem.
Powinna była się domyślić. Głupia, głupia, głupia…
- Isabel, nie chcę, żeby pomiędzy nami działo się coś takiego. - Jego głos
zabrzmiał tak, jakby rzeczywiście żałował.
- Oczywiście, że nie - potwierdziła. - Mężczyźni nie lubią tego, prawda?
Wam się wydaje, że małżeństwo ogranicza się do ltego, co dzieje się w łóżku. -
Podeszła do łóżka i położyła się na materacu cała spięta i z zaciśniętymi
pięściami. - Jestem gotowa, Michael. Kiedykolwiek mnie zechcesz, będę tutaj
na ciebie czekała.
- Isabel, nie rób tego - ostrzegł ją.
- Nie chcesz się tutaj kochać? - zdziwiła się, ale nie mogła na niego
spojrzeć, obawiając się, że się załamie. - A może powinnam zejść na dół, na
kanapę…?
- Nie rób sobie żartów z tego, co było między nami - odparł przez
zaciśnięte zęby.
- Nic między nami nie było. - Spojrzała na niego, chcąc, żeby zobaczył,
jak bardzo ją zranił. - To wszystko, co było między nami. - Poklepała dłonią
materac. - Nie rozumiesz tego? Nie ma niczego więcej.
Michael cofnął się o krok. W jego ciemnych oczach wrzało od gniewu.
Isabel zebrała się w sobie, niepewna, czego może się spodziewać.
Michael odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, zatrząskując głośno
drzwi.
Ze wszystkich możliwych reakcji takiej najmniej się spodziewała.
Usiadła na łóżku. Po chwili usłyszała, jak huknęły drzwi frontowe.
Jak w transie, wstała z łóżka i podeszła do okna w samą porę, żeby
zobaczyć jego wysoką sylwetkę, znikającą za rogiem. Odszedł.
A dom wydał jej się pustą skorupą.
Wchodziła do niego z nadziejami i marzeniami, a teraz stała na środku
chłodnego, niczym więzienie, pokoju.
Isabel opadła na podłogę, pochyliła głowę i pozwoliła wreszcie popłynąć
łzom.
Rozdział 11
Bolling protestował, kiedy Michael chciał wyjść z domu sam. Chciał
wysłać z nim lokaja, Langstona. Mówił, że pan Haddon by się wściekł, gdyby
się dowiedział, że coś się stało Michaelowi.
Ale Michael nie miał nastroju, żeby z kimkolwiek teraz dyskutować. I
kiedy wychodził, nasuwając kapelusz głęboko na oczy, oznajmił, że z
przyjemnością wda się w porządną bójkę.
Zamiast tego szedł, nie dbając o to, dokąd zmierza. Jakiś czas zajęło mu
okiełznanie gniewnych myśli. I kiedy je uporządkował, nie spodobało mu się to,
co zrobił.
Isabel miała rację. Wykorzystał ją, a świadomość tego dotarła do niego
dopiero w chwili, kiedy Elswick opuścił jego dom, a Michael zobaczył
spojrzenie Isabel.
Bardziej przejmował się znalezieniem odpowiedzi na swoje pytania niż
dobrem swojej żony. I co z tego wyszło? Elswick nie miał o niczym pojęcia!
Ale Isabel myliła się, myśląc, że on o nią nie dbał. Obchodziła go. Miał
najszczersze chęci dotrzymać swoich obietnic. Nie miała chyba do tej pory na
co narzekać, prawda?
Nagle zatrzymał się. Gniew opuszczał go tak szybko, jak go wcześniej
ogarniał. A na jego miejsce pojawiło się uczucie pustki.
Isabel zamierzała go opuścić.
Wiedział to, nawet jeśli ona sobie tego jeszcze nie uzmysłowiła.
Kobieta, którą poślubił, wzniosła wokół siebie mur, tak samu jak on
kiedyś. Znał dobrze ten stan i wiedział, ile kosztuje pokonanie takiego muru.
Jemu się udało. Isabel ufała mu…
Ból, który zobaczył w jej oczach, przestraszył go.
Kolejny element układanki wskoczył na swoje miejsce.
Już wcześniej widział ten wyraz twarzy. Widział taki sam strach w oczach
Aletty.
Michael zatoczył się. Rozejrzał się dookoła, zaskoczony tym, że przeszedł
już niemal pół Londynu w kierunku doków. Niedaleko stąd była popularna
tawerna "Pod Krukiem", do której często chadzał przed laty. Wziął głęboki
oddech i pozwolił, żeby obudziły się w nim wspomnienia.
Gniewne słowa Aletty brzmiały w jego uszach. Nie potrafił sobie ich
dokładnie przypomnieć, miał jedynie mgliste wspomnienie.
Trzech krzepkich marynarzy kroczyło ulicą w stronę nabrzeża. Michael
usunął się nieco na bok, ale i tak jeden z mężczyzn zderzył się z nim ramieniem.
- Przepraszam - burknął marynarz, doganiając swoich towarzyszy, a
Michael wyobraził sobie siebie mówiącego "przepraszam". Powtarzał to wiele
razy. Przepraszam. Nonszalancko, bezmyślnie, na odczepnego.
Do Aletty chodził dla seksu.
Nagle, nie wiadomo skąd, zaczęły mu się przypominać różne szczegóły.
Kłócił się z Henrym o Alettę tamtego popołudnia, a po wypiciu sporej ilości
alkoholu zdecydował się pójść ją odwiedzić, gdyż jej zapragnął. Tak po prostu.
Więc poszedł do jej mieszkania.
Poruszony wspomnieniami, Michael zaczął iść znanymi ulicami, które
robiły się coraz węższe i bardziej zatłoczone. Nadchodził wieczór. Ci, którzy
mieli domy, zmierzali do nich, a inni kręcili się bez celu, planując coś lub
ostatecznie lądując w tawernach. Michael dołączył do tych ostatnich.
Oczami wyobraźni zobaczył siebie pijanego w sztok, jak szedł tamtej
nocy, kiedy zamordowano Alettę. Ona chciała z nim rozmawiać. Ale on nie miał
na to ochoty. Kiedy teraz o tym myślał, był zdziwiony, że będąc tak strasznie
pijanym, nadal był rozpalony i miał ochotę na seks.
Elswick miał rację… Michael w ogóle nie przejmował się Henrym ani
Alettą.
Ale tamtej nocy nie kochał się z Alettą. Teraz to sobie przypomniał. Ona
powiedziała mu, że chciałaby czegoś więcej. Że jest gotowa rzucić wszystko dla
niego, a on ją wyśmiał.
W roztargnieniu dotknął miejsca, w którym była rana po postrzale,
wyczuwając już strup, który powstał na ranie.
Aletta była wściekła. Zaczęła rzucać w niego przedmiotami. A on leżał na
łóżku, śmiał się i to jeszcze bardziej ją rozjuszyło, bo nie traktował jej poważnie.
Ale nie mógł. Był za bardzo pijany, żeby móc klarownie myśleć o czymkolwiek
i przypomniał sobie, że wziął wtedy poduszkę, żeby się nią zasłonić i tak się
śmiał, że aż dostał czkawki.
Boże, jakim był podłym i okrutnym pijakiem!
Michael zatrzymał się na rogu, niedaleko tawerny "Pod Krukiem". Jego
stary pub nadal był zatłoczony i gwarny, jak przed lały. Pochylił głowę, jakby
chciał pozbyć się z myśli wszystkich wspomnień. Przypomniał sobie jeszcze
jakiś stłumiony męski głos. Aletta powiedziała mu, żeby już sobie poszedł i
wtedy…
To było bez sensu. Próbował ze wszystkich sił, ale nie był w stanie sobie
więcej przypomnieć. Ale pamiętał, że wymamrotał swoje "przepraszam".
Wypuścił powietrze z płuc z westchnieniem. Chyba zwariuje, zanim
wreszcie znajdzie rozwiązanie…
Wysoki mężczyzna o blond włosach, który zdjął kapelusz przed wejściem
do tawerny, przykuł uwagę Michaela. To był Riggs. I na dodatek nie był sam,
tylko z Henrym.
Jego stary znajomy zmienił się mocno przez te lata. Był grubszy i
wyglądał staro jak na swój wiek. Elswick mógł być zadowolony, ale Michael
zauważył, że Henry nie wyglądał na zadowolonego z życia.
Spotkanie tych dwóch było jednak podejrzane. Michael przeszedł przez
ulicę do tawerny, ostrożnie omijając powóz, którego woźnica był zbyt zajęty
krzyczeniem na chłopców, żeby patrzeć przed siebie na drogę. Pewnie dobrze
by było, gdyby Michael posłał po Haddona albo któregoś ze swoich ludzi, ale to
by mogło zająć jakieś czterdzieści minut, a nie miał ochoty tyle czekać.
Nie zamierzał konfrontować się z mężczyznami. Chciał tylko ich
poobserwować i zobaczyć, co się stanie.
Kiedy wszedł do tawerny, nie zdjął kapelusza. To nie było konieczne z
uwagi na dość niewyszukane towarzystwo. Zanim wieczór dobiegnie końca,
odbędzie się tu pewnie niejedna bójka. Klientela była bardzo zróżnicowana:
Rozrabiaki i kieszonkowcy mieszali się tu z fircykami, ci kłócili się z
woźnicami, kupcy omawiali interesy z marynarzami, a złodzieje spoufalali się z
bankierami. Główne pomieszczenie tawerny było gwarne i zadymione.
Nikt nie zwrócił uwagi na Michaela, kiedy przeszedł wzdłuż szynku do
kąta, skąd mógł obserwować Henry'ego i Riggsa. Obaj byli bardzo pochłonięci
rozmową i zdawali się nie zauważać nikogo wokół siebie.
Michael oddałby cały dzienny utarg, żeby tylko dowiedzieć się, o czym
rozmawiali.
Nagle Henry zerwał się gwałtownie i ruszył do wyjścia. Riggs ruszył za
nim, wołając go. Michael postanowił ich śledzić.
Doszedł już do drzwi, kiedy te się otworzyły i nowa grupa dżentelmenów
wkroczyła w progi tawerny. Michael nie chciał zgubić mężczyzn, których
śledził, więc zaczął się szybko przeciskać pomiędzy nowymi gośćmi. Jakiś
mężczyzna złapał go jednak za ramię.
- Michael?
- Tak - odpowiedział, nadal zmierzając do wyjścia, ale po chwili się
zatrzymał. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze swoim bratem.
- Carter?
Dziesięć lat temu jego brat był przystojnym mężczyzną. Czas nie był
jednak dla niego łaskawy. Głębokie bruzdy naznaczyły jego czoło, a czerwony
nos świadczył o zamiłowaniu do porto. Stracił też młodzieńczą muskulaturę, a
jego ramiona zupełnie opadły.
Carter poklepał go po plecach.
- Dobry Boże, tak, to ja. Wszędzie cię szukałem. Chodź, napijemy się. -
Nie czekając na odpowiedź Michaela, pociągnął go za sobą.
Na razie musiał zapomnieć o Riggsie i Henrym i pozwolić przedstawić się
przyjaciołom Cartera.
- To mój brat - powiedział do pozostałych dżentelmenów. Wszyscy byli
ubrani bardzo elegancko, ale do strojów nie pasowały ich wystające brzuchy.
Michael od razu zauważył, że byli bardziej zainteresowani zmoczeniem sobie
gardeł niż wyścigami czy skakaniem przez przeszkody.
A z pewnością zainteresował ich Michael. Kiedy podano im kufle, Carter
chwycił jeden dla siebie i drugi dla Michaela.
- Na zdrowie - powiedział i wypił do dna. Wystawił swój kufel do
ponownego napełnienia, a potem podprowadził Michaela do tego samego kąta, z
którego wcześniej szpiegował Riggsa.
Carter pociągnął kolejny łyk, zanim się odezwał.
- Więc co ciekawego porabiałeś?
To było dość dziwne pytanie, zważywszy na okoliczności. Przyjacielski
ton Cartera całkowicie kontrastował z jego wcześniejszym zachowaniem.
- Byłem cię odwiedzić, ale mnie nie wpuściłeś - powiedział Michael.
- Bzdura. Gdybym był w domu, na pewno bym się z tobą spotkał. Ale nie
bywam tam często.
Michael zmarszczył czoło. Był pewien, że jego brat lub jego żona byli
tamtego dnia w rezydencji.
- A poza tym - powiedział Carter - nie przypominam sobie, żebym dostał
od ciebie zawiadomienie.
- Nie wysyłałem go.
Carter wzruszył ramionami.
- Cóż, masz już odpowiedź. Nie możesz oczekiwać na spotkanie ze mną,
jeśli mnie wcześniej nie powiadomisz.
- Jesteśmy braćmi - przypomniał mu Michael.
- Wiem. - Carter zachwiał się i spojrzał przez tłum, żeby się upewnić, czy
jego przyjaciele nadal stoją przy barze. Ani razu nie spojrzał Michaelowi w
oczy. Stale patrzył w jakimś innym kierunku.
- Słyszałem, że się ożeniłeś. - Stwierdzenie Cartera zaskoczyło Michaela.
- Kto ci powiedział?
Wreszcie Carter spojrzał mu w twarz. Uśmiechnął się tajemniczo.
- Biskup jest moim przyjacielem. Nie mógł się powstrzymać, żeby mnie
nie poinformować o pewnej prośbie o specjalne zezwolenie na ślub. Czy nie
spóźniłem się za bardzo z życzeniami?
- Pobraliśmy się niecały tydzień temu.
- Ach, pierwsze miesiące małżeństwa… - powiedział Carter z
rozmarzeniem. - Potem już tylko sama nuda. - Uśmiechnął się do Michaela, ale
nie było radości w jego oczach. - Powinniśmy poznać twoją żonę. Prawdę
mówiąc, jestem zaskoczony, że przyszedłeś dziś w takie miejsce. Materac w
małżeńskim łożu chyba się jeszcze nie rozpadł?
Michael nie potrzebował miłosnych porad od swojego brata, szczególnie
na tak drażliwy temat.
- Jak się miewa twoja rodzina?
- Dziękuję, dobrze. - Carter zaprzeczył sam sobie westchnieniem. -
Posiadłość zabiera mnóstwo czasu, a ten piekielny tytuł to tylko utrapienie. Mój
najstarszy syn został właśnie wyrzucony z Eton. Staramy się, żeby przyjęli go z
powrotem. Brzmi jak historia jednego z nas, co? Oczywiście, słyszałem, że ty
się dobrze ustawiłeś.
- Staram się. - Kiedy dorastał, był zapatrzony w Cartera. Jakże by mogło
być inaczej? Carter był spadkobiercą, musiał więc być idealny. Michael dążył
do tego, żeby być taki jak on, we wszystkim… włączając w to picie, uświadomił
sobie, kiedy brat zajrzał do swojego, już opróżnionego kufla. - Masz -
powiedział Michael, przelewając swój trunek do kufla brata.
- Czy tam rzeczywiście jest tak niebezpiecznie, jak mówią? - zapytał
Carter.
Michael wzruszył ramionami.
- Świat to niebezpieczne miejsce, gdziekolwiek się znajdziesz.
- To prawda - zgodził się Carter. - O, Mullins już wychodzi. - Znowu
klepnął Michaela po plecach. - Zjedzmy razem kolację. Któregoś dnia. Wallis
się wszystkim zajmie.
Bratowa Michaela nigdy go nie lubiła. Uważała go za zepsutego. I miała
rację.
- Muszę już iść - rzucił przez ramię Carter i już go nie było.
Michael nie poszedł za nim. Obserwował, jak brat toruje sobie łokciami
drogę przez tłum podpitych marynarzy do miejsca, gdzie czekali jego
przyjaciele. Michael nie rozpoznawał żadnego z nich, chociaż był pewien, że już
kiedyś spotkał Mullinsa. To nazwisko brzmiało mu znajomo. Nagle sobie
przypomniał, że Mullins i Carter byli kolegami od kieliszka jeszcze w czasach,
zanim Michael wyjechał z Anglii. Dotarło do niego, że jego życie bardzo się
zmieniło od tamtych lat, a brat nic nie zmienił w swoim życiu.
Ruszył do wyjścia. Wątpił w sens szukania teraz Riggsa albo Henry'ego.
Nie można było przewidzieć, w którą stronę poszli.
Jego myśli powróciły do Isabel i, nieświadomy podjętej przez siebie
decyzji, zaczął wracać do domu. Świeże powietrze dobrze mu zrobiło. Ulice nie
były już tak zatłoczone, więc mógł iść siniało, nie obawiając się, że potrąci go
jakiś powóz.
Nagle jeden z mijających go powozów zatrzymał się obok i ktoś otworzył
drzwi. Michael spiął się, gotowy na wszystko. Haddon wystawił głowę z
powozu.
- Wdałeś się w dobrą bójkę? - zapytał.
- A co? Proponujesz jakąś?
Przyjaciel westchnął z rezygnacją.
- Wsiadaj.
Michael posłusznie wsiadł, wcześniej zdejmując kapelusz, żeby zmieścić
swoją wysoką postać w powozie.
- Śledziłeś mnie?
- Tak. Bolling był na tyle sprytny, żeby posłać za tobą człowieka.
Michael, co ci do głowy strzeliło? Ktoś próbuje cię zabić. I nie mów mi tych
bzdur, że nie potrzebujesz niańki.
- Bo nie potrzebuję. Już mam jedną: Bollinga.
- To dobry człowiek.
Michael wzruszył ramionami.
Haddon odezwał się do niego w języku Shawnee.
- Martwię się o ciebie, mój bracie. Podejmujesz ryzyko, chociaż nie
powinieneś.
- Tylko zuchwali dochodzą do prawdy - odpowiedział Michael także w
języku Indian.
- Albo głupcy. - Haddon przeszedł na angielski. - Twoja żona już wie,
dlaczego ją poślubiłeś?
- Czyżby Bolling i tym się z tobą podzielił?
- Przypadkiem usłyszał parę słów.
- To prywatna sprawa, Alex.
- Twoja Isabel ma charakter. To dobrze. Potrzebujesz kogoś, kto będzie ci
się sprzeciwiał.
- Tak samo jak ty to robisz?
Białe zęby Haddona błysnęły w uśmiechu.
- Może.
Michael musiał przyznać, że to prawda. Sam podziwiał charakter Isabel i
zdawał sobie sprawę z tego, że wcale nie żałował tego, że ją poślubił.
Nie zauważył nawet, kiedy zamilkł, dopóki Haddon nie wyrwał go z
zadumy.
- Może ty się w niej zakochałeś?
Pomysł był tak zaskakujący, że Michaelowi zabrakło słów. Haddon
zaśmiał się cicho.
- Wiem, wiem - powiedział. - To ja, z nas dwóch jestem romantykiem. Ty
jesteś za bardzo pochłonięty chęcią zemsty…
- Chcę tylko sprawiedliwości - przerwał mu Michael. Isabel o to samo go
oskarżała.
- Tak, sprawiedliwości - powiedział Haddon. - Uważaj, żebyś podczas
gonienia swojej zwierzyny nie zniszczył tego, co cenisz najbardziej. - Znowu
wrócił do języka Shawnee, który brzmiał niczym muzyka.
Na szczęście, przed odpowiedzią uratował Michaela fakt, że zajechali
właśnie przed jego dom. Otworzył więc drzwi powozu.
Alex położył dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Mówię to w imię naszej przyjaźni.
Michael odpowiedział mu po angielsku.
- Wiem. - Zawahał się. Jego uczucia dotyczące Isabel były leszcze zbyt
świeże i zbyt bolesne, żeby o nich mówić. Wolał zmienić temat. - Widziałem
dziś wieczorem brata.
- Odwrócił się na pięcie i odszedł na twój widok? - Haddon wiedział o
nieudanej wizycie Michaela.
- Zachował się, jakbyśmy byli w najlepszej komitywie. Słyszał o moim
ślubie. Widziałem też Riggsa w towarzystwie Henry'ego, dziedzica Elswicka.
Światło padające od frontowych drzwi domu odbijało się w srebrnym
naszyjniku Alexa.
- Zaskoczyło cię to, że zobaczyłeś ich razem? Czy nie tego się
domyślałeś?
Michael pokręcił głową.
- Nie jestem pewien. Dziś Elswick przekonał mnie, że Henry nie mógł
być zamieszany w tę zbrodnię.
- Ojcowie rzadko wiedzą, co tak naprawdę robią ich synowie -
przypomniał mu Haddon. - Mój z pewnością nie wie. Miej się na baczności.
- Będę - powiedział Michael i wysiadł z powozu. - Odpływasz jutro
wieczorem?
- Taki jest plan.
- Lubisz pływać na tym statku, prawda?
Haddon skinął głową.
- Odkryłem na nim wolność. Nikt nie może się ze mną kłócić, chyba że
ciebie wezmę na pokład. - Nachylił się. - Michael, podczas naszego ostatniego
rejsu zarobiliśmy tak dużo pieniędzy, że to się w głowie nie mieści. Jutro
wypływam do Egiptu. Mam dla ciebie dokumenty do podpisania. Zrozumiem
jednak, jeśli uznasz, że jesteś… - ruchem głowy wskazał na dom - zbyt zajęty.
Zawsze mogę załatwić to tak, jak to już robiłem, podrabiając twój podpis.
- Będę tam jutro rano - obiecał Michael, bo i dlaczego miałby nie być?
Być może odrobina dystansu jest tym, czego on i Isabel teraz potrzebują.
- Przyjedź wcześnie, bo będziemy ładować.
- W porządku. Będę. - Michael zatrzasnął drzwiczki i skinął na woźnicę,
żeby już odjechał.
Haddon wystawił jeszcze głowę przez okno, żeby krzyknąć z
odjeżdżającego powozu:
- Kup jej coś!
- Komu?
- Swojej żonie - powiedział Haddon z rozdrażnieniem. - Prezenty zawsze
ułatwiają negocjacje i nie mówię tu o tanich paciorkach! - Jego powóz wjechał
już za róg.
Michael stał przez chwilę w miejscu. Alex był jedynym człowiekiem,
któremu mógł ufać. Cenił sobie jego zdanie, dlatego uznał, że być może ma
rację, mówiąc, żeby był czujny.
Niestety w kwestii Isabel nie miał racji. Jej nie można było kupić, chyba
że podarowałby jej coś, o czym wiedział, że bardzo marzy…
Wszedł do domu mocno zamyślony.
Bolling siedział, czekając na niego.
- Cieszę się, że jest pan już w domu, sir.
- Wyobrażam sobie - odparł Michael.
- Nie gniewa się pan na mnie, że wysłałem za panem pana Haddona, sir?
- A czy to ma jakieś znaczenie?
- Nie, sir.
Michael westchnął.
- Idź już spać. - Nie czekał, aż kamerdyner postąpi zgodnie z jego
poleceniem, tylko ruszył na górę, nie biorąc nawet świecy.
Pokój, którego używał, był największym w domu i mieścił się na końcu
korytarza. Wiedział, że Isabel tam nie będzie.
Przez chwilę stał przed drzwiami do jej pokoju, który wybrała sobie w
gniewie, i zastanawiał się, czy wejść do środka. Duma podpowiadała mu, żeby
zostawić żonę samą.
Sprawdził jednak klamkę.
Drzwi nie były zamknięte ani zabarykadowane.
Otworzył je więc. W pokoju panowała ciemność, gdyż zasłony były
całkowicie zaciągnięte i nawet blask księżyca nie docierał do wnętrza.
Jego wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności i dostrzegł postać
Isabel, leżącą na łóżku. Jej równy oddech przyciągał go.
Bez zastanowienia zamknął drzwi, rozebrał się i położył obok niej. Czuł,
że powinien być przy niej. Przyzwyczaił się już do obecności Isabel, do jej
oddechu, do jej delikatnego ciepła. Jakby poczuła to samo, obróciła się i wtuliła
w niego. Westchnęła, jakby z zadowolenia.
Nigdy w życiu nie słyszał przyjemniejszego dźwięku. Powoli objął ją
ramionami. Nadal była ubrana w swoją znoszoną suknię, co nie przeszkadzało
jej zasnąć. Ale miała bose stopy, więc przynajmniej w tym względzie pozwoliła
sobie na wygodę. Jej ciepło i korzenno-różany zapach włosów podnieciły go.
To będzie pierwsza noc od ich ślubu, kiedy nie będą się kochać.
Po raz pierwszy będzie spał z kobietą bez seksu.
Kusiło go. Mógłby wsunąć się w nią i zbudzić ją pocałunkami. Znał
Isabel. Wiedział, że jej ciało odpowiedziałoby na to.
I co później?
Kiedy ciepło jej ciała zmieszało się z jego ciepłem, Michael poczuł
głęboki spokój.
W tej chwili wystarczyło mu, że był blisko swojej żony. Zasnął.
Isabel obudziło pukanie do drzwi.
Odgarnęła włosy z twarzy i rozejrzała się dookoła, nie od razu
rozpoznając otoczenie. I wtedy przypomniała sobie. Zdziwiła się, że tak dobrze
jej się spało. Kiedy kładła się do łóżka, miała zapuchnięte od płaczu oczy i
początkowo kręciła się i przewracała z boku na bok.
Wreszcie kiedyś w środku nocy musiała się rozluźnić.
Spojrzała na poduszkę leżącą na drugiej połowie łóżka. Były na niej
ślady, wskazujące na to, że ktoś na niej spał. Nieśmiało przysunęła się do
poduszki i wyczuła zapach męża.
Ze wzmożoną czujnością usiadła na łóżku, wypatrując kolejnych śladów
jego obecności. Ale żadnych nie znalazła.
Isabel dotknęła pościeli. Nie była ciepła, jak to bywa, kiedy ktoś dopiero
co wstanie z łóżka. Może więc to jej wyobraźnia płata figle…
Pukanie do drzwi powtórzyło się.
- Pani Severson?
Rozpoznała głos kamerdynera.
- Tak, Bolling?
- Nie chciałem przeszkadzać pani w odpoczynku, ale ma pani gości.
- Naprawdę?
Poza markizem i Oxleyami, kto mógł jeszcze wiedzieć o jej przyjeździe
do Londynu? I kogo by to obchodziło?
- Która godzina? - zapytała.
- Zbliża się południe - odezwał się kobiecy, melodyjny i kulturalny głos, a
po chwili drzwi zaczęły się otwierać.
Isabel podciągnęła prześcieradła w chwili, kiedy w drzwiach stanęła
wytworna dama o jasnych włosach i niebieskich oczach. Miała na głowie
najdziwniejszy egzemplarz aksamitnego szmaragdowego kapelusza, jaki Isabel
kiedykolwiek widziała. Ozdobnymi klamerkami powpinane były w niego białe i
żółte pawie pióra. Jej suknia miała kolor nieco jaśniejszej zieleni, a do lego
dopasowany żakiet z lamówką i rękawiczki do kompletu. Jej buty były
wykonane z najlepszej koźlej skóry, ufarbowanej na taki sam kolor jak kapelusz.
Całość garderoby dopełniała czerwona laska, wykończona białymi, żółtymi i
zielonymi wstążkami.
Kobieta zastukała laską w podłogę.
- Jesteś śpiochem - powiedziała zuchwale, taksując Isabel spojrzeniem. -
Ja też mogłabym spać cały dzień, ale nie wtedy, kiedy najlepsza krawcowa w
Anglii czeka, żeby spełnić moje życzenia.
- Słucham? - mruknęła Isabel.
- Madame Beaumain czeka na ciebie w salonie - powiedziała kobieta. -
Została umówiona, żeby sprawić ci nową garderobę.
Bolling doczekał się chwili, kiedy mógł się wtrącić.
- Pan zlecił wezwać krawcową. Powiedział, że ma pani carte blanche.
Michael zatrudnił dla niej krawcową? Nieznajoma nie miała
najmniejszego problemu, żeby pojąć sytuację. Jej oczy błysnęły z
niecierpliwością.
- Słyszałaś to? Carte blanche. Mężczyźni rzadko bywają tak hojni dla
swoich żon. Chodź, chodź, Isabel! Wstawaj! - Przeszła przez pokój i odsłoniła
zasłony. Południowe słońce rozlali się po pokoju, aż Isabel musiała zmrużyć
oczy.
Zasłaniając ręką oczy i czując się jak pomywaczka w obecności tak
eleganckiej damy, Isabel wydało się niemal prostackim pytanie, które cisnęło jej
się na usta.
- A kim pani jest? - ośmieliła się zapytać.
Kobieta uraczyła ją olśniewającym uśmiechem.
- Jestem twoją szwagierką, Wallis, hrabiną Jemison.
Rozdział 12
Isabel przeżyła fantastyczny dzień i nie byłby on w połowie tak
przyjemny, gdyby nie zasługa Wallis.
Rzeczywiście, była bratową Michaela. Isabel była mocno zakłopotana
faktem, że nie wiedziała zbyt wiele na temat rodziny męża, ale Wallis znalazła
na to gładkie wytłumaczenie.
- Mężczyźni nigdy nie przywiązują wagi do takich drobiazgów -
powiedziała. - A teraz szybko się ubierz. Nie można kazać czekać Madame
Beaumain. I proszę, mów mi Wallis, Jesteśmy teraz siostrami. - Uśmiechnęła się
uroczo do Isabel i wyszła z pokoju.
Siostra. Isabel zawsze chciała mieć siostrę albo chociaż przyjaciółkę,
która byłaby w podobnym wieku. Wallis była starsza, ale miała młodzieńczą
duszę. Teraz, kiedy jej małżeństwo okazało się pomyłką, Isabel z radością
przyjęła perspektywę kobiecego towarzystwa i robienia czegoś, co odwróci jej
uwagę od zmartwień.
Kiedy myła twarz, przypomniała sobie, że kiedyś już słyszała o Madame
Beaumain. Z jej usług korzystała księżna i któregoś dnia popadła w fatalny
nastrój, ponieważ Madame odmówiła jej uszycia kostiumu na specjalny bal.
Księżna skomentowała tę sytuację tak, że obraziła Madame. Kilka tygodni
księżna robiła jej prezenty i przymilała się, żeby ponownie wejść w jej łaski.
Wkładając przez głowę swoją wełnianą zieloną suknię, w której brała
ślub, Isabel pomyślała, że raczej nie sprosta w niej wymaganiom Madame.
Na dole Bolling kręcił się po korytarzu z zaniepokojonym wyrazem
twarzy, kiedy cały rządek asystentek krawcowej paradował w tę i z powrotem,
wnosząc coraz to nowe bele jedwabiu i muślinu.
Madame stała w drzwiach pomiędzy korytarzem a salonem. Była szczupłą
kobietą, ubraną na granatowo, z włosami ściągniętymi w ciasny kok i z ustami
wykrzywionymi tak, jakby bez przerwy ssała plasterek cytryny. Z dezaprobatą
przyjrzała się Isabel schodzącej po schodach.
- Witam - powiedziała Isabel. - Dziękuję, że pani przyszła. - Była tak
zdenerwowana, że niemal podała rękę na przywitanie.
- Nie wiem, czy nie szkoda mojego czasu - powiedziała opryskliwie
Madame. Jej nosowy głos spotęgował nieprzyjemny wydźwięk jej słów.
Isabel była zbyt zaszokowana, żeby zareagować.
Na szczęście, Wallis nie była zawstydzona. Siedziała na kanapie w
salonie, otoczona książkami z wykrojami i stertami materiałów i wyraźnie
niczym się nie przejmowała. Spojrzała znad żurnala, który właśnie przeglądała.
- Czy pan Severson nie zapłacił pani z góry? - zapytała spokojnie.
Madame zesztywniała.
- Wie pani o tym?
- Owszem, wiem - potwierdziła Wallis, spoglądając otwarcie na Madame.
- Zapłacił fortunę za pani czas, Madame. Znając pani reputację, za przyjście do
domu klienta pewnie policzyła mu pani trzykrotnie więcej, niż rzeczywiście to
warte.
- Nie zrobiłabym czegoś takiego.
- Oczywiście, że nie - Wallis wycofała się z oczywistym
niedowierzaniem. W uszach miała przepiękne szmaragdowe kolczyki wielkości
małego palca.
Nawet asystentki Madame były lepiej ubrane niż Isabel. Wallis podała
otwarty magazyn Madame.
- Co pani myśli o tym fasonie, Madame? Pod tym niemodnym ubraniem
moja szwagierka jest prawdziwą pięknością. Będzie wyglądała doskonale w
pani strojach, nie tak jak inne. Kobiety, które stać na pani suknie, zwykle są już
stare i grube. Z całym szacunkiem, niektóre z nich wyglądają jak krowy w pani
kreacjach. Moja szwagierka za to wydobędzie piękno każdej sukni. Mogłabym
ją nawet wziąć ze sobą w odwiedziny do hrabiny Varvarinski w przyszłym
tygodniu. Obiecuję, że jeśli to zrobię, a moja szwagierka będzie ubrana w jedną
z pani sukien, wszystkie damy następnego dnia będą w pani sklepie.
- Łącznie z hrabiną Varvarinski? - Madame spojrzała świdrującym,
zachłannym wzrokiem. Podeszła do Isabel, żeby wprowadzić ją do salonu. -
Proszę zatrzymać się tutaj, w świetle. - Obeszła Isabel dookoła, oglądając ją od
stóp do głów.
Mogłabym dokonać na niej cudu.
- Tylko pani jest w stanie wydobyć z niej to, co najlepsze - przyznała
Wallis.
Po chwili niepewności Madame klasnęła w dłonie.
- Tiens, do dzieła! Rozbierzcie ją. Musimy obejrzeć jej figurę.
Dwie asystentki Madame natychmiast rzuciły się do wykonywania
polecenia.
- Proszę, zamknijcie drzwi - powiedziała Isabel, obawiając się, że
obnażają na oczach Bollinga. Wallis jednak zatrzymała je, zanim to zrobiły.
- Poczekajcie. Pani Severson jeszcze nic nie jadła, a i ja przyznam, że
chętnie bym coś przekąsiła. A pani, Madame?
- Mogłabym coś przekąsić, to prawda - powiedziała Francuzka.
- Świetnie - przyklasnęła Wallis. - Bolling, jesteś tam?
Bolling skłonił się. Wydawał się tak samo oszołomiony jak Isabel.
Szczególnie kiedy jaśnie pani obdarowała go jednym ze swoich olśniewających
uśmiechów.
- Będziemy potrzebowały odrobiny grzanego wina, ale nie za gorącego.
To dobre na trawienie - poinformowała Isabel i Madame, po czym
kontynuowała zamówienie: - Herbatę i może jakieś ciastka. Zawsze wolę zjeść
coś lżejszego z rana.
Isabel i Madame potwierdziły.
- Jednakże na lunch… jest tu taki mały stylowy sklepik, jakieś dwie
przecznice stąd, nazywa się Berry's.
- Znam to miejsce, jaśnie pani - powiedział Bolling.
- Mają tam niesamowitą portugalską szynkę, którą tną na cieniutkie
plasterki. Mam do niej ogromną słabość i jeszcze do ich śliwek w syropie z
goździkami. Niech i to nam przyniosą. Och, i jeszcze coś. Obok tego sklepu jest
wyśmienita piekarnia.
- Znam tę piekarnię - powiedziała z aprobatą Madame.
- Chciałabym od nich bułeczki. Powiedz Emmie, sprzedawczyni, że to są
zakupy dla mnie, a ona już będzie wiedziała, czego sobie życzę. Ale muszą być
gorące. Kogokolwiek wyślesz po te bułeczki, niech nie przychodzi bez świeżych
i gorących.
- Tak, proszę pani.
- Czy mój mąż nie ma kucharza? - ośmieliła się zapytać Isabel.
- Ma, proszę pani… - powiedział Bolling, ale Wallis go zlekceważyła.
- Kucharze są passe. Nieprawdaż, Madame?
- Cest vrai.
- A dziś mamy wyjątkowy dzień - powiedziała Wallis, opierając się na
kanapie. - Powinnyśmy sobie dogadzać. Jestem przekonana, że mój szwagier nie
miałby nic przeciwko temu.
- Też tak uważam - potwierdziła Isabel. A nawet jeśli miałby coś
przeciwko temu, to nadal była na niego zła. Przyzwoity lunch dla niej to chyba
nie tak dużo?
- A więc postanowione - zakończyła radośnie Wallis. Bolling zaczął
wychodzić z salonu, ale jej głos znowu go zatrzymał. - Zaczekaj jeszcze. Isabel,
czy masz służącą? - Na boku wyjaśniła Madame: - Moja szwagierka dopiero co
przyjechała ze wsi. Wie pani, jak ciężko jest przystosować się wiejskiej służbie
do obowiązków w mieście.
- To niemożliwe - odparła Madame, wzruszając ramionami.
- Isabel musi mieć służącą - oświadczyła Wallis.
- Bolling, poślij kogoś pod mój adres, żeby kazał przyjść tu Becky.
Mówiłam jej, że może być taka możliwość, że będzie nam tu potrzebna.
Spodoba ci się, Isabel. Jest młoda, ale chętna do nauki. Moja Annie przyuczała
ją przez ostatni rok. Becky ma taki talent do układania włosów…
- Dziękuję - powiedziała Isabel.
- A od czego są siostry? - odparła Wallis.
No właśnie! Wallis musiała wyczuć jej myśli, ponieważ wyciągnęła do
Isabel dłoń, żeby ją uścisnąć.
- No dobrze - powiedziała i wróciła do przeglądania katalogów. -
Uważam, że Isabel musi mieć coś z tego delikatnego muślinu w kolorze kości
słoniowej. I, bezwzględnie, potrzebna jej suknia na dziś wieczór.
- A co będzie dziś wieczorem? - zainteresowała się Isabel.
- Będziesz jadła z nami kolację. Taka mała rodzinna okazja. Michael nic
ci nie mówił?
Isabel nie chciała zdradzać, że pokłóciła się z Michaelem, a czuła się
głupio, że nie znała jego planów.
- Wyszedł dziś wcześnie rano - wyjaśniła.
- A jesteście dopiero co po ślubie - powiedziała Wallis.
- Kwestia rodzinnej kolacji zawsze schodzi na drugi plan, kiedy jest się
nowożeńcami. Czyż nie, Madame?
- Vrai, vrai - przyznała Francuzka.
- Podoba ci się ten muślin w kolorze kości słoniowej? - zwróciła się
Wallis do Isabel.
- Tak.
- A nie sądzisz, że ta zielono-lawendowa cieniutka tkanina ze złotą nitką
stanowiłaby doskonały kontrast do tego? Na przykład jako szal?
- Oczywiście - potwierdziła Isabel, uważając, że kolory są wprost
olśniewające. Ten materiał musiał kosztować fortunę.
- To będzie pierwsza suknia, Madame - zdecydowała Wallis. - Musi ją
pani skończyć jeszcze dzisiaj, żeby moja szwagierka mogła ją włożyć na
dzisiejszą kolację. Jej mąż będzie zachwycony, kiedy ją zobaczy i
prawdopodobnie zamówi u pani dużo więcej sukien.
- Zrobienie sukni w jeden dzień kosztuje - zauważyła Madame.
- Oczywiście - zgodziła się Wallis. - Proszę to omówił z moim szwagrem.
A tymczasem proszę zdjąć wymiary z Isabel. Bolling, dlaczego nadal tu jesteś?
Uświadamiając sobie, że został odprawiony, Bolling wyszedł spełnić
wszystkie życzenia Wallis.
Isabel oddała się całkowicie w ręce Madame i Wallis. I wcale nie było to
takie łatwe zadanie. Została rozebrana, szturchana tu i ówdzie, obracana,
podczas gdy ustalano zamówienie kompletnej garderoby dla niej, od bielizny, po
sukni wieczorowe.
Wallis nie miała żadnych skrupułów w wydawaniu pieniędzy Michaela.
Wydawało się, że doskonale wie, na co go stać, i to dało Isabel do myślenia,
że być może nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bogatym człowiekiem jest jej
mąż.
Popijały herbatę i grzane wino w południe, potem ucztowały przy
przepysznym lunchu, a przez resztę popołudnia podjadały ser i owoce. Przyszła
też służąca, Becky. Była młodą kobietą, wykazującą się dużym zapałem.
Od czasu do czasu Wallis zamawiała u Madame dla siebie. Nie suknie, ale
szale, buty, halki.
Za pierwszym razem, kiedy to zrobiła, Madame uniosła sceptycznie brew.
- Czy mam to dopisać do pani niezapłaconych rachunków? - zapytała.
- Och nie. Jestem pewna, że mój szwagier zechce sam pokryć te koszty.
Wie pani, jak trudny bywa mój mąż.
- Mais oui - odparła Madame z niedowierzaniem. Najwyraźniej nie miała
skrupułów obrażać Wallis w kwestii pieniędzy. - Co pani na to, Madame
Severson? - zwróciła się z pytaniem iln Isabel.
Wallis zrobiła dla niej tak wiele, że Isabel nie mogła sobie wyobrazić, by
Michael miał coś przeciwko temu. Nie poradziłaby sobie sama z Madame i
całym zamówieniem.
A Michael niech się dowie, że żona to nie jest zabawką na jego wyłączny
użytek. Niech sobie uświadomi, że i tak dostał więcej, niż się spodziewał!
- Oczywiście, że mój mąż pragnie, by lady Jemison miała ten szal -
powiedziała Isabel. - Prawdę mówiąc, uważam, że powinna ich mieć pięć,
łącznie z takim, wykonanym z tej cieniutkiej tkaniny, która jej się tak bardzo
spodobała na początku.
- Ma pani na myśli tkaninę na swój szal? - upewniła się Madame.
- Pozwól, że zamówię sobie szal z tej samej tkaniny, ale w innym kolorze
- powiedziała gładko Wallis. - Wtedy będziemy do siebie pasowały - i sprawa
była załatwiona.
Potem już ani Wallis, ani Madame, nie pytały Isabel o pozwolenie,
zakładając, że je otrzymają.
Isabel miała na głowie zbyt wiele decyzji do podjęcia, żeby się tym
przejmować. Trzeba było wybrać pończochy, buty, płaszcze i szale, całą
bieliznę i suknie: do powozu, do opery, na spacery, do tańca i domowe.
Wszystko to było jednocześnie bardzo ekscytujące i męczące, ale warte
zachodu, zwłaszcza kiedy pod wieczór jedna z asystentek Madame przyniosła
muślinową suknię w kolorze kości słoniowej.
Fason był prosty, ale kolor kreacji dodał cerze Isabel prawdziwie
kremowego odcienia. Suknia była ozdobiona lawendowymi i zielonymi
wstążkami, i kiedy ją na siebie włożyła, poczuła się jak księżniczka.
- Masz do tego odpowiednie buty? - zapytała Wallis.
- Mam parę pantofli z koźlej skóry - powiedziała Isabel, mając na myśli
buty, które kiedyś należały do jej matki.
- Świetnie. W takim razie jesteś gotowa na dzisiejszą kolację. - Wallis
podniosła się z kanapy, na której spędziła większość dnia, dyrygując
wszystkimi.
Madame i jej asystentki zaczęły się pakować. Isabel wzięła Wallis za
rękę.
- Dziękuję ci. Nie dałabym sobie rady sama.
Wallis uśmiechnęła się i mrugnęła do niej.
- Madame zrobi wszystko dla pieniędzy. - Nachyliła się do Isabel. - A
propos, masz pieniądze na napiwki?
- Na co?
- Kieszonkowe dla jej asystentek - szepnęła Wallis.
- Muszę im zapłacić?
- Chociaż trochę. Zwłaszcza że przyszły do twojego domu.
Isabel pomyślała o niewielkiej ilości monet, jakie miała w swojej
portmonetce.
- Dobrze, zaraz przyniosę. - Ruszyła do drzwi, ale Wallis cofnęła ją, nadal
trzymając za rękę.
- Wyślij Becky.
- Ach tak, Becky - zgodziła się zawstydzona.
Służąca już ruszyła do wyjścia. Najwyraźniej, kiedy Isabel przymierzała
stroje, sprytna służąca zapoznawała się z domem i własnością Isabel. W
mgnieniu oka była już z powrotem z portmonetką Isabel.
Napiwki były chętnie przyjmowane. Isabel nie była pewna, komu je
dawać. Nie podejrzewała, że Madame też się do tego zalicza, ale krawcowa
również wyciągnęła dłoń.
Kiedy skończyła, w portmonetce nie zostało już zbyt wiele.
- Wyglądasz na zmęczoną - zauważyła Wallis, kiedy krawcowa już
wyszła. - Może Becky wymasuje ci stopy?
- Bardziej przydałaby mi się kąpiel - wyznała Isabel.
- Becky! - zawołała Wallis, a służąca pomknęła, żeby wszystko
przygotować. Wallis uśmiechnęła się pobłażliwie. - Nie jesteś przyzwyczajona
do służby, ale szybko przywykniesz. Michael musi zatrudnić więcej służących,
bo absolutnie macie ich za mało. No i te meble! Musicie kupić jakieś. Znam
świetnego dekoratora. Jest znakomity. A przy okazji, pensja Becky to
dwadzieścia pięć funtów rocznie i dach nad głową.
- Tak dużo? - Isabel byłaby szczęśliwa, gdyby dostawała taką pensję na
stanowisku guwernantki.
- Dobra służąca jest warta tyle funtów szterlingów, ile waży - zapewniła ją
Wallis. - A teraz pozwól, że wrócę do siebie. Muszę jeszcze sporo zrobić przed
kolacją. - Zwróciła się do Bollinga, który kręcił się po foyer. - Zawołaj dla mnie
powóz.
Kamerdyner szybko oddalił się, żeby wykonać polecenie. Isabel
pomyślała sobie, że też chciałaby być tak wyrafinowana jak Wallis, szczególnie
w stosunku do służby.
Jej szwagierka włożyła na głowę swój zielony aksamitny kapelusz i
przekrzywiła go figlarnie. Wzięła szal i rękawiczki, ;i wszystko to robiła z
ogromną elegancją.
Wrócił Bolling.
- Powóz już na panią czeka.
Wallis wzruszeniem ramion potwierdziła, że przyjęła to do wiadomości.
- Do wieczora, moja droga. W pół do dziewiątej - powiedziała, biorąc
dłoń Isabel i uścisnęła ją po siostrzanemu.
- Czy siostry Michaela też są tak miłe jak ty? - zapytała Isabel.
Na twarzy Wallis przez chwilę pojawiło się wahanie, ale w końcu
odpowiedziała.
- Pozwolę sobie zostawić Margaret i Sarah tobie do oceny. Jednakże
uważam, że ty i ja powinnyśmy zostać najlepszymi przyjaciółkami.
- Bardzo bym tego chciała.
- Ja też. Nie mam nikogo bliskiego oprócz moich dzieci.
- A twój mąż?
Uśmiech zamarł na twarzy Wallis.
- Oczywiście, że jesteśmy sobie bliscy.
Isabel wyczuła, że jest coś, czego być może jeszcze się dowie na temat
swojej szwagierki. Ale teraz nie zamierzała wtrącać się w nie swoje sprawy.
- Jakie imiona mają twoje dzieci?
- Mam dwóch synów - powiedziała Wallis z dumą. - Jeremy'ego i
Wallace'a. To drugie jest dowodem mojej próżności - powiedziała, mając na
myśli imię drugiego syna. - Ja zostałam nazwana po moim ojcu Wallasie i
wydało mi się właściwe, żeby jego imię przetrwało w naszym rodzie.
- Jestem pewna, że twój syn jest dumny z tego, że może je nosić -
powiedziała Isabel, idąc za Wallis do drzwi. - To zaszczyt być członkiem
twojego rodu.
- Polubiłam cię, Isabel - powiedziała Wallis. Pocałowała szwagierkę w
policzek. - Do zobaczenia wieczorem.
- Tak, do zobaczenia - potwierdziła Isabel.
Wallis zrobiła krok w stronę drzwi, ale się zatrzymała.
- A tak przy okazji, nie masz może paru monet na powóz? Zostawiłam
wszystkie pieniądze w domu.
- Cóż… mam. - Isabel podała Wallis ostatnie ze swoich oszczędności.
Wallis nie dotknęła jednak pieniędzy, tylko rzuciła wymowne spojrzenie
Bollingowi, który podszedł, wziął pieniądze i wyszedł zapłacić woźnicy.
- To był cudowny dzień, Isabel. A bientót! - Wallis wyszła.
Isabel stała w korytarzu i czuła się tak, jakby przez jej dom przeszła trąba
powietrzna. Nie miała pojęcia, gdzie podziewał się Michael, ani kiedy zamierzał
wrócić. Przypuszczała, że powinien pojawić się przed w pół do dziewiątej.
Przypomniała sobie o kąpieli i natychmiast poprawił jej się nastrój. Poszła
na górę do swojego pokoju i zastała w nim Becky zajętą przygotowaniami.
Służąca znalazła bardzo głęboką wannę, ustawiła ją na środku pokoju i
zorganizowała podgrzewanie wody w kuchni.
- Nie mogę znaleźć pani mydeł perfumowanych - powiedziała.
Ponieważ nie mam takich, mogła powiedzieć Isabel, ale się
powstrzymała. Zdawała sobie sprawę, jak mało wyrafinowana była dla
londyńczyków, nawet dla służby.
Becky wykazała się dużym taktem.
- Za rogiem jest sklep, w którym lady Jemison zaopatruje się w swoje
ulubione mydła zapachowe. Czy życzy sobie pani, żebym tam teraz pobiegła i
kupiła trochę do pani kąpieli?
- Czy to blisko?
- Proszę pani - powiedziała Becky - w tej części miasta wszystko jest
blisko. Sklepikarze chcą być jak najbliżej ludzi, którzy posiadają rezydencje w
Mayfair.
To miało sens. Lecz nadal Isabel miała kłopot.
- Nie mam już pieniędzy - przyznała.
- Nie potrzebuje pani. Jestem pewna, że perfumiarz sprzeda na kredyt.
Lady Jemison nigdy nie używa pieniędzy. Ona mówi, że to de trop.
Isabel wątpiła, żeby Becky wiedziała, co znaczy de trop. A jej wiejski
zdrowy rozsądek mówił jej, że pieniądze są rzeczą, która nigdy nie wychodzi z
mody. Mimo to, pomysł z pachnącymi mydłami nadal był pociągający.
- Zobacz, co uda ci się załatwić - powiedziała do Becky, naśladując
beztroski ton Wallis. Służącej nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Godzinę później Isabel rozkoszowała się ciepłą kąpielą, pachnącą
olejkiem różanym i wyciągiem z pestek śródziemnomorskiej brzoskwini. Nigdy
nie pomyślałaby o takiej kombinacji, ale aromat ten był bardzo ekscytujący i
zrelaksowała się zupełnie.
Miała zamiar wziąć szybką kąpiel. Kazała Becky stać u góry schodów i
pilnować, kiedy przyjdzie Michael, żeby ją o tym zaraz poinformowała.
Musieli porozmawiać.
Nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Ich małżeństwo nie mogło być
anulowane, nie po tym, co praktykowali przez cały ostatni tydzień…
Być może, gdyby okazało się, że nie jest w ciąży, mogliby coś wymyślić.
Ta myśl zasmuciła ją. Jej biedne małżeństwo. Skończyło sic, zanim się
jeszcze na dobre zaczęło.
Isabel zanurzyła się w pachnącej wodzie, żałując, że nic może się zapaść
pod ziemię, zniknąć…
Becky zapukała do drzwi, zanim weszła do pokoju.
- Proszę pani, pani mąż wrócił do domu.
Michael pragnął bardzo zobaczyć żonę. Cały dzień był dla niego mocno
frustrujący. Robota papierkowa i księgowanie zdawały się nie mieć końca.
Zarządca jego interesu, Fitzhugh, przygwoździł go setką spraw, które nie mogły
czekać.
Ale w końcu znalazł się w domu i tu też miał problem którego
rozwiązanie wymagało mądrości Salomona.
Bolling powitał go przy drzwiach.
- Czy miał pan dobry dzień, sir?
- W porządku. Co u pani Severson?
Uniesione brwi kamerdynera były wskazówką, że nie wszystko było w
porządku.
- Co się dzieje? - zapytał Michael. - Nie była zadowolona z krawcowej?
- O tak, sir.
- Nie zamówiła sobie jednej czy dwóch sukni?
- O tak, sir, zamówiła - odpowiedział, akcentując wypowiedź
podniesionym głosem.
- Wydała sporo pieniędzy? - upewnił się Michael z zadowoleniem.
- Tak, sir… Ponad kilkaset gwinei.
Michael zmarszczył brwi, ale uznał, że warto było wydać te pieniądze.
Isabel potrzebowała nowej garderoby, ale Bolling zachowywał się tak, jakby
jeszcze nie skończył.
- O co chodzi? - Michael był lekko podenerwowany.
- Była tu dzisiaj lady Jemison i spędziła cały dzień.
- Moja szwagierka? - Ostatni raz, kiedy widział Wallis, publicznie mu
docięła i zrobiła mu afront przy ludziach. - A po co?
- Pomagała pani Severson przy krawcowej, i jeśli mogę zrobić uwagę,
wydaje mi się, że pani Severson była jej bardzo wdzięczna. Lady Jemison
zostawiła to dla pana.
Michael wziął liścik od Bollinga i przełamał pieczęć. Wallis miała fatalny
charakter pisma. Swoimi dziecięcymi bazgrołami przypominała mu o tym, że
mają dziś wieczorem zjeść wspólną kolację.
- Nic nie wiedziałem o zaproszeniu na kolację - mruknął do siebie
Michael. To musi mieć coś wspólnego z wczorajszym spotkaniem z Carterem.
Ale naprawdę nie miał teraz na to ochoty. Pragnął zobaczyć swoją żonę. - Już
odesłałem Gusa, żeby odstawił powóz, a ta wiadomość dotarła do mnie za
późno. Nie sądzę, żebyśmy się gdziekolwiek wybierali dziś wieczorem. Gdzie
ona jest?
Kamerdynerowi nie trzeba było tłumaczyć, kim jest ta "ona".
- Na górze, sir.
- Dziękuję.
Michael ruszył na górę po schodach, przeskakując po dwa slopnie. Musiał
porozmawiać z Isabel.
Nie spodziewał się jednak, że na jego drodze stanie niezłomna służąca o
różowych policzkach i w białym czepku z koronką.
- Przepraszam, sir, Madame nie ma w domu - poinformowała go
zuchwale.
Michael zmarszczył brwi.
- A kim ty, u diabła, jesteś?
- Becky.
- Wiedz zatem, Becky, że to jest mój dom i chcę się zobaczyć z moją
żoną.
- Nie ma jej w domu - powtórzyła z uporem Becky, opierając rękę o
futrynę i zasłaniając ciałem drzwi.
Michael był oszołomiony arogancją dziewczyny.
- Czy ona kazała ci to robić?
Służąca zadarła brodę.
- Pani powiedziała, że nie ma jej w domu - powtórzyła, ale Michael
zauważył, że zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem przeciwstawianie się mu
nie było z jej strony głupotą.
Michael pokazał jej, że ma się odsunąć od drzwi. Odruchowo jednak
zaparła się rękoma, zdecydowana trwać na straży, lecz po chwili wykazała się
rozsądkiem i dała za wygraną. Odsunęła się z drogi, a Michael sięgnął do
klamki…
Drzwi otworzyły się, zanim zdążył ich dotknąć i stanęła w nich jego żona,
na której widok zaparło mu dech w piersi.
To była jego Isabeł, ale nie ta sama, którą zostawił w domu rano.
Była niezwykle szykowna. Miała na sobie suknię z delikatnego muślinu w
kolorze kości słoniowej, który sprawiał, że jej skóra wprost promieniała. Włosy
miała upięte i ozdobione kolorowymi wstążkami tak, że fryzura uwydatniała jej
długą, łabędzią szyję. Lawendowo-zielony szal ze złotą nitką migotał przy
każdym jej ruchu.
Wyglądała jak bogini.
W tej chwili nabrał przekonania, że każdy pens wydany na tę suknię był
dobrze zainwestowany.
- Jesteś piękna. - Słowa te wypłynęły z jego ust, zanim je przemyślał, i
zabrzmiały dość banalnie, gdyż już nieraz jej to mówił. - Oszałamiająco piękna -
poprawił się.
Przez ułamki sekund wydawało mu się, że jej dolna warga zaczęła drżeć.
- Isabel, musimy porozmawiać…
- Zaraz będziemy spóźnieni na kolację w domu twojego brata -
powiedziała. Wyszła z pokoju, omijając Michaela. - Myślę, że najlepiej będzie,
jeśli zajmiemy osobne pokoje.
- A ja nie.
- To już i tak ustalone - powiedziała Isabeł głosem guwernantki
strofującej niegrzecznego ucznia, aMichaelowi nie spodobał się ten władczy i
wyniosły ton.
- Nie wybieram się na kolację do mojego brata - oświadczył.
- Musimy iść - odparła. - Czekają na nas.
- Odesłałem już powóz i dałem wolny wieczór Gusowi - poinformował
niechętnie.
- W takim razie weźmiemy powóz z ulicy - zdecydowała i ruszyła w dół
schodami.
Przez chwilę rozważał taką możliwość, że nie pójdzie za nią. I wtedy
dotarł do niego jej zapach.
Ruszył za nią po schodach.
Może rzeczywiście powinni iść do jego brata? Czemu nie? Wynajęty z
ulicy powóz wydał mu się teraz całkiem dobrym pomysłem. Znajdą się blisko
siebie i nie będzie mogła przed nim uciec. Będą mieli trochę prywatności, bez
tej zuchwałej służącej, która ich podsłuchiwała.
U stóp schodów Isabeł spojrzała przez ramię.
- Nie zamierzasz przebrać się do kolacji?
Zatrzymał się w pół kroku. Za kogo ona się miała? Nigdy wcześniej nie
obchodziło jej, jak był ubrany do kolacji.
Jakaś część jego zapragnęła zejść po schodach i potrząsnąć nią, żeby stała
się z powrotem jego Isabeł, kobietą, w której się zakochał!
Nagle cały jego świat obrócił się do góry nogami.
Zakochał się. Haddon to w nim dostrzegł. On wiedział i ostrzegał go.
Michael powoli usiadł na schodach, kompletnie oszołomiony. Był
ślepcem, który wreszcie przejrzał na oczy. Był zakochany. Kochał szaleńczo,
głęboko i bezgranicznie.
Wreszcie życie nabrało dla niego sensu.
Wszystko zaczynało się i kończyło na Isabel.
A ona stała w foyer, wkładała długie rękawiczki i z premedytacją
ignorowała go. Wtedy dostrzegł, że miała na palcu obrączkę. A więc nie
wszystko stracone!
Wiedział, że ją skrzywdził. Nagle zrozumiał ten ból, który skrywała w
swoim głosie zeszłego wieczoru. Miał moc ranienia jej.
Kiedy Michael wstał ze schodów, był innym człowiekiem niż ten, który
przed chwilą na nich usiadł. Oczyszczenie swojego imienia przestało już dla
niego być ważne.
- Pozwól mi na zmianę - powiedział.
Spojrzała na niego i źle go zrozumiała.
- Już jesteśmy spóźnieni. Nie ma czasu na to, żebyś zmieniał ubranie.
Miał ochotę jej wyjaśnić, ale zdał sobie sprawę, że to nie czas na
oświadczanie się. Później, kiedy zostaną sami i jej gniew nieco osłabnie, wtedy
powie jej o tym, co właśnie odkrył w swoim sercu.
- Poczekają na nas - odpowiedział i wbiegł po schodach.
Bitwa, którą toczyli, dopiero się zaczęła, a on zamierzał ją wygrać.
Rozdział 13
Michael coś nie spieszył się z przebieraniem. Spóźnią się, i to przez niego,
pomyślała Isabel. Kolejny kamyk do jego ogródka.
Skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła tupać nogą, ale po chwili przestała.
Bolling stał niedaleko, a nie chciała mu pokazać, że jest rozdrażniona, nawet
jeśli rzeczywiście była.
Gdyby mogła wybierać, wyszłaby bez Michaela, tylko że nie miała już
pieniędzy, żeby zapłacić za przejazd, i nie wiedziała mawet, dokąd miałaby
pojechać.
Zdawało się, że, jak do tej pory, udało jej się zachować zimną krew, ale
kiedy otworzyła drzwi od swojej sypialni i zobaczyła go, stojącego przed nią, jej
mocne postanowienie nieco się zachwiało. Szczególnie w chwili, kiedy odezwał
się do niej ściszonym głosem pełnym uznania. Kiedy Michael powiedział jej, że
jest piękna, naprawdę taka się poczuła.
Jego bliskość wprowadzała zamieszanie w jej emocjach. Była tak
wściekła, tak strasznie zdradzona, a jednocześnie i miała nadzieję, że wszystko
jeszcze da się zmienić.
Ale miała swoją dumę.
Nie wiedziała tylko, co z nią zrobić.
Odgłos jego kroków powiedział jej, że Michael już nadchodzi. Odwróciła
się w stronę wyjścia, chcąc, żeby wyraźnie widział, jak jest niezadowolona z
jego spóźnienia.
Bolling podszedł, ale to nie on otworzył przed nią drzwi.
Zrobił to Michael. Sięgnął jedną ręką do klamki, a drugą delikatnie
dotknął jej pleców.
Starała się na niego nie patrzeć, ani nie zauważyć, że dodatkowy czas
spędził na goleniu. W zapachu jego mydła do golenia było coś, co zawsze
sprawiało, że jej serce zaczynało bić szybciej. Będzie musiała to zmienić.
Będzie musiała zmusić się do niezauważania go.
Lecz Michael nie był mężczyzną, którego mogłaby zignorować
jakakolwiek kobieta.
Isabel nie potrafiła się powstrzymać, żeby nie zerknąć na niego ukradkiem
i oszołomiło ją, jaki był wysoki i jak przystoi nie wyglądał w czarnym stroju.
Klasyczny i elegancki krój płaszcza pasował do kompletu, a śnieżnobiały
kołnierzyk stano wił świetny kontrast dla jego czarnych włosów i oczu. Jakże
łatwo byłoby w tej chwili przechylić się do tyłu, znaleźć się w jego ramionach i
udawać, że jej nie zranił.
Zamiast tego Isabel zbiegła ze schodów do czekającego powozu.
Woźnica pomógł jej wsiąść do wąskiego fiakra. Isabel wcis nęła się w kąt,
żeby nie musiała stykać się z mężem. Ale to i tak było niemożliwe. Jego potężna
sylwetka wypełniła całą przestrzeń powozu. Położył kapelusz na kolanach i
klepnął w dach, dając znać woźnicy, że może już ruszać.
Powóz zabujał się na zużytych już sprężynach, przez co jeszcze bardziej
się do siebie zbliżyli. Isabel odsunęła się, zbyt świadoma dotyku jego uda.
- Pamiętasz ostatni raz, kiedy byliśmy razem w powozie? - odezwał się.
Odwróciła się do niego plecami, woląc wyglądać przez okno. Ale Michael
nie zamierzał dać za wygraną.
- Powiedz, o czym myślisz - poprosił ją łagodnym głosem.
- Już wszystko ci powiedziałam zeszłej nocy - odparła opryskliwie.
Skrzyżowała ręce, czując się nieswojo tak blisko niego.
- Kiedy się tak złościsz, przypomina mi się, że byłaś guwernantką.
Zadrżała z gniewu. Nie odrywała wzroku od okna, nie chcąc spojrzeć na
niego.
- Przepraszam - powiedział.
Isabel nie zareagowała.
- Nie powinienem był się tobą posługiwać - ciągnął dalej, ostrożnie ważąc
każde słowo. - Przeprosiny nigdy nie były dla mnie łatwe. Gdybym mógł cofnąć
czas, Isabel… - zawahał się. - Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym dokładnie
to samo, ponieważ inaczej nie byłoby cię teraz przy mnie. Odeszłabys gdzieś
tamtego ranka i byłbym sam. Obydwoje bylibyśmy samotni.
Miał rację.
A czy ona rzeczywiście żałowała, że go spotkała?
Wcześniej jej życie było nudne.
- Wiele lat temu, Isabel, w sądzie, dostałem drugą szansę. I zrobiłem
wszystko, żeby ją dobrze wykorzystać. Błagam cię, żebyś dała mi drugą szansę.
Już nigdy więcej cię nie skrzywdzę.
Isabel zamknęła oczy z obawy, że się rozpłacze. Rękawiczki z koźlej
skóry nie były najlepsze do ocierania łez, ale to nie dlatego chciała, żeby
przestał już mówić.
Nie wiedziała, czy może jeszcze raz zaryzykować. To było zbyt bolesne.
Ale mimo to kochała go.
- Jestem żałosna - powiedziała, nie mając wcale zamiaru mówić tego na
głos.
- Nie, nie jesteś - zapewnił ją. - Masz prawo się gniewać.
- Wykorzystałeś mnie. - Te słowa odsłaniały jej ból, ale nie mogła się
powstrzymać.
- Zrobiłem to.
- A czy teraz też się mną posługujesz? - Starała się nie patrzeć na niego.
Michael wydawał się tak samo zasmucony stanem ich związku jak ona i
Isabel postanowiła, że musi utrzymać kontrolę nad sobą.
- Nie - odparł.
- Ale nie ma żadnej gwarancji, prawda? Możesz zawsze zmienić zdanie.
- Nie zrobię tego. Chcę, żebyś we mnie uwierzyła - powiedział. - To
wszystko, o co proszę.
- Prosisz o zbyt wiele - odparła, pragnąc mu wybaczyć. Ale wybaczenie
oznaczałoby okazanie słabości, a ona teraz musiała być silna.
- Nie mów tak, Isabel. Proszę, nie mów tak.
Zanim zdołała coś odpowiedzieć, powóz zatrzymał się. Buda zatrzęsła się,
kiedy woźnica zeskoczył z kozła.
- Już jesteśmy na miejscu - powiedział Michael, oznajmiając oczywiste.
Widziała, że jest zasmucony. - Jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy, Isabel -
ostrzegł ją.
Drzwi powozu otworzyły się i Michael musiał wysiąść. Podał jej rękę.
Nawet tak przelotny kontakt, to było dla niej zbyt wiele. Zignorowała jego
dłoń i wysiadła z powozu bez jego pomocy. Lokaj otworzył przed nimi drzwi do
domu i Isabel szybko weszła po schodach, zostawiając Michaela, żeby zapłacił
woźnicy.
Kamerdyner stał w otwartych drzwiach. Isabel weszła do środka, a za nią
Michael, który podał kapelusz służącemu.
- Kazałem woźnicy poczekać na nas - powiedział do Isabel.
Skinęła głową.
Wallis wyłoniła się z salonu, żeby ich powitać. Była ubrana modnie, tak
jak wcześniej, i miała te same szmaragdowe kol¬czyki.
- Witaj, Isabel.
- Witaj, Wallis - powiedział Michael. Wallis zarumieniła się.
- Czyżbym cię pominęła, Michael? Co za bezmyślność z mojej strony. -
Złożyła mu obowiązkowy siostrzany pocałunek na policzku. - Witaj w domu.
Jestem pewna, że nie zauważysz żadnych zmian.
- To nie byłby dom, gdyby coś się nie pozmieniało - mruknął.
Było coś nieszczerego pomiędzy nimi, ale Isabel nie wiedziała, o co
chodzi. Wallis wzięła ich obydwoje za ręce i zaprowadziła do salonu, gdzie
czekał mężczyzna, który musiał być bratem Michaela. Stał przy kominku, jakby
pozował do portretu zatytułowanego: "Hrabia w domu".
Carter Severson, lord Jemison, kiedyś musiał kiedyś być prawie tak samo
przystojny jak Michael, ale alkohol zniszczył go. Siwizna na skroniach
nadawała mu dystyngowany wygląd, ale na jego twarzy malowała się depresja,
a opuszczone ramiona dodatkowo sprawiały wrażenie, że jest starszy niż jego
czterdzieści kilka lat.
I wtedy wyczuła to. Umysł Cartera pracował jak tryby w zegarku. Nic nie
umykało jego uwagi. Zauważył każdy szczegół, nawet to, że ona i Michael stali
w pewnej odległości od siebie.
- Oto i on - powiedziała Wallis, anonsując Michaela. - Czarna owca
naszej rodziny wróciła do zagrody.
Isabel wiedziała, że jej mąż nie znosił, kiedy przypinano mu takie łatki,
ale nie zamierzała go teraz bronić. Gdyby to zrobiła, mógłby sobie pomyśleć, że
jest gotowa mu przebaczyć, a wcale nie miała takiego zamiaru.
Zamiast tego Isabel skierowała swoją uwagę na otoczenie i była
zaskoczona, kiedy zauważyła, że jak na kobietę, która przechwalała się
znajomością z wyśmienitym dekoratorem, salon Wallis wyraźnie domagał się
odnowienia. Dywan był doszczętnie wytarty, a meble zniszczone.
Michael mówił, że jego rodzina to hazardziści. Isabel pomyślała, że chyba
rzadko coś wygrywali. Podobnie brat Michaela nie był taki, jak się tego
spodziewała, szczególnie po całym dniu spędzonym z Wallis. Wydawał się
zupełnie bez życia w porównaniu ze swoją dynamiczną żoną. Poza tym, chyba
się nie lubili.
Wszyscy poczuli ulgę, kiedy zaanonsowano, że kolacja gotowa.
Carter podał ramię Isabel. Wallis i Michael ruszyli za nimi. Wszystko
zdawało się zbyt oficjalne, jak na rodzinną kolację.
Jadalnia, wyłożona drewnem kasztanowca, była za duża, jak na tak małą
grupkę osób. Usunięto dodatkowe blaty stołu i to, co zostało dla czterech osób,
wyglądało, jakby dryfowało w wielkiej przestrzeni pomieszczenia. Lokaje stali
w czterech kątach jadalni, gotowi spełnić każde z życzeń gości.
Podano baraninę w towarzystwie kilku butelek wina. Przypominając sobie
swoje przyjęcie ślubne, Isabel wolała nie przesadzać z alkoholem. Michael w
ogóle nie pił.
Wallis i Carter uporali się sami z całym winem.
- Tak właśnie się zastanawiam, Michael, jak udało ci się zarobić tyle
pieniędzy? - zapytała Wallis.
- Pracowałem.
Jego bratowa zaśmiała się, jakby powiedział dobry żart.
- Naprawdę zapracował na nie, Wallis - powiedział stanowczo Carter.
Wallis przestała się śmiać.
- Co to za praca?
- Handel. Sprzedawałem futra, ziemię i wszystko, co tylko wpadło w ręce
- odparł Michael.
- Jesteś kupcem? - zapytała słabo Wallis.
Isabel niemal usłyszała jej przerażoną myśl: Co ja powiem swoim
przyjaciółkom?
- Naszym najnowszym przedsięwzięciem jest transport drogą morską -
powiedział Michael. - Czy to lepiej brzmi?
- Naszym? - zdziwił się Carter.
- Mam wspólnika - przyznał Michael.
- Naprawdę?
- Tak. Nazywa się Alex Haddon.
- Nigdy o nim nie słyszałem.
Isabel wyczuła, że Carter nie akceptował nikogo, o kim wcześniej nie
słyszał albo nie znał jego rodziny.
- Haddon jest pół-Shawnee - powiedział Michael.
- A co to znaczy? - zainteresowała się Wallis.
- Jest Indianinem - odparł Michael i wyglądał, jakby sprawiło mu radość,
że brat i bratowa byli tak zadziwieni.
- To ciekawe - mruknął Carter. - A gdzie teraz jest ten Haddon?
- W drodze do Egiptu. Transportujemy teraz brytyjską miedź, a
przywozimy bawełnę.
- Ho, ho, rzeczywiście prawdziwy z ciebie handlarz - wyraziła głośno
zdziwienie nieco przerażona Wallis.
- Odnoszący sukcesy. - Isabel nie mogła się powstrzymać, żeby się nie
wtrącić.
- A ty to pochwalasz? - zwrócił się do niej Carter. Im więcej pił, tym
bardziej stawał się szyderczy, co nie zachwycało Isabel.
- Tak, pochwalam. Prawdę mówiąc, nigdy nie rozumiałam tego, że ludzie
z wyższych sfer akceptują tych, którzy pracują w rządzie, w sądach lub w
kościele, a kręcą nosem na takich, którzy robią prawdziwe interesy.
- Ponieważ zarabianie na handlu jest tak pospolitym zajęciem -
stwierdziła Wallis.
- Co innego hazard? - dosadnie wytknęła Isabel. - Przepraszam, ale
widziałam wielu lordów, którzy gardzili pracą, a potrafili w grze w karty
roztrwonić zarobek całej wioski. - Kiedy już powiedziała, co myśli, zdała sobie
sprawę, że mogą uznać, że krytykuje gospodarzy, którzy patrzyli na nią tak,
jakby była trędowata. Mieli rację. Była zbyt szczera. Isabel poczuła ciepło na
policzkach. Powinna przeprosić, ale Michael przyszedł jej z pomocą.
- Poślubiłem wolnomyślicielkę - powiedział.
- Nie wydaje mi się, żeby dla kobiety było mądre, mieć takie mocne
poglądy - stwierdziła sztywno Wallis.
- Nie zgadzam się - odparł Michael. - Isabel jest inteligentna i ma własne
poglądy, a ja to bardzo cenię.
- Ponadto jest piękna - dodał jego brat.
- Racja - potwierdził Michael. - Podobnie jak ty, Wallis. - dodał po chwili.
Carter nie odezwał się ani słowem, ale gapił się bez przerwy na Isabel,
przez co czuła się dość niezręcznie, Wallis zacisnęła usta.
Tak wygląda rozżalona kobieta. Isabel widziała ten sam wyraz twarzy u
swojej matki. Tylko że zamiast jej współczuć, poczuła teraz przypływ złości. Jej
matka miała przecież męża i dzieci, a mimo to tęskniła za człowiekiem takim
jak markiz.
- Opowiedz mi o swoich dzieciach - poprosił Michael Wallis.
Szwagierka natychmiast zmieniła wyraz twarzy. Jej dwaj synowie,
Jeremy i Wallace, byli jej dumą. Czy Michael zdawał sobie z tego sprawę?
Jeżeli chciał poprawić nieco jej nastrój, to był to gest, który Isabel mogła tylko
podziwiać. To było miłe, a Isabel nie znała zbyt wielu mężczyzn, którzy
potrafiliby się tak zachować. Poczuła, że nieco zmniejszyła się jej nieufność do
niego.
Starał się.
Być może nawet naprawdę myślał to, co powiedział jej w powozie?
Wallis entuzjastycznie opowiadała o swoich dzieciach, a jej mąż
lekceważąco patrzył w bok.
Isabel uznała, że nie podoba jej się Carter, a szczególnie kiedy wreszcie
się odezwał.
- Już starczy, Wallis. Jeśli jeszcze nie znudziłaś Michaela i Isabel, to z
pewnością znudziłaś mnie.
- Nie lubisz, jak mówi ktokolwiek inny niż ty - odcięła się.
- Racja, moja droga, racja. - Carter zwrócił się do Isabel. - Pozwól, że
oprowadzę cię po domu. Michael, nie będziesz miał nic przeciwko temu, że
porwę ci żonę?
- Wolałbym pójść z wami - stwierdził Michael.
- Lecz kto by wtedy został z Wallis? - powiedział gładko Carter.
Michael spojrzał na Isabel. Nie potrafiła wyczytać w jego oczach, o czym
myślał. Nie miała ochoty przyjmować propozycji Cartera, ale kiedy Michael się
zgodził, nie miała innego wyjścia.
Idziemy? - zapytał Carter, pomagając jej wstać z krzesła. Kiedy znaleźli
się na korytarzu, wziął ją pod rękę. - Pójdziemy do biblioteki. Jest tam coś, co
wydaje mi się, że ci się spodoba.
Isabel zwolniła kroku, niepewna, czy chce zostać sam na sam z tym
człowiekiem.
- Co takiego?
- Portret Michaela i mnie, z czasów, jak byliśmy chłopcami.
Rzeczywiście tylko coś takiego mogło skłonić ją do pójścia z Carterem.
Ruszyła więc pewniejszym krokiem, a Carter dostosował się do jej tempa.
- Dom był prezentem, jaki otrzymał drugi hrabia Jemison za swoją służbę
Koronie podczas wielkiego pożaru - powiedział.
- Czym się zasłużył? - zapytała Isabel.
- Nie wiem. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem - przyznał
Carter. Zapalił świecę dla siebie i drugą dla Isabel, i otworzył wielkie drzwi. -
Oto biblioteka.
Świece rzucały niesamowite światło na ściany zastawione i egałami z
książkami. Isabel zauważyła, że książki wyglądały tak, jakby nie były zbyt
często zdejmowane z półek. Dawno leniu nauczyła się nie ufać bibliotekom, w
których książki były poustawiane według rozmiarów w równych szeregach. To
były biblioteki, których właściciele rzadko cokolwiek czytywali.
To, co przykuło natychmiast jej wzrok, to portret wiszący nad biurkiem.
Rozpoznała na nim Michaela, który miał mniej więcej dziesięć lat, podczas gdy
Carter był już młodzieńcem. Michael trzymał wodze gniadego kucyka i patrzył
na swojego starszego brata z podziwem w oczach, dzięki czemu portrel nabierał
życia.
Malarzowi udało się także uchwycić podobieństwa między braćmi, które
były widoczne, mimo różnicy wieku. Już jako chłopiec, Michael miał ten sam
kształt głowy i ramion co jego brat. Obaj nosili się w ten sam sposób, z
manieryzmem, który Isabel rozpoznawała nawet dziś.
Podeszła bliżej do obrazu, zafascynowana niewinnością, jaka malowała
się na twarzy Michaela. Tak by wyglądał ich syn, gdyby została w tym
małżeństwie.
- Mój brat to szczęściarz, że pokochała go taka kobieta jak ty - stwierdził
Carter.
Isabel drgnęła ze strachu, bo niemal zapomniała o jego obecności.
- Dlaczego tak mówisz? - zapytała, rzeczywiście chcąc poznać jego
powody.
- Sposób, w jaki go bronisz. Masz głowę na karku, Isabel. Mądrze się
wydałaś za mąż.
- Niektórzy by się z tobą nie zgodzili. - Starała się nie okazywać emocji,
chociaż nie było to łatwe, ponieważ, w przeciwieństwie do wszystkich
postanowień, które sobie zrobiła w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin,
Isabel wiedziała, że nadal kocha Michaela.
Wpadła w pułapkę, taką samą jak jej matka przed laty.
- Spójrz na niego - powiedział Carter. - Kto by pomyślał, że stanie się
bogaczem? Nigdy nie był dobry w nauce.
- A ty?
- Też nie - odparł zdecydowanie. - Jednak Michael zawsze miał szczęście.
- Zapracował na swoje pieniądze.
Carter spojrzał na nią.
- Mówię o kobietach. Zawsze miał w sobie ten urok.
- Ty też musisz go mieć - zasugerowała Isabel, robiąc krok w stronę
drzwi, które ku jej zaskoczeniu były zamknięte. Carter musiał je zamknąć, kiedy
ona była pochłonięta oglądaniem portretu. - Masz przecież Wallis -
przypomniała mu.
- I jej kochanków.
Isabel rozchyliła usta ze zdziwienia, a Carter uśmiechnął się smutno.
- Nie wiedziałaś o tym? Przez lata było ich bardzo wielu. Ten ostatni… -
Wzruszył ramionami. - Był tak młody, że mógłby być jej synem. Lord Riggs.
Uganiał się za każdą spódnicą. Mówiłem o tym Wallis, ale ona z wiekiem robi
się coraz mniej rozsądna.
- Lord Riggs? - powtórzyła Isabel, nie mając pewności, czy dobrze
usłyszała.
- Znasz go? - Spojrzał na nią wyczekująco.
Isabel zastanawiała się, czy jej nie nabierał. Zbieg okoliczności był zbyt
duży.
- Spotkaliśmy się kiedyś.
- Gdybym ja go spotkał, to dobyłbym szabli. No dobrze, wrócimy chyba
już do pozostałych. Zaczną się zastanawiać, gdzie się podzialiśmy na tyle czasu.
Oczywiście, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby Wallis zrobiła się
zazdrosna, jednakże wolałbym nie urazić mojego brata.
Po tym stwierdzeniu Isabel ruszyła do drzwi. Sprawy były już
wystarczająco skomplikowane, bez takich dodatkowych bzdur. Rodzina
Michaela była dziwna. Teraz Isabel już wiedziała, że miał powody, żeby
trzymać się od nich z daleka.
Kiedy już była przy drzwiach, przyszło jej coś do głowy. Odwróciła się
do szwagra.
- Wierzysz Michaelowi, że nie zamordował Aletty Calendri?
- Nie.
- I mówisz to z takim przekonaniem?
- Absolutnym - odparł Carter.
- Dlaczego?
- Byłem tam.
Rozdział 14
Isabel zamknęła drzwi.
- Byłeś tam?
Carter skinął głową.
- Widziałeś, jak ją… - Nie mogło jej przejść przez usta słowo
"zamordował". Nagle całe to zdarzenie nabrało realnych kształtów.
- Nie… ale byłem tam zaraz po tym. Michael wysłał po mnie i pomogłem
mu wrócić do domu.
- W jaki sposób Michael cię zawiadomił?
Carter pokręcił głową, jakby był zaskoczony tym, że ona chce, go w tej
sprawie przepytywać. Isabel pomyślała o winie, które w siebie wlał podczas
kolacji.
- Przysłał po mnie służącego - powiedział Carter.
- Który nie chciał zeznawać przeciwko niemu w sądzie?
Carter machnął ręką, jakby chciał odeprzeć atak.
- Nie znaleźli go. Chłopak czmychnął, bo nie chciał być częścią tego
procesu.
- Ale z jakiego powodu Michael miałby ją krzywdzić? - zastanowiła się
na glos. Dotknęła obrączki ślubnej, myśląc, że to dość zabawne, że mimo
wszystko, nie zdjęła jej.
- Z zazdrości. Czy to nie jest motyw każdego morderstwa?
- Poczynając od Kaina i Abla?
Carter przytaknął.
- Właśnie.
Isabel zaczęła szukać w pamięci wszystkich historii, które czytała wiele
lat temu podczas procesu i zawiedziona stwierdziła, że niewiele z tego pamięta.
- A co z synem lorda Elswicka? Michael uważa, że on mógł to zrobić.
Henry i Aletta byli kochankami, a on chciał mieć ją tylko dla siebie.
Isabel przyjrzała się wyrazowi twarzy Cartera w poszukiwaniu
jakichkolwiek śladów tego, że pamięć go jednak zawodzi. Jakby w odpowiedzi
na jej badawcze spojrzenie wycofał się poza krąg światła, które rzucała
świeczka.
- Nie wiem - powiedział lodowatym głosem. - Aletta była ofiarą własnej
niedyskrecji. Wykorzystywała mężczyzn i nastawiała ich przeciwko sobie.
- Więc było wielu takich, którzy mogli ją zabić?
Carter wzruszył ramionami.
- Być może - odparł.
- To bardzo prawdopodobne - poprawiła go Isabel. - Czy nie tak właśnie
zadecydował sędzia? Nie było prawie żadnych dowodów przeciwko
Michaelowi, których nie można by było skierować przeciwko któremukolwiek z
jej kochanków.
- Widzieli go jacyś dżentelmeni w budynku.
Isabel pokręciła głową.
- Gdyby to była prawda, to sędzia by go skazał.
Jej szwagier wyraźnie nie był przyzwyczajony do tego, żeby mu się
sprzeciwiano.
- Mój brat ma wielkie szczęście, że znalazł w tobie takiego zażartego
adwokata. - W jego głosie zabrzmiał gniew.
- Ja tylko stwierdzam, jaka była prawda - odparła Isabel. - A jeśli wiesz
coś, co by świadczyło inaczej, to dlaczego nie zeznałeś tego na procesie?
- Bo to mój brat. - Carter skinął w kierunku portretu wiszącego na ścianie
nad biurkiem. - Jestem głową rodziny. Muszę myśleć o naszym dobrym imieniu.
- Ale, zgodnie z tym, co mi wiadomo, twoje imię i tak zostało wyciągnięte
podczas procesu.
- Masz bardzo dobrą pamięć, Isabel. - Ton jego głosu wskazywał na to, że
nie był to komplement.
- Byłam guwernantką, lordzie - poinformowała go. - Wyćwiczyłam sobie
pamięć i zdolność kojarzenia, pracując z dziesięcioletnimi chłopcami i
najkrnąbrniejszą dziewczyną, jaką tylko można sobie wyobrazić. Słucham
wszystkiego.
Carter uniósł brwi, zdziwiony.
- Nie wiedziałem, że byłaś służącą.
- Nie podoba ci się to?
- Niczego takiego nie powiedziałem - odparł, podchodząc do niej i
sięgając do klamki, dając wyraźny znak, że ich rozmowa dobiegła końca. Lecz
Isabel miała jeszcze jedno pytanie.
Stanęła mu na drodze.
- Czy kiedykolwiek, przez te lata, zastanowiłeś się nad tym, że nie została
wymierzona sprawiedliwość za śmierć tej kobiety? Że jej duch musi domagać
się zemsty?
- Chcesz, żebym doniósł na twojego męża?
Stali blisko siebie, a ich twarze oświetlał blask świec.
- Chciałam tylko wiedzieć, czy masz tego świadomość, lordzie.
Carter wzruszył ramionami.
- Robię to, co muszę, dla dobra mojej rodziny.
Czy nie dlatego markiz chronił swojego syna? I z tego powodu też
ignorował jej istnienie? Była dla niego nieistotnym szczegółem, bękartem, który
miał swoje życie. Niczym więcej.
Bezwzględność, która kryła się za takim postępowaniem, zupełnie nie
zgadzała się z tym, w co wierzyła Isabel. Markiz i Carter zdawali się wierzyć, że
przysługuje im prawo do rozkazywania światu, żeby dostosowywał się do ich
potrzeb i zachcianek.
- Musisz być niezadowolony z faktu, że Michael wrócił - powiedziała.
- Biedna, biedna Isabel - powiedział ściszonym głosem. - Zakochałaś się
w mężczyźnie, który odebrał życie jednej kobiecie. Czyżbyś bała się o swoje
własne?
Jego okrutna uwaga zaskoczyła ją bardzo. Jakiego pokroju człowiek mógł
powiedzieć coś takiego o własnym krewnym?
- Wcale nie - odparła, odzyskując odwagę. Otworzyła drzwi biblioteki i w
ciemnościach korytarza wpadła na swojego męża, za którym stała Wallis.
Michael objął ją ramionami, w których poczuła się bezpieczna.
- Ciekaw byłem, dokąd poszliście - odezwał się.
Carter wyszedł za Isabel ze świecą w dłoni.
- Pokazałem Isabel nasz portret rodzinny. Widok ciebie z kucykiem
niemal ją wzruszył. A może rozśmieszył? - zasugerował, jakby się świetnie
bawili w swoim towarzystwie.
- Jestem pewien, że rozśmieszył ją - odparł Michael i spojrzał na Isabel. -
Gotowa do wyjścia? To był bardzo długi dzień.
- To prawda - zgodziła się pospiesznie, chcąc jak najszybciej znaleźć się
jak najdalej od Cartera.
Michael poprowadził ją do wyjścia, gdzie lokaj czekał już z szalem i
rękawiczkami Isabel. Nawet nie zatrzymali się, żeby się pożegnać. Rozstrojona
rozmową z Carterem, Isabel chciała jak najszybciej wyjść z tego domu. Była
przekonana, że Wallis zasługiwała na kochanka, nawet takiego jak Richard.
Rzucili na odchodnym "do widzenia" i Michael wziął ją pod rękę i
wyprowadził na zewnątrz. Księżyc skrywał się za chmurami, które zapowiadały
deszcz. Wynajęty powóz, z zapalonymi lampami, czekał na nich po drugiej
stronie ulicy.
Woźnica otworzył przed nimi drzwiczki. Kędzierzawe włosy sterczały mu
spod czapki, co zwróciło uwagę Isabel. Nie pamiętała, żeby wcześniej to
zauważyła, ale w końcu była wtedy bardzo zła.
Jednak Michael zatrzymał się.
- Gdzie jest woźnica, który był tu wcześniej?
- To mój brat. Wysłał po mnie, żebym go zastąpił. Chciał zobaczyć, co u
jego żony. Ostatnio nie czuła się najlepiej. Jakieś problemy z żołądkiem.
- Wiesz, dokąd nas zabrać?
Woźnica wyrecytował adres Michaela, który, już uspokojony, zdjął
kapelusz i zajął miejsce w powozie obok Isabel. Woźnica zamknął drzwiczki i
ruszył, nie czekając na sygnał Michaela.
Isabel oparła się na twardym skórzanym siedzeniu, zdając sobie sprawę z
tego, że mimo wszystko z Michaelem czuje się bezpieczna. To Carter ją
zaniepokoił.
- Co się wydarzyło w bibliotece? - zapytał Michael. Zdjął rękawiczki i
oparł dłonie o uda. Miał duże ręce, z długimi, wąskimi palcami. Dłonie
szermierza, pomyślała i przypomniała sobie, że Aletta została uduszona.
- Charles rozmawiał ze mną o morderstwie - powiedziała.
Na chwilę zapanowała cisza.
- Zaskoczony? - zapytała, kiedy nie odpowiedział. Michael oparł się w
swoim kącie powozu.
- Nie. Prawdę mówiąc, to bardziej do niego podobne niż ten jego
przyjacielski stosunek, kiedy zobaczył mnie po przyjeździe do Londynu. Nie
rozumiałem tego nagłego przypływu braterskich uczuć. Najwyraźniej chciał
oczernić mnie jeszcze bardziej przed tobą.
- I to ktoś z najbliższej rodziny.
- Tak - powiedział zamyślony. - Co takiego ci mówił?
Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby być z nim nieszczera. To
nie była jej natura.
- Powiedział, że był tam z tobą tamtej nocy - wyznała Isabel.
- Nie pamiętam. - Zacisnął pięści ze złości i bezradności. - To brzmi
idiotycznie. Powinienem pamiętać, ale nie pamiętam. Nie chcę, żebyś pomyślała
sobie, że próbuję cię oszukać, Isabel. Już raz popełniłem ten błąd, nie ufając
tobie. Nie zrobię następnego. - Przez chwilę się wahał, zanim ponownie
odezwał. - Chciałbym dać nam jeszcze jedną szansę.
Ona też tego pragnęła. Wbrew wszelkiej logice, kochała swojego męża.
Początkowy ból jego zdrady zastąpiły inne zmartwienia.
Nie przyzna się do tego od razu. Nie pozwoliłaby jej na to duma. Isabel
cieszyła się, że nigdy nie wyznała Michaelowi swojej miłości. I obiecała sobie,
że tym razem będzie bardzo ostrożna. Ale prawda była taka, że, jak niczego
innego, pragnęła bliskości, którą dzielili przed przyjazdem do Londynu. Bała się
tylko, że znowu zostanie oszukana.
Więc nie odpowiedziała nic na jego deklarację. Skupiła się na kwestii
zabójstwa.
- Więc mówisz, że nie pamiętasz, żeby Carter był przy tobie?
- Mówił mi, że zobaczył mnie dopiero w domu. Jedno, co wiem, to, że
następnego ranka obudziłem się z najgorszym kacem, jakiego kiedykolwiek
miałem i z policją pukającą do mych drzwi.
- Powiedział, że ktoś widział cię w mieszkaniu Aletty.
- Sąsiad. Sędzia jednak nie przyjął jego zeznania, ponieważ ten człowiek
w zasadzie mnie nie widział. W korytarzu było ciemno i jedyne, co dostrzegł, to
męska sylwetka. Oczywiście chciał bardzo zeznać, że to byłem ja, ale, jako że
człowiek ów był na wpół ślepy, sędzia mu nie pozwolił. - Michael westchnął z
niesmakiem. - Drażniące, prawda? Starałem się przypomnieć sobie te brakujące
godziny z mojego życia, ale nie mogę. Przekopywałem się przez wspomnienia, i
nic.
- Czy kiedykolwiek pomyślałeś, że jednak mogłeś to zrobić? - zapytała
cicho.
Jego odpowiedź była natychmiastowa.
- Słodki Jezu, raz naprawdę wystraszyłem się, że mogłem to zrobić. - Ból
w jego głosie poruszył ją i Isabel wzięła go za rękę.
- Więc co cię skłoniło do tego, żeby wrócić i oczyścić swoje imię?
Michael przyjrzał się badawczo jej twarzy, a ona wyczuła, że zastanawiał
się, czy może jej zaufać.
- Wierzysz w sny? - odezwał się.
- Jako przepowiednie?
- Tak… albo takie, które pozwalają ci zobaczyć to, czego wcześniej nie
mogłaś dostrzec.
Isabel wzruszyła ramionami.
- Czasami wydaje mi się, że robię coś, co mi się już wcześniej przyśniło,
ale okazuje się, że po prostu przypominam sobie jakieś rzeczywiste zdarzenie
lub bardzo podobne. Nie jestem szczególnie zabobonna.
- Plemię Shawnee jest - powiedział Michael. - Ja też nigdy nie byłem
przesądny, ale kiedy otaczają cię ludzie, którzy wierzą w to, że sny mają wielką
moc, zaczynasz się zastanawiać.
- Miałeś jakiś sen?
- Tak, ale to był jeden sen, a przynajmniej tak mi się zdaje, który śnił mi
się wiele razy tuż po morderstwie. Ale kiedy wyjechałem z Anglii, zniknął. I
jakieś sześć miesięcy temu znowu się powtórzył. Tyle że tym razem wydał mi
się bardziej realistyczny i teraz zaczynam już nawet wątpić w to, czy to
rzeczywiście jest tylko snem. Ostatnimi czasy zaczęło mi się coś przypominać.
Miałem tak silne przeczucie, że aż musiałem po ciebie pójść, kiedy poszłaś do
biblioteki z Carterem. Czułem, że możesz być w niebezpieczeństwie.
- Twój brat ma dziwne poczucie humoru - powiedziała, i pomyślała, że
kompletnie nie wie, co to lojalność rodzinna. - Ale nie czułam, żeby mógł
wyrządzić mi krzywdę. - Jednak była zaniepokojona. - Opowiedz mi ten sen.
Michael pochylił się do niej, jakby nie chciał, żeby ich ktoś podsłuchał.
- W tym śnie widzę siebie w mieszkaniu Aletty. Leżę, ale nie na łóżku.
Ona jest w pokoju obok i kłóci się z jakimś mężczyzną. Słyszę jego głos, ale nie
mogę domyślić się kto to.
- O co się kłócą?
- Nie wiem. Potem następuje moment całkowitego zamroczenia i kiedy po
raz kolejny widzę Alettę, jest już martwa, a ja wiem, kto ją zabił. Nie widzę
twarzy mężczyzny, ale wiem, że go znam.
- Sen się kończy w tym miejscu?
- Nie. Wychodzę od Aletty i idę pieszo do domu, ale poruszam się z takim
trudem, jakbym był pijany. Jest noc i czuję lęk.
- I co dzieje się później?
- Budzę się. Mój strach mnie budzi. Wiem, że ona nie żyje, i wszystko
wydaje mi się takie rzeczywiste. Potrafię przypomnieć sobie każde uczucie,
które przyszło do mnie tamtej nocy.
- A jak się czułeś tamtej nocy?
- Nieprzytomnie pijany.
- A jakie emocje odczuwasz we śnie?
Westchnął, udręczony.
- Czuję się rozzłoszczony, kiedy odgłosy kłótni mnie budzą. Jest mi
niedobrze, kiedy widzę martwą Alettę. A na końcu czuję panikę.
Isabel oparła się w powozie, zadziwiona tym, jak szczegółowy jest jego
sen.
- Co sprawia, że sądzisz, że jej nie zabiłeś?
- Nie zabiłem jej - powiedział stanowczo. - Znam siebie lepiej teraz niż
wtedy. Walczyłem w bitwach. Odbierałem ludzkie życie. Robiłem rzeczy, z
których nie jestem dumny, ale nigdy nie skrzywdziłem nikogo niewinnego. -
Spojrzał na nią. - Pamiętam też inne rzeczy, Isabel. Aletta mnie kochała.
Dlatego właśnie Henry się ze mną pokłócił. Odrzuciła jego propozycję,
ponieważ pragnęła mnie.
- Kochałeś ją? - Obiecywała sobie, że nigdy nie zada tego pytania, ale
słowa padły same, zanim zdążyła pomyśleć.
- Nie - odpowiedział Michael. - Byłem zbyt egoistyczny i zwykle zbyt
zamroczony, żeby myśleć o kimkolwiek poza samym sobą. - Zawiesił głos na
chwilę, a potem znowu się odezwał. - Czyżbym usłyszał nutę zazdrości w twoim
głosie? Czy to możliwe, że nadal ci na mnie zależy?
Czy słyszał, jak szybko biło jej serce?
- Nie wiem jeszcze, czego chcę - wyznała.
- Ja wiem - odparł Michael.
Powóz zatrzymał się, ale żadne z nich nie zauważyło, że przestali już
jechać, dopóki drzwi powozu od strony Isabel nie stanęły otworem i ktoś
bestialsko nie wywlókł jej na zewnątrz. Isabel zaczęła krzyczeć. Jakaś dłoń w
rękawiczce zasłoniła jej usta. Znajdowali się daleko od Mayfair. Wszędzie
dookoła panowała ciemność. Jedynymi jasnymi punktami był księżyc i słabo
oświetlony powóz. Napastnik Isabel śmierdział jak ryba.
Woźnica zeskoczył z powozu z pistoletem w dłoni.
- Zaciągnij ją w krzaki i skończ z nią - warknął. - A jego masz, Tom? -
zawołał podniesionym głosem. - Potrzebujesz mojej pomocy?
Odpowiedzią był złowrogi odgłos ciała upadającego na ziemię.
Isabel zdała sobie sprawę, że Michael może być martwy i opętał ją
potworny gniew. Zaczęła kopać i wić się, sięgając do tyłu rękoma, gotowa wbić
paznokcie w tego, który ją trzymał.
- Pomóż mi - zawołał jej napastnik do woźnicy, ale jego towarzysz miał
swoje problemy.
Jakby pojawiając się znikąd, Michael zeskoczył z dachu powozu wprost
na woźnicę. Padł strzał, a koń poderwał się gwałtownie do ucieczki.
Napastnik Isabel uwolnił ją i uciekł w ciemność. Isabel padła na ziemię,
po czym wstała, żeby ruszyć na pomoc Michaelowi, ale zahaczyła o swoje halki
i znów się przewróciła.
- Zostań tam - rozkazał jej mąż. - On ma nóż.
Isabel w ostatniej chwili zauważyła błysk ostrza w ręku mężczyzny.
Cofnęła się.
Woźnica zamachnął się nożem, grożąc, ale Michael zaśmiał mu się w
twarz.
- Będziesz się musiał trochę bardziej postarać.
Woźnica skoczył na niego, a Michael usunął mu się z drogi i złapał
mężczyznę za nadgarstek. Słychać było trzask łamanych kości i nóż spadł na
ziemię. Woźnica wrzasnął z bólu i zgiął się wpół.
W ułamku sekundy Michael trzymał już jego nóż w dłoni.
Woźnica przewrócił się na plecy i zaczął błagać o oszczędzenie mu życia.
- Nie zrobię ci krzywdy - powiedział Michael - ani nie zawołam policji.
Ale skręcę ci twój przeklęty kark, jeśli się nie zamkniesz.
Woźnica zamknął usta.
- A twój przyjaciel Tom jeszcze żyje - zapewnił go Michael. - Obudzi się
z bólem głowy, tylko trochę gorszym niż zwykły kac.
- Nie zabiłeś go?
- Jeszcze nie - ostrzegł Michael. - Isabel, nic ci nie jest?
- Tak myślę. - Drżała i była trochę poturbowana, ale poza tym wszystko
było w porządku.
Michael nie był w stanie rozpoznać miejsca. Budynki w oddali były niskie
i czuć było smród rynsztoku. Musieli być niedaleko Tamizy. Koń nie uciekł
daleko, ale, nadal wystraszony, stał przy murze jakieś sto jardów dalej.
Woźnica postanowił spróbować ucieczki. Poderwał się na nogi, ale
Michael przewidział jego ruch i dopadł go zaraz. Mężczyzna przywarł do ziemi
w pobliżu swojego przyjaciela Toma. Michael postawił nogę na jego złamanym
nadgarstku.
- Nie, sir! - wrzasnął woźnica.
- W takim razie powiedz mi, kto cię wynajął - rozkazał spokojnie
Michael.
Wzrok Isabel przyzwyczaił się już do ciemności i zobaczyła, że woźnica
był typkiem spod ciemnej gwiazdy, o drwiącym i podłym wyrazie twarzy. Ale
było coś znajomego w jego kędzierzawych włosach.
- Nie mogę - odpowiedział.
Isabel nagle sobie przypomniała.
- To,ty jechałeś tym wozem do Rutland. Minąłeś nas, kiedy się
kłóciliśmy. To ty do niego strzeliłeś.
- Nie. Nie zrobiłem tego! - powiedział woźnica, podnosząc głos o oktawę,
co go zdradziło.
Michael podrzucił nóż, złapał go w powietrzu i wycelował jego ostrze
prosto w serce woźnicy.
- Kto cię wynajął, żebyś mnie zabił? - zapytał tak uprzejmie, jak tylko
potrafił i Isabel zdała sobie sprawę z tego, że jest w swoim żywiole.
Woźnica też to zauważył. Zaczął mówić wszystko, co wiedział.
- Nie wiem, jak się nazywa. Żadnych nazwisk, tylko pieniądze. Spotkałem
go w tawernie "Pod Krukiem". I jakiś inny człowiek wyśledził mnie później,
żeby powiedzieć mi, że nadal żyjesz.
- Wiesz, jak się z nim skontaktować? - zapytał Michael.
- Szczerze mówię, sir, że nie wiem. To oni mnie znaleźli. Obaj pracowali
dla kogoś. Wiem o tym. Mówili o jakimś dżentelmenie. Mówili, że są jego
służącymi. Można to było wywnioskować ze sposobu, w jaki mówili o nim.
Powiedzieli, że muszę skończyć robotę, inaczej zapłacę za to głową.
- Dobrze ci zapłacili?
- Nie chcieli mi zapłacić, ale nalegałem i nie mieli wyjścia, prawda?
- Tak, żadnego. I jakkolwiek podziwiam ludzi, którzy doprowadzają pracę
do końca - powiedział oschle Michael - to tej roboty nie zakończysz.
Drugi zbir, Tom, zaczął odzyskiwać przytomność, i próbował się
podnieść, ale opadł z powrotem. Woźnica zobaczył to i odezwał się:
- Racja, sir. Jest pan trochę szybszy ode mnie.
Michael zdjął stopę z jego nadgarstka.
- Idź, i zabieraj stąd swojego przyjaciela. Jeśli ktokolwiek skontaktuje się
z tobą znowu, ponieważ nadal żyję, przyjdź do mnie. Zapłacę ci lepiej. Jeśli nie
przyjdziesz, zrobię sobie trofeum z twojego skalpu.
- Tak, sir. Dziękuję, sir - powiedział woźnica i zaczął gramolić się na
kolana, oszczędzając nadgarstek. Próbował sięgnąć po pistolet, leżący na ziemi.
- Nie - powiedział Michael i woźnica odsunął się od broni i zaczął
pomagać Tomowi wstać.
- A tak przy okazji, gdzie jest woźnica? - zapytał Michael.
- Zapłaciłem mu, żeby sobie poszedł, sir.
- Musiałeś nieźle zarobić za tę spartaczoną robotę - stwierdził Michael.
- Tak, sir.
Obaj mężczyźni zatoczyli się w stronę powozu, ale głos Michaela ich
zatrzymał.
- Przepraszam, panowie, ale powóz i koń są teraz moje.
Nie oponowali. Po minucie zniknęli między magazynami.
Do Isabel dotarło, w jakiej znaleźli się sytuacji, i przysunęła się do męża.
- Nie jesteśmy blisko domu, prawda?
- Nie. - Ze złości drgały mu mięśnie szczęki. - Powinienem był być
bardziej ostrożny.
Objął ją opiekuńczym ramieniem, a ona bez namysłu zarzuciła mu ręce na
szyję i przytuliła się do niego mocno. Ich kłótnia nie miała już żadnego
znaczenia. Tak bardzo dziękowała Bogu, że żadnemu z nich nic się nie stało.
- Nic ci nie jest?
- To wszystko działo się tak szybko. - Kolorowe wstążki, które trzymały
jej fryzurę, gdzieś przepadły, podobnie jak grzebyki. Isabel odgarnęła włosy do
tyłu. - Nic mi nie jest. To było takie straszne. Czułam się tak samo jak w dniu,
kiedy cię postrzelili. Ja… - Przełknęła ślinę, nie będąc w stanie wypowiedzieć
ani jednego słowa więcej.
Michael pocałował ją w czubek głowy.
- Isabel, nie myśl o tym, co mogło się stać.
Jego spokojna odpowiedź pomogła jej się pozbierać i odzyskać odwagę.
- Co teraz zrobimy?
- Moja dziewczyna - powiedział z zadowoleniem. Wziął ją za rękę i ruszył
do powozu. - Zawiozę cię do domu.
Isabel zatrzymała się.
- Zostaniesz tam ze mną? - zapytała z powątpiewaniem. Michael jednak
potwierdził jej podejrzenia.
- Nie. Zamierzam spotkać się z Elswickiem i jego synem.
- Jesteś pewien, że to ich robota?
- Kto inny ma tyle pieniędzy, żeby opłacić moją śmierć? I kto inny by na
niej cokolwiek zyskał?
Isabel poczuła lodowate zimno wokół serca. Nie miała wątpliwości, że
gdyby Michael nie reagował tak szybko, obydwoje byliby już martwi.
- On chce także mojej śmierci.
Michael nie zaprzeczył.
- Dwa dni temu uwierzyłem Elswickowi. Teraz będzie mnie musiał
jeszcze raz przekonać.
- I mnie też - odparła Isabel. - Jadę z tobą.
Michael zmarszczył czoło.
- Nie, Isabel. Nie wiem, czego mogę się spodziewać, a wolałbym, żebyś
była w bezpiecznym miejscu.
- Muszę z tobą pojechać - powiedziała stanowczo. - Chcę zobaczyć jego
spojrzenie, kiedy on ujrzy ciebie. Będzie musiał odpowiedzieć za wiele spraw.
Po pierwsze, za bycie tchórzem, który wynajmuje kogoś do wykonania brudnej
roboty.
Michael przyglądał jej się przez chwilę, a potem zgodził się z nią.
- W porządku, jedźmy. - Podniósł pistolet z ziemi. - Dziś w nocy
zakończymy tę rozmowę.
Rozdział 15
Michael prowadził powóz, a Isabel siedziała obok niego. On
zaproponował, żeby wsiadła do środka, ale po ostatnich doświadczeniach wolała
być na zewnątrz, przy nim.
Michael znalazł koc pod siedzeniem woźnicy i osłonił nim jej nogi. Isabel
nie miała nic przeciwko chłodnemu nocnemu powietrzu. Świeże powietrze
przypominało jej, jak cudownie jest być żywym.
Wsunęła rękę pod jego ramię, nie tylko dlatego, żeby się od niego grzać,
ale także dlatego, że chciała połączyć ich siły. Nie rozmawiali, bo nie było takiej
potrzeby. Działali w całkowitym porozumieniu. Razem są w stanie pokonać
wszystkich wrogów, poczynając od człowieka, który ją spłodził.
Zaczęli zbliżać się do zabudowań i na drodze był coraz większy ruch.
Isabel spodobało się siedzenie na miejscu woźnicy i, jeśli wywołali tym faktem
komentarze tych, którzy ich mijali, to tym lepiej. Michael powoził, jakby urodził
się na koźle. Kiedy dotarli do dzielnicy willowej, ulice zrobiły się szersze i
mniej zaludnione.
Markiz mieszkał w starszej części miasta. Domy tu były większe od tych
w Mayfair. Isabel wiedziała o tym, ponieważ kiedyś, kiedy pracowała dla
księżnej, zrobiła ten wysiłek i sprawdziła, gdzie mieszkał markiz. Zastanawiała
się wtedy, czy podejść do drzwi, ale opuściła ją odwaga. Tej nocy jednak
odwagi jej wystarczy.
Kiedy skręcili w ulicę, przy której mieszkał, zobaczyli jego dom w pełni
oświetlony, z rzędami powozów, czekającymi na gości. Woźnice i lokaje
zgromadzili się w małych grupkach i plotkowali.
- Wygląda na to, że się zabawia - powiedziała Isabel. - Może powinniśmy
zaczekać?
- W żadnym wypadku - odparł Michael i zajechał tuż przed sam front
domu.
Lokaj w błękitnej liberii oderwał się od rozmów i powitał ich. Otworzył
drzwiczki powozu i zdziwił się, kiedy zdał sobie sprawę, że wewnątrz nie ma
nikogo.
- Jesteśmy tu, na górze - powiedział Michael, zeskakując z kozła.
Przeszedł dookoła i wyciągnął ręce, żeby pomóc zejść Isabel. - Przypilnuj, żeby
powóz został w tym miejscu - powiedział do lokaja, który miał szeroko otwarte
oczy ze zdziwienia, a Michael rzucił mu monetę. - Zaraz będziemy wychodzić.
Kiedy podchodzili do drzwi wejściowych, Isabel nieśmiało zaczęła
poprawiać fryzurę, żałując, że nie ma grzebyków.
- Nie przejmuj się - powiedział Michael. - Wyglądasz pięknie.
Jego słowa wystarczyły, żeby się rozluźniła.
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyli zapukać. Kamerdyner był potężnym
mężczyzną w czarnej liberii, która kontrastowała z jego siwymi włosami i
bezbarwnymi oczami.
- Przyszliśmy w odwiedziny do pana Elswicka - powiedział Michael.
- Przepraszam, ale pana nie ma w domu - odparł kamerdyner, mimo że
męski śmiech rozległ się za jego plecami, z miejsca, gdzie prawdopodobnie
znajdowała się jadalnia.
Zaczął zamykać im drzwi przed nosem, ale Michael był szybszy. Złapał
Isabel za rękę, pchnął drzwi z taką siłą, że kamerdynera odrzuciło w tył.
- Sami się zaanonsujemy - powiedział chłodnym tonem, mijając
oszołomionego służącego i ruszył w stronę, skąd dobiegały odgłosy przyjęcia.
Isabel dotrzymywała mu kroku, trzymając jego dłoń.
Jadalnia znajdowała się za drugimi drzwiami. Wkroczyli do środka i
zobaczyli przyjęcie na około dwadzieścia osób. Markiz siedział u szczytu
długiego stołu.
Na widok nieproszonych gości wszystkie rozmowy ustały.
- Drogi lordzie - powiedział Michael - musimy zamienić z panem słówko
na osobności.
W tym momencie do sali jadalnej wbiegł kamerdyner w obstawie
lokajów. Brutalnie chwycił Isabel, która krzyknęła głośno i odepchnęła od siebie
odźwiernego. Kamerdyner nie spodziewał się, że kobieta będzie z nim walczyła.
Stracił równowagę i runął do tyłu na swoich podwładnych. Kiedy się pozbierał,
spotkał się z pięścią rozgniewanego Michaela, który powalił go na ziemię
jednym ciosem.
Jeden z lokajów próbował zaatakować Michaela z tyłu, ale ten przerzucił
go przez ramię i służący runął na zastawiony stół. Talerze, srebra, kieliszki i
wszystkie potrawy uniosły się w powietrze. Goście poderwali się od stołu,
przewracając krzesła, kiedy Michael posłał drugiego lokaja w ślad za
pierwszym. Wszystko to potoczyło się tak szybko, że kobiety nie zdążyły
krzyknąć ze strachu.
Trzymając się za zakrwawiony nos, kamerdyner podniósł się z podłogi.
Skrzyżował pięści i przygotował się do wściekłego ataku na Michaela, lecz w
tym momencie odezwał się markiz.
- Roberts, już wystarczy.
Ze wszystkich osób w salonie markiz wyglądał na najspokojniejszego.
Nadal siedział na swoim miejscu przy stole i nie drgnął mu ani jeden mięsień.
Roberts zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się jeszcze, czy nie
sprzeciwić się poleceniu lorda. Jednak wziął się w garść, odgarnął włosy do tyłu
i ukłonił się.
- Tak, proszę pana.
- I zabierz ze sobą lokajów - rozkazał markiz.
Obaj służący byli wdzięczni, że mogą opuścić salon, gdyż obaj mieli
twarze i uniformy zabrudzone jedzeniem. Nie wyglądali na szczęśliwych.
Isabel i Michael stanęli twarzą w twarz z markizem, który znużonym
spojrzeniem obrzucił ich poturbowane postacie. Isabel zrewanżowała mu się
pogardliwym wzrokiem.
Ku jej zaskoczeniu markiz uśmiechnął się. Posunął się nawet do tego,
żeby przedstawić ich swoim gościom.
- Pozwólcie, że wam przedstawię pana Seversona, którego już znacie,
brata Jemisona. Dama stojąca obok to jego żona.
Kilkoro osób uniosło brwi w zdziwieniu, rozpoznając to nazwisko.
- Czy to ten, którego oskarżono o morderstwo? - zapytała kobieta siedząca
najbliżej markiza.
- Tak - odparł markiz, jakby sprawiło mu to ogromną przyjemność.
I wtedy Isabel zauważyła wśród gości Richarda. Schylił się, żeby
podnieść stłuczony kieliszek z podłogi, i powoli prostował, kiedy ich spojrzenia
się spotkały. Nie wyglądał na zadowolonego na jej widok.
Michael odezwał się bez cienia wahania w głosie.
- Chciałbym zamienić z panem parę słów, lordzie, albo nie będę jedynym,
który stał przed sądem.
Jego słowa wywołały oczekiwany efekt. Pomruki rozeszły się po
eleganckim towarzystwie. Markiz wstał od stołu.
- Skoro pan musi… - powiedział, przeciągając samogłoski.
- Muszę - zapewnił go chłodno Michael.
- Proszę mi, w takim razie, wybaczyć - zwrócił się markiz do gości i
ruszył w stronę Michaela i Isabel. Zatrzymał się jednak przy fotelu bardzo
atrakcyjnej, siwowłosej kobiety o błękitnych oczach. Z całego zgromadzenia
gości tylko ona nie odsunęła się od stołu podczas bijatyki Michaela z lokajami.
Isabel zauważyła, że kobieta nie mogła tego zrobić, gdyż siedziała na fotelu na
kółkach.
Kobieta ta miała w sobie coś, co przypominało Isabel jej matkę. Obie
byłyby mniej więcej w tym samym wieku, gdyby matka Isabel nadal żyła.
Kobieta miała na sobie naszyjnik z brylantów i takie same kolczyki. Markiz
zwrócił się do niej z takim szacunkiem, że Isabel zdała sobie sprawę, że kobieta
ta musi być jego żoną, markizą.
- Zajmiesz się gośćmi, moja droga? - poprosił markiz.
- Będziemy czekać na twój powrót - odparła spokojnie.
Jakaś część Isabel zapragnęła nagle oznajmić całemu towarzystwu, kim
ona jest. Niech wszyscy się dowiedzą, że się jej wyparł.
Lecz wtedy markiza uśmiechnęła się do niej w sposób wyrażający smutek
i współczucie.
Ona wiedziała o wszystkim!
Isabel cofnęła się i zbliżyła do Michaela, a jej wzrok bezwiednie
zatrzymał się na twarzy markiza. Czekał, że na niego doniesie całemu
towarzystwu, zdała sobie z tego sprawę. Przewidywał, że zaraz zrobi mu scenę i
widać było, że z zimnym wyrachowaniem przygotowywał się na to. Ale
zależało mu na tym, co pomyśli sobie jego żona. I ta szczelina w jego zimnym
pancerzu w jakimś sensie go uczłowieczała. Isabel dotychczas uważała to za
niemożliwe. Nie usprawiedliwiało to jednak bólu, jaki czuła na myśl, że jej
rodzony ojciec ją lekceważył przez całe życie, ale przynajmniej dawało jej
szansę wykazać się wielkodusznością.
Michael wziął Isabel pod rękę, kiedy markiz poprowadził ich korytarzem
do biblioteki. Regały zastawione były rzędami książek i pachniało w nim skórą.
Isabel zauważyła, że te książki były czytane.
Markiz zamknął za nimi drzwi. Jego pozorny spokój znikł jak bańka
mydlana.
- Co wy sobie, u diabła, myślicie, żeby w ten sposób wtargnąć do mojego
domu? Severson, czy zamierza mnie pan zastraszać?
- Zastraszać? Nie, chciałem panu zrobić niespodziankę - odparł Michael. -
Kolejna próba zabicia mnie nie powiodła się panu i postanowiłem, że najlepiej
będzie, jak poinformuję pana o tym osobiście.
- Moja próba czego? - zapytał zaszokowany markiz.
- Wynajął pan ludzi, którzy zaatakowali moją żonę i mnie, kiedy pan
siedział sobie spokojnie przy kolacji z gośćmi - oświadczył Michael. - Kiedy
zostałem postrzelony w Rutland, pewnie też pan się zabawiał?
- Już mówiłem, że nie miałem nic wspólnego z tamtym zdarzeniem. Ani z
tym.
- Nie wierzę już pańskim słowom - powiedział Michael.
Markiz wyprostował się.
- Powinienem wyzwać pana na pojedynek!
- Bardzo proszę! - powiedział Michael. - Pistolety czy szpady, wszystko
mi jedno. Mamy ze sobą porachunki, drogi lordzie, i nadszedł już czas, żeby się
rozliczyć.
Drzwi do biblioteki otworzyły się gwałtownie. Wszyscy wewnątrz
odwrócili się i zobaczyli mężczyznę w wieku zbliżonym do Michaela. Było w
nim lekkie podobieństwo do markiza i Isabel natychmiast domyśliła się, że to jej
przyrodni brat, Henry. Miał gęste, falujące, brązowe włosy i szarozielone oczy.
Miał nieco delikatniejsze rysy twarzy niż ich ojciec. Bez wątpienia
odziedziczone po matce.
- Przestańcie obydwaj - powiedział Henry, wchodząc do pokoju i
zamykając za sobą drzwi.
- Zostaw nas - rozkazał markiz. - To nie twoja sprawa.
- Przykro mi, ojcze, ale to moja sprawa. Wygląda na to, że działałeś w
moim imieniu, a ja nic o tym nie wiedziałem.
- Niczego nie zrobiłem.
- Zaaranżowałeś zabicie Seversona? - zapytał Henry.
Markiz aż się cofnął, jakby takie pytanie z ust jego syna było czymś
odrażającym.
- Nie - odpowiedział stanowczo.
Henry wypuścił powietrze z płuc, a Isabel zdała sobie sprawę, że obawiał
się usłyszeć odpowiedź. Jej przyrodni brat spojrzał na Michaela, ani razu nie
rzucając okiem na Isabel.
- Sporo czasu minęło - powiedział.
Wyraz twarzy Michaela był nieodgadniony.
- Czy ty wynająłeś kogoś, żeby mnie zabił?
- Nie - odparł Henry. - Mój ojciec też nie.
- Skąd ta pewność? - zapytał Michael.
- Ponieważ, gdyby wynajął kogoś do zabicia ciebie, już byś nie żył.
- Tak jak Aletta Calendri? - Michaelowi błysnęły oczy z tłumionej złości.
Henry nie poczuł się jednak urażony.
- Kiedyś byliśmy dla siebie bliższi niż bracia, a teraz tak mało o sobie
wiemy - zauważył spokojnie.
- Sporo czasu minęło od naszej ostatniej rozmowy - stwierdził Michael.
- Dziesięć lat. A nasza ostatnia rozmowa to była kłótnia z powodu Aletty.
- Teraz zdaje się, że też będziemy się kłócić - powiedział Michael. -
Uwierzyłeś w to, że ja ją zabiłem. Zeznawałeś przeciwko mnie, a twój ojciec
starał się jak mógł, żeby mnie powiesili.
- Tak jak wszyscy, myślałem o tobie najgorsze. - Henry pokręcił głową. -
A teraz już sam nie wiem, w co mam wierzyć.
- Czyżbyś zmienił zdanie? - zapytał Michael, niebezpiecznie łagodnym
głosem.
Henry podszedł do niego i odezwał się tak, jakby tylko oni dwaj byli w
tym pomieszczeniu.
- Nawet podczas procesu nie wierzyłem, że mógłbyś być człowiekiem
tego pokroju, zdolnym do zabójstwa. Poza tym, Aletta kochała ciebie. To ja
byłem przepełniony zazdrością.
- A ja przez wszystkie te lata wierzyłem, że to ty ją zabiłeś w gniewie i
pozwoliłeś zrzucić na mnie całą winę.
- Nie, Michael. Nie zrobiłem niczego takiego. W noc morderstwa wszyscy
widzieli mnie w klubie, jak się upijałem, ponieważ mój najlepszy przyjaciel,
człowiek, którego kochałem jak brata, ukradł mi kobietę, którą sądziłem, że
kocham bardziej niż on.
Michael machnął ręką.
- Kłamiesz!
- Nieprawda. Dowiedziono tego podczas śledztwa. Byłeś tak zajęty
obroną siebie, że nie zwróciłeś na to uwagi. Przesłuchiwali mnie, i dowiodłem
swojej niewinności. - To ostatnie zdanie było bezpośrednią aluzją do tego, że
Michael nadal mógł zostać postawiony w stan oskarżenia.
Michael odwrócił się na chwilę, a potem z powrotem spojrzał na
Henry'ego.
- Co robiłeś z Riggsem, skoro nie planowaliście, jak tu się mnie łatwo
pozbyć?
- Riggs jest chrześniakiem mojej żony - wtrącił się markiz. - Jest tu dziś
wieczorem, bo moja żona zaprosiła go na swoje urodziny.
Michael pokręcił głową i zwrócił się do Henry'ego.
- Widziałem ciebie i Riggsa w tawernie "Pod Krukiem".
Isabel przypomniała sobie, że o tym miejscu wspomniał woźnica, który
próbował ich zabić, wyznając, że tam właśnie się z nim skontaktowano.
- To popularne miejsce - stwierdził Henry - ponieważ jest blisko
budynków rządowych. Widziałeś nas razem zeszłej nocy?
- Tak.
- Richard przyszedł do mnie - powiedział Henry - ponieważ zmienił
poglądy. Postanowił stać się bardziej odpowiedzialny. Częściowo za twoją
sprawą, a częściowo dzięki mnie. Uznał, że skoro my potrafiliśmy zmienić
nasze życie na lepsze, to i on będzie mógł. Postanowił wstąpić do armii i
wyjechać do Indii.
- A co spowodowało taką cudowną przemianę? - zapytał sceptycznie
Michael.
- Moja siostra - odparł Henry.
Isabel nie zdawała sobie sprawy, kogo miał na myśli, dopóki wszyscy na
nią nie spojrzeli. Przysunęła się wtedy do Michaela.
- Richard zakochał się w twojej żonie - powiedział Henry. - Nie zdawał
sobie sprawy, jak wiele ona dla niego znaczy, dopóki ty jej nie poślubiłeś.
Wydaje mu się, że mógł ją zdobyć, gdyby złożył jej przyzwoitą propozycję,
zamiast znieważającej ją. Przez tydzień, albo i dłużej, był wściekły.
Awanturował się i wszczynał bójki. Pamiętasz, jak to jest? Musiałem
interweniować. Ja wiedziałem, jak się czuje człowiek, kiedy kobieta, którą
kocha, wybiera ciebie.
- Nie zamierzam przepraszać za to, że poślubiłem Isabel - oświadczył z
dumą Michael. - Ale uważam, że Aletta zamieniłaby twoje życie w piekło,
Henry. To taki typ kobiety. Jedyna osoba, jaką kochała, to ona sama.
- To samo powtarzaliśmy mu z żoną przez te wszystkie lata - powiedział
markiz. - Ona nie była warta twojego uczucia - zwrócił się do syna.
- Nie ożeniłeś się? - zapytał Michael.
Henry zmarszczył brwi.
- Mogłem, ale nie byłem jeszcze na to gotowy.
Markiz chrząknął.
- Może, gdyby ta kobieta nie została zamordowana, mój syn nie myślałby
o niej jak o jakiejś świętej. Henry ma zobowiązania wobec tytułu, który nosi, a
nadal się nie ożenił. Jest jedynym, który w ogóle pamięta, kim ona była. -
Wyraźnie gardził uczuciami syna.
Michael zupełnie inaczej na to zareagował.
- Dobry Boże - powiedział cicho. - Byłem takim prostakiem. - Pokręcił
głową. - Nie znajduję dla siebie usprawiedliwienia. Piłem tak strasznie i byłem
egoistą. - Przerwał. - Chciałbym móc powiedzieć, że tak nie było.
Henry nabrał powietrza w płuca, ale nic nie powiedział, a Isabel
zrozumiała go. Kochał i stracił swą miłość, a teraz bał się ponownie
zaryzykować swoje uczucia. Nieważne, że tamta kobieta nie była warta takiej
miłości. Nieodwzajemnione uczucie bolało.
I nagle, w swoim przyrodnim bracie Isabel zobaczyła siebie.
Przez całe swoje życie szukała miłości. Pragnęła jej zaznać od matki,
która żyła z własną goryczą rozczarowania, i od ojca, który ją począł, ale nie był
jej rodzicem.
Prawdę mówiąc, jedyną osobą, która naprawdę troszczyła się o Isabel,
którą obchodziły jej wzloty i upadki, był jej ojczym. Wykształcił ją i zapewniał
jej dach nad głową i jedzenie. Nauczył ją, jak ma być na tyle silna, żeby
potrafiła o siebie zadbać w życiu.
I wtedy pojawił się Michael, goniący za czymś groźnym i bezwiednie
Isabel straciła czujność. Zakochała się. Pokochała go nieodwzajemnionym
uczuciem, ale teraz już wiedziała, że podjęcie tego ryzyka było lepsze niż ciągłe
życie w cieniu. A tak właśnie żył Henry.
- Wydaje mi się, że Aletta Calendri interesowała się wyłącznie
zaspokajaniem własnych pragnień - powiedziała Isabel do swojego brata. - Taka
osoba może być destrukcyjna. Twój ojciec ma rację. Musisz zacząć żyć
własnym życiem. Trudno jest zdać sobie sprawę z tego, że przez wszystkie te
lata opłakiwałeś coś, co tak naprawdę nigdy nie istniało.
Nie spodobało mu się to, co mówiła, ale Isabel się tym nie przejęła. Dla
niej, to, co łączyło ją z tymi ludźmi, zostało już zerwane. Patrzyła na markiza i
jego syna jak na obcych.
Odwróciła się do Michaela.
- Nie mamy tu już nic do roboty. Oni nie mieli nic wspólnego z atakami
na twoje życie. - Położyła dłoń na ramieniu męża. - Wracajmy już do domu.
Michael spojrzał najpierw na jej dłoń, a potem w jej oczy, a Isabel
zastanowiła się, czy zrozumiał, że jej gniew na niego już minął. Okoliczności,
które ich połączyły, nie miały już dla niej żadnego znaczenia. To, co się teraz
dla niej liczyło, to jej przyszłość. I bez względu na to, czy dobrze, czy źle robiła,
chciała spędzić resztę życia właśnie z tym mężczyzną.
Może pewnego dnia on odwzajemni jej uczucie, ale w lej chwili to nie
miało znaczenia. Wystarczy, że ona go kocha.
Michael wziął ją za rękę.
- Przepraszamy, że przeszkodziliśmy w waszym przyjęciu. - Poprowadził
Isabel do drzwi, przy których zatrzymał ich głos markiza.
- Jest pani całkiem interesującą kobietą, pani Severson. Kompletnie inną,
niż się spodziewałem.
Kiedyś, gdyby usłyszała nawet tak skromną pochwałę z ust markiza,
byłaby szczęśliwa. Ale teraz pomyślała sobie, że jego słowa zabrzmiały raczej
głupio.
- Niestety, pan nie jest taki, jak się spodziewałam - odparła i z
podniesioną głową wyszła z biblioteki, a Michael przytrzymał dla niej drzwi.
Na zewnątrz, w korytarzu przy jadalni, czekało sporo gości markiza,
którzy liczyli, że podsłuchają coś, co będą mogli powtarzać jako plotki. Richard
stał z tyłu, trzymając się z dala od wszystkich. Isabel w duszy życzyła mu
dobrze, ale nie zamierzała się zatrzymywać przy nim.
Markiza siedziała w swoim fotelu w pobliżu drzwi do jadalni. Isabel czuła
na sobie jej spojrzenie i smutek kobiety, ale to już nie była część jej życia. Już
nie.
Wsunęła rękę pod ramię Michaela i wspólnie wyszli z tego domu do
czekającego na nich powozu. Michael pomógł jej wsiąść na kozioł, jakby to
było coś najzwyczajniejszego na świecie. I odjechali.
Nie przejechali zbyt wiele, kiedy Michael zatrzymał konia i spojrzał na
Isabel.
- Chciałbym, żebyś miała świadomość tego, że tam, w bibliotece
Elswicka, dokonałaś wyboru. Wybrałaś mnie. - Powiedział to prawie obronnym
tonem.
- Wiem - powiedziała, spoglądając mu prosto w oczy.
- Nie pozwolę ci odejść - ciągnął dalej, jakby ona nic nie powiedziała. - I
być może nigdy nie uda mi się oczyścić mojego imienia, Isabel. Być może będę
musiał wyjechać z Anglii, ale nie zostawię cię tutaj. Zabiorę cię ze sobą, nawet
jeśli będę musiał ciągnąć cię siłą, a ty będziesz się broniła, krzycząc, wierzgając
i zaklinając się, że do końca swoich dni będziesz mnie za to nienawidzić.
Isabel usłyszała to, czego nie powiedział wprost. Pomyślała sobie, że
wszyscy są kruchymi istotami, które pragną miłości, a nie potrafią otworzyć się
na nadarzającą się ku temu okazję.
Isabel nie zamierzała się bać. Już nie. Postanowiła zaryzykować.
- Michael, nie mogłabym cię nienawidzić - powiedziała. - Bo cię kocham.
Rozdział 16
- Kochasz mnie? - powtórzył głucho Michael, kompletnie oszołomiony.
Isabel kiwnęła głową.
- Przyznaję, że to raczej głupota z mojej strony…
- Nie - przerwał jej. - To najmniej głupia rzecz, jaką kiedykolwiek
zrobiłaś. Kochasz mnie? - Musiał powtórzyć, chcąc jeszcze raz usłyszeć te
słowa z jej ust, żeby w nie uwierzyć.
- Kocham cię.
Gdyby teraz otworzyły się niebiosa i usłyszał chóry anielskie, Michael nie
czułby się bardziej szczęśliwy. Wstał z kozła, czując, że nagle świat przejaśniał.
- Nawet po tych wszystkich błędach, które popełniłem w swoim życiu i
wobec ciebie? - Musiał o to zapytać. - Nie, zaczekaj. Nie odpowiadaj. Lepiej nic
więcej nie mów.
Słuchała go z szeroko otwartymi oczami.
- Wiem - przyznał. - Zachowuję się jak szaleniec, ale nagle wszystko
nabrało sensu. Po raz pierwszy w życiu czuję, że moje życie nabrało znaczenia.
Michael wziął ją za ramiona, przyciągnął do siebie i pocałował. Ich
pocałunek był długi i namiętny. Nie przejmowali się ludźmi, którzy mogli ich
zobaczyć, stojących na powozie po środku ulicy.
Kiedy przerwał, Isabel aż się zachwiała i musiała się wesprzeć o niego.
Kochała go. Niemal z czcią Michael dotknął jej twarzy, nie mogąc uwierzyć w
to, że ta piękna, podniecająca kobieta go kocha.
- Michael - wyszeptała - wracajmy do domu.
Dom. Już wcześniej używała tego słowa, ale teraz nabrało cno głębszego
znaczenia.
Cały gniew, który Michael nosił w sobie przez długi czas, gdzieś zniknął.
Nie zdawał sobie nawet sprawy z jego istnienia, dopóki nie poczuł ulgi po jego
odejściu. Był nowym, uleczonym człowiekiem. A wszystko za sprawą tej
kobiety.
- Tak, jedźmy do domu - zgodził się i kiedy obydwoje usiedli z powrotem
na siedzisku, wziął wodze do rąk, gotów nie tylko poprowadzić powóz, ale
wprost polecieć nim jak na skrzydłach.
Bolling otworzył przed nimi drzwi. Jeśli był zaskoczony tym, że jego
pracodawca sam powoził, to nie dał po sobie poznać ani tego nie skomentował.
Michael podszedł do Isabel i ujął ją w talii, ale nie postawił jej na ziemi,
tylko chwycił w górę i zaniósł ją na rękach do domu.
- Bolling, zajmij się powozem - rzucił przez ramię, mijając lokaja.
- Do kogo on należy, sir?
- Sądzę, że teraz jest mój - powiedział Michael, wchodząc po schodach.
Isabel trzymała go za szyję.
- Pamiętasz ostatni raz, kiedy wnosiłeś mnie po schodach? - zapytała
figlarnie.
- Tak, jakby to było w zeszłym tygodniu - odparł, a ona uśmiechnęła się.
Isabel… Jego żona i jego miłość.
Michael sięgnął do klamki drzwi sypialni, żeby je otworzyć, ale same się
przed nim otworzyły. Służąca, która mu się wcześniej przeciwstawiła, czekała
na swoją pracodawczynię.
- Becky, nie będziesz mi dziś potrzebna - powiedziała Isabel.
- Tak, proszę pani. - Służąca skinęła głową i wymknęła się na korytarz.
- Czy ktoś jeszcze na nas czeka? - zapytał Michael. Isabel zaśmiała się.
- Nie mamy tak dużo służby.
- Właśnie wszystkich ich już widzieliśmy. - Michael kopnął drzwi, żeby
się za nimi zamknęły, i postawił Isabel na podłodze. Służąca rozpaliła w
kominku i pościeliła łóżko. Świece paliły się na szafce obok niego.
Isabel wspięła się na palce, żeby pocałować Michaela, ale on ją
powstrzymał.
- Nie, jeszcze nie. Jest coś, co muszę powiedzieć i jeśli tego nie zrobię
teraz, może mi później nie starczyć odwagi - powiedział jej.
- Co takiego?
Michael zdjął jej szal z ramion, który, nawet po nocnych szamotaninach,
nadal efektownie migotał złotą nitką. Odrzucił go na bok i zaczął zdejmować jej
rękawiczki, nie spiesząc się, w myślach dobierając odpowiednie słowa.
Wziął jej lewą dłoń.
- Chciałbym, żebyśmy rozpoczęli nasze małżeństwo od tej nocy.
Dzisiejszy dzień powinniśmy zapamiętać jako nasz dzień ślubu.
- Dlaczego? - zapytała, patrząc na niego uważnie.
Michael spojrzał jej prosto w oczy.
- Pamiętasz, jak wielebny Oxley mówił nam, że to my sami uświęcamy
nasze małżeństwo?
Skinęła głową.
- A więc, chcę tu i teraz uświęcić ten sakrament, Isabel. Jesteś dla mnie
wszystkim. - To były słowa płynące z głębi serca, jakich nigdy jeszcze nie
wypowiedział.
- Jesteś dla mnie rodziną - powiedziała szczerze. - Bolało mnie, kiedy
sądziłam, że mnie wykorzystałeś, ale cię kocham. Nie potrafię unosić się dumą
przed tobą.
Michael uklęknął przed nią i pocałował złotą obrączkę ślubną na jej
dłoni.
- Isabel, kocham cię.
Wstrzymała oddech, zaskoczona, a potem uklękła przed nim.
- Co powiedziałeś?
- Coś, czego myślałem, że nigdy nikomu nie wyznam. Słowa, które kiedyś
uważałem za bez znaczenia. Kocham cię - powtórzył je znowu, bo ich dźwięk
wypełniał go cudownym uczuciem. - Myślę, że pokochałem cię od pierwszej
chwili, gdy cię zobaczyłem.
Isabel pokręciła głową.
- Nie, nie. Mogłeś mnie wtedy pragnąć, podobnie jak ja pragnęłam ciebie,
ale miłość…? - Splotła palce z jego palcami. - Miłość przyszła, kiedy się jej nie
spodziewaliśmy - powiedziała cicho. - Zdałam sobie sprawę, że nie mogę się na
ciebie gniewać, bo cię kocham.
- Dzięki tobie nauczyłem się przebaczać. Potrafię już zapomnieć o
przeszłości, Isabel, i nigdy nie dopuszczę do tego, żebym cię mógł stracić.
Michael uniósł jedną dłoń, jak do przysięgi, i spojrzał głęboko w oczy
Isabel.
- Ja, Michael Andrew Severson, biorę sobie ciebie, Isabel Halloran, za
żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie
opuszczę aż do śmierci.
Isabel miała oczy błyszczące od łez, ale odpowiedziała:
- I ja biorę sobie ciebie, Michaelu, za męża. I ślubuję ci miłość i wierność,
oraz że zawsze będziesz w moim sercu…
- Proszę, nie pozwól mi nigdy opuścić tego miejsca - powiedział z
błyszczącymi oczami. - Trwałem w takiej ciemności… Isabel, jesteś dla mnie
światłem. Razem stanowimy jedność i nikt nas nie rozłączy.
- Nikt. Nawet my sami - szepnęła.
- Nigdy.
- Sami siebie wybraliśmy.
- I pokochaliśmy się.
- I niech Bóg pobłogosławi nasz związek.
Isabel uśmiechnęła się, a Michael pomyślał, że nie ma dla niego niczego
droższego na świecie od uśmiechu jego żony. Pochylił się, żeby
przypieczętować ich przysięgę pocałunkiem.
Isabel odwzajemniła pocałunek i poczuli, że wszystko było możliwe.
Zawsze pasowali do siebie jako kochankowie, ale teraz ich zbliżenie
miało dużo większe znaczenie. Nie spieszyli się, zdejmując z siebie ubrania. On
wiedział doskonale, co sprawiało jej radość, a ona, jak nim pokierować. Śmiali
się i całowali, ale nie było już tak samo.
Tym razem było w tym coś więcej.
Wkrótce znaleźli się w łóżku, a Michael wsunął się między nogi Isabel,
która przyciągała go swoim rozpalonym ciałem. Wygięła się w łuk, żeby ich
ciała się złączyły.
Isabel uśmiechnęła się.
- Kocham cię - powiedział, wchodząc w nią głęboko i czując, że to
złączenie ich ciał nadaje sens jego życiu.
Zaczęli poruszać się w tańcu starym jak świat. Ale dla nich ta noc była
czymś nowym i świeżym.
Isabel wtuliła się w niego, z ustami przy jego szyi i bez przerwy
powtarzała jego imię. Czy kiedykolwiek wcześniej tak między nimi było?
Michael nie potrafił powiedzieć. Obydwoje zmierzali do spełnienia i kiedy
nadeszło, było czymś, czego wcześniej nie doświadczyli.
Ziemia zadrżała w posadach. Czas się zatrzymał. Isabel wykrzyknęła jego
imię, a Michael pocałunkiem zamknął jej usta.
Jego słodka, dzielna Isabel… Była dla niego wszystkim. Bez niej byłby
zgubiony.
I ona wiedziała o tym. Kiedyś Michael nie wierzył w miłość, a teraz bez
przerwy szeptał o swojej miłości do niej.
To, co się między nimi działo, nie było tylko czystym aktem natury. To
był akt stworzenia.
Isabel objęła go mocno, szczodrze obdarzając go swoją miłością.
Wszystkie zmysły Michaela były przepełnione nią. Nigdy wcześniej nie czuł się
tak pełny życia i energii.
Powoli zaczęli wracać do rzeczywistości, ale nadal było cudownie.
Michael zsunął się z niej, ale zaraz przytulił ją do siebie i przykrył ich
kołdrą. Delikatnie całował jej czoło, oczy, policzek i brodę.
- Moja żona - mruczał sennie.
Isabeł umościła się przy nim, opierając rękę na jego biodrze.
- Mój mąż - odparła, a on uśmiechnął się do niej, nie otwierając oczu i
zasnęli.
Isabeł zbudziła się i zastała swojego męża wpatrującego się w sufit.
Odgarnęła włosy do tyłu. Świece wypaliły się już prawie doszczętnie.
- Co się dzieje?
- Znowu miałem ten sen. Nie sądziłem, że teraz może mi się on znowu
przyśnić. - Michael odwrócił do niej głowę, a jego oczy zasłonił cień. -
Dlaczego ona do mnie teraz przychodzi?
- Opowiedz mi wszystko. - Słuchała, kiedy powtórzył jej swój sen. - Może
przyśnił ci się znowu z powodu tej napaści na ciebie? - zasugerowała.
- Nie sądzę. Myślę, że coś mi cały czas umyka. Ona ostrzega mnie, że to
jeszcze nie koniec. - Michael spojrzał na Isabeł. - Chcę, żeby to się już
skończyło.
- Wiem. - Położyła dłoń na jego piersi.
Michael przysunął jej dłoń do swoich ust i zaczął całować koniuszki jej
palców.
- Kocham cię. Nie chcę, żeby cię cokolwiek raniło.
- Nie zrani mnie - odparła. - Sny są oznaką żywej wyobraźni. - W taki
sposób zwykle odpowiadała swoim młodym podopiecznym, kiedy nie mogli
zasnąć.
- Zapytaj Alexa. On ci powie, że sen może przepowiedzieć twoją
przyszłość.
Isabel uniosła się na łokciu, żeby uważniej przyjrzeć się twarzy męża.
- Ale nie ten sen - powiedziała stanowczo. - Ten sen dotyczy twojej
przeszłości. - Isabeł wzięła jego dłoń i położyła ją sobie na piersi, tuż nad
sercem. - Ja jestem twoją przyszłością. Daj odpocząć swoim demonom i pozwól,
żebym się tobą zaopiekowała.
Michael przytulił ją do siebie mocno i trzymał ją długo, a potem położył z
powrotem na materac i jeszcze raz się z nią kochał. Tym razem, kiedy zasnął, to
Isabeł była tą, która leżała bezsennie i wpatrywała się w sufit niewidzącym
wzrokiem.
W myślach dobijała targu z duchem Aletty, prosząc ją, by zostawiła
Michaela w spokoju.
- On jest mój - szepnęła.
Nie było żadnej odpowiedzi. Ale w głębi swojej kobiecej duszy Isabeł
wiedziała, że wcześniej czy później dojdzie do wyrównania rachunków.
Isabeł nie obawiała się przyszłości. Tygodnie mijały jeden po drugim, a
ona odnajdywała się w swoim nowym miejscu na świecie. Trwała przy boku
Michaela i to jej wystarczało.
Dla odmiany, on zdawał się rozpocząć nowy etap swojego życia. Bardzo
rzadko wspominał o morderstwie. Wyglądało na to, że podjął świadomą decyzję
skoncentrowania się na ich przyszłości.
Oczywiście Isabeł nie była głupia. Nalegała, żeby Michael podróżował w
towarzystwie ochroniarza. Mimo dwóch prób pozbawienia go życia nie dał się
przekonać. Więc kiedy wrócił Alex, razem z Isabel wynajęli człowieka, który z
ukrycia obserwował jej męża i śledził go, dopóki Michael nie wrócił do domu.
Jednak z upływem tygodni Isabeł zaczęła mieć nadzieję, że
niebezpieczeństwo zostało już zażegnane.
Michael i Alex zajmowali się prowadzeniem ich londyńskiego biura.
Isabeł i Michael chcieli urządzić swój dom w Londynie. Oczywiście, ludzie
nadal plotkowali na ich temat. Nie dało się uniknąć plotek po tym, jak wtargnęli
na przyjęcie w domu markiza Elswicka. Jednak ani Isabel, ani Michael już się
nie przejmowali tym, co ludzie o nich mówili. Byli zbyt zajęci planowaniem
własnego życia.
Dom w Mayfair stał się ich prawdziwym domem. Nie wezwali
dekoratora, którego polecała Wallis. Zamiast tego sami zajęli sieposzukiwaniem
mebli i przedmiotów, które pasowały do ich domu i były w ich guście.
Kupili kolorowe hinduskie dywany i fotele wykonane z cennego drama.
Nabyli srebrną zastawę i garnki do kuchni. Kucharz Nichaela zdecydował się
pływać statkiem z Alexem, więc sprawdzili kilku innych i ostatecznie zatrudnili
pewnego dżentelmena z Włoch, który dobrze przygotowywał francuskie sosy.
Oczywiście, trzeba też było uzupełnić pozostały personel kuchenny,
Isabel przeniosła się do sypialni Michaela. Jej służąca, Becky, sujerowała,
że teraz bardziej w modzie jest, żeby mąż i żona mieli oddzielne sypialnie, ale
Isabel nie przejmowała się modą. Chciała co noc spać przy mężu.
Każdtjnocy, kiedy szli do łóżka, zasypiała, czując przy sobie jego ciało.
Najczęściej zwijali się w kłębek, a Isabel leżała plecami do Michaela. To była
jej ulubiona pozycja, ponieważ często Michael budził ją w środku nocy, żeby się
kochali.
Czasami spała na brzuchu, a jedną rękę wsuwała pod jego ciało. Mchael
mógł wtedy gładzić jej włosy, a ona odpływała w słodke sny.
Codziennie mówiła Michaelowi, że go kocha. Zawsze zdawało jej się, że i
tak nie powtarza tego wystarczająco często. A on czuł to samo. Wyznawał jej
miłość, kiedy byli sami i wśród ludzi, wkościele albo w zatłoczonym banku.
Mówił jej to na ucho alb tak głośno, żeby wszyscy dookoła go słyszeli.
Pewnego ranka Isabel siedziała w domu, jedząc śniadanie, kiedy pcyszedł
Alex. On i Michael powinni być na spotkaniu z pewnym handlarzem wełny.
Jednak Alex pojawił się w Mayfair.
Michael mówił Isabel, że Alex żyje zgodnie z indiańskim trybem czasu,
co znaczyło, że robił te rzeczy, które uważał za konieczne, i zupełnie nie
przejmował się zegarkiem. Isabel podejrzewała jednak, że Alex po prostu nie
lubi spotkań w interesach.
Za to Michael nie lubił wypływać w rejsy i włóczyć się po świecie.
Różnice pomiędzy nimi sprawiały, że ich współpraca była bardzo zgodna,
a biznes transportowy prosperował wyśmienicie. Mieli już dwa statki: "Węża
Morskiego" i drugi, który kupił Alex i nazwał go "Wojownik".
Tego popołudnia miał wyruszyć na nim z Portsmouth. Isabel uwielbiała
żartować sobie z nazwy statku.
Skoro ominęło go spotkanie, Isabel zaproponowała Alexowi, że jeśli ma
ochotę, niech przyłączy się do śniadania. Z radością przyjął propozycję, a ona
zdała sobie sprawę, że bardzo sobie ceni przyjaźń z Alexem. Był szlachetnym
człowiekiem, który szanował Michaela i swoją przyjaźnią obdarował także jego
żonę.
Tego ranka Alex sprawił jej radość swoimi słowami.
- Nie podejrzewałem Michaela, że się tak ustatkuje.
- Obydwoje jesteśmy szczęśliwi - powiedziała Isabel.
- I już nie rozmyśla nad starymi sprawami?
- Nic mi o tym nie wiadomo. A największym cudem ze wszystkich jest to,
że zaczynamy znajdować sobie przyjaciół, aczkolwiek wolno. Nadal nosimy
piętno, ale czas działa na naszą korzyść.
- To dobrze. - Alex sięgnął przez stół po śmietankę, żeby nalać sobie do
herbaty i kątem oka zauważył szkicownik. - Co tam projektujesz?
- Pokój dziecinny - powiedziała rozmarzona, a po chwili się
zreflektowała.
Alex otworzył szeroko oczy.
- Nie mów nic Michaelowi - poprosiła go.
- Michael ojcem? - wykrzyknął Alex, odkładając na bok łyżeczkę.
Isabel przytaknęła. Nie miała wątpliwości, że jest w ciąży, gdyż
zauważyła u siebie wszystkie objawy wskazujące na to, że stało się to w nocy,
kiedy powtórnie ślubowali sobie miłość.
To dziecko będzie więc wyjątkowe.
- Czekałam, dopóki nie nabrałam pewności - powiedziała. Z Alexem
łatwo było szczerze rozmawiać. Jego indiańska natura sprawiała, że był bardziej
świadomy naturalnego porządku rzeczy niż niejeden Anglik. - Pierwsze oznaki
są już widoczne, ale…
- Kiedy zamierzasz powiedzieć o tym Michaelowi? Zaczekaj, nie mów
mu, dopóki nie załatwimy zaopatrzenia na kolejną wyprawę, którą
organizujemy. Kiedy usłyszy taką wiadomość, nie będzie z niego żadnego
pożytku w pracy i będzie chciał, żebym ja się zajął interesami. - Alex pokręcił
głową i usiadł. - Michael ojcem. - Tym razem słowa zabrzmiały bardziej
prawdziwie. - Całkowicie zmieniłaś jego życie.
- On zmienił moje. - Delikatnie przesunęła palcami po szkicu. - Kiedy
odpływasz, Alex? Nie wiem, jak długo uda mi się utrzymać to w tajemnicy.
Fakt, że już tobie wyznałam mój sekret, sprawia, że prawdopodobieństwo
zdradzenia go mojemu mężowi jest dużo większe.
- Za dwa dni, jeśli tylko "Wojownik" będzie już gotowy. Znowu
popłyniemy do Hiszpanii, a potem do Maroka. - Alex uśmiechnął się szeroko.
Uwielbiał pływać swoim statkiem i lubił dowodzić bez zwierzchnictwa
Michaela, który zadręczał go o szczegóły.
- Postaram się wytrzymać jeszcze te dwa dni - obiecała. -Ale mój mąż jest
spostrzegawczym człowiekiem. Może siędomyślić.
- Nie, kiedy handlarze wełny wchodzą mu na głowę - powiedział Alex, a
po chwili zadumał się.
- O czym myślisz? - zapytała.
- Że będę musiał wymyślić nowe imię dla mojego przyjaciela.
- Dla Michaela?
- Dostał imię od Shawnee: Samotny Wilk. Już do niego nie pasuje.
- To jakie imię byś teraz dla niego wybrał? - zapytała, nalewając
śmietankę do swojej herbaty.
Alex zastanawiał się nad kwestią krócej niż sekundę.
- Szczęśliwy Królik? - zasugerował.
Isabel omal nie parsknęła herbatą w sposób zupełnie nieprzy¬stający
damie. Obydwoje z Alexem zaczęli się głośno śmiać, więc nie usłyszeli, jak
Wallis weszła do domu, dopóki nie pojawiła się w pokoju śniadaniowym.
Ubrana była cała na jasnoniebiesko, który to kolor dobrze pasował do jej blond
włosów.
- Wygląda na to, że dobrze się bawicie z samego rana?
Bolling, który właśnie wyszedł z kuchni, niosąc opieczony chleb dla
Isabel, nie ukrywał zdziwienia. Kamerdyner nie lubił lady Jemison.
- Proszę pani, nie słyszałem, jak pani wchodziła.
- Służąca mi otworzyła - powiedziała lekko Wallis, zdejmując rękawiczki,
ale po chwili się zatrzymała. - To nie Michael.
- Nie, to pan Haddon, partner Michaela w interesach - odparła Isabel.
- Indianin - powiedziała głośno Wallis i podała mu dłoń.
- Szwagierka - powiedział Alex. Isabel zastanowiła się, czy w jego głosie
nie było przypadkiem sarkazmu. Z Alexem nigdy nie było wiadomo, kiedy
sobie żartował. Z kurtuazją, o którą Isabel by go nie podejrzewała, skłonił się
nad dłonią Wallis. - Miło mi panią poznać, lady Jemison.
- Mnie również - odparła zniżonym głosem, a w oczach błysnęły jej
iskierki zaciekawienia.
Alex przysunął dla niej krzesło, które postawił przy swoim, a Isabel
zastanawiała się, co takiego było w blondynkach, że działały tak ogłupiająco na
wszystkich mężczyzn.
Isabel schowała swój szkic, żeby Wallis go nie zobaczyła.
- Co cię tu sprowadza o tak wczesnej porze?
- A jest wcześnie? - zapytała Wallis.
- Jak na ciebie…
Jej szwagierka zaśmiała się pobłażliwie, nie odrywając oczu od Alexa.
Jeśli obawiała się, że jego uwaga nie jest skupiona na niej, to nie miała podstaw.
Obserwował każdy jej ruch.
- Przyszłam zaprosić ciebie i twojego męża na kolację w najbliższy
piątek. Nie widzieliśmy się już jakiś czas.
Isabel nie chciała iść, ale nie potrafiła wymyślić żadnej wymówki.
- Dziękuję, będzie nam bardzo miło.
Dlaczego Wallis przebyła całą drogę do Mayfair jeszcze przed południem,
żeby proponować zaproszenie na kolację, zastanawiała się Isabel?
- Z jakiego jest pan plemienia, panie Haddon? - powiedziała zalotnie
Wallis.
- W połowie jest Shawnee - wtrąciła się Isabel.
- A która to połowa?
- Ta lepsza - odparł Alex, doskonale odczytując jej intencje.
Wallis zaniosła się dźwięcznym śmiechem, a Isabel miała ochotę ją
zakneblować. Zirytowany wzrok Isabel spotkał się ze spojrzeniem Bollinga i
domyśliła się, że kamerdyner podzielał jej opinię. Postanowiła więc działać.
- Choć tak jak bardzo sobie cenię twoje wizyty, to niestety mam dziś
spotkanie, którego nie mogę odwołać. - Aluzja była zbyt oczywista, żeby
zabrzmiała grzecznie, ale Isabel się tym nie przejmowała.
Jednakże ten wybieg nie był dobry, żeby rozdzielić Wallis i AIexa.
Obydwoje nagle "odkryli", że zmierzają w tym samym kierunku, więc Wallis
zaproponowała Alexowi, że go podwiezie. Isabel miała ochotę odciągnąć na bok
przyjaciela i ostrzec go, zanim jeszcze wyjdą.
Nie zrobiła tego jednak. Nie było na to czasu ani sposobności, więc
musiała zaakceptować fakt, że przecież Alex był już dorosłym mężczyzną i
najwyraźniej miał wyrobiony gust. Isabel była trochę nim rozczarowana, ale nie
dziwiła się Wallis. Po tym, jak w ich bibliotece poznała drugie oblicze Cartera,
zrozumiała, dlaczego jej szwagierka ogląda się za innymi mężczyznami. Dobrą
informacją było przynajmniej to, że Alex niebawem wyjeżdżał.
Isabel postanowiła się zająć domowymi sprawami, które obiecała sobie
dziś załatwić. Tego dnia, w środę, kucharz dostawał wolne już po śniadaniu.
Większość służby miała dziś wolne.
Isabel lubiła mieć cały dom tylko dla siebie, kiedy było w nim cicho i
spokojnie. Wykorzystała ten czas na zaplanowanie działań na cały tydzień i
uporanie się z korespondencją. Było jeszcze coś, co miała do zrobienia, a
wykonanie czego sprawiało jej wiele trudności. Czuła jednak, że musi to zrobić,
bo Michael ją o to poprosił. Chodziło o napisanie listu do jej ojczyma.
Zasugerował, że powinni go odwiedzić, ale Isabel miała mieszane
uczucia. Miłość nieco złagodziła jej dawne spojrzenie na ojczyma i pomogła jej
spojrzeć z perspektywy na swoje zachowanie. Dotarło do niej, jak bardzo
poświęcał się dla niej i dla jej matki. Powinni oczyścić atmosferę pomiędzy
sobą. Tylko jak to wyrazić? Miała problem, żeby napisać kilka słów z prośbą o
wizytę.
Po południu otrzymała wiadomość od Michaela, który prosił, żeby
przysłać do niego Bollinga z dokumentami, które zostawił rano w bibliotece.
Bolling często wykonywał obowiązki sekretarza, ponieważ Michael wolał nie
zatrudniać kolejnej osoby. Jednakże, niepodobne do Michaela było to, żeby
zapominał o jakichś sprawach związanych z interesami, dlatego Isabel
zapamiętała sobie, żeby później mu to wypomnieć.
Poszła na górę do sypialni, usiadła przy biurku i wyjęła papier i atrament,
decydując się napisać wreszcie list do ojczyma. Odpowiednie słowa
przychodziły jej z trudem. Zawsze nazywała go panem Williamsem. Jej bracia
przyrodni zwracali się do niego "tato". Kiedy była młodsza, też tak mówiła, ale
z czasem zaczęła w niej narastać uraza i Isabel czuła, że musi w jakiś sposób
zaznaczyć dystans między nimi.
Po raz pierwszy w życiu Isabel pomyślała, czy przypadkiem to ona nie
jest odpowiedzialna za ten rozdźwięk między nimi. To nie było umyślne z jej
strony. Była za młoda, żeby zrozumieć swoje własne uczucia.
Becky przyniosła jej tacę z kuchni z kurczakiem na zimno, serem,
chlebem i winem. Isabel z przyjemnością zrobiła sobie przerwę w pisaniu.
- Zaczęło już padać? - zapytała służącą.
- Nie, ale niebo wygląda tak, że w każdej chwili może zacząć, proszę pani
- odparła Becky, strzepując poduszki na łóżku. - Przyniosłam pani trochę
grzanego wina. Pomyślałam, że będzie pani smakowało w taki dzień jak ten.
- Dziękuję. - Isabel upiła łyczek wina i rozsmakowała się w jego
słodkości. Dziecko, które w niej rosło, musiało to lubić.
- Proszę pani, czy jest taka możliwość, żebym dostała wolne dzisiejszego
wieczoru? - zapytała Becky.
- Zamierzasz spacerować z Langstonem?
Becky oblała się rumieńcem. Spędzała trochę czasu z jednym ze
służących.
- Może ze mną pójdzie - przyznała. - Mój kuzyn wrócił z armii i
chciałabym się z nim zobaczyć dziś wieczorem, jeśli mogę.
- Oczywiście - powiedziała Isabel. Wiedziała, jak ważny był dla
służących ich czas wolny. - Kto zostaje?
- Pan Bolling.
- W porządku - powiedziała Isabel. - Niedługo mój mąż wróci do domu.
Baw się dobrze.
- Dziękuję, proszę pani. - Becky pospiesznie opuściła pokój.
Isabel westchnęła i wróciła do pisania listu, w którym pokreśliła niemal
wszystko, co wcześniej napisała. Dokończyła swoje wino i odstawiła kubek na
tacę.
Na zewnątrz usłyszała pierwszy grzmot pioruna, zwiastujący nadchodzącą
burzę.
Isabel miała nadzieję, że Becky zdąży do domu kuzyna, zanim zacznie się
ulewa.
Świeżo wytrzepane poduszki jakby do niej wołały. Słowa na papierze
robiły się coraz mniej wyraźne, jak jakieś bazgroły, więc krótka drzemka
wydała się jej dobrym pomysłem.
Isabel przerwała pisanie w chwili, kiedy pierwsze krople deszczu
uderzyły w szybę. Zdmuchnęła świeczkę i zmęczona tak, że ledwie poruszała
nogami, doszła do łóżka. Nie zadała sobie nawet trudu zdjęcia butów.
Zdawało jej się, że śpi. Ale nie była pewna.
Drzwi do sypialni otworzyły się. Spod na wpół przymkniętych oczu
zobaczyła Michaela.
Nie, to nie był Michael.
Mężczyzna miał ten sam kształt głowy, ale jego ramiona były inne.
Zgarbiły się z upływem czasu.
- Carter? - szepnęła.
- Tak, to ja - odparł.
Isabel próbowała unieść głowę, ale nie mogła. Nie czuła żadnego bólu.
Właściwie można było powiedzieć, że czuła się przyjemnie i wtedy zrozumiała
sen Michaela.
- Dlaczego zabiłeś Alettę Calendri?
Carter podszedł do łóżka i uśmiechnął się.
- Och, Isabel. Na swoje nieszczęście, jesteś zbyt mądra. Będzie mi
przykro cię zabić.
O dziwo te słowa wcale jej nie przestraszyły. Przypuszczała, że dostała
jakiś narkotyk. Kto by pomyślał? Kiedy jej kończyny były bezużyteczne, jej
umysł nadal pracował.
- Powiedziałeś mi, że wiesz, że to Michael ją zabił.
- Skłamałem.
Rozdział 18
Michael wyczuł, że coś było nie w porządku, w chwili, kiedy wszedł do
domu. Bollinga nie było na jego zwykłym miejscu i wszędzie panowała
kompletna cisza. Żadna świeca się nie paliła, nie było żaru w kominku.
A może po prostu rzęsisty deszcz na zewnątrz nastroił go tak dziwnie?
Ulewa tłumiła wszelkie odgłosy.
Michael nauczył się jednak słuchać swojego instynktu. Nie zawołał więc
na powitanie, tylko po cichu zdjął z siebie przemoknięty płaszcz i bezszelestnie
położył go na podłodze, jak czający się myśliwy.
Alex przesłał mu wiadomość o tym, że dziś rano Wallis odwiedziła Isabel.
To była dość nietypowa inicjatywa, jak dla tej kobiety, i jednocześnie sygnał, na
który obydwoje czekali.
Michael nigdy nie wątpił w to, że pewnego dnia zabójca Aletty go
odnajdzie. Ale był zaszokowany własnymi podejrzeniami.
Chciał wierzyć w to, że Wallis z własnej woli zdecydowała się wstać dziś
rano i że miała dobry powód, żeby składać tę wizytę. Wallis, jedna z kochanek
Riggsa.
Dziś wczesnym rankiem w Portsmouth złapali człowieka, który próbował
przeprowadzić sabotaż na "Wojowniku" tak, że cały statek zatonąłby razem z
Alexem na pokładzie. Mężczyzna ten został wynajęty w tawernie "Pod
Krukiem", podobnie jak tamci dwaj złodzieje, którzy napadli na niego i Isabel w
powozie.
Tawernie, do której chodził Riggs.
Nawet teraz, kiedy mówiło się, że wyjechał daleko za morza, Michael nie
ufał temu. Prawdę mówiąc, odkąd postawił nogę na angielskiej ziemi,
wszystkich, których spotykał, uważał za potencjalnie groźnych. Nie ufał też
służącej Isabel, którą zarekomendowała jej Wallis. Nigdy nie czuł się przy niej
swobodnie, więc kazał Langstonowi jej pilnować.
Tego wieczoru Becky opuściła dom ze spakowaną walizką i wsiadła do
powozu. Ani Isabel, ani Langston nic o tym nie wiedzieli, że Becky zamierzała
opuścić swoich pracodawców. Zamówiła powóz, a Michael cieszył się, że
przedsięwziął środki ostrożności. Służące nie wynajmowały sobie powozów.
Coś się święciło. Kiedy Langston dalej śledził Becky, a Alex pojechał do
Portsmouth z przedstawicielem władzy, żeby zebrać dowody przeciwko
Riggsowi, Michael postanowił udać się do domu. Cóż szkodziło sprawdzić na
własne oczy, czy jego żona, którą tak kochał, jest cała i zdrowa?
Teraz, kiedy wchodził po schodach i ostrożnie stawiał kroki, starając się
nawet wstrzymać oddech, modlił się w duszy, żeby nie miał racji.
Kiedy znalazł się u szczytu schodów, rozejrzał się po korytarzu. Jedyne
otwarte drzwi prowadziły do ich sypialni. Nie było w tym nic nadzwyczajnego,
ale tym razem to tylko zwiększyło jego obawy.
Isabel była całym jego życiem, Jeśli cokolwiek jej się stało, nigdy sobie
tego nie wybaczy…
Usłyszał jej głos. Była w sypialni i rozmawiała z kimś. Michael poczuł,
jak mu się uginają kolana z ulgi.
Boże, ależ z niego podejrzliwy głupiec. Ale co innego mógł sobie
pomyśleć po tym, jak dostał wiadomość o próbie sabotażu na statku?
Pokręcił głową, pozbywając się napięcia w ramionach i ruszył do sypialni,
chcąc jak najszybciej zobaczyć się z żoną.
Isabel
Zatrzymał go jednak głos Cartera.
- Dlaczego człowiek w ogóle decyduje się zabić? - zapytał retorycznie
jego brat. - Czyż nie rozmawialiśmy już kiedyś o tym? Kain i Abel?
- Kain i Abel - mruknęła Isabel dziwnym głosem.
Michael przywarł do ściany w korytarzu i zaczął się powoli przesuwać w
stronę sypialni.
- Przykre, ale prawdziwe - powiedział Carter. - Muszę przyznać, że nie
zamierzałem mieszać w to Michaela. Ale sam się napatoczył tam, gdzie go nie
powinno być.
- Co masz na myśli? - zapytała Isabel. Jej głos brzmiał tak, jakby każde
słowo było dla niej zbyt trudne do wypowiedzenia.
- Nie wiesz, jaki mój brat był w tamtych czasach. Nie taki jak teraz.
Wtedy był arogancki, zarozumiały. Zbyt przystojny, na swoje nieszczęście.
Kobiety prześcigały się, żeby się do niego zbliżyć. Oczywiście, nie miał
pieniędzy ani tytułu, ani nawet prawdziwego powodu, żeby wstawać rano z
łóżka. Był darmozjadem z piękną buźką.
Michael doszedł do drzwi sypialni. Zerkając przez szczelinę między
drzwiami a futryną, zobaczył Isabel leżącą na łóżku z głową na poduszce i
dłońmi ułożonymi na brzuchu. Carter siedział na krawędzi łóżka obok niej. Był
odwrócony twarzą w stronę drzwi, chociaż całą uwagę skupiał na Isabel.
Wyglądali na zupełnie swobodnych w swojej obecności i przez ułamki
sekund w umyśle Michaela pojawił się straszliwy wniosek, dopóki Isabel nie
odezwała się znowu dziwnym głosem.
- Michael nie jest taki.
Została odurzona narkotykiem… I w tej chwili Michael zrozumiał, co
oznaczał jego sen. Przypomniał sobie wszystko. Kobieta leżąca na łóżku i jego
brat…
Zdrada przeszyła go niczym nóż. Zachwiał się, kiedy pojął całą prawdę.
Jedyna osoba, której nie podejrzewał, to Carter, a teraz zdał sobie sprawę, że
powinien był. Od dziecka wierzył i ufał swojemu bratu. Michael nigdy nie cenił
tak swojego ojca jak Cartera.
- Zmienił się - zgodził się Carter. - Tym gorzej. Myślę, że wolałem go
takim, jakim był kiedyś. Wtedy ja mogłem o sobie lepiej myśleć. A teraz czuję
się tak, jakbym to ja był nieudacznikiem. Ludzie patrzą na nas obydwu i to ja
wyglądam na tego gorszego.
- Zazdrość - wymamrotała Isabel.
- Tak, jestem zazdrosny - przyznał Carter. - Dla mnie lepiej by było,
gdyby go powiesili.
Po drugiej stronie drzwi Michael zamienił gorycz rozczarowania na
mocne postanowienie. Zacisnął pięści gotowy do walki, kiedy jego żona zadała
pytanie, które go powstrzymało.
- Dlaczego ją zabiłeś?
- To był wypadek. Nie planowałem tego. Po prostu stało się.
- Byłeś w jej mieszkaniu - powiedziała Isabel, co znaczyło, że, nawet
zamoczona potrafiła jasno myśleć.
- Obaj tam byliśmy - odparł Carter. - Ja byłem w jej sypialni i czekałem
na nią, kiedy pojawił się Michael. Aletta potrafiła obiecać mężczyźnie, że mu
coś da, a potem się z tego wykręcała. Kazała mi wyjść, a ja zobaczyłem jego,
kompletnie pijanego, na jej sofie. Wyobrażasz sobie, jak się poczułem?
- Wściekły - szepnęła Isabel.
- Tak, byłem wściekły. Nikt nie ma prawa mnie tak ignorować. Nie po
tym, jak przyjął ode mnie pieniądze.
- Nie pijany.
- Michael? Nie. Wygląda na to, że zrobiło się z niego uosobienie cnót -
powiedział ironicznie Carter. - Ale wtedy, w tamtych czasach, był bezmyślnym
pijakiem. A kobiety go uwielbiały. Nie potrafiłem tego zrozumieć.
- Richard nie pomógł…?
- Richard? Masz na myśli Riggsa? - Carter zaśmiał się. - On nie miał z
tym nic wspólnego.
Isabel nic nie odpowiedziała.
Carter pomachał ręką jej przed oczami.
- Zasnęłaś? - Westchnął i wziął drugą poduszkę. - Wybacz Isabel. Muszę
to zrobić. - Położył poduszkę na twarzy Isabel.
Michael wtargnął do sypialni jak burza, wymierzając bratu cios w bok
głowy, a potem podniósł go za kołnierz płaszcza i rzucił nim o ścianę.
Przytrzymał go tam, przedramieniem blokując jego szyję. Mógł zabić Cartera w
tej chwili, ale po dziesięciu latach chciał poznać całą prawdę. Chciał usłyszeć
wszystko.
- No, dalej! - zażądał. - Skończ tę opowieść. Tamtej nocy wydarzyło się
coś jeszcze. I to nie był wypadek. - Michael już to wiedział.
Carter się dusił, a jego twarz robiła się fioletowa, kiedy walczył o oddech.
Michael poluzował nieco ucisk.
- Sama to sobie zrobiła - wykrztusił Carter. - Słyszałeś?
- Tak jakby. - Ich twarze znajdowały się w odległości kilku centymetrów
od siebie.
- Czy ty w ogóle cokolwiek pamiętasz? - zapytał Carter.
- Widziałem cię tamtej nocy - powiedział Michael. - Obydwoje
krzyczeliście na siebie. Potrząsnąłeś nią i upadła. - Widział, jak jego brat zabija,
i wyrzucił to ze swojego zatrutego alkoholem umysłu.
- To był wypadek - powiedział Carter. Stracił panowanie nad sobą. Teraz
bał się o własne życie. - Aletta kazała mi wyjść. Powiedziała, że ty przyszedłeś.
Śmiała się, Michael. Powiedziała mi, że z dwóch braci wybrała ciebie. Wiesz,
jak się przez nią poczułem? Taka z niej była cholerna kokietka! I wyrzuciła
mnie od siebie. Nie powinna była rozmawiać ze mną w ten sposób.
Michael nic nie powiedział.
- Tak, potrząsnąłem nią - wyznał Carter - Ale jej nie zabiłem. Upadła i
uderzyła się w głowę o kant łóżka. To był wypadek. Nie chciałem tego zrobić.
- Ale ona została uduszona.
- Tak - powiedział Carter. - Podniosłem ją i położyłem na łóżku. Było mi
przykro. Ale ona zaczęła odzyskiwać przytomność i kiedy zobaczyła krew z
rany na głowie, zaczęła krzyczeć…
W głębi umysłu Michael słyszał jej wołanie o pomoc. Wtedy jednak nie
był w stanie zrozumieć, co się działo.
- Chciałem, żeby zamilkła - powiedział Carter. - A ona nie przestawała.
Obudziłaby cię, więc zasłoniłem jej twarz poduszką, żeby ją trochę wyciszyć.
Nie miałem zamiaru jej dusić. To był wypadek, Michael. Naprawdę.
- To dlaczego nie powiedziałeś o tym w sądzie?
- Bałem się. - Carter oblizał usta. - Nie planowałem tego wszystkiego.
Zabrałem cię z tamtąd. Myślałem tylko o tym, żeby zniknąć stamtąd, ale ktoś
widział ciebie, jak szedłeś do niej.
- Mogłeś coś powiedzieć.
- Nie, nie mogłem. - Carter zamknął oczy, wyraźnie żałując swojego
postępowania. - Jest wiele rzeczy, które mogłem zrobić tamtej nocy, a nie
zrobiłem i żałuję tego do tej pory. Nie powinienem był się tak unosić gniewem.
Obaj, ty i ja, mieliśmy fatalne charaktery w tamtych czasach. Powinieneś mnie
zrozumieć.
- Dlaczego pozwoliłeś, żebym to ja przyjął na siebie winę? - Pytaniem
tym dotknął sedna sprawy. Przez wszystkie te lata Michael miotał się pomiędzy
myślami, że popełnił zbrodnię, a przekonaniem, że jednak tego nie zrobił. Jego
życie zamieniło się w męczarnię, a wszystko przez brata. - Mogłeś powiedzieć,
że to był wypadek. Ludzie mogliby ci uwierzyć.
Carter pokręcił głową.
- Ale nie ojciec. Wiesz, jaki on był, Michael. Nie potrafiłbym spojrzeć mu
w twarz.
- Wyrzekł się mnie. - Michael nadal czuł ból z tego powodu.
- Ale ty przynajmniej nie byłeś spadkobiercą. Nigdy nie pojmiesz presji
tytułu, która sprawia, że wszystko staje się takie trudne.
Michael odsunął się od brata.
- Nie znam cię. Być może nigdy cię nie znałem.
Uwolniony z ucisku Michaela, Carter osunął się po ścianie.
- Pójdziemy teraz na policję - powiedział Michael, nie mogąc nawet
patrzeć na brata. - Opowiemy im całą historię. Jest szansa, że uwierzą nam, że to
był wypadek. - Skupił uwagę na żonie. - Co jej dałeś? - zapytał, podchodząc do
łóżka.
- Krople opium. Nic jej nie będzie.
Michael dotykał policzka Isabel w chwili, kiedy usłyszał złowieszcze
kliknięcie za plecami. Odwrócił się.
Carter odzyskał równowagę. Stał wyprostowany, z bronią w ręku. To był
mały pistolet, z rodzaju tych, które łatwo było schować w kieszeni.
Michael nie czuł strachu. Już nieraz patrzył śmierci w oczy.
- Dlaczego?
Carter zaśmiał się.
- Jestem bankrutem. Prześladują mnie wierzyciele, a moja urocza żona
nadal wydaje pieniądze. Jako twój krewny odziedziczę twój majątek i, jeśli
wszystko pójdzie zgodnie z planem, twój dziki partner niebawem pójdzie w
twoje ślady na tamten świat.
- Mogłeś mnie przecież poprosić o pieniądze. Dałbym ci.
- I oczekiwałbyś, że spłacę dług…
- Nie - powiedział Michael, kręcąc głową. Zrobił krok w stronę Cartera,
ale brat uniósł wyżej pistolet, ostrzegając go, żeby się zatrzymał.
- Dobrze wiem, Michael, jakim człowiekiem się stałeś. Nigdy nie
przestaniesz szukać zabójcy Aletty. To… - ruchem głowy wskazał pistolet -
rozwiąże wiele problemów, łącznie z dostarczeniem ludziom odpowiedzi na to,
czy byłeś zabójcą Aletty, czy nie.
- A niby w jaki sposób?
- Ponieważ zostaniesz oskarżony o zabicie w ten sam sposób swojej żony.
- Ale z jakiego powodu?
- Wiesz, że Riggs miał romans z Isabel? Nie mogłem uwierzyć memu
szczęściu, kiedy się o tym dowiedziałem. Wallis była jego kochanką, ale nagle
stracił dla niej zainteresowanie, ponieważ zakochał się w guwernantce lady
Baynton, którą okazała się twoją Isabel. Wallis była wściekła, że została lak
bezceremonialnie odtrącona i to dla jakiejś służącej. Oczywiście, ja się o tym
dowiedziałem później. To był po prostu łut szczęścia. Moja wiedza na temat
Riggsa zaprowadziła mnie do informacji, że będziesz mu towarzyszył na
polowaniu w Rutland. Zaaranżowałem więc dla ciebie wypadek podczas
polowania. Nie sądzę, żeby wielu ludzi przejęło się, gdybyś wtedy zginął. Nie
byłeś szczególnie lubianym człowiekiem, Michael. Twoje pytania i oskarżenia
pod różnymi adresami zaczęły denerwować ludzi. Isabel zmieniła bardzo twoją
sytuację.
Miał rację. Jego żona otworzyła przed nim drzwi, które wcześniej były
zamknięte.
- Czy Riggs w jakikolwiek sposób był w to zamieszany?
- Nieświadomie. Oczywiście, nie może zeznawać przeciwko mnie. Teraz
jest daleko stąd, w Indiach.
- Próbowałeś mnie zabić drugi raz.
- Próbowałem pozbyć się was obydwojga - odparł Carter. - Nawet nie
wiesz, jaki się czułem sfrustrowany. Morderstwo nie jest wcale łatwą rzeczą do
zaplanowania.
- Wyobrażam sobie, że łatwiej jest zabić w afekcie - powiedział Michael,
z całych sił zmuszając się, by opanować gniew.
- Tak - przyznał Carter. - Nieumyślne zabójstwo mniej obarcza sumienie,
chociaż i tak trzeba nauczyć się żyć z tą myślą. Po tej ostatniej nieudanej próbie
postanowiłem poczekać, aż nadarzy się okazja. Też było ciężko.
- I wszystko to robisz dla pieniędzy? - upewnił się Michael z wyraźną
pogardą w głosie. Spojrzał bratu prosto w oczy. - Zabij mnie, ale oszczędź
Isabel. - Michael pomyślał o człowieku, którego Isabel wynajęła, żeby go
ochraniał. Człowiek ten zwykle ukrywał się w parku po drugiej stronie ulicy,
kiedy Michael był w domu. Gdyby udało mu się sprowokować Cartera do
strzału, ale tak, żeby ten spudłował, to być może w ten sposób zaalarmowałby
swojego ochroniarza, który przybyłby mu na pomoc.
- Nie mogę, Michael - powiedział Carter. - Ona jest w ciąży, a ja nie
zamierzam dzielić się fortuną. Poza tym, nie jest tak naiwna jak ty. Twoja żona
ma bystry umysł, przez co ściągnęła na siebie zgubę.
Michael czuł się tak, jakby dostał cios w głowę.
- Isabel spodziewa się dziecka?
Carter uśmiechnął się.
- Dowiedziałem się tego prosto od jej służącej. Mężowie zawsze
dowiadują się ostatni. Nigdy nie wiedziałem o ciążach Wallis. Dwóch synów, a
ja nigdy niczego nie podejrzewałem, dopóki sama mi tego nie oznajmiła.
Oczywiście, jej służąca zawsze wiedziała.
Isabel nosiła w sobie jego dziecko. Miłość, którą się darzyli, zaowocowała
nowym życiem. Ta wiadomość była tak potężna, że dodała Michaelowi sił,
których potrzebował.
Błyskawicznie ruszył do szturmu, z pochyloną głową zaatakował Cartera i
z całą siłą runął na niego, zanim ten zdołał wystrzelić. Michael dosięgnął broni i
przez chwilę obaj mieli ją w rękach. Oczywiście palce Cartera były bliżej
spustu. Michaelowi udało się kopnąć brata, który jęknął z bólu i upuścił pistolet,
lecz na tyle daleko, że Michael nie mógł go dosięgnąć.
Mając obie ręce wolne, Carter złapał Michaela za szyję. Obaj runęli na
toaletkę, strącając świecznik i lustro. Carter walczył o swoje życie. Udało mu się
powalić Michaela na ziemię i chwycił stołek, który na nim roztrzaskał. Lecz
Michael podciął nogi Carterowi i brat runął na ziemię obok niego.
Michael był młodszy, silniejszy i wściekły. Wykorzystując ciężar swojego
ciała, żeby zdobyć przewagę, uniósł się nad bratem i przyłożył mu ze
wszystkich sił.
Carter stracił przytomność.
Michael czekał na jakiś jego ruch, ale Carter nie drgnął. Nadal oddychał,
ale był ogłuszony.
Udało się. To już koniec. Ale Michael nie cieszył się ze zwycięstwa.
Podniósł się, żeby sprawdzić, co z Isabel, kiedy zdał sobie sprawę, że nie
są sami.
W drzwiach do sypialni stała Wallis z pistoletem Cartera w dłoniach.
- Witaj, Michael.
- Podejrzewam, że nie przyszłaś mi pomóc?
Pokręciła głową. Miała na niej jeden ze swoich kapeluszy z piórami, które
poruszały się przy każdym jej ruchu.
- Byłam tu cały czas. Na dole. Carter kazał mi się schować tam na
wypadek, gdybyś wrócił do domu, zanim on skończy z Isabel. Usłyszałam
waszą bójkę.
Michael zrobił krok w jej stronę, a Wallis ścisnęła mocniej pistolet.
- Jestem dobrym strzelcem - powiedziała. - Może nie tak dobrym jak ty,
ale z pewnością cię trafię. Broń jest gotowa do strzału.
Michael uniósł do góry ręce.
- Nie chcę, żebyś zrobiła coś głupiego.
- Nie zrobię - zapewniła spokojnie.
Na podłodze jej mąż zaczął postękiwać, odzyskując przytomność.
Michael znowu zrobił krok w jej stronę, starając się wykorzystać jej
chwilę nieuwagi.
- Nie ruszaj się - ostrzegła go Wallis.
- Miałem nadzieję, że nie jesteś w to zamieszana - wyznał Michael.
- Musiałam - odparła smutno.
- Ty też robisz to dla pieniędzy?
- Robię to dla moich synów - odparła. - Nie dostaną wiele od swojego
ojca. Carter prawie całkiem nas zrujnował, a ty masz pieniądze. Poślubiłam go i
muszę go wspierać.
Carter wyciągnął rękę i złapał się narzuty z łóżka, żeby pomóc sobie przy
wstawaniu. Potrząsnął głową, jakby chciał oczyścić umysł.
- Wallis, jesteś pewna, że uda ci się uniknąć kary za podwójne
morderstwo? - zapytał Michael. - Widziałaś się z Alexem. Złapaliśmy
mężczyznę, który próbował przeprowadzić akcję sabotażową na naszym statku.
Alex będzie chciał pomścić moją śmierć.
- Dam sobie z nim radę - powiedziała z przekonaniem.
- A wiedziałaś, że przesłał mi wiadomość po waszym spotkaniu? Już
wtedy zaczął cię podejrzewać. Obaj byliśmy podejrzliwi wobec wszystkich. -
Wszystkich, oprócz Cartera, pomyślał Michael.
- Michael, wolałabym nie brać w tym udziału - powiedziała poważnie
Wallis.
Carter wstał z podłogi. Wallis spojrzała na niego, a potem z powrotem na
Michaela.
- Już od bardzo dawna żałuję, że jestem częścią tego. Jestem jego
wspólniczką od czasu, kiedy Carter zamordował tamtą aktorkę i wciągnął mnie
w to. Byłabym szczęśliwsza, gdyby mi o tym nie mówił. Gdybym myślała, że to
ty byłeś za to odpowiedzialny.
- Więc przez cały czas o wszystkim wiedziałaś?
Przytaknęła.
- Niestety. - Zamilkła na chwilę, po czym wyznała: - Wiesz, że kiedyś
kochałam Cartera? Uwielbiałam go, dopóki nie zrobił mnie swoją wspólniczką
w śmierci Aletty Calendri. Moi biedni synowie…
- Więc uwolnij się od tego - zachęcił ją Michael.
- Nie mogę - powiedziała Wallis. - Stawka jest za wysoka.
Michael postanowił zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę.
- Wallis, zabij mnie, ale oszczędź Isabel. Ona jest niewinna. Nosi moje
dziecko. Nie możesz pozwolić jej umrzeć.
Informacja wstrząsnęła nią. Wallis spojrzała zaskoczona na męża.
- Czy to prawda?
Carter był bardziej przejęty strużką krwi, która pociekła mu z rozciętej
wargi, niż stanem żony.
- Twoja Becky mi powiedziała. Tym bardziej musimy ją zabić. Nie
możemy zachować jej przy życiu.
- Tylko że teraz, zamiast w zabicie dwojga ludzi chcesz mnie wciągnąć w
zabójstwo dziecka.
- Nienarodzonego dziecka - powiedział stanowczo Carter.
Wallis spojrzała na niego ze zgrozą w oczach.
- Chyba pomyliłam się co do ciebie. Może nigdy cię nie znałam? -
zastanawiała się głośno.
Carter westchnął, zniecierpliwiony.
- Dość już. Dawaj mi ten cholerny pistolet. Idź na dół, a ja przyjdę do
ciebie, jak załatwię sprawę.
- Nie - powiedziała Wallis. - Nie zrobię tego, Carter. I nie pozwolę ci na
to. - Odwróciła się, jakby chciała uciec z pokoju, ale jej mąż doskoczył do niej i
przewrócił na podłogę.
Michael zerwał się, żeby pomóc Wallis. Zobaczył broń w rękach Cartera.
Wallis próbowała się odwrócić, odpychając od siebie męża w chwili, kiedy
pistolet wypalił.
Carter zamarł. Usiadł na piętach i spojrzał w dół. Obrócił broń w swoją
stronę i postrzelił się w pierś z bardzo małej odległości.
Stanął chwiejnie na nogach i spojrzał na żonę oszołomiony.
- Ja nie… Nie mogłabym… - szepnęła Wallis.
Carter spojrzał na Michaela.
- Postrzeliłem się - powiedział zdumiony.
Pistolet wysunął się z jego dłoni, a Carter upadł na kolana.
Rozdział 18
Michael podszedł do brata i położył go na podłodze. Rana była
śmiertelna. Carter zaczął mieć kłopoty z oddychaniem. Michael trzymał go w
objęciach.
- Będzie żył? - zapytała Wallis, a w jej głosie słychać było, że jest bliska
histerii.
- Może pójdziesz na dół? - zaproponował delikatnie Michael.
Ale Wallis pochyliła się nad Carterem i przez długi czas obydwoje
wpatrywali się w siebie. Pierwsza przerwała ciszę Wallis.
- Kochałam cię, Carter. Kiedyś bardzo mi na tobie zależało.
Carter walczył o oddech, ale udało mu się jeszcze coś powiedzieć.
- Więc dlaczego… nie… zrobiłaś tego… co ci kazałem?
Oczy Wallis napełniły się łzami.
- Dla moich synów. - Z tego samego powodu zdecydowała się wziąć
udział w jego planie. - I dlatego, że nie mogłabym zabić dziecka. Nie
potrafiłabym żyć z czymś takim na sumieniu.
- Idź sobie - powiedział szorstko jej mąż. - Zostaw mnie.
Wallis wstała z klęczek i wyszła na korytarz. Po chwili Michael usłyszał,
jak wybuchnęła płaczem. Carter spojrzał na Michaela.
- Nie… ufaj… kobietom.
To były jego ostatnie słowa. W chwilę później już nie żył. Michael
zamknął oczy bratu i położył go na podłodze. Na zewnątrz deszcz szumiał
monotonnie. Michael wstał i podszedł do Isabel.
Ta spała spokojnie, szczęśliwie nieświadoma tego, co działo się wokół
niej. Michael wziął ją na ręce i wyniósł z sypialni, z daleka od tych potworności.
Isabel ocknęła się ze snu wywołanego opium bez żadnych niepokojących
objawów.
Szybko przeprowadzono dochodzenie, sprawdzające okoliczności śmierci
Cartera. Michael skorzystał z możliwości, żeby oczyścić swoje imię i był
wdzięczny, kiedy Wallis wyznała prawdę. Jej zeznanie zostało potwierdzone
przez służącą, Becky.
Po śledztwie sędzia uznał, że Carter sam się zastrzelił. Kolejne dni, po
dochodzeniu, wcale nie były mniej stresujące. Rozpętały się plotki.
Michael towarzyszył Wallis do szkoły chłopców, żeby przywieźć ich do
domu. Być może prościej byłoby wysłać powóz, ale Wallis wiedziała, że dzieci
będą przejęte śmiercią ojca.
Jeremy i Walące byli całą radością życia rodziców. To byli dobrzy
chłopcy, szanowali swojego ojca, a wujka uważali za mordercę. Przekazanie im
informacji nie było łatwe, zwłaszcza że plotki rozchodziły się szybciej, niż
mogli się przemieścić Michael z Wallis.
Zanim dojechali do Eton, straszy syn, Jeremy, już usłyszał wiele historii
dotyczących śmierci ojca. Nie chciał widzieć się z matką i to niemal całkowicie
załamało Wallis.
- Muszę z nim porozmawiać - powiedział Michael do jego wychowawcy.
- Jest bardzo stanowczy w swojej decyzji - odparł mężczyzna.
- To jeszcze dziecko. Proszę mu powiedzieć, że chcę się z nim widzieć.
Wychowawca nie ośmielił się sprzeciwić Michaelowi.
Michael spotkał się z Jeremym w ciemnym gabinecie wychowawcy.
Kiedy chłopiec wszedł do pomieszczenia, jego sylwetka była tak wyprężona, że
Michaelowi zdało się, że gdyby choć lekko się zgiął, mógłby się kompletnie
rozsypać. Dlatego nie był wcale zaskoczony, kiedy Jeremy zareagował
odmownie na propozycję, żeby usiadł na krześle, naprzeciwko Michaela.
- Wolę stać, sir - powiedział do Michaela, jakby ten był dla niego kimś
obcym. I smutna prawda była taka, że rzeczywiście był.
- Jesteś bardzo podobny do swojego ojca - powiedział Michael. I to też
była prawda.
- Dziękuję.
- Wiesz, kim jestem?
- Tak, sir. - Głos Jeremy'ego był nieco słabszy.
- Przykro mi - powiedział Michael, naprawdę tak myśląc. Po raz pierwszy
jego bratanek spojrzał na niego. W oczach lśniły mu łzy.
- Wolałbym, żeby to pan był tym winnym - wyznał głosem pełnym
napięcia.
- Wiem.
Nie było innej możliwości, żeby uporać się z tym zadaniem, niż tylko
szczerość.
- Usiądź tutaj - powiedział Michael.
Tym razem Jeremy opadł ciężko na krzesło.
- Nosisz wielki ciężar na swoich ramionach - zaczął Michael. Nie
zamierzał mówić do niego jak do dziecka. - Będziesz nosił tytuł hrabiego
Jemison.
- Wiem, sir.
- Z tytułem wiążą się pewne obowiązki.
- Tak, sir.
- Jednym z nich jest opiekowanie się rodziną.
Chłopiec skinął głową. Michael nie mówił mu niczego, czego by
wcześniej nie wiedział.
- Kochałem twojego ojca.
W tej chwili pozyskał uwagę Jeremy'ego.
- Podziwiałem go - powiedział Michael. - Starałem się iść jego śladami.
- Zrujnował go pan. - Chłopiec miał zaciętą twarz, jakby powstrzymywał
emocje.
- Nie. Sami podejmujemy decyzje i twój ojciec dokonał własnego
wyboru. Wybrał swoją drogę, Jeremy, ale to nie musi być wcale twoja droga.
- Wiem o tym. - W tych słowach było wiele dumy.
- Twój brat potrzebuje ciebie, tak samo jak twoja matka.
Wreszcie dziecko wzięło w nim górę.
- Mówią, że to ona go zabiła - powiedział, patrząc na Michaela. - Czy to
prawda?
Michael pochylił się do niego.
- Nie.
Jeremy przełknął ślinę. Złość i strach walczyły w nim z miłością do
matki.
- Ona postąpiła właściwie, Jeremy. Twój ojciec ją zaatakował. Strzał był
przypadkowy. To on trzymał broń w rękach, a nie ona. I będę z tobą szczery.
Twój ojciec chciał zabić mnie i moją żonę. Gdyby twoja matka postąpiła
zgodnie z jego wolą, obydwoje twoi rodzice zostaliby oskarżeni o morderstwo.
Człowiek nie może uciekać bez przerwy przed odpowiedzialnością za swoje
czyny. Prędzej czy później prawda wyszłaby na jaw.
- Nie chcę wierzyć w to, że on zabił kogokolwiek. - Jeremy odwrócił się
do Michaela. - To pan był tym złym. Wszyscy pana nienawidziliśmy.
To było dzieło Cartera. Jego spadek dla potomnych. Michael pragnął,
żeby ta nienawiść skończyła się wreszcie.
- Zawsze stajemy przed wyzwaniem, kiedy wierzymy w coś, a potem
dowiadujemy się, że byliśmy okłamywani.
- Mój ojciec nie okłamałby mnie.
- Nie, twój ojciec nie zrobiłby tego. A ja wolę myśleć, ze brat, którego
kiedyś miałem, nie zrobiłby tego, co zrobił. Ale życie nas zmienia, Jeremy. Tak
jak bohaterów w greckich mitach, do których czytania zmusza cię twój
nauczyciel. Każdy z nas staje przed wieloma wyzwaniami. Jesteśmy poddawani
próbom i wszyscy oczekują, że przejdziemy przez nie z odwagą. Mój brat
popełnił wiele błędów, podejmując wyzwania, przed którymi stanął, ale nie w
tym, co czuł do swoich synów. Obydwoje wasi rodzice kochali was bardzo
mocno.
Kiedyś miałby kłopot z użyciem słowa "kochać". Teraz wiedział, jak ono
jest ważne dla każdego człowieka.
- Jeśli rzeczywiście mu na mnie zależało - powiedział Jeremy - to nie
okryłby hańbą swojego imienia. A moja matka nie musiałaby… - Przerwał, nie
będąc w stanie dokończyć zdania.
- Twój ojciec nie pozostawił jej wyboru - powiedział Michael. - Wiem, że
trudno to zrozumieć. Sam nie rozumiem wszystkich powodów jego działania.
Wiem za to, że przed tobą stoi wyzwanie. Ktoś musi wziąć na siebie
odpowiedzialność za rodzinę. Ktoś musi nas przez to przeprowadzić. - Jego
bratanek spojrzał na niego pełen wątpliwości. - Ty jesteś hrabią. Wszystko w
twoich rękach. - Michael zaczekał, mając nadzieję, że powiedział właściwe
słowa.
- Nie wiem, czy potrafię - przyznał Jeremy.
- Będę w pobliżu, żeby ci pomóc, podobnie, jak twoja matka. Ona w
ciebie wierzy. Wie, że będziesz wspaniałym hrabią. Wielkim.
- Nie idzie mi dobrze w nauce.
- Możesz to zmienić - zapewnił go Michael.
Bratanek zamyślił się przez chwilę.
- Mogę - powiedział po zastanowieniu.
Michael uśmiechnął się i na twarzy Jeremy'ego pojawił się nieśmiały
uśmiech.
- Twoja matka chciałaby się z tobą zobaczyć. Musimy porozmawiać z
twoim bratem, i chcemy, żebyście wrócili z nami.
Tym razem Jeremy odezwał się pewnym tonem.
- Ja też chcę się z nią zobaczyć.
Spotkanie matki z synem było wzruszające. Michael wiedział, że sporo
wysiłku będzie wymagało wyprowadzenie rodziny z tego kryzysu, ale
przynajmniej zaczęli ją uzdrawiać.
Pogrzeb odbył się, jak tylko chłopcy wrócili do Londynu. To była smutna
uroczystość, w której uczestniczyło mało osób. Isabel uważała, że to wielka
szkoda.
Michael wygłosił ostatnią modlitwę nad ciałem brata. Wszyscy słuchający
go byli nią bardzo poruszeni. Potem on i synowie Cartera rzucili pierwsze
grudki ziemi na trumnę.
Na rzecz chłopców został ustanowiony fundusz, w większości
sfinansowany przez Michaela, który wyznał Isabel, że stan majątkowy jego
brata okazał się nawet gorszy, niż się spodziewał. Jednakże wierzył, że, dobrym
zarządzaniem, uda mu się wszystko naprawić.
Wallis zamknęła swój dom w Londynie i przeniosła się na wieś. Stała się
bardzo smutną kobietą. Przed wyjazdem odwiedziła Isabel.
Obie kobiety nie rozmawiały ze sobą na temat wydarzeń tamtego
feralnego wieczoru. Ich rozmowy zwykle koncentrowały się na Jeremym i
Wallasie i innych bezpiecznych tematach. Tak też było i tego dnia.
Jednakże, kiedy już wychodziła, Wallis przyznała się do czegoś.
- Sprzedałam moje szmaragdowe kolczyki. Chciałam z własnych
pieniędzy opłacić kamień nagrobny dla Cartera.
- Wallis, Michael i ja pokrylibyśmy te koszty. - Zapłacili za wszystkie
pozostałe wydatki związane z pogrzebem.
- Powiedziałam Michaelowi "nie" - odrzekła Wallis. - To mój sposób na
okazanie przebaczenia Carterowi. Michael mnie zrozumiał.
Isabel objęła szwagierkę.
- Wallis, proszę cię, wybacz sobie.
- Wybaczę. - Starsza kobieta cofnęła się. - W swoim czasie. - Wzięła
Isabel za rękę. - Nic nie mówiłaś, ale chcę, żebyś wiedziała, jakie masz
szczęście, że nosisz w sobie dziecko. Moi synowie są dla mnie wszystkim.
- Wiesz o dziecku?
Wallis skinęła głową.
- Michael też wie. Nie byłam pewna, czy wiesz o tym. To wyszło podczas
scysji z Carterem. - Szybko pocałowała Isabel w policzek i wyszła.
Zadumana Isabel poszła do gabinetu męża. Od tamtego wieczoru
większość pracy wykonywał w domu. Drzwi do gabinetu były uchylone i Isabel
widziała, jak Michael siedzi pochylony nad księgą rachunkową. Alex chciał
kupić następny statek, a Michael miał się zająć szczegółami.
Promienie słońca padały na jego biurko z okna, wychodzącego na ogród.
Wyglądał na zagubionego pośród liczb.
- Nic nie mówiłam, bo chciałam mieć pewność - powiedziała Isabel bez
wstępu.
Michael podniósł wzrok. Miał zwichrzone włosy w miejscu, w którym
przeczesywał je dłonią. Nie udawał, że nie zrozumiał, co ma na myśli.
- Wiem.
- Ale zastanawiałeś się?
Jego usta wykrzywiły się w smutnym uśmiechu.
- Każdy mężczyzna chciałby to wiedzieć. Ale ufam ci, Isabel. Wiem, że
powiedziałabyś mi, kiedy przyszedłby na to odpowiedni czas.
- Bałam się, że opium, które dał mi Carter, mogło mi zaszkodzić. - Weszła
do gabinetu i przeszła dookoła biurka, przy którym siedział.
Michael odsunął swój fotel i zaprosił ją, żeby usiadła mu na kolanach.
Isabel wzięła jego dłoń i przyłożyła ją sobie do brzucha.
- Myślę, że dziecko jest tu nadal. Rozmawiałam z lekarzem, panem
Talmadge'em, który uważa, że wszystko będzie dobrze, ale musimy poczekać,
dopóki dziecko nie zacznie się ruszać.
Michael miał spokojną minę.
- Wszystko będzie dobrze, Isabel.
- Modlę się o to.
Przeszkodził im Bolling.
- Przepraszam sir, ale jakiś dżentelmen z Higham w Lancaster właśnie
dostarczył tę przesyłkę dla pani Severson.
Higham to wioska, w której dorastała. Isabel wstała i wzięła od
kamerdynera materiałowy woreczek wielkości jej dłoni i list. Na jego odwrocie
było jej nazwisko.
- Czy ten człowiek jest tu nadal?
- Nie, proszę pani. Powiedział, że dostarczył tę przesyłkę w imieniu
przyjaciela, i odszedł.
Isabel przytaknęła. Wiedziała, kto był tym przyjacielem. Rozpoznała
ręczne pismo ojczyma.
- Dziękuję - powiedziała do Bollinga, odprawiając go tym samym.
Michael zaczekał, aż zamkną się drzwi za kamerdynerem.
- Wiesz od kogo to?
- Od mojego ojczyma. - Podeszła z powrotem do biurka. Zatrzymała się,
wpatrując się w paczkę.
- Otwórz list - powiedział Michael.
Isabel przełamała pieczęć. To była krótka wiadomość. Jej ojczym nie
należał do tych, którzy by marnowali zbyt wiele stów, ale to, co napisał, bardzo
ją wzruszyło. Dolna warga zaczęła jej drżeć i musiała się bardzo postarać, żeby
powstrzymać łzy. Bez słowa zabrała się do rozwiązywania woreczka i wysypała
z niego na biurko dwa perłowe grzebyki do włosów.
- Co to takiego? - zapytał Michael.
- Należały do mojej matki. Och, Michael, tak bardzo się myliłam.
- Co do czego?
- Wobec niego. - Uniosła list. - Przysłał mi te dwa grzebyki. A ja
myślałam, że chciał je sobie zatrzymać, żeby… Myślałam, że nic go nie
obchodzę. A teraz…
- Co takiego napisał?
Isabel przeczytała mu list.
Moja droga pasierbico, słyszałem o twoim ślubie. Obyś znalazła szczęście
w małżeństwie.
Brzmiało to dość zdawkowo, ale dalej ton listu zmieniał się całkowicie.
Wiem, że w żałobie po twojej matce nie byłem zbyt dobrym ojcem dla
ciebie. Nie zastanawiałem się nad słowami, a potem żałowałem ich wiele razy
przez te ostatnie lata. Modlę się o to, że znajdziesz w swoim sercu przebaczenie
dla starego człowieka, który był szaleńczo zakochany. Te grzebyki były moim
prezentem ślubnym dla twojej matki. Zatrzymałem je po jej śmierci, ale teraz ty
zrobisz z nich lepszy użytek. Myśl o niej, kiedy będziesz je nosić o swoim
ojczymie, który na swój sposób próbował być dła ciebie rodzicem przez te lata.
Twoi bracia życzą ci szczęścia. Być może któregoś dnia nasze ścieżki się znowu
skrzyżują?
Podpisał go Tato.
Isabel wierzchem dłoni otarła łzę z policzka.
- Czuję się głupio.
- Dlaczego? - zapytał Michael.
- Ponieważ… - Musiała dać sobie chwilę, żeby się pozbierać. - Przez te
wszystkie lata sądziłam, że nic go nie obchodziłam, a to ja nie dopuszczałam do
tego, żebyśmy się do siebie zbliżyli. Wiedziałam, że nie był moim prawdziwym
ojcem.
- Czekałaś na markiza - powiedział Michael, rozumiejący jej uczucia.
- Tak. Nawet kiedy ten człowiek mnie ubierał, dawał mi dach nad głową i
uczył mnie tego, co powinnam wiedzieć w życiu. Teraz rozumiem już, że kiedy
odchodziłam z domu, obydwoje byliśmy pogrążeni w tak głębokiej żałobie po
śmierci mojej mamy, że dopuściliśmy do wielu nieporozumień między sobą.
- Zawiozę cię do niego, żebyś się z nim zobaczyła - zaproponował
Michael.
- Tak - powiedziała z zadumą. - Być może nadszedł na to czas. - Wzięła z
biurka grzebyki swojej mamy. Za pieniądze męża mogłaby kupić sobie
cokolwiek by chciała, ale nic nie byłoby dla niej tak cenne, jak te grzebyki.
- Pozwól, że napiszę do niego - powiedziała i wyszła z gabinetu.
Kiedy znalazła się na górze, przy swoim biurku, wyjęła pióro, atrament i
papier. Popołudnie było słoneczne. Nie tak ponure, jak ostatnim razem, kiedy
zasiadała do pisania. Ułożyła grzebyki przed sobą na biurku.
Tym razem nie miała takich problemów, żeby dobrać odpowiednie słowa.
Musiała jedynie zacząć swój list od słów:
"Drogi Tato,
dziękuję Ci…"
Styczeń 1804 roku
Jakie cuda mogły wydarzyć się w ciągu roku! Właśnie wrócili z kościoła.
Michael stał w holu, trzymając swoją córkę na rękach i pozwalając Bollingowi
zdjąć z siebie płaszcz. Dianę Isabel Severson nadal miała czerwoną od płaczu
buzię. Jego żona wzięła od niego córkę.
- Nic jej się dziś rano nie podobało. Ani wiązanie tasiemek, ani zapinanie
żabotów sukienki do chrztu, ani tym bardziej lanie wody na główkę. Biedna
dziecinka.
Diana zrobiła nadąsaną minkę do swojej mamy.
Od chwili, kiedy Isabel poczuła ruchy dziecka w swoim brzuchu, zaczęła
tak promieniować radością, że z każdym dniem stawała się piękniejsza.
Dziecko urodziło się zdrowe i silne, za co Michael dziękował Bogu
każdego dnia.
- Myślę, że biskup trochę za bardzo się rozgadał - powiedział. - Nie
byłbym taki pewny, czy on przypadkiem nie martwił się bardziej o moją duszę
niż Diany.
Isabel zaśmiała się. We włosy miała wpięte perłowe grzebyki swojej
matki.
- Nic takiego na pewno mu nie przyszło do głowy. Chodź, dziecinko,
zobaczymy się teraz z twoim dziadkiem.
Michael poszedł za nimi do jadalni, gdzie już wszyscy się zgromadzili.
Kiedy kupował ten dom, nawet przez chwilę nie wyobrażał sobie, że
będzie tak tętnił za życiem i miłością, jak to się działo teraz.
Państwo Oxleyowie przyjechali z Rutland. Pastor towarzyszył biskupowi
podczas chrztu i dodał własne błogosławieństwo dla dziecka.
Alex nalał wino dla Wallis, która wyglądała na uspokojoną i
zrelaksowaną. Jej synowie trzymali się blisko niej. Alex obiecał zabrać ich jutro,
oraz przyrodnich braci Isabel, Terrance'a i Rogera, na rejs statkiem. Wszyscy
czterej chłopcy byli w podobnym wieku, więc Alex będzie miał pełne ręce
roboty z taką ekipą. Michael nie miał wątpliwości co do tego, że jego przyjaciel
upora się z tą wesołą gromadką. Wszyscy chłopcy obawiali się nieco wujka
Alexa, któremu wyraźnie podobała się rola dowódcy.
Alex nadal nie spotkał się ze swoim niesławnym ojcem, ale Michael
wiedział, że prędzej czy później do tego dojdzie. Jego przyjaciel wyznał mu, że
tej nocy, kiedy urodziła się Diana, przyśniło mu się spotkanie z ojcem. Zatem
było mu to przeznaczone.
Ojczym Isabel także tu był. Odwiedzili go latem, i on z Isabel zaczęli
regularnie do siebie pisywać. Wszelkie urazy zostały pogrzebane. Dobrze było
wiedzieć, że Diana będzie miała dziadka.
Alex odchrząknął, skupiając na sobie uwagę zgromadzonych.
- Skoro jestem ojcem chrzestnym, proponuję wznieść toast - powiedział.
Rozejrzał się po twarzach gości, upewniając się, że wszyscy, oprócz Isabel i
Michaela, trzymają kieliszki.
- Za Dianę - powiedział Alex. - Najpiękniejsze dziecko na świecie.
- Tak jest, za Dianę - powiedział pan Oxley.
- Niech jej przyszłość będzie przepełniona szczęściem, dobrobytem i
miłością.
- Za miłość - zawtórowali pozostali.
- I za Isabel - kontynuował Alex. - Kobietę rozsądną i uroczą.
- To prawda - przyznał Michael i pocałował żonę.
- Oraz za ciebie, Michael, mój przyjacielu. Obyś był zawsze tak
szczęśliwy, jak jesteś w tej chwili.
Michael objął żonę i córeczkę. Isabel oparła głowę na jego ramieniu. W
tej chwili wiedział, że jest najbogatszym z ludzi. Życie odzyskało swój sens.
Michael wrócił do domu.