Psychoza obcych istot
Pięćdziesięciopięcioletnia Mary Kerfoot jest matką dwojga dorosłych dzieci, mieszka na
przedmieściu Chicago, jest analitykiem systemów w dużej międzynarodowej korporacji i posiada
stopnie uniwersyteckie w dziedzinie psychologii i matematyki. Była jedną z założycielek, a obecnie
jest koordynatorką jednej z grup wsparcia dla ludzi z regionu Chicago, którzy przeżyli bliskie
spotkanie z UFO lub obcymi istotami. Jest także dyrektorem „Operacji Mamy Prawo Wiedzieć”
(Operation Right to Know), grupy politycznych działaczy, która stara się wywrzeć na rząd Stanów
Zjednoczonych nacisk w celu zmuszenia go do ujawnienia posiadanych informacji na temat UFO.
Moje osobiste przeżycia z kontaktów z obcymi istotami nie mają charakteru podobnego do tego,
jaki spotykamy w wielu popularnych książkach opisujących bliskie spotkania z UFO. O ile mi
wiadomo, nie zostałam poddana żadnego rodzaju eksperymentom lub badaniom medycznym. Nie
zostałam również wzięta wbrew mojej woli. Od paru lat stosuję co tydzień hipnozę i jak dotąd nie
ujawniła ona niczego w tym rodzaju. Nie przypominam sobie niczego, co by w jakikolwiek sposób
przypominało wzięcie.
Przypadki uzdrowień są bardzo częste wśród osób, które doświadczyły bliskich spotkań. Ich
uczestnicy opisują je bez przerwy, lecz niektórzy badacze nie chcą o tym słyszeć. Uważają, że jest
to coś w rodzaju „sztokholmskiego syndromu”, że „identyfikujemy się z naszymi porywaczami” i
wmawiamy sobie, że jesteśmy uzdrawiani. Co ciekawe, medycyna potwierdza, że te „cudowne
uzdrowienia” mają miejsce, i uznaje, że są one ważne, mimo iż nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć.
Pamiętam trzy różne przeżycia dotyczące uzdrowień, które były moim udziałem. Pierwsze z nich
postrzegam jako swego rodzaju uzdrowienie zapobiegawcze i jest to bardzo skomplikowany
przypadek. Doszło do niego, kiedy byłam dzieckiem – obecnie jest częścią moich wspomnień z
okresu dzieciństwa. Pozostałe dwa przypadki, dużo późniejsze, są znacznie prostsze.
Pierwsze z tych późniejszych zdarzeń miało miejsce w czerwcu 1994 roku, kiedy w szpitalu w
Chicago usunięto mi prawe oko w następstwie całego szeregu poważnych uszkodzeń. Kiedy
skończyłam szesnaście lat, zaczęłam cierpieć na uwypuklenie stożka rogówki (keratoconus), które
polega na tym, że rogówka oka stopniowo wybrzusza się. To tak, jakby włożyło się palec do środka
balonu i wybrzuszyło go. Widzenie ulega zaburzeniu. Jedynym sposobem skorygowania tej wady
jest zastosowanie szkieł kontaktowych oraz transplantacja rogówki. Przeszłam cztery transplan-
tacje, ponieważ dochodziło do odrzucenia przeszczepu. Potem któregoś dnia przycinając krzaki bzu,
pochyliłam się i nadziałam okiem na gałąź. Uszkodziłam tęczówkę i musiałam poddać się kolejnej
transplantacji rogówki. Niestety oko miało już dość i poddało się, zamierało. Nastąpiła atrofia i
wyglądało to przerażająco. Potrzebowałam nowego oka.
Po operacji przeniesiono mnie z powrotem do mojej sali i zaczęłam odczuwać dochodzące do
mojego oczodołu podmuchy powietrza. Przypomniałam sobie, że mówiono mi, abym się nie
denerwowała, kiedy poczuję podmuchy powietrza. Doszłam więc do wniosku, że dzieje się to za
sprawą lekarzy i że ma to na celu wspomożenie procesu gojenia. Potem zaczęłam słyszeć w głowie
tykanie, które zaniepokoiło mnie nie na żarty, ponieważ uzmysłowiłam sobie, że nie dawano mi
żadnych instrukcji w sprawie budzika w głowie. Pomyślałam, że może to coś, co ma za zadanie
regulowanie podmuchów. Byłam tak podekscytowana, że ani przez moment nie przyszło mi do
głowy, że to mogą być zwyczajne halucynacje.
Dzień później wypisano mnie ze szpitala i nazajutrz wróciłam tam na kontrolę.
Obecnie sztuczne oczy wykonywane są z masy akrylowej pokrytej plastykową osłoną, do której
mocowane są mięśnie poruszające gałką oczną. W moim przypadku pobrano skrawek tkanki z
mojego biodra, który umieszczono na akrylowej gałce, po czym przytwierdzono do niego mięśnie
gałki ocznej. Teoretycznie naczynia krwionośne tkanki winny unaczynić gałkę, ponieważ jest ona
porowata, w następstwie czego wszystko integruje się w jedną całość, tak że mięśnie mogą poruszać
gałką.
W trakcie kontroli chirurg plastyk oka był zdziwiony stopniem zaawansowania procesu gojenia.
Przyjrzał się gałce i tkance, po czym stwierdził:
– To niemal cud! Gałka jest unaczyniona w osiemdziesięciu pięciu procentach. W normalnym
przypadku proces ten trwa około trzech tygodni.
Powiedziałam mu, że to prawdopodobnie w wyniku zaaplikowanych mi przez niego podmuchów
powietrza.
– Jakich podmuchów powietrza? – zapytał mocno zdziwiony.
– No tych podmuchów powietrza... – odrzekłam.
– Nie ordynowaliśmy żadnych podmuchów powietrza – odparł. – Nie dawaliśmy też pani
żadnych instrukcji w tej sprawie.
Wtedy przypomniałam sobie, że instrukcje dotarły do mnie, kiedy leżałam półprzytomna, i
zdałam sobie sprawę, że te podmuchy powietrza wywołały obce istoty.
– Gdyby lekarze mieli jakiś sposób dostarczania powietrza do oczodołu, czy przyspieszyłoby to
proces gojenia? – zapytałam go.
– Oczywiście – odrzekł – i to znacząco.
Lekarz uważał, że były to swego rodzaju halucynacje związane ze znieczuleniem zastosowanym
w czasie operacji, ale ja wiem, że to było rzeczywiste przeżycie.
Nadal cierpię na wybrzuszenie stożka rogówki lewego oka. Prawe oko jest w porządku, ale mam
trudności z przyzwyczajeniem się do akrylowej gałki. Oprócz tego nastąpił ubytek tkanki
tłuszczowej wokół oczodołu, w związku z czym musiałam poddać się chirurgii plastycznej, aby ją
odbudować. No i jakoś sobie radzę.
Drugie z tych niedawnych wydarzeń miało miejsce w listopadzie 1996 roku. Razem z dwoma
innymi ludźmi postanowiłam nawiązać kontakt z obcymi istotami. Towarzysząca mi dwójka miała
świadomość własnych przeżyć związanych z kontaktami. Od dawna nosiliśmy się z zamiarem
nawiązania kontaktu i w końcu postanowiliśmy spróbować. Czuliśmy, że jesteśmy gotowi do
zainicjowania kontaktu, a nie być tylko jego bierną stroną. Udało się nadspodziewanie dobrze!
Byliśmy zaskoczeni tym, co się działo. Zdarzenia następowały jedno po drugim.
Aż do momentu tego kontaktu cierpiałam na wysypkę. Nabawiłam się jej rok wcześniej.
Pojawiała się i znikała co jakiś czas, przy czym najgorzej było w momentach stresu. Nawet jeśli nie
dochodziło do zaognienia, zawsze występowała opuchlizna i zaczerwienienie na wewnętrznej
stronie ramion, końcach przedramion i szyi. Tego wieczoru drapałam się jak szalona. W rezultacie
rozdrapałam ramiona do tego stopnia, że aż krwawiły – były zupełnie podrapane. Cały czas się
drapałam.
Przypuszczam, że odczuwałam duży niepokój ze względu na wyraźnie wyczuwalną obecność
obcych istot i to jeszcze przed przystąpieniem do nawiązania kontaktu. Mój pies wykazywał oznaki
zdenerwowania, biegając po domu z podwiniętym ogonem, podobnie nerwowo zachowywała się
moja papuga kakadu imieniem Toby, która wierciła się w klatce i powtarzała „UFO” (nie wiem,
skąd przyswoiła sobie to słowo) oraz wydawała inne wibrujące dźwięki. Ona również wyczuwała
obecność obcych istot.
Staraliśmy się nie zasnąć przez całą noc, lecz od czasu do czasu drzemaliśmy lub wpadaliśmy w
odrętwienie. Około godziny 3.30 nad ranem ponownie skoncentrowaliśmy się na uzyskaniu
kontaktu z tymi istotami. Wkrótce potem zaczęłam zapadać w odmienny stan świadomości.
Czułam, że podłoga wibruje, i miałam wrażenie, że się przemieszczam. Jedno z nas zostało niemal
wywleczone na zewnątrz i bardzo się o tę osobę martwiłam. Druga osoba wpatrywała się przed
siebie, jak gdyby była zupełnie nieobecna. Nad jej głową unosiła się pomarańczowa poświata.
Byłam świadoma, lecz znajdowałam się w odmiennym, dziwnym stanie świadomości.
Będący wśród nas mężczyzna widział pomarańczowy bąbel, który otoczył górną część mojego
ciała – barki, ramiona, szyję i głowę. Mimo iż miałam otwarte oczy i mimo zachowania
świadomości, nie zdawałam sobie sprawy z otaczającego mnie pomarańczowego bąbla. Po wyjściu
ze stanu zmienionej świadomości zauważyliśmy istotne zmiany, ja na przykład po wyjściu z
pomarańczowego bąbla, uzyskałam w pewnym sensie nową skórę. Zniknęły wszystkie zadrapania i
krwawienie – wszystko to zniknęło. Skóra była gładka jak u niemowlęcia!
Tak więc coś się wydarzyło, tyle że nie wiem co.
Po kilku tygodniach wysypka wróciła, czyli nie było to trwałe uzdrowienie. Najgorsze jest to, że
nie wiem, jak to się wszystko dzieje – wiem tylko, że ma miejsce.
Moje pierwsze przeżycie dotyczące uzdrowienia było bardzo skomplikowane i miało charakter
treningu. Zaczęło się, kiedy miałam dwa i pół roku, i dotyczyło uczenia się rzeczywistości tego
czasu i miejsca. Wiem, że brzmi to niezwykle. To był trening polegający na uczeniu się tej
rzeczywistości w tym czasie i koncentrowaniu uwagi na tym miejscu, tej rzeczywistości. W
rezultacie, kiedy pokazano mi coś, co nie było rzeczywiste lub nie było określone jako rzeczywiste
w wyniku poprzednich doświadczeń, wiedziałam, jak ustalić różnicę i trzymać się tego, co jest
rzeczywiste. Nigdy nie słyszałam, aby ktoś opowiadał o czymś takim, niemniej takie były przeżycia
pierwszych lat mojego życia.
Zawsze z tych ćwiczeń wychodziłam z poczuciem czegoś, co nazywam „rzeczywistością”. Dużo
rozmawiałam o rzeczywistości. Obawiałam się, że jeśli nie nauczę się rozpoznawać tego, co jest
rzeczywiste, i koncentrować na tym swojej uwagi, to zwariuję. Bałam się tego mając już dwa i pół
roku!
Rzeczywistość nie dotyczyła konkretnej osoby lub sytuacji – chodziło o rozróżnienie między
rzeczywistością, a tym, co jest tylko jej wyobrażeniem. Od czasu do czasu, kiedy bawiłam się na
podwórku, nie mając jeszcze pięciu lat, zdarzało mi się dostrzec nagle małego chłopca lub
dziewczynkę w moim wieku idących chodnikiem. Nazywałam ich „drewnianymi ludźmi”,
ponieważ byli całkowicie pozbawieni odczuć, jakichkolwiek emocji. Wiedziałam, że nie nauczyli
się rozpoznawania rzeczywistości, nie nauczyli się, jak być człowiekiem. Byłam przerażona. Było
to jak lekcja poglądowa tego, co by się stało, gdybym nie nauczyła się być człowiekiem i nie umiała
skupić się na tej rzeczywistości.
To, co, jak mi się zdaje, wydarzyło się w dzieciństwie było impresjami z dawnego życia, które
przesączały się do teraźniejszości. Najwidoczniej wspomnienia te nie były dla mnie zamknięte, tak
jak to ma miejsce w przypadku większości dzieci. Wiedziałam, że mam być normalna i że muszę
nad tym pracować. Miałam jednak asystę, wsparcie ze strony tych istot, które wskazały mi mój dom
– nie miałam innej możliwości niż zostać normalną, normalną we wszystkim, co określa się mianem
człowieczeństwa.
W rzeczy samej nie pamiętam, jak wyglądali, niemniej przypominam sobie, że widywałam od
czasu do czasu jakieś stworzenia. Po raz pierwszy było to, kiedy miałam około dwa i pół roku.
Byłam w łóżku i leżałam twarzą zwrócona do dużego okna. Nagle ukazało się jaskrawe, białe
światło, wewnątrz którego ujrzałam jakąś postać. To był naprawdę wyjątkowy strach, jakiego
doświadczałam tylko jako dziecko, widząc to jasne białe światło lub obcą postać.
Kolejne wydarzenie, jakie pamiętam, to widok ubranego w łachmany starego człowieka, który
przyglądał mi się przez szybę, trzymając w ręku lampę, która dawała słabe żółte światło. Miałam
uwierzyć w to, co zobaczyłam, nie tak jak w przypadku poprzedniej postaci i jaskrawego białego
światła. Chodziło o to, że mam nauczyć się rozróżniać między tym, czego doznaję naprawdę, i
imitacją wydarzeń, w które powinnam uwierzyć. Było to jak trening w rozpoznawaniu obrazów
ekranowych i rzeczywistości, uczenie się rozpoznawania różnicy między bladą imitacją i
„rzeczywistym obrazem” oraz skupiania uwagi na rzeczywistości.
Następnie, jakieś trzy lata temu, jechałam swoim samochodem do domu i nagle zaczęłam
uwalniać się od strachu, jakiego nabawiłam się w dzieciństwie – byłam tak przerażona tym
szaleństwem, że zrobiłabym wszystko, aby uniknąć tego stanu. Kiedy już się od niego uwolniłam,
zrozumiałam, dlaczego tak się stało i dlaczego był on tak motywującą i napędzającą mnie siłą. Był
to stan tak przerażający, że aż nie do opisania. Gdyby ktoś zebrał wszystkie rodzaje nienormalnych
stanów psychicznych i poddał ich działaniu pojedynczą osobę, to jej doświadczenia i tak byłyby
niczym w porównaniu ze stanem tamtego szaleństwa. Doświadczyłam go jedynie przez kilka
sekund, lecz jego efekty odczuwałam przez wiele tygodni. Nazwałam go „psychozą obcych”, bo nie
był on ludzkiego pochodzenia.
Zdawałam sobie jednak sprawę, że był on mój. Wiedziałam, że kiedyś, na początku,
znajdowałam się już w stanie tego szaleństwa. I był on przerażający. Miałam wrażenie, że jestem
ziarenkiem piasku, które znalazło się w olbrzymim niebycie, bez nadziei na uczepienie się czegoś,
unoszącą się swobodnie, samotnie, w kompletnym odosobnieniu, mikroskopijną drobiną. Bardzo
trudno mi opisać, jak okropne było w moim odczuciu to szaleństwo, ta „psychoza obcych”.
W końcu przestałam starać się tłumaczyć ludziom, co odczuwałam, ponieważ za każdym razem,
kiedy próbowałam to zrobić, brano mnie za osobę niespełna rozumu lub kogoś, kto zaczyna
wariować bądź jest już od dawna wariatem, co było oczywiście dalekie od prawdy.
Będąc teraz dorosłą osobą zdaję sobie sprawę, że jestem całkowicie normalna i nie obawiam się
już tego szaleństwa. Nie jestem nawet pewna, czy istota ludzka jest zdolna do odczuwania takiego
stanu, bo nie jest to stan ludzki.
W ostatnich kilku latach zajęłam się badaniem świadomości, co skierowało mnie ku wiedzy o
systemie nerwowym i mózgu, co z kolei doprowadziło mnie do badań nad schizofrenią. Czytając
opisy przypadków schizofrenii zdałam sobie sprawę, że olbrzymia część przeżyć, o których donoszą
uczestnicy bliskich spotkań, brzmi bardzo podobnie do opisów przeżyć schizofreników. Starałam
się dociec, jakie są różnice między tymi dwoma rodzajami przeżyć. Pacjent z typową schizofrenią
zdaje się doświadczać wyolbrzymienia wszystkiego, co pojawia się w jego schemacie myślowym.
Wszystko, co odczuwa, jest wyolbrzymione, podkreślone. Nawet gdy będąc pod wpływem leków
tonizujących jego przeżycia nie są aż tak przesadzone, wciąż jednak występują i czasami bywają
bardzo dziwne. Wydaje mi się, że pacjent ze schizofrenią jest otwarty na przyjmowanie informacji
ze wszystkich rodzajów rzeczywistości, nie tylko z tej, którą zwykliśmy nazywać „tu i teraz”.
Niestety, nie potrafię tego udowodnić.
Tak czy inaczej, badania te pomogły mi zrozumieć, w czym pomagają mi istoty, ponieważ
wydaje mi się, że kiedy byłam młodsza, byłam znacznie bardziej otwarta na wszystko, co do mnie
docierało, i to nie tylko z przeszłości, lecz z wszelkich rodzajów wymiarów i rzeczywistości. Nawet
obecnie, już jako osoba dorosła, mam czasami świadomość jednoczesnej koegzystencji w tym i
innych wymiarach. Tym niemniej zdaję sobie sprawę, że jestem tu. Potrafię odróżnić tę
rzeczywistość od innych, które mogą rzutować na mnie. W przypadku schizofrenika, nawet gdy
jego kanał wejściowy jest pod wpływem leków tonizujących, jest on wciąż udziwniony, albowiem
nie ma on, jak mi się zdaje, wbudowanego zmysłu różnicowania. Gdybym nie przeszła tego bardzo
rygorystycznego, intensywnego treningu w okresie dzieciństwa, zapewne również skończyłabym
jako schizofrenik.
W sierpniu roku 1991 do mojej sypialni przyszło żółte światło. Do tego momentu nie chciałam
pamiętać niczego z moich przeżyć związanych z bliskimi spotkaniami – tymi, o których już
wiedziałam. Po tamtej nocy w moim życiu nastąpiła jednak zmiana o 180 stopni, ponieważ z rana
wszystko pamiętałam. Czułam, że mam się w to zanurzyć. Czytałam wszystko, co się dało, na ten
temat i wstąpiłam do MUFON-u (Mutual UFO Network) oraz innych grup zrzeszających osoby,
które miały przeżycia związane z bliskimi spotkaniami z UFO. W roku 1994 zaczęłam organizować
akcję „Awareness” w Chicago, której celem jest promowanie wiedzy na temat spraw związanych z
UFO w formie odczytów znanych prelegentów oraz udzielania wywiadów mediom. Jako dyrektor
„Operacji Mamy Prawo Wiedzieć” wspierałam akcje składania petycji adresowanych do
kongresmanów i prezydenta, w których żądaliśmy ujawnienia społeczeństwu informacji na temat
UFO. Często organizujemy demonstracje. Latem 1992 i wiosną 1993 roku byliśmy w Białym
Domu, obecnie planujemy przeprowadzenie podobnej akcji w roku 1999.
Ostatnio trochę zwolniłam. Prowadzę dużo badań i piszę. Przeprowadziłam wiele badań w
zakresie współczesnej fizyki, świadomości i ich związku z nadzwyczajnymi przeżyciami. Moje
własne doświadczenia z tej dziedziny oraz pytania, jakie mam w odniesieniu do nich, zmusiły mnie
do studiowania fizyki, zwłaszcza tej jej gałęzi, która odnosi się do wyższych wymiarów przestrzeni.
Przestudiowałam teorie Riemanna dotyczące innych wymiarów przestrzeni. Georg Friedrich
Bernhard Riemann był bardzo zdolnym matematykiem żyjącym w pierwszej połowie XIX wieku.
Udowodnił istnienie dziesięciu wymiarów i o ile mi wiadomo, jego dowód jest wciąż aktualny.
Większość badań prowadzonych obecnie w dziedzinie fizyki dotyczy problemów związanych z
wielowymiarowością przestrzeni. Istnieje również dział matematyki, który zajmuje się
zachowaniem ciał w wielowymiarowej przestrzeni.
Wiele niezwykłych przeżyć, których doznałam, dotyczyło nawiązywania kontaktu z innymi
formami życia w innych wymiarach i rzeczywistościach. W celu ukazania sposobu, w jaki budują
one pomost do świadomości, wykorzystuję teorie Riemanna i zasady współczesnej fizyki dotyczące
nadprzestrzeni. Czynię to, ponieważ w czasie wielu moich przeżyć zdawałam sobie sprawę z tego,
że moja świadomość przesuwa się... do innej rzeczywistości.
Stało się to również powodem mojego zainteresowania chorobami umysłowymi. Specjaliści od
zdrowia psychicznego stawiają diagnozy bez żadnego zrozumienia, dokąd udaje się ich pacjent,
kiedy odcina się od swojej rzeczywistości. Jestem bardzo świadoma swojej świadomości – podczas
gdy wielu ludzi nigdy nie odczuwa, że ich świadomość ulatuje – i wiedza ta daje mi możliwość
ustalenia związku, jaki ma to ze schizofrenią, a także innymi ułomnościami osobowości oraz
niedomogami umysłu. Staram się ustalić podstawy innych wymiarów i odlotów świadomości.
Kiedy już uda mi się opracować naukowe podwaliny pod ten problem, będę mogła dostarczyć
doświadczalnego materiału ilustrującego praktyczne zastosowania tych fizycznych teorii.
W maju 1994 roku miało miejsce zdarzenie, w którym uczestniczyła istota z innego świata. Na
dzień przed nim czułam niepokój, którego powodem był list, który otrzymałam od mojego
przyjaciela „Eda”. W dniu zdarzenia mój niepokój wzrósł do tego stopnia, że mogłam tylko zwinąć
się w kłębek w łóżku i leżeć nieruchomo. Byłam zwrócona twarzą do okna i obserwowałam, jak
wschodzi Księżyc, który był w tym czasie w pełni. Po pewnym czasie zniknął z mojego pola
widzenia. Wkrótce potem jego miejsce zajął inny księżyc. Nowy obiekt przypominał Księżyc pod
każdym względem. I to do tego stopnia, że teraz nie jestem już pewna, czy pierwszy obiekt był
rzeczywiście Księżycem. Przypuszczam jednak, że tak, ponieważ był wtedy okres jego pełni.
Po zauważeniu drugiego księżyca byłam bardzo zdziwiona, lecz udało mi się przekonać siebie
samą, że być może Księżyc mógł wrócić. Czasami bardzo łatwo to osiągnąć. Kiedy czyjaś
rzeczywistość ulega poważnym modyfikacjom, jest się zdolnym do uwierzenia w najbardziej
nonsensowne rzeczy! Dzieje się tak dlatego, że umysł stara się utrzymać w stanie równowagi.
Obiekt na niebie przemieszczał się od ościeżnicy do ościeżnicy i po pewnym czasie zaczął się
zbliżać. Następnie zaczął się kurczyć i powiększać. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że chociaż jest
identyczny z pierwszym, nie może być Księżycem. Nagle wystrzelił prosto w szybę, we mnie. Była
to jakby rozgrzana do białości piłka baseballowa, która przeszła przez szybę i okienny lufcik, jakby
ich tam wcale nie było.
Z początku uniosłam ręce do góry, starając się nimi osłonić, ponieważ światło kierowało się
wprost na mnie i myślałam, że uderzy we mnie. Po chwili jednak rozpoznałam je. Obecnie nie wiem
już jako co, ale to było coś, z czym miałam często do czynienia. Zaczęłam obejmować to światło.
Udało mi się do niego zbliżyć. Emanowało z niego coś, jakaś siła, jakieś ciśnienie, dzięki którym
mogłam tak mocno zbliżyć do niego ręce.
Zaczęłam do niego mówić.
– Proszę, zaopiekuj się „Edem” – powiedziałam. – Zaopiekuj się nim. Dziękuję, dziękuję,
dziękuję.
Kiedy wypowiedziałam „dziękuję”, z miejsca ustąpił obezwładniający niepokój, który mnie
paraliżował. W jednej chwili! Nigdy przedtem nie czułam się tak spójna wewnętrznie. Poczułam, że
znalazłam się w świecie, w którym nie istniało nic poza mną i tym światłem. Nie było całej reszty
świata. Byłam tylko ja i to światło. Fizycznie znajdowaliśmy się w sypialni, lecz jednocześnie nie
byliśmy w niej. Byliśmy w jakimś oddzielonym od wszystkiego miejscu.
Potem wszystko nagle się urwało. Nie mam pojęcia, jak przeszliśmy do kolejnej sceny, z której
pamiętam, jak mała złota świetlista kulka unosi się jakiś metr od mojej głowy i wpatruje we mnie.
Tak, sądzę, że to „Ed” – pomyślałam wówczas. Czy to nie dziwne?
Są relacje, w których ludzie również opisują, jak te rozgrzane do białości, podobne do piłek
baseballowych, światła zbliżają się do nich. Następnie to światło lub piłka przybiera postać jakiejś,
zazwyczaj zbudowanej ze światła, istoty. Gdybym nie straciła przytomności, zapewne bym ją
zobaczyła.
Zapytałam później o to „Eda”, ale on nic nie zauważył. Tak więc jedyną osobą, której udzielono
pomocy, byłam ja sama, co wydaje się dziwne. Zauważyłam, że kiedy ktoś niepokoi się o innych i
szuka dla nich pomocy, często pojawiają się istoty, ale kiedy chce się czegoś dla siebie samego, nie
przychodzą.
Pewnego dnia, nie tak dawno temu, wchodząc do łazienki nagle przypomniałam sobie i
jednocześnie zaczęłam uzmysławiać, jak to jest, kiedy przebywamy w obecności tego, co
nazywamy „wyższymi istotami”. To było nadzwyczajne. Moje pierwsze wrażenie dotyczyło
zjednoczenia, które odczułam w obecności tych istot. To było coś ponadczasowego, bez początku i
końca, coś w rodzaju miłości, która była zawsze. Było to coś jak zjednoczenie duszy ze wszystkim,
co istnieje. Poczucie nieopisanego bezpieczeństwa. Istoty te są obdarzone miłością, która nigdy się
nie kończy. Posiadają transcendentalną osobowość i słowo „śmierć” nie ma do nich odniesienia.
Ten rodzaj miłości jest znacznie bardziej abstrakcyjny od naszej elektrochemicznej miłości i nie
mieści w sobie uczucia podniecenia i posiadania, które odczuwamy. Miłość ta wykracza nawet poza
nasze pojęcie „miłości bezwarunkowej”. Ich miłość jest zupełnie niepodobna do naszej. Dlatego
właśnie wydawała mi się tak bezpieczna. Ich miłość trwa wiecznie.
Właśnie w tej dziedzinie ludzie muszą się rozwinąć. Jeśli mamy przetrwać jako gatunek i jeśli
ma przetrwać nasza planeta, musimy wyzbyć się egoizmu, przestać interesować się wyłącznie sobą.
Owego dnia w łazience zrozumiałam jedną rzecz: czy to się nam podoba, czy nie, i tak dojdziemy
do tego etapu.
Ludzie, z którymi rozmawiam na ten temat, włącznie z tymi, którzy mieli przeżycia związane z
UFO, uważają, że musimy zrezygnować ze swojego indywidualizmu. W rzeczywistości wcale tak
nie jest. To zupełnie nie tak! Tu chodzi o jedność ducha, a nie indywidualnych umysłów.
Ludziom trudno dostrzec indywidualizm wśród innych gatunków. Z trudem przychodzi nam
rozumienie czegokolwiek innego poza nami samymi. Uważamy, że jeśli coś jest inne od nas, to nie
może istnieć. Wydaje mi się, że właśnie z tego powodu istoty, z którymi mam do czynienia,
znajdują się tutaj. Są tu, aby poszerzyć świadomość ludzkości, tak byśmy zdali sobie sprawę, że
jesteśmy częścią ogromnego tętniącego życiem kosmosu.
Jesteśmy u progu wyjścia w kosmos, jesteśmy gotowi do jego eksploracji. Niestety nasz
duchowy i umysłowy rozwój pozostaje daleko w tyle za naszymi możliwościami technicznymi.
Wydaje mi się, że właśnie o to chodzi tym istotom w moim przypadku: pomagają mi w
duchowym i umysłowym rozwoju, poszerzają moją świadomość poprzez wystawianie mnie na
oddziaływanie innych rzeczywistości. W czasie kontaktów, które przeżyłam, widziałam bardzo
wiele, lecz radzenie sobie z tym wymagało wcześniejszego treningu i opieki ze strony tych istot,
których początki sięgają mojego dzieciństwa. Trening ten umożliwił mi radzenie sobie ze
wszystkim, co widziałam, i pozostawanie zakotwiczoną w tym świecie.
Postrzegam to jako trening w ziemskości. Mimo iż doświadczyłam bardzo osobliwych przeżyć,
szkolono mnie w pozostawaniu związaną z czymś. Często zastanawiam się, dlaczego ci, którzy
mieli przeżycia związane z bliskimi spotkaniami, nie przechodzili takiego samego treningu. Chyba
że... przechodzili, ale tego nie pamiętają.
Ci, którzy mieli tego rodzaju przeżycia, często mają trudności w życiu. Zauważyłam to wśród
członków mojej grupy wsparcia. Często mają trudności z utrzymaniem się w pracy, z zachowaniem
statusu ludzi normalnych oraz z produktywnością. Jest to z pewnością skutek przeżyć, jakich
doznali w czasie bliskich spotkań. Dopóki społeczność lekarzy zajmujących się zdrowiem
psychicznym nie przebudzi się, nie przyspieszy postępu w swojej dziedzinie i nie zacznie patrzeć
szerzej, będziemy mieli kłopoty z poszerzeniem naszej świadomości.
Uważam, że miałam dużo szczęścia mogąc doświadczyć tak wielu niezwykłych przeżyć i
kontaktów. Wcale nie uważam, abym była szczególnie ważna z tego powodu. To przekonanie
wynika, jak przypuszczam, z tego, co mi się przydarzyło, oraz z pomocy, jakiej udzieliły mi obce
istoty szkoląc mnie.
Mój kolega z grupy wsparcia – ten sam, który uczestniczył razem ze mną w sesji nawiązywania
kontaktu – opowiada, jak pewnego razu, kiedy znajdował się na pokładzie statku kosmicznego i
zadawał istotom pytania, powiedziano mu: „Wiele nasion jest sianych, lecz niewiele z nich wyda
owoce”. Sądził, że to znaczy, iż wiele „nasion” na wady, fizyczne wady. Moim zdaniem chodziło tu
jednak o dojrzewanie i ewoluowanie. Wydaje mi się, że te istoty pomagają w kiełkowaniu i rozwoju
„nasion”, które same zasiewają i którymi opiekują się przez ich całe życie. Robią to w określonym
celu. Sądzę, że jest nim poszerzenie i rozwój świadomości ludzkości.
Autor: Mary Kerfoot
Magazyn UFO NR 4 (48) X-XII 2001