GWIEZDNE WOJNY
AKADEMIA CIEMNEJ
STRONY
TOM II serii MŁODZI RYCERZE JEDI
KEVIN J. ANDERSON, REBECCA MOESTA
Przekład
KATARZYNA LASZKIEWICZ
Tytuł oryginału
SHADOW ACADEMY
Naszym braciom i siostrom:
MARKOWI - który był moim idolem od czasów dzieciństwa. Byłeś dla mnie jak prawdziwy
rycerz Jedi, zawsze gotów pospieszyć na ratunek
CINDY - która zawsze się mną opiekowała. Udowodniłaś mi, że zdecydowanie i upór pozwolą
osiągnąć to, co nieosiągalne dzięki samym dobrym chęciom i czekaniu
DIANIE - która poszerzyła moje horyzonty. Dziękuję ci za to, że zmuszałaś mnie do oglądania
każdego filmu o potworach i rycerzach, jaki kiedykolwiek wyprodukowano
SCOTTOWI - który cierpliwie słuchał wszystkich książek, jakie mu czytałam. Dziękuję ci, że w
maju 1977 roku powiedziałeś mi, iż w kinach grają ciekawy film, który powinnam obejrzeć:
„Gwiezdne wojny"
Rebecca Moesta
oraz LAURZE - za to, że nigdy ze mną nie walczyła, zawsze mnie rozumiała (żartuję!) i była
niewyczerpanym źródłem informacji, z którego do woli korzystałem podczas pisania książek
Kevin J. Anderson
PODZIĘKOWANIA
Chcielibyśmy podziękować Lii Mitchell za niestrudzone przepisywanie naszych tekstów i
przynaglanie nas, żebyśmy jeszcze szybciej dostarczali kolejne rozdziały; Dave'owi Wolvertonowi za
wkład pracy na temat Dathomiry; Lucy Wilson i Sue Rostom z Lucasfilm za niezachwiane poparcie;
Ginjer Buchanan i Lou Aronicy z Berkley/Boulevard za wyjątkowy entuzjazm; Jonathanowi
MacGregorowi Cowanowi za to, że zgodził się być naszym doświadczalnym słuchaczem... oraz
Skipowi Shayotovichowi, Rolandowi Zarate'owi, Gregory'emu McNamee i całemu zespołowi
redagującemu komputerowy biuletyn STAR WARS ImagiNet Echo za pomoc w wymyślaniu
dowcipów.
ROZDZIAŁ
1
Jacen pochwycił rękojeść świetlnego miecza i natychmiast poczuł w spoconych palcach kojący
ciężar broni. Zaświerzbiała go skóra głowy pod rozwichrzonymi brązowymi włosami, kiedy wydało
mu się, że nieprzyjaciel jest całkiem blisko. Bliżej, jeszcze bliżej... Chłopiec głęboko odetchnął i
nieco drżącym palcem nacisnął guzik na obudowie broni.
Zimny metal obudził się do życia z pomrukiem i sykiem. Ze środka wystrzelił słup opalizującej
energii. Śmiercionośne świetliste ostrze pulsowało i drżało w dłoni Jacena jak żywa istota.
Chłopiec czuł coś pośredniego między podnieceniem a przerażeniem. Jego szczupłe ciało
sprężyło się, gotowe do odparcia ataku. Kiedy chłopiec próbował wyobrazić sobie przeciwnika,
powieki jego bursztynowych oczu zatrzepotały, a potem na chwilę się zamknęły.
Nagle usłyszał pomruk ostrza innego świetlnego miecza, które bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
zaatakowało go z góry.
Jacen obrócił się na pięcie w samą porę, żeby odparować atak. Ciemna czerwień świetlistej
klingi jego przeciwnika pulsowała ogromną energią. Niemal oślepiała chłopca, kiedy oba ostrza
znów się zwarły.
Jacen wiedział, że nie może nawet marzyć o tym, by dorównać przeciwnikowi wzrostem czy siłą.
Zrozumiał, że jeżeli chce ocalić życie, musi wykorzystać zręczność i spryt. Pod wpływem siły
następnego ciosu poczuł, że zabolały go mięśnie ramion. Unikając jeszcze jednego pchnięcia,
zanurkował pod wyciągniętą ręką wroga, po czym uskoczył, chcąc znaleźć się poza zasięgiem jego
broni.
Przeciwnik zaczął się zbliżać ku niemu, ale Jacen wiedział, że nie może pozwolić mu na to po raz
drugi. Ujrzał rubinowy błysk świetlistej klingi, wymierzonej w jego ciało, ale cios ten go nie
zaskoczył. Chłopiec przyjął go na ostrze swojego świetlnego miecza i odepchnął szkarłatną smugę na
bok, po czym cofnął się o krok i zablokował następne pchnięcie.
Atak i kontratak. Pchnięcie. Parada. Zablokowanie ciosu. Ostrza świetlnych mieczy skwierczały i
buczały, raz po raz zwierając się w zaciętej walce.
Chociaż powietrze w komnacie było chłodne i wilgotne, Jacen czuł, że po jego twarzy ściekają
krople potu. Zalewają mu oczy, niemal go oślepiają. W ostatniej sekundzie dostrzegł błysk
purpurowego światła i uskoczył, unikając trafienia. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, że zaczyna
podobać mu się walka, jego wargi wykrzywiły się w zawadiackim, przekornym uśmiechu. W pewnej
chwili śmiercionośne rubinowe ostrze musnęło kamienne sklepienie niskiej komnaty, a wówczas w
stronę Jacena poszybowały kawałki odłupanej skały.
Uśmieszek na twarzy chłopca szybko jednak zniknął; kiedy Jacen chciał cofnąć się jeszcze o krok,
poczuł, że docisnął plecy do zimnego skalnego bloku. Sparował kolejne pchnięcie i odskoczył w bok,
ale uderzył ramieniem o inną kamienną ścianę.
Był osaczony. Poczuł, że przerażenie ściska jego gardło niczym lodowata obręcz. Uklęknął na
jedno kolano i uniósł miecz nad głową, chcąc zasłonić się przed następnym ciosem. W niewielkiej
komnacie rozległ się nagle głośny dźwięk, podobny do huku gromu...
Jacen otworzył oczy i zobaczył, że w drzwiach stoi wujek Luke. Chłopiec usłyszał znaczące
chrząknięcie. Zaskoczony zaczął nieporadnie przebierać palcami, chcąc wyłączyć świetliste ostrze.
Kiedy mu się to udało, niechcący upuścił rękojeść na kamienną posadzkę. Potoczyła się z głośnym
brzękiem.
Odziany w czarny płaszcz z kapturem, jasnowłosy mistrz Jedi wszedł do swojej prywatnej
komnaty. Niewielkie pomieszczenie pełniło w akademii równocześnie funkcję biura i samotni, gdzie
właściciel oddawał się medytacjom. Luke Skywalker wyciągnął rękę w stronę leżącego świetlnego
miecza, a broń wskoczyła do jego dłoni, jakby była przywiązana.
Jacen przełknął ślinę widząc, że mistrz Jedi kieruje nań poważne spojrzenie smutnych oczu.
- Przepraszam, wujku Luke'u - powiedział szybko, niemal połykając końcówki wyrazów. -
Przyszedłem, żeby prosić cię o pomoc, ale kiedy cię nie zastałem, pomyślałem, że poczekam. Później
zobaczyłem twój miecz świetlny, leżący jakby nigdy nic na biurku. Pamiętam, że powiedziałeś mi, iż
nie jestem jeszcze gotów, ale doszedłem do wniosku, że nie stanie się nic złego, jeżeli trochę
poćwiczę. Wziąłem go, włączyłem i... myślę, że trochę mnie poniosło.
Luke uniósł rękę i skierował otwartą dłoń w stronę chłopca. Zapewne chciał w ten sposób
zapobiec dalszym usprawiedliwieniom.
- Broń rycerza Jedi to nie zabawka - powiedział. - Nie można z nią igrać.
Kiedy Jacen usłyszał tę delikatną wymówkę, poczuł, że jego policzki się zaczerwieniły.
- Ale ja wiem, że mógłbym się nauczyć posługiwać świetlnym mieczem - odparł, ale bez
większego przekonania. - Jestem wystarczająco dorosły i wysoki, a poza tym ćwiczyłem już nieraz w
swojej komnacie. Posługiwałem się metalową rurką, którą dostałem od Jainy. Jestem przekonany, że
dałbym sobie radę.
Luke przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się nad tym, co usłyszał, ale później
lekko pokręcił głową.
- Będziesz miał na to mnóstwo czasu, kiedy przyjdzie odpowiednia chwila - oświadczył.
- Ależ ja jestem gotów już teraz - zaprotestował energicznie Jacen.
- Jeszcze nie - odparł Luke, obdarzając chłopca smutnym uśmiechem. - Ale ta chwila nadejdzie
już niedługo.
Jacen jęknął, nie potrafiąc zapanować nad zniecierpliwieniem. Zawsze słyszał tylko: „później"
albo „kiedy indziej", albo też „kiedy będziesz trochę starszy". Ciężko westchnął.
- Ty jesteś nauczycielem, wujku - powiedział. - Ja jestem tylko uczniem, a więc, jak sądzę, muszę
ciebie słuchać.
Luke uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Aha! Ale uważaj - powiedział. - Nie zakładaj z góry, że nauczyciel ma zawsze rację.
Powinieneś nauczyć się myśleć samodzielnie. Czasami my, nauczyciele, także popełniamy błędy. Ale
w tym wypadku się nie mylę. Nie jesteś jeszcze gotów, by posługiwać się świetlnym mieczem.
Uwierz mi, że wiem, co to znaczy czekanie - ciągnął Luke. - Cierpliwość może być jednak równie
silnym sprzymierzeńcem jak każda broń. - Zamrugał powiekami. - Czy w tej chwili nie masz żadnych
innych zmartwień na głowie, że toczysz pozorowane walki na świetlne miecze? Czy nie musisz
przygotować się do wyprawy? Czy twoi ulubieńcy nie powinni zostać nakarmieni?
- Jestem już spakowany, wujku, a nakarmię wszystkie zwierzęta dopiero przed odlotem - odparł
Jacen, myśląc o menażerii stworzeń, które zbierał od chwili przylotu na czwarty księżyc Yavina,
porośnięty dżunglą. - Ale chciałem z tobą porozmawiać właśnie o tej wycieczce.
Luke uniósł brwi.
- Tak? - zapytał.
- Ja... Miałem nadzieję, że zamienisz kilka słów z Tenel Ka. Myślałem, że przekonasz ją, iż
powinna polecieć z nami. Chciałbym, żeby ona także zobaczyła stację orbitalną Landa Calrissiana.
Luke ściągnął brwi i starannie dobierając słowa, zapytał:
- A dlaczego uznajesz za takie ważne, bym spróbował ją przekonać?
- Ponieważ leci Jaina, Lowbacca i ja... Czyli niemal cała nasza grupa, tylko nie ona, a bez niej...
nie będzie już tak samo - dokończył, sam chyba nie bardzo wierząc w silę tego argumentu.
Twarz Luke'a się rozpogodziła, a w oczach ukazały się nawet figlarne błyski.
- Jak wiesz, bardzo trudno przekonać wojowniczkę z Dathomiry, która umie władać Mocą -
stwierdził.
- Ale przecież nie ma żadnego powodu, żeby chciała zostać! - wykrzyknął Jacen. - Nie chce
lecieć, bo podobno będzie się nudziła! Oświadczyła, że, jej zdaniem, drogocenne kamienie corusca
nie są ani trochę piękniejsze od tęczowych klejnotów z Gallinore, a tych przecież widziała co
niemiara. Nie sprawiała jednak wrażenia znudzonej, kiedy to mówiła. Wręcz przeciwnie, wyglądała
na zdenerwowaną albo zmartwioną.
- Każdy musi sam decydować o swoim losie - odparł Luke - a to oznacza, że czasami musimy
podejmować decyzje niepopularne albo trudne. - Objął ramieniem Jacena i odprowadził go do progu
komnaty. - Idź, nakarm teraz swoich ulubieńców. Życzę ci szczęśliwej podróży do orbitalnej stacji
wydobywczej... I bądź spokojny, Tenel Ka ma ważny powód, by nie lecieć.
Tenel Ka wzdrygnęła się i przebudziła. Czuła, że jest spocona, mimo chłodu panującego w
czterech kamiennych ścianach jej komnaty. Złocistorude włosy, zazwyczaj tak starannie zaplecione w
warkocz, były teraz splątane, opadały na oczy. Owinięte wokół nóg prześcieradło wyglądało, jakby
dziewczyna we śnie dokądś biegła, przed kimś uciekała.
Później przypomniała sobie, o czym śniła. Naprawdę uciekała. Biegła, ile sił w nogach, pragnąc
umknąć przed odzianymi w czarne płaszcze postaciami. Kaptury dziwnych istot skrywały twarze,
porośnięte purpurowymi brodawkami. Przez umysł dziewczyny, wciąż jeszcze nie mogący otrząsnąć
się ze snu, przelatywały strzępy niewyraźnych wspomnień; historii, które opowiadała jej matka, kiedy
Tenel Ka była małym dzieckiem. Nigdy nie widziała tych straszydeł, ale dobrze wiedziała, kim
były... wiedźmami z Dathomiry, które zaprzedały dusze ciemnej stronie Mocy i czerpały z niej siły,
żeby czynić na świecie wszelkie możliwe zło.
Siostrami Nocy.
Tenel Ka pamiętała jednak, że ostatnie Siostry Nocy zginęły albo nawróciły się na jasną stronę,
zanim jeszcze się urodziła. Dlaczego więc przyśniły jej się teraz? Jedyne kobiety władające Mocą,
jakie pozostały na Dathomirze, posługiwały się siłami jasnej strony.
Skąd zatem te koszmary? Dlaczego teraz?
Kiedy Tenel Ka uświadomiła sobie, jaki to dzień, zacisnęła powieki i mruknąwszy, opadła na
posłanie. Tego dnia jej babka, królowa-matka hapańskiego królewskiego rodu, miała wysłać kobietę-
ambasador, żeby odwiedziła Tenel Ka, następczynię hapańskiego tronu. A dziewczyna nie chciała, by
ktokolwiek z grona jej przyjaciół dowiedział się, że jest księżniczką...
Ambasador Yfra. Tenel Ka wzdrygnęła się, kiedy pomyślała o babce, kobiecie obdarzonej
niezłomną wolą, i innych kobietach będących jej ambasadorami. Wszystkie zdolne były do kłamstwa
czy zabójstwa, byle tylko utrzymać się przy władzy... mimo iż jej babka nie władała już planetą
Hapes. Tenel Ka pokręciła głową, a na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Powodem, dla
którego przyśniły się jej Siostry Nocy, musiała być zbliżająca się wizyta.
Mieszkańcy Dathomiry, prymitywnej rodzimej planety jej matki, i ludzie z Hapes, bogatego
świata jej ojca, Isoldera, żyli o całe lata świetlne jedni od drugich. Mimo to hapańskie kobiety,
zajmujące się polityką, i Siostry Nocy z Dathomiry właściwie niewiele się różniły od siebie. I jedne,
i drugie żądne władzy, posunęłyby się do ostateczności, byle tylko zdobyć ją albo utrzymać.
Tenel Ka znów usiadła, chociaż niechętnie. Nie cieszyła się na myśl o spotkaniu z amabasador
Yfrą Prawdę mówiąc, radowała się tylko z faktu, że świadkami spotkania nie będą jej przyjaciele.
Na szczęście Jacen, Jaina i Lowbacca znajdą się daleko, na pokładzie stacji wydobywczej Landa
Calrissiana, na długo przedtem, zanim przyleci pani ambasador. Nie będą się więc dziwili, dlaczego
ich przyjaciółka, rzekomo prosta wojowniczka z Dathomiry, jest odwiedzana przez wysłanniczkę
hapańskiego dworu. Tenel Ka nie była jeszcze gotowa, żeby im to wytłumaczyć.
No cóż, nie mogła dłużej zostać w łóżku. Musiała wstać, żeby stawić czoło wszystkiemu, co
przyniesie jej ten dzień. Spotkania z ambasador Yfrą nie mogła uniknąć. I to jest fakt - pomyślała
dziewczyna, odrzucając okrycie na bok i wstając z pryczy.
Otoczeni holograficzną mapą systemu Yavina, Jaina i Lowbacca siedzieli pośrodku komnaty
dziewczyny.
- To powinno wystarczyć - powiedziała Jaina. Jej proste włosy, długie do ramion, częściowo
przysłoniły twarz, kiedy pochyliła się i zaczęła badać głowicę kontrolną holoprojektora. Sama
zbudowała to urządzenie. Złożyła je z używanych części, niepotrzebnych elementów,
wymontowanych podzespołów, kabli i innych obwodów elektronicznych. Wyciągnęła to wszystko z
pudełek i pojemników, starannie ułożonych na regałach zakrywających całą ścianę jej komnaty.
- Wygląda nieźle, prawda, Lowie? - zapytała, obdarzając szelmowskim uśmiechem młodego
Wookiego, porośniętego długą rudobrązową sierścią. Spojrzała na szybującą nad ich głowami w
komnacie świetlistą kulę, która przedstawiała planetę Yavin, gazowego giganta.
Lowbacca
pokazał
wizerunek
niewielkiego
szmaragdowego
księżyca
okrążającego
pomarańczową planetę. Warknął pytająco.
- Ehm - odezwał się Em Teedee, miniaturowy android-tłumacz, przyczepiony do pasa Wookiego.
Dźwięk ten do złudzenia przypominał chrząknięcie. Em Teedee miał kształt połówki jajka. W górnej
części wypukłej strony było widać dwa okrągłe złociste czujniki optyczne, w dolnej zaś otwory
kryjące mały głośnik.
- Pan Lowbacca życzy sobie wiedzieć - ciągnął android - czy ta kula, którą przed chwilą pokazał,
przedstawia księżyc Yavin Cztery, gdzie teraz jesteśmy?
- Zgadza się - odparła Jaina. - Co prawda, wokół gazowego giganta krąży kilkanaście księżyców,
ale nie zdążyłam wszystkich zaprogramować. Zależało mi głównie na tym, by zobaczyć, po jakiej
trajektorii polecimy, kiedy Lando Calrissian zabierze nas do swojej orbitalnej stacji, znajdującej się
teraz w górnych warstwach atmosfery Yavina.
Lowie warknął, wtrącając jakąś uwagę, a Jaina niecierpliwie czekała, aż pedantyczny android
upora się z tłumaczeniem.
- Oczywiście, że to trochę niebezpieczne - powiedziała, przewracając bursztynowopiwnymi
oczami. - Ale nie za bardzo. Nie możemy przegapić takiej okazji. Poza tym Lando chce, żebyśmy nie
tylko się przyglądali, ale wzięli udział w poszukiwaniach.
Dziewczyna pokazała jakieś miejsce tuż nad świetlistą powierzchnią Yavina.
Lowbacca sięgnął do pulpitu głowicy kontrolnej holoprojektora i przycisnął kilka klawiszy. Po
sekundzie w miejscu, w którym pokazała Jaina, pojawił się błyszczący punkcik sprawiający wrażenie
metalowego: orbitalna stacja wydobywcza.
- Chwalipięta - mruknęła Jaina, ale zachichotała ujrzawszy, jak szybko Lowbacca
przeprogramował holograficzną mapę. - Wiesz co, od tej chwili ja zajmę się konstruowaniem, a ty
programowaniem, zgoda?
Lowie przez chwilę udawał, że się chełpi swoimi umiejętnościami. Przesunął kosmatą dłonią po
ciemniejszym paśmie sierści na głowie, zaczynającym się nad lewym okiem i kończącym na plecach.
W tej samej chwili do komnaty Jainy wpadł Jacen.
- Już tu są - oznajmił, z trudem łapiąc oddech. - To znaczy, prawie. Nadlatują. Byłem w centrum
strategicznym i słyszałem, że „Ślicznotka" Calrissiana jest już całkiem blisko.
Bliźnięta spojrzały sobie w bursztynowe oczy, których kolor przypominał barwę koreliańskiej
brandy. Były uradowane i podniecone.
- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała dziewczyna.
Jaina z podziwem patrzyła, jak Lando Calrissian schodzi po opuszczonej rampie „Ślicznotki".
Mężczyzna dumnie stąpał, szeleszcząc fałdzistą szmaragdowozieloną peleryną, a na jego przystojnej
ciemnej twarzy widać było szeroki uśmiech. Towarzyszył mu pomocnik, cyborg Lobot, który zszedł
za nim po rampie i sztywno stanął u jego boku.
Lando powitał Jainę, składając na jej dłoni szarmancki pocałunek, po czym odwrócił się do
Jacena i Lowbaccy i zgiął się przed nimi w ceremonialnym ukłonie. Następnie klepnął Luke'a
Skywalkera po plecach. Mistrz Jedi, w towarzystwie baryłkowatego Artoo-Detoo, toczącego się tuż
za nim, także wyszedł na powitanie przyjaciela.
- Uważaj na nich, Lando - powiedział. - Nie ryzykuj za bardzo, dobrze?
Artoo dodał od siebie kilka przeciągłych gwizdów i pisków.
Lando spojrzał na Luke'a udając, że jest urażony.
- Hej, przecież wiesz, że nie pozwoliłbym dzieciakom zrobić niczego, czego sam nie uznałbym za
bezpieczne.
Luke wyszczerzył zęby i lekko klepnął przyjaciela po ramieniu.
- Właśnie to mnie najbardziej martwi - powiedział.
- Przyznaj, że przede wszystkim obawiasz się, że kiedy dzieciaki zobaczą moją stację
wydobywczą, nie będą chciały powrócić do twojej akademii Jedi - zażartował Lando.
Po chwili, zamaszyście machnąwszy peleryną, zaprosił Jacena i Lowbaccę, żeby weszli po
rampie na pokład statku. Później odwrócił się do Jainy.
- A co mogę zrobić dla ciebie, młoda damo, żeby ta wyprawa wydała ci się pouczająca i
ciekawa? - zapytał.
Wyciągnął ku niej zgiętą w łokciu rękę, chcąc osobiście zaprowadzić dziewczynę do wnętrza.
Jaina przyjęła jego ramię i obdarzyła go szelmowskim uśmiechem.
- Na początek możesz opowiedzieć mi, co wiesz na temat silników napędowych „Ślicznotki"...
ROZDZIAŁ
2
Luksusowy jacht Calrissiana zostawił za rufą zieloną kulę porośniętego dżunglą księżyca, który
świecił w przestworzach niczym cenny klejnot. Lando i jego wierny towarzysz, cyborg Lobot,
pilotowali „Ślicznotkę", kierując ją ku gazowej kuli Yavina.
- Wam, dzieciakom, powinno się tam spodobać - powiedział ciemnoskóry mężczyzna. - Nie
sądzę, żebyście kiedykolwiek widziały coś, co można byłoby porównać z polowaniem na klejnoty
corusca.
W miarę, jak jacht Calrissiana zbliżał się do gigantycznej planety, coraz wyraźniej było widać
orbitalną placówkę wydobywczą. Przypominała prawdziwe morze świateł pozycyjnych, z którego
wystawały misy anten kierunkowych, otoczone dziesiątkami zautomatyzowanych obronnych satelitów.
Urządzenia zwróciły uwagę na nadlatującą „Ślicznotkę", skierowały ku niej lufy laserów i zaczęły
realizować procedury uzbrajania broni. Lando przesłał im jednak umowny kod identyfikujący jego
statek, a satelity zaakceptowały sygnał. Powróciły do przeszukiwania przestworzy, w nadziei, że
dostrzegą prawdziwych intruzów czy piratów.
- Nigdy dość przezorności i środków bezpieczeństwa - stwierdził Lando. - A przynajmniej nie
wtedy, kiedy ma się do czynienia z czymś tak cennym jak klejnoty corusca.
Lobot, łysy człowiek, wspomagany przez komputer, nie odzywał się ani słowem. Bezustannie
obserwował wskazania przyrządów kontrolnych na pulpicie. Kiedy zwrócił uwagę na sieć anten i
skierował się ku lądowisku, w tylnej części jego głowy rozbłysnęły i zamrugały mikroskopijne
lampki implantowanego urządzenia. Lobot przeleciał jachtem przez wrota śluzy i łagodnie osadził
„Ślicznotkę" na największym lądowisku orbitalnej stacji.
- Cieszę się, że Luke pozwolił wam tu przylecieć - odezwał się Lando, spoglądając po kolei na
Jacena, Jainę i Lowiego. - Nie dowiecie się niczego o galaktyce, jeżeli będziecie wyłącznie siedzieli
w dżungli i unosili odłamki skał, posługując się myślami. - Błysnął zębami w szerokim,
rozbrajającym uśmiechu. - Musicie poszerzyć horyzonty. Powinniście się nauczyć, jaką rolę w Nowej
Republice pełni handel. To pozwoli wam zdobyć cenną wiedzę, na wypadek gdyby kiedykolwiek
zawiodły wasze świetlne miecze.
- Jeszcze nie mamy świetlnych mieczy - odparł Jacen, nie potrafiąc ukryć przygnębienia.
- A zatem tym bardziej powinniście nauczyć się czegoś pożytecznego - stwierdził Lando, po
czym, widząc frustrację chłopca, dodał: - Wiesz, twój wujek Luke musi dbać o twoje
bezpieczeństwo. Czasami może wydawać ci się, że to przesadna ostrożność, ale jestem pewien, że
dobrze wie, co robi. Nie martw się, już wkrótce dostaniesz swój miecz świetlny. Idę o zakład, że
jeżeli się odprężysz i przestaniesz o tym myśleć, będziesz ćwiczył własną bronią, zanim zdążysz się
obejrzeć.
Kiedy „Ślicznotka" spoczęła na pustym lądowisku, Lando odwrócił się i pomógł Lobotowi
wyłączać systemy kontrolne i silniki.
Później zszedł po rampie i od czasu do czasu entuzjastycznie gestykulując, z promiennym
uśmiechem zaczął oprowadzać gości po swojej stacji. Nie zwracając uwagi na Lobota, idącego bez
słowa z tyłu, zaprowadził młodych Jedi do transpastalowego iluminatora. Przez szyby było widać
gnane porywistymi wichrami kłęby pomarańczowych chmur gazowego giganta.
Jacen podszedł do samej szyby i zerknął w dół, na skłębione zwały chmur, przecinanych
błyskawicami. Pastelowe obłoki, żółte, białe i pomarańczowe, wyglądały z dużej wysokości
zdradliwie niewinnie. Chłopiec wiedział jednak, że wichury, szalejące nawet w górnych warstwach
atmosfery, miały straszną, miażdżącą silę, a potworne ciśnienie, panujące w głębinach, było zdolne
zgnieść statek do rozmiarów garści atomów.
Stojąca obok niego Jaina przyglądała się burzowym chmurom i analizowała je pod kątem
właściwości fizycznych. Pomiędzy bliźniętami stał Wookie, wyższy od nich o głowę. Zdumiony,
przeciągle warknął.
- Uważam, że ten widok robi wielkie wrażenie - odezwał się piskliwy głos Em Teedee,
przyczepionego do pasa Lowiego. - Pan Lowbacca jest tego samego zdania.
Orbitalna stacja wydobywcza Landa Calrissiana znajdowała się w tej chwili tuż powyżej granicy
górnych warstw atmosfery. Eliptyczna orbita, po której krążyła, przez jakiś czas pozwalała jej
szybować wysoko nad planetą, po czym zmuszała do nurkowania w głąb warstw atmosfery, tak aby
poszukujące klejnotów corusca automaty Calrissiana mogły zapuszczać się jeszcze niżej, w rejony,
gdzie panowało istne piekło.
Lando postukał palcem w przezroczystą transpastalową szybę iluminatora.
- Głęboko w dole, gdzie kończy się atmosfera, metaliczne jądro planety ociera się o warstwy
ciekłych gazów. Panują tam tak wielkie ciśnienia, że zgniatają cząsteczki materii, tworząc z nich
niezwykle rzadkie kwantowe kryształy, zwane klejnotami corusca.
Jacen wyraźnie się ożywił.
- Czy możemy jakiś zobaczyć? - zapytał.
Lando przez chwilę się namyślał, po czym kiwnął głową.
- Jasne. Właśnie przygotowujemy się do wysłania kolejnego transportu. Chodźcie za mną.
Powiewając fałdami szmaragdowej peleryny, powiódł gości idealnie czystymi korytarzami. Idący
tuż za nim Jacen przyglądał się mijanym metalowym przepierzeniom, pokojom i pomieszczeniom
służbowym, zastawionym dziesiątkami komputerów.
Ściany pomieszczeń wykonano z gładkich plastalowych płyt, pomalowano w pastelowe barwy i
upiększono jarzącymi się światłowodami o różnych długościach i średnicach. Gdzieś z oddali
dobiegał cichy szelest kołysanych wiatrem liści, plusk wody płynącej w strumieniu, szum fal
oceanu... Kojące kolory i dźwięki sprawiły, że w stacji wydobywczej Landa panował miły nastrój,
zupełnie niepodobny do tego, jaki wyobrażał sobie Jacen.
Kiedy zbliżyli się do potężnych, opancerzonych dwuskrzydłowych wrót, Lando nacisnął kilka
guzików umieszczonego na przegubie lewej dłoni urządzenia, po czym odwrócił się w stronę Lobota.
- Zażądaj dostępu do pomieszczeń chronionych przez specjalny system bezpieczeństwa.
Lobot mruknął coś do mikrofonu umieszczonego przy kołnierzu bluzy. Ciężkie metalowe wrota
zasyczały i rozsunęły się, ukazując dużą śluzę. W przeciwległym końcu znajdowała się uszczelniona
komora, umożliwiająca wyjście na zewnątrz stacji. Nieco bliżej na stojaku spoczywały cztery
opancerzone pociski. Każdy miał długość mniej więcej metra i był najeżony lufami laserów,
samoczynnie naprowadzających się na wybrane cele.
- To są automatyczne pojemniki transportowe - wyjaśnił Lando. - Ponieważ klejnoty corusca są
tak kosztowne, musieliśmy przedsięwziąć specjalne środki ostrożności.
Obok jednego pojemnika transportowego krzątało się kilka wielorękich androidów. Pokrywa
pojemnika była odsunięta, a przez otwór dało się zauważyć grubą warstwę ochronnej izolacji.
Miedziane korpusy androidów połyskiwały, jakby je niedawno wypolerowano.
- Przygotowują następną partię do wysyłki - wyjaśnił Lando. - Chodźcie, popatrzymy.
Młodzi Jedi zajrzeli w głąb niewielkiego otworu w górnej części pojemnika i ujrzeli cztery
klejnoty corusca, umieszczone tam zręcznymi palcami miedzianego androida. Żaden kamień nie był
większy niż paznokieć kciuka Jacena. Lando wyciągnął ze środka jeden drogocenny kryształ.
Najbliższy android zaczął rozpaczliwie wymachiwać wszystkimi rękami.
- Przepraszam, przepraszam! - zaprotestował. - Proszę nie dotykać klejnotów. Przepraszam!
- W porządku - uspokoił go Lando. - To tylko ja, Calrissian.
Wymachiwanie natychmiast się skończyło.
- Och, zechce pan mi wybaczyć - odezwał się android.
Lando pokręcił głową.
- Będę musiał kazać wymienić jego czujniki optyczne - powiedział.
Uniósł klejnot corusca, trzymając go między palcem wskazującym a kciukiem. Kamień błysnął,
jakby krył w środku płynny ogień. Wydawało się, że klejnoty corusca nie tylko odbijają światło,
zawieszonych pod sufitem paneli jarzeniowych. Odnosiło się wrażenie, że kryją we wnętrzach
miniaturowe piece. Ich blask przez całe wieki pulsował uwięziony wewnątrz ścianek kryształów, aż
przez czysty przypadek niektóre fotony wydostały się na zewnątrz.
- Klejnotów corusca nie spotyka się w żadnym innym miejscu galaktyki - mówił Lando. -
Dotychczas znaleziono je tylko w pobliżu jądra Yavina. Oczywiście, wielu poszukiwaczy bada inne
gazowe giganty, mając nadzieję, że je znajdzie, ale na razie moja stacja wydobywcza jest jedyną,
która dostarcza klejnoty corusca na rynki całej galaktyki. Przed laty legalną stację wydobywczą miało
tu Imperium, ale kiedy załamały się imperialne rynki zbytu, tamta placówka bardzo szybko
zbankrutowała. Jak wiecie, poszukiwanie kamieni corusca jest ryzykowne i wymaga dużych
nakładów, przynajmniej na początku... ale ja ciągnę z tego spore zyski.
Pozwolił Jacenowi, Jainie i Lowbaccy potrzymać kryształ i podziwiać jego piękno.
- Klejnoty corusca są najtwardszą substancją w całej galaktyce - ciągnął. - Potrafią przeciąć
transpastal tak łatwo, jak promień lasera tnie warstwę sullustańskiego dżemu.
Nerwowy android wyłuskał klejnot z kosmatej dłoni Lowbaccy i z powrotem umieścił we
wnętrzu pojemnika. Wpuścił do środka dodatkową porcję szczeliwa, pokrywając nią wszystkie
kamienie, po czym zasunął pokrywę, żeby zamknąć otwór. Następnie włączył kilka przełączników
znajdujących się w tylnej części pojemnika, uzbrajając w ten sposób umieszczone na obudowie
lasery. Lufy śmiercionośnych urządzeń skierowały się we wszystkie strony.
- Pojemnik gotów do startu - oznajmił android. - Proszę o opuszczenie wyrzutni.
Lando wyprowadził młodych Jedi z pomieszczenia, a ciężkie pancerne wrota automatycznie
zasunęły się za ich plecami. Androidy pozostały, zajęte swoimi czynnościami.
- Chodźcie tu, będziemy patrzyli przez iluminator - odezwał się Lando. - Ten pojemnik jest
pociskiem wyposażonym w napęd nadświetlny. Poleci na Borgo Prime, do mojego agenta
handlowego, który zajmuje się sprzedażą klejnotów corusca w zamian za niewielki udział w zyskach.
Stłoczyli się przy okrągłym otworze, zaopatrzonym w grubą transpastalową szybę, przez którą
było widać pustkę przestworzy. Przyglądali się, jak pojemnik transportowy wystrzelił z wyrzutni, na
chwilę znieruchomiał, aby jego komputer mógł zorientować się w położeniu i dokonać niezbędnych
zmian wartości parametrów. Smuga jasnego światła wydobywającego się z dysz silników kreśliła
linię na tle czerni przestworzy.
Obronne satelity otaczające stację wydobywczą dostrzegły pojemnik i obróciwszy lufy laserów,
wymierzyły je w błyszczący stożek. Zapewne jednak pocisk z klejnotami przesłał właściwy sygnał
identyfikacyjny, gdyż po chwili lasery powróciły w poprzednie położenia. Później, tak szybko, że z
trudem można było to zauważyć, pojemnik transportowy zamienił się w mglistą smugę światła, po
czym zniknął w nadprzestrzeni, niosąc w środku bezcenne kryształy.
- Hej, Lando, czy nie moglibyśmy pomóc ci w poszukiwaniu tych klejnotów? - zapytał Jacen.
- Tak, chcielibyśmy zobaczyć, jak to się robi - poparła go Jaina.
- No cóż, sam nie wiem... - zawahał się Lando. - To ciężka praca, a przy tym trochę
niebezpieczna.
- Tak samo jak kształcenie rycerzy Jedi, o czym sami zdążyliśmy się przekonać - zauważyła Jaina.
- Czy nie sądzisz, że zdobywanie wiedzy może być czasem związane z niewielkim ryzykiem?
Lowbacca zaryczał, wtrącając jakąś uwagę.
- Co to znaczy, że jest pan gotów podjąć to ryzyko? - odezwał się Em Teedee. - O rety, myślałem,
że pan Calrissian zwracał uwagę na istniejące zagrożenie w nadziei, że odwiedzie pana od tej
wyprawy.
- To nieważne - wtrącił się trochę piskliwie Jacen. - I tak byśmy się wyprawili.
Lando uniósł rękę, jakby podjął jakąś decyzję... ale Jacen miał wrażenie, że wszystko zostało już
dawno ustalone.
- No cóż - powiedział. - Może naprawdę czas, żebym zajął się prawdziwą pracą, zamiast tylko
wciąż pełnić obowiązki administratora. W porządku, sam zabiorę was na dół.
Jacenowi wydawało się, że głębinowa kapsuła górnicza przypomina podwodny dzwon
ratunkowy, umożliwiający wyciąganie nurków. Na grubych pancernych płytach kadłuba,
pomalowanych na szaro, widniały oleiste plamy. Światło w nich odbite miało w sobie coś
złowieszczego. Klapa włazu sprawiała wrażenie tak grubej i wytrzymałej, że potrafiłaby się oprzeć
nawet strzałom z turbolasera.
- Nazywamy tę kapsułę „Szybką Ręką" - oznajmił Lando. - Jest niewielka, ale zaprojektowana
specjalnie z myślą o zapuszczaniu się w najgłębsze warstwy Yavina. Kiedyś dotarła niemal do
samego jądra, gdyż największe klejnoty spotyka się na tej głębokości.
Przesunął palcami po usmarowanej olejem powierzchni płyty kadłuba.
- „Szybka Ręka" jest pokryta od zewnątrz cienką warstwą kwantowego pancerza - ciągnął, nie
potrafiąc ukryć dumy. - To zabawka wynaleziona przez naukowców Imperium. Postanowiliśmy
wykorzystać do własnych celów technologię, opracowaną początkowo na potrzeby imperialnej
gwiezdnej floty. Dzięki temu dysponujemy najlepszym, najnowocześniejszym pancerzem stosowanym
do celów handlowych. - Lando się chełpił, jak gdyby wygłaszał przemówienie do grupy dyrektorów
zarządzających jego firmą, ale po chwili przypomniał sobie, kim naprawdę są jego słuchacze. - No
cóż, w tej chwili to nieważne. Pancerz tego maleństwa jest tak wytrzymały, że potrafi znieść ciśnienia
panujące nawet w samym jądrze. Zostaniemy opuszczeni, ale z orbitalną stacją wydobywczą
będziemy nadal połączeni za pomocą energetycznych więzów... czegoś w rodzaju niezniszczalnej
magnetycznej liny.
- Nawet burze nie będą mogły jej rozerwać? - zainteresowała się Jaina.
Lando szeroko rozłożył ręce, chcąc rozproszyć jej wątpliwości.
- Może trochę będzie nami kołysało, ale... - Roześmiał się. - Fotele są wyściełane. Nic się nam
nie stanie.
Lowbacca pochylił się, ale mimo to, kiedy wchodził do wnętrza ratunkowego dzwonu, zawadził
głową o górną krawędź włazu. Jacen i Jaina wskoczyli w chwilę po nim. Po sekundzie we wnętrzu
„Szybkiej Ręki" znalazł się Lando, który zatrzasnął i uszczelnił klapę włazu.
Kilka razy postukał kostkami palców w płytę kadłuba, przysłuchując się stłumionym metalicznym
dźwiękom.
- Pewność i zaufanie - oznajmił, po czym zajął miejsce na miękkim, wyściełanym fotelu pilota,
ustawionym przed kontrolną konsoletą. Jacen usiadł obok niego na fotelu drugiego pilota i poświęcił
chwilę na zapięcie pasów bezpieczeństwa. Jaina i Lowie zajęli miejsca na fotelach stojących w
drugim rzędzie. W suficie, ścianach i podłodze kapsuły znajdowały się kwadratowe iluminatory z
bardzo grubymi transpastalowymi szybami. Dzięki nim wszyscy mogli podziwiać widoki, bez
względu na to, w którą stronę obracali głowy.
- O rety, czy to nie podniecające? - odezwał się piskliwie Em Teedee.
Lowie burknął, całkowicie zgadzając się z jego zdaniem.
ROZDZIAŁ
3
Lando wystukał kilka instrukcji na klawiaturze kontrolnej konsolety.
- Informuję Lobota, że jesteśmy gotowi ruszać w drogę - oznajmił.
Kiedy „Szybka Ręka" przygotowywała się do wyprawy w głąb atmosfery Yavina, na ścianach
próżniowej komory, w której się znajdowała, rozbłysły ostrzegawcze czerwone lampki. Z
pomieszczenia wyszło trzech techników, a uszczelnione drzwi zamknęły się za ich plecami.
- Trzymajcie się - ostrzegł Lando.
Nagle metalowe płyty pod „Szybką Ręką" rozsunęły się na boki. Kiedy opancerzony dzwon runął
w przepaść, wypełnioną chmurami wirujących gazów, Jacen poczuł, że jego żołądek podskoczył do
gardła. Zaskoczony Lowie wydał przeciągły skowyt. Serce Jacena biło przyspieszonym rytmem.
Jaina chwyciła kurczowo oparcie fotela.
„Szybka Ręka" nurkowała coraz głębiej, ale Jacen już wkrótce poczuł, że prędkość opadania
kapsuły maleje, stabilizuje się, jest lepiej kontrolowana.
- Czuję energetyczną więź, która nas powstrzymuje - odezwała się Jaina.
Jacen wybiegł myślami w przestworza. Posługując się umiejętnościami Jedi, również wyczuł coś,
jakby błyszczącą cienką nić łączącą ich z orbitalną stacją wydobywczą, która pozostała wysoko nad
ich głowami. Zaciekawiony i podniecony rozpiął pasy ochronnej sieci i podszedł do najbliższego
iluminatora. Popatrzył na skłębione chmury, które się zbliżały i uderzały o kadłub kapsuły...
Ujrzał także flotyllę niewielkich statków, które przemykały tuż nad zwałami skłębionych chmur.
Przypominały rolnicze automaty. Małe jednostki ciągnęły świecącą złocistą siatkę, podobną do
delikatnej pajęczyny, w ten sposób, że dolny skraj sieci niknął w obłokach.
- Kto to? - zapytała Jaina, jak zawsze pragnąca wiedzieć, co, jak i dlaczego.
- Moi kontrahenci - wyjaśnił Lando. - Łowcy klejnotów corusca. Dysponują własnymi
stateczkami i latają nad kłębowiskiem chmur, ciągnąc energetyczne włóki. Kiedy zapuszczają je w
chmury, różnice potencjałów istniejące pomiędzy węzłami sieci reagują na obecność nawet
niewielkich klejnotów. W ten sposób ci gwiezdni rybacy łowią jedynie małe kryształy i okruchy, nie
większe od ziarnek piasku. Może to niewiele, ale i one mają dużą wartość, dzięki czemu praca tych
ludzi się opłaca.
Pomagam im, a w zamian za to oni oddają mi pewien procent tego, co zarobią. Duże klejnoty
corusca znajdują się jednak znacznie głębiej. Gigantyczne ciśnienia panujące w pobliżu jądra
sprawiały dotychczas, że polowanie na największe kryształy było niemożliwe. Dysponując jednak
kapsułą z ochronnym pancerzem kwantowym, mogę się zapuścić „Szybką Ręką" nawet tak głęboko.
- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała Jaina.
- Masz rację. Ruszajmy - poparł ją Jacen, pocierając ręce. Po chwili na jego twarzy ukazał się
przebiegły uśmiech. - Hej, Lando, podsłuchałem kiedyś rozmowę dwóch androidów. Pierwszy
zapytał: „No i co, udało ci się pokonać tego Wookiego podczas gry w sabaka?" Drugi odparł...
- ...Tak, ale kosztowało mnie to rękę i nogę - dokończył Lando. - To bardzo stary kawał,
chłopcze.
Jacen w pierwszej chwili się żachnął, ale potem zachichotał.
- Może właśnie dlatego Tenel Ka się nie roześmiała - powiedział.
Jaina spojrzała na brata.
- Sądzę, że nie zrobiła tego z innego powodu - odparła.
Tymczasem nurkująca kapsuła zapuszczała się coraz głębiej. Lando pociągał za dźwignie,
zupełnie jakby ostrożnie odwijał energetyczną linę. Kropelki gęstniejącej mgły i rozpylonych gazów
otaczających dzwon nabierały energii, pędziły coraz szybciej. W pewnej chwili dał się słyszeć cichy
szmer uderzających o pancerz kapsuły cząstek, z każdą chwilą coraz głośniejszy i bardziej
natarczywy.
Szalejąca wichura przybierała na sile. Ciągnące się jak okiem sięgnąć oślepiające błyskawice
przecinały raz po raz we wszystkie strony półmrok za iluminatorami. Po zewnętrznym pancerzu
pełzały świetliste fale statycznej elektryczności, podobne do kosmatych, strzępiastych poczwarek. Co
chwilę rozbłyskiwały i zmieniały kształty, wciąż na nowo atakując punkt, w którym była umocowana
energetyczna lina.
Lowie wygłosił długie zdanie w języku Wookiech, pełne gardłowych warknięć i pomruków,
chcąc w ten sposób wyrazić zaniepokojenie. We wnętrzu kapsuły rozległ się piskliwy głos androida-
tłumacza.
- To dobre pytanie, panie Lowbacco. Co się stanie, jeżeli energetyczna więź zostanie przerwana?
W jaki sposób powrócimy do stacji?
- Och, mamy kilka urządzeń, które umożliwią nam przetrwanie - odparł Lando, ponownie
machnąwszy beztrosko ręką. - Przeżyjemy wystarczająco długo, aż odnajdzie nas ekipa ratunkowa,
wysłana z orbitalnej stacji. Mamy urządzenia łączności, duże zapasy energii... ale nie martwcie się,
nic takiego się nie wydarzy.
Jakby pragnąc zaprzeczyć jego słowom, nagły podmuch wiatru zakołysał kapsułą. Jacen spadł z
fotela i potoczył się pod ścianę. Niepewnie wstał i z przepraszającym uśmiechem ponownie zapiął
pasy bezpieczeństwa ochronnej sieci.
Nagle wszyscy odnieśli wrażenie, że „Szybka Ręka" naprawdę zerwała się z energetycznej
uwięzi. Zaczęli spadać jak kamień, nie mogąc odzyskać stateczności przez drugie dziesięć sekund.
Lowie zawył, a bliźnięta krzyknęły. Lando poruszył dźwignią i zwiększał dopływ mocy tak długo, aż
w końcu udało mu się połączyć oba końce niewidzialnej liny.
- Widzicie? Nie było żadnych problemów - powiedział, nonszalancko się uśmiechając. Jacen
dostrzegł jednak krople potu, jakie pojawiły się na czole ciemnoskórego mężczyzny. - Prawię
mówiąc, dobrze będzie, jeżeli zaciśniecie pasy waszych ochronnych sieci - dodał. - Te wichury
szalejące w dolnych warstwach atmosfery wywołują czasami potworne wiry, które docierają do
granicy jądra i porywają klejnoty corusca. Obniżymy się jeszcze trochę, a potem zaczniemy łowy.
- Ja też chciałbym spróbować szczęścia - odezwał się Jacen.
- Każde z was będzie mogło operować dźwigniami - oświadczył Lando. - Muszę jednak was
uprzedzić, że klejnoty corusca spotyka się bardzo rzadko, nawet na tak dużej głębokości. Nie
oczekujcie, że jakiś znajdziecie.
- Czy ktoś, kto będzie operował dźwigniami i znajdzie klejnot, będzie mógł go zatrzymać? -
zapytał Jacen.
Lando obdarzył go pobłażliwym uśmiechem.
- No cóż, przypuszczam, że tak... - obiecał. - Ale nie będziemy mogli poświęcić na łowy dużo
czasu.
- Och, to zrozumiałe - odparł chłopiec. - Niemniej dobrze jest mieć jakąś zachętę.
Lando się roześmiał.
- Zupełnie jak ojciec - stwierdził.
Jacen także się uśmiechnął. Pomyślał o czasach, kiedy Lando Calrissian i Han Solo byli
partnerami - a czasami rywalami, bo i tak zdarzało się w ciągu wielu lat ich przyjaźni.
Lando ponownie zerknął na kontrolny pulpit i odsłonił kilka następnych iluminatorów w podłodze
kapsuły, tak by wszyscy mogli lepiej widzieć kłębiące się w dole, naładowane potworną energią
mroczne chmury.
- Taka głębokość powinna wystarczyć - oświadczył. - Zaczynajmy łowy. - Popatrzył na tarczę
chronometru, umieszczonego na przegubie lewej ręki. - Naprawdę niedługo będziemy musieli
wracać.
Przełknął ślinę. Jacen się zorientował, że Calrissian jest po prostu zdenerwowany faktem, iż
znalazł się aż tak głęboko. Tylko śmiałkowie, którzy ryzykowali życiem, polując na klejnoty corusca,
zapuszczali się na takie głębokości, żeby znaleźć bajecznie kosztowne kryształy.
„Szybka Ręka" osiągnęła najniższe warstwy atmosfery gazowego giganta, gdzie nie docierało
nawet światło słońca Yavina. Kapsułę otaczały nieprzeniknione ciemności, a silny huragan kołysał
nią z boku na bok. Lando włączył reflektory ratunkowego dzwonu i w ciemności poszybowały
świetliste stożki, ukazując kłębowisko zgęszczonych gazów, zmagających się ze sobą jak w upiornym
tańcu.
- Zaraz zapuszczę żyłki wędek - odezwał się Lando. - To elektromagnetyczne linki, które
zwieszają się z dna kapsuły. Ich zadaniem jest przyciąganie klejnotów corusca, podrywanych przez
szalejące burze. Każde z was będzie miało tylko kilka minut, gdyż musimy szybko wracać do stacji.
Mam wrażenie, że z każdą chwilą burza przybiera na sile.
Jacenowi się wydawało, że nawałnica wcale się nie nasila. Jakkolwiek przyznać trzeba, że i tak
miała potworną siłę. Na widok malującego się na twarzy Landa napięcia pomyślał jednak, że i on
chciałby, aby ta wyprawa jak najszybciej się zakończyła.
- Lowbacco, dlaczego nie miałbyś spróbować pierwszy? - zaproponował Lando. - Zajmij
miejsce pilota i przejmij stery.
Młody Wookie usiadł w fotelu, który był dla niego o wiele za mały, i położył dłonie na
najeżonym dźwigniami i przełącznikami pulpicie. Zaczął naprowadzać zwieszające się i skwierczące
linki, które niczym magnetyczne macki przeszukiwały najniższe warstwy atmosfery.
Jacen ponownie odpiął pasy ochronnej sieci i popełznął po podłodze, żeby zerknąć przez jeden z
kwadratowych iluminatorów. Dostrzegł żółte magnetyczne bicze, zwieszające się z kadłuba „Szybkiej
Ręki". Przecinały chmury gazów, ale nie schwyciły niczego.
Po kilku minutach sfrustrowany Lowie warknął, dając za wygraną. Em Teedee przetłumaczył:
- Pan Lowbacca pragnie, by ktoś inny zaznał tej przyjemności.
Lowie przekazał dźwignie Jainie. Dziewczyna usiadła i zaczęła skupiać się jak w transie,
wysuwając z ust koniuszek języka. Kiedy poruszała drążkami, jej przymknięte, bursztynowopiwne
oczy patrzyły w nicość i pustkę. Jacen obserwował, jak energetyczne linki wiją się jak węże pod
kapsułą, przecinają kłęby chmur, szukają...
- Nie poddawaj się tak łatwo - odezwał się Lando. - Mówiłem, że bardzo trudno jest znaleźć
choćby jeden kamień. Są niezwykle rzadkie. Gdyby spotykało się ich więcej, nie byłyby takie cenne.
Przez kilka następnych minut Jaina szukała, ale potem i ona zrezygnowała. Jacen wstał z podłogi i
ruszył w stronę fotela. Z trudem utrzymywał równowagę w rozkołysanej kapsule. Schwycił oparcie
fotela i usiadł, po czym położył ręce na kontrolnych dźwigniach.
Pociągając za nie, czuł wyraźnie opór, jaki stawiały skwierczące linki. Przeszukiwał kłęby chmur
po omacku. Przeczesywał je zwinnie jak przeszukuje się kopiec piasku, mając nadzieję, że może
znajdzie się w nim bryłkę złota. Wysyłał także wici myśli i skupiał się tak samo, jak przed nim robiła
to Jaina. Starał się wykorzystać całą wiedzę Jedi, by odszukać chociaż jeden drogocenny klejnot. Nie
wiedział, co powinien poczuć, kiedy go znajdzie, ale liczył na to, że potrafi odróżnić to uczucie od
wszystkich innych. Kłęby wirujących chmur były jednak wciąż puste. Zawierały jedynie mieszaninę
bezużytecznych gazów i unoszonego pyłu; nic, co byłoby godne uwagi. Obok niego usiadła Jaina.
Jacen czuł, że i ona liczy na to, że mu się powiedzie. Chłopiec siedział jeszcze bez ruchu przez
minutę czy dwie. W chwili kiedy i on miał zrezygnować, poczuł nagle w umyśle jakiś błysk, jakieś
olśnienie. Trącił lekko dźwignię, przesuwając ją o milimetr w prawo. Wyciągnął długie
elektromagnetyczne palce i zaczął szukać, zapuszczać je tak głęboko jak było możliwe. Przecinając
zwały chmur naelektryzowaną końcówką, sięgał jeszcze dalej, sięgał... i w końcu ponownie
pochwycił ów błysk myślami. Kontrolny pulpit rozjarzył się światełkami.
- Mam go! - krzyknął Jacen.
Lando sprawiał wrażenie równie zaskoczonego co pozostali uczestnicy wyprawy.
- Doskonale, a teraz trzeba go przyciągnąć - powiedział. - Tylko szybko. Czas wracać do domu. -
Ujął dźwignie i zaczął wciągać magnetyczną linkę do kadłuba „Szybkiej Ręki". Uważał, by nie zgubić
zdobyczy. Kiedy ustabilizował więź łączącą go ze stacją w górze, pochylił się i otworzył niewielką
śluzę w podłodze. Wyciągnął z niej oszronioną durastalową skrzynkę i wyjął piękny klejnot corusca
o nieregularnych kształtach, ale większy niż ten, który pokazywał wcześniej. Kamień błysnął
uwięzionym blaskiem. Wstrzymując oddech, Jacen wyłuskał klejnot z palców Landa. Ostrożnie
położył go w zagłębieniu dłoni.
- Popatrzcie, co znalazłem! - powiedział z dumą.
Jaina i Lowie pospieszyli z gratulacjami. Lando, pamiętając, że obiecał młodym Jedi, iż staną się
właścicielami klejnotów, które znajdą, pokręcił głową. Nie mógł wyjść z podziwu. Z trudem wierzył
własnym oczom.
- Uważaj na niego, Jacenie - powiedział. - Założę się, że kiedy go sprzedasz, uzyskasz taką sumę,
że będziesz mógł kupić pół wieżowca w samym centrum Coruscant.
- Aż tyle jest wart? - zdziwił się chłopiec. Przesunął czubkami palców po wygładzonej, ale
nieprawdopodobnie twardej powierzchni klejnotu. - Co będzie, jeżeli go zgubię? - zapytał.
- Włóż do buta - poradziła Jaina. - Wiesz przecież, że nie gubisz niczego, co tam schowasz.
- Masz rację - zgodził się Jacen. - Myślę, że dam go w prezencie mamie na następne urodziny.
Lando uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Nawet Han nigdy nie dał Leii czegoś tak kosztownego. Czasami żałuję, że sam nie mam choćby
kilkorga dzieci - mruknął. - No dobrze, a teraz wracamy!
Następny podmuch huraganu, jakby chcąc go zachęcić, uderzył w kadłub „Szybkiej Ręki" i
zakołysał kapsułą. Jacen przez sekundę walczył, by utrzymać się na nogach. Omal nie upuścił
kamienia na podłogę, ale zdążył go złapać i zamknąć w dłoni. Natychmiast włożył klejnot do buta.
Nie musiał już się martwić, że mu stamtąd wypadnie.
Niespokojnie marszcząc brwi, Lando zaczął zwijać energetyczną linkę łączącą „Szybką Rękę" z
orbitalną stacją. Kierował kapsułę ku górnym warstwom atmosfery Yavina, trochę spokojniejszym i
bezpieczniejszym.
Wichura nie przestawała nimi kołysać, rzucając to w tę, to w tamtą stronę. W pewnej chwili
usłyszeli głośny metaliczny dźwięk uderzenia czegoś twardego o pokryty kwantowym pancerzem
kadłub. Lando jęknął, po czym uniósł głowę i popatrzył na ścianę.
- Jeszcze jeden! - zawołał. - Jaino, idź w tamto miejsce i zobacz, czy nie przedziurawił kadłuba.
- Co się stało? - zainteresował się Jacen.
Jaina uklękła i zaczęła przyglądać się ścianie.
- Wygląda na to, że nie zrobił nic złego - powiedziała.
- Co to było? - nalegał Jacen. Widział niewielką wypukłość w ścianie, ale nie wyczuwał, by z
kapsuły ulatniało się powietrze.
- Zostaliśmy trafieni przez klejnot corusca, niesiony z bardzo dużą prędkością przez wichurę.
Miał energię pocisku i mógłby przebić kadłub kapsuły, ale uratował nas kwantowy pancerz. Nie
mogę uwierzyć, że mieliśmy takie szczęście. - Lando pokręcił głową. - Wielokrotnie bywało tak, że
szukałem tych klejnotów przez wiele godzin i powracałem z pustymi rękami. Ale kiedy wyprawiłem
się z wami, najpierw Jacen znajduje jeden po kilku minutach poszukiwań, a potem drugi trafia w
kadłub, kiedy wracamy do stacji.
Lowie zaryczał, wtrącając jakąś uwagę.
- Ze wszystkich sił zgadzam się z panem Lowbaccą - zapiszczał Em Teedee. - Miejmy nadzieję,
że żadnego więcej nie spotkamy.
W pobliżu kadłuba kapsuły raz po raz przemykały błyskawice, rozjaśniając panujące ciemności
błękitnym blaskiem. Dopiero kiedy wznieśli się wyżej i zbliżyli na bezpieczną odległość do
orbitalnej stacji wydobywczej, burza zaczęła się uspokajać, a siła wichury osłabła. Lando sprawiał
wrażenie wyraźnie odprężonego.
W końcu znaleźli się w rozjarzonej komorze próżniowej stacji. Gdy podłoga zamknęła się za
kapsułą, Lando ciężko westchnął i wygodnie rozparł się w fotelu.
Komora zaczęła się wypełniać powietrzem. Lando wcisnął kilka guzików, chcąc otworzyć
uszczelniony pancerny właz kapsuły.
- Jesteśmy w domu - oznajmił z ulgą. - Wróciliśmy cali i zdrowi. - Wstał z fotela, ale lekko się
zachwiał, kiedy na chwilę jego nogi odmówiły posłuszeństwa. - Myślę, że na razie macie dosyć
wrażeń. Co powiecie, żebyśmy teraz trochę się odprężyli, przyrządzając sobie jakiś posiłek?
Zaledwie zdążył przedstawić tę propozycję, kiedy w głośniku interkomu stacji rozległo się
przeraźliwe wycie alarmowych syren.
- Co to takiego? - zapytał zdumiony Lando. - Co się dzieje?
Trójka młodych Jedi wyskoczyła z kapsuły i podążyła za nim do zawieszonego na ścianie komory
komunikatora.
- Mówi Lando Calrissian. Proszę mi powiedzieć, co się stało.
- Z nadprzestrzeni wyłoniła się duża flota nieznanych statków - odezwał się napięty głos
odpowiedzialnego za bezpieczeństwo stacji funkcjonariusza. - Nie reagują na nasze sygnały i kierują
się z dużą prędkością w stronę stacji. Nie znamy ich zamiarów.
Głośnik szczęknął i połączenie zostało przerwane.
Jacen i Jaina podbiegli do jednego z iluminatorów i spojrzeli w mroki przestworzy. Nagle
chłopak ujrzał statki kierujące się ku stacji. Nie wiedział wprawdzie, dlaczego, ale czuł, że ich
dowódcy uzbrajają systemy pokładowej broni. Wątpił, aby miało wyniknąć z tego coś dobrego.
Przełknął ślinę.
- Wyglądają na imperialną flotę - powiedział.
ROZDZIAŁ
4
Lando pospieszył na mostek dowodzenia orbitalnej stacji wydobywczej.
- Idziemy, dzieciaki! - krzyknął. - Za mną!
Jaina pobiegła pierwsza, a tuż za nią podążyli Jacen i Lowie. Po kilku sekundach długonogi
Wookie wyprzedził dziewczynę i w pośpiechu omal nie stratował Calrissiana.
- Och, proszę trochę bardziej uważać, Lowbacco - zapiszczał oburzony Em Teedee.
Wszyscy wskoczyli do kabiny turbowindy i po kilku chwilach dotarli na najwyższy poziom, gdzie
mieściło się obserwatorium stacji. Wpadli na mostek w kształcie cylindrycznej wieży, wystającej
ponad silnie opancerzony kadłub stacji wydobywczej. W bocznych ścianach pomieszczenia
znajdowało się mnóstwo wąskich prostokątnych iluminatorów, zapewniających dobry widok we
wszystkie strony. Ekrany diagnostycznych komputerów, jarzące się dyskretnym blaskiem pod każdym
oknem, rozbłyskiwały teraz sygnałami alarmowymi. Korytarzem przebiegały oddziały uzbrojonych
strażników. Mężczyźni przypinali do pasów dodatkowe blastery i przygotowywali się do obrony
stacji.
- Jesteśmy atakowani, proszę pana - odezwał się Lobot. Jego cichy głos, pozbawiony emocji, z
trudem było można usłyszeć. Cyborg był w ciągłym ruchu. Wydawało się, że przebiera palcami po
kilku klawiaturach naraz. Kierował spojrzenia na kontrolne ekrany i w milczeniu ocenia! sytuację.
Światełka implantowanych miniaturowych komputerów błyskały jak szalone po bokach jego głowy.
Lando wyjrzał przez wąskie obserwacyjne iluminatory i natychmiast dostrzegł flotę statków
zbliżających się do stacji. Wyglądało na to, że wciąż nowe wyskakują z nadprzestrzeni.
- Myślisz, że to piraci? - zapytał, zwracając się do cyborga. Po chwili, pragnąc uspokoić
bliźnięta i Lowiego, dodał: - Nie martwcie się. W całej stacji został ogłoszony alarm. Bez względu
na to, kim są napastnicy, nie mają cienia szansy, żeby pokonać naszą obronę.
Jaina przez chwilę spoglądała na jeden z ekranów diagnostycznych, po czym zacisnęła usta.
- To nie są piraci - oświadczyła, rozpoznawszy kilka statków po charakterystycznym
elipsoidalnym kształcie głównej części kadłuba i kryjących dysze silników nadbudówkach,
wystających niczym wystrzępione skrzydła z góry i z dołu. - To jednostki imperialne. Te cztery
lecące po bokach szyku to kanonierki klasy Skipray. Każda jest uzbrojona w trzy potężne działa
jonowe, a także wyrzutnie torped protonowych i pocisków udarowych. Mają także baterie
podwójnych sprzężonych laserowych działek.
Calrissian wyglądał na zaskoczonego.
- Ta-a, chyba masz rację - powiedział.
Jaina spojrzała spokojnie na twarz mężczyzny, na której malowało się zdumienie.
- Tata prosił kiedyś, żebym się zapoznała z kształtami różnych typów statków - wyjaśniła. -
Uwierz mi, imperialne kanonierki dysponują taką siłą ognia, że twoje systemy obronne nie mogą
nawet marzyć, by się im przeciwstawić.
Lando uderzył otwartą dłonią w czoło i jęknął.
- To nie flota piratów, to prawdziwa armada! A ten ogromny statek w samym środku szyku? Nie
mogę rozpoznać go po kształtach.
Jaina przebiegła w pamięci wszystkie dane techniczne rozmaitych jednostek, z jakimi zapoznawał
ją ojciec, ale i ona nie była w stanie rozpoznać typu jednostki z tej odległości.
- Może jakiś zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec? - powiedziała, wpatrując się w jeden z
ekranów kontrolnych, na którym mogła zobaczyć dziwny statek w powiększeniu. - Nie wiem jednak,
czym może być ta niezwykła nadbudówka na dziobie.
Tajemniczy szturmowy wahadłowiec miał naprawdę zamontowane w przedniej części dziwaczne
urządzenie. Okrągłe, ale najeżone szpikulcami, przypominało zębatą paszczę podwodnego
drapieżnika.
- Wyślij sygnał SOS - odezwał się ciemnoskóry mężczyzna, spoglądając na Lobota. - W jak
najszerszym paśmie częstotliwości. Chcę być pewien, że wszyscy będą wiedzieli, iż zostaliśmy
zaatakowani.
Android pokręcił głową i z doprowadzającym do szału spokojem, jaki zapewniały mu
implantowane komputery, powiedział:
- Już próbowałem, proszę pana. Jesteśmy zagłuszani. Nasze sygnały nie mogą się przedostać
przez ich ekrany.
- Ciekawe, czego chcą? - zastanawiał się zrozpaczony Lando.
- Nie wysuwali żadnych żądań - odparł Lobot. - Nie odpowiadają na nasze sygnały. Nie wiemy, o
co im chodzi.
Jaina spoglądała przez iluminator na zbliżające się statki, czując w żołądku bryłę lodu.
Wzdrygnęła się. Jacen ścisnął jej rękę. Jego czoło pokryło się zmarszczkami. Oboje doszli do takiego
samego wniosku. Chłopiec nie potrafił ukryć niepokoju.
- Nie podoba mi się to wszystko - odezwał się po chwili. - To... o nas im chodzi, prawda?
- Ta-a, i ja mam takie przeczucie - odparła Jaina cichutko, niemal szeptem.
Lowie kiwnął kudłatą głową i warknął, zgadzając się z jej zdaniem.
- O czym wy, dzieciaki, mówicie? - zapytał Calrissian, kierując na nich wielkie piwne oczy, w
których malowało się niedowierzanie. - Z pewnością chodzi im o klejnoty corusca. Nie ma tu niczego
innego, co mogłoby mieć dla nich jakąś wartość.
Jaina pokręciła głową, ale Lando był zbyt zajęty obserwacją, żeby zwrócić na to uwagę. Cztery
kanonierki osłaniające największy statek, który był z pewnością szturmowym wahadłowcem,
zmieniły kurs i skierowały się ku obronnym satelitom, otaczającym orbitalną stację wydobywczą.
- Czy usunąłeś zabezpieczenia z ich systemów celowniczych? - zapytał ciemnoskóry mężczyzna,
ponownie zwracając się do Lobota.
Cyborg kiwnął głową.
- Wszystkie są gotowe do otwarcia ognia - mruknął.
Z luf blasterów urządzeń obronnych stacji poszybowały ku kanonierkom smugi światła. Małe
satelity nie dysponowały jednak mocą wystarczającą do przebicia grubych pancerzy imperialnych
jednostek.
Każda kanonierka klasy Skipray wzięła na cel grupę satelitów, po czym wysłała potężne dawki
energii z luf dział jonowych. Urządzenia obronne chciały przygotować się do następnego strzału, ale
nagle ich systemy celownicze odmówiły posłuszeństwa.
- Energia jonowych dział przepaliła ich obwody - odezwał się beznamiętnie Lobot. - Żaden nie
funkcjonuje.
Kanonierki przystąpiły do następnego ataku. Lufy ich laserowych działek zakwitły smugami
światła, zamieniając wszystkie satelity w ogniste kule roztopionego metalu.
- To nic, nadal dysponujemy pancerzem stacji - odezwał się Lando. Jego drżący głos zdradzał
jednak, że mężczyzna sam nie bardzo wierzy w swoje słowa.
Tymczasem zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec, lecący pośrodku armady, skierował się ku
jednej ze śluz znajdujących się w dolnej części stacji. Po chwili od strony najniższych pokładów
dobiegł głośny metaliczny huk. Coś ciężkiego uderzyło o zewnętrzny pancerz kadłuba... ale się nie
odłączyło.
- Co oni chcą zrobić? - zaniepokoił się Calrissian.
- Zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec przyczepił się do dolnej części pancernej powłoki
ochronnej - oznajmił spokojnie Lobot.
- W którym miejscu?
Łysy cyborg spojrzał na ekran diagnostyczny.
- Do wrót jednej ze śluz towarowych - powiedział. - Przypuszczam, że będą usiłowali się
wedrzeć do środka.
Lando machnął lekceważąco ręką.
- No cóż, mogą pukać, ale nie wejdą. - Uśmiechnął się z wyraźnym przymusem. - Upewnij się, że
wszystkie śluzy zostały uszczelnione. Nasz pancerz ich powstrzyma.
- Przepraszam - wtrąciła się nagle Jaina. - Myślę, że wiem, na czym polega modyfikacja tego
wahadłowca. Uważam, że zamierzają przewiercić pancerz, by w ten sposób dostać się do wnętrza
stacji. To szczerbate urządzenie na dziobie wyglądało jak zęby... Wydaje mi się, że mogą służyć do
wycinania otworów w metalu.
- Ale nie w tym metalu. - Calrissian pokręcił głową. - Moja stacja ma podwójny pancerz,
wyjątkowo twardy. Nic nie jest w stanie wywiercić w nim otworu.
- Niedawno mówiłeś, że klejnoty corusca mogą ciąć najtwardsze materiały - wtrącił się Jacen.
Lando ponownie pokręcił głową.
- Jasne, ale musieliby dysponować całym transportem takich klejnotów i to bardzo dużych...
Urwał, a jego oczy nagle się rozszerzyły. - No cóż, prawdę mówiąc, całkiem niedawno wysłaliśmy
spory transport takich kamieni, kiedy udało się nam udoskonalić technikę poszukiwań.
Sięgnął po mikrofon interkomu.
- Uwaga, tu Lando Calrissian - powiedział. - Proszę wzmocnić obronę wrót śluzy towarowej
numer... - Pochylił się nad ramieniem Lobota, żeby rzucić okiem na ekran diagnostyczny. - ...numer
trzydziesty czwarty. Wszyscy strażnicy mają być uzbrojeni i odziani w pancerze. Nieprzyjaciel
próbuje się wedrzeć do wnętrza stacji.
Z opancerzonej skrzynki stojącej na mostku wyciągnął blasterowy pistolet i zapasowy zasobnik.
Odwrócił się w stronę Lobota.
- Nikt nie dostanie się bez pozwolenia na pokład mojej stacji - oświadczył. Zaczął biec w stronę
korytarza, ale jeszcze obejrzał się przez ramię i krzyknął: - A wy, dzieciaki, znajdźcie jakieś
bezpieczne miejsce i zostańcie tam, dopóki to wszystko się nie skończy!
Oczywiście młodzi Jedi natychmiast pobiegli za nim. Z odgałęzień korytarza wybiegały grupy
wciąż nowych strażników, odzianych w opancerzone, granatowe mundury. Pastelowe barwy ścian i
kojące dźwięki, dochodzące nie wiadomo skąd, wydawały się teraz dziwnie nie na miejscu. Wcale
nie koiły nerwów, szarpanych jękiem alarmowych syren i zgiełkiem przygotowań do obrony stacji.
Kiedy Lando i troje młodych Jedi znaleźli się w ładowni numer trzydziesty czwarty, zobaczyli, że
oddział strażników zdążył zająć stanowiska obronne za skrzyniami z towarami i kontenerami z
zaopatrzeniem stacji. Wszyscy mierzyli z blasterowych karabinów we wrota śluzy.
W pomieszczeniu było słychać zgrzytliwy jęk, szarpiący nerwy. Jaina miała wrażenie, że drżą jej
wszystkie zęby. Pośrodku wrót śluzy jarzyła się kolista wiśniowa linia. Dziewczyna wyobraziła
sobie szturmowy wahadłowiec, przyczepiony od zewnątrz do stacji, jak na podobieństwo
monstrualnego oceanicznego węgorza usiłuje przegryźć pancerz, chcąc przedostać się do środka.
W miarę, jak ostre zęby, sporządzone z klejnotów corusca, coraz głębiej wgryzały się w pancerz
stacji, kolista linia jarzyła się coraz jaśniej, coraz bielszym światłem. Jaina miała nadzieję, że
połączenie szturmowego wahadłowca z kadłubem stacji jest na tyle szczelne, iż nie spowoduje
rozhermetyzowania ładowni.
Jeden ze strażników ich opiekuna, nie potrafiąc utrzymać nerwów na wodzy, dwukrotnie
wystrzelił z karabinu blasterowego. Błyskawice odbiły się od wewnętrznego pancerza śluzy.
Pozostawiły na nim ciemne smugi, ale nie powstrzymały szczęk wiercącego urządzenia, które nadal
przegryzało ochronną powłokę stacji.
Nagle pomieszczenie rozjaśniło się oślepiającym błyskiem, nieco rozproszonym przez chmury
przegrzanej pary. Rozległ się huk eksplozji wielu małych ładunków wybuchowych, po czym
rozżarzona okrągła tarcza z głośnym brzękiem wpadła do ładowni.
Obrońcy stacji zaczęli strzelać, jeszcze zanim rozproszyły się chmury dymu, ale i napastnicy nie
próżnowali. Przez otwór zaczęli wskakiwać imperialni szturmowcy, zakuci w ochronne białe
pancerze. Po chwili było ich już dziesiątki. Przypominali Jacenowi rój rozwścieczonych
jaszczurmrówek, które stanowiły kiedyś część kolekcji jego egzotycznych zwierząt. Szturmowcy
także strzelali, rozbiegali się po ładowni. Jaina z ulgą zauważyła że z luf ich broni, nastawionej tylko
na ogłuszanie, wyskakują rozproszone stożki błękitnego światła.
Czterech napastników, trafionych przez obrońców, upadło na posadzkę. W ich białych pancerzach
było widać dymiące, czarne dziury. Z głębin szturmowego wahadłowca wpadali jednak wciąż
następni i następni. W powietrzu krzyżowały się jaskrawe błyskawice blasterowych strzałów.
Za plecami uzbrojonych szturmowców, otoczonych kłębami dymu, pojawiła się nagle wysoka,
przerażająca kobieta, odziana w czarną pelerynę ze spiczasto zakończonymi naramiennikami. Jej
błyszczące włosy, czarne jak prawdziwy heban, spływały na plecy niczym skrzydła drapieżnego
ptaka. Z narastającym przerażeniem Jaina stwierdziła, że oczy kobiety mają dziwny kolor, podobny
do barwy opalizujących fioletowych kwiatów rosnących w dżungli na Yavinie Cztery. Poczuła, że jej
serce się kurczy, jakby ściśnięte lodową obręczą.
Złowieszcza czarna postać wyłoniła się z dymiącego otworu w pancerzu śluzy stacji
wydobywczej. Nie zwracała uwagi na błyskawice laserowych strzałów, odbijające się od ścian
pomieszczenia. Jej ciało było spowite błękitnawą poświatą, jakby statycznym ładunkiem
elektrycznym, podobnym do krzaczastych błyskawic, jakie pełzały po kadłubie „Szybkiej Ręki" w
głębinach atmosfery Yavina.
- Pamiętajcie... Nie zróbcie krzywdy dzieciom! - zawołała kobieta. Mówiła powoli, wyraźnie
akcentując każde słowo, a w jej niskim głosie brzmiała nieopisana groźba.
Lando, który dopiero teraz przypomniał sobie o dzieciach, odwrócił się i stwierdził, że bliźnięta i
Lowie idą za nim.
- Co wy tutaj robicie? - zapytał. - Chodźcie ze mną, muszę znaleźć dla was bezpieczne miejsce.
Machnął blasterem w stronę wyjścia ładowni. Później, jakby sobie o czymś przypomniał,
odwrócił się i trzykrotnie szybko wystrzelił. Udało mu się trafić w sam środek piersi jednego
szturmowca.
Jacen i Jaina wyskoczyli na korytarz. Lowie, nie potrzebując zachęty, ryknął i puścił się za nimi.
Po chwili dogonił ich Calrissian.
- Myślę, że jednak mieliście rację - powiedział, z trudem łapiąc oddech. - Z jakiegoś powodu
rzeczywiście chodzi im o was.
- Jestem tylko zwyczajnym androidem - jęknął piskliwie Em Teedee. - Mam nadzieję, że nie
zależy im na mnie.
Zza ich pleców dobiegły odgłosy kilku stłumionych eksplozji, a fala gorącego powietrza, która w
chwilę potem rozeszła się korytarzami stacji, omal ich nie przewróciła.
Ciemnoskóry mężczyzna z trudem utrzymał równowagę. Wyciągnąwszy rękę, pochwycił Jainę i
nie pozwolił jej upaść.
- Teraz w prawo - wysapał. - Tutaj.
Biegli dalej. Za plecami słyszeli kanonadę blasterowych strzałów, a po chwili dobiegł ich huk
jeszcze jednej eksplozji. Calrissian zgrzytnął zębami.
- To z pewnością nie jest mój szczęśliwy dzień - mruknął.
- Z całego serca zgadzam się z pana zdaniem - zapiszczał Em Teedee, przyczepiony do pasa
Lowiego.
- Tu! Do komory wysyłkowej! - Lando gestem nakazał młodym Jedi, by zatrzymali się przed
opancerzonymi drzwiami wyrzutni. To właśnie tu oglądali niedawno gotowe do wysyłki klejnoty
corusca, układane w pojemnikach transportowych przez wielorękie androidy.
Ciemnoskóry mężczyzna, zamierzając otworzyć drzwi, przycisnął kilka klawiszy na zawieszonej
na ścianie tablicy kontrolnej, ale jego palce drżały. Zapaliła się czerwona lampka podświetlająca
napis: WSTĘP WZBRONIONY. Lando syknął, po czym przycisnął klawisze jeszcze raz, tym razem
starając się nie pomylić. Na tablicy rozjarzyło się zielone światło i opancerzone drzwi zaczęły się
rozsuwać. Dwa androidy, pokryte miedzianymi pancerzami, układały drogocenne kamienie we
wnętrzach transportowych pojemników.
- Przepraszam - powiedział jeden z nich. Jego metaliczny głos sprawiał wrażenie, że automat jest
wzburzony. - Czy nie zechciałby pan zrobić czegoś, żeby te eksplozje ustały? Ich wibracje utrudniają
naszą pracę.
Ignorując automaty, Lando wepchnął dzieci do pomieszczenia.
- Nie mogę teraz wysłać was do domu - powiedział. - Te kanonierki natychmiast rzuciłyby się za
wami w pościg. To miejsce jest najbezpieczniejsze ze wszystkich w stacji. Ja zostanę na korytarzu i
będę bronił drzwi.
Ścisnął mocniej rękojeść blasterowego pistoletu, chcąc pokazać młodym Jedi, że mogą mu
zaufać.
Lowie warknął. Było widać, że bardzo chciałby wziąć udział w walce. Zanim jednak Jacen czy
Jaina zdążyli cokolwiek powiedzieć, Lando z rozmachem uderzył w przycisk awaryjnego zasuwania
drzwi. Ciężkie płyty zatrzasnęły się z metalicznym łoskotem, zamykając całą trójkę w niewielkim
pomieszczeniu.
Jacen przyłożył ucho do pancernych drzwi, ale słyszał tylko stłumione odgłosy, świadczące o
tym, że bitwa się nie skończyła. Lowie, jeżąc długą, rudobrązową sierść i ugniatając kostki wielkich
palców, szykował się do walki. Jaina rozejrzała się po pokoju, szukając czegokolwiek, co
przydałoby się do obrony.
- Hej, czy są tu jakieś pancerze? Macie jakąś broń? - krzyknął Jacen, zwracając się do
androidów.
Automaty przerwały pakowanie i zwróciwszy ku niemu głowy, spojrzały błyszczącymi
czujnikami optycznymi.
- Bardzo proszę nam nie przeszkadzać. Nasza praca jest niezwykle ważna - odpowiedziały, po
czym znów zajęły się pakowaniem.
Zza pancernych drzwi dobiegły nagle głośniejsze odgłosy blasterowych strzałów. Słysząc krzyk
Landa, Jaina odciągnęła Jacena od drzwi. Masywne płyty zadrżały, trafione błyskawicami niosącymi
ogromną moc, ale po kilku chwilach odgłosy walki ucichły. Jaina nasłuchiwała, od czasu do czasu
spoglądając w bursztynowe oczy brata. Bliźnięta przełknęły ślinę. Lowbacca cicho zaskomlał.
Wielorękie automaty nadal pracowały, nie zwracając na nic uwagi.
Nagle ze szczeliny między płytami drzwi wytrysnął snop iskier. Młodzi Jedi zorientowali się, że
napastnicy, chcąc wyciąć otwór w pancerzu, posłużyli się ciężkimi spawarkami laserowymi.
- Czy sądzisz, że w ciągu najbliższych kilku sekund mogłabyś wymyślić dla nas jakąś broń? -
zapytał Jacen, zwracając się do siostry.
Jaina rozpaczliwie szperała w pamięci, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
Nagle zamek drzwi puścił i oba skrzydła zaczęły się rozsuwać. Umieszczone w pancernych
płytach czujniki wszczęły alarm, ale jęk jeszcze jednej syreny ginął w rozgardiaszu i tumulcie walki,
toczonej we wnętrzach orbitalnej stacji wydobywczej.
Do środka wdarli się szturmowcy.
Ku imperialnym żołnierzom poczłapały natychmiast oba oburzone androidy.
- Pojawili się intruzi - oznajmił jeden automat. - Ostrzegam was. Do tego pomieszczenia nie
wolno wchodzić bez upoważnienia. Musicie wrócić na...
W odpowiedzi szturmowcy dali ognia z wszystkich luf. Zamienili miedziane korpusy obu
androidów w stopione, dymiące szczątki, które rozsypały się po metalowej posadzce pomieszczenia.
Jaina zauważyła nieprzytomnego Landa, rozciągniętego niedaleko pancernych drzwi na korytarzu.
Jego ciało było częściowo okryte szmaragdowozieloną peleryną, a palce jednej ręki, wyciągniętej
obok głowy, wciąż ściskały rękojeść blasterowego pistoletu.
Do pomieszczenia wkroczyła wysoka czarna kobieta. Kiedy spojrzała na trójkę młodych Jedi, w
jej fioletowych oczach pojawiły się błyski. Szturmowcy wymierzyli blastery w Jacena, Jainę i
Lowbaccę.
- Zaczekajcie! - odezwała się dziewczyna. - Czego od nas chcecie?
- Nie pozwólcie im manipulować waszymi umysłami! - ostrzegła kobieta. - Ogłuszcie ich!
Zanim Jaina zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, rozproszone stożki błękitnego światła
poszybowały w stronę młodych Jedi. Wszyscy troje stracili przytomność. Jaina poczuła, że pogrąża
się w mroczną nicość.
ROZDZIAŁ
5
Tenel Ka niecierpliwie przemierzała najwyższy taras wielkiej świątyni na Yavinie Cztery, gdzie
mieściła się akademia Jedi Luke'a Skywalkera. Jak przystało na wojowniczkę z Dathomiry, była
ubrana w tunikę z jaszczurczej skóry, która błyszczała jakby niedawno wypolerowana... i, prawdę
mówiąc, taka była. Złocistorude włosy dziewczyny zostały splecione w mnóstwo cienkich,
ceremonialnych warkoczyków, ozdobionych piórkami albo paciorkami. Jej szare oczy wpatrywały
się w zasnute ciężkimi ołowianymi chmurami niebo. Tenel Ka usiłowała wypatrzyć statek, na którego
pokładzie miała przylecieć groźna ambasador Yfra, wysłanniczka babki.
Podmuch wiatru zsunął na czoło dziewczyny kilka ozdobnych warkoczyków. Tenel Ka odgarnęła
je sprzed oczu gestem świadczącym o irytacji. Przesycone wilgocią powietrze przytłaczało ją i
drażniło. Sprawiało, że czuła się zagrożona. Pora sucha na księżycu Yavina właśnie się skończyła.
Tenel Ka czuła dziwne, nieprzyjemne świerzbienie w głębi duszy. Miała przeczucie, że już
wkrótce wydarzy się coś niezwykłego, tak nagle jak grom z jasnego nieba. Dyplomatki i wysłanniczki
jej babki potrafiły być równie śmiercionośne jak błyskawice.
Nie cofały się przed mordowaniem wrogów ani nawet przyjaciół, by upewnić się, że następcą
hapańskiego tronu zostanie ten, którego wybrały. W komnatach królewskiego pałacu krążyła nawet
plotka, że najemni zabójcy, nasłani przez królową-matkę, zamordowali kiedyś wuja Tenel Ka, brata
jej ojca, księcia Isoldera.
Zdumiona dziewczyna spojrzała nagle w górę, kiedy kropla deszczu, gorąca jak krew,
rozprysnęła się na jej obnażonym ramieniu. Wzdrygnęła się, chociaż nie było zimno.
Babka wywoływała u niej mieszane uczucia. Podziwiała ją, ale także trochę nią gardziła.
Podobnie jak jej matka, Teneniel Djo, wojowniczka z Dathomiry, ona także wolała tradycyjne tuniki
z jaszczurczej skóry, a nie cienkie jak pajęczyny jedwabie, jakie zwykle nosili członkowie
królewskiego rodu w gromadzie gwiezdnej Hapes.
Dziewczynie udawało się na razie zachowywać kompromis między własną niezależnością a
spełnianiem zachcianek babki. Tenel Ka wiedziała jednak, że gdyby kiedykolwiek przekroczyła
cienką linię, oddzielającą jedno od drugiego, pewnego dnia mogłaby oczekiwać wizyty
skrytobójców, nasłanych przez królową-matkę...
Ołowiane niebo przecięła nagle krzaczasta błyskawica i po kilku sekundach rozległ się huk
gromu. Tenel Ka spacerowała po tarasie obserwacyjnym na najwyższym poziomie świątyni jak
zaszczute zwierzę, zamknięte w klatce. Czuła narastający niepokój za każdym razem, kiedy
przystawała na krańcu platformy i zastanawiała się, dlaczego ambasador Yfra nie przylatuje.
Denerwowała się tak bardzo, że nawet nie zauważyła pojawienia się Luke'a Skywalkera, dopóki nie
stanął przed nią.
Mistrz Jedi położył obie dłonie na ramionach dziewczyny i spojrzał jej w oczy. Od mężczyzny
promieniowało ciepło i spokój. Tenel Ka poczuła, że zaczyna się odprężać.
- Jest dla ciebie wiadomość w ośrodku łączności - odezwał się cicho. - Czy nie chciałabyś,
żebym był w pobliżu, kiedy będziesz rozmawiała z ambasador Yfrą?
Tenel Ka nie potrafiła ukryć dreszczu obrzydzenia na myśl o rozmowie z okrutną wysłanniczką
babki.
- Twoja obecność byłaby... - zawahała się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa - ...byłaby
dla mnie zaszczytem, mistrzu Skywalkerze.
Tenel Ka stała sztywno wyprostowana. Z uniesioną głową wpatrywała się w wizerunek
ambasador Yfry, widoczny w centrum łączności na dużym ekranie. Mimo okrucieństwa, malującego
się na twarzy kobiety, można było dostrzec na niej także ślady piękna i dumy. Włosy i oczy
hapańskiej wysłanniczki miały barwę wypolerowanej cyny.
- Nasze sprawy na Coruscant zajęły nam więcej czasu niż sądziłyśmy, młoda - odezwała się Yfra.
Jej stanowczy głos dowodził, że nie nawykła, by ktoś zadawał jej pytania. - W związku z tym z tobą
zobaczymy się o dwa dni później.
Tenel Ka żadnym gestem nie zdradziła rozpaczy, jaka ogarnęła ją na te słowa, ale jej serce
niemal zamarło. Do tego czasu powinni przecież powrócić Jacen, Jaina i Lowbacca. Odwróciła
głowę i błagalnie popatrzyła na Luke'a Skywalkera.
Mistrz Jedi zbliżył się do ekranu komunikatora.
- Może ja przyleciałbym z księżniczką Hapes, żeby mogła się spotkać z panią na Coruscant? -
zaproponował cicho.
Ambasador Yfra ułożyła wargi w grymasie, który miał być, jej zdaniem, uprzejmym uśmiechem,
ale w oczach kobiety nie było widać ani śladu łagodności czy uprzejmości.
- Otrzymałam wyraźny rozkaz, by dokonać obserwacji następczyni hapańskiego tronu w miejscu,
w którym pobiera nauki - oświadczyła.
Tenel Ka otworzyła usta, pragnąc także coś powiedzieć, ale okazało się to zbyteczne. Na
obudowie urządzenia, tuż obok ekranu, zapaliło się światełko wiadomości alarmowej. Luke
zareagował na to w jednej chwili.
- Pani ambasador, właśnie otrzymaliśmy wiadomość o wyższym priorytecie - oznajmił. - Proszę
chwilę poczekać.
Nie czekając na odpowiedź hapańskiej wysłanniczki, przełączył kanał komunikatora.
Na ekranie pojawiło się oblicze Landa Calrissiana. Rysy jego przystojnej, ciemnej twarzy
zdradzały nurtujący go niepokój. W załzawionych oczach malowało się zakłopotanie. Włosy Landa
były rozwichrzone, a strój w nieładzie. Z odbiornika dobiegało stłumione zawodzenie alarmowych
syren.
- Luke, chłopie - wychrypiał Lando. - Sam nie wiem, co się stało. Oni... Zniszczyli nasze obronne
satelity i wdarli się do stacji... Nie wiem, co było później, zapewne zostałem ogłuszony. Nic mi się
nie stało, ale... - Zamknął umęczone oczy i zacisnął zęby. - Jacen, Jaina i Lowbacca zniknęli. Zostali
porwani.
Luke głęboko odetchnął. Tenel Ka była pewna, że mistrz Jedi posłużył się jakąś techniką
relaksacyjną, ale uświadomiła sobie, że z mniejszym powodzeniem niż zazwyczaj. Jego ciało
sprawiało wrażenie odprężonego, ale jasnoniebieskie oczy wyglądały, jakby za chwilę miały
wystrzelić z nich laserowe błyskawice.
- Kto to zrobił? - zapytał zwięźle.
Lando pokręcił głową.
- Nie wiemy, kto ani dlaczego porwał dzieci, ale moi najlepsi ludzie starają się tego dowiedzieć.
Jestem pewien tylko jednego. To był ktoś, kto ma jakieś związki z Imperium.
- Będę tam za godzinę - powiedział mistrz Skywalker i wyciągnął rękę, chcąc przełączyć kanał
komunikatora.
- Proszę chwilę zaczekać - odezwała się dziewczyna. - Oni są moimi przyjaciółmi. Wiem, jak
mogą rozumować w takiej sytuacji. Wiem, co myślą i co czują. Wiem, co mogą chcieć zrobić. Poza
tym nie mogę siedzieć bezczynnie, gdy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Proszę. Muszę polecieć z
tobą.
Luke kiwnął głową.
- Twoja obecność będzie dla mnie zaszczytem - odrzekł, powtarzając jej wcześniejsze słowa.
Później znów przeniósł spojrzenie na wizerunek Calrissiana. - Będziemy tam za godzinę - poprawił
się, po czym przełączył urządzenie na częstotliwość, na której rozmawiał z ambasador Yfrą
Kobieta miała otwarte usta, jakby zamierzała wyrazić sprzeciw wobec takiego obcesowego
traktowania, ale mistrz Jedi odezwał się pierwszy.
- Przepraszam, że kazałem pani czekać, ale pojawiła się ważniejsza wiadomość. Dotyczyła mnie
i księżniczki. Musimy natychmiast ruszać w drogę. Obawiam się, że dopóki sytuacja się nie wyjaśni,
powinniśmy odłożyć na później wszelkie plany spotkania. Proszę przekazać pozdrowienia i wyrazy
szacunku dostojnikom królewskiego dworu na Hapes.
Zgiął się w lekkim ukłonie, po czym przerwał połączenie.
Tenel Ka, mimo iż zmartwiona losem przyjaciół, poczuła zadowolenie widząc, jak zręcznie
mistrz Skywalker poradził sobie z ambasador Yfrą.
Luke popatrzył w oczy dziewczyny.
- Jestem pewien, że pani ambasador nie przywykła do tak skąpych wyjaśnień uzasadniających
odmowę, ale mamy teraz na głowie ważniejsze sprawy.
Tenel Ka energicznie kiwnęła głową.
- To jest fakt - powiedziała.
Kiedy Luke Skywalker pewnie pilotował wahadłowiec, kierując go ku orbitalnej stacji
wydobywczej Landa Calrissiana, dziewczyna starała się odgrywać rolę bezstronnego, obojętnego
obserwatora. Musiała zachować trzeźwy umysł i rozwagę, jeżeli chciała znaleźć jakiś ślad, który
pomógłby jej ocalić trójkę młodych Jedi... jedynych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miała.
Już z daleka dostrzegli mrugające różnobarwne światła stacji. Kiedy otworzyły się wrota śluzy,
mistrz Jedi osadził wahadłowiec na lądowisku. Możliwe, że w innych okolicznościach Tenel Ka
zwróciłaby uwagę na otoczenie, pastelowe kolory ścian i wysiłek, włożony w urządzanie
pomieszczeń stacji. Kiedy jednak otworzyła się klapa włazu wahadłowca, odniosła wrażenie, że
ogarnia ją uczucie przemocy, gwałtu i ciemności. Bezprawia, zła, niesprawiedliwości.
Na lądowisku czekał udręczony Lando Calrissian. Jego włosy były nadal rozwichrzone, a ubranie
w nieładzie. Gestem zaprosił Luke'a i Tenel Ka, by szli za nim, po czym zaprowadził ich do
opancerzonej komory wysyłkowej, miejsca końcowej walki.
Dziewczyna powiodła spojrzeniem po ścianach i suficie. Zauważyła na nich ciemne smugi po
blasterowych strzałach. Dostrzegła także krople zakrzepłej plastali i kawałki stopionego metalu.
Później zauważyła, że Luke przyklęknął na jedno kolano, przyłożył dłonie do podłogi i zamrugał, a
potem nawet zamknął oczy.
- Tak, to wydarzyło się tutaj - mruknął.
Kilka razy głęboko odetchnął, po czym przeszył Calrissiana spojrzeniem błękitnych oczu.
- Nie czyń sobie wyrzutów sumienia - powiedział. - Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy.
Walczyłeś bardzo ofiarnie.
Na twarzy ciemnoskórego mężczyzny odmalował się smutek.
- Nie dość ofiarnie, chłopie - odparł, kręcąc głową. - Nie udało mi się ich ocalić. - W jego głosie
zabrzmiała nuta złości na samego siebie. - Zbyt wiele czasu poświęciłem, starając się ratować stację.
Myślałem, że to piraci, którzy pragną ukraść moje klejnoty corusca. Nie przypuszczałem, że może
chodzić im o dzieciaki. A potem było już za późno.
Tenel Ka zauważyła, że Luke Skywalker ani nie usprawiedliwiał, ani nie obwiniał Landa. Po
prostu słuchał.
Po chwili przerwy Calrissian powiedział, tym razem znacznie ciszej:
- Jeżeli jest coś, w czym mógłbym ci pomóc albo co chciałbyś mieć, żeby ich odnaleźć... moją
stację, jej załogę, mój statek... cokolwiek zechcesz...
Propozycję Landa przerwało pojawienie się jego pomocnika, Lobota. Światełka implantowanych
komputerów na jego głowie błyskały wciąż nowymi sekwencjami kolorów.
- Skończyliśmy łatać otwór na jednym z niższych poziomów stacji, we wrotach śluzy lądowiska
trzydziestego czwartego - odezwał się bez jakiegokolwiek wstępu.
Ciemnoskóry mężczyzna odwrócił się w stronę Luke'a i Tenel Ka. Widoczne na jego czole
zmarszczki dowodziły, że jest oburzony.
- Przecięli pancerz jak wieczko jednorazowej puszki z racją żywnościową - powiedział.
Łysy cyborg na poparcie jego słów tylko kiwnął głową.
- Ich sprzęt został specjalnie przygotowany do wycięcia otworu w pancerzu kadłuba.
Lando także kiwnął głową.
- Jedynym przedmiotem, jaki znam, wystarczająco twardym, żeby wyciąć tak szybko otwór w
durastali, jest...
- Klejnot corusca - dokończył Luke.
- Bardzo wielki i bardzo twardy - dodał Lobot.
- Zgadza się - przyznał markotnie Calrissian. - Wykorzystali przeciwko nam nasze własne
kamienie.
- Bardzo rzadkie i kosztowne - uzupełnił Lobot. - Niewielu stać na to, by je kupić. Tenel Ka
zauważyła, że oczy Luke'a Skywalkera rozjarzyły się nową nadzieją.
- Czy możesz powiedzieć nam, dokąd zostały wysłane transporty tych klejnotów? Lando wzruszył
ramionami.
- Jak powiedział mój przyjaciel, tak ogromne kamienie spotyka się niezwykle rzadko. Od chwili
rozpoczęcia działalności wysłaliśmy tylko dwa transporty takich klejnotów.
Popatrzył pytająco na cyborga.
Lobot przycisnął jakiś mikroprzełącznik, umieszczony z tyłu głowy, po czym przekrzywił ją na
bok, jakby wsłuchiwał się w głos, którego nie słyszał nikt oprócz niego. Po chwili kiwnął głową.
- Oba transporty zostały sprzedane za pośrednictwem naszego agenta handlowego na Borgo
Prime.
- Czy nie można byłoby się dowiedzieć, kto je kupił? - zapytał mistrz Jedi.
- Wątpię - odrzekł Lando. - Handlarze kamieni są bardzo ostrożni. Płacą uczciwie, ale szczegóły
transakcji zachowują w tajemnicy. Obawiają się, że gdybyśmy się dowiedzieli, komu je sprzedają,
zrezygnowalibyśmy z ich pośrednictwa.
- A zatem musimy polecieć na Borgo Prime i sami zapytać - odezwała się, zdecydowana na
wszystko Tenel Ka.
Luke przesłał jej ciepły uśmiech, po czym znów odwrócił się w stronę Calrissiana.
- Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czym jest ta Borgo Prime - oświadczył.
- To niewielka asteroida. Znajduje się na niej kosmoport i ośrodek handlowy... a także przystań
handlarzy, złodziei, morderców i przemytników... najróżniejszych szumowin z całej galaktyki. -
Lando błysnął zębami w uśmiechu i dodał, zwracając się do Luke'a: - Coś w rodzaju kantyny w Mos
Eisley na Tatooine. Będziesz się czuł tam jak w domu.
Tenel Ka spoglądała w milczeniu na mistrza Skywalkera. Oboje stali przed ekranem
komunikatora w ośrodku łączności orbitalnej stacji wydobywczej.
Na monitorze było widać Hana Solo, obejmującego ramieniem żonę, Leię. Z drugiej strony
kobiety stał wuj Lowiego, Chewbacca.
Tenel Ka przyjrzała się wizerunkom na ekranie i stwierdziła, że w tej chwili Leia Organa Solo
wygląda bardziej jak zatroskana matka niż polityk, obdarzony ogromną władzą.
- Ależ, Luke, to są nasze dzieci - mówiła. - Jeżeli zagraża im jakieś niebezpieczeństwo, nie
możemy siedzieć bezczynnie i czekać.
- Mowy nie ma! - poparł ją Han.
- Oczywiście, że nie - przyznał łagodnie mistrz Jedi. - Jesteś jednak przywódczynią Nowej
Republiki i nie możesz się narażać na niebezpieczeństwo. Zmobilizuj swoje wojska, wyślij szpiegów
i zwiadowcze automaty, ale zostań tam, gdzie jesteś teraz. Zorganizuj ośrodek dowodzenia i zbierania
wszystkich informacji.
- Zgoda, Luke - odrzekła Leia. - Na razie zostaniemy na Coruscant, ale kiedy stwierdzimy, że nie
da się zrobić stąd niczego więcej, sami wyruszymy na poszukiwania.
- Przylecę i zabiorę cię „Sokołem" - oświadczył Han.
- Daj mi dziesięć standardowych dni - odparł mistrz Skywalker. - Jestem na tropie, którym muszę
podążyć jak najszybciej, jeżeli nie chcę go zgubić. A teraz musimy ruszać w drogę. Będziemy
informowali was o postępach.
- My? - zapytał Han. - Lando leci z tobą?
- Nie - odpowiedział Luke. - Swoim towarzystwem zaszczyciła mnie następczyni hapańskiego
tronu - dodał, gestem pokazując Tenel Ka.
- Jesteśmy wdzięczni za twoją pomoc - odezwała się oficjalnym tonem Leia.
Dziewczyna zbliżyła się do ekranu i także oficjalnie lekko kiwnęła głową.
- Jacen, Jaina i Lowbacca znaczą dla mnie więcej niż honor - powiedziała. - Są moimi
przyjaciółmi.
Twarz Leii złagodniała.
- A zatem jestem winna ci wdzięczność również jako matka - oznajmiła.
Chewbacca także warknął coś, co Tenel Ka mogła uznać jedynie za wyraz aprobaty.
- Nie martwcie się, na pewno ich znajdziemy - odezwał się Luke. - Teraz jednak musimy się
pospieszyć.
Han uniósł głowę i uśmiechnął się do przyjaciela.
- W porządku, a zatem ruszaj w drogę, mały. Zanim połączenie zostało przerwane, Leia dodała: -
I niech Moc będzie z tobą.
ROZDZIAŁ
6
Jaina ocknęła się i stwierdziła, że Lowie potrząsa ją za ramię. Młody Wookie żałośnie
lamentował i czynił to tak długo, aż dziewczyna jęknęła i oprzytomniała, mrugając powiekami.
Natychmiast pojawiły się wszystkie nieprzyjemne dolegliwości, o jakich słyszała: zawroty
głowy, mdłości, bóle mięśni... pozostałości po ogłuszających promieniach blasterów, jakimi porazili
ją imperialni szturmowcy. Ludzkie ciało nie znosiło tak dużych dawek energii. Jaina stwierdziła
także, że szumi jej w uszach, ale instynkt podpowiadał jej, że ten dźwięk słyszy naprawdę.
Zorientowała się, że jest to odgłos pracy silników dużego statku, lecącego w nadprzestrzeni.
Nie wiedziała, czy może zaryzykować i usiąść prosto. Powoli obróciła głowę. Zobaczyła, że
wszyscy troje znajdują się w niewielkim pomieszczeniu, nie wyróżniającym się niczym szczególnym.
Głęboko odetchnęła, podrapała się po porośniętej prostymi brązowymi włosami głowie, po czym
przesunęła dłonią po poplamionym materiale kombinezonu. Chciała się upewnić, że nie odniosła
żadnych obrażeń.
Nagle przypomniała sobie, co zaszło podczas ataku na orbitalną stację wydobywczą.
Wyprostowała się tak raptownie, że ogarnęła ją nowa fala mdłości, a w skroniach eksplodowały
impulsy bólu. Z trudem oddychała, ale siłą woli postanowiła się odprężyć i pozwoliła, żeby
odpłynęła chociaż cześć bólu.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała.
Jacen, który zdążył usiąść na wąskiej pryczy, właśnie przecierał bursztynowe oczy. Kiedy
skończył, przeczesał długimi palcami rozwichrzone włosy. Jego spojrzenie świadczyło o
zdezorientowaniu. Jaina wyczuła falę niepokoju płynącą od strony brata.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział.
Lowbacca burknął coś, co zabrzmiało jak pytanie. On także sprawiał wrażenie zaniepokojonego.
- Przynajmniej jesteśmy wszyscy razem - oznajmiła dziewczyna. - No i wcale nas nie związali.
Uniosła ręce, zdumiona faktem, że imperialni żołnierze nie rozdzielili ich ani nie skrępowali. W
niszy w murze ujrzała tacę, a na niej pojemniki z wodą i talerze z pożywieniem. Lowie zdążył
skosztować owocu.
- Hej, zastanawiam się, co się stało z pracownikami stacji - odezwał się Jacen. - Jak myślisz, co
zrobili Calrissianowi?
- Na chwilę przedtem, zanim nas ogłuszyli, widziałam go, jak leżał bez przytomności na korytarzu
- odparła. - Nie sądzę jednak, żeby chcieli go zabić. Odniosłam wrażenie, że zależało im tylko na
nas.
- Ta-a... jedynie my przedstawialiśmy dla nich jakąś wartość, no nie? - stwierdził ponuro Jacen.
Lowie warknął.
Jaina wstała i rozprostowała kości. Wydawało się jej, że kiedy się porusza, czuje się trochę
lepiej.
- Myślę, że i mnie nic nie jest - oznajmiła. - A co z wami?
Jacen uśmiechnął się, chcąc ją uspokoić, a Lowie tylko kiwnął kudłatą głową. Ciemniejsza sierść
nad jego okiem jeżyła się jednak z niepokoju. Lowbacca przygładził włosy i mruknął.
Dopiero wówczas Jaina zauważyła, że coś jest nie w porządku. Popatrzyła na pleciony pas,
otaczający biodra Wookiego, ale nie zauważyła miniaturowego androida-tłumacza.
- Lowie! Co się stało z Em Teedee? - zapytała.
Lowbacca wydał dziwny żałosny dźwięk i poklepał się po biodrze.
- Musieli mu go zabrać szturmowcy - stwierdziła Jaina. - Ciekawe, czego chcą?
- Och, pragną tylko opanować całą galaktykę, narobić mnóstwo zamieszania... a przy okazji
skrzywdzić wielu ludzi - odparł nonszalancko Jacen. - Wiesz; to, co zwykle. - Podszedł do płaskiej
metalowej płyty będącej najwyraźniej drzwiami. - Hmmm... prawdopodobnie są zamknięte, ale nie
zaszkodzi spróbować.
Przycisnął kilka klawiszy, wybranych na chybił trafił.
Ku zdumieniu Jainy drzwi się otworzyły, ukazując uzbrojonego strażnika, który stał niemal na
progu. Podobny do czerepu biały hełm szturmowca obrócił się w ich stronę.
- Hurra! - krzyknął Jacen, a potem dodał znacznie ciszej: - Przynajmniej drzwi się otwierają.
- Może po prostu nie umieli ich zamknąć - zasugerowała Jaina. - Pamiętacie, jakie zawodne i
toporne są imperialne urządzenia? - Chcąc dokuczyć żołnierzowi, pozwoliła, by w jej głosie
zabrzmiała nuta sarkazmu. - I wiecie, jaki dziurawy jest pancerz szturmowca? Zapewne nie mógłby
wytrzymać nawet strzału z wodnego blastera.
- Po prostu przejdźmy obok niego - zaproponował scenicznym szeptem Jacen widząc, że
szturmowiec się nie poruszył. - Może nas nie zatrzyma.
Dopiero wówczas imperialny żołnierz zdjął z ramienia karabin blasterowy.
- Zaczekajcie tutaj - rozkazał.
Jego beznamiętny głos, przefiltrowany przez głośnik w białym hełmie, sprawiał wrażenie
pozbawionego wszelkich emocji, ale mimo to dało się wyczuć w nim groźbę.
Strażnik powiedział coś po cichu do mikrofonu komunikatora, po czym, zatrzasnąwszy drzwi,
ponownie zamknął młodych Jedi w celi.
Przez chwilę wszyscy troje siedzieli w pełnej napięcia ciszy.
- Możemy opowiadać sobie dowcipy - zasugerował Jacen.
Zanim Jaina zdążyła pomyśleć, by udzielić najlepszej odpowiedzi, drzwi celi znów się
otworzyły. Tym razem u boku szturmowca stała ta sama bardzo wysoka, złowieszczo wyglądająca
kobieta, którą widzieli podczas ataku na stację Landa Calrissiana. Jaina niemal wstrzymała oddech.
Kruczoczarne włosy kobiety spływały na ramiona niczym mroczne fale. Jej peleryna, czarna jak
ebonit, iskrzyła się blaskiem setek naszytych małych szlachetnych kamieni, błyszczących przy każdym
ruchu jak gwiazdy na nocnym niebie. Fioletowe oczy płonęły w twarzy tak bladej, że chyba
wyrzeźbionej z kawałka wypolerowanej kości. Ciemnowiśniowe usta wyglądały, jak gdyby na
wargach zastygł sok dojrzałego egzotycznego owocu. Kobieta była piękna... ale jej piękno było
okrutne i ponure.
- A wiec, rycerze Jedi, nareszcie się zbudziliście - warknęła. W jej niskim, gardłowym głosie nie
było jednak słychać syku, czego oczekiwała Jaina. - Muszę zacząć od stwierdzenia, że bardzo mnie
rozczarowaliście. Miałam nadzieję, że tacy potężni uczniowie, nawykli do władania Mocą, stawią mi
silniejszy opór. Tymczasem wasze siły Jedi okazały się śmiechu warte! Ale my to zmienimy.
Nauczycie się nowych sztuczek. Skutecznych sztuczek.
Kobieta obróciła się na pięcie, a czarna peleryna zawirowała wokół niej niczym smuga dymu.
- Chodźcie za mną - odezwała się, po czym wyszła na korytarz.
- Nie - odparła Jaina. - Za kogo się uważasz? Jakim prawem trzymasz nas tu wbrew naszej woli?
- Powiedziałam: Chodźcie! - powtórzyła kobieta.
Kiedy młodzi Jedi żadnym gestem nie zdradzili, że zamierzają usłuchać jej rozkazu, kobieta
wymierzyła w nich czubki wypolerowanych paznokci i zaczęła przebierać w powietrzu palcami.
Nagle Jaina poczuła, że na jej szyi zaciska się niewidzialna pętla. Kobieta zagięła palce, a Jaina
odniosła wrażenie, że jest tylko małym zwierzątkiem, bezlitośnie ciągniętym na smyczy. Zachwiała
się, kiedy niewidoczny powróz wywlekał ją z celi na korytarz.
Tymczasem Lowbacca i Jacen zmagali się z takimi samymi pętami Mocy. Wookie wył, usiłował
stawiać opór. Obaj walczyli, ale mimo to, potykając się i zataczając, także zostali wyciągnięci
powrozami Mocy z celi.
- Mogę ciągnąć was w ten sposób aż na mostek - odezwała się kobieta. Jej wiśniowosine wargi
wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu. - Możecie jednak zachować siły na to, żeby stawić mi
skuteczniejszy opór nieco później.
- Niech będzie jak chcesz - wychrypiała Jaina czując, że kobieta włada ciemnymi siłami Jedi,
którym nie może się przeciwstawić... a przynajmniej jeszcze nie teraz.
Kiedy pęta Mocy opadły, wszyscy troje stanęli, drżąc i z trudem łapiąc oddechy. Spoglądali po
sobie, mając świadomość, że nie tylko zostali pokonani, ale i poniżeni.
Jaina pierwsza otrząsnęła się z przeżytego wstrząsu. Przełknęła kluchę, jaka tkwiła w jej gardle,
po czym wyprostowała się, dumnie uniosła głowę i podążyła za kobietą. Tuż za nią ruszyli Jacen i
Lowbacca.
- Kim jesteś? - zapytała po kilku chwilach Jaina.
Kobieta przystanęła w pół kroku, przez chwilę się wahała, po czym odparła:
- Nazywam się Tamith Kai. Jestem członkinią nowego zakonu Sióstr Nocy.
- Sióstr Nocy? - powtórzył zdumiony Jacen. - W rodzaju tych, które żyły kiedyś na Dathomirze?
Jaina pamiętała historie, które opowiadała im przyjaciółka, Tenel Ka, kiedy chciała ich
przerazić, żeby ćwiczyć później techniki relaksacyjne, stosowane przez rycerzy Jedi. Były to
opowieści o przerażających, złych kobietach, które kiedyś wypaczyły bieg historii na jej rodzimej
planecie.
Tamith Kai popatrzyła na Jacena. Na fioletowowiśniowych ustach kobiety błąkał się grymas,
będący czymś pośrednim między pogardą a uśmiechem.
- A więc słyszeliście o nas? To dobrze. Na mojej planecie nie brakuje kobiet władających Mocą,
a Imperium pomogło naszemu zakonowi się odrodzić. Może teraz uświadomicie sobie, że nie
zdołacie przeciwstawić się naszej woli. Z drugiej strony, jeżeli będziecie współpracowali, możecie
spodziewać się nagrody.
- Nie będziemy współpracowali z tobą - oświadczyła hardo Jaina.
- Tak, tak - stwierdziła Tamith Kai, jakby znudzona tym oświadczeniem. - Przekonamy się o tym
we właściwym czasie.
- Hej, dokąd nas prowadzisz? - zapytał w pewnej chwili Jacen, spiesząc się, by dotrzymać kroku
siostrze. Lowie kroczył u jego boku. Gniewnie warczał i przebierał palcami w okolicach pasa, jakby
naprawdę brakowało mu obecności Em Teedee.
- Wkrótce sami zobaczycie - odezwała się Siostra Nocy. - Jesteśmy prawie gotowi, żeby
wyskoczyć z nadprzestrzeni.
Wszyscy czworo wstąpili na platformę nośną, która zawiozła ich na najwyższy poziom, gdzie
znajdował się mostek statku. Młodzi Jedi ujrzeli samotnego mężczyznę, pilotującego wahadłowiec.
Pochylony nad kontrolnym pulpitem, siedział tyłem do nich na wyściełanym fotelu z wysokim
oparciem. Pilot miał przed sobą iluminator, przez który Jaina mogła widzieć wielobarwne świetliste
smugi gwiazd, charakterystyczne dla lotu w nadprzestrzeni.
Mężczyzna wyciągnął prawą rękę i uchwycił rękojeść dźwigni napędu nadprzestrzennego. Kiedy
zmieniające się cyfry na tarczy chronometru pokazały same zera, pociągnął za dźwignię. Smugi
gwiazd zamieniły się w czerń normalnych przestworzy, usianą świecącymi punkcikami.
- Jesteśmy w pobliżu systemów gwiezdnych jądra - odezwała się natychmiast Jaina, widząc gęste
skupiska gwiazd i serpentyny gwiezdnych gazów, które zakrzepły w pobliżu środka galaktyki.
Systemy gwiezdne znajdujące się w pobliżu jądra były ostatnimi bastionami imperialnej władzy.
Znajdowały się tak blisko siebie, że nawet wojska Nowej Republiki nie mogły się z nimi rozprawić.
Jaina nie dostrzegała jednak w pobliżu żadnej gwiazdy. Wydawało się jej, że wiszą w
przestworzach, w samym środku czarnej pustki, rozjaśnionej świetlistymi punktami.
- Dotarliśmy do celu, Tamith Kai - odezwał się pilot, po czym obrócił się na wysokim fotelu.
Serce Jainy zamarło, kiedy dziewczyna rozpoznała pooraną zmarszczkami twarz i stalowosiwe
włosy byłego pilota myśliwca typu TIE. Mężczyzna przez wiele lat ukrywał się w gęstwinie dżungli
porastającej czwarty księżyc Yavina.
- Qorl! - wykrzyknął Jacen.
Lowie gniewnie zaryczał.
Kiedy młodzi uczniowie z akademii Luke'a znaleźli w dżungli roztrzaskaną imperialną maszynę i
usiłowali ją naprawić, Qorl zaatakował ich, strzelając z blastera. Nie trafił Lowiego ani Tenel Ka,
którzy w porę ukryli się w gęstwinie, ale pochwycił i uwięził Jacena i Jainę.
- Witajcie, młodzi przyjaciele. Zapomniałem podziękować wam za to, że naprawiliście mój
myśliwiec i umożliwiliście mi powrót do mojego Imperium.
- Zdradziłeś nas! - krzyknęła Jaina, rozzłoszczona na mężczyznę, który zamiast myśleć
samodzielnie, powtarzał slogany, wyuczone podczas szkolenia, jakie przeszedł w imperialnej
akademii. Kiedy bliźnięta były więźniami pilota, w pewnym sensie się z nim zaprzyjaźniły. Siedząc
wieczorem przy ognisku, opowiadali sobie różne historie. Jaina była przekonana, że Qorl mięknie,
kiedy uświadamia sobie, iż slogany Imperium są najzwyczajniejszymi kłamstwami. W końcu jednak
przezwyciężenie imperialnych wojskowych nawyków okazało się dla niego zbyt trudne.
- Postąpiłem jak każdy dobry żołnierz i złożyłem meldunek - ciągnął monotonnie pilot. - Ci ludzie
przyjęli mnie i... na nowo przeszkolili. Opowiedziałem im o waszym istnieniu... o istnieniu nowego
zakonu potężnych młodych Jedi, którzy nie mogą się doczekać, żeby zacząć służyć Imperium.
- Nigdy! - krzyknęli równocześnie Jacen i Jaina.
Lowbacca poparł ich głośnym rykiem.
Tamith Kai popatrzyła na nich z góry. Na jej twarzy pojawił się kpiący uśmiech. Stojąca teraz
obok pilota czarnowłosa kobieta wydawała się jeszcze wyższa niż poprzednio, groźniejsza niż
kiedykolwiek.
- Cieszy mnie wasz gniew - powiedziała. - Podsycajcie go. Pozwólcie, by nabrał siły.
Wykorzystamy go, kiedy zacznie się wasze szkolenie. Teraz jednak... dotarliśmy do celu podróży.
Lowie warknął. Nie wierzył jej słowom.
Jaina popatrzyła przez dziobowy iluminator. Starała się uspokoić. Mistrz Skywalker powiedział
kiedyś, że poddawanie się gniewowi oznaczało wstępowanie na ścieżkę wiodącą prosto w objęcia
ciemnej strony Mocy. Dziewczyna wiedziała, że nie może się złościć. Musiała wymyślić inną metodę
obrony.
- Jesteśmy w samym środku pustej przestrzeni - stwierdziła. - Czego właściwie tu szukamy?
- Przestrzeń czasami nie jest pusta - odparła Siostra Nocy. Jej niski, nieco śpiewny głos, brzmiał
jednak monotonnie, jakby kobieta myślała o czymś innym. - Rzeczywistość nie zawsze bywa taka, jak
sądzimy.
Qorl obrócił się w fotelu pilota i zaczął sprawdzać współrzędne, po czym wystukał na
klawiaturze kod umożliwiający dostęp.
- Przesyłam - zameldował.
Tamith Kai skierowała okrutne fioletowe oczy na młodych Jedi.
- Właśnie zaczyna się nowy etap w waszym życiu - oświadczyła, pokazując na dziobowy
iluminator. - Popatrzcie!
W przestworzach przed dziobem statku zaczęła lśnić jakaś mgiełka, jakby ktoś ściągał
niewidzialną zasłonę. Nagle oczom dzieci ukazała się gwiezdna stacja, zawieszona pośrodku czarnej
pustki. Miała kształt pierścienia i przypominała ogromny obwarzanek. Zewnętrzny obwód stacji jeżył
się lufami broni, wymierzonymi we wszystkie strony. Cała konstrukcja przypominała kolczastą
obrożę, sporządzoną dla jakiejś groźnej bestii. W centralnym miejscu torusa piętrzyły się wysokie
obserwacyjne wieże, podobne do spiczastych iglic.
Jaina z wysiłkiem przełknęła ślinę.
- Zasłona maskująca usunięta - zameldował Qorl.
- Dobrze się jej przyjrzyjcie - ciągnęła Tamith Kai, ale sama nawet nie spojrzała przez
iluminator. Jej fioletowe oczy miotały błyski, kiedy wpatrywała się w dzieci. - Tu będziecie
kształceni, żeby zostać kiedyś Ciemnymi Jedi... na służbie Imperium.
- Musimy jak najszybciej wylądować i reaktywować niewidzialną zasłonę - przypomniał jej
Qorl.
Siostra Nocy kiwnęła głową, ale nie wydawało się, że go usłyszała. Bez przerwy wpatrywała się
w młodych Jedi.
- Witajcie w Akademii Ciemnej Strony - szepnęła.
ROZDZIAŁ
7
Tenel Ka, siedząca na fotelu drugiego pilota, wsunęła dłoń pod ochronną siatkę i przesunęła
palcami po szorstkiej, zgrzebnej tkaninie stroju stanowiącego jej przebranie. Po raz dziesiąty
żałowała, że nie może mieć na sobie wygodnego ubrania z jaszczurczej skóry; elastycznego, ale
wytrzymałego, które w dodatku nigdy nie drażniło jej skóry.
Przez większą część podróży na Borgo Prime milczała, onieśmielona i zalękniona, niezdolna
wykrztusić choćby słowo. Obok niej siedział przecież sam mistrz Skywalker... najsłynniejszy,
najpotężniejszy i najbardziej poważany Jedi w całej galaktyce. Spokojnie i pewnie pilotował
„Znikomą Szansę", wysłużony przemytniczy frachtowiec, który Lando wygrał kiedyś w sabaka, ale
pożyczył Luke'owi twierdząc, że go nie potrzebuje.
Babka Tenel Ka nalegała, żeby szkolenie następczyni hapańskiego tronu uwzględniało
nawiązywanie stosunków dyplomatycznych i naukę reguł zwracania się do istot różnych ras i płci,
piastujących rozmaite stopnie czy tytuły. I chociaż Tenel Ka nie zaliczała się do osób gadatliwych,
nie była także nieśmiała. A jednak, przebywając przez dłuższy czas w ciasnej sterowni sam na sam ze
słynnym mistrzem Jedi, nie wiedziała, o czym z nim rozmawiać. Starała się coś wymyślić, ale jej
ociężały umysł nie chciał być posłuszny jej woli. Zmęczenie lgnęło do niej jak wilgotny, przepocony
strój, który miała na sobie. Zaczęła kręcić się na fotelu, starając się ukryć nerwowe ziewnięcie.
Luke rzucił jej ukradkowe spojrzenie. W kącikach jego ust czaił się wyrozumiały uśmiech.
- Zmęczona?
- Niewiele spałam - odparła dziewczyna, zakłopotana faktem, że mistrz Jedi jednak zauważył jej
zmęczenie. - Miałam złe sny.
Błękitne oczy Luke'a na krótką chwilę się zwęziły. Mężczyzna sprawiał wrażenie, że usiłuje
sobie coś przypomnieć, ale później pokręcił głową.
- Ja także nie spałem najlepiej - przyznał. - Bez względu jednak na to, czy jesteśmy zmęczeni, czy
nie, nie możemy popełnić żadnego błędu. Powtórzymy sobie naszą fikcyjną historię. Powiedz mi, kim
jesteś.
- Jesteśmy handlarzami z Randon - zaczęła Tenel Ka. - Staramy się nie podawać naszych
nazwisk, ale jeżeli będziemy musieli, ty nazywasz się Iltar, a ja jestem twoją kuzynką Beknit, którą
się opiekujesz. Handlujemy drogocennymi starociami, zabytkami z zamierzchłych epok, wykopanymi
przez archeologów. Chcąc osiągnąć jak największy zysk, nie cofamy się przed łamaniem prawa.
Przybyliśmy z miejsca, gdzie potajemnie prowadzi się wykopaliska na planecie...
Na chwilę przerwała, usiłując przypomnieć sobie jej nazwę.
- Ossus - podpowiedział mistrz Jedi.
- A. Aha - rzekła dziewczyna. - Ossus. - Głęboko odetchnęła, równocześnie starając się wyryć tę
nazwę w pamięci. - Na Ossus znaleźliśmy ukryty skarbiec, zamknięty pieczęcią Starej Republiki.
Skarbiec znajduje się głęboko we wnętrzu litej skały, a chroni go pancerz tak gruby, że nie przebije
go żaden blaster ani laser. Wzdragamy się przed rozsadzeniem skal, w obawie, że moglibyśmy
zniszczyć sam skarbiec. Przybywamy na Borgo Prime, żeby kupić kilka bardzo dużych klejnotów
corusca. Chcemy przeciąć nimi pancerz i dostać się do skarbca. Jesteśmy gotowi dobrze zapłacić za
kamienie o odpowiedniej wielkości.
Tenel Ka patrzyła z ciekawością na nieregularną bryłę asteroidy Borgo Prime, powiększającą się
przed dziobowym iluminatorem statku. W ciągu niezliczonych stuleci skalna bryła była dziurawiona i
drążona przez całe pokolenia górników poszukujących raz tego, raz innego minerału, zależnie od
zmian zapotrzebowania rynku. Planetoida wyglądała z daleka jak plaster miodu. Ostatecznie przed stu
kilkudziesięciu laty Borgo Prime została pozbawiona nawet najmniej wartościowych surowców i rud
metali. Poszukiwacze opuścili asteroidę, zostawili jednak sieć połączonych jaskiń i krzyżujących się
korytarzy, zaopatrzonych w szczelne śluzy, ochronne pola, lądowiska i wszystkie urządzenia,
niezbędne do przeżycia. Przekształcenie wyeksploatowanej kopalni w tętniący życiem port kosmiczny
było jedynie kwestią czasu.
Luke wysłał standardowy sygnał, prosząc o zgodę na lądowanie, którą otrzymał bez
najmniejszych trudności.
- Zezwolono nam pozostawić statek na lądowisku dziewięćdziesiątym czwartym - oznajmił. - Czy
jesteś gotowa, hmmm... Beknit?
Tenel Ka rzeczowo kiwnęła głową.
- Oczywiście, Iltarze.
Mistrz Jedi przez chwilę ją obserwował. Na jego twarzy malował się niepokój.
- Tam, na dole, może być bardzo ciężko - powiedział w końcu. - Na Borgo Prime nie brakuje
ludzi pozbawionych wszelkich skrupułów... złodziei, morderców i istot, które równie łatwo mogą
pozdrowić cię albo zabić.
- A. Aha - unosząc brew, odparła Tenel Ka. - To zupełnie jak składanie wizyty na królewskim
dworze mojej babki.
Dwoje handlarzy z Randonu: „Iltar" i powierzona jego opiece „Beknit" pozostawiło wysłużony
frachtowiec za ogromnymi wrotami jaskini kryjącej lądowisko, po czym ruszyło wąskim korytarzem
w głąb asteroidy, gdzie mieściły się lokale rozrywkowe oraz biura przedsiębiorców i pośredników.
Mimo wielu wcześniejszych prób Tenel Ka zapomniała, że musi wyglądać jak doświadczony
handlarz, przyzwyczajony do bywania w gwarnych kosmoportach. Gapiła się na szeregi wysokich
prefabrykowanych budowli, które wtopione były w ściany jaskiń i korytarzy. Raz po raz mrużyła
oczy, oślepiane błyskającymi światłami, zdobiącymi przedstawicielstwa handlowe obcych istot.
Wiele takich biur umieszczono we wnętrzach oddzielnych kopuł, w których panowały różne
mikroklimaty.
To miejsce tak bardzo się różniło od jej rodzimej, prymitywnej, nieujarzmionej Dathomiry. Nie
mogło być porównywane nawet ze statecznymi, malowniczymi hapańskimi miastami, czasami
większymi niż cała asteroida. Żaden ze znanych jej światów nie miał takiego nieporządnego,
krzykliwie oświetlonego kosmoportu ani tętniących własnym życiem biur czy przedstawicielstw. W
pewnym miejscu Tenel Ka ujrzała w sklepieniu łukowato wygiętą transpastalową szybę, łączącą oba
brzegi szczeliny. Widziała przez nią tylko największe gwiazdy. Jaskrawe oświetlenie korytarzy
Borgo Prime zaćmiewało blask pozostałych.
Luke przystanął obok Tenel Ka i cierpliwie czekał, aż dziewczyna oswoi się z otoczeniem.
- Jeszcze nigdy nie byłaś w takim miejscu, prawda? - zapytał.
Tenel Ka pokręciła głową i ruszyła korytarzem. Szukała właściwych słów, którymi mogłaby
opisać to, co dzieje się w jej głowie.
- Czuję się tu... śmiesznie. Nie na miejscu.
Przesunęła czubkiem buta po powierzchni chodnika, pokrytej różnobarwnymi, jarzącymi się
reklamami.
Przystanęła, by przeczytać jedną, a po chwili następną. Kiedy jej stopa dotknęła krawędzi
pierwszego napisu, fosforyzujące litery rozbłysnęły oślepiającym światłem.
ZACISZNA PRZYSTAŃ
WYNAJEM STOCZNI REMONTOWYCH
NA GODZINY ALBO NA MIESIĄCE
Następna reklama głosiła po prostu:
PEWNOŚĆ I ZAUFANIE
ZGŁOŚ SIĘ DO NAS, JEŻELI POTRZEBUJESZ
JAKIEJKOLWIEK INFORMACJI
DYSKRECJA ZAPEWNIONA
Tenel Ka pokręciła głową.
- Nie rozumiem tego miejsca - oświadczyła. - Muszę przyznać, ze zarazem odpycha mnie i
przyciąga...
- Wiesz, nie musisz przechodzić przez to wszystko - odezwał się Luke. - Potrafię sobie sam
poradzić.
Tenel Ka uświadomiła sobie, że jest to szczera prawda... ale myśl ta nie przyniosła jej ulgi.
Potrząsnęła głową i nerwowo przeczesała palcami włosy. Jak przystało na mieszkankę Randonu
rozpuściła je, tak że teraz spływały na jej ramiona złocistorudymi puklami niczym oświetlone
promieniami zachodzącego słońca wodospady. Dziewczyna starała się odzyskać pewność siebie, ale
miała wrażenie, że jej niewiedza ją przytłacza.
- Zrobię wszystko, co muszę, by ratować przyjaciół - oznajmiła tak rzeczowo i dziarsko, jak
umiała. - Gdzie znajduje się to gniazdo czy ul, które kazał nam odnaleźć Lando?
Luke wskazał kolejną reklamę, jaka rozjarzyła się pod ich stopami.
MROWISKO SHANKA
DOSKONAŁE TRUNKI, WYŚMIENITA ROZRYWKA
DLA ISTOT RÓŻNYCH RAS I W RÓŻNYM WIEKU
Umieszczony obok reklamy dwuwymiarowy rysunek przedstawiał insektoidalnego barmana
wyciągającego dziesiątki połączonych przegubowo i pokrytych chitynowym pancerzem kończyn, w
których trzymał pojemniki z trunkami. Rząd wtopionych w płyty chodnika mrugających strzałek
nieomylnie wskazywał drogę do „mrowiska".
Tenel Ka poczuła nagły atak scenicznej tremy, ale wiedziała też, jak jest ważne, żeby nie wypadła
z roli. Wygładziła fałdy ubrania i chrząknęła, po czym uniosła głowę i spojrzała na Luke'a.
- Musisz być bardzo spragniony po tak długiej podróży, Iltarze - powiedziała.
- Tak. Masz rację, Beknit. Dziękuję - odparł mistrz Jedi bez mrugnięcia okiem. - Bardzo
chciałbym się czegoś napić. - Pochylił się nad dziewczyną i półgłosem zapytał: - Czy jesteś
absolutnie pewna, że chcesz to zrobić?
Tenel Ka stanowczo kiwnęła głową.
- Jestem gotowa na wszystko - oświadczyła.
- Nie spodziewałam się, że na tak małej asteroidzie zobaczę tak ogromny lokal - odezwała się
Tenel Ka. Odchyliła głowę i spojrzała na faliste zmarszczki zdobiące ściany i sklepienie Mrowiska
Shanka. Pomieszczenie miało kształt wielkiego szarozielonego stożka i było chronione przez własne
pole siłowe, zapobiegające uciekaniu atmosfery. Budowla wznosiła się na wysokość co najmniej
dwustu pięćdziesięciu metrów powyżej poziomu głównego chodnika asteroidy.
Tenel Ka miała wrażenie, że jej żołądek kurczy się i rozkurcza, drażniony przez niepewność i
trwogę. Musiała przystanąć, żeby kilka razy głęboko odetchnąć. Z rozpaczą zauważyła, że w oczach
mistrza Jedi tańczą iskierki rozbawienia.
- Wiesz, kto czeka na nas w środku, prawda? - odezwał się Skywalker.
- Złodzieje - odparła dziewczyna.
- Mordercy - dodał Luke.
- Kłamcy, szumowiny, przemytnicy, zdrajcy... - Nie dokończyła wyliczanki.
- Prawie, jak w rodzinie na Hapes? - zapytał, rozciągając twarz w żartobliwym uśmiechu.
Tenel Ka, będąc następczynią hapańskiego tronu, widywała zawodowych skrytobójców. Nawet
rozmawiała z nimi podobnie jak przed nią czynił to jej ojciec, książę Isolder. Jeżeli wtedy nie
brakowało jej odwagi, z pewnością poradzi sobie i teraz, w środku kantyny na niewielkiej
asteroidzie.
- Dziękuję - powiedziała, przyjmując podane ramię. - Teraz jestem już gotowa.
Luke wcisnął do widocznego w skalnej ścianie otworu czytnika kartonik służący za przepustkę.
- Postaramy się nie rzucać nikomu w oczy - powiedział.
Drzwi kantyny się otworzyły.
Kiedy Tenel Ka przestąpiła próg, pierwszą rzeczą, którą ujrzała, był insektoidalny barman,
Shanko. Istota miała ponad trzy metry wzrostu.
W pomieszczeniu unosiła się mieszanina trudnych do opisania woni, których dziewczyna nawet
nie potrafiłaby zidentyfikować. Nie były przyjemne, ale też nie sprawiały jej przykrości. Sporą część
tej mieszaniny stanowiły dymy, wydzielane przez różne płonące przedmioty: świece, fajki z tytoniem,
kadzidła i bryłki wonnego torfu, umieszczone w jamach z tlącą się murawą, a nawet tkaniny ubrań czy
sierść klientów, którzy niebacznie znaleźli się zbyt blisko źródeł ognia.
Nie odzywając się, Luke kiwnął głową w stronę baru. Nawet gdyby powiedział coś na głos,
Tenel Ka nie usłyszałaby go z powodu jazgotu, który tworzyło co najmniej sześć zespołów
muzycznych grających najnowsze przeboje z takiej samej liczby gwiezdnych systemów.
Na szczęście przed wejściem uzgodnili, od którego miejsca rozpoczną poszukiwania.
Dziewczyna wiedziała, jakim szacunkiem cieszą się na Ranacie osoby płci żeńskiej - głównie z
uwagi na fakt, że to one zazwyczaj dziedziczyły rodowe fortuny. Pamiętała też o tym, że zawsze są
obsługiwane w pierwszej kolejności. Ruszyła prosto w stronę baru, żeby złożyć zamówienie.
- Sssserdecznie witamy was, przybysze - odezwa! się na ich widok Shanko. Zaplótł aż trzy pary
przegubowych górnych kończyn i zgiął się w ukłonie tak niskim, że anteny na jego głowie niemal
dotknęły lady baru.
- Twoja gościnność jest równie miła co perspektywa odpoczynku po długiej podróży - odparła
Tenel Ka.
- Aaa, widzę, że zaliczasz ssssię do ludzi wykształconych - rzekł insektoidalny barman. - Jesssteś
może sssstudentką albo dyplomatką?
- Jest kuzynką, powierzoną mojej opiece - wtrącił się od niechcenia Luke.
- A więc mam tym większy zaszczyt móc cię obssssługiwać, pani - powiedział Shanko, prostując
się na całą trzymetrową wysokość.
- Proszę o randońską żółtą zarazę - odparła bez wahania Tenel Ka - Ochłodzoną. Może być
podwójna porcja.
- A dla mnie zdalnie sterowany skrytobójca - odezwał się Skywalker.
Membrany przysłaniające wielofasetkowe oczy barmana dwukrotnie zadrżały ze zdumienia.
- Nieczęssssto zamawiany trunek - stwierdził. - Niezwykle mocny, nieprawdaż? - Przez chwilę
sprawiał wrażenie wzburzonego. Gdzieś w głębinach jego klatki piersiowej wezbrał bulgot, który
Tenel Ka musiała uznać za wybuch śmiechu. - Czy skład ma być z góry zaprogramowany, czy może
być przypadkowy?
- Oczywiście, że przypadkowy - odparł Luke.
- Aaa, ryzykant - stwierdził Shanko, z aprobatą uderzając parą górnych kończyn o ladę baru.
Później jego ręce zaczęły uwijać się jak w ukropie, pociągać za różne dźwignie, przyciskać
guziki. Insektoid dolewał coraz innych napojów z rozmaitych fiolek, napełniając pucharki i mieszając
ich zawartości. Przyrządzenie zamówionych drinków zajęło mu mniej czasu niż gościom ich
zamówienie.
- Nie ma zysku bez ryzyka - oświadczył Luke, przyjmując pucharek z jednej spośród wielu
górnych kończyn barmana.
Tenel Ka zbliżyła się do lady baru i odezwała się półgłosem:
- Potrzebujemy informacji.
Wyciągnęła sznur niewielkich klejnotów corusca, ukrytych dotychczas pod szorstką tkaniną jej
szaty.
Shanko ze zrozumieniem kiwnął głową.
- Jeżeli chodzi o informacje, dyssssponujemy najlepszymi handlarzami w całym sssektorze -
odparł. - Mamy nawet jednego Hutta. - Gestem jednej kończyny pokazał część sali znajdującą się po
prawej stronie jego baru. - Jeżeli tam nie znajdziecie tego, czego szukacie, nie znajdziecie tego
nigdzie indziej na całej Borgo Prime - oświadczył z nie ukrywaną dumą.
Mistrz Jedi i dziewczyna podziękowali barmanowi, po czym skierowali się w stronę, którą
pokazał. Kiedy zagłębiali się w skłębiony tłum gości raczących się ulubionymi potrawami czy
trunkami, zorientowali się, że jazgotliwa muzyka już nie razi tak bardzo ich uszu. Ciżba istot z
najróżniejszych światów była tak gęsta, że Tenel Ka nie widziała nawet, dokąd idą.
Nagle idący u jej boku Luke przystanął i zamknął oczy.
- Hutt będący handlarzem informacji, tak? - zapytał na głos. - Tacy są zazwyczaj najlepsi w
swoim fachu.
Tenel Ka poczuła lekki dreszcz obserwując, jak mistrz Jedi wysyła myślowe wici, dotyka nimi
mózgów różnych istot w jaskini, szuka. Ona także zaczęła robić to samo, ale nie zamknęła szarych
oczu. Szybki rzut oka na gęsty tłum nie ujawnił jednak niczego ciekawego. Spojrzała w górę, ku
ściętemu wierzchołkowi stożka. Zauważyła kręcone schody, wijące się wzdłuż pochyłych ścian i
wiodące do mniejszych i większych otworów. Napisy sugerowały, że znajdują się w nich jaskinie
hazardu albo sypialnie dla strudzonych gości.
Luke otworzył oczy.
- W porządku, już wiem - oznajmił.
Ujął Tenel Ka pod rękę i zaczął przeciskać się przez tłum. W pewnej chwili oboje przeszli obok
rzędów rytmicznie pulsujących różnobarwnych paneli jarzeniowych.
Oświetlały niewielkie podwyższenie, na którym grupki fotoczułych gości zwijały się i wyginały
w rytm niesłyszalnej, podniecającej „muzyki".
Znaleźli huttańskiego handlarza informacji niemal ukrytego pod ścianą jaskini za niskim stołem. U
jego boku stał niewysoki Ranat, porośnięty siwobrązową sierścią. Pochylał się nad Huttem, ale nie
potrafił ukryć nerwowego drżenia bokobrodów. Hutt był szczupły, a nawet chudy jak na Hutta, i z
pewnością nie cieszył się poważaniem na rodzimej planecie. Dziewczyna pomyślała, że może
właśnie dlatego postanowił otworzyć swoje biuro na Borgo Prime.
- Poszukujemy informacji i jesteśmy gotowi za nią dobrze zapłacić - odezwał się mistrz Jedi bez
żadnych wstępów.
Hutt sięgnął po leżący przed nim na blacie stołu niewielki komputerowy notatnik i przycisnął
kilka klawiszy.
- Jak się nazywacie? - zapytał.
- A jak ty się nazywasz? - zapytała Tenel Ka, lekko unosząc głowę.
Oczy Hutta zamieniły się w wąskie szparki. Dziewczyna odniosła wrażenie, że handlarz
informacji właśnie zmienia o nich zdanie.
- Oczywiście - odezwał się Hutt po chwili. - Takie rzeczy nie mają znaczenia.
Luke wzruszył ramionami.
- Każda informacja ma swoją cenę. - powiedział.
- Oczywiście - powtórzył huttański handlarz. - Proszę, zechciejcie spocząć i powiedzieć mi,
czego szukacie.
Luke usiadł na repulsorowej ławie, po czym dostosował jej wysokość do rozmiarów własnego
ciała. Gestem zaprosił Tenel Ka, by usiadła obok niego na skraju ławy, w pobliżu ozdobnego stojaka,
który podtrzymywał wysoki krzak porośnięty gęstym listowiem. Mistrz Jedi upił spory łyk trunku z
pucharka, którego nie wypuszczał z dłoni, ale kiedy Tenel Ka uniosła swoją czarkę do ust, chcąc
pójść w jego ślady, posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. W pewnej chwili Hutt pochylił się, aby
zamienić kilka słów ze swoim asystentem, Ranatem, a wówczas Luke skorzystał z okazji i
odwróciwszy głowę w stronę dziewczyny, szepnął:
- Ten trunek może cię zwalić z nóg tak szybko, że zanim się zorientujesz, znajdziesz się w samym
środku jądra galaktyki.
- A. Aha - odezwała się dziewczyna również szeptem.
Zdecydowanym ruchem odstawiła czarkę na blat stołu, tak mocno, że zadźwięczała.
Kiedy Ranat w pośpiechu odszedł, zapewne aby wykonać rozkaz Hutta, Luke i Tenel Ka zaczęli
opowiadać swoją zmyśloną historię. Starali się sprawiać wrażenie, że nie chcą powiedzieć za dużo,
ale zależy im na osiągnięciu celu.
Kiedy przeskakiwali z jednego tematu na drugi, na zmianę upiększając opowieść barwnymi
szczegółami, inni klienci jaskini zajmowali się zwykłymi sprawami. Z kilku mrocznych kątów sali
dobiegały odgłosy blasterowych pojedynków, toczonych w słabo oświetlonych niszach. Tu i tam
przeciskały się przez tłum ogromne opancerzone androidy, strzegące porządku w wielkiej sali.
Tocząc się na kołach, chwytały i wyrzucały z sali klientów, odmawiających zapłaty za szkody, które
wyrządzili.
W innym kącie grupa przemytników spędzała beztrosko czas, rzucając rakietowe strzałki. W
pewnej chwili jeden z nich nie trafił w duży cel wiszący na ścianie i zamiast tego wbił płonący
pocisk w bok jakiegoś Talsa, porośniętego puszystą brudnobiałą sierścią. Stworzenie ryknęło z
przerażenia i bólu, po czym widząc, że jego sierść się tli, zaczęło się użalać pijanemu Ithorianinowi,
siedzącemu obok niego przy stole.
Silniejsi i więksi klienci próbowali zjadać słabszych i mniejszych. Zespoły muzyczne grały bez
wytchnienia, a Shanko nadal mieszał trunki, nie opuszczając posterunku za ladą baru. Huttański
informator nie zwracał na to wszystko uwagi.
W trakcie rozmowy Luke raz po raz pociągał łyk trunku z pucharka, a Tenel Ka rozglądała się,
chcąc pozbyć się zawartości swojej czarki. Kiedy powrócił Ranat i ponownie wdał się w cichą
rozmowę z Huttem, dziewczyna sięgnęła po czarkę, po czym wyciągnęła rękę w stronę liściastego
krzaka i chlusnąwszy, wylała połowę płynu.
Dopiero kiedy ujrzała, że łodygi rośliny zaczynają konwulsyjnie drżeć, a liście kurczą się i
zwijają, zorientowała się, że krzak nie jest ozdobną rośliną, a inteligentną istotą, jednym z gości!
Szeptem zaczęła tłumaczyć się i przepraszać. Na szczęście odwróciła się w samą porę, by zobaczyć,
jak Ranat ponownie odchodzi z notatnikiem Hutta, by wykonać jego nowe polecenie.
Po chwili powrócił w towarzystwie brodatego mężczyzny, który szedł obok niego, lekko
utykając.
- Ten oto Ranat powiedział, że żadnych nazwisk, i jeżeli rozchodzi się o mnie, nie mam nic
przeciwko temu - odezwał się brodacz, siadając z boku stołu. - Ranat gada, że jesteśta
zainteresowane kupieniem wielgachnych kamieni corusca. To je prawda? Nie ma tu nikogo innego,
któren by mógł załatwić takie sprawę. Wielgachne kamienie corusca... wcześniej czy później muszą
przejść przez moje łapy.
- A zatem jesteś agentem handlowym? - odezwała się Tenel Ka, nie myśląc o tym, co mówi.
Brodaty mężczyzna prychnął.
- A co powiedzielibyśta na to, że jezdem po prostu pośrednikiem? - zapytał. Luke ponownie
opowiedział, tak zwięźle jak było możliwe, historię odnalezienia skarbca na Ossus. Bez większego
trudu udało mu się ustalić cenę zakupu jednego dużego klejnotu corusca.
Kiedy transakcja pomyślnie dobiegła końca, mistrz Jedi spróbował wyciągnąć z brodacza
informację, kto jeszcze kupował od niego tak duże klejnoty. W oczach pośrednika zapaliły się jednak
iskry nieufności i podejrzliwości.
- Żadnych nazwisk... tak żeśmy się umówili - oświadczył stanowczo.
Tenel Ka zdjęła kolejny sznur niewielkich klejnotów corusca, dotychczas zawieszony na szyi, i
położyła go obok poprzedniego, będącego zapłatą za ogromny kamień, kupiony przed chwilą przez
Luke'a.
- Jasne, rozumiemy, że chcesz być ostrożny - rzekł mistrz Jedi. - Musimy jednak wiedzieć, czy
jest ktoś, kto może chcieć pozbawić nas skarbu.
Pośrednik sięgnął po sznur kamieni, poniósł do oczu i zaczął uważnie oglądać.
- Niewiele ze mnie wyciągnięta - powiedział cicho, prawie szeptem. - Ostatnie dostawę
większych kamieni, jakie miałem, kupiła jedna osoba. To było diabelnie duże zamówienie.
- Czy możesz opisać nam jej statek albo powiedzieć, z jakiej planety przyleciała? - nalegał Luke.
Brodaty pośrednik nadal siedział ze spuszczoną głową, wpatrując się w blat stołu.
- Prawdę gadając, nie - powiedział. - Nigdy żem nie widział statku, którym przyleciała. Wiem
tylko tyle, że nazywała siebie... damą wieczoru... albo córą ciemności... albo też coś innego w
podobnem stylu.
Tenel Ka z wrażenia zapomniała o oddychaniu. Poczuła, że Luke, siedzący u jej boku, także
zesztywniał.
- A może Siostra Nocy? - zapytała, nie mogąc ukryć drżenia głosu.
- Ta-a, to było właśnie to! Siostra Nocy! - odezwał się pośrednik. - Głupkowata nazwa.
Spojrzenie Luke'a nie odrywało się od oczu dziewczyny.
- Dziękujemy wam, panowie - powiedział w końcu mistrz Jedi. - Jeżeli się nie mylicie, może ta
Siostra Nocy już ukradła nam coś bardzo cennego.
ROZDZIAŁ
8
Jacen stał za fotelem imperialnego pilota i przygryzał wargę. Obok tkwiła złowieszcza i straszna
Siostra Nocy, Tamith Kai, patrząc na nich z góry. Chłopiec spojrzał rozpaczliwie na Jainę, chociaż
nie sądził, by mogli stawić jakikolwiek opór.
A przynajmniej nie w tej chwili.
W absolutnej ciszy przestworzy otworzyły się wrota hangaru, umieszczone w zewnętrznej
powierzchni gwiezdnej stacji. Oczom Jacena i Jainy ukazał się mroczny otwór, podobny do jaskini
albo paszczy drapieżnika. Był obrzeżony błyskającymi żółtymi światłami mającymi prowadzić statek
Qorla. Imperialny pilot pociągał za dźwignie sterownicze z ponurą zręcznością i wprawą. Jacen
zwrócił uwagę na jego lewą kończynę, złamaną podczas katastrofy myśliwca typu TIE na Yavinie
Cztery, która nigdy dobrze się nie zrosła. Ręka była teraz trochę grubsza i okryta od ramienia w dół
czarną skórą, owiniętą rzemieniami, które przytrzymywały baterie umieszczone w pojemnikach.
- Qorl, co stało się z twoją ręką? - zapytał Jacen. - Czy została wyleczona, jak zamierzaliśmy to
zrobić w akademii Jedi?
Pilot odwrócił głowę i skierował na chłopca umęczone blade oczy.
- Nie - powiedział. - Została zastąpiona. Mam teraz rękę podobną do kończyny androida, lepszą
niż poprzednia. Jest o wiele silniejsza, zdolna do wykonywania cięższej pracy.
Zgiął w łokciu okrytą czarną skorą rękę.
Jacen usłyszał cichy szmer serwomotorów i poczuł, ze jego żołądek skręcił się w konwulsyjnym
skurczu.
- Nie musieli ci tego robić - powiedział. - Mogliśmy byli uleczyć ją w zbiorniku bacta albo mógł
się nią zająć jeden z naszych medycznych androidów. W najgorszym wypadku otrzymałbyś
biomechaniczną protezę, która wygląda jak prawdziwa ręka. Jedną taką ma nawet mój wujek
Skywalker. Nie było potrzeby zastępowania twojej ręki kończyną androida.
Twarz Qorla nie zmieniła kamiennego wyrazu, kiedy imperialny pilot ponownie zajął się
prowadzeniem statku.
- Nieważne - oświadczył. - Co się stało, to się nie odstanie. A zresztą moja nowa ręka jest teraz
lepsza, silniejsza.
Imperialny statek wleciał przez wrota hangaru, a rzędy pulsujących świateł nie przestawały
rozjaśniać mroków, oświetlając błyszczące metalowe ściany. U góry jednej z nich, pod sklepieniem,
wystawała wieża kontrolna o prostokątnych transpastalowych oknach. Jacen widział przez nie małe
figurki ludzi siedzących za konsoletami i wykonujących procedury diagnostyczne albo kierujących
statek Qorla na wyznaczone miejsce na lądowisku.
Maszyna osiadła z ledwo wyczuwalnym wstrząsem. Wrota hangaru się zasunęły, zamykając
więźniów we wnętrzu złowieszczej Akademii Ciemnej Strony.
Tamith Kai pochyliła się nad mikrofonem komunikatora.
- Włączyć zasłonę maskującą - powiedziała. Jej niski, gardłowy głos, nawykły do rozkazywania i
nie znoszący sprzeciwu, miał siłę promienia ściągającego.
Chociaż Jacen nie widział ani nie czuł, żeby wydarzyło się coś niezwykłego, wiedział, że
ogromna stacja gwiezdna nagle zniknęła, pozostawiając wrażenie pustki przestworzy, w których nikt
nigdy ich nie odnajdzie.
Tamith Kai zapewniła młodym Jedi eskortę w postaci oddziału uzbrojonych szturmowców, po
czym poprowadziła wszystkich troje po rampie szturmowego statku, który porwał ich z pokładu
orbitalnej stacji wydobywczej Calrissiana. Przeszli po płycie lądowiska w stronę szerokich,
purpurowych dwuskrzydłowych drzwi, które rozsunęły się na boki, kiedy się zbliżyli.
Po drugiej stronie stał młody mężczyzna, odziany w fałdzistą srebrną szatę. Jego gładka skóra i
jedwabiste jasne włosy sprawiały wrażenie, że jarzą się własnym światłem. Mężczyzna był jedną z
najpiękniejszych istot ludzkich, jakie Jacen kiedykolwiek widział. Dzięki klasycznym proporcjom i
budowie ciała wyglądał jak symulacja holograficzna idealnego człowieka albo jak alabastrowa
rzeźba, wykuta dłutem prawdziwego mistrza. Za mężczyzną stał oddział szturmowców z bronią
spoczywającą na ramionach.
- Witajcie, młodzi uczniowie - odezwał się cicho mężczyzna. Jego miły, łagodny głos brzmiał jak
muzyka. - Jestem Brakiss, naczelnik Akademii Ciemnej Strony.
Jacen usłyszał, jak jego siostra raptownie wciągnęła powietrze. On także nie potrafił ukryć
zaskoczenia.
- Brakiss? - powtórzył. - Blasterowe błyskawice! Słyszeliśmy o tobie. To ty jesteś tym
imperialnym szpiegiem, który zjawił się w akademii mistrza Skywalkera i chciał poznać techniki
kształcenia rycerzy Jedi.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, jakby czymś rozbawiony.
- To prawda! - dodała podniecona Jaina. - Mistrz Skywalker zorientował się, kim jesteś, ale
kiedy chciał cię ocalić, próbował nawrócić cię na jasną stronę, uciekłeś, nie mogąc znieść brzydoty
kryjącej się w twojej duszy.
Brakiss nie przestawał się uśmiechać.
- Ach, więc w ten sposób wam to przedstawił? - zapytał. - Mistrz Skywalker i ja nie zgadzaliśmy
się w sprawie... szczegółów ćwiczeń doskonalących władanie Mocą. Muszę jednak powiedzieć, że
miał co najmniej jeden dobry pomysł. Nie mylił się, dążąc do odrodzenia zakonu rycerzy Jedi.
Dobrze wiedział, że to właśnie Jedi bronili i chronili Starą Republikę. To oni doprowadzili do
zjednoczenia starego rządu, chylącego się ku upadkowi, i utrzymywali go przy życiu przez długi czas,
nie dopuszczając, by ogarnęła go anarchia. Teraz, kiedy anarchią są opanowane resztki imperialnej
władzy, my potrzebujemy takiej jednoczącej siły. Znaleźliśmy już potężnego przywódcę, wielkiego i
silnego... - Brakiss znów lekko się uśmiechnął - ale chcemy mieć także swoją grupę Ciemnych Jedi,
imperialnych Jedi. Pragniemy, żeby zjednoczyli zwaśnione grupki i rozbudzili w nich wolę walki z
nikczemnym i bezprawnym rządem Nowej Republiki, by w ten sposób mogło powstać Drugie
Imperium.
- Hej, przecież przywódczynią Nowej Republiki jest nasza matka! - sprzeciwił się Jacen. - Ona
nie jest nikczemna. Nie porywa ludzi ani nie poddaje ich torturom.
- To wszystko zależy od tego, jak kto patrzy na te sprawy - odparł mężczyzna.
- Kim jest ten nowy przywódca? - zainteresowała się Jaina. - Czy już kiedyś nie staraliście się
znaleźć takiej osoby? Czy nie zakończyło się to walką o władzę nad resztkami, które pozostały z
Imperium? I teraz się wam nie uda.
- Milczeć! - rozkazała Tamith Kai. W jej niskim głosie kryła się groźba. - Od tej chwili nie
będziecie zadawali żadnych pytań. Zostaniecie przeszkoleni, uświadomieni. Będziecie się uczyli tak
długo, aż staniecie się potężnymi wojownikami, gotowymi walczyć w służbie Imperium.
- Nie sądzę - odezwał się buntowniczo Jacen.
Na twarzy jego siostry pojawił się rumieniec gniewu.
- Nie będziemy z wami współpracowali - oświadczyła. - Nie możecie porywać nas i oczekiwać,
że staniemy się posłusznymi uczniami, wypełniającymi wasze rozkazy. Mistrz Skywalker i nasi
rodzice przemierzą całą galaktykę i nie spoczną, dopóki nie dowiedzą się, gdzie jesteśmy. Bądźcie
pewni, że nas odnajdą, a wówczas pożałujecie tego, co zrobiliście.
Stojący za bliźniętami Lowbacca warknął i szeroko rozłożył długie, włochate ręce, jakby pragnął
rozerwać kogoś na kawałki albo chociaż wyrwać kończynę. Krążyła plotka, jakoby tak zareagował
kiedyś jego wuj, Chewbacca, kiedy przegrał partię holograficznych szachów.
Szturmowcy jak na komendę wymierzyli lufy blasterów w rozzłoszczonego Wookiego.
- Hej, nie strzelajcie do niego! - odezwał się Jacen, stając między żołnierzami a przyjacielem.
Jaina odezwała się tak autorytatywnym tonem, że Jacen popatrzył na nią nie próbując nawet
ukrywać zdumienia.
- Co zrobiliście z Em Teedee, miniaturowym androidem-tłumaczem Lowiego? Nasz przyjaciel
musi się porozumiewać... a może wszyscy szturmowcy potrafią chociaż trochę mówić językiem
Wookiech?
- Zwrócimy mu jego małego androida - oświadczyła Tamith Kai - zaraz po tym, jak poddamy go...
odpowiedniemu przeprogramowaniu.
Brakiss klasnął w dłonie, dając jakiś znak dowódcy szturmowców.
- Udacie się teraz do swoich kwater - powiedział, zwracając się do młodych Jedi. - Wasze
szkolenie powinno zacząć się jak najszybciej. Drugie Imperium bardzo potrzebuje zakonu Ciemnych
Jedi.
- Nigdy nie namówicie nas do przejścia na ciemną stronę - odezwała się Jaina. - Tracicie tylko
czas, próbując nas skaptować.
Brakiss popatrzył na nią, uśmiechnął się pobłażliwie, ale przez dłuższą chwilę stał w milczeniu.
- Może kiedyś zmienicie zdanie - powiedział w końcu. - Dlaczego nie mielibyśmy poczekać, by
się o tym przekonać?
Żołnierze otoczyli młodych Jedi zwartą grupą i poprowadzili korytarzem, wyłożonym
dźwięczącymi metalowymi płytami.
Akademia Ciemnej Strony była zupełnym przeciwieństwem orbitalnej stacji wydobywczej Landa
Calrissiana. Metalowe ściany nie miały pastelowych barw. Nie słyszało się kojącej muzyki ani
odgłosów przyrody w głośnikach komunikatorów, umieszczonych na korytarzu. Dobiegały z nich
jedynie szorstkie rozkazy, meldunki i komunikaty, a także kuranty chronometrów, odmierzających
każdy kwadrans. Niemal nad wszystkimi drzwiami widniały napisy, namalowane za pomocą
szablonów. Od czasu do czasu można było zobaczyć monitory końcówek systemu komputerowego,
umocowane na ścianach i ukazujące schematy pomieszczeń stacji albo obrazujące metody
postępowania w sytuacjach alarmowych.
- To bardzo skromna stacja - odezwała się Tamith Kai, spojrzawszy na Jacena, który nie
przestawał wpatrywać się w nagie, ponure ściany. - Nie zawracaliśmy sobie głowy luksusami, do
jakich zapewne przywykliście w waszej akademii w dżungli. Dopilnowaliśmy jednak, żeby każdy
uczeń miał swój pokój, w którym będzie mógł wykonywać zadane ćwiczenia, oddawać się
medytacjom czy skupiać na doskonaleniu umiejętności posługiwania się Mocą.
- Nic z tego! - zaprotestowała Jaina.
- Wolelibyśmy, żeby nas nie rozłączano - dodał Jacen.
Lowbacca ryknął na znak, że popiera przyjaciół.
Tamith Kai zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na nich z góry.
- Nie pytałam was o zdanie - warknęła. Jej fioletowe oczy miotały błyskawice. - Zrobicie to, co
wam każemy.
Dotarli w końcu do skrzyżowania korytarzy, gdzie rozdzielili się na trzy grupy. Brakiss, który
prowadził oddział szturmowców otaczających Jainę, skręcił w prawo. Znacznie większa grupa
strażników, trzymających gotowe do strzału blastery, pomagała Tamith Kai eskortować Lowbaccę.
Pozostali imperialni żołnierze skupili się wokół Jacena i poprowadzili go w lewą odnogę korytarza.
- Zaczekajcie! - zawołał chłopiec i odwrócił się w stronę siostry. Miał przeczucie, że widzi ją po
raz ostatni w życiu.
Jaina także się odwróciła. W jej bursztynowopiwnych oczach krył się niepokój, ale kiedy dumnie
uniosła głowę, jej brat poczuł nagły przypływ odwagi. Znajdą jakiś sposób wyjścia z tej sytuacji.
Strażnicy poprowadzili go długim korytarzem, ale w pewnej chwili stanęli przed jakimiś
drzwiami, wyglądającymi tak samo jak wszystkie inne. Pokoje uczniów - pomyślał Jacen.
Drzwi się otworzyły i szturmowcy wprowadzili Jacena do małego ponurego pomieszczenia o
nagich ścianach. Chłopiec nie dostrzegł na nich żadnej końcówki komunikatora, żadnych dźwigni czy
przycisków ani niczego, co umożliwiłoby mu porozumiewanie się z kimkolwiek.
- Mam tu mieszkać? - zdziwił się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Tak - odparł dowódca grupy szturmowców.
- A co się stanie, jeżeli będę czegoś potrzebował? - zapytał chłopiec. - W jaki sposób mam kogoś
zawiadomić?
Żołnierz odwrócił ku niemu głowę, ukrytą w białym plastalowym hełmie przypominającym
czerep.
- Będziesz cierpiał tak długo, dopóki ktoś po ciebie nie przyjdzie.
Szturmowcy wyszli na korytarz. Drzwi zasunęły się za nimi, pozostawiając w pokoju Jacena,
samotnego i bezbronnego.
Po chwili, jakby chcąc jeszcze bardziej pogorszyć jego sytuację, zgasły wszystkie światła.
ROZDZIAŁ
9
Tenel Ka obudziła się w nieprzeniknionym mroku i stwierdziła, że leży, ale nie ma się gdzie
poruszyć. Słyszała stłumiony, monotonny łoskot. Jej serce waliło jak młotem, a na skórze wystąpiły
krople potu. Dziewczyna miała przeczucie, że wydarzyło się coś złego, coś strasznego. Próbowała
usiąść, ale uderzyła głową - dosyć mocno - o metalową ramę pryczy znajdującej się nad nią.
Zdławiła okrzyk przerażenia, gdyż przypomniała sobie, że leci na pokładzie „Znikomej Szansy".
Odprężyła się... ale tylko trochę.
Kiedy Luke i Tenel Ka skończyli rozmawiać z huttańskim handlarzem informacji na Borgo Prime,
doszli do przekonania, że największą szansą odnalezienia Jacena, Jainy i Lowbaccy będzie wyprawa
na Dathomirę, rodzimą planetę pierwszego klanu wiedźm, zwanych Siostrami Nocy. Jedynym śladem,
jakim dysponowali, była informacja o Siostrze Nocy, a więc musieli się dowiedzieć, kim była i
dlaczego porwała bliźnięta i Lowiego.
Mistrz Jedi przekonał Tenel Ka, żeby w czasie podróży chociaż trochę odpoczęła, a może nawet
się przespała. To miała być pierwsza okazja odpoczynku od chwili porwania jej przyjaciół. Tenel
Ka przyjęła z wdzięcznością propozycję mistrza Jedi.
A zatem zapewne się zdrzemnęła w jednej z koi na pokładzie „Znikomej Szansy". Jakiś czas
spędziła w ciemnościach, odizolowana od głośniejszych dźwięków. Wypoczynek dziewczyny
zakłócały jednak senne koszmary. Tenel Ka przycisnęła guzik, umieszczony nad głową, i ciasną
kabinę zalało jaskrawe światło. Obróciła się na bok, przerzuciła nogi przez krawędź koi i opadła z
wysokości półtora metra na metalowe płyty pokładu. Potrząsnęła głową, chcąc ułożyć nie zaplecione
złocistorude włosy, po czym przeciągnęła się, by rozprostować kości. Ucieszyła się ze swobody
ruchów, jaką zapewniała jej elastyczna, ale bardzo wytrzymała tunika z jaszczurczej skóry.
Pomyślała, że znów wygląda jak wojowniczka.
Przez cały czas, kiedy szła wąskim korytarzem w stronę sterowni i siadała na miejscu drugiego
pilota, usytuowanym obok fotela mistrza Skywalkera, nie opuszczało jej uczucie niepokoju. Spojrzała
przez dziobowy iluminator na ogniste smugi przemykające po obu stronach statku i stwierdziła, że
„Znikoma Szansa" znajduje się w nadprzestrzeni.
Luke uniósł głowę znad kontrolnego pulpitu.
- Udało ci się trochę przespać? - zapytał.
- To jest fakt - odparła Tenel Ka.
Zapięła pasy ochronnej sieci, po czym zaczęła zaplatać gęste włosy w gruby warkocz. Od czasu
do czasu wplatała paciorki i piórka, które wyjmowała z przytroczonej do pasa niewielkiej torby.
- Ale czy dobrze spałaś? - nalegał Luke.
Dziewczyna zamrugała, trochę zaskoczona, że mistrz Jedi jednak to zauważył.
- Nie bardzo i to jest również fakt - przyznała.
Mistrz Jedi nie odpowiedział. Czekał. Tenel Ka z narastającym zakłopotaniem uzmysłowiła
sobie, że jej nauczyciel czeka na dalsze wyjaśnienia.
- Ja... miałam sen - powiedziała. - Nie sądzę, żeby miał jakieś znaczenie.
Luke skierował uporczywe spojrzenie błękitnych oczu na twarz dziewczyny.
- Wyczuwam, że jesteś zatrwożona - odezwał się półgłosem.
Dziewczyna skrzywiła się i wzruszyła ramionami.
- Już kiedyś śniło mi się to samo.
Mistrz Skywalker zamrugał powiekami i na chwilę zamknął oczy, po czym przekrzywił głowę i
skierował ku niej twarz, jakby chciał spojrzeć, gdyby miał otwarte oczy.
- Siostry Nocy? - zapytał w końcu.
- Tak. Wiem, że to dziecinada - przyznała Tenel Ka czując, że na jej policzkach pojawiają się
rumieńce wstydu.
- To dziwne... - odezwał się Luke. - Jainie także śniły się Siostry Nocy.
Jego uczennica spojrzała na niego nie wiedząc, czy się nie przesłyszała.
- Zawsze myślałam, że wiedźmy istnieją tylko w historiach, które opowiadały matki i babki z
Dathomiry, kiedy chciały przestraszyć swoje dzieci i wnuki - powiedziała. - Przecież wszystkie
Siostry Nocy zginęły. Jakim cudem niektóre mogłyby przeżyć?
- Kobiety żyjące na Dathomirze umieją dobrze władać Mocą. Możliwe, że pojawił się tam ktoś,
kto nauczył je posługiwać się siłami ciemnej strony - powiedział mistrz Skywalker. Odchylił się w
fotelu i wpatrzył w iluminator, jakby szukał w nadprzestrzeni dawnych wspomnień. - Prawdę
mówiąc, przed wielu laty, jeszcze zanim się urodziłaś, wyprawiłem się na Dathomirę. Szukałem tam
Hana i Leii, rodziców Jacena i Jainy. To właśnie wówczas spotkałem twojego tatę i twoją mamę.
Połączyliśmy siły, by pokonać wszystkie wiedźmy z zakonu Sióstr Nocy.
Tenel Ka spojrzała na niego zdumiona. Rodzice zazwyczaj nie opowiadali jej tej części historii.
- Moja mama ma o tobie bardzo dobre mniemanie - odezwała się po chwili, mając nadzieję, że
mistrz Skywalker zechce dokończyć tę historię.
Luke popatrzył na nią z przekornym uśmiechem.
- Czy kiedykolwiek ci mówiła, w jakich okolicznościach się spotkaliśmy? - zapytał. - Czy może
opowiadała ci o tym, jak mnie pochwyciła?
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - zaczęła Tenel Ka. - Z pewnością nie mogła liczyć na to...
Mistrz Jedi zachichotał, widząc jej zakłopotanie.
- To jest fakt - stwierdził.
- Och, mistrzu Skywalkerze!
Dziewczyna niemal przestała oddychać, zmartwiona samą perspektywą, iż Luke mógłby zostać
zmuszony do poddania się prymitywnemu obrzędowi zawarcia małżeńskiego związku, który zawsze
uważała za dziwaczny i staromodny. Kobiety z Dathomiry miały zwyczaj wybierania i chwytania
mężczyzn, których chciały poślubić. Czy jej matka, Teneniel Djo, tak samo postąpiła z mistrzem
Skywalkerem?
Sama myśl o tym, że jej matka mogła pochwycić największego mistrza Jedi w całej galaktyce i
przypuszczać, że się z nią ożeni i zostanie ojcem jej dzieci, sprawiła, że policzki Tenel Ka na nowo
zarumieniły się ze wstydu. Później jednak, w jednej sekundzie cała sytuacja wydała się jej tak
nieprawdopodobnie zabawna, że wybuchnęła czymś, co słyszało się u niej niezwykle rzadko...
perlistym śmiechem.
- Moja matka nauczyła mnie, bym darzyła szacunkiem wszystkich Jedi, a przede wszystkim
ciebie, mistrzu Skywalkerze, ale... proszę cię, nie obraź się - głęboko odetchnęła, czując pod
powiekami łzy rozbawienia - bardzo się cieszę, że jej plany spełzły na niczym.
Luke, nie przestając się uśmiechać, wyciągnął rękę i przyjaźnie uścisnął ramię dziewczyny, dając
znak, że rozumie jej uczucia.
- Ja też - powiedział. - Twoi rodzice byli jakby stworzeni dla siebie.
- Wiesz, kocham ojca - rzekła Tenel Ka, nagle poważniejąc. - Matkę także.
- A jednak nigdy nie powiedziałaś przyjaciołom, kim naprawdę są twoi rodzice - stwierdził
mistrz Jedi. - Dlaczego?
Dziewczyna zaczęła się niespokojnie kręcić na fotelu. Miała wrażenie, że ochronna sieć za
bardzo krępuje jej ruchy. Sama często o tym rozmyślała, ale za każdym razem dochodziła do jednego
i tego samego wniosku.
- To trudno wytłumaczyć - powiedziała. - Nie wstydzę się rodziców; mam nadzieję, że mnie o to
nie posądzałeś. Jestem dumna, że moja matka potrafi tak dobrze władać Mocą i że ona, prosta
wojowniczka z Dathomiry, rządzi teraz całą gromadą gwiezdną Hapes. Jestem także dumna z ojca i z
tego, kim zdołał się stać mimo sposobu, w jaki był wychowywany... mimo to, kim była osoba, która
go wychowała.
Luke z powagą kiwnął głową.
- Twoja babka?
- Tak - Tenel Ka zgrzytnęła zębami. - Nie jestem dumna z tej części mojej rodziny. Moja babka
jest kobietą żądną władzy. Zrobi wszystko, by ją zdobyć i utrzymać. Nie jestem pewna, czy potrafi
kogokolwiek kochać. - Odwróciła głowę i popatrzyła na swego nauczyciela, nie potrafiąc ukryć
zakłopotania i wstydu. - A jednak ojciec jest człowiekiem kochającym i mądrym. Jest zupełnym
przeciwieństwem mojej babki.
- To prawda - przyznał Luke. - Kiedyś, przed wielu laty twój ojciec, książę Isolder, dokonał
bardzo trudnego i odważnego wyboru. Kiedy uświadomił sobie, że matka kocha władzę tak bardzo,
że nie zawaha się zabić każdego, kto mógłby stanąć na jej drodze, odrzucił głoszone przez nią nauki.
Twoja babka jest silną i dumną kobietą, ale jej nauki są pełne jadu. Ojciec nie chciał ich słuchać,
gdyż cenił życie ponad wszystko inne. Podjął trudną, ale słuszną decyzję.
Tenel Ka kiwnęła głową. Jej myśli były przepełnione goryczą.
- Mój rodowód roi się od pokoleń krwiożerczych, żądnych władzy tyranów - powiedziała. - Nie
jestem dumna z tego, że urodziłam się jako członek hapańskiego królewskiego rodu. - Parsknęła. -
Nie chcę, żeby moi przyjaciele wiedzieli, iż jestem następczynią tronu, ponieważ nie zrobiłam
niczego, żeby na ten tron zapracować czy zasłużyć.
Na twarzy Luke'a odmalowało się zamyślenie.
- Jacen i Jaina by to zrozumieli - odezwał się w końcu. - Ich matka jest jedną z najpotężniejszych
kobiet w całej galaktyce.
Tenel Ka energicznie potrząsnęła głową.
- Zanim im to powiem, muszę sama sobie udowodnić, że nie jestem taka jak moi przodkowie.
Chcę chlubić się tylko tym, co sama osiągnę, najpierw dzięki własnej sile, a potem za pośrednictwem
Mocy... ale nigdy za pomocą odziedziczonej władzy. Moi rodzice są bardzo dumni z faktu, że
postanowiłam zostać Jedi.
- Rozumiem - odparł Luke. - Wybrałaś trudną drogę. - Obdarzył dziewczynę ciepłym uśmiechem.
- To dobry początek dla każdego Jedi.
ROZDZIAŁ
10
Następnego dnia Jaina nie posiadała się z radości, kiedy znów zobaczyła brata. Jej uczucie mącił
jedynie fakt, że każde z nich było prowadzone korytarzem przez dwóch krzepkich, dobrze
uzbrojonych szturmowców, którym towarzyszyła Siostra Nocy, Tamith Kai.
Kiedy Jacen wyrwał się z rąk strażników i podbiegł, by uściskać siostrę, dziewczyna szepnęła
najszybciej jak umiała:
- Mam pewien plan. Będzie mi potrzebna twoja pomoc.
Silne opancerzone ręce rozłączyły siostrę i brata. Jeden ze strażników, zakutych w biały pancerz,
wyciągnął blasterowy pistolet, wymierzył lufę w bliźnięta i rozkazał, by szły dalej.
Jaina uśmiechnęła się z przymusem. Mimo towarzystwa Tamith Kai Brakiss nie był pewien, czy
bliźnięta zechcą z nim współpracować. Żołnierze mieli dopilnować, by oboje nie sprawiali
kłopotów.
Dziewczyna ujrzała, że Jacen lekko kiwnął głową na znak, że zrozumiał, co powiedziała.
- Opowiedzieć ci dobry dowcip? - zapytał beztrosko, celowo pragnąc zmienić temat rozmowy.
- Jasne - odparła dziewczyna udając, że niczego się nie domyśla.
Jacen chrząknął.
- Ilu szturmowców potrzeba, żeby zmienić przepalony panel jarzeniowy?
Jaina skurczyła się ze strachu, ale nie okazała tego w żaden sposób. Jej brat był naprawdę
odważny... a może tylko nierozsądny. Nie próbując rozstrzygnąć tego dylematu, udała, że pochwyciła
przynętę.
- Naprawdę nie wiem - odparła. - Ilu szturmowców potrzeba, żeby zmienić taki panel?
Jeden z jej strażników wyprzedził ją i stanął przed uchylonymi drzwiami sali wykładowej, w
której Jaina ujrzała dziesiątki siedzących osób. Dziewczyna domyśliła się, że spogląda na innych
uczniów Akademii Ciemnej Strony. Drugi strażnik trącił ją lufą blastera, dając znak, że ma wejść do
środka.
- By wymienić przepalony panel jarzeniowy, potrzeba dwóch szturmowców - odezwał się Jacen
tak głośno, aby usłyszeli go wszyscy uczniowie siedzący w sali. - Jeden szturmowiec do tego, by
wymienił panel, i drugi, żeby zabił pierwszego i przypisał sobie całą zasługę za naprawę.
Jaina usiłowała bezskutecznie stłumić wybuch śmiechu. Tamith Kai przeszyła Jacena spojrzeniem
przypominającym dwie fioletowe włócznie.
Chłopiec, czując siłę jej gniewnej reakcji, skurczył się i mruknął:
- Widzę, że ty też pochodzisz z Dathomiry. Mieszkańcy tego świata z pewnością nie słyną z
poczucia humoru.
Kiedy dwaj strażnicy ujęli Jainę pod ręce tak mocno, że musieli pozostawić sińce na jej
ramionach, dziewczyna była zmuszona przyznać, że akt odwagi brata uświadomił jej pewną prawdę.
Jej umysł był wolny, przynajmniej na razie. Nadal mogła dokonywać wyborów.
Została zaciągnięta do sali wykładowej i zmuszona do zajęcia miejsca na skraju wąskiej,
pozbawionej oparcia ławy. Strażnicy prowadzący Jacena posadzili go w przeciwległym kącie sali...
niewątpliwie dlatego, by ukarać go za opowiedzenie żartu. Jaina z zachwytem stwierdziła, że Lowie
siedzi o niecały metr od niej, na tej samej ławie. Między nią a młodym Wookiem znajdował się tylko
jeden uczeń. Lowbacca zaryczał na powitanie Jacena i Jainy.
Wszyscy pozostali uczniowie byli ludźmi, krótko przystrzyżonymi i schludnie odzianymi w takie
same czarne kombinezony. Sprawiali wrażenie chętnych do nauki, a nawet zachwyconych faktem, że
mogą studiować w Akademii Ciemnej Strony. Wyglądali na prawdziwych imperialnych zapaleńców.
Jaina widziała już kiedyś takich ludzi. Pomyślała, że ona, Jacen i Lowbacca są zapewne jedynymi
istotami uczącymi się pod przymusem.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, kiedy zauważyła, że Em Teedee nadal nie ma u pasa Lowbaccy.
To z pewnością utrudni im porozumiewanie się ze sobą. Zastanawiała się, co zrobiłby jej wujek
Luke, gdyby znalazł się w takiej sytuacji. Usiadła prosto, usunęła z mózgu wszystko, co w tej chwili
uznała za zbyteczne, i wysłała delikatną myślową wić w stronę Wookiego. Nie wyczuła
promieniującego od niego bólu. Mogła być zatem pewna, że jej przyjacielowi nie wyrządzono żadnej
krzywdy. Zarejestrowała jednak napięcie, niepewność i kipiącą frustrację. Postarała się uspokoić
przyjaciela. Nie była pewna, czy się jej to udało, ale kiedy Lowie na chwilę wyciągnął kudłatą rękę i
dotknął jej ramienia, zrozumiała, że odebrał jej kojące myśli.
Była ciekawa, czy odważy się odezwać do młodego Wookiego. Najpierw będzie musiała się
przekonać, jak zareaguje na to siedzący między nią a Lowiem uczeń. Był mniej więcej w tym samym
wieku, ale trochę wyższy. Jak wszyscy gorliwi uczniowie nosił obcisły, gładki, czarny jak węgiel,
błyszczący kombinezon i fałdzistą pelerynę takiej samej barwy, narzuconą na bluzę. Miał jasne włosy
i zielone oczy barwy mchu. Odwzajemnił spojrzenie dziewczyny, ale w jego obojętnych oczach nie
było widać ciekawości ani podejrzliwości.
Jaina zapuściła myślową wić do umysłu chłopca. Nie odkryła w nim jednak niczego ciekawego
poza kilkoma trudno uchwytnymi strzępami myśli, które, nie powiązane ze sobą, z wrzaskiem
przeleciały przez jej mózg niczym przypadkowe dźwięki instrumentów, strojonych przez muzyków
przed koncertem.
- Dlaczego tu jesteśmy? - zapytała niemal szeptem.
- Dlatego że tu jesteśmy - odparł chłopiec z rezerwą, jakby chciał obronić się przed
spodziewanym atakiem. - Dlatego że tak życzy sobie mistrz Brakiss. - Popatrzył podejrzliwie na
Jainę, jakby uważał, że postradała zmysły. - Czyż wszyscy nie przybyliśmy tu po to, żeby uczyć się od
niego, jak władać Mocą?
Zanim Jaina zdążyła odpowiedzieć, do sali wkroczył Brakiss. W jednej chwili zapanowała
absolutna cisza. Nie zakłócał jej żaden szmer czy szelest, żadne wypowiadane słowo, żadne
kaszlnięcie czy chrząknięcie. Mężczyzna przeszył spojrzeniem rzędy siedzących uczniów. Kiedy jego
oczy zmierzyły się z oczami Jainy, dziewczyna poczuła niewytłumaczalny lodowaty dreszcz, który
zaczął pełznąć wzdłuż jej kręgosłupa. Brakiss zaczął wykład bez żadnego wstępu.
- Moc jest formą energii otaczającej i przenikającej wszystko, co żyje we wszechświecie.
Wypływa z nas. Przepływa przez nas.
Kiedy fale jego melodyjnego głosu opływały uczniów, Jaina pomyślała, że jej umysł zaczyna się
odprężać. Mimo wszystko to nie jest takie złe - pomyślała. - To wszystko prawda. Siła jego głosu
zachęcała do działania, zmuszała do przyznania mu racji. Jaina zauważyła, że wielu uczniów kiwa
głowami. Ona także kiwnęła.
Nie zwracała uwagi na poszczególne słowa, wiedziała jednak, że następne wypływa logicznie z
poprzedniego. Miała wrażenie, że odbiera tylko myśli, uczucia. Wszystkie wydawały się jej słuszne,
sprawiedliwe.
I nagle, nie wiadomo z jakiego powodu - możliwe, że był nim lekki dotyk włochatej ręki na
ramieniu - słowa Brakissa nabrały znów ostrości. Zaczęły się przedzierać przez mgiełkę
samozadowolenia i bezkrytycznego przyzwolenia, które niczym całun spowijały jej umysł.
- Wszyscy dysponujecie umysłowymi narzędziami, dzięki którym możecie władać sobą i
posługiwać się Mocą - usłyszała melodyjny, spokojny, pewny siebie głos. - Jeżeli chcecie czerpać
siłę z Mocy, musicie nauczyć się wykorzystywać to, co w was samych najsilniejsze: silne emocje,
pragnienia, żądze, strach, agresję, złość, nienawiść...
Przez umysł Jainy przemknęło stanowcze: „Nie"! Dziewczyna potrząsnęła głową, chcąc odzyskać
jasność myśli.
- To... nie może być prawda - szepnęła. - To nieprawda!
Uczeń siedzący obok niej błysnął białkami oczu. Z pogardą spojrzał na dziewczynę.
- Oczywiście, że to jest prawda - oświadczył, jakby nie ulegało to najmniejszej wątpliwości. -
Mistrz Brakiss tak powiedział, a więc musi to być prawdą.
- Skąd możesz być tego taki pewien? - syknęła Jaina. - Czy nie widzisz, że sprawuje władzę nad
twoimi myślami? Powinieneś uciekać stąd, póki możesz, i spróbować zacząć myśleć samodzielnie.
- Nie zamierzam stąd nigdzie wychodzić - odparł uczeń nieprzejednanym tonem. - Chcę się uczyć
pod kierunkiem mistrza Brakissa, żeby zostać kiedyś rycerzem Jedi.
Jaina zakipiała, nie rozumiejąc takiego uporu.
- Czy naprawdę nigdy o tym nie myślałeś? - zapytała. - Nie możesz przyjmować w ciemno
wszystkiego, co mówi, nie poświęcając jego słowom żadnej myśli. A co będzie, jeżeli nie ma racji?
- Przecież on jest nauczycielem!
Oczy ucznia, zielone jak mech, zamrugały, jakby pytanie dziewczyny nie miało sensu. Chłopiec
wstał i uniósł rękę, chcąc zwrócić uwagę Brakissa.
Jaina skorzystała z okazji i pochyliła się, żeby szepnąć kilka słów Lowiemu.
- Mam pewien plan! Za kilka dni będę chciała, żebyś dokonał sabotażu systemów zasilania stacji.
Przygotuj się!
Kiedy się prostowała, jej umysł w końcu zarejestrował fakt, że uparty jasnowłosy uczeń
rozmawia z Brakissem.
- ...próbuje przekonać innych uczniów, że nie powinni ci ufać. Twierdzi, że nie nauczasz nas
prawdy o Mocy. Dlatego oświadczam, że ta... dziewczyna nie jest godna tego, żeby być twoją
uczennicą, mistrzu Brakissie.
Piękne oczy mężczyzny zwęziły się do szparek, a przenikliwe spojrzenie spoczęło na twarzy
Jainy. Dziewczyna poczuła, że jego potężny umysł usiłuje wywrzeć nacisk na jej myśli. Spróbowała
stawić opór.
- Jesteś tutaj nowa - odezwał się mężczyzna. - Jeszcze nie znasz praw, jakimi się tu rządzimy.
Wysłuchaj moich nauk do końca, a później będziesz mogła je osądzić. Sama podejmiesz decyzję. Ale
nigdy, przenigdy nie zachęcaj innych, żeby wątpili w moje słowa.
Wszyscy uczniowie jak jeden mąż zamruczeli, wyrażając poparcie... z trzema wyjątkami.
- W tej akademii nie uczymy się tylko praw ciemnej strony - ciągnął Brakiss, wracając do
wykładu, chociaż jego słowa sprawiały teraz wrażenie kierowanych głównie do Jacena, Jainy i
Lowbaccy. - To nie jest szkoła, w której poznaje się tylko cechy ciemnej strony. Słuszniej byłoby ją
nazwać szkołą cienistej strony, bo czymże jest samo życie, jeżeli nie kroczeniem po drodze, na której
są i jasne, i ciemne miejsca? Jedynie wówczas, kiedy będziecie korzystali ze wszystkich uczuć i
emocji, jasnych i ciemnych, staniecie się prawdziwymi władcami Mocy i wypełnicie to, co jest
waszym przeznaczeniem. Sama jasna strona zapewni wam tylko częściową władzę. Dopiero kiedy
zmieszacie światłość z ciemnością i będziecie się poruszali w cieniu, wzniesiecie się na szczyty
swoich możliwości. Korzystajcie zatem także z siły ciemnej strony.
Jaina popatrzyła w przeciwległy kąt sali i ujrzała, że jej brat powoli kręci głową. Lowbacca
siedzący o wiele bliżej dziewczyny tłumił warczenie narastające w głębi gardła. Dziewczyna
poczuła, że nie może się powstrzymać. Wstała.
- To nieprawda - powiedziała. - Ciemna strona Mocy nie uczyni nikogo silniejszym. To prawda,
że jest szybsza, łatwiejsza, bardziej uwodzicielska. Jest także bardziej nieustępliwa. I w
przeciwieństwie do jasnej strony, która wiedzie ku wolności, ciemna strona czyni z człowieka
niewolnika. Jeżeli ktoś pozwoli się jej zniewolić, może już nigdy nie odzyskać swobody.
Po sali poniósł się szmer spazmatycznych oddechów, ale żaden uczeń nie odezwał się ani
słowem. Jaina i Brakiss mierzyli się spojrzeniami ponad głowami uczniów.
Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę i tylko jego myśli przytłaczały umysł Jainy niczym
miażdżący ciężar.
Dziewczyna uczyniła wysiłek, by usunąć obce myśli z głowy, po czym sama rzuciła myślowe
wyzwanie. Uniosła dumnie głowę i spojrzała na mężczyznę.
Brakiss w końcu ze smutkiem pokręcił głową.
- Nie chciałem, żebyś stała się przykładem dla innych uczniów - powiedział - ale nie
pozostawiłaś mi wyboru. Postanowiłaś przeciwstawić mojej mocy swoje śmiechu warte siły jasnej
strony. Ostrzegłem cię już przed chwilą. Nie otrzymasz następnego ostrzeżenia.
Powiedziawszy to, Brakiss uniósł poziomo jedną rękę i wykonał nią gest, jakby czule machał na
pożegnanie. Z końców jego palców wystrzeliły błękitne błyskawice. Otoczyły ciało dziewczyny
błękitną drżącą mgiełką. Jaina miała wrażenie, że ogarnia ją ognista agonia. Straciła przytomność.
Wyrafinowane okrucieństwo Brakissa względem Jainy wprawiło Lowbaccę w niepohamowaną
wściekłość. Młody Wookie stracił panowanie nad sobą i zerwał się na równe nogi z ławy, obalając
jasnowłosego ucznia na posadzkę. Zawył, ile miał sił w płucach, po czym obnażył długie kły, z
których słynęli wszyscy Wookie. Sięgnął po ławę, na której siedział, i uniósł ją nad głowę, a
wszystkie włosy jego rudobrązowej sierści zjeżyły się jak w napadzie szału.
Strażnicy, zaniepokojeni zamieszaniem panującym w sali wykładowej, wpadli do środka z
wyciągniętymi paralizatorami. Rozejrzeli się po sali w poszukiwaniu sprawcy... i nie mieli trudności
z zauważeniem rozwścieczonego Wookiego.
Lowbacca rzucił ławą w stronę nadchodzących szturmowców. Ciężki przedmiot trafił w
pierwszy rząd strażników i przewrócił ich na tych, którzy szli za nimi. Wszyscy upadli na posadzkę
jak dziecinne klocki. Pięciu następnych szturmowców potknęło się o ciała leżących kolegów, ale
mimo to utorowało sobie drogę do środka.
Pozostali uczniowie Akademii Ciemnej Strony zaczęli krzyczeć, usiłując uspokoić szalejącego
Lowiego. Wookie odpowiadał im donośnymi rykami. Brakiss, który nie zszedł z podwyższenia,
wzywał wszystkich do zachowania spokoju, ale w panującym rozgardiaszu nikt go nie słuchał.
Nagle otworzyć się drzwi znajdujące się w przeciwległym kącie i do sali wpadła następna grupa
uzbrojonych szturmowców.
Jacen podbiegł do nieprzytomnej siostry. Uklęknął u jej boku i ujął w dłonie głowę dziewczyny.
Z prawdziwą ulgą wyczuł, że błyskawica ciemnej Mocy nie wyrządziła jej większej krzywdy. W
pewnej chwili Jaina jęknęła i zamrugała powiekami bursztynowopiwnych oczu. Było widać, że
walczy, stara się odzyskać przytomność.
- Jaino! - krzyknął Jacen. - Jaino, ocknij się!
- Już dobrze... jestem przytomna - odezwała się dziewczyna, z wysiłkiem siadając. Zapewne
dopiero w tej sekundzie uświadomiła sobie, jakie zamieszanie wywołał Lowie z jej powodu.
Wszyscy szturmowcy z drugiego oddziału także wyciągnęli paralizatory. Widząc to, Lowie
wyszarpnął ławę spod jakiejś uczennicy Akademii Ciemnej Strony. Po prostu zrzucił ją na posadzkę.
Przerażona dziewczyna zapiszczała. Lowbacca zignorował ją i uniósł ławę, zamierzając cisnąć w
nadchodzących szturmowców.
Żołnierze wymierzyli pistolety i strzelili... ale Lowie zasłonił się ławą jak tarczą. Świetliste
stożki odbiły się od ławy i nie czyniąc nikomu krzywdy, poszybowały ku sklepieniu. Młody Wookie
rzucił ławę, ale szturmowcy w pośpiechu rozbiegli się na boki i groźny pocisk roztrzaskał się o
ścianę. Lowbacca zanurkował, rozpaczliwie szukając czegokolwiek, czym mógłby rzucić... i w tej
samej chwili strażnicy z pierwszej grupy, którzy tymczasem zdążyli wstać z posadzki, dali ognia ze
swoich paralizatorów.
Jarzące się stożki światła przecięły powietrze tuż nad głową Lowiego i trafiły trzech żołnierzy
należących do drugiej grupy, która pojawiła się w przeciwległym kącie sali. Porażeni szturmowcy
upadli i z grzechotem białych pancerzy potoczyli się po posadzce.
- Zachowajcie spokój! - krzyczał Brakiss. - Skończcie wreszcie z tym bezsensownym
zamieszaniem!
Jego miła, pogodna twarz, była teraz wykrzywiona w grymasie złości.
Jeden ze strażników z pierwszej grupy zbliżył się o dwa kroki i wymierzył paralizator w plecy
Lowiego. Zapewne pomyślał, że wstający Wookie będzie łatwym celem do trafienia.
Jacen to zauważył... i na chwilę przedtem, zanim szturmowiec przycisnął czerwony guzik,
posłużył się całą siłą Mocy, by pochwycić lufę pistoletu żołnierza i obrócić ją w przeciwną stronę.
Wykręcił broń w ten sposób, że kiedy strażnik przyciskał spustowy guzik, lufa była wymierzona w
jego tors. Paraliżująca smuga rozprysnęła się po białym pancerzu, a ogłuszony imperialny żołnierz,
pozbawiony przytomności, osunął się na posadzkę.
- Lowbacco, nic mi się nie stało! - krzyknęła Jaina, której w końcu udało się odzyskać
równowagę. - Popatrz, jestem cała i zdrowa!
Z obu stron sali wpadali wciąż nowi szturmowcy, wyciągając paralizatory i przygotowując je do
strzału.
- Lowie, uspokój się - powiedział Jacen.
Wookie zerknął w prawo i w lewo. Szeroko rozłożone ręce i rozczapierzone pałce wskazywały,
że jest gotów rozerwać coś na kawałki. Oprzytomniał jednak, kiedy zorientował się, że jest otoczony.
Brakiss stał na podwyższeniu i wyciągał ręce. Między jego palcami przelatywały błękitne
błyskawice, jakby tylko czekały na rozkaz, gotowe poszybować ku celowi.
- Nie chcemy robić wam krzywdy - oznajmił. W jego głosie kryła się jakaś dzika siła. - Musicie
jednak nauczyć się posłuszeństwa.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony popatrzył w stronę szturmowców.
- Zaprowadzić ich do pokojów i uniemożliwić porozumiewanie się między sobą - rozkazał. -
Mamy tu mnóstwo pracy i nie możemy dopuścić, aby przeszkadzał nam czyjś niepohamowany
temperament.
Później Brakiss poświęcił kilka chwil, by zapanować nad rysami twarzy, która po sekundzie
znów wyglądała kojąco i łagodnie. Mężczyzna uniósł brwi i z podziwem popatrzył na młodego
Wookiego.
- To jest coś, nad czym trzeba będzie jeszcze popracować - powiedział. - Dysponujesz ogromnym
potencjałem.
Strażnicy, chronieni przez białe pancerze, omal nie zmiażdżyli kudłatych rąk Lowiego, kiedy
pochwycili je pozbawionymi czucia palcami. Imperialni żołnierze wyprowadzili całą trójkę młodych
Jedi na korytarz i towarzyszyli im aż do pokojów.
ROZDZIAŁ
11
Kiedy Luke przelatywał „Znikomą Szansą" przez górne warstwy atmosfery Dathomiry, planeta
zdawała się przyciągać Tenel Ka, błyszcząc w dole niczym ogromny topaz. Dziewczyna miała
wrażenie, że z podniecenia nie może usiedzieć na fotelu. Zapomniała, jak niefortunne okoliczności
zmusiły ich do przylotu. Czuła tylko radość przenikającą jej ciało z każdym uderzeniem serca: Dom-
dom, Dom-dom.
W pewnej chwili jakaś turbulencja zakołysała starym przemytniczym frachtowcem, obniżającym
się ku powierzchni. Luke przyglądał się odczytom wskaźników na pulpicie konsolety nawigacyjnej i
od czasu do czasu trącał dźwignię, korygując trajektorię lotu.
- Wiele czasu upłynęło od chwil, kiedy po raz pierwszy złożyłem wizytę w klanie kobiet ze
Śpiewającej Góry - powiedział. - Już nawet nie pamiętam, jak tam lecieć. Myślę, że mógłbym
dotrzeć w pobliże samej góry, ale może znasz dokładne współrzędne...
Jeszcze nie skończył mówić, kiedy dziewczyna wyrecytowała z pamięci wszystkie potrzebne
liczby. Równocześnie pochyliła się nad klawiaturą i wpisała dane do pamięci komputera
astronawigacyjnego.
- Bardzo często tu przylatuję - wyjaśniła. - To mój drugi dom w galaktyce, a pierwszy, jeżeli
chodzi o miejsce w moim sercu.
- Tak - odparł Luke. - Doskonale cię rozumiem.
„Znikoma Szansa" wyrównała lot i skierowała się ku Śpiewającej Górze. Luke i Tenel Ka
przelatywali nad iskrzącymi się oceanami, gęstymi lasami, bezkresnymi pustyniami, łagodnymi
wzgórzami i zielonymi równinami. Dziewczyna miała wrażenie, że jej ciało przenika nowa energia i
siła, zupełnie jakby sama bliskość rodzimego świata poprawiała jej samopoczucie.
- Popatrz - odezwał się nagle Luke, pokazując spore stado niebieskoskórych gadów, biegnących z
dużą prędkością przez równinę.
- To Błękitni Ludzie Pustyni - odrzekła Tenel Ka. - Przemierzają te równiny dwukrotnie każdego
dnia; rano i wieczorem.
Mistrz Jedi kiwnął głową.
- Jedno takie stworzenie pozwoliło mi kiedyś przejechać się na grzbiecie - powiedział.
- To wyjątkowy zaszczyt, mistrzu Skywalkerze - odezwała się dziewczyna. - Nawet ja nie miałam
okazji go dostąpić.
Kiedy dotarli do przestronnej doliny w kształcie wielkiej misy, siedziby klanu kobiet ze
Śpiewającej Góry, która dla Tenel Ka była drugim domem, bladoróżowe słońce zdążyło wznieść się
wysoko nad horyzont. Jego złocistoróżowe promienie oświetlały teraz zielone i brązowe plamy
uprawnych pól i sadów, ciągnących się jak okiem sięgnąć. W niecce było widać kilka niewielkich
skupisk mniejszych i większych pokrytych strzechami chat, a tu i ówdzie było widać płomienie
porannych ognisk.
Luke wskazał kamienną fortecę, zbudowaną na szczycie skalnego urwiska, które wznosiło się
wysoko ponad dolinę.
- Czy w fortecy rządzi nadal Augwynne Djo? - zapytał.
- Tak - odparła Tenel Ka. - To moja prababka.
- To dobrze. A zatem powinniśmy się z nią spotkać. Wolałbym powiedzieć tylko kilku osobom,
po co tu przylecieliśmy, i nie rozgłaszać wiadomości, że tu jesteśmy.
Zręcznie manewrując sterami, posadził „Znikomą Szansę" na lądowisku w dolinie u stóp górskiej
fortecy.
- To nie powinno być bardzo trudne - oświadczyła dziewczyna. - Kobiety z mojego klanu nie są
gadatliwe.
Mistrz Skywalker zachichotał.
- Mogę sobie to wyobrazić - powiedział.
Tenel Ka przystanęła w połowie schodów wiodących na wierzchołek góry. Nie była zmęczona;
chciała tylko nacieszyć oczy widokiem doliny.
Luke, który pewnie i śmiało kroczył za nią, także stanął i bez słowa czekał, aż dziewczyna
podejmie wspinaczkę. Mimo iż stopnie były bardzo strome, nie był nawet zdyszany. Jak zwykle
oddychał powoli i miarowo, co nie było czymś zwyczajnym, zważywszy na szybkie tempo, jakie
narzuciła Tenel Ka.
Im dłużej dziewczyna znała mistrza Skywalkera, tym bardziej go podziwiała. Tym lepiej też
rozumiała, dlaczego jej matka, która nie ceniła żadnego mężczyzny z wyjątkiem swojego męża,
księcia Isoldera, tak bardzo szanowała Luke'a Skywalkera.
Tenel Ka głęboko odetchnęła. Powietrze było rześkie i czyste, jeżeli nie liczyć niesionych z
wiatrem rozkosznych woni pieczonego mięsiwa i duszonych jarzyn. W dolinie panowało późne lato i
ciepłe powietrze było przesycone aromatami dojrzewających owoców, schnącej złocistej trawy i
niedawno skoszonych łanów zbóż. Mimo swoistych woni, napływających od strony zagród dla
jaszczurek i stad oswojonych rankorów, dziewczyna czuła, że w jej serce wstępuje nowa nadzieja.
Ruszyła pod górę, jakby nagle uświadomiła sobie, że nie ma ani chwili do stracenia. W końcu
znalazła się przed wrotami fortecy. Zapukała i przedstawiła się jako jedna z kobiet klanu.
Wrota zostały otworzone i członkinie klanu powitały krewniaczkę czułymi uściskami i ciepłymi
pozdrowieniami. Wszystkie były odziane w barwne tuniki z jaszczurczej skóry, podobne do tej, którą
nosiła Tenel Ka. Niektóre miały na głowach fantazyjne hełmy, a inne po prostu upięły włosy albo
zaplotły w ozdobne warkocze.
Jedna z sióstr klanu, mająca czarne włosy, które sięgały do bioder, zaprosiła podróżnych do
środka.
- Augwynne powiedziała nam, że przybędziecie - oznajmiła z poważnym wyrazem twarzy, ale
dziewczyna widziała uśmiech czający się w kącikach jej oczu.
- Przybywamy w bardzo ważnej sprawie - odparła Tenel Ka, nie tracąc czasu na przywitanie się
z kobietą. - Musimy natychmiast zobaczyć się z Augwynne.
Nigdy przedtem nie odzywała się tak stanowczo w obecności mistrza Skywalkera, ale wiedziała,
że siostra klanu nie będzie obrażona jej szorstkim obejściem. W trudnych chwilach, podobnych do
tej, uprzejmości były uważane przez jej ziomków za luksus. Kobieta lekko przekrzywiła głowę.
- Augwynne domyślała się tego - stwierdziła. - Czeka na was w wielkiej sali narad.
Kiedy znaleźli się w sali, staruszka wstała na ich powitanie.
- Witaj, Jedi Skywalkerze - powiedziała. - I ty, moja wnuczko, Tenel Ka Chume Ta'Djo.
Podeszła i uściskała oboje.
Tenel Ka jęknęła.
- Proszę cię, nie wymawiaj całego mojego nazwiska - rzekła. - I nie przekazuj wiadomości, że
przylecieliśmy.
- Podążamy tropem, który wiedzie z Yavina przez Borgo Prime na Dathomirę - wyjaśnił Luke. -
Przybyliśmy tu w poszukiwaniu pewnej informacji.
Tenel Ka głęboko odetchnęła, szukając odpowiednich słów, by przedstawić sprawę. Popatrzyła
na twarz prababki. Oczy Augwynne, otoczone gęstą siecią zmarszczek, były uważne, bystre,
cierpliwe.
- Poszukujemy Siostry Nocy - powiedziała. - Czy jeszcze jakieś pozostały na Dathomirze?
Ciężkie westchnienie staruszki powiedziało dziewczynie, że rzeczywiście znaleźli się we
właściwym miejscu. Augwynne przeniosła spojrzenie na mistrza Jedi.
- To nie są te same Siostry Nocy, które kiedyś oboje znaliśmy - zaczęła. - W niczym nie
przypominają pomarszczonych staruch o purpurowej skórze, porośniętej brodawkami, gnijących od
wewnątrz wskutek mrocznych uroków i czarów, które rzucały. - Pokręciła głową. - Nie, teraz to jest
nowy zakon Sióstr Nocy, młody; prężny i związany z Imperium. - Uniosła dłoń i pieszczotliwie
przesunęła palcem po policzku prawnuczki. - Ich czary są subtelne - ciągnęła. - Nowe wiedźmy
potrafią ujarzmiać rankory i jeździć na ich grzbietach tak samo jak my to czynimy. Jeżeli chcą,
ubierają się jak wojowniczki. A zresztą, do zakonu Sióstr Nocy należą teraz nie tylko kobiety... ale
wszyscy jego członkowie są dziećmi ciemności. Są niebezpieczni, gdyż stawiają sobie nowe cele.
Jeżeli możecie, starajcie się trzymać od nich z daleka.
- Nie możemy - odparła zwięźle Tenel Ka. - To nasza jedyna nadzieja ocalenia przyjaciół.
Augwynne obdarzyła wnuczkę poważnym, dociekliwym spojrzeniem.
- Czy obiecywałaś przyjaźń tym osobom, które musisz uratować? - zapytała.
Tenel Ka kiwnęła głową.
- Z zachowaniem całego ceremoniału.
- A zatem nie mamy innego wyjścia - oświadczyła stanowczo Augwynne, przesądzając sprawę. -
Będziesz musiała przedstawić swoją prośbę radzie sióstr klanu.
ROZDZIAŁ
12
Brakiss miał swoje prywatne biuro, ukryte w głębi Akademii Ciemnej Strony, w którym mógł w
spokoju i samotności oddawać się medytacjom.
Właśnie teraz rozmyślał, spoglądając na różnobarwne wizerunki, umieszczone na wszystkich
ścianach pomieszczenia. Przyglądał się kaskadzie szkarłatnej lawy na rozżarzonej powierzchni
Nkllonu. Podziwiał wybuch gwiazdy supernowej w systemie Denarii, posyłający we wszystkie
strony strugi gwiezdnego ognia. Cieszył oczy widokiem wciąż płonącego jądra Mgławicy Kocioł,
gdzie przed kilkunastu laty eksplodowało siedem supernowych naraz. Napawał się widokiem
panoramy szczątków planety Alderaan, zniszczonej przed ponad dwudziestu laty za pomocą strzału z
superlasera imperialnej stacji bojowej, zwanej Gwiazdą Śmierci.
Brakiss zachwycał się pięknem, ukrytym we wszystkich dzikich, gwałtownych przemianach
zachodzących we wszechświecie, bez względu na to, czy były wytworem nieokiełznanych sił samej
galaktyki, czy zostały spowodowane przez wyjątkową, nie znającą granic pomysłowość istot
ludzkich.
Stał i podziwiał wizerunki w samotności i ciszy. Posługiwał się technikami Mocy, by rozmyślać
o wszystkich kosmicznych kataklizmach i w ten sposób krystalizować duchową siłę. Dzięki ciemnej
stronie wiedział, jak naginać Moc do swojej woli. Mógł dysponować całą zgromadzoną w galaktyce
energią. Kiedy chwytał ją i zamykał w sercu, potrafił zachowywać się spokojnie. Rzadko wpadał w
gniew, w przeciwieństwie do swojej asystentki, Tamith Kai, której zdarzało się to bardzo często.
Opadł na wyściełany, miękki fotel i pozwolił, żeby wypuszczanie powietrza z płuc zajęło mu
dużo czasu. Syntetyczna skóra oparcia zapiszczała w zetknięciu z materiałem jego kombinezonu.
Ukryte w fotelu ocieplacze natychmiast zwiększyły temperaturę, żeby sprawić przyjemność
właścicielowi. Miękkie siedzenie i oparcie, chcąc zapewnić największą wygodę, dostosowały się do
kształtów jego ciała.
Tamith Kai nie uznawała pławienia się w takich luksusach. Była upartą kobietą, twardą jak
durastal, nawykłą w surowych warunkach doskonalić umiejętność władania Mocą. Twierdziła, że
robi to dla dobra Imperium, które poznało się na jej talencie i pewnego dnia zabrało Siostrę Nocy z
ponurej Dathomiry. Brakiss był jednak pewien, że lepiej mu się myśli, kiedy jest wypoczęty,
odprężony. Mógł wówczas snuć plany, rozpatrywać możliwości.
Przycisnął przełącznik przenośnego urządzenia rejestrującego, leżącego na blacie biurka, by
przypomnieć sobie wydarzenia minionego dnia. Będzie musiał sporządzić wyczerpujący raport i
przesłać w opancerzonej nadprzestrzennej kapsule nowemu wodzowi Imperium, ukrywającemu się w
głębi jądra galaktyki.
Sporo czasu minęło, zanim w osadzie, którą założył w wielkim kanionie na Dathomirze, urodziło
się kilku uzdolnionych uczniów, zaś troje utalentowanych młodych Jedi, których porwał z akademii
mistrza Skywalkera, było wartych dużego ryzyka, jakie poniósł. Nie miał co do tego cienia
wątpliwości.
Jednak ich nastawienie było zupełnie błędne. Mistrz Skywalker nauczył ich zbyt wiele i nie tego,
co potrzeba. Trójka uczniów nawet nie wiedziała, w jaki sposób wykorzystać własny gniew, żeby
stał się zaostrzonym grotem znacznie potężniejszej broni. Za dużo czasu poświęcała zastanawianiu
się, medytacjom. Była zbyt spokojna, zbyt bierna... wszyscy z wyjątkiem Wookiego. Brakiss będzie
musiał się zająć ich nauką. Korzystając z pomocy Tamith Kai, trzeba będzie popracować nad mmi,
żeby wpoić im cechy swojego charakteru.
Zabębnił palcami po błyszczącym, śliskim blacie biurka. Od czasu do czasu czuł napady smutku
na myśl o tym, że musiał opuścić Akademię Jasnej Strony na Yavinie Cztery. Wiele się tam nauczył,
chociaż zawsze najważniejsze było zlecone mu przez Imperium zadanie.
Imperium wybrało Brakissa już dawno, kiedy zauważyło jego niezwykły talent do władania
Mocą. Brakiss, będąc jeszcze młodzieńcem, przeszedł intensywne, wyczerpujące szkolenie. Miał
zostać szpiegiem i przeniknąć do akademii mistrza Skywalkera, żeby wykraść jej najważniejsze
tajemnice. Nikt nie miał prawa wiedzieć, że jest agentem i stara się poznać techniki, żeby kształcić
później Ciemnych Jedi na potrzeby Drugiego Imperium. Nowy wódz Imperium przykładał dużą wagę
do posiadania zastępów własnych rycerzy. Chciał, żeby stali się symbolami. Chciał, żeby skupiali się
wokół nich ci wszyscy, którzy nadal dochowywali wierności Imperium.
A jednak jakimś cudem mistrz Skywalker od pierwszej chwili nie miał żadnych wątpliwości, kim
naprawdę jest jego nowy uczeń. Zorientował się, komu służy Brakiss. W przeciwieństwie do innych
szpiegów, nieporadnych i niezręcznych, którzy przybywali do akademii mistrza Skywalkera w tym
samym celu, Brakiss nie został natychmiast wydalony. Mistrz jasnej strony nie okazał tamtym
niezdarom cierpliwości... ale wyglądało na to, że dostrzegł prawdziwy talent u Brakissa.
Mistrz Skywalker zaczął nad nim pracować. Nie kryjąc żadnych tajemnic, zaczął zapoznawać go
z technikami, których pragnął się nauczyć nowy uczeń. Okazało się, że Brakiss ma naprawdę
niezwykły talent do władania Mocą. Mistrz Skywalker pokazał mu, jak z niego korzystać. Zbyt często
jednak usiłował skazić umysł Brakissa naukami jasnej strony. Zbyt nachalnie wpajał mu komunały i
uczył go pokojowych metod rozstrzygania sporów... metod, stosowanych przez Nową Republikę.
Brakiss wzdrygnął się na samą myśl o tym.
W końcu, w ramach indywidualnej ostatecznej próby, mistrz Skywalker polecił Brakissowi, żeby
udał się w umysłową podróż w głąb własnego mózgu. Nie pozwolił mu spoglądać gdzie indziej ani
płynąć zewnętrznymi rzekami Mocy, ale skierował Brakissa w stronę zakamarków jego serca.
Chciał, żeby jego uczeń poznał prawdę o tym, kim jest i kim może zostać. Brakiss otworzył drzwi
zapadni i runął w czeluść przepełnioną okłamywaniem samego siebie i potencjalnymi
okrucieństwami, do których popełnienia mogłoby zmusić go Imperium. Mistrz Skywalker stał u jego
boku i zmuszał go do patrzenia i przyglądania się, i obserwowania... Brakiss wywijał się i skręcał,
usiłując umknąć przed samym sobą. Nie chciał stawiać czoła kłamstwom, stanowiącym sens i cel
swego życia.
Imperialne nauki jednak za bardzo zakorzeniły się w jego myślach. Jego umysł był zbyt oddany
Imperium i Brakiss, poddany ostatecznej próbie, omal nie postradał zmysłów. Uciekł z akademii
mistrza Skywalkera, zabrał statek i poleciał w bezmiar przestworzy.
Nim powrócił na łono Drugiego Imperium, przez bardzo długi czas błąkał się samotnie po całej
galaktyce. W końcu postanowił wykorzystać zdobyte doświadczenie... w sposób, jaki od początku
planowano.
Był przystojny, proporcjonalnie zbudowany i wcale nie okaleczony czy zniekształcony jak
Imperator w ostatnich chwilach życia, kiedy ciemna strona Mocy zaczęła trawić go od środka.
Podawał nawet w wątpliwość, żeby coś takiego się wydarzyło. Pocieszał się tym, że jest przystojny,
a nawet piękny... ale nie mógł patrzeć na brzydotę, jaka kryła się w mrocznych zakamarkach jego
serca.
Wiedział, że kiedyś zasłuży na nagrodę, a więc teraz pełnił służbę, jak mógł najlepiej. Jego
największym triumfem było zorganizowanie Akademii Ciemnej Strony, w której mógł kierować
nauką nowych Ciemnych Jedi. Kształcił dziesiątki uczniów, spośród których wielu nie miało żadnego
talentu, a inni mieli, ale bardzo mały. Miał jednak grupę bardzo utalentowanych studentów, którzy
mogli kiedyś stać się naprawdę wielcy, co najmniej tacy jak Darth Vader.
Rzecz jasna, nowy wódz Imperium zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakim było
kształcenie takiej potężnej grupy nowych Ciemnych Jedi. Dobrze wiedział, że rycerze będący na
usługach ciemnej strony, kuszeni przez siły, nad którymi sprawowali władzę, mogą się kierować
własnymi ambicjami. Zadaniem Brakissa było zatem wpojenie im posłuszeństwa i karności.
Wielki wódz przedsięwziął także własne środki ostrożności. Cała Akademia Ciemnej Strony była
wprost naszpikowana ładunkami wybuchowymi, umożliwiającymi jej zniszczenie. Zawierała
dosłownie dziesiątki, jeżeli nawet nie setki termicznych detonatorów, działających na zasadzie
reakcji łańcuchowej. Gdyby Brakiss nie zdołał stworzyć oddziału Ciemnych Jedi albo gdyby nowi
uczniowie zbuntowali się przeciwko Drugiemu Imperium, jego wódz wysłałby zakodowany sygnał,
nakazujący zniszczenie placówki. W ciągu ułamka sekundy Brakiss i jego Ciemni Jedi zginęliby w
ognistym błysku.
A zatem Brakiss, będąc zakładnikiem ciemności, nigdy nie mógł opuścić swojej akademii. Wielki
wódz Imperium rozkazał, by przebywał tam niczym więzień albo jeniec do czasu, aż jego uczniowie
udowodnią, ile są warci.
Brakiss stwierdził, że świadomość, iż właściwie siedzi na ogromnej bombie, utrudnia mu
myślenie, nie pozwala się skupić. Miał jednak duże zaufanie do umiejętności tak własnych, jak
Tamith Kai, swojej asystentki. Należałoby zacząć od tego, że bez owego zaufania nigdy nie zostałby
potężnym Jedi... i nigdy nie ośmieliłby się nawet tknąć nauk ciemnej strony. Poznał jednak ciemną
wiedzę, która dała mu siłę.
Nawróci tych troje młodych uczniów. Był pewien, że poradzi sobie z nimi.
Uśmiechnął się, kiedy skończył raport, w którym wyłuszczył swoje plany. Gniew
wymizerowanego Wookiego był czymś, co trzeba było wykorzystać, a najlepiej potrafiła to robić
Tamith Kai. Nowa Siostra Nocy była urodzoną dręczycielką, a co najważniejsze, pełniła obowiązki
wyjątkowo dobrze i gorliwie. Brakiss chciał pozwolić jej skupić się na kształceniu Lowbaccy.
On sam zamierzał się zająć nauczaniem bliźniąt, wnuków wielkiego Dartha Vadera. Jacen i Jaina
byli jednak zbyt spokojni, za dobrze wyszkoleni. Opierali się mu tak subtelnie, że zadanie
przeciągnięcia ich na ciemną stronę mogło się okazać o wiele trudniejsze.
Będzie musiał użyć wobec nich innych metod. Przede wszystkim powinien ustalić, czego Jacen i
Jaina naprawdę pragną... a później spełnić ich pragnienia. Gdy to się uda, znajdą się w jego władzy.
ROZDZIAŁ
13
Sala treningowa w Akademii Ciemnej Strony była wielkim, pustym pomieszczeniem, wysokim i
pozbawionym okien, ograniczonym ze wszystkich stron metalowymi ścianami. Te były pomalowane
na smutny szary kolor i upstrzone zestawami komputerowych kamer i czujników. Metalowe drzwi
sali zamknęły się za Jacenem, zostawiając go sam na sam z Brakissem i tym, co ukrywał w zanadrzu z
myślą o nim. Chłopiec nie widział obok drzwi żadnych dźwigni ani panelu z przyciskami; niczego, co
pozwoliłoby mu się wydostać.
Popatrzył na urodziwego mężczyznę, który stał przed nim, odziany w srebrzystą szatę, i
odwzajemniał jego spojrzenie ze spokojnym, wyrozumiałym uśmiechem.
Brakiss zapuścił dłoń między fałdy peleryny i wyciągnął czarny metalowy cylinder o długości
dwudziestu kilku centymetrów. Na obudowie było widać trzy guziki kontrolne i kilka poprzecznych
zagłębień, znajdujących się daleko od siebie i umożliwiających ułożenie palców.
Miecz świetlny.
- Będziesz tego potrzebował do dzisiejszych ćwiczeń - odezwał się Brakiss, szeroko się
uśmiechając. - Możesz go wziąć. Jest twój.
Oczy Jacena rozszerzyły się ze zdumienia. Chłopiec wyciągnął rękę w stronę miecza, ale
natychmiast ją cofnął, starając się ukryć podniecenie.
- Co będę musiał zrobić, by go dostać? - zapytał.
- Nic - odparł Brakiss. - Po prostu nim się posłuż. To wszystko.
Jacen przełknął ślinę i spojrzał w bok. Starał się, żeby z jego twarzy nie można było wyczytać,
jak bardzo pragnie mieć własny miecz świetlny. Nie chciał jednak przyjmować go w tym miejscu i w
takich okolicznościach.
- Hej, nie powinienem tego robić - powiedział. - Jeszcze nie jestem gotów, by się nim
posługiwać. Nie ukończyłem nauki. Zaledwie przed kilkoma dniami mistrz Skywalker rozmawiał ze
mną na ten temat.
- Nonsens - oświadczył stanowczo Brakiss. - Skywalker niepotrzebnie cię powstrzymuje. Dobrze
wiesz, jak posługiwać się bronią rycerzy Jedi. No, dalej, bierz go.
Wyciągnął rękojeść świetlnego miecza ku Jacenowi i poruszył nią przed oczami chłopca, jakby
chciał sprowokować go albo zahipnotyzować.
- Tu, w Akademii Ciemnej Strony, uważamy, że umiejętność posługiwania się świetlnym
mieczem jest pierwszym talentem, jaki powinien rozwijać każdy Jedi, ponieważ waleczni i dzielni
rycerze będą zawsze potrzebni. Jeżeli rycerz Jedi nie jest gotów do walki w słusznej sprawie, jakiż z
niego pożytek?
Brakiss wsunął rękojeść świetlnego miecza w dłoń Jacena, a chłopiec odruchowo zacisnął palce
na metalowym czarnym cylindrze. Czuł, że broń w jego dłoni jest zarazem i ciężka, gdyż jej użycie
mogło być brzemienne w skutki, i lekka, domagająca się wykorzystania ukrytej mocy. Wgłębienia na
palce były wprawdzie wykonane w zbyt dużych odstępach, nie dostosowanych do jego młodej dłoni,
ale Jacen wiedział, że szybko się przyzwyczai.
Przycisnął guzik, chcąc włączyć urządzenie. Z buczeniem i sykiem wysunęło się szafirowe ostrze.
Świetlista smuga miała barwę ciemnoniebieską w środku, blisko rdzenia, ale krawędzie klingi
jarzyły się błękitnym blaskiem. Jacen na próbę ciął ostrzem z prawej strony na lewą. Promienista
smuga przecięła powietrze ze skwierczeniem, pozostawiając ledwo uchwytną woń ozonu. Jacen
cofnął klingę, tym razem nieco szybciej, nieco śmielej.
Brakiss skrzyżował ręce na piersi.
- Dobrze - pochwalił.
Jacen wykonał obrót, po czym uniósł miecz świetlny nad głowę.
- Hej, Brakiss, co miałoby powstrzymać mnie od przecięcia cię na połowę? - zapytał. - Jesteś
zły. Porwałeś nas. Szkolisz ludzi, którzy staną się wrogami Nowej Republiki.
Mężczyzna się roześmiał. Nie był to jednak kpiący chichot, ale szczery śmiech kogoś, kto nie
kryje rozbawienia.
- Nie zabijesz mnie, młody Jedi - odparł. - Nie zrobiłbyś krzywdy bezbronnemu przeciwnikowi.
Mordowanie ludzi z zimną krwią nie należy do programu ćwiczeń, jakie każe wykonywać Skywalker
swoim młodym uczniom... chyba że od czasów, kiedy opuściłem Yavin Cztery, program nauki uległ
dużym zmianom.
Twarz Brakissa, gładka jak alabaster, wydawała się wyjątkowo pogodna, ale młody mężczyzna
uniósł jasne brwi.
- A poza tym chyba uświadamiasz sobie, że jeżeli dasz upust gniewowi i rozetniesz mnie na pół,
uczynisz tym samym pierwszy ważny krok na drodze wiodącej ku ciemnej stronie - dodał. - I chociaż
mnie nie będzie, by oglądać owoce twojego czynu, Imperium bez wątpienia wykorzysta twój talent w
szczytnym celu.
- Dość tego - odezwał się szorstko Jacen, chowając świetlne ostrze.
- Masz rację - przyznał Brakiss. - Dość rozmowy. Jesteśmy przecież w sali treningowej.
- Co chcesz ze mną zrobić? - zaniepokoił się Jacen unosząc w obronnym geście rękojeść miecza,
gotów w każdej chwili wysunąć energetyczną klingę.
- Tylko trochę poćwiczyć, drogi chłopcze - odrzekł Brakiss, kierując się do drzwi. - Widzisz, ta
sala jest wyposażona w urządzenia wytwarzające zdalnie sterowane hologramy, które będą twoimi
urojonymi przeciwnikami. Walka z nimi pomoże ci udoskonalić techniki posługiwania się nową
bronią. Twoim świetlnym mieczem.
- Jeżeli te obrazki będą tylko holograficznymi zdalniakami, dlaczego w ogóle miałbym z nimi
walczyć? - zapytał buntowniczo Jacen. - Dlaczego miałbym z tobą współpracować?
Brakiss odwrócił się, spojrzał na Jacena i ponownie skrzyżował ręce na piersi.
- Mam ochotę odpowiedzieć, że dlatego, aby spełnić moje życzenie, ale wątpię, czy uznałbyś to
za wystarczający powód... przynajmniej w tej chwili. - Jego głos stał się nagle nieprzyjemny, ostry
jak szlachetny kryształ. - Holograficzne zdalniaki będą potworami, straszliwymi zabijakami. Skąd
jednak możesz wiedzieć, czy zamiast jednego z hologramów nie przemycę do sali prawdziwego
potwora, który cię zabije? Zdalniaki są tak podobne do oryginałów, że nigdy nie będziesz wiedział,
czy walczysz z prawdziwym wojownikiem, czy tylko z hologramem. A zatem, jeżeli będziesz stał
bezczynnie i nie zgodzisz się walczyć, prawdziwy wróg może po prostu ściąć głowę z twojego karku.
Oczywiście, zapewne nie zechcę zrobić czegoś takiego podczas pierwszych ćwiczeń. Jest szansa,
że nie zechcę. A może właśnie spróbuję, by przekonać cię, że mówię prawdę? Spędzisz tutaj dużo
czasu, kształcąc się i ćwicząc techniki ciemnej strony. Nigdy się nie dowiesz, czy nie stracę
cierpliwości do ciebie. - Brakiss odwrócił się i wyszedł z sali treningowej. Metalowe drzwi
zamknęły się za nim z dźwięcznym łoskotem.
Jacen został sam w ogromnej, słabo oświetlonej sali o ponurych, szarych ścianach. Czekał, czując
przyspieszone uderzenia pulsu. Oprócz bicia serca i własnego oddechu nie słyszał żadnych innych
odgłosów, jakby pomieszczenie pochłaniało wszelkie dźwięki. Przestąpił z nogi na nogę i wyczuł
twardy klejnot corusca, wciąż ukryty w bucie. Pocieszał się faktem, że imperialni żołnierze nie
znaleźli i nie zabrali kamyka, aczkolwiek nie wiedział, w jaki sposób cenny kryształ mógłby mu teraz
pomóc.
Obrócił rękojeść świetlnego miecza w palcach, starając się podjąć decyzję, co robić. W głębi
duszy był przekonany, że Brakiss chciał tylko go nastraszyć; że nie odważy się wpuście prawdziwego
śmiercionośnego potwora. Jakaś część jego umysłu mówiła mu jednak, żeby nie był tego taki pewien,
i to ukłucie niepewności sprawiało, że ogarniał go niepokój.
Nagle w sali coś rozbłysnęło. Jacen usłyszał za plecami donośny zgrzyt i obrócił się, chcąc
dostrzec jego źródło. Zobaczył, że drzwi, których przedtem nie zauważył, otwierają się ukazując
wylot mrocznej pieczary. Z jej czeluści wyłoniło się coś ogromnego, po czym, powłócząc łapami i
drapiąc ostrymi pazurami posadzkę, ruszyło w jego stronę.
Jedną z ulubionych rozrywek Jacena, kiedy przebywał w domu było studiowanie niezwykłych i
dziwnych okazów roślin i zwierząt. Chłopiec przeglądał setki dokumentów z zarejestrowanymi
wizerunkami obcych istot, starając się wszystkie zapamiętać, ale dopiero po dłuższej chwili
zorientował się, kim jest ohydny potwór, który wyłonił się z mrocznego lochu.
To był Abyssin, jednooka maszkara o zielonkawobrązowej barwie skóry i długich, zwieszających
się niemal do ziemi, mocarnych górnych kończynach zakończonych szponami, które mogły łamać
drzewa.
Stworzenie, podobne do cyklopa, z wysiłkiem stąpając, wyszło z nory, warknęło i powiodło
jedynym okiem po sali treningowej. Abyssin sprawiał wrażenie oszalałego z bólu, a jedyną istotą,
którą widział i na której mógł wywrzeć gniew, był młody Jedi, uzbrojony tylko w miecz świetlny.
Abyssin ryknął, ale Jacen się nie przestraszył. Wyciągnął poziomo rękę, w której nie trzymał
miecza, i rozczapierzył palce. Starał się posłużyć Mocą, a w szczególności techniką relaksacyjną,
którą z takim powodzeniem stosował podczas chwytania i oswajania nowych okazów zwierząt do
swojej menażerii.
- Uspokój się - powiedział. - Uspokój. Nie zamierzam zrobić ci krzywdy. Nie jestem jednym z
uczniów tej akademii.
Abyssin jednak nie chciał, by ktokolwiek go uspokoił, i zaczął się zbliżać do Jacena, wymachując
długimi łapami jak groźnymi szponiastymi cepami.
Oczywiście - pomyślał chłopiec. - Jeżeli potwór jest tylko hologramem, żadna z technik Jedi się
nie przyda.
Nagle Abyssin wyciągnął długą sękatą pałkę, dotychczas umocowaną do pleców. Pałka
przypominała powykręcaną gałąź, zakończoną ostrymi szpikulcami, o wiele dłuższą niż klinga
świetlnego miecza Jacena. Jednooki potwór mógł zatem dosięgnąć chłopca bez obawy, że zostanie
choćby muśnięty przez świetliste ostrze.
- Blasterowe błyskawice! - mruknął pod nosem Jacen.
Włączył miecz świetlny i poczuł przed sobą pulsowanie mocy energetycznego ostrza, którego
błękitny blask niemal go oślepiał.
Abyssin zamrugał jedynym ogromnym okiem, a potem, otwierając paszczę, pełną ostrych kłów,
ruszył do ataku. Stworzenie zamachnęło się kolczastą pałką niczym łomem.
Jacen, usiłując obronić się przed ciosem, ciął niemal odruchowo świetlnym mieczem. Jarzące się
ostrze odcięło czubek pałki tak łatwo, jakby kroiło kawałek miękkiego sera. Kolczasty szpikulec z
głuchym stukiem upadł i potoczył się po metalowej posadzce.
Straszliwa bestia spoglądała przez sekundę na dymiący koniec pałki, po czym zawyła i ponownie
zaatakowała chłopca. Tym razem Jacen był gotów do obrony. Czując przypływ adrenaliny i słysząc
szybkie uderzenia własnego serca, zestroił swój organizm z Mocą i spróbował skupić uwagę na
potworze.
Abyssin zamachnął się pałką po raz drugi. Drewniana kłoda przecięła jednak powietrze zbyt
blisko Jacena, żeby chłopiec mógł obronić się świetlnym mieczem. Uchylił się, ale maszkara
zaatakowała ponownie, tym razem usiłując go rozszarpać wyciągniętymi szponami drugiej ręki.
Jacen upadł na posadzkę i przeturlał się, nie wypuszczając świetlnego miecza z dłoni. Starał się
trzymać go w wyciągniętej ręce nad głową, tak by śmiercionośne ostrze nie zrobiło mu krzywdy.
Abyssin zamachnął się pałką, starając się trafić chłopca grubszym końcem. Jednak Jacen, leżąc na
plecach, uniósł rękę ze świetlnym mieczem, po czym szybkim ruchem nadgarstka odciął pozostałą
część pałki, tak że w dłoni potwora został dymiący kikut. W ostatniej sekundzie chłopiec przeturlał
się na bok. Nie chciał zostać trafiony przez odcięty kawał drewna.
Abyssin odrzucił na bok nieprzydatny kikut i ponownie zaryczał, po czym rzucił się ku Jacenowi,
chcąc porwać go w szpony. Jacen zasłonił się świetlnym mieczem, a potem wyciągnął go do góry
niczym włócznię. Jarzący się szpic ostrza pogrążył się w szerokim torsie pochylającego się nad
Jacenem zwierzęcia. Ze skwierczeniem i sykiem zagłębiał się w dymiącej ranie, aż wypalił ogromną
dziurę w sercu Abyssina.
Śmiertelnie ranna maszkara wydała cichnący skrzek bólu, po czym straciła władzę w łapach i
zaczęła się przewracać. Jacen zamrugał, kiedy uświadomił sobie, że za pół sekundy zostanie
zmiażdżony... ale w tej samej chwili upadająca bestia zamieniła się w mrowie świetlistych iskier,
które z wolna gasły, aż zupełnie zniknęły. Przerażający hologram przestał istnieć.
Ciężko dysząc i ocierając krople potu, chłopiec wyłączył swój miecz świetlny. Syczące ostrze
zostało połknięte przez rękojeść ze stłumionym, cichnącym ni to mlaśnięciem, ni furkotem. Jacen
wstał i zaczął otrzepywać kombinezon z kurzu. Słysząc jednak, że znów otwierają się jakieś drzwi,
błyskawicznie się obrócił, gotów walczyć z następnym koszmarnym potworem. W drzwiach sali
treningowej ujrzał jednak tylko Brakissa, który stał i z aprobatą kiwał głową.
- Bardzo dobrze, mój młody Jedi - powiedział. - To wcale nie było takie straszne, prawda? Masz
naprawdę ogromny talent. Brakuje ci tylko okazji, by rozwijać go i doskonalić.
ROZDZIAŁ
14
Lowie przycupnął w swojej celi na skraju platformy z pryczą. Przycisnął plecy do ściany i
podciągnął kosmate kolana pod brodę. Pogrążony w bezbrzeżnym smutku i dręczony przez wyrzuty
sumienia, od czasu do czasu cicho jęczał.
Jak mógł być taki nierozumny? Dał się ponieść wzburzonym falom nauk Brakissa, które wyniosły
go na głębokie wody oceanu gniewu. Zanurzył się w nim i zaczął płynąć, niezdolny się
przeciwstawić.
Jacen się nie poddał, mimo iż nauki Brakissa były bardzo kuszące... Lowie wciąż nie zgadzał się
myśleć o nim jako o mistrzu Brakissie. Jaina także się nie poddała. Po prostu wstała i powiedziała,
co myśli.
Głęboko w gardle Lowiego wezbrało głuche warknięcie, świadectwo zarzutów stawianych
samemu sobie. Przecież zawsze był taki dumny z własnej roztropności. Tak szczycił się chęcią nauki,
poznania, zrozumienia. Tymczasem pozwolił, żeby jad obcych nauk zapanował nad jego instynktami.
W przyszłości będzie musiał być o wiele ostrożniejszy. Powinien nauczyć się przeciwstawiać,
pozostawać nieczuły na słowa.
Jeżeli Jacen i Jaina potrafili okazać siłę charakteru, on nie może być gorszy niż bliźnięta. Jaina
się nie ugięła. Powiedziała, że ma plan, a więc, kiedy przyjdzie chwila ucieczki, musi być gotów
wykonać swoje zadanie. Lowie poczuł się lepiej, mając świadomość, że jego przyjaciele są
naprawdę silni. Może przeciwstawić się własnemu gniewowi. Uderzył pięścią w ścianę nad pryczą i
buntowniczo zaryczał. Przeciwstawi się gniewowi.
Jakby w odpowiedzi na to wyzwanie drzwi celi się otworzyły i do środka wkroczyła Tamith Kai,
poprzedzana przez dwóch szturmowców. Lowie zmarszczył nos, wyczuwając coś jeszcze, co
znalazło się w celi bez zaproszenia: nieprzyjemny odór, promieniujący od ich ciał, woń zła, esencję
ciemności. Obaj imperialni żołnierze trzymali odbezpieczone paraliżujące pręty. Lowie domyślił się,
że spodziewali się, iż będzie stawiał opór.
- Teraz wstaniesz - rozkazała Tamith Kai.
Lowie był ciekaw, czy odważy się nie usłuchać. Odpowiedź na to pytanie uzyskał natychmiast,
kiedy jeden ze szturmowców dźgnął go paraliżującym prętem pod żebro.
Spojrzenie fioletowych oczu Tamith Kai przeszyło go na wylot, ale kobieta odetchnęła z ulgą.
Zapewne uważała, że ma za sobą najtrudniejszą część zadania, jakiego się podjęła.
- Jeszcze nie potrafisz władać Mocą - odezwała się całkiem łagodnie. - Umiesz jednak wybuchać
niepohamowanym gniewem. - Z aprobatą kiwnęła głową. - Na tym właśnie polega twoja największa
siła. Nauczę cię teraz, jak ten gniew wykorzystywać, żeby czerpać jak najwięcej siły z Mocy.
Będziesz zaskoczony, jak bardzo przyspieszy to twoje szkolenie.
Zwróciła się do żołnierzy.
- Zabierzcie mu pas - rozkazała.
W obronnym geście Lowie położył dłoń na połyskujących splotach przebiegających przez ramię i
opasujących biodra. Jednym z rytuałów Wookiech, dowodzących gotowości do samodzielnego życia,
było odcinanie włókien krwiożerczego kwiatu syreniowca. Lowie zaryzykował wówczas życie, żeby
zdobyć bezcenne włókna. Później starannie splótł z nich pas, który odtąd był symbolem jego
dojrzałości i samodzielności.
Otworzył usta, chcąc zaprotestować gniewnym warknięciem, ale się powstrzymał. Uświadomił
sobie, że z pewnością takiej reakcji oczekuje Tamith Kai.... chce, żeby uniósł się gniewem. Tym
razem nie da się tak łatwo omamić. Wstał i nie sprzeciwiając się, pozwolił, by szturmowcy zdjęli
drogocenną plecioną przepaskę.
Tamith Kai gestem nakazała, żeby wyszedł z celi. Jeden ze strażników zachęcił go, szturchając
prętem. Kobieta obdarzyła Lowiego kpiącym uśmiechem.
- Tak, mój młody Wookie - powiedziała. - Twój gniew stanie się największą siłą.
Zaprowadzono go do dużego pomieszczenia, pozbawionego jakichkolwiek mebli. Z nie
osłoniętych jarzeniowych paneli, zawieszonych pod sufitem, padało jaskrawe pomarańczowe i
czerwone światło. Zimne, niemal mroźne powietrze było przesycone wonią zastarzałego potu i
oliwionych metali. Drzwi sali zamknęły się z sykiem i metalicznym stukiem. Lowie rozejrzał się po
sali, ale oprócz niego nie było w niej nikogo.
Stał i czekał przez czas, który wydał mu się całą wiecznością. Wytężał wszystkie zmysły, starając
się przygotować na wszystko, co może chcieć zrobić Tamith Kai, żeby go sprowokować. Jego
złociste oczy podejrzliwie przyglądały się gładkim ścianom.
Nic się nie działo.
W pewnej chwili zaczęło mu się wydawać, że oświetlenie sali staje się jaśniejsze, a powietrze
chłodniejsze. Podszedł do ściany i usiadł, opierając się o nią plecami, nadal czujny i ostrożny.
Nic.
Po długim czasie raptownie się wyprostował. Uprzytomnił sobie, że omal nie zasnął. Ponownie
powiódł spojrzeniem po ścianach, jakby chciał się upewnić, że nic się na nich nie zmieniło. Żałował
teraz, że nie ma przy sobie wiecznie zrzędzącego i gadatliwego Em Teedee, który nie pozwoliłby mu
zasnąć... i dotrzymał towarzystwa.
Jakiś dźwięk eksplodował w głowie Lowiego, ogłuszający i piskliwy. Natychmiast wyrwał go z
niespokojnej drzemki. Nad głową Wookiego błyskały jaskrawe światła, oślepiające i natarczywe.
Lowbacca zerwał się na równe nogi.
Starając się odzyskać ostrość wzroku, rozejrzał się po sali. Usiłował odnaleźć źródło
paraliżujących dźwięków. Zakrył dłońmi uszy i jęknął z bólu, ale nie potrafił zagłuszyć jazgotu
przeszywającego jego mózg tak łatwo, jak laser mógłby ciąć miękkie drewno.
Nagle, bez żadnego powodu, pisk ucichł i w sali zapanowała dźwięcząca cisza. Jarzeniowe
panele także przestały pulsować, a ich blask powrócił do poprzedniego poziomu.
Za umieszczoną w ścianie prostokątną transpastalową płytą, której Lowie przedtem nie zauważył,
pojawiła się twarz Tamith Kai. Młody Wookie, wciąż jeszcze trochę rozespany i bardziej niż trochę
sfrustrowany, rzucił się na ogromną płytę. Natychmiast jednak oprzytomniał, kiedy usłyszał pełen
satysfakcji chichot Siostry Nocy:
- Doskonały początek - zadrwiła kobieta.
Lowie wycofał się na środek sali i usiadł, po czym objął kolana długimi, kudłatymi rękami. Nie
chciał mówić, w obawie, że znów mógłby stracić panowanie nad sobą.
W pustej sali głośno rozbrzmiał drwiący głos Tamith Kai:
- Och, wcale jeszcze nie skończyliśmy tej lekcji, Wookie. A teraz wstaniesz.
Lowie przycisnął czoło do kolan. Nie chciał nawet patrzeć na kobietę, nie chciał słuchać jej
rozkazów.
- Ach - ciągnął głos. - Może tak będzie lepiej. Płomień twojego gniewu zapłonie silniej, jeżeli
jeszcze bardziej go podsycę.
Przenikliwy świdrujący pisk ponownie przeszył mózg Lowbaccy, a jaskrawe pulsujące światła
zaatakowały jego oczy. Młody Wookie skupił się, usiłując nie myśleć o tym, co dzieje się w sali.
Siedział, nie odzywając się ani słowem.
Atak świateł i dźwięków urwał się jak ucięty nożem, a po chwili obok Lowiego wylądowała z
głuchym hukiem jakaś ciężka czarna skrzynka, wrzucona przez otwór w ścianie. Młody Wookie,
pogrążony w transie, nawet nie drgnął, ale później uniósł głowę, żeby spojrzeć na przedmiot.
- To generator dźwięków - odezwał się niski, wibrujący głos Siostry Nocy. - Właśnie on
wytwarza tę uroczą muzykę, która dzisiaj tak bardzo cieszy twoje uszy. - W głosie kobiety dało się
usłyszeć przewrotną radość. - W jego wnętrzu znajduje się także stroboskopowy przekaźnik,
odpowiedzialny za pulsowanie świateł paneli jarzeniowych. Twoja dzisiejsza lekcja dobiegnie
końca, jeżeli zniszczysz to urządzenie.
Lowie popatrzył na kanciasty przedmiot, przypominający sześcian o boku kilkudziesięciu
centymetrów i zaokrąglonych krawędziach oraz narożnikach. Był wykonany z ciemnego błyszczącego
metalu, ale nigdzie nie było widać otworów ani uchwytów. Lowie wstał i pochylił się, chcąc unieść
przedmiot.
- Nie trudź się - usłyszał głos Tamith Kai. - Możesz być pewien, że nawet dorosły Wookie nie
podniesie go, o ile nie posłuży się Mocą.
Lowie spróbował szarpnąć generator, ale przekonał się, że kobieta powiedziała prawdę. Zamknął
oczy i skupił się, zaczerpnął siły z Mocy, po czym ponowił próbę. Ciężkie urządzenie jednak nie
drgnęło nawet o milimetr. Lowie potrząsnął głową, zakłopotany i zdziwiony. Powiedział sobie, że
ani masa przedmiotu, ani jego rozmiary nie powinny mieć znaczenia. Pomyślał, że po prostu jest zbyt
zmęczony. A może Siostra Nocy, posługując się Mocą, nie pozwala, żeby podniósł je z posadzki.
- Myśl, mój młody Jedi - zbeształa go Tamith Kai. - Nie możesz oczekiwać, że uniesiesz
najcięższy przedmiot, korzystając tylko z siły najsłabszych mięśni.
Ponownie rozbłysnęły jaskrawe światła, a w uszy i mózg Lowiego wbiły się sztylety
przeraźliwych pisków. Wszystko trwało jednak tylko krótką chwilę.
- Nie powstrzymuj swojego gniewu - ciągnął kpiący głos Siostry Nocy, jakby w tym czasie nie
wydarzyło się nic dziwnego. - Musisz posłużyć się nim... uwolnić go. Dopiero wówczas będziesz
mógł podołać zadaniu.
Lowie zorientował się, do czego dąży Tamith Kai, i ta świadomość stała się źródłem jego siły.
Zamknął oczy, nabrał głęboko powietrza i skupił się, by przygotować na następny atak świateł i
dźwięków.
Nie był jednak gotów na to, co się stało.
Z niewidocznych otworów w ścianach wystrzeliły strumienie lodowatej wody. Lowie zachwiał
się, omal nie stracił równowagi. W jednej chwili został przemoczony do skóry. Trząsł się, ale
wystrzeliwane pod ogromnym ciśnieniem strugi nadal atakowały go, bezlitośnie wwiercając się w
ciało. Jak złośliwe węże wciskały się do oczu, uszu i pod zamknięte powieki, po czym spływały na
posadzkę. Lowie miał wrażenie, że lodowaty chłód przenika jego ciało do szpiku kości.
Atak biczów wodnych skończył się tak samo niespodziewanie, jak się zaczął. Lowie czuł, że
wstrząsają nim konwulsyjne dreszcze. Popatrzył w dół i stwierdził, że stoi po kostki w wodzie, która
miała zapewne temperaturę topniejącego lodu. Zorientował się, że gdzieś w głębi jego duszy wzbiera
gniew. Stłumił go, a potem pozwolił, żeby wyciekł z niego tak samo, jak krople wody ściekały z jego
sierści. Ponownie spróbował przesunąć urządzenie, ale bezskutecznie.
W tej samej chwili generator dźwięków, jakby pobudzony do życia wysiłkiem Lowiego, ponowił
atak na jego zmysły. Panele jarzeniowe zaczęły pulsować oślepiającym światłem, a w pomieszczeniu
rozległo się takie piskliwe zawodzenie, że młody Wookie zaczął obawiać się, iż postrada zmysły.
Spróbował pomyśleć o Jacenie i Jainie. Postanowił, że nie okaże słabości.
Kiedy generator przestał działać, ponownie ze wszystkich stron naraz zaatakowały Lowiego
potężne strumienie lodowatej wody.
Lowbacca nie mógłby powiedzieć, jak długo trwały te tortury. Po pewnym czasie zaczęło mu się
nawet wydawać, że całe jego życie było długą litanią świateł, dźwięków, strumieni wody, świateł,
dźwięków, strumieni wody... Mimo to nadal nie pozwolił sobie na wybuch gniewu. Kiedy Tamith
Kai odezwała się znów do niego, leżał na generatorze, zwinięty w nieszczęśliwy kłębek, marznący i
ociekający wodą. Bezskutecznie usiłował przywrócić krążenie krwi w rękach i nogach.
- Dysponujesz wystarczającą siłą, żeby przerwać te katusze - zabrzmiał głos, przeniknięty
kpiącym współczuciem. - Niestety, mój młody Jedi, hart ducha jest chwalebną cnotą tylko wówczas,
kiedy możesz dzięki niemu cokolwiek zyskać.
Lowie nawet nie uniósł głowy ani żadnym innym gestem nie zdradził, że usłyszał jej słowa.
- Nie pomożesz sobie w ten sposób - ciągnął głos Siostry Nocy. - Nie pomożesz także swoim
przyjaciołom. A zresztą bliźnięta już zdążyły zorientować się, że mówię prawdę.
Lowie uniósł głowę, a w głębi jego gardła wezbrał niedowierzający skowyt.
- Ach, ale to prawda - powiedziała Tamith Kai. Jej kuszący głos zdradzał, że chciałaby zachęcić
Lowiego. - Czy nie pragniesz ich zobaczyć?
Zanim Lowie zdążył choćby warknąć na znak zgody, w powietrzu przed jego oczami
zmaterializowały się dwa wielobarwne hologramy. Pierwszy przedstawiał Jacena trzymającego
miecz świetlny. Na twarzy chłopca malowało się niezwykłe uniesienie. Na drugim wizerunku było
widać Jainę posługującą się Mocą, by unosić i odrzucać ciężkie przedmioty. Dziewczyna,
odchyliwszy głowę, szeroko się uśmiechała.
Lowie wyciągnął rękę w stronę świetlistych wizerunków. Wydał skowyt, pełen niedowierzania i
zdumienia... i spadł z generatora prosto w lodowatą wodę, która nadal nie odpłynęła z posadzki.
Zanim zdążył wstać, generator dźwięków zaczął na nowo torturować jego uszy piskliwym jazgotem.
Lowie poczuł, że narasta w nim odraza zmieszana z przerażeniem i wściekłością na myśl o tym,
że bliźnięta go zdradziły. Miał wrażenie, że węgle tlące się gdzieś w głębi duszy zaczynają płonąć
żywym ogniem. Gniew, który zapalił się w jego sercu, rozgrzał jego ciało prawdziwym ciepłem, po
czym zaczął wzbierać i wzbierać, aby w końcu wyrwać się z gardła wściekłym wyciem.
Lowbacca nie pamiętał, co wydarzyło się później.
Kiedy się obudził, spoczywał wygodnie w półmroku własnej celi. W pomieszczeniu było ciepło,
a on leżał na pryczy, okryty miękkim pledem. Bolały go wszystkie mięśnie, ale czuł się odprężony.
Odruchowo wyciągnął rękę i przekonał się, że znów ma swój pleciony pas okrywający biodra.
Nagle usłyszał głos Tamith Kai, dobiegający z bardzo bliskiej odległości. Nie zdziwił się faktem,
że Siostra Nocy stoi tuż obok jego pryczy. W słabym świetle jarzeniowych paneli zobaczył, że
kobieta trzyma błyszczący metalowy przedmiot o nieregularnych kształtach.
- Spisałeś się doskonale, mój młody Wookie - oświadczyła.
Lowie smutno jęknął, kiedy powróciła mu pamięć tego, co zrobił.
- Uwalniając swój gniew, odniosłeś sukces przekraczający moje najśmielsze oczekiwania -
ciągnęła Tamith Kai, spoglądając na niego z prawdziwą dumą. - W nagrodę postanowiłam zwrócić ci
twojego małego androida.
Lowie czuł, że nie może pozbierać myśli. Czy naprawdę mógł być dumny z tego, co się stało? Czy
nie powinien się raczej wstydzić? Z ulgą przyjął Em Teedee z rąk Siostry Nocy, po czym przypiął
androida-tłumacza z powrotem na to samo miejsce u pasa.
- Będziesz kiedyś znakomitym Jedi - oznajmiła Tamith Kai. Tajemniczo się uśmiechnęła. - Po
tym, jak pozwoliłeś sobie na uwolnienie gniewu, nawet nie próbowaliśmy naprawiać generatora
dźwięków, jak robiliśmy to za każdym razem po wybuchach złości innych uczniów.
Odwróciła się i wyszła z celi, pozostawiając Lowiego pogrążonego we własnych myślach.
Lowbacca wstał z pryczy, ale jęknął czując, że jego mięśnie wciąż jeszcze odmawiają mu
posłuszeństwa. Ponownie opadł bezwładnie na platformę z pryczą.
- No cóż, jeżeli chce pan znać moje zdanie - odezwał się piskliwy głosik Em Teedee - swoim
bezmyślnym uporem zadał pan sobie bardzo dużo niepotrzebnego bólu.
Zdumiony Lowbacca warknął w odpowiedzi.
- Co to znaczy, kto pytał mnie o zdanie? - odparł Em Teedee. - Naprawdę nie rozumiem, dlaczego
miałby pan być taki rozdrażniony. Mimo wszystko przybył pan tu, do Akademii Ciemnej Strony, po
to, żeby się uczyć. Może pan się tylko cieszyć, że poświęcają panu tyle uwagi. Wie pan, imperialni
nauczyciele są bardzo spostrzegawczy. Prawdę mówiąc, tak bardzo, że poznali się na mnie i nawet
uwzględnili mnie w swoich planach. To dla mnie ogromny zaszczyt.
Lowie, tknięty dziwnym, nieprzyjemnym podejrzeniem, pytająco szczeknął.
- Ze mną ma być coś złego? - odparł pytaniem Em Teedee. - Ależ nie! Wręcz przeciwnie, czuję
się doskonale! Brakiss i Tamith Kai, chcąc okazać mi zaufanie, kazali dokonać pewnych zmian w
moim oprogramowaniu. Prawdę mówiąc, czuję się teraz o wiele lepiej niż kiedykolwiek przedtem.
Musi pan sobie uświadomić, że oboje mają na uwadze tylko pańskie dobro. Imperium jest pana
przyjacielem.
Lowie warknął z namysłem, jakby zgadzał się ze słowami Em Teedee... ale ukradkiem wyciągnął
rękę w stronę pasa, by wyłączyć małego androida.
Poczuł nagle, że znów może zebrać myśli. Słowa Em Teedee sprawiły, że w jego mózgu zaszła
jakaś zmiana. Lowie może się potknął, ale nie przewrócił. Prawdopodobnie tak samo było z Jacenem
i Jainą. A jeżeli bliźnięta się nie poddały, on także nie mógł okazać się gorszy niż oni. Przynajmniej
taką miał nadzieję.
ROZDZIAŁ
15
Tenel Ka powróciła wczesnym popołudniem. Dziewczyna zastała mistrza Skywalkera
pogrążonego w rozmyślaniach w małej komnacie, w jakiej zwykle mieszkali niewolnicy. W
pomieszczeniu tym przebywali za zgodą Augwynne, która nie chciała narażać Luke'a i wnuczki na
wścibskie spojrzenia pozostałych mieszkańców.
- Wracam właśnie z posiedzenia rady sióstr - oznajmiła Tenel Ka. Fale popołudniowego żaru
atakowały urwisko, na którym wznosiła się forteca klanu kobiet ze Śpiewającej Góry, nadając
powietrzu woń spalenizny. - Siostry klanu oczekują, że goście pojawią się o zmierzchu. Dopiero
wówczas poznamy odpowiedź na wszystkie nasze pytania i wątpliwości.
- A zatem zaczekamy - oświadczył mistrz Skywalker, kierując na dziewczynę przenikliwe
jasnoniebieskie oczy. - To jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie trzeba robić... zwłaszcza teraz, kiedy
się tak spieszymy, nie wiedząc, co się stało z Jacenem, Jainą i Lowbaccą. A jednak, jeżeli czekanie
pozwoli nam na uzyskanie odpowiedzi, których nie przyniosło nam działanie... wówczas jedynym
działaniem, jakie podejmiemy, będzie czekanie.
Tenel Ka chciała udowodnić, że jest dobrą gospodynią. Zajęła się najróżniejszymi czynnościami,
pragnąc pomóc siostrom ze Śpiewającej Góry. Wydawało się jej, że godziny ciągną się w
nieskończoność.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Zapadał zmierzch. Nieliczne chmury, widoczne na niebie nad
samym horyzontem, zdawały się płonąć różowym i pomarańczowym blaskiem, sporadycznie
przepuszczając do nagrzanej atmosfery świetliste strzały. Owady i jaszczurki poczuły, że zbliża się
wieczór i powietrze zaczyna się ochładzać. Obudziły się do życia, zakłócając dotychczasową ciszę
dnia brzęczeniem, szmerami i szelestami.
Tenel Ka i mistrz Skywalker, przebywający na jednej z niższych kondygnacji fortecy, patrzyli w
dół, na spieczone skaliste pustkowie. Przyglądali się, jak zachodzące słońce rzuca na równiny coraz
dłuższe cienie. W porównaniu z jaskrawą tuniką z jaszczurczej skóry, którą miała na sobie Tenel Ka,
ciemnobrązowy płaszcz Luke'a Skywalkera sprawiał wrażenie bezbarwnego i ponurego. Dziewczyna
dobrze jednak znała umiejętności i siłę kryjącą się w umyśle i sercu mężczyzny.
W pewnej chwili dostrzegła jakiś duży i ciemny przedmiot, poruszający się dosyć daleko po
równinie. Wyciągnęła szyję i zmrużyła oczy. Dłuższy czas obserwowała zbliżające się stworzenie.
Stwierdziła, że patrzy na jakąś ogromną bestię niosącą jeźdźca... nie, dwoje jeźdźców.
Mistrz Skywalker kiwnął głową.
- Tak, ja także ich widzę - powiedział. - To rankor z dwójką osób na grzbiecie.
Tenel Ka ponownie zmrużyła oczy, ale uświadomiła sobie, że Luke wspomógł swój wzrok Mocą.
Nie tylko patrzył, ale i wyczuwał.
Inne mieszkanki fortecy należącej do klanu kobiet ze Śpiewającej Góry podeszły do otworów
okiennych i stanęły na wykutych w litej skale balkonach. One także spoglądały w dół, nie potrafiąc
ukryć nerwowego oczekiwania.
Rankor z wysiłkiem, ale wytrwale parł wciąż naprzód. Tenel Ka widziała teraz całkiem wyraźnie
sylwetkę potwora, którego brązowozielonkawe, pokryte guzami cielsko, wyglądało jak kadłub
piaskoczołgu, najeżony niesamowitymi kłami i pazurami. Na grzbiecie stworzenia jechała wysoka,
silnie umięśniona kobieta. Tuż za nią siedział młody ciemnowłosy mężczyzna o krzaczastych
brwiach, ubrany w czarną opończę, przetykaną srebrzystymi nićmi. Jego towarzyszka miała na sobie
taką samą szatę.
- To Siostra Nocy - odezwała się Tenel Ka. - Czuję to.
Mistrz Skywalker kiwnął głową.
- Tak, ale kobiety należące do tego nowego zakonu sprawiają wrażenie doskonale wyszkolonych
i jeszcze niebezpieczniejszych niż dawne wiedźmy. Czuję, że w tym wszystkim kryje się jakaś
mroczna tajemnica. Wydaje mi się, że jesteśmy na dobrym tropie.
- Ale... co robi, ten... mężczyzna za jej plecami? - zapytała Tenel Ka. - Żadna władczyni na
Dathomirze nie traktowałaby mężczyzn jak równych sobie.
- No, cóż - odparł Luke. - Może naprawdę zaszły tu duże zmiany.
Tymczasem Siostra Nocy dotarła do podnóża urwiska i ściągnęła wodze olbrzymiemu rankorowi.
Potworna bestia wyciągnęła pazury i uniosła pokryty guzami łeb. Drąc pazurami spieczoną, twardą
glebę, głośno zasyczała i stanęła. Siostra Nocy zeskoczyła na ziemię, a po chwili to samo uczynił jej
odziany w czarną opończę towarzysz. Oboje tkwili pomiędzy dwiema wysokimi skalnymi
kolumnami, wyrastającymi z piaszczystej wydmy.
- Posłuchajcie mnie, zacni ludzie! - zawołała kobieta, stając twarzą w stronę urwiska. Krzyk
odbił się od skalnej ściany, a echo powtórzyło jej słowa, dzięki czemu głos Siostry Nocy nabrał
głębi, stał się donośniejszy.
Tenel Ka była zdziwiona, jakim cudem mroczna kobieta mogła przemówić z taką siłą.
Dziewczyna stała nieruchomo i słuchała, mając wrażenie, że słowa Siostry Nocy oddziałują na jej
wyobraźnię.
- Posługuje się prostą sztuczką Mocy - wyjaśnił mistrz Skywalker. - Pobudza twoje emocje, stara
się zainteresować ciebie tym, co chce powiedzieć.
Tenel Ka kiwnęła głową. Podmuch chłodnego wiatru, wywołanego szybko obniżającą się
temperaturą powietrza, rozwiał jej złocistorude włosy, tak iż przysłoniły część twarzy.
- Ponownie przybyliśmy tu, żeby szukać innych, którzy mogą być zainteresowani tym, co mamy do
zaoferowania. Tak, doskonale wiemy, że przed laty Dathomirą rządziły podstępne wiedźmy.
Sprawowały władzę, nie licząc się z nikim i niczym oprócz własnej woli. Były złymi kobietami, ale
to nie znaczy, że złe były także ich nauki. Nie uważamy, że wszystko, co wiedziały na temat władzy,
winno zostać potępione.
Nazywam się Vonnda Ra, a to jest mój uczeń i towarzysz, Vilas. Tak... jest mężczyzną.
Wyczuwam, że jesteście wstrząśnięte i zdumione, ale naprawdę nie powinnyście. Nasi
sprzymierzeńcy nauczyli nas, że ta siła, którą nazywamy Mocą, przenika wszystkie istoty, zarówno
płci męskiej jak i żeńskiej. A zatem mogą wykorzystywać ją nie tylko Siostry. Również Bracia,
mężczyźni, mogą władać taką samą siłą.
Wiele osób zamieszkujących komnaty skalnej fortecy niespokojnie się poruszyło.
- Czuję wasze niedowierzanie - ciągnęła Vonnda Ra. - Zapewniam was jednak, że mówię
prawdę.
Tenel Ka przysunęła się do mistrza Skywalkera.
- W ciągu ostatnich kilku lat widziałam tyle nowych rzeczy - szepnęła. - Wydaje mi się, że wiem,
jak funkcjonują inne społeczeństwa, ale obawiam się, że niektóre bardziej konserwatywne klany
Dathomiry nie są jeszcze gotowe pogodzić się z równouprawnieniem.
Mistrz Skywalker kiwnął głową, ale zacisnął wargi. Było widać, że jest zaniepokojony.
- W naukach Jedi nie ma niczego, co faworyzowałoby kobietę albo mężczyznę - powiedział. -
Czy nawet istotę ludzką, jeżeli o tym mowa. Twoi ziomkowie zwodzą samych siebie.
W dole, u stóp urwiska, Vonnda Ra nadal stała obok oswojonego rankora.
- Vilas, mój najlepszy uczeń, zademonstruje wam teraz drobną cząstkę wiedzy, jaką posiadł! -
zawołała. - Pokaże wam coś, co wprawi was w osłupienie!
Ciemnowłosy mężczyzna rozwiązał czarną pasiastą opończę, zdjął ją z ramion i przerzucił przez
siodło, przywiązane do grzbietu rankora za pomocą elastycznych skór whuffy. Odszedł trochę na bok
i stanął na płaskim spieczonym przez słońce kawałku skały miedzy dwiema kamiennymi kolumnami,
po czym opuścił ręce wzdłuż boków, zacisnął dłonie w pięści i zaczął się skupiać.
Tenel Ka, obserwująca wszystko z fortecy, nawet z tak dużej odległości słyszała, jak mężczyzna
coś nuci. Vilas zamknął osadzone głęboko pod krzaczastymi brwiami oczy. Jego ciemne włosy
zaczęły się jeżyć, jakby przesycone statycznym ładunkiem elektrycznym. Jego ciało zadrżało,
zapewne nie mogło powstrzymać narastającej siły.
Na purpurowym niebie nad jego głową zalśniły pierwsze gwiazdy. Świeciły coraz jaśniej i
jaśniej, w miarę, jak znikały ostatnie ślady słońca. Zaczęły się pojawiać pierwsze chmury. Z
początku przypominały pierzaste obłoki, ale napływały ze wszystkich stron niczym prążkowane
cienie. Z każdą chwilą jednak przybywało ich coraz więcej, tak że w końcu przysłoniły niemal całe
niebo. Tenel Ka cofnęła się od okna czując, że wieczorny chłodny wiatr przybiera na sile, zaczyna
przemieniać się w lodowaty wicher.
- Zawsze chętnie widzimy u siebie nowych uczniów!
Vonnda Ra czuła, że grono słuchających jej osób z każdą sekundą się powiększa. Niemal wszyscy
mieszkańcy skalnej fortecy zgromadzili się przy oknach czy na balkonach.
- Jeżeli ktoś z was chciałby nauczyć się władać Mocą, żeby robić to samo co ja i Vilas, może
przyłączyć się do nas bez względu na to, czy jest mężczyzną czy kobietą, osobą wolną czy
niewolnikiem. Nasza osada znajduje się na samym dnie wielkiego kanionu. To tylko trzy dni marszu
od waszej fortecy. Nie możemy zagwarantować, że was przyjmiemy, ale sprawdzimy wasze
umiejętności. I jeżeli znajdziemy kogoś, kto wykazuje odpowiedni talent, przyłączymy do naszego
klanu. Nauczymy, jak być ważną cząstką machiny wszechświata. Jeżeli będziecie z nami, czeka was
świetlana przyszłość.
Kiedy Vonnda Ra kończyła mówić, głośny huk gromu zagłuszył jej ostatnie słowa. Po całym
nieboskłonie przelatywały ogniste, krzaczaste, błękitne błyskawice.
Vilas wspiął się na jedną z wysokich kamiennych kolumn, tak szybko i łatwo jakby ktoś wciągnął
go na linie. Kiedy stanął na płaskim wierzchołku, zwietrzałym wskutek działania deszczów i
wichrów, uniósł ręce. Jego ciało otoczył świetlany wir statycznej elektryczności, a nadciągająca
burza, sprowadzona jego potęgą woli, rozszalała się ze zdwojoną siłą.
Świetliste smugi raz po raz trafiały w samotne skały, rozsiane na równinie, posyłając we
wszystkie strony strugi ognistych odprysków. Burza nadal się nasilała, smagając twarze mieszkańców
fortecy huraganowym wichrem. Tenel Ka zamrugała, usiłując powstrzymać łzy, które napływały do
jej oczu sieczonych włosami.
Vilas stał na szczycie kolumny i sprawował władzę nad burzą. Ciemne chmury nadal gęstniały, a
niebo przybrało czarną barwę.
Tenel Ka spojrzała w dół i zobaczyła, że Vonnda Ra, stojąca obok rankora, także uniosła ręce.
Rozczapierzywszy palce, przyzywała burzę. Nad równinami przelatywały oślepiające błyskawice.
Rankor parskał i drżał, ale nie rzucał się do ucieczki.
- Przybywajcie do wielkiego kanionu! - zawołała Vonnda Ra, starając się przekrzyczeć wycie
wichury. - Jeżeli chcecie w ten sposób panować nad Mocą, przybywajcie do wielkiego kanionu!
Vilas zeskoczył z kamiennej kolumny i delikatnie jak liść opadł na stertę piachu nie opodal
zatrwożonego rankora. Pomógł Siostrze Nocy wspiąć się na siodło, po czym sam zajął miejsce za jej
plecami.
Vonnda Ra chwyciła wodze zwierzęcia i szarpnęła, zmuszając je, aby zawróciło. Koszmarny
potwór zaczął niknąć w mroku, ale burza nadal wyładowywała swoją wściekłość na samotnych
głazach i skałach.
Tenel Ka wpatrywała się w ciemności, usiłując śledzić spojrzeniem niknącą sylwetkę rankora z
dwójką jeźdźców na grzbiecie.
- A więc teraz już wiemy... - powiedziała. - Co zrobimy?
Luke położył rękę na jej ramieniu, a dziewczyna poczuła promieniującą od mistrza Jedi pewność
siebie.
- Udamy się do tego wielkiego kanionu i zgłosimy się jako kandydaci - odparł. - Mimo wszystko
naprawdę szukają nowych uczniów, żeby zająć się ich szkoleniem. Teraz już nie wątpię, że jesteśmy
na właściwym tropie. Możliwe nawet, że spotkamy tam Jacena, Jainę i Lowbaccę.
Tenel Ka przygryzła wargę i kiwnęła głową.
- To jest fakt - powiedziała.
ROZDZIAŁ
16
Jaina wyłączyła świetlny miecz i podała go Brakissowi, ale mężczyzna nie wyciągnął ręki po
broń Jedi.
- Nie będę się tym więcej bawiła - oświadczyła stanowczo.
- My nie bawimy się w Akademii Ciemnej Strony - odparł Brakiss. - Ćwiczymy. Umiejętność
posługiwania się świetlnym mieczem jest bardzo ważnym elementem szkolenia rycerza Jedi.
- Masz na myśli walczenie z bezrozumnymi holograficznymi potworami? - parsknęła Jaina. - Nie
będę więcej tego robiła. I tak zbyt długo byłam posłuszna twojej woli. Równie dobrze możesz już
teraz odesłać mnie do domu, bo nigdy nie zgodzimy się uczyć w twojej Akademii Ciemnej Strony.
Mężczyzna rozłożył ręce.
- Ach, a przecież tak dobrze radzisz sobie ze świetlnym mieczem - powiedział, jakby próbował
przemówić do rozumu rozkapryszonemu dziecku. - Spróbuj jeszcze raz. Tym razem dam ci godnego
przeciwnika; kogoś obdarzonego o wiele większą wolą walki.
- Dlaczego miałabym się na to zgodzić? - zapytała Jaina. - Przecież niczego ci nie zawdzięczam.
Chcę zobaczyć się z bratem. Chcę zobaczyć się z Lowiem.
- Już wkrótce ich zobaczysz.
- Nie zgodzę się walczyć, jeżeli nie obiecasz, że pozwolisz mi się z nimi spotkać. Brakiss
westchnął.
- No, dobrze. Obiecuję, że pozwolę ci ponownie zobaczyć się z nimi podczas zajęć. Ale tylko
pod warunkiem - zawiesił głos i uniósł dłoń z wyciągniętym palcem - że nie będziesz sprawiała mi
kłopotów.
Jaina zacisnęła usta w ponurą wąską linię. Pomyślała, że w tych okolicznościach zapewne nie
może spodziewać się niczego więcej.
- Zgoda.
- Pomyśl o tym w ten sposób - odezwał się Brakiss tonem kuszącej zachęty. - Im więcej będziesz
ćwiczyła, tym szybciej zdołasz mnie pokonać, gdybyś zechciała kiedyś mi się przeciwstawić.
Zastanów się nad tym... Trenujesz, bo chcesz zdobyć umiejętności, które kiedyś mogą pomóc ci w
ucieczce, hmmm?
Jaina stwierdziła, że pewny siebie uśmieszek, widoczny na nieskazitelnie gładkiej twarzy
mężczyzny, doprowadza ją do wściekłości.
- Podczas dzisiejszych porannych ćwiczeń zamierzam dokonać jeszcze jednej zmiany - ciągnął
Brakiss. - Będziesz walczyła otoczona holograficznym wizerunkiem maskującym. Nie będzie
ograniczał swobody twoich ruchów, ale może, przynajmniej na początku, rozpraszać twoją uwagę.
Musisz nauczyć się walczyć osłonięta taką trójwymiarową maską. Dla dobra Imperium od czasu do
czasu musimy ukrywać prawdziwą tożsamość naszych Ciemnych Jedi.
Jaina uniosła rękojeść świetlnego miecza na wysokość piersi.
- W porządku, zgodzę się na jeszcze jedną walkę... ale później musisz pozwolić mi zobaczyć się z
moim bratem i Lowbaccą.
- Taka była umowa - oświadczył Brakiss. - A teraz idę, żeby wszystko przygotować. Tymczasem
życzę ci powodzenia.
Wyślizgnął się przez drzwi, które zasunęły się za jego plecami. Ponure, szare ściany sali
treningowej zalśniły i Jaina zauważyła, że jej ciało zostało otoczone przez migotliwe cienie, podobne
do świetlistej mgiełki. Nie uniemożliwiały jej patrzenia, co najwyżej zamazywały kontury. Jaina
pomyślała, że musi to być jej nowy holograficzny kostium, o którym wspominał Brakiss.
W przeciwległej ścianie ze skrzypieniem otworzyły się urojone wrota. Jaina przewróciła oczami.
Jeszcze jedno wyświechtane złudzenie, jak zresztą wszystkie inne, które oglądała do tej pory.
Naprawdę przestało to ją bawić. Jej jedynym pragnieniem było poznanie zasady funkcjonowania
aparatury wytwarzającej te hologramy. Pewnego dnia ją pozna, a wówczas oszuka urządzenie i
spowoduje awarię wszystkich automatycznych systemów sterowania Akademii Ciemnej Strony. Na
razie jednak powinna udawać, że zgadza się spełniać żądania Brakissa, dopóki nie znajdzie sposobu,
by obrócić knowania nauczyciela przeciwko niemu.
Nowy przeciwnik Jainy przeszedł przez prostokąt okratowanych wrót mrocznego lochu.
Dziewczyna dostrzegła wysoką sylwetkę groźnego mężczyzny, okrytego czarnym płaszczem. Czarna
plastalowa maska, osłaniająca jego głowę, rozbrzmiała złowieszczym sykiem, z jakim Darth Vader
wciągał powietrze przez aparat oddechowy.
Zdumiona Jaina na chwilę zapomniała o oddychaniu, ale w następnej sekundzie odruchowo
włączyła miecz świetlny. To było niesprawiedliwe! Brakiss nie powiedział jej całej prawdy! To nie
był jeszcze jeden zwyczajny urojony potwór, jakie dotąd przeciwko niej wysyłał. Darth Vader został
zabity, zanim się urodziła, ale Czarny Lord Sithów był jej dziadkiem i Jaina znała każdy szczegół
jego życia.
Ostrze świetlnego miecza Dartha Vadera pulsowało ciemną czerwienią, podobną do barwy
świeżej krwi. Zapewne czerpało siłę z mrocznych zakamarków duszy mężczyzny. Jaina poczuła, że
zaczyna budzić się w niej złość zmieszana z przerażeniem, ale postąpiła kilka kroków, żeby stawić
czoło przeciwnikowi. Holograficzny kostium zawirował wokół niej, ale dziewczyna nie pozwoliła,
by rozproszył jej uwagę.
Jaina potępiała wszystkie złe, podstępne czyny, jakie popełnił Darth Vader, będąc na służbie
Imperatora, ale zarazem pociągała ją myśl, kim mógłby się stać jej dziadek, Anakin Skywalker. W
ostatnich chwilach życia okazał się przecież dobrym człowiekiem, który przeciwstawił się swojemu
władcy i zakończył okres jego rządów, opartych na przemocy i strachu.
Bez względu na to, czy było to spowodowane tylko jej przerażeniem, czy czymś innym, Jaina
czuła wielki niepokój przenikający całą przestrzeń sali treningowej. Wyczuwała pulsujący lęk, który
ograniczał szybkość ruchów.
Darth Vader wykorzystał jej przerażenie i niezdecydowanie. Podszedł do niej, a szkarłatne ostrze
jego świetlnego miecza zaskwierczało, kiedy unosił je nad głowę. Chrapliwy oddech hologramu
spowił Jainę jak całun. Vader zamachnął się, a dziewczyna w ostatniej chwili sparowała jego cios
swoim ostrzem. Kiedy energetyczne klingi skrzyżowały się i zwarły, w powietrze trysnęły fontanny
różnobarwnych iskier.
Przez kilka następnych chwil walczyli, zadając i odbijając ciosy. Pchnięcie. Sparowanie. Atak.
Obrona.
Jaina zamachnęła się mieczem, pragnąc trafić w opancerzoną płytę na torsie Dartha Vadera, ale
Czarny Lord uniósł rękojeść swojej broni i krwiste ostrze zetknęło się z klingą miecza Jainy.
Dziewczyna musiała się cofnąć czując, że przeciwnik naciera coraz energiczniej, tnie i zadaje ciosy
ze zdwojoną siłą. Skwierczenie rozpraszanej energii niemal ją ogłuszało. A jednak w chwili, kiedy
zaczęło się jej wydawać, że słabnie, powiedziała sobie, iż walczy nie z Darthem Vaderem, ale z
Brakissem czy Tamith Kai, którzy porwali ją i sprowadzili do tej mrocznej akademii. Czując, że
wstępuje w nią nowa energia, nie tylko uniknęła ciosu, ale nawet zaatakowała Vadera, zmuszając go
do obrony.
Zadawała cios za ciosem. Miecze świetlne krzyżowały się i buczały, ale wyglądało na to, że
Darth Vader czerpie siły z jej wściekłości. Walczyli tak przez dłuższy czas, a mimo to żadne nie
potrafiło uzyskać zdecydowanej przewagi. Jaina straciła rachubę czasu. Nie mogłaby powiedzieć, ile
upłynęło minut czy godzin.
Oboje stali w miejscu ze skrzyżowanymi ostrzami świetlnych mieczy, otoczeni snopami
tryskających iskier. Żadne nie chciało się cofnąć, napierało na przeciwnika z całej siły. Vader nie
potrafił jednak pokonać Jainy, podobnie jak dziewczyna nie mogła zwyciężyć Czarnego Lorda.
Okazali się równorzędnymi przeciwnikami.
Jaina zgrzytnęła zębami i zebrała wszystkie siły. Ciężko dyszała, czuła w płucach lodowate
pieczenie. Zaczerpnęła powietrza i nie ustępowała. Vader także nie rezygnował z dalszej walki.
- Wystarczy! - odezwał się głos Brakissa w interkomie sali treningowej.
Holograficzne wizerunki otaczające Jainę i Vadera zniknęły i dziewczyna stwierdziła, że znów
stoi w czterech ponurych szarych ścianach wielkiej sali, krzyżując ostrze świetlnego miecza z klingą
broni przeciwnika. Dopiero teraz jednak mogła przekonać się, z kim naprawdę walczyła.
Z Jacenem.
Brakiss, siedzący wygodnie w sterowni sali treningowej, spoglądał na maskujące wizerunki,
lekko uderzając palcami jednej dłoni o palce drugiej. Z satysfakcją obserwował, jak bliźnięta walczą
ze sobą.
Pilot Qorl, odziany w czarny imperialny mundur, stał obok niego i także przyglądał się
pojedynkowi. Na ekranie monitora nie było jednak widać maskujących hologramów, dzięki czemu
Qorl mógł podziwiać, jak bliźnięta zmagają się w śmiertelnej walce, nie zdając sobie nawet sprawy
z tego, z kim naprawdę walczą! Ich świetlne miecze krzyżowały się i zwierały, ale żadne z bliźniąt
nie mogło obezwładnić drugiego.
Pilot przez długi czas nic nie mówił, ale walczył z trawiącym go niepokojem. W końcu zapytał:
- Czy to nie jest zbyt niebezpieczne, panie Brakiss? Jeden nieostrożny ruch i bliźnięta mogą się
pozabijać. Straciłby pan wówczas dwoje najlepszych uczniów, jakich mamy w Akademii Ciemnej
Strony.
- Nie sądzę, żebym miał ich stracić - odparł Brakiss, lekceważącym machnięciem ręki zbywając
obawy Qorla. - Jeżeli jednak jedno zabije drugie, wówczas dowiemy się, które jest silniejsze,
waleczniejsze. Właśnie temu będziemy musieli poświęcić więcej czasu i uwagi podczas szkolenia.
- To byłoby marnotrawstwo - upierał się pilot. - Dlaczego pan to robi? To chyba nie ma sensu.
Brakiss odwrócił się w stronę starego pilota myśliwca typu TIE. Pozwolił, żeby na jego
nieskazitelnie pięknej twarzy pojawił się grymas gniewu.
- Ma sens, ponieważ Imperium pragnie kształcić tylko najlepszych, najbardziej uzdolnionych
Ciemnych Jedi.
- Bez względu na koszt? - zapytał Qorl.
- Koszt nie ma znaczenia - odparł Brakiss. - Te młode bliźnięta są po prostu narzędziami, którymi
musimy się posłużyć... podobnie jak narzędziem jest pan czy my wszyscy.
Pilot żachnął się i przez chwilę obserwował na ekranie toczący się pojedynek.
- Chce pan przez to powiedzieć, że ich życie się nie liczy? - zapytał.
- Są tylko elementami... częściami, które trzeba zainstalować w ogromnej maszynerii. Jeżeli nie
spełnią wszystkich surowych wymagań, okażą się nieprzydatni do naszych celów. Ale może ma pan
rację - dodał po chwili, w końcu ustępując. - Oboje stoczyli zacięty pojedynek i udowodnili, że
potrafią posługiwać się świetlnymi mieczami. Postaram się, żeby nie zapomnieli tej lekcji.
Odwrócił się w stronę mikrofonu interkomu.
- Wystarczy! - powiedział i wyłączył generator wytwarzający maskujące hologramy.
Bliźnięta krzyknęły, po czym odskoczyły od siebie. Ze zdziwieniem odkryły, że cały czas
walczyły ze sobą.
Po kilku chwilach Brakiss wyłączył interkom, nie chcąc dłużej słuchać gniewnych okrzyków
Jacena i Jainy. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się do Qorla.
- Obiecałem dziewczynie, że pozwolę jej zobaczyć się z bratem. Nie rozumiem, dlaczego jest
teraz taka rozdrażniona.
Pilot odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia ze sterowni, aby Brakiss nie widział jego
niepewności. Surowe, bezduszne potraktowanie bliźniąt wstrząsnęło nim bardziej, niż sam byłby
skłonny przyznać.
- Ich szkolenie przebiega prawidłowo - odezwał się jeszcze Brakiss, kiedy Qorl docierał do
drzwi. - Jestem zadowolony z postępów, jakie czynią. Już niedługo staną się naszymi wiernymi
sługami, Ciemnymi Jedi.
Pilot bąknął coś w odpowiedzi, po czym wyszedł ze sterowni i zamknął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ
17
Tenel Ka i Luke jechali na grzbiecie oswojonego młodego rankora, do którego jeszcze nie rościły
sobie praw siostry żadnego klanu.
Nocne powietrze było ciepłe i przesycone wilgocią z powodu deszczu, jaki spadł podczas
niezwykłej burzy, wywołanej przez Vonndę Ra i jej ucznia Vilasa. Dwa księżyce Dathomiry to
znikały, to ukazywały się w przerwach między pierzastymi chmurami, oświetlając drogę nieziemską,
błękitnawą poświatą.
Tenel Ka siedziała przed Luke'em na siodle, splecionym ze skór whuffy, i kierowała rankora w
stronę wielkiego kanionu. Wiedziała, że jest dobrym jeźdźcem. Musiała przyznać, że czuje się
doskonale, mogąc zademonstrować mistrzowi Skywalkerowi coś, w czym sama jest mistrzynią.
Lekki podmuch wiatru zaszeleścił liśćmi mijanych niewysokich krzaków tak, że kiedy mistrz
Skywalker pochylił się, żeby szepnąć coś do jej ucha, dziewczyna z trudem go usłyszała.
- Kiedyś musiałem zabić rankora - oświadczył mistrz Jedi. - Wstydziłem się później tego, co
zrobiłem. Rankory są wspaniałymi zwierzętami.
- Mimo to są niebezpieczne dla wszystkich, których nie uważają za przyjaciół - odparła Tenel Ka.
Luke przez chwilę się nie odzywał.
- Walczyłem w wielu bitwach - powiedział w końcu. - I owszem, musiałem zabijać. Jasna strona
Mocy nauczyła mnie jednak, że lepiej jest przedtem zrobić wszystko, co możliwe, żeby...
doprowadzić do zmiany sytuacji...
- Ale z pewnością jakaś Siostra Nocy czy ktoś inny, zwiedziony przez ciemną stronę Mocy, nie
zawaha się przed zabiciem ciebie, mistrzu Skywalkerze - przerwała mu dziewczyna.
- Masz całkowitą rację! - Łagodny okrzyk Luke'a zaskoczył dziewczynę. - Osoby posługujące się
jasną stroną wierzą w te same prawdy, którym dają wiarę ci, co korzystają z usług ciemnej strony.
My jednak możemy zademonstrować nasze różnice tylko wówczas, jeżeli będziemy postępowali
zgodnie z tym, w co wierzymy. W przeciwnym razie... właściwie niczym nie będziemy się różnili.
- A. Aha - odparła Tenel Ka. - To zupełnie tak samo, jak ja staram się udowodnić, że jestem inna
niż moja babka z Hapes... - urwała, nie kończąc zdania. - Tak, teraz dobrze to rozumiem.
Pomimo ciemności, młody rankor pewnie wybierał drogę, krocząc stromą ścieżką wiodącą na
dno wielkiego kanionu. Dziewczyna i mistrz Jedi minęli po drodze gromadę prawie dwudziestu
ognisk, co świadczyło, że w końcu dotarli do obozowiska Sióstr Nocy.
W chwili, kiedy znaleźli się na dnie wąwozu, stwierdzili, że oboje są zmęczeni i czują ból we
wszystkich mięśniach. Powietrze się ochłodziło, a nad samą ziemią unosiła się delikatna mgiełka.
Oboje cieszyli się, że mają ciepłe szaty. Pamiętali, że wcisnęła je im Augwynne w ostatniej chwili
podczas gorączkowych przygotowań do podróży. Stara kobieta dała im zresztą zapasowe stroje, które
miały świadczyć o prawdziwości ich opowieści, a także worek z żywnością na drogę. Później gorąco
uściskała Tenel Ka.
- Córko córki mojej córki - powiedziała. - Idź w pokoju. Myśli wszystkich kobiet klanu ze
Śpiewającej Góry będą z tobą. - Odwróciła się do Luke'a. - I niech Moc będzie z wami - dodała.
Augwynne wypuściła wnuczkę z objęć i ponownie się do niej zwróciła.
- Jestem dumna z tego, co robisz dla przyjaciół, żeby ich uratować. Jesteś prawdziwą
wojowniczką, jedną z kobiet naszego klanu. Zawsze pamiętaj o naszej najświętszej zasadzie,
zapisanej w Księdze Praw: „Nigdy nie ustępuj przed złem".
Teraz, kiedy zbliżali się do tego zła, Tenel Ka wzdrygnęła się i owinęła szczelniej opończą.
Zastanawiała się, czy w obozie Sióstr Nocy znajdą Lowbaccę, Jacena i Jainę, czy może ich wizyta u
wiedźm będzie tylko jednym z pośrednich etapów poszukiwań. Czy możliwe, żeby Siostry Nocy
kształciły wszystkich troje w posługiwaniu się ciemną stroną Mocy? Tenel Ka zamknęła oczy i
próbowała wybiec przed siebie myślami, ale nigdzie nie wyczuła ani śladu obecności porwanych
przyjaciół.
Luke Skywalker zapewne dobrze wiedział, co dzieje się w jej głowie, gdyż ponownie pochylił
się ku dziewczynie.
- Jeżeli nie znajdziemy ich tutaj, Moc poprowadzi nas jeszcze dalej - szepnął. - Jesteśmy blisko...
Czuję to.
Od strony skalnych ścian wąwozu dobiegło nagle przeciągłe wycie. Tenel Ka drgnęła,
zaskoczona.
- To strażniczka podniosła alarm - powiedziała, zła na siebie, że nie była na to przygotowana.
- To dobrze - odparł Luke. - A zatem wiedzą, że się zbliżamy.
Dziewczyna wahała się przez chwilę; nie wiedziała, czy powinna jechać dalej, ale później jednak
przynagliła młodego rankora do dalszej drogi. Uniosła głowę i popatrzyła na niebo, które właśnie
zmieniało barwę z czarnej na sinoszarą, świadczącą o zbliżaniu się świtu. Po raz kolejny pomyślała o
tym, ile czasu minęło od porwania jej przyjaciół.
Rankor pokonał następny zakręt wąskiego szlaku i raptownie stanął. Tenel Ka spojrzała przed
siebie i stwierdziła, że dalszą drogę zagradzają trzy dorosłe rankory. Zwierzęta były dosiadane przez
strażniczki, a każda była ubrana tak samo jak Vonnda Ra i Vilas poprzedniego wieczora.
Luke położył dłoń na biodrze Tenel Ka, chcąc ją ostrzec, ale dziewczyna już wiedziała. Mimo
panującego półmroku było widać, że każda kobieta trzyma imperialny blaster, wymierzony w ich
stronę.
Tenel Ka była wychowywana w ten sposób, żeby mogła w trudnych chwilach objąć dowództwo.
Chociaż rzadko korzystała z tej umiejętności, traktowała ją jako coś oczywistego. Wyprostowała się
w siodle i uniosła rękę w geście pozdrowienia.
- Siostry i bracia klanu z Wielkiego Kanionu - powiedziała. - Wasze wezwanie dotarło aż do
kobiet z Mglistych Wzgórz. Zdecydowałam się wyruszyć w drogę, by się do was przyłączyć.
Jesteśmy trochę obeznani z Mocą, ale pragniemy poznać wasze nauki. Chcemy umieć korzystać z
całej Mocy, byśmy mogli w ten sposób stać się silni.
Tenel Ka i Luke zostawili rankora razem z innymi zwierzętami na niewielkim pastwisku,
otoczonym palisadą, po czym udali się za strażniczkami do środka obozu. Dziewczyna była zdumiona
widokiem dwóch imperialnych zwiadowczych robotów kroczących typu AT-ST, chodzących jak
mechaniczne ptaki po obwodzie obozowiska i strzegących zagrody z rankorami.
Tenel Ka, mijając szeregi jaskrawych namiotów, sporządzonych z jaszczurczych skór, zauważyła
około dziesięciu kobiet i co najmniej tyluż mężczyzn, zapewne zajętych codziennymi porannymi
obowiązkami. Chodzili tu i tam w absolutnej ciszy, jakby ciepłe mgliste opary wiszące nad ziemią
poniżej ich kolan tłumiły wszystkie dźwięki. Dziewczyna nie widziała jednak w całym obozie
żadnych dzieci. Nie słyszała też dziecięcego płaczu ani śmiechu, ani odgłosów świadczących o tym,
że się bawią. Prawdę mówiąc, pośród osób należących do klanu z Wielkiego Kanionu, jakie
widziała, nie dostrzegała nikogo, kto byłby młodszy niż ona czy chociażby w jej wieku.
Chociaż dobrze wiedziała, czego oczekiwać, zdumiewała się widokiem mężczyzn chodzących tak
samo swobodnie jak kobiety. Wyglądało na to, że nie są niczyimi niewolnikami. Dziewczyna była
ciekawa, czy naprawdę było możliwe, żeby kobiety uważały tych osobników za równych sobie.
Cała grupa zatrzymała się przed ogromnym wielobarwnym namiotem, ustawionym w samym
środku obozowiska. Konstrukcja, przypominająca pawilon, unosiła się nad morzem mgły niczym
barbarzyńska wyspa, sporządzona z pozszywanych skór jaszczurczych i futer. Narożniki i środek
pawilonu przytwierdzono do czubków ogromnych włóczni o długości około trzech metrów i średnicy
co najmniej równych grubości przegubu dłoni Tenel Ka.
Jedna z Sióstr Nocy uniosła klapę namiotu i gestem zaprosiła ich do środka. Usłuchali, ale
Siostra Nocy pozostała przed pawilonem. Opuściła klapę nie pozwalając, by do środka przedostały
się opary czy blask poranka. Tenel Ka czekała, aż jej oczy przyzwyczają się do ciemności. Ponownie
spróbowała wysłać myślowe wici, ale znów nie odnalazła ani śladu przyjaciół. Delikatny dotyk ręki
mistrza Skywalkera na ramieniu przekonał ją jednak, że nie powinna upadać na duchu.
Mała iskierka światła, widoczna w samym środku pawilonu, przemieniła się nagle w jasny
płomień. Dziewczyna stwierdziła, że źródłem światła jest kaganek wykonany z odwróconego czerepu
górskiej jaszczurki. Obok lampki ujrzała przestronne podwyższenie, zaścielone skórami i futrami
najróżniejszych dzikich zwierząt. Z tego samego surowca były wykonane także poduszki. Na
podwyższeniu stało masywne krzesło, sporządzone z wypchanego łba dorosłego rankora, a na krześle
rozpierała się odziana w szykowne szaty kobieta. Władczym ruchem ręki zaprosiła ich, aby się
zbliżyli. Zapewne chciała, żeby znaleźli się w kręgu rzucanego przez kaganek światła.
Nie zadając sobie trudu powitania gości, Vonnda Ra zapytała:
- Po co tutaj przybywacie?
Tenel Ka, która rozpoznała ciemnowłosą kobietę od pierwszego rzutu oka, odparła:
- Przybywam tu, aby przyłączyć się do Sióstr Nocy. Przyprowadziłam także swojego niewolnika.
- Co pragniesz nam zaoferować? - Vonnda Ra sprawiała wrażenie zainteresowanej, ale nie
bardzo przejętej wizytą gości. - Wielu przybywa, chcąc przyłączyć się do naszego klanu, ale na ogół
są to sami słabeusze. Kobiety szukają nas, ponieważ mają niewielkie umiejętności albo nie cieszą się
szacunkiem pośród cór własnego klanu. Przybywają także mężczyźni, którzy nigdy nie mieli żadnej
władzy, ale dzięki naszym naukom mogą się czuć wolni. Na ogół oni także nie mają niczego do
zaoferowania. A wy z czym przychodzicie?
Vonnda Ra wyciągnęła rękę i wskazała jaszczurczą czaszkę z olejem i płonącym knotem.
- Czy potraficie zrobić coś takiego? - zapytała.
Oliwna lampka uniosła się w powietrze i poszybowała ku sklepieniu namiotu, rzucając coraz
szerszy, ale i coraz ciemniejszy krąg blasku, po czym bardzo powoli znów osiadła obok
podwyższenia z tronem Siostry Nocy.
Tenel Ka kiwnęła głową.
- Przyznaję, że kiedyś trochę ćwiczyłam takie sztuczki.
Dziewczyna postanowiła nie uciekać się do żadnych teatralnych gestów ani słów. Przymknęła
oczy i zaczęła się skupiać, po czym spróbowała pochwycić kaganek myślami. Nigdy przedtem nie
posługiwała się Mocą, żeby sprawić komukolwiek przyjemność czy pochwalić się swoim talentem.
Korzystała z siły Mocy tylko wówczas, kiedy było to absolutnie konieczne, ale teraz postanowiła dać
pokaz swoich umiejętności, myśląc o porwanych przyjaciołach. Jeżeli nie pokaże Siostrom Nocy, co
naprawdę potrafi, prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy Jacena, Jainy i Lowbaccy.
Głęboko odetchnęła i powoli wypuściła powietrze. Kaganek, nie wydając żadnego dźwięku,
uniósł się nad podwyższenie, po czym poszybował ku sklepieniu pawilonu. Tenel Ka zaczęła
rozmyślać o płomieniu. Podsycając go myślami, sprawiła, że z każdą chwilą świecił coraz jaśniej i
jaśniej. Przestała, kiedy blask oliwnej lampki oświetlił wszystkie najmroczniejsze zakamarki
namiotu, po czym nakłoniła lampę, żeby okrążyła pawilon, przelatując o kilka centymetrów pod
sklepieniem. Kaganek zatoczył pełny krąg tak szybko, że Tenel Ka usłyszała, jak zdumiona Vonnda
Ra gwałtownie nabrała powietrza. Nie otwierając szerzej oczu, ujrzała, że ciemnowłosa kobieta
wyprostowała się i wyciągnęła poziomo rękę w ten sposób, iż otwarta dłoń była skierowana do góry.
Zapewne chciała przerwać pokaz albo zadać jakieś pytanie.
Tenel Ka pozwoliła, żeby lampka zatoczyła drugi krąg, o nieco mniejszej średnicy i nieco niżej
niż poprzedni, a potem trzeci i czwarty, jeszcze niżej i jeszcze szybciej. W końcu kaganek zaczął się
obniżać, krążąc nadal tak szybko po spirali, że z trudem można było nadążyć za nim spojrzeniem.
Przez cały czas jasno płonął, ale wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Na koniec Tenel Ka
delikatnie opuściła lampkę na wyciągniętą dłoń Siostry Nocy.
Uradowana Vonnda Ra głośno zachichotała.
- Witaj w naszym klanie, siostro - powiedziała. - Jak się nazywasz?
Tenel Ka otworzyła szeroko oczy i uniosła głowę.
- Moje nazwisko... Nasze nazwiska w tej chwili nie mają dla nas znaczenia. Odrzuciliśmy je,
kiedy opuściliśmy rodzinne strony.
- Podejdź do mnie - rozkazała Siostra Nocy.
Kiedy Tenel Ka usłuchała, Vonnda Ra wstała z niesamowitego krzesła, ujęła w palce podbródek
dziewczyny i zajrzała głęboko w jej oczy.
- Tak - powiedziała, z zadowoleniem kiwnąwszy głową. - Masz w sobie dużo gniewu. Czy jesteś
gotowa udać się do innego miejsca, by się kształcić? Do miejsca pośród gwiazd, gdzie nauczysz się,
czego tylko zechcesz?
Tenel Ka poczuła, że serce w jej piersi zaczyna bić przyspieszonym rytmem. Może to właśnie
było to miejsce, do którego zostali uprowadzeni Jacen, Jaina i Lowbacca?
- Chciałabym udać się tam, gdzie znajdę najlepszych nauczycieli - oświadczyła.
- Ale przedtem będziesz musiała pozostawić tu swojego niewolnika - powiedziała Vonnda Ra. -
Nie będziemy mogły skorzystać z jego usług.
- Nie!
Vonnda Ra westchnęła.
- Czy uwierzysz, jeżeli ci powiem, że mężczyźni rzadko mają prawdziwy talent, a my nigdy nie
zajmowałyśmy się kształceniem takich starych osób? Jeżeli go zabierzesz, nie będziesz mogła się
skupić na tym, czego pragniesz się nauczyć. Nie sądzę, żeby on mógł nauczyć się czegoś nowego. A
teraz, kiedy już wiesz to wszystko, co odpowiesz?
- Odpowiem - odparła Tenel Ka, obrzucając Vonndę Ra najbardziej stanowczym spojrzeniem
szarych oczu - że jesteś strasznie głupia.
Oczy Siostry Nocy wyszły na wierzch ze zdumienia, ale dziewczyna nie czekała, aż ciemnowłosa
kobieta odzyska zdolność mowy.
- Ten mężczyzna uczy się posługiwać i władać Mocą od czasów, kiedy mnie jeszcze nie było na
świecie - oświadczyła. - Niewielu... niewielu, którzy żyją, widziało, co potrafi. Ja widziałam.
Vonnda Ra obdarzyła sceptycznym spojrzeniem Luke'a Skywalkera.
- Jeżeli potrafisz unieść to - powiedziała, wskazując kaganek z jaszczurczej czaszki - i również
sprawisz, że zapłonie tak jasno jak za sprawą tej dziewczyny - kiwnęła głową w stronę Tenel Ka -
wówczas będziesz mógł jej towarzyszyć.
Siostra Nocy popatrzyła na mistrza Jedi, a potem przeniosła spojrzenie z powrotem na oliwną
lampkę. Widząc, że się nie porusza, obdarzyła mężczyznę pogardliwym uśmieszkiem, wyraźnie
widocznym w kącikach ust. Nagle przed oczami kobiety pojawiło się coś wielkiego i mrocznego, co
przysłoniło jej widok oliwnej lampki. Jej płomyk zamienił się w jasny płomień i Siostra Nocy
ujrzała przed sobą paskudny pysk rankora, na którym niedawno siedziała, szczerzący kły jakby w
uśmiechu. W pustych oczodołach bestii widniały teraz figlarne błyski. Nagle łeb uniósł się jeszcze
wyżej i jak upiorny wahadłowiec poszybował pod sklepienie pawilonu.
Tenel Ka spostrzegła, że mistrz Jedi stoi z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Zgiąwszy lekko
jedną nogę w kolanie na znak, że jest odprężony, przekrzywił głowę i uśmiechnął się do Siostry
Nocy, ale nie przestał panować nad łbem rankora, zataczającym kręgi pod sklepieniem pawilonu.
- Ponieważ prosiłaś o światło - powiedział - będziesz miała tyle światła, ile zechcesz.
Wypchany łeb rankora, nie przestając wirować, wystrzelił nagle w górę jak blasterowa
błyskawica. Rozerwał sklepienie namiotu i zniknął. Pozostawił poszarpaną dziurę, przez którą
wpadły jaskrawe promienie wschodzącego słońca.
Siostra Nocy sprawiała wrażenie zakłopotanej i bardziej niż trochę zdenerwowanej, ale podeszła
do Luke'a i uniosła palcami jego brodę. Przez ponad minutę zaglądała głęboko w jego oczy.
- Tak jessst - syknęła w końcu. - Tak, ty naprawdę pojmujesz, czym jest ciemna strona.
Nie ukrywając zdumienia, cofnęła się i jeszcze raz zerknęła na dziurę w sklepieniu namiotu, po
czym znów przeniosła spojrzenie na Tenel Ka i Luke'a.
- Spodziewamy się, że imperialny wahadłowiec, który zwykle dostarcza nam zapasy żywności,
przyleci jutro o świcie - oznajmiła. - Kiedy będzie opuszczał tę planetę, musicie być na jego
pokładzie.
ROZDZIAŁ
18
Jacen, Jaina i Lowbacca byli w pierwszej chwili zachwyceni i zdumieni, że następne ćwiczenie
będą mogli wykonać razem, ale, widząc ponure twarze Brakissa i Tamith Kai, bardzo szybko stracili
dobry humor. Oczywiście - pomyślał Jacen. - Oboje instruktorzy Akademii Ciemnej Strony z
pewnością wymyślili dla nas coś trudnego i niebezpiecznego.
- Ponieważ musicie czynić postępy w nauce - zaczął Brakiss, wykonując gest, jakby coś odsuwał
czy unosił - kolejne ćwiczenia, jakie zaprojektowaliśmy, będą dla was coraz większym wyzwaniem.
Zaniepokojony Lowie jęknął.
- Podczas następnego ćwiczenia wszyscy troje będziecie musieli działać razem - ciągnął Brakiss.
- Wszyscy uczniowie, którzy chcą pomóc naszej sprawie, powinni się nauczyć współdziałać z
innymi. Nadejdzie czas, kiedy będziemy musieli się zjednoczyć, żeby móc odpowiedzieć na
wezwanie Drugiego Imperium.
Em Teedee, popierając słowa urodziwego mężczyzny, odezwał się ze swojego miejsca u pasa
Lowiego. Powtórzył słowa Brakissa jak papuga:
- O tak, z całą pewnością. Odpowiemy na wezwanie Drugiego Imperium.
Lowie warknął, nakazując miniaturowemu androidowi-tłumaczowi, by był cicho.
- Przecież nie musi pan się zwracać do mnie takim tonem - odparł przeprogramowany Em
Teedee, wyraźnie urażony. - Pragnę tylko zwrócić pana uwagę na rzeczy, które powinien pan
zapamiętać.
Troje młodych Jedi zostało zaprowadzonych do innego pomieszczenia, tym razem znacznie
mniejszego, niemal przyprawiającego o klaustrofobię. We wszystkich czterech ścianach pokoju
znajdowały się niewielkie okrągłe otwory, przysłonięte metalowymi klapami.
Tamith Kai udała się do kontrolnego pulpitu, umieszczonego w jednym rogu, i wyciągnąwszy
palce z długimi paznokciami, wystukała na klawiaturze jakieś polecenie. Cztery metalowe klapy się
odchyliły i z każdego otworu wysunął się zdalnie sterowany kulisty przedmiot, unoszący się na
repulsorach.
Zdalniaki były wykonane z metalu, a z ich sferycznych powierzchni wystawały krótkie lufy
miniaturowych laserowych działek. Jacen pomyślał, że ich widok przypomina obronne satelity,
chroniące orbitalną stację wydobywczą Landa Calrissiana, którym nie udało się odeprzeć ataku
imperialnych kanonierek. Zaniepokoił się przypuszczając, że za chwilę zdalniaki mogą zacząć
strzelać do nich.
- To są wasi obrońcy - wyprowadziła go z błędu Tamith Kai. - Oczywiście, o ile Wookie nauczy
się prawidłowo nimi posługiwać.
Lowie burknął coś, co zabrzmiało jak pytanie.
- Naprawdę, mógłbyś okazać trochę więcej cierpliwości, Lowbacco - skarcił go Em Teedee. -
Jestem pewien, że wszystkiego się dowiesz we właściwym czasie. Wiesz, ta kobieta jest doskonałą
instruktorką.
Brakiss wyciągnął rękę i pokazał pozostałe - zamknięte - otwory, umieszczone w ścianach.
- Wszystkie inne będą otwierane w przypadkowej kolejności - wyjaśnił - a wy będziecie
bombardowani przedmiotami, wystrzeliwanymi z nich z dużą siłą.
Mężczyzna wsunął dłoń między fałdy srebrzystej szaty i wyciągnął parę pałek o długości mniej
więcej czterdziestu centymetrów każda, wykonanych z wypolerowanego drewna. Wręczył po jednej
Jacenowi i Jainie.
- To wasza jedyna broń - oznajmił. - Będziecie bronili się tymi pałkami... i Mocą. Mając Moc za
sprzymierzeńca, nie musicie korzystać z innej broni.
- To już wiemy - stwierdziła oschle Jaina.
- To doskonale - odparł Brakiss. W kącikach jego ust błąkał się przerażająco spokojny uśmiech. -
A zatem nie zaprotestujecie przeciwko pozostałym ograniczeniom, jakie na was nałożymy. -
Wyciągnął z rękawa dwa długie, wąskie paski czarnego materiału. - Musicie posługiwać się Mocą,
jeżeli chcecie wykrywać przedmioty, wystrzeliwane ku wam z otworów. Będziecie ćwiczyli z
zawiązanymi oczami.
Jacen poczuł, że jego serce kurczy się z przerażenia.
- Kiedy przedmioty będą leciały w waszą stronę - mówił Brakiss - powinniście albo zmieniać
tory ich lotu, posługując się Mocą, albo bronić się przed nimi za pomocą drewnianych pałek. -
Wzruszył ramionami. - To wszystko. Ćwiczenie nie jest chyba bardzo trudne.
Tamith Kai postanowiła udzielić dodatkowych wyjaśnień.
- Wookie będzie przebywał w sterowni obserwując, co dzieje się w waszej sali. Powinien starać
się was chronić. Udostępnimy mu komputer z kompletnym oprogramowaniem, za pomocą którego
będzie sprawował nieograniczoną władzę nad tymi czterema zdalniakami. Każda kula dysponuje
wieloma silnymi laserami. Ich promienie mogą zniszczyć każdy wystrzelony z otworu przedmiot.
Oczywiście, jeżeli chybi, a promień lasera przez przypadek trafi któreś z was, możecie odnieść
poważne rany.
- A zatem - podjął Brakiss, zacierając ręce i radośnie się uśmiechając - będziecie mieli własną
broń, a Wookie może sterować ruchami zdalniaków. Jeżeli chcecie przeżyć, musicie nauczyć się
współpracować.
Jacen nerwowo przełknął ślinę. Jaina dumnie uniosła głowę i wyzywająco popatrzyła na dwoje
imperialnych nauczycieli. Lowie zjeżył sierść i zaczął zaciskać i rozwierać palce ogromnych dłoni.
- Pozwólcie, że powiem to bez ogródek - odezwała się ponownie Tamith Kai, nie kryjąc groźby
w niskim głosie - Te pociski nie są hologramami. Będą stanowiły prawdziwe zagrożenie i jeżeli
któryś was trafi, poczujecie prawdziwy ból.
- Co to będą za pociski? - zapytał zniecierpliwiony Jacen. - Czym chcecie nas bombardować?
- Nasze ćwiczenie zostało podzielone na trzy etapy - odparł Brakiss. - W trakcie pierwszego
będziemy wystrzeliwali ku wam twarde piłki. Ich trafienia mogą zaboleć, ale was nie zranią. Kiedy
zwiększymy tempo ćwiczenia i przejdziemy do drugiego etapu, zamierzamy bombardować was
odłamkami skał i ostrymi kamieniami. Te pociski mogą łamać kości i zadawać bardzo ciężkie rany.
Fioletowoczerwone wargi Tamith Kai rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, jakby kobietę
ogarnęło jakieś radosne podniecenie.
- W czasie trzeciego etapu ćwiczenia będziemy strzelali do was nożami - oświadczyła.
Jainę na chwilę zamurowało.
- Cieszę się, że macie takie duże zaufanie do naszych umiejętności - burknął Jacen.
- Będę bardzo rozczarowany, jeżeli oboje zostaniecie zabici - oświadczył Brakiss. Nie ulegało
wątpliwości, że mówi poważnie.
- Hej, my też! - wykrzyknął Jacen.
- Wydaje mi się, że on otrząśnie się z tego znacznie szybciej niż my - zauważyła półgłosem Jaina.
Jacen przestąpił z nogi na nogę, ale kiedy poczuł pod stopą coś twardego, w ostatniej chwili
przypomniał sobie, by nie skrzywić twarzy. Nie wiedząc, co innego mógłby zrobić z klejnotem
corusca, przez cały czas trzymał go w bucie. Nie chciał jednak, żeby twardy kryształ kaleczył mu
ciało i rozpraszał jego uwagę podczas zmagań z pociskami. Wyginał stopę tak długo, aż klejnot
znalazł się z boku buta, gdzie było trochę więcej wolnego miejsca.
Brakiss przysłonił oczy Jacena czarną opaską, po czym chłopiec przestał cokolwiek widzieć.
- Wookie będzie robił, co może, żeby was chronić - powiedział.
Jacen mocno uchwycił rękojeść twardej pałki i przez chwilę się zastanawiał, czy porządnie nie
uderzyć nią Ciemnego Jedi po kolanach i tłumaczyć się później, że niczego nie widział i uczynił to
przez przypadek. Doszedł jednak do przekonania, że taki czyn wpędziłby ich w jeszcze gorsze
tarapaty, a w tej chwili oboje potrzebowali wszystkich sił, żeby walczyć o życie.
- Powodzenia - odezwał się jeszcze Brakiss. Chociaż Jacen nie mógł go widzieć, miał wrażenie,
że mężczyzna przyłożył usta do jego ucha.
Chłopiec nie odpowiedział. Po chwili usłyszał chichot Tamith Kai wyprowadzającej Lowiego z
niewielkiej sali. Wookie jęknął, ale natychmiast rozległ się piskliwy, metaliczny głosik Em Teedee,
strofującego swojego właściciela:
- No, no, Lowbacco, narzekanie niewiele ci pomoże. Musisz nauczyć się być odważnym i
skłonnym do poświęceń, tak jak ja się nauczyłem.
Jacenowi wydawało się, że stoi w nieprzeniknionych ciemnościach i nie dotyka niczego oprócz
trzonka pałki. Nagle chłopiec usłyszał, że drzwi sali z cichym sykiem się zasuwają.
- Jesteś przygotowana, Jaino? - zapytał.
- Też pytanie! - odparła.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Jacen słyszał tylko szmer oddechów i wyczuwał
przyspieszone pulsowanie krwi w uszach. Czuł, że Jaina stoi obok niego. Od czasu do czasu, gdy się
poruszała, słyszał także szelest materiału jej kombinezonu.
- Może byłoby lepiej, gdybyśmy oparli się o siebie plecami? - zaproponował. - W ten sposób
będziemy chronieni przynajmniej od tyłu.
Bliźnięta zetknęły się plecami. Czekały i nasłuchiwały. Po kilku sekundach usłyszały pomruk
jakiejś maszynerii, zduszony zgrzyt dobiegający od strony jednej ściany. Zrozumiały, że jedna z klap
przysłaniających otwór została odchylona. Jacen usiłował posłużyć się Mocą, by coś zobaczyć, mimo
opaski przysłaniającej oczy. Chciał wiedzieć, skąd mógłby nadlecieć pocisk.
Nagle usłyszał cichy syk rozprężanego powietrza, z jakim pierwszy przedmiot wyleciał z otworu
jak armatnia kula. Posługując się innymi zmysłami, obrócił się w miejscu i machnął drewnianą pałką
jak kijanką. Zamierzał odbić twardą piłkę na bok, ale ta uderzyła go w ramię. Była naprawdę bardzo
twarda i jej uderzenie zabolało.
- Au! - krzyknął odruchowo.
Później usłyszał odgłos wystrzeliwania drugiej piłki, a po nim skwierczenie strzałów lasera
zdalniaka, w tej samej chwili zagłuszone przez okrzyk Jainy, stojącej za jego plecami. Jacen wyczuł,
że był to raczej okrzyk pełen zdumienia i zakłopotania niż bólu.
Starał się uzmysłowić sobie, skąd może nadlecieć następny pocisk. Zgrzyty odchylanych klap
powtarzały się w coraz krótszych odstępach czasu. Jacen usłyszał, jak otwiera się następna, i
zorientował się, że kolejna twarda piłka szybuje w jego stronę. Zamachnął się drewnianą pałką i
poczuł, że tym razem udało mu się musnąć powierzchnię piłki. Już miał wydać okrzyk triumfu, ale
uświadomił sobie, że trafił wystrzelony przedmiot bardziej dzięki szczęśliwemu trafowi niż
umiejętności władania Mocą.
Następny szmer otwieranej klapy i następny pocisk, a po nim kolejny i jeszcze jeden, nadlatujący
z innej strony. Unoszące się zdalniaki, sterowane przez Lowiego, starały się zestrzeliwać lecące
piłki. W pewnej chwili Jacen usłyszał odgłos wybuchu i pomyślał, że zapewne Lowie trafił chociaż
jeden cel. Miał nadzieję, że wymizerowany Wookie nie zrani przez pomyłkę jego ani Jainy.
Brakiss nie omieszkał powiedzieć im, że nie powinni tłumić w sobie gniewu, gdyż tylko w ten
sposób zwiększą swoją władzę nad Mocą. Kiedy więc kolejna piłka trafiła Jacena w okolice żebra,
chłopiec przez chwilę czuł taki ból, że rozwścieczony, omal nie zaczął wymachiwać pałką na oślep.
W porę przypomniał sobie jednak nauki wujka Luke'a. Mistrz Jedi uczył go, że rycerz włada Mocą
najskuteczniej wówczas, kiedy jest spokojny i odprężony; kiedy pozwala Mocy przepływać przez
siebie, a nie stara się naginać jej do swojej woli ani wykorzystywać do własnych celów.
Jacen usłyszał głośny trzask uderzenia twardego przedmiotu o drewno i domyślił się, że jego
siostra odbiła jakąś piłkę.
- Mam cię! - zawołała.
Jacen pozwolił, żeby jego umysł otworzył się na działanie Mocy. W pewnej chwili dostrzegł
niewyraźną plamkę światła, pojawiającą się w morzu ciemności, i zrozumiał, że następna piłka
nadleci właśnie z tej strony. Posłużył się Mocą żeby zmienić tor jej lotu. Piłka była posłuszna jego
woli i z głuchym stukiem uderzyła o ścianę. W następnej chwili ujrzał kolejną rozmytą plamkę, a po
niej następną i następną. Pociski zaczęły nadlatywać z różnych stron, coraz szybciej i szybciej, jeden
po drugim.
Chłopiec posługiwał się Mocą. Wymachiwał drewnianą pałką, starając się nadążać za
wystrzeliwanymi piłkami. Wyczuwał, że Jaina także radzi sobie coraz lepiej i że laserowe
błyskawice zdalniaków, sterowanych przez Lowiego, także coraz częściej trafiają do celów.
Pocisków nadlatywało jednak tak wiele, że młody Wookie do niektórych chybiał, a może po prostu
nie nadążał trafiać wszystkich.
Nagle coś bardzo ostrego i twardego uderzyło Jacena w prawą rękę w okolicy łokcia, a fala
przenikliwego bólu sprawiła, że chłopiec na chwilę zapomniał o oddychaniu. Poczuł, że jego ręka
zdrętwiała, i natychmiast przełożył pałkę do lewej dłoni. Uświadomił sobie, że ćwiczenie weszło w
drugą fazę. Byli teraz bombardowani ostrymi odłamkami skał i kamieniami.
Lowbacca, który siedział w obserwatorium będącym równocześnie sterownią, gorączkowo
przebierał palcami po klawiaturze komputera, kierując ruchami czterech obronnych zdalniaków. Raz
po raz strzelał z ich laserowych działek i nawet udało mu się trafić kilka celów. Kiedy jednak pociski
zaczęły być wystrzeliwane w coraz krótszych odstępach czasu, zrozumiał, że musi być ostrożniejszy.
Wiedział, że gdyby nawet musnął laserową smugą którekolwiek z bliźniąt, zraniłby je co najmniej tak
samo jak spiczasty kamień.
Nie trafił w kolejny odłamek skały, który uderzył Jainę w udo. Na jej twarzy, przewiązanej
czarną opaską, pojawił się grymas bólu. Kolana dziewczyny się ugięły i Jaina omal nie upadła, ale
jakoś zachowała równowagę. Wymachiwała zapewne na oślep pałką i odbiła następny kamień, który
szybował ku niej, gotów roztrzaskać głowę.
W kierunku bliźniąt poleciało kilka następnych kamieni wystrzeliwanych ze śmiercionośnymi
prędkościami. Lowie zaczął strzelać z laserów wszystkich zdalniaków naraz. Celował, strzelał,
celował, strzelał... Udało mu się w końcu stopić jeden z mechanizmów odchylających klapy, dzięki
czemu z tego otworu przestały wylatywać pociski. A jednak, mimo iż tak się starał, w pewnej chwili
znów chybił. Tym razem spory skalny odłamek trafił Jacena w bok w okolicach pasa.
I chłopiec i dziewczyna byli w kilku miejscach ranni a w wielu innych posiniaczeni. Słaniali się
na nogach, ale nadal walczyli, jak najlepiej umieli. Lowie mruknął cicho, jakby chciał przeprosić
bliźnięta, i jeszcze szybciej zaczął przebierać palcami po klawiaturze.
Nagle usłyszał ostry, natrętny głosik miniaturowego androida:
- Czy muszę przypominać, Lowbacco, że Imperium będzie bardzo rozczarowane, jeżeli w trakcie
tego ćwiczenia nie wzniesiesz się na szczyty swoich możliwości?
Lowie nie chciał tracić energii ani czasu na rozkazywanie Em Teedee, aby był cicho. Sterował
pracą skomplikowanych mechanizmów celowniczych, korzystając z pomocy rozmaitych
podprogramów i dokonując oceny wartości różnych parametrów. Wprowadzał polecenia palcami
lewej ręki, a palcami prawej kierował ruchami zdalniaków. Wykorzystywał dosłownie wszystko,
czego dotąd nauczył się o komputerach. Doprowadzony do rozpaczy, opracował plan... ale jego
wykonaniu mógł poświęcić tylko cząstkę uwagi. W ciągu krótkiego czasu, kiedy o nim myślał,
znacznie więcej spiczastych odłamków skał trafiło bliźnięta niż wówczas, gdy poświęcał całą uwagę
celowaniu i strzelaniu. Jeżeli jednak chciał, żeby jego plan się powiódł, nie mógł przestać o nim
rozmyślać.
Wyczuwał, że instruktorzy Akademii Ciemnej Strony, pragnąc zademonstrować pełnię władzy, są
gotowi zaryzykować nawet życie swoich podopiecznych. Nie obchodziło ich, że niektórzy mogą
zginąć podczas ćwiczeń mających wyłonić najlepszych kandydatów. Lowie liczył tylko na to, że
będzie umiał jak najszybciej położyć kres tej udręce.
Odgarnął z czoła kosmyk rudobrązowej sierści i spojrzał w dół, na małą salę. Kamienie nie
przestawały zadawać ran bliźniętom.
Jacen klęczał i gorączkowo wymachiwał drewnianą pałką, ale trzymał ją w lewej dłoni. Jego
prawa ręka zwisała bezwładnie jakby sparaliżowana. Lowie widział, że bliźnięta są poranione i
posiniaczone, a mimo to z otworów wylatywały wciąż nowe kamienie, bezlitośnie je bombardując.
Nagle nastąpiła kilkusekundowa przerwa, po której coś uległo zmianie. Z otworów zaczęły
wylatywać długie i ostre metalowe noże.
Lowie poczuł, że zaczyna ogarniać go panika, ale siłą woli zmusił się do poświęcenia uwagi
komputerowi. Pokładał w nim całą nadzieję. Komputer był jedynym urządzeniem, które mogło ocalić
życie Jacena i Jainy.
Bliźnięta posługiwały się teraz Mocą. Odchylały tory lotu noży, tak że ich śmiercionośne ostrza
odbijały się od metalowych ścian sali, pozostawiając na nich długie białe szramy. Jeszcze jeden nóż.
I jeszcze jeden.
Lowbacca, gorączkowo wystukując na klawiaturze kolejne polecenie, pozwolił, by unoszące się
kule z laserami znieruchomiały i przestały strzelać. Miał pomysł. To była jego ostatnia szansa.
- Panie Lowbacco - odezwał się gderliwie Em Teedee. - Co pan sobie wyobraża...
Lowie wystukał kolejną serię poleceń. Miał nadzieję, że ich wykonanie pomoże unieważnić
sekwencje wszystkich poprzednich rozkazów. Wcisnął ostatni klawisz, zezwalając na rozpoczęcie
akcji.
Zobaczył, że w małej sali otworzyło się aż pięć otworów naraz. Za ułamek sekundy z każdego
miał wystrzelić śmiercionośny nóż...
Nagle wszystko w celi zamarło. Światła zamrugały i ściemniały. Klapy otworów ponownie się
zatrzasnęły. Ich mechanizmy przestały być zasilane.
Lowie wydał przeciągle warknięcie, pełne ulgi, po czym bezwładnie zgarbił się na fotelu
operatora. Przesunął wielką dłonią po pasemku ciemnej sierści, zaczynającym się nad lewym okiem.
Zrozumiał, że nareszcie udało mu się unieruchomić podprogram, odpowiedzialny za ostatnią fazę
niesamowitego ćwiczenia.
- Och, Lowbacco! - zapiszczał zrozpaczony Em Teedee. - O rety, popatrz, wszystko spartoliłeś!
Czy masz pojęcie, ile czasu i trudu będzie kosztowało doprowadzenie tego do poprzedniego stanu?
Lowie uśmiechnął się, ukazując długie kły, i z zadowoleniem cicho zamruczał.
Do obserwatorium wpadli Tamith Kai i Brakiss. Siostra Nocy była rozwścieczona. Czarna
opończa zawirowała za jej plecami jak gradowa chmura. Fioletowe oczy płonęły, jakby za chwilę
miały wystrzelić z nich oślepiające błyskawice.
- Coś ty narobił! - krzyknęła, domagając się odpowiedzi.
Brakiss uniósł brwi, a na jego pięknej twarzy pojawił się wyraz podziwu i rozbawienia.
- Wookie zrobił dokładnie to, czego od niego żądałem - powiedział. - Obronił swoich przyjaciół.
Nie powiedzieliśmy mu, że musi postępować zgodnie z naszymi regułami. Wygląda na to, że
doskonale wywiązał się ze swojego obowiązku.
Wiśniowosine wargi Tamith Kai wykrzywiły się w grymasie, jakby kobieta połknęła coś
kwaśnego.
- Czy to znaczy, że zamierzasz mu przebaczyć? - zapytała.
- Wystąpił ze śmiałą inicjatywą - odparł imperialny nauczyciel. - Wykorzystywanie własnych
umiejętności do rozwiązywania trudnych problemów jest bardzo cenną zaletą. Jestem pewien, że
Lowbacca zostanie kiedyś jednym z najlepszych obrońców naszego Imperium.
Lowie ryknął, usłyszawszy tę zniewagę.
- Och, Lowbacco, jestem z ciebie taki dumny! - zapiszczał miniaturowy android.
Szturmowcy wyprowadzili Jacena i Jainę z niewielkiej sali. Było widać, że bliźnięta słaniają się
na nogach. Ich ubrania były podziurawione i w wielu miejscach rozdarte, a twarze, ręce i nogi
pokryte licznymi ranami i sińcami. Z wielu rozcięć skóry ciekły krople krwi. Kiedy strażnicy zdjęli
im opaski, Jacen i Jaina zamrugali, oślepieni światłami, które na nowo zapłonęły w niewielkiej sali.
Brakiss pochwalił bliźnięta za to, że go nie zawiodły.
- Spisaliście się bardzo dobrze - powiedział. - Wy, młodzi rycerze Jedi, nie przestajecie mnie
zadziwiać. Mistrz Skywalker musi starannie was wybierać. W swojej akademii ma zapewne samych
bardzo dobrych kandydatów.
- Lepszych niż ty będziesz miał kiedykolwiek - odcięła się Jaina. Mimo ran znalazła w sobie dość
hartu ducha i siły, by przeciwstawić się imperialnemu nauczycielowi.
- To prawda - przyznał Brakiss. - Właśnie dlatego postanowiłem porwać kilku innych, których
wybrał i naucza. Wy troje jesteście pierwszymi, których udało mi się pozyskać z jego akademii.
Macie tak wielki talent, że jesteśmy gotowi porwać z Yavina Cztery kolejną grupę. Stopniowo
chcemy ściągnąć wszystkich uczniów Jedi, dla których będziemy mogli znaleźć miejsce w naszej
akademii.
Lowie warknął. Jacen i Jaina spojrzeli sobie w oczy, przerażeni i skonsternowani, po czym
popatrzyli na Wookiego. Wszyscy troje nawet nie posługując się Mocą wiedzieli, że myślą o tym
samym.
Musieli coś zrobić. Musieli zacząć działać... i to szybko.
ROZDZIAŁ
19
Tenel Ka postanowiła skorzystać z techniki relaksacyjnej, stosowanej przez rycerzy Jedi. Liczyła
na to, że może ukryje zdenerwowanie, zanim dostrzeże je Vonnda Ra. Luke, stojący u jej boku na
kawałku udeptanej ziemi, służącym Siostrom Nocy za lądowisko, sprawiał wrażenie pogodnego i
beztroskiego. Tenel Ka wyczuwała jednak promieniujące od niego podniecenie, zmieszane z
zaciekawieniem, jakby mistrz Jedi uważał, że czeka go wielka przygoda.
- Jest - odezwała się nagle Vonnda Ra.
Wyciągnęła rękę ku horyzontowi, na którym ukazał się srebrzysty punkcik. Tenel Ka
obserwowała, jak metalowy przedmiot o opływowych kształtach z każdą chwilą staje się coraz
większy, dosłownie rośnie w oczach.
- Macie nieprawdopodobne szczęście - odezwał się cicho Vilas, który podszedł i stanął za ich
plecami. Vonnda Ra obdarzyła go pytającym spojrzeniem, ale mężczyzna w odpowiedzi wzruszył
ramionami. - Wyczułem jej obecność i musiałem przyjść, żeby ją powitać. - Gestem wskazał
nadlatujący statek. - To jedna z naszych najbardziej utalentowanych sióstr - wyjaśnił. - Nazywa się
Garowyn i zabierze was tam, gdzie będziecie mogli się dalej uczyć.
Tenel Ka domyśliła się, że Garowyn pochodzi także z Dathomiry, jako że jej imię było popularne
na tej planecie. A zatem jeszcze jedna Siostra Nocy. Dziewczyna była ciekawa, skąd mogło się wziąć
aż tyle nowych Sióstr Nocy w jednym miejscu. Przecież nie upłynęło nawet dwadzieścia lat od
chwili, kiedy Luke i jej rodzice wytępili wszystkie stare Siostry Nocy. A jednak znów powstała
nowa wioska zakonu, zamieszkiwana przez kobiety i mężczyzn. Wszystkich uwiodła ciemna strona
Mocy, skusiła obietnicą sprawowania władzy. Co więcej, zaglądało także tutaj Imperium, jak zawsze
szukające nowych sprzymierzeńców.
Tenel Ka zgrzytnęła zębami. Czy mieszkańcy jej planety byli rzeczywiście aż tacy słabi? A może
pokusa zdobycia wielkiej władzy, której raz ulegli, okazała się zbyt silna, żeby mogli się jej
przeciwstawić? Postanowiła, że nie będzie się posługiwała Mocą, dopóki jej siły nie okażą się zbyt
skromne, żeby sprostać jakiemuś wyzwaniu. Nie lubiła łatwych wyjść z trudnych sytuacji.
Stłumiła emocje, gdy ujrzała, że zgrabny statek, błyszczący w promieniach słońca, osiada z gracją
na lądowisku w pobliżu miejsca, w którym stali. Mimo iż była pewna, że maszyna należy do Sióstr
Nocy czy też kogokolwiek, kto porwał Jacena, Jainę i Lowbaccę, zachwycała się jej pięknymi
kształtami.
Nieduży statek, zbudowany zapewne z myślą o transportowaniu kilkunastu osób, cieszył oczy
prostotą konstrukcji i idealnym stanem kadłuba. Tenel Ka czuła niemal nieodpartą chęć wyciągnięcia
ręki i pogładzenia powierzchni burty. Na kadłubie nie było widać osmalonych, ciemnych plam po
blasterowych błyskawicach. Nie było także żadnych wgięć ani śladów uderzeń meteorytów, dosyć
często spotykanych w przestworzach albo górnych warstwach atmosfery. Sylwetka maszyny
pozwalała przypuszczać, że statek zbudowano w imperialnej stoczni, ale Tenel Ka nie potrafiłaby
powiedzieć, jakiego był typu albo klasy.
Usłyszała, że Luke Skywalker cicho gwizdnął, po czym wymruczał jakieś pytanie, jakby
rozmawiał z samym sobą.
- Kwantowy pancerz?
- Masz rację - odezwał się Vilas, wyraźnie ucieszony.
Z gładkiego, błyszczącego podbrzusza statku wysunęła się rampa. Vonnda Ra ruszyła ku niej,
chcąc powitać schodzącą kobietę. Na jej widok aż klasnęła w dłonie. Kiedy pilotka stanęła na ziemi,
Tenel Ka zauważyła, że nowo przybyła kobieta jest o pół metra niższa od Vonndy Ra. Chociaż
niskiego wzrostu, była jednak silnie zbudowana. Jej długie, jasnobrązowe włosy, przetykane
ciemnobrązowymi pasmami, opadały do pasa. Jak przystało prawdziwej wojowniczce z Dathomiry
były jednak zaplecione w tyle warkoczy i przewiązane tyloma wstążkami, żeby w niczym nie
przeszkadzały.
Pilotka bez zbytecznych ceremonii oderwała się od Vonndy Ra i podeszła, by stanąć przed Tenel
Ka i Luke'em. Jej orzechowe oczy krytycznie taksowały i dziewczynę, i mężczyznę.
- To wy jesteście tymi nowymi rekrutami? - zapytała.
Zanim Tenel Ka zdążyła odpowiedzieć, do rozmowy wtrącił się Vilas, jakby rozpaczliwie
pragnął zamienić choćby kilka słów z pilotką.
- Pani kapitan Garowyn, przekona się pani, że mają niezwykły talent - powiedział.
Tenel Ka usłyszała w głosie mężczyzny niepokój i nadzieję... a także niezwykłą tęsknotę.
Zastanawiała się, czy przypadkiem Vilas nie kocha się potajemnie w Garowyn. Pilotka wyglądała na
kobietę bywałą w szerokim świecie, a biel jej skóry kontrastowała z czerwienią pancerza z
jaszczurczej skóry, ściśle przylegającego do jej ciała. Czarna peleryna, rozpięta z przodu i sięgająca
kolan, sprawiała wrażenie jedynego zewnętrznego dowodu na to, że kobieta jest jedną z Sióstr Nocy.
Tenel Ka zwróciła uwagę na zaciśnięte usta pilotki i ruchliwe, przebiegłe oczy. Domyśliła się, iż
Garowyn nie nawykła, aby ktoś sprzeciwiał się jej woli.
- Vilas, zajmij się rozładowaniem statku - powiedziała pilotka, gestem odprawiając mężczyznę. -
Ja sama zajmę się tymi dwojgiem.
Mężczyzna jakby się skurczył. Nie ukrywając przygnębienia i powłócząc nogami, skierował się
do ładowni, ale Garowyn przestała zwracać na niego uwagę. Rzuciwszy Luke'owi i Tenel Ka
wyzywające spojrzenie, zapytała:
- Co sądzicie o moim statku, „Ścigaczu Cieni"?
- Jest piękny - odparł cicho Luke. - Jeszcze nigdy nie widziałem takiego pięknego statku.
- Tak, to jest fakt - przyznała Tenel Ka. W jej głosie zabrzmiał niekłamany zachwyt.
- Tak. To jest fakt - powtórzyła Garowyn, najwidoczniej zadowolona z odpowiedzi. - „Ścigacz
Cieni" jest ostatnim krzykiem techniki budowy gwiezdnych statków. W tej chwili nie istnieją inne
statki tej klasy.
Kobieta sprawiała wrażenie, jakby zapomniała o istnieniu Vonndy Ra i Vilasa.
- Wchodźcie na pokład - rozkazała. - Nie zamierzam marnować czasu. Kiedy ładownia będzie
pusta, startujemy.
Powiedziawszy to, odwróciła się i weszła po rampie do środka. Tenel Ka i Luke podążyli za nią.
Kiedy „Ścigacz Cieni" przyspieszył i znalazł się w nadprzestrzeni, a mrugające światełka gwiazd
w dziobowym iluminatorze zamieniły się w świetliste smugi, Garowyn powierzyła opiekę nad
statkiem automatycznemu pilotowi, a sama wstała z fotela, na którym dotąd siedziała.
- Nasza podróż zajmie dwa standardowe dni - oznajmiła, mijając dziewczynę i mistrza Jedi i
wychodząc ze sterowni. - Mogę teraz zapoznać was z wnętrzem statku. Projektując go i budując, nie
liczono się z kosztami.
Pilotka pokazała im urządzenia do przerabiania odpadków oraz do uzdatniania powietrza i wody,
silniki umożliwiające latanie z prędkościami nadświetlnymi, a także niewielkie kabiny z pryczami do
spania... Większość tego wszystkiego migała przed oczami Tenel Ka jak rozmazane plamy.
- A to - powiedziała Garowyn, pokazując kilka klap w tylnej części głównego pomieszczenia - są
wyrzutnie kapsuł ratunkowych. Każda kapsuła może pomieścić jedną osobę i jest wyposażona w
automatyczny nadajnik sygnału namiarowego. Jego częstotliwość jest zmieniana w zaszyfrowany
sposób, a kod umożliwiający te zmiany może być odczytany tylko za pomocą odbiorników
znajdujących się w Akademii Ciemnej Strony. To właśnie tam lecicie, żeby rozwijać swoje
umiejętności.
Powiedziawszy to Garowyn, zajęła się pokazywaniem innych urządzeń statku, i nie zauważyła, że
Tenel Ka rzuciła zaniepokojone spojrzenie mistrzowi Skywalkerowi. Mężczyzna popatrzył na nią z
takim samym niepokojem. Tenel Ka czuła, że ogarnia ją zawrót głowy na myśl o tym, że gdzieś
istnieje jakaś inna uczelnia, także kształcąca rycerzy Jedi. Szkoła, której uczniowie poznają techniki
posługiwania się niewłaściwą połową Mocy. Akademia Ciemnej Strony.
Garowyn postanowiła nieco lepiej poznać umiejętności nowych kandydatów. Bardzo długo
wypytywała po kolei Tenel Ka i Luke'a o techniki, jakimi się posługują, władając Mocą. Luke
udzielał wymijających odpowiedzi, ale Garowyn, zapewne dlatego, że sama pochodziła z Dathomiry
i zapewne uważała mężczyzn za niegodnych uwagi, znacznie więcej czasu poświęcała
egzaminowaniu jego towarzyszki.
Kiedy zapytała Tenel Ka o doświadczenie w posługiwaniu się Mocą, dziewczyna postanowiła
udzielić szczerej odpowiedzi.
- Posługiwałam się Mocą i myślę, że władam nią całkiem nieźle. Postanowiłam jednak - dodała,
a w jej głosie zabrzmiała niezwykła siła - że nie użyję jej, jeżeli będzie miało to mnie osłabić. Jeżeli
potrafię cokolwiek zrobić, korzystając tylko z własnej siły, nie posłużę się Mocą.
Garowyn roześmiała się, a jej chrapliwy cyniczny rechot zabrzmiał w uszach dziewczyny jak
krakanie.
- Bez trudu zmienimy twoje postanowienie - oświadczyła Siostra Nocy. - Przecież właśnie
dlatego przybywasz do naszej akademii.
Tenel Ka przez chwilę myślała, zastanawiając się nad odpowiedzią, i w końcu postanowiła, że
musi być ostrożna.
- Niczego nie pragnę bardziej, niż nauczyć się posługiwać Mocą - odparła.
Garowyn kiwnęła głową i zapewne uważając tę sprawę za załatwioną, zwróciła się do Luke'a.
- Nie zgadzam się na korzystanie ze świetlnych mieczy na pokładzie „Ścigacza Cieni", ale
chciałabym się przekonać, czy posługując się Mocą, potrafisz odgadnąć moje zamiary.
Sięgnęła po parę paraliżujących pałek i rzuciła jedną Luke'owi. Mistrz Jedi wyciągnął rękę, ale
przez chwilę udawał, że ma kłopoty ze złapaniem lecącej pałki. W końcu jednak pochwycił ją, zanim
dotknęła pokładu.
W ten sposób spędzili większą część pierwszego dnia podróży.
Tenel Ka starała się, jak umiała, żeby wypaść podczas każdej próby jak najlepiej, ale zauważyła,
że Luke nie wykorzystuje wszystkich swoich umiejętności. Mistrz Jedi nie zdradzał, jak dobrze
potrafi władać Mocą. A może - ta myśl przyprawiła dziewczynę o ból głowy - może mimo wszystko
jej nauczyciel nie ma racji? Może ciemna strona Mocy jest naprawdę silniejsza? Jeżeli byłoby to
prawdą, ona i mistrz Skywalker nie mieli żadnej szansy ocalenia Jacena, Jainy i Lowbaccy.
Tenel Ka czuła się słaba i wyczerpana, kiedy unosiła dziesiąty duży przedmiot. Pragnęła
zadowolić Garowyn, która nalegała, żeby ukończyła całe ćwiczenie. Kiedy ostrożnie opuszczała
bryłę tytanu na płyty pokładu, duży sześcian zadrżał i niebezpiecznie się zakołysał.
Garowyn pozwoliła sobie na drwiący chichot.
- Twoja duma i chęć polegania na własnych siłach jest twoją słabością - powiedziała.
Zamknęła powieki, kryjąc za nimi orzechowe oczy, po czym odchyliła głowę i wyciągnęła rękę
ku dziewczynie.
Tenel Ka miała wrażenie, że włosy na jej głowie zaczynają się jeżyć jak naelektryzowane.
Poczuła w żołądku wielki ciężar i zakręciło się jej w głowie. Zdawało się jej, że straciła orientację;
że nie wie, gdzie jest dół, a gdzie góra. Ugięła nogi w kolanach, chcąc usiąść, ale przekonała się, że
nie może. Unosiła się metr nad płytami pokładu. Zdławiła okrzyk przerażenia i spróbowała posłużyć
się myślami, pragnąc uwolnić się spod władzy Siostry Nocy.
Mlecznobrązowa skóra twarzy Garowyn była w tej chwili pokryta siecią ponurych zmarszczek.
Było widać, że kobieta jest pogrążona w głębokim transie.
- Tak jest - odezwała się w pewnej chwili. Jej triumfujący głos miał gardłowe brzmienie. -
Postaraj się walczyć, by przeciwstawić się mojej woli. Nie powstrzymuj gniewu.
Dziewczyna uświadomiła sobie, że właśnie to zamierzała zrobić, i natychmiast pozwoliła, by jej
mięśnie zwiotczały. W tej samej chwili Garowyn jakby straciła część władzy nad dziewczyną, gdyż
Tenel Ka lekko zachwiała się w powietrzu, ale nie opadła. A zatem - pomyślała dziewczyna - Siostra
Nocy wcale nie jest taka silna, jak jej się wydaje.
Następnie, starając się ukryć to, co robi, wyciągnęła cienką linkę z wieloramienną kotwiczką,
które zawsze nosiła w kieszeni u pasa, i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu miejsca, gdzie
mogłaby ją zaczepić. Wkrótce znalazła coś, co nadawało się doskonale: metalowe kółko na klapie
śluzy wyrzutni kapsuły ratunkowej.
Garowyn wciąż jeszcze napawała się „walką" Tenel Ka, kiedy dziewczyna jednym wprawnym
ruchem nadgarstka rzuciła linkę w ten sposób, że kotwiczka pewnie zahaczyła o metalowe kółko.
Zanim Siostra Nocy zdążyła zareagować na odgłos uderzenia metalu o metal, Tenel Ka ponownie
rozluźniła mięśnie. Kiedy myślowy uchwyt Garowyn znów osłabł, Tenel Ka szarpnęła za linkę i
uwolniła się z myślowych więzów kobiety. Wylądowała na płytach pokładu, boleśnie uderzając o nią
pośladkami.
Uniosła głowę i ujrzała niewysoką sylwetkę Garowyn stojącej o metr od niej. Spodziewała się
usłyszeć gniewną naganę, ale zamiast niej dobiegł ją krótki, chrapliwy śmiech, podobny do
szczeknięcia.
Garowyn wyciągnęła rękę i pomogła dziewczynie wstać z pokładu.
- Tym razem twoja duma dobrze ci się przysłużyła, ale kiedyś może się przyczynić do twojej
klęski - powiedziała.
- Tak zwykle dzieje się z każdą dumą - odezwał się cicho Luke, jakby zgadzał się z jej zdaniem.
Jego spojrzenie nie odrywało się od niewysokiej Siostry Nocy. - Przypuszczam, że i ja bym to
potrafił.
Usta Garowyn wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu.
- Co takiego? Wydaje ci się, że ty też umiałbyś wylądować na...
- Nie - przerwał mistrz Jedi. - Przypuszczam, że i ja potrafiłbym unieść jakąś osobę.
- Naprawdę? - Garowyn zarechotała, ale wyglądało na to, że chwyciła przynętę. - No, to pokaż,
co potrafisz.
Skrzyżowała ręce na piersi, a wyzywające spojrzenie jej orzechowych oczu kusiło Luke'a, by
spróbował ją unieść. Nagle jej oczy otworzyły się szeroko ze zdumienia, a po chwili odmalowało się
w nich niedowierzanie. Kobieta ujrzała, że jej stopy oderwały się od płyt pokładu i uniosły na
wysokość pięćdziesięciu centymetrów.
- Wydaje mi się, że najwyższy czas, aby i ciebie nauczyć władania ciemną stroną Mocy -
warknęła wyniośle. Zamknęła oczy i zaczęła ze wszystkich sił wywijać się z myślowego uchwytu
Luke'a.
Tenel Ka zorientowała się, że mistrz Jedi osłabił uchwyt... ale tylko trochę. Garowyn nadal
unosiła się nad pokładem, ale Luke zmienił kierunek działania siły nakazując, by jej ciało zaczęło
wirować wokół własnej osi.
Następnie, nie odrywając spojrzenia od wirującej z zawrotną prędkością Siostry Nocy, Luke
powiedział:
- Tenel Ka, bądź taka dobra i zechciej otworzyć klapę śluzy wyrzutni pierwszej kapsuły
ratunkowej.
Dziewczyna natychmiast zrozumiała, co zamierza zrobić jej nauczyciel, i pospieszyła, by spełnić
jego polecenie. W ciągu kilku następnych chwil oboje umieścili wirującą i niemal nieprzytomną
Siostrę Nocy we wnętrzu kapsuły, po czym zamknęli i uszczelnili pokrywę pojemnika. Ręka Tenel Ka
zatrzymała się nad włącznikiem automatycznego odpalania kapsuły. Luke kiwnął głową.
Dziewczyna, nie kryjąc satysfakcji, uruchomiła wyrzutnię. Rozległ się głośny syk sprężonego
powietrza i huk zatrzaskiwanej klapy śluzy, po czym kapsuła ratunkowa z półprzytomną Garowyn
poszybowała w przestworza.
- Mistrzu Skywalkerze - odezwała się Tenel Ka, nagle poważniejąc. - Wydaje mi się, że teraz
rozumiem, co znaczą twoje słowa, które kiedyś powiedziałeś... że trzeba zrobić wszystko, żeby
zmienić sytuację.
Luke popatrzył na dziewczynę. Kilka razy zamrugał, jakby nie mógł uwierzyć własnym uszom, ale
później wybuchnął beztroskim śmiechem.
- Wiesz co, Tenel Ka? - powiedział. - Wydaje mi się, że właśnie opowiedziałaś dobry dowcip.
Jacen byłby z ciebie naprawdę dumny.
Nieco później tego samego dnia wyskoczyli z nadprzestrzeni, a automatyczny pilot ostrzegł ich, że
zbliżają się do wyznaczonego celu. Tenel Ka i Luke siedzieli obok siebie w sterowni i nie mając nic
innego do roboty, rozglądali się w poszukiwaniu planety, orbitalnej stacji czy czegokolwiek, na czym
mogliby wylądować. Nie ujrzeli jednak niczego.
Zdezorientowana Tenel Ka odwróciła się do Luke'a.
- Czy możliwe, żeby automatyczny pilot uległ uszkodzeniu? - zapytała. - Wygląda mi na to, że
pomylił się przy obliczaniu współrzędnych.
- Nie sądzę - odparł mistrz Skywalker. Sprawiał wrażenie spokojnego i pewnego siebie. -
Musimy uzbroić się w cierpliwość.
Nagle wydało im się, że przed ich oczami rozsunęła się niewidzialna zasłona i ujrzeli cel
podróży: gwiezdną stację. A więc to jest Akademia Ciemnej Strony - pomyślała dziewczyna. Ujrzała
wirujący w przestworzach spłaszczony pierścień, chroniony przez gniazda baterii laserowych,
umieszczonych na obwodzie i skierowanych dosłownie we wszystkie strony. W centralnej części
zobaczyła grupę strzelistych iglic obserwacyjnych o różnych wysokościach i kształtach.
- Musiała być chroniona przez maskujące pole - stwierdził Luke.
Kiedy statek zbliżył się do gwiezdnej stacji, mieszczącej Akademię Ciemnej Strony, automat
otworzył przed nim wrota hangaru z lądowiskiem. Mistrz Jedi, chcąc uspokoić dziewczynę, położył
dłoń na jej ramieniu.
- Ciemna strona Mocy nie jest silniejsza - powiedział.
Tenel Ka powoli wypuściła powietrze. Pozwoliła, żeby razem z nim uszła część zdenerwowania.
- To jest fakt - szepnęła.
ROZDZIAŁ
20
Kiedy w Akademii Ciemnej Strony panowała noc, wszystkich uczniów zamykano w osobistych
komnatach. Nakazywano im, żeby odpoczywali albo oddawali się medytacjom, mającym
zregenerować ich siły przed kolejnymi meczącymi ćwiczeniami. Nocny odpoczynek był jedną z reguł
obowiązujących w imperialnej akademii, a większość uczniów przestrzegała ich, nie zadając
zbędnych pytań.
Posiniaczony i pokaleczony Jacen siedział sam w niewielkiej celi. Czuł, jak jego ciało przenikają
fale pulsującego bólu. Zwilżył jedną skarpetę i próbował uśmierzyć część bólu. Przemył
przynajmniej najgroźniejsze skaleczenia i rany, zadane przez ostre odłamki skał i noże.
Bliźnięta po zakończeniu ćwiczenia poprosiły o tabletki uśmierzające ból, ale Tamith Ka
zdecydowanie odmówiła. Oświadczyła, że mają cierpieć, żeby przyzwyczaić się i uodpornić. Każde
ukłucie bólu powinno przypominać im o niepowodzeniu, jakim była nieudana próba odchylenia toru
lotu twardej piłki albo kamienia. Jacen posłużył się Mocą, na ile umiał, chcąc znieczulić ogniska
najsilniejszego bólu, ale nadal czuł się obolały.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami na pryczy w swojej komnacie i rozpaczliwie usiłował
opracować jakiś plan ucieczki, zanim Brakiss wyprawi się na Yavina Cztery, żeby porwać kolejną
grupę uczniów z akademii wujka Luke'a.
Jego siostra, Jaina, była zawsze znacznie lepsza niż on, jeśli chodziło o układanie
skomplikowanych planów. Rozumiała, jak funkcjonują urządzenia i jak wszystkie ich części tworzą
całość. W przeciwieństwie do niej Jacen, który lubił żyć bieżącą chwilą i cieszyć się tym, co robi,
nieco mniej się znał na planowaniu. Potrafił co prawda doprowadzać do końca niektóre sprawy, ale
niekoniecznie w tej samej kolejność w jakiej przedtem planował.
Możliwe, że najważniejszym posunięciem powinno być uwolnienie Jainy i Lowiego. Później
mogliby wspólnie postanowić, co dalej. Rzecz jasna, zawsze pozostawał nie rozstrzygnięty problem,
w jaki sposób mógłby uwolnić siostrę i Wookiego z zamkniętych komnat.
I nagle chłopiec przypomniał sobie o klejnocie corusca.
Omal nie roześmiał się na całe gardło. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Schwycił lewy
but, zdjął z nogi, potrząsnął... ale ze zdziwieniem przekonał się, że nic z niego nie wypadło. Dopiero
wówczas przypomniał sobie, że przecież ukrył drogocenny kamień w drugim bucie. Ściągnął go i
wytrząsnął kosztowny kryształ do zagłębienia podstawionej dłoni. Jeden koniec klejnotu był całkiem
gładki, a drugi spiczasty, co nadawało mu kształt wielobocznego ostrosłupa, nieco zwężającego się u
podstawy. Kamień zdawał się płonąć wewnętrznym blaskiem... zapewne uwięzionym przed wiekami,
kiedy tworzył się gdzieś w głębinach jądra Yavina.
Lando Calrissian powiedział, że klejnot corusca może ciąć transpastal, jak promień lasera tnie
warstwę sullustańskiego dżemu. Lando jednak dość często mówił rzeczy, w które nie można było
wierzyć bez zastrzeżeń. Jacen miał nadzieję, że tym razem ciemnoskóry mężczyzna nie przesadzał.
Chłopiec ujął kamień corusca w trzy palce i podszedł do zamkniętych drzwi swojej celi.
Pamiętał, że kiedy Tamith Ka i jej szturmowcy wdzierali się na pokład orbitalnej stacji
wydobywczej Calrissiana, posłużyli się wielką machiną, wyposażoną w ogromne kamienie corusca,
żeby wyciąć otwór w pancerzu stacji. Bez wątpienia mały klejnot Jacena powinien poradzić sobie z
cienką metalową płytą drzwi oddzielających go od korytarza...
Jacen przesunął palcami po gładkiej metalowej płycie w pobliżu miejsca, gdzie znajdował się
zamek. Żałował, że nie zna się na urządzeniach elektronicznych i mechanizmach tak dobrze jak
siostra, ale postanowił, że zrobi wszystko, co będzie w jego mocy.
Nie sądził, żeby tylko przy pomocy siły własnych palców potrafił wyciąć tak duży otwór w
drzwiach, aby wyjść na korytarz. Wiedział jednak, gdzie znajduje się panel kontrolny po drugiej
stronie. Może więc wytnie tylko maty otwór, a później zerknie od wewnątrz na układy i obwody,
choćby po to, by przełączyć kable i zmusić drzwi do otwarcia... Nie miał jednak najmniejszego
pojęcia, jak to zrobić. Mimo to uniósł kamień i odnalazł miejsce na ścianie, naprzeciwko którego
powinna znajdować się tablica kontrolna. Posłużył się Mocą, by zapuścić delikatne myślowe palce w
tamto miejsce, i wyczuł obecność źródła energii, a także prądu elektrycznego, płynącego w wiązkach
przewodów. A zatem się nie pomylił.
Przytknął szpic klejnotu do gładkiej ściany i pociągnął nim cztery razy. Na metalowej
powierzchni ukazały się cztery cienkie białe linie ograniczające spory prostokąt. Dobry początek -
pomyślał Jacen.
Przycisnął kamień trochę mocniej i ponownie pociągnął czubkiem po liniach. Czuł, jak ostry
koniec klejnotu zagłębia się w metal. Powtórzył czynność, chociaż zabolały go palce. Ucieszył się,
kiedy stwierdził, że zdołał przeciąć metalową płytę. Poczuł przyspieszone bicie serca, a podniecenie
zdwoiło jego siły. Zapomniał o bólu pulsującym w licznych ranach i skaleczeniach.
Przeciął linię stanowiącą jeden bok prostokąta i przekonał się, że płyta wgięła się do środka. Z
trudem łapał powietrze. Czuł, że zbliża się do upragnionego celu. Z przecięciem dłuższego boku
poradził sobie jeszcze szybciej. Usłyszał metaliczny dźwięk, kiedy oba przecięcia się połączyły.
Pozostałe dwa boki prostokąta nie sprawiły mu większego trudu. Przecięcie ich zajęło mu niewiele
czasu.
Niestety, nie udało mu się pochwycić wyciętego prostokąta. Kawałek metalu wyślizgnął się z
jego obolałych palców i z głośnym brzękiem wylądował na płytach posadzki.
- Och, blasterowe błyskawice! - mruknął do siebie Jacen. Był niemal pewien, że pozostali
uczniowie Akademii Ciemnej Strony obudzili się i za chwilę do jego komnaty wpadnie cały oddział
imperialnych szturmowców.
Na korytarzu panowała jednak nadal cisza jakby całą stację spowijał niewidzialny całun,
tłumiący wszelkie dźwięki. Wszyscy uczniowie przebywali przecież zamknięci w swoich celach, a w
nocy czuwało tylko kilku strażników.
Na razie wiec był bezpieczny. Zajrzał do środka otworu, który wyciął i z przerażeniem popatrzył
na wiązki przewodów, krzyżujące się ze sobą, i płytki z obwodami elektronicznymi, sprawującymi
władzę nad drzwiami jego celi. W porządku, co zrobiłaby teraz Jaina? - pomyślał. Zamknął oczy i
postarał się otworzyć umysł, by prześledzić trasy kablowe i zorientować się w połączeniach.
Niektóre przewody biegły do systemów łączności, a inne do końcówek komputerowych,
rozmieszczonych w równomiernych odstępach na korytarzu. Chłopiec odnalazł te, które łączyły
panele jarzeniowe, i następne, zasilające termostaty. Niektóre wiązki dostarczały energii do
systemów alarmowych, a jeszcze inne... prowadziły do mechanizmu zamka drzwi jego celi!
Jacen postarał się uspokoić oddech. No, dobrze, a teraz co ma zrobić z tymi przewodami?
Najprawdopodobniej powinien je zewrzeć albo połączyć z pozostałymi, ale w inny sposób. Nie miał
innego wyjścia. Musiał próbować i mieć nadzieję, że mu się uda.
Czując ból w palcach, odłączył pierwszy przewód z wiązki wiodącej do zamka drzwi, po czym
zwarł go z innym. Uważał, by odizolowane łączówki przewodzące prąd nie dotknęły jego skóry.
Trysnęło kilka iskier, a wszystkie światła w jego celi zamrugały i przygasły... ale drzwi się nie
otworzyły. Jacen spróbował dotknąć innego przewodu, ale tym razem nic się nie wydarzyło.
Miał nadzieję, że w pomieszczeniu strażników nie zapłonęły żadne lampki alarmowe. Ciężko
westchnął. Co będzie, jeżeli mu się nie uda? No cóż, może wówczas mimo wszystko będę musiał
wyciąć znacznie większą dziurę w drzwiach - pomyślał. Zaczął przebierać palcami, niemal
spodziewając się bólu. Przede wszystkim powinien spróbować zetknąć odizolowany przewód z
ostatnim, jaki jeszcze pozostawał.
Zetknął przewody, a wówczas oba skrzydła drzwi, jakby czując rozpacz i zdenerwowanie
chłopca, bezszelestnie się rozsunęły.
Jacen głośno się roześmiał, po czym wytknął głowę na korytarz. Rozejrzał się w prawo i lewo,
ale dostrzegł tylko dwa rzędy takich samych gładkich drzwi, pozbawionych jakichkolwiek znaków
szczególnych, dzięki którym różniłyby się od siebie. Korytarz był oświetlony blaskiem jarzeniowych
paneli, nastawionych na pół mocy. Zapewne chodziło o oszczędzanie energii w porze, kiedy wszyscy
uczniowie powinni spać, zamknięci w swoich celach.
Posługiwanie się panelem kontrolnym od strony korytarza było o wiele prostsze. Jacen nie sądził,
by miał kłopoty z uwolnieniem Jainy i Lowiego... pod warunkiem, że ich odnajdzie.
To zadanie okazało się łatwiejsze niż oczekiwał. Zapamiętał, w które korytarze skręcali
strażnicy, kiedy po zakończeniu ćwiczeń odprowadzali jego siostrę i Wookiego. Udał się w tamtą
stronę, przywołując w myślach Jainę. Z nią powinno pójść najłatwiej - pomyślał. Szedł na palcach
obawiając się, że w każdej chwili zza rogu korytarza może pojawić się oddział biegnących
szturmowców.
Akademia Ciemnej Strony pozostawała jednak cicha i uśpiona.
Jaino! - myślał Jacen. - Jaino!
Szedł korytarzem, zatrzymując się na krótko i nasłuchując pod każdymi drzwiami. Nie chciał
wywoływać zamieszania, ponieważ uczniowie, mający zostać kiedyś Ciemnymi Jedi, z pewnością
ogłosiliby alarm, gdyby go zauważyli.
Dopiero przy siódmych drzwiach zorientował się, że nie musi dalej szukać. Wyczuł za nimi
siostrę, rozbudzoną i podnieconą, jakby pewną, że jej brat stoi tuż obok. Jacen posłużył się
klawiaturą panelu kontrolnego i wkrótce trafił na szyfr odblokowujący zamek drzwi celi jego siostry.
Jaina wybiegła ze środka i rzuciła mu się na szyję.
- Byłam pewna, że przyjdziesz - powiedziała.
- Użyłem klejnotu corusca - wyjaśnił chłopiec, pokazując na but, w którym ponownie ukrył
drogocenny kamień.
Jaina kiwnęła głową, jakby od początku w to nie wątpiła.
- Musimy odszukać Lowiego i jego także uwolnić - oświadczył Jacen.
- Oczywiście - odparła dziewczyna. - A później uciekniemy, żeby ostrzec wujka Luke'a, zanim
Brakiss wyprawi się po uczniów z jego akademii.
- Masz rację - przyznał jej brat, zawadiacko się uśmiechając. - Uhm... jeżeli już o tym mowa,
miałem nadzieję, ze może ty mogłabyś ułożyć resztę planu.
Jaina obdarzyła go promiennym uśmiechem, jakby usłyszała z ust brata największy komplement,
jaki mogła sobie kiedykolwiek wyobrazić.
- Już to zrobiłam - odparła. - Na co jeszcze czekamy?
Udało im się znaleźć Lowiego, a także Em Teedee. Młody Wookie ucieszył się na ich widok, ale
srebrzysty android nie ukrywał irytacji.
- Czuję się w obowiązku ostrzec was, że po prostu muszę ogłosić alarm - odezwało się
miniaturowe urządzenie. - Jestem teraz na usługach Imperium i moim obowiązkiem...
Jaina kilka razy puknęła kostkami palców w obudowę androida-tłumacza.
- Jeżeli chociaż piśniesz - zagroziła - przełączymy twoje obwody wyjściowe w taki sposób, że
będziesz bełkotał, a wówczas twoje Imperium odda cię do składnicy złomu.
- Nie ośmielicie się! - obruszył się Em Teedee.
- Chcesz się założyć? - zapytała Jaina, ale w jej słodkim głosie zabrzmiała groźba. Jacen, stojący
obok siostry, spiorunował spojrzeniem miniaturowego androida.
Lowie wzmocnił pogróżkę gardłowym warknięciem.
- Och, dobrze, już dobrze - odezwał się Em Teedee. - Ustępuję, ale zgłaszam stanowczy
sprzeciw. Mimo wszystko Imperium jest naszym sprzymierzeńcem.
Jaina parsknęła.
- Nie, wcale nie jest - oświadczyła. - Myślę, że kiedy powrócimy na Yavina Cztery, będziemy
musieli poddać twój mózg gruntownemu przeprogramowaniu.
- O rety! - zapiszczał przerażony android.
Dziewczyna spojrzała najpierw w jeden, a potem w drugi koniec cichego korytarza. Zatarła
dłonie i przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, co robić.
- No, dobrze, tak wygląda mój plan - zaczęła, pokazując jedną z końcówek komputerowych na
korytarzu. - Lowie czy mógłbyś skorzystać z tego urządzenia, żeby unieruchomić główne obwody
kontrolne stacji? Chciałabym też, byś zlikwidował ochronne pole maskujące akademię, a także
zablokował wszystkie drzwi, tak by nikt nie mógł opuścić żadnego pomieszczenia. Nie ma sensu,
żebyśmy niepotrzebnie wpadali w tarapaty.
Wookie mruknął, ochoczo wyrażając zgodę.
- Lowbacco, przecież nie będziesz w stanie tego zrobić - odezwał się gderliwie Em Teedee. -
Jestem pewien, że sam zdajesz sobie z tego sprawę.
Lowie warknął, nakazując androidowi, by był cicho.
- Jeżeli zdołamy przedostać się na lądowisko - ciągnęła Jaina - przypuszczam, że będę umiała
pilotować któryś ze stojących tam statków. Ćwiczyłam na symulatorze latanie różnymi maszynami.
Pamiętacie, chciałam nawet polecieć tym imperialnym myśliwcem typu TIE, zanim zabrał go Qorl.
Wookie zaczął przebierać długimi, włochatymi palcami po klawiaturze końcówki komputerowej.
Musiał pochylić się, żeby spojrzeć na ekran monitora, który nie znajdował się na wysokości
odpowiedniej dla kogoś tak wysokiego jak młody Wookie. Lowie wyświetlił na ekranie informację
dotyczącą maszyn zaparkowanych na głównym lądowisku.
- Doskonale - ucieszyła się Jaina. - Właśnie wylądował jakiś nowy statek. Jego pilot jeszcze nie
zdążył wyłączyć silników, a więc z pewnością jest gotów do startu. Porwiemy go, kiedy Lowie
zablokuje drzwi pomieszczeń stacji.
Wookie mruknął na znak zgody i zaczął jeszcze szybciej przebierać palcami po klawiaturze, ale
wkrótce natrafił na przeszkodę w postaci nieprzebytego muru haseł i szyfrów, uniemożliwiających
uruchomienie blokady. Sfrustrowany, głośno ryknął.
- No i co, nie mówiłem, że tak będzie? - odezwał się piskliwie Em Teedee. - Powiedziałem ci, że
sobie nie poradzisz.
Lowie warknął, ale Jaina się uśmiechnęła, jakby nagle przyszedł jej do głowy jakiś pomysł.
- Android ma rację - powiedziała. - Tylko że on sam został przeprogramowany przez Imperium.
Dlaczego nie moglibyśmy podłączyć jego do terminala głównego komputera i kazać, by odszukał dla
nas te hasła?
Odczepiła miniaturowego androida-tłumacza od pasa Lowiego i zaczęła otwierać klapkę
umożliwiającą dostęp do obwodów elektronicznych, umieszczoną na tylnej powierzchni obudowy.
- Z całą pewnością tego nie zrobię - oświadczył Em Teedee. - Po prostu nie mogę. Okazałbym się
nielojalny wobec Imperium, a na coś takiego nie mógłbym się...
Lowie zawarczał ostrzegawczo i mały android natychmiast umilkł.
Dziewczyna spiesząc się, zaczęła przebierać zwinnymi palcami we wnętrzu obudowy androida.
Dokonała przełączeń kilku obwodów i wyciągnęła kilka przewodów zakończonych odizolowanymi
łączówkami. Po chwili umieściła je w odpowiednich gniazdach na płycie czołowej terminala
komputera Akademii Ciemnej Strony.
- O rety - odezwał się zdumiony Em Teedee. - Tak, teraz jest o wiele lepiej. Widzę tyle nowych
rzeczy! Mam wrażenie, że mój mózg nie zdoła pomieścić tych wszystkich informacji. Jest ich tutaj tak
dużo, że naprawdę...
- Hasła, Em Teedee - przypomniała mu Jaina, wyciągając rękę w stronę krnąbrnego androida.
- Och, prawda, zapomniałem. Oczywiście, hasła - odparł pospiesznie Em Teedee. - Pragnę
jednak podkreślić, że naprawdę nie powinienem.
- Pospiesz się - burknęła dziewczyna.
- Ach tak, oto one. Ale proszę nie mieć do mnie żalu, jeżeli za chwilę pojawi się tu cały oddział
szturmowców.
Ekran monitora zamrugał i po chwili ukazała się na nim informacja, którą usiłował wyświetlić
Lowbacca. Jacen i Jaina westchnęli z ulgą, a młody Wookie pomrukiem wyraził swoje zadowolenie.
Gorączkowo przebierając rudobrązowymi włochatymi palcami po klawiszach, wyświetlał katalog po
katalogu. W końcu zdołał się przedostać do obwodów sterujących pracą rdzenia pamięciowego
głównego komputera.
Lowie wystukał dwa krótkie polecenia i usunął siłowe pole maskujące Akademię Ciemnej
Strony. Później, z głośnym metalicznym szczęknięciem, które poniosło się echem po korytarzach
stacji, zablokował wszystkie drzwi z wyjątkiem tych, przez które mieli przechodzić w drodze na
lądowisko. Triumfująco zawył.
Poniewczasie rozjęczały się syreny alarmowe akademii. Uszy trojga uciekinierów poraził
zawodzący przenikliwy jazgot, tak nieprzyjemny, że z pewnością zaprojektowany przez imperialnych
inżynierów.
Lowie odczepił Em Teedee od terminala komputera.
- No cóż, starałem się was ostrzec - odezwał się gderliwie srebrzysty android. - Ale nie
posłuchaliście mnie. I co teraz zrobicie?
ROZDZIAŁ
21
Chociaż wszyscy inni pracownicy akademii już dawno udali się na spoczynek, Brakiss siedział i
rozmyślał w półmroku swojej prywatnej komnaty. Sycił oczy widokiem dramatycznych wizerunków
na ścianach i podziwiał galaktyczne katastrofy, wywołane działaniem potężnych niszczących sił.
Siedząc pośrodku komnaty, miał wrażenie, że znajduje się w samym oku szalejącego cyklonu. Mógł
zachwycać się pięknem kataklizmu bez obawy, że stanie mu się coś złego.
Niedawno ukończył układanie planów błyskawicznego ataku na Yavin Cztery, których celem
miało być porwanie kilku innych uczniów Jedi z akademii mistrza Skywalkera. Przesłał zaszyfrowaną
wiadomość w głąb jądra galaktyki, do samego wielkiego wodza Imperium, który natychmiast wyraził
zgodę na realizację planu. Imperialny przywódca wprost nie mógł się doczekać, kiedy będzie miał
jeszcze więcej utalentowanych uczniów Jedi, gotowych do walki w obronie ciemnej strony.
Wyprawa miała się rozpocząć za kilka dni. Brakiss był przekonany, że mistrz Skywalker nie
otrząsnął się ze wstrząsu, jaki przeżył na wieść o porwaniu bliźniąt i Wookiego. Było nawet
możliwe, że opuścił akademię, by ich szukać. Tamith Kai miała także wziąć udział w tej wyprawie.
Siostra Nocy musiała wyładować gniew, dać upust choćby części nienawiści, jaka niemal ją dławiła.
Uczestnictwo w wyprawie powinno poprawić jej samopoczucie.
Brakiss wstał i popatrzył na olśniewająco piękny wizerunek wybuchającej Denarii, układu
dwóch słońc, nawzajem przenikających się kosmicznym żarem. Coś nie dawało mu spokoju, ale nie
potrafiłby określić, co takiego. Dzień upłynął właściwie normalnie. Troje młodych Jedi spisywało
się o wiele lepiej niż oczekiwał. Imperialny instruktor miał jednak złe przeczucia, czuł nieokreślony
niepokój.
Powoli wyszedł z komnaty, a srebrzysta szata za jego plecami zamigotała niczym płomień świecy.
Pozostawił otwarte drzwi i w zadumie zaczął iść korytarzem. Panowała głęboka cisza, jak zwykle
zresztą każdej nocy.
Brakiss stanął i zmarszczył brwi, po czym wzruszył ramionami. Doszedł do przekonania, że mu
się wydawało. Odwrócił się i ruszył z powrotem do komnaty. Zanim jednak zdążył przekroczyć próg,
nieoczekiwanie drzwi z hukiem się zatrzasnęły. Mężczyzna zorientował się, że nie może wejść do
środka.
Inne wejścia na korytarzu, które dotąd były otwarte, także się zamknęły. Mężczyzna słyszał
szczęknięcia innych blokad. Zapewne urządzenia zamykające wszystkie drzwi w jego akademii
zostały zablokowane.
Odezwały się syreny alarmowe. Brakiss nie zamierzał tolerować takiego naruszenia dyscypliny.
Ktoś będzie musiał ponieść zasłużoną karę. Hamując wybuch gniewu, ruszył korytarzem. Zamierzał
położyć kres temu zamieszaniu.
Jacen, Jaina i Lowbacca wbiegli na płytę głównego lądowiska. Rozglądając się na boki, szukali
sposobu, który umożliwiłby im ucieczkę z Akademii Ciemnej Strony.
Pośrodku jaskrawo oświetlonego lądowiska ujrzeli błyszczący kadłub imperialnego wahadłowca
o niezwykłych opływowych kształtach. Statek musiał niedawno wylądować, gdyż jego pilot nie
zakończył wykonywać wszystkich czynności związanych z lądowaniem. Oprócz wahadłowca na
lądowisku stało kilka myśliwców typu TIE i kanonierek klasy Skipray, na ogół naprawianych albo
remontowanych. Ogłuszający jęk syren alarmowych nie przestawał przenikać do każdego zakamarka
pomieszczenia.
Jacen ujrzał, że we wnętrzu wahadłowca ktoś się porusza, i zaczął dawać rozpaczliwe znaki
pozostałym, by się ukryli. W tej samej chwili wszyscy ujrzeli sylwetki dwóch osób schodzących po
opuszczonej rampie. Jedna z nich nagłe się zatrzymała i wyciągnęła miecz świetlny.
- Wujek Luke! - zawołała zdumiona Jaina, zrywając się na równe nogi.
Druga postać, wojowniczo wyglądająca dziewczyna, słysząc okrzyk Jainy, obróciła się, w jednej
chwili gotowa do odparcia ataku. Jej splecione złocistorude włosy niczym ognista burza przysłoniły
szare oczy.
- I Tenel Ka - rzekł Jacen. - Hej, naprawdę się cieszę, że was widzę!
Zachwycony Lowie ryknął, witając mistrza Skywalkera i wojowniczkę z Dathomiry.
- No cóż, to prawdziwa radość móc znów widzieć znajome twarze po całym tym piekielnym
galimatiasie - zapiszczał Em Teedee.
- No, dobrze, dzieciaki - odezwał się Luke. - Przylecieliśmy, by was uratować, ale skoro sami
dotarliście na lądowisko, przypuszczam, że możemy odlecieć. I to natychmiast.
Jaina postanowiła złożyć bardzo zwięzłe sprawozdanie.
- Wujku Luke'u, zlikwidowaliśmy ochronne pole, maskujące akademię. Zablokowaliśmy zamki
większości drzwi w stacji. Nie sądzę, żeby mogło nas ścigać wielu strażników, ale powinniśmy
wynosić się stąd jak najszybciej.
- A jak otworzymy wrota hangaru? - zapytała Tenel Ka, oglądając się przez ramię. - Nie
poradzimy sobie bez pomocy kogoś, kto będzie znajdował się w sterowni akademii. Czy to nie jest
fakt?
Lowie odpowiedział jej całą serią przeciągłych warknięć i pomruków. Zaczął machać długimi
chudymi rękami.
Em Teedee, wciąż jeszcze grzechocząc nie domkniętą chromowaną płytką na tylnej powierzchni
obudowy, nie omieszkał go skarcić.
- Nie, nie poradzisz sobie sam, Lowbacco. Znów zaczyna cię ogarniać mania wielkości.
Pamiętaj, że to ja pomogłem unieruchomić systemy obronne Akademii Ciemnej Strony, i to ja... o
rety, co ja zrobiłem?
- Może ja będę mogła pomóc? - zaproponowała Jaina. - Chodźmy do sterowni wahadłowca.
Spróbujemy posłużyć się jej urządzeniami.
Pilot Qorl, pełniący dyżur w sterowni lądowiska, stał, zdumiony nieoczekiwanym zawodzeniem
syren alarmowych.
Obserwował, jak troje młodych Jedi wbiega na płytę głównego lądowiska. „Ścigacz Cieni",
który dostarczył żywność i niezbędny sprzęt na Dathomirę, właśnie wrócił z rutynowego rejsu. Na
opuszczonej rampie ukazał się jednak jasnowłosy mężczyzna w towarzystwie młodej dziewczyny,
wyglądającej jak wojowniczka. Qorl natychmiast rozpoznał jedną z uczennic akademii na Yavinie
Cztery, która pomagała naprawiać jego uszkodzony myśliwiec typu TIE, spoczywający od ponad
dwudziestu lat w gęstwinie dżungli.
Od pierwszej chwili, w której rozjęczały się syreny, imperialny pilot wiedział, że powodem
alarmu są z pewnością Jacen, Jaina i Lowbacca. Pozostali uczniowie, mający zostać Ciemnymi Jedi,
ucieszyli się z przybycia trójki nowych kandydatów. Uważali zapewne, że w ten sposób ich zakon
będzie silniejszy, ale Qorl był pewien, że tych troje narobi sporo zamieszania... tym bardziej że
Brakiss i Tamith Kai poddawali wszystkich troje ćwiczeniom, w trakcie których młodzi Jedi mogli
stracić życie albo odnieść rany.
Qorl był szczególnie zaniepokojony pojedynkiem na śmierć i życie, jaki stoczyli Jacen i Jaina,
zamaskowani holograficznymi wizerunkami, nie wiedząc o tym, że walczą ze sobą. Pamiętał również,
że niebezpieczne ćwiczenie, polegające na bombardowaniu kandydatów ostrymi odłamkami skał i
nożami, spowodowało kiedyś śmierć kilkorga obiecujących uczniów Akademii Ciemnej Strony.
Nie zgadzał się z metodami Brakissa, ale był tylko zwykłym pilotem. Bez względu na to, jak
bardzo był przekonany o słuszności tego, co myśli, wiedział, że nikt nie będzie się liczył z jego
zdaniem. Qorl służył jednak Imperium i musiał robić to, co uważał za słuszne.
Włączył zasilanie mikrofonu interkomu i burkliwie zaczął meldować:
- Panie Brakiss, Siostro Tamith Kai... ktokolwiek, kto może mnie słyszeć. Więźniowie podjęli
próbę ucieczki. W tej chwili znajdują się na płycie głównego lądowiska. Przypuszczam, ze
zamierzają porwać „Ścigacz Cieni". Z powodu awarii komputera nie funkcjonuje żaden system
obronny. Jeżeli możecie pomóc, niezwłocznie przybądźcie do głównego hangaru.
W tej samej sekundzie, kiedy rozległo się zawodzenie syren, Tamith Kai otworzyła fioletowe
oczy i zeskoczyła z niewygodnej, twardej pryczy. Natychmiast się rozbudziła. Czuła, że jej mózg
domaga się informacji o wszystkim, co dzieje się w stacji. Jakieś niebezpieczeństwo zagrażało
Akademii Ciemnej Strony.
Siostra Nocy narzuciła czarną opończę, która zawirowała za jej plecami wieloma migotliwymi
srebrzystymi pasmami, podobnymi do smug gwiazd, widzianych podczas skoku w nadprzestrzeń.
Sięgnęła do drzwi celi, ale te się nie otworzyły. Uderzyła pięścią w metalową płytę i pospiesznie
wystukała kombinację cyfr, chcąc usunąć blokadę zamka, ale mimo to mechaniczne szczęki, ukryte we
wnętrzu zamka, ani myślały się rozłączyć.
- Chcę stąd wyjść! - warknęła.
Ponownie przebiegła palcami po klawiszach i ponownie szarpnęła drzwi, ale znów bez rezultatu.
Czuła, że budzi się w niej wściekłość. Coś musiało się wydarzyć, coś strasznego... Zrozumiała, że
powodem zamieszania musi być troje porwanych młodych Jedi. Sprawiali więcej kłopotów niż byli
warci. Akademia Ciemnej Strony mogła znaleźć wielu innych chętnych kandydatów we wszystkich
innych zamieszkanych światach w całej galaktyce. Bez względu na to, jak wielki talent miało tych
troje, stanowili zbyt duże zagrożenie.
Zniszczy ich raz na zawsze, żeby życie w Akademii Ciemnej Strony znów mogło toczyć się utartą
koleiną. Chciała sprawować władzę w uczelni, a Brakissowi zostawić zajmowanie się drobiazgami.
Dopiero wówczas będzie znów szczęśliwa.
Zakrzywiła palce jak szpony i przyglądała się, jak przeskakują między nimi fioletowo-purpurowe
ogniki i pojawiają się obłoki siwego dymu.
- Wyjść! - zawyła. - Chcę wyjść!
Gniewnie wyciągnęła obie ręce do przodu, kierując je ku zablokowanemu zamkowi.
Z jej palców wystrzeliły błyskawice. Kiedy trafiły w metalową płytę, drzwi się wygięły, a
przewody doprowadzające prąd do mechanizmów zostały przerwane. Z uszkodzonego zamka trysnęły
snopy iskier i wydostały się kłęby dymu. Tamith Kai podbiegła do drzwi, wyciągnęła ręce i
szarpnęła za uchwyt tak silnie, że jedno skrzydło wyrwało się z prowadnic i z dźwięcznym łoskotem
runęło na metalową podłogę. Siostra Nocy zatrzymała się na korytarzu, a jej oczy płonęły jak
fioletowa lawa.
Właśnie wówczas usłyszała meldunek Qorla, przekazany przez głośniki interkomu, ale nie
pozwoliła, by jej gniew osłabł chociażby na chwilę. Główne lądowisko. Puściła się biegiem, chcąc
dotrzeć tam jak najszybciej.
Kiedy Jacen, Jaina i Lowie wbiegli na pokład „Ścigacza Cieni", Luke i Tenel Ka pozostali na
płycie lądowiska. Mistrz Jedi obejrzał się przez ramię i krzyknął, zwracając się do bliźniąt:
- Muszę trochę lepiej poznać to miejsce! Wyczuwam tu coś znajomego... ale zarazem bardzo
złego.
- Tak! - odkrzyknęła Jaina. - Wujku Luke'u, naczelnikiem Akademii Ciemnej Strony jest...
Luke jednak jej nie słuchał. Sprawiał wrażenie roztargnionego... a nawet urzeczonego. Nagle
wyprostował się i zmarszczył brwi.
- Zaczekajcie - powiedział. - Coś czuję. Wyczuwam obecność kogoś, kogo od bardzo dawna nie
widziałem.
Powoli przeszedł przez lądowisko i czując zawirowania Mocy, ponownie wyciągnął miecz
świetlny. Przygotował się do walki. Szedł jak w transie. Kierował się ku zamkniętym
dwuskrzydłowym drzwiom, które prowadziły na korytarz wiodący ku niższym poziomom gwiezdnej
stacji.
- Hej, wujku Luke'u! - krzyknął za nim Jacen, ale Skywalker uniósł rękę, prosząc chłopca, by mu
nie przeszkadzał.
Powinni jak najszybciej odlecieć... szybkość była ich jedyną szansą. Powinni skorzystać z okazji,
że na razie nikt jeszcze ich nie ścigał. Luke musiał jednak wiedzieć, musiał się upewnić. Usłyszał za
plecami odgłos świadczący o tym, że systemy uzbrojenia „Ścigacza Cieni" zostały uruchomione. Lufy
zewnętrznych laserowych działek obróciły się i skierowały ku wybranym celom.
Kiedy nagle oba skrzydła czerwonych drzwi przed Luke'em się otworzyły, mistrz Jedi stanął jak
zahipnotyzowany. Wpatrywał się w urodziwą twarz swojego byłego ucznia, sprawiającą wrażenie
wyrzeźbionej.
- Brakiss! - szepnął tak głośno, że jego szept poniósł się po całym pomieszczeniu. Na chwilę
zdołał nawet zagłuszyć zawodzenie syren alarmowych.
Brakiss także znieruchomiał, ale w następnej chwili lekko się uśmiechnął.
- Ach, mistrz Skywalker - powiedział. - Jak to dobrze, że jednak przyleciałeś. Wydawało mi się,
że wyczuwam ciebie na swojej stacji. Czy nie jesteś zdziwiony, jak dobrze sobie poradziłem?
Luke uniósł miecz świetlny w obronnym geście, ale Brakiss pozostał na korytarzu. Nie przestąpił
progu czerwonych drzwi i nie podszedł do mistrza Skywalkera.
- Och, daj spokój - powiedział, ujrzawszy gest mistrza Jedi. - Gdybyś chciał mnie zabić, mógłbyś
uczynić to wówczas, kiedy byłem słabym uczniem w twojej akademii. Wiedziałeś przecież, że jestem
imperialnym szpiegiem.
- Chciałem dać ci szansę przejścia na jasną stronę - odparł Luke.
- Jak zawsze jesteś niepoprawnym optymistą - zauważył beztrosko Brakiss.
Luke poczuł, że przenika go fala chłodu. Nie chciał walczyć z Brakissem, zwłaszcza teraz, kiedy
nie było na to czasu. Chyba jednak powinien stawić czoło byłemu uczniowi... jakoś rozstrzygnąć
konflikt istniejący miedzy nimi.
Musiał jednak natychmiast odlecieć. Musiał ratować dzieciaki zanim technicy Akademii Ciemnej
Strony uporają się z awarią komputera i ponownie uruchomią systemy obronne stacji.
Brakiss wyciągnął przed siebie wypielęgnowane ręce na dowód tego, że nie ma żadnej broni.
- Chodź i stań do walki ze mną, mistrzu Skywalkerze - zakpił. - Chyba że jesteś tchórzem. A może
twoja nieskalana jasna strona nie pozwala ci zaatakować bezbronnego człowieka?
- Moc jest moim sprzymierzeńcem, Brakissie - odparł Luke. - Ty jednak nauczyłeś się
wykorzystywać ją do własnych celów. A poza tym nigdy nie jesteś bezbronny, tak samo jak i ja nie
jestem.
- No, dobrze, niech ci będzie - ustąpił Brakiss.
Opuścił ręce i potarł dłonie o połyskującą tkaninę opończy. Chyba w końcu zdecydował się
przejść przez próg. Jego oczy zapłonęły blaskiem, jakby promieniowała z nich cała nagromadzona w
jego ciele wściekłość wszechświata, gotowa wystrzelić z czubków palców.
W tej samej chwili tuż obok głowy Luke'a przemknęła gorąca nitka śmiercionośnej energii.
Trafiła w panel kontrolny, umieszczony na ścianie obok drzwi, i zamieniła jego obwody w dymiącą
masę. Druga taka sama nitka, także wystrzelona z lufy laserowego działka „Ścigacza Cieni",
dokończyła dzieła zniszczenia. Obwody kontrolne panelu zostały zwęglone. Ciężkie dwuskrzydłowe
drzwi z hukiem się zatrzasnęły, oddzielając mistrza Jedi i Brakissa grubą warstwą metalu.
- Wujku Luke'u, pospiesz się! - zawołała Jaina, czekająca u szczytu rampy. - Musimy startować!
Luke wzdrygnął się, czując zdumienie i ulgę. Odwrócił się i zaczął biec w stronę wahadłowca.
Wiedział, że konflikt między nim a Brakissem nie został zakończony. Jego rozstrzygnięcie musiało
jednak jeszcze trochę zaczekać.
Jaina, Lowie i Em Teedee usiłowali otworzyć ogromne wrota hangaru z lądowiskiem, posługując
się pokładowymi komputerami „Ścigacza Cieni". Tymczasem Tenel Ka, biegnąca skrajem lądowiska,
blokowała zamki wszystkich czerwonych drzwi wiodących na niższe poziomy stacji. Chciała być
pewna, że żadne się nie otworzą. Złowieszczo wyglądający mężczyzna w czarnej opończy odwrócił
uwagę Luke'a od tego, co mistrz Jedi miał robić, a naprawdę nie mogli pozwolić sobie na dalszą
stratę czasu. Tenel Ka musiała więc zablokować drzwi, choćby dlatego, żeby na lądowisko nie
wpadł oddział uzbrojonych szturmowców.
Luke wszedł po rampie i zniknął we wnętrzu wahadłowca. Tenel Ka zablokowała zamek
kolejnych drzwi, a potem pobiegła do ostatnich, by dokończyć dzieła. Jednak w chwili, gdy dotknęła
palcami klawiatury panelu kontrolnego, drzwi nagle się rozsunęły. Oczom zdumionej dziewczyny
ukazała się wysoka czarnowłosa kobieta, stojąca za progiem, kipiąca z wściekłości i gotowa do
walki.
Tenel Ka uniosła głowę i natychmiast zrozumiała, z kim ma do czynienia.
- Siostra Nocy! - syknęła.
Wysoka kobieta, odziana w czarną szatę, spiorunowała wojowniczkę spojrzeniem świadczącym o
tym, że i ona się zorientowała.
- Ty także pochodzisz z Dathomiry, dziewczyno! - zawołała. - Jesteś moja! Zastąpisz mi tych
troje, których zaraz unicestwię!
Tenel Ka rozstawiła nogi i rozłożyła ręce. Stała przed Siostrą Nocy, zagradzając jej drogę swoim
ciałem.
- Będziesz musiała najpierw mnie pokonać - oświadczyła.
Czarnowłosa kobieta wybuchnęła pogardliwym śmiechem.
- Jeżeli tego chcesz... - powiedziała.
Wyciągnęła ręce i zaatakowała Tenel Ka błyskawicami ciemnej strony Mocy. Dziewczyna
zatoczyła się, ale nie upadła. Odparowała cios, odchylając błyskawice na boki. Mocno zacisnęła
wargi i zdecydowana stawić opór, nie cofnęła się nawet o milimetr.
Zdumiona Siostra Nocy wyprostowała się i spojrzała z góry jak czarny drapieżny ptak na
dziewczynę.
- Ach, a więc już umiesz posługiwać się Mocą - stwierdziła. - To dobrze, tym łatwiej będę mogła
cię nauczyć; nawrócić na moją stronę Mocy.
Tenel Ka, napinając wszystkie mięśnie, stała w miejscu, gotowa do dalszej walki.
- To wcale nie jest fakt - oświadczyła. - Nie pozwolę, abyś skrzywdziła moich przyjaciół.
Tamith Kai sprawiała wrażenie gotowej wybuchnąć straszliwym gniewem, jakby zamierzała
uwolnić go z delikatnej klatki.
- A więc nie zawaham się i unicestwię także ciebie! - krzyknęła.
Fałdy jej czarnej szaty zadrżały jak smagnięte upiornym wichrem. Wpijając fioletowe oczy w
twarz Tenel Ka, wyciągnęła poziomo ręce i zagięła palce jak szpony. W miarę, jak jej ciało syciło
się energią ciemnej strony Mocy, coraz częściej zaczęły się pojawiać ogniki wyładowań między
nitkami błyszczących czarnych włosów.
Tenel Ka stała przed nią, nawet nie mrugnąwszy powieką. Wyglądało na to, że czeka, aż energia,
zgromadzona w ciele Siostry Nocy, osiągnie stan krytyczny.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zamachnęła się nogą, wkładając w cios całą siłę mięśni uda i
łydki. Ostry koniec buta, wykonanego z pokrytej łuskami, bardzo twardej skóry, trafił w bezbronną
rzepkę kolana Siostry Nocy. Kiedy czubek buta Tenel Ka dotarł do celu, dziewczyna bardzo wyraźnie
usłyszała trzask łamanej kości i chrzęst rozrywanych mięśni. Tamith Kai skrzeknęła i wijąc się jak w
agonii, upadła na podłogę.
Tenel Ka uśmiechnęła się i zadowolona z siebie, skierowała szare oczy na leżącą kobietę.
- Nigdy nie posługuję się Mocą, jeżeli nie muszę - oświadczyła. - Czasami staroświeckie metody
walki są równie skuteczne.
Pozostawiła na podłodze jęczącą i zwijającą się z bólu kobietę i odwróciwszy się na pięcie,
pobiegła w stronę „Ścigacza Cieni". U szczytu rampy stał Luke i machając ręką, przynaglał ją do
pośpiechu. Tenel Ka wbiegła po rampie, która natychmiast się schowała.
Syreny alarmowe nie przestawały wyć, ale w sterowni wahadłowca było słychać tylko stłumione
zawodzenie. Luke który usiadł na fotelu pilota, włączył repulsory i oderwał statek od płyty
lądowiska. Jaina i Lowie nadal siedzieli, pochyleni nad komputerowymi klawiaturami. Gorączkowo
przebierając palcami, usiłowali wydać polecenie otworzenia ciężkich metalowych wrót hangaru
gwiezdnej stacji.
Nagle rozległ się stłumiony huk eksplodujących termicznych detonatorów. Dwoje czerwonych
metalowych drzwi, zablokowanych przez Tenel Ka, wypadło z prowadnic i z donośnym brzękiem
runęło na płytę lądowiska. Razem z drzwiami wpadły kłęby dymu, a po sekundzie także dwie grupy
szturmowców, w biegu strzelających do wahadłowca.
- Lepiej uporajcie się z tymi wrotami - mruknął Luke. - I to szybko.
Lowie zawył.
- Przecież robimy, co możemy - poskarżyła się zrozpaczona Jaina, wystukując na klawiaturze
jeszcze inne polecenie, chyba nawet szybciej niż wszystkie poprzednie.
Przez dymiące otwory po wysadzonych drzwiach wpadali wciąż nowi szturmowcy. Całą
przestrzeń wielkiego lądowiska przecinały błyskawice blasterowych strzałów. Uciekinierzy słyszeli
odgłosy, z jakimi ogniste smugi trafiały do celu i rozpryskiwały się na kadłubie wahadłowca.
Kwantowy pancerz „Ścigacza Cieni" jednak dobrze spełniał swoje zadanie.
- Mamy towarzystwo - oznajmił Luke, w napięciu spoglądając na zamknięte wrota hangaru. -
Nasz czas dobiega końca.
- Nie mogę... - zaczęła Jaina i nagle ciężkie wrota rozsunęły się na tyle szeroko, by umożliwić
„Ścigaczowi Cieni" ucieczkę. Na tle czerni przestworzy, usianej ognikami odległych gwiazd, zalśniło
energetyczne pole zapobiegające ucieczce powietrza z wnętrza stacji. Imperialny wahadłowiec mógł
jednak wyrwać się na wolność.
- No cóż, na co w takim razie czekamy? - odezwała się Jaina, usiłując ukryć zakłopotanie.
- W drogę! - zawołał mistrz Jedi i pchnął rękojeść dźwigni akceleratora.
Kiedy przyspieszenie docisnęło ich plecy do oparć foteli, wszyscy odruchowo chwycili za
poręcze. „Ścigacz Cieni" z rykiem silników wystrzelił z czeluści hangaru imperialnej stacji.
Pozostawił za rufą malejący pierścień, naszpikowany lufami działek i wieżyczek obserwacyjnych, ale
pozbawiony maskującej osłony.
Luke pozwolił sobie na głębokie, przeciągłe westchnienie ulgi, po czym wpisał do pamięci
astronawigacyjnego komputera zestaw współrzędnych nakazujących lot na Yavina Cztery.
- Wracamy do domu, dzieciaki - oznajmił.
Żadne z młodych Jedi się nie sprzeciwiło i po chwili wahadłowiec zniknął w nadprzestrzeni.
- Jaino i Lowie, spisaliście się na medal - odezwał się w końcu Skywalker. - Straciłem nadzieję,
że uda się wam otworzyć te masywne wrota.
Lowbacca mruknął cicho coś, czego Luke nie zrozumiał, a wyraźnie zakłopotana Jaina zaczęła się
nerwowo kręcić na fotelu.
- Uhm, wujku Luke'u - zaczęła. - Przykro mi to powiedzieć, ale... to nie my otworzyliśmy te
wrota.
Luke wzruszył ramionami. Było widać, że nie chce wdawać się w szczegóły.
- No cóż, w takim razie powinniśmy być wdzięczni temu, kto to zrobił, kimkolwiek jest -
powiedział.
Qorl stał za pulpitami kontrolnymi w sterowni lądowiska. Przyglądał się, jak „Ścigacz Cieni"
przelatuje przez otwarte wrota i znika w przestworzach. Ucieczka narobiła sporo zamieszania i
wszyscy w Akademii Ciemnej Strony zastanawiali się teraz, jak najlepiej przystosować się do
zmienionej sytuacji. Pilot sięgnął do dźwigni kontrolnej mechanizmu wrót, uśmiechnął się do siebie,
po czym zamknął wrota. Rzecz jasna, nie zamierzał nigdy powiedzieć Brakissowi ani Tamith Kai o
tym, co zrobił.
Po chwili do sterowni wpadł zdyszany i zaniepokojony Brakiss. Przystanął przed pulpitem obok
Qorla.
- Czy nasze pole maskujące już działa? - zapytał. Było widać, że jest zdenerwowany. - Musimy
uruchomić je jak najszybciej. Rebelianci bez wątpienia wyślą flotę, żeby zniszczyć naszą akademię.
Musimy przelecieć nią w inne miejsce. Właśnie dlatego nasza stacja została wyposażona w
odpowiedni napęd.
Zaczął bębnić palcami po płycie jakiegoś pulpitu kontrolnego.
- Naprawdę nie wiem, co powiem teraz naszemu wielkiemu wodzowi - ciągnął. - Jeżeli będzie z
nas niezadowolony, w każdej chwili może wydać rozkaz zniszczenia akademii.
Qorl ponuro kiwnął głową.
- Może nie będzie aż tak bardzo niezadowolony... tym razem - powiedział.
Brakiss uniósł głowę i popatrzył na starego pilota.
- Miejmy nadzieję.
W drzwiach sterowni ukazała się rozwścieczona Tamith Kai. Z trudem przeszła przez próg,
wyraźnie utykając. Jej fioletowe oczy nieustannie miotały błyskawice, a palce pozostawały
zakrzywione, jakby Siostra Nocy zamierzała rozszarpać długimi paznokciami płyty pomieszczenia.
- A więc jednak uciekli - warknęła, zwracając się do Brakissa. - Czy to ty im na to pozwoliłeś?
Mężczyzna popatrzył na nią, ale w jego spojrzeniu nie było widać ani śladu gniewu.
- Na nic im nie pozwalałem, Tamith Kai - odrzekł. - Naprawdę nie wiem, co więcej mogliśmy
zrobić w tej sytuacji. Musimy teraz uciekać, a później zastanowimy się, co dalej... ponieważ możesz
być pewna, że nasza praca nie została jeszcze ukończona.
Qorl uruchomił potężne silniki stacji i zaczął kierować ogromny pierścień Akademii Ciemnej
Strony do nowej kryjówki.
ROZDZIAŁ
22
Jacen i Jaina, przebywający w ośrodku łączności akademii Jedi na Yavinie Cztery, stanęli obok
siebie, chcąc znaleźć się jak najbliżej holoprojektora. Czekali, aż wizerunek Hana i Leii nabierze
ostrości i pełnego blasku. Później zaczęli wykrzykiwać słowa powitania.
Zachwycony Han Solo uśmiechnął się na widok bliźniąt.
- Wygląda na to, że niepotrzebnie uganiałem się za wami „Sokołem" po całej galaktyce -
powiedział.
- A ja nie musiałam mobilizować wszystkich wojsk Nowej Republiki, by spieszyły wam na
ratunek. - Leia promieniała. - Dopiero wczoraj otrzymaliśmy raport Luke'a. Zwiadowcy, którym
kazałam was odnaleźć, szukają teraz nowej kryjówki Akademii Ciemnej Strony.
Chewbacca, kryjący się za plecami Hana i Leii, ryknął w swojej mowie słowa powitania,
kierując je do siostrzeńca, a Lowbacca odpowiedział mu w taki sam sposób.
Luke Skywalker, stojący w ośrodku łączności obok niewielkiego Artoo-Detoo, z wyrozumiałym
uśmiechem pozwalał podnieconym uczniom nacieszyć się rozmową. Jacen mówił tak szybko, że tylko
z trudem można było go zrozumieć.
- Lando Calrissian mówi, że coś takiego już nigdy się nie powtórzy w jego placówce. Razem ze
swoim pomocnikiem Lobotem pracuje nad udoskonaleniem systemów obronnych orbitalnej stacji
wydobywczej. Przypuszczam, że nawet będzie chciał wykorzystać klejnoty corusca...
- To możliwe, ale nie sądzę, aby ktoś z Akademii Ciemnej Strony zechciał znów tu przybyć, żeby
porwać kogoś z naszych uczniów - przerwał mu Luke. - Wiemy teraz, co knuje Brakiss...
Przypuszczam, że raczej poleci gdzie indziej szukać innych potencjalnych kandydatów, żeby kształcić
ich na nowych Ciemnych Jedi.
- Ale za to mamy najnowocześniejszy statek Akademii Ciemnej Strony - przypomniała Jaina. -
Powinniście go zobaczyć. Wiesz, tato, pod względem konstrukcji to ostatni krzyk techniki. Jest
zupełnie niepodobny do tych, które widzieliśmy w katalogach gwiezdnych statków.
Mistrz Jedi położył dłoń na jej ramieniu.
- Musimy oddać go Nowej Republice, Jaino - powiedział. - Nie należy do nas...
- Hej, Luke - przerwał mu Han. - A może wolisz, byśmy przysłali ci kilku inżynierów
mechaników, którzy mogliby zapoznać się z konstrukcją statku i zorientować się w tym, jak jest
zaprojektowany?
Mistrz Jedi wzruszył ramionami.
- Jeżeli chcesz, proszę bardzo, ale na Yavinie Cztery mamy i doświadczonego mechanika, i
wytrawnego informatyka... Jainę i Lowiego. Są gotowi zacząć badać statek choćby dzisiaj.
Leia błysnęła zębami w szerokim, ciepłym uśmiechu.
- W porządku, Luke - oznajmiła. - Wyślemy tych inżynierów, żeby go zbadali, ale ty zatrzymasz
statek u siebie. Korzystaj z niego, kiedy będziesz musiał. Zasłużyłeś na niego. Powiedzmy, że to
nagroda za ocalenie Jacena, Jainy i Lowiego. A poza tym twoja akademia jest istotną częścią Nowej
Republiki. Wszyscy będziemy spokojniejsi wiedząc, że dysponujesz bezpiecznym i szybkim statkiem,
którym możesz przemierzać całą galaktykę... tylko nie mów, że zapomniałeś, jak się lata naprawdę
szybkim statkiem!
Zakłopotany mistrz Jedi zachichotał.
- Nie, nie zapomniałem... - odparł. - Tylko, prawdę mówiąc, trochę wyszedłem z wprawy.
Jaina i Lowbacca siedzieli w komnacie dziewczyny, majstrując przy holoprojektorze. Ślęczeli
nad nim, zajęci opracowywaniem orientacyjnego schematu urządzeń nowego statku, „Ścigacza
Cieni". Schemat nie był może tak dokładny jak rysunki skoczka typu T-23 należącego do Lowiego,
które kiedyś sporządzili, ale oboje byli pewni, że w miarę, jak będą poznawali nowe tajniki
konstrukcji imperialnego wahadłowca, i na tym schemacie pojawi się więcej szczegółów.
W pewnej chwili Lowie ryknął ujrzawszy, że hologram ze schematem stracił ostrość.
- Pan Lowbacca dał wyraz głębokiemu przekonaniu, że w letniskowy domek projektanta tego
podsystemu trafi jakaś kometa - odezwał się Em Teedee, przyczepiony jak zwykle do pasa młodego
Wookiego.
Lowie warknął, spojrzawszy z góry na miniaturowego androida. Oprogramowanie Em Teedee
zostało oczyszczone z wszelkich zmian i poprawek, dokonanych przez imperialnych informatyków,
dzięki czemu irytujący mały android zachowywał się teraz jak dawniej.
- No cóż, skąd mogłem wiedzieć, że pan nie chce, bym tłumaczył wszystkie epitety języka
Wookiech? - zapytał tonem usprawiedliwienia Em Teedee. - Musi pan jednak przyznać, że udało mi
się wiernie przekazać pana uczucia. Kiedy pomyślę o wszystkich idiomach, które powinienem
uwzględniać podczas tłumaczenia każdego zdania...
Lowie wyciągnął rękę i z radosnym pomrukiem wyłączył gadatliwego androida.
Tenel Ka przestąpiła próg ośrodka łączności. Czuła się wypoczęta. Od chwili, kiedy powróciła,
nie męczyły jej żadne nocne koszmary. Była ciekawa, co się stanie z nowym zakonem Sióstr Nocy,
który zagnieździł się na Dathomirze i sprzymierzył z Imperium, ale cieszyła się, że myśli o
wiedźmach przynajmniej nie zakłócają jej nocnego wypoczynku.
Dziewczyna połączyła się z hapańskim królewskim dworem i porozmawiała z rodzicami.
Zapewniła ich, że jest cała i zdrowa, po czym przekazała pozdrowienia od klanu kobiet ze
Śpiewającej Góry. Kiedy skończyła rozmowę, napięła mięśnie w oczekiwaniu, że za chwile usłyszy
całą serię władczych rozkazów, a potem poprosiła o połączenie z babką, poprzednią królową Hapes.
Kiedy pojawił się holograficzny wizerunek jej twarzy, jak zwykle ukrytej za półprzezroczystą
woalką, Tenel Ka ujrzała na ustach babki uśmiech, a w jej oczach coś, czego zapewne się nie
spodziewała... czyżby zdziwienie?
- Dziękuję, że nie zapomniałaś poinformować mnie o tym, co się stało - odezwała się władczyni.
W jej głosie brzmiało chyba prawdziwe zadowolenie. - Moi zaufani szpiedzy donieśli mi, że
powinnam być z ciebie bardzo dumna. Przykro mi, że moja ambasador nie mogła się z tobą spotkać.
Obawiam się, że jej wizyta musi zostać przełożona na bliżej nieokreślony termin, a może nawet
odwołana. Musiałam wysłać Yfrę do systemu Duros w innej, nie cierpiącej zwłoki sprawie.
Tenel Ka otworzyła usta, ale nie potrafiła zdobyć się na żadną odpowiedź.
- Zechciej jednak wybaczyć troskliwej babce, jeżeli obmyśli inny sposób obserwowania z
pewnej odległości, jak radzi sobie jej wnuczka, dobrze? - ciągnęła hapańska królowa-matka. - Co
powiedziałabyś na jedną czy dwie strażniczki, przebywające na przykład w sąsiednim systemie
gwiezdnym, tak by nie rzucały się w oczy? Myślę, że to byłoby najlepsze rozwiązanie i dla mnie, i
dla ciebie.
Wizerunek jej twarzy się powiększył, jakby kobieta zamierzała sięgnąć do wyłącznika
holoprojektora, ale zanim przerwała połączenie, jeszcze szepnęła:
- A poza tym odniosłam wrażenie, że nie byłaś specjalnie zmartwiona z powodu zmiany terminu
wizyty ambasador Yfry, prawda?
- To jest fakt - mruknęła zakłopotana Tenel Ka. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy od wielu
lat zgodziła się w jakiejś sprawie ze zdaniem babki.
Jacen stał na wierzchołku wielkiej świątyni Massassów na Yavinie Cztery, czekając na przybycie
mistrza Skywalkera. Po porannej ulewie pozostały na niebie tylko szare chmury, prześwietlane
pomarańczowym blaskiem, odbitym od gigantycznej tarczy planety, i jarzące się pastelowymi
barwami na krawędziach. Lekki wiatr rozwiewał włosy chłopca i od czasu do czasu odświeżał go
zabłąkaną kroplą deszczu.
Jacen, chociaż obawiał się wymówek Luke'a, jakich wuj z pewnością nie będzie mu szczędził,
cieszył się, że znów przebywa w jego akademii na księżycu porośniętym gęstą dżunglą. Od czasu,
kiedy wszyscy młodzi Jedi powrócili z Akademii Ciemnej Strony, mistrz Jedi odbył rozmowy w
cztery oczy i z Jainą, i z Lowbaccą. Chociaż Jacen nie miał pojęcia, o czym Luke mógł z nimi
rozmawiać, każde z nich było później zamknięte w sobie, nieskore do jakichkolwiek zwierzeń.
A teraz nadeszła jego kolej.
Kiedy Luke zjawił się cicho jak duch i stanął za plecami Jacena, chłopiec wyczuł jego obecność,
zanim odwrócił się i spojrzał na wuja. Przez długi czas obaj stali w milczeniu, jakby się umówili, że
żaden nie odezwie się ani słowem. Stopniowo Jacen zaczął się odprężać. Był gotów na wszystko, co
zechce powiedzieć mu jego nauczyciel.
No, prawie na wszystko.
- Weź to - odezwał się w końcu mistrz Jedi, podając chłopcu metalowy cylinder. - Pokaż mi,
czego się nauczyłeś.
Zdumiony Jacen popatrzył na rękojeść świetlnego miecza Luke'a. Czuł w dłoni ciężar broni
rycerza Jedi, ale rękojeść miecza nie wydawała mu się chłodniejsza niż jego skóra. Jacen zważył
cylinder w dłoni, a potem uniósł go do oczu, chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Przesunął czubkiem palca
po poprzecznych zagłębieniach, wyżłobionych na powierzchni, aż dotarł do guzika wyzwalającego
świetliste ostrze. Zamknął oczy. Usłyszał w głowie buczenie broni; miał wrażenie, że czuje jej
pulsowanie, kiedy ostrze przecina powietrze...
Otworzył oczy i wyprostował się.
- Oto, czego się nauczyłem - odparł, wręczając mistrzowi Jedi miecz świetlny, którego nawet nie
zapalił. - Miałeś rację, kiedy mówiłeś, że jeszcze nie jestem gotów. Broni rycerzy Jedi nie wolno
traktować jak zabawki.
- A mimo to nauczyłeś się nią posługiwać - nalegał Luke. - Przypuszczam, że Brakiss cię nauczył?
Jacen kiwnął głową.
- To umiem. Wiem, jak się posługiwać mieczem podczas walki z przeciwnikiem... ale nie jestem
pewien, czy byłbym gotów do takiej walki pod względem umysłowym. Możliwe, że nie jestem dość
dorosły, jeżeli chodzi o umiejętność panowania nad emocjami.
- Nie cieszyłeś się walką tak bardzo, jak się spodziewałeś? - zapytał Skywalker, marszcząc brwi.
- Tak. Nie. No cóż, tak... Nauczyłem się pewnych rzeczy, ale nie jestem pewien, czy właściwych.
Miecz świetlny nie jest urządzeniem, którym można się posługiwać, żeby komukolwiek
zaimponować. To wielka odpowiedzialność. Jeden błąd i można zabić kogoś niewinnego.
Luke kiwnął głową, a jego jasnoniebieskie oczy wyrażały zrozumienie.
- Ja także czasami mam wrażenie, że ta odpowiedzialność mnie przerasta. Pamiętaj jednak o tym,
że Moc prowadzi nas podczas walki. Nie tylko podpowiada nam, jak pokonywać przeciwników, ale
także często wskazuje, kiedy ich nie pokonywać.
Obaj spojrzeli sobie w oczy.
- Nawet wówczas, jeżeli nasi wrogowie uczą nas lub robią złe rzeczy? - zapytał Jacen.
Luke Skywalker nie odwrócił głowy.
- Nikt nie jest całkowicie zły - odparł. - Ani całkowicie dobry. - Błysnął zębami w smutnym
uśmiechu. - A przynajmniej nikt z tych, których ja spotkałem.
- Ale Brakiss... - zaczął Jacen.
- Brakiss przekazuje swoim uczniom wiedzę o ciemnej stronie - przerwał Luke. - Sam słyszałeś,
czego ich uczy. Nauczyciele nie zawsze jednak mają rację. Ty zaś, ponieważ się odważyłeś myśleć
samodzielnie, zrozumiałeś, że nie możesz mu ufać.
Mistrz Jedi z aprobatą kiwnął głową.
Jacen przez chwilę milczał, pogrążony we własnych myślach.
- Brakiss pozwolił mi zrobić to, o czym marzyłem bardziej niż o czymkolwiek innym - odezwał
się w końcu. - Posłużyć się świetlnym mieczem. Nie mogłem jednak mu zaufać. Liczył na to, że
przeciągnie mnie na ciemną stronę Mocy, że zrobi ze mnie sługę Imperium. Tobie mogę zaufać. A
jeżeli chodzi o świetlny miecz, miałeś rację. Zaczekam, aż będziesz uważał, że jestem gotów.
- Kiedy pomyślę o Akademii Ciemnej Strony, ukrytej w jakimś innym miejscu, i o młodych
kandydatach, szkolonych przez Brakissa, żeby zostali Ciemnymi Jedi - powiedział Luke - obawiam
się, że ta chwila nadejdzie szybciej, niż myślimy.