PROLOG
Edward Cullen chciał umrzeć, tak jak umarło wszystko, co kochał. Jego
syn Jasper nie żył. Jego małżeństwo należało do nieodwołalnie minionej
przeszłości.
Ustawił swój jacht „Przeznaczenie” pod wiatr i spojrzał na rysujący się w
dali brzeg Florydy. Dzień był piękny, słoneczny, ale nie upalny. Po niebie
przesuwały się z rzadka rozsiane, kłębiaste chmury. Wiatr wiał z równą siłą z
południowego wschodu, fale były niezbyt wysokie. Czy można było marzyć o
czymś więcej, niż żeby płynąć w taki dzień jachtem dokąd dusza zapragnie?
Każdemu wystarczyłoby to do szczęścia. A jednak Edward nie był szczęśliwy.
Edward Cullen chciał umrzeć.
Łódź zakołysała się lekko. Rozległ się łopot żagla. Wiatr zmienił
kierunek. Edward odruchowo poprawił ster i wrócił na kurs. Nie zastanawiał się
nad tym, co robi. Żeglował od lat, a przez ostatni rok nie robił niczego poza tym.
Jego myśli, jak zwykle, skierowały się ku przeszłości. Wracały do niego
wydarzenia tragicznego dnia sprzed dwóch lat, dnia, w którym jego życie
dobiegło końca. To, że ciało Edwarda jeszcze chodziło po ziemi, że jego serce
jeszcze ciągle biło, nie miało już żadnego znaczenia.
Ilekroć znalazł się nad oceanem, powracały wspomnienia. Głupiec.
Głupiec. Głupiec. Jak mógł być takim głupcem? Dlaczego się zgodził?
Dlatego, że Jasper tak bardzo chciał spróbować.
Byli wtedy we trójkę, Bella, Jasper i on. Wybrali się na trzydniowy rejs
do Rorida Keys. Po drodze zatrzymali się w niewielkiej przystani. Jasper patrzył
jak zahipnotyzowany na starszych chłopców, którzy szaleli wśród fal na
skuterach wodnych. Edward czuł, że jego syn oddałby wszystko, by móc do nich
dołączyć.
- Tato, proszę!
Dlaczego nie odmówił? Tragiczna świadomość nieodwracalności tego, co się
wydarzyło, i poczucie winy dławiły go jak żelazna obręcz. Zgodził się, bo
niemal zawsze starał się spełniać marzenia Jaspera. Czemu nie mieliby wziąć
skutera i wypuścić się razem na morze? Przecież nic im się nie stanie, uspokajał
Bellę, która była przeciwna pomysłowi.
Za pierwszym razem przewrócili się, ponieważ inny skuter minął ich
niemal o włos. Za drugim razem wpadli do wody, kiedy oddał Jasperowi
kierownicę i chłopiec za ostro skręcił. Kończyło się jednak na śmiechu. Kąpiel
stanowiła część zabawy. Jasper umiał pływać, a w dodatku miał na sobie
kamizelkę ratunkową.
Więc czemu za trzecim razem nakryła go fala? Dlaczego nagle przestał
się ruszać i unosił bezwładnie na wodzie z zanurzoną głową? Edward z trudem
zaczerpnął powietrza... Wspomnienie chwili, w której dopłynął do brzegu z
nieruchomym ciałem syna, nieodmiennie niosło ze sobą uczucie paraliżującego
bólu. Był odpowiedzialny za śmierć Jaspera. I brzemię tej winy miał dźwigać
już zawsze, aż po kres swych dni. Gdyby tylko było to możliwe, bez sekundy
wahania oddałby własne życie za życie swojego dziecka.
Nie musiałby wtedy znosić spojrzenia Belli. Nie musiałby stać bezradny z
boku i patrzeć, jak jego żona, korzystając z całej swojej wiedzy pielęgniarki,
rozpaczliwie walczy o życie dziecka. Ale ani umiejętności Belli, ani jego
odmawiane w duchu modlitwy zdały się na nic. Kiedy przyjechał ambulans,
musiał siłą odciągać Bellę od nieruchomego ciała. Krzyczała i szarpała się,
próbując mu się wyrwać. Właściwie był to ostatni raz, kiedy naprawdę jej
dotykał. Ostatni raz, kiedy patrzył jej w oczy.
Tego dnia wszystko się skończyło. Ich małżeństwo, rodzina, przyszłość,
wszystko to przestało istnieć. Umarła miłość, a wraz z nią wszystkie jego
pragnienia, potrzeby, nadzieje. Teraz czekał go jeszcze rozwód, powrót do West
Palm Beach, formalności w sądzie, podpisywanie papierów. Ale to wszystko nie
miało już żadnego znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.
Nie miał pojęcia, jak długo był zatopiony we wspomnieniach. Kiedy
uniósł głowę, dostrzegł nad horyzontem ciemne, skłębione chmury. Wiatr z
każdą chwilą przybierał na sile.
Myśl o nadciągającej burzy sprawiła, że na twarzy Edwarda po raz
pierwszy od bardzo dawna zagościł lekki uśmiech. Zmienił kurs i ruszył
naprzeciw nadciągającej nawałnicy.
Edward Cullen chciał umrzeć.
ROZDZIAŁ 1
Bella Cullen właśnie słodziła kawę, kiedy rozległ się charakterystyczny
pisk pagera. Niech to diabli! Zawsze tak było. Gdy tylko miała nadzieję, że
wreszcie uda jej się na chwilę spokojnie usiąść, zaraz musiało się coś wydarzyć.
Pośpiesznie przełknęła łyk kawy i ruszyła do izby przyjęć. Po
dwunastogodzinnym dyżurze ledwo trzymała się na nogach ze zmęczenia.
W obrotowych drzwiach zderzyła się z Alice.
– Zaraz tu będzie helikopter straży przybrzeżnej. Znaleźli Edwarda.
– Czy to na pewno on? – Bella z trudem wypowiedziała kilka słów przez
ś
ciśnięte gardło.
Od trzech dni, odkąd przeczytała w gazecie, że podczas sztormu zaginął
jacht „Przeznaczenie” wraz ze sternikiem, ani na chwilę nie opuszczał jej lęk.
Znaleźli Edwarda. A tak się bała, że... Wolała nawet nie myśleć, co się mogło
stać.
– Tak, to on. Przywiozą go za kwadrans.
– Czy... on żyje?
– Żyje, ale jest w bardzo ciężkim stanie. Ma uraz głowy, połamane żebra i
ramię.
Pod Bellą ugięły się nogi.
– Zostań. Ja tam pójdę – zaproponowała Alice, widząc, że przyjaciółka
zbladła i wyglądała tak, jakby miała zemdleć.
– Nie. Chcę go zobaczyć. – Bella zebrała siły i wyszła na korytarz. –
Muszę na własne oczy przekonać się, że Edward żyje.
Kiedy helikopter wylądował na dachu, wszyscy byli już na miejscu.
Doktor Masen, trzy pielęgniarki, sanitariusz i Bella. Drzwi otwarły się, zanim
jeszcze śmigło przestało wirować. Z kabiny wyskoczył mężczyzna w
pomarańczowej kamizelce straży przybrzeżnej. Odwrócił się i chwycił nosze.
Bella widziała wszystko jak na zwolnionym filmie. Z mrocznego wnętrza
wyłoniły się nosze, na których leżał Edward... jej mąż. Ledwie go poznała. Miał
zamknięte oczy i opuchnięte powieki. Pokryta zarostem, obrzmiała twarz była
spieczona od słońca. Ciało spowijały bandaże. Z ust Edwarda sterczała
umocowana plastrami rurka podłączona do sztucznego płuca.
Bella stała jak skamieniała. Słowa lekarza straży przybrzeżnej, który
opisywał stan Edwarda, w ogóle do niej nie docierały. Nie mogła oderwać
wzroku od nieruchomej sylwetki i twarzy zastygłej w grymasie. Od roku nie
widziała męża na oczy, a teraz powrócił nieprzytomny, na wpół martwy.
– Ten facet musi mieć w sobie wielką wolę życia. Ze wstrząsem mózgu,
połamanymi żebrami i prawym ramieniem zdołał się jakoś przywiązać do
masztu. Kiedy go znaleziono, węzły były tak zaciśnięte, że trzeba było ciąć liny.
To cud, że jeszcze żyje.
To cud, że jeszcze żyje. Bella z trudem zapanowała nad przerażeniem. Od
dwóch lat trawiła ją rozpacz z powodu śmierci Jaspera, ale nie przyszło jej na
myśl, że coś złego mogłoby się przydarzyć jej mężowi. Ruszyła za specjalnymi
noszami na kółkach, na które przełożono Edwarda. Cała grupa szybkim krokiem
zmierzała do windy, żeby zjechać na oddział.
– Edward? – Pochyliła się nad nim i drżącą dłonią dotknęła jego policzka.
– Edward...
Nie zareagował.
Alice zagrodziła Belli drogę w drzwiach prowadzących do bloku
operacyjnego.
– Muszę tam być.
– Nie.
Bella widziała przez szybę sali operacyjnej lekarzy i pielęgniarki
poruszających się gorączkowo wokół Edwarda. Jedna z pielęgniarek przecinała
nożyczkami strzępy ubrań okrywających nieruchome ciało. Inna podłączała
przewody respiratora, który miał mu umożliwić oddychanie. Doktor Masen
rzucił Belli krótkie współczujące spojrzenie, po czym kazał zaciągnąć zasłonę.
– Twoja obecność w niczym mu nie pomoże. – Alice pociągnęła ją do
pokoju pielęgniarek. – Wiesz, że doktor Masen zrobi wszystko, co będzie
możliwe. Musisz cierpliwie czekać.
Bella wiedziała, że Alice ma rację. W tej chwili była tak roztrzęsiona, że
trudno byłoby jej wykonać jakąś zwykłą czynność. Jak mogłaby w tym stanie
zrobić cokolwiek, by pomóc Edwardowi?
– Bello?
– Tak?
Podniosła wzrok. Tyle razy była świadkiem rozmów Carlisla Masena z
rodzinami pacjentów. Czasem przynosił im nadzieję, kiedy indziej ją odbierał.
Teraz ona czekała na jego słowa z zamierającym sercem, jak na wyrok. Cóż z
tego, że chciała odejść od Edwarda, by żyć po swojemu, skoro we dwoje już się
nie dało. Zamierzała się z nim rozstać, ale nie w ten sposób. Nie tak jak z
Jasperem.
– Udało się nam przywrócić pracę płuc i ustabilizować pracę serca, ale
stan Edwarda jest nadal bardzo poważny. Główne zmartwienie stanowi teraz
uraz głowy. Na razie nie reaguje na żadne bodźce. Posłałem go na dół, na
tomografię komputerową. Niedługo będziemy mieli wyniki. Poza tym ma
złamane ramię i połamane żebra, jest odwodniony i ma poparzenia słoneczne,
ale to nie są poważne problemy. Jeśli tylko w mózgu nie zaszły trwałe zmiany,
to wszystko będzie dobrze. Najważniejsze, że żyje. Miał wielkie szczęście.
– To bardziej zasługa jego uporu niż szczęścia. – Bella z trudem zdobyła
się na uśmiech.
Choć wreszcie nieco odetchnęła, lęk jej nie opuścił. Edward, zawsze
pełen niespożytych sił, teraz był na granicy śmierci.
– Kiedy będę go mogła zobaczyć?
Niczego nie widział. Nie wiedział nawet, czy ma zamknięte, czy otwarte
oczy. Oślepiający blask sprawił, że przez chwilę spodziewał się znowu zobaczyć
anioła. Anioł. Myśl o nim dodała mu sił. Powoli zaczął dostrzegać kontury
otaczających go przedmiotów. I wtedy ujrzał Bellę. Siedziała na krześle, obok
łóżka. Odchyliła głowę, jakby była bardzo zmęczona. Nie miał pojęcia, jak
długo już z nim jest.
Mógł jej dotknąć. Wystarczyło wyciągnąć rękę. Lśniące, kruczoczarne
włosy opadały jej na ramię. Pamiętał ich odurzający zapach. Pamiętał jej gładką
skórę; spojrzenie niebieskich oczu, w których na jego widok zapalały się ciepłe
błyski; zdyszany szept, jakim powtarzała jego imię, gdy się kochali. Siedziała
obok niego, jego Isabella Marie Anna, tak bardzo znajoma, a jednocześnie tak
od niego teraz odległa. A jednak jej widok przyniósł mu nieoczekiwanie spokój.
Wreszcie opuściło go napięcie. Rozluźnił mięśnie i opadł ciężarem całego ciała
na materac. Żył. Tak, jak mu to obiecał anioł, dostał jeszcze jedną szansę.
Spróbował wypowiedzieć jej imię, ale opuchnięte wargi nie były mu
posłuszne. Przełknął ślinę. Słony smak krwi przypomniał mu smak morskiej
wody, fale zalewające łódź. Burzę. Anioła.
Bello... Tam.
Uniosła powieki, jakby jakimś cudem usłyszała jego głos. Nie poruszyła
się. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Wreszcie oprzytomniała, przysunęła
się bliżej do łóżka i dotknęła jego dłoni.
– Edward?
Dłoń Belli była chłodna i gładka, a jej dotknięcie nieopisanie kojące.
Edward chciał chwycić żonę mocno za rękę. Zatrzymać przy sobie. Nie
pozwolić jej, by odeszła. Z najwyższym wysiłkiem poruszył niezdarnie palcami.
Cofnęła dłoń, jakby się przestraszyła, że sprawiła mu ból.
– Wszystko będzie dobrze. – Głos Belli był równie łagodny i kojący jak
dotknięcie ręki.
Edward odetchnął z ulgą. Boże, jak bardzo mu jej brakowało.
Musi jej powiedzieć, jak się cieszy, że ją widzi; zwierzyć się z tego, co
mu się przydarzyło. Ale usta nie chciały go słuchać. Do oczu napłynęły mu łzy.
Ogarnęła go bezsilna złość na własne ciało. Twarz Belli rozpłynęła się za mgłą.
Znów poczuł dotknięcie jej ręki. Tak chciałby zatrzymać ją jakoś przy sobie.
Tak bardzo potrzebował jej obecności. Bella. Jego ukochana Bella.
– Doktor Masen zapewnił, że wszystko będzie dobrze. – Bella odwołała
się do autorytetu lekarza, jakby się bała, że jej samej by nie uwierzył.
Mgła zgęstniała i Edward poczuł, że zapada się na powrót w czarną
otchłań...
Wiatr uderzył z południowego wschodu z ogromną siłą. Nagła zmiana
ciśnienia sprawiła, że zaszumiało mu w uszach. Musiał walczyć o każdy oddech.
Ze wszystkich sił starał się utrzymać kurs, ale rozszalałe żywioły ciskały
jachtem jak dziecinną zabawką. Uświadomił sobie, że tym razem naprawdę
skusił los.
W głębi serca żywił nadzieję, że któregoś dnia zdoła się pogodzić z tym,
co się stało; że kiedyś będzie umiał znowu spojrzeć Belli w oczy. Nie wiedział,
w którym momencie uświadomił sobie, że teraz jest już po wszystkim. Może
wtedy, gdy gwałtowna ulewa sprawiła, że pole jego widzenia ograniczyło się do
paru metrów wokół jachtu? A może dopiero wówczas, gdy potężna fala zwaliła
się na pokład i wywróciła „Przeznaczenie” na burtę, a on, zaplątany w skłębione
liny, znalazł się w wodzie? Sam.
Pamiętał straszliwe uderzenie w głowę. Nagle całkiem stracił siły. Nie
mógł się ruszyć. Usłyszał obcy głos, który oznajmił mu spokojnie: „Już po
wszystkim”.
Już po wszystkim? Edwarda ogarnął paniczny strach. Jakaś jego cząstka
chciała żyć pomimo całego bólu i udręki, które wypełniały jego życie. Nagle
usłyszał łoskot i poczuł gwałtowne szarpnięcie. W mgnieniu oka znalazł się w
powietrzu. W dole widział ciało mężczyzny, unoszące się bezwładnie na falach,
odwrócone twarzą w dół.
Biedak, pomyślał. Już po nim. Oplątana wokół muskularnego ramienia
talia grota utrzymywała mężczyznę w pobliżu jachtu. Edward widział
najdrobniejsze szczegóły. Obrączkę na serdecznym palcu, niebieską koszulę z
krótkimi rękawami. Ja też taką noszę, pomyślał, i dopiero wtedy uświadomił
sobie, że patrzy na własne ciało.
A to znaczyło, że musiał... umrzeć?
Atak lęku tylko o ułamek sekundy wyprzedził eksplozję blasku. Światło
było tak silne, że choć Edward zacisnął powieki, promienie zdawały się
przenikać w głąb mózgu. Nagle wszystko się uspokoiło. Wokół zapanowała
przejmująca cisza. Nie miał pojęcia, jak długo to wszystko trwało – ułamek
sekundy czy całe wieki. Kiedy w końcu uchylił powieki, ujrzał przed sobą
anioła.
Bella pochyliła się nad Edwardem. Od wielu godzin leżał bez
przytomności, lecz teraz coś się zmieniło. Miała wrażenie, że usiłuje poruszyć
ustami.
– Co mówisz?
Z trudem zapanowała nad pragnieniem, by położyć mu rękę na
spieczonym słońcem czole. Wiedziała, że Edward nie potrzebuje ani nie pragnie
jej dotknięcia. Miał zamknięte oczy, ale jego wargi poruszyły się, jakby usiłował
coś powiedzieć.
Wytężyła słuch. Wydawało jej się, że wyszeptał słowo „anioł”. Ogarnęło
ją rozczarowanie. Majaczył. Musiał majaczyć. Nigdy nie nazywał jej aniołem.
Była dla niego Bellą.
Oczy Belli wypełniły się łzami. Po raz pierwszy od miesięcy przestała nad
sobą panować. Dopiero teraz dotarło do niej, że wysłany przez nią przed trzema
miesiącami pozew do sądu oznaczał ostateczny kres ich małżeństwa. Koniec
wszystkiego, co ich łączyło. A przecież w głębi serca cały czas go kochała.
Nigdy w życiu nie była równie szczęśliwa jak wówczas, gdy jeszcze żyli razem.
We troje.
Opuściła głowę i oparła ją na ramieniu Edwarda. Tyle razy tęskniła do
jego dotknięcia. Tyle razy czuła potrzebę podzielenia się swoim bólem z
jedynym człowiekiem na świecie, który mógłby ją zrozumieć. Ale nie było go
przy niej. Szlochała ze ściśniętym gardłem. Czy kiedykolwiek wypłacze cały
ż
al, który przepełnia jej serce? Czy zdoła przestać myśleć o tym, czego żadna
siła nie może już cofnąć? Szukając zapomnienia, zrezygnowała z pracy z
dziećmi i zatrudniła się w szpitalu, gdzie nie miała czasu, żeby rozczulać się nad
własnymi sprawami, ponieważ każdą chwilę wypełniała jej troska o cudze życie.
– Bells?
Cichy szept natychmiast wyrwał ją z bolesnej zadumy. Uniosła głowę i
otarła spływające po policzkach łzy.
Sięgnęła na stojący obok łóżka stolik. Wzięła tampon, umoczyła w kubku
i zwilżyła spieczone, spękane wargi Edwarda. Gdy poczuł chłodne dotknięcie,
uniósł powieki nieco wyżej. Miała wrażenie, że usiłuje się do niej uśmiechnąć.
Kiedyś pokochała go za ten jego przewrotny, szelmowski uśmiech. Od czasu
ś
mierci Jaspera nigdy już nie widziała na ustach swego męża tego pełnego
triumfu uśmiechu.
– Chcesz pić?
Skinął głową, a ona wyciągnęła rękę z kubkiem i ostrożnie wsunęła
słomkę między rozchylone wargi Edwardaa. Kiedy skończył pić, włożyła mu do
ust kawałeczek lodu.
– Boli cię głowa?
Ssał lód i patrzył na nią bez słowa.
– Edward? Czy boli cię...
Opuścił powieki. Kiedy je znowu uniósł, dostrzegła w jego oczach ból.
– Nie – wyszeptał z trudem.
Miała wrażenie, że Edward stara się przezwyciężyć falę osłabienia,
niosącą utratę przytomności. Czy naprawdę chciał być tu przy niej?
– Boli cię głowa? – spytała, aby zachęcić go do walki z nadchodzącym
bezwładem.
– Nie – powtórzył.
Wykrzywił usta, najwyraźniej próbując coś jeszcze jej przekazać.
Pochyliła się, by nie uronić ani słowa. Czuła, że Edward chce jej powiedzieć coś
ważnego.
– Nie... rozwód nie.
– Co takiego? – Nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Co ty mówisz?
Nie odpowiedział. Jego siły znów były na wyczerpaniu. Jeszcze przez
chwilę wpatrywał się w nią, a potem opuścił powieki. Została sama z jego
niezrozumiałymi słowami. Z trudem zapanowała nad chęcią, by szarpnąć go za
ramię i domagać się wyjaśnień. O co mu chodziło? Czy zdawał sobie sprawę z
tego, co mówi? Czy w ogóle pamięta, po co przyjechał do West Palm Beach?
Przecież mieli zakończyć formalności rozwodowe.
– No i co? Odzyskał przytomność?
Głos przyjaciółki wyrwał Bellę z rozmyślań. Odsunęła się od łóżka.
– Przed chwilą. Wypił odrobinę wody – odparła. Alice przyjrzała jej się
uważnie. Nie sprawiała wrażenia zachwyconej tym, co ujrzała.
– Jeżeli nie pojedziesz do domu i nie odpoczniesz, to sama w końcu
wylądujesz w szpitalnym łóżku. – Alice sprawdziła poziom roztworu w
kroplówce. – Na razie lepiej dla Edwarda, żeby był nieprzytomny. Z
połamanymi żebrami każdy oddech musi mu sprawiać ból. Czy coś powiedział?
– Tak. To było bardzo dziwne.
– Dziwne?
Bella poczuła, że robi jej się gorąco.
– Wspomniał o... rozwodzie. Alice popatrzyła na nią z troską.
– Na razie nie zaprzątaj sobie tym głowy. Najważniejsze, że jest z nim
lepiej. W tym, że majaczy, nie ma niczego niepokojącego. A teraz zabieraj się
do domu. Nie możesz tu spędzić reszty życia. Jeśli coś się będzie działo,
zadzwonię do ciebie.
Bella odwróciła się i spojrzała na przypominającą maskę twarz jedynego
mężczyzny, jakiego w życiu kochała. Jego oddech był płytki, ale regularny. Tak
trudno było jej zapanować nad chęcią dotknięcia go nawet teraz, gdy wiedziała,
ż
e niczego by nie poczuł. Tak wiele czasu potrzebowała, by pogodzić się z
myślą, że odszedł z jej życia. Teraz, kiedy leżał obok nieprzytomny i bezradny,
powróciły do niej uczucia, od których, jak sądziła, udało jej się wreszcie
uwolnić. Łudziła się. Odżyły ze wzmożoną siłą, jakby jej nigdy nie opuściły.
– Przypomnij sobie, co powiedział lekarz ze straży przybrzeżnej. Edward
ma w sobie wielką wolę życia.
– Być może – westchnęła. – W każdym razie zawsze był niewiarygodnie
uparty.
Cały czas zastanawiała się, co miały oznaczać pierwsze słowa, jakie
wypowiedział, powróciwszy z zaświatów. „Rozwód nie”.
Anioł wyglądał jak Sean Connery. Nawet oślepiające światło nie osłabiało
siły jego spojrzenia. Zdawał się wiedzieć wszystko, co można wiedzieć o życiu,
a jednocześnie pełen był nieziemskiej siły. Miał w sobie coś z wojownika,
gotowego walczyć o życie i duszę Edwarda.
Jego siła budziła trwogę, nie mającą jednak nic wspólnego z paniką,
której doświadczył na widok swego martwego ciała. Przez chwilę zastanawiał
się, czy śni. Ale to nie miało znaczenia. Nagle wszystko uległo zmianie.
Wiedział, że żyje.
Wiedział też, że on i Bella nie mogli zapobiec śmierci Jaspera. To
odkrycie przyniosło mu nieopisaną ulgę i pociechę. Teraz miał się nią podzielić
z Bellą. Być może właśnie dlatego dana mu została okazja powrotu do świata
ż
ywych, który z własnej woli opuścił.
Anioł wrócił. Jego obecność była czymś niepojętym, choć zarazem
najoczywistszym w świecie. Była łaską, miłością, przebaczeniem. Była pociechą
i jednocześnie nakazem, by nieść tę pociechę dalej.
Nie wolno ci zapomnieć. Musisz uratować Bellę. Tylko ty możesz to
zrobić.
– Widziałem ją – odpowiedział bezgłośnie. Zamiast odpowiedzi anioł
uniósł rękę i położył ją na piersi Edwarda tam, gdzie biło serce. Tępy ucisk,
który nie pozwalał mu głębiej odetchnąć, ustąpił pod życiodajnym dotknięciem.
Nie wolno ci zapomnieć.
– Powiedziałem jej... – Wola anioła sprawiła, że umysł Edwarda uwolnił
się od trawiącego go niepokoju. – Powiem jej... Będę pamiętał.
ROZDZIAŁ 2
Bella dbała o profesjonalny wygląd, ale ilekroć musiała stawić czoło
gorącemu i wilgotnemu klimatowi Florydy, tylekroć marzyła o tym, by móc
spędzić życie, chodząc w zwykłych szortach, a nie w rajstopach i stroju
pielęgniarskim.
Tego dnia codzienne niedogodności zeszły na dalszy plan. Martwiła się o
Edwarda. Od chwili gdy go przywieziono, większość czasu spędziła w szpitalu,
troszcząc się o to, by niczego mu nie brakowało.
Pozostawało pytanie, dlaczego to robi? Uznała, że przez pamięć o
Jasperze. Nie chciała przyznać, że dla samego Edwarda, przez wzgląd na to, co
ich kiedyś łączyło. W pierwszym momencie ogarnęły ją dawne uczucia, ale je
odrzuciła. Edward opuścił ją, kiedy najbardziej go potrzebowała; straciła
dziecko, pełna rozpaczy i rozgoryczenia szukała oparcia i pociechy.
Nie mogła go nadal kochać. To byłoby absurdalne. Po tym, co zrobił, nie
zasługiwał na jej miłość.
Kiedy weszła do klimatyzowanego wnętrza szpitala, otoczyło ją chłodne
powietrze. Odgarnęła z czoła kosmyk mokrych od potu włosów i poprawiła
torebkę na ramieniu. Podeszła do windy. Troska o Edwarda była czymś
naturalnym, uznała w końcu. Przez dziewięć lat był jej mężem... ojcem jej
dziecka. Wcisnęła guzik. To wszystko minęło. Dzięki pomocy psychoterapeuty
przezwyciężyła depresję. Zamierzała rozpocząć nowe życie, bez oglądania się
na przeszłość. Chciała znowu pracować z dziećmi. W jej planach nie było
miejsca dla Edwarda.
Zastała go siedzącego na łóżku i otoczonego przez kobiety: dwie starsze
wolontariuszki i młodą dziewczynę. Wszystkie zajmowały się nim z takim
zainteresowaniem, jakby był co najmniej Melem Gibsonem.
Powinno ją to rozśmieszyć, ale zamiast rozbawienia niespodziewanie
poczuła irytację. Przed dwoma dniami Edward leżał nieprzytomny, a jego stan
budził w Belli śmiertelny lęk. Teraz siedział z zadowoloną miną i flirtował w
najlepsze z obcymi kobietami.
– Nie przeszkadzam? – spytała z zamierzonym przekąsem, i natychmiast
tego pożałowała.
Wolontariuszki robiły wiele dobrego dla chorych i nie miała żadnego
powodu, żeby im dokuczać. Poza tym świetnie je rozumiała. Ona sama uległa
urokowi Edwarda. W końcu nie bez powodu go poślubiła.
Rozbawione kobiety umilkły.
– To moja żona, Bella – przedstawił ją Edward, nie tracąc dobrego
samopoczucia.
Zachowywał się jak na popołudniowej herbatce. I jakby on sam nie
siedział półnagi, nie mając na szerokim torsie niczego prócz opatrunku na
połamanych żebrach.
– Och, my przecież świetnie znamy Bellę – powiedziała z uśmiechem
pani Weber. – Cieszę się, że cię widzę. Chciałam ci podziękować za ciasteczka
w kształcie zwierzątek, które upiekłaś na przyjęcie dobroczynne. Dzieci były
zachwycone. Szkoda, że ciebie tam nie było. Na pewno wzruszyłaby cię ich
reakcja.
Bella chciała tam pójść, ale w ostatniej chwili stchórzyła. Bała się, że nie
będzie umiała znieść widoku gromadki rozbawionych dzieci.
– Ja też żałuję, Angelo – powiedziała, z trudem zachowując spokój – ale
wiesz, jak to jest z pracą w szpitalu. Po dyżurze marzę tylko o tym, żeby iść do
domu i odpocząć.
Starsza pani przesłała jej współczujące spojrzenie.
– Wiem, kochanie – odpowiedziała. – Mam nadzieję, że następnym razem
będziesz w lepszej formie.
– No, musimy już iść – orzekła pani Weber, zbierając książki i gry, które
przyniosła dla chorych. – Jessico? – odezwała się do dziewczyny, która
najwyraźniej świetnie się czuła w towarzystwie Edwarda.
Terri nie popędzała ich. Sięgnęła po umieszczoną w nogach łóżka kartę
choroby. Wolontariuszki ruszyły w stronę drzwi, Angela wyjęła jeszcze z
kieszeni paczkę cukierków i poczęstowała Bellę.
– Wiem, że lubisz arbuzowe – powiedziała i ścisnęła jej rękę. – Do
zobaczenia.
Kobiety wyszły. Bella została sam na sam z Edwardem. Odłożyła kartę i
spojrzała na niego – ożywienie minęło, wyglądał na zmęczonego.
– Wiesz co? Mam już dosyć leżenia – westchnął. – Strasznie mi gorąco
pod tym opatrunkiem. Nie mogłabyś go poprawić?
– Trzeba było poprosić pielęgniarkę – zauważyła, ale zrobiła, o co prosił.
– Wolałbym, żebyś to ty się mną zajęła.
Zacisnął zęby i bez jęku zniósł zabiegi Belli. Starała się być delikatna, bo
wiedziała, że mimo woli sprawia mu ból.
– Dawno mnie nie dotykałaś.
Bella znieruchomiała i spojrzała na swoją dłoń leżącą na jego
muskularnym ramieniu. Miał rację. To już blisko dwa lata. Przypomniało jej się,
jak cudownie czuła się w jego ramionach, gdy jeszcze się kochali. Pamiętała
więcej, niżby chciała – ciepło, zapach i smak jego skóry. Cofnęła dłoń. Całe
szczęście, że na nią nie patrzył. Wolała, żeby nie widział wyrazu jej twarzy.
Edward wyciągnął rękę i położył na jej dłoni. Przesunął kciukiem po jej
palcach. Dotknął miejsca, na którym niegdyś tkwiła obrączka.
– Lubię twoje ręce. Myślałem, że już nigdy ich nie poczuję.
Nie potrafiła zdobyć się na żadną odpowiedź. Patrzyła w orzechowe oczy
Edwarda, które wydawały się dobrze znajome, i dostrzegła w nich nowy wyraz.
Nie umiałaby tego nazwać, ale odniosła wrażenie, że stał się kimś innym. Nie
przestał przy tym budzić w niej uczuć, o których wolałaby zapomnieć. Przez
długą chwilę nie mogła uwolnić się od czaru, jaki rzucało na nią jego spojrzenie.
Tak bardzo za nim tęskniła... A teraz znów był przy niej. Wrócił.
Owszem, wrócił, powiedziała sobie w duchu, ale tylko po to, żeby
dopełnić formalności rozwodowych.
– Edward... – urwała, nie wiedząc, co właściwie chciałaby powiedzieć.
Otwarły się drzwi i do pokoju wszedł doktor Masen z jedną z pielęgniarek
z dziennej zmiany, Leah.
– No proszę – powitał ich zadowolonym tonem. – Widzę, że wraca pan do
zdrowia. Już siadamy? Domyślam się, że chciałby pan jak najszybciej znaleźć
się w domu, co?
Edward z trudem zdobył się na uśmiech.
– Chyba jeszcze nie. – Z wysiłkiem zaczerpnął powietrza. – Prawdę
mówiąc, to chciałbym się już położyć.
Kiedy Bella pomogła mu ułożyć się na poduszkach, leżał przez chwilę
bez ruchu i oddychał ostrożnie. Z twarzy powoli ustąpiła bladość. Policzki
nawet lekko się zaróżowiły.
– I tak jest z panem lepiej, niż z medycznego punktu widzenia być
powinno.
Doktor Masen przyłożył stetoskop do piersi Edwarda. Przez chwilę
słuchał uważnie.
– Opieka Belli dobrze panu robi. Musi pan szybko przyjść do siebie,
zanim inni chorzy zaczną się dopominać o taką wspaniałą pielęgniarkę. –
Doktor Masen uśmiechnął się do Belli i schował stetoskop do kieszeni fartucha.
– Płuca pracują normalnie. To teraz najważniejsze. A jak z głową? Czuje pan
jakieś bóle? Ma pan zawroty głowy?
– Czasem, kiedy się nieostrożnie poruszę, kręci mi się w głowie –
przyznał Edward. – Ale przestała mnie boleć.
– To dobrze. Proszę na siebie uważać i nie wykonywać gwałtownych
ruchów. Jak już powiedziałem, wraca pan do zdrowia szybciej, niż można się
było spodziewać. Teraz potrzeba panu przede wszystkim czasu i spokoju.
Po wyjściu doktora Masena Bella spojrzała na zegarek. Powinna już być
na swoim oddziale.
– Muszę już iść. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś?
– Nie. – Edwardowi oczy wprost się zamykały. Jasper był tak bardzo do
niego podobny... – Prześpię się.
– To ci dobrze zrobi.
Belli przypomniało się, jak układała do snu Jaspera. Odruchowo pochyliła
się nad Edwardem, jakby miała zamiar pocałować go na dobranoc. W ostatniej
chwili oprzytomniała i wyprostowała się gwałtownie.
– Zajrzę do ciebie wieczorem – obiecała i szybko wyszła z pokoju.
– Czy możesz mi wyjaśnić, co się ze mną dzieje?
Bella siedziała przed biurkiem szpitalnego psychoterapeuty, Emmetta
Sizemore’a. Spędziwszy połowę dyżuru na rozmyślaniach nad swoimi,
nieoczekiwanymi dla niej samej, reakcjami, doszła w końcu do wniosku, że
tylko on będzie w stanie jej pomóc.
– Chodzi ci o to, że cały czas czujesz się zobowiązana do opieki nad
Edwardem? To nic dziwnego. Jesteś pielęgniarką, Bello. Pielęgniarkami zostają
kobiety o silnie rozwiniętym instynkcie opiekuńczym. Edward jest twoim
mężem. Przez wiele lat byliście ze sobą bardzo blisko związani. Twoje reakcje
są najzupełniej naturalne.
– Ale...
– Wypadek Edwarda i jego obecny stan ożywiły w tobie dawne uczucia.
Nie ma w tym nic dziwnego. Czy rozmawialiście już o Jasperze?
– Nie. I nie mam zamiaru – odparła stanowczo Bella.
Mimo że wiele wysiłku kosztowało ją przezwyciężenie bólu i poczucia
winy z powodu śmierci Jaspera, nie uporała się do końca z brzemieniem straty,
dlatego nie chciała wracać do wydarzeń z przeszłości.
– Myślę, że w końcu osiągnęłam jaką taką równowagę, nie jestem w
stanie przechodzić wszystkiego jeszcze raz, od początku.
– To mogłoby pomóc twojemu mężowi.
– Przykro mi, Emmecie, ale nie mam pojęcia, co mogłabym mu
powiedzieć. – Bella z trudem panowała nad sobą. – Poza tym Edward nigdy nie
chciał ze mną rozmawiać na ten temat. Wolał odejść.
– Jego postępowanie cały czas budzi w tobie gniew.
– Tak – przyznała. – Jestem zła, bo jeszcze przed tygodniem wydawało
mi się, że potrafię zacząć żyć na nowo. Zdecydowałam się nawet porozmawiać z
doktorem Blackiem i zapytać go, czy nie mogłabym u niego pracować. Z
dziećmi. Tymczasem, w niecodziennych okolicznościach pojawił się Edward i
swoją obecnością wprawił mnie w rozterkę.
– Co w tej sytuacji chcesz zrobić?
Miała ochotę się rozpłakać i tylko najwyższym wysiłkiem woli udało jej
się nad sobą zapanować.
– Chciałabym, żeby Edward doszedł do siebie i jak najszybciej opuścił
szpital. Mogłabym wtedy zrobić to, co planowałam, a nie zadręczać się tym, co
się wydarzyło.
– Więc obecność Edwarda jest dla ciebie ciężarem, ponieważ ożywia
bolesne wspomnienia?
Nie potrafiła dłużej zapanować nad łzami.
– Obecność Edwarda sprawia, że zaczynam na nowo tęsknić do tego,
czego już nigdy w życiu nie będę miała.
Emmett podsunął Belli pudełko chusteczek higienicznych.
– Do czego?
– Małżeństwa. Rodziny.
– Czemu tak sądzisz?
To pytanie ją zaskoczyło. Uświadomiła sobie, że czuła się tak silnie
związana z Edwardem i ich wspólną przeszłością, że nie potrafiła sobie
wyobrazić związku z kimś innym, wyjścia jeszcze raz za mąż, nie mówiąc już o
urodzeniu dziecka.
Gdyby jednak, to najpierw musiałaby się rozwieść. Dokończyć to, co
podjęła przed trzema miesiącami, wysyłając do sądu pozew.
– Ja chyba nie byłabym zdolna zacząć żyć na powrót z Edwardem –
powiedziała w końcu.
– Dlaczego?
Dlaczego? – powtórzyła w duchu pytanie. Ponieważ małżeństwo i rodzina
opierają się na miłości i zaufaniu, a tymczasem ona nie potrafiłaby ponownie
zaufać Edwardowi. Zawiódł ją wtedy, gdy najbardziej potrzebowała jego
pomocy. Po śmierci Jaspera, pogrążona w głębokiej rozpaczy, nie była zdolna
nawet płakać, by ukoić ból. Edward był wtedy jedynym człowiekiem, który
mógł płakać razem z nią, który mógł dzielić jej ból i pomóc jej go znieść. Ale on
nie umiał lub nie chciał tego zrobić.
Opuścił ją po awanturze, która wybuchła między nimi w rok po śmierci
Jaspera, w Dniu Matki. Tego dnia wreszcie coś w niej pękło i w końcu była w
stanie krzyczeć i płakać. Edward nie potrafił tego znieść. Zadzwonił po jej
siostrę Rosalie, przywiózł ją z lotniska do domu, a potem wyszedł bez słowa.
Zostawił za sobą wszystko – pracę, dom, żonę. Nie była w stanie na nowo mu
zaufać, a co za tym idzie związać z nim swojego losu. Szczególnie teraz, gdy
miała nową pracę, nowych przyjaciół, a przed sobą przyszłość, w której nie było
dla niego miejsca.
– Dlatego, że żyjąc z Edwardem nieustannie bolałabym z powodu śmierci
syna – odpowiedziała.
I z powodu jego odejścia, dodała w myślach.
– Czy uważasz, że Edward jest winny śmierci Jaspera?
– Nie. Mówiłam ci już, że go nie winię. To ja powinnam była wiedzieć, że
mój synek ma chore serce. W końcu jestem pielęgniarką.
– Nie, Bello. Skoro masz dość rozsądku, by nie winić Edwarda za to, co
się stało, to powinno starczyć ci go także na to, by nie obwiniać siebie. Wiesz
dobrze, co orzekli lekarze. Nic nie wskazywało na to, że Jasper ma wrodzoną
wadę serca. Przecież pamiętasz.
– Tak. Pamiętam.
Ale byłam jego matką, dodała w myśli. I powinnam była wiedzieć, że coś
mu grozi.
– Czy jesteś pewna, że chcesz się rozwieść z mężem? Klamka jeszcze nie
zapadła, możesz zmienić zdanie.
Miała świadomość tego stanu rzeczy, ale uważała, że ich miłość nie
sprostała próbie, jaką była śmierć ich dziecka. Nie byli dla siebie oparciem w
dramatycznym momencie, jako małżeństwo nie podnieśli się po ciosie, który
wymierzył im los. Nie da się cofnąć czasu.
– Jestem pewna.
Na czwarte piętro, na którym mieściła się separatka Edwarda, wjechała
windą. Było już dobrze po północy. Właśnie skończyła dyżur, przed powrotem
do domu chciała sprawdzić, jak się Edward czuje. Cicho otworzyła drzwi.
W pokoju panował mrok rozświetlony tylko przez latarnie za oknem.
Edward spał. Już chciała odejść, gdy usłyszała:
– Bella?
Wyczuła w jego głosie ból. W sekundę później pochylała się nad nim.
– Jestem. Co się dzieje?
Wydawało jej się, że śpi, bo poruszył głową, ale oczy miał zamknięte.
– Bella!
Zabrzmiało to jak rozpaczliwe wołanie o pomoc.
– Jestem przy tobie, Edwardzie.
Ujęła jego twarz w dłonie. Zaciskał zęby, jakby zmagał się z koszmarnym
snem. Nie wiedziała, co się z nim dzieje, ale czuła, że musi go obudzić,
przywrócić go do rzeczywistości, ratować... Przed czym?
– Edward, obudź się.
Uniósł powieki i odetchnął z ulgą. Nie wydawał się wcale zaskoczony jej
obecnością. Sprawiał wrażenie, jakby wiedział, że przed chwilą ją wzywał.
– Co się stało? Poprosić lekarza? Przez chwilę rozważał jej pytanie.
– Lekarz nic mi nie pomoże – odezwał się w końcu.
– Co masz na myśli? Doktor Masen uratował ci życie i...
– Nie. To nie lekarze uratowali mi życie – zaprzeczył. – To anioł.
Patrzyła na niego zdumiona. Czy był tylko na wpół przytomny? Czyżby
majaczył? Anioł? Edward był katolikiem, ale rzadko bywał na mszy.
– Co ty mówisz? – spytała, oczekując, że wytłumaczy jej jakoś swoje
zdumiewające słowa.
– Anioł. On...
– Edward.
Pochyliła się nad nim tak nisko, że dotknęła czołem jego czoła. To, że
mógłby na skutek urazu popaść w chorobę psychiczną, nie przyszło jej do
głowy. To byłoby chyba gorsze, niż gdyby umarł.
– Edwardzie, co się z tobą stało?
Położył rękę na jej dłoni uspokajającym gestem.
– Ja... umarłem.
ROZDZIAŁ 3
– Co takiego?! – powiedziała Bella głośniej, niż zamierzała.
Odsunęła się gwałtownie, by zapalić lampkę na stoliku. Edward
doskonale wyczuł jej napięcie i niepokój.
– Nie – poprosił.
Bóg jeden wie, ile razy nie potrafił jej w życiu zrozumieć, ale od czasu
sztormu i spotkania z aniołem wszystko się zmieniło. Dużo wyraźniej niż kiedyś
odbierał emocje otaczających go ludzi. Dlaczego miałby to ukrywać?
– Muszę ci opowiedzieć, co mi się przydarzyło.
– Jest ciemno. Pozwól mi...
– Nie boję się już ciemności. Ani śmierci. Zawahała się, ale Edward
nabrał pewności, że jest gotowa wysłuchać tego, co ma jej do powiedzenia.
Nieoczekiwanie stało się dla niego bardzo ważne, by mieć ją blisko siebie.
– Czy mogłabyś usiąść na chwilę przy mnie?
– Edwardzie – odezwała się Bella strofującym tonem.
– Proszę cię, usiądź przy mnie. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Przez chwilę milczała i obawiał się, że odmówi i odejdzie. Zdawało mu
się, że to trwa całą wieczność. Wreszcie przysunęła krzesło i usiadła tuż obok
łóżka. Trudno mu było sięgnąć, ale wyciągnął rękę i splótł palce z palcami Belli.
Chłodny dotyk jej miękkiej, delikatnej skóry przypomniał o wielu wspólnie
spędzonych chwilach.
– Pamiętasz, jak leżeliśmy na pokładzie „Vandy” i patrzyliśmy w
gwiazdy? – spytał.
– Powiedz mi, co ci się przydarzyło.
Była wystraszona. Słyszał to wyraźnie w jej głosie. Czy spodziewała się,
ż
e spotkał rekina ludojada albo przybysza z kosmosu? On przecież tylko umarł.
To nic wielkiego.
– Ja... – zaczął i urwał, po czym spróbował jeszcze raz. – Wiesz, że łódź
się wywróciła podczas sztormu.
Nie mógł pojąć, dlaczego opuściła go krystaliczna jasność myślenia, którą
tak wyraźnie odczuwał wcześniej. Czemu nie umiał opowiedzieć jej tego
wszystkiego tak po prostu, jak się to wydarzyło.
– Coś uderzyło mnie w głowę. – Do Edwarda powróciło wspomnienie
zimnej wody, ulewy, wichru i panicznego lęku, który teraz wydawał mu się
dziwaczny i nieuzasadniony. – Myślę, że utonąłem. Widziałem swoje ciało
unoszące się na wodzie. I wtedy pojawił się anioł.
Wspomnienie anioła rozjaśniło jego pamięć jak płomień.
Bella zadrżała. Ścisnął mocniej jej dłoń, jakby chciał się upewnić, że
naprawdę jest przy nim.
– Lecieliśmy przez pełen światła tunel w chmurach. Wszystko działo się z
niesamowitą prędkością. – Samo wspomnienie tej chwili wystarczyło, by
poczuł, że jego ciało staje się lżejsze, mimo to nie potrafił oddać swych uczuć
słowami. – Jakby nie było przyciągania, a czas stanął w miejscu. Wtedy
zobaczyłem ciebie.
– Mnie? – Palce Belli zesztywniały.
– I całe swoje życie. Wszystko, czym byłem i co zrobiłem. A także
Jaspera... – Do oczu napłynęły mu łzy. – Pamiętasz nasz ślub? Śmiałaś się, że
przyjechałem do kościoła o dwie godziny za wcześnie. Ale dopiero na pół
godziny przed ceremonią okazało się, że zapomniałem krawata. Pamiętasz?
Twoja siostra nie chciała mnie do ciebie wpuścić. Byłem pewny, że będziesz się
na mnie złościć.
Wziął głęboki oddech.
– Ale ty się śmiałaś. Patrzyłaś na mnie, jakbym był najzabawniejszym,
najsprytniejszym i najważniejszym na świecie facetem bez krawata, i pękałaś ze
ś
miechu. Bella nie odpowiadała, ale Edward poczuł na ręku coś mokrego i
chłodnego. Łzę. Nie zamierzał zranić Belli. Chciał podzielić się z nią swoim
szczęściem; wyznać, jak bardzo pragnie być znowu tym samym mężczyzną, za
którego kiedyś wyszła za mąż. Mężczyzną, którego kochała niezależnie od tego,
czy wybierał się do ślubu w krawacie, czy bez.
– Potem ujrzałem cię w dniu śmierci Jaspera. – Edward wyczuł, że nastrój
Belli się zmienił. Znowu była spięta, i przez chwilę zastanawiał się, jak ma jej to
wszystko przekazać. – Twoje oczy były pełne bólu i rozpaczy, a ja chciałem
odwrócić wzrok. Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Już raz nie umiałem
znieść twojego bólu i zostawiłem cię z nim samą. Czułem się wtedy
odpowiedzialny za to, co się wydarzyło, i nie potrafiłem sprostać tej
odpowiedzialności. Uciekłem przed poczuciem winy, przed klęską naszego
małżeństwa i przed tobą. Podczas tej niezwykłej wizji wiedziałem, że muszę
stawić czoło wszystkiemu, co się stało. I wtedy zobaczyłem Jaspera.
– Przestań!
Bella nie potrafiła tego dłużej słuchać. Zerwała się na równe nogi i
wysunęła dłoń z jego uścisku.
– Do czego zmierzasz?
– Do niczego. Chcę ci opowiedzieć, co mi się przydarzyło. Pragnę, żebyś
wiedziała, jak bardzo...
– Po co wracasz do tego wszystkiego?
Bella starała się opanować. Wydawało jej się, że już pokonała gniew, jaki
budziło w niej postępowanie Edwarda, ale wystarczyło kilka słów, by wróciły
wszystkie emocje. Porzucił ją, zostawił ją samą z jej bólem, z poczuciem winy,
rozpaczą, żalem do siebie samej, do losu czy do Boga o to, co się stało. Były
chwile, gdy gotowa była błagać Edwarda, by wrócił. Żeby ją przytulił, żeby z
nią porozmawiał, żeby ją kochał, dopóki nie zdoła uwolnić się od bólu i
poczucia winy. A tymczasem nawet nie miała pojęcia, dokąd wyjechał, bo nie
odezwał się do niej, nie dał znaku życia. Usiłował jej powiedzieć, że było mu
wtedy przykro. Ale jego współczucie mogło wzbudzić w niej już tylko złość.
– Chciałem ci wyjaśnić, co czułem. Chciałem...
– Nie. – Bella tłumiła łzy, za nic nie chciała rozpłakać się przy nim. –
Niczego mi nie wyjaśniaj. Jeżeli odczuwasz potrzebę rozmowy o tym, co się
stało, idź do psychologa. Ja tak zrobiłam. – Ponieważ nie było przy mnie męża,
dodała w myślach. Odsunęła się od łóżka.
– Zrozum mnie, Bello. Wiem, że wtedy cię zawiodłem, nie stanąłem na
wysokości zadania, ale teraz widziałem...
– Widziałeś anioła, tak? – Jej głos przepełniały gorycz i ironia.
Nagle dokonała przerażającego odkrycia. Edward cały czas budził w niej
gniew, a więc emocje. Zatem nie był jej obojętny. Czy więc potrafiłaby na nowo
się w nim zakochać? Uznała, że złość na Edwarda jest jej jedyną bronią. Jeśli ją
złoży, jeśli zmieni swoje nastawienie do niego, pozwoli mu na wyjaśnienia,
skończy się to dla niej prawdziwą katastrofą.
– Teraz jest za późno.
Nie mogło być za późno. Edward za wszelką cenę pragnął zatrzymać
Bellę, nie chciał, by opuściła pokój i zostawiła go samego. Być może powinien
być bardziej cierpliwy. Bella potrzebowała czasu. Próbował wyobrazić sobie,
jak może przyjmować jego słowa, ale był zbyt słaby fizycznie i za bardzo
wyczerpany emocjonalnie. Z trudem przypominał sobie swoje uczucia sprzed
tygodnia. Wiedział tylko, że zaszła w nim głęboka przemiana. Teraz musi
udowodnić swojej żonie, że tak się naprawdę stało.
Na wpół senny, nie mógł się uwolnić od myśli o Belli. Anioł odesłał go
pomiędzy żywych, żeby ją uratował. Żeby zrobił coś, zanim... Walczył ze snem,
próbując odczytać tajemniczy szyfr pamięci. Anioł...
Anioł uśmiechał się do niego.
Edward czuł, że światło obecne w tym uśmiechu przenika w głąb jego serca.
Uświadomił sobie, że się uśmiecha. Wtedy zauważył dziecko, które trzymało
anioła za rękę.
Jasper.
Wyraz szczęścia na twarzy Jaspera uleczył serce Edwarda. Lęk ustąpił w
nim przed radością. Jak poprzednio, nie padło ani jedno słowo. Edwardowi
wystarczyło popatrzeć na anioła, by wszystko zrozumiał. Jasper był pod dobrą
opieką, był kochany i szczęśliwy. Ucieszył się na widok ojca i Edward nie umiał
się powstrzymać. Wyciągnął rękę, prosząc tym gestem syna, żeby do niego
podszedł.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie nadszedł twój czas.
Edward opuścił rękę. Czuł się jak dziecko, które właśnie miało otrzymać
prezent, ale ktoś powiedział mu, że musi poczekać do Bożego Narodzenia.
Zrozumiał, że ma przed sobą zadanie do wykonania. Musi uratować Bellę. Po to
wrócił do świata żywych.
Obraz anioła i Jaspera zatarł się i rozpłynął w ciemności. Radość na
powrót ustąpiła przed lękiem. Wiedział, że musi odzyskać zaufanie Belli. Bez
tego nie będzie mógł jej pomóc.
– Myślę, że Edward przeżywa załamanie nerwowe.
– Czemu tak sądzisz? – Widelec w dłoni Alice zawisł nad talerzem.
– Ostatniej nocy, kiedy do niego zajrzałam, zbudził się i zaczął opowiadać
o aniołach. – Bella z trudem wypowiedziała te słowa. – Mówił bardzo dziwne
rzeczy. Twierdził, że widział mnie w dniu ślubu, że widział Jaspera...
Alice odsunęła talerz.
– To niewykluczone. Wiesz przecież, że ludzie na granicy śmierci
przeżywają różne dziwne stany. A Edward znalazł się na granicy śmierci.
– Owszem, ale nie sądzę, żeby przeżył śmierć kliniczną. Gdyby tak było,
nie wróciłby do życia bez pomocy lekarzy. – Bella pokręciła głową. – Myślę
raczej, że to gwałtowny przypływ wyrzutów sumienia. Ma w oczach coś, czego
nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Nie wiem, co robić. To, co mówi...
– Czy rozmawiałaś na ten temat z doktorem Masenem? Może zresztą
powinnaś porozmawiać o tym raczej z Emmettem Sizemore’em. Mógłby zajrzeć
do Edwarda. Być może umiałby mu pomóc.
Bella odstawiła kubek z kawą.
– Sama mu radziłam, żeby zwrócił się do psychologa. Nie wiem, czy
Emmett będzie tu właściwą osobą.
– Emmett zna całą sytuację. Wie, co przeżyliście. Wydaje mi się, że byłby
najlepszy.
Przed rokiem, nim ją opuścił, Bella była gotowa rozmawiać z Edwardem,
kłócić się z nim lub płakać w jego ramionach. Teraz, w imię własnego spokoju,
wolała odesłać go do kogoś innego. Przetrawiła własny ból i podjęła pewne
decyzje. Edward musi zrobić to samo.
– Masz rację. Może Emmett rzeczywiście będzie umiał pomóc
Edwardowi. Poproszę, żeby z nim porozmawiał.
– A co z tobą? Dzwoniłaś do doktora Blacka? Bella westchnęła.
– Nie. Ta sprawa z Edwardem...
– Bello...
– Wiem, wiem. – popatrzyła przyjaciółce w oczy. – Zadzwonię do
doktora Blacka, jak tylko coś się wyjaśni z Edwardem. Naprawdę. Obiecuję.
– Mam nadzieję. Słyszałam ostatnio o nowej restauracji. Nazywa się
Sandpiper czy Sand Crab... jakoś tak. Wszystko jedno. W każdym razie to
znakomite miejsce na urządzenie niewielkiego przyjęcia z okazji twojego
powrotu do pracy z dziećmi.
Powrót do pracy z dziećmi. Na tę myśl Bella poczuła naraz i lęk, i radosne
podniecenie. Pielęgniarstwo pediatryczne było jej pierwszą wielką pasją. Potem
urodził się Jasper, a jeszcze potem... Kiedy go straciła, praca z cudzymi dziećmi
sprawiała jej zbyt wiele bólu. Na szczęście w końcu znów czuła się na siłach, by
ją podjąć.
– A co takiego nadzwyczajnego jest w tej restauracji? Jedzenie?
Alice machnęła ręką.
– Na temat jedzenia wiem niewiele, ale pracują tam diabelnie przystojni
kelnerzy i podają znakomity koktajl Seks Na Plaży.
– To brzmi groźnie. – Pokrętna logika Alice wywołała uśmiech na twarzy
Belli.
– To w końcu najbezpieczniejsza forma seksu, na jaką możesz sobie w
dzisiejszych czasach pozwolić.
Bella wzruszyła ramionami i wstała od stołu.
– To jedyna forma seksu, na jaką można sobie pozwolić po dyżurze w
szpitalu. – Nieoczekiwanie powróciło do niej wspomnienie Edwarda, jego
pocałunków i pieszczot. – Muszę już wracać. Dam ci znać, kiedy wszystko
załatwię.
– Aż trudno w to uwierzyć, ale myślę, że jutro będziesz mógł wyjść –
orzekł doktor Masen, skończywszy badanie Edwarda. – Jeszcze przez kilka
tygodni będziesz musiał bardzo uważać na żebra i ramię, ale pobyt w szpitalu
nie jest konieczny.
Doktor odwrócił się do Belli.
– Przez najbliższe dni Edward będzie potrzebował opieki. Samemu trudno
mu będzie się nawet ubrać.
– Edward i ja nie mieszkamy razem już od jakiegoś czasu.
– Jadę z tobą do domu – oświadczył.
W pokoju zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Belli serce podeszło do
gardła. Odetchnęła głęboko. Przypomniały jej się pierwsze słowa, które
wypowiedział Edward po odzyskaniu przytomności: „rozwód... nie”. Nie miała
pojęcia, czy tylko udawał, czy naprawdę stracił pamięć. Wiedziała jedynie, że
czeka ich poważna rozmowa.
– Czy możemy zostać na chwilę sami?
Bella zdziwiła się, że jej głos brzmi tak spokojnie. Drżenia rąk nie umiała
powstrzymać.
– Muszę jeszcze odwiedzić dwoje pacjentów. Jeśli będziecie chcieli ze
mną porozmawiać, poproście którąś z pielęgniarek, żeby mnie znalazła.
Doktor Masen umieścił na powrót kartę Edwarda w nogach łóżka i
wyszedł z pokoju.
Bella zamknęła za nim drzwi i odwróciła się do mężczyzny, który w
ś
wietle prawa był nadal jej mężem.
– No dobrze, Edwardzie. O co ci chodzi?
– Czy pomogłabyś mi wstać? Muszę iść do ubikacji. Bella nie ruszyła się
z miejsca.
– Dlaczego sądzisz, że zabiorę cię ze sobą do domu?
– Słyszałaś, co powiedział doktor. Przez kilka dni będę potrzebował
pomocy.
– Wynajmij sobie pielęgniarkę – odparła Bella aż nazbyt sucho. Nie
umiała nad sobą zapanować. Poczuła, że ogarniają panika. W porządku –
opiekowała się Edwardem, dopóki leżał w szpitalu, teraz niech sobie radzi sam.
Coś takiego jak ich „dom” już nie istnieje.
Przez cały czas, odkąd trafił do szpitala, zastanawiała się od nowa nad
swoimi uczuciami wobec niego i doszła w końcu do wniosku, że im mniej będą
się widywać, tym lepiej dla niej. Wkrótce mieli stanąć przed sądem i rozwiązać
ostatecznie swoje małżeństwo. Nie mogła zrozumieć, dlaczego uparł się, żeby w
przededniu rozwodu wracać do jej życia.
– Posłuchaj, Bello. – Spojrzenie Edwarda było spokojne i przytomne. –
Mieszkałem na jachcie. Teraz jachtu nie ma. Zatonął. Dokąd mam iść? W takim
stanie nie mogę szukać lokum. Proszę cię tylko, żebyś pomogła mi przez kilka
najbliższych dni. Jako mój przyjaciel. Bo chyba jeszcze jesteśmy przyjaciółmi,
prawda?
Bella wolała nie wdawać się w dyskusję na temat ich przyjaźni.
Ważniejsza była dla niej teraz sprawa mieszkania. Wspólnego przebywania w
domu, który formalnie należał jeszcze do nich obojga i z którym wiązały się
najlepsze a zarazem najgorsze wspomnienia jej życia.
– Możesz zamieszkać w Holiday Inn.
Edward odwrócił wzrok. Bella wiele by dała, żeby móc przeniknąć jego
myśli. Kiedy znów na nią spojrzał, nadal nie potrafiła z jego oczu niczego
wyczytać.
– Naprawdę wolałbym nie być teraz sam.
Odmów mu, nakazywał jej rozsądek. Podjęłaś w końcu decyzję o
rozwodzie, postanowiłaś zacząć żyć na własny rachunek. Możesz współczuć
Edwardowi, ale nie pozwól, żeby jego choroba zrujnowała z takim trudem
osiągnięty spokój, żeby odwiodła cię od podjętych decyzji.
Ale Bella zbyt dobrze znała lęk przed samotnością, by móc odmówić tej
rozpaczliwej prośbie.
– Dwa dni – usłyszała własny głos. – To wszystko, na co mogę się
zgodzić. Ale jeżeli oczekujesz stałej opieki, to lepiej zrobisz, wynajmując sobie
pielęgniarkę. Ja muszę pracować i...
Szelmowski uśmiech Edwarda zamknął jej usta. Ten uśmiech wciąż
działał na nią z nieodpartą siłą. Bella poczuła, że zgadzając się zabrać go do
domu, popełniła błąd, ale już było za późno.
Edward odsunął kołdrę i niezdarnie opuścił nogi na podłogę. Poza slipami
i opatrunkiem na piersi był nagi.
– Pomożesz mi dojść do toalety?
Bella odkryła, że jego ciało ciągle budzi w niej czułość i pożądanie.
Dopóki jeszcze byli ze sobą szczęśliwi, uwielbiała poznawać je kawałek po
kawałku, od stóp po czubek głowy. Kiedy podała mu ramię, znajomy dotyk
przeszył ją dreszczem bliskości. Nie miała już najmniejszych wątpliwości, że
postępuje wbrew własnym interesom. Nie powinna się godzić na propozycję
Edwarda, ulegać jego prośbie. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.
ROZDZIAŁ 4
Powrót do domu był znakomitym pomysłem, orzekł Edward, spoglądając
przez szybę samochodu. Zaskoczyło go, że świat wygląda tak samo jak przed
tygodniem. Choć właściwie nie powinien się dziwić. Przecież to w nim zaszła
nieodwracalna zmiana.
Chociaż do świąt było jeszcze daleko, ulice zapełniał spieszący się tłum i
sznur samochodów. Rytm codziennej pogoni życia pędzonego w nieustannym
pośpiechu. Z nim było inaczej – przeżył własną śmierć i nabrał dystansu do
spraw ziemskich, zrozumiał, co jest naprawdę ważne.
Gdy w karoserii jadącego przed nimi samochodu odbiły się promienie
słoneczne i na chwilę oślepiły Edwarda, pomyślał o oceanie, o aniele, o
spotkaniu z Jasperem. Po co właściwie powrócił do tego świata – wszystko
wokół wydawało mu się mniej rzeczywiste, mniej ważne niż kiedyś.
Wszystko prócz żony.
Jadący za nimi kierowca zatrąbił. Edward spojrzał na Bellę i uśmiechnął
się. To ona była jego światłem. To za jej sprawą cieszył się z tego, że żyje i
wraca do domu.
Bella mruknęła coś pod nosem i zerknęła w boczne lusterko.
W końcu znaleźli się w swojej dzielnicy, w miejscu, gdzie spędzili
wspólne małżeńskie lata. Edward odetchnął głęboko. Nawet powietrze miało tu
znajomy zapach. Przypomniała mu się radość Belli, gdy podpisywali umowę
kupna, kiedy wprowadzali się do własnego domu.
Mijali posesje ze starannie utrzymanymi trawnikami. Bella pomachała
ręką sąsiadowi przycinającemu żywopłot i skręciła w wąską uliczkę, która
prowadziła do ich domu.
Był to jeden z tych starych budynków w stylu kolonialnym, wzniesionych
z myślą o klimacie panującym na Florydzie. Grube ściany nie nagrzewały się za
szybko od słońca, a wielkie okna dawały przewiew. Zacienione werandy
chroniły przed upałem, a nasłoneczniony taras od zachodu pozwalał wygrzewać
się po południu.
W momencie zakupu stara willa z ciekawym rodowodem była dla
Edwarda przede wszystkim znakomitą inwestycją. A w dodatku niedaleko
znajdowała się renomowana szkoła, do której mógł uczęszczać Jasper.
Podjechali pod garaż, Edward wysiadł z samochodu i wszedł do pełnego
chłodnego powietrza salonu. Przez otwarte drzwi z ogrodu napływał zapach
kwiatów. Stojąca pod ścianą kanapa była cudownie wygodna.
Ile razy kochali się z Bellą na tej kanapie? Wspomnienia radosne i
dramatyczne mieszały się ze sobą, uświadamiając Edwardowi, jak bardzo zależy
mu na tym, by nie zmarnować szansy, którą mu zesłał los. Szansy, by pokochać
na nowo Bellę, by pomóc jej odnaleźć spokój i szczęście, nawet gdyby już nigdy
nie miała kochać go i ufać mu tak jak niegdyś.
– Usiądź na kanapie, a ja przyniosę twoje rzeczy z samochodu.
Edward posłusznie spełnił polecenie Belli. Ból w klatce piersiowej przypomniał
mu, że ciągle jeszcze daleko mu do zdrowia. Na krawędzi pola widzenia
pojawiały się i znikały białe plamy.
Zastanawiał się, co dalej robić. Polecenie anioła było jasne. Miał pomóc
Belli. Żeby to zrealizować, musiał z nią być. Musiał udowodnić Belli, że się
zmienił, przekonać ją, żeby mu zaufała, i że jego ocalenie służyć miało temu, by
znów byli razem.
Na razie trafił z powrotem do domu. A to był najlepszy początek, jakiego
mógł sobie życzyć.
– Jasne. Wpadnę do biura, gdy tylko poczuję się lepiej. Powiedz
Riley’owi, że bardzo mnie ucieszyła jego propozycja.
Co Edward zamierza? Bella była zdezorientowana i poirytowana.
Wzięła dzień wolny, żeby pomóc mu urządzić się w domu, i przypadkiem
była świadkiem jego rozmowy z dawnym współpracownikiem z kancelarii
adwokackiej. Z tego, co usłyszała, wynikało, że Edward otrzymał propozycję
powrotu do pracy, którą porzucił przed rokiem. I że zamierzał ją przyjąć, co
przyprawiło Belli o jeszcze większe zdenerwowanie. Wszystko wskazywało na
to, że Edward chciał krok po kroku odbudowywać swoje dawne życie. A
spojrzenie, jakim na nią patrzył, sugerowało, że i ona odgrywała w jego planach
niemałą rolę.
O co mu chodzi? Tego nie mogła pojąć. Przed rokiem porzucił ją i
odszedł bez słowa, a teraz wracał, jak gdyby nie stało się nic szczególnego.
Edward odłożył słuchawkę i odchylił głowę na oparcie kanapy.
– Zdaje się, że nie najlepiej ze mną – westchnął. – Muszę się na chwilę
położyć.
Z wyraźnym wysiłkiem usiłował unieść nogi i wyciągnąć się na kanapie.
– Pomogę ci się przenieść do sypialni. W łóżku będzie ci wygodniej.
Popatrzył na nią spod ciężkich powiek.
– Jestem do niczego.
Rzeczywiście wyglądał na wyczerpanego. Bella zdawała sobie sprawę, że
przeżył poważny wypadek i cudem uszedł z życiem, a mimo to trudno jej
przychodziło przyjąć do wiadomości, iż jest słaby i bezradny jak niemowlę.
Pomogła mu wstać. Podczas powolnej wędrówki do pokoju gościnnego czuła
ciężar jego znużonego ciała wspartego niemal bezwładnie na jej ramieniu. W
pewnej chwili Edward zachwiał się i oparł ręką o ścianę.
Obejmując go wpół, Bella wyczuła ciężkie uderzenia jego serca. Miała
wrażenie, że gdyby przestała go podtrzymywać, runąłby na podłogę.
– Nie wiem, czy nie powinieneś zostać jeszcze w szpitalu. Lekarze...
– Nie. Lepiej mi w domu. Nic się nie martw, zaraz dojdę do siebie. –
Choć mówił z wysiłkiem, zdobył się na swój szelmowski uśmiech. – Możemy
iść dalej – mruknął po chwili i zrobił kolejny krok.
Przespał kolację i wieczorne wiadomości. Bella kilkakrotnie zaglądała do
sypialni. We śnie odzyskał zdrowy wygląd, oddychał rytmicznie i spokojnie. W
końcu, koło północy, Bella także się położyła.
Siedząc cienie przesuwające się po suficie, zastanawiała się nad
zdumiewającymi wypadkami ostatnich dni. Gdyby ktoś powiedział jej przed
tygodniem, że będą spać z Edwardem pod jednym dachem, uznałaby go za
niespełna rozumu.
Zresztą, prawdę mówiąc, to był zupełnie wariacki pomysł, żeby go
zabierać do domu. Teraz, kiedy wreszcie udało jej się nabrać dystansu do ich
tragedii – śmierć synka, rozpad małżeństwa, nagłe rozstanie... Nie chciała
powrotu do przeszłości, od której zdołała się wreszcie odgrodzić na tyle, by
rozpocząć nowe życie. Dlatego nie może pozwolić, by Edward wracał do jej
domu i do jej serca, ilekroć tego zapragnie lub będzie potrzebował. Jeśli
wyobrażał sobie, że wystarczy, by cudem uniknął śmierci, żeby znowu...
– Bella?
Bella w jednej chwili wyskoczyła z łóżka. Stanęła bez ruchu na progu
gościnnej sypialni. Czy Edward naprawdę ją wołał, czy tylko jej się zdawało?
Czekała, wsłuchując się w szum wiatru w liściach palm i w bicie własnego
serca.
W domu panowała cisza.
Podeszła po cichu do łóżka. Edward spał. Leżał spokojnie, bez ruchu. Nie
wołał jej. Chciała już wracać do siebie, gdy nieoczekiwanie widok jego na pół
obnażonego ciała wywołał falę gorąca i przyspieszone bicie serca. Przypomniały
jej się długie, leniwe popołudnia na łodzi. Przypomniało jej się, jeśli w ogóle
kiedykolwiek naprawdę o tym zapomniała, jak Edward ją pieścił, jak się z nią
kochał. Od tej pory upłynęło tyle czasu...
– Jesteś słona – mruczał, wtulając usta w jej włosy, a potem jego ciepły,
wilgotny język na nowo zaczynał wędrówkę po jej szyi.
Pamiętała dreszcz, jaki przebiegał jej po plecach, gdy krople wody kapały
z jego włosów na jej rozgrzane ciało. Jego chłodną dłoń przesuwającą się po jej
skórze.
– I jesteś taka gorąca, że aż się dziwię, że woda nie wrze, spadając na
ciebie.
Bella rozchyliła powieki, ale blask słońca zmusił ją, żeby na powrót je
zamknęła. Edward pochylił się nad nią. Znalazła się w jego cieniu. Teraz mogła
na niego spojrzeć. Mokre włosy zlepiły się w pukle, z których kapała jeszcze
woda. Krople na ramionach i piersi lśniły w słońcu. Spojrzenie orzechowych
oczu napełniało ją ciepłem i budziło pragnienie miłości.
– Chodź się wykąpać.
– Jeszcze nie zwariowałam na tyle, żeby wyskakiwać z łodzi na środku
oceanu.
– Po pierwsze – potrząsnął głową i następne krople wody zrosiły jej ciało
– nie jesteśmy na środku oceanu. Po drugie, jeśli nie wejdziesz do wody, albo
przynajmniej nie wysmarujesz się kremem, będziesz po południu czerwona jak
rak. A ja – delikatnie Skubnął wargami jej usta – mam pewne plany i nie
chciałbym, żebyś spiekła się zanadto na słońcu.
Te słowa wzbudziły w niej rozkoszny dreszcz oczekiwania, ale nie dała
tego po sobie poznać. Przekręciła się na bok i sięgnęła do torby.
– Zaraz się wysmaruję olejkiem.
Wyjęła z torby małą buteleczkę, a Edward natychmiast jej ją zabrał.
– Ja cię posmaruję.
Uśmiechnął się, a jej serce zaczęło bić jak szalone. Nie miała ochoty dalej
się spierać.
– To ciężki kawałek chleba, ale ktoś to musi zrobić – zrzędził żartobliwie.
– Przekręć się na brzuch.
Kiedy usiadł na niej okrakiem, poczuła, że jego mokre kąpielówki są
lodowato zimne, ale to także była część przyjemności. Chłodne ręce Edwarda
przesuwały się pieszczotliwym ruchem po jej plecach. Rozgrzane powietrze
wypełnił zapach olejku kokosowego. Zamknęła oczy. Raj musi być taki właśnie,
łagodne kołysanie się na falach i dłonie ukochanego mężczyzny ślizgające się po
plecach, pomyślała leniwie.
Jego palce osunęły się po jej ramionach i musnęły leciutko piersi. Kiedy
powróciły do miejsca, z którego wyruszyły na wędrówkę po jej ciele, nie miała
siły dłużej czekać. Poruszyła się niespokojnie, prowokując go do śmielszych
pieszczot.
– Edward – westchnęła.
– Tego chcesz?
W jego głosie słychać było tłumione podniecenie.
– Tak.
Edward nalał na dłonie więcej oliwki i rozcierał ją powolnymi,
zmysłowymi ruchami.
Wysmarował ją od palców stóp po kark. Nie wiedziała, kiedy zsunął
kąpielówki, ale gdy położył się obok niej, był już nagi. Odwróciła głowę i
spojrzała mu w oczy. Wyciągnął rękę, aby ją pogłaskać i wtedy zauważyła, że
jego dłoń leciutko drży.
– Chciałbym mieć z tobą dziecko – szepnął.
Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa, więc tylko skinęła głową.
– Bello – głos Edwarda stał się nieoczekiwanie poważny – Bello, ja...
Przywarł ustami do jej warg. Bella bez oporu poddała się uczuciom, jakie
budził w niej mężczyzna, na punkcie którego kompletnie zwariowała. Jej mąż.
Tak właśnie musi być w raju, podpowiedziało jej znowu serce. Delikatne
kołysanie łodzi, pogodny dzień... i miłość.
Ten dzień na zawsze zapadł jej w pamięć. Bujający na falach jacht,
zapach olejku kokosowego... i Edward.
Bella poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Z trudem powracała do
rzeczywistości. Nigdy z nikim nie czuła się równie szczęśliwa jak z Edwardem.
I przypuszczalnie z nikim i nigdy nie będzie tak już się czuła. Wiedział, jak ją
pieścić i jak sprawić, by w napięciu czekała na każdy jego ruch. Spojrzała na
leżące w mroku, znajome ciało.
Przerażona odkryła, że ciągle jeszcze go pragnie.
Mimo że odrzucił jej miłość... Wspomnienie jego pieszczot, jego
miłości... było zbyt silne, zniewalające, by mogła się oprzeć, by potrafiła
pozostać chłodna, obojętna.
Bella powoli odeszła od łóżka, na którym spał Edward, i wróciła do
swojej sypialni. Pragnienia, jakie w niej budził, były zbyt niebezpieczne,
zagrażały spokojowi, który zdobyła z takim samozaparciem. Zawarła z życiem
kontrakt, ale o powrocie do Edwarda nie było w nim mowy. Położyła się w
łóżku, które dzieliła z Edwardem przed śmiercią Jaspera, zanim ich małżeństwo
legło w gruzach. To już nigdy nie może powrócić. Tak jak nic nie mogło
zmienić tego, co się stało.
ROZDZIAŁ 5
Edward stał przed otwartą na oścież szafą, w pokoju gościnnym,
odczuwając na przemian to ulgę, to irytację. Jego garnitury wisiały w foliowych
torbach, koszule były czyste i wyprasowane. Ale miejsce jednych i drugich było
w garderobie przylegającej do małżeńskiej sypialni. Tak jak jego miejsce było w
wielkim łożu, u boku żony.
Właściwie zresztą, przyznał w końcu, trudno było mieć do Belli pretensję.
Dobrze, że nie wyrzuciła jego rzeczy, a tylko je przeniosła. Wyszedł z domu, nie
oglądając się za siebie. Uciekał, sam zdruzgotany i zdezorientowany, ponieważ
nie chciał patrzeć na cierpienie żony, którego był sprawcą. I przez wszystkie
miesiące, które przeżył samotnie na jachcie, był przekonany, że postąpił
słusznie...
Krok po kroku, powoli ruszył w kierunku schodów i na dół. Zachciało mu
się kawy, a wolał nie zawracać głowy Belli. Była na dole w salonie. Siedziała na
kanapie z podwiniętymi nogami i czytała gazetę. Miała na sobie luźny
podkoszulek i szorty.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Pomóc ci? – Zsunęła z nosa okulary, odłożyła je na gazetę i wstała. –
Nie słyszałam, kiedy wstałeś. Myślałam, że jeszcze śpisz.
Edward miał ochotę rzucić jakiś żart na temat okularów, jak robił to
kiedyś, ale się powstrzymał.
– Chciałbym się napić kawy.
Podeszła do niego z zatroskaną miną, jakby się bała, że zaraz upadnie, ale
nie wyciągnęła do niego ręki.
– Siadaj, zaraz ci zrobię.
Poczekała, aż usiądzie na kanapie, i wyszła do kuchni.
– Jak zawsze ze śmietanką? – zawołała.
– Tak, proszę.
Po chwili wróciła do salonu i podała mu kubek pachnący kawą i
orzechami laskowymi.
– Nie budziłam cię, bo pomyślałam, że sen dobrze ci zrobi. Jak się
czujesz?
Mówiła rzeczowym, profesjonalnym tonem pielęgniarki. Nie zdziwiłby
się, gdyby zmierzyła mu tętno.
– Lepiej. Dużo lepiej. – Edward wyciągnął na próbę zdrową lewą rękę i
poruszył nią w powietrzu. – Cholera. Ciągle mnie jeszcze boli.
Prawą rękę zostawił na razie w spokoju. Nie chciał kusić licha. Już samo
wstanie z łóżka i wciągnięcie luźnych spodni od dresu zmęczyło go do tego
stopnia, że nim ruszył na dół, musiał się na chwilę położyć. Bella obrzuciła
wzrokiem jego ramię i obandażowaną klatkę piersiową. Edward zauważył, że jej
policzki zabarwił lekki rumieniec.
– Oddałbym życie za gorący prysznic. Spieczona skóra zaczęła się
łuszczyć, powodując irytujące swędzenie. Podrapał się po bandażach
spowijających pierś.
– Nie można by się pozbyć tego pancerza?
bella zrobiła surową minę, zarezerwowaną dla niecierpliwych pacjentów i
po dłuższej chwili zastanowienia powiedziała:
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
– Odrobina wody mi nie zaszkodzi. Przez trzy dni pływałem w oceanie i
ciągle jestem...
– Porozmawiamy o tym za chwilę. Najpierw zrobię śniadanie – nie
pozwoliła mu dokończyć. Poderwała się z kanapy i zniknęła w kuchennych
drzwiach.
Edward uśmiechnął się do siebie. Już sama perspektywa prysznica
wprawiała go w dobry humor, a myśl, że Bella pomoże mu w kąpieli, że będzie
go dotykać swymi delikatnymi dłońmi, sprawiła, że ogarnęło go podniecenie. W
przeszłości, dopóki śmierć syna ich nie rozdzieliła, byli sobie bardzo bliscy,
potrafili się sobą cieszyć.
– Gotowane czy smażone? – dobiegło wołanie z kuchni.
Edward wrócił do rzeczywistości.
– Wszystko jedno! – odkrzyknął.
I rzeczywiście było mu najzupełniej obojętne, co będzie jadł na śniadanie.
Głowę miał zaprzątniętą znacznie bardziej istotnymi sprawami.
– Zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie oglądała mnie w stroju Adama –
narzekał, kiedy kazała mu stanąć twarzą do ściany, nim ściągnęła mu slipy.
– Twoja nagość mnie nie interesuje – odparła i starannie owinęła mu
biodra ręcznikiem.
Odwróciła go twarzą do siebie i podała mu rękę. Kiedy wszedł pod
prysznic, weszła za nim.
– Teraz usiądź na stołku.
– To wcale nie będzie zabawne.
Bella wyregulowała temperaturę. Zastanawiała się, czy woda nie powinna
być trochę chłodniejsza ze względu na podrażnioną skórę i stan chorego.
– Chcesz się bawić czy wziąć prysznic?
– Chcę wziąć prysznic, ale...
Strumień wody zamknął mu usta. Westchnął i opuścił głowę. Niewiele
brakowało, by z ust Belli także wydarło się głośne westchnienie. Wydana na
pastwę sprzecznych uczuć – troski, czułości i irytacji – nie miała pojęcia, jak się
zachować. Skierowała wodę na głowę Edwarda i przesunęła dłonią po jego
włosach. Czuła pod palcami znajomy kształt czaszki, miękkie włosy, ciepłą
skórę...
– Trzymaj – podsunęła mu prysznic.
Wziął prysznic do ręki i skierował strumień wody na swoją pierś. Bella
nalała szampon na dłoń i wtarła go we włosy Edwarda.
– Odchyl głowę i zamknij oczy.
Posłusznie spełnił jej polecenie. Bella masowała skórę na głowie swego
męża i ze wszystkich sił starała się nie myśleć o tym, co robi. Starała się
traktować Edwarda tak samo jak każdego innego pacjenta. Złościło ją, że szorty
i podkoszulka były mokre na brzuchu i piersiach, ale złość przynajmniej
odwracała jej uwagę od uczuć, jakie budził w niej ten nieoczekiwany kontakt z
jego ciałem.
– Auuu! – Twarz Edwarda wykrzywił grymas bólu.
Zdała sobie sprawę, że zapomniała o jego urazie głowy.
– Przepraszam.
Sięgnęła po prysznic. W sekundę później po plecach Edwarda spływały
kaskady wody i piany, którą wypłukiwała mu z włosów. Kiedy skończyła, dała
mu do ręki prysznic, a sama wzięła gąbkę i mydło.
– Najpierw twarz. Zrobił nieszczęśliwą minę.
– Co się stało?
– Sam nie wiem. Czuję się jak pies, który się wytarzał w błocie, i za karę
musi poddać się kąpieli. Pamiętaj, że wszystko mnie boli, dobrze?
– Nic się nie bój. Będę ostrożna.
Uniosła mu brodę. Nie golił się od ponad tygodnia. Jego wychudła,
zarośnięta twarz wyglądała obco i groźnie. Jej mąż przypominał teraz pirata. Jej
były mąż, poprawiła się, bo tak o nim myślała. Namydliła twarz Edwarda gąbką,
a potem spłukała wodą.
– Gotowe. Teraz wstań.
– Czy nie mógłbym zdjąć ręcznika? I tak niewielki z niego pożytek.
Bella spuściła wzrok. Pod mokrym ręcznikiem wyraźnie rysowała się
męskość Edwarda.
– Jestem potłuczony, ale nie martwy. Nieoczekiwanie dla samej siebie
Bella poczuła chęć, by ściągnąć z niego ręcznik i... Ile nocy spędziła samotnie w
wielkim łóżku, trawiona tęsknotą za nim? Ile razy pragnęła się z nim kochać?
A jego wtedy nie było.
Bez słowa odwróciła go tyłem i namydliła mu plecy.
Edward westchnął z wyraźnym zadowoleniem. Och, jak dobrze. Dopiero
teraz poczuł, że żyje. Gdyby nie ból, który nie pozwalał mu się swobodnie
poruszać, objąłby Bellę i udowodniłby jej, że jeszcze nie zapomniał, jak
wydobyć z niej jęk rozkoszy. W ciągu lat małżeństwa Edward starał się jak
najlepiej poznać ciało żony i odkryć wszystko, co sprawia jej przyjemność.
Uwielbiał pieścić ją powoli, tak że ledwo wytrzymywała napięcie, zwalniać
tempo, zmieniać rytm i znów przyspieszać, doprowadzając ją niemal do
szaleństwa.
Pełne piersi Belli rysowały się wyraźnie pod mokrym podkoszulkiem. Jej
bliskość była tak podniecająca, że z trudem nad sobą panował. Miał ochotę
całować jej mokre włosy, poczuć smak jej zroszonej wodą skóry. Gdyby to było
możliwe, kochałby się z nią przez najbliższe dwanaście godzin lub jeszcze
dłużej. Tak długo, by z jej oczu na zawsze zniknął wyraz nieufności i lęku, który
sam wywołał nagłym odejściem.
Poczuł gdzieś w okolicy kręgosłupa paznokcie, którymi Bella lekko
przesunęła po jego skórze. Gdyby tylko miał dość sił, by przytrzymać ją przez
chwilę, wiedziałby, jak sprawić, żeby zapomniała o całym świecie i poddała się
magii jego ust i rąk.
Bella patrzyła na swoje dłonie przesuwające się miarowymi ruchami po
szerokich, opalonych barkach Edwarda, jakby nie należały do niej. Nie mogła
myśleć o tym, co robi. Musiała dokończyć mycie i schować się gdzieś przed
Edwardem. Czuła, że jeśli pozwoli, by dotarło do niej, co naprawdę robi i kogo
dotyka, byłoby to... niebezpiecznie przyjemne.
Nagle uświadomiła sobie, że przez ostatni rok Edward mieszkał na łodzi.
Ż
eglował od wyspy do wyspy, od portu do portu. Czy był przez ten rok sam?
Czy jakaś inna kobieta podziwiała jego męskie ciało, przesuwała dłońmi po jego
plecach, kochała się z nim na jachcie kołyszącym się wśród fal?
Sama taka możliwość wystarczyła, by Bellę ogarnęły rozgoryczenie i żal.
Nie! Nie chciała nawet o tym wiedzieć. Nic jej to nie obchodzi, mówiła sobie.
Ich małżeństwo było skończone. Podjęła decyzję. Nie kochała już Edwarda.
Pozostało im tylko załatwić formalności i rozstać się ostatecznie.
Pochyliła się i namydliła muskularne ramię, a potem szeroką pierś. I
wtedy popełniła fatalny błąd – popatrzyła Edwardowi w oczy.
Nie skrywane pragnienie w jego spojrzeniu sprawiło, że jej dłoń
zatrzymała się w pół ruchu, a serce omal nie przestało bić. Edward powoli wyjął
jej gąbkę z ręki. Położył dłoń Belli na swojej piersi.
– Bello... proszę cię, dotknij mnie... Tak strasznie do ciebie tęskniłem.
Patrzyła, jak się ku niej pochyla, i nieświadomie wysunęła wargi na
spotkanie jego ust. Brzmienie jego głosu, dotyk jego skóry, wszystko to było
bliskie, znajome i budziło w niej pragnienie, by go pocałować. Wreszcie mogła
spełnić tęsknoty wszystkich nocy, które spędziła z dala od niego. Zapomniała o
rozczarowaniu i goryczy, jakimi napełniło ją postępowanie Edwarda, o gniewie,
który w niej wzbudzał. Jej głowę wypełniała tylko jedna myśl. Znów był przy
niej. Musi go pocałować. Musi się przekonać, czy on jeszcze...
Usta Edwarda były mokre, ciepłe i tak bardzo znajome. W jednej
sekundzie, Belli przypomniało się wszystko, co umiały zrobić z jej ciałem.
Woda z prysznica tryskała teraz na ścianę, ale żadne z nich nie zwracało na to
uwagi. Okrywała ich para i ciepła mgła. Zarost na twarzy Edwarda leciutko kłuł
jej skórę, a jego język pieścił jej wargi i delikatnie je rozchylał.
Edward chwycił podkoszulek i przyciągnął Bellę do siebie. Chciał poczuć
ją przy sobie, przylgnąć do niej. Obejmować ją i przytulać tak, jak to robił, nim
ich związek dobiegł końca; zanim stracili Jaspera, gdy Bella jeszcze go kochała i
ufała mu.
Słodycz jej ust, ciężkie dotknięcie jej pełnych piersi sprawiły, że zakręciło
mu się w głowie. Jak to możliwe, że tak długo żył z dala od niej? Pragnął jej
niezależnie od tego, czy go kochała, czy nie. Chciał jej dowieść, że może im być
dobrze. Chciał kochać się z nią jak niegdyś...
Uniósł prawą rękę, żeby przygarnąć Bellę i... zapłacił za to. Jego ramię i
pierś przeszył ostry ból. Nie zdołał powstrzymać jęku.
Bella cofnęła się o krok. Stała przed Edwardem z wilgotnymi,
rozchylonymi ustami, z ciałem pełnym żaru, który w niej rozniecił. Pod mokrym
podkoszulkiem rysowały się wyraźnie sterczące piersi, spragnione jego
pocałunków i pieszczot. Edward oddychał ciężko, czekając, aż minie ból. Nie
mógł się ruszyć i patrzył bezradnie, jak wyraz radosnego oszołomienia na
twarzy Belli ustępuje miejsca lękowi. Przycisnęła palce do ust, jakby nie mogła
uwierzyć w to, co się stało.
– Bello?
Zamiast odpowiedzi, pokręciła głową. Potem zrobiła krok w tył,
odwróciła się i wybiegła z łazienki.
ROZDZIAŁ 6
Edward dokończył toaletę najlepiej, jak potrafił, ogolił się elektryczną
maszynką, i ubrał. Dom był cichy i pusty; w pierwszej chwili pomyślał, że Bella
wyszła. Potem jednak zauważył otwarte na oścież drzwi do ogrodu i przyszło
mu do głowy, że mogła się schronić w oranżerii.
Kiedy wszedł do cienistego, chłodnego pomieszczenia, miał przez
moment wrażenie, że czas stanął w miejscu. Pamiętał, jak naradzali się z Bellą
nad rozmieszczeniem półek na doniczki, jak mozolnie montował przewody
elektrycznej zraszarki. Odruchowo wyciągnął lewą rękę, żeby poprawić
przekrzywioną podpórkę. Od dawna miał ją zamiar naprawić. Któregoś wolnego
dnia.
Bella stała w głębi, przy orchideach. Zdjęła mokre ubranie i włożyła
suchy podkoszulek i szorty. Uniosła głowę, posyłając mu uważne, chłodne
spojrzenie. A jednak wyczuwał wyraźnie, że jej spokój jest tylko pozorny.
Zaskoczyło go to. Czy niezwykłe przeżycia, które stały się jego udziałem,
nauczyły go lepiej odbierać ludzkie emocje, czy po prostu coś mu się
przywidziało?
– Wszystko w porządku? – spytał.
– Wszystko w porządku – odparła mu jego własnymi słowami i powróciła
do zraszania kwiatów.
Wiedział, że to nieprawda.
– Nie mam zamiaru przepraszać – powiedział.
– Słucham?
Podszedł do niej bliżej. Jego uwagę przykuły fantastyczne barwy świeżo
rozkwitłego kwiatu. Przez głowę przemknęło mu wspomnienie – on i Jasper
kupują nową odmianę orchidei dla Belli z okazji Dnia Matki. Dzień Matki...
Kiedy to było? Nie mógł sobie przypomnieć, ile lat upłynęło od tego dnia,
chociaż doskonale pamiętał wszystko, co się wtedy wydarzyło. Podszedł do
Belli.
– Mówiłem, że nie mam zamiaru przepraszać za to, że cię pocałowałem.
Tęskniłem za tobą. Pragnąłem cię...
– Edwardzie!
– Nie mów do mnie takim tonem, Bello. Zdobądźmy się wreszcie na
szczerą rozmowę.
Unikała jego spojrzenia.
– Rozmowa niczego nie zmieni.
– Skąd wiesz? Musi być jakiś sposób, żebyśmy się porozumieli.
Zmieniłem się i wiem, że wszystko między nami może inaczej się ułożyć.
Zrobił jeszcze jeden niepewny krok w jej stronę, jakby szukał luki w
niewidzialnej barierze pomiędzy nimi.
– Posłuchaj, Bello. Odszedłem, bo nie potrafiłem znieść twojego bólu z
powodu śmierci Jaspera. Nie mogłem spojrzeć ci w oczy. Nie mogłem
wytrzymać cierpienia, na które nie znajdowałem rady. Czułem się winny.
Podniosła wzrok.
– Teraz wiem, że to nie była moja wina. Anioł sprawił, że to
zrozumiałem. Cos się we mnie zmieniło. Wróciłem tu, żeby ci pomóc odzyskać
spokój i radość życia.
Bella odstawiła urządzenie do zraszania kwiatów na najbliższą półkę.
Wyglądała na zrezygnowaną i zniechęconą.
– Nigdy nie winiłam cię za śmierć Jaspera. – Odwróciła się i wytarła ręce.
– Masz rację, zmieniłeś się. Widzę to. Ale ja też się zmieniłam. Próby ożywienia
tego, co minęło, nic nie dadzą.
– Nie wszystko minęło bezpowrotnie – zaoponował.
– Kiedy mnie dotykasz... całujesz, ja...
– Nie powinniśmy byli tego robić – przerwała mu.
– Nasze małżeństwo się skończyło. Przed miesiącem zawiadomiłeś mnie
za pośrednictwem Riley’a, że zgadzasz się na rozwód. Musimy się tego trzymać.
A co do reszty, to uważam, że powinieneś porozmawiać z psychologiem.
– Czy twoim zdaniem to przeze mnie rozpadło się nasze małżeństwo?
– To, co sądzę na ten temat, nie ma większego znaczenia. Faktem jest, że
nasza miłość okazała się zbyt słaba, żeby sprostać próbie, jakiej poddał nas los.
Postąpiłeś tak, a nie inaczej, a ja musiałam poradzić sobie ze swoją samotnością.
Jakoś mi się to udało i teraz próbuję zacząć żyć na nowo. Zrozum, że za każdym
razem, kiedy wracasz do przeszłości, sprawiasz mi ból. Nie zasługuję na to, nie
masz prawa mi go zadawać.
Pragnął ją objąć, przyciągnąć do siebie i przekonywać tak długo, aż
wreszcie przyzna mu rację. Chciałby nauczyć ją widzieć świat tak, jak sam go
teraz widział, przekazać Belli to, czego sam się nauczył. Ale wiedział, że słowa
nie wystarczą. A na razie nie miał dla niej niczego prócz stów.
– Nie chcę cię ranić – powiedział i jeszcze nigdy w życiu nie był równie
mocno przeświadczony o swej szczerości.
– Wobec tego zostaw przeszłość w spokoju, a mnie pozwól żyć własnym
ż
yciem.
– Jest już dwudziesty ósmy. Czy mamy pełnię? – Alice ściągnęła gumowe
rękawiczki i zgasiła lampę nad stołem opatrunkowym.
Bella uśmiechnęła się i spojrzała na zegarek. W czasie świąt i przy pełni
księżyca zawsze przywożono do nich więcej pacjentów. Tego wieczora także
nie mieli spokojnej chwili. Choć jej zmiana skończyła się już przed godziną, nie
mogła się zdecydować na powrót do domu. W szpitalu wszystko było proste.
Wiedziała, kim jest i co ma robić. W domu czekał na nią Edward, a odkąd ją
pocałował...
– Nie jedziesz do domu? – spytała Alice.
– Za chwilę. – Bella starała się, żeby zabrzmiało to naturalnie. – Nie
ś
pieszy mi się. Wybierasz się na kolację?
Alice uważnie przyjrzała się przyjaciółce.
– Wiesz co? Jeżeli naprawdę nie możesz wytrzymać pod jednym dachem
z Edwardem, to powinnaś mu o tym powiedzieć.
Bella wzruszyła ramionami, starając się ukryć zmieszanie. Edward
pocałował ją przed dwunastoma godzinami, ale jeszcze nie odzyskała spokoju.
Powiedzenie, że niczego do niego nie czuje, byłoby kłamstwem. Kłamstwem
byłoby także, gdyby twierdziła, że go pragnie.
– Łatwo ci mówić, to nie twój mąż.
– Ani mój, ani, prawdę mówiąc, twój. Co z waszą sprawą rozwodową?
– Powinnam wystąpić o wyznaczenie nowego terminu rozprawy, ale nie
mogę tego zrobić, dopóki Edward nie wyzdrowieje.
– A jak on się czuje?
– Lepiej. – Bella przypomniała sobie, że tylko atak bólu uratował ją
ostatnio przed Edwardem i... przed nią samą. – Może już chodzić, ale ciągle
jeszcze nie powinien ruszać prawą ręką.
Zdawała sobie sprawę, że musi pozbyć się Edwarda z domu, zanim będzie
zdrów. W przeciwnym razie nic jej nie uchroni przed nim lub może raczej przed
uczuciami, z którymi nie umie sobie poradzić.
– Czy on zamierza zostać w West Palm?
Pytanie przyjaciółki uświadomiło Belli, jaki problem może wyniknąć z
obecności Edwarda w West Palm Beach. Łatwo było jej podjąć decyzję o
rozstaniu z mężem, kiedy ją porzucił i zniknął bez śladu. Zupełnie czym innym
było żyć po rozwodzie w tym samym mieście. Mogła się spodziewać, że będzie
się starał z nią skontaktować albo, co gorsza, że któregoś dnia spotka go na ulicy
w towarzystwie innej kobiety... na przykład drugiej żony.
Uświadomiła sobie, że prawdziwy problem tkwi gdzie indziej. Edward
stał się opiekuńczy i troskliwy, zupełnie inny niż w okresie poprzedzającym
rozstanie. Zmienił się w kogoś, kogo tak bardzo jej brakowało. Zauważyła, że
poprawił przekrzywioną podpórkę w oranżerii, i wtedy zdała sobie sprawę, jak
wiele zrobił dla niej własnymi rękami dlatego, że ją kochał. Uświadomiło jej to,
ile stracili oboje, gdy odszedł.
Stracili wszystko. Ale gdy przez moment dostrzegła w jego twarzy
podobieństwo do Jaspera, była gotowa zapomnieć o swoich cierpieniach,
zarzucić mu ręce na szyję i poprosić go, żeby z nią został. Mogliby spróbować
odszukać razem tę miłość, czułość i wzajemną troskę, która ich kiedyś łączyła.
Tak bardzo tego potrzebowała. Tak bardzo pragnęła miłości.
Ogarnęło ją przygnębienie i gniew. Przez rok walczyła o to, by pogodzić
się z losem, i w końcu doszła do wniosku, że nie ma innego wyjścia, niż żyć
dalej własnym życiem. Nie mogła się teraz wycofać. Ich szczęście – ich związek
– odeszło w przeszłość. I nic nie mogło tego ożywić, podobnie jak nic nie mogło
przywrócić życia ich dziecku.
Edward otworzył oczy, mając wrażenie, że ktoś go dotknął. Zasnął na
kanapie, a teraz nagle ocknął się całkowicie przytomny. Przekręcił się na bok i
spojrzał na zegarek. Było wpół do jedenastej. Bella lada chwila powinna wrócić
ze szpitala. Myśl o spotkaniu z nią powinna go cieszyć, ale nie mógł się pozbyć
uczucia, że dzieje się coś niedobrego.
Po upływie pół godziny wstał i zaczął krążyć niespokojnie po salonie,
usiłując zapanować nad roztrzęsionymi nerwami. Gdzie się podziała Bella? Co
się z nią dzieje? Jak może nad nią czuwać, skoro jest kompletnie bezsilny i nie
jest nawet w stanie prowadzić samochodu? Tyle rzeczy mogło jej się przydarzyć
w drodze ze szpitala. Spojrzenie Edwarda padło na telefon. Przyszło mu do
głowy, że może pojechać po Bellę taksówką. Usiadł na kanapie i sięgnął po
książkę telefoniczną.
– Chciałaś ze mną porozmawiać?
Nie musiała się odwracać. Poznała głos Emmetta Sizemore’a. Nie
zaskoczyło jej, że jeszcze o tej porze jest w szpitalu. Ludzkie problemy nie
kończą się z nadejściem nocy. A Emmett, w przeciwieństwie do Edwarda,
zawsze miał dla Belli czas. Stanął obok niej i podążył wzrokiem za jej
spojrzeniem.
Zamiast wracać do domu, Bella wyszła na dach szpitala. Chciała
odetchnąć chłodnym powietrzem nocy i odpocząć od ludzi. Nad miastem unosił
się księżyc w pełni, znad oceanu wiała lekka bryza. Bella wystawiła twarz na
delikatne podmuchy.
– Czy wierzysz w anioły?
Psycholog zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią, po czym rzekł:
– Wierzę w Boga.
– Myślałam o aniołach stróżach.
I tym razem odparł dopiero po namyśle.
– Chciałbym w nie wierzyć.
– Czy to znaczy, że uważasz wiarę w anioły za przejaw myślenia
ż
yczeniowego?
– To zależy od okoliczności. Są schizofrenicy, którzy prowadzą z
aniołami długie rozmowy. To coś więcej niż myślenie życzeniowe. – Emmett
uśmiechnął się do Belli. – Skąd wzięło się twoje zainteresowanie aniołami?
Przeczytałaś książkę na ten temat czy oglądałaś jakiś program w telewizji? Bella
odwróciła spojrzenie.
– Nie, to się wiąże z Edwardem. Twierdzi, że kiedy dryfował po oceanie,
widział anioła. – Czekała przez chwilę na jakiś komentarz, ale Emmett milczał.
– Mówi, że anioł ocalił mu życie, czy raczej odesłał go z powrotem między
ż
ywych i zmienił jego spojrzenie na świat.
– Naprawdę? I co ty na to? Bella westchnęła.
– Sama nie wiem. Brzmi to idiotycznie, ale Edward jest inny, niż był. Coś
musiało spowodować tę zmianę. Dziwnie się czuję, kiedy na mnie patrzy.
Wydaje mi się czasem, że czyta w moich myślach. W dodatku jest
zdumiewająco spokojny. Jakby pojął sens śmierci Jaspera i pogodził się z nią.
Przez chwilę stali w milczeniu.
– Sama uwierzyłabym w anioły, gdyby mogły mi pomóc w cierpieniu –
dodała Bella.
– Każdy człowiek radzi sobie z cierpieniem na swój własny sposób.
Myślę, że ty dałaś sobie całkiem nieźle radę, nie uciekając w złudzenia i nie
szukając natychmiastowych rozwiązań.
– Też tak sądziłam. Wydawało mi się, że udało mi się uporać z moim
bólem. Nie wiem natomiast, czy znalazłam prawdziwy spokój. Uważasz, że czas
leczy rany?
– Tak i nie. – Emmett skrzyżował ramiona i spojrzał poważnie na Bellę. –
Upływ czasu może przynieść ulgę, ale trzeba odnaleźć szczęście w
teraźniejszości i szukać go w przyszłości, a nie oglądać się wstecz. – Emmett
umilkł i spuścił głowę. – Kiedy umarła Rose... moja żona – zaczął po chwili
ciszej niż poprzednio – spodziewałem się, że będzie mnie to bolało, że będę
cierpiał... Żyłem z tym bólem przez dłuższy czas, a potem zrozumiałem, że
mogę go wykorzystać, aby pomóc innym. Wtedy zacząłem pracować w szpitalu.
Tym, co pojawiło się nieoczekiwanie, był lęk.
Bella odwróciła się do Emmetta. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
– Bałem się szczęścia. Bałem się spokoju. Nie umiałem uwierzyć, że los
nie szykuje dla mnie kolejnego ciosu.
Bella odwróciła spojrzenie. Jej oczy wypełniły się łzami. Ona także nie
oparła się lękowi – o przyszłość, o siebie i o Edwarda. Jak mogła w ogóle
myśleć o tym, by zacząć z nim nowe życie? Kochać go?
– Życie ze znajomym bólem było dla mnie łatwiejsze niż podejmowanie
nowych prób... robienie kroków w nieznane. Trzeba wiele odwagi, żeby żyć.
– I jak ci się to udało? – Bella z trudem wydobyła głos.
Emmett odpowiedział jej smutnym uśmiechem.
– Wcale nie jestem pewny, czy mi się to udało. Ale w końcu przynajmniej
chcę spróbować.
– Mnie się wydawało, że już stoję na własnych nogach. A potem pojawił
się Edward... – I odkąd mnie pocałował, pomyślała, znów mam w głowie i w
sercu kompletny chaos.
– I co?
Bella pokręciła głową i zapatrzyła się w dalekie światła. Dlaczego jej
serce tak okrutnie sobie z niej kpi? Przecież wie, że nie może polegać na
Edwardzie. Jaka siła popycha ją na powrót w jego ramiona? Czemu gotowa jest
po raz kolejny zrobić z siebie idiotkę? Idiotkę, która uwierzyła w opowieści o
aniele. Idiotkę, która w końcu i tak zostanie sama.
– Nie wiem, co mam robić. Znalazłam nowych przyjaciół, zaczęłam
układać plany na przyszłość... A teraz znów nie mogę się na nic zdecydować.
Tak trudno jest rozpocząć na nowo.
Bella oparła ręce na niskiej barierce na krawędzi dachu i wychyliła się, by
spojrzeć w dół. Po śmierci Jaspera w jej sercu zostało puste miejsce, którego nic
nie mogło wypełnić. Myśl o śmierci była czasem tak pociągająca... Jeden mały
krok mógłby przynieść upragniony spokój.
– Łatwiej byłoby spaść z tego dachu, niż podjąć niektóre decyzje. Tyle do
tego trzeba siły. – Spojrzała na Emmetta. – I odwagi.
– Czy z tą myślą tu przyszłaś?
Bella westchnęła, jakby zrzuciła z siebie ciężar lęku i gniewu. Minęła
północ. Była zmęczona i chciała już wracać do domu.
– Nie. Sam wiesz, że mam zanadto praktyczne podejście do życia, żeby
wykazywać skłonności samobójcze. Poza tym, widziałam na oddziale
intensywnej opieki zbyt wielu ludzi, którzy próbowali i którym się nie udało.
Nie trzeba mi więcej problemów, mam ich wystarczająco dużo.
– Chwała Bogu. Pacjentka skacząca z dachu zepsułaby mi reputację.
Bella uśmiechnęła się do Emmetta, choć nie był to szczególnie radosny
uśmiech.
– Kto wie, może anioł Edwarda ocalił i mnie. – Poklepała go po ramieniu
i ruszyła w kierunku schodów. – Albo może przysłał cię tu w zastępstwie.
Kiedy na parterze otworzyły się drzwi windy, Bella stanęła oko w oko z
Edwardem. Miał na sobie spodnie od dresu, tenisówki bez sznurowadeł i luźną,
kolorową koszulę, w której wyglądał jak turysta na Hawajach.
Dawniej, w szczęśliwszych czasach, powitałaby go żartem, ale teraz
wcale nie było jej do śmiechu. Tym bardziej że miał wyraźnie zaniepokojoną
minę.
– Gdzie się podziewałaś? Twój dyżur skończył się dwie godziny temu.
– Edward? A ty co tu robisz?!
– Niepokoiłem się o ciebie. Ja... – Edward urwał i utkwił spojrzenie w
Emmettcie.
–Emmett Sizemore, to mój... mąż, Edward Cullen. – Ponieważ Edward
nie mógł ruszać prawą ręką, mężczyźni skłonili się sobie nawzajem. – Emmett
pracuje w szpitalu jako psycholog i terapeuta. Zajmuje się naszymi pacjentami...
i nami.
Nie wyglądało na to, by ta informacja poprawiła nastrój Edwarda.
– Co się stało?
– Nic, ja... – Bella spojrzała na Emmetta, szukając u niego pomocy.
– Muszę jeszcze wrócić na chwilę do siebie. Gdybyś mnie potrzebowała,
zadzwoń. – Poklepał ją po ramieniu.
Potem spojrzał na Edwarda i stał w milczeniu dostatecznie długo, by
Bella zaczęła się niepokoić, czy Emmett nawiąże do ich niedawnej rozmowy.
– Miło mi było cię poznać – odezwał się w końcu, po czym natychmiast
odszedł.
Bella przyjrzała się mężowi. Sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz
zemdleć. Wzięła go pod rękę i pociągnęła.
– Usiądź na chwilę. Okropnie wyglądasz. Edward opadł na stojącą pod
ś
cianą ławkę, odchylił głowę na oparcie i zamknął oczy. Zaczerpnął kilka
głębokich oddechów.
– Czy masz zawroty głowy? Chcesz się położyć?
– Nie, zaraz poczuję się lepiej.
Westchnął ciężko. Uniósł powieki, ale nie ruszał się z miejsca.
– Gdzie byłaś?
W jego pytaniu nie było pretensji ani złości, tylko niepokój i troska.
– Mieliśmy dziś wyjątkowo dużo pacjentów, więc zostałam trochę dłużej.
Myślałam, że będziesz spał.
– Nie mogłem zasnąć. Czułem, że mnie potrzebujesz.
– Co masz na myśli?
– Nie umiem ci tego wyjaśnić. Czułem to – powtórzył bezradnie.
Przyjrzała mu się uważnie. Skąd Edward mógł wiedzieć, że akurat dziś
pragnęła rozmowy, pocieszenia? Że była zdezorientowana i przestraszona?
Dlaczego przejawiał troskę o nią dopiero wtedy, kiedy było już za późno?
– Od roku mieszkam sama. Co się stało, że nagle zacząłeś się o mnie
martwić?
– Posłuchaj – Edward wyprostował się i przeciągnął dłonią po włosach –
co było, to było. Nic tego nie zmieni. Anioł powiedział, że muszę...
– Anioł? – przerwała mu Bella. – Nie, Edwardzie, aniołów nie ma.
Gdyby były, pomyślała, któryś z nich ocaliłby Jaspera.
– Miałeś wstrząs mózgu i...
– Mylisz się.
Bella zamknęła oczy i zaczęła liczyć w myślach. Miała nadzieję, że nim
dojdzie do dziesięciu, znajdzie jakąś odpowiedź. Gdy doliczyła do pięciu,
usłyszała głos Alice.
– Co się dzieje, Bello? Źle się czujesz? Otworzyła oczy i zerknęła na
Edwarda.
– Wszystko w porządku – odpowiedziała.
Nie zabrzmiało to szczególnie przekonująco. Edward nie odezwał się ani
słowem. Bella podniosła się z ławki i wzięła go pod ramię.
– Chodźmy do domu.
Edward posłusznie wstał, ale Bella czuła, że chwieje się na nogach.
Spojrzał na Alice.
– Czy macie tu aspirynę?
– Coś się znajdzie.
Ruszyli korytarzem. Po drodze Alice wstąpiła do pokoju pielęgniarek,
przyniosła aspirynę i kubek wody. Bella zostawiła ją z Edwardem przy wyjściu i
poszła po samochód.
Edward rozumiał, że Belli należą się wyjaśnienia. Zastanawiał się, od
czego zacząć.
– Wiem, że uważasz mnie za wariata, ale...
– Nie uważam cię za wariata – przerwała mu. – Myślę, że przeżyłeś
głęboki wstrząs i potrzebujesz czasu, żeby przyjść do siebie.
Namyślał się przez chwilę nad jej słowami. Bella miała rację, ale to nie
wyjaśniało wszystkiego. Dlaczego nie mógł jej po prostu opowiedzieć o tym, co
mu się zdarzyło? Tylko co właściwie miał powiedzieć? Że bał się o jej życie? I
ż
e anioł powiedział mu, że tylko on może ją uratować? Zamiast wystąpić o
rozwód, wniosłaby wniosek, żeby go poddano leczeniu psychiatrycznemu.
Postanowił nie mówić za wiele.
– Muszę na ciebie uważać. Tak nakazał anioł.
– I dlatego przyjechałeś do szpitala?
– Tak.
– Gdyby coś mi się stało, to tu, w szpitalu, jest pełno ludzi, którzy mogą
mi pomóc. Od lekarzy po pracowników ochrony. Co mógłbyś zrobić w twoim
stanie?
– Nie wiem. Obudziłem się i poczułem, że dzieje się coś niedobrego.
Musiałem cię zobaczyć.
Nie odpowiadała, skupiona na prowadzeniu samochodu. Edward szukał
właściwych słów. Kiedy się w końcu odezwał, sam był zaskoczony swoim
wyznaniem.
– Umyślnie popłynąłem prosto w kierunku nadciągającego sztormu.
Po plecach Belli przebiegły ciarki.
– Co takiego?! – wykrzyknęła. Nie potrafiła zapanować nad głosem. Myśl
o samobójstwie budziła w niej jeszcze zbyt silne emocje.
– Chciałem umrzeć. – Spojrzał na nią bezradnie.
– Potrafię to zrozumieć.
– Naprawdę?
– Tak. Znam to uczucie – odparła zdławionym głosem, wpatrując się w
szybę.
Miała ochotę krzyczeć. Śmierć Jaspera była dla niej ciosem. Odejście
Edwarda kolejnym. Gdyby zginął w falach oceanu, mogłaby tego nie znieść.
Myśl, że wolał umrzeć samotnie niż do niej wrócić, napawała ją przerażeniem.
– Niewiele brakowało, a udałoby ci się.
– Wróciłem ze względu na ciebie.
Musiała na niego spojrzeć. Przez rok na niego czekała, przez rok modliła
się o jego powrót. Nadaremnie. W końcu wniosła pozew o rozwód. Teraz było
za późno, by mogła uwierzyć w przemianę tego mężczyzny, który kiedyś był jej
mężem.
Kątem oka spostrzegła, że na skrzyżowaniu, do którego dojeżdżali,
zmieniają się światła. Przeniosła spojrzenie na jezdnię i gwałtownie nacisnęła
hamulec. Edward odetchnął głęboko. Nadjeżdżający z przeciwka mężczyzna
zatrąbił na nią i wykonał gniewny gest.
– Przepraszam.
Spojrzała na Edwarda. Jego poważną twarz rozjaśnił nieoczekiwany
uśmiech.
– Nie zależy mi specjalnie na tym, żeby zginąć tej nocy. Mam jeszcze co
nieco do zrobienia.
Znów patrzył na nią tak, jakby czytał w jej myślach. Jakby wiedział, że
bardzo mocno wstrząsnęło nią jego wyznanie. Potem jego uwaga osłabła. Był
wyraźnie wyczerpany. Odchylił głowę na oparcie siedzenia i zamknął oczy.
– Ty kieruj, a ja już nie będę gadał. W ten sposób oboje dojedziemy żywi
do domu.
Ś
wiatła się zmieniły. Bella nacisnęła pedał gazu. Starała się skupić na
tym, co działo się na jezdni, i nie myśleć o siedzącym obok niej mężczyźnie. O
obcym mężczyźnie, który kiedyś był jej mężem.
ROZDZIAŁ 7
Edward obudził się pierwszy. Pomimo bólu ubrał się sam, nasłuchując
ś
piewu ptaków w ogrodzie. Kiedy mieszkał na łodzi, wstawał skoro świt. Słońce
nad oceanem zdawało się wschodzić wcześniej i świecić mocniej niż na lądzie.
Do chlupotu fal dołączały ochrypłe głosy morskich ptaków i dobiegające z
sąsiednich łodzi odgłosy, które budziły go i wyganiały z koi. Zawijał do
rozmaitych portów i spał przy różnych brzegach, ale jedno się nie zmieniało.
Każdego ranka, po przebudzeniu, odczuwał tę samą dojmującą tęsknotę za
Bellą.
W domu panowała cisza. Edward, trochę zadyszany, wyszedł na korytarz.
Drzwi do ich dawnej małżeńskiej sypialni były uchylone i nie umiał się oprzeć
pokusie, by zajrzeć do środka.
Bella jeszcze spała. Nagle poruszyła się niespokojnie i wtuliła twarz w
poduszkę. Być może czuła, że już pora wstać, i broniła się, usiłując na powrót
uciec w sen. Edwarda naszła przemożna chęć, by podejść do łóżka i wślizgnąć
się pod kołdrę obok Belli. Wziąć w ramiona jej ciepłe od snu ciało, poczuć jej
zapach, zbudzić ją pocałunkami i delikatnymi pieszczotami. Sprawić, by
otworzyła oczy i powitała go pierwszym, zaspanym uśmiechem. Nie
zastanawiając się nad tym, co robi, otworzył drzwi szerzej i wszedł.
Powstrzymała go fotografia Jaspera, stojąca na stoliku obok łóżka. Stare
zdjęcie, zrobione, gdy Jasper miał dwa lub trzy latka. Jedyna pamiątka, jaką
Bella sobie zostawiła. Ich wspólne zdjęcie zniknęło bez śladu. Edward rozejrzał
się po sypialni i nie zauważył niczego, co świadczyłoby, iż Bella o nim nie
zapomniała. Po raz kolejny uświadomił sobie, że Bella go nie oczekiwała i że w
jej życiu nie ma dla niego miejsca. Tak samo jak w jej łóżku. A może za to
winić wyłącznie siebie samego.
Wyszedł z sypialni i skierował się do kuchni. Nie może się spieszyć,
powtarzał sobie. Wskakując do łóżka Belli, nie rozwiązałby żadnego z ich
problemów, nawet gdyby oboje mieli się poczuć lepiej.
Zrobił kawę i z kubkiem w ręku powędrował do garażu. Jego BMW stało
dokładnie tak, jak zaparkował je przed rokiem. Miał ochotę otworzyć drzwi na
podjazd i zapalić silnik, ale było wątpliwe, by w obecnym stanie zdołał to
zrobić, a poza tym bał się, że może obudzić Bellę. Po dniu spędzonym w
szpitalu i pełnym trosk wieczorze powinna spać dziś tak długo, jak tylko będzie
to możliwe.
Kiedy jednak wrócił do kuchni, usłyszał szum wody w łazience na
piętrze.
Bella nie spała dobrze tej nocy. Śniło jej się, że jest w szpitalu, że
gorączkowo szuka czegoś, co jest natychmiast potrzebne do operacji, i nie może
tego znaleźć. Po przebudzeniu czuła się bardziej zmęczona niż wtedy, gdy się
kładła. Postanowiła wziąć gorący prysznic, który, miała nadzieję, postawi ją na
nogi.
Gdy się już wypluskała do woli, otworzyła drzwi, by trochę przewietrzyć
pełną pary łazienkę. Do wnętrza napłynął przyjemny zapach kawy. Na
komodzie koło drzwi zauważyła kubek. Zanim wyszła z łazienki, wyjrzała
ostrożnie, by się upewnić, czy Edwarda nie ma w sypialni. Wcale nie była
pewna, czym skończyłoby się ich spotkanie, a już na pewno nie miała ochoty
natknąć się na niego nago. Nie było go. Bella sięgnęła po kubek i schroniła się z
powrotem w łazience. To miło ze strony Edwarda, że zdobył się na gest
ś
wiadczący, że o niej myśli. To drobiazg, ale jeden z tych, których wartość
doceniamy dopiero wtedy, kiedy je utracimy.
Popijając kawę, wysuszyła włosy i ubrała się. Gdy skończyła, zeszła na
dół, żeby zrobić śniadanie. Była w zdecydowanie lepszym humorze.
Edward siedział przy kuchennym stole, na którym leżała rozłożona
książka telefoniczna, i rozmawiał przez telefon. Gdy weszła, obrzucił ją
uważnym spojrzeniem.
– Jasne – odezwał się do słuchawki. – Wpadnę tam. Byłoby dobrze,
gdyby udało się wam to przyspieszyć.
Nakrył mikrofon dłonią.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się do Belli, po czym wrócił do rozmowy
telefonicznej. – Dobrze. Do zobaczenia.
– Cześć – powitała go i podeszła do ekspresu, by dolać sobie kawy. –
Dziękuję za kawę.
– Nie ma za co. Drobiazg.
– Przygotuję coś do jedzenia.
– A co byś powiedziała na wspólny wypad do restauracji? Ja stawiam. Po
drodze moglibyśmy wstąpić do banku, podjąć trochę pieniędzy i poprosić, żeby
mi wystawili nową książeczkę czekową. Stara poszła na dno razem z łodzią.
Bella uznała, że to niezły pomysł. Wolała, by wspólne przedpołudnie
spędzili między ludźmi, a nie sami w domu.
– Chętnie. – Wstawiła kubek do zlewu. – Pójdę po torebkę.
Zatrzymali się koło banku i załatwili sprawy Edwarda, a potem pojechali
na północ, na Singer Island. Był piękny, pogodny dzień. Kiedy wjechali na most
prowadzący na wyspę, Bella spostrzegła daleko na horyzoncie spiętrzone
chmury, olśniewająco białe na tle błękitu nieba i oceanu. Na chwilę wróciło do
niej wspomnienie cudownych wspólnych wypraw jachtem.
Zatrzymali się koło restauracji Harley’s Place, w której bywali w czasach
małżeńskich, w szczęśliwszych czasach. Restauracja usytuowana była tuż obok
portu, z widokiem na molo i nabrzeże, przy którym cumowały łodzie. Nic się tu
nie zmieniło od ich ostatniej wizyty, zauważyła Bella, a jej życie wyglądało
zupełnie inaczej. Tak wiele wydarzyło się w ciągu tych dwóch lat. Wolała o tym
nie myśleć.
Wysadziła Edwarda i zaparkowała samochód. W środku właścicielka
restauracji pomachała jej na powitanie.
– Dzień dobry. Tak dawno państwa nie widziałam. A gdzie synek?
– Jesteśmy dzisiaj sami – odpowiedziała bez namysłu Bella.
– Wielka szkoda. – Właścicielka restauracji zaprowadziła ją na werandę z
widokiem na ocean, do stolika, przy którym już siedział Edward. – Musi już być
całkiem duży.
– Tak... – Bella usiadła obok Edwarda. – Całkiem duży.
– Czy podać państwu kawę?
– Tak, proszę – odparł Edward, nie odrywając spojrzenia od twarzy Belli.
Kiedy zostali sami, nakrył jej dłoń swoją. Nie potrafiła przyjąć od niego
pociechy i cofnęła rękę. Nauczyła się radzić sobie z pytaniami obcych ludzi bez
zalewania się łzami. Czasem wolała kłamać, niż mówić tragiczną prawdę.
Sięgnęła po menu i zagłębiła się w lekturze.
Czekając na śniadanie, spoglądali na wypływające z portu łodzie. Nie
podejmowali tematów osobistych – rozmawiali o pogodzie i jachtach
zacumowanych przy nabrzeżu.
– Jak się czuje twoja matka? – spytał Edward. – Mówiłaś jej, że wróciłem
do West Palm?
Bella przypomniała sobie ciszę, jaka zapadła w słuchawce, gdy
powiedziała matce o powrocie Edwarda.
– Rozmawiałam z nią przedwczoraj wieczorem. Czuje się dobrze.
– Musi być na mnie wściekła.
– Nie.
Było to zgodne z prawdą. Matka martwiła się o Bellę i niepokoiło ją, jaki
wpływ ma wypadek Edwarda na samopoczucie córki, ale powrotu zięcia nie
skomentowała ani słowem.
– Inaczej moja siostra. Gdybyśmy żyli w czasach żaglowców, pierwsza
glosowałaby za tym, żeby przeciągnąć cię pod stępką, i sprawiłoby jej dużą
przyjemność, gdyby mogła się temu osobiście przyglądać.
– Powiedzmy sobie wyraźnie, że twoja siostra nigdy za mną nie
przepadała.
– To nieprawda. Myślę, że jest na ciebie tym bardziej wściekła, że bardzo
cię lubiła.
– Przekroczyła granicę, która dzieli miłość od nienawiści?
– Właśnie. To wszystko nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać.
Gdybyś nie wyglądał tak żałośnie, kiedy przywieźli cię do szpitala, sama nie
miałabym nic przeciwko temu, żeby zrobiono ci kilka bolesnych zabiegów.
Edward uniósł zdrową rękę w geście kapitulacji.
– Możesz zrobić ze mną wszystko, co zechcesz.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na rybaków, którzy kłócili się na łodzi. Wiatr
od morza niósł ich podniesione głosy. Podeszła kelnerka, pozbierała naczynia i
dolała im kawy. Kiedy zostali sami, Bella zadała Edwardowi pytanie, które
dręczyło ją, odkąd go zobaczyła.
– Gdzie ty właściwie byłeś?
– Słucham?
– Gdzie się podziewałeś przez ten rok?
Edward odchylił się na oparcie krzesła i położył ręce na kolanach. Przez
chwilę patrzył na rozciągający się przed nimi ocean.
– Żeglowałem z wiatrem. Nie zastanawiałem się nad tym, dokąd płynę.
Nie zawijałem tylko do Keys. Nie byłem w stanie. – Westchnął ciężko. –
Pływałem od wyspy do wyspy. Byłem na Bahamach, Bimini, Andros...
Wszędzie tam są małe zatoczki i niewielkie przystanie, gdzie można
przenocować.
– Byłeś sam?
Odstawił kubek i zwrócił się twarzą do Belli.
– Nie zawsze, ale nigdy nie miałem na pokładzie żadnej kobiety, jeśli o to
ci chodzi.
– Tak, o to mi chodziło.
Trudno jej było uwierzyć w jego słowa.
– A skoro już o tym mówimy – wyciągnął rękę i ujął jej dłoń – gdzie
podziała się twoja obrączka?
Cofnęła rękę.
– Nie miałam ochoty odpowiadać na wścibskie pytania. Jasper nie żył, ty
zniknąłeś bez śladu. Co miałam mówić ludziom? Ale ty, jak widzę, cały czas
nosisz obrączkę.
– Bo cały czas jestem żonaty. – W głosie Edwarda zabrzmiała irytacja.
– Czy podać coś jeszcze? – spytała kelnerka.
– Dziękuję – odparł Edward. – Poproszę o rachunek. Kelnerka
uśmiechnęła się i za chwilę położyła rachunek na stoliku.
– Zapraszamy na przyszłość. Bella spojrzała na zegarek.
– Musimy już jechać. Mam jeszcze coś do załatwienia, nim pójdę do
pracy. Jesteś gotów?
Chciała się podnieść, ale Edward położył jej rękę na ramieniu.
– Przepraszam cię, Bello. Odszedłem, żeby ukarać siebie. Nie
pomyślałem o tym, że ukarzę w ten sposób również ciebie.
Bella odwzajemniła jego smutne spojrzenie. Dlaczego nie porozmawiali
uczciwie, kiedy jeszcze był na to czas? Czemu nie spróbowali naprawić tego, co
się stało? Dlaczego ich miłość okazała się za słaba, żeby mogli wspólnie stawić
czoło cierpieniu? Teraz, nawet gdyby starczyło jej odwagi, żeby spróbować
jeszcze raz, nie da się wskrzesić przeszłości.
– Już za późno, żeby cokolwiek zmienić.
Przy stoliku obok usiadła jakaś para. Bella nie miała ochoty prowadzić
rozmowy w obecności przygodnych osób.
– Czy możemy już iść?
– Jasne.
Puścił jej ramię i sięgnął po portfel.
Droga do domu upłynęła im w milczeniu. Edward próbował raz czy dwa
wciągnąć Bellę w rozmowę, ale bez powodzenia.
Kiedy tylko weszli do domu, zniknęła w swojej sypialni. Edward słyszał
dobiegającą zza zamkniętych drzwi muzykę. Nie trzeba było psychologa, żeby
mu wyjaśnić, że Bella nie chce go widzieć. Jej uparta niechęć do rozmowy była
dla niego źródłem nieustannej irytacji, z którą nie umiał sobie poradzić.
Dlaczego nie chciała go wysłuchać? Czemu się uparła, by trzymać go z dala od
siebie?
Wędrując po domu, zajrzał do pokoju Jaspera. Stanął na środku i
próbował sobie przypomnieć, jak tu było dawniej, kiedy wokół było pełno
zabawek i dziecinnych ubranek. Usiłował przywołać w pamięci śmiech Jaspera.
W pokoju pachniało pastą do mebli i świeżą farbą, niczym w hotelu. Z
nieoczekiwaną siłą dopadły Edwarda wspomnienia. Wrócił stary ból i wyrzuty
sumienia. Rozpacz ścisnęła go za gardło, do oczu napłynęły łzy. Podszedł do
komody i wysunął szufladę. Była pusta.
Bella spakowała wszystkie rzeczy Jaspera. Nie wiedział, czy zrobiła to w
Dniu Matki, czy dzień później. Może jeszcze kiedy indziej. Nie miał pojęcia.
Wtedy go już przy niej nie było.
Zasunął szufladę. Podszedł do szafy. Otworzył ją. W środku stały
popakowane kartonowe pudła. Kucnął i wysunął jedno z nich. Poznał równe,
staranne pismo Belli. „Książki i baseball”. Otworzył pudło i wyjął ze środka
rękawicę do baseballa. Sięgnął jeszcze raz i natrafił na piłkę z autografem
jednego ze znanych graczy. Przypomniał sobie, jak szli z Jasperem na stadion.
Radosny uśmiech synka ściskającego w ręku piłkę z bezcennym podpisem był
najlepszą nagrodą.
Wspomnienia. Przynosiły i pociechę, i smutek. Przed kilkoma tygodniami
Edward szukał śmierci, potem zrozumiał, że nie należy uciekać przed losem.
Dowiedział się, że Jasper jest bezpieczny i szczęśliwy, że któregoś dnia znowu
się spotkają. Wiedział też, że zawsze będzie pamiętał o swoim synu, ale wybrał
ż
ycie po to, by naprawić krzywdę, którą wyrządził Belli.
Czy miał przed sobą pudło, które pakowała rok temu? W Dniu Matki?
Wsunął dłoń w rękawicę na tyle, na ile mogła się zmieścić. To właśnie rzeczy
Jaspera były powodem ich ostatniej kłótni.
Przez kilka miesięcy Bella prawie się nie odzywała ani nie płakała.
Czasem miał wrażenie, że obcuje z żywym trupem, z ciałem swojej żony, które
opuściła dusza. Czuł, że jego własne życie rozpada się w kawałki, których nigdy
nie zdoła pozbierać i scalić na nowo. Pakowanie rzeczy Jaspera było kroplą,
która przepełniła kielich goryczy.
– Co ty robisz? – spytał, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
W pokoju leżały pudła, do których Bella wkładała po kolei wszystko, co
należało do ich syna. Zabawki, książki, ubrania... Zdjęła nawet obrazki, które
Jasper powiesił nad łóżkiem.
Spojrzała na niego wzrokiem pozbawionym wszelkiego wyrazu.
– Nie mogę tak dłużej żyć. Nie możemy zrobić z tego pokoju kapliczki.
– Ale dlaczego dzisiaj? Na miłość boską, właśnie mamy Dzień Matki!
Bella rozejrzała się po pokoju, jakby się zastanawiała, co jeszcze ma
dorzucić do sterty rosnącej u jej stóp.
– Właśnie dlatego się do tego wzięłam. To mój ostatni Dzień Matki.
Sięgnęła po puchar, który drużyna Jaspera wygrała podczas szkolnych
zawodów baseballowych.
Edward miał tego wszystkiego dosyć. Chciał, żeby pokój Jaspera pozostał
taki, jaki był.
– Przestań!
Chwycił Bellę za rękę. Usiłując się wyrwać, Bella upuściła puchar.
Edward widział wszystko jak na zwolnionym filmie. Błyszczący puchar upadł
na podłogę, rozległ się trzask i mała figurka zawodnika na pokrywce Odłamała
się i potoczyła pod łóżko.
Zauważył, że twarz Belli pobladła, a jej oczy wypełniły się łzami. Od dnia
pogrzebu nie uroniła ani jednej łzy. Dopiero on doprowadził ją do płaczu.
– Przepraszam... Ja...
Zamachnęła się i z całej siły dała mu w twarz. Odgłos policzka rozległ się
głośno w ciszy wypełniającej pokój, ale Edward był zbyt zaskoczony, żeby
cokolwiek poczuć. Nie mógł oderwać spojrzenia od przerażonych oczu Belli.
Ukryła twarz w dłoniach. Drżała na całym ciele. Bał się, że zaraz upadnie. Z jej
zaciśniętych ust wyrwał się niemal zwierzęcy skowyt.
Próbował ją objąć, ale mu się wyrwała.
– Nieee! – szarpnęła się. – Puść mnie!
Choć przytrzymywał ją ramionami, wymierzyła mu jeszcze kilka uderzeń
w pierś. Nie miał do niej pretensji. Zasłużył sobie. Wiedział, że Bella obwinia
go o śmierć Jaspera, i godził się z tym. Jeżeli ciosy, które mu zadawała, miały
jej pomóc, był gotów je znieść. Wszystko było lepsze niż jej bezradny szloch.
Uderzyła go jeszcze raz i nagle przestała się wyrywać. Zacisnęła palce na
jego koszuli i szarpnęła. Rozległ się trzask materiału. Edward nie zwracał na to
uwagi.
Zachłystując się i dławiąc własnymi łzami, Bella przywarła do niego,
jakby straciła wszystkie siły. A on nie miał pojęcia, co zrobić.
– Przepraszam – szepnął, ale nie wiedział, czy go usłyszała.
Sam był w rozpaczy. Czynił sobie wyrzuty, że gdyby zdobył się na
stanowczość i odmówił prośbie syna, gdyby nie chciał za wszelką cenę spełnić
jego pragnień, Jasper by żył, a Bella nie czułaby do niego nienawiści.
Nie mógł zrobić niczego, co powstrzymałoby jej łzy. Tama pękła i
Edward wiedział, że stało się to przez niego. Zadzwonił po lekarza, wezwał też
siostrę Belli. A kiedy już nie byli sami ze swoim cierpieniem, wyszedł z domu,
nie żegnając się z nikim. Nie potrafił spojrzeć żonie w oczy. Opuścił Bellę,
ponieważ nie mógł wytrzymać jej wzroku, w którym były i oskarżenia, i
rozpacz, i strach.
– Co tu robisz?
Edward wrócił do rzeczywistości. Bella stała w drzwiach pokoju i
mierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
– Ja... ja...
Za dużo było tego, jak na jeden dzień. Najpierw śniadanie, podczas
którego z najwyższym trudem udało jej się zapanować nad sobą, teraz spotkanie
z Edwardem w pokoju Jaspera... Wtedy po raz ostatni trzymał ją w ramionach.
Tego pamiętnego dnia, ostatniego, który spędzili razem, coś w niej pękło.
Przestała nad sobą panować, a Edward jej nie pomógł. Tak bardzo go wtedy
potrzebowała, chciała wypłakać się w jego ramionach, pragnęła jego bliskości.
On tymczasem wezwał lekarza, jakby była chora, ściągnął też jej siostrę, po
czym opuścił dom. Nie potrafił zrozumieć jej bólu ani go ukoić. A może nie
chciał? Uczucie rozgoryczenia i żalu nie opuszczało jej przez długie miesiące.
Czasem, kiedy przypominała sobie, co się wtedy stało, żałowała, że nie
uderzyła go mocniej.
– Nic takiego – odparł cichym głosem.
Odłożył rękawicę do pudła i wsunął je do szafy. Podniósł się i stanął
przed Bellą.
– Chodziłem po domu... I w końcu trafiłem tutaj.
Przez długą chwilę wpatrywała się w niego bez słowa. Poprzedniego dnia
wieczorem wyznał, że chciał umrzeć. Teraz na jego twarzy malował się spokój,
jakby znalazł jakąś pociechę w swojej rozpaczy. Ale Bella nie rozumiała tego, a
spokój Edwarda w niczym jej nie mógł pomóc.
Dlaczego stało się to właśnie teraz? Czemu wrócił do domu właśnie
wtedy, kiedy zaczęła stawać na nogi? Być może Edward zdołał pogodzić się z
losem, ale jego obecność sprawiała, że Bella przeżywała wszystkie uczucia na
nowo.
– Czemu mnie opuściłeś? Czy dlatego, że nie uratowałam wtedy Jaspera?
– spytała pod wpływem impulsu. Kiedy uświadomiła sobie sens swoich słów,
było już za późno, żeby je cofnąć. Spokój zniknął z twarzy Edwarda.
– Nie, ja nigdy...
– Czy nie przyszło ci na myśl, że potrzebuję twojego przebaczenia? Że
czuję się winna? Tak samo jak ty, choć z innych powodów.
– Bello... Co miałbym ci przebaczyć? Przecież wiem, że nie jesteś
niczemu winna.
Bella poczuła, że na nowo ogarnia ją przygnębienie. Wystarczyło, że
znaleźli się razem w pokoju Jaspera, by natychmiast wróciły do niej najbardziej
bolesne uczucia, jakich doświadczyła w życiu. I żeby na nowo potrzebowała
miłości Edwarda. Jego opieki. To było przerażające. Nie mogła pozwolić sobie
na to, by znowu go pokochać. Już raz ją zranił. Czemu nie miałby tego zrobić
ponownie? Po co pozwoliła mu wrócić do swojego życia? Do swojego domu? Z
trudem powstrzymała napływające do oczu łzy.
– Gdybyś nie odszedł, może umiałabym ci uwierzyć.
– Bello...
– Musiało upłynąć dużo czasu, zanim przestałam obwiniać się o śmierć
Jaspera. Powinieneś był mi w tym pomóc. Nie zrobiłeś tego. – Nie dała mu
czasu na odpowiedź. – Jak się czujesz?
– Słucham?
Nagła zmiana tematu zaskoczyła Edwarda.
– Pytam, jak się czujesz?
– Lepiej. – Najwyraźniej nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi. – Na
czwartek jestem umówiony z lekarzem. Ale co to ma wspólnego z...
– To dobrze.
Bella głęboko odetchnęła. Podjęła decyzję. Tylko w ten sposób mogła
jeszcze ocalić swoje życie przed chaosem, który niosła ze sobą obecność
Michaela.
– To dobrze – powtórzyła. – Wobec tego poszukaj sobie jakiegoś
mieszkania. Zadzwonię do sądu i poproszę o wyznaczenie terminu rozprawy.
Najwyższa pora, żeby każde z nas podjęło życie na własny rachunek.
ROZDZIAŁ 8
– Dwunastego? Czy jest pani pewna, że wcześniej nie znajdzie się nic
wolnego?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Bella słyszała szelest przewracanych
kartek.
– Niestety. Jeśli pani sobie życzy, możemy przesunąć godzinę, ale nie
wchodzi w rachubę żaden wcześniejszy termin. Pan sędzia ma posiedzenia,
potem wyjeżdża na konferencję prawników i wróci dopiero dziesiątego.
Dla Belli było to stanowczo za późno. Tak chciała mieć już to wszystko
za sobą. Życie w jednym domu czy nawet w tym samym mieście było zanadto
kłopotliwe i... kuszące zarazem. Choć ich miłość obumarła, pozostały
wspomnienia i czysto fizyczny pociąg, przed którym wcale niełatwo było jej się
obronić.
Tymczasem najwcześniejszy termin, na jaki mogła liczyć, wypadał
dopiero dwunastego.
– No dobrze – westchnęła Bella. – Niech będzie dwunasty. Dziękuję pani.
Odłożyła słuchawkę. Czuła ucisk w żołądku. Edward będzie miał
wszelkie podstawy do gniewu. Na wszelki wypadek powtórzyła sobie, że nie ma
wobec niego żadnych zobowiązań. Samotnie spędzony rok dawał jej prawo do
wystąpienia o rozwód. Musi o tym pamiętać. W przeciwnym razie Edward może
ją nakłonić, żeby zmieniła zdanie i spróbowała pokochać go na nowo. A myśl,
ż
e mogłoby się tak stać, budziła w Belli większe przerażenie niż perspektywa,
ż
e go rozzłości.
Zostawiła pozew rozwodowy na stole w kuchni i pojechała do szpitala.
Dopiero stamtąd zadzwoniła do sądu. Bała się, że Edward mógłby przeszkadzać
jej w rozmowie. Wolała zresztą, żeby w ogóle jej nie słyszał. Teraz stanęła
przed nowym problemem. Czy zdobędzie się na to, żeby podpisać dokumenty
rozwodowe w dniu urodzin Jaspera? Rozwiązać ich małżeństwo w rocznicę
dnia, który był jednym z najszczęśliwszych w jej życiu? I jak ma o tym
powiedzieć Edwardowi?
– Chcesz mnie ukarać? Tak?
Edward musiał usiąść. Był wściekły. Kurczowo zacisnął dłoń na
słuchawce.
– Umówiłaś się dwunastego, na trzecią po południu? – zapytał, jakby
chciał się upewnić, czy dobrze usłyszał.
Dwunastego września? W dniu urodzin Jaspera? Czy Bella sądziła, że nie
będzie pamiętał, co to za data? Czy wyobrażała sobie...
Nagle przyszła mu do głowy nowa myśl. Porzucił Bellę w Dniu Matki,
teraz ona zamierzała rozwieść się z nim w rocznicę urodzin ich dziecka. W
dodatku nie starczyło jej odwagi, by powiedzieć mu o tym w bezpośredniej
rozmowie.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wprost, Bello? Czy nie miałaś
ochoty zobaczyć mojej miny w chwili, gdy mi oznajmisz tę nowinę?
– Przestań. Nie masz prawa tak mówić. Próbowałam umówić się na jakiś
wcześniejszy termin.
– Jasne. Im prędzej, tym lepiej. – Edward nie umiał ukryć sarkazmu.
Nie uwierzyła w ani jedno jego słowo. Nie uwierzyła w to, co
opowiedział jej o aniele i o Jasperze. Myślała tylko o tym, żeby się od niego
uwolnić. Gniew wziął w nim górę nad osłupieniem. Bella chce się rozwieść w
rocznicę urodzin ich synka!
– Musimy porozmawiać jeszcze po twoim powrocie z pracy.
W słuchawce zapadła cisza, po czym Bella powiedziała:
– Umawialiśmy się na dwa dni, Edwardzie. Proszę cię, dotrzymaj słowa.
Chcę, żebyś znalazł sobie jakiś nocleg już dzisiaj. Jeżeli ty tego nie zrobisz, to
będę musiała poszukać miejsca, w którym mogłabym spędzić tę noc.
Edward nie mógł uwierzyć, że Bella tak po prostu wyrzuca go z domu.
– Bello...
– Mówię poważnie. Nie potrzebujesz już mojej pomocy. Zrobiłam dla
ciebie wszystko, co mogłam.
– Nie mów tak.
Z najwyższym trudem wydobył głos ze ściśniętego gniewem gardła.
Musiał odnaleźć w dzisiejszej Belli tę kobietę, która była jego żoną, kobietę,
która go kochała. Słowa, które słyszał, nie mogły przecież paść z jej ust. To
mówił ktoś obcy. Edward starał się wsłuchać w głos Belli, zrozumieć, co się z
nią dzieje. Nie potrafił. Być może gniew i zdenerwowanie mąciły mu myśli.
– Muszę to zrobić. My... ja... muszę zacząć normalnie żyć.
– Na miłość boską! Przestań opowiadać bzdury! Mówimy o naszym
ż
yciu. O naszym małżeństwie!
– O naszym małżeństwie?
Chłodny ton, z jakim powtórzyła jego słowa, pozbawił Edwarda resztek
nadziei. Znał ten ton. Za bardzo naciskał i Bella podjęła decyzję.
– Od kiedy zależy ci na naszym małżeństwie? Od wczoraj? Od
przedwczoraj? Bo chyba nie od dnia, w którym wyszedłeś z domu, żeby do
niego nie wrócić?
Bella umilkła, a on nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Moja wiara w życie skończyła się wraz ze śmiercią Jaspera. A nasze
małżeństwo w dniu, w którym wypłynąłeś z West Palm Beach. Nie obwiniaj
mnie o to, że nie chcę odbudować naszego małżeństwa. Nie wyobrażam sobie,
jak mielibyśmy to zrobić!
Bella umilkła. Edward słyszał jej nierówny oddech. Miał wrażenie, że z
trudem panuje nad sobą, aby się nie rozpłakać.
– Wszystko, czego od ciebie oczekiwałam, to żebyś był przy mnie w tych
strasznych chwilach. Okazało się, że wymagałam za dużo. Nie byłeś w stanie
tego zrobić. Nie możesz wyjść z domu, wrócić po roku i spodziewać się, że
wszystko będzie tak jak kiedyś.
Edward wiedział, że Bella ma rację, ale to niczego nie zmieniało. Jej
słowa odbierały nadzieję, raniły.
– Nie chcę cię widzieć przed godziną trzecią po południu, dwunastego
września.
Rozłączyła się, nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Cisnął słuchawkę z taką siłą, że ramię przeszył mu ostry ból.
– Cholera!
Oskarżenia Belli paliły go żywym ogniem. Dlaczego była taka zawzięta?
Co się stało z kobietą, która kiedyś przecież go kochała?
Uwierzył, że zdoła ocalić ich małżeństwo i na nowo pozyskać miłość
Belli. Po to wrócił do świata żywych, po to wrócił do żony. Teraz jednak
zaczynał podejrzewać, że utracił Bellę ostatecznie i nieodwołalnie.
Nie mogę podpisać dokumentów rozwodowych w rocznicę urodzin
Jaspera, powiedział sobie w duchu. Potrzebuję pomocy. Co mam zrobić?
Zamknął oczy. Wydawało mu się, że wystarczy, jeśli wszystko jej
wyjaśni. Wierzył, że z pomocą anioła uda mu się jakoś wszystko naprawić. Z
pomocą anioła...
Usłyszał warkot samochodu, który minął ich dom. Z ogrodu dobiegał
ś
piew ptaków. Czekał, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Zaczerpnął
powietrza. Czuł ból w piersiach. Niech to diabli porwą. Był zbyt słaby, żeby
walczyć z Bellą. Fakt, że wykreśliła go ze swego życia, odebrał mu resztkę sił.
Był jak ogłuszony. W jaki sposób może nad nią czuwać, skoro przestaną być
małżeństwem? Mieli się zobaczyć dopiero w sądzie, i to tylko po to, żeby
dopełnić formalności i rozejść się jako obcy sobie ludzie. Dwunastego września.
W rocznicę urodzin Jaspera.
Skupił się na oddychaniu. Powoli wciągnął powietrze do płuc i równie
wolno je wypuścił. Wtedy uderzyło go odkrycie, że wokół zrobiło się
przeraźliwie cicho. Ból, który odczuwał przed chwilą, minął. Zastanawiał się,
czy zobaczy anioła, gdy otworzy oczy. W chwili gdy postanowił podjąć próbę,
usłyszał jego głos.
– Cierpliwość. Musisz mieć dużo cierpliwości. Cierpienie Belli jest
prawdziwe i równie prawdziwy jest jej lęk. Bądź mężny. Nie poddawaj się.
Edward nie wykonał żadnego ruchu. Czy miał uwierzyć? Przecież już
wszystkiego próbował. Czy jego cierpliwość sprawi, że Bella się zmieni, że
przestanie się go bać, że znów mu zaufa i obdarzy miłością?
Kapitulacja nie wchodziła w grę. Wykaże mnóstwo cierpliwości i zrobi
to, co do niego należy. Zanim podpisze dokumenty rozwodowe, porozmawia z
Bellą. Wiedział, że musi się do tej rozmowy przygotować i że nie będzie ona
łatwa. Muszą wreszcie wyjaśnić sobie wszystko, do końca, bez niedomówień.
– Nie wyglądasz najlepiej – odezwał się Riley, jego dawny
współpracownik.
– Czuję się równie kiepsko. Jeśli mogę ci coś doradzić, to nie staraj się
być bohaterem i gdy nadciąga sztorm, zmykaj do najbliższego portu.
Riley roześmiał się.
– Jak sądzisz, kiedy będziesz mógł wrócić do pracy?
Edward zastanawiał się przez chwilę. Od czasu wypadku niewiele myślał
o pracy. Skupił się na tym, w jaki sposób ratować Bellę i ich małżeństwo.
Powrót do pracy był wobec tego zadania sprawą drugorzędną.
– Naprawdę chciałbyś, żebym snuł się po biurze, powłócząc nogami jak
stuletni starzec?
– Nigdy nie żartuję w sprawach interesów. Zlecono nam ostatnio kilka
ciekawych spraw, którymi mógłbyś się zająć. Nie będą wymagały stawienia się
w sądzie. Mógłbyś zacząć od przygotowania umowy dotyczącej połączenia
kilku sporych firm. Miałbyś z tego ładnych parę dolarów.
Ku swemu zaskoczeniu Edward odkrył, że nie odczuwa dawnego
podniecenia na myśl o bogatych klientach i lukratywnych przedsięwzięciach.
To, co przeżył, uświadomiło mu, że zdobywanie pieniędzy nigdy nie było dla
niego celem samym w sobie. A teraz, bardziej niż kiedykolwiek, odczuwał
potrzebę, żeby zająć się czymś, co jest naprawdę ważne w ludzkim życiu, co ma
większą wartość niż pieniądze.
– W tej chwili mam dosyć pieniędzy.
– Odkąd to chcesz pracować za darmo?
Edward odpowiedział uśmiechem. Skoro nawet własna żona nie mogła
uwierzyć, że się zmienił, to co dopiero mówić o innych, nawet przyjaciołach.
– Cieszę się, że żyję. Czuję się trochę tak, jakbym miał wobec życia jakiś
dług do spłacenia.
Riley zmierzył wspólnika uważnym spojrzeniem, ale nie skomentował
jego słów.
– A co z Bellą?
– Negocjujemy – odpowiedział Edward, starając się nadać swemu
głosowi lekkie brzmienie.
Miał nadzieję, że to, co mówi, jest choć w części prawdą. Zresztą nie
chodziło tu o mniej lub bardziej precyzyjne sformułowania, ale o to, żeby ocalić
ich małżeństwo. A anioł powiedział mu, że ma jeszcze szansę. Edward ufał, że
tym razem jej nie zmarnuje.
– Zamierzasz zostać w West Palm?
– Tak, wróciłem tu, żeby zostać.
Musi trzymać się blisko Belli. Musi na nią uważać. Wiedział, że przyjdzie
chwila, kiedy będzie go potrzebowała, i nie mógł tego przegapić.
– Skoro już mówimy o moim powrocie do West Palm... Szukam jakiegoś
mieszkania. Moja łódź nie istnieje.
Na myśl o „Przeznaczeniu” spoczywającym gdzieś na dnie oceanu poczuł
skurcz serca. W jego, jak to teraz nazywał „poprzednim wcieleniu”, jacht
odgrywał ogromną rolę. Żeglowanie stanowiło dla niego rodzaj terapii, trzymało
go przy życiu w ciągu tego piekielnie trudnego roku. Kilka tygodni temu to
ż
ycie i tak dobiegło kresu. Tyle że on, w przeciwieństwie do łodzi, dostał od
losu jeszcze jedną szansę.
– Na razie możesz się zatrzymać w naszym apartamencie na wybrzeżu. I
tak stoi pusty. Jestem pewny, że James nie będzie miał nic przeciwko temu.
Kupiliśmy go jako lokatę kapitału, a poza tym James chciał dysponować jakimś
lokalem w pobliżu portu. – Riley sięgnął po długopis i napisał na kartce kilka
słów. – Tu masz adres. Znajdziesz bez trudu. To jest w Waterside, niedaleko od
zjazdu z autostrady. Obok w porcie stoi łódź, ale nie przypuszczam, żebyś miał
w tej chwili ochotę na rejs.
– Rzeczywiście, będę się chyba raczej trzymał lądu. Chociaż kto wie?
Czy łódź jest ubezpieczona na wypadek zatonięcia?
Edward spoglądał z balkonu na piętnastym piętrze na migoczące w dali
ś
wiatła domów i hoteli w Palm Beach.
Widok był olśniewający, ale nie mogło mu to wynagrodzić utraty domu.
Domu, w którym zamieszkali z Bellą. Zastanawiał się, co ona teraz robi. O czym
myśli? Czy w ogóle za nim tęskni? Czy jest jej go brak? Wątpił w to. Z takim
pośpiechem wyprawiła go z domu, że trudno było przypuszczać, by cokolwiek
jeszcze dla niej znaczył. Chciała pozbyć się go ze swego życia. Raz na zawsze.
Na dobre.
Wrócił do salonu, usiadł na kanapie i kolejny raz wziął do ręki pozew.
Przeczytał go już trzykrotnie, ale ciągle do niego wracał. Z prawnego punktu
widzenia wszystko było w porządku. Ale prawny punkt widzenia niewiele go
teraz obchodził. Nie interesował go podział majątku, konto w banku, kwestia
alimentów. Wpatrywał się w podpis Belli na ostatniej stronie. W tej chwili
obchodziła go wyłącznie jego żona. Nie chciał niczego prócz niej.
Jako prawnik wiedział, że są co najmniej trzy sposoby, żeby odwlec
rozwód. Mógłby się, na przykład, w ogóle nie zgodzić. To dałoby Belli trochę
czasu, żeby ochłonęła. Ale oznaczałoby walkę. A Edward nie miał zamiaru z nią
walczyć. Nade wszystko pragnął ją odzyskać.
Z nawyku rzucił okiem na przegub prawej ręki. Potem przypomniał sobie,
ż
e jego złoty rolex pozostał w wodach oceanu. Będzie musiał kupić nowy
zegarek. Na wiszącym naprzeciwko zegarze ściennym była za dziesięć
jedenasta. Za pół godziny Bella kończy pracę. Sięgnął po słuchawkę telefonu.
– Co ci się stało, chłopie? Miałeś kraksę czy co? Edward spojrzał na
kierowcę i napotkał jego wzrok w lusterku. Zamówił taksówkę do szpitala, nic
dziwnego, że taksówkarz wyobraża sobie, że coś mu dolega.
– Tak. Można to tak nazwać.
– Trochę późno na wizytę u lekarza. Mam zajechać na ostry dyżur?
– Nie – odparł szybko.
Nie chciał rozmawiać z Bellą. Chciał tylko wiedzieć, czy wszystko jest w
porządku.
– Podjedźmy na parking przed głównym wejściem.
– Nie ma sprawy.
W chwilę później jechali powoli przez parking. Był dobrze oświetlony.
Nie wyglądało na to, by Belli mogło się tu przytrafić coś złego, ale Edward
wolał dmuchać na zimne.
– Dokąd teraz?
– Zaparkujmy na razie koło budki telefonicznej – odpowiedział.
Z tego miejsca miał dobry widok na cały parking. Spojrzał na zegarek na
desce rozdzielczej. Do wyjścia Belli brakowało jeszcze paru minut.
– Czekamy na telefon?
Edward przyjrzał się kierowcy. Starszy, tęgi mężczyzna w zsuniętej na tył
głowy czapce najwyraźniej miał ochotę na pogawędkę, ale Edward nie był w
nastroju do rozmowy. Wyjrzał przez okno w kierunku wyjścia ze szpitala.
– Nie. Czekamy na kogoś... – rzucił okiem na licencję kierowcy na desce
rozdzielczej – Paul.
W kilka minut potem dostrzegł sylwetkę Belli. Obserwował, jak szła
przez pusty parking. Pomimo odległości widział wyraźnie, że jest przygarbiona i
idzie powoli, ciężkim krokiem. Miał wrażenie, że czuje ciężar jej zmęczenia.
Kiedy jeszcze byli małżeństwem, a Bella pracowała z dziećmi jako pielęgniarka
w gabinecie doktora Blacka, zawsze wracała z pracy radosna i podniecona.
Opowiadała mu o tym, co się wydarzyło, angażowała się w losy swoich małych
pacjentów. Teraz zdawała się wiecznie zmęczona i wyczerpana. Edward
zastanawiał się, czy może coś na to poradzić. Najchętniej poszedłby prosto do
szpitala i powiedział: „Dosyć tego”. Bella nie zniosłaby jednak takiego
wtrącania się w jej sprawy. Nie chciała, żeby odgrywał jakąkolwiek rolę w jej
ż
yciu, a tym bardziej, by mówił jej, co ma robić. Mógł tylko dopilnować, by
wróciła bezpiecznie do domu. W tej sprawie nie potrzebował jej zgody.
Bella wsiadła do samochodu. Uruchomiła silnik, włączyła reflektory i po
chwili honda wyjechała powoli spośród stojących rzędem samochodów.
– Czy to zabrzmi głupio, jeśli powiem, żebyśmy pojechali za tym
samochodem?
Taksówkarz Paul, który zrezygnował z prób podejmowania rozmowy,
ożywił się na powrót.
– Nie ma sprawy. Jedziemy.
Bella czuła się wyczerpana. Fizycznie i psychicznie. Zastanawiała się, jak
długo jeszcze będzie w stanie znosić tę huśtawkę emocjonalną. Kiedyś sądziła,
ż
e rozstanie z Edwardem pozwoli jej żyć na własny rachunek, że rozwód będzie
ostatnim etapem jej żałoby. Symbolicznym i realnym zarazem końcem dawnego
ż
ycia i początkiem nowego. Tymczasem sytuacja coraz bardziej się
komplikowała. Zastanawiała się, dlaczego nie może uwolnić się od poczucia
winy. Dostatecznie drogo zapłaciła za to, że nie potrafiła uratować życia
swojemu
dziecku.
Czy
teraz
będzie
dźwigać
dodatkowo
ciężar
odpowiedzialności za zrujnowane małżeństwo?
Wśród tych wszystkich wątpliwości jedno tylko było dla niej coraz
bardziej oczywiste. To, że ciągle była związana z Edwardem, czy tego chciała,
czy nie.
W domu było ciemno. Edward dotrzymał słowa i znalazł sobie jakieś
mieszkanie. Poczuła ulgę, a zarazem ogarnął ją smutek na myśl, że znów została
sama. Po raz kolejny go straciła.
Kiedy szła do drzwi, potknęła się na nierówności chodnika i upuściła
klucze. Z westchnieniem goryczy schyliła się, żeby ich poszukać. Torebka
zsunęła jej się z ramienia i upadła na ziemię. W napadzie dziecinnej złości Bella
miała ochotę kopnąć w drzwi. Gdyby nie była samotna, gdyby miała męża i
normalną rodzinę, ktoś by na nią czekał.
Jakby na zamówienie, zza zakrętu wyjechał samochód i oświetlił ciemną
uliczkę. Bella z ulgą zauważyła klucze, które skryły się w kępie trawy, tuż obok
krawężnika. Schylając się, by je podnieść, rzuciła okiem na przejeżdżający
samochód. Żółta taksówka. Poczuła niezrozumiałą potrzebę, by pomachać
komuś nieznajomemu, kto mimo woli pomógł jej odnaleźć zgubę. Zaraz później
taksówka zniknęła w ciemności i Bella znów została sama. Podeszła do drzwi
swego opustoszałego domu i przekręciła klucz w zamku.
– Telefon do ciebie – odezwała się Jane, mijając nazajutrz Bellę na
korytarzu.
Serce Belli zabiło niespokojnie.
– Do mnie?
Rzadko zdarzało się, by ktoś do niej dzwonił, zwłaszcza późnym
wieczorem. Dochodziła jedenasta, jej zmiana miała się ku końcowi. Pomyślała z
niepokojem o matce i siostrze, które mieszkały w innym stanie.
– Jakiś mężczyzna. – Jane uniosła brwi, by podkreślić niezwykły
charakter telefonu.
Bella weszła do pokoju pielęgniarek.
– Halo?
– Bells?
Znajomy głos w słuchawce sprawił jej nieoczekiwaną przyjemność. To
była czysto odruchowa reakcja. Nikt prócz Edwarda jej tak nie nazywał. W
słuchawce coś trzeszczało, jakby dzwonił z budki telefonicznej. Bella wciąż się
wprawdzie martwiła, ale teraz czym innym.
– Czy coś się stało?
– Nie. Chciałem się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku. Powiedz
mi, kiedy robiłaś przegląd samochodu?
Bella odgarnęła włosy z twarzy i wsunęła niesforny kosmyk za ucho.
Kiedy rozmawiali ostatnio, Edward był wściekły. Teraz martwił się o stan jej
samochodu.
– Przestraszyłeś mnie.
Po emocjach ostatnich dni była wyczerpana i znużona. Poprzedniego
wieczora wróciła do domu i poszła prosto do łóżka. Spała niemal dwanaście
godzin, a gdy zbudziła się rano, czuła się wypoczęta, przynajmniej na tyle, żeby
dotrwać do końca tygodnia. Do niedzieli. Potem czekała ją rozprawa w sądzie.
Nie była pewna, czy Edward w ogóle się tam zjawi w rocznicę urodzin Jaspera.
Na myśl o tym miała ochotę się rozpłakać.
– Przepraszam. Po cichu liczyłem na to, że dowiem się, iż się za mną
stęskniłaś – mówił żartobliwie, ale Bella nie zareagowała na ten ton.
Nawet jeśli za nim tęskniła, to nie miała zamiaru się do tego przyznać.
Nie po samotnie spędzonym roku.
– Gdzie jesteś?
– W apartamencie Riley’a w Waterside.
– Źle cię słyszę. Czy tam jest jakiś problem z telefonami?
– Mhm. Telefon w mieszkaniu nie działa. Dzwonię z automatu w holu.
Miał ochotę powiedzieć: „Jestem tuż obok, przed szpitalem. Zaraz się
zobaczymy”, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Bella nie chciała go widzieć.
Zapanował nad irytacją. Cierpliwość. Musiał ją mieć – oto, czym powinien się
wykazać.
– Cieszę się, że u ciebie wszystko w porządku. Wiesz – zawahała się
przez chwilę – nie czuję do ciebie nienawiści.
– Wiem, ale chciałbym...
– Kiedy będziesz się widział z lekarzem?
Edward zmarszczył brwi. Bella wróciła do roli pielęgniarki. Czemu go to
zaskoczyło? Czego się spodziewał? Że nagle zmieni zdanie? Nie zmieniła. I nie
miała zamiaru wypowiedzieć słów, na które czekał. Na przykład, że chciałaby,
aby ją odwiedził, całował, kochał.
– Jutro.
– To dobrze. Zaraz kończę pracę i...
– Nie będę ci zawracał dłużej głowy. Nie oponowała.
– Dobranoc.
– Dobranoc.
Odwiesił słuchawkę i wsiadł do taksówki. Za kierownicą siedział Paul,
ten sam starszy mężczyzna, który woził go poprzedniego wieczora.
Kiedy Bella wsiadła do samochodu i ruszyła, taksówkarz rzucił
Edwardowi tylko jedno spojrzenie i podążył bez słowa w ślad za hondą.
– Wie pan co? Ciekaw jestem, co z pana za gość. Anioł stróż czy co?
Edward roześmiał się. Mógłby powiedzieć taksówkarzowi, że każdy ma
anioła stróża, a jemu dane było poznać swojego bliżej, ale nie chciał wyjść na
wariata.
– Można to tak nazwać – odpowiedział wymijająco.
Bella uchyliła drzwi i zajrzała do gabinetu Emmetta Sizemore’a.
Rozmawiał przez telefon.
– Chciałam ci tylko powiedzieć, że już się czuję lepiej.
Emmett wykonał zapraszający gest i zakrył mikrofon dłonią.
– Wejdź i usiądź. Zaraz skończę i będę miał trochę czasu dla ciebie.
Bella zajęła krzesło stojące naprzeciw biurka, a Emmett potwierdził
termin jakiegoś spotkania, pożegnał się i odłożył słuchawkę.
– Lubię dobre wiadomości – uśmiechnął się. – Miło słyszeć, że komuś coś
się udało.
– Minęły już cztery dni, odkąd poprosiłam Edwarda, żeby się
wyprowadził. Zrobił to i ma się dobrze. Ja też.
Mimo że codziennie o nim myślała. Ale w tym nie było akurat niczego
szczególnego. Bella rozmyślała o Edwardzie codziennie przez cały ten rok,
który spędziła sama. Samotność i wspomnienia o nim były dla niej czymś
bardziej naturalnym i łatwiejszym do zniesienia niż emocje, jakie wywoływała
jego obecność w domu.
– Czy ostatnio nadmieniał coś o aniołach?
– Nie.
– Pogodził się z rozwodem?
Bella poruszyła się niespokojnie na krześle.
– Prawdę mówiąc, nie dyskutowaliśmy ostatnio na ten temat.
Zawiadomiłam go o terminie rozprawy i więcej do tego nie wracaliśmy.
– Zastanawiałaś się nad tym, co zrobisz, jeśli nie stawi się w sądzie?
– Proszę cię.., Emmett, nie psuj mi humoru. Ja...
– Już raz zniknął bez śladu i musisz się liczyć z tym, że może to zrobić
ponownie.
Bella wzruszyła ramionami.
– Sama nie wiem...
Czy Edward naprawdę mógłby tak postąpić? Od czterech dni dzwonił do
niej codziennie wieczorem, tuż przed końcem jej zmiany. Zaskakiwał ją
różnymi pytaniami, jak tym o samochód. Dopytywał się też o sąsiadów i o to,
jak się czuje. Dopiero Emmett uświadomił jej, że od czasu gdy podała
Edwardowi termin rozprawy, co bardzo go zirytowało, nie rozmawiali o
rozwodzie.
– Niech to diabli, Emm. Miałeś się cieszyć z mojego dobrego nastroju, a
tymczasem mi go psujesz.
– Cieszę się. Naprawdę. I z przyjemnością widzę, że jesteś w lepszej
formie. – uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. – Mogę ci o tym
powiedzieć, ponieważ twoja wizyta ma nieoficjalny charakter.
Bella odpowiedziała uśmiechem, ale Emmett znowu spoważniał.
– Nie chciałbym, żebyś popadła w depresję, gdyby Edward gdzieś
przepadł.
Wracając z obiadu na oddział, Bella zastanawiała się, co się dziś jeszcze
wydarzy. Najpierw mieli fałszywy alarm pożarowy i to właśnie, gdy pojawiło
się dwóch nowych pacjentów w ciężkim stanie. Potem została wywołana przez
pager w środku zebrania personelu. Wchodząc do pokoju pielęgniarek,
zauważyła stojącego przed biurkiem mężczyznę wyglądającego na jakieś
pięćdziesiąt kilka lat. Najwyraźniej na kogoś czekał. Nie spodziewała się, że
może chodzić o nią. Nigdy w życiu nie widziała go na oczy.
Podeszła do Jane.
– To ty dzwoniłaś? O co chodzi?
Bella usiłowała zapanować nad głosem. Cokolwiek działo się poza
szpitalem, budziło w niej podświadomy lęk. W gruncie rzeczy najbezpieczniej
czuła się w pracy.
Jane odwróciła się do stojącego przed biurkiem mężczyzny.
– Czy to o tę panią panu chodziło?
Mężczyzna zdjął z głowy czapkę i obejrzał Bellę od stóp do głów.
– Pani jeździ niebieską hondą?
O, nie, przemknęło jej przez głowę, tylko nie to, błagam. Potrącił jej
samochód na parkingu.
– Tak – odpowiedziała z rezygnacją. – A po co panu ta informacja, jeśli
mogę wiedzieć?
Mężczyzna spojrzał na Jane, dając do zrozumienia, że wolałby rozmawiać
bez świadków. Bellę ogarnął jeszcze większy niepokój.
– Czy moglibyśmy zamienić kilka słów w cztery oczy?
Bella wiedziała, że uciekanie przed złymi wiadomościami nie ma sensu.
– Oczywiście.
Wyszła na korytarz. Nieznajomy poszedł za nią. Niemal czuła na plecach
jego oddech.
– Nie chcę pani straszyć – zaczął wyraźnie zakłopotany, kiedy już znaleźli
się sami – ale...
– O co chodzi?
Jeśli ktoś zaczyna od takich słów, zwykle zmierza właśnie do tego, żeby
wzbudzić lęk. Co prawda, nieznajomy nie wyglądał groźnie, ale...
– Śledzi panią jakiś mężczyzna.
– Co takiego?
– Jestem taksówkarzem. Od czterech dni, codziennie o tej samej porze,
mam klienta, który zawsze zamawia ten sam kurs. Do szpitala. Potem jedziemy
za panią. Mieszka pani na Valencii, prawda?
Włosy zjeżyły się jej na głowie, a serce zabiło mocniej. Cofnęła się o
krok. Nieznajomy wyglądał najzupełniej zwyczajnie, ale Bella widziała w życiu
dostatecznie wielu pacjentów cierpiących na zaburzenia psychiczne, by
wiedzieć, że wygląd o niczym nie świadczy. Zastanawiała się gorączkowo,
dlaczego akurat jej musiało się coś takiego przytrafić. I co ma odpowiedzieć
nieznajomemu mężczyźnie?
On jednak zachowywał się tak, jakby niczego nie spostrzegł.
– Zresztą facet nie wygląda groźnie. Wysoki, z ciemnymi włosami.
Musiał mieć jakiś wypadek albo się z kimś pobił... Nie mam pojęcia.
Bella potarła czoło drżącą dłonią. Ogarnęło ją uczucie nieopisanej ulgi.
– To Edward. Mój mąż... to znaczy... właściwie niemal były mąż –
poprawiła się.
Zamiast ją zostawić, Edward krążył wokół niej.
– Aha. To dobrze. Wie pani, niepokoiłem się, bo zależało mu na tym,
ż
eby go pani nie zauważyła. No i pomyślałem, że lepiej zrobię, jeśli pani o tym
powiem. Jeśli trzeba, mogę pójść z panią na policję.
– Nie, nie trzeba.
Uśmiechnęła się do taksówkarza i mocno uścisnęła mu rękę. Było jej
miło, że obcy człowiek poświęcił czas, żeby ją odnaleźć i ostrzec. W ciągu
ostatniego roku poznała wielu nowych ludzi i zawsze cieszyło ją, kiedy ktoś był
skłonny okazać jej pomoc.
– Przepraszam, nie pamiętam, czy się sobie przedstawiliśmy?
– Jestem Paul, proszę pani.
– Dziękuję panu. Jest mi naprawdę miło, że poświecił pan swój czas, żeby
mnie odnaleźć, ale ze strony Edwarda nic mi nie grozi. – Zastanowiła się przez
chwilę. – Może rzeczywiście powinnam z nim porozmawiać. Proszę mi
powiedzieć, gdzie pan parkuje, kiedy tu przyjeżdżacie wieczorem?
ROZDZIAŁ 9
Był jedenasty. Następnego dnia Jasper skończyłby siedem lat. Gdyby żył.
Idąc pośród soczystej zieleni krzewów rosnących wokół wieżowca, w którym
znajdował się jego luksusowy apartament, Edward błądził myślami wśród
wspomnień. Przypominał mu się dawno miniony czas, urodziny synka,
nieodzowne torty z bitą śmietaną, lody i podniecone głosy Jaspera i jego
przyjaciół grających w piłkę. Wracał pamięcią do szczęścia, które było kiedyś
udziałem ich rodziny. Nim jedno z nich odeszło na zawsze.
Spojrzał w niebo i uśmiechnął się smutno. „Mam nadzieję, że dobrze się
bawiłeś. Pomóż nam sprzątnąć, jeżeli jeszcze zostało ci trochę sił”. Tęsknił za
synem, ale teraz przynajmniej wiedział, że Jasper jest bezpieczny i szczęśliwy.
Zamiast świętować urodziny dziecka, spotkają się jutro w sądzie na sprawie
rozwodowej.
Nadchodził moment, który miał przesądzić o przyszłości, a Edward ciągle
nie wiedział, co zrobić, żeby uratować ich małżeństwo. Był cierpliwy. Trzymał
się z dala od Belli, tak jak sobie tego życzyła, ale czas płynął nieubłaganie.
Wyglądało na to, że raczej nie na jego korzyść.
Poruszył prawą ręką. Dobrze przynajmniej, że samopoczucie mu się
poprawiło. Co prawda, jeszcze przez dłuższy czas nie będzie zdolny do żadnego
poważnego wysiłku, lecz przynajmniej mógł unieść rękę, nie czując
zapierającego dech w piersiach bólu. Był w stanie zaczerpnąć głębiej powietrza,
a klatki piersiowej nie ściskała już żelazna obręcz.
Jutro dwunasty. Musi porozmawiać z Bellą. Tego wieczora, jak co dnia,
planował towarzyszyć jej w drodze ze szpitala do domu, ale tym razem miał
zamiar zatrzymać taksówkę i zastukać do drzwi, kiedy Bella już za nimi zniknie.
Zauważył w oddali żółty samochód skręcający w uliczkę prowadzącą do
wieżowca. Spojrzał na zegarek. To powinien być Paul.
Przypomniał sobie stojące w garażu Belli BMW. Mniejsza z tym. Jutro
wynajmie samochód. Obojętne jaki. Ważne, że będzie się mógł swobodnie
poruszać. Otworzył drzwiczki i usiadł na tylnym siedzeniu. W lusterku powitało
go znajome spojrzenie.
– To chyba już nasz ostatni wieczór, Paul. Myślę, że mogę już sam siąść
za kierownicą.
Bella się spóźniała. Edward raz po raz spoglądał na zegarek.
– Którą masz godzinę, Paul?
– Za kwadrans dwunasta.
– Samochód stoi. Muszą mieć ciężki dyżur. Edward poprawił się na
siedzeniu. Przed wejściem do szpitala nie działo się nic szczególnego. Nie
pojawiały się karetki, ludzi było niewielu. Zastanawiał się, dlaczego Bella
wybrała pracę w szpitalu. Co sprawiło, że po śmierci Jaspera chciała pracować
akurat tam, gdzie nieustannie miała do czynienia z cierpieniem, a także ze
ś
miercią?
Drzwi otworzyły się i jakaś postać wyszła na parking. Nie była to Bella.
Edward niecierpliwie bębnił palcami po oparciu siedzenia. Co się z nią dzieje?
Zaskoczyło go pukanie w okno po drugiej stronie samochodu. Odwrócił
się i zobaczył Bellę.
– Chciałam z tobą porozmawiać.
Bella uznała, że wyraz zaskoczenia na twarzy Edwarda wart był spaceru
dookoła szpitala. Wyglądał dobrze. Najwyraźniej doszedł już do siebie. Był
ubrany w elegancką szarą koszulę i ciemne spodnie. Kiedy otworzył drzwiczki i
wysiadł z taksówki, serce Belli zabiło mocniej. Czy widok Edwarda zawsze
będzie na niej robił takie wrażenie? Tak nie powinno być – to nie było w
porządku.
Musiała skupić się na temacie, o którym chciała z nim porozmawiać.
– Co tu robisz?
– Ja... mhm... – Nawet z tą zakłopotaną miną było mu do twarzy. –
Staramy się mieć na ciebie oko. No wiesz, żeby wiedzieć, że cało i zdrowo
wróciłaś do domu.
– My?
Wskazał na taksówkę.
– Paul i ja.
Bella pochyliła się nad oknem kierowcy.
– Cześć, Paul.
Taksówkarz odwzajemnił pozdrowienie. Bella stanęła naprzeciw
Edwardla i złożyła ręce na piersi. Ostatni raz zamierzała go prosić, żeby się nie
wtrącał i pozwolił jej rozpocząć nowe życie, bez niego. Chciała się też
dowiedzieć, czy stawi się w sądzie. Czuła jednak kompletną pustkę w głowie.
I wtedy Edward posłał jej ten swój szelmowski uśmiech zwycięskiego
pirata.
– A może poprosimy Paula, żeby podwiózł nas do twojego samochodu?
Wieki minęły, odkąd dałaś mi się zaciągnąć na tylne siedzenie.
Z trudem opanowała uśmiech. Przez jedną krótką chwilę wydało się jej,
ż
e wszystko może zacząć się między nimi na nowo. Bolesna przeszłość rozwiała
się jak mgła i Bella znów dojrzała ciepły blask słońca. Od tak dawna już niczego
podobnego nie czuła. Edward znów był przy niej. Mężczyzna, którego tak
kochała... I którego takim wysiłkiem woli zakazała sobie kochać.
Edward otworzył przed nią drzwiczki i czekał na jej decyzję.
Wsiadła do taksówki. Wsunął się za nią. Usiadł bliżej, niż to było
konieczne, ale dostatecznie daleko, żeby ich ciała się nie zetknęły. Bella
wyglądała przez okno. To było bezpieczniejsze od spojrzenia w jego orzechowe
oczy. Próbowała wzbudzić w sobie gniew, który był jej jedynym orężem w
walce, by nie ulec uwodzicielskiemu zachowaniu Edwarda.
Paul ruszył powoli i po chwili zatrzymali się obok samochodu Belli.
Rozmowy, która ich czekała, nie sposób było prowadzić przy świadkach.
– Zapłać Paulowi i daj mu porządny napiwek. Zasłużył sobie na niego
uczciwie – powiedziała, sięgając do klamki. – Odwiozę cię do domu.
Skręcając na parking przed wieżowcem, w którym mieszkał Edward,
Bella dziękowała w duchu Bogu, że to tak blisko szpitala. Wjechała przez bramę
i zatrzymała się na wolnym miejscu. Zgasiła silnik.
Zanim spojrzała na Edwarda, rozejrzała się. Dom stał w pięknym miejscu
nad brzegiem oceanu. Szeroka aleja prowadziła z parkingu do przystani, w
której były przycumowane luksusowe jachty.
Edward wpatrywał się w swoją żonę. W białym fartuchu pielęgniarki
wyglądała skromnie i profesjonalnie. Wziął głęboki oddech. Poczuł jej zapach,
słodki, świeży zapach perfum, który tak dobrze znał.
Nie miał pojęcia, jak jest z innymi mężczyznami, ale sam uwielbiał
koronkową, seksowną bieliznę, jaką Bella zwykła nosić pod swoim skromnym
fartuchem. Ciekawiło go, co ma na swoim słodko pachnącym ciele tego
wieczoru.
Z trudem oderwał od niej wzrok i spojrzał przez okno w stronę przystani.
Czuł, że musi wysiąść z samochodu, w przeciwnym razie nie będzie umiał
oprzeć się pokusie, by jej dotknąć. Poza tym, gdyby zostali w samochodzie,
mogłoby się zdarzyć, że pilnujący terenu pracownik ochrony przerwałby im
rozmowę w najmniej odpowiednim momencie.
– Wstąpisz do mnie?
– Nie.
Odpowiedź była stanowcza i padła szybciej, niż tego oczekiwał.
– W takim razie chodźmy na pomost.
Otworzył drzwi. W samochodzie zapaliła się lampka. Bella nie ruszyła się
z miejsca.
– Dlaczego mnie śledziłeś?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Trudno było się spodziewać, że Bella
uwierzy w prawdę. W to, że anioł kazał mu na nią uważać i opiekować się nią.
– Aby się upewnić, że nie przydarzyło ci się po drodze nic złego. I
dlatego, że chciałem z tobą w końcu kiedyś porozmawiać.
– Z tym ostatnim akurat się zgadzam. Nie musiałeś za mną jeździć, aby
skłonić mnie do rozmowy.
Stanowczy ton, jakim to powiedziała, sprawił, że Edwarda ogarnął
niepokój. Poczuł nagle kompletną pustkę w głowie. Bella otworzyła drzwi i
wysiadła z samochodu.
Noc była piękna. Wiał lekki wiatr od oceanu. Powietrze było rześkie.
Słychać było szum palmowych liści i odgłos fal rozbijających się o brzeg.
Przycumowane na przystani łodzie kołysały się lekko.
Edward otworzył furtkę prowadzącą na pusty o tej porze pomost. Szli w
milczeniu.
W pewnej chwili Bella zatrzymała się. Wydawało jej się, że na dworze
będzie bardziej bezpieczna, niż gdyby poszła z Edwardem do jego apartamentu.
Myliła się. Tu, nad morzem, wracały wspomnienia wspólnych spacerów, nocy
spędzonych na plaży, wypatrywanych z pokładu jachtu gwiazd. Czuła, że jej
stanowczość słabnie. Zaczęła żałować, że jednak nie zostali w samochodzie.
Dotknął jej ramienia.
– Łódź Jamesa jest zacumowana na końcu pomostu. Możemy tam usiąść i
porozmawiać.
Ruszyła posłusznie, choć najchętniej uciekłaby gdzie oczy poniosą. Nie
miała ochoty siedzieć w ten piękny wieczór na łodzi i omawiać z Edwardem
czekającego ich rozwodu. Z drugiej strony wiedziała jednak, że właśnie po to się
spotkali.
Jacht Jamesa nazywał się „Łowca Marzeń”. Edward pierwszy wszedł na
pokład i odwrócił się, żeby podać jej rękę. Bella cały czas walczyła z
pragnieniem natychmiastowej ucieczki. Edward nie odzywał się ani słowem. Po
prostu stał z wyciągniętą ręką.
Kiedy znalazła się na pokładzie, łódź ugięła się i zakołysała łagodnie.
Cofnął rękę i pochylił się, aby odsunąć na bok brezentowy pokrowiec
okrywający podłużną ławkę.
– Siądziemy? – zapytał.
Zamiast usiąść, Bella poszła na rufę. W ciemnej wodzie odbijały się
odległe światła Palm Beach. Reflektory samochodów przejeżdżających przez
Royal Park Bridge załamywały się na falach i układały w tajemnicze,
niepokojące wzory.
Skrzyżowała ramiona na piersiach. Z całych sił broniła się przed urokiem
nocy zaklętym w światłach i mroku, w znajomym kołysaniu pokładu pod
stopami, blasku księżyca i usianym gwiazdami niebie. Wyczuła raczej, niż
usłyszała kroki zbliżającego się Edwarda i ogarnął ją lęk przed tym, co mogło
się stać. Wydawało jej się, że nauczyła się nie kochać swego męża, ale teraz nie
była już tego wcale taka pewna.
Aby nie sprzeniewierzyć się podjętym stanowczym postanowieniom,
zaatakowała go..
– Czy zamierzasz zgodzić się na rozwód?
– Nie.
– Obiecałeś mi.
– Wiem. Ja... Bello, ja...
Bella poczuła łzy wzbierające pod powiekami i zamknęła oczy. Zanim je
otworzyła, Edward zrobił krok do przodu i objął ją ramieniem. Nie opierała się.
Stała przed nim, z rękami skrzyżowanymi na piersi, i zmagała się ze swoimi
pragnieniami i lękami. Powinna go odepchnąć, krzyknąć, że nie ma prawa jej
dotykać. Ale bardzo potrzebowała pociechy. Była już tak zmęczona
koniecznością podejmowania decyzji, samotnością, tęsknotą za nim...
Edward wtulił twarz w jej włosy. Wdychał jej zapach, sycił się jej
ciepłem, którego tak bardzo mu brakowało. Przez rok dryfował bez celu, a teraz
miał wrażenie, że wreszcie znów wie, dokąd zmierza. Znalazł się u siebie, w
jedynym miejscu na świecie, które naprawdę do niego należało. Wszystko,
czego teraz potrzebował, to scalić na powrót ich małżeństwo. Aby tego dokonać,
musiał najpierw ulżyć Belli w jej cierpieniu; podzielić się z nią tym, czego się
dowiedział. Tym, co odkrył, umierając.
– Już po północy... Jest dwunasty września – szepnął jej do ucha. –
Chciałbym porozmawiać z tobą o Jasperze.
Bella nie odpowiedziała, a jej ciała nie opuściło napięcie. Pochyliła głowę
i oparła czoło na jego ramieniu. Poczuł łzy, wsiąkające w koszulę.
– Pamiętam noc, kiedy się urodził – ciągnął. – Choć wiele rzeczy
wydarzyło się wtedy tak nagle i tak szybko. Pamiętam, jak cię bolało. Miałem
ochotę chwycić lekarza za gardło i potrząsnąć nim, zmusić go, żeby coś zrobił,
ż
eby ci jakoś pomógł. Okropnie się bałem, że cię stracę.
Wyprostował się. Tak chciałby mieć zdrową rękę, by móc wziąć ją w
ramiona i przytulić z całych sił. Może wtedy przestałaby się opierać i
zawierzyłaby mu naprawdę. Bella nie poruszyła się.
– A potem na świecie pojawił się Jasper. Był niezadowolony i miauczał
jak kot, który wpadł do wiadra z wodą.
Poczuł, że Bellą wstrząsnął dreszcz. Łzy napłynęły mu do oczu.
Dwunasty września na zawsze miał dla niego pozostać dniem urodzin Jaspera.
Gdy towarzyszył Belli podczas porodu, nie wiedział jeszcze, co to znaczy mieć
syna. Cieszył się tylko, że oboje, Bella i Jasper, są zdrowi.
– Tej nocy nie miałem jeszcze pojęcia, jak bardzo będę go kochał –
szeptał do ucha swej żony. – Ani jak bardzo będę kochał ciebie za to, że mi go
dałaś.
Wziął głęboki oddech. Teraz już nie mógł się zatrzymać. Musiał
powiedzieć Belli wszystko.
– Pamiętam dzień, w którym umarł. Chciał dostać nową grę wideo, a ja
się nie zgodziłem. Powiedziałem mu, że nie będzie siedział i grał w idiotyczne
gry, podczas gdy żeglujemy. Chyba przez godzinę był niepocieszony i wtedy
zobaczył te skutery wodne. – Nawet teraz, gdy wiedział, że Jasperowi jest
dobrze, nie mógł odżałować, że tego ostatniego dnia nie przytulił go choćby o
jeden raz więcej. – Tak żałuję, że nie powiedziałem mu wtedy, jak bardzo go
kocham.
Dopiero teraz ciało Belli przestało stawiać opór. Oparła ręce na piersi
Edwarda, a potem przylgnęła do niego mocno, jakby się bała, że bez niego nie
będzie w stanie ustać na nogach. Poczuł ból w klatce piersiowej, ale trzymał ją
mocno.
– Bella... moja słodka Bella...
Miał tak ściśnięte gardło, że z trudem wydobywał słowa. Zamrugał
oczami i spod jego powiek popłynęły łzy.
– Muszę ci to powiedzieć. Jasperowi jest dobrze. Wiem, że nie możesz
tego zrozumieć, ale uwierz mi, widziałem go i wiem to na pewno. Otacza go
miłość i...
– Tak żałuję, że nie mamy jego zdjęć z tego ostatniego roku – szepnęła
łamiącym się głosem. – Kiedy do szkoły przyszedł fotograf, on akurat
przechodził ospę. A potem, gdy wypływaliśmy w rejs, zapomniałam kupić film
do aparatu...
Zaszlochała. Edward milczał. Czuł, że Bella chce mu powiedzieć coś
jeszcze.
– Nie mogę sobie przypomnieć jego twarzy przed wypadkiem. Nie
pamiętam, jak uśmiechał się tego dnia. Zapamiętałam tylko, jak leżał blady i
nieruchomy...
Nie wysunęła się z jego objęć, lecz jedynie cofnęła się trochę, by
popatrzeć mu w oczy. Edward odwzajemnił jej spojrzenie. W mroku nocy jej
błyszczące od łez, szeroko otwarte oczy były skupione i poważne. Zastanawiał
się, czy Bella zdoła mu zaufać, nawet jeśli go już nie kocha.
Wydała mu się młodsza, bardziej krucha. Wiatr rozwiewał jej włosy. Fale
uderzające o słupy pomostu kołysały delikatnie jachtem. Odległy warkot
silników ucichł i Edward wstrzymał oddech. To było takie trudne, ale musiał
powiedzieć Belli wszystko do końca, nie wolno mu było niczego przemilczeć.
– To nie jest nasza wina, że Jasper umarł. Żadne z nas nie mogło go
uratować.
Bella wpatrywała się w niego przez chwilę, która wydawała się trwać
wieczność. Potem uniosła rękę i otarła łzy z jego policzków.
Edward stał nieruchomo. Bał się odezwać i zarazem bał się tego, co mógł
usłyszeć. Nie mógł wpłynąć na to, co się stanie.
I wtedy Bella go pocałowała.
ROZDZIAŁ 10
Bella zdawała sobie sprawę, że postępuje niemądrze, wbrew danym sobie
obietnicom, ale to nie miało już żadnego znaczenia. Tak długo była sama w
domu pełnym wspomnień i pamiątek po utraconym dziecku i nieobecnym mężu.
Potrzebowała Edwarda. Tylko na tę noc. Na tę jedną, ostatnią noc. Scałowała
jego łzy. Potem pocałowała go w usta. Kiedy odpowiedział na jej pocałunki,
rzeczywistość z wszystkimi jej problemami przestała się liczyć, pozostały tylko
ciepłe, tak dobrze znajome usta jedynego mężczyzny, którego kiedyś kochała.
– Kochaj się ze mną, Edwardzie. Proszę.
Wypowiedziała te słowa, zanim zdążyła się zastanowić, a potem było już
za późno. Edward natychmiast odpowiedział na jej prośbę. Jego dłoń
pieszczotliwie przesunęła się po jej policzku, a palce wplotły się we włosy.
Pocałował ją w usta, delikatnie przesunął językiem po wargach spragnionych
dotknięcia jego ust. Bellę przeszył dreszcz. Jej oczy wypełniły się łzami, ale
teraz były to zupełnie inne łzy. Łzy ulgi. Wiedziała, że Edward może sprawić,
by zapomniała o całym świecie, choćby na ten krótki czas, gdy będzie trzymał ją
w ramionach. Umiał sprawić, by się zapamiętała, by skupiła się tylko na języku
ciała, oddała chwilom uniesienia. A ona tak bardzo chciała się zapamiętać...
Kiedy jego palce przesunęły się lekko po jej piersiach i sięgnęły do
pierwszego guzika białego pielęgniarskiego fartucha, wydała głośny jęk.
– Szybciej, Edwardzie.
Zsunął fartuch z jej ramion, a usta wędrowały wzdłuż policzka i szyi. Gdy
dotarł do ramienia, Skubnął delikatnie zębami jej skórę w miejscu, które znało
tylko ich dwoje. Ciało Belli odpowiadało na pieszczoty niemal bez udziału jej
woli, prężąc się i tuląc do jego ciała.
A on dziękował w duchu opatrzności za ciemność, za pustą przystań i
późną godzinę. Wiedział jednak, że nawet gdyby okoliczności były inne, i tak
kochałby się z Bellą na pokładzie jachtu, na pomoście, do którego łódź była
przycumowana lub gdziekolwiek indziej. Kochałby się z nią, bo go o to
poprosiła. O coś, czego pragnął najbardziej na świecie. Chciał jej przypomnieć,
jak dobrze może im być razem. Jak doskonale do siebie pasują. Jak wysoko
mogą wspólnie poszybować.
Kiedy pochylił się, żeby jeszcze raz pocałować jej szyję, jego żebra
zaprotestowały. Nie zwracał jednak uwagi na przeszywający ból. Całą uwagę
skupił w palcach, które dotarły do atłasowych koronek jej stanika. Tak pragnął
wyłuskać ją z bielizny, wędrować ustami po ciele. Ale wiedział, że nie powinien
się spieszyć. Czekał długo, ale mógł poczekać jeszcze trochę. Chciał dać Belli
to, co najbardziej lubiła, chciał spotęgować jej rozkosz, odwlekając moment
spełnienia.
Miała wrażliwe usta. Edward wiedział, że uwielbia się całować, więc nie
spieszył się z odsłanianiem jej ciała, lecz wargami, zębami i językiem pieścił jej
usta, ssał i skubał wargi.
Poczuł dłonie Belli pod koszulą. Jej palce przesuwały się po jego plecach,
bokach i brzuchu. Nie sposób było dłużej zwlekać.
Rozpiął zapinkę umieszczoną pomiędzy miseczkami stanika Belli,
rozchylił je i nakrył jej piersi dłońmi. Czuł pod palcami sztywne sutki i drażnił
je lekko samymi opuszkami. Znieruchomiała na chwilę, a potem nagrodziła jego
pieszczotę głębokim westchnieniem. Zacisnęła palce na jego ramionach z taką
siłą, że aż go zabolało. Nic jednak nie mogłoby go ucieszyć bardziej niż ten ból,
dowodzący, że Bella reaguje na jego pieszczoty tak jak kiedyś.
– Chodź.
Pociągnął ją za sobą z powrotem na dziób i usiadł na wyściełanym
siedzeniu. Stanęła między nogami Edwarda. Uniósł głowę i popatrzył jej w
oczy. Nawet w mroku nocy mógł poznać znajomy wyraz twarzy i blask jej oczu,
lekkie rozchylenie warg. Tak wyglądała zawsze, kiedy chciała się z nim kochać.
A nic nie podniecało go bardziej niż myśl, że jego żona ma ochotę na seks.
Bella pochyliła się ku niemu, wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po
włosach Edwarda. W tym odtwarzaniu na nowo gestów namiętności, która ich
tak mocno połączyła, było coś nieopisanie podniecającego.
– Bello... – Błagalny szept ucichł, gdy jego usta zetknęły się z jędrnymi
krągłościami jej piersi, z nabrzmiałymi pragnieniem sutkami.
Bella była zaskoczona reakcją swego ciała na znajome dotknięcie.
Przepływały przez nią fale gorąca. Zacisnęła palce na włosach Edwarda i
przyciągnęła go do siebie mocniej. Nie zastanawiała się nad tym, co robi. Nie
czuła w tej chwili niczego prócz delikatnej pieszczoty jego warg, wilgotnego
dotknięcia języka. Tak bardzo było jej tego potrzeba.
Kiedy oderwał usta, by przenieść je na drugą pierś, poruszyła ramionami,
zsuwając rozpięty fartuch i stanik. Palce Edwarda sięgnęły do suwaka spódnicy.
Bella zrzuciła buty. W ich ruchach nie było ani śladu niepewności
początkujących kochanków. Poruszali się lekko i pewnie jak w tańcu, który
oboje dobrze znali.
Odsunęła się od niego tylko na chwilę, żeby zsunąć rajstopy. Potem, nie
mając na sobie niczego prócz satynowych majteczek z koronkowym
wykończeniem, pomogła Edwardowi wyswobodzić ramiona z rękawów koszuli.
Wstał i nie odrywając spojrzenia od Belli, ściągnął spodnie i slipy. Każdy
dobrze znany ruch, każda pauza tylko potęgowała jej podniecenie. Choć był
taki, jakim go zapamiętała, coś się w nim jednak zmieniło. Był uważny, jakby
tej nocy miało się między nimi wydarzyć coś więcej niż każdej innej.
Bella nagle przypomniała sobie o istnieniu czasu. O tym, że mają za sobą
jakieś wczoraj i że czeka ich jakieś jutro, ale odepchnęła od siebie tę myśl. Nie
chciała teraz pamiętać o niczym. Chciała zapomnieć w ramionach Edwarda o
całym świecie. Uniosła ręce, by przyciągnąć go do siebie.
Wyswobodził się z jej objęć, by zdjąć wyściełane siedzenia i rozłożyć je
na pokładzie. Bella ułożyła się na materacu. Kiedy położył się obok niej,
przesunęła ręką po jego piersi. Pod ciepłą skórą, pod silnymi, twardymi
mięśniami wyczuła bicie jego serca.
Edward czuł całym sobą ciepło i gładkość jej ciała. Pochylił głowę i
odnalazł ustami jej usta.
I wtedy zmartwiał w bezruchu.
– O Boże... Bello... nie mogę.
Opadł na plecy i przytulił prawą rękę do piersi. Do oczu napłynęły mu
łzy.
Nie mógł kochać się z Bellą. Nie był do tego zdolny. Nie pozwoliło mu na
to własne ciało. Przegrał walkę z paraliżującym bólem. I nie miało
najmniejszego znaczenia to, że pragnął Belli bardziej niż kiedykolwiek w życiu,
bardziej niż jakikolwiek mężczyzna na świecie pragnął jakiejkolwiek kobiety.
Tak bardzo, że nie umiałby tego wypowiedzieć słowami. Leżał bezradny na
deskach pokładu i starał się uspokoić oddech na tyle, by móc wydobyć z siebie
choćby słowo.
– Co się stało?
Pochyliła się nad nim. Kruczoczarne włosy tworzyły zasłonę, za którą
skrywała się twarz. Nie widział wyrazu jej twarzy, ale słyszał niepokój i lęk w
jej głosie, pobrzmiewającym jeszcze podnieceniem, jakie rozbudził w niej
swymi pieszczotami.
Uniósł lewą dłoń i odsunął włosy z jej twarzy.
– Nie mogę, Bello... Moje ramię... myślałem... – W głosie Edwarda
słychać było ból. – Tak bardzo cię pragnę, ale...
– Bądź cicho – szepnęła.
Poczuł gorące usta Belli we wnętrzu swej drżącej dłoni. Potem przytuliła
ją do policzka.
– Chodź tutaj – szepnęła i przesunęła się w bok, aby zrobić mu miejsce na
poduszkach.
Edward z wysiłkiem uniósł biodra i ułożył się na poduszkach. Bella
uklękła nad nim, oparła dłonie za jego ramionami i nakryła go swoim ciałem.
– Teraz lepiej? – spytała.
Ból ustąpił. Edward uniósł rękę i położył delikatnie dłoń na jej biodrze.
– Tak – odpowiedział. – Przepraszam cię.
– Nie masz za co przepraszać. Przecież to nie twoja wina. Skoro nie masz
siły się ze mną kochać, to ja będę się kochała z tobą.
Opuściła głowę i pocałowała go w usta. Jej rozchylone wargi, wilgotne i
gorące, wędrowały po jego policzku i szyi.
Kiedy skubnęła pieszczotliwie ustami skórę na jego piersiach, nie umiał
powstrzymać głośnego jęku. Cóż z tego, że wszystko miało wyglądać inaczej, że
zamierzał kochać się z Bellą na wszelkie znane im obojgu sposoby, aby
przypomnieć jej, że potrafi doprowadzić ją do rozkoszy. Nie mógł tego teraz
zrobić. Leżał bezradnie, czuł jej ciepły oddech, wilgotne usta i język, którym
prowadziła z nim podniecającą go do szaleństwa grę.
Przesunął dłoń wzdłuż jej ciała, po łagodnej krągłości biodra i gładkim
boku, musnął jej pierś i wplótł palce w jedwabiste pasma włosów.
Przebiegł go dreszcz. Ostatecznie pozostawił decyzję Belli, a ona
doskonale wiedziała, kiedy przestać.
W chwili gdy poczuł, że nie zniesie jej pieszczot ani przez sekundę dłużej,
uniosła głowę.
– Chodź – szepnął.
Przez chwilę trwali nieruchomo, po czym wyprostowała się i zaczęła się
miarowo poruszać. To było cudowne. Edward zamknął oczy. Pragnął, by trwało
to w nieskończoność, choć zarazem chciał patrzeć na nią, słuchać jej
przyspieszonego oddechu, dotykać jej gorącego ciała. Ciągle była jego żoną.
Miał ochotę krzyknąć: „Widzisz, jak dobrze jest nam razem? Jak cudownie
może nam być ze sobą”?
Zacisnął palce na jej biodrach, aby przyciągnąć ją do siebie bliżej, wejść
w nią mocniej i głębiej, aż wreszcie nadeszła chwila, kiedy przestał już myśleć o
czymkolwiek i czuć cokolwiek. Poddał się całkowicie odwiecznemu rytmowi
miłości.
– Bello.
Rozchylił ramiona, a Bella opadła na niego, ale zaraz osunęła się obok,
aby nie sprawić mu bólu. Przekręcił głowę i całował jej usta, policzki, nos,
czoło. Tak wiele miał jej do powiedzenia. Chciał mówić o tym, że ją kocha, że
zawsze ją kochał, że tęsknił do niej przez ten czas, gdy byli od siebie daleko, jak
nigdy do nikogo na świecie. Chciał jej wyznać, że nie wyobraża sobie bez niej
ż
ycia, ale bał się. Może jest na to jeszcze za wcześnie, może Bella nie będzie
umiała przyjąć jego słów. Na razie musi się zadowolić tym, że mają znów przy
sobie, że są razem.
I że jest szczęśliwy, choć niedawno jeszcze sądził, że już nigdy nie
będzie.
Był szczęśliwy. Tylko tak mógłby określić w tej chwili swój stan. W głębi
serca podziękował aniołowi. To za jego sprawą znów trzymał Bellę w
ramionach, a jego życie było takie jak kiedyś.
Brakowało w nim tylko Jaspera.
A właśnie dziś wypadała rocznica jego urodzin.
Oparła głowę na piersi Edwarda. Nie była w stanie się podnieść, o niczym
myśleć. Edward dał jej to, czego potrzebowała – ulgę, zapomnienie i spokój.
Gdyby to mogło trwać w nieskończoność... Jego dłoń przesunęła się po jej
ramieniu i ten lekki ruch sprawił, że przeszły ją ciarki. Zadrżała lekko.
– Zimno ci? – spytał z troską w głosie.
– Nie.
Przytuliła policzek do jego piersi. Czuła znajomy zapach jego ciała i było
jej z tym dobrze, ale nie miała ochoty na rozmowę. A zresztą nie było jej zimno.
Uniosła spojrzenie na nocne niebo pełne gwiazd. Nisko nad horyzontem wznosił
się księżyc. Była piękna, pogodna noc. Wiatr przyjemnie chłodził jej rozgrzane
od miłości ciało. Kiedy tak leżała w jego ramionach, gotowa była uwierzyć w to,
ż
e mogłaby pokochać go na nowo i jeszcze raz zacząć wspólne życie. Lęk, który
dręczył ją od chwili, gdy powrócił do domu, stał się czymś odległym i
nieistotnym.
Po maszcie jachtu prześlizgnęło się jaskrawe światło. Jeszcze przed
kilkoma minutami, gdy kochała się z Edwardem, po pomoście mogłaby
przemaszerować orkiestra wojskowa, a ona nie zauważyłaby tego. Teraz
powróciła do rzeczywistości i jej wyczulone zmysły rejestrowały nawet światła
przejeżdżającego gdzieś w oddali samochodu. Właśnie chciała podzielić się tą
refleksją z Edwardem, gdy smuga światła po raz kolejny przesunęła się nad ich
głowami.
Bella uniosła się na łokciu i wyjrzała ostrożnie za burtę. Po nabrzeżu szło
wolnym krokiem dwóch umundurowanych strażników.
– Co się dzieje? – spytał Edward.
– Strażnicy patrolują port. Jeśli wejdą na molo, to mogą nas tu znaleźć.
– Chodź tu do mnie.
Edward przyciągnął ją do siebie. Kiedy już leżała obok niego, wyciągnął
rękę i ściągnął z siedzenia brezentową płachtę, spod której poprzednio wydobył
poduszki. Sztywny materiał opadł ciężko, a oni znaleźli się w kompletnej
ciemności.
Bella z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Od tak dawna żyła w
nieustannym napięciu, że teraz sama myśl o tym, że mogliby zostać przyłapani
na łodzi nago, jak dwoje zwariowanych nastolatków, wydawała jej się
nieopisanie komiczna.
Trąciła Edwarda łokciem.
– Jak myślisz, czy mogliby nas za to aresztować?
– Niewykluczone. Nie jestem pewny. Wiem za to na pewno, że gdyby nas
zatrzymali i aresztowali, to wystarczy poprosić Jamesa, żeby zapłacił za nas
kaucję, i natychmiast wyjdziemy na wolność.
Słyszeli odgłosy kroków po pomoście i niewyraźną rozmowę. W
szczelinie pomiędzy brezentem a pokładem zarysowała się przez krótką chwilę
smuga światła.
Bella wcisnęła twarz w szyję Edwarda, by stłumić chichot, którego nie
mogła powstrzymać.
– Cśśś! – Objął ją mocno ramieniem i przycisnął do siebie.
Przez chwilę całkiem wyraźnie słyszeli głosy strażników, potem kroki
rozległy się na nowo i rozmowa przycichła.
Edward uniósł sztywny brezent i Bella wyjrzała ostrożnie na zewnątrz.
Strażnicy wracali pomostem w kierunku nabrzeża.
– Wygląda na to, że jesteśmy bezpieczni. Ale tak czy siak powinniśmy się
ubrać.
Pomogła mu odłożyć brezentową płachtę na bok.
– Zaczekaj jeszcze. – Edward chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Zgodziła się bez oporu. Wiedziała, że rzeczywistość i tak dopadnie ją
prędzej, niż by tego chciała. Teraz potrzeba jej było spokoju, a nic nie dawało jej
tyle spokoju, co leżenie pod rozgwieżdżonym niebem u boku Edwarda.
Spodziewała się, że coś powie, ale on milczał i patrzył w gwiazdy. Najwyraźniej
tak samo jak ona poddał się magii nocy.
– Dziękuję – odezwała się po dłuższej chwili.
– Za co? - Westchnęła.
– Właściwie to sama nie wiem. – Odwróciła się do Edwarda. – Ale czuję
się teraz lepiej.
Oparł się na zdrowym ramieniu i pochylił nad nią.
– Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.
Pocałował ją lekko w usta. Odpowiedziała pocałunkiem. Powolny
pocałunek spowodował, że zrobiło jej się gorąco. Edward przesuwał dłoń po jej
ciele. Pieszczota sprawiła, że jej sutki naprężyły się na powrót.
– Edward...
– Chcę ci dać rozkosz – odpowiedział. – Chcę, żeby ci było dobrze.
Jego język delikatnie obrysował jej usta, a potem znów wśliznął się do ich
wnętrza. Pieścił wewnętrzną stronę jej ud, z drażniącą powolnością zbliżając się
do miejsca, gdzie się łączyły.
Jego pieszczoty sprawiały, że Bella traciła głowę. Chciała teraz tylko
jednego – poddać się tym pieszczotom i kochać się z nim tak długo, aż zapomni
o wszystkim; chciała pogrążyć się w przeżywaniu tej jednej chwili.
– Zacznijmy od nowa – szepnął i jednocześnie wędrował dłonią w górę jej
ud. – Uczcijmy rocznicę urodzin naszego syna.
Bella zamknęła oczy i oddała się mu bez reszty. Nie na darmo byli przez
tyle lat małżeństwem. Edward jak nikt inny znał jej ciało i potrafił sprawić, by
czuła rozkosz.
– Chciałbym, abyśmy mieli dziecko, Bello – szepnął. Natychmiast poczuł,
jak ciało Belli sztywnieje w jego ramionach. Jej podniecenie w mgnieniu oka
przemieniło się w złość. Nim minęła sekunda, odepchnęła go od siebie i zerwała
się na równe nogi. Podniósł się zaraz za nią.
– Bello?
– Nie dotykaj mnie!
Zaczęła się gorączkowo ubierać, nie bacząc na to, że nie może znaleźć
stanika.
– Bello? Proszę cię, powiedz mi, co się stało? Czy zrobiłem coś złego?
– Jak śmiesz! – Jej głos był przepełniony gniewem. – Wracasz po roku i
myślisz, że wystarczy, abyśmy się raz pokochali, a ja o wszystkim zapomnę?!
Ż
e to wszystko, co stało się w ciągu tego roku, nie ma żadnego znaczenia? Że
możesz się ze mną kochać i...
Z oczu Belli popłynęły łzy. Nieporadnie zapięła kilka guzików.
– Wydawało mi się, że nie miałaś nic przeciwko temu, żeby się ze mną
kochać – zaoponował.
Stanęła przed nim i spojrzała mu prosto w oczy. W słabym blasku
dobiegającym z odległych budynków Edward mógł dostrzec ściągnięte gniewem
rysy jej twarzy.
– Tak. Chciałam się z tobą kochać tej nocy. Potrzebowałam kogoś, kto
trzymałby mnie w ramionach, okazał trochę ciepła i czułości. Przez tę jedną noc
chciałam udawać przed sobą, że mam męża i kochanka. Ale ty...
Otarła wierzchem dłoni mokry policzek.
– Czy ty w ogóle rozumiesz, co to jest małżeństwo? Czy pojmujesz, co
znaczy obietnica, że będziesz z kimś aż do śmierci? Gdzie byłeś, kiedy cię
potrzebowałam? Ja... – wskazała na siebie – twoja żona. Jedna noc nic nie
znaczy po roku nieobecności. Możesz sobie gadać o zaczynaniu życia od nowa,
o kolejnym dziecku, ale tak naprawdę nasz problem to nie przyszłość, a
przeszłość. A przeszłości nie da się zmienić.
Edward z ulgą zauważył, że ton Belli złagodniał. Jej gniew zdawał się
słabnąć.
– Nasze życie nigdy nie będzie takie, jak było. Nie mogłam ocalić Jaspera
i nie mogę przywrócić go do życia. Nie możemy udawać... – Urwała i spojrzała
na niego przerażona. – Nie biorę pigułek, a ty...
Edward otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Bella potrząsnęła głową.
– Nic nie mów.
Pozbierała szybko resztę swoich rzeczy leżących jeszcze na pokładzie i
przycisnęła kurczowo do piersi.
– To nie twoje zmartwienie. Nauczyłam się radzić sobie bez ciebie. O
trzeciej mamy się stawić w sądzie. Dałeś mi słowo. Pamiętaj o tym.
Nim zdążył się zastanowić nad jakąś odpowiedzią, zostawiła go na
pokładzie. Samotnego.
ROZDZIAŁ 11
Następnego dnia, kwadrans po dziesiątej, Edward zajechał wynajętym
samochodem na parking przed szpitalem. Noc spędził na łodzi Jamesa. Patrzył
w gwiazdy i czekał na powrót anioła. Wzywał niebiosa na pomoc, obiecując
oddać wszystko, co będzie mógł, w zamian za ocalenie małżeństwa.
Nadaremnie. Nic się nie wydarzyło.
Być może coś źle zrozumiał. Próbował przypomnieć sobie każde słowo
anielskiego przekazu, ale teraz nie potrafił już oddzielić tego, co oznajmił mu
anioł, od własnej interpretacji. O wschodzie słońca, zniechęcony i wyczerpany,
zrezygnował. Pogodził się z myślą, że nie zdoła przekonać Belli, by mu
uwierzyła. Nie pozostawało mu nic innego, niż szukać pomocy u jedynego
człowieka, któremu ufała.
Zaparkował samochód i ruszył przez zalany słońcem parking w stronę
wejścia. Wszedł do chłodnego wnętrza i zatrzymał się przed recepcją.
– Czy może mi pani powiedzieć, gdzie jest gabinet psychologa?
Pielęgniarka rzuciła mu krótkie spojrzenie.
– Pokój sto czterdzieści trzy. Musi pan wjechać windą na pierwsze piętro,
a potem iść korytarzem aż do końca.
Po chwili Edward stanął przed pokojem numer 143. Nim nacisnął klamkę,
zapukał.
Zanim wyjaśnił sekretarce, w jakiej sprawie przyszedł, otwarły się drzwi
gabinetu i stanął w nich Emmett Sizemore. Na widok Edwarda zrobił
zaskoczoną i niepewną minę.
– Proszę do mnie.
Edward wszedł do środka. Emmett wskazał mu gestem krzesło.
– Czy Belli coś się stało? – spytał bez żadnego wstępu.
Wyraźnie wyczuwalna w jego głosie troska natychmiast wzbudziła
podejrzliwość Edwarda.
– Bella... – zaczął i urwał.
W pierwszej chwili miał zamiar powiedzieć, że z nią wszystko w
porządku, aby zamknąć sprawę i uwolnić się od irytującej ciekawości obcego
mężczyzny, ale po wydarzeniach wczorajszego wieczora nie mógłby tego
powiedzieć z całkowicie czystym sumieniem.
– Nie widzieliśmy się dzisiaj – odparł w końcu – ale wczoraj wszystko
było w porządku.
Nieoczekiwanie powróciło do niego wspomnienie chwili, gdy zaczęli się
kochać. Trwało to zaledwie moment, ale wystarczyło, by zrobiło mu się gorąco.
Opanował się i popatrzył uważnie na Emmetta. W wyraźnie
wykraczającym poza profesjonalne zainteresowaniu psychologa było coś, co
sprawiło, że Edward odruchowo otaksował potencjalnego rywala wzrokiem. Pod
względem fizycznym łączyło ich wyraźne podobieństwo. Obaj mieli powyżej
metra osiemdziesięciu pięciu wzrostu i silną budowę ciała. Edward zerknął na
dłoń Emmetta i zauważył, że psycholog nie ma obrączki. Kiedy Bella przestała
nosić swoją? – przemknęło mu przez myśl. Czy nie w tym samym czasie, gdy
zaczęła uczęszczać na sesje terapeutyczne do Emmetta? Edward uświadomił
sobie, że szukanie pomocy u szpitalnego psychologa mogło przynieść inne
efekty, niż się spodziewał.
– Przepraszam. – Emmett odezwał się pierwszy. – Nie chciałem cię
urazić. Po prostu trochę mnie zaskoczyła twoja wizyta i w pierwszej chwili
wpadło mi do głowy, że może mieć jakiś związek z problemami Belli. W czym
mogę ci pomóc? – spytał.
Edward nie miał wielkiego wyboru, ale prawdę mówiąc, czuł się trochę
nieswojo, ponieważ dotychczas to raczej on udzielał innym rad. Od czasu
spotkania z aniołem zaczął podejrzewać, że w jego podejściu do problemów,
wobec których stanął po śmierci Jaspera, tkwi jakiś błąd. Być może za bardzo
ufał swojej zdolności do racjonalnej analizy i oceny sytuacji. Wprawdzie
przynosiła mu ona sukcesy zawodowe, ale nie zawsze sprawdzała się w życiu.
Niestety anioł zaledwie wskazał mu kierunek, w którym należało podążać, a
następnie pozostawił go samemu sobie, zdanego tylko na własne siły.
– Chciałbym porozmawiać o Belli.
Skupiona mina Emmetta nie zdradzała teraz żadnych uczuć prócz czysto
profesjonalnej troski.
– Czy masz jakiś konkretny problem?
Edward zastanawiał się przez chwilę, od czego zacząć. Nie było to takie
łatwe, jak sobie wyobrażał.
– Znasz Bellę – powiedział w końcu. – Wiesz, z czym się boryka i czego
jej potrzeba.
Umilkł. Wiedział z praktyki sądowej, że pauza znakomicie akcentuje
wagę poprzedzającej ją wypowiedzi. A przy okazji podsyca ciekawość
rozmówcy i prowokuje go do wyrazistszej reakcji na słowa, które po niej
następują.
– Chciałbym, żebyś mi poradził, jak mam ratować nasze małżeństwo.
Bella przekręciła się na bok i spojrzała na zegarek. Wpół do jedenastej.
Westchnęła i schowała głowę pod poduszkę. Nie powinna była w ogóle się
kłaść. Kilka godzin snu w niczym jej nie pomogło. Przeciwnie, czuła się gorzej,
niż gdyby w ogóle się nie kładła. Wróciły do niej wspomnienia wczorajszej
nocy. No tak... Dobrze wiedziała, dlaczego tak bardzo pragnęła sennego
zapomnienia.
Edward... Jasper.
Ostatecznie i nieodwołalnie nadszedł dzień urodzin Jaspera. Słońce
ś
wieciło tak jak tamtego dnia. Wszyscy wokół zajęci byli własnymi sprawami i
nikt nawet nie zwrócił uwagi na jeszcze jedno życie, które przez kilka krótkich
lat toczyło się własnym nurtem obok powszechnego zgiełku, i przedwcześnie
zgasło. Było w tym coś, z czym Bella nie umiała się pogodzić. Świat kręcił się
dalej, nawet wtedy, gdy działo się coś, co sprawiało, że chciało się krzyknąć:
Stop!
Dzisiejsza rocznica urodzin Jaspera będzie się różniła od wszystkich
dotychczasowych. Spotkanie w sądzie miało położyć kres jej małżeństwu z
Edwardem. Przewróciła poduszkę na drugą stronę, bo zrobiło jej się gorąco.
Dotknięcie chłodnego materiału przyjemnie ostudziło jej rozpaloną twarz.
Gdzieś w głębi serca przez cały ten rok miała nadzieję, że Edward wróci i
pomoże jej. Po wydarzeniach ostatniej nocy utraciła ją ostatecznie, ponieważ
myślał tylko o tym, żeby wszystko było na powrót takie jak dawniej. Widział w
niej tylko matkę Jaspera lub swego kolejnego dziecka. Była dla niego jedynie
ś
rodkiem do odzyskania przeszłości. Gdyby potrafiła ocalić Jaspera...
Nie. To nie miało sensu. Nie da się cofnąć tego, co się stało. Przeszłości
nie można zmienić. A jej potrzebna jest przyszłość i mężczyzna, który będzie ją
kochał, akceptując to, co się wydarzyło w jej życiu; mężczyzna, który nie będzie
jej winił za to, czego pomimo wszelkich wysiłków nie potrafiła dokonać;
mężczyzna, który nie pozostawi jej samej i nie odejdzie w chwili, gdy spotka ją
klęska.
Ale przecież ostatniej nocy pragnęła Edwarda. Potrzebowała go bardziej
niż powietrza. Tak długo żyła w nieustannej udręce. Edward dał jej to, czego
najbardziej było jej trzeba. Czułość, troskę, rozkosz i zapomnienie o cierpieniu,
z którym sama nie mogła sobie dać rady. A przy tym czuła, że i ona daje mu to
samo. To było cudowne. Była szczęśliwa. Po raz pierwszy od śmierci Jaspera
była szczęśliwa. To skończyło się w chwili, kiedy zaproponował, żeby spłodzili
dziecko. Przekreślił tym samym to, co dokonało się między nimi wcześniej,
odebrał jej wszystko, czym ją obdarował. Jak mógł powiedzieć to tak po prostu?
Tak jakby nic się w tym czasie nie wydarzyło. To był dla niej prawdziwy szok.
Tym bardziej że to przecież Edward lepiej niż ktokolwiek inny na świecie
powinien był ją rozumieć.
A ona? Jak mogła być tak głupia, żeby kochać się z nim bez
zabezpieczenia? Kiedy się na to decydowała, do głowy jej nie przyszło, że
przecież mogą począć dziecko. Jakby fakt, że jedno straciła, miał już na zawsze
uczynić ją niezdolną do bycia matką.
Bella odsunęła poduszkę na bok. Wolała nie zastanawiać się dłużej nad
tym, co ją czeka. W tej sytuacji nie miała innego wyjścia, niż ufać, że życie nie
okaże się aż tak okrutne, by obarczać ich odpowiedzialnością za poczęcie
nowego dziecka w chwili, gdy ostatecznie rozpada się ich związek. Brakło jej
sił, by zadręczać się teraz takimi myślami. Potrzebowała odpoczynku.
A przecież ubiegłej nocy przez krótką chwilę czuła się przy Edwardzie
tak szczęśliwa, że zapomniała o tym, iż od dnia, w którym Jasper umarł w jej
ramionach, stali się dla siebie jedynie dwojgiem obcych ludzi.
A dziś jest rocznica jego urodzin.
Odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Blask słońca wydał jej się zbyt
jaskrawy, a zapach świeżo skoszonej trawy nazbyt słodki. Szykowanie się do
wizyty w sądzie było ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz ochotę.
Początek i koniec. Od tej pory dwunasty września będzie dla niej rocznicą
urodzin Jaspera, a zarazem... rocznicą dnia, w którym jej małżeństwo z
Edwardem definitywnie dobiegło końca.
Edward umilkł. Nie miał już nic do dodania. Opowiedział Emmettowi
wszystko o wysiłkach, jakie podjął, by odzyskać miłość Belli i ocalić ich
małżeństwo. Pominął jedynie szczegóły najbardziej osobistej natury. Opowieść
o tym, jak kochali się pierwszy raz od dwóch lat, zachował dla siebie.
– Jak sądzisz, co powinienem teraz zrobić?
– Myślę, że powinieneś zrobić to, co będzie najlepsze dla Belli – brzmiała
odpowiedź.
– Właśnie próbuję, ale ona...
– Czy jesteś pewny, że wiesz, co jest dla niej najlepsze?
Edward przez długą chwilę wpatrywał się w milczeniu w Emmetta
Sizemore’a.
– Czemu wyjechałeś i zostawiłeś ją samą na rok? Edward westchnął
rozczarowany. Nie przyszedł do Emmetta po to, żeby dyskutować o sobie i
swoich decyzjach. Przyszedł, żeby porozmawiać o Belli.
– To nie ma w tej chwili żadnego znaczenia. Jestem z powrotem i
chciałbym...
– Owszem. Dla Belli to właśnie ma zasadnicze znaczenie. Musisz to
zrozumieć.
Przez chwilę w gabinecie panowało milczenie.
– Opowiedz mi coś o tych twoich aniołach – zaproponował Emmett.
– Jest tylko jeden anioł. – Edward nie umiał ukryć irytacji.
Coraz wyraźniej czuł, że źle trafił. Mina Emmetta Sizemore’a nie
zachęcała do zwierzeń.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że uważasz mnie za wariata? – zapytał po
chwili milczenia.
– W praktyce terapeutycznej nie używa się dzisiaj terminu „wariat” –
odparł psycholog tonem, który w żaden sposób nie pozwalał odgadnąć, jaki jest
jego osobisty stosunek do przeżyć Edwarda. – W każdym razie chętnie usłyszę,
co masz na ten temat do powiedzenia.
Emmett zerknął na zegarek. Gest, jakim to uczynił, wydał się Edwardowi
wyuczonym elementem postępowania terapeutycznego.
– Za dwadzieścia minut jestem umówiony na następne spotkanie.
– Co ma anioł wspólnego z Bellą i naszym małżeństwem? – spytał
Edward niezadowolonym tonem.
– Nie wiem. Czy jest jakiś powód, dla którego nie chcesz ze mną o tym
rozmawiać?
Edward zastanawiał się, czy opanowany ton głosu terapeuty i jego
zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie sprowokował już któregoś z
pacjentów do wymierzenia mu ciosu w nos. Jako doświadczony prawnik potrafił
wyczuć, kiedy rozmówca stara się wydobyć z niego słowa, które mogłyby
posłużyć jako świadectwo przeciw niemu, i czuł, że teraz właśnie dzieje się coś
takiego. Niewiele obchodziło go, jaki może mieć do niego stosunek Emmett
Sizemore. Liczyła się dla niego tylko Bella i ich małżeństwo, a dla takiego celu
był gotów wiele poświęcić.
– Wiesz o tym – zaczął – że przed kilkoma tygodniami przeżyłem
wypadek na morzu.
Zamilkł. Lepiej będzie, uznał, pominąć pewne szczegóły. Po co
opowiadać o tym, jak przeżył własną śmierć. To nie ma większego znaczenia
dla jego opowieści, a może podważyć jej wiarygodność w oczach psychologa.
– Od czasu tego wypadku odbywałem spotkania i rozmowy z aniołem.
Ostatnio zdarzyło mi się to trzy dni temu.
– I anioł mówi...
– Czy to istotne?
Edward czuł się jak student prawa egzaminowany przez wyjątkowo
pedantycznego profesora. Co Emmettowi Sizemore’owi do tego? Cała rozmowa
stawała się coraz bardziej niedorzeczna.
– Anioł powiedział, żebym wrócił, ocalił nasze małżeństwo i uratował
Bellę, jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć.
– Czy anioł wskazał, jak masz to zrobić?
– Nie. Powiedział tylko, że muszę być cierpliwy. Co do reszty, wygląda
na to, że jestem zdany na własne siły.
W tym momencie doznał olśnienia. Anioł nie mówił mu, że ma ratować
małżeństwo. Mówił tylko, że musi ocalić Bellę. Resztę dopowiedział sobie
sam...
– Słuchaj, Emm. Nie przyszedłem do ciebie po to, żeby rozmawiać o
aniele i...
Emmett przerwał mu gestem ręki.
– Przedstawiłeś mi swój punkt widzenia na to, co ci się przydarzyło,
Edwardzie, ale nie podałeś żadnego wyjaśnienia, dlaczego tak się stało.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Tego rodzaju rzeczy nie dzieją się bez powodu. Zwykle służą realizacji
jakichś nie uświadamianych celów. Nie ulega wątpliwości, że przeżyłeś bardzo
niezwykłe chwile, znalazłeś się na granicy życia i śmierci. Ale nie każdy, kto
znajdzie się w takim stanie, spotyka anioła, prawda?
– Nie wiem i prawdę mówiąc, niewiele obchodzą mnie cudze
doświadczenia. Chodzi mi o życie moje i Belli. Dlatego przyszedłem do ciebie
po radę.
– Zastanów się, jaki jest zasadniczy sens rady, jakiej udzielił ci anioł? Do
czego chciał cię nakłonić?
– Powiedziałem ci już. Anioł kazał mi ocalić Bellę.
Nie powtarzał już, że anioł kazał mu ratować małżeństwo. Czuł
natomiast, że wolałby skończyć rozmowę, która zmierzała w zupełnie innym
kierunku, niż tego oczekiwał.
– Wróciłeś do West Palm Beach i okazało się, że twoja żona chce się z
tobą rozwieść. Podświadomie dążyłeś do tego, żeby za wszelką cenę ją przed
tym powstrzymać. W tej sytuacji twój umysł wynalazł sobie sposób, który
pomaga ci nie akceptować rozpadu małżeństwa. I przy okazji pozwala ci sięgnąć
po wszelkie środki, ponieważ, jak twierdzisz, został ci on wyznaczony przez siły
nadprzyrodzone. – Emmett rozparł się w fotelu i skrzyżował ramiona na piersi. –
Nie uważam cię za wariata, Edwardzie. Myślę, że jesteś równie normalny jak
my wszyscy. Sądzę natomiast, że po wstrząsie, jaki stanowiła dla ciebie utrata
dziecka, nie potrafisz zaakceptować faktu, że doprowadziłeś do sytuacji, w
której tracisz z kolei żonę.
Edward osłupiał. Czy rzeczywiście jest tak, jak twierdzi ten doktorzyna?
Czy wszystko sprowadza się po prostu do jego egoistycznego pragnienia
utrzymania przy sobie Belli? Wydawało mu się, że ma ratować małżeństwo po
to, żeby ocalić Bellę. Czy teraz ma uznać, że naprawdę chodziło mu wyłącznie o
niego samego?
– Bella przebyła długą i trudną drogę, zanim pogodziła się z tragedią –
podjął Emmett. – Za cenę wielkiego wysiłku zdołała zaakceptować w końcu
fakt, że umarło jej dziecko i porzucił ją mężczyzna, którego kochała.
Emmett zmierzył Edwarda surowym spojrzeniem.
– Czy przekonałeś ją, żeby zrezygnowała z rozwodu?
Edward zamknął oczy. Uniósł zdrową rękę i potarł zesztywniały z
napięcia kark.
– Nie.
– W takim razie radzę ci, żebyś dobrze przemyślał motywy, jakimi się
kierujesz. Jeżeli naprawdę chodzi ci o Bellę i zależy ci na jej szczęściu, to być
może lepiej zrobisz, jeśli pozwolisz jej pójść swoją drogą.
Rozległ się dzwonek. Bella wytarła ręce w ścierkę i ruszyła w stronę
drzwi. Przechodząc przez salon, wyjrzała przez okno od frontu. Przed domem
stała znajoma dobrze taksówka. Bella poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka.
Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi. Powitał ją uśmiech Paula.
– Dzień dobry pani. – Taksówkarz zdjął czapkę z głowy i wręczył Belli
dużą, brązową kopertę. – Pan Cullen dał mi to dla pani.
Skinęła głową. Na nic więcej nie umiała się w tej chwili zdobyć.
Dopiero gdy ruszył w stronę samochodu, przypomniała sobie, że należy
mu się napiwek.
– Zaczekaj chwileczkę, Paul – poprosiła. – Nie mam przy sobie...
– Nie trzeba, proszę pani. – Odwrócił się i nałożył czapkę. – Wszystkiego
najlepszego.
Bella stała bez ruchu w drzwiach i patrzyła za odjeżdżającą taksówką.
Kiedy samochód zniknął za rogiem, rozdarła kopertę i sięgnęła do środka.
Wyjęła porozumienie rozwodowe. Na ostatniej stronie, tuż obok jej podpisu,
widniał czytelny podpis Edwarda.
Powinna czuć się szczęśliwa. Przecież tego właśnie chciała. A jednak
nagle poczuła się tak, jakby ziemia usunęła się jej spod nóg.
ROZDZIAŁ 12
Ich małżeństwo dobiegło końca.
Bella przykucnęła i odgarnęła suche źdźbła trawy zasłaniające napis na
płycie nagrobnej Jaspera. Nie była już ani matką, ani żoną. Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin, Jasper.
Po załatwieniu formalności w sądzie wróciła do domu, przebrała się w
stare, wygodne szorty, podkoszulek z krótkimi rękawami i pojechała na
cmentarz. Właściwie nie umiałaby powiedzieć po co, ale na pewno nie po to,
ż
eby rozmawiać z Jasperem. Odwiedzała jego grób, ale nie czuła, żeby
znajdowała się przez to bliżej synka. Fakt, że jego ciało leżało tam właśnie pod
ziemią, nie miał dla niej żadnego znaczenia. Z całego serca wolałaby wierzyć
wraz z Edwardem, że Jasper znalazł się wśród aniołów w niebie. Gdyby tylko
mogła to wiedzieć na pewno...
Usiadła na trawie obok grobu, by w piękne, słoneczne popołudnie
podsumować jakoś kolejny, zamknięty właśnie rozdział swego życia.
Po tygodniu zamętu, uwieńczonego dramatycznymi wydarzeniami
ostatniej nocy, procedura sądowa wydała jej się w swej oschłej rzeczowości
dziwnie nierealna. W gruncie rzeczy wszystko odbyło się wyłącznie na papierze.
A jednak to właśnie za sprawą tych krótkich formalności stała się osobą samotną
i wolną. Pozostawało pytanie, co ma począć dalej ze swym życiem. Jak będzie
teraz wyglądało?
Spojrzenie Belli przesunęło się po napisie wykutym na marmurowym
nagrobku. Czasem nie potrafiła zrozumieć, jak to się wszystko stało. Okres, gdy
mogła cieszyć się małżeństwem, minął jak sen. Radosny, piękny sen, w którym
wszystko zdawało jej się teraz równie cenne i równie nierealne – brudne
pieluchy i wizyty w przedszkolu, poobijane kolana i mecze baseballowe. I
Edward.
Zerwała źdźbło trawy. Gdzieś daleko mężczyźni w granatowych
kombinezonach ładowali na elektryczny wózek kosiarki. Przypomniały jej się
wzory, jakie Edward i Jasper wycinali czasem w słoneczne popołudnia na
trawniku przed domem. Jej mąż, szanowany prawnik i pięcioletni syn gonili z
maszyną do koszenia trawy psa sąsiadów, który warczał, szczekał i zataczał
ciasne kręgi wokół nich, jakby starał się utrudnić im zadanie. Patrząc na skutki
tej zabawy z tarasu, Bella zastanawiała się, czy jej trawnik będzie jeszcze
kiedykolwiek przypominał inne. A przecież śmiech Edwarda i radosne
pokrzykiwanie Jaspera sprawiały, że jej serce wzbierało miłością i czułością
niemal nie do zniesienia. Właśnie za takie chwile kochała Edwarda najbardziej.
Kochała go cały czas. Nie miało sensu temu zaprzeczać. Kochała go i
wiedziała, że będzie go kochać do końca życia. Cokolwiek mogłoby się jeszcze
zdarzyć.
Podniosła oczy. Daleko za cmentarnym murem, za odległą kępą drzew
zachodziło słońce. Nie miała zamiaru płakać. Osiągnęła cel – rozwód. Teraz
była naprawdę sama i musiała skupić się na tym, by pokierować swoim życiem
najlepiej, jak to będzie możliwe.
Lekki powiew wiatru przyniósł słodki zapach kwiatów. Bella odsunęła
pasemko włosów, które opadło jej na oczy. Przypomniała sobie, jak Jasper
przyniósł jej kiedyś w prezencie nową odmianę orchidei, którą wybrał dla niej
razem z ojcem. Białe kwiaty pachniały wanilią. Jasper nazwał ją orchideą
lodowo-waniliową. Bella uśmiechnęła się do siebie. Rozejrzała się, by znaleźć
ź
ródło nieoczekiwanego zapachu, ale wszędzie dookoła widać było tylko
plastykowe kwiaty. Prawdziwe kwiaty natychmiast więdły w bezlitosnym
słońcu Florydy.
Zresztą źródło zapachu nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia.
Skądkolwiek pochodził słodki zapach, sprawił jej nieoczekiwaną przyjemność,
jakby wiatr przyniósł go, by jej przypomnieć, że nie straciła Jaspera do końca,
ż
e na zawsze pozostanie w jej sercu.
Wstała i otrzepała szorty. Słońce chowało się za drzewami. Wyglądało
teraz jak wielka, złota piłka plażowa. Upał zelżał. W oddali zaczynały wirować
strużki wody rozsiewane przez zraszacze do trawy. Nadchodził wieczór. Dosyć
już tych pytań i wątpliwości. Nadeszła pora, by wracać do domu i rozpocząć
nowe życie.
– Cześć, Heidi. Mówi Bella C... Cullen. – Była tak przejęta, że ledwo
wymówiła własne nazwisko, które na dobrą sprawę było przecież nazwiskiem
Edwarda.
– Czy mogę rozmawiać z doktorem Blackiem?
– Bello! Jak to dobrze, że dzwonisz. Kiedyśmy się ostatnio widziały?
Bella potrafiłaby wprawdzie podać dokładną datę, ponieważ był to ostatni
dzień, jaki przepracowała jako pielęgniarka dziecięca, ale przecież tak naprawdę
nie o to chodziło.
– Bardzo dawno temu – odpowiedziała więc krótko.
– Czy jest doktor Black?
– Oczywiście. Zaraz go poproszę. Zaczekaj chwileczkę.
Heidi odłożyła słuchawkę. Bella usłyszała radosny i podniecony głos,
jakim oznajmiła doktorowi nowinę, i zrobiło jej się cieplej na sercu. Dam sobie
radę, pomyślała.
W tym samym momencie rozległ się płacz dziecka i natychmiast poczuła
ucisk w żołądku. Czy naprawdę będzie umiała wrócić do pracy z dziećmi? Musi.
– Bella? – W słuchawce odezwał się znajomy głos z hiszpańskim
akcentem.
Natychmiast się uspokoiła. Doktor Black kochał dzieci jak mało kto.
Dlatego tak lubiła z nim pracować.
– Dzień dobry, doktorze.
– Jak się masz?
– Dziękuję... dobrze. – Wydobycie głosu z zaciśniętego gardła wymagało
od Belli pewnego wysiłku. – Czy mogłabym odwiedzić pana w przyszłym
tygodniu?
– Oczywiście. Jeżeli wpadniesz w porze obiadu, to Heidi na pewno
przygotuje coś pysznego. Tylko pamiętaj, żebyś tego dnia od rana nic nie brała
do ust, bo inaczej nie dasz rady zjeść wszystkiego.
Bella uśmiechnęła się do siebie. Heidi była najlepszą kucharką na świecie,
ale zawsze zmuszała ją do jedzenia ogromnych porcji. Tym razem jednak Bella
zależało przede wszystkim na tym, by porozmawiać w cztery oczy z doktorem
Blackiem.
– Właściwie... – Bella urwała, by zebrać siły. Wcale niełatwo było
powiedzieć, o co jej chodzi. – Zastanawiałam się, czy mogłabym znowu
pracować z panem, doktorze... Jeśli oczywiście potrzeba panu kogoś do pomocy.
– Naturalnie! – Głos doktora był pełen entuzjazmu. – Kogoś takiego jak
ty zawsze mi potrzeba, Bello. Powiedziałem ci przecież, że możesz do mnie
wrócić w każdej chwili, gdy tylko będziesz gotowa.
– Myślę, że mogłabym już podjąć pracę z dziećmi, ale wolałabym zacząć
od kilku godzin dziennie.
– Rozumiem. W takim razie wpadnij do mnie w przyszłym tygodniu. W
każdej chwili będziesz u nas mile widzianym gościem.
– Dziękuję, doktorze. Jestem panu ogromnie wdzięczna. Naprawdę jestem
szczęśliwa, że...
– Daj spokój, Bello – przerwał jej bezceremonialnie. – Jesteś doskonałą
pielęgniarką i z nas dwojga to raczej ja mogę mówić o szczęściu z powodu
twojego powrotu do pracy. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona i
przeniesiesz się do mnie na stałe. I nie daj się namówić do pozostania w
szpitalu, bo nie mam wątpliwości, że będą cię próbowali zatrzymać. Do
zobaczenia.
– Do zobaczenia. Dziękuję panu, doktorze – powtórzyła.
Była bliska płaczu, tym razem jednak nie ze smutku, ale z pełnego radości
wzruszenia. Tak dobrze było usłyszeć, że ktoś jej potrzebuje, zwłaszcza teraz,
gdy małżeństwo z Edwardem zostało ostatecznie rozwiązane, a ona szukała
swojego miejsca na ziemi.
Edward pomógł krabowi wydostać się z wodorostów. Robiło się ciemno i
plaża na Singer Island była już niemal kompletnie pusta. Późnym wieczorem
powracali nad morze wędkarze, by próbować szczęścia, ale o tej porze miał całą
plażę do własnej dyspozycji.
Od dwóch dni był człowiekiem samotnym. Bella odesłała dokumenty do
biura, nie opatrzywszy ich słowem komentarza czy pożegnania. Edward
dokończył umowę, nad którą pracował od kilku dni, i pojechał nad morze.
Jedyna osoba, z którą chciał dzielić życie, odrzuciła go. Rozwód stał się faktem,
a on musiał nauczyć się żyć sam.
Spojrzał w kierunku oceanu. Daleko nad horyzontem gromadziły się
wielkie, ciężkie chmury. Przez całe popołudnie Edward zastanawiał się, gdzie
tkwił jego błąd. Czy źle zrozumiał anioła? Przecież wydawało mu się, że
wszystko jest takie oczywiste.
No cóż, w końcu był tylko człowiekiem. Może anioł pomylił się,
wyznaczając go do wykonania tego zadania? Edward był gotów oddać życie za
Bellę, ale to w niczym nie zmieniało faktu, że ona przestała go kochać. Emmett
Sizemore miał świętą rację, kiedy powiedział, że powinien pozwolić swojej
ż
onie pójść własną drogą. Tylko dlaczego słuszne postępowanie musiało być
takie bolesne?
Daleko na północy dostrzegł samotny biały żagiel.
Próbował zorientować się w typie łodzi i rodzaju ożaglowania, ale
znajdowała się zbyt daleko. Przewiesił związane buty przez ramię, wsunął ręce
do kieszeni i ruszył brzegiem.
Musiał coś źle zrozumieć. Bella wcale go nie potrzebowała. O trzeciej po
południu w rocznicę urodzin Jaspera nie stało się nic nadzwyczajnego, życie
dalej toczyło się swoim torem. Nawet on, choć jego świat legł w gruzach, szedł
samotnie po plaży, nie mając pojęcia, co ze sobą począć.
Została mu praca, choć po tym, co przeżył ostatnio, sporządzanie
kontraktów i umów wydawało mu się zajęciem pozbawionym sensu. Jeszcze
przed tygodniem jego jedynym celem było odzyskanie Belli. To się nie udało. A
jednak stał się kimś innym, niż był kiedyś. Być może zmienił się zbyt późno.
Może gdyby jego przemiana dokonała się wcześniej, zdołałby przekonać swoją
ż
onę.
Zmierzch zapadał szybko, zatarła się linia horyzontu oddzielająca ocean i
niebo. Na falach kołysały się ledwie widoczne jachty. Edward pomyślał, że
może powinien kupić łódź i odpłynąć. Zniknąć. Tkwiąc w West Palm, będzie
jedynie pogłębiał własne cierpienia i drażnił swoją obecnością Bellę...
Nieoczekiwanie odkrył, że wszystko widzi. Każde ziarnko piasku wokół
niego zdawało się jarzyć własnym blaskiem. Czy znalazł się w zasięgu
reflektorów jakiegoś statku? Uniósł głowę. To, co zobaczył, sprawiło, że zaparło
mu dech w piersiach. Po raz kolejny w życiu stanął oko w oko z aniołem.
Alice złapała Bellę, kiedy mijały się w drzwiach.
– Bello. Pani Denali jest w piątce. Wszystko już jest na szczęście w
porządku, ale prosiła, żebyś do niej zajrzała.
Bella skinęła głową i poszła dalej. Zmartwiło ją wprawdzie, że pani
Denali trafiła z powrotem do szpitala, ale z drugiej strony oznaczało to, że przy
kolejnym napadzie astmy staruszka będzie bezpieczna. Pani Denali należała do
grupy pacjentów, którzy regularnie wracali do szpitala dlatego, że nie mieli się
gdzie podziać, albo – zwyczajnie – dlatego, że wymagał tego ich stan zdrowia.
Większość z nich nie miała w Palm Beach bliskich i traktowała personel
szpitalny niemal jak własną rodzinę.
Bella, chociaż ledwie trzymała się na nogach po ciężkim dyżurze, była
zadowolona z nawału obowiązków. Dzięki temu nie pozostało jej zbyt wiele
czasu na rozmyślania. Lubiła swoją pracę. Tu przynajmniej zawsze wiedziała,
co ma robić. Po rozmowie z doktorem Blackiem uspokoiła się co do przyszłości.
Wierzyła, że tym razem będzie potrafiła się zajmować dziećmi, nie myśląc
nieustannie o Jasperze.
Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi do pokoju numer 5.
– Dzień dobry, pani Denali – odezwała się głośno, by jej głos przedarł się
przez monotonny szum sztucznego płuca.
Podeszła do łóżka i dotknęła ramienia staruszki.
– Jak się pani czuje?
Pani Denali uniosła dłoń i odsunęła maskę z twarzy na tyle, by móc
mówić.
– Jak na mnie, to całkiem nieźle. – Opuściła maskę i wzięła kilka
głębokich oddechów. – Wszystko przez ten upał. Najgorsze jest takie
nieruchome, ciężkie powietrze, kiedy deszcz wisi w powietrzu, ale jeszcze nie
pada. Nie mogłam złapać tchu.
– Wiem. – Bella przyjaźnie poklepała staruszkę po ramieniu. – Wszystko
będzie dobrze. Musi się pani tylko odprężyć, brać lekarstwa i cierpliwie
poczekać, aż się pani lepiej poczuje.
– Coś ci przyniosłam.
Bella spojrzała zaskoczona na panią Denali.
– Pani mi coś przyniosła?
– Prezent. Leży w pudełku na stoliku. – Bella spojrzała na stolik. – Jesteś
dla mnie zawsze taka dobra.
Na stoliku leżało pudełko od butów. W obwiązanej sznurkiem pokrywce
zrobione były dziurki.
– J. D., wiesz, kierowca ambulansu mówił, że nie wolno mu tego tu
przynieść, ale w ogóle nie zamierzałam z nim dyskutować i w końcu ustąpił.
Bella rozwiązała sznurek i uchyliła pokrywkę. Z pudełka wyjrzało na nią
dwoje okrągłych, szarych oczu. Kotek był cały szary, z wyjątkiem białej plamki
na końcu ogona.
– Och, pani Denali... – Bella wyjęła kociaka z pudełka i przytuliła do
piersi. – Jest taki słodki, ale ja...
Staruszka wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Belli.
– Wiem, że jesteś samotna tak jak ja, więc przyniosłam ci jedno z moich
dzieci.
Edward!
Głos był tak donośny, że miał ochotę zatkać uszy. Czuł, że za moment
dowie się czegoś bardzo ważnego i przerażającego.
Anioł wyciągnął w jego stronę dłoń i świat zniknął mu sprzed oczu.
Zanim zdążył spytać o cokolwiek, wszystko rozpłynęło się w blasku. Nagle
przed oczami Edwarda pojawił się obraz. Wyglądało to tak, jakby naraz znalazł
się w kinie.
Pierwszą osobą, jaką ujrzał, była Bella. Wychodziła ze szpitala, niosąc
niewielkie pudełko, takie jak od butów. Wyglądała inaczej niż zwykle i dopiero
po chwili uświadomił sobie, że nie widzi jej wyraźnie. Jego serce zaczęło walić
jak szalone. Przeczuwał, że stanie się coś złego. Nie umiałby sprecyzować, skąd
brało się przekonanie, że Bella nie powinna wsiadać do samochodu. Tymczasem
Bella otworzyła drzwiczki, położyła pudełko na przednim siedzeniu, a sama
zajęła miejsce za kierownicą.
– Stój! – Sam nie wiedział, czy to powiedział, czy tylko pomyślał.
Wiedział jedynie, że musi ją zatrzymać. – Bello...
Potem widział wszystko tak, jakby znalazł się obok niej we wnętrzu
samochodu. Rozpoznawał znajome ulice: Eucalyptus, Loftin, Banyan
Boulevard. Czuł, że musi je zapamiętać.
Czas przyspieszył. Minęło zaledwie kilka sekund, a oni stanęli przed
czerwonymi światłami na skrzyżowaniu Dixie i Okeechobee Boulevard. Edward
w napięciu wpatrywał się w rozciągający się za szybą widok. Widział znajome
wystawy salonu samochodowego i sklepu z dywanami. Nic szczególnego się nie
działo.
Mieli już za sobą więcej niż połowę drogi do domu. Edward czuł, jak
nieokreślony lęk ściska mu gardło. Próbował odwrócić się do Belli, odezwać się
do niej, ale nie mógł wydobyć żadnego dźwięku. Był niewidzialny,
bezcielesny... Cokolwiek miało się wydarzyć, nie był w stanie temu zapobiec.
Ś
wiatła się zmieniły. Bella ruszyła i wtedy zobaczył. Ulicą, którą za
moment mieli przeciąć, pędził samochód bez świateł.
– Stój! – Rzucił się całym ciałem, jakby usiłował dosięgnąć hamulca.
Na próżno. Samochód Belli nabierał rozpędu. Edward zamknął oczy i
czekał na to, co się musiało wydarzyć, ale obraz zatarł się i zniknął mu sprzed
oczu. Znów siedział na piasku i patrzył w surowe i śmiertelnie poważne oczy
anioła. Smutek widoczny na anielskim obliczu sprawił, że do oczu Edwarda
napłynęły łzy.
– Nie pozwól jej umrzeć – odezwał się zdławionym głosem. – Proszę cię,
zabierz mnie, ja...
– Tylko ty możesz ją ocalić – brzmiała odpowiedź. Edward zrozumiał, że
wszystko zależy od niego. Uratuje Bellę, choćby miało go to kosztować życie.
– Jak? Powiedz mi jak! Zrobię wszystko! Powiedz mi, co mam zrobić?
– Tylko ty możesz ją uratować.
Ś
wiatłość zaczęła blednąć. Edward zerwał się na równe nogi.
– Błagam! – krzyknął. – Powiedz, co mam robić! Ale anioł już zniknął.
Wzniósł ręce do nieba.
– A co się stanie, jeśli popełnię jakiś błąd?
ROZDZIAŁ 13
Automatyczne drzwi zasunęły się za nią bezszelestnie. Bella z ulgą
odetchnęła świeżym powietrzem, które za sprawą nocnej bryzy było chłodne i
rześkie. Po wyczerpującym dyżurze, a rzadko trafiały się inne, zawsze
potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie.
Przełożyła pudełko po butach do lewej ręki i sięgnęła do kieszeni po
kluczyki. Idąc przez pusty parking, zastanawiała się, co ma począć z kotkiem,
którego dostała od pani Denali.
Było oczywiste, że nie mogła go nie przyjąć. Pani Denali zadała sobie
zbyt wiele trudu, żeby zrobić jej prezent. A poza tym tak bardzo wzruszyło ją
odkrycie, że staruszka rozumie jej samotność...
Zbliżając się do miejsca, w którym zaparkowała hondę, wyjęła kluczyki i
gdy uniosła głowę, zauważyła Edwarda, który czekał na nią w pobliżu. Jego
widok tak ją zaskoczył, że omal nie upuściła na ziemię pudełka z kotkiem.
– Edward?
– Cześć, Bells.
Miał niezbyt pewną minę, jak chłopczyk, który coś przeskrobał, Bellę
ogarnęła czułość, za którą natychmiast skarciła się w duchu.
– Co tu robisz?
Przestali być małżeństwem, a Edward zdawał się nie przyjmować tego do
wiadomości.
– Ja... mhm... przejeżdżałem właśnie obok szpitala i przyszło mi do
głowy, że może chciałabyś, żebym cię podrzucił do domu.
– Podrzucił do domu? – powtórzyła Bella ze zdumieniem, nie kryjąc
irytacji. Czy nie raczył zauważyć, że przypieczętowali swoje rozstanie? – To
zbyteczne – rzuciła krótko i niezbyt grzecznie, ruszając przed siebie.
Zastąpił jej drogę.
– Nie złość się, Bello. Ja tylko chciałbym mieć pewność, że dojedziesz
cało i zdrowo do domu.
Tego już było za wiele. Bella oparła rękę na biodrze i obrzuciła Edwarda
pogardliwym spojrzeniem.
– Co takiego? Posłuchaj, od jakiegoś czasu jeździłam do domu sama i
jakoś nie bardzo się tym przejmowałeś, skoro cię tu nie było.
Nie umiała odmówić sobie ironii. Dość nietypowo – zareagował na
rozwód, przypływem uczuć opiekuńczych. Szkoda, że tak późno – teraz na nic
to się zda.
– Już nie jesteśmy małżeństwem, Edwardzie.
Twarz mu się ściągnęła, ale nie ustąpił z drogi. Wyprostował się i wyjął
ręce z kieszeni. Po raz pierwszy w życiu wydał jej się groźny. Nie miała pojęcia,
o co mu chodzi, ale nie ulegało wątpliwości, że łatwo się nie podda.
– Posłuchaj, Bello. Możesz mnie pobić, wezwać policję, próbować
rozjechać mnie samochodem, możesz zrobić, cokolwiek zechcesz. Dzisiaj
wieczorem odwiozę cię do domu – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Jesteś prawnikiem, Edwardzie. Wiesz, że nie powinieneś tak
postępować. Zdajesz sobie sprawę, że mogę sięgnąć po środki, które zmuszą cię
do tego, żebyś przestał się wtrącać w moje życie.
Ku jej zaskoczeniu nie próbował się z nią spierać.
– Dobrze. Zrobisz, co zechcesz. Nie mam nic przeciwko temu, i nie
zamierzam się wtrącać w twoje życie. Ale dzisiaj chciałbym cię odwieźć do
domu.
Wystarczyła chwila wahania z jej strony, by przypuścił kolejny atak.
– Mam dla ciebie propozycję – oznajmił z tym swoim szelmowskim
uśmiechem, któremu nigdy nie umiała się oprzeć.
Jak zwykle osiągnął zamierzony efekt. Bella myślała już tylko o tym, czy
kiedykolwiek uwolni się spod jego uroku. Czy Edward zdaje sobie sprawę, że
ona go ciągle kocha? Zapewne tak, w przeciwnym razie trudno byłoby wyjaśnić
jego pewność siebie. A przecież powinien wreszcie zrozumieć, że należy jej się
prawo do własnego życia.
– Jaką propozycję? – spytała podejrzliwie.
Przez chwilę patrzył jej w oczy bez słowa, a potem, jakby wyczuwając
moment, w którym napięcie sięgnęło zenitu, przedstawił swój pomysł.
– Jeżeli zgadnę, co masz w tym pudełku, pozwolisz się odwieźć do domu.
Jeśli nie, zrobisz, co zechcesz.
Przyjrzała mu się uważnie. Wydawał się zdenerwowany. Nie rozumiała, o
co mu chodzi.
– No dobrze, a co się stanie, jeśli przyjmę twoją propozycję i przegram?
– Pożegnamy się na progu domu. – Uniósł rękę. – Słowo honoru. To jak,
Bello, zgadzasz się?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zachowywał się dziwnie i był naprawdę
przejęty. Trudno było sobie wyobrazić, żeby wszystko to było jedynie grą
mającą zburzyć spokój jej ducha.
Z drugiej strony, pomyślała, szanse, że Edward odgadnie, co kryje
pudełko, są niewielkie. Jeżeli mu się nie uda, może zdoła wyjaśnić przyczyny
jego dziwnego postępowania.
– No dobrze, zgaduj. Ale tylko raz – zastrzegła. Uśmiechnął się
porozumiewawczo i Bella poczuła, że jej własne usta mimowolnie rozchylają się
w odpowiedzi na ten uśmiech.
Edward spoważniał. Wbił wzrok w pudło po butach. Miał tak przejętą
minę, jakby od właściwej odpowiedzi zależało jego życie. Belli zrobiło się go
ż
al. Niewiele brakowało, a podpowiedziałaby mu, co jest w pudełku.
Na szczęście pohamowała się. Podjęła pewne decyzje i już nie było
odwrotu. Nie może zejść z raz obranej drogi.
– No, Edward... – odezwała się najmniej zachęcającym tonem, na jaki
umiała się zdobyć.
– Zaraz, zaraz, to nie taka prosta sprawa – zaprotestował.
Oderwał wzrok od pudełka i spojrzał jej w oczy.
– To jest... to jest... – zaczął z tajemniczą miną.
W tym momencie z wnętrza pudła dobiegł szelest papierów, a zaraz
potem rozległo się miauknięcie.
– Kot! – oświadczył Edward z tryumfalnym uśmiechem.
Najwyraźniej był bardzo z siebie zadowolony. Bella wręcz przeciwnie.
Przez cały wieczór kotek siedział cicho jak trusia. Dopiero teraz nieoczekiwanie
dał głośno znać o swojej obecności.
– To nie jest uczciwe – zaprotestowała. – I w ogóle to bez sensu. Jeżeli
zależy ci na tym, żeby wiedzieć, czy dojechałam cało i zdrowo do domu, to
pojedź za mną swoim samochodem.
Ruszyła przed siebie, usiłując go minąć.
– Bello – Edward wyciągnął rękę i zatrzymał ją – pozwól, żebym cię dziś
odwiózł. Nigdy więcej nie będę cię już o nic prosił. Jeżeli kiedykolwiek mnie
kochałaś, zrób to w imię tej miłości, która nas łączyła.
Jeżeli kiedykolwiek go kochała... Nigdy go nie przestała kochać i czasem
odnosiła wrażenie, że on doskonale o tym wie. Teraz też nie potrafiła mu
odmówić.
– Powiedz mi, o co ci chodzi. Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne? –
Zrobił tak nieszczęśliwą minę, że zaryzykowała odpowiedź za niego: – To
znowu ten twój anioł?
– Tak. – Palce Edwarda zacisnęły się na jej ramieniu. – Proszę cię, Bello,
spełnij jeszcze tę moją ostatnią prośbę. To dla mnie bardzo ważne. Potem zniknę
z twego życia, obiecuję.
Pokręciła głową i westchnęła z głębi serca. Tego przecież chciała – żeby
zniknął z jej życia. Tylko dlaczego, kiedy sam o tym mówił, odczuwała
nieoczekiwany ból?
– No dobrze.
Edward rozluźnił uścisk, ale jego twarzy nie opuściło napięcie.
– Dziękuję, Bello. Wsiadaj.
– O, nie. Nie mam zamiaru wracać tu jutro po samochód. Skoro już mamy
jechać razem, to jedziemy moim.
– Dobrze – zgodził się bez wahania.
Wręczyła Edwardowi kluczyki do wozu i pudełko. Starała się przy tym
nie patrzeć mu w oczy.
– Masz. Ponoś trochę swojego wspólnika. I pamiętaj, jeżeli nie odejdziesz
natychmiast, kiedy dojedziemy do domu, wezwę policję.
Wsiedli do samochodu, Edward starannie ulokował pudło z kotkiem na
podłodze za siedzeniem kierowcy. Zanim zapalił silnik, poczekał, aż Bella
zapnie pasy. Poprosił ją, żeby się upewniła, czy zamknęła drzwi. Nim wyjechali
z parkingu, kilkakrotnie sprawdził hamulce, a następnie przez cały czas jechał z
mniejszą prędkością, niż zezwalały przepisy.
Bella miała szczerą ochotę odebrać mu kierownicę. Doszła do wniosku,
ż
e tylko rozmowa pozwoli jej zapomnieć o irytacji.
– Co u ciebie słychać?
– Wszystko w porządku – odparł, nie odrywając wzroku od pustej jezdni.
– A twoje ramię?
– Coraz lepiej. Spróbowała z innej beczki.
– Podjąłeś jakieś decyzje na przyszłość? Masz zamiar zostać w West
Palm?
Minęli dwie przecznice, nim odpowiedział.
– Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się jeszcze nad tym.
– Nie zastanawiałeś się nad tym, co zamierzasz zrobić? A co z twoimi
rzeczami? Kiedy masz zamiar...
– Czy moglibyśmy nie rozmawiać o tym w tej chwili? – przerwał jej
bezceremonialnie. – Muszę uważać na to, co się dzieje na jezdni.
Bella dała za wygraną. Dochodziła północ i na drodze było pusto. Nie
pojmowała ani nagłego zainteresowania Edwarda kierowaniem, ani jego
wyjątkowej powagi, ale jego zachowanie w końcu ją zniechęciło.
Czuł, że pot spływa mu po karku. Wilgotne ręce zaczęły się ślizgać po
kierownicy. Kiedy przejeżdżali Banyon Boulevard, zerknął na Bellę, by się
upewnić, że ma zapięte pasy. Dam sobie radę, powtórzył w duchu i skierował
wzrok z powrotem na jezdnię. Przez chwilę odniósł wrażenie, że obraz za szybą
faluje, jakby wizja, którą przeżył na plaży, nakładała się na rzeczywistość.
Zbliżali się do skrzyżowania z Okeechobee Boulevard. Serce Edwarda
biło równym, ciężkim rytmem. Najchętniej zatrzymałby samochód i chwycił
Bellę w ramiona, a jeszcze przedtem skręciłby w prawo lub w lewo, byle tylko
ominąć feralne skrzyżowanie. Czuł, że nie może tego zrobić. Ich
przeznaczeniem było przejechać przez to miejsce, a jego zadaniem było zrobić
to tak, żeby Bella przeżyła.
Na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło. Edward zatrzymał
samochód. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak w wizji, którą miał na plaży
– po jednej stronie salon samochodowy, po drugiej sklep z dywanami, z wielkim
ogłoszeniem o wyprzedaży. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz mógł się
swobodnie rozglądać. Odwrócił głowę i spojrzał w lewo. Naprzeciw nich, po
drugiej stronie skrzyżowania stały na dwóch pasach trzy samochody. Jeszcze raz
zerknął na Bellę. Nieoczekiwanie dla samego siebie poczuł ulgę. Cokolwiek
miało się zdarzyć, tym razem siedział w samochodzie obok niej. Jego ręce
spoczywały na kierownicy, stopy opierały się na pedałach. Mógł zrobić
wszystko, co będzie trzeba, żeby uniknąć wypadku. Belli nic się nie stanie. Za
sprawą anioła znalazł się na swoim miejscu. Zapaliło się zielone światło.
Edward czekał.
– Edward?
Słyszał głos Belli, ale nie spojrzał na nią. Tak jak w wizji na plaży, ujrzał
jadący w poprzek ich drogi samochód z wyłączonymi światłami. Gdyby ruszyli,
wpadłby na nich. Nacisnął klakson. Za późno. Nie oświetlony oldsmobile
uderzył w bok ruszającego z przeciwka czerwonego forda. Rozległ się huk. Ford
wpadł na samochód jadący sąsiednim pasem i znieruchomiał. Z otwartych
przednich drzwi wypadł mężczyzna.
– O Boże! – Bella w mgnieniu oka rozpięła pas. – Edward, w bagażniku
jest apteczka!
Wyskoczyła z samochodu. Edward zgasił silnik i włączył światła
awaryjne. Odetchnął z ulgą. Wiedział, że to idiotyczne, ale w tej chwili myślał
tylko o tym, że już jest po wszystkim. Bella była cała i zdrowa. Chciał zmówić
krótką modlitwę dziękczynną, ale odłożył to na później. Wyskoczył z
samochodu.
Spod rozbitej maski oldsmobile’a buchała para, spomiędzy kół płynęła
woda z rozbitej chłodnicy. Kierowca stał obok z ogłupiałą miną. Najwyraźniej,
o dziwo, nic mu się nie stało. Bella przykucnęła już przy leżącym na jezdni
kierowcy forda.
Kiedy Edward wyjął apteczkę i ruszył w jej stronę, unosiła lekko głowę
mężczyzny. Z rany na czole obficie płynęła krew. Szeroko otwarte oczy miały
zupełnie nieprzytomny wyraz. Ranny najwyraźniej był w szoku. Edward kucnął
obok Belli i podał jej apteczkę. Błyskawicznie wyjęła wodę utlenioną, opatrunek
i bandaż. Wprawnymi ruchami zdezynfekowała ranę na czole, a potem
przyłożyła opatrunek.
– Czy boli pana coś prócz głowy?
– Plecy. Ja... – Mężczyzna z trudem sięgnął ręką w kierunku pleców.
– Niech pan się nie rusza. Zaraz przyjedzie karetka. Obok nich zatrzymało
się już kilka samochodów. Ktoś wezwał pogotowie przez telefon komórkowy.
– Już jadą! – rzucił. – Czy mam jeszcze dokądś zadzwonić?
W tym samym momencie rozległ się przeraźliwy kobiecy krzyk.
– Moje dziecko! Ratujcie moje dziecko!
Edward napotkał wzrok Belli. Miał wrażenie, że czas stanął w miejscu. W
powietrzu wciąż wibrował krzyk kobiety. Bella pociągnęła za rękę stojącego
obok mężczyznę.
– Niech pan to trzyma. – Położyła jego dłoń na tamponie tamującym
upływ krwi. – I niech pan mu nie pozwoli wstawać. Może mieć uraz kręgosłupa.
Podniosła się.
– Chodź ze mną, Edwardzie.
Wstał posłusznie i bez słowa poszedł za nią. Nie zauważyli wcześniej, że
tylne drzwi forda także były otwarte. Obok, na jezdni leżało drobne ciało.
Chłopiec mógł mieć jakieś sześć, może siedem lat, ocenił Edward. Kiedy
podeszli bliżej, przykucnięta obok dziecka kobieta zerwała się na równe nogi i
chwyciła Bellę za rękę.
– Niech mu pani pomoże! Niech pani coś zrobi... Thomas nie oddycha.
Niech go pani ratuje! On nie...
– Wszystko będzie dobrze – odpowiedziała Bella, ale jej głos zabrzmiał
dziwnie głucho. – Proszę się uspokoić. Jestem pielęgniarką.
Edward patrzył na nią, gdy przyklękła obok dziecka. Najpierw sięgnęła
ręką do tętnicy szyjnej, by sprawdzić puls. Potem pochyliła się niżej i
przysunęła ucho do ust chłopca. Poruszała się powoli, jakby musiała
przezwyciężać jakiś niewidzialny opór.
I wtedy Edward nagle wszystko zrozumiał. W końcu pojął, o co chodziło
aniołowi, gdy mówił: „Tylko ty możesz ją uratować”. Bella była sparaliżowana
bólem i lękiem. Na nowo przeżywała śmierć Jaspera i klęskę, jaką poniosła,
bezskutecznie próbując go ratować. Cierpienie i strach sprawiały, że jej
umiejętności zawodowe niewiele znaczyły. Edward uświadomił sobie, że teraz
dopiero miał uratować Bellę – przed poczuciem bezsilności, przed ostateczną
utratą wiary we własne siły.
Mimowolnie wzniósł oczy do nieba. Na miłość boską, chciał wykrzyknąć,
przecież nie jestem lekarzem, tylko prawnikiem. Przeniósł wzrok na dziecko.
Chłopiec miał zadrapane czoło, widocznie uderzył głową o jezdnię. Był blady
jak płótno. Nie oddychał. Wokół ust tworzyła się sinawa obwódka.
Edward gorączkowo usiłował sobie przypomnieć podstawowe informacje
z zakresu pierwszej pomocy. Wiedział, że nie wolno mu prosić Belli o radę,
wiedział, że nie może nawet na nią spojrzeć. Nie mógł zrobić niczego, co
pogłębiłoby w niej poczucie winy.
Odchylił głowę dziecka i rozchylił mu usta. Złożył dłonie na szczuplutkiej
klatce piersiowej i zaczął miarowo uciskać. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Teraz
oddech. Pochylił się, nabrał powietrza w płuca, objął ustami usta chłopca i
zatkał mu nos. Wdychając powietrze zastanawiał się, ile może się go pomieścić
w maleńkich płucach. Kiedy doszedł do wniosku, że wystarczy, wyprostował się
i zaczął na nowo uciskać mostek. Raz, dwa, trzy...
Bella siedziała bez ruchu i patrzyła na Edwarda. Była jak sparaliżowana.
Gdzieś z daleka dobiegał ją kobiecy głos: Błagam cię, ratuj moje dziecko. Nie
umiałaby powiedzieć, kto to mówił. Klęcząca obok kobieta? Ona sama?
Dlaczego nie może się ruszyć? Co się z nią dzieje?
Jasper. Jasper był... Nie umiałam go uratować.
Nie. To nie był Jasper.
Patrzyła, jak Edward uciska równomiernie klatkę piersiową chłopca i
pochyla się nad nim, próbując ożywić go własnym oddechem. Widziała to już w
ż
yciu setki razy, w szkole dla pielęgniarek i w szpitalu. Widziała to w dniu, w
którym umarł Jasper. Nagle ocknęła się i uświadomiła sobie, że Edward nie
prowadzi akcji reanimacyjnej jak należy. Uciskał za nisko. Masaż serca u
dziecka powinien wyglądać inaczej.
– To nie tak się robi, Edwardzie.
Nie była pewna, czy wypowiedziała to na głos, czy tylko pomyślała,
ponieważ Edward nie zareagował na jej słowa. A jednak dzięki nim zdołała
przełamać wewnętrzną blokadę. Odzyskała zdolność ruchów.
– Trzeba uciskać wyżej – powiedziała i odepchnęła jego ręce.
Pochyliła się nad chłopcem i oparła dolną część dłoni dokładnie nad
mostkiem. Gdzieś w oddali rozległa się syrena ambulansu. Bella odzyskała
spokój i miarowo, precyzyjnie uciskała klatkę piersiową leżącego przed nią
dziecka. Zapomniała o Edwardzie. Zapomniała nawet o Jasperze. Skupiła się
całkowicie na swoim pacjencie.
– No, zacznij oddychać – szepnęła. – Nie leń się, mały. Zostań z nami.
Niech pani coś do niego mówi – poleciła matce chłopca.
Dławiąc się od łez, kobieta położyła dłoń na czole syna.
– Thomas? Thomas, jestem tu z tobą. Zacznij oddychać. Zrób to dla mnie.
Proszę cię, synku... – Głos jej się załamał, ale przezwyciężyła szloch i zaczęła
od nowa: – Oddychaj, kochanie. No proszę cię... wiem, że ci się uda.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Bella pracowała jak automat. Nie myślała o
niczym. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Patrzyła w zamknięte oczy dziecka i całą
siłą woli wzywała je, by zaczęło oddychać. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Zacznij
oddychać.
Była zlana potem i z trudem łapała powietrze, ale nie przestawała
równomiernie uciskać drobnej klatki piersiowej. Matka chłopca zamilkła i
bezradnie szlochała. Bella nie zamierzała oddać tego dziecka bez walki.
– Oddychaj! – krzyknęła. – Zacznij że oddychać!
Nagle chłopiec zakaszlał. Drobne ciało naprężyło się z wysiłku. Bella
przerwała masaż serca. Thomas zaczerpnął tchu i otworzył oczy. Był
zdezorientowany i przerażony, ale ponad wszelką wątpliwość żywy.
– Thomas! – Matka rzuciła się na chłopca i obsypała pocałunkami. – Nie
bój się, kochanie, wszystko będzie dobrze. Jestem tu z tobą.
– Edward, uważaj, żeby dziecko leżało spokojnie, dopóki nie obejrzy go
lekarz – poleciła Bella. – Może mieć uraz kręgosłupa.
Bella wstała i ruszyła w kierunku nadjeżdżającego ambulansu. Samochód
stanął. Bella poznała znajomych sanitariuszy.
– Chodź tu z noszami, J. D.! – zawołała.
Edward patrzył na Bellę, która z całym profesjonalizmem uczestniczyła w
akcji ratunkowej. Wreszcie wszystko zrozumiał w pełni. Jego zadanie nie
polegało na tym, żeby uratować jej życie. Miał być przy niej wtedy, gdy będzie
go potrzebowała, kiedy po raz kolejny będzie walczyła o życie dziecka.
Pielęgniarze z Thomym ruszyli w kierunku ambulansu, a idąca za nimi
Bella zatrzymała się na chwilę obok Edwarda.
– Znakomicie się spisałaś – powiedział i delikatnie otarł wierzchem dłoni
łzy z jej policzków.
Niewiele myśląc, pochylił się nad nią i pocałował ją w usta. Potem ją
objął i mocno do siebie przyciągnął.
– Znakomicie się spisałaś – powtórzył. Odwzajemniła jego uścisk.
– To dzięki tobie się nam udało. – Odsunęła się nieco, by spojrzeć na
niego i w jej oczach zalśniły łzy. – Dziękuję ci.
– Nie ma sprawy, maleńka – odezwał się niedbałym tonem.
Nie miał zamiaru okazywać wzruszenia, zresztą nie umiałby go chyba
wyrazić. Kochał Bellę nad życie i czuł się niewymownie szczęśliwy, że
wszystko się udało. Była ocalona. Niewiele myśląc, pocałował ją jeszcze raz.
Boże, jak dawno już nie miał takiego szampańskiego nastroju.
– Jedziesz z nami, Bello? – odezwał się J. D.
– Tak. – wysunęła się z objęć Edwarda. – Odwiozę go do szpitala.
Dopiero wtedy będę miała naprawdę spokojne sumienie.
– Jasne.
Kiedy patrzył w ślad za nią, przypomniał sobie słowa psychologa „Być
może lepiej zrobisz, jeśli pozwolisz jej pójść własną drogą”. Choć przez chwilę
jeszcze raz czuli wspólną radość i szczęście, Edward wiedział, że zbliża się
chwila rozstania.
Bella wsiadła do ambulansu i zajęła miejsce obok chłopca. Nałożyła mu
na usta maskę tlenową i pogłaskała po głowie.
– Wszystko będzie dobrze. Niczym się nie martw. Mama siedzi z przodu,
obok kierowcy. Będzie z tobą w szpitalu.
Chłopiec mrugnął oczami. Był jeszcze wystraszony, ale spokojny głos
Belli wyraźnie dodał mu otuchy.
– Boli mnie głowa – pisnął spod maski.
– Wiem, kochanie. Zabierzemy cię do doktora i on się tobą zajmie. –
Wzięła chłopca za rękę. – Trzymaj mnie, a kiedy cię zaboli głowa, ściśnij,
dobrze?
Kierowca zapalił silnik. Bella czuła, że spadł jej wielki ciężar z serca.
Wciąż jeszcze nie było wiadomo dokładnie, jaki jest stan chłopca, ale chyba nic
poważnego mu się nie stało. Można było przynajmniej mieć taką nadzieję, a
Bella dobrze wiedziała, jak wiele znaczy nadzieja dla serca matki.
Nadzieja. A na co ona sama może mieć jeszcze nadzieję w życiu?
Podniosła wzrok i wyjrzała przez okno. Edward stał pośród przypadkowych
ś
wiadków wypadku i gapiów z jej apteczką w ręku. Czerwona poświata rzucana
przez lampę z dachu ambulansu nadawała jego twarzy niesamowity, tajemniczy
wyraz.
Ich spojrzenia się spotkały i wtedy zdarzyło się coś bardzo dziwnego.
Ś
wiatło otaczające Edwarda zaczęło się zmieniać i rozjaśniać. W sercu Belli
rozległy się nie wypowiedziane słowa: Edward... kocham cię.
Bella wytężyła wzrok. Światło stawało się coraz jaśniejsze... już nie było
czerwone, lecz białe. Nieco ponad i za Edwardem pojawiła się świetlista
sylwetka. Bella wstrzymała oddech. Widziała anioła, dokładnie takiego, jak
opisał go Edward. Jaśniejący, piękny i zarazem groźny.
Bella siedziała bez ruchu, gdy wszechwiedzące i pełne miłości spojrzenie
przesuwało się po najmroczniejszych zakamarkach jej duszy. Poczuła, że
opuszcza ją wszelki lęk i napięcie; że coś w niej otwiera się i rozkwita jak kwiat
w promieniach słońca. Zrozumiała, że oto otrzymała odpowiedź na swoje
pytanie o nadzieję.
Najwyraźniej nikt prócz niej nie widział anielskiej postaci. Nawet Edward
niczego nie zauważył. Oto twój anioł! – miała ochotę zawołać. Nie widzisz? Z
oczu Belli popłynęły łzy radości. Miała chęć śmiać się lub krzyczeć, zrobić coś,
ale nie była w stanie oderwać oczu od wspaniałego, nieziemskiego zjawiska,
górującego nad postacią mężczyzny... którego kochała.
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że czuje dobrze znajomy zapach.
Zapach wanilii. Nieziemskie światło sięgnęło dalej i Bella zobaczyła trzymające
anioła za rękę dziecko. Jasper.
Jest wśród aniołów.
Nim Bella zdążyła cokolwiek zrobić lub powiedzieć, do ambulansu
wskoczył drugi pielęgniarz, Embry. Zatrzasnął drzwi. Kierowca włączył syrenę i
ruszyli w kierunku szpitala.
ROZDZIAŁ 14
Edward odstawił samochód Belli na szpitalny parking. Nastrój euforii, w
jaki wpadł, odkąd Thomas odzyskał przytomność, szybko zaczął mijać. Zrobił,
co do niego należało. Uratował Bellę przed tragicznym doświadczeniem, jakim
byłaby dla niej własna bezradność wobec śmierci kolejnego dziecka.
Pozostawało pytanie, co dalej?
Sięgnął za siedzenie i wydobył pudło z kotkiem. Wysiadł z samochodu i
ruszył w kierunku wejścia. Coś się skończyło. Już nigdy anielskie ostrzeżenie
nie pozwoli mu uczestniczyć w życiu Belli. A ona sama bardzo wyraźnie dała
mu do zrozumienia, że nie życzy sobie, by byli razem. Radość ze wspólnego
sukcesu minęła, a jej miejsce zajął smutek.
Niech to diabli. Edward poczuł ból w klatce piersiowej i wiedział, że tym
razem nie ma on nic wspólnego z jego obrażeniami. Nigdy nie przestał jej
kochać. Co miał teraz począć ze swoją miłością?
Owszem, został w jej oczach bohaterem. Pomógł jej ocalić dziecko. Ale
co z tego? Ich związek się skończył, raz na zawsze, ostatecznie i nieodwołalnie.
Co miał dalej zrobić ze swoim życiem, w którym nie będzie już Belli?
Twoje szczęście nie jest najważniejsze, upomniał się w duchu.
Uśmiechnij się do Belli, oddaj jej kotka, pocałuj ją na do widzenia i zabieraj się
raz na zawsze z jej życia, zanim miłość powali cię na kolana i każe błagać, by
zechciała dać ci jeszcze jedną szansę.
W godzinę później Bella znalazła Edwarda w poczekalni. Stojąc w
drzwiach, patrzyła, jak usiłuje nakłonić kotka do picia mleka, które nalał do
czystej popielniczki.
Czekał na nią, choć przez kilka ostatnich tygodni robiła, co mogła, by go
odtrącić. Wyrzuciła go z domu, rozwiodła się z nim, groziła, że wezwie policję,
jeśli nie da jej spokoju, a on czuwał nad nią, nie zostawił jej własnemu losowi i
w krytycznym momencie był obok niej.
W sercu Belli wezbrała miłość. Edward tak bardzo się zmienił, a jednak
pozostał jedynym mężczyzną, jakiego kochała. Jedynym, którego zawsze będzie
kochać.
Wstał, kiedy tylko ją zobaczył. Nie zastanawiała się nad tym, co robi.
Podeszła prosto do niego i rzuciła mu się w ramiona. Objął ją i przytulił. Tak
mocno, że ledwo mogła oddychać. Wtulił twarz w jej włosy i stał tak bez ruchu.
– Rozmawiałam przed chwilą z matką Thomasa – powiedziała. – Ma parę
sińców i zostanie w szpitalu na noc pod obserwacją, ale lekarz powiedział, że
wszystko będzie dobrze.
– Chwała Bogu.
Edward wdychał chciwie zapach jej włosów. Zapach, z którym wiązało
się tyle wspomnień, tyle szczęścia. Wiedział, że powinien wypuścić ją z ramion
i odejść, ale tak trudno było mu się na to zdobyć. Tak bardzo pragnął się z nią
kochać. Jeszcze ten jeden, ostatni raz wspólnie przeżyć chwile miłosnego
upojenia, zatracić się, zapomnieć o otaczającym świecie.
Nie będzie mu to jednak dane. Trudno. Trzeba odejść. Jeszcze tylko
powie Belli to, co od dawna leżało mu na sercu, i odejdzie. Rozluźnił uścisk i
delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Nie umiał sobie odmówić muśnięcia ustami jej
warg, ale zaraz potem cofnął głowę i spojrzał jej w oczy.
– Muszę ci coś powiedzieć. O Jasperze.
– Co chcesz mi powiedzieć o Jasperze? – spytała.
Pogodny uśmiech Belli był dla Edwarda prawdziwym zaskoczeniem. Nie
bardzo wiedział, jak zacząć. Oczekiwał po niej niechęci i niewiary, a tymczasem
Bella wyglądała tak, jakby z góry wiedziała, co powie, i jakby była gotowa
uwierzyć w każde jego słowo. Dopiero teraz uświadomił sobie, że od bardzo
dawna widywał w jej oczach wyłącznie smutek i gniew.
– Jesteś wspaniałą pielęgniarką, Bello. Dowiodłaś tego dzisiejszej nocy i
każdej innej nocy, którą spędziłaś w pracy. – Urwał i sięgnął, by wsunąć jej
kosmyk za ucho, który opadł jej na oczy. – Byłaś cudowną matką.
Uśmiech zniknął z twarzy Bwlli, ale nadal patrzyła na niego z uwagą,
cierpliwie czekając na dalsze słowa.
– Wiem, że bardzo kochałaś Jaspera. I mnie. Wiem, że nikt nigdy nie
będzie mnie tak kochał... Ale wróćmy do rzeczy. Wszyscy uważali, że Jasper
jest zdrowym dzieckiem. Nikomu nie przyszło do głowy, że mógłby mieć
wrodzoną wadę serca. Nikt nie mógł tego podejrzewać. Aż do wypadku...
Kochaliśmy go i robiliśmy, co było w naszej mocy, żeby był jak
najszczęśliwszy. To... że umarł, nie jest naszą winą. Ani twoją, ani moją.
Patrzyła Edwardowi w oczy i czekała na chwilę, gdy odezwie się znajome
poczucie winy. Ale nie nadeszło. Edward ujął w słowa to, co wcześniej
przekazał jej anioł. Nie mogła przewidzieć tego, co się zdarzyło. Nie mogła
zgadnąć, że Jasper ma wrodzoną wadę serca. Nie była winna jego śmierci.
– Dziękuję ci – odezwała się i poczuła, że te dwa słowa to za mało, żeby
wyrazić wszystko, co czuje.
Uśmiechnął się do niej.
– Nie masz za co – powiedział miękko. – Wiesz dobrze, że nie masz za
co. Żałuję, że nie potrafiłem powiedzieć ci tego wcześniej.
Pochylił się nad nią i złożył na jej ustach nieśpieszny, zapierający dech w
piersi pocałunek.
– Kocham cię, Bello. Mam nadzieję, że będziesz jeszcze szczęśliwa.
Ż
egnaj.
Opuścił ręce i odwrócił się, żeby odejść.
Nie mogła tego zrozumieć. W końcu mogli zacząć rozmawiać. Kochać się
i budować wspólne życie. Dlaczego chciał odejść? Nie mogła mu na to
pozwolić.
– Dokąd ty się wybierasz, Edwardzie?
Stanął w połowie drogi do drzwi i powoli odwrócił się w jej stronę.
– Słucham?
Podeszła do niego.
– Pytałam, dokąd się wybierasz. Zakłopotany przygładził dłonią włosy.
– Nie wiem jeszcze. Dokądkolwiek... W każdym razie nie musisz się bać,
nie będę ci się narzucał, Bello.
Odwrócił się i zrobił krok w kierunku wyjścia.
– Kocham cię.
Powiedziała to, co czuła, nie myśląc o możliwych konsekwencjach
swoich słów.
Edward znieruchomiał w pół ruchu, ale się nie odwrócił, jakby nie miał na
to siły.
– Kocham cię za to, że byłeś dziś ze mną. I za to, co powiedziałeś mi o
Jasperze...
Edward odzyskał energię. Stanęli naprzeciw siebie, twarzą w twarz, na
wyciągnięcie ręki. Bella uniosła dłoń i pogłaskała go po policzku.
– Zawsze cię kochałam. Nawet wtedy, gdy jednocześnie nienawidziłam
cię za to, że mnie zostawiłeś; mimo całego bólu, jaki sprawiłeś mi swoim
odejściem.
Edward nakrył dłoń Belli własną.
– Nie musiałaś mi tego mówić, Bello. Ale dziękuję ci. Wiem, że jesteś
teraz szczęśliwa, że Thomas żyje...
– Czy pamiętasz jeszcze, że obiecałeś odwieźć mnie do domu?
Zrobił taką minę, że omal nie wybuchnęła śmiechem. Po raz pierwszy i
jedyny w życiu widziała, że najlepszy negocjator w West Palm zaniemówił.
– Słuchaj, Bello. Chciałbym wreszcie przestać komplikować ci życie.
Przecież tego ode mnie oczekujesz.
– Chodźmy do domu. – W uśmiech, z jakim to powiedziała, włożyła całą
miłość i nadzieję. – Chcę, żebyś opowiedział mi o swoim aniele.
Edward patrzył na nią z niedowierzaniem. Najwyraźniej wciąż nie mógł
uwierzyć w realność tego, co się dzieje. Bella pocałowała go w policzek i
schyliła się po kotka.
– Chodź, mały. Jedziemy do domu. – Uśmiechnęła się do Edwarda. –
Zastanawiam się, jak my go właściwie mamy nazwać. Masz jakiś pomysł?
W drodze do domu Edward raz po raz miał ochotę się uszczypnąć, by
upewnić się, że nie śni. Nawet gdy wysiadł z samochodu przed domem i stanął
na własnym progu, ciągle jeszcze miał wrażenie, że śni. Wszedł za Bellą do
salonu. Dopiero kiedy odwróciła się do niego, odłożył na podłogę pudło z
kotkiem, zdjął jej torebkę z ramienia i pocałował mocno w usta. Odpowiedziała
bez wahania, a jej pocałunek był mocny i namiętny, taki, jaki zapamiętał z
najszczęśliwszych chwil swego życia. Może jednak to wszystko działo się
naprawdę?
Przyciągnął Bellę do siebie. Całował ją zachłannie, a ona poddawała się
jego pocałunkom i odpowiadała na nie równie gorąco. Przesunął dłoń wzdłuż jej
pleców, dotarł do łagodnej krągłości pośladków i przygarnął ją mocno. Pragnął
kochać się z nią tak, jak kochali się kiedyś i jak miał nadzieję kochać się z nią
niezliczoną liczbę razy w przyszłości. Bella przylgnęła do niego w namiętnym
uścisku.
– Bello – szepnął – chcę się z tobą kochać... Proszę... Chcę, żebyśmy się
kochali.
Urwał, by całować ją na nowo. Teraz to ona oderwała usta i odsunęła się
na tyle, by móc mu spojrzeć w oczy. Jeszcze zanim się odezwała, jej wzrok
powiedział Edwardowi, że oboje pragną tego samego.
– Edwardzie, ja też tego chcę. – Odstąpiła o krok i obrzuciła spojrzeniem
swój poplamiony krwią fartuch. – Boże, jak ja wyglądam. Muszę wziąć
najpierw prysznic.
– Co powiesz na to, żebym to ja cię umył? – spytał z prowokującym
uśmiechem.
Przyciągnął ją do siebie. Przywarła do niego biodrami i poczuła jego
naprężoną męskość. Pocałował ją lekko w usta i powiedział:
– Obiecuję ci, że tym razem nasz wspólny prysznic skończy się zupełnie
inaczej niż ostatnim razem.
Przez ciało Belli przebiegł dreszcz. Przyznała się do swojej miłości i
odzyskała poczucie swobody. Na nowo obudziła się w niej nadzieja. Cieszyło ją
to, że są razem, że ponownie nawiązali porozumienie. Chciała rozmawiać i
kochać się z nim. Przypominać sobie i odbudowywać to wszystko, co ich kiedyś
łączyło.
Sama myśl o tym, że będą się kochać bez poczucia winy i bez gniewu, nie
zastanawiając się nad tym, co robią, podniecała ją jak szampan. Rozmowa
mogła poczekać.
– Mamy przed sobą jeszcze kawał nocy – powiedział Edward i rozpiął
pierwszy guzik fartucha.
Pocałował odsłonięte ciało, a jego palce powędrowały do kolejnego
guzika i kolejnej dziurki.
– Zaraz będziesz czyściutka i zrelaksowana. Odpiął trzeci guzik. Jego
palce powolnym ruchem zaczęły okrążać miseczkę koronkowego stanika.
– Czy pamiętasz naszą pierwszą noc w małżeńskiej sypialni?
Owszem, świetnie ją pamiętała. Samo wspomnienie wystarczyło, by
zrobiło jej się gorąco. Delikatnie pociągnęła go tak, by jego usta znalazły się
naprzeciw jej piersi.
– Tak, pamiętam.
Edward uniósł głowę i przesłał jej swój szelmowski uśmieszek.
– Chodź do wody – powiedział ochrypłym z pożądania głosem i
pociągnął ją za sobą do łazienki.
Tak, tego chciała Bella
– Ratuj, bo zaraz utonę – prychnęła Bella, chowając się pod Edwardem
przed płynącą z góry wodą.
Przed chwilą przeżyli wspólnie spełnienie, które było jak trzęsienie ziemi,
i z trudem łapała oddech.
Uniósł się nieco, a jego głowa i szeroki tors osłoniły Bellę przed strugami
wody. Podniosła na niego wzrok. Był zaczerwieniony na twarzy, a na ramionach
miał ślady po jej paznokciach.
– Kiedyś naprawdę przez ciebie oszaleję – wydyszał, patrząc na nią z
podziwem i miłością.
Opadł na kolana i pocałował ją w usta.
– Czy mówiłem ci ostatnio, że cię kocham?
– Edward?
– Cśśś – szepnął i pocałował ją jeszcze raz. Podniósł się i pomógł Belli
stanąć na nogi.
– Nic nie mów – poprosił. – Nie pora jeszcze na rozmowy. Chcę mieć cię
nagą i suchą w naszym wielkim łóżku.
Terri nie zamierzała się z nim spierać. Zakręciła wodę i sięgnęła po
ręcznik.
Nad ranem wsiedli do samochodu i pojechali nad morze. Przez otwarte
okna wpadało do środka rześkie powietrze. Czuli się znowu jak dwoje
nastolatków po szkolnej potańcówce. Zajechali tuż przed wschodem słońca.
Bella wybiegła na plażę. Piasek pod jej stopami był cudownie chłodny, fale
oceanu pluskały kojąco. Po raz pierwszy od bardzo dawna miała uczucie, że
znów oddycha pełną piersią.
Edward bardzo dokładnie spełnił swoją obietnicę. Nawet nie zauważyli,
kiedy woda spod prysznica wypłynęła za drzwi i zalała podłogę w przedpokoju.
Nie przejęli się tym specjalnie. Przenieśli się do sypialni, gdzie Edward po raz
kolejny uczcił ich wspólną noc w małżeńskim łożu.
Poranna bryza podwiewała sukienkę Belli, jakby zapraszała ją do tańca.
Najchętniej odpowiedziałaby na to zaproszenie, czuła się wolna i szczęśliwa jak
Cyganka wędrująca z taborem przez świat. Poczekała na Edwarda, a kiedy do
niej podbiegł, podała mu rękę i ruszyli razem wzdłuż brzegu. Blask
wschodzącego słońca przypomniał jej zjawisko, które widziała nocą.
– Opowiedz mi o aniele – poprosiła.
Edward bez wahania opowiedział Belli o wszystkim. O swojej śmierci, o
spotkaniu z Jasperem, o tym, jak próbował ratować ich małżeństwo i jej życie.
– Na początku miałem nadzieję, że po prostu dasz wiarę moim słowom –
ż
e widziałem anioła, że Jasper jest szczęśliwy, że nie jesteśmy winni jego
ś
mierci. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo cię zraniłem... Kiedy w
końcu zrozumiałem swoją pomyłkę, było za późno. Tak bardzo mi wstyd, że
zostawiłem cię samą, Bello. Nie wiem, czy potrafisz w to uwierzyć, ale
naprawdę czułem, że lepiej będzie, jeśli odejdę. Dręczyła mnie myśl, że nie
potrafiłem pomóc Jasperowi i że zawiodłem ciebie. Wydawało mi się, że
powinienem uwolnić cię od mojej obecności; uznałem, że jeżeli nie będziesz
musiała oglądać mnie na co dzień, będzie ci lżej. Do głowy mi nie przyszło, że
jest odwrotnie, że nikogo nie potrzeba ci właśnie tak jak mnie... – Zapatrzył się
w odległy horyzont. – Oddałbym dwadzieścia lat życia, gdyby to pozwoliło nam
cofnąć czas i przeżyć wszystko od początku.
– Nie oddawaj tak szybko naszej wspólnej przyszłości – odpowiedziała.
Pokręcił głową.
– Nie odżałuję, że nie mogłaś tego zobaczyć, Bello. Gdybyś ujrzała anioła
i Jaspera, wiedziałabyś, że wszystko, co mówię, jest prawdą. Wiedziałabyś...
– Widziałam ich. Edward znieruchomiał.
– Widziałam ich dziś w nocy, kiedy siedziałam w ambulansie z
Thomasem. – W oczach Belli zalśniły łzy. – Ukazał mi się Jasper.
Edward chciał objąć Bellę, ale bał się spłoszyć szczęście malujące się na
jej twarzy.
– A ty widziałeś go wśród aniołów?
– Tak, Bello. A ja pozostałem tu na ziemi, przy tobie. – Uniósł dłoń i
odgarnął niesforny kosmyk włosów z jej czoła. – Kocham cię tak bardzo, że
brak mi słów, by to wyrazić. Miłość do ciebie jest jedynym powodem, dla
którego jeszcze żyję. Czy wyjdziesz za mnie za mąż? Zanim odpowiesz tak lub
nie, muszę ci coś jeszcze powiedzieć. Chcę jeszcze raz spróbować wszystkiego.
Małżeństwa i rodziny. Chciałbym jeszcze raz zostać ojcem.
Bella patrzyła na niego, jakby był najważniejszym człowiekiem na
ś
wiecie. Ale nie odezwała się ani słowem.
– Wiem, że nie sposób cofnąć czasu – podjął. – Możemy jednak zacząć
wszystko jeszcze raz. Co ty na to?
Uśmiech na twarzy Belli zaćmił blask wschodzącego słońca.
– Nie upłynął jeszcze tydzień, odkąd się rozwiedliśmy – zauważyła.
– Wiem – westchnął teatralnie – ale pomysł z rozwodem się nie
sprawdził.
Spoważniał na powrót, ujął ją za rękę i oparł jej dłoń na swojej piersi, w
miejscu, gdzie biło serce.
– Przysięgam, że zawsze będę z tobą. Do chwili gdy rozłączy nas śmierć.
Bella uśmiechnęła się do niego drżącymi ustami.
– Trzymam cię za słowo.
Przysunęła się do Edwarda i pocałowała go mocno w usta. Potem
zarzuciła mu ręce na szyję i szepnęła:
– Zgadzam się na dziecko.
EPILOG
– Dlaczego się uparłeś, żeby zaprosić Emmetta Sizemore’a na uroczystość
półrocza naszego ponownego małżeństwa? Emmett nie będzie mógł przyjechać.
Wiesz, że wyprowadził się do Kalifornii.
– Chcę, żeby wiedział, że dajemy sobie radę i że potrafiliśmy sami
rozwiązać nasze problemy i zacząć wspólnie nowe życie – odpowiedział z
niewinną miną.
Tak naprawdę chciał przekonać Bellę, że psychologiczne mądrości
Emmetta nie mają nic wspólnego z miłością. A samemu Emmettowi pokazać, że
Bella jest i zawsze będzie jego i tylko jego żoną. Co oczywiście było wyłącznie
kwestią jego męskiej ambicji. Położył dłoń na zaokrąglonym brzuchu żony i
pocałował ją lekko.
– W takim razie trzeba mu będzie przynajmniej wysłać zawiadomienie o
narodzinach Nessie.
– Doktor Black mówi, że jeśli w końcu nie urodzę tego dziecka, to
wyrzuci mnie z pracy. Dlaczego jesteś taki pewny, że to będzie dziewczynka?
Edward nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie: po prostu wiedział, że
będą mieli córkę. Od przeszło sześciu miesięcy nie widział anioła, a jednak coś
się w nim na zawsze zmieniło. Były chwile, gdy miał wrażenie, że dostraja się
do Belli, że wyczuwa jej myśli, pragnienia, potrzeby.
W tej samej chwili kot, któremu dali na imię Przeznaczenie, wskoczył
Belli na kolana i zaczął ocierać się grzbietem o dłoń Edwarda, jakby chciał
zwrócić na siebie uwagę. Nadając mu imię, jakie nosił jacht, chcieli przywrócić
ż
ycie jeszcze jednemu fragmentowi wspólnej przeszłości.
– Uwierz mi, że to będzie dziewczyna – powiedział.
Nessie była obietnicą ich wspólnej, szczęśliwej przyszłości. I, żeby
przekonać Bellę, dorzucił coś, w co ona jedna na świecie była gotowa uwierzyć:
– Anioł mi o tym powiedział.