Anna Achmatowa
WYBÓR POEZJI
- 2 -
Wstęp
Anna Andriejewna Achmatowa poetka rosyjska, urodziła się w 1889 roku. Debiutowała
jako przedstawicielka prądu zwanego akmeizmem, którego współtwórcą był jej mąż, poeta Mikołaj
Gumilow.
Akmeiści propagowali wierność ziemi i doczesnym przeznaczeniom, upatrując je przede
wszystkim w przywróceniu zachwianej równowagi między naturą a człowiekiem. Poezja była dla
nich szkołą konkretyzacji, twardych materiałów, wyrazistych linii i dokładnych charakterystyk;
wskazywali dla niej analogie w pracy rzeźbiarza. Akmeizm nawiązując pośrednio do tradycji
parnasizmu i “sztuki dla sztuki” był programowo niechętny społecznym zaangażowaniom, ale echa
burzliwych wydarzeń historycznych zaczęły wkrótce przedostawać się do poezji jego twórców,
polaryzując ich postawy. Promieniowanie kierunku okazało się bardzo silne i znacznie przetrwało
epokę, która go wydała.
Przedmiotowość akmeizmu zrealizowała Achmatowa w swych pierwszych utworach i
zdobyła sobie rozgłos jako precyzyjna miniaturzystka świata uczuć współczesnej kobiety, po raz
pierwszy ukazanego za pomocą narzędzi nowoczesnej analizy psychologicznej.
Anna Achmatowa debiutowała w 1912 r. zbiorem wierszy pt. “Wieczór”. Kolejne tomy jej
poezji to: “Paciorki”, “Białe stado”, “Nad samym morzem”, “Dmuchawiec”, “Anno Domini 1921”.
W kameralnej liryce poetki dominuje liryka miłosna. Wiersze są jeszcze zwięzłe przy dużym
kunszcie formalnym. Jej świat jest światem akcesoriów codzienności i zatrzymanych w powietrzu
gestów; nieznaczna zmiana jego układów wywołuje silne napięcia uczuciowe: dotyk rąk, szelest
sukni, chiński parasol itp. wyznaczają konkretną i sprawdzalną rzeczywistość poetycką. Takie
widzenie było w pierwszych latach XX w. rewelacją, oznaczało demokratyzację tworzywa
poetyckiego i swoistą laicyzację wzruszeń, wyjętych spod władzy mistycznych tajemniczości
symbolistów. Uznana za władczynię dusz rosyjskich kobiet, poetka nie poprzestała jednak na tej
formule, pod koniec drugiego dziesięciolecia poezja jej stopniowo i coraz bardziej poszerza swój
obszar. Doświadczenia historyczne, które - jak u wszystkich akmeistów - wywołują u Achmatowej
uczucie osamotnienia (mimo, że w kilku wystąpieniach poetyckich zdecydowanie odrzuca myśl o
opuszczeniu kraju i postanawia dzielić jego losy) - nasycają jej twórczość refleksją, spokojnym
zaufaniem we własne siły, szczególną odpowiedzialnością za słowo. Poezja będzie odtąd dla niej
sprawą wielkiej miary, sprostania swemu czasowi, wierności powołaniu - a także osobistego
męstwa.
Rozszerzone wydanie “Anno Domini 1921” ukazało się w 1923 r. i od tego czasu poetka
skazana była na milczenie. Był to szczególnie ciężki okres w jej życiu.
- 3 -
Po dłuższej, 18-letniej przerwie, poetka poświadczyła swoją ciągłą ważką obecność
wydanymi przed samą wojną, w 1940 r., zbiorami - “Iwą” i wyborem “Z sześciu ksiąg” - a także
innymi utworami o silnej patriotycznej nucie. Jej wojna była przede wszystkim czasem wielkiej
próby, “godziną męstwa”, nowym doświadczeniem, któremu należało sprostać w imię najwyższych
narodowych wartości. Dalsze tomy Achmatowej to “Utwory wybrane” zawierające wiersze z
różnych lat. Jej poezja przeszła cykl przemian - wczesna lakoniczna przedmiotowość i kameralność
uczuć ustąpiła miejsca obszarom poetyckich refleksji; kontemplacji związków przeszłości z
teraźniejszością, poszukiwaniu genealogii współczesności u progu burzliwego stulecia, w kręgu
zjaw i cieni umarłej epoki. Przez wiele lat (1940-#1955) powstaje “Poemat bez bohatera”,
ustawicznie wzbogacany, przekomponowywany. Przeszłość jest tu poddana syntetycznej,
swobodnej ewokacji w rytmie strumienia wspomnień, zostaje zaklęta w szereg znaków-masek i
znaków-symboli o wielkiej poetyckiej sile. Wyjątkowo ciężkie doświadczenia osobiste poetki,
połączone ze stałym udziałem w ogólnonarodowych dramatach wypełniał m.in. cykl “Requiem”,
poświęcony ofiarom roku 1937 i czynią głos Achmatowej głosem szlachetnego sumienia. W
późniejszych latach swego życia, ciężko doświadczona przez czasy, w których przyszło jej żyć,
cierpiała nędzę osamotniona, w sublokatorskim pokoju, wśród nieprzyjaznych ludzi. Ciężko chora
na gruźlicę była wyjątkowo nieporadna. Jako ostatnia z kręgu wielkich była jednak otoczona
ogromnym szacunkiem młodzieży poetyckiej, której patronowała czujnie i skutecznie.
Oprócz poezji Anna Achmatowa jest autorką wybitnych przekładów poetyckich, m.in.
poezji orientalnej, zachodnioeuropejskiej i polskiej. Pod koniec swych dni poetka doczekała się
międzynarodowych honorów - przyznano jej cenioną nagrodę poetycką Etna-Taormina oraz
doktorat honoris causa uniwersytetu w Oksfordzie. Zmarła w 1977 r. Jej śmierć pozbawiła
literaturę żywego symbolu doświadczeń i przeznaczeń poezji naszego stulecia. W ZSRR
obchodzono uroczyście stulecie jej urodzin.
- 4 -
Ze zbioru “Wieczór” (1912)
- 5 -
Czytanie “Hamleta”
Przy cmentarzu - piaskiem wiało z ugoru,
a dalej - błękitniała rzeka.
Powiedziałeś: “No cóż, idź do klasztoru
lub za mąż za głupca, nie zwlekaj.”
Tak potrafią mówić tylko książęta,
lecz ja nie zapomnę tej rozmowy -
niech przez wieki spływa, wtedy zaczęta
jak z ramion płaszcz gronostajowy.
(Mieczysława Buczkówna)
- 6 -
Szarooki król
Niech się święci niestygnący ból!
Umarł wczoraj szarooki król.
Duszny wieczór był barwy miedzi,
mąż mój wrócił i spokojnie powiedział:
“Wiesz, przynieśli go wczoraj myśliwi,
u stóp dębu leżał nieżywy.
Żal królowej. Tak młodo odszedł!...
Jej w noc jedną zbielały warkocze.”
Fajkę swą na kominku odnalazł,
do swej nocnej pracy odszedł zaraz.
Ja córeczkę obudzę w nocy
i popatrzę jej w szare oczy.
Szelest topól zza okna doleci:
“Nie ma króla twojego na świecie”...
(Joanna Pollakówna)
- 7 -
W Carskim Siole II.
Mój sobowtór...
...Mój sobowtór marmurowy,
zwalony pod starym klonem,
twarz oddał zwierciadłu wody
wsłuchany w szelesty zielone.
Świetlisty deszcz po nim ścieka,
obmywa zapiekłą ranę...
Biały i chłodny - poczekaj,
ja też marmurem się stanę.
(Mieczysława Buczkówna)
- 8 -
Zwarła dłonie...
Zwarła dłonie żałobnie pod szalem...
- Czemuś blada, choć oczy bez łez?
- Bo mu duszę goryczą i żalem
napoiłam po brzeg i po kres.
Zataczając się, wyszedł ode mnie -
gorzkim skurczem ból usta mu zwiódł.
Zbiegłam za nim schodami przez ciemnię,
biegłam za nim bez tchu aż do wrót.
Zawołałam: “To żart! Tyś mi drogi!
Wróć!... Nie wrócisz - więc nie chcę już żyć...”
i ten uśmiech męczeński i wrogi,
i te słowa: “Zaziębisz się. Idź.”
(Maria Helena Szpyrkówna)
- 9 -
Wspomnienie słońca...
Wspomnienie słońca w sercu półmartwe.
Płowieje trawa.
Sypie się skąpo z porannym wiatrem
śnieżynek ława.
Znikły z kanałów blask, falowanie
wody wystygłej.
Tutaj już nigdy nic się nie stanie -
o, więcej nigdy!
Wierzba po pustym niebie rozwiała
wachlarza strzępy.
Że pana żoną ja nie zostałam,
może i lepiej.
Wspomnienie słońca w sercu dogasa.
Już zmierzch - ten cień?
Być może... zima zrobi się naraz
z dnia na dzień.
(Joanna Pollakówna)
- 10 -
Wysoko w niebie...
Wysoko w niebie chmurka zaszarzała
wiewiórczą, płasko rozpostartą skórką.
Powiedział: “Nie żal mi twojego ciała,
w marcu roztopi się, krucha Śniegurko!”
W puszystej mufce lodowate dłonie.
Było mi strasznie, było mi okrutnie...
O, jak powrócić was, szybkie tygodnie
jego miłości ulotnej, tak krótkiej!
Nie pragnę ani zemsty, ani bólu,
niech umrę razem z ostatnią śnieżycą.
Jego wróżyłam w wigilię Trzech Króli
i jego miłą byłam cały styczeń.
(Seweryn Pollak)
- 11 -
Drzwi wpółuchylone...
Drzwi wpółuchylone,
lipy w dusznym wichrze...
Na stole rzucone
pejcz i rękawiczka.
Lampy krąg żółtawy...
Kroków nasłuchuję.
Czemuś mnie zostawił?
Już nic nie pojmuję...
Wnet jutro pogodne
zalśni na błękicie.
Serce, bądź rozsądne -
uwierz w piękne życie.
Tyś osłabło, serce,
bijesz ciszej, głuszej...
Wiesz, czytałam, śmierć jest
niedostępna duszy.
(Józef Waczków)
- 12 -
Piosnka o dniu pożegnania
Tak bezradnie pierś stygła mi z chłodu,
ale szłam, zda się, lekko i żwawo.
Rękawiczkę, ot tak, bez powodu,
z lewej ręki włożyłam na prawą.
I zdawało się, schodków tak dużo,
a wiedziałam, że tylko trzy były.
Klon zaszumiał w jesiennej wichurze.
Prosił: “Zejdźmy do wspólnej mogiły!
Mnie oszukał, czy słyszysz, los srogi,
los niedobry i zmienny zarazem.”
Zawołałam: “Mój miły, mój drogi,
i mnie również. Umrzyjmy więc razem.”
Oto piosnka o dniu pożegnalnym.
Obrzuciłam dom ciemny spojrzeniem.
Tylko świece jaśniały w sypialnym
obojętnie-żółtym płomieniem.
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 13 -
Przyszłam tutaj...
Przyszłam tutaj próżnująca:
jedno licho, gdzie się nudzić!
Młyn na wzgórku drzemie w słońcu.
Wiek tu można ust nie trudzić.
Nad powoju kwieciem mdławem
leciuteńko pszczoła pływa
wołam nimfę tu, nad stawem,
ale nimfa - już nieżywa.
Zaciągnęło drobną rzęsą
staw bagnisty, coraz płytszy.
Gdzie osiny liściem trzęsą,
młody księżyc ostro błyszczy.
Każda rzecz dziś zda się nowa.
W lekkiej mgle topole drzemią.
Milczę. Milczę wciąż, gotowa
stać się znowu tobą - ziemio!
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 14 -
Kocie, nie idź...
Kocie, nie idź, tam wyszyta
na poduszce sowa,
kocie, nie mrucz, dziad cię schwyta,
Boże cię uchowaj.
Nianiu, gaśnie świeca, znowu
świerszcz za piecem kwili...
Strasznie boję się tej sowy.
Po co ją wyszyli?
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 15 -
Porzucił mnie...
Porzucił mnie, gdy pełnia była,
mój druh kochany. Trudna rada.
Żartował: “Linoskoczko miła,
jak zdołasz żyć do listopada?”
Odpowiedziałam mu jak bratu,
bez scen zazdrości, bez maniery,
lecz powetować mi tej straty
nie mogą nowe płaszcze cztery.
Jakkolwiek śliski świat zabawy,
straszniejsza moc tęsknoty wszelkiej...
Jak mój parasol chiński krwawy.
Natarte kredą pantofelki!
Wesołość wkoło wywołuje
orkiestra. Uśmiech krasi usta.
Lecz serce czuje, serce czuje,
że piąta loża będzie pusta!
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 16 -
Ze zbioru “Różaniec” (1914)
- 17 -
Żyć nauczyłam się...
Żyć nauczyłam się prosto i mądrze,
patrzeć na niebo, modlić się do Boga
i długo, długo chodzić o wieczorze,
by niepotrzebna ustąpiła trwoga.
Kiedy w wąwozie łopuch drży na wietrze,
dygoce jarzębina drobnym ciałem,
układam wtedy swe wesołe wiersze
o życiu płonnym - płonnym i wspaniałym.
Do domu wracam. Liże moje dłonie
puszysty kocur, sierść przymilnie zjeża.
W tartaku za jeziorem zorzą płonie
ze świeżych belek ustawiona wieża.
Jedynie z rzadka rozdzierając ciszę,
bocian na dachu wrzaśnie czy zapłacze.
- I zdaje się, że nawet nie usłyszę,
jeżeli ty do drzwi mych zakołaczesz.
(Wiktor Woroszylski)
- 18 -
Któryś nigdy...
Któryś nigdy w swą nie zwątpił drogę,
któryś światłość na pustyni ujrzał -
za tę zatraconą, za ubogą,
pomódl się za moją żywą duszę.
W smutnej swej wdzięczności zawstydzona,
za to ci opowiem potem,
jak mnie noc dręczyła zaczadzona
i jak tchnął poranek lodem.
Wiem, niewiele w życiu dróg schodziłam,
wciąż śpiewałam i czekałam,
ale brata nie znienawidziłam
ani siostry nie zaprzedałam.
A więc za cóż Bóg mi karę zsyłał
co dzień nową i nieodwołalną?
Czy też może to Anioł wskazywał
światłość dla nas niedostrzegalną?
(Andrzej Mandalian)
- 19 -
Kiedyż wplotła się...
Kiedyż wplotła się w ciemny mój włos
srebrnobiała przędza u czoła -
tylko słowik, co stracił głos,
taką mękę zrozumieć zdoła.
Jakże czuły natęża słuch
i na wierzby w gałązkach cienkich
patrzy, cały zjeżony, bez tchu,
cudzej pieśni chwytając dźwięki.
A tak mało minęło chwil,
gdy topole ścichały smagłe,
i trująco szczęśliwy tryl
dzwonił jeszcze w słowiczym gardle.
(Wanda Grodzieńska)
- 20 -
Przyszłam, siostro...
“Przyszłam, siostro, zastąpić cię wcześniej
przy tym stosie wysokim w lesie.
Posiwiały twe włosy. A oczy
łza zmąciła i smutek zmroczył.
Nie rozumiesz już śpiewu ptaków,
nie dostrzegasz gwiazd na niebie ni znaków.
Nikt już twego bębenka nie słyszy,
a wiem dobrze, że boisz się ciszy.
Przyszłam, siostro, zastąpić cię wcześniej
przy tym stosie wysokim w lesie.”
“Przyszłaś, aby mnie tutaj pochować.
Gdzież twój rydel, gdzie twa łopata?
Tylko flet widzę w twoim ręku.
I nie powiem tobie ni słowa,
chociaż żal, że kiedyś, przed laty,
głos mój już na zawsze zamilkł w jęku.
Przebierz się w moją szatę,
nie przejmuj się moją trwogą,
niechaj wiatr ci włosy rozmiecie.
Pachniesz, jak bez pachnie latem,
a przyszłaś trudną drogą,
aby blask cię tutaj rozświecił.”
I odeszła sama od stosu
ustępując swe miejsce innej,
szła niepewnie, jak ślepa, boso,
- 21 -
po nieznanej, wąskiej ścieżynie.
I wciąż tylko jej się zdawało,
że bębenek ma... widzi ognie...
i że jest jak chorągiew biała,
i że jest jak światło przewodnie.
(Seweryn Pollak)
- 22 -
Wszetecznice z nas...
Wszetecznice z nas i pijacy,
niewesoło czas tu spędzamy.
A na ścianach kwiaty i ptaki
tęsknią za obłokami.
Czarną fajkę pociągasz smutnie,
dziwnie dymek wije się nad nią.
Dziś włożyłam najwęższą suknię,
aby smuklej wyglądać i ładniej.
Okna są zabite na dobre:
czy tam mróz, czy burza, czy słota?
Twoje oczy są tak podobne
do oczu ostrożnego kota.
O, jak serce moje zamiera!
Czyżby życie ze mnie uciekło?
A tę, która tańczy teraz,
niewątpliwie pochłonie piekło.
(Seweryn Pollak)
- 23 -
Z cyklu “Popłoch”
- 24 -
Było duszno...
Było duszno od świateł potopu,
a oczy jego - jak blaski...
Jenom zadrżała. Ten oto
zdoła mnie wreszcie ugłaskać.
Schylił się. Wnet padnie słowo.
Krew mi od twarzy odbiegła.
O, gdybyż płytą grobową
miłość na życiu mym legła.
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 25 -
Jak zwyczajna uprzejmość wymaga...
Jak zwyczajna uprzejmość wymaga,
podszedł do mnie. Powoli. Z uśmiechem.
Na wpół czule, a na wpół z powagą
dotknął ręki gorącym oddechem.
I wejrzeniem sfinksowych pomników
jego oczy spojrzały bezdenne...
Dziesięć lat głuchych westchnień i krzyków,
wszystkie moje noce bezsenne
w jedno ciche włożyłam to słowo
i wyrzekłam je, widać, daremno.
Zostawiłeś mnie samą. I znowu
było w duszy mej pusto i ciemno.
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 26 -
Wieczorem
Muzyka brzmiała w tym ogrodzie
boleścią tak niewysłowioną.
I morza ostry zapach wionął
od ostryg na półmisku w lodzie.
Rzekł: “Jestem zawsze wierny tobie!”
i lekko dotknął mej sukienki.
Jak te dotknięcia jego ręki
są do uścisków niepodobne.
Tak ptaki głaszcze się lub koty,
tak patrzy się na woltyżerki.
I drwiące świecą się iskierki
pod rzęs osłoną jasnozłotych.
A rozpaczliwych skrzypiec głosy
dochodzą poprzez dym rozwiany:
“Błogosławże szczęśliwe losy
za pierwsze sam na sam z kochanym.”
(Seweryn Pollak)
- 27 -
Spacer
O wierzch powozu zahaczyłam piórem.
W oczy spojrzałam mu - i serce drgnęło,
przejęte nagle jakimś dziwnym bólem,
chociaż nieszczęścia przyczyn nie pojęło.
Pod stropem nieba i chmur skłębionych
wieczór żałością skuty cichą.
I niby tuszem nakreślony
Buloński Lasek ze starych sztychów.
Benzyny woń i bzu aromat,
spokój, co czujną drga udręką...
On znowu dotknął moich kolan
prawie nieczułą, obcą ręką.
(Wanda Grodzieńska)
- 28 -
...I nawet nikt nie wyszedł...
...I nawet nikt nie wyszedł
z latarnią mi naprzeciw.
I weszłam w domu ciszę,
gdy blady księżyc świecił.
Pod zielonawym kloszem,
z uśmiechem wymuszonym
rzekł mi: “Kopciuszku, proszę,
czemu masz głos zmieniony?”
W kominie gaśnie płomień,
świerszcz ćwierka smętne trele.
Ktoś na pamiątkę po mnie
wziął biały pantofelek.
I trzy goździki podał,
w bok odwracając oczy.
O, miłe mi dowody,
gdzież schowam was tej nocy?
A sercu trudno wierzyć:
nie minie czasu wiele -
on wszystkim zacznie mierzyć
mój biały pantofelek.
(Wanda Grodzieńska)
- 29 -
Ty przyszedłeś pocieszyć mnie...
Ty przyszedłeś pocieszyć mnie, miły,
taki tkliwy i łagodny taki...
Unieść się z poduszki nie mam siły,
a na oknach wszędzie gęste kraty.
Ty myślałeś, że martwą zastaniesz
i przyniosłeś wianuszek na czoło.
Jak boleśnie uśmiechem mnie ranisz,
drwiący, dobrotliwy, niewesoły.
Co mi teraz ta śmiertelna trwoga!
Jeśli ze mną pobędziesz choć trochę,
przebaczenie wymodlę u Boga
tobie i tym wszystkim, których kochasz.
(Seweryn Pollak)
- 30 -
Wyszłam żegnać go...
Wyszłam żegnać go do przedpokoju.
W złotym kurzu postałam chwilę.
Na dzwonnicy cerkiewki spokojnie,
uroczyście dzwony dzwoniły.
Porzucona!... Jakie śmieszne słowo -
jakbym była kwiatem albo chustką...
Ale oczy patrzą już surowo
w pociemniałe, ogromne lustro.
(Eugenia Siemaszkiewicz)
- 31 -
Tyle próśb...
Tyle próśb zawsze ma ukochana,
porzucona próśb żadnych nie miewa...
Jak to dobrze, że dzisiaj od rana
lekkim lodem mróz rzekę odziewa.
Oto wstąpię - dopomóż mi, Chryste! -
na pokrowiec ten kruchy ogromnie,
a ty moje przechować chciej listy,
by nas mogli rozsądzić potomni,
By jaśniejszy i bardziej wspaniały
blask otoczył w ich oczach twą postać.
Czyliż mogą w biografii twej chwały
jakiekolwiek bądź braki pozostać?
Nazbyt słodkie doczesne napoje,
nazbyt gęste miłośne są sieci...
Niechże kiedyś z imieniem tem mojem
w podręcznikach spotkają się dzieci.
I tak smutną opowieść czytając,
niech uśmiechną się chytrze i łzawo.
Mnie miłości i szczęścia nie dając,
nagródź w zamian choć gorzką tą sławą.
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 32 -
Kwiaty i każda rzecz...
Kwiaty i każda rzecz nieżywa
ma zapach w domu tym przyjemny.
Stosami leżą już warzywa
na grzędach, pstrząc czarnoziem ciemny.
Jeszcze przeciąga wiew chłodnawy -
z inspektów maty już zabrane.
A tam są stawy, takie stawy,
gdzie rzęsa niby złotem tkana.
I chłopczyk zwierzył mi ambaras,
z przejęciem wielkim szepcząc słowa,
że tam ogromny mieszka karaś,
a z nim ogromna karasiowa.
(Jarosław Iwaszkiewicz)
- 33 -
Dzionek każdy...
Dzionek każdy w nowy sposób strwożon,
zapach żyta coraz bardziej śwież,
jeśliś ty do moich nóg położon,
łagodny mój - to leż.
Wilgi krzyczą po szerokich klonach,
aż do nocy będzie słychać ich głos;
miło mi od oczu twych zielonych
odpędzać taniec os.
Jakże brzęk ten dla nas jest pamiętny:
zadźwięczały na drodze bębenki,
posłuchajże, abyś nie był tak smętny,
o wieczornym rozstaniu piosenki.
(Jarosław Iwaszkiewicz)
- 34 -
Już dawno...
Już dawno, w dzień Agrypiny świętej,
chusteczkę malinową skradł,
milczy, a jak król Dawid jest rad.
Białe są ściany w celi przemarzniętej,
a jemu obcy cały świat.
Powiem, na celi wchodząc próg:
“Mą chustkę oddać byś już mógł!”
(+a podstawie przekładu Józefa Kramsztyka)
- 35 -
Rzekł chłopiec...
Rzekł chłopiec: “Jakże to bolesne!”
Bardzo mi żal chłopca.
Tak niedawno jeszcze snuł marzenia wczesne
i gorycz była mu obca.
Teraz wszystko poznał chłopiec mały,
nie gorzej niż wy, starzy mądrale.
Zamąciły się i jakby węższe się stały
źrenice tych oczu jak opale.
Wiem, że z bólem sobie nie poradzi,
z bólem pierwszej miłosnej próby.
Jakże chciwie, bezradnie, gorąco gładzi
chłodne mej ręki przeguby.
(Wacław Denhoff-Czarnocki)
- 36 -
Wysokie stropy kościołów...
Wysokie stropy kościołów
jaśniejsze niż nieba sieć,
przebacz, chłopaczku wesoły,
żem tobie przyniosła śmierć.
Za róże z placyków małych,
za listów głupiutkich kwiat,
za to, żeś, smutny i śmiały,
z kochania smętnego bladł.
Myślałam - może umyślnie
przekornym byłeś i śmiesznym,
myślałam - ukochać jak inne
nie można słabe i grzeszne.
Lecz wszystko było na próżno,
gdy przyszły jesienne przeddnie,
śledziłeś, nieczuły, do późna
za mną uparcie i wszędzie.
Jak gdybyś zbierał oznaki
mojego chłodu. O, przebacz!
Dlaczegoś przyjął święcenia
piołunowego nieba?
I śmierć do cię ręce przedarła.
Powiedz, co było dalej!
Nie wiedziałam, że tak kruche gardło
pod niebieskim kołnierzem się pali.
Przebacz mi, sowię zduszone,
chłopaczku smukły, wesoły,
- 37 -
trudno mi dzisiaj do domu
powracać z wysokich kościołów.
(Jerzy Liebert)
- 38 -
Zawsze cicha jest czułość...
Zawsze cicha jest czułość prawdziwa,
nic jej przed okiem nie skryje.
Próżno twoja ręka troskliwa
futrem otula mą szyję.
Próżno o miłości wschodzącej
mówisz mi pokornym westchnieniem.
O, jak znam uparte, płonące,
twe nigdy niesyte spojrzenie!
(Józef Kramsztyk)
- 39 -
Ja nie będę z tobą piła wina...
Ja nie będę z tobą piła wina,
boś ty chłopak swawolny i zły.
Wiem ja, że dla ciebie nie nowina
pod księżycem się całować z byle kim.
U nas zaś zawsze czas
pełen bożych łask.
Każda z nas rozkaz ma -
skrywać jasnych oczu blask.
(Wanda Grodzieńska)
- 40 -
Gdyśmy się po raz ostatni spotkali...
Gdyśmy się po raz ostatni spotkali
na bulwarze, dokąd zwykliśmy przychodzić,
Newa groziła przyborem fali
i miasto żyło w obawie powodzi.
Mówił o lecie, mówił także o tym,
że być poetką - to absurd po prostu.
Jakże pamiętam sobór białozłoty
i twierdzę Pietropawłowską!
Bo i powietrze dziwne - jak dar boży
cudowne, że odetchnąć nie śmiesz.
I w chwili tej dane mi było stworzyć
ostatnią z wszystkich obłąkanych pieśni.
(Irena Piotrowska)
- 41 -
Do poety przyszłam w goście...
Aleksandrowi Błokowi
Do poety przyszłam w goście
o dwunastej punkt. W niedzielę.
Pokój cichy jest, przestronny,
a za oknem siwy mróz.
W dali słońce malinowe
poprzez dymy się przedziera...
Gospodarza milczącego
jasny patrzy na mnie wzrok.
A kto spojrzał raz w te oczy,
ten ich nigdy nie zapomni,
więc bezpieczniej dla mnie będzie
nie spoglądać w oczy te.
Lecz rozmowę zapamiętam,
mgły za oknem i niedzielę,
i dom szary i wysoki
tuż u morskich Newy bram.
(Irena Tuwim)
- 42 -
Węglem na piersi...
Węglem na piersi nakreślił znak,
by pewniej się złożyć do strzału,
by smutek mój - trzepocący ptak -
w noc wrócił opustoszałą.
Miły! nie chybisz, starczy ci sił
i czekać niedługo już trzeba,
by smutek mój - ptak mój - w górę się wzbił,
a potem zaśpiewał z drzewa.
By ktoś, kto w cichy zaszył się kąt,
spojrzeniem dokoła zatoczył
i rzekł: “Głos znajomy, a nie wiem skąd”...
I zamilkł. I spuścił oczy.
(Andrzej Mandalian)
- 43 -
Ze zbioru “Białe ptaki” (1917)
- 44 -
Zszarzał na niebie błękit...
Zszarzał na niebie błękit emalii,
wyraźniej słychać pieśń okaryny.
To przecież tylko piszczałka z gliny,
czemu tak smutnym głosem się żali!...
Kto jej spowiada się z mych przewinień
i komu ona przebacza grzesznej!
Lub może głos ten dla mnie jedynie
powtarza twoje ostatnie wiersze.
(Irena Piotrowska)
- 45 -
O, jakiż to był chłodny dzień...
O, jakiż to był chłodny dzień
w cudownym mieście tym Piotrowym!
Zachód legł ogniem purpurowym
i z wolna zmierzchu gęstniał cień.
Niech wzgardzi oczu mych spojrzeniem,
które proroctwa zawsze niosły.
Wciąż będzie wierszy łowił brzmienie,
modlitwę moich ust wyniosłych.
(Seweryn Pollak)
- 46 -
Odpowiedź Hr. W. A. Komarowskiemu
W kwietniowy dzień te słowa ciemne
z jakich zjawiły się przywidzeń?
Wiedziałeś - jeszcze żyje we mnie
ów tydzień straszny, Wielki Tydzień.
W mym słuchu nie odebrzmiał echem
dzwon, co w lazurze brzmiał podniebnym.
Huczało siedem dni - to śmiechem
spiżowym, to znów łkaniem srebrnym.
A ja, bez słów, jak przed rozstaniem
na zawsze, twarz zakrywszy ręką,
leżałam i czekałam na nią,
co jeszcze się nie zwała męką.
(Wiktor Woroszylski)
- 47 -
Masz odwagę...
Masz odwagę przeglądać się w Newie?
Masz odwagę stąpać po mostach?...
Mówią o mnie, że mam w oczach rozpacz
od tej chwili, gdy wyśniłam ciebie.
Wznieśli skrzydła czarni aniołowie.
Jutro Sądu dzień Ostatecznego.
Stało się. Ogniska malinowe
niczym róże zakwitają na śniegu.
(Andrzej Mandalian)
- 48 -
Samotność
Tylekroć we mnie rzucano kamieniem,
że teraz ciosu czekam już bez trwogi.
I nawet potrzask ma smukłe zwieńczenie,
jest niby wieża pośród wież wysokich.
Wdzięczność mam dla tych, co go zbudowali.
Niech ich ominie smutek i cierpienie.
Stąd wcześniej widzę, gdy świt się zapali,
tu świecą słońca ostatnie promienie.
Często do mego pokoju, łopocąc,
wlatują wichry przybyłe z północy
i gołąb z ręki dziobie mi pszenicę.
A nie skończoną przeze mnie stronicę,
pełna spokoju nieziemskiego, lekko
Muza dopisze swoją smagłą ręką.
(Eugenia Siemaszkiewicz)
- 49 -
:ie jesteśmy w lesie...
Nie jesteśmy w lesie obydwoje
i wołanie twe w drwinę się zmienia.
Czemu nie przychodzisz, by ukoić
niepokoje mego sumienia?
Twoje życie już biegnie inaczej,
inną żonę masz, inne troski.
W suche oczy teraz mi patrzy
petersburska niedobra wiosna.
Wedle zasług - myśl gorączką zmąci;
suchy kaszel, śmierć - to jej nagrody.
A na Newie w oparze wilgoci
już ruszają wiosenne lody.
(Eugenia Siemaszkiewicz)
- 50 -
Anioł, co zimowym rankiem...
Anioł, co zimowym rankiem
zaręczył nas w tajemnicy,
nie odwraca pociemniałych
oczu od beztroski naszej.
Dlatego lubimy niebo,
świeży wiatr i dnia przejrzystość,
i gałęzie czerniejące
za żelaznym ogrodzeniem.
Dlatego lubimy ciemne,
wodami przerżnięte miasto,
lubimy nasze rozstania
i godziny krótkich spotkań.
(Seweryn Pollak)
- 51 -
Z pamięci twojej...
Z pamięci twojej tamten dzień wykreślę,
by wzrok twój pytał bezradnie zdumiony:
gdzież ja widziałem takie bzy przy ścieżce
i te jaskółki, i drewniany domek?
O, jakże często wspomnienia twe zmąci
gwałtowny smutek nienazwanych pragnień
i będziesz szukał po miastach drzemiących
tamtej ulicy, której nie ma w planie!
Jeśli za drzwiami czyjś głos zaszeleści
albo list jakiś przypadkiem dostrzeżesz,
z drżeniem pomyślisz: “To ona nareszcie
przyszła na pomoc mojej niewierze.”
(Irena Piotrowska)
- 52 -
W blaskach zachodu...
W blaskach zachodu pożółkł świat,
czule kwietniowy chłód się skrada.
Spóźniłeś się o tyle lat,
a jednak jestem tobie rada.
Siądź bliżej, usiądź przy mnie tuż
i uśmiechając się oczami,
na ten niebieski zeszyt spójrz -
dziecinny zeszyt mój z wierszami.
Przebacz, że tonąc w smutku złym,
cieszyć się słońcem nie umiałam.
Przebacz i to, że w życiu mym
innych za ciebie często brałam.
(Anatol Stern)
- 53 -
Czyż dla nas świeżość słów...
Czyż dla nas świeżość słów, uczucie młode
utracić - to nie tak, jak dla malarza - wzrok,
lub dla aktora - głos, swobodny krok,
albo dla pięknej kobiety - urodę?
Ale nie próbuj dla siebie zachować
daru, co przez niebiosa ci zesłany,
bo sami wiemy - każdy z nas skazany,
ażeby trwonić, a nie ciułać słowa.
Idź sam i ślepym wzrok przywracaj, iżbyś
mógł poznać w ciężkie zwątpienia godziny
twych uczniów nienawistne drwiny
i obojętność ciżby.
(Seweryn Pollak)
- 54 -
Dlaczego mnie łudzisz...
Dlaczego mnie łudzisz przemyślnie
kamieniem, to wiatrem, to ptakiem?
Dlaczego twój uśmiech mi błyśnie
gwałtownym z nieba odblaskiem?
Nie tykaj mnie, nie bądź mi wrogiem,
gdy wieszcze wzywają mnie trudy...
Pijany szamoce się ogień
skroś szare, błotniste grudy.
I Muza w podartej chustce
tak smętnie zawodzi bez końca.
W okrutnej, młodzieńczej tęsknocie
jej siła cudotworząca.
(Anna Kamieńska)
- 55 -
Królewiczu, ty na próżno...
Królewiczu, ty na próżno
inną byś mnie widzieć pragnął.
Moje usta tylko wróżą,
nie całują już od dawna.
Nie sądź, że w malignie mrocznej
albo przytłoczona troską
nawołuję i proroczę -
takie jest moje rzemiosło.
Ale umiem sprawić więcej,
by się rzecz przedziwna stała -
i na wieki weźmiesz serce
tej, co twoje w lot zabrała.
Sławy pragniesz - więc mnie spytaj,
choć odpowiedź jest niełatwa.
To matnia mrokiem okryta -
nie ma szczęścia tam ni światła.
Odejdź, więcej nie oczekuj,
zapomnij o mnie za progiem.
A ja, kochany, ten grzech twój
wezmę na siebie przed Bogiem.
(Irena Piotrowska)
- 56 -
:ie tajemnice, nie cierpienia...
Nie tajemnice, nie cierpienia
i nie zrządzenie Opatrzności -
te spotkania sprawiały wrażenie
pojedynku miłości.
Już od rana w przeczuciu męki
zanim przyszedłeś jeszcze,
odczuwałam w rękach ugiętych
lekko kłujące dreszcze.
I suchymi palcami mięłam
rąbek barwnej serwety.
Ja już chyba wtedy pojęłam,
jak mała jest ta planeta.
(Seweryn Pollak)
- 57 -
Jak biały kamień...
Jak biały kamień w głębi studni ciemnej,
tak we mnie jedno czai się wspomnienie.
Nie walczę z nim i walczyć by daremno,
bo w nim i radość moja, i cierpienie.
I chyba każdy, kto mi spojrzy w oczy,
wyczytać musi je z ich smutnej treści.
I głębszym smutkiem twarz mu się zamroczy,
niż gdyby słuchał samej opowieści.
W przedmioty ludzi niegdyś przemieniano
ze świadomością im pozostawioną,
by smutki cudze wieczną były raną.
Tak w me wspomnienie ciebie przemieniono.
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 58 -
Posąg w Carskim Siole
+. W. +iedobrowi
Opada już klonowy liść
na staw łabędzi wśród gęstwiny.
Pomału krwią nabiega kiść
dojrzewającej jarzębiny.
I piękna, aż oślepia nas,
siedzi i patrzy w głąb ogrodu,
oparłszy o północny głaz
stopy skulone nie od chłodu.
Odwagi czułam coraz mniej
przed panną opiewaną w pieśniach.
Igrały na ramionach jej
promienie gasnącego września.
I jej wybaczyć miałażbym
twych zakochanych ust pochwały?
Spójrz, jak się cieszy smutkiem swym,
strojna w nagości płaszcz wspaniały.
(Jerzy Litwiniuk)
- 59 -
Drzemiąc, znów ujrzałam...
Drzemiąc, znów ujrzałam z bliska
nasz ostatni gwiezdny raj,
miasto czystych wodotrysków,
złoty nasz Bachczyseraj.
Tam, za różnobarwnym płotem,
u milczącej wody warg,
wspominaliśmy z ochotą
dawny carskosielski park.
Nagle - orła Katarzyny
rozpoznaliśmy - to ty!
Spadasz znów na dno doliny
z pysznych i brązowych drzwi.
Dłużej by w pamięci uchu
pożegnalny dźwięczał śpiew,
smagła jesień za pazuchą
niesie żółte liście z drzew.
One stopnie schodów skryły,
gdzie żegnałam cię w ów dzień,
gdy w cesarstwo cieni, miły,
odchodziłeś, sam jak cień.
(Paweł Hertz)
- 60 -
Dwudziesty pierwszy. :oc...
Dwudziesty pierwszy. Noc. Poniedziałek.
Miasto zamglonych cieni.
W myślach gnuśnych nawet nie postało,
że bywa miłość na ziemi.
Ufnie, z lenistwa albo znudzenia,
życie swe przeżywają,
długiego boją się rozłączenia,
o sercu pieśni śpiewają.
Lecz niektórym tajemnica się odsłania,
cisza mrozi ich nagła...
Ja zaznałam tego niespodzianie,
jakbym w chorobę zapadła.
(Artur Międzyrzecki)
- 61 -
Ze zbioru “Dmuchawiec” (1921)
- 62 -
:a szyi - drobnych rząd korali...
Na szyi - drobnych rząd korali,
w szerokiej mufce chowam ręce,
oczy bezwolnie błądzą w dali,
oczy, co nie zapłaczą więcej.
Twarz moja zda się bardziej blada
niż jedwab szala barwy wrzosu.
Niemal do samych brwi opada
niekarbowany pukiel włosów.
To nie radosny pęd popycha
moje powolne, chwiejne kroki,
rzekłbyś: pod stopą kładka licha,
a nie posadzki czworoboki.
Pobladłe usta urywanie
dyszą, na piersi drżą nieśmiało
kwiaty zerwane na spotkanie -
to, które odbyć się nie miało.
(Gabriel Karski)
- 63 -
Ziemska sława jak dym...
Ziemska sława jak dym,
nie o to się modliłam,
wszystkim kochankom mym
ja szczęście przynosiłam.
Jeden żyje i dziś,
w żonie swej zakochany,
a drugi zamienił się w spiż
na placu śniegiem owianym.
(Seweryn Pollak)
- 64 -
Obudzić się o świtaniu...
Obudzić się o świtaniu,
bo za gardło radość chwyta,
przez okno kajuty patrzeć
na zieleniejące fale
lub w dzień chmurny na pokładzie,
otulona w miękkie futro,
słuchać, jak maszyna huczy,
i nie myśleć już o niczym,
lecz spotkanie przeczuwając
z tym, co moją stał się gwiazdą,
od wiatru i bryzgów słonych
z każdą chwilą młodnieć, młodnieć.
(Seweryn Pollak)
- 65 -
Słyszałam głos...
Gdy w samobójczym udręczeniu
naród niemiecki czekał gości,
bizantynizmu srogi geniusz
opuszczał już rosyjski Kościół.
Słyszałam głos. Przyzywał kusząc,
przemawiał do mnie: “Chodźże, prędzej,
porzuć grzesznego kraju głuszę,
na zawsze porzuć Rosji nędzę.
Ja z twoich dłoni krew odmyję,
uwolnię serce twe od wstydu,
nowym imieniem ja pokryję
ciężar porażek i ból krzywdy.”
Lecz obojętna i surowa,
rękami zasłoniłam uszy,
ażeby te niegodne słowa
cierpiącej nie skalały duszy.
(Seweryn Pollak)
- 66 -
Kukułeczko, powiedz, proszę...
Kukułeczko, powiedz, proszę,
ile będę żyła lat...
Drgnęły tylko czubki sosen,
żółty promień w trawę spadł.
Dźwięk nie rozległ się w powietrzu,
a już wracać czas.
Dotknął czoła świeży wietrzyk.
Milczy chłodny las.
(Mieczysława Buczkówna)
- 67 -
Czym gorsze to stulecie...
Czym gorsze to stulecie od poprzednich? Może
tym, że w oparach smutków, niebezpieczeństw
o najczarniejszą otarło się zgorzel,
lecz nie zdołało jej uleczyć.
Jeszcze się na zachodzie ziemskie słońce pali
i dachy miast w jego promieniach świecą,
a tu już biała domy krzyżem znaczy w dali
i kruki obwołuje, i kruki już lecą.
(Seweryn Pollak)
- 68 -
Ze zbioru “Anno Domini” (1922)
- 69 -
Wszystko zrabowane...
Wszystko zrabowane, zaprzedane,
skrzydło czarnej śmierci powiało,
wszystko głodną tęsknotą zżerane
więc dlaczego tak nam pojaśniało?
W dzień powiewy wieją wiśniowe
z niezwykłego lasu pod miastem,
nocą gwiazdozbiory błyszczą nowe
w głębi niebios lipcowych, jasnych.
I ta dziwność się zbliża do domów,
choć są nędzne i rozwalone -
to nie znane nikomu, nikomu,
lecz od dawna przez nas upragnione.
(Seweryn Pollak)
- 70 -
O życie szare...
O życie szare, dni bez jutra!
Gdy zdradę w słowach twych odkrywam,
miłości, której wciąż ubywa,
wschodzi nade mną gwiazda smutna.
Uchodzić tak niepostrzeżenie,
jak obcy mijać się bez słowa.
Lecz znowu noc. I znów całować
ciało, gdy zwilży je znużenie.
Nigdy nie byłam tobie miłą,
tyś mi się sprzykrzył. Trwa udręka.
Tę miłość jak zbrodniarkę nęka
zło, co do dna ją przepełniło.
Milczysz jak brat, gniew cię oniemia,
lecz jeśli się spotkamy wzrokiem -
klnę się na niebo: w mgnieniu oka
granit stopnieje od płomienia.
(Józef Waczków)
- 71 -
:iech znowu zagrzmią...
Niech znowu zagrzmią organowe tony,
niczym wiosenne pierwsze burze.
Spojrzę zza pleców twojej narzeczonej
i oczy lekko przymrużę.
Żegnaj mi, żegnaj, bądź bardzo szczęśliwy,
twe ślubowanie zwrócę ci bez żalu,
lecz strzeż się, nie mów przyjaciółce tkliwej
o mej malignie już niepowtarzalnej.
Bowiem przeszyje was piekącym jadem,
miłości waszej zada cios bolesny,
a ja panować będę znów nad sadem,
gdzie słychać krzyki muz i traw szelesty.
(Włodzimierz Słobodnik)
- 72 -
Strach, w ciemnościach...
Strach, w ciemnościach przetrząsając rzeczy,
nikłym blaskiem po siekierze wodzi.
Tuż za ścianą słychać stuk złowieszczy -
co tam, szczury, widmo czy złodziej?
To się w dusznej kuchni pluska wodą,
to w podłodze klepki liczy rozeschnięte,
z hebanową, połyskliwą brodą
za okienkiem na strychu przemknie -
I zacicha, zły i zręczny niesłychanie,
ukrył gdzieś zapałki, świecę zdmuchnął.
Jużbym raczej wolała błyskanie
wymierzonej w pierś moją lufy.
Jużbym raczej na zielonym placu
na szafocie nie ohelbowanym
przy okrzykach i jękach rozpaczy
krwią czerwoną spłynęła z ran mych.
Gładki krzyżyk na sercu mym kładę:
Boże, przywróć mi spokój jedynie.
Mdląco słodki zapach rozkładu
od chłodnego prześcieradła płynie.
(Seweryn Pollak)
- 73 -
Żelazne ogrodzenie...
Żelazne ogrodzenie,
sosnowe, twarde łoże.
Jak dobrze, że już zazdrość
udręczać mnie nie może.
Z szlochaniem i żałobą
ścielą mi pościel dziś;
a teraz - Pan Bóg z tobą,
gdzie chcesz, swobodna, idź!
Już uszu twych nie ranią
obłędne narzekania,
i nikt nie będzie palił
już świecy do zarania.
Nareszcie na nas schodzi
spokój niewinnych dni...
Ty płaczesz - jam niegodzien
ni jednej twojej łzy.
(Wanda Grodzieńska)
- 74 -
Już na białym progu raju...
Już na białym progu raju
krzyknął: “Czekam, przybądź prędzej!”,
przykazał mi umierając
w miłosierdziu żyć i w nędzy.
I gdy przejrzyścieje niebo,
widzi, w skrzydła bijąc złote,
jak się dzielę skórką chleba
z tymi, co mnie proszą o to.
A gdy chmury jak po bitwie
płyną we krwi, purpurowe,
moje słyszy on modlitwy
i miłości mojej słowa.
(Seweryn Pollak)
- 75 -
Oszczerstwo
I wszędy było mi oszczerstwo towarzyszem.
Jak skrada się, przez sen słyszałam i wciąż słyszę,
gdy w martwym mieście pod nieubłaganym niebem
błądząc rozglądam się za dachem i za chlebem.
I w każdym oku świeci jego odblask -
to strach niewinny, to znów zdrada podła.
Nie boję się. Niech rękawicę rzucą nową -
odpowiedź znajdę godną i surową.
Lecz przewiduję już ów dzień nieunikniony -
stygnąca moja pierś nie westchnie spod ikony,
a przyjaciele, co zgromadzą się świtaniem,
zakłócą słodki sen zbyt głośnym swym szlochaniem.
I wtedy, nie poznane, ono wtargnie,
z ustami, które czczość nieukojonych pragnień,
krzywd niezaznanych pamięć budząc we krwi,
zmusza, by wplotły głos w żałobne rekwiem.
I majaczenie uprzykrzone każdy pojmie,
by sąsiad oczu na sąsiada nie śmiał podnieść,
by nad straszliwą pustką mego ciała
wśród mgieł porannych dusza ma leciała,
po raz ostatni bezsilnością ziemską płonąc
i dzikim żalem za planetą opuszczoną.
(Wiktor Woroszylski)
- 76 -
Spłakana jesień...
Spłakana jesień, niby wdowa
w swych czarnych szatach serca mroczy...
Odpominając męża słowa,
łkać nie przestaje w dzień i w nocy.
I będzie tak, aż śnieg najbielszy
zlituje się nad smętną, osowiałą...
O, zapomnienie bólu, zapomnienie szczęścia -
poświęcić za to życie - jeszcze mało.
(Seweryn Pollak)
- 77 -
:ie z tymi...
Nie z tymi, co, małego ducha,
rozdartej ziemi swej odeszli -
nie z tymi jestem! Nie usłucham
ich pochlebstw - i nie oddam pieśni.
Tak - żal mi zbiega i wędrowca
niczym chorego, niczym więźnia:
piołunem wzejdzie gleba obca,
w gardle łaskawy chleb uwięźnie.
Lecz tu, w czadzącym tyglu losów,
myśmy, młodości trwoniąc resztkę,
od piersi swej żadnego z ciosów
nie odwrócili butnym gestem.
Więc wiemy, że choć niełagodna,
uzna historia w dniu wyroku:
nie ma dumniejszych, prostszych od nas
ludzi, o bardziej suchym oku.
(Wiktor Woroszylski)
- 78 -
Oto wieje wiatr łabędzi...
Oto wieje wiatr łabędzi,
niebo we krwi i w siności.
Wkrótce już rocznica będzie
pierwszych dni twojej miłości.
Ty rozwiałeś moje czary,
lata niby woda zbiegły.
Dlaczego nie jesteś stary,
ale dawny, nieodległy?
Czuły głos dźwięczniejszy nawet,
tylko czasu skrzydło wrone
ocieniło śnieżną sławą
czoło twoje niezmącone.
(Seweryn Pollak)
- 79 -
Wzniosła kopułę wysoką...
Wzniosła kopułę wysoką nierzeczywista jesień,
kopuły tej nie przesłaniać rozkazano obłokom.
I dziwili się ludzie: już prawie kończy się wrzesień -
gdzież podziały się zimne i dżdżyste dni tego roku?
Stała się szmaragdową woda zmąconych kanałów.
Jak róże, ale mocniej, zapachniały pokrzywy.
Było duszno od zórz, purpurowych, diabelskich, wspaniałych,
zawsze, do końca dni naszych, w pamięci zostaną nam żywej.
Słońce było jak wódz, co w miasto buntu wniósł żagiew,
tak się wiosenna jesień garnęła do niego złakniona,
że zdało się - wnet zalśni przejrzysty przebiśnieg w trawie...
Wtedy właśnie, spokojny, podszedłeś do drzwi mego domu.
(Seweryn Pollak)
- 80 -
Michol
“A Michol, córka druga Saulowa, miłowała Dawida...
I rzekł Saul: Dam ją zań, że mu będzie na upad...”
Pierwsze księgi Królewskie, XVIII, 20-21
I otrok gra długo dla króla-szaleńca,
i noc bezlitosną rozprasza,
i zorzę zwycięską swym graniem przynęca,
i strachu widziadła przygasza.
I król doń łaskawie powiada: “Młodzianie,
w twej piersi ma ogień cudowny mieszkanie,
za lek taki dam ci koronę,
królestwo i córkę za żonę.”
A córka królewska spogląda na piewcę,
zbyteczna korona jej, pieśń też nie chce
i w duszy jej rozpacz bez granic,
bo Michol Dawida ma za nic.
Jest bledsza od martwych i usta zaciska,
zielone źrenice tchną szałem
i dzwonią manele, i szata jej błyska
za każdym jej ruchem wspaniałym.
Jak Lilit-pramacierz, jak sen, jak marzenie,
nie z woli swej Michol odrzecze z westchnieniem:
“Na pewno mi z jadem dawali napoje
i duch mój z ciemnością się sprzęga,
to bezwstyd jest mój, poniżenie to moje
ten pastuch, rozbójnik, włóczęga!
Ach, czemu jest tylu tu dworzan nadobnych,
a nikt do Dawida z nich nie jest podobny,
a słońca promienie,
a gwiazd nocne lśnienie,
a dreszcz ten tajemny i chłodny...”
(Włodzimierz Słobodnik)
- 81 -
- 82 -
Ze zbioru “Trzcina” (1924-1945)
- 83 -
Muza
Gdy późną nocą na jej przyjście czekam,
znika świat cały, bo i cóż mi po nim?
Niczym jest młodość i wolność, i męka
wobec śpieszącej z fujareczką w dłoni.
I oto wchodzi. Biały całun na niej.
Już go odrzuca, wzrokiem mnie przeszyła.
Pytam: “Dantemu strony “Piekła”, Pani,
tyś dyktowała?” Rzecze: “To ja byłam.”
(Anatol Stern)
- 84 -
Tu, gdzie Puszkin...
Tu, gdzie Puszkin wygnanie rozpoczął,
gdzie Lermontow zakończył wygnanie,
pachną ścieżki górskimi trawami,
i raz tylko ukazał się oczom
nad jeziorem, w cieniu topól starych,
w przedwieczornej, surowej godzinie
błysk źrenicy otwartej: stał przy mnie
nieśmiertelny kochanek Tamary.
(Artur Międzyrzecki)
- 85 -
Zaklinanie
Przez wyniosłe wrota,
zaochtańskie błota,
drogą nieschodzoną,
łąką nieskoszoną,
przez zapory nocne,
dzwony wielkanocne,
nie dany mi,
nie wzywany,
na wieczerzę do mnie przychodź.
(Joanna Pollakówna)
- 86 -
Jedni wciąż patrzą...
Jedni wciąż patrzą w pieszczotliwe oczy,
a inni piją do porannej pory.
Z nieokiełznanym sumieniem wśród nocy
ja do świtania wiodę rozhowory.
I mówię: “Idę z ciężkim twym brzemieniem,
niosąc je wiele długich lat na ziemi.”
Lecz dla sumienia czas już nie istnieje,
lecz dla sumienia nie ma już przestrzeni!
I znowu czarny ów zapustny wieczór,
powolny konia bieg i park złowróżbny,
i wiatr wesoły, jakby szczęście przeczuł,
który spadł na mnie z niebiańskiego wzgórza.
Nade mną wznosi się dwurogi świadek,
spokojny... O tam, tam mnie wiedzie droga
zamierzchłym, dawno mi znajomym sadem,
tam, gdzie łabędzie i gdzie martwa woda.
(Włodzimierz Słobodnik)
- 87 -
Borys Pasternak
On, co się sam porównał z okiem konia,
patrzy z ukosa, widzi i poznaje,
i oto już jak diament roztopiony
kałuże błyszczą, lód dręcząc się taje.
W liliowej mgle zasnęły już podwórza,
platformy, belki, obłoki i liście,
gwizd parowozu, chrzęst skórki arbuza,
nieśmiała dłoń w pachnącej rękawiczce.
Coś dzwoni, zgrzyta, aż przypływem chluśnie,
i nagle ścicha - to on idzie z lękiem,
że spłoszy przedzierając się przez chruśniak
przestworza czujny sen niebacznym dźwiękiem.
To on, co w pustych kłosach liczy ziarna,
to on, co uporczywie do surowej
darialskiej skały, przeklętej i czarnej,
z jakiegoś tam pogrzebu wraca znowu.
I znów moskiewskie znużenie go pali.
W pobliżu swego domu kto zabłądził?
Dzwonią śmiertelne dzwoneczki w oddali,
gdzie śnieg po pas i wszystko już się kończy...
Za to, że dym porównał z Laokoonem,
opiewał gąszcze ostów na cmentarzach,
za to, że świat wypełnił i rozdzwonił
strofami, w które nowa dal się wdraża -
Wieczne dzieciństwo otrzymał w nagrodzie,
tę szczodrobliwość i przezierczość planet,
- 88 -
aby po ziemi jak po własnej chodził.
A on własnością tą dzielił się z nami.
(Seweryn Pollak)
- 89 -
Woroneż
O. M.
I miasto całe już zlodowaciało.
Niby pod szkłem są drzewa, mury, śnieg.
Ja po kryształach przechodzę nieśmiało.
Wzorzystych sanek trwa niepewny bieg.
A ponad Piotrem woroneskim - wrony,
topole, nieba strop jasnozielony,
rozmyty, w pyle słonecznych promieni,
i Kulikową bitwą wieją skłony
potężnej i zwycięskiej ziemi.
Topole, niby toastowe czasze,
zaraz nad nami zadzwonią donośniej,
jak gdyby piły za radości nasze
na weselisku dla tysiąca gości.
Ale w pokoju poety wygnańca
lęk z Muzą dyżurują po kolei,
i noc zapada,
co nie zna ani świtu, ni nadziei.
(Seweryn Pollak)
- 90 -
Dante
“Il mio bel San Giovanni”.
“Inferno”. Dante
Nawet i po śmierci nie powrócił
do prastarej, bliskiej mu Florencji.
Gdy odchodził, ani się obrócił,
jemu śpiewam pieśń tę najgoręcej.
Noc, pochodnia i ostatni uścisk,
dzikie wycie losu brzmi za progiem.
Z głębi piekła na nią klątwę rzucił
i pamiętał o niej w raju błogim.
Ale bosy, w koszuli pokutnej,
z zapaloną świecą już nie przeszedł
po Florencji, niskiej i okrutnej,
upragnionej, wiarołomnej, butnej...
(Włodzimierz Słobodnik)
- 91 -
Tę ostatnią już rocznicę...
Tę ostatnią już rocznicę świętuj -
zrozum, dzisiaj tak samo jak dawniej
w naszą pierwszą zimę - tę z diamentów -
śnieżna noc się powtarza dokładnie.
Para spod cesarskich stajni wali
i pogrąża się Mojka w ciemność,
księżyc - jak umyślnie - się nie pali,
i nie pojmę - dokąd idziemy.
Śród grobowców wnuka i dziadka
ogród się zabłąkał nastroszony.
Wypłynąwszy w więziennych majakach
pogrzebowo latarnie płoną.
Groźne lody na Marsowym Polu,
a Lebiaża w kryształach dokoła...
Jakąż z moją porównać mam dolę,
jeśli w sercu i strach, i wesołość.
I trzepoce jak ptasie poświsty
głos twój ponad moim ramieniem.
Niespodzianym ogrzany promieniem,
tak się ciepło srebrzy proch śnieżysty.
(Seweryn Pollak)
- 92 -
Kiedy człowiek umiera...
Kiedy człowiek umiera,
zmieniają się jego portrety.
Inaczej patrzą oczy, a wargi
uśmiechają się innym uśmiechem.
Spostrzegłam to, powróciwszy
z pogrzebu pewnego poety.
I odtąd sprawdzałam często,
i potwierdził się mój domysł.
(Anna Kamieńska)
- 93 -
Zerwanie
1
Nie tygodnie, nie miesiące - lata całe
rozstawaliśmy się. I oto na koniec
świeżym chłodkiem wolności powiało,
siwy wianek ubielił skronie.
Nie ma zdrad już, nieporozumień,
i nie słuchasz co dzień do rana,
jak się sączy dowodów strumień
o słuszności mej niezrównanej.
2
I tak, jak bywa zawsze w dniach rozstania,
widmo dni pierwszych zapukało ciche.
Pod wichrem szczęścia wierzba rozpłakana
wdarła się siwym gałęzi przepychem.
I nam, zgorzkniałym, szalonym, wyniosłym,
z wzrokiem utkwionym z pomieszania w ziemię,
zaśpiewał o tym ptak szczęśliwym głosem,
jak niegdyś kochaliśmy się wzajemnie...
(Wanda Grodzieńska)
- 94 -
Ze zbioru “Siódma księga” (1946-1959)
Z cyklu “Tajemnice rzemiosła”
- 95 -
2. Bo i na cóż mi te ody...
Bo i na cóż mi te ody odwieczne
i czar elegii, który rzewność budzi.
Trzeba, by wiersze były niedorzeczne -
nie tak, jak u ludzi.
Gdybyż się kiedyś ktoś chciał zaciekawić,
z jakiego śmiecia czasem wiersz wyrasta,
niby pod płotem łopuch czy dmuchawiec
złocący się w chwastach.
Gniewny krzyk skądsiś, trocin zapach czysty,
pleśń tajemnicza na ścianie pokoju...
I wiersz już dźwięczy, czuły, zadzierzysty,
ku waszej radości i mojej.
(Anatol Stern)
- 96 -
4. Poeta
Pomyślisz, cóż to za robota,
to łatwe życie skąd się wzięło?
Podsłuchać gdzieś muzyczny motyw
i żartem wydać za swe dzieło.
I czyjeś tam wesołe scherzo
ułożyć w wierszyk zaniedbany,
przysięgać, że tak biedne serce
płacze wplątane w lśniące łany.
A potem lasu podsłuchiwać
i sosen, co z pozoru nieme,
dopóki mgła opada siwa
pnie okrywając aż do ziemi.
Ściągam i z prawa, ściągam z lewa,
i nawet mnie to nie kłopocze,
coś z życia, które chytrze śpiewa -
i wszystko z milczącej nocy.
(Jarosław Iwaszkiewicz)
- 97 -
6. Ostatni wiersz
Jeden... Jeden jak spłoszony jest grom,
wraz z tchnieniem życia się wdziera w twój dom -
śmieje się, oślepia cię blaskiem
i krąży, i bije oklaski.
Północą drugi przychodzi na świat -
sama już nie wiem, jak do mnie się wkradł.
I z lustra pustego spogląda,
i mamroce coś, i osądza.
Są także inne: coś wzbiera za dnia
i nagle szepce: to ja czy nie ja? -
I płynie po białym papierze
jak źródło w wąwozie wśród jeżyn.
Są również takie: z tajemnic, z ich wnęk -
ni dźwięk, ni kolor, ni kolor, ni dźwięk -
te wiją się, iskrzą, zmieniają
i żywcem się ująć nie dają.
Lecz ten!... Po kropli ci wyssał twą krew,
jak ktoś, kto rzucił, zdobywszy cię wpierw,
i nie powiedziawszy ni słowa,
w milczenie się zmienił od nowa.
To było, jakby ktoś życie mi skradł -
odszedł, zatarłszy za sobą swój ślad,
ku drodze, co w dal się otwiera,
a ja... Ja bez niego umieram.
(Anatol Stern)
- 98 -
7. Epigramat
Czy mogła Bicze tworzyć tak jak Dant surowy,
lub Laura sławić miłość w przypływie natchnienia?
To ja kobiety nauczyłam mowy,
lecz, Boże, jak je zmusić do milczenia?
(Seweryn Pollak)
- 99 -
8. O wierszach
Włodzimierzowi +arbutowi
To są sadze świec skrzywionych,
bezsenności wytłoczyny,
to jest z setek białych dzwonnic
pierwszy ranny dzwon dziękczynny...
To parapet jest wygrzany
pod księżycem czernihowskim,
to są pszczoły, to dziewanny,
to kurz, mrok i upał nocny.
(Seweryn Pollak)
- 100 -
9. O, jak cierpkie...
O, jak cierpkie jest tchnienie goździka,
który przyśnił mi się w owym świecie,
tam, gdzie wiodą swój pląs Eurydyki,
gdzie byk płynie z Europą na grzbiecie;
gdzie nad Newą, nad Newą, nad Newą
naszych cieni nieważkich trwa pościg
i gdzie fala o brzeg bije z śpiewem -
to przepustka twoja do wieczności.
(Anatol Stern)
- 101 -
10. Tak wiele rzeczy...
Tak wiele rzeczy jeszcze dąży,
aby w mym śpiewie dojść do głosu:
to, co bezsłowne, gromem ciąży
albo we mgle podziemny kamień drąży.
Lub dymem wzbija się ze stosu.
Jeszcze rachunki mam do wyjaśnienia
z płomieniem, z wiatrem, z wodą, z czasu władzą...
Dlatego właśnie gwałtowne uśpienia
nagle mi takie otworzą podsienia
i za jutrzenną gwiazdą mnie prowadzą.
(Anna Kamieńska)
- 102 -
:asze święte poezji rzemiosło...
Nasze święte poezji rzemiosło
istniało przed epokami czterema...
Ono i w mroku światu blask przyniosło,
lecz jeszcze żaden nie mówił poemat,
że mądrości nie ma, starości nie ma,
a może i śmierci nie ma.
(Anna Kamieńska)
- 103 -
:auczyciel
Pamięci Innocentego Annienskiego
Którego swym nauczycielem mienię,
przeszedł jak cień i nie zostawił cienia,
cały jad wchłonął i całe odurzenie,
a czekał sławy, nie doczekał sławy,
kto przeczuwaniem był, jak zwiastun się pojawił,
z wszystkim współczuł, wszystkich natchnął męką -
zadławił się...
(Joanna Pollakówna)
- 104 -
Z cyklu “W roku czterdziestym”
- 105 -
2. Mieszkańcom Londynu
Dwudziestą czwartą sztukę Szekspira
nieczułą ręką pisze wiek,
nam w czasach grozy, w żałobnych kirach,
raczej “Hamleta” czytać lub “Lira”,
gdzie ołowianej rzeki brzeg;
raczej z pochodnią, z psalmem Juliettę
układać w grobu wilgotny ił,
raczej zaglądać w okna Makbeta,
drżąc, że najemny zbir z nami był -
byleby nie tę, nie tę, nie tę,
tej sztuki czytać nie mamy sił!
(Paweł Hertz)
- 106 -
5. Ale uprzedzam o tym was...
Ale uprzedzam o tym was,
że żyję ten ostatni raz.
Ni jaskółką, ni trzcin pękiem,
ni gwiazdą, ni klonem młodym,
ni strumieniem srebrnej wody,
ani dzwonów jasnym dźwiękiem
nie będę zatrważać ludzi,
nie odwiedzę już snów cudzych
moim nieskończonym jękiem.
(Wanda Grodzieńska)
- 107 -
Pierwszy pocisk armatni w Leningradzie
W zgiełkliwej ciżbie w biały dzień
od razu jakieś zmiany:
bo to nie było żadne z brzmień
wsi czy też miastu znanych.
Podobne zdało się bliźniaczo
do grzmotów, które gdzieś kołaczą,
lecz od nich wilgoć wionie
i chmur wysokich świeży dreszcz,
gdy upaść ma wesoły deszcz
na czekające błonie.
A to - piekielną tchnęło suszą,
nie sposób było własnym uszom
uwierzyć, pojąć, czemu
ów dźwięk rozszerzał się i rósł,
i obojętnie niósł
zagładę dziecku memu.
(Jerzy Litwiniuk)
- 108 -
Ptaki śmierci...
Ptaki śmierci zawisły w zenicie.
Leningradowi na pomoc kto idzie?
Nie krzyczcie wokół - on jeszcze dyszy,
jeszcze on żyje i wszystko słyszy:
Jak na bałtyckim wilgotnym dnie
synowie jego jęczą we śnie,
Jak z wnętrza jego wołanie: “Chleba!”
Aż do siódmego dociera nieba...
Lecz kamień litość odrzuca precz.
Ze wszystkich okien patrzy - śmierć.
(Anna Jędrychowska)
- 109 -
:ox
(Posąg “+oc” w ogrodzie letnim)
Nocy miła!
W gwiezdnej mantyli,
w ręku bezsenna sowa, żałobny mak.
Córko miła!
Myśmy cię ziemią okryli,
myśmy chronili cię tak!
Puste teraz dionizowe czasze,
łzą zachodzi miłości wzrok.
Tylko słychać nad miastem naszem
strasznych sióstr twoich krok.
(Paweł Hertz)
- 110 -
A wy, o przyjaciele...
A wy, o przyjaciele z poboru ostatniego,
by pamięć waszą czcić, mnie życiem darzy czas.
Nie chcę zastygnąć tu w kształt drzewa płaczącego,
lecz krzyknąć prosto w świat imiona wszystkich was.
Ach, cóż tam imion dźwięk! - Zamykam mszał w okładce,
i wszyscy - klękać tu, w purpury blasku! Tak!
Rzędami, równo, w krok, wychodzą leningradcy
z żywymi martwi. Nie! Dla chwały - martwych brak.
(Leonard Podhorski-Okołów)
- 111 -
Młodość
To moje młode ręce
umowę tę podpisały
pośród kiosków z kwiatami,
śród gramofonu skrzypienia,
pod pijanym wejrzeniem
gazowych latarni ulicznych.
A byłam od stulecia
starsza o dziesięć lat.
A na zachodzie leżała
biała żałoba czeremchy,
co osypała się drobnym,
pachnącym, suchym deszczem...
A chmury przeświecały
krwawą cuszimską pianą,
i płynnie toczyły się landa
dzisiejszych nieboszczyków.
A nam by ówczesny wieczór
wydał się maskaradą,
zdałby się karnawałem,
feerią grand-gala.
Z tamtego domu ni drzazgi,
wycięta tamta aleja,
dawno spoczęły w muzeum
kapelusze, trzewiczki.
Kto wie, jak puste jest niebo
na miejscu zwalonej wieży.
Kto wie, jak cicho jest w domu,
gdzie nie powrócił syn.
Tyś ze mną wciąż - jak sumienie,
- 112 -
wciąż ze mną - niby powietrze.
Czemu mnie ciągle oskarżasz?
Znam przecież świadków twych:
kopułę stacji w Pawłowsku
muzyką rozżarzoną
i białogrzywy wodospad
przy Bobołowskim pałacu.
(Seweryn Pollak)
- 113 -
Pod Kołomną
...Tu, gdzie na wysokich czterech łapach
dźwięczne ściany i od dzwonów sznur,
gdzie króluje w polu mięty zapach,
maki w kraśnych paradują czapach
i moskiewskiej rzeki płynie nurt -
wszystko tu z pałąków, gontów, dyli...
Piach w klepsydrze cedzi każdej chwili
pełną wartość. Na ogrodu mrok,
co od wszystkich parków, puszcz dziewiczych
bardziej jest przepastny, tajemniczy,
stare słońce, które dobrze życzy,
spoza siwych chmur kieruje wzrok...
(Jerzy Litwiniuk)
- 114 -
Piątym aktem dramatu...
Piątym aktem dramatu
wieje jesienny wiatr.
A w parku każdy klomb
świeżym wydaje się grobem.
Czysta ofiara spełniona,
już stać się nic nie może.
Czemu więc zwlekam, jak gdyby
wkrótce miał zdarzyć się cud?
Tak ciężką łódkę w przystani
słabnącą ręką na długo
można zatrzymać żegnając
tego, kto został na brzegu.
(Anna Jędrychowska)
- 115 -
Druga rocznica
O, nie, nie wypłakałam ich,
one wezbrały we mnie same
i wszystko mija przed oczami
już bez nich dawno, wciąż bez nich.
Bez nich zadręcza mnie i dusi
cierpienia i rozłąki ból...
Przenikła w krew i pali, suszy
ich spalająca wszystko sól.
Roi się mi: w czterdziestym czwartym,
czy to nie w czerwca pierwszy dzień -
jak na jedwabiu wpół przetartym
zjawił się twój męczeński cień.
Jeszcze na wszystkim pozostało
znamię niedawnych burz i klęsk,
i ja swe miasto też ujrzałam
przez tęczę mych ostatnich łez.
(Bogdan Ostromęcki)
- 116 -
:apis na portrecie
Dziecię mglistej pełni księżyca,
biały marmur w pomroce alei,
niewiniątko zgubne, tanecznica,
najdoskonalsza z kamei.
Niebo za taką mści się,
Dżyngis po nią wyprawił posła
i taka na krwawej misie
głowę Chrzciciela niosła.
(Jerzy Litwiniuk)
- 117 -
Z cyklu “Kwitnący głóg”
- 118 -
5. Druga piosenka
“Słów nie powiedzianych
więcej nie powtórzę.
Na pamiątkę niespotkania
posadzę dziką różę.”
Jak świeciło i śpiewało
to nasze spotkanie.
Już powrócić nie zechciałam
nigdzie, nigdy, za nic.
Gorzką było mi osłodą
szczęście niepowinne,
rozmawiałam z kim nie wolno,
rozmawiałam z innym.
Kochanków namiętność zmusi
żądać odpowiedzi,
my zaś, miły - tylko dusze
na świata krawędzi.
(Anna Jędrychowska)
- 119 -
8. Ty wymyśliłeś mnie...
Ty wymyśliłeś mnie. Takiej nie ma na świecie.
Takiej na świecie być nie może.
I nie licz na lekarza, nie zawierz poecie -
cień widma będzie ciebie dniem i nocą trwożył.
Spotkaliśmy się w owym roku niepojętym,
gdy świat już tracił wszystkie siły,
wszystko było w żałobie i pełne zamętu,
świeże były tylko mogiły.
Wał newski bez latarni czarną smołą spływał,
noc głucha dookoła jak mur się wznosiła...
Wtedy to właśnie głos mój ciebie przywoływał!
Sama nie rozumiałam jeszcze, co robiłam.
Wtedy przyszedłeś do mnie jak gwiazdą wiedziony,
po jesieni tragicznej idąc za mym śladem
do tego już na zawsze bezludnego domu,
skąd spopielałe wiersze uleciały stadem.
(Seweryn Pollak)
- 120 -
10. :iech ktoś tam zaznaje...
“Jesieni, przyjaciółko, ty znów ze mną!”
In. Annienski
Niech ktoś tam zaznaje południa uroków,
rajskiego ogrodu uniesień,
ja na przyjaciółkę obrałam w tym roku
tu, gdzie tak północnie jest, jesień.
Jak w cudzym domostwie wyśnionym tu mieszkam,
gdzie może już jestem nieżywa,
gdzie coś nieznanego w znużeniu przed zmierzchem
głąb luster zazdrośnie ukrywa.
Przechodzę wśród czarnych skarlałych choinek,
tam wieją jak wiatr wrzosowiska.
I odprysk miesiąca, zmętniały i siny,
jak nóż wyszczerbiony połyska.
I o niespotkaniu się z tobą cień wspomnień
jak szczęścia ostatek tu niosę -
tak lekki i czysty, i chłodny już płomień
mojego zwycięstwa nad losem.
(Józef Waczków)
- 121 -
:igdy więcej na mój głos...
M. P. (Mikołajowi Puninowi)
Nigdy więcej na mój głos nie odpowie
serce pełne szczęścia i cierpienia.
Wszystko skończone. I lecą me słowa
w pustą noc, gdzie ciebie już nie ma.
(Artur Międzyrzecki)
- 122 -
Prawie do albumu
Usłyszysz grzmot i znów pomyślisz o mnie,
przypomnisz sobie: ona chciała burzy.
Brzeg nieba blaskiem twardym się wysmuży,
a serce tak jak wtedy stanie w ogniu.
W Moskwie nadejdzie ów surowy dzień,
kiedy już miasto porzucę na wieki
i dążąc w zenit tęskniony, daleki,
swój między wami pozostawię cień.
(Anna Jędrychowska)
- 123 -
Elegie Północy
“Wszystko pamięci twej na pastwę”
Puszkin
- 124 -
Pierwsza Prehistoria
“Mieszkam teraz gdzie indziej...”
Puszkin
Rosja Dostojewskiego. Dysk księżyca
dzwonnica przesłoniła do połowy.
W szynkowniach tłumy. Kłusem mkną dorożki,
czteropiętrowe rosną kamienice
przy cerkwi Objawienia, na Grochowej.
Wszędzie szyldy wekslarzy, szkoły tańca,
a obok “Henriette”, “Basile”, “Andre”
i okazałe trumny: “Miłow-starszy”.
A zresztą miasto mało się zmieniło.
Nie tylko ja, ale i inni również
zauważyli, że czasem potrafi
wyglądać jak wyblakła litografia,
nie pierwszorzędna, ale przyzwoita,
z siedemdziesiątych, zdaje mi się, lat.
Szczególnie zimą, na krótko przed świtem,
albo o zmierzchu, bo wtedy za bramą
ciemnieje prosty i sztywny Litiejny,
jeszcze nie pohańbiony modernizmem,
a naprzeciwko mieszkają: Niekrasow,
Sałtykow-Szczedrin... Obaj już dostali
tablice memorialne. Z jakimż lękiem
patrzyliby dziś na nie. Idę dalej.
A w Starej Russie wspaniałe rynsztoki,
w ogródkach na wpół zmurszałe altany,
i szyby w oknach czarne jak przeręble
i zda się, że tam coś się przydarzyło,
że lepiej nie zaglądać, idźmy dalej.
Nie z każdym miejscem można się dogadać,
- 125 -
ażeby swą odkryło tajemnicę
(a w Optinej już być mi nie sądzone...)
Spódnice szeleszczące, pledy w kratę,
lustra oprawne w orzechowe ramy,
urodą Kareniny zaskoczone,
a w wąskich korytarzach te obicia,
które tak podziwialiśmy w dzieciństwie,
tym samym pluszem wyściełane krzesła...
Wszystko jest byle jaką zbieraniną...
Dziwni ojcowie i dzieci. Majątki
pozastawiane. W Badenie - ruletka.
Kobieta z przezroczystymi oczami
(tak bardzo błękitnymi, że natychmiast
morze się przypomina na ich widok!),
o wymyślnym imieniu, z białą dłonią,
obdarzona dobrocią, którą w spadku
podobno od niej, jak mówią, przejęłam -
zbędne dziedzictwo w mym okrutnym życiu...
Kraj cały w dreszczach, a katorżnik z Omska
wszystko zrozumiał i wszystko przekreślił.
Oto za chwilę on wszystko przemiesza
i sam ponad chaosem przedstworzenia
uniesie się jak duch. Już bije północ.
Pióro wciąż skrzypi, a wiele z tych stronic
na wskroś przesiąkło Siemionowskim placem.
W takich to czasach przyszło nam się zrodzić
i nieomylnie odmierzywszy czas,
by nie pominąć niczego z widowisk
dziwnych, pożegnaliśmy się z niebytem.
(Seweryn Pollak)
- 126 -
- 127 -
Druga
Więc to jest właśnie ów jesienny pejzaż,
którego tak się bałam całe życie:
niebo - jak gdyby gorejąca otchłań,
odgłosy miasta - jak z tamtego świata
docierające i obce na wieki.
Jak gdyby wszystko to, z czym w głębi duszy
walczyłam całe życie, obdarzone
odrębnym życiem, wcieliło się naraz
w te ślepe mury i w ten czarny ogród...
Właśnie w tej chwili za mymi plecami
mój dawny dom jeszcze mnie przymrużonym
i bardzo nieżyczliwym śledził okiem,
owym na zawsze pamiętnym mi oknem.
Piętnaście lat zdawało się udawać
całych piętnaście granitowych wieków.
Lecz i ja sama byłam jak z granitu:
a teraz błagaj, miotaj się, nazywaj
morską królewną. Wszystko jedno. Po co?...
Po co mi było siebie przekonywać,
że wszystko to zdarzało się już nieraz,
i nie mnie jednej tylko - innym także -
i nawet coś gorszego. - Nie - lepszego.
A mój głos - i to właśnie było tym,
co najstraszniejsze - rozległ się z ciemności:
“Przed piętnastoma laty jaką pieśnią
witałaś tamten dzień, kiedy niebiosa
i chóry gwiazd, i chóry wód błagałaś,
by uroczyste święciły spotkanie
z tym, od którego sama dziś odeszłaś...
Tak więc wygląda twe srebrne wesele:
sproś gości, pysznij się i głoś zwycięstwo!”
- 128 -
Trzecia
Mnie jak rzece
surowa epoka zmieniła bieg.
Zamieniono mi życie. Innym nurtem
obok innego życia popłynęło
i oto nawet nie znam swoich brzegów.
A ileż to widowisk opuściłam,
nie przy mnie unosiła się kurtyna
i opadała. Iluż mych przyjaciół
nigdy, ni razu w życiu nie spotkałam,
i ileż to zarysów obcych miast
w mych oczach mogłoby wywołać łzy,
a ja znam na tym świecie jedno miasto
i we śnie po omacku je odnajdę.
I iluż to nie napisałam wierszy,
chór ich tajemny wokół mnie się błąka
i może jeszcze przyjdzie taka chwila,
gdy mnie zadusi...
Wszystkie początki znam i zakończenia,
życie po końcu życia i coś jeszcze,
czego wspominać teraz nie należy.
I jakaś obca kobieta zajęła
jedynie mnie przysługujące miejsce,
nosi moje najbardziej własne imię,
mnie zostawiając przezwisko, z którego
zrobiłam chyba wszystko, co możliwe.
Niestety, nie we własnym legnę grobie.
.............
Lecz jeślibym spojrzała skądeś z zewnątrz
na me dzisiejsze, teraźniejsze życie,
to chyba wreszcie poznałabym zawiść...
- 129 -
Czwarta
Wszystkie wspomnienia mają trzy epoki.
Pierwsza z nich jest jakby wczorajszym dniem.
Dusza pod stropem ich błogosławionym,
a ciało w cieniu ich zaznaje szczęścia.
Jeszcze nie zamarł śmiech i płyną łzy,
atramentowa nie jest starta plama -
i pocałunek - jak pieczęć na sercu,
jedyny, pożegnalny, wciąż pamiętny...
Ale to wszystko trwa bardzo niedługo.
Nad głową już nie strop, a gdzieś daleko
na zagłuchłym przedmieściu dom samotny,
gdzie zimą zimno, a latem gorąco,
gdzie są pająki, kurz wszystko pokrywa,
murszeją listy pełne słów żarliwych,
gdzie się cichaczem zmieniają portrety,
gdzie ludzie chodzą jak gdyby na groby,
a po powrocie myją ręce mydłem
i otrząsają przypadkową łezkę
z powiek znużonych - i ciężko wzdychają...
Lecz bije zegar, wiosna zastępuje
poprzednią wiosnę, różowieje niebo
i kiedyś się zmieniają nazwy miast,
zaczyna braknąć już świadków wydarzeń,
nie ma z kim płakać, nie ma z kim wspominać.
I już odchodzą z wolna od nas cienie,
które przestaliśmy dawno przyzywać
i których powrót byłby dla nas straszny.
Zbudzeni raz, widzimy, żeśmy drogę
do samotnego domu zapomnieli,
i swoim wstydem i gniewem się dławiąc
biegniemy tam, lecz (jak to zwykle bywa) tam wszystko inne: ludzie, rzeczy, mury,
a nas nikt nie zna - my jesteśmy obcy.
- 130 -
Trafiliśmy gdzie indziej... Miły Boże!
I oto gorycz największa przychodzi:
zdajemy sobie sprawę, że nie można
zawrzeć w granicach życia tej przeszłości
i że jest dla nas tak nieomal obca,
jak sąsiadowi w tym samym mieszkaniu,
że nie poznalibyśmy już umarłych,
a ci, z którymi Pan Bóg nas rozłączył,
świetnie obeszli się bez nas - i nawet - wszystko wyszło na lepsze...
(Seweryn Pollak)
- 131 -
Sonet nadmorski
To wszystko tu przeżyje mnie -
i szpaków domki wpółzmurszałe,
i tchnienie, które tu powiało,
gdy poprzez morze wiosną mknie.
I głos wieczności wzywa mnie,
co moc niezłomną nie stąd brała,
i nad czereśni kwiaty białe
księżyc swój lekki poblask śle.
I zdaje się nietrudną wcale
droga - nie powiem, w jakie dale
wiodąca przez szmaragdy traw...
Wśród pni tam jeszcze wciąż jaśnieje
i wszystko tu - tak jak w alei,
co szła nad carskosielski staw.
(Bogdan Ostromęcki)
- 132 -
Urywek
...Zdawało mi się, że te ognie
aż po świt ze mną leciały,
a nie wiedziałam ostatecznie,
jaką barwą dziwne oczy błyskały.
I pośród drżenia śpiewnych strug
nie rozumiałam: druh czy wróg,
czy zima jesteś, czy upały.
(Jarosław Iwaszkiewicz)
- 133 -
Ach, nie strasz mnie...
Ach, nie strasz mnie dolą przeklętą
i nudnym, północnym wygnaniem,
to pierwsze dziś jest nasze święto,
to święto, co zwie się rozstaniem.
To nic, że nam brzask nie zaświeci
i że księżyc nie błądzi nad nami,
ja najpiękniejszymi na świecie
zasypię ciebie darami:
odbiciem na wodzie bieżącej,
w godzinie, kiedy wodom spać trzeba,
wzrokiem, co gwieździe spadającej
nie pomógł powrócić do nieba,
echem głosu, co teraz się zmienił,
ale kiedyś był letni i słodki,
abyś wysłuchać mógł bez drżenia
wron podmoskiewskich wszystkie plotki.
Byś znalazł w tej jesiennej słocie
milszy smak od majowych rozkoszy
i byś do pierwszego śniegu chociaż
przypominał mnie, mój najdroższy.
(Jarosław Iwaszkiewicz)
- 134 -
Z cyklu “Taszkienckie stronice”
- 135 -
Tej nocy...
Tej nocy wszystko w nas było szaleństwem,
złowróżbne mroki świeciły przez gęstwę,
coś tam mamrotały aryki
i Azją pachniały goździki.
Tej nocy szliśmy z wolna obcym miastem
przez skwar północny, przez pieśni niejasne,
pod znakiem Skorpiona na niebie,
nie śmiąc nawet spojrzeć na siebie.
Mogło w Stambule to być lub w Bagdadzie,
lecz nie w Warszawie i nie w Leningradzie -
i jakże wśród tych obcych cieni
czuliśmy się tam zagubieni.
Wydawało się: idą z nami wieki,
i niewidzialna biła dłoń w bębenki,
a dźwięki, jak znaki tajemne,
prowadziły nas w nocy ciemnej.
W mgle tajemniczej, z ciemności utkanej,
szliśmy przed siebie po ziemi nieznanej,
gdy wtem diamentową feluką
księżyc powiódł nas starym brukiem.
Lecz gdy ci kiedyś ta noc się przypomni,
to nie odpędzaj jej, nie oprzytomnij
bo wiedz, że się komuś przyśniła
ta noc, której może nie było.
(Anatol Stern)
- 136 -
:a przekór obietnicom...
Na przekór obietnicom wszelkim
zsunąwszy pierścień z mojej ręki,
na dnie umiałeś mnie zapomnieć...
Nie było znikąd twej pomocy.
Czemu więc znów dzisiejszej nocy
przysłałeś swego ducha do mnie?
Był strojny, młody, rudowłosy,
jako kobieta się pojawił,
zachwalał Rzym, Paryżem mamił,
wył płaczki pogrzebowej głosem...
I nie mógł dłużej już beze mnie:
niech lepiej hańba, niech więzienie...
Mogłam bez niego żyć.
(Joanna Pollakówna)
- 137 -
Śmierć Sofoklesa
“A wtedy król zrozumiał, że umarł Sofokles”.
Legenda
Ponad dom Sofoklesa spadł wśród nocy orzeł,
zapłakały cykady posępniej niż chmura -
wzlatywał Cień Geniusza w wieczyste przestworze,
bladym światłem mijając wrogą straż przy murach.
I właśnie - w tejże chwili - wódz ich miał widzenie:
sam Dionizos mu we śnie dał rozkaz osobny,
by nikt z oblegających najlżejszym westchnieniem
nie przeszkodził Atenom w obrzędach żałobnych.
(Stanisław Grochowiak)
- 138 -
Ostatnia róża
“Pani o nas napisze w poprzek strony”.
J. Brolski
Mogłabym z Morozową bić pokłony,
tańczyć wraz z pasierbicą Herodową,
wzbijać się dymem nad stosem Dydony,
aby na stos z Joanną iść na nowo.
Już nie chcę zmartwychwstawać, żyć, umierać,
wszystko mi odbierz, Panie, do ostatka,
tylko mi różę zostaw, bym znów zbierać
mogła jej świeżość z wilgotnego płatka.
(Włodzimierz Segal)
- 139 -
Z poematu “Requiem” (1935-1940)
- 140 -
2. Cicho płynie cichy Don...
Cicho płynie cichy Don,
żółty miesiąc wschodzi w dom.
Kaszkiet na łbie krzywo siedzi -
żółty miesiąc cień wyśledził.
Ta kobieta chora, biedna,
ta kobieta sama jedna.
Mąż jej w grobie, syn w ciemnicy,
pomódlcie się za mnie wszyscy.
(Seweryn Pollak)
- 141 -
3. :ie, to nie jestem ja...
Nie, to nie jestem ja, to cierpi ktoś inny,
bo ja bym tak nie mogła. A to, co się stało,
niechaj okryją szczelnie czarne kiry
i niech zabiorą światło...
Noc.
(Eugenia Siemaszkiewicz)
- 142 -
4. Gdyby ktoś ci pokazał...
Gdyby ktoś ci pokazał, tak skorej
do radości, przez wszystkich lubianej,
carskosielskiej grzesznicy przekornej,
co się kiedyś z twym życiem stanie -
jak trzechsetna, z paczką więzienną
będziesz stała u Krestów mrocznych
i gorącą łzą bezpromienną
przepalała lód noworoczny.
Tam topola więzienna się chwieje,
cisza głucha - a ileż to tam
razem z życiem umiera nadziei...
(Seweryn Pollak)
- 143 -
6. Dni mi płyną...
Dni mi płyną lżej od cienia,
nie rozumiem, co się stało,
jak ci, synku, do więzienia
białe noce zaglądały.
I jak znowu spoglądają
jastrzębowym okiem z wyżyn
i o twym męczeńskim krzyżu,
i o śmierci przywtarzają.
(Seweryn Pollak)
- 144 -
7. Wyrok
A więc padło to kamienne słowo,
pierś mą, jeszcze żywą, przywaliło.
Nic to, byłam na wszystko gotowa,
przecież musi wystarczyć mi siły.
Jakże wiele mam dziś do zrobienia:
zabić pamięć ostatkiem rozsądku,
moje serce niech będzie z kamienia,
muszę uczyć się żyć od początku -
A jak nie... Szeleszczące upałem
lata pod mym oknem świętowanie.
Już od dawien dawna przeczuwałam
ten dzień jasny i puste mieszkanie.
(Eugenia Siemaszkiewicz)
- 145 -
8. Do śmierci
Przyjdziesz tak czy inaczej - czemu więc nie teraz?
Czekam - i jest mi bardzo ciężko.
Już światła pogasiłam, próżno drzwi otwieram
tobie, tak prostej i zwycięskiej.
Przyjmij każde wcielenie, jakiego zapragniesz,
zatrutym wedrzyj się pociskiem
lub jak zbir doświadczony z nożem się zakradnij,
lub tyfusowym zadław mnie uściskiem.
Albo bajeczką, którą wymyśliłaś,
aż do znudzenia znaną ludziom -
abym otok niebieskiej czapki zobaczyła
i pobladłego stróża, gdy przyjdzie mnie budzić.
Teraz mi wszystko jedno. Jenisej się toczy,
gwiazda polarna śle promienie.
I blask błękitny ukochanych oczu
ostatnim się przesłania przerażeniem.
(Seweryn Pollak)
- 146 -
9. Oto już obłęd...
Oto już obłęd skrzydłem swoim
połowę duszy mi ogarnął,
i winem mnie ognistym poi,
w dolinę mnie przyzywa czarną.
I zrozumiałam, że powinnam
dzisiaj zwycięstwo przyznać jemu,
wsłuchując się jak obca, inna
w swoje okrutne majaczenia.
Bo on niczego nie pozwoli
zabrać mi z sobą w te podróże.
Nie zdołam odeń nic wymodlić
i zmiłowania nie wysłużę.
Ni strasznych oczu syna mego,
udręki, która jest jak kamień,
ni dnia, nieszczęściem znaczonego,
ni minut, danych na spotkanie.
Ani miłego chłodu dłoni,
ni lip niespokojnego cienia,
ni dźwięków, które przestrzeń chłonie -
słów ostatniego pocieszenia.
(Eugenia Siemaszkiewicz)
- 147 -
10. Ukrzyżowanie
“+ie płacz po mnie, Matko, w grobie leżę”
I
Godzinę tę wysławił chór aniołów,
i rozjarzyły się niebiosa ogniem.
“Czemuś opuścił mnie!” - do Ojca wołał,
matce powiedział: “Matko, nie płacz po mnie...”
II
Magdalena miotała się, łkała,
uczeń stał ze skamieniałą twarzą,
ale gdzie w milczeniu Matka stała,
nikt się nawet spojrzeć nie odważył.
(Seweryn Pollak)
- 148 -
Epilog
I
Doświadczyłam, jak twarz się zapada,
jak strach nagle wyziera spod powiek,
jak na twarzy cierpienie układa
twarde linie pismem klinowym,
jak się włosy z brązowych i czarnych
spopielałe, srebrne nagle stają,
uśmiech więdnie na pokornych wargach,
lęk się w każdym półuśmiechu czai.
Już się modlę nie o siebie samą,
lecz o wszystkie, co tam ze mną stały
w kleszczach mrozu, w lipcowe upały,
pod czerwoną oślepłą ścianą.
(Eugenia Siemaszkiewicz)
- 149 -
Z “Poematu bez bohatera” (1940-1962)
“Di rider, finirari
pria dell'aurora”.
Don Giovanni
- 150 -
Dedykacja druga
O. A. G.-S. (Oldze A. Glebowej-Sudiejkinie)
To ty, Psyche, ty Zwodzicielko,
z czarno-białym wachlarzem w ręku
pochylona nade mną z cicha,
Chcesz powiedzieć mi pod sekretem,
że już właśnie przebyłaś Letę
i że inną wiosną oddychasz.
Nie, nie dyktuj; sama usłyszę:
ciepły deszcz bije w dach i kołysze
bluszczem ledwo pochwytna mowa.
Jakieś tam ździebełko żyć zachciało,
zieleniało, pięło się, starało
jutro w stroju zabłysnąć nowym.
Śpię - i ona jedna mnie budzi:
tę, co wiosna zwie się u ludzi,
samotnością moją dziś zowię.
Śpię - i młodość śni mi się nasza.
Jego ominęła owa czasza -
ją na jawie daruję tobie,
Chcesz, to dam ci ją na pamiątkę,
niby w glinie płomienia łątkę,
lub pierwiosnek w mogilnym rowie.
(Seweryn Pollak)
- 151 -
Rok tysiąc dziewięćset trzynasty
Opowieść petersburska
- 152 -
Rozdział drugi
(fragment)
...A wokoło miasto - dawny Piter
(co to ludziom dobrze rogów przytarł,
jak to lud mawiał kiedyś o nim),
w grzywach, szorach, w taborach z mąką,
w malowanych różanych pąkach,
pod chmurami czarnych skrzydeł wronich.
Lecz już fruwa z uśmiechem promiennym
primadonna Maryjskiej sceny...
- Nasz wielbiony łabędziu bezcenny!...
Snob spóźniony drwiną ją wita.
Jak z tamtego świata grzmi orkiestra -
czy widownię przebiegł ów przestrach
zimnym dreszczem w przeczuciu świtu?
I na nowo ten głos znajomy,
jakby echo górskiego gromu -
nasza duma i nasza chwała!
To on serca przepełnia dreszczem,
po bezdrożach pędzi złowieszczo
nad krainą, co go wydała.
Drzewa pod niebiesko-białym śniegiem
i korytarz Piotrowego Kolegium,
nieskończenie długi, echowy,
(różnych jeszcze doznamy losów,
lecz zapomnieć o nim nie sposób,
gdy się kiedyś tam wiodło rozmowy).
Aż śmiech bierze, tak bliski już koniec...
Zza zasłony maska błazna, dłonie,
dorożkarskie pląsy wokół ognisk,
- 153 -
nad pałacem sztandar rozwiany...
Wszyscy są już na miejscu, jak trzeba,
piątym aktem znad Newy zawiewa,
widma spod Cusimy głos rozbrzmiewa
i marynarz śpiewa pijany.
Jak odświętnie sań skrzypią płozy,
jak za nimi koc wlecze się kozi...
Mimo widma! - On stoi tam, blady.
Na tle muru jego ostry profil.
Czy to Gabriel, czy Mefistofel -
twój, o piękna, jedyny Paladyn?
To sam Demon z uśmiechem Tamary,
ale takie ukrywa czary
to okropne mgławicowe oblicze -
ciało, co się prawie stało duchem,
i antyczny kędzior nad uchem -
wszystko w tym przybyszu tajemnicze.
Czy to on wśród pijanych okrzyków
tamtą czarną różę słał w kielichu,
czy to wszystko śniło się komuś?
Z martwym sercem i wzrokiem upiora
czy się spotka twarz w twarz z Komandorem,
do zakazanego wszedłszy domu?
I to jego wieściły słowa,
że was przestrzeń ogarniała nowa,
że nie czuliście czasu powiewu -
i to w jakich polarnych kryształach,
kiedy blask bursztynowy pałał -
tam, u ujścia w morze Lety-Newy.
(Seweryn Pollak)
- 154 -
Rozdział trzeci
(fragment)
...Na Galernej łuk wielki czerniał,
w letnim kurek śpiewał misterny,
srebrny księżyc śród nocnej czerni
stygł nad czarnym stuleciem globu.
I dlatego, że każdą drogą,
i dlatego, że ku wszystkim progom
z wolna cień się zbliżał bez twarzy,
wiatr afisze zrywał ze ściany,
dym hulaszczo na dachu szedł w tany
i pachniały wszystkie bzy cmentarzem.
I zaklęte przez carycę Eudoksję,
Dostojewskie, opętane, nieboskie,
miasto w mgielnej grąży się pustce,
i na nowo się z mroku wyłania
jak hulaka, petersburski cwaniak...
Bęben bił jak na egzekucję.
I jak zawsze w duchocie mroźnej,
przedwojennej, rozpustnej i groźnej,
niepojęty głos jakiś wzbierał...
Wtedy jednak dochodził głucho,
nie docierał niemal do słuchu
i nad Newą w zaspach zamierał.
Rzekłbyś, w strasznej nocy zwierciadle
ktoś szaleje, nie chce, nie pragnie
poznać swego losu prawdy żywej.
A już po legendarnym bulwarze
szedł naprzeciw nie ten z kalendarza,
- 155 -
ale wiek dwudziesty prawdziwy.
(Seweryn Pollak)