KEVIN J. ANDERSON
REBECCA MOESTA
ZAGUBIENI
(Przełożył Andrzej Pyrzycki)
ROZDZIAŁ 1
Jaina Solo spoglądała, jak szmaragdowozielona bryła księżyca Yavina Cztery maleje
w rufowym iluminatorze „Sokoła Tysiąclecia”. Westchnęła, wyraźnie zadowolona.
- Jacenie, cieszysz się, że wracamy do domu? - zapytała, spoglądając w bursztynowe
oczy brata bliźniaka.
Jacen przeczesał długimi palcami rozwichrzone brązowe włosy.
- Nigdy nie przypuszczałem, że to powiem - przyznał - ale cieszę się, że następny
miesiąc spędzimy z mamą, tatą i braciszkiem Anakinem.
- Zapewne wydoroślałeś - zażartowała Jaina.
- Kto, ja? - odparł Jacen, bez powodzenia udając urażonego. - Nie-e-e. - Po chwili,
chcąc dać dowód tego, iż teoria jego siostry jest błędna, błysnął zębami w szelmowskim
uśmiechu, dzięki któremu wyglądał jak młodsze wcielenie ojca, Hana Solo, i zapytał: -
Opowiedzieć ci dobry kawał?
Jaina przewróciła oczami i wsunęła za ucho niesforny kosmyk włosów, który ciągle
opadał jej na czoło.
- Domyślam się, że i tak opowiesz, nawet jeżeli się nie zgodzę-po chwili pstryknęła
palcami, udając, że nagle przyszedł jej do głowy świetny pomysł: - Dlaczego nie pójdziesz do
sterowni i nie opowiesz go Tenel Ka?
Doskonale wiedziała, że ich najlepsza przyjaciółka rzadko się uśmiecha, a niemal
nigdy nie śmieje się z dowcipów Jacena, mimo iż chłopiec niemal codziennie opowiada jakiś,
pragnąc ujrzeć na jej twarzy chociaż cień uśmiechu.
- Chcę, żebyś ty była moją doświadczalną słuchaczką - odparł Jacen. - Później
wypróbuję ten dowcip na Lowbacce... o ile go odnajdę. Wiesz, mimo iż jest Wookiem, ma
całkiem niezłe poczucie humoru.
- Powinieneś znaleźć go bez trudu - oświadczyła Jaina. - „Sokół” nie jest aż taki duży,
a możesz być pewien, że przesiaduje w pobliżu jakiegoś komputera.
- Hej, chcesz tylko odwrócić moją uwagę, żebym nie opowiedział tego dowcipu -
obruszył się Jacen. - Jesteś gotowa?
Jaina głęboko westchnęła.
- No dobrze, co to za dowcip? - zapytała.
- Posłuchaj: Jak długo sypia wujek Luke?
Jaina zmarszczyła brwi i popatrzyła na brata.
- Tu mnie masz - powiedziała. - Nie wiem.
- Jedną noc Jedi. - Dumny z siebie Jacen wybuchnął głośnym śmiechem.
Jaina pozwoliła, by z jej piersi wydarł się melodramatyczny jęk.
- Nie sądzę, by roześmiał się z tego nawet Wookie - oświadczyła.
Jacen sprawiał wrażenie zbitego z tropu.
- Myślałem, że to najlepszy dowcip, jaki kiedykolwiek opowiedziałem - stwierdził. -
Sam go wymyśliłem.
Nagle jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- Hej, ciekaw jestem, czy na Coruscant spotkamy jeszcze Zekka! - powiedział. - On
zawsze śmieje się z moich dowcipów.
Jaina uśmiechnęła się na wspomnienie przyjaciela, bezdomnego urwisa, który został
przygarnięty przez starego Peckhuma zaopatrującego akademię Jedi w żywność i sprzęt. Zekk
był o kilka łat starszy od bliźniąt, ale udowodnił, że potrafi być przedsiębiorczy, mimo iż nie
miał szczęścia w dotychczasowym życiu. Jaina mogła całymi godzinami siedzieć i słuchać,
jak Zekk opowiada o swoim dzieciństwie. Urodził się na Ennth. Kiedy jego kolonię
spustoszył kataklizm, uciekł pierwszym transportowcem, jaki przyleciał tam z zapasami
żywności dla kolonistów.
Jaina nie potrafiła nie podziwiać samodzielności Zekka. Nigdy w życiu nie zrobił
niczego, chyba że sam tego pragnął. Prawdę mówiąc, kiedy kapitan statku ratowniczego
oświadczył, że Mekk powinien trafić do sierocińca albo domu zastępczego, przy pierwszej
okazji uciekł z jego statku i przedostał się na pokład innego transportowca. Później latał od
jednej planety do drugiej, czasami pracując jako chłopiec okrętowy, innym razem podróżując
jako pasażer na gapę. Pewnego dnia spotkał jednak starego Peckhuma, który właśnie wracał
na Coruscant. Chociaż obaj byli samotni i niezależni, polubili się, a nawet zaprzyjaźnili. Od
tego czasu mieszkali razem.
- Masz rację, może Zekk roześmiałby się z tego dowcipu -przyznała w końcu Jaina. -
On ma czasami dziwaczne poczucie humoru.
Bliźnięta pozostawiały daleko za sobą znajdującą się na Yavinie Cztery akademię
Jedi. Spoglądając w milczeniu przez iluminator dostrzegły, jak ogniki odległych gwiazd
zamieniają się w świetliste linie. „Sokół Tysiąclecia” znalazł się w nadprzestrzeni i podążał w
stronę Coruscant. Do domu.
Jacen siedział przy stoliku z holograficznymi szachami i przyglądał się ustawieniu
figur na planszy. Przetrząsał mózg w poszukiwaniu strategii, która pozwoliłaby mu najlepiej
zareagować na ostatni gambit Lowiego.
- Twoja kolej - odezwała się półgłosem Tenel Ka, jak zawsze rzeczowo.
Jacen miał nadzieję, że zdoła wygrać jedną czy dwie partie, choćby po to, żeby
wywrzeć dobre wrażenie na swojej koleżance. Nie potrafił jednak skupić myśli, kiedy raz po
raz spoglądał na Tenel Ka, siedzącą obok niego. Dziewczyna, odziana w tunikę z jaszczurczej
skóry, skrzyżowała na piersi obnażone ręce i uważnie przyglądała się wszystkim
posunięciom. Za każdym razem, kiedy poruszała się albo coś mówiła, złocistorude włosy,
zaplecione w mnóstwo warkoczyków, wirowały za jej głową jak w szaleńczym tańcu.
Jaina stała za plecami Lowiego, który siedział po przeciwnej stronie stolika,
ustawionego w świetlicy „Sokoła”. Nieustannie szeptała, wymieniając z młodym Wookiem
uwagi, wskazując to na jedną holograficzną figurę, to na drugą. Niewielkie drżące wizerunki,
widoczne na polach szachownicy, zdawały się niecierpliwie czekać na następny ruch Jacena.
Chłopiec czuł, że nad górną wargą i na czole zaczynają się zbierać kropelki potu. Nie liczył
na to, że będzie miał jakąś szansę w pojedynku z takim geniuszem komputerowym, jakim był
Lowie... tym bardziej że młodemu Wookiemu pomagała Jaina.
- Powinniśmy wyskoczyć z nadprzestrzeni mniej więcej za pięć standardowych minut
- odezwał się. Han Solo ze sterowni. - Jesteście gotowe, dzieciaki?
-Hej, tato, czy możemy sobie postrzelać? - zawołał Jacen, zrywając się na równe nogi.
Ucieszył się, że nie musi kończyć gry. Nareszcie coś, w czym jest dobry!
Chłopiec uwielbiał zabawę, którą kiedyś wymyślił ojciec dla niego i dla siostry.
Ilekroć wracali „Sokołem Tysiąclecia” na Coruscant, Han pozwalał, by bliźnięta zajmowały
miejsca na fotelach artylerzystów obu działek. Gdy zbliżali się do planety, Jacen i Jaina
zaczynali przepatrywać przestworza. Szukali zaśmiecających je kawałków metalu i
szczątków, pozostałych po kosmicznych bitwach, jakie przed laty toczono nad Coruscant,
podczas wojny z Imperium.
- Nigdy nie znajdujemy tylu śmieci, żeby wystarczyło dla nas obojga - poskarżyła się
Jaina.
- Ach, tak? - zapytał Jacen, obdarzając siostrę najbardziej wyzywającym uśmiechem,
na jaki potrafił się zdobyć. - Martwisz się, bo ostatnio ja trafiłem w jakąś bryłę, a tobie się nie
udało. Jestem pewien, że nie zabraknie szczątków ani dla mnie, ani dla ciebie. Mam
przeczucie, że dzisiaj oboje sobie postrzelamy. - Wzruszył ramionami. - Rzecz jasna, jeżeli
nie czujesz się na siłach...
Oczy Jainy zamieniły się w szparki na znak, że dziewczyna podjęła wyzwanie. Jeden
kącik jej ust zadrżał w lekkim uśmiechu.
- No to na co jeszcze czekamy? - zapytała.
W następnej chwili odwróciła się i pobiegła do wieżyczki najbliższego działka, nie
czekając, aż jej brat pospieszy do drugiego. Tenel Ka postanowiła towarzyszyć Jacenowi, a
Lowie, jak zawsze uczynny, puścił się długimi susami za Jaina.
Wszyscy czworo pozostawili za sobą stolik z szachownicą i świetlistymi figurkami
holograficznych potworów, które przycupnęły na polach, jakby czekając na następny ruch
któregoś gracza.
Jacen znalazł się w wieżyczce dolnego działka i usiadł na fotelu artylerzysty,
przystosowanym do rozmiarów ciała dorosłej osoby. Zapiął sprzączki ochronnych pasów i
pochylił się do przodu, żeby sięgnąć po dźwignię mechanizmu spustowego. Tenel Ka zajęła
miejsce u boku chłopca. Jej granitowoszare oczy zwęziły się, jakby nie chciały widzieć
niczego oprócz śmiercionośnej broni.
- Obserwuj ten ekran - odezwał się Jacen. - W przestworzach nie brakuje śmieci, ale
przeważnie są to małe bryłki.
- Mimo iż są takie małe, stanowią poważnie zagrożenie dla nadlatujących statków -
powiedziała Tenel Ka.
- To jest fakt - przyznał Jacen i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Właśnie
posłużył się zdaniem, jakie często słyszał z ust swojej koleżanki. - Dlatego niszczymy je,
ilekroć mamy okazję.
Od strony drugiej wieżyczki dobiegły nagle odgłosy radosnej kanonady na dowód, że
Jaina zaczęła strzelać ze swojego czterolufowego działka. Po chwili rozległ się donośny ryk
Wookiego zachęcającego dziewczynę.
- Hej, jakim cudem udało się jej tak szybko coś namierzyć? - zapytał zdumiony Jacen.
- Spójrz na swój celownik - zauważyła Tenel Ka, pokazując świetliste linie na ekranie.
- Och! - wykrzyknął Jacen. - Ja także mógłbym strzelać... gdybym nie odrywał
spojrzenia od ekranu.
Obrócił wszystkie cztery lufy w ten sposób, by skierowały się ku wybranemu
punktowi, a potem obserwował, jak krzyż celowniczy na ekranie coraz bardziej się przybliża.
Możliwe, że wyśledził kawałek płyty poszycia kadłuba starego gwiezdnego niszczyciela, a
może pustą kapsułę towarową, porzuconą w przestworzach przez jakiegoś przemytnika, który
musiał ratować się ucieczką. Jacen uchwycił obiekt w środek krzyża...
- Cel namierzony - oznajmiła Tenel Ka. - Uwaga... Strzelaj!
Jacen zareagował niemal odruchowo i nacisnął guzik spustowy. Ze wszystkich
czterech luf wystrzeliły skupione wiązki światła. Dotarły do celu i zamieniły bryłkę metalu w
chmurę ognistych cząstek.
- Hurra! Trafiłem! - wrzasnął Jacen. Podobny radosny okrzyk doleciał od strony
wieżyczki górnego działka.
- Wygląda na to, że Jaina także trafiła swój kawałek złomu -stwierdziła Tenel Ka.
- Tylko nie rozpędzajcie się za bardzo! - krzyknął na wpół żartobliwie Han Solo ze
sterowni. Jego drugi pilot, Chewbacca, zaryczał, zgadzając się z tą uwagą.
- Staramy się tylko, żeby można było bezpiecznie latać po galaktyce, tato! -
odkrzyknął Jacen.
- Na razie mamy remis - oznajmiła Jaina. - Powinniśmy mieć szansę jeszcze jednego
strzału. Zgadzasz się, tato?
- Wy, bliźnięta, zawsze remisujecie - odparł Han. - Gdybym pozwolił wam strzelać
tak długo, aż jedno trafi, a drugie nie, musiałbym okrążać ten system gwiezdny przez całe
lata. Wracajcie do sterowni. Już prawie jesteśmy w domu.
Kiedy „Sokół Tysiąclecia” łagodnie osiadł na płaskim dachu jakiegoś wieżowca,
Lowbacca rozpiął pasy ochronnej sieci i jęknął. Lądowanie na Coruscant przebiegło bez
zakłóceń, a on spędzał wolny czas, optymalizując parametry pokładowych komputerów, ale
bardzo pragnął znów oddychać świeżym powietrzem. Nie przeszkadzało mu nawet to, iż było
to powietrze wielkiego miasta, przesycone mnóstwem różnych woni, pod warunkiem, że
mógł ponownie przebywać na dostatecznie dużej wysokości.
Zanim zdążył dojść do wysuniętej rampy, Jacen i Jaina także odpięli pasy i wyplątali
się ze swoich sieci. Bliźnięta minęły go w otwartym włazie i zbiegły po rampie, pragnąc jak
najszybciej znaleźć się w wyciągniętych ramionach matki. Leia Organa Solo, przywódczyni
Nowej Republiki, stała na płycie lądowiska w towarzystwie młodszego syna, Anakina, i
złocistego androida protokolarnego, Threepia.
Lowie upewnił się, czyjego zminiaturyzowany android-tłumacz, Em Teedee, jest
dokładnie przypięty do plecionego pasa, po czym także zszedł po rampie. Z niejaką
zazdrością przyglądał się radosnej scenie powitania, rozgrywającej się przed jego oczami.
Ciemnowłosy Anakin uwijał się wokół Jacena i Jainy. Kierując na starsze rodzeństwo
jasnobłękitne oczy, zasypywał bliźnięta pytaniami. Leia spoglądała na wszystkie dzieci z
macierzyńską miłością i dumą. Czasami kręciła głową, a wówczas drżały jej długie brązowe
włosy, ułożone w kunsztowne, piękne pukle. Kiedy Han Solo zszedł po rampie i dołączył do
pozostałych członków rodziny, radosnym pocałunkom, uściskom, poklepywaniom po plecach
i wichrzeniu włosów wprost nie było końca.
Lowie tęsknił do rodziny, którą pozostawił na Kashyyyku.
- Dziękujemy, mamo, że pozwoliłaś nam przylecieć z przyjaciółmi - odezwała się
Jaina.
- Wasi przyjaciele są zawsze mile widzianymi gośćmi - odparła Leia. Powitała
Lowiego ciepłym uśmiechem. Potem, zwróciwszy się w stronę Tenel Ka, która zeszła po
rampie zaraz za Wookiem, lekko kiwnęła głową. - Jesteśmy waszą wizytą bardzo
zaszczyceni. Proszę, zechciejcie się czuć w tym pałacu jak u siebie w domu.
Chociaż Lowie nie odezwał się ani słowem, Em Teedee, przyczepiony do jego pasa,
zapiszczał z zachwytu.
- Ach, See-Threepio! - powiedział. - Mój odpowiednik, mój poprzednik, mój...
mentor! Muszę przekazać ci tyle nowych informacji. Z pewnością będziesz przerażony, kiedy
opowiem ci o niektórych przygodach, jakie przeżyłem od chwili, kiedy Chewbacca po raz
pierwszy uruchomił mnie w akademii Jedi...
- Z całą pewnością! - odezwał się Threepio. - Miło cię znowu widzieć, Em Teedee.
Wątpię jednak, czy twoje przeżycia dadzą się porównać z poważnymi dyplomatycznymi
obowiązkami, której a muszę pełnić na Coruscant. Nigdy byś nie uwierzył, jak bardzo
drażliwi potrafią być niektórzy ambasadorzy z odległych światów.
Lowie przewrócił wielkimi oczami, charakteryzującymi Wookiech, kiedy usłyszał, że
oba androidy wdały się w dłuższą dyskusję, wymieniając uwagi niemal identycznymi
głosami. Chewbacca, który właśnie zakończył wszystkie procedury, związane z lądowaniem
„Sokoła”, zaczął schodzić po rampie. W tej samej chwili Lowie odczepił Em Teedee od pasa i
podał miniaturowe urządzenie See-Threepiowi, tak by oba androidy mogły chociaż przez
chwilę wyglądać jak „rodzina”.
Kiedy Lowie pomyślał o rodzimym Kashyyyku, rodzicach i młodszej siostrze, cicho
westchnął. Jego wuj musiał jednak to usłyszeć, gdyż położył wielką dłoń na włochatym
ramieniu siostrzeńca. Możliwe, że Chewbacca wyczuł, iż Lowie tęskni za domem. Posługując
się mową Wookiech, natychmiast zaczął opisywać komnatę, którą wybrał dla siostrzeńca,
znajdującą się na najwyższym piętrze Pałacu Imperialnego. I chociaż Lowie nie mógł widzieć
koron drzew z okna swojej nowej sypialni, Chewbacca zapewnił go, że wysokość, na jakiej
została urządzona, zapiera dech w piersi, dzięki czemu powinna zapewnić mu bezpieczeństwo
i wygodę. Chewie postarał się także, by komnatę udekorowano drzewami i bujną zieloną
roślinnością stanowiącą poszycie, a także zaopatrzono w hamaki.
- Co prawda, nie będziesz się czuł jak w domu - powiedział Chewbacca - ale to
wspaniałe mieszkanie na czas wakacji.
Tenel Ka rozglądała się po przestronnej komnacie, którą wybrała dla niej Leia Organa
Solo. Wszystkie meble były kunsztownie rzeźbione, a zasłony, firanki i narzuta na łóżko
sporządzone z wykwintnych materiałów. Materac sprawiał wrażenie wygodnego i miękkiego.
Wszystko to przypominało dziewczynie widok jej komnaty w Pałacu Fontann na
Hapes. Tenel Ka zadrżała. Ponieważ gromadą gwiezdną Hapes rządził teraz jej ojciec, syn
poprzedniej królowej, potężnej władczyni, który poślubił jedną z dathomirskich kobiet, Tenel
Ka była hapańską księżniczką. Ukrywała jednak swoje pochodzenie przed wszystkimi
przyjaciółmi, z którymi uczyła się w akademii Jedi. Wolała mówić, że jest zwykłą
wojowniczką, córką kobiety, urodzonej na niegościnnej Dathomirze. Jej komnata za bardzo
przypominała rodzinny pałac królewski na Hapes... a Tenel Ka czuła się niepewnie, otoczona
takimi luksusami.
- A - powiedziała. - Aha.
Podeszła do łóżka, szarpnięciem ściągnęła okrycie, po czym zrzuciła materac na
błyszczące kamienne płyty posadzki. Usiadła na nim i zadowolona, kiwnęła głową. Jej
sypialnia nie wydawała się już przytulna i szykowna. Dziewczyna dopiero teraz poczuła się w
niej pewnie - komnata wyglądała jak sypialnia prawdziwej, nieustępliwej wojowniczki. To
był fakt.
ROZDZIAŁ 2
Jaina usiłowała zasnąć, ale myślała o tym, jak bardzo Coruscant różni się od bujnej
dżungli porastającej Yavin Cztery. Wielkie miasto, zajmujące niemal całą powierzchnię
planety, było bardzo hałaśliwe, a hałas ten słyszało się przez całą dobę. W przeciwieństwie do
niewielkiego księżyca, na którym tuż przed świtem zapadała niemal zupełna cisza, stolica
Nowej Republiki tętniła życiem o każdej porze dnia i nocy.
Kiedy następnego ranka spotkała się w jadalni z Jacenem, zauważyła, że jej brat także
ciągle mruga powiekami podkrążonych oczu. Tenel Ka i Lowbacca wstali wcześnie i siedzieli
przy stole, zajęci spożywaniem śniadania. Na widok bliźniąt kiwnęli głowami. Wokół ich
stołu uwijał się See-Threepio, złocisty android protokolarny, robiąc wszystko, by posiłek
zadowolił dostojnych gości.
Lowie jadł parujące, ale na wpół surowe kawałki krwistego mięsa, które nakładał mu
android ze złotej tacy o krawędziach kunsztownie ozdobionych splecionymi pętlami.
Threepio skorzystał z najlepszej zastawy, używanej tylko podczas szczególnych okazji, a
podawał wykwintne potrawy, pięknie przyozdobione i ułożone.
Młody Wookie miał jednak pewne kłopoty z odsuwaniem na boki niewielkich gałązek
i delikatnych kwiatów zdobiących potrawy. Tenel Ka posługiwała się małym szpikulcem, na
który nadziewała leżące na jej talerzu kawałki owoców.
- Ach, dzień dobry, pani Jaino i panie Jacenie - odezwał się Threepio na widok
bliźniąt. - Jak to miło, że znów jesteście z nami w domu.
Jaina zerknęła na holograficzne okno, zajmujące niemal całą powierzchnię jednej
ściany. Przypomniała sobie, że widzi obraz przekazywany ze szczytu jakiejś wieży
wzniesionej w innym punkcie miasta. Ponieważ matka bliźniąt była przywódczynią Nowej
Republiki, prywatne komnaty jej rodziny, znajdujące się na jednym z najniższych pięter
Pałacu Imperialnego, nie miały żadnych okien. Jaina wiedziała, że w tej chwili wielu
dyplomatów i dostojników, mieszkających w innych dzielnicach miasta, spogląda przez swoje
fałszywe okna na ten sam hologram.
- Dzięki, Threepio - odezwał się Jacen. - My także cieszyliśmy się na myśl o tym, że
będziemy mogli spędzić wakacje w domu. Wujek Luke uczył nas niesamowitych sztuczek,
stosowanych przez rycerzy Jedi, ale prawdę mówiąc, jesteśmy trochę nimi zmęczeni.
Android z metalicznym dźwiękiem złączył złociste dłonie.
- Jestem tym zachwycony, panie Jacenie - oznajmił. - Chociaż mnóstwo czasu zajmuje
mi kształcenie pana Anakina, pozwoliłem sobie na opracowanie programu pańskich zajęć
wakacyjnych. Gdyby pańscy goście pragnęli wziąć udział w tych zajęciach, są także mile
widziani. Och, to byłoby zupełnie jak za dawnych czasów!
- Zajęć! - wykrzyknął Jacen, który zdążył tymczasem opaść na krzesło i właśnie
zaczynał pałaszować śniadanie. - Chyba żartujesz!
- Och, bynajmniej, panie Jacenie - odparł z godnością złocisty android. - Nie może
pan zaniedbywać nauki.
- Przykro nam, Threepio - odezwała się Jaina - ale mamy na dzisiaj inne plany.
Zanim android zdążył wymienić dodatkowe argumenty na poparcie swojego zdania,
do komnaty weszła Leia.
- Dzień dobry, dzieci - powiedziała.
Jaina uśmiechnęła się do matki. Księżniczka Leia wyglądała równie pięknie jak na
starym zdjęciu z czasów Rebelii, które jej córka zapamiętała. Od tamtych czasów Leia wzięła
na swoje barki wyjątkowo ciężkie brzemię. Rozwiązywanie zagmatwanych problemów
natury dyplomatycznej zajmowało jej większość każdego dnia, a czasami także nocy, kiedy
powinna spać i regenerować siły.
- Co dzisiaj robisz, mamo? - zapytała Jaina.
Leia westchnęła i przewróciła ciemnobrązowymi oczami w sposób, który Jaina często
nieświadomie naśladowała.
- Mam spotkanie z przedstawicielami ludu Drzewnych Wyjców z Bakony... - zaczęła.
- Mówią strasznie dziwnym językiem, do którego zrozumienia potrzeba całej grupy tłumaczy.
Sama dyskusja z nimi zajmie mi cały ranek. - Zamknęła oczy i uniosła ręce, żeby potrzeć
czubkami palców skronie. - Ich naddźwiękowa mowa przyprawia mnie zawsze o ból głowy! -
Głęboko westchnęła i wykrzywiła usta w wymuszonym uśmiechu. - Ale to należy do moich
obowiązków - ciągnęła. - Musimy przecież robić wszystko, by umacniać Nową Republikę. Jej
istnieniu zagrażaj ą potężne siły.
- To jest fakt - burknęła szorstko Tenel Ka. - Z własnego doświadczenia wiemy, jakie
zagrożenie stanowi Akademia Ciemnej Strony i Drugie Imperium.
Lowie warknął, przyznając jej rację. On także pamiętał trudne chwile, jakie razem z
bliźniętami spędził na pokładzie imperialnej gwiezdnej stacji, ukrytej za maskującym polem
siłowym.
- Hej, mam coś, co cię rozweseli, mamo - odezwał się Jacen, sięgając do kieszeni. -
Zechciej przyjąć to ode mnie jako prezent.
Wyciągnął błyszczący klejnot corusca, który złowił w głębinach gazowego giganta,
Yavina, korzystając z pomocy aparatury, jaką dysponowała orbitalna stacja wydobywcza.
Leia spojrzała na niego i zdumiona, kilka razy zamrugała.
- Jacenie, to przecież klejnot corusca! Czy to ten sam, który zdobyłeś, kiedy
wyprawiłeś się na łowy z Landem Calrissianem?
Jacen wzruszył ramionami, ale było widać, że uwaga matki sprawiła mu przyjemność.
- Ta-a, i ten sam, za pomocą którego wyciąłem otwór w drzwiach, żeby wyrwać się z
Akademii Ciemnej Strony. Podoba ci się?
Leia nie ukrywała, że jest bardzo wzruszona, ale zamknęła drogocenny kryształ w
dłoni syna.
- Bardzo cennym prezentem jest dla mnie już sam fakt, że zechciałeś mi go podarować
- oświadczyła. - Prawdę mówiąc, nie potrzebuję więcej klejnotów ani skarbów. Chciałabym,
żebyś ty go zatrzymał i zastanowił się, do czego można go wykorzystać. Z pewnością coś
wymyślisz.
Jacen zarumienił się, nie potrafiąc ukryć zakłopotania, a po chwili, kiedy matka objęła
go i ucałowała, zaczerwienił się jeszcze bardziej.
Nagle do salonu wpadł Han Solo, wykąpany i rozbudzony.
- A zatem, dzieciaki, co chcecie dzisiaj robić? - zapytał.
Jaina podbiegła i uściskała ojca.
- Cześć, tato! - odparła. - Chcemy spędzić trochę czasu z naszym przyjacielem,
Zekkiem. Dawno go nie widzieliśmy.
- Z tym niechlujnie wyglądającym kilkunastoletnim poszukiwaczem szmelcu i złomu?
- zapytał Han, lekko się uśmiechając.
- On wcale nie wygląda niechlujnie - oburzyła się Jaina, ale bez większego
przekonania. .
- Hej, przecież żartowałem - powiedział Han.
- Tylko uważajcie, żebyście nie wpadli w jakieś tarapaty - odezwała się Leia.
- Tarapaty? - powtórzył Jacen, przewracając oczami i robiąc zdziwioną minę. - Kto,
my?
Leia kiwnęła głową.
- Pamiętaj cię, że jutro wieczorem wydajemy specjalny bankiet dla uczczenia grupy
dyplomatów. Nie chcę, żebyście byli wówczas pod opieką medycznego androida z powodu
skręcenia kostki czy czegoś jeszcze gorszego.
Threepio, który właśnie usiłował nakłonić ciemnowłosego Anakina, żeby przeszedł do
innego, cichszego pokoju, zdecydował się wtrącić do rozmowy.
- Naprawdę, pani Leio, wolałbym, żeby pozwoliła mi pani zatrzymać ich tutaj, tak by
mogli się uczyć. To byłoby o wiele bezpieczniejsze.
Anakin sprawiał wrażenie przygnębionego faktem, że nie będzie mógł się wyprawić
ze starszym bratem i siostrą.
- No cóż, nie musisz się martwić o ich bezpieczeństwo, mój sumienny kolego -
odezwał się Em Teedee, przyczepiony do pasa Lowbaccy. - Osobiście dopilnuję, żeby
zachowali jak najdalej posuniętą ostrożność. Możesz na mnie polegać.
Lowbacca burknął coś, co miało stanowić komentarz do tej wypowiedzi, ale Jaina nie
sądziła, żeby młody Wookie zgadzał się ze zdaniem miniaturowego androida-tłumacza.
Jaina, Lowbacca, Tenel Ka i Jacen stali obok siebie w jednym z gwarnych ośrodków
informacji turystycznej Coruscant, który był pomostem wystającym z boku majestatycznego
pałacu w kształcie piramidy. Na planetę, będącą stolicą Nowej Republiki, przybywały z całej
galaktyki niezliczone rzesze dyplomatów i turystów. Wszyscy chcieli wydać swoje kredyty na
zwiedzanie pałaców i muzeów, a także oglądanie dziwnych rzeźb i budowli, wzniesionych w
zamierzchłych czasach przez artystów należących do rasy obcych istot.
Obok ośrodka przeleciał kanciasty android-informator, unosząc się na repulsorach i
entuzjastycznie paplając coś metalicznym głosem. Radośnie wymieniał wszystkie wspaniałe
widoki, które warto było obejrzeć, jak również zachwalał jadłodajnie i restauracje, gdzie
podawano posiłki dla istot o rozmaitych metabolizmach. Informował o wycieczkach,
organizowanych z myślą o przybyszach z różnych planet, mówiących odmiennymi językami i
oddychających mieszankami przedziwnych gazów.
Jaina niespokojnie się rozglądała, obserwując tłumy istot i automatów spieszących we
wszystkie strony. Widziała ambasadorów w białych szatach, pracowite androidy, a także
egzotyczne stworzenia przywiązane smyczami do innych egzotycznych stworzeń. Nie
potrafiłaby powiedzieć, które były inteligentnymi istotami, a które ich domowymi
ulubieńcami.
- Gdzie on się podziewa? - odezwał siew pewnej chwili Jacen. Z rozwichrzonymi
włosami i zaróżowionymi policzkami przyglądał się tłumom, wypatrując pośród nich
znajomej twarzy.
Czworo młodych Jedi stało pod kamienną rzeźbą Chimery. Głośnik, umieszczony w
jej paszczy, raz po raz podawał informacje o terminach lądowania różnych wahadłowców. W
pewnej chwili Jaina spojrzała w niebo, ozdobione pierzastymi obłokami, i ujrzała srebrzyste
kadłuby statków opuszczających orbitę i kierujących się ku różnym lądowiskom. Dla zabicia
czasu usiłowała rozpoznać typy lądujących maszyn, ale przez cały czas zastanawiała się,
dlaczego ich przyjaciel, Zekk, tak się spóźnia. Ponownie zerknęła na chronometr i upewniła
się, że upłynęły zaledwie dwie standardowe minuty od wyznaczonego terminu spotkania. A
zatem po prostu nie mogła się doczekać, kiedy znów zobaczy przyjaciela.
Nagle z posągu Chimery, pod którym stali, tuż przed Jaina zeskoczył jakiś chłopak -
szczupły kilkunastolatek o długich, sięgających do ramion włosach, których barwę można
byłoby określić jako trochę jaśniejszą niż czarna. Na jego pociągłej twarzy malował się
szeroki uśmiech, a w zielonych oczach, szeroko otwartych z radości, było widać ciemniejsze
pierścienie otaczające szmaragdowe tęczówki.
- Cześć, dzieciaki!
Zaskoczona Jaina gwałtownie chwyciła powietrze, ale Tenel Ka zareagowała z
oszałamiającą szybkością. Młoda wojowniczka z Dathomiry w ułamku sekundy wyciągnęła
cienką wytrzymałą linkę i zarzuciła pętlę na ramiona chłopca, po czym pociągnęła za drugi
koniec.
- Hej! - krzyknął chłopak. - Czy w ten sposób rycerze Jedi witają wszystkich ludzi?
Jacen się roześmiał i klepnął koleżankę po ramieniu.
- To było dobre! - powiedział. - Tenel Ka, poznaj naszego przyjaciela, Zekka.
Tenel Ka mrugnęła oczami.
- To prawdziwa przyjemność - oznajmiła.
Szczupły chłopak zaczął się gimnastykować, chcąc uwolnić się z pętli krępującej jego
ciało.
- Dla mnie także - bąknął niepewnie. - A teraz czy zechciałabyś rozwiązać linkę?
Tenel Ka jednym ruchem nadgarstka rozluźniła pętlę.
Kiedy Zekk z godnością doprowadzał ubranie do ładu, Jaina przedstawiła mu
drugiego przyjaciela młodych Jedi, Wookiego Lowbaccę. Chociaż starszy chłopiec nie
wyglądał na silnie zbudowanego, był wytrzymały jak blasteroodporny pancerz. Dziewczyna
uśmiechnęła się, zerknąwszy na jego twarz. Pomyślała, że mimo smug brudu i kurzu na
twarzy Zekk wygląda raczej sympatycznie... ale przecież nie będzie zwracała mu uwagi na to,
że pobrudził sobie twarz, prawda?
Chłopak, który tymczasem zdążył dojść do siebie, uniósł brwi i obdarzył młodych Jedi
szelmowskim uśmiechem.
- Czekałem na was, dzieciaki - powiedział. - Musimy zrobić i obejrzeć mnóstwo
rzeczy... a poza tym potrzebuję waszej pomocy, by wyciągnąć jakiś przedmiot.
- Dokąd idziemy? - zainteresował się Jacen.
Zekk wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Rzecz jasna, tam, dokąd nie powinniśmy - odparł. Jaina także się uśmiechnęła.
- No to na co jeszcze czekamy? - zapytała.
Jacen spoglądał na miasto ciągnące się jak okiem sięgnąć i myślał o wszystkich
miejscach, które powinien zobaczyć i zbadać.
Coruscant było obecnie siedzibą władz Nowej Republiki, ale przedtem także
Imperium, a przed nim Starej Republiki. Wysokościowce wyrastały dosłownie w każdym
wolnym miejscu, z upływem stuleci i zmianami kolejnych rządów pnąc się coraz wyżej i
wyżej. Najwyższe gmachy piętrzyły się na wysokość kilku kilometrów. Wiele budynków
zrujnowano i spalono podczas krwawych walk, toczonych w okresie Rebelii, i dopiero
niedawno wzniesiono ponownie za pomocą gigantycznych robotów budowlanych. Najniższe
poziomy zajmującego niemal całą powierzchnię planety miasta pozostały jednak
cmentarzyskiem gnijących śmieci, szczątków i odpadków, zapomnianych w ciągu
niezliczonych stuleci.
Wieżowce były tak wysokie, że przerwy między nimi wyglądały jak kamienne
kaniony. Ich dna ginęły w nieprzeniknionym mroku, gdyż nie docierał do nich blask słońca.
Wysokościowce połączono za pomocą pomostów, chodników i kładek, rozwieszonych na
różnych poziomach i tworzących gigantyczny labirynt, ale umożliwiających przechodzenie z
jednego gmachu do drugiego. Poruszanie się po najniższych czterdziestu czy pięćdziesięciu
piętrach było na ogół zabronione. W głąb mrocznych podziemi zapuszczali się, ryzykując
życie, jedynie uchodźcy i wygnańcy. Od czasu do czasu spotykało się tam jednak
poszukiwaczy skarbów albo odważnych łowców, którzy polowali na dzikie bestie żywiące się
padliną i odpadkami.
Jak tubylec, znający każde przejście, Zekk wiódł czworo przyjaciół ku najniższym
poziomom miasta. Zjeżdżali różnymi windami, schodzili rdzewiejącymi metalowymi
schodami, a także korzystali z tuneli dla pieszych i pomostów, przerzuconych między
sąsiednimi budynkami. Uradowany Jacen podążał za starszym chłopcem. Uwielbiał wyprawy
w nieznane miejsca, gdzie w każdej chwili mógł się natknąć na okazy dziwnych roślin albo
zwierząt.
Ściany wieżowców piętrzyły się jak metalowo-szklane urwiska o pionowych ścianach,
oświetlanych coraz słabszą poświatą dochodzącą z góry. W miarę jak Zekk sprowadzał
młodych Jedi coraz niżej, ściany budowli były bardziej szorstkie. Ze szczelin między
masywnymi blokami elementów konstrukcyjnych wyrastały kolonie gąbczastych grzybów.
Na wiecznie wilgotnych murach było widać strzępiaste porosty. Niektóre jarzyły się chyba
własnym światłem. Lowbacca czuł się niepewnie. Jacen przypomniał sobie, że młody Wookie
wychowywał się na Kashyyyku, gdzie najniższe poziomy niebotycznego lasu były wyjątkowo
niebezpieczne.
Chłopiec słyszał dobiegające z góry wrzaski i skrzeczenie drapieżnych skrzydlatych
stworzeń... jastrzębionietoperzy żyjących chyba tylko na Coruscant. W pewnej chwili poczuł
podmuch wiatru, który przyniósł z najniższych poziomów ciężką, duszącą woń gnijących
szczątków. Miał wrażenie, że zbiera mu się na mdłości, ale mimo to nie poddawał się, tym
bardziej że Zekk nie zwracał na te wonie żadnej uwagi. Za chłopcami podążali Tenel Ka,
Lowie i Jaina.
W pewnej chwili wszyscy przeszli przez kryty pomost łączący dwa wieżowce. Wielu
transpastalowych płyt sufitu brakowało, a przez oczka rdzewiejącej siatki, którą zostały
kiedyś wzmocnione, z cichym świstem wpadały podmuchy wiatru. Jacen zwrócił uwagę na
dziwne znaki, wyryte albo namalowane na kamiennych murach. Wydawało mu się, że każdy
znak kryje w sobie nieokreślone zagrożenie. Niektóre przypominały mu zakrzywione noże
albo groźne paszcze, wypełnione ostrymi kłami, ale najczęściej powtarzającym się znakiem
był rysunek równobocznego trójkąta, który otaczał krzyż przecinający kilka koncentrycznych
okręgów. Jacen miał wrażenie, że spogląda na czubek grota strzały, wymierzonej między jego
oczy.
- Hej, Zekk, co oznacza ten znak? - zapytał, pokazując trójkąt z krzyżem
celowniczym.
Starszy chłopiec zmarszczył brwi, po czym rozejrzał się ukradkiem na boki, jakby
chciał się upewnić, że go nikt nie usłyszy.
- Oznacza, że musimy zachowywać się bardzo cicho i iść tak szybko, jak możemy -
szepnął..- Nie powinniśmy wchodzić do żadnego budynku, ozdobionego tym znakiem.
- Dlaczego? - zdziwił się Jacen.
- Bo to znak Zagubionych - wyjaśnił Zekk. - Należących do młodzieżowego gangu
dzieciaków, którzy uciekli z domów albo zostali porzuceni przez rodziców, bo sprawiali im za
dużo kłopotów. Przeważnie same nieprzyjemne typy.
- Miejmy nadzieję, że pozostaną zagubieni - zauważyła Jaina.
Zekk uniósł głowę. Było widać, że jest zaniepokojony. Jego czoło przecinała pionowa
bruzda.
- Możliwe, że nawet w tej chwili Zagubieni śledzą nasze ruchy, ale jeszcze nigdy mnie
nie złapali - powiedział. - To coś w rodzaju gry, w jaką bawię się z nimi.
- Jakim cudem udawało ci się zawsze umknąć przed nimi? - zapytała Jaina.
- Po prostu jestem w tym dobry. Jestem doskonałym poszukiwaczem - odparł Zekk
tonem przechwałki. - Zapewne nigdy nie będę się uczył, żeby zostać rycerzem Jedi, ale radzę
sobie, jak mogę, wykorzystując to, co umiem. Myślę, że jestem po prostu spryciarzem. A
jednak - ciągnął po chwili - mimo że łączy mnie z nimi coś w rodzaju niepisanej umowy, nie
chciałbym niepotrzebnie ryzykować. Zwłaszcza teraz, kiedy przebywam w towarzystwo
dzieci przywódczyni Nowej Republiki.
- To jest fakt - odezwała się ponuro Tenel Ka. Trzymała dłonie w pobliżu pasa z
wieloma kieszeniami, gotowa w każdej chwili wyciągnąć z którejś coś, co posłużyłoby do
obrony.
Zekk pospiesznie przeprowadził wszystkich czworo zdewastowanym korytarzem o
ścianach ozdobionych licznymi znakami gangu. Jacen widział ślady świadczące o niedawnej
obecności ludzi: porzucone opakowania po syntetycznej żywności i otwory w obudowach, z
których wyrwano różne części aparatury albo przyrządy.
W końcu znaleźli się na najniższych poziomach. Wszyscy odetchnęli z prawdziwą
ulgą, chociaż Zekk przyznał, że tak głęboko nawet on bardzo rzadko się zapuszczał.
- Myślę, że to jakiś skrót - powiedział. - Potrzebuję waszej pomocy, bo chciałbym
zabrać stąd coś wartościowego. -Uniósł ciemne brwi. - Przypuszczam, że będzie wam się to
podobało. Zwłaszcza tobie, Jacenie.
Zekk zarabiał na życie, wyciągając z podziemi miasta różne cenne przedmioty.
Czasami bywały to podzespoły i przyrządy, a kiedy indziej elementy wykonane z
drogocennych metali, znalezione w opuszczonych pomieszczeniach. Czasami chłopak
odnajdywał zagubione skarby, których poszukiwał na zlecenie właścicieli, a niekiedy
wyprawiał się po części zapasowe, umożliwiające naprawę przestarzałej, ale drogocennej
aparatury. Najczęściej trafiał jednak na drobiazgi, bardzo chętnie kupowane przez turystów i
kolekcjonerów. Miał niezwykłą zdolność wyszukiwania przedmiotów, których inni zbieracze,
przetrząsający podziemia w ciągu wielu stuleci, po prostu nie znaleźli. Jakimś cudem
wiedział, gdzie szukać, choćby miejsce ukrycia było najmniej prawdopodobne.
Schodzili kręconą klatką schodową przylegającą do zewnętrznej ściany jakiegoś
gmachu. Cała konstrukcja była porośnięta wilgotnymi mchami czepiającymi się kamiennej
ściany, po której nieustannie spływały strużki wody. Jacen musiał mrużyć oczy, żeby
odnajdywać stopnie. Kiedy w końcu znaleźli się na dole i skręcili za róg, Zekk stanął jak
wryty. W niewyraźnej poświacie dochodzącej z bardzo wysoka Jacen ujrzał dziwne szczątki
wystające z boku gmachu. Dopiero po kilku chwilach zorientował się, że widzi zrujnowane
elementy konstrukcyjne, obnażone durastalowe dźwigary... i kadłub wraku towarowego
transportowca. Sądząc po algach, zwieszających się z kadłuba, i koloniach grzybów,
rosnących w szczelinach, roztrzaskany statek musiał spoczywać tu od bardzo dawna.
- O rany! - zawołał Zekk. - Nawet nie wiedziałem, że tu leży coś takiego! - Puścił się
biegiem ku wrakowi i po chwili stanął u stóp uszkodzonej rampy. - Nie do wiary! Nawet nie
tknięty ręką żadnego poszukiwacza. Widzicie? Znów mam szczęście!
- To wahadłowiec Starej Republiki - odezwała się Jaina. - Ma co najmniej
siedemdziesiąt lat. Nie używa się tych statków od... już sama nawet nie pamiętam. Co za
odkrycie!
Kiedy Zekk wspinał się po rampie, by zajrzeć do środka, Tenel Ka i Lowie trzymali
trzeszczący kadłub. Ciemnowłosy chłopak zniknął w ładowni, żeby sprawdzić, czy nie
znajdzie w niej czegoś wartościowego.
- Wiele części jest nadal w dobrym stanie - zawołał z wnętrza. - Silniki także. No, no,
jest tu nawet i pilot! Przypuszczam, że jego zezwolenie na parkowanie jest od dawna
nieważne.
Jacen, który także wspiął się po rampie, zobaczył szkielet, odziany w łachmany i
wciąż jeszcze przypięty do fotela w sterowni.
- Och, niech pan będzie ostrożny! - zapiszczał Em Teedee ze swojego zwykłego
miejsca u pasa Lowiego. - Opuszczone statki mogą być strasznie niebezpieczne... a poza tym
może pan się pobrudzić.
- Czy właśnie to chciałeś nam pokazać, Zekku? - odezwała się Tenel Ka.
Młodzieniec się wyprostował, ale przy tej okazji uderzył głową w odkształconą
wzdłużnicę biegnącą pod sklepieniem sterowni.
- Nie, nie, ten wahadłowiec to coś nowego także dla mnie - oznajmił. - Będę musiał
przeznaczyć o wiele więcej czasu na badanie tych najniższych poziomów. - Wyszczerzył zęby
w uśmiechu. Na jego twarzy było widać teraz nowe smugi smaru pochodzące zapewne z
przedziału silnikowego, a dłonie miał oblepione brudem wskutek przetrząsania pomieszczeń
statku. - Wrócę tu jeszcze kiedyś, ale waszej pomocy potrzebuję do czegoś innego. Chodźmy.
Wygramolił się z czeluści wraku i stanąwszy u szczytu rampy, uchwycił
przerdzewiałą i obluzowaną poręcz. Popatrzył w prawo i w lewo, jakby obawiał się, że ktoś
może go zobaczyć, albo chciał zapamiętać, gdzie znajduje się cenne znalezisko. Można było
odnieść wrażenie, że czaszka nieszczęsnego pilota spogląda na niego pustymi oczodołami.
- Wygląda mi na to, że naprawdę znasz te podziemia jak własną kieszeń - stwierdził
Jacen, kiedy Zekk zszedł po rampie i zaczął prowadzić młodych Jedi w inne miejsce.
- Nabrałem dużej wprawy - oznajmił starszy chłopiec. - Wiecie, niektórzy nie latają
często do gwiazd i nie pełnią przez cały czas dyplomatycznych obowiązków. Muszę
zadowalać się tym, co znajdę.
Kiedy w końcu dotarli do miejsca, do którego prowadził ich Zekk, zbliżało się
południe. Podniecony ciemnowłosy chłopak zatarł dłonie w radosnym oczekiwaniu i wskazał
coś znajdującego się o wiele niżej.
- To tu - powiedział. - Widzicie?
Jacen wychylił się poza występ muru i popatrzył w dół na przerdzewiały budowlany
dźwig, zaklinowany między pionowymi ścianami o jakieś dziesięć metrów poniżej miejsca, w
którym stali... absolutnie niedostępny. Maszyny tego typu poruszały się kiedyś po szynach,
układanych wzdłuż ścian budowanych albo remontowanych gmachów. Czyściły mury,
dokonywały napraw i zatykały otwory durbetonowym szczeliwem... ale ten dźwig zapewne
wypadł z szyn i zaklinował się co najmniej przed stu laty. Belki jego kratownic, połączone i
krzyżujące się ze sobą, były niemal niewidoczne pod grubym kobiercem mchów i porostów.
Jacen zmrużył oczy. Przez cały czas zastanawiał się, dlaczego jego starszy przyjaciel
chce odzyskać części takiej starej maszyny... W pewnej chwili dostrzegł jednak coś, co
przypominało kępę gęstych krzaków, a było kłębowiskiem splecionych drutów, kabli i
przewodów, poprzetykanych włóknami izolacji cieplnej, strzępami materiałów i kawałkami
plastiku. Wyglądało zupełnie jak...
- To gniazdo jastrzębionietoperza - odezwał się Zekk. - Z czterema jajami w środku.
Widzę je, ale sam nie dam rady zejść do niego. Gdybym zdobył choćby jedno takie jajo,
dostałbym za nie tyle kredytów, że mógłbym żyć jak prawdziwy król chyba cały miesiąc.
-I chcesz, żebyśmy pomogli ci je zabrać? - zapytała domyślnie Jaina.
- Coś w tym rodzaju - odparł Zekk. - Twoja przyjaciółka Tenel Ka ma wytrzymałą
linkę... Przekonałem się o tym na własnej skórze. A niektórzy z was wyglądają na
doskonałych wspinaczy. Zwłaszcza Wookie.
- Och, nie, Lowbacco! - zakwilił Em Teedee. - Po prostu nie możesz narażać się na
takie niebezpieczeństwo. Kategorycznie zabraniam!
Lowie, który w pierwszej chwili nie miał zamiaru schodzić po pionowej ścianie,
usłyszawszy uwagę androida, natychmiast zmienił zdanie. Warknął, zgadzając się na plan
Zekka.
Tenel Ka zaczepiła ramiona kotwiczki o solidny metalowy wspornik.
- Ja umiem się dobrze wspinać i schodzić po ścianach - oznajmiła. - To jest fakt.
- Doskonale. - Zachwycony młodzieniec ponownie zatarł dłonie.
- Pozwólcie, że i ja zejdę - odezwał się nagle Jacen, który bardzo chciał dotknąć na
pozór gładkiej, ciepłej skorupy jaja i lepiej się przyjrzeć kształtowi gniazda. - Zawsze
chciałem zobaczyć to z bliska.
Chłopiec wiedział, że taka okazja może się już nie powtórzyć. Jastrzębionietoperze
widywało się często w czeluściach kanionów rozdzielających wieżowce na Coruscant, ale
schwytanie żywego drapieżnika było nieprawdopodobnie trudne.
Tenel Ka przerzuciła drugi koniec linki przez występ, po czym uchwyciła ją i zaczęła
opuszczać się ku staremu budowlanemu dźwigowi. Jacen widział kiedyś, jak dziewczyna
schodzi po pionowej ścianie wielkiej świątyni na Yavinie Cztery, ale i teraz obserwował z
taką samą fascynacją, jak Tenel Ka zsuwa się po lince, korzystając tylko z siły mięśni rąk i
nóg.
Chłopiec podziwiał młodą wojowniczkę z Dathomiry... ale bardzo chciałby zrobić coś,
by się roześmiała. Niemal od pierwszej chwili, gdy ją poznał, opowiadał jej różne dowcipy,
ale ani razu nie udało mu się zobaczyć na jej twarzy choćby cienia uśmiechu. Wyglądało na
to, że Tenel Ka nie ma poczucia humoru, mimo to jednak Jacen się nie poddawał.
Dziewczyna dotarła do szczątków dźwigu i stanęła na niewielkiej platformie.
Przywiązała koniec linki i machnęła, dając Jacenowi znak, że może schodzić. Chłopiec
owinął linkę wokół ciała i zaczął się zsuwać wzdłuż śliskiej ściany, usiłując naśladować ruchy
Tenel Ka. Wkrótce i on stanął na chwiejącej się platformie dźwigu.
- Bułka z masłem - powiedział nonszalancko, chociaż z trudem oddychał, po czym
zaczął pocierać dłonie.
- Nie, dziękuję - odparła Tenel Ka. - Nie jestem głodna.
Jacen zachichotał, ale wiedział, że młoda wojowniczka nie zdaje sobie sprawy z tego,
że właśnie opowiedziała dobry dowcip.
Po lince opuścił się bez trudu Lowie, chociaż Em Teedee przez cały czas jęczał i
biadolił:
- Och, już nie mogę na to patrzeć! Chyba wyłączę zasilanie czujników optycznych!
Kiedy wszyscy znaleźli się na skrzypiącej platformie, Jacen pochylił się i wyciągnął
ręce, ale nie mógł dosięgnąć splecionego gniazda znajdującego się jeszcze niżej.
- Zejdę tam - postanowił. - Później podam wam jaja.
Zanim ktokolwiek zdążył się sprzeciwić, chłopiec zanurkował między dwie belki
kratownicy. Jedną dłonią uchwycił poprzeczkę, chcąc dosięgnąć zwory podtrzymującej
niezwykłe gniazdo. Na brązowych skorupach widniały zielonkawe cętki, dzięki czemu jaja do
złudzenia przypominały wybrzuszenia zaprawy murarskiej porośniętej bladozielonymi
mchami. Każde miało wielkość dłoni Jacena i kiedy chłopiec dotknął ciepłej skorupy,
przekonał się, że jest twarda i szorstka jak powierzchnia skały. Posługując się Mocą, wyczuł
ukryte we wnętrzu żywe pisklę jastrzębionietoperza. Pomyślał, że mógłby użyć Mocy, żeby
unieść jajo, tak by inni młodzi Jedi mogli je pochwycić.
Uśmiechnął się, urzeczony cudem życia, po czym sięgnął po ciepłą kulkę. Nie była
wcale ciężka. Kiedy jednak wyciągał rękę, by dotknąć drugiej, usłyszał nad głową
przeraźliwe skrzeczenie, coraz bliższe i głośniejsze.
- Jacenie, uważaj! - krzyknęła Tenel Ka.
Chłopiec uniósł głowę i na nieco jaśniejszym tle zobaczył połyskującą sylwetkę
samicy jastrzębionietoperza. Rozwścieczone stworzenie skrzeczało i nadlatywało ku niemu z
wyciągniętymi szponami i rozłożonymi skrzydłami, zakończonymi ostrymi kolcami.
Rozpiętość skrzydeł wynosiła chyba ze dwa metry. Potwór miał ogromny, zrogowaciały
dziób, pełen ostrych zębów barwy kości słoniowej, gotowych rozerwać ofiarę na strzępy.
- Oho - odezwał się do siebie chłopiec.
Lowie ryknął, przerażony. Tenel Ka sięgnęła do kieszeni pasa i wyciągnęła sztylet,
przeznaczony do rzucania... ale Jacen wiedział, że nie może czekać bezczynnie, aż ktoś inny
mu pomoże.
Samica jastrzębionietoperza nurkowała ku niemu jak śmiercionośny pocisk. Jacen
zamknął oczy i wysłał ku niej wici Mocy. Pamiętał o tym, że ma specjalny talent do
obchodzenia się ze zwierzętami. Potrafił porozumiewać się z nimi, wyczuwać ich nastroje i
przekazywać swoje myśli.
- Już dobrze - szepnął. - Przepraszam, że znaleźliśmy się tak blisko twojego gniazda.
Uspokój się. Wszystko będzie dobrze. Spokój.
Samica jastrzębionietoperza wytraciła prędkość i chwyciła jedną z niższych
poprzecznych belek w pobliżu gniazda szponami, których twardość można by porównać z
wytrzymałością durastali. Kiedy pazury stworzenia zdrapały warstwę rdzy z poprzeczki,
Jacen usłyszał piskliwy zgrzyt, ale mimo to zachował spokój.
- Nie chcieliśmy skrzywdzić twoich dzieci - powiedział cicho. - Nie zabierzemy ci
wszystkich jaj. Wezmę tylko to jedno i obiecuję, że złożę je w spokojnym i bezpiecznym
miejscu... pięknym ogrodzie zoologicznym, gdzie twoje maleństwo będzie wychowywane i
podziwiane przez miliony ludzi przybywających ze wszystkich zakątków galaktyki.
Samica jastrzębionietoperza syknęła i wyciągnąwszy długą szyję, przybliżyła łeb do
twarzy Jacena. Chłopiec poczuł smrodliwą woń jej oddechu wydostającego się spomiędzy
ostrych zębów. Wiedział, że stworzenie jest wyjątkowo nieufne i dlatego zaczął wysyłać ku
niemu myślowe obrazy luksusowej ptaszarni, w której młody jastrzębionietoperz będzie
karmiony smakołykami. Będzie latał, dokąd zechce, bez obawy, że zagrozi mu głód, ataki
drapieżników... czy pociski myśliwych należących do któregoś z podziemnych gangów. Ten
ostatni wizerunek, pełen niewyraźnych sylwetek młodych ludzi czających się między
wysokimi gmachami i strzelających do bezbronnych stworzeń, Jacen zaczerpnął z mózgu
samicy.
Widocznie ten ostatni obraz przekonał ją, gdyż samica jastrzębionietoperza załopotała
długimi skrzydłami, podobnymi do skórzanych, i odsunęła się od gniazda, zapewne
rezygnując z zaatakowania Jacena... przynajmniej na razie. Chłopiec uniósł głowę i
wyszczerzył zęby do przyjaciół.
Tenel Ka stała ze sztyletem, gotowym do rzutu, cała napięta, jakby zamierzała później
zeskoczyć i walczyć. Jacen poczuł falę ciepła na myśl o tym, że dziewczyna chciała stanąć do
walki w jego obronie. Uniósł jaj o jastrzębionietoperza, którego nie wypuścił, i posługując się
Mocą, bardzo ostrożnie pozwolił mu się wznosić do chwili, kiedy znalazło się w dłoniach
Jainy. Jego siostra przytuliła je do siebie, ale później przekazała Zekkowi.
- Co ty zrobiłeś? - zawołał zdumiony chłopak.
- Zawarłem umowę z samicą jastrzębionietoperza - odpowiedział Jacen. - Możemy
wracać.
- A co z pozostałymi jajami? - zdziwił się Zekk, mimo iż sprawiał wrażenie
oszołomionego skarbem, który trzymał w dłoniach.
- Bierzemy tylko jedno - odparł Jacen. - Taka była umowa. A teraz lepiej się stąd
wynośmy... i to szybko.
Wspiął się po belkach kratownicy i wkrótce dołączył do Tenel Ka i Lowiego.
Młody Wookie zaczął się gorączkowo wspinać po naprężonej lince i po chwili stanął
na kamiennej półce. Jacen przynaglał pozostałych, by wspinali się jeszcze szybciej. W końcu,
kiedy wszyscy znaleźli się znów na górze, Zekk zapytał:
- Myślałem, że zawarłeś układ z tą samicą. Po co w takim razie ten pośpiech?
Jacen machnął ręką, przynaglając wszystkich, by odeszli jak najdalej od szczątków
dźwigu budowlanego.
- Ponieważ jastrzębionietoperze mają wyjątkowo krótką pamięć.
ROZDZIAŁ 3
Kiedy pięcioro przyjaciół pozostawiło gniazdo jastrzębionietoperza za sobą i ruszyło
w drogę powrotną, Jaina szła obok Zekka. Obserwowała, jak ciemnowłosy chłopak,
wiedziony chyba instynktem, pewnie spieszy korytarzami, tunelami, pomostami i kładkami,
prowadząc całą grupę jak najkrótszą drogą ku powierzchni. Promieniał dumą, spoglądając raz
po raz na jajo, jakby było bezcenną nagrodą, o której marzył od bardzo dawna.
- Peckhum powinien być zachwycony! - odezwał się w pewnej chwili, przenosząc
spojrzenie z Jainy na Jacena. - Będzie wiedział, co z nim zrobić. Do niego przychodzą
wszyscy, którzy poszukują czegokolwiek w tych podziemiach. - Jeszcze raz spojrzał kątem
oka na Jacena. - Możesz się o nie nie martwić - dodał. - Znajdziemy dla niego dobry dom, jak
obiecałeś jego matce. Specjalista zoolog nie powinien mieć kłopotów z zatroszczeniem się o
to pisklę, aż się wykluje..
Tenel Ka chrząknęła i zauważyła złowieszczo:
- Jeżeli doniesiemy je na powierzchnię.
Jaina uświadomiła sobie nagle, że powrócili na opuszczone poziomy, upstrzone
znakami młodzieżowego gangu. Tereny Zagubionych.
Końce krzyża zamkniętego we wnętrzu trójkąta odcinały się teraz od tła chyba jeszcze
wyraźniej niż poprzednio. Jaina zastanawiała się, czy w tak krótkim czasie, jaki upłynął od
pierwszego pojawienia się młodych Jedi, członkowie gangu mogli oznaczyć swoje terytorium
na nowo. Jeżeli młodociani uciekinierzy tak bacznie obserwowali wszystko, co dzieje się na
ich terytorium, było możliwe, że już wiedzą o wizycie pięciorga nieproszonych gości.
Zapewne obserwują ich z kryjówki za mrocznym rogiem jakiegoś gmachu...
Tenel Ka napięła mięśnie i wyciągnęła mały sztylet, przeznaczony do rzucania. Stała,
niespokojnie rozglądając się na boki. Sprawiała wrażenie gotowej w każdej chwili stanąć w
obronie przyjaciół, ale mimo to Jaina wcale nie czuła się pewnie. Zmysły Jedi informowały ją
o niebezpieczeństwie. Dziewczyna czuła ciarki, przechodzące wzdłuż kręgosłupa.
- Jeżeli Zagubieni są tacy bezwzględni i potężni, jak to możliwe, że ani razu o nich nie
słyszeliśmy? - zainteresował się Jacen, także rozglądając się nerwowo, kiedy przechodzili
przez skrzypiące, cuchnące pleśnią budynki.
- Ponieważ nigdy przedtem nie schodziliście do podziemi - wyjaśnił Zekk. - Ilekroć
mieliśmy się spotkać, zawsze prosiliście, żebym przyszedł do Pałacu Imperialnego. Czasami
umawialiśmy się w jakimś pomieszczeniu na najwyższych, bezpiecznych poziomach. Założę
się, że wasi rodzice wściekliby się, gdyby wiedzieli, gdzie jesteśmy w tej chwili.
- Potrafimy dawać sobie radę - błyskając ostrzem sztyletu, odezwała się Tenel Ka, ale
chyba bez większego przekonania.
- Wielkie nieba, na pani miejscu nie byłbym tego taki pewien - zapiszczał Em Teedee,
przypięty do pasa Lowiego. Młody Wookie głośno jęknął.
Zekk lekko się uśmiechnął.
- Dopiero teraz widzicie, jak żyję w tych podziemiach. Nie mam nikogo, kto
troszczyłby się o mnie czy przyrządzał posiłki. Nie stać mnie także na luksus zastanawiania
się, co zrobić, by zabawić się albo rozerwać. Każdego dnia muszę schodzić na dół i szukać...
ale na szczęście mam dryg do znajdywania różnych rzeczy.
Jaina ze zdziwieniem stwierdziła, że w słowach przyjaciela słyszy nutę urazy.
- Zekku, jeżeli czegokolwiek potrzebowałeś, wystarczyło najzwyczajniej w świecie
poprosić - powiedziała. - Znaleźlibyśmy ci nowe mieszkanie i dalibyśmy trochę kredytów,
żebyś mógł kupić to i owo...
- A kto powiedział, że właśnie tego pragnę? - przerwał szorstko chłopak, cedząc słowa
przez zaciśnięte zęby. - Nie potrzebuję niczyjej łaski. Żyję tu jak wolny człowiek. Robię to,
na co mam ochotę. A poza tym wolę polegać na własnym sprycie niż być ciągle psuty i
rozpieszczany.
- Coś takiego, panie Zekku! - zapiszczał Em Teedee, wtrącając się do rozmowy. -
Może zainteresuje pana, że nie każdemu przeszkadza, kiedy jest psuty i rozpieszczany.
Jaina zignorowała uwagę androida-tłumacza i zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę
Zekk mówił poważnie.
- Nie chodzi mi o was - odezwał się po chwili starszy chłopak, wzruszając ramionami.
Popatrzył na rysunek trójkąta otaczającego krzyż celowniczy. - Nie zamierzam także zostać
członkiem gangu. Jego przywódca Norys, który ma mniej więcej tyle samo lat co my, jest
wielkim tchórzem i tylko usiłuje udawać ważniaka. Ponieważ biegam szybciej niż wszyscy
Zagubieni, od dawna namawia mnie, bym przyłączył się do jego gangu. Bardzo chciałby,
żebym został jego prawą ręką, ale jeżeli chodzi o mnie, wolę pozostać niezależny. Podoba mi
się praca na własne konta
Zatrzymali się przed wejściem do budynku o ścianach dziurawych jak rzeszoto, w
pobliżu wylotu jednego ze zrujnowanych napowietrznych tuneli, wiodącego na wyższy
poziom sąsiedniego gmachu. Na wewnętrznych ścianach krytego chodnika było widać jeszcze
więcej złowieszczych znaków gangu. Co najmniej połowa okien była pozbawiona szyb, a
przez otwory po nich wpadały podmuchy wiatru. Przelatywały z cichym ni to świstem, ni to
szeptem, jakby chciały ostrzec śmiałków, żeby zawrócili.
Zekk obejrzał się przez ramię.
- Ten budynek, w którym teraz przebywamy, pełni funkcję kwatery głównej
Zagubionych - oznajmił. - Przechodząc przez niego, niesamowicie ryzykujemy. - Jego
szmaragdowe oczy błysnęły. - To nawet podniecające, nie sądzicie?
Gmach był ogromny i ciemny, pełen pustych pomieszczeń, które musiały być kiedyś
salami konferencyjnymi i magazynami, ale teraz były podobne do mrocznych jaskiń. Jaina
zastanawiała się, czy w gigantycznych archiwach komputerowych Imperialnego Ośrodka
Informacyjnego istnieją jeszcze jakiekolwiek kopie dokumentacji technicznej tego prastarego
gmachu.
- Nie sądzę, żebyście musieli przejmować się Norysem - odezwał się Zekk, podnosząc
głos. - Uważa się za przywódcę gangu, ale nie ma wielkich ambicji. Nie interesuje go nic
oprócz tego, by stać się panem i władcą zrujnowanej części pojedynczego gmachu,
wzniesionego na niepozornej planecie, jednej z wielu w ogromnej galaktyce. - W głosie
młodzieńca zabrzmiała wyraźna kpina. - Nigdy do niczego nie dojdzie, ponieważ nie umie
myśleć o wzniosłych sprawach.
W tej samej chwili od sufitu odskoczyło z trzaskiem kilkanaście płyt i na posadzce sali
wylądowała taka sama liczba wymizerowanych chłopców i dziewcząt. Wszyscy byli obdarci i
brudni. Na ich twarzach malowało się zdecydowanie. Każdy członek gangu Zagubionych
trzymał wymyślną broń, sporządzoną z kawałków metalu, jakich nie brakowało w
podziemiach.
- Usiłujesz wyprowadzić mnie z równowagi, śmieciami? - odezwał się najwyższy,
silnie umięśniony chłopak. Miał szeroką twarz o śniadej, niemal ciemnej cerze i wąsko
rozstawionych oczach. Kiedy rozchylił usta w grymasie, który miał być uśmiechem, ukazał
sczerniałe, krzywe zęby.
- Podsłuchiwanie świadczy o braku wychowania, Norysie - odpowiedział Zekk.
Spojrzenie przywódcy gangu spoczęło na drogocennym jaju, które chłopiec
odruchowo przycisnął do piersi.
- Popatrzcie tylko, co takiego znalazł ten mały śmieciarz! - zakpił Norys. - Hej,
posłuchajcie wszyscy! Wygląda na to, że dzisiaj na kolację będziemy jedli jajecznicę.
Lowbacca warknął tak głośno, że wystraszył kilkoro Zagubionych. Obnażył długie
kły, charakterystyczne dla Wookiech. Zekk sprawiał jednak wrażenie zdenerwowanego.
Zapewne obawiał się, że nie będzie mógł tak szybko uciekać, trzymając drogocenny
przedmiot.
- Na co potrzebne wam to jajo? - odezwał się rzeczowo Jacen.
- Norys chce je mieć tylko dlatego, żebym ja go nie miał - wyjaśnił Zekk. -
Prawdopodobnie je rozbije, gdyż nie ma pojęcia, ile jest warte.
Tenel Ka trzymała teraz w obu dłoniach krótkie sztylety, w każdej chwili gotowe do
rzucenia. Zagubieni spojrzeli na nią i na Wookiego, po czym przenieśli spojrzenia na Zekka i
bliźnięta, zapewne uważając, że poradzą sobie z nimi bez trudu.
- W takim razie... - zaczął Zekk, powoli wyciągając ręce z jajem przed siebie, w stronę
krzepkiego członka gangu, jakby niechętnie zamierzał je oddać -jedynym rozsądnym
wyjściem jest... ucieczka!
Obrócił się na pięcie i jak wicher pomknął ku wlotowi zdewastowanego
napowietrznego chodnika. Pod wpływem drgań, wywołanych uderzeniami jego stóp, od
ściany oderwała się kolejna płyta i bezszelestnie zniknęła w mrocznej czeluści. Młodzi Jedi
zareagowali równie szybko. Puścili się śladami przyjaciela i pobiegli chybotliwym
chodnikiem, kończącym się w ścianie sąsiedniego gmachu.
Członkowie gangu zawyli z wściekłości i rzucili się w pościg, dla postrachu obijając
topornymi nożami i kastetami o występy na ścianach chodnika.
Nagle Zekk, który dobiegł mniej więcej do środka zrujnowanego krytego przejścia,
stanął jak wryty. Jeszcze jedna osoba należąca do gangu, młoda kobieta wyglądająca chyba
nawet groźniej niż Tenel Ka, wyłoniła się z sąsiedniego wieżowca i złowieszczo zagrodziła
wylot chodnika.
Zekk spojrzał najpierw w jedną, a później w drugą stronę, jakby szukał natchnienia,
stojąc pośrodku chwiejącego się tunelu. Przez otwory po wybitych szybach i brakujących
płytach wpadały podmuchy chłodnego wiatru.
- Chcę być sprawiedliwy i dlatego pozwolę wam rozstrzygnąć ten problem -
powiedział, udając, że się doskonale bawi. - Macie jakiś pomysł?
Jaina starała się pomyśleć, czy nie mogłaby posłużyć się jakąś sztuczką, której
nauczył ich wujek Luke, kiedy przebywali w akademii Jedi. Gdyby miała czas się skupić,
zapewne potrafiłaby przemieścić jakiś przedmiot, posługując się Mocą, ale nie sądziła, by jej
wątłe siły mogły pomóc znaleźć wyjście z trudnej sytuacji.
Goniący pięcioro przyjaciół Norys zwolnił, ale się nie zatrzymał. Rozpierała go duma,
poczucie siły.
- Teraz oddasz mi to jajo, śmieciarzu, a wówczas może nie zrzucimy cię w przepaść! -
powiedział.
W tej samej chwili wszyscy usłyszeli przenikliwy pisk zwierzęcia, mrożący krew w
żyłach. Ogromny cień samicy jastrzębionietoperza przesunął się jak ciemna szmata po
popękanych szybach okien chodnika.
Stworzenie zaskrzeczało po raz drugi, po czym zawisnęło za oknem i uderzyło
dziobem w cienką drucianą siatkę, pozostałą w otworze po wybitej szybie. Samica zasyczała i
zaczęła pluć, usiłując rozszarpać dziobem strzępy siatki. Wpiła szpony w dolną część ramy i
kołysząc z boku na bok rozdwojonym językiem, próbowała dosięgnąć Norysa. Przerażony
przywódca gangu jęknął, po czym zachwiał się i cofnął jak rażony gromem.
Zekk ponownie przytulił jajo do piersi. Tymczasem Lowbacca, który ani na chwilę nie
przestał obserwować członkini gangu w drugim końcu przejścia, zagradzającej dalszą drogę,
dziko zaryczał i puścił się w jej stronę.
- O rety! - zakwilił Em Teedee. - Czy nikt nie będzie miał mi za złe, jeżeli znów
wyłączę zasilanie czujników optycznych? Nie mogę patrzeć na to wszystko!
Młoda kobieta, oszołomiona atakiem samicy jastrzębionietoperza i przerażona
warczącym futrzanym pociskiem pędzącym ku niej, odwróciła się i zniknęła.
- No to na co jeszcze czekamy? - krzyknęła Jaina.
Zekk pochylił się i tuląc kurczowo jajo, pobiegł za nią. Tenel Ka odwróciła się w
stronę stojących Zagubionych, uniosła oba sztylety, jakby zamierzała je rzucić, po czym,
wykorzystując całą siłę mięśni nóg, puściła się za przyjaciółmi.
Samica jastrzębionietoperza, ujrzawszy, że uciekli, po raz ostatni zaskrzeczała, a
potem odleciała, najwyraźniej zadowolona.
Biegnący Zekk usłyszał jeszcze okrzyk Norysa:
- Złapiemy cię następnym razem, śmieciarzu! Czy mnie słyszysz? Wcześniej czy
później i tak przyłączysz się do naszego gangu.
Zekk nie odpowiedział. Nadal wiódł młodych Jedi labiryntem klatek schodowych,
kołyszących się napowietrznych kładek, ruchomych schodów i turbowind, coraz wyżej i
wyżej, kierując się ku powierzchni. Ciężko dyszał, ale na jego zaczerwienionej twarzy
malowało się uniesienie. Przez cały czas nie przestawał triumfalnie się uśmiechać i przyciskać
drogocennego jaja do piersi.
- Pamiętam, jak mówiłeś, że jastrzębionietoperze mają krótką pamięć - powiedział,
kilkakrotnie chwytając powietrze między jednym a drugim słowem.
Jacen wzruszył ramionami, po czym spojrzał na chłopaka, jakby chciał go przeprosić.
- Czy nie cieszysz się, że nie miałem racji? - zapytał.
- Tak - przyznała Jaina. - Wszyscy się cieszymy.
- Chodźcie - przynaglił Zekk młodych Jedi. - Zanieśmy to do domu.
ROZDZIAŁ 4
Czworo młodych Jedi, zgłodniałych jak wilki, podążyło za Zekkiem do miejsca, które
chłopak nazywał swoim domem. Większość mieszkańców Coruscant opuściła stolicę w
czasach toczonych w okresie Rebelii zaciętych walk, wskutek czego wiele lokali,
znajdujących się na środkowych poziomach miasta, stało pustych, chociaż nadawało się do
zamieszkania. W niektórych żyli ludzie, wdzięczni za to, że nie muszą szukać schronienia na
najniższych piętrach, wiecznie ciemnych, wilgotnych i zaniedbanych.
Od wielu lat jedno z takich mieszkań dzielił Zekk ze starym Peckhumem. Chudy
siwowłosy mężczyzna nie miał stałej pracy, ale od czasu do czasu podejmował się różnych
zadań. Najczęściej dostarczał towary na pokładzie „Piorunochronu”, pokiereszowanego
towarowego transportowca, albo wykonywał prace, zlecane przez władze Nowej Republiki.
Stary pilot i Zekk zaprzyjaźnili się i pomagali sobie, jak ojciec i syn. Obaj byli zadowoleni z
tego, że mają gdzie mieszkać i w trudnych chwilach mogą liczyć na wzajemną pomoc.
Chłopak poprowadził czworo młodych Jedi ciemnymi korytarzami wiodącymi do jego
mieszkania. Kiedy w końcu wszyscy dotarli na miejsce, Jaina zauważyła, że Peckhum
zainstalował na ścianie obok drzwi nowy odbiornik informacji. Zapewne liczył się z
możliwością, że ktoś mógłby chcieć zostawić jakąś wideowiadomość, kiedy nikogo nie
będzie w domu.
- Możemy tu trochę odetchnąć - oświadczył Zekk. Przycisnął lewą dłonią jajo
jastrzębionietoperza do piersi i zaczął przebierać zwinnymi palcami prawej po klawiaturze
urządzenia umożliwiającego wejście do mieszkania.
Metalowe drzwi odsunęły się na bok, ukazując oczom czworga przyjaciół wnętrze
pełne najróżniejszych przedmiotów. We wszystkich pokojach piętrzyły się stosy znalezionych
albo wymontowanych przyrządów i automatów, a także częściowo naprawionych
zabytkowych urządzeń, o których przeznaczeniu nikt już dzisiaj nie pamiętał. W apartamencie
fruwał mały ptak o szafirowym upierzeniu. Jaina nie potrafiłaby powiedzieć, czy był
własnością mieszkańców, czy tylko zabłądził, szukając czegoś odpowiedniego do budowy
gniazda.
Przy chwiejącym się stole siedział starszawy mężczyzna i spoglądał na manifest
okrętowy, widoczny na ekranie zniszczonego komputerowego notatnika. Miał długie proste
siwe włosy i pomarszczoną twarz, porośniętą co najmniej kilkudniową szczeciną. Na widok
Zekka szeroko się uśmiechnął, po czym wstał od stołu.
- Jak to dobrze, że wróciłeś - powiedział, a później przeniósł spojrzenie na czworo
młodych Jedi. - Widzę, że zaprosiłeś gości. Witajcie, młodzi przyjaciele.
Zekk upewnił się, że drzwi wejściowe zamknęły się za nimi, a Jacen natychmiast
podjął próbę pochwycenia latającego ptaka. Tenel Ka spoglądała podejrzliwie na stosy pudeł i
urządzenia, jakby szukała pośród nich ukrytych pułapek. Lowie, pragnąc zapoznać się z
nieznanymi woniami przyrządów elektronicznych, kilka razy pociągnął nosem.
Tymczasem Zekk podszedł do stołu i z promiennym uśmiechem wyciągnął ręce w
stronę Peckhuma, pokazując cętkowane jajo jastrzębionietoperza.
- Popatrz, jaki skarb znaleźliśmy - powiedział. - Jak myślisz, ile za nie dostaniemy?
Mężczyzna pokiwał entuzjastycznie głową, po czym delikatnie wyjął jajo z dłoni
chłopaka.
- Przypuszczam, że ponad sto kredytów - odparł. - Słyszałem, że wiele ogrodów
zoologicznych i ośrodków biologicznych chciałoby zdobyć takie cacko.
- Tylko upewnijcie się, że pisklę będzie dobrze traktowane - odezwał się poważnie
Jacen. - Obiecałem to jego matce.
Peckhum roześmiał się, kręcąc głową.
- Nigdy nie zrozumiem was, rycerzy Jedi - powiedział. - Myślę jednak, że to nie
będzie bardzo trudne. Prawdę mówiąc, chyba zacznę od rozmowy z twoją matką. Mówiono
mi kiedyś, że przywódczyni Nowej Republiki poszukuje jakiegoś niezwykłego, egzotycznego
stworzenia.
Zdumiony chłopiec zamrugał powiekami bursztynowych oczu.
- Nasza matka zaczęła zbierać okazy niezwykłych zwierząt? - zapytał. - Mogła
przecież poprosić mnie...
Peckhum wzruszył ramionami.
- Nie pytałem, dlaczego tego poszukuje - stwierdził. - Domyślam się, że chodzi o
prezent dla jakiegoś dyplomaty. Przypuszczam, że to jajo byłoby doskonałym upominkiem,
gdyby zostało umieszczone w odpowiednim inkubatorze.
Jaina rozejrzała się, czy mogłaby gdzieś usiąść, i w końcu zdecydowała się na stos
połatanych i wypranych pledów, które stary Peckhum bez wątpienia zamierzał sprzedać
jakiemuś handlarzowi. Zekk pospieszył do pomieszczenia pełniącego funkcję kuchni, po
czym zajął się przygotowaniem obiadu.
- Ostatnio, kiedy się widzieliśmy, Peckhumie - odezwała się Jaina tonem
przyjacielskiej pogawędki - starałeś się stawić czoło bestii, która wyłoniła się z ostępów
dżungli na Yavinie Cztery.
Peckhum nerwowo się roześmiał. Zapewne dobrze pamiętał tamte chwile.
- Od wielu lat nie byłem tak przerażony jak wówczas - przyznał. - Miejmy nadzieję, że
z każdym dniem wasz księżyc staje się coraz bardziej cywilizowany.
- Czy wybierasz się wkrótce z następnym transportem do akademii Jedi? -
zainteresował się Jacen.
- Nie, zlecono mi dokonanie przeglądu zwierciadeł, umieszczonych na orbicie wokół
Coruscant - odparł mężczyzna. - To niewdzięczna praca, ale dobrze płatna... a przecież ktoś
musi ją wykonać. A poza tym, to nic trudnego, jeżeli spojrzeć na to od tej strony.
Ponieważ niemal całą powierzchnię Coruscant zajmowało miasto, inżynierowie już
dawno opracowali sposób, dzięki któremu ludzie mogli mieszkać nawet w bardzo zimnych,
południowych i północnych rejonach planety. Na orbicie umieszczono ogromne zwierciadła,
które odbijały promienie słońca, aby później skupić je i skierować w tamte okolice. Dzięki
temu uzyskiwano wystarczająco dużo ciepła, żeby stopić podbiegunowe lody i umożliwić
milionom ludzi zamieszkanie nawet w tych niegościnnych miejscach.
Jaina dobrze rozumiała wszystkie kłopoty techniczne, związane z automatycznym
kierowaniem ogromnych zwierciadeł w taki sposób, żeby odbite promienie padały pod
odpowiednimi kątami. Zajęcie, polegające na okresowym sprawdzaniu poprawności działania
luster, przypominało trochę pracę starożytnych latarników, którzy także kontrolowali pracę
morskich latarń, rozmieszczonych wzdłuż skalistych wybrzeży.
- Taka praca może być świetną okazją do oddawania się rozmyślaniom - stwierdziła
Tenel Ka.
- To prawda - przyznał Peckhum. - Chciałbym tylko, żeby jej warunki nie były tak...
surowe.
- A właściwie dlaczego warunki pracy w orbitalnej stacji kontrolnej są surowe? -
zapytała Jaina. - Czy nie ma tam żadnych urządzeń zapewniających rozrywkę? Żadnych
automatów, przygotowujących posiłki?
Peckhum parsknął.
- Projektanci stacji przewidzieli i jedne, i drugie. Co z tego, kiedy nie działają. Stacje,
kontrolujące pracę zwierciadeł, umieszczono na orbitach bardzo dawno, jeszcze zanim całą
władzę przejął Imperator. W czasach Imperium uważano pracę w nich za rodzaj kary, na jaką
skazywano szturmowców odmawiających wykonania rozkazu.
Automaty przygotowujące posiłki, urządzenia dostarczające rozrywek, systemy
regulacji temperatury czy nawet aparatura telekomunikacyjna - to wszystko coraz częściej się
psuje. Nie słyszałem, żeby jacyś technicy chcieli odwiedzić taką stację, by dokonać przeglądu
urządzeń. Widocznie Nowa Republika musi myśleć o tylu innych sprawach, że nie ma czasu
zająć się jakością holowideogramów w jakiejś stacji kontrolującej ustawienie zwierciadeł!
Jaina zacisnęła wargi i oparła brodę na dłoniach.
- Chyba znam powód tych usterek i niedomagań - oznajmiła. - Zapewne
wystarczyłoby tylko zainstalować nową centralną jednostkę wielozadaniową. Możliwe, że
wyeliminowałoby to wszystkie awarie.
Peckhum wyłączył komputerowy notatnik, po czym wsunął go do skórzanej torby,
przewieszonej przez oparcie krzesła.
- Mówisz tak, jakbym sam tego nie wiedział - odparł. - Takie jednostki są jednak
strasznie drogie, a poza tym bardzo trudno je otrzymać. Pięciokrotnie prosiłem o przysłanie
nowej i za każdym razem spotykałem się z odmową. Odpowiadano mi, że „środki, jakimi
dysponuje Nowa Republika, muszą być przydzielane tam, gdzie są najbardziej potrzebne”. -
Peckhum powiedział to tak, jakby cytował słowa oficjalnego raportu. - Widocznie moich
potrzeb nie uważa się za najpilniejsze. - Potarł zarost na policzku. - No cóż, jakoś będę musiał
sobie radzić. Najważniejsze, że mam pracę. W zeszłym miesiącu wydałem kilka własnych
kredytów i kupiłem kieszonkowy odtwarzacz hologramów. Zabiorę go ze sobą. Będzie musiał
mi wystarczyć.
Z kuchni wyszedł Zekk, trzymając tacę ze stosem samopodgrzewających się
pojemników z racjami żywnościowymi.
- Chyba wiem, gdzie można zdobyć taką centralną jednostkę wielozadaniową -
powiedział, dotykając brodą puszki umieszczonej na wierzchołku stosu. - Pamiętacie ten stary
wahadłowiec, który znaleźliśmy? Z pewnością miał na pokładzie wiele podsystemów. Musiał
być wyposażony w coś, co kontrolowałoby działanie wszystkich równocześnie.
- Z pewnością był - stwierdziła Jaina, energicznie kiwając głową. - Wszystkie stare
pasażerskie wahadłowce miały podobny system. Może był nieporęczny, ale funkcjonował bez
zarzutu.
Peckhum wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale po chwili zmarszczył czoło.
- No cóż, wyruszam w drogę jutro rano, a poza tym wcale nie jestem pewien, czy
umiałbym sam zainstalować taką jednostkę, nawet gdybyście mi ją dali - powiedział.
Zekk machnął lekceważąco ręką.
- Nie przejmuj się tym - oświadczył beztrosko. - Zanim wrócisz, zdobędę to
urządzenie. Obiecuję.
- A kiedy wyprawisz się znów do takiej stacji, polecimy z tobą i pomożemy ci je
zainstalować - zaproponowała Jaina, czując nadarzającą się okazję. Lowbacca także ryknął,
wyraźnie zainteresowany tym pomysłem.
W oczach starego mężczyzny pojawiły się iskry zdumienia i zachwytu.
- No cóż, myślę, że może się wam udać - powiedział. - Uczcijmy to porządnym
obiadem.
Jednym ruchem ręki zgarnął z blatu koślawego stołu różne przedmioty, robiąc
miejsce, na którym Zekk mógłby postawić tacę ze stosem racji żywnościowych.
Ciemnowłosy chłopak przez chwilę przyglądał się puszkom, po czym wręczył wszystkim po
jednej. Otwarcie wieczek uruchomiło ukryte w dnach podgrzewacze i wkrótce ze środka
każdego pojemnika zaczęły wydobywać się obłoczki pary.
Jaina kilka razy podejrzliwie pociągnęła nosem, a Jacen szturchnął widelcem
zawartość puszki. Tenel Ka poświęciła uwagę napisom, widocznym na przyklejonej do
pojemnika etykiecie. Lowie wyraził swoje wątpliwości przeciągłym warknięciem.
- Nie powinien pan tak narzekać, panie Lowbacco - odezwał się Em Teedee. - Jestem
przekonany, że to coś pożywnego. Widzi pan? Na znak, że zawartość nadaje się do spożycia,
na etykiecie odciśnięto imperialną pieczęć.
Zekk uniósł jeden z pojemników.
- To stare racje żywnościowe, jakie wydawano szturmowcom - oznajmił z dumą. - W
jednym z niższych budynków znaleźliśmy imperialny magazyn z zapasami żywności.
Możliwe, że te racje nie są bardzo smaczne, ale zawierają wszystkie składniki, niezbędne dla
organizmu człowieka.
Tenel Ka wbiła widelec w nieapetyczną masę, po czym uniosła do ust, by po chwili
mruknięciem przyznać rację chłopakowi.
- Całkiem znośne - oświadczyła.
Jaina zamieszała szarawą, podobną do kitu substancję, po czym uśmiechnęła się na
widok Zekka, który właśnie próbował zawartość swojego pojemnika. Po chwili i ona wzięła
do ust małą porcję i stwierdziła, że nie czuje w ustach nieprzyjemnego smaku, jakiego
podświadomie oczekiwała. Prawdę mówiąc, nie poczuła żadnego smaku, więc zaczęła jeść,
nie chcąc okazać się nieuprzejma. Kiedy skończyła, wstała od stołu i spojrzała w zielonkawe
oczy Zekka.
- Czy pozwolisz, że teraz my zaprosimy cię na obiad? - zapytała.
Zekk uśmiechał się, usłyszawszy tę propozycję.
- Bardzo chętnie - odparł. - Kiedy?
- No cóż - rzekła Jaina. Zastanawiając się, przygryzła dolną wargę. - Ponieważ
Peckhum odlatuje jutro rano, dlaczego nie miałbyś przyjść do Pałacu Imperialnego jutro
wieczorem? Przed południem rodzice zabierają nas na wycieczkę, ale po południu wydajemy
coś w rodzaju uroczystego bankietu. Takie przyjęcia są co prawda strasznie nudne, chcemy
cię ugościć. Myślę, że uda mi się załatwić ci zaproszenie.
- Naprawdę? - zapytał z nadzieją chłopak.
- Jasne - odparła Jaina.
- To prawda - przyznał Jacen. - Przypuszczam, że Threepio, obsługując nas, napracuje
się jak nigdy przedtem.
ROZDZIAŁ 5
Padające ogromne płatki śniegu były ledwo widoczne na tle wszechobecnej bieli
podbiegunowych rejonów Coruscant. Jak okiem sięgnąć królowały śnieg i lód, pokrywające
wszystkie góry. Powietrze, wypuszczane przez Jainę, tworzyło przed jej twarzą obłoczki pary.
Dziewczyna czuła rozkoszne mrowienie nosa i gardła, drażnionych przez lodowate, ale czyste
i świeże powietrze, którym oddychała.
W przeciwieństwie do niego tauntaun, którego dosiadała, po prostu śmierdział.
Zwierzę powinno być porządnie wytresowane i czyste, ale Jaina nie sądziła, żeby bothański
hodowca, opiekujący się bestiami w podbiegunowych stajniach, poświęcał tyle samo czasu na
utrzymywanie stworzeń w czystości, co na ich trenowanie.
Tauntaun był porośniętym białą sierścią śnieżnym gadem, z którego łba wyrastały
zakrzywione rogi. Zwierzę biegało na silnie umięśnionych trójpalczastych tylnych łapach,
ukształtowanych w taki sposób, żeby mogło dosyć szybko przedzierać się przez śnieżne
zaspy. Macierzystym światem tych bestii była lodowa planeta Hoth, na której Sojusz
Rebeliantów założył przed wielu laty tajną bazę. Niedawno pewien przedsiębiorczy hodowca
sprowadził kilka takich gadów do urządzonej w podbiegunowych okolicach Coruscant stajni i
proponował przejażdżki entuzjastom sportów zimowych, którzy spędzali wolny czas w tych
stronach. Okazało się jednak, że po przetransportowaniu na inny świat tauntauny stały się
narowiste i uparte. Jaina nie mogła zrozumieć, jakim cudem przejażdżka na grzbiecie
zwierzęcia może sprawić komukolwiek przyjemność.
Kiedy starała się dogonić Jacena, jadącego przed nią także na tauntaunie, jej bestia bez
przerwy szarpała łbem, zapewne usiłując pozbyć się wędzidła z pyska. Anakin jechał za
plecami ojca, który z kolei podążał śladami Leii. Han Solo uważał się za specjalistę od
jeżdżenia na grzbietach tych upartych stworzeń, ale Jaina nie mogła powstrzymać chichotu na
widok kłopotów ojca z rumakiem, skaczącym dziko po śnieżnym pustkowiu.
Dziewczyna najbardziej cieszyła się z okazji spędzenia kilku godzin z rodziną, z
daleka od zatłoczonych i gwarnych pomieszczeń metropolii. Cieszyła się, że dzieci mogą być
po prostu dziećmi, a rodzice - zwyczajnymi rodzicami... choćby tylko przez krótki czas.
Lowie postanowił zostać w towarzystwie swojego wuja, Chewbaccy, a Threepio
zaproponował Tenel Ka, że pokaże jej najtrudniejsze tory przeszkód na Coruscant.
Niedługo Jaina, Jacen i ich przyjaciele mieli wrócić do akademii Jedi na dalszą część
nauki, a Han i Leia musieli znów zająć się rozwiązywaniem problemów, związanych z
umacnianiem Nowej Republiki.
Na razie jednak wszyscy przebywali na wakacjach.
- Pościągajmy się! - zaproponował Jacen, pochylając się na grzbiecie tauntauna.
Jaina natychmiast postanowiła podjąć rzucone przez brata wyzwanie.
- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała, po czym także pochyliła się i wbiła pięty
w boki swojego śnieżnego gada.
Kiedy jednak Jacen wydał dziki okrzyk, chcąc zachęcić swoją bestię do pośpiechu,
jego tauntaun przystanął i za żadne skarby nie chciał zrobić ani kroku dalej.
Tymczasem wierzchowiec Jainy pogalopował tak szybko, jak potrafił, ale dziewczyna
nie miała czasu, żeby cieszyć się ze zwycięstwa. Wszystko wskazywało na to, że czeka ją tyle
samo kłopotów z powstrzymaniem swojego gada co jej brata ze zmuszeniem swojego do
ruszenia w dalszą drogę.
- Jeszcze trochę zupy? - zapytała Leia, pochylając się nad wbitym w jakąś zaspę
termicznym pojemnikiem.
Jaina pokręciła głową.
- Nie sądzę, żebym mogła przełknąć chociaż łyk, mamo - powiedziała.
- Hej, a ja poproszę jeszcze trochę - odezwał się Jacen.
- I ja także - zawtórował Anakin.
- Powiedzmy, że razem ze mną będzie trzech głodnych mężczyzn z rodziny Solo -
dodał Han, wręczając swój kubek i obdarzając Leię szelmowskim uśmiechem. - Nigdy nie
potrafię odmówić, kiedy częstujesz czymś, co przygotowałaś specjalnie z myślą o wycieczce.
- Tak, przypuszczam, że potrafię naciskać guziki automatu przygotowującego posiłki
zręczniej niż jakakolwiek inna znana ci osoba - odparła cierpko Leia.
Jaina westchnęła, zadowolona, że wreszcie ma okazję chociaż trochę odpocząć. Przez
kilka następnych godzin po zakończeniu przejażdżki na grzbietach tauntaunów zjeżdżali na
turbonartach, rzucali się pigułami, a nawet budowali zamki ze śniegu. Teraz, siedząc
wygodnie na grubej warstwie izolacyjnej termopianki, dziewczyna wyciągnęła ręce i zaczęła
chwytać osiadające na jej rękawicach płatki śniegu.
- Chciałabym, żebyśmy mogli robić to częściej - powiedziała.
- Może powinniśmy - zgodziła się jej matka.
Anakin skończył siorbać resztę zupy ze swojego kubka.
- Ja także niedługo polecę do akademii Jedi - oznajmił. - Będziemy mogli wówczas
częściej jadać razem posiłki.
- Och, dobrze, że mi o tym przypomniałeś - rzekła Leia. - Pamiętajcie, że dzisiaj
wieczorem wydaję bardzo ważne przyjęcie na cześć nowej ambasador Alfy Karnaka.
- Gdzie jest ta Alfa Karnaka? - zainteresował się Jacen. - Chyba nigdy o niej nie
słyszałem.
- Jeszcze dalej niż gromada gwiezdna Hapes - odparła jego matka. - W pobliżu
systemów jądra galaktyki.
- Czy to właśnie w pobliżu jądra znajdują się systemy będące ostatnimi bastionami,
jakie dochowują wierności Imperium? - zapytała Jaina.
- Jasne, że tak - odparł Han Solo. - To właśnie dlatego to przyjęcie jest tak ważne dla
waszej matki. Będziecie musieli zachowywać się, jak najlepiej umiecie.
Jacen jęknął.
- Jeżeli to takie ważne, dlaczego my musimy uczestniczyć w tym bankiecie?
Leia obdarzyła go ciepłym uśmiechem.
- Zależy mi na tym, żebyście poznali nową panią ambasador. Musicie wiedzieć, że w
społeczeństwie Alfy Karnaka dzieci odgrywają bardzo ważną rolę. Są traktowane jak
drogocenne skarby, z każdym dniem coraz bardziej wartościowe. W społeczności Karnaka
wielodzietne rodziny cieszą się największym szacunkiem. Część ich rządu stanowi rada
zajmująca się tylko problemami dzieci.
- Blasterowe błyskawice - mruknął Jacen. - Zupełnie zapomniałem. Przecież
zaprosiliśmy Zekka na dzisiejszy wieczór.
- Czy mógłby przyjść na ten bankiet, mamo? - zapytała błagalnie Jaina.
Leia wyglądała na zakłopotaną. Jaina rzadko widywała ten wyraz na twarzy matki.
- Zekk? Wasz młody przyjaciel? - zapytała. - Ten sam, który kiedyś nie miał gdzie
mieszkać?
- Czy nie mówiłaś zawsze, że liczy się charakter, a nie to, gdzie kto mieszka i skąd
pochodzi? - odezwała się Jaina, jakby chcąc się usprawiedliwić.
- No, ta-a-a-k... - odparła Leia, wyraźnie przeciągając to słowo.
- Proszę cię, mamo, zgódź się! - nalegała dziewczyna. - Jeżeli się zgodzisz, pozwolę
nawet, żebyś zaplotła moje włosy - dodała z nadzieją.
Spojrzała na braci, jakby szukając u nich poparcia, i zauważyła na twarzy Anakina ów
szczególny wyraz, jaki malował się na niej zawsze, ilekroć młodszy brat usiłował rozwiązać
jakiś trudny problem.
- Jeżeli ci z Karnaka tak bardzo cenią dzieci, czy ich pani ambasador nie będzie
jeszcze szczęśliwsza, jeżeli przy stole ujrzy o jedno dziecko więcej? - zapytał w końcu
chłopiec.
Twarz jego matki natychmiast się rozchmurzyła.
- Tak, oczywiście. Masz rację. Wasz przyjaciel Zekk będzie mile widzianym gościem.
Prawdę mówiąc, uważam, że powinniście zaprosić także Tenel Ka i Lowiego.
Jaina roześmiała się, nie kryjąc wielkiej ulgi.
- Wspaniale! Zaproszę ich, kiedy powrócimy.
Jacen, który także skończył jeść zupę, wstał i zapytał:
- Czy musimy wracać już w tej chwili? Han zerknął na chronometr.
- Nie, została nam jeszcze godzina albo dwie - odparł.
- No cóż, w takim razie - zaczął chłopiec - pościgajmy się, kto będzie pierwszy u stóp
tamtej góry!
Wszyscy się roześmieli, a potem zaczęli pospiesznie przypinać turbonarty.
ROZDZIAŁ 6
Tego samego wieczora o umówionej godzinie Zekk pojawił się przed bramą i został
wpuszczony do ogromnego pałacu. Strażnicy Nowej Republiki sprawdzili, czyjego nazwisko
figuruje na liście zaproszonych gości, po czym wskazali mu jeden z eleganckich, kolebkowo
sklepionych korytarzy. Chociaż chłopak znał drogę do komnat Jacena i Jainy, umundurowani
żołnierze nalegali, że będą jego oficjalną „eskortą”. Zekk był tym wszystkim cokolwiek
onieśmielony.
W nowych, odświętnych, ale niewygodnych szatach czuł się dziwnie skrępowany,
wiedział jednak, że podczas oficjalnego bankietu powinien być elegancko ubrany. Przyrzekł
sobie w duchu, że nie wprawi nikogo w zakłopotanie. Najbardziej zależało mu na tym, by nie
przynieść wstydu bliźniętom.
Zanim stary Peckhum odleciał do orbitalnej stacji, by samotnie dokonać przeglądu
urządzeń kontrolujących ustawienie ogromnych zwierciadeł, pomógł Zekkowi wybrać kilka
części odpowiedniego na tę uroczystość stroju. Później młodzieniec wyruszył na
poszukiwania stosownej marynarki, którą udało mu się w końcu zdobyć dzięki temu, że
sprzedał kilka najładniejszych świecidełek i zabytków ze swojej kolekcji. Teraz, kiedy jechał
turbowindąna wyższy poziom, a potem kroczył labiryntem okazałych korytarzy, kierując się
ku apartamentom, zajmowanym przez przywódczynię Nowej Republiki, czuł się jak
prawdziwy strojniś.
Przed drzwiami zauważył go android protokolarny See-Threepio. Wprowadził
chłopaka do komnaty, po czym zamaszystym gestem złocistej ręki odprawił żołnierzy.
- Ach, cieszę się, że pan przyszedł, młody panie Zekku - powiedział. - Prawdę
mówiąc, trochę jednak się pan spóźnił. Będziemy musieli się pospieszyć. Trzeba będzie
jeszcze przygotować to i owo.
Zekk przeciągnął dłońmi po fałdach niewygodnego odświętnego ubrania.
- Co to znaczy, przygotować to i owo? - zapytał. - Jestem przecież gotów. Mam na
sobie uroczyste ubranie... czego jeszcze mi potrzeba?
Z głośnika w głowie Threepia wydobyło się kilka dźwięków do złudzenia
przypominających cmoknięcia. Android przesunął dłonią po gorsie koszuli Zekka.
- O rety - jęknął. - To ubranie jest naprawdę szykowne, ale przede wszystkim bardzo...
niezwykłe. Jeżeli moje bazy danych się nie mylą, przed kilkoma dziesięcioleciami było
uważane za dosyć modne. Powiedziałbym nawet, że ma całkiem dużą wartość historyczną.
Zekk poczuł nagle, że ogarnia go rozczarowanie. Poświęcił przecież tyle czasu i trudu,
aby prezentować się jak najlepiej. Uczynił naprawdę wszystko, co tylko było w jego mocy, a
gderliwy android, lekceważąc jego dobre chęci, w ciągu kilku sekund pozbawił go wszelkich
złudzeń.
Z bocznej komnaty niemal wybiegła Leia Organa Solo, ale na widok Zekka stanęła w
pół kroku. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Och... to znaczy, witaj, chłopcze - odezwała się po chwili. - Cieszę się, że
przyszedłeś.
Obejrzała go od stóp do głów, jakby chciała przeniknąć spojrzeniem na wylot. Zekk
zgrzytnął zębami, ale starał się nie dać poznać po sobie, że poczuł się zakłopotany. Był jednak
niemal pewien, że na jego policzkach pojawiły się szkarłatne plamy. Uroczysty strój, jaki
włożył specjalnie z myślą o bankiecie, wydawał mu się teraz równie śmieszny jak kostium
pajaca.
- Mam nadzieję, że nie sprawiam nikomu kłopotu... - zaczął i urwał, nie wiedząc, co
powinien powiedzieć. - To znaczy... Nie starałem się, żeby Jacen i Jaina mnie zaprosili...
- Nie przejmuj się tym, chłopcze - przerwała mu Leia, a potem obdarzyła chłopaka
ciepłym uśmiechem. - Nowa pani ambasador z Alfy Karnaka przybyła z własną gromadką
dzieci, tak że możesz się uspokoić. Po prostu zachowuj się, jak najlepiej potrafisz.
Po chwili powrócił Threepio, niosąc kilka przedmiotów mających poprawić wygląd
zewnętrzny gościa.
- Młody panie Zekku, przypuszczam, że powinniśmy zacząć od czesania włosów -
oznajmił. - Wszyscy muszą się prezentować jak najbardziej okazale. Ten bankiet jest dla
Nowej Republiki sprawą honoru. Jaka szkoda, że nie udało mi się dotrzeć do tych starych baz
danych, które zawierały informacje na temat zwyczajów panujących na Alfie Karnaka!
Wygląda na to, że moi programiści zupełnie o nich zapomnieli. - Zaczął czesać włosy Zekka.
- O rety, z pewnością powinno sieje ostrzyc! Hmmm, jestem ciekaw, czy mielibyśmy na to
chociaż trochę czasu...
Do Zekka, stojącego nieruchomo i poddającego się zabiegom przesadnie troskliwego
androida, podbiegły bliźnięta, by powitać przyjaciela. Przygładzone, proste włosy chłopca
wyglądały naprawdę niezwykle, a jego twarz została tak dokładnie umyta, że Jecen tylko z
trudem go rozpoznał.
- Witaj, Zekku! - zawołała Jaina, naprawdę ucieszona pojawieniem się gościa, ale na
widok niezwykłego ubrania przyjaciela przycisnęła palce do ust, z trudem tłumiąc chichot.
Chłopak poczuł, że rumieńce wstydu na jego twarzy przybierają intensywniejszy odcień.
Spróbował wyrwać się z objęć nieustannie zrzędzącego androida, ale Threepio
przypomniał mu surowo:
- Przecież jestem protokolarnym androidem, proszę pana, i doskonale wiem, jak
powinno się wyglądać podczas takich uroczystości.
Zekk nie zamierzał się z nim sprzeczać, ale kilkakrotnie skrzywił się, kiedy Threepio
uparcie rozczesywał jego włosy.
- Nie jestem pewien, czy to był dobry pomysł - powiedział, zwracając się do bliźniąt. -
Pamiętajcie o tym, że nie znam się na dyplomacji. Nie wiem niczego na temat dobrych manier
ani etykiety.
Jaina się roześmiała.
- Nie przejmuj się tym - odrzekła. - Kieruj się zdrowym rozsądkiem we wszystkim, co
będziesz robił albo mówił, i przyglądaj się temu, co będą robili inni. To uroczysty
dyplomatyczny bankiet, w trakcie którego będziesz musiał postępować zgodnie z wieloma
nudnymi ceremoniami, ale jedzenie powinno być wyśmienite. Z pewnością będzie ci
smakowało.
Zekk nie uznał za słuszne przypomnieć dziewczynie, że bardzo łatwo było jej mówić
takie rzeczy. Przecież uczono ją przez tyle lat dyplomatycznych procedur i ceremoniałów, że
teraz niemal instynktownie wiedziała, jak powinna zachowywać się w różnych sytuacjach. On
jednak nie był wychowywany w taki sposób. Pomyślał, że cała impreza będzie jedną wielką
katastrofą.
See-Threepio, który w końcu chyba zrezygnował z całkowitego rozczesania włosów
gościa, stał teraz przed nim i z rozpaczą załamywał złociste ręce.
- O rety - westchnął w końcu. - Mam wrażenie, że to wszystko nie wypadnie najlepiej.
Zekk nie mógł się z nim nie zgodzić.
Kiedy wszyscy wchodzili do wielkiej sali, w której zwykle urządzano oficjalne
bankiety, na końcu grupy kroczyła Tenel Ka, dobrze świadoma wszystkiego, co j ą czeka. Oto
miała uczestniczyć w bardzo ważnej dyplomatycznej uroczystości. Przecież właśnie do tego
przygotowały ją surowe nauki babki, jakich wysłuchiwała w komnatach królewskiego dworu
Hapes. Tenel Ka była księżniczką, następczynią hapańskiego tronu i przyszłą władczynią
systemów gwiezdnych tworzących gromadę Hapes. Dotychczas robiła jednak wszystko, żeby
unikać takich przyjęć. Zamiast tego spędzała cały wolny czas na niegościnnej Dathomirze,
rodzimej planecie matki, gdzie mogła ćwiczyć i żyć jak prawdziwa wojowniczka. Pochodząca
z Hapes babka dziewczyny sprzeciwiała się kierunkowi wychowania, w jakim zdecydowała
się podążać księżniczka, ale Tenel Ka miał na ten temat odmienne zdanie. Wiele razy
udowodniła, że potrafi być stanowcza.
Teraz kroczyła za Jacenem, Jaina i Zekkiem w towarzystwie Lowbaccy i milczącego
młodszego brata bliźniąt, Anakina. Miała na sobie krótki, dopasowany do gibkiego ciała strój,
wykonany z barwnych kawałków jaszczurczej skóry, specjalnie na tę okazję pociągnięty
naoliwioną szmatką i wypolerowany, tak by połyskiwał przy każdym ruchu. Jej silnie
umięśnione ręce i nogi były obnażone, ale dziewczyna miała na ramionach fałdzistą pelerynę
barwy ciemnej zieleni.
Przez wiele ostatnich miesięcy przebywała w akademii Jedi, znajdującej się na
Yavinie Cztery, a wcześniej mieszkała na Dathomirze w górskiej osadzie, pośród klanu kobiet
ze Śpiewającej Góry. Nie nawykła do życia w pałacowych komnatach hapańskiego dworu, a
zatem traktowała wydany na cześć pani ambasador z Alfy Karnaka uroczysty bankiet jako
jeszcze jedno wyzwanie, któremu musi stawić czoło.
Lowbaccę przy tej okazji wykąpano i wysuszono, a jego sierść starannie rozczesano,
dzięki czemu wysoki Wookie, pozbawiony sterczących we wszystkie strony kudłów, sprawiał
wrażenie jeszcze chudszego niż w rzeczywistości. Zaczynające się nad lewym okiem
pasemko ciemniejszych włosów zostało również dokładnie uczesane. Lowie wyglądał teraz
zabójczo przystojnie... rzecz jasna, jąkną Wookiego.
Na czele procesji, poprzedzając Hana i Leię, kroczył poważny i dumny See-Threepio,
któremu wydawało się, że eskortuje całą grupę. Kiedy wszyscy znaleźli się przed drzwiami do
wielkiej sali bankietowej, stojący po obu stronach strażnicy Nowej Republiki rozsunęli
skrzydła na boki. Leia, wyglądająca w śnieżnobiałej szacie jak królowa, ujęła Hana pod rękę i
weszła do środka. Mimo iż przywódczyni Nowej Republiki nie była zbyt wysoka, sprawiała
wrażenie osoby pewnej siebie i wyjątkowo energicznej. Przypominała baterię, naładowaną do
granic możliwości. Tenel Kaja podziwiała.
Okazało się, że wszyscy zaczęli wchodzić do sali bankietowej w najodpowiedniejszej
chwili. Kiedy gospodarze przechodzili przez próg jednych drzwi, drugie, umieszczone po
przeciwnej stronie, właśnie się otwierały, ukazując wchodzącą panią ambasador Alfy
Karnaka, kroczącą na czele grupy ośmiorga własnych dzieci.
Dyplomatka wyglądała jak stóg siana, z którego sterczały we wszystkie strony
brązowe włosy. Przypominała wielkie jajo porośnięte sierścią tak długą, że całkowicie
ukrywała jej ciało. Trudno nawet było dostrzec błyszczące wśród zmierzwionych splotów
oczy pani ambasador, a kiedy istota podchodziła do wielkiego stołu, nie było także widać
ukrytych pod długimi włosami nóg. Po chwili dyplomatka z Alfy Karnaka spoczęła na
krześle, ustawionym u szczytu stołu tuż obok krzesła, przeznaczonego dla przywódczyni
Nowej Republiki. Po chwili i Leia zajęła swoje miejsce, a z drugiej strony usiadł Han Solo.
Ośmioro dzieci pani ambasador było miniaturowymi kopiami matki, również
wyglądającymi jak włochate stogi siana. Spiesząc się, pociechy zaczęły zajmować miejsca
przy stole. Sierść dziewczynek zapleciono w warkoczyki, przewiązane różnobarwnymi
wstążkami, a sploty włosów chłopców zakończono niewielkimi, dźwięczącymi przy - każdym
ruchu dzwonkami. Wszystkie pociechy sprawiały wrażenie doskonale wychowanych i
siadając na wyznaczonych miejscach wzdłuż dłuższego boku stołu, zachowywały się
nienagannie.
Tenel Ka była rada, że i ona pomyślała o wpleceniu barwnych wstążek w złocistorude
włosy. Czasami, kiedy przebywała w sali audiencyjnej hapańskiego dworu, zdarzało się jej
widywać przybyszów z Alfy Karnaka. Włochate istoty, na ogół bardzo nieśmiałe i hołdujące
przedziwnym obyczajom, były jednak niezwykle przyjacielskie i wyrozumiałe.
Tenel Ka siedziała obok Lowbaccy, a Jacen, Jaina oraz ich przyjaciel zajęli miejsca
bliżej szczytu długiego wypolerowanego stołu. Młodszy brat bliźniąt, Anakin, obdarzony
niesamowitymi jasnobłękitnymi oczami, sprawiał wrażenie, że jest mu wszystko jedno, gdzie
usiądzie. Cierpliwie czekał, aż będzie mógł zająć miejsce pomiędzy Lowbaccą a Jacenem.
Zaaferowany See-Threepio krzątał się wokół stołu, raz po raz stawiając na nim różne
rzeczy i rozkoszując się wykonywanymi czynnościami. Był przecież protokolarnym
androidem, zaprogramowanym specjalnie do takich zajęć - skomplikowanych i
wymagających wielkiego taktu ceremonii dyplomatycznych, nie mających nic wspólnego z
awanturniczymi przygodami, podczas których żądano od niego, aby wykazywał się odwagą.
Przed błyszczącymi talerzami, które postawiono na stole przed każdym z gości,
umieszczono kryształowy wazon z bukietem świeżych, ozdobnych i roztaczających miłe
wonie egzotycznych roślin. Hodowano je specjalnie w ogrodach botanicznych Coruscant i
dobierano w taki sposób, by wprawiały biesiadników w przyjemny nastrój.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca przy stole, Leia wstała i zaczęła wygłaszać uroczyste,
specjalnie przygotowane przemówienie. Serdecznie powitała panią ambasador i wyraziła
życzenie długiej i owocnej współpracy. Oświadczyła, że ma nadzieję, iż przyszłe stosunki
będą pełne przyjaźni i wzajemnej pomocy, a także poszanowania wzajemnych interesów
handlowych. W pewnej chwili szepnęła coś do Threepia, a wówczas złocisty android
skierował się do niewielkiej niszy, by po chwili powrócić z jakimś pakunkiem. Tenel Ka
natychmiast rozpoznała przenośną osłonę inkubacyjną kryjącą dobrze znany przedmiot o
zaokrąglonych kształtach.
- Hej, to przecież jajo jastrzębionietoperza, które znaleźliśmy! - wykrzyknął Jacen, nie
potrafiąc opanować zaskoczenia.
Leia uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową.
- To prawda - oświadczyła. - Mam nadzieję, że pani ambasador zechce przyjąć ten dar
tym chętniej, że dowiedziała się, iż znalazły go te same dzieci, z którymi zasiada teraz przy
stole.
Ręce dyplomatki z Alfy Karnaka zaczęły drżeć z podniecenia. Jej długie włosy zjeżyły
się z zachwytu, a tymczasem Leia ciągnęła:
- Pani ambasador, co prawda nie znamy jeszcze wszystkich panujących na Karnaku
zwyczajów, ale słyszeliśmy o pani wielkim zamiłowaniu do niezwykłych okazów flory i
fauny. Przekazano nam wiadomości o wspaniałych holograficznych dioramach i ogromnych
ogrodach zoologicznych, w których zwierzęta mogą żyć, nawet nie wiedząc o tym, że nie
przebywają na wolności. Pragnęłabym zatem, żeby zechciała pani przyjąć jako dar dla siebie i
swojego ludu to drogocenne jajo jastrzębionietoperza, jednego z najtrudniejszych do
pochwycenia stworzeń żyjących w Imperial City. Tylko niewiele okazów można znaleźć w
ogrodach zoologicznych, rozrzuconych po planetach całej galaktyki.
Zachwycona ambasador Alfy Karnaka zakwiliła jak małe dziecko.
- Ten dar z całą pewnością stanie się jednym z najwspanialszych okazów, jakie udało
nam się kiedykolwiek zdobyć - oświadczyła.
- Musi pani jednak otoczyć pisklę specjalną opieką - wtrącił się Jacen. - Obiecałem to
jego matce.
Włochata istota wcale nie uznała uwagi chłopca za niezwykłą czy nieuprzejmą.
- Daję ci na to uroczyste słowo honoru - odparła, kierując te słowa do Jacena.
Następnie zwróciła się do Leii i poruszając ustami, ukrytymi gdzieś między splotami
długich włosów, wygłosiła własne, równie starannie przygotowane przemówienie. Wyraziła
w nim mniej więcej te same pragnienia, które przed chwilą wypowiedziała przywódczyni
Nowej Republiki.
Tymczasem jej podobne do włochatych kulek dzieci wierciły się niespokojnie na
krzesłach, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy będą mogły zabrać się do jedzenia. Również
bliźnięta i pozostali młodzi Jedi czuli, że ich żołądki zaczynają wyprawiać dziwne harce. Han
Solo, ubrany odpowiednio okazale, raz po raz niespokojnie spoglądał na żonę, jakby źle się
czuł w koszuli ze sztywnym kołnierzykiem i wojskowym mundurze, na którym błyszczał rząd
medali. Tenel Ka ogarnęło współczucie na jego widok.
Kiedy przemówienie pani ambasador dobiegło końca, do sali bankietowej wkroczył
Threepio w towarzystwie toczącego się na kółkach pomocniczego robota wiozącego ogromną
wytłaczaną srebrną tacę. Ustawiono na niej ozdobne talerze, wypełnione apetycznie
wyglądającymi, wspaniale ułożonymi i przyozdobionymi potrawami. Kierując się dobrymi
obyczajami politycznymi, a także najzwyczajniejszą grzecznością, złocisty android
pomaszerował ku szczytowi stołu, gdzie siedziała przywódczyni Nowej Republiki w
towarzystwie ambasador Alfy Karnaka. Chcąc pokazać, jak wielkie wrażenie wywarł na nich
widok tak wspaniałych potraw, obie dyplomatki zaczęły wydawać odpowiednie, pełne
zachwytu pomruki i jęki.
Tenel Ka przyglądała się, jak See-Threepio sięga po największy talerz, ustawiony na
tacy pomocniczego robota, po czym kieruje się ku pani ambasador. Natychmiast zrozumiała,
że android zamierza postawić pierwszą porcję przed dyplomatką - co, zgodnie z panującymi
na Karnaku zwyczajami, byłoby strasznie nieuprzejme.
Jak ukłuta szpilką zerwała się na równe nogi i nie przejmując się rym, że od złocistego
androida dzieli ją niemal cała długość stołu, zawołała:
- Przepraszam cię, Threepio! Czy pozwolisz, że ja to zrobię?
Nie czekając na odpowiedź, pospiesznie obeszła stół i przystanęła przez
zdezorientowanym androidem. Zaczęła zdejmować z wielkiej tacy talerze z porcjami jedzenia
i stawiać je po kolei przed dziećmi pani ambasador. Jak można było się spodziewać, zaczęła
od najmniejszej i prawdopodobnie najmłodszej włochatej kulki.
Zdziwiona księżniczka Leia popatrzyła na dziewczynę z Dathomiry, ale powstrzymała
się od jakichkolwiek uwag. Tymczasem ambasador Alfy Karnaka uczyniła gest, który chyba
oznaczał kiwnięcie głową.
- Bardzo ci dziękuję, młoda damo - powiedziała. - Wyświadczasz nam wielki
zaszczyt. Nie spodziewałam się, by ktokolwiek z dostojników Nowej Republiki chciał
stosować się do naszych obyczajów.
Tenel Ka szturchnęła Threepia, po czym obeszła razem z nim stół i zatrzymała się za
plecami Anakina. Położyła dłoń na ramieniu chłopca, a potem pochyliła się nad nim i zaczęła
coś szeptać do jego ucha. Anakin nie zaprotestował ani o nic nie zapytał. Wstał od stołu,
wyjął talerz z dłoni androida i postawił go na stole przed panią ambasador.
Zdumiona dyplomatka radośnie zakwiliła.
- Dziękuję bardzo. Jestem wielce zaszczycona tym, że zechciała pani wybrać
najmłodsze dziecko, by mi usługiwało - oznajmiła, zwracając się do Leii.
- Ja... cała przyjemność po mojej stronie - bąknęła Leia, niepewna, co powiedzieć.
Tenel Ka, która stała teraz za krzesłem przywódczyni Nowej Republiki, nieznacznie
kiwnęła głową.
- Tak jest, pani ambasador - rzekła. - Chcieliśmy okazać pani szacunek, stosując się do
zwyczajów obowiązujących na pani macierzystym świecie. Dobrze wiemy, że spełnianie
życzeń dzieci naszych gości należy do obowiązków młodszej osoby spośród domowników,
podczas gdy najbardziej poważanej osobie dorosłej usługuje jedno z dzieci gospodarzy
bankietu.
- Jestem po prostu wzruszona - oświadczyła dyplomatka z Alfy Karnaka. - Jeżeli
wszyscy dostojnicy Nowej Republiki tak samo znają nasze obyczaje, nie sądzę, żeby
nawiązanie stosunków dyplomatycznych między naszymi światami zajęło bardzo dużo czasu.
Drżąc z ulgi, że w ostatniej chwili udało się jej zapobiec kłopotliwej sytuacji, w jaką
omal nie wpadła księżniczka Leia, uśmiechnięta Tenel Ka zajęła poprzednie miejsce.
Natychmiast siedzący obok niej Jacen odwrócił głowę i nie kryjąc zdziwienia, spojrzał na nią
swoimi bursztynowymi oczami o odcieniu koreliańskiej brandy.
- Skąd o tym wiedziałaś? - zapytał szeptem.
- Kiedyś... Ktoś mi o tym powiedział - odrzekła, a później umilkła, nie chcąc ujawnić,
iż pochodzi z królewskiego rodu. Nie chciała wyjawić tej tajemnicy nawet komuś, kogo
uważała za jednego z najlepszych przyjaciół.
Zekk nie odzywał się ani słowem, czuł się dziwnie skrępowany. Jedzenie było
wyśmienite, ale za każdym razem, ilekroć robił jakiś ruch ręką czy głową, zastanawiał się,
czy kogoś nie obrazi albo nie wywoła dyplomatycznego incydentu.
Tymczasem Threepio postawił na stole pozostałe talerze, a więc chłopiec mógł
poświęcić całą uwagę jedzeniu. Miało wspaniały smak, nie mówiąc o tym, że było o wiele
bardziej urozmaicone niż to, do którego przywykł.
Szczególnie smakowała mu zielenina, umieszczona w stojącym przed nim
kryształowym wazonie. Była wyjątkowo świeża i krucha. Niektóre listki miały gorzki smak,
inne słodkawy... ale przecież w czasach, kiedy tułał się po ulicach, zdarzało mu się nieraz
jadać o wiele gorsze rzeczy. Pamiętał, jak opiekał nad ogniem odrywane od granitowych
ścian ślimaki czy gotował pokrojone kawałki grzybów rosnących na durbetonowych murach.
Te warzywa były przynajmniej pachnące i pożywne. Naprawdę mu smakowały.
Miał wrażenie, że i gospodarze, i goście zajęci są grzecznościową rozmową na
neutralne polityczne tematy. Czując się coraz bardziej zagubiony, postanowił przyłączyć się
do tej konwersacji. Odsunął na bok pusty kryształowy wazon i powiedział:
- Zielenina była naprawdę doskonała. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek w życiu jadł coś
równie smacznego.
Wydawało mu się, że jego uwaga nie powinna zostać uznana za coś niestosownego.
Chcąc dać dowód, że zamierza wziąć udział w rozmowie toczącej się przy stole,
wypowiedział uprzejmy komplement, który z całą pewnością nie powinien nikogo urazić ani
zdziwić.
Mimo to nagle uświadomił sobie, że kierują się na niego oczy wszystkich osób
siedzących przy wielkim stole. Pospiesznie rzucił okiem na przód swojej niemodnej
marynarki, czy przypadkiem nie zabrudził jej jakimś jedzeniem albo płynem.
Z oczu Jacena wyzierało zdumienie zmieszane z niedowierzaniem. Tenel Ka
zachowywała się w taki sposób, jakby nawet nie usłyszała rzuconej przez Zekka uwagi. Jaina
szturchnęła chłopaka pod żebro i zachichotała.
- To nie była zielenina - szepnęła. - To był bukiet, postawiony na stole dla ozdoby!
Nie nadawał się do jedzenia.
Przerażony Zekk słuchał jej, ale na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
- Proszę pamiętać o tym, panienko Jaino - odezwał się nagle stojący za ich plecami
Threepio - że wiele roślin ozdobnych nadaje się do jedzenia. Pośród tych, które tworzyły
bukiet, nie było ani jednej niejadalnej. Jestem przekonany, że spożycie ich nie wyrządzi
nikomu żadnej krzywdy...
Siedząca u szczytu stołu księżniczka Leia poruszyła się i chrząknęła.
- Cieszę się, Zekku, że ta zielenią tak ci smakowała - powiedziała na tyle głośno, żeby
usłyszeli ją wszyscy biesiadnicy. Przysunęła do siebie kryształowy wazon i sięgnęła po
łodygę karbowanej purpurowo-zielonkawej rośliny. Włożyła ją do ust i zaczęła żuć, lekko się
uśmiechając. Han Solo popatrzył na żonę, zapewne przypuszczając, że postradała wszystkie
zmysły, ale nagle podskoczył, jakby ktoś kopnął go w kostkę. On także zaczął jeść rośliny
tworzące bukiet w jego wazonie. Jaina poszła w ślady rodziców i po chwili wszyscy
biesiadnicy oddawali się pałaszowaniu „zieleniny”.
Zekk siedział nieruchomo. Czuł się upokorzony, ale starał się, żeby nikt tego nie
zauważył. Jego ubranie okazało się dziwaczne i staromodne, maniery przy stole pozostawiały
wiele do życzenia, a poza tym jedząc coś, co powinien od pierwszego rzutu oka wziąć za
ozdobę, stworzył niezręczną sytuację. Żałował, że przyjął zaproszenie bliźniąt i zgodził się
uczestniczyć w bankiecie.
Dotrwał jednak do końca, nie odzywając się ani słowem. Z ulgą przyglądał się, jak
pani ambasador Alfy Karnaka i gromadka jej włochatych dzieci, odprowadzani przez Leię i
jej męża, opuszczają salę bankietową.
Kiedy strażnicy Nowej Republiki eskortowali go do wyjścia, chłopak postanowił
skorzystać z pierwszej lepszej okazji ucieczki.
- Nie martw się tym, co zdarzyło się dziś przy stole - odezwała się Jaina, pragnąc go
pocieszyć. - Liczy się tylko to, że jesteś naszym przyjacielem.
Zekk poczuł się urażony jej uwagą. Zdziwił go sam fakt, iż dziewczyna uznała za
konieczne powiedzieć coś takiego. Nie należał do jej świata. Czuł, że prawda ta płonie w jego
mózgu, jakby ktoś wypisał te słowa płomienistymi literami. Powinien był to wiedzieć,
zamiast łudzić się, że mógłby czuć się swobodnie w towarzystwie osób należących do
najwyższych sfer społecznych.
Kiedy cichaczem wyślizgnął się przez tylne drzwi z wielkiej sali bankietowej, miał
zamiar pobiec korytarzem tak szybko, by nie mogli dotrzymać mu kroku nawet zawsze czujni
strażnicy Nowej Republiki. Mimo to Jaina spróbowała go dogonić.
- Zaczekaj! - zawołała. - Pamiętaj o tym, że umówiliśmy się na jutro! Obiecaliśmy
przecież, że pomożemy ci wydostać tę centralną jednostkę wielozadaniową dla Peckhuma!
Zekk nie bardzo chciał wracać do domu, ale był pewien, że nie może teraz zostać z
bliźniętami. Puścił się korytarzem, ani słowem nie odpowiadając na uwagę Jainy.
ROZDZIAŁ 7
Nieco później tego samego dnia eskortowany przez statki Nowej Republiki krążownik
gwiezdny „Diament” dotarł do granicy przestrzeni systemu Coruscant. Wokół jednostki
uwijały się najeżone lufami turbolaserowych dział szturmowe statki, sugerując, że ładownie
krążownika mogą kryć przedmioty o znaczeniu militarnym.
Czuwający na mostku dowodzenia statku admirał Ackbar nie potrafił ukryć niepokoju
mimo zachowywania wyjątkowych środków ostrożności. Zgodnie z uprzednio uzgodnionym
planem jego „Diament” docierał właśnie do strefy ładowniczej, znajdującej się w pobliżu
orbitalnych stacji Coruscant. Szturmowe myśliwce eskorty jeden po drugim wyłączały
zasilanie swoich systemów uzbrojenia, po czym kolejne eskadry zawracały, życząc szczęścia
kalamariańskiemu admirałowi, głównodowodzącemu floty Nowej Republiki.
- Dziękuję za eskortę - odezwał się Ackbar do mikrofonu komunikatora. - Od tej
chwili będę podlegał ochronie sił bezpieczeństwa Coruscant.
Wyłączył urządzenie, po czym zaczął przechadzać się po mostku. Długa podróż statku
dobiegała końca. Nowa Republika tak bardzo potrzebowała przedmiotów, transportowanych
przez „Diament” w opancerzonych ładowniach: nowoczesnych rdzeni jednostek napędu
nadświetlnego i baterii do dział turbolaserowych. Krążownik miał dostarczyć ładunek do
stoczni Kuat Drive, gdzie zamierzano zainstalować wszystko na pokładach budowanych tam
nowych pancerników. Ackbar otrzymał rozkaz dokonania formalnej inspekcji stoczni. Przyjął
go z radością, jako że zawsze cieszył się z okazji przebywania na pokładzie każdego
nowoczesnego wojennego statku.
Chociaż największe zagrożenie ze strony złego Imperium właściwie minęło, od czasu
do czasu nadal wybuchały drobne konflikty, głównie w systemach gwiezdnych nie
zrzeszonych z Nową Republiką. Wciąż jeszcze krucha organizacja polityczna, na czele której
stała przywódczyni Leia Organa Solo, musiała być w każdej chwili gotowa do odparcia
ataków grożących jej ze strony nieznanych i znanych nieprzyjaciół.
- Centrala na Coruscant przyjęła do wiadomości fakt naszego pojawienia się w ich
przestrzeni - zameldował sternik.
Admirał Ackbar kiwnął głową.
- Z pewnością przy da się nam trochę wypoczynku po podróży - powiedział,
odwracając się do oficera i kierując na niego ogromne, podobne do rybich oczy. - Spędzał pan
kiedyś urlop na Coruscant, panie poruczniku?
Młody mężczyzna także kiwnął głową.
- Tak jest, panie admirale. Najchętniej spędzam czas w tej obrotowej kantynie na
dachu jednego z najwyższych wieżowców, skąd można oglądać panoramę całej metropolii.
Pracuje w niej istota o dziesięciu mackach, grająca na dziesięciu klawiaturach naraz. O rany,
jeszcze nigdy nie słyszałem takiej muzyki, jaką potrafi z nich wydobywać!
Admirał Ackbar zachichotał, ale w tej samej chwili ujrzał, że siedząca przed konsoletą
taktyczną kobieta zrywa się na równe nogi. Kiedy podnosiła alarm, zazwyczaj blada skóra jej
twarzy była wyraźnie zaczerwieniona.
- Panie admirale! Przed dziobem w pobliżu sterburty wyłania się nie wiadomo skąd
niezidentyfikowana flota! Znajduje się w tej chwili w odległości niespełna pięćdziesięciu
kilometrów, ale z każdą chwilą ten dystans zmniejsza się i to bardzo szybko. Wygląda na to,
że wszystkie statki ustawiają się w szyku szturmowym!
Admirał odwrócił się jak użądlony i popatrzył przez dziobowy iluminator.
- Szyk szturmowy? - zapytał, nie wierząc własnym oczom. - Przecież znajdujemy się
w przestworzach chronionych przez patrolowce Coruscant, jednej z najlepiej strzeżonej
przestrzeni w całej galaktyce! Kto mógłby chcieć nas tu zaatakować?
Z przerażeniem uświadomił sobie, że nieznana flota, materializująca się przed
dziobem jego krążownika, za chwilę rzuci się na „Diament” jak stado drapieżnych ptaków na
ofiarę. W tej samej chwili poczuł silne wstrząsy trafień strzałów z potężnych jonowych dział
napastników, po których wszystkie systemy uzbrojenia odmówiły posłuszeństwa.
- Alarm bojowy! - ryknął ochryple w tej samej chwili, kiedy następna salwa trafiła w
kadłub krążownika.
- Niewielka wyrwa w pancerzu prawej burty - zameldował oficer dyżurny. - Część
pomieszczeń została rozhermetyzowana, ale natychmiast zadziałały grodzie ciśnieniowe.
- Wysłać sygnał SOS! - krzyknął admirał. - Zażądać pomocy ze strony sił
bezpieczeństwa Coruscant. Natychmiast!
- Wszystkie systemy uzbrojenia zostały obezwładnione - zameldowała kobieta, która
pierwsza dostrzegła wrogą flotę. - Nie możemy oddać ani jednego strzału. Silniki funkcjonują
jednak prawidłowo, zupełnie jakby napastnikom zależało na tym, by ich nie uszkodzić.
- Zamierzają porwać nasz krążownik! - powiedział Ackbar, uświadomiwszy sobie
straszliwą prawdę. - I to razem z ładunkiem.
Oficer łącznościowiec zaczął nadawać sygnał SOS. Po kilku sekundach młody
mężczyzna uniósł jednak głowę znad pulpitu i zwrócił bladą pyzatą twarz ku Ackbarowi.
- Panie admirale, systemy telekomunikacyjne nie funkcjonują! Nie możemy przesłać
meldunku o naszym położeniu.
Kalamarianin przełknął ślinę. Z pewnością stacje kontrolne na Coruscant w ciągu
kilku następnych minut zauważą, co się dzieje. Wiedział jednak, że wówczas będzie już za
późno.
Nieprzyjacielskie jednostki zaczęły zacieśniać pierścień wokół jego krążownika.
Zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec znajdował się coraz bliżej celu. Atakiem
dowodził siedzący za jego sterami pilot Qorl, który jeszcze niedawno latał imperialnym
myśliwcem typu TIE. Na głowie miał czarny, podobny do czerepu hełm, ściśle dopasowany i
tworzący całość z hermetycznym próżniowym skafandrem. Czarne, chroniące oczy gogle,
umożliwiały przekazywanie najważniejszych informacji taktycznych bezpośrednio do
siatkówek.
Imperialny pilot obrócił wahadłowiec w taki sposób, żeby umieszczone na dziobie
koliste uzębione urządzenie zetknęło się z opancerzoną burtą rebelianckiego krążownika
zaopatrzeniowego. W pobliżu dziobu statku dostrzegł wymalowane słowo: „Diament”.
Nazwa statku sugerowała, że jednostka powinna być twarda, nieugięta... Qorl mruknął pod
nosem coś, co zapewne jedynie on rozumiał. Potężne zęby urządzenia, zainstalowanego na
dziobie jego wahadłowca, wykonano z ogromnych kamieni corusca, mogących z łatwością
przecinać najgrubsze pancerze. Pilot wiedział, że za kilka chwil oddziały szturmowe
Akademii Ciemnej Strony opanują pokłady bezbronnego rebelianckiego krążownika.
Przycisnąwszy wielki czerwony guzik, umieszczony pośrodku pulpitu kontrolnej
konsolety, wprawił w ruch potężne uzębione tarcze urządzenia. Po chwili w pancerzu
„Diamentu” ukazał się dymiący otwór umożliwiający przedostanie się do środka.
Qorl zacisnął palce mechanicznej, okrytej czarną rękawicą dłoni. Jego własna ręka
uległa złamaniu podczas katastrofy, jakiej uległ myśliwiec typu TIE przy lądowaniu na
powierzchni porośniętego dżunglą czwartego księżyca planety Yavin. Imperialni
inżynierowie zastąpili jednak źle zrośniętą kończynę o wiele silniejszą mechaniczną protezą,
podobną do tych, w jakie wyposażano androidy. Chociaż więc imperialny pilot nie miał
czucia w mechanicznych palcach, siła jego ręki została zwielokrotniona.
Gotowi do ataku szturmowcy, trzymając blasterowe karabiny, zaczęli się gromadzić
we wnętrzu rękawa cumowniczego. Eskorta zaopatrzeniowego krążownika, składająca się z
czternastu silnie uzbrojonych korwet oraz wielu eskadr maszyn typu E i X-skrzydłowców,
właśnie zawróciła i odleciała. Widocznie Rebelianci czuli się w pobliżu stolicy tak
bezpieczni, że ich obrona pozwoliła sobie na krótką chwilę nieuwagi. Ukryty za siłowym
polem, dzięki któremu jego flota była niewidoczna, Qorl wybrał do ataku właśnie tę chwilę.
- Połączenie z rebelianckim krążownikiem zostało uszczelnione - zameldował kapitan
szturmowców.
- Bardzo dobrze - odezwał się Qorl, wstając z fotela. - Przystąpić do ataku. Na
zakończenie akcji mamy najwyżej pięć minut. Nie możemy popełnić żadnego błędu.
Z głuchym cmoknięciem otworzyła się zamykająca wylot rękawa uszczelniająca klapa
i do środka rebelianckiej jednostki zaczęli wpadać szturmowcy, strzelając do wszystkiego, co
się poruszało. Stożki wydobywającego się z luf ich karabinów światła dowodziły jednak, że
broń była ustawiona na ogłuszanie, a nie zabijanie. Imperialni żołnierze nie mieliby co
prawda nic przeciwko temu, żeby zabić wszystkich członków załogi „Diamentu”, ale
wówczas niosące ogromną energię blasterowe smugi mogłyby uszkodzić znajdujące się na
mostku delikatne systemy kontrolne i sterownicze.
Niektórzy członkowie załogi rebelianckiegi statku próbowali kryć się za konsoletami.
Strzelali stamtąd do szturmowców, posyłając ku nim śmiercionośne błyskawice. Jeden
imperialny żołnierz, trafiony takim strzałem, zwalił się na płyty pokładu. Pośrodku
okrywającego tułów białego pancerza ziała ogromna dymiąca czarna dziura. Szturmowiec
chciał powiedzieć coś do mikrofonu komunikatora, ale wydał tylko cichnący bulgot, po czym
jego urządzenie odmówiło posłuszeństwa.
Qorl wszedł do środka, trzymając blasterowy pistolet w mechanicznej dłoni. Z
satysfakcją przyglądał się, jak szturmowcy opanowują cały mostek. Widział, jak trafiony
ogłuszającym promieniem rebeliancki sternik zostaje odrzucony pod ścianę i bezwładnie
osuwa się na pokład. Ujrzawszy to, odziana w mundur oficera taktycznego kobieta z głośnym
krzykiem wyskoczyła zza konsolety, po czym błyskawicznie oddała cztery strzały ze swojego
blastera. Udało się jej trafić dwóch szturmowców, ale po chwili i ona została ogłuszona.
Qorl skierował się do konsolety sterowniczej „Diamentu”, Musiał szybko postarać się,
żeby statek odzyskał zdolność manewrową. Jego czarne gogle, nasunięte na hełm pilota
myśliwca TIE, nie pozwalały dobrze widzieć, co dzieje się z boku, toteż kiedy przechodził
obok stanowiska dowodzenia, nie zauważył rebelianckiego oficera dowodzącego
zaopatrzeniowym krążownikiem. Obdarzony podobną do rybiej głową Kalamarianin
wyskoczył nagle zza konsolety i zwarłszy się z pilotem, przewrócił go na pokład. Blasterowy
pistolet Qorla upadł z głośnym grzechotem na metalowe płyty.
Rebeliancki oficer sczepił się z Qorlem, objąwszy go podobnymi do płetw rękami, ale
pilot myśliwca typu TIE zdołał oswobodzić mechaniczną rękę. Zacisnął palce w pięść i
uderzywszy Kalamarianina z całej siły w głowę, pozbawił go przytomności. Podniósł
blasterowy pistolet, po czym wstał i zaczął otrzepywać czarny skafander z kurzu.
Do Qorla podszedł spiesznie kapitan szturmowców.
- Mostek został opanowany - zameldował. - Wszystko gotowe do startu.
- Bardzo dobrze - odparł pilot. Uszczelnił czarny hełm i upewnił się, że próżniowy
skafander nie został uszkodzony podczas walki z rebelianckim oficerem. Chciał być pewien,
że kiedy jego szturmowy wahadłowiec oderwie się od kadłuba rebelianckiego krążownika, on
sam nie zginie wskutek nagłej dekompresji mostka. Zawahał się przez chwilę, po czym
popatrzył na kapitana i powiedział: - Proszę wepchnąć ciała tych Rebeliantów do kapsuły
ratunkowej i wystrzelić w przestworza.
- Chce pan darować im życie? - zapytał zdumiony oficer. - Nie mamy aż tyle czasu!
- A zatem proszę się pospieszyć - warknął Qorl, czując, że targają nim sprzeczne
uczucia. Ci ludzie byli przecież jego zawziętymi nieprzyjaciółmi. Składał kiedyś przysięgę, że
nie oszczędzi ani jednego... a jednak członkowie załogi rebelianckiej jednostki walczyli
bardzo mężnie. Leżeli teraz nieprzytomni i bezbronni, ale Qorl nie mógł znieść myśli, że
zostawiając ich na pastwę losu, właściwie wydaje na nich wyrok śmierci.
Szturmowcy wahali się tylko sekundę, po czym zaczęli przenosić bezwładne ciała i
bezceremonialnie wrzucać do wnętrza niewielkiej i nie uzbrojonej kapsuły ratunkowej.
Później kapitan uszczelnił pokrywę włazu i wcisnął czerwony guzik powodujący wystrzelenie
jej w przestworza. Rozległ się huk odpalanych silników i syk sprężonego gazu, po czym
kapsuła zaczęła oddalać się od krążownika.
Qorl obrócił głowę, chcąc popatrzeć na ekran monitora konsolety taktycznej,
znajdującej się na mostku „Diamentu”. Ujrzał na nim symbole maszyn obrony Coruscant,
opuszczających orbitę i zbliżających się do unieruchomionego krążownika zaopatrzeniowego.
- Opuścić rebeliancki statek - rozkazał swoim żołnierzom. -Przejść na pokład
szturmowego wahadłowca i rozpocząć odwrót. Spotkamy się ponownie w bazie.
Szturmowcy pospieszyli do otworu, wywierconego przez ostre, zębate tarcze, a kiedy
znaleźli się na pokładzie swojej jednostki, kapitan zamknął i uszczelnił śluzę rękawa
cumowniczego. Qorl przypiął się do fotela i przygotował na nagły skok ciśnienia. Kiedy
zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec oderwał się do kadłuba krążownika, przez otwór
wydostało się powietrze, dotychczas uwięzione na mostku.
Czując się bezpieczny w próżniowym skafandrze, Qorl uruchomił silniki
rebelianckiego statku. Na klawiaturze komputera nawigacyjnego wystukał uprzednio
przygotowane współrzędne, po czym usiadł wygodnie w fotelu, czując, że statek zaczyna
dokonywać zwrotu. Nie przejmując się nadlatującymi maszynami Rebeliantów, podążył w
ślad za imperialnymi jednostkami. Cieszył się, że zdobył bezcenny skarb, dzięki któremu
Drugie Imperium będzie mogło odzyskać przewagę militarną i ponownie zająć należne
miejsce w galaktyce.
Baza Qorla znajdowała się naprawdę blisko.
Admirał Ackbar ocknął się i stwierdził, że przebywa wraz z członkami załogi w
ciasnej kabinie kapsuły ratunkowej, wystrzelonej na oślep w przestworza i wirującej wokół
własnej osi. Czuł w głowie taki ból, jakby pod czaszką eksplodowało setki ładunków
wybuchowych naraz. Członkowie załogi „Diamentu”, jęcząc i trzymając się za głowy, także
zaczynali wracać do przytomności.
Nie wiadomo, komu ani dlaczego zawdzięczali ten fakt, ale nadal żyli. Admirał
przecisnął się do jednego z niewielkich iluminatorów i wyjrzał, szukając jednostek
ratowniczych.
Mimo przyprawiającego o mdłości wirowania, dostrzegł swój krążownik, ukazujący
się co kilka chwil w coraz większej odległości. Przyglądał się, jak silniki „Diamentu” budzą
się do życia, a porwany statek powoli obraca się i kieruje w ślad za uciekającymi maszynami
imperialnymi.
Myśliwce i patrolowce Nowej Republiki rzuciły się w pościg, chcąc odzyskać
krążownik wraz z bezcennym ładunkiem. Admirał uświadomił sobie jednak, że zanim znajdą
się w zasięgu strzału, imperialne statki i krążownik zdążą zniknąć w pustce przestworzy.
Ackbar spoglądał, jak „Diament” znika, zanim wysłane z Coruscant statki znalazły się
na tyle blisko, by spróbować choćby raz wystrzelić. Żałował, że nie może ponownie stracić
przytomności, ale uniemożliwiał mu to ostry ból, niemal rozdzierający jego czaszkę.
ROZDZIAŁ 8
Zekk przemykał się pogrążonymi w nocnych ciemnościach ulicami Imperial City.
Oddalając się od pałacu, wybierał najciemniejsze przejścia i napowietrzne kładki. Nie chciał
widzieć niczego i nikogo. Wysoko nad jego głową przelatywały wahadłowce, błyskając
światełkami, które było widać nawet mimo drżącej mgiełki ciepłego, przesyconego wilgocią
powietrza wydobywającego się z szybów wentylacyjnych wieżowców. Miliardy światełek
rozciągającego się od horyzontu po horyzont miasta szydziły z chłopca, uświadamiając mu
smutny fakt, jak bardzo jest samotny.
Po niefortunnych wydarzeniach, jakich był sprawcą tego wieczora, Zekk czuł się tak,
jakby nad jego głową unosił się wielki android, rozgłaszający wszystkim, że chłopak jest
niezdarą i głupcem, przynoszącym wstyd swoim przyjaciołom. Co właściwie sobie myślał?
Że należy do wyższych sfer i może rozmawiać z ambasadorami i dyplomatami jak z równymi
sobie? Za kogo się uważał? Za przyjaciela dzieci samej przywódczyni Nowej Republiki? Kim
był, że ośmielał się przebywać w towarzystwie takich ludzi?
Zwiesiwszy głowę, szedł i spoglądał pod nogi, w nadziei, że zobaczy coś, co będzie
mógł kopnąć, żeby wyładować wściekłość. W końcu dostrzegł pustą metalową puszkę po
jakimś napoju. Zamachnął się nogą i trafił pojemnik czubkiem buta, tego samego, który tyle
czasu polerował. Pamiętał, że chciał wyglądać godnie w oczach ludzi, których jeszcze do
niedawna uważał za przyjaciół. Puszka potoczyła się z grzechotem po płytach chodnika, po
czym uderzyła w durbetonową ścianę, ale ku rozpaczy Zekka nie rozbiła się ani nawet nie
pękła.
Chłopak nie uniósł głowy i nie przestał wpatrywać się w pełne gnijących odpadków
mroczne zakamarki. Błąkał się po mieście, chodząc wąziutkimi uliczkami i nie bacząc, dokąd
mogą go zaprowadzić. Niższe poziomy Coruscant były od dawna jego domem. Znał je bardzo
dobrze i wiedział, co robić, aby przeżyć. Wszystko wskazywało na to, że spędzi w tych
ponurych miejscach resztę życia. Nie miał żadnej nadziei, żadnej szansy zmiany stylu życia.
Po prostu nie mógł nawet marzyć o tym, by dorównać ludziom, przed którymi otwierała się
świetlana i szczęśliwa przyszłość... ludziom pokroju Jacena i Jainy.
Zekk był nikim.
W oddali ujrzał grupkę przekupniów, zamykających sklepy na noc. Stali, pogrążeni w
przyjacielskiej rozmowie z patrolującymi ulice miejskimi strażnikami. Chłopak nie chciał
nawet przejść obok nich. Nie szukał niczyjego towarzystwa. Wślizgnął się do kabiny
pobliskiej turbowindy i przycisnąwszy na chybił trafił jakiś guzik, zjechał dziewiętnaście
poziomów niżej. Kiedy wysiadł, przekonał się, że znalazł się w jeszcze większych
ciemnościach niż poprzednio.
Stary Peckhum już odleciał do orbitalnej stacji, żeby sprawdzić aparaturę,
kontrolującą ustawienie zwierciadeł, a więc jego mieszkanie będzie teraz puste i ciche. Zekk
musiałby spędzić tam całą noc sam, pocieszając się co najwyżej towarzystwem
komputerowych gier i innych rozrywek... Perspektywa powrotu do domu, w którym nikt na
niego nie czekał, nie wydała się zachęcająca.
Zamiast tego mógł włóczyć się po ulicach, jak długo pragnął, i doszedł do wniosku, że
chyba sprawi mu to większą radość. Przynajmniej nikt nie będzie kazał mu iść spać, nikt nie
skarci go za to, że wałęsa się tam, gdzie nie powinien, ani też nikt nie będzie wsadzał nosa we
wszystko, co zamierza zrobić.
Uśmiechnął się z przymusem. Cieszył się swobodą, o jakiej Jacen i Jaina mogli tylko
marzyć. Pamiętał, że kiedy bliźnięta wyruszały na wyprawę, nieustannie spoglądały na
chronometry, chcąc być pewne, że zdążą powrócić do domu o określonej porze. Nie
wyobrażały sobie spóźnienia, nawet wskutek zbiegu nieprzewidzianych okoliczności. Z
pewnością nie chciały, żeby z tego powodu przepalił się odpowiedzialny za zmartwienia
obwód opiekującego się nimi protokolarnego androida. Musiały postępować według
sztywnego, z góry ustalonego harmonogramu. Były więźniami, gdyż podlegały nakładanym
przez rodziców ograniczeniom i zakazom.
Cóż z tego, że Zekk nie miał odpowiednich manier, jakich wymagało życie w świecie
dostojników i dyplomatów? Kogo obchodziło, że nie umie posługiwać się, odpowiednimi
sztućcami albo nie zna właściwych słów, żeby podziękować ambasadorowi wyglądającemu
jak olbrzymi owad? Zekk prychnął pogardliwie. Nie chciałby spędzić życia w taki sposób jak
Jacen i Jaina. Nie ma mowy!
Wałęsając się bez celu opustoszałymi korytarzami i celowo powłócząc nogami po
kamiennych płytach, Zekk nie zwrócił uwagi, że zapuszcza się tam, gdzie mroki gęstniały, a
cisza stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Przypomniawszy sobie upokorzenie, jakiego
doznał podczas bankietu, pociągnął nosem i zazgrzytał zębami. Nie dbał o to wszystko ani
trochę. Chciał pozostać niezależny. Chciał być sobą. Naprawdę chyba tylko na tym mu
zależało.
Umieszczone nad jego głową panele jarzeniowe nieustannie migotały i mrugały. Dalej
była ciemność - widocznie światła wypaliły się i zgasły. Jakiś szelest, dobiegający od sufitu,
uświadomił Zekkowi, że kanałami przebiegł jakiś duży i niezdarny gryzoń. Po chwili od
strony końca korytarza doleciał inny zgrzyt czy szelest, wydany zapewne przez większe
stworzenie.
Zekk uniósł głowę i wstrzymując powietrze w płucach, zobaczył wyłaniającą się z
ciemności przed nim wysoką postać, czarniejszą niż najciemniejsze cienie.
- No, no, kogóż tutaj mamy? - usłyszał słodki głos, głęboki i nie wróżący niczego
dobrego.
Kiedy postać podeszła trochę bliżej, zdumionym oczom Zekka ukazała się wysoka
kobieta kierująca na niego płonące fioletowe oczy. Nieznajoma była odziana w czarny
połyskujący płaszcz ze spiczasto zakończonymi naramiennikami stanowiącymi zapewne coś
w rodzaju ochronnej zbroi. Długie czarne włosy wiły się na jej ramionach niczym cienkie
węże. Miała bladą cerę twarzy, od której odcinały się szkarłatnofioletowe usta. Zbliżając się
do Zekka, próbowała wykrzywić je w uśmiechu, ale to nadało jej obliczu jeszcze bardziej
złowieszczy wygląd.
- Pozdrawiam cię, młodzieńcze - powiedziała. Jej głos ociekał słodyczą, jakby kobieta
chciała wzbudzić zaufanie chłopca. - Chciałabym, żebyś poświęcił mi trochę czasu.
Kiedy zbliżyła się jeszcze o dwa kroki, Zekk zauważył, że nieznajoma wyraźnie
kuleje.
- Nie sądzę, żeby... - zaczął i odwrócił się, chcąc uciec, ale nagle dostrzegł dwie inne
ciemne postacie, wyłaniające się z bocznych korytarzy, obok których niedawno przechodził.
Jedną była krępa i niska kobieta o długich jasnobrązowych włosach i śniadej cerze skóry, a
drugą młody ciemnowłosy mężczyzna o krzaczastych brwiach i pociągłej twarzy.
- To potrwa tylko krótką chwilę, chłopcze - usłyszał głos kobiety za plecami. - Vilas i
Garowyn pragną jedynie upewnić się, że nie zrobisz żadnego głupstwa... - Ciemnowłosa
kobieta, utykając, podeszła jeszcze bliżej. - Ja nazywani się Tarnith Kai. Chcemy tylko
poddać cię pewnemu testowi. Zapewniam, że nie poczujesz żadnego bólu.
Młody mężczyzna i krępa kobieta pochwycili go za ręce i obrócili. Wyczuwając
podświadomie, że jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie, Zekk zaczął szarpać się,
wyrywać i krzyczeć, co nie wywierało jednak żadnego wrażenia na trojgu nieznajomych.
Chłopak uświadomił sobie przerażająco jasno, że krzyki i wołania o pomoc nie były na tych
niższych poziomach czymś niezwykłym i bardzo rzadko spotykało się ludzi, którzy
usłyszawszy je, spieszyli ofierze na ratunek.
Zekk usiłował wyszarpnąć ręce z uchwytu palców napastników, trzymających go jak
szponami, ale nadaremnie. Tymczasem Tamith Kai wyciągnęła spomiędzy fałd czarnej szaty
dziwne urządzenie. Rozwinęła przewody łączące z obudową dwie półprzeźroczyste srebrzyste
rękojeści, sporządzone zapewne z jakiegoś szkliwa i mające kształt niewielkich wioseł, po
czym przycisnęła guzik włączający zasilanie. Z obudowy wydobył się cichy pisk nakładający
się na basowy pomruk.
- Puśćcie mnie! - wrzasnął Zekk, po czym zamachnął się nogą, licząc na to, że może
uda mu się kopnąć w goleń którejś z trzymających go osób.
- Uważajcie - odezwała się Tamith Kai do pomocników, spoglądając znacząco na
chłopaka. - Niektórzy potrafią być niebezpieczni, kiedy kopią.
Pochyliła się nad Zekkiem i powoli zaczęła przesuwać kryształowymi łopatkami
wzdłuż jego boków. Czując, że serce wali mu jak młotem, chłopak zgrzytnął zębami i
zamknął zielonkawe oczy. Z niejakim zdziwieniem stwierdził jednak, że nie czuje bólu,
kłucia ani mrowienia. Żaden ognisty analizujący promień nie przeniknął przez jego ciało.
Tamith Kai cofnęła się, a Garowyn i Vilas, pragnąc przyjrzeć się odczytowi, pochylili
się nad szczupłym ramieniem wyrostka. Nie przestając wyrywać się z uchwytu ich palców,
Zekk otworzył oczy i zobaczył świetlisty wizerunek, będący mikrohologramem sylwetki
mężczyzny, otoczonej roziskrzoną błękitną aureolą.
- Hmmm, zdumiewające - odezwała się Tamith Kai. - Spójrzcie tylko, jakim
dysponuje potencjałem.
- Wspaniały okaz - zgodziła się z nią Garowyn. - Mieliśmy dzisiaj wielkie szczęście.
- Aleja nie! - odciął się chłopak. - Czego ode mnie chcecie?
- Pójdziesz z nami - oświadczyła fioletowooka nieznajoma stanowczym tonem, jakby
nie przejmowała się tym, że jej ofiara może mieć na ten temat inne zdanie.
- Nigdzie nie pójdę! - krzyknął Zekk. - Bez względu na to, co we mnie znaleźliście,
nie...
- Och, po prostu go ogłuszcie - rzekła zniecierpliwiona Tamith Kai, po czym
odwróciła się i zaczęła kuśtykać, kierując się w ciemny koniec korytarza. - W ten sposób
będziemy mogli łatwiej go przetransportować - rzuciła przez ramię.
Vilas zwolnił uchwyt palców zaciśniętych dotychczas na ramieniu chłopca. Dobrze
wiedząc, że może to być ostatnia szansa, Zekk postanowił rzucić się do ucieczki... ale nagle w
mrocznym korytarzu rozbłysnął stożek błękitnego światła. Trafił go w plecy i sprawił, że
nieprzytomny chłopak runął na kamienne płyty.
ROZDZIAŁ 9
Jaina spoglądała markotnie na brata. Przygryzła wargę, zastanawiając się, co też
powie ich matka, kiedy wróci do apartamentu po zakończeniu wizyty, jaką składała pani
ambasador Alfy Karnaka. Miała nadzieję, że Leia nie będzie zdenerwowana z powodu
zachowania Zekka.
Jacen spacerował niespokojnie po salonie, mrucząc .pod nosem coś, co tylko on
rozumiał.
- Blasterowe błyskawice! - wybuchnął w końcu. - Kto mógłby się spodziewać, że
Zekk weźmie bukiet za zieleninę! Jak to dobrze, że była z nami Tenel Ka i nie dopuściła do
kolejnej kłopotliwej sytuacji. Ale i tak chyba wywarliśmy na pani ambasador nieszczególne
wrażenie.
- Nie sądzę, żeby było aż tak źle - odezwał się Anakin siedzący obok drzwi na dużej
poduszce. - Zobaczycie, że mama da sobie ze wszystkim radę.
Jaina jęknęła.
- Zekk musi czuć się teraz strasznie przygnębiony - powiedziała.
- Zobaczymy się z nim jutro rano, kiedy będziemy pomagali mu wydostać tę centralną
jednostkę wielozadaniową- przypomniał Jacen. - Wówczas będziemy mogli pocieszyć go i
przeprosić.
Drzwi apartamentu rozsunęły się i do środka weszła Leia. Wyglądała na
zdezorientowaną. Po chwili kłopotliwej ciszy dzieci odezwały się wszystkie naraz:
- Przepraszam cię, mamo! - wybuchnęła Jaina. - To wszystko mój a wina!
- Czy pani ambasador była bardzo zagniewana? - zapytał Jacen.
- A gdzie tata? - zainteresował się Anakin.
Kanonada pytań sprawiła, że Leia nagle ocknęła się z osłupienia.
- Nie masz za co mnie przepraszać, Jaino - stwierdziła, obejmując córkę. - Pani
ambasador powiedziała, że mamy trójkę wspaniałych dzieci. Podobali się jej także wasi
przyjaciele. - Pochyliła się, żeby przygładzić proste ciemne włosy na głowie Anakina. - A
jeżeli chodzi o odpowiedź na twoje pytanie, wasz tata postanowił omówić z panią ambasador
sprawę nadprzestrzennych szlaków, którymi można dolecieć do Alfy Karnaka. Później chciał
zostać u niej trochę dłużej, żeby załatwić inną sprawę jeszcze większej wagi.
Jaina zamrugała, zdumiona niespodziewanym obrotem spraw, po czym usiadła na
skraju długiej, wyściełanej repulsorowej ławy. Leia zajęła miejsce u jej boku, a Jacen
usadowił się na drugim krańcu. Leia nastawiła układ sterujący urządzenia na łagodne
kołysanie, a Anakin przyciągnął swoją poduszkę i usiadł obok nich, nie odzywając się ani
słowem.
Leia uśmiechnęła się do dzieci.
- Pani ambasador była zdumiona faktem zaproszenia aż tylu młodych ludzi na bankiet,
wydany z okazji jej przybycia. Oświadczyła także, że żadna osoba dorosła, skłonna zmienić
własne obyczaje, żeby dziecko nie poczuło się zakłopotane, nie powinna mieć problemów z
nawiązaniem stosunków dyplomatycznych z jej światem. Cieszę się, że w tym czasie byliście
w domu, a nie w akademii Jedi - dodała, zwracając się do bliźniąt.
- To wspaniale, mamo - odezwała się Jaina, siadając wygodniej na repulsorowej ławie.
- Dziś wieczorem dowiedziałam się także czegoś ważnego o sobie - ciągnęła Leia. -
Kiedy razem z tatą odprowadzałam panią ambasador i jej dzieci do ich prywatnego
apartamentu, uświadomiłam sobie, że m o j e dzieci są dla mnie ważniejsze niż wszyscy
dostojnicy czy dyplomaci. Kiedy znaleźliśmy się w salonie, pani ambasador oświadczyła, że
teraz jest gotowa omówić sprawę zawarcia przymierza jej planety z Nową Republiką. To
właśnie wówczas zdumiałam nawet samą siebie. Odparłam, że będę szczęśliwa, mogąc
porozmawiać na ten temat jutro rano, gdyż dzisiaj chciałabym poświęcić trochę czasu swoim
dzieciom.
Zdumiona Jaina cicho zagwizdała. Matka była zawsze tak bardzo pochłonięta
obowiązkami przywódczyni Nowej Republiki, że taka odpowiedź wydawała się czymś
niepojętym.
-Niemożliwe! - wykrzyknęła.
Leia zachichotała.
- Możliwe. I wiecie, co odpowiedziała mi pani ambasador? - W głosie Leii dało się
słyszeć zdziwienie. - Odparła, że w takim razie nie ma najmniejszych wątpliwości, iż jej świat
powinien zawrzeć takie przymierze. Wszystko zostało już przygotowane.
- Jeżeli wszystko zostało przygotowane, dlaczego tata nie wrócił razem z tobą? -
zapytał Anakin. - Co takiego ważnego zmusiło go do zostania?
- Wasz tata został z własnej woli - unosząc brwi, odparła Leia - żeby opowiedzieć
dzieciom pani ambasador jedną z waszych ulubionych bajek na dobranoc. Zgadnijcie, którą?
- O maleńkim zagubionym banthusiu - mruknęli wszyscy troje naraz.
- A zatem ty będziesz musiała teraz opowiedzieć nam jakąś bajkę, mamo - odezwał się
sennie Anakin.
Leia nie miała nic przeciwko temu.
ROZDZIAŁ 10
Następnego ranka, kiedy wyszli na ulicę, Jacen nie mógł się pozbyć uczucia
nieprzyjemnego świerzbienia karku. Wydawało mu się, że jego szyja stanowi część szlaku
mermynów. Prowadziła Jaina, ponieważ właśnie ona najlepiej znała drogę do mieszkania
Zekka. W przeciwieństwie do niej Jacen zawsze błądził, kiedy musiał dotrzeć w określone
miejsce. Tenel Ka podążała za Jainą, nie odzywając się ani słowem. Stąpała nieco
przygarbiona, machinalnie stawiając stopy, jakby i ją dręczyły złe przeczucia. Pochód
zamykali Jacen i Lowbacca.
Schodzili coraz niżej opustoszałymi przejściami i korytarzami. Docierało tu niewiele
światła z wyższych poziomów miasta, a w powietrzu wyczuwało cię charakterystyczną woń
rdzewiejącego metalu i gnijących odpadków. Nieznajome zapachy drażniły powonienie
wszystkich, a szczególnie Wookiego -jeżeli sądzić po tym, jak marszczył nos i mrużył oczy.
- Jesteśmy na miejscu - odezwała się Jaina, skręciwszy w boczny korytarz, jeszcze
węższy niż poprzedni. Przystanęła przed niskimi drzwiami i przycisnęła guzik umożliwiający
wejście do środka. Na niewielkiej kontrolnej płytce zapaliła się jednak czerwona lampka na
znak, że jest to niemożliwe. Jaina przygryzła dolną wargę.
- Dziwne - oznajmiła. - Zekk powiedział poprzedniego dnia, że usunie blokadę zamka,
żebyśmy mogli wejść do jego mieszkania.
- Może był bardziej zdenerwowany, niż przypuszczaliśmy - odezwała się Tenel Ka.
- To możliwe - zgodziła się z nią Jaina - chociaż mało prawdopodobne. Zdarzały się
nam czasami nieporozumienia, ale zawsze... - urwała, nie kończąc zdania.
Lowbacca mruknął, wtrącając jakąś uwagę, którą po chwili przetłumaczył Em Teedee:
- Pan Lowbacca zastanawia się, czy przypadkiem pan Zekk nie wyszedł na poranny
spacer. A może postanowił wyjść, żeby zdobyć jakieś artykuły spożywcze na śniadanie?
- Ta-a, coś smaczniejszego niż te przeznaczone dla szturmowców racje żywnościowe,
którymi poczęstował nas ostatnio - zauważył Jacen. Kiedy przypomniał sobie, jak
smakowały, poczuł, że w jego żołądku zaburczało na znak protestu.
- Wiedział, że dzisiaj przyjdziemy - rzekła Jaina. - Nie powinien wychodzić z domu.
- Zaczekajmy - zaproponował Jacen, siadając na podłodze i krzyżując nogi. - Z
pewnością wkrótce wróci i uraczy nas jakąś niesamowitą opowieścią.
- Tak, to byłoby podobne do niego - przyznała Jaina.
Wiedząc, że siostra nie przestaje się martwić, Jacen próbował ją uspokoić.
- Zobaczysz, że za kilka minut powróci - powiedział, jakby był o tym absolutnie
przekonany. - A w tym czasie - dodał ochoczo - mógłbym opowiedzieć wam kilka nowych
dowcipów. Oczywiście, jeżeli chcecie posłuchać.
Bliźnięta postanowiły zapoznać pozostałych młodych rycerzy Jedi z historiami kilku
poprzednich przygód, przeżytych przez Zekka. Najpierw Jacen opowiedział o tym, jak ich
przyjaciel zszedł czterdzieści dwa piętra nieczynnym szybem turbowindy, ponieważ w świetle
impulsowej latarki laserowej zobaczył na dnie coś błyszczącego. Z każdym pokonywanym
piętrem wyobrażał sobie coraz większą wartość znaleziska, ale kiedy dotarł na najniższy
poziom, przekonał się, że błyszczący przedmiot jest tylko kulą zmiętej folii, która przykleiła
się do plamy smaru ściekającego po ścianie szybu.
Jaina podzieliła się z przyjaciółmi opowiadaniem o tym, jak Zekk przeprogramował
osobiste urządzenie tłumaczące, własność grupy aroganckich turystów, podobnych do gadów,
którzy wypchnęli go z kolejki osób czekających na darmowe próbki nowego produktu
spożywczego. Zekk dokonał wówczas zmiany oprogramowania ich androida tłumaczącego w
taki sposób, że za każdym razem, kiedy gadopodobni turyści pytali o drogę do restauracji czy
muzeum, byli kierowani do najbliższej szulerni albo ośrodka przetwarzania odpadów.
- Po prostu coś okropnego! - oświadczył Em Teedee.
Upływające minuty zamieniły się w godzinę, ale ich przyjaciel nie powrócił.
W końcu Jaina wstała.
- Musiało się stać coś złego - oznajmiła, przygryzając dolną wargę. - Zekk nie
wyszedłby na tak długo.
Lowie warknął, a Em Teedee przetłumaczył:
- Pan Lowbacca sugeruje, że prawdopodobnie pan Zekk potrzebuje trochę więcej
czasu, żeby przezwyciężyć wstyd i zakłopotanie. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek zrozumiał
ludzi - dodał po chwili.
- To możliwe - odparła Jaina, ale wyraz jej twarzy świadczył o tym, że dziewczyna nie
została przekonana.
- Hej, a dlaczego nie mielibyśmy zostawić mu wideowiadomości? - zaproponował
Jacen. - Przyjdziemy tutaj jutro. Jak myślicie, ile czasu może się na nas wściekać?
Następnego dnia jednak także nie zastali przyjaciela. Jacen przycisnął guzik,
uruchamiający drzwi wejściowe, ale ponownie zapaliła się czerwona lampka. Młodzi Jedi
wiedzieli, że niedługo przyleci z orbitalnej stacji stary Peckhum i nie zastanie w mieszkaniu
nikogo.
- Myślę, że powinniśmy poszukać Zekka - odezwał się Jacen, spoglądając na niemy
panel informacyjny, umieszczony na ścianie.
- Zgadzam się - oświadczyła Tenel Ka.
- No cóż - rzekła Jaina, energicznie zacierając dłonie. - W takim razie na co jeszcze
czekamy? A jeżeli go nie znajdziemy, powinniśmy porozmawiać z mamą.
Kiedy młodzi rycerze Jedi znaleźli się w prywatnego gabinecie przywódczyni Nowej
Republiki, Leia Organa Solo sprawiała wrażenie bardzo skupionej i zajętej pracą. Mimo to
uśmiechnęła się na ich widok. Wstała od biurka, po czym odgarnęła niesforny kosmyk
włosów opadających na oczy Jainy.
- Cieszę się, że wpadłyście do mnie, dzieciaki - rzekła. - Chciałam pokazać wam coś
ciekawego.
Zanim Jaina albo Jacen mieli czas powiedzieć jej, że z Zekkiem stało się coś złego,
Leia odtworzyła kiepskiej jakości dalekosiężny wideogram, na którym było widać, jak
imperialne statki szturmowe atakują w przestworzach niedaleko Coruscant zaopatrzeniowy
krążownik Nowej Republiki.
- Ta jednostka wygląda zupełnie tak samo jak statek, który zaatakował orbitalną stację
wydobywczą Landa Carlissiana! - wykrzyknęła Jaina.
- Tak myślałam, pamiętając, jak mi go opisaliście - odparła Leia. -Teraz będę mogła
powiedzieć o tym admirałowi Ackbarowi. Atak miał miejsce zaledwie przed dwoma dniami.
Możliwe, że zawisło nad nami całkiem realne niebezpieczeństwo. Wróg może pragnąć zadać
cios, wymierzony w samo serce Nowej Republiki.
Jaina, która właśnie odtwarzała nagranie po raz drugi, zmarszczyła brwi i oznajmiła:
- W tym wideogramie niepokoi mnie jeszcze coś innego. Nie potrafię tylko
powiedzieć, co...
Leia usiadła znów za biurkiem.
- Admirał Ackbar i grupa ekspertów taktyków analizują nagranie, klatka po klatce.
Możliwe, że będą chcieli zadać wam kilka pytań. Stosujemy dodatkowe środki
bezpieczeństwa, obawiając się, że niedługo możemy być świadkami kolejnego ataku
oddziałów imperialnych.
Kiedy skończyli oglądać, Jacen opowiedział matce historię zniknięcia Zekka. Leia nie
wydawała się jednak zaniepokojona. Powiodła spojrzeniem po twarzach czwórki stojących
przed jej biurkiem młodych Jedi.
- No, dobrze - odezwała się, kiedy skończyli. - Pozwólcie, że zadam wam jedno
pytanie. Jak myślicie, kto zna lepiej to miasto, wy czy Zekk?
- No cóż, jasne, że Zekk - odparł Jacen, chociaż stwierdzenie tego faktu przyszło mu z
niejakim trudem. - Ale...
- A jeżeli Zekk jest tak bardzo wytrącony z równowagi, że postanowił zaszyć się w
mysiej dziurze - ciągnęła Leia - czy to dziwne, że nie możecie go odnaleźć?
- Nie zrobiłby czegoś takiego - zaoponowała Jaina. - Obiecał, że się z nami spotka.
- W takim razie - odrzekła Leia spokojnie, starając się nadać głosowi rzeczowe
brzmienie - może już znalazł tę centralną jednostkę wielozadaniową! poleciał z Peckhumem,
by zainstalować jawę wnętrzu orbitalnej stacji kontrolnej?
- Wówczas zostawiłby nam jakąś wiadomość - oświadczyła Jaina, nie dając za
wygraną.
- Ona ma rację, mamo - poparł siostrę Jacen. - Zekk może sprawiać wrażenie nicponia,
ale zawsze dotrzymuje danego słowa.
Leia obdarzyła bliźnięta sceptycznym spojrzeniem.
- Od jak dawna go znacie? - zapytała.
Jaina wzruszyła ramionami.
- Od pięciu lat, ale co to ma...
- A w ciągu tych pięciu lat - przerwała jej matka - ile razy po prostu znikał, by
wyruszyć na jakąś tajemniczą wyprawę, tylko po to, żeby pojawić się po miesiącu?
Jacen chrząknął i niespokojnie przestąpił z nogi na nogę.
- Uhm, co najmniej kilka - odparł.
- No, właśnie. Sami widzicie - stwierdziła Leia, jakby odpowiedź jej syna ostatecznie
zamykała sprawę.
- Ale wtedy ani razu nie obiecywał, że się z nami spotka - przypomniał Jacen.
Leia westchnęła.
- I ani razu nie czuł się wówczas upokorzony z powodu tego, co wydarzyło się
podczas bankietu, wydanego na cześć jakiegoś dyplomaty. Posłuchajcie, Zekk jest starszy niż
wy, a prawo stanowi, że może przychodzić i odchodzić, kiedy zechce. A nawet gdybyśmy
byli absolutnie pewni tego, że stało mu się coś złego - a wcale nie jesteśmy - niewiele
moglibyśmy zrobić. Galaktyka jest bardzo duża. Któż wie, gdzie chłopak może przebywać w
tej chwili?
Każdego dnia znika wielu ludzi, a my po prostu nie mamy możliwości szukania
wszystkich, którzy zaginęli. Tydzień jeszcze się nie skończył, a ja otrzymałam meldunki o
zaginięciu przynajmniej trojga innych nastolatków i to na terenie samego Imperial City.
Dlaczego nie mielibyście zaczekać do jutra, aż powróci Peckhum? Może on będzie wiedział,
co stało się z Zekkiem. A jeżeli nie, zapewne podsunie wam jakiś pomysł, gdzie go szukać.
Leia wstała zza biurka i zamierzając powrócić do pracy, odprowadziła młodych Jedi
do drzwi.
- Właśnie teraz przygotowuję się do następnego spotkania z panią ambasador Alfy
Karnaka - powiedziała. - A wieczorem muszę wziąć udział w koncercie, zorganizowanym
przez Ludzi Wyjących Drzew... - Potarła skronie, jakby oczekując, że może dostać bólu
głowy. - Bardzo lubię to, co robię... - dodała. - No, przynajmniej większość rzeczy.
Kiedy wszyscy młodzi Jedi wychodzili z gabinetu Leii, Jacen jęknął.
- Mama nie wierzy, że Zekkowi mogło przydarzyć się coś złego -stwierdził.
- Wygląda na to, że jednak musimy sami wyruszyć na poszukiwania - oznajmiła Jaina.
Lowie warknął przeciągle, zgadzając się z jej zdaniem.
- Wszystko zależy teraz tylko od nas - rzekł Jacen, podkreślając te słowa
zdecydowanym uderzeniem pięści w otwartą dłoń drugiej ręki.
- I to jest fakt - odezwała się Tenel Ka.
ROZDZIAŁ 11
Po upływie czasu, który wydał mu się całą wiecznością, Zekk z wysiłkiem wrócił do
przytomności. Czuł się tak, jakby jego ciało zostało porażone napięciem o wartości miliona
woltów, co spowodowało zwarcie połowy włókien nerwowych i wywołało nieprzyjemne
mrowienie i drżenie mięśni.
Potwornie bolała go głowa, a od leżenia na zimnych metalowych płytach podłogi cały
był zziębnięty i zesztywniały. Jaskrawe białe światło raziło jego oczy.
Kiedy siadał, musiał kilka razy zamrugać, a wówczas ujrzał jaskrawe wielobarwne
plamy. Czekał, aż odzyska ostrość wzroku, ale uświadomił sobie w końcu, że niczego nie
widzi, ponieważ niczego nie było do zobaczenia... poza gładkimi jasnoszarymi ścianami. Na
jednej ujrzał okratowaną osłonę, kryjącą zapewne głośnik, a na innej otwór wentylacyjny
pełniący funkcję wlotu powietrza... i nic więcej. Nie udało mu się dostrzec żadnych drzwi.
Zrozumiał, że zapewne został zamknięty w jakiejś celi. Pamiętał, że usiłował się
wyrwać z rąk dwojga złowieszczo wyglądających ludzi, którzy pochwycili go na jednym z
niższych poziomów miasta. Pamiętał również, że wysoka czarnowłosa i fioletowooka kobieta
poddała go jakiemuś testowi, po którym został ogłuszony przez stojącego za plecami młodego
ciemnowłosego mężczyznę...
- Hej! - wrzasnął ochryple, kiedy przypomniał sobie to wszystko. - Hej! Gdzie jestem?
Zatoczywszy się, wstał i czując zawroty głowy, podszedł do najbliższej ściany. Zaczął
uderzać pięścią w metalową płytę, pragnąc zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Obszedł
niewielkie pomieszczenie, ale nigdzie nie ujrzał szpary wskazującej na istnienie drzwi.
Zbliżył usta do okratowanej płyty i zawołał:
- Niech ktoś powie, o co tutaj chodzi! Nie macie prawa więzić mnie w tej celi!
Buńczuczne słowa miały stanowić dowód, że Zekk się nie boi. Chłopak wiedział
jednak, że czasami zdarzają się takie rzeczy, o jakich Jacen i Jaina, wychowani w
poszanowaniu prawa i pilnowani od najmłodszych lat, nigdy nie słyszeli. Był pewien, że jego
„prawa” nie będą respektowane, jeżeli znajdzie się ktoś na tyle potężny, kto nie zawaha się
ich podeptać. Był zdany na własne siły. Nie miał nikogo, kto mógłby wyciągnąć go z
tarapatów albo wysłać oddział wojska, żeby go uwolnić. Niewiele osób zauważy, że zniknął.
Nikt nie dowie się, co się z nim stało.
- Hej! - krzyknął ponownie, kopiąc ścianę. - Dlaczego jestem uwięziony? Czego
chcecie ode mnie?
Nagle usłyszał szelest, dobiegający od strony przeciwległej ściany, i odwrócił się na
pięcie jak użądlony. Przekonał się, że gładka płyta odsunęła się na bok. Zobaczył młodego
mężczyznę stojącego w mrocznym otworze w towarzystwie dwóch uzbrojonych
szturmowców. Wysoki nieznajomy był odziany w srebrzyste szaty. Miał jasne, równo
przystrzyżone włosy, a na jego nieskazitelnie pięknej twarzy malował się łagodny uśmiech.
Zekk jeszcze nigdy nie widział nikogo tak harmonijnie zbudowanego i przystojnego. Młody
mężczyzna, od którego emanował niezwykły spokój, sprawiał wrażenie alabastrowego
posągu, wyrzeźbionego przez artystę.
- Czy przypadkiem trochę nie przesadzasz? - zapytał nieznajomy. Z jego głosu
promieniowała siła i charyzma. - Przyszliśmy, kiedy uświadomiliśmy sobie, że odzyskałeś
przytomność. Uderzając tak silnie w ścianę, mogłeś zrobić sobie jakąś krzywdę.
Zekk nie pozwolił, by łagodne słowa mężczyzny uśpiły jego czujność.
- Chcę wiedzieć, dlaczego tutaj, jestem - odparł. - Wypuśćcie mnie. Moi przyjaciele
będą mnie szukali.
- Jestem pewien, że nie będą - oznajmił nieznajomy, kręcąc głową. - Wiemy to, bo
zebraliśmy o tobie wystarczająco dużo informacji. Ale możesz pozbyć się wszelkich obaw.
- Mogę... pozbyć się obaw? - zająknął się chłopak. - Jak śmiesz mówić...
Urwał, kiedy dotarło do niego znaczenie słów, wypowiedzianych przez mężczyznę.
To prawda, przyjaciele nie będą go szukali. Bardzo wątpił, czy Jacen i Jaina w ogóle
chcieliby pokazywać się w jego towarzystwie po incydencie, jakiego dopuścił się podczas
bankietu.
- O co ci właściwie chodzi? - zapytał o wiele ciszej.
Mężczyzna, odziany w fałdzistą srebrną szatę, gestem dał znak szturmowcom, żeby
się nie ruszali, po czym wszedł do celi i zamknął drzwi za sobą.
- Widzę, że zostałeś umieszczony w jednym z naszych... najmniej luksusowych
apartamentów - powiedział i lekko westchnął. - Postaram się znaleźć dla ciebie wygodniejsze
pomieszczenie tak szybko, jak będzie możliwe.
- Kim jesteście? - nalegał Zekk, nadal nie pozwalając sobie na osłabienie czujności. -
Dlaczego mnie ogłuszyliście?
- Nazywam się Brakiss - rzekł mężczyzna. - Przepraszam cię za... entuzjazm, okazany
przez moją koleżankę Tamith Kai. Jestem pewien, iż uciekła się do użycia siły tylko dlatego,
że się opierałeś. Gdybyś dobrowolnie zechciał zrobić to, o co prosiła, mógłbyś znaleźć się tu
w przyjemniejszych okolicznościach.
- Nie wiedziałem, że zgoda na porwanie może być uważana za coś przyjemnego -
prychnął Zekk.
- Porwanie? - odparł Brakiss, udając, że jest przerażony. - Nie wyciągaj pochopnych
wniosków, dopóki nie usłyszysz wszystkiego, co mam do powiedzenia.
- Mam nadzieję, że zaraz zechcesz mi to powiedzieć - mruknął chłopak.
- Oczywiście. - Brakiss obdarzył go promiennym uśmiechem. - Chciałbyś może coś
zjeść albo wypić?
- Po prostu powiedz, o co chodzi.
Brakiss złączył dłonie, a iskrząca się srebrzysta szata zamigotała przy tym ruchu jak
zmarszczki na powierzchni wody, w której odbija się pochmurne niebo.
- Mam dla ciebie pewną informację - zaczął. - Nie wątpię, że sprawi ci przyjemność,
chociaż w pierwszej chwili możesz mieć trudności z otrząśnięciem się ze wstrząsu.
- Jaką informację? - zapytał chłopak, sceptycznie unosząc brwi i marszcząc czoło.
- Czy wiedziałeś o tym, że dysponujesz potencjałem Jedi?
Zielone oczy Zekka rozszerzyły się ze zdumienia.
- Ja? Potencjałem Jedi? - powtórzył. - Chyba pomyliliście mnie z kimś innym.
Brakiss wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Przyznaję, że sami byliśmy tym zaskoczeni. Czy twoi przyjaciele Jacen i Jaina nic ci
o tym nie mówili? Nie wspominali ani słowem?
- Nie mam żadnego potencjału Jedi - wymamrotał Zekk. - Nie mógłbym przecież mieć
czegoś takiego...
- Dlaczego nie? - unosząc brwi, zapytał Brakiss.
Sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie. Czekał, aż chłopak zechce odpowiedzieć
na jego pytanie. W końcu Zekk spuścił głowę i popatrzył na otwarte dłonie.
- Ponieważ jestem... najzwyczajniejszym ulicznikiem. Tymczasem rycerze Jedi są
wielkimi obrońcami Nowej Republiki. Są potężni i silni...
Brakiss przerwał mu, niecierpliwie kiwnąwszy głową.
- Tak, to prawda... ale dysponowanie umiejętnościami Jedi nie ma nic wspólnego z
tym, jak żyjesz czy zostałeś wychowany. Moc nie zna żadnych granic społecznych ani
ekonomicznych. Sam Luke Skywalker był kiedyś przybranym synem zwykłego farmera na
pustynnej Tatooine.
Dlaczego biedny chłopak nie miałby dysponować takim samym potencjałem Jedi jak,
powiedzmy, dzieci potężnego polityka, pławiące się w luksusie i nie muszące troszczyć się o
zaspokajanie swoich potrzeb? Prawdę mówiąc - zniżywszy głos, ciągnął Brakiss - możliwe,
że zawdzięczasz to właśnie faktowi, iż całe twoje życie było jednym pasmem udręki. Twoje
umiejętności zostały wyostrzone w większym stopniu niż zdolności tych małych
rozpieszczonych bachorów.
- To nie są bachory - odciął się Zekk. - Są moimi przyjaciółmi.
Brakiss zlekceważył jego uwagę nonszalanckim gestem.
- Wszystko jedno.
- Jak to się stało, że nic o tym nie wiedziałem? Jakim cudem nigdy... niczego nie
czułem? - zastanawiał się chłopak.
Nagle uświadomił sobie, czego poszukiwała Tamith Kai, badając go za pomocą
dziwnego urządzenia.
Brakiss zakołysał się na piętach.
- Skąd mogłeś wiedzieć o tym, że dysponujesz umiejętnościami Jedi, jeżeli nikt cię nie
uczył? Nikt ci nawet nic nie powiedział. Sam widziałeś, że wykrycie potencjału Jedi jest
niezwykle proste. Prawdę mówiąc, jestem wstrząśnięty faktem, że tacy dobrzy przyjaciele jak
Jacen i Jaina nigdy nie zadali sobie trudu sprawdzenia twojego potencjału. Czyż nie jest
prawdą, że mistrz Skywalker rozpaczliwie poszukuje nowych kandydatów do swojej uczelni,
żeby wyszkolić ich na potężnych rycerzy Jedi?
Zekk niechętnie kiwnął głową.
- Jeżeli to prawda - ciągnął Brakiss - dlaczego twoi przyjaciele nie badaj ą każdego, z
kim się spotykają? Dlaczego z góry założyli, że nie warto poddać cię testowi? Wydaje mi się,
że cię lekceważą. Zapewne nawet nie wyobrażają sobie, żeby pierwszy lepszy ulicznik i
włóczęga mógł pobierać nauki w akademii Jedi, bez względu na to, jak dużym dysponuje
potencjałem.
- To nieprawda - mruknął Zekk, ale było widać, że bez większego przekonania.
- Niech ci będzie. - Brakiss wzruszył ramionami.
Zekk rozejrzał się po celi, chociaż gładkie, pozbawione jakichkolwiek ozdób ściany
nie przedstawiały miłego widoku. Wykonał szeroki gest, pokazując zimne, nagie ściany
pomieszczenia.
- Gdzie jestem? - zapytał, próbując skierować rozmowę na inne tory.
- To miejsce nazywa się Akademią Ciemnej Strony - odparł Brakiss, a Zekk ze
zdumieniem przypomniał sobie, że właśnie w tej ukrytej gdzieś w przestworzach orbitalnej
stacji Jacen i Jaina byli przetrzymywani wbrew swojej-woli. - A ja zajmuję się szkoleniem
nowych Jedi na potrzeby Drugiego Imperium, chociaż posługuję się nieco innymi metodami
niż te, z których korzysta mistrz Skywalker w swoim ośrodku szkoleniowym na Yavinie
Cztery. - Brakiss mrugnął porozumiewawczo do chłopaka. - Ale ty nic przecież nie wiesz na
ten temat, prawda? Twoi przyjaciele nigdy cię tam nie zabrali? - Zabrzmiało to jak pytanie. -
Prawda? Nawet na krótką wycieczkę?
Zekk pokręcił głową.
- No cóż, ja także szkolę nowych Jedi - powtórzył Brakiss. - Pragnę, żeby stali się
potężnymi wojownikami, którzy przywrócą Drugiemu Imperium blask i chwałę. Sojusz
Rebeliantów to organizacja przestępcza. Ale ty pewnie tego nie zrozumiesz. Jesteś zbyt
młody, by pamiętać, co wydarzyło się w czasach panowania Imperatora Palpatine’a.
- Nienawidzę Imperium! - odparł z mocą chłopak.
- Nieprawda - zapewnił go Brakiss. - Mówisz tak, bo twoi przyjaciele powiedzieli ci,
żebyś nienawidził Imperium, mimo iż nie doświadczyłeś na własnej skórze, jak wyglądało
życie w tamtych czasach. Znasz tylko tę wersję historii, którą ci opowiedzieli. Z pewnością
wiesz, że bez względu na to, jaki rząd obejmuje władzę, zawsze stara się przedstawić
pokonanego rywala w jak najgorszym świetle. Nie zdziwiłbym się, gdyby twoi przyjaciele
mówili, że byliśmy potworami. Powiem ci, jak wyglądała prawda. W Imperium nie panował
polityczny chaos. Wszyscy mieli równe szansę. Nie widywało się gangów młodych ludzi
panoszących się po ulicach Coruscant. Każdy miał do wykonania jakąś pracę, a co więcej,
starał się wykonywać ją jak najlepiej.
A poza tym, młody Zekku, co właściwie obchodzi cię galaktyczna polityka? Nigdy
przecież nie zawracałeś sobie głowy takimi głupstwami. Czy naprawdę twoje życie uległoby
jakiejkolwiek zmianie, gdyby przywódczynię Nowej Republiki zastąpił jakiś inny polityk
wywodzący się z Drugiego Imperium? Jeżeli jednak powierzysz swój los w nasze ręce, twoje
położenie może ulec radykalnej poprawie.
Zekk potrząsnął głową i zacisnął zęby.
- Nie zdradzę swoich przyjaciół - burknął.
- Ach tak, przyjaciół... - powtórzył lekceważąco Brakiss. - Tych samych, którzy nigdy
nie poddali cię testowi, żeby odkryć twój niezwykły talent. Tych samych, którzy widują się ż
tobą tylko wówczas, kiedy mają czas i ochotę. Dobrze wiesz, że kiedy zajmą się jakąś
„ważniejszą” pracą, zostawią cię tu na łasce losu. Możliwe, że nawet zapomną o tobie
szybciej, niż zdążysz mrugnąć powieką.
- Nie - szepnął chłopak. - Nie zapomną.
- Powiedz mi, czy myślałeś o przyszłości? - zapytał urodziwy mężczyzna. - Czy
wiesz, co cię czeka? Zaprzyjaźniłeś się z parą dzieciaków należących do najwyższych sfer,
ale czy kiedykolwiek będziesz mógł uważać się za jednego z ich grona? Bądź szczery wobec
samego siebie.
Zekk nie odpowiedział, chociaż gdzieś, w głębi serca, bardzo dobrze znał odpowiedź.
- Będziesz zbierał odpadki i śmieci do końca życia - ciągnął Brakiss. - Będziesz
sprzedawał świecidełka, pragnąc zarobić tyle kredytów, żeby wystarczyło na najbliższy
posiłek. Czy sądzisz, że sam, bez niczyjej pomocy, potrafisz zdobyć władzę, sławę i
szacunek?
Po raz drugi Zekk zdecydował się nie udzielać odpowiedzi. Brakiss pochylił się nad
nim, a z każdego rysu jego pięknej, jakby wy-rzeźbionej twarzy promieniowała troska i
współczucie.
- Daję ci szansę, chłopcze - powiedział. - Czy masz dość odwagi, by z niej skorzystać?
Zekk postarał się znaleźć w sobie resztkę siły, żeby się sprzeciwić. Poczuł, jak w jego
piersi zaczyna wzbierać fala złości.
- Taką samą szansę, jaką dałeś Jacenowi i Jainie? - zapytał, nie kryjąc ironii w głosie. -
Powiedzieli mi, jak ich porwaliście, po czym przetransportowaliście do Akademii Ciemnej
Strony i torturowaliście.
- Torturowaliśmy? - Brakiss roześmiał się i pokręcił głową, aż zafalowały jego jasne
włosy. - Przez całe życie byli rozpieszczani, więc nie dziwię się, że trochę ciężkiej pracy
mogło wydać się im torturą. Zaproponowałem im, że zajmę się ich nauką, tak aby mogli
kiedyś stać się potężnymi Jedi. Przyznaję jednak, że w ich przypadku popełniłem omyłkę.
Chcieliśmy szkolić młodych ludzi, którzy mieliby zostać rycerzami Jedi, ale oboje zaproszeni
przez nas kandydaci byli niestety zbyt zarozumiali. Ryzyko okazało się wyższe, niż
przypuszczaliśmy, wskutek czego nasza akademia niepotrzebnie zwróciła na siebie uwagę.
W takiej sytuacji postanowiliśmy zmienić plany. Wspominałem ci, że Moc bywa
równie silna u ludzi potężnych i bogatych, jak i tych, nie mających w życiu tyle szczęścia.
Jeżeli chcesz poznać prawdę, Zekku, nie obchodzi mnie twoje pochodzenie, lecz talent oraz
pragnienie, żeby go rozwijać. Tamith Kai i ja postanowiliśmy rozpocząć poszukiwania
odpowiednich kandydatów pośród ludzi należących do najniższych warstw społeczeństwa.
Wiedzieliśmy, że niektórzy mają równie silny potencjał jak ci zaliczający się do warstw
najwyższych, ale chodziło nam o to, żeby zniknięcie kandydata nie narobiło tyle szumu.
Szukamy ludzi, którzy będą chcieli uczyć się i pracować razem z nami.
Chłopak spojrzał spode łba na Brakissa, ale młody mężczyzna obdarzył go
płomiennym spojrzeniem i powiedział:
- Jeżeli się do nas przyłączysz, obiecuję, że imię Zekk nie będzie nigdy lekceważone
ani zapomniane.
Drzwi celi się otworzyły, ukazując stojącego na progu szturmowca. Żołnierz trzymał
tacę z parującym napojem i kusząco pachnącymi pasztecikami.
- Może zechcesz coś zjeść w tym czasie, kiedy będziemy rozmawiali - zaproponował.
- Wydaje mi się, że odpowiedziałem na większość twoich pytań, ale jeżeli jest jeszcze coś, co
chciałbyś wiedzieć, pytaj śmiało.
Zekk uświadomił sobie, że jest głodny jak wilk. Połknął aż trzy paszteciki, po każdym
oblizując wargi. Nigdy w życiu nie jadł niczego tak pysznego.
Ukryte znaczenie słów Brakissa niepokoiło go i przerażało, ale w umyśle chłopaka raz
po raz pojawiały się pytania na temat przyszłości. I chociaż Zekk nie chciał przyznać tego
przed samym sobą, miał niejasne przeczucie, że większość stwierdzeń i obietnic młodego
mężczyzny nie była pozbawiona sensu.
Zanim Brakiss wyszedł z celi i zamknął drzwi za sobą, przystanął w progu i zwrócił
się do jednego ze szturmowców:
- Proszę dopilnować, żeby chłopiec został przeniesiony do bardziej luksusowego
pomieszczenia. Nie sądzę, żeby jeszcze sprawiał nam kłopoty.
Kiedy naczelnik Akademii Ciemnej Strony ruszył lekko jak duch korytarzem,
podszedł do niego stary pilot myśliwca typu TIE, żeby złożyć raport. Qorl był wciąż jeszcze
ubrany w czarny opancerzony skafander próżniowy, ale zdążył zdjąć czarny, podobny do
czerepu hełm, który trzymał teraz w mechanicznej dłoni.
- Lordzie Brakissie, pochwycony rebeliancki krążownik „Diament” znajduje się pod
osłoną naszego siłowego pola - oznajmił. - Właśnie w tej chwili jest rozładowywany.
Na twarzy Brakissa pojawił się szeroki uśmiech.
- Doskonale. Czy w ładowniach było rzeczywiście aż tyle sprzętu, ile oczekiwaliśmy?
Qorl kiwnął głową.
- Potwierdzam. Dzięki rdzeniom jednostek napędu nadprzestrzennego i bateriom do
turbolaserów będziemy mogli podwoić potęgę wojskową Drugiego Imperium. Opanowanie
tego statku było bardzo mądrym posunięciem.
Brakiss złączył dłonie i opuścił je, pozwalając, żeby zniknęły w czeluściach
fałdzistych rękawów jego srebrnego płaszcza.
- Wyśmienicie - powiedział. - Wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Zaraz złożę
meldunek samemu wielkiemu wodzowi i podzielę się z nim dobrą nowiną. Niedługo
Imperium ponownie zajaśnieje jak słońce... a rebelianckie szumowiny nie będą mogły zrobić
nic, żeby temu przeszkodzić.
ROZDZIAŁ 12
- Wahadłowiec „Księżycowy Blask”, tu wieża kontrolna Coruscant Jeden. Macie
zgodę na start. Wrota hangaru lądowiska otworzą się w sektorze gamma.
Kapitan statku Narek-Ag pstryknęła przełącznikiem głównego komunikatora.
- Dziękujemy, wieża Jeden. Mówi kapitan wahadłowca „Księżycowy Blask”. Mamy
pełne ładownie. Kierujemy się ku wrotom gamma. - Wyłączyła komunikator i obdarzyła
konspiracyjnym uśmiechem siedzącego na sąsiednim fotelu Trebora, drugiego pilota
wahadłowca. - Jeszcze kilka takich ładunków jak ten - powiedziała - i będziesz mógł poprosić
mnie o rękę.
W jej orzechowych oczach błyszczały figlarne ogniki.
Trebor także uśmiechnął się, zapewne przyzwyczajony do swoistego poczucia humoru
pani kapitan.
- Jeżeli będziesz robiła nadal tak dobre interesy, możliwe, że cię posłucham - odparł.
Z wdziękiem, który zawdzięczała wieloletniej praktyce, Narek przeleciała
wahadłowcem przez wrota hangaru jednej ze stacji kosmicznych, umieszczonych na orbicie
wokół Coruscant.
- Wszystkie współrzędne zostały wprowadzone? - zapytała, zwracając się do drugiego
pilota.
- Wprowadzone i potwierdzone - zameldował Trebor w tej samej chwili, kiedy
skończyła mówić.
Narek zachichotała widząc, jak jej wahadłowiec oddala się od lądowiska. Po chwili
statek zwiększył prędkość, chociaż jeszcze nie opuścił systemu Coruscant. Pani kapitan
zaczęła przygotowywać jednostkę do skoku w nadprzestrzeń, który miał zakończyć się w
pobliżu planety Bespin, następnego celu ich podróży.
- Wiesz co, jeżeli chodzi o działanie na tak małą skalę... - powiedziała.
- ... nie jesteśmy wcale gorsi niż inni - dokończył zamiast niej Trebor.
- Wcale nie jesteśmy gorsi - powtórzyła pani kapitan, z zadowoleniem kręcąc głową. -
Oblicz współrzędne skoku.
- Już prawie zakończyłem - odrzekł drugi pilot. - Jeżeli się pospieszymy, może
zdążymy dostarczyć towar do Miasta w Chmurach, a wówczas poszukamy ładunku, który
można byłoby zabrać w drogę powrotną. W ten sposób zdołalibyśmy podwoić nasze zyski.
Na twarzy Narek-Ag ukazał się błogi uśmiech. Pani kapitan wahadłowca przekrzywiła
głowę, aż zafalowały jej kasztanowate włosy.
- Uwielbiam, kiedy myślisz jak prawdziwy człowiek interesu - powiedziała.
- Istota interesu - poprawił ją Trebor. - Niedługo osiągniemy maksymalną prędkość.
Przygotuj się do wejścia w nadprzestrzeń.
Nagle „Księżycowy Blask” szarpnął się, jakby uderzył w nieprzepuszczalną
przeszkodę. Mały statek odbił się od niej, po czym zaczął koziołkować w przestworzach. Na
pulpicie kontrolnej konsolety zapaliły się jaskrawe ostrzegawcze światła, a w sterowni
rozbrzmiało zawodzenie syren.
- Co to było? - zapytała Narek, potrząsając głową, żeby pozbyć się rozmytych plam,
odbieranych przez jej narząd wzroku. Wyjrzała przez iluminator, ale zobaczyła tylko czerń
przestworzy.
- Nie mam pojęcia - odparł Trebor. - Nasze skanery niczego nie wykryły. Ekrany
wskazywały, że przelatywaliśmy przez pustą przestrzeń!
- No cóż, to najtwardsza pusta przestrzeń, przez jaką kiedykolwiek leciałam - odcięła
się Narek. - Melduj, co uległo uszkodzeniu!
- Na razie nie wiem. Czy nie mogłabyś ustabilizować statku? -poprosił drugi pilot. -
Teraz lepiej. Wygląda na to, że pękł kadłub w okolicach dolnej ładowni. Niech to diabli! Cały
nasz ładunek wylatuje w przestworza! Silniki są przegrzane, a wskaźniki przekroczyły
czerwone kreski. - Ciężko przełknął ślinę. - Wygląda na to, że znaleźliśmy się w poważnych
tarapatach, moja pani.
W tej samej chwili, jakby na potwierdzenie jego słów, z pulpitu głównej konsolety
nawigacyjnej wystrzelił snop jaskrawych iskier. Mały statek ponownie zaczął koziołkować.
- Wieża Coruscant Jeden, tu wahadłowiec „Księżycowy Blask” - krzyknął Trebor do
mikrofonu komunikatora. - Mamy poważną awarię na pokładzie. Zderzyliśmy się z nieznaną
bryłą kosmicznego złomu!
Trzaskom, jakie odezwały się w głośniku, towarzyszył jęk sygnału zwrotnego i
kolejna fontanna iskier z pulpitu konsolety.
Narek-Ag zakasłała, po czym zaczęła machać rękami, starając się rozpędzić kłąb
ciemnego dymu. Przycisnęła kilka guzików na pulpicie konsolety.
- Rufowe dysze ciągu nie reagują- oznajmiła, nie na żarty przerażona. - Wciąż
obserwuję wskazania skanerów, ale nadal niczego nie widzę. Z czym właściwie się
zderzyliśmy?
- Z mojego miejsca także nie widać niczego lepszego - zameldował Trebor. - Nic
gorszego chyba nas nie mogło spotkać.
- Nie byłabym tego taka pewna - odparła Narek, z wysiłkiem przełykając ślinę. - Może
jednak poproszę cię o to, żebyś mimo wszystko mnie poślubił.
Drugi pilot rzucił okiem na wskazania przyrządów, na które właśnie spoglądała pani
kapitan. Głośno jęknął. W rdzeniu reaktora, dostarczającego energię do silników, zaczęła się
tworzyć niemożliwa do opanowania reakcja łańcuchowa, która miała zaowocować lawiną
śmiercionośnego promieniowania. W ciągu kilku sekund „Księżycowy Blask” eksploduje jak
miniaturowa supernowa...
- Zawsze chciałem, żeby mój ślub odbył się pośród gwiazd - odparł Trebor, czując łzy
napływające do oczu. Pomyślał, że to zapewne z powodu gryzącego dymu. Uścisnął dłoń
Narek-Ag. - Przyjmuję twój ą propozycję... Muszę jednak powiedzieć, że wybrałaś paskudny
moment.
Koziołkujący „Księżycowy Blask” zamienił się w bezgłośną fontannę rozżarzonych
metalowych szczątków i ognistych gazów, które po chwili zgasły, pochłonięte przez czerń
przestworzy.
Jaina przemierzała wielki salon znajdującego się na jednym z pięter Pałacu
Imperialnego rodzinnego apartamentu jak uwięzione w klatce dzikie zwierzę, które kiedyś
widziała w holograficznym zoo z okazami wymarłych stworzeń. Nienawidziła bezczynności.
Chciałaby zrobić coś, cokolwiek.
Jacen i Tenel Ka, zabierając See-Threepia i Anakina, wyruszyli ponownie na
poszukiwania Zekka. Lowie także wyszedł, żeby pomóc w pracy swojemu wujowi
Chewbacce. Kiedy Jacen zauważył, że może ktoś powinien poczekać w domu, na wypadek,
gdyby Zekk albo Peckhum chcieli się z nimi porozumieć, Jaina niechętnie zgodziła się zostać.
W końcu jednak nie wytrzymała i spróbowała nawiązać łączność z Peckhumem,
przebywającym wciąż jeszcze na pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej, mimo iż wiedziała, że
stary pilot powinien za kilka godzin wrócić. Siedzący przed obiektywem holoprojektora
Peckhum zgłosił się bez chwili zwłoki, ale kiedy Jaina zaczęła mówić o tym, że Zekk zniknął,
holograficzny wizerunek mężczyzny zamigotał i szybko się rozpłynął. Odpowiedź zagłuszyły
szumy i zakłócenia. Dziewczyna usłyszała tylko:
- Nie rozumiem twojej... nie otrzyma... wiadomości... wracam wieczorem...
Widocznie centralna jednostka wielozadaniowa stacji z godziny na godzinę
funkcjonowała coraz gorzej. Jaina musiała zaczekać z wyjaśnieniem wątpliwości do chwili,
gdy będzie mogła porozmawiać z Peckhumem osobiście.
Kiedy w końcu wróciła matka, by zjeść obiad, Jaina była gotowa krzyczeć z nudów i
rozpaczy. Bardzo chciała porozmawiać, ale Leia sprawiała wrażenie tak zmęczonej i
przygnębionej, że dziewczyna zdecydowała, iż najlepiej będzie nie zawracać jej głowy
swoimi problemami. Udała się do automatu przygotowującego posiłki, po czym przyniosła
tacę z parującymi porcjami i postawiła na stole, a sama usiadła obok i nie mówiąc ani słowa,
zabrała się do jedzenia.
Po kilku minutach wpadł zdyszany Han Solo. Podszedł szybko do stołu i powiedział:
- Przybyłem, kiedy tylko dowiedziałem się, że mnie poszukujesz. Co się stało?
Leia spojrzała na Hana, a kąciki jej ust uniosły się w lekkim, ale pełnym wdzięczności
uśmiechu.
- Chciałam poznać twoje zdanie na temat pewnej sprawy - odrzekła. - Czy masz trochę
czasu, żeby usiąść z nami przy stole i zjeść obiad?
Han obdarzył ją łobuzerskim uśmiechem.
- Popołudniowy posiłek z dwiema najpiękniejszymi kobietami w całej galaktyce? -
zapytał. - Oczywiście, że mam czas. O co chodzi? Kolejna katastrofa w rodzaju ataku
oddziałów imperialnych?
Nałożył sobie porcję gorącego koreliańskiego gulaszu.
- Masz rację, że katastrofa. - Leia głęboko odetchnęła. - Wahadłowiec, który dzisiaj
rano opuszczał orbitę, z niewyjaśnionych przyczyn nagle eksplodował.
Zdumiona Jaina uniosła głowę i spojrzała na matkę, ale ojciec tylko kiwnął głową.
- Ta-a, słyszałem o tym mniej więcej przed godziną - przyznał.
Leia zmarszczyła brwi, a na jej twarzy ukazał się wyraz zamyślenia.
- Nikt nie ma pojęcia, co się stało. Co właściwie mogło być przyczyną katastrofy?
- Jakieś niesprawne urządzenie? - zasugerowała Jaina. - Może przeciążenie silników?
Na twarzy Leii odmalował się niepokój.
- Wieża Coruscant Jeden odebrała meldunek kilka chwil przed eksplozją
„Księżycowego Blasku”. Pani kapitan chyba przypuszczała, że jej statek z czymś się zderzył.
Zdumiony Han uniósł brwi.
- Chcesz powiedzieć, że wydarzyło się to na orbicie? Czy w pobliżu mogły znajdować
się jakieś jednostki, którym nie zezwolono na start albo lądowanie?
- Nie-e-e - odezwała się z namysłem Leia.
- Jakaś kosmiczna mina, pozostawiona celowo w tamtym miejscu? - nie dawał za
wygraną Han. - Bryła materii? Może kawał złomu?
Jaina nadstawiła uszu.
- Kiedy lecieliśmy do domu, wpadliśmy w całkiem spory śmietnik, prawda, tato? -
przypomniała.
Leia się skrzywiła.
- Tego właśnie się obawiałam. Nasz komisarz do spraw wymiany handlowej interesuje
się takimi sprawami. Mówi, że szczątki pozostawionych na orbitach wokół Coruscant
wraków w każdej chwili mogą spowodować katastrofę. Od dawna nalega, żeby nadać wyższy
priorytet wytyczaniu bezpieczniejszych szlaków. Nanieśliśmy na mapy większe bryły, ale
przypuszczam, że wiele mniejszych po prostu umknęło naszej uwadze... A niektóre szczątki
zaśmiecają orbitę od co najmniej kilku dziesięcioleci.
Han zacisnął wargi.
- Ale wypadki zdarzają się niezwykle rzadko - stwierdził. - Nie przesadzałbym, Leio.
- Z meldunku, przesłanego z pokładu „Księżycowego Blasku”, wynikało, że nie
widzieli obiektu, z którym się zderzyli - oznajmiła Leia. - Nie było go na żadnej mapie.
Komisarz uważa ten problem za bardzo ważny z uwagi na bezpieczeństwo lotów. Nie mogę
się z nim nie zgodzić... Po tej katastrofie musimy przedsięwziąć jakieś środki.
- Ile pracy wymagałoby ponowne naniesienie na gwiezdne mapy przynajmniej
największych szczątków wraków? - zainteresował się Han.
- Dosyć dużo. I zajęłoby mnóstwo czasu. - Leia uszczypnęła nasadę nosa, jakby nagle
poczuła silny ból głowy. - Nie jestem nawet pewna, czy Nowa Republika dysponuje
środkami, by powierzyć komukolwiek taką pracę...
- Może my moglibyśmy jakoś pomóc - wtrąciła się Jaina, zdecydowana skupić uwagę
na problemie, który pozwoliłby jej przestać myśleć o Zekku. - Przecież wujek Luke
powiedział, że powinniśmy znaleźć odpowiednie zajęcie w czasie, kiedy będziemy
przebywali z daleka od jego akademii. Lowie i ja zaznaczymy szczątki na mapach. To może
być nawet doskonała zabawa.
Jaina przeniosła spojrzenie z elektronicznego notatnika na ekran monitora komputera,
po czym popatrzyła ponownie na symulowany hologram przestworzy.
- W porządku, a teraz następna trajektoria, Lowie - powiedziała.
Przeciągnęła się, próbując rozprostować mięśnie ramion. Przetarła załzawione oczy,
ale nie odzyskała ostrości wzroku. Oboje zajmowali się wciąż tym samym od wielu godzin.
Dziewczyna nie potrafiła zrozumieć, jak mogła kiedykolwiek uważać, że takie monotonne
zajęcie może być zabawne.
Chudy Wookie bardzo uważnie wprowadził do pamięci komputera parametry orbity,
po czym na holograficznej mapie pojawiła się jeszcze jedna świetlista linia. Dziewczyna
jęknęła.
- Nie wątpię, że ta praca jest niezwykle ważna, ale wydawało mi się, że będzie o wiele
ciekawsza - powiedziała.
Lowie burknął coś w odpowiedzi, co natychmiast przetłumaczył Em Teedee:
- Pan Lowbacca uważa, że należałoby zacząć od tego, iż oznaczanie orbit brył złomu
nie powinno być uważane za coś ciekawego. Zresztą szkolne zadania domowe rzadko bywają
interesujące. Jeżeli zaś chodzi o tę pracę, przynajmniej można traktować ją jako bardzo pilną.
- Lowie warknął, wtrącając następną uwagę. - Co więcej -ciągnął android - mój pan pragnie
podkreślić, że praca jest zaawansowana zaledwie w dwunastu procentach. Będzie
zachwycony, kiedy wreszcie dobiegnie końca.
Jaina ciężko westchnęła i przeczesała palcami proste brązowe włosy.
- W takim razie - odparła - na co jeszcze czekamy?
ROZDZIAŁ 13
Peckhum przewiesił pasek podróżnej płóciennej torby przez ramię. Właśnie opuszczał
pokład „Piorunochronu” spoczywającego na jednym z tanich lądowisk obok innych statków,
pozostawionych przez różnych oszustów i przemytników. Cieszył się, że wylądował, choćby
tylko dlatego, że wszystkie urządzenia w jego mieszkaniu działały prawidłowo. Nie mógł
powiedzieć tego samego o aparaturze znajdującej się na pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej,
skąd powracał.
Nie zwracając uwagi na ciężką torbę, stary mężczyzna przemykał jak duch szerokimi
ulicami i wąskimi alejkami, od czasu do czasu mrucząc do siebie:
- Musisz sobie jakoś radzić, Peckhumie. Mamy kłopoty z zaopatrzeniem, Peckhumie.
Nowy sprzęt jest bardzo drogi, Peckhumie. Centralne jednostki wielozadaniowe nie rosną na
pędach rozgwiezdnika, Peckhumie.
Pocierając zarost na policzku palcami jednej dłoni, stary mężczyzna nie przestawał
zrzędzić, przyzwyczajony do prowadzenia rozmów z samym sobą równie często jak do
rozmawiania z Zekkiem.
- Można byłoby pomyśleć, że zaczekają z przekazaniem mi tej wiadomości, aż
opuszczę pokład statku - ciągnął. - „Staraliśmy się skontaktować z tobą, Peckhumie, ale nie
mogliśmy”. Nie zatroszczyli się o naprawienie mojego komunikatora, więc teraz mają za
swoje! - Przewiesił pasek torby przez drugie ramię. „Z powodu ostatniego ataku oddziałów
imperialnych, Peckhumie, przeznaczony dla ciebie sprzęt trafił w inne miejsce, ważniejsze z
punktu widzenia bezpieczeństwa Nowej Republiki. Chcielibyśmy także, żebyś jutro rano
wrócił na pokład stacji i dopilnował prawidłowego ustawienia zwierciadeł, Peckhumie”. Ha!
Stąpał ciężko, powłócząc nogami i nie zwracając uwagi na hałaśliwych handlarzy,
wiecznie zdziwionych turystów czy urzędników, jak zwykle pochłoniętych własnymi
problemami.
- Bardzo chciałbym, żeby administrator, odpowiedzialny za działanie stacji, chociaż
raz opuścił swoje przytulne biuro i poleciał ze mną tam, na górę - mruczał. - Poczęstowałbym
go tym świństwem, którym karmi mnie automat przygotowujący posiłki, a wówczas
przekonałbym się, jak będzie mu smakowało. Zobaczyłbym, jak o n będzie sobie radził!
Skręcił za róg i ruszył korytarzem wiodącym prosto do mieszkania.
- Gdybym czekał, aż ci biurokraci coś zrobią, cała stacja rozleciałaby się na części! -
Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie, że Zekk obiecał mu zdobycie nowej centralnej
jednostki wielozadaniowej. - Czasami trzeba radzić sobie samemu... z niewielką pomocą
przyjaciół.
Uniósł głowę i z zadowoleniem stwierdził, że znalazł się przed drzwiami. Wystukał na
klawiaturze kombinację liczb umożliwiającą wejście do mieszkania. Drzwi rozsunęły się z
cichym sykiem uciekającego powietrza, które sprawiało wrażenie nieświeżego i zatęchłego,
jakby pomieszczenie było od kilku dni nie wietrzone. Peckhum pomyślał, że powinien
przypomnieć Zekkowi, aby od czasu do czasu wpuścił trochę świeżego powietrza.
Wrzucił torbę do jakiejś przegrody w przedpokoju, a w tym czasie drzwi zamknęły się
za jego plecami. Nie powitał go jednak żaden znajomy okrzyk.
- Hej, Zekku! - zawołał. Odpowiedziała mu przytłaczająca cisza, więc postanowił
odezwać się nieco głośniej. - Po trzech dniach oddychania powietrzem z uszkodzonych
regeneratorów stacji nawet to w mieszkaniu wydaje się całkiem świeże, ale... - Urwał. Nadal
nikt nie reagował na jego słowa. - Zekku?
Rozejrzał się po zagraconym salonie, a potem zaczął rozglądać się po całym
mieszkaniu. Wpadł do kuchni i sypialni Zekka. Nie zapomniał nawet o łazience. Wszystkie
pomieszczenia były jednak puste.
Na czole starego mężczyzny pojawiły się głębokie zmarszczki. Zekk nie miał
zwyczaju wychodzić, kiedy wiedział, że Peckhum wraca z pracy... zwłaszcza iż obiecał
dostarczyć mu wygrzebaną skądś aparaturę. Stary siwowłosy pilot nie widział jednak w
mieszkaniu ani śladu obiecanej centralnej jednostki wielozadaniowej. Potrzebował jej, żeby
zabrać ze sobą, kiedy następnego ranka będzie znów odlatywał do orbitalnej stacji
kontrolującej ustawienie zwierciadeł.
Ponownie potarł zarośnięty policzek i myślał intensywnie. Nagle wyraźnie się
odprężył.
- Oczywiście! - mruknął do siebie. - Dzieciaki Solo!
Przyjaciele Zekka, Jacen i Jaina, mieli spędzić na Coruscant tylko kilka tygodni.
Zapewne teraz gdzieś się bawili, opowiadając nieprawdopodobne historie o przygodach, jakie
rzekomo przeżyli na różnych planetach. Peckhum obejrzał się i zobaczył mrugające światło
na panelu informacyjnym, umieszczonym obok drzwi wejściowych. Oznaczało, że w pamięci
urządzenia została zapisana informacja, której nikt jeszcze nie odebrał. Peckhum pomyślał, że
zapewne Zekk informuje go w ten sposób, dokąd poszedł z przyjaciółmi.
Przekonał się, że urządzenie zawiera trzy informacje. Postanowił zapoznać się z nimi
po kolei. Pierwsza ukazała mu holograficzny wizerunek Jacena i Jainy Solo stojących przed
drzwiami w towarzystwie dwojga innych młodych rycerzy Jedi.
- Hej, Zekku! - Peckhum usłyszał charakterystyczny, na poły kpiący głos Jacena. -
Przyszliśmy pomóc ci zapolować na to urządzenie, które obiecałeś załatwić Peckhumowi.
Umówiliśmy się na dzisiaj rano, pamiętasz? Wrócimy tu jutro wczesnym rankiem. Daj nam
znać, jeżeli zmieniłeś plany.
Druga wiadomość ukazała mu wizerunek stojącej przed drzwiami Jainy Solo.
Dziewczyna była trochę zaniepokojona.
- Zekku, to znów my - powiedziała. - Czy nic ci się nie stało? Szukamy cię wszędzie,
gdzie możemy! Przepraszam, jeżeli czujesz do nas żal z powodu tego, co wydarzyło się
tamtego wieczora. Nie ma czym się przejmować. Czy mógłbyś porozumieć się z nami, kiedy
wrócisz do domu?
Ostatnie nagranie przedstawiało także Jainę, tym razem zmęczoną i przerażoną.
Dziewczyna powoli wymawiała słowa, jakby z trudem przechodziły przez jej gardło.
- Zekku, czy się na nas pogniewałeś? Wszyscy... przepraszamy cię, jeżeli
powiedzieliśmy coś, co sprawiło, że podczas tamtego bankietu poczułeś się nieswojo... Jeżeli
odnalazłeś już tę centralną jednostkę wielozadaniową i ha razie nie chcesz, żebyśmy pomogli
ci przynieść ją do mieszkania... Potrafimy to zrozumieć. Proszę, skontaktuj się z nami, gdy
otrzymasz tę wiadomość.
Stary Peckhum słuchał czując, jak jego żołądek kurczy się z przerażenia. Musiało
wydarzyć się coś złego. Rozejrzał się po mieszkaniu, ale nie dostrzegł żadnych śladów
świadczących o tym, że chłopiec planował wyjść na dłużej. Żadnych nagrań. Żadnych
notatek. To było niepodobne do Zekka. Chłopiec był uczciwy i słowny. Inni mogli uważać go
za młodego łajdaka, ulicznika czy łobuza, ale Zekk znał swoje obowiązki i zawsze się z nich
wywiązywał. Dobrze wiedział, jakie znaczenie dla pracy w orbitalnej stacji kontrolnej ma
działająca centralna jednostka wielozadaniowa i dlatego obiecał Peckhumowi, że dostarczy
mu to urządzenie. Jeżeli zaś Zekk obiecywał, że coś zrobi, dotrzymywał danego słowa.
Zawsze.
To prawda, chłopak był sierotą, żartownisiem i poszukiwaczem przygód. Często
opowiadał nieprawdopodobne historie, ale był wiernym przyjacielem. Można było na niego
liczyć w potrzebie.
Peckhum zdecydował się w jednej chwili, niemal podświadomie. Poświęcił chwilę,
żeby nagrać wideofoniczną wiadomość dla Zekka, na wypadek gdyby chłopak powrócił, a
potem wyszedł z mieszkania i skierował się do pałacu.
- Hej, cieszę się, że cię widzę! - odezwał się Jacen, kiedy otworzył drzwi i zobaczył
stojącego na progu przemoczonego i zmęczonego Peckhuma. Natychmiast zasypał go
pytaniami: - Czy nie widziałeś ostatnio Zekka? Nie wiesz, dokąd mógł pójść? Nie miałeś od
niego jakiejś wiadomości?
Wyraz twarzy mężczyzny wystarczył mu za odpowiedź.
- Miałem nadzieję, że może wy powiecie mi, co się z nim stało - odparł stary pilot.
Przypomniawszy sobie nagle o dobrych obyczajach, Jacen cofnął się o krok i gestem
zaprosił Peckhuma do mieszkania.
- Och, przepraszam - powiedział. - Wejdź, proszę. Zaraz zawołam Jainę i pozostałych.
Jego siostra i Lowie pracowali, zajęci nanoszeniem na holograficzną mapę trajektorii
szczątków wraków różnych statków krążących po orbicie wokół Coruscant. Tenel Ka
polerowała jakąś broń, którą odczepiła od pasa.
- Hej - zwrócił się Jacen do innych młodych Jedi. - Przyszedł Peckhum. On także nie
ma pojęcia, co mogło się stać z Zekkiem.
Malująca się na twarzy Jainy powaga zamieniła się w niepokój. Lowie zerwał się na
równe nogi, po czym wyciągnął rękę, żeby pomóc wstać dziewczynie. Wszyscy pięcioro
pochylili się nad wyświetlaną w kącie wielkiego salonu holograficzną mapą miasta. Tenel Ka
zaczęła pokazywać mężczyźnie niektóre jaskrawo oświetlone grupy wieżowców.
- Przeszukaliśmy teren w pobliżu twojego domu - oznajmiła, zwracając się do
Peckhuma.
Jacen wskazał na inne punkty holograficznej mapy.
- Odwiedziliśmy również miejsca, gdzie byliśmy z Zekkiem, kiedy zabrał nas na
wyprawę na niższe poziomy - dodał. - To znaczy te, do których umieliśmy sami wrócić.
Peckhum kiwnął głową. Potarł szczecinę na policzku, a na jego twarzy odmalował się
niepokój.
- Anakin i Threepio wyprawili się nawet do kilku innych kryjówek, o których
wspominał Zekk - odezwała się Jaina. - Liczyliśmy na to, że powiesz nam, gdzie jeszcze
można byłoby go poszukać.
Lowie zawył przeciągle, wtrącając jakąś uwagę. Po sekundzie rozległ się piskliwy
głosik Em Teedee:
- Pan Lowbacca pragnie zauważyć, że nasz brak znajomości czegoś, co można byłoby
określić mianem mniej chwalebnych aspektów życia na Coruscant, może być jednym z
czynników ograniczających skuteczność poszukiwań.
Usłyszawszy przesadnie kwieciste tłumaczenie, chudy Wookie groźnie warknął, ale
powstrzymał się od dalszych uwag.
- Wiecie, on ma rację - stwierdziła Jaina. - Rzeczywiście znamy tylko lepszą część
miasta.
- A poza tym aż do tej chwili nawet nie byliśmy pewni, czy Zekk naprawdę zaginął -
przypomniała Tenel Ka. - Dopiero teraz wiemy, że to fakt.
- Hej, skoro wiemy na pewno, że Zekk zaginął - odezwał się Jacen - moglibyśmy
powiadomić o tym fakcie strażników Nowej Republiki.
Peckhum raptownie uniósł głowę.
- Nie, tylko nie strażników - powiedział. - Zekk nie chciałby mieć z nimi nic
wspólnego.
- Ale przecież zaginął-starał się go przekonać Jacen. - Musimy go odnaleźć.
Chłopiec ze zdumieniem zauważył łzy w oczach siostry.
- To prawda - przyznał stary pilot. - Zekk miał jednak kiedyś kilka małych...
nieporozumień ze strażnikami i nie byłby nam wdzięczny za to, gdybyśmy teraz korzystali z
ich pomocy. Mimo to nie musicie się martwić. Mogę poszukać go w wielu innych miejscach,
o których wy nawet nie pomyślelibyście.
- No cóż... - odparł nie do końca przekonany Jacen. - To znaczy, że nadal będziemy
musieli szukać go sami. Twoje uwagi bardzo nam pomogą, Peckhumie. Domyślam się, że
wszystko zależy teraz od nas.
- Zekk umie sobie radzić w trudnych sytuacjach - pocieszył go mężczyzna, zmuszając
się do okazania optymizmu. - Przeszedł przez niejedno i udowodnił, że potrafi troszczyć się o
swoje sprawy. - Nagle urwał i dokończył znacznie ciszej: - Mam tylko nadzieję, że nie
spotkało go nic złego.
ROZDZIAŁ 14
Zekk, przeniesiony do nowej luksusowej komnaty na terenie Akademii Ciemnej
Strony, obudził się dziwnie wypoczęty i ożywiony. Domyślał się, że zapadł w długi głęboki
sen, jakby jego organizm domagał się regeneracji sił i wypoczynku. Chłopak zastanawiał się,
czy przypadkiem poprzedniego dnia Brakiss nie domieszał jakiegoś narkotyku do jego
jedzenia. Doszedł jednak do wniosku, że nawet gdyby tak było, chyba nie miałby mu tego za
złe. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak szczęśliwy i podniecony.
Spróbował przestać o tym myśleć. Usiłował wykrzesać z siebie chociaż trochę złości
na myśl o rym, że wbrew własnej woli został porwany i przetransportowany na pokład
imperialnej stacji. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że był traktowany z większym szacunkiem
niż kiedykolwiek przedtem. Stopniowo zaczynał nawet uważać swoje nowe pomieszczenie
nie za celę, lecz za komnatę.
Udał się do łazienki i brał natrysk tak długo, aż poczuł w całym ciele mrowienie,
wywołane ciepłem i czystością. Przebywał tam znacznie dłużej niż musiał, ale nie
przejmował się tym ani trochę. Jeżeli Brakiss chce, niech zaczeka. Przynajmniej będzie miał
za swoje! Zekk nie zamierzał zostawać w tym miejscu, bez względu na to, ile czasu i uwagi
chciałby poświęcić mu naczelnik Akademii Ciemnej Strony.
Martwił się tym, co robi teraz stary Peckhum. Wiedział, że jego przyjaciel z
pewnością bardzo zaniepokoił się faktem jego zniknięcia. Był pewien, że na poszukiwania
wyruszyli także Jacen i Jaina. Domyślał się jednak, że Brakiss zrobił wszystko, co mógł, żeby
zatrzeć ślady jego porwania. Musiał zatem zaczekać na odpowiednią chwilę, a w tym czasie
opracować plan ucieczki.
Przekonał się, że kiedy przebywał pod natryskiem, ktoś zabrał jego stare zniszczone
ubranie i zamiast niego podłożył nowiutki elastyczny kombinezon, błyszczący skórzany
pancerz i połyskujący czarny mundur, wyjątkowo elegancki. Zekk rozejrzał się po komnacie,
chcąc odnaleźć stare ubranie. Nie zamierzał wykorzystywać uprzejmości Drugiego Imperium
bardziej niż to konieczne, ale nigdzie nie zobaczył niczego innego, co mógłby włożyć.
Okazało się., że nowe ubranie pasuje na niego jak ulał.
Zekk podszedł do drzwi i spróbował rozsunąć oba skrzydła. Spodziewał się, że nie
będzie mógł wyjść z komnaty, ale ze zdumieniem przekonał się, że drzwi otworzyły się
natychmiast. Chłopak wyszedł na korytarz, gdzie ujrzał czekającego cierpliwie Brakissa.
Ciało młodego mężczyzny osłaniał srebrzysty płaszcz, tak zwiewny, jakby utkany z
migotliwych cieni.
Na posągowo pięknej twarzy naczelnika Akademii Ciemnej Strony pojawił się lekki
uśmiech.
- Witaj, młody Zekku - odezwał się Brakiss. - Jesteś, gotów przystąpić do nauki?
- Nie jestem - burknął chłopak. - Nie sądzę jednak, żeby moje zdanie miało być brane
pod uwagę.
- Oczywiście, że będzie brane pod uwagę- zapewnił go Brakiss. - Twoje zdanie
oznacza, że nie wyjaśniłem w dostatecznym stopniu tego, co będę mógł dla ciebie zrobić.
Jeżeli zechcesz uczynić chociaż mały wyłom w murze swojego uporu - tylko po to, by
wysłuchać, co mam do powiedzenia - może uda mi się ciebie przekonać.
- A co będzie, jeżeli ci się nie uda? - zapytał Zekk z większą złością, niż naprawdę
odczuwał.
Młody mężczyzna wzruszył ramionami.
- To będzie oznaczało, że poniosłem klęskę - odparł. - Cóż więcej mogę powiedzieć?
Zekk postanowił się nie sprzeciwiać. Był ciekaw, czy zostałby zabity, gdyby nie
zgodził się postępować zgodnie z planami, jakie miało wobec niego Drugie Imperium.
- Zapraszam cię do swojego gabinetu - odezwał się Brakiss, po czym odwrócił się i
poprowadził chłopca zakręcającym korytarzem o gładkich jasnoszarych ścianach. Na
pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się, że są sami, ale Zekk nie mógł nie zauważyć
stojących na baczność na wszystkich skrzyżowaniach korytarzy i przed niektórymi drzwiami
uzbrojonych szturmowców, gotowych pospieszyć z pomocą, gdyby Brakiss miał jakiekolwiek
problemy. Chłopak z trudem powstrzymał uśmiech na myśl o tym, że mógłby stanowić
zagrożenie dla naczelnika imperialnej akademii.
W prywatnym gabinecie młodego mężczyzny panowały ciemności niemal tak
nieprzeniknione jak w przestworzach. Na wykonanych z czarnej transpastali ścianach było
widać holograficzne wizerunki astronomicznych kataklizmów: wybuchów ognistych słońc i
zapadających się planet czy potoków płynącej lawy. Zdziwiony Zekk rozejrzał się po
mrocznym pomieszczeniu. Pełne dzikiej, nieokiełznanej energii obrazy ukazały mu inne
oblicze wszechświata, nie zachwalane w punktach informacji turystycznej na Coruscant.
- Proszę, wejdź - odezwał się Brakiss. Jego cichy melodyjny głos nie zdradzał
żadnych uczuć. Bezskutecznie usiłując usłyszeć w nim choćby cień groźby, Zekk uświadomił
sobie, że w tej chwili jakikolwiek sprzeciw nie miałby sensu. Postanowił, że uczyni to
później, kiedy będzie mógł liczyć na to, że osiągnie zamierzony skutek.
Brakiss usiadł z drugiej strony długiego błyszczącego biurka, po czym otworzył
ukrytą szufladę i wyciągnął z niej mały cylindryczny świecący pręt. Ujął go szczupłymi,
podobnymi do alabastrowych, palcami, a potem rozkręcił na mniej więcej dwie równe części.
Kiedy rozłączał połówki, z miejsc, w których się rozdzieliły, wystrzeliły w górę jaskrawe
błękitnozielonkawe płomyki. Migotały i drżały, ale chyba nie dawały dużo ciepła. Zimne
światło, jakie rozjaśniło ściany gabinetu, przyćmiło nawet blask bijący od wizerunków
kosmicznych katastrof.
- Co to jest? - zainteresował się chłopak.
Siedzący za biurkiem Brakiss skierował połówki pręta ku górze w ten sposób, że
tworzyły trójkąt z jego zetkniętymi palcami. Zimne płomienie złączyły się i strzeliły wyżej,
jakby nabrały dodatkowej siły.
- Patrz na płomień - polecił Brakiss. - Dam ci przykład tego, co będziesz mógł robić,
jeżeli zechcesz wykorzystać swoje zdolności posługiwania się Mocą. Manipulowanie
płomieniem jest dziecinnie proste, ale na początek może być bardzo dobrym testem.
Zrozumiesz, o czym mówię, kiedy sam spróbujesz. A teraz popatrz.
Brakiss zagiął jeden palec, a później utkwił spojrzenie w czymś, co musiało chyba
znajdować się bardzo daleko. Jaskrawy płomień zaczął chwiać się i kołysać najpierw w jedną,
a potem w drugą stronę. Z każdą chwilą stawał się coraz cieńszy i dłuższy, aż w końcu
zamienił się w cienką ognistą nitkę. Po chwili rozprzestrzenił się, by utworzyć kulę, podobną
do małego płonącego słońca.
- Kiedy już opanujesz takie proste sztuczki - rzekł Brakiss - będziesz mógł zająć się
czymś zabawniejszym.
Rozciągnął płomień, tworząc z niego elastyczną, jakby gumową płaszczyznę, po czym
uformował z niej zniekształconą twarz o płonących oczach i otwartych ustach. Po chwili
twarz przemieniła się w smoka wykręcającego długą szyję w prawo i w lewo, by w końcu
przeistoczyć się w migotliwy, utworzony z błękitnozielonego światła wizerunek samego
Zekka.
Zafascynowany chłopak nie potrafił oderwać oczu od tego, co pokazywał mu
mężczyzna. Był ciekaw, czy Jacen albo Jaina umieliby dokonać takiej samej sztuki.
Tymczasem Brakiss przerwał działanie Mocy i pozwolił, by płomienie zamieniły się
w jaskrawo świecący punkt w środku cylindra.
- Teraz twoja kolej, młody Zekku - powiedział. - Powinieneś tylko się skupić. Poczuj
ogień w ten sam sposób, jakbyś dotykał płynącej wody albo pędzla z farbą. Posłuż się
niewidzialnymi palcami myśli, a wówczas będziesz mógł ukształtować z niego, cokolwiek
zechcesz. Obróć płomień wokół osi, wtedy lepiej go poczujesz.
Zekk ochoczo pochylił się i wyciągnął rękę, ale nagle zamarł w pół ruchu.
- Dlaczego miałbym cię usłuchać? - zapytał. - Nie zamierzam wyświadczać żadnych
przysług ani Drugiemu Imperium, ani Akademii Ciemnej Strony... ani tobie.
Brakiss złączył szczupłe palce i ponownie uśmiechnął się do chłopca.
- Nie chciałbym, żebyś robił to dla mnie - powiedział. - Ani dla rządu czy instytucji, o
których właściwie niczego nie wiesz. Proszę cię, żebyś zrobił to dla siebie. Zawsze przecież
pragnąłeś rozwijać talent i doskonalić umiejętności, prawda? Daję ci teraz szansę, która może
się nie powtórzyć. Dlaczego nie miałbyś z niej skorzystać? Dobrze wiesz, że jesteś osobą,
której dotychczasowe życie nie należało do usłanych różami. I nawet gdybyś miał wieść je
nadal, czy nie byłbyś szczęśliwszy, umiejąc władać Mocą zamiast zadowalać się czymś, co
kiedyś uważałeś za talent do wyszukiwania cennych przedmiotów?
Brakiss pochylił się ku chłopakowi.
- Należysz do osób niezależnych, młody Zekku - ciągnął. - Widzę to w twoich oczach.
Musisz wiedzieć, że szukamy takich osób... ludzi, którzy potrafią samodzielnie myśleć i
odnosić sukcesy, bez względu na to, ile razy ich tak zwani przyjaciele oczekują, że im się nie
powiedzie. Stwarzam ci jedyną, wielką, niepowtarzalną szansę. Jeżeli nie jesteś
zainteresowany doskonaleniem swoich umiejętności, jeśli nie chcesz zadać sobie trochę trudu,
żeby chociaż spróbować... wówczas z góry skazujesz się na niepowodzenie.
Słowa były ostre, karcące, ale chyba odniosły zamierzony skutek.
- No, dobrze, niech będzie, spróbuję - odezwał się Zekk. - Tylko nie spodziewaj się po
mnie żadnych cudów.
Zmrużył zielonkawe oczy i postarał się skupić uwagę na płomieniu. Chociaż nie miał
pojęcia, co chce zrobić, zaczął próbować różnych rzeczy, pozwolił płynąć myślom. Z
początku intensywnie wpatrywał się w płomień, ale po kilku chwilach zaczął przyglądać mu
się kątem oka. Wyobraził sobie, że nim porusza, trącając niewidzialnymi palcami własnych
myśli. Nie był pewien tego, co zrobił ani w jaki sposób... ale płomień strzelił w górę!
- Dobrze - pochwalił chłopca Brakiss. - A teraz spróbuj jeszcze raz.
Zekk skupił się, próbując podążać dokładnie tymi samymi myślowymi szlakami, co
poprzednio. Tym razem poszło mu znacznie łatwiej. Płomień zakołysał się i odchylił na bok,
by po chwili rozjarzyć się, wydłużyć i. skierować w przeciwną stronę.
- Umiem! - wykrzyknął zdziwiony.
Brakiss wyciągnął rękę i z cichym trzaskiem połączył obie części cylindrycznego
pręta, gasząc płomień. W tej samej sekundzie Zekk przeżył bolesne rozczarowanie.
- Zaczekaj! - zawołał. - Chcę spróbować jeszcze raz.
- Nie - odparł jasnowłosy mężczyzna, łagodnie się uśmiechając. - Nie możesz robić
zbyt wielu rzeczy naraz. Chodź teraz ze mną do hangaru. Chcę pokazać ci coś innego.
Czując dziwne pragnienie, Zekk przesunął językiem po wargach. Podążył za
Brakissem, starając się nie okazywać, jak bardzo chciałby znów spróbować zmierzyć się z
płomieniem. Czuł, że jego apetyt został zaostrzony. Nie miał jednak nic przeciwko temu,
mimo iż jakąś cząstką świadomości podejrzewał, że. właśnie taki cel zamierzał osiągnąć
naczelnik Akademii Ciemnej Strony...
Kiedy znalazł się na lądowisku, zobaczył Qorla i oddział szturmowców wynoszących
cenne przedmioty z ładowni porwanego rebelianckiego krążownika zaopatrzeniowego,
„Diament”. Brakiss szedł pierwszy, wskazując drogę Zekkowi, który nie mógł oderwać
spojrzenia od wszystkich statków zgromadzonych w hangarze imperialnej akademii.
- Bardzo chciałbym pokazać ci naszą najnowocześniejszą jednostkę, „Ścigacza Cieni”
- powiedział mężczyzna takim tonem, jakby pragnął go przeprosić - ale porwał go Luke
Skywalker, kiedy wdarł się do placówki, by pochwycić naszych uczniów, Jacena, Jainę i
Lowbaccę.
Zekk popatrzył na niego spode łba, ale powstrzymał się od powiedzenia Brakissowi,
że jego Akademia Ciemnej Strony, porywając troje młodych Jedi i usiłując zrobić z nich
swoich uczniów, ma tylko to, na co sama zasłużyła. Spojrzał w inną stronę.
W umieszczonej pod sklepieniem wielkiej jaskini sterowni, z której można było
kontrolować wszystko, co działo się w hangarze, zobaczył czarnowłosą Tamith Kai. Kobieta
kierowała fioletowe oczy na krzątaninę w dole. Obok niej stało dwoje pomocników z
Dathomiry, Vilas i Garowyn. Kiedy Zekk przypomniał sobie, że to właśnie oni ogłuszyli go i
porwali z Imperial City, zamrugał powiekami i ze złością zacisnął wargi.
- Nie zwracaj na nich uwagi - odezwał się Brakiss, wykonując pełen lekceważenia
ruch ręką. - Zazdroszczą, że poświęcani ci tyle czasu.
Zaskoczony chłopak poczuł w sercu odrobinę ciepła. Zaczął się zastanawiać, czy
stwierdzenie mężczyzny mogło być prawdziwe, czy tylko naczelnik akademii chciał, żeby
jego nowy uczeń poczuł się dowartościowany.
Do Brakissa podszedł jeden ze szturmowców. Przystanął przed nim, zasalutował i
powiedział:
- Chciałbym złożyć meldunek, panie naczelniku. Naprawa górnej wieżyczki
cumowniczej dobiega końca. Za dwa dni powinniśmy ukończyć wszystkie prace.
- To dobrze - oznajmił Brakiss, wyraźnie odprężony. Odwrócił się w stronę Zekka. -
Nadal nie mogę uwierzyć, że pilot rebelianckiego transportowego wahadłowca mógł być
takim niezdarą, iż zderzył się z zamaskowaną Akademią Ciemnej Strony! Te rebelianckie
szumowiny wyrządzają nam szkody nawet przez własną nieuwagę!
Stojący obok rampy Qorl wyjął z zapieczętowanego pojemnika jeden z niewielkich
rdzeni służących do zasilania jakiegoś systemu uzbrojenia. Zekk zwrócił uwagę na sczerniałe
otwory o nadtopionych krawędziach, otaczające panel z urządzeniami kontrolnymi.
Zrozumiał, że szturmowcy, chcąc pokonać cybernetyczne zamki, musieli posłużyć się
blasterami. Rdzeń, który umożliwiał także latanie w nadprzestrzeni, miał kształt długiego
cylindra. Przez półprzeźroczystą opalizującą obudowę było widać żółte i pomarańczowe
smugi skupionych, sprzężonych spinowo i obdarzonych ładunkami gazów tibanna, które
mogły dostarczać energię do silników napędu nadświetlnego.
- To doskonałe, najnowsze modele, lordzie Brakiss - odezwał się stary pilot. -
Możemy wykorzystać je do zasilania naszych systemów uzbrojenia. Można byłoby także
dokonać zmian w konstrukcji następnych myśliwców, takich samych, jakich dokonano w
mojej dawnej maszynie typu TIE, żeby wszystkie mogły latać w nadprzestrzeni.
Brakiss kiwnął głową.
- Musimy zameldować o tym wodzowi i pozwolić, żeby on o tym zdecydował. Nie
wątpię, że będzie zadowolony, kiedy dowie się o zwiększeniu naszego potencjału
wojskowego. Proszę jednak uważać z tymi urządzeniami - przykazał surowo. - Ani jedno nie
może ulec uszkodzeniu. Jeżeli chcemy, żeby Drugie Imperium zajęło należne mu miejsce w
galaktyce, nie możemy pozwolić sobie na żadne marnotrawstwo.
Qorl kiwnął głową, po czym odwrócił się i odszedł.
- Widzisz więc, młody Zekku - odezwał się Brakiss, ściągając jasne brwi i marszcząc
czoło - w tej walce nie zaliczamy się do faworytów. Mimo iż dysponujemy skromnymi
środkami, a nasza walka może wydać ci się beznadziejna, jesteśmy pewni, że słuszność jest
po naszej stronie. Zostaliśmy zmuszeni do walki o to, co należało kiedyś do nas, a naszym
przeciwnikiem jest podstępna Nowa Republika, która bez przerwy usiłuje zmienić bieg
historii i narzucać wszystkim własny, chaotyczny sposób patrzenia na różne sprawy.
Uważamy, że doprowadzi to tylko do anarchii w całej galaktyce. Wszyscy będą robili,
co zechcą, nie licząc się z pozostałymi. Będą napadali na innych, zajmowali ich światy,
zakłócali galaktyczny porządek i utrudniali życie spokojnym obywatelom.
Zekk oparł dłonie na osłoniętych skórzanym pancerzem biodrach.
- No, dobrze, ale co ze swobodami? - zapytał. - Lubię robić to, na co mam ochotę.
- Wierzymy w to, że Drugie Imperium będzie szanowało swobody. Naprawdę w to
wierzymy - zapewnił go Brakiss. Zabrzmiało to nadzwyczaj szczerze. - Istnieje jednak
granica, po przekroczeniu której zbyt wiele swobód może okazać się szkodliwe.
Zamieszkujące galaktykę rasy inteligentnych istot potrzebują czegoś w rodzaju drogowskazu.
Muszą dysponować czytelnym systemem nakazów i zakazów, żeby mogły zajmować się
własnymi sprawami i nie przekreślały marzeń innych istot pragnących wcielać w życie
własne ideały.
Jesteś niezależny, młody Zekku. Dobrze wiesz, co robisz i co pragniesz zrobić.
Pomyśl jednak o wszystkich istotach, błąkających się bez celu po całej galaktyce, nie
mogących znaleźć miejsca z powodu zmian, które w niej nastąpiły. Pomyśl o tych, którzy nie
mają się gdzie podziać, nie mogą urzeczywistniać własnych marzeń, nie mają życiowego
celu... i nikogo, kto powiedziałby im, co robić. Możesz pomóc nam zmienić ten stan rzeczy.
Zekk chciał się sprzeciwić, wykazać jakiś błąd w rozumowaniu naczelnika Akademii
Ciemnej Strony, ale nie był w stanie znaleźć słów, w które mógłby ubrać własne myśli.
Zacisnął wargi. Mimo iż nie potrafił podać odpowiedniego argumentu, aby zadać kłam
słowom Brakissa, nie zamierzał przyznawać mu racji.
- Nie musisz odpowiadać w tej chwili - odezwał się cierpliwie mężczyzna. Wyciągnął
z kieszeni płaszcza cylindryczny świecący pręt. - Poświęć tyle czasu na zastanawianie się nad
wszystkim, co powiedziałem, ile potrzebujesz. Odprowadzę cię teraz do komnaty.
Wręczył pręt chłopcu, a ten przyjął go z nieukrywaną wdzięcznością.
- Jeżeli chcesz, możesz przez pewien czas się tym pobawić - rzekł Brakiss, lekko się
uśmiechając. - A później znów porozmawiamy.
ROZDZIAŁ 15
Kiedy Peckhum zaczął wymieniać niektóre miejsca, gdzie miał zwyczaj przebywać
Zekk, zdezorientowana Jaina rozłożyła ręce. Wiedziała, że przeszukując niższe poziomy
Coruscant mogli spędzić miesiące, a nawet lata, i nie znaleźć ciemnowłosego przyjaciela -
zwłaszcza wówczas, jeżeli Zekk nie chciał być znaleziony.
- Zaczekaj chwilę - przerwała staremu pilotowi. - Nie pomożesz nam w
poszukiwaniach?
Peckhum pokręcił głową.
- Nie mogę. Po ostatnim ataku imperialnych oddziałów na krążownik „Diament”
zarządzono specjalną procedurę alarmową. Jutro rano muszę być znów na pokładzie
orbitalnej stacji kontrolującej ustawienie zwierciadeł. Kłopot w tym, że nie mam pojęcia, jak
utrzymać na chodzie wszystkie urządzenia, nie dokonując poważnych napraw. Ostatnio
zawodzi nawet moja aparatura telekomunikacyjna. Będę miał pieskie szczęście, jeżeli centrala
na Coruscant ogłosi w tym czasie czerwony alarm. Jaka szkoda, że wciąż nie mam tej nowej
jednostki wielozadaniowej, obiecanej przez Zekka.
Oburzona Jaina stwierdziła, że musi stanąć w obronie przyjaciela.
- Dobrze wiesz, że Zekk wywiązałby się z obietnicy, gdyby mógł - oznajmiła.
Peckhum spojrzał na dziewczynę. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie
zmieszane z rozbawieniem.
- Nie przeczę - odparł. - Tylko nie mogę pracować na pokładzie stacji, dopóki ktoś nie
naprawi tych urządzeń. Kropka.
Nie wiedząc, co robić, młodzi Jedi siedzieli w salonie apartamentu Hana i Leii. Nagle
Lowie zaryczał, pragnąc za pośrednictwem Em Teedee powiedzieć coś pozostałym.
- Och, to prawda - odezwał się miniaturowy android-tłumacz. - To doskonały pomysł.
- Piskliwy głosik urządzenia sprawił, że wszyscy unieśli głowy i popatrzyli na Lowiego. - To
nawet nie byłoby takie niebezpieczne - dodał Em Teedee.
- Co nie byłoby niebezpieczne? - zapytała Jaina.
- Pan Lowbacca sugeruje, że on i panienka Jaina, a także jego wuj Chewbacca, o ile
udałoby się. go przekonać, mogliby towarzyszyć panu Peckhumowi w wyprawie do orbitalnej
stacji i pomogli mu dokonać przynajmniej tymczasowych napraw.
- To bardzo miła propozycja - odezwał się stary pilot. - Nie sądzę jednak, żebyście
mogli dużo zrobić bez pomocy nowej centralnej jednostki wielozadaniowej.
Jacen prychnął.
- Już nie pamiętam, kiedy Jaina ostatnio nie potrafiła znaleźć jakiegoś rozwiązania. O
ile ją znam, mogłaby naprawić wszystkie urządzenia tej stacji, nie posługując się niczym
innym poza własną wyobraźnią.
- Bardzo dziękuję za zaufanie do moich umiejętności - burknęła dziewczyna,
odwracając głowę w stronę brata. Później zapewne uświadomiła sobie, co zrobiłby Zekk w
takiej sytuacji, gdyż westchnęła z rezygnacją i uśmiechnęła się do Peckhuma. - Wiesz,
właściwie on ma rację - powiedziała. - Jestem pewna, że potrafiłabym naprawić tyle
podsystemów stacji, żebyś nie miał z nimi kłopotów, dopóki nie odnajdziemy Zekka. No, to
na co jeszcze czekamy?
- Tylko dlaczego miałabyś to robić? - zapytał zdumiony Peckhum.
- Potrzebujesz pomocy, prawda? - odrzekła Jaina, chociaż przez chwilę nie wiedziała,
co odpowiedzieć. Nie chciała przyznać, że prawdziwym powodem, dla którego to robi, jest
Zekk. - A poza tym -dodała pospiesznie - w niektórych miejscach mamy kłopoty z
nanoszeniem na gwiezdne mapy trajektorii szczątków wraków. Może z góry, z orbity,
będziemy mieli lepszą perspektywę. A tymczasem Jacen, Tenel Ka, Anakin i Threepio mogą
szukać Zekka na różnych poziomach w tych miejscach, o których nam mówiłeś.
- Niech będzie - zgodził się w końcu Peckhum. - Przekonaliście mnie, ale czy wiecie,
co na to wszystko powiedzą wasi rodzice?
Lowie warknął, wtrącając jakąś uwagę.
- Pan Lowbacca jest pewien, że dysponuje wystarczającą siłą perswazji, by przekonać
swojego wuja Chewbaccę i namówić go do udziału w wyprawie - przetłumaczył miniaturowy
android.
Oczy Jainy rozjarzyły się entuzjazmem i nową wiarą we własne siły.
- Jeżeli potrafisz to zrobić, Lowie - rzekła -ja poradzę sobie z rodzicami.
Jacen zmrużył oczy i zaczął wysyłać wici Mocy, starając się usłyszeć jakikolwiek
dźwięk świadczący o tym, że w opuszczonym budynku może znaleźć Zekka. Słyszał jednak
tylko odgłos kroków Tenel Ka idącej przed nim ponurym korytarzem.
Pstryknął przełącznikiem, uruchamiając komunikator.
- Hej, Anakin - powiedział. - To ja, Jacen.
- Tak? - usłyszał głos młodszego brata przeszukującego pomieszczenia w sąsiednim
gmachu.
- Kieruję się do sekcji, oznaczonej siódemką na mojej mapie - oznajmił. - Na razie nie
odkryłem niczego ciekawego.
- W porządku - odezwał się Anakin.
Zanim Jacen zdążył wyłączyć urządzenie, usłyszał przerażony głos Threepia,
dobiegający z nieco większej odległości:
- Byłbym rad, gdybyśmy w końcu odnaleźli pana Zekka. Jestem pewien, że wolałbym
wrócić, niż nadal przeszukiwać takie... nieprzyjemne miejsca.
- Ja też mam nadzieję, że niedługo go znajdziemy - oznajmił Jacen, po czym wyłączył
komunikator i pospieszył za Tenel Ka, przeszukującą puste pomieszczenia na
siedemdziesiątym siódmym poziomie rozsypującej się budowli.
Podłogę zaśmiecały stare pudła, uszkodzone pojemniki i kawałki plastali, zbyt stare i
zniszczone, żeby nadawały się do czegokolwiek. Oprócz nich na podłodze walały się zeschłe
liście. Jacen nie miał pojęcia, jakim cudem znalazły siew tym budynku na poziomie,
odległym prawie kilometr od powierzchni, gdzie można było ujrzeć liściaste drzewa.
Przez szczeliny w murze wpadł nagle podmuch mroźnego wichru. Suche liście
zaszeleściły, przemieszczając się po podłodze. Podmuch nie potrafił usunąć panującego w
starym gmachu odoru gnijących szczątków i pleśni; sprawił jednak, że wzdłuż kręgosłupa
chłopca zaczęły pełznąć lodowate mrówki. Idąc powoli mrocznym korytarzem, Jacen
ponownie skupił się, zamykając oczy:
Otworzył je natychmiast, kiedy poczuł, że jego ręki dotknęło coś ciepłego i lekkiego.
Przekonał się, że na rękawie jego kombinezonu spoczywa dłoń Tenel Ka.
- Obawiam się, że mógłbyś się potknąć - odezwała się dziewczyna, pokazując
niewielki stos gruzu leżącego przed nimi w miejscu, w którym część sufitu runęła na podłogę.
W starych budynkach nigdy niczego nie naprawiano, chyba że ktoś zamierzał korzystać z
jakiegoś pomieszczenia. Podłogi i sufity nie należały do wyjątków. Gdyby Tenel Ka go nie
ostrzegła, Jacen rozciągnąłby się jak długi.
- Wielkie dzięki - powiedział chłopiec, obdarzając dziewczynę krzywym uśmiechem. -
Miło wiedzieć, że się tak o mnie troszczysz.
Tenel Ka tylko raz mrugnęła powiekami. Stała w milczeniu obok niego, nie zwracając
uwagi na aluzję - a może nawet w ogóle jej nie dostrzegając.
- Lepiej zapobiegać wypadkom niż później nieść rannego kolegę - odparła po chwili.
Prawdę mówiąc, Jacen oczekiwał, że usłyszy z jej ust co innego.
- Hej, no cóż, jestem rad, że nie będziesz musiała przemęczać mięśni - powiedział,
kopiąc stertę gruzu i wzniecając małą chmurę pyłu.
- Nie chodziło mi o zmęczenie mięśni. - Tenel Ka zakasłała, ale jej głos pozostał
obojętny i gderliwy. - Gdyby to okazało się konieczne, mogłabym nieść cię bez wysiłku. -
Obeszła stertę gruzu. - Po prostu nie chciałam, żeby stało się to potrzebne.
Jacen podążył za nią, zastanawiając się, dlaczego zawsze w obecności spokojnej i
kompetentnej Tenel Ka musi robić z siebie idiotę. Skrzywił się. Może gdyby chociaż skręcił
kostkę, mógłby liczyć na tę przyjemność, że dziewczyna objęłaby go i pomogła wyjść z
podziemi...
Usunął jednak tę zdumiewającą myśl z głowy. Uświadomił sobie, że Tenel Ka
zapewne byłaby przerażona, gdyby się dowiedziała, jaki obrót przybrały jego myśli. A poza
tym jedyną sprawą, jaka powinna teraz zaprzątać jego umysł’, był problem znalezienia Zekka.
Posługując się mapą zapisaną w pamięci elektronicznego notatnika, oboje starali się
pracować metodycznie. Skupiali uwagę na budynkach, wskazanych przez Peckhuma jako te,
w których chłopak najczęściej szukał wartościowych rzeczy. Przechodząc z jednego gmachu
do drugiego, młodzi rycerze korzystali z umiejętności posługiwania się Mocą. Starali się
odnaleźć przyjaciela, szukając jakichkolwiek śladów świadczących o tym, że kiedyś
przebywał w jakimś miejscu.
Dopiero kiedy oboje byli pewni, że chłopca nie było w pobliżu, korzystali z kręconych
schodów, turbowindy czy zwykłych zjeżdżalni, żeby dostać się na niższy poziom, gdzie
zaczynali poszukiwania od nowa. Jeżeli i tam nie znajdywali żadnych śladów przyjaciela,
szukali w innych miejscach, przechodząc po napowietrznych pomostach rozwieszonych
między sąsiednimi budynkami. Wiele takich kładek, od stuleci nie naprawianych, kołysało się
i trzeszczało pod stopami dwojga młodych Jedi.
Anakin i Threepio postępowali tak samo, szukając Zekka w innych gmachach.
Młodszy brat Jacena był po prostu szczęśliwy, że wreszcie może uwolnić się od codziennej
opieki złocistego androida.
W miarę upływu godzin Jacen poczuł jednak, że zaczyna ogarniać go zmęczenie. Im
dłużej przebywali w mrocznych podziemiach, tym bardziej stawał się niespokojny. Miał
wrażenie, że jego umysł raz po raz przeszywają myśli, przesycone zwątpieniem i rozpaczą.
Od chwili, kiedy Zekk zniknął, upłynęło przecież kilka dni. Musieli odnaleźć go i to szybko.
Wiedzieli, że wkrótce może być za późno, by ocalić ciemnowłosego przyjaciela. Jacen nie był
pewien, dlaczego, ale miał przeczucie, że się nie myli.
Przeszukali dziesiątki budynków, przechodząc z jednych do drugich po dziesiątkach
napowietrznych pomostów, ale nigdzie nie natrafili na cokolwiek, co świadczyłoby o bytności
Zekka. Im głębiej jednak się zapuszczali, tym więcej dostrzegali innych śladów. Siadów
życia.
Raz po raz przemykały obok nich przerażone stworzenia starające się zaszyć w
najciemniejszych kątach. Tam, gdzie korytarze były zbyt wąskie, aby iść obok siebie,
prowadził raz Jacen, a raz dziewczyna. W pewnej chwili chłopiec zauważył, że niosąca
jarzeniowy pręt i idąca przodem Tenel Ka skręca w nieprzeniknioną czeluść jakiejś klatki
schodowej. Kiedy nie odzywając się ani słowem, schodziła coraz niżej, jej krokom
towarzyszyło miarowe kołysanie się drugich złocisto-rudych, zaplecionych na plecach
warkoczy.
Nagle dziewczyna potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę. Zanim jednak
ruszyła w dalszą drogę, odwróciła się i wskazała niebezpieczne miejsce.
- Uważaj - rzekła zwięźle. - Zmurszały stopień.
W tej samej sekundzie za plecami Tenel Ka pojawił się ciemny, skrzeczący i
trzepoczący skrzydłami potwór. Dziewczyna natychmiast odwróciła się i machając rękami,
usiłowała odstraszyć uskrzydlone stworzenie. Upuściła jednak jarzeniowy pręt. Im mocniej
machała, próbując odpędzić napastnika, tym głośniej potwór skrzeczał i trzepotał skrzydłami,
ale nie odlatywał.
Kiedy Jacen zrozumiał, co się stało, zareagował w jednej chwili.
- Stój spokojnie! - zawołał, zwracając się do koleżanki, po czym skoczył w stronę
skrzydlatego stworzenia, które zaplątało się w jeden z jej długich warkoczy. - Zapewne
wystraszył się światła!
Tenel Ka posłusznie znieruchomiała, chociaż Jacen był pewien, że uczyniła to wbrew
podświadomemu nakazowi kontynuowania walki. Chłopiec ostrożnie wyciągnął myślowe
palce, próbując dotknąć mózgu stworzenia i przesłać impuls, który by je uspokoił. Stopniowo
latający gryzoń przestał machać skrzydłami i pozwolił, żeby chłopiec objął go palcami.
Starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, Jacen delikatnie wyplątał szpony
stworzenia z włosów dziewczyny. Później, nie przestając wysyłać kojących myśli, ostrożnie
postawił zwierzę za sobą i cofnął się o dwa kroki.
Pochylił się, podniósł jarzeniowy pręt i wręczył go dziewczynie.
- Nic ci się nie stało? - zapytał.
Tenel Ka lekko pokręciła głową. Jacen domyślał się, że zapewne jest zakłopotana tym,
iż bez jego pomocy nie potrafiła wyplątać skrzydlatego stworzenia ze swoich włosów.
Kiedy podjęli poszukiwania Zekka, chcąc odwrócić jej uwagę od tego, co się stało,
postanowił opowiedzieć jakiś dowcip.
- Czy wiesz, dlaczego samotny banth przeszedł przez całe Morze Wydm? - zapytał.
- Nie - odpowiedziała.
- Żeby znaleźć się po drugiej stronie! - Jacen wybuchnął głośnym śmiechem.
- A - odezwała się Tenel Ka, nawet na niego nie spojrzawszy. - Aha.
Chłopiec spodziewał się, że po przygodzie ze skrzydlatym gryzoniem jego koleżanka
będzie speszona, ale stwierdził, że dziewczyna ruszyła w dalszą drogę równie pewnie jak
poprzednio. Zaczął się zastanawiać, czy cokolwiek mogłoby wytrącić ją z równowagi.
Chociaż nie mógł nie podziwiać jej hartu ducha, chyba trochę żałował, że nie była
oczarowana szybkością, z jaką pospieszył jej na ratunek.
Oboje doszli do następnego wąskiego przejścia i Jacen wyprzedził Tenel Ka, żeby
torować drogę. Kołyszący się pomost był jak zwykle zaśmiecony odłamkami kamiennych
ścian budynków i kawałkami plastali. Przerzucony nad mroczną przepaścią, zatrzeszczał,
kiedy chłopiec przeszedł kilka kroków.
- Uważaj - odezwała się podążająca za nim dziewczyna. Jacen uznał, że jej ostrzeżenie
było całkiem zbędne.
- Myślę, że powoli zbliżamy się do miejsca, gdzie spoczywa tamten stary
wahadłowiec - powiedział, postanawiając zignorować jej uwagę. - Jestem pewien, że go
zobaczymy, kiedy znajdziemy się po drugiej...
Pomost pod jego stopami zakołysał się i zadrżał. Kiedy któryś z metalowych
wsporników z przeraźliwym zgrzytem odłamał się od pionowej ściany, Jacen poczuł, że jego
serce podskoczyło do gardła. Wyciągnął rękę i przytrzymał się zardzewiałej poręczy.
- Nie ruszaj się! - zawołała Tenel Ka, ale było już za późno.
Rozległy się podobne do wystrzałów dźwięki wyskakujących nitów. Odgłosom tym
towarzyszył trzask rozdzieranej plastali. Pozbawiony podpory wiekowy pomost obsunął się, a
potem przełamał mniej więcej pośrodku. Czując, że chodnik pod jego stopami zaczyna się
usuwać, przerażony chłopiec obserwował, jak kawałki plastali odrywają się od konstrukcji i
spadają w bezdenną czeluść. Miał wrażenie, że wszystko dzieje się niesamowicie powoli.
Coś świsnęło obok jego ucha. Po chwili usłyszał metaliczny brzęk. Poczuł, że zaczyna
się zsuwać w mroczną przepaść. Uchwycił mocniej poręcz, ale przerdzewiały metal skruszył
się pod wpływem siły jego palców. Zaczął rozpaczliwie machać rękami, starając się uchwycić
czegokolwiek. Krzyknął, żeby ktoś mu pomógł... i nagle poczuł, jak jego talię opasało silne
ramię. Oderwało go od pomostu i uniosło ku przeciwległej ścianie. Zanim miał czas
zorientować się, co się dzieje, uczepiona cienkiej linki Tenel Ka przefrunęła nad przepaścią i
nie wypuszczając Jacena, bezpiecznie zeskoczyła na wy trzymała metalową płytę po drugiej
stronie.
Pozostała część pomostu wydała pełen protestu jęk, po czym oderwała się od ściany.
Runęła w czarną gardziel, gdzie została pochłonięta przez złowieszczą ciszę.
Dopiero wtedy Tenel Ka go puściła. Jacen uświadomił sobie, że przed chwilą oboje
omal nie zginęli. Po tym, co widział i przeżył, metalowy występ, o który dziewczyna
zaczepiła kotwiczkę, nie wydawał mu się ani trochę bezpieczniejszy. Mimo to oboje młodzi
Jedi stali jeszcze przez kilka chwil w milczeniu, wpatrzeni w bezdenną czeluść pod stopami.
- Myślę, że tworzymy dobraną grupę - odezwał się w końcu Jacen. - Zawsze jedno
ratuje drugie z opresji. Dziękuję.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i pokonawszy kilka schodów, wszedł do
wnętrza gmachu. Dopiero tam z ulgą usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę.
Cieszył się, że jest względnie bezpieczny.
Nie mogąc opanować dziwnego drżenia rąk, Tenel Ka osunęła się obok niego. W
panującym półmroku było widać, że na jej bladej poważnej twarzy maluje się przerażenie.
- Bałam się, że mogłabym stracić kolegę - odparła po chwili.
Omal nie straciłaś - pomyślał ponuro Jacen. Uśmiechnął się jednak i powiedział:
- Hej, nie należę do ludzi, których można się tak łatwo pozbyć.
Tenel Ka się nie uśmiechnęła, ale przynajmniej trochę rozchmurzyła.
- Tak, to jest fakt - oznajmiła.
Dotarli do wraku wahadłowca po dziesięciu minutach od chwili wznowienia
poszukiwań. Kiedy go zobaczyli, oboje odezwali się równocześnie.
- Zekk tu był - powiedział Jacen.
- Nie podoba mi się to miejsce - rzekła dziewczyna. Dopiero wówczas chłopiec
uświadomił sobie, że naprawdę coś jest nie tak, jak powinno. Tenel Ka zauważyła jego
wahanie i postąpiła kilka kroków w stronę rampy wraku. - Teraz moja kolej, by torować
drogę - stwierdziła. - Jeżeli nie chcesz iść, możesz tu zaczekać.
- Ani mi się śni - odciął się Jacen. - Wiesz przecież, że powinienem przebywać blisko
ciebie... na wypadek, gdybym znów musiał cię ratować.
- A - sceptycznie unosząc brwi, odparła dziewczyna. - Aha. - Zniknęła we wnętrzu
wahadłowca. Po kilku chwilach Jacen usłyszał, jak powiedziała: - Chyba mi się wydawało.
Nikogo tu nie ma.
Kiedy dołączył do koleżanki, przekonał się, że mówiła prawdę. Mimo to we wnętrzu
znalazł ślady czyjejś obecności. Ktoś wymontował najcenniejsze urządzenia. Po zakurzonych
pulpitach wiły się jak węże wiązki przewodów i kable. Obok nich spoczywały odkręcone
śruby i wyszczerbione sworznie mocujące. W niektórych, miejscach, gdzie kiedyś
umieszczono panele z aparaturą kontrolną i pomiarową, widniały teraz mroczne prostokątne
otwory.
- Wygląda na to, że mimo wszystko Zekk szukał tu czegoś cennego - odezwał się
Jacen. - To dobry znak.
- Może tak - odparła Tenel Ka. Uniosła rękę i przeciągnęła palcem po złowieszczym
znajomym znaku, niezdarnie wyrytym na płycie jakiegoś panelu umożliwiającego
posługiwanie się aparaturą. - A może nie.
Jacen spojrzał na rysy, które musiały zostać zrobione całkiem niedawno.
Przedstawiały trójkąt otaczający krzyż... groźny symbol gangu Zagubionych. Jacen z
wysiłkiem przełknął ślinę.
- No cóż - odezwał się po chwili. - Przynajmniej teraz wiemy, gdzie szukać.
ROZDZIAŁ 16
Stary Peckhum nie przestawał martwić się, co mogło przydarzyć się jego
przyjacielowi. Mimo to pewnie przeleciał pokiereszowanym transportowcem przez wrota
hangaru. Gdyby poprosił, Nowa Republika zapewniłaby mu nowocześniejszy frachtowiec, ale
stary pilot lubił latać własnym statkiem, chociaż ten nawet w okresie największej świetności
zawodził częściej niż „Sokół Tysiąclecia”. A poza tym nigdy jeszcze nie leciało nim tylu
pasażerów.
Lowie wcisnął się obok Jainy siedzącej w tylnej części sterowni. Kiedy z trudem
usadowił się na fotelu, przeznaczonym dla kogoś mniej więcej o połowę mniejszego niż on,
przekonał się, że nie ma gdzie umieścić długich nóg, porośniętych rudobrązową sierścią.
Żałował, że nie może polecieć skoczkiem typu T-23, który otrzymał od wuja Chewbaccy tego
samego dnia, kiedy przybył do akademii Jedi, ale mała maszyna pozostała na Yavinie Cztery.
Peckhum zazwyczaj nie zabierał na pokład żadnych pasażerów. Stary pilot uprzątnął
ze sterowni „Piorunochronu” narzędzia i pudła z różnymi przedmiotami, żeby Chewbacca
mógł siedzieć na fotelu drugiego pilota. Starszy Wookie zabrał własny komplet zniszczonych
kluczy hydraulicznych, cyberbezpieczników, urządzeń diagnostycznych i innych rzeczy,
którymi się posługiwał, kiedy razem z Hanem Solo robił wszystko, żeby urządzenia „Sokoła”
funkcjonowały prawidłowo... choćby tylko do następnej awarii.
Kiedy pilot „Piorunochronu” porozumiał się z kontrolą lotów Coruscant i otrzymał
zgodę na start, zwiększył przyspieszenie i skierował swój transportowiec w górę. Jego statek
przeleciał przez opalizującą warstwę atmosfery i wkrótce został pochłonięty przez czerń
przestworzy. Przygarbiony Lowie obserwował przez dziobowy iluminator, jak Peckhum,
manewrując sterami, wprowadza statek na stabilną orbitę. Ogromne zwierciadła, odbijające
promienie słońca i podobne do srebrzystych reflektorów, kierowały smugę słonecznego
blasku ku północnym i południowym regionom metropolii pokrywającej niemal całą
powierzchnię planety.
Z powodu nieprzewidzianej zmiany planów nadzorców placówki, stacja była w tej
chwili opuszczona. Główne zwierciadła, pozostawione bez opieki, nie mogły jednak długo
działać prawidłowo. Nazwisko Peckhuma znajdowało się na początku listy zastępców i stary
pilot musiał stawić się do pracy, bez względu na to, czy Zekk pozostawał w domu, czy
wychodził, żeby zdobyć to czy owo.
Peckhum osadził statek na pordzewiałej płycie lądowiska stacji wyglądającej jak
łupina, zawieszona pod ogromną, mającą kilka kilometrów średnicy, czaszą reflektora.
Chewbacca i Lowie podziwiali wielkie zwierciadło orbitalne. Raz po raz wymieniali bekliwe
uwagi, charakterystyczne dla języka Wookiech.
Cienka srebrzysta folia o grubości milimetra przypominała mieniący się ocean światła.
Gdyby znalazła się na poziomie atmosfery Coruscant, niechybnie zostałaby rozerwana na
strzępy, ale w ciszy i bezruchu przestworzy nie musiała mieć większej grubości. Pracujący w
przestworzach inżynierowie połączyli ją za pomocą dziesiątków superwytrzymałych kabli z
orbitalną stacją, a samą stację wyposażyli w rakiety mogące zmieniać ustawienie reflektora,
by promienie słońca ogrzewały najzimniejsze szerokości geograficzne planety.
Kiedy „Piorunochron” znieruchomiał na płycie lądowiska, Peckhum otworzył właz,
na którym wciąż jeszcze widniał znak Starej Republiki. Wszyscy weszli do środka stacji
kontrolnej, w której mieli spędzić kilka najbliższych dni.
- No cóż... przytulnie tu nie jest - odezwała się Jaina.
- Jeżeli miałbym użyć sformułowania zapisanego w moim programie, powiedziałbym,
że lepszym słowem byłoby ciasno - zauważył Em Teedee. - Wiecie, umiem się posługiwać
płynnie ponad sześcioma językami.
Pomalowany ciemnoszarą farbą sufit znajdował się tuż nad głowami. Przebiegały pod
nim różne owinięte izolacyjną folią rury doprowadzające chłodziwo, a także wiązki kabli
kończących się we wnętrzach paneli kontrolnych. Pośrodku obserwacyjnego bąbla ustawiono
pojedynczy fotel. Siedząc na nim, można było obserwować przez panoramiczne okna planetę,
widoczną w dole pod stacją. Staromodne komputery błyskały światełkami, niechętnie
zgłaszając gotowość do pracy. Wydawało się, że czekają, aby Peckhum uruchomił
podprogramy i rozpoczął żmudne ustawianie wiązki słonecznego światła.
Przyciągnięty fascynującym widokiem przestworzy, Lowbacca wszedł do bąbla
obserwacyjnego. Uchwycił zimną metalową rurę wystającą z zakrzywionej ściany, i pochylił
się, żeby spojrzeć na ogromną kulę Coruscant. Gruba warstwa chmur przesłaniała oświetloną
część planety, ale na pogrążonej w ciemnościach półkuli było widać miliony światełek
błyszczących w mroku jak różnobarwne klejnoty.
Lowie widział w życiu kilka innych planet z niewielkiej odległości, ale jeszcze nigdy
przedtem nie został oczarowany przez ich piękno. Przebywając na pokładzie zawieszonej
wysoko w przestworzach stacji orbitalnej, czuł się równocześnie częścią wszechświata i
cząstką czegoś spoza niego. Miał wrażenie, że stanowi element kosmosu, nie przestając być
jego obserwatorem. Był zdziwiony, że traktuje wszystko w taki sposób. Wydawało mu się, że
galaktyka jest czymś nieskończenie wielkim, ale zarazem czymś bardzo małym.
- Przestań się gapić, Lowie - odezwała się stojąca za nim Jaina. - Musimy zabierać się
do pracy. Naszym pierwszym zadaniem powinna być naprawa urządzeń
telekomunikacyjnych.
Chewbacca zaryczał na znak zgody, a potem z rozmachem opuścił wielką dłoń na
kosmate ramię siostrzeńca. Peckhum sprawiał wrażenie pochłoniętego rutynowymi
czynnościami, związanymi z uruchamianiem urządzeń stacji. Zapewne starał się, żeby jego
uwagi nie rozpraszały żadne myśli o Zekku.
- Naprawdę jestem wam wdzięczny za wszystko, co robicie - rzucił przez ramię.
- Cieszymy się, że możemy ci pomóc - odparła Jaina, klękając, żeby lepiej przyjrzeć
się kilku panelom. - Lowie, znasz się dobrze na komputerach. Proszę, pomóż mi sprawdzić to
urządzenie.
- Och, bez wątpienia - odezwał się piskliwie Em Teedee. - Jeżeli chodzi o znajomość
systemów elektronicznych, pan Lowbacca jest wyjątkowo uzdolniony. - Lowie burknął,
wtrącając jakąś uwagę, ale miniaturowy android-tłumacz odpowiedział: - Oczywiście, że
wszyscy o tym wiedzą. Chciałem tylko im przypomnieć.
- Czy mógłbym prosić, żebyście zajęli się najpierw moim komunikatorem? - zapytał
Peckhum, odwracając się i stając za ich plecami. - Kiedy próbuję się z kimś porozumieć,
odbieram tylko same szumy i trzaski.
Czoło zamyślonej Jainy pokryło się zmarszczkami.
- Wygląda na to, że stopień mocy funkcjonuje prawidłowo, ale uszkodzone zostały
systemy syntezy głosu i urządzenia kodujące.
Kiedy wszyscy stali, zastanawiając się, od czego zacząć, w pomieszczeniu było zbyt
ciasno, żeby Chewbacca mógł się zająć naprawą jakiegoś urządzenia. Starszy Wookie
postanowił zatem zaczekać i nie przeszkadzać innym w pracy. Lowie podejrzewał, że wuj jest
rozbawiony, mogąc obserwować, jak dwoje jego podopiecznych ciężko pracuje. Możliwe, że
ich widok przypomniał mu czasy, kiedy u boku Hana Solo bez końca mozolił się, naprawiając
urządzenia „Sokoła”.
- No cóż - odezwała się Jaina. Podrapała się po policzku, zostawiając na nim smugę
smaru i rdzy pochodzącej z jakiegoś starego panelu. - Przypuszczam, że pod koniec dnia ten
komunikator będzie znów działał prawidłowo. - Uśmiechnęła się pogodnie do Peckhuma, a
Lowie zaryczał, zgadzając się z jej zdaniem. - Rzecz jasna, to będzie tylko prowizorka, ale na
jakiś czas powinna wystarczyć.
Peckhum wzruszył ramionami.
- Nie wątpię, że będzie lepiej niż w tej chwili. Żałuję, że nie mam tej centralnej
jednostki wielozadaniowej - dodał ponuro. - Niemal tak samo, jak chciałbym wiedzieć, co
przydarzyło się Zekkowi.
- Jestem przekonana, że nic złego - odparła Jaina, ale Lowie wiedział, że dziewczyna
wcale tak nie myślała.
Kiedy grzebała we wnętrzu jakiegoś panelu, Chewbacca przeszedł w inne miejsce i
ryknął do siostrzeńca, proponując, żeby zajęli się czymś innym. Lowie ochoczo przystał na tę
propozycję. Ponieważ zbliżała się pora obiadu, naprawa pokładowego automatu
przygotowującego posiłki wydawała się doskonałym pomysłem. Lowie nie mógł narzekać na
brak apetytu, a kiedy pomyślał o wszystkich wspaniałych potrawach, jakie mogliby
zaprogramować, mimo iż zapasy żywności stacji były bardzo skromne, poczuł napływającą
do ust ślinę.
Em Teedee kilka razy cmoknął z dezaprobatą.
- Naprawdę, panie Lowbacco! - powiedział. - Chyba nigdy pan się nie zmieni. Znów
myśli pan tylko o jedzeniu!
Chewbacca groźnie zaryczał, a przerażony android natychmiast spuścił z tonu.
- Wy, Wookie - oświadczył znacznie ciszej, nie kryjąc urazy -jesteście wszyscy tacy
sami.
ROZDZIAŁ 17
Kiedy Jacen wędrował po podziemiach Coruscant z Zekkiem, poszukując jaja
jastrzębionietoperza, tyle razy tracił orientację, że teraz nigdy sam nie odnalazłby drogi w
prawdziwym labiryncie chodników, przejść i korytarzy. Na szczęście towarzysząca mu Tenel
Ka prowadziła pewnie, doskonale wiedząc, dokąd podążają... co zresztą nie dziwiło chłopca
ani trochę.
Szczeliny między gmachami stawały się coraz węższe, a same budynki coraz bardziej
zniszczone, złowieszcze i zaniedbane. Ciemne ściany były upstrzone czarnymi plamami,
które nadal przypominały bryzgi zakrzepłej krwi mimo odbarwienia wywołanego upływem
wielu stuleci. Coraz częściej spotykało się także wszechobecny symbol gangu - krzyż,
zamknięty wewnątrz trójkąta - wyryty na durbetonowych cegłach albo namalowany jaskrawą
niezmywalną farbą.
- Aha - odezwała się Tenel Ka. Jej zmysły były wyostrzone jak ostrze włóczni
myśliwego. - Znaleźliśmy się na terenie, do którego roszczą sobie prawa Zagubieni.
Jacen przełknął ślinę.
- Miejmy nadzieję, że niedługo odnajdziemy Zekka - odparł. - Nie chciałbym
przebywać tu zbyt długo, zwłaszcza kiedy członkowie gangu będą w złych humorach.
- Podejrzewam, że oni nigdy nie są w dobrych humorach - zauważyła dziewczyna. -
Może wciąż jeszcze są źli na nas za to, że ostatnio im uciekliśmy.
- To prawda - przyznał chłopiec. - Możliwe, że złapali Zekka. Musimy go uwolnić.
Ten Norys nie sprawiał wrażenia życzliwego gospodarza.
Jakieś czarne stworzenie przemknęło w ciemnościach pod najbliższą ścianą. Jacen
odwrócił głowę i dostrzegł paskudnie wyglądającego pająkaralucha usiłującego ukryć się w
kępie cherlawego mchu. Kiedy indziej z pewnością rzuciłby siew pościg, pragnąc przyjrzeć
się stworzeniu dokładniej, ale w tej chwili chciał tylko jak najszybciej znaleźć się w
bezpiecznym zaciszu swojego domu.
Tymczasem dumna i nieustraszona Tenel Ka maszerowała środkiem mrocznego,
ponurego korytarza. Przez głowę chłopca przemknęła przelotna myśl, że chciałby mieć teraz
świetlny miecz, podobny do tego, jakim posługiwał się w Akademii Ciemnej Strony.
Wiedział wprawdzie, że broń rycerza Jedi może być niebezpieczna i że w żadnym przypadku
nie powinna służyć do zabawy, ale teraz nie myślał o tym, by się bawić. Potrzebował jej na
wypadek, gdyby musiał walczyć o życie.
Z wysiłkiem przełknął ślinę i przyspieszył, chcąc znaleźć się bliżej koleżanki. Nie
spuszczał spojrzenia z jej złocistorudych warkoczy, kołyszących się na plecach przy każdym
kroku. Pomyślał, że może jakiś dobry dowcip pomógłby mu przestać myśleć o członkach
groźnego gangu.
-Hej, Tenel Ka - powiedział w pewnej chwili. - Czy wiesz, jaka jest różnica między
machiną typu AT-AT a pieszym szturmowcem?
Dziewczyna odwróciła się i obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem.
- Oczywiście, że wiem - odparła.
Jacen westchnął.
- To jest dowcip. Czy wiesz, jaka jest różnica między machiną typu AT-AT a pieszym
szturmowcem?
- Powinnam była odpowiedzieć, że nie wiem, prawda? - zapytała.
- Tak, właśnie tak - rzekł chłopiec.
- Nie wiem.
- To pierwsze jest imperialnym robotem kroczącym, a to drugie imperialnym
piechurem!
Tenel Ka ze smutkiem pokręciła głową.
- Tak. Bardzo zabawne - powiedziała. - A teraz ruszajmy w dalszą drogę. - Kiedy
docierała do skrzyżowania, zmrużyła szare oczy. - Zekk jest twoim przyjacielem. Postaraj się
posłużyć umiejętnościami Jedi. Wyślij wici Mocy, a wówczas może gdzieś go wyczujesz. Te
korytarze mają wiele zakrętów i bocznych odnóg.
Jacen kiwnął głową. Nie sądził, żeby jego skromne zdolności do posługiwania się
Mocą umożliwiły mu wykrycie jakiejś konkretnej osoby. Nie był pewien, czy czegoś takiego
potrafiłby dokazać nawet wujek Luke, ale musiał się chwytać każdej nadziei, choćby nie
wiadomo jak przelotnej i złudnej. Dotychczas on i Tenel Ka wędrowali przez podziemia na
oślep, a zatem każdy ślad, każdy sposób mógł tylko zwiększyć ich szansę.
Kiedy zaczął się skupiać, zamknąwszy oczy, wydało mu się, że poczuł lekkie
mrowienie, które pozostawiło w jego myślach wizerunek ciemnowłosego przyjaciela. Zanim
uświadomił sobie, co to znaczy, wyciągnął rękę w stronę, w którą zwrócił głowę. Wujek Luke
zawsze mówił uczniom, żeby ufali swoim instynktom rycerzy Jedi.
Pospieszył, chcąc dotrzymać kroku Tenel Ka. Oboje skręcili w boczny korytarz i
zaczęli nim schodzić, by po chwili zagłębić się w następny. Stary wieżowiec wydawał się
opuszczony. Panowała w nim przytłaczająca cisza, chociaż z pewnością najwyższe poziomy
były gwarne i rojne. Mimo to Jacen nie mógł się oprzeć wrażeniu, że z mrocznych kryjówek
obserwują ich czyjeś czujne oczy. Ufał swoim zmysłom Jedi na tyle, że był pewien, iż nie jest
to tylko gra jego wyobraźni.
- Chyba jesteśmy coraz bliżej - odezwała się dziewczyna.
Nagle usłyszeli w oddali czyjeś głosy, spośród których wybijał się jeden, głośniejszy i
bardziej stanowczy niż pozostałe. Chociaż nie można było zrozumieć żadnych słów, Jacen był
pewien, że słyszy głos młodego mężczyzny.
- To może być Zekk - powiedział, zwracając się do koleżanki. - Chyba go znaleźliśmy.
Ogarnięty uniesieniem, zapomniał o wszystkich złowieszczych myślach i zaczął biec,
zostawiając Tenel Ka z tyłu. Dziewczyna jednak nawet nie przyspieszyła. Stąpała jak zawsze
czujna i rozważna.
- Uważaj! - zawołała widząc, że Jacen skręca za róg korytarza. Po chwili i ona
znalazła się w wielkiej, odbijającej echo sali, wypełnionej zniszczonymi meblami i na wpół
przerdzewiałymi belkami stropowymi. Na ścianach ujrzała jarzeniowe panele, przymocowane
byle jak w najróżniejszych miejscach, z których można było najłatwiej dołączyć je do
gniazdek sieci elektrycznej. Otwory innych korytarzy, wiodących do wielkiej sali, były albo
zagrodzone kratami, albo zamknięte drzwiami, które przed wiekami przestały obracać się na
zawiasach.
Pośrodku komnaty Jacen dostrzegł młodzieńca. W jego szmaragdowych oczach
odbijał się blask umieszczonych w przypadkowych miejscach paneli. Tak, to był Zekk. Jego
ciemne, niemal czarne włosy, były teraz porządnie uczesane i związane na karku skórzanym
rzemykiem. Nie spływały w nieładzie na ramiona, jak poprzednio. Jacen nigdy nie widział,
żeby jego przyjaciel kiedykolwiek wiązał włosy w taki sposób. Zauważył, że dziwnej
metamorfozie uległ również strój Zekka. Był czysty, czarny i dopasowany do kształtów jego
ciała... wyglądał niemal jak mundur. W niczym nie przypominał staromodnego garnituru,
który chłopak miał na sobie podczas tamtego pamiętnego bankietu, wydanego na cześć pani
ambasador Alfy Karnaka.
Wokół młodzieńca siedziało na koślawych krzesłach i zniszczonych tapczanach
prawie dwadzieścioro doświadczonych przez życie dzieciaków, na ogół kilkunastolatków.
Większość stanowili chłopcy, ale Jacen zauważył także kilka dziewczyn. Wyglądały tak dziko
i groźnie, że gdyby chciały, mogłyby rozerwać go na kawałki jak zepsutego androida.
Zagubieni.
- Hej, Zekku! - zawołał Jacen. - Gdzie się podziewałeś? Martwiliśmy się, że
przydarzyło ci się coś złego!
Zaskoczony w połowie zdania ciemnowłosy chłopak odwrócił głowę i groźnie
spojrzał na Jacena i dziewczynę. W jego oczach pojawił się na chwilę błysk zdumienia i
zachwytu, ale po sekundzie, jakby pragnąc zatrzeć to wrażenie, Zekk przybrał ponurą minę.
Wydawało się, że przez tych kilka dni, jakie upłynęły od jego zniknięcia, postarzał się o całe
lata.
- Jacenie, to nie jest odpowiednia chwila - odparł szorstko.
Z grupy nastolatków wstał silnie umięśniony chłopak o krzaczastych brwiach i wąsko
osadzonych oczach. Spiorunował spojrzeniem oboje przybyszów.
- Nie przypominam sobie, żebym was tu zaprosił - oświadczył wojowniczo.
Jacen rozpoznał przywódcę gangu, Norysa.
Zekk machnął ręką w stronę osiłka, jakby starał się go uspokoić.
- Ja się nimi zajmę - powiedział, a na jego twarzy pojawił się grymas gniewu.
Popatrzył spode łba na Jacena i pokręcił głową. - Dlaczego nie możecie zostawić mnie w
spokoju chociaż przez chwilę?
Jacen przeczesał zmierzwione włosy, kompletnie zaskoczony. Kiedy nie wiedząc, co
robić, ruszył w stronę przyjaciela, ten cofnął się, jakby chciał uchylić się przed ciosem.
- Odejdź - syknął - bo wszystko zepsujesz!
Pozostali Zagubieni zaczęli wstawać z miejsc i jak stado zgłodniałych wilków okrążać
ofiary. Jacen przełknął ślinę. Stojąca za jego plecami Tenel Ka położyła dłoń na ramieniu
kolegi. Pragnęła go w ten sposób ostrzec na wypadek, gdyby musieli walczyć.
-Zekku, to my! - W głosie Jacena zabrzmiało błaganie. - Niczego nie zepsujemy.
Jesteśmy twoimi przyjaciółmi!
W tej samej chwili z głośnym zgrzytem i piskiem otworzyły się jakieś drzwi,
znajdujące się w przeciwległym kącie wielkiej sali.
- Oni nie są twoimi przyjaciółmi, młody lordzie Zekku - odezwał się kobiecy głos,
głęboki i złowieszczy. - Mogą tylko mienić się nimi, ale sam widziałeś dowody na to, ile
naprawdę dla nich znaczysz.
Jacen i Tenel Ka odwrócili głowy i ujrzeli groźną sylwetkę odzianej w czarny płaszcz
Siostry Nocy. Jej czarne jak heban włosy iskrzyły się, jakby za chwilę miały przelecieć
między nimi błękitne błyskawice, a w fioletowych oczach migotały ogniste błyski. Zwrócone
ku górze spiczaste końce naramienników sprawiały wrażenie ostrych włóczni. Po obu
stronach wiedźmy z Dathomiry było widać dwie inne osoby, ubrane także w czarne płaszcze.
Jedną był młody ciemnowłosy mężczyzna, a drugą niewysoka, ale silnie zbudowana kobieta.
Oboje wyglądali równie władczo i złowieszczo jak sama Siostra Nocy.
- Tamith Kai... - Jacen lekko kiwnął głową. - Widzę, że jak zawsze czarująca.
-I Garowyn. I Vilas - dodała Tenel Ka z nieoczekiwanym zimnym uśmiechem na
zazwyczaj spokojnej, opanowanej twarzy. - Jak tam twój e kolano? - dodała, zwracając się do
Tamith Kai. Zaciskała palce na ramieniu chłopca tak silnie, że chyba mogłaby połamać jego
kości.
Po twarzy wysokiej kobiety przemknęła burzowa chmura. Wiśniowe wargi Siostry
Nocy wykrzywiły się ze złości. Było widać, że Tamith Kai tylko z trudem powstrzymuje
wybuch wściekłości. Dobrze pamiętała, jak wojowniczka z Dathomiry upokorzyła ją, kiedy
pomagała innym młodym rycerzom Jedi w ucieczce z Akademii Ciemnej Strony.
- Smarkacze Jedi - warknęła. - Powinniście sami nauczyć się do tej pory, że z nami nie
ma żartów.
- A wy powinniście zostawić nas w spokoju po tym pierwszym razie - odparł
wyzywająco Jacen. - Zekku, dlaczego zadajesz się. z tymi pajacami? Jakich głupstw nakładli
do twojej głowy?
Zekk sprawiał wrażenie, że zawahał się na chwilę, ale kiedy się odezwał, jego głos
zdradzał siłę i pewność siebie.
- Stwarzają nam - wszystkim bez wyjątku - wielką szansę - odparł. - Szansę, której
nigdy przedtem nie mieliśmy.
- Jaką szansę? - zapytał Jacen, szczerze zaciekawiony. - Co mogą wam zaproponować
ci, którzy przegrali?
- Zabiorą nas do Akademii Ciemnej Strony, by nas uczyć! - odezwał się krzepki
przywódca gangu, Norys. - Dopiero teraz mam szansę stać się kimś ważnym i potężnym.
- Ale przecież nie wszyscy dysponujecie umiejętnościami Jedi - rzekł Jacen, starając
się przemówić Zagubionym do rozumu. Chciał wciągnąć Zekka w dyskusję, by w tym czasie
z pomocą Tenel Ka zastanowić się, co robić.
- Ja dysponuję - odparł chłopak. - Wiedzielibyście o tym, gdybyście zadali sobie
trochę trudu i poddali mnie testom - dodał buntowniczo. - A wszyscy ci, którzy ich nie mają,
zostaną wcieleni do imperialnego wojska. Będą wykonywali powierzone obowiązki, dzięki
czemu Drugie Imperium stworzy im szansę awansu społecznego.
- Och, Zekku - westchnął Jacen. - To wszystko wierutne kłamstwa mające odwrócić
twoją uwagę i uśpić czujność...
- To nie są kłamstwa! - przerwała Tamith Kai. W jej silnym melodyjnym głosie kryła
się jednak straszliwa groźba. - My dotrzymujemy obietnic - dodała, zwracając się do
Zagubionych. - Wszyscy będziecie mieli równe szansę, bez względu na to, jaką pozycję
społeczną zajmowaliście w świecie, rządzonym przez Rebeliantów. Drugie Imperium nie
będzie oceniało was po tym, kim jesteście... Będzie liczyło się tylko to, co dla nas uczynicie.
- Zekku! - krzyknął zrozpaczony Jacen. - Jak możesz wierzyć w to, co mówią! To są
ci sami ludzie, którzy porwali mnie i Jainę!
- Tak jest - przyznała Siostra Nocy. - Ale my uczymy się na błędach. Takie szlachetnie
urodzone szczeniaki jak wy nie są godne zostania imperialnymi ciemnymi rycerzami Jedi
bardziej niż inni uczniowie Akademii Ciemnej Strony!
Jej fioletowe oczy zwróciły się na Tenel Ka, miotając groźne błyski.
- Zekku - szepnął szybko Jacen. - To twoja ostatnia szansa. Uwierz mi, że znalazłeś
siew śmiertelnym niebezpieczeństwie. Masz jeszcze czas, żeby zmienić zdanie. Uciekaj!
Jego do niedawna beztroski przyjaciel obdarzył go jednak spojrzeniem, w którym
współczucie walczyło o lepsze z prośbą o okazanie zrozumienia. Chłopcu wydało się, że
widzi w tym spojrzeniu głęboki smutek, który przeniknął go do głębi serca.
- Nie rozumiesz mnie, Jacenie - odezwał się Zekk. - Nie możesz, ponieważ tobie nigdy
na niczym nie zbywało. Nigdy niczego nie pragnąłeś. Ci ludzie - gestem wskazał Siostrę
Nocy i jej dwoje towarzyszy - ofiarują mi coś, czego w dotychczasowym życiu nigdy nie
miałem. Stwarzaj ą mi szansę, że stanę się k i m ś, jeżeli będę trzymał ich stronę.
- Jeżeli to oni ci ją stwarzają, nie licz na to, że będzie to wielka szansa - mruknął
Jacen.
Tenel Ka zdjęła dłoń z jego ramienia. Napięła mięśnie i zbliżyła ręce do pasa, gotowa
do wyciągnięcia broni.
Członkowie gangu Zagubionych zaczęli zbliżać się do dwojga młodych Jedi,
piorunując ich spojrzeniami. Barczysty Norys i jego zastępcy poruszali się jak
zahipnotyzowani. Jacen był ciekaw, czy Tamith Kai albo któreś z dwojga jej pomocników nie
posłużyło się sztuczką Mocy, by nakłonić nastolatków do wcielenia swoich podstępnych
planów w życie.
Usłyszał, że stojąca za jego plecami Tenel Ka szepnęła:
- Jacenie, dopóki możemy, powinniśmy wynosić się, żeby wezwać pomoc.
Jacen także napiął mięśnie, gotów odwrócić się i rzucić do ucieczki. Pstryknął
przełącznikiem komunikatora, pragnąc w ten sposób zaalarmować Anakina albo Threepia, ale
zanim on albo Tenel Ka mieli czas skoczyć do drzwi, Vilas wyszarpnął blaster.
- Nie możemy ryzykować, że pokrzyżujecie nasze plany - odezwała się Garowyn. -
Zbyt dużo postawiliśmy na tę kartę.
Jacen i Tenel Ka zdążyli przebiec tylko kilka kroków, zanim w ich plecy trafił stożek
błękitnego światła. Byli nieprzytomni, kiedy, przebiegłszy jeszcze krok czy dwa, runęli bez
czucia na kamienną posadzkę.
ROZDZIAŁ 18
Brakiss uruchomił mechanizm zamka drzwi prywatnego gabinetu znajdującego się na
jednym z poziomów Akademii Ciemnej Strony. Chcąc upewnić się, że absolutnie nikt nie
będzie mu przeszkadzał, zmienił kod umożliwiający wejście do komnaty. Nie zamierzał
dopuścić, żeby nawet Tamith Ka, jego najbliższa współpracowniczka, podsłuchała, o czym
będzie rozmawiał z wielkim wodzem.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony zawsze znajdował natchnienie, kiedy spoglądał
na mroczne ściany gabinetu, na których widniały holograficzne wizerunki eksplodujących
gwiazd, rozpadających się planet, potoków rozżarzonej lawy czy jęzorów lodowców. To
wszystko przypominało mu o dzikiej, nieokiełznanej energii, zgromadzonej we
wszechświecie. Posługując się ciemną stroną Mocy, Brakiss czerpał z tej energii niespożyte
siły, po czym wykorzystywał je do swoich celów, pragnąc utorować drogę Drugiemu
Imperium.
Nastawił panele jarzeniowe w ten sposób, by dawały jak najmniej blasku, po czym
rzucił okiem na tarczę chronometru. Postanowił uzbroić się w cierpliwość. Rozmowa z
potężnym i złowieszczym władcą zawsze sprawiała, że stawał się podniecony i przerażony.
Musiał uciekać się do technik relaksacyjnych Jedi, ale i tak osiągnięcie spokoju ducha
przychodziło mu z wielkim trudem.
Brakiss wiedział, że na barkach wielkiego wodza spoczywa olbrzymi ciężar
odpowiedzialności i obowiązków. Przywódca bardzo często nie dotrzymywał uprzednio
uzgodnionych terminów spotkań, ale Brakiss nie ośmielił się uczynić na ten temat
najmniejszej uwagi. To wódz decydował o tym, kiedy pragnie porozumieć się z
podwładnymi. Naczelnik Akademii Ciemnej Strony był tylko posłusznym niewolnikiem.
Dobrze znał miejsce, jakie zajmował w jego wielkim planie.
Rebelianci polegali na ochronie, jaką mógł zapewnić im nowy zakon rycerzy Jedi, ale
za bardzo przeceniali ich znaczenie. Wódz Imperium także pragnął dysponować tajną bronią:
armią Ciemnych Jedi, którzy posługując się ciemną stroną Mocy, pomogliby Drugiemu
Imperium odzyskać należne miejsce w historii i na mapie galaktyki.
Ciemni Jedi mieli jednak to do siebie, że bywali często niepewni i niebezpieczni.
Trudno było przewidzieć ich reakcje. Ulegali złudzeniom, wskutek czego wydawało im się,
że są obdarzeni nieograniczoną władzą. Uświadamiając sobie ryzyko, związane z ich
szkoleniem, wielki wódz musiał przedsięwziąć niezbędne środki ostrożności. Pragnął
ochronić siebie przed zagrożeniem, jakie mogliby stworzyć absolwenci Akademii Ciemnej
Strony. Ogromna, mająca kształt pierścienia, stacja była dosłownie naszpikowana
śmiercionośnymi materiałami wybuchowymi, rozmieszczonymi w pobliżu urządzeń do
regeneracji powietrza i uzdatniania wody. Zaminowany został również cały kadłub i tysiące
innych miejsc, o których Brakiss nic nie wiedział ani nawet nie chciał wiedzieć. W tej samej
chwili, kiedy jego Ciemni Jedi daliby do zrozumienia, że żywią wobec niego złe zamiary,
wielki wódz wydałby rozkaz zdalnego zdetonowania tych urządzeń, bez skrupułów kończąc
cały eksperyment.
Pragnąc uszczęśliwić potężnego władcę, Brakiss musiał zatem składać wciąż nowe
meldunki, że odnosi sukces za sukcesem. Na szczęście jego Akademia Ciemnej Strony
dokonała ostatnio kilku spektakularnych czynów.
W zamkniętym pomieszczeniu rozległ się. nagle pomruk, z jakim włączyły się
generatory hologramów. Brakiss natychmiast wstał, ocknąwszy się z zadumy. Powietrze
przed jego biurkiem zadrżało i zalśniło i po chwili pojawił się ogromny wizerunek, przesłany
z kryjówki znajdującej się na odległej planecie w samym sercu jądra galaktyki. Na obrzeżach
osłoniętej kapturem gigantycznej głowy przywódcy pojawiały się od czasu do czasu iskry
wyładowań i zakłóceń. Ogromne oczy spoglądały groźnie na Brakissa.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony instynktownie spuścił oczy i pochylił głowę na
znak szacunku i podziwu. Kiedy uznał, że zadowolił władcę, popatrzył na ogromne oblicze
wielkiego wodza Drugiego Imperium... zakapturzoną, pomarszczoną twarz samego
Imperatora Palpatine’a!
Chociaż holograficzny obraz był nieostry i drgał wskutek pokonywania wielu
systemów gwiezdnych należących do holograficznej sieci, a także wpływów pasów asteroid,
wybuchów na słońcach i burz jonowych, trudno byłoby nie rozpoznać rysów twarzy i
ziemistej cery Imperatora. Brakiss spoglądał w uwielbieniu na surowe, ojcowskie oblicze
wielkiego wodza. Oto miał przed oczami twarz człowieka, który już wkrótce sprawi, że
mieszkańcy wszystkich systemów gwiezdnych będą drżeli na samą myśl o nim, dopóki nie
nauczą się żyć na modłę Imperium, okazując szacunek i oddając cześć jego władcy.
Na twarzy Imperatora widniały głębokie bruzdy i zmarszczki - efekt długotrwałego
wykorzystywania potężnych sił zła i ciemności. Osadzone w głębokich oczodołach żółte,
podobne do gadzich, oczy Palpatine’a miotały złociste błyski, a fałdy tłuszczu na szyi zwisały
jak wola pod łbem wychudzonej jaszczurki.
Brakiss wiedział, że reszta galaktyki sądziła, iż Imperator zginął przed wielu lary,
najpierw podczas eksplozji, która rozerwała na strzępy drugą Gwiazdę Śmierci, a potem po
raz drugi, sześć lat później, kiedy zniszczono wszystkie klony Palpatine’a. Śmierć władcy
musiała jednak być złudzeniem, skoro Brakiss oglądał teraz wizerunek jego twarzy. Nie
odważyłby się nawet zgadywać, jakim cudem Imperator przeżył. Nie miał pojęcia, do jakiej
sztuczki mógł uciec się potężny władca, żeby wywieść wszystkich w pole... ale wiedział, że
jeżeli ktoś umiał posługiwać się Mocą, potrafił dokonywać niezwykłych rzeczy.
Przynajmniej tego nauczył go mistrz Skywalker.
Kiedy w końcu Imperator przemówił, w prywatnym gabinecie Brakissa zagrzmiały
chrapliwie wymawiane słowa:
- A zatem, mój pokorny sługo, co dobrego chciałbyś mi dziś zakomunikować? Mam
nadzieję, że będzie to meldunek o kolejnych sukcesach. Mam już dość wysłuchiwania
wiadomości o klęskach i niepowodzeniach, Brakissie. Nie mogę się doczekać, kiedy Drugie
Imperium się odrodzi, a moja władza dotrze do najdalszych zakątków galaktyki.
Brakiss ponownie pochylił głowę.
- Tak jest, mój panie - odpowiedział. - Mam dla ciebie dobre wieści. Właśnie
wysyłamy transportowiec z ładunkiem baterii do turbolaserowych dział i rdzeni napędów
nadprzestrzennych, które zgodnie z twoim rozkazem przechwyciliśmy, porywając rebeliancki
krążownik. Mam nadzieję, że twoja okryta sławą machina wojenna wykorzysta je w słusznej
sprawie.
- To oczywissste - syknął Palpatine.
- Jeżeli chodzi o nas - ciągnął Brakiss - nowa grupa Ciemnych Jedi, kształconych w
Akademii Ciemnej Strony, z każdym dniem staje się coraz liczniejsza i potężniejsza. Ze
szczególną radością melduj ę, że w podziemiach centralnego ośrodka władzy Rebeliantów
udało się nam zwerbować wielu nowych kandydatów... dokładnie, jak przewidziałeś, mój
panie. Nikt nie zauważy, że zniknęli, a my będziemy mogli przeciągnąć ich na naszą stronę.
- Dossskonale - odezwał się Imperator. - Mówiłem ci, że o wiele łatwiej będzie
nawracać kandydatów nie żywiących nadziei na lepsze życie. Na szczególną ironię zakrawa
fakt, że porwaliśmy ich sprzed samych nosów rebelianckich uzurpatorów sprawujących
obecnie władzę.
Brakiss kiwnął głową.
- Tak jest, mój panie, to prawda. Wystarczyło tylko zaproponować im coś, czego
potrzebowali. Prawdę mówiąc, nie mogli się doczekać, kiedy dostaną to coś właśnie od nas.
- Ach... - Twarz Imperatora wyrażała głębokie rozmarzenie. Wielki władca sprawiał
wrażenie n i e m a l - niemal - dumnego.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony głęboko odetchnął, po czym ciągnął:
- Rzecz jasna, wielu nowych kandydatów nie dysponuje żadnym potencjałem Jedi, ale
mimo to z chęcią przyjęło naszą propozycję. Zaczęliśmy nawet szkolenie jednej grupy,
pragnąc przekształcić jaw doborowy oddział szturmowców. Ci rekruci bardzo dobrze znają
podziemia Coruscant. W przyszłości mogą się okazać doskonałymi szpiegami albo
sabotażystami, jeżeli zechcemy wykorzystać ich do takich zadań.
Imperator z namysłem kiwnął głową, ukrytą we wnętrzu ciemnego kaptura.
- Zgadzam się z tobą, Brakissie - powiedział. - Bardzo dobrze. - Z góry na dół
wizerunku jego twarzy przemknęła świetlista fala, a głos Palpatine’a lekko zadrżał. -
Pozwalam przeżyć ci jeszcze jeden dzień, Brakissie.
- Dziękuję ci, mój panie - odparł z ulgą naczelnik Akademii Ciemnej Strony.
Pomarszczona twarz władcy przybrała surowy, bezlitosny wyraz.
- Tylko nie zawiedź mnie, wierny sługo - ostrzegł Imperator. - Byłbym bardzo
niezadowolony, gdybym musiał wydać rozkaz zniszczenia twój ej gwiezdnej stacji.
Brakiss skłonił się jak mógł najniżej, aż zamigotały fałdy jego srebrzystoczarnego
płaszcza.
- Mój panie, ja także byłbym tym niepocieszony - odpowiedział.
Holograficzny wizerunek twarzy Imperatora zadrżał i zalśnił, by w następnej
sekundzie rozprysnąć się na miliony srebrzystych, z wolna gasnących iskier. Rozmowa
została zakończona.
Brakiss miał wrażenie, że drżą wszystkie mięśnie jego ciała, jak zresztą zawsze, kiedy
rozmawiał z budzącym grozę Palpatine’em. Wyczerpany, opadł na fotel za biurkiem, po czym
zajął się przeglądaniem listy następnych spraw czekających na załatwienie. Wiedział, że nie
może popełnić najmniejszej pomyłki.
ROZDZIAŁ 19
Młody Anakin Solo, zmęczony po długich, bezowocnych poszukiwaniach, stał w
wielkim salonie rodzinnego apartamentu obok nadajnika komunikatora, martwiąc się tym, co
mogło przydarzyć się Jacenowi. Spoglądając na ciemny ekran, czekał, by pojawiła się na nim
twarz starszego brata, chociaż wiedział, że nic takiego się nie wydarzy. Przeczuwał to.
Przed godziną on i Threepio zakończyli przeszukiwanie przydzielonego im obszaru i
wrócili do domu, ale i tam nie czekała na nich żadna wiadomość od Jacena. Anakin wiedział,
że nie może zwlekać ani chwili dłużej.
Odwrócił się i skierował do kąta, w którym siedział złocisty android. Oparty plecami o
ścianę, odpoczywał, korzystając z krótkiego okresu, kiedy mógł ograniczyć zużycie mocy.
Chłopiec skierował jasnobłękitne oczy na żółte czujniki optyczne Threepia, po czym lekko
poklepał go po ramieniu.
- Obudź się, Threepio - powiedział. - Już i tak czekaliśmy za długo. Czas powiedzieć
komuś o tym, co się stało.
Zdumiony Threepio zerwał się na równe nogi.
- O rety, chyba nie zasnąłem, prawda? - zapytał. - Wydawało mi się, że miałem
odpoczywać jeszcze przez dwa cykle, a dopiero później wyruszyć na dalsze poszukiwania. A
pan miał zamiar zacząć odrabiać lekcje...
- Czuję, że stało się coś złego - przerwał mu Anakin. - Jacen i Tenel Ka jeszcze nie
wrócili.
- Gdyby chciał pan znać moje zdanie...
- Nie chciałbym - uciął chłopiec. - Postaraj się porozumieć z nimi za pomocą
przenośnego kierunkowego komunikatora.
- Jestem pewien, że nic im się nie stało, ale spróbuję - odparł Threepio.
Przechylił złocistą głowę i przez kilka sekund stał nieruchomo, wpatrując się w
przeciwległy kąt wielkiego pomieszczenia.
- Połączyłeś się z nimi? - zapytał chłopiec.
- Niestety nie, panie Anakinie - odpowiedział bardzo zaniepokojony android. - Nie
otrzymałem żadnej odpowiedzi.
W tej samej chwili do komnaty weszła Leia Organa Solo. Uśmiechnęła się pogodnie
do najmłodszego syna, ale kiedy spojrzała na niego uważniej, zmarszczyła czoło.
- Anakinie, co się stało? - zapytała.
Chłopiec zaczął się zastanawiać, co właściwie powinien powiedzieć matce. Mimo
wszystko prosili ją o pomoc, ale ona nie uznała wówczas faktu zaginięcia Zekka za coś
niezwykłego czy poważnego. Może teraz zmieni zdanie, kiedy jej powie, że zniknęli także
Tenel Ka i Jacen. Młody chłopiec zaczął więc opowiadać, połykając końcówki wyrazów, a
Threepio uzupełniał jego relację efektami dźwiękowymi i upiększał zbytecznymi
komentarzami.
- Jacen odpowiedziałby nam, gdyby mógł - zakończył chłopiec.
- Z całą pewnością- dodał entuzjastycznie Threepio. - Pan Jacen może być trochę
roztrzepany, ale jest zawsze bardzo skrupulatny.
Leia miała wrażenie, że jej niepokój zaczyna wzrastać dosłownie z sekundy na
sekundę.
- Odpowiedziałby... - powtórzyła - chyba że wpadł w poważne tarapaty. - Zapewne
podjęła jakąś decyzję, gdyż natychmiast postanowiła wprowadzić ją w życie, dowodząc, że
naprawdę jest dobrą przywódczy nią Nowej Republiki. - Musimy ich odnaleźć - ciągnęła. -
Tenel Ka nie dopuściłaby, żeby Jacen zrobił coś nierozważnego. Może jednak sama nie
uznała tego czegoś za niebezpieczne.
Podeszła do zawieszonego na ścianie panelu, po czym wydała kilka krótkich
rozkazów.
- Wezwałam oddział strażników. Będą towarzyszyli nam w wyprawie - wyjaśniła. -
Threepio, czy potrafisz zlokalizować miejsce, w którym znajduje się komunikator Jacena?
-No cóż, mój system lokalizacji urządzeń telekomunikacyjnych nie jest aż taki
precyzyjny, jak chciałbym, ale przypuszczam, że gdybym wysłał ciągłą falę i śledził sygnał
sprzężenia zwrotnego za pomocą przenośnego komunikatora, prawdopodobnie mógłbym...
- Na jaką odległość od niego możesz dotrzeć? - przerwała mu zniecierpliwiona Leia.
- Powinienem zlokalizować źródło sygnału z dokładnością do dziesięciu metrów.
- To wystarczy - oznajmiła kobieta.
Anakin westchnął z prawdziwą ulgą i powiedział:
- Miejmy tylko nadzieję, że Jacen i Tenel Ka nie oddalili się od tego nadajnika.
- Będziemy martwili się o to, kiedy go odnajdziemy - rzekła Leia, chwytając pakiet ze.
środkami medycznymi i kierując się do drzwi. Na korytarzu czekał już oddział strażników
Nowej Republiki. Żołnierze stanęli na baczność, chociaż nie wiedzieli, dlaczego
przywódczyni ich wezwała.
- Chodź z nami, Anakinie - powiedziała Leia. - Jesteś teraz członkiem wyprawy
ratunkowej. Threepio, dokąd mamy iść? - zapytała.
Android protokolarny puścił się korytarzem tak szybko, jak pozwalały na to jego
mechaniczne nogi.
- Skręcimy w lewo, pani Leio - oznajmił. - Musimy znaleźć najbliższy szyb
turbowindy, żeby zjechać o czterdzieści dwa poziomy.
Anakin próbował wyobrazić sobie, dokąd podążają, ale chyba bez większego
powodzenia.
- Lepiej będzie, jak ty poprowadzisz, Threepio - zdecydował.
Leia, strażnicy i Anakin podążali za złocistym androidem, który torował sobie drogę
przez kolejny chwiejący się pomost, zawieszony między gigantycznymi budynkami. Threepio
sprawiał wrażenie niezwykle dumnego z powodu roli, jaką odgrywał w tej wyprawie.
Wydawało się, że wieżowce ciągną się w górę i w dół bez końca. W pewnym miejscu
pomostu, gdzie brakowało jednej belki, Anakin potknął się i omal nie runął w przepaść, ale w
ostatniej chwili podtrzymała go Leia. Przerażona matka popatrzyła na syna, po czym na
chwilę objęła go i przytuliła.
- Uważaj - powiedziała. - Wszyscy musimy być bardzo ostrożni.
Anakin się wzdrygnął. Ten teren, oglądany na mapie, wcale nie wyglądał na
niebezpieczny. Kierując się ku nadajnikowi sygnału namiarowego, cała grupa pokonywała
kolejne nie zamieszkane piętra, przechodząc pustymi, złowieszczymi korytarzami. Na
pokrytych grubą warstwą kurzu i brudu ścianach można było dostrzec coraz częściej ten sam
wizerunek równobocznego trójkąta z zamkniętym krzyżem celowniczym w środku.
- Ciekaw jestem, co oznacza ten symbol - odezwał się Anakin, wskazując najbliższą
ścianę.
- Potrafię mówić płynnie ponad sześcioma milionami języków - odparł Threepio. -
Niestety, nikt nie zapisał tego symbolu w moich bazach danych. Obawiam się, że nie potrafię
pomóc, panie Anakinie.
Leia spojrzała na strażników.
- Czy któryś z was nie wie, co może oznaczać ten symbol? -zapytała.
Jakiś żołnierz chrząknął, po czym odpowiedział:
- Przypuszczam, że to znak jakiegoś gangu, pani prezydent. Kilka... nieprzyjemnych
grup ma zwyczaj uważać niższe, nie używane poziomy miasta za własne terytorium. Ich
członków jest bardzo trudno schwytać.
- Słyszałem, jak Zekk wspominał Jacenowi i Jainie coś na temat gangu Zagubionych -
przypomniał sobie nagle chłopiec. - Wydaje mi się, że chodziło o to, aby Zekk został
członkiem tej grupy.
Leia kiwnęła głową, postanawiając zapamiętać tę informację, żeby zrobić z niej
użytek kiedy indziej. Na razie zależało jej tylko na odnalezieniu Jacena i Tenel Ka.
SeeThreepio przystanął, żeby zerknąć na ekran przenośnego komunikatora.
- Och, niech licho porwie moje mało wrażliwe czujniki - powiedział. - Jestem pewien,
że Artoo-Detoo potrafiłby określić kierunek z większą dokładnością. Wydaje mi się jednak,
że znajdujemy się w odległości zaledwie dwustu metrów od miejsca, z którego dochodzą
sygnały.
Kiedy cała grupa schodziła na coraz niższe i bardziej zniszczone poziomy, korytarze
stawały się węższe i ciemniejsze. Strażnicy, niespokojnie spoglądając jeden na drugiego,
trzymali broń gotową do strzału. Kiedy Leia przechodziła przez najciemniejsze miejsca,
przyspieszała, wyzywająco unosząc głowę. Threepio zwiększył natężenie światła, rzucanego
przez optyczne czujniki, dzięki czemu część korytarza bezpośrednio przed nim jarzyła się
łagodnym żółtym blaskiem. Anakin wyjął jarzeniowy pręt i trzymał w pogotowiu. Miał
wrażenie, że mały przyrząd dodaje mu sił. Czuł się tak, jakby dysponował imitacją miecza
świetlnego.
Threepio skręcił w prawo w boczny, jeszcze węższy korytarz, po czym zanurkował,
chcąc przecisnąć się pod częściowo złamanym dźwigarem. Nawet mały Anakin musiał się
pochylić, żeby przejść od zniszczoną belką.
- Czy jesteś pewien, że podążamy we właściwą stronę, Threepio? - zapytał, trochę
zaniepokojony.
- O tak, jestem tego absolutnie pewien - oświadczył android. - Proszę pamiętać, że
staram się prowadzić najkrótszą drogą wiodącą do źródła sygnału. Zapewne młody pan Jacen
i pani Tenel Ka dotarli tam wygodniejszym, ale dłuższym szlakiem. Oceniam, że jesteśmy
teraz w odległości najwyżej trzydziestu metrów.
W końcu znaleźli się na progu wielkiej komnaty, oświetlonej złowieszczym drżącym
blaskiem. Źródłami migotliwego światła były dziesiątki paneli jarzeniowych, zawieszonych w
przypadkowych miejscach na ciemnych ścianach. Anakin rozejrzał się po sali. Zauważył
zniszczoną klatkę schodową ze stopniami wiodącymi donikąd, porzucone opakowania po
środkach żywnościowych, zniszczone meble i poduszki, a także kilkoro różnej wielkości
drzwi przysłaniających otwory w przeciwległej ścianie, zapewne umożliwiających wyjście z
sali.
- To musi być sala zebrań członków gangu Zagubionych - powiedział.
- O rety - odezwał się Threepio. - Czy pan Zekk nie mówił kiedyś, że członkowie
gangu nie są ludźmi gościnnymi?
W ogromnej komnacie panowała martwa cisza. Migotliwy blask, rzucany przez panele
jarzeniowe, sprawiał, że Anakin czuł się nieswojo. Strażnicy zawahali się na progu, po czym
stanęli po obu stronach niskiego otworu wejściowego i skierowali lufy blasterów w głąb
komnaty. Pomieszczenie wyglądało na opuszczone, ale Anakin, który nie przestawał
rozglądać się po kątach, wyczuwał w nim ślady obecności czegoś mrocznego. Nerwowo
podskoczył, kiedy Threepio krzyknął, z przerażeniem spoglądając na coś leżącego na
posadzce.
- To wszystko moja wina! - jęknął android. - Och, niech licho porwie te powolne
procesory. Powinniśmy byli wyruszyć na poszukiwania o wiele wcześniej.
W ułamku sekundy Anakin przeskoczył przez stertę jakichś starych gratów i znalazł
się u boku Threepia, nadal wymyślającego samemu sobie. Po sekundzie dołączyli do nich
Leia i strażnicy.
Na posadzce leżeli obok siebie skuleni Jacen i Tenel Ka... nieprzytomni, a może nawet
martwi.
Leia szybko odpięła od pasa pakiet ze środkami medycznymi. Wyciągnęła zestaw
diagnostyczny i zaczęła badać organizmy obojga młodych Jedi.
- Nic im nie jest - stwierdziła po chwili. - Żyją... Zostali tylko ogłuszeni.
Przesunęła chłodną dłonią po czole syna, chcąc odgarnąć kosmyk niesfornych
włosów.
Anakinowi i Leii udało się w końcu ocucić oboje poszukiwaczy przygód. Jacen
oprzytomniał pierwszy. Spojrzawszy w oczy brata, Anakin zrozumiał, że sprawy wcale nie
mają się najlepiej.
- Nic ci się nie stało? - zapytał. Zaczął intensywnie myśleć, usiłując ułożyć w mózgu
wszystkie elementy łamigłówki.
Jacen z wysiłkiem przełknął ślinę.
- Tenel Ka...? - zapytał, nie kończąc zdania. Jego głos zadrżał.
- Czuje się całkiem nieźle - odparła pospiesznie Leia, pragnąc syna uspokoić. -
Wygląda na to, że oboje zostaliście tylko ogłuszeni. Co się stało?
Jacen wzdrygnął się, jakby nagle w ogromnej sali powiał lodowaty wicher.
- Była tu Tamith Kai... ta Siostra Nocy z Akademii Ciemnej Strony - powiedział. -
Razem z dwojgiem współpracowników. - Chłopiec przysłonił powiekami bursztynowe oczy,
mające odcień koreliańskiej brandy, jakby przypomniał sobie coś, co napawało go
bezbrzeżnym przerażeniem. Jęknął. - Udało im się zaprzyjaźnić z Zekkiem! Wydaje mi się...
Wydaje mi się, że nasz przyjaciel przeszedł na ciemną stronę.
Anakin nie mógłby szybciej wypuścić powietrza z płuc nawet wówczas, gdyby został
kopnięty w brzuch przez rozwścieczonego bantha.
- Zamierzają go kształcić, żeby został rycerzem Jedi - ciągnął Jacen. - Ciemnym Jedi.
Tenel Ka mruknęła coś i usiadła.
- Tak, to jest fakt - powiedziała.
- Były z nimi także inne dzieci - dodał chłopiec. - Członkowie gangu Zagubionych.
Wydaje mi się, że Tamith Ka zabrała wszystkich... do Akademii Ciemnej Strony.
Leia pokręciła głową, a w jej ciemnych oczach pojawiły się złowieszcze błyski.
- Myślę, że najwyższy czas, żebyśmy zrobili coś z tym Drugim Imperium -
stwierdziła. - Po raz wtóry wyrządziło krzywdę moim dzieciom.
- Tak, to prawda, pani Leio! - odezwał się zaniepokojony Threepio. - Ma pani świętą
rację, ale przede wszystkim powinniśmy wrócić do domu, gdzie nie grozi nam żadne
niebezpieczeństwo. Pani Tenel Ka, czy będzie miała pani tyle sił, żeby dojść do domu?
Szare jak granit oczy dziewczyny zamieniły się w wąskie szparki. Wojowniczka z
Dathomiry nie była pewna, czy nie uznać pytania androida za zniewagę.
- Gdybym musiała, mogłabym zanieść ciebie - odparła.
Jacen zachichotał, ale w następnej sekundzie jęknął i chwycił się za obolałą głowę.
- Tak, przypuszczam, że nic jej nie jest - powiedział.
ROZDZIAŁ 20
Tymczasem Jaina, Lowie i Chewbacca, przebywający wysoko w przestworzach na
pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej, usiłowali naprawić tyle podsystemów, ile mogli.
Wygrzebali z zakamarków stacji wszystkie części zapasowe, jakie znaleźli, i ufając własnej
pomysłowości, starali się wymyślić alternatywne rozwiązania. Chociaż Lowie i Chewbacca
nie byli w stanie zaprogramować robotów syntetyzujących posiłki w taki sposób, żeby
przygotowywały kulinarne rarytasy, udało im się wycisnąć ze starych urządzeń całkiem
znośne dania obiadowe.
Jaina ukończyła przełączanie systemów telekomunikacyjnych, dzięki czemu można
było teraz przesyłać krótkie wiadomości. Był to duży sukces, chociaż transmisjom sygnałów
towarzyszyły czasami szumy i trzaski. Później Chewbacca zajął się naprawianiem systemów
regeneracji powietrza i uzdatniania wody, a także grzejników, wentylatorów i innych
urządzeń służących do utrzymywania odpowiedniej temperatury, ciśnienia i wilgotności na
pokładzie stacji.
Peckhum przyglądał się, jak pracują, od czasu do czasu zajmując się niezbędnymi
korektami ustawienia położenia zwierciadeł, których musiał dokonywać podczas dyżuru w
stacji. Nieustannie dziękował wszystkim, podkreślając bez końca, jak bardzo ceni sobie
pomoc, udzielaną przez Jainę, Lowiego i Chewbaccę.
- Gdybym czekał, aż Nowa Republika zdecyduje się naprawić te wszystkie
urządzenia, Zekkowi wyrosłaby siwa broda... - zaczął i urwał, ze smutkiem kręcąc głową.
Kiedy wszystkie najbardziej dokuczliwe i oczywiste uszkodzenia zostały usunięte,
młodym rycerzom Jedi nie pozostało nic innego do roboty. Chewbacca zaczął zaglądać we
wszystkie kąty. Lowie zajął się nanoszeniem na holograficzne mapy trajektorii szczątków
wraków gwiezdnych statków, których położenie obiecała oznaczyć Jaina. Dziewczyna
pomagała koledze w żmudnej pracy, ale śledzenie tysięcy kamiennych i metalowych brył
okazało się po jakimś czasie zbyt męczące. W przeciwieństwie do niej Lowie, zajęty
wprowadzaniem parametrów trajektorii do pamięci komputera, wykazywał się niezwykłą
cierpliwością, nawet jak na Wookiego. Pieczołowicie nanosił na mapy położenie jednego
świetlistego punktu po drugim. Zaznaczał niebezpieczne szlaki na otaczających stolicę Nowej
Republiki orbitach, po których musiała latać większość statków.
Przez jakiś czas Jaina wpatrywała siew trój wymiarową mapę, ale później postanowiła
jeszcze raz przyjrzeć się wizerunkom, zapisanym w pamięci swojego komputerowego
notatnika. Nie dawały jej spokoju. Dziewczyna zaczęła po raz kolejny wyświetlać na ekranie
obrazy, przekazane przez agencje informacyjne i dotyczące tajemniczego ataku jednostek
imperialnych na krążownik zaopatrzeniowy „Diament”. Jeszcze tego samego dnia, kiedy miał
miejsce ów podstępny napad, ona, Jacen i Lowie bez trudu rozpoznali zmodyfikowany
imperialny wahadłowiec, wyposażony w zębate, wykonane z ogromnych klejnotów corusca,
szczęki. Młodzi Jedi pamiętali, że załoga tego samego statku pokonała pancerz gwiezdnej
stacji Landa Calrissiana i uprowadziła ich do zamaskowanej Akademii Ciemnej Strony.
Admirał Ackbar potwierdził ich obserwacje. Kradzież sprzętu, mającego duże
znaczenie wojskowe, była niewątpliwie dziełem podstępnej imperialnej stacji. Pamiętając
relację Ackbara, Jaina nie miała wątpliwości, iż imperialnym funkcjonariuszem, dowodzącym
akcją, był nie kto inny jak były pilot myśliwca typu TIE, Qorl. Ona i Jacen próbowali się z
nim zaprzyjaźnić, kiedy mężczyzna pochwycił ich w dżungli Yavina Cztery i kazał ukończyć
naprawę swojej roztrzaskanej maszyny.
Dziewczyna westchnęła i pokręciła głową, po czym ponownie przejrzała całe
nagranie. Liczyła kiedyś na to, że Qorl zrozumie swój błąd i uwierzy, iż Imperium go
oszukało. Chociaż stary pilot sprawiał wrażenie, że się waha, czy nie uznać argumentów
dziewczyny za prawdziwe, nie potrafił w końcu wyrzec się poglądów, wpojonych podczas
rygorystycznego szkolenia w imperialnej akademii. A teraz był sprawcą kolejnej napaści,
która wyrządziła tyle szkód Nowej Republice.
Odtworzyła nagranie relacji z porwania krążownika „Diament” po raz trzeci.
Dokument, zarejestrowany przez oddziały Nowej Republiki spieszące na pomoc
napadniętemu statkowi, nie cechował się wysoką rozdzielczością. Mimo to jakiś szczegół
nagrania nie przestawał niepokoić Jainy, chociaż dziewczyna nie potrafiłaby powiedzieć, jaki
i dlaczego. Podobnie jak wówczas, kiedy oglądała dokument po raz pierwszy, miała wrażenie,
że coś jest nie tak jak być powinno.
Przygryzła dolną wargę.
- Coś tu się nie zgadza - mruknęła do siebie.
Przyglądała się, jak wyposażony w zębate tarcze imperialny statek pojawia się
właściwie znikąd. Obserwowała, jak strzały osłaniających go maszyn obezwładniają systemy
obronne „Diamentu” i uszkadzają anteny jego urządzeń telekomunikacyjnych. Jeszcze raz
obejrzała nagranie... i nagle wyprostowała się jak porażona impulsem elektrycznym. Zwracała
uwagę na pilotowany przez Qorla szturmowy wahadłowiec...ale to inne imperialne jednostki
nie pasowały do tego, co oglądała.
- To jest to! - krzyknęła. - Ale przecież to niemożliwe!
Chewbacca warknął pytająco, wychyliwszy głowę zza kontrolnego modułu urządzenia
regenerującego powietrze. Jaina pokazała mu wizerunki mniejszych statków, widoczne na
ekranie jej notatnika.
- Dobrze znam imperialne maszyny - oświadczyła. - Tata nauczył mnie rozpoznawać
kształty wszystkich znanych jednostek... no, prawie wszystkich. - Pochyliła się nad ekranem.
- To są myśliwce krótkiego zasięgu. - Dźgnęła palcem ekran z widocznymi na nim
sylwetkami imperialnych maszyn. - Myśliwce krótkiego zasięgu! Ich baza musiała znajdować
się w pobliżu, zapewne ukryta gdzieś w tym systemie!
Chewbacca przeciągle zawył, wtrącając jakąś uwagę. Lowie, wciśnięty w fotel,
przeznaczony dla istoty ludzkiej, podciągnął długie nogi niemal pod brodę. Nie bardzo
wiedząc, jak ułożyć ręce, trzymał na kolanach własny notatnik i przyglądał się holograficznej
mapie z naniesionymi trajektoriami zaśmiecających przestworza orbitalnych szczątków.
Usłyszał uwagę wuja, ryknął pytająco i wyciągnąwszy rękę z notatnikiem, machnął nim w
powietrzu przed głową.
- Uwaga! Proszę wszystkich o uwagę! - zapiszczał podniecony Em Teedee. - Pan
Lowbacca przypuszcza, że również odkrył coś niezwykle ważnego. Chodzi o pewien
fragment holograficznej mapy, który nie pasuje do pozostałych. Nie widzę go, ponieważ nie
pokazał mi ekranu notatnika! - Miniaturowy android-tłumacz parsknął z irytacją. - Sądząc po
tym, jak jest podniecony, wydaje mi się jednak, że to coś bardzo niezwykłego. Naprawdę,
panie Lowbacco, powinien pan uspokoić się i powiedzieć, o co chodzi.
Jaina i Chewbacca podeszli do trójwymiarowej mapy przestworzy, by popatrzeć na
tysiące świetlistych punkcików krążących po orbitach wokół Coruscant.
- To przecież także niemożliwe! - odezwała się natychmiast dziewczyna. Nie
przestawała się zastanawiać, jak znaleźć logiczne wytłumaczenie własnego odkrycia, a teraz
uwaga Lowiego sprawiła, że zagadka stała się jeszcze bardziej tajemnicza. - To zupełne
przeciwieństwo tego, czego moglibyśmy się spodziewać!
Młody Wookie warknął, zgadzając się z jej zdaniem. Jaina westchnęła i ponownie
przygryzła dolną wargę. Nanoszenie na holograficzną mapę trajektorii tysięcy szczątków,
krążących po orbitach, miało służyć właściwie tylko jednemu celowi. Była nim chęć odkrycia
nieznanych obiektów mogących stanowić duże zagrożenie dla gwiezdnych statków.
Tymczasem na mapie Lowiego, w miejscu katastrofy „Księżycowego Blasku”, nie było
żadnego tajemniczego obiektu. Wręcz przeciwnie, przestworza, puste i czyste, sprawiały
wrażenie wymiecionych. Wszyscy wiedzieli jednak, że „Księżycowy Blask” musiał zderzyć
się z czymś wielkim, co doprowadziło do eksplozji na pokładzie...
Nagle rozległ się trzask i w głośniku komunikatora dał się słyszeć szum zakłóceń. Po
chwili w niewielkiej przestrzeni rozbrzmiały słowa:
- Halo? Halo, stacja kontrolna? Czy ktoś mnie słyszy? Jaino, jesteś tam?
Peckhum uniósł głowę.
- Przynajmniej teraz możemy być pewni, że aparatura telekomunikacyjna funkcjonuje
prawidłowo.
- To chyba głos Jacena - odezwała się Jaina.
Pospieszyła do odbiornika i pstryknęła przełącznikiem, ale została powitana fontanną
iskier, która wytrysnęła z gniazda spalonego cyberbezpiecznika. Niespodziewany żar sparzył
opuszki jej palców. Spiesząc się, dziewczyna zdjęła płytę czołową panelu i popatrzyła na
wiązki osmalonych kabli. Wysłała delikatne wici Mocy i pozwoliła im podążać w głąb
urządzenia, pragnąc odkryć przyczynę i miejsce zwarcia. Bardzo szybko je odkryła, po czym
przełączyła kilka obwodów, w samą porę, żeby móc odpowiedzieć na pytanie brata.
Głośniki zatrzeszczały i ponownie obudziły się do życia.
-... jesteś tam? Jaino, odpowiedz, jeżeli mnie słyszysz! To bardzo ważne. Udało się
nam znaleźć Zekka... - Następne słowa chłopca zanikły, zagłuszone przez nagłe trzaski i
szumy. - ...złą wiadomość...
- Zekk! - Peckhum podszedł szybko i pochylił się nad ramieniem Jainy. - Halo? -
krzyknął do mikrofonu. - Gdzie przebywa w tej chwili? Czy nie stało mu się nic złego?
Jaina szarpnęła głowę, chcąc odgarnąć sprzed oczu kosmyk sięgających j ej ramion
brązowych włosów.
- Zaczekaj - powiedziała, zwracając się do starego pilota. - Nie naprawiłam jeszcze
nadajnika.
Zgrabnie wyłuskała przepalony cyberbezpiecznik z gniazda i w jego miejsce umieściła
nowy, wyciągnięty z podręcznej torby z częściami zapasowymi.
- To powinno wystarczyć - rzekła. - W porządku, Jacenie... Odbieramy cię. Czy nas
słyszysz?
Głos chłopca był trochę zniekształcony z powodu trzasków i szumów.
- ...jakieś zakłócenia, ale... całkiem dobrze.
-Co z Zekkiem? -wstrzymując oddech, zapytała Jaina. - Czy jest...
- Cały i zdrowy? - dokończył za nią chłopiec. Jego głos było teraz słychać wyraźniej i
jakby nawet głośniej. - Tak. Znaleźliśmy go... zanim Tamith Kai i kilkoro innych z Akademii
Ciemnej Strony nas ogłuszyli.
- Tamith Kai! - krzyknęła zdumiona dziewczyna. Lowbacca zaryczał i nawet Em
Teedee pozwolił sobie na jęk przerażenia. - Ale czym miałaby się zajmować na...
- Rekrutowaniem Zekka i kilkorga innych należących do gangu Zagubionych - odparł
Jacen. - Nie wiem, dokąd go zabrali, ale wszystko wskazuje na to, że nasz przyjaciel
przyłączył się do nich z własnej woli. Tamith Kai oświadczyła, że po krótkim szkoleniu
zamierza zrobić z niego Ciemnego Jedi! Przypuszczam, że wszyscy powrócili na pokład
Akademii Ciemnej Strony.
Zaintrygowany Lowie warknął pytająco, ale Jaina nie czekając, aż usłyszy
tłumaczenie, zapytała o to samo:
- Jakim cudem mogliby szkolić Zekka? Przecież chłopak nie jest żadnym Jedi...
- Wszystko wskazywało na to, że dysponuje sporym potencjałem wyjaśnił Jacen. -
Pamiętasz, wujek Luke znalazł wielu kandydatów, którzy przedtem nie wiedzieli, że potrafią
posługiwać się Mocą. Zekk miał dar odnajdywania cennych przedmiotów nawet w miejscach,
w które zaglądali przedtem inni poszukiwacze. Nie zwróciliśmy na to uwagi. Nigdy nie
podejrzewaliśmy, że może być obdarzony takimi umiejętnościami.
Jaina spuściła głowę. Zaczęła przypominać sobie wszystkie radosne chwile, które
spędzili z Zekkiem, nie wiedząc nawet, że przyjaciel mógłby dysponować Mocą.
- Gdzie jest teraz? - zapytała po chwili.
- Nie wiem - przyznał ze smutkiem chłopiec. - Zanim zniknęli, ogłuszyli mnie i Tenel
Ka. Po jakimś czasie odnalazła nas mama i Anakin, ale to wydarzyło się przed kilkoma
godzinami. Przypuszczam, że do tej pory udało im się odlecieć z planety. Nie mam pojęcia,
gdzie mogą znajdować się w tej chwili.
Jaina ukryła twarz w dłoniach.
- Tylko nie ty, Zekku! Tylko nie ty - rzekła cicho. Później obróciła głowę i ukazując
twarz wilgotną od łez, popatrzyła w złociste oczy Lowbaccy. - Akademia Ciemnej Strony! -
szepnęła. - Pamiętasz, otaczające stację ochronne pole sprawia, że staje się niewidoczna.
Zamiast niej w przestworzach zieje wielka dziura... podobna do tej, którą odkryłeś na swojej
holograficznej mapie!
Młody Wookie zaryczał groźnie, przyznając jej rację.
- O rety! - odezwał się Em Teedee, zbyt przerażony, żeby chociaż spróbować
przetłumaczyć jego słowa.
Jaina znów pochyliła się nad mikrofonem komunikatora.
- My wiemy dokładnie, gdzie oni są, Jacenie - powiedziała.
Zerknęła na wyświetlaną przez Lowiego holograficzną mapę, skupiając uwagę na
pustym miejscu w przestworzach. Po chwili zaczęła niemal krzyczeć do mikrofonu
urządzenia:
- Powiedz mamie, żeby porozumiała się z admirałem Ackbarem. Powinien
zmobilizować flotę Nowej Republiki. Za chwilę Lowie poda ci odpowiednie współrzędne.
Musimy się pospieszyć, zanim imperialni dowódcy zorientują się, że zamierzamy schwytać
ich na gorącym uczynku.
- Wspaniale - odezwał się Jacen. - Co właściwie zamierzasz zrobić?
Jaina się uśmiechnęła.
- Będę chciała rzucić na to wszystko trochę więcej światła.
Stary Peckhum siedział, przypięty do fotela orbitalnej stacji kontrolnej kołyszącej się
jak gondola pod gigantycznymi słonecznymi reflektorami. Delikatnie manewrował
dźwigniami archaicznego urządzenia umożliwiającego zmianę położenia ogromnych
zwierciadeł. Jaina pochylała się nad nim, niecierpliwie szepcząc do jego ucha:
- Obróć te zwierciadła. Obróć j e, obróć, obróć!
- Już i tak przekroczyłem wszelkie granice dopuszczalnych zmian położenia - odparł
doprowadzony do rozpaczy Peckhum. Zacisnął mocno zęby i napiął mięśnie karku. Na jego
czole pojawiły się kropelki potu. - Te płachty, odbijające słoneczne światło, są niezwykle
delikatne. Jeżeli zaczniemy obracać je zbyt szybko, z pewnością j e rozerwiemy.
Jaina spojrzała przez panoramiczne okna orbitalnej stacji. Ujrzała statki Nowej
Republiki opuszczające orbitę wokół Coruscant i kierujące się ku niewidocznemu celowi. Ich
piloci, formując szyk szturmowy i podchodząc ku tajemniczemu pustemu obszarowi
przestworzy, zaczęli przesyłać energię do systemów uzbrojenia. Jaina wiedziała jednak, że
zanim statki się zbliżą, ona i jej przyjaciele będą musieli ujawnić kryjówkę Akademii
Ciemnej Strony.
Lowie warknął pytająco, a Em Teedee tym razem nie zwlekał z przetłumaczeniem j
ego pytania.
- Pan Lowbacca chciałby się dowiedzieć, czy soczewki skupiające promień odbitego
światła są ustawione na maksymalne wykorzystanie energii.
- Może być tego pewien - oznajmił Peckhum. - Kiedy obrócimy to urządzenie, tamci
spocą się jak myszy.
Zawieszone wysoko na orbicie ogromne zwierciadła ustawiły się w końcu w
nakazanym położeniu. Wiązka oślepiająco jasnego, skupionego blasku pomknęła ku odległym
gwiazdom, trafiając w pozorną pustkę. Słoneczny promień, przecinający mrok przestworzy,
przypominał snop światła gigantycznego reflektora.
Skoncentrowany strumień powinien był przemknąć przez cały system gwiezdny, ale
kiedy przecinał puste miejsce o podanych współrzędnych, przestworza zalśniły i zamigotały
jak chmura złocistego dymu. Niosący potężną energię promień nie przestawał bombardować
osłoniętego niewidocznym całunem obszaru. W końcu udało mu się przezwyciężyć
energetyczne pole otaczające imperialną Akademię Ciemnej Strony.
Lowie i Chewbacca ryknęli zgodnym chórem. Jaina z niedowierzaniem pokręciła
głową.
- Przez cały ten czas ukrywali się pod naszymi nosami - stwierdziła. - To dlatego
mogli posłużyć się myśliwcami krótkiego zasięgu, żeby zaatakować krążownik „Diament”.
To dlatego Tamith Kai i jej pomocnicy mogli niepostrzeżenie wylądować na Coruscant i
porwać Zekka.
- A zatem chłopiec musi przebywać teraz na pokładzie tej stacji - szepnął Peckhum. -
To właśnie tam go zabrali.
- Razem z grupą Zagubionych - przypomniała Jaina.
Chewbacca zawył, wyciągając rękę w stronę imperialnej stacji, która właśnie
zaczynała zmieniać położenie. Umieszczone na obwodzie wielkiego pierścienia silniki
zapłonęły oślepiającym błękitnym ogniem. Imperialna stacja zaczęła powoli przemieszczać
się poza obszar, rozjaśniony przez snop słonecznego blasku.
- Obróć trochę zwierciadła - rzekła Jaina, zwracając się do Peckhuma. - Nie możemy
dopuścić, żeby umknęli, zanim nadlecą statki naszej floty.
- O rety - zakwilił Em Teedee. - Naprawdę mam nadzieję, że nasi piloci zdołaj ą
przechwycić tę Akademię Ciemnej Strony. Wciąż jeszcze jestem wzburzony na myśl o tym,
jak zostałem przeprogramowany, kiedy wszyscy przebywaliśmy tam w charakterze więźniów.
Peckhum skorzystał z klawiatury urządzenia kontrolnego i wpisał nowe współrzędne
systemu ustawiania zwierciadeł. Nagłe szarpnięcie i zmiana położenia okazały się jednak zbyt
dużym wysiłkiem dla srebrzystej folii, nadwerężonej poprzednimi manewrami. Pajęczyny
długich kabli, utrzymujących gigantyczne zwierciadła we właściwym położeniu, zaczęły się
rwać jak cienkie nici. Po chwili w jednolitej płaszczyźnie pojawiło się pęknięcie, z każdą
chwilą coraz dłuższe i szersze. Widoczna pośrodku błyszczącej folii mroczna szczelina
zaczęła się wypełniać setkami świecących punktów.
- Nie obrócę ich! - krzyknął Peckhum. - To przekracza ich możliwości! - Pokręcił
głową. - I tak zresztą nigdy nie nadążylibyśmy z oświetlaniem przemieszczającego się
obiektu. - Odwrócił głowę, popatrzył na rozdartą folię i jęknął: - Moje zwierciadła!
Tymczasem Akademia Ciemnej Strony zaczęła zwiększać prędkość. Jaina spojrzała na
flotę admirała Ackbara, z każdą chwilą zbliżającą się do imperialnej stacji. W myślach
przynaglała j ą do pośpiechu. Z minuty na minutę stawało się jednak coraz bardziej jasne, że
statki Nowej Republiki nie zdążą.
- Akademia Ciemnej Strony z pewnością musiała i tak przygotowywać się do odlotu -
powiedziała dziewczyna. - To oczywiste. Mają Zekka i innych rekrutów spośród
Zagubionych. Porwali cały transport rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii do
turbolaserów. Pozostając dłużej w kryjówce, coraz bardziej ryzykowali.
Chociaż mająca kształt pierścienia stacja sprawiała wrażenie niezdarnej i ociężałej,
nadal przyspieszała. Zapewne kierowała się ku punktowi przestworzy, w którym jej pilot
będzie mógł dokonać skoku do nadprzestrzeni.
Pierwsze, najśmiglejsze jednostki Nowej Republiki znalazły się w zasięgu strzału.
Mroki przestworzy przecięły jaskrawe błyskawice laserowych strzałów, wymierzonych w
Akademię Ciemnej Strony. Kilka dotarło do celu, pozostawiając na kadłubie szpetne dymiące
kratery. Widocznie natężenie słonecznego promienia, skupianego przez zwierciadła, było tak
duże, iż pokonało nawet ochronne pola imperialnej stacji.
Jaina wysłała myślowe wici Mocy, próbując odnaleźć Zekka. Wciąż jeszcze nie mogła
zrozumieć, jakim cudem przystojny i sympatyczny ciemnowłosy chłopak, którego
wychowywała ulica, mógł dysponować potencjałem umożliwiającym mu zostanie rycerzem
Jedi... albo Ciemnym Jedi. Czując wyrzuty sumienia, mruknęła właściwie do siebie:
- Był naszym przyjacielem, a nigdy jakoś nie pomyśleliśmy, że on też mógłby kiedyś
zostać Jedi. A teraz jest już za późno.
Kiedy także inne statki Nowej Republiki znalazły się dość blisko celu, żeby wspomóc
pierwsze ogniem swojej artylerii, w przestworza poszybowały całe serie jaskrawych
błyskawic. Akademia Ciemnej Strony rozbłysła jednak oślepiającym światłem i raptownie
zwiększyła prędkość. Jej przyspieszenie rozciągnęło przestrzeń i odkształciło promienie
światła, wysyłane przez odległe gwiazdy. Po chwili imperialna placówka zniknęła w
nadprzestrzeni. Zapewne skierowała się ku nowej tajemnej kryjówce znajdującej się gdzieś
głęboko wewnątrz obszaru, opanowanego przez Imperium.
Jaina przełknęła kluchę, jaka utkwiła w jej gardle. Akademia Ciemnej Strony
zniknęła. Jeszcze raz dokonała tej trudnej sztuki. Tym razem jednak imperialni
funkcjonariusze uprowadzali jej przyjaciela.
ROZDZIAŁ 21
Jaina stała obok Lowiego, spoglądając przez iluminator orbitalnej stacji kontrolnej.
Wyciągała ręce jakby pragnęła pochwycić i zatrzymać Akademię Ciemnej Strony... a z nią
Zekka. A jednak, jeżeli nie liczyć kilku statków Nowej Republiki, przestworza w miejscu,
gdzie przed chwilą zniknęła imperialna stacja, były puste.
Dziewczyna powoli opuściła ręce w poczuciu bezsilności i żalu. Zacisnęła mocno
powieki, nie chcąc dopuścić do ukazania się łez, tak u niej niespodziewanych i niezwykłych.
W głębi jej serca wezbrał niemy szloch: „Nie odchodź, Zekku! Wróć do nas”.
Nie mogąc się otrząsnąć z przeżytego wstrząsu, stojący obok niej Peckhum oparł się o
ścianę. Jego zwierciadła uległy zniszczeniu, a Zekk dobrowolnie przyłączył się do
niedobitków Imperium.
- Odszedł ode mnie - szepnął, wciąż jeszcze nie mogąc w to uwierzyć.
Kiedy Lowie położył dłoń na ramieniu Jainy, pragnąc ją pocieszyć, dziewczyna
naprawdę odczuła przypływ nowej siły i optymizmu, które koiły jej zbolałą duszę niczym
chłodna maść zaognioną ranę. Głęboko westchnęła, po czym znów spojrzała przez
panoramiczne okno, zapewne szukając w przestworzach choćby cienia nadziei.
Jej uwagę przykuł nagle jakiś poruszający się świetlisty punkcik.
- Tam! - powiedziała, odwracając się i chwytając Lowiego za kudłate ramię. -
Widzisz?
Peckhum zmrużył oczy, a młody Wookie odpowiedział przeciągłym pytającym
warknięciem.
- Co to znaczy: „Co mam widzieć?” - oburzyła się Jaina. - Popatrz uważniej! Tam leci
jakiś obiekt, dokładnie w tym samym miejscu, w którym zniknęła Akademia Ciemnej Strony.
Lowie mruknął coś, co mogło być nieco niepewnym przyznaniem racji, ale
miniaturowy Em Teedee natychmiast zapiszczał, spiesząc z tłumaczeniem:
- Pan Lowbacca z bólem serca pragnie zapytać, czy nie może to być po prostu jakiś
statek Nowej Republiki albo szczątek wraku, który miała pani nanieść na gwiezdną mapę?
- To absolutnie niemożliwe - odparła stanowczo dziewczyna. - A poza tym każdy
wrak, którego trajektoria przecinałaby tor lotu Akademii Ciemnej Strony, zostałby dawno
zniszczony... tak samo jak „Księżycowy Blask”, tamten nieszczęsny wahadłowiec.
Peckhum pochylił się nad odbiornikiem komunikatora.
- To dziwne - powiedział. - Ten obiekt wysyła chyba coś w rodzaju sygnału
namiarowego. Zupełnie jakby komuś zależało na tym, żeby ktoś go odnalazł... o ile się nie
mylę, rzecz jasna.
Triumfalny ryk Lowiego sprowadził Chewbaccę, do tej pory zajętego sprawdzaniem
głównego stabilizatora stacji. Starszy Wookie usiłował dokonać prowizorycznej naprawy
mechanizmu ustawiania zwierciadeł w odpowiednim położeniu... niestety, bez powodzenia.
- Jest nieduży - odezwała się Jaina, spojrzawszy na wskazania topornych czujników
kontrolnej stacji. - Na tyle mały, że może być kapsułą ratunkową, nie sądzisz?
Lowie spojrzał na wuja, który zaryczał przeciągle, nie zgadzając się z tym
stwierdzeniem.
- Bardziej przypomina pojemnik do przesyłania informacji - zauważył Peckhum. - A
jeżeli już o tym mowa, przypominam, że nasza aparatura telekomunikacyjna jest znów
sprawna. Dlaczego nie mielibyśmy poinformować o tym obiekcie statków Nowej Republiki?
Bez względu na to, czym jest, oni go przechwycą.
- No cóż, w takim razie na co jeszcze czekamy? - zapytała Jaina. - Spróbujmy
porozumieć się z admirałem Ackbarem.
Lowie zajął się przesyłaniem wiadomości, a Jaina, nie tracąc nadziei, wpatrzyła się w
ekran monitora.
- Przypominam sobie, że przed wielu laty wujek Luke opowiadał nam o jednym ze
swoich pierwszych uczniów, młodzieńcu nazywającym się Kyp Durron, który potrafił się
zmieścić we wnętrzu takiego cylindra rejestracyjnego.
Dziewczyna wysłała w stronę nieznanego obiektu wiązkę myśli, próbując za
pośrednictwem Mocy poznać jego zawartość. Nie poczuła jednak niczego. Nie wykryła
obecności przyjaciela we wnętrzu tajemniczego pojemnika. Usłyszała, jak stojący obok niej
Lowie żałośnie zamruczał, ale i bez jego pomocy wiedziała, że Zekk nie przebywał w środku
cylindra.
A jeżeli tam był, nie dawał znaku życia.
Jaina przygryzła dolną wargę. Usiłowała spoglądać ponad ramieniem Peckhuma,
który powracał na Coruscant, pilotując swój stary transportowiec, „Piorunochron”. Dziobowy
iluminator statku przysłaniała włochata sylwetka Chewbaccy zajmującego nie tylko fotel
drugiego pilota, ale i sporo miejsca wokół niego. Dziewczyna rozmyślała o przechwyconym
cylindrze rejestracyjnym, wystrzelonym z pokładu Akademii Ciemnej Strony - nadal
szczelnie zamkniętym wskutek przebywania w próżni i zapewne zawierającym jakąś
wiadomość od Zekka. Nie mogła się doczekać, kiedy statek Peckhuma wyląduje.
Żałowała, że nie może powiedzieć staremu pilotowi i Chewbaccę, żeby się
pospieszyli, tak by „Piorunochron” mógł wylądować jak najszybciej, a oni pomogli jej przy
otwieraniu pojemnika. Wiedziała jednak, że byłoby to nierozsądne, a przede wszystkim
nieuprzejme. Obaj sprawiali wrażenie, że dobrze rozumieją jej podniecenie. Starali się, jak
mogli, by wycisnąć z transportowca największą prędkość, na jaką pozwalały reguły
bezpiecznych lotów. Od strony przedziału za ich plecami dobiegał niepokojący grzechot
przeciążonych silników. Jaina przygryzła dolną wargę.
Obok siedział milczący Lowie, głęboko zamyślony. Jedynie jego zaciśnięte mocno
palce świadczyły, że młody Wookie jest nie mniej niż ona zaciekawiony i podniecony.
Kiedy „Piorunochron” dotarł do górnych warstw atmosfery, Jaina zamknęła oczy i
spróbowała posłużyć się jedną z technik relaksacyjnych, jakich nauczył ich wujek Luke.
Chyba jednak nie przyniosło to jej większej ulgi.
W końcu lekki wstrząs i cichnący jęk silników napędu podświetlnego
„Piorunochronu” zasygnalizowały, że wysłużony transportowiec spoczął na jakiejś platformie
ładowniczej Imperial City.
Nie czekając, aż rampa opadnie do końca, Jaina zeskoczyła na metalową płytę
lądowiska. Później nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy odpięła pasy osobistej
ochronnej sieci i otworzyła właz wejściowy. Natychmiast jej spojrzenie padło na rodziców,
braci oraz Tenel Ka stojących obok kadłuba innego wahadłowca Nowej Republiki, który
wylądował zapewne chwilę wcześniej. Z jego ładowni wynoszono właśnie cylinder
rejestracyjny. Dziewczyna zaczęła biec w stronę rodziny.
- Czy pojemnik może być wyposażony w systemy uzbrojenia albo detonatory? -
zapytała Leia, zwracając się do Ackbara, który stał nieco z boku i przyglądał się, jak jego
żołnierze wykonują swoje obowiązki.
- Z całą pewnością nie. Poddaliśmy go szczegółowym oględzinom - odparł
kalamariański admirał. - Jest czysty. Żadnych pułapek ani niespodzianek.
- A pod względem biologicznym? - zainteresował się Han Solo.
Kalamarianin pokręcił podobną do rybiej głową.
- Wnętrze nie może kryć niczego niebezpiecznego - oświadczyła Jaina, zatrzymując
się obok rodziców. - To wiadomość od Zekka... Czuję to.
Ackbar popatrzył na nią sceptycznie, ale w tej samej chwili odezwały się głosy trojga
innych młodych osób:
- Hej, ona ma rację.
- Ja także to czuję.
- Tak, to jest fakt.
- Nawet jeżeli to prawda - nie dawał za wygraną admirał - mając na uwadze
bezpieczeństwo, może powinniśmy...
Nie potrafiąc powstrzymywać ciekawości ani chwili dłużej, Jaina przebiegła obok
dwóch strażników Nowej Republiki, a potem uruchomiła mechanizm otwierający zamek
pojemnika. Przy cichym syku uchodzącego powietrza obie części wieka rozsunęły się na boki
i oczom wszystkich ukazał się przedmiot, ukryty we wnętrzu kapsuły... Było to jakieś
urządzenie, zaopatrzone w mnóstwo plastikowych dźwigni, przełączników i pokręteł, a także
wiązek kabli tworzących prawdziwy labirynt.
- Co to jest? - zapytała zaskoczona Leia.
- Cofnąć się! - krzyknął admirał Ackbar. Strażnicy napięli mięśnie, jakby w
oczekiwaniu na wybuch.
Han zajrzał do wnętrza kapsuły, a potem przeniósł spojrzenie na Chewbaccę i
Peckhuma, którzy także podeszli i stanęli obok niego.
- Jak myślisz, co to może być, Chewie? - zapytał.
Starszy Wookie podrapał się po kudłatej głowie, po czym wydał kilka krótkich
szczęknięć, z których przebijało bezbrzeżne zdumienie.
- Ta-a, chyba masz rację - odezwał się Han Solo.
- Czy ktoś wreszcie powie mi, co to jest? - zapytał doprowadzony do rozpaczy Jacen,
który nie zrozumiał ani słowa z tego, co powiedział Chewbacca.
- Centralna jednostka wielozadaniowa, rzecz jasna - szepnęła zdumiona i zachwycona
Jaina. - Prezent od Zekka.
Za plecami dziewczyny rozległo się pełne zadowolenia chrząknięcie.
- Chłopak jeszcze nigdy nie złamał danego słowa - mruknął Peckhum.
W tej samej chwili, jakby odczarowany przez słowa starego pilota, z cichym
miauknięciem rozbłysnął projektor hologramów. W powietrzu nad pokrywą pojemnika
zmaterializował się niewielki świetlisty wizerunek ciemnowłosego młodzieńca. Kiedy Zekk
zaczął mówić, Jaina po raz kolejny przygryzła dolną wargę.
- Zdecydowałem się zrobić to wbrew zaleceniom moich nauczycieli - zaczął chłopak -
a zatem nie mogę mówić tak długo, jak chciałbym.
Peckhumie, mój przyjacielu, przesyłam ci obiecaną centralną jednostkę
wielozadaniową. Zawsze spodziewałeś się po mnie, że będę postępował właściwie, a ja
usiłowałem spełniać twoje oczekiwania. Wiem, jak trudno będzie ci się z tym pogodzić, ale
chcę, żebyś wiedział, iż nikt mnie nie porwał ani nie poddał praniu mózgu.
A teraz chciałbym powiedzieć kilka słów Jacenowi i... - chłopak zawahał się - ...i
Jainie. Okazuje się, że mimo wszystko jednak dysponuję potencjałem Jedi. Mam szansę
zostania kimś - większą niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Byliśmy dobrymi
przyjaciółmi i nie chciałbym, żeby moja decyzja zasmuciła was. Przepraszani za ten przykry
incydent, jaki miałem nieszczęście wywołać podczas uroczystego bankietu, wydanego przez
waszą matkę, ale to jeszcze jeden powód, dla którego postanowiłem zrobić to, co robię. Mam
szansę zostać kimś lepszym... szansę, której w Nowej Republice nikt nigdy mi nie stworzył.
Jaina jęknęła i zamknęła oczy, ale świetlisty wizerunek ciemnowłosego chłopaka nie
przestawał mówić:
- Wiem, że decyduję się na coś, czego nie pochwalacie, ale robię to dla siebie. Jeżeli
kiedykolwiek wrócę, uczynię to jako człowiek, z którego będziecie mogli być naprawdę
dumni.
Nie martw się, Peckhumie. Nigdy nie przyniosę ci wstydu. Byłeś moim najlepszym,
najwierniejszym przyjacielem, i jeżeli nadarzy się okazja, że będę mógł powrócić, z
pewnością z niej skorzystam.
Kiedy Jaina otworzyła oczy, wizerunek młodzieńca właśnie rozpadał się na tysiące
powoli gasnących iskier. Dziewczyna jednak prawie ich nie widziała przez łzy, jakie
napłynęły do jej oczu.
ROZDZIAŁ 22
Wnętrze hangaru, znajdującego się na najniższym poziomie wielkiej świątyni na
Yavinie Cztery, było ciche i chłodne. Ktoś mógłby przypuszczać, że w ten sposób witało
podróżnych wracających do akademii Jedi. Niewielki wahadłowiec z cichym westchnieniem
osiadł na gładkich kamiennych płytach lądowiska. Luke Skywałker otworzył właz i zszedł po
opuszczonej rampie. Stanął w cieniu, czekając, aż wnętrze statku opuszczą także jego
uczniowie.
W dawnych czasach ogromna świątynia, wzniesiona na niewielkim, porośniętym
dżunglą księżycu krążącym wokół gazowego giganta, pełniła funkcję tajnej bazy
Rebeliantów. Hangar był wówczas miejscem gorączkowej krzątaniny. Przebywali w nim
piloci myśliwców typu X wraz ze swoimi maszynami, hałaśliwą aparaturą, androidami i
robotami, a także różnymi urządzeniami służącymi do obrony. Ostatnio jednak wielka
budowla przekształciła się w ośrodek, w którym szkolili się i medytowali przyszli obrońcy
Nowej Republiki.
Luke odwrócił się i obserwował, jak młodzi rycerze Jedi opuszczają pokład „Ścigacza
Cieni”, zgrabnego imperialnego wahadłowca, którym on i Tenel Ka odlecieli z Akademii
Ciemnej Strony, kiedy ratowali Jacena, Jainę i Lowbaccę. Myśli mistrza Jedi były
przepełnione tym samym niepokojem, który odbijał się na twarzach jego młodych uczniów
schodzących po rampie małego statku.
Korzystając z pomocy Akademii Ciemnej Strony, grupa odszczepieńców,
nazywających siebie Drugim Imperium, stanowiła z każdym dniem coraz większe zagrożenie
dla kruchego pokoju, ustanowionego przez władze Nowej Republiki niemal w całej galaktyce.
Wszyscy wyczuwali, że chyba zanosi się na rozstrzygające starcie... jedno z tych, które
zadecydują o losie galaktyki na wiele lat, a może nawet dziesięcioleci.
Poszukując rekrutów dysponujących umiejętnościami Jedi, Akademia Ciemnej Strony
poczynała sobie coraz śmielej. Co dziwniejsze, zapraszała w swoje progi także kandydatów,
nie wykazujących żadnych zdolności... ale dlaczego? Kolejnym elementem łamigłówki było
porwanie krążownika „Diament” z ładunkiem rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii
do turbolaserów - części potrzebnych, by zbudować i uzbroić potężną flotę. Wszystko
wskazywało na to, że miało wydarzyć się coś złego... i to wkrótce:
Luke poleciał na Coruscant, aby zabrać stamtąd swoich uczniów. Dało mu to okazję
do zobaczenia się z siostrą, Leią, a także dowiedzenia się czegoś więcej na temat rosnącego
zagrożenia, jakie stanowiły siły imperialne dla Nowej Republiki. Przez cały czas podróży
młodzi Jedi byli jednak niezwykle małomówni. Wydawali się pogrążeni we własnych
myślach. Powracali na porośnięty dżunglą księżyc, by dołączyć do innych uczniów. Mieli
kontynuować naukę, żeby stworzyć potężny nowy zakon rycerzy, który będzie stał na straży
Nowej Republiki. Młoda władza już niedługo będzie potrzebowała obrońców potrafiących
posługiwać się Mocą.
Przez szeroko otwarte wrota hangaru wpadały promienie słońca, oświetlając niektóre
miejsca lądowiska, a inne kryjąc w cieniu. Przyjaznym cieniu. Luke uniósł głowę i popatrzył
na oślepiający blask bijący od wypolerowanego kwantowego pancerza niewielkiego
wahadłowca.
- „Ścigacz Cieni” jest piękną jednostką - odezwała się Jaina, jakby umiała czytać w
myślach Luke’a Skywalkera. - Wystarczy tylko spojrzeć na te łagodne krzywizny kadłuba,
opływowe kształty...
- A co więcej, jest jeszcze jednym silnie opancerzonym i uzbrojonym statkiem,
którego nie ma Akademia Ciemnej Strony - stwierdził Jacen, który podszedł do nich i
przystanął obok wuja.
Mistrz Jedi kiwnął głową.
- Widok tego wahadłowca powinien wam uświadomić, jakie jednostki zdolni są
zbudować nasi wrogowie. Pomyślcie zatem, co zrobią, dysponując dużymi ilościami rdzeni
jednostek napędu nadświetlnego i baterii do turbolaserowych dział, które niedawno ukradli
razem z tamtym krążownikiem.
Lowie warknął przeciągle, zgadzając się z jego zdaniem.
- Tak, to jest fakt - potwierdziła Tenel Ka.
Luke odwrócił się i przeszedł przez otwarte wrota hangaru. Młodzi Jedi pospieszyli za
nim. Oddychając czystym wilgotnym powietrzem, cieszyli oczy słonecznym blaskiem.
Krople porannej rosy wciąż jeszcze błyszczały na liściach ogromnych drzew Massassów i
pnących paproci. W przesyconym wilgocią powietrzu unosiły się wonie kwiatów i wonnych
roślin, a zewsząd dobiegały szelesty żyjących w dżungli zwierząt, a także świergoty i trele
leśnych ptaków.
Na czole Jacena pojawiła się głęboka bruzda. Zapewne chłopiec był przytłoczony
ciężarem niewesołych myśli. W pewnej chwili odwrócił głowę i popatrzył w głąb ciemnego
hangaru, na ukrytą w półmroku sylwetkę „Ścigacza Cieni”. Westchnął, a później postanowił
wyjawić, co zaprzątało jego myśli.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że Zekk z własnej woli przeszedł na ciemną stronę -
powiedział. - Wujku Luke’u, co teraz z nim zrobimy? Jaki błąd popełniliśmy? Był naszym
przyjacielem, a teraz przeszedł na stronę wrogów.
- To my jesteśmy winni - odezwała się Jaina przez mocno zaciśnięte zęby. - Nie
daliśmy mu odczuć, że jest dla nas równie ważny jak wszyscy inni. Nawet nie
podejrzewaliśmy, że może dysponować potencjałem Jedi... To nasza wina - dodała z
naciskiem w głosie.
Lowie zawył, zaczynając jakieś zdanie. Natychmiast jednak sięgnął do pasa, żeby
wyłączyć Em Teedee, zanim miniaturowy android zacznie tłumaczyć jego słowa.
- Wcale nie jest tak łatwo powiedzieć, kto wykazuje talent Jedi, a kto nie - oznajmił
Luke, wyczuwając rozpacz i wyrzuty sumienia dziewczyny. - Zwłaszcza wówczas, jeżeli ten
ktoś nie zdaje sobie z tego sprawy. Nawet sam Darth Vader nie miał pojęcia, że wasza matka
także dysponuje umiejętnościami Jedi, chociaż kiedyś spędził w jej towarzystwie sporo czasu.
Nie możesz winić siebie za to, co się stało, Jaino.
- Zekk dokonał wyboru, kierując się własnymi przesłankami - rzekła Tenel Ka.
Spojrzenie jej szarych poważnych oczu wskazywało, że dziewczyna także jest pogrążona w
zadumie. - Wszyscy tak robimy.
- Ale dlaczego zdradził nas w taki sposób? - wybuchnął zrozpaczony Jacen.
Jaina skrzywiła się, kiedy usłyszała to słowo.
- Nie mógł tego zrobić - powiedziała. Ton jej głosu wskazywał, że nadal nie może
pogodzić się z tym, co się stało. - Nie zdradzi nas... sam nam to obiecał. I powróci. Jestem
tego pewna.
- Zew ciemnej strony jest niezwykle silny - zauważył Luke. - To prawda, że można
mu się oprzeć, ale za każdym razem płaci się wysoką cenę. Wasz dziadek oddał życie...
Ale zawsze istnieje jakaś nadzieja - ciągnął po chwili. - Dla Zekka, a nawet dla
Brakissa. Nie sposób powiedzieć, jak potoczą się ich losy. Jednego tylko możemy być
absolutnie pewni... - Luke uniósł głowę w taki sposób, żeby na jego twarz padły promienie
słońca. Z przyjemnością czuł, jak podmuchy wiatru rozwiewaj ą j ego włosy. - Siły ciemności
przygotowują się do bezpardonowej walki.
- Czy będziemy czekali z założonymi rękami, aż uczynią następny ruch? - zapytał
Jacen. - Czy nie możemy chociaż spróbować przygotować się do rozprawy z nimi?
Luke Skywalker z dumą popatrzył po kolei na wszystkich młodych rycerzy Jedi.
- Tak, możemy - odparł. - To będzie bardzo trudna walka. - W jego głosie brzmiał
smutek, ale także nadzieja. - Rycerze Jedi - my wszyscy - nie mamy innego wyjścia. Musimy
się do niej przygotować.