KEVIN J. ANDERSON
REBECCA MOESTA
NAJCIEMNIEJSZY
RYCERZ
(Przełożył Andrzej Syrzycki)
ROZDZIAŁ 1
Ogromne drzewa Massassów, które piętrzyły się nad porastającą Yavin Cztery gęstą
dżunglą, były co prawda mniejsze niż gigantyczne wroszyry porastające rodzimą planetę
Wookiego, ale Lowbacca uważał, że muszą mu wystarczyć. Zwłaszcza kiedy pragnął być sam
i przebywać w miejscu, w którym mógłby zebrać myśli.
Na porośniętym bujną roślinnością czwartym księżycu zapadał zmierzch, nadający
wszystkim barwom intensywniejszy odcień. Lowie wspinał się po grubych konarach
najwyższego drzewa rosnącego w sąsiedztwie wielkiej świątyni, która była siedzibą
kierowanej przez Luke’a Skywalkera akademii Jedi. Świadomy, iż każdy ruch zwiększa
odległość dzielącą go od ziemi, młody Wookie chwytał gałęzie pazurami i korzystając z siły
mięśni długich rąk, przenosił ciężar chudego ciała z niższego poziomu na wyższy. Wydawało
mu się, że jeżeli nie przestanie się wspinać, będzie mógł sięgnąć gwiazd... i znajdzie się bliżej
domu.
Przystanąwszy na chwilę, by odpocząć, wyciągnął rękę i pochwycił kosmaty zielony
pęd dzikiej winorośli. Szarpnął, pragnąc się upewnić, czy utrzyma ciężar jego ciała, po czym
posłużył się nim, żeby wspiąć się jeszcze wyżej. Musiał znaleźć się na samym wierzchołku.
Tylko szczyt ogromnego drzewa wydawał się najodpowiedniejszym miejscem.
Najodpowiedniejszym miejscem, aby w samotności oddawać się medytacjom.
Upłynęło wiele czasu, odkąd przebywał na rodzimej planecie, Kashyyyku. Prawdę
mówiąc, nie widział nikogo z najbliższej rodziny od czasu, kiedy odleciał na Yavin Cztery,
żeby szkolić się na rycerza Jedi. Podobnie jak siostra i rodzice, uwielbiał zajmować się
komputerami, ale nade wszystko pragnął rozwijać szczególny i trudny do określenia talent -
umiejętność posługiwania się Mocą - którego nie wykazywał nikt inny spośród jego bliskich
krewnych i przodków.
Kiedy Lowie, niepewny i osamotniony, przyleciał, żeby uczyć się w akademii Jedi,
jego wuj Chewbacca podarował mu gwiezdnego skoczka typu T-23, by siostrzeniec mógł
latać nad dżunglę na dalekie wyprawy. Młody Wookie często zabierał na nie swoich
przyjaciół: Jainę, Jacena i Tenel Ka, wojowniczkę z Dathomiry. Czasami jednak pragnął
spędzać czas z daleka od innych i wówczas wyprawiał się sam. Czuł, że właśnie teraz
nadeszła taka chwila.
Bardzo tęsknił za rodziną, a szczególnie za młodszą siostrą Sirrakuk. Zwłaszcza teraz,
kiedy szybko zbliżała się bardzo trudna chwila w jej życiu...
Ciężko westchnąwszy, wyciągnął długą rękę, żeby wspiąć się jeszcze wyżej, w
pobliże miejsca, gdzie gęstwina splątanych gałęzi służyła jakimś stworzeniom za gniazdo.
Spłoszył stado skrzeczących i żarłocznych drzewnych gryzoni zwanych stintarilami.
Zwierzęta żywiły się zazwyczaj wszystkim, co spotkały na swojej drodze i co się poruszało.
Kiedy jednak Lowbacca ostrzegł je najgroźniejszym spośród wszystkich charakterystycznych
dla Wookiech ryków, stintarile w popłochu rozbiegły się we wszystkie strony, unosząc
chmury kurzu i strącając mnóstwo zeschłych gałązek i liści.
W końcu Lowbacca wysunął głowę ponad ostatnią warstwę liści baldachimu, na
których malowały się wszystkie barwy nadciągającego zmierzchu. Oparł szerokie płaskie
stopy na grubym konarze i stał, zachwycony widokiem ciągnącym się po horyzont. Spoglądał
na bezkresną dżunglę otaczającą go niczym ocean zieleni i ruiny prastarych świątyń,
wystające tu i ówdzie nad powierzchnię. Zbliżający się wieczór drażnił jego nozdrza
woniami, pośród których dominował zapach budzących się do życia nocnych kwiatów, jakich
wiele zdobiło pędy wijących się między liśćmi długich winorośli. Czuł chłodną wilgoć
promieniującą od drzew Massassów i unoszącą się nad baldachimem liści w postaci delikatnej
mgiełki, podobnej do powietrza wydychanego przez uśpioną dżunglę.
Nisko nad horyzontem wisiała miedzianobrązowa tarcza gazowego giganta, Yavina -
olbrzymiej kuli wirujących gazów, w tej chwili mającej barwę dogasających węgli. W pobliżu
pomarańczowej planety krążyła niewidoczna dla Wookiego orbitalna stacja wydobywcza
Landa Calrissiana. Ciemnoskóry mężczyzna, zapuszczając się w sąsiedztwo jądra gazowej
kuli, zajmował się chwytaniem drogocennych klejnotów corusca.
Lowie odwrócił spojrzenie od zachodzącej planety i skierował je w przeciwną stronę,
gdzie horyzont przybierał ciemniejszą barwę, a granat nocnego nieba zdążyły ozdobić
rozsypane niczym pył iskierki gwiazd.
Poszukał wygodniejszego miejsca, w którym mógłby się oprzeć o jakąś rozłożystą
gałąź drzewa Massassów. Stał nieruchomo, głęboko oddychając, napawał się widokiem drzew
ciągnących się bez końca... i rozmyślał o Kaskyyyku.
Powinien być spokojny, ale nie umiał przestać martwić się o siostrę. Nie mógł uczynić
nic, by jej pomóc, a poza tym to ona musiała dokonać wyboru - i ponieść wszystkie
konsekwencje. Mimo to Lowie doskonale znał niebezpieczeństwa, jakie mogły czyhać na
Sirrakuk na najniższych poziomach tropikalnych lasów porastających powierzchnię planety
Wookiech.
Drugimi silnymi palcami musnął perłowe nitki pasa, splecionego z włókien, które
wykradł z bezlitosnych szczęk krwiożerczej rośliny zwanej syreniowcem. Odcięcie włókien
ze środka kwiatu było bardzo trudną próbą, ale przeszedł ją zwycięsko. I to sam.
Czując, że powietrze się ochładza, Lowie usiadł na gałęzi. Napływające ze wszystkich
stron dżungli dźwięki stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze. Do życia budziły się nocne
owady i drapieżniki szukające nowych ofiar.
Zawieszony u pasa na biodrze miniaturowy android-tłumacz, Em Teedee, pozostawał
niemy. Lowie wyłączył urządzenie, aby syntetyzowany piskliwy głosik nie przeszkadzał mu
w rozmyślaniach. Niepomny na upływ czasu, siedział na samym wierzchołku gigantycznego
drzewa. Wiedział, że nie zdąży wrócić do akademii Jedi, żeby spożyć kolację, ale nie
przejmował się tym ani trochę.
Miał na głowie inne, ważniejsze sprawy.
Kiedy Jaina Solo skończyła jeść posiłek, większość pozostałych uczniów Jedi
kształcących się w wielkiej świątyni zdążyła opuścić przestronną salę pełniącą funkcję
jadalni. Zaabsorbowana własnymi myślami, dziewczyna pochłaniała ostatnie kęsy prażonych
krabich orzechów i solonych owoców boffa, raz po raz zbierając sos kawałkiem świeżego
chleba.
Brat bliźniak, Jacen, siedzący obok niej przy stole, także zjadł dopiero mniej więcej
połowę porcji. Wyglądało na to, że nic nie wie, iż po jego policzku powoli spływaj ą krople
zielonkawego syropu. Chłopiec paplał jak najęty, co chwilę mrugając powiekami
bursztynowych oczu o odcieniu brandy i przeczesując palcami rozwichrzone włosy.
- I w końcu udało mi się pochwycić tę żądlącą jaszczurkę w hangarze, w samym kącie
lądowiska - mówił. - Przez kilka ostatnich tygodni przekonywałem ją, by nie obawiała się
wyjść z kryjówki. Może teraz dysponować całą nową klatką, którą dla mnie zbudowałaś, ale
nie mam pojęcia, czym się żywi.
Chłopiec przerwał na chwilę, tylko po to, żeby włożyć do ust kawałek jedzenia.
Jaina kiwnęła głową, chociaż słuchała tylko jednym uchem. Niepokoiła się, dlaczego
Lowbacca nie przyszedł na kolację. Młody Wookie wyglądał ostatnio na zatroskanego,
zamkniętego w sobie i unikającego kontaktów nawet z przyjaciółmi.
- Nie mówiąc już o tym, że wkrótce wylęgnie się kilka poczwarek z kokonów, które
sporządziłem dla żukociem! - paplał podniecony Jacen. - Zamierzam większość wypuścić na
wolność, ale dwie zatrzymam jako okazy doświadczalne. Chcę przekonać się, czy będą się
rozmnażały w niewoli. No i powinnaś obejrzeć te naprawdę fascynujące błękitne grzyby,
które znalazłem nad rzeką w szczelinie między dwoma kamieniami.
Przełknął jeszcze trochę soku, po czym uniósł rękę i wyciągnął w górę palce, jakby
nagle o czymś sobie przypomniał.
- Ach, tak, właśnie miałem cię o to zapytać. Czy mogłabyś obejrzeć klatkę
kryształowego węża? Sądzę, że stworzenie szykuje dla mnie jakąś niespodziankę. Może
nawet stara się znów umknąć z klatki? Sama wiesz, ile zamieszania może to wywołać.
Jaina nie mogła powstrzymać krótkiego chichotu. Przypomniała sobie piekło, jakie się
rozpętało, kiedy prawie niewidzialny wąż umknął z niewoli. Gad ukąsił wówczas
zarozumiałego ucznia, Raynara, który pod wpływem tego ukąszenia natychmiast zasnął. Nie
wszystkie kryształowe węże sprawiały jednak chłopcu kłopot. Inne takie stworzenie pomogło
odwrócić uwagę Qorla, zagubionego pilota imperialnego myśliwca typu TIE, kiedy
mężczyzna zamierzał zaatakować akademię Jedi. Nieco wcześniej bliźnięta spotkały Qorla,
który po wypadku, jakiemu uległa jego maszyna, żył jak dobrowolny pustelnik głęboko w
ostępach dżungli porastającej Yavin Cztery.
Jaina miała nadzieję, że stary pilot Imperium zachowa pamięć o pomocy, jakiej starali
się mu udzielić. Qorl jednak nie okazał się ich sprzymierzeńcem. Rygorystyczne szkolenie,
jakiemu został poddany, kiedy kształcił się w imperialnej akademii, w końcu wzięło górę, a
nawet okazało się bardziej zakorzenione, niż ktokolwiek mógł sądzić. Pilot powrócił w rejony
wciąż jeszcze opanowane przez Imperium, a później związał swój los z Akademią Ciemnej
Strony.
Przenosząc spojrzenie na brata, dziewczyna kiwnęła głową. W końcu ocknęła się z
zadumy.
- Dobrze - odparła. - Mogę rzucić okiem na klatkę twojego węża.
Nagle usłyszała piskliwy metaliczny głosik miniaturowego androida. Raptownie
odwróciła głowę.
- Panie Lowbacco, muszę nalegać, żeby odżywiał się pan w sposób bardziej
urozmaicony - mówił Em Teedee. - Znam normy żywieniowe obowiązujące dla istot pańskiej
rasy, i wiem, że to, co pan spożywa, nie wystarczy, aby dostarczyć dorosłemu Wookiemu
odpowiedniej energii... chociaż z drugiej strony muszę przyznać, że ostatnio, zamiast
oddawać się ćwiczeniom fizycznym, jest pan trochę przygnębiony. Pańska dieta powinna
uwzględniać przede wszystkim duże ilości czerwonego mięsa, które zawiera o wiele więcej
protein niż te świeże owoce i warzywa, które ma pan w tej chwili na talerzu.
Lowbacca, niosący tacę z pożywieniem, odpowiedział krótkim i mało przekonującym
warknięciem. Nie rozglądał się po wielkiej stołówce, żeby wypatrzyć przyjaciół pośród
innych uczniów Jedi. Usiadł przy pierwszym lepszym wolnym stole w samym kącie sali, po
czym oparł się plecami o kamienną ścianę.
- Lowie! - Jaina wstała i pospieszyła w stronę porośniętego długą rudobrązową
sierścią Wookiego. - Martwiliśmy się o ciebie. Dlaczego nie przysiadłeś się do naszego stołu?
Lowbacca warknął w odpowiedzi coś tak krótkiego, że Em Teedee nawet nie zadał
sobie trudu, by to przetłumaczyć.
Jaina odsunęła drewniane krzesło i usiadła okrakiem naprzeciwko przyjaciela.
Wsunęła za ucho niesforny kosmyk długich brązowych włosów i nie ukrywając niepokoju,
spojrzała na zmierzwioną sierść na głowie Lowiego. Młody Wookie spuścił złociste oczy, po
czym zaczął się przyglądać owocom i zieleninie, leżącym na jego talerzu.
- Lowie, proszę., powiedz nam, czy stało cię coś złego? - zapytała Jaina. - Możesz
zwierzyć się nam ze wszystkich zmartwień. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, nie pamiętasz?
Przyjaciele pomagają sobie w potrzebie.
Zanim Lowbacca miał czas się odezwać, rozległ się piskliwy głos małego androida.
- Nie odpowie, pani Jaino - stwierdził Em Teedee. - Nawet ja nie mogę uzyskać od
niego odpowiedzi. Obawiam, się., że nigdy nie zrozumiem zachowania Wookiech. Czy
wszystkie żywe stworzenia miewają takie trudne do przewidzenia nastroje?
Jacen także usiadł przy stole obok siostry.
- Hej, może Lowie po prostu chce, żeby wszyscy zostawili go w spokoju? -
zasugerował.
Młody Wookie zaryczał i, przygnębiony, zaczął kiwać głową. Jaina westchnęła,
stopniowo uzmysławiając sobie, iż może rzeczywiście stanie się najlepiej, jeżeli uszanuje
życzenie przyjaciela i pozwoli, żeby sam rozwiązywał własne problemy. Mimo wszystko,
Lowie dobrze wiedział, że zawsze może porozmawiać z Jaina albo Jacenem, kiedykolwiek
będzie miał ochotę. Rozumiała, że na razie tego nie pragnie.
- W porządku - powiedziała, chociaż wyraz głębokiego niepokoju nie zniknął z jej
twarzy. - Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na nas, ilekroć zechcesz, żebyśmy służyli ci
pomocą albo radą.
Lowie kiwnął głową, a później wyciągnął kosmatą rękę i położył na dłoni
dziewczyny. Niemal cała dłoń Jainy zniknęła, zamknięta w uścisku wielkiej łapy Wookiego.
Korzystając z tego, że ich ręce się zetknęły, siostra Jacena posłużyła się Mocą., licząc na to,
że zdoła odgadnąć przyczynę dziwnego zachowania przyjaciela, ale wyczuła tylko uczucia
przyjaźni i sympatii.
Wstała i gestem zachęciła brata bliźniaka, żeby udał się w jej ślady.
- Chodźmy, Jacenie - powiedziała. - Zerkniemy na tę klatkę z kryształowym wężem.
Blask zapalonych kling świetlnych mieczy rozjaśniał mroki nocy, ukazując prastare
kamienne mury wielkiej świątyni. Wyciągnąwszy rękę, Tenel Ka ściskała sporządzoną z kła
rankora rękojeść nowej broni. Przyglądała się, jak jaskrawoturkusowa smuga pulsuje, prze-
filtrowana przez skupiający kryształ - drogocenny tęczowy klejnot z Gallinore - który kiedyś
ozdabiał jej królewski diadem.
Młoda wojowniczka stała na wykładanym kamiennymi płytami dziedzińcu świątyni
mającej kształt zigguratu. Był to nowy plac ćwiczeń, oczyszczony z chwastów i roślinności,
dosłownie wydarty wszechobecnej, zachłannej dżungli. Pracowici uczniowie Jedi oczyścili i
wypolerowali kamienie, zamierzając wykonywać tu ćwiczenia. Do jednego z nich właśnie
przygotowywała się dziewczyna.
Tenel Ka spoglądała w dziwne, perłowe oczy istoty, czasami przenosząc spojrzenie na
elfią sylwetkę i długie, cienkie jak pajęczyna, srebrzystosiwe włosy swojej przeciwniczki...
Tionny, instruktorki i historyczki Jedi, która często pomagała mistrzowi Skywalkerowi. Jak
przystało na rycerza Jedi, kobieta władała mieczem z dużą precyzją i wprawą, reagując na
każdy ruch świetlistej klingi broni dziewczyny.
Podczas wcześniejszych ćwiczeń, prowadzonych także na terenie akademii Luke’a
Skywalkera, niedbale skonstruowany miecz świetlny Tenel Ka eksplodował, a ostrze broni
Jacena, z którym się pojedynkowała, odcięło jej lewą rękę. Teraz dziewczyna żyła i walczyła,
posługując się tylko jedną ręką. Władała jednak jarzącą się energetyczną klingą bardzo
pewnie i sprawnie.
I chociaż najzdolniejsi biotechnicy zaproponowali, że wykonają najlepszą zastępczą
protezę, jaką można było sporządzić w całej gromadzie gwiezdnej Hapes, dzielna
wojowniczka odrzuciła ich propozycję. Była dumna, że może być sobą... polegać na własnych
umiejętnościach, sile fizycznej i mądrości. Nie chciała korzystać z pomocy sztucznej
biomechanicznej kończyny. Zamiast tego zmieniła tylko środki, za pomocą których dążyła do
osiągania wyznaczonych celów. Postanowiła, że będzie tak samo silna i sprawna jak
poprzednio.
A kiedy Tenel Ka postanawiała, że coś zrobi, zazwyczaj nie spoczywała, dopóki nie
dopięła celu.
Jaskrawe światła, płonące na obrzeżach urządzonego przed wielką świątynią
lądowiska, oświetlały dżunglę, przyciągając zarówno tysiące nocnych owadów, jak i
uskrzydlonych drapieżników, dla których były pożywieniem. Wyłożony kamiennymi płytami
dziedziniec był jednak rozjaśniony tylko blaskiem krzyżujących się kling świetlnych mieczy,
rozpraszającymi ciemności różnobarwną poświatą.
Tionna sparowała jeszcze jeden cios, zadany przez młodą wojowniczkę.
- Bardzo dobrze, Tenel Ka - odezwała się instruktorka. - Uczysz się zwracać uwagę na
precyzję, a nie na brutalną siłę. Coraz lepiej przeczuwasz moje ruchy i reagujesz na nie,
posługując się Mocą.
Tenel Ka kiwnęła głową, aż zatańczyły jej złocistorude warkoczyki. Wplecione weń
paciorki zagrzechotały i zabrzęczały. Dziewczyna dawała z siebie wszystko, dobrze znając
umiejętności i opanowanie instruktorki, która od ponad dziesięciu lat kształciła się w
akademii Jedi.
Z wielkiej świątyni wyłoniło się kilkoro innych uczniów, pragnących przyjrzeć się
pojedynkowi. Teraz, kiedy Nowa Republika była świadoma coraz większego
niebezpieczeństwa zagrażającego jej ze strony Drugiego Imperium i Akademii Ciemnej
Strony, wszyscy kandydaci mistrza Skywalkera również zwiększyli tempo własnych ćwiczeń.
Od ponad tysięcy pokoleń rycerze Jedi, posługując się siłami jasności, strzegli ładu i prawa w
całej galaktyce. Luke Skywalker zamierzał kontynuować tę tradycję.
Nieoczekiwanie Tionna wykonała świetlnym mieczem tak płynny i spokojny gest, że
Tenel Ka tylko z trudem zdążyła odpowiedzieć na pchnięcie. Nie wyczuła, że srebrzystowłosa
istota zamierza przystąpić do ataku, i nagły ruch Tionny zupełnie ją zaskoczył. Ostrza obu
mieczy spotkały się i zaskwierczały... ale po krótkiej chwili instruktorka Jedi cofnęła
świetlistą klingę.
- Stop - oznajmiła, po czym wyłączyła broń, pozostawiając zaskoczoną młodą
wojowniczkę z zapalonym mieczem w dłoni.
Gestem pokazała nocne niebo i gwiazdy świecące nad Yavinem Cztery. Pozostali
uczniowie, stojący na obrzeżach wykładanego kamiennymi płytami dziedzińca, także unieśli
głowy i skierowali oczy w górę. Właśnie w tej chwili przez niewielkie, kolebkowo sklepione
drzwi znajdujące się w bocznej ścianie ogromnej świątyni wyszli Jacen i Jaina. Bliźnięta
również zamierzały przyglądać się ćwiczącej koleżance. Zamiast tego ujrzały smugę światła
przecinającą mroczne niebo nad ich głowami niczym mały meteoryt.
- Hej, to jakiś statek! - krzyknął chłopiec.
- Ale nie pierwszy lepszy - dodała jego siostra. - Ten poznałabym na krańcu
wszechświata.
- Hej, tata wcale nie uprzedzał nas o tym, że chce przylecieć!
Po kilku chwilach statek znalazł się tak nisko, że nocną ciszę rozdarł ryk silników
napędu podświetlnego, po czym dał się słyszeć basowy pomruk uruchamianych repulsorów. Z
głośnym rykiem spłaszczony rozwidlony owal „Sokoła Tysiąclecia” osiadł na lądowisku
przed wielkim zigguratem.
Nie przestając przekrzykiwać się nawzajem, Jacen i Jaina przebiegli przez plac
ćwiczeń i skierowali się na lądowisko porośnięte krótko przyciętymi chwastami, by przywitać
się z ojcem. W następnej chwili z kadłuba zmodyfikowanego lekkiego frachtowca wysunęła
się rampa, po której zszedł Han Solo. Ujrzawszy biegnące ku niemu podniecone dzieci,
zawadiacko się uśmiechnął.
Kiedy na opuszczonej pochylni ukazała się sylwetka Chewbaccy, Tenel Ka usłyszała
za plecami głośny ryk, niewątpliwie oznaczający powitanie. Odwróciła się i zobaczyła
Lowbaccę, który stał na jednym z kamiennych progów piramidy piętrzącej się obok placu
ćwiczeń. Młody Wookie dał susa ze skalnej półki i skacząc po kamiennych występach
stromej ściany budowli, znalazł się na ziemi. Ujrzawszy siostrzeńca, Chewbacca także
zaryczał w odpowiedzi.
Lowie był ostatnio niezwykle przygnębiony i wojowniczka z Dathomiry wyczuwała,
że w umyśle przyjaciela kłębią się niespokojne myśli. Postanowiła jednak, że uszanuje
młodego Wookiego w ten sposób, że pozwoli, by sam rozwiązywał własne problemy... chyba
że poprosi o pomoc. Kiedy jednak zauważyła wyraz twarzy Chewbaccy, a potem przeniosła
spojrzenie na oblicze jego siostrzeńca, nie mogła nie zwrócić uwagi na dziwny i ciekawy fakt.
Mimo iż bliźnięta zostały wyraźnie zaskoczone nieoczekiwanym pojawieniem się
„Sokoła Tysiąclecia”, Lowbacca doskonale wiedział, że frachtowiec wyląduje na Yavinie
Cztery.
ROZDZIAŁ 2
Jaina uświadamiała sobie, że szczerzy zęby jak idiotka, ale nie przestawała
obejmować ojca.
- Co tu robisz? - zapytała. - Nie wiedzieliśmy, że zamierzałeś przylecieć!
Stojący obok niej Jacen niemal zapomniał o oddychaniu. Ze zdumieniem spoglądał na
niezwykły strój ojca, pełen naszytych łat i kawałków futra. Musiał także zauważyć, że włosy
Hana zostały niedawno bardzo krótko i nierówno ostrzyżone, co nadawało mu wygląd
prawdziwego zabijaki.
- Blasterowe błyskawice, tato! - wykrzyknął w końcu. - Dlaczego jesteś tak
dziwacznie ubrany?
Zanim Han miał szansę odpowiedzieć, Jaina rzuciła okiem na frachtowiec. Mimo
panującego półmroku zauważyła, że niektóre płyty kadłuba zostały zastąpione
anodyzowanymi kawałkami metalu, na dziobie przymocowano dodatkowe pojemniki
towarowe, a na rufie sterczała jeszcze jedna antena paraboliczna nowego komunikatora.
Dziewczyna miała wrażenie, że ze zdumienia opada jej szczęka.
-I co zrobiłeś z „Sokołem”? - zapytała, nie wierząc własnym oczom. - Wygląda tak...
inaczej!
- Po jednym pytaniu na raz, dzieciaki! - odparł Han, uśmiechając się i unosząc na
wysokość torsu dłoń z wyciągniętymi palcami, jakby chciał odeprzeć spodziewany atak. -
Mieliśmy kilka problemów z planetami znajdującymi się na Odległych Rubieżach, a zatem
korzystając z oficjalnych uprawnień, przywódczyni Nowej Republiki...
- To znaczy mama - wtrąciła Jaina.
- Zgadza się. - Twarz Hana rozjaśniła się w chłopięcym uśmiechu. - Tak czy owak,
Leia poprosiła mnie i Luke’a, żebyśmy wyruszyli na przeszpiegi. Oświadczyła, że jeżeli się
czymś nie zajmę, zapewne zbyt szybko się zestarzeję. A poza tym chyba sami wiecie, że
odkąd wasz wuj założył akademię Jedi, ma zwyczaj od czasu do czasu opuszczać Yavin
Cztery, choćby po to, żeby upewnić się, że nie wychodzi z wprawy. Mimo to doszliśmy do
wniosku, że nie powinniśmy za bardzo rzucać się w oczy, a zatem...
- Zmieniłeś wygląd i swój, i „Sokoła Tysiąclecia” - dokończył Jacen.
Tymczasem Jaina nie przestawała wpatrywać się w guzowate narośle szpecące kadłub
lekkiego frachtowca.
- I Luke’a. - Han Solo ruchem głowy wskazał wznoszącą się za plecami bliźniąt
wielką świątynię, z której właśnie wychodził ich wuj, odziany w pognieciony brązowy
lotniczy kombinezon.
- Cześć, Hanie! - zawołał mistrz Skywalker. - Czy zabrałeś ze sobą te brakujące części
do nowych generatorów siłowego pola, które mi obiecałeś?
Otarł usmarowaną dłoń o klapę kieszeni i tak wybrudzonego stroju. Wyglądał
zupełnie jak rozbitek, który właśnie stracił statek.
- Jasne, stary! - odkrzyknął Han. - Leia wie, że Drugie Imperium sposobi się do walki,
i bardzo się martwi o twoją akademię Jedi. Nalegała, żebyśmy jak najszybciej zainstalowali
nowe generatory pól ochronnych i dostarczyli im tyle energii, żeby mogły powstrzymywać
ataki wrogów.
- Nadal uważam, że gdyby zaatakowano akademię, moi rycerze Jedi potrafią ją
obronić - odparł Luke, uśmiechając się do uczniów stojących przed świątynią. - Przywódcy
Akademii Ciemnej Strony okazaliby się głupcami, gdyby zamierzali nas lekceważyć.
Han wzruszył ramionami.
- Bez względu na to, co uważasz, Luke’u - odparł - spełnij moją prośbę, gdyż w
przeciwnym razie Leia już nigdy nie zmruży oka.
Śmiejąc się, mistrz Skywalker skinął na kilkoro młodych Jedi, by pomogli wynieść z
ładowni „Sokoła” ciężkie pakunki zawierające części do generatorów.
- Poproszę swoich uczniów, żeby zainstalowali je w tym czasie, kiedy nas tu nie
będzie - obiecał.
Przebrany mistrz Jedi podszedł do obu Wookiech, zatopionych w poważnej rozmowie.
Wyglądało na to, że żegna się z Chewbaccą. Jaina odniosła wrażenie, że słyszy, jak wuj mówi
coś na temat tego, iż zostało niewiele czasu, ale zanim zdążyła zapytać, o co chodzi, uprzedził
ją Jacen.
- A co z Chewiem? - zapytał, zwracając się do ojca. - Czy tym razem nie będzie twoim
drugim pilotem?
Han Solo sprawiał wrażenie trochę zakłopotanego.
- Jakoś będę musiał poradzić sobie bez niego - odparł. - On i Lowie muszą wrócić na
Kashyyyk, żeby zająć się rozwiązaniem poważnego problemu... określiłbym go mianem
„rodzinnego”.
- Problemu rodzinnego? - powtórzyła zdumiona dziewczyna. - Czy komuś stało się
coś złego?
- Nie-e, to coś jeszcze poważniejszego. Nigdy nie poznaliście siostry Lowiego, Sirry,
prawda? - Han uniósł głowę i uczynił ruch, wskazując Chewbaccę, pogrążonego w rozmowie
z siostrzeńcem. -Przede wszystkim dajcie im trochę czasu, żeby mogli o tym porozmawiać.
Mam przeczucie, że później Lowbacca sam powie, o co chodzi. A tymczasem mam dla was
wiadomości od mamy i Anakina... jak również kilka niespodzianek, które zabrałem na pokład
„Sokoła Tysiąclecia”.
- Oho! - odezwała się Jaina. - Jeszcze więcej niespodzianek?
Han zachichotał i objął jednym ramieniem córkę, a drugim syna.
- Ta-a, prezenty dla was - odparł, beztrosko się uśmiechając.
- Hej, to mi przypomina, że mam dobry dowcip - odezwał się Jacen. - Czy chcecie
posłuchać? - Zanim którekolwiek zdołało go od tego odwieść, zaczął mówić: - Zgadnijcie, co
takiego mają Jawowie, czego nie ma żadne inne stworzenie w całej galaktyce? No co,
poddajecie się? - Uniósł brwi. - Małe Jawiątka!
Nawet ojciec miał trudności, żeby ułożyć usta w nieszczerym uśmiechu. Jaina
przyglądała się przez chwilę bratu, nic nie mówiąc, po czym odwróciła się w stronę ojca, aby
podjąć rozmowę na poprzedni temat.
- Wspominałeś coś o tym, że masz dla nas jakieś prezenty? - zapytała.
- No cóż, zabrałem partnera dla hodowanej przez Jacena pieńkowej jaszczurki i trochę
kwitnących gałązek rozgwiezdnika, które służą tym stworzeniom za pożywienie. Mam także
zmodernizowany mikromotywator, ale trzeba przy nim jeszcze trochę pomajstrować. Rzecz
jasna, oboje będziecie musieli sami rozstrzygnąć, które dostanie jaki upominek.
Jaina parsknęła pogardliwie.
- To nie powinno zająć dużo czasu - oznajmiła.
Tenel Ka siedziała w swojej komnacie, z fascynacją spoglądając na niewielki
holograficzny wizerunek ciemnowłosego Anakina Solo trzymającego kilka jaskrawo
ubarwionych i splecionych włókien. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego młodszy brat bliźniąt
miałby przesyłać wiadomość właśnie jej. Przecież widziała chłopca tylko raz w życiu i to
niedawno, podczas pobytu na Coruscant.
- Dobrze wiem, Tenel Ka, jak bardzo jesteś samodzielna, ale mam nadzieję, że nie
weźmiesz mi za złe tego, co pragnę ci powiedzieć - słuchała nagranego głosu Anakina. -
Kiedy Jacen i Jaina wspomnieli o trudnościach, jakie masz z zaplataniem włosów od czasu
wypadku, postanowiłem, że pomogę ci uporać się z tym problemem. Możliwe, że wielu
spośród tych rzeczy domyśliłaś się sama - na holograficznej twarzy chłopca pojawił się nikły
uśmiech -ale jeżeli nawet tak jest, rozwiązanie łamigłówki sprawiło mi prawdziwą radość.
Bliźnięta Solo, które wręczyły Tenel Ka kasetę po drugiej rozmowie z ojcem,
siedziały teraz na kamiennej podłodze w komnacie młodej wojowniczki. Jaina przewróciła
oczami.
- Cały braciszek - mruknęła.
- To jest fakt - odezwała się Tenel Ka, po czym zwróciła uwagę ponownie na jarzący
się wizerunek.
Na hologramie chłopiec trzymał różnobarwną plecionkę jedną ręką i przebierając
palcami drugiej, starannie rozdzielał pojedyncze włókna. Dziewczyna podświadomie uniosła
rękę do głowy i zaczęła rozczesywać palcami pasemka złocistorudych włosów.
Starając się poruszać palcami wyjątkowo precyzyjnie, Anakin przesuwał dłoń w dół
po pojedynczych włóknach. Zaplatał je, posługując się tylko jedną ręką.
- Widzisz, to się da zrobić, jeżeli tylko spojrzeć na problem z innej perspektywy -
ciągnął hologram.
Sekwencja ruchów się powtórzyła, chociaż w zwolnionym tempie, a tymczasem głos
Anakina nie przestawał mówić:
- Próbowałem kilku sposobów, żeby umieścić pośród splotów jakąś ozdobę, i
doszedłem do wniosku, że idzie mi najlepiej, jeżeli najpierw przytrzymam paciorek czy
piórko wargami. Dzięki temu, jeżeli pragnę coś wpleść, nie muszę odrywać palców od
warkocza.
- A. - Tenel Ka kiwnęła głową na znak, że uznaje logikę tego rozumowania. - Aha.
Pragnąc sama spróbować, zaczęła przekładać w palcach pasma włosów. Starała się
opanować opracowaną przez Anakina technikę zaplatania warkocza jedną ręką.
Hologram zamigotał i zmienił się, by ukazać inną scenę. Anakin stał teraz obok
grubego warkocza z pasm długich lśniących brązowych włosów, w które wpleciono
kilkanaście różnobarwnych koralików i piór, zdobiących zazwyczaj sploty włosów
wojowniczek z Dathomiry. Chłopiec sprawiał wrażenie zakłopotanego, ale zarazem
zadowolonego.
- Jak widzisz, mama pozwoliła mi wprawiać się na swoich włosach.
Widoczna na miniaturowym wizerunku przywódczyni Nowej Republiki odwróciła
głowę i ciepło się uśmiechnęła, po czym wykonała wdzięczny piruet, żeby wszyscy mogli
lepiej przyjrzeć się jej warkoczom.
Kiedy holograficzne nagranie dobiegło końca, Tenel Ka, zastanawiając się nad nową
techniką, z powagą kiwnęła głową. Pomyślała, że jeżeli trochę sama poćwiczy, z pewnością
potrafi ją opanować.
Od strony drzwi komnaty wojowniczki dobiegło nagle głośne pytające warknięcie.
Dziewczyna uniosła głowę i spostrzegła Lowbaccę stojącego pod wieńczącym wejście
kamiennym hakiem.
- Wejdź, przyjacielu - powiedziała, wskazując wolne miejsce obok siebie na
kamiennej posadzce. - Jeżeli chcesz, usiądź z nami.
- Lowie, czy wszystko w porządku? - odezwała się zatroskana Jaina, spoglądając na
kolegę.
Chudy jak tyczka i porośnięty rudobrązową sierścią młody Wookie wolno podszedł do
przyjaciół i usiadł na kamiennej posadzce między Tenel Ka a Jainą. Przez dłuższy czas żadne
z czworga młodych Jedi się nie odzywało. Później Lowbacca sięgnął do pasa i pstryknął
niewielkim przełącznikiem umieszczonym na tylnej powierzchni obudowy miniaturowego
androida.
- Ach, dziękuję panie Lowbacco - odezwał się natychmiast Em Teedee. - Czuję się
naprawdę wypoczęty, chociaż muszę oświadczyć, że mój cykl przerwy trwał o wiele dłużej,
niż się spodziewałem. Och, niech pan spojrzy! Mamy towarzystwo!
Lowbaccca groźnie zaryczał i krótko szczeknął, przerywając potok wymowy
gadatliwego urządzenia.
- Ależ oczywiście, panie Lowbacco - zapiszczał Em Teedee. - Z przyjemnością zajmę
się tłumaczeniem. Przecież wie pan, że to mój najważniejszy obowiązek. Władam płynnie
ponad sześcioma językami.
Lowbacca był tak zamyślony, że nawet nie zbeształ miniaturowego androida-
tłumacza. Z początku powoli, często przerywając, zaczął mówić, a Em Teedee tłumaczył jego
słowa:
- Pan Lowbacca doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że okazywane ostatnio
...przygnębienie nie umknęło uwagi nikogo, wywołując całkiem poważne zaniepokojenie...
Zaniepokojenie, które, pragnę dodać, także ja podzielałem.
Jaina położyła dłoń na ramieniu Lowiego.
- No cóż, martwiliśmy się o ciebie - oznajmiła. - Chcieliśmy, żebyś zwierzył się ze
swoich kłopotów.
Tenel Ka tylko kiwnęła głową i cierpliwie czekała, aż młody Wookie podejmie
opowieść.
Lowbacca zgarbił się i ciągnął, od czasu do czasu przerywając, żeby Em Teedee miał
czas przetłumaczyć:
- Ostatnio wyniknął pewien problem rodzinny, który sprawił, że pan Lowbacca zaczął
się poważnie martwić o bezpieczeństwo swojej siostry Sirrakuk.
Możliwe, że pamiętacie, iż pośród młodych Wookiech istnieje zwyczaj podejmowania
się bardzo trudnego i niebezpiecznego przedsięwzięcia, samotnie albo z pomocą przyjaciół.
Dzięki dopełnieniu tego rytuału młodzi mogą cieszyć się szacunkiem innych, co jest bardzo
istotne zwłaszcza wówczas, kiedy mają obrać własną drogę życia.
Pan Lowbacca postanowił, że dokona takiego odważnego czynu. Wiedział, że innym
Wookiem będzie trudno pogodzić się z jego decyzją rozpoczęcia nauki w akademii Jedi
zamiast oddawania się jakiemuś bardziej tradycyjnemu zajęciu. Był tak dumny z przymiotów
własnego umysłu, że postanowił zdać się na swój spryt i przebiegłość. Nie mówiąc ani słowa
nikomu z przyjaciół, samotnie zapuścił się na najniższe poziomy gęstej dżungli. Osobiście
ściął pęk błyszczących włókien ze środka niebezpiecznego kwiatu syreniowca. I chociaż pan
Lowbacca powrócił cały i zdrowy z cennym trofeum, które pragnął zdobyć, przyznaje teraz,
że ta samotna wyprawa była zbyt ryzykowna i niemądra. Obawia się o Sirrakuk, gdyż wie, że
siostra jest o wiele bardziej impulsywna, porywcza i uparta niż on.
Lowbacca urwał, po czym przesunął palcami po błyszczących włóknach pasa
okrywającego jego biodra. Kunsztowne sploty kojarzyły się Tenel Ka z wiadomością, jaką
otrzymała od Anakina, który pragnął zapoznać dziewczynę z techniką zaplatania warkoczy
przy użyciu tylko jednej ręki.
Jaina obdarzyła Wookiego wyrozumiałym spojrzeniem.
- Ach, więc teraz się obawiasz, że Sirra może wyprawić się sama tylko dlatego, że ty
tak postąpiłeś?
Lowbacca wbił spojrzenie w kamienne płyty. Przez chwilę milczał, a potem wydał
serię gardłowych warknięć i pomruków. Oparł oba łokcie na kosmatych kolanach i ukrył
głowę w dłoniach, po czym ciągnął:
- Obawiam się, że sytuacja wygląda jeszcze bardziej poważnie, a pan Lowbacca
uważa, że to on ponosi całą odpowiedzialność - przetłumaczył miniaturowy android. -
Widzicie, od czasów dzieciństwa najlepszą przyjaciółką Sirry była Raabakyysh - albo Raaba,
jak zwracali się do niej członkowie rodziny pana Lowbaccy - inteligentna, stanowcza,
urodziwa i uwielbiająca przygody koleżanka. Prawdę mówiąc, pan Lowbacca zawsze czuł,
że... No, dalej! - ponaglił Em Teedee. - Co pan czuł? Nie może pan jak gdyby nigdy nic
milknąć, nie kończąc zdania.
Lowie cicho jęknął i zaczął znów mówić. Ciemniejsza sierść nad okiem nastroszyła
się, jakby młody Wookie zaczynał być wzruszony.
- Mniej więcej przed miesiącem Raaba postanowiła udowodnić, że potrafi sama stawić
czoło niebezpieczeństwu. Sirra i Raaba zdecydowały, że jedna będzie towarzyszyła drugiej,
ale w noc poprzedzającą tę, kiedy miały wyruszyć na wyprawę, Raaba, zapewne działając pod
wpływem impulsu chwili, postanowiła pójść sama.
Potajemnie wymknęła się w środku nocy, zostawiając siostrze pana Lowbaccy jedynie
krótką wiadomość, co zamierza uczynić i dlaczego. Z jej treści wynikało, że Raaba liczyła, iż
dorównując bratu przyjaciółki pod względem odwagi, wywrze na nim duże wrażenie. Miała
nadzieję, że pewnego dnia, kiedy oboje dorosną, pan Lowbacca uzna ją za towarzyszkę życia
godną rycerza Jedi. Niestety...
Lowbacca ponownie zawiesił głos i zanim zaczął mówić dalej, głęboko westchnął.
- Niestety... O rety! - ciągnął Em Teedee. - Obawiam się, że Raaba nigdy nie wróciła z
wyprawy! Kiedy jej rodzice wyruszyli na poszukiwania, znaleźli tylko zakrwawiony plecak
córki. Nic więcej. Raaba zniknęła.
Wyczuwając ból Lowbaccy, Tenel Ka popatrzyła na przyjaciela.
- A - powiedziała. - To właśnie dlatego czujesz się taki przygnębiony.
Lowie zaczął znów mówić. Tym razem można było odnieść wrażenie, że dźwięki z
trudem przechodzą mu przez gardło.
- Od chwili... zniknięcia Raaby, Sirra stawała się coraz bardziej nieostrożna, jakby
przestało ją obchodzić, czy będzie żyła dalej, czy umrze. Odmówiła wszystkim innym
przyjaciółkom, które chciały wraz z nią zdać ten egzamin dojrzałości. Twierdziła, że Raaba
była jedyną koleżanką, której całkowicie ufała. Niedawno pan Lowbacca, doprowadzony do
rozpaczy, przesłał siostrze wiadomość, pytając, czy pozwoliłaby, aby o n towarzyszył jej
zamiast Raaby. Pan Chewbacca właśnie przekazał mu odpowiedź Sirry... - Em Teedee na
chwilę umilkł. - Och, dzięki niech będą niebiosom... wyraziła zgodę!
- Hej, to wspaniale! - odezwał się Jacen. W jego głosie zabrzmiała niekłamana ulga.
- Doprawdy! - zawtórował mu miniaturowy android.
Lowbacca jednak nie od razu odpowiedział. Wyglądało na to, że intensywnie wpatruje
się w jakiś okruch leżący na kamiennej posadzce.
- Jest jeszcze coś, co cię martwi, Lowie - domyśliła się Jaina.
Tenel Ka spojrzała na kikut odciętej ręki, po czym obdarzyła Wookiego spojrzeniem,
w którym kryło się zrozumienie.
- Obawiasz się, że nie będziesz mógł pogodzić się ze stratą - powiedziała. - Ze stratą
Raaby.
- Czy o to chodzi, Lowie? - zapytała Jaina. - Obawiasz się bólu, jaki odczujesz,
wracając na Kashyyyk, ponieważ nie spotkasz tam swojej przyjaciółki Raaby? A poza tym
czujesz się odpowiedzialny za to, co się stało, ponieważ usiłowała powtórzyć twój wyczyn?
Lowie zaryczał w odpowiedzi, a Em Teedee przetłumaczył jego odpowiedź.
- Pan Lowbacca jest także zaniepokojony faktem, iż ból, jaki odczuwa po stracie
Raabakyysh, sprawi, że w krytycznym momencie może nie będzie mógł pomóc siostrze tak,
jakby pragnął... Miał nadzieję, iż uda mu się namówić jedno z was, by zechciało towarzyszyć
mu w wyprawie na rodzimą planetę.
Tenel Ka odpowiedziała niemal natychmiast.
- Po tym, jak uległam wypadkowi, służyłeś mi pomocą, kiedy cię potrzebowałam. Nie
mogłabym nie zrobić teraz tego samego dla ciebie, przyjacielu.
Wyciągnęła rękę i położyła dłoń na dłoni Lowbaccy.
- Hej, ja także polecę! - odezwał się Jacen, kładąc dłoń na dłoniach obojga przyjaciół.
Jego siostra nie zwlekała z położeniem swojej dłoni.
- A zatem polecimy wszyscy - oznajmiła. - Razem będziemy silniejsi.
Lowbacca ociągał się, stojąc w pobliżu kadłuba przerobionego „Sokoła Tysiąclecia”.
Czekał, aż bliźnięta pożegnają się z ojcem.
Han Solo obdarzył dzieciaki przekornym uśmiechem.
- Ta-a, chyba miałem coś w rodzaju przeczucia, że wszyscy zechcecie towarzyszyć
Lowiemu - powiedział. - Kiedy Chewie opowiedział mi, o co chodzi, uzgodniłem wszystko z
waszą mamą. Będziecie miały dobrą okazję nauczyć się mówić językiem Wookiech, a także
rozumieć, co oni mówią do was, dzieciaki.
Właśnie wówczas z hangaru wyłonił się Luke Skywalker, ubrany w wymięty i
zniszczony lotniczy kombinezon. Towarzyszył mu Chewbacca. Lowie wyczuwał woń
zastarzałych smarów i rozpuszczalników, plamiących tkaninę stroju mistrza Jedi.
- Wszystko gotowe? - zapytał Skywalker.
- Już bardziej nie będzie - odparł Han, ukazując zęby w kolejnym przekornym
uśmiechu. - Czy ty i Chewie skończyliście przygotowywać do lotu „Ścigacz Cieni”?
Luke odwrócił się w stronę starszego Wookiego, idącego u jego boku, i powiedział:
- „Ścigacz” to dobry statek. Nie pozwól, żeby stała mu się jakaś krzywda.
Chewbacca wzruszył ramionami i krótko szczeknął, obiecując spełnić jego prośbę.
Han Solo klepnął go po plecach.
- Bądźcie ostrożni - powiedział. - Powierzam ci dzieciaki. Uważaj na nie, zgoda? Do
zobaczenia za kilka tygodni.
Han uściskał Jacena i Jainę, po czym odwrócił się i wszedł na pokład „Sokoła
Tysiąclecia”.
Zanim mistrz Skywalker także zniknął w środku frachtowca, obdarzył pełnym
zaufania spojrzeniem wszystkich czworo młodych rycerzy Jedi.
- Nie zapominajcie, że razem jesteście silniejsze - powiedział. - Niech Moc będzie z
wami.
Kiedy odlatujący „Sokół” zamienił się w niknący punkcik jarzący się bielą silników
napędu podświetlnego, Lowbacca głęboko westchnął i zaryczał pytająco, zwracając się do
Jainy.
Dziewczyna zachichotała.
- Masz rację - odparła. - No, to na co jeszcze czekamy?
ROZDZIAŁ 3
Lśniący kadłub zaprojektowanego w jakiejś imperialnej stoczni „Ścigacza Cieni”,
pokryty jakby naoliwionym kwantowym pancerzem, połyskiwał w promieniach
wschodzącego słońca. Siedzący za pulpitem sterowniczym Chewbacca pilotował mały
wahadłowiec. Ostrożnie manewrując, wylatywał z czeluści hangaru urządzonego na
najniższym poziomie wielkiej świątyni Massassów, mającej kształt zigguratu.
Jacen stał obok siostry i Tenel Ka, obserwując, jak zgrabny statek porusza się,
napędzany niesłyszalnymi silnikami. Kiedy pomyślał o przygnębieniu, jakie ostatnio dręczyło
Lowiego, był rad, że mistrz Skywalker pozwolił im lecieć właśnie „Ścigaczem Cieni” -
szybką i niemal niezniszczalną jednostką, idealnie nadającą się do wykonywania trudnych
zadań. Był dumny, że Lowie poprosił ich, by towarzyszyli mu w wyprawie. Cieszył się, że on,
siostra i Tenel Ka mogą pomóc przyjacielowi Wookiemu.
Lowie stał w przeciwległym krańcu polany i ruchami porośniętych długą sierścią rąk
wskazywał wujowi właściwy kierunek. Kiedy „Ścigacz Cieni” znieruchomiał, opuściła się
rampa małego statku. Na szczycie ukazał się Chewbacca, który przeciągle zaryczał,
wymachując porośniętymi cynamonową sierścią, kosmatymi rękami.
- Pan Chewbacca serdecznie zaprasza wszystkich na pokład -przetłumaczył Em
Teedee nieco drżącym głosem, w miarę jak obijał się o biodro przy każdym długim kroku
Lowiego.
Jacen przerzucił przez ramię pas płóciennej torby z różnymi drobiazgami. Odwrócił
się, żeby sprawdzić, czy nie mógłby jakoś pomóc Tenel Ka, ale kiedy dostrzegł zdecydowanie
malujące się na twarzy wojowniczki, doszedł do wniosku, że będzie lepiej, jeżeli o nic nie
zapyta.
Wszyscy czworo młodzi Jedi weszli na pokład „Ścigacza Cieni”, po czym odwrócili
się, by pożegnać pozostałych uczniów i Tionnę, która także uniosła rękę w geście pożegnania.
Jeszcze zanim śluza statku została uszczelniona przed odlotem, instruktorka Jedi zapędziła
uczniów do codziennych ćwiczeń, dobrze wiedząc, że Drugie Imperium czyniło
przygotowania do walki z Nową Republiką. Młodzi rycerze Jedi nie mogli tracić ani chwili.
Stopniowy wzrost przyspieszenia, szybki, ale zarazem bardzo łagodny, sprawił, że
statek wystartował, jakby naigrawał się z siły przyciągania. Zadań dziób i poszybował prosto
w przesłonięte poranną mgiełką niebo, pozostawiając za rufą księżyc porośnięty dziewiczą
dżunglą.
Kiedy „Ścigacz Cieni” dokonał skoku w nadprzestrzeń, Jacen nie przestawał
obserwować Chewbaccy i Lowiego, którzy zajmowali dwa przednie fotele, ustawione w
wąskiej sterowni. Ich rozmowa, prowadzona w języku Wookiech, przypominała mu ryki i
wycia dwóch groźnych, skaczących sobie do oczu, bestii. Chociaż chłopiec potrafił zrozumieć
zaledwie kilka słów, wiedział, że obaj Wookie po prostu rozmawiają. Em Teedee otrzymał
polecenie, by nie troszczył się o tłumaczenie, tak więc Chewie i Lowie mogli zamienić ze
sobą kilka zdań bez obawy, że ktokolwiek będzie im przeszkadzał.
Widząc, że Jaina, posługując się zestawem uniwersalnych narzędzi, rozbiera
miniaturowe mechaniczne urządzenie, jakie zabrała ze swojego warsztatu na Yavinie Cztery,
Jacen postanowił, że skorzysta z okazji, by rozweselić wojowniczkę z Dathomiry. Doszedł
jednak do wniosku, że t y m razem nie będzie opowiadał jej żadnych dowcipów, a zamiast
tego wyjaśni burkliwej dziewczynie, dlaczego niektóre rzeczy są uważane za zabawne.
Postara się wytłumaczyć, dlaczego powinna się śmiać po wysłuchaniu jego dowcipów... no,
przynajmniej niektórych. Jacen zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem dziewczyna nie
śmieje się dlatego, że po prostu ich nie rozumie.
Niemożliwe, żeby wszystkie jego dowcipy były do niczego…
Wyjaśnił więc Tenel Ka, dlaczego absurdalne odpowiedzi na niewinnie brzmiące
pytania są zazwyczaj uważane za zabawne. Pokazał, jak wyprawianie nieoczekiwanych
rzeczy z pożywieniem czy przedmiotami codziennego użytku może wywoływać uśmiech na
twarzach widzów.
Tenel Ka spoglądała na niego poważnie, poświęcając jemu i tylko jemu całą uwagę.
Ani razu wszakże nawet się nie uśmiechnęła.
Jacen westchnął, po czym opowiedział dziewczynie kilka najlepszych dowcipów. Po
chwili opowiedział kilka najgorszych, by na ich przykładzie wyjaśnić różnicę między jednymi
a drugimi. Tenel Ka wysłuchała cierpliwie, ale na jej twarzy nie ukazał się uśmiech.
Zrozpaczony chłopiec zaczął się zastanawiać, czy nie powinien udać się do automatu
przyrządzającego posiłki, by poprosić o porcję mrożonego deneeliańskiego musującego
budyniu, po czym na niby potknąć się w ten sposób, by potrawa rozbryznęła się po jego
twarzy. Doszedł jednak do wniosku, że na młodej wojowniczce nie wywarłoby żadnego
wrażenia nawet najbardziej widowiskowe lądowanie na pośladkach.
Kręcąc głową na znak, że się poddaje, Jacen postanowił dać dziewczynie spokój.
Powinien zająć się czymś innym, może mniej zniechęcającym. Jego nastrój uległ natychmiast
poprawie, kiedy wytężając wszystkie zmysły Jedi, wykrył coś ciekawego w zakamarkach
części rufowej „Ścigacza Cieni”... nikły ślad, wskazujący na obecność jakiejś żywej istoty...
ukrytego w przedziale silnikowym zwierzątka, które znalazło się poza naturalnym
środowiskiem. Jacen postanowił wyruszyć na poszukiwania. Pomyślał, że tak czy owak,
chyba nikt oprócz niego nie zainteresuje się biedactwem.
Minąwszy kajuty z pryczami do spania i przedziały, w których automaty przyrządzały
posiłki, dotarł do osłoniętego i izolowanego przedziału rufowego. Słyszał pulsujący huk
silników poruszającego się w nadprzestrzeni „Ścigacza Cieni”. Popatrzył na płyty czołowe
skomplikowanych paneli, urządzenia kontrolno-pomiarowe i baterie dostarczające energii do
systemów uzbrojenia, zasilane sprzężonym spinowo i obdarzonym ładunkiem gazem tibanna,
a także generatory ochronnych pól siłowych, które niczym wymyślny baldachim otaczały
lśniący kadłub statku. Mimo stłumionego hałasu i drżenia pracujących pełną mocą silników
nadal wyczuwał słabiutki sygnał świadczący o obecności jakiegoś stworzenia, wystraszonego
i zagubionego.
- Nie obawiaj się - powiedział na głos, równocześnie wysyłając myślowe wici, by
przekazać te same słowa za pośrednictwem Mocy. - Jestem twoim przyjacielem. Mogę ci
pomóc. Musisz jednak się pokazać. Przekonasz się, że wszystko będzie dobrze.
Pochyliwszy się, zniżył głos do szeptu i zaczął zaglądać w szczeliny między
urządzeniami kontrolnymi. Postanowił kierować się zmysłami.
- Nie wyrządzę ci żadnej krzywdy - ciągnął. - Możesz mi zaufać.
Dotknął samymi opuszkami palców zimnej metalowej płyty czołowej jakiegoś panelu,
delikatnie muskając myślami obudowę generatora osłon przeciwjonowych.
Wyczuwał, że właśnie tam ukryło się stworzenie. Drżało i kurczyło się ze strachu;
zapewne czegoś strzegło. Niewielkiego gniazda?
- To tylko ja - odezwał się znów chłopiec. - Nie bój się mnie. Uspokój się. Potrafię się
tobą zaopiekować.
Chcąc uzyskać dostęp do wnętrza generatora, pociągnął za uchwyty mocujące
metalową płytę. W środku, w przytulnym małym gniazdku sporządzonym z różnokolorowych
odpadków i śmieci, kulił się puchaty ośmionogi gryzoń; podobne do małej myszy stworzenie
porośnięte delikatną, długą jasnoszarą sierścią. Zwierzątko zwróciło na Jacena mikroskopijne
czarne oczy, które w panującym półmroku zalśniły jak paciorki. Zaczęło poruszać wilgotnym
nosem. Jeżeli sądzić z wyglądu dwóch długich zębów sterczących z przedniej części
pyszczka, nie wyglądało na mięsożerne.
- Chodź do mnie - odezwał się Jacen. - To miejsce nie jest dla ciebie bezpieczne.
Wyciągnął rękę i łagodnie wyciągnął gryzonia z kryjówki. Wszystkie osiem łapek
drżało i łaskotało dłoń chłopca. Jacen miał wrażenie, że trzyma tłuściutkiego puszystego
pająka, ale przyjaznego, nie zamierzającego go ukąsić.
Pogłaskał zwierzątko po grzbiecie, po czym znów pochylił się i popatrzył na gniazdo.
Przy jego budowie stworzenie ogryzało kawałki różnobarwnej izolacji z kabli zasilających
generator. Oprócz tego poszarpało i powyciągało inne przewody, splatając je w ten sposób,
żeby w miękkim gniazdku, wyściełanym strzępkami tkanin i plastikowych osłon, mogły
zmieścić się. cztery pulchniutkie kulki, bez wątpienia potomstwo samicy.
- Och, jaki masz przytulny domek - odezwał się łagodnie chłopiec. - Chyba jednak nie
powinnaś była budować go właśnie z takich materiałów. Wiesz, nie możemy się obyć bez
generatora osłon przeciwjonowych. To urządzenie chroni kadłub naszego statku.
Nie przestając delikatnie głaskać grzbietu stworzenia, wyjął gniazdko w taki sposób,
żeby nie wyrządzić krzywdy młodym, po czym umieścił w nim samicę, która natychmiast
przytuliła się do czterech puchatych kulek.
- Przeniosę cię teraz w bezpieczne miejsce - obiecał - ale najpierw muszę powiedzieć
o wszystkim Jainie i Lowiemu, żeby mogli zająć się naprawami.
Zaabsorbowany uspokajaniem nowego ulubieńca, Jacen powrócił do pomieszczeń na
dziobie. Podszedł do siostry, która nadal majstrowała we wnętrzu niepojętego mechanicznego
urządzenia.
- Hej, posłuchaj, Jaino - zaczął. - Mam niepomyślne wieści.
Dziewczyna się odwróciła, nie wypuszczając z dłoni niewielkiego klucza
hydraulicznego.
- Co się stało?
Zanim chłopiec zdążył odpowiedzieć, cały „Ścigacz Cieni” zakołysał się i szarpnął,
jakby zderzył się z niewidoczną przeszkodą. Pokład uciekł spod nóg Jacena, który upadł na
kolana. Z trudem utrzymywał równowagę, starając się nie upuścić gniazda.
Świetliste różnobarwne smugi, oglądane przez iluminatory podczas lotu w
nadprzestrzeni, zawirowały we wszystkie strony jakby wszyscy oglądali je po zażyciu
środków halucynogennych. Kiedy jakaś siła zatrzęsła „Ścigaczem Cieni” po raz drugi, Jacen
upadł na plecy. Z najwyższym wysiłkiem udało mu się jednak utrzymać cenne gniazdko.
- Uhm, to teraz nieważne - odparł. - Może poczekać na bardziej odpowiednią chwilę.
Jaina chwyciła za podłokietniki fotela, a tymczasem niewielki statek zataczał się i
trząsł jak pijany. Wszystkie narzędzia i elektroniczny zdalniak skanujący, który właśnie
dziewczyna skończyła naprawiać, wystrzeliły jak pociski, by roztrzaskać się o grodzie i opaść
na płyty pokładu w postaci bezużytecznych szczątków.
Kiedy „Ścigacz Cieni” na chwilę wyrównał lot, jej brat niepewnie się wyprostował,
nie wypuszczając czegoś, co trzymał w dłoni. Jego włosy sprawiały wrażenie jeszcze bardziej
rozwichrzonych niż zazwyczaj. Przede wszystkim chłopiec spojrzał, czy Tenel Ka nie stało
się nic złego. Młoda wojowniczka także wstała. Szeroko rozstawiła nogi, wparła je w pokład i
starała się utrzymać równowagę. Tymczasem „Ścigacz Cieni” znów się zatrząsł, próbując
przelecieć przez obszar objęty jakimiś zakłóceniami.
- Co się dzieje? - zapytała.
Siedzący w sterowni Lowie i Chewbacca zaczęli ryczeć do siebie i ciągnąć za
dźwignie, żeby ustabilizować mały wahadłowiec.
- Burza jonowa? - zakwilił przerażony Em Teedee, by po chwili wydać głośny
elektroniczny jęk. - Czy jest pan tego absolutnie pewien? Jesteśmy zgubieni!
Usta Jainy zacisnęły się w ponurą ciemną linię.
- Zgadza się, to burza jonowa - odezwała się dziewczyna. - Zwyczajny pech. Nie
mogliśmy jej przewidzieć. Posługując się nawigacyjnym komputerem, wytyczyliśmy
najkrótszy szlak, którym można było dolecieć na Kashyyyk. Pokładowe atlasy gwiezdne
ukazują tylko ciągłe zagrożenia, w rodzaju gromad gwiazd, czarnych dziur i gromadzących
olbrzymią energię mgławic... Tymczasem burze jonowe pojawiają się i znikają, ale kiedy się
przelatuje przez ich obszar, z pewnością wywołują drgania nadprzestrzeni.
- Czy to coś poważnego? - zapytał Jacen. Na jego czole pojawiły się kropelki potu. -
Nie podoba mi się to. Jestem pełen najgorszych przeczuć.
- Musimy spokojnie poczekać i przekonać się, co z tego wyniknie - odparła Jaina.
Tenel Ka stała, położywszy dłoń na pasie z wieloma kieszeniami. Gdyby miała
walczyć z namacalnym wrogiem, mogłaby posłużyć się sztyletami do rzucania, świetlnym
mieczem czy nawet cienką linką zakończoną rozkładaną kotwiczką. Żaden z tych
przedmiotów nie nadawał się jednak, żeby wojowniczka mogła stawić czoło burzy jonowej.
Tymczasem Chewbacca i Lowie przebierali włochatymi palcami po pulpitach konsolet
sterowniczych, chwytając za różne dźwignie. „Ścigacz Cieni” wyskoczył jednak z
nadprzestrzeni i znalazł się na obrzeżach szalejącej jonowej nawałnicy.
- Oho - odezwał się Jacen. - Zapomniałem wam powiedzieć, że nasz generator osłon
przeciwjonowych mógł zostać trochę uszkodzony.
Uniósł sporządzone z różnobarwnych strzępków materiałów izolacyjnych gniazdko, z
którego zwisały kawałki kabli i przewody.
Jaina natychmiast odwróciła się w jego stronę, jeszcze bardziej zmartwiona niż
kiedykolwiek.
- O, nie! To mogłoby...
W miarę jak „Ścigacz Cieni” coraz bardziej pogrążał się w groźną burzę, kadłub
statku zaczynały otaczać podobne do pajęczyn krzaczaste błyskawice wyładowań
elektrycznych. W ciemnościach raz po raz rozbłyskiwały potężne wyładowania. Ogniste
bryzgi przecinały wypełnione rozżarzonymi gazami przestworza, w których szalał
niespodziewany huragan międzygwiezdnych jonów. Mały wahadłowiec podskakiwał jak
rozwścieczony banth, a jego pasażerowie obijali się o przepierzenia i grodzie.
Jacen oparł się ramieniem o kontrolny rygiel. Po chwili wpadła na niego Tenel Ka.
Chłopiec pochwycił wojowniczkę i nie wypuszczając z drugiej dłoni gniazda z nowym
ulubieńcem, przytrzymał i siebie, i dziewczynę, by oboje nie upadli. Tymczasem Jaina, która
usiłowała przedostać się do sterowni, rozpłaszczyła się na płytach pokładu.
W tej samej chwili włączyły się rufowe silniki „Ścigacza Cieni”. Potężna siła napędu
podświetlnego pchnęła statek ku przeciwległemu krańcowi przestrzeni, rozdzieranej przez
szalejącą jonową burzę. Siedzący na fotelu pilota Chewbacca zaryczał i zaczął chwytać
dźwignie sterownicze. Pociągając raz jedną, a raz drugą, usiłował utrzymać statek na
poprzednim kursie, który pozwoliłby jak najszybciej opuścić niebezpieczny obszar.
Lowie głośno zaryczał, kiedy dostrzegł, jak ogniste palce błękitnych błyskawic
przeskakują z jednego panelu kontrolnego na drugi, niszcząc kolejne podsystemy.
Nagle zza rufowych grodzi, gdzie znajdowały się generatory osłon przeciwjonowych,
dobiegł głośny skowyt oznaczający, że urządzenia są przeciążone. Po chwili rozległ się huk i
generatory odmówiły posłuszeństwa.
Za dziobowym iluminatorem „Ścigacza Cieni” kłębiło się morze różnobarwnych
gazów. Mały wahadłowiec leciał dalej, koziołkując w przestworzach, kierując się jednak ku
obszarowi nie objętemu przez jonową burzę. W końcu opuścił niebezpieczną przestrzeń, ale
Jaina wzdrygnęła się, kiedy pomyślała, jakie uszkodzenia musiały spowodować wyładowania
jonowe.
Jacen otrzepał się z kurzu i uśmiechnął się z przymusem.
- A teraz... - zaczął. - Uhm... Jak mówiłem, generator osłon przeciwjonowych został
uszkodzony... - Ponownie uniósł gniazdo z ośmionogim gryzoniem, który skulił się, jakby
świadom wszystkich kłopotów, jakie przysporzył załodze. - Znalazłem to gniazdo we wnętrzu
urządzenia. Wyjąłem je, ale chciałbym, żeby któreś z was zajęło się naprawą uszkodzeń.
- Wygląda na to, że mamy teraz pod dostatkiem czasu na naprawy - odezwała się
Tenel Ka. - Potrafimy to zrobić, prawda?
Siedzący w sterowni Lowie i Chewie zaczęli się naradzać, raz po raz rycząc i warcząc.
- Och, to wspaniale! - odezwał się miniaturowy android-tłumacz. - Pan Lowbacca
uważa, że mieliśmy wielkie szczęście. Systemy napędowe oraz urządzenia uzdatniania
powietrza i wody zostały tylko lekko uszkodzone i ich naprawa nie powinna okazać się
bardzo trudna. O rety, to naprawdę cudowna wiadomość!
Em Teedee zamilkł. Obaj Wookie przez chwilę rozmawiali ze sobą, po czym głos
zabrało znów srebrzyste urządzenie.
- Przepraszam, ale co pan powiedział, panie Lowbacco? O rety! Wszystko wskazuje
na to, że nasz komputer nawigacyjny został całkowicie zniszczony. Wskutek tego straciliśmy
wszelkie współrzędne, które pozwoliłyby nam dolecieć z tego miejsca do jakiegokolwiek
innego. Nie do wiary! Jesteśmy... Zagubiliśmy się w przestworzach.
Usłyszawszy uwagę androida-tłumacza, Chewbacca i Lowie w tej samej chwili
gniewnie zaryczeli i Em Teedee natychmiast umilkł.
- No cóż, wydaje mi się, że jednak powinienem czerpać pociechę z faktu, iż panowie
pokładają takie zaufanie w swoich umiejętnościach nawigacji - mruknął po chwili.
Obaj Wookie zaczęli gorączkowo dyskutować, po czym nastąpiło wpisywanie danych
do pamięci pulpitu nawigacyjnego, a jeszcze później wzajemne sprawdzanie, czy któryś z
Wookiech nie popełnił omyłki. Kiedy pozostali członkowie załogi uporali się z mniej
skomplikowanymi naprawami, „Ścigacz Cieni” wyruszył w dalszą podróż.
Z początku Jaina była zaskoczona, że mały statek leci znów właściwym kursem,
potem jednak uświadomiła sobie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Mimo wszystko
Kashyyyk był jedyną planetą zamieszkaną przez Wookiech, a Lowie i Chewbacca bardzo
tęsknili za rodzinnym światem.
Dlaczego więc miała się dziwić, że obaj zapamiętali zestaw współrzędnych, dzięki
którym mogli powrócić do domu?
ROZDZIAŁ 4
Zekk stał dumnie wyprostowany w zacisznej sali audiencyjnej, urządzonej na jednym
z poziomów Akademii Ciemnej Strony. Walczył ze sobą, usiłując ukryć zdenerwowanie.
Uniósłszy lekko głowę, czekał, kiedy otrzyma od dawna obiecaną nagrodę. Jego oczekiwanie
wreszcie dobiegało końca.
W chłodnym powietrzu unosiła się ożywcza woń jakichś olejów czy smarów. Z
metalowego sufitu padały jaskrawe smugi światła, co zmuszało młodzieńca do mrużenia
szmaragdowozielonych oczu. Ich tęczówki były otoczone ciemniejszymi pierścieniami,
podobnymi do mrocznej aureoli otaczającej jego osobowość. Zekk potrząsnął głową, by
odrzucić do tyłu zmierzwione ciemne włosy, o odcień jaśniejsze od głębokiej czerni. Ciągle
mrugając, spojrzał na lorda Brakissa, oświetlonego jasnym blaskiem rzucanym przez panele
jarzeniowe.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony był odziany w fałdzisty srebrzysty płaszcz,
uszyty z tkaniny, która sprawiała wrażenie, jakby uprzędły ją jadowite pająki. Pod jedną ze
ścian sali stała Tamith Kai, nieprzejednana przywódczyni nowego zakonu Sióstr Nocy. Jak
zwykle, miała na sobie połyskującą czarną pelerynę, ozdobioną spiczasto zakończonymi
naramiennikami. Pod bujną grzywą jej hebanowoczarnych włosów płonęły fioletowe oczy.
Obok Tamith Kai czekały dwie inne sławne Siostry Nocy: urodziwa, chociaż niewysoka
Garowyn i silnie umięśniona Vonnda Ra, ubrane w tuniki z opancerzonej jaszczurczej skóry i
peleryny z czarnymi naramiennikami. Obie przyleciały z Dathomiry. Wszystkie trzy wiedźmy
przywodziły Zekkowi na myśl wygłodniałe drapieżne ptaki.
Obok kobiet stał na baczność posiwiały pilot myśliwca typu TIE, eskortowany przez
grupę najbardziej obiecujących przyszłych szturmowców. Jeden z najsilniejszych spośród
nich, zakuty jak wszyscy inni w biały pancerz, to Norys, były przywódca Zagubionych, który
jeszcze niedawno wydawał na Coruscant rozkazy innym członkom gangu. Podczas gdy
pozostali kandydaci na szturmowców stali sztywno wyprostowani, z bronią na ramionach,
Norys kręcił się i poruszał, zły i poirytowany, iż musi brać udział w ceremonii. Mając
świadomość, że wszystkie jego zmysły wyostrzyło podniecenie, Zekk słyszał, jak z białego
głośnika byłego przywódcy gangu wydobywają się ochrypłe ciche słowa:
- Ten śmieciarz... Taki ma zawsze szczęście.
Poruszając się cicho i dyskretnie, pilot Qorl położył na ramieniu Norysa ciężką i
obdarzoną wielką siłą protezę, podobną do tych, jakie mają androidy. Ten stanowczy,
niedwuznaczny gest miał uciszyć zawadiakę. Zekk wiedział, że sztuczna ręka Qorla jest tak
ciężka, iż mogłaby strzaskać biały pancerz imperialnego żołnierza jak skorupkę jajka. Norys
umilkł, ale każdym gestem dawał dowód, że jest rozdrażniony.
Zekk nie zwracał na niego uwagi. Pragnął napawać się chwilą swojej chwały i
uśmiechnął się na myśl o tym, jak bardzo zmienił się w ciągu zaledwie kilku miesięcy... A
teraz miał dostąpić najwyższego zaszczytu.
Z okazji uroczystości wtajemniczenia i mianowania miał na sobie nowiutki skórzany
mundur. Ciężkie okrągłe ćwieki zdobiły usztywnione paski naramienników, nadając skórze
wytrzymałość pancerza. Dłonie młodzieńca były ukryte w grubych czarnych rękawicach,
które przyjemnie skrzypiały, kiedy zginał i rozginał palce.
Na uśmiechniętej i gładkiej jak porcelana twarzy Brakissa malowała się prawdziwa
duma. Naczelnik Akademii Ciemnej Strony wręczył Zekkowi upominek - fałdzistą czarną
pelerynę obrzeżoną ciemnoszkarłatnym pasem, którego intensywny odcień przypominał
barwę świeżej krwi.
- Młody Zekku - zaczął Brakiss. - Wręczam ci ten dar jako symbol znaczenia, jakie
masz dla Akademii Ciemnej Strony. Udowodniłeś, że jesteś pojętnym uczniem, dzięki czemu
stanowisz cenny nabytek dla Drugiego Imperium. Nasze starania nie przyniosłyby takich
rezultatów, gdybyś nie zechciał wziąć udziału w naszej walce. Pojedynkując się z Vilasem,
drugim wybitnym kandydatem Akademii Ciemnej Strony, wykazałeś, że jesteś naszym
mistrzem, naszą nadzieją na przyszłość... naszym Najciemniejszym Rycerzem.
Zekk zamrugał, usiłując powstrzymać kłujące łzy szczęścia i satysfakcji, napływające
do jego oczu. Tymczasem Brakiss rozpostarł ciężką tkaninę, udrapował na watowanych
ramionach munduru młodzieńca, po czym zapiął poły peleryny z przodu szyi i zatrzasnął
zapinkę w kształcie drapieżnego srebrnego skarabeusza.
Zekk obserwował Tamith Kai. Stała nieruchomo, przeniknięta śmiercionośną energią,
podobna do przebiegłego androida-mordercy. Zauważył, że Siostra Nocy skrzywiła się na
wzmiankę o Vilasie, który był przecież jej pupilem, jej kandydatem na przywódcę wszystkich
Ciemnych Jedi kształcących się w Akademii Ciemnej Strony. Zekk zdołał jednak pokonać
gburowatego, przesadnie ufającego we własne siły młodego mężczyznę i teraz o n nosił
czarną pelerynę... a Was, wystrzelony w przestworza przez otwór do usuwania śmieci, był
właściwie tylko gwiezdnym pyłem.
Brakiss cofnął się i opuścił ręce, po czym zaplótł palce. Srebrzyste fałdy jego szaty
skrywały nadgarstki i starannie wypielęgnowane dłonie.
- Nadszedł czas, żebyś wykonał dla nas pierwsze i bardzo ważne zadanie, Zekku -
powiedział. - Aby udowodnić, co jesteś wart, zostaniesz mianowany dowódcą oddziału
żołnierzy.
Zekk poczuł, że serce w jego piersi skoczyło jak szalone. Nie sądził, że jeszcze tego
samego dnia zniesie więcej zaszczytów.
- Co... - zająknął się. - Co chcesz, żebym uczynił?
- W ramach ostatnich przygotowań do ataku na umocnienia twierdzy Rebeliantów
musimy zdobyć bardzo ważne elementy. Będziesz dowodził oddziałami, które dokonaj ą
szturmu na zamieszkany przez Wookiech świat, Kashyyyk. Właśnie tam, w jednym z
zaawansowanych pod względem technicznym drzewnych miast, znajduje się fabryka
najbardziej skomplikowanych urządzeń komputerowych instalowanych na pokładach statków
naszych wrogów.
Jeżeli wyprawa zakończy się powodzeniem, zdobędziemy komputerowe moduły
umożliwiające naprowadzanie na cel i systemy taktyczne, dzięki którym uzyskamy olbrzymią
przewagę i odniesiemy zwycięstwo. Będziemy mogli posiać zamęt we flotach Rebeliantów,
gdyż wykorzystamy ich komputery do przekazywania mylnych sygnałów. Możliwe, że
zastosujemy te urządzenia także do naśladowania tajnych kodów, przesyłanych przez okręty
nieprzyjaciół. Chcemy, żeby jednostki wojenne Drugiego Imperium, wysyłając sygnały
identyfikujące je jako statki Rebeliantów, mogły bezpiecznie przelatywać przez przestworza,
opanowane przez naszych wrogów.
Z uwagi na niezwykłą doniosłość misji, zostaniesz mianowany dowódcą bardzo silnej
grupy. Zezwalam także na użycie nowych maskujących hologramów, które opracowaliśmy z
myślą o przenikaniu między nieprzyjaciół. Wszystko zależy teraz od ciebie, Zekku. Czy
czujesz się na siłach podjąć to wyzwanie?
Chłopak entuzjastycznie pokiwał głową.
- Tak! Tak, uczynię to dla ciebie, mistrzu Brakissie!
Tamith Kai oderwała plecy od ściany i weszła w krąg jaskrawego światła padającego
na młodzieńca. Zekk obrócił głowę i popatrzył na wysoką złowieszczą kobietę. Wygięte w
dół końce szkarłatnofioletowych warg nadawały jej twarzy wyraz powagi. Sprawiając
wrażenie, iż wieści jego klęskę, Siostra Nocy oznajmiła:
- Nasz plan ma jeszcze jeden aspekt, o którym na razie nic nie wiesz. Przejęliśmy
sygnały, z których wynika, że przysparzający nam tylu kłopotów smarkacze Jedi właśnie w
tej chwili lecą z wyprawą na Kashyyyk. Kiedy odlatywali z Yavina Cztery, przesłali
wiadomość, w której żegnali się z matką. Na szczęście Qorl śledzi wszystkie sygnały
wysyłane z okolic tego księżyca do stolicy Rebeliantów.
Spojrzała na podobne do szponów paznokcie, jakby nagle odkryła w nich coś
ciekawego.
- Z początku planowaliśmy zaczekać jeszcze kilka tygodni, zanim rozpoczniemy atak
- ciągnęła - ale teraz... Chwila nie może być lepiej wybrana. - W jej fioletowych oczach
błysnęły iskry radości. - Twoim drugim zadaniem będzie upewnienie się, że Jacen, Jaina i ich
kłopotliwi przyjaciele zostaną raz na zawsze... usunięci z drogi, tak żebyśmy wyruszając na
podbój galaktyki, nie musieli się martwić o to, iż pokrzyżują nasze plany.
Kiedy młodzieniec dowiedział się, na czym ma polegać drugie zadanie, przełknął
kluchę, jaka utkwiła w gardle, ale nie odpowiedział ani słowem. Jacen, a zwłaszcza jego
siostra Jaina, od najmłodszych lat byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Ich drogi jednak się
rozeszły, kiedy bliźnięta odleciały, aby kształcić się w akademii Jedi. Pozostawiły Zekka na
Coruscant, żeby wiódł, tak jak dotąd, niewesołe życie. Chłopak nie miał żadnej nadziei na
lepszą przyszłość, dopóki nie odnaleźli go przedstawiciele Akademii Ciemnej Strony.
- W porządku - odparł w końcu ochryple i ponuro. Starał się powiedzieć to jak
najgłośniej, tak by nikt się nie zorientował, że może mieć jakieś wątpliwości. Dokonał
przecież wyboru własnej drogi życia i teraz musiał podążać obranym szlakiem, bez względu
na to, co podpowiadało mu sumienie. - W porządku - powtórzył. - Kiedy startujemy?
- Jak najszybciej - odparła złowieszcza kobieta.
Tamith Kai i dwie pozostałe Siostry Nocy stały na płycie wielkiego lądowiska
Akademii Ciemnej Strony, zajęte załadunkiem statku, którym miały polecieć na wyprawę.
Sam statek, ozdobiony neutralnymi znakami, był niewielkim towarowym frachtowcem,
skonfiskowanym jakiemuś zabłąkanemu handlarzowi, który miał nieszczęście zapuścić się
zbyt blisko obszarów tworzących jądro galaktyki. Tamith Kai zastanawiała się leniwie, czy
właściciel statku nadal gnije, przetrzymywany w głębi jakiegoś imperialnego lochu... czy też
może szturmowcy skrócili jego męczarnie. Było oczywiste, że Drugie Imperium nie mogło
uwolnić człowieka, który poznał systemy gwiezdne należące do jądra galaktyki i mógł
wyjawić prawdę o porwanym frachtowcu.
Pilot Qorl, zamknięty w obserwacyjnej bańce, którą umieszczono nad lądowiskiem,
stał obok przełączników aparatury maskującej Akademię Ciemnej Strony i nadzorował
przygotowania do startu wyprawy. Stary mężczyzna nie brał w niej udziału, ale osobiście
wybrał kilkanaście niedawno skonstruowanych imperialnych myśliwców i bombowców typu
TIE, które zostały umieszczone w ładowniach frachtowca.
- Przekonamy się, czy Brakiss ma rację, obdarzając takim zaufaniem swojego
młodego ulubieńca - mruknęła Tamith Kai, starając się, by nikt inny nie usłyszał jej
chrapliwego niskiego głosu. -Jeżeli chodzi o mnie, nadal mu nie ufam. Jak Norys nazywa tego
chłopaka... śmieciarzem? Wyczuwam, że Zekk jeszcze całkiem nie przeszedł na ciemną
stronę.
Vonnda Ra zmarszczyła brwi, a na jej kanciastej twarzy odmalowało się zakłopotanie.
- Przecież po tym wszystkim, czego dokonał... - zaczęła. - Spójrz tylko, jak przykłada
się do nauki. Jak możesz podawać w wątpliwość jego umiejętności?
- Nie wątpię w jego umiejętności, tylko w motywy postępowania - odezwała się
Tamith Kai. - Nie miałam takich zastrzeżeń, jeżeli chodziło o lojalność Vilasa.
Garowyn uznała za słuszne także włączyć się do rozmowy.
- To możliwe, Tamith Kai - powiedziała. - Vilas jednak nie żyje. Zekk okazał się
waleczniejszym wojownikiem. Może po prostu trudno ci pogodzić się z porażką.
Oczy Tamith Kai zalśniły jak dwa jaskrawofioletowe słońca, gotowe w każdej chwili
eksplodować.
- Wcale nie jest mi trudno pogodzić się z porażką! - warknęła.
- Jasne, że nie - odparła Garowyn, po czym odwróciła głowę, pragnąc ukryć ironiczny
uśmiech.
Rozwścieczona Tamith Kai zacisnęła pięści.
- Mam wrażenie, że Zekk nadal żywi jakieś uczucia względem tych nieznośnych
bliźniąt Jedi. Nie może się powstrzymać, by nie darzyć ich przyjaźnią - rzekła Siostra Nocy,
Powoli zaczynała się uspokajać. Jej wargi, ciemnowiśniowe jak przejrzały owoc, nawet
rozciągnęły się w uśmiechu. - I właśnie dlatego postarałam się, żeby ta wyprawa była czymś
więcej niż tylko zwykłym rabunkiem. Przekonajmy się, jak Zekk poradzi sobie z wykonaniem
jeszcze jednego zadania.
Vonnda Ra umieściła wypełniony bronią okratowany pojemnik w ładowni
szturmowego wahadłowca, po czym wróciła, żeby zabrać ciężkie pasy kryjące osobiste
generatory maskujących hologramów.
- Sądziłam, że komputerowe systemy taktyczne i moduły umożliwiające
naprowadzanie na cel są najważniejszym celem naszej wyprawy - stwierdziła.
- Możliwe, że dla ciebie i dla Drugiego Imperium - odparła Tamith Kai, niedbale
kiwnąwszy głową. - Ale nie dla mnie.
Garowyn skrzyżowała żylaste ręce na niepokaźnym torsie.
- Może jesteś oficjalną przywódczynią, Tamith Kai - oświadczyła - aleja także chcę
decydować o tym, co jest najważniejsze dla mnie. Pomogę ci podczas tej wyprawy, ale
głównym powodem, dla którego lecę z wami, jest chęć odzyskania naszej... skradzionej
własności.
- Jakiej skradzionej własności? - zainteresowała się Vonnda Ra, nie wypuszczając
urządzeń kontrolnych i generatorów maskujących hologramów, ukrytych w ciężkich pasach,
których końce zwisały po obu stronach jej wyciągniętych rąk.
- Naszego najlepszego statku pokrytego kwantowym pancerzem, dysponującego
potężnym uzbrojeniem i mającego idealnie opływowe kształty - odparła Garowyn. -
„Ścigacza Cieni”. Ten niewielki wahadłowiec, jedyna radość mojego życia, stanowił szczyt
osiągnięć imperialnych projektantów i inżynierów. Mimo to Luke Skywalker i ta zdrajczyni z
Dathomiry podstępnie zamknęli mnie w kapsule ratunkowej i ukradli statek! Od tamtego
czasu korzysta z niego akademia Jedi. Niedawno jednak się dowiedziałam, że jakiś Wookie i
smarkacze Jedi wyprawili się moim statkiem na Kashyyyk. Dopiero teraz mam szansę
odzyskania tego, co należało kiedyś do mnie.
- No cóż, jeżeli naprawdę uda ci się odzyskać „Ścigacz Cieni”, zostanie więcej
miejsca dla nas, kiedy będziemy wracały na pokładzie szturmowego wahadłowca - odparła
Vonnda Ra.
Tamith Kai zmierzyła niską, brązowowłosą Siostrę Nocy zimnym spojrzeniem. W
końcu się uśmiechnęła, rym razem trochę cieplej i szczerzej.
- Widzę z tego, że wszystkie mamy do załatwienia własne porachunki - rzekła. -
Miejmy nadzieję, że nasza wyprawa zakończy się powodzeniem.
ROZDZIAŁ 5
- Ależ oczywiście, panie Lowbacco. Będę szczęśliwy, mogąc służyć panu w ten
sposób - odezwał się Em Teedee, kiedy zbliżali się do Kashyyyku. - Obliczenie parametrów
dalszej trajektorii lotu będzie dla mnie drobnostką.
Lowie zaakceptował wyniki obliczeń przeprowadzonych przez małego androida i
wprowadził je ręcznie, posługując się panelem sterowniczym „Ścigacza Cieni”. Kiedy w
iluminatorze pojawiła się zielonobrązowa kula planety, siedzący obok niego wuj odetchnął z
ulgą, jakby zawczasu cieszył się na wspomnienie wszystkich woni, smaków i dźwięków
rodzinnego świata. Mimo iż Lowie powracał z ciężkim sercem, także poczuł nagły przypływ
podniecenia i radości. Wiedział, że już wkrótce znajdzie się na bezpiecznych, spokojnych
wierzchołkach drzew rosnących tylko na Kashyyyku.
- Doskonała robota, panowie Lowbacco i Chewbacco! - zapiszczał radośnie Em
Teedee.
Lowie burknął coś nieobowiązującego w odpowiedzi, wciąż jeszcze oczarowany
widokiem rodzinnej planety. Wyglądała zupełnie tak samo, jak tego dnia, kiedy ją opuszczał.
Odlatywał wówczas na pokładzie „Sokoła Tysiąclecia” w towarzystwie Hana Solo, aby
zostać uczniem akademii Jedi. Jak długo nie było go w domu?
Zbyt długo. Lowie poczuł, że pragnienie ponownego zobaczenia się z rodzicami i
siostrą staje się trudne do zniesienia. Obaj Wookie posługiwali się dźwigniami sterowniczymi
w pośpiechu, zrodzonym z radosnego oczekiwania. W pewnej chwili, gdy „Ścigacz Cieni”
obniżał lot, kierując się ku gęstemu baldachimowi liści w dole, Chewbacca ze wzruszeniem
wskazał urządzone na wierzchołkach drzew miasto, w którym dorastał on i matka Lowie-go.
Lowbacca zastanawiał się, czy wuj, podróżując po całej galaktyce, także tęskni za domem tak,
jak czasem jemu zdarzało się tęsknić, kiedy przebywał na Yavinie Cztery. Nie wątpił, że
pierwszego czy drugiego dnia po lądowaniu Chewbacca znajdzie jakoś czas, by polecieć do
swojego miasta i odwiedzić resztę rodziny.
Siedzący za nim bliźnięta i Tenel Ka raz po raz wykrzykiwały, podziwiając piękno
Kaskyyyku i rozmiary drzew porastających planetę.
- Mimo iż już tu byłam, zawsze zapominam, jakie są wielkie - mruknęła Jaina,
przyciskając palce do transpastalowej szyby iluminatora.
- Zdumiewające - przyznała Tenel Ka. - Ale gdzie znajdują się miasta?
Chewbacca obniżył lot lśniącego statku jeszcze bardziej, a Lowie wskazał miejsce,
gdzie w grupach rosnących blisko siebie drzew krzyżowały się wyższe konary, niemal
przesłaniając widok niższych pięter. Spośród gęstwiny splątanych grubych gałęzi wystawały
błyszczące wieże i platformy - ślady cywilizacji wykorzystującej wszystkie cechy naturalnego
środowiska.
- A - odezwała się dziewczyna, a w jej głosie dało się słyszeć zdumienie. - Aha.
- Sprytne, hmmm? - zapytał Jacen, pochylając się w stronę wojowniczki. - Starają się,
żeby przyroda i technika szły ręka w rękę.
Lowie zaryczał, zgadzając się z opinią chłopca.
- Pan Lowbacca pragnie zauważyć, że technika i przyroda nie muszą kłócić się ze
sobą- przetłumaczył Em Teedee. - Połączenie obu może być przyjemniejsze niż wybieranie
tylko jednego albo drugiego.
Kiedy Lowie w końcu dostrzegł rodzinne miasto, poczuł, że na nowo ogarnia go
zniecierpliwienie. Robił wszystko, co mógł, by nie rozpiąć sprzączek ochronnej sieci.
Tymczasem Chewbacca pilotował uszkodzony wahadłowiec, kierując go ku właściwej
platformie ładowniczej.
W tej samej sekundzie kiedy „Ścigacz Cieni” miękko osiadł na płycie lądowiska,
Lowbacca zeskoczył z fotela drugiego pilota i pospieszył do włazu zamkniętej śluzy. Przez
iluminator sterowni widział czekających na platformie pozostałych członków rodziny: ojca
Mahraccora, matkę Kallabow i młodszą siostrę Sirrakuk.
Otworzył właz i przez ułamek sekundy stał na progu, skąpany promieniami słońca.
Wciągał powietrze, chłonąc każdy szczegół i napawając się widokiem intensywnej zieleni i
brązu wierzchołków gigantycznych wroszyrów. Później zaryczał, witając swoich bliskich,
którzy odpowiedzieli podobnym przeciągłym rykiem. Rodzice sprawiali wrażenie zdrowych i
szczęśliwych, może jedynie trochę zmęczonych. Ciepłe błękitne oczy matki, osadzone między
kędziorami kasztanowatej sierści, promieniowały niekłamaną dumą. Ciemniejsze pasmo
zdobiące sierść ojca z upływem czasu ani trochę nie posiwiało.
Jedynie jego siostra wyglądała inaczej niż zazwyczaj. Była wyższa, szczuplejsza i
piękniejsza niż podlotek, którego pamiętał z czasów kiedy odlatywał, ale na jej twarzy
malował się smutek i przygnębienie. Sirra ostrzygła futro w niezwykły sposób, wycinając
ozdobne ścieżki, które przebiegały przez ramiona i głowę. Kły siostry pozostały jednak tak
samo ostre i białe, a sierść wokół nosa i ust starannie uczesana i całkiem długa. Sirrakuk
stanowczo wydoroślała.
Jego ojciec uniósł ręce nad głowę i przeciągle zaryczał, pozdrawiając syna po raz
drugi. Lowie także głośno ryknął i pobiegł, by przywitać się z najbliższymi.
Jacen, siedząc przy ogromnym stole, po raz dziesiąty żałował, że nie rozumie lepiej
mowy Wookiech. Wciśnięty pomiędzy Lowiego a Sirrę, od czasu do czasu spoglądał na
przeciwny kraniec stołu, gdzie po obu stronach Chewbaccy siedziały Tenel Ka i Jaina.
Zastanawiał się, czy słuchając prowadzonej podczas obiadu głośnej i niezrozumiałej
rozmowy, obie dziewczyny czują się tak samo, jak on, zakłopotane.
Jedynym oświetleniem był ciepły blask rzucany przez przezroczyste siatkowe klatki,
zawieszone na gałęziach tworzących sklepienie jadalni i otoczone rojami mikroskopijnych
świecących owadów. Nad głowami biesiadników unosiła się woń egzotycznych przypraw
zmieszana z aromatem kadzideł, wydostającym się przez wycięte otwory okienne i
mieszająca się z wilgotnym powietrzem nocy. Intensywny zapach potraw, które rodzice
Lowiego przygotowali na powitanie przyjaciół syna, pobudzał gruczoły ślinowe wszystkich
gości.
Funkcję stołu pełniła wielka okrągła drewniana płyta odcięta z pnia gigantycznego
wroszyra. Hipnotyzujące wzrok koncentryczne kręgi wskazywały, ile lat liczyło drzewo,
zanim posłużyło do budowy stołu. Wszystkie krzesła i inne meble w domu Lowiego
sprawiały zresztą wrażenie przesadnie dużych, przeznaczonych dla istot o wiele wyższych niż
przeciętni ludzie. Jacen niespokojnie poruszył się na ustawionej obok stołu wysokiej ławie.
W końcu zaświtała mu pewna myśl.
- Hej, a gdzie jest Em Teedee? - zapytał. - Naprawdę przydałaby się nam teraz jego
umiejętność tłumaczenia.
Jaina zarumieniła się, by po chwili ułożyć usta w ten sposób, jakby chciała
powiedzieć: „o”.
- Ja... hmmm... - zaczęła się jąkać. - Myślę, że to moja wina. Pożyczyłam go, by
podłączyć do urządzeń diagnostycznych „Ścigacza Cieni”. Chciałam, żeby powiedział nam,
jakie części zapasowe musimy zdobyć, by naprawić nasz wahadłowiec. - Dziewczyna
przygryzła dolną wargę. - Nie pomyślałam o tym, że może byłoby uprzejmiej zaczekać z tym,
aż skończymy rozmawiać z rodzicami Lowiego.
Jacen wzruszył ramionami i zamknął oczy. Usiłował się skupić na wszystkim, co go
otaczało, mając nadzieję, że może zrozumie znaczenie chociaż pojedynczych wyrazów.
Stwierdził jednak, że jeżeli aż pięcioro Wookiech naraz rozmawia, rycząc, warcząc, wyjąc i
szczekając, prawie nie sposób zrozumieć ani słowa z ich rozmowy. Powoli wypuścił
powietrze i postarał się odprężyć. Zamierzał posłużyć się Mocą, żeby stwierdzić, czy może w
ten sposób odgadnąć przynajmniej sens dyskusji.
Zza okien dobiegł go cichy szmer ciepłego popołudniowego deszczu zapuszczającego
delikatne palce między liście majestatycznych wroszyrów. W jadalni wszakże nadal
krzyżowały się dźwięki podobne do odgłosów trwającej bitwy, choć od czasu do czasu także
mieszające się z takimi, które chłopiec dobrze znał i nawet trochę rozumiał. Wyczuwał, że w
tych słowach kryje się radość i oczekiwanie; nadzieja i troska. Poczuł...
Poczuł na ramieniu dotknięcie włochatej ręki. Zaskoczony, uniósł głowę i zobaczył
siostrę Lowiego wyciągającą ku niemu talerz z porcją smażonego mięsa i świeżych jarzyn.
Widząc, że chłopiec spogląda na nią, Sirra wydała uprzejme, ale dziwaczne szczeknięcie.
- Blasterowe błyskawice! - odezwał się szybko Jacen. - Bardzo przepraszam, ale czy
to wszystko dla mnie?
Rozbawiony Lowie sapnął, po czym zatoczył ręką zamaszysty łuk, chcąc pokazać, że
wszyscy inni siedzący przy stole zostali już obsłużeni. Na talerzach, ustawionych przed
każdym Wookiem, widniały wielkie porcje świeżego mięsa i stosy surowych jarzyn. Jaina
miała na talerzu mniej więcej to samo, co brat, a Tenel Ka podano mieszaninę jarzyn i
mięsiw, zarówno surowych, jak i gotowanych. Chłopiec z niejakim rozbawieniem stwierdził,
że apetyt dziewczyny pozwala jej spożywać posiłki charakterystyczne dla obu tak różnych
światów: prymitywnej Dathomiry i wyrafinowanego Hapes. Kallabow i Mahraccor musieli
się napracować, pragnąc zadowolić kulinarne gusty wszystkich gości. Jacen przyjął talerz z
rąk Sirry, po czym podziękował.
Kiedy wszyscy Wookie umilkli i w oczekiwaniu popatrzyli na Lowbaccę, ten
wyciągnął jedną rękę nad swoim talerzem z jedzeniem i wydał półgłosem kilka krótkich
jękliwych dźwięków. Jacen rozpoznał parę wygłaszanych w charakterze dziękczynienia słów
okolicznościowej mowy Wookiech, które tak często słyszał z ust Lowbaccy.
Następnie Lowie wstał, uniósł wysoko ręce i odgiął na boki dłonie z wyciągniętymi
palcami, jakby chciał stworzyć ochronny liściasty baldachim nad głowami swoich bliskich i
przyjaciół, po czym powtórzył to samo krótkie przemówienie. W odpowiedzi jego matka
wydała przeciągły żałosny skowyt.
Po chwili jednak i Wookie, i ludzie rzucili się na jedzenie, jakby nie mieli w ustach
przyzwoitego posiłku od co najmniej kilku tygodni.
Następnego dnia Jaina z powątpiewaniem spojrzała na długą listę części, którą Em
Teedee przepisał do jej elektronicznego notatnika, i mruknęła coś wymijająco. W
przestronnym pokoju młodego Wookiego, wydrążonym w części pnia ogromnego wroszyra,
siedzieli obok niej Jacen i Tenel Ka. Lowie odłączył przewody od diagnostycznego panelu,
ukrył je znów w środku obudowy małego androida, po czym z trzaskiem zamknął pokrywę
kryjącą jego wnętrze. Tymczasem Chewbacca korzystając z faktu, że Jaina i Lowie
współpracowali ze sobą, by ustalić listę uszkodzonych podzespołów „Ścigacza Cieni”,
wyprawił się na drugi kraniec planety. Zamierzał odwiedzić pozostałych członków rodziny, z
którymi nie widział się od dłuższego czasu.
Za otwartym oknem spadło kilka ostatnich kropli kolejnej przelotnej ulewy. Młodym
rycerzom Jedi towarzyszyła Sirra, raz po raz przygładzając sterczące włosy przystrzyżonej
sierści. Zapewne siostra Lowiego nie chciała pozostawać sama, ale siedziała, właściwie nie
biorąc udziału w rozmowach.
- Popatrz na to, Lowie - odezwała się Jaina, unosząc i obracając ekran notatnika.
Młody Wookie zaczął czytać listę zniszczonych części, a kiedy skończył, zaryczał i
pogrążył się w zadumie. Jacen i Tenel Ka podeszli bliżej, aby także zapoznać się z wykazem.
Chłopiec błysnął zębami, obdarzając siostrę figlarnym uśmiechem.
- Aż trudno uwierzyć, żeby jedna malutka burza jonowa mogła wyrządzić tyle szkód,
hmmm?
Jaina spiorunowała go spojrzeniem.
- Gdyby twój puszysty pieszczoch nie zżarł całej izolacji z przewodów...
- Hej, to niesprawiedliwe! - zawołał urażony Jacen. - Nawet o nim nie wiedziałem,
zanim wystartowaliśmy z Yavina Cztery.
Chłopiec wyjął puchate stworzenie z prowizorycznej klatki, którą sporządził dla
samicy i jej młodych. Mały ośmionogi gryzoń wydawał się bardzo zadowolony z nowego
gniazda.
- Nie chciałaś wyrządzić żadnych szkód - powiedział. - Prawda, Jonko?
Zbliżył nastroszoną puszystą kulkę do twarzy i pieszczotliwie pogładził palcem
grzbiet stworzenia. Samica cichutko zapiszczała. Chłopiec zamierzał uwolnić gryzonia, kiedy
wszyscy wrócą na Yavin Cztery, ale na razie chciał troszczyć się o niego, jak umiał najlepiej.
- To nie była wina Jacena - odezwała się łagodnie Tenel Ka. - A przypisywanie winy
stworzeniu do niczego nas nie zaprowadzi.
Jaina wzruszyła jednym ramieniem.
- Ta-a, wiem - przyznała. - Przepraszam. Tylko nie pozwólcie, żeby Chewie, kiedy
wróci wieczorem, zobaczył to paskudne małe zwierzę.
Lowie zwrócił notatnik Jainie i okazując dużą pewność siebie, krótko warknął.
- Pan Lowbacca jest niemal pewien, że w miejscowym zakładzie produkcyjnym
zdobędziemy większość umieszczonych na liście podzespołów, albo przynajmniej zamówimy
wykonanie odpowiednich urządzeń zastępczych - przetłumaczył usłużnie Em Teedee.
Jaina poczuła, że w jej serce wstępuje nadzieja.
- Chodzi ci o zakład produkcyjny, w którym pracują twoi rodzice?
- Blasterowe błyskawice! - wybuchnął nagle Jacen. - Czy jesteś pewien? Ten wykaz
zawiera przecież bardzo dużo pozycji. A co właściwie wytwarza się w tej fabryce?
Lowie wykonał trudny do określenia gest, po czym ryknął coś w odpowiedzi.
Chłopiec mniej więcej przeczuwał, co odrzekł jego kosmaty przyjaciel.
- W zakładzie, w którym są zatrudnieni rodzice pana Lowbaccy, jak również
większość innych mieszkańców tego drzewnego miasta - zapiszczał miniaturowy android -
produkuje się różne skomplikowane podzespoły komputerowe, stosowane w transporcie i
telekomunikacji.
Jaina nadstawiła uszu, oczyma wyobraźni widząc fabrykę wypełnioną egzotycznymi i
niesamowicie złożonymi podzespołami i urządzeniami.
- Na przykład jakie? - zainteresował się Jacen, umieszczając Jonkę z powrotem w
prowizorycznej klatce. Mały gryzoń natychmiast sprawdził, czy potomstwu nie stało się nic
złego, po czym zaczął myszkować po wymoszczonym gnieździe.
Tym razem Lowie dość długo gestykulował i ryczał, wskutek czego tłumaczenie jego
słów zajęło więcej czasu.
- Między innymi, w fabryce są wytwarzane systemy naprowadzania, stosowane w
planetarnych stacjach kontroli lotów - zaczął mały android. - Produkowane są także
podsystemy nawigacyjne i ich moduły rezerwowe, a także systemy taktyczne, generatory
kodów wysyłanych sygnałów, wielofazowe...
- Hej, myślę, że mniej więcej rozumiem, o co chodzi - przerwał Jacen. - Dzięki, Em
Teedee.
Jaina z trudem powstrzymała się, żeby nie zachichotać. Jej wiecznie ciekawski
braciszek otrzymał znacznie więcej informacji, niż pragnął.
- Lowie, czy znasz jakiś sposób, żebyśmy mogli przelecieć „Ścigaczem Cieni” bliżej
twojego domu, tak by naprawy statku zajęły mniej czasu? - zapytała. - Lądowisko w
hangarze, gdzie go zostawiliśmy, znajduje się przecież na drugim krańcu miasta. Będziemy
mieli kłopoty z naprawami, jeżeli wiesz, o co mi chodzi.
Lowie pokręcił głową, ale po chwili zaryczał, widocznie pragnąc coś zaproponować.
- Pan Lowbacca chciałby zauważyć... - zaczął tłumaczyć Em Teedee.
- Ta-a, chyba wiem, o co mu chodzi - wpadła w słowo Jaina, z wysiłkiem starając się
zrozumieć chociaż kilka słów spośród tych, które wypowiedział młody Wookie. - Możemy
wyciągać uszkodzone moduły po jednym albo po dwa, przynosić do domu Lowiego i dopiero
tu zajmować się naprawami. - Promiennie się uśmiechnęła. - To wspaniały pomysł. No, to na
co jeszcze czekamy?
ROZDZIAŁ 6
Poranny wietrzyk rozwiewał włosy rudobrązowej sierści Lowiego, który stał obok
przyjaciół na platformie obserwacyjnej, umieszczonej na wierzchołku najwyższego drzewa.
Gładka powierzchnia zajmowała całkiem sporo miejsca, a o tak wczesnej porze nie przebywał
na niej nikt oprócz czworga młodych Jedi. Wszyscy uznali, że jest idealnym miejscem, na
którym mogliby rozprostować kości i wykonać na świeżym powietrzu kilka ćwiczeń.
Powietrze było przesycone intensywnymi zapachami kwitnących wiosną roślin,
młodych liści i drewna, rozgrzanego przez promienie słońca. Na skraju platformy przycupnęła
siostra Lowiego, Sirra. Przyglądała się, jak młodzi Jedi przystępują do wykonywania
indywidualnych ćwiczeń gimnastycznych.
Lowie dokładał starań, żeby nikt nie zauważył, iż dyskretnie obserwuje siostrę.
Obawiał się, że jeżeli Sirra zorientuje się, iż poświęca jej dużo uwagi, może poczuć się
rozdrażniona, wskutek czego stanie się jeszcze bardziej uparta niż dotychczas. O wielu
ważnych problemach w ogóle nie mówili; Lowie był jednak pewien, że już wkrótce będzie
musiał poruszyć je w rozmowie z Sirra.
Skierował złociste oczy na środek platformy i przez chwilę obserwował, jak Jacen
wykonuje pompki, a Jaina ćwiczy przewroty. Tenel Ka, zwinniejsza niż kiedykolwiek, stanęła
na jednej nodze, a potem schyliła się i wyprostowała drugą poziomo w tył, pokazując, jak
wygląda jaskółka. Po chwili pochyliła się jeszcze bardziej i skierowała drugą nogę ku niebu.
Lowie oparł dłonie na ciepłej drewnianej powierzchni platformy, a potem odbił się i
stanął na rękach. Kiedy Jaina minęła go, wykonując gwiazdy, zaryzykował i po raz kolejny
rzucił okiem na Sirrę. Od czasu kiedy poprzedniego dnia przyleciał, młodsza siostra prawie
wcale się nie odzywała, chociaż instynktownie szukała jego towarzystwa. Lowie nie potrafił
przestać się zastanawiać, o czym myśli Sirra. Czy może miała mu za złe to, że odziedziczył
talent Jedi, podczas gdy ona nie wykazywała takich umiejętności? Może obwiniała go za
śmierć Raaby? Albo obraziła się na przyjaciół, których zaprosił do domu?
Oboje różnili się od siebie tak bardzo, że młody Wookie pomyślał, czy naprawdę
kiedykolwiek dobrze się rozumieli. Lowie był zamyślony, poważny i zamknięty w sobie, a
Sirra rozhukana, pewna siebie i nie ukrywająca własnych myśli. Lowbacca robił wszystko, by
nie zwracać na siebie uwagi znajomych i nieznajomych, podczas gdy jego siostra uwielbiała
zaskakiwać swoim wyglądem i zachowaniem. Z jakiegoż innego powodu wystrzygłaby sierść
w okolicach kostek, kolan i nadgarstków w taki sposób, że utworzyły się niezwykłe wzory?
Sirra i Lowie darzyli się zawsze bezgranicznym zaufaniem... ale czy teraz siostra
nadał mu ufała?
Tenel Ka, wykonując w powietrzu zgrabne salta, na chwilę przesłoniła pole widzenia
młodego Wookiego. Lowie poczuł, że traci równowagę, ale szybko ją odzyskał, po czym
zaczął uginać i prostować ręce.
- Hej, Lowie! - usłyszał nagle za plecami okrzyk Jacena. - Czy nie zechciałbyś
nauczyć mnie chociaż kilku słów swojej mowy?
Młody Wookie zamruczał na znak zgody.
- Pan Lowbacca mówi, że nie ma nic przeciwko temu, aby zostać pana nauczycielem -
przetłumaczył miniaturowy android.
Jaina zachichotała.
- A to heca, Em Teedee - powiedziała. - Wydawało mi się, że Lowie powiedział tylko:
„dobrze”.
- No cóż, przypuszczam, że naprawdę tak może brzmieć inne tłumaczenie - odparł Em
Teedee, tym razem jakby trochę zirytowany. - Uważam jednak, że wydaje się cokolwiek
prozaiczne.
Lowie szczeknął, zanosząc się od śmiechu, a potem znów popatrzył na Sirrę, żeby
przekonać się, czy przysłuchiwała się rozmowie. W tej samej chwili siostra odwzajemniła
jego spojrzenie, po czym odwróciła się plecami i usiadła na samej krawędzi platformy. Jej
kołyszące się nogi zwisały nad przepaścią kończącą się baldachimem liści. Zaczęła
wypatrywać czegoś na niższych poziomach... Zapewne rozmyślała o niewidocznych
głębinach, z których nie powróciła Raaba.
- No cóż, panie Lowbacco - odezwał się Em Teedee, dla odmiany urażonym tonem. -
Ponieważ nauczył pan innych swojej mowy, domyślam się, że nie zechce pan dłużej
korzystać z moich usług.
- Oczywiście, że będziemy ciebie nadal potrzebowali, Em Teedee - rzekła Jaina. -
Nigdy nie zrozumiemy każdego słowa, które powie Lowbacca.
Młody Wookie, okazując roztargnienie, burknął coś na znak, że przyznaje jej rację.
Nie przestawał spoglądać na zgarbioną sylwetkę Sirry. Nagle przyszło mu do głowy, że
chociaż przyleciał do domu, żeby wesprzeć siostrę w trudnych chwilach, właściwie nie miał
pojęcia, w jaki sposób to uczynić. Doskonale uświadamiał sobie, że sama jego obecność nie
wystarczy. Chciałby chociaż spróbować porozmawiać z Sirrą, ale martwił się tym, co będzie,
jeżeli jego siostra boryka się z problemami, których nie potrafi rozwiązać? A co, jeżeli
jednym z tych problemów jest jej brat, który dając niebezpieczny przykład, niejako zmusił
siostrę, by go naśladowała, mimo iż mogło to grozić śmiercią?
Nadal stojąc na rękach, Lowie przestał się skupiać na ćwiczeniu i nagle stracił
równowagę, tym razem z fatalnym rezultatem. Przez chwilę starał się ponownie stanąć prosto,
niepewnie chwiejąc się w jedną i drugą stronę. Zdziwiony Em Teedee głośno zapiszczał. W
tej samej chwili Lowie się przewrócił i z głuchym hukiem wylądował na pośladkach.
Jaina natychmiast pospieszyła z pomocą, co wprawiło młodego Wookiego w jeszcze
większe zakłopotanie.
- Czy nic ci się nie stało? - zapytała.
Lowie bardzo chciałby, żeby koleżanka nie zwracała uwagi na to, co się stało. Na
korzyść dziewczyny przemawiał jednak fakt, że kiedy się przekonała, iż Lowie nie jest ranny,
natychmiast wróciła na środek platformy i zajęła się wykonywaniem następnych ćwiczeń.
Starała się udawać, że nie widzi, jak Lowie wstaje z drewnianych desek, a potem otrzepuje
sierść z kurzu.
Młody Wookie, zawstydzony własną niezręcznością, polecił androidowi-tłumaczowi,
by wyłączył się na jeden okres odpoczynku. Przeszedł na skraj platformy i usiadł obok Sirry,
po czym przełożył nogi przez krawędź i pozwolił, by zwisały nad przepaścią. Ponieważ nie
wiedział, od czego zacząć, odczekał chwilę, licząc na to, że może pogrążona we własnych
myślach siostra odezwie się pierwsza. Obserwując ją kątem oka, ponownie zaczął się
zastanawiać, co sprawiło, że oboje tak bardzo różnili się od siebie. Nie potrafił zrozumieć,
jakim cudem dwoje tak odmiennych dzieci mogło mieć tych samych rodziców.
Lowie wykazywał duże umiejętności, jeżeli chodziło o władanie Mocą, ale Sirra ani
nie miała takiego talentu, ani nie zamierzała zostać rycerzem Jedi. Cichy, pogrążony w
myślach brat był zawsze przeciwieństwem ufnej we własne siły i rozmownej siostry...
rozmownej aż do niedawna, kiedy stała się skryta i zamknięta w sobie. Poza tym Lowie
potrafił całymi godzinami zgłębiać tajniki systemów komputerowych, a Sirra bardzo szybko
traciła zainteresowanie tym, co robiła, i zajmowała się czymś innym, byle tylko zaspokoić
żądzę przygód i poznawania świata. Co więcej, Lowie zawsze chlubił się tym, że jest
posłuszny. Uważał, że łatwiej mu jest robić to, czego spodziewają się inni, niż tracić czas i
energię na bezsensowne akty buntu, wymierzonego przeciwko starszym i przełożonym.
Kiedy uświadomił sobie ten fakt, zerknął na widoczne w różnych miejscach ciała
siostry pasma krótko przystrzyżonej sierści. O ile wiedział, nikt z dorosłych Wookiech,
których znał, i tylko nieliczni młodzi strzygli sierść w podobnie fantazyjne wzory. Postanowił
w końcu spytać Sirrę właśnie o to, aby zacząć rozmowę. Przełamując wewnętrzny opór,
zapytał, czy takie wystrzyżenie sierści chłodzi ciało podczas upałów.
Sirra wzruszyła ramionami. To nie był powód, dla którego ostrzygła sierść w taki
sposób.
Czy była to oznaka żałoby? Po Raabie?
Sirra prychnęła na samą myśl o tym, że może to być jedyny powód.
Czyżby więc bunt?
Sirra przez chwilę zastanawiała się nad pytaniem, po czym niepewnie westchnęła.
Zapewne sama nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Uważała to za... pewien sposób okazania
na zewnątrz tego, co czuła w środku, a czego inni nie widzieli: że była inna niż wszyscy.
Lowie wydał gardłowy pomruk, zastanawiając się nad tą odpowiedzią. Dotychczas
uważał za oczywiste, że każdy Wookie różni się czymś od wszystkich pozostałych.
Sirra pokręciła głową, po czym nagle zerwała się na równe nogi. Lowie natychmiast
zauważył, że jest rozdrażniona. Zapewne nie zrozumiał, o co jej chodzi, gdyż okrążyła niemal
pół platformy, zanim gestem dała mu znak, by za nią poszedł. Musiał niemal biec, by
dotrzymać siostrze kroku.
W końcu Sirra ponownie przemówiła, mimo iż jej głos wyraźnie załamywał się ze
wzruszenia. Pokazując na wystrzyżoną sierść na przegubach i łokciach, powiedziała, że
uczyniła to w tym celu, by pokazać wszystkim innym, iż nie jest taka jak oni.
Myśląc, co odrzec, Lowie figlarnie przekrzywił głowę, ale Sirra jeszcze nie skończyła
wyjaśniać, o co jej chodziło. Powiedziała, że nie dysponuje umiejętnościami Jedi, jak jej brat,
i dlatego ich rodzice dawno postanowili, że będzie pracowała w fabryce, w której wytwarzano
komputerowe podzespoły. Sirra wszakże nie miała ochoty pracować tak, jak wszyscy inni.
Nie widziała niczego ciekawego w monotonnym składaniu komputerów, a poza tym nie
cieszyła się opinią bardzo dobrej programistki. Uniosła rękę, zacisnęła palce w pięść i głośno
ryknęła... Chciała, żeby w życiu spotkało ją coś bardziej podniecającego!
Lowie z po wagą pokręcił głową. Wookie potrafili być doskonałymi inżynierami,
naukowcami i pilotami - kimkolwiek pragnęli. Sukcesy nie przychodziły jednak bez trudu.
Lowbacca kiwnął głową w stronę przyjaciół, chcąc podkreślić, jak ciężko ćwiczą właśnie w
tej chwili. Oboje Wookie przez chwilę szli w milczeniu obok siebie.
Tymczasem Jacen, Jaina i Tenel Ka skończyli ćwiczenia i wychylili się przez krawędź
platformy, by podziwiać piękno baldachimu liści. W pewnej chwili Jacen wyciągnął rękę.
- Hej, Lowie, jak nazywają się te drzewa? - zapytał.
Lowie szczeknął w odpowiedzi. Wroszyry.
Kiedy idąc u boku siostry, minął grupę trojga Jedi, zapytał siostrę, co zamierza robić
w życiu. Sirra jęknęła i niepewnie wzruszyła ramionami.
Lowie przez chwilę się zastanawiał, po czym zapytał, co chciałaby robić.
Westchnęła ciężko, po czym rozłożyła szeroko ręce, jakby pragnęła objąć nimi i
bezkresny las, i całe niebo. Uwielbiała chodzić na wycieczki i wyprawy. Pasjonowała się
poznawaniem nowych miejsc i zdobywaniem wiedzy. Cieszyła się, kiedy mogła czuć się
wolna, podobnie jak czuł się Lowie, gdy wyprawiał się w przestworza gwiezdnym skoczkiem.
Co więcej, Sirra lubiła sama decydować o swoim losie. Nie znosiła, kiedy ktoś mówił jej, co i
kiedy robić.
Lowie zawył, wymieniając nazwy odległych miast Kashyyyku; przecież istnieją inne
fabryki, inne zawody. Sirra machnęła ręką, jakby odpędzając samą myśl o takich
prozaicznych obowiązkach. Chciała robić w życiu coś ważnego, coś naprawdę niezwykłego.
W jej głosie zabrzmiała nagle uraza, jaką żywiła jednak wobec brata i jego przyjaciół Jedi.
Przed nimi wszystkimi otwierały się przecież ogromne możliwości. Sirra pragnęła mieć taką
samą szansę.
Posługując się Mocą, bliźnięta i Tenel Ka zaczęli po kolei wzbudzać fale na
powierzchni liściastego baldachimu. Wyglądało to, jakby liście były muskane podmuchem
powietrza, wywołanego przez ruch skrzydeł niewidzialnego drapieżnika. Sirra burknęła coś,
wyraźnie oburzona, po czym wyciągnęła rękę i pokazała Lowiemu młodych Jedi, którzy
krzyżowali i splatali gałęzie drzew, przyspieszając ruch biegnących po liściach zmarszczek
Mocy.
Sirra była pewna, że nigdy nie marnowałaby talentu w taki sposób. Wiedziała, że już
niedługo musi zmierzyć się z kwiatem syreniowca, aby udowodnić wszystkim, jak jest silna i
odważna. Oświadczyła, że wątpi, aby młodzi rycerze przeżyli chociaż pięć minut,
przebywając na najniższym poziomie dżungli. Upierała się, że władanie Mocą nie zapewni im
bezpieczeństwa ani nie ocali życia, jeżeli będą wykorzystywali swoje umiejętności do takich
igraszek.
Lowie obdarzył siostrę prowokującym spojrzeniem, po czym podjął próbę
wytłumaczenia jej trudnych pojęć, których najwidoczniej nie rozumiała. Oświadczył, że
przyjaciele tylko „doskonalą” własne umiejętności, a nauka i ćwiczenia nigdy nie idą na
marne. Zapewnił siostrę, że Jaina, Jacen i Tenal Ka są o wiele silniejsi, niż można byłoby
sądzić po tym, co robią.
Zbyła jego wyjaśnienia wzruszeniem ramion i ponownie ruszyła skrajem skąpanej w
blasku słońca platformy. Wyprowadzony z równowagi Lowie zapytał, co ma zrobić, aby
pomóc jej uporać się z problemem.
Na twarzy Sirry odmalowało się prawdziwe zdumienie: nie prosiła o pomoc w
czymkolwiek!
Tym razem Lowie sprawiał wrażenie zaskoczonego. Zapytał, czy widząc siostrę
cierpiącą albo zakłopotaną, nie mógł wyciągnąć wniosku, iż powinien jej pomóc?
Sirra zmrużyła oczy. Wydała całą serię burkliwych dźwięków, pragnąc przypomnieć
bratu, że zaledwie przed kilkoma minutami upadł, narażając na szwank swoją... swoją
godność.
Czy wówczas także pragnął, by ktoś inny pomagał mu uporać się. z problemem?
Lowie pokręcił głową. Sirra uniosła brwi, pytając, czy teraz ją rozumie.
Lowie zrozumiał, co miała na myśli, ale uważał, że to nie to samo. On przecież
wiedział, że Sirra potrzebuje pomocy.
Siostra ponownie usiadła na krawędzi platformy, po czym zapatrzyła się w dół, na
sąsiednie wroszyry. Lowie przykucnął obok, szczerze zatroskany, i po chwili wyraz twarzy
Sirry złagodniał. Powiedziała, że nie chce, aby brat rozwiązywał jej problemy, ale to nie
oznaczało, iż nie pragnie, by jej pomógł.
Lowie uzmysłowił sobie, że pomaga siostrze, po prostu będąc przy niej i słuchając.
Położył dłoń na ramieniu Sirry, a ona przysunęła się bliżej. Wyglądało na to, że na
razie obojgu to wystarcza.
ROZDZIAŁ 7
Siedząc na niezwykłej ruchomej grzędzie, Jaina spoglądała na zaawansowane pod
względem technicznym drzewne miasto. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Kashyyyk
przypomina organiczną wersję Coruscant.
Dziewczyna przebywała na wysokości baldachimu liści, otoczona budowlami
zakładów przemysłowych i domami mieszkalnymi Wookiech. Widziała wysmukłe wieże,
przez które uchodziły gazy przemysłowe, i krystaliczne okna, odbijające przysłonięte mgiełką
szarobiałe niebo. Wierzchołki najwyższych drzew wznosiły się ponad baldachim liści niczym
iglice wysokościowców, porośnięte gąszczami liści. Widoczna w oddali ogromna kępa
majestatycznej roślinności przypominała wielką wyspę otoczoną falującą zielenią koron
sąsiednich wroszyrów. Wyglądała jak podobne do piramid wieże Pałacu Imperialnego na
Coruscant.
Jaina poczuła w sercu ukłucie nostalgii. Doszła do wniosku, że chciałaby znów
zobaczyć się z matką. Uświadomiła sobie jednak, że kiedy ostatnio ona i Jacen wrócili na
planetę będącą stolicą Nowej Republiki, stracili przyjaciela, Zekka, który został porwany i
uprowadzony na pokład imperialnej stacji, Akademii Ciemnej Strony...
Pośród gęstwiny liści było widać skupiska domów Wookiech, kryjących na ogół
przytulne mieszkania. Budowle połączono z kompleksem zakładu produkcyjnego za pomocą
sieci naturalnych dróg przebiegających przez wierzchołki drzew i przypominających szprychy
ogromnego koła. Po szerokich drzewnych drogach człapały sprowadzone z innego świata
banthy, od czasu do czasu ocierając bokami o wystające gałęzie drzew, porośnięte zielonymi
liśćmi. Powoli pokonywały odległości, z wysiłkiem stąpając po potężnych wygładzonych
konarach, które rosły na wysokości kilkuset metrów powyżej zdradzieckich i nie
uczęszczanych najniższych poziomów prastarego lasu.
Czworo młodych przyjaciół i Sirra wyruszyli z domu Lowiego do kompleksu fabryki,
gdzie wytwarzano komputerowe urządzenia. Zwierzę, na którego grzbiecie podróżowali, było
na tyle silne i duże, że na wyściełanych siedzeniach przywiązanych do grzbietu mogli jechać
wszyscy pięcioro. Skóra bantha wydzielała intensywną woń, drażniąca nozdrza Jainy. Przy
każdym kroku zwierzęcia dźwięczały dzwonki sporządzone z wypolerowanej mosiężnej
blachy i przyczepione do jaskrawoczerwonych taśm uprzęży.
Jacen od czasu do czasu poklepywał ogromną bestię pociągową, porośniętą sztywną
jak druty żółtobrunatną sierścią. Uważał, że przejażdżka na grzbiecie bantha jest jak dotąd
najciekawszą częścią wyprawy do fabryki. Poganiacz, podobny do myszy Sullustanin o
połyskujących w promieniach słońca ogromnych oczach, przykucnął między dwoma
prążkowanymi wielkimi rogami zakręcającymi się wokół łba zwierzęcia. Łagodna bestia
kroczyła drzewną drogą, nie zwracając uwagi na gęstwinę rosnących po obu stronach liści.
- Banthy wyhodowano jako zwierzęta pociągowe wędrujące po pustyniach - odezwał
się piskliwym tonem Jacen. - Wygląda jednak na to, że temu gościowi podoba się na
Kashyyyku.
To prawda - pomyślała Jaina. Zwierzę sprawiało wrażenie dobrze odkarmionego i
zdrowego, a nawet jakby zadowolonego, że może przewozić podróżnych z dzielnic
mieszkaniowych do głównego kompleksu zabudowań fabryki. Czasami spotykali innych
Wookiech, którzy spiesząc do pracy, bez trudu pokonywali odległość, stawiając długie kroki.
Na wyściełanym siodle obok Jacena siedziała Tenel Ka. Gotowa na wszystko,
spoglądała przed siebie, ale z wyrazu jej twarzy nie można byłoby odgadnąć, o czym myśli.
Lowie i Sirra jechali na wygodnych siedzeniach z tyłu, pogrążeni w beztroskiej rozmowie.
Jaina cieszyła się na myśl o wyprawie do zakładu, w którym produkowano
komputerowe urządzenia. Nie mogła się doczekać, kiedy obejrzy cuda techniki i zwiedzi
zakład przemysłowy, jaki zbudowali Wookie na swoim niezwykłym świecie. Zapewne Lowie
cieszyłby się podobnie jak ona, gdyby tak bardzo nie martwił się o siostrę.
Banth znieruchomiał przed główną bramą i cierpliwie czekał, aż pasażerowie zejdą z
jego grzbietu. Korzystając ze specjalnych uchwytów dla rąk, przymocowanych z boku
wyściełanych siedzeń, wszyscy zaczęli się zsuwać po owłosionych bokach zwierzęcia, by
zeskoczyć na sczepione ze sobą deski platformy. Ponieważ system transportu wykorzystujący
banthy został pomyślany w ten sposób, aby mogli korzystać z niego wysocy Wookie,
platforma znajdowała się o metr niżej, niż Jaina się spodziewała. Dziewczyna zastanawiała
się, w jaki sposób drobnokościsty Sullustanin wspina się, by zająć miejsce między rogami
bestii.
Lowie zapłacił poganiaczowi kilka żetonów kredytowych, po czym banth odwrócił się
i poczłapał z powrotem po oczyszczonej z roślinności drzewnej autostradzie. Podążył w
kierunku kolejnej wysepki będącej dzielnicą mieszkaniową, by poszukać nowych pasażerów.
Jaina popatrzyła na wielopoziomowy kompleks budynków przemysłowych. Ujrzała
platformy i poziomy wznoszące się jedne nad drugimi, sięgające najwyższych gałęzi.
Podniecony Lowie zaryczał, wskazując pozostałym platformę znajdującą się nad nimi i za ich
plecami. Spoglądając z ukosa i z dołu, Jaina nie mogła dostrzec jej powierzchni. Po chwili
zauważyła jednak, jak z drażniącym słuch rykiem doładowywanych silników napędu
podświetlnego oderwał się od niej mały statek.
- To przecież stary myśliwiec typu Y - powiedziała, natychmiast rozpoznając nieco
przestarzałą konstrukcję kadłuba.
Maszyny typu Y miały niewielką sterownię w kształcie zaokrąglonego ostrosłupa, po
którego bokach umieszczano dwa długie cylindryczne pojemniki z silnikami. Całość
nadawała myśliwcowi charakterystyczny kształt litery, od której brał swoją nazwę. Statek,
który oderwał się od platformy, został jednak odnowiony i zmodernizowany, a jego hałaśliwe
silniki dysponowały teraz o wiele większą mocą. Kiedy włączyły się dopalacze, umieszczone
za pojemnikami z silnikami, myśliwiec typu Y wzniósł się w niebo.
Po chwili z platformy wystartował drugi identyczny statek. Przez jakiś czas, kiedy
pilot orientował go w położeniu, wisiał nieruchomo, po czym poszybował w ślad za
poprzednim. Niedługo potem w powietrze wzniosła się trzecia i czwarta maszyna.
Jaina spoglądała na nie, nie ukrywając podziwu.
- Zapewne cała eskadra - domyśliła się, po czym nagle przypomniała sobie coś, co
kiedyś usłyszała. - Jeżeli mamy walczyć przeciwko Drugiemu Imperium, Nowa Republika
będzie potrzebowała wszystkich maszyn, jakie może zmobilizować do walki. Ponieważ nie
ma czasu na konstruowanie nowych myśliwców, najlepszym wyjściem jest modernizowanie
starych, które po upadku Imperium zostały zabezpieczone w różnych hangarach.
- Jak sądzisz, na czym polega ta modernizacja? - zainteresował się Jacen.
- No cóż, myśliwce typu Y nie były wcale złymi maszynami - odparła dziewczyna,
wzruszając ramionami. - W czasach Rebelii spisywały się doskonale, ale teraz, kiedy
dysponujemy nowymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi i technologiami, możemy udoskonalić
silniki w taki sposób, by zwiększyć możliwości nadprzestrzennych powielaczy. Ponieważ
przebywamy na Kashyyyku, idę o zakład, że maszyny mają instalowane także nowe
komputery nawigacyjne, systemy taktyczne, moduły umożliwiające naprowadzanie na cel, a
także komputerowe centralne jednostki sterujące.
Lowie i Sirra zaczęli energicznie kiwać głowami, by potwierdzić, że Jaina się nie
myli. Tymczasem dziewczyna spoglądała w górę i obserwowała, jak kolejne maszyny typu Y,
jedna po drugiej, wzbijają się w niebo i dołączają do poprzednich.
Sirra powiedziała coś jeszcze, co natychmiast przetłumaczył Em Teedee:
- Pani Sirra sugeruje, żebyśmy pozostali tu i patrzyli, ponieważ piloci
zmodernizowanych myśliwców bardzo często sprawdzają nowe systemy swoich maszyn.
Zapewnia nas, że widok dosłownie zapiera dech w piersi.
Lowie zaryczał, zgadzając się ze zdaniem młodszej siostry. Jaina nie potrzebowała
dalszej zachęty, aby śledzić powietrzne akrobacje.
Kiedy w powietrze wzbiło się dwanaście maszyn, utworzyły koło i zaczęły krążyć nad
kompleksem zabudowań fabryki. Leciały jeden za drugim, tworząc krąg potężnych
gwiezdnych statków. Ryk silników przypominał grzmot wyładowań przenikających przez
górne warstwy atmosfery. Po chwili piloci, naśladując manewr wykonany przez dowódcę,
obniżyli lot maszyn. Przelecieli nad głowami pięciorga przyjaciół z hukiem przypominającym
trzaśniecie z bicza.
Później wszystkie Y-skrzydłowce utworzyły figurę w kształcie ósemki. Leciały tak
blisko siebie, że ich kadłuby niemal się stykały. Jednak dzięki nowym systemom
nawigacyjnym i silnikom idealnie sprawowały się w szyku. Jaina poczuła, że ogarniają
uniesienie. Zdumiona patrzyła, prawie zapominając o oddychaniu.
Pomyślała, że gdyby Qorl i inni dostojnicy Drugiego Imperium mogli oglądać ten
wspaniały pokaz, zapewne zastanowiliby się dwa razy, nim zdecydowaliby się na
zaatakowanie Nowej Republiki.
W jednej z konstrukcji łączących centralne poziomy kompleksu przemysłowego z
platformą, na której właśnie stali, rozsunęły się nagle jakieś drzwi. Ukazał się w nich
wyjątkowo wysoki wrzecionowaty android. Sztywno stawiał nogi, wyglądające jak cienkie
rurki wsporników, i wyciągał długie ręce barwy wypolerowanej miedzi. Automat
wyposażono w kanciastą głowę o zaokrąglonych krawędziach, przy czym czujniki optyczne
rozmieszczono na wszystkich czterech płaszczyznach bocznych. Android ostrożnie stawiał
okrągłe stopy i kroczył dumnie wyprostowany, z wdziękiem pająka starając się utrzymywać
równowagę.
- Pozdrawiam was, czcigodni goście - odezwało się urządzenie, niepewnie zginając
nogi w przegubach. - Jestem androidem-przewodnikiem i z radością oprowadzę was po
fabryce. Zostałem poinstruowany, by pokazać wam wszystkie pomieszczenia-prawdę
mówiąc, jest to rozszerzony program zwiedzania, który prezentujemy tylko bardzo dostojnym
gościom. Będę rozmawiał z wami w basicu, chyba że wolicie, abym porozumiewał się w
mowie Wookiech, Sullustan, Bothan czy jakimś innym języku.
Jaina pokręciła głową.
- Nie, basie w zupełności nam odpowiada, dziękujemy - oznajmiła.
Android-przewodnik wykonał piruet, obracając się na jednej podobnej do pręta nodze.
Jaina domyślała się, że konstruktorzy urządzenia postarali się, by wysokość automatu
pozwalała mu bez trudu porozumiewać się z gośćmi zaliczającymi się do rasy Wookiech.
Tymczasem android ruszył przodem, stąpając sztywno jak modliszka.
- Widzieliście już nasz poranny pokaz powietrznych akrobacji - powiedział. -
Przejdźmy zatem do tego, co najciekawsze.
Ponieważ Jaina uwielbiała przyglądać się i poznawać, jak działają rozmaite
mechanizmy, interesowała się każdym stanowiskiem montażowym. W powietrzu czuć było
woń różnych smarów, środków do zamrażania i substancji przyspieszających proces
lutowania. W halach montażowych brzęczenie i mruczenie automatów nakładało się na
wszechobecny jednostajny szum, napływający od strony tysięcy skomplikowanych
laboratoriów produkcyjnych.
Jaina spojrzała w górę na sklepienie wysoko nad ich głowami. Dostrzegła osadzone w
nim panele jarzeniowe, zalewające korytarze nieustannym mlecznym blaskiem. W
regularnych odstępach, gdzie korytarze krzyżowały się ze sobą, mijała umieszczone w
podłodze zapadnie, przez które można się było przedostać na niższe piętra fabryki, a w
przypadku zagrożenia nawet na najniższe poziomy dziewiczego lasu.
Android-przewodnik zaprowadził gości do pomieszczenia zajmowanego przez
ciągnące się od podłogi do sufitu przezroczyste cylindry. Ogromne walce przypominały
kolumny wypełnione bąbelkującą cieczą, która omywała matryce z iskrzącymi się
przedmiotami, podobnymi do diamentów.
- A tu widzicie zbiorniki, w których hodujemy kryształy - odezwał się android,
zwiększywszy natężenie głosu, aby goście mogli go usłyszeć mimo bulgotania cieczy i szumu
wentylatorów zapewniających właściwy obieg powietrza. - Te starannie ukształtowane
pojemniki poddajemy działaniu impulsów elektrycznych o ściśle określonej amplitudzie i
częstotliwości. Impulsy te, przenikając przez roztwór ożywczej cieczy, powodują właściwe
rozmieszczenie molekuł w kryształach. Proces ten powoduje utworzenie precyzyjnej sieci
krystalicznej o określonych kątach ścianek i ścieżkach obwodów elektronicznych. Wszystkie
te elementy są rozmieszczone w taki sposób, aby mogły powstać słynne w całej galaktyce
rdzenie pamięciowe komputerów. Jak powiadamy, budynek jest jedynie tak silny jak jego
fundament, a te rdzenie krystaliczne stanowią najważniejszy fundament architektury naszych
systemów komputerowych.
Jacen przesunął czubkami palców po zaokrąglonej powierzchni zbiornika, starając się
podążać za bąbelkami, unoszącymi się w górę jak paciorki.
- Sprytne - powiedział.
- Proszę nie dotykać ścianek cylindra - odezwał się android. - Słabe wyładowania
elektrostatyczne, wywołane istnieniem ładunków na ubraniu i ciele, mogłyby zakłócić
zachodzący we wnętrzu proces krystalizacji.
Chłopiec natychmiast cofnął rękę i, speszony, popatrzył na siostrę. Jaina jednak nie
skarciła go za to, co zrobił, bo sama chciała pójść w jego ślady.
W następnym pomieszczeniu panowała wyjątkowo niska temperatura. Wokół framugi
drzwi kłębiły się obłoki białej pary, a w powietrzu unosiła się woń rozpuszczalników
służących do odtłuszczania powierzchni. Wewnątrz hali poruszały się ramiona robotów
zanurzających cienkie metaliczne płytki w pojemnikach wypełnionych tlenem - superchłodną
cieczą zapobiegającą rozprzestrzenianiu się zanieczyszczeń po powierzchni.
- Te płytki to delikatne obwody elektroniczne - oznajmił z dumą android-przewodnik.
- Idealnie czyste kryształy, z których wykonujemy skomplikowane mapy pamięciowe.
Jaina głęboko odetchnęła lodowatym powietrzem, po czym zatrzepotała powiekami.
Nawet Lowie i Sirra, porośnięci długą sierścią, drżeli z zimna. Natomiast Tenel Ka, chociaż
odziana tylko w kusą tunikę z gadziej skóry, nie reagowała na przejmujący chłód.
- Fascynujące - powiedziała.
Android-przewodnik odwrócił się i stąpając jak strach na wróble na długich nogach,
przeprowadził ich przez mroźne pomieszczenie. Następna hala, w której wrzała gorączkowa
praca, okazała się ogromną montażownią. W pomieszczeniu przebywało wielu Wookiech,
odzianych w sporządzone ze splotów cienkiego drutu siatkowe kombinezony, pod którymi
niemal nie było widać sierści pracowników. Także dolne połowy kosmatych twarzy
Wookiech zakrywały białe płócienne maski.
Niektórzy Wookie unieśli głowy i sapnięciami pozdrowili wchodzących gości. Kiedy
Lowie ujrzał matkę pracującą na jednym ze stanowisk montażowych, pomachał jej ręką.
Kallabow tylko skinęła głową i zamrugała oczami osadzonymi głęboko między kędziorami
sierści, po czym znów pochyliła się i wracając do pracy, skierowała spojrzenie na montowane
podzespoły.
- W ciągu ostatnich kilku miesięcy nasi montażyści pracują o wiele dłużej niż
zazwyczaj i to o różnych porach dnia i nocy - wyjaśnił android-przewodnik. - Starając się
uporać z nawałem pracy, nie szczędzą sił, by przygotować wszystko do odparcia ataku sił
Drugiego Imperium. Ci Wookie instalują gotowe obwody, a siatkowe kombinezony, które
widzicie na ich ciałach, pełnią funkcję ekranów elektrostatycznych. Nie pozwalają, żeby choć
najmniejsze niepożądane cząstki uniosły się z ich sierści w powietrze. Ponieważ montowane
podzespoły są wyjątkowo skomplikowane, jakiekolwiek zanieczyszczenia mogą mieć
katastrofalne skutki.
- Mogę sobie to wyobrazić - odezwała się Jaina.
Technicy pochylali się nad laboratoryjnymi stołami. Posługując się delikatnymi
pincetami i precyzyjnymi szczypczykami, sięgali po mikroskopijne obwody, odpowiednio
wytrawione i wycięte z większych połyskujących płytek, które przed chwilą zostały poddane
kriogenicznej kąpieli w poprzednim laboratorium.
- Te podstawowe podzespoły znajdują zastosowanie w wielu różnych systemach i
urządzeniach - ciągnął android-przewodnik. - Mimo iż specjalizujemy się w wytwarzaniu
systemów taktycznych i centralnych jednostek naprowadzających, a także komputerowych
systemów kontrolno-sterujących, niektóre nasze podzespoły bywają używane również do
budowy specjalizowanych androidów. Większość takich urządzeń jest jednak wytwarzana na
zaawansowanych pod względem technicznym i zautomatyzowanych światach w rodzaju
Mechisa Trzeciego.
- Ojej, czy on powiedział: androidów? - zaćwierkał Em Teedee. - Czy sądzi pan, że
moje podzespoły mogły zostać wyprodukowane właśnie w tej fabryce? - dodał, zwracając się
do Lowbaccy.
Młody Wookie warknął coś w odpowiedzi, a Jaina kiwnęła głową.
- Chewbacca pomagał ciebie składać, Em Teedee - powiedziała. - Podejrzewam, że z
tego miejsca pochodzi bardzo dużo twoich podzespołów.
- O rety, chyba nie sądzi pan, że użyli części wybrakowanych albo odrzuconych
podczas kontroli parametrów, prawda? - zaniepokoił się miniaturowy android-tłumacz. Lowie
zaczął sapać i krztusić się ze śmiechu, aż urażony Em Teedee uznał za słuszne zganić
swojego właściciela. - Pytałem jak najpoważniej, panie Lowbacco.
Mimo iż w końcu wyszli z wielkiej montażowni, srebrzysty android nie przestał
okazywać niezwykłej ciekawości.
- Panie Lowbacco, czy nie zechciałby pan się obrócić, tak bym mógł zobaczyć całe
pomieszczenie? Jeżeli w tym miejscu przyszedłem na świat, chciałbym je dokładnie
obejrzeć... Jakie to fascynujące!
Lowie usłuchał i obrócił się, tak by czujniki optyczne miniaturowego androida-
tłumacza mogły zarejestrować każdy szczegół.
- A ja sądziłem, że ta wycieczka będzie nudna - odezwał się w końcu Em Teedee. -
Tymczasem to, co widzę, jest o wiele bardziej podniecające niż wszystkie niebezpieczne
przygody, które pan tak uwielbia przeżywać.
Kiedy zwiedzanie fabryki dobiegło końca, długonogi android zaprowadził gości na
położoną najwyżej na terenie całego kompleksu przemysłowego platformę, na której
urządzono wieżę obserwacyjną ze stanowiskami ośrodka kontroli lotów. Ośrodek zajmował
pomieszczenie wypełnione komputerami i stacjami roboczymi. Niestety, wszystkie
urządzenia zostały umieszczone tak wysoko, że znajdowały się na poziomie oczu Jainy.
Dziewczyna musiałaby wspinać się na palce, gdyby chciała ich dosięgnąć. Przy stanowiskach
stało kilku Wookiech, raz po raz kierujących spojrzenia w górę, na pełniącą funkcję sufitu
przezroczystą kopułę. Jej konstrukcję wzmocniono krzyżującymi się dźwigarami i
wspornikami tworzącymi na tle zamglonego nieba równoboczne trójkąty, przez które
prześwitywały promienie słońca.
- Ponieważ jesteśmy także ruchliwym ośrodkiem handlowym - odezwał się android-
przewodnik - nasz kompleks jest odwiedzany przez mnóstwo gwiezdnych statków. Tu, z tego
miejsca, możemy sprawdzać tożsamość każdego transportowca, a także upewniać się, że nie
przylatują do nas nieproszeni goście. Dysponujemy również orbitalną siecią satelitów
zwiadowczych, -gotowych do obrony Kashyyyku na rozkaz, wysłany z tej kontrolnej wieży.
Kontrolerzy ruchu tworzyli zgrany zespół. Nie rozstawali się z osobistymi
słuchawkami, umieszczonymi na kudłatych głowach, i mikrofonami, przymocowanymi w
okolicach krtani. Mimo pojawienia się grupy nowych gości, ani na chwilę nie odwrócili
uwagi od wykonywanej pracy.
Zanim android-przewodnik zdążył ponownie zabrać głos, do pomieszczenia wkroczył
Chewbacca w towarzystwie Mahraccora, ojca Lowiego i Sirry. Ujrzawszy dzieci, dorosły
Wookie pomachał im ręką. Pasmo ciemniejszej sierści na jego głowie zaczynało się mniej
więcej w tym samym miejscu, co nad okiem Lowiego. Chewbacca zaryczał na powitanie, po
czym wyciągnął rękę, w której trzymał spory zniekształcony przedmiot - sczerniałe
urządzenie, które kiedyś było lśniącym, starannie ukształtowanym kryształem.
- To rdzeń pamięciowy „Ścigacza Cieni” - odezwała się Jaina.
Chewie energicznie pokiwał głową i powiedział kilka chrapliwie brzmiących słów.
- Chewbacca i Mahraccor mówią, że szukali was, dzieciaki - rzekł android-
przewodnik.
- Przepraszam - zapiszczał Em Teedee - ale to j a pełnię tu obowiązki androida-
tłumacza. Pan Chewbacca, kiedy wrócił po złożeniu miłej wizyty swojej rodzinie,
wymontował uszkodzony rdzeń pamięciowy centralnej jednostki komputera „Ścigacza
Cieni”. Jak widzicie, porozumiał się z panem Mahraccorem i oboje pomyślnie zakończyli
poszukiwanie odpowiednich części zastępczych, dzięki czemu statek jest znów gotów do lotu.
Hurra!
Chewie wskazał na wypalone ścieżki, widoczne na powierzchniach rdzenia
pamięciowego, wyjętego z komputera nawigacyjnego niewielkiego wahadłowca. Ojciec
Lowiego także powiedział kilka słów w mowie Wookiech.
- Pan Mahraccor oznajmia, że to bardzo ciekawe nowoczesne rozwiązanie. Imperialna
konfiguracja, z którą jeszcze nigdy się nie spotkał. Na szczęście jest przekonany, że
naprawienie tego urządzenia tu, w zakładzie produkcyjnym na Kashyyyku, będzie nie tylko
możliwe, ale nawet całkiem łatwe.
Android-przewodnik zgiął w pasie długie, smukłe ciało.
- Mój kolego, całkiem dobrze potrafisz tłumaczyć mowę Wookiech - oświadczył,
zwracając się do Em Teedee. - Muszę jednak stwierdzić, że brak ci ogłady i nie mógłbyś
zostać prawdziwym androidem-przewodnikiem. Wygląda na to, że nie potrafisz formułować
ciekawych porównań, które mogą być łatwo rozumiane przez ważnych gości. Na przykład
mogłeś był powiedzieć: „Korzystając z urządzeń, jakimi dysponują nasze zakłady
produkcyjne, umieścimy ten uszkodzony rdzeń w jednej z wanien, w których kąpiemy
kryształy, by usunąć zanieczyszczenia i zwęglone fragmenty powierzchni. Następnie
posłużymy się centralnymi komputerami, by na nowo połączyć obwody elektroniczne i w ten
sposób odtworzyć całą mapę skomplikowanych połączeń. Krótko mówiąc, wykąpiemy
uszkodzony rdzeń komputerowy w czymś w rodzaju zbiornika bacta, dzięki czemu uleczymy
jego dolegliwości”.
Długie przemówienie androida-przewodnika nie wywarło na Em Teedee większego
wrażenia.
- Oni z całą pewnością nie muszą wysłuchiwać wszystkich wyjaśnień - odparł
miniaturowy android. - Rzecz jasna, j a nigdy nie pozwoliłbym sobie robić żadnych uwag na
temat twojej pracy. A poza tym czekają na nas teraz ważniejsze sprawy.
Android-przewodnik nie odpowiedział, usłyszawszy tę zniewagę. Niewątpliwie jego
starannie zaprojektowane oprogramowanie uwzględniało sytuacje, w których musiał wykazać
się dużym taktem.
- Dziękujemy, że zechciałeś oprowadzić nas po fabryce - odezwała się na pożegnanie
Jaina. - Wycieczka była naprawdę bardzo ciekawa.
Android-przewodnik się wyprostował, a czujniki optyczne, umieszczone na
wszystkich czterech ścianach bocznych kanciastej głowy, radośnie się rozjarzyły.
- To najmilszy komplement, jaki mogłem usłyszeć, pani Jaino Solo - odpowiedział.
ROZDZIAŁ 8
Brakiss siedział w półmroku prywatnego gabinetu, rozjaśnianego jedynie przez
zarejestrowany blask gwiazd świecących w odległym zakątku galaktyki, i dumał nad planami,
opracowanymi przez Drugie Imperium.
Drogocenny czas uciekał, a naczelnik Akademii Ciemnej Strony tracił go, nie mogąc
dokonać wyboru. Pochłonięty myślami o podbojach, starał się przewidzieć wszystkie
sytuacje, które doprowadziłyby do całkowitego zniszczenia sił Rebeliantów i pokonania
byłego nauczyciela, Luke’a Skywalkera. Wyobrażanie sobie tej chwili koiło jego nerwy.
Brakiss oparł łokcie na wypolerowanym czarnym blacie wielkiego biurka, po czym złączył
czubki palców i lekko się uśmiechnął.
Nagle jego spokój został zakłócony przez niespodziewany sygnał, który w ciszy
gabinetu zabrzmiał niczym huk gromu. Zawodzenie potężnej syreny alarmowej nie
przestawało wznosić się i opadać. Naczelnik imperialnej uczelni musiał uciec się do
wszystkich możliwych technik Jedi, by zachować spokój.
- Mówi Brakiss - warknął, włączywszy mikrofon wewnętrznego interkomu.
- Tu Qorl - odparł chrapliwy głos.
Na płaskim ekranie urządzenia, wbudowanym w biurko, ukazała się twarz starego
pilota. Mężczyzna wydawał się wstrząśnięty i przerażony... co zdumiało Brakissa nawet
jeszcze bardziej niż sam sygnał alarmowy. Qorl zaliczał się przecież do najbardziej
opanowanych oficerów pełniących służbę w Drugim Imperium.
- Panie naczelniku, właśnie odebraliśmy zakodowaną wiadomość, przesłaną
bezpośrednio do Akademii Ciemnej Strony. Posłużono się najbardziej skomplikowanym
kodem. Wszystko wskazuje na to, że to wiadomość niezwykłej wagi. Musi pan odebrać ją
sam i osobiście na nią odpowiedzieć.
Brakiss zamrugał powiekami.
- Czy wiadomo, przez kogo została nadana? - zapytał.
Czuł, że w jego głowie wirują setki myśli. Tamith Kai i Zekk zdążyli wystartować i
zapewne lecieli teraz na Kashyyyk, ale nawet oni nie mogliby przesłać wiadomości o tak
wysokim priorytecie.
- Nie, panie naczelniku - odrzekł Qorl. - Sugerowałbym jednak, by nie zwlekał pan z
jej odebraniem.
- Już idę - rzucił Brakiss, po czym wyłączył urządzenie. Jednym płynnym ruchem
odsunął wygodny fotel i zerwał się na równe nogi.
Podążył zakręcającymi korytarzami o metalowych ścianach, a później skorzystał z
automatycznej windy, aby dotrzeć do wieży, w której znajdował się ośrodek łączności.
Umieszczono w niej także urządzenie generujące siłowe pole, dzięki któremu mająca kształt
naszpikowanego pierścienia akademia mogła być niewidoczna.
Kiedy Brakiss wpadał do pomieszczenia, kilku strzegących go szturmowców przyjęło
pozycję zasadniczą. Przy odbiorniku krzątał się już Qorl, przeglądając komputerowe dane i
rejestrując zakodowane informacje. Naczelnik Akademii Ciemnej Strony spostrzegł, że stary
pilot posługuje się sprawną prawą ręką, podczas gdy toporna lewa, będąca kończyną
androida, zwisa bezwładnie i nieruchomo wzdłuż boku. Qorl zamrugał, kiedy ujrzał mistrza
Ciemnych Jedi.
- Przed chwilą zaczęli przekazywać wiadomość, mistrzu Brakissie - oznajmił. -
Wygląda na to, że się strasznie niecierpliwią.
- W porządku, proszę uruchomić procedurę dekodowania sygnału - polecił Brakiss.
Stanąwszy obok posiwiałego pilota, musiał przez chwilę pomyśleć, aby przypomnieć
sobie właściwą kombinację cyfr i liter. Później wystukał sekwencję będącą osobistym kodem,
który umożliwiał dostęp do urządzenia, i zarazem nakazującą komputerowi przystąpienie do
dekodowania tak ważnego sygnału.
Qorl podał Brakissowi komplet słuchawek połączonych z mikrofonem.
- Ta wiadomość jest przeznaczona tylko dla pana - oświadczył zwięźle. - Proszę
wysłuchać jej na tym kanale.
Stary pilot pomógł Brakissowi założyć słuchawki i umocował mikrofon w ten sposób,
żeby mistrz Jedi mógł udzielić odpowiedzi.
Naczelnik zaczął się wsłuchiwać w trzaski zakłóceń i szumy, a tymczasem
zakodowany sygnał był poddawany działaniu algorytmu deszyfrującego, by po chwili pojawić
się w postaci zrozumiałej mowy. Brakissowi wydało się, że głos, który usłyszał - chrapliwy,
ociekający jadem i niemal przypominający ryk - rozsadza mu bębenki w uszach.
Poczuł, że jego oczy się rozszerzają, a przerażenie przeszywa umysł niczym ostry
kolec. Zanim zdobył się na odpowiedź, dwukrotnie chrząknął.
- Tak, mój panie - wyjąkał w końcu. - Natychmiast się tym zajmę.
Głęboko odetchnął, po czym zaczął zbierać siły niezbędne do wypowiedzenia
dalszych słów, ale nadawca wiadomości przerwał połączenie. Brakiss słyszał znów tylko
trzaski i szumy.
Stanął prosto i korzystając ze wszystkich umiejętności Jedi, powstrzymywał mięśnie,
by nie drżały. Qorl stał w milczeniu obok niego. Ani razu nie mrugnął, a na jego
pomarszczonej, jakby skórzanej, twarzy nie malowały się żadne uczucia. Jedynie lekka
zmarszczka na czole starego pilota myśliwca typu TIE świadczyła o tym, że mężczyzna jest
zaniepokojony.
Spoglądając na wojskowego instruktora, Brakiss odezwał się cicho, chociaż wiedział,
że słuchają go pilnie także szturmowcy strzegący wieży.
- Imperator - oznajmił chrapliwie. - Imperator przylatuje do naszej akademii!
Złowieszczy transportowy wahadłowiec wyskoczył z nadprzestrzeni w pobliżu
Akademii Ciemnej Strony. Niewielki statek, niewątpliwie zaprojektowany w jakiejś
imperialnej stoczni, miał kadłub opancerzony matowymi, nieco zaśniedziałymi płytami i był
osobistym eskortowcem samego Imperatora. Kształt jednostki przypominał trochę
trójskrzydłowe promy klasy Lambda, z tym że statek dysponował wyjątkowo silnym
uzbrojeniem, specjalnymi czujnikami i ultrapotężnymi silnikami napędu nadświetlnego.
Mimo to wszystkie niezwykłe modyfikacje, których dokonano na pokładzie wahadłowca,
były niczym w porównaniu ze znaczeniem osoby składającej wizytę w imperialnej akademii.
Brakiss czekał na skraju lądowiska w hangarze, walcząc z ogarniającym go
niepokojem. Mimo iż nienagannie służył Drugiemu Imperium, nigdy jeszcze ani razu nie
stanął twarzą w twarz z wielkim wodzem. Przed wielu laty Imperator musiał jakimś cudem
uniknąć śmierci, chociaż mistrz Ciemnych Jedi był zawsze pewien, że Palpatine został
zabity... i to nie raz, lecz kilka razy. Nie wiedział, jaką tajemnicę kryło życie wodza ani jakim
sposobem Imperator został wskrzeszony, ale nie zastanawiał się nad takimi problemami.
Liczyło się tylko to, że władza w Drugim Imperium należała do człowieka, który był do jej
sprawowania najbardziej uprawniony.
Rozległ się brzęczyk interkomu i rozległ się głos Qorla.
- Lordzie Brakissie, właśnie z nadprzestrzeni wyłonił się osobisty transportowiec
Imperatora. Czekam na rozkazy.
Naczelnik pochylił się w stronę zawieszonego na ścianie urządzenia.
- Bardzo dobrze. Proszę wyłączyć ochronne pole maskujące Akademię Ciemnej
Strony i przekazać pozdrowienia Imperatorowi Palpatine’owi. Proszę powiedzieć, że jesteśmy
zaszczyceni jego odwiedzinami.
- Rozkaz, panie naczelniku - odparł Qorl, po czym przerwał połączenie.
Otaczające gwiezdną stację ochronne pole zaczęło słabnąć i zanikło, ale Brakiss nie
odczuł żadnej różnicy, mimo iż posługiwał się Mocą. Stał na płycie opróżnionego lądowiska,
mając za plecami oddział szturmowców pełniących funkcję straży honorowej. Nagle
przezroczysta zasłona siłowego pola uniemożliwiającego ucieczkę atmosfery z wnętrza stacji
zamigotała i zalśniła.
Brakiss, który przez cały czas spoglądał na czerń przestworzy, zobaczył, że zbliża się
budzący grozę wahadłowiec. Szturmowcy wyprężyli się jak wyciągnięte struny. Ich pancerze
za-chrzęściły, a buty, nagle złączone, głośno trzasnęły.
Tymczasem transportowiec Imperatora kierował się sygnałami, przekazywanymi
przez Qorla. Trój skrzydłowa maszyna przeleciała przez pole chroniące atmosferę, które
jeszcze bardziej zadrżało i zaiskrzyło, kiedy zetknęło się z kadłubem statku. Imperialna
jednostka znieruchomiała nad środkiem przestronnego lądowiska, po czym z wolna opadła i
wylądowała na metalowej płycie.
Brakiss z wysiłkiem przełknął ślinę.
- Proszę włączyć ochronne pole maskujące - rzucił w stronę interkomu, wydając
rozkaz Qorlowi. - Nie musimy pokazywać się nikomu dłużej niż to konieczne.
- Pole włączone, panie naczelniku - zameldował stary pilot myśliwca TIE.
Szturmowcy sprezentowali broń i stali w idealnie równym szeregu. Brakiss postąpił
kilka kroków ku wahadłowcowi, by powitać dostojnego gościa, ale stanął, kiedy zorientował
się, że nic się nie dzieje. Z wyjątkiem kilku skrzypnięć i stuków, jakie dobiegły od strony
stygnących silników, transportowiec Imperatora pozostawał nieruchomy i cichy. Naczelnik
Akademii Ciemnej Strony nie widział także, by ktokolwiek poruszał się w środku statku.
Właz wejściowy pozostawał zamknięty. Rampa się nie opuszczała. Brakiss czekał na
jakikolwiek znak, który powiedziałby mu, co robić.
W końcu z ogromnych głośników zainstalowanych na zewnątrz wahadłowca
zagrzmiał głos przypominający huk gromu:
- Uwaga, cały personel Akademii Ciemnej Strony! Wylądował wasz Imperator. W
ramach środków ostrożności nalegamy jednak, żeby wszyscy natychmiast opuścili płytę.
Imperator dysponuje oddziałem honorowym imperialnych strażników i w tej chwili nie życzy
sobie spotykać się z innymi osobami.
Usłyszane oświadczenie wprawiło Brakissa w kompletne osłupienie. Imperator
Palpatine składał wizytę w Akademii Ciemnej Strony... ale rezygnował z honorowej eskorty
przygotowanej przez Brakissa. Czyżby wielki wódz Drugiego Imperium naprawdę chciał być
sam w takiej chwili?
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony nagle uzmysłowił sobie, że zawahał się i nie
wykonał polecenia Palpatine’a. Wciąż jeszcze nie mogąc się otrząsnąć z przeżytego wstrząsu,
ale pragnąc nadrobić stracony czas, odwrócił się i szybko klasnął w dłonie.
- Słyszeliście rozkaz! Wszyscy: w tył zwrot! Opuścić lądowisko! Nasz Imperator
życzy sobie, żeby nikt mu nie przeszkadzał.
Szturmowcy się odwrócili. Łomocząc butami o metalowe płyty, przemaszerowali
przez pomieszczenie, kierując się ku najbliższym drzwiom wiodącym na korytarz.
- Panie naczelniku - odezwał się nagle jeden ze szturmowców, który wyłamał się z
szyku i stanął przed Brakissem. - Nalegałem, żeby zostać członkiem osobistej honorowej
eskorty Imperatora. Chciałbym powitać go, kiedy będzie schodził z pokładu.
Osłupiały Brakiss zamrugał, nie wierząc własnym uszom. Popatrzył na numer
służbowy stojącego przed nim żołnierza i rozpoznał Norysa, jednego z nowych uczniów
Qorla. Stary pilot wspominał kiedyś, że krzepki młodzieniec jest niezwykle ambitny i
kłótliwy, ale mimo to mistrz Ciemnych Jedi był zdumiony zuchwalstwem młodzieńca.
- Wykonacie mój rozkaz, żołnierzu - warknął groźnie. - W Drugim Imperium nie ma
miejsca dla tych, którzy nie potrafią zrozumieć, co to dyscyplina. - Odetchnął głęboko
chłodnym powietrzem. - Jeżeli jeszcze raz zauważę, że ociągacie się z wykonaniem rozkazu,
zostaniecie wystrzeleni ze śluzy w przestworza. Czy to jasne?
Widząc, że Norys odwrócił się i ciężko stąpając, odszedł, naczelnik Akademii
Ciemnej Strony obejrzał się przez ramię na spoczywający nieruchomo imperialny
wahadłowiec. Pomyślał, że on też nie może zrozumieć, dlaczego Imperator przyleciał do
uczelni, jeżeli nie zamierzał przywitać się z personelem albo choćby tylko spotkać się z jej
naczelnikiem.
Imperator był wszakże naczelnym wodzem i Brakiss nie mógł nawet marzyć o tym, by
podawać w wątpliwość jego rozkazy.
Widząc, że jest ostatnią osobą opuszczającą lądowisko, odwrócił się gwałtownie, aż
zamigotała i zaszeleściła jego srebrzysta szata. Kiedy znalazł się na korytarzu, wydał
polecenie zamknięcia i uszczelnienia wszystkich drzwi wiodących do hangaru.
Przystanął jednak i po chwili zastanawiania się, podjął decyzję. Był przecież dowódcą
gwiezdnej stacji, a jako dowódca powinien wiedzieć, co dzieje się na jej pokładzie. Wykonał
rozkaz Imperatora, ale musiał poznać przyczynę dziwnego postępowania. Podszedł do ekranu
wideomonitora służącego do obserwowania płyty lądowiska i śledzenia procesów związanych
z załadunkiem i wyładunkiem.
Kiedy z lądowiska zniknęli ostatni szturmowcy i przedstawiciele Akademii Ciemnej
Strony, właz osobistego wahadłowca Imperatora w końcu się otworzył. Brakiss, spoglądając
na ekran monitora, z podziwem zauważył, że z pokładu zeszło czterech imperialnych
strażników, odzianych w szkarłatne płaszcze. Budzących grozę czerwonych strażników
zawsze wybierano spośród najbardziej bezwzględnych, elitarnych oddziałów Palpatine’a, a
teraz wodzowi towarzyszyło aż czterech takich żołnierzy. Gładkie czerwone pancerze kryły
ich ciała i głowy, przypominając Brakissowi wizerunki widzianych kiedyś prastarych
mandaloriańskich mundurów.
Czterej imperialni strażnicy stanęli w pewnej odległości od statku i powiewając
połami szkarłatnych płaszczy, jak ogniste duchy zajęli pozycje obronne. Przerażony Brakiss
poczuł, że po jego kręgosłupie zaczynają wędrować lodowate mrówki. Usiłował wyczuć
esencję ciemnej strony Mocy, która powinna promieniować z wnętrza transportowca
wielkiego wodza. Nie wątpił, że imperator przebywa na pokładzie.
Przez mikrofon końcówki interkomu, zawieszonej na ścianie lądowiska, usłyszał nagle
stuk uderzenia czegoś ciężkiego o metalową płytę. Ujrzał dwie pary potężnych,
przysadzistych roboczych androidów dźwigających olbrzymią, ciężką komorę izolacyjną i
mozolnie schodzących po opuszczonej szerokiej rampie. Robocze automaty, składające się w
zasadzie tylko z mocarnych rąk i nóg osadzonych w krępym tułowiu, bez szemrania niosły
pękatą skrzynię.
Obchodziły się z nią bardzo delikatnie, poruszając się ostrożnie i powoli mimo
ogromnych mocy poruszających ich kończyny hydraulicznych siłowników. Zniosły wielki
pojemnik po rampie i postawiły na płycie lądowiska. Na czarnych ścianach bocznych
izolacyjnej komory, pokrytych guzami wielkich nitów, błyskały różnobarwne lampki.
Umieszczone obok nich urządzenia kontrolne i ekrany monitorów ukazywały przebiegi
umożliwiające porozumiewanie się ze światem zewnętrznym i śledzenie najważniejszych
funkcji życiowych.
Rozglądając się we wszystkie strony, czterej czerwoni strażnicy otoczyli komorę.
Sprawiali wrażenie, że się nią opiekują, ale wyglądali groźnie. Polecili androidom, żeby
niosły ogromną skrzynię, i zaczęli iść - dwóch przodem, a dwóch z tyłu - w głąb Akademii
Ciemnej Strony.
Brakiss rzucił się do drzwi, by otworzyć je przed strażnikami, ale zanim zdążył ich
dotknąć, jakimś cudem zamknięte i uruchamiane przez komputer skrzydła rozsunęły się na
boki. Otworzyły się z głośnym trzaskiem, szarpnięte z taką siłą, jakby usłuchały rozkazu
wydanego za pomocą ciemnych mocy samego Imperatora.
Czerwoni strażnicy ruszyli dalej, nadal otaczając czwórkę roboczych androidów. Ze
środka ogromnej skrzyni nieustannie wydobywały się różne syki, pomruki i piski, jakby
tysiące elektronicznych systemów czuwało nad prawidłowym przebiegiem funkcji życiowych
dostojnego użytkownika.
Brakiss przystanął przed parą idących przodem imperialnych strażników.
- Witam was - powiedział. - Nazywam się Brakiss i jestem naczelnikiem Akademii
Ciemnej Strony.
Dowódca odzianych na czerwono żołnierzy odwrócił głowę, ukrytą w opancerzonym
hełmie. Mistrz Jedi poczuł zimne, badawcze spojrzenie oczu spoglądających przez wąską
czarną prostokątną szczelinę.
- Odejdź stąd - usłyszał. - Musimy zająć się ważną sprawą i życzymy sobie, żeby nam
nie przeszkadzano. Możesz odprowadzić nas do komnat, ale później odejdziesz.
Brakiss z najwyższym trudem powstrzymał się, by nie okazać rozczarowania.
- Ale... - wyjąkał. - Jestem władcą Akademii Ciemnej Strony.
- A Imperator jest władcą całej galaktyki - odparł dowódca czerwonych strażników. -
Pragnie być sam. Radzimy, żebyś go nie irytował.
Brakiss cofnął się o krok, po czym szybko zgiął się w głębokim ukłonie.
- Nie zamierzam sprzeciwiać się woli Imperatora - oznajmił. - Nie chciałem go
irytować. Wybaczcie moje zuchwalstwo.
Kiedy wskazał dostojnym gościom apartamenty, które dla nich przygotował -
najbardziej przestronne i wytworne spośród wszystkich, jakimi dysponowała jego gwiezdna
stacja - cała grupa wkroczyła do środka, zostawiając Brakissa na korytarzu.
Mistrz Ciemnych Jedi czuł się tak poniżony, zdeptany i zlekceważony, jakby
Imperator miał za nic całą jego pracę i wszystkie osiągnięcia. Nie wiedział, co o tym myśleć.
Czemu miało to służyć? Zmarszczył brwi, próbując zebrać myśli.
Pamiętał, że Imperator zginął po raz pierwszy podczas eksplozji drugiej Gwiazdy
Śmierci. Po sześciu latach wskrzeszono go jednak w postaci całej serii klonów, które później
także - jak słyszał - zostały unicestwione.
Teraz, obserwując znikający izolacyjny pojemnik, a także będąc świadkiem
tajemniczego i niezrozumiałego zachowania czterech imperialnych strażników, poczuł
trwogę. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie wydarzyło się coś złego. Możliwe, że
Imperator ponownie zapadł na zdrowiu...
Jeżeli miałoby to okazać się prawdą, Drugie Imperium znalazło się naprawdę w
poważnych tarapatach.
ROZDZIAŁ 9
Zanim Qorl został pilotem myśliwca typu TIE, przeszedł szkolenie w imperialnej
akademii, gdzie wpojono mu, komu okazywać lojalność, czyje wykonywać rozkazy i jak
wywiązywać się z obowiązków. Żadnych pytań, jedynie ślepe posłuszeństwo. Jego umysł
zaprogramowano w taki sposób, aby mężczyzna stał się idealnym wojownikiem, niemalże
automatem walczącym ku większej chwale Imperium.
Dobrze wiedział, że kamieniem węgielnym jego szkolenia była zawsze dyscyplina.
Wiedział także coś innego: że stojący w tej chwili przed nim młodzieniec ani trochę nie był
zdyscyplinowany.
Zastanawiał się, czy może Brakiss i Tamith Kai nie działali zbyt pospiesznie, kiedy
zgadzali się, żeby Norys i jego młodociani złoczyńcy z Coruscant odbyli przeszkolenie w
Akademii Ciemnej Strony i zostali pilotami czy szturmowcami. To prawda, że czekająca
wszystkich walka o to, by przywrócić Drugiemu Imperium dawną świetność i odzyskać
utracone terytoria wymagały posługiwania się ludźmi o rozmaitych cechach charakteru. A
jednak, mimo iż Qorlowi udało się przemienić pozostałych członków gangu Zagubionych w
zdatnych do pełnienia służby żołnierzy i pilotów, ten młodociany chuligan przysparzał mu
samych kłopotów.
Qorl podszedł do pulpitu kontrolnego umieszczonego w symulacyjnej sali treningowej
i zaprogramował kilka nowych celów, a tymczasem Norys przeładowywał swój karabin
blasterowy. Stary pilot poprzysiągł sobie, że będzie szkolił i ćwiczył, i trenował tego
kandydata dopóty, dopóki się nie przekona, że ambitny zabijaka rzeczywiście czyni jakieś
postępy.
- Nadal twierdzę, że powinieneś był pozwolić mi polecieć z Tamith Kai na tę wyprawę
- burknął Norys, wymachując bronią, jakby dzięki temu czuł się bezpieczniejszy. - Mógłbym
wówczas ustrzelić kilku wrogów; chociaż trochę przechylić szale walki na naszą korzyść.
Może także podpalić kilka wielkich drzew, pośród których podobno mieszkają Wookie.
Qorl szybko określił barwy symulowanych celów. Wybrał czarny, pomarańczowy i
błękitny jako kolory Rebeliantów, a także biały dla szturmowców.
- To mało znacząca wyprawa - odparł. - Zekk ma nauczyć się, jak dowodzić
żołnierzami. Nie było potrzeby, żeby leciało aż dwóch dowódców.
Norys wymierzył do błękitnego celu, ale chybił. Bardziej lubił wprawiać się w
strzelaniu, kiedy symulowane cele poruszały się trochę wolniej, jak na przykład mynocki.
Zabijanie ich sprawiało mu prawdziwą radość.
- A zatem powinieneś był wysłać mnie zamiast niego, staruszku - powiedział Norys. -
Już teraz jestem lepszym dowódcą, niż kiedykolwiek uda się być temu śmieciarzowi.
Będzie z nim kłopot - pomyślał Qorl. - Poważny kłopot.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał.
- Ponieważ - odparł Norys, mierząc do pomarańczowego celu, ale strzał okazał się
niecelny - żołnierze tak się mnie boją, że nigdy nie odważyliby się lekceważyć moich
rozkazów. - Znów strzelił i ponownie chybił. - Czy celownik tego blastera jest na pewno
dobrze ustawiony?
- Nie skupiasz się, kiedy mierzysz do celu - odparł stary pilot, a potem postanowił
skomentować ostatnią uwagę swojego podopiecznego. - Rzeczywiście, czasami można w ten
sposób wymuszać posłuch u podwładnych - rzekł obojętnym tonem. - Musisz jednak jeszcze
wiele się nauczyć.
Norys zjeżył się i nie trafił po raz kolejny do celu. Zirytowany i rozgniewany, groźnie
warknął i odwrócił się w stronę byłego pilota myśliwca typu TIE.
- Na przykład czego, staruszku?
Qorl nie przestraszył się ani nawet nie mrugnął. Radził sobie w życiu z trudniejszymi
przeciwnikami niż ten młodociany zabijaka, chociaż zapewne nie zetknął się z nikim, kto
byłby równie bezwzględny i małoduszny.
- Na przykład tego, jak skupiać uwagę na broni i nie przejmować się niczym, co
przeszkadza ci w celowaniu. Mógłbyś także nauczyć się, jak mierzyć i trafiać do celu za
każdym razem, a nie tylko mówić o tym, co potrafisz - dodał. - Jeżeli w czasie prawdziwej
walki będziesz strzelał równie celnie, jak w trakcie dzisiejszych ćwiczeń, w ciągu zaledwie
kilku sekund zostaniesz sam trafiony.
- Naprawdę, staruszku?
Wargi Norysa rozciągnęły się w czymś pośrednim między grymasem a uśmiechem.
Młodzieniec odwrócił się w stronę symulowanych celów i nie przestając przyciskać guzika
spustowego, powoli zatoczył szeroki łuk lufą blasterowego karabinu. Kiedy skończył, każdy
cel został przynajmniej raz trafiony. Zupełne jatki. Norys popatrzył na Qorla, a na jego
wargach pojawił się pełen zadowolenia uśmieszek.
- Jak myślisz, staruszku, ile czasu muszę jeszcze wprawiać się w celowaniu? - zapytał.
- Tyle, żebyś nie pozabijał własnych ludzi, którzy także wezmą udział w wyprawie -
odparł stary pilot.
Norys wzruszył ramionami.
- Czasami trzeba poświęcić to i owo, jeżeli zależy nam na wykonaniu zadania. -
Odwrócił głowę i popatrzył na cele. - Jeżeli chcesz znać moje zdanie, cena nie wydaje mi się
zbyt wygórowana.
Rzucił rozładowany karabin w stronę Qorla, który pochwycił go w locie, posłużywszy
się zdrową ręką.
Będzie z nim kłopot - pomyślał. - Poważny kłopot.
ROZDZIAŁ 10
Gwiazdy płonęły wysoko na nocnym niebie podobne do miliardów rozżarzonych do
białości węgli, błyszczących na powierzchni marmurowej czarnej płyty. Jacen, Jaina i Tenel
Ka już dawno udali się na spoczynek, ale Lowie jakoś nie mógł zasnąć. Siedząc wygodnie jak
na grzędzie w rozwidleniu potężnych konarów górnej werandy, wsłuchiwał się w kipiące
wokół niego dźwięki latających owadów i nocnych stworzeń przemykających po gałęziach.
Od czasu do czasu wpatrywał się również w okno komnaty siostry.
Sirra nadal się upierała, że pragnie powtórzyć wyczyn brata, który sam zmierzył się z
kwiatem syreniowca. Lowie nie potrafił wyperswadować jej, żeby tego nie czyniła. Obawiał
się, że Sirra wymknie się cichaczem i nie mówiąc nikomu, wyruszy na niebezpieczną
wyprawę... podobnie jak uczyniła Raaba. Na razie jednak nic nie wskazywało na to, żeby
siostra chciała zrobić coś tak nierozważnego.
Ponieważ wojskowi przywódcy Nowej Republiki polecili przyspieszyć tempo
produkcji skomplikowanych elementów, rodzice Lowiego i Sirry dobrowolnie oświadczyli, że
będą pracowali na nocną zmianę w zakładzie, w którym wytwarzano komputerowe
podzespoły. Kallabow i Mahraccor byli zatrudnieni od dawna w fabryce, wykonując może
nieco monotonną, ale sprawiającą im dużo satysfakcji pracę, i nie mogli zrozumieć, dlaczego
żadne z ich dzieci nie chciało podążyć w ich ślady.
Zwłaszcza Sirra uwielbiała stawiać czoło niebezpieczeństwom i przeżywać przygody.
Czasami sama stwarzała kłopotliwe sytuacje, ilekroć uznawała, że życie staje się zbyt
monotonne i nudne.
Światło w jej oknie migotało jak ciepły ognik, od czasu do czasu przesłaniany przez
ciemne liście. Za oknami siostry i na różnych platformach, jakich wiele znajdowało się w
dzielnicy mieszkaniowej Wookiech, wisiały małe świecące siatkowe klatki - pojemniki
wypełnione wydzielającymi słodką woń substancjami. Okazywały się one nieodpartymi
przynętami, wabiącymi roje mikroskopijnych świecących owadów zwanych fospchłami.
Wywieszenie klatki za okno sprawiało, że chmary nieszkodliwych fosforyzujących owadów
oblepiały klatkę, próbując przedostać się do środka. Stanowiły one źródło naturalnego,
darmowego i nie zanieczyszczającego środowiska światła.
Siedząc pod baldachimem świecących gwiazd, młody Wookie przyglądał się, jak cień
Sirry raz po raz przesłania oświetlone okno. Wyglądało to, jakby zaniepokojona siostra
przechadzała się po komnacie, ale, prawdę mówiąc, od dłuższego czasu Lowie jej nie widział.
Pomyślał, że zapewne Sirra stara się zasnąć.
Mimo iż miał niejasne przeczucie, że dzieje się coś złego, uwielbiał siedzieć wysoko
nad ziemią i oddawać się rozmyślaniom w kojących ciemnościach nocy. Cieszył się, że może
być znów w domu na rodzimym Kashyyyku. Zaczerpnął głęboki haust przesyconego wonią
drzew świeżego powietrza i zaczął ćwiczyć technikę relaksacyjną Jedi, stopniowo pozwalając
odprężyć się mięśniom, napiętym jak postronki...
…I nagle podskoczył na wysokość metra, kiedy poczuł, jak w jego szyję wpijają się
zimne pazury. Opadł na konar, potknął się, ale natychmiast odwrócił, co było jednym z
błyskawicznych odruchów, z których słynęli Wookie.
Sirra, zanosząc się bezgłośnym śmiechem, przeszła przez poręcz i zeskoczyła na
werandę, a później schowała pazury i pochwaliła brata za szybkość reakcji. Oświadczyła, że
dopiero teraz jest przekonana, iż kiedy wyruszy na niebezpieczną wyprawę, będzie mógł jej w
czymś pomóc. Lowie zaryczał, próbując opanować zwiększone wydzielanie adrenaliny.
Zapytał siostrę, czy jej niespodziewana napaść miała na celu jedynie wypróbowanie
szybkości jego odruchów.
Sirra spoważniała i spuściła głowę. Zamierzała udowodnić bratu, że gdyby chciała,
potrafi wymknąć się z pokoju, nie zauważona przez nikogo, i że Lowie nie będzie mógł
uczynić nic, by jej w tym przeszkodzić. Później popatrzyła na brata i obiecała, że nie wyprawi
się bez niego.
Młody Wookie ponownie usiadł na poręczy i zapatrzył się w gwiazdy. Burknął coś na
temat tego, że czasami siostra ucieka się do dziwacznych metod, pragnąc podkreślić wagę
własnych argumentów.
Sirra zamruczała, dziękując za wyszukany komplement, a potem usadowiła się
wygodnie u boku brata.
Lowie chrząknął, gdyż nie był pewien, czyjego uwaga powinna zostać potraktowana
jako pochwała, ale sam fakt, że Sirra była zadowolona, przemawiał do niego silniej niż
wszelkie słowa. Siostra chlubiła się tym, że jest inna, podobnie jak ceniła to sobie jej
przyjaciółka, Raaba...
Jakby wyczuwając, w jakim kierunku biegną jego myśli, Sirra zaczęła rozmowę na
temat Raaby. Pamiętała, że porośnięta ciemną sierścią, szczupła koleżanka także uwielbiała
spoglądać na gwiazdy. Nawet kiedy obie Wookie były jeszcze bardzo młode, wymykały się w
nocy i potrafiły całymi godzinami wpatrywać się w niebo.
Raaba nie powinna była zginąć, warknął Lowie. Wyruszając sama, niepotrzebnie
ryzykowała.
Sirra zaryczała, że Lowie podjął kiedyś takie samo ryzyko.
Przyznał siostrze rację. Tak, rzeczywiście zachował się jak głupiec.
Siostra odpowiedziała mu szorstkim tonem. Czy gdyby miał to zrobić jeszcze raz,
postąpiłby inaczej? Czy raczej wyprawiłby się z przyjacielem?
Lowie kiwnął głową, szybko potakując. Sirra nie odpowiedziała, ale nawet w
ciemnościach nocy młody Wookie zauważył, że jej sierść zjeżyła się na znak niedowierzania.
Po dłuższej chwili jednak siostra westchnęła, a potem pokręciła głową.
Po kolejnej chwili milczenia wyjawiła bratu, jak bardzo Raaba go podziwiała i jak
pragnęła zawsze być taka odważna jak Lowie.
Młody Wookie ponownie spojrzał w niebo, na gwiazdy, które Raaba tak bardzo
kochała. Pytająco zaryczał. Kiedy odlatywał z Kashyyyku, aby zacząć naukę w akademii Jedi,
on i Raaba byli zbyt młodzi, żeby chociaż snuć plany o wspólnym spędzeniu reszty życia.
Nadal zresztą, jeżeli pragnął zostać rycerzem Jedi, czekało go mnóstwo pracy... A Raaba
miała własne plany. Sirra także.
Głos jego siostry nagle się załamał. Sirra wydała żałosny jęk, a po nim następny i
następny. Po jakimś czasie przyłączył się do niej Lowie i oboje, siedząc pod baldachimem
świecących gwiazd, okazywali w ten sposób ból po utraconej przyjaciółce.
Po kilku godzinach Lowie poczuł się odprężony bardziej nawet niż gdyby całą noc
smacznie przespał. Doszedł do wniosku, że zawdzięcza ten stan chwilom spędzonym w
towarzystwie siostry.
Jego rozmyślania przerwał chrapliwy głos Sirry, która zapytała o jego przyjaciół Jedi.
Siostra chciałaby się dowiedzieć, czy gdyby zginął, także okazywaliby ból po nim, podobnie
jak uczyniła to ona i Lowie po utracie Raaby.
Młody Wookie z emfazą kiwnął głową, a Sirra oświadczyła, że brat ma szczęście, iż
udało mu się znaleźć takich przyjaciół.
Zachęcony zachowaniem siostry, Lowie poprosił, żeby powiedziała coś więcej na
temat planów, jakie snuła wspólnie z Raaba.
Sirra nie odzywała się tak długo, iż zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem znów nie
uraził jej albo nie rozdrapał jakiejś starej rany. W końcu siostra opowiedziała, jak ona i Raaba
chciały zostać pilotami i galaktycznymi podróżnikami. Z początku zamierzały pracować na
pokładach gwiezdnych frachtowców, do czasu, aż zarobią dostatecznie dużo kredytów, aby
mogły kupić własny statek. Później planowały wyruszyć nim i zająć się badaniem różnych
planet. W ten sposób mogłyby zostać bogatymi kupcami. Sirra sapnęła, wybuchając gorzkim
śmiechem: Raabie marzyło się nawet, że obie mogłyby się wsławić odkryciem nowych
gwiezdnych szlaków wiodących przez nadprzestrzeń.
Lowie odniósł wrażenie, że sierść jeży mu się z przerażenia. Zwrócił uwagę, że takie
zajęcie byłoby bardzo niebezpieczne.
Sirra z przymusem się uśmiechnęła i zauważyła, że niebezpieczeństwa nigdy nie
odstraszały Raaby. Rozłożyła ręce, po czym wyznała, że nie zamierza już zostać
międzygwiezdną podróżniczką. A przynajmniej nie teraz, gdy przyjaciółka zginęła. Nie
wiedziała wprawdzie, co pragnie robić, ale była pewna, że nie chce zostać na Kashyyyku.
Na chwilę umilkła i wpatrzyła się w gwiazdy. Lowie podążył za jej spojrzeniem.
Zastanawiał się, czy Sirra wyobraża sobie pośród gwiazd Raabę, badającą systemy gwiezdne i
przeżywającą niezwykłe przygody, o których obie zawsze tak marzyły.
Sirra westchnęła. Powiedziała, że strata przyjaciółki boleśnie ją dotknęła.
Lowie uzmysłowił sobie, jak łatwo było traktować przyjaciół - i rodzinę - jak coś
oczywistego. Dotychczas nie wyobrażał sobie, że siostra może czuć się taka samotna.
Okazując wahanie, Sirra zapytała, czy nie zechciałby spędzić z nią tego dnia, podczas
gdy Chewbacca i Jaina będą nadal zajęci majstrowaniem we wnętrzu „Ścigacza Cieni”.
Pamiętając o dręczącym go przeczuciu, że może wydarzyć się coś złego, Lowie z
ochotą wyraził zgodę.
ROZDZIAŁ 11
Promienie słońca rozpraszały ostatnie kłęby porannej mgły, wciąż jeszcze wiszącej
nad wierzchołkami gigantycznych wroszyrów. Mimo to czterech silnie umięśnionych
Wookiech bez wahania kierowało się w stronę wieży kontrolnej górującej nad kompleksem
zabudowań ośrodka przemysłowego, w którym wytwarzano komputerowe podzespoły.
Wyglądali zupełnie jak inni Wookie, odziani w przepisowe stroje, jakie nosili
pracownicy fabryki. Wszyscy byli wysocy, silnie zbudowani i nie mieli broni, którą dałoby
się zauważyć. Nowo przybyli wcisnęli prawidłową kombinację klawiszy, będącą kodem
umożliwiającym dostęp, i stanęli u stóp pilnie strzeżonej wieży wznoszącej się ponad innymi
drzewnymi platformami. Przybywali dokładnie o tej porze, kiedy powinni się pojawić
pracownicy ośrodka kontroli lotów, przychodzący na ranną zmianę.
Kiedy okazali karty identyfikacyjne na wartowni kontrolnej wieży, musieli przejść
przez elektrostatyczne pole usuwające zanieczyszczenia z materiału ich kombinezonów.
Sylwetki wszystkich czterech Wookiech, poddane działaniu niewidocznych ładunków
elektrycznych, na ułamek sekundy zamigotały, ale po chwili znów przybrały poprzednie
kształty.
Nikt niczego nie zauważył.
Tymczasem prawdziwi pracownicy, którzy mieli objąć służbę na porannej zmianie,
leżeli ogłuszeni w niewielkim pomieszczeniu służbowym na jednej z niższych platform, gdzie
znajdowały się magazyny. Wookie pełniący służbę, zmęczeni po wielogodzinnym
nadzorowaniu przylatujących do fabryki i opuszczających jej teren statków, cieszyli się, że
już wkrótce zakończą pracę i udadzą się do domów. Z radością podpisali niezbędne protokoły
i przekazali kontrolę nad urządzeniami zmiennikom, którzy burkliwie przejęli służbę,
wydając kilka charakterystycznych dla mowy Wookiech warknięć i pomruków.
Poprzednia załoga opuściła pomieszczenia kontrolnej wieży, pozostawiając wszystkie
komputery, zabezpieczenia, blokady i systemy orbitalnych satelitów obronnych w rękach
nowo przybyłych pracowników.
Jeden z obejmujących służbę Wookiech zatrzasnął drzwi kontrolnej wieży, po czym
wyciągnął ukryty blaster i stopił aparaturę alarmową i urządzenia wykrywające pojawianie się
nieproszonych gości. Trysnęły fontanny iskier, buchnęły kłęby czarnego dymu, a po
pomieszczeniu rozbryznęły się krople metalu i plastiku. Następnie wszyscy czterej pstryknęli
przełącznikami u pasów, wyłączając ukryte w nich generatory maskujących hologramów.
Wizerunki Wookiech zadrżały i zniknęły, ukazując postacie czworga komandosów,
przybyłych z Akademii Ciemnej Strony.
- Holograficzne przebrania działały bez zarzutu - odezwał się Zekk, wygładzając
zmarszczki opancerzonego skórzanego munduru i poprawiając przekrzywioną pelerynę,
ozdobioną szkarłatną lamówką. Był rad, że może być znów sobą.
Stojący przy drzwiach wieży szturmowiec odwrócił się w jego stronę.
- Systemy alarmowe unieszkodliwione - zameldował. - Nie będzie z nimi żadnych
problemów.
Pozostałe dwie członkinie grupy, Siostry Nocy: Tamith Kai i Vonnda Ra, stały,
wpatrzone w ekrany monitorów skomplikowanych systemów komputerowych. Jeżeli chciały
się posługiwać kontrolnymi dźwigniami, musiały wspinać się na palce, gdyż wszystkie panele
umieszczono na wysokości odpowiedniej dla Wookiech. Vonnda Ra wyciągnęła głowę i
pragnąc zapoznać się z systemami, przyglądała się odczytom na ekranach.
Zamyślona Tamith Kai także spoglądała na urządzenia umożliwiające kierowanie
ruchem statków. Z klaśnięciem złączyła palce dłoni, zakończone długimi paznokciami.
- Wszystko musi przebiegać zgodnie z harmonogramem -oznajmiła. - Jeżeli tak się
stanie, możemy być pewni sukcesu.
- Odniesiemy sukces - zapewnił ją Zekk. - Nie zawiodę zaufania, jakim obdarzył mnie
mistrz Brakiss.
Tymczasem Vonnda Ra, która zajęła się dwoma kontrolnymi panelami, przyglądała
się klawiaturom i urządzeniom diagnostycznym. Zadowolona, wyciągnęła z pokrowca u pasa
osłonięte wibroostrze, a potem pstryknęła przełącznikiem, aby uruchomić urządzenie. Słysząc
pomruk włączonego ostrza, zanurkowała pod pulpity konsolet, po czym machnęła nożem w
lewo i w prawo, żeby przeciąć kable zasilające oba panele. Strzeliły snopy oślepiających
iskier, a po chwili z wnętrz urządzeń zaczęły się wydobywać smugi białawego dymu.
Siostra Nocy cofnęła się i machnęła ręką, usiłując odpędzić kłęby gryzących oparów.
Wyprostowała się, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej zadowolonej niż poprzednio.
- Orbitalne systemy obronne Kashyyyku zostały raz na zawsze unieszkodliwione -
oświadczyła.
Zekk kiwnął głową w stronę zniszczonych paneli kontrolnych, a jego zielone oczy
błyszczały.
- Rzeczywiście wygląda na to, że już nigdy nie będą działały - przyznał.
- Ty dowodzisz tą wyprawą, Zekku - przypomniała mu Tamith Kai, wkładając ręczny
komunikator do gniazda w konsolecie urządzenia telekomunikacyjnego. - Czy nie sądzisz, że
najwyższy czas nadać wiadomość mającą zwabić tu smarkaczy Jedi, abyśmy mogli wreszcie z
nimi się rozprawić?
Siostra Nocy wyglądała na zadowoloną z siebie.
Zekk przełknął ślinę, czując, że w jego głowie wirują setki myśli. Wiedział, że ta
chwila nadejdzie i że będzie zmuszony stawić czoło problemowi.
- Czyżbym odnosiła wrażenie, że się wahasz? - warknęła Tamith Kai.
- Nie - odparł młodzieniec. - Staram się tylko znaleźć najlepsze słowa, by powiedzieć
to, co pragnę. Muszę ich zaciekawić, zaniepokoić... i przekonać.
Stanął przed pulpitem konsolety telekomunikacyjnej i korzystając z klawiatury,
wystukał wiadomość i przekazał do urządzenia tłumaczącego, które miało zamienić ją na
słowa właściwego dialektu Wookiech, a później przesłać jako informację o najwyższym
priorytecie do miejsca, gdzie Jacen i Jaina spędzali czas z przyjaciółmi.
Był pewien, że jeżeli użyje odpowiednich słów, bliźnięta pospieszą do kontrolnej
wieży.
Tymczasem Jacen, przebywający wysoko na gałęziach drzewa w domu Wookiech,
starał się, jak mógł, aby dotrzymywać kroku przyjaciołom w zręcznościowej grze
komputerowej, prowadzonej w bardzo szybkim tempie. Mimo to pozostali gracze - Lowie,
Sirra i Tenel Ka - reagowali o wiele szybciej niż on na zmiany sytuacji zachodzące na
holograficznej planszy. Jaina wyszła z Chewbaccą, by jak zwykle naprawiać uszkodzone
podzespoły „Ścigacza Cieni”.
Przyjaciele siedzieli po czterech stronach kwadratowej kontrolnej płyty. Każde
trzymało jedną dłoń na niewielkiej elastycznej dźwigni z czujnikami, za pomocą której
zmieniali położenie miniaturowych wizerunków gwiezdnych maszyn. W przestrzeni ponad
planszą toczyła się walka, będąca odzwierciedleniem bitwy, która zakończyła się
zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci.
Lowie i Sirra kierowali ruchami szybkich myśliwców typu X, podczas gdy Jacen i
Tenel Ka musieli zadowolić się pilotowaniem starszych i wolniejszych maszyn typu Y,
osłaniających X-skrzydłowce. Sterujący grą komputer czynił, co było w jego mocy, by
kierować ogniem laserowych działek symulowanych imperialnych myśliwców typu TIE, raz
po raz atakujących maszyny Rebeliantów. W dodatku od czasu do czasu w przestworzach
pojawiały się potężne śmiercionośne smugi strzałów turbolaserowych dział, umieszczonych
na pokładzie Gwiazdy Śmierci.
Jacen dobrze radził sobie z celowaniem i strzelaniem. Bliźnięta często posługiwały się
poczwórnymi sprzężonymi działkami „Sokoła Tysiąclecia”, by polować na bryły złomu
zaśmiecające przestworza wokół Coruscant. Lowbacca i jego siostra mieli jednak większą
wprawę, jeżeli chodziło o branie udziału w skomplikowanych komputerowych grach, a Tenel
Ka, jak przystało na młodą wojowniczkę z Dathomiry, słynęła z błyskawicznych odruchów.
Jacen przesunął palcami po czujnikach dźwigni, zmieniając kierunek lotu swojego
myśliwca typu Y. Mimo to imperialna maszyna typu TIE nie przestawała trzymać się
niebezpiecznie blisko ogona jego myśliwca, gdzie znajdowały się osłony obu silników.
Chłopiec postanowił wprowadzić maszynę w lot nurkowy.
- Hej, odczep się od mojego ogona! - krzyknął.
Wskutek najzwyklejszego przypadku, myśliwiec typu TIE natknął się na jedną z
turbolaserowych błyskawic wystrzelonych z pokładu Gwiazdy Śmierci, dzięki czemu Jacen
mógł przez chwilę odetchnąć.
Starając się odwrócić uwagę pozostałych graczy od zmiennego szczęścia, z jakim
toczył symulowaną bitwę, chłopiec uciekł się do najbardziej oczywistego sposobu.
Korzystając z wolnej chwili między zwrotami, nurkowaniem i strzelaniem, postanowił
opowiedzieć jakiś dowcip.
- Hej, czy wiecie, jaki dźwięk wydają dwaj Whiphidzi, kiedy się całują? - zapytał.
- Ani nie widziałam, ani nie słyszałam żadnego Whiphida - oznajmiła Tenel Ka.
- Pan Lowbacca stanowczo oświadcza, że nawet nie chce słyszeć tego dźwięku -
odezwał się Em Teedee.
- Dajcie spokój! - żachnął się chłopiec. - To dowcip. Czy wiecie, jaki dźwięk wydają
dwaj Whiphidzi, kiedy się całują? - Odczekał sekundę, po czym uniósł jedną brew. - Oj!
Tenel Ka sprawiała wrażenie zakłopotanej. Lowbacca warknął, ale Sirra zaskarbiła
sobie dozgonną wdzięczność Jacena, głośno sapiąc, co u Wookiech było odpowiednikiem
wybuchu śmiechu. Dopiero po dłuższej chwili zwiększyła prędkość swojego holograficznego
X-skrzydłowca, tak że prześcignęła myśliwiec pilotowany przez Jacena.
Chłopiec zauważył, że w stronę jego maszyny typu Y szybują cienkie zielone sztychy
laserowych strzałów, ale w ostatniej chwili zmienił kierunek lotu i uniknął trafienia. Dostrzegł
jednak, że zbliża się kolejna imperialna jednostka, która strzelając celnie raz po raz powoduje
coraz większe uszkodzenia. Nagle miniaturowy holograficzny myśliwiec typu TIE zamienił
siew ognistą kulę, pełną rozprzestrzeniających się rozżarzonych szczątków. Jacen zorientował
się, że tym razem uratowała go Tenel Ka, która pospieszyła z odsieczą jego ostrzeliwanej
maszynie.
- Wyraźnie potrzebowałeś pomocy, Jacenie - powiedziała.
- To prawda - przyznał chłopiec. - Dziękuję.
Oboje lecieli teraz obok siebie, podążając śladami mknących jak błyskawice X-
skrzydłowców, pilotowanych przez Lowiego i Sirrę. Ich maszyny zbliżały się do celu, którym
był niewielki szyb wentylacyjny, jakby czekający na przyjęcie protonowych torped. Pociski
powinny rozerwać na kawałki zbudowaną przez wielkiego moffa Tarkina śmiercionośną
bojową stację...
W pomieszczeniu rozległ się nagle melodyjny kurant komunikatora, zwiastujący
pojawienie się niezwykle ważnej wiadomości. Sirra wyciągnęła rękę i zatrzymała grę, dzięki
czemu nad symulacyjną planszą znieruchomiały wszystkie miniaturowe wizerunki
gwiezdnych maszyn. Lowie pospieszył, by odebrać pilną informację. Popatrzył na ekran
komunikatora, na którym pojawiły się słowa sygnału, po czym zamrugał powiekami.
Kiedy zaryczał na znak, że dzieje się coś złego, Jacen i Tenel Ka także pospieszyli w
stronę odbiornika.
- Panie Lowbacco, co się stało? - odezwał się Em Teedee. - Proszę pozwolić mi
zapoznać się z tą informacją. Jak mogę zająć się tłumaczeniem, skoro nawet nie daje pan mi
jej przeczytać?
Lowie przycisnął guzik. Obwody komunikatora przetłumaczyły wiadomość, a na
ekranie pojawiły się słowa w basicu.
- To tylko część - stwierdził Jacen czując, że krew w jego żyłach przyjmuje
temperaturę lodu. - Ktoś zakłócił nadawanie sygnału.
- Wygląda na coś poważnego - zauważyła Tenel Ka.
- Pilne... - zaczął czytać chłopiec. - Ranni w fabryce komputerowych podzespołów...
potrzebujemy pomocy... przybywajcie jak najszybciej. My... - Jacen zmarszczył brwi. - Ale
kto ją wysłał? Kto może być nadawcą?
- Została skierowana tu, do tego domu - oznajmiła Tenel Ka. - Ktoś chciał, żebyśmy
właśnie myją odebrali.
- Przecież tylko Jacen i Chewbacca wiedzieli, gdzie przebywamy - odparł Jacen. - A
oni udali się, by naprawiać „Ścigacz Cieni”, na jedno z lądowisk, a nie do fabryki, gdzie
produkuje się komputerowe podzespoły.
- Możliwe, że zmienili plany - zauważyła Tenel Ka.
Sirra zawyła i niemal w tej samej chwili rozległ się przeciągły ryk Lowiego.
- O rety - odezwał się piskliwie miniaturowy android-tłumacz. - W fabryce
przebywają przecież rodzice pana Lowbaccy i pani Sirry.
- Nie wolno nam zlekceważyć tej wiadomości - oświadczyła Tenel Ka. - Musimy tam
pójść i przekonać się, o co chodzi. To jest fakt.
- Masz rację - poparł ją Jacen.
Lowie wcisnął kilka guzików, umieszczonych na panelu kontrolnym komunikatora.
Powtórzył tę czynność kilka razy, by w końcu, dając upust frustracji, uderzyć pięścią w
obudowę urządzenia.
- Pan Lowbacca oświadcza, że nie może wysłać odpowiedzi - odezwał się Em Teedee.
- Prawdopodobnie uszkodzeniu uległ odbiornik znajdujący się na terenie fabryki. Tamto
urządzenie nie odbiera żadnych sygnałów przekazywanych z zewnątrz.
Lowie ryknął do siostry, aby wezwała najszybszego pociągowego bantha, jakiego
znajdzie w okolicy, a sam przypiął do pasa rękojeść świetlnego miecza. To samo uczynili
Jacen i Tenel Ka, przygotowując się na najgorsze. Wszyscy wybiegli z pomieszczenia domu,
urządzonego na wierzchołku ogromnego drzewa.
W odpowiedzi na gorączkowe wezwanie Sirry, do platformy przyczłapał kudłaty
banth. Sullustański poganiacz, który przykucnął na szerokim karku bestii, sprawiał wrażenie
znużonego wielogodzinną pracą. Kiedy jednak oboje Wookie, obnażywszy długie kły,
głośnym rykiem oświadczyli, że chodzi o ratowanie życia, podobna do wielkiej myszy istota
natychmiast się ocknęła. Jacen wspiął się na siedzenie i wyciągnął rękę do Tenel Ka na znak,
że chce jej pomóc. Wojowniczka zgodziła się bez wahania. Sirra i Lowie wskoczyli na grzbiet
wielkiej bestii i banth ruszył w stronę fabryki.
- To stworzenie może przecież iść szybciej! - krzyknął Jacen. - Kiedy przebywałem na
Tatooine, widziałem, jak spłoszone banthy gnały na złamanie karków.
Lowie szczeknął, wydając polecenie poganiaczowi. Sullustanin przynaglił
wierzchowca do pośpiechu. Po chwili cała drzewna autostrada drżała, pobudzana rytmicznym
łomotem kopyt zwierzęcia.
Najeżone lufami śmiercionośnej broni satelity obronne, wiszące wysoko nad
Kashyyykiem, zaprojektowano w taki sposób, żeby mogły niszczyć jednostki atakujących
wrogów. Kiedy jednak w przestworzach nad planetą pojawił się zamaskowany wahadłowiec,
którego załoga otworzyła wrota hangaru, by uwolnić eskadrę myśliwców typu TIE, satelity
obrony orbitalnej pozostały ciche i nieruchome.
Piloci nieprzyjacielskich maszyn uzbroili pokładowe działka, po czym włączyli
bliźniacze silniki jonowe i utworzywszy zwarty szyk, z przejmującym skowytem skierowali
się ku porośniętej gęstą dżunglą powierzchni planety. W pamięciach komputerów już
zapisano szczegółowy plan całej akcji. Piloci imperialnych myśliwców chcieli z chirurgiczną
precyzją wyrządzić jak najwięcej szkód w jak najkrótszym czasie. Zamierzali pochwycić łup,
a potem rozpłynąć się w przestworzach.
Czujniki satelitów orbitalnej obrony Kashyyyku zarejestrowały fakt pojawienia się
intruzów. Przekazały informację, po czym przygotowały się do odbioru sygnału, jaki powinny
otrzymać ze znajdującej się na terenie zakładów przemysłowych kontrolnej wieży. Śledziły
tory lotu nieprzyjacielskich maszyn, ale nie otrzymały polecenia przesłania energii do
systemów uzbrojenia ani rozkazu otwarcia ognia. Planeta zachowywała milczenie. Lufy
działek obronnych satelitów nie obudziły się do życia.
Mimo iż systemy obronne nie powitały ogniem napastników, czujniki nadal
gromadziły informacje o rozwoju sytuacji... na wszelki wypadek, gdyby ktoś na Kashyyyku
przeżył po ataku imperialnych najeźdźców.
Kiedy zmęczony banth w końcu dotarł przed bramę fabryki, w której wytwarzano
skomputeryzowane urządzenia, Lowie, Sirra, Tenel Ka i Jacen zeskoczyli z grzbietu i
pospieszyli w stronę wejścia.
Wysoki, wrzecionowaty android-przewodnik stał nieruchomo, jakby przyklejony do
ściany. Ujrzawszy nieoczekiwanych przybyszów, odłączył się od urządzenia zasilającego i
pospieszył w stronę grupy nieznajomych. Przyjął postawę obronną, pamiętając o tym, że o tej
porze nie spodziewał się żadnych gości.
- Stać! - powiedział.
- Gdzie zdarzył się ten wypadek? - zawołał Jacen. - Musimy dostać się do fabryki.
- Przybywamy w odpowiedzi na wezwanie o ratunek - wyjaśniła Tenel Ka.
Lowie i Sirra zaczęli ryczeć jedno przez drugie, licząc na to, że android-przewodnik
szybciej zrozumie słowa wypowiadane w dialekcie Wookiech niż w basicu.
- Nie przekazano mi informacji o żadnym wypadku - oświadczył automat. Jego długie
ręce zwisały po bokach jak kołyszące się metalowe pręty.
- Musiał się jakiś wydarzyć - upierał się Jacen. - Otrzymaliśmy wiadomość obdarzoną
najwyższym priorytetem, by natychmiast przybyć do fabryki.
- Sprawdzam - odezwał się android-przewodnik, po czym umieścił jeden z mających
kształt kołków palec w gnieździe najbliższego terminala komputerowego. Na chwilę
znieruchomiał, a potem po jego ekranie przesunęły się błyskawicznie długie rzędy cyfr i liter.
- Czy jesteście pewni, że dysponujecie właściwymi współrzędnymi? - zapytał w
końcu. - Czy mogę zaproponować wam przejrzenie kilku broszur reklamowych?
- A. Aha - odezwała się Tenel Ka, spoglądając poważnie na Jacena. - Możliwe, że
zostaliśmy celowo oszukani.
- Blasterowe błyskawice! - odparł chłopiec. Słysząc dobiegający z góry dziwny
dźwięk, zrozpaczony uniósł rękę, i pokazał na niebo: - Wygląda na to, że ten wypadek
dopiero się wydarzy!
Lowie przekrzywił głowę i obnażywszy długie kły, gniewnie zaryczał.
Z chmur wyłoniła się pierwsza grupa imperialnych maszyn typu TIE. Ich piloci
kierowali się w stronę fabryki komputerowych podzespołów. Lufy nieprzyjacielskich działek
plunęły laserowym ogniem, nie czekając, aż myśliwce znajdą się nad celem.
ROZDZIAŁ 12
Jaina pomyślała, że prawdziwą przyjemność sprawia jej praca w towarzystwie kogoś,
kto podobnie jak ona kochał mechanizmy i urządzenia. Wyglądało na to, że dziewczyna i
Chewbacca są jedynymi osobami pracującymi w przestronnym hangarze.
Raz po raz przez otwarte wrota wpadały podmuchy chłodnego wiatru. Czując świeże
powietrze i widząc ocean zielonych liści, dziewczyna była rada, że nie zamknęła drzwi.
Przeznaczone do remontowania większych statków pomieszczenie zostało zbudowane na
platformie w koronie jednego z najwyższych drzew, jakie wznosiły się ponad baldachim liści
sąsiednich wroszyrów. Znajdowało się w dość dużej odległości i od dzielnicy mieszkaniowej
Wookiech, i od fabryki, gdzie montowano komputerowe urządzenia.
W ogromnym hangarze panowała na ogół cisza, jeżeli nie liczyć dźwięcznych stuków
i innych odgłosów wydawanych przez narzędzia, jakimi posługiwali się Jaina i Chewbacca,
zajęci naprawianiem „Ścigacza Cieni”. Dziewczyna była tym zachwycona. Uważała, że nic
tak nie koi nerwów jak odprężająca naprawa jakiegoś mechanizmu, połączona z
dopasowywaniem różnych części, tak by stanowiły całość.
Zwłaszcza że „Ścigacz Cieni” był nadal szczytem osiągnięć w swojej klasie.
Kiedy Chewbacca, zajęty czymś pod kadłubem, ryknął i uniósł głowę, zwracając ją w
stronę opuszczonej rampy, Jaina wygramoliła się spod pulpitu panelu kontrolnego, gdzie
pracowała, i krzyknęła w odpowiedzi:
- Niezupełnie zrozumiałam, o co ci chodziło, Chewie. Jakiego narzędzia potrzebujesz?
Obok krawędzi metalowej pochylni pojawiła się wielka kudłata głowa Wookiego i
Chewbacca pokazał, jaki przyrząd jest mu potrzebny.
- Prawie skończyłam - oznajmiła dziewczyna, przenosząc pojemnik z narzędziami w
miejsce, do którego mógł dosięgnąć Wookie. - Resztę zrobię, posługując się kieszonkowym
zestawem uniwersalnym.
Skończyła pracę, umocowała płytę czołową na poprzednim miejscu, a potem zeszła po
rampie pod kadłub statku, gdzie Chewbacca czyścił lśniące podbrzusze wahadłowca z resztek
smaru. Burknął coś, co zabrzmiało jak pytanie.
- Zapewne pytałeś, czy nie jestem głodna? - odezwała się Jaina, starając się zrozumieć
słowa mowy Wookiech. Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. - Jasne! Naprawianie
automatycznych urządzeń hamujących zawsze sprawia, że czuję niesamowity apetyt.
Lowie ponownie warknął, a później rozłożył szeroko ręce i wzruszył ramionami.
- No, to na co jeszcze czekamy? - chichocząc, zinterpretowała jego słowa dziewczyna.
- Sama nie mogłabym wyrazić tego dosadniej. - Po chwili usłyszała cichy pomruk, podobny
do oddalonego huku grzmotu, i ponownie zachichotała. - Czy to twój żołądek, Chewie? -
zapytała. - Musisz być naprawdę bardzo głodny.
Chewbacca jednak nagle umilkł i przekrzywił głowę, jakby nasłuchiwał. Zmrużył
błękitne oczy. Po chwili ten sam dźwięk się powtórzył, ale tym razem towarzyszyły mu
stłumione odgłosy wybuchów, podobnych do trzasków blasterowych błyskawic trafiających
jakieś cele. Pojawiło się także basowe ni to brzęczenie, ni to zawodzenie, którego źródła Jaina
nie potrafiła określić.
- To chyba coś na zewnątrz hangaru - odezwała się niepewnie. - Nie mam pojęcia, co
to może...
Chewbacca uniósł rękę, nakazując jej, by zachowała ciszę. Po chwili krótko szczeknął
i puścił się biegiem w stronę otwartych wrót hangaru. Jaina pobiegła za nim. Stanęli na progu
i spojrzeli na ocean zielonych liści i brązowych gałęzi, widoczny nisko w dole pod wielką
platformą. Potężne konary utrzymywały platformę na poziomie o wiele wyższym niż
wierzchołki pobliskich drzew rosnących w gęstej dżungli.
Spoglądając w zamglone niebo, Jaina nie miała trudności z identyfikacją
nakładających się na siebie dźwięków. Słyszała odgłosy eksplozji, huki blasterowych
wystrzałów i wyraźny skowyt silników gwiezdnych statków.
- Myśliwce typu TIE! - wykrzyknęła. - Co robią tu imperialne maszyny? I do czego
strzelają?
Zaniepokojona, popatrzyła na Chewbaccę.
Wookie wyciągnął rękę w kierunku, skąd dobiegały dźwięki. Szczeknął krótko,
wyjaśniając, że chodzi o zakłady, w których są montowane komputerowe podzespoły.
Jaina jęknęła.
- To musi być sprawka Drugiego Imperium. Ale nigdy się nie spodziewaliśmy, że
zaatakują właśnie Kashyyyk!
Rozgniewany Wookie przeciągle zaryczał. Tym razem Jaina natychmiast zrozumiała,
co chciał powiedzieć.
- Wiem. Musimy tam się udać. Spróbujmy wezwać pomoc. Gdzie znajduje się
najbliższy komunikator?
Wookie skoczył do panelu urządzenia zawieszonego na ścianie obok wrót hangaru.
Nacisnął guzik i przeciągle zaryczał, ogłaszając alarm. Jaina jednak odwróciła się jak
użądlona, kiedy usłyszała narastający jęk uruchamianych silników.
- A to co znowu?
Jęk wydobywał się z kadłuba „Ścigacza Cieni”. Chewbacca i Jaina wymienili
zaniepokojone spojrzenia, po czym puścili się biegiem ku smukłemu wahadłowcowi, który
niedawno naprawiali. Przez transpastalową szybę iluminatora sterowni Jaina ujrzała
niewysoką kobietę o falujących brązowych włosach, odzianą w błyszczący strój z gadziej
skóry. Siostrę Nocy.
- Skąd ona się tam wzięła? - zawołała. - Hej, chyba chce porwać wahadłowiec!
Silniki „Ścigacza Cieni” napełniły cały hangar dźwiękiem podobnym do tego, jaki
wydają miliony fruwających owadów. Zawodzenie ucichło, po chwili znów zabrzmiało, ale w
następnej sekundzie silniki zakrztusiły się i umilkły. Twarz siedzącej w sterowni Siostry Nocy
wykrzywiła się z wściekłości, a z oczu strzeliły błyskawice. Na kremowobrązowej skórze
pojawiły się jaśniejsze cętki.
Jaina spoglądała w górę, mniej więcej tak samo rozgniewana.
- Musimy ją powstrzymać - oświadczyła.
Chewbacca zanurkował pod kadłub statku, skąd po chwili dobiegło jego uspokajające
warknięcie.
- Jesteś pewien, że nie poleci? - zapytała Jaina. - Skąd to wiesz?
Nie przestając grzebać we wnętrzu otwartego panelu umożliwiającego dostęp do
urządzeń sterujących pracą silników, Chewbacca zaryczał i trącił stopą część urządzenia,
leżącą na posadzce hangaru. Jaina natychmiast rozpoznała główny motywator, który Wookie
wyciągnął do naprawy.
Bez tego urządzenia „Ścigacz Cieni” nie mógł wystartować ani tym bardziej polecieć.
Przeraźliwy skowyt uruchamianych silników zabrzmiał ponownie. Chewbacca zawył.
Rozległ się stłumiony huk i silniki zamilkły, a z wnętrza panelu kryjącego urządzenia
sterujące ich pracą trysnęły iskry. Wookie wyskoczył spod kadłuba.
W następnej chwili Jaina usłyszała pomruk opadającej rampy. Zanim jednak wbiegła
na pokład, aby stawić czoło niedoszłej porywaczce, Siostra Nocy zeskoczyła na płytę hangaru
i zwróciła się w stronę dziewczyny i Chewbaccy. Jaina pomyślała, że rozpoznaje w rysach
twarzy kobiety coś znajomego: jakieś lodowate piękno zmieszane z niepohamowanym
gniewem.
Chewbacca wyzywająco zaryczał i natychmiast niewysoka wojowniczka odwróciła się
w stronę Wookiego. Spojrzała na niego z groźnym błyskiem w oczach.
- Przybyłam odzyskać swoją własność - oświadczyła. - Postąpisz jak głupiec, jeżeli
staniesz na mojej drodze. „Ścigacz Cieni” należy do mnie.
- A więc ty jesteś tą Siostrą Nocy, Garowyn - odezwała się Jaina. - Tenel Ka i wujek
Luke opowiadali mi o tobie.
Wiedźma z Dathomiry zwróciła oczy na Jainę, a na jej twarzy odmalował się niesmak,
jakby kobieta połknęła nagle coś kwaśnego.
- Dlaczego nie jesteś teraz w fabryce razem z przyjaciółmi, smarkulo Jedi? - warknęła.
- W fabryce? - powtórzyła dziewczyna, niczego nie rozumiejąc. - Z jakiego powodu
moi przyjaciele mieliby być teraz w fabryce?
- To nieważne - odparła Garowyn. - I tak nie możecie zrobić nic, by im pomóc. -
Uniosła ręce nad głowę, jakby chciała coś rzucić, chociaż nie trzymała w dłoniach żadnego
przedmiotu. -Zaraz skończę z wami tu i teraz. - Roześmiała się. - Nie macie żadnej szansy.
Chewbacca obnażył długie kły i naprężył mięśnie, jak gdyby przygotowywał się do
skoku.
Nagle Jaina, która dopiero teraz zrozumiała znaczenie poprzednich słów Siostry Nocy,
krzyknęła:
- Musimy pomóc naszym przyjaciołom, Chewie! Zostawmy jaw spokoju!
Zanurkowała pod kadłub „Ścigacza Cieni”, licząc, że zdoła dotrzeć do drzwi windy,
którą mogli zjechać na dół, na główny poziom drzewnego miasta Wookiech.
- Nawet nie myślcie o ucieczce! - krzyknęła wiedźma z Dathomiry.
Jedna z ogromnych drewnianych skrzyń, wypełniona częściami zamiennymi do
silników gwiezdnych statków, uniosła się w powietrze i poszybowała w stronę Chewiego.
Uderzyła go w plecy, wskutek czego rosły Wookie runął na kolana, a potem z głośnym
jękiem, pełnym bólu i zdumienia, rozciągnął się na płytach posadzki.
Garowyn stała obok opuszczonej rampy „Ścigacza Cieni”. Oparła dłonie na biodrach,
okrytych opancerzonymi łuskami stroju z gadziej skóry. W mrocznych głębinach jej oczu
zaczynały błyskać ogniki, podsycane przez ciemną stronę. Posługując się Mocą, wiedźma
szykowała się do uniesienia w powietrze następnych ciężkich przedmiotów, złożonych pod
ścianami wielkiego hangaru.
Jaina krzyknęła, kiedy ujrzała, że druga masywna drewniana skrzynia unosi się i
kieruje w okolice jej głowy. Odruchowo skorzystała z energii Mocy, by odepchnąć ją na bok.
Przez głowę dziewczyny przemknęła niesamowita myśl, że podobne ćwiczenia wykonywała,
kiedy była więziona na pokładzie Akademii Ciemnej Strony. Przeraziła się, kiedy ujrzała, że
Siostra Nocy zaczyna rzucać w nich beczkami, masywnymi sworzniami, młotkami,
metalowymi płytami poszycia kadłubów gwiezdnych maszyn, hydraulicznymi kluczami i
wszystkimi innymi ciężkimi przedmiotami, jakie znalazły się w zasięgu jej wzroku. Poczuła
jeszcze większe przerażenie, kiedy uświadomiła sobie, że niewysoka wiedźma czyni to
wszystko bez widocznego wysiłku, nie poruszając żadnym mięśniem.
Tymczasem Chewbacca, któremu udało się uwolnić spod szczątków ciężkiej skrzyni,
usiłował schronić się za szkieletem częściowo rozmontowanego kadłuba gwiezdnego
skoczka. Ujrzawszy to, Garowyn posłała w ślad za nim następną porcję ciężkich i ostrych
przedmiotów.
Starając się zmieniać tory lotu pocisków szybujących ku niej i Chewbacce, Jaina
ukryła się za jedną ze skrzyń, po czym postanowiła się skupić. Mimo grożącego jej
niebezpieczeństwa, usiłowała wysyłać myślowe palce Mocy, żeby nawiązać kontakt z
Jacenem, Tenel Ka i Lowbaccą.
Z pękniętego pojemnika wyciekało zanieczyszczone chłodziwo. Po chwili na
posadzce hangaru utworzyła się spora kałuża, a w powietrze ulatywały obłoki cuchnących
oparów. Jaina czuła złość, że dotychczas była zdolna jedynie reagować na bieg wydarzeń.
Zbyt zajęta obroną przez atakami, nie miała czasu na ułożenie żadnego planu.
Mimo iż Chewbacca nie dysponował umiejętnościami Jedi, nie zamierzał pozostawać
nieruchomym celem. Wyciągnąwszy długie kosmate ręce, odskoczył od kadłuba gwiezdnego
skoczka. Uniósł nad głowę ciężką drewnianą skrzynię i rzucił w ten sposób, żeby zderzyła się
w powietrzu z wypełnionym płynnym smarem wiadrem, ciśniętym w niego przez Siostrę
Nocy. Opalizująca ciecz wylała się z kubła i rozprysnęła po płytach posadzki wokół Jainy i
Garowyn. Widząc to, Chewie sięgnął po porzucony pojemnik z narzędziami. Kilkoma
długimi susami pokonał odległość dzielącą go od „Ścigacza Cieni”, po czym ukrył się w jego
cieniu.
- Powiedzcie, co zrobiliście z moim statkiem - zaskrzeczała Garowyn, kierując
strumień lecących pocisków w stronę Jainy. - W jaki sposób mogę go naprawić?
Masywna skrzynia, dotychczas służąca dziewczynie za kryjówkę, zaczynała
trzeszczeć i pękać, bombardowana ciężkimi przedmiotami. Po chwili z grzechotem posypały
się z niej we wszystkie strony zapasowe cyberbezpieczniki. Jaina poderwała się do biegu, by
poszukać innego schronienia.
Ciężko dysząc i wykorzystując techniki Jedi, zmieniła tory lotu kilku cięższych
pocisków, a kilka lżejszych odrzuciła na bok. Krople potu spływały jej z czoła do oczu,
utrudniając zdolność koncentracji.
- Został uszkodzony... podczas burzy jonowej - rzekła, zachłystując się powietrzem.
Otarła przedramieniem oczy, by móc lepiej widzieć. - Nigdy nie uda ci się go naprawić.
- W takim razie do niczego nie jesteście mi potrzebni - warknęła wiedźma. - Zaraz się
z wami rozprawię.
Wyciągnęła przed siebie ręce, a między jej palcami zaczęły ze skwierczeniem
przelatywać błękitne błyskawice. Jaina rozpaczliwie szukała sposobu odwrócenia uwagi
kobiety z Dathomiry.
Nagle, jakby znikąd, w powietrzu pojawił się lecący w kierunku głowy Siostry Nocy
miernik impedancji. Po chwili tym samym torem poszybował ciężki klucz hydrauliczny, a po
nim cała garść ciężkich nitów i automatycznie zakleszczających się sworzni. Chewbacca nie
musiał posługiwać się Mocą, żeby ciskać masywnymi przedmiotami.
Tym razem Siostra Nocy uskoczyła w bok, by poszukać kryjówki. Zwróciła oczy na
Wookiego i mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa, wypuściła w jego kierunku skwierczącą
błękitną błyskawicę. Chewbacca, stojący dotychczas obok „Ścigacza Cieni”, zawył i
zanurkował, aby ukryć się za kadłubem.
Odwrócenie uwagi wiedźmy z Dathomiry nie trwało długo, ale Jainie ten czas
wystarczył. Dziewczyna zamknęła oczy i skupiając energię Mocy, wysłała ją w stronę
Garowyn, by odepchnąć wiedźmę pod ścianę.
Zdumiona i kompletnie zaskoczona Siostra Nocy poślizgnęła się w kałuży płynnego
smaru. Ujrzawszy to, Jaina ponownie posłużyła się Mocą, by pchnąć silniej i skierować
ślizgające się po posadzce ciało wiedźmy w stronę wrót hangaru.
- Poddaj się, Garowyn - powiedziała chrapliwie, ciężko oddychając ze zmęczenia. -
Nigdy nie uda ci się porwać „Ścigacza Cieni”.
- Jeszcze nie pokazałam wam, co potrafię! - odkrzyknęła w odpowiedzi Siostra Nocy.
W ostatniej chwili Garowyn uczyniła coś, co wprawiło dziewczynę w zdumienie.
Zamiast starać się zmienić kierunek, w jakim ślizgała się po posadzce ku otwartym wrotom,
wiedźma z Dathomiry pchnęła swoje ciało jeszcze silniej w tę samą stronę. Chewbacca rzucił
się, próbując ją powstrzymać, ale posadzka była zbyt śliska i Wookie nie mógł zdążyć.
Kiedy Garowyn znalazła się na progu, wyciągnęła rękę, by uchwycić przymocowaną
do framugi metalową poręcz. Nie zwalniając, wykorzystała pęd, jaki nadała swojemu ciału.
Wykonała półobrót w powietrzu i wylądowała na tarasie, jakim była obrzeżona platforma
hangaru.
Przez otwarte wrota ze świstem wpadł podmuch chłodnego wiatru. Rozrzucone po
posadzce lżejsze przedmioty z grzechotem potoczyły się pod ścianę, a inne wypadły ze
szczelin w drewnianych skrzyniach i spoczęły obok. Potykając się co krok na śliskiej
posadzce, Jaina pospieszyła do wrót, przez które umknęła Garowyn. Zanim jednak zdążyła
wyjść z hangaru, usłyszała odgłosy zapuszczanego silnika.
- Szybko, Chewie! - krzyknęła. - Musiała mieć ukryty w pobliżu powietrzny śmigacz!
Jaina dotarła do wrót, potykając się, i chwyciła za metalową poręcz framugi, żeby nie
spaść z tarasu w przepaść, na baldachim liści.
Kiedy dostrzegła powietrzny śmigacz, poczuła rozpacz. Maszyna oderwała się od
tarasu platformy, przez sekundę wisiała nieruchomo w powietrzu, a potem obróciła, by
skierować w stronę fabryki komputerowych podzespołów, wciąż jeszcze atakowanej przez
oddziały Akademii Ciemnej Strony.
Chewbacca błyskawicznie skoczył na poręcz tarasu. Ku przerażeniu Jainy, Wookie
zawył, a potem odbił się od poręczy i rzucił w przepaść, w stronę terkoczącego pojazdu
Garowyn, który nie zdążył jeszcze oddalić się od platformy. Rosły Wookie poszybował
łagodnym hakiem, z cichym świstem przecinając powietrze...
…i zacisnął palce porośniętej sierścią silnej ręki na masywnej rurze szkieletu
konstrukcji śmigacza.
Z trudem utrzymując równowagę na tarasie i nie wypuszczając poręczy, Jaina
obserwowała, jak Chewie, Siostra Nocy i śmigacz, wirując w powietrzu, opadają ku morzu
zielonych liści. Ścisnęła silniej poręcz i odruchowo wyciągnęła rękę, by pochwycić
Chewbaccę, ale było za późno na wszelką pomoc.
Kiedy powietrzny śmigacz uderzył o koronę jakiegoś wystającego drzewa, Chewie
puścił rurę i natychmiast odzyskał równowagę. Garowyn, nadal usmarowana chłodzącą
mazią, także zeskoczyła i pochwyciła cieńszą gałąź, żeby nie spaść jeszcze niżej. Chewie
wdrapał się na solidniejszy konar i potrząsnął gałęzią, na której stała Siostra Nocy. Zaryczał,
rzucając wyzwanie.
Z usta Garowyn wydarł się chrapliwy śmiech, bardziej podobny do krakania, a twarz
wiedźmy rozjarzyła się triumfującym uśmiechem. Jaina usłyszała dobrze jej głos nawet z
takiej dużej odległości.
- A więc naprawdę chcesz zginąć, głupcze? - Siostra Nocy wyciągnęła ku Chewbaccę
rękę. Między palcami z głośnym skwierczeniem przeskakiwały błękitne błyskawice. -
Zasługujesz na to po tym, co zrobiliście z moim statkiem!
Wookie, mimo iż bezbronny wobec wyładowania ciemnej strony Mocy, groźnie
warknął.
Zrozpaczona Jaina postanowiła uciec się do jedynej sztuczki, jaka wpadła jej do
głowy. Zmrużyła oczy i skupiła się, po czym uwolniła część własnej energii w taki sposób,
aby za plecami wiedźmy pojawiła się silna zmarszczka Mocy. Liście gałęzi drzewa głośno
zaszeleściły, jakby nagle smagnięte silnym podmuchem wiatru.
Siostra Nocy odwróciła się jak użądlona, gotowa stawić czoło atakującemu ją od tyłu
przeciwnikowi. Odruchowo uniosła rękę na wysokość głowy, jakby chciała zasłonić się przed
nieoczekiwaną napaścią, ale ten ruch sprawił, że poślizgnęła się na gałęzi. Upadła na plecy.
Jaina zachłysnęła się powietrzem, widząc, że głowa kobiety ze stłumionym hukiem
uderza o twarde drewno. Wiedźma zaczęła spadać, koziołkując, a po chwili zniknęła w
gąszczu splątanych gałęzi i konarów.
ROZDZIAŁ 13
Świdrujący uszy skowyt silników imperialnych myśliwców typu TIE, przecinających
warstwy atmosfery, sprawił, że Jacena ogarnęło paniczne przerażenie. Chłopiec wiedział
wprawdzie, że zawodzenie wydobywa się z dysz wylotowych potężnych bliźniaczych
silników, ale był pewien, że imperialni projektanci musieli być zachwyceni tym piekielnym
jazgotem.
Tymczasem wszystkie platformy kompleksu przemysłowego rozbrzmiewały
prawdziwą kakofonią sygnałów alarmowych. W powietrzu krzyżowały się warknięcia i wycia
dyżurujących strażników, wzmocnione przez elektroniczne urządzenia i przekazywane przez
głośniki. Zatrudnieni w fabryce pracownicy biegali we wszystkie strony, uruchamiając
systemy bezpieczeństwa albo ewakuując platformy.
Nisko nad wierzchołkami drzew przelatywały raz po raz bombowce typu TIE,
rzucając protonowe ładunki wybuchowe, które wzniecały pożary całych grup splątanych
gałęzi. Z płonących liści unosiły się kłęby ciemnoszarego dymu.
- Musimy odeprzeć atak - stwierdziła Tenel Ka, rozglądając się w poszukiwaniu
odpowiedniej broni. Na twarzy wojowniczki z Dathomiry malowała się nieugięta
determinacja.
Kiedy Sirra i Lowie ujrzeli zniszczenia domów i kompleksów fabryki, głośno zawyli,
nie kryjąc gniewu. Wrzecionowaty android-przewodnik odwrócił kanciastą głowę w ich
stronę, zupełnie jakby zapomniał, iż każdą powierzchnię zdobiły optyczne czujniki.
- Proszę zachować spokój i nie wpadać w panikę - odezwał się niepewnie. - Proszę się
nie obawiać. To z pewnością tylko ćwiczenia. Na dzisiaj nie przewidziano w programie
żadnych ataków.
Em Teedee, jak zwykle zawieszony u pasa Lowiego, usłyszawszy tę uwagę, odezwał
się piskliwie, a w jego głosie zabrzmiała nagana:
- Ty niemądry androidzie-przewodniku, może wreszcie włączyłbyś czujniki optyczne!
Czy nie widzisz, że sytuacja wymyka się spod kontroli? Pch!
Prychnął pogardliwie, po czym wymruczał jakąś niepochlebną uwagę na temat
wątpliwej inteligencji automatów usługowych i rozrywkowych.
W tym czasie android-przewodnik nie przestawał wypowiadać uspokajających uwag,
chociaż można było się zorientować, że w jego myślach panuje kompletny zamęt.
- Przestworzy wokół Kashyyyku strzeże wiele orbitalnych satelitów. Żaden wrogi
statek nie zdoła zaatakować tej fabryki. Dysponujemy zaawansowanymi systemami
obronnymi, nie wyłączając dział, rozmieszczonych na obrzeżach. W każdej chwili powinny
otworzyć ogień do intruzów.
- Działa na obrzeżach? - zainteresowała się Tenel Ka. W jej szarych jak granit oczach
pojawiły się błyski, kiedy skierowała je na androida. - Gdzie? Może będziemy mogli
wykorzystać je do obrony fabryki?
Sirra zaryczała, machnięciem długiej kosmatej ręki dając znak, że wie, którędy iść, by
je znaleźć.
- To wspaniały pomysł! - zauważył Em Teedee. - Mam nadzieję, że nie zostaniemy
rozerwani na kawałki, zanim wprowadzimy plan pani Tenel Ka w życie. O rety!
- Jak powiedziałaby moja siostra - odezwał się Jacen - no, to na co jeszcze czekamy?
Chłopiec przecisnął się obok androida-przewodnika i wszedł do fabryki. Tuż za nim to
samo uczyniła Tenel Ka i oboje młodych Wookiech.
Sirra poprowadziła wszystkich napowietrznym korytarzem, mimo iż wokół raz po raz
rozlegały się huki wybuchów bomb i grzmoty laserowych błyskawic. Cała czwórka dotarła w
końcu do rzędów drugich pnączy, podobnych do lin, które umożliwiały dostanie się na
wyższe poziomy. Sirra chwyciła najbliższą lianę, umieściła stopę w specjalnej pętli i
szarpnęła. Uwolniony pęd winorośli pociągnął ją w górę, ku platformie znajdującej się nad jej
głową. Po sekundzie Lowie poszedł w ślady siostry. Jacen także wsunął stopę w pętlę, po
czym popatrzył pytająco na Tenel Ka. Dziewczyna jednak owinęła pnącze wokół ręki i bez
trudu uczyniła to samo. Po następnych kilku chwilach wszyscy znaleźli się na wyższej
platformie, wzniesionej na samym skraju kompleksu zabudowań.
Ponieważ zareagowali najszybciej, dotarli do stanowisk ciężkiej artylerii wcześniej niż
obrońcy fabryki. Jacen dostrzegł grupę jonowych dział, obok których umieszczono kuliste
pojemniki z bateriami zasilającymi. Popatrzył na skierowane ku niebu cienkie lufy,
przypominające igły... ale jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu, kiedy zauważył parę może
nieco przestarzałych poczwórnych sprzężonych działek, takich samych jak te, które
znajdowały się na pokładzie „Sokoła Tysiąclecia”.
- Hej, skorzystajmy z tych - powiedział. Pospieszył do najbliższego stanowiska i rzucił
okiem na kontrolny pulpit. - Są podłączone do zasilaczy i gotowe do akcji!
Oboje młodzi Wookie zaczęli ryczeć, wymieniając między sobą jakieś uwagi. W
pewnej chwili Em Teedee zawołał:
- Panie Jacenie! Pan Lowbacca i pani Sirrakuk postanowili posłużyć się komputerami,
aby ustalić, w którym punkcie obrony nieprzyjaciel wdarł się do fabryki. Możliwe, że dzięki
temu uda się zapobiec przenikaniu następnych eskadr myśliwców typu TIE. Och, żywię
nadzieję, że ich akcja zakończy się powodzeniem!
- Uczynią, co będą mogli - rzekł Jacen, chwytając dźwignię spustową poczwórnych
działek. Opadł na ogromny fotel, ustawiony przed urządzeniem celowniczym. Miał wrażenie,
że mechanizm przenika drżenie ogromnej energii. Ponieważ przyciski i dźwignie
umieszczono w dosyć dużych odległościach, odpowiednich dla większych ciał Wookiech,
chłopiec musiał zmienić ustawienie otoczonego koncentrycznymi kręgami krzyża
celowniczego.
Tymczasem imperialne myśliwce nie przestawały przelatywać ze skowytem silników
nad ich głowami. Raz po raz ostrzeliwały dzielnice mieszkaniowe Wookiech, ale dziwnym
trafem pozostawiały centralną część kompleksu fabryki, w której produkowano
skomputeryzowane urządzenia, niemal w spokoju... chociaż ogarniętą całkowitym chaosem.
Rzut oka w lewo uświadomił Jacenowi, że także Tenel Ka zajęła miejsce na
ogromnym fotelu swojego działka. Uchwyciła dźwignię spustową prawą dłonią,
błyskawicznie zapoznała się z mechanizmami celowniczymi. I zaczęła wypatrywać
nieprzyjacielskich maszyn na pochmurnym niebie.
Na platformę obronną wpadło nagle trzech wysokich Wookiech, którzy natychmiast
zajęli miejsca przy jonowych działach. Od czasu do czasu spoglądali na dwoje młodych istot
ludzkich, zapewne zdumieni nieoczekiwaną odsieczą, ale nie tracili czasu na pytania czy
wyjaśnienia. Zamiast tego skupili uwagę na posyłaniu w niebo śmiercionośnych błyskawic.
Jedna ze skwierczących jaskrawożółtych smug poszybowała w kierunku myśliwca
typu TIE. Jego pilot wykonał jednak unik i błyskawica tylko musnęła boczny panel maszyny.
Mimo to systemy napędowe imperialnego statku odmówiły posłuszeństwa i myśliwiec, mając
unieruchomione silniki, zaczął koziołkować. Pilot nie potrafił odzyskać stateczności i
maszyna z głośnym, przeciągłym hukiem roztrzaskała się o konary drzew rosnących w dosyć
dużej odległości od fabryki.
Jacen zaczął naprowadzać kręgi celownicze na powoli lecący, widocznie przeciążony
bombowiec typu TIE, wyraźnie kierujący się ku dzielnicom mieszkaniowym Wookiech.
Maszyna zbliżała się i przyspieszała; zapewne pilot przygotowywał się do zrzucenia
śmiercionośnych ładunków wybuchowych.
Chłopiec ścisnął dźwignię spustową i zgrzytnął zębami.
- No, dalej, dalej... - mruknął.
W końcu, kiedy cel został namierzony, krzyż z wizerunkiem pochwyconego
bombowca typu TIE, otoczony koncentrycznymi kołami, zaczął pulsować jaskrawym
blaskiem.
Jacen przycisnął oba guziki spustowe naraz. Ze wszystkich czterech luf poszybowały
w niebo błyskawice laserowych strzałów. Oślepiające smugi trafiły w kadłub imperialnego
bombowca na chwilę przedtem, zanim pilot zwolnił zaczepy mocujące protonowe ładunki
wybuchowe. Zamiast zniszczyć drzewne domostwa setek Wookiech, maszyna zamieniła się
w oślepiającą kulę ognia i dymu, coraz bardziej rozprzestrzeniającą się na niebie. Huk
eksplozji trwał o wiele dłużej niż zazwyczaj, wzmocniony przez odgłosy wybuchów
kolejnych bomb protonowych.
- Trafiłem go! - wykrzyknął ucieszony Jacen.
Tenel Ka, która także raz po raz strzelała, trafiła aż dwa myśliwce typu TIE. Obie
maszyny Akademii Ciemnej Strony eksplodowały w locie.
- Jeszcze dwie - powiedziała.
Tymczasem na platformę wpadało coraz więcej Wookiech zajmujących wolne miejsca
przy jonowych działach. Jacen od czasu do czasu także strzelał, obracając fotel i sprzężone
działko, by móc mierzyć do szybko przelatujących celów. Zestrzelił następną imperialną
maszynę.
- To zupełnie jak strzelanie do brył złomu z pokładowych działek „Sokoła
Tysiąclecia” - stwierdził. - Tylko że tym razem trafienie do celu jest o wiele ważniejsze niż
zwycięstwo we współzawodnictwie z Jainą.
- To jest fakt - przyznała rzeczowo wojowniczka z Dathomiry.
Z chmur wyłoniło się kolejne skrzydło myśliwców typu TIE. Jacen otworzył do nich
ogień trochę na oślep. Tyle imperialnych celów - pomyślał - i każdy najeżony lufami
śmiercionośnej broni... Lufy jego sprzężonych działek pluły strugami energii, ale piloci
nieprzyjacielskich maszyn robili uniki, dzięki czemu ani jedna nie została zestrzelona.
- Och, blasterowe błyskawice! - krzyknął zawiedziony chłopiec.
Pojawili się następni obrońcy fabryki, zeskakując z pełniących funkcję wind pędów
winorośli i rzucając się w stronę stanowisk ogniowych, mimo iż teraz było więcej chętnych
do strzelania niż nie obsadzonych dział jonowych. Wzajemnie się przekrzykując, do Jacena i
Tenel Ka podbiegli także Lowie i Sirra. Ich warknięcia i pomruki nakładały się na siebie, tak
że Em Teedee miał kłopoty z nadążaniem tłumaczenia wszystkiego, co mówili.
- Po kolei, bardzo proszę - odezwał się miniaturowy android. - Tak, teraz lepiej. Mniej
więcej wiem, o co chodzi. Pan Lowbacca i pani Sirrakuk ustalili, że przełamanie systemu
obronnego nastąpiło tylko w jednym miejscu, to znaczy w wieży kontroli lotów znajdującej
się na terenie tej fabryki. Jakimś cudem wszystkie urządzenia obronne zostały obezwładnione.
Chyba właśnie tam urządzono ośrodek kierowania atakiem.
Lowie ryknął, zgłaszając jakąś propozycję.
- O rety - odparł Em Teedee. - Pan Lowbacca sugeruje, że powinniśmy się tam udać, a
strzelanie pozostawić obrońcom fabryki, którzy są do tego lepiej przygotowani. I chociaż
zgadzam się, że bezpieczniej byłoby znaleźć się w jakimś pomieszczeniu, sceptycznie
zapatruję się na pomysł wpadania w sam środek trudnych do przewidzenia tarapatów.
- Dobry pomysł, Lowie - odezwał się Jacen, zupełnie ignorując ostrzeżenie
miniaturowego androida.
Ponownie wypuścił laserowe błyskawice z luf poczwórnych sprzężonych działek, tym
razem jakby od niechcenia. Ze zdumieniem zauważył jednak, że oddany trochę na oślep strzał
zniszczył boczny panel kolejnego myśliwca typu TIE, wskutek czego imperialna maszyna
zaczęła koziołkować, po czym roztrzaskała się o konary wroszyrów.
- Hej, trafiłem jeszcze jedną - powiedział.
Zabarykadowany w środku wieży kontroli lotów, Zekk przysłuchiwał się, jak
rozwścieczeni Wookie dobijają się do zamkniętych opancerzonych drzwi wieży. Dobiegający
zza nich syk, tak cichy, że trudno słyszalny, oznaczał, że szturmujący obrońcy zakładu
przemysłowego, posługując się potężnym laserowym palnikiem, zamierzają wyciąć otwór w
grubej płycie. Przeciwko nim obróciły się ich własne rozwiązania techniczne, gdyż obrońcy
Kashyyyku tak zaprojektowali ośrodek, aby był niemożliwy do zdobycia. Mimo to Wookie
nie rezygnowali z powolnej, żmudnej pracy, centymetr po centymetrze pokonując opór drzwi
wieży.
Korzystając z monitorów ukazujących wszystko, co działo się na korytarzu, Zekk
przyglądał się kudłatym stworzeniom. Jedno z nich, nagle rozwścieczone chyba bardziej niż
pozostałe, znalazło ciężką metalową rurę i zaczęło raz po raz walić w pancerną płytę - rzecz
jasna, bez rezultatu, z powodu jej grubości. Mimo to Wookie wydawał się zadowolony z
faktu, że miał na czym wyładować wściekłość.
Tamith Kai skrzyżowała ręce na torsie, osłoniętym pancerzem z gadziej skóry.
- Ten potworny hałas zaczyna działać mi na nerwy - oświadczyła, a później
spiorunowała spojrzeniem szturmowca strzegącego drzwi pomieszczenia. Jej fioletowe oczy
nagle rozbłysły, jakby wpadła na jakiś pomysł. - Dlaczego nie mielibyśmy zwolnić
mechanizmu blokującego drzwi i nie pozwolić, żeby Wookie wpadli do środka? Można
byłoby wówczas wystrzelać wszystkich, zanim zdążą ochłonąć z zaskoczenia i zorientują się,
co się stało?
Vonnda Ra zachichotała.
- Z prawdziwą przyjemnością zobaczę, jak na to zareagują - rzekła.
Zanim oburzony Zekk zdążył zaprotestować, że to on dowodzi całą akcją,
szturmowiec przycisnął guzik i usunął blokadę zamka drzwi wieży. Ciężka płyta
niespodziewanie się odsunęła, wprawiając w osłupienie techników usiłujących wedrzeć się do
środka. Pracownicy fabryki zawyli.
Szturmowiec wymierzył blaster i w ciągu kilku sekund wszystkich uśmiercił, jednego
po drugim. Przycisnął kilka klawiszy, by ponownie zablokować zamek. Ciężka płyta się
zasunęła, a ciała leżących Wookiech pozostały na korytarzu.
- Nareszcie będziemy mieli ciszę i spokój - odezwała się Tamith Kai.
Tymczasem piloci przelatujących po niebie myśliwców i bombowców typu TIE nie
przerywali ataku. Raz po raz robili uniki, aby umknąć przed błyskawicami laserowego ognia
wystrzeliwanego z luf dział, rozmieszczonych na obrzeżach zakładu przemysłowego. Przez
transpastalową szybę wzmocnionej kopuły, wieńczącej wieżę kontroli lotów, można było
obserwować przebieg walki. Na planecie zdążyło wylądować kilka nowych oddziałów
szturmowców z zadaniem osłaniania grupy atakującej fabrykę.
Vonnda Ra pracowała przy jednym z komputerowych terminali, zajęta śledzeniem
obrazów, przekazywanych przez kamery rozmieszczone w różnych punktach zakładów. W
pewnej chwili wydała pełen zdumienia i triumfu okrzyk.
- Ach, chyba ich znalazłam - powiedziała. - Tych zbrodniarzy, którzy obsługiwali
działa, rozmieszczone na obrzeżach... Idą teraz korytarzem. Chyba podążają... Ach! Kierują
się do naszej wieży. Mania wielkości. To może się okazać nawet całkiem szczęśliwym
zbiegiem okoliczności.
- Kto idzie do wieży? - zapytał Zekk.
- Ależ oczywiście, że ci smarkacze Jedi - odparła cierpko Siostra Nocy. - Czyżbyś
zapomniał o drugim ważnym celu naszej wyprawy?
Zekk pomyślał o Jacenie, Jainie i ich przyjaciołach.
- Nie, wcale nie zapomniałem - burknął. Mimo to nie chciał stawiać czoła bliźniętom
tu, w obecności okrutnej i podstępnej Tamith Kai. Pomyślał, że to powinna być jego osobista
sprawa; konsekwencja wyboru, jakiego dokonał w przeszłości. - Przechwycimy ich po
drodze. Urządzimy zasadzkę. Czy możesz powiedzieć mi, gdzie znajdują się w tej chwili?
- Bez problemu - oświadczyła Vonnda Ra.
Wykorzystując do końca fakt, że został mianowany dowódcą wyprawy, Zekk obrócił
się do podwładnych, po czym zaczął wydawać krótkie, zwięzłe rozkazy.
- Tamith Kai, zostaniesz w wieży i nadal będziesz czuwała nad bezpieczeństwem misji
-zaczął. -Naszym najważniejszym zadaniem jest zdobycie skomputeryzowanych
podzespołów, na których tak zależy Drugiemu Imperium. Ty - kiwnął głową w kierunku
szturmowca - pozostaniesz także w wieży i będziesz pełnił funkcję strażnika. Vonnda Ra i ja
rozprawimy się z młodymi rycerzami Jedi.
Tamith Kai spojrzała spode łba. Nie nawykła, by ktokolwiek jej rozkazywał.
Młodzieniec odwrócił się jednak ku niej, aż zawirowały poły jego czarnej peleryny.
- Czy zastosowanie się do tego polecenia przekracza twoje możliwości, Tamith Kai? -
zapytał.
- Oczywiście, że nie - prychnęła pogardliwie Siostra Nocy. - A twoje? Upewnij się
tylko, żeby usunąć z drogi tych smarkaczy Jedi.
Kiedy szturmowiec ponownie usunął blokadę zamka opancerzonych drzwi wieży,
Vonnda Ra przekroczyła próg tuż za Zekkiem. Oboje wyszli na korytarz, nie przejmując się,
że muszą przeskoczyć przez rozciągnięte na posadzce, nieruchome ciała zabitych techników.
Podążyli na spotkanie z byłymi przyjaciółmi Najciemniejszego Rycerza.
Jacen spieszył się, jak mógł, idąc ramię w ramię obok Lowie-go i Sirry. W
wewnętrznych korytarzach fabryki unosiły się kłęby gryzącego dymu. Panował nieopisany
harmider, a na posadzce walały się różne śmieci. Umieszczone w suficie panele jarzeniowe
migotały, raz po raz to rozjaśniając się, to znów gasnąc, w zależności od poboru energii
zużywanej przez obrońców do odparcia ataku.
Jacen i Lowie wyciągnęli świetlne miecze i trzymali w pogotowiu ogniste klingi,
gotowi do akcji. Teneł Ka podniosła leżący w kącie metalowy pręt, zapewne część
uszkodzonej podczas ataku rury, która stanowiła kiedyś fragment rurociągu biegnącego pod
sufitem. Podążała za trójką przyjaciół, stanowiąc coś w rodzaju tylnej straży. Trzymała pręt
jak włócznię, licząc, że może dostrzeże jakiś cel, do którego będzie mogła rzucić.
Kiedy Lowie i Sirra skręcili za róg korytarza, Jacen pomyślał, że chyba poznaje drogę
wiodącą do wieży ośrodka kontroli lotów, którą niedawno przebyli w towarzystwie androida-
przewodnika. Nagle idący przodem Lowie wydał pełen zaskoczenia ryk. Po sekundzie to
samo uczyniła zaniepokojona Sirra. Tenel Ka uchwyciła mocniej długą metalową rurkę.
- Hej, to przecież Zekk! - zawołał Jacen. Przystanął tak nagle, że omal się nie
poślizgnął.
Na korytarzu przed nimi, jakby czekając na ich przybycie, stał ciemnowłosy
włóczęga, który przez wiele lat był przyjacielem bliźniąt... i który zabrał ich kiedyś na
wyprawę po mrocznych korytarzach i opustoszałych pomieszczeniach podziemi Coruscant.
Teraz jednak ten niegdyś obdarty i umorusany chłopak miał na sobie drogocenny skórzany
pancerz, okryty czarną peleryną, obszytą szkarłatną lamówką... i trzymał rękojeść świetlnego
miecza, z której wystawała świetlista purpurowa klinga. Wyglądał złowieszczo.
Tenel Ka, dostrzegłszy Zekka, skierowała koniec metalowej włóczni w jego stronę. W
nagłym przebłysku pamięć Jacena podsunęła chłopcu wspomnienie pierwszego spotkania
wojowniczki z Zekkiem. Kiedy młodzieniec zeskoczył, zamierzając sprawić im
niespodziankę, Tenel Ka zdumiewająco szybko owinęła jego ciało wytrzymałą linką i
związała, zanim chłopak zdążył odskoczyć.
Teraz jednak dziewczyna miała tylko jedną rękę. Nie zdecydowała się na odrzucenie
długiego pręta i wyciągnięcie linki czy schwycenie rękojeści świetlnego miecza.
W pierwszej chwili na twarzy Zekka pojawił się radosny uśmiech, później jednak w
jego szeroko otwartych oczach odmalowało się zmieszanie.
- Jacenie - odezwał się odziany na czarno młodzieniec. - Ja...
Tenel Ka spiorunowała spojrzeniem Siostrę Nocy, a później odezwała się niskim
tonem, w którym czaiła się ukryta groźba:
- Wiem, jak się nazywasz, Vonndo Ra. Widziałam, jak starałaś się zwieść
wojowniczki z Dathomiry, należące do klanu kobiet ze Śpiewającej Góry. W obozie,
urządzonym na dnie wielkiego kanionu, wybrałaś mnie jako przyszłą uczennicę Akademii
Ciemnej Strony. Ja jednak przechytrzyłam cię i pokonałam, by uwolnić przetrzymywanych
tam przyjaciół. Teraz także cię pokonam.
Silnie umięśniona wiedźma z Dathomiry wyciągnęła przed siebie ręce i zgięła palce w
ten sposób, że upodobniły się do szponów.
- Nie tym razem, smarkacze Jedi! - rzekła. - Z przyjemnością was unicestwię.
Jacen usłyszał, jak w powietrzu zaczyna skwierczeć energia ciemnej strony Mocy.
Uniósł rękojeść świetlnego miecza i przygotował się do obrony. Na końcach palców Vonndy
Ra pojawiły się migotliwe jasnobłękitne błyskawice, które po kilku chwilach otoczyły jej
ciało, a nawet rozbłysnęły w głębi mrocznych oczu.
Przygotowując się do rzucenia ognistych błyskawic, złowieszcza kobieta zgięła dłonie
w przegubach... ale Zekk pchnął ją ramieniem w ten sposób, że zatoczyła się pod ścianę. Nie
wyrządzając nikomu żadnej krzywdy, błyskawice ciemnej mocy jak cieniste płomienie
przeleciały obok głów przyjaciół, po czym wypaliły ciemne dziury w ścianie korytarza.
Vonnda Ra spiorunowała spojrzeniem Zekka, który jednak warknął, zwracając się do
wiedźmy:
- To ja mam się z nimi rozprawić! Ja tu rozkazuję!
Nagle z przeciwległego końca korytarza dobiegł głośny łomot ciężkich butów. Po
chwili pojawił się tam oddział imperialnych szturmowców. Jacen uniósł głowę i popatrzył na
nich, nie na żarty przerażony. Bez trudu się zorientował, że przybyły posiłki... tylu żołnierzy,
że nie mógłby marzyć o walce z nimi świetlnym mieczem, nawet wówczas, gdyby na pomoc
przyszli mu Lowbacca, Tenel Ka i Sirra.
Domyślił się, że szturmowcy musieli wylądować na jednej z wyższych platform.
Oznaczało to, że Drugie Imperium stara się zdobyć coś, co znajduje się na terenie ośrodka
przemysłowego. Sądząc po ilości zawodzących sygnałów alarmowych i odgłosów eksplozji,
siły imperialne musiały opanować większość platform fabryki.
Zekk czekał, zapewne sposobiąc się do walki z uczniami Jedi. Wyglądało na to, że
wzbudza w sobie gniew, a może zbiera się na odwagę. Skarcona Siostra Nocy stała
nieruchomo, ale jej oczy pałały wściekłością i nienawiścią. Szturmowcy wymierzyli blastery.
Jacena ogarnęła nagle absolutna pewność, że nigdy nie zwyciężą, jeżeli zdecydują się
toczyć walkę w tym miejscu. Tenel Ka, nie wypuszczając metalowego pręta, wysunęła się na
czoło całej grupy.
- Musimy zawrócić - odezwała się półgłosem, spoglądając przez ramię na kolegę.
- Doskonały pomysł - odparł równie cicho Jacen, także oglądając się za siebie.
- A ty, dziewczyno, jesteś prawdziwą zakałą Dathomiry - wybuchnęła nagle Vonnda
Ra. W tej samej chwili Tenel Ka rzuciła stalowy pręt w stronę Siostry Nocy. Metalowa
włócznia trafiła wiedźmę, która pochwyciła ją w locie, ale sama zatoczyła się pod ścianę
korytarza. Stojący dotychczas w przeciwległym krańcu korytarza szturmowcy widząc, że
Lowie i Sirra uciekają, puścili się w pościg.
- Za nimi! - zawołał Zekk, czyniąc gest dłonią, ukrytą wewnątrz czarnej rękawicy.
Kiedy biegnący szturmowcy znaleźli się za plecami młodzieńca, Vonnda Ra rzuciła
metalowy pręt na posadzkę. W kilku miejscach był wygięty i rozżarzony do czerwoności
wskutek zetknięcia z jej palcami, między którymi nie przestawały przelatywać płomieniste
błyskawice.
Sirra przeciągle zawyła, zwracając się do brata. Oboje biegli korytarzem, od czasu do
czasu oglądając się na podążających za nimi Tenel Ka i Jacena.
- Wyjście awaryjne? - przetłumaczył Em Teedee. - Ucieczka? Tak, to wspaniały
pomysł! Powinniśmy uczynić wszystko, co możemy, aby uciec.
Na skrzyżowaniu korytarzy Sirra stanęła obok kwadratowego panelu, wyraźnie
oznaczonego na posadzce. Wyciągnęła długą rękę i sięgnęła po niewielki okrągły uchwyt.
Pociągnęła silnie w górę, po czym odchyliła klapę będącą drzwiami awaryjnego wyjścia.
Zaryczała, gestem pokazując otwór.
Nie wahając się ani chwili, Lowie skoczył, by pochwycić gruby pęd winorośli,
przymocowany od spodu do posadzki korytarza. Natychmiast rozległo się żałosne kwilenie
androida-tłumacza.
- Ale przecież ta droga prowadzi na najniższe poziomy dżungli! Panie Lowbacco, nie
możemy tam schodzić! To zbyt niebezpieczne!
Lowie groźnie warknął i nie przestał schodzić po linie. Tenel Ka poszła w jego ślady.
Zeskoczyła lekko z płyty posadzki i zaczęła się zsuwać, owinąwszy linę wokół silnie
umięśnionych nóg i pomagając sobie jedną ręką. Wkrótce zniknęła w ciemnościach
panujących w głębinach dżungli.
Jacen obejrzał się przez ramię, w samą porę, by zobaczyć Zekka i Vonndę Ra,
biegnących ku niemu na czele oddziału szturmowców.
- Na najniższe poziomy, hmmm? - odezwał się, spoglądając na Sirrę. - Chyba będziesz
miała szansę przeżycia swojej niebezpiecznej przygody o wiele wcześniej niż się
spodziewałaś.
Sirra ryknęła na znak, że przyznaje mu rację.
Oboje zeskoczyli z posadzki i po chwili zniknęli, otoczeni gęstniejącym zielonkawym
mrokiem niższych pięter dziewiczej dżungli.
Przeciskając się między splątanymi konarami i gałęziami, Jacen spojrzał w górę. W
niknącym kwadracie blasku dostrzegł sylwetki Zekka i Vonndy Ra, pochylonych nad
otworem i gorączkowo gestykulujących. Słyszał także ich głosy, choć stłumione i cichnące, w
miarę jak zapuszczał się coraz niżej w dół gęstego lasu.
- Musimy iść za nimi - odezwał się chłopak.
- Powinieneś był pozwolić, żebym wykończyła smarkaczy, kiedy miałam okazję -
warknęła Siostra Nocy. - Teraz przysporzą nam kłopotów.
- Nie zapominaj, że j a dowodzę wyprawą - odparł ostro Zekk. - Zrobimy to po
mojemu. - Odwrócił się, żeby wydać rozkaz szturmowcom. - Schodzić po linie. Wszyscy.
Zekk, Vonnda Ra i oddział imperialnych żołnierzy, pragnąc pochwycić wymykającą
się zdobycz, zapuścili się w głębiny mrocznej dżungli.
ROZDZIAŁ 14
Brakiss przechadzał się korytarzami Akademii Ciemnej Strony jak generalny wódz
wojska, dokonujący inspekcji oddziałów, aby upewnić się, że są gotowe do walki. Niemal
bezgłośnie stawiał stopy na metalowych płytach. Słyszał tylko cichy szelest własnej peleryny.
Mimo iż został mianowany mistrzem nowej grupy Ciemnych Jedi, w jego umyśle kłębiły się
same pytania i wątpliwości.
Brakiss sprawił, że przez jego umysł przemknął impuls gniewu... gniewu, ostoi
ciemnej Mocy. Powiedział sobie jednak, że nie może teraz przestać panować nad nerwami,
gdyż jego wola mogłaby przez to ulec osłabieniu. Brakiss musiał być silny, zwłaszcza teraz.
Dzięki wytężonej pracy przekształcił opancerzoną gwiezdną stację w placówkę, w
której mogli się szkolić przyszli Ciemni Jedi. Uczynił to ku większej chwale wielkiego wodza
i jego Drugiego Imperium. Pragnął, aby w galaktyce zapanował znów porządek, a władzę
przejął panujący jak dobry ojciec Imperator. Przez wiele lat harował w pocie czoła, bardzo
często ryzykując nawet życie...
A teraz Imperator poniżył go i ośmieszył.
Od czasu kiedy w hangarze Akademii Ciemnej Strony wylądował tajny imperialny
transportowiec i czterej odziani na czerwono strażnicy przenieśli izolowaną komorę
Palpatine’a do specjalnej komnaty, mimo wielu próśb, żeby władca zechciał udzielić mu
audiencji, Brakiss ani nie widział Imperatora, ani z nim nie rozmawiał. A przecież naczelnik
imperialnej placówki czuł się taki dumny i zaszczycony, kiedy dowiedział się, że sam wielki
wódz złoży mu wizytę...
Teraz jednak obecność Palpatine’a sprawiła, że w myślach mistrza Ciemnych Jedi
panował kompletny chaos.
Brakiss cicho jak duch spacerował pustymi korytarzami. Z powodu pory wypoczynku
panele jarzeniowe nastawiono na najmniejszą jasność. Większość uczniów mistrza
przebywała we własnych pomieszczeniach, zapewne oddając się medytacjom albo
przygotowując do snu. Po korytarzach przechadzały się jedynie niewielkie grupy pełniących
służbę szturmowców.
Qorl z powodzeniem przekształcał w sprawnych żołnierzy byłych członków
młodzieżowego gangu Zagubionych, którzy przylecieli z Coruscant. Pilot myśliwca typu TIE
przywiązywał szczególną wagę do szkolenia przywódcy gangu, Norysa. Młodzieniec
wykazywał duży talent w zakresie imperialnych technik wymuszania posłuszeństwa... ale był
tak niezdyscyplinowany, że Brakiss czasami się niepokoił. Mimo to rzadko który kandydat
pragnący zostać dobrym szturmowcem okazywał aż taki... entuzjazm.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony poczuł nagle przelotną chęć, by samemu włożyć
pancerz szturmowca, tak by łomot podkutych butów głośno poniósł się po wszystkich
korytarzach jego gwiezdnej stacji. Niestety, takie okazywanie własnej siły zostałoby uznane
za niegodne mistrza Ciemnych Jedi.
Brakiss dysponował ogromną władzą... a przynajmniej zawsze tak sądził, dopóki nie
przyleciał Imperator. Naczelnik pomyślał, że czerwoni strażnicy uważają go chyba za
najniższego stopniem służącego. Po tym wszystkim, co zrobił i wycierpiał dla dobra Drugiego
Imperium, takie traktowanie jest po prostu niesprawiedliwe.
Możliwe, że Imperator rzeczywiście zapadł na zdrowiu. Możliwe, że Drugie Imperium
znalazło się w większym niebezpieczeństwie, niż Brakiss się obawiał. Mistrz Jedi doszedł do
przekonania, że powinien porozmawiać na ten temat z samym Palpatine’em, by przekonać
się, jak naprawdę wygląda sytuacja.
Okazał niezwykłą cierpliwość. Starał się, jak mógł, pragnąc pomóc. Spełniał każdą
zachciankę Imperatora, o której informowali go ukrywający twarze czerwoni strażnicy. Teraz
musiał jednak uzyskać odpowiedzi na kilka pytań.
Głęboko odetchnął, aby móc się skuteczniej skupić. Pragnął zogniskować myśli w ten
sposób, by pomogły mu podjąć decyzję. Kiedy doszedł do wniosku, że nabrał
wystarczającego zaufania do własnych możliwości, odwrócił się i ruszył ku odosobnionym
komnatom, zamieszkanym przez Imperatora i jego złowieszczych opiekunów.
Tym razem nie pozwoli, by ktokolwiek odprawił go z kwitkiem.
Część pomieszczeń, przeznaczona do wyłącznej dyspozycji Imperatora, sprawiała
wrażenie jeszcze słabiej oświetlonych niż reszta Akademii Ciemnej Strony. Światło,
wydzielane przez panele jarzeniowe, musiało zostać jakoś spolaryzowane, ponieważ nabrało
czerwonawej barwy, dzięki czemu wszystkie szczegóły stały się niemal niewidoczne. Także
powietrze w sąsiedztwie komnat, zajmowanych przez Palpatine’a, wydawało się chłodniejsze
niż gdzie indziej.
Dwaj czerwoni imperialni strażnicy stali na skrzyżowaniu korytarzy. Kiedy Brakiss
podszedł do nich, okazało się, że górują nad nim wzrostem. Fałdy ich szkarłatnych płaszczy
połyskiwały w czerwonawym blasku paneli jarzeniowych jak naoliwione. Strażnicy byli
uzbrojeni w paraliżujące włócznie. Złowieszczo wyglądająca broń mogła wprawdzie służyć
tylko jako ozdoba... ale Brakiss nie zamierzał ryzykować, aby sprawdzić słuszność tej teorii.
- Wszelkim intruzom wstęp wzbroniony - odezwał się surowo jeden z czerwonych
strażników.
Mistrz Ciemnych Jedi stanął jak wryty.
- Przypuszczam, że zostaliście źle poinformowani - oznajmił. - Nazywam się Brakiss i
pełnię funkcję naczelnika Akademii Ciemnej Strony.
- Wiemy, jak się nazywasz i kim jesteś - odparł strażnik. - Żaden intruz nie może
minąć tego posterunku.
Brakiss postąpił jeden śmiały krok dalej, starając się nadać swoim słowom
odpowiednią wagę.
- Nie jestem intruzem -powiedział. - Ta stacja należy do mnie. Jeden strażnik pochylił
paraliżującą włócznię w ten sposób, aby ostrze skierowało się w pierś Brakissa.
- Ta stacja należy do Imperatora - oznajmił surowo. - Tylko on ma prawo uważać za
swoją własność wszystko, co uzna za cenne dla Drugiego Imperium.
Mistrz Ciemnych Jedi doszedł do wniosku, że dalsza dyskusja na ten temat do niczego
nie doprowadzi.
- Muszę porozmawiać z Imperatorem - powiedział.
- To niemożliwe - odrzekł strażnik.
- Nie ma rzeczy niemożliwych - nalegał naczelnik Akademii Ciemnej Strony.
- Imperator nie życzy sobie widzieć się z nikim.
- A zatem pozwólcie mi porozmawiać z nim przez interkom. Jestem pewien, że kiedy
odbędziemy krótką rozmowę, Imperator zechce się ze mną zobaczyć.
- Nasz władca nie ma ochoty odbywać żadnych krótkich rozmów - oświadczył dumnie
strażnik. - Z tobą czy z jakąkolwiek inną osobą.
Brakiss ujął się pod boki.
- Kiedy Imperator upoważnił do decydowania o tym, czy zechce z kimś rozmawiać,
czy nie zechce... - zawiesił głos i postarał się, żeby następne słowa zabrzmiały pogardliwie -
własnych strażników? Jakim prawem przemawiasz w jego imieniu? Nie uznaję twojej władzy
nad sobą, strażniku! Skąd mam wiedzieć, czy nie trzymacie go jako zakładnika? Skąd mam
wiedzieć, czy Imperator nie jest chory albo naszpikowany narkotykami?
Skrzyżował ręce na torsie, osłoniętym srebrzystym płaszczem.
- Jedynie Imperator ma prawo wydawać mi rozkazy - ciągnął z dumą. - A teraz
pozwólcie mi z nim porozmawiać, gdyż w przeciwnym razie wezwę wszystkich żołnierzy
pełniących służbę na pokładzie tej gwiezdnej stacji i rozkażę was aresztować pod zarzutem
buntu przeciwko Drugiemu Imperium.
Dwaj czerwoni strażnicy stali nieruchomo.
- Grożenie nam jest głupotą - odezwali się obaj równocześnie.
Brakiss jednak nie dawał za wygraną.
- Głupotą jest lekceważenie tego, co powiedziałem - odparł.
- Jak chcesz - odezwał się jeden ze strażników.
Odwrócił się i podszedł do zawieszonej na ścianie korytarza czarnej skrzynki
interkomu. Przycisnął guzik i chociaż Brakiss nie usłyszał, by z głośnika opancerzonego
hełmu strażnika wydobyły się jakiekolwiek słowa, interkom natychmiast odezwał się głosem
Imperatora, przypominającym syczenie całej gromady jadowitych węży.
- Brakissie, mówi twój Imperator. Twoja bezczelność zaczyna mnie irytować.
- Pragnąłem jedynie porozmawiać z tobą, mój panie - odezwał się mistrz Ciemnych
Jedi, siłą woli opanowując drżenie głosu. - Odkąd przyleciałeś do Akademii Ciemnej Strony,
nie przemówiłeś ani do jej personelu, ani do mnie. Niepokoję się, czy nie stało ci się nic
złego.
- Brakissie, chyba się zapominasz - odparł Palpatine. - Nie możesz zrobić niczego, by
zatroszczyć się o mój los, czego ja nie uczyniłbym, dysponując po dziesięciokroć potężniejszą
władzą.
Urodziwy mężczyzna poczuł, że jego gniew z wolna mija, ale podjął ostatnią próbę
ratowania swojej godności.
- Nie zapominam się, mój panie - odrzekł. - Zostałem mianowany naczelnikiem
Akademii Ciemnej Strony. Powierzono mi zadanie stworzenia nowej armii Ciemnych Jedi,
którzy służyliby tobie i twojemu Drugiemu Imperium. Moje miejsce jest u twojego boku. Nie
powinienem być poniżany i traktowany jak nic nie znaczący biurokrata.
Tym razem Palpatine zwlekał kilka chwil z odpowiedzią, ale w końcu z głośnika
interkomu znów zabrzmiały jego oschłe słowa:
- Nie zapominaj, Brakissie, że kiedy konstruowano tę stację, wydałem rozkaz
rozmieszczenia w newralgicznych punktach potężnych ładunków wybuchowych. Chciałem w
ten sposób się upewnić, że będziesz posłuszny mojej woli. W każdej chwili mogę zniszczyć
akademię, choćby tylko dla kaprysu. Nie kuś mnie, Brakissie.
- Nawet nie ośmieliłbym się o tym marzyć, mój panie - odparł mistrz Jedi, czując, że
jego niepokój wzrasta z sekundy na sekundę. - Jeżeli jednak mam stanowić część twojego
planu podboju galaktyki, powinienem wiedzieć, co się dzieje. Powinienem być informowany.
Powinienem brać udział we wszystkim, ponieważ tylko ja mogę oddać w twoje ręce grupę
dzielnych wojowników, których będziesz potrzebował, by pokonać Rebeliantów z ich
prostackim zakonem nowych rycerzy Jedi.
- Dowiesz się o moich planach, kiedy j a będę chciał, żebyś się dowiedział! - warknął
Imperator. - Nie potrzebuję rady ani twojej, ani kogokolwiek innego. Możliwe, że muszę ci
przypomnieć, iż jesteś tylko nic nie znaczącym sługą. Nigdy więcej nie żądaj, że chcesz mnie
zobaczyć. Ukażę ci się wówczas, kiedy uznam to za celowe.
Rozległ się trzask przypominający dźwięk łamanej kości i interkom umilkł. Brakiss
czuł się gorzej niż kiedykolwiek; jeszcze bardziej sponiewierany, jeszcze bardziej
zaniepokojony.
Dwaj imperialni strażnicy stanęli nieruchomo na skrzyżowaniu korytarzy. Ponownie
skierowali ostrza paraliżujących włóczni ku sufitowi.
- A teraz odejdź - rozkazał jeden z nich.
Nie odzywając się ani słowem, Brakiss odwrócił się na pięcie. Odszedł, cicho
stawiając stopy na metalowych płytach opustoszałego korytarza.
ROZDZIAŁ 15
W pierwszej chwili Jaina czuła się zbyt odrętwiała, by się poruszyć. Stała obok
otwartych wrót hangaru na skraju platformy, umieszczonej o wiele wyżej niż wierzchołki
sąsiednich wroszyrów. Zafascynowana, spoglądała w dół na miejsce, gdzie zniknęło ciało
Garowyn. Raz po raz odtwarzając w myślach przeżytą scenę, nadal nie mogła uwierzyć w to,
co się wydarzyło. Wciąż widziała Siostrę Nocy spadającą, spadającą... spadającą.
Tymczasem Chewbacca wyplątał powietrzny śmigacz z gąszczu liści, uruchomił silnik
i poszybował w górę, ku platformie. Kiedy znalazł się na wysokości hangaru, zaryczał,
pragnąc podkreślić, że nie ma czasu do stracenia. Gestem kosmatej ręki wskazał odległą
fabrykę, skąd nadal dochodziły odgłosy eksplozji i błyski laserowych błyskawic. Nad fabryką
i ośrodkami mieszkalnymi Wookiech krążyły myśliwce typu TIE, bezlitośnie ostrzeliwując
drzewne budowle całymi seriami oślepiających sztychów.
Chewbacca gestem zachęcił dziewczynę, by usiadła za jego plecami. Jaina przełknęła
ślinę. Pomyślała, że chyba Wookiemu nie chodziło o to, aby oboje lecieli na siodełku tego
urządzenia? Już teraz, z trudem radząc sobie z ciężarem rosłego Wookiego, silnik niewielkiej
maszyny krztusił się i prychał.
Z drugiej strony, oboje odbyli długi spacer tego ranka, żeby dostać się na platformę z
hangarem, i nie dysponowali żadnym środkiem transportu, który pomógłby im dotrzeć do
atakowanego zakładu przemysłowego... a musieli spieszyć Jacenowi, Tenel Ka, Lowiemu i
jego siostrze na ratunek. Nie było czasu, aby wezwać bantha. Jaina miała nadzieję, że bratu i
przyjaciołom nie przydarzyło się nic złego.
Chewbacca podleciał jeszcze bliżej śmigaczem, po czym unieruchomił maszynę w
powietrzu obok skraju platformy. Gestem przynaglił Jainę. Dziewczyna postanowiła
zrezygnować z zastrzeżeń, jakie dotąd żywiła, i wgramoliła się na siodełko za plecami
Wookiego. Stwierdziła, że miejsca pozostało niewiele, a ponieważ wciąż jeszcze miała
kombinezon poplamiony śliskim smarem, rozłożyła ręce jak umiała najszerzej i objęła
potężny włochaty tors Chewiego. Zacisnęła w palcach kosmyki długiej sierści, żeby nie
ześlizgnąć się z siodełka.
Powietrzny śmigacz, obciążony dodatkowym ciężarem, natychmiast zaczął opadać.
Chcąc utrzymać maszynę w powietrzu, Chewbacca zwiększył prędkość obrotową silnika, a
potem oderwał śmigacz od platformy. Chociaż lecieli szybciej niż Jaina się spodziewała, ich
pojazd powoli, ale nieubłaganie tracił wysokość. Wkrótce leciał tak nisko, że niemal muskał
wierzchołki gigantycznych wroszyrów. Silnik ciągle krztusił się i rzęził. Dziewczyna czuła,
że podeszwy jej butów ocierają się o najwyższe gałęzie porośnięte zielonymi liśćmi. Pęd
powietrza rozwiewał we wszystkie strony pasma jej długich włosów.
Chcąc uniknąć zaczepienia o wystającą gałąź, Jaina raptownie uniosła nogę, ale omal
nie wywróciła niewielkiego śmigacza. Chewbacca jednak w porę wyczuł zmianę położenia
maszyny w powietrzu, gdyż natychmiast przechylił się w drugą stronę, by zachować
równowagę. Dziewczyna chwyciła mocniej kędziory długiej sierści Wookiego i ostrożnie
usiadła znów prosto za jego plecami.
- Czy nie możemy lecieć jeszcze szybciej? - krzyknęła do porośniętego długimi
włosami ucha.
Czuła przyspieszone bicie serca, ale krople potu, które pojawiły się na jej czole,
wyparowały w zetknięciu z podmuchami chłodnego wiatru. Wookie zaryczał coś w
odpowiedzi. Doskonale rozumiał niebezpieczeństwo zagrażające przyjaciołom.
Kiedy w końcu znaleźli się nad kompleksem zabudowań fabryki, ujrzeli taki
rozgardiasz, że w pierwszej chwili Jaina nie chciała uwierzyć własnym oczom. Z kilkunastu
okien i świetlików zakładu produkcyjnego unosiły się w niebo kłęby szarobiałego dymu. W
wielu miejscach leżały rozłupane i sczerniałe gałęzie wroszyrów, spoczywające niczym
zabawki, porzucone przez rozkapryszonego giganta. Na pochmurnym niebie nadal zataczały
kręgi imperialne maszyny, ale z każdą chwilą ich liczba się zmniejszała. Znikały w chmurach;
zapewne powracały na pokłady macierzystych statków.
- Czyżby atak miał się ku końcowi? - zapytała z niedowierzaniem Jaina. Chewbacca
zawtórował jej głośnym rykiem, tak samo zaskoczony.
Rosły Wookie miał pewne trudności z osadzeniem przeciążonego śmigacza na
platformie i kiedy w końcu wylądował, pasażerowie potoczyli się po płytach lądowiska. Nie
zadając sobie trudu, by przekonać się, czy nie są ranni, oboje szybko wstali i pospieszyli do
najbliższego wyjścia. Nie przestawali nawoływać Jacena, Lowiego, Tenel Ka i Sirry.
W pomieszczeniach fabryki panował trudny do opisania chaos. Korytarzami biegali
we wszystkie strony pracownicy, wykrzykując polecenia, gasząc pożary, ustawiając
wywrócone stoły laboratoryjne i drogocenne urządzenia, a także pomagając rannym albo
uwięzionym kolegom. Nozdrza Jainy drażniła woń zwęglonego drewna, zmieszana z odorem
tlącej się sierści Wookiech. Oczy dziewczyny łzawiły, atakowane przez kłęby dymu
niosącego woń jakichś chemicznych odczynników. Większość pożarów została jednak
ugaszona, a przez szeroko otwarte okna wpadały podmuchy ożywczego wiatru.
Chewbacca zaryczał, po czym skoczył, aby przywitać się ze swoją siostrą, Kallabow,
matką Lowiego i Sirry, która pochylona nad poszkodowaną koleżanką, opatrywała jej rany.
Przebierając długimi delikatnymi palcami, strzygła sierść wokół krwawiącego rozcięcia, aby
owinąć ranę bandażem, przesyconym substancją przyspieszającą krzepnięcie.
Matka Lowiego uniosła głowę i zamrugała powiekami oślepionych oczu, osadzonych
głęboko między kędziorami kasztanowatej sierści. Wdała się z Chewbacca w rozmowę, pełną
krótkich, ale bardzo wymownych pomruków, warknięć i szczęknięć. Jaina zrozumiała jedynie
niektóre słowa, ale to wystarczyło, aby się dowiedzieć, iż rzeczywiście podstępny atak
dobiegł końca. Imperialni żołnierze, którzy spadli jak błyskawice, wyrządzili dużo szkód w
dzielnicach mieszkaniowych Wookiech i zniszczyli niektóre znajdujące się na obrzeżach
budynki kompleksu przemysłowego. Wyglądało jednak na to, że głównym celem ataku było
opanowanie magazynów z gotowymi wyrobami, skąd porwali większość
skomputeryzowanych podzespołów i urządzeń służących do kodowania sygnałów.
Jaina przypomniała sobie poprzednią napaść oddziałów Qorla na „Diament”,
krążownik zaopatrzeniowy Nowej Republiki. Były pilot myśliwca typu TIE porwał wówczas
cały transport rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii do turbolaserów. Z całą
pewnością Drugie Imperium przygotowywało się do ostatecznej bitwy... zapewne pragnęło
doprowadzić do niej jak najszybciej.
Jaina kucnęła obok Kallabow.
- Czy widziała pani Lowiego albo Sirrę? - zapytała. - Albo może Tenel Ka czy mojego
brata Jacena?
Matka Lowiego odpowiedziała, wydając całą serię zmartwionych pomruków,
warknięć i szczęknięć. Rozłożyła szeroko ręce, by pokazać panujący wszędzie bałagan, po
czym poprosiła dziewczynę, by odszukała jej dzieci. Nieco dalej na korytarzu zajęczał ktoś
inny z personelu fabryki. Kallabow wstała i poczłapała do rannego, żeby pomóc mu wstać z
posadzki.
- Musimy ich odnaleźć - odezwała się Jaina. Chewbacca za-ryczał, energicznie
kiwając głową.
Zapuścił się w głąb zbombardowanej fabryki. Pomagał rannym, ilekroć mógł, za
każdym razem wydając gardłowe pomruki, których znaczenia Jaina nie rozumiała. Ponieważ
dziewczyna nie miała zwyczaju stać bezczynnie, kiedy mogła się na coś przydać, pomagała
opatrywać lżejsze rany albo gasić resztki pożarów. Od czasu do czasu posługiwała się Mocą,
żeby razem z silnie umięśnionymi pracownikami fabryki odsuwać pod ściany szczątki
zniszczonych urządzeń. Przy każdej okazji pytała o brata i przyjaciół, ale otrzymywała tylko
przeczące albo wymijające odpowiedzi.
Czuła, że kakofonia dźwięków będących mieszaniną warknięć, wycia i chrapliwych
pomruków z każdą chwilą przybiera na sile. Żałowała, że nie może skorzystać z usług Em
Teedee, który przetłumaczyłby wszystkie niuanse mowy Wookiech. Miała wrażenie, że w jej
głowie panuje kompletny zamęt. Z ulgą zauważyła, że Chewbacca przywołuj e j ą gestami
jednej ręki, by pomogła mu opatrywać rany pani inżynier. Kiedy podeszła bliżej, Chewie
zamruczał coś, pełen podniecenia.
- Czego się dowiedziałeś? - zapytała dziewczyna.
Ranna pani inżynier odezwała się tak cicho, że jej głos przypominał mruczenie.
Ponieważ Jaina niczego nie zrozumiała, odwróciła się do Chewbaccy, by poprosić go o
tłumaczenie. Gdyby nie powaga sytuacji, mogłaby nawet uznać tę prośbę za zabawną.
Chewie zaczął powtarzać to, co powiedziała ranna pracownica, na tyle powoli, aby
Jaina mogła go zrozumieć. Okazało się, że pani inżynier widziała dwoje młodych Wookiech
biegnących korytarzem w towarzystwie dwojga młodych istot ludzkich. Wkrótce potem
dostrzegła grupę imperialnych szturmowców, którzy przebiegli tym samym korytarzem.
Dowodziło nimi dwoje ubranych na czarno ludzi.
- Czy tam, dokąd się kierowali, jest może jakieś wyjście? - zapytała z nadzieją Jaina. -
Czy mogli uciec z fabryki?
Pani inżynier pokręciła głową. Niestety, nie było żadnych wyjść, jedynie awaryjne
panele w posadzce, umożliwiające przedostanie się na niższe i niebezpieczniejsze poziomy
dziewiczej dżungli.
Wyjścia awaryjne.
Chewie skończył opatrywać rany pani inżynier i podziękował jej za informację, po
czym puścił się korytarzem, który pokazała. W pewnej chwili biegnąca Jaina się poślizgnęła,
ale zdążyła stanąć przed sczerniałym i nieregularnym otworem w posadzce, niewątpliwie
wypalonym przez strzał z blastera. Płyta osłaniająca kiedyś kwadratowy otwór leżała,
wyszarpnięta z zawiasów i porzucona pod ścianą korytarza. Chewbacca musiał pochwycić
dziewczynę za ramię, by nie spadła w mroczną przepaść. Zaryczał, po czym zaczął pociągać
nosem, pragnąc obwąchać osmalone metalowe krawędzie.
Jaina kiwnęła głową.
- Ta-a, ja też myślę, że to sprawka szturmowców - powiedziała. - Zapewne doszli do
wniosku, że awaryjne wyjście musi zostać poszerzone, i postarali się dokonać pewnych
poprawek. - Usiłując się uspokoić, zaczęła powoli wypuszczać z płuc powietrze. - Lowie
powiedział nam, jak niebezpieczne są najniższe poziomy. Widocznie jednak im to nie
przeszkadzało.
Chewie otworzył awaryjną skrytkę w ścianie. Wyciągnął dwa plecaki, wypełnione
żywnością i najważniejszym ekwipunkiem, po czym podał jeden Jainie. Następnie, wydawszy
ledwo słyszalny pomruk, wyciągnął długą rękę i pokazał otwór w posadzce.
- Jasne, ja też tak uważam - odparła dziewczyna. - No, to na co jeszcze czekamy?
Wychyliła się i przez chwilę spoglądała na atramentowe ciemności pod nogami.
- To twoja dżungla - odezwała się w końcu. - Domyślam się, że będzie najlepiej, jeżeli
zejdziesz pierwszy.
ROZDZIAŁ 16
Lowbacca od najmłodszych lat wiedział o niebezpieczeństwach, związanych z
zapuszczaniem się w zdradzieckie, nie ujarzmione głębiny dżungli Kashyyyku. Mroczne
poziomy bardzo często okazywały się śmiertelnymi pułapkami... nawet dla tych, którzy
wyprawiali się tam uzbrojeni po zęby i wyćwiczeni.
Nikt nie zapuszczał się na najniższe poziomy, jeżeli nie zmuszały go okoliczności...
Młody Wookie wiedział jednak, że teraz, gdy ścigali ich Zekk, Vonnda Ra i szturmowcy,
mroczne głębiny dziewiczego lasu były jedyną szansą ocalenia.
Kiedy ostatnio zostawił za sobą bezpieczne drzewne miasto, wzniesione na
wierzchołkach gigantycznych wroszyrów, wyprawił się na najniższe piętra, żeby z wnętrza
kwiatu śmiercionośnego syreniowca zerwać pęk błyszczących włókien. Splótł z nich później
cenny pas, osłaniający teraz jego biodra. Zawsze uważał, że jest wyjątkowo odważny,
ponieważ dokonał tej sztuki sam, nie prosząc o pomoc nikogo spośród przyjaciół.
Koleżanka jego siostry także wyprawiła się sama... zapewne pragnęła dorównać
Lowiemu. Mimo iż taka odważna i zręczna, nigdy nie wróciła. Tym razem Lowie jednak nie
był sam. Jeżeli w głębinach lasu czyhaj ą jakieś niebezpieczeństwa, on i jego przyjaciele będą
walczyli ramię w ramię.
Z góry i zza pleców dobiegał tupot ciężkich butów i trzask łamanych gałęzi. Zakuci w
białe pancerze imperialni szturmowcy nadal ścigali uciekinierów. Rozjaśniając promieniami
światła prętów jarzeniowych ciemności wilgotnych poziomów, pogrążonych w wiecznej
nocy, raz po raz płoszyli egzotyczne stworzenia, które nigdy przedtem nie widziały
słonecznego blasku. Od czasu do czasu rozlegały się także odgłosy blasterowych strzałów,
jakimi żołnierze próbowali odstraszać większe zwierzęta. Wilgotne liście, trafione
laserowymi błyskawicami, przez jakiś czas się paliły, wydzielając strużki gęstego dymu, po
czym zwijały się i gasły.
Lowie i Sirra starali się, jak mogli, by wskazywać drogę Jacenowi i Tenel Ka.
Wykorzystując fakt, że świetnie widzieli w ciemności, wyszukiwali potężne, grube konary
odrastające od pni prastarych wroszyrów. W pewnej chwili zadyszany Lowie zacharczał,
próbując dodać pozostałym odwagi. Jego przyjaciele podążali właściwie na oślep, nie kierując
się ku określonemu celowi. Wiedzieli jednak, że jeżeli chcą zgubić prześladowców w
labiryncie najniższych poziomów lasu, nie mogą ani na chwilę przystanąć.
Okrągłe, żółte czujniki optyczne Em Teedee jarzyły się, rozjaśniając mroki łagodną
poświatą. Uciekinierzy nie mogli pozwolić sobie na lepsze oświetlenie, gdyż wówczas
ryzykowaliby, że zostaną zauważeni.
- Bardzo proszę, niech pan uważa na te gałęzie, panie Lowbacco - odezwał się
miniaturowy android, kiedy jakaś gałąź zarysowała powierzchnię jego srebrzystej obudowy. -
Nie chciałbym się odczepić od pasa i spaść z wysoka. O ile pan pamięta, już raz coś takiego
mi się przydarzyło. Zapewniam pana, że to było przerażająco nieprzyjemne doświadczenie.
Lowie jęknął, wspomniawszy niefortunną przygodę, którą przeżył na Yavinie Cztery.
Zgubienie androida-tłumacza przysporzyło mu także innych kłopotów, ponieważ żaden uczeń
ani instruktor akademii Jedi nie mógł zrozumieć jego ostrzeżenia, że Jacen i Jaina zostali
uwięzieni przez pilota myśliwca typu TIE, Qorla.
Kiedy przeskakujący nad głowami zbiegów szturmowcy ponownie zaczęli strzelać z
blasterów, ciemności rozjaśniła błyskawica, która spopieliła następną gromadę liści. Lowie
odruchowo się skulił, a Sirra zeskoczyła na niższą gałąź, nie troszcząc się o sprawdzenie, czy
zdoła utrzymać ciężar jej ciała. Po chwili w gąszcz liści poszybowały następne laserowe
sztychy, które wznieciły niewielkie pożary i wzbiły kłęby gęstego dymu.
- Hej, uważajcie! - krzyknął Jacen.
Tenel Ka chwyciła jakąś gałąź i zeskoczyła na poziom, na którym stała Sirra.
- Tędy - powiedziała. - Jest bezpiecznie.
Lowie, objąwszy w pasie Jacena, zeskoczył tuż za nią, po czym zaczął biec po
porośniętej wilgotnym mchem gałęzi. Im dalej od poziomów, do których docierał blask
słońca, tym większym zmianom ulegał krajobraz lasu. Wyglądało na to, że każde piętro
stanowi odrębny ekosystem, charakteryzujący się czy to tworzącymi platformy gąszczami
splecionych winorośli, czy to zrośniętych gałęzi, czy wreszcie skupiskami zwierzęcych
odchodów, w których pieniły się przeróżne grzyby, porosty i kwitnące rośliny. Słysząc hałas
powodowany przez nieproszonych gości, do ucieczki rzucało się tysiące owadów, ptaków,
gadów, płazów i gryzoni.
Lowie zaczął sapać, dając znak pozostałym, żeby podążali jego śladami. Pewnie
stawiając płaskie stopy, raz po raz marszczył czarny nos i wciągał przesycone odorem
zgnilizny powietrze. W pewnej chwili pochwycił jednak elektryzujący aromat... aromat, który
już kiedyś poczuł. Zapach, którego omal nie przypłacił życiem.
W łagodnym blasku, rzucanym przez optyczne czujniki Em Teedee, dostrzegł szeroko
rozwarte szczęki kwiatu syreniowca. Połyskujące żółte płatki, odrastające z krwistoczerwonej
łodygi, przypominały żarłoczną paszczę, czekającą na ofiarę. Roślina jakimś cudem zapuściła
korzenie w szczelinie między zrośniętymi gałęziami i wegetowała, żywiąc się mieszkańcami
tego poziomu dziewiczego lasu. Iskrzące się długie włókna tworzyły wyrastający pośrodku
kielicha pióropusz. Płonący kuszącym blaskiem, wespół z niebiańskim aromatem, kusił
ofiary, by zechciały się zbliżyć.
Podążająca śladami brata Sirra także węszyła i również zauważyła śmiercionośną
roślinę. Cicho zaryczała, zapewne rada, że jej marzenia wreszcie będą mogły się spełnić.
Mimo to zjeżyła włosy wystrzyżonej w dziwaczne wzory sierści. Lowie jednak położył dłoń
na jej ramieniu. Pokręcił głową, a potem pochwycił siostrę za rękę. Doskonale wiedział, że
Sirra wprost się pali, żeby jak najszybciej zdobyć bezcenne włókna i w ten sposób udowodnić
sobie i wszystkim, jaka jest dorosła i odważna.
Rozczarowana Sirra warknęła, ale świetnie rozumiała, co w tej chwili jest
najważniejsze. Ścigający ich szturmowcy, skaczący po konarach nad ich głowami, znów
strzelali, tym razem do jakiegoś dużego zwierzęcia, z trzaskiem łamanych gałęzi usiłującego
ocalić życie.
To było zbyt niebezpieczne. Imperialni żołnierze w każdej chwili mogli ich
pochwycić.
Sirra wydała pełen rezygnacji jęk, po czym wysforowała się na czoło małej grupy,
pozwalając, żeby teraz Lowie wskazywał drogę przyjaciołom.
Tenel Ka przeciskała się przez plątaninę wilgotnych, porośniętych mchem i
uginających się pod ciężarem jej ciała gałęzi, od czasu do czasu pochylając głowę, by nie
zaczepić zaplecionymi złocistorudymi warkoczami o ciernie czy konary. Rozkoszowała się
swoją zwinnością, jakby wykonywała gimnastyczne ćwiczenia, dzięki którym jej ciało było
zawsze takie gibkie i prężne. Wolałaby oczywiście, aby tym ćwiczeniom nie towarzyszyła
obawa nagłej śmierci po trafieniu przez blasterową błyskawicę, wystrzeloną przez jakiegoś
szturmowca.
Opancerzony kostium z jaszczurczej skóry zakrywał jedynie tors dziewczyny,
pozostawiając obnażone ręce i nogi, narażone na zadrapania i ukąszenia owadów. Młoda
wojowniczka z Dathomiry nie zamierzała jednak pozwolić, aby takie błahostki zaprzątały jej
uwagę.
Widząc, że przyjaciele coraz bardziej zapuszczają się w głębiny dżungli, Tenel Ka
starała się zachować równowagę, ale nie przestawała obserwować Jacena. Mimo iż chłopiec
świetnie potrafił wyczuwać obecność dziwnych stworzeń, ustępował dziewczynie pod
względem sprawności fizycznej i siły. Teraz jednak wszyscy uciekali, by ocalić życie. Byli
ścigani. Znajdowali się w środowisku, w którym ona czuła się jak w swoim żywiole.
Tyle tylko, że w tej chwili Tenel Ka nie była łowczynią, ale łupem.
Uświadamiając sobie, że niczego nie widzi, dziewczyna starała się wytężać wszystkie
inne zmysły. Mogłaby co prawda zapalić miecz, aby oświetlić drogę, ale nie ośmielała się
wysunąć energetycznego ostrza, w obawie, że ujawniłaby w ten sposób, gdzie się znajduje.
Zapuszczając się w głębiny dziewiczego lasu, na coraz niższe konary, wyczuwała
niebezpieczeństwa, coraz bliższe, coraz groźniejsze. Uzmysłowiła sobie, że młodzi Wookie
także je wyczuwają. Lowie i Sirra poruszali się ostrożniej, i starali się trzymać blisko siebie.
Korzystając z tego, iż dobrze widzą w ciemnościach, wskazywali drogę przyjaciołom.
W pobliżu rozwidlenia potężnych konarów oboje Wookie nagle przystanęli.
Zmęczeni, ciężko dyszeli, starając się złapać oddech. Zupełnie wyczerpany Jacen osunął się
na konar obok wojowniczki z Dathomiry. Wszyscy wiedzieli jednak, że nie mogą za długo
odpoczywać.
Przez cały czas krótkiej przerwy Tenel Ka ani na chwilę nie usiadła. Zmrużyła szare
jak granit oczy i powoli się obracała, chcąc wyczuć, czy w ciemnościach coś się nie porusza
albo czy w gąszczu otaczających ich drzew nie czai się jakiś drapieżnik. Jej zmysły Jedi nie
wykryły w pobliżu żadnych groźnych zwierząt. Mimo to dziewczyna poczuła dziwne
świerzbienie skóry, które z sekundy na sekundę stawało się coraz silniejsze.
W następnej chwili podobna do rzemienia roślinna macka owinęła się wokół bioder
Tenel Ka i zacisnąwszy chwyt, szarpnęła. Ostre kolce przebiły pancerz z jaszczurczej skóry i
boleśnie wpiły się w ciało. Zaskoczona wojowniczka krzyknęła... i w tej samej chwili w
powietrzu wokół nich zaroiło się od mackowatych pędów.
Oboje Wookie zawyli i zaczęli się zmagać z pnączami. Jacen wrzasnął. Cierniste pędy
poderwały w górę chłopca, rozpaczliwie wymachującego rękami i nogami. W mgnieniu oka
Tenel Ka wyciągnęła miecz i ignorując niebezpieczeństwo, że w ten sposób ujawni
szturmowcom miejsce, gdzie się znajdują, wysunęła świetliste turkusowe ostrze. Machnąwszy
w lewo i w prawo, odcięła zdradzieckie pędy, owinięte wokół jej ciała.
Jacen ponownie krzyknął i odruchowo także sięgnął do rękojeści broni. Wymachując
nad głową jasnozieloną klingą, odciął podstępne pnącze, które puściło go, wydawszy
skwierczące mlaśnięcie. Powietrze wypełniło się intensywnym zapachem gotowanego soku
roślinnego.
Lowbacca zaryczał i również zapalił swoją broń. Machnął świetlistym ostrzem barwy
roztopionego brązu w prawo i w lewo. Zachłanne pędy, wijąc się i skręcając, natychmiast
zwróciły się w jego stronę. Zapewne zamierzały unieść Wookiego na wyższy poziom, gdzie
pośrodku gąszczu macek widniał ciemny otwór. Wydobywały się z niego dźwięki podobne do
zgrzytania, jakie wydają odłamki skał, ocierające się o siebie. Mroczna jama przypominała
żarłoczną paszczę, gotową rozdrobnić na nadające się do przełknięcia i strawienia kawałki
wszystko, cokolwiek do niej wpadnie.
Dwa pędy smagnęły Sirrakuk i owinęły się wokół jej ramion. Młoda Wookie obnażyła
długie kły i napinając mięśnie, z całej siły szarpnęła. Oderwała obie macki od grubej
środkowej łodygi drapieżnika. Roślina chyba nawet tego nie zauważyła. Jej mackowate pędy
nadal smagały powietrze, poszukując żeru, a z otwartej paszczy nie przestało wydobywać się
zgrzytanie i mlaskanie.
Po chwili trzy zapalone ostrza świetlnych mieczy odcięły wszystkie pędy.
Pozostawało tylko kilkanaście konwulsyjnie drgających kikutów, odrastających od łodygi
żarłocznej rośliny.
- Udało się nam! - wykrzyknął uradowany Em Teedee. - Och, to naprawdę coś
wspaniałego!
- To jest fakt - przytaknęła Tenel Ka. Przyjrzała się czerwonym pręgom i wciąż
jeszcze broczącym krwią ranom, jakie odniosła podczas walki, a później uniosła głowę i
popatrzyła na wyższy poziom dżungli. - Blask naszych mieczy zwabił jednak nieprzyjaciół.
Pozostali również unieśli głowy i podążyli za jej spojrzeniem. Na konarach, rosnących
nad głowami, ujrzeli cały oddział szturmowców, ze wszystkich stron otaczających czworo
uciekinierów. Imperialni żołnierze kierowali lufy blasterów w stronę Sirry i młodych rycerzy
Jedi.
Jacen wyłączył szmaragdową klingę i kucnął na gałęzi. Ciężko oddychając, omiótł
spojrzeniem krąg szturmowców. W innych okolicznościach uznałby głębiny dżungli
Kashyyyku za fascynujące; tętniące życiem milionów nieznanych owadów, drzew, paproci,
roślin, kwiatów i jaszczurek. Tak bardzo pragnąłby wszystkie poznać i zbadać; większość
okazów była mu zupełnie nie znana. Nawet teraz, mimo iż nad jego głową stał cały oddział
podobnych do białych zjaw albo posągów szturmowców, trzymających odbezpieczone i
wymierzone blastery, Jacen wyczuwał wokół siebie obecność wielu ukrytych stworzeń.
Zauważył, że na uschniętym konarze, w pobliżu jednego z imperialnych żołnierzy,
znajduje się szerokie wilgotne pasmo kory, podobne do owiniętego wokół drzewa
cętkowanego jęzora. Połyskujący kawałek kory lekko drżał, jakby w j ego wnętrzu trwała
gorączkowa praca.
Nagle pośród szturmowców pojawiły się dwie nowe osoby, odziane w czarne szaty.
Złowieszczo wyglądająca Siostra Nocy, silnie umięśniona, krępa i niska Vonnda Ra, odziana
w połyskujący pancerz z gadziej skóry, zeskoczyła z wyższego konara i stanęła obok Zekka.
Młodzieniec miał na sobie obrzeżoną szkarłatną lamówką fałdzistą czarną pelerynę, której nie
uszkodziła żadna gałąź ani żaden kolec, a starannie uczesane czarne włosy związał kawałkiem
rzemyka z tyłu głowy. Szturmowcy zapalili pręty jarzeniowe i skierowali ich promienie na
uciekinierów.
- Wpadliście w pułapkę, smarkacze Jedi - odezwała się Vonnda Ra z pogardliwym
uśmiechem. - Z prawdziwą przyjemnością będę się przyglądała, jak czołgacie się u naszych
stóp, błagając o darowanie życia... Zapewniam jednak, że to wam nie pomoże.
- Nie mamy zamiaru czołgać się ani błagać - odparła Tenel Ka.
Siostra Nocy spiorunowała spojrzeniem młodą wojowniczkę z Dathomiry.
Tymczasem Jacen skupił uwagę na tajemniczym szerokim połyskującym paśmie,
owiniętym wokół konara. Ciemny przedmiot przypominał obręcz z wilgotnej skóry, a kiedy
chłopiec sięgnął do niego myślowymi palcami Mocy, wyczuł słabe impulsy płynące ze
szczątkowego mózgu, który właściwie zawierał tylko zbiór odruchów. W tej chwili chłopcu
nie zależało jednak na niczym innym.
- Przykro mi, że tak się musiało stać - odezwał się Zekk. - Muszę okazywać teraz
posłuszeństwo Drugiemu Imperium, a wy jesteście moimi nieprzejednanymi wrogami. Nie
mogę dłużej tego ukrywać przed wami. To konsekwencja wyboru, którego kiedyś dokonałem.
Słowom tym przeczył jednak wyraz zakłopotania, malujący się na twarzy Zekka.
Spoglądając w jego zielone oczy, można było się zorientować, jak bardzo jest udręczony.
Nagle szturmowiec stojący na uschniętym konarze przeszedł w bok, by mieć lepsze
pole ostrzału.
Jacen pożerał go spojrzeniem. Jeszcze trochę dalej - myślał. - Jeszcze odrobinę dalej.
Możliwe, że nawet wysłał tę myśl, posługując się Mocą, gdyż imperialny żołnierz
zrobił krok w tę samą stronę. Jego ciężki opancerzony but nadepnął na skraj szerokiego
wilgotnego jęzora.
Mózg stworzenia zareagował natychmiast, wybierając jeden z odruchów.
Za plecami szturmowca pojawiło się pokryte śluzem cielsko potwornej bestii,
podobnej do olbrzymiego wilgotnego ślimaka. Nagłe smagnięcie zrzuciło żołnierza z konara.
Głośno krzycząc i wymachując rękami, zakuty w biały pancerz szturmowiec zniknął w
gęstwinie splątanych gałęzi.
Tymczasem gigantyczny ślimak, wydając bulgoczące dźwięki, wspinał się coraz
wyżej i wyżej. Miotając w prawo i w lewo pokrytym śluzem wilgotnym cielskiem, zrzucił z
gałęzi następnych dwóch szturmowców. Pozostali żołnierze wpadli w panikę. Krzycząc i
strzelając do ogromnej bestii, uciekali, aby ratować życie.
Jacen czynił wszystko, co mógł, żeby wysyłać do szczątkowego mózgu stworzenia
informację identyfikującą szturmowców jako wrogów. Zarazem starał się wszczepić pewność,
że on sam, oboje Wookie i Tenel Ka zaliczają się do najlepszych przyjaciół bezmyślnego
ślimaka.
Szturmowcy nie przestawali zasypywać bestii całymi seriami blasterowych strzałów,
ale ogniste błyskawice, nie robiąc stworzeniu żadnej krzywdy, zapewne tylko jeszcze bardziej
je drażniły. Kiedy ogromny ślimak reagując na ból, wywołany trafieniami, zwijał się i skręcał,
z głośnym trzaskiem łamiąc kolejne gałęzie i konary, odbite od cielska potwora promienie
energii szybowały w mroki dżungli, spopielając gromady liści i pnączy.
Zafascynowany przebiegiem walki i zamieszaniem, jakie wywołała bestia, Jacen stał
jak sparaliżowany. Zekk i Vonnda Ra krzyczeli, wydając sprzeczne rozkazy.
W następnej sekundzie chłopiec poczuł, że Tenel Ka uderzyła go barkiem i
odepchnęła na bok. W tej samej chwili obok głowy chłopca przemknęła sycząca laserowa
błyskawica. Dziewczyna, owinąwszy pęd winorośli wokół ramienia i przedramienia, objęła
Jacena w pasie i pomogła mu zeskoczyć na niższy poziom. Puściła się biegiem, podążając
śladami obojga Wookiech, którzy także uciekali jak mogli najszybciej.
Wykorzystując fakt, że szturmowcy byli zajęci własnymi problemami, uciekinierzy
zapuszczali się coraz głębiej i głębiej ku najniższym poziomom dziewiczego lasu.
ROZDZIAŁ 17
Ciemności były tak gęste, że Jaina mogła niemal ich dotknąć. Podążając za zwinnym
Chewbaccą zdawała się bardziej na słuch niż jakikolwiek inny zmysł. Uświadomiła sobie, że
coraz częściej polega na Mocy, pozwalając, by kierowała ruchami jej rąk i nóg. Powietrze w
głębinach dżungli było trochę chłodniejsze niż bezpośrednio pod baldachimem liści w górze.
W pewnej chwili Jaina się wzdrygnęła. Wątpiła jednak, czy uczyniła to wyłącznie z uwagi na
obniżenie się temperatury.
Obdarzony doskonałym wzrokiem, pozwalającym widzieć w ciemnościach, Chewie
bez wahania wybierał drogę w labiryncie krzyżujących się konarów. Od czasu do czasu
krótkim warknięciem ostrzegał dziewczynę przed kępami śliskiego wilgotnego mchu albo
spróchniałymi gałęziami. Żadne właściwie nawet nie starało się zachowywać cicho. Oboje
pragnęli tylko znaleźć przyjaciół, zanim będzie za późno.
Stopniowo wzrok Jainy na tyle przyzwyczaił się do ciemności, że dziewczyna umiała
odróżnić grube pnie ogromnych drzew, czarne na tle ciemnej szarości. Nie było to wiele, ale
pomagało wyszukiwać drogę. Nagle Chewbaccą zaczął węszyć, a po chwili wydał ciche
triumfujące szczeknięcie.
- Przechodzili tędy? - domyśliła się Jaina.
Chewie zawył twierdząco. W powietrzu wciąż jeszcze unosiły się ich wonie. Rosły
Wookie wyczuwał obecność czworga... nie, pięciorga osób, a także ledwo uchwytną woń
naoliwionego metalu. Jaina doszła do wniosku, że dziwny zapach zapewne wydzielała
obudowa Em Teedee. W krtani Chewiego wezbrał stłumiony ryk oznaczający, że Wookie
wyczuwa również woń plastali, zwęglonego drewna i zapach pozostawionego przez
blasterowe błyskawice ozonu, którym często jest przesycone powietrze podczas burzy z
piorunami.
Jaina miała wrażenie, że jej serce na ułamek sekundy zamiera z przerażenia.
- Z pewnością Siostry Nocy wezwały na pomoc grupę szturmowców - rzekła.
Chewbaccą, podążając po niedawno pozostawionych śladach, zwiększył tempo. W
pewnej chwili Jaina niewłaściwie oceniła odległość i omal nie runęła, przeskakując z jednej
gałęzi na drugą.
- Chewie, prawie nic nie widzę - powiedziała.
Rosły Wookie ze zrozumieniem sapnął, po czym znieruchomiał. Sięgnął do
zawierającego awaryjny ekwipunek plecaka, wyjętego ze skrytki w ścianie korytarza fabryki.
Przez chwilę szperał w środku, po czym wyciągnął metalową klatkę, której boki osłonięto
delikatną siatką. Jaina rozpoznała pułapkę na fospchły. Chewie złamał pieczęć na jednym
boku klatki.
Po kilkudziesięciu sekundach cała powierzchnia była usiana mikroskopijnymi
świecącymi owadami. Z każdą chwilą coraz więcej fospcheł materializowało się dosłownie
znikąd. Rosły Wookie umocował klatkę do sprzączki u pasa Jainy. „Latarka” kierowała teraz
półokrąg różowawego blasku bezpośrednio pod nogi dziewczyny. W miarę jak Jaina skakała
z gałęzi na gałąź, granica światła i cienia wyprawiała szalone harce niczym ogon komety.
Nagle Chewie pokazał coś znajdującego się pod nogami Jainy. Dziewczyna spojrzała
w dół i dostrzegła niedawno złamaną gałąź i osmalone miejsce na pniu, w który trafiła
błyskawica laserowego światła. A zatem przechodziły tędy także Siostry Nocy ścigające małą
grupkę uciekinierów.
- Masz rację - powiedziała. - Ja także je czuję i to niedaleko.
Wookie pomógł dziewczynie przeskoczyć dużą odległość między dwoma konarami,
po czym oboje podjęli wędrówkę w głębiny dżungli. Jaina podążała za Chewbaccą, starając
się uważnie wyszukiwać miejsca, na których mogłaby zacisnąć palce rąk albo postawić stopy.
Cieszyła się, że łagodny blask fospcheł rozjaśnia mroki najbliższej okolicy. W miarę jak
zapuszczali się na niższe poziomy, czuła jednak coraz większe przerażenie. Wydawało się jej,
że ciężar dżungli nad głowami przytłacza ich niczym młyński kamień.
Po porośniętych liśćmi gałęziach skakały zajęte ściganiem zdobyczy niewidoczne
drapieżniki. W głębinach nieprzeniknionego labiryntu konarów i pnączy raz po raz
rozbrzmiewało echo skrzeczeń i jęków ofiar, tracących życie podczas nie kończącego się
polowania. Nieco mniejsze stworzenia piszczały, brzęczały, ćwierkały i szczebiotały. Żaden z
tych dźwięków nie wydawał się przyjazny.
Jaina wiedziała, że jej przyjaciele są walecznymi wojownikami. Pamiętała jednak o
tym, że głębin dżungli rodzimego Kashyyyku obawiał się nawet obdarzony największą siłą
Lowie. Już sam ten fakt był powodem do niepokoju, zwłaszcza że młodzi rycerze Jedi musieli
czuć jeszcze większy respekt przed niebezpiecznymi roślinami i śmiercionośnymi
zwierzętami żyjącymi na najniższych poziomach dziewiczego lasu.
Jaina miała przeczucie, że za chwilę może wydarzyć się coś złego.
- Nie ma czasu do stracenia! - rzekła.
Zwiększyła tempo marszu. Chewbacca, zapewne wyczuwając jej niepokój, również
przyspieszył. Jego stopy spoczywały na gałęziach i konarach tylko przez krótką chwilą,
potrzebną do odbicia się i przeskoczenia na niższy poziom.
Z głębin dżungli dobiegł nagle stłumiony okrzyk, który z pewnością wydarł się z
ludzkiego gardła. Na tle innych odgłosów, wydawanych przez żyjące w lesie dzikie zwierzęta,
zabrzmiał niemal tak samo dziko i złowieszczo. Kiedy Jaina na sekundę znieruchomiała na
gałęzi, aby popatrzyć w tamtą stronę, zauważyła błyski światła i usłyszała ciche skwierczenie
blasterowych błyskawic.
W tej samej chwili spróchniała gałąź, na której niebacznie stanęła, zatrzeszczała,
grożąc złamaniem. W pośpiechu, z jakim dziewczyna przeskakiwała z konaru na konar,
zapomniała upewnić się, czy utrzyma ciężar jej ciała. Stojący na pobliskim konarze
Chewbacca natychmiast się odwrócił i wyciągnął rękę, aby pomóc Jainie przejść na grubszą
gałąź, odrastającą nieco niżej od pnia potężnego wroszyra. Dziewczyna zachwiała się, ale
szybko odzyskała równowagę.
Widocznie jednak cała strona drzewa była albo spróchniała, albo stoczona przez
robaki, gdyż w następnej chwili pękł konar, na którym stał rosły Wookie. Rozległ się głośny
trzask, po którym poskręcany i porośnięty guzami kikut złamał się pod ciężarem jego ciała.
Jaina stała i jak zahipnotyzowana patrzyła, otworzywszy usta w bezgłośnym krzyku.
Tymczasem Chewbacca spadał, z trzaskiem łamiąc w ciemnościach kolejne gałęzie.
ROZDZIAŁ 18
Wyczerpany walką Zekk stał na gałęzi, nie wypuszczając z palców rękojeści
świetlnego miecza. Z trudem oddychał, raz po raz chwytając duszne, zatęchłe powietrze
głębin lasu.
Dymiące szczątki martwej ślimakopodobnej bestii, pocięte na kawałki laserowymi
smugami, leżały porozrzucane po sąsiednich gałęziach. Z pokrytego lepką mazią ścierwa
wciąż jeszcze wydobywały się bąble cuchnących gazów. Ze wszystkich stron dobiegał trzask
płonących niewielkich ognisk, wznieconych przez zabłąkane blasterowe błyskawice, które
zapalały nieraz całe gęstwiny liści. Szturmowcy, którzy przeżyli to piekło, krzyczeli i
wymachiwali rękami. Porozumiewając się przez ukryte w opancerzonych hełmach
komunikatory, usiłowali ocenić własne straty.
Drżąca jak liść Vonnda Ra stała, zacisnąwszy zęby. Na jej twarzy malowało się
zmęczenie, jakby wściekłość, którą w sobie wzbudziła do walki z potwornym ślimakiem,
nadwątliła zasoby jej energii. Należąca do nowego zakonu Sióstr Nocy kobieta miała być w
założeniu odporna na niszczące efekty oddziaływania ciemnej strony Mocy, ale zacięty bój,
jaki toczyła z pomocą Zekka i szturmowców, zmagając się z bezmyślną bestią, pokrył jej
twarz gęstą siecią zmarszczek.
Zekk oparł się bezwładnie o pień potężnego drzewa, porośniętego miękką warstwą
niebieskawego mchu, poplamionego teraz kroplami posoki martwej bestii.
Spośród wszystkich szturmowców, którzy zapuścili się w głąb dżungli, pozostało
zaledwie czterech. Potwór rozgniótł pozostałych albo zrzucił z gałęzi w niezbadane głębiny
najniższych poziomów. Płaty cielska ogromnego ślimaka zwieszały się z grubych konarów, z
których ściekały krople śluzu zmieszanego z posoką. Niknęły w głębinach, skąd dobiegały
pomruki i szelesty zachłannych wszystkożernych żuków i gryzoni.
Nagle Zekk usłyszał trzask gałęzi, dolatujący z góry, z wyższych poziomów
mrocznego lasu. W tej samej chwili poczuł, że przez jego umysł, nawykły do posługiwania
się zmysłami Jedi, przemknęła jakaś zmarszczka Mocy. Uzmysłowił sobie, że ich śladami
podążają dwie inne osoby. Natychmiast ustalił tożsamość jednej z nich. Zaskoczony,
zamrugał powiekami, a potem wysłał w górę, w ciemności gęstego lasu, skupioną przez Moc
wiązkę myśli.
- To Jaina Solo - powiedział, zwracając się do Siostry Nocy. - Nad naszymi głowami.
Stara się nas dogonić.
Rozstawił nogi i oparł stopy pewniej na powierzchni konaru. Nadeszła chwila, w
której powinien dokonać wyboru. Czuł jednak, że nie potrafi. Nie przypuszczał, że jego
zadanie okaże się takie trudne.
Z głębin lasu dobiegały odgłosy świadczące, że Jacen, Lowbacca, Sirra i Tenel Ka
wciąż jeszcze uciekają przed szturmowcami... ale Jaina, absolutnie nieświadoma
niebezpieczeństwa, kierowała się prosto w zastawioną pułapkę. Zekk pomyślał, że chyba
powinien osobiście stawić czoło byłej przyjaciółce.
- Musimy się rozdzielić - oznajmił. - Ja zostanę tu sam i spróbuj ę po wstrzymać Jainę.
Wszyscy inni będą nadal ścigali zbiegów.
- Tak jest! - Spoglądając na labirynt gałęzi pod stopami, kipiąca gniewem Vonnda Ra
zgrzytnęła zębami. - Postaram się, żeby zapłacili za to, co zrobili!
Zagięła palce niczym szpony i gestem nakazała szturmowcom, by podążali za nią.
Wszyscy pięcioro rzucili się znów w pościg za Sirrą i trójką młodych Jedi.
Jacen czynił wszystko, co mógł, by nie tracić przyjaciół z oczu. Mimo to na poziomie
lasu, gdzie przebywał, panowały takie ciemności, że chłopiec miał wrażenie, iż płynie w
oceanie atramentowej czerni. Ze zdziwieniem stwierdził jednak, że ciemności w głębinach
dżungli zaczynają rzednąć. Zauważył błysk niebieskawej poświaty, wydzielanej przez
fosforyzujące organizmy. Po chwili mógł rozróżnić świecące owady, rozkurczające się i
kurczące opalizujące grzyby i porosty wydzielające zimne światło, które rozjaśniało
nieprzeniknione ciemności leśnych ostępów.
Także na gałęziach otaczających go drzew chłopiec widział mrugające świetliste
punkciki. Miał wrażenie, że nie znajduje się w głębinach dziewiczego lasu, ale stoi na
równinie i wpatruje się w rozgwieżdżone nocne niebo. Lekko trącił ciepłą rękę Tenel Ka,
żeby zwrócić uwagę dziewczyny. Wydawało mu się, że mógłby stać i spoglądać na to
wszystko bez końca. Nigdy się nie spodziewał, że w głębi dżungli ujrzy coś tak pięknego.
Kiedy oboje stali jak urzeczeni, bez słowa wpatrując się w mrugające ogniki,
ciemności rozjaśniła nagle płonąca oślepiającym blaskiem kula, która przemknęła nad ich
głowami niczym ognisty meteor. Okazało się, że szturmowcy wystrzelili flarę, która powoli
opadała pośród gąszczu drzew, posyłając we wszystkie strony ogniste bryzgi.
Ognista kula trafiła pień drzewa w miejscu, gdzie odrastał jakiś konar. Zagnieździła
się tam i płonęła oślepiająco jasno niczym miniaturowe słońce, wśród fontanny iskier i syku.
Rozjaśniając nieprzeniknione ciemności, uwypuklała czerń miejsc pozostających w cieniu i
sprawiała, że przesycone parą wodną powietrze zaczęło nagle pulsować jaskrawym blaskiem.
Jacen z przerażeniem zauważył czterech szturmowców stojących na tym samym
grubym konarze. Mimo iż świetlista kula raziła także ich oczy, imperialni żołnierze
wymierzyli blastery w zmęczonych uciekinierów.
Tenel Ka odepchnęła Jacena na bok.
- Uciekaj! - krzyknęła, po czym sama zanurkowała w największy gąszcz splątanych
gałęzi. Jacen skulił się, kiedy blasterowa błyskawica odłupała płonący kawałek kory z pnia
drzewa tuż nad jego głową.
Szelest liści rosnących na innej gałęzi uświadomił chłopcu, że Lowie i Sirra również
czmychnęli. Jacen słyszał, jak trochę dalej porusza się ktoś inny, ale dostrzegał jedynie
czterech szturmowców. Zastanawiał się, gdzie może teraz podziewać się Zekk... chociaż
wątpił, czy były przyjaciel zechciałby okazać mu łaskę.
- Och, blasterowe błyskawice! - powiedział do siebie, kiedy kolejna ognista smuga
przeleciała obok jego głowy. - Hej, z nimi nie ma żartów! - mruknął po chwili.
W rzucanym przez płonącą flarę pulsującym blasku widział tylko tańczące świetliste
kręgi. Dopiero po jakimś czasie zauważył ciemną postać wyskakującą zza pnia drzewa i
zapalającą turkusowe ostrze... Tenel Ka, pewnie trzymając rękojeść świetlnego miecza, stała
na gałęzi rosnącej pod konarem, na którym znajdowali się czterej szturmowcy!
Imperialni żołnierze także j ą zauważy li. Zaskoczeni, krzyknęli i usiłowali zwrócić ku
niej lufy blasterów... ale było za późno.
Jednym płynnym ruchem Tenel Ka odcięła ostrzem miecza gruby konar, na którym
stali. Kiedy klinga przechodziła przez prastare drewno, ze sporządzonej z zęba rankora
rękojeści trysnęły fontanny błękitnych iskier.
Młoda wojowniczka zanurkowała, żeby konar jej nie zranił. Ogromne drzewo
zatrzeszczało, pędy winorośli pękły i masywny konar runął pod ciężarem własnym i czwórki
szturmowców. Żołnierze zaczęli strzelać na oślep, panicznie krzycząc do mikrofonów
komunikatorów. Po chwili odcięta gałąź runęła, a szturmowcy zsunęli się w przepaść. Zginęli,
nie wypuszczając blasterów, wciąż jeszcze plujących strumieniami śmiercionośnego światła.
Tymczasem Tenel Ka, niezwykle zadowolona z siebie, wyłączyła ostrze świetlnego
miecza, a później przypięła rękojeść do pasa. Jacen uniósł rękę w geście niemej pochwały.
Nieco niżej Lowbacca krył się obok Sirry pod nawisem skarłowaciałej i wygiętej w
łuk gałęzi. Młody Wookie obserwował, jak ciężki konar, na którym stało czterech
szturmowców, odrywa się od pnia drzewa i szybuje obok niego w mroczną przepaść. Kiedy
zwrócił nawykłe do patrzenia w ciemnościach oczy na siostrę, zauważył, że Sirra węszy...
jakby na coś czekała.
Wydało mu się, że jest bez reszty pochłonięta wciąganiem powietrza i rozglądaniem
się po okolicy. Dopiero po jakimś czasie i on uchwycił najsłabszy ze wszystkich
charakterystycznych zapachów... przerażający, drażniący nozdrza aromat syreniowca,
zapewne bardzo dużego, rosnącego na najniższym poziomie dżungli.
Wydawszy cichy jęk, zaczął omiatać złocistymi oczami ciemności pod stopami i po
kilku sekundach dostrzegł monstrualnej wielkości kwiat rośliny, ukrytej w gąszczu krzaków
rosnących pod najniższym konarem potężnego wroszyra. Połyskujące żółte płatki były
szeroko rozchylone, a znajdujący się pośrodku kielicha krwistoczerwony słupek wydzielał
zniewalający aromat. Sirra zaczęła zeskakiwać z konaru na konar, aż znalazła się
bezpośrednio nad krwiożerczą rośliną, zastanawiając się, w jaki sposób mogłaby bezpiecznie
zerwać pęk błyszczących jedwabistych włókien.
Nagle zmroków wyższych poziomów pojawiła się jak duch Siostra Nocy. Zeskoczyła
z gałęzi, a potem wyciągnąwszy jak szpony palce, między którymi przeskakiwały błyskawice
ciemnej Mocy, zderzyła się z Lowiem. Błękitne wyładowania elektryczne poraziły ciało
młodego Wookiego, a jego rudobrązowa sierść zaczęła dymić. Lowbacca głośno zaryczał i
zatoczył się do tyłu, odrętwiały i zdezorientowany.
Sirra przyłączyła się do walki jednym błyskawicznym skokiem, obnażyła długie
groźne kły, wyciągnęła długie ręce i odepchnęła Siostrę Nocy na bok. Zaskoczona Vonnda Ra
odwróciła się i smagnęła młodą Wookie skwierczącą błyskawicą ciemnej złej energii.
Sirra zawyła z bólu i potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę. Ugięła silnie
umięśnione nogi i skoczyła, zamierzając zewrzeć się z kobietą. Obie poślizgnęły się na
porośniętej miękkim mchem, wilgotnej gałęzi i, nie przestając wymierzać sobie ciosów,
zaczęły spadać w mroczną przepaść.
Lowie, który zdążył otrząsnąć się ze wstrząsu, natychmiast skoczył, by ratować
siostrę. Wyciągnął długą rękę, ale zdołał pochwycić tylko skraj czarnej peleryny Siostry
Nocy. Po chwili jednak wytrzymała gładka tkanina wyślizgnęła się z jego palców.
Sirra i Vonnda Ra spadały.
Zrozpaczony Lowie zawył, widząc, że obie złączone w uścisku wojowniczki
zmierzają prosto ku rozchylonym szczękom płatków syreniowca.
Koziołkując podczas lotu w powietrzu, Sirra znalazła się nad Siostrą Nocy. Obie
wpadły do środka kielicha z impetem tak silnym, że mógłby wyprzeć powietrze z płuc
gundarka. Kiedy pośladki Vonndy Ra zetknęły się z wrażliwą miękką tkanką dna kielicha
syreniowca, Sirra natychmiast zerwała się na równe nogi, ale podobne do groźnych szczęk
ogromne wygłodniałe płatki, podrażnione pojawieniem się niespodziewanego żeru, zaczęły
się zamykać.
Głośno rycząc, Lowie zeskoczył na niższy poziom. Gorączkowo zastanawiał się, co
robić. Usłyszał, że zeskakujący z jeszcze wyższych pięter Jacen i Tenel Ka coś do niego
wołają.
Kiedy śmiertelna pułapka zaczęła się zamykać, wiedźma z Dathomiry skręciła się z
bólu. Lowie z przerażeniem zobaczył, że głowa jego siostry znika w kurczącym się otworze,
jaki jeszcze pozostał między mięsistymi płatkami. Spomiędzy krwiożerczych szczęk
wystawała teraz tylko jedna ręka, porośnięta ostrzyżoną w dziwaczne wzory sierścią.
Lowie zeskoczył na ziemię i podbiegł do kwiatu syreniowca. Wysunąwszy pazury,
chwycił najbliższe płatki i pociągnął ku sobie, starając się dostać do wnętrza kwiatu. Roślina
drgnęła, a później zaczęła jeszcze głębiej zapuszczać korzenie w gliniastą, śliską glebę.
Młody Wookie nie odważył się wyciągnąć świetlnego miecza, by posiekać
syreniowiec na kawałki. Doskonale wiedział, że uśmierciłby wówczas siostrę równie pewnie,
jakby uczyniła to roślina. Groźnie rycząc, nie przestawał szarpać i ciągnąć, i po chwili
mięsiste płatki lekko się rozchyliły. Z wnętrza kwiatu wydobyło się syczące bulgotanie. Z
otworu pośrodku kielicha wciąż jeszcze wystawała ręka Sirry. Palce raz po raz rozwierały się
i zaciskały, jakby siostra Wookiego cierpiała męczarnie.
Kiedy Jacen pochwycił jakiś pęd winorośli i próbował się po nim ześlizgnąć, Tenel Ka
zeskoczyła na ziemię i podbiegła do Wookiego. Sięgnęła do kieszeni u pasa i wydobyła
sztylet, który służył zazwyczaj do rzucania. Zaczęła zadawać ciosy, raz po raz zagłębiając
ostrze w mięsistą tkankę. Płatki były jednak na tyle twarde i grube, że sztylet nie wyrządzał
im żadnej krzywdy.
Nagle wnętrze kielicha rozjaśniła błyskawica mrocznej energii, po której cała roślina
konwulsyjnie zadrżała. Wszystkie płatki rozchyliły się jak w agonii. Uwięziona w środku
kwiatu Vonnda Ra z wysiłkiem uklękła. Zgrzytnęła zębami, a z jej oczu posypały się iskry
energii ciemnej strony Mocy. Lowie szybko skorzystał z okazji i pochwycił uniesioną rękę
siostry. Pociągnął ją ku sobie.
Z wysiłkiem łapiąc powietrze, Sirra jak umiała najszybciej, przeciskała się pomiędzy
śliskimi, zdradzieckimi płatkami. Wyciągnęła drugą rękę, którą natychmiast pochwyciła
Tenel Ka. Tymczasem szczęki kielicha syreniowca zaczęły się znów zamykać. Aby
spowolnić ten ruch, Jacen chwycił skraj jednego śliskiego płatka, po czym mrucząc kojące
słowa, posłużył się jasną stroną Mocy i skierował je do rośliny. Lowie wparł stopy w gliniastą
glebę i szarpnął ze wszystkich sił. Stopy Sirry ukazały się w powietrzu w tej samej chwili
kiedy drapieżne płatki, nie wypuszczając uwięzionej Siostry Nocy, całkowicie się zamknęły.
Zdradziecko piękne, mięsiste żółte płatki zacisnęły się niczym szczęki imadła,
miażdżąc ofiarę. Po chwili obły kształt, otulany coraz silniej zaciskającymi się płatkami, po
raz ostatni konwulsyjnie zadrżał, po czym na zawsze znieruchomiał.
Lowie podtrzymywał Sirrę, dobrze wiedząc, że mogła odnieść poważne rany. Obawiał
się nawet, czy nie będzie zmuszony jej nieść, kiedy podejmie wspinaczkę na wyższe
poziomy. Prawdziwy ból sprawiał mu widok wypalonych smug na sierści siostry, w
miejscach, w których trafiły wypuszczone przez Vonndę Ra błyskawice ciemnej Mocy. Ku
swojemu zaskoczeniu przekonał się jednak, że Sirra sprawia wrażenie szczęśliwej, a nawet
zachwyconej. W pewnej chwili otworzyła oczy i ryknęła na powitanie, jakby widziała brata
po raz pierwszy w życiu.
W jej oczach pojawiły się figlarne błyski. Sirra uniosła rękę, ukazując, jaki skarb
trzyma w zaciśniętych palcach. Cierpiała męczarnie, zamknięta we wnętrzu kwiatu
syreniowca do czasu, aż płatki znów zaczęły się rozchylać. Mimo to udało się jej pochwycić
uwięzioną ręką, a potem szarpnąć i wyrwać z dna kielicha grubą wiązkę cienkich jak pajęcze
nici włókien.
Sirra triumfująco zawyła i uniosła jedwabiste nitki nad głowę. Lowie głośno
szczeknął, przejęty prawdziwą dumą. Objął siostrę i klepnął ją po plecach z taką siłą, że
mógłby bez trudu roztrzaskać pancerz szturmowca.
ROZDZIAŁ 19
Jaina przeskoczyła na bardziej wytrzymały konar i oparła dłonie o pień potężnego
wroszyra, by zachować równowagę. Zaniepokojona, pochyliła się, żeby spojrzeć w dół, w
głębiny lasu, w których zniknął Chewbacca.
- Chewie! - zawołała.
Usłyszała, jak z ciemności niższych poziomów dolatuje pełen bólu jęk Wookiego. A
zatem Chewie żył... Był przytomny, ale z pewnością ciężko ranny.
Chwyciwszy mocniej korę oplecionego pędami dzikiej winorośli potężnego pnia,
dziewczyna wychyliła się jeszcze bardziej, by skierować jasnoróżowy blask kłębiących się
fospcheł na niższe piętra. Jednakże światło wydzielane przez mikroskopijne owady nie było
bardzo intensywne i nie docierało tak daleko, aby mogła zorientować się, gdzie znajduje się
jej przyjaciel.
- Chewie, tu jestem! - krzyknęła, posługując się Mocą, żeby wzmocnić siłę głosu. -
Czy możesz się poruszać? Możesz wspiąć się do mnie?
Usłyszała dobiegający z niższych poziomów trzask gałęzi i szelest poruszanych liści, a
w chwilę później następny okrzyk pełen bólu. Przerażony Wookie stęknął, po czym zaryczał,
mówiąc coś na temat złamanej nogi.
Jego słowa odebrały Jainie nadzieję tak nagle jak lodowata tropikalna ulewa gasi
wątły płomień świecy. Przerażona wyprostowała się i przytuliła do pnia drzewa, a potem
nawet przycisnęła twarz do chropowatej kory.
Najniższe poziomy dżungli Kashyyyku były wystarczająco niebezpieczne dla zdrowej
istoty ludzkiej, której towarzyszył dorosły Wookie. Jaina nie miała pojęcia, w jaki sposób
mogłaby sama wydostać się z dżungli, a co dopiero dokonać tej sztuki w towarzystwie
rannego przyjaciela, którego z pewnością musiałaby przenosić z niższych poziomów na
wyższe. Gdyby nawet okazało się to możliwe, jak mogłaby później pospieszyć z pomocą
bratu i pozostałym młodym Jedi?
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że ranny Chewbacca może zwabić wygłodniałe
drapieżniki, które licząc na łatwą zdobycz, rzucą się na niego...
Dopiero ta myśl wyrwała dziewczynę z chwilowego odrętwienia. Musiała zacząć
myśleć, jak pomóc Chewiemu. Kształciła się przecież, by zostać rycerzem Jedi... Rozwiązanie
tego problemu z pewnością nie przekracza granic jej możliwości, ale najpierw powinna
pomyśleć o rzeczach najważniejszych. Musiała jak najszybciej przedostać się na poziom, na
który spadł Chewbacca. Zawstydziła się na myśl o tym, że wpadając w panikę straciła
kilkanaście drogocennych sekund.
- Chewie! - krzyknęła po raz drugi. - Odzywaj się, dopóki cię nie znajdę!
Musiała działać, nie tracąc ani chwili. Rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu
wystarczająco wytrzymałego pędu winorośli. Szarpnęła kilka najbliższych, po czym
zdecydowała się na jeden grubszy i bardziej szorstki niż pozostałe, który powinien utrzymać
ciężar jej ciała. Zaczęła schodzić jak po linie, opierając czubki butów w szczelinach między
płatami kory pnia potężnego drzewa. Starała się omijać kikuty gałęzi, złamanych przez
spadającego Wookiego.
- Już idę! - zawołała. Chciała nie tylko uspokoić przyjaciela, ale przede wszystkim
dodać sobie odwagi.
Kiedy w końcu dotarła do rannego Chewiego, czuła, że bolą ją stopy i pieką palce rąk,
a wszystkie mięśnie drżą ze zmęczenia. Odpięła od pasa klatkę ze świecącymi fospchłami i
zbliżyła do Chewbaccy, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Kiedy poruszyła klatką, różowawy
blask zatańczył na sąsiednich gałęziach.
Pobieżne oględziny obrażeń, jakie odniósł przyjaciel, uzmysłowiły dziewczynie, że
sytuacja wygląda niewesoło. Wprawdzie z zadrapaniami, skaleczeniami, otarciami skóry czy
siniakami można było uporać się dość szybko, ale kość jednej nogi została złamana. Jaina
zrozumiała, że Chewbacca nie będzie mógł wydostać się z głębin dżungli o własnych siłach.
Wiedziała też, że sama sobie nie poradzi, by transportować rannego Wookiego
kilkaset metrów w górę pod baldachim liści, nawet wówczas, gdyby posłużyła się Mocą.
Wątpiła, czy potrafiłaby dokazać tej sztuki sama. Czuła się wyczerpana, a przecież
dotychczas tylko schodziła.
A poza tym, brat i przyjaciele nadal czekali na jej pomoc. Jaina nie miała pojęcia, co
może dla nich zrobić.
Uświadomiła sobie, że na razie musi zrezygnować z szukania pozostałych młodych
Jedi. Przypuszczała, że Jacen, Tenel Ka i oboje Wookie wciąż jeszcze uciekają przed
imperialnymi żołnierzami. Jaina nie była wytrawną tropicielką śladów i nie miałaby
najmniejszej szansy odnalezienia ich w głębinach dżungli.
Przypomniała sobie jednak, że mogłaby nawiązać z bratem myślową więź, podobną
do tej, jaka łączyła bliźniacze rodzeństwo, Leię i Luke’a. Gdyby zatem wysłała myślowe
wołanie o ratunek, może Jacen mógłby j ą odnaleźć.
Skupiła się, a potem wysłała wiązkę myśli: „Pomóż mi”.
Po chwili otworzyła oczy, by ponownie przyjrzeć się złamanej nodze Chewbaccy.
Chociaż odłamki kości nie przebiły skóry, obrażenie sprawiało wrażenie poważnego. Jaina
uniosła pułapkę na fospchły jak mogła najwyżej i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu
czegoś dostatecznie wytrzymałego, co mogłoby posłużyć do sporządzenia łubków.
Nagle różowawy blask padł na parę czarnych butów. W tej samej chwili w ciszy
rozległ się znajomy głos:
- Wzywałaś pomocy?
Zaskoczona Jaina zachwiała się i omal nie spadła z konara. Groźnie warcząc,
Chewbacca obnażył długie kły, mimo iż nie mógł poruszyć się ani tym bardziej zaatakować.
- Zekku, co tutaj robisz? - odezwała się Jaina.
Usiłując zapanować nad zdumieniem, dziewczyna uniosła źródło naturalnego blasku
jeszcze wyżej, ale odziana w czarny skórzany mundur postać cofnęła się, tak aby twarz
pozostała w mroku.
- Muszę załatwić tu, na Kashyyyku, bardzo ważną sprawę - odparł chłopak.
- Zleconą przez Imperium? - zapytała Jaina, po czym ugryzła się w język prawie w tej
samej chwili, kiedy skończyła mówić. Poczuła bolesny skurcz w sercu. - Zekku, jak mogłeś
przyłączyć się do Akademii Ciemnej Strony? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.
Młodzieniec zignorował jej pytanie, a zamiast odpowiedzieć, zadał dwa swoje:
- A co ty tutaj robisz, Jaino? Dlaczego nie mogłaś trzymać się od tego jak najdalej?
Nie chcę wyrządzić ci krzywdy.
Chewbacca ostrzegawczo warknął, ale w następnej sekundzie syknął, kiedy poczuł ból
w złamanej nodze.
- A zatem nie rób mi krzywdy, Zekku - odparła rzeczowo Jaina. Ostrożne przesuwając
stopy po powierzchni konara, postąpiła krok w stronę byłego przyjaciela. - Przecież w niczym
ci nie zagrażam. Jestem twoją przyjaciółką. Obchodzi mnie, co się z tobą stanie.
- Cofnij się i nie wchodź mi w drogę - warknął Zekk. - A jeżeli chodzi o pozostałych,
jest za późno na wszelką pomoc.
Jaina wzdrygnęła się i zamknęła oczy. Czyżby mogło to być prawdą? Czy naprawdę
Zekk zdążył zabić Jacena, Lowiego, Tenel Ka... a nawet niczego nie podejrzewającą i
nieświadomą Sirrę?
Nie - pomyślała po chwili. - To nie może być prawdą. Wyczułaby, gdyby zginęli. A
zatem jej brat i pozostali nadal żyli. Musieli żyć. Dziewczyna nie wierzyła, aby serce Zekka
było takie skamieniałe i mroczne, by młodzieniec mógł zamordować z zimną krwią kogoś,
kogo jeszcze niedawno nazywał swoim przyjacielem.
Przypomniawszy sobie, jak udało się jej niegdyś zakłócić skupienie Garowyn, Jaina
postanowiła uciec się do tej samej sztuczki. Posłużyła się Mocą, by zaszeleścić liśćmi
konarów rosnących wokół głowy młodzieńca. Starała się wywołać wrażenie, że przez
nieruchome gałęzie najniższych pięter lasu, podobne do prętów przyprawiającej o
klaustrofobię klatki, przelatuje niespodziewany podmuch lodowatego wichru.
Zekk uniósł głowę, żeby sprawdzić, co się dzieje. Ruch ten sprawił, że na chwilę
błysnęły źrenice jego zielonych oczu. Uświadomienie sobie, co knuje Jaina, zajęło mu jednak
tylko krótką chwilę. Chłopak wykrzywił wargi w wymuszonym uśmiechu, a potem uczynił
nieznaczny gest ręką. Natychmiast wiatr przybrał na sile. Gałęzie zaczęły z klekotem uderzać
jedne o drugie, a powietrze wypełniło się chmurą liści i mniejszych gałęzi, zerwanych siłą
wiatru przypominającego małe tornado.
Jaina skuliła się i zamknęła oczy, pragnąc je chronić. Chewie zawył, ale Zekk nie
zwracał na rannego Wookiego uwagi.
- Twój podstęp się nie udał, Jaino - powiedział. - Nie próbuj oszukiwać mnie za
pomocą jakichkolwiek sztuczek.
Nagłe rozległ się basowy pomruk. W tej samej chwili Jaina mimo zaciśniętych powiek
ujrzała dziwną jasność. Otworzyła oczy i stwierdziła, że Zekk trzyma zapalony miecz
świetlny. Dopiero teraz dostrzegła twarz młodzieńca, oświetloną pulsującym szkarłatnym
blaskiem.
- Nie wyciągaj miecza, Jaino - ostrzegł chłopak.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie wyciągnęłabym broni do walki z tobą, Zekku - oświadczyła. - I nie wierzę, żebyś
mógł mnie zabić.
Na twarzy młodzieńca odmalowała się burza sprzecznych uczuć.
- A zatem trzymaj się jak najdalej od akademii Jedi - odparł chłopak. - Jeżeli
kiedykolwiek uda ci się stąd wydostać, pod żadnym pozorem tam nie wracaj. Już niedługo
Drugie Imperium zaatakuje Yavin Cztery... a ja wezmę udział w tej akcji jako lojalny
żołnierz, wykonujący rozkazy mojego Imperatora.
- Twojego Imperatora? - powtórzyła zdumiona Jaina. - Zekku, chyba nie wiesz, co
mówisz!
- Przestań traktować mnie, jakbym był nadal niczego nieświadomym ulicznikiem! -
wybuchnął chłopak. - Nigdy nie doceniałaś moich umiejętności. Nie dałaś mi szansy, żebym
został kimś w życiu. Lord Brakiss postępuje inaczej. To on uświadomił mi, do czego jestem
zdolny.
Przekrzywił głowę i spojrzał ku górze, tak jakby wśród nieprzeniknionych ciemności
mógł widzieć słoneczny blask panujący na najwyższych piętrach.
- Wysłałem sygnał, żeby wezwać szybki statek - ciągnął. - Jestem pewien, że nasza
wyprawa zakończyła się całkowitym sukcesem. Najwyższy czas powrócić do Akademii
Ciemnej Strony.
Kiwnął lekko z boku na bok świetlistym ostrzem zapalonego miecza, jakby pogroził
palcem.
- Na pamiątkę przyjaźni, jaka nas kiedyś łączyła, tym razem cię oszczędzę, Jaino -
powiedział. - Pamiętaj jednak nigdy więcej nie wystawiać mojej lojalności na taką ciężką
próbę.
Chrapliwie się roześmiał, a później smagnął świetlistą klingą gałąź nad głową. Rozciął
cienkie gałązki i liście, które zawirowały w powietrzu niczym chmura. Spadły na Chewiego i
Jainę, wytrącając jej pułapkę na fosforyzujące owady. Dziewczyna skuliła się i odruchowo
osłoniła głowę rękami.
W następnej sekundzie Zekk zniknął, ale jego głuchy śmiech brzmiał w ciemnościach
jeszcze przez dłuższą chwilę.
ROZDZIAŁ 20
Zdana ponownie na własne siły, Jaina wysłała kolejny myślowy krzyk, posługując się
Mocą. Miała wrażenie, że ciemności z każdą chwilą gęstnieją, coraz bardziej ją przytłaczają.
Drapieżniki, czające się na porośniętych liśćmi gałęziach, ostrożnie się zbliżały. Zwabione
jękami Chewiego, wyczuwały łatwą zdobycz, bezbronną ofiarę.
- Potrzebujemy pomocy! - zawołała Jaina.
Jej słowa niemal natychmiast wsiąkły w ciemności bezlitosnej dżungli.
Nagle mroki rozbłysnęły tęczowym blaskiem. Dziewczyna rozpoznała błysk
turkusowego światła, smugę szmaragdowozielonego i błyskawicę roztopionego brązu.
Świetliste ostrza rozcinały gęstwiny liści, jak maczety torując drogę właścicielom. Po chwili
obok Jainy pojawili się Jacen, Tenel Ka i Lowie. Pochód młodych rycerzy Jedi zamykała
Sirrakuk, uśmiechając się tak szeroko, że jej obnażone kły błyskały w blasku tęczowego
światła.
Chewbacca zaryczał na powitanie. Oboje młodzi Wookie pospieszyli na pomoc
rannemu wujowi.
- Hej, Jaino! - wykrzyknął Jacen. - Czy nic ci się nie stało?
Dziewczyna otarła ślady łez z policzków. Wciąż jeszcze nie mogła przyjść do siebie
po przeżytym wstrząsie, wywołanym spotkaniem z byłym przyjacielem.
- Jakoś daję sobie radę - odrzekła, a potem głęboko odetchnęła. - Zekk był tutaj -
oznajmiła. - Powiedział, że Drugie Imperium zamierza zaatakować akademię Jedi, a on
będzie walczył na czele oddziałów imperialnych żołnierzy.
Lowie ryknął i na chwilę przestał zajmować się rannym Chewbacca. Tenel Ka uniosła
wysoko rękę, nie wypuszczając sporządzonej z zęba rankora rękojeści zapalonego świetlnego
miecza.
- Nic z tego - powiedziała. - Będzie miał z nami do czynienia.
Jaina wyciągnęła rękę i pokazała rannego Wookiego.
- Musimy pomóc Chewiemu wydostać się stąd - rzekła. - Chyba ma złamaną nogę.
Nic groźnego, czego nie mógłby uleczyć medyczny android i kilka godzin spędzonych w
zbiorniku bacta. Jeżeli jednak szybko nie dotrzemy na najwyższy poziom, skończymy jako
danie obiadowe jakiejś bestii.
Sirra wyzywająco ryknęła. Teraz, kiedy zwyciężyła w walce z niebezpiecznym
syreniowcem, sprawiała wrażenie, że mogłaby sama pokonać gołymi rękami wszystkie
drapieżniki dżungli.
Kiedy rodzeństwo Wookiech ostrożnie pomagało wujowi wstać, Jacen i Jaina,
posługując się Mocą, starali się jak mogli, by im ulżyć. Później Jaina zapaliła świetlny miecz i
zaczęła przecierać szlak przy pomocy Sirry.
Pomagając sobie nawzajem, wszyscy znaleźli się w końcu na poziomach, do których
docierały promienie słonecznego światła.
ROZDZIAŁ 21
W pustce mrocznych przestworzy wisiał poobijany szturmowy wahadłowiec. Statek
oczekiwał zgody na lądowanie i wyłączenie ochronnych pól kryjących Akademię Ciemnej
Strony. W końcu najeżony lufami dział złowieszczy pierścień imperialnej uczelni ukazał się
oczom Zekka na tyle długo, żeby Najciemniejszy Rycerz mógł wydać rozkaz kierowania się
ku lądowisku. W miarę jak jego statek zbliżał się do otwartych wrót hangaru gwiezdnej stacji,
Zekk odczuwał coraz większy niepokój. Nie był pewien przyjęcia, jakie zgotuje mu mistrz
Brakiss.
Tamith Kai, siedząca obok niego na stanowisku dowodzenia, zgrzytała zębami i
kipiała z wściekłości, ale milczała, zacisnąwszy w cienką linię szkarłatno wiśniowe wargi.
Zekk nie tylko stracił oddział doborowych szturmowców, oddany pod jego rozkazy, ale
doprowadził do śmierci jej dwóch najlepszych Sióstr Nocy. Tamith Kai przypuszczała, że
zarówno Vonnda Ra, jak Garowyn poniosły śmierć w głębinach dżungli Kashyyyku.
Tamith Kai winiła właśnie Zekka za ich nieszczęście, podobnie jak za śmierć swojego
pupila, Vilasa. Wiedźma z Dathomiry żywiła do niego urazę... chociaż oboje współpracowali,
pragnąc doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa Drugiego Imperium. Zekk uważał, że
wszystkie dotychczas poniesione straty powinny być traktowane jak ofiary; jak cena,
zapłacona za odniesienie końcowego zwycięstwa.
Tamith Kai nie była wszakże zachwycona sposobem, w jaki radził sobie na
Kashyyyku. Tak więc w czasie całej drogi powrotnej młodzieniec starał się przebywać sam, z
dala od groźnej Siostry Nocy.
Siedząc na fotelu dowódcy, przeleciał przez wrota hangaru mieszczącego lądowisko,
ale większość czynności związanych z lądowaniem wykonywali inni imperialni piloci. Kiedy
znaleźli się nad płytą lądowiska, Zekk ujrzał jeszcze jeden opancerzony wahadłowiec...
otoczony śmiercionośnymi polami siłowymi imperialny transportowiec. Zaczął się
zastanawiać, co właściwie wydarzyło się w Akademii Ciemnej Strony podczas jego
nieobecności.
Jego pokiereszowany szturmowy wahadłowiec, kryjący w ładowniach skrzynie ze
zrabowanymi komputerowymi podzespołami i urządzeniami, osiadł na płycie lądowiska z
dźwiękiem przypominającym westchnienie ulgi.
- Wylądowaliśmy, lordzie Zekku - zameldował jeden z imperialnych pilotów.
Oficer-taktyk wyprawy zaczął przyglądać się wyświetlaczom kontrolnych
wskaźników.
- Ochronne pole, maskujące Akademię Ciemnej Strony, zostało ponownie włączone -
powiedział. - Naszej stacji znów nie mogą wykryć żadne rebelianckie czujniki ani skanery.
Kiedy włazy imperialnego statku się otworzyły, na płytę zaczęli schodzić członkowie
załogi. Z wnętrza Akademii Ciemnej Strony wyszedł oddział szturmowców. Żołnierze
otoczyli rampę wahadłowca i przygotowali się do wyładowania cennego sprzętu, kiedy tylko
Zekk otworzy luk ładowni.
W sterowni obok młodzieńca stanęła Tamith Kai. Szybkim ruchem ręki poprawiła
ozdobioną spiczastymi naramiennikami pelerynę. Z trudem usiłując zapanować nad
wściekłością, zacisnęła pięści. Płomienie, strzelające z jej fioletowych oczu, przypominały
gotową do wybuchu, naelektryzowaną lawę.
Zekk przysłonił powiekami szmaragdowe źrenice otoczone ciemniejszymi
pierścieniami. Pragnąc skupić myśli, nabrał głęboko powietrza. Pozwolił, żeby fala gniewu
zalała jego umysł i zmyła wszystkie zbędne myśli. W tej chwili najbardziej obawiał się
mistrza Brakissa i tego, co się wydarzy, kiedy stanie przed jego obliczem. Nauczyciel
pokładał w nim tak wielką nadzieję, że może być nawet jeszcze bardziej zawiedziony niż
Tamith Kai. Obawa, że mistrz Ciemnych Jedi będzie rozczarowany, sprawiała Zekkowi
większy ból niż wściekłość, tak często okazywana przez nieznośną Siostrę Nocy z Dathomiry.
Młodzieniec wygładził fałdy skórzanego watowanego munduru i poprawił obszytą
szkarłatną lamówką czarną pelerynę. Ruchem głowy odrzucił do tyłu długie ciemne włosy.
Odwróciwszy się w stronę otwartego włazu, postarał się wyglądać imponująco, a zarazem
groźnie i złowieszczo. Nauczył się przyjmować taką postawę, obserwując zachowanie samej
Tamith Kai. Rozbawiony, pomyślał, że może teraz wykorzystać przeciwko wiedźmie jej
własne techniki i sposoby budzenia lęku i grozy.
Usłyszał, że Siostra Nocy podąża za nim. Zszedł po rampie, unosząc głowę dumnie
jak bohater. W głębi serca czuł jednak narastające przerażenie.
Na skraju płyty lądowiska stał posągowo urodziwy naczelnik Akademii Ciemnej
Strony. Kiedy ujrzał schodzącego po rampie ucznia, zbliżył się jakby płynął w powietrzu,
stawiając posuwiste, drobne kroki, a srebrzyste szary z szelestem płyną wokół jego sylwetki.
Zekk uniósł głowę jeszcze wyżej i popatrzył w jasne, pogodne oczy nauczyciela.
Mistrz Brakiss złączył pałce uniesionych na wysokość torsu dłoni.
- Młody Zekku, mój Najciemniejszy Rycerzu - zaczął. - Właśnie wróciłeś ze swojej
pierwszej wyprawy. Czy misja zakończyła się powodzeniem?
Zekk przełknął tkwiącą w przełyku kluchę, po czym postanowił, że będzie grał z
naczelnikiem Akademii Ciemnej Strony w otwarte karty.
- Niestety, mistrzu Brakissie, nasza akcja nie potoczyła się tak gładko, jak planowano
- odparł. - Podczas walk, jakie musieliśmy toczyć na terenie doskonale strzeżonego
kompleksu zabudowań przemysłowych Kashyyyku, straciliśmy czternaście myśliwców i
bombowców typu TIE, a także jedenastu żołnierzy piechoty lądowej .
Czuję się w obowiązku zameldować, że z wyprawy nie powróciły także dwie nasze
towarzyszki, Siostry Nocy. Vonnda Ra zginęła gdzieś na najniższych poziomach dżungli, a
Garowyn została najprawdopodobniej zamordowana, kiedy starała się odzyskać „Ścigacz
Cieni”.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony milczał, czekając, co jeszcze powie jego
najlepszy uczeń.
- A komputerowe urządzenia? - zapytał w końcu, kiedy cisza zaczęła się przeciągać. -
Moduły naprowadzające na cel i systemy taktyczne? Czy udało ci się zdobyć te cenne skarby,
których tak bardzo potrzebuje Drugie Imperium?
Zekk zamrugał powiekami.
- Tak jest, mistrzu Brakissie - oznajmił. - Wszystkie komputerowe podzespoły zostały
złożone w ładowniach wahadłowca. Drugie Imperium może zrobić z nich użytek w każdej
chwili.
Naczelnik z klaśnięciem złączył palce dłoni.
- Doskonale! A zatem twoja wyprawa zakończyła się sukcesem, a to usprawiedliwia
poniesione straty w ludziach i sprzęcie. Te wszystkie... niedogodności bledną w porównaniu z
tym, co spodziewamy się osiągnąć w trakcie walki. Osiągnąłeś najważniejszy cel, młody
Zekku.
Oczy Tamith Kai rozszerzyły się z wściekłości, a na bladej zazwyczaj twarzy kobiety
pojawiły się krwistoczerwone cętki.
- Mistrzu Brakissie! - syknęła wiedźma z Dathomiry. - Zekk twierdzi również, że
wyeliminował młodych smarkaczy Jedi. Muszę jednak powiedzieć, że chociaż Vonnda Ra
towarzyszyła mu, kiedy wyruszał, by się z nimi rozprawić, Zekk powrócił sam...
oświadczając, że zwyciężył.
Młodzieniec stał prosto, nieporuszony.
- Młodzi rycerze Jedi przestali stanowić jakikolwiek problem - oznajmił. - Daję na to
swoje słowo.
Było widać, że Tamith Kai mu nie wierzy. Brakiss miał jednak inne zdanie, a to
przecież liczyło się najbardziej.
Zekk nie miał pojęcia, jak długo uda mu się ukrywać prawdę. Wstąpił na służbę
ciemnej strony Mocy... ale starał się chronić przyjaciół. Wcześniej czy później Brakiss
zorientuje się, co zrobił jego ulubiony uczeń... a wówczas młodzieniec stanie przed
koniecznością dokonania bardzo trudnego wyboru. Mimo to, jak zawsze, nie dokona tego
wyboru nikt inny oprócz niego... i nikt inny nie poniesie konsekwencji.
- Drugie Imperium gratuluje ci i dziękuje za twoje starania, Zekku - odezwał się
Brakiss. - Historia galaktyki będzie zawsze wspominała cię jako walecznego wojownika,
oddanego bez reszty naszej wielkiej sprawie.
Zekk przypuszczał, że powinien być zadowolony z siebie, dumny... ale nie potrafił
wzbudzić w sercu innych uczuć oprócz przerażenia. I rozczarowania, że zawiódł pokładane
zaufanie. Przestał być pewien tego, dokąd zaprowadzą go podjęte w przeszłości decyzje.
Jeden ze szturmowców stojących pośród innych w szeregu na płycie lądowiska
poruszył się niespokojnie i przestąpił z nogi na nogę. W okrytym zbroją żołnierzu Zekk
rozpoznał krzepkiego Norysa. W pobliżu osiłka stał pilot Qorl, groźnie marszcząc brwi i z
dezaprobatą spoglądając na zakutego w biały pancerz ucznia. Były przywódca gangu
Zagubionych nie przestał chować urazy w sercu, wskutek czego stawał się coraz bardziej
zgryźliwy i niezdyscyplinowany.
Nagle powietrze w wielkim hangarze z lądowiskiem zamigotało i zalśniło.
Młodzieniec odwrócił głowę i ujrzał, że pozostali szturmowcy się cofają. Stojący przed
Zekkiem Brakiss naprężył mięśnie... Wydawał się niemal przerażony, ale kiedy się
zorientował, że w powietrzu pojawia się hologram, nie uczynił żadnego ruchu.
Świetlisty wizerunek przedstawiał okrytą kapturem głowę. W pokrytej gęstą siecią
zmarszczek twarzy, z której emanowała esencja ciemnej strony Mocy, płonęły zapadnięte
żółte oczy. Obraz był wyjątkowo wyraźny i ostry, jakby został nadany z bardzo małej
odległości. Doprawdy bardzo małej.
- Moi wierni poddani, przebywający na terenie Akademii Ciemnej Strony! - zagrzmiał
głos Imperatora. - Bojownicy Drugiego Imperium! Z radością dowiaduję się, że wyprawa
zakończyła się powodzeniem. Dzięki tej i kilku poprzednim akcjom, a także dzięki
zgromadzeniu resztek, jakie pozostały po utraconej świetności mojego Imperium,
dysponujemy w tej chwili potęgą umożliwiającą przystąpienie do następnego etapu podboju
galaktyki. Nowe rdzenie jednostek napędu nadświetlnego i baterie do turbolaserów już
zostały zamontowane na pokładach gwiezdnych statków wchodzących w skład naszej tajnej
floty. Wydałem rozkazy, żeby bez chwili zwłoki zainstalować także te nowe urządzenia
komputerowe. Musimy zadać cios, zanim Rebelianci zbiorą siły.
Zekk miał wrażenie, że po jego plecach, okrytych watowanym pancerzem skórzanego
munduru, wędrują lodowate mrówki.
- Naszym następnym zadaniem będzie wyeliminowanie jedynych sił, jakie mogą
rzucić do walki z nami Rebelianci - ciągnął Imperator. - Brakissie, obiecywałeś mi kiedyś
niezwyciężoną armię Ciemnych rycerzy Jedi. Nadszedł czas, żebyś wywiązał się z obietnicy.
Głównym celem naszej akcji będzie zaatakowanie akademii Jedi, kierowanej przez
Luke’a Skywalkera. Jego rycerze, posługujący się tylko jasną stroną Mocy, zostaną starci na
pył.
Rozkazuję, żeby wszyscy wyruszyli na wyprawę. Rozkazuję przygotować do ataku
Akademię Ciemnej Strony. Musimy natychmiast przelecieć gwiezdną stacją w pobliże Yavina
Cztery. Kiedy wyeliminujemy nowy zakon rycerzy Jedi, cała galaktyka stanie przed nami
otworem.
Młodzieniec stał, zbyt przerażony, by poruszyć się albo wymówić słowo. Zdumiony
Brakiss wpatrywał się w gasnący wizerunek twarzy Imperatora Palpatinę’a. Kiedy hologram
ostatecznie się rozpłynął, wszyscy szturmowcy ocknęli się jak za dotknięciem różdżki.
Personel Akademii Ciemnej Strony zaczął przygotowywać gwiezdną stację do
największej, ostatecznej bitwy.
ROZDZIAŁ 22
Jaina wiedziała, że mimo zamieszania i zniszczeń, jakie wywołał atak oddziałów
Akademii Ciemnej Strony na ośrodek przemysłowy Wookiech, młodzi Jedi nie mogą
pozostać na Kashyyyku. Stawka w tej grze była po prostu o wiele za wysoka... a liczyła się
dosłownie każda chwila.
Ośrodek dowodzenia Nowej Republiki skierował kilka znajdujących się w pobliżu
gwiezdnych jednostek, żeby przebywający na ich pokładach inżynierowie i żołnierze pomogli
w usuwaniu szkód i porządkowaniu terenu fabryki. Dzięki temu Jaina, Lowie i Chewbacca
mogli poświęcić się bez reszty naprawianiu „Ścigacza Cieni”. Wprawdzie Wookie nadal
lekko utykał, ale kości prawidłowo się zrosły, a Chewie nie zamierzał dopuścić, żeby taka
błaha dolegliwość przeszkodziła mu w pracy.
Za przegrodą w zastawionej najrozmaitszymi urządzeniami maszynowni statku
pracowała Jaina, najmniejsza spośród trójki istot zajmujących się naprawami. Wciśnięta w
najciemniejszy kąt pod kontrolnymi pulpitami, podłączała kable dostarczające energię do
urządzeń i usuwała urządzenia diagnostyczne. Wszystkie części zamienne zostały
przygotowane jeszcze przed atakiem imperialnych żołnierzy na Kashyyyk, ale teraz powinny
zostać umieszczone we wnętrzu lśniącego kadłuba.
- Włącz zasilanie, Lowie, dopóki jeszcze siedzę w tym kącie -odezwała się
dziewczyna. - Każdy obwód uziemiłam i zaekranowałam, ale zanim znajdziemy się w
przestworzach, chciałabym się upewnić, że wszystko jest w porządku.
Młody Wookie warknął i pstryknął przełącznikiem. Zaryczał na dowód, że urządzenia
działają prawidłowo. Niemal w tej samej chwili to samo uczynił Chewbacca.
Jaina westchnęła z prawdziwą ulgą.
- Cieszę się, że statek znów funkcjonuje, jak powinien - rzekła. - Musimy stąd
odlecieć i powrócić na Yavin Cztery, zanim zaatakuje go Akademia Ciemnej Strony. -
Przełknęła ślinę. - Przecież od bardzo dawna ćwiczymy, przygotowując się do walki.
Lowie ryknął, zgadzając się z jej zdaniem, ale obaj Wookie i Sirra sprawiali wrażenie
chyba trochę przygnębionych. Sirra wydała kilka krótkich gardłowych pomruków, a Em
Teedee pospieszył z tłumaczeniem:
- Pani Sirrakuk mówi, że zostanie tu, żeby pomóc swoim ziomkom uprzątać bałagan i
usuwać zniszczenia, ale doskonale rozumie, że pan Lowbacca musi powrócić, aby walczyć u
boku innych Jedi. Na Kashyyyku z pewnością nie zabraknie Wookiech chętnych do pracy, ale
rycerzy Jedi jest niewielu... a ona jest niezmiernie dumna z tego, że jej brat zalicza się do ich
grona.
Lowie burknął, dziękując siostrze za pochwałę.
Miniaturowy android-tłumacz po chwili dodał, wyrażając swoje zdanie:
- Przypuszczam, że pani Sirrakuk jest bardzo zadowolona z tego, iż ma takiego brata.
Sirra poklepała Lowiego po kosmatym ramieniu, a potem z dumą przesunęła palcami
po połyskującym pasie, uplecionym z długich włókien, jakie zerwała z wnętrza kwiatu
syreniowca. Jaina wiedziała, że dzięki temu przed siostrą Lowiego otworzyło się wiele
podniecających możliwości... co prawda, istniejących i przedtem, ale teraz o wiele
łatwiejszych do wykorzystania.
Jacen wbiegł po opuszczonej rampie „Ścigacza Cieni”. W ręku niósł niewielką klatkę
z Jonką i jej maleństwami. Cicho mruczał, wysyłając do mózgów puchatych gryzoni
uspokajające myśli.
Tuż za nim weszła Tenel Ka, odziana w świeżo wypolerowany pancerz z jaszczurczej
skóry. Wojowniczka z Dathomiry sprawiała wrażenie, że odzyskała wiarę we własne siły.
Starannie zaplotła na nowo warkocze, posługując się jedną ręką i korzystając z techniki, którą
opracował dla niej Anakin Solo.
- Jesteśmy przygotowani do startu - oznajmiła. - I jesteśmy gotowi walczyć jak
prawdziwi rycerze Jedi.
Z gardła Lowiego wyrwał się entuzjastyczny ryk. Sirra objęła na pożegnanie najpierw
brata, a później po kolei pozostałych młodych rycerzy.
Chewbacca, lekko utykając, wszedł po rampie i usiadł w sterowni na fotelu pilota, po
czym zapiął pasy ochronnej sieci. Lowie opadł na fotel stojący za fotelem wuja. Przyciskając
różne klawisze, podniósł rampę, a później zajął się włączaniem zasilania rozmaitych
podsystemów. Obaj Wookie zaczęli się porozumiewać krótkimi szczęknięciami, sprawdzając
wszystkie urządzenia zgodnie z procedurą przedstartową.
Sirrakuk opuściła wnętrze połyskującego wahadłowca i stanąwszy na lądowisku,
obserwowała przygotowania do odlotu. Po kilku chwilach włączyły się silniki repulsorowe i
„Ścigacz Cieni” uniósł się w powietrze. Jego załoga musiała ostrzec Luke’a Skywalkera i
uczniów Jedi kształcących się w jego akademii.
- Wysłaliśmy wiadomość na Yavin Cztery, ale teraz musimy sami lecieć - powiedziała
Jaina do brata. - Wujek Luke i tata wrócili już z tamtej zwiadowczej wyprawy, lecz naszej
akademii grozi poważne niebezpieczeństwo.
- Nie podoba mi się to wszystko - zgodził się z nią Jacen.
Nie przestając mruczeć kojących słów, umieścił niewielką klatkę z gryzoniami na
kolanach i przyglądał się, jak Tenel Ka zajmuje sąsiedni fotel. Dziewczyna także pragnęła,
aby „Ścigacz Cieni” jak najszybciej wystartował. Musnęła pas z kieszeniami, w których
ukrywała różne przedmioty mogące posłużyć jako broń. Zapewne już myślała o czekającej
walce.
Chewbacca krótko zawył, oznajmiając, że wkrótce włączy silniki napędu
nadświetlnego. Po kilku minutach imperialny wahadłowiec dokonał skoku w nadprzestrzeń.
Pełną mocą silników skierował się ku Yavinowi Cztery. Wszyscy wiedzieli, że muszą
się przygotować do najważniejszej walki w życiu.
Muszą stawić czoło Akademii Ciemnej Strony.