Chłopak Beaty

background image

EWA NOWAK

CHŁOPAK BEATY

background image

ROZDZIAŁ 1

Eliza rzuciła torbę na podłogę w przedpokoju. Zerknęła do lustra

i potargała sobie mokrą od śniegu grzywkę. Rzuciła okiem na siostrę.

Zosia siedziała przy stole i pilnie wpatrywała się w coś na swoim

palcu.

- Idę sobie odmoczyć strupa - oznajmiła i poszła do łazienki.

- Czy to dziecko bez przerwy musi sobie coś odmaczać? - Eliza

zdegustowana popatrzyła na młodszą siostrę.

- Daj spokój, niech sobie odmacza. Co ci szkodzi? - powiedział

ojciec i zaszeleścił gazetą.

Od dwóch tygodni nie miał pracy. Z końcem roku nakielska

cukrownia zwolniła go z funkcji magazyniera.

Od tego czasu czytanie ogłoszeń z ofertami pracy stało się jego

obsesją.

W Nakle nad Notecią padał śnieg. Było ślisko, ale za to bardzo

przyjemnie, bo wszelkie pęknięcia, odpryski i brudy przykryła

malownicza warstwa srebrzystego puchu. Miasto wyglądało jak z

bajki. Śnieg sprawił, że nie tylko dzieci, które od razu po lekcjach

mogły iść na sanki, ale również dorośli (nawet jeśli mieli zmartwienia,

jak ojciec sióstr Dukackich) byli w zdecydowanie lepszych nastrojach.

Rodzina Dukackich mieszkała na drugim piętrze w bloku przy

ulicy Kilińskiego. Właściwie wszędzie mieli blisko. Nad Noteć szli

kilka minut, do Rynku było parę kroków. Tylko mama do swojej

pracowni musiała iść kwadrans.

Zbliżała się siedemnasta. Zosia pierwsza usłyszała dzwonek, ale

background image

była tak zajęta obserwowaniem pęczniejącego na jej palcu strupa, że

tylko krzyknęła:

- Beaaata idzieee!

Eliza podbiegła do drzwi, żeby jak najszybciej otworzyć

przyjaciółce. Beata zawsze dzwoniła, jakby się gdzieś paliło i

wystarczała dosłownie chwila, żeby sąsiadka z naprzeciwka pojawiła

się na korytarzu.

Beata, z gołą głową, w jaskrawoczerwonej kurtce, z włosami

wilgotnymi od śniegu, wyglądała ślicznie, ale Eliza jak zwykle

zwróciła uwagę tylko na maleńkie jak dwa ślimaczki uszy

przyjaciółki. Zawsze ich Beacie zazdrościła.

- Hej! Ale cudnie, aż mnie oczy bolą od oglądania tego śniegu.

Nasza dziura pod śniegiem nawet może się podobać.

Beata zdjęła buty w przedpokoju. Rzuciła na nie czerwoną

kurtkę, a na sam wierzch - wielki szalik.

- Bez śniegu też da się przeżyć. Byłaś u Sylwii? - Byłam. Dzień

dobry. Był pan już w pogotowiu?

Coś mi się obiło, że szukają kierowcy.

- Zaraz sprawdzę. Dziękuję! - Ojciec od razu poszedł dzwonić. -

Zośka, żyjesz? - krzyknął jeszcze w stronę łazienki.

- Żyję, żyję, ale słabo się odmacza - odpowiedziała córka, a

dziewczyny, korzystając z okazji, zamknęły się w pokoju, który Eliza

dzieliła z siostrą.

- Siadaj. - Beata pokazała Elizie fotel.

- Przecież siedzę. - Eliza wstała i podeszła do okna. Spuściła

background image

żaluzje, zgasiła górne światło i zapaliła małą lampkę, która dawała

ciepłe, miodowe światło.

- Zaraz będziesz mnie całować po rękach.

- To może najpierw je umyj, co?

- Nie mogę umyć, bo Zośka jest w łazience. Siadaj, mówię ci po

dobroci. I słuchaj.

- To mam siedzieć czy słuchać?

- Słuchaj, siedząc. Czy to takie trudne? Dobra. - Beata nabrała

powietrza. - Sylwia jest chora. Ustaliłyśmy, że ty idziesz zamiast niej.

- Na pewno nie! Ja nie idę.

- Ta znowu swoje! Co za dzikuska z ciebie. Zaczęły się kłócić.

Minęło dobrych piętnaście minut, a one powtarzały wciąż to

samo: idziesz - nie idę.

- Czy możesz mi zdradzić powody?

- Mogę. Po pierwsze, miała iść Sylwia. Tak było czy nie? Po

drugie, podwójne randki są fajne na filmach albo w dużym mieście, a

nie u nas. A po trzecie, chyba bym ze wstydu zwariowała.

- Oj, Eliza, nie rób mi tego! Leszek pokazywał mi zdjęcia swojej

klasy, widziałam już Oskara! Dlaczego mi to robisz?

- Dziewczynki, chodźcie. Odgrzałem barszcz z uszkami. - Ojciec

wszedł i gestem zaprosił je do stołu.

- A czyje to są uszka? Miałam fajnego strupa na palcu. Suszę go

teraz. Mogę wam pokazać za... - Zosia chwilę się zastanawiała, za

jaką sumę jest skłonna zaprezentować swojego świeżo odmoczonego

strupa - ...za sto złotych - wypaliła bardzo z siebie zadowolona.

background image

- Za sto złotych to musiałabyś mieć cybernetycznego strupa,

który umie przenikać przez ściany. Raz coś takiego widziałam -

drażniła się z małą Beata.

- Koniec rozmów o strupach. Ja już dziękuję. Zadzwonię do

mamy, zapytam, czy nie trzeba po nią wyjść. - Ojciec wyszedł do

dużego pokoju.

- U mnie w grupie jest jeden taki chłopiec, co ma bliznę po...

- Ucisz się. Rany, blizny, choroby! I tak w koło. Co za durny

dzieciak z ciebie. O, już mi niedobrze. Przez ciebie nie mogę

dokończyć zupy.

- Ja tam mogę. - Zosia z rozkoszą oblizała buraczkowe od zupy

wargi. - A widziałaś kiedyś wesz?

- Nie przy jedzeniu! - warknęła na siostrę Eliza. - Przy jedzeniu

to ja też nigdy nie widziałam, ale w jednej książce to...

Przyjaciółki dokończyły to, co im zostało na talerzach, i szybko

podziękowały Zosi za towarzystwo.

- Jak mi powiecie, o czym rozmawiałyście, to po was

pozmywam - kusiła Zosia.

- Nic ci nie powiemy, same pozmywamy. Czy ty nie możesz być

normalna? - Eliza z politowaniem pokręciła głową nad ślicznymi,

złotymi lokami siostry.

- Przecież ja chodzę dopiero do zerówki - rozżaliło się dziecko.

Dziewczyny wzięły lekko już podsuszony makowiec

(pozostałość z Nowego Roku) i poszły do pokoju, żeby wrócić do

przerwanego wątku: „Jak to Eliza absolutnie w to nie wchodzi.

background image

Absolutnie, ale to w żadnym wypadku”.

*

- Zobacz, idę. Nie garb się tak - szepnęła Beata.

- Nie jestem na targu niewolników, przypominam ci... - zaczęła

Eliza, a zobaczywszy chłopców ze śmiechem przepychających się w

drzwiach, zaczęła czegoś nerwowo szukać.

- Gdzie moja czapka? - syknęła do przyjaciółki, ale Beata już nic

nie słyszała. Stała z przekrzywione głową i uśmiechała się do

chłopców. Eliza, ani na chwilę nie przestając szukać czapki,

zauważyła, że jeden z nich jest nawet przystojny, ale oczywiście

udała, że chłopcy jej w ogóle nie obchodzą.

- Cześć! To jest właśnie Oskar.

„A więc ten drugi to Leszek, kuzyn Beaty” - domyśliła się Eliza

i znalazłszy czapkę, błyskawicznie naciągnęła ją na głowę. Ponieważ

wszyscy na nią spojrzeli, powiedziała w stronę tego nie - Oskara:

- A ty musisz być Leszek, tak?

- Muszę - odparł Leszek, a Eliza o mało nie zerwała się z

miejsca, bo Beata i Oskar zaczęli się śmiać. –Jestem Leszek, cześć! -

Chłopak wyciągnął do Elizy rękę. - Ty jesteś Sylwia, tak?

- Nie. Jestem Eliza.

- A, przepraszam, pomyliło mi się.

- Tylko nie mów, że dużo o mnie słyszałeś... - zaćwierkała

Beata.

- Nic o tobie nie słyszałem, ale już wszystko o tobie wiem.

Pijecie colę? Ja lubię dużo lodu. - Podszedł do lady i po chwili wrócił

background image

z czterema szklankami coli. - Jednak przyznaję, to fakt, dużo o tobie

słyszałem. Leszek mi opowiadał.

- Tak? A co?

„Już z nim flirtuje - wściekała się Eliza. - Nawet go dobrze nie

obejrzała!”.

- Leszek ci na pewno naopowiadał samych niestworzonych

rzeczy...

Eliza (w czapce, w której było jej gorąco) piła lodowatą colę i

myślała, żeby tylko się nie przeziębić. Nie mogła oderwać wzroku od

wielkiej, smakowitej wuzetki, ale bała się, że wyjdzie na obżartucha,

więc jej nie zamówiła. Patrzyła tylko, jak rozpromieniona Beata gada,

co jej ślina na język przyniesie.

Cola szybko się skończyła. Eliza poprosiła więc o herbatę, a

Leszek nie zamówił dla siebie nic. „Skąpiradło jakieś - pomyślała o

nim Eliza. - I czemu przez cały czas obciąga tak ten rękaw? Jakby tam

coś chował. Dziwny jakiś... To Sylwia powinna tu być. Na pewno

rozmawiałaby z nim jak normalny człowiek. Ale oczywiście musiała z

mokrą głową lecieć do Beaty i złapać zapalenie oskrzeli. - Ten Leszek

to nawet podobny do Beaty. Widać, że to rodzina” - Eliza dyskretnie

na niego zerknęła. Niestety, on też na nią spojrzał i oboje szybko

skierowali wzrok gdzie indziej.

- Zróbmy sobie zdjęcie! - Oskar wyciągnął komórkę.

- O, masz komórkę! Ja też! - ucieszyła się Beata. - Ale moja jest

stara, bez aparatu.

- Tym chcecie robić zdjęcia? - Leszek spojrzał na telefon

background image

przyjaciela. - Poczekajcie, ja zrobię. - Wyjął z wewnętrznej kieszeni

kurtki maleńki, srebrny aparacik i pstryknął kilka zdjęć. - Oskar, zrób

i mi. - Podał koledze aparat. Potem, starannie go chowając, powiedział

do Elizy: - Cyfrowy, ale to nie mój. Wujka. Muszę pilnować, bo jak

zgubię, to będzie ze mną źle.

Eliza kiwnęła głową, jakby wszystko rozumiała. „Nie powinnam

tu przychodzić. Dlaczego zawsze daję się namówić?” - rozmyślała,

patrząc na ćwierkającą koleżankę. Przed tą podwójną randką oglądały

razem z Sylwią i Beatą aż dwa filmy, na których randkujące pary

bawiły się świetnie, polubiły się, a potem żyły długo i szczęśliwie. Tu,

w cukierni w Nakle, pod czujnym okiem właścicielki, która zresztą

była szkolną koleżanką mamy Elizy, jakoś inaczej to wyglądało.

Przez szybę Eliza zobaczyła sąsiadkę. Brakowało tylko, żeby jej

rodzice przyszli tu po kruche ciastka. Postanowiła, że doliczy do

dziesięciu i powie, że już musi iść. Gdy była przy sześciu, do cukierni

weszła nauczycielka fizyki, więc Eliza odruchowo się zerwała,

mówiąc: „dzień dobry”. Od razu przypomniała się jej praca domowa,

której na pewno znów nie będzie umiała zrobić.

- Przepraszam, ale ja... za piętnaście minut mamy autobus. -

Leszek zaczął zakładać kurtkę i po chwili wszyscy wyszli na ulicę.

W świetle latarni wirowały srebrne drobinki śniegu. Eliza z ulgą

odetchnęła świeżym powietrzem i spojrzała na zegarek. Było kilka

minut po czwartej.

Nagle, ni stąd, ni zowąd, Oskar rzucił w Beatę śnieżką. Ona nie

pozostała mu dłużna. I tak się zaczęło. Przez dobre piętnaście minut

background image

obsypywali się śniegiem, zapominając o całym świecie.

- Nie znałem Beaty od tej strony - powiedział zaskoczony

Leszek. Patrzył, jak Eliza usiłuje wygrzebać śnieg zza kołnierza.

- Może ci pomóc? - zapytał Leszek (chyba Wielką

Niedźwiedzicę, bo nawet nie zerknął na Elizę).

- Nie, to nic takiego.

- Ja muszę już iść... - powiedział przepraszającym tonem i

wyciągnął do Elizy rękę. - Miło było cię poznać, Sylwia.

- Eliza, mnie też było miło.

- Przepraszam. Beata mi cały czas gadała, że masz na imię

Sylwia. Nie wiem, co jej odbiło. Oskar, ruszamy. - Spojrzał na

zegarek. - I to biegiem!

- Pa, pa! - Oskar machał rękami i biegnąc tyłem, krzyczał do

Beaty: - Zadzwonię. Do zobaczenia! Pa!

- Czy on nie jest wspaniały? - Beata cały czas patrzyła za

znikającymi chłopakami.

- Widziała nas Niedzielska, zauważyłaś ją w ogóle?

- Nie. Co mi tam Niedzielska! Zobacz, jeszcze do mnie macha. -

Beata zaczęła skakać i wymachiwać rękami, chociaż Eliza była

pewna, że chłopcy już ich nie widzą.

Ruszyły w kierunku domu Sylwii, żeby zdać jej dokładną relację

z wydarzeń dzisiejszego wieczoru.

- Twoje idiotyczne pomysły zmarnowały... - zaczęła Eliza.

- Poczekaj, dostałam wiadomość. Zobacz: „Już mi ciebie

brakuje. Może jutro? O.”. To niesamowite! Co za chłopak! Już za mną

background image

tęskni!

- Podrywacz jakiś, nie za szyb...

- Zazdrosna jesteś, bo Oskar od razu się mną zainteresował, co?

- Tak. Zakochałam się w nim na zabój i teraz jestem zazdrosna -

całkowicie obojętnym głosem odparła Eliza.

- Sorki, no, sorki. Wzięło mnie. Co to, nie wolno się zakochać? -

Beata zerwała z szyi biały szalik i rozłożyła szeroko ramiona. - Proszę

pani, zakochałam się! - oświadczyła przechodzącej obok kobiecie,

dźwigającej siatki z zakupami.

- Nie za wcześnie trochę? - Kobieta zmierzyła Beatę wzrokiem.

- Na miłość nigdy nie jest za wcześnie! - Beata zakręciła się

wokół własnej osi.

- Ani za późno - skwitowała kobieta i ruszyła w swoją stronę.

- Od czego ci chłopcy w końcu są? Tylko od tego, żeby... o

matko! Ściska mnie w dołku. Gorąco mi!

- Zapnij się, bo się zaziębisz. O, zobacz! Jest nowa

„Trzynastka”! - Eliza złapała Beatę za rękaw. - Kupmy Sylwii, będzie

miała niespodziankę. Ile masz przy sobie?

Po chwili, z ukrytą pod kurtką Elizy „Trzynastką”, dziewczyny

ruszyły w stronę Podgórnej.

- Tylko u Sylwii będziemy niezbyt długo, bo muszę jeszcze

wejść do mamy.

- Idziemy do twojej mamy? Super! - ucieszyła się Beata. - Może

pozwoli coś przymierzyć. A jak sprawa dziesiątego numeru?

- Nijak. Cisza.

background image

- O matko, mam pomysł! Powiem Oskarowi, on na pewno to

spod ziemi wykopie. - Beata znów się zatrzymała. Wyjęła komórkę i

zaczęła stukać w klawiaturę: „Eliza poszukuje dziesiątego numeru

komiksu »Witch«. Pytaj każdego. Buziaki!”.

- Buziaki? Beta, zwolnij! Znasz go od dwóch godzin.

- Toooo coooo z tegoooo?! - Beata znów wydzierała się na całe

gardło i obracała.

- Ja nie znam tej wariatki, słowo honoru. - Eliza popatrzyła na

jakiegoś młodego mężczyznę, który stał, chyba na kogoś czekając.

- Ja też nie - oznajmił ponuro i dla rozgrzewki zaczął stukać

butem o but.

*

- Jak się czujesz? - spytała Eliza, wchodząc do pokoju Sylwii.

- Bywało lepiej - ledwie wykrztusiła leżąca w łóżku Sylwia i

zaczęła okropnie kaszleć. Gdy trochę jej minęło, głośno wydmuchała

nos i, biorąc do ręki „Trzynastkę”, powiedziała: - Dzięki, że o mnie

pomyślałyście. Uratowałyście mnie od śmierci z powodu nudy. - Z

ciekawością przekartkowała pismo, ale zaraz schowała je pod

poduszkę. Chciała poczytać dopiero, gdy zostanie sama. - Szybko

mówcie, jak było.

- Było beznadziejnie. Było cudownie - powiedziały

jednocześnie.

- Sylwia! Szkoda, że się rozchorowałaś, bo Eliza była sztywna,

jakby kij połknęła. Tylko kornik mógłby się na nią skusić. Mój

braciszek zresztą nie lepszy.

background image

- Ten Leszek? - Sylwia uniosła się na poduszkach i zwróciła do

Elizy: - To przecież miał być mój Leszek, więc doceńcie, jaka jestem

wspaniałomyślna. Doceniacie?

- Tak.

- No, to macie szczęście. Coś wam jeszcze pokażę.

Przechyliła się i spod łóżka wyciągnęła... całkowicie letni

krajobraz. Pola, drzewa, maki na łące, jakiś brodzący w wodzie

bocian, w tle trzy bardzo foremne krowy. Wszystko z misternie

naklejonych kawałeczków materiału.

- Z czego to zrobiłaś? O, poznaję! To moje skarpetki! - Beata

położyła palec na pniu jednego z drzew.

- Zgadłaś. Fajnie wyszło, co? No, to idźcie już. Teraz sobie

poczytam. Tylko odwiedzajcie mnie codziennie i obiecajcie nie robić

beze mnie nic ciekawego. Pamiętajcie!

*

Na podłodze leżał poszarpany tiul. Z krzesła puszystą falą

spływały na regał z wiankami i rękawiczkami pasma koronek.

Dziewczyny były w pracowni sukien ślubnych i komunijnych u mamy

Elizy.

- Beatko, dlaczego chodzisz taka porozpinana? - Bo ja...

- Co szyjesz, mamuś? - przerwała Beacie Eliza. - Suknię ślubne

dla przyszłej żony siostrzeńca pani Bednarskiej, waszej

wicedyrektorki. Ślub w marcu. - Mama zaczęła szeleścić katalogami. -

A wiesz, pytałam o tę twoją dziesiątkę i jutro ciocia Tereska ma nam

przynieść. Olga już podobno nie zbiera i chętnie ci odda. To ta suknia.

background image

- Postukała długim, ale maleńkim jak u dziewczynki paznokciem w

wysoką, przepiękną modelkę, ubraną w dwuczęściową suknię ślubną z

króciutkim welonem.

- O matko, ale śliczna! - Beata rzuciła kurtkę na krzesło i

wpatrywała się w sukienkę. - Ja też będę miała taką.

- Zawsze tak się wydaje, ale moda się zmienia. Na szczęście, co

sezon wchodzi coś całkiem nowego. Może napijecie się herbaty?

Mam kruche ciasteczka z cukierni Pod Lipami.

- Ja pomogę. - Beata poszła za mamą Elizy do mikroskopijnej

wnęki kuchennej na zapleczu pracowni.

W miejscach, gdzie stały maszyny i wielki stół do krojenia, było

aż biało od światła, a tu paliła się tylko mała lampka. Beata nerwowo

obejrzała się, czy koleżanka na pewno jej nie usłyszy.

- Byłyśmy na podwójnej randce - wyszeptała mamie Elizy do

ucha.

- Ooo!

- Tak. Mój cioteczny brat Leszek... bardzo spokojny, ale chyba

się sobie nie spodobali. - Odwróciła się, żeby zerknąć, co robi Eliza.

- A ty?

- Jejku! Jak pani wszystko wie. - Beata skrzyżowała ręce na

sercu i zamknęła oczy. - Ja oczywiście, tak. Nareszcie. - Głęboko

westchnęła. - Cicho, idzie... A potem Zośka chciała nam pokazać

strupa.

- Mam nadzieję, że się nie zgodziłyście?

- O czym szepczecie? - zainteresowała się Eliza. Zapikała

background image

komórka Beaty.

- Do końca tygodnia będzie komiks dla twojej koleżanki. Twój

Oskar - głośno odczytała Beata.

- Widzi pani! Co za chłopak! - Beata głośno cmoknęła komórkę.

- Zaraz zwariuję - jęczała.

- Mamo, masz coś na uspokojenie?

- Mam. Trzeba zebrać te rzeczy do woreczka. Suknię

przewieście tam... Tu zamiećcie. Ścinki, jak zawsze, dla was. Idę

zadzwonić do Bednarskiej, że może jutro odbierać. W ostatniej chwili

zmieniła koncepcję rękawów, ale dałam jakoś radę. Beatko, a

obszyłabyś mi jedno miejsce, bardzo małe?

Beata, mimo całego swojego roztrzepania, niezwykle równo

szyła i mama Elizy czasami, w wyjątkowych sytuacjach prosiła

przyjaciółkę córki o pomoc. Teraz też, pochylona nad, wydawałoby

się, rozbieganymi dłońmi Beaty, patrzyła, jak ta idealnie i dokładnie

robi obszycie przy samym dekolcie.

- Jesteś skarbem, Beatko. No, idę. Aha! Jeśli chcecie ścinki dla

Sylwii, to można zabrać te w reklamówce z Mikołajem.

- Możemy przymierzyć?

- Jak posprzątacie! I ostrożnie!

- To szybko. Najwyższe obroty - zarządziła Beata.

Dziewczyny zostały same. Nie minęło kilka minut, jak Beata w

błyszczących lycrą beżowych rajstopach i koszulce stała na szerokim

stołeczku do przymierzania, a Eliza pomagała jej włożyć gotową już

suknię ślubną. Potem przymierzyła jeszcze jedną, prawie gotową, tyl-

background image

ko bez doszytej halki.

Wiedziały, jak to robić. Trzeba było przedtem dokładnie umyć

twarz i ręce, a na włosy zakładało się specjalną jedwabną czapeczkę,

żeby niczego nie pobrudzić. Mama Elizy pozwalała im na to, bo

wiedziała, że nie zniszczą jej pracy.

Beata, machając błyszczącą krynoliną, podśpiewywała pod

nosem, a Eliza siedziała przy biurku mamy, zajadała kruche ciasteczka

i smutno kręciła głową.

- Nie mogę na ciebie patrzeć. - Ostentacyjne odwróciła się do

ściany. - Pomieszało ci się w głowie.

- Zazdrośnica jestem, z samego Zazdrosa. Zazdrośnica jestem,

kto mi utrze nosa? - wymyśliła przyśpiewkę Beata. - A właściwie

dlaczego mój brat ci się nie spodobał?

Eliza wstała i poszła umyć ręce. Po chwili wróciła, wyciągnęła z

kieszeni kurtki pomadkę i podała ją Beacie, a ta szybko pomalowała

sobie usta.

- No, teraz jest naprawdę super. - Beata oglądała się, machając

szeleszczącą suknią.

Eliza pokręciła głową.

- Wyskakuj z tej sukienki. O, jesteś już, mamuś. Idziemy do

domu?

- A dla kogo ta suknia, proszę pani? - Beata pokazała na

jasnobeżową, prostą sukienkę haftowaną w esy - floresy. - Może

znamy?

- Znacie. Dla Małgosi Gajowniczek, córki głównej księgowej z

background image

cukrowni. Za trzy tygodnie wychodzi za mąż. Za studenta medycyny z

Warszawy.

- A, wiem która! Ciekawe, dlaczego wybrała taką brudną?

Nie żadną brudną, tylko écru. Taka moda, nie wiesz?

- Nie wiem. Ja lubię białe. A écru - Beata prychnęła pogardliwie

- wygląda jakby już kilka osób w niej chodziło.

- Beatko, zdejmuj sukienkę. Zamykamy.

- O matko! Proszę pani, pomocy! - Beata zawołała nagle, bo

ukryta w materiale szpilka zarysowała ją ostro i trzeba było ratować

sukienkę przed pobrudzeniem.

Mama Elizy natychmiast owinęła przedramię kawałkiem białego

materiału i pomogła zdjąć suknię. Potem poszła po apteczkę.

- Woda utleniona? - Beata zbladła. - Nigdy! To szczypie, piecze,

ohydnie się pieni, syczy. Ja nie chcę!

- Stój spokojnie. Wolisz zakażenie?

- Chyba wolę. Ssss, ojoj, auuuu! - Beata dmuchała sobie na

ramię.

- Jakie ty masz przebogate słownictwo! - Wyszczerzyła do niej

zęby Eliza.

- To na pociechę. - Pani Halina wyciągnęła z szuflady śliczny

kawałek lekko różowego, tłoczonego w różyczki materiału i owinęła

nim rękę Beaty.

- Dziękuję. Ale dla mnie to szkoda. A możemy wziąć dla

Sylwii? - Mama Elizy skinęła głową i zaczęła chować akcesoria do

apteczki. - Jak myślicie... - Beata, wpatrując się w zasychający ślad po

background image

zadrapaniu, udała Zosię: - Będę mieć dobrego strupa?

Wszystkie trzy parsknęły śmiechem.

background image

ROZDZIAŁ 2

- Mamo, a jak to się zakłada? - Zosia jeszcze w spodniach od

piżamy snuła się po kuchni z jakimś pismem w rączce.

Mama rzuciła okiem na gazetę, jednocześnie podgrzewając

mleko do płatków śniadaniowych. O mało nie upuściła naczynia na

podłogę.

- Matko, co to jest? - Wytrzeszczyła oczy, bo zdjęcie

przedstawiało makabrycznie pokiereszowaną stopę i obok drugą,

foremną, wykonaną z licznych rurek i drucików, sztuczną stopę.

- Fajna, nie?

- Nie. Skąd to masz?

- Tylko mi nie zabierajcie. - Zosia była bliska płaczu. -

Znalazłam przy śmietniku za warzywniakiem u Potockich. Nikt tego

nie chciał, a mnie się przyda.

- Nie wolno niczego brać ze śmietnika. Widział cię ktoś?

- Tylko mama Andżeliki - wesoło odparło dziecko.

- To teraz całe miasto się dowie, że wystarczyło, by ojciec

przestał pracować, a córki po śmietnikach grzebią.

- Były jeszcze inne fajne rzeczy... - zaczęła Zosia.

- Nie wolno nigdy brać rzeczy ze śmietnika, zrozumiano? Żeby

tam nie wiem, co leżało. Nie wiedziałaś o tym?

- A skąd mogłam wiedzieć? Chodzę dopiero do zerówki. Dla

mnie więcej. O, tych brązowych to duuużo więcej i mleka jeszcze

poproszę. Duuużo więcej.

- Przecież masz w przedszkolu śniadanie. - Eliza zdenerwowała

background image

się na siostrę, widząc, że zabraknie dla niej płatków na dokładkę.

- Co to za śniadanie? - prychnęło dziecko. - Ale wiecie, nasza

ciocia Krysia z kuchni to się oparzyła wrzątkiem i skóra jej o! takimi

płatami odchodziła.

- Jedz - mruknął ojciec.

- Nie mogę jeść, jak opowiadam - oburzyła się Zosia. - To nie

opowiadaj, tylko jedz. Założyłaś rajstopy?

Czy znowu jesteś boso? - spytała mama i bez słowa zdjęła córce

łokieć ze stołu.

- Założyłam i jestem boso.

- Nie wiesz, co mówisz - powiedziała Eliza.

- Wiem - twardo oznajmiła Zosia.

Na te słowa siostra i rodzice zanurkowali pod stół. Nóżki wesoło

dyndały nad podłogą, raz po raz klepiąc nogi tatusia. Były to nogi w

rajstopach - zimowych dziecięcych rajstopach w rozmiarze 128, ale

bez stóp. Gdzieś w połowie łydki były niezdarnie obcięte.

- Jak się wytłumaczysz?

Mama pierwsza wyszła spod stołu.

- Z czego?

- Z tego, że obcięłaś swoim najlepszym rajstopom końce?

- A, z tego. Raj - sto - py, tak? Czyli raj dla stopy. A w raju jest

ciepło. To po co je okrywać, skoro tam jest ciepło?

- Wychodzę. - Mama wstała od stołu. - Mam dziś dwa odbiory i

muszę wziąć nową miarę od małej Kaliszanki, bo przez ten miesiąc

już się roztyła. Irku, zostawiam cię z tym wszystkim. Pa!

background image

- Czekaj, odprowadzę cię chociaż kawałek. A gdzie jest moje

pióro? - Ojciec zaczął klepać się po kieszeniach, ale zaraz przestał i

wyszedł za mamą.

*

Eliza fuknęła na siostrę.

- Wiesz, że tata nie ma pracy. Dlaczego zniszczyłaś rajstopy?

- A jakbym nie zniszczyła, to by miał? - ze zdziwieniem zapytała

Zosia.

Nie doczekała się jednak odpowiedzi, bo wrócił ojciec, a przy

nim Eliza nie chciała poruszać tematu braku pracy. I tak

wystarczająco dużo rodzice o tym rozmawiali. Właściwie o

czymkolwiek zaczęli mówić, zawsze kończyło się na tym, gdzie

jeszcze można szukać pracy dla taty.

- A ty co? Jeszcze nie jesteś gotowa? Ojciec spojrzał na Elizę.

- Czwartek, dopiero na trzecią lekcję.

- Aha. Zośka, zmień rajstopy. Ubieraj się. Ja cię odprowadzę. Idę

do Potockich, mają jakąś dużą robotę. Może nawet ze trzy dni

popracuję.

- Cieszę się, tato, że masz pracę. Nic nie mówiliście.

- No, to tylko na trzy dni, ale dobre i to, nie? - Jasne, tato. Może

będzie na dłużej.

- Może.

- A ja bym chciała psa - oznajmiła nagle Zosia.

- Nie, na psa nigdy się nie zgodzę. Nie ma takiej siły, która by

mnie przekonała do psa w mieszkaniu. Dobrze wiecie. No, marsz do

background image

siebie. Liczę do sześciu i wychodzimy.

- To chodź mi pomóż, bo jak tylko do sześciu, to ja nie dam

sobie rady.

Ojciec poszedł do pokoju córek i pilnował, żeby Zosia jak

najszybciej się ubrała. Ta jednak cały czas usiłowała wciągnąć ojca w

rozmowę.

- Tato, a to prawda, że jak się kurczakowi głowę utnie, to on

jeszcze biega?

- Nieprawda.

- Czyli nie biega?

- Nie wiem.

- Jak to nie wiesz? ja jestem w zerówce i wiem. Tylko jak on

biega, skoro nie widzi już, dokąd biegnie? Dziwne, prawda. Może mu

wyrasta na ten czas nowe oko, co?

- Nie wiem - nie dawał się ojciec.

W końcu poszli. Eliza została sama. Błyskawicznie sprzątnęła ze

stołu, podlała kwiaty, obrała ziemniaki i starła blat w kuchni.

- Jestem brzydka - wygięła się w pałąk przed lustrem - i krzywa

jakaś...

Zadzwonił telefon.

- Co robisz, bo idę do ciebie - spytała Beata. - Lituję się nad

sobą. Zrobiłaś zadania z fizy?

- Coś ty? Jak jestem zakochana, to nie odrabiam lekcji. Właśnie

dlatego idę do ciebie.

- To jest prawdziwa przyjaźń. Czekam. - Eliza poszła do siebie i

background image

rzuciła się na jeszcze niepościelone łóżko.

„Kiedy ja będę zakochana? Beata niczym się nie przejmuje,

nawet fizą. A wiadomo, że z Niedzielska nie ma żartów”. - Eliza

jeszcze raz podeszła do lustra i wykrzywiła się do niego najgorzej, jak

tylko umiała.

- Z taką gębą nikt na ciebie nie spojrzy. I te uszy... Koszmar -

powiedziała sama do siebie i poszła pościelić łóżko.

*

- Zaraz padniesz. Daj coś jeść, bo u nas wczoraj niespodziewanie

zjawili się znajomi mamy i zjedli wszystko, co było w domu. Nawet

moje ukochane rogaliki. - Beata udała, że łka. - Agnieszka, córka

wójta, urodziła bliźniaczki, wyobrażasz sobie? Dziewczynki. Moja

mama po pracy jedzie z koleżankami do Bydgoszczy, żeby je

obejrzeć. Wszyscy się strasznie cieszą. No, dajesz coś do jedzenia czy

nie?

- Chodź do kuchni. Chcesz herbatę czy kakao? - Herbatę. Co ty?

Chciałaś mnie zabić tym kakao?

Teraz słuchaj.

- Słucham.

- Jedna znajoma mamy Oskara jest... wiesz kim?

- No, kim? Czekaj, wiem! - Eliza klasnęła w ręce. - Znajomą

mamy Oskara, tak?

- Jesteś złośliwa. Jest redaktorem w „Buźce” i ja tam będę na

okładce.

- Na dokładce?!

background image

- Na okładce! No, tego pisma. Oskar mi to załatwi. Zrobił mi

próbne zdjęcia...

- Kiedy?

- Eee... - zmieszała się Beata - spotkaliśmy się. - Sami? Już się z

nim spotykasz? Powiedziałaś, że dopóki go lepiej nie poznasz,

będziemy się widywać we czworo, tak?

- Przecież Leszek ci się nie spodobał.

- Nie o to chodzi. Chodzi o zasadę. Pij.

- Mówiłam, że nie chcę kakao. Ale trudno.

- To dawaj, ja wypiję. I co z tą okładką? To na serio czy tylko

taki podryw?

- No wiesz? Jesteś głupio zazdrosna, bo nie wyszło z Leszkiem,

tak? A mi zazdrościsz, bo jestem szczęśliwa i umiem się tym

szczęściem cieszyć, tak?

- Tak. - Co tak?

- Nie wiem, co tak. Dla mnie to wszystko dzieje się za szybko.

Jakoś nie po mojemu. Ale słuchaj, Beta. Ja bym chciała, żeby wam

było dobrze, żeby moja mama ci kiedyś uszyła sukienkę. Na serio.

Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Poza Sylwią.

- A ty moją. Poza Sylwią. No dobrze, wybaczam ci. Masz

jeszcze taki pasztet, bardzo dobry?

- Proszę, ale to już koniec. Siadamy do fizy. Jeszcze nam tylko

kłopotów w szkole brakuje. Pisz: „Jeżeli na ciało zadziałamy siłą

równą co do wartości...”. Idziemy przed szkołą do Sylwii?

- Nie, po szkole. Ja już u niej byłam.

background image

Eliza poczuła ukłucie zazdrości, ale nic nie powiedziała.

- No, wiem, wiem, że powinnam ci powiedzieć od razu, ale jak

ty jesteś, to nie mogę jej nic normalnie opowiedzieć, bo zaraz mnie

uciszasz. To poszłam sama.

- Pisz...: „Na ciało o masie działa siła...”.

*

W cukierni Pod Lipami Eliza sączyła świeżo wyciśnięty sok z

pomarańczy i spisywała na kartce przyczyny swojej niechęci do

fizyki. Nagle zwróciła uwagę, że Beata strasznie się kręci i co chwila

zerka albo na zegarek, albo w lusterko.

- Co ty tak... - Eliza aż otworzyła usta.

W progu cukierni stał Oskar, a za nim Leszek. Oskar od razu

rozłożył ramiona.

- Witam. Cześć, Elizabeth! Beatko, co jesz? Tęskniłaś? -

Dosunął krzesło i objął Beatę za ramię.

- Cześć! - Leszek zerknął na Elizę, w panice zakładającą czapkę

i przysunął sobie krzesło. - Oskar nic mi nie powiedział, a ja, głupi,

nie domyśliłem się.

Zawsze mnie oszukuje, a ja się zawsze daję nabrać. Co jesz?

- Sernik.

- Dobry?

- Tak.

Elizie ciasto z trudem przechodziło przez gardło. Myślała, że we

dwie spędzą miłe, spokojne popołudnie. Potem pójdą spacerem do

Sylwii i obejrzą, co wyczarowała ze ścinków z pracowni mamy. A tu

background image

Oskar... i do tego Leszek... Znów obciąga ten rękaw. Ma fajną kurtkę.

Pewnie kupił w Bydgoszczy. I, co ważniejsze, jest w czapce. Nie

lubiła, gdy ludzie zimą, w trzaskający mróz, chodzą z gołą głową. Ona

najchętniej nosiłaby grubą czapkę przez cały rok. Zauważyła, że

Oskar jest bez czapki.

Kiedy Leszek kupował sernik i herbatę, Eliza sięgnęła do

kieszeni kurtki po pomadkę i szybko pomalowała sobie usta.

Ukradkiem obserwowała, jak usiłując nie zrzucić ciastka z kartonowej

tacki, Leszek powoli idzie w ich kierunku. Wbił łyżeczkę w sernik,

chwilę gryzł i ciepło spojrzał na Elizę:

- Bardzo dobry.

Do końca spotkania mówili już tylko Oskar i Beata. Opowiadali

o swoim spacerze i wielkim bałwanie, którego ulepili nad Notecią. Jak

mu w głowę powbijali uschnięte trzciny, więc wyglądał jak

rozczochrany Indianin. Bardzo się z tego śmiali. Eliza widziała, że

Oskar cały czas trzyma rękę na oparciu krzesła Beaty. Beata też to

widziała, tego Eliza była pewna.

- Jutro nasz wielki dzień - oznajmił nagle Oskar.

- Jaki? - Beata roziskrzona radością oparła się o krzesło i teraz

ręka Oskara leżała już na jej ramieniu.

- Mija tydzień, odkąd chodzimy ze sobą.

Leszek spuścił wzrok i zaczął szybko pić herbatę. Elizie

wydawało się, że się lekko uśmiecha. Ale może jej się tylko

wydawało.

- Już tydzień? - z przekąsem powiedziała Eliza. - Za chwilę

background image

będziecie mieli rocznicę.

- Elizabeth się odezwała. No, coś takiego. A wy z Lesiem, co? -

Oskar wykrzywił się do Elizy.

- Zejdź z nas, dobrze? - Od razu odpowiedział Leszek. - Ja

muszę przeprosić. Muszę... no, wracać.

- Dobra, idziemy wszyscy - zarządził Oskar. - I tak nie ma co

robić w tej dziurze.

Obaj chłopcy mieszkali w Paterku, małej wiosce kilka

kilometrów od Nakła, więc zabrzmiało to dość głupio.

Wyszli. Znów padało. Gdziekolwiek się spojrzało, ktoś

posypywał piaskiem chodnik przed swoim domem. Niemal pod

każdym wejściem stały małe, lepione naprędce bałwany z

wetkniętymi patykami lub niedopałkami.

- Może cię odpro...

- Nie, nie. To kawałek. Hej! - Eliza odwróciła się na pięcie. Nie

miała ochoty oglądać pożegnania Oskara i Beaty. Tego miętoszenia

rąk... Nagle stanęła. „A może ja rzeczywiście jestem zazdrosna? Może

ja go kocham i dlatego oni mnie tak złoszczą?”. Jednak nie. Oskar jej

nie interesował. Wolałaby umrzeć albo do końca życia przez nikogo

nie być kochana, niż zadać się z takim Oskarem. „On mnie po prostu

denerwuje. Tak się obnosi z tym podrywaniem, jakby to był dla niego

chleb powszedni”.

*

Zamiast do domu poszła jednak do pracowni mamy. Usiadła na

krześle i, nawet się nie rozbierając, patrzyła na czarne witrynowe

background image

okno.

- Co w szkole?

- Normalnie.

- A w domu? - W porządku.

- No, powiedz coś więcej. Jak z fizyką?

- Bez zmian. Teoria w porządku, z zadań leżę.

- Gdyby tatuś miał pracę, to syn tej mojej znajomej, wiesz, pani

Lilii, kończy fizykę... Ale teraz... Gdyby tak znalazł pracę... Wiesz,

dziś przyjechały do mnie dwie klientki z Piły. Od nas do Bydgoszczy

po suknie jeżdżą, a tu proszę, z Piły. Wiesz, którą wybrały? Tę z

dwiema różami z tyłu.

- Mamo... myślisz, że jestem ładna?

- Bardzo ładna.

- Eee, tak tylko mówisz. A te uszy? - Jakie uszy?

- No, moje wielkie, odstające wachlarze. - Przecież masz

normalne, foremne uszy... przytulić cię? - Mama wyciągnęła ramiona.

- Nie, nie - wycofała się Eliza, chociaż bardzo chciała poczuć

teraz ciepło mamy i wypłakać się jej, że tak wszystko źle z tym

Leszkiem wychodzi.

Całą drogę musiała połykać łzy, tak bardzo chciała, żeby ją

odprowadził. Był miły, mało mówił, miał taki zgrabny nos i patrzył na

nią tak... łagodnie. Ale przecież głupio powiedzieć chłopakowi, że się

chce, żeby cię odprowadził. Nie mógł się sam domyślić? Nie był

takim głupkiem jak Oskar, ale ona oczywiście musiała zachować się

jak...

background image

„Zawsze wszystko psuję. Zawsze milczę, gdy trzeba coś

powiedzieć. Słusznie teraz cierpię za własną głupotę Za karę stanęła

sobie jednym butem na drugim i aż syknęła z bólu.

Mama opuściła ramiona i zaczęła porządkować skrawki. Eliza

wstała, zdjęła kurtkę i zabrała się do pomocy. Po chwili podeszła do

nowej sukienki, która (jeszcze nieskończona) wisiała na podręcznym

wieszaku, zdjęła ja, weszła na szeroki stołeczek do przymierzania i

przyłożyła do siebie.

- Będziesz piękną panną młodą...

- Nie żartuj. Z takimi uszami?

Mama zagryzła wargi, żeby nie było widać, że się śmieje.

- O, damy ci taki stroik na głowę... czekaj... zaraz... i jeszcze

miniwelonik... nic nie będzie widać... - Mama wyjęła z

przezroczystego pudełka malutki stroik. - Sama zobacz! Uszy się

świetnie komponują.

- Może być. Ja nigdy nie wyjdę za mąż. Nigdy nie będę miała

takiej sukienki.

Elizie było strasznie żal siebie samej. Wkoło było tyle

dziewczyn ładniejszych od niej, z normalnymi uszami. Dlaczego

Leszek... Leszek? - Sama przestraszyła się tego, że myśląc o swoim

ślubie, myśli właśnie o nim. „Leszek przyjeżdża tu z Oskarem, tylko

dlatego. Nie ma się co oszukiwać. Gdyby spotkał Sylwię... przecież

jemu to obojętne, czy to ona, czy Sylwia”.

Mimo że na twarzy nic nie było widać, Eliza czuła, że boli coś w

środku i że płyną jej łzy. Niewidoczne.

background image

W środku. Co z tego, że nikt ich nie zobaczy? Eliza je wyraźnie

czuła.

- Mamo, a co z tym... przytuleniem?

- Hm? - Jeszcze aktualne?

- Zawsze aktualne. Mama odłożyła stroik, wzięła z rąk córki

sukienkę i odwiesiła na wieszak. Potem podeszła do wciąż stojącej na

stołku Elizy i zaczęła kołysać ją w ramionach. Były teraz tego samego

wzrostu i mama z przyjemnością raz po raz zerkała w lustro, patrząc,

jak jej córka pięknie wyrosła i jaka z niej śliczna panienka. Jej też

zakręciły się łzy w oczach.

- Jesteś bardzo fajną córeczką.

- A ty jesteś bardzo fajną mamą. Kocham cię - wyszeptała Eliza i

zaczęła płakać, ale już nie w środku.

background image

ROZDZIAŁ 3

Zosia skończyła się bawić z Andżeliką. Odprowadziła sąsiadkę

do drzwi. Nalała sobie mleka z folii, wypiła, potem wzięła gazetę i

podeszła do ojca. Położyła mu ją na kolanach.

- Tatusiu, przeczytaj mi, na co ten kot jest chory. Wskazała na

zdjęcie w rubryce: „Zwierzak czeka na człowieka”. Na zdjęciu był

czarno - biały kotek bez jednego ucha i z resztką ogona. Pił coś

białego z miseczki.

- Kotek Felicjan, okaleczony, bez uszka, ze zwichniętą łapką

poszukuje domu, w którym mógłby się wyleczyć i odpocząć po

strasznych przeżyciach...

- Czytaj dalej.

- Kotek jest nauczony czystości, lubi właściwie wszystko jest

miły, doskonale rozumie się z małymi dziećmi.

- Czyli ze mną.

- O, ty jesteś już duża. Jesteś przecież w zerówce.

- Weźmiemy tego kotka? - Nie.

- Dlaczego?

- Dlaczego... - ojciec podrapał się po czole - bo... bo...

- Ja wiem dlaczego. Bo jest chory. A wszyscy boją się chorych.

A ty teraz masz dużo czasu, mógłbyś mu dawać mleczko. I on by

mruczał. Ale ja wiem, że nawet jak film jest bardzo długi, to ci, co

tam występują, zawsze są cały czas zdrowi, nie mają ran ani strupów.

Ja wiem. Jak my go nie weźmiemy, to on umrze. I ty na to się

zgadzasz, tatusiu? - zakończyła dramatycznie.

background image

- Zosieńko! Jest tyle innych zdrowych, ślicznych kociaczków.

Czy nie możemy wziąć normalnego kota z ogonem i ze wszystkim?

- Możemy. Czy ja mówię, że nie możemy? Weźmy zdrowego.

Ojciec poczuł, że się poci. Nie planował kota, a teraz poczuł, że

córka ma nad nim przewagę.

- Ale kot w domu...

- Tego nikt nie weźmie. Nawet ty, taki dobry, taki kochany, też

nie chcesz go wziąć. Tak robi tylko człowiek bez serca, a ty masz

serce, prawda? Czy on już zawsze ma nie mieć domku?

- Nie. I kończymy dyskusję. - Nie masz serca.

Popatrzyła jeszcze na ojca przymrużonymi oczami i

naburmuszona zeszła z jego kolan. Wzięła nożyczki i nieporadnie

wycięła zdjęcie wraz z tekstem. Poszła do pokoju i zapaliła miodową

lampkę. Mamrocząc pod nosem, długo coś malowała, wycinała i

okropnie skrzypiała podsuszonymi już flamastrami. Następnie, nucąc

pod nosem „Do pierwszej klasy pójdę pierwszy raz”, nakleiła swoje

dzieło na lodówce i poszła umyć ręce.

Po kilku minutach weszła mama.

- Cześć wszys... no, coś takiego! Irek, czy ty to już widziałeś?

Ojciec podniósł się z fotela i podszedł do lodówki. Najpierw

spojrzał na żonę i jej dziwną minę, a potem przeniósł wzrok na

wycinankę przyczepioną krzywo do białych drzwi lodówki.

Na kawałku kartonu zrobiona była flamastrami ramka.

Dokładnie było widać, gdzie który flamaster się skończył. Na środku,

wykorzystując bardzo grubą warstwę kleju, Zosia przykleiła

background image

postrzępione zdjęcie kota Felicjana ze schroniska, a na niego

przykleiła liczne strupy ze swojej kolekcji. W pustych miejscach

dorysowała blizny, rany i lejącą się krew. Nad tym wszystkim

krzywymi literami napisała: „Mój tatuś nie ma serca!!!”.

*

Eliza miała dość słuchania po raz dziesiąty opowieści o tym, jak

Oskar pocałował Beatę w policzek. Znała już wszelkie szczegóły i

mogła równie dobrze sama opowiadać, jak to było. Jednak nic nie

mówiła. A Beata znów zaczynała swoją opowieść i znów znacząco

gładziła się po policzku. Eliza w końcu nie wytrzymała i powiedziała

co myśli.

- Ty go wcale nie znasz. Pozwalasz się całować? - Ja go nie

znam? To kolega mojego kuzyna. Ja go bardzo dobrze znam. Sylwia

mnie rozumie, prawda, Sylwia? - Popatrzyła na przyjaciółkę, a ta

kiwnęła głową. Pogorszyło jej się z gardłem i odzywała się bardzo

mało. - Tylko nikomu ani słowa.

- O czym?

- Fo, fo nas. Fo mnie i fo Foskarze. - Beata ze smakiem

pochłaniała rosół z domowym makaronem, który dla chorej

codziennie gotowała babcia. Swoją porcję zjadła błyskawicznie i teraz

znacząco spojrzała na talerz Sylwii, a ta zachęcająco kiwnęła głową.

- Przecież już sama wszystkim rozgadałaś. Nawet gdybym

chciała komuś powiedzieć, to na całej planecie nie ma nikogo, kto by

o WAS nie wiedział. Pewnie będzie dziś o tym w „Wiadomościach”.

Sylwia, ty nic nie zjesz? - Sylwia wzdrygnęła się z obrzydzeniem,

background image

patrząc na pełen marchewek i drobno posiekanej natki klarowny rosół.

- Chybabym umarła - wydusiła Sylwia i pokazała Beacie ręką,

żeby zjadła do końca.

- Zazdrość. Jesteś zazdrosna, bo Leszek...

- Zostaw nas w...

- Nas? Aha, „nas”, no proszę. Więc jednak coś tu się zaczęło.

- Nic się nie zaczęło. Nie znam Leszka, a on mnie. Widzieliśmy

się... dwa razy - dodała cicho.

- Ale podoba ci się, powiedz prawdę. Podoba ci się? - Beata

przechyliła talerz i zjadła ostatnią łyżkę zupy. - Nie może ci się nie

podobać, jest przecież podobny do mnie.

- Sylwia, zrobiłaś coś fajnego? - zmieniła temat Eliza.

- Uhm. - Sylwia pokazała ręką w stronę parapetu i dziewczyny

podeszły do okna.

- Wow! No, no. O matko!

- Mówiłam ci już, że masz bogate słownictwo? - Eliza

popatrzyła na zachwyconą Beatę i jeszcze raz zaczęła przyglądać się

pracy. - Sylwuś, zatkało mnie. Ty musisz iść do liceum plastycznego.

Żeby nie wiem co.

- Aha, na pewno się zgodzą - mruknęła Sylwia i wykorzystując

małe lusterko, po raz kolejny zajrzała sobie do gardła. - Dobre? -

wyszeptała jeszcze.

- Śliczne. Dziewczyny stały cały czas obok okna i nie mogły

oderwać oczu od tego, co ze ścinków z pracowni krawieckiej

wyczarowała Sylwia. Praca przedstawiała grupę wolno idących wąską

background image

uliczką osób. Wszyscy byli tyłem, tylko jedna osoba odsłaniała swój

profil. Mimo to doskonale widać było, kto jest w jakim nastroju, kto

co czuje i kto kogo lubi. Z boku w misternej, koronkowej sukni kilka

kroków za innymi szła samotna, młoda dziewczyna. To o niej

rozmawiali pozostali. I to niezbyt pochlebnie, sądząc po spojrzeniu,

jakie rzucał na nią lekko odwrócony wysoki, przystojny chłopak.

- Wiesz, Sylwuś, jak tak na ciebie patrzę, to nie mogę uwierzyć,

że ty umiesz takie rzeczy - przyznała Eliza. - Może potrzebujesz coś

jeszcze z materiałów?

- Kurczę, ja naprawdę nie mogę - wyraziła swój zachwyt Beata.

Sylwia pokręciła głową i palcem pokazała miejsce, gdzie na

przegubie powinna mieć zegarek.

- A racja, już lecimy. Pa, Sylwuś. Pozdrowimy Reńkę od ciebie.

Do jutra! Beta, zbieraj się.

- Jestem już zebrana. Dziękujemy za rosół. Do widzenia pani.

Wyszły. Renata Kulczyńska z ich klasy przedwczoraj na sankach

zwichnęła nogę i dziewczyny szły do niej z lekcjami. Po drodze

kupiły grejpfrutowe mentosy i torcik wedlowski. Obie te rzeczy

Renata uwielbiała, ale mama, która była stomatologiem, nie pozwalała

jej ich jeść ze względu na zęby, dlatego Renata jadła słodycze tylko po

kryjomu.

*

Renata, w dresie, ze świeżo pomalowanymi błyszczykiem

ustami, przywitała je wylewnie.

- Już myślałam, że nie przyjdziecie. Grejpfrutowe, dzięki.

background image

Patrzcie, co mam. - Odchyliła poduszkę, pod którą leżały zmiażdżone

Pieguski i delicje z nadzieniem gruszkowym. - Rafał już u mnie był -

wyjaśniła. - No, mówcie, mówcie, bo Rafał to cały czas milczy. Nic

nie umie powiedzieć, jakby w ogóle w szkole nie był. I co tam?

Dziewczyny opowiedziały jej, co w szkole: jak to Eliza dostała

piątkę za odpowiedź z fizyki i jedynkę za brak zadań, też z fizyki; o

tym, że zauważyli, że Marcin ma na plecach wielki napis: „Kocham

Ankę”. Wszyscy, oczywiście poza Anką, mieli świetny ubaw. A

potem się okazało, że on naprawdę zakochał się w Ance, a ona

przecież chodzi z Michałem. Michał się wściekł i chciał się bić z

Marcinem. Na szczęście, nie zdążył, bo matematyczka

niespodziewanie zrobiła kartkówkę. No, z potem nikt już nie miał

humoru.

- A co ty robisz całymi dniami? Pewnie telewizorek i komputer...

- rozmarzyła się Beata.

- Coś ty? Kuję. Przecież jak wrócę, to się na mnie rzucą. Wiesz,

ile rzeczy będę musiała zaliczyć? Kuję i czytam. Jak mama wraca z

pracy, to mnie niby tak przy okazji pyta, o czym jest ta książka, jak się

kończy. Sprawdza mnie, rozumiecie? Myśli, że jest taka sprytna, że ja

tego nie wyczuwam. Rafał ma mi przynieść streszczenia lektur, to

może będę mogła coś obejrzeć, bo tak to nic. Zaraz by było, że nie

doceniam tego, co mam, same wiecie... Beata, a co z Oskarem?

Widzieliście się?

Eliza gwałtownie odwróciła głowę. „Czyli Renata też już wie”.

- Eee - zawahała się Beata, ale oczywiście przysiadła się do

background image

Renaty i z wypiekami zaczęła opowiadać to, co Eliza słyszała już

wiele razy. Eliza usiadła po turecku na podłodze i zaczęła przerzucać

stertę gazet. Szósta gazeta od góry to był komiks. Numer dziesiąty.

Trzecia strona była naderwana, ale żaden z obrazków nie ucierpiał.

Brakowało tylko numeru strony. Obok leżały też inne komiksy.

Renata najwyraźniej też miała swoją komiksową kolekcję. Eliza

zerknęła na plotkujące koleżanki. „Gdybym ją teraz poprosiła o ten

numer, może by mi dała. Ale jak mi da, skoro sama zbiera? Ja bym ni-

komu nie dała żadnego numeru, więc byłabym naiwna, licząc, że

Renia mi da. Nie, nie wolno nic mówić, bo to zwróci uwagę na ten

numer. Trzeba zabrać po cichu. Muszę wziąć i nic nie mówić. Może

nie zauważy”. - Szybko odepchnęła tę myśl. Zaraz jednak zerknęła do

tyłu i upewniwszy się, że dziewczyny są zajęte opowiadaniem o

pocałunku wszech czasów, zwinęła dziesiątkę w rulon i schowała pod

sweter.

Gazeta prawie ją paliła. Być może to ze zdenerwowania zrobiło

jej się tak gorąco, jakby miała pod swetrem rozżarzone kamienie. Nie

mogła się ruszyć i brakowało jej powietrza.

Wyjęła komiks, rozprasowała go na stercie gazet i włożyła pod

kilka innych numerów.

Poczuła ulgę. „Ojejku! O mało nie zostałam złodziejką”. -

Zrobiła kilka głębokich wdechów. Powietrza znów było tyle, ile

trzeba.

- O czym gadacie? - zapytała wesoło i rzuciła ostatnie

pożegnalne spojrzenie na stertę gazet. „Żegnaj, dziesiątko”.

background image

*

Była za pięć dziesiąta wieczorem, kiedy Eliza ze słuchawką w

dłoni stała przy komodzie i ciągle nie mogła się zdecydować.

- Mamo, jak myślisz? Czy mogę jeszcze zadzwonić do Renaty?

- A świeci się u nich? Z okien ich mieszkania na drugim piętrze

było widać, między innymi domami, dom Renaty.

- Świeci.

- To dzwoń. Kulczyńska zawsze długo siedzi. A nie byłaś dziś u

Reni?

- Byłam, byłam, ale jeszcze mi się coś ważnego przypomniało.

Drżące dłonią wybrała numer. Szczęśliwie odebrała Renata.

Eliza zapytała o komiks.

- Rafał zabrał wieczorem wszystkie gazety, bo mieli coś do

spalenia i potrzebowali papieru.

Zamarła w bezruchu, wyobrażając sobie, jak dziesiątkę bez

kawałka trzeciej strony pożerają okrutne czerwone języki ognia.

Oparła się o ścianę.

- Jak to... jak to... Dlaczego mi ich nie oddałaś?

- A skąd ja mogłam wiedzieć? Powiedziałaś mi, że chcesz?

Myślałam, że masz wszystkie swoje. Każdy wie, że zbierasz i masz

wszystko.

- Taaa, wszystko. Bez dziesiątki, bo właśnie przegapiłam.

- Cała ty! Nic nie powiesz, nigdy nic nie powiesz. Mogłaś sobie

wziąć, co chciałaś, ale skąd ja mogłam wiedzieć, że ci brakuje. I teraz

mi głupio. Mam przez ciebie wyrzuty sumienia. Przecież mogłaś coś

background image

powiedzieć!

- Nie wiem, dlaczego nie powiedziałam. Jakoś nie umiałam.

Myślałam, że...

- Eliza, kończę. Pa!

- Pa!

*

Mama siedziała przed telewizorem i obszywała jakąś

podszewkę, ojciec natomiast chodził po domu i zaglądał w różne kąty,

mrucząc:

- Gdzie jesteś, no gdzie, no, pokaż się, nie bój się, wyjrzyj...

Eliza dosiadła się do mamy.

- Co byś powiedziała, gdybym zadzwoniła na komórkę do

Beaty?

- Nie zgodziłabym się. Nie mam zamiaru rujnować się na

telefon. Nie możesz zadzwonić normalnie?

- Nie, bo telefon jest w pokoju, gdzie śpi jej ojciec...

- To musisz poczekać do jutra. Coś się stało?

- Nie, nic. Tylko coś sobie przypomniałam.

- Ale nic złego?

- Nie. Trudno. To już idę spać.

- A co ty tak długo dziś siedzisz?

- Jutro czwartek, idę na trzecią lekcję. To dobranoc, mamuś.

Cześć, tato.

- Cześć, cześć. Nie widziałaś mojego pióra?

- Nie, tato. Dobranoc.

background image

- Dobranoc.

Eliza weszła do pokoju i w tym momencie zadzwonił telefon.

Usłyszała przez drzwi, jak ojciec mówi: „halo” i czekała, co będzie

dalej. Po kilku sekundach usłyszała, jak mówi:

- Ale wiesz, Beatko, Eliza właśnie poszła spać. - Na te słowa

Eliza dosłownie wyskoczyła z pokoju. - A jednak nie poszła. Proszę. -

I wręczył córce słuchawkę.

- Cześć, Eliza, uważaj! Co robisz?

- Co robię? Rozmawiam z tobą. - Eliza spojrzała na rodziców, bo

oboje na nią patrzyli.

- A, prawda. To usiądź lepiej.

- Dobrze, już siedzę - powiedziała Eliza, stojąc przy szafce z

telefonem.

- Wiesz, jakiego SMS - a przysłał mi dziś Oskar?

- Nie wiem, ale pewnie zaraz mi powiesz. - Ojciec cały czas stał

obok córki i ostentacyjnie patrzył na zegarek.

- Słuchaj. Uwaga, czytam. Słuchasz?

- Słucham, słucham. No?

- Powiedz Elizabeth, że mam dla niej, co chciała. Twój na

zawsze Oskar.

- Co?! Powtórz!

- Twój na zawsze Oskar.

- Nie to! To wcześniej.

- Może ja wysłucham, bo widzę, że nigdy nie skończycie.

- Tatku... - Eliza zakryła mikrofon ręką - jeszcze minuta, to

background image

bardzo ważne.

- Bardzo, koniecznie trzeba to załatwiać po dziesiątej. A ja

czekam na ważny telefon - zdenerwował się ojciec.

- Beata! Czyli co? On to ma! Jak się cieszę. Muszę kończyć, bo

tata czeka na ważny telefon - powiedziała z przekąsem, jakby mogło

być coś ważniejszego niż to, że już ma ten dziesiąty numer. - Oskar

jest wielki. Pa!

- Pewnie! Ja to wiem od zawsze! Pa!

- Co takiego się stało? - spytała mama i podniosła wzrok znad

białego podszewkowego materiału.

- Nic takiego. Beata coś dla mnie ma. Nic ważnego. Dobranoc! -

zakończyła wesoło.

- A kto to jest Oskar?

- Chłopak Beaty. Dobranoc - powiedziała po raz kolejny i

szybko pobiegła do pokoju. Zgasiła światło i postanowiła, że już

nigdy, nigdy nie powie niczego złego o Oskarze, skoro załatwił jej

dziesiątkę. I to w momencie, kiedy tak głupio ją przegapiła.

- Oskar jest w porządku - powiedziała na głos.

- Siostro, poproszę skalpel - wymruczała przez sen Zosia - i

widelec. Zaczynamy operować.

background image

ROZDZIAŁ 4

- Co oglądasz, Zosiu?

- Jak się robi taką operację, że potem uszy nie odstają. Eliza

wbiła w siostrę wzrok. Nie myślała, że Zosia i może być tak złośliwa.

- Ale ty jesteś wredna.

- Dlaczego? - Dziecko prawie się rozpłakało. - ja sobie lubię tak

popatrzeć, jak człowiek ma w środku.

- I przypadkowo oglądasz o uszach?

- Tak. A co?

- Nic - fuknęła Eliza i pomyślała, że siostra chyba rzeczywiście

niezłośliwie o tych uszach zaczęła. Poszła do łazienki, dla niepoznaki

puściła wodę w kranie i zaczęła oglądać swoje uszy. Były

gigantyczne. Na dodatek, prawy płatek przyrośnięty był do czaszki, a

lewy nie.

Jakby były od dwóch różnych osób. Lewe sterczało dra-

matycznie, prawe trochę lepiej - robiła rachunek Eliza.

„Jak tylko zacznę zarabiać, od razu je sobie zoperuję”.

Wyszła z łazienki i poszła do siostry.

- Pokaż tę operację uszu.

- Naprawdę chcesz zobaczyć? - rozpromieniła się Zosia.

Poszukała gazety i usiadła koło siostry.

Zdjęcia były makabryczne. Rozcięta skóra naciągana jakimiś

hakami i różowe mięśnie pod spodem.

- O rany! - jęknęła Eliza.

- Widzisz, to proste. Tylko po co to robić? - Jak to po co? Żeby

background image

nie mieć odstających uszu.

- A kto ma odstające? Ja bym chciała raz zobaczyć kogoś z

odstającymi.

- No, to widzisz... Masz kogoś takiego przed sobą.

- Kogo? - Dziecko pokręciło głową, jakby się rozglądało. I do

Elizy dotarło, że siostra wcale nie uważa, że ona ma odstające uszy.

Przez moment poczuła radość, ale po chwili przyszło jej do głowy, że

Zośka jest jeszcze za mała, żeby cokolwiek zrozumieć. Chodzi

przecież dopiero do zerówki.

*

Sylwia była szczęśliwa, że nareszcie może wychodzić z domu.

Żeby to uczcić, zjadła opakowanie lodów pistacjowych i nabawiła się

ropnej anginy. Babcia karmiła ją więc rosołem. Wraz z przedłużaniem

się choroby rosół był coraz bardziej tłusty i coraz bardziej gorący.

Nawet Beata, której mama zawsze robiła tylko drugie danie, miała już

dość i tylko z przyjaźni zjadała zupę za przyjaciółkę. I tym razem, jak

zawsze tuż po ich wejściu, babcia wniosła do pokoju trzy parujące

talerze rosołu.

- Jeśli nie będziecie najedzone, to się zaraz zarazicie. Jedzcie

szybko, póki gorący. Ja wyjdę na chwilę kupić kurę.

- Na jutrzejszy rosół. - Sylwia jęknęła. - Czy wiecie, ile kur

oddało życie, żebym ja była zdrowa? Cała hodowla. A właściwie

dlaczego przyszłyście tak późno?

- Byłyśmy w Paterku.

- U Oskara? - Sylwii zaświeciły się oczy.

background image

- Tak, u Oskara - odpowiedziała Eliza znacząco. Oskar bardzo

się ucieszył na ich widok. Było bardzo miło. Tylko że dziesiątkę

będzie miał dopiero jutro. Dziś ma ją jego kolega, ale akurat go nie

ma, bo pojechał z rodzicami do Torunia po coś tam, ale jutro Oskar

przyjedzie do Nakła i przywiezie dziesiątkę. Miał ją już w ręku

wczoraj, ale nie zabrał od kolegi, bo sypał śnieg i bał się nieść, żeby

się nie zniszczyła. Eliza chciała co prawda jechać do domu tego kolegi

(może jest tam ktoś, kto wyda im dziesiątkę), ale Oskarowi nie podo-

bał się ten pomysł. Zaraz poleciał po Leszka.

Eliza nie wspomniała Sylwii, że Leszek powiedział tylko dwa

słowa: „cześć” na początku i „cześć” na końcu. Ani tego, że raz stanął

tak blisko Elizy, aż ta poczuła jego spojrzenie, jakby ktoś dotknął jej

oczu czymś gorącym. Powiedziała tylko, że Oskar znalazł dla niej

dziesiątkę i że będzie ją miał jutro. Kiedy Beata zrozumiała, że Eliza

nie będzie obgadywać Oskara, zaczęła ćwierkać. O tym, jaki Oskar

jest mądry, jak świetnie jeździ na łyżwach, bo jej o tym mówił, i że

ma w domu cztery komputery połączone w sieć i że chcą wybrać się

do Bydgoszczy.

- Sami?

- Tak. Ale jeśli chcecie... - Kto?

- No, ty i Leszek...

- Nie wiem jak Leszek. Widziałam go... trzy razy. Ja nie chcę i

wątpię, czy ciebie mama puści.

- Nic jej nie powiem. Pojedziemy i wrócimy. Co się stanie?

- Bardzo rozsądnie - burknęła Eliza.

background image

- Widzisz, Sylwia, to jest to, o czym ci mówiłam. Ona jest po

prostu zazdrosna. Leszek stoi jak tyczka i nic nie mówi, a... powiedz

prawdę: nie lubisz Oskara?

- Ani lubię, ani nie lubię. Jestem mu wdzięczna za dziesiątkę.

Naprawdę. Tylko jakoś tak za szybko wszystko się dzieje. Już się z

nim obejmujesz, tak się cmokacie bez przerwy i wszystkim o nim

opowiadasz. A nawet u niego w domu nie byłaś.

- Już jestem! - Babcia Sylwii wróciła i z zadowoleniem

pozbierała po dziewczynkach puste talerze. - Zaraz wam dam

kluseczki z sosikiem.

- A jak ten Leszek? - Sylwia zmieniła temat.

- Nijak. Daleko mu do Oskarka - odparła Eliza z przekąsem i

zobaczyła, że Beata rzuca się na kluski, które zdążyła już przynieść

babcia.

- Fidzicie, fudze fczęście fodzi fazdrość.

- Tak, tak. A ty rozmawiałaś z Leszkiem na poważnie o tym

Oskarze? Bo, to fakt, Oskar jakoś mi się nie podoba.

- Fo nie fobie ma się fodobać, ale mnie.

- Na całe szczęście.

Zjadły kluski i poszły do Renaty.

*

Następnego dnia rodzice zaplanowali wizytę u dziadków w

Kcyni. Mama wcześniej wyszła z pracowni, bo akurat odbiór miała do

południa, a ojciec jeszcze golił się przed wyjściem.

- Lekcje odrobione? - krzyknął.

background image

- Odrobione - szybko odkrzyknęła Zosia.

- A miałaś coś zadane?

- Przecież ja chodzę do zerówki. Mnie nic nie zadają.

- To po co się odzywasz?

- To po co ty pytasz?

- Wiecie co, chodźmy już. Czy ktoś może wreszcie zdjąć te

ohydne bazgroły z lodówki? Ten kot śni mi się każdej nocy. Już ty

lepiej nic nie mów. - Ojciec nie dał Zosi dojść do słowa. - Widziałaś

gdzieś moje pióro? Wychodźcie, ja zamknę.

Poszli piechotą na dworzec autobusowy w górnej części miasta.

Spędzili bardzo miły i wesoły wieczór u dziadków. Tym bardziej, że

dziadek przywitał ich dumny z tego, że znalazł dla tatusia dorywczą

pracę u znajomego producenta mebli. Wszystkim to poprawiło

humory. Kiedy wracali, było już ciemno. W autobusie Zosia zasnęła,

cały czas trzymając w rączce kilka złotych, które dali jej dziadkowie,

a Eliza wyglądała przez okno.

Autobus zatrzymał się w Paterku i...

Nie, to niemożliwe! A jednak... Na przystanku stał Oskar. Oskar

Beaty. Był ubrany tak samo jak poprzedniego dnia, kiedy były w

Paterku po dziesiątkę. Stał i żegnał się z jakąś dziewczyną. Na głowie

miała rudą czapkę i bardzo modny, jasnobrązowy, sztuczny kożuszek.

Nie była to Beata, a Oskar pocałował ją w policzek i jeszcze,

gdy wsiadała, trzymał za rękę.

Elizie zrobiło się gorąco. Patrzyła długo na Oskara znikającego

w mroku nocy. A potem na dziewczynę, która wsiadła do autobusu.

background image

Nie znała jej. Nie była ani ładna, ani brzydka, chyba w ich wieku.

„Może on ma brata bliźniaka? Na pewno tak. Musi być przecież

jakieś wytłumaczenie. Albo to jego siostra. Tylko dlaczego ją trzymał

za rękę? Ma brata, tak. I wszystko jasne. Przecież to możliwe,

prawda?”.

*

- To niemożliwe, on nie ma żadnego brata - syknęła Beata.

- Może ma, tylko ci nie powiedział.

- Wiesz co? Wymyśliłaś to! Jesteś zła, że nie dał ci komiksu.

Widziałam twoją minę. Myślisz, że on wcale nie ma tego numeru,

tylko zmyśla, tak? Nigdy go nie lubiłaś! - Ze złości Beata miała

całkowicie zmienioną twarz. Nie była teraz wesołą, zawsze pełną

optymizmu przyjaciółką. Wyglądała jak warczący na kogoś amstaff.

Nagle sama siebie klepnęła w czoło. - Już wszystko rozumiem! Nie

podoba ci się Leszek, bo podoba ci się Oskar. Przejrzałam cię. Jesteś

podła!

- Bea...

Ale nie było już dla kogo kończyć. Beata odwróciła się na pięcie

i odeszła.

*

- Jakubiak, dlaczego ty nie ćwiczysz? - Mikra oderwała się od

prowadzenia rozgrzewki, bo zobaczyła, że Beata podskakuje w

miejscu, zamiast jak reszta dziewczyn robić naprzemienne skłony z

uczepioną u boku partnerkę.

- Bo nie mam pary.

background image

- A Dukacka? Co się z wami dzieje?

- Z Dukacką nie będę ćwiczyć.

- Beatko, natychmiast stwórzcie parę i do roboty.

- Przepraszam, proszę pani, ale ja się brzydzę dotknąć Dukacką.

Na sali zrobiło się bardzo cicho. Mikra, sporej postury

nauczycielka od WF - u, stała i bezradnie bawiła się dyndającym na

szyi gwizdkiem.

- Proszę stanąć w rzędach, ćwiczymy dalej bez par - wpadła na

wspaniały pomysł. I po chwili, jakby nic się nie stało, cała klasa

równo robiła pajacyki. Lekcja potoczyła się dalej.

Po rozgrzewce grały w siatkówkę. Mikra rozdała połowie klasy

żółte szarfy.

- Proszę... Jakubiak, co się znowu z tobą dzieje? Dlaczego

siedzisz na ławce, zamiast grać?

- Ja, proszę pani, nie zagram w jednej drużynie z...

- Dziewczyny, jeśli natychmiast się nie uspokoicie... Zawsze

mam z wami kłopoty. Albo chcecie ćwiczyć we trzy, teraz na

szczęście Dolińska jest chora, albo dostajecie ataku śmiechu akurat,

gdy na wizytacji jest pani dyrektor. Myślałam, że choć raz nie będzie

problemu par. Co się stało? Możecie mi wytłumaczyć?

- Ja mogę - powiedziała Beata. Odczekała chwilę, jakby się nad

czymś zastanawiała, a potem zadziornie spojrzała na bladą Elizę.

- Nie będę z nią już nigdy ćwiczyła, bo ona zakochała się w

moim chłopaku i specjalnie, żeby mi go odbić, opowiada o nim różne

kłamstwa! A udawała moją najlepszą przyjaciółkę.

background image

Eliza poczuła, że przed oczami robi jej się ciemno, zrobiła więc

krok do tyłu, żeby oprzeć się o drabinki. W sali gimnastycznej nawet

w ciepłe dni bywa chłodnawo, ale teraz, zimą, sala była ogrzewana.

Mimo to Eliza zobaczyła na swoich rękach gęsią skórkę.

- Takie dobre przyjaciółki, a kłócą się o chłopaka? Dajcie

spokój, nie warto. Tego kwiatu jest pół światu! Eliza, zastanów się, co

robisz. Nie spodziewałam się tego po tobie. No, panny, koniec

gadania, gramy. Żółte serwują. Jakubiak, możesz przejść do

przeciwnej drużyny.

*

Na niemieckim Beata usiadła w pierwszej ławce z Adasiem.

Adaś był starszy od wszystkich o dwa lata - powtarzał już dwie klasy i

nikt z nim nigdy nie siadał. Teraz, co chwila odwracał się i sprawdzał,

czy wszyscy widzą, że Beata przysiadła się do niego.

Klasa wrogo patrzyła na Elizę. Nikt z nią nie rozmawiał. Nikt do

niej nie podchodził. Dziewczyny ciągle coś między sobą szeptały i

zerkały na Elizę, więc było jasne, że mówią o niej. Tylko na polskim u

pani Mielcarz, której wszyscy się panicznie bali, emocje ucichły. Ale

gdy tylko skończyli notować temat wypracowania, które mieli pisać

przez zbliżające się ferie, zaraz przypomnieli sobie o Elizie. Na

ostatniej lekcji o aferze wiedzieli już chłopcy.

- Eliza, ale cicha woda z ciebie. No, no, taka zawsze milcząca.

Jak chcesz go odbić? Może kilofem. - Chłopcy ryknęli śmiechem, a

Eliza jak zawsze nic nie odpowiadała. Po lekcjach przeczekała w

łazience pół godziny, żeby na pewno już wszyscy poszli. W drodze do

background image

domu wstąpiła do Sylwii.

- Eliza, jak mogłaś? - powitała ją Sylwia. - Beata wszystko mi

opowiedziała. Wpadła zjeść za mnie rosół. - Chora ściszyła głos. -

Widzisz, to jest prawdziwa przyjaciółka. A ty? Nigdy nic nie mówisz.

Mogłaś mi powiedzieć, że ten Oskar ci się spodobał. To w końcu

normalne. Z tego, co Beata opowiada, to on się każdemu musi

podobać. Wzięło cię, to się przecież zdarza. A ty tylko ciągle

powtarzasz, że to za szybko i za szybko. Tak się nie robi. - Ja tylko...

- Wybacz, ale Beata jest na ciebie wściekła, i wiesz, ja muszę się

z nią zgodzić. No, co masz na swoje usprawiedliwienie?

- Nic - mruknęła Eliza, oglądając nową pracę Sylwii. Tym razem

była to owalna ramka z bardzo ciemnego, postrzępionego materiału, a

w środku portret zamyślonej, zapatrzonej w dal młodej damy w

zgrabnym kapeluszu. - Ładne. - Eliza wskazała pracę.

- Tak, tylko ona jest chyba trochę za smutna. Dałabyś na chwilę

swoją pomadkę...

Sylwia delikatnie, w dwóch miejscach, dotknęła pomadką

portretu. Następnie roztarła palcem dwie maleńkie kropeczki i

zamyślona dziewczyna od razu zaczęła się uśmiechać.

- A jak się czujesz?

- Ucho mi zaatakowało i zmienili mi antybiotyk. Babcia chce mi

robić prześwietlenie, bo jest pewna, że mam niedoleczone zapalenie

oskrzeli albo nawet płuc.

- Jak to ucho? Dlaczego?

- Bo wiesz, miałam już tak brudną głowę, że musiałam umyć, a

background image

akurat zawołał mnie przez okno Rafał. Więc wyjrzałam i mnie

zawiało.

- Powiedziała ci Beata, jakie wypracowanie Mielcarka

wymyśliła? To sobie zapisz. Po feriach wszyscy mamy oddać.

„Najważniejsze zdjęcie z mojego domowego archiwum”. Ja się chyba

przeniosę...

- O, telefon! Może to Beata. - Sylwia wyskoczyła na bosaka z

łóżka, a Eliza poszła do przedpokoju. Założyła buty, kurtkę i

nieżegnana przez nikogo poszła do pracowni mamy.

*

- Co ty, chora jesteś? Takie masz wypieki.

- Nie, nie. Biegłam kawałek.

- Dobrze, że jesteś. Ty wiesz, że ta Święcicka, co miała odbiór

na czwartek, dziś dzwoniła, że jednak chce zielone przy każdej

różyczce i muszę doszywać? Ja dziś tego nie skończę. Sto

siedemdziesiąt pięć różyczek! Ale co mam robić? Pomożesz? - Eliza

kiwnęła głową. - To myj ręce, póki mamy resztkę światła dziennego.

Szkoda, że Beatka nie przyszła. Na pewno nic ci nie jest?

- Na pewno - odpowiedziała Eliza i usiłowała zmusić się do

uśmiechu.

*

- Mamo, czy Andżelika może do mnie przyjść? - zapytała Zosia,

wieszając się na mamie.

- A co będziecie robić?

- Jej wypadł ząb, to sobie obejrzymy dziurkę z żywym mięsem. I

background image

ona chce popatrzeć na tatusia.

- Na naszego tatusia?

- Tak. To może przyjść?

- Może. Tylko ładnie się bawcie.

- Pobawimy się w szpital dla bardzo ciężko chorych. Po chwili

Zosia wróciła z Andżeliką Koziołek, ich małą sąsiadką.

Andżelika była rówieśnicą Zosi, ale nie chodziła do przedszkola,

tylko do zerówki w szkole, bo zajmowała się nią babcia. Mimo że

była już u Dukackich wiele razy, stała stremowana w przedpokoju.

- Chodź - zachęciła ją Zosia.

- A jest twój tatuś? - wyszeptało dziecko. - Jest.

- Dzień dobly - przywitała się Andżelika.

- Dzień dobry. Co słychać, Agnieszko?

- U nas? Bo ja jestem Andżelika, nie Agnieszka.

- A, przepraszam. Ciągle mi się imiona mylą.

- Babcia lobi nową plotezę, bo stalą jej pękła - dziecko nie

spuszczało wzroku z ojca Zosi.

Ojciec powrócił do zaznaczania ogłoszeń w gazecie, myśląc, że

dziewczynki pójdę do pokoju się bawić. Jednak Andżelika uparcie

stała i prześwietlała go wzrokiem.

- Ploszę pana, a pan może chodzić?

- Mogę. - A jeść?

- Mogę. A co znowu się stało?

- A ma pan dziulkę po tym?

- Po czym?

background image

- No, Zosia mi mówiła, że pan selca nie ma, to przyszłam

popatrzeć.

- Zośka! - krzyknął ojciec.

- Czyli bez selca można też krzyczeć. A babcia mi mówiła, że

bez selca to się nie żyje. Ona mnie zawsze oszukuje. Ładnie pan

wygląda. Niech się pan nie maltwi. Ten kotek umrze sobie spokojnie.

- Andżelika uśmiechnęła się do ojca uśmiechem bez górnych dwójek i

poszła się bawić z Zosią.

*

- Nie, nie umieraj. Ja cię uratuję... podaj ogon! Mamę obudziło

wołanie ojca.

- Kochanie, obudź się. To zły sen.

Ireneusz Dukacki, zlany potem, w wymiętej pidżamę, próbował

dojść do siebie.

- Co ja przeszedłem?! Ten kulawy kot ciągle mi się; śni. Topi się

albo zamarza... matko, jestem cały mokry.

Następnej nocy znów to samo; ojciec obudził się z krzykiem,

mokry i zmęczony, jakby z kimś walczył. W końcu, nie widząc innego

wyjścia, postanowił, że pojadą do schroniska. Ani mama, ani siostry

nie mogły uwierzyć, że zgodził się na kotka. Zawsze kategorycznie

odmawiał obecności wszelkich zwierząt w domu.

Pojechali wszyscy.

Pani weterynarz poinformowała ich, że kotka już dawno nie ma.

Tego dnia, kiedy ukazało się ogłoszenie, przyjechało masę ludzi z

dziećmi i każdy chciał właśnie tego kota.

background image

- To co robimy?

- Może weźmiemy innego. Może mają tu jeszcze jakieś chore

zwierzęta - zaczęła Zosia. - O, tamten mi wygląda na chorego. -

Wskazała osowiałego kundla przypominającego miniaturowego

wilczura.

Podeszli do jego wybiegu. Pies natychmiast wstał.

- Piesku, jak się nazywasz?

- Auuuu - zawyło psisko.

- A dasz łapę?

Zwierzak za siatką usiadł i podał lewą łapę. Po chwili dotknął do

siatki prawą łapą.

- A daj głos.

- Hau, hau.

- Ten pies wszystko rozumie. Waruj! - Pies posłusznie wykonał

polecenie. - Siad! - Usiadł.

- Tak, to Buster. Nazywamy go Buster, bo to łowca po

angielsku, a on dobrze łapie muchy.

- Pies nie może wszystkiego rozumieć - zauważył ojciec.

- A gdyby rozumiał, to byśmy go wzięli?

Ojciec pokręcił głowę. Myśl o posiadaniu psa wcale go nie

zachwycała.

- Gdyby... gdyby... - chciał powiedzieć coś, czego pies na pewno

nie zrobi. - Gdyby wiedział, jak mam na imię.

Buster zastrzygł uszami i zamerdał zadowolony ogonem. Potem

odszedł kawałek od nich i zaczął szczekać na pracownika, który

background image

czyścił budę dwa wybiegi dalej. Szczekał i szczekał.

- Irek, kończysz już? - zawołał do tego człowieka ktoś z innej

części schroniska.

- Kończę, kończę - odburknął pracownik. Wszyscy stali w

milczeniu, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.

- To pan ma na imię Irek? - Zosia podeszła do pana w

kombinezonie i gumowych rękawicach.

- Tak, a co?

- To tak samo jak mój tatuś. Oj, tato, tato, dziękuję! Dziękuję!

- Niech pan od razu powie, że pan psa nie bierze, a nie... tak

dziecko oszukiwać. - Pani weterynarz z niechęcią popatrzyła na ojca.

Potem odeszła, a Dukaccy stali przy wybiegu Bustera i nic nie mówili.

Po kilku minutach lekarka podeszła do wybiegu z jakimś

mężczyzną trzymającym za rękę małego chłopca.

- To byłby ten pies. - Pokazała ręką na Bustera i okazało się, że

Buster chyba znalazł dom, bo mężczyzna szeroko uśmiechnął się do

chłopca.

- Jak to? My byliśmy pierwsi. To nasz pies! - rozpłakała się

Zosia.

- Tak. Racja - twardo powiedział ojciec. - Decydujemy się...

Buster zaczął podskakiwać w miejscu, szczekać, gonić wkoło

własny ogon.

- Uspokój się - powiedział do niego ojciec, a pies natychmiast

usiadł i zaczął cicho popiskiwać.

- To ponad moje siły. Bierzcie psa i idziemy do sklepu. Ja muszę

background image

sobie kupić wodę.

Załatwili wszystkie formalności i, prowadząc go na

prowizorycznej smyczy zrobionej z paska, poszli do autobusu. Buster

jeszcze raz przeciągle zawył, a z odległego końca schroniska odezwał

się jakiś pies. Buster znów zawył, a pies tym razem odpowiedział

szczekaniem. Potem otrząsnął się, jakby chciał zamknąć smutny okres

w swoim życiu, i pojechał z Dukackimi do Nakła.

background image

ROZDZIAŁ 5

Eliza przeglądała zdjęcia byle jak powrzucane do starego

pudełka po butach. Te w albumach przejrzała już kilka razy, ale żadne

nie wydało jej się wystarczająco ważne. Szukała więc dalej. Obok niej

siedziała Zosia, która przed chwilą powiesiła na lodówce wielkie serce

z napisem: „To jest mój tatuś”.

- Buster, zobacz. To jest mój strupek z łokcia, a ten z kolana.

Widzisz, ten jest najlepszy. A teraz pokażę ci bliznę po rozcięciu. -

Zosia wprowadzała zwierzę w swój świat.

Ktoś zadzwonił do drzwi. Sposób dzwonienia był dokładnie taki

jak Beaty, ale to nie mogła być ona, więc Eliza odstawiła pudełko na

biurko i ciekawa, kto to, poszła otworzyć.

Na progu stała Beata. Niedbale oparta ramieniem o ścianę

kopała w cementową podłogę. Milczała. Eliza też nic nie powiedziała.

Stały tak przez chwilę, aż poczuły przeciąg.

- Mogę wejść?

- Wejdź. - Eliza zrobiła jej miejsce.

- Dzień dobry. Jak tam scrabble? Ciągle pana bije?

- Ostatnio mało gramy, mam pracę.

- A, to gratuluję.

- Niestety, dorywcza. Buster, co ty tam węszysz? Chodź tu do

pana. No, dobry piesek.

- Macie psa? Nic nie mówiłaś.

- Ja nic nie mówiłam?

- A, no tak. Słuchaj. Przemyślałam wszystko i wybaczam ci.

background image

- Ty mi wybaczasz? - Tak.

- Beata, zerwałaś z Oskarem?

- Nie, dlaczego? Do Oskara zaraz wysłałam SMS - a i

powiedział... zresztą nieważne. Wytłumaczył mi, że ty cierpisz. I ja

zrozumiałam, jak to jest. Zrozumiałam, jak ty musisz cierpieć. A

wiesz, byliśmy u wujków i Leszek mnie pytał o ciebie.

- I co mu powiedziałaś?

- No... - zawahała się Beata.

- Powiedziałaś mu, że ja się kocham w Oskarze, tak?

- Coś w tym guście. Ale o co ci chodzi? Przecież mówiłaś, że on

ci się nie podoba!

- Nic takiego nie mówiłam.

- A więc podoba ci się?!

- Nic takiego nie mówiłam. - Sylwia uważa, że trzeba ci dać

szansę, bo...

- Sylwia tak uważa? Świetnie!

- Słuchaj! Dajmy już temu spokój, bo muszę zaraz lecieć.

Umówiłam się pod Relaxem z...

- Z Oskarem.

- Tak, z Oskarem. A Leszek zrobił fajne zdjęcia. Pamiętasz? Te

wtedy. Mam ze sobą.

Eliza wolno przeglądała kolejne.

- Wiesz co? Ja ci je zostawię. Oddasz mi jutro w szkole, bo się

spóźnię. Oskar przyjeżdża tym o piętnastej cztery. Pa!

- Pa!

background image

Eliza zamknęła za Beatą drzwi. Zgasiła górne światło, zapaliła

miodową lampkę, potem uchyliła okno, zrobiła kilka głębokich

wdechów i zaczęła jeszcze raz oglądać zdjęcia.

Leszek siedzi obok niej. Nawet uszy nieźle wyszły. Ona pije

herbatę. Leszek na nią patrzy. Wtedy tego w ogóle nie zauważyła.

Jakie on ma długie rzęsy... Tu Beata z Oskarem. Już do końca na

wszystkich zdjęciach nie było Leszka, bo to on je robił.

- Kochanie, dzwoniła przed chwilą zdyszana Beatka i prosiła,

żebyś poszła do Sylwii z jakimiś zdjęciami. Wiesz, o co chodzi? -

spytał tata.

- Wiem.

- Idź. My z Zosią też się przejdziemy. Zajrzę jeszcze do Janusza

Dalskiego...

- Do Janka Dalskiego - poprawiła ojca.

- A tak, do Janka. Podobno w Bydgoszczy jest etat dla

magazyniera.

- W Bydgoszczy? - przeraziła się Eliza. - Przeprowadzimy się?

- Nie, będę dojeżdżał. Co jesteś taka zdenerwowana?

- Nie, nic. Uczyłam się. Tato, to ja idę do Sylwii.

*

- ...to bardzo przystojny chłopak. Beata chce z nim i z Oskarem

przyjść do mnie. Właściwie to inaczej go sobie wyobrażałam. Ale, no,

powiedz, jaki on jest?

- Jaki? - Eliza się zamyśliła. - Normalny. Ma taki tik: ciągle

poprawia sobie rękaw kurtki. O, tak. Ma oczy...

n

o, normalne... takie

background image

mniej więcej jak te zasłony. No... może... może inne... jest o, tego

wzrostu... nie, może tego... lubi sernik i herbatę... nie pije coli...

mieszka w Paterku, ale to wiesz. No, co jeszcze... jest nawet miły - a

w myślach dodała: „Jest kochany”.

*

Ojciec od wczoraj znów nie miał pracy. Najpierw przetrząsnął

całe mieszkanie w poszukiwaniu swojego pióra, a potem postanowił

wykorzystać wolny czas i odmalować wreszcie pracownię mamy, bo

akurat nie miała zamówień. Szli więc teraz do sklepu chemicznego.

Zosia z tatą, z narzędziami, puszkami farby i pędzlami szli przodem, a

Eliza z mamą na spółkę dźwigały dziesięciolitrowe wiadro z białą

farbą emulsyjną. Eliza ledwo szła, bo uchwyt wbijał się jej w rękę.

Mama też nic nie mówiła, co oznaczało, że nie jest z nią za dobrze.

- Może ja pomogę? - Eliza usłyszała znajomy głos. - Dzień

dobry. - Leszek wyjął im wiaderko z rąk.

- Oj, dziękujemy. Nie myślałam, że to takie ciężkie. A to kolega

z klasy? - Mama spojrzała na Elizę.

- Nie. To brat cioteczny Beaty... - Eliza zrobiła się czerwona,

jakby to jakiś wstyd być bratem ciotecznym Beaty.

- Jestem z Paterka. Nazywam się Leszek Madej.

- Madej?! No tak! - ucieszyła się mama. - Znam twojego ojca.

Chodziliśmy razem do szkoły. Pewnie mnie już nie pamięta. W samą

porę nas spotkałeś.

- Akurat przyjechałem.

Doszli do pracowni. Ojciec poodsuwał szafy, a Zosia skorzystała

background image

z jedynej okazji, żeby malować kredą krawiecką po ścianach.

- Może się przejdziecie, bo tu zaprosić was nie mogę. Ale

dziękuję, dziękuję serdecznie. I pozdrów koniecznie tatę.

Mama zamknęła drzwi pracowni, a oni zostali sami przed

tabliczką:

Halina Dukacka

Salon mody ślubnej „Bianka”

Czynne od poniedziałku do piątku: 08.00 - 17.00

soboty: 09.00 - 13.00

Suknie gotowe i na zamówienie

Najnowsze fasony

- Twoja mama tu pracuje?

- Tak.

Ruszyli w kierunku Noteci. Posypanymi piaskiem uliczkami szli

w dół, do rzeki. Kiedy chodnik się skończył, weszli na wydeptaną w

śniegu ścieżkę.

- Fajnie skrzypi, co?

- Fajnie. Znów cisza.

- Widziałaś zdjęcia?

- Tak. Bardzo ładne.

- Uczę się dopiero, ale mam wujka w Choszcznie, niedaleko

Szczecina. Nazywa się Przemysław Lipski.) Jest fotografem. Latem

do niego pojadę, to się trochę] poduczę. Lubisz zdjęcia?

background image

- Bardzo.

- Wzięłaś sobie jakieś z... Oskarem? - A po co mi zdjęcie z

Oskarem? - No, myślałem...

- Beata ci nagadała.

- No tak, ale w porządku, rozumiem. Oskar podoba się

wszystkim dziewczynom. Może to i nie jego wina, że taki jest.

Czasem tak sobie myślę.

- Mnie się nie podoba! - Wcale?

- Wcale.

- A, to dobrze - Leszek wyraźnie się ucieszył. - On zresztą...

chciałem ostrzec Beatę, ale ona nie chce mnie słuchać. Głupio mi, że

przyłożyłem do tego rękę. O, jak ładnie! Szkoda, że nie mam aparatu.

Po drugiej stronie rzeki woda była zamarznięta. Zaschnięte

trzciny pokryte śniegiem tuliły się do siebie. Suche trawy, już

otrzepane z białych czapek, wychylały się znad śniegu i nadawały

wszystkiemu niesamowitego wyglądu. Kilka kroków od nich był

zrujnowany most, który teraz, uszkodzony i już nienadający się do

chodzenia, był jedynym śladem, że na tym pustkowiu jednak

mieszkają ludzie. Niebo było fioletowo - różowe. A stada ptaków co

chwila podrywały się, jakby przeganiała je wielka łapa.

- Czyli Oskar ci się nie podoba - wrócił do tematu Leszek.

- Nie.

- Ale na pewno?

- Na pewno.

Weszli na groblę i znów patrzyli w milczeniu na zimowe

background image

przedstawienie. „Jak tutaj pięknie - pomyślała Eliza. - Tyle razy tu

przychodziłam i nigdy tak nie było”.

- Słyszałam, że Beata chce cię umówić z naszą przyjaciółką,

Sylwią?

- A tak, słyszałem o tym.

- I co? Sylwia jest bardzo miła i dobrze się uczy, co rok ma

nagrodę. Jest zdolna, ślicznie rysuje. Kiedyś miała psa, boksera.

Nazwali go Jarosz, bo lubił sałatę.

- Tak? To śmiesznie. A u nas w szkole jeden kolega ma

owczarka. Nazwał go Bobik. Ten owczarek ma rodowód i Bobik na

imię. A znów drugi jest takim za długim kundlem na krótkich nogach

i wabi się Murgrabia. Wszystko odwrotnie. Uważaj! - Eliza wpadła w

sporą zaspę i Leszek odruchowo wyciągnął rękę w jej kierunku. -

Jesteś cała?

- Chyba tak. - Eliza nie odważyła się podać mu ręki, więc

Leszek szybko ją zabrał.

- Tam się urodziłam. Wiesz, w tym domu.

- W domu, nie w szpitalu?

- Nie, bo karetka nie zdążyła.

- To fajnie. A co teraz jest w tym domu?

- Tam mieszka brat mojej mamy. - Zobacz, kaczki lecą. Fajne

byłoby zdjęcie.

- Chyba tak.

- Muszę już iść. - Leszek nosił zegarek na prawej ręce, chociaż

Elizie wydawało się, że nie jest leworęczny. - Mam zaraz autobus i

background image

mama będzie czekać.

- Rozumiem. Odwrócili się, zostawiając pokryte śniegiem łąki za

plecami, i poszli ulicami w górę, do Kilińskiego.

- To cześć! - Leszek zdjął rękawiczkę i wyciągnął dłoń do Elizy,

ale zaraz chwycił palcami za brzeg rękawa i naciągnął.

„Ma taki odruch” - pomyślała Eliza i podała mu rękę.

- Cześć.

- Ojej, jaka zimna. Zmarzłaś?

- Nie, ciepło mi. Ja mam zawsze takie zimne.

- Aha. To cześć.

- Cześć.

Leszek poszedł w kierunku dworca, a Eliza weszła do swojej

klatki. W szybie w drzwiach mignęła jej twarz.

„Jak ja wyglądam... Od razu zapakują mnie do łóżka”. Wyjęła z

kieszeni pomadkę i dla uspokojenia otwierała ją i zamykała. Gdy

plastikowa obudowa była już ciepła od jej dotyku, poczuła się

spokojniejsza.

Wyszła z klatki, zrobiła jeszcze jedno okrążenie wokół kościoła i

wróciła do domu.

*

„A jednak jestem złodziejką” - myślała o sobie Eliza, oglądając

po raz tysięczny zdjęcie Leszka. Oddała Sylwii do obejrzenia

wszystkie, poza rym jednym. Leszek miał taką ciepłą dłoń i ciągle

obciągał ten rękaw kurtki. I chyba ani razu na nią nie spojrzał, a mimo

to zauważyła, że ma piwne oczy z takimi małymi zielonymi

background image

plameczkami. „O matko! - nagle uświadomiła sobie coś strasznego. -

Leszek nigdy nie widział mnie bez czapki. On zawsze widzi mnie w

czapce. Nie wie, jakie mam uszy. Tylko raz byłam bez czapki, ale on

wtedy wszedł...”. - Przypomniała sobie ich drugie spotkanie w

cukierni.

Za oknem była już noc. Z łóżka Zosi słychać było równe,

głębokie posapywanie. Buster biegł gdzieś przez sen i przednie łapy

cały czas mu drżały. Rodzice oglądali telewizję, a gdzieś w Paterku

był Leszek... Leszek i jego ciepła ręka.

Eliza rzuciła się na łóżko i znów poczuła, że jest szczęśliwa.

Bardzo szczęśliwa.

„A uszy?! - Szczęście znikło. - Przecież przyjdzie lato. Cały czas

mam chodzić w czapce?”. - Wstała z łóżka i podeszła do biurka

siostry. Na samym wierzchu leżał gruby, pękaty zeszyt z

powklejanymi wycinkami o chorobach i operacjach. Eliza znalazła

zdjęcie z operacji plastycznej uszu i długo je oglądała. W końcu

pokręciła głową.

„Trudno. Mam takie uszy i tyle. Czegoś takiego nie dam sobie z

własnej woli zrobić. Nigdy!”.

Zgasiła światło i dotknęła uszu. Postanowiła, że następnym

razem od razu zdejmie czapkę i niech Leszek decyduje, czy chce ją z

takimi uszami, czy nie. „Jak to następnym razem? Przecież

następnego razu może już nigdy nie być?”.

Poczuła, że łzy płyną jej po policzkach.

*

background image

- Czy mnie wzrok myli, czy Dukacka ćwiczy z Jakubiak? -

zapytała Mikra, widząc, że dziewczyny po czterech okrążeniach

biegiem dobrały się w pary.

- Tak, proszę pani, a dlaczego miałybyśmy nie ćwiczyć? - Beata

wyglądała na szczerze zdumioną. - Przecież my zawsze ćwiczymy

razem.

- Jak to? Przecież się pokłóciłyście?

- My? O co my się miałyśmy pokłócić?

- O jakiegoś chłopca, o ile dobrze pamiętam.

- My, o chłopca? Nigdy! Jeszcze by tego brakowało na świecie,

żebyśmy my się o chłopca pokłóciły. Prawda, Eliza? - Ale Eliza znów

zrobiła się czerwona i podeszła do nauczycielki.

- Już się pogodziłyśmy.

- No, to w porządku. Już myślałam, że tak źle z moją pamięcią.

A teraz proszę: jedna się kładzie, druga trzyma ją za nogi i

czterdzieści brzuszków. Jakubiak, widziałam twoją minę. Nie szczerz

się, tylko ćwicz.

- Dwa... cztery... sześć - zaczęła liczyć Beata. - Osiemnaście...

dwadzieścia dwa... czterdzieści! Już skończyłam!

- Tak szybko?

- Nie, dlaczego szybko? Ja normalnie ćwiczę, to one tak wolno

ćwiczą.

*

- Jak to spotkałaś się z Leszkiem? Z moim Leszkiem? - Sylwia

była oburzona.

background image

- Jak to z twoim? Przecież go nawet nie znasz.

- Tylko dlatego, że go nie znam, bo jestem chora, ty nie musisz

zaraz się z nim spotykać?! Ja się miałam z nim spotykać! - Sylwia z

owiniętym gardłem udawała całkiem spokojną. - Wiesz co? Nie

spodziewałam się po tobie, że będziesz podrywać dwóch chłopaków

naraz!

- Ja go przypadkowo spotkałam.

- Tak? I co robiliście?

- Nic. Poszliśmy nad Noteć.

- Tak całkiem przypadkowo poszłaś z nim nad Noteć. I co?

Może się całowaliście?

- Nie, no coś ty?! Nie całowaliśmy się.

- Nie wierzę ci... po tym, co zrobiłaś Beacie! Ja tu siedzę już

prawie miesiąc... jestem sama... nikt mnie nie odwiedza... i babcia

mnie tuczy! Nienawidzę rosołu! Nikt mnie nie rozumie! Wy sobie

latacie, a ja? Umrę tutaj! - Sylwia się poryczała.

Eliza usiadła blisko niej. Przytuliła ją i zaczęła głaskać po

włosach.

- Wiem, wiem. Wszystkim strasznie pusto w szkole bez ciebie.

- Naprawdę? Tylko tak mówisz, żeby mnie pocieszyć, tak? -

Sylwia zaczęła ocierać łzy.

- Wszyscy się ciągle pytają, kiedy wrócisz i co ci jest. Nawet

Rafał się pytał kilka razy. Na WF - ie jest nudno. Ostatnio Mikra

mówiła, żebyś już wróciła, bo nie ma kto nam pokazać stania na

rękach.

background image

- Serio? Beata nic mi nie mówiła.

- Wiesz, jaka ona jest roztrzepana. Teraz gada tylko o Oskarze,

ale zapytaj ją, to powie ci to samo. Straszna ta klasa bez ciebie,

wszyscy to widzą. Przestań już chorować - powiedziała i objęła

koleżankę.

- Czasem myślę, że nigdy nie będę zdrowa. O wyjechaniu gdzieś

na kolonie latem to nie mam co marzyć. A ty jedziesz na ten obóz

językowy, o którym mówiłaś? - Eliza kiwnęła głową. - A widzisz! A

mnie chyba do śmierci nigdzie samej nie puszcza. Chcę już wyjść na

spacer.

- To połóż się, nie łaź po mieszkaniu boso i nie stercz na

balkonie z mokrą, świeżo umytą, głową.

- Mówisz?

- Mówię. Muszę iść. Mam mamie pomóc podszyć halkę, bo coś

jej się marszczy.

- A dla kogo?

- Siostra Jędrka z Lisiego Ogona wychodzi za mąż za jakiegoś

Holendra. Suknia do Amsterdamu jedzie. Nawet mamie pokazywała

zdjęcia domu tego Holendra. Fajnie, że z Lisiego Ogona do mojej

mamy przyjechała, nie?

- Szczęściara - powiedziała Sylwia, nie wiadomo o kim.

- Sylwuniu, telefon do ciebie. Babcia Sylwii weszła ze

słuchawką.

- Tak? O... cześć... - Sylwia zakryła słuchawkę. - To Rafał. -

Przewróciła oczami i niemal kucnęła, gdy to mówiła.

background image

- A widzisz - szeptem odpowiedziała Eliza. Chciała jeszcze

pogadać z Sylwią, jak teraz wydobyć od Oskara ten poszukiwany

komiks, ale gdy zorientowała się, że rozmowa Sylwii z Rafałem może

potrwać, zaczęła się ubierać.

*

- Cześć, Eliza! - Oskar dobiegł do niej tuż przed wejściem do

spożywczego.

- Cześć! Co tu robisz?

- Słyszałem, że się we mnie kochasz. - Wyszczerzył się

idiotycznie.

Eliza przez chwilę stała, nie wierząc, że to powiedział.

Opanowała się jednak.

- Źle słyszałeś. - Odwróciła się wściekła na Beatę. Wzięła

koszyk i poszła po pieczywo. Oskar za nią.

- Nie ma się czego wstydzić. Normalne. Ja tak mam.

- Nic nie masz. Beata jest kretynką.

- To fakt, najmądrzejsza nie jest, ale nie musisz się wstydzić.

- Oskar, idź stąd. Robię zakupy.

- Ja też. - Wskazał na koszyk, gdzie miał jedną kajzerkę. -

Przecież nie musimy jej niczego mówić. Ona zresztą wierzy we

wszystko, co jej powiem. Nic jej nie powiemy.

- O czym?

- O nas. - Oskar usiłował ją objąć.

- Przestań. Wszyscy na nas patrzą. - Kiwnęła głową sąsiadce,

mamie Andżeliki. - Jeszcze tylko jej tu brakowało. - Eliza szybko

background image

podeszła do kasy. Oskar za nią.

Poczuła jego rękę wpychającą się pod jej ramię, ale sąsiadka i

Andżelika też nie spuszczały z niej oczu, więc czym prędzej wyszła ze

sklepu.

Oskar nadal trzymał swoją dłoń pod pachą Elizy, kiedy w

wejściu wpadła na nich Beata.

Najpierw zbladła, potem długo wpatrywała się w wystającą z

boku dłoń Oskara. A ten wcale jej nie cofnął.

- Widzisz, Beata, musiałem ją aż wyprowadzić ze sklepu.

Dosłownie rzuciła się na mnie.

- Ty małpo! Jesteś podła! Od początku wiedziałam! Dlaczego ja

ci przebaczyłam? - Beata z całej siły popchnęła przyjaciółkę i tylko

dlatego, że Oskar ją przytrzymał, Eliza nie przewróciła się na ulicę.

- Beta! Jak fajnie wyglądasz - zaczął Oskar, kompletnie

zapominając o Elizie. - Właśnie przyjechałem do ciebie, gdy ta

wariatka się do mnie przyczepiła. Chodź, idziemy. Nie zwracajmy na

nią uwagi. Zjemy coś Pod Lipami?

Oskar objął Beatę i Eliza przez kilka sekund oglądała ich plecy.

Przeszli jakieś dwadzieścia metrów, gdy Beata objęła Oskara w pasie.

Najwyraźniej uznała, że między nimi wszystko jest w najlepszym

porządku.

*

- Gdzie jest moje pióro?! - ojciec miotał się po całym

mieszkaniu.

- Czego ty ciągle szukasz, kochanie?

background image

- Pióra, mojego pióra. Któraś z was je wzięła. Zosiu, nie brałaś

mojego pióra?

- Czego?

- Pióra. Mów prawdę. Brałaś.

- Chodzi ci o takie duże zielone, tak? - Tak.

- To ja je brałam. Ale jego już nie ma w domu. Wyszło... sobie...

Ale tam, dokąd poszło, jest mu dobrze.

- Kochanie, czy możesz zabrać głos w sprawie? - Nie mogę, bo

wypisuję zgłoszenie dla Elizki na obóz językowy - odparła mama,

przepisując dane ze swojego dowodu osobistego.

- Teraz, zimą? Jedzie na ferie? Nic mi nie mówiłyście. - Nie

teraz. Latem, ale trzeba się zdeklarować do końca miesiąca, bo musi

jeszcze zdać egzamin i muszą zdecydować, do jakiej grupy ją

zakwalifikują.

- Jedzie na obóz językowy? A pieniądze?

- Dziadkowie się dołożą. Przed chwilą dzwoniła babcia.

Ojciec, który przez chwilę stał cierpliwie, wrócił do tematu.

- Więc gdzie jest moje pióro?

- Tato, przecież to tylko przedmiot - zaczęła niewinnie Zosia.

- Ty coś wiesz. Siadaj tu. Mów.

- Ale o czym? - Zosia zrobiła wielkie oczy. - Gdzie jest teraz

moje zielone pióro? Mam nadzieję, że jeszcze żyje - jęknął ojciec.

- Kolega jeden... - No?

- Więc jeden kolega, to... - No?

- Taki mój jeden kolega to...

background image

- No wiem, twój jeden kolega. Więc?

- On ma ślad po wyrostku.

- Wiedziałem! Dałaś mu moje pióro.

- Nie, ja bym mu w życiu nie dała twojego pióra!

- Dzięki Bogu. Więc co z nim zrobiłaś? - Ja się z nim na to pióro

zamieniłam.

- A, to dobrze. Oddasz mu to, na co żeście się zamienili, i w

porządku - uspokoił się ojciec, ale Zosia stała przed nim i nerwowo

zaciskała piąstki. - Co jeszcze?

- Bo tego... ten jeden mój kolega... to ma ślad po wyrostku i ja

się zamieniłam, że ja mu dam pióro, a on mi da popatrzeć. To jak ja

mu teraz oddam?

- Zośka, ja cię uduszę!

- Tato, a ile ty byś musiał mnie trzymać za szyję, żebym ja

porządnie umarła?

*

Mama cicho zaklęła pod nosem. Potem wstała i oprócz kolejnej

lampki zapaliła jeszcze górne światło.

- No, nie idzie mi to, nie idzie. A na jutro muszę mieć. Może

Beatka mnie poratuje?

Eliza niespokojnie spojrzała na mamę i poczuła, że po plecach

spływa jej strużka potu. Potarła oczy rękami, jakby chciała obudzić się

ze złego snu.

Mama postawiła palec na zapisanym na kartce numerze

Jakubiaków. Wybrała numer, chwilę pogadała z ojcem Beaty i zaraz

background image

poprosiła ją do telefonu.

- Tak się cieszę, Beatko, że cię zastałam. Tu mama Elizy. Ratuj

mnie! Jestem dziś nie w formie, a mam jedno maleńkie obszycie, ale

w widocznym miejscu. Pomożesz?... Tak... kochana jesteś... To Eliza

zaraz ci przyniesie... No, dziękuję... dziękuję jeszcze raz. Masz u mnie

drożdżowe rogaliki. Odchudzasz... ty? No, to pomyślę o czymś

innym. Do widzenia. - Odłożyła słuchawkę. - Eliza, ubieraj się, ja ci

już pakuję suknię. Masz tu nici i niech Beatka tą igłą szyje. Co tak

stoisz?

- Nie, nic.

Eliza ubrała się, wzięła suknię zapakowaną w wielką folię i,

najwolniej jak umiała, poszła w stronę domu Beaty.

*

Trzy razy okrążyła dom Jakubiaków. Kilka razy w myślach

pochwaliła, jak ojciec Beaty starannie odśnieżył chodnik przed

domem. Przypomniała sobie, że jutro mają iść z mamą na cmentarz,

bo jest rocznica śmierci dziadka, ojca mamy, i że musi jeszcze

powtórzyć definicje z fizyki, bo zadań znów nie zrobiła, więc z teorii

nie może się dać zagiąć. Nie mogła się zdecydować, żeby wejść do

koleżanki. Co jej powie? A co odpowie jej Beata? A jeśli ją uderzy?

Ona jest taka nerwowa...

Eliza popatrzyła na zasłonięte okna Beaty i zaczęła wracać do

domu. Ale co powie mama? Zaraz zacznie pytać dlaczego, co się

stało, o co poszło i czy nie mogą się pogodzić? Ojciec też będzie

chciał wiedzieć... Zaczną dawać mi cudowne rady... potem przyjdzie

background image

Zosia... nie, nie, wszystko jest lepsze od tego.

Zawróciła, ale nie mogła nacisnąć dzwonka.

- Trudno, zawsze jakoś to będzie. Nie idę. - Energicznie się

odwróciła i zaczęła po skrzypiącym śniegu wracać na Kilińskiego.

Weszła na klatkę schodową, delikatnie wyjęła sukienkę i przy

marnym, jarzeniowym świetle zaczęła, najlepiej jak umiała, obszywać

dekolt. Nawet nie zauważyła, kiedy przestała cokolwiek widzieć z

powodu płynących łez.

*

Mama obejrzała suknię i tylko mruknęła:

- No, patrz, córuś... całkiem jak nie Beata. I taki supeł

wielgachny... Chyba się śpieszyła, co? A może chora? Nie? No, to

sama nie wiem. Niepotrzebnie ją wykorzystuję. Może chciała mi dać

do zrozumienia, że ją naciągam na pomoc... - Mama wzięła żyletkę i

całe obszycie odpruła. - Jak będzie, tak będzie. A, wiem. Dam tu tę

gotową lamówkę, co została po sukni...

Dobrze, że mama nie podniosła wzroku na córkę, bo gdyby to

zrobiła, zobaczyłaby, że Eliza cały czas płacze. Tylko Buster to

widział. Poszedł za Elizą do pokoju i cicho skomląc, zaczął ją lizać po

rękach. A potem otworzył pysk, jakby się uśmiechał, i zaczął ganiać

za swoim ogonem.

- Chcesz mnie pocieszyć? - poklepała psa po głowie.

- A ty nie jesteś samotny, co?

Buster zastrzygł uszami. Usiadł, a potem położył się koło jej nóg

i zaczął cicho piszczeć.

background image

Zasnęli razem. Przez sen oboje lekko poruszali: Eliza - nogą, a

Buster - wszystkimi czterema łapami. Jej śniło się, że kogoś goni, a

Busterowi, że przed kimś ucieka.

background image

ROZDZIAŁ 6

- O co chodzi temu psu? - Ojciec stał nad Busterem i

niespokojnie mu się przyglądał. - Jest jakiś dziwny. Siedzi murem

koło regału, jakby na coś czekał.

- Myjcie ręce. Drugie! - krzyknęła mama. - Tylko szybko, bo

mam za godzinę odbiór.

- Buster! - Zosia wzięła całego schabowego ze swojego talerza i

pomachała psu koło pyska. Ale Buster ani drgnął. Tylko przeciągle

zawył. - Czy po obiedzie będzie kisiel? - Zosia za pomocą widelca

budowała na talerzu zamek, a fosę wypełniła surówką z tartej mar-

chewki.

- Nie. Po obiedzie mam odbiór - dobitnie powiedziała mama. - A

ty po obiedzie zrobisz porządek u siebie we wszystkich szufladach.

- We wszystkich? - oburzyła się Zosia. - Przecież ja chodzę

dopiero do zerówki. A wiecie, u mnie w grupie jeden kolega...

- Zosiu, nie przy jedzeniu.

- A to właśnie nie było przy jedzeniu - naburmuszyło się

dziecko. - Jak nie chcecie wiedzieć, to wam nie powiem, że ten jeden

kolega, to mi dziś oddał pióro. Wasza strata.

Zapadła cisza.

- Jakie pióro? Moje pióro? Gdzie je masz? - Ojciec zerwał się z

krzesła.

- U mnie w worku na kapcie.

- W worku na kapcie? Dziecko kochane, jak mogłaś je tam

włożyć? - Ojciec gorączkowo przerzucał rzeczy wiszące na wieszaku

background image

w przedpokoju.

- Było trudno, to fakt, ale sobie poradziłam. Ostatecznie chodzę

już do zerówki.

- Gdzie ten worek? - Ojciec pod kurtkami znalazł dziecięcy

worek na buty z wyhaftowanym napisem: „Zosia Dukacka grupa 0”.

Wyrzucił z niego trzy kapcie dziecięce, z czego dwa były do pary,

zmiętoszone spodenki, kilka napoczętych opakowań mentosów, jakieś

uschnięte resztki chleba z masłem, połamane pióro pawia, kilka

podartych kartek z rysunkami dziecięcymi... ale pióra wiecznego nie

było.

- I gdzie to pióro? Zosiu, chodź tutaj.

- No, przecież leży. - Zosia machnęła ręką.

- Nie ma tu mojego pióra - powiedział ojciec dobitnie.

- A to? - Zosia z miną starej obrażonej ciotki wzięła do rączki

pióro pawia i podsunęła ojcu pod same oczy.

- To jest pióro pawia, nie moje. Gdzie jest moje?

- A, to ja nie wiem. Ja zamieniałam się tylko na to. Zrobiło się

znów cicho i słychać było, jak Buster przestępuje z nogi na nogę.

Rodzina wróciła do drugiego dania.

*

- Tatusiu, widzisz, co robi Buster?

Pies stał na dwóch łapach, opierając się o regał, i hipnotyzował

wzrokiem gazetę.

Ojciec wziął ją do ręki, a Buster zaczął jak szalony merdać

ogonem. Ojciec usiadł w fotelu, Buster koło niego i położył mu łapę

background image

na kolanie. Ojciec rozłożył gazetę. Buster zaczął popiskiwać.

- O raju, co się dzieje? On chce, żeby tata mu poczytał. -

Wszystkie trzy panie zbliżyły się i w milczeniu przyglądały się temu

przedstawieniu.

- Zacznijmy. Chodzi ci o tę gazetę? - zaczął ojciec niepewnie. -

Jak ktoś zobaczy, że gadam z psem, to nigdy nie znajdę pracy.

- Hau - odpowiedział Buster. - Ja nie mogę! - wyszeptała Eliza.

- Ja jeszcze bardziej nie mogę, ja chodzę... - Eliza zatkała

siostrze buzię.

- Ze świata. - Pies stał cicho i merdał ogonem. - Z kraju... też

nie... wydarzenia kulturalne... nie to. Co ty, Busterku, chcesz

przeczytać? Zguby. - Pies zawył. - Zwierzak czeka na człowieka -

Buster zaczął tańczyć ogonem i dreptał w miejscu, stukając pazurami

o podłogę. - Dam pracę... czy możecie zasłonić okna? Jeśli ktoś to

zobaczy... - Ojciec przebiegł wzrokiem po stronie z ogłoszeniami.

Buster złapał zębami gazetę, ale bardzo lekko, potem puścił i pobiegł

w kierunku drzwi. - Zwariowałem i takie mam objawy: widzę psa,

który czyta moją gazetę. - Ojciec otarł sobie pot z czoła. Chwilę

pomyślał i położył rozłożoną gazetę na dywanie.

- Sam pokaż. - I Buster, ku ogólnej konsternacji, stanął nad nią,

kręcił łbem we wszystkie strony, a potem raptownie usiadł, stawiając

jedną łapę na gazecie. Zaczął szczekać.

- Pokaż! Gdybym tego nie widział na własne oczy... Słuchajcie!

Widziałyście to, co ja? Nasz pies czyta gazety i na czym on postawił

tę łapę? - Ojciec wziął gazetę do ręki. Zaczął czytać dokładnie w tym

background image

miejscu, gdzie Buster zostawił mały ślad po pazurze.

- Nowo otwierający się... poszukiwani są... około dwóch tysięcy

pracowników... zainteresowanych... zgłoszenie...

Ojciec pobiegł do telefonu. Trzęsącymi się rękami wybrał numer

i poprosił o połączenie z kadrami. Rozmawiał bardzo krótko. Kiedy

odłożył słuchawkę, długo milczał i mrugał oczami. Potem ciężko

usiadł w fotelu, zdjął okulary, przetarł oczy i powiedział:

- Wygląda na to, że mam pracę. Do czwartej mam donieść

dokumenty, więc zjedzmy to drugie danie. Co za dzień!

- Tato, mogę dać Busterowi mojego kotleta?

- Tak kochanie, ale jeśli to będzie prawda, to Buster będzie miał

codziennie swojego kotleta. Od razu mówiłem, że trzeba go brać z

tego schroniska. Jestem taki zadowolony, że namówiłem was na tego

psa. Co się tak patrzycie? Przecież tak było. Dobrze pamiętam. Nie

mam tylko pamięci do imion. Poza tym wszystko pamiętam zawsze

świetnie.

- Jedz, jedz. - Mama poklepała ojca po ręku.

- Buster, proś, o co chcesz, a to dostaniesz - powiedział ojciec do

psa, gdy z teczką pod pachą wychodził z domu.

Buster nadstawił uszu, a potem pognał na swoje posłanie. Zwinął

się w kłębek, a oczy przykrył sobie łapą. Całkiem jakby się chciał w

spokoju nad czymś zastanowić.

*

- Tylko, dziewczynki, piętnaście minut. Nie dłużej - Babcia

Sylwii po raz kolejny poprawiała wnuczce szalik i naciągnęła głębiej

background image

czapkę. - Nie wiem, czy to dobry pomysł. Pójdę z wami i przypilnuję,

żebyś nie biegała.

- Oj, babciu. Nie będę biegać! Przysięgam.

- No, idźcie już, idźcie i zaraz wracajcie. Ja tymczasem

podgrzeję rosół.

- Dobrze, babciu, dobrze. Zaraz wrócimy, tylko łyk świeżego

powietrza. - Sylwia blada i osłabiona, ale już bez gorączki, dostała

zgodę lekarza na krótki spacer. I właśnie razem z Elizą postanowiły

wykorzystać to pozwolenie.

Eliza podała Sylwii ramię i przytulone do siebie wyszły na

ganek. Wprawdzie śnieg jeszcze leżał, ale ulice były odśnieżone,

posypane piachem i solą. To już nie to, co kilka dni temu.

- Pójdziemy nad Noteć, co? Proszę... babcię jakoś ubłagam

potem.

- No, dobrze. Ale musimy uważać, żeby nie przesadzić. Poszły

spacerem w stronę rzeki.

- Ale się narobiło, co? Nie myślałam, że tak się pokłócicie.

Wiesz, powinno mi być was żal, ale ja cały czas myślę o sobie. Bo jak

to będzie teraz, jak wy ze sobą nie rozmawiacie?

- Może Beacie przejdzie.

- Nie. Ona bardzo serio to wszystko wzięła. A Oskar jej

dokładnie opowiedział, jak ty do niego wydzwaniasz, prosisz o

spotkanie, jak się narzucasz i że ciągle za nim łazisz.

- Już mi nie powtarzaj. Zaraz się poryczę.

- O patrz! Beata. To jest okazja! Cześć, Beata! - krzyknęła

background image

Sylwia, a Beata zatrzymała się w miejscu, jakby się nad czymś

zastanawiała. Potem podeszła do dziewczyn.

- Widzę, że wyszłaś na spacer SAMA - powiedziała znacząco. -

A co u tej idiotki, Elizy Dukackiej, przepraszam Elizy Wredniackiej?

Dawno jej nie widziałam. Żyje jeszcze? Czy może umarła z rozpaczy,

że nie może mi odbić chłopaka?

- Ja już pójdę. Tylko zaraz wracaj... - Eliza wyswobodziła się z

uścisku Sylwii.

- Dziewczyny, czy nie możecie się pogodzić? - powiedziała

Sylwia błagalnie.

- Z kim mam się godzić? Nikogo tu nie widzę - prawie wesoło

odpowiedziała Beata.

Eliza nie czekała na ciąg dalszy. Wcisnęła ręce w kieszenie i

poszła w kierunku Noteci.

*

Mikra przerwała sprawdzanie listy.

- Dlaczego mówisz, że Dukacka jest nieobecna, skoro tu stoi?

- Gdzie? - Beata ostentacyjnie zaczęła przyglądać się

koleżankom.

- Tu. - Mikra, nic nie rozumiejąc, pokazała długopisem na Elizę.

- Nikogo nie widzę. Tu jest tylko powietrze, proszę pani.

W sali zapanowała cisza.

Mikra głośno przełknęła ślinę i zaczęła ze zdenerwowania gryźć

końcówkę długopisu.

- Proszę, zaczynamy od rozgrzewki. Kto chce poprowadzić?

background image

Może Asia Tomaszewska? Dawno nie prowadziłaś.

Lekcja potoczyła się normalnym torem. Tylko Asia, na wszelki

wypadek, nie dała ani jednego ćwiczenia w parach.

*

Zosia od kilku chwil przyglądała się kucharce, która miała ich

przypilnować w czasie obiadu, bo ich pani wyszła do kierowniczki.

Zosię zainteresowały wielkie, fioletowe żyły na jej czole. Widziała

ciocię Kazię wiele razy, ale ta nigdy nie miała takich interesujących

żył jak dziś. I Zosia zaczęła się jej przyglądać z ciekawością. Pani

kucharka, w białym fartuchu i śmiesznym koronkowym czepku,

ciężko oparła się o ścianę i zrobiła się bardzo blada. Wiaderko z zupą

wysunęło jej się z ręki, ale na szczęcie tylko ciężko stuknęło o ziemię,

co uratowało ogórkową przed rozlaniem. Zosia podeszła do cioci

Kazi.

- Ciociu, źle się czujesz, prawda? Wyszły ci wszystkie żyły na

czole. Tutaj sobie usiądź, zdejmij ten czepek. Widzę, że ty raczej

musisz się położyć. Co dalej? Aha! - odpowiedziała sama sobie. -

Otwórzcie okno. To co, że zimno? Rozepniemy guziki.

- Kochanie, w mojej torebce... - Ciocia Kazia nie dokończyła,

tylko złapała się ręką za szyję.

Zosia poklepała kucharkę po dłoni i szybko poszła do kuchni.

- Ciocia Kazia jest chora. Trzeba zadzwonić po pogotowie.

Gdzie telefon? Nie wolno tak stać, trzeba zaraz dzwonić.

W kuchni zrobiło się zamieszanie. Pozostałe kucharki podbiegły

do leżącej na podłodze koleżanki. Zaczęły ją cucić, usiłowały

background image

podnieść i ciągle klepały ją po twarzy, a jedna zaczęła płakać i

lamentować. Po chwili wbiegła do sali pani dyrektor i pozostałe na-

uczycielki.

- Co się stało? Zaraz trzeba dzwonić po pogotowie, tylko co im

powiedzieć? Zaraz, ile Kazia ma lat? Kto wie? A może najpierw

zadzwonić do syna?

- Ja już zadzwoniłam po pogotowie - cicho powiedziała Zosia,

ale dyrektorka jej nie uwierzyła i sama pobiegła do telefonu.

Dowiedziała się, że już było zgłoszenie i wróciła po chwili.

Zanim jednak przyjechało pogotowie, kucharki wydusiły z Kazi,

że bierze lekarstwa i koniecznie chciały je podać.

- Nie wolno! - Zosia zasłoniła swoim ciałem kucharkę. - A jak to

zaszkodzi?

- Co ty tam możesz wiedzieć, dziecko?

- Ja nie dam. I proszę nie podnosić cioci głowy, bo jej te żyły

pękną. Najlepiej...

Wszyscy, dorośli i dzieci, które na próżno usiłowano odgonić od

chorej Kazi, zwróciły jak na komendę głowy w stronę ulicy. Słychać

było wyraźny sygnał karetki, potem ostry pisk hamulców. Lekarz od

razu ukląkł przy chorej. Posłuchał w milczeniu bicia jej serca i rzucił

w stronę dwóch sanitariuszy:

- Zawał. Zabieramy.

- Panie doktorze, to lekarstwa chorej. Lekarz spojrzał na

buteleczkę i zmarszczył czoło.

- Czy to zostało podane chorej?

background image

- No, właśnie nie. - Kucharka z wyrzutem spojrzała na Zosię.

- No, to dziękujmy Bogu. Bo jakbyście to podały w takim

stanie... No, jedziemy, jedziemy.

Następnego dnia zaraz po śniadaniu do sali zerówki wkroczył

doktor z pogotowia, ubrany nie w fartuch lekarski, ale w granatowy

płaszcz zimowy.

- Które to dziecko?

- O ta. To Zosia. Zosiu, przywitaj się z panem doktorem.

Przyszedł specjalnie do ciebie.

- Dzień dobry. - Zosia grzecznie dygnęła. - Jak ciocia? Żyje?

- No pewnie, że żyje. I to dzięki tobie, mała panienko. Wiesz, że

ją uratowałaś? Bo gdyby chwilę później...

- E, to normalne. Chodzę już do zerówki, nie jestem taka mała.

- A skąd ty to wszystko wiedziałaś? - Lekarz kucnął przed Zosią.

- Ja? Czytam sobie o chorobach, bo to fajne.

- Wspaniale się spisałaś. - Lekarz pogłaskał jej złote loczki.

- Wiem. A nie dałby mi pan w nagrodę jednego skalpelika?

Może być nawet najmniejszy.

- A co byś nim robiła?

- Mogłabym zacząć operować na poważnie.

- Tego się obawiałem. A czy masz taki zestaw „Mały doktor”?

- Taka plastikowa słuchawka i udawane pojemniki na lekarstwa?

- z pogardę zapytała Zosia.

- No, takie.

- A pan by czymś takim chciał pracować? - Nie.

background image

- No to widzi pan. - To co byś chciała dostać, poza skalpelem?

- Poza skalpelem? - Zosia podrapała się po brodzie, głęboko

myśląc nad odpowiedzią. - Poza skalpelem to mógłby jeszcze być taki

młot, którym w czasie operacji czaszkę się... dlaczego pan jest taki

blady? Dlaczego pan usiadł? A może by pan zemdlał? - ucieszyła się

Zosia. - To zrobimy sekcję zwłok.

- Czyją sekcję zwłok? - wymamrotał lekarz.

- Pana, panie doktorze.

Zosia ucieszyła się znowu i aż otworzyła usta, widząc, jak lekarz

szybko podniósł się i zaczął żegnać z paniami i z panią dyrektor.

- To chyba nie był prawdziwy lekarz - podzieliła się swoimi

wątpliwościami Zosia - bo nie chciał sobie sekcji zwłok zrobić. -

Podejrzliwie popatrzyła na znikającego doktora. - Ja tam bym na

przykład chciała. To musi być fajna blizna po takim czymś.

*

- Nie. Żadne „oj, tato”, tylko nie ma mowy o żadnym skalpeliku.

Boże, z tym dzieckiem życie staje się niebezpieczne. Nie masz

żadnego strupa, żeby sobie odmoczyć?

- No, właśnie ostatnio jakoś nie mam. To przez tę zimę. W

rajstopach trudniej sobie kolana zedrzeć.

- A może spiszesz sobie wszystkie...

- Tato, a mogę sobie tym spisać? - Zosia wyciągnęła w kierunku

ojca zielone wieczne pióro.

- To... To przecież moje pióro - wydukał ojciec. - To jest pióro?

Przecież tym się nie da latać?

background image

- Zosiu! Taki długopis na atrament nazywa się pióro. A gdzie

ono było?

- O, tu leżało. Cały czas leżało. - Zosia pokazała szufladę, gdzie

ojciec trzymał swoje przybory do pisania.

- Nie powiem nic - powiedział ojciec.

- Ja też nie. To co z tym skalpelikiem... - A widząc, że ojciec nie

da się przekonać do kupienia skalpela, zaczęła z innej beczki. - To za

to, że ci znalazłam twoje pióro, może chociaż podasz mi tę granatową

książkę z tej, o z tej półki, co?

- Którą?

- O tę, tę. - Zosia stała na palcach i pokazywała, o którą jej

chodzi.

Ojciec zdjął książkę z półki i głośno przeczytał tytuł.

- Choroba wrzodowa?! - popatrzył pytająco na córkę.

- Chcesz pooglądać ze mną? Na pewno obrazki będą fajowe. Nie

chcesz? To zaproszę Andżelikę. Ona tak cię lubi, tatusiu.

*

Eliza wyszła z psem na spacer. Spuściła Bustera dopiero nad

samą Notecią. Chciała z nim dojść aż do mostu, żeby po tym

wszystkim ochłonąć. Dzień w szkole był koszmarem. A popołudnie

jeszcze gorsze. Eliza zdjęła czapkę i pozwoliła włosom potańczyć na

wietrze, ale zaraz poczuła, że przewiewa jej uszy, i szybko naciągnęła

ją z powrotem. Jeszcze raz przystąpiła do podsumowania tego dnia. W

szkole koszmar. Beata, gdyby tylko mogła, na całej Mroteckiej

powiesiłaby plakaty, że Eliza jest dla niej powietrzem. Po szkole

background image

zeszła schodkami w dół i widziała w lodziarni Beatę. Ta też ją wi-

działa i oczywiście zrobiła minę, jakby za szybą nie było nikogo. To

było potworne! Sylwia też zrobiła się nachmurzona i co chwila

patrzyła na zegarek, mówiąc, że za moment musi iść do szpitala na

rentgen. Ojca nie ma, bo jest w pracy i jakoś tak pusto bez niego.

Mama pojechała z panią Bednarską do Bydgoszczy, żeby pooglądać

na wystawach suknie konkurencji. Jeśli mama zaprzyjaźni się z jej

wicedyrektorką, to Eliza przestanie chodzić na Mrotecką. Przeniesie

się jak nic, bo tego już nie wytrzyma. „Zośka opowiada Andżelice, że

będzie weterynarzem, który leczy ludzi. Tylko ja jestem samotna jak

palec. To wszystko przez to, że się zgodziłam. Można było poczekać,

aż Sylwia wyzdrowieje, ale wtedy nie poznałabym Leszka... i co z

tego, że go poznałam? Nic z tego nie wynika!”.

Zrobiła ze śniegu twardą kulę i rzuciła w drzewo, ale nie trafiła.

Zrezygnowana spojrzała na psa. Buster stał z uśmiechniętym pyskiem

i niczym się nie przejmował, ale kiedy zaczęła dochodzić szósta

(godzina, kiedy miał wrócić ojciec), zaczął nerwowo spoglądać w

stronę domu, jakby chciał już wracać.

Zza zakrętu wyszła jakaś objęta para. Eliza od razu ich poznała.

To Magda Borsuk, mieszka na Podgórnej, koło Sylwii. Z kim ona tak

się obejmuje? A! - już wiedziała. Tego chłopaka też znała. To syn

kierowniczki poczty. Jego ojciec zostawił mamę, gdy ten był malutki,

a wrócił dokładnie w jego szesnaste urodziny. Całe miasto huczało o

tym jakiś czas temu. Tym bardziej że po pół roku jego rodzice się

pobrali i zaprosili do kościoła chyba całe Nakło. Dostali tyle kartek z

background image

życzeniami, że musieli je nieść w kilku reklamówkach.

„Ale im fajnie. - Eliza popatrzyła z zazdrością na objętą parę i

ruszyła do domu. Jacy oni szczęśliwi. - Zakręciły jej się łzy w oczach.

- A ja? Na mnie nikt nie zwraca uwagi. Mnie nikt nie chce. Pewnie! Z

takimi uszami... musiałby być ślepy. Mam szansę tylko u słonia

Dumbo. Nawet przyjaciółki już nie mam”.

Eliza schyliła się, wzięła smycz pod pachę i wolnymi dłońmi

zrobiła kulę. Zaczęła ją toczyć. Kiedy kula była już spora i nadawała

się na głowę bałwana, Eliza wzięła rozbieg i z impetem na nią

wskoczyła. A potem zaczęła deptać grudkę świeżego, dzisiejszego

śniegu. Zawołała psa i zaczęła już na dobre wracać do domu. Lewa

noga wyraźnie przemarzła. Eliza otworzyła drzwi klatki schodowej i

wpuściła psa.

- Eliza!

Usłyszała głos Beaty i szybko się odwróciła. Beata siedziała

skulona na obsypanej śniegiem ławce. Widać było, że długo już tak

siedzi, bo na ramionach i włosach miała śniegowy puch. Wyglądała

jak jedno wielkie nieszczęście.

Eliza zwolniła kroku. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc

zaczęła zwyczajnie.

- Hej.

- Hej.

Znów cisza.

- Chodź do mnie. Zimno tu...

- Nie...

background image

- Nie chcesz wejść?

- Chcę, ale nie mogę. Cztery litery mi przymarzły. - Dawaj rękę.

- Eliza wyciągnęła do przyjaciółki dłoń i zaczęła ją ciągnąć, a Beata

wyrzucona jak z procy wpadła wprost w jej ramiona. Czuła, jak Beata

przez chwilę stoi sztywna i nieufna, a potem zaczyna szlochać. Objęła

zmarzniętą przyjaciółkę i zaczęła głaskać ją po włosach, tak samo jak

niedawno Sylwię.

- No, już dobrze, dobrze. Przecież nic się nie stało. - Ja go z nią

widziałam... - szlochała Beata. - Widziałam... - Rozkleiła się zupełnie.

- Oj, daj spokój. On nie jest nawet wart, żeby ci buty czyścić.

- Ale dlaczego? Dlaczego zrobił mi coś takiego? Tak wspaniale

się wszystko zaczęło! Leszek próbował mi powiedzieć, ale ja nie

słuchałam. O, jaka jestem głupia! W pełni zasłużyłam na to, co się

stało.

- Nic podobnego. To się każdemu mogło zdarzyć. Nic się nie

stało. Będziesz miała nauczkę. To wszystko.

- Cześć, Eliza! - Minął ich wysoki chłopak i podejrzliwie

spojrzał na dwie objęte dziewczyny na ciemnej klatce schodowej.

- Cześć, Maciek.

- Coś się stało? Pomóc wam jakoś? Ktoś was napadł?

- Nie, nie. Takie tam babskie sprawy...

- Bo gdyby coś, to wiesz.

- Wiem, dzięki.

- Kto to? - szepnęła Beata, gdy chłopak zniknął im z oczu.

- Maciek. Nie znasz go? Chodzi do gimnazjum na osiedlu

background image

Łokietka. Wejdźmy, bo słyszę, jak Buster skomli pod drzwiami.

- Nie gniewasz się na mnie? - Beata zajrzała w oczy

przyjaciółce.

- No pewnie, że nie. Chodźmy, bo rodzice będę się martwić.

Beata otarła łzy rękawem czerwonej kurtki.

- Leszek pytał, co u ciebie i czy może do ciebie zadzwonić.

Dałam mu twój telefon. Dobrze zrobiłam?

- Bardzo dobrze - odpowiedziała Eliza i mocno przytuliła Beatę.

background image

ROZDZIAŁ 7

Eliza starannie wytarła buty i strasznie stremowana zdjęła

kurtkę. Leszek opowiadał jej, że ma fajnych rodziców, ale i tak była

bardzo zdenerwowana. Potem czuła, jak idiotycznie się czerwieni.

Weszła do dużego pokoju z dwoma wielkimi fikusami.

- Oj, znam skądś tę dziewuszkę. - Mama Leszka wyciągnęła do

niej obie ręce. - Odkurzam ją dwa razy w tygodniu. Co najmniej!

Eliza zdziwiona, nic nie rozumiejąc, spojrzała na Leszka, ale on

tylko pokręcił głową i zaprosił do swojego pokoju.

Wtedy od razu zrozumiała, o czym mówi jego mama. Na regale,

między całą armią miniaturowych, pomalowanych na różne kolory

żołnierzyków, stało jej zdjęcie. Ładna ramka, skromna. Twarz Elizy

powiększona. Ale kiedy? Jak?

Spojrzała na Leszka zdziwiona.

- Kiedy to zrobiłeś?

- No wtedy, za pierwszym razem, zanim jeszcze weszliśmy do

cukierni Pod Lipami. Bo tak, to zawsze jesteś w czapce. Wiesz... -

Leszek cicho zamknął drzwi pokoju. - Może byśmy... kiedyś... jeszcze

poszli nad Noteć, bo wtedy nie miałem aparatu... a...

- Dobrze. Chętnie.

- Tylko nic nie mów Beacie, bo... zaraz cała rodzina będzie

wiedziała, że ja... że my...

Eliza poczuła, że Leszek staje blisko niej.

„O Boże! On mnie trzyma za rękę! Ludzie! On trzyma mnie za

rękę!” - chciała krzyknąć Eliza, ale nie zdążyła, bo nagle drzwi się

background image

otworzyły i weszła mama z tacą, na której niosła dwie herbaty w

śmiesznych pękatych kubeczkach i kokosanki na kwadratowym tale-

rzyku.

- Tylko nie przegapcie autobusu Elizki - powiedziała do Leszka.

- No coś ty, mamo! Za kogo mnie masz. Kiedy mama wyszła,

usiedli na podłodze.

- Może w sobotę pojechalibyśmy do Myślęcinka? Zimą tam

musi być ładnie.

- Fajnie by było.

Postawili na dywanie talerz z kokosankami i milczeli. A potem

tak się nachylili, że ich głowy się dotknęły. Patrzyli na siebie z bliska.

Każde poczuło na swoim czole czoło drugiego. Było bardzo cicho.

Jakby zniknął cały świat poza tym pokojem. Nawet herbata milcząco

wabiła esami - floresami. Eliza pomyślała, że tak właśnie wygląda

koniec świata. Cisza i już nigdy nikt nic nie powie, bo jak tu coś

powiedzieć.

- Dorota, zrzuć marchew, bo ktoś znowu bałwanowi zeżarł! -

Usłyszeli wyraźny głos tuż pod oknami Leszka. Oboje odsunęli się od

siebie i uśmiechnęli.

- Tylko... wiesz... mnie samej, to znaczy tylko z tobą... to... -

Eliza zrobiła się czerwona i zagryzła wargi.

- Wiem, mnie też samego nie puszczą. Ale moi są w porządku.

Możemy ich zabrać. Albo twoich, jak chcesz.

- Moi też są w porządku... tylko muszę ci coś od razu

powiedzieć. Ja mam nienormalną siostrę.

background image

- Jest chora umysłowo?

- Nie jest chora, tylko nienormalna. Cały czas gada o strupach,

bliznach, ranach, szóstych palcach i protezach. Nienormalne dziecko.

- A ile ma lat?

- Sześć, chodzi do zerówki.

- Aaa, sześć - uspokoił się Leszek. - To ją też zabierzemy. No i

moją myszkę.

- Jaką myszkę?

- Moją. O tę. - Odchylił delikatnie mankiet rękawa i wskazał na

znamię. - Ja się bez niej nigdzie nie ruszam.

Na nadgarstku, tu, gdzie zazwyczaj nosi się zegarek, Leszek

miał plamkę. Sporą, właśnie wielkości cyferblatu w zegarku. Była

brązowa, pokryta krótkimi włoskami. Eliza poczuła, że serce zamiast

w klatce piersiowej jest gdzieś w okolicach gardła. Głośno i z trudem

przełknęła ślinę.

„Teraz albo nigdy - pomyślała. - Teraz!”. Wyciągnęła swoją rękę

i wskazującym palcem, tak lekko, jak tylko umiała, pogłaskała

myszkę.

- Moja siostra oszaleje, jak ją zobaczy - powiedziała, nie

podnosząc na Leszka oczu. - Pokocha cię od razu.

- A ty? - Leszek trzymał wyciągniętą rękę i patrzył na głaszczący

ją palec Elizy. - Lubisz mnie... trochę?

*

Mikra potoczyła po klasie nieufnym wzrokiem.

- Czy Eliza Dukacka jest dziś obecna?

background image

- Oczywiście, proszę pani. Razem ćwiczymy. - Beata

uśmiechnięta i rozradowana objęła cicho stojącą Elizę.

- Eliza, może ty mi wytłumaczysz, co tu się dzieje, bo ja się w

tym gubię. Przecież się pokłóciłyście, tak?

- Tak, proszę pani, ale się pogodziłyśmy.

- A kiedy znów zamierzacie się pokłócić?

- Nie wiem, proszę pani. To jakoś samo tak wychodzi. Mikra

odłożyła kajet, gdzie zawsze notowała obecności, i zaczęła bawić się

wiszącym na szyi gwizdkiem.

- Nic z tego nie rozumiem, ale jedno mi się u was podoba, że na

końcu umiecie się pogodzić.

- Proszę pani...

- Słucham cię, Beatko?

- A jak przyjdzie Sylwia, to będziemy mogły ćwiczyć we trzy?

- O, zaczęło się - mruknęła Mikra.

- Nie, proszę pani. Właśnie, że się skończyło. Mogę

poprowadzić rozgrzewkę. Proszę! Proszę! Dziękuję! Dziękuję!

Dziewczyny, zaczynamy od biegu! Auuuu!

Beata z dzikim okrzykiem zaczęła krążyć po sali. Mikra oparła

się o drabinki i wytarła sobie rękawem dresu pot z czoła.

- Dobrze, że ferie od jutra, bo zdecydowanie muszę już odpocząć

- powiedziała sama do siebie.

*

Dziewczyny we trzy siedziały na podłodze w pokoju Sylwii.

Zjadły już rosół, a teraz zajadały się mandarynkami. Ich zapach

background image

wypełniał całe mieszkanie. Babcia Sylwii dzwoniła naczyniami w

kuchni.

- Jak ci się udało z tą Niedzielską, to do dziś nie rozumiem. -

Beata wepchnęła sobie mandarynkę w usta. - Zawsze byłaś, nie obraź

się, beznadziejna z zadań, a tu masz! Zrobiłaś! No, ja byłam w szoku.

Niedzielska też.

- Ja też nie wiem, jak to rozwiązałam. Po prostu robiłam tyle

zadań, że w końcu... wiecie... olśniło mnie, że to chodzi tylko o

przekształcenie...

- Tak, tylko o przekształcenie. Ale piątka z fizy to jest coś, no

nie?

Przyjaciółki z uznaniem poklepały Elizę po plecach.

- Nauczyciele to jednak też ludzie. A najfajniejsza jest Mikra.

Chyba od nowego semestru zapiszę się na siatkówkę.

- Przecież beznadziejnie serwujesz.

- Jak ty możesz robić zadania, to ja mogę serwować, nie sądzisz?

- I nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej: - Mamy całe ferie wolne.

Nic do odrabiania. - Beata rozciągnęła się na dywanie.

- A napisałaś wypracowanie?

- Jasne, że napisałam. Nie mam zamiaru psuć sobie ferii.

Napisałam. Wiecie o czym?

- A chcesz powiedzieć? Nie musisz, jak nie chcesz. Eliza

położyła przyjaciółce rękę na ramieniu. - Jasne. Ja opisałam moje

zdjęcie z Oskarem. Zresztą mam je przy sobie. Jutro je uroczyście

spalę. I wiecie, co napisałam? Że jest najważniejsze, bo tyle się

background image

wydarzyło i tyle przeżyłam i gdyby nie Oskar, tobym nigdy nie

poznała Maćka, prawda? Bo nie ryczałabym wtedy na klatce u Elizy,

nie? Więc to wszystko opisałam. A ty, Eliza, opisałaś swoje zdjęcie z

Leszkiem?

- No coś ty?! - Eliza zrobiła się czerwona. Wstała i doszła do

parapetu, udając, że ogląda kolejną, schnącą tam pracę Sylwii. - Ja

takie opisałam... o, też mam ze sobą, bo chciałam właśnie wam

pokazać.

Sięgnęła do plecaka i wyciągnęła zeszyt do polskiego. Zza

okładki wyjęła zdjęcie swojej mamy, bardzo młodej, przytulonej do

jakiegoś pana.

- To twój ojciec? Jakiś niepodobny.

- To nie jest mój ojciec. To taki narzeczony mamy. Bardzo długo

z nim chodziła i prawie wyszła za niego za mąż.

- To po co opisujesz takie zdjęcie?

- Nie rozumiesz? Przecież gdyby za niego wyszła, to ja bym się

nigdy nie urodziła. Mnie by tu nie było.

- A, racja. - Beata z uznaniem popatrzyła na przyjaciółkę. - Ale

to sprytnie wymyśliłaś. A ty, Sylwuś, jakie opisałaś?

- Ja? To. - Sylwia wyciągnęła z szuflady wielką szarą kopertę i

po chwili wyjęła z niej szarą, jakby pełną zacieków, płachtę grubej

folii.

- A co to niby ma być?

- To zdjęcie moich płuc. Mam liczne ślady po nieleczonych

zapaleniach. Dzięki temu zdjęciu pojadę na sześć tygodni do

background image

sanatorium.

- I z tego się cieszysz?

- Tak, bo pojadę sama. Muszą mnie puścić, bo lekarz tak zalecił.

Pierwszy raz wyjadę sama. A rosół, nawet jak mi dadzą w słoikach, to

wyleję.

- No fakt, nareszcie puszczę cię gdzieś sarnę. Masz rację, to jest

najważniejsze zdjęcie. Ale z was spryciary - Beata wzięła kolejne

mandarynkę.

- Cześć, dziewczyny. - Na progu stanęła Renata. Już nie kulała,

ale nie chodziła jeszcze do szkoły. - O czym gadacie?

- O zdjęciach, które wybrałyśmy do wypracowania z polskiego.

- Aha.

- A ty już napisałaś?

- Tak. Chcę mieć to z głowy. - I jakie opisałaś?

- Żadne.

- Mówiłaś, że opisałaś! - Beata oskarżycielskim gestem wbiła

Renacie palec w ramię.

- Napisałam, że najważniejszego zdjęcia w mojej kolekcji

jeszcze nie ma. Na pewno kiedyś będzie, ale na razie nie wiem, jakie.

Mam czas na najważniejsze zdjęcie w swoim życiu.

- Ale fajnie wymyśliłaś! No tak, przecież takiego naj-

ważniejszego zdjęcia możemy jeszcze nie mieć. Fakt. Po tym, co

powiedziałyście, ja chyba napiszę swoje od nowa. Opiszę zdjęcie z

Maćkiem. Nie mam go jeszcze, ale to przecież będzie najważniejsze

zdjęcie, prawda?

background image

- Na pewno - powiedziała Eliza i pokiwała głową nad swoją

przyjaciółką.

*

- Kończ już, kończ, bo chcę zadzwonić - ojciec ponaglał Elizę.

- Minutkę - odpowiedziała mu szeptem.

- Tak? I co Maciek powiedział? Aha... ale kiedy? I ty trzymasz

to w ręku, tak? Patrzysz na to, tak? Daj słowo honoru... Maciek jest

wielki, wiesz? Ale to na pewno jest dziesiątka? Maciek musi mi

wszystko opowiedzieć. Ta... tata podsłuchuje... to przyjdź zaraz... aha,

czyli idziesz z nim... to pa!

- Kto to jest Maciek? - zainteresował się ojciec.

- Chłopak Beaty.

- Maciek? Myślałem, że jakoś inaczej się nazywa. Ja jednak nie

mam pamięci do imion. - Ojciec poklepał Bustera po łbie. - Niedziela.

Jak wspaniale, że ktoś wymyślił niedzielę. Kto zagra ze mną w

scrabble?

Wolne od szkoły dzieciaki szły nad Noteć, na górkę, żeby

dobrze wykorzystać słoneczny, zimowy dzień. Eliza zamyśliła się nad

tym, ile rzeczy zdarzyło się przez te cztery tygodnie stycznia. Wczoraj

była z Zosią, Leszkiem i jego rodzicami w Myślęcinku. A wracając,

zajechali do piekarni. Zośka, co prawda, wypytywała ekspedientkę, co

ma pod bandażem i co jej robili na ten schodzący paznokieć, ale i to

nie popsuło cudownego dnia. Eliza uśmiechnęła się do siebie na

wspomnienie wszystkiego, co przeszła przez ten czas. Nagle Buster

zaszczekał głośno i przyciągnął wzrok całej rodziny.

background image

Pies stanął znów przy regale z gazetami. Zaczął merdać ogonem

i biegać od regału do ojca.

- No, znowu coś się dzieje - ucieszyła się Zosia, która z

czerwonymi od mrozu policzkami właśnie wróciła z górki, żeby się

trochę ogrzać.

Ojciec już bez namysłu położył gazetę przed psem. W pokoju

zrobiło się zupełnie cicho.

- Gdyby nie to, że to się dzieje tu i teraz, nigdy bym nie uwierzył

- mrugnął do mamy, a Buster, siedząc na dywanie, przebierał

przednimi łapami i kręcił łbem nad gazetą. Aż w końcu, gdy ojciec

otworzył na stronie z rubryką „Zwierzak czeka na człowieka”, Buster

od razu położył łapę w upatrzonym miejscu.

Ojciec wolno podniósł gazetę i poprawił okulary. W miejscu,

gdzie Buster trzymał łapę, było zamazane zdjęcie burego kundelka i

podpis:

„W schronisku w Bydgoszczy na miłych właścicieli czeka

Mucha. Urocza, wesoła suczka, odrobaczona, szczepiona i zdrowa.

Lubi się bawić piłeczką. Tęskni za przyjacielem. Jest w schronisku od

początku stycznia”.

- Jedziemy. - Ojciec zerwał się z miejsca.

- Ja nie mogę, ja mam odbiór - przypomniała mama.

- W niedzielę?

- Tak, bo to klientka ze Szczecina. Wyobrażasz sobie, ze

Szczecina! A co chcesz zrobić?

- Dziewczynki, Buster! Ubierajcie się! Jedziemy po Muchę.

background image

*

- Nie mogę uwierzyć, że jutro znów do szkoły. Szkoda, że nie

istnieje taka maszyna do zatrzymywania czasu. Jak tylko mijały by

lekcje, człowiek by sobie ją włączył i wszystko, co przyjemne,

trwałoby dłużej. - Eliza z Leszkiem siedzieli u niego w pokoju.

- To co porobimy? Bo do autobusu mamy jeszcze ponad

godzinę.

- Miałeś pokazać mi zdjęcia.

Eliza patrzyła, jak Leszek wstaje. Bierze pudło. Kiedy siadał z

powrotem na podłodze, koszula odsłoniła myszkę na nadgarstku, ale

Leszek jej nie zakrył. Eliza kilka razy zauważyła, że wcale nie zwraca

uwagi, czy ja widać, czy nie. Całkiem inaczej niż na początku.

Zaczęli oglądać fotografie. W wielkim pudle znajdowały się

nieuporządkowane zdjęcia różnych osób z różnych lat. Leszek

pokazywał kolejno, ale nie umiał zidentyfikować wszystkich

sfotografowanych osób.

- A to jest mój tato. Zobacz, z jakąś dziewczyną. To była wielka

miłość ojca, jeszcze zanim poznał mamę. Co tak patrzysz? Coś się

stało?

Eliza pokręciła głową i bez słowa wpatrywała się w zdjęcie, na

którym ojciec Leszka stał przytulony do młodej dziewczyny.

- Ja wiem, co to za dziewczyna - powiedziała bardzo cicho. - To

moja mama.

Leszek nachylił się nad fotografią.

- No tak. Teraz poznaję. To naprawdę jest twoja mama! To

background image

niesamowite! Co za przypadek!

- No właśnie, niesamowity przypadek. - Eliza?

- Hm?

- A może to nie jest żaden przypadek?

- No właśnie, może to nie jest przypadek? Ale jeśli nie

przypadek, to co?


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nowak Ewa Klub trzynastki Chłopak Beaty(1)
Nowak Ewa Klub trzynastki Chłopak Beaty
Ewa Nowak Chłopak Beaty
stany awaryjne, Automatyka i robotyka air pwr, VI SEMESTR, Notatki.. z ASE, naped elektrryczny lab,
Moj chlopak w zeszlym roku mial, Studia, Rok I, Teoretyczne podstawy wychowania
Śpiewnik Beaty S T szanty
jak powiedziec nie chlopakowi
Przewodnik po chlopakach
CHŁOPAK Z GITARĄ
Chłopaki nie płaczą
dla chlopaka
Śpiewnik Beaty U V Y W szanty
Śpiewnik Beaty A B szanty
Beaty Neuman
wiersze od Beaty (85-161), ŻŻŻ.Wiersze od Beaty B, Wiersze od 85 do 161
Dziewczyna mojego chłopaka
CHŁOPAKI NIE PŁACZĄ
referaty Historia Kultury, referat o chłopach na hk, historia mydła

więcej podobnych podstron