Kevin J. Anderson
&
Rebecca Moesta
Zagubieni
Przełożył: Andrzej Pyrzycki
2
Rozdział 1
Jaina Solo spoglądała, jak szmaragdowozielona bryła księżyca Yavina Cztery
maleje w rufowym iluminatorze „Sokoła Tysiąclecia”. Westchnęła, wyraźnie
zadowolona.
- Jacenie, cieszysz się, że wracamy do domu? - zapytała, spoglądając w
bursztynowe oczy brata bliźniaka.
Jacen przeczesał długimi palcami rozwichrzone brązowe włosy.
- Nigdy nie przypuszczałem, że to powiem - przyznał - ale cieszę się, że
następny miesiąc spędzimy z mamą, tatą i braciszkiem Anakinem.
- Zapewne wydoroślałeś - zażartowała Jaina.
- Kto, ja? - odparł Jacen, bez powodzenia udając urażonego. - Nie-e-e. - Po
chwili, chcąc dać dowód tego, iż teoria jego siostry jest błędna, błysnął zębami w
szelmowskim uśmiechu, dzięki któremu wyglądał jak młodsze wcielenie ojca,
Hana Solo, i zapytał: - Opowiedzieć ci dobry kawał?
Jaina przewróciła oczami i wsunęła za ucho niesforny kosmyk włosów, który
ciągle opadał jej na czoło.
- Domyślam się, że i tak opowiesz, nawet jeżeli się nie zgodzę-po chwili
pstryknęła palcami, udając, że nagle przyszedł jej do głowy świetny pomysł: -
Dlaczego nie pójdziesz do sterowni i nie opowiesz go Tenel Ka?
Doskonale wiedziała, że ich najlepsza przyjaciółka rzadko się uśmiecha, a
niemal nigdy nie śmieje się z dowcipów Jacena, mimo iż chłopiec niemal
codziennie opowiada jakiś, pragnąc ujrzeć na jej twarzy chociaż cień uśmiechu.
- Chcę, żebyś ty była moją doświadczalną słuchaczką - odparł Jacen. - Później
wypróbuję ten dowcip na Lowbacce... o ile go odnajdę. Wiesz, mimo iż jest
Wookiem, ma całkiem niezłe poczucie humoru.
- Powinieneś znaleźć go bez trudu - oświadczyła Jaina. - „Sokół” nie jest aż
taki duży, a możesz być pewien, że przesiaduje w pobliżu jakiegoś komputera.
- Hej, chcesz tylko odwrócić moją uwagę, żebym nie opowiedział tego dowcipu
- obruszył się Jacen. - Jesteś gotowa?
Jaina głęboko westchnęła.
- No dobrze, co to za dowcip? - zapytała.
- Posłuchaj: Jak długo sypia wujek Luke?
Jaina zmarszczyła brwi i popatrzyła na brata.
- Tu mnie masz - powiedziała. - Nie wiem.
- Jedną noc Jedi. - Dumny z siebie Jacen wybuchnął głośnym śmiechem.
Jaina pozwoliła, by z jej piersi wydarł się melodramatyczny jęk.
- Nie sądzę, by roześmiał się z tego nawet Wookie - oświadczyła.
Jacen sprawiał wrażenie zbitego z tropu.
- Myślałem, że to najlepszy dowcip, jaki kiedykolwiek opowiedziałem -
stwierdził. - Sam go wymyśliłem.
Nagle jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- Hej, ciekaw jestem, czy na Coruscant spotkamy jeszcze Zekka! - powiedział.
- On zawsze śmieje się z moich dowcipów.
Jaina uśmiechnęła się na wspomnienie przyjaciela, bezdomnego urwisa, który
został przygarnięty przez starego Peckhuma zaopatrującego akademię Jedi w
3
żywność i sprzęt. Zekk był o kilka łat starszy od bliźniąt, ale udowodnił, że potrafi
być przedsiębiorczy, mimo iż nie miał szczęścia w dotychczasowym życiu. Jaina
mogła całymi godzinami siedzieć i słuchać, jak Zekk opowiada o swoim
dzieciństwie. Urodził się na Ennth. Kiedy jego kolonię spustoszył kataklizm,
uciekł pierwszym transportowcem, jaki przyleciał tam z zapasami żywności dla
kolonistów.
Jaina nie potrafiła nie podziwiać samodzielności Zekka. Nigdy w życiu nie
zrobił niczego, chyba że sam tego pragnął. Prawdę mówiąc, kiedy kapitan statku
ratowniczego oświadczył, że Mekk powinien trafić do sierocińca albo domu
zastępczego, przy pierwszej okazji uciekł z jego statku i przedostał się na pokład
innego transportowca. Później latał od jednej planety do drugiej, czasami
pracując jako chłopiec okrętowy, innym razem podróżując jako pasażer na gapę.
Pewnego dnia spotkał jednak starego Peckhuma, który właśnie wracał na
Coruscant. Chociaż obaj byli samotni i niezależni, polubili się, a nawet
zaprzyjaźnili. Od tego czasu mieszkali razem.
- Masz rację, może Zekk roześmiałby się z tego dowcipu -przyznała w końcu
Jaina. - On ma czasami dziwaczne poczucie humoru.
Bliźnięta pozostawiały daleko za sobą znajdującą się na Yavinie Cztery
akademię Jedi. Spoglądając w milczeniu przez iluminator dostrzegły, jak ogniki
odległych gwiazd zamieniają się w świetliste linie. „Sokół Tysiąclecia” znalazł się
w nadprzestrzeni i podążał w stronę Coruscant. Do domu.
Jacen siedział przy stoliku z holograficznymi szachami i przyglądał się
ustawieniu figur na planszy. Przetrząsał mózg w poszukiwaniu strategii, która
pozwoliłaby mu najlepiej zareagować na ostatni gambit Lowiego.
- Twoja kolej - odezwała się półgłosem Tenel Ka, jak zawsze rzeczowo.
Jacen miał nadzieję, że zdoła wygrać jedną czy dwie partie, choćby po to, żeby
wywrzeć dobre wrażenie na swojej koleżance. Nie potrafił jednak skupić myśli,
kiedy raz po raz spoglądał na Tenel Ka, siedzącą obok niego. Dziewczyna,
odziana w tunikę z jaszczurczej skóry, skrzyżowała na piersi obnażone ręce i
uważnie przyglądała się wszystkim posunięciom. Za każdym razem, kiedy
poruszała się albo coś mówiła, złocistorude włosy, zaplecione w mnóstwo
warkoczyków, wirowały za jej głową jak w szaleńczym tańcu.
Jaina stała za plecami Lowiego, który siedział po przeciwnej stronie stolika,
ustawionego w świetlicy „Sokoła”. Nieustannie szeptała, wymieniając z młodym
Wookiem uwagi, wskazując to na jedną holograficzną figurę, to na drugą.
Niewielkie drżące wizerunki, widoczne na polach szachownicy, zdawały się
niecierpliwie czekać na następny ruch Jacena. Chłopiec czuł, że nad górną wargą
i na czole zaczynają się zbierać kropelki potu. Nie liczył na to, że będzie miał
jakąś szansę w pojedynku z takim geniuszem komputerowym, jakim był Lowie...
tym bardziej że młodemu Wookiemu pomagała Jaina.
- Powinniśmy wyskoczyć z nadprzestrzeni mniej więcej za pięć
standardowych minut - odezwał się. Han Solo ze sterowni. - Jesteście gotowe,
dzieciaki?
4
-Hej, tato, czy możemy sobie postrzelać? - zawołał Jacen, zrywając się na
równe nogi. Ucieszył się, że nie musi kończyć gry. Nareszcie coś, w czym jest
dobry!
Chłopiec uwielbiał zabawę, którą kiedyś wymyślił ojciec dla niego i dla
siostry. Ilekroć wracali „Sokołem Tysiąclecia” na Coruscant, Han pozwalał, by
bliźnięta zajmowały miejsca na fotelach artylerzystów obu działek. Gdy zbliżali
się do planety, Jacen i Jaina zaczynali przepatrywać przestworza. Szukali
zaśmiecających je kawałków metalu i szczątków, pozostałych po kosmicznych
bitwach, jakie przed laty toczono nad Coruscant, podczas wojny z Imperium.
- Nigdy nie znajdujemy tylu śmieci, żeby wystarczyło dla nas obojga -
poskarżyła się Jaina.
- Ach, tak? - zapytał Jacen, obdarzając siostrę najbardziej wyzywającym
uśmiechem, na jaki potrafił się zdobyć. - Martwisz się, bo ostatnio ja trafiłem w
jakąś bryłę, a tobie się nie udało. Jestem pewien, że nie zabraknie szczątków ani
dla mnie, ani dla ciebie. Mam przeczucie, że dzisiaj oboje sobie postrzelamy. -
Wzruszył ramionami. - Rzecz jasna, jeżeli nie czujesz się na siłach...
Oczy Jainy zamieniły się w szparki na znak, że dziewczyna podjęła wyzwanie.
Jeden kącik jej ust zadrżał w lekkim uśmiechu.
- No to na co jeszcze czekamy? - zapytała.
W następnej chwili odwróciła się i pobiegła do wieżyczki najbliższego działka,
nie czekając, aż jej brat pospieszy do drugiego. Tenel Ka postanowiła
towarzyszyć Jacenowi, a Lowie, jak zawsze uczynny, puścił się długimi susami za
Jaina.
Wszyscy czworo pozostawili za sobą stolik z szachownicą i świetlistymi
figurkami holograficznych potworów, które przycupnęły na polach, jakby
czekając na następny ruch któregoś gracza.
Jacen znalazł się w wieżyczce dolnego działka i usiadł na fotelu artylerzysty,
przystosowanym do rozmiarów ciała dorosłej osoby. Zapiął sprzączki
ochronnych pasów i pochylił się do przodu, żeby sięgnąć po dźwignię
mechanizmu spustowego. Tenel Ka zajęła miejsce u boku chłopca. Jej
granitowoszare oczy zwęziły się, jakby nie chciały widzieć niczego oprócz
śmiercionośnej broni.
- Obserwuj ten ekran - odezwał się Jacen. - W przestworzach nie brakuje
śmieci, ale przeważnie są to małe bryłki.
- Mimo iż są takie małe, stanowią poważnie zagrożenie dla nadlatujących
statków - powiedziała Tenel Ka.
- To jest fakt - przyznał Jacen i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Właśnie posłużył się zdaniem, jakie często słyszał z ust swojej koleżanki. - Dlatego
niszczymy je, ilekroć mamy okazję.
Od strony drugiej wieżyczki dobiegły nagle odgłosy radosnej kanonady na
dowód, że Jaina zaczęła strzelać ze swojego czterolufowego działka. Po chwili
rozległ się donośny ryk Wookiego zachęcającego dziewczynę.
- Hej, jakim cudem udało się jej tak szybko coś namierzyć? - zapytał
zdumiony Jacen.
- Spójrz na swój celownik - zauważyła Tenel Ka, pokazując świetliste linie na
ekranie.
5
- Och! - wykrzyknął Jacen. - Ja także mógłbym strzelać... gdybym nie
odrywał spojrzenia od ekranu.
Obrócił wszystkie cztery lufy w ten sposób, by skierowały się ku wybranemu
punktowi, a potem obserwował, jak krzyż celowniczy na ekranie coraz bardziej
się przybliża. Możliwe, że wyśledził kawałek płyty poszycia kadłuba starego
gwiezdnego niszczyciela, a może pustą kapsułę towarową, porzuconą w
przestworzach przez jakiegoś przemytnika, który musiał ratować się ucieczką.
Jacen uchwycił obiekt w środek krzyża...
- Cel namierzony - oznajmiła Tenel Ka. - Uwaga... Strzelaj!
Jacen zareagował niemal odruchowo i nacisnął guzik spustowy. Ze wszystkich
czterech luf wystrzeliły skupione wiązki światła. Dotarły do celu i zamieniły
bryłkę metalu w chmurę ognistych cząstek.
- Hurra! Trafiłem! - wrzasnął Jacen. Podobny radosny okrzyk doleciał od
strony wieżyczki górnego działka.
- Wygląda na to, że Jaina także trafiła swój kawałek złomu -stwierdziła Tenel
Ka.
- Tylko nie rozpędzajcie się za bardzo! - krzyknął na wpół żartobliwie Han
Solo ze sterowni. Jego drugi pilot, Chewbacca, zaryczał, zgadzając się z tą uwagą.
- Staramy się tylko, żeby można było bezpiecznie latać po galaktyce, tato! -
odkrzyknął Jacen.
- Na razie mamy remis - oznajmiła Jaina. - Powinniśmy mieć szansę jeszcze
jednego strzału. Zgadzasz się, tato?
- Wy, bliźnięta, zawsze remisujecie - odparł Han. - Gdybym pozwolił wam
strzelać tak długo, aż jedno trafi, a drugie nie, musiałbym okrążać ten system
gwiezdny przez całe lata. Wracajcie do sterowni. Już prawie jesteśmy w domu.
Kiedy „Sokół Tysiąclecia” łagodnie osiadł na płaskim dachu jakiegoś
wieżowca, Lowbacca rozpiął pasy ochronnej sieci i jęknął. Lądowanie na
Coruscant przebiegło bez zakłóceń, a on spędzał wolny czas, optymalizując
parametry pokładowych komputerów, ale bardzo pragnął znów oddychać
świeżym powietrzem. Nie przeszkadzało mu nawet to, iż było to powietrze
wielkiego miasta, przesycone mnóstwem różnych woni, pod warunkiem, że mógł
ponownie przebywać na dostatecznie dużej wysokości.
Zanim zdążył dojść do wysuniętej rampy, Jacen i Jaina także odpięli pasy i
wyplątali się ze swoich sieci. Bliźnięta minęły go w otwartym włazie i zbiegły po
rampie, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w wyciągniętych ramionach matki.
Leia Organa Solo, przywódczyni Nowej Republiki, stała na płycie lądowiska w
towarzystwie młodszego syna, Anakina, i złocistego androida protokolarnego,
Threepia.
Lowie upewnił się, czyjego zminiaturyzowany android-tłumacz, Em Teedee,
jest dokładnie przypięty do plecionego pasa, po czym także zszedł po rampie. Z
niejaką zazdrością przyglądał się radosnej scenie powitania, rozgrywającej się
przed jego oczami. Ciemnowłosy Anakin uwijał się wokół Jacena i Jainy.
Kierując na starsze rodzeństwo jasnobłękitne oczy, zasypywał bliźnięta
pytaniami. Leia spoglądała na wszystkie dzieci z macierzyńską miłością i dumą.
Czasami kręciła głową, a wówczas drżały jej długie brązowe włosy, ułożone w
6
kunsztowne, piękne pukle. Kiedy Han Solo zszedł po rampie i dołączył do
pozostałych członków rodziny, radosnym pocałunkom, uściskom, poklepywaniom
po plecach i wichrzeniu włosów wprost nie było końca.
Lowie tęsknił do rodziny, którą pozostawił na Kashyyyku.
- Dziękujemy, mamo, że pozwoliłaś nam przylecieć z przyjaciółmi - odezwała
się Jaina.
- Wasi przyjaciele są zawsze mile widzianymi gośćmi - odparła Leia. Powitała
Lowiego ciepłym uśmiechem. Potem, zwróciwszy się w stronę Tenel Ka, która
zeszła po rampie zaraz za Wookiem, lekko kiwnęła głową. - Jesteśmy waszą
wizytą bardzo zaszczyceni. Proszę, zechciejcie się czuć w tym pałacu jak u siebie
w domu.
Chociaż Lowie nie odezwał się ani słowem, Em Teedee, przyczepiony do jego
pasa, zapiszczał z zachwytu.
- Ach, See-Threepio! - powiedział. - Mój odpowiednik, mój poprzednik, mój...
mentor! Muszę przekazać ci tyle nowych informacji. Z pewnością będziesz
przerażony, kiedy opowiem ci o niektórych przygodach, jakie przeżyłem od
chwili, kiedy Chewbacca po raz pierwszy uruchomił mnie w akademii Jedi...
- Z całą pewnością! - odezwał się Threepio. - Miło cię znowu widzieć, Em
Teedee. Wątpię jednak, czy twoje przeżycia dadzą się porównać z poważnymi
dyplomatycznymi obowiązkami, której a muszę pełnić na Coruscant. Nigdy byś
nie uwierzył, jak bardzo drażliwi potrafią być niektórzy ambasadorzy z odległych
światów.
Lowie przewrócił wielkimi oczami, charakteryzującymi Wookiech, kiedy
usłyszał, że oba androidy wdały się w dłuższą dyskusję, wymieniając uwagi
niemal identycznymi głosami. Chewbacca, który właśnie zakończył wszystkie
procedury, związane z lądowaniem „Sokoła”, zaczął schodzić po rampie. W tej
samej chwili Lowie odczepił Em Teedee od pasa i podał miniaturowe urządzenie
See-Threepiowi, tak by oba androidy mogły chociaż przez chwilę wyglądać jak
„rodzina”.
Kiedy Lowie pomyślał o rodzimym Kashyyyku, rodzicach i młodszej siostrze,
cicho westchnął. Jego wuj musiał jednak to usłyszeć, gdyż położył wielką dłoń na
włochatym ramieniu siostrzeńca. Możliwe, że Chewbacca wyczuł, iż Lowie tęskni
za domem. Posługując się mową Wookiech, natychmiast zaczął opisywać
komnatę, którą wybrał dla siostrzeńca, znajdującą się na najwyższym piętrze
Pałacu Imperialnego. I chociaż Lowie nie mógł widzieć koron drzew z okna
swojej nowej sypialni, Chewbacca zapewnił go, że wysokość, na jakiej została
urządzona, zapiera dech w piersi, dzięki czemu powinna zapewnić mu
bezpieczeństwo i wygodę. Chewie postarał się także, by komnatę udekorowano
drzewami i bujną zieloną roślinnością stanowiącą poszycie, a także zaopatrzono
w hamaki.
- Co prawda, nie będziesz się czuł jak w domu - powiedział Chewbacca - ale to
wspaniałe mieszkanie na czas wakacji.
Tenel Ka rozglądała się po przestronnej komnacie, którą wybrała dla niej
Leia Organa Solo. Wszystkie meble były kunsztownie rzeźbione, a zasłony,
7
firanki i narzuta na łóżko sporządzone z wykwintnych materiałów. Materac
sprawiał wrażenie wygodnego i miękkiego.
Wszystko to przypominało dziewczynie widok jej komnaty w Pałacu Fontann
na Hapes. Tenel Ka zadrżała. Ponieważ gromadą gwiezdną Hapes rządził teraz
jej ojciec, syn poprzedniej królowej, potężnej władczyni, który poślubił jedną z
dathomirskich kobiet, Tenel Ka była hapańską księżniczką. Ukrywała jednak
swoje pochodzenie przed wszystkimi przyjaciółmi, z którymi uczyła się w
akademii Jedi. Wolała mówić, że jest zwykłą wojowniczką, córką kobiety,
urodzonej na niegościnnej Dathomirze. Jej komnata za bardzo przypominała
rodzinny pałac królewski na Hapes... a Tenel Ka czuła się niepewnie, otoczona
takimi luksusami.
- A - powiedziała. - Aha.
Podeszła do łóżka, szarpnięciem ściągnęła okrycie, po czym zrzuciła materac
na błyszczące kamienne płyty posadzki. Usiadła na nim i zadowolona, kiwnęła
głową. Jej sypialnia nie wydawała się już przytulna i szykowna. Dziewczyna
dopiero teraz poczuła się w niej pewnie - komnata wyglądała jak sypialnia
prawdziwej, nieustępliwej wojowniczki. To był fakt.
8
Rozdział 2
Jaina usiłowała zasnąć, ale myślała o tym, jak bardzo Coruscant różni się od
bujnej dżungli porastającej Yavin Cztery. Wielkie miasto, zajmujące niemal całą
powierzchnię planety, było bardzo hałaśliwe, a hałas ten słyszało się przez całą
dobę. W przeciwieństwie do niewielkiego księżyca, na którym tuż przed świtem
zapadała niemal zupełna cisza, stolica Nowej Republiki tętniła życiem o każdej
porze dnia i nocy.
Kiedy następnego ranka spotkała się w jadalni z Jacenem, zauważyła, że jej
brat także ciągle mruga powiekami podkrążonych oczu. Tenel Ka i Lowbacca
wstali wcześnie i siedzieli przy stole, zajęci spożywaniem śniadania. Na widok
bliźniąt kiwnęli głowami. Wokół ich stołu uwijał się See-Threepio, złocisty
android protokolarny, robiąc wszystko, by posiłek zadowolił dostojnych gości.
Lowie jadł parujące, ale na wpół surowe kawałki krwistego mięsa, które
nakładał mu android ze złotej tacy o krawędziach kunsztownie ozdobionych
splecionymi pętlami. Threepio skorzystał z najlepszej zastawy, używanej tylko
podczas szczególnych okazji, a podawał wykwintne potrawy, pięknie
przyozdobione i ułożone.
Młody Wookie miał jednak pewne kłopoty z odsuwaniem na boki niewielkich
gałązek i delikatnych kwiatów zdobiących potrawy. Tenel Ka posługiwała się
małym szpikulcem, na który nadziewała leżące na jej talerzu kawałki owoców.
- Ach, dzień dobry, pani Jaino i panie Jacenie - odezwał się Threepio na widok
bliźniąt. - Jak to miło, że znów jesteście z nami w domu.
Jaina zerknęła na holograficzne okno, zajmujące niemal całą powierzchnię
jednej ściany. Przypomniała sobie, że widzi obraz przekazywany ze szczytu
jakiejś wieży wzniesionej w innym punkcie miasta. Ponieważ matka bliźniąt była
przywódczynią Nowej Republiki, prywatne komnaty jej rodziny, znajdujące się
na jednym z najniższych pięter Pałacu Imperialnego, nie miały żadnych okien.
Jaina wiedziała, że w tej chwili wielu dyplomatów i dostojników, mieszkających w
innych dzielnicach miasta, spogląda przez swoje fałszywe okna na ten sam
hologram.
- Dzięki, Threepio - odezwał się Jacen. - My także cieszyliśmy się na myśl o
tym, że będziemy mogli spędzić wakacje w domu. Wujek Luke uczył nas
niesamowitych sztuczek, stosowanych przez rycerzy Jedi, ale prawdę mówiąc,
jesteśmy trochę nimi zmęczeni.
Android z metalicznym dźwiękiem złączył złociste dłonie.
- Jestem tym zachwycony, panie Jacenie - oznajmił. - Chociaż mnóstwo czasu
zajmuje mi kształcenie pana Anakina, pozwoliłem sobie na opracowanie
programu pańskich zajęć wakacyjnych. Gdyby pańscy goście pragnęli wziąć
udział w tych zajęciach, są także mile widziani. Och, to byłoby zupełnie jak za
dawnych czasów!
- Zajęć! - wykrzyknął Jacen, który zdążył tymczasem opaść na krzesło i
właśnie zaczynał pałaszować śniadanie. - Chyba żartujesz!
- Och, bynajmniej, panie Jacenie - odparł z godnością złocisty android. - Nie
może pan zaniedbywać nauki.
9
- Przykro nam, Threepio - odezwała się Jaina - ale mamy na dzisiaj inne
plany.
Zanim android zdążył wymienić dodatkowe argumenty na poparcie swojego
zdania, do komnaty weszła Leia.
- Dzień dobry, dzieci - powiedziała.
Jaina uśmiechnęła się do matki. Księżniczka Leia wyglądała równie pięknie
jak na starym zdjęciu z czasów Rebelii, które jej córka zapamiętała. Od tamtych
czasów Leia wzięła na swoje barki wyjątkowo ciężkie brzemię. Rozwiązywanie
zagmatwanych problemów natury dyplomatycznej zajmowało jej większość
każdego dnia, a czasami także nocy, kiedy powinna spać i regenerować siły.
- Co dzisiaj robisz, mamo? - zapytała Jaina.
Leia westchnęła i przewróciła ciemnobrązowymi oczami w sposób, który
Jaina często nieświadomie naśladowała.
- Mam spotkanie z przedstawicielami ludu Drzewnych Wyjców z Bakony... -
zaczęła. - Mówią strasznie dziwnym językiem, do którego zrozumienia potrzeba
całej grupy tłumaczy. Sama dyskusja z nimi zajmie mi cały ranek. - Zamknęła
oczy i uniosła ręce, żeby potrzeć czubkami palców skronie. - Ich naddźwiękowa
mowa przyprawia mnie zawsze o ból głowy! - Głęboko westchnęła i wykrzywiła
usta w wymuszonym uśmiechu. - Ale to należy do moich obowiązków - ciągnęła. -
Musimy przecież robić wszystko, by umacniać Nową Republikę. Jej istnieniu
zagrażaj ą potężne siły.
- To jest fakt - burknęła szorstko Tenel Ka. - Z własnego doświadczenia
wiemy, jakie zagrożenie stanowi Akademia Ciemnej Strony i Drugie Imperium.
Lowie warknął, przyznając jej rację. On także pamiętał trudne chwile, jakie
razem z bliźniętami spędził na pokładzie imperialnej gwiezdnej stacji, ukrytej za
maskującym polem siłowym.
- Hej, mam coś, co cię rozweseli, mamo - odezwał się Jacen, sięgając do
kieszeni. - Zechciej przyjąć to ode mnie jako prezent.
Wyciągnął błyszczący klejnot corusca, który złowił w głębinach gazowego
giganta, Yavina, korzystając z pomocy aparatury, jaką dysponowała orbitalna
stacja wydobywcza.
Leia spojrzała na niego i zdumiona, kilka razy zamrugała.
- Jacenie, to przecież klejnot corusca! Czy to ten sam, który zdobyłeś, kiedy
wyprawiłeś się na łowy z Landem Calrissianem?
Jacen wzruszył ramionami, ale było widać, że uwaga matki sprawiła mu
przyjemność.
- Ta-a, i ten sam, za pomocą którego wyciąłem otwór w drzwiach, żeby
wyrwać się z Akademii Ciemnej Strony. Podoba ci się?
Leia nie ukrywała, że jest bardzo wzruszona, ale zamknęła drogocenny
kryształ w dłoni syna.
- Bardzo cennym prezentem jest dla mnie już sam fakt, że zechciałeś mi go
podarować - oświadczyła. - Prawdę mówiąc, nie potrzebuję więcej klejnotów ani
skarbów. Chciałabym, żebyś ty go zatrzymał i zastanowił się, do czego można go
wykorzystać. Z pewnością coś wymyślisz.
Jacen zarumienił się, nie potrafiąc ukryć zakłopotania, a po chwili, kiedy
matka objęła go i ucałowała, zaczerwienił się jeszcze bardziej.
10
Nagle do salonu wpadł Han Solo, wykąpany i rozbudzony.
- A zatem, dzieciaki, co chcecie dzisiaj robić? - zapytał.
Jaina podbiegła i uściskała ojca.
- Cześć, tato! - odparła. - Chcemy spędzić trochę czasu z naszym przyjacielem,
Zekkiem. Dawno go nie widzieliśmy.
- Z tym niechlujnie wyglądającym kilkunastoletnim poszukiwaczem szmelcu i
złomu? - zapytał Han, lekko się uśmiechając.
- On wcale nie wygląda niechlujnie - oburzyła się Jaina, ale bez większego
przekonania. .
- Hej, przecież żartowałem - powiedział Han.
- Tylko uważajcie, żebyście nie wpadli w jakieś tarapaty - odezwała się Leia.
- Tarapaty? - powtórzył Jacen, przewracając oczami i robiąc zdziwioną minę.
- Kto, my?
Leia kiwnęła głową.
- Pamiętaj cię, że jutro wieczorem wydajemy specjalny bankiet dla uczczenia
grupy dyplomatów. Nie chcę, żebyście byli wówczas pod opieką medycznego
androida z powodu skręcenia kostki czy czegoś jeszcze gorszego.
Threepio, który właśnie usiłował nakłonić ciemnowłosego Anakina, żeby
przeszedł do innego, cichszego pokoju, zdecydował się wtrącić do rozmowy.
- Naprawdę, pani Leio, wolałbym, żeby pozwoliła mi pani zatrzymać ich tutaj,
tak by mogli się uczyć. To byłoby o wiele bezpieczniejsze.
Anakin sprawiał wrażenie przygnębionego faktem, że nie będzie mógł się
wyprawić ze starszym bratem i siostrą.
- No cóż, nie musisz się martwić o ich bezpieczeństwo, mój sumienny kolego -
odezwał się Em Teedee, przyczepiony do pasa Lowbaccy. - Osobiście dopilnuję,
żeby zachowali jak najdalej posuniętą ostrożność. Możesz na mnie polegać.
Lowbacca burknął coś, co miało stanowić komentarz do tej wypowiedzi, ale
Jaina nie sądziła, żeby młody Wookie zgadzał się ze zdaniem miniaturowego
androida-tłumacza.
Jaina, Lowbacca, Tenel Ka i Jacen stali obok siebie w jednym z gwarnych
ośrodków informacji turystycznej Coruscant, który był pomostem wystającym z
boku majestatycznego pałacu w kształcie piramidy. Na planetę, będącą stolicą
Nowej Republiki, przybywały z całej galaktyki niezliczone rzesze dyplomatów i
turystów. Wszyscy chcieli wydać swoje kredyty na zwiedzanie pałaców i muzeów,
a także oglądanie dziwnych rzeźb i budowli, wzniesionych w zamierzchłych
czasach przez artystów należących do rasy obcych istot.
Obok ośrodka przeleciał kanciasty android-informator, unosząc się na
repulsorach i entuzjastycznie paplając coś metalicznym głosem. Radośnie
wymieniał wszystkie wspaniałe widoki, które warto było obejrzeć, jak również
zachwalał jadłodajnie i restauracje, gdzie podawano posiłki dla istot o rozmaitych
metabolizmach. Informował o wycieczkach, organizowanych z myślą o
przybyszach z różnych planet, mówiących odmiennymi językami i oddychających
mieszankami przedziwnych gazów.
Jaina niespokojnie się rozglądała, obserwując tłumy istot i automatów
spieszących we wszystkie strony. Widziała ambasadorów w białych szatach,
11
pracowite androidy, a także egzotyczne stworzenia przywiązane smyczami do
innych egzotycznych stworzeń. Nie potrafiłaby powiedzieć, które były
inteligentnymi istotami, a które ich domowymi ulubieńcami.
- Gdzie on się podziewa? - odezwał siew pewnej chwili Jacen. Z
rozwichrzonymi włosami i zaróżowionymi policzkami przyglądał się tłumom,
wypatrując pośród nich znajomej twarzy.
Czworo młodych Jedi stało pod kamienną rzeźbą Chimery. Głośnik,
umieszczony w jej paszczy, raz po raz podawał informacje o terminach lądowania
różnych wahadłowców. W pewnej chwili Jaina spojrzała w niebo, ozdobione
pierzastymi obłokami, i ujrzała srebrzyste kadłuby statków opuszczających
orbitę i kierujących się ku różnym lądowiskom. Dla zabicia czasu usiłowała
rozpoznać typy lądujących maszyn, ale przez cały czas zastanawiała się, dlaczego
ich przyjaciel, Zekk, tak się spóźnia. Ponownie zerknęła na chronometr i
upewniła się, że upłynęły zaledwie dwie standardowe minuty od wyznaczonego
terminu spotkania. A zatem po prostu nie mogła się doczekać, kiedy znów
zobaczy przyjaciela.
Nagle z posągu Chimery, pod którym stali, tuż przed Jaina zeskoczył jakiś
chłopak - szczupły kilkunastolatek o długich, sięgających do ramion włosach,
których barwę można byłoby określić jako trochę jaśniejszą niż czarna. Na jego
pociągłej twarzy malował się szeroki uśmiech, a w zielonych oczach, szeroko
otwartych z radości, było widać ciemniejsze pierścienie otaczające szmaragdowe
tęczówki.
- Cześć, dzieciaki!
Zaskoczona Jaina gwałtownie chwyciła powietrze, ale Tenel Ka zareagowała z
oszałamiającą szybkością. Młoda wojowniczka z Dathomiry w ułamku sekundy
wyciągnęła cienką wytrzymałą linkę i zarzuciła pętlę na ramiona chłopca, po
czym pociągnęła za drugi koniec.
- Hej! - krzyknął chłopak. - Czy w ten sposób rycerze Jedi witają wszystkich
ludzi?
Jacen się roześmiał i klepnął koleżankę po ramieniu.
- To było dobre! - powiedział. - Tenel Ka, poznaj naszego przyjaciela, Zekka.
Tenel Ka mrugnęła oczami.
- To prawdziwa przyjemność - oznajmiła.
Szczupły chłopak zaczął się gimnastykować, chcąc uwolnić się z pętli
krępującej jego ciało.
- Dla mnie także - bąknął niepewnie. - A teraz czy zechciałabyś rozwiązać
linkę?
Tenel Ka jednym ruchem nadgarstka rozluźniła pętlę.
Kiedy Zekk z godnością doprowadzał ubranie do ładu, Jaina przedstawiła mu
drugiego przyjaciela młodych Jedi, Wookiego Lowbaccę. Chociaż starszy
chłopiec nie wyglądał na silnie zbudowanego, był wytrzymały jak
blasteroodporny pancerz. Dziewczyna uśmiechnęła się, zerknąwszy na jego
twarz. Pomyślała, że mimo smug brudu i kurzu na twarzy Zekk wygląda raczej
sympatycznie... ale przecież nie będzie zwracała mu uwagi na to, że pobrudził
sobie twarz, prawda?
12
Chłopak, który tymczasem zdążył dojść do siebie, uniósł brwi i obdarzył
młodych Jedi szelmowskim uśmiechem.
- Czekałem na was, dzieciaki - powiedział. - Musimy zrobić i obejrzeć
mnóstwo rzeczy... a poza tym potrzebuję waszej pomocy, by wyciągnąć jakiś
przedmiot.
- Dokąd idziemy? - zainteresował się Jacen.
Zekk wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Rzecz jasna, tam, dokąd nie powinniśmy - odparł. Jaina także się
uśmiechnęła.
- No to na co jeszcze czekamy? - zapytała.
Jacen spoglądał na miasto ciągnące się jak okiem sięgnąć i myślał o
wszystkich miejscach, które powinien zobaczyć i zbadać.
Coruscant było obecnie siedzibą władz Nowej Republiki, ale przedtem także
Imperium, a przed nim Starej Republiki. Wysokościowce wyrastały dosłownie w
każdym wolnym miejscu, z upływem stuleci i zmianami kolejnych rządów pnąc
się coraz wyżej i wyżej. Najwyższe gmachy piętrzyły się na wysokość kilku
kilometrów. Wiele budynków zrujnowano i spalono podczas krwawych walk,
toczonych w okresie Rebelii, i dopiero niedawno wzniesiono ponownie za pomocą
gigantycznych robotów budowlanych. Najniższe poziomy zajmującego niemal
całą powierzchnię planety miasta pozostały jednak cmentarzyskiem gnijących
śmieci, szczątków i odpadków, zapomnianych w ciągu niezliczonych stuleci.
Wieżowce były tak wysokie, że przerwy między nimi wyglądały jak kamienne
kaniony. Ich dna ginęły w nieprzeniknionym mroku, gdyż nie docierał do nich
blask słońca. Wysokościowce połączono za pomocą pomostów, chodników i
kładek, rozwieszonych na różnych poziomach i tworzących gigantyczny labirynt,
ale umożliwiających przechodzenie z jednego gmachu do drugiego. Poruszanie się
po najniższych czterdziestu czy pięćdziesięciu piętrach było na ogół zabronione.
W głąb mrocznych podziemi zapuszczali się, ryzykując życie, jedynie uchodźcy i
wygnańcy. Od czasu do czasu spotykało się tam jednak poszukiwaczy skarbów
albo odważnych łowców, którzy polowali na dzikie bestie żywiące się padliną i
odpadkami.
Jak tubylec, znający każde przejście, Zekk wiódł czworo przyjaciół ku
najniższym poziomom miasta. Zjeżdżali różnymi windami, schodzili
rdzewiejącymi metalowymi schodami, a także korzystali z tuneli dla pieszych i
pomostów, przerzuconych między sąsiednimi budynkami. Uradowany Jacen
podążał za starszym chłopcem. Uwielbiał wyprawy w nieznane miejsca, gdzie w
każdej chwili mógł się natknąć na okazy dziwnych roślin albo zwierząt.
Ściany wieżowców piętrzyły się jak metalowo-szklane urwiska o pionowych
ścianach, oświetlanych coraz słabszą poświatą dochodzącą z góry. W miarę jak
Zekk sprowadzał młodych Jedi coraz niżej, ściany budowli były bardziej
szorstkie. Ze szczelin między masywnymi blokami elementów konstrukcyjnych
wyrastały kolonie gąbczastych grzybów. Na wiecznie wilgotnych murach było
widać strzępiaste porosty. Niektóre jarzyły się chyba własnym światłem.
Lowbacca czuł się niepewnie. Jacen przypomniał sobie, że młody Wookie
13
wychowywał się na Kashyyyku, gdzie najniższe poziomy niebotycznego lasu były
wyjątkowo niebezpieczne.
Chłopiec słyszał dobiegające z góry wrzaski i skrzeczenie drapieżnych
skrzydlatych stworzeń... jastrzębionietoperzy żyjących chyba tylko na Coruscant.
W pewnej chwili poczuł podmuch wiatru, który przyniósł z najniższych
poziomów ciężką, duszącą woń gnijących szczątków. Miał wrażenie, że zbiera mu
się na mdłości, ale mimo to nie poddawał się, tym bardziej że Zekk nie zwracał na
te wonie żadnej uwagi. Za chłopcami podążali Tenel Ka, Lowie i Jaina.
W pewnej chwili wszyscy przeszli przez kryty pomost łączący dwa wieżowce.
Wielu transpastalowych płyt sufitu brakowało, a przez oczka rdzewiejącej siatki,
którą zostały kiedyś wzmocnione, z cichym świstem wpadały podmuchy wiatru.
Jacen zwrócił uwagę na dziwne znaki, wyryte albo namalowane na kamiennych
murach. Wydawało mu się, że każdy znak kryje w sobie nieokreślone zagrożenie.
Niektóre przypominały mu zakrzywione noże albo groźne paszcze, wypełnione
ostrymi kłami, ale najczęściej powtarzającym się znakiem był rysunek
równobocznego trójkąta, który otaczał krzyż przecinający kilka koncentrycznych
okręgów. Jacen miał wrażenie, że spogląda na czubek grota strzały, wymierzonej
między jego oczy.
- Hej, Zekk, co oznacza ten znak? - zapytał, pokazując trójkąt z krzyżem
celowniczym.
Starszy chłopiec zmarszczył brwi, po czym rozejrzał się ukradkiem na boki,
jakby chciał się upewnić, że go nikt nie usłyszy.
- Oznacza, że musimy zachowywać się bardzo cicho i iść tak szybko, jak
możemy - szepnął..- Nie powinniśmy wchodzić do żadnego budynku, ozdobionego
tym znakiem.
- Dlaczego? - zdziwił się Jacen.
- Bo to znak Zagubionych - wyjaśnił Zekk. - Należących do młodzieżowego
gangu dzieciaków, którzy uciekli z domów albo zostali porzuceni przez rodziców,
bo sprawiali im za dużo kłopotów. Przeważnie same nieprzyjemne typy.
- Miejmy nadzieję, że pozostaną zagubieni - zauważyła Jaina.
Zekk uniósł głowę. Było widać, że jest zaniepokojony. Jego czoło przecinała
pionowa bruzda.
- Możliwe, że nawet w tej chwili Zagubieni śledzą nasze ruchy, ale jeszcze
nigdy mnie nie złapali - powiedział. - To coś w rodzaju gry, w jaką bawię się z
nimi.
- Jakim cudem udawało ci się zawsze umknąć przed nimi? - zapytała Jaina.
- Po prostu jestem w tym dobry. Jestem doskonałym poszukiwaczem - odparł
Zekk tonem przechwałki. - Zapewne nigdy nie będę się uczył, żeby zostać
rycerzem Jedi, ale radzę sobie, jak mogę, wykorzystując to, co umiem. Myślę, że
jestem po prostu spryciarzem. A jednak - ciągnął po chwili - mimo że łączy mnie
z nimi coś w rodzaju niepisanej umowy, nie chciałbym niepotrzebnie ryzykować.
Zwłaszcza teraz, kiedy przebywam w towarzystwo dzieci przywódczyni Nowej
Republiki.
- To jest fakt - odezwała się ponuro Tenel Ka. Trzymała dłonie w pobliżu pasa
z wieloma kieszeniami, gotowa w każdej chwili wyciągnąć z którejś coś, co
posłużyłoby do obrony.
14
Zekk pospiesznie przeprowadził wszystkich czworo zdewastowanym
korytarzem o ścianach ozdobionych licznymi znakami gangu. Jacen widział ślady
świadczące o niedawnej obecności ludzi: porzucone opakowania po syntetycznej
żywności i otwory w obudowach, z których wyrwano różne części aparatury albo
przyrządy.
W końcu znaleźli się na najniższych poziomach. Wszyscy odetchnęli z
prawdziwą ulgą, chociaż Zekk przyznał, że tak głęboko nawet on bardzo rzadko
się zapuszczał.
- Myślę, że to jakiś skrót - powiedział. - Potrzebuję waszej pomocy, bo
chciałbym zabrać stąd coś wartościowego. -Uniósł ciemne brwi. - Przypuszczam,
że będzie wam się to podobało. Zwłaszcza tobie, Jacenie.
Zekk zarabiał na życie, wyciągając z podziemi miasta różne cenne
przedmioty. Czasami bywały to podzespoły i przyrządy, a kiedy indziej elementy
wykonane z drogocennych metali, znalezione w opuszczonych pomieszczeniach.
Czasami chłopak odnajdywał zagubione skarby, których poszukiwał na zlecenie
właścicieli, a niekiedy wyprawiał się po części zapasowe, umożliwiające naprawę
przestarzałej, ale drogocennej aparatury. Najczęściej trafiał jednak na drobiazgi,
bardzo chętnie kupowane przez turystów i kolekcjonerów. Miał niezwykłą
zdolność wyszukiwania przedmiotów, których inni zbieracze, przetrząsający
podziemia w ciągu wielu stuleci, po prostu nie znaleźli. Jakimś cudem wiedział,
gdzie szukać, choćby miejsce ukrycia było najmniej prawdopodobne.
Schodzili kręconą klatką schodową przylegającą do zewnętrznej ściany
jakiegoś gmachu. Cała konstrukcja była porośnięta wilgotnymi mchami
czepiającymi się kamiennej ściany, po której nieustannie spływały strużki wody.
Jacen musiał mrużyć oczy, żeby odnajdywać stopnie. Kiedy w końcu znaleźli się
na dole i skręcili za róg, Zekk stanął jak wryty. W niewyraźnej poświacie
dochodzącej z bardzo wysoka Jacen ujrzał dziwne szczątki wystające z boku
gmachu. Dopiero po kilku chwilach zorientował się, że widzi zrujnowane
elementy konstrukcyjne, obnażone durastalowe dźwigary... i kadłub wraku
towarowego transportowca. Sądząc po algach, zwieszających się z kadłuba, i
koloniach grzybów, rosnących w szczelinach, roztrzaskany statek musiał
spoczywać tu od bardzo dawna.
- O rany! - zawołał Zekk. - Nawet nie wiedziałem, że tu leży coś takiego! -
Puścił się biegiem ku wrakowi i po chwili stanął u stóp uszkodzonej rampy. - Nie
do wiary! Nawet nie tknięty ręką żadnego poszukiwacza. Widzicie? Znów mam
szczęście!
- To wahadłowiec Starej Republiki - odezwała się Jaina. - Ma co najmniej
siedemdziesiąt lat. Nie używa się tych statków od... już sama nawet nie pamiętam.
Co za odkrycie!
Kiedy Zekk wspinał się po rampie, by zajrzeć do środka, Tenel Ka i Lowie
trzymali trzeszczący kadłub. Ciemnowłosy chłopak zniknął w ładowni, żeby
sprawdzić, czy nie znajdzie w niej czegoś wartościowego.
- Wiele części jest nadal w dobrym stanie - zawołał z wnętrza. - Silniki także.
No, no, jest tu nawet i pilot! Przypuszczam, że jego zezwolenie na parkowanie jest
od dawna nieważne.
15
Jacen, który także wspiął się po rampie, zobaczył szkielet, odziany w
łachmany i wciąż jeszcze przypięty do fotela w sterowni.
- Och, niech pan będzie ostrożny! - zapiszczał Em Teedee ze swojego zwykłego
miejsca u pasa Lowiego. - Opuszczone statki mogą być strasznie niebezpieczne...
a poza tym może pan się pobrudzić.
- Czy właśnie to chciałeś nam pokazać, Zekku? - odezwała się Tenel Ka.
Młodzieniec się wyprostował, ale przy tej okazji uderzył głową w odkształconą
wzdłużnicę biegnącą pod sklepieniem sterowni.
- Nie, nie, ten wahadłowiec to coś nowego także dla mnie - oznajmił. - Będę
musiał przeznaczyć o wiele więcej czasu na badanie tych najniższych poziomów. -
Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Na jego twarzy było widać teraz nowe smugi
smaru pochodzące zapewne z przedziału silnikowego, a dłonie miał oblepione
brudem wskutek przetrząsania pomieszczeń statku. - Wrócę tu jeszcze kiedyś, ale
waszej pomocy potrzebuję do czegoś innego. Chodźmy.
Wygramolił się z czeluści wraku i stanąwszy u szczytu rampy, uchwycił
przerdzewiałą i obluzowaną poręcz. Popatrzył w prawo i w lewo, jakby obawiał
się, że ktoś może go zobaczyć, albo chciał zapamiętać, gdzie znajduje się cenne
znalezisko. Można było odnieść wrażenie, że czaszka nieszczęsnego pilota
spogląda na niego pustymi oczodołami.
- Wygląda mi na to, że naprawdę znasz te podziemia jak własną kieszeń -
stwierdził Jacen, kiedy Zekk zszedł po rampie i zaczął prowadzić młodych Jedi w
inne miejsce.
- Nabrałem dużej wprawy - oznajmił starszy chłopiec. - Wiecie, niektórzy nie
latają często do gwiazd i nie pełnią przez cały czas dyplomatycznych obowiązków.
Muszę zadowalać się tym, co znajdę.
Kiedy w końcu dotarli do miejsca, do którego prowadził ich Zekk, zbliżało się
południe. Podniecony ciemnowłosy chłopak zatarł dłonie w radosnym
oczekiwaniu i wskazał coś znajdującego się o wiele niżej.
- To tu - powiedział. - Widzicie?
Jacen wychylił się poza występ muru i popatrzył w dół na przerdzewiały
budowlany dźwig, zaklinowany między pionowymi ścianami o jakieś dziesięć
metrów poniżej miejsca, w którym stali... absolutnie niedostępny. Maszyny tego
typu poruszały się kiedyś po szynach, układanych wzdłuż ścian budowanych albo
remontowanych gmachów. Czyściły mury, dokonywały napraw i zatykały otwory
durbetonowym szczeliwem... ale ten dźwig zapewne wypadł z szyn i zaklinował
się co najmniej przed stu laty. Belki jego kratownic, połączone i krzyżujące się ze
sobą, były niemal niewidoczne pod grubym kobiercem mchów i porostów.
Jacen zmrużył oczy. Przez cały czas zastanawiał się, dlaczego jego starszy
przyjaciel chce odzyskać części takiej starej maszyny... W pewnej chwili dostrzegł
jednak coś, co przypominało kępę gęstych krzaków, a było kłębowiskiem
splecionych drutów, kabli i przewodów, poprzetykanych włóknami izolacji
cieplnej, strzępami materiałów i kawałkami plastiku. Wyglądało zupełnie jak...
- To gniazdo jastrzębionietoperza - odezwał się Zekk. - Z czterema jajami w
środku. Widzę je, ale sam nie dam rady zejść do niego. Gdybym zdobył choćby
16
jedno takie jajo, dostałbym za nie tyle kredytów, że mógłbym żyć jak prawdziwy
król chyba cały miesiąc.
-I chcesz, żebyśmy pomogli ci je zabrać? - zapytała domyślnie Jaina.
- Coś w tym rodzaju - odparł Zekk. - Twoja przyjaciółka Tenel Ka ma
wytrzymałą linkę... Przekonałem się o tym na własnej skórze. A niektórzy z was
wyglądają na doskonałych wspinaczy. Zwłaszcza Wookie.
- Och, nie, Lowbacco! - zakwilił Em Teedee. - Po prostu nie możesz narażać
się na takie niebezpieczeństwo. Kategorycznie zabraniam!
Lowie, który w pierwszej chwili nie miał zamiaru schodzić po pionowej
ścianie, usłyszawszy uwagę androida, natychmiast zmienił zdanie. Warknął,
zgadzając się na plan Zekka.
Tenel Ka zaczepiła ramiona kotwiczki o solidny metalowy wspornik.
- Ja umiem się dobrze wspinać i schodzić po ścianach - oznajmiła. - To jest
fakt.
- Doskonale. - Zachwycony młodzieniec ponownie zatarł dłonie.
- Pozwólcie, że i ja zejdę - odezwał się nagle Jacen, który bardzo chciał
dotknąć na pozór gładkiej, ciepłej skorupy jaja i lepiej się przyjrzeć kształtowi
gniazda. - Zawsze chciałem zobaczyć to z bliska.
Chłopiec wiedział, że taka okazja może się już nie powtórzyć.
Jastrzębionietoperze widywało się często w czeluściach kanionów rozdzielających
wieżowce na Coruscant, ale schwytanie żywego drapieżnika było
nieprawdopodobnie trudne.
Tenel Ka przerzuciła drugi koniec linki przez występ, po czym uchwyciła ją i
zaczęła opuszczać się ku staremu budowlanemu dźwigowi. Jacen widział kiedyś,
jak dziewczyna schodzi po pionowej ścianie wielkiej świątyni na Yavinie Cztery,
ale i teraz obserwował z taką samą fascynacją, jak Tenel Ka zsuwa się po lince,
korzystając tylko z siły mięśni rąk i nóg.
Chłopiec podziwiał młodą wojowniczkę z Dathomiry... ale bardzo chciałby
zrobić coś, by się roześmiała. Niemal od pierwszej chwili, gdy ją poznał,
opowiadał jej różne dowcipy, ale ani razu nie udało mu się zobaczyć na jej twarzy
choćby cienia uśmiechu. Wyglądało na to, że Tenel Ka nie ma poczucia humoru,
mimo to jednak Jacen się nie poddawał.
Dziewczyna dotarła do szczątków dźwigu i stanęła na niewielkiej platformie.
Przywiązała koniec linki i machnęła, dając Jacenowi znak, że może schodzić.
Chłopiec owinął linkę wokół ciała i zaczął się zsuwać wzdłuż śliskiej ściany,
usiłując naśladować ruchy Tenel Ka. Wkrótce i on stanął na chwiejącej się
platformie dźwigu.
- Bułka z masłem - powiedział nonszalancko, chociaż z trudem oddychał, po
czym zaczął pocierać dłonie.
- Nie, dziękuję - odparła Tenel Ka. - Nie jestem głodna.
Jacen zachichotał, ale wiedział, że młoda wojowniczka nie zdaje sobie sprawy
z tego, że właśnie opowiedziała dobry dowcip.
Po lince opuścił się bez trudu Lowie, chociaż Em Teedee przez cały czas jęczał
i biadolił:
- Och, już nie mogę na to patrzeć! Chyba wyłączę zasilanie czujników
optycznych!
17
Kiedy wszyscy znaleźli się na skrzypiącej platformie, Jacen pochylił się i
wyciągnął ręce, ale nie mógł dosięgnąć splecionego gniazda znajdującego się
jeszcze niżej.
- Zejdę tam - postanowił. - Później podam wam jaja.
Zanim ktokolwiek zdążył się sprzeciwić, chłopiec zanurkował między dwie
belki kratownicy. Jedną dłonią uchwycił poprzeczkę, chcąc dosięgnąć zwory
podtrzymującej niezwykłe gniazdo. Na brązowych skorupach widniały
zielonkawe cętki, dzięki czemu jaja do złudzenia przypominały wybrzuszenia
zaprawy murarskiej porośniętej bladozielonymi mchami. Każde miało wielkość
dłoni Jacena i kiedy chłopiec dotknął ciepłej skorupy, przekonał się, że jest
twarda i szorstka jak powierzchnia skały. Posługując się Mocą, wyczuł ukryte we
wnętrzu żywe pisklę jastrzębionietoperza. Pomyślał, że mógłby użyć Mocy, żeby
unieść jajo, tak by inni młodzi Jedi mogli je pochwycić.
Uśmiechnął się, urzeczony cudem życia, po czym sięgnął po ciepłą kulkę. Nie
była wcale ciężka. Kiedy jednak wyciągał rękę, by dotknąć drugiej, usłyszał nad
głową przeraźliwe skrzeczenie, coraz bliższe i głośniejsze.
- Jacenie, uważaj! - krzyknęła Tenel Ka.
Chłopiec uniósł głowę i na nieco jaśniejszym tle zobaczył połyskującą sylwetkę
samicy jastrzębionietoperza. Rozwścieczone stworzenie skrzeczało i nadlatywało
ku niemu z wyciągniętymi szponami i rozłożonymi skrzydłami, zakończonymi
ostrymi kolcami. Rozpiętość skrzydeł wynosiła chyba ze dwa metry. Potwór miał
ogromny, zrogowaciały dziób, pełen ostrych zębów barwy kości słoniowej,
gotowych rozerwać ofiarę na strzępy.
- Oho - odezwał się do siebie chłopiec.
Lowie ryknął, przerażony. Tenel Ka sięgnęła do kieszeni pasa i wyciągnęła
sztylet, przeznaczony do rzucania... ale Jacen wiedział, że nie może czekać
bezczynnie, aż ktoś inny mu pomoże.
Samica jastrzębionietoperza nurkowała ku niemu jak śmiercionośny pocisk.
Jacen zamknął oczy i wysłał ku niej wici Mocy. Pamiętał o tym, że ma specjalny
talent do obchodzenia się ze zwierzętami. Potrafił porozumiewać się z nimi,
wyczuwać ich nastroje i przekazywać swoje myśli.
- Już dobrze - szepnął. - Przepraszam, że znaleźliśmy się tak blisko twojego
gniazda. Uspokój się. Wszystko będzie dobrze. Spokój.
Samica jastrzębionietoperza wytraciła prędkość i chwyciła jedną z niższych
poprzecznych belek w pobliżu gniazda szponami, których twardość można by
porównać z wytrzymałością durastali. Kiedy pazury stworzenia zdrapały
warstwę rdzy z poprzeczki, Jacen usłyszał piskliwy zgrzyt, ale mimo to zachował
spokój.
- Nie chcieliśmy skrzywdzić twoich dzieci - powiedział cicho. - Nie zabierzemy
ci wszystkich jaj. Wezmę tylko to jedno i obiecuję, że złożę je w spokojnym i
bezpiecznym miejscu... pięknym ogrodzie zoologicznym, gdzie twoje maleństwo
będzie wychowywane i podziwiane przez miliony ludzi przybywających ze
wszystkich zakątków galaktyki.
Samica jastrzębionietoperza syknęła i wyciągnąwszy długą szyję, przybliżyła
łeb do twarzy Jacena. Chłopiec poczuł smrodliwą woń jej oddechu wydostającego
się spomiędzy ostrych zębów. Wiedział, że stworzenie jest wyjątkowo nieufne i
18
dlatego zaczął wysyłać ku niemu myślowe obrazy luksusowej ptaszarni, w której
młody jastrzębionietoperz będzie karmiony smakołykami. Będzie latał, dokąd
zechce, bez obawy, że zagrozi mu głód, ataki drapieżników... czy pociski
myśliwych należących do któregoś z podziemnych gangów. Ten ostatni
wizerunek, pełen niewyraźnych sylwetek młodych ludzi czających się między
wysokimi gmachami i strzelających do bezbronnych stworzeń, Jacen zaczerpnął z
mózgu samicy.
Widocznie ten ostatni obraz przekonał ją, gdyż samica jastrzębionietoperza
załopotała długimi skrzydłami, podobnymi do skórzanych, i odsunęła się od
gniazda, zapewne rezygnując z zaatakowania Jacena... przynajmniej na razie.
Chłopiec uniósł głowę i wyszczerzył zęby do przyjaciół.
Tenel Ka stała ze sztyletem, gotowym do rzutu, cała napięta, jakby zamierzała
później zeskoczyć i walczyć. Jacen poczuł falę ciepła na myśl o tym, że
dziewczyna chciała stanąć do walki w jego obronie. Uniósł jaj o
jastrzębionietoperza, którego nie wypuścił, i posługując się Mocą, bardzo
ostrożnie pozwolił mu się wznosić do chwili, kiedy znalazło się w dłoniach Jainy.
Jego siostra przytuliła je do siebie, ale później przekazała Zekkowi.
- Co ty zrobiłeś? - zawołał zdumiony chłopak.
- Zawarłem umowę z samicą jastrzębionietoperza - odpowiedział Jacen. -
Możemy wracać.
- A co z pozostałymi jajami? - zdziwił się Zekk, mimo iż sprawiał wrażenie
oszołomionego skarbem, który trzymał w dłoniach.
- Bierzemy tylko jedno - odparł Jacen. - Taka była umowa. A teraz lepiej się
stąd wynośmy... i to szybko.
Wspiął się po belkach kratownicy i wkrótce dołączył do Tenel Ka i Lowiego.
Młody Wookie zaczął się gorączkowo wspinać po naprężonej lince i po chwili
stanął na kamiennej półce. Jacen przynaglał pozostałych, by wspinali się jeszcze
szybciej. W końcu, kiedy wszyscy znaleźli się znów na górze, Zekk zapytał:
- Myślałem, że zawarłeś układ z tą samicą. Po co w takim razie ten pośpiech?
Jacen machnął ręką, przynaglając wszystkich, by odeszli jak najdalej od
szczątków dźwigu budowlanego.
- Ponieważ jastrzębionietoperze mają wyjątkowo krótką pamięć.
19
Rozdział 3
Kiedy pięcioro przyjaciół pozostawiło gniazdo jastrzębionietoperza za sobą i
ruszyło w drogę powrotną, Jaina szła obok Zekka. Obserwowała, jak
ciemnowłosy chłopak, wiedziony chyba instynktem, pewnie spieszy korytarzami,
tunelami, pomostami i kładkami, prowadząc całą grupę jak najkrótszą drogą ku
powierzchni. Promieniał dumą, spoglądając raz po raz na jajo, jakby było
bezcenną nagrodą, o której marzył od bardzo dawna.
- Peckhum powinien być zachwycony! - odezwał się w pewnej chwili,
przenosząc spojrzenie z Jainy na Jacena. - Będzie wiedział, co z nim zrobić. Do
niego przychodzą wszyscy, którzy poszukują czegokolwiek w tych podziemiach. -
Jeszcze raz spojrzał kątem oka na Jacena. - Możesz się o nie nie martwić - dodał.
- Znajdziemy dla niego dobry dom, jak obiecałeś jego matce. Specjalista zoolog
nie powinien mieć kłopotów z zatroszczeniem się o to pisklę, aż się wykluje..
Tenel Ka chrząknęła i zauważyła złowieszczo:
- Jeżeli doniesiemy je na powierzchnię.
Jaina uświadomiła sobie nagle, że powrócili na opuszczone poziomy,
upstrzone znakami młodzieżowego gangu. Tereny Zagubionych.
Końce krzyża zamkniętego we wnętrzu trójkąta odcinały się teraz od tła
chyba jeszcze wyraźniej niż poprzednio. Jaina zastanawiała się, czy w tak
krótkim czasie, jaki upłynął od pierwszego pojawienia się młodych Jedi,
członkowie gangu mogli oznaczyć swoje terytorium na nowo. Jeżeli młodociani
uciekinierzy tak bacznie obserwowali wszystko, co dzieje się na ich terytorium,
było możliwe, że już wiedzą o wizycie pięciorga nieproszonych gości.
Zapewne obserwują ich z kryjówki za mrocznym rogiem jakiegoś gmachu...
Tenel Ka napięła mięśnie i wyciągnęła mały sztylet, przeznaczony do
rzucania. Stała, niespokojnie rozglądając się na boki. Sprawiała wrażenie gotowej
w każdej chwili stanąć w obronie przyjaciół, ale mimo to Jaina wcale nie czuła się
pewnie. Zmysły Jedi informowały ją o niebezpieczeństwie. Dziewczyna czuła
ciarki, przechodzące wzdłuż kręgosłupa.
- Jeżeli Zagubieni są tacy bezwzględni i potężni, jak to możliwe, że ani razu o
nich nie słyszeliśmy? - zainteresował się Jacen, także rozglądając się nerwowo,
kiedy przechodzili przez skrzypiące, cuchnące pleśnią budynki.
- Ponieważ nigdy przedtem nie schodziliście do podziemi - wyjaśnił Zekk. -
Ilekroć mieliśmy się spotkać, zawsze prosiliście, żebym przyszedł do Pałacu
Imperialnego. Czasami umawialiśmy się w jakimś pomieszczeniu na
najwyższych, bezpiecznych poziomach. Założę się, że wasi rodzice wściekliby się,
gdyby wiedzieli, gdzie jesteśmy w tej chwili.
- Potrafimy dawać sobie radę - błyskając ostrzem sztyletu, odezwała się Tenel
Ka, ale chyba bez większego przekonania.
- Wielkie nieba, na pani miejscu nie byłbym tego taki pewien - zapiszczał Em
Teedee, przypięty do pasa Lowiego. Młody Wookie głośno jęknął.
Zekk lekko się uśmiechnął.
- Dopiero teraz widzicie, jak żyję w tych podziemiach. Nie mam nikogo, kto
troszczyłby się o mnie czy przyrządzał posiłki. Nie stać mnie także na luksus
zastanawiania się, co zrobić, by zabawić się albo rozerwać. Każdego dnia muszę
20
schodzić na dół i szukać... ale na szczęście mam dryg do znajdywania różnych
rzeczy.
Jaina ze zdziwieniem stwierdziła, że w słowach przyjaciela słyszy nutę urazy.
- Zekku, jeżeli czegokolwiek potrzebowałeś, wystarczyło najzwyczajniej w
świecie poprosić - powiedziała. - Znaleźlibyśmy ci nowe mieszkanie i dalibyśmy
trochę kredytów, żebyś mógł kupić to i owo...
- A kto powiedział, że właśnie tego pragnę? - przerwał szorstko chłopak,
cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. - Nie potrzebuję niczyjej łaski. Żyję tu jak
wolny człowiek. Robię to, na co mam ochotę. A poza tym wolę polegać na
własnym sprycie niż być ciągle psuty i rozpieszczany.
- Coś takiego, panie Zekku! - zapiszczał Em Teedee, wtrącając się do
rozmowy. - Może zainteresuje pana, że nie każdemu przeszkadza, kiedy jest psuty
i rozpieszczany.
Jaina zignorowała uwagę androida-tłumacza i zaczęła się zastanawiać, czy
naprawdę Zekk mówił poważnie.
- Nie chodzi mi o was - odezwał się po chwili starszy chłopak, wzruszając
ramionami. Popatrzył na rysunek trójkąta otaczającego krzyż celowniczy. - Nie
zamierzam także zostać członkiem gangu. Jego przywódca Norys, który ma mniej
więcej tyle samo lat co my, jest wielkim tchórzem i tylko usiłuje udawać
ważniaka. Ponieważ biegam szybciej niż wszyscy Zagubieni, od dawna namawia
mnie, bym przyłączył się do jego gangu. Bardzo chciałby, żebym został jego
prawą ręką, ale jeżeli chodzi o mnie, wolę pozostać niezależny. Podoba mi się
praca na własne konta
Zatrzymali się przed wejściem do budynku o ścianach dziurawych jak
rzeszoto, w pobliżu wylotu jednego ze zrujnowanych napowietrznych tuneli,
wiodącego na wyższy poziom sąsiedniego gmachu. Na wewnętrznych ścianach
krytego chodnika było widać jeszcze więcej złowieszczych znaków gangu. Co
najmniej połowa okien była pozbawiona szyb, a przez otwory po nich wpadały
podmuchy wiatru. Przelatywały z cichym ni to świstem, ni to szeptem, jakby
chciały ostrzec śmiałków, żeby zawrócili.
Zekk obejrzał się przez ramię.
- Ten budynek, w którym teraz przebywamy, pełni funkcję kwatery głównej
Zagubionych - oznajmił. - Przechodząc przez niego, niesamowicie ryzykujemy. -
Jego szmaragdowe oczy błysnęły. - To nawet podniecające, nie sądzicie?
Gmach był ogromny i ciemny, pełen pustych pomieszczeń, które musiały być
kiedyś salami konferencyjnymi i magazynami, ale teraz były podobne do
mrocznych jaskiń. Jaina zastanawiała się, czy w gigantycznych archiwach
komputerowych Imperialnego Ośrodka Informacyjnego istnieją jeszcze
jakiekolwiek kopie dokumentacji technicznej tego prastarego gmachu.
- Nie sądzę, żebyście musieli przejmować się Norysem - odezwał się Zekk,
podnosząc głos. - Uważa się za przywódcę gangu, ale nie ma wielkich ambicji. Nie
interesuje go nic oprócz tego, by stać się panem i władcą zrujnowanej części
pojedynczego gmachu, wzniesionego na niepozornej planecie, jednej z wielu w
ogromnej galaktyce. - W głosie młodzieńca zabrzmiała wyraźna kpina. - Nigdy do
niczego nie dojdzie, ponieważ nie umie myśleć o wzniosłych sprawach.
21
W tej samej chwili od sufitu odskoczyło z trzaskiem kilkanaście płyt i na
posadzce sali wylądowała taka sama liczba wymizerowanych chłopców i
dziewcząt. Wszyscy byli obdarci i brudni. Na ich twarzach malowało się
zdecydowanie. Każdy członek gangu Zagubionych trzymał wymyślną broń,
sporządzoną z kawałków metalu, jakich nie brakowało w podziemiach.
- Usiłujesz wyprowadzić mnie z równowagi, śmieciami? - odezwał się
najwyższy, silnie umięśniony chłopak. Miał szeroką twarz o śniadej, niemal
ciemnej cerze i wąsko rozstawionych oczach. Kiedy rozchylił usta w grymasie,
który miał być uśmiechem, ukazał sczerniałe, krzywe zęby.
- Podsłuchiwanie świadczy o braku wychowania, Norysie - odpowiedział
Zekk.
Spojrzenie przywódcy gangu spoczęło na drogocennym jaju, które chłopiec
odruchowo przycisnął do piersi.
- Popatrzcie tylko, co takiego znalazł ten mały śmieciarz! - zakpił Norys. - Hej,
posłuchajcie wszyscy! Wygląda na to, że dzisiaj na kolację będziemy jedli
jajecznicę.
Lowbacca warknął tak głośno, że wystraszył kilkoro Zagubionych. Obnażył
długie kły, charakterystyczne dla Wookiech. Zekk sprawiał jednak wrażenie
zdenerwowanego. Zapewne obawiał się, że nie będzie mógł tak szybko uciekać,
trzymając drogocenny przedmiot.
- Na co potrzebne wam to jajo? - odezwał się rzeczowo Jacen.
- Norys chce je mieć tylko dlatego, żebym ja go nie miał - wyjaśnił Zekk. -
Prawdopodobnie je rozbije, gdyż nie ma pojęcia, ile jest warte.
Tenel Ka trzymała teraz w obu dłoniach krótkie sztylety, w każdej chwili
gotowe do rzucenia. Zagubieni spojrzeli na nią i na Wookiego, po czym przenieśli
spojrzenia na Zekka i bliźnięta, zapewne uważając, że poradzą sobie z nimi bez
trudu.
- W takim razie... - zaczął Zekk, powoli wyciągając ręce z jajem przed siebie,
w stronę krzepkiego członka gangu, jakby niechętnie zamierzał je oddać -
jedynym rozsądnym wyjściem jest... ucieczka!
Obrócił się na pięcie i jak wicher pomknął ku wlotowi zdewastowanego
napowietrznego chodnika. Pod wpływem drgań, wywołanych uderzeniami jego
stóp, od ściany oderwała się kolejna płyta i bezszelestnie zniknęła w mrocznej
czeluści. Młodzi Jedi zareagowali równie szybko. Puścili się śladami przyjaciela i
pobiegli chybotliwym chodnikiem, kończącym się w ścianie sąsiedniego gmachu.
Członkowie gangu zawyli z wściekłości i rzucili się w pościg, dla postrachu
obijając topornymi nożami i kastetami o występy na ścianach chodnika.
Nagle Zekk, który dobiegł mniej więcej do środka zrujnowanego krytego
przejścia, stanął jak wryty. Jeszcze jedna osoba należąca do gangu, młoda
kobieta wyglądająca chyba nawet groźniej niż Tenel Ka, wyłoniła się z
sąsiedniego wieżowca i złowieszczo zagrodziła wylot chodnika.
Zekk spojrzał najpierw w jedną, a później w drugą stronę, jakby szukał
natchnienia, stojąc pośrodku chwiejącego się tunelu. Przez otwory po wybitych
szybach i brakujących płytach wpadały podmuchy chłodnego wiatru.
- Chcę być sprawiedliwy i dlatego pozwolę wam rozstrzygnąć ten problem -
powiedział, udając, że się doskonale bawi. - Macie jakiś pomysł?
22
Jaina starała się pomyśleć, czy nie mogłaby posłużyć się jakąś sztuczką, której
nauczył ich wujek Luke, kiedy przebywali w akademii Jedi. Gdyby miała czas się
skupić, zapewne potrafiłaby przemieścić jakiś przedmiot, posługując się Mocą,
ale nie sądziła, by jej wątłe siły mogły pomóc znaleźć wyjście z trudnej sytuacji.
Goniący pięcioro przyjaciół Norys zwolnił, ale się nie zatrzymał. Rozpierała
go duma, poczucie siły.
- Teraz oddasz mi to jajo, śmieciarzu, a wówczas może nie zrzucimy cię w
przepaść! - powiedział.
W tej samej chwili wszyscy usłyszeli przenikliwy pisk zwierzęcia, mrożący
krew w żyłach. Ogromny cień samicy jastrzębionietoperza przesunął się jak
ciemna szmata po popękanych szybach okien chodnika.
Stworzenie zaskrzeczało po raz drugi, po czym zawisnęło za oknem i uderzyło
dziobem w cienką drucianą siatkę, pozostałą w otworze po wybitej szybie. Samica
zasyczała i zaczęła pluć, usiłując rozszarpać dziobem strzępy siatki. Wpiła szpony
w dolną część ramy i kołysząc z boku na bok rozdwojonym językiem, próbowała
dosięgnąć Norysa. Przerażony przywódca gangu jęknął, po czym zachwiał się i
cofnął jak rażony gromem.
Zekk ponownie przytulił jajo do piersi. Tymczasem Lowbacca, który ani na
chwilę nie przestał obserwować członkini gangu w drugim końcu przejścia,
zagradzającej dalszą drogę, dziko zaryczał i puścił się w jej stronę.
- O rety! - zakwilił Em Teedee. - Czy nikt nie będzie miał mi za złe, jeżeli znów
wyłączę zasilanie czujników optycznych? Nie mogę patrzeć na to wszystko!
Młoda kobieta, oszołomiona atakiem samicy jastrzębionietoperza i
przerażona warczącym futrzanym pociskiem pędzącym ku niej, odwróciła się i
zniknęła.
- No to na co jeszcze czekamy? - krzyknęła Jaina.
Zekk pochylił się i tuląc kurczowo jajo, pobiegł za nią. Tenel Ka odwróciła się
w stronę stojących Zagubionych, uniosła oba sztylety, jakby zamierzała je rzucić,
po czym, wykorzystując całą siłę mięśni nóg, puściła się za przyjaciółmi.
Samica jastrzębionietoperza, ujrzawszy, że uciekli, po raz ostatni
zaskrzeczała, a potem odleciała, najwyraźniej zadowolona.
Biegnący Zekk usłyszał jeszcze okrzyk Norysa:
- Złapiemy cię następnym razem, śmieciarzu! Czy mnie słyszysz? Wcześniej
czy później i tak przyłączysz się do naszego gangu.
Zekk nie odpowiedział. Nadal wiódł młodych Jedi labiryntem klatek
schodowych, kołyszących się napowietrznych kładek, ruchomych schodów i
turbowind, coraz wyżej i wyżej, kierując się ku powierzchni. Ciężko dyszał, ale
na jego zaczerwienionej twarzy malowało się uniesienie. Przez cały czas nie
przestawał triumfalnie się uśmiechać i przyciskać drogocennego jaja do piersi.
- Pamiętam, jak mówiłeś, że jastrzębionietoperze mają krótką pamięć -
powiedział, kilkakrotnie chwytając powietrze między jednym a drugim słowem.
Jacen wzruszył ramionami, po czym spojrzał na chłopaka, jakby chciał go
przeprosić.
- Czy nie cieszysz się, że nie miałem racji? - zapytał.
- Tak - przyznała Jaina. - Wszyscy się cieszymy.
- Chodźcie - przynaglił Zekk młodych Jedi. - Zanieśmy to do domu.
23
Rozdział 4
Czworo młodych Jedi, zgłodniałych jak wilki, podążyło za Zekkiem do
miejsca, które chłopak nazywał swoim domem. Większość mieszkańców
Coruscant opuściła stolicę w czasach toczonych w okresie Rebelii zaciętych walk,
wskutek czego wiele lokali, znajdujących się na środkowych poziomach miasta,
stało pustych, chociaż nadawało się do zamieszkania. W niektórych żyli ludzie,
wdzięczni za to, że nie muszą szukać schronienia na najniższych piętrach,
wiecznie ciemnych, wilgotnych i zaniedbanych.
Od wielu lat jedno z takich mieszkań dzielił Zekk ze starym Peckhumem.
Chudy siwowłosy mężczyzna nie miał stałej pracy, ale od czasu do czasu
podejmował się różnych zadań. Najczęściej dostarczał towary na pokładzie
„Piorunochronu”, pokiereszowanego towarowego transportowca, albo
wykonywał prace, zlecane przez władze Nowej Republiki. Stary pilot i Zekk
zaprzyjaźnili się i pomagali sobie, jak ojciec i syn. Obaj byli zadowoleni z tego, że
mają gdzie mieszkać i w trudnych chwilach mogą liczyć na wzajemną pomoc.
Chłopak poprowadził czworo młodych Jedi ciemnymi korytarzami
wiodącymi do jego mieszkania. Kiedy w końcu wszyscy dotarli na miejsce, Jaina
zauważyła, że Peckhum zainstalował na ścianie obok drzwi nowy odbiornik
informacji. Zapewne liczył się z możliwością, że ktoś mógłby chcieć zostawić
jakąś wideowiadomość, kiedy nikogo nie będzie w domu.
- Możemy tu trochę odetchnąć - oświadczył Zekk. Przycisnął lewą dłonią jajo
jastrzębionietoperza do piersi i zaczął przebierać zwinnymi palcami prawej po
klawiaturze urządzenia umożliwiającego wejście do mieszkania.
Metalowe drzwi odsunęły się na bok, ukazując oczom czworga przyjaciół
wnętrze pełne najróżniejszych przedmiotów. We wszystkich pokojach piętrzyły
się stosy znalezionych albo wymontowanych przyrządów i automatów, a także
częściowo naprawionych zabytkowych urządzeń, o których przeznaczeniu nikt
już dzisiaj nie pamiętał. W apartamencie fruwał mały ptak o szafirowym
upierzeniu. Jaina nie potrafiłaby powiedzieć, czy był własnością mieszkańców,
czy tylko zabłądził, szukając czegoś odpowiedniego do budowy gniazda.
Przy chwiejącym się stole siedział starszawy mężczyzna i spoglądał na
manifest okrętowy, widoczny na ekranie zniszczonego komputerowego notatnika.
Miał długie proste siwe włosy i pomarszczoną twarz, porośniętą co najmniej
kilkudniową szczeciną. Na widok Zekka szeroko się uśmiechnął, po czym wstał od
stołu.
- Jak to dobrze, że wróciłeś - powiedział, a później przeniósł spojrzenie na
czworo młodych Jedi. - Widzę, że zaprosiłeś gości. Witajcie, młodzi przyjaciele.
Zekk upewnił się, że drzwi wejściowe zamknęły się za nimi, a Jacen
natychmiast podjął próbę pochwycenia latającego ptaka. Tenel Ka spoglądała
podejrzliwie na stosy pudeł i urządzenia, jakby szukała pośród nich ukrytych
pułapek. Lowie, pragnąc zapoznać się z nieznanymi woniami przyrządów
elektronicznych, kilka razy pociągnął nosem.
Tymczasem Zekk podszedł do stołu i z promiennym uśmiechem wyciągnął
ręce w stronę Peckhuma, pokazując cętkowane jajo jastrzębionietoperza.
24
- Popatrz, jaki skarb znaleźliśmy - powiedział. - Jak myślisz, ile za nie
dostaniemy?
Mężczyzna pokiwał entuzjastycznie głową, po czym delikatnie wyjął jajo z
dłoni chłopaka.
- Przypuszczam, że ponad sto kredytów - odparł. - Słyszałem, że wiele
ogrodów zoologicznych i ośrodków biologicznych chciałoby zdobyć takie cacko.
- Tylko upewnijcie się, że pisklę będzie dobrze traktowane - odezwał się
poważnie Jacen. - Obiecałem to jego matce.
Peckhum roześmiał się, kręcąc głową.
- Nigdy nie zrozumiem was, rycerzy Jedi - powiedział. - Myślę jednak, że to
nie będzie bardzo trudne. Prawdę mówiąc, chyba zacznę od rozmowy z twoją
matką. Mówiono mi kiedyś, że przywódczyni Nowej Republiki poszukuje
jakiegoś niezwykłego, egzotycznego stworzenia.
Zdumiony chłopiec zamrugał powiekami bursztynowych oczu.
- Nasza matka zaczęła zbierać okazy niezwykłych zwierząt? - zapytał. - Mogła
przecież poprosić mnie...
Peckhum wzruszył ramionami.
- Nie pytałem, dlaczego tego poszukuje - stwierdził. - Domyślam się, że chodzi
o prezent dla jakiegoś dyplomaty. Przypuszczam, że to jajo byłoby doskonałym
upominkiem, gdyby zostało umieszczone w odpowiednim inkubatorze.
Jaina rozejrzała się, czy mogłaby gdzieś usiąść, i w końcu zdecydowała się na
stos połatanych i wypranych pledów, które stary Peckhum bez wątpienia
zamierzał sprzedać jakiemuś handlarzowi. Zekk pospieszył do pomieszczenia
pełniącego funkcję kuchni, po czym zajął się przygotowaniem obiadu.
- Ostatnio, kiedy się widzieliśmy, Peckhumie - odezwała się Jaina tonem
przyjacielskiej pogawędki - starałeś się stawić czoło bestii, która wyłoniła się z
ostępów dżungli na Yavinie Cztery.
Peckhum nerwowo się roześmiał. Zapewne dobrze pamiętał tamte chwile.
- Od wielu lat nie byłem tak przerażony jak wówczas - przyznał. - Miejmy
nadzieję, że z każdym dniem wasz księżyc staje się coraz bardziej cywilizowany.
- Czy wybierasz się wkrótce z następnym transportem do akademii Jedi? -
zainteresował się Jacen.
- Nie, zlecono mi dokonanie przeglądu zwierciadeł, umieszczonych na orbicie
wokół Coruscant - odparł mężczyzna. - To niewdzięczna praca, ale dobrze
płatna... a przecież ktoś musi ją wykonać. A poza tym, to nic trudnego, jeżeli
spojrzeć na to od tej strony.
Ponieważ niemal całą powierzchnię Coruscant zajmowało miasto,
inżynierowie już dawno opracowali sposób, dzięki któremu ludzie mogli mieszkać
nawet w bardzo zimnych, południowych i północnych rejonach planety. Na
orbicie umieszczono ogromne zwierciadła, które odbijały promienie słońca, aby
później skupić je i skierować w tamte okolice. Dzięki temu uzyskiwano
wystarczająco dużo ciepła, żeby stopić podbiegunowe lody i umożliwić milionom
ludzi zamieszkanie nawet w tych niegościnnych miejscach.
Jaina dobrze rozumiała wszystkie kłopoty techniczne, związane z
automatycznym kierowaniem ogromnych zwierciadeł w taki sposób, żeby odbite
promienie padały pod odpowiednimi kątami. Zajęcie, polegające na okresowym
25
sprawdzaniu poprawności działania luster, przypominało trochę pracę
starożytnych latarników, którzy także kontrolowali pracę morskich latarń,
rozmieszczonych wzdłuż skalistych wybrzeży.
- Taka praca może być świetną okazją do oddawania się rozmyślaniom -
stwierdziła Tenel Ka.
- To prawda - przyznał Peckhum. - Chciałbym tylko, żeby jej warunki nie
były tak... surowe.
- A właściwie dlaczego warunki pracy w orbitalnej stacji kontrolnej są
surowe? - zapytała Jaina. - Czy nie ma tam żadnych urządzeń zapewniających
rozrywkę? Żadnych automatów, przygotowujących posiłki?
Peckhum parsknął.
- Projektanci stacji przewidzieli i jedne, i drugie. Co z tego, kiedy nie działają.
Stacje, kontrolujące pracę zwierciadeł, umieszczono na orbitach bardzo dawno,
jeszcze zanim całą władzę przejął Imperator. W czasach Imperium uważano
pracę w nich za rodzaj kary, na jaką skazywano szturmowców odmawiających
wykonania rozkazu.
Automaty przygotowujące posiłki, urządzenia dostarczające rozrywek,
systemy regulacji temperatury czy nawet aparatura telekomunikacyjna - to
wszystko coraz częściej się psuje. Nie słyszałem, żeby jacyś technicy chcieli
odwiedzić taką stację, by dokonać przeglądu urządzeń. Widocznie Nowa
Republika musi myśleć o tylu innych sprawach, że nie ma czasu zająć się jakością
holowideogramów w jakiejś stacji kontrolującej ustawienie zwierciadeł!
Jaina zacisnęła wargi i oparła brodę na dłoniach.
- Chyba znam powód tych usterek i niedomagań - oznajmiła. - Zapewne
wystarczyłoby tylko zainstalować nową centralną jednostkę wielozadaniową.
Możliwe, że wyeliminowałoby to wszystkie awarie.
Peckhum wyłączył komputerowy notatnik, po czym wsunął go do skórzanej
torby, przewieszonej przez oparcie krzesła.
- Mówisz tak, jakbym sam tego nie wiedział - odparł. - Takie jednostki są
jednak strasznie drogie, a poza tym bardzo trudno je otrzymać. Pięciokrotnie
prosiłem o przysłanie nowej i za każdym razem spotykałem się z odmową.
Odpowiadano mi, że „środki, jakimi dysponuje Nowa Republika, muszą być
przydzielane tam, gdzie są najbardziej potrzebne”. - Peckhum powiedział to tak,
jakby cytował słowa oficjalnego raportu. - Widocznie moich potrzeb nie uważa
się za najpilniejsze. - Potarł zarost na policzku. - No cóż, jakoś będę musiał sobie
radzić. Najważniejsze, że mam pracę. W zeszłym miesiącu wydałem kilka
własnych kredytów i kupiłem kieszonkowy odtwarzacz hologramów. Zabiorę go
ze sobą. Będzie musiał mi wystarczyć.
Z kuchni wyszedł Zekk, trzymając tacę ze stosem samopodgrzewających się
pojemników z racjami żywnościowymi.
- Chyba wiem, gdzie można zdobyć taką centralną jednostkę wielozadaniową
- powiedział, dotykając brodą puszki umieszczonej na wierzchołku stosu. -
Pamiętacie ten stary wahadłowiec, który znaleźliśmy? Z pewnością miał na
pokładzie wiele podsystemów. Musiał być wyposażony w coś, co kontrolowałoby
działanie wszystkich równocześnie.
26
- Z pewnością był - stwierdziła Jaina, energicznie kiwając głową. - Wszystkie
stare pasażerskie wahadłowce miały podobny system. Może był nieporęczny, ale
funkcjonował bez zarzutu.
Peckhum wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale po chwili zmarszczył czoło.
- No cóż, wyruszam w drogę jutro rano, a poza tym wcale nie jestem pewien,
czy umiałbym sam zainstalować taką jednostkę, nawet gdybyście mi ją dali -
powiedział.
Zekk machnął lekceważąco ręką.
- Nie przejmuj się tym - oświadczył beztrosko. - Zanim wrócisz, zdobędę to
urządzenie. Obiecuję.
- A kiedy wyprawisz się znów do takiej stacji, polecimy z tobą i pomożemy ci
je zainstalować - zaproponowała Jaina, czując nadarzającą się okazję. Lowbacca
także ryknął, wyraźnie zainteresowany tym pomysłem.
W oczach starego mężczyzny pojawiły się iskry zdumienia i zachwytu.
- No cóż, myślę, że może się wam udać - powiedział. - Uczcijmy to porządnym
obiadem.
Jednym ruchem ręki zgarnął z blatu koślawego stołu różne przedmioty,
robiąc miejsce, na którym Zekk mógłby postawić tacę ze stosem racji
żywnościowych. Ciemnowłosy chłopak przez chwilę przyglądał się puszkom, po
czym wręczył wszystkim po jednej. Otwarcie wieczek uruchomiło ukryte w dnach
podgrzewacze i wkrótce ze środka każdego pojemnika zaczęły wydobywać się
obłoczki pary.
Jaina kilka razy podejrzliwie pociągnęła nosem, a Jacen szturchnął widelcem
zawartość puszki. Tenel Ka poświęciła uwagę napisom, widocznym na
przyklejonej do pojemnika etykiecie. Lowie wyraził swoje wątpliwości
przeciągłym warknięciem.
- Nie powinien pan tak narzekać, panie Lowbacco - odezwał się Em Teedee. -
Jestem przekonany, że to coś pożywnego. Widzi pan? Na znak, że zawartość
nadaje się do spożycia, na etykiecie odciśnięto imperialną pieczęć.
Zekk uniósł jeden z pojemników.
- To stare racje żywnościowe, jakie wydawano szturmowcom - oznajmił z
dumą. - W jednym z niższych budynków znaleźliśmy imperialny magazyn z
zapasami żywności. Możliwe, że te racje nie są bardzo smaczne, ale zawierają
wszystkie składniki, niezbędne dla organizmu człowieka.
Tenel Ka wbiła widelec w nieapetyczną masę, po czym uniosła do ust, by po
chwili mruknięciem przyznać rację chłopakowi.
- Całkiem znośne - oświadczyła.
Jaina zamieszała szarawą, podobną do kitu substancję, po czym uśmiechnęła
się na widok Zekka, który właśnie próbował zawartość swojego pojemnika. Po
chwili i ona wzięła do ust małą porcję i stwierdziła, że nie czuje w ustach
nieprzyjemnego smaku, jakiego podświadomie oczekiwała. Prawdę mówiąc, nie
poczuła żadnego smaku, więc zaczęła jeść, nie chcąc okazać się nieuprzejma.
Kiedy skończyła, wstała od stołu i spojrzała w zielonkawe oczy Zekka.
- Czy pozwolisz, że teraz my zaprosimy cię na obiad? - zapytała.
Zekk uśmiechał się, usłyszawszy tę propozycję.
- Bardzo chętnie - odparł. - Kiedy?
27
- No cóż - rzekła Jaina. Zastanawiając się, przygryzła dolną wargę. - Ponieważ
Peckhum odlatuje jutro rano, dlaczego nie miałbyś przyjść do Pałacu
Imperialnego jutro wieczorem? Przed południem rodzice zabierają nas na
wycieczkę, ale po południu wydajemy coś w rodzaju uroczystego bankietu. Takie
przyjęcia są co prawda strasznie nudne, chcemy cię ugościć. Myślę, że uda mi się
załatwić ci zaproszenie.
- Naprawdę? - zapytał z nadzieją chłopak.
- Jasne - odparła Jaina.
- To prawda - przyznał Jacen. - Przypuszczam, że Threepio, obsługując nas,
napracuje się jak nigdy przedtem.
28
Rozdział 5
Padające ogromne płatki śniegu były ledwo widoczne na tle wszechobecnej
bieli podbiegunowych rejonów Coruscant. Jak okiem sięgnąć królowały śnieg i
lód, pokrywające wszystkie góry. Powietrze, wypuszczane przez Jainę, tworzyło
przed jej twarzą obłoczki pary. Dziewczyna czuła rozkoszne mrowienie nosa i
gardła, drażnionych przez lodowate, ale czyste i świeże powietrze, którym
oddychała.
W przeciwieństwie do niego tauntaun, którego dosiadała, po prostu
śmierdział. Zwierzę powinno być porządnie wytresowane i czyste, ale Jaina nie
sądziła, żeby bothański hodowca, opiekujący się bestiami w podbiegunowych
stajniach, poświęcał tyle samo czasu na utrzymywanie stworzeń w czystości, co na
ich trenowanie.
Tauntaun był porośniętym białą sierścią śnieżnym gadem, z którego łba
wyrastały zakrzywione rogi. Zwierzę biegało na silnie umięśnionych
trójpalczastych tylnych łapach, ukształtowanych w taki sposób, żeby mogło dosyć
szybko przedzierać się przez śnieżne zaspy. Macierzystym światem tych bestii
była lodowa planeta Hoth, na której Sojusz Rebeliantów założył przed wielu laty
tajną bazę. Niedawno pewien przedsiębiorczy hodowca sprowadził kilka takich
gadów do urządzonej w podbiegunowych okolicach Coruscant stajni i
proponował przejażdżki entuzjastom sportów zimowych, którzy spędzali wolny
czas w tych stronach. Okazało się jednak, że po przetransportowaniu na inny
świat tauntauny stały się narowiste i uparte. Jaina nie mogła zrozumieć, jakim
cudem przejażdżka na grzbiecie zwierzęcia może sprawić komukolwiek
przyjemność.
Kiedy starała się dogonić Jacena, jadącego przed nią także na tauntaunie, jej
bestia bez przerwy szarpała łbem, zapewne usiłując pozbyć się wędzidła z pyska.
Anakin jechał za plecami ojca, który z kolei podążał śladami Leii. Han Solo
uważał się za specjalistę od jeżdżenia na grzbietach tych upartych stworzeń, ale
Jaina nie mogła powstrzymać chichotu na widok kłopotów ojca z rumakiem,
skaczącym dziko po śnieżnym pustkowiu.
Dziewczyna najbardziej cieszyła się z okazji spędzenia kilku godzin z rodziną,
z daleka od zatłoczonych i gwarnych pomieszczeń metropolii. Cieszyła się, że
dzieci mogą być po prostu dziećmi, a rodzice - zwyczajnymi rodzicami... choćby
tylko przez krótki czas.
Lowie postanowił zostać w towarzystwie swojego wuja, Chewbaccy, a
Threepio zaproponował Tenel Ka, że pokaże jej najtrudniejsze tory przeszkód na
Coruscant.
Niedługo Jaina, Jacen i ich przyjaciele mieli wrócić do akademii Jedi na
dalszą część nauki, a Han i Leia musieli znów zająć się rozwiązywaniem
problemów, związanych z umacnianiem Nowej Republiki.
Na razie jednak wszyscy przebywali na wakacjach.
- Pościągajmy się! - zaproponował Jacen, pochylając się na grzbiecie
tauntauna.
Jaina natychmiast postanowiła podjąć rzucone przez brata wyzwanie.
29
- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała, po czym także pochyliła się i wbiła
pięty w boki swojego śnieżnego gada.
Kiedy jednak Jacen wydał dziki okrzyk, chcąc zachęcić swoją bestię do
pośpiechu, jego tauntaun przystanął i za żadne skarby nie chciał zrobić ani kroku
dalej.
Tymczasem wierzchowiec Jainy pogalopował tak szybko, jak potrafił, ale
dziewczyna nie miała czasu, żeby cieszyć się ze zwycięstwa. Wszystko wskazywało
na to, że czeka ją tyle samo kłopotów z powstrzymaniem swojego gada co jej
brata ze zmuszeniem swojego do ruszenia w dalszą drogę.
- Jeszcze trochę zupy? - zapytała Leia, pochylając się nad wbitym w jakąś
zaspę termicznym pojemnikiem.
Jaina pokręciła głową.
- Nie sądzę, żebym mogła przełknąć chociaż łyk, mamo - powiedziała.
- Hej, a ja poproszę jeszcze trochę - odezwał się Jacen.
- I ja także - zawtórował Anakin.
- Powiedzmy, że razem ze mną będzie trzech głodnych mężczyzn z rodziny
Solo - dodał Han, wręczając swój kubek i obdarzając Leię szelmowskim
uśmiechem. - Nigdy nie potrafię odmówić, kiedy częstujesz czymś, co
przygotowałaś specjalnie z myślą o wycieczce.
- Tak, przypuszczam, że potrafię naciskać guziki automatu przygotowującego
posiłki zręczniej niż jakakolwiek inna znana ci osoba - odparła cierpko Leia.
Jaina westchnęła, zadowolona, że wreszcie ma okazję chociaż trochę
odpocząć. Przez kilka następnych godzin po zakończeniu przejażdżki na
grzbietach tauntaunów zjeżdżali na turbonartach, rzucali się pigułami, a nawet
budowali zamki ze śniegu. Teraz, siedząc wygodnie na grubej warstwie
izolacyjnej termopianki, dziewczyna wyciągnęła ręce i zaczęła chwytać osiadające
na jej rękawicach płatki śniegu.
- Chciałabym, żebyśmy mogli robić to częściej - powiedziała.
- Może powinniśmy - zgodziła się jej matka.
Anakin skończył siorbać resztę zupy ze swojego kubka.
- Ja także niedługo polecę do akademii Jedi - oznajmił. - Będziemy mogli
wówczas częściej jadać razem posiłki.
- Och, dobrze, że mi o tym przypomniałeś - rzekła Leia. - Pamiętajcie, że
dzisiaj wieczorem wydaję bardzo ważne przyjęcie na cześć nowej ambasador Alfy
Karnaka.
- Gdzie jest ta Alfa Karnaka? - zainteresował się Jacen. - Chyba nigdy o niej
nie słyszałem.
- Jeszcze dalej niż gromada gwiezdna Hapes - odparła jego matka. - W
pobliżu systemów jądra galaktyki.
- Czy to właśnie w pobliżu jądra znajdują się systemy będące ostatnimi
bastionami, jakie dochowują wierności Imperium? - zapytała Jaina.
- Jasne, że tak - odparł Han Solo. - To właśnie dlatego to przyjęcie jest tak
ważne dla waszej matki. Będziecie musieli zachowywać się, jak najlepiej umiecie.
Jacen jęknął.
- Jeżeli to takie ważne, dlaczego my musimy uczestniczyć w tym bankiecie?
30
Leia obdarzyła go ciepłym uśmiechem.
- Zależy mi na tym, żebyście poznali nową panią ambasador. Musicie
wiedzieć, że w społeczeństwie Alfy Karnaka dzieci odgrywają bardzo ważną rolę.
Są traktowane jak drogocenne skarby, z każdym dniem coraz bardziej
wartościowe. W społeczności Karnaka wielodzietne rodziny cieszą się
największym szacunkiem. Część ich rządu stanowi rada zajmująca się tylko
problemami dzieci.
- Blasterowe błyskawice - mruknął Jacen. - Zupełnie zapomniałem. Przecież
zaprosiliśmy Zekka na dzisiejszy wieczór.
- Czy mógłby przyjść na ten bankiet, mamo? - zapytała błagalnie Jaina.
Leia wyglądała na zakłopotaną. Jaina rzadko widywała ten wyraz na twarzy
matki.
- Zekk? Wasz młody przyjaciel? - zapytała. - Ten sam, który kiedyś nie miał
gdzie mieszkać?
- Czy nie mówiłaś zawsze, że liczy się charakter, a nie to, gdzie kto mieszka i
skąd pochodzi? - odezwała się Jaina, jakby chcąc się usprawiedliwić.
- No, ta-a-a-k... - odparła Leia, wyraźnie przeciągając to słowo.
- Proszę cię, mamo, zgódź się! - nalegała dziewczyna. - Jeżeli się zgodzisz,
pozwolę nawet, żebyś zaplotła moje włosy - dodała z nadzieją.
Spojrzała na braci, jakby szukając u nich poparcia, i zauważyła na twarzy
Anakina ów szczególny wyraz, jaki malował się na niej zawsze, ilekroć młodszy
brat usiłował rozwiązać jakiś trudny problem.
- Jeżeli ci z Karnaka tak bardzo cenią dzieci, czy ich pani ambasador nie
będzie jeszcze szczęśliwsza, jeżeli przy stole ujrzy o jedno dziecko więcej? -
zapytał w końcu chłopiec.
Twarz jego matki natychmiast się rozchmurzyła.
- Tak, oczywiście. Masz rację. Wasz przyjaciel Zekk będzie mile widzianym
gościem. Prawdę mówiąc, uważam, że powinniście zaprosić także Tenel Ka i
Lowiego.
Jaina roześmiała się, nie kryjąc wielkiej ulgi.
- Wspaniale! Zaproszę ich, kiedy powrócimy.
Jacen, który także skończył jeść zupę, wstał i zapytał:
- Czy musimy wracać już w tej chwili? Han zerknął na chronometr.
- Nie, została nam jeszcze godzina albo dwie - odparł.
- No cóż, w takim razie - zaczął chłopiec - pościgajmy się, kto będzie pierwszy
u stóp tamtej góry!
Wszyscy się roześmieli, a potem zaczęli pospiesznie przypinać turbonarty.
31
Rozdział 6
Tego samego wieczora o umówionej godzinie Zekk pojawił się przed bramą i
został wpuszczony do ogromnego pałacu. Strażnicy Nowej Republiki sprawdzili,
czyjego nazwisko figuruje na liście zaproszonych gości, po czym wskazali mu
jeden z eleganckich, kolebkowo sklepionych korytarzy. Chociaż chłopak znał
drogę do komnat Jacena i Jainy, umundurowani żołnierze nalegali, że będą jego
oficjalną „eskortą”. Zekk był tym wszystkim cokolwiek onieśmielony.
W nowych, odświętnych, ale niewygodnych szatach czuł się dziwnie
skrępowany, wiedział jednak, że podczas oficjalnego bankietu powinien być
elegancko ubrany. Przyrzekł sobie w duchu, że nie wprawi nikogo w
zakłopotanie. Najbardziej zależało mu na tym, by nie przynieść wstydu
bliźniętom.
Zanim stary Peckhum odleciał do orbitalnej stacji, by samotnie dokonać
przeglądu urządzeń kontrolujących ustawienie ogromnych zwierciadeł, pomógł
Zekkowi wybrać kilka części odpowiedniego na tę uroczystość stroju. Później
młodzieniec wyruszył na poszukiwania stosownej marynarki, którą udało mu się
w końcu zdobyć dzięki temu, że sprzedał kilka najładniejszych świecidełek i
zabytków ze swojej kolekcji. Teraz, kiedy jechał turbowindąna wyższy poziom, a
potem kroczył labiryntem okazałych korytarzy, kierując się ku apartamentom,
zajmowanym przez przywódczynię Nowej Republiki, czuł się jak prawdziwy
strojniś.
Przed drzwiami zauważył go android protokolarny See-Threepio.
Wprowadził chłopaka do komnaty, po czym zamaszystym gestem złocistej ręki
odprawił żołnierzy.
- Ach, cieszę się, że pan przyszedł, młody panie Zekku - powiedział. - Prawdę
mówiąc, trochę jednak się pan spóźnił. Będziemy musieli się pospieszyć. Trzeba
będzie jeszcze przygotować to i owo.
Zekk przeciągnął dłońmi po fałdach niewygodnego odświętnego ubrania.
- Co to znaczy, przygotować to i owo? - zapytał. - Jestem przecież gotów. Mam
na sobie uroczyste ubranie... czego jeszcze mi potrzeba?
Z głośnika w głowie Threepia wydobyło się kilka dźwięków do złudzenia
przypominających cmoknięcia. Android przesunął dłonią po gorsie koszuli
Zekka.
- O rety - jęknął. - To ubranie jest naprawdę szykowne, ale przede wszystkim
bardzo... niezwykłe. Jeżeli moje bazy danych się nie mylą, przed kilkoma
dziesięcioleciami było uważane za dosyć modne. Powiedziałbym nawet, że ma
całkiem dużą wartość historyczną.
Zekk poczuł nagle, że ogarnia go rozczarowanie. Poświęcił przecież tyle czasu
i trudu, aby prezentować się jak najlepiej. Uczynił naprawdę wszystko, co tylko
było w jego mocy, a gderliwy android, lekceważąc jego dobre chęci, w ciągu kilku
sekund pozbawił go wszelkich złudzeń.
Z bocznej komnaty niemal wybiegła Leia Organa Solo, ale na widok Zekka
stanęła w pół kroku. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Och... to znaczy, witaj, chłopcze - odezwała się po chwili. - Cieszę się, że
przyszedłeś.
32
Obejrzała go od stóp do głów, jakby chciała przeniknąć spojrzeniem na wylot.
Zekk zgrzytnął zębami, ale starał się nie dać poznać po sobie, że poczuł się
zakłopotany. Był jednak niemal pewien, że na jego policzkach pojawiły się
szkarłatne plamy. Uroczysty strój, jaki włożył specjalnie z myślą o bankiecie,
wydawał mu się teraz równie śmieszny jak kostium pajaca.
- Mam nadzieję, że nie sprawiam nikomu kłopotu... - zaczął i urwał, nie
wiedząc, co powinien powiedzieć. - To znaczy... Nie starałem się, żeby Jacen i
Jaina mnie zaprosili...
- Nie przejmuj się tym, chłopcze - przerwała mu Leia, a potem obdarzyła
chłopaka ciepłym uśmiechem. - Nowa pani ambasador z Alfy Karnaka przybyła z
własną gromadką dzieci, tak że możesz się uspokoić. Po prostu zachowuj się, jak
najlepiej potrafisz.
Po chwili powrócił Threepio, niosąc kilka przedmiotów mających poprawić
wygląd zewnętrzny gościa.
- Młody panie Zekku, przypuszczam, że powinniśmy zacząć od czesania
włosów - oznajmił. - Wszyscy muszą się prezentować jak najbardziej okazale. Ten
bankiet jest dla Nowej Republiki sprawą honoru. Jaka szkoda, że nie udało mi się
dotrzeć do tych starych baz danych, które zawierały informacje na temat
zwyczajów panujących na Alfie Karnaka! Wygląda na to, że moi programiści
zupełnie o nich zapomnieli. - Zaczął czesać włosy Zekka. - O rety, z pewnością
powinno sieje ostrzyc! Hmmm, jestem ciekaw, czy mielibyśmy na to chociaż
trochę czasu...
Do Zekka, stojącego nieruchomo i poddającego się zabiegom przesadnie
troskliwego androida, podbiegły bliźnięta, by powitać przyjaciela. Przygładzone,
proste włosy chłopca wyglądały naprawdę niezwykle, a jego twarz została tak
dokładnie umyta, że Jecen tylko z trudem go rozpoznał.
- Witaj, Zekku! - zawołała Jaina, naprawdę ucieszona pojawieniem się gościa,
ale na widok niezwykłego ubrania przyjaciela przycisnęła palce do ust, z trudem
tłumiąc chichot. Chłopak poczuł, że rumieńce wstydu na jego twarzy przybierają
intensywniejszy odcień.
Spróbował wyrwać się z objęć nieustannie zrzędzącego androida, ale Threepio
przypomniał mu surowo:
- Przecież jestem protokolarnym androidem, proszę pana, i doskonale wiem,
jak powinno się wyglądać podczas takich uroczystości.
Zekk nie zamierzał się z nim sprzeczać, ale kilkakrotnie skrzywił się, kiedy
Threepio uparcie rozczesywał jego włosy.
- Nie jestem pewien, czy to był dobry pomysł - powiedział, zwracając się do
bliźniąt. - Pamiętajcie o tym, że nie znam się na dyplomacji. Nie wiem niczego na
temat dobrych manier ani etykiety.
Jaina się roześmiała.
- Nie przejmuj się tym - odrzekła. - Kieruj się zdrowym rozsądkiem we
wszystkim, co będziesz robił albo mówił, i przyglądaj się temu, co będą robili inni.
To uroczysty dyplomatyczny bankiet, w trakcie którego będziesz musiał
postępować zgodnie z wieloma nudnymi ceremoniami, ale jedzenie powinno być
wyśmienite. Z pewnością będzie ci smakowało.
33
Zekk nie uznał za słuszne przypomnieć dziewczynie, że bardzo łatwo było jej
mówić takie rzeczy. Przecież uczono ją przez tyle lat dyplomatycznych procedur i
ceremoniałów, że teraz niemal instynktownie wiedziała, jak powinna zachowywać
się w różnych sytuacjach. On jednak nie był wychowywany w taki sposób.
Pomyślał, że cała impreza będzie jedną wielką katastrofą.
See-Threepio, który w końcu chyba zrezygnował z całkowitego rozczesania
włosów gościa, stał teraz przed nim i z rozpaczą załamywał złociste ręce.
- O rety - westchnął w końcu. - Mam wrażenie, że to wszystko nie wypadnie
najlepiej.
Zekk nie mógł się z nim nie zgodzić.
Kiedy wszyscy wchodzili do wielkiej sali, w której zwykle urządzano oficjalne
bankiety, na końcu grupy kroczyła Tenel Ka, dobrze świadoma wszystkiego, co j
ą czeka. Oto miała uczestniczyć w bardzo ważnej dyplomatycznej uroczystości.
Przecież właśnie do tego przygotowały ją surowe nauki babki, jakich
wysłuchiwała w komnatach królewskiego dworu Hapes. Tenel Ka była
księżniczką, następczynią hapańskiego tronu i przyszłą władczynią systemów
gwiezdnych tworzących gromadę Hapes. Dotychczas robiła jednak wszystko,
żeby unikać takich przyjęć. Zamiast tego spędzała cały wolny czas na
niegościnnej Dathomirze, rodzimej planecie matki, gdzie mogła ćwiczyć i żyć jak
prawdziwa wojowniczka. Pochodząca z Hapes babka dziewczyny sprzeciwiała się
kierunkowi wychowania, w jakim zdecydowała się podążać księżniczka, ale Tenel
Ka miał na ten temat odmienne zdanie. Wiele razy udowodniła, że potrafi być
stanowcza.
Teraz kroczyła za Jacenem, Jaina i Zekkiem w towarzystwie Lowbaccy i
milczącego młodszego brata bliźniąt, Anakina. Miała na sobie krótki,
dopasowany do gibkiego ciała strój, wykonany z barwnych kawałków
jaszczurczej skóry, specjalnie na tę okazję pociągnięty naoliwioną szmatką i
wypolerowany, tak by połyskiwał przy każdym ruchu. Jej silnie umięśnione ręce i
nogi były obnażone, ale dziewczyna miała na ramionach fałdzistą pelerynę barwy
ciemnej zieleni.
Przez wiele ostatnich miesięcy przebywała w akademii Jedi, znajdującej się na
Yavinie Cztery, a wcześniej mieszkała na Dathomirze w górskiej osadzie, pośród
klanu kobiet ze Śpiewającej Góry. Nie nawykła do życia w pałacowych
komnatach hapańskiego dworu, a zatem traktowała wydany na cześć pani
ambasador z Alfy Karnaka uroczysty bankiet jako jeszcze jedno wyzwanie,
któremu musi stawić czoło.
Lowbaccę przy tej okazji wykąpano i wysuszono, a jego sierść starannie
rozczesano, dzięki czemu wysoki Wookie, pozbawiony sterczących we wszystkie
strony kudłów, sprawiał wrażenie jeszcze chudszego niż w rzeczywistości.
Zaczynające się nad lewym okiem pasemko ciemniejszych włosów zostało również
dokładnie uczesane. Lowie wyglądał teraz zabójczo przystojnie... rzecz jasna,
jąkną Wookiego.
Na czele procesji, poprzedzając Hana i Leię, kroczył poważny i dumny See-
Threepio, któremu wydawało się, że eskortuje całą grupę. Kiedy wszyscy znaleźli
się przed drzwiami do wielkiej sali bankietowej, stojący po obu stronach
34
strażnicy Nowej Republiki rozsunęli skrzydła na boki. Leia, wyglądająca w
śnieżnobiałej szacie jak królowa, ujęła Hana pod rękę i weszła do środka. Mimo
iż przywódczyni Nowej Republiki nie była zbyt wysoka, sprawiała wrażenie
osoby pewnej siebie i wyjątkowo energicznej. Przypominała baterię, naładowaną
do granic możliwości. Tenel Kaja podziwiała.
Okazało się, że wszyscy zaczęli wchodzić do sali bankietowej w
najodpowiedniejszej chwili. Kiedy gospodarze przechodzili przez próg jednych
drzwi, drugie, umieszczone po przeciwnej stronie, właśnie się otwierały, ukazując
wchodzącą panią ambasador Alfy Karnaka, kroczącą na czele grupy ośmiorga
własnych dzieci.
Dyplomatka wyglądała jak stóg siana, z którego sterczały we wszystkie strony
brązowe włosy. Przypominała wielkie jajo porośnięte sierścią tak długą, że
całkowicie ukrywała jej ciało. Trudno nawet było dostrzec błyszczące wśród
zmierzwionych splotów oczy pani ambasador, a kiedy istota podchodziła do
wielkiego stołu, nie było także widać ukrytych pod długimi włosami nóg. Po
chwili dyplomatka z Alfy Karnaka spoczęła na krześle, ustawionym u szczytu
stołu tuż obok krzesła, przeznaczonego dla przywódczyni Nowej Republiki. Po
chwili i Leia zajęła swoje miejsce, a z drugiej strony usiadł Han Solo.
Ośmioro dzieci pani ambasador było miniaturowymi kopiami matki, również
wyglądającymi jak włochate stogi siana. Spiesząc się, pociechy zaczęły zajmować
miejsca przy stole. Sierść dziewczynek zapleciono w warkoczyki, przewiązane
różnobarwnymi wstążkami, a sploty włosów chłopców zakończono niewielkimi,
dźwięczącymi przy - każdym ruchu dzwonkami. Wszystkie pociechy sprawiały
wrażenie doskonale wychowanych i siadając na wyznaczonych miejscach wzdłuż
dłuższego boku stołu, zachowywały się nienagannie.
Tenel Ka była rada, że i ona pomyślała o wpleceniu barwnych wstążek w
złocistorude włosy. Czasami, kiedy przebywała w sali audiencyjnej hapańskiego
dworu, zdarzało się jej widywać przybyszów z Alfy Karnaka. Włochate istoty, na
ogół bardzo nieśmiałe i hołdujące przedziwnym obyczajom, były jednak
niezwykle przyjacielskie i wyrozumiałe.
Tenel Ka siedziała obok Lowbaccy, a Jacen, Jaina oraz ich przyjaciel zajęli
miejsca bliżej szczytu długiego wypolerowanego stołu. Młodszy brat bliźniąt,
Anakin, obdarzony niesamowitymi jasnobłękitnymi oczami, sprawiał wrażenie,
że jest mu wszystko jedno, gdzie usiądzie. Cierpliwie czekał, aż będzie mógł zająć
miejsce pomiędzy Lowbaccą a Jacenem.
Zaaferowany See-Threepio krzątał się wokół stołu, raz po raz stawiając na
nim różne rzeczy i rozkoszując się wykonywanymi czynnościami. Był przecież
protokolarnym androidem, zaprogramowanym specjalnie do takich zajęć -
skomplikowanych i wymagających wielkiego taktu ceremonii dyplomatycznych,
nie mających nic wspólnego z awanturniczymi przygodami, podczas których
żądano od niego, aby wykazywał się odwagą.
Przed błyszczącymi talerzami, które postawiono na stole przed każdym z
gości, umieszczono kryształowy wazon z bukietem świeżych, ozdobnych i
roztaczających miłe wonie egzotycznych roślin. Hodowano je specjalnie w
ogrodach botanicznych Coruscant i dobierano w taki sposób, by wprawiały
biesiadników w przyjemny nastrój.
35
Kiedy wszyscy zajęli miejsca przy stole, Leia wstała i zaczęła wygłaszać
uroczyste, specjalnie przygotowane przemówienie. Serdecznie powitała panią
ambasador i wyraziła życzenie długiej i owocnej współpracy. Oświadczyła, że ma
nadzieję, iż przyszłe stosunki będą pełne przyjaźni i wzajemnej pomocy, a także
poszanowania wzajemnych interesów handlowych. W pewnej chwili szepnęła coś
do Threepia, a wówczas złocisty android skierował się do niewielkiej niszy, by po
chwili powrócić z jakimś pakunkiem. Tenel Ka natychmiast rozpoznała
przenośną osłonę inkubacyjną kryjącą dobrze znany przedmiot o zaokrąglonych
kształtach.
- Hej, to przecież jajo jastrzębionietoperza, które znaleźliśmy! - wykrzyknął
Jacen, nie potrafiąc opanować zaskoczenia.
Leia uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową.
- To prawda - oświadczyła. - Mam nadzieję, że pani ambasador zechce
przyjąć ten dar tym chętniej, że dowiedziała się, iż znalazły go te same dzieci, z
którymi zasiada teraz przy stole.
Ręce dyplomatki z Alfy Karnaka zaczęły drżeć z podniecenia. Jej długie włosy
zjeżyły się z zachwytu, a tymczasem Leia ciągnęła:
- Pani ambasador, co prawda nie znamy jeszcze wszystkich panujących na
Karnaku zwyczajów, ale słyszeliśmy o pani wielkim zamiłowaniu do niezwykłych
okazów flory i fauny. Przekazano nam wiadomości o wspaniałych
holograficznych dioramach i ogromnych ogrodach zoologicznych, w których
zwierzęta mogą żyć, nawet nie wiedząc o tym, że nie przebywają na wolności.
Pragnęłabym zatem, żeby zechciała pani przyjąć jako dar dla siebie i swojego
ludu to drogocenne jajo jastrzębionietoperza, jednego z najtrudniejszych do
pochwycenia stworzeń żyjących w Imperial City. Tylko niewiele okazów można
znaleźć w ogrodach zoologicznych, rozrzuconych po planetach całej galaktyki.
Zachwycona ambasador Alfy Karnaka zakwiliła jak małe dziecko.
- Ten dar z całą pewnością stanie się jednym z najwspanialszych okazów,
jakie udało nam się kiedykolwiek zdobyć - oświadczyła.
- Musi pani jednak otoczyć pisklę specjalną opieką - wtrącił się Jacen. -
Obiecałem to jego matce.
Włochata istota wcale nie uznała uwagi chłopca za niezwykłą czy
nieuprzejmą.
- Daję ci na to uroczyste słowo honoru - odparła, kierując te słowa do Jacena.
Następnie zwróciła się do Leii i poruszając ustami, ukrytymi gdzieś między
splotami długich włosów, wygłosiła własne, równie starannie przygotowane
przemówienie. Wyraziła w nim mniej więcej te same pragnienia, które przed
chwilą wypowiedziała przywódczyni Nowej Republiki.
Tymczasem jej podobne do włochatych kulek dzieci wierciły się niespokojnie
na krzesłach, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy będą mogły zabrać się do
jedzenia. Również bliźnięta i pozostali młodzi Jedi czuli, że ich żołądki zaczynają
wyprawiać dziwne harce. Han Solo, ubrany odpowiednio okazale, raz po raz
niespokojnie spoglądał na żonę, jakby źle się czuł w koszuli ze sztywnym
kołnierzykiem i wojskowym mundurze, na którym błyszczał rząd medali. Tenel
Ka ogarnęło współczucie na jego widok.
36
Kiedy przemówienie pani ambasador dobiegło końca, do sali bankietowej
wkroczył Threepio w towarzystwie toczącego się na kółkach pomocniczego robota
wiozącego ogromną wytłaczaną srebrną tacę. Ustawiono na niej ozdobne talerze,
wypełnione apetycznie wyglądającymi, wspaniale ułożonymi i przyozdobionymi
potrawami. Kierując się dobrymi obyczajami politycznymi, a także
najzwyczajniejszą grzecznością, złocisty android pomaszerował ku szczytowi
stołu, gdzie siedziała przywódczyni Nowej Republiki w towarzystwie ambasador
Alfy Karnaka. Chcąc pokazać, jak wielkie wrażenie wywarł na nich widok tak
wspaniałych potraw, obie dyplomatki zaczęły wydawać odpowiednie, pełne
zachwytu pomruki i jęki.
Tenel Ka przyglądała się, jak See-Threepio sięga po największy talerz,
ustawiony na tacy pomocniczego robota, po czym kieruje się ku pani ambasador.
Natychmiast zrozumiała, że android zamierza postawić pierwszą porcję przed
dyplomatką - co, zgodnie z panującymi na Karnaku zwyczajami, byłoby strasznie
nieuprzejme.
Jak ukłuta szpilką zerwała się na równe nogi i nie przejmując się rym, że od
złocistego androida dzieli ją niemal cała długość stołu, zawołała:
- Przepraszam cię, Threepio! Czy pozwolisz, że ja to zrobię?
Nie czekając na odpowiedź, pospiesznie obeszła stół i przystanęła przez
zdezorientowanym androidem. Zaczęła zdejmować z wielkiej tacy talerze z
porcjami jedzenia i stawiać je po kolei przed dziećmi pani ambasador. Jak można
było się spodziewać, zaczęła od najmniejszej i prawdopodobnie najmłodszej
włochatej kulki.
Zdziwiona księżniczka Leia popatrzyła na dziewczynę z Dathomiry, ale
powstrzymała się od jakichkolwiek uwag. Tymczasem ambasador Alfy Karnaka
uczyniła gest, który chyba oznaczał kiwnięcie głową.
- Bardzo ci dziękuję, młoda damo - powiedziała. - Wyświadczasz nam wielki
zaszczyt. Nie spodziewałam się, by ktokolwiek z dostojników Nowej Republiki
chciał stosować się do naszych obyczajów.
Tenel Ka szturchnęła Threepia, po czym obeszła razem z nim stół i
zatrzymała się za plecami Anakina. Położyła dłoń na ramieniu chłopca, a potem
pochyliła się nad nim i zaczęła coś szeptać do jego ucha. Anakin nie zaprotestował
ani o nic nie zapytał. Wstał od stołu, wyjął talerz z dłoni androida i postawił go na
stole przed panią ambasador.
Zdumiona dyplomatka radośnie zakwiliła.
- Dziękuję bardzo. Jestem wielce zaszczycona tym, że zechciała pani wybrać
najmłodsze dziecko, by mi usługiwało - oznajmiła, zwracając się do Leii.
- Ja... cała przyjemność po mojej stronie - bąknęła Leia, niepewna, co
powiedzieć.
Tenel Ka, która stała teraz za krzesłem przywódczyni Nowej Republiki,
nieznacznie kiwnęła głową.
- Tak jest, pani ambasador - rzekła. - Chcieliśmy okazać pani szacunek,
stosując się do zwyczajów obowiązujących na pani macierzystym świecie. Dobrze
wiemy, że spełnianie życzeń dzieci naszych gości należy do obowiązków młodszej
osoby spośród domowników, podczas gdy najbardziej poważanej osobie dorosłej
usługuje jedno z dzieci gospodarzy bankietu.
37
- Jestem po prostu wzruszona - oświadczyła dyplomatka z Alfy Karnaka. -
Jeżeli wszyscy dostojnicy Nowej Republiki tak samo znają nasze obyczaje, nie
sądzę, żeby nawiązanie stosunków dyplomatycznych między naszymi światami
zajęło bardzo dużo czasu.
Drżąc z ulgi, że w ostatniej chwili udało się jej zapobiec kłopotliwej sytuacji, w
jaką omal nie wpadła księżniczka Leia, uśmiechnięta Tenel Ka zajęła poprzednie
miejsce. Natychmiast siedzący obok niej Jacen odwrócił głowę i nie kryjąc
zdziwienia, spojrzał na nią swoimi bursztynowymi oczami o odcieniu
koreliańskiej brandy.
- Skąd o tym wiedziałaś? - zapytał szeptem.
- Kiedyś... Ktoś mi o tym powiedział - odrzekła, a później umilkła, nie chcąc
ujawnić, iż pochodzi z królewskiego rodu. Nie chciała wyjawić tej tajemnicy
nawet komuś, kogo uważała za jednego z najlepszych przyjaciół.
Zekk nie odzywał się ani słowem, czuł się dziwnie skrępowany. Jedzenie było
wyśmienite, ale za każdym razem, ilekroć robił jakiś ruch ręką czy głową,
zastanawiał się, czy kogoś nie obrazi albo nie wywoła dyplomatycznego
incydentu.
Tymczasem Threepio postawił na stole pozostałe talerze, a więc chłopiec mógł
poświęcić całą uwagę jedzeniu. Miało wspaniały smak, nie mówiąc o tym, że było
o wiele bardziej urozmaicone niż to, do którego przywykł.
Szczególnie smakowała mu zielenina, umieszczona w stojącym przed nim
kryształowym wazonie. Była wyjątkowo świeża i krucha. Niektóre listki miały
gorzki smak, inne słodkawy... ale przecież w czasach, kiedy tułał się po ulicach,
zdarzało mu się nieraz jadać o wiele gorsze rzeczy. Pamiętał, jak opiekał nad
ogniem odrywane od granitowych ścian ślimaki czy gotował pokrojone kawałki
grzybów rosnących na durbetonowych murach. Te warzywa były przynajmniej
pachnące i pożywne. Naprawdę mu smakowały.
Miał wrażenie, że i gospodarze, i goście zajęci są grzecznościową rozmową na
neutralne polityczne tematy. Czując się coraz bardziej zagubiony, postanowił
przyłączyć się do tej konwersacji. Odsunął na bok pusty kryształowy wazon i
powiedział:
- Zielenina była naprawdę doskonała. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek w życiu
jadł coś równie smacznego.
Wydawało mu się, że jego uwaga nie powinna zostać uznana za coś
niestosownego. Chcąc dać dowód, że zamierza wziąć udział w rozmowie toczącej
się przy stole, wypowiedział uprzejmy komplement, który z całą pewnością nie
powinien nikogo urazić ani zdziwić.
Mimo to nagle uświadomił sobie, że kierują się na niego oczy wszystkich osób
siedzących przy wielkim stole. Pospiesznie rzucił okiem na przód swojej
niemodnej marynarki, czy przypadkiem nie zabrudził jej jakimś jedzeniem albo
płynem.
Z oczu Jacena wyzierało zdumienie zmieszane z niedowierzaniem. Tenel Ka
zachowywała się w taki sposób, jakby nawet nie usłyszała rzuconej przez Zekka
uwagi. Jaina szturchnęła chłopaka pod żebro i zachichotała.
38
- To nie była zielenina - szepnęła. - To był bukiet, postawiony na stole dla
ozdoby! Nie nadawał się do jedzenia.
Przerażony Zekk słuchał jej, ale na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
- Proszę pamiętać o tym, panienko Jaino - odezwał się nagle stojący za ich
plecami Threepio - że wiele roślin ozdobnych nadaje się do jedzenia. Pośród tych,
które tworzyły bukiet, nie było ani jednej niejadalnej. Jestem przekonany, że
spożycie ich nie wyrządzi nikomu żadnej krzywdy...
Siedząca u szczytu stołu księżniczka Leia poruszyła się i chrząknęła.
- Cieszę się, Zekku, że ta zielenią tak ci smakowała - powiedziała na tyle
głośno, żeby usłyszeli ją wszyscy biesiadnicy. Przysunęła do siebie kryształowy
wazon i sięgnęła po łodygę karbowanej purpurowo-zielonkawej rośliny. Włożyła
ją do ust i zaczęła żuć, lekko się uśmiechając. Han Solo popatrzył na żonę,
zapewne przypuszczając, że postradała wszystkie zmysły, ale nagle podskoczył,
jakby ktoś kopnął go w kostkę. On także zaczął jeść rośliny tworzące bukiet w
jego wazonie. Jaina poszła w ślady rodziców i po chwili wszyscy biesiadnicy
oddawali się pałaszowaniu „zieleniny”.
Zekk siedział nieruchomo. Czuł się upokorzony, ale starał się, żeby nikt tego
nie zauważył. Jego ubranie okazało się dziwaczne i staromodne, maniery przy
stole pozostawiały wiele do życzenia, a poza tym jedząc coś, co powinien od
pierwszego rzutu oka wziąć za ozdobę, stworzył niezręczną sytuację. Żałował, że
przyjął zaproszenie bliźniąt i zgodził się uczestniczyć w bankiecie.
Dotrwał jednak do końca, nie odzywając się ani słowem. Z ulgą przyglądał
się, jak pani ambasador Alfy Karnaka i gromadka jej włochatych dzieci,
odprowadzani przez Leię i jej męża, opuszczają salę bankietową.
Kiedy strażnicy Nowej Republiki eskortowali go do wyjścia, chłopak
postanowił skorzystać z pierwszej lepszej okazji ucieczki.
- Nie martw się tym, co zdarzyło się dziś przy stole - odezwała się Jaina,
pragnąc go pocieszyć. - Liczy się tylko to, że jesteś naszym przyjacielem.
Zekk poczuł się urażony jej uwagą. Zdziwił go sam fakt, iż dziewczyna uznała
za konieczne powiedzieć coś takiego. Nie należał do jej świata. Czuł, że prawda ta
płonie w jego mózgu, jakby ktoś wypisał te słowa płomienistymi literami.
Powinien był to wiedzieć, zamiast łudzić się, że mógłby czuć się swobodnie w
towarzystwie osób należących do najwyższych sfer społecznych.
Kiedy cichaczem wyślizgnął się przez tylne drzwi z wielkiej sali bankietowej,
miał zamiar pobiec korytarzem tak szybko, by nie mogli dotrzymać mu kroku
nawet zawsze czujni strażnicy Nowej Republiki. Mimo to Jaina spróbowała go
dogonić.
- Zaczekaj! - zawołała. - Pamiętaj o tym, że umówiliśmy się na jutro!
Obiecaliśmy przecież, że pomożemy ci wydostać tę centralną jednostkę
wielozadaniową dla Peckhuma!
Zekk nie bardzo chciał wracać do domu, ale był pewien, że nie może teraz
zostać z bliźniętami. Puścił się korytarzem, ani słowem nie odpowiadając na
uwagę Jainy.
39
Rozdział 7
Nieco później tego samego dnia eskortowany przez statki Nowej Republiki
krążownik gwiezdny „Diament” dotarł do granicy przestrzeni systemu
Coruscant. Wokół jednostki uwijały się najeżone lufami turbolaserowych dział
szturmowe statki, sugerując, że ładownie krążownika mogą kryć przedmioty o
znaczeniu militarnym.
Czuwający na mostku dowodzenia statku admirał Ackbar nie potrafił ukryć
niepokoju mimo zachowywania wyjątkowych środków ostrożności. Zgodnie z
uprzednio uzgodnionym planem jego „Diament” docierał właśnie do strefy
ładowniczej, znajdującej się w pobliżu orbitalnych stacji Coruscant. Szturmowe
myśliwce eskorty jeden po drugim wyłączały zasilanie swoich systemów
uzbrojenia, po czym kolejne eskadry zawracały, życząc szczęścia
kalamariańskiemu admirałowi, głównodowodzącemu floty Nowej Republiki.
- Dziękuję za eskortę - odezwał się Ackbar do mikrofonu komunikatora. - Od
tej chwili będę podlegał ochronie sił bezpieczeństwa Coruscant.
Wyłączył urządzenie, po czym zaczął przechadzać się po mostku. Długa
podróż statku dobiegała końca. Nowa Republika tak bardzo potrzebowała
przedmiotów, transportowanych przez „Diament” w opancerzonych ładowniach:
nowoczesnych rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii do dział
turbolaserowych. Krążownik miał dostarczyć ładunek do stoczni Kuat Drive,
gdzie zamierzano zainstalować wszystko na pokładach budowanych tam nowych
pancerników. Ackbar otrzymał rozkaz dokonania formalnej inspekcji stoczni.
Przyjął go z radością, jako że zawsze cieszył się z okazji przebywania na
pokładzie każdego nowoczesnego wojennego statku.
Chociaż największe zagrożenie ze strony złego Imperium właściwie minęło, od
czasu do czasu nadal wybuchały drobne konflikty, głównie w systemach
gwiezdnych nie zrzeszonych z Nową Republiką. Wciąż jeszcze krucha
organizacja polityczna, na czele której stała przywódczyni Leia Organa Solo,
musiała być w każdej chwili gotowa do odparcia ataków grożących jej ze strony
nieznanych i znanych nieprzyjaciół.
- Centrala na Coruscant przyjęła do wiadomości fakt naszego pojawienia się
w ich przestrzeni - zameldował sternik.
Admirał Ackbar kiwnął głową.
- Z pewnością przy da się nam trochę wypoczynku po podróży - powiedział,
odwracając się do oficera i kierując na niego ogromne, podobne do rybich oczy. -
Spędzał pan kiedyś urlop na Coruscant, panie poruczniku?
Młody mężczyzna także kiwnął głową.
- Tak jest, panie admirale. Najchętniej spędzam czas w tej obrotowej kantynie
na dachu jednego z najwyższych wieżowców, skąd można oglądać panoramę całej
metropolii. Pracuje w niej istota o dziesięciu mackach, grająca na dziesięciu
klawiaturach naraz. O rany, jeszcze nigdy nie słyszałem takiej muzyki, jaką
potrafi z nich wydobywać!
Admirał Ackbar zachichotał, ale w tej samej chwili ujrzał, że siedząca przed
konsoletą taktyczną kobieta zrywa się na równe nogi. Kiedy podnosiła alarm,
zazwyczaj blada skóra jej twarzy była wyraźnie zaczerwieniona.
40
- Panie admirale! Przed dziobem w pobliżu sterburty wyłania się nie wiadomo
skąd niezidentyfikowana flota! Znajduje się w tej chwili w odległości niespełna
pięćdziesięciu kilometrów, ale z każdą chwilą ten dystans zmniejsza się i to
bardzo szybko. Wygląda na to, że wszystkie statki ustawiają się w szyku
szturmowym!
Admirał odwrócił się jak użądlony i popatrzył przez dziobowy iluminator.
- Szyk szturmowy? - zapytał, nie wierząc własnym oczom. - Przecież
znajdujemy się w przestworzach chronionych przez patrolowce Coruscant, jednej
z najlepiej strzeżonej przestrzeni w całej galaktyce! Kto mógłby chcieć nas tu
zaatakować?
Z przerażeniem uświadomił sobie, że nieznana flota, materializująca się przed
dziobem jego krążownika, za chwilę rzuci się na „Diament” jak stado
drapieżnych ptaków na ofiarę. W tej samej chwili poczuł silne wstrząsy trafień
strzałów z potężnych jonowych dział napastników, po których wszystkie systemy
uzbrojenia odmówiły posłuszeństwa.
- Alarm bojowy! - ryknął ochryple w tej samej chwili, kiedy następna salwa
trafiła w kadłub krążownika.
- Niewielka wyrwa w pancerzu prawej burty - zameldował oficer dyżurny. -
Część pomieszczeń została rozhermetyzowana, ale natychmiast zadziałały grodzie
ciśnieniowe.
- Wysłać sygnał SOS! - krzyknął admirał. - Zażądać pomocy ze strony sił
bezpieczeństwa Coruscant. Natychmiast!
- Wszystkie systemy uzbrojenia zostały obezwładnione - zameldowała kobieta,
która pierwsza dostrzegła wrogą flotę. - Nie możemy oddać ani jednego strzału.
Silniki funkcjonują jednak prawidłowo, zupełnie jakby napastnikom zależało na
tym, by ich nie uszkodzić.
- Zamierzają porwać nasz krążownik! - powiedział Ackbar, uświadomiwszy
sobie straszliwą prawdę. - I to razem z ładunkiem.
Oficer łącznościowiec zaczął nadawać sygnał SOS. Po kilku sekundach młody
mężczyzna uniósł jednak głowę znad pulpitu i zwrócił bladą pyzatą twarz ku
Ackbarowi.
- Panie admirale, systemy telekomunikacyjne nie funkcjonują! Nie możemy
przesłać meldunku o naszym położeniu.
Kalamarianin przełknął ślinę. Z pewnością stacje kontrolne na Coruscant w
ciągu kilku następnych minut zauważą, co się dzieje. Wiedział jednak, że
wówczas będzie już za późno.
Nieprzyjacielskie jednostki zaczęły zacieśniać pierścień wokół jego
krążownika.
Zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec znajdował się coraz bliżej celu.
Atakiem dowodził siedzący za jego sterami pilot Qorl, który jeszcze niedawno
latał imperialnym myśliwcem typu TIE. Na głowie miał czarny, podobny do
czerepu hełm, ściśle dopasowany i tworzący całość z hermetycznym próżniowym
skafandrem. Czarne, chroniące oczy gogle, umożliwiały przekazywanie
najważniejszych informacji taktycznych bezpośrednio do siatkówek.
41
Imperialny pilot obrócił wahadłowiec w taki sposób, żeby umieszczone na
dziobie koliste uzębione urządzenie zetknęło się z opancerzoną burtą
rebelianckiego krążownika zaopatrzeniowego. W pobliżu dziobu statku dostrzegł
wymalowane słowo: „Diament”. Nazwa statku sugerowała, że jednostka powinna
być twarda, nieugięta... Qorl mruknął pod nosem coś, co zapewne jedynie on
rozumiał. Potężne zęby urządzenia, zainstalowanego na dziobie jego wahadłowca,
wykonano z ogromnych kamieni corusca, mogących z łatwością przecinać
najgrubsze pancerze. Pilot wiedział, że za kilka chwil oddziały szturmowe
Akademii Ciemnej Strony opanują pokłady bezbronnego rebelianckiego
krążownika.
Przycisnąwszy wielki czerwony guzik, umieszczony pośrodku pulpitu
kontrolnej konsolety, wprawił w ruch potężne uzębione tarcze urządzenia. Po
chwili w pancerzu „Diamentu” ukazał się dymiący otwór umożliwiający
przedostanie się do środka.
Qorl zacisnął palce mechanicznej, okrytej czarną rękawicą dłoni. Jego własna
ręka uległa złamaniu podczas katastrofy, jakiej uległ myśliwiec typu TIE przy
lądowaniu na powierzchni porośniętego dżunglą czwartego księżyca planety
Yavin. Imperialni inżynierowie zastąpili jednak źle zrośniętą kończynę o wiele
silniejszą mechaniczną protezą, podobną do tych, w jakie wyposażano androidy.
Chociaż więc imperialny pilot nie miał czucia w mechanicznych palcach, siła jego
ręki została zwielokrotniona.
Gotowi do ataku szturmowcy, trzymając blasterowe karabiny, zaczęli się
gromadzić we wnętrzu rękawa cumowniczego. Eskorta zaopatrzeniowego
krążownika, składająca się z czternastu silnie uzbrojonych korwet oraz wielu
eskadr maszyn typu E i X-skrzydłowców, właśnie zawróciła i odleciała.
Widocznie Rebelianci czuli się w pobliżu stolicy tak bezpieczni, że ich obrona
pozwoliła sobie na krótką chwilę nieuwagi. Ukryty za siłowym polem, dzięki
któremu jego flota była niewidoczna, Qorl wybrał do ataku właśnie tę chwilę.
- Połączenie z rebelianckim krążownikiem zostało uszczelnione - zameldował
kapitan szturmowców.
- Bardzo dobrze - odezwał się Qorl, wstając z fotela. - Przystąpić do ataku. Na
zakończenie akcji mamy najwyżej pięć minut. Nie możemy popełnić żadnego
błędu.
Z głuchym cmoknięciem otworzyła się zamykająca wylot rękawa
uszczelniająca klapa i do środka rebelianckiej jednostki zaczęli wpadać
szturmowcy, strzelając do wszystkiego, co się poruszało. Stożki wydobywającego
się z luf ich karabinów światła dowodziły jednak, że broń była ustawiona na
ogłuszanie, a nie zabijanie. Imperialni żołnierze nie mieliby co prawda nic
przeciwko temu, żeby zabić wszystkich członków załogi „Diamentu”, ale wówczas
niosące ogromną energię blasterowe smugi mogłyby uszkodzić znajdujące się na
mostku delikatne systemy kontrolne i sterownicze.
Niektórzy członkowie załogi rebelianckiegi statku próbowali kryć się za
konsoletami. Strzelali stamtąd do szturmowców, posyłając ku nim śmiercionośne
błyskawice. Jeden imperialny żołnierz, trafiony takim strzałem, zwalił się na
płyty pokładu. Pośrodku okrywającego tułów białego pancerza ziała ogromna
dymiąca czarna dziura. Szturmowiec chciał powiedzieć coś do mikrofonu
42
komunikatora, ale wydał tylko cichnący bulgot, po czym jego urządzenie
odmówiło posłuszeństwa.
Qorl wszedł do środka, trzymając blasterowy pistolet w mechanicznej dłoni. Z
satysfakcją przyglądał się, jak szturmowcy opanowują cały mostek. Widział, jak
trafiony ogłuszającym promieniem rebeliancki sternik zostaje odrzucony pod
ścianę i bezwładnie osuwa się na pokład. Ujrzawszy to, odziana w mundur oficera
taktycznego kobieta z głośnym krzykiem wyskoczyła zza konsolety, po czym
błyskawicznie oddała cztery strzały ze swojego blastera. Udało się jej trafić
dwóch szturmowców, ale po chwili i ona została ogłuszona.
Qorl skierował się do konsolety sterowniczej „Diamentu”, Musiał szybko
postarać się, żeby statek odzyskał zdolność manewrową. Jego czarne gogle,
nasunięte na hełm pilota myśliwca TIE, nie pozwalały dobrze widzieć, co dzieje
się z boku, toteż kiedy przechodził obok stanowiska dowodzenia, nie zauważył
rebelianckiego oficera dowodzącego zaopatrzeniowym krążownikiem. Obdarzony
podobną do rybiej głową Kalamarianin wyskoczył nagle zza konsolety i zwarłszy
się z pilotem, przewrócił go na pokład. Blasterowy pistolet Qorla upadł z głośnym
grzechotem na metalowe płyty.
Rebeliancki oficer sczepił się z Qorlem, objąwszy go podobnymi do płetw
rękami, ale pilot myśliwca typu TIE zdołał oswobodzić mechaniczną rękę.
Zacisnął palce w pięść i uderzywszy Kalamarianina z całej siły w głowę, pozbawił
go przytomności. Podniósł blasterowy pistolet, po czym wstał i zaczął otrzepywać
czarny skafander z kurzu.
Do Qorla podszedł spiesznie kapitan szturmowców.
- Mostek został opanowany - zameldował. - Wszystko gotowe do startu.
- Bardzo dobrze - odparł pilot. Uszczelnił czarny hełm i upewnił się, że
próżniowy skafander nie został uszkodzony podczas walki z rebelianckim
oficerem. Chciał być pewien, że kiedy jego szturmowy wahadłowiec oderwie się
od kadłuba rebelianckiego krążownika, on sam nie zginie wskutek nagłej
dekompresji mostka. Zawahał się przez chwilę, po czym popatrzył na kapitana i
powiedział: - Proszę wepchnąć ciała tych Rebeliantów do kapsuły ratunkowej i
wystrzelić w przestworza.
- Chce pan darować im życie? - zapytał zdumiony oficer. - Nie mamy aż tyle
czasu!
- A zatem proszę się pospieszyć - warknął Qorl, czując, że targają nim
sprzeczne uczucia. Ci ludzie byli przecież jego zawziętymi nieprzyjaciółmi.
Składał kiedyś przysięgę, że nie oszczędzi ani jednego... a jednak członkowie
załogi rebelianckiej jednostki walczyli bardzo mężnie. Leżeli teraz nieprzytomni i
bezbronni, ale Qorl nie mógł znieść myśli, że zostawiając ich na pastwę losu,
właściwie wydaje na nich wyrok śmierci.
Szturmowcy wahali się tylko sekundę, po czym zaczęli przenosić bezwładne
ciała i bezceremonialnie wrzucać do wnętrza niewielkiej i nie uzbrojonej kapsuły
ratunkowej. Później kapitan uszczelnił pokrywę włazu i wcisnął czerwony guzik
powodujący wystrzelenie jej w przestworza. Rozległ się huk odpalanych silników
i syk sprężonego gazu, po czym kapsuła zaczęła oddalać się od krążownika.
Qorl obrócił głowę, chcąc popatrzeć na ekran monitora konsolety taktycznej,
znajdującej się na mostku „Diamentu”. Ujrzał na nim symbole maszyn obrony
43
Coruscant, opuszczających orbitę i zbliżających się do unieruchomionego
krążownika zaopatrzeniowego.
- Opuścić rebeliancki statek - rozkazał swoim żołnierzom. -Przejść na pokład
szturmowego wahadłowca i rozpocząć odwrót. Spotkamy się ponownie w bazie.
Szturmowcy pospieszyli do otworu, wywierconego przez ostre, zębate tarcze,
a kiedy znaleźli się na pokładzie swojej jednostki, kapitan zamknął i uszczelnił
śluzę rękawa cumowniczego. Qorl przypiął się do fotela i przygotował na nagły
skok ciśnienia. Kiedy zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec oderwał się do
kadłuba krążownika, przez otwór wydostało się powietrze, dotychczas uwięzione
na mostku.
Czując się bezpieczny w próżniowym skafandrze, Qorl uruchomił silniki
rebelianckiego statku. Na klawiaturze komputera nawigacyjnego wystukał
uprzednio przygotowane współrzędne, po czym usiadł wygodnie w fotelu, czując,
że statek zaczyna dokonywać zwrotu. Nie przejmując się nadlatującymi
maszynami Rebeliantów, podążył w ślad za imperialnymi jednostkami. Cieszył
się, że zdobył bezcenny skarb, dzięki któremu Drugie Imperium będzie mogło
odzyskać przewagę militarną i ponownie zająć należne miejsce w galaktyce.
Baza Qorla znajdowała się naprawdę blisko.
Admirał Ackbar ocknął się i stwierdził, że przebywa wraz z członkami załogi
w ciasnej kabinie kapsuły ratunkowej, wystrzelonej na oślep w przestworza i
wirującej wokół własnej osi. Czuł w głowie taki ból, jakby pod czaszką
eksplodowało setki ładunków wybuchowych naraz. Członkowie załogi
„Diamentu”, jęcząc i trzymając się za głowy, także zaczynali wracać do
przytomności.
Nie wiadomo, komu ani dlaczego zawdzięczali ten fakt, ale nadal żyli.
Admirał przecisnął się do jednego z niewielkich iluminatorów i wyjrzał, szukając
jednostek ratowniczych.
Mimo przyprawiającego o mdłości wirowania, dostrzegł swój krążownik,
ukazujący się co kilka chwil w coraz większej odległości. Przyglądał się, jak
silniki „Diamentu” budzą się do życia, a porwany statek powoli obraca się i
kieruje w ślad za uciekającymi maszynami imperialnymi.
Myśliwce i patrolowce Nowej Republiki rzuciły się w pościg, chcąc odzyskać
krążownik wraz z bezcennym ładunkiem. Admirał uświadomił sobie jednak, że
zanim znajdą się w zasięgu strzału, imperialne statki i krążownik zdążą zniknąć
w pustce przestworzy.
Ackbar spoglądał, jak „Diament” znika, zanim wysłane z Coruscant statki
znalazły się na tyle blisko, by spróbować choćby raz wystrzelić. Żałował, że nie
może ponownie stracić przytomności, ale uniemożliwiał mu to ostry ból, niemal
rozdzierający jego czaszkę.
44
Rozdział 8
Zekk przemykał się pogrążonymi w nocnych ciemnościach ulicami Imperial
City. Oddalając się od pałacu, wybierał najciemniejsze przejścia i napowietrzne
kładki. Nie chciał widzieć niczego i nikogo. Wysoko nad jego głową przelatywały
wahadłowce, błyskając światełkami, które było widać nawet mimo drżącej
mgiełki ciepłego, przesyconego wilgocią powietrza wydobywającego się z szybów
wentylacyjnych wieżowców. Miliardy światełek rozciągającego się od horyzontu
po horyzont miasta szydziły z chłopca, uświadamiając mu smutny fakt, jak
bardzo jest samotny.
Po niefortunnych wydarzeniach, jakich był sprawcą tego wieczora, Zekk czuł
się tak, jakby nad jego głową unosił się wielki android, rozgłaszający wszystkim,
że chłopak jest niezdarą i głupcem, przynoszącym wstyd swoim przyjaciołom. Co
właściwie sobie myślał? Że należy do wyższych sfer i może rozmawiać z
ambasadorami i dyplomatami jak z równymi sobie? Za kogo się uważał? Za
przyjaciela dzieci samej przywódczyni Nowej Republiki? Kim był, że ośmielał się
przebywać w towarzystwie takich ludzi?
Zwiesiwszy głowę, szedł i spoglądał pod nogi, w nadziei, że zobaczy coś, co
będzie mógł kopnąć, żeby wyładować wściekłość. W końcu dostrzegł pustą
metalową puszkę po jakimś napoju. Zamachnął się nogą i trafił pojemnik
czubkiem buta, tego samego, który tyle czasu polerował. Pamiętał, że chciał
wyglądać godnie w oczach ludzi, których jeszcze do niedawna uważał za
przyjaciół. Puszka potoczyła się z grzechotem po płytach chodnika, po czym
uderzyła w durbetonową ścianę, ale ku rozpaczy Zekka nie rozbiła się ani nawet
nie pękła.
Chłopak nie uniósł głowy i nie przestał wpatrywać się w pełne gnijących
odpadków mroczne zakamarki. Błąkał się po mieście, chodząc wąziutkimi
uliczkami i nie bacząc, dokąd mogą go zaprowadzić. Niższe poziomy Coruscant
były od dawna jego domem. Znał je bardzo dobrze i wiedział, co robić, aby
przeżyć. Wszystko wskazywało na to, że spędzi w tych ponurych miejscach resztę
życia. Nie miał żadnej nadziei, żadnej szansy zmiany stylu życia. Po prostu nie
mógł nawet marzyć o tym, by dorównać ludziom, przed którymi otwierała się
świetlana i szczęśliwa przyszłość... ludziom pokroju Jacena i Jainy.
Zekk był nikim.
W oddali ujrzał grupkę przekupniów, zamykających sklepy na noc. Stali,
pogrążeni w przyjacielskiej rozmowie z patrolującymi ulice miejskimi
strażnikami. Chłopak nie chciał nawet przejść obok nich. Nie szukał niczyjego
towarzystwa. Wślizgnął się do kabiny pobliskiej turbowindy i przycisnąwszy na
chybił trafił jakiś guzik, zjechał dziewiętnaście poziomów niżej. Kiedy wysiadł,
przekonał się, że znalazł się w jeszcze większych ciemnościach niż poprzednio.
Stary Peckhum już odleciał do orbitalnej stacji, żeby sprawdzić aparaturę,
kontrolującą ustawienie zwierciadeł, a więc jego mieszkanie będzie teraz puste i
ciche. Zekk musiałby spędzić tam całą noc sam, pocieszając się co najwyżej
towarzystwem komputerowych gier i innych rozrywek... Perspektywa powrotu
do domu, w którym nikt na niego nie czekał, nie wydała się zachęcająca.
45
Zamiast tego mógł włóczyć się po ulicach, jak długo pragnął, i doszedł do
wniosku, że chyba sprawi mu to większą radość. Przynajmniej nikt nie będzie
kazał mu iść spać, nikt nie skarci go za to, że wałęsa się tam, gdzie nie powinien,
ani też nikt nie będzie wsadzał nosa we wszystko, co zamierza zrobić.
Uśmiechnął się z przymusem. Cieszył się swobodą, o jakiej Jacen i Jaina mogli
tylko marzyć. Pamiętał, że kiedy bliźnięta wyruszały na wyprawę, nieustannie
spoglądały na chronometry, chcąc być pewne, że zdążą powrócić do domu o
określonej porze. Nie wyobrażały sobie spóźnienia, nawet wskutek zbiegu
nieprzewidzianych okoliczności. Z pewnością nie chciały, żeby z tego powodu
przepalił się odpowiedzialny za zmartwienia obwód opiekującego się nimi
protokolarnego androida. Musiały postępować według sztywnego, z góry
ustalonego harmonogramu. Były więźniami, gdyż podlegały nakładanym przez
rodziców ograniczeniom i zakazom.
Cóż z tego, że Zekk nie miał odpowiednich manier, jakich wymagało życie w
świecie dostojników i dyplomatów? Kogo obchodziło, że nie umie posługiwać się,
odpowiednimi sztućcami albo nie zna właściwych słów, żeby podziękować
ambasadorowi wyglądającemu jak olbrzymi owad? Zekk prychnął pogardliwie.
Nie chciałby spędzić życia w taki sposób jak Jacen i Jaina. Nie ma mowy!
Wałęsając się bez celu opustoszałymi korytarzami i celowo powłócząc nogami
po kamiennych płytach, Zekk nie zwrócił uwagi, że zapuszcza się tam, gdzie
mroki gęstniały, a cisza stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Przypomniawszy
sobie upokorzenie, jakiego doznał podczas bankietu, pociągnął nosem i zazgrzytał
zębami. Nie dbał o to wszystko ani trochę. Chciał pozostać niezależny. Chciał być
sobą. Naprawdę chyba tylko na tym mu zależało.
Umieszczone nad jego głową panele jarzeniowe nieustannie migotały i
mrugały. Dalej była ciemność - widocznie światła wypaliły się i zgasły. Jakiś
szelest, dobiegający od sufitu, uświadomił Zekkowi, że kanałami przebiegł jakiś
duży i niezdarny gryzoń. Po chwili od strony końca korytarza doleciał inny zgrzyt
czy szelest, wydany zapewne przez większe stworzenie.
Zekk uniósł głowę i wstrzymując powietrze w płucach, zobaczył wyłaniającą
się z ciemności przed nim wysoką postać, czarniejszą niż najciemniejsze cienie.
- No, no, kogóż tutaj mamy? - usłyszał słodki głos, głęboki i nie wróżący
niczego dobrego.
Kiedy postać podeszła trochę bliżej, zdumionym oczom Zekka ukazała się
wysoka kobieta kierująca na niego płonące fioletowe oczy. Nieznajoma była
odziana w czarny połyskujący płaszcz ze spiczasto zakończonymi
naramiennikami stanowiącymi zapewne coś w rodzaju ochronnej zbroi. Długie
czarne włosy wiły się na jej ramionach niczym cienkie węże. Miała bladą cerę
twarzy, od której odcinały się szkarłatnofioletowe usta. Zbliżając się do Zekka,
próbowała wykrzywić je w uśmiechu, ale to nadało jej obliczu jeszcze bardziej
złowieszczy wygląd.
- Pozdrawiam cię, młodzieńcze - powiedziała. Jej głos ociekał słodyczą, jakby
kobieta chciała wzbudzić zaufanie chłopca. - Chciałabym, żebyś poświęcił mi
trochę czasu.
Kiedy zbliżyła się jeszcze o dwa kroki, Zekk zauważył, że nieznajoma
wyraźnie kuleje.
46
- Nie sądzę, żeby... - zaczął i odwrócił się, chcąc uciec, ale nagle dostrzegł dwie
inne ciemne postacie, wyłaniające się z bocznych korytarzy, obok których
niedawno przechodził. Jedną była krępa i niska kobieta o długich
jasnobrązowych włosach i śniadej cerze skóry, a drugą młody ciemnowłosy
mężczyzna o krzaczastych brwiach i pociągłej twarzy.
- To potrwa tylko krótką chwilę, chłopcze - usłyszał głos kobiety za plecami. -
Vilas i Garowyn pragną jedynie upewnić się, że nie zrobisz żadnego głupstwa... -
Ciemnowłosa kobieta, utykając, podeszła jeszcze bliżej. - Ja nazywani się Tarnith
Kai. Chcemy tylko poddać cię pewnemu testowi. Zapewniam, że nie poczujesz
żadnego bólu.
Młody mężczyzna i krępa kobieta pochwycili go za ręce i obrócili.
Wyczuwając podświadomie, że jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie, Zekk
zaczął szarpać się, wyrywać i krzyczeć, co nie wywierało jednak żadnego
wrażenia na trojgu nieznajomych. Chłopak uświadomił sobie przerażająco jasno,
że krzyki i wołania o pomoc nie były na tych niższych poziomach czymś
niezwykłym i bardzo rzadko spotykało się ludzi, którzy usłyszawszy je, spieszyli
ofierze na ratunek.
Zekk usiłował wyszarpnąć ręce z uchwytu palców napastników, trzymających
go jak szponami, ale nadaremnie. Tymczasem Tamith Kai wyciągnęła spomiędzy
fałd czarnej szaty dziwne urządzenie. Rozwinęła przewody łączące z obudową
dwie półprzeźroczyste srebrzyste rękojeści, sporządzone zapewne z jakiegoś
szkliwa i mające kształt niewielkich wioseł, po czym przycisnęła guzik włączający
zasilanie. Z obudowy wydobył się cichy pisk nakładający się na basowy pomruk.
- Puśćcie mnie! - wrzasnął Zekk, po czym zamachnął się nogą, licząc na to, że
może uda mu się kopnąć w goleń którejś z trzymających go osób.
- Uważajcie - odezwała się Tamith Kai do pomocników, spoglądając znacząco
na chłopaka. - Niektórzy potrafią być niebezpieczni, kiedy kopią.
Pochyliła się nad Zekkiem i powoli zaczęła przesuwać kryształowymi
łopatkami wzdłuż jego boków. Czując, że serce wali mu jak młotem, chłopak
zgrzytnął zębami i zamknął zielonkawe oczy. Z niejakim zdziwieniem stwierdził
jednak, że nie czuje bólu, kłucia ani mrowienia. Żaden ognisty analizujący
promień nie przeniknął przez jego ciało.
Tamith Kai cofnęła się, a Garowyn i Vilas, pragnąc przyjrzeć się odczytowi,
pochylili się nad szczupłym ramieniem wyrostka. Nie przestając wyrywać się z
uchwytu ich palców, Zekk otworzył oczy i zobaczył świetlisty wizerunek, będący
mikrohologramem sylwetki mężczyzny, otoczonej roziskrzoną błękitną aureolą.
- Hmmm, zdumiewające - odezwała się Tamith Kai. - Spójrzcie tylko, jakim
dysponuje potencjałem.
- Wspaniały okaz - zgodziła się z nią Garowyn. - Mieliśmy dzisiaj wielkie
szczęście.
- Aleja nie! - odciął się chłopak. - Czego ode mnie chcecie?
- Pójdziesz z nami - oświadczyła fioletowooka nieznajoma stanowczym tonem,
jakby nie przejmowała się tym, że jej ofiara może mieć na ten temat inne zdanie.
- Nigdzie nie pójdę! - krzyknął Zekk. - Bez względu na to, co we mnie
znaleźliście, nie...
47
- Och, po prostu go ogłuszcie - rzekła zniecierpliwiona Tamith Kai, po czym
odwróciła się i zaczęła kuśtykać, kierując się w ciemny koniec korytarza. - W ten
sposób będziemy mogli łatwiej go przetransportować - rzuciła przez ramię.
Vilas zwolnił uchwyt palców zaciśniętych dotychczas na ramieniu chłopca.
Dobrze wiedząc, że może to być ostatnia szansa, Zekk postanowił rzucić się do
ucieczki... ale nagle w mrocznym korytarzu rozbłysnął stożek błękitnego światła.
Trafił go w plecy i sprawił, że nieprzytomny chłopak runął na kamienne płyty.
48
Rozdział 9
Jaina spoglądała markotnie na brata. Przygryzła wargę, zastanawiając się, co
też powie ich matka, kiedy wróci do apartamentu po zakończeniu wizyty, jaką
składała pani ambasador Alfy Karnaka. Miała nadzieję, że Leia nie będzie
zdenerwowana z powodu zachowania Zekka.
Jacen spacerował niespokojnie po salonie, mrucząc .pod nosem coś, co tylko
on rozumiał.
- Blasterowe błyskawice! - wybuchnął w końcu. - Kto mógłby się spodziewać,
że Zekk weźmie bukiet za zieleninę! Jak to dobrze, że była z nami Tenel Ka i nie
dopuściła do kolejnej kłopotliwej sytuacji. Ale i tak chyba wywarliśmy na pani
ambasador nieszczególne wrażenie.
- Nie sądzę, żeby było aż tak źle - odezwał się Anakin siedzący obok drzwi na
dużej poduszce. - Zobaczycie, że mama da sobie ze wszystkim radę.
Jaina jęknęła.
- Zekk musi czuć się teraz strasznie przygnębiony - powiedziała.
- Zobaczymy się z nim jutro rano, kiedy będziemy pomagali mu wydostać tę
centralną jednostkę wielozadaniową- przypomniał Jacen. - Wówczas będziemy
mogli pocieszyć go i przeprosić.
Drzwi apartamentu rozsunęły się i do środka weszła Leia. Wyglądała na
zdezorientowaną. Po chwili kłopotliwej ciszy dzieci odezwały się wszystkie naraz:
- Przepraszam cię, mamo! - wybuchnęła Jaina. - To wszystko mój a wina!
- Czy pani ambasador była bardzo zagniewana? - zapytał Jacen.
- A gdzie tata? - zainteresował się Anakin.
Kanonada pytań sprawiła, że Leia nagle ocknęła się z osłupienia.
- Nie masz za co mnie przepraszać, Jaino - stwierdziła, obejmując córkę. -
Pani ambasador powiedziała, że mamy trójkę wspaniałych dzieci. Podobali się jej
także wasi przyjaciele. - Pochyliła się, żeby przygładzić proste ciemne włosy na
głowie Anakina. - A jeżeli chodzi o odpowiedź na twoje pytanie, wasz tata
postanowił omówić z panią ambasador sprawę nadprzestrzennych szlaków,
którymi można dolecieć do Alfy Karnaka. Później chciał zostać u niej trochę
dłużej, żeby załatwić inną sprawę jeszcze większej wagi.
Jaina zamrugała, zdumiona niespodziewanym obrotem spraw, po czym
usiadła na skraju długiej, wyściełanej repulsorowej ławy. Leia zajęła miejsce u jej
boku, a Jacen usadowił się na drugim krańcu. Leia nastawiła układ sterujący
urządzenia na łagodne kołysanie, a Anakin przyciągnął swoją poduszkę i usiadł
obok nich, nie odzywając się ani słowem.
Leia uśmiechnęła się do dzieci.
- Pani ambasador była zdumiona faktem zaproszenia aż tylu młodych ludzi
na bankiet, wydany z okazji jej przybycia. Oświadczyła także, że żadna osoba
dorosła, skłonna zmienić własne obyczaje, żeby dziecko nie poczuło się
zakłopotane, nie powinna mieć problemów z nawiązaniem stosunków
dyplomatycznych z jej światem. Cieszę się, że w tym czasie byliście w domu, a nie
w akademii Jedi - dodała, zwracając się do bliźniąt.
- To wspaniale, mamo - odezwała się Jaina, siadając wygodniej na
repulsorowej ławie.
49
- Dziś wieczorem dowiedziałam się także czegoś ważnego o sobie - ciągnęła
Leia. - Kiedy razem z tatą odprowadzałam panią ambasador i jej dzieci do ich
prywatnego apartamentu, uświadomiłam sobie, że m o j e dzieci są dla mnie
ważniejsze niż wszyscy dostojnicy czy dyplomaci. Kiedy znaleźliśmy się w salonie,
pani ambasador oświadczyła, że teraz jest gotowa omówić sprawę zawarcia
przymierza jej planety z Nową Republiką. To właśnie wówczas zdumiałam nawet
samą siebie. Odparłam, że będę szczęśliwa, mogąc porozmawiać na ten temat
jutro rano, gdyż dzisiaj chciałabym poświęcić trochę czasu swoim dzieciom.
Zdumiona Jaina cicho zagwizdała. Matka była zawsze tak bardzo pochłonięta
obowiązkami przywódczyni Nowej Republiki, że taka odpowiedź wydawała się
czymś niepojętym.
-Niemożliwe! - wykrzyknęła.
Leia zachichotała.
- Możliwe. I wiecie, co odpowiedziała mi pani ambasador? - W głosie Leii dało
się słyszeć zdziwienie. - Odparła, że w takim razie nie ma najmniejszych
wątpliwości, iż jej świat powinien zawrzeć takie przymierze. Wszystko zostało już
przygotowane.
- Jeżeli wszystko zostało przygotowane, dlaczego tata nie wrócił razem z tobą?
- zapytał Anakin. - Co takiego ważnego zmusiło go do zostania?
- Wasz tata został z własnej woli - unosząc brwi, odparła Leia - żeby
opowiedzieć dzieciom pani ambasador jedną z waszych ulubionych bajek na
dobranoc. Zgadnijcie, którą?
- O maleńkim zagubionym banthusiu - mruknęli wszyscy troje naraz.
- A zatem ty będziesz musiała teraz opowiedzieć nam jakąś bajkę, mamo -
odezwał się sennie Anakin.
Leia nie miała nic przeciwko temu.
50
Rozdział 10
Następnego ranka, kiedy wyszli na ulicę, Jacen nie mógł się pozbyć uczucia
nieprzyjemnego świerzbienia karku. Wydawało mu się, że jego szyja stanowi
część szlaku mermynów. Prowadziła Jaina, ponieważ właśnie ona najlepiej znała
drogę do mieszkania Zekka. W przeciwieństwie do niej Jacen zawsze błądził,
kiedy musiał dotrzeć w określone miejsce. Tenel Ka podążała za Jainą, nie
odzywając się ani słowem. Stąpała nieco przygarbiona, machinalnie stawiając
stopy, jakby i ją dręczyły złe przeczucia. Pochód zamykali Jacen i Lowbacca.
Schodzili coraz niżej opustoszałymi przejściami i korytarzami. Docierało tu
niewiele światła z wyższych poziomów miasta, a w powietrzu wyczuwało cię
charakterystyczną woń rdzewiejącego metalu i gnijących odpadków. Nieznajome
zapachy drażniły powonienie wszystkich, a szczególnie Wookiego -jeżeli sądzić po
tym, jak marszczył nos i mrużył oczy.
- Jesteśmy na miejscu - odezwała się Jaina, skręciwszy w boczny korytarz,
jeszcze węższy niż poprzedni. Przystanęła przed niskimi drzwiami i przycisnęła
guzik umożliwiający wejście do środka. Na niewielkiej kontrolnej płytce zapaliła
się jednak czerwona lampka na znak, że jest to niemożliwe. Jaina przygryzła
dolną wargę.
- Dziwne - oznajmiła. - Zekk powiedział poprzedniego dnia, że usunie blokadę
zamka, żebyśmy mogli wejść do jego mieszkania.
- Może był bardziej zdenerwowany, niż przypuszczaliśmy - odezwała się Tenel
Ka.
- To możliwe - zgodziła się z nią Jaina - chociaż mało prawdopodobne.
Zdarzały się nam czasami nieporozumienia, ale zawsze... - urwała, nie kończąc
zdania.
Lowbacca mruknął, wtrącając jakąś uwagę, którą po chwili przetłumaczył
Em Teedee:
- Pan Lowbacca zastanawia się, czy przypadkiem pan Zekk nie wyszedł na
poranny spacer. A może postanowił wyjść, żeby zdobyć jakieś artykuły
spożywcze na śniadanie?
- Ta-a, coś smaczniejszego niż te przeznaczone dla szturmowców racje
żywnościowe, którymi poczęstował nas ostatnio - zauważył Jacen. Kiedy
przypomniał sobie, jak smakowały, poczuł, że w jego żołądku zaburczało na znak
protestu.
- Wiedział, że dzisiaj przyjdziemy - rzekła Jaina. - Nie powinien wychodzić z
domu.
- Zaczekajmy - zaproponował Jacen, siadając na podłodze i krzyżując nogi. -
Z pewnością wkrótce wróci i uraczy nas jakąś niesamowitą opowieścią.
- Tak, to byłoby podobne do niego - przyznała Jaina.
Wiedząc, że siostra nie przestaje się martwić, Jacen próbował ją uspokoić.
- Zobaczysz, że za kilka minut powróci - powiedział, jakby był o tym
absolutnie przekonany. - A w tym czasie - dodał ochoczo - mógłbym opowiedzieć
wam kilka nowych dowcipów. Oczywiście, jeżeli chcecie posłuchać.
51
Bliźnięta postanowiły zapoznać pozostałych młodych rycerzy Jedi z historiami
kilku poprzednich przygód, przeżytych przez Zekka. Najpierw Jacen opowiedział
o tym, jak ich przyjaciel zszedł czterdzieści dwa piętra nieczynnym szybem
turbowindy, ponieważ w świetle impulsowej latarki laserowej zobaczył na dnie
coś błyszczącego. Z każdym pokonywanym piętrem wyobrażał sobie coraz
większą wartość znaleziska, ale kiedy dotarł na najniższy poziom, przekonał się,
że błyszczący przedmiot jest tylko kulą zmiętej folii, która przykleiła się do plamy
smaru ściekającego po ścianie szybu.
Jaina podzieliła się z przyjaciółmi opowiadaniem o tym, jak Zekk
przeprogramował osobiste urządzenie tłumaczące, własność grupy aroganckich
turystów, podobnych do gadów, którzy wypchnęli go z kolejki osób czekających
na darmowe próbki nowego produktu spożywczego. Zekk dokonał wówczas
zmiany oprogramowania ich androida tłumaczącego w taki sposób, że za każdym
razem, kiedy gadopodobni turyści pytali o drogę do restauracji czy muzeum, byli
kierowani do najbliższej szulerni albo ośrodka przetwarzania odpadów.
- Po prostu coś okropnego! - oświadczył Em Teedee.
Upływające minuty zamieniły się w godzinę, ale ich przyjaciel nie powrócił.
W końcu Jaina wstała.
- Musiało się stać coś złego - oznajmiła, przygryzając dolną wargę. - Zekk nie
wyszedłby na tak długo.
Lowie warknął, a Em Teedee przetłumaczył:
- Pan Lowbacca sugeruje, że prawdopodobnie pan Zekk potrzebuje trochę
więcej czasu, żeby przezwyciężyć wstyd i zakłopotanie. Nie sądzę, żebym
kiedykolwiek zrozumiał ludzi - dodał po chwili.
- To możliwe - odparła Jaina, ale wyraz jej twarzy świadczył o tym, że
dziewczyna nie została przekonana.
- Hej, a dlaczego nie mielibyśmy zostawić mu wideowiadomości? -
zaproponował Jacen. - Przyjdziemy tutaj jutro. Jak myślicie, ile czasu może się
na nas wściekać?
Następnego dnia jednak także nie zastali przyjaciela. Jacen przycisnął guzik,
uruchamiający drzwi wejściowe, ale ponownie zapaliła się czerwona lampka.
Młodzi Jedi wiedzieli, że niedługo przyleci z orbitalnej stacji stary Peckhum i nie
zastanie w mieszkaniu nikogo.
- Myślę, że powinniśmy poszukać Zekka - odezwał się Jacen, spoglądając na
niemy panel informacyjny, umieszczony na ścianie.
- Zgadzam się - oświadczyła Tenel Ka.
- No cóż - rzekła Jaina, energicznie zacierając dłonie. - W takim razie na co
jeszcze czekamy? A jeżeli go nie znajdziemy, powinniśmy porozmawiać z mamą.
Kiedy młodzi rycerze Jedi znaleźli się w prywatnego gabinecie przywódczyni
Nowej Republiki, Leia Organa Solo sprawiała wrażenie bardzo skupionej i
zajętej pracą. Mimo to uśmiechnęła się na ich widok. Wstała od biurka, po czym
odgarnęła niesforny kosmyk włosów opadających na oczy Jainy.
- Cieszę się, że wpadłyście do mnie, dzieciaki - rzekła. - Chciałam pokazać
wam coś ciekawego.
52
Zanim Jaina albo Jacen mieli czas powiedzieć jej, że z Zekkiem stało się coś
złego, Leia odtworzyła kiepskiej jakości dalekosiężny wideogram, na którym było
widać, jak imperialne statki szturmowe atakują w przestworzach niedaleko
Coruscant zaopatrzeniowy krążownik Nowej Republiki.
- Ta jednostka wygląda zupełnie tak samo jak statek, który zaatakował
orbitalną stację wydobywczą Landa Carlissiana! - wykrzyknęła Jaina.
- Tak myślałam, pamiętając, jak mi go opisaliście - odparła Leia. -Teraz będę
mogła powiedzieć o tym admirałowi Ackbarowi. Atak miał miejsce zaledwie
przed dwoma dniami. Możliwe, że zawisło nad nami całkiem realne
niebezpieczeństwo. Wróg może pragnąć zadać cios, wymierzony w samo serce
Nowej Republiki.
Jaina, która właśnie odtwarzała nagranie po raz drugi, zmarszczyła brwi i
oznajmiła:
- W tym wideogramie niepokoi mnie jeszcze coś innego. Nie potrafię tylko
powiedzieć, co...
Leia usiadła znów za biurkiem.
- Admirał Ackbar i grupa ekspertów taktyków analizują nagranie, klatka po
klatce. Możliwe, że będą chcieli zadać wam kilka pytań. Stosujemy dodatkowe
środki bezpieczeństwa, obawiając się, że niedługo możemy być świadkami
kolejnego ataku oddziałów imperialnych.
Kiedy skończyli oglądać, Jacen opowiedział matce historię zniknięcia Zekka.
Leia nie wydawała się jednak zaniepokojona. Powiodła spojrzeniem po twarzach
czwórki stojących przed jej biurkiem młodych Jedi.
- No, dobrze - odezwała się, kiedy skończyli. - Pozwólcie, że zadam wam jedno
pytanie. Jak myślicie, kto zna lepiej to miasto, wy czy Zekk?
- No cóż, jasne, że Zekk - odparł Jacen, chociaż stwierdzenie tego faktu
przyszło mu z niejakim trudem. - Ale...
- A jeżeli Zekk jest tak bardzo wytrącony z równowagi, że postanowił zaszyć
się w mysiej dziurze - ciągnęła Leia - czy to dziwne, że nie możecie go odnaleźć?
- Nie zrobiłby czegoś takiego - zaoponowała Jaina. - Obiecał, że się z nami
spotka.
- W takim razie - odrzekła Leia spokojnie, starając się nadać głosowi
rzeczowe brzmienie - może już znalazł tę centralną jednostkę wielozadaniową!
poleciał z Peckhumem, by zainstalować jawę wnętrzu orbitalnej stacji
kontrolnej?
- Wówczas zostawiłby nam jakąś wiadomość - oświadczyła Jaina, nie dając za
wygraną.
- Ona ma rację, mamo - poparł siostrę Jacen. - Zekk może sprawiać wrażenie
nicponia, ale zawsze dotrzymuje danego słowa.
Leia obdarzyła bliźnięta sceptycznym spojrzeniem.
- Od jak dawna go znacie? - zapytała.
Jaina wzruszyła ramionami.
- Od pięciu lat, ale co to ma...
- A w ciągu tych pięciu lat - przerwała jej matka - ile razy po prostu znikał, by
wyruszyć na jakąś tajemniczą wyprawę, tylko po to, żeby pojawić się po
miesiącu?
53
Jacen chrząknął i niespokojnie przestąpił z nogi na nogę.
- Uhm, co najmniej kilka - odparł.
- No, właśnie. Sami widzicie - stwierdziła Leia, jakby odpowiedź jej syna
ostatecznie zamykała sprawę.
- Ale wtedy ani razu nie obiecywał, że się z nami spotka - przypomniał Jacen.
Leia westchnęła.
- I ani razu nie czuł się wówczas upokorzony z powodu tego, co wydarzyło się
podczas bankietu, wydanego na cześć jakiegoś dyplomaty. Posłuchajcie, Zekk jest
starszy niż wy, a prawo stanowi, że może przychodzić i odchodzić, kiedy zechce.
A nawet gdybyśmy byli absolutnie pewni tego, że stało mu się coś złego - a wcale
nie jesteśmy - niewiele moglibyśmy zrobić. Galaktyka jest bardzo duża. Któż wie,
gdzie chłopak może przebywać w tej chwili?
Każdego dnia znika wielu ludzi, a my po prostu nie mamy możliwości
szukania wszystkich, którzy zaginęli. Tydzień jeszcze się nie skończył, a ja
otrzymałam meldunki o zaginięciu przynajmniej trojga innych nastolatków i to
na terenie samego Imperial City. Dlaczego nie mielibyście zaczekać do jutra, aż
powróci Peckhum? Może on będzie wiedział, co stało się z Zekkiem. A jeżeli nie,
zapewne podsunie wam jakiś pomysł, gdzie go szukać.
Leia wstała zza biurka i zamierzając powrócić do pracy, odprowadziła
młodych Jedi do drzwi.
- Właśnie teraz przygotowuję się do następnego spotkania z panią ambasador
Alfy Karnaka - powiedziała. - A wieczorem muszę wziąć udział w koncercie,
zorganizowanym przez Ludzi Wyjących Drzew... - Potarła skronie, jakby
oczekując, że może dostać bólu głowy. - Bardzo lubię to, co robię... - dodała. - No,
przynajmniej większość rzeczy.
Kiedy wszyscy młodzi Jedi wychodzili z gabinetu Leii, Jacen jęknął.
- Mama nie wierzy, że Zekkowi mogło przydarzyć się coś złego -stwierdził.
- Wygląda na to, że jednak musimy sami wyruszyć na poszukiwania -
oznajmiła Jaina.
Lowie warknął przeciągle, zgadzając się z jej zdaniem.
- Wszystko zależy teraz tylko od nas - rzekł Jacen, podkreślając te słowa
zdecydowanym uderzeniem pięści w otwartą dłoń drugiej ręki.
- I to jest fakt - odezwała się Tenel Ka.
54
Rozdział 11
Po upływie czasu, który wydał mu się całą wiecznością, Zekk z wysiłkiem
wrócił do przytomności. Czuł się tak, jakby jego ciało zostało porażone napięciem
o wartości miliona woltów, co spowodowało zwarcie połowy włókien nerwowych i
wywołało nieprzyjemne mrowienie i drżenie mięśni.
Potwornie bolała go głowa, a od leżenia na zimnych metalowych płytach
podłogi cały był zziębnięty i zesztywniały. Jaskrawe białe światło raziło jego oczy.
Kiedy siadał, musiał kilka razy zamrugać, a wówczas ujrzał jaskrawe
wielobarwne plamy. Czekał, aż odzyska ostrość wzroku, ale uświadomił sobie w
końcu, że niczego nie widzi, ponieważ niczego nie było do zobaczenia... poza
gładkimi jasnoszarymi ścianami. Na jednej ujrzał okratowaną osłonę, kryjącą
zapewne głośnik, a na innej otwór wentylacyjny pełniący funkcję wlotu
powietrza... i nic więcej. Nie udało mu się dostrzec żadnych drzwi.
Zrozumiał, że zapewne został zamknięty w jakiejś celi. Pamiętał, że usiłował
się wyrwać z rąk dwojga złowieszczo wyglądających ludzi, którzy pochwycili go
na jednym z niższych poziomów miasta. Pamiętał również, że wysoka
czarnowłosa i fioletowooka kobieta poddała go jakiemuś testowi, po którym
został ogłuszony przez stojącego za plecami młodego ciemnowłosego mężczyznę...
- Hej! - wrzasnął ochryple, kiedy przypomniał sobie to wszystko. - Hej! Gdzie
jestem?
Zatoczywszy się, wstał i czując zawroty głowy, podszedł do najbliższej ściany.
Zaczął uderzać pięścią w metalową płytę, pragnąc zwrócić na siebie czyjąś uwagę.
Obszedł niewielkie pomieszczenie, ale nigdzie nie ujrzał szpary wskazującej na
istnienie drzwi.
Zbliżył usta do okratowanej płyty i zawołał:
- Niech ktoś powie, o co tutaj chodzi! Nie macie prawa więzić mnie w tej celi!
Buńczuczne słowa miały stanowić dowód, że Zekk się nie boi. Chłopak
wiedział jednak, że czasami zdarzają się takie rzeczy, o jakich Jacen i Jaina,
wychowani w poszanowaniu prawa i pilnowani od najmłodszych lat, nigdy nie
słyszeli. Był pewien, że jego „prawa” nie będą respektowane, jeżeli znajdzie się
ktoś na tyle potężny, kto nie zawaha się ich podeptać. Był zdany na własne siły.
Nie miał nikogo, kto mógłby wyciągnąć go z tarapatów albo wysłać oddział
wojska, żeby go uwolnić. Niewiele osób zauważy, że zniknął. Nikt nie dowie się, co
się z nim stało.
- Hej! - krzyknął ponownie, kopiąc ścianę. - Dlaczego jestem uwięziony?
Czego chcecie ode mnie?
Nagle usłyszał szelest, dobiegający od strony przeciwległej ściany, i odwrócił
się na pięcie jak użądlony. Przekonał się, że gładka płyta odsunęła się na bok.
Zobaczył młodego mężczyznę stojącego w mrocznym otworze w towarzystwie
dwóch uzbrojonych szturmowców. Wysoki nieznajomy był odziany w srebrzyste
szaty. Miał jasne, równo przystrzyżone włosy, a na jego nieskazitelnie pięknej
twarzy malował się łagodny uśmiech. Zekk jeszcze nigdy nie widział nikogo tak
harmonijnie zbudowanego i przystojnego. Młody mężczyzna, od którego
emanował niezwykły spokój, sprawiał wrażenie alabastrowego posągu,
wyrzeźbionego przez artystę.
55
- Czy przypadkiem trochę nie przesadzasz? - zapytał nieznajomy. Z jego głosu
promieniowała siła i charyzma. - Przyszliśmy, kiedy uświadomiliśmy sobie, że
odzyskałeś przytomność. Uderzając tak silnie w ścianę, mogłeś zrobić sobie jakąś
krzywdę.
Zekk nie pozwolił, by łagodne słowa mężczyzny uśpiły jego czujność.
- Chcę wiedzieć, dlaczego tutaj, jestem - odparł. - Wypuśćcie mnie. Moi
przyjaciele będą mnie szukali.
- Jestem pewien, że nie będą - oznajmił nieznajomy, kręcąc głową. - Wiemy to,
bo zebraliśmy o tobie wystarczająco dużo informacji. Ale możesz pozbyć się
wszelkich obaw.
- Mogę... pozbyć się obaw? - zająknął się chłopak. - Jak śmiesz mówić...
Urwał, kiedy dotarło do niego znaczenie słów, wypowiedzianych przez
mężczyznę. To prawda, przyjaciele nie będą go szukali. Bardzo wątpił, czy Jacen i
Jaina w ogóle chcieliby pokazywać się w jego towarzystwie po incydencie, jakiego
dopuścił się podczas bankietu.
- O co ci właściwie chodzi? - zapytał o wiele ciszej.
Mężczyzna, odziany w fałdzistą srebrną szatę, gestem dał znak szturmowcom,
żeby się nie ruszali, po czym wszedł do celi i zamknął drzwi za sobą.
- Widzę, że zostałeś umieszczony w jednym z naszych... najmniej luksusowych
apartamentów - powiedział i lekko westchnął. - Postaram się znaleźć dla ciebie
wygodniejsze pomieszczenie tak szybko, jak będzie możliwe.
- Kim jesteście? - nalegał Zekk, nadal nie pozwalając sobie na osłabienie
czujności. - Dlaczego mnie ogłuszyliście?
- Nazywam się Brakiss - rzekł mężczyzna. - Przepraszam cię za... entuzjazm,
okazany przez moją koleżankę Tamith Kai. Jestem pewien, iż uciekła się do
użycia siły tylko dlatego, że się opierałeś. Gdybyś dobrowolnie zechciał zrobić to,
o co prosiła, mógłbyś znaleźć się tu w przyjemniejszych okolicznościach.
- Nie wiedziałem, że zgoda na porwanie może być uważana za coś
przyjemnego - prychnął Zekk.
- Porwanie? - odparł Brakiss, udając, że jest przerażony. - Nie wyciągaj
pochopnych wniosków, dopóki nie usłyszysz wszystkiego, co mam do
powiedzenia.
- Mam nadzieję, że zaraz zechcesz mi to powiedzieć - mruknął chłopak.
- Oczywiście. - Brakiss obdarzył go promiennym uśmiechem. - Chciałbyś
może coś zjeść albo wypić?
- Po prostu powiedz, o co chodzi.
Brakiss złączył dłonie, a iskrząca się srebrzysta szata zamigotała przy tym
ruchu jak zmarszczki na powierzchni wody, w której odbija się pochmurne
niebo.
- Mam dla ciebie pewną informację - zaczął. - Nie wątpię, że sprawi ci
przyjemność, chociaż w pierwszej chwili możesz mieć trudności z otrząśnięciem
się ze wstrząsu.
- Jaką informację? - zapytał chłopak, sceptycznie unosząc brwi i marszcząc
czoło.
- Czy wiedziałeś o tym, że dysponujesz potencjałem Jedi?
Zielone oczy Zekka rozszerzyły się ze zdumienia.
56
- Ja? Potencjałem Jedi? - powtórzył. - Chyba pomyliliście mnie z kimś innym.
Brakiss wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Przyznaję, że sami byliśmy tym zaskoczeni. Czy twoi przyjaciele Jacen i
Jaina nic ci o tym nie mówili? Nie wspominali ani słowem?
- Nie mam żadnego potencjału Jedi - wymamrotał Zekk. - Nie mógłbym
przecież mieć czegoś takiego...
- Dlaczego nie? - unosząc brwi, zapytał Brakiss.
Sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie. Czekał, aż chłopak zechce
odpowiedzieć na jego pytanie. W końcu Zekk spuścił głowę i popatrzył na otwarte
dłonie.
- Ponieważ jestem... najzwyczajniejszym ulicznikiem. Tymczasem rycerze
Jedi są wielkimi obrońcami Nowej Republiki. Są potężni i silni...
Brakiss przerwał mu, niecierpliwie kiwnąwszy głową.
- Tak, to prawda... ale dysponowanie umiejętnościami Jedi nie ma nic
wspólnego z tym, jak żyjesz czy zostałeś wychowany. Moc nie zna żadnych granic
społecznych ani ekonomicznych. Sam Luke Skywalker był kiedyś przybranym
synem zwykłego farmera na pustynnej Tatooine.
Dlaczego biedny chłopak nie miałby dysponować takim samym potencjałem
Jedi jak, powiedzmy, dzieci potężnego polityka, pławiące się w luksusie i nie
muszące troszczyć się o zaspokajanie swoich potrzeb? Prawdę mówiąc -
zniżywszy głos, ciągnął Brakiss - możliwe, że zawdzięczasz to właśnie faktowi, iż
całe twoje życie było jednym pasmem udręki. Twoje umiejętności zostały
wyostrzone w większym stopniu niż zdolności tych małych rozpieszczonych
bachorów.
- To nie są bachory - odciął się Zekk. - Są moimi przyjaciółmi.
Brakiss zlekceważył jego uwagę nonszalanckim gestem.
- Wszystko jedno.
- Jak to się stało, że nic o tym nie wiedziałem? Jakim cudem nigdy... niczego
nie czułem? - zastanawiał się chłopak.
Nagle uświadomił sobie, czego poszukiwała Tamith Kai, badając go za
pomocą dziwnego urządzenia.
Brakiss zakołysał się na piętach.
- Skąd mogłeś wiedzieć o tym, że dysponujesz umiejętnościami Jedi, jeżeli nikt
cię nie uczył? Nikt ci nawet nic nie powiedział. Sam widziałeś, że wykrycie
potencjału Jedi jest niezwykle proste. Prawdę mówiąc, jestem wstrząśnięty
faktem, że tacy dobrzy przyjaciele jak Jacen i Jaina nigdy nie zadali sobie trudu
sprawdzenia twojego potencjału. Czyż nie jest prawdą, że mistrz Skywalker
rozpaczliwie poszukuje nowych kandydatów do swojej uczelni, żeby wyszkolić ich
na potężnych rycerzy Jedi?
Zekk niechętnie kiwnął głową.
- Jeżeli to prawda - ciągnął Brakiss - dlaczego twoi przyjaciele nie badaj ą
każdego, z kim się spotykają? Dlaczego z góry założyli, że nie warto poddać cię
testowi? Wydaje mi się, że cię lekceważą. Zapewne nawet nie wyobrażają sobie,
żeby pierwszy lepszy ulicznik i włóczęga mógł pobierać nauki w akademii Jedi,
bez względu na to, jak dużym dysponuje potencjałem.
57
- To nieprawda - mruknął Zekk, ale było widać, że bez większego
przekonania.
- Niech ci będzie. - Brakiss wzruszył ramionami.
Zekk rozejrzał się po celi, chociaż gładkie, pozbawione jakichkolwiek ozdób
ściany nie przedstawiały miłego widoku. Wykonał szeroki gest, pokazując zimne,
nagie ściany pomieszczenia.
- Gdzie jestem? - zapytał, próbując skierować rozmowę na inne tory.
- To miejsce nazywa się Akademią Ciemnej Strony - odparł Brakiss, a Zekk
ze zdumieniem przypomniał sobie, że właśnie w tej ukrytej gdzieś w
przestworzach orbitalnej stacji Jacen i Jaina byli przetrzymywani wbrew swojej-
woli. - A ja zajmuję się szkoleniem nowych Jedi na potrzeby Drugiego Imperium,
chociaż posługuję się nieco innymi metodami niż te, z których korzysta mistrz
Skywalker w swoim ośrodku szkoleniowym na Yavinie Cztery. - Brakiss mrugnął
porozumiewawczo do chłopaka. - Ale ty nic przecież nie wiesz na ten temat,
prawda? Twoi przyjaciele nigdy cię tam nie zabrali? - Zabrzmiało to jak pytanie.
- Prawda? Nawet na krótką wycieczkę?
Zekk pokręcił głową.
- No cóż, ja także szkolę nowych Jedi - powtórzył Brakiss. - Pragnę, żeby stali
się potężnymi wojownikami, którzy przywrócą Drugiemu Imperium blask i
chwałę. Sojusz Rebeliantów to organizacja przestępcza. Ale ty pewnie tego nie
zrozumiesz. Jesteś zbyt młody, by pamiętać, co wydarzyło się w czasach
panowania Imperatora Palpatine’a.
- Nienawidzę Imperium! - odparł z mocą chłopak.
- Nieprawda - zapewnił go Brakiss. - Mówisz tak, bo twoi przyjaciele
powiedzieli ci, żebyś nienawidził Imperium, mimo iż nie doświadczyłeś na własnej
skórze, jak wyglądało życie w tamtych czasach. Znasz tylko tę wersję historii,
którą ci opowiedzieli. Z pewnością wiesz, że bez względu na to, jaki rząd
obejmuje władzę, zawsze stara się przedstawić pokonanego rywala w jak
najgorszym świetle. Nie zdziwiłbym się, gdyby twoi przyjaciele mówili, że byliśmy
potworami. Powiem ci, jak wyglądała prawda. W Imperium nie panował
polityczny chaos. Wszyscy mieli równe szansę. Nie widywało się gangów młodych
ludzi panoszących się po ulicach Coruscant. Każdy miał do wykonania jakąś
pracę, a co więcej, starał się wykonywać ją jak najlepiej.
A poza tym, młody Zekku, co właściwie obchodzi cię galaktyczna polityka?
Nigdy przecież nie zawracałeś sobie głowy takimi głupstwami. Czy naprawdę
twoje życie uległoby jakiejkolwiek zmianie, gdyby przywódczynię Nowej
Republiki zastąpił jakiś inny polityk wywodzący się z Drugiego Imperium? Jeżeli
jednak powierzysz swój los w nasze ręce, twoje położenie może ulec radykalnej
poprawie.
Zekk potrząsnął głową i zacisnął zęby.
- Nie zdradzę swoich przyjaciół - burknął.
- Ach tak, przyjaciół... - powtórzył lekceważąco Brakiss. - Tych samych,
którzy nigdy nie poddali cię testowi, żeby odkryć twój niezwykły talent. Tych
samych, którzy widują się ż tobą tylko wówczas, kiedy mają czas i ochotę. Dobrze
wiesz, że kiedy zajmą się jakąś „ważniejszą” pracą, zostawią cię tu na łasce losu.
Możliwe, że nawet zapomną o tobie szybciej, niż zdążysz mrugnąć powieką.
58
- Nie - szepnął chłopak. - Nie zapomną.
- Powiedz mi, czy myślałeś o przyszłości? - zapytał urodziwy mężczyzna. - Czy
wiesz, co cię czeka? Zaprzyjaźniłeś się z parą dzieciaków należących do
najwyższych sfer, ale czy kiedykolwiek będziesz mógł uważać się za jednego z ich
grona? Bądź szczery wobec samego siebie.
Zekk nie odpowiedział, chociaż gdzieś, w głębi serca, bardzo dobrze znał
odpowiedź.
- Będziesz zbierał odpadki i śmieci do końca życia - ciągnął Brakiss. - Będziesz
sprzedawał świecidełka, pragnąc zarobić tyle kredytów, żeby wystarczyło na
najbliższy posiłek. Czy sądzisz, że sam, bez niczyjej pomocy, potrafisz zdobyć
władzę, sławę i szacunek?
Po raz drugi Zekk zdecydował się nie udzielać odpowiedzi. Brakiss pochylił
się nad nim, a z każdego rysu jego pięknej, jakby wy-rzeźbionej twarzy
promieniowała troska i współczucie.
- Daję ci szansę, chłopcze - powiedział. - Czy masz dość odwagi, by z niej
skorzystać?
Zekk postarał się znaleźć w sobie resztkę siły, żeby się sprzeciwić. Poczuł, jak
w jego piersi zaczyna wzbierać fala złości.
- Taką samą szansę, jaką dałeś Jacenowi i Jainie? - zapytał, nie kryjąc ironii
w głosie. - Powiedzieli mi, jak ich porwaliście, po czym przetransportowaliście do
Akademii Ciemnej Strony i torturowaliście.
- Torturowaliśmy? - Brakiss roześmiał się i pokręcił głową, aż zafalowały jego
jasne włosy. - Przez całe życie byli rozpieszczani, więc nie dziwię się, że trochę
ciężkiej pracy mogło wydać się im torturą. Zaproponowałem im, że zajmę się ich
nauką, tak aby mogli kiedyś stać się potężnymi Jedi. Przyznaję jednak, że w ich
przypadku popełniłem omyłkę. Chcieliśmy szkolić młodych ludzi, którzy mieliby
zostać rycerzami Jedi, ale oboje zaproszeni przez nas kandydaci byli niestety zbyt
zarozumiali. Ryzyko okazało się wyższe, niż przypuszczaliśmy, wskutek czego
nasza akademia niepotrzebnie zwróciła na siebie uwagę.
W takiej sytuacji postanowiliśmy zmienić plany. Wspominałem ci, że Moc
bywa równie silna u ludzi potężnych i bogatych, jak i tych, nie mających w życiu
tyle szczęścia. Jeżeli chcesz poznać prawdę, Zekku, nie obchodzi mnie twoje
pochodzenie, lecz talent oraz pragnienie, żeby go rozwijać. Tamith Kai i ja
postanowiliśmy rozpocząć poszukiwania odpowiednich kandydatów pośród ludzi
należących do najniższych warstw społeczeństwa. Wiedzieliśmy, że niektórzy
mają równie silny potencjał jak ci zaliczający się do warstw najwyższych, ale
chodziło nam o to, żeby zniknięcie kandydata nie narobiło tyle szumu. Szukamy
ludzi, którzy będą chcieli uczyć się i pracować razem z nami.
Chłopak spojrzał spode łba na Brakissa, ale młody mężczyzna obdarzył go
płomiennym spojrzeniem i powiedział:
- Jeżeli się do nas przyłączysz, obiecuję, że imię Zekk nie będzie nigdy
lekceważone ani zapomniane.
Drzwi celi się otworzyły, ukazując stojącego na progu szturmowca. Żołnierz
trzymał tacę z parującym napojem i kusząco pachnącymi pasztecikami.
59
- Może zechcesz coś zjeść w tym czasie, kiedy będziemy rozmawiali -
zaproponował. - Wydaje mi się, że odpowiedziałem na większość twoich pytań,
ale jeżeli jest jeszcze coś, co chciałbyś wiedzieć, pytaj śmiało.
Zekk uświadomił sobie, że jest głodny jak wilk. Połknął aż trzy paszteciki, po
każdym oblizując wargi. Nigdy w życiu nie jadł niczego tak pysznego.
Ukryte znaczenie słów Brakissa niepokoiło go i przerażało, ale w umyśle
chłopaka raz po raz pojawiały się pytania na temat przyszłości. I chociaż Zekk
nie chciał przyznać tego przed samym sobą, miał niejasne przeczucie, że
większość stwierdzeń i obietnic młodego mężczyzny nie była pozbawiona sensu.
Zanim Brakiss wyszedł z celi i zamknął drzwi za sobą, przystanął w progu i
zwrócił się do jednego ze szturmowców:
- Proszę dopilnować, żeby chłopiec został przeniesiony do bardziej
luksusowego pomieszczenia. Nie sądzę, żeby jeszcze sprawiał nam kłopoty.
Kiedy naczelnik Akademii Ciemnej Strony ruszył lekko jak duch korytarzem,
podszedł do niego stary pilot myśliwca typu TIE, żeby złożyć raport. Qorl był
wciąż jeszcze ubrany w czarny opancerzony skafander próżniowy, ale zdążył
zdjąć czarny, podobny do czerepu hełm, który trzymał teraz w mechanicznej
dłoni.
- Lordzie Brakissie, pochwycony rebeliancki krążownik „Diament” znajduje
się pod osłoną naszego siłowego pola - oznajmił. - Właśnie w tej chwili jest
rozładowywany.
Na twarzy Brakissa pojawił się szeroki uśmiech.
- Doskonale. Czy w ładowniach było rzeczywiście aż tyle sprzętu, ile
oczekiwaliśmy?
Qorl kiwnął głową.
- Potwierdzam. Dzięki rdzeniom jednostek napędu nadprzestrzennego i
bateriom do turbolaserów będziemy mogli podwoić potęgę wojskową Drugiego
Imperium. Opanowanie tego statku było bardzo mądrym posunięciem.
Brakiss złączył dłonie i opuścił je, pozwalając, żeby zniknęły w czeluściach
fałdzistych rękawów jego srebrnego płaszcza.
- Wyśmienicie - powiedział. - Wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Zaraz
złożę meldunek samemu wielkiemu wodzowi i podzielę się z nim dobrą nowiną.
Niedługo Imperium ponownie zajaśnieje jak słońce... a rebelianckie szumowiny
nie będą mogły zrobić nic, żeby temu przeszkodzić.
60
Rozdział 12
- Wahadłowiec „Księżycowy Blask”, tu wieża kontrolna Coruscant Jeden.
Macie zgodę na start. Wrota hangaru lądowiska otworzą się w sektorze gamma.
Kapitan statku Narek-Ag pstryknęła przełącznikiem głównego komunikatora.
- Dziękujemy, wieża Jeden. Mówi kapitan wahadłowca „Księżycowy Blask”.
Mamy pełne ładownie. Kierujemy się ku wrotom gamma. - Wyłączyła
komunikator i obdarzyła konspiracyjnym uśmiechem siedzącego na sąsiednim
fotelu Trebora, drugiego pilota wahadłowca. - Jeszcze kilka takich ładunków jak
ten - powiedziała - i będziesz mógł poprosić mnie o rękę.
W jej orzechowych oczach błyszczały figlarne ogniki.
Trebor także uśmiechnął się, zapewne przyzwyczajony do swoistego poczucia
humoru pani kapitan.
- Jeżeli będziesz robiła nadal tak dobre interesy, możliwe, że cię posłucham -
odparł.
Z wdziękiem, który zawdzięczała wieloletniej praktyce, Narek przeleciała
wahadłowcem przez wrota hangaru jednej ze stacji kosmicznych, umieszczonych
na orbicie wokół Coruscant.
- Wszystkie współrzędne zostały wprowadzone? - zapytała, zwracając się do
drugiego pilota.
- Wprowadzone i potwierdzone - zameldował Trebor w tej samej chwili, kiedy
skończyła mówić.
Narek zachichotała widząc, jak jej wahadłowiec oddala się od lądowiska. Po
chwili statek zwiększył prędkość, chociaż jeszcze nie opuścił systemu Coruscant.
Pani kapitan zaczęła przygotowywać jednostkę do skoku w nadprzestrzeń, który
miał zakończyć się w pobliżu planety Bespin, następnego celu ich podróży.
- Wiesz co, jeżeli chodzi o działanie na tak małą skalę... - powiedziała.
- ... nie jesteśmy wcale gorsi niż inni - dokończył zamiast niej Trebor.
- Wcale nie jesteśmy gorsi - powtórzyła pani kapitan, z zadowoleniem kręcąc
głową. - Oblicz współrzędne skoku.
- Już prawie zakończyłem - odrzekł drugi pilot. - Jeżeli się pospieszymy, może
zdążymy dostarczyć towar do Miasta w Chmurach, a wówczas poszukamy
ładunku, który można byłoby zabrać w drogę powrotną. W ten sposób
zdołalibyśmy podwoić nasze zyski.
Na twarzy Narek-Ag ukazał się błogi uśmiech. Pani kapitan wahadłowca
przekrzywiła głowę, aż zafalowały jej kasztanowate włosy.
- Uwielbiam, kiedy myślisz jak prawdziwy człowiek interesu - powiedziała.
- Istota interesu - poprawił ją Trebor. - Niedługo osiągniemy maksymalną
prędkość. Przygotuj się do wejścia w nadprzestrzeń.
Nagle „Księżycowy Blask” szarpnął się, jakby uderzył w nieprzepuszczalną
przeszkodę. Mały statek odbił się od niej, po czym zaczął koziołkować w
przestworzach. Na pulpicie kontrolnej konsolety zapaliły się jaskrawe
ostrzegawcze światła, a w sterowni rozbrzmiało zawodzenie syren.
- Co to było? - zapytała Narek, potrząsając głową, żeby pozbyć się rozmytych
plam, odbieranych przez jej narząd wzroku. Wyjrzała przez iluminator, ale
zobaczyła tylko czerń przestworzy.
61
- Nie mam pojęcia - odparł Trebor. - Nasze skanery niczego nie wykryły.
Ekrany wskazywały, że przelatywaliśmy przez pustą przestrzeń!
- No cóż, to najtwardsza pusta przestrzeń, przez jaką kiedykolwiek leciałam -
odcięła się Narek. - Melduj, co uległo uszkodzeniu!
- Na razie nie wiem. Czy nie mogłabyś ustabilizować statku? -poprosił drugi
pilot. - Teraz lepiej. Wygląda na to, że pękł kadłub w okolicach dolnej ładowni.
Niech to diabli! Cały nasz ładunek wylatuje w przestworza! Silniki są przegrzane,
a wskaźniki przekroczyły czerwone kreski. - Ciężko przełknął ślinę. - Wygląda na
to, że znaleźliśmy się w poważnych tarapatach, moja pani.
W tej samej chwili, jakby na potwierdzenie jego słów, z pulpitu głównej
konsolety nawigacyjnej wystrzelił snop jaskrawych iskier. Mały statek ponownie
zaczął koziołkować.
- Wieża Coruscant Jeden, tu wahadłowiec „Księżycowy Blask” - krzyknął
Trebor do mikrofonu komunikatora. - Mamy poważną awarię na pokładzie.
Zderzyliśmy się z nieznaną bryłą kosmicznego złomu!
Trzaskom, jakie odezwały się w głośniku, towarzyszył jęk sygnału zwrotnego i
kolejna fontanna iskier z pulpitu konsolety.
Narek-Ag zakasłała, po czym zaczęła machać rękami, starając się rozpędzić
kłąb ciemnego dymu. Przycisnęła kilka guzików na pulpicie konsolety.
- Rufowe dysze ciągu nie reagują- oznajmiła, nie na żarty przerażona. - Wciąż
obserwuję wskazania skanerów, ale nadal niczego nie widzę. Z czym właściwie się
zderzyliśmy?
- Z mojego miejsca także nie widać niczego lepszego - zameldował Trebor. -
Nic gorszego chyba nas nie mogło spotkać.
- Nie byłabym tego taka pewna - odparła Narek, z wysiłkiem przełykając
ślinę. - Może jednak poproszę cię o to, żebyś mimo wszystko mnie poślubił.
Drugi pilot rzucił okiem na wskazania przyrządów, na które właśnie
spoglądała pani kapitan. Głośno jęknął. W rdzeniu reaktora, dostarczającego
energię do silników, zaczęła się tworzyć niemożliwa do opanowania reakcja
łańcuchowa, która miała zaowocować lawiną śmiercionośnego promieniowania.
W ciągu kilku sekund „Księżycowy Blask” eksploduje jak miniaturowa
supernowa...
- Zawsze chciałem, żeby mój ślub odbył się pośród gwiazd - odparł Trebor,
czując łzy napływające do oczu. Pomyślał, że to zapewne z powodu gryzącego
dymu. Uścisnął dłoń Narek-Ag. - Przyjmuję twój ą propozycję... Muszę jednak
powiedzieć, że wybrałaś paskudny moment.
Koziołkujący „Księżycowy Blask” zamienił się w bezgłośną fontannę
rozżarzonych metalowych szczątków i ognistych gazów, które po chwili zgasły,
pochłonięte przez czerń przestworzy.
Jaina przemierzała wielki salon znajdującego się na jednym z pięter Pałacu
Imperialnego rodzinnego apartamentu jak uwięzione w klatce dzikie zwierzę,
które kiedyś widziała w holograficznym zoo z okazami wymarłych stworzeń.
Nienawidziła bezczynności. Chciałaby zrobić coś, cokolwiek.
Jacen i Tenel Ka, zabierając See-Threepia i Anakina, wyruszyli ponownie na
poszukiwania Zekka. Lowie także wyszedł, żeby pomóc w pracy swojemu wujowi
62
Chewbacce. Kiedy Jacen zauważył, że może ktoś powinien poczekać w domu, na
wypadek, gdyby Zekk albo Peckhum chcieli się z nimi porozumieć, Jaina
niechętnie zgodziła się zostać.
W końcu jednak nie wytrzymała i spróbowała nawiązać łączność z
Peckhumem, przebywającym wciąż jeszcze na pokładzie orbitalnej stacji
kontrolnej, mimo iż wiedziała, że stary pilot powinien za kilka godzin wrócić.
Siedzący przed obiektywem holoprojektora Peckhum zgłosił się bez chwili zwłoki,
ale kiedy Jaina zaczęła mówić o tym, że Zekk zniknął, holograficzny wizerunek
mężczyzny zamigotał i szybko się rozpłynął. Odpowiedź zagłuszyły szumy i
zakłócenia. Dziewczyna usłyszała tylko:
- Nie rozumiem twojej... nie otrzyma... wiadomości... wracam wieczorem...
Widocznie centralna jednostka wielozadaniowa stacji z godziny na godzinę
funkcjonowała coraz gorzej. Jaina musiała zaczekać z wyjaśnieniem wątpliwości
do chwili, gdy będzie mogła porozmawiać z Peckhumem osobiście.
Kiedy w końcu wróciła matka, by zjeść obiad, Jaina była gotowa krzyczeć z
nudów i rozpaczy. Bardzo chciała porozmawiać, ale Leia sprawiała wrażenie tak
zmęczonej i przygnębionej, że dziewczyna zdecydowała, iż najlepiej będzie nie
zawracać jej głowy swoimi problemami. Udała się do automatu
przygotowującego posiłki, po czym przyniosła tacę z parującymi porcjami i
postawiła na stole, a sama usiadła obok i nie mówiąc ani słowa, zabrała się do
jedzenia.
Po kilku minutach wpadł zdyszany Han Solo. Podszedł szybko do stołu i
powiedział:
- Przybyłem, kiedy tylko dowiedziałem się, że mnie poszukujesz. Co się stało?
Leia spojrzała na Hana, a kąciki jej ust uniosły się w lekkim, ale pełnym
wdzięczności uśmiechu.
- Chciałam poznać twoje zdanie na temat pewnej sprawy - odrzekła. - Czy
masz trochę czasu, żeby usiąść z nami przy stole i zjeść obiad?
Han obdarzył ją łobuzerskim uśmiechem.
- Popołudniowy posiłek z dwiema najpiękniejszymi kobietami w całej
galaktyce? - zapytał. - Oczywiście, że mam czas. O co chodzi? Kolejna katastrofa
w rodzaju ataku oddziałów imperialnych?
Nałożył sobie porcję gorącego koreliańskiego gulaszu.
- Masz rację, że katastrofa. - Leia głęboko odetchnęła. - Wahadłowiec, który
dzisiaj rano opuszczał orbitę, z niewyjaśnionych przyczyn nagle eksplodował.
Zdumiona Jaina uniosła głowę i spojrzała na matkę, ale ojciec tylko kiwnął
głową.
- Ta-a, słyszałem o tym mniej więcej przed godziną - przyznał.
Leia zmarszczyła brwi, a na jej twarzy ukazał się wyraz zamyślenia.
- Nikt nie ma pojęcia, co się stało. Co właściwie mogło być przyczyną
katastrofy?
- Jakieś niesprawne urządzenie? - zasugerowała Jaina. - Może przeciążenie
silników?
Na twarzy Leii odmalował się niepokój.
63
- Wieża Coruscant Jeden odebrała meldunek kilka chwil przed eksplozją
„Księżycowego Blasku”. Pani kapitan chyba przypuszczała, że jej statek z czymś
się zderzył.
Zdumiony Han uniósł brwi.
- Chcesz powiedzieć, że wydarzyło się to na orbicie? Czy w pobliżu mogły
znajdować się jakieś jednostki, którym nie zezwolono na start albo lądowanie?
- Nie-e-e - odezwała się z namysłem Leia.
- Jakaś kosmiczna mina, pozostawiona celowo w tamtym miejscu? - nie dawał
za wygraną Han. - Bryła materii? Może kawał złomu?
Jaina nadstawiła uszu.
- Kiedy lecieliśmy do domu, wpadliśmy w całkiem spory śmietnik, prawda,
tato? - przypomniała.
Leia się skrzywiła.
- Tego właśnie się obawiałam. Nasz komisarz do spraw wymiany handlowej
interesuje się takimi sprawami. Mówi, że szczątki pozostawionych na orbitach
wokół Coruscant wraków w każdej chwili mogą spowodować katastrofę. Od
dawna nalega, żeby nadać wyższy priorytet wytyczaniu bezpieczniejszych
szlaków. Nanieśliśmy na mapy większe bryły, ale przypuszczam, że wiele
mniejszych po prostu umknęło naszej uwadze... A niektóre szczątki zaśmiecają
orbitę od co najmniej kilku dziesięcioleci.
Han zacisnął wargi.
- Ale wypadki zdarzają się niezwykle rzadko - stwierdził. - Nie
przesadzałbym, Leio.
- Z meldunku, przesłanego z pokładu „Księżycowego Blasku”, wynikało, że
nie widzieli obiektu, z którym się zderzyli - oznajmiła Leia. - Nie było go na
żadnej mapie. Komisarz uważa ten problem za bardzo ważny z uwagi na
bezpieczeństwo lotów. Nie mogę się z nim nie zgodzić... Po tej katastrofie musimy
przedsięwziąć jakieś środki.
- Ile pracy wymagałoby ponowne naniesienie na gwiezdne mapy przynajmniej
największych szczątków wraków? - zainteresował się Han.
- Dosyć dużo. I zajęłoby mnóstwo czasu. - Leia uszczypnęła nasadę nosa,
jakby nagle poczuła silny ból głowy. - Nie jestem nawet pewna, czy Nowa
Republika dysponuje środkami, by powierzyć komukolwiek taką pracę...
- Może my moglibyśmy jakoś pomóc - wtrąciła się Jaina, zdecydowana skupić
uwagę na problemie, który pozwoliłby jej przestać myśleć o Zekku. - Przecież
wujek Luke powiedział, że powinniśmy znaleźć odpowiednie zajęcie w czasie,
kiedy będziemy przebywali z daleka od jego akademii. Lowie i ja zaznaczymy
szczątki na mapach. To może być nawet doskonała zabawa.
Jaina przeniosła spojrzenie z elektronicznego notatnika na ekran monitora
komputera, po czym popatrzyła ponownie na symulowany hologram
przestworzy.
- W porządku, a teraz następna trajektoria, Lowie - powiedziała.
Przeciągnęła się, próbując rozprostować mięśnie ramion. Przetarła
załzawione oczy, ale nie odzyskała ostrości wzroku. Oboje zajmowali się wciąż
64
tym samym od wielu godzin. Dziewczyna nie potrafiła zrozumieć, jak mogła
kiedykolwiek uważać, że takie monotonne zajęcie może być zabawne.
Chudy Wookie bardzo uważnie wprowadził do pamięci komputera parametry
orbity, po czym na holograficznej mapie pojawiła się jeszcze jedna świetlista linia.
Dziewczyna jęknęła.
- Nie wątpię, że ta praca jest niezwykle ważna, ale wydawało mi się, że będzie
o wiele ciekawsza - powiedziała.
Lowie burknął coś w odpowiedzi, co natychmiast przetłumaczył Em Teedee:
- Pan Lowbacca uważa, że należałoby zacząć od tego, iż oznaczanie orbit brył
złomu nie powinno być uważane za coś ciekawego. Zresztą szkolne zadania
domowe rzadko bywają interesujące. Jeżeli zaś chodzi o tę pracę, przynajmniej
można traktować ją jako bardzo pilną. - Lowie warknął, wtrącając następną
uwagę. - Co więcej -ciągnął android - mój pan pragnie podkreślić, że praca jest
zaawansowana zaledwie w dwunastu procentach. Będzie zachwycony, kiedy
wreszcie dobiegnie końca.
Jaina ciężko westchnęła i przeczesała palcami proste brązowe włosy.
- W takim razie - odparła - na co jeszcze czekamy?
65
Rozdział 13
Peckhum przewiesił pasek podróżnej płóciennej torby przez ramię. Właśnie
opuszczał pokład „Piorunochronu” spoczywającego na jednym z tanich lądowisk
obok innych statków, pozostawionych przez różnych oszustów i przemytników.
Cieszył się, że wylądował, choćby tylko dlatego, że wszystkie urządzenia w jego
mieszkaniu działały prawidłowo. Nie mógł powiedzieć tego samego o aparaturze
znajdującej się na pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej, skąd powracał.
Nie zwracając uwagi na ciężką torbę, stary mężczyzna przemykał jak duch
szerokimi ulicami i wąskimi alejkami, od czasu do czasu mrucząc do siebie:
- Musisz sobie jakoś radzić, Peckhumie. Mamy kłopoty z zaopatrzeniem,
Peckhumie. Nowy sprzęt jest bardzo drogi, Peckhumie. Centralne jednostki
wielozadaniowe nie rosną na pędach rozgwiezdnika, Peckhumie.
Pocierając zarost na policzku palcami jednej dłoni, stary mężczyzna nie
przestawał zrzędzić, przyzwyczajony do prowadzenia rozmów z samym sobą
równie często jak do rozmawiania z Zekkiem.
- Można byłoby pomyśleć, że zaczekają z przekazaniem mi tej wiadomości, aż
opuszczę pokład statku - ciągnął. - „Staraliśmy się skontaktować z tobą,
Peckhumie, ale nie mogliśmy”. Nie zatroszczyli się o naprawienie mojego
komunikatora, więc teraz mają za swoje! - Przewiesił pasek torby przez drugie
ramię. „Z powodu ostatniego ataku oddziałów imperialnych, Peckhumie,
przeznaczony dla ciebie sprzęt trafił w inne miejsce, ważniejsze z punktu
widzenia bezpieczeństwa Nowej Republiki. Chcielibyśmy także, żebyś jutro rano
wrócił na pokład stacji i dopilnował prawidłowego ustawienia zwierciadeł,
Peckhumie”. Ha!
Stąpał ciężko, powłócząc nogami i nie zwracając uwagi na hałaśliwych
handlarzy, wiecznie zdziwionych turystów czy urzędników, jak zwykle
pochłoniętych własnymi problemami.
- Bardzo chciałbym, żeby administrator, odpowiedzialny za działanie stacji,
chociaż raz opuścił swoje przytulne biuro i poleciał ze mną tam, na górę -
mruczał. - Poczęstowałbym go tym świństwem, którym karmi mnie automat
przygotowujący posiłki, a wówczas przekonałbym się, jak będzie mu smakowało.
Zobaczyłbym, jak o n będzie sobie radził!
Skręcił za róg i ruszył korytarzem wiodącym prosto do mieszkania.
- Gdybym czekał, aż ci biurokraci coś zrobią, cała stacja rozleciałaby się na
części! - Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie, że Zekk obiecał mu zdobycie
nowej centralnej jednostki wielozadaniowej. - Czasami trzeba radzić sobie
samemu... z niewielką pomocą przyjaciół.
Uniósł głowę i z zadowoleniem stwierdził, że znalazł się przed drzwiami.
Wystukał na klawiaturze kombinację liczb umożliwiającą wejście do mieszkania.
Drzwi rozsunęły się z cichym sykiem uciekającego powietrza, które sprawiało
wrażenie nieświeżego i zatęchłego, jakby pomieszczenie było od kilku dni nie
wietrzone. Peckhum pomyślał, że powinien przypomnieć Zekkowi, aby od czasu
do czasu wpuścił trochę świeżego powietrza.
Wrzucił torbę do jakiejś przegrody w przedpokoju, a w tym czasie drzwi
zamknęły się za jego plecami. Nie powitał go jednak żaden znajomy okrzyk.
66
- Hej, Zekku! - zawołał. Odpowiedziała mu przytłaczająca cisza, więc
postanowił odezwać się nieco głośniej. - Po trzech dniach oddychania powietrzem
z uszkodzonych regeneratorów stacji nawet to w mieszkaniu wydaje się całkiem
świeże, ale... - Urwał. Nadal nikt nie reagował na jego słowa. - Zekku?
Rozejrzał się po zagraconym salonie, a potem zaczął rozglądać się po całym
mieszkaniu. Wpadł do kuchni i sypialni Zekka. Nie zapomniał nawet o łazience.
Wszystkie pomieszczenia były jednak puste.
Na czole starego mężczyzny pojawiły się głębokie zmarszczki. Zekk nie miał
zwyczaju wychodzić, kiedy wiedział, że Peckhum wraca z pracy... zwłaszcza iż
obiecał dostarczyć mu wygrzebaną skądś aparaturę. Stary siwowłosy pilot nie
widział jednak w mieszkaniu ani śladu obiecanej centralnej jednostki
wielozadaniowej. Potrzebował jej, żeby zabrać ze sobą, kiedy następnego ranka
będzie znów odlatywał do orbitalnej stacji kontrolującej ustawienie zwierciadeł.
Ponownie potarł zarośnięty policzek i myślał intensywnie. Nagle wyraźnie się
odprężył.
- Oczywiście! - mruknął do siebie. - Dzieciaki Solo!
Przyjaciele Zekka, Jacen i Jaina, mieli spędzić na Coruscant tylko kilka
tygodni. Zapewne teraz gdzieś się bawili, opowiadając nieprawdopodobne
historie o przygodach, jakie rzekomo przeżyli na różnych planetach. Peckhum
obejrzał się i zobaczył mrugające światło na panelu informacyjnym,
umieszczonym obok drzwi wejściowych. Oznaczało, że w pamięci urządzenia
została zapisana informacja, której nikt jeszcze nie odebrał. Peckhum pomyślał,
że zapewne Zekk informuje go w ten sposób, dokąd poszedł z przyjaciółmi.
Przekonał się, że urządzenie zawiera trzy informacje. Postanowił zapoznać się
z nimi po kolei. Pierwsza ukazała mu holograficzny wizerunek Jacena i Jainy
Solo stojących przed drzwiami w towarzystwie dwojga innych młodych rycerzy
Jedi.
- Hej, Zekku! - Peckhum usłyszał charakterystyczny, na poły kpiący głos
Jacena. - Przyszliśmy pomóc ci zapolować na to urządzenie, które obiecałeś
załatwić Peckhumowi. Umówiliśmy się na dzisiaj rano, pamiętasz? Wrócimy tu
jutro wczesnym rankiem. Daj nam znać, jeżeli zmieniłeś plany.
Druga wiadomość ukazała mu wizerunek stojącej przed drzwiami Jainy Solo.
Dziewczyna była trochę zaniepokojona.
- Zekku, to znów my - powiedziała. - Czy nic ci się nie stało? Szukamy cię
wszędzie, gdzie możemy! Przepraszam, jeżeli czujesz do nas żal z powodu tego, co
wydarzyło się tamtego wieczora. Nie ma czym się przejmować. Czy mógłbyś
porozumieć się z nami, kiedy wrócisz do domu?
Ostatnie nagranie przedstawiało także Jainę, tym razem zmęczoną i
przerażoną. Dziewczyna powoli wymawiała słowa, jakby z trudem przechodziły
przez jej gardło.
- Zekku, czy się na nas pogniewałeś? Wszyscy... przepraszamy cię, jeżeli
powiedzieliśmy coś, co sprawiło, że podczas tamtego bankietu poczułeś się
nieswojo... Jeżeli odnalazłeś już tę centralną jednostkę wielozadaniową i ha razie
nie chcesz, żebyśmy pomogli ci przynieść ją do mieszkania... Potrafimy to
zrozumieć. Proszę, skontaktuj się z nami, gdy otrzymasz tę wiadomość.
67
Stary Peckhum słuchał czując, jak jego żołądek kurczy się z przerażenia.
Musiało wydarzyć się coś złego. Rozejrzał się po mieszkaniu, ale nie dostrzegł
żadnych śladów świadczących o tym, że chłopiec planował wyjść na dłużej.
Żadnych nagrań. Żadnych notatek. To było niepodobne do Zekka. Chłopiec był
uczciwy i słowny. Inni mogli uważać go za młodego łajdaka, ulicznika czy łobuza,
ale Zekk znał swoje obowiązki i zawsze się z nich wywiązywał. Dobrze wiedział,
jakie znaczenie dla pracy w orbitalnej stacji kontrolnej ma działająca centralna
jednostka wielozadaniowa i dlatego obiecał Peckhumowi, że dostarczy mu to
urządzenie. Jeżeli zaś Zekk obiecywał, że coś zrobi, dotrzymywał danego słowa.
Zawsze.
To prawda, chłopak był sierotą, żartownisiem i poszukiwaczem przygód.
Często opowiadał nieprawdopodobne historie, ale był wiernym przyjacielem.
Można było na niego liczyć w potrzebie.
Peckhum zdecydował się w jednej chwili, niemal podświadomie. Poświęcił
chwilę, żeby nagrać wideofoniczną wiadomość dla Zekka, na wypadek gdyby
chłopak powrócił, a potem wyszedł z mieszkania i skierował się do pałacu.
- Hej, cieszę się, że cię widzę! - odezwał się Jacen, kiedy otworzył drzwi i
zobaczył stojącego na progu przemoczonego i zmęczonego Peckhuma.
Natychmiast zasypał go pytaniami: - Czy nie widziałeś ostatnio Zekka? Nie wiesz,
dokąd mógł pójść? Nie miałeś od niego jakiejś wiadomości?
Wyraz twarzy mężczyzny wystarczył mu za odpowiedź.
- Miałem nadzieję, że może wy powiecie mi, co się z nim stało - odparł stary
pilot.
Przypomniawszy sobie nagle o dobrych obyczajach, Jacen cofnął się o krok i
gestem zaprosił Peckhuma do mieszkania.
- Och, przepraszam - powiedział. - Wejdź, proszę. Zaraz zawołam Jainę i
pozostałych.
Jego siostra i Lowie pracowali, zajęci nanoszeniem na holograficzną mapę
trajektorii szczątków wraków różnych statków krążących po orbicie wokół
Coruscant. Tenel Ka polerowała jakąś broń, którą odczepiła od pasa.
- Hej - zwrócił się Jacen do innych młodych Jedi. - Przyszedł Peckhum. On
także nie ma pojęcia, co mogło się stać z Zekkiem.
Malująca się na twarzy Jainy powaga zamieniła się w niepokój. Lowie zerwał
się na równe nogi, po czym wyciągnął rękę, żeby pomóc wstać dziewczynie.
Wszyscy pięcioro pochylili się nad wyświetlaną w kącie wielkiego salonu
holograficzną mapą miasta. Tenel Ka zaczęła pokazywać mężczyźnie niektóre
jaskrawo oświetlone grupy wieżowców.
- Przeszukaliśmy teren w pobliżu twojego domu - oznajmiła, zwracając się do
Peckhuma.
Jacen wskazał na inne punkty holograficznej mapy.
- Odwiedziliśmy również miejsca, gdzie byliśmy z Zekkiem, kiedy zabrał nas
na wyprawę na niższe poziomy - dodał. - To znaczy te, do których umieliśmy sami
wrócić.
Peckhum kiwnął głową. Potarł szczecinę na policzku, a na jego twarzy
odmalował się niepokój.
68
- Anakin i Threepio wyprawili się nawet do kilku innych kryjówek, o których
wspominał Zekk - odezwała się Jaina. - Liczyliśmy na to, że powiesz nam, gdzie
jeszcze można byłoby go poszukać.
Lowie zawył przeciągle, wtrącając jakąś uwagę. Po sekundzie rozległ się
piskliwy głosik Em Teedee:
- Pan Lowbacca pragnie zauważyć, że nasz brak znajomości czegoś, co można
byłoby określić mianem mniej chwalebnych aspektów życia na Coruscant, może
być jednym z czynników ograniczających skuteczność poszukiwań.
Usłyszawszy przesadnie kwieciste tłumaczenie, chudy Wookie groźnie
warknął, ale powstrzymał się od dalszych uwag.
- Wiecie, on ma rację - stwierdziła Jaina. - Rzeczywiście znamy tylko lepszą
część miasta.
- A poza tym aż do tej chwili nawet nie byliśmy pewni, czy Zekk naprawdę
zaginął - przypomniała Tenel Ka. - Dopiero teraz wiemy, że to fakt.
- Hej, skoro wiemy na pewno, że Zekk zaginął - odezwał się Jacen -
moglibyśmy powiadomić o tym fakcie strażników Nowej Republiki.
Peckhum raptownie uniósł głowę.
- Nie, tylko nie strażników - powiedział. - Zekk nie chciałby mieć z nimi nic
wspólnego.
- Ale przecież zaginął-starał się go przekonać Jacen. - Musimy go odnaleźć.
Chłopiec ze zdumieniem zauważył łzy w oczach siostry.
- To prawda - przyznał stary pilot. - Zekk miał jednak kiedyś kilka małych...
nieporozumień ze strażnikami i nie byłby nam wdzięczny za to, gdybyśmy teraz
korzystali z ich pomocy. Mimo to nie musicie się martwić. Mogę poszukać go w
wielu innych miejscach, o których wy nawet nie pomyślelibyście.
- No cóż... - odparł nie do końca przekonany Jacen. - To znaczy, że nadal
będziemy musieli szukać go sami. Twoje uwagi bardzo nam pomogą, Peckhumie.
Domyślam się, że wszystko zależy teraz od nas.
- Zekk umie sobie radzić w trudnych sytuacjach - pocieszył go mężczyzna,
zmuszając się do okazania optymizmu. - Przeszedł przez niejedno i udowodnił, że
potrafi troszczyć się o swoje sprawy. - Nagle urwał i dokończył znacznie ciszej: -
Mam tylko nadzieję, że nie spotkało go nic złego.
69
Rozdział 14
Zekk, przeniesiony do nowej luksusowej komnaty na terenie Akademii
Ciemnej Strony, obudził się dziwnie wypoczęty i ożywiony. Domyślał się, że
zapadł w długi głęboki sen, jakby jego organizm domagał się regeneracji sił i
wypoczynku. Chłopak zastanawiał się, czy przypadkiem poprzedniego dnia
Brakiss nie domieszał jakiegoś narkotyku do jego jedzenia. Doszedł jednak do
wniosku, że nawet gdyby tak było, chyba nie miałby mu tego za złe. Jeszcze nigdy
w życiu nie czuł się tak szczęśliwy i podniecony.
Spróbował przestać o tym myśleć. Usiłował wykrzesać z siebie chociaż trochę
złości na myśl o rym, że wbrew własnej woli został porwany i
przetransportowany na pokład imperialnej stacji. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że
był traktowany z większym szacunkiem niż kiedykolwiek przedtem. Stopniowo
zaczynał nawet uważać swoje nowe pomieszczenie nie za celę, lecz za komnatę.
Udał się do łazienki i brał natrysk tak długo, aż poczuł w całym ciele
mrowienie, wywołane ciepłem i czystością. Przebywał tam znacznie dłużej niż
musiał, ale nie przejmował się tym ani trochę. Jeżeli Brakiss chce, niech zaczeka.
Przynajmniej będzie miał za swoje! Zekk nie zamierzał zostawać w tym miejscu,
bez względu na to, ile czasu i uwagi chciałby poświęcić mu naczelnik Akademii
Ciemnej Strony.
Martwił się tym, co robi teraz stary Peckhum. Wiedział, że jego przyjaciel z
pewnością bardzo zaniepokoił się faktem jego zniknięcia. Był pewien, że na
poszukiwania wyruszyli także Jacen i Jaina. Domyślał się jednak, że Brakiss
zrobił wszystko, co mógł, żeby zatrzeć ślady jego porwania. Musiał zatem
zaczekać na odpowiednią chwilę, a w tym czasie opracować plan ucieczki.
Przekonał się, że kiedy przebywał pod natryskiem, ktoś zabrał jego stare
zniszczone ubranie i zamiast niego podłożył nowiutki elastyczny kombinezon,
błyszczący skórzany pancerz i połyskujący czarny mundur, wyjątkowo elegancki.
Zekk rozejrzał się po komnacie, chcąc odnaleźć stare ubranie. Nie zamierzał
wykorzystywać uprzejmości Drugiego Imperium bardziej niż to konieczne, ale
nigdzie nie zobaczył niczego innego, co mógłby włożyć. Okazało się., że nowe
ubranie pasuje na niego jak ulał.
Zekk podszedł do drzwi i spróbował rozsunąć oba skrzydła. Spodziewał się, że
nie będzie mógł wyjść z komnaty, ale ze zdumieniem przekonał się, że drzwi
otworzyły się natychmiast. Chłopak wyszedł na korytarz, gdzie ujrzał
czekającego cierpliwie Brakissa. Ciało młodego mężczyzny osłaniał srebrzysty
płaszcz, tak zwiewny, jakby utkany z migotliwych cieni.
Na posągowo pięknej twarzy naczelnika Akademii Ciemnej Strony pojawił się
lekki uśmiech.
- Witaj, młody Zekku - odezwał się Brakiss. - Jesteś, gotów przystąpić do
nauki?
- Nie jestem - burknął chłopak. - Nie sądzę jednak, żeby moje zdanie miało
być brane pod uwagę.
- Oczywiście, że będzie brane pod uwagę- zapewnił go Brakiss. - Twoje zdanie
oznacza, że nie wyjaśniłem w dostatecznym stopniu tego, co będę mógł dla ciebie
zrobić. Jeżeli zechcesz uczynić chociaż mały wyłom w murze swojego uporu -
70
tylko po to, by wysłuchać, co mam do powiedzenia - może uda mi się ciebie
przekonać.
- A co będzie, jeżeli ci się nie uda? - zapytał Zekk z większą złością, niż
naprawdę odczuwał.
Młody mężczyzna wzruszył ramionami.
- To będzie oznaczało, że poniosłem klęskę - odparł. - Cóż więcej mogę
powiedzieć?
Zekk postanowił się nie sprzeciwiać. Był ciekaw, czy zostałby zabity, gdyby
nie zgodził się postępować zgodnie z planami, jakie miało wobec niego Drugie
Imperium.
- Zapraszam cię do swojego gabinetu - odezwał się Brakiss, po czym odwrócił
się i poprowadził chłopca zakręcającym korytarzem o gładkich jasnoszarych
ścianach. Na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się, że są sami, ale Zekk nie
mógł nie zauważyć stojących na baczność na wszystkich skrzyżowaniach
korytarzy i przed niektórymi drzwiami uzbrojonych szturmowców, gotowych
pospieszyć z pomocą, gdyby Brakiss miał jakiekolwiek problemy. Chłopak z
trudem powstrzymał uśmiech na myśl o tym, że mógłby stanowić zagrożenie dla
naczelnika imperialnej akademii.
W prywatnym gabinecie młodego mężczyzny panowały ciemności niemal tak
nieprzeniknione jak w przestworzach. Na wykonanych z czarnej transpastali
ścianach było widać holograficzne wizerunki astronomicznych kataklizmów:
wybuchów ognistych słońc i zapadających się planet czy potoków płynącej lawy.
Zdziwiony Zekk rozejrzał się po mrocznym pomieszczeniu. Pełne dzikiej,
nieokiełznanej energii obrazy ukazały mu inne oblicze wszechświata, nie
zachwalane w punktach informacji turystycznej na Coruscant.
- Proszę, wejdź - odezwał się Brakiss. Jego cichy melodyjny głos nie zdradzał
żadnych uczuć. Bezskutecznie usiłując usłyszeć w nim choćby cień groźby, Zekk
uświadomił sobie, że w tej chwili jakikolwiek sprzeciw nie miałby sensu.
Postanowił, że uczyni to później, kiedy będzie mógł liczyć na to, że osiągnie
zamierzony skutek.
Brakiss usiadł z drugiej strony długiego błyszczącego biurka, po czym
otworzył ukrytą szufladę i wyciągnął z niej mały cylindryczny świecący pręt. Ujął
go szczupłymi, podobnymi do alabastrowych, palcami, a potem rozkręcił na
mniej więcej dwie równe części. Kiedy rozłączał połówki, z miejsc, w których się
rozdzieliły, wystrzeliły w górę jaskrawe błękitnozielonkawe płomyki. Migotały i
drżały, ale chyba nie dawały dużo ciepła. Zimne światło, jakie rozjaśniło ściany
gabinetu, przyćmiło nawet blask bijący od wizerunków kosmicznych katastrof.
- Co to jest? - zainteresował się chłopak.
Siedzący za biurkiem Brakiss skierował połówki pręta ku górze w ten sposób,
że tworzyły trójkąt z jego zetkniętymi palcami. Zimne płomienie złączyły się i
strzeliły wyżej, jakby nabrały dodatkowej siły.
- Patrz na płomień - polecił Brakiss. - Dam ci przykład tego, co będziesz mógł
robić, jeżeli zechcesz wykorzystać swoje zdolności posługiwania się Mocą.
Manipulowanie płomieniem jest dziecinnie proste, ale na początek może być
bardzo dobrym testem. Zrozumiesz, o czym mówię, kiedy sam spróbujesz. A
teraz popatrz.
71
Brakiss zagiął jeden palec, a później utkwił spojrzenie w czymś, co musiało
chyba znajdować się bardzo daleko. Jaskrawy płomień zaczął chwiać się i kołysać
najpierw w jedną, a potem w drugą stronę. Z każdą chwilą stawał się coraz
cieńszy i dłuższy, aż w końcu zamienił się w cienką ognistą nitkę. Po chwili
rozprzestrzenił się, by utworzyć kulę, podobną do małego płonącego słońca.
- Kiedy już opanujesz takie proste sztuczki - rzekł Brakiss - będziesz mógł
zająć się czymś zabawniejszym.
Rozciągnął płomień, tworząc z niego elastyczną, jakby gumową płaszczyznę,
po czym uformował z niej zniekształconą twarz o płonących oczach i otwartych
ustach. Po chwili twarz przemieniła się w smoka wykręcającego długą szyję w
prawo i w lewo, by w końcu przeistoczyć się w migotliwy, utworzony z
błękitnozielonego światła wizerunek samego Zekka.
Zafascynowany chłopak nie potrafił oderwać oczu od tego, co pokazywał mu
mężczyzna. Był ciekaw, czy Jacen albo Jaina umieliby dokonać takiej samej
sztuki.
Tymczasem Brakiss przerwał działanie Mocy i pozwolił, by płomienie
zamieniły się w jaskrawo świecący punkt w środku cylindra.
- Teraz twoja kolej, młody Zekku - powiedział. - Powinieneś tylko się skupić.
Poczuj ogień w ten sam sposób, jakbyś dotykał płynącej wody albo pędzla z
farbą. Posłuż się niewidzialnymi palcami myśli, a wówczas będziesz mógł
ukształtować z niego, cokolwiek zechcesz. Obróć płomień wokół osi, wtedy lepiej
go poczujesz.
Zekk ochoczo pochylił się i wyciągnął rękę, ale nagle zamarł w pół ruchu.
- Dlaczego miałbym cię usłuchać? - zapytał. - Nie zamierzam wyświadczać
żadnych przysług ani Drugiemu Imperium, ani Akademii Ciemnej Strony... ani
tobie.
Brakiss złączył szczupłe palce i ponownie uśmiechnął się do chłopca.
- Nie chciałbym, żebyś robił to dla mnie - powiedział. - Ani dla rządu czy
instytucji, o których właściwie niczego nie wiesz. Proszę cię, żebyś zrobił to dla
siebie. Zawsze przecież pragnąłeś rozwijać talent i doskonalić umiejętności,
prawda? Daję ci teraz szansę, która może się nie powtórzyć. Dlaczego nie miałbyś
z niej skorzystać? Dobrze wiesz, że jesteś osobą, której dotychczasowe życie nie
należało do usłanych różami. I nawet gdybyś miał wieść je nadal, czy nie byłbyś
szczęśliwszy, umiejąc władać Mocą zamiast zadowalać się czymś, co kiedyś
uważałeś za talent do wyszukiwania cennych przedmiotów?
Brakiss pochylił się ku chłopakowi.
- Należysz do osób niezależnych, młody Zekku - ciągnął. - Widzę to w twoich
oczach. Musisz wiedzieć, że szukamy takich osób... ludzi, którzy potrafią
samodzielnie myśleć i odnosić sukcesy, bez względu na to, ile razy ich tak zwani
przyjaciele oczekują, że im się nie powiedzie. Stwarzam ci jedyną, wielką,
niepowtarzalną szansę. Jeżeli nie jesteś zainteresowany doskonaleniem swoich
umiejętności, jeśli nie chcesz zadać sobie trochę trudu, żeby chociaż spróbować...
wówczas z góry skazujesz się na niepowodzenie.
Słowa były ostre, karcące, ale chyba odniosły zamierzony skutek.
- No, dobrze, niech będzie, spróbuję - odezwał się Zekk. - Tylko nie
spodziewaj się po mnie żadnych cudów.
72
Zmrużył zielonkawe oczy i postarał się skupić uwagę na płomieniu. Chociaż
nie miał pojęcia, co chce zrobić, zaczął próbować różnych rzeczy, pozwolił płynąć
myślom. Z początku intensywnie wpatrywał się w płomień, ale po kilku chwilach
zaczął przyglądać mu się kątem oka. Wyobraził sobie, że nim porusza, trącając
niewidzialnymi palcami własnych myśli. Nie był pewien tego, co zrobił ani w jaki
sposób... ale płomień strzelił w górę!
- Dobrze - pochwalił chłopca Brakiss. - A teraz spróbuj jeszcze raz.
Zekk skupił się, próbując podążać dokładnie tymi samymi myślowymi
szlakami, co poprzednio. Tym razem poszło mu znacznie łatwiej. Płomień
zakołysał się i odchylił na bok, by po chwili rozjarzyć się, wydłużyć i. skierować w
przeciwną stronę.
- Umiem! - wykrzyknął zdziwiony.
Brakiss wyciągnął rękę i z cichym trzaskiem połączył obie części
cylindrycznego pręta, gasząc płomień. W tej samej sekundzie Zekk przeżył
bolesne rozczarowanie.
- Zaczekaj! - zawołał. - Chcę spróbować jeszcze raz.
- Nie - odparł jasnowłosy mężczyzna, łagodnie się uśmiechając. - Nie możesz
robić zbyt wielu rzeczy naraz. Chodź teraz ze mną do hangaru. Chcę pokazać ci
coś innego.
Czując dziwne pragnienie, Zekk przesunął językiem po wargach. Podążył za
Brakissem, starając się nie okazywać, jak bardzo chciałby znów spróbować
zmierzyć się z płomieniem. Czuł, że jego apetyt został zaostrzony. Nie miał jednak
nic przeciwko temu, mimo iż jakąś cząstką świadomości podejrzewał, że. właśnie
taki cel zamierzał osiągnąć naczelnik Akademii Ciemnej Strony...
Kiedy znalazł się na lądowisku, zobaczył Qorla i oddział szturmowców
wynoszących cenne przedmioty z ładowni porwanego rebelianckiego krążownika
zaopatrzeniowego, „Diament”. Brakiss szedł pierwszy, wskazując drogę Zekkowi,
który nie mógł oderwać spojrzenia od wszystkich statków zgromadzonych w
hangarze imperialnej akademii.
- Bardzo chciałbym pokazać ci naszą najnowocześniejszą jednostkę, „Ścigacza
Cieni” - powiedział mężczyzna takim tonem, jakby pragnął go przeprosić - ale
porwał go Luke Skywalker, kiedy wdarł się do placówki, by pochwycić naszych
uczniów, Jacena, Jainę i Lowbaccę.
Zekk popatrzył na niego spode łba, ale powstrzymał się od powiedzenia
Brakissowi, że jego Akademia Ciemnej Strony, porywając troje młodych Jedi i
usiłując zrobić z nich swoich uczniów, ma tylko to, na co sama zasłużyła. Spojrzał
w inną stronę.
W umieszczonej pod sklepieniem wielkiej jaskini sterowni, z której można
było kontrolować wszystko, co działo się w hangarze, zobaczył czarnowłosą
Tamith Kai. Kobieta kierowała fioletowe oczy na krzątaninę w dole. Obok niej
stało dwoje pomocników z Dathomiry, Vilas i Garowyn. Kiedy Zekk przypomniał
sobie, że to właśnie oni ogłuszyli go i porwali z Imperial City, zamrugał
powiekami i ze złością zacisnął wargi.
- Nie zwracaj na nich uwagi - odezwał się Brakiss, wykonując pełen
lekceważenia ruch ręką. - Zazdroszczą, że poświęcani ci tyle czasu.
73
Zaskoczony chłopak poczuł w sercu odrobinę ciepła. Zaczął się zastanawiać,
czy stwierdzenie mężczyzny mogło być prawdziwe, czy tylko naczelnik akademii
chciał, żeby jego nowy uczeń poczuł się dowartościowany.
Do Brakissa podszedł jeden ze szturmowców. Przystanął przed nim,
zasalutował i powiedział:
- Chciałbym złożyć meldunek, panie naczelniku. Naprawa górnej wieżyczki
cumowniczej dobiega końca. Za dwa dni powinniśmy ukończyć wszystkie prace.
- To dobrze - oznajmił Brakiss, wyraźnie odprężony. Odwrócił się w stronę
Zekka. - Nadal nie mogę uwierzyć, że pilot rebelianckiego transportowego
wahadłowca mógł być takim niezdarą, iż zderzył się z zamaskowaną Akademią
Ciemnej Strony! Te rebelianckie szumowiny wyrządzają nam szkody nawet przez
własną nieuwagę!
Stojący obok rampy Qorl wyjął z zapieczętowanego pojemnika jeden z
niewielkich rdzeni służących do zasilania jakiegoś systemu uzbrojenia. Zekk
zwrócił uwagę na sczerniałe otwory o nadtopionych krawędziach, otaczające
panel z urządzeniami kontrolnymi. Zrozumiał, że szturmowcy, chcąc pokonać
cybernetyczne zamki, musieli posłużyć się blasterami. Rdzeń, który umożliwiał
także latanie w nadprzestrzeni, miał kształt długiego cylindra. Przez
półprzeźroczystą opalizującą obudowę było widać żółte i pomarańczowe smugi
skupionych, sprzężonych spinowo i obdarzonych ładunkami gazów tibanna, które
mogły dostarczać energię do silników napędu nadświetlnego.
- To doskonałe, najnowsze modele, lordzie Brakiss - odezwał się stary pilot. -
Możemy wykorzystać je do zasilania naszych systemów uzbrojenia. Można
byłoby także dokonać zmian w konstrukcji następnych myśliwców, takich
samych, jakich dokonano w mojej dawnej maszynie typu TIE, żeby wszystkie
mogły latać w nadprzestrzeni.
Brakiss kiwnął głową.
- Musimy zameldować o tym wodzowi i pozwolić, żeby on o tym zdecydował.
Nie wątpię, że będzie zadowolony, kiedy dowie się o zwiększeniu naszego
potencjału wojskowego. Proszę jednak uważać z tymi urządzeniami - przykazał
surowo. - Ani jedno nie może ulec uszkodzeniu. Jeżeli chcemy, żeby Drugie
Imperium zajęło należne mu miejsce w galaktyce, nie możemy pozwolić sobie na
żadne marnotrawstwo.
Qorl kiwnął głową, po czym odwrócił się i odszedł.
- Widzisz więc, młody Zekku - odezwał się Brakiss, ściągając jasne brwi i
marszcząc czoło - w tej walce nie zaliczamy się do faworytów. Mimo iż
dysponujemy skromnymi środkami, a nasza walka może wydać ci się
beznadziejna, jesteśmy pewni, że słuszność jest po naszej stronie. Zostaliśmy
zmuszeni do walki o to, co należało kiedyś do nas, a naszym przeciwnikiem jest
podstępna Nowa Republika, która bez przerwy usiłuje zmienić bieg historii i
narzucać wszystkim własny, chaotyczny sposób patrzenia na różne sprawy.
Uważamy, że doprowadzi to tylko do anarchii w całej galaktyce. Wszyscy
będą robili, co zechcą, nie licząc się z pozostałymi. Będą napadali na innych,
zajmowali ich światy, zakłócali galaktyczny porządek i utrudniali życie
spokojnym obywatelom.
Zekk oparł dłonie na osłoniętych skórzanym pancerzem biodrach.
74
- No, dobrze, ale co ze swobodami? - zapytał. - Lubię robić to, na co mam
ochotę.
- Wierzymy w to, że Drugie Imperium będzie szanowało swobody. Naprawdę
w to wierzymy - zapewnił go Brakiss. Zabrzmiało to nadzwyczaj szczerze. -
Istnieje jednak granica, po przekroczeniu której zbyt wiele swobód może okazać
się szkodliwe. Zamieszkujące galaktykę rasy inteligentnych istot potrzebują
czegoś w rodzaju drogowskazu. Muszą dysponować czytelnym systemem
nakazów i zakazów, żeby mogły zajmować się własnymi sprawami i nie
przekreślały marzeń innych istot pragnących wcielać w życie własne ideały.
Jesteś niezależny, młody Zekku. Dobrze wiesz, co robisz i co pragniesz zrobić.
Pomyśl jednak o wszystkich istotach, błąkających się bez celu po całej galaktyce,
nie mogących znaleźć miejsca z powodu zmian, które w niej nastąpiły. Pomyśl o
tych, którzy nie mają się gdzie podziać, nie mogą urzeczywistniać własnych
marzeń, nie mają życiowego celu... i nikogo, kto powiedziałby im, co robić.
Możesz pomóc nam zmienić ten stan rzeczy.
Zekk chciał się sprzeciwić, wykazać jakiś błąd w rozumowaniu naczelnika
Akademii Ciemnej Strony, ale nie był w stanie znaleźć słów, w które mógłby
ubrać własne myśli. Zacisnął wargi. Mimo iż nie potrafił podać odpowiedniego
argumentu, aby zadać kłam słowom Brakissa, nie zamierzał przyznawać mu
racji.
- Nie musisz odpowiadać w tej chwili - odezwał się cierpliwie mężczyzna.
Wyciągnął z kieszeni płaszcza cylindryczny świecący pręt. - Poświęć tyle czasu na
zastanawianie się nad wszystkim, co powiedziałem, ile potrzebujesz. Odprowadzę
cię teraz do komnaty.
Wręczył pręt chłopcu, a ten przyjął go z nieukrywaną wdzięcznością.
- Jeżeli chcesz, możesz przez pewien czas się tym pobawić - rzekł Brakiss,
lekko się uśmiechając. - A później znów porozmawiamy.
75
Rozdział 15
Kiedy Peckhum zaczął wymieniać niektóre miejsca, gdzie miał zwyczaj
przebywać Zekk, zdezorientowana Jaina rozłożyła ręce. Wiedziała, że
przeszukując niższe poziomy Coruscant mogli spędzić miesiące, a nawet lata, i nie
znaleźć ciemnowłosego przyjaciela - zwłaszcza wówczas, jeżeli Zekk nie chciał
być znaleziony.
- Zaczekaj chwilę - przerwała staremu pilotowi. - Nie pomożesz nam w
poszukiwaniach?
Peckhum pokręcił głową.
- Nie mogę. Po ostatnim ataku imperialnych oddziałów na krążownik
„Diament” zarządzono specjalną procedurę alarmową. Jutro rano muszę być
znów na pokładzie orbitalnej stacji kontrolującej ustawienie zwierciadeł. Kłopot
w tym, że nie mam pojęcia, jak utrzymać na chodzie wszystkie urządzenia, nie
dokonując poważnych napraw. Ostatnio zawodzi nawet moja aparatura
telekomunikacyjna. Będę miał pieskie szczęście, jeżeli centrala na Coruscant
ogłosi w tym czasie czerwony alarm. Jaka szkoda, że wciąż nie mam tej nowej
jednostki wielozadaniowej, obiecanej przez Zekka.
Oburzona Jaina stwierdziła, że musi stanąć w obronie przyjaciela.
- Dobrze wiesz, że Zekk wywiązałby się z obietnicy, gdyby mógł - oznajmiła.
Peckhum spojrzał na dziewczynę. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie
zmieszane z rozbawieniem.
- Nie przeczę - odparł. - Tylko nie mogę pracować na pokładzie stacji, dopóki
ktoś nie naprawi tych urządzeń. Kropka.
Nie wiedząc, co robić, młodzi Jedi siedzieli w salonie apartamentu Hana i Leii.
Nagle Lowie zaryczał, pragnąc za pośrednictwem Em Teedee powiedzieć coś
pozostałym.
- Och, to prawda - odezwał się miniaturowy android-tłumacz. - To doskonały
pomysł. - Piskliwy głosik urządzenia sprawił, że wszyscy unieśli głowy i popatrzyli
na Lowiego. - To nawet nie byłoby takie niebezpieczne - dodał Em Teedee.
- Co nie byłoby niebezpieczne? - zapytała Jaina.
- Pan Lowbacca sugeruje, że on i panienka Jaina, a także jego wuj
Chewbacca, o ile udałoby się. go przekonać, mogliby towarzyszyć panu
Peckhumowi w wyprawie do orbitalnej stacji i pomogli mu dokonać
przynajmniej tymczasowych napraw.
- To bardzo miła propozycja - odezwał się stary pilot. - Nie sądzę jednak,
żebyście mogli dużo zrobić bez pomocy nowej centralnej jednostki
wielozadaniowej.
Jacen prychnął.
- Już nie pamiętam, kiedy Jaina ostatnio nie potrafiła znaleźć jakiegoś
rozwiązania. O ile ją znam, mogłaby naprawić wszystkie urządzenia tej stacji, nie
posługując się niczym innym poza własną wyobraźnią.
- Bardzo dziękuję za zaufanie do moich umiejętności - burknęła dziewczyna,
odwracając głowę w stronę brata. Później zapewne uświadomiła sobie, co
zrobiłby Zekk w takiej sytuacji, gdyż westchnęła z rezygnacją i uśmiechnęła się
do Peckhuma. - Wiesz, właściwie on ma rację - powiedziała. - Jestem pewna, że
76
potrafiłabym naprawić tyle podsystemów stacji, żebyś nie miał z nimi kłopotów,
dopóki nie odnajdziemy Zekka. No, to na co jeszcze czekamy?
- Tylko dlaczego miałabyś to robić? - zapytał zdumiony Peckhum.
- Potrzebujesz pomocy, prawda? - odrzekła Jaina, chociaż przez chwilę nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Nie chciała przyznać, że prawdziwym powodem, dla
którego to robi, jest Zekk. - A poza tym -dodała pospiesznie - w niektórych
miejscach mamy kłopoty z nanoszeniem na gwiezdne mapy trajektorii szczątków
wraków. Może z góry, z orbity, będziemy mieli lepszą perspektywę. A tymczasem
Jacen, Tenel Ka, Anakin i Threepio mogą szukać Zekka na różnych poziomach w
tych miejscach, o których nam mówiłeś.
- Niech będzie - zgodził się w końcu Peckhum. - Przekonaliście mnie, ale czy
wiecie, co na to wszystko powiedzą wasi rodzice?
Lowie warknął, wtrącając jakąś uwagę.
- Pan Lowbacca jest pewien, że dysponuje wystarczającą siłą perswazji, by
przekonać swojego wuja Chewbaccę i namówić go do udziału w wyprawie -
przetłumaczył miniaturowy android.
Oczy Jainy rozjarzyły się entuzjazmem i nową wiarą we własne siły.
- Jeżeli potrafisz to zrobić, Lowie - rzekła -ja poradzę sobie z rodzicami.
Jacen zmrużył oczy i zaczął wysyłać wici Mocy, starając się usłyszeć
jakikolwiek dźwięk świadczący o tym, że w opuszczonym budynku może znaleźć
Zekka. Słyszał jednak tylko odgłos kroków Tenel Ka idącej przed nim ponurym
korytarzem.
Pstryknął przełącznikiem, uruchamiając komunikator.
- Hej, Anakin - powiedział. - To ja, Jacen.
- Tak? - usłyszał głos młodszego brata przeszukującego pomieszczenia w
sąsiednim gmachu.
- Kieruję się do sekcji, oznaczonej siódemką na mojej mapie - oznajmił. - Na
razie nie odkryłem niczego ciekawego.
- W porządku - odezwał się Anakin.
Zanim Jacen zdążył wyłączyć urządzenie, usłyszał przerażony głos Threepia,
dobiegający z nieco większej odległości:
- Byłbym rad, gdybyśmy w końcu odnaleźli pana Zekka. Jestem pewien, że
wolałbym wrócić, niż nadal przeszukiwać takie... nieprzyjemne miejsca.
- Ja też mam nadzieję, że niedługo go znajdziemy - oznajmił Jacen, po czym
wyłączył komunikator i pospieszył za Tenel Ka, przeszukującą puste
pomieszczenia na siedemdziesiątym siódmym poziomie rozsypującej się budowli.
Podłogę zaśmiecały stare pudła, uszkodzone pojemniki i kawałki plastali, zbyt
stare i zniszczone, żeby nadawały się do czegokolwiek. Oprócz nich na podłodze
walały się zeschłe liście. Jacen nie miał pojęcia, jakim cudem znalazły siew tym
budynku na poziomie, odległym prawie kilometr od powierzchni, gdzie można
było ujrzeć liściaste drzewa.
Przez szczeliny w murze wpadł nagle podmuch mroźnego wichru. Suche liście
zaszeleściły, przemieszczając się po podłodze. Podmuch nie potrafił usunąć
panującego w starym gmachu odoru gnijących szczątków i pleśni; sprawił
77
jednak, że wzdłuż kręgosłupa chłopca zaczęły pełznąć lodowate mrówki. Idąc
powoli mrocznym korytarzem, Jacen ponownie skupił się, zamykając oczy:
Otworzył je natychmiast, kiedy poczuł, że jego ręki dotknęło coś ciepłego i
lekkiego. Przekonał się, że na rękawie jego kombinezonu spoczywa dłoń Tenel
Ka.
- Obawiam się, że mógłbyś się potknąć - odezwała się dziewczyna, pokazując
niewielki stos gruzu leżącego przed nimi w miejscu, w którym część sufitu runęła
na podłogę. W starych budynkach nigdy niczego nie naprawiano, chyba że ktoś
zamierzał korzystać z jakiegoś pomieszczenia. Podłogi i sufity nie należały do
wyjątków. Gdyby Tenel Ka go nie ostrzegła, Jacen rozciągnąłby się jak długi.
- Wielkie dzięki - powiedział chłopiec, obdarzając dziewczynę krzywym
uśmiechem. - Miło wiedzieć, że się tak o mnie troszczysz.
Tenel Ka tylko raz mrugnęła powiekami. Stała w milczeniu obok niego, nie
zwracając uwagi na aluzję - a może nawet w ogóle jej nie dostrzegając.
- Lepiej zapobiegać wypadkom niż później nieść rannego kolegę - odparła po
chwili.
Prawdę mówiąc, Jacen oczekiwał, że usłyszy z jej ust co innego.
- Hej, no cóż, jestem rad, że nie będziesz musiała przemęczać mięśni -
powiedział, kopiąc stertę gruzu i wzniecając małą chmurę pyłu.
- Nie chodziło mi o zmęczenie mięśni. - Tenel Ka zakasłała, ale jej głos
pozostał obojętny i gderliwy. - Gdyby to okazało się konieczne, mogłabym nieść
cię bez wysiłku. - Obeszła stertę gruzu. - Po prostu nie chciałam, żeby stało się to
potrzebne.
Jacen podążył za nią, zastanawiając się, dlaczego zawsze w obecności
spokojnej i kompetentnej Tenel Ka musi robić z siebie idiotę. Skrzywił się. Może
gdyby chociaż skręcił kostkę, mógłby liczyć na tę przyjemność, że dziewczyna
objęłaby go i pomogła wyjść z podziemi...
Usunął jednak tę zdumiewającą myśl z głowy. Uświadomił sobie, że Tenel Ka
zapewne byłaby przerażona, gdyby się dowiedziała, jaki obrót przybrały jego
myśli. A poza tym jedyną sprawą, jaka powinna teraz zaprzątać jego umysł’, był
problem znalezienia Zekka.
Posługując się mapą zapisaną w pamięci elektronicznego notatnika, oboje
starali się pracować metodycznie. Skupiali uwagę na budynkach, wskazanych
przez Peckhuma jako te, w których chłopak najczęściej szukał wartościowych
rzeczy. Przechodząc z jednego gmachu do drugiego, młodzi rycerze korzystali z
umiejętności posługiwania się Mocą. Starali się odnaleźć przyjaciela, szukając
jakichkolwiek śladów świadczących o tym, że kiedyś przebywał w jakimś miejscu.
Dopiero kiedy oboje byli pewni, że chłopca nie było w pobliżu, korzystali z
kręconych schodów, turbowindy czy zwykłych zjeżdżalni, żeby dostać się na
niższy poziom, gdzie zaczynali poszukiwania od nowa. Jeżeli i tam nie znajdywali
żadnych śladów przyjaciela, szukali w innych miejscach, przechodząc po
napowietrznych pomostach rozwieszonych między sąsiednimi budynkami. Wiele
takich kładek, od stuleci nie naprawianych, kołysało się i trzeszczało pod stopami
dwojga młodych Jedi.
78
Anakin i Threepio postępowali tak samo, szukając Zekka w innych
gmachach. Młodszy brat Jacena był po prostu szczęśliwy, że wreszcie może
uwolnić się od codziennej opieki złocistego androida.
W miarę upływu godzin Jacen poczuł jednak, że zaczyna ogarniać go
zmęczenie. Im dłużej przebywali w mrocznych podziemiach, tym bardziej stawał
się niespokojny. Miał wrażenie, że jego umysł raz po raz przeszywają myśli,
przesycone zwątpieniem i rozpaczą. Od chwili, kiedy Zekk zniknął, upłynęło
przecież kilka dni. Musieli odnaleźć go i to szybko. Wiedzieli, że wkrótce może
być za późno, by ocalić ciemnowłosego przyjaciela. Jacen nie był pewien,
dlaczego, ale miał przeczucie, że się nie myli.
Przeszukali dziesiątki budynków, przechodząc z jednych do drugich po
dziesiątkach napowietrznych pomostów, ale nigdzie nie natrafili na cokolwiek, co
świadczyłoby o bytności Zekka. Im głębiej jednak się zapuszczali, tym więcej
dostrzegali innych śladów. Siadów życia.
Raz po raz przemykały obok nich przerażone stworzenia starające się zaszyć
w najciemniejszych kątach. Tam, gdzie korytarze były zbyt wąskie, aby iść obok
siebie, prowadził raz Jacen, a raz dziewczyna. W pewnej chwili chłopiec
zauważył, że niosąca jarzeniowy pręt i idąca przodem Tenel Ka skręca w
nieprzeniknioną czeluść jakiejś klatki schodowej. Kiedy nie odzywając się ani
słowem, schodziła coraz niżej, jej krokom towarzyszyło miarowe kołysanie się
drugich złocisto-rudych, zaplecionych na plecach warkoczy.
Nagle dziewczyna potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę. Zanim
jednak ruszyła w dalszą drogę, odwróciła się i wskazała niebezpieczne miejsce.
- Uważaj - rzekła zwięźle. - Zmurszały stopień.
W tej samej sekundzie za plecami Tenel Ka pojawił się ciemny, skrzeczący i
trzepoczący skrzydłami potwór. Dziewczyna natychmiast odwróciła się i
machając rękami, usiłowała odstraszyć uskrzydlone stworzenie. Upuściła jednak
jarzeniowy pręt. Im mocniej machała, próbując odpędzić napastnika, tym
głośniej potwór skrzeczał i trzepotał skrzydłami, ale nie odlatywał.
Kiedy Jacen zrozumiał, co się stało, zareagował w jednej chwili.
- Stój spokojnie! - zawołał, zwracając się do koleżanki, po czym skoczył w
stronę skrzydlatego stworzenia, które zaplątało się w jeden z jej długich
warkoczy. - Zapewne wystraszył się światła!
Tenel Ka posłusznie znieruchomiała, chociaż Jacen był pewien, że uczyniła to
wbrew podświadomemu nakazowi kontynuowania walki. Chłopiec ostrożnie
wyciągnął myślowe palce, próbując dotknąć mózgu stworzenia i przesłać impuls,
który by je uspokoił. Stopniowo latający gryzoń przestał machać skrzydłami i
pozwolił, żeby chłopiec objął go palcami. Starając się nie wykonywać
gwałtownych ruchów, Jacen delikatnie wyplątał szpony stworzenia z włosów
dziewczyny. Później, nie przestając wysyłać kojących myśli, ostrożnie postawił
zwierzę za sobą i cofnął się o dwa kroki.
Pochylił się, podniósł jarzeniowy pręt i wręczył go dziewczynie.
- Nic ci się nie stało? - zapytał.
Tenel Ka lekko pokręciła głową. Jacen domyślał się, że zapewne jest
zakłopotana tym, iż bez jego pomocy nie potrafiła wyplątać skrzydlatego
stworzenia ze swoich włosów.
79
Kiedy podjęli poszukiwania Zekka, chcąc odwrócić jej uwagę od tego, co się
stało, postanowił opowiedzieć jakiś dowcip.
- Czy wiesz, dlaczego samotny banth przeszedł przez całe Morze Wydm? -
zapytał.
- Nie - odpowiedziała.
- Żeby znaleźć się po drugiej stronie! - Jacen wybuchnął głośnym śmiechem.
- A - odezwała się Tenel Ka, nawet na niego nie spojrzawszy. - Aha.
Chłopiec spodziewał się, że po przygodzie ze skrzydlatym gryzoniem jego
koleżanka będzie speszona, ale stwierdził, że dziewczyna ruszyła w dalszą drogę
równie pewnie jak poprzednio. Zaczął się zastanawiać, czy cokolwiek mogłoby
wytrącić ją z równowagi. Chociaż nie mógł nie podziwiać jej hartu ducha, chyba
trochę żałował, że nie była oczarowana szybkością, z jaką pospieszył jej na
ratunek.
Oboje doszli do następnego wąskiego przejścia i Jacen wyprzedził Tenel Ka,
żeby torować drogę. Kołyszący się pomost był jak zwykle zaśmiecony odłamkami
kamiennych ścian budynków i kawałkami plastali. Przerzucony nad mroczną
przepaścią, zatrzeszczał, kiedy chłopiec przeszedł kilka kroków.
- Uważaj - odezwała się podążająca za nim dziewczyna. Jacen uznał, że jej
ostrzeżenie było całkiem zbędne.
- Myślę, że powoli zbliżamy się do miejsca, gdzie spoczywa tamten stary
wahadłowiec - powiedział, postanawiając zignorować jej uwagę. - Jestem pewien,
że go zobaczymy, kiedy znajdziemy się po drugiej...
Pomost pod jego stopami zakołysał się i zadrżał. Kiedy któryś z metalowych
wsporników z przeraźliwym zgrzytem odłamał się od pionowej ściany, Jacen
poczuł, że jego serce podskoczyło do gardła. Wyciągnął rękę i przytrzymał się
zardzewiałej poręczy.
- Nie ruszaj się! - zawołała Tenel Ka, ale było już za późno.
Rozległy się podobne do wystrzałów dźwięki wyskakujących nitów. Odgłosom
tym towarzyszył trzask rozdzieranej plastali. Pozbawiony podpory wiekowy
pomost obsunął się, a potem przełamał mniej więcej pośrodku. Czując, że
chodnik pod jego stopami zaczyna się usuwać, przerażony chłopiec obserwował,
jak kawałki plastali odrywają się od konstrukcji i spadają w bezdenną czeluść.
Miał wrażenie, że wszystko dzieje się niesamowicie powoli.
Coś świsnęło obok jego ucha. Po chwili usłyszał metaliczny brzęk. Poczuł, że
zaczyna się zsuwać w mroczną przepaść. Uchwycił mocniej poręcz, ale
przerdzewiały metal skruszył się pod wpływem siły jego palców. Zaczął
rozpaczliwie machać rękami, starając się uchwycić czegokolwiek. Krzyknął, żeby
ktoś mu pomógł... i nagle poczuł, jak jego talię opasało silne ramię. Oderwało go
od pomostu i uniosło ku przeciwległej ścianie. Zanim miał czas zorientować się,
co się dzieje, uczepiona cienkiej linki Tenel Ka przefrunęła nad przepaścią i nie
wypuszczając Jacena, bezpiecznie zeskoczyła na wy trzymała metalową płytę po
drugiej stronie.
Pozostała część pomostu wydała pełen protestu jęk, po czym oderwała się od
ściany. Runęła w czarną gardziel, gdzie została pochłonięta przez złowieszczą
ciszę.
80
Dopiero wtedy Tenel Ka go puściła. Jacen uświadomił sobie, że przed chwilą
oboje omal nie zginęli. Po tym, co widział i przeżył, metalowy występ, o który
dziewczyna zaczepiła kotwiczkę, nie wydawał mu się ani trochę bezpieczniejszy.
Mimo to oboje młodzi Jedi stali jeszcze przez kilka chwil w milczeniu, wpatrzeni
w bezdenną czeluść pod stopami.
- Myślę, że tworzymy dobraną grupę - odezwał się w końcu Jacen. - Zawsze
jedno ratuje drugie z opresji. Dziękuję.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i pokonawszy kilka schodów, wszedł
do wnętrza gmachu. Dopiero tam z ulgą usiadł na podłodze, opierając się plecami
o ścianę. Cieszył się, że jest względnie bezpieczny.
Nie mogąc opanować dziwnego drżenia rąk, Tenel Ka osunęła się obok niego.
W panującym półmroku było widać, że na jej bladej poważnej twarzy maluje się
przerażenie.
- Bałam się, że mogłabym stracić kolegę - odparła po chwili.
Omal nie straciłaś - pomyślał ponuro Jacen. Uśmiechnął się jednak i
powiedział:
- Hej, nie należę do ludzi, których można się tak łatwo pozbyć.
Tenel Ka się nie uśmiechnęła, ale przynajmniej trochę rozchmurzyła.
- Tak, to jest fakt - oznajmiła.
Dotarli do wraku wahadłowca po dziesięciu minutach od chwili wznowienia
poszukiwań. Kiedy go zobaczyli, oboje odezwali się równocześnie.
- Zekk tu był - powiedział Jacen.
- Nie podoba mi się to miejsce - rzekła dziewczyna. Dopiero wówczas chłopiec
uświadomił sobie, że naprawdę coś jest nie tak, jak powinno. Tenel Ka zauważyła
jego wahanie i postąpiła kilka kroków w stronę rampy wraku. - Teraz moja kolej,
by torować drogę - stwierdziła. - Jeżeli nie chcesz iść, możesz tu zaczekać.
- Ani mi się śni - odciął się Jacen. - Wiesz przecież, że powinienem przebywać
blisko ciebie... na wypadek, gdybym znów musiał cię ratować.
- A - sceptycznie unosząc brwi, odparła dziewczyna. - Aha. - Zniknęła we
wnętrzu wahadłowca. Po kilku chwilach Jacen usłyszał, jak powiedziała: - Chyba
mi się wydawało. Nikogo tu nie ma.
Kiedy dołączył do koleżanki, przekonał się, że mówiła prawdę. Mimo to we
wnętrzu znalazł ślady czyjejś obecności. Ktoś wymontował najcenniejsze
urządzenia. Po zakurzonych pulpitach wiły się jak węże wiązki przewodów i
kable. Obok nich spoczywały odkręcone śruby i wyszczerbione sworznie
mocujące. W niektórych, miejscach, gdzie kiedyś umieszczono panele z aparaturą
kontrolną i pomiarową, widniały teraz mroczne prostokątne otwory.
- Wygląda na to, że mimo wszystko Zekk szukał tu czegoś cennego - odezwał
się Jacen. - To dobry znak.
- Może tak - odparła Tenel Ka. Uniosła rękę i przeciągnęła palcem po
złowieszczym znajomym znaku, niezdarnie wyrytym na płycie jakiegoś panelu
umożliwiającego posługiwanie się aparaturą. - A może nie.
Jacen spojrzał na rysy, które musiały zostać zrobione całkiem niedawno.
Przedstawiały trójkąt otaczający krzyż... groźny symbol gangu Zagubionych.
Jacen z wysiłkiem przełknął ślinę.
81
- No cóż - odezwał się po chwili. - Przynajmniej teraz wiemy, gdzie szukać.
82
Rozdział 16
Stary Peckhum nie przestawał martwić się, co mogło przydarzyć się jego
przyjacielowi. Mimo to pewnie przeleciał pokiereszowanym transportowcem
przez wrota hangaru. Gdyby poprosił, Nowa Republika zapewniłaby mu
nowocześniejszy frachtowiec, ale stary pilot lubił latać własnym statkiem, chociaż
ten nawet w okresie największej świetności zawodził częściej niż „Sokół
Tysiąclecia”. A poza tym nigdy jeszcze nie leciało nim tylu pasażerów.
Lowie wcisnął się obok Jainy siedzącej w tylnej części sterowni. Kiedy z
trudem usadowił się na fotelu, przeznaczonym dla kogoś mniej więcej o połowę
mniejszego niż on, przekonał się, że nie ma gdzie umieścić długich nóg,
porośniętych rudobrązową sierścią. Żałował, że nie może polecieć skoczkiem typu
T-23, który otrzymał od wuja Chewbaccy tego samego dnia, kiedy przybył do
akademii Jedi, ale mała maszyna pozostała na Yavinie Cztery.
Peckhum zazwyczaj nie zabierał na pokład żadnych pasażerów. Stary pilot
uprzątnął ze sterowni „Piorunochronu” narzędzia i pudła z różnymi
przedmiotami, żeby Chewbacca mógł siedzieć na fotelu drugiego pilota. Starszy
Wookie zabrał własny komplet zniszczonych kluczy hydraulicznych,
cyberbezpieczników, urządzeń diagnostycznych i innych rzeczy, którymi się
posługiwał, kiedy razem z Hanem Solo robił wszystko, żeby urządzenia „Sokoła”
funkcjonowały prawidłowo... choćby tylko do następnej awarii.
Kiedy pilot „Piorunochronu” porozumiał się z kontrolą lotów Coruscant i
otrzymał zgodę na start, zwiększył przyspieszenie i skierował swój transportowiec
w górę. Jego statek przeleciał przez opalizującą warstwę atmosfery i wkrótce
został pochłonięty przez czerń przestworzy. Przygarbiony Lowie obserwował
przez dziobowy iluminator, jak Peckhum, manewrując sterami, wprowadza
statek na stabilną orbitę. Ogromne zwierciadła, odbijające promienie słońca i
podobne do srebrzystych reflektorów, kierowały smugę słonecznego blasku ku
północnym i południowym regionom metropolii pokrywającej niemal całą
powierzchnię planety.
Z powodu nieprzewidzianej zmiany planów nadzorców placówki, stacja była
w tej chwili opuszczona. Główne zwierciadła, pozostawione bez opieki, nie mogły
jednak długo działać prawidłowo. Nazwisko Peckhuma znajdowało się na
początku listy zastępców i stary pilot musiał stawić się do pracy, bez względu na
to, czy Zekk pozostawał w domu, czy wychodził, żeby zdobyć to czy owo.
Peckhum osadził statek na pordzewiałej płycie lądowiska stacji wyglądającej
jak łupina, zawieszona pod ogromną, mającą kilka kilometrów średnicy, czaszą
reflektora. Chewbacca i Lowie podziwiali wielkie zwierciadło orbitalne. Raz po
raz wymieniali bekliwe uwagi, charakterystyczne dla języka Wookiech.
Cienka srebrzysta folia o grubości milimetra przypominała mieniący się ocean
światła. Gdyby znalazła się na poziomie atmosfery Coruscant, niechybnie
zostałaby rozerwana na strzępy, ale w ciszy i bezruchu przestworzy nie musiała
mieć większej grubości. Pracujący w przestworzach inżynierowie połączyli ją za
pomocą dziesiątków superwytrzymałych kabli z orbitalną stacją, a samą stację
wyposażyli w rakiety mogące zmieniać ustawienie reflektora, by promienie słońca
ogrzewały najzimniejsze szerokości geograficzne planety.
83
Kiedy „Piorunochron” znieruchomiał na płycie lądowiska, Peckhum otworzył
właz, na którym wciąż jeszcze widniał znak Starej Republiki. Wszyscy weszli do
środka stacji kontrolnej, w której mieli spędzić kilka najbliższych dni.
- No cóż... przytulnie tu nie jest - odezwała się Jaina.
- Jeżeli miałbym użyć sformułowania zapisanego w moim programie,
powiedziałbym, że lepszym słowem byłoby ciasno - zauważył Em Teedee. -
Wiecie, umiem się posługiwać płynnie ponad sześcioma językami.
Pomalowany ciemnoszarą farbą sufit znajdował się tuż nad głowami.
Przebiegały pod nim różne owinięte izolacyjną folią rury doprowadzające
chłodziwo, a także wiązki kabli kończących się we wnętrzach paneli kontrolnych.
Pośrodku obserwacyjnego bąbla ustawiono pojedynczy fotel. Siedząc na nim,
można było obserwować przez panoramiczne okna planetę, widoczną w dole pod
stacją. Staromodne komputery błyskały światełkami, niechętnie zgłaszając
gotowość do pracy. Wydawało się, że czekają, aby Peckhum uruchomił
podprogramy i rozpoczął żmudne ustawianie wiązki słonecznego światła.
Przyciągnięty fascynującym widokiem przestworzy, Lowbacca wszedł do
bąbla obserwacyjnego. Uchwycił zimną metalową rurę wystającą z zakrzywionej
ściany, i pochylił się, żeby spojrzeć na ogromną kulę Coruscant. Gruba warstwa
chmur przesłaniała oświetloną część planety, ale na pogrążonej w ciemnościach
półkuli było widać miliony światełek błyszczących w mroku jak różnobarwne
klejnoty.
Lowie widział w życiu kilka innych planet z niewielkiej odległości, ale jeszcze
nigdy przedtem nie został oczarowany przez ich piękno. Przebywając na
pokładzie zawieszonej wysoko w przestworzach stacji orbitalnej, czuł się
równocześnie częścią wszechświata i cząstką czegoś spoza niego. Miał wrażenie,
że stanowi element kosmosu, nie przestając być jego obserwatorem. Był
zdziwiony, że traktuje wszystko w taki sposób. Wydawało mu się, że galaktyka
jest czymś nieskończenie wielkim, ale zarazem czymś bardzo małym.
- Przestań się gapić, Lowie - odezwała się stojąca za nim Jaina. - Musimy
zabierać się do pracy. Naszym pierwszym zadaniem powinna być naprawa
urządzeń telekomunikacyjnych.
Chewbacca zaryczał na znak zgody, a potem z rozmachem opuścił wielką dłoń
na kosmate ramię siostrzeńca. Peckhum sprawiał wrażenie pochłoniętego
rutynowymi czynnościami, związanymi z uruchamianiem urządzeń stacji.
Zapewne starał się, żeby jego uwagi nie rozpraszały żadne myśli o Zekku.
- Naprawdę jestem wam wdzięczny za wszystko, co robicie - rzucił przez
ramię.
- Cieszymy się, że możemy ci pomóc - odparła Jaina, klękając, żeby lepiej
przyjrzeć się kilku panelom. - Lowie, znasz się dobrze na komputerach. Proszę,
pomóż mi sprawdzić to urządzenie.
- Och, bez wątpienia - odezwał się piskliwie Em Teedee. - Jeżeli chodzi o
znajomość systemów elektronicznych, pan Lowbacca jest wyjątkowo uzdolniony.
- Lowie burknął, wtrącając jakąś uwagę, ale miniaturowy android-tłumacz
odpowiedział: - Oczywiście, że wszyscy o tym wiedzą. Chciałem tylko im
przypomnieć.
84
- Czy mógłbym prosić, żebyście zajęli się najpierw moim komunikatorem? -
zapytał Peckhum, odwracając się i stając za ich plecami. - Kiedy próbuję się z
kimś porozumieć, odbieram tylko same szumy i trzaski.
Czoło zamyślonej Jainy pokryło się zmarszczkami.
- Wygląda na to, że stopień mocy funkcjonuje prawidłowo, ale uszkodzone
zostały systemy syntezy głosu i urządzenia kodujące.
Kiedy wszyscy stali, zastanawiając się, od czego zacząć, w pomieszczeniu było
zbyt ciasno, żeby Chewbacca mógł się zająć naprawą jakiegoś urządzenia.
Starszy Wookie postanowił zatem zaczekać i nie przeszkadzać innym w pracy.
Lowie podejrzewał, że wuj jest rozbawiony, mogąc obserwować, jak dwoje jego
podopiecznych ciężko pracuje. Możliwe, że ich widok przypomniał mu czasy,
kiedy u boku Hana Solo bez końca mozolił się, naprawiając urządzenia „Sokoła”.
- No cóż - odezwała się Jaina. Podrapała się po policzku, zostawiając na nim
smugę smaru i rdzy pochodzącej z jakiegoś starego panelu. - Przypuszczam, że
pod koniec dnia ten komunikator będzie znów działał prawidłowo. - Uśmiechnęła
się pogodnie do Peckhuma, a Lowie zaryczał, zgadzając się z jej zdaniem. - Rzecz
jasna, to będzie tylko prowizorka, ale na jakiś czas powinna wystarczyć.
Peckhum wzruszył ramionami.
- Nie wątpię, że będzie lepiej niż w tej chwili. Żałuję, że nie mam tej centralnej
jednostki wielozadaniowej - dodał ponuro. - Niemal tak samo, jak chciałbym
wiedzieć, co przydarzyło się Zekkowi.
- Jestem przekonana, że nic złego - odparła Jaina, ale Lowie wiedział, że
dziewczyna wcale tak nie myślała.
Kiedy grzebała we wnętrzu jakiegoś panelu, Chewbacca przeszedł w inne
miejsce i ryknął do siostrzeńca, proponując, żeby zajęli się czymś innym. Lowie
ochoczo przystał na tę propozycję. Ponieważ zbliżała się pora obiadu, naprawa
pokładowego automatu przygotowującego posiłki wydawała się doskonałym
pomysłem. Lowie nie mógł narzekać na brak apetytu, a kiedy pomyślał o
wszystkich wspaniałych potrawach, jakie mogliby zaprogramować, mimo iż
zapasy żywności stacji były bardzo skromne, poczuł napływającą do ust ślinę.
Em Teedee kilka razy cmoknął z dezaprobatą.
- Naprawdę, panie Lowbacco! - powiedział. - Chyba nigdy pan się nie zmieni.
Znów myśli pan tylko o jedzeniu!
Chewbacca groźnie zaryczał, a przerażony android natychmiast spuścił z
tonu.
- Wy, Wookie - oświadczył znacznie ciszej, nie kryjąc urazy -jesteście wszyscy
tacy sami.
85
Rozdział 17
Kiedy Jacen wędrował po podziemiach Coruscant z Zekkiem, poszukując jaja
jastrzębionietoperza, tyle razy tracił orientację, że teraz nigdy sam nie odnalazłby
drogi w prawdziwym labiryncie chodników, przejść i korytarzy. Na szczęście
towarzysząca mu Tenel Ka prowadziła pewnie, doskonale wiedząc, dokąd
podążają... co zresztą nie dziwiło chłopca ani trochę.
Szczeliny między gmachami stawały się coraz węższe, a same budynki coraz
bardziej zniszczone, złowieszcze i zaniedbane. Ciemne ściany były upstrzone
czarnymi plamami, które nadal przypominały bryzgi zakrzepłej krwi mimo
odbarwienia wywołanego upływem wielu stuleci. Coraz częściej spotykało się
także wszechobecny symbol gangu - krzyż, zamknięty wewnątrz trójkąta - wyryty
na durbetonowych cegłach albo namalowany jaskrawą niezmywalną farbą.
- Aha - odezwała się Tenel Ka. Jej zmysły były wyostrzone jak ostrze włóczni
myśliwego. - Znaleźliśmy się na terenie, do którego roszczą sobie prawa
Zagubieni.
Jacen przełknął ślinę.
- Miejmy nadzieję, że niedługo odnajdziemy Zekka - odparł. - Nie chciałbym
przebywać tu zbyt długo, zwłaszcza kiedy członkowie gangu będą w złych
humorach.
- Podejrzewam, że oni nigdy nie są w dobrych humorach - zauważyła
dziewczyna. - Może wciąż jeszcze są źli na nas za to, że ostatnio im uciekliśmy.
- To prawda - przyznał chłopiec. - Możliwe, że złapali Zekka. Musimy go
uwolnić. Ten Norys nie sprawiał wrażenia życzliwego gospodarza.
Jakieś czarne stworzenie przemknęło w ciemnościach pod najbliższą ścianą.
Jacen odwrócił głowę i dostrzegł paskudnie wyglądającego pająkaralucha
usiłującego ukryć się w kępie cherlawego mchu. Kiedy indziej z pewnością
rzuciłby siew pościg, pragnąc przyjrzeć się stworzeniu dokładniej, ale w tej chwili
chciał tylko jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym zaciszu swojego domu.
Tymczasem dumna i nieustraszona Tenel Ka maszerowała środkiem
mrocznego, ponurego korytarza. Przez głowę chłopca przemknęła przelotna
myśl, że chciałby mieć teraz świetlny miecz, podobny do tego, jakim posługiwał
się w Akademii Ciemnej Strony. Wiedział wprawdzie, że broń rycerza Jedi może
być niebezpieczna i że w żadnym przypadku nie powinna służyć do zabawy, ale
teraz nie myślał o tym, by się bawić. Potrzebował jej na wypadek, gdyby musiał
walczyć o życie.
Z wysiłkiem przełknął ślinę i przyspieszył, chcąc znaleźć się bliżej koleżanki.
Nie spuszczał spojrzenia z jej złocistorudych warkoczy, kołyszących się na
plecach przy każdym kroku. Pomyślał, że może jakiś dobry dowcip pomógłby mu
przestać myśleć o członkach groźnego gangu.
-Hej, Tenel Ka - powiedział w pewnej chwili. - Czy wiesz, jaka jest różnica
między machiną typu AT-AT a pieszym szturmowcem?
Dziewczyna odwróciła się i obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem.
- Oczywiście, że wiem - odparła.
Jacen westchnął.
86
- To jest dowcip. Czy wiesz, jaka jest różnica między machiną typu AT-AT a
pieszym szturmowcem?
- Powinnam była odpowiedzieć, że nie wiem, prawda? - zapytała.
- Tak, właśnie tak - rzekł chłopiec.
- Nie wiem.
- To pierwsze jest imperialnym robotem kroczącym, a to drugie imperialnym
piechurem!
Tenel Ka ze smutkiem pokręciła głową.
- Tak. Bardzo zabawne - powiedziała. - A teraz ruszajmy w dalszą drogę. -
Kiedy docierała do skrzyżowania, zmrużyła szare oczy. - Zekk jest twoim
przyjacielem. Postaraj się posłużyć umiejętnościami Jedi. Wyślij wici Mocy, a
wówczas może gdzieś go wyczujesz. Te korytarze mają wiele zakrętów i bocznych
odnóg.
Jacen kiwnął głową. Nie sądził, żeby jego skromne zdolności do posługiwania
się Mocą umożliwiły mu wykrycie jakiejś konkretnej osoby. Nie był pewien, czy
czegoś takiego potrafiłby dokazać nawet wujek Luke, ale musiał się chwytać
każdej nadziei, choćby nie wiadomo jak przelotnej i złudnej. Dotychczas on i
Tenel Ka wędrowali przez podziemia na oślep, a zatem każdy ślad, każdy sposób
mógł tylko zwiększyć ich szansę.
Kiedy zaczął się skupiać, zamknąwszy oczy, wydało mu się, że poczuł lekkie
mrowienie, które pozostawiło w jego myślach wizerunek ciemnowłosego
przyjaciela. Zanim uświadomił sobie, co to znaczy, wyciągnął rękę w stronę, w
którą zwrócił głowę. Wujek Luke zawsze mówił uczniom, żeby ufali swoim
instynktom rycerzy Jedi.
Pospieszył, chcąc dotrzymać kroku Tenel Ka. Oboje skręcili w boczny
korytarz i zaczęli nim schodzić, by po chwili zagłębić się w następny. Stary
wieżowiec wydawał się opuszczony. Panowała w nim przytłaczająca cisza, chociaż
z pewnością najwyższe poziomy były gwarne i rojne. Mimo to Jacen nie mógł się
oprzeć wrażeniu, że z mrocznych kryjówek obserwują ich czyjeś czujne oczy.
Ufał swoim zmysłom Jedi na tyle, że był pewien, iż nie jest to tylko gra jego
wyobraźni.
- Chyba jesteśmy coraz bliżej - odezwała się dziewczyna.
Nagle usłyszeli w oddali czyjeś głosy, spośród których wybijał się jeden,
głośniejszy i bardziej stanowczy niż pozostałe. Chociaż nie można było zrozumieć
żadnych słów, Jacen był pewien, że słyszy głos młodego mężczyzny.
- To może być Zekk - powiedział, zwracając się do koleżanki. - Chyba go
znaleźliśmy.
Ogarnięty uniesieniem, zapomniał o wszystkich złowieszczych myślach i
zaczął biec, zostawiając Tenel Ka z tyłu. Dziewczyna jednak nawet nie
przyspieszyła. Stąpała jak zawsze czujna i rozważna.
- Uważaj! - zawołała widząc, że Jacen skręca za róg korytarza. Po chwili i ona
znalazła się w wielkiej, odbijającej echo sali, wypełnionej zniszczonymi meblami i
na wpół przerdzewiałymi belkami stropowymi. Na ścianach ujrzała jarzeniowe
panele, przymocowane byle jak w najróżniejszych miejscach, z których można
było najłatwiej dołączyć je do gniazdek sieci elektrycznej. Otwory innych
87
korytarzy, wiodących do wielkiej sali, były albo zagrodzone kratami, albo
zamknięte drzwiami, które przed wiekami przestały obracać się na zawiasach.
Pośrodku komnaty Jacen dostrzegł młodzieńca. W jego szmaragdowych
oczach odbijał się blask umieszczonych w przypadkowych miejscach paneli. Tak,
to był Zekk. Jego ciemne, niemal czarne włosy, były teraz porządnie uczesane i
związane na karku skórzanym rzemykiem. Nie spływały w nieładzie na ramiona,
jak poprzednio. Jacen nigdy nie widział, żeby jego przyjaciel kiedykolwiek wiązał
włosy w taki sposób. Zauważył, że dziwnej metamorfozie uległ również strój
Zekka. Był czysty, czarny i dopasowany do kształtów jego ciała... wyglądał niemal
jak mundur. W niczym nie przypominał staromodnego garnituru, który chłopak
miał na sobie podczas tamtego pamiętnego bankietu, wydanego na cześć pani
ambasador Alfy Karnaka.
Wokół młodzieńca siedziało na koślawych krzesłach i zniszczonych
tapczanach prawie dwadzieścioro doświadczonych przez życie dzieciaków, na
ogół kilkunastolatków. Większość stanowili chłopcy, ale Jacen zauważył także
kilka dziewczyn. Wyglądały tak dziko i groźnie, że gdyby chciały, mogłyby
rozerwać go na kawałki jak zepsutego androida.
Zagubieni.
- Hej, Zekku! - zawołał Jacen. - Gdzie się podziewałeś? Martwiliśmy się, że
przydarzyło ci się coś złego!
Zaskoczony w połowie zdania ciemnowłosy chłopak odwrócił głowę i groźnie
spojrzał na Jacena i dziewczynę. W jego oczach pojawił się na chwilę błysk
zdumienia i zachwytu, ale po sekundzie, jakby pragnąc zatrzeć to wrażenie, Zekk
przybrał ponurą minę. Wydawało się, że przez tych kilka dni, jakie upłynęły od
jego zniknięcia, postarzał się o całe lata.
- Jacenie, to nie jest odpowiednia chwila - odparł szorstko.
Z grupy nastolatków wstał silnie umięśniony chłopak o krzaczastych brwiach
i wąsko osadzonych oczach. Spiorunował spojrzeniem oboje przybyszów.
- Nie przypominam sobie, żebym was tu zaprosił - oświadczył wojowniczo.
Jacen rozpoznał przywódcę gangu, Norysa.
Zekk machnął ręką w stronę osiłka, jakby starał się go uspokoić.
- Ja się nimi zajmę - powiedział, a na jego twarzy pojawił się grymas gniewu.
Popatrzył spode łba na Jacena i pokręcił głową. - Dlaczego nie możecie zostawić
mnie w spokoju chociaż przez chwilę?
Jacen przeczesał zmierzwione włosy, kompletnie zaskoczony. Kiedy nie
wiedząc, co robić, ruszył w stronę przyjaciela, ten cofnął się, jakby chciał uchylić
się przed ciosem.
- Odejdź - syknął - bo wszystko zepsujesz!
Pozostali Zagubieni zaczęli wstawać z miejsc i jak stado zgłodniałych wilków
okrążać ofiary. Jacen przełknął ślinę. Stojąca za jego plecami Tenel Ka położyła
dłoń na ramieniu kolegi. Pragnęła go w ten sposób ostrzec na wypadek, gdyby
musieli walczyć.
-Zekku, to my! - W głosie Jacena zabrzmiało błaganie. - Niczego nie
zepsujemy. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi!
W tej samej chwili z głośnym zgrzytem i piskiem otworzyły się jakieś drzwi,
znajdujące się w przeciwległym kącie wielkiej sali.
88
- Oni nie są twoimi przyjaciółmi, młody lordzie Zekku - odezwał się kobiecy
głos, głęboki i złowieszczy. - Mogą tylko mienić się nimi, ale sam widziałeś
dowody na to, ile naprawdę dla nich znaczysz.
Jacen i Tenel Ka odwrócili głowy i ujrzeli groźną sylwetkę odzianej w czarny
płaszcz Siostry Nocy. Jej czarne jak heban włosy iskrzyły się, jakby za chwilę
miały przelecieć między nimi błękitne błyskawice, a w fioletowych oczach
migotały ogniste błyski. Zwrócone ku górze spiczaste końce naramienników
sprawiały wrażenie ostrych włóczni. Po obu stronach wiedźmy z Dathomiry było
widać dwie inne osoby, ubrane także w czarne płaszcze. Jedną był młody
ciemnowłosy mężczyzna, a drugą niewysoka, ale silnie zbudowana kobieta. Oboje
wyglądali równie władczo i złowieszczo jak sama Siostra Nocy.
- Tamith Kai... - Jacen lekko kiwnął głową. - Widzę, że jak zawsze czarująca.
-I Garowyn. I Vilas - dodała Tenel Ka z nieoczekiwanym zimnym uśmiechem
na zazwyczaj spokojnej, opanowanej twarzy. - Jak tam twój e kolano? - dodała,
zwracając się do Tamith Kai. Zaciskała palce na ramieniu chłopca tak silnie, że
chyba mogłaby połamać jego kości.
Po twarzy wysokiej kobiety przemknęła burzowa chmura. Wiśniowe wargi
Siostry Nocy wykrzywiły się ze złości. Było widać, że Tamith Kai tylko z trudem
powstrzymuje wybuch wściekłości. Dobrze pamiętała, jak wojowniczka z
Dathomiry upokorzyła ją, kiedy pomagała innym młodym rycerzom Jedi w
ucieczce z Akademii Ciemnej Strony.
- Smarkacze Jedi - warknęła. - Powinniście sami nauczyć się do tej pory, że z
nami nie ma żartów.
- A wy powinniście zostawić nas w spokoju po tym pierwszym razie - odparł
wyzywająco Jacen. - Zekku, dlaczego zadajesz się. z tymi pajacami? Jakich
głupstw nakładli do twojej głowy?
Zekk sprawiał wrażenie, że zawahał się na chwilę, ale kiedy się odezwał, jego
głos zdradzał siłę i pewność siebie.
- Stwarzają nam - wszystkim bez wyjątku - wielką szansę - odparł. - Szansę,
której nigdy przedtem nie mieliśmy.
- Jaką szansę? - zapytał Jacen, szczerze zaciekawiony. - Co mogą wam
zaproponować ci, którzy przegrali?
- Zabiorą nas do Akademii Ciemnej Strony, by nas uczyć! - odezwał się
krzepki przywódca gangu, Norys. - Dopiero teraz mam szansę stać się kimś
ważnym i potężnym.
- Ale przecież nie wszyscy dysponujecie umiejętnościami Jedi - rzekł Jacen,
starając się przemówić Zagubionym do rozumu. Chciał wciągnąć Zekka w
dyskusję, by w tym czasie z pomocą Tenel Ka zastanowić się, co robić.
- Ja dysponuję - odparł chłopak. - Wiedzielibyście o tym, gdybyście zadali
sobie trochę trudu i poddali mnie testom - dodał buntowniczo. - A wszyscy ci,
którzy ich nie mają, zostaną wcieleni do imperialnego wojska. Będą wykonywali
powierzone obowiązki, dzięki czemu Drugie Imperium stworzy im szansę awansu
społecznego.
- Och, Zekku - westchnął Jacen. - To wszystko wierutne kłamstwa mające
odwrócić twoją uwagę i uśpić czujność...
89
- To nie są kłamstwa! - przerwała Tamith Kai. W jej silnym melodyjnym
głosie kryła się jednak straszliwa groźba. - My dotrzymujemy obietnic - dodała,
zwracając się do Zagubionych. - Wszyscy będziecie mieli równe szansę, bez
względu na to, jaką pozycję społeczną zajmowaliście w świecie, rządzonym przez
Rebeliantów. Drugie Imperium nie będzie oceniało was po tym, kim jesteście...
Będzie liczyło się tylko to, co dla nas uczynicie.
- Zekku! - krzyknął zrozpaczony Jacen. - Jak możesz wierzyć w to, co mówią!
To są ci sami ludzie, którzy porwali mnie i Jainę!
- Tak jest - przyznała Siostra Nocy. - Ale my uczymy się na błędach. Takie
szlachetnie urodzone szczeniaki jak wy nie są godne zostania imperialnymi
ciemnymi rycerzami Jedi bardziej niż inni uczniowie Akademii Ciemnej Strony!
Jej fioletowe oczy zwróciły się na Tenel Ka, miotając groźne błyski.
- Zekku - szepnął szybko Jacen. - To twoja ostatnia szansa. Uwierz mi, że
znalazłeś siew śmiertelnym niebezpieczeństwie. Masz jeszcze czas, żeby zmienić
zdanie. Uciekaj!
Jego do niedawna beztroski przyjaciel obdarzył go jednak spojrzeniem, w
którym współczucie walczyło o lepsze z prośbą o okazanie zrozumienia. Chłopcu
wydało się, że widzi w tym spojrzeniu głęboki smutek, który przeniknął go do
głębi serca.
- Nie rozumiesz mnie, Jacenie - odezwał się Zekk. - Nie możesz, ponieważ
tobie nigdy na niczym nie zbywało. Nigdy niczego nie pragnąłeś. Ci ludzie -
gestem wskazał Siostrę Nocy i jej dwoje towarzyszy - ofiarują mi coś, czego w
dotychczasowym życiu nigdy nie miałem. Stwarzaj ą mi szansę, że stanę się k i m
ś, jeżeli będę trzymał ich stronę.
- Jeżeli to oni ci ją stwarzają, nie licz na to, że będzie to wielka szansa -
mruknął Jacen.
Tenel Ka zdjęła dłoń z jego ramienia. Napięła mięśnie i zbliżyła ręce do pasa,
gotowa do wyciągnięcia broni.
Członkowie gangu Zagubionych zaczęli zbliżać się do dwojga młodych Jedi,
piorunując ich spojrzeniami. Barczysty Norys i jego zastępcy poruszali się jak
zahipnotyzowani. Jacen był ciekaw, czy Tamith Kai albo któreś z dwojga jej
pomocników nie posłużyło się sztuczką Mocy, by nakłonić nastolatków do
wcielenia swoich podstępnych planów w życie.
Usłyszał, że stojąca za jego plecami Tenel Ka szepnęła:
- Jacenie, dopóki możemy, powinniśmy wynosić się, żeby wezwać pomoc.
Jacen także napiął mięśnie, gotów odwrócić się i rzucić do ucieczki. Pstryknął
przełącznikiem komunikatora, pragnąc w ten sposób zaalarmować Anakina albo
Threepia, ale zanim on albo Tenel Ka mieli czas skoczyć do drzwi, Vilas
wyszarpnął blaster.
- Nie możemy ryzykować, że pokrzyżujecie nasze plany - odezwała się
Garowyn. - Zbyt dużo postawiliśmy na tę kartę.
Jacen i Tenel Ka zdążyli przebiec tylko kilka kroków, zanim w ich plecy trafił
stożek błękitnego światła. Byli nieprzytomni, kiedy, przebiegłszy jeszcze krok czy
dwa, runęli bez czucia na kamienną posadzkę.
90
Rozdział 18
Brakiss uruchomił mechanizm zamka drzwi prywatnego gabinetu
znajdującego się na jednym z poziomów Akademii Ciemnej Strony. Chcąc
upewnić się, że absolutnie nikt nie będzie mu przeszkadzał, zmienił kod
umożliwiający wejście do komnaty. Nie zamierzał dopuścić, żeby nawet Tamith
Ka, jego najbliższa współpracowniczka, podsłuchała, o czym będzie rozmawiał z
wielkim wodzem.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony zawsze znajdował natchnienie, kiedy
spoglądał na mroczne ściany gabinetu, na których widniały holograficzne
wizerunki eksplodujących gwiazd, rozpadających się planet, potoków
rozżarzonej lawy czy jęzorów lodowców. To wszystko przypominało mu o dzikiej,
nieokiełznanej energii, zgromadzonej we wszechświecie. Posługując się ciemną
stroną Mocy, Brakiss czerpał z tej energii niespożyte siły, po czym wykorzystywał
je do swoich celów, pragnąc utorować drogę Drugiemu Imperium.
Nastawił panele jarzeniowe w ten sposób, by dawały jak najmniej blasku, po
czym rzucił okiem na tarczę chronometru. Postanowił uzbroić się w cierpliwość.
Rozmowa z potężnym i złowieszczym władcą zawsze sprawiała, że stawał się
podniecony i przerażony. Musiał uciekać się do technik relaksacyjnych Jedi, ale i
tak osiągnięcie spokoju ducha przychodziło mu z wielkim trudem.
Brakiss wiedział, że na barkach wielkiego wodza spoczywa olbrzymi ciężar
odpowiedzialności i obowiązków. Przywódca bardzo często nie dotrzymywał
uprzednio uzgodnionych terminów spotkań, ale Brakiss nie ośmielił się uczynić
na ten temat najmniejszej uwagi. To wódz decydował o tym, kiedy pragnie
porozumieć się z podwładnymi. Naczelnik Akademii Ciemnej Strony był tylko
posłusznym niewolnikiem. Dobrze znał miejsce, jakie zajmował w jego wielkim
planie.
Rebelianci polegali na ochronie, jaką mógł zapewnić im nowy zakon rycerzy
Jedi, ale za bardzo przeceniali ich znaczenie. Wódz Imperium także pragnął
dysponować tajną bronią: armią Ciemnych Jedi, którzy posługując się ciemną
stroną Mocy, pomogliby Drugiemu Imperium odzyskać należne miejsce w historii
i na mapie galaktyki.
Ciemni Jedi mieli jednak to do siebie, że bywali często niepewni i
niebezpieczni. Trudno było przewidzieć ich reakcje. Ulegali złudzeniom, wskutek
czego wydawało im się, że są obdarzeni nieograniczoną władzą. Uświadamiając
sobie ryzyko, związane z ich szkoleniem, wielki wódz musiał przedsięwziąć
niezbędne środki ostrożności. Pragnął ochronić siebie przed zagrożeniem, jakie
mogliby stworzyć absolwenci Akademii Ciemnej Strony. Ogromna, mająca
kształt pierścienia, stacja była dosłownie naszpikowana śmiercionośnymi
materiałami wybuchowymi, rozmieszczonymi w pobliżu urządzeń do regeneracji
powietrza i uzdatniania wody. Zaminowany został również cały kadłub i tysiące
innych miejsc, o których Brakiss nic nie wiedział ani nawet nie chciał wiedzieć. W
tej samej chwili, kiedy jego Ciemni Jedi daliby do zrozumienia, że żywią wobec
niego złe zamiary, wielki wódz wydałby rozkaz zdalnego zdetonowania tych
urządzeń, bez skrupułów kończąc cały eksperyment.
91
Pragnąc uszczęśliwić potężnego władcę, Brakiss musiał zatem składać wciąż
nowe meldunki, że odnosi sukces za sukcesem. Na szczęście jego Akademia
Ciemnej Strony dokonała ostatnio kilku spektakularnych czynów.
W zamkniętym pomieszczeniu rozległ się. nagle pomruk, z jakim włączyły się
generatory hologramów. Brakiss natychmiast wstał, ocknąwszy się z zadumy.
Powietrze przed jego biurkiem zadrżało i zalśniło i po chwili pojawił się ogromny
wizerunek, przesłany z kryjówki znajdującej się na odległej planecie w samym
sercu jądra galaktyki. Na obrzeżach osłoniętej kapturem gigantycznej głowy
przywódcy pojawiały się od czasu do czasu iskry wyładowań i zakłóceń. Ogromne
oczy spoglądały groźnie na Brakissa.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony instynktownie spuścił oczy i pochylił
głowę na znak szacunku i podziwu. Kiedy uznał, że zadowolił władcę, popatrzył
na ogromne oblicze wielkiego wodza Drugiego Imperium... zakapturzoną,
pomarszczoną twarz samego Imperatora Palpatine’a!
Chociaż holograficzny obraz był nieostry i drgał wskutek pokonywania wielu
systemów gwiezdnych należących do holograficznej sieci, a także wpływów pasów
asteroid, wybuchów na słońcach i burz jonowych, trudno byłoby nie rozpoznać
rysów twarzy i ziemistej cery Imperatora. Brakiss spoglądał w uwielbieniu na
surowe, ojcowskie oblicze wielkiego wodza. Oto miał przed oczami twarz
człowieka, który już wkrótce sprawi, że mieszkańcy wszystkich systemów
gwiezdnych będą drżeli na samą myśl o nim, dopóki nie nauczą się żyć na modłę
Imperium, okazując szacunek i oddając cześć jego władcy.
Na twarzy Imperatora widniały głębokie bruzdy i zmarszczki - efekt
długotrwałego wykorzystywania potężnych sił zła i ciemności. Osadzone w
głębokich oczodołach żółte, podobne do gadzich, oczy Palpatine’a miotały złociste
błyski, a fałdy tłuszczu na szyi zwisały jak wola pod łbem wychudzonej
jaszczurki.
Brakiss wiedział, że reszta galaktyki sądziła, iż Imperator zginął przed wielu
lary, najpierw podczas eksplozji, która rozerwała na strzępy drugą Gwiazdę
Śmierci, a potem po raz drugi, sześć lat później, kiedy zniszczono wszystkie klony
Palpatine’a. Śmierć władcy musiała jednak być złudzeniem, skoro Brakiss
oglądał teraz wizerunek jego twarzy. Nie odważyłby się nawet zgadywać, jakim
cudem Imperator przeżył. Nie miał pojęcia, do jakiej sztuczki mógł uciec się
potężny władca, żeby wywieść wszystkich w pole... ale wiedział, że jeżeli ktoś
umiał posługiwać się Mocą, potrafił dokonywać niezwykłych rzeczy.
Przynajmniej tego nauczył go mistrz Skywalker.
Kiedy w końcu Imperator przemówił, w prywatnym gabinecie Brakissa
zagrzmiały chrapliwie wymawiane słowa:
- A zatem, mój pokorny sługo, co dobrego chciałbyś mi dziś zakomunikować?
Mam nadzieję, że będzie to meldunek o kolejnych sukcesach. Mam już dość
wysłuchiwania wiadomości o klęskach i niepowodzeniach, Brakissie. Nie mogę się
doczekać, kiedy Drugie Imperium się odrodzi, a moja władza dotrze do
najdalszych zakątków galaktyki.
Brakiss ponownie pochylił głowę.
- Tak jest, mój panie - odpowiedział. - Mam dla ciebie dobre wieści. Właśnie
wysyłamy transportowiec z ładunkiem baterii do turbolaserowych dział i rdzeni
92
napędów nadprzestrzennych, które zgodnie z twoim rozkazem przechwyciliśmy,
porywając rebeliancki krążownik. Mam nadzieję, że twoja okryta sławą machina
wojenna wykorzysta je w słusznej sprawie.
- To oczywissste - syknął Palpatine.
- Jeżeli chodzi o nas - ciągnął Brakiss - nowa grupa Ciemnych Jedi,
kształconych w Akademii Ciemnej Strony, z każdym dniem staje się coraz
liczniejsza i potężniejsza. Ze szczególną radością melduj ę, że w podziemiach
centralnego ośrodka władzy Rebeliantów udało się nam zwerbować wielu nowych
kandydatów... dokładnie, jak przewidziałeś, mój panie. Nikt nie zauważy, że
zniknęli, a my będziemy mogli przeciągnąć ich na naszą stronę.
- Dossskonale - odezwał się Imperator. - Mówiłem ci, że o wiele łatwiej będzie
nawracać kandydatów nie żywiących nadziei na lepsze życie. Na szczególną ironię
zakrawa fakt, że porwaliśmy ich sprzed samych nosów rebelianckich
uzurpatorów sprawujących obecnie władzę.
Brakiss kiwnął głową.
- Tak jest, mój panie, to prawda. Wystarczyło tylko zaproponować im coś,
czego potrzebowali. Prawdę mówiąc, nie mogli się doczekać, kiedy dostaną to coś
właśnie od nas.
- Ach... - Twarz Imperatora wyrażała głębokie rozmarzenie. Wielki władca
sprawiał wrażenie n i e m a l - niemal - dumnego.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony głęboko odetchnął, po czym ciągnął:
- Rzecz jasna, wielu nowych kandydatów nie dysponuje żadnym potencjałem
Jedi, ale mimo to z chęcią przyjęło naszą propozycję. Zaczęliśmy nawet szkolenie
jednej grupy, pragnąc przekształcić jaw doborowy oddział szturmowców. Ci
rekruci bardzo dobrze znają podziemia Coruscant. W przyszłości mogą się
okazać doskonałymi szpiegami albo sabotażystami, jeżeli zechcemy wykorzystać
ich do takich zadań.
Imperator z namysłem kiwnął głową, ukrytą we wnętrzu ciemnego kaptura.
- Zgadzam się z tobą, Brakissie - powiedział. - Bardzo dobrze. - Z góry na dół
wizerunku jego twarzy przemknęła świetlista fala, a głos Palpatine’a lekko
zadrżał. - Pozwalam przeżyć ci jeszcze jeden dzień, Brakissie.
- Dziękuję ci, mój panie - odparł z ulgą naczelnik Akademii Ciemnej Strony.
Pomarszczona twarz władcy przybrała surowy, bezlitosny wyraz.
- Tylko nie zawiedź mnie, wierny sługo - ostrzegł Imperator. - Byłbym bardzo
niezadowolony, gdybym musiał wydać rozkaz zniszczenia twój ej gwiezdnej
stacji.
Brakiss skłonił się jak mógł najniżej, aż zamigotały fałdy jego
srebrzystoczarnego płaszcza.
- Mój panie, ja także byłbym tym niepocieszony - odpowiedział.
Holograficzny wizerunek twarzy Imperatora zadrżał i zalśnił, by w następnej
sekundzie rozprysnąć się na miliony srebrzystych, z wolna gasnących iskier.
Rozmowa została zakończona.
Brakiss miał wrażenie, że drżą wszystkie mięśnie jego ciała, jak zresztą
zawsze, kiedy rozmawiał z budzącym grozę Palpatine’em. Wyczerpany, opadł na
fotel za biurkiem, po czym zajął się przeglądaniem listy następnych spraw
czekających na załatwienie. Wiedział, że nie może popełnić najmniejszej pomyłki.
93
Rozdział 19
Młody Anakin Solo, zmęczony po długich, bezowocnych poszukiwaniach, stał
w wielkim salonie rodzinnego apartamentu obok nadajnika komunikatora,
martwiąc się tym, co mogło przydarzyć się Jacenowi. Spoglądając na ciemny
ekran, czekał, by pojawiła się na nim twarz starszego brata, chociaż wiedział, że
nic takiego się nie wydarzy. Przeczuwał to.
Przed godziną on i Threepio zakończyli przeszukiwanie przydzielonego im
obszaru i wrócili do domu, ale i tam nie czekała na nich żadna wiadomość od
Jacena. Anakin wiedział, że nie może zwlekać ani chwili dłużej.
Odwrócił się i skierował do kąta, w którym siedział złocisty android. Oparty
plecami o ścianę, odpoczywał, korzystając z krótkiego okresu, kiedy mógł
ograniczyć zużycie mocy. Chłopiec skierował jasnobłękitne oczy na żółte czujniki
optyczne Threepia, po czym lekko poklepał go po ramieniu.
- Obudź się, Threepio - powiedział. - Już i tak czekaliśmy za długo. Czas
powiedzieć komuś o tym, co się stało.
Zdumiony Threepio zerwał się na równe nogi.
- O rety, chyba nie zasnąłem, prawda? - zapytał. - Wydawało mi się, że
miałem odpoczywać jeszcze przez dwa cykle, a dopiero później wyruszyć na
dalsze poszukiwania. A pan miał zamiar zacząć odrabiać lekcje...
- Czuję, że stało się coś złego - przerwał mu Anakin. - Jacen i Tenel Ka jeszcze
nie wrócili.
- Gdyby chciał pan znać moje zdanie...
- Nie chciałbym - uciął chłopiec. - Postaraj się porozumieć z nimi za pomocą
przenośnego kierunkowego komunikatora.
- Jestem pewien, że nic im się nie stało, ale spróbuję - odparł Threepio.
Przechylił złocistą głowę i przez kilka sekund stał nieruchomo, wpatrując się
w przeciwległy kąt wielkiego pomieszczenia.
- Połączyłeś się z nimi? - zapytał chłopiec.
- Niestety nie, panie Anakinie - odpowiedział bardzo zaniepokojony android. -
Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.
W tej samej chwili do komnaty weszła Leia Organa Solo. Uśmiechnęła się
pogodnie do najmłodszego syna, ale kiedy spojrzała na niego uważniej,
zmarszczyła czoło.
- Anakinie, co się stało? - zapytała.
Chłopiec zaczął się zastanawiać, co właściwie powinien powiedzieć matce.
Mimo wszystko prosili ją o pomoc, ale ona nie uznała wówczas faktu zaginięcia
Zekka za coś niezwykłego czy poważnego. Może teraz zmieni zdanie, kiedy jej
powie, że zniknęli także Tenel Ka i Jacen. Młody chłopiec zaczął więc opowiadać,
połykając końcówki wyrazów, a Threepio uzupełniał jego relację efektami
dźwiękowymi i upiększał zbytecznymi komentarzami.
- Jacen odpowiedziałby nam, gdyby mógł - zakończył chłopiec.
- Z całą pewnością- dodał entuzjastycznie Threepio. - Pan Jacen może być
trochę roztrzepany, ale jest zawsze bardzo skrupulatny.
Leia miała wrażenie, że jej niepokój zaczyna wzrastać dosłownie z sekundy na
sekundę.
94
- Odpowiedziałby... - powtórzyła - chyba że wpadł w poważne tarapaty. -
Zapewne podjęła jakąś decyzję, gdyż natychmiast postanowiła wprowadzić ją w
życie, dowodząc, że naprawdę jest dobrą przywódczy nią Nowej Republiki. -
Musimy ich odnaleźć - ciągnęła. - Tenel Ka nie dopuściłaby, żeby Jacen zrobił coś
nierozważnego. Może jednak sama nie uznała tego czegoś za niebezpieczne.
Podeszła do zawieszonego na ścianie panelu, po czym wydała kilka krótkich
rozkazów.
- Wezwałam oddział strażników. Będą towarzyszyli nam w wyprawie -
wyjaśniła. - Threepio, czy potrafisz zlokalizować miejsce, w którym znajduje się
komunikator Jacena?
-No cóż, mój system lokalizacji urządzeń telekomunikacyjnych nie jest aż taki
precyzyjny, jak chciałbym, ale przypuszczam, że gdybym wysłał ciągłą falę i
śledził sygnał sprzężenia zwrotnego za pomocą przenośnego komunikatora,
prawdopodobnie mógłbym...
- Na jaką odległość od niego możesz dotrzeć? - przerwała mu zniecierpliwiona
Leia.
- Powinienem zlokalizować źródło sygnału z dokładnością do dziesięciu
metrów.
- To wystarczy - oznajmiła kobieta.
Anakin westchnął z prawdziwą ulgą i powiedział:
- Miejmy tylko nadzieję, że Jacen i Tenel Ka nie oddalili się od tego
nadajnika.
- Będziemy martwili się o to, kiedy go odnajdziemy - rzekła Leia, chwytając
pakiet ze. środkami medycznymi i kierując się do drzwi. Na korytarzu czekał już
oddział strażników Nowej Republiki. Żołnierze stanęli na baczność, chociaż nie
wiedzieli, dlaczego przywódczyni ich wezwała.
- Chodź z nami, Anakinie - powiedziała Leia. - Jesteś teraz członkiem
wyprawy ratunkowej. Threepio, dokąd mamy iść? - zapytała.
Android protokolarny puścił się korytarzem tak szybko, jak pozwalały na to
jego mechaniczne nogi.
- Skręcimy w lewo, pani Leio - oznajmił. - Musimy znaleźć najbliższy szyb
turbowindy, żeby zjechać o czterdzieści dwa poziomy.
Anakin próbował wyobrazić sobie, dokąd podążają, ale chyba bez większego
powodzenia.
- Lepiej będzie, jak ty poprowadzisz, Threepio - zdecydował.
Leia, strażnicy i Anakin podążali za złocistym androidem, który torował sobie
drogę przez kolejny chwiejący się pomost, zawieszony między gigantycznymi
budynkami. Threepio sprawiał wrażenie niezwykle dumnego z powodu roli, jaką
odgrywał w tej wyprawie.
Wydawało się, że wieżowce ciągną się w górę i w dół bez końca. W pewnym
miejscu pomostu, gdzie brakowało jednej belki, Anakin potknął się i omal nie
runął w przepaść, ale w ostatniej chwili podtrzymała go Leia. Przerażona matka
popatrzyła na syna, po czym na chwilę objęła go i przytuliła.
- Uważaj - powiedziała. - Wszyscy musimy być bardzo ostrożni.
95
Anakin się wzdrygnął. Ten teren, oglądany na mapie, wcale nie wyglądał na
niebezpieczny. Kierując się ku nadajnikowi sygnału namiarowego, cała grupa
pokonywała kolejne nie zamieszkane piętra, przechodząc pustymi, złowieszczymi
korytarzami. Na pokrytych grubą warstwą kurzu i brudu ścianach można było
dostrzec coraz częściej ten sam wizerunek równobocznego trójkąta z zamkniętym
krzyżem celowniczym w środku.
- Ciekaw jestem, co oznacza ten symbol - odezwał się Anakin, wskazując
najbliższą ścianę.
- Potrafię mówić płynnie ponad sześcioma milionami języków - odparł
Threepio. - Niestety, nikt nie zapisał tego symbolu w moich bazach danych.
Obawiam się, że nie potrafię pomóc, panie Anakinie.
Leia spojrzała na strażników.
- Czy któryś z was nie wie, co może oznaczać ten symbol? -zapytała.
Jakiś żołnierz chrząknął, po czym odpowiedział:
- Przypuszczam, że to znak jakiegoś gangu, pani prezydent. Kilka...
nieprzyjemnych grup ma zwyczaj uważać niższe, nie używane poziomy miasta za
własne terytorium. Ich członków jest bardzo trudno schwytać.
- Słyszałem, jak Zekk wspominał Jacenowi i Jainie coś na temat gangu
Zagubionych - przypomniał sobie nagle chłopiec. - Wydaje mi się, że chodziło o
to, aby Zekk został członkiem tej grupy.
Leia kiwnęła głową, postanawiając zapamiętać tę informację, żeby zrobić z
niej użytek kiedy indziej. Na razie zależało jej tylko na odnalezieniu Jacena i
Tenel Ka.
SeeThreepio przystanął, żeby zerknąć na ekran przenośnego komunikatora.
- Och, niech licho porwie moje mało wrażliwe czujniki - powiedział. - Jestem
pewien, że Artoo-Detoo potrafiłby określić kierunek z większą dokładnością.
Wydaje mi się jednak, że znajdujemy się w odległości zaledwie dwustu metrów od
miejsca, z którego dochodzą sygnały.
Kiedy cała grupa schodziła na coraz niższe i bardziej zniszczone poziomy,
korytarze stawały się węższe i ciemniejsze. Strażnicy, niespokojnie spoglądając
jeden na drugiego, trzymali broń gotową do strzału. Kiedy Leia przechodziła
przez najciemniejsze miejsca, przyspieszała, wyzywająco unosząc głowę.
Threepio zwiększył natężenie światła, rzucanego przez optyczne czujniki, dzięki
czemu część korytarza bezpośrednio przed nim jarzyła się łagodnym żółtym
blaskiem. Anakin wyjął jarzeniowy pręt i trzymał w pogotowiu. Miał wrażenie, że
mały przyrząd dodaje mu sił. Czuł się tak, jakby dysponował imitacją miecza
świetlnego.
Threepio skręcił w prawo w boczny, jeszcze węższy korytarz, po czym
zanurkował, chcąc przecisnąć się pod częściowo złamanym dźwigarem. Nawet
mały Anakin musiał się pochylić, żeby przejść od zniszczoną belką.
- Czy jesteś pewien, że podążamy we właściwą stronę, Threepio? - zapytał,
trochę zaniepokojony.
- O tak, jestem tego absolutnie pewien - oświadczył android. - Proszę
pamiętać, że staram się prowadzić najkrótszą drogą wiodącą do źródła sygnału.
Zapewne młody pan Jacen i pani Tenel Ka dotarli tam wygodniejszym, ale
96
dłuższym szlakiem. Oceniam, że jesteśmy teraz w odległości najwyżej trzydziestu
metrów.
W końcu znaleźli się na progu wielkiej komnaty, oświetlonej złowieszczym
drżącym blaskiem. Źródłami migotliwego światła były dziesiątki paneli
jarzeniowych, zawieszonych w przypadkowych miejscach na ciemnych ścianach.
Anakin rozejrzał się po sali. Zauważył zniszczoną klatkę schodową ze stopniami
wiodącymi donikąd, porzucone opakowania po środkach żywnościowych,
zniszczone meble i poduszki, a także kilkoro różnej wielkości drzwi
przysłaniających otwory w przeciwległej ścianie, zapewne umożliwiających
wyjście z sali.
- To musi być sala zebrań członków gangu Zagubionych - powiedział.
- O rety - odezwał się Threepio. - Czy pan Zekk nie mówił kiedyś, że
członkowie gangu nie są ludźmi gościnnymi?
W ogromnej komnacie panowała martwa cisza. Migotliwy blask, rzucany
przez panele jarzeniowe, sprawiał, że Anakin czuł się nieswojo. Strażnicy
zawahali się na progu, po czym stanęli po obu stronach niskiego otworu
wejściowego i skierowali lufy blasterów w głąb komnaty. Pomieszczenie
wyglądało na opuszczone, ale Anakin, który nie przestawał rozglądać się po
kątach, wyczuwał w nim ślady obecności czegoś mrocznego. Nerwowo
podskoczył, kiedy Threepio krzyknął, z przerażeniem spoglądając na coś leżącego
na posadzce.
- To wszystko moja wina! - jęknął android. - Och, niech licho porwie te
powolne procesory. Powinniśmy byli wyruszyć na poszukiwania o wiele
wcześniej.
W ułamku sekundy Anakin przeskoczył przez stertę jakichś starych gratów i
znalazł się u boku Threepia, nadal wymyślającego samemu sobie. Po sekundzie
dołączyli do nich Leia i strażnicy.
Na posadzce leżeli obok siebie skuleni Jacen i Tenel Ka... nieprzytomni, a
może nawet martwi.
Leia szybko odpięła od pasa pakiet ze środkami medycznymi. Wyciągnęła
zestaw diagnostyczny i zaczęła badać organizmy obojga młodych Jedi.
- Nic im nie jest - stwierdziła po chwili. - Żyją... Zostali tylko ogłuszeni.
Przesunęła chłodną dłonią po czole syna, chcąc odgarnąć kosmyk niesfornych
włosów.
Anakinowi i Leii udało się w końcu ocucić oboje poszukiwaczy przygód. Jacen
oprzytomniał pierwszy. Spojrzawszy w oczy brata, Anakin zrozumiał, że sprawy
wcale nie mają się najlepiej.
- Nic ci się nie stało? - zapytał. Zaczął intensywnie myśleć, usiłując ułożyć w
mózgu wszystkie elementy łamigłówki.
Jacen z wysiłkiem przełknął ślinę.
- Tenel Ka...? - zapytał, nie kończąc zdania. Jego głos zadrżał.
- Czuje się całkiem nieźle - odparła pospiesznie Leia, pragnąc syna uspokoić. -
Wygląda na to, że oboje zostaliście tylko ogłuszeni. Co się stało?
Jacen wzdrygnął się, jakby nagle w ogromnej sali powiał lodowaty wicher.
- Była tu Tamith Kai... ta Siostra Nocy z Akademii Ciemnej Strony -
powiedział. - Razem z dwojgiem współpracowników. - Chłopiec przysłonił
97
powiekami bursztynowe oczy, mające odcień koreliańskiej brandy, jakby
przypomniał sobie coś, co napawało go bezbrzeżnym przerażeniem. Jęknął. -
Udało im się zaprzyjaźnić z Zekkiem! Wydaje mi się... Wydaje mi się, że nasz
przyjaciel przeszedł na ciemną stronę.
Anakin nie mógłby szybciej wypuścić powietrza z płuc nawet wówczas, gdyby
został kopnięty w brzuch przez rozwścieczonego bantha.
- Zamierzają go kształcić, żeby został rycerzem Jedi - ciągnął Jacen. -
Ciemnym Jedi.
Tenel Ka mruknęła coś i usiadła.
- Tak, to jest fakt - powiedziała.
- Były z nimi także inne dzieci - dodał chłopiec. - Członkowie gangu
Zagubionych. Wydaje mi się, że Tamith Ka zabrała wszystkich... do Akademii
Ciemnej Strony.
Leia pokręciła głową, a w jej ciemnych oczach pojawiły się złowieszcze błyski.
- Myślę, że najwyższy czas, żebyśmy zrobili coś z tym Drugim Imperium -
stwierdziła. - Po raz wtóry wyrządziło krzywdę moim dzieciom.
- Tak, to prawda, pani Leio! - odezwał się zaniepokojony Threepio. - Ma pani
świętą rację, ale przede wszystkim powinniśmy wrócić do domu, gdzie nie grozi
nam żadne niebezpieczeństwo. Pani Tenel Ka, czy będzie miała pani tyle sił, żeby
dojść do domu?
Szare jak granit oczy dziewczyny zamieniły się w wąskie szparki.
Wojowniczka z Dathomiry nie była pewna, czy nie uznać pytania androida za
zniewagę.
- Gdybym musiała, mogłabym zanieść ciebie - odparła.
Jacen zachichotał, ale w następnej sekundzie jęknął i chwycił się za obolałą
głowę.
- Tak, przypuszczam, że nic jej nie jest - powiedział.
98
Rozdział 20
Tymczasem Jaina, Lowie i Chewbacca, przebywający wysoko w
przestworzach na pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej, usiłowali naprawić tyle
podsystemów, ile mogli. Wygrzebali z zakamarków stacji wszystkie części
zapasowe, jakie znaleźli, i ufając własnej pomysłowości, starali się wymyślić
alternatywne rozwiązania. Chociaż Lowie i Chewbacca nie byli w stanie
zaprogramować robotów syntetyzujących posiłki w taki sposób, żeby
przygotowywały kulinarne rarytasy, udało im się wycisnąć ze starych urządzeń
całkiem znośne dania obiadowe.
Jaina ukończyła przełączanie systemów telekomunikacyjnych, dzięki czemu
można było teraz przesyłać krótkie wiadomości. Był to duży sukces, chociaż
transmisjom sygnałów towarzyszyły czasami szumy i trzaski. Później Chewbacca
zajął się naprawianiem systemów regeneracji powietrza i uzdatniania wody, a
także grzejników, wentylatorów i innych urządzeń służących do utrzymywania
odpowiedniej temperatury, ciśnienia i wilgotności na pokładzie stacji.
Peckhum przyglądał się, jak pracują, od czasu do czasu zajmując się
niezbędnymi korektami ustawienia położenia zwierciadeł, których musiał
dokonywać podczas dyżuru w stacji. Nieustannie dziękował wszystkim,
podkreślając bez końca, jak bardzo ceni sobie pomoc, udzielaną przez Jainę,
Lowiego i Chewbaccę.
- Gdybym czekał, aż Nowa Republika zdecyduje się naprawić te wszystkie
urządzenia, Zekkowi wyrosłaby siwa broda... - zaczął i urwał, ze smutkiem
kręcąc głową.
Kiedy wszystkie najbardziej dokuczliwe i oczywiste uszkodzenia zostały
usunięte, młodym rycerzom Jedi nie pozostało nic innego do roboty. Chewbacca
zaczął zaglądać we wszystkie kąty. Lowie zajął się nanoszeniem na holograficzne
mapy trajektorii szczątków wraków gwiezdnych statków, których położenie
obiecała oznaczyć Jaina. Dziewczyna pomagała koledze w żmudnej pracy, ale
śledzenie tysięcy kamiennych i metalowych brył okazało się po jakimś czasie zbyt
męczące. W przeciwieństwie do niej Lowie, zajęty wprowadzaniem parametrów
trajektorii do pamięci komputera, wykazywał się niezwykłą cierpliwością, nawet
jak na Wookiego. Pieczołowicie nanosił na mapy położenie jednego świetlistego
punktu po drugim. Zaznaczał niebezpieczne szlaki na otaczających stolicę Nowej
Republiki orbitach, po których musiała latać większość statków.
Przez jakiś czas Jaina wpatrywała siew trój wymiarową mapę, ale później
postanowiła jeszcze raz przyjrzeć się wizerunkom, zapisanym w pamięci swojego
komputerowego notatnika. Nie dawały jej spokoju. Dziewczyna zaczęła po raz
kolejny wyświetlać na ekranie obrazy, przekazane przez agencje informacyjne i
dotyczące tajemniczego ataku jednostek imperialnych na krążownik
zaopatrzeniowy „Diament”. Jeszcze tego samego dnia, kiedy miał miejsce ów
podstępny napad, ona, Jacen i Lowie bez trudu rozpoznali zmodyfikowany
imperialny wahadłowiec, wyposażony w zębate, wykonane z ogromnych
klejnotów corusca, szczęki. Młodzi Jedi pamiętali, że załoga tego samego statku
pokonała pancerz gwiezdnej stacji Landa Calrissiana i uprowadziła ich do
zamaskowanej Akademii Ciemnej Strony.
99
Admirał Ackbar potwierdził ich obserwacje. Kradzież sprzętu, mającego duże
znaczenie wojskowe, była niewątpliwie dziełem podstępnej imperialnej stacji.
Pamiętając relację Ackbara, Jaina nie miała wątpliwości, iż imperialnym
funkcjonariuszem, dowodzącym akcją, był nie kto inny jak były pilot myśliwca
typu TIE, Qorl. Ona i Jacen próbowali się z nim zaprzyjaźnić, kiedy mężczyzna
pochwycił ich w dżungli Yavina Cztery i kazał ukończyć naprawę swojej
roztrzaskanej maszyny.
Dziewczyna westchnęła i pokręciła głową, po czym ponownie przejrzała całe
nagranie. Liczyła kiedyś na to, że Qorl zrozumie swój błąd i uwierzy, iż
Imperium go oszukało. Chociaż stary pilot sprawiał wrażenie, że się waha, czy nie
uznać argumentów dziewczyny za prawdziwe, nie potrafił w końcu wyrzec się
poglądów, wpojonych podczas rygorystycznego szkolenia w imperialnej
akademii. A teraz był sprawcą kolejnej napaści, która wyrządziła tyle szkód
Nowej Republice.
Odtworzyła nagranie relacji z porwania krążownika „Diament” po raz trzeci.
Dokument, zarejestrowany przez oddziały Nowej Republiki spieszące na pomoc
napadniętemu statkowi, nie cechował się wysoką rozdzielczością. Mimo to jakiś
szczegół nagrania nie przestawał niepokoić Jainy, chociaż dziewczyna nie
potrafiłaby powiedzieć, jaki i dlaczego. Podobnie jak wówczas, kiedy oglądała
dokument po raz pierwszy, miała wrażenie, że coś jest nie tak jak być powinno.
Przygryzła dolną wargę.
- Coś tu się nie zgadza - mruknęła do siebie.
Przyglądała się, jak wyposażony w zębate tarcze imperialny statek pojawia się
właściwie znikąd. Obserwowała, jak strzały osłaniających go maszyn
obezwładniają systemy obronne „Diamentu” i uszkadzają anteny jego urządzeń
telekomunikacyjnych. Jeszcze raz obejrzała nagranie... i nagle wyprostowała się
jak porażona impulsem elektrycznym. Zwracała uwagę na pilotowany przez
Qorla szturmowy wahadłowiec...ale to inne imperialne jednostki nie pasowały do
tego, co oglądała.
- To jest to! - krzyknęła. - Ale przecież to niemożliwe!
Chewbacca warknął pytająco, wychyliwszy głowę zza kontrolnego modułu
urządzenia regenerującego powietrze. Jaina pokazała mu wizerunki mniejszych
statków, widoczne na ekranie jej notatnika.
- Dobrze znam imperialne maszyny - oświadczyła. - Tata nauczył mnie
rozpoznawać kształty wszystkich znanych jednostek... no, prawie wszystkich. -
Pochyliła się nad ekranem. - To są myśliwce krótkiego zasięgu. - Dźgnęła palcem
ekran z widocznymi na nim sylwetkami imperialnych maszyn. - Myśliwce
krótkiego zasięgu! Ich baza musiała znajdować się w pobliżu, zapewne ukryta
gdzieś w tym systemie!
Chewbacca przeciągle zawył, wtrącając jakąś uwagę. Lowie, wciśnięty w fotel,
przeznaczony dla istoty ludzkiej, podciągnął długie nogi niemal pod brodę. Nie
bardzo wiedząc, jak ułożyć ręce, trzymał na kolanach własny notatnik i
przyglądał się holograficznej mapie z naniesionymi trajektoriami zaśmiecających
przestworza orbitalnych szczątków. Usłyszał uwagę wuja, ryknął pytająco i
wyciągnąwszy rękę z notatnikiem, machnął nim w powietrzu przed głową.
100
- Uwaga! Proszę wszystkich o uwagę! - zapiszczał podniecony Em Teedee. -
Pan Lowbacca przypuszcza, że również odkrył coś niezwykle ważnego. Chodzi o
pewien fragment holograficznej mapy, który nie pasuje do pozostałych. Nie widzę
go, ponieważ nie pokazał mi ekranu notatnika! - Miniaturowy android-tłumacz
parsknął z irytacją. - Sądząc po tym, jak jest podniecony, wydaje mi się jednak,
że to coś bardzo niezwykłego. Naprawdę, panie Lowbacco, powinien pan
uspokoić się i powiedzieć, o co chodzi.
Jaina i Chewbacca podeszli do trójwymiarowej mapy przestworzy, by
popatrzeć na tysiące świetlistych punkcików krążących po orbitach wokół
Coruscant.
- To przecież także niemożliwe! - odezwała się natychmiast dziewczyna. Nie
przestawała się zastanawiać, jak znaleźć logiczne wytłumaczenie własnego
odkrycia, a teraz uwaga Lowiego sprawiła, że zagadka stała się jeszcze bardziej
tajemnicza. - To zupełne przeciwieństwo tego, czego moglibyśmy się spodziewać!
Młody Wookie warknął, zgadzając się z jej zdaniem. Jaina westchnęła i
ponownie przygryzła dolną wargę. Nanoszenie na holograficzną mapę trajektorii
tysięcy szczątków, krążących po orbitach, miało służyć właściwie tylko jednemu
celowi. Była nim chęć odkrycia nieznanych obiektów mogących stanowić duże
zagrożenie dla gwiezdnych statków. Tymczasem na mapie Lowiego, w miejscu
katastrofy „Księżycowego Blasku”, nie było żadnego tajemniczego obiektu.
Wręcz przeciwnie, przestworza, puste i czyste, sprawiały wrażenie wymiecionych.
Wszyscy wiedzieli jednak, że „Księżycowy Blask” musiał zderzyć się z czymś
wielkim, co doprowadziło do eksplozji na pokładzie...
Nagle rozległ się trzask i w głośniku komunikatora dał się słyszeć szum
zakłóceń. Po chwili w niewielkiej przestrzeni rozbrzmiały słowa:
- Halo? Halo, stacja kontrolna? Czy ktoś mnie słyszy? Jaino, jesteś tam?
Peckhum uniósł głowę.
- Przynajmniej teraz możemy być pewni, że aparatura telekomunikacyjna
funkcjonuje prawidłowo.
- To chyba głos Jacena - odezwała się Jaina.
Pospieszyła do odbiornika i pstryknęła przełącznikiem, ale została powitana
fontanną iskier, która wytrysnęła z gniazda spalonego cyberbezpiecznika.
Niespodziewany żar sparzył opuszki jej palców. Spiesząc się, dziewczyna zdjęła
płytę czołową panelu i popatrzyła na wiązki osmalonych kabli. Wysłała delikatne
wici Mocy i pozwoliła im podążać w głąb urządzenia, pragnąc odkryć przyczynę i
miejsce zwarcia. Bardzo szybko je odkryła, po czym przełączyła kilka obwodów,
w samą porę, żeby móc odpowiedzieć na pytanie brata.
Głośniki zatrzeszczały i ponownie obudziły się do życia.
-... jesteś tam? Jaino, odpowiedz, jeżeli mnie słyszysz! To bardzo ważne. Udało
się nam znaleźć Zekka... - Następne słowa chłopca zanikły, zagłuszone przez nagłe
trzaski i szumy. - ...złą wiadomość...
- Zekk! - Peckhum podszedł szybko i pochylił się nad ramieniem Jainy. -
Halo? - krzyknął do mikrofonu. - Gdzie przebywa w tej chwili? Czy nie stało mu
się nic złego?
Jaina szarpnęła głowę, chcąc odgarnąć sprzed oczu kosmyk sięgających j ej
ramion brązowych włosów.
101
- Zaczekaj - powiedziała, zwracając się do starego pilota. - Nie naprawiłam
jeszcze nadajnika.
Zgrabnie wyłuskała przepalony cyberbezpiecznik z gniazda i w jego miejsce
umieściła nowy, wyciągnięty z podręcznej torby z częściami zapasowymi.
- To powinno wystarczyć - rzekła. - W porządku, Jacenie... Odbieramy cię.
Czy nas słyszysz?
Głos chłopca był trochę zniekształcony z powodu trzasków i szumów.
- ...jakieś zakłócenia, ale... całkiem dobrze.
-Co z Zekkiem? -wstrzymując oddech, zapytała Jaina. - Czy jest...
- Cały i zdrowy? - dokończył za nią chłopiec. Jego głos było teraz słychać
wyraźniej i jakby nawet głośniej. - Tak. Znaleźliśmy go... zanim Tamith Kai i
kilkoro innych z Akademii Ciemnej Strony nas ogłuszyli.
- Tamith Kai! - krzyknęła zdumiona dziewczyna. Lowbacca zaryczał i nawet
Em Teedee pozwolił sobie na jęk przerażenia. - Ale czym miałaby się zajmować
na...
- Rekrutowaniem Zekka i kilkorga innych należących do gangu Zagubionych
- odparł Jacen. - Nie wiem, dokąd go zabrali, ale wszystko wskazuje na to, że nasz
przyjaciel przyłączył się do nich z własnej woli. Tamith Kai oświadczyła, że po
krótkim szkoleniu zamierza zrobić z niego Ciemnego Jedi! Przypuszczam, że
wszyscy powrócili na pokład Akademii Ciemnej Strony.
Zaintrygowany Lowie warknął pytająco, ale Jaina nie czekając, aż usłyszy
tłumaczenie, zapytała o to samo:
- Jakim cudem mogliby szkolić Zekka? Przecież chłopak nie jest żadnym
Jedi...
- Wszystko wskazywało na to, że dysponuje sporym potencjałem wyjaśnił
Jacen. - Pamiętasz, wujek Luke znalazł wielu kandydatów, którzy przedtem nie
wiedzieli, że potrafią posługiwać się Mocą. Zekk miał dar odnajdywania cennych
przedmiotów nawet w miejscach, w które zaglądali przedtem inni poszukiwacze.
Nie zwróciliśmy na to uwagi. Nigdy nie podejrzewaliśmy, że może być obdarzony
takimi umiejętnościami.
Jaina spuściła głowę. Zaczęła przypominać sobie wszystkie radosne chwile,
które spędzili z Zekkiem, nie wiedząc nawet, że przyjaciel mógłby dysponować
Mocą.
- Gdzie jest teraz? - zapytała po chwili.
- Nie wiem - przyznał ze smutkiem chłopiec. - Zanim zniknęli, ogłuszyli mnie i
Tenel Ka. Po jakimś czasie odnalazła nas mama i Anakin, ale to wydarzyło się
przed kilkoma godzinami. Przypuszczam, że do tej pory udało im się odlecieć z
planety. Nie mam pojęcia, gdzie mogą znajdować się w tej chwili.
Jaina ukryła twarz w dłoniach.
- Tylko nie ty, Zekku! Tylko nie ty - rzekła cicho. Później obróciła głowę i
ukazując twarz wilgotną od łez, popatrzyła w złociste oczy Lowbaccy. - Akademia
Ciemnej Strony! - szepnęła. - Pamiętasz, otaczające stację ochronne pole sprawia,
że staje się niewidoczna. Zamiast niej w przestworzach zieje wielka dziura...
podobna do tej, którą odkryłeś na swojej holograficznej mapie!
Młody Wookie zaryczał groźnie, przyznając jej rację.
102
- O rety! - odezwał się Em Teedee, zbyt przerażony, żeby chociaż spróbować
przetłumaczyć jego słowa.
Jaina znów pochyliła się nad mikrofonem komunikatora.
- My wiemy dokładnie, gdzie oni są, Jacenie - powiedziała.
Zerknęła na wyświetlaną przez Lowiego holograficzną mapę, skupiając
uwagę na pustym miejscu w przestworzach. Po chwili zaczęła niemal krzyczeć do
mikrofonu urządzenia:
- Powiedz mamie, żeby porozumiała się z admirałem Ackbarem. Powinien
zmobilizować flotę Nowej Republiki. Za chwilę Lowie poda ci odpowiednie
współrzędne. Musimy się pospieszyć, zanim imperialni dowódcy zorientują się, że
zamierzamy schwytać ich na gorącym uczynku.
- Wspaniale - odezwał się Jacen. - Co właściwie zamierzasz zrobić?
Jaina się uśmiechnęła.
- Będę chciała rzucić na to wszystko trochę więcej światła.
Stary Peckhum siedział, przypięty do fotela orbitalnej stacji kontrolnej
kołyszącej się jak gondola pod gigantycznymi słonecznymi reflektorami.
Delikatnie manewrował dźwigniami archaicznego urządzenia umożliwiającego
zmianę położenia ogromnych zwierciadeł. Jaina pochylała się nad nim,
niecierpliwie szepcząc do jego ucha:
- Obróć te zwierciadła. Obróć j e, obróć, obróć!
- Już i tak przekroczyłem wszelkie granice dopuszczalnych zmian położenia -
odparł doprowadzony do rozpaczy Peckhum. Zacisnął mocno zęby i napiął
mięśnie karku. Na jego czole pojawiły się kropelki potu. - Te płachty, odbijające
słoneczne światło, są niezwykle delikatne. Jeżeli zaczniemy obracać je zbyt
szybko, z pewnością j e rozerwiemy.
Jaina spojrzała przez panoramiczne okna orbitalnej stacji. Ujrzała statki
Nowej Republiki opuszczające orbitę wokół Coruscant i kierujące się ku
niewidocznemu celowi. Ich piloci, formując szyk szturmowy i podchodząc ku
tajemniczemu pustemu obszarowi przestworzy, zaczęli przesyłać energię do
systemów uzbrojenia. Jaina wiedziała jednak, że zanim statki się zbliżą, ona i jej
przyjaciele będą musieli ujawnić kryjówkę Akademii Ciemnej Strony.
Lowie warknął pytająco, a Em Teedee tym razem nie zwlekał z
przetłumaczeniem j ego pytania.
- Pan Lowbacca chciałby się dowiedzieć, czy soczewki skupiające promień
odbitego światła są ustawione na maksymalne wykorzystanie energii.
- Może być tego pewien - oznajmił Peckhum. - Kiedy obrócimy to urządzenie,
tamci spocą się jak myszy.
Zawieszone wysoko na orbicie ogromne zwierciadła ustawiły się w końcu w
nakazanym położeniu. Wiązka oślepiająco jasnego, skupionego blasku pomknęła
ku odległym gwiazdom, trafiając w pozorną pustkę. Słoneczny promień,
przecinający mrok przestworzy, przypominał snop światła gigantycznego
reflektora.
Skoncentrowany strumień powinien był przemknąć przez cały system
gwiezdny, ale kiedy przecinał puste miejsce o podanych współrzędnych,
przestworza zalśniły i zamigotały jak chmura złocistego dymu. Niosący potężną
energię promień nie przestawał bombardować osłoniętego niewidocznym
103
całunem obszaru. W końcu udało mu się przezwyciężyć energetyczne pole
otaczające imperialną Akademię Ciemnej Strony.
Lowie i Chewbacca ryknęli zgodnym chórem. Jaina z niedowierzaniem
pokręciła głową.
- Przez cały ten czas ukrywali się pod naszymi nosami - stwierdziła. - To
dlatego mogli posłużyć się myśliwcami krótkiego zasięgu, żeby zaatakować
krążownik „Diament”. To dlatego Tamith Kai i jej pomocnicy mogli
niepostrzeżenie wylądować na Coruscant i porwać Zekka.
- A zatem chłopiec musi przebywać teraz na pokładzie tej stacji - szepnął
Peckhum. - To właśnie tam go zabrali.
- Razem z grupą Zagubionych - przypomniała Jaina.
Chewbacca zawył, wyciągając rękę w stronę imperialnej stacji, która właśnie
zaczynała zmieniać położenie. Umieszczone na obwodzie wielkiego pierścienia
silniki zapłonęły oślepiającym błękitnym ogniem. Imperialna stacja zaczęła
powoli przemieszczać się poza obszar, rozjaśniony przez snop słonecznego blasku.
- Obróć trochę zwierciadła - rzekła Jaina, zwracając się do Peckhuma. - Nie
możemy dopuścić, żeby umknęli, zanim nadlecą statki naszej floty.
- O rety - zakwilił Em Teedee. - Naprawdę mam nadzieję, że nasi piloci zdołaj
ą przechwycić tę Akademię Ciemnej Strony. Wciąż jeszcze jestem wzburzony na
myśl o tym, jak zostałem przeprogramowany, kiedy wszyscy przebywaliśmy tam
w charakterze więźniów.
Peckhum skorzystał z klawiatury urządzenia kontrolnego i wpisał nowe
współrzędne systemu ustawiania zwierciadeł. Nagłe szarpnięcie i zmiana
położenia okazały się jednak zbyt dużym wysiłkiem dla srebrzystej folii,
nadwerężonej poprzednimi manewrami. Pajęczyny długich kabli, utrzymujących
gigantyczne zwierciadła we właściwym położeniu, zaczęły się rwać jak cienkie
nici. Po chwili w jednolitej płaszczyźnie pojawiło się pęknięcie, z każdą chwilą
coraz dłuższe i szersze. Widoczna pośrodku błyszczącej folii mroczna szczelina
zaczęła się wypełniać setkami świecących punktów.
- Nie obrócę ich! - krzyknął Peckhum. - To przekracza ich możliwości! -
Pokręcił głową. - I tak zresztą nigdy nie nadążylibyśmy z oświetlaniem
przemieszczającego się obiektu. - Odwrócił głowę, popatrzył na rozdartą folię i
jęknął: - Moje zwierciadła!
Tymczasem Akademia Ciemnej Strony zaczęła zwiększać prędkość. Jaina
spojrzała na flotę admirała Ackbara, z każdą chwilą zbliżającą się do imperialnej
stacji. W myślach przynaglała j ą do pośpiechu. Z minuty na minutę stawało się
jednak coraz bardziej jasne, że statki Nowej Republiki nie zdążą.
- Akademia Ciemnej Strony z pewnością musiała i tak przygotowywać się do
odlotu - powiedziała dziewczyna. - To oczywiste. Mają Zekka i innych rekrutów
spośród Zagubionych. Porwali cały transport rdzeni jednostek napędu
nadświetlnego i baterii do turbolaserów. Pozostając dłużej w kryjówce, coraz
bardziej ryzykowali.
Chociaż mająca kształt pierścienia stacja sprawiała wrażenie niezdarnej i
ociężałej, nadal przyspieszała. Zapewne kierowała się ku punktowi przestworzy,
w którym jej pilot będzie mógł dokonać skoku do nadprzestrzeni.
104
Pierwsze, najśmiglejsze jednostki Nowej Republiki znalazły się w zasięgu
strzału. Mroki przestworzy przecięły jaskrawe błyskawice laserowych strzałów,
wymierzonych w Akademię Ciemnej Strony. Kilka dotarło do celu, pozostawiając
na kadłubie szpetne dymiące kratery. Widocznie natężenie słonecznego
promienia, skupianego przez zwierciadła, było tak duże, iż pokonało nawet
ochronne pola imperialnej stacji.
Jaina wysłała myślowe wici Mocy, próbując odnaleźć Zekka. Wciąż jeszcze
nie mogła zrozumieć, jakim cudem przystojny i sympatyczny ciemnowłosy
chłopak, którego wychowywała ulica, mógł dysponować potencjałem
umożliwiającym mu zostanie rycerzem Jedi... albo Ciemnym Jedi. Czując
wyrzuty sumienia, mruknęła właściwie do siebie:
- Był naszym przyjacielem, a nigdy jakoś nie pomyśleliśmy, że on też mógłby
kiedyś zostać Jedi. A teraz jest już za późno.
Kiedy także inne statki Nowej Republiki znalazły się dość blisko celu, żeby
wspomóc pierwsze ogniem swojej artylerii, w przestworza poszybowały całe serie
jaskrawych błyskawic. Akademia Ciemnej Strony rozbłysła jednak oślepiającym
światłem i raptownie zwiększyła prędkość. Jej przyspieszenie rozciągnęło
przestrzeń i odkształciło promienie światła, wysyłane przez odległe gwiazdy. Po
chwili imperialna placówka zniknęła w nadprzestrzeni. Zapewne skierowała się
ku nowej tajemnej kryjówce znajdującej się gdzieś głęboko wewnątrz obszaru,
opanowanego przez Imperium.
Jaina przełknęła kluchę, jaka utkwiła w jej gardle. Akademia Ciemnej Strony
zniknęła. Jeszcze raz dokonała tej trudnej sztuki. Tym razem jednak imperialni
funkcjonariusze uprowadzali jej przyjaciela.
105
Rozdział 21
Jaina stała obok Lowiego, spoglądając przez iluminator orbitalnej stacji
kontrolnej. Wyciągała ręce jakby pragnęła pochwycić i zatrzymać Akademię
Ciemnej Strony... a z nią Zekka. A jednak, jeżeli nie liczyć kilku statków Nowej
Republiki, przestworza w miejscu, gdzie przed chwilą zniknęła imperialna stacja,
były puste.
Dziewczyna powoli opuściła ręce w poczuciu bezsilności i żalu. Zacisnęła
mocno powieki, nie chcąc dopuścić do ukazania się łez, tak u niej
niespodziewanych i niezwykłych. W głębi jej serca wezbrał niemy szloch: „Nie
odchodź, Zekku! Wróć do nas”.
Nie mogąc się otrząsnąć z przeżytego wstrząsu, stojący obok niej Peckhum
oparł się o ścianę. Jego zwierciadła uległy zniszczeniu, a Zekk dobrowolnie
przyłączył się do niedobitków Imperium.
- Odszedł ode mnie - szepnął, wciąż jeszcze nie mogąc w to uwierzyć.
Kiedy Lowie położył dłoń na ramieniu Jainy, pragnąc ją pocieszyć,
dziewczyna naprawdę odczuła przypływ nowej siły i optymizmu, które koiły jej
zbolałą duszę niczym chłodna maść zaognioną ranę. Głęboko westchnęła, po
czym znów spojrzała przez panoramiczne okno, zapewne szukając w
przestworzach choćby cienia nadziei.
Jej uwagę przykuł nagle jakiś poruszający się świetlisty punkcik.
- Tam! - powiedziała, odwracając się i chwytając Lowiego za kudłate ramię. -
Widzisz?
Peckhum zmrużył oczy, a młody Wookie odpowiedział przeciągłym
pytającym warknięciem.
- Co to znaczy: „Co mam widzieć?” - oburzyła się Jaina. - Popatrz uważniej!
Tam leci jakiś obiekt, dokładnie w tym samym miejscu, w którym zniknęła
Akademia Ciemnej Strony.
Lowie mruknął coś, co mogło być nieco niepewnym przyznaniem racji, ale
miniaturowy Em Teedee natychmiast zapiszczał, spiesząc z tłumaczeniem:
- Pan Lowbacca z bólem serca pragnie zapytać, czy nie może to być po prostu
jakiś statek Nowej Republiki albo szczątek wraku, który miała pani nanieść na
gwiezdną mapę?
- To absolutnie niemożliwe - odparła stanowczo dziewczyna. - A poza tym
każdy wrak, którego trajektoria przecinałaby tor lotu Akademii Ciemnej Strony,
zostałby dawno zniszczony... tak samo jak „Księżycowy Blask”, tamten
nieszczęsny wahadłowiec.
Peckhum pochylił się nad odbiornikiem komunikatora.
- To dziwne - powiedział. - Ten obiekt wysyła chyba coś w rodzaju sygnału
namiarowego. Zupełnie jakby komuś zależało na tym, żeby ktoś go odnalazł... o
ile się nie mylę, rzecz jasna.
Triumfalny ryk Lowiego sprowadził Chewbaccę, do tej pory zajętego
sprawdzaniem głównego stabilizatora stacji. Starszy Wookie usiłował dokonać
prowizorycznej naprawy mechanizmu ustawiania zwierciadeł w odpowiednim
położeniu... niestety, bez powodzenia.
106
- Jest nieduży - odezwała się Jaina, spojrzawszy na wskazania topornych
czujników kontrolnej stacji. - Na tyle mały, że może być kapsułą ratunkową, nie
sądzisz?
Lowie spojrzał na wuja, który zaryczał przeciągle, nie zgadzając się z tym
stwierdzeniem.
- Bardziej przypomina pojemnik do przesyłania informacji - zauważył
Peckhum. - A jeżeli już o tym mowa, przypominam, że nasza aparatura
telekomunikacyjna jest znów sprawna. Dlaczego nie mielibyśmy poinformować o
tym obiekcie statków Nowej Republiki? Bez względu na to, czym jest, oni go
przechwycą.
- No cóż, w takim razie na co jeszcze czekamy? - zapytała Jaina. - Spróbujmy
porozumieć się z admirałem Ackbarem.
Lowie zajął się przesyłaniem wiadomości, a Jaina, nie tracąc nadziei,
wpatrzyła się w ekran monitora.
- Przypominam sobie, że przed wielu laty wujek Luke opowiadał nam o
jednym ze swoich pierwszych uczniów, młodzieńcu nazywającym się Kyp
Durron, który potrafił się zmieścić we wnętrzu takiego cylindra rejestracyjnego.
Dziewczyna wysłała w stronę nieznanego obiektu wiązkę myśli, próbując za
pośrednictwem Mocy poznać jego zawartość. Nie poczuła jednak niczego. Nie
wykryła obecności przyjaciela we wnętrzu tajemniczego pojemnika. Usłyszała,
jak stojący obok niej Lowie żałośnie zamruczał, ale i bez jego pomocy wiedziała,
że Zekk nie przebywał w środku cylindra.
A jeżeli tam był, nie dawał znaku życia.
Jaina przygryzła dolną wargę. Usiłowała spoglądać ponad ramieniem
Peckhuma, który powracał na Coruscant, pilotując swój stary transportowiec,
„Piorunochron”. Dziobowy iluminator statku przysłaniała włochata sylwetka
Chewbaccy zajmującego nie tylko fotel drugiego pilota, ale i sporo miejsca wokół
niego. Dziewczyna rozmyślała o przechwyconym cylindrze rejestracyjnym,
wystrzelonym z pokładu Akademii Ciemnej Strony - nadal szczelnie zamkniętym
wskutek przebywania w próżni i zapewne zawierającym jakąś wiadomość od
Zekka. Nie mogła się doczekać, kiedy statek Peckhuma wyląduje.
Żałowała, że nie może powiedzieć staremu pilotowi i Chewbaccę, żeby się
pospieszyli, tak by „Piorunochron” mógł wylądować jak najszybciej, a oni
pomogli jej przy otwieraniu pojemnika. Wiedziała jednak, że byłoby to
nierozsądne, a przede wszystkim nieuprzejme. Obaj sprawiali wrażenie, że
dobrze rozumieją jej podniecenie. Starali się, jak mogli, by wycisnąć z
transportowca największą prędkość, na jaką pozwalały reguły bezpiecznych
lotów. Od strony przedziału za ich plecami dobiegał niepokojący grzechot
przeciążonych silników. Jaina przygryzła dolną wargę.
Obok siedział milczący Lowie, głęboko zamyślony. Jedynie jego zaciśnięte
mocno palce świadczyły, że młody Wookie jest nie mniej niż ona zaciekawiony i
podniecony.
Kiedy „Piorunochron” dotarł do górnych warstw atmosfery, Jaina zamknęła
oczy i spróbowała posłużyć się jedną z technik relaksacyjnych, jakich nauczył ich
wujek Luke. Chyba jednak nie przyniosło to jej większej ulgi.
107
W końcu lekki wstrząs i cichnący jęk silników napędu podświetlnego
„Piorunochronu” zasygnalizowały, że wysłużony transportowiec spoczął na
jakiejś platformie ładowniczej Imperial City.
Nie czekając, aż rampa opadnie do końca, Jaina zeskoczyła na metalową płytę
lądowiska. Później nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy odpięła pasy
osobistej ochronnej sieci i otworzyła właz wejściowy. Natychmiast jej spojrzenie
padło na rodziców, braci oraz Tenel Ka stojących obok kadłuba innego
wahadłowca Nowej Republiki, który wylądował zapewne chwilę wcześniej. Z jego
ładowni wynoszono właśnie cylinder rejestracyjny. Dziewczyna zaczęła biec w
stronę rodziny.
- Czy pojemnik może być wyposażony w systemy uzbrojenia albo detonatory?
- zapytała Leia, zwracając się do Ackbara, który stał nieco z boku i przyglądał
się, jak jego żołnierze wykonują swoje obowiązki.
- Z całą pewnością nie. Poddaliśmy go szczegółowym oględzinom - odparł
kalamariański admirał. - Jest czysty. Żadnych pułapek ani niespodzianek.
- A pod względem biologicznym? - zainteresował się Han Solo.
Kalamarianin pokręcił podobną do rybiej głową.
- Wnętrze nie może kryć niczego niebezpiecznego - oświadczyła Jaina,
zatrzymując się obok rodziców. - To wiadomość od Zekka... Czuję to.
Ackbar popatrzył na nią sceptycznie, ale w tej samej chwili odezwały się głosy
trojga innych młodych osób:
- Hej, ona ma rację.
- Ja także to czuję.
- Tak, to jest fakt.
- Nawet jeżeli to prawda - nie dawał za wygraną admirał - mając na uwadze
bezpieczeństwo, może powinniśmy...
Nie potrafiąc powstrzymywać ciekawości ani chwili dłużej, Jaina przebiegła
obok dwóch strażników Nowej Republiki, a potem uruchomiła mechanizm
otwierający zamek pojemnika. Przy cichym syku uchodzącego powietrza obie
części wieka rozsunęły się na boki i oczom wszystkich ukazał się przedmiot,
ukryty we wnętrzu kapsuły... Było to jakieś urządzenie, zaopatrzone w mnóstwo
plastikowych dźwigni, przełączników i pokręteł, a także wiązek kabli tworzących
prawdziwy labirynt.
- Co to jest? - zapytała zaskoczona Leia.
- Cofnąć się! - krzyknął admirał Ackbar. Strażnicy napięli mięśnie, jakby w
oczekiwaniu na wybuch.
Han zajrzał do wnętrza kapsuły, a potem przeniósł spojrzenie na Chewbaccę i
Peckhuma, którzy także podeszli i stanęli obok niego.
- Jak myślisz, co to może być, Chewie? - zapytał.
Starszy Wookie podrapał się po kudłatej głowie, po czym wydał kilka
krótkich szczęknięć, z których przebijało bezbrzeżne zdumienie.
- Ta-a, chyba masz rację - odezwał się Han Solo.
- Czy ktoś wreszcie powie mi, co to jest? - zapytał doprowadzony do rozpaczy
Jacen, który nie zrozumiał ani słowa z tego, co powiedział Chewbacca.
- Centralna jednostka wielozadaniowa, rzecz jasna - szepnęła zdumiona i
zachwycona Jaina. - Prezent od Zekka.
108
Za plecami dziewczyny rozległo się pełne zadowolenia chrząknięcie.
- Chłopak jeszcze nigdy nie złamał danego słowa - mruknął Peckhum.
W tej samej chwili, jakby odczarowany przez słowa starego pilota, z cichym
miauknięciem rozbłysnął projektor hologramów. W powietrzu nad pokrywą
pojemnika zmaterializował się niewielki świetlisty wizerunek ciemnowłosego
młodzieńca. Kiedy Zekk zaczął mówić, Jaina po raz kolejny przygryzła dolną
wargę.
- Zdecydowałem się zrobić to wbrew zaleceniom moich nauczycieli - zaczął
chłopak - a zatem nie mogę mówić tak długo, jak chciałbym.
Peckhumie, mój przyjacielu, przesyłam ci obiecaną centralną jednostkę
wielozadaniową. Zawsze spodziewałeś się po mnie, że będę postępował właściwie,
a ja usiłowałem spełniać twoje oczekiwania. Wiem, jak trudno będzie ci się z tym
pogodzić, ale chcę, żebyś wiedział, iż nikt mnie nie porwał ani nie poddał praniu
mózgu.
A teraz chciałbym powiedzieć kilka słów Jacenowi i... - chłopak zawahał się -
...i Jainie. Okazuje się, że mimo wszystko jednak dysponuję potencjałem Jedi.
Mam szansę zostania kimś - większą niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.
Byliśmy dobrymi przyjaciółmi i nie chciałbym, żeby moja decyzja zasmuciła was.
Przepraszani za ten przykry incydent, jaki miałem nieszczęście wywołać podczas
uroczystego bankietu, wydanego przez waszą matkę, ale to jeszcze jeden powód,
dla którego postanowiłem zrobić to, co robię. Mam szansę zostać kimś lepszym...
szansę, której w Nowej Republice nikt nigdy mi nie stworzył.
Jaina jęknęła i zamknęła oczy, ale świetlisty wizerunek ciemnowłosego
chłopaka nie przestawał mówić:
- Wiem, że decyduję się na coś, czego nie pochwalacie, ale robię to dla siebie.
Jeżeli kiedykolwiek wrócę, uczynię to jako człowiek, z którego będziecie mogli
być naprawdę dumni.
Nie martw się, Peckhumie. Nigdy nie przyniosę ci wstydu. Byłeś moim
najlepszym, najwierniejszym przyjacielem, i jeżeli nadarzy się okazja, że będę
mógł powrócić, z pewnością z niej skorzystam.
Kiedy Jaina otworzyła oczy, wizerunek młodzieńca właśnie rozpadał się na
tysiące powoli gasnących iskier. Dziewczyna jednak prawie ich nie widziała przez
łzy, jakie napłynęły do jej oczu.
109
Rozdział 22
Wnętrze hangaru, znajdującego się na najniższym poziomie wielkiej świątyni
na Yavinie Cztery, było ciche i chłodne. Ktoś mógłby przypuszczać, że w ten
sposób witało podróżnych wracających do akademii Jedi. Niewielki wahadłowiec
z cichym westchnieniem osiadł na gładkich kamiennych płytach lądowiska. Luke
Skywałker otworzył właz i zszedł po opuszczonej rampie. Stanął w cieniu,
czekając, aż wnętrze statku opuszczą także jego uczniowie.
W dawnych czasach ogromna świątynia, wzniesiona na niewielkim,
porośniętym dżunglą księżycu krążącym wokół gazowego giganta, pełniła funkcję
tajnej bazy Rebeliantów. Hangar był wówczas miejscem gorączkowej krzątaniny.
Przebywali w nim piloci myśliwców typu X wraz ze swoimi maszynami, hałaśliwą
aparaturą, androidami i robotami, a także różnymi urządzeniami służącymi do
obrony. Ostatnio jednak wielka budowla przekształciła się w ośrodek, w którym
szkolili się i medytowali przyszli obrońcy Nowej Republiki.
Luke odwrócił się i obserwował, jak młodzi rycerze Jedi opuszczają pokład
„Ścigacza Cieni”, zgrabnego imperialnego wahadłowca, którym on i Tenel Ka
odlecieli z Akademii Ciemnej Strony, kiedy ratowali Jacena, Jainę i Lowbaccę.
Myśli mistrza Jedi były przepełnione tym samym niepokojem, który odbijał się
na twarzach jego młodych uczniów schodzących po rampie małego statku.
Korzystając z pomocy Akademii Ciemnej Strony, grupa odszczepieńców,
nazywających siebie Drugim Imperium, stanowiła z każdym dniem coraz większe
zagrożenie dla kruchego pokoju, ustanowionego przez władze Nowej Republiki
niemal w całej galaktyce. Wszyscy wyczuwali, że chyba zanosi się na
rozstrzygające starcie... jedno z tych, które zadecydują o losie galaktyki na wiele
lat, a może nawet dziesięcioleci.
Poszukując rekrutów dysponujących umiejętnościami Jedi, Akademia
Ciemnej Strony poczynała sobie coraz śmielej. Co dziwniejsze, zapraszała w
swoje progi także kandydatów, nie wykazujących żadnych zdolności... ale
dlaczego? Kolejnym elementem łamigłówki było porwanie krążownika
„Diament” z ładunkiem rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii do
turbolaserów - części potrzebnych, by zbudować i uzbroić potężną flotę.
Wszystko wskazywało na to, że miało wydarzyć się coś złego... i to wkrótce:
Luke poleciał na Coruscant, aby zabrać stamtąd swoich uczniów. Dało mu to
okazję do zobaczenia się z siostrą, Leią, a także dowiedzenia się czegoś więcej na
temat rosnącego zagrożenia, jakie stanowiły siły imperialne dla Nowej Republiki.
Przez cały czas podróży młodzi Jedi byli jednak niezwykle małomówni.
Wydawali się pogrążeni we własnych myślach. Powracali na porośnięty dżunglą
księżyc, by dołączyć do innych uczniów. Mieli kontynuować naukę, żeby stworzyć
potężny nowy zakon rycerzy, który będzie stał na straży Nowej Republiki. Młoda
władza już niedługo będzie potrzebowała obrońców potrafiących posługiwać się
Mocą.
Przez szeroko otwarte wrota hangaru wpadały promienie słońca, oświetlając
niektóre miejsca lądowiska, a inne kryjąc w cieniu. Przyjaznym cieniu. Luke
uniósł głowę i popatrzył na oślepiający blask bijący od wypolerowanego
kwantowego pancerza niewielkiego wahadłowca.
110
- „Ścigacz Cieni” jest piękną jednostką - odezwała się Jaina, jakby umiała
czytać w myślach Luke’a Skywalkera. - Wystarczy tylko spojrzeć na te łagodne
krzywizny kadłuba, opływowe kształty...
- A co więcej, jest jeszcze jednym silnie opancerzonym i uzbrojonym statkiem,
którego nie ma Akademia Ciemnej Strony - stwierdził Jacen, który podszedł do
nich i przystanął obok wuja.
Mistrz Jedi kiwnął głową.
- Widok tego wahadłowca powinien wam uświadomić, jakie jednostki zdolni
są zbudować nasi wrogowie. Pomyślcie zatem, co zrobią, dysponując dużymi
ilościami rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii do turbolaserowych
dział, które niedawno ukradli razem z tamtym krążownikiem.
Lowie warknął przeciągle, zgadzając się z jego zdaniem.
- Tak, to jest fakt - potwierdziła Tenel Ka.
Luke odwrócił się i przeszedł przez otwarte wrota hangaru. Młodzi Jedi
pospieszyli za nim. Oddychając czystym wilgotnym powietrzem, cieszyli oczy
słonecznym blaskiem. Krople porannej rosy wciąż jeszcze błyszczały na liściach
ogromnych drzew Massassów i pnących paproci. W przesyconym wilgocią
powietrzu unosiły się wonie kwiatów i wonnych roślin, a zewsząd dobiegały
szelesty żyjących w dżungli zwierząt, a także świergoty i trele leśnych ptaków.
Na czole Jacena pojawiła się głęboka bruzda. Zapewne chłopiec był
przytłoczony ciężarem niewesołych myśli. W pewnej chwili odwrócił głowę i
popatrzył w głąb ciemnego hangaru, na ukrytą w półmroku sylwetkę „Ścigacza
Cieni”. Westchnął, a później postanowił wyjawić, co zaprzątało jego myśli.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że Zekk z własnej woli przeszedł na ciemną stronę
- powiedział. - Wujku Luke’u, co teraz z nim zrobimy? Jaki błąd popełniliśmy?
Był naszym przyjacielem, a teraz przeszedł na stronę wrogów.
- To my jesteśmy winni - odezwała się Jaina przez mocno zaciśnięte zęby. - Nie
daliśmy mu odczuć, że jest dla nas równie ważny jak wszyscy inni. Nawet nie
podejrzewaliśmy, że może dysponować potencjałem Jedi... To nasza wina -
dodała z naciskiem w głosie.
Lowie zawył, zaczynając jakieś zdanie. Natychmiast jednak sięgnął do pasa,
żeby wyłączyć Em Teedee, zanim miniaturowy android zacznie tłumaczyć jego
słowa.
- Wcale nie jest tak łatwo powiedzieć, kto wykazuje talent Jedi, a kto nie -
oznajmił Luke, wyczuwając rozpacz i wyrzuty sumienia dziewczyny. - Zwłaszcza
wówczas, jeżeli ten ktoś nie zdaje sobie z tego sprawy. Nawet sam Darth Vader
nie miał pojęcia, że wasza matka także dysponuje umiejętnościami Jedi, chociaż
kiedyś spędził w jej towarzystwie sporo czasu. Nie możesz winić siebie za to, co się
stało, Jaino.
- Zekk dokonał wyboru, kierując się własnymi przesłankami - rzekła Tenel
Ka. Spojrzenie jej szarych poważnych oczu wskazywało, że dziewczyna także jest
pogrążona w zadumie. - Wszyscy tak robimy.
- Ale dlaczego zdradził nas w taki sposób? - wybuchnął zrozpaczony Jacen.
Jaina skrzywiła się, kiedy usłyszała to słowo.
111
- Nie mógł tego zrobić - powiedziała. Ton jej głosu wskazywał, że nadal nie
może pogodzić się z tym, co się stało. - Nie zdradzi nas... sam nam to obiecał. I
powróci. Jestem tego pewna.
- Zew ciemnej strony jest niezwykle silny - zauważył Luke. - To prawda, że
można mu się oprzeć, ale za każdym razem płaci się wysoką cenę. Wasz dziadek
oddał życie...
Ale zawsze istnieje jakaś nadzieja - ciągnął po chwili. - Dla Zekka, a nawet dla
Brakissa. Nie sposób powiedzieć, jak potoczą się ich losy. Jednego tylko możemy
być absolutnie pewni... - Luke uniósł głowę w taki sposób, żeby na jego twarz
padły promienie słońca. Z przyjemnością czuł, jak podmuchy wiatru rozwiewaj ą
j ego włosy. - Siły ciemności przygotowują się do bezpardonowej walki.
- Czy będziemy czekali z założonymi rękami, aż uczynią następny ruch? -
zapytał Jacen. - Czy nie możemy chociaż spróbować przygotować się do rozprawy
z nimi?
Luke Skywalker z dumą popatrzył po kolei na wszystkich młodych rycerzy
Jedi.
- Tak, możemy - odparł. - To będzie bardzo trudna walka. - W jego głosie
brzmiał smutek, ale także nadzieja. - Rycerze Jedi - my wszyscy - nie mamy
innego wyjścia. Musimy się do niej przygotować.