ELLIS LYN
Anioł nadziei
Michael’s Angel
Tłumaczyła: Marcin Stopa
PROLOG
Michael Weldon chciał umrzeć, tak jak umarło wszystko, co
kochał. Jego syn Josh nie żył. Jego małżeństwo należało do
nieodwołalnie minionej przeszłości.
Ustawił swój jacht „Przeznaczenie” pod wiatr i spojrzał na
rysujący się w dali brzeg Florydy. Dzień był piękny, słoneczny, ale nie
upalny. Po niebie przesuwały się z rzadka rozsiane, kłębiaste chmury.
Wiatr wiał z równą siłą z południowego wschodu, fale były niezbyt
wysokie. Czy można było marzyć o czymś więcej, niż żeby płynąć w taki
dzień jachtem dokąd dusza zapragnie? Każdemu wystarczyłoby to do
szczęścia. A jednak Michael nie był szczęśliwy.
Michael Weldon chciał umrzeć.
Łódź zakołysała się lekko. Rozległ się łopot żagla. Wiatr zmienił
kierunek. Michael odruchowo poprawił ster i wrócił na kurs. Nie
zastanawiał się nad tym, co robi. śeglował od lat, a przez ostatni rok nie
robił niczego poza tym. Jego myśli, jak zwykle, skierowały się ku
przeszłości. Wracały do niego wydarzenia tragicznego dnia sprzed
dwóch lat, dnia, w którym jego życie dobiegło końca. To, że ciało
Michaela jeszcze chodziło po ziemi, że jego serce jeszcze ciągle biło, nie
miało już żadnego znaczenia.
Ilekroć znalazł się nad oceanem, powracały wspomnienia. Głupiec.
Głupiec. Głupiec. Jak mógł być takim głupcem? Dlaczego się zgodził?
Dlatego, że Josh tak bardzo chciał spróbować.
Byli wtedy we trójkę, Terri, Josh i on. Wybrali się na trzydniowy
rejs do Rorida Keys. Po drodze zatrzymali się w niewielkiej przystani.
Josh patrzył jak zahipnotyzowany na starszych chłopców, którzy szaleli
wśród fal na skuterach wodnych. Michael czuł, że jego syn oddałby
wszystko, by móc do nich dołączyć.
Tato, proszę!
Dlaczego nie odmówił? Tragiczna świadomość nieodwracalności
tego, co się wydarzyło, i poczucie winy dławiły go jak żelazna obręcz.
Zgodził się, bo niemal zawsze starał się spełniać marzenia Josha. Czemu
nie mieliby wziąć skutera i wypuścić się razem na morze? Przecież nic
im się nie stanie, uspokajał Terri, która była przeciwna pomysłowi.
Za pierwszym razem przewrócili się, ponieważ inny skuter minął
ich niemal o włos. Za drugim razem wpadli do wody, kiedy oddał
Joshowi kierownicę i chłopiec za ostro skręcił. Kończyło się jednak na
ś
miechu. Kąpiel stanowiła część zabawy. Josh umiał pływać, a w
dodatku miał na sobie kamizelkę ratunkową.
Więc czemu za trzecim razem nakryła go fala? Dlaczego nagle
przestał się ruszać i unosił bezwładnie na wodzie z zanurzoną głową?
Michael z trudem zaczerpnął powietrza... Wspomnienie chwili, w której
dopłynął do brzegu z nieruchomym ciałem syna, nieodmiennie niosło ze
sobą uczucie paraliżującego bólu. Był odpowiedzialny za śmierć Josha. I
brzemię tej winy miał dźwigać już zawsze, aż po kres swych dni. Gdyby
tylko było to możliwe, bez sekundy wahania oddałby własne życie za
ż
ycie swojego dziecka.
Nie musiałby wtedy znosić spojrzenia Terri. Nie musiałby stać
bezradny z boku i patrzeć, jak jego żona, korzystając z całej swojej
wiedzy pielęgniarki, rozpaczliwie walczy o życie dziecka. Ale ani
umiejętności Terri, ani jego odmawiane w duchu modlitwy zdały się na
nic. Kiedy przyjechał ambulans, musiał siłą odciągać Terri od
nieruchomego ciała. Krzyczała i szarpała się, próbując mu się wyrwać.
Właściwie był to ostatni raz, kiedy naprawdę jej dotykał. Ostatni raz,
kiedy patrzył jej w oczy.
Tego dnia wszystko się skończyło. Ich małżeństwo, rodzina,
przyszłość, wszystko to przestało istnieć. Umarła miłość, a wraz z nią
wszystkie jego pragnienia, potrzeby, nadzieje. Teraz czekał go jeszcze
rozwód, powrót do West Palm Beach, formalności w sądzie,
podpisywanie papierów. Ale to wszystko nie miało już żadnego
znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.
Nie miał pojęcia, jak długo był zatopiony we wspomnieniach.
Kiedy uniósł głowę, dostrzegł nad horyzontem ciemne, skłębione
chmury. Wiatr z każdą chwilą przybierał na sile.
Myśl o nadciągającej burzy sprawiła, że na twarzy Michaela po raz
pierwszy od bardzo dawna zagościł lekki uśmiech. Zmienił kurs i ruszył
naprzeciw nadciągającej nawałnicy.
Michael Weldon chciał umrzeć.
ROZDZIAŁ 1
Terri Weldon właśnie słodziła kawę, kiedy rozległ się
charakterystyczny pisk pagera. Niech to diabli! Zawsze tak było. Gdy
tylko miała nadzieję, że wreszcie uda jej się na chwilę spokojnie usiąść,
zaraz musiało się coś wydarzyć. Pośpiesznie przełknęła łyk kawy i
ruszyła do izby przyjęć. Po dwunastogodzinnym dyżurze ledwo trzymała
się na nogach ze zmęczenia.
W obrotowych drzwiach zderzyła się z Anną.
– Zaraz tu będzie helikopter straży przybrzeżnej. Znaleźli
Michaela.
– Czy to na pewno on? – Terri z trudem wypowiedziała kilka słów
przez ściśnięte gardło.
Od trzech dni, odkąd przeczytała w gazecie, że podczas sztormu
zaginął jacht „Przeznaczenie” wraz ze sternikiem, ani na chwilę nie
opuszczał jej lęk. Znaleźli Michaela. A tak się bała, że... Wolała nawet
nie myśleć, co się mogło stać.
– Tak, to on. Przywiozą go za kwadrans.
– Czy... Michael żyje?
– śyje, ale jest w bardzo ciężkim stanie. Ma uraz głowy, połamane
ż
ebra i ramię.
Pod Terri ugięły się nogi.
– Zostań. Ja tam pójdę – zaproponowała Anna, widząc, że
przyjaciółka zbladła i wyglądała tak, jakby miała zemdleć.
– Nie. Chcę go zobaczyć. – Terri zebrała siły i wyszła na korytarz.
– Muszę na własne oczy przekonać się, że Michael żyje.
Kiedy helikopter wylądował na dachu, wszyscy byli już na
miejscu. Doktor Hubbard, trzy pielęgniarki, sanitariusz i Terri. Drzwi
otwarły się, zanim jeszcze śmigło przestało wirować. Z kabiny
wyskoczył mężczyzna w pomarańczowej kamizelce straży przybrzeżnej.
Odwrócił się i chwycił nosze.
Terri widziała wszystko jak na zwolnionym filmie. Z mrocznego
wnętrza wyłoniły się nosze, na których leżał Michael... jej mąż. Ledwie
go poznała. Miał zamknięte oczy i opuchnięte powieki. Pokryta
zarostem, obrzmiała twarz była spieczona od słońca. Ciało spowijały
bandaże. Z ust Michaela sterczała umocowana plastrami rurka
podłączona do sztucznego płuca.
Terri stała jak skamieniała. Słowa lekarza straży przybrzeżnej,
który opisywał stan Michaela, w ogóle do niej nie docierały. Nie mogła
oderwać wzroku od nieruchomej sylwetki i twarzy zastygłej w grymasie.
Od roku nie widziała męża na oczy, a teraz powrócił nieprzytomny, na
wpół martwy.
– Ten facet musi mieć w sobie wielką wolę życia. Ze wstrząsem
mózgu, połamanymi żebrami i prawym ramieniem zdołał się jakoś
przywiązać do masztu. Kiedy go znaleziono, węzły były tak zaciśnięte,
ż
e trzeba było ciąć liny. To cud, że jeszcze żyje.
To cud, że jeszcze żyje. Terri z trudem zapanowała nad
przerażeniem. Od dwóch lat trawiła ją rozpacz z powodu śmierci Josha,
ale nie przyszło jej na myśl, że coś złego mogłoby się przydarzyć jej
mężowi. Ruszyła za specjalnymi noszami na kółkach, na które
przełożono Michaela. Cała grupa szybkim krokiem zmierzała do windy,
ż
eby zjechać na oddział.
– Michael? – Pochyliła się nad nim i drżącą dłonią dotknęła jego
policzka. – Michael...
Nie zareagował.
Anna zagrodziła Terri drogę w drzwiach prowadzących do bloku
operacyjnego.
– Muszę tam być.
– Nie.
Terri widziała przez szybę sali operacyjnej lekarzy i pielęgniarki
poruszających się gorączkowo wokół Michaela. Jedna z pielęgniarek
przecinała nożyczkami strzępy ubrań okrywających nieruchome ciało.
Inna podłączała przewody respiratora, który miał umożliwić Michaelowi
oddychanie. Doktor Hubbard rzucił Terri krótkie współczujące
spojrzenie, po czym kazał zaciągnąć zasłonę.
– Twoja obecność w niczym mu nie pomoże. – Anna pociągnęła ją
do pokoju pielęgniarek. – Wiesz, że doktor Hubbard zrobi wszystko, co
będzie możliwe. Musisz cierpliwie czekać.
Terri wiedziała, że Anna ma rację. W tej chwili była tak
roztrzęsiona, że trudno byłoby jej wykonać jakąś zwykłą czynność. Jak
mogłaby w tym stanie zrobić cokolwiek, by pomóc Michaelowi?
– Terri?
– Tak?
Podniosła wzrok. Tyle razy była świadkiem rozmów Johna
Hubbarda z rodzinami pacjentów. Czasem przynosił im nadzieję, kiedy
indziej ją odbierał. Teraz ona czekała na jego słowa z zamierającym
sercem, jak na wyrok. Cóż z tego, że chciała odejść od Michaela, by żyć
po swojemu, skoro we dwoje już się nie dało. Zamierzała się z nim
rozstać, ale nie w ten sposób. Nie tak jak z Joshem.
– Udało się nam przywrócić pracę płuc i ustabilizować pracę serca,
ale stan Michaela jest nadal bardzo poważny. Główne zmartwienie
stanowi teraz uraz głowy. Na razie Michael nie reaguje na żadne bodźce.
Posłałem go na dół, na tomografię komputerową. Niedługo będziemy
mieli wyniki. Poza tym ma złamane ramię i połamane żebra, jest
odwodniony i ma poparzenia słoneczne, ale to nie są poważne problemy.
Jeśli tylko w mózgu nie zaszły trwałe zmiany, to wszystko będzie dobrze.
Najważniejsze, że żyje. Miał wielkie szczęście.
– To bardziej zasługa jego uporu niż szczęścia. – Terri z trudem
zdobyła się na uśmiech.
Choć wreszcie nieco odetchnęła, lęk jej nie opuścił. Michael,
zawsze pełen niespożytych sił, teraz był na granicy śmierci.
– Kiedy będę go mogła zobaczyć?
Niczego nie widział. Nie wiedział nawet, czy ma zamknięte, czy
otwarte oczy. Oślepiający blask sprawił, że przez chwilę spodziewał się
znowu zobaczyć anioła. Anioł. Myśl o nim dodała mu sił. Powoli zaczął
dostrzegać kontury otaczających go przedmiotów. I wtedy ujrzał Terri.
Siedziała na krześle, obok łóżka. Odchyliła głowę, jakby była bardzo
zmęczona. Nie miał pojęcia, jak długo już z nim jest.
Mógł jej dotknąć. Wystarczyło wyciągnąć rękę. Lśniące,
kruczoczarne włosy opadały jej na ramię. Pamiętał ich odurzający
zapach. Pamiętał jej gładką skórę; spojrzenie niebieskich oczu, w których
na jego widok zapalały się ciepłe błyski; zdyszany szept, jakim
powtarzała jego imię, gdy się kochali. Siedziała obok niego, jego Theresa
Anne Mitchell, jego Tam, jak ją nazywał, łącząc pierwsze litery jej trzech
imion, tak bardzo znajoma, a jednocześnie tak od niego teraz odległa. A
jednak jej widok przyniósł mu nieoczekiwanie spokój. Wreszcie opuściło
go napięcie. Rozluźnił mięśnie i opadł ciężarem całego ciała na materac.
ś
ył. Tak, jak mu to obiecał anioł, dostał jeszcze jedną szansę.
Spróbował wypowiedzieć jej imię, ale opuchnięte wargi nie były
mu posłuszne. Przełknął ślinę. Słony smak krwi przypomniał mu smak
morskiej wody, fale zalewające łódź. Burzę. Anioła.
Terri... Tam.
Uniosła powieki, jakby jakimś cudem usłyszała jego głos. Nie
poruszyła się. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Wreszcie
oprzytomniała, przysunęła się bliżej do łóżka i dotknęła jego dłoni.
– Michael?
Dłoń Terri była chłodna i gładka, a jej dotknięcie nieopisanie
kojące. Michael chciał chwycić żonę mocno za rękę. Zatrzymać przy
sobie. Nie pozwolić jej, by odeszła. Z najwyższym wysiłkiem poruszył
niezdarnie palcami.
Cofnęła dłoń, jakby się przestraszyła, że sprawiła mu ból.
– Wszystko będzie dobrze. – Głos Terri był równie łagodny i
kojący jak dotknięcie ręki.
Michael odetchnął z ulgą. Boże, jak bardzo mu jej brakowało.
Musi jej powiedzieć, jak się cieszy, że ją widzi; zwierzyć się z
tego, co mu się przydarzyło. Ale usta nie chciały go słuchać. Do oczu
napłynęły mu łzy. Ogarnęła go bezsilna złość na własne ciało. Twarz
Terri rozpłynęła się za mgłą. Znów poczuł dotknięcie jej ręki. Tak
chciałby zatrzymać ją jakoś przy sobie. Tak bardzo potrzebował jej
obecności. Tam. Jego ukochana Tam.
– Doktor Hubbard zapewnił, że wszystko będzie dobrze. – Terri
odwołała się do autorytetu lekarza, jakby się bała, że jej samej by nie
uwierzył.
Mgła zgęstniała i Michael poczuł, że zapada się na powrót w
czarną otchłań...
Wiatr uderzył z południowego wschodu z ogromną siłą. Nagła
zmiana ciśnienia sprawiła, że zaszumiało mu w uszach. Musiał walczyć o
każdy oddech. Ze wszystkich sił starał się utrzymać kurs, ale rozszalałe
ż
ywioły ciskały jachtem jak dziecinną zabawką. Uświadomił sobie, że
tym razem naprawdę skusił los.
W głębi serca żywił nadzieję, że któregoś dnia zdoła się pogodzić
z tym, co się stało; że kiedyś będzie umiał znowu spojrzeć Terri w oczy.
Nie wiedział, w którym momencie uświadomił sobie, że teraz jest już po
wszystkim. Może wtedy, gdy gwałtowna ulewa sprawiła, że pole jego
widzenia ograniczyło się do paru metrów wokół jachtu? A może dopiero
wówczas, gdy potężna fala zwaliła się na pokład i wywróciła
„Przeznaczenie” na burtę, a on, zaplątany w skłębione liny, znalazł się w
wodzie? Sam.
Pamiętał straszliwe uderzenie w głowę. Nagle całkiem stracił siły.
Nie mógł się ruszyć. Usłyszał obcy głos, który oznajmił mu spokojnie:
„Już po wszystkim”.
Już po wszystkim? Michaela ogarnął paniczny strach. Jakaś jego
cząstka chciała żyć pomimo całego bólu i udręki, które wypełniały jego
ż
ycie. Nagle usłyszał łoskot i poczuł gwałtowne szarpnięcie. W mgnieniu
oka znalazł się w powietrzu. W dole widział ciało mężczyzny, unoszące
się bezwładnie na falach, odwrócone twarzą w dół.
Biedak, pomyślał. Już po nim. Oplątana wokół muskularnego
ramienia talia grota utrzymywała mężczyznę w pobliżu jachtu. Michael
widział najdrobniejsze szczegóły. Obrączkę na serdecznym palcu,
niebieską koszulę z krótkimi rękawami. Ja też taką noszę, pomyślał, i
dopiero wtedy uświadomił sobie, że patrzy na własne ciało.
A to znaczyło, że musiał... umrzeć?
Atak lęku tylko o ułamek sekundy wyprzedził eksplozję blasku.
Ś
wiatło było tak silne, że choć Michael zacisnął powieki, promienie
zdawały się przenikać w głąb mózgu. Nagle wszystko się uspokoiło.
Wokół zapanowała przejmująca cisza. Nie miał pojęcia, jak długo to
wszystko trwało – ułamek sekundy czy całe wieki. Kiedy w końcu
uchylił powieki, ujrzał przed sobą anioła.
Terri pochyliła się nad Michaelem. Od wielu godzin leżał bez
przytomności, lecz teraz coś się zmieniło. Miała wrażenie, że usiłuje
poruszyć ustami.
– Co mówisz?
Z trudem zapanowała nad pragnieniem, by położyć mu rękę na
spieczonym słońcem czole. Wiedziała, że Michael nie potrzebuje ani nie
pragnie jej dotknięcia. Miał zamknięte oczy, ale jego wargi poruszyły się,
jakby usiłował coś powiedzieć.
Wytężyła słuch. Wydawało jej się, że wyszeptał słowo „anioł”.
Ogarnęło ją rozczarowanie. Majaczył. Musiał majaczyć. Nigdy nie
nazywał jej aniołem. Była dla niego Tam.
– Terri mówią na ciebie wszyscy – powiedział kiedyś, przed
wiekami, gdy jeszcze się kochali, gdy byli szczęśliwi.
Kiedy jeszcze żył Josh.
Oczy Terri wypełniły się łzami. Po raz pierwszy od miesięcy
przestała nad sobą panować. Dopiero teraz dotarło do niej, że wysłany
przez nią przed trzema miesiącami pozew do sądu oznaczał ostateczny
kres ich małżeństwa. Koniec wszystkiego, co ich łączyło. A przecież w
głębi serca cały czas go kochała. Nigdy w życiu nie była równie
szczęśliwa jak wówczas, gdy jeszcze żyli razem. We troje.
Opuściła głowę i oparła ją na ramieniu Michaela. Tyle razy
tęskniła do jego dotknięcia. Tyle razy czuła potrzebę podzielenia się
swoim bólem z jedynym człowiekiem na świecie, który mógłby ją
zrozumieć. Ale nie było go przy niej. Szlochała ze ściśniętym gardłem.
Czy kiedykolwiek wypłacze cały żal, który przepełnia jej serce? Czy
zdoła przestać myśleć o tym, czego żadna siła nie może już cofnąć?
Szukając zapomnienia, zrezygnowała z pracy z dziećmi i zatrudniła się w
szpitalu, gdzie nie miała czasu, żeby rozczulać się nad własnymi
sprawami, ponieważ każdą chwilę wypełniała jej troska o cudze życie.
– Tam?
Cichy szept natychmiast wyrwał ją z bolesnej zadumy. Uniosła
głowę i otarła spływające po policzkach łzy.
Sięgnęła na stojący obok łóżka stolik. Wzięła tampon, umoczyła w
kubku i zwilżyła spieczone, spękane wargi Michaela. Gdy poczuł
chłodne dotknięcie, uniósł powieki nieco wyżej. Miała wrażenie, że
usiłuje się do niej uśmiechnąć. Kiedyś pokochała go za ten jego
przewrotny, szelmowski uśmiech. Od czasu śmierci Josha nigdy już nie
widziała na ustach swego męża tego pełnego triumfu uśmiechu.
– Chcesz pić?
Skinął głową, a ona wyciągnęła rękę z kubkiem i ostrożnie
wsunęła słomkę między rozchylone wargi Michaela. Kiedy skończył pić,
włożyła mu do ust kawałeczek lodu.
– Boli cię głowa?
Ssał lód i patrzył na nią bez słowa.
– Michael? Czy boli cię...
Opuścił powieki. Kiedy je znowu uniósł, dostrzegła w jego oczach
ból.
– Nie – wyszeptał z trudem.
Miała wrażenie, że Michael stara się przezwyciężyć falę
osłabienia, niosącą utratę przytomności. Czy naprawdę chciał być tu przy
niej?
– Boli cię głowa? – spytała, aby zachęcić go do walki z
nadchodzącym bezwładem.
– Nie – powtórzył.
Wykrzywił usta, najwyraźniej próbując coś jeszcze jej przekazać.
Pochyliła się, by nie uronić ani słowa. Czuła, że Michael chce jej
powiedzieć coś ważnego.
– Nie... rozwód nie.
– Co takiego? – Nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Co ty
mówisz?
Nie odpowiedział. Jego siły znów były na wyczerpaniu. Jeszcze
przez chwilę wpatrywał się w nią, a potem opuścił powieki. Została sama
z jego niezrozumiałymi słowami. Z trudem zapanowała nad chęcią, by
szarpnąć go za ramię i domagać się wyjaśnień. O co mu chodziło? Czy
zdawał sobie sprawę z tego, co mówi? Czy w ogóle pamięta, po co
przyjechał do West Palm Beach? Przecież mieli zakończyć formalności
rozwodowe.
– No i co? Odzyskał przytomność?
Głos przyjaciółki wyrwał Terri z rozmyślań. Odsunęła się od
łóżka.
– Przed chwilą. Wypił odrobinę wody – odparła. Anna przyjrzała
jej się uważnie. Nie sprawiała wrażenia zachwyconej tym, co ujrzała.
– Jeżeli nie pojedziesz do domu i nie odpoczniesz, to sama w
końcu wylądujesz w szpitalnym łóżku. – Anna sprawdziła poziom
roztworu w kroplówce. – Na razie lepiej dla Michaela, żeby był
nieprzytomny. Z połamanymi żebrami każdy oddech musi mu sprawiać
ból. Czy coś powiedział?
– Tak. To było bardzo dziwne.
– Dziwne?
Terri poczuła, że robi jej się gorąco.
– Wspomniał o... rozwodzie. Anna popatrzyła na nią z troską.
– Na razie nie zaprzątaj sobie tym głowy. Najważniejsze, że jest z
nim lepiej. W tym, że majaczy, nie ma niczego niepokojącego. A teraz
zabieraj się do domu. Nie możesz tu spędzić reszty życia. Jeśli coś się
będzie działo, zadzwonię do ciebie.
Terri odwróciła się i spojrzała na przypominającą maskę twarz
jedynego mężczyzny, jakiego w życiu kochała. Jego oddech był płytki,
ale regularny. Tak trudno było jej zapanować nad chęcią dotknięcia go
nawet teraz, gdy wiedziała, że niczego by nie poczuł. Tak wiele czasu
potrzebowała, by pogodzić się z myślą, że odszedł z jej życia. Teraz,
kiedy leżał obok nieprzytomny i bezradny, powróciły do niej uczucia, od
których, jak sądziła, udało jej się wreszcie uwolnić. Łudziła się. Odżyły
ze wzmożoną siłą, jakby jej nigdy nie opuściły.
– Przypomnij sobie, co powiedział lekarz ze straży przybrzeżnej.
Michael ma w sobie wielką wolę życia.
– Być może – westchnęła. – W każdym razie zawsze był
niewiarygodnie uparty.
Cały czas zastanawiała się, co miały oznaczać pierwsze słowa,
jakie wypowiedział, powróciwszy z zaświatów. „Rozwód nie”.
Anioł wyglądał jak Sean Connery. Nawet oślepiające światło nie
osłabiało siły jego spojrzenia. Zdawał się wiedzieć wszystko, co można
wiedzieć o życiu, a jednocześnie pełen był nieziemskiej siły. Miał w
sobie coś z wojownika, gotowego walczyć o życie i duszę Michaela.
Jego siła budziła trwogę, nie mającą jednak nic wspólnego z
paniką, której doświadczył na widok swego martwego ciała. Przez
chwilę zastanawiał się, czy śni. Ale to nie miało znaczenia. Nagle
wszystko uległo zmianie.
Wiedział, że żyje.
Wiedział też, że on i Terri nie mogli zapobiec śmierci Josha. To
odkrycie przyniosło mu nieopisaną ulgę i pociechę. Teraz miał się nim
podzielić z Terri. Być może właśnie dlatego dana mu została okazja
powrotu do świata żywych, który z własnej woli opuścił.
Anioł wrócił. Jego obecność była czymś niepojętym, choć zarazem
najoczywistszym w świecie. Była łaską, miłością, przebaczeniem. Była
pociechą i jednocześnie nakazem, by nieść tę pociechę dalej.
Nie wolno ci zapomnieć. Musisz uratować Terri. Tylko ty możesz
to zrobić.
– Widziałem ją – odpowiedział bezgłośnie. Zamiast odpowiedzi
anioł uniósł rękę i położył ja na piersi Michaela tam, gdzie biło serce.
Tępy ucisk, który nie pozwalał mu głębiej odetchnąć, ustąpił pod
ż
yciodajnym dotknięciem.
Nie wolno ci zapomnieć.
– Powiedziałem jej... – Wola anioła sprawiła, że umysł Michaela
uwolnił się od trawiącego go niepokoju. – Powiem jej... Będę pamiętał.
ROZDZIAŁ 2
Terri dbała o profesjonalny wygląd, ale ilekroć musiała stawić
czoło gorącemu i wilgotnemu klimatowi Florydy, tylekroć marzyła o
tym, by móc spędzić życie, chodząc w zwykłych szortach, a nie w
rajstopach i stroju pielęgniarskim.
Tego dnia codzienne niedogodności zeszły na dalszy plan.
Martwiła się o Michaela. Od chwili gdy go przywieziono, większość
czasu spędziła w szpitalu, troszcząc się o to, by niczego mu nie
brakowało.
Pozostawało pytanie, dlaczego to robi? Uznała, że przez pamięć o
Joshu. Nie chciała przyznać, że dla samego Michaela, przez wzgląd na
to, co ich kiedyś łączyło. W pierwszym momencie ogarnęły ją dawne
uczucia, ale je odrzuciła. Michael opuścił ją, kiedy najbardziej go
potrzebowała; straciła dziecko, pełna rozpaczy i rozgoryczenia szukała
oparcia i pociechy.
Nie mogła go nadal kochać. To byłoby absurdalne. Po tym, co
zrobił, nie zasługiwał na jej miłość.
Kiedy weszła do klimatyzowanego wnętrza szpitala, otoczyło ją
chłodne powietrze. Odgarnęła z czoła kosmyk mokrych od potu włosów i
poprawiła torebkę na ramieniu. Podeszła do windy. Troska o Michaela
była czymś naturalnym, uznała w końcu. Przez dziewięć lat był jej
mężem... ojcem jej dziecka. Wcisnęła guzik. To wszystko minęło. Dzięki
pomocy psychoterapeuty przezwyciężyła depresję. Zamierzała rozpocząć
nowe życie, bez oglądania się na przeszłość. Chciała znowu pracować z
dziećmi. W jej planach nie było miejsca dla Michaela.
Zastała go siedzącego na łóżku i otoczonego przez kobiety: dwie
starsze wolontariuszki i młodą dziewczynę. Wszystkie zajmowały się
nim z takim zainteresowaniem, jakby był co najmniej Melem Gibsonem.
Powinno ją to rozśmieszyć, ale zamiast rozbawienia
niespodziewanie poczuła irytację. Przed dwoma dniami Michael leżał
nieprzytomny, a jego stan budził w Terri śmiertelny lęk. Teraz siedział z
zadowoloną miną i flirtował w najlepsze z obcymi kobietami.
– Nie przeszkadzam? – spytała z zamierzonym przekąsem, i
natychmiast tego pożałowała.
Wolontariuszki robiły wiele dobrego dla chorych i nie miała
ż
adnego powodu, żeby im dokuczać. Poza tym świetnie je rozumiała.
Ona sama uległa urokowi Michaela. W końcu nie bez powodu go
poślubiła.
Rozbawione kobiety umilkły.
– To moja żona, Terri – przedstawił ją Michael, nie tracąc dobrego
samopoczucia.
Zachowywał się jak na popołudniowej herbatce. I jakby on sam nie
siedział półnagi, nie mając na szerokim torsie niczego prócz opatrunku
na połamanych żebrach.
– Och, my przecież świetnie znamy Terri – powiedziała z
uśmiechem pani Anderson. – Cieszę się, że cię widzę. Chciałam ci
podziękować za ciasteczka w kształcie zwierzątek, które upiekłaś na
przyjęcie dobroczynne. Dzieci były zachwycone. Szkoda, że ciebie tam
nie było. Na pewno wzruszyłaby cię ich reakcja.
Terri chciała tam pójść, ale w ostatniej chwili stchórzyła. Bała się,
ż
e nie będzie umiała znieść widoku gromadki rozbawionych dzieci.
– Ja też żałuję, Mary – powiedziała, z trudem zachowując spokój –
ale wiesz, jak to jest z pracą w szpitalu. Po dyżurze marzę tylko o tym,
ż
eby iść do domu i odpocząć.
Starsza pani przesłała jej współczujące spojrzenie.
– Wiem, kochanie – odpowiedziała. – Mam nadzieję, że
następnym razem będziesz w lepszej formie.
– No, musimy już iść – orzekła pani Silverman, zbierając książki i
gry, które przyniosła dla chorych. – Janine? – odezwała się do
dziewczyny, która najwyraźniej świetnie się czuła w towarzystwie
Michaela.
Terri nie popędzała ich. Sięgnęła po umieszczoną w nogach łóżka
kartę choroby. Wolontariuszki ruszyły w stronę drzwi, Mary wyjęła
jeszcze z kieszeni paczkę cukierków i poczęstowała Terri.
– Wiem, że lubisz arbuzowe – powiedziała i ścisnęła jej rękę. – Do
zobaczenia.
Kobiety wyszły. Terri została sam na sam z Michaelem. Odłożyła
kartę i spojrzała na niego – ożywienie minęło, wyglądał na zmęczonego.
– Wiesz co? Mam już dosyć leżenia – westchnął. – Strasznie mi
gorąco pod tym opatrunkiem. Nie mogłabyś go poprawić?
– Trzeba było poprosić pielęgniarkę – zauważyła, ale zrobiła, o co
prosił.
– Wolałbym, żebyś to ty się mną zajęła.
Zacisnął zęby i bez jęku zniósł zabiegi Terri. Starała się być
delikatna, bo wiedziała, że mimo woli sprawia mu ból.
– Dawno mnie nie dotykałaś.
Terri znieruchomiała i spojrzała na swoją dłoń leżącą na jego
muskularnym ramieniu. Miał rację. To już blisko dwa lata. Przypomniało
jej się, jak cudownie czuła się w jego ramionach, gdy jeszcze się kochali.
Pamiętała więcej, niżby chciała – ciepło, zapach i smak jego skóry.
Cofnęła dłoń. Całe szczęście, że na nią nie patrzył. Wolała, żeby nie
widział wyrazu jej twarzy.
Michael wyciągnął rękę i położył na jej dłoni. Przesunął kciukiem
po jej palcach. Dotknął miejsca, na którym niegdyś tkwiła obrączka.
– Lubię twoje ręce. Myślałem, że już nigdy ich nie poczuję.
Nie potrafiła zdobyć się na żadną odpowiedź. Patrzyła w
orzechowe oczy Michaela, które wydawały się dobrze znajome, i
dostrzegła w nich nowy wyraz. Nie umiałaby tego nazwać, ale odniosła
wrażenie, że stał się kimś innym. Nie przestał przy tym budzić w niej
uczuć, o których wolałaby zapomnieć. Przez długą chwilę nie mogła
uwolnić się od czaru, jaki rzucało na nią jego spojrzenie. Tak bardzo za
nim tęskniła... A teraz znów był przy niej. Wrócił.
Owszem, wrócił, powiedziała sobie w duchu, ale tylko po to, żeby
dopełnić formalności rozwodowych.
– Michael... – urwała, nie wiedząc, co właściwie chciałaby
powiedzieć.
Otwarły się drzwi i do pokoju wszedł doktor Hubbard z jedną z
pielęgniarek z dziennej zmiany, Marjorie.
– No proszę – powitał ich zadowolonym tonem. – Widzę, że wraca
pan do zdrowia. Już siadamy? Domyślam się, że chciałby pan jak
najszybciej znaleźć się w domu, co?
Michael z trudem zdobył się na uśmiech.
– Chyba jeszcze nie. – Z wysiłkiem zaczerpnął powietrza. –
Prawdę mówiąc, to chciałbym się już położyć.
Kiedy Terri pomogła mu ułożyć się na poduszkach, leżał przez
chwilę bez ruchu i oddychał ostrożnie. Z twarzy powoli ustąpiła bladość.
Policzki nawet lekko się zaróżowiły.
– I tak jest z panem lepiej, niż z medycznego punktu widzenia być
powinno.
Doktor Hubbard przyłożył stetoskop do piersi Michaela. Przez
chwilę słuchał uważnie.
– Opieka Terri dobrze panu robi. Musi pan szybko przyjść do
siebie, zanim inni chorzy zaczną się dopominać o taką wspaniałą
pielęgniarkę. – Doktor Hubbard uśmiechnął się do Terri i schował
stetoskop do kieszeni fartucha. – Płuca pracują normalnie. To teraz
najważniejsze. A jak z głową? Czuje pan jakieś bóle? Ma pan zawroty
głowy?
– Czasem, kiedy się nieostrożnie poruszę, kręci mi się w głowie –
przyznał Michael. – Ale przestała mnie boleć.
– To dobrze. Proszę na siebie uważać i nie wykonywać
gwałtownych ruchów. Jak już powiedziałem, wraca pan do zdrowia
szybciej, niż można się było spodziewać. Teraz potrzeba panu przede
wszystkim czasu i spokoju.
Po wyjściu doktora Hubbarda Terri spojrzała na zegarek. Powinna
już być na swoim oddziale.
– Muszę już iść. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś?
– Nie. – Michaelowi oczy wprost się zamykały. Josh był tak
bardzo do niego podobny... – Prześpię się.
– To ci dobrze zrobi.
Terri przypomniało się, jak układała do snu Josha. Odruchowo
pochyliła się nad Michaelem, jakby miała zamiar pocałować go na
dobranoc. W ostatniej chwili oprzytomniała i wyprostowała się
gwałtownie.
– Zajrzę do ciebie wieczorem – obiecała i szybko wyszła z pokoju.
– Czy możesz mi wyjaśnić, co się ze mną dzieje?
Terri siedziała przed biurkiem szpitalnego psychoterapeuty, Toma
Sizemore’a. Spędziwszy połowę dyżuru na rozmyślaniach nad swoimi,
nieoczekiwanymi dla niej samej, reakcjami, doszła w końcu do wniosku,
ż
e tylko on będzie w stanie jej pomóc.
– Chodzi ci o to, że cały czas czujesz się zobowiązana do opieki
nad Michaelem? To nic dziwnego. Jesteś pielęgniarką, Terri.
Pielęgniarkami zostają kobiety o silnie rozwiniętym instynkcie
opiekuńczym. Michael jest twoim mężem. Przez wiele lat byliście ze
sobą bardzo blisko związani. Twoje reakcje są najzupełniej naturalne.
– Ale...
– Wypadek Michaela i jego obecny stan ożywiły w tobie dawne
uczucia. Nie ma w tym nic dziwnego. Czy rozmawialiście już o Joshu?
– Nie. I nie mam zamiaru – odparła stanowczo Terri.
Mimo że wiele wysiłku kosztowało ją przezwyciężenie bólu i
poczucia winy z powodu śmierci Josha, nie uporała się do końca z
brzemieniem straty, dlatego nie chciała wracać do wydarzeń z
przeszłości.
– Myślę, że w końcu osiągnęłam jaką taką równowagę, nie jestem
w stanie przechodzić wszystkiego jeszcze raz, od początku.
– To mogłoby pomóc twojemu mężowi.
– Przykro mi, Tom, ale nie mam pojęcia, co mogłabym mu
powiedzieć. – Terri z trudem panowała nad sobą. – Poza tym Michael
nigdy nie chciał ze mną rozmawiać na ten temat. Wolał odejść.
– Jego postępowanie cały czas budzi w tobie gniew.
– Tak – przyznała. – Jestem zła, bo jeszcze przed tygodniem
wydawało mi się, że potrafię zacząć żyć na nowo. Zdecydowałam się
nawet porozmawiać z doktorem Perezem i zapytać go, czy nie mogłabym
u niego pracować. Z dziećmi. Tymczasem, w niecodziennych
okolicznościach pojawił się Michael i swoją obecnością wprawił mnie w
rozterkę.
– Co w tej sytuacji chcesz zrobić?
Miała ochotę się rozpłakać i tylko najwyższym wysiłkiem woli
udało jej się nad sobą zapanować.
– Chciałabym, żeby Michael przyszedł do siebie i jak najszybciej
opuścił szpital. Mogłabym wtedy zrobić to, co planowałam, a nie
zadręczać się tym, co się wydarzyło.
– Więc obecność Michaela jest dla ciebie ciężarem, ponieważ
ożywia bolesne wspomnienia?
Nie potrafiła dłużej zapanować nad łzami.
– Obecność Michaela sprawia, że zaczynam na nowo tęsknić do
tego, czego już nigdy w życiu nie będę miała.
Tom podsunął Terri pudełko chusteczek higienicznych.
– Do czego?
– Małżeństwa. Rodziny.
– Czemu tak sądzisz?
To pytanie ją zaskoczyło. Uświadomiła sobie, że czuła się tak
silnie związana z Michaelem i ich wspólną przeszłością, że nie potrafiła
sobie wyobrazić związku z kim innym, wyjścia jeszcze raz za mąż, nie
mówiąc już o urodzeniu dziecka.
Gdyby jednak, to najpierw musiałaby się rozwieść. Dokończyć to,
co podjęła przed trzema miesiącami, wysyłając do sądu pozew.
– Ja chyba nie byłabym zdolna zacząć żyć na powrót z Michaelem
– powiedziała w końcu.
– Dlaczego?
Dlaczego? – powtórzyła w duchu pytanie. Ponieważ małżeństwo i
rodzina opierają się na miłości i zaufaniu, a tymczasem ona nie
potrafiłaby ponownie zaufać Michaelowi. Zawiódł ją wtedy, gdy
najbardziej potrzebowała jego pomocy. Po śmierci Josha, pogrążona w
głębokiej rozpaczy, nie była zdolna nawet płakać, by ukoić ból. Michael
był wtedy jedynym człowiekiem, który mógł płakać razem z nią, który
mógł dzielić jej ból i pomóc jej go znieść. Ale on nie umiał lub nie chciał
tego zrobić.
Opuścił ją po awanturze, która wybuchła między nimi w rok po
ś
mierci Josha, w Dniu Matki. Tego dnia wreszcie coś w niej pękło i w
końcu była w stanie krzyczeć i płakać. Michael nie potrafił tego znieść.
Zadzwonił po jej siostrę Nancy, przywiózł ją z lotniska do domu, a
potem wyszedł bez słowa. Zostawił za sobą wszystko – pracę, dom, żonę.
Nie była w stanie na nowo mu zaufać, a co za tym idzie związać z nim
swojego losu. Szczególnie teraz, gdy miała nową pracę, nowych
przyjaciół, a przed sobą przyszłość, w której nie było dla niego miejsca.
– Dlatego, że żyjąc z Michaelem, nieustannie bolałabym z powodu
ś
mierci syna – odpowiedziała.
I z powodu jego odejścia, dodała w myślach.
– Czy uważasz, że Michael jest winny śmierci Josha?
– Nie. Mówiłam ci już, że go nie winię. To ja powinnam była
wiedzieć, że mój synek ma chore serce. W końcu jestem pielęgniarką.
– Nie, Terri. Skoro masz dość rozsądku, by nie winić Michaela za
to, co się stało, to powinno starczyć ci go także na to, by nie obwiniać
siebie. Wiesz dobrze, co orzekli lekarze. Nic nie wskazywało na to, że
Josh ma wrodzoną wadę serca. Przecież pamiętasz.
– Tak. Pamiętam.
Ale byłam jego matką, dodała w myśli. I powinnam była wiedzieć,
ż
e coś mu grozi.
– Czy jesteś pewna, że chcesz się rozwieść z mężem? Klamka
jeszcze nie zapadła, możesz zmienić zdanie.
Miała świadomość tego stanu rzeczy, ale uważała, że ich miłość
nie sprostała próbie, jaką była śmierć ich dziecka. Nie byli dla siebie
oparciem w dramatycznym momencie, jako małżeństwo nie podnieśli się
po ciosie, który wymierzył im los. Nie da się cofnąć czasu.
– Jestem pewna.
Na czwarte piętro, na którym mieściła się separatka Michaela,
wjechała windą. Było już dobrze po północy. Właśnie skończyła dyżur,
przed powrotem do domu chciała sprawdzić, jak się Michael czuje.
Cicho otworzyła drzwi.
W pokoju panował mrok rozświetlony tylko przez latarnie za
oknem. Michael spał. Już chciała odejść, gdy usłyszała:
– Tam?
Wyczuła w jego głosie ból. W sekundę później pochylała się nad
nim.
– Jestem. Co się dzieje?
Wydawało jej się, że śpi, bo poruszył głową, ale oczy miał
zamknięte.
– Tam!
Zabrzmiało to jak rozpaczliwe wołanie o pomoc.
– Jestem przy tobie, Michael.
Ujęła jego twarz w dłonie. Zaciskał zęby, jakby zmagał się z
koszmarnym snem. Nie wiedziała, co się z nim dzieje, ale czuła, że musi
go obudzić, przywrócić go do rzeczywistości, ratować... Przed czym?
– Michael, obudź się.
Uniósł powieki i odetchnął z ulgą. Nie wydawał się wcale
zaskoczony jej obecnością. Sprawiał wrażenie, jakby wiedział, że przed
chwilą ją wzywał.
– Co się stało? Poprosić lekarza? Przez chwilę rozważał jej
pytanie.
– Lekarz nic mi nie pomoże – odezwał się w końcu.
– Co masz na myśli? Doktor Hubbard uratował ci życie i...
– Nie. To nie lekarze uratowali mi życie – zaprzeczył. – To anioł.
Patrzyła na niego zdumiona. Czy był tylko na wpół przytomny?
Czyżby majaczył? Anioł? Michael był katolikiem, ale rzadko bywał na
mszy.
– Co ty mówisz? – spytała, oczekując, że wytłumaczy jej jakoś
swoje zdumiewające słowa.
– Anioł. On...
– Michael.
Pochyliła się nad nim tak nisko, że dotknęła czołem jego czoła. To,
ż
e mógłby na skutek urazu popaść w chorobę psychiczną, nie przyszło jej
do głowy. To byłoby chyba gorsze, niż gdyby umarł.
– Michael, co się z tobą stało?
Położył rękę na jej dłoni uspokajającym gestem.
– Ja... umarłem.
ROZDZIAŁ 3
– Co takiego?! – powiedziała Terri głośniej, niż zamierzała.
Odsunęła się gwałtownie, by zapalić lampkę na stoliku. Michael
doskonale wyczuł jej napięcie i niepokój.
– Nie – poprosił.
Bóg jeden wie, ile razy nie potrafił jej w życiu zrozumieć, ale od
czasu sztormu i spotkania z aniołem wszystko się zmieniło. Dużo
wyraźniej niż kiedyś odbierał emocje otaczających go ludzi. Dlaczego
miałby to ukrywać?
– Muszę ci opowiedzieć, co mi się przydarzyło.
– Jest ciemno. Pozwól mi...
– Nie boję się już ciemności. Ani śmierci. Zawahała się, ale
Michael nabrał pewności, że jest gotowa wysłuchać tego, co ma jej do
powiedzenia. Nieoczekiwanie stało się dla niego bardzo ważne, by mieć
ją blisko siebie.
– Czy mogłabyś usiąść na chwilę przy mnie?
– Michael – odezwała się Terri strofującym tonem.
– Proszę cię, usiądź przy mnie. Mam ci coś ważnego do
powiedzenia.
Przez chwilę milczała i Michael obawiał się, że odmówi i odejdzie.
Zdawało mu się, że to trwa całą wieczność. Wreszcie przysunęła krzesło
i usiadła tuż obok łóżka. Trudno mu było sięgnąć, ale wyciągnął rękę i
splótł palce z palcami Terri. Chłodny dotyk jej miękkiej, delikatnej skóry
przypomniał o wielu wspólnie spędzonych chwilach.
– Pamiętasz, jak leżeliśmy na pokładzie „Vandy” i patrzyliśmy w
gwiazdy? – spytał.
– Powiedz mi, co ci się przydarzyło.
Była wystraszona. Słyszał to wyraźnie w jej głosie. Czy
spodziewała się, że spotkał rekina ludojada albo przybysza z kosmosu?
On przecież tylko umarł. To nic wielkiego.
– Ja... – zaczął i urwał, po czym spróbował jeszcze raz. – Wiesz, że
łódź się wywróciła podczas sztormu.
Nie mógł pojąć, dlaczego opuściła go krystaliczna jasność
myślenia, którą tak wyraźnie odczuwał wcześniej. Czemu nie umiał
opowiedzieć jej tego wszystkiego tak po prostu, jak się to wydarzyło.
– Coś uderzyło mnie w głowę. – Do Michaela powróciło
wspomnienie zimnej wody, ulewy, wichru i panicznego lęku, który teraz
wydawał mu się dziwaczny i nieuzasadniony. – Myślę, że utonąłem.
Widziałem swoje ciało unoszące się na wodzie. I wtedy pojawił się anioł.
Wspomnienie anioła rozjaśniło jego pamięć jak płomień.
Terri zadrżała. Ścisnął mocniej jej dłoń, jakby chciał się upewnić,
ż
e naprawdę jest przy nim.
– Lecieliśmy przez pełen światła tunel w chmurach. Wszystko
działo się z niesamowitą prędkością. – Samo wspomnienie tej chwili
wystarczyło, by poczuł, że jego ciało staje się lżejsze, mimo to nie
potrafił oddać swych uczuć słowami. – Jakby nie było przyciągania, a
czas stanął w miejscu. Wtedy zobaczyłem ciebie.
– Mnie? – Palce Terri zesztywniały.
– I całe swoje życie. Wszystko, czym byłem i co zrobiłem. A także
Josha... – Do oczu napłynęły mu łzy. – Pamiętasz nasz ślub? Śmiałaś się,
ż
e przyjechałem do kościoła o dwie godziny za wcześnie. Ale dopiero na
pół godziny przed ceremonią okazało się, że zapomniałem krawata.
Pamiętasz? Twoja siostra nie chciała mnie do ciebie wpuścić. Byłem
pewny, że będziesz się na mnie złościć.
Wziął głęboki oddech.
– Ale ty się śmiałaś. Patrzyłaś na mnie, jakbym był
najzabawniejszym, najsprytniejszym i najważniejszym na świecie
facetem bez krawata, i pękałaś ze śmiechu. Terri nie odpowiadała, ale
Michael poczuł na ręku coś mokrego i chłodnego. Łzę. Nie zamierzał
zranić Terri. Chciał podzielić się z nią swoim szczęściem; wyznać, jak
bardzo pragnie być znowu tym samym mężczyzną, za którego kiedyś
wyszła za mąż. Mężczyzną, którego kochała niezależnie od tego, czy
wybierał się do ślubu w krawacie, czy bez.
– Potem ujrzałem cię w dniu śmierci Josha. – Michael wyczuł, że
nastrój Terri się zmienił. Znowu była spięta, i przez chwilę zastanawiał
się, jak ma jej to wszystko przekazać. – Twoje oczy były pełne bólu i
rozpaczy, a ja chciałem odwrócić wzrok. Ale wiedziałem, że nie mogę
tego zrobić. Już raz nie umiałem znieść twojego bólu i zostawiłem cię z
nim samą. Czułem się wtedy odpowiedzialny za to, co się wydarzyło, i
nie potrafiłem sprostać tej odpowiedzialności. Uciekłem przed
poczuciem winy, przed klęską naszego małżeństwa i przed tobą. Podczas
tej niezwykłej wizji wiedziałem, że muszę stawić czoło wszystkiemu, co
się stało. I wtedy zobaczyłem Josha.
– Przestań!
Terri nie potrafiła tego dłużej słuchać. Zerwała się na równe nogi i
wysunęła dłoń z jego uścisku.
– Do czego zmierzasz, Michael?
– Do niczego. Chcę ci opowiedzieć, co mi się przydarzyło. Pragnę,
ż
ebyś wiedziała, jak bardzo...
– Po co wracasz do tego wszystkiego?
Terri starała się opanować. Wydawało jej się, że już pokonała
gniew, jaki budziło w niej postępowanie Michaela, ale wystarczyło kilka
słów, by wróciły wszystkie emocje. Porzucił ją, zostawił ją samą z jej
bólem, z poczuciem winy, rozpaczą, żalem do siebie samej, do losu czy
do Boga o to, co się stało. Były chwile, gdy gotowa była błagać
Michaela, by wrócił. śeby ją przytulił, żeby z nią porozmawiał, żeby ją
kochał, dopóki nie zdoła uwolnić się od bólu i poczucia winy. A
tymczasem nawet nie miała pojęcia, dokąd wyjechał, bo nie odezwał się
do niej, nie dał znaku życia. Usiłował jej powiedzieć, że było mu wtedy
przykro. Ale jego współczucie mogło wzbudzić w niej już tylko złość.
– Chciałem ci wyjaśnić, co czułem. Chciałem...
– Nie, Michael. – Terri tłumiła łzy, za nic nie chciała rozpłakać się
przy nim. – Niczego mi nie wyjaśniaj. Jeżeli odczuwasz potrzebę
rozmowy o tym, co się stało, idź do psychologa. Ja tak zrobiłam. –
Ponieważ nie było przy mnie męża, dodała w myślach. Odsunęła się od
łóżka.
– Zrozum mnie, Terri. Wiem, że wtedy cię zawiodłem, nie
stanąłem na wysokości zadania, ale teraz widziałem...
– Widziałeś anioła, tak? – Jej głos przepełniały gorycz i ironia.
Nagle dokonała przerażającego odkrycia. Michael cały czas budził
w niej gniew, a więc emocje. Zatem nie był jej obojętny. Czy więc
potrafiłaby na nowo się w nim zakochać? Uznała, że złość na Michaela
jest jej jedyną bronią. Jeśli ją złoży, jeśli zmieni swoje nastawienie do
Michaela, pozwoli mu na wyjaśnienia, skończy się to dla niej prawdziwą
katastrofą.
– Teraz jest za późno.
Nie mogło być za późno. Michael za wszelką cenę pragnął
zatrzymać Terri, nie chciał, by opuściła pokój i zostawiła go samego.
Być może powinien być bardziej cierpliwy. Terri potrzebowała czasu.
Próbował wyobrazić sobie, jak może przyjmować jego słowa, ale był
zbyt słaby fizycznie i za bardzo wyczerpany emocjonalnie. Z trudem
przypominał sobie swoje uczucia sprzed tygodnia. Wiedział tylko, że
zaszła w nim głęboka przemiana. Teraz musi udowodnić swojej żonie, że
tak się naprawdę stało.
Na wpół senny, Michael nie mógł się uwolnić od myśli o Terri.
Anioł odesłał go pomiędzy żywych, żeby ją uratował. śeby zrobił coś,
zanim... Walczył ze snem, próbując odczytać tajemniczy szyfr pamięci.
Anioł...
Anioł uśmiechał się do niego.
Michael czuł, że światło obecne w tym uśmiechu przenika w głąb
jego serca. Uświadomił sobie, że się uśmiecha. Wtedy zauważył dziecko,
które trzymało anioła za rękę.
Josh.
Wyraz szczęścia na twarzy Josha uleczył serce Michaela. Lęk
ustąpił w nim przed radością. Jak poprzednio, nie padło ani jedno słowo.
Michaelowi wystarczyło popatrzeć na anioła, by wszystko zrozumiał.
Josh był pod dobrą opieką, był kochany i szczęśliwy. Ucieszył się na
widok ojca i Michael nie umiał się powstrzymać. Wyciągnął rękę,
prosząc tym gestem syna, żeby do niego podszedł.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie nadszedł twój czas.
Michael opuścił rękę. Czuł się jak dziecko, które właśnie miało
otrzymać prezent, ale ktoś powiedział mu, że musi poczekać do Bożego
Narodzenia. Zrozumiał, że ma przed sobą zadanie do wykonania. Musi
uratować Terri. Po to wrócił do świata żywych.
Obraz anioła i Josha zatarł się i rozpłynął w ciemności. Radość na
powrót ustąpiła przed lękiem. Wiedział, że musi odzyskać zaufanie Terri.
Bez tego nie będzie mógł jej pomóc.
– Myślę, że Michael przeżywa załamanie nerwowe.
– Czemu tak sądzisz? – Widelec w dłoni Anny zawisł nad
talerzem.
– Ostatniej nocy, kiedy do niego zajrzałam, zbudził się i zaczął
opowiadać o aniołach. – Terri z trudem wypowiedziała te słowa. –
Mówił bardzo dziwne rzeczy. Twierdził, że widział mnie w dniu ślubu,
ż
e widział Josha...
Anna odsunęła talerz.
– To niewykluczone. Wiesz przecież, że ludzie na granicy śmierci
przeżywają różne dziwne stany. A Michael znalazł się na granicy
ś
mierci.
– Owszem, ale nie sądzę, żeby przeżył śmierć kliniczną. Gdyby tak
było, nie wróciłby do życia bez pomocy lekarzy. – Terri pokręciła głową.
– Myślę raczej, że to gwałtowny przypływ wyrzutów sumienia. Ma w
oczach coś, czego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Nie wiem, co
robić. To, co mówi...
– Czy rozmawiałaś na ten temat z doktorem Hubbardem? Może
zresztą powinnaś porozmawiać o tym raczej z Tomem Sizemore’em.
Mógłby zajrzeć do Michaela. Być może umiałby mu pomóc.
Terri odstawiła kubek z kawą.
– Sama mu radziłam, żeby zwrócił się do psychologa. Nie wiem,
czy Tom będzie tu właściwą osobą.
– Tom zna całą sytuację. Wie, co przeżyliście. Wydaje mi się, że
byłby najlepszy.
Przed rokiem, nim ją opuścił, Terri była gotowa rozmawiać z
Michaelem, kłócić się z nim lub płakać w jego ramionach. Teraz, w imię
własnego spokoju, wolała odesłać go do kogoś innego. Przetrawiła
własny ból i podjęła pewne decyzje. Michael musi zrobić to samo.
– Masz rację. Może Tom rzeczywiście będzie umiał pomóc
Michaelowi. Poproszę, żeby z nim porozmawiał.
– A co z tobą? Dzwoniłaś do doktora Pereza? Terri westchnęła.
– Nie. Ta sprawa z Michaelem...
– Terri...
– Wiem, wiem. – Terri popatrzyła przyjaciółce w oczy. –
Zadzwonię do doktora Pereza, jak tylko coś się wyjaśni z Michaelem.
Naprawdę. Obiecuję.
– Mam nadzieję. Słyszałam ostatnio o nowej restauracji. Nazywa
się Sandpiper czy Sand Crab... jakoś tak. Wszystko jedno. W każdym
razie to znakomite miejsce na urządzenie niewielkiego przyjęcia z okazji
twojego powrotu do pracy z dziećmi.
Powrót do pracy z dziećmi. Na tę myśl Terri poczuła naraz i lęk, i
radosne podniecenie. Pielęgniarstwo pediatryczne było jej pierwszą
wielką pasją. Potem urodził się Josh, a jeszcze potem... Kiedy straciła
Josha, praca z cudzymi dziećmi sprawiała jej zbyt wiele bólu. Na
szczęście w końcu znów czuła się na siłach, by ją podjąć.
– A co takiego nadzwyczajnego jest w tej restauracji? Jedzenie?
Anna machnęła ręką.
– Na temat jedzenia wiem niewiele, ale pracują tam diabelnie
przystojni kelnerzy i podają znakomity koktajl Seks Na Plaży.
– To brzmi groźnie. – Pokrętna logika Anny wywołała uśmiech na
twarzy Terri.
– To w końcu najbezpieczniejsza forma seksu, na jaką możesz
sobie w dzisiejszych czasach pozwolić.
Terri wzruszyła ramionami i wstała od stołu.
– To jedyna forma seksu, na jaką można sobie pozwolić po
dyżurze w szpitalu. – Nieoczekiwanie powróciło do niej wspomnienie
Michaela, jego pocałunków i pieszczot. – Muszę już wracać. Dam ci
znać, kiedy wszystko załatwię.
– Aż trudno w to uwierzyć, ale myślę, że jutro będziesz mógł
wyjść – orzekł doktor Hubbard, skończywszy badanie Michaela. –
Jeszcze przez kilka tygodni będziesz musiał bardzo uważać na żebra i
ramię, ale pobyt w szpitalu nie jest konieczny.
Doktor odwrócił się do Terri.
– Przez najbliższe dni Michael będzie potrzebował opieki.
Samemu trudno mu będzie się nawet ubrać.
– Michael i ja nie mieszkamy razem już od jakiegoś czasu.
– Jadę z tobą do domu – oświadczył Michael.
W pokoju zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Terri serce podeszło
do gardła. Odetchnęła głęboko. Przypomniały jej się pierwsze słowa,
które wypowiedział Michael po odzyskaniu przytomności: „rozwód...
nie”. Nie miała pojęcia, czy tylko udawał, czy naprawdę stracił pamięć.
Wiedziała jedynie, że czeka ich poważna rozmowa – Czy możemy zostać
na chwilę sami?
Terri zdziwiła się, że jej głos brzmi tak spokojnie. Drżenia rąk nie
umiała powstrzymać.
– Muszę jeszcze odwiedzić dwoje pacjentów. Jeśli będziecie
chcieli ze mną porozmawiać, poproście którąś z pielęgniarek, żeby mnie
znalazła.
Doktor Hubbard umieścił na powrót kartę Michaela w nogach
łóżka i wyszedł z pokoju.
Terri zamknęła za nim drzwi i odwróciła się do mężczyzny, który
w świetle prawa był nadal jej mężem.
– No dobrze, Michael. O co ci chodzi?
– Czy pomogłabyś mi wstać? Muszę iść do ubikacji. Terri nie
ruszyła się z miejsca.
– Dlaczego sądzisz, że zabiorę cię ze sobą do domu?
– Słyszałaś, co powiedział doktor. Przez kilka dni będę
potrzebował pomocy.
– Wynajmij sobie pielęgniarkę – odparła Terri aż nazbyt sucho.
Nie umiała nad sobą zapanować. Poczuła, że ogarniają panika. W
porządku – opiekowała się Michaelem, dopóki leżał w szpitalu, teraz
niech sobie radzi sam. Coś takiego jak ich „dom” już nie istnieje.
Przez cały czas, odkąd trafił do szpitala, zastanawiała się od nowa
nad swoimi uczuciami wobec niego i doszła w końcu do wniosku, że im
mniej będą się widywać, tym lepiej dla niej. Wkrótce mieli stanąć przed
sądem i rozwiązać ostatecznie swoje małżeństwo. Nie mogła zrozumieć,
dlaczego uparł się, żeby w przededniu rozwodu wracać do jej życia.
– Posłuchaj, Terri. – Spojrzenie Michaela było spokojne i
przytomne. – Mieszkałem na jachcie. Teraz jachtu nie ma. Zatonął.
Dokąd mam iść? W takim stanie nie mogę szukać lokum. Proszę cię
tylko, żebyś pomogła mi przez kilka najbliższych dni. Jako mój
przyjaciel. Bo chyba jeszcze jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Terri wolała nie wdawać się w dyskusję na temat ich przyjaźni.
Ważniejsza była dla niej teraz sprawa mieszkania. Wspólnego
przebywania w domu, który formalnie należał jeszcze do nich obojga i z
którym wiązały się najlepsze a zarazem najgorsze wspomnienia jej życia.
– Możesz zamieszkać w Holiday Inn.
Michael odwrócił wzrok. Terri wiele by dała, żeby móc przeniknąć
jego myśli. Kiedy znów na nią spojrzał, nadal nie potrafiła z jego oczu
niczego wyczytać.
– Naprawdę wolałbym nie być teraz sam.
Odmów mu, nakazywał jej rozsądek. Podjęłaś w końcu decyzję o
rozwodzie, postanowiłaś zacząć żyć na własny rachunek. Możesz
współczuć Michaelowi, ale nie pozwól, żeby jego choroba zrujnowała z
takim trudem osiągnięty spokój, żeby odwiodła cię od podjętych decyzji.
Ale Terri zbyt dobrze znała lęk przed samotnością, by móc
odmówić tej rozpaczliwej prośbie.
– Dwa dni – usłyszała własny głos. – To wszystko, na co mogę się
zgodzić. Ale jeżeli oczekujesz stałej opieki, to lepiej zrobisz, wynajmując
sobie pielęgniarkę. Ja muszę pracować i...
Szelmowski uśmiech Michaela zamknął jej usta. Ten uśmiech
wciąż działał na nią z nieodpartą siłą. Terri poczuła, że zgadzając się
zabrać go do domu, popełniła błąd, ale już było za późno.
Michael odsunął kołdrę i niezdarnie opuścił nogi na podłogę. Poza
slipami i opatrunkiem na piersi był nagi.
– Pomożesz mi dojść do toalety?
Terri odkryła, że jego ciało ciągle budzi w niej czułość i
pożądanie. Dopóki jeszcze byli ze sobą szczęśliwi, uwielbiała poznawać
je kawałek po kawałku, od stóp po czubek głowy. Kiedy podała mu
ramię, znajomy dotyk przeszył ją dreszczem bliskości. Nie miała już
najmniejszych wątpliwości, że postępuje wbrew własnym interesom. Nie
powinna się godzić na propozycję Michaela, ulegać jego prośbie. Nic
dobrego nie mogło z tego wyniknąć.
ROZDZIAŁ 4
Powrót do domu był znakomitym pomysłem, orzekł Michael,
spoglądając przez szybę samochodu. Zaskoczyło go, że świat wygląda
tak samo jak przed tygodniem. Choć właściwie nie powinien się dziwić.
Przecież to w nim zaszła nieodwracalna zmiana.
Chociaż do świąt było jeszcze daleko, ulice zapełniał spieszący się
tłum i sznur samochodów. Rytm codziennej pogoni życia pędzonego w
nieustannym pośpiechu. Z nim było inaczej – przeżył własną śmierć i
nabrał dystansu do spraw ziemskich, zrozumiał, co jest naprawdę ważne.
Gdy w karoserii jadącego przed nimi samochodu odbiły się
promienie słoneczne i na chwilę oślepiły Michaela, pomyślał o oceanie, o
aniele, o spotkaniu z Joshem. Po co właściwie powrócił do tego świata –
wszystko wokół wydawało mu się mniej rzeczywiste, mniej ważne niż
kiedyś.
Wszystko prócz żony.
Jadący za nimi kierowca zatrąbił. Michael spojrzał na Terri i
uśmiechnął się. To ona była jego światłem. To za jej sprawą cieszył się z
tego, że żyje i wraca do domu.
Terri mruknęła coś pod nosem i zerknęła w boczne lusterko.
W końcu znaleźli się w swojej dzielnicy, w miejscu, gdzie spędzili
wspólne małżeńskie lata. Michael odetchnął głęboko. Nawet powietrze
miało tu znajomy zapach. Przypomniała mu się radość Terri, gdy
podpisywali umowę kupna, kiedy wprowadzali się do własnego domu.
Mijali posesje ze starannie utrzymanymi trawnikami. Terri
pomachała ręką sąsiadowi przycinającemu żywopłot i skręciła w wąską
uliczkę, która prowadziła do ich domu.
Był to jeden z tych starych budynków w stylu kolonialnym,
wzniesionych z myślą o klimacie panującym na Florydzie. Grube ściany
nie nagrzewały się za szybko od słońca, a wielkie okna dawały
przewiew. Zacienione werandy chroniły przed upałem, a nasłoneczniony
taras od zachodu pozwalał wygrzewać się po południu.
W momencie zakupu stara willa z ciekawym rodowodem była dla
Michaela przede wszystkim znakomitą inwestycją. A w dodatku
niedaleko znajdowała się renomowana szkoła, do której mógł uczęszczać
Josh. Podjechali pod garaż, Michael wysiadł z samochodu i wszedł do
pełnego chłodnego powietrza salonu. Przez otwarte drzwi z ogrodu
napływał zapach kwiatów. Stojąca pod ścianą kanapa była cudownie
wygodna.
Ile razy kochali się z Terri na tej kanapie? Wspomnienia radosne i
dramatyczne mieszały się ze sobą, uświadamiając Michaelowi, jak
bardzo zależy mu na tym, by nie zmarnować szansy, którą mu zesłał los.
Szansy, by pokochać na nowo Terri, by pomóc jej odnaleźć spokój i
szczęście, nawet gdyby już nigdy nie miała kochać go i ufać mu tak jak
niegdyś.
– Usiądź na kanapie, a ja przyniosę twoje rzeczy z samochodu.
Michael posłusznie spełnił polecenie Terri. Ból w klatce
piersiowej przypomniał mu, że ciągle jeszcze daleko mu do zdrowia. Na
krawędzi pola widzenia pojawiały się i znikały białe plamy.
Zastanawiał się, co dalej robić. Polecenie anioła było jasne. Miał
pomóc Terri. śeby to zrealizować, musiał z nią być. Musiał udowodnić
Terri, że się zmienił, przekonać ją, żeby mu zaufała, i że jego ocalenie
służyć miało temu, by znów byli razem.
Na razie trafił z powrotem do domu. A to był najlepszy początek,
jakiego mógł sobie życzyć.
– Jasne. Wpadnę do biura, gdy tylko poczuję się lepiej. Powiedz
Marshowi, że bardzo mnie ucieszyła jego propozycja.
Co Michael zamierza? Terri była zdezorientowana i poirytowana.
Wzięła dzień wolny, żeby pomóc mu urządzić się w domu, i
przypadkiem była świadkiem jego rozmowy z dawnym
współpracownikiem z kancelarii adwokackiej. Z tego, co usłyszała,
wynikało, że Michael otrzymał propozycję powrotu do pracy, którą
porzucił przed rokiem. I że zamierzał ją przyjąć, co przyprawiło Terri o
jeszcze większe zdenerwowanie. Wszystko wskazywało na to, że
Michael chciał krok po kroku odbudowywać swoje dawne życie. A
spojrzenie, jakim na nią patrzył, sugerowało, że i ona odgrywała w jego
planach niemałą rolę.
O co mu chodzi? Tego nie mogła pojąć. Przed rokiem porzucił ją i
odszedł bez słowa, a teraz wracał, jak gdyby nie stało się nic
szczególnego.
Michael odłożył słuchawkę i odchylił głowę na oparcie kanapy.
– Zdaje się, że nie najlepiej ze mną – westchnął. – Muszę się na
chwilę położyć.
Z wyraźnym wysiłkiem usiłował unieść nogi i wyciągnąć się na
kanapie.
– Pomogę ci się przenieść do sypialni. W łóżku będzie ci
wygodniej.
Popatrzył na nią spod ciężkich powiek.
– Jestem do niczego.
Rzeczywiście wyglądał na wyczerpanego. Terri zdawała sobie
sprawę, że przeżył poważny wypadek i cudem uszedł z życiem, a mimo
to trudno jej przychodziło przyjąć do wiadomości, iż jest słaby i
bezradny jak niemowlę. Pomogła mu wstać. Podczas powolnej wędrówki
do pokoju gościnnego czuła ciężar jego znużonego ciała wspartego
niemal bezwładnie na jej ramieniu. W pewnej chwili Michael zachwiał
się i oparł ręką o ścianę.
Obejmując go wpół, Terri wyczuła ciężkie uderzenia jego serca.
Miała wrażenie, że gdyby przestała go podtrzymywać, runąłby na
podłogę.
– Nie wiem, czy nie powinieneś zostać jeszcze w szpitalu.
Lekarze...
– Nie. Lepiej mi w domu. Nic się nie martw, zaraz przyjdę do
siebie. – Choć mówił z wysiłkiem, zdobył się na swój szelmowski
uśmiech. – Możemy iść dalej – mruknął po chwili i zrobił kolejny krok.
Przespał kolację i wieczorne wiadomości. Terri kilkakrotnie
zaglądała do sypialni. We śnie odzyskał zdrowy wygląd, oddychał
rytmicznie i spokojnie. W końcu, koło północy, Terri także się położyła.
Siedząc cienie przesuwające się po suficie, zastanawiała się nad
zdumiewającymi wypadkami ostatnich dni. Gdyby ktoś powiedział jej
przed tygodniem, że będą spać z Michaelem pod jednym dachem,
uznałaby go za niespełna rozumu.
Zresztą, prawdę mówiąc, to był zupełnie wariacki pomysł, żeby go
zabierać do domu. Teraz, kiedy wreszcie udało jej się nabrać dystansu do
ich tragedii – śmierć synka, rozpad małżeństwa, nagłe rozstanie... Nie
chciała powrotu do przeszłości, od której zdołała się wreszcie odgrodzić
na tyle, by rozpocząć nowe życie. Dlatego nie może pozwolić, by
Michael wracał do jej domu i do jej serca, ilekroć tego zapragnie lub
będzie potrzebował. Jeśli wyobrażał sobie, że wystarczy, by cudem
uniknął śmierci, żeby znowu...
– Tam?
Terri w jednej chwili wyskoczyła z łóżka. Stanęła bez ruchu na
progu gościnnej sypialni. Czy Michael naprawdę ją wołał, czy tylko jej
się zdawało? Czekała, wsłuchując się w szum wiatru w liściach palm i w
bicie własnego serca.
W domu panowała cisza.
Podeszła po cichu do łóżka. Michael spał. Leżał spokojnie, bez
ruchu. Nie wołał jej. Chciała już wracać do siebie, gdy nieoczekiwanie
widok jego na pół obnażonego ciała wywołał falę gorąca i przyspieszone
bicie serca. Przypomniały jej się długie, leniwe popołudnia na łodzi.
Przypomniało jej się, jeśli w ogóle kiedykolwiek naprawdę o tym
zapomniała, jak Michael ją pieścił, jak się z nią kochał. Od tej pory
upłynęło tyle czasu...
– Jesteś słona – mruczał, wtulając usta w jej włosy, a potem jego
ciepły, wilgotny język na nowo zaczynał wędrówkę po jej szyi.
Pamiętała dreszcz, jaki przebiegał jej po plecach, gdy krople wody
kapały z jego włosów na jej rozgrzane ciało. Jego chłodną dłoń
przesuwającą się po jej skórze.
– I jesteś taka gorąca, że aż się dziwię, że woda nie wrze, spadając
na ciebie.
Terri rozchyliła powieki, ale blask słońca zmusił ją, żeby na
powrót je zamknęła. Michael pochylił się nad nią. Znalazła się w jego
cieniu. Teraz mogła na niego spojrzeć. Mokre włosy zlepiły się w pukle,
z których kapała jeszcze woda. Krople na ramionach i piersi lśniły w
słońcu. Spojrzenie orzechowych oczu napełniało ją ciepłem i budziło
pragnienie miłości.
– Chodź się wykąpać.
– Jeszcze nie zwariowałam na tyle, żeby wyskakiwać z łodzi na
ś
rodku oceanu.
– Po pierwsze – potrząsnął głową i następne krople wody zrosiły
jej ciało – nie jesteśmy na środku oceanu. Po drugie, jeśli nie wejdziesz
do wody, albo przynajmniej nie wysmarujesz się kremem, będziesz po
południu czerwona jak rak. A ja – delikatnie Skubnął wargami jej usta –
mam pewne plany i nie chciałbym, żebyś spiekła się zanadto na słońcu.
Te słowa wzbudziły w niej rozkoszny dreszcz oczekiwania, ale nie
dała tego po sobie poznać. Przekręciła się na bok i sięgnęła do torby.
– Zaraz się wysmaruję olejkiem.
Wyjęła z torby małą buteleczkę, a Michael natychmiast jej ją
zabrał.
– Ja cię posmaruję.
Uśmiechnął się, a jej serce zaczęło bić jak szalone. Nie miała
ochoty dalej się spierać.
– To ciężki kawałek chleba, ale ktoś to musi zrobić – zrzędził
ż
artobliwie. – Przekręć się na brzuch.
Kiedy usiadł na niej okrakiem, poczuła, że jego mokre kąpielówki
są lodowato zimne, ale to także była część przyjemności. Chłodne ręce
Michaela przesuwały się pieszczotliwym ruchem po jej plecach.
Rozgrzane powietrze wypełnił zapach olejku kokosowego. Zamknęła
oczy. Raj musi być taki właśnie, łagodne kołysanie się na falach i dłonie
ukochanego mężczyzny ślizgające się po plecach, pomyślała leniwie.
Jego palce osunęły się po jej ramionach i musnęły leciutko piersi.
Kiedy powróciły do miejsca, z którego wyruszyły na wędrówkę po jej
ciele, nie miała siły dłużej czekać. Poruszyła się niespokojnie,
prowokując go do śmielszych pieszczot.
– Michael – westchnęła.
– Tego chcesz?
W jego głosie słychać było tłumione podniecenie. – Tak.
Michael nalał na dłonie więcej oliwki i rozcierał ją powolnymi,
zmysłowymi ruchami.
Wysmarował ją od palców stóp po kark. Nie wiedziała, kiedy
zsunął kąpielówki, ale gdy położył się obok niej, był już nagi. Odwróciła
głowę i spojrzała mu w oczy. Wyciągnął rękę, aby ją pogłaskać i wtedy
zauważyła, że jego dłoń leciutko drży.
– Chciałbym mieć z tobą dziecko – szepnął.
Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa, więc tylko skinęła
głową.
– Tam – głos Michaela stał się nieoczekiwanie poważny – Tam,
ja...
Przywarł ustami do jej warg. Terri bez oporu poddała się
uczuciom, jakie budził w niej mężczyzna, na punkcie którego kompletnie
zwariowała. Jej mąż.
Tak właśnie musi być w raju, podpowiedziało jej znowu serce.
Delikatne kołysanie łodzi, pogodny dzień... i miłość.
Ten dzień na zawsze zapadł jej w pamięć. Bujający na falach jacht,
zapach olejku kokosowego... i Michael.
Terri poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Z trudem powracała
do rzeczywistości. Nigdy z nikim nie czuła się równie szczęśliwa jak z
Michaelem. I przypuszczalnie z nikim i nigdy nie będzie tak już się
czuła. Wiedział, jak ją pieścić i jak sprawić, by w napięciu czekała na
każdy jego ruch. Spojrzała na leżące w mroku, znajome ciało.
Przerażona odkryła, że ciągle jeszcze go pragnie.
Mimo że odrzucił jej miłość... Wspomnienie jego pieszczot, jego
miłości... było zbyt silne, zniewalające, by mogła się oprzeć, by potrafiła
pozostać chłodna, obojętna.
Terri powoli odeszła od łóżka, na którym spał Michael, i wróciła
do swojej sypialni. Pragnienia, jakie w niej budził, były zbyt
niebezpieczne, zagrażały spokojowi, który zdobyła z takim
samozaparciem. Zawarła z życiem kontrakt, ale o powrocie do Michaela
nie było w nim mowy. Położyła się w łóżku, które dzieliła z Michaelem
przed śmiercią Josha, zanim ich małżeństwo legło w gruzach. To już
nigdy nie może powrócić. Tak jak nic nie mogło zmienić tego, co się
stało.
ROZDZIAŁ 5
Michael stał przed otwartą na oścież szafą, w pokoju gościnnym,
odczuwając na przemian to ulgę, to irytację. Jego garnitury wisiały w
foliowych torbach, koszule były czyste i wyprasowane. Ale miejsce
jednych i drugich było w garderobie przylegającej do małżeńskiej
sypialni. Tak jak jego miejsce było w wielkim łożu, u boku żony.
Właściwie zresztą, przyznał w końcu, trudno było mieć do Terri
pretensję. Dobrze, że nie wyrzuciła jego rzeczy, a tylko je przeniosła.
Wyszedł z domu, nie oglądając się za siebie. Uciekał, sam zdruzgotany i
zdezorientowany, ponieważ nie chciał patrzeć na cierpienie żony,
którego był sprawcą. I przez wszystkie miesiące, które przeżył samotnie
na jachcie, był przekonany, że postąpił słusznie...
Krok po kroku, powoli ruszył w kierunku schodów i na dół.
Zachciało mu się kawy, a wolał nie zawracać głowy Terri. Była na dole
w salonie. Siedziała na kanapie z podwiniętymi nogami i czytała gazetę.
Miała na sobie luźny podkoszulek i szorty.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Pomóc ci? – Zsunęła z nosa okulary, odłożyła je na gazetę i
wstała. – Nie słyszałam, kiedy wstałeś. Myślałam, że jeszcze śpisz.
Michael miał ochotę rzucić jakiś żart na temat okularów, jak robił
to kiedyś, ale się powstrzymał.
– Chciałbym się napić kawy.
Podeszła do niego z zatroskaną miną, jakby się bała, że zaraz
upadnie, ale nie wyciągnęła do niego ręki.
– Siadaj, zaraz ci zrobię.
Poczekała, aż usiądzie na kanapie, i wyszła do kuchni.
– Jak zawsze ze śmietanką? – zawołała.
– Tak, proszę.
Po chwili wróciła do salonu i podała mu kubek pachnący kawą i
orzechami laskowymi.
– Nie budziłam cię, bo pomyślałam, że sen dobrze ci zrobi. Jak się
czujesz?
Mówiła rzeczowym, profesjonalnym tonem pielęgniarki. Nie
zdziwiłby się, gdyby zmierzyła mu tętno.
– Lepiej. Dużo lepiej. – Michael wyciągnął na próbę zdrową lewą
rękę i poruszył nią w powietrzu. – Cholera. Ciągle mnie jeszcze boli.
Prawą rękę zostawił na razie w spokoju. Nie chciał kusić licha. Już
samo wstanie z łóżka i wciągnięcie luźnych spodni od dresu zmęczyło go
do tego stopnia, że nim ruszył na dół, musiał się na chwilę położyć. Terri
obrzuciła wzrokiem jego ramię i obandażowaną klatkę piersiową.
Michael zauważył, że jej policzki zabarwił lekki rumieniec.
– Oddałbym życie za gorący prysznic. Spieczona skóra zaczęła się
łuszczyć, powodując irytujące swędzenie. Podrapał się po bandażach
spowijających pierś.
– Nie można by się pozbyć tego pancerza?
Terri zrobiła surową minę, zarezerwowaną dla niecierpliwych
pacjentów i po dłuższej chwili zastanowienia powiedziała:
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
– Odrobina wody mi nie zaszkodzi. Przez trzy dni pływałem w
oceanie i ciągle jestem...
– Porozmawiamy o tym za chwilę. Najpierw zrobię śniadanie – nie
pozwoliła mu dokończyć. Poderwała się z kanapy i zniknęła w
kuchennych drzwiach.
Michael uśmiechnął się do siebie. Już sama perspektywa prysznica
wprawiała go w dobry humor, a myśl, że Terri pomoże mu w kąpieli, że
będzie go dotykać swymi delikatnymi dłońmi, sprawiła, że ogarnęło go
podniecenie. W przeszłości, dopóki śmierć syna ich nie rozdzieliła, byli
sobie bardzo bliscy, potrafili się sobą cieszyć.
– Gotowane czy smażone? – dobiegło wołanie z kuchni.
Michael wrócił do rzeczywistości.
– Wszystko jedno! – odkrzyknął.
I rzeczywiście było mu najzupełniej obojętne, co będzie jadł na
ś
niadanie. Głowę miał zaprzątniętą znacznie bardziej istotnymi
sprawami.
– Zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie oglądała mnie w stroju
Adama – narzekał, kiedy kazała mu stanąć twarzą do ściany, nim
ś
ciągnęła mu slipy.
– Twoja nagość mnie nie interesuje – odparła i starannie owinęła
mu biodra ręcznikiem.
Odwróciła go twarzą do siebie i podała mu rękę. Kiedy wszedł pod
prysznic, weszła za nim.
– Teraz usiądź na stołku.
– To wcale nie będzie zabawne.
Terri wyregulowała temperaturę. Zastanawiała się, czy woda nie
powinna być trochę chłodniejsza ze względu na podrażnioną skórę i stan
chorego.
– Chcesz się bawić czy wziąć prysznic?
– Chcę wziąć prysznic, ale...
Strumień wody zamknął mu usta. Westchnął i opuścił głowę.
Niewiele brakowało, by z ust Terri także wydarło się głośne
westchnienie. Wydana na pastwę sprzecznych uczuć – troski, czułości i
irytacji – nie miała pojęcia, jak się zachować. Skierowała wodę na głowę
Michaela i przesunęła dłonią po jego włosach. Czuła pod palcami
znajomy kształt czaszki, miękkie włosy, ciepłą skórę...
– Trzymaj – podsunęła mu prysznic.
Wziął prysznic do ręki i skierował strumień wody na swoją pierś.
Terri nalała szampon na dłoń i wtarła go we włosy Michaela.
– Odchyl głowę i zamknij oczy.
Posłusznie spełnił jej polecenie. Terri masowała skórę na głowie
swego męża i ze wszystkich sił starała się nie myśleć o tym, co robi.
Starała się traktować Michaela tak samo jak każdego innego pacjenta.
Złościło ją, że szorty i podkoszulka były mokre na brzuchu i piersiach,
ale złość przynajmniej odwracała jej uwagę od uczuć, jakie budził w niej
ten nieoczekiwany kontakt z jego ciałem.
– Auuu! – Twarz Michaela wykrzywił grymas bólu.
Zdała sobie sprawę, że zapomniała o jego urazie głowy.
– Przepraszam.
Sięgnęła po prysznic. W sekundę później po plecach Michaela
spływały kaskady wody i piany, którą wypłukiwała mu z włosów. Kiedy
skończyła, dała mu do ręki prysznic, a sama wzięła gąbkę i mydło.
– Najpierw twarz. Zrobił nieszczęśliwą minę.
– Co się stało?
– Sam nie wiem. Czuję się jak pies, który się wytarzał w błocie, i
za karę musi poddać się kąpieli. Pamiętaj, że wszystko mnie boli,
dobrze?
– Nic się nie bój. Będę ostrożna.
Uniosła mu brodę. Nie golił się od ponad tygodnia. Jego
wychudła, zarośnięta twarz wyglądała obco i groźnie. Jej mąż
przypominał teraz pirata. Jej były mąż, poprawiła się, bo tak o nim
myślała. Namydliła twarz Michaela gąbką, a potem spłukała wodą.
– Gotowe. Teraz wstań.
– Czy nie mógłbym zdjąć ręcznika? I tak niewielki z niego
pożytek.
Terri spuściła wzrok. Pod mokrym ręcznikiem wyraźnie rysowała
się męskość Michaela.
– Jestem potłuczony, ale nie martwy. Nieoczekiwanie dla samej
siebie Terri poczuła chęć, by ściągnąć z niego ręcznik i... Ile nocy
spędziła samotnie w wielkim łóżku, trawiona tęsknotą za nim? Ile razy
pragnęła się z nim kochać?
A jego wtedy nie było.
Bez słowa odwróciła go tyłem i namydliła mu plecy.
Michael westchnął z wyraźnym zadowoleniem. Och, jak dobrze.
Dopiero teraz poczuł, że żyje. Gdyby nie ból, który nie pozwalał mu się
swobodnie poruszać, objąłby Terri i udowodniłby jej, że jeszcze nie
zapomniał, jak wydobyć z niej jęk rozkoszy. W ciągu lat małżeństwa
Michael starał się jak najlepiej poznać ciało żony i odkryć wszystko, co
sprawia jej przyjemność. Uwielbiał pieścić ją powoli, tak że ledwo
wytrzymywała napięcie, zwalniać tempo, zmieniać rytm i znów
przyspieszać, doprowadzając ją niemal do szaleństwa.
Pełne piersi Terri rysowały się wyraźnie pod mokrym
podkoszulkiem. Jej bliskość była tak podniecająca, że z trudem nad sobą
panował. Miał ochotę całować mokre włosy Terri, poczuć smak jej
zroszonej wodą skóry. Gdyby to było możliwe, kochałby się z nią przez
najbliższe dwanaście godzin lub jeszcze dłużej. Tak długo, by z jej oczu
na zawsze zniknął wyraz nieufności i lęku, który sam wywołał nagłym
odejściem.
Poczuł gdzieś w okolicy kręgosłupa paznokcie, którymi Terri
lekko przesunęła po jego skórze. Gdyby tylko miał dość sił, by
przytrzymać ją przez chwilę, wiedziałby, jak sprawić, żeby zapomniała o
całym świecie i poddała się magii jego ust i rąk.
Terri patrzyła na swoje dłonie przesuwające się miarowymi
ruchami po szerokich, opalonych barkach Michaela, jakby nie należały
do niej. Nie mogła myśleć o tym, co robi. Musiała dokończyć mycie i
schować się gdzieś przed Michaelem. Czuła, że jeśli pozwoli, by dotarło
do niej, co naprawdę robi i kogo dotyka, byłoby to... niebezpiecznie
przyjemne.
Nagle uświadomiła sobie, że przez ostatni rok Michael mieszkał
na łodzi. śeglował od wyspy do wyspy, od portu do portu. Czy był przez
ten rok sam? Czy jakaś inna kobieta podziwiała jego męskie ciało,
przesuwała dłońmi po jego plecach, kochała się z nim na jachcie
kołyszącym się wśród fal?
Sama taka możliwość wystarczyła, by Terri ogarnęły
rozgoryczenie i żal. Nie! Nie chciała nawet o tym wiedzieć. Nic jej to nie
obchodzi, mówiła sobie. Ich małżeństwo było skończone. Podjęła
decyzję. Nie kochała już Michaela. Pozostało im tylko załatwić
formalności i rozstać się ostatecznie.
Pochyliła się i namydliła muskularne ramię, a potem szeroką pierś.
I wtedy popełniła fatalny błąd – popatrzyła Michaelowi w oczy.
Nie skrywane pragnienie w jego spojrzeniu sprawiło, że jej dłoń
zatrzymała się w pół ruchu, a serce omal nie przestało bić. Michael
powoli wyjął jej gąbkę z ręki. Położył dłoń Terri na swojej piersi.
– Tam... proszę cię, dotknij mnie... Tak strasznie do ciebie
tęskniłem.
Patrzyła, jak się ku niej pochyla, i nieświadomie wysunęła wargi
na spotkanie jego ust. Brzmienie jego głosu, dotyk jego skóry, wszystko
to było bliskie, znajome i budziło w niej pragnienie, by go pocałować.
Wreszcie mogła spełnić tęsknoty wszystkich nocy, które spędziła z dala
od niego. Zapomniała o rozczarowaniu i goryczy, jakimi napełniło ją
postępowanie Michaela, o gniewie, który w niej wzbudzał. Jej głowę
wypełniała tylko jedna myśl. Znów był przy niej. Musi go pocałować.
Musi się przekonać, czy on jeszcze...
Usta Michaela były mokre, ciepłe i tak bardzo znajome. W jednej
sekundzie Terri przypomniało się wszystko, co umiały zrobić z jej
ciałem. Woda z prysznica tryskała teraz na ścianę, ale żadne z nich nie
zwracało na to uwagi. Okrywała ich para i ciepła mgła. Zarost na twarzy
Michaela leciutko kłuł jej skórę, a jego język pieścił jej wargi i delikatnie
je rozchylał.
Michael chwycił podkoszulek i przyciągnął Terri do siebie. Chciał
poczuć ją przy sobie, przylgnąć do niej. Obejmować ją i przytulać tak,
jak to robił, nim ich związek dobiegł końca; zanim stracili Josha, gdy
Terri jeszcze go kochała i ufała mu.
Słodycz jej ust, ciężkie dotknięcie jej pełnych piersi sprawiły, że
zakręciło mu się w głowie. Jak to możliwe, że tak długo żył z dala od
niej? Pragnął jej niezależnie od tego, czy go kochała, czy nie. Chciał jej
dowieść, że może im być dobrze. Chciał kochać się z nią jak niegdyś...
Uniósł prawą rękę, żeby przygarnąć Terri i... zapłacił za to. Jego
ramię i pierś przeszył ostry ból. Nie zdołał powstrzymać jęku.
Terri cofnęła się o krok. Stała przed Michaelem z wilgotnymi,
rozchylonymi ustami, z ciałem pełnym żaru, który w niej rozniecił. Pod
mokrym podkoszulkiem rysowały się wyraźnie sterczące piersi,
spragnione jego pocałunków i pieszczot. Michael oddychał ciężko,
czekając, aż minie ból. Nie mógł się ruszyć i patrzył bezradnie, jak wyraz
radosnego oszołomienia na twarzy Terri ustępuje miejsca lękowi.
Przycisnęła palce do ust, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się stało.
– Tam?
Zamiast odpowiedzi, Terri pokręciła głową. Potem zrobiła krok w
tył, odwróciła się i wybiegła z łazienki.
ROZDZIAŁ 6
Michael dokończył toaletę najlepiej, jak potrafił, ogolił się
elektryczną maszynką, i ubrał. Dom był cichy i pusty; w pierwszej chwili
pomyślał, że Terri wyszła. Potem jednak zauważył otwarte na oścież
drzwi do ogrodu i przyszło mu do głowy, że mogła się schronić w
oranżerii.
Kiedy wszedł do cienistego, chłodnego pomieszczenia, miał przez
moment wrażenie, że czas stanął w miejscu. Pamiętał, jak naradzali się z
Terri nad rozmieszczeniem półek na doniczki, jak mozolnie montował
przewody elektrycznej zraszarki. Odruchowo wyciągnął lewą rękę, żeby
poprawić przekrzywioną podpórkę. Od dawna miał ją zamiar naprawić.
Któregoś wolnego dnia.
Terri stała w głębi, przy orchideach. Zdjęła mokre ubranie i
włożyła suchy podkoszulek i szorty. Uniosła głowę, posyłając mu
uważne, chłodne spojrzenie. A jednak wyczuwał wyraźnie, że jej spokój
jest tylko pozorny. Zaskoczyło go to. Czy niezwykłe przeżycia, które
stały się jego udziałem, nauczyły go lepiej odbierać ludzkie emocje, czy
po prostu coś mu się przywidziało?
– Wszystko w porządku? – spytał.
– Wszystko w porządku – odparła mu jego własnymi słowami i
powróciła do zraszania kwiatów.
Wiedział, że to nieprawda.
– Nie mam zamiaru przepraszać – powiedział.
– Słucham?
Podszedł do niej bliżej. Jego uwagę przykuły fantastyczne barwy
ś
wieżo rozkwitłego kwiatu. Przez głowę przemknęło mu wspomnienie –
on i Josh kupują nową odmianę orchidei dla Terri z okazji Dnia Matki.
Dzień Matki... Kiedy to było? Nie mógł sobie przypomnieć, ile lat
upłynęło od tego dnia, chociaż doskonale pamiętał wszystko, co się
wtedy wydarzyło. Podszedł do Terri.
– Mówiłem, że nie mam zamiaru przepraszać za to, że cię
pocałowałem. Tęskniłem za tobą. Pragnąłem cię...
– Michael!
– Nie mów do mnie takim tonem, Tam. Zdobądźmy się wreszcie
na szczerą rozmowę.
Unikała jego spojrzenia.
– Rozmowa niczego nie zmieni.
– Skąd wiesz? Musi być jakiś sposób, żebyśmy się porozumieli.
Zmieniłem się i wiem, że wszystko między nami może inaczej się ułożyć.
Zrobił jeszcze jeden niepewny krok w jej stronę, jakby szukał luki
w niewidzialnej barierze pomiędzy nimi.
– Posłuchaj, Terri. Odszedłem, bo nie potrafiłem znieść twojego
bólu z powodu śmierci Josha. Nie mogłem spojrzeć ci w oczy. Nie
mogłem wytrzymać cierpienia, na które nie znajdowałem rady. Czułem
się winny.
Podniosła wzrok.
– Teraz wiem, że to nie była moja wina. Anioł sprawił, że to
zrozumiałem. Cos się we mnie zmieniło. Wróciłem tu, żeby ci pomóc
odzyskać spokój i radość życia.
Terri odstawiła urządzenie do zraszania kwiatów na najbliższą
półkę. Wyglądała na zrezygnowaną i zniechęconą.
– Nigdy nie winiłam cię za śmierć Josha. – Odwróciła się i wytarła
ręce. – Masz rację, zmieniłeś się. Widzę to. Ale ja też się zmieniłam.
Próby ożywienia tego, co minęło, nic nie dadzą.
– Nie wszystko minęło bezpowrotnie – zaoponował.
– Kiedy mnie dotykasz... całujesz, ja...
– Nie powinniśmy byli tego robić – przerwała mu.
– Nasze małżeństwo się skończyło. Przed miesiącem zawiadomiłeś
mnie za pośrednictwem Marsha, że zgadzasz się na rozwód. Musimy się
tego trzymać. A co do reszty, to uważam, że powinieneś porozmawiać z
psychologiem.
– Czy twoim zdaniem to przeze mnie rozpadło się nasze
małżeństwo?
– To, co sądzę na ten temat, nie ma większego znaczenia. Faktem
jest, że nasza miłość okazała się zbyt słaba, żeby sprostać próbie, jakiej
poddał nas los. Postąpiłeś tak, a nie inaczej, a ja musiałam poradzić sobie
ze swoją samotnością. Jakoś mi się to udało i teraz próbuję zacząć żyć na
nowo. Zrozum, że za każdym razem, kiedy wracasz do przeszłości,
sprawiasz mi ból. Nie zasługuję na to, nie masz prawa mi go zadawać.
Pragnął ją objąć, przyciągnąć do siebie i przekonywać tak długo,
aż wreszcie przyzna mu rację. Chciałby nauczyć ją widzieć świat tak, jak
sam go teraz widział, przekazać Terri to, czego sam się nauczył. Ale
wiedział, że słowa nie wystarczą. A na razie nie miał dla niej niczego
prócz stów.
– Nie chcę cię ranić – powiedział i jeszcze nigdy w życiu nie był
równie mocno przeświadczony o swej szczerości.
– Wobec tego zostaw przeszłość w spokoju, a mnie pozwól żyć
własnym życiem.
– Jest już dwudziesty ósmy. Czy mamy pełnię? – Anna ściągnęła
gumowe rękawiczki i zgasiła lampę nad stołem opatrunkowym.
Terri uśmiechnęła się i spojrzała na zegarek. W czasie świąt i przy
pełni księżyca zawsze przywożono do nich więcej pacjentów. Tego
wieczora także nie mieli spokojnej chwili. Choć jej zmiana skończyła się
już przed godziną, nie mogła się zdecydować na powrót do domu. W
szpitalu wszystko było proste. Wiedziała, kim jest i co ma robić. W domu
czekał na nią Michael, a odkąd ją pocałował...
– Nie jedziesz do domu? – spytała Anna.
– Za chwilę. – Terri starała się, żeby zabrzmiało to naturalnie. –
Nie śpieszy mi się. Wybierasz się na kolację?
Anna uważnie przyjrzała się przyjaciółce.
– Wiesz co? Jeżeli naprawdę nie możesz wytrzymać pod jednym
dachem z Michaelem, to powinnaś mu o tym powiedzieć.
Terri wzruszyła ramionami, starając się ukryć zmieszanie. Michael
pocałował ją przed dwunastoma godzinami, ale jeszcze nie odzyskała
spokoju. Powiedzenie, że niczego do niego nie czuje, byłoby kłamstwem.
Kłamstwem byłoby także, gdyby twierdziła, że go pragnie.
– Łatwo ci mówić, to nie twój mąż.
– Ani mój, ani, prawdę mówiąc, twój. Co z waszą sprawą
rozwodową?
– Powinnam wystąpić o wyznaczenie nowego terminu rozprawy,
ale nie mogę tego zrobić, dopóki Michael nie wyzdrowieje.
– A jak on się czuje?
– Lepiej. – Terri przypomniała sobie, że tylko atak bólu uratował
ją ostatnio przed Michaelem i... przed nią samą. – Może już chodzić, ale
ciągle jeszcze nie powinien ruszać prawą ręką.
Zdawała sobie sprawę, że musi pozbyć się Michaela z domu,
zanim będzie zdrów. W przeciwnym razie nic jej nie uchroni przed nim
lub może raczej przed uczuciami, z którymi nie umie sobie poradzić.
– Czy on zamierza zostać w West Palm?
Pytanie przyjaciółki uświadomiło Terri, jaki problem może
wyniknąć z obecności Michaela w West Palm Beach. Łatwo było jej
podjąć decyzję o rozstaniu z mężem, kiedy ją porzucił i zniknął bez
ś
ladu. Zupełnie czym innym było żyć po rozwodzie w tym samym
mieście. Mogła się spodziewać, że będzie się starał z nią skontaktować
albo, co gorsza, że któregoś dnia spotka go na ulicy w towarzystwie innej
kobiety... na przykład drugiej żony.
Uświadomiła sobie, że prawdziwy problem tkwi gdzie indziej.
Michael stał się opiekuńczy i troskliwy, zupełnie inny niż w okresie
poprzedzającym rozstanie. Zmienił się w kogoś, kogo tak bardzo jej
brakowało. Zauważyła, że poprawił przekrzywioną podpórkę w
oranżerii, i wtedy zdała sobie sprawę, jak wiele zrobił dla niej własnymi
rękami dlatego, że ją kochał. Uświadomiło jej to, ile stracili oboje, gdy
odszedł.
Stracili wszystko. Ale gdy przez moment dostrzegła w jego twarzy
podobieństwo do Josha, była gotowa zapomnieć o swoich cierpieniach,
zarzucić mu ręce na szyję i poprosić go, żeby z nią został. Mogliby
spróbować odszukać razem tę miłość, czułość i wzajemną troskę, która
ich kiedyś łączyła. Tak bardzo tego potrzebowała. Tak bardzo pragnęła
miłości.
Ogarnęło ją przygnębienie i gniew. Przez rok walczyła o to, by
pogodzić się z losem, i w końcu doszła do wniosku, że nie ma innego
wyjścia, niż żyć dalej własnym życiem. Nie mogła się teraz wycofać. Ich
szczęście – ich związek – odeszło w przeszłość. I nic nie mogło tego
ożywić, podobnie jak nic nie mogło przywrócić życia ich dziecku.
Michael otworzył oczy, mając wrażenie, że ktoś go dotknął. Zasnął
na kanapie, a teraz nagle ocknął się całkowicie przytomny. Przekręcił się
na bok i spojrzał na zegarek. Było wpół do jedenastej. Terri lada chwila
powinna wrócić ze szpitala. Myśl o spotkaniu z nią powinna go cieszyć,
ale Michael nie mógł się pozbyć uczucia, że dzieje się coś niedobrego.
Po upływie pół godziny wstał i zaczął krążyć niespokojnie po
salonie, usiłując zapanować nad roztrzęsionymi nerwami. Gdzie się
podziała Terri? Co się z nią dzieje? Jak może nad nią czuwać, skoro jest
kompletnie bezsilny i nie jest nawet w stanie prowadzić samochodu?
Tyle rzeczy mogło jej się przydarzyć w drodze ze szpitala. Spojrzenie
Michaela padło na telefon. Przyszło mu do głowy, że może pojechać po
Terri taksówką. Usiadł na kanapie i sięgnął po książkę telefoniczną.
– Chciałaś ze mną porozmawiać?
Nie musiała się odwracać. Poznała głos Toma Sizemore’a. Nie
zaskoczyło jej, że jeszcze o tej porze jest w szpitalu. Ludzkie problemy
nie kończą się z nadejściem nocy. A Tom, w przeciwieństwie do
Michaela, zawsze miał dla Terri czas. Stanął obok niej i podążył
wzrokiem za jej spojrzeniem.
Zamiast wracać do domu, Terri wyszła na dach szpitala. Chciała
odetchnąć chłodnym powietrzem nocy i odpocząć od ludzi. Nad miastem
unosił się księżyc w pełni, znad oceanu wiała lekka bryza. Terri
wystawiła twarz na delikatne podmuchy.
– Czy wierzysz w anioły, Tom?
Psycholog zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią, po czym
rzekł:
– Wierzę w Boga.
– Myślałam o aniołach stróżach.
I tym razem odparł dopiero po namyśle.
– Chciałbym w nie wierzyć.
– Czy to znaczy, że uważasz wiarę w anioły za przejaw myślenia
ż
yczeniowego?
– To zależy od okoliczności. Są schizofrenicy, którzy prowadzą z
aniołami długie rozmowy. To coś więcej niż myślenie życzeniowe. –
Tom uśmiechnął się do Terri. – Skąd wzięło się twoje zainteresowanie
aniołami? Przeczytałaś książkę na ten temat czy oglądałaś jakiś program
w telewizji? Terri odwróciła spojrzenie.
– Nie, to się wiąże z Michaelem. Twierdzi, że kiedy dryfował po
oceanie, widział anioła. – Czekała przez chwilę na jakiś komentarz, ale
Tom milczał. – Mówi, że anioł ocalił mu życie, czy raczej odesłał go z
powrotem między żywych i zmienił jego spojrzenie na świat.
– Naprawdę? I co ty na to? Terri westchnęła.
– Sama nie wiem. Brzmi to idiotycznie, ale Michael jest inny, niż
był. Coś musiało spowodować tę zmianę. Dziwnie się czuję, kiedy na
mnie patrzy. Wydaje mi się czasem, że czyta w moich myślach. W
dodatku jest zdumiewająco spokojny. Jakby pojął sens śmierci Josha i
pogodził się z nią.
Przez chwilę stali w milczeniu.
– Sama uwierzyłabym w anioły, gdyby mogły mi pomóc w
cierpieniu – dodała Terri.
– Każdy człowiek radzi sobie z cierpieniem na swój własny
sposób. Myślę, że ty dałaś sobie całkiem nieźle radę, nie uciekając w
złudzenia i nie szukając natychmiastowych rozwiązań.
– Też tak sądziłam. Wydawało mi się, że udało mi się uporać z
moim bólem. Nie wiem natomiast, czy znalazłam prawdziwy spokój.
Uważasz, że czas leczy rany?
– Tak i nie. – Tom skrzyżował ramiona i spojrzał poważnie na
Terri. – Upływ czasu może przynieść ulgę, ale trzeba odnaleźć szczęście
w teraźniejszości i szukać go w przyszłości, a nie oglądać się wstecz. –
Tom umilkł i spuścił głowę. – Kiedy umarła Cheryl... moja żona – zaczął
po chwili ciszej niż poprzednio – spodziewałem się, że będzie mnie to
bolało, że będę cierpiał... śyłem z tym bólem przez dłuższy czas, a potem
zrozumiałem, że mogę go wykorzystać, aby pomóc innym. Wtedy
zacząłem pracować w szpitalu. Tym, co pojawiło się nieoczekiwanie, był
lęk.
Terri odwróciła się do Toma. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
– Bałem się szczęścia. Bałem się spokoju. Nie umiałem uwierzyć,
ż
e los nie szykuje dla mnie kolejnego ciosu.
Terri odwróciła spojrzenie. Jej oczy wypełniły się łzami. Ona także
nie oparła się lękowi – o przyszłość, o siebie i o Michaela. Jak mogła w
ogóle myśleć o tym, by zacząć z nim nowe życie? Kochać go?
– śycie ze znajomym bólem było dla mnie łatwiejsze niż
podejmowanie nowych prób... robienie kroków w nieznane. Trzeba wiele
odwagi, żeby żyć.
– I jak ci się to udało? – Terri z trudem wydobyła głos.
Tom odpowiedział jej smutnym uśmiechem.
– Wcale nie jestem pewny, czy mi się to udało. Ale w końcu
przynajmniej chcę spróbować.
– Mnie się wydawało, że już stoję na własnych nogach. A potem
pojawił się Michael... – I odkąd mnie pocałował, pomyślała, znów mam
w głowie i w sercu kompletny chaos.
– I co?
Terri pokręciła głową i zapatrzyła się w dalekie światła. Dlaczego
jej serce tak okrutnie sobie z niej kpi? Przecież wie, że nie może polegać
na Michaelu. Jaka siła popycha ją na powrót w jego ramiona? Czemu
gotowa jest po raz kolejny zrobić z siebie idiotkę? Idiotkę, która
uwierzyła w opowieści o aniele. Idiotkę, która w końcu i tak zostanie
sama.
– Nie wiem, co mam robić. Znalazłam nowych przyjaciół,
zaczęłam układać plany na przyszłość... A teraz znów nie mogę się na nic
zdecydować. Tak trudno jest rozpocząć na nowo.
Terri oparła ręce na niskiej barierce na krawędzi dachu i wychyliła
się, by spojrzeć w dół. Po śmierci Josha w jej sercu zostało puste miejsce,
którego nic nie mogło wypełnić. Myśl o śmierci była czasem tak
pociągająca... Jeden mały krok mógłby przynieść upragniony spokój.
– Łatwiej byłoby spaść z tego dachu, niż podjąć niektóre decyzje.
Tyle do tego trzeba siły. – Spojrzała na Toma. – I odwagi.
– Czy z tą myślą tu przyszłaś?
Terri westchnęła, jakby zrzuciła z siebie ciężar lęku i gniewu.
Minęła północ. Była zmęczona i chciała już wracać do domu.
– Nie. Sam wiesz, że mam zanadto praktyczne podejście do życia,
ż
eby wykazywać skłonności samobójcze. Poza tym, widziałam na
oddziale intensywnej opieki zbyt wielu ludzi, którzy próbowali i którym
się nie udało. Nie trzeba mi więcej problemów, mam ich wystarczająco
dużo.
– Chwała Bogu. Pacjentka skacząca z dachu zepsułaby mi
reputację.
Terri uśmiechnęła się do Toma, choć nie był to szczególnie
radosny uśmiech.
– Kto wie, może anioł Michaela ocalił i mnie. – Poklepała Toma
po ramieniu i ruszyła w kierunku schodów. – Albo może przysłał cię tu
w zastępstwie.
Kiedy na parterze otworzyły się drzwi windy, Terri stanęła oko w
oko z Michaelem. Miał na sobie spodnie od dresu, tenisówki bez
sznurowadeł i luźną, kolorową koszulę, w której wyglądał jak turysta na
Hawajach.
Dawniej, w szczęśliwszych czasach, powitałaby go żartem, ale
teraz wcale nie było jej do śmiechu. Tym bardziej że miał wyraźnie
zaniepokojoną minę.
– Gdzie się podziewałaś? Twój dyżur skończył się dwie godziny
temu.
– Michael? A ty co tu robisz?!
– Niepokoiłem się o ciebie. Ja... – Michael urwał i utkwił
spojrzenie w Tomie.
– Tom Sizemore, to mój... mąż, Michael Weldon. – Ponieważ
Michael nie mógł ruszać prawą ręką, mężczyźni skłonili się sobie
nawzajem. – Tom pracuje w szpitalu jako psycholog i terapeuta. Zajmuje
się naszymi pacjentami... i nami.
Nie wyglądało na to, by ta informacja poprawiła nastrój Michaela.
– Co się stało?
– Nic, ja... – Terri spojrzała na Toma, szukając u niego pomocy.
– Muszę jeszcze wrócić na chwilę do siebie. Gdybyś mnie
potrzebowała, zadzwoń. – Poklepał ją po ramieniu.
Potem spojrzał na Michaela i stał w milczeniu dostatecznie długo,
by Terri zaczęła się niepokoić, czy Tom nawiąże do ich niedawnej
rozmowy.
– Miło mi było cię poznać – odezwał się w końcu, po czym
natychmiast odszedł.
Terri przyjrzała się mężowi. Sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz
zemdleć. Wzięła go pod rękę i pociągnęła.
– Usiądź na chwilę. Okropnie wyglądasz. Michael opadł na stojącą
pod ścianą ławkę, odchylił głowę na oparcie i zamknął oczy. Zaczerpnął
kilka głębokich oddechów.
– Czy masz zawroty głowy? Chcesz się położyć?
– Nie, zaraz poczuję się lepiej.
Westchnął ciężko. Uniósł powieki, ale nie ruszał się z miejsca.
– Gdzie byłaś?
W jego pytaniu nie było pretensji ani złości, tylko niepokój i
troska.
– Mieliśmy dziś wyjątkowo dużo pacjentów, więc zostałam trochę
dłużej. Myślałam, że będziesz spał.
– Nie mogłem zasnąć. Czułem, że mnie potrzebujesz.
– Co masz na myśli?
– Nie umiem ci tego wyjaśnić. Czułem to – powtórzył bezradnie.
Przyjrzała mu się uważnie. Skąd Michael mógł wiedzieć, że akurat
dziś pragnęła rozmowy, pocieszenia? śe była zdezorientowana i
przestraszona? Dlaczego przejawiał troskę o nią dopiero wtedy, kiedy
było już za późno?
– Od roku mieszkam sama. Co się stało, że nagle zacząłeś się o
mnie martwić?
– Posłuchaj – Michael wyprostował się i przeciągnął dłonią po
włosach – co było, to było. Nic tego nie zmieni. Anioł powiedział, że
muszę...
– Anioł? – przerwała mu Terri. – Nie, Michael, aniołów nie ma.
Gdyby były, pomyślała, któryś z nich ocaliłby Josha.
– Miałeś wstrząs mózgu i...
– Mylisz się.
Terri zamknęła oczy i zaczęła liczyć w myślach. Miała nadzieję, że
nim dojdzie do dziesięciu, znajdzie jakąś odpowiedź. Gdy doliczyła do
pięciu, usłyszała głos Anny.
– Co się dzieje, Terri? Źle się czujesz? Otworzyła oczy i zerknęła
na Michaela.
– Wszystko w porządku – odpowiedziała.
Nie zabrzmiało to szczególnie przekonująco. Michael nie odezwał
się ani słowem. Terri podniosła się z ławki i wzięła go pod ramię.
– Chodźmy do domu.
Michael posłusznie wstał, ale Terri czuła, że chwieje się na
nogach. Spojrzał na Annę.
– Czy macie tu aspirynę?
– Coś się znajdzie.
Ruszyli korytarzem. Po drodze Anna wstąpiła do pokoju
pielęgniarek, przyniosła aspirynę i kubek wody. Terri zostawiła ją z
Michaelem przy wyjściu i poszła po samochód.
Michael rozumiał, że Terri należą się wyjaśnienia. Zastanawiał się,
od czego zacząć.
– Wiem, że uważasz mnie za wariata, ale...
– Nie uważam cię za wariata – przerwała mu. – Myślę, że
przeżyłeś głęboki wstrząs i potrzebujesz czasu, żeby przyjść do siebie.
Namyślał się przez chwilę nad jej słowami. Terri miała rację, ale to
nie wyjaśniało wszystkiego. Dlaczego nie mógł jej po prostu
opowiedzieć o tym, co mu się zdarzyło? Tylko co właściwie miał
powiedzieć? śe bał się o jej życie? I że anioł powiedział mu, że tylko on
może ją uratować? Zamiast wystąpić o rozwód, wniosłaby wniosek, żeby
go poddano leczeniu psychiatrycznemu. Postanowił nie mówić za wiele.
– Muszę na ciebie uważać. Tak nakazał anioł.
– I dlatego przyjechałeś do szpitala?
– Tak.
– Gdyby coś mi się stało, to tu, w szpitalu, jest pełno ludzi, którzy
mogą mi pomóc. Od lekarzy po pracowników ochrony. Co mógłbyś
zrobić w twoim stanie?
– Nie wiem. Obudziłem się i poczułem, że dzieje się coś
niedobrego. Musiałem cię zobaczyć.
Nie odpowiadała, skupiona na prowadzeniu samochodu. Michael
szukał właściwych słów. Kiedy się w końcu odezwał, sam był
zaskoczony swoim wyznaniem.
– Umyślnie popłynąłem prosto w kierunku nadciągającego
sztormu.
Po plecach Terri przebiegły ciarki.
– Co takiego?! – wykrzyknęła. Nie potrafiła zapanować nad
głosem. Myśl o samobójstwie budziła w niej jeszcze zbyt silne emocje.
– Chciałem umrzeć. – Spojrzał na nią bezradnie.
– Potrafię to zrozumieć.
– Naprawdę?
– Tak. Znam to uczucie – odparła zdławionym głosem, wpatrując
się w szybę.
Miała ochotę krzyczeć. Śmierć Josha była dla niej ciosem.
Odejście Michaela kolejnym. Gdyby zginął w falach oceanu, mogłaby
tego nie znieść. Myśl, że wolał umrzeć samotnie niż do niej wrócić,
napawała ją przerażeniem.
– Niewiele brakowało, a udałoby ci się.
– Wróciłem ze względu na ciebie.
Musiała na niego spojrzeć. Przez rok na niego czekała, przez rok
modliła się o jego powrót. Nadaremnie. W końcu wniosła pozew o
rozwód. Teraz było za późno, by mogła uwierzyć w przemianę tego
mężczyzny, który kiedyś był jej mężem.
Kątem oka spostrzegła, że na skrzyżowaniu, do którego dojeżdżali,
zmieniają się światła. Przeniosła spojrzenie na jezdnię i gwałtownie
nacisnęła hamulec. Michael odetchnął głęboko. Nadjeżdżający z
przeciwka mężczyzna zatrąbił na nią i wykonał gniewny gest.
– Przepraszam.
Spojrzała na Michaela. Jego poważną twarz rozjaśnił
nieoczekiwany uśmiech.
– Nie zależy mi specjalnie na tym, żeby zginąć tej nocy. Mam
jeszcze co nieco do zrobienia.
Znów patrzył na nią tak, jakby czytał w jej myślach. Jakby
wiedział, że bardzo mocno wstrząsnęło nią jego wyznanie. Potem jego
uwaga osłabła. Był wyraźnie wyczerpany. Odchylił głowę na oparcie
siedzenia i zamknął oczy.
– Ty kieruj, a ja już nie będę gadał. W ten sposób oboje
dojedziemy żywi do domu.
Ś
wiatła się zmieniły. Terri nacisnęła pedał gazu. Starała się skupić
na tym, co działo się na jezdni, i nie myśleć o siedzącym obok niej
mężczyźnie. O obcym mężczyźnie, który kiedyś był jej mężem.
ROZDZIAŁ 7
Michael obudził się pierwszy. Pomimo bólu ubrał się sam,
nasłuchując śpiewu ptaków w ogrodzie. Kiedy mieszkał na łodzi,
wstawał skoro świt. Słońce nad oceanem zdawało się wschodzić
wcześniej i świecić mocniej niż na lądzie. Do chlupotu fal dołączały
ochrypłe głosy morskich ptaków i dobiegające z sąsiednich łodzi
odgłosy, które budziły go i wyganiały z koi. Zawijał do rozmaitych
portów i spał przy różnych brzegach, ale jedno się nie zmieniało.
Każdego ranka, po przebudzeniu, odczuwał tę samą dojmującą tęsknotę
za Terri.
W domu panowała cisza. Michael, trochę zadyszany, wyszedł na
korytarz. Drzwi do ich dawnej małżeńskiej sypialni były uchylone i nie
umiał się oprzeć pokusie, by zajrzeć do środka.
Terri jeszcze spała. Nagle poruszyła się niespokojnie i wtuliła
twarz w poduszkę. Być może czuła, że już pora wstać, i broniła się,
usiłując na powrót uciec w sen. Michaela naszła przemożna chęć, by
podejść do łóżka i wślizgnąć się pod kołdrę obok Terri. Wziąć w ramiona
jej ciepłe od snu ciało, poczuć jej zapach, zbudzić ją pocałunkami i
delikatnymi pieszczotami. Sprawić, by otworzyła oczy i powitała go
pierwszym, zaspanym uśmiechem. Nie zastanawiając się nad tym, co
robi, otworzył drzwi szerzej i wszedł.
Powstrzymała go fotografia Josha, stojąca na stoliku obok łóżka.
Stare zdjęcie, zrobione, gdy Josh miał dwa lub trzy latka. Jedyna
pamiątka, jaką Terri sobie zostawiła. Ich wspólne zdjęcie zniknęło bez
ś
ladu. Michael rozejrzał się po sypialni i nie zauważył niczego, co
ś
wiadczyłoby, iż Terri o nim nie zapomniała. Po raz kolejny uświadomił
sobie, że Terri go nie oczekiwała i że w jej życiu nie ma dla niego
miejsca. Tak samo jak w jej łóżku. A może za to winić wyłącznie siebie
samego.
Wyszedł z sypialni i skierował się do kuchni. Nie może się
spieszyć, powtarzał sobie. Wskakując do łóżka Terri, nie rozwiązałby
ż
adnego z ich problemów, nawet gdyby oboje mieli się poczuć lepiej.
Zrobił kawę i z kubkiem w ręku powędrował do garażu. Jego
BMW stało dokładnie tak, jak zaparkował je przed rokiem. Miał ochotę
otworzyć drzwi na podjazd i zapalić silnik, ale było wątpliwe, by w
obecnym stanie zdołał to zrobić, a poza tym bał się, że może obudzić
Terri. Po dniu spędzonym w szpitalu i pełnym trosk wieczorze powinna
spać dziś tak długo, jak tylko będzie to możliwe.
Kiedy jednak wrócił do kuchni, usłyszał szum wody w łazience na
piętrze.
Terri nie spała dobrze tej nocy. Śniło jej się, że jest w szpitalu, że
gorączkowo szuka czegoś, co jest natychmiast potrzebne do operacji, i
nie może tego znaleźć. Po przebudzeniu czuła się bardziej zmęczona niż
wtedy, gdy się kładła. Postanowiła wziąć gorący prysznic, który, miała
nadzieję, postawi ją na nogi.
Gdy się już wypluskała do woli, otworzyła drzwi, by trochę
przewietrzyć pełną pary łazienkę. Do wnętrza napłynął przyjemny
zapach kawy. Na komodzie koło drzwi zauważyła kubek. Zanim wyszła
z łazienki, wyjrzała ostrożnie, by się upewnić, czy Michaela nie ma w
sypialni. Wcale nie była pewna, czym skończyłoby się ich spotkanie, a
już na pewno nie miała ochoty natknąć się na niego nago. Nie było go.
Terri sięgnęła po kubek i schroniła się z powrotem w łazience. To miło
ze strony Michaela, że zdobył się na gest świadczący, że o niej myśli. To
drobiazg, ale jeden z tych, których wartość doceniamy dopiero wtedy,
kiedy je utracimy.
Popijając kawę, wysuszyła włosy i ubrała się. Gdy skończyła,
zeszła na dół, żeby zrobić śniadanie. Była w zdecydowanie lepszym
humorze.
Michael siedział przy kuchennym stole, na którym leżała
rozłożona książka telefoniczna, i rozmawiał przez telefon. Gdy weszła,
obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
– Jasne – odezwał się do słuchawki. – Wpadnę tam. Byłoby
dobrze, gdyby udało się wam to przyspieszyć.
Nakrył mikrofon dłonią.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się do Terri, po czym wrócił do
rozmowy telefonicznej. – Dobrze. Do zobaczenia.
– Cześć – powitała go i podeszła do ekspresu, by dolać sobie
kawy. – Dziękuję za kawę.
– Nie ma za co. Drobiazg.
– Przygotuję coś do jedzenia.
– A co byś powiedziała na wspólny wypad do restauracji? Ja
stawiam. Po drodze moglibyśmy wstąpić do banku, podjąć trochę
pieniędzy i poprosić, żeby mi wystawili nową książeczkę czekową. Stara
poszła na dno razem z łodzią.
Terri uznała, że to niezły pomysł. Wolała, by wspólne
przedpołudnie spędzili między ludźmi, a nie sami w domu.
– Chętnie. – Wstawiła kubek do zlewu. – Pójdę po torebkę.
Zatrzymali się koło banku i załatwili sprawy Michaela, a potem
pojechali na północ, na Singer Island. Był piękny, pogodny dzień. Kiedy
wjechali na most prowadzący na wyspę, Terri spostrzegła daleko na
horyzoncie spiętrzone chmury, olśniewająco białe na tle błękitu nieba i
oceanu. Na chwilę wróciło do niej wspomnienie cudownych wspólnych
wypraw jachtem.
Zatrzymali się koło restauracji Harley’s Place, w której bywali w
czasach małżeńskich, w szczęśliwszych czasach. Restauracja usytuowana
była tuż obok portu, z widokiem na molo i nabrzeże, przy którym
cumowały łodzie. Nic się tu nie zmieniło od ich ostatniej wizyty,
zauważyła Terri, a jej życie wyglądało zupełnie inaczej. Tak wiele
wydarzyło się w ciągu tych dwóch lat. Wolała o tym nie myśleć.
Wysadziła Michaela i zaparkowała samochód. W środku
właścicielka restauracji pomachała jej na powitanie.
– Dzień dobry. Tak dawno państwa nie widziałam. A gdzie synek?
– Jesteśmy dzisiaj sami – odpowiedziała bez namysłu Terri.
– Wielka szkoda. – Właścicielka restauracji zaprowadziła ją na
werandę z widokiem na ocean, do stolika, przy którym już siedział
Michael. – Musi już być całkiem duży.
– Tak... – Terri usiadła obok Michaela. – Całkiem duży.
– Czy podać państwu kawę?
– Tak, proszę – odparł Michael, nie odrywając spojrzenia od
twarzy Terri.
Kiedy zostali sami, nakrył jej dłoń swoją. Nie potrafiła przyjąć od
niego pociechy i cofnęła rękę. Nauczyła się radzić sobie z pytaniami
obcych ludzi bez zalewania się łzami. Czasem wolała kłamać, niż mówić
tragiczną prawdę.
Sięgnęła po menu i zagłębiła się w lekturze.
Czekając na śniadanie, spoglądali na wypływające z portu łodzie.
Nie podejmowali tematów osobistych – rozmawiali o pogodzie i jachtach
zacumowanych przy nabrzeżu.
– Jak się czuje twoja matka? – spytał Michael. – Mówiłaś jej, że
wróciłem do West Palm?
Terri przypomniała sobie ciszę, jaka zapadła w słuchawce, gdy
powiedziała matce o powrocie Michaela.
– Rozmawiałam z nią przedwczoraj wieczorem. Czuje się dobrze.
– Musi być na mnie wściekła.
– Nie.
Było to zgodne z prawdą. Matka martwiła się o Terri i niepokoiło
ją, jaki wpływ ma wypadek Michaela na samopoczucie córki, ale
powrotu zięcia nie skomentowała ani słowem.
– Inaczej moja siostra. Gdybyśmy żyli w czasach żaglowców,
pierwsza glosowałaby za tym, żeby przeciągnąć cię pod stępką, i
sprawiłoby jej dużą przyjemność, gdyby mogła się temu osobiście
przyglądać.
– Powiedzmy sobie wyraźnie, że twoja siostra nigdy za mną nie
przepadała.
– To nieprawda. Myślę, że jest na ciebie tym bardziej wściekła, że
bardzo cię lubiła.
– Przekroczyła granicę, która dzieli miłość od nienawiści?
– Właśnie. To wszystko nie jest takie proste, jak mogłoby się
wydawać. Gdybyś nie wyglądał tak żałośnie, kiedy przywieźli cię do
szpitala, sama nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zrobiono ci kilka
bolesnych zabiegów.
Michael uniósł zdrową rękę w geście kapitulacji.
– Możesz zrobić ze mną wszystko, co zechcesz.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na rybaków, którzy kłócili się na
łodzi. Wiatr od morza niósł ich podniesione głosy. Podeszła kelnerka,
pozbierała naczynia i dolała im kawy. Kiedy zostali sami, Terri zadała
Michaelowi pytanie, które dręczyło ją, odkąd go zobaczyła.
– Gdzie ty właściwie byłeś?
– Słucham?
– Gdzie się podziewałeś przez ten rok?
Michael odchylił się na oparcie krzesła i położył ręce na kolanach.
Przez chwilę patrzył na rozciągający się przed nimi ocean.
– śeglowałem z wiatrem. Nie zastanawiałem się nad tym, dokąd
płynę. Nie zawijałem tylko do Keys. Nie byłem w stanie. – Westchnął
ciężko. – Pływałem od wyspy do wyspy. Byłem na Bahamach, Bimini,
Andros... Wszędzie tam są małe zatoczki i niewielkie przystanie, gdzie
można przenocować.
– Byłeś sam?
Odstawił kubek i zwrócił się twarzą do Terri.
– Nie zawsze, ale nigdy nie miałem na pokładzie żadnej kobiety,
jeśli o to ci chodzi.
– Tak, o to mi chodziło.
Trudno jej było uwierzyć w jego słowa.
– A skoro już o tym mówimy – wyciągnął rękę i ujął jej dłoń –
gdzie podziała się twoja obrączka?
Cofnęła rękę.
– Nie miałam ochoty odpowiadać na wścibskie pytania. Josh nie
ż
ył, ty zniknąłeś bez śladu. Co miałam mówić ludziom? Ale ty, jak
widzę, cały czas nosisz obrączkę.
– Bo cały czas jestem żonaty. – W głosie Michaela zabrzmiała
irytacja.
– Czy podać coś jeszcze? – spytała kelnerka.
– Dziękuję – odparł Michael. – Poproszę o rachunek. Kelnerka
uśmiechnęła się i za chwilę położyła rachunek na stoliku.
– Zapraszamy na przyszłość. Terri spojrzała na zegarek.
– Musimy już jechać. Mam jeszcze coś do załatwienia, nim pójdę
do pracy. Jesteś gotów?
Chciała się podnieść, ale Michael położył jej rękę na ramieniu.
– Przepraszam cię, Terri. Odszedłem, żeby ukarać siebie. Nie
pomyślałem o tym, że ukarzę w ten sposób również ciebie.
Terri odwzajemniła jego smutne spojrzenie. Dlaczego nie
porozmawiali uczciwie, kiedy jeszcze był na to czas? Czemu nie
spróbowali naprawić tego, co się stało? Dlaczego ich miłość okazała się
za słaba, żeby mogli wspólnie stawić czoło cierpieniu? Teraz, nawet
gdyby starczyło jej odwagi, żeby spróbować jeszcze raz, nie da się
wskrzesić przeszłości.
– Już za późno, żeby cokolwiek zmienić.
Przy stoliku obok usiadła jakaś para. Terri nie miała ochoty
prowadzić rozmowy w obecności przygodnych osób.
– Czy możemy już iść?
– Jasne.
Puścił jej ramię i sięgnął po portfel.
Droga do domu upłynęła im w milczeniu. Michael próbował raz
czy dwa wciągnąć Terri w rozmowę, ale bez powodzenia.
Kiedy tylko weszli do domu, zniknęła w swojej sypialni. Michael
słyszał dobiegającą zza zamkniętych drzwi muzykę. Nie trzeba było
psychologa, żeby mu wyjaśnić, że Terri nie chce go widzieć. Jej uparta
niechęć do rozmowy była dla niego źródłem nieustannej irytacji, z którą
nie umiał sobie poradzić. Dlaczego nie chciała go wysłuchać? Czemu się
uparła, by trzymać go z dala od siebie?
Wędrując po domu, zajrzał do pokoju Josha. Stanął na środku i
próbował sobie przypomnieć, jak tu było dawniej, kiedy wokół było
pełno zabawek i dziecinnych ubranek. Usiłował przywołać w pamięci
ś
miech Josha.
W pokoju pachniało pastą do mebli i świeżą farbą, niczym w
hotelu. Z nieoczekiwaną siłą dopadły Michaela wspomnienia. Wrócił
stary ból i wyrzuty sumienia. Rozpacz ścisnęła go za gardło, do oczu
napłynęły łzy. Podszedł do komody i wysunął szufladę. Była pusta.
Terri spakowała wszystkie rzeczy Josha. Nie wiedział, czy zrobiła
to w Dniu Matki, czy dzień później. Może jeszcze kiedy indziej. Nie miał
pojęcia. Wtedy go już przy niej nie było.
Zasunął szufladę. Podszedł do szafy. Otworzył ją. W środku stały
popakowane kartonowe pudła. Kucnął i wysunął jedno z nich. Poznał
równe, staranne pismo Terri. „Książki i baseball”. Otworzył pudło i
wyjął ze środka rękawicę do baseballa. Sięgnął jeszcze raz i natrafił na
piłkę z autografem jednego ze znanych graczy. Przypomniał sobie, jak
szli z Joshem na stadion. Radosny uśmiech synka ściskającego w ręku
piłkę z bezcennym podpisem był najlepszą nagrodą.
Wspomnienia. Przynosiły i pociechę, i smutek. Przed kilkoma
tygodniami Michael szukał śmierci, potem zrozumiał, że nie należy
uciekać przed losem. Dowiedział się, że Josh jest bezpieczny i
szczęśliwy, że któregoś dnia znowu się spotkają. Wiedział też, że zawsze
będzie pamiętał o swoim synu, ale wybrał życie po to, by naprawić
krzywdę, którą wyrządził Terri.
Czy miał przed sobą pudło, które pakowała rok temu? W Dniu
Matki? Wsunął dłoń w rękawicę na tyle, na ile mogła się zmieścić. To
właśnie rzeczy Josha były powodem ich ostatniej kłótni.
Przez kilka miesięcy Terri prawie się nie odzywała ani nie płakała.
Czasem miał wrażenie, że obcuje z żywym trupem, z ciałem swojej żony,
które opuściła dusza. Czuł, że jego własne życie rozpada się w kawałki,
których nigdy nie zdoła pozbierać i scalić na nowo. Pakowanie rzeczy
Josha było kroplą, która przepełniła kielich goryczy.
– Co ty robisz? – spytał, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
W pokoju leżały pudła, do których Terri wkładała po kolei
wszystko, co należało do ich syna. Zabawki, książki, ubrania... Zdjęła
nawet obrazki, które Josh powiesił nad łóżkiem.
Spojrzała na niego wzrokiem pozbawionym wszelkiego wyrazu.
– Nie mogę tak dłużej żyć. Nie możemy zrobić z tego pokoju
kapliczki.
– Ale dlaczego dzisiaj? Na miłość boską, właśnie mamy Dzień
Matki!
Terri rozejrzała się po pokoju, jakby się zastanawiała, co jeszcze
ma dorzucić do sterty rosnącej u jej stóp.
– Właśnie dlatego się do tego wzięłam. To mój ostatni Dzień
Matki.
Sięgnęła po puchar, który drużyna Josha wygrała podczas
szkolnych zawodów baseballowych.
Michael miał tego wszystkiego dosyć. Chciał, żeby pokój Josha
pozostał taki, jaki był.
– Przestań!
Chwycił Terri za rękę. Usiłując się wyrwać, Terri upuściła puchar.
Michael widział wszystko jak na zwolnionym filmie. Błyszczący puchar
upadł na podłogę, rozległ się trzask i mała figurka zawodnika na
pokrywce Odłamała się i potoczyła pod łóżko.
Zauważył, że twarz Terri pobladła, a jej oczy wypełniły się łzami.
Od dnia pogrzebu nie uroniła ani jednej łzy. Dopiero on doprowadził ją
do płaczu.
– Przepraszam... Ja...
Zamachnęła się i z całej siły dała mu w twarz. Odgłos policzka
rozległ się głośno w ciszy wypełniającej pokój, ale Michael był zbyt
zaskoczony, żeby cokolwiek poczuć. Nie mógł oderwać spojrzenia od
przerażonych oczu Terri. Ukryła twarz w dłoniach. Drżała na całym
ciele. Bał się, że zaraz upadnie. Z jej zaciśniętych ust wyrwał się niemal
zwierzęcy skowyt.
Próbował ją objąć, ale mu się wyrwała.
– Nieee! – szarpnęła się. – Puść mnie!
Choć przytrzymywał ją ramionami, wymierzyła mu jeszcze kilka
uderzeń w pierś. Nie miał do niej pretensji. Zasłużył sobie. Wiedział, że
Terri obwinia go o śmierć Josha, i godził się z tym. Jeżeli ciosy, które mu
zadawała, miały jej pomóc, był gotów je znieść. Wszystko było lepsze
niż jej bezradny szloch.
Uderzyła go jeszcze raz i nagle przestała się wyrywać. Zacisnęła
palce na jego koszuli i szarpnęła. Rozległ się trzask materiału. Michael
nie zwracał na to uwagi.
Zachłystując się i dławiąc własnymi łzami, Terri przywarła do
niego, jakby straciła wszystkie siły. A on nie miał pojęcia, co zrobić.
– Przepraszam – szepnął, ale nie wiedział, czy go usłyszała.
Sam był w rozpaczy. Czynił sobie wyrzuty, że gdyby zdobył się na
stanowczość i odmówił prośbie syna, gdyby nie chciał za wszelką cenę
spełnić jego pragnień, Josh by żył, a Terri nie czułaby do niego
nienawiści.
Nie mógł zrobić niczego, co powstrzymałoby jej łzy. Tama pękła i
Michael wiedział, że stało się to przez niego. Zadzwonił po lekarza,
wezwał też siostrę Terri. A kiedy już nie byli sami ze swoim cierpieniem,
wyszedł z domu, nie żegnając się z nikim. Nie potrafił spojrzeć żonie w
oczy. Opuścił Terri, ponieważ nie mógł wytrzymać jej wzroku, w którym
były i oskarżenia, i rozpacz, i strach.
– Co tu robisz?
Michael wrócił do rzeczywistości. Terri stała w drzwiach pokoju i
mierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
– Ja... ja...
Za dużo było tego, jak na jeden dzień. Najpierw śniadanie,
podczas którego z najwyższym trudem udało jej się zapanować nad sobą,
teraz spotkanie z Michaelem w pokoju Josha... Wtedy po raz ostatni
trzymał ją w ramionach.
Tego pamiętnego dnia, ostatniego, który spędzili razem, coś w niej
pękło. Przestała nad sobą panować, a Michael jej nie pomógł. Tak bardzo
go wtedy potrzebowała, chciała wypłakać się w jego ramionach, pragnęła
jego bliskości. On tymczasem wezwał lekarza, jakby była chora, ściągnął
też jej siostrę, po czym opuścił dom. Nie potrafił zrozumieć jej bólu ani
go ukoić. A może nie chciał? Uczucie rozgoryczenia i żalu nie
opuszczało jej przez długie miesiące.
Czasem, kiedy przypominała sobie, co się wtedy stało, żałowała,
ż
e nie uderzyła go mocniej.
– Nic takiego – odparł cichym głosem.
Odłożył rękawicę do pudła i wsunął je do szafy. Podniósł się i
stanął przed Terri.
– Chodziłem po domu... I w końcu trafiłem tutaj.
Przez długą chwilę wpatrywała się w niego bez słowa.
Poprzedniego dnia wieczorem wyznał, że chciał umrzeć. Teraz na jego
twarzy malował się spokój, jakby znalazł jakąś pociechę w swojej
rozpaczy. Ale Terri nie rozumiała tego, a spokój Michaela w niczym jej
nie mógł pomóc.
Dlaczego stało się to właśnie teraz? Czemu wrócił do domu
właśnie wtedy, kiedy zaczęła stawać na nogi? Być może Michael zdołał
pogodzić się z losem, ale jego obecność sprawiała, że Terri przeżywała
wszystkie uczucia na nowo.
– Czemu mnie opuściłeś? Czy dlatego, że nie uratowałam wtedy
Josha? – spytała pod wpływem impulsu. Kiedy uświadomiła sobie sens
swoich słów, było już za późno, żeby je cofnąć. Spokój zniknął z twarzy
Michaela.
– Nie, ja nigdy...
– Czy nie przyszło ci na myśl, że potrzebuję twojego
przebaczenia? śe czuję się winna? Tak samo jak ty, choć z innych
powodów.
– Tam... Co miałbym ci przebaczyć? Przecież wiem, że nie jesteś
niczemu winna.
Terri poczuła, że na nowo ogarnia ją przygnębienie. Wystarczyło,
ż
e znaleźli się razem w pokoju Josha, by natychmiast wróciły do niej
najbardziej bolesne uczucia, jakich doświadczyła w życiu. I żeby na
nowo potrzebowała miłości Michaela. Jego opieki. To było przerażające.
Nie mogła pozwolić sobie na to, by znowu go pokochać. Już raz ją zranił.
Czemu nie miałby tego zrobić ponownie? Po co pozwoliła mu wrócić do
swojego życia? Do swojego domu? Z trudem powstrzymała napływające
do oczu łzy.
– Gdybyś nie odszedł, może umiałabym ci uwierzyć.
– Terri...
– Musiało upłynąć dużo czasu, zanim przestałam obwiniać się o
ś
mierć Josha. Powinieneś był mi w tym pomóc. Nie zrobiłeś tego. – Nie
dała mu czasu na odpowiedź. – Jak się czujesz?
– Słucham?
Nagła zmiana tematu zaskoczyła Michaela.
– Pytam, jak się czujesz?
– Lepiej. – Najwyraźniej nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi. – Na
czwartek jestem umówiony z lekarzem. Ale co to ma wspólnego z...
– To dobrze.
Terri głęboko odetchnęła. Powzięła decyzję. Tylko w ten sposób
mogła jeszcze ocalić swoje życie przed chaosem, który niosła ze sobą
obecność Michaela.
– To dobrze – powtórzyła. – Wobec tego poszukaj sobie jakiegoś
mieszkania. Zadzwonię do sądu i poproszę o wyznaczenie terminu
rozprawy. Najwyższa pora, żeby każde z nas podjęło życie na własny
rachunek.
ROZDZIAŁ 8
– Dwunastego? Czy jest pani pewna, że wcześniej nie znajdzie się
nic wolnego?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Terri słyszała szelest
przewracanych kartek.
– Niestety. Jeśli pani sobie życzy, możemy przesunąć godzinę, ale
nie wchodzi w rachubę żaden wcześniejszy termin. Pan sędzia ma
posiedzenia, potem wyjeżdża na konferencję prawników i wróci dopiero
dziesiątego.
Dla Terri było to stanowczo za późno. Tak chciała mieć już to
wszystko za sobą. śycie w jednym domu czy nawet w tym samym
mieście było zanadto kłopotliwe i... kuszące zarazem. Choć ich miłość
obumarła, pozostały wspomnienia i czysto fizyczny pociąg, przed którym
wcale niełatwo było jej się obronić.
Tymczasem najwcześniejszy termin, na jaki mogła liczyć, wypadał
dopiero dwunastego.
– No dobrze – westchnęła Terri. – Niech będzie dwunasty.
Dziękuję pani.
Odłożyła słuchawkę. Czuła ucisk w żołądku. Michael będzie miał
wszelkie podstawy do gniewu. Na wszelki wypadek powtórzyła sobie, że
nie ma wobec niego żadnych zobowiązań. Samotnie spędzony rok dawał
jej prawo do wystąpienia o rozwód. Musi o tym pamiętać. W
przeciwnym razie Michael może ją nakłonić, żeby zmieniła zdanie i
spróbowała pokochać go na nowo. A myśl, że mogłoby się tak stać,
budziła w Terri większe przerażenie niż perspektywa, że go rozzłości.
Zostawiła pozew rozwodowy na stole w kuchni i pojechała do
szpitala. Dopiero stamtąd zadzwoniła do sądu. Bała się, że Michael
mógłby przeszkadzać jej w rozmowie. Wolała zresztą, żeby w ogóle jej
nie słyszał. Teraz stanęła przed nowym problemem. Czy zdobędzie się na
to, żeby podpisać dokumenty rozwodowe w dniu urodzin Josha?
Rozwiązać ich małżeństwo w rocznicę dnia, który był jednym z
najszczęśliwszych w jej życiu? I jak ma o tym powiedzieć Michaelowi?
– Chcesz mnie ukarać? Tak?
Michael musiał usiąść. Był wściekły. Kurczowo zacisnął dłoń na
słuchawce.
– Umówiłaś się dwunastego, na trzecią po południu? – zapytał,
jakby chciał się upewnić, czy dobrze usłyszał.
Dwunastego września? W dniu urodzin Josha? Czy Terri sądziła,
ż
e nie będzie pamiętał, co to za data? Czy wyobrażała sobie...
Nagle przyszła mu do głowy nowa myśl. Porzucił Terri w Dniu
Matki, teraz ona zamierzała rozwieść się z nim w rocznicę urodzin ich
dziecka. W dodatku nie starczyło jej odwagi, by powiedzieć mu o tym w
bezpośredniej rozmowie.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wprost, Terri?
Czy nie miałaś ochoty zobaczyć mojej miny w chwili, gdy mi
oznajmisz tę nowinę?
– Przestań. Nie masz prawa tak mówić. Próbowałam umówić się
na jakiś wcześniejszy termin.
– Jasne. Im prędzej, tym lepiej. – Michael nie umiał ukryć
sarkazmu.
Nie uwierzyła w ani jedno jego słowo. Nie uwierzyła w to, co
opowiedział jej o aniele i o Joshu. Myślała tylko o tym, żeby się od niego
uwolnić. Gniew wziął w nim górę nad osłupieniem. Terri chce się
rozwieść w rocznicę urodzin ich synka!
– Musimy porozmawiać jeszcze po twoim powrocie z pracy.
W słuchawce zapadła cisza, po czym Terri powiedziała:
– Umawialiśmy się na dwa dni, Michael. Proszę cię, dotrzymaj
słowa. Chcę, żebyś znalazł sobie jakiś nocleg już dzisiaj. Jeżeli ty tego
nie zrobisz, to będę musiała poszukać miejsca, w którym mogłabym
spędzić tę noc.
Michael nie mógł uwierzyć, że Terri tak po prostu wyrzuca go z
domu.
– Tam...
– Mówię poważnie. Nie potrzebujesz już mojej pomocy. Zrobiłam
dla ciebie wszystko, co mogłam.
– Nie mów tak.
Z najwyższym trudem wydobył głos ze ściśniętego gniewem
gardła. Musiał odnaleźć w dzisiejszej Terri tę kobietę, która była jego
ż
oną, kobietę, która go kochała. Słowa, które słyszał, nie mogły przecież
paść z jej ust. To mówił ktoś obcy. Michael starał się wsłuchać w głos
Terri, zrozumieć, co się z nią dzieje. Nie potrafił. Być może gniew i
zdenerwowanie mąciły mu myśli.
– Muszę to zrobić, Michael. My... ja... muszę zacząć normalnie
ż
yć.
– Na miłość boską! Przestań opowiadać bzdury! Mówimy o
naszym życiu. O naszym małżeństwie!
– O naszym małżeństwie?
Chłodny ton, z jakim powtórzyła jego słowa, pozbawił Michaela
resztek nadziei. Znał ten ton. Za bardzo naciskał i Terri podjęła decyzję.
– Od kiedy zależy ci na naszym małżeństwie? Od wczoraj? Od
przedwczoraj? Bo chyba nie od dnia, w którym wyszedłeś z domu, żeby
do niego nie wrócić?
Terri umilkła, a on nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Moja wiara w życie skończyła się wraz ze śmiercią Josha. A
nasze małżeństwo w dniu, w którym wypłynąłeś z West Palm Beach. Nie
obwiniaj mnie o to, że nie chcę odbudować naszego małżeństwa. Nie
wyobrażam sobie, jak mielibyśmy to zrobić!
Terri umilkła. Michael słyszał jej nierówny oddech. Miał wrażenie,
ż
e z trudem panuje nad sobą, aby się nie rozpłakać.
– Wszystko, czego od ciebie oczekiwałam, to żebyś był przy mnie
w tych strasznych chwilach. Okazało się, że wymagałam za dużo. Nie
byłeś w stanie tego zrobić. Nie możesz wyjść z domu, wrócić po roku i
spodziewać się, że wszystko będzie tak jak kiedyś.
Michael wiedział, że Terri ma rację, ale to niczego nie zmieniało.
Jej słowa odbierały nadzieję, raniły.
– Nie chcę cię widzieć przed godziną trzecią po południu,
dwunastego września.
Rozłączyła się, nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Cisnął słuchawkę z taką siłą, że ramię przeszył mu ostry ból.
– Cholera!
Oskarżenia Terri paliły go żywym ogniem. Dlaczego była taka
zawzięta? Co się stało z kobietą, która kiedyś przecież go kochała?
Uwierzył, że zdoła ocalić ich małżeństwo i na nowo pozyskać
miłość Terri. Po to wrócił do świata żywych, po to wrócił do żony. Teraz
jednak zaczynał podejrzewać, że utracił Terri ostatecznie i
nieodwołalnie.
Nie mogę podpisać dokumentów rozwodowych w rocznicę
urodzin Josha, powiedział sobie w duchu. Potrzebuję pomocy. Co mam
zrobić?
Zamknął oczy. Wydawało mu się, że wystarczy, jeśli wszystko jej
wyjaśni. Wierzył, że z pomocą anioła uda mu się jakoś wszystko
naprawić. Z pomocą anioła...
Usłyszał warkot samochodu, który minął ich dom. Z ogrodu
dobiegał śpiew ptaków. Czekał, lecz nic nie przychodziło mu do głowy.
Zaczerpnął powietrza. Czuł ból w piersiach. Niech to diabli porwą. Był
zbyt słaby, żeby walczyć z Terri. Fakt, że wykreśliła go ze swego życia,
odebrał mu resztkę sił. Był jak ogłuszony. W jaki sposób może nad nią
czuwać, skoro przestaną być małżeństwem? Mieli się zobaczyć dopiero
w sądzie, i to tylko po to, żeby dopełnić formalności i rozejść się jako
obcy sobie ludzie. Dwunastego września. W rocznicę urodzin Josha.
Skupił się na oddychaniu. Powoli wciągnął powietrze do płuc i
równie wolno je wypuścił. Wtedy uderzyło go odkrycie, że wokół zrobiło
się przeraźliwie cicho. Ból, który odczuwał przed chwilą, minął.
Zastanawiał się, czy zobaczy anioła, gdy otworzy oczy. W chwili gdy
postanowił podjąć próbę, usłyszał jego głos.
– Cierpliwość. Musisz mieć dużo cierpliwości. Cierpienie Terri
jest prawdziwe i równie prawdziwy jest jej lęk. Bądź mężny. Nie
poddawaj się.
Michael nie wykonał żadnego ruchu. Czy miał uwierzyć? Przecież
już wszystkiego próbował. Czy jego cierpliwość sprawi, że Terri się
zmieni, że przestanie się go bać, że znów mu zaufa i obdarzy miłością?
Kapitulacja nie wchodziła w grę. Wykaże mnóstwo cierpliwości i
zrobi to, co do niego należy. Zanim podpisze dokumenty rozwodowe,
porozmawia z Terri. Wiedział, że musi się do tej rozmowy przygotować i
ż
e nie będzie ona łatwa. Muszą wreszcie wyjaśnić sobie wszystko, do
końca, bez niedomówień.
– Nie wyglądasz najlepiej – odezwał się Marsh, jego dawny
współpracownik.
– Czuję się równie kiepsko. Jeśli mogę ci coś doradzić, to nie
staraj się być bohaterem i gdy nadciąga sztorm, zmykaj do najbliższego
portu.
Marsh roześmiał się.
– Jak sądzisz, kiedy będziesz mógł wrócić do pracy?
Michael zastanawiał się przez chwilę. Od czasu wypadku niewiele
myślał o pracy. Skupił się na tym, w jaki sposób ratować Terri i ich
małżeństwo. Powrót do pracy był wobec tego zadania sprawą
drugorzędną.
– Naprawdę chciałbyś, żebym snuł się po biurze, powłócząc
nogami jak stuletni starzec?
– Nigdy nie żartuję w sprawach interesów. Zlecono nam ostatnio
kilka ciekawych spraw, którymi mógłbyś się zająć. Nie będą wymagały
stawienia się w sądzie. Mógłbyś zacząć od przygotowania umowy
dotyczącej połączenia kilku sporych firm. Miałbyś z tego ładnych parę
dolarów.
Ku swemu zaskoczeniu Michael odkrył, że nie odczuwa dawnego
podniecenia na myśl o bogatych klientach i lukratywnych
przedsięwzięciach. To, co przeżył, uświadomiło mu, że zdobywanie
pieniędzy nigdy nie było dla niego celem samym w sobie. A teraz,
bardziej niż kiedykolwiek, odczuwał potrzebę, żeby zająć się czymś, co
jest naprawdę ważne w ludzkim życiu, co ma większą wartość niż
pieniądze.
– W tej chwili mam dosyć pieniędzy.
– Odkąd to chcesz pracować za darmo?
Michael odpowiedział uśmiechem. Skoro nawet własna żona nie
mogła uwierzyć, że się zmienił, to co dopiero mówić o innych, nawet
przyjaciołach.
– Cieszę się, że żyję. Czuję się trochę tak, jakbym miał wobec
ż
ycia jakiś dług do spłacenia.
Marsh zmierzył wspólnika uważnym spojrzeniem, ale nie
skomentował jego słów.
– A co z Terri?
– Negocjujemy – odpowiedział Michael, starając się nadać swemu
głosowi lekkie brzmienie.
Miał nadzieję, że to, co mówi, jest choć w części prawdą. Zresztą
nie chodziło tu o mniej lub bardziej precyzyjne sformułowania, ale o to,
ż
eby ocalić ich małżeństwo. A anioł powiedział mu, że ma jeszcze
szansę. Michael ufał, że tym razem jej nie zmarnuje.
– Zamierzasz zostać w West Palm?
– Tak, wróciłem tu, żeby zostać.
Musi trzymać się blisko Terri. Musi na nią uważać. Wiedział, że
przyjdzie chwila, kiedy będzie go potrzebowała, i nie mógł tego
przegapić.
– Skoro już mówimy o moim powrocie do West Palm... Szukam
jakiegoś mieszkania. Moja łódź nie istnieje.
Na myśl o „Przeznaczeniu” spoczywającym gdzieś na dnie oceanu
poczuł skurcz serca. W jego, jak to teraz nazywał „poprzednim
wcieleniu”, jacht odgrywał ogromną rolę. śeglowanie stanowiło dla
niego rodzaj terapii, trzymało go przy życiu w ciągu tego piekielnie
trudnego roku. Kilka tygodni temu to życie i tak dobiegło kresu. Tyle że
on, w przeciwieństwie do łodzi, dostał od losu jeszcze jedną szansę.
– Na razie możesz się zatrzymać w naszym apartamencie na
wybrzeżu. I tak stoi pusty. Jestem pewny, że George nie będzie miał nic
przeciwko temu. Kupiliśmy go jako lokatę kapitału, a poza tym George
chciał dysponować jakimś lokalem w pobliżu portu. – Marsh sięgnął po
długopis i napisał na kartce kilka słów. – Tu masz adres. Znajdziesz bez
trudu. To jest w Waterside, niedaleko od zjazdu z autostrady. Obok w
porcie stoi łódź, ale nie przypuszczam, żebyś miał w tej chwili ochotę na
rejs.
– Rzeczywiście, będę się chyba raczej trzymał lądu. Chociaż kto
wie? Czy łódź jest ubezpieczona na wypadek zatonięcia?
Michael spoglądał z balkonu na piętnastym piętrze na migoczące
w dali światła domów i hoteli w Palm Beach.
Widok był olśniewający, ale nie mogło mu to wynagrodzić utraty
domu. Domu, w którym zamieszkali z Terri. Zastanawiał się, co ona teraz
robi. O czym myśli? Czy w ogóle za nim tęskni? Czy jest jej go brak?
Wątpił w to. Z takim pośpiechem wyprawiła go z domu, że trudno było
przypuszczać, by cokolwiek jeszcze dla niej znaczył. Chciała pozbyć się
go ze swego życia. Raz na zawsze. Na dobre.
Wrócił do salonu, usiadł na kanapie i kolejny raz wziął do ręki
pozew. Przeczytał go już trzykrotnie, ale ciągle do niego wracał. Z
prawnego punktu widzenia wszystko było w porządku. Ale prawny
punkt widzenia niewiele go teraz obchodził. Nie interesował go podział
majątku, konto w banku, kwestia alimentów. Wpatrywał się w podpis
Terri na ostatniej stronie. W tej chwili obchodziła go wyłącznie jego
ż
ona. Nie chciał niczego prócz niej.
Jako prawnik wiedział, że są co najmniej trzy sposoby, żeby
odwlec rozwód. Mógłby się, na przykład, w ogóle nie zgodzić. To dałoby
Terri trochę czasu, żeby ochłonęła. Ale oznaczałoby walkę. A Michael
nie miał zamiaru z nią walczyć. Nade wszystko pragnął ją odzyskać.
Z nawyku rzucił okiem na przegub prawej ręki. Potem
przypomniał sobie, że jego złoty rolex pozostał w wodach oceanu.
Będzie musiał kupić nowy zegarek. Na wiszącym naprzeciwko zegarze
ś
ciennym była za dziesięć jedenasta. Za pół godziny Terri kończy pracę.
Sięgnął po słuchawkę telefonu.
– Co ci się stało, chłopie? Miałeś kraksę czy co? Michael spojrzał
na kierowcę i napotkał jego wzrok w lusterku. Zamówił taksówkę do
szpitala, nic dziwnego, że taksówkarz wyobraża sobie, że coś mu dolega.
– Tak. Można to tak nazwać.
– Trochę późno na wizytę u lekarza. Mam zajechać na ostry
dyżur?
– Nie – odparł szybko.
Nie chciał rozmawiać z Terri. Chciał tylko wiedzieć, czy wszystko
jest w porządku.
– Podjedźmy na parking przed głównym wejściem.
– Nie ma sprawy.
W chwilę później jechali powoli przez parking. Był dobrze
oświetlony. Nie wyglądało na to, by Terri mogło się tu przytrafić coś
złego, ale Michael wolał dmuchać na zimne.
– Dokąd teraz?
– Zaparkujmy na razie koło budki telefonicznej – odpowiedział.
Z tego miejsca miał dobry widok na cały parking. Spojrzał na
zegarek na desce rozdzielczej. Do wyjścia Terri brakowało jeszcze paru
minut.
– Czekamy na telefon?
Michael przyjrzał się kierowcy. Starszy, tęgi mężczyzna w
zsuniętej na tył głowy czapce najwyraźniej miał ochotę na pogawędkę,
ale Michael nie był w nastroju do rozmowy. Wyjrzał przez okno w
kierunku wyjścia ze szpitala.
– Nie. Czekamy na kogoś... – rzucił okiem na licencję kierowcy na
desce rozdzielczej – Earl.
W kilka minut potem dostrzegł sylwetkę Terri. Obserwował, jak
szła przez pusty parking. Pomimo odległości widział wyraźnie, że jest
przygarbiona i idzie powoli, ciężkim krokiem. Miał wrażenie, że czuje
ciężar jej zmęczenia. Kiedy jeszcze byli małżeństwem, a Terri pracowała
z dziećmi jako pielęgniarka w gabinecie doktora Pereza, zawsze wracała
z pracy radosna i podniecona. Opowiadała mu o tym, co się wydarzyło,
angażowała się w losy swoich małych pacjentów. Teraz zdawała się
wiecznie zmęczona i wyczerpana. Michael zastanawiał się, czy może coś
na to poradzić. Najchętniej poszedłby prosto do szpitala i powiedział:
„Dosyć tego”. Terri nie zniosłaby jednak takiego wtrącania się w jej
sprawy. Nie chciała, żeby odgrywał jakąkolwiek rolę w jej życiu, a tym
bardziej, by mówił jej, co ma robić. Mógł tylko dopilnować, by wróciła
bezpiecznie do domu. W tej sprawie nie potrzebował jej zgody.
Terri wsiadła do samochodu. Uruchomiła silnik, włączyła
reflektory i po chwili honda wyjechała powoli spośród stojących rzędem
samochodów.
– Czy to zabrzmi głupio, jeśli powiem, żebyśmy pojechali za tym
samochodem?
Taksówkarz Earl, który zrezygnował z prób podejmowania
rozmowy, ożywił się na powrót.
– Nie ma sprawy. Jedziemy.
Terri czuła się wyczerpana. Fizycznie i psychicznie. Zastanawiała
się, jak długo jeszcze będzie w stanie znosić tę huśtawkę emocjonalną.
Kiedyś sądziła, że rozstanie z Michaelem pozwoli jej żyć na własny
rachunek, że rozwód będzie ostatnim etapem jej żałoby. Symbolicznym i
realnym zarazem końcem dawnego życia i początkiem nowego.
Tymczasem sytuacja coraz bardziej się komplikowała. Zastanawiała się,
dlaczego nie może uwolnić się od poczucia winy. Dostatecznie drogo
zapłaciła za to, że nie potrafiła uratować życia swojemu dziecku. Czy
teraz będzie dźwigać dodatkowo ciężar odpowiedzialności za
zrujnowane małżeństwo?
Wśród tych wszystkich wątpliwości jedno tylko było dla niej coraz
bardziej oczywiste. To, że ciągle była związana z Michaelem, czy tego
chciała, czy nie.
W domu było ciemno. Michael dotrzymał słowa i znalazł sobie
jakieś mieszkanie. Poczuła ulgę, a zarazem ogarnął ją smutek na myśl, że
znów została sama. Po raz kolejny straciła Michaela.
Kiedy szła do drzwi, potknęła się na nierówności chodnika i
upuściła klucze. Z westchnieniem goryczy schyliła się, żeby ich
poszukać. Torebka zsunęła jej się z ramienia i upadła na ziemię. W
napadzie dziecinnej złości Terri miała ochotę kopnąć w drzwi. Gdyby nie
była samotna, gdyby miała męża i normalną rodzinę, ktoś by na nią
czekał.
Jakby na zamówienie, zza zakrętu wyjechał samochód i oświetlił
ciemną uliczkę. Terri z ulgą zauważyła klucze, które skryły się w kępie
trawy, tuż obok krawężnika. Schylając się, by je podnieść, rzuciła okiem
na przejeżdżający samochód. śółta taksówka. Poczuła niezrozumiałą
potrzebę, by pomachać komuś nieznajomemu, kto mimo woli pomógł jej
odnaleźć zgubę. Zaraz później taksówka zniknęła w ciemności i Terri
znów została sama. Podeszła do drzwi swego opustoszałego domu i
przekręciła klucz w zamku.
– Telefon do ciebie – odezwała się Sara Jane, mijając nazajutrz
Terri na korytarzu.
Serce Terri zabiło niespokojnie.
– Do mnie?
Rzadko zdarzało się, by ktoś do niej dzwonił, zwłaszcza późnym
wieczorem. Dochodziła jedenasta, jej zmiana miała się ku końcowi.
Pomyślała z niepokojem o matce i siostrze, które mieszkały w innym
stanie.
– Jakiś mężczyzna. – Sara Jane uniosła brwi, by podkreślić
niezwykły charakter telefonu.
Terri weszła do pokoju pielęgniarek.
– Halo?
– Tam?
Znajomy głos w słuchawce sprawił jej nieoczekiwaną
przyjemność. To była czysto odruchowa reakcja. Nikt prócz Michaela jej
tak nie nazywał. W słuchawce coś trzeszczało, jakby Michael dzwonił z
budki telefonicznej. Terri wciąż się wprawdzie martwiła, ale teraz czym
innym.
– Czy coś się stało?
– Nie. Chciałem się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku.
Powiedz mi, kiedy robiłaś przegląd samochodu?
Terri odgarnęła włosy z twarzy i wsunęła niesforny kosmyk za
ucho. Kiedy rozmawiali ostatnio, Michael był wściekły. Teraz martwił
się o stan jej samochodu.
– Przestraszyłeś mnie.
Po emocjach ostatnich dni była wyczerpana i znużona.
Poprzedniego wieczora wróciła do domu i poszła prosto do łóżka. Spała
niemal dwanaście godzin, a gdy zbudziła się rano, czuła się wypoczęta,
przynajmniej na tyle, żeby dotrwać do końca tygodnia. Do niedzieli.
Potem czekała ją rozprawa w sądzie. Nie była pewna, czy Michael w
ogóle się tam zjawi w rocznicę urodzin Josha. Na myśl o tym miała
ochotę się rozpłakać.
– Przepraszam. Po cichu liczyłem na to, że dowiem się, iż się za
mną stęskniłaś – mówił żartobliwie, ale Terri nie zareagowała na ten ton.
Nawet jeśli za nim tęskniła, to nie miała zamiaru się do tego
przyznać. Nie po samotnie spędzonym roku.
– Gdzie jesteś?
– W apartamencie Marsha w Waterside.
– Źle cię słyszę. Czy tam jest jakiś problem z telefonami?
– Mhm. Telefon w mieszkaniu nie działa. Dzwonię z automatu w
holu.
Miał ochotę powiedzieć: „Jestem tuż obok, przed szpitalem. Zaraz
się zobaczymy”, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Terri nie chciała
go widzieć. Zapanował nad irytacją. Cierpliwość. Musiał ją mieć – oto,
czym powinien się wykazać.
– Cieszę się, że u ciebie wszystko w porządku. Wiesz – zawahała
się przez chwilę – nie czuję do ciebie nienawiści, Michael.
– Wiem, ale chciałbym...
– Kiedy będziesz się widział z lekarzem?
Michael zmarszczył brwi. Terri wróciła do roli pielęgniarki.
Czemu go to zaskoczyło? Czego się spodziewał? śe nagle zmieni
zdanie? Nie zmieniła. I nie miała zamiaru wypowiedzieć słów, na które
czekał. Na przykład, że chciałaby, aby ją odwiedził, całował, kochał.
– Jutro.
– To dobrze. Zaraz kończę pracę i...
– Nie będę ci zawracał dłużej głowy. Nie oponowała.
– Dobranoc.
– Dobranoc.
Odwiesił słuchawkę i wsiadł do taksówki. Za kierownicą siedział
Earl, ten sam starszy mężczyzna, który woził go poprzedniego wieczora.
Kiedy Terri wsiadła do samochodu i ruszyła, taksówkarz rzucił
Michaelowi tylko jedno spojrzenie i podążył bez słowa w ślad za hondą.
– Wie pan co? Ciekaw jestem, co z pana za gość. Anioł stróż czy
co?
Michael roześmiał się. Mógłby powiedzieć taksówkarzowi, że
każdy ma anioła stróża, a jemu dane było poznać swojego bliżej, ale nie
chciał wyjść na wariata.
– Można to tak nazwać – odpowiedział wymijająco.
Terri uchyliła drzwi i zajrzała do gabinetu Toma Sizemore’a.
Rozmawiał przez telefon.
– Chciałam ci tylko powiedzieć, że już się czuję lepiej.
Tom wykonał zapraszający gest i zakrył mikrofon dłonią.
– Wejdź i usiądź. Zaraz skończę i będę miał trochę czasu dla
ciebie.
Terri zajęła krzesło stojące naprzeciw biurka, a Tom potwierdził
termin jakiegoś spotkania, pożegnał się i odłożył słuchawkę.
– Lubię dobre wiadomości – uśmiechnął się. – Miło słyszeć, że
komuś coś się udało.
– Minęły już cztery dni, odkąd poprosiłam Michaela, żeby się
wyprowadził. Zrobił to i ma się dobrze. Ja też.
Mimo że codziennie o nim myślała. Ale w tym nie było akurat
niczego szczególnego. Terri rozmyślała o Michaelu codziennie przez
cały ten rok, który spędziła sama. Samotność i wspomnienia o Michaelu
były dla Terri czymś bardziej naturalnym i łatwiejszym do zniesienia niż
emocje, jakie wywoływała jego obecność w domu.
– Czy ostatnio nadmieniał coś o aniołach?
– Nie.
– Pogodził się z rozwodem?
Terri poruszyła się niespokojnie na krześle.
– Prawdę mówiąc, nie dyskutowaliśmy ostatnio na ten temat.
Zawiadomiłam go o terminie rozprawy i więcej do tego nie wracaliśmy.
– Zastanawiałaś się nad tym, co zrobisz, jeśli nie stawi się w
sądzie?
– Proszę cię, Tom, nie psuj mi humoru. Ja...
– Już raz zniknął bez śladu i musisz się liczyć z tym, że może to
zrobić ponownie.
Terri wzruszyła ramionami.
– Sama nie wiem...
Czy Michael naprawdę mógłby tak postąpić? Od czterech dni
dzwonił do niej codziennie wieczorem, tuż przed końcem jej zmiany.
Zaskakiwał ją różnymi pytaniami, jak tym o samochód. Dopytywał się
też o sąsiadów i o to, jak się czuje. Dopiero Tom uświadomił jej, że od
czasu gdy podała Michaelowi termin rozprawy, co bardzo go zirytowało,
nie rozmawiali o rozwodzie.
– Niech to diabli, Tom. Miałeś się cieszyć z mojego dobrego
nastroju, a tymczasem mi go psujesz.
– Cieszę się. Naprawdę. I z przyjemnością widzę, że jesteś w
lepszej formie. – Tom uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. – Mogę
ci o tym powiedzieć, ponieważ twoja wizyta ma nieoficjalny charakter.
Terri odpowiedziała uśmiechem, ale Tom znowu spoważniał.
– Nie chciałbym, żebyś popadła w depresję, gdyby Michael gdzieś
przepadł.
Wracając z obiadu na oddział, Terri zastanawiała się, co się dziś
jeszcze wydarzy. Najpierw mieli fałszywy alarm pożarowy i to właśnie,
gdy pojawiło się dwóch nowych pacjentów w ciężkim stanie. Potem
została wywołana przez pager w środku zebrania personelu. Wchodząc
do pokoju pielęgniarek, zauważyła stojącego przed biurkiem mężczyznę
wyglądającego na jakieś pięćdziesiąt kilka lat. Najwyraźniej na kogoś
czekał. Nie spodziewała się, że może chodzić o nią. Nigdy w życiu nie
widziała go na oczy.
Podeszła do Sary Jane.
– To ty dzwoniłaś? O co chodzi?
Terri usiłowała zapanować nad głosem. Cokolwiek działo się poza
szpitalem, budziło w niej podświadomy lęk. W gruncie rzeczy
najbezpieczniej czuła się w pracy.
Sara Jane odwróciła się do stojącego przed biurkiem mężczyzny.
– Czy to o tę panią panu chodziło?
Mężczyzna zdjął z głowy czapkę i obejrzał Terri od stóp do głów.
– Pani jeździ niebieską hondą?
O, nie, przemknęło jej przez głowę, tylko nie to, błagam. Potrącił
jej samochód na parkingu.
– Tak – odpowiedziała z rezygnacją. – A po co panu ta informacja,
jeśli mogę wiedzieć?
Mężczyzna spojrzał na Sarę Jane, dając do zrozumienia, że
wolałby rozmawiać bez świadków. Terri ogarnął jeszcze większy
niepokój.
– Czy moglibyśmy zamienić kilka słów w cztery oczy?
Terri wiedziała, że uciekanie przed złymi wiadomościami nie ma
sensu.
– Oczywiście.
Wyszła na korytarz. Nieznajomy poszedł za nią. Niemal czuła na
plecach jego oddech.
– Nie chcę pani straszyć – zaczął wyraźnie zakłopotany, kiedy już
znaleźli się sami – ale...
– O co chodzi?
Jeśli ktoś zaczyna od takich słów, zwykle zmierza właśnie do tego,
ż
eby wzbudzić lęk. Co prawda, nieznajomy nie wyglądał groźnie, ale...
– Siedzi panią jakiś mężczyzna.
– Co takiego?
– Jestem taksówkarzem. Od czterech dni, codziennie o tej samej
porze, mam klienta, który zawsze zamawia ten sam kurs. Do szpitala.
Potem jedziemy za panią. Mieszka pani na Valencii, prawda?
Włosy zjeżyły się jej na głowie, a serce zabiło mocniej. Cofnęła się
o krok. Nieznajomy wyglądał najzupełniej zwyczajnie, ale Terri widziała
w życiu dostatecznie wielu pacjentów cierpiących na zaburzenia
psychiczne, by wiedzieć, że wygląd o niczym nie świadczy. Zastanawiała
się gorączkowo, dlaczego akurat jej musiało się coś takiego przytrafić. I
co ma odpowiedzieć nieznajomemu mężczyźnie?
On jednak zachowywał się tak, jakby niczego nie spostrzegł.
– Zresztą facet nie wygląda groźnie. Wysoki, z ciemnymi włosami.
Musiał mieć jakiś wypadek albo się z kimś pobił... Nie mam pojęcia.
Terri potarła czoło drżącą dłonią. Ogarnęło ją uczucie nieopisanej
ulgi.
– To Michael. Mój mąż... to znaczy... właściwie niemal były mąż –
poprawiła się.
Zamiast ją zostawić, Michael krążył wokół niej.
– Aha. To dobrze. Wie pani, niepokoiłem się, bo zależało mu na
tym, żeby go pani nie zauważyła. No i pomyślałem, że lepiej zrobię, jeśli
pani o tym powiem. Jeśli trzeba, mogę pójść z panią na policję.
– Nie, nie trzeba.
Uśmiechnęła się do taksówkarza i mocno uścisnęła mu rękę. Było
jej miło, że obcy człowiek poświęcił czas, żeby ją odnaleźć i ostrzec. W
ciągu ostatniego roku poznała wielu nowych ludzi i zawsze cieszyło ją,
kiedy ktoś był skłonny okazać jej pomoc.
– Przepraszam, nie pamiętam, czy się sobie przedstawiliśmy?
– Jestem Earl, proszę pani.
– Dziękuję panu, Earl. Jest mi naprawdę miło, że poświecił pan
swój czas, żeby mnie odnaleźć, ale ze strony Michaela nic mi nie grozi. –
Zastanowiła się przez chwilę. – Może rzeczywiście powinnam z nim
porozmawiać. Proszę mi powiedzieć, gdzie pan parkuje, kiedy tu
przyjeżdżacie wieczorem?
ROZDZIAŁ 9
Był jedenasty. Następnego dnia Josh skończyłby siedem lat.
Gdyby żył. Idąc pośród soczystej zieleni krzewów rosnących wokół
wieżowca, w którym znajdował się jego luksusowy apartament, Michael
błądził myślami wśród wspomnień. Przypominał mu się dawno miniony
czas, urodziny synka, nieodzowne torty z bitą śmietaną, lody i
podniecone głosy Josha i jego przyjaciół grających w piłkę. Wracał
pamięcią do szczęścia, które było kiedyś udziałem ich rodziny. Nim
jedno z nich odeszło na zawsze.
Spojrzał w niebo i uśmiechnął się smutno. „Mam nadzieję, że
dobrze się bawiłeś. Pomóż nam sprzątnąć, jeżeli jeszcze zostało ci trochę
sił”. Tęsknił za synem, ale teraz przynajmniej wiedział, że Josh jest
bezpieczny i szczęśliwy. Zamiast świętować urodziny dziecka, spotkają
się jutro w sądzie na sprawie rozwodowej.
Nadchodził moment, który miał przesądzić o przyszłości, a
Michael ciągle nie wiedział, co zrobić, żeby uratować ich małżeństwo.
Był cierpliwy. Trzymał się z dala od Terri, tak jak sobie tego życzyła, ale
czas płynął nieubłaganie. Wyglądało na to, że raczej nie na jego korzyść.
Poruszył prawą ręką. Dobrze przynajmniej, że samopoczucie mu
się poprawiło. Co prawda, jeszcze przez dłuższy czas nie będzie zdolny
do żadnego poważnego wysiłku, lecz przynajmniej mógł unieść rękę, nie
czując zapierającego dech w piersiach bólu. Był w stanie zaczerpnąć
głębiej powietrza, a klatki piersiowej nie ściskała już żelazna obręcz.
Jutro dwunasty. Musi porozmawiać z Terri. Tego wieczora, jak co
dnia, planował towarzyszyć jej w drodze ze szpitala do domu, ale tym
razem miał zamiar zatrzymać taksówkę i zastukać do drzwi, kiedy Terri
już za nimi zniknie.
Zauważył w oddali żółty samochód skręcający w uliczkę
prowadzącą do wieżowca. Spojrzał na zegarek. To powinien być Earl.
Przypomniał sobie stojące w garażu Terri BMW. Mniejsza z tym.
Jutro wynajmie samochód. Obojętne jaki. Ważne, że będzie się mógł
swobodnie poruszać. Otworzył drzwiczki i usiadł na tylnym siedzeniu.
W lusterku powitało go znajome spojrzenie.
– To chyba już nasz ostatni wieczór, Earl. Myślę, że mogę już sam
siąść za kierownicą.
Terri się spóźniała. Michael raz po raz spoglądał na zegarek.
– Którą masz godzinę, Earl?
– Za kwadrans dwunasta.
– Samochód stoi. Muszą mieć ciężki dyżur. Michael poprawił się
na siedzeniu. Przed wejściem do szpitala nie działo się nic szczególnego.
Nie pojawiały się karetki, ludzi było niewielu. Zastanawiał się, dlaczego
Terri wybrała pracę w szpitalu. Co sprawiło, że po śmierci Josha chciała
pracować akurat tam, gdzie nieustannie miała do czynienia z
cierpieniem, a także ze śmiercią?
Drzwi otworzyły się i jakaś postać wyszła na parking. Nie była to
Terri. Michael niecierpliwie bębnił palcami po oparciu siedzenia. Co się
z nią dzieje?
Zaskoczyło go pukanie w okno po drugiej stronie samochodu.
Odwrócił się i zobaczył Terri.
– Chciałam z tobą porozmawiać.
Terri uznała, że wyraz zaskoczenia na twarzy Michaela wart był
spaceru dookoła szpitala. Wyglądał dobrze. Najwyraźniej doszedł już do
siebie. Był ubrany w elegancką szarą koszulę i ciemne spodnie. Kiedy
otworzył drzwiczki i wysiadł z taksówki, serce Terri zabiło mocniej. Czy
widok Michaela zawsze będzie na niej robił takie wrażenie? Tak nie
powinno być – to nie było w porządku.
Musiała skupić się na temacie, o którym chciała z nim
porozmawiać.
– Co tu robisz?
– Ja... mhm... – Nawet z tą zakłopotaną miną było mu do twarzy. –
Staramy się mieć na ciebie oko. No wiesz, żeby wiedzieć, że cało i
zdrowo wróciłaś do domu.
– My?
Wskazał na taksówkę.
– Earl i ja.
Terri pochyliła się nad oknem kierowcy.
– Cześć, Earl.
Taksówkarz odwzajemnił pozdrowienie. Terri stanęła naprzeciw
Michaela i złożyła ręce na piersi. Ostatni raz zamierzała go prosić, żeby
się nie wtrącał i pozwolił jej rozpocząć nowe życie, bez niego. Chciała
się też dowiedzieć, czy stawi się w sądzie. Czuła jednak kompletną
pustkę w głowie.
I wtedy Michael posłał jej ten swój szelmowski uśmiech
zwycięskiego pirata.
– A może poprosimy Earla, żeby podwiózł nas do twojego
samochodu? Wieki minęły, odkąd dałaś mi się zaciągnąć na tylne
siedzenie.
Z trudem opanowała uśmiech. Przez jedną krótką chwilę wydało
się jej, że wszystko może zacząć się między nimi na nowo. Bolesna
przeszłość rozwiała się jak mgła i Terri znów dojrzała ciepły blask
słońca. Od tak dawna już niczego podobnego nie czuła. Michael znów
był przy niej. Mężczyzna, którego tak kochała... I którego takim
wysiłkiem woli zakazała sobie kochać.
Michael otworzył przed nią drzwiczki i czekał na jej decyzję.
Wsiadła do taksówki. Michael wsunął się za nią. Usiadł bliżej, niż
to było konieczne, ale dostatecznie daleko, żeby ich ciała się nie
zetknęły. Terri wyglądała przez okno. To było bezpieczniejsze od
spojrzenia w jego orzechowe oczy. Próbowała wzbudzić w sobie gniew,
który był jej jedynym orężem w walce, by nie ulec uwodzicielskiemu
zachowaniu Michaela.
Earl ruszył powoli i po chwili zatrzymali się obok samochodu
Terri.
Rozmowy, która ich czekała, nie sposób było prowadzić przy
ś
wiadkach.
– Zapłać Earlowi i daj mu porządny napiwek. Zasłużył sobie na
niego uczciwie – powiedziała, sięgając do klamki. – Odwiozę cię do
domu.
Skręcając na parking przed wieżowcem, w którym mieszkał
Michael, Terri dziękowała w duchu Bogu, że to tak blisko szpitala.
Wjechała przez bramę i zatrzymała się na wolnym miejscu. Zgasiła
silnik.
Zanim spojrzała na Michaela, rozejrzała się. Dom stał w pięknym
miejscu nad brzegiem oceanu. Szeroka aleja prowadziła z parkingu do
przystani, w której były przycumowane luksusowe jachty.
Michael wpatrywał się w swoją żonę. W białym fartuchu
pielęgniarki wyglądała skromnie i profesjonalnie. Wziął głęboki oddech.
Poczuł jej zapach, słodki, świeży zapach perfum, który tak dobrze znał.
Michael nie miał pojęcia, jak jest z innymi mężczyznami, ale sam
uwielbiał koronkową, seksowną bieliznę, jaką Terri zwykła nosić pod
swoim skromnym fartuchem. Ciekawiło go, co ma na swoim słodko
pachnącym ciele tego wieczoru.
Z trudem oderwał od niej wzrok i spojrzał przez okno w stronę
przystani. Czuł, że musi wysiąść z samochodu, w przeciwnym razie nie
będzie umiał oprzeć się pokusie, by jej dotknąć. Poza tym, gdyby zostali
w samochodzie, mogłoby się zdarzyć, że pilnujący terenu pracownik
ochrony przerwałby im rozmowę w najmniej odpowiednim momencie.
– Wstąpisz do mnie?
– Nie.
Odpowiedź była stanowcza i padła szybciej, niż tego oczekiwał.
– W takim razie chodźmy na pomost.
Otworzył drzwi. W samochodzie zapaliła się lampka. Terri nie
ruszyła się z miejsca.
– Dlaczego mnie śledziłeś?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Trudno było się spodziewać, że
Terri uwierzy w prawdę. W to, że anioł kazał mu na nią uważać i
opiekować się nią.
– Aby się upewnić, że nie przydarzyło ci się po drodze nic złego. I
dlatego, że chciałem z tobą w końcu kiedyś porozmawiać.
– Z tym ostatnim akurat się zgadzam. Nie musiałeś za mną jeździć,
aby skłonić mnie do rozmowy.
Stanowczy ton, jakim to powiedziała, sprawił, że Michaela ogarnął
niepokój. Poczuł nagle kompletną pustkę w głowie. Terri otworzyła
drzwi i wysiadła z samochodu.
Noc była piękna. Wiał lekki wiatr od oceanu. Powietrze było
rześkie. Słychać było szum palmowych liści i odgłos fal rozbijających się
o brzeg. Przycumowane na przystani łodzie kołysały się lekko.
Michael otworzył furtkę prowadzącą na pusty o tej porze pomost.
Szli w milczeniu.
W pewnej chwili Terri zatrzymała się. Wydawało jej się, że na
dworze będzie bardziej bezpieczna, niż gdyby poszła z Michaelem do
jego apartamentu. Myliła się. Tu, nad morzem, wracały wspomnienia
wspólnych spacerów, nocy spędzonych na plaży, wypatrywanych z
pokładu jachtu gwiazd. Czuła, że jej stanowczość słabnie. Zaczęła
ż
ałować, że jednak nie zostali w samochodzie. Dotknął jej ramienia.
– Łódź George’a jest zacumowana na końcu pomostu. Możemy
tam usiąść i porozmawiać.
Ruszyła posłusznie, choć najchętniej uciekłaby gdzie oczy
poniosą. Nie miała ochoty siedzieć w ten piękny wieczór na łodzi i
omawiać z Michaelem czekającego ich rozwodu. Z drugiej strony
wiedziała jednak, że właśnie po to się spotkali.
Jacht George’a nazywał się „Łowca Marzeń”. Michael pierwszy
wszedł na pokład i odwrócił się, żeby podać jej rękę. Terri cały czas
walczyła z pragnieniem natychmiastowej ucieczki. Michael nie odzywał
się ani słowem. Po prostu stał z wyciągniętą ręką.
Kiedy znalazła się na pokładzie, łódź ugięła się i zakołysała
łagodnie. Michael cofnął rękę i pochylił się, aby odsunąć na bok
brezentowy pokrowiec okrywający podłużną ławkę.
– Siądziemy? – zapytał.
Zamiast usiąść, Terri poszła na rufę. W ciemnej wodzie odbijały
się odległe światła Palm Beach. Reflektory samochodów
przejeżdżających przez Royal Park Bridge załamywały się na falach i
układały w tajemnicze, niepokojące wzory.
Skrzyżowała ramiona na piersiach. Z całych sił broniła się przed
urokiem nocy zaklętym w światłach i mroku, w znajomym kołysaniu
pokładu pod stopami, blasku księżyca i usianym gwiazdami niebie.
Wyczuła raczej, niż usłyszała kroki zbliżającego się Michaela i ogarnął
ją lęk przed tym, co mogło się stać. Wydawało jej się, że nauczyła się nie
kochać swego męża, ale teraz nie była już tego wcale taka pewna.
Aby nie sprzeniewierzyć się podjętym stanowczym
postanowieniom, zaatakowała Michaela.
– Czy zamierzasz zgodzić się na rozwód?
– Nie.
– Obiecałeś mi.
– Wiem. Ja... Tam, ja...
Terri poczuła łzy wzbierające pod powiekami i zamknęła oczy.
Zanim je otworzyła, Michael zrobił krok do przodu i objął ją ramieniem.
Nie opierała się. Stała przed nim, z rękami skrzyżowanymi na piersi, i
zmagała się ze swoimi pragnieniami i lękami. Powinna go odepchnąć,
krzyknąć, że nie ma prawa jej dotykać. Ale bardzo potrzebowała
pociechy. Była już tak zmęczona koniecznością podejmowania decyzji,
samotnością, tęsknotą za nim...
Michael wtulił twarz w jej włosy. Wdychał jej zapach, sycił się jej
ciepłem, którego tak bardzo mu brakowało. Przez rok dryfował bez celu,
a teraz miał wrażenie, że wreszcie znów wie, dokąd zmierza. Znalazł się
u siebie, w jedynym miejscu na świecie, które naprawdę do niego
należało. Wszystko, czego teraz potrzebował, to scalić na powrót ich
małżeństwo. Aby tego dokonać, musiał najpierw ulżyć Terri w jej
cierpieniu; podzielić się z nią tym, czego się dowiedział. Tym, co odkrył,
umierając.
– Już po północy... Jest dwunasty września – szepnął jej do ucha. –
Chciałbym porozmawiać z tobą o Joshu.
Terri nie odpowiedziała, a jej ciała nie opuściło napięcie. Pochyliła
głowę i oparła czoło na jego ramieniu. Michael poczuł łzy, wsiąkające w
koszulę.
– Pamiętam noc, kiedy się urodził – ciągnął. – Choć wiele rzeczy
wydarzyło się wtedy tak nagle i tak szybko. Pamiętam, jak cię bolało.
Miałem ochotę chwycić lekarza za gardło i potrząsnąć nim, zmusić go,
ż
eby coś zrobił, żeby ci jakoś pomógł. Okropnie się bałem, że cię stracę.
Wyprostował się. Tak chciałby mieć zdrową rękę, by móc wziąć ją
w ramiona i przytulić z całych sił. Może wtedy przestałaby się opierać i
zawierzyłaby mu naprawdę. Terri nie poruszyła się.
– A potem na świecie pojawił się Josh. Był niezadowolony i
miauczał jak kot, który wpadł do wiadra z wodą.
Poczuł, że Terri wstrząsnął dreszcz. Łzy napłynęły mu do oczu.
Dwunasty września na zawsze miał dla niego pozostać dniem urodzin
Josha. Gdy towarzyszył Terri podczas porodu, nie wiedział jeszcze, co to
znaczy mieć syna. Cieszył się tylko, że oboje, Terri i Josh, są zdrowi.
– Tej nocy nie miałem jeszcze pojęcia, jak bardzo będę go kochał
– szeptał do ucha swej żony. – Ani jak bardzo będę kochał ciebie za to,
ż
e mi go dałaś.
Wziął głęboki oddech. Teraz już nie mógł się zatrzymać. Musiał
powiedzieć Terri wszystko.
– Pamiętam dzień, w którym umarł. Chciał dostać nową grę wideo,
a ja się nie zgodziłem. Powiedziałem mu, że nie będzie siedział i grał w
idiotyczne gry, podczas gdy żeglujemy. Chyba przez godzinę był
niepocieszony i wtedy zobaczył te skutery wodne. – Nawet teraz, gdy
wiedział, że Joshowi jest dobrze, nie mógł odżałować, że tego ostatniego
dnia nie przytulił go choćby o jeden raz więcej. – Tak żałuję, że nie
powiedziałem mu wtedy, jak bardzo go kocham.
Dopiero teraz ciało Terri przestało stawiać opór. Oparła ręce na
piersi Michaela, a potem przylgnęła do niego mocno, jakby się bała, że
bez niego nie będzie w stanie ustać na nogach. Michael poczuł ból w
klatce piersiowej, ale trzymał ją mocno.
– Tam... moja słodka Tam...
Miał tak ściśnięte gardło, że z trudem wydobywał słowa. Zamrugał
oczami i spod jego powiek popłynęły łzy.
– Muszę ci to powiedzieć, Tam. Joshowi jest dobrze. Wiem, że nie
możesz tego zrozumieć, ale uwierz mi, widziałem go i wiem to na
pewno. Otacza go miłość i...
– Tak żałuję, że nie mamy jego zdjęć z tego ostatniego roku –
szepnęła łamiącym się głosem. – Kiedy do szkoły przyszedł fotograf, on
akurat przechodził ospę. A potem, gdy wypływaliśmy w rejs,
zapomniałam kupić film do aparatu...
Zaszlochała. Michael milczał. Czuł, że Terri chce mu powiedzieć
coś jeszcze.
– Nie mogę sobie przypomnieć jego twarzy przed wypadkiem. Nie
pamiętam, jak uśmiechał się tego dnia. Zapamiętałam tylko, jak leżał
blady i nieruchomy...
Nie wysunęła się z jego objęć, lecz jedynie cofnęła się trochę, by
popatrzeć mu w oczy. Michael odwzajemnił jej spojrzenie. W mroku
nocy jej błyszczące od łez, szeroko otwarte oczy były skupione i
poważne. Zastanawiał się, czy Terri zdoła mu zaufać, nawet jeśli go już
nie kocha.
Wydała mu się młodsza, bardziej krucha. Wiatr rozwiewał jej
włosy. Fale uderzające o słupy pomostu kołysały delikatnie jachtem.
Odległy warkot silników ucichł i Michael wstrzymał oddech. To było
takie trudne, ale musiał powiedzieć Terri wszystko do końca, nie wolno
mu było niczego przemilczeć.
– To nie jest nasza wina, że Josh umarł. śadne z nas nie mogło go
uratować.
Terri wpatrywała się w niego przez chwilę, która wydawała się
trwać wieczność. Potem uniosła rękę i otarła łzy z jego policzków.
Michael stał nieruchomo. Bał się odezwać i zarazem bał się tego,
co mógł usłyszeć. Nie mógł wpłynąć na to, co się stanie.
I wtedy Terri go pocałowała.
ROZDZIAŁ 10
Terri zdawała sobie sprawę, że postępuje niemądrze, wbrew
danym sobie obietnicom, ale to nie miało już żadnego znaczenia. Tak
długo była sama w domu pełnym wspomnień i pamiątek po utraconym
dziecku i nieobecnym mężu. Potrzebowała Michaela. Tylko na tę noc. Na
tę jedną, ostatnią noc. Scałowała łzy Michaela. Potem pocałowała go w
usta. Kiedy odpowiedział na jej pocałunki, rzeczywistość z wszystkimi
jej problemami przestała się liczyć, pozostały tylko ciepłe, tak dobrze
znajome usta jedynego mężczyzny, którego kiedyś kochała.
– Kochaj się ze mną, Michael. Proszę.
Wypowiedziała te słowa, zanim zdążyła się zastanowić, a potem
było już za późno. Michael natychmiast odpowiedział na jej prośbę. Jego
dłoń pieszczotliwie przesunęła się po jej policzku, a palce wplotły się we
włosy. Pocałował ją w usta, delikatnie przesunął językiem po wargach
spragnionych dotknięcia jego ust. Terri przeszył dreszcz. Jej oczy
wypełniły się łzami, ale teraz były to zupełnie inne łzy. Łzy ulgi.
Wiedziała, że Michael może sprawić, by zapomniała o całym świecie,
choćby na ten krótki czas, gdy będzie trzymał ją w ramionach. Umiał
sprawić, by się zapamiętała, by skupiła się tylko na języku ciała, oddała
chwilom uniesienia. A ona tak bardzo chciała się zapamiętać...
Kiedy jego palce przesunęły się lekko po jej piersiach i sięgnęły do
pierwszego guzika białego pielęgniarskiego fartucha, wydała głośny jęk.
– Szybciej, Michael.
Zsunął fartuch z jej ramion, a usta wędrowały wzdłuż policzka i
szyi. Gdy dotarł do ramienia, Skubnął delikatnie zębami jej skórę w
miejscu, które znało tylko ich dwoje. Ciało Terri odpowiadało na
pieszczoty niemal bez udziału jej woli, prężąc się i tuląc do ciała
Michaela.
A on dziękował w duchu opatrzności za ciemność, za pustą
przystań i późną godzinę. Wiedział jednak, że nawet gdyby okoliczności
były inne, i tak kochałby się z Terri na pokładzie jachtu, na pomoście, do
którego łódź była przycumowana lub gdziekolwiek indziej. Kochałby się
z nią, bo go o to poprosiła. O coś, czego pragnął najbardziej na świecie.
Chciał jej przypomnieć, jak dobrze może im być razem. Jak doskonale do
siebie pasują. Jak wysoko mogą wspólnie poszybować.
Kiedy pochylił się, żeby jeszcze raz pocałować jej szyję, jego
ż
ebra zaprotestowały. Nie zwracał jednak uwagi na przeszywający ból.
Całą uwagę skupił w palcach, które dotarły do atłasowych koronek jej
stanika. Tak pragnął wyłuskać ją z bielizny, wędrować ustami po ciele.
Ale wiedział, że nie powinien się spieszyć. Czekał długo, ale mógł
poczekać jeszcze trochę. Chciał dać Terri to, co najbardziej lubiła, chciał
spotęgować jej rozkosz, odwlekając moment spełnienia.
Miała wrażliwe usta. Michael wiedział, że uwielbia się całować,
więc nie spieszył się z odsłanianiem jej ciała, lecz wargami, zębami i
językiem pieścił jej usta, ssał i skubał wargi.
Poczuł dłonie Terri pod koszulą. Jej palce przesuwały się po jego
plecach, bokach i brzuchu. Nie sposób było dłużej zwlekać.
Rozpiął zapinkę umieszczoną pomiędzy miseczkami stanika Terri,
rozchylił je i nakrył jej piersi dłońmi. Czuł pod palcami sztywne sutki i
drażnił je lekko samymi opuszkami. Znieruchomiała na chwilę, a potem
nagrodziła jego pieszczotę głębokim westchnieniem. Zacisnęła palce na
jego ramionach z taką siłą, że aż go zabolało. Nic jednak nie mogłoby go
ucieszyć bardziej niż ten ból, dowodzący, że Terri reaguje na jego
pieszczoty tak jak kiedyś.
– Chodź.
Pociągnął ją za sobą z powrotem na dziób i usiadł na wyściełanym
siedzeniu. Terri stanęła między nogami Michaela. Uniósł głowę i
popatrzył jej w oczy. Nawet w mroku nocy mógł poznać znajomy wyraz
twarzy i blask jej oczu, lekkie rozchylenie warg. Tak wyglądała zawsze,
kiedy chciała się z nim kochać. A nic nie podniecało Michaela bardziej
niż myśl, że jego żona ma ochotę na seks.
Terri pochyliła się ku niemu, wyciągnęła rękę i przesunęła palcami
po włosach Michaela. W tym odtwarzaniu na nowo gestów namiętności,
która ich tak mocno połączyła, było coś nieopisanie podniecającego.
– Tam... – Błagalny szept ucichł, gdy jego usta zetknęły się z
jędrnymi krągłościami jej piersi, z nabrzmiałymi pragnieniem sutkami.
Terri była zaskoczona reakcją swego ciała na znajome dotknięcie.
Przepływały przez nią fale gorąca. Zacisnęła palce na włosach Michaela i
przyciągnęła go do siebie mocniej. Nie zastanawiała się nad tym, co robi.
Nie czuła w tej chwili niczego prócz delikatnej pieszczoty jego warg,
wilgotnego dotknięcia języka. Tak bardzo było jej tego potrzeba.
Kiedy oderwał usta, by przenieść je na drugą pierś, poruszyła
ramionami, zsuwając rozpięty fartuch i stanik. Palce Michaela sięgnęły
do suwaka spódnicy. Terri zrzuciła buty. W ich ruchach nie było ani
ś
ladu niepewności początkujących kochanków. Poruszali się lekko i
pewnie jak w tańcu, który oboje dobrze znali.
Odsunęła się od niego tylko na chwilę, żeby zsunąć rajstopy.
Potem, nie mając na sobie niczego prócz satynowych majteczek z
koronkowym wykończeniem, pomogła Michaelowi wyswobodzić
ramiona z rękawów koszuli.
Michael wstał i nie odrywając spojrzenia od Terri, ściągnął
spodnie i slipy. Każdy dobrze znany ruch, każda pauza tylko potęgowała
jej podniecenie. Choć był taki, jakim go zapamiętała, coś się w nim
jednak zmieniło. Był uważny, jakby tej nocy miało się między nimi
wydarzyć coś więcej niż każdej innej.
Terri nagle przypomniała sobie o istnieniu czasu. O tym, że mają
za sobą jakieś wczoraj i że czeka ich jakieś jutro, ale odepchnęła od
siebie tę myśl. Nie chciała teraz pamiętać o niczym. Chciała zapomnieć
w ramionach Michaela o całym świecie. Uniosła ręce, by przyciągnąć go
do siebie.
Wyswobodził się z jej objęć, by zdjąć wyściełane siedzenia i
rozłożyć je na pokładzie. Terri ułożyła się na materacu. Kiedy położył się
obok niej, przesunęła ręką po jego piersi. Pod ciepłą skórą, pod silnymi,
twardymi mięśniami wyczuła bicie jego serca.
Michael czuł całym sobą ciepło i gładkość jej ciała. Pochylił głowę
i odnalazł ustami jej usta.
I wtedy zmartwiał w bezruchu.
– O Boże... Tam... nie mogę.
Opadł na plecy i przytulił prawą rękę do piersi. Do oczu napłynęły
mu łzy.
Nie mógł kochać się z Terri. Nie był do tego zdolny. Nie
pozwoliło mu na to własne ciało. Przegrał walkę z paraliżującym bólem.
I nie miało najmniejszego znaczenia to, że pragnął Terri bardziej niż
kiedykolwiek w życiu, bardziej niż jakikolwiek mężczyzna na świecie
pragnął jakiejkolwiek kobiety. Tak bardzo, że nie umiałby tego
wypowiedzieć słowami. Leżał bezradny na deskach pokładu i starał się
uspokoić oddech na tyle, by móc wydobyć z siebie choćby słowo.
– Co się stało?
Pochyliła się nad nim. Kruczoczarne włosy tworzyły zasłonę, za
którą skrywała się twarz. Nie widział wyrazu jej twarzy, ale słyszał
niepokój i lęk w jej głosie, pobrzmiewającym jeszcze podnieceniem,
jakie rozbudził w niej swymi pieszczotami.
Uniósł lewą dłoń i odsunął włosy z jej twarzy.
– Nie mogę, Tam... Moje ramię... myślałem... – W głosie Michaela
słychać było ból. – Tak bardzo cię pragnę, ale...
– Bądź cicho – szepnęła.
Poczuł gorące usta Terri we wnętrzu swej drżącej dłoni. Potem
przytuliła ją do policzka.
– Chodź tutaj – szepnęła i przesunęła się w bok, aby zrobić mu
miejsce na poduszkach.
Michael z wysiłkiem uniósł biodra i ułożył się na poduszkach.
Terri uklękła nad nim, oparła dłonie za jego ramionami i nakryła go
swoim ciałem.
– Teraz lepiej? – spytała.
Ból ustąpił. Michael uniósł rękę i położył delikatnie dłoń na jej
biodrze.
– Tak – odpowiedział. – Przepraszam cię.
– Nie masz za co przepraszać. Przecież to nie twoja wina. Skoro
nie masz siły się ze mną kochać, to ja będę się kochała z tobą.
Opuściła głowę i pocałowała go w usta. Jej rozchylone wargi,
wilgotne i gorące, wędrowały po jego policzku i szyi.
Kiedy skubnęła pieszczotliwie ustami skórę na jego piersiach,
Michael nie umiał powstrzymać głośnego jęku. Cóż z tego, że wszystko
miało wyglądać inaczej, że zamierzał kochać się z Terri na wszelkie
znane im obojgu sposoby, aby przypomnieć jej, że potrafi doprowadzić
ją do rozkoszy. Nie mógł tego teraz zrobić. Leżał bezradnie, czuł jej
ciepły oddech, wilgotne usta i język, którym prowadziła z nim
podniecającą go do szaleństwa grę.
Przesunął dłoń wzdłuż jej ciała, po łagodnej krągłości biodra i
gładkim boku, musnął jej pierś i wplótł palce w jedwabiste pasma
włosów.
Przebiegł go dreszcz. Ostatecznie pozostawił decyzję Terri, a ona
doskonale wiedziała, kiedy przestać.
W chwili gdy poczuł, że nie zniesie jej pieszczot ani przez sekundę
dłużej, uniosła głowę.
– Chodź – szepnął.
Przez chwilę trwali nieruchomo, po czym Terri wyprostowała się i
zaczęła się miarowo poruszać. To było cudowne. Michael zamknął oczy.
Pragnął, by trwało to w nieskończoność, choć zarazem chciał patrzeć na
Terri, słuchać jej przyspieszonego oddechu, dotykać jej gorącego ciała.
Ciągle była jego żoną. Miał ochotę krzyknąć: „Widzisz, jak dobrze jest
nam razem? Jak cudownie może nam być ze sobą”?
Zacisnął palce na jej biodrach, aby przyciągnąć ją do siebie bliżej,
wejść w nią mocniej i głębiej, aż wreszcie nadeszła chwila, kiedy przestał
już myśleć o czymkolwiek i czuć cokolwiek. Poddał się całkowicie
odwiecznemu rytmowi miłości.
– Tam.
Michael rozchylił ramiona, a Terri opadła na niego, ale zaraz
osunęła się obok, aby nie sprawić mu bólu. Przekręcił głowę i całował jej
usta, policzki, nos, czoło. Tak wiele miał jej do powiedzenia. Chciał
mówić o tym, że ją kocha, że zawsze ją kochał, że tęsknił do niej przez
ten czas, gdy byli od siebie daleko, jak nigdy do nikogo na świecie.
Chciał jej wyznać, że nie wyobraża sobie bez niej życia, ale bał się. Może
jest na to jeszcze za wcześnie, może Terri nie będzie umiała przyjąć jego
słów. Na razie musi się zadowolić tym, że mają znów przy sobie, że są
razem.
I że jest szczęśliwy, choć niedawno jeszcze sądził, że już nigdy nie
będzie.
Był szczęśliwy. Tylko tak mógłby określić w tej chwili swój stan.
W głębi serca podziękował aniołowi. To za jego sprawą znów trzymał
Terri w ramionach, a jego życie było takie jak kiedyś.
Brakowało w nim tylko Josha.
A właśnie dziś wypadała rocznica jego urodzin.
Terri oparła głowę na piersi Michaela. Nie była w stanie się
podnieść, o niczym myśleć. Michael dał jej to, czego potrzebowała –
ulgę, zapomnienie i spokój. Gdyby to mogło trwać w nieskończoność...
Dłoń Michaela przesunęła się po jej ramieniu i ten lekki ruch sprawił, że
przeszły ją ciarki. Zadrżała lekko.
– Zimno ci? – spytał z troską w głosie.
– Nie.
Przytuliła policzek do jego piersi. Czuła znajomy zapach jego ciała
i było jej z tym dobrze, ale nie miała ochoty na rozmowę. A zresztą nie
było jej zimno. Uniosła spojrzenie na nocne niebo pełne gwiazd. Nisko
nad horyzontem wznosił się księżyc. Była piękna, pogodna noc. Wiatr
przyjemnie chłodził jej rozgrzane od miłości ciało. Kiedy tik leżała w
ramionach Michaela, gotowa była uwierzyć w to, że mogłaby pokochać
go na nowo i jeszcze raz zacząć wspólne życie. Lęk, który dręczył ją od
chwili, gdy powrócił do domu, stał się czymś odległym i nieistotnym.
Po maszcie jachtu prześlizgnęło się jaskrawe światło. Jeszcze
przed kilkoma minutami, gdy kochała się z Michaelem, po pomoście
mogłaby przemaszerować orkiestra wojskowa, a ona nie zauważyłaby
tego. Teraz powróciła do rzeczywistości i jej wyczulone zmysły
rejestrowały nawet światła przejeżdżającego gdzieś w oddali samochodu.
Właśnie chciała podzielić się tą refleksją z Michaelem, gdy smuga
ś
wiatła po raz kolejny przesunęła się nad ich głowami.
Terri uniosła się na łokciu i wyjrzała ostrożnie za burtę. Po
nabrzeżu szło wolnym krokiem dwóch umundurowanych strażników.
– Co się dzieje? – spytał Michael.
– Strażnicy patrolują port. Jeśli wejdą na molo, to mogą nas tu
znaleźć.
– Chodź tu do mnie.
Michael przyciągnął ją do siebie. Kiedy już leżała obok niego,
wyciągnął rękę i ściągnął z siedzenia brezentową płachtę, spod której
poprzednio wydobył poduszki. Sztywny materiał opadł ciężko, a oni
znaleźli się w kompletnej ciemności.
Terri z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Od tak dawna żyła
w nieustannym napięciu, że teraz sama myśl o tym, że mogliby zostać
przyłapani na łodzi nago, jak dwoje zwariowanych nastolatków,
wydawała jej się nieopisanie komiczna.
Trąciła Michaela łokciem.
– Jak myślisz, czy mogliby nas za to aresztować?
– Niewykluczone. Nie jestem pewny. Wiem za to na pewno, że
gdyby nas zatrzymali i aresztowali, to wystarczy poprosić George’a, żeby
zapłacił za nas kaucję, i natychmiast wyjdziemy na wolność.
Słyszeli odgłosy kroków po pomoście i niewyraźną rozmowę. W
szczelinie pomiędzy brezentem a pokładem zarysowała się przez krótką
chwilę smuga światła.
Terri wcisnęła twarz w szyję Michaela, by stłumić chichot, którego
nie mogła powstrzymać.
– Cśśś! – Objął ją mocno ramieniem i przycisnął do siebie.
Przez chwilę całkiem wyraźnie słyszeli głosy strażników, potem
kroki rozległy się na nowo i rozmowa przycichła.
Michael uniósł sztywny brezent i Terri wyjrzała ostrożnie na
zewnątrz. Strażnicy wracali pomostem w kierunku nabrzeża.
– Wygląda na to, że jesteśmy bezpieczni. Ale tak czy siak
powinniśmy się ubrać.
Pomogła Michaelowi odłożyć brezentową płachtę na bok.
– Zaczekaj jeszcze. – Michael chwycił ją za rękę i przyciągnął do
siebie.
Zgodziła się bez oporu. Wiedziała, że rzeczywistość i tak dopadnie
ją prędzej, niż by tego chciała. Teraz potrzeba jej było spokoju, a nic nie
dawało jej tyle spokoju, co leżenie pod rozgwieżdżonym niebem u boku
Michaela. Spodziewała się, że coś powie, ale on milczał i patrzył w
gwiazdy. Najwyraźniej tak samo jak ona poddał się magii nocy.
– Dziękuję – odezwała się Terri po dłuższej chwili.
– Za co? Westchnęła.
– Właściwie to sama nie wiem. – Odwróciła się do Michaela. –
Ale czuję się teraz lepiej.
Oparł się na zdrowym ramieniu i pochylił nad nią.
– Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.
Pocałował ją lekko w usta. Odpowiedziała pocałunkiem. Powolny
pocałunek spowodował, że zrobiło jej się gorąco. Michael przesuwał
dłoń po jej ciele. Pieszczota sprawiła, że jej sutki naprężyły się na
powrót.
– Michael.
– Chcę ci dać rozkosz – odpowiedział. – Chcę, żeby ci było
dobrze.
Jego język delikatnie obrysował usta Terri, a potem znów wśliznął
się do ich wnętrza. Michael pieścił wewnętrzną stronę jej ud, z drażniącą
powolnością zbliżając się do miejsca, gdzie się łączyły.
Pieszczoty Michaela sprawiały, że Terri traciła głowę. Chciała
teraz tylko jednego – poddać się tym pieszczotom i kochać się z nim tak
długo, aż zapomni o wszystkim; chciała pogrążyć się w przeżywaniu tej
jednej chwili.
– Zacznijmy od nowa – szepnął Michael i jednocześnie wędrował
dłonią w górę jej ud. – Uczcijmy rocznicę urodzin naszego syna.
Terri zamknęła oczy i oddała się mu bez reszty. Nie na darmo byli
przez tyle lat małżeństwem. Michael jak nikt inny znał jej ciało i potrafił
sprawić, by czuła rozkosz.
– Chciałbym, abyśmy mieli dziecko, Tam – szepnął. Natychmiast
poczuł, jak ciało Terri sztywnieje w jego ramionach. Jej podniecenie w
mgnieniu oka przemieniło się w złość. Nim minęła sekunda, odepchnęła
go od siebie i zerwała się na równe nogi. Podniósł się zaraz za nią.
– Terri?
– Nie dotykaj mnie!
Zaczęła się gorączkowo ubierać, nie bacząc na to, że nie może
znaleźć stanika.
– Tam? Proszę cię, powiedz mi, co się stało? Czy zrobiłem coś
złego?
– Jak śmiesz! – Jej głos był przepełniony gniewem. – Wracasz po
roku i myślisz, że wystarczy, abyśmy się raz pokochali, a ja o wszystkim
zapomnę?! Ze to wszystko, co stało się w ciągu tego roku, nie ma
ż
adnego znaczenia? śe możesz się ze mną kochać i...
Z oczu Terri popłynęły łzy. Nieporadnie zapięła kilka guzików.
– Wydawało mi się, że nie miałaś nic przeciwko temu, żeby się ze
mną kochać – zaoponował.
Stanęła przed nim i spojrzała mu prosto w oczy. W słabym blasku
dobiegającym z odległych budynków Michael mógł dostrzec ściągnięte
gniewem rysy jej twarzy.
– Tak. Chciałam się z tobą kochać tej nocy. Potrzebowałam kogoś,
kto trzymałby mnie w ramionach, okazał trochę ciepła i czułości. Przez tę
jedną noc chciałam udawać przed sobą, że mam męża i kochanka. Ale
ty...
Otarła wierzchem dłoni mokry policzek.
– Czy ty w ogóle rozumiesz, co to jest małżeństwo, Michael? Czy
pojmujesz, co znaczy obietnica, że będziesz z kimś aż do śmierci? Gdzie
byłeś, kiedy cię potrzebowałam? Ja... – wskazała na siebie – twoja żona.
Jedna noc nic nie znaczy po roku nieobecności. Możesz sobie gadać o
zaczynaniu życia od nowa, o kolejnym dziecku, ale tak naprawdę nasz
problem to nie przyszłość, a przeszłość. A przeszłości nie da się zmienić.
Michael z ulgą zauważył, że ton Terri złagodniał. Jej gniew zdawał
się słabnąć.
– Nasze życie nigdy nie będzie takie, jak było. Nie mogłam ocalić
Josha i nie mogę przywrócić go do życia. Nie możemy udawać... –
Urwała i spojrzała na niego przerażona. – Nie biorę pigułek, a ty...
Michael otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Terri potrząsnęła
głową.
– Nic nie mów.
Pozbierała szybko resztę swoich rzeczy leżących jeszcze na
pokładzie i przycisnęła kurczowo do piersi.
– To nie twoje zmartwienie. Nauczyłam się radzić sobie bez
ciebie. O trzeciej mamy się stawić w sądzie. Dałeś mi słowo. Pamiętaj o
tym.
Nim zdążył się zastanowić nad jakąś odpowiedzią, zostawiła go na
pokładzie. Samotnego i nagiego.
ROZDZIAŁ 11
Następnego dnia, kwadrans po dziesiątej, Michael zajechał
wynajętym samochodem na parking przed szpitalem. Noc spędził na
łodzi George’a. Patrzył w gwiazdy i czekał na powrót anioła. Wzywał
niebiosa na pomoc, obiecując oddać wszystko, co będzie mógł, w zamian
za ocalenie małżeństwa. Nadaremnie. Nic się nie wydarzyło.
Być może coś źle zrozumiał. Próbował przypomnieć sobie każde
słowo anielskiego przekazu, ale teraz nie potrafił już oddzielić tego, co
oznajmił mu anioł, od własnej interpretacji. O wschodzie słońca,
zniechęcony i wyczerpany, zrezygnował. Pogodził się z myślą, że nie
zdoła przekonać Terri, by mu uwierzyła. Nie pozostawało mu nic innego,
niż szukać pomocy u jedynego człowieka, któremu ufała.
Zaparkował samochód i ruszył przez zalany słońcem parking w
stronę wejścia. Wszedł do chłodnego wnętrza i zatrzymał się przed
recepcją.
– Czy może mi pani powiedzieć, gdzie jest gabinet psychologa?
Pielęgniarka rzuciła mu krótkie spojrzenie.
– Pokój sto czterdzieści trzy. Musi pan wjechać windą na pierwsze
piętro, a potem iść korytarzem aż do końca.
Po chwili Michael stanął przed pokojem numer 143. Nim nacisnął
klamkę, zapukał.
Zanim wyjaśnił sekretarce, w jakiej sprawie przyszedł, otwarły się
drzwi gabinetu i stanął w nich Tom Sizemore. Na widok Michaela zrobił
zaskoczoną i niepewną minę.
– Proszę do mnie.
Michael wszedł do środka. Tom wskazał mu gestem krzesło.
– Czy Terri coś się stało? – spytał bez żadnego wstępu.
Wyraźnie wyczuwalna w jego głosie troska natychmiast wzbudziła
podejrzliwość Michaela.
– Terri... – zaczął i urwał.
W pierwszej chwili miał zamiar powiedzieć, że z Terri wszystko w
porządku, aby zamknąć sprawę i uwolnić się od irytującej ciekawości
obcego mężczyzny, ale po wydarzeniach wczorajszego wieczora nie
mógłby tego powiedzieć z całkowicie czystym sumieniem.
– Nie widzieliśmy się dzisiaj – odparł w końcu – ale wczoraj
wszystko było w porządku.
Nieoczekiwanie powróciło do niego wspomnienie chwili, gdy
zaczęli się kochać. Trwało to zaledwie moment, ale wystarczyło, by
zrobiło mu się gorąco.
Opanował się i popatrzył uważnie na Toma. W wyraźnie
wykraczającym poza profesjonalne zainteresowaniu psychologa było coś,
co sprawiło, że Michael odruchowo otaksował potencjalnego rywala
wzrokiem. Pod względem fizycznym łączyło ich wyraźne podobieństwo.
Obaj mieli powyżej metra osiemdziesiąt wzrostu i silną budowę ciała.
Michael zerknął na dłoń Toma i zauważył, że psycholog nie ma obrączki.
Kiedy Terri przestała nosić swoją? – przemknęło mu przez myśl. Czy nie
w tym samym czasie, gdy zaczęła uczęszczać na sesje terapeutyczne do
Toma? Michael uświadomił sobie, że szukanie pomocy u szpitalnego
psychologa mogło przynieść inne efekty, niż się spodziewał.
– Przepraszam. – Tom odezwał się pierwszy. – Nie chciałem cię
urazić. Po prostu trochę mnie zaskoczyła twoja wizyta i w pierwszej
chwili wpadło mi do głowy, że może mieć jakiś związek z problemami
Terri. W czym mogę ci pomóc? – spytał.
Michael nie miał wielkiego wyboru, ale prawdę mówiąc, czuł się
trochę nieswojo, ponieważ dotychczas to raczej on udzielał innym rad.
Od czasu spotkania z aniołem zaczął podejrzewać, że w jego podejściu
do problemów, wobec których stanął po śmierci Josha, tkwi jakiś błąd.
Być może za bardzo ufał swojej zdolności do racjonalnej analizy i oceny
sytuacji. Wprawdzie przynosiła mu ona sukcesy zawodowe, ale nie
zawsze sprawdzała się w życiu. Niestety anioł zaledwie wskazał mu
kierunek, w którym należało podążać, a następnie pozostawił go samemu
sobie, zdanego tylko na własne siły.
– Chciałbym porozmawiać o Terri.
Skupiona mina Toma nie zdradzała teraz żadnych uczuć prócz
czysto profesjonalnej troski.
– Czy masz jakiś konkretny problem?
Michael zastanawiał się przez chwilę, od czego zacząć. Nie było to
takie łatwe, jak sobie wyobrażał.
– Znasz Terri – powiedział w końcu. – Wiesz, z czym się boryka i
czego jej potrzeba.
Umilkł. Wiedział z praktyki sądowej, że pauza znakomicie
akcentuje wagę poprzedzającej ją wypowiedzi. A przy okazji podsyca
ciekawość rozmówcy i prowokuje go do wyrazistszej reakcji na słowa,
które po niej następują.
– Chciałbym, żebyś mi poradził, jak mam ratować nasze
małżeństwo.
Terri przekręciła się na bok i spojrzała na zegarek. Wpół do
jedenastej. Westchnęła i schowała głowę pod poduszkę. Nie powinna
była w ogóle się kłaść. Kilka godzin snu w niczym jej nie pomogło.
Przeciwnie, czuła się gorzej, niż gdyby w ogóle się nie kładła. Wróciły
do niej wspomnienia wczorajszej nocy. No tak... Dobrze wiedziała,
dlaczego tak bardzo pragnęła sennego zapomnienia.
Michael... Josh.
Ostatecznie i nieodwołalnie nadszedł dzień urodzin Josha. Słońce
ś
wieciło tak jak tamtego dnia. Wszyscy wokół zajęci byli własnymi
sprawami i nikt nawet nie zwrócił uwagi na jeszcze jedno życie, które
przez kilka krótkich lat toczyło się własnym nurtem obok powszechnego
zgiełku, i przedwcześnie zgasło. Było w tym coś, z czym Terri nie umiała
się pogodzić. Świat kręcił się dalej, nawet wtedy, gdy działo się coś, co
sprawiało, że chciało się krzyknąć: Stop!
Dzisiejsza rocznica urodzin Josha będzie się różniła od wszystkich
dotychczasowych. Spotkanie w sądzie miało położyć kres jej małżeństwu
z Michaelem. Przewróciła poduszkę na drugą stronę, bo zrobiło jej się
gorąco. Dotknięcie chłodnego materiału przyjemnie ostudziło jej
rozpaloną twarz. Gdzieś w głębi serca przez cały ten rok miała nadzieję,
ż
e Michael wróci i pomoże jej. Po wydarzeniach ostatniej nocy utraciła
ją ostatecznie, ponieważ myślał tylko o tym, żeby wszystko było na
powrót takie jak dawniej. Widział w niej tylko matkę Josha lub swego
kolejnego dziecka. Była dla niego jedynie środkiem do odzyskania
przeszłości. Gdyby potrafiła ocalić Josha...
Nie. To nie miało sensu. Nie da się cofnąć tego, co się stało.
Przeszłości nie można zmienić. A jej potrzebna jest przyszłość i
mężczyzna, który będzie ją kochał, akceptując to, co się wydarzyło w jej
ż
yciu; mężczyzna, który nie będzie jej winił za to, czego pomimo
wszelkich wysiłków nie potrafiła dokonać; mężczyzna, który nie
pozostawi jej samej i nie odejdzie w chwili, gdy spotka ją klęska.
Ale przecież ostatniej nocy pragnęła Michaela. Potrzebowała go
bardziej niż powietrza. Tak długo żyła w nieustannej udręce. Michael dał
jej to, czego najbardziej było jej trzeba. Czułość, troskę, rozkosz i
zapomnienie o cierpieniu, z którym sama nie mogła sobie dać rady. A
przy tym czuła, że i ona daje mu to samo. To było cudowne. Była
szczęśliwa. Po raz pierwszy od śmierci Josha była szczęśliwa. To
skończyło się w chwili, kiedy zaproponował, żeby spłodzili dziecko.
Przekreślił tym samym to, co dokonało się między nimi wcześniej,
odebrał jej wszystko, czym ją obdarował. Jak mógł powiedzieć to tak po
prostu? Tak jakby nic się w tym czasie nie wydarzyło. To był dla niej
prawdziwy szok. Tym bardziej że to przecież Michael lepiej niż
ktokolwiek inny na świecie powinien był ją rozumieć.
A ona? Jak mogła być tak głupia, żeby kochać się z nim bez
zabezpieczenia? Kiedy się na to decydowała, do głowy jej nie przyszło,
ż
e przecież mogą począć dziecko. Jakby fakt, że jedno straciła, miał już
na zawsze uczynić ją niezdolną do bycia matką.
Terri odsunęła poduszkę na bok. Wolała nie zastanawiać się dłużej
nad tym, co ją czeka. W tej sytuacji nie miała innego wyjścia, niż ufać, że
ż
ycie nie okaże się aż tak okrutne, by obarczać ich odpowiedzialnością
za poczęcie nowego dziecka w chwili, gdy ostatecznie rozpada się ich
związek. Brakło jej sił, by zadręczać się teraz takimi myślami.
Potrzebowała odpoczynku.
A przecież ubiegłej nocy przez krótką chwilę czuła się przy
Michaelu tak szczęśliwa, że zapomniała o tym, iż od dnia, w którym Josh
umarł w jej ramionach, stali się dla siebie jedynie dwojgiem obcych
ludzi.
A dziś jest rocznica jego urodzin.
Odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Blask słońca wydał jej się zbyt
jaskrawy, a zapach świeżo skoszonej trawy nazbyt słodki. Szykowanie
się do wizyty w sądzie było ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz ochotę.
Początek i koniec. Od tej pory dwunasty września będzie dla niej
rocznicą urodzin Josha, a zarazem... rocznicą dnia, w którym jej
małżeństwo z Michaelem definitywnie dobiegło końca.
Michael umilkł. Nie miał już nic do dodania. Opowiedział
Tomowi wszystko o wysiłkach, jakie podjął, by odzyskać miłość Terri i
ocalić ich małżeństwo. Pominął jedynie szczegóły najbardziej osobistej
natury. Opowieść o tym, jak kochali się pierwszy raz od dwóch lat,
zachował dla siebie.
– Jak sądzisz, co powinienem teraz zrobić?
– Myślę, że powinieneś zrobić to, co będzie najlepsze dla Terri –
brzmiała odpowiedź.
– Właśnie próbuję, ale ona...
– Czy jesteś pewny, że wiesz, co jest najlepsze dla Terri?
Michael przez długą chwilę wpatrywał się w milczeniu w Toma
Sizemore’a.
– Czemu wyjechałeś i zostawiłeś ją samą na rok? Michael
westchnął rozczarowany. Nie przyszedł do Toma po to, żeby dyskutować
o sobie i swoich decyzjach. Przyszedł, żeby porozmawiać o Terri.
– To nie ma w tej chwili żadnego znaczenia. Jestem z powrotem i
chciałbym...
– Owszem. Dla Terri to właśnie ma zasadnicze znaczenie. Musisz
to zrozumieć.
Przez chwilę w gabinecie panowało milczenie.
– Opowiedz mi coś o tych twoich aniołach – zaproponował Tom.
– Jest tylko jeden anioł. – Michael nie umiał ukryć irytacji.
Coraz wyraźniej czuł, że źle trafił. Mina Toma Sizemore’a nie
zachęcała do zwierzeń.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że uważasz mnie za wariata? –
zapytał po chwili milczenia.
– W praktyce terapeutycznej nie używa się dzisiaj terminu
„wariat” – odparł psycholog tonem, który w żaden sposób nie pozwalał
odgadnąć, jaki jest jego osobisty stosunek do przeżyć Michaela. – W
każdym razie chętnie usłyszę, co masz na ten temat do powiedzenia.
Tom zerknął na zegarek. Gest, jakim to uczynił, wydał się
Michaelowi wyuczonym elementem postępowania terapeutycznego.
– Za dwadzieścia minut jestem umówiony na następne spotkanie.
– Co ma anioł wspólnego z Terri i naszym małżeństwem? – spytał
Michael niezadowolonym tonem.
– Nie wiem. Czy jest jakiś powód, dla którego nie chcesz ze mną o
tym rozmawiać?
Michael zastanawiał się, czy opanowany ton głosu terapeuty i jego
zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie sprowokował już któregoś z
pacjentów do wymierzenia mu ciosu w nos. Jako doświadczony prawnik
potrafił wyczuć, kiedy rozmówca stara się wydobyć z niego słowa, które
mogłyby posłużyć jako świadectwo przeciw niemu, i czuł, że teraz
właśnie dzieje się coś takiego. Niewiele obchodziło go, jaki może mieć
do niego stosunek Tom Sizemore. Liczyła się dla niego tylko Terri i ich
małżeństwo, a dla takiego celu był gotów wiele poświęcić.
– Wiesz o tym – zaczął – że przed kilkoma tygodniami przeżyłem
wypadek na morzu.
Zamilkł. Lepiej będzie, uznał, pominąć pewne szczegóły. Po co
opowiadać o tym, jak przeżył własną śmierć. To nie ma większego
znaczenia dla jego opowieści, a może podważyć jej wiarygodność w
oczach psychologa.
– Od czasu tego wypadku odbywałem spotkania i rozmowy z
aniołem. Ostatnio zdarzyło mi się to trzy dni temu.
– I anioł mówi...
– Czy to istotne?
Michael czuł się jak student prawa egzaminowany przez
wyjątkowo pedantycznego profesora. Co Tomowi Sizemore’owi do
tego? Cała rozmowa stawała się coraz bardziej niedorzeczna.
– Anioł powiedział, żebym wrócił, ocalił nasze małżeństwo i
uratował Terri, jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć.
– Czy anioł wskazał, jak masz to zrobić?
– Nie. Powiedział tylko, że muszę być cierpliwy. Co do reszty,
wygląda na to, że jestem zdany na własne siły.
W tym momencie doznał olśnienia. Anioł nie mówił mu, że ma
ratować małżeństwo. Mówił tylko, że musi ocalić Terri. Resztę
dopowiedział sobie sam...
– Słuchaj, Tom. Nie przyszedłem do ciebie po to, żeby rozmawiać
o aniele i...
Tom przerwał mu gestem ręki.
– Przedstawiłeś mi swój punkt widzenia na to, co ci się
przydarzyło, Michael, ale nie podałeś żadnego wyjaśnienia, dlaczego tak
się stało.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Tego rodzaju rzeczy nie dzieją się bez powodu. Zwykle służą
realizacji jakichś nie uświadamianych celów. Nie ulega wątpliwości, że
przeżyłeś bardzo niezwykłe chwile, znalazłeś się na granicy życia i
ś
mierci. Ale nie każdy, kto znajdzie się w takim stanie, spotyka anioła,
prawda?
– Nie wiem i prawdę mówiąc, niewiele obchodzą mnie cudze
doświadczenia. Chodzi mi o życie moje i Terri. Dlatego przyszedłem do
ciebie po radę.
– Zastanów się, Michael, jaki jest zasadniczy sens rady, jakiej
udzielił ci anioł? Do czego chciał cię nakłonić?
– Powiedziałem ci już. Anioł kazał mi ocalić Terri.
Nie powtarzał już, że anioł kazał mu ratować małżeństwo. Czuł
natomiast, że wolałby skończyć rozmowę, która zmierzała w zupełnie
innym kierunku, niż tego oczekiwał.
– Wróciłeś do West Palm Beach i okazało się, że twoja żona chce
się z tobą rozwieść. Podświadomie dążyłeś do tego, żeby za wszelką
cenę ją przed tym powstrzymać. W tej sytuacji twój umysł wynalazł
sobie sposób, który pomaga ci nie akceptować rozpadu małżeństwa. I
przy okazji pozwala ci sięgnąć po wszelkie środki, ponieważ, jak
twierdzisz, został ci on wyznaczony przez siły nadprzyrodzone. – Tom
rozparł się w fotelu i skrzyżował ramiona na piersi. – Nie uważam cię za
wariata, Michael. Myślę, że jesteś równie normalny jak my wszyscy.
Sądzę natomiast, że po wstrząsie, jaki stanowiła dla ciebie utrata dziecka,
nie potrafisz zaakceptować faktu, że doprowadziłeś do sytuacji, w której
tracisz z kolei żonę.
Michael osłupiał. Czy rzeczywiście jest tak, jak twierdzi Tom?
Czy wszystko sprowadza się po prostu do jego egoistycznego pragnienia
utrzymania przy sobie Terri? Wydawało mu się, że ma ratować
małżeństwo po to, żeby ocalić Terri. Czy teraz ma uznać, że naprawdę
chodziło mu wyłącznie o niego samego?
– Terri przebyła długą i trudną drogę, zanim pogodziła się z
tragedią – podjął Tom. – Za cenę wielkiego wysiłku zdołała
zaakceptować w końcu fakt, że umarło jej dziecko i porzucił ją
mężczyzna, którego kochała.
Tom zmierzył Michaela surowym spojrzeniem.
– Czy przekonałeś ją, żeby zrezygnowała z rozwodu?
Michael zamknął oczy. Uniósł zdrową rękę i potarł zesztywniały z
napięcia kark.
– Nie.
– W takim razie radzę ci, żebyś dobrze przemyślał motywy, jakimi
się kierujesz. Jeżeli naprawdę chodzi ci o Terri i zależy ci na jej
szczęściu, to być może lepiej zrobisz, jeśli pozwolisz jej pójść swoją
drogą.
Rozległ się dzwonek. Terri wytarła ręce w ścierkę i ruszyła w
stronę drzwi. Przechodząc przez salon, wyjrzała przez okno od frontu.
Przed domem stała znajoma dobrze taksówka. Terri poczuła
nieprzyjemny skurcz żołądka. Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
Powitał ją uśmiech Earla.
– Dzień dobry pani. – Taksówkarz zdjął czapkę z głowy i wręczył
Terri dużą, brązową kopertę. – Pan Weldon dał mi to dla pani.
Skinęła głową. Na nic więcej nie umiała się w tej chwili zdobyć.
Dopiero gdy ruszył w stronę samochodu, przypomniała sobie, że
należy mu się napiwek.
– Zaczekaj chwileczkę, Earl – poprosiła. – Nie mam przy sobie...
– Nie trzeba, proszę pani. – Odwrócił się i nałożył czapkę. –
Wszystkiego najlepszego.
Terri stała bez ruchu w drzwiach i patrzyła za odjeżdżającą
taksówką. Kiedy samochód zniknął za rogiem, rozdarła kopertę i
sięgnęła do środka. Wyjęła porozumienie rozwodowe. Na ostatniej
stronie, tuż obok jej podpisu, widniał czytelny podpis Michaela.
Powinna czuć się szczęśliwa. Przecież tego właśnie chciała. A
jednak nagle poczuła się tak, jakby ziemia usunęła się jej spod nóg.
ROZDZIAŁ 12
Ich małżeństwo dobiegło końca.
Terri przykucnęła i odgarnęła suche źdźbła trawy zasłaniające
napis na płycie nagrobnej Josha. Nie była już ani matką, ani żoną.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Josh.
Po załatwieniu formalności w sądzie wróciła do domu, przebrała
się w stare, wygodne szorty, podkoszulek z krótkimi rękawami i
pojechała na cmentarz. Właściwie nie umiałaby powiedzieć po co, ale na
pewno nie po to, żeby rozmawiać z Joshem. Odwiedzała jego grób, ale
nie czuła, żeby znajdowała się przez to bliżej synka. Fakt, że jego ciało
leżało tam właśnie pod ziemią, nie miał dla niej żadnego znaczenia. Z
całego serca wolałaby wierzyć wraz z Michaelem, że Josh znalazł się
wśród aniołów w niebie. Gdyby tylko mogła to wiedzieć na pewno...
Usiadła na trawie obok grobu, by w piękne, słoneczne popołudnie
podsumować jakoś kolejny, zamknięty właśnie rozdział swego życia.
Po tygodniu zamętu, uwieńczonego dramatycznymi wydarzeniami
ostatniej nocy, procedura sądowa wydała jej się w swej oschłej
rzeczowości dziwnie nierealna. W gruncie rzeczy wszystko odbyło się
wyłącznie na papierze. A jednak to właśnie za sprawą tych krótkich
formalności stała się osobą samotną i wolną. Pozostawało pytanie, co ma
począć dalej ze swym życiem. Jak będzie teraz wyglądało?
Spojrzenie Terri przesunęło się po napisie wykutym na
marmurowym nagrobku. Czasem nie potrafiła zrozumieć, jak to się
wszystko stało. Okres, gdy mogła cieszyć się małżeństwem, minął jak
sen. Radosny, piękny sen, w którym wszystko zdawało jej się teraz
równie cenne i równie nierealne – brudne pieluchy i wizyty w
przedszkolu, poobijane kolana i mecze baseballowe. I Michael.
Zerwała źdźbło trawy. Gdzieś daleko mężczyźni w granatowych
kombinezonach ładowali na elektryczny wózek kosiarki. Przypomniały
jej się wzory, jakie Michael i Josh wycinali czasem w słoneczne
popołudnia na trawniku przed domem. Jej mąż, szanowany prawnik i
pięcioletni syn gonili z maszyną do koszenia trawy psa sąsiadów, który
warczał, szczekał i zataczał ciasne kręgi wokół nich, jakby starał się
utrudnić im zadanie. Patrząc na skutki tej zabawy z tarasu, Terri
zastanawiała się, czy jej trawnik będzie jeszcze kiedykolwiek
przypominał inne. A przecież śmiech Michaela i radosne pokrzykiwanie
Josha sprawiały, że jej serce wzbierało miłością i czułością niemal nie do
zniesienia. Właśnie za takie chwile kochała Michaela najbardziej.
Kochała go cały czas. Nie miało sensu temu zaprzeczać. Kochała
go i wiedziała, że będzie go kochać do końca życia. Cokolwiek mogłoby
się jeszcze zdarzyć.
Podniosła oczy. Daleko za cmentarnym murem, za odległą kępą
drzew zachodziło słońce. Nie miała zamiaru płakać. Osiągnęła cel –
rozwód. Teraz była naprawdę sama i musiała skupić się na tym, by
pokierować swoim życiem najlepiej, jak to będzie możliwe.
Lekki powiew wiatru przyniósł słodki zapach kwiatów. Terri
odsunęła pasemko włosów, które opadło jej na oczy. Przypomniała sobie,
jak Josh przyniósł jej kiedyś w prezencie nową odmianę orchidei, którą
wybrał dla niej razem z ojcem. Białe kwiaty pachniały wanilią. Josh
nazwał ją orchideą lodowo-waniliową. Terri uśmiechnęła się do siebie.
Rozejrzała się, by znaleźć źródło nieoczekiwanego zapachu, ale
wszędzie dookoła widać było tylko plastykowe kwiaty. Prawdziwe
kwiaty natychmiast więdły w bezlitosnym słońcu Florydy.
Zresztą źródło zapachu nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia.
Skądkolwiek pochodził słodki zapach, sprawił jej nieoczekiwaną
przyjemność, jakby wiatr przyniósł go, by jej przypomnieć, że nie straciła
Josha do końca, że na zawsze pozostanie w jej sercu.
Terri wstała i otrzepała szorty. Słońce chowało się za drzewami.
Wyglądało teraz jak wielka, złota piłka plażowa. Upał zelżał. W oddali
zaczynały wirować strużki wody rozsiewane przez zraszacze do trawy.
Nadchodził wieczór. Dosyć już tych pytań i wątpliwości. Nadeszła pora,
by wracać do domu i rozpocząć nowe życie.
– Cześć, Emilita. Mówi Terri W... Weldon. – Była tak przejęta, że
ledwo wymówiła własne nazwisko, które na dobrą sprawę było przecież
nazwiskiem Michaela.
– Czy mogę rozmawiać z doktorem Perezem?
– Terri! Jak to dobrze, że dzwonisz. Kiedyśmy się ostatnio
widziały?
Terri potrafiłaby wprawdzie podać dokładną datę, ponieważ był to
ostatni dzień, jaki przepracowała jako pielęgniarka dziecięca, ale
przecież tak naprawdę nie o to chodziło.
– Bardzo dawno temu – odpowiedziała więc krótko.
– Czy jest doktor Perez?
– Oczywiście. Zaraz go poproszę. Zaczekaj chwileczkę.
Emilita odłożyła słuchawkę. Terri usłyszała radosny i podniecony
głos, jakim oznajmiła doktorowi nowinę, i zrobiło jej się cieplej na sercu.
Dam sobie radę, pomyślała.
W tym samym momencie rozległ się płacz dziecka i natychmiast
poczuła ucisk w żołądku. Czy naprawdę będzie umiała wrócić do pracy z
dziećmi? Musi.
– Terri? – W słuchawce odezwał się znajomy głos z hiszpańskim
akcentem.
Natychmiast się uspokoiła. Doktor Perez kochał dzieci jak mało
kto. Dlatego tak lubiła z nim pracować.
– Dzień dobry, doktorze.
– Jak się masz?
– Dziękuję... dobrze. – Wydobycie głosu z zaciśniętego gardła
wymagało od Terri pewnego wysiłku. – Czy mogłabym odwiedzić pana
w przyszłym tygodniu?
– Oczywiście. Jeżeli wpadniesz w porze obiadu, to Emilita na
pewno przygotuje coś pysznego. Tylko pamiętaj, żebyś tego dnia od rana
nic nie brała do ust, bo inaczej nie dasz rady zjeść wszystkiego.
Terri uśmiechnęła się do siebie. Emilita była najlepszą kucharką na
ś
wiecie, ale zawsze zmuszała ją do jedzenia ogromnych porcji. Tym
razem jednak Terri zależało przede wszystkim na tym, by porozmawiać
w cztery oczy z doktorem Perezem.
– Właściwie... – Terri urwała, by zebrać siły. Wcale niełatwo było
powiedzieć, o co jej chodzi. – Zastanawiałam się, czy mogłabym znowu
pracować z panem, doktorze... Jeśli oczywiście potrzeba panu kogoś do
pomocy.
– Naturalnie! – Głos doktora Pereza był pełen entuzjazmu. –
Kogoś takiego jak ty zawsze mi potrzeba, Terri. Powiedziałem ci
przecież, że możesz do mnie wrócić w każdej chwili, gdy tylko będziesz
gotowa.
– Myślę, że mogłabym już podjąć pracę z dziećmi, ale wolałabym
zacząć od kilku godzin dziennie.
– Rozumiem, Terri. W takim razie wpadnij do mnie w przyszłym
tygodniu. W każdej chwili będziesz u nas mile widzianym gościem.
– Dziękuję, doktorze. Jestem panu ogromnie wdzięczna. Naprawdę
jestem szczęśliwa, że...
– Daj spokój, Terri – przerwał jej bezceremonialnie. – Jesteś
doskonałą pielęgniarką i z nas dwojga to raczej ja mogę mówić o
szczęściu z powodu twojego powrotu do pracy. Mam nadzieję, że
będziesz zadowolona i przeniesiesz się do mnie na stałe. I nie daj się
namówić do pozostania w szpitalu, bo nie mam wątpliwości, że będą cię
próbowali zatrzymać. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia. Dziękuję panu, doktorze – powtórzyła.
Była bliska płaczu, tym razem jednak nie ze smutku, ale z pełnego
radości wzruszenia. Tak dobrze było usłyszeć, że ktoś jej potrzebuje,
zwłaszcza teraz, gdy małżeństwo z Michaelem zostało ostatecznie
rozwiązane, a ona szukała swojego miejsca na ziemi.
Michael pomógł krabowi wydostać się z wodorostów. Robiło się
ciemno i plaża na Singer Island była już niemal kompletnie pusta.
Późnym wieczorem powracali nad morze wędkarze, by próbować
szczęścia, ale o tej porze miał całą plażę do własnej dyspozycji.
Od dwóch dni był człowiekiem samotnym. Terri odesłała
dokumenty do biura, nie opatrzywszy ich słowem komentarza czy
pożegnania. Michael dokończył umowę, nad którą pracował od kilku dni,
i pojechał nad morze. Jedyna osoba, z którą chciał dzielić życie,
odrzuciła go. Rozwód stał się faktem, a on musiał nauczyć się żyć sam.
Spojrzał w kierunku oceanu. Daleko nad horyzontem gromadziły
się wielkie, ciężkie chmury. Przez całe popołudnie Michael zastanawiał
się, gdzie tkwił jego błąd. Czy źle zrozumiał anioła? Przecież wydawało
mu się, że wszystko jest takie oczywiste.
No cóż, w końcu był tylko człowiekiem. Może anioł pomylił się,
wyznaczając go do wykonania tego zadania? Michael był gotów oddać
ż
ycie za Terri, ale to w niczym nie zmieniało faktu, że ona przestała go
kochać. Tom Sizemore miał świętą rację, kiedy powiedział, że powinien
pozwolić swojej żonie pójść własną drogą. Tylko dlaczego słuszne
postępowanie musiało być takie bolesne?
Daleko na północy dostrzegł samotny biały żagiel.
Próbował zorientować się w typie łodzi i rodzaju ożaglowania, ale
znajdowała się zbyt daleko. Przewiesił związane buty przez ramię,
wsunął ręce do kieszeni i ruszył brzegiem.
Musiał coś źle zrozumieć. Terri wcale go nie potrzebowała. O
trzeciej po południu w rocznicę urodzin Josha nie stało się nic
nadzwyczajnego, życie dalej toczyło się swoim torem. Nawet on, choć
jego świat legł w gruzach, szedł samotnie po plaży, nie mając pojęcia, co
ze sobą począć.
Została mu praca, choć po tym, co przeżył ostatnio, sporządzanie
kontraktów i umów wydawało mu się zajęciem pozbawionym sensu.
Jeszcze przed tygodniem jego jedynym celem było odzyskanie Terri. To
się nie udało. A jednak stał się kimś innym, niż był kiedyś. Być może
zmienił się zbyt późno. Może gdyby jego przemiana dokonała się
wcześniej, zdołałby przekonać swoją żonę.
Zmierzch zapadał szybko, zatarła się linia horyzontu oddzielająca
ocean i niebo. Na falach kołysały się ledwie widoczne jachty. Michael
pomyślał, że może powinien kupić łódź i odpłynąć. Zniknąć. Tkwiąc w
West Palm, będzie jedynie pogłębiał własne cierpienia i drażnił swoją
obecnością Terri...
Nieoczekiwanie odkrył, że wszystko widzi. Każde ziarnko piasku
wokół niego zdawało się jarzyć własnym blaskiem. Czy znalazł się w
zasięgu reflektorów jakiegoś statku? Uniósł głowę. To, co zobaczył,
sprawiło, że zaparło mu dech w piersiach. Po raz kolejny w życiu stanął
oko w oko z aniołem.
Anna złapała Terri, kiedy mijały się w drzwiach.
– Terri. Pani Pelton jest w piątce. Wszystko już jest na szczęście w
porządku, ale prosiła, żebyś do niej zajrzała.
Terri skinęła głową i poszła dalej. Zmartwiło ją wprawdzie, że
pani Pelton trafiła z powrotem do szpitala, ale z drugiej strony oznaczało
to, że przy kolejnym napadzie astmy staruszka będzie bezpieczna. Pani
Pelton należała do grupy pacjentów, którzy regularnie wracali do szpitala
dlatego, że nie mieli się gdzie podziać, albo – zwyczajnie – dlatego, że
wymagał tego ich stan zdrowia. Większość z nich nie miała w Palm
Beach bliskich i traktowała personel szpitalny niemal jak własną rodzinę.
Terri, chociaż ledwie trzymała się na nogach po ciężkim dyżurze,
była zadowolona z nawału obowiązków. Dzięki temu nie pozostało jej
zbyt wiele czasu na rozmyślania. Lubiła swoją pracę. Tu przynajmniej
zawsze wiedziała, co ma robić. Po rozmowie z doktorem Perezem
uspokoiła się co do przyszłości. Wierzyła, że tym razem będzie potrafiła
się zajmować dziećmi, nie myśląc nieustannie o Joshu.
Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi do pokoju numer 5.
– Dzień dobry, pani Pelton – odezwała się głośno, by jej głos
przedarł się przez monotonny szum sztucznego płuca.
Podeszła do łóżka i dotknęła ramienia staruszki.
– Jak się pani czuje?
Pani Pelton uniosła dłoń i odsunęła maskę z twarzy na tyle, by
móc mówić.
– Jak na mnie, to całkiem nieźle. – Opuściła maskę i wzięła kilka
głębokich oddechów. – Wszystko przez ten upał. Najgorsze jest takie
nieruchome, ciężkie powietrze, kiedy deszcz wisi w powietrzu, ale
jeszcze nie pada. Nie mogłam złapać tchu.
– Wiem. – Terri przyjaźnie poklepała staruszkę po ramieniu. –
Wszystko będzie dobrze. Musi się pani tylko odprężyć, brać lekarstwa i
cierpliwie poczekać, aż się pani lepiej poczuje.
– Coś ci przyniosłam.
Terri spojrzała zaskoczona na panią Pelton.
– Pani mi coś przyniosła?
– Prezent. Leży w pudełku na stoliku. – Terri spojrzała na stolik. –
Jesteś dla mnie zawsze taka dobra.
Na stoliku leżało pudełko od butów. W obwiązanej sznurkiem
pokrywce zrobione były dziurki.
– J. D., wiesz, kierowca ambulansu mówił, że nie wolno mu tego
tu przynieść, ale w ogóle nie zamierzałam z nim dyskutować i w końcu
ustąpił.
Terri rozwiązała sznurek i uchyliła pokrywkę. Z pudełka wyjrzało
na nią dwoje okrągłych, szarych oczu. Kotek był cały szary, z wyjątkiem
białej plamki na końcu ogona.
– Och, pani Pelton... – Terri wyjęła kociaka z pudełka i przytuliła
do piersi. – Jest taki słodki, ale ja...
Staruszka wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Terri.
– Wiem, że jesteś samotna tak jak ja, więc przyniosłam ci jedno z
moich dzieci.
Michael!
Głos był tak donośny, że Michael miał ochotę zatkać uszy. Czuł,
ż
e za moment dowie się czegoś bardzo ważnego i przerażającego.
Anioł wyciągnął w jego stronę dłoń i świat zniknął mu sprzed
oczu. Zanim zdążył spytać o cokolwiek, wszystko rozpłynęło się w
blasku. Nagle przed oczami Michaela pojawił się obraz. Wyglądało to
tak, jakby naraz znalazł się w kinie.
Pierwszą osobą, jaką ujrzał, była Terri. Wychodziła ze szpitala,
niosąc niewielkie pudełko, takie jak od butów. Wyglądała inaczej niż
zwykle i Michael dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie widzi jej
wyraźnie. Jego serce zaczęło walić jak szalone. Przeczuwał, że stanie się
coś złego. Nie umiałby sprecyzować, skąd brało się przekonanie, że Terri
nie powinna wsiadać do samochodu. Tymczasem Terri otworzyła
drzwiczki, położyła pudełko na przednim siedzeniu, a sama zajęła
miejsce za kierownicą.
– Stój! – Sam nie wiedział, czy to powiedział, czy tylko pomyślał.
Wiedział jedynie, że musi ją zatrzymać. – Terri...
Potem widział wszystko tak, jakby znalazł się obok niej we
wnętrzu samochodu. Rozpoznawał znajome ulice: Eucalyptus, Loftin,
Banyan Boulevard. Czuł, że musi je zapamiętać.
Czas przyspieszył. Minęło zaledwie kilka sekund, a oni stanęli
przed czerwonymi światłami na skrzyżowaniu Dixie i Okeechobee
Boulevard. Michael w napięciu wpatrywał się w rozciągający się za
szybą widok. Widział znajome wystawy salonu samochodowego i sklepu
z dywanami. Nic szczególnego się nie działo.
Mieli już za sobą więcej niż połowę drogi do domu. Michael czuł,
jak nieokreślony lęk ściska mu gardło. Próbował odwrócić się do Terri,
odezwać się do niej, ale nie mógł wydobyć żadnego dźwięku. Był
niewidzialny, bezcielesny... Cokolwiek miało się wydarzyć, nie był w
stanie temu zapobiec.
Ś
wiatła się zmieniły. Terri ruszyła i wtedy zobaczył. Ulicą, którą
za moment mieli przeciąć, pędził samochód bez świateł.
– Stój! – Rzucił się całym ciałem, jakby usiłował dosięgnąć
hamulca.
Na próżno. Samochód Terri nabierał rozpędu. Michael zamknął
oczy i czekał na to, co się musiało wydarzyć, ale obraz zatarł się i zniknął
mu sprzed oczu. Znów siedział na piasku i patrzył w surowe i śmiertelnie
poważne oczy anioła. Smutek widoczny na anielskim obliczu sprawił, że
do oczu Michaela napłynęły łzy.
– Nie pozwól jej umrzeć – odezwał się zdławionym głosem. –
Proszę cię, zabierz mnie, ja...
– Tylko ty możesz ją ocalić – brzmiała odpowiedź. Michael
zrozumiał, że wszystko zależy od niego. Uratuje Terri, choćby miało go
to kosztować życie.
– Jak? Powiedz mi jak! Zrobię wszystko! Powiedz mi, co mam
zrobić?
– Tylko ty możesz ją uratować.
Ś
wiatłość zaczęła blednąć. Michael zerwał się na równe nogi.
– Błagam! – krzyknął. – Powiedz, co mam robić! Ale anioł już
zniknął.
Michael wzniósł ręce do nieba.
– A co się stanie, jeśli popełnię jakiś błąd?
ROZDZIAŁ 13
Automatyczne drzwi zasunęły się za nią bezszelestnie. Terri z ulgą
odetchnęła świeżym powietrzem, które za sprawą nocnej bryzy było
chłodne i rześkie. Po wyczerpującym dyżurze, a rzadko trafiały się inne,
zawsze potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie.
Przełożyła pudełko po butach do lewej ręki i sięgnęła do kieszeni
po kluczyki. Idąc przez pusty parking, zastanawiała się, co ma począć z
kotkiem, którego dostała od pani Pelton.
Było oczywiste, że nie mogła go nie przyjąć. Pani Pelton zadała
sobie zbyt wiele trudu, żeby zrobić jej prezent. A poza tym tak bardzo
wzruszyło ją odkrycie, że staruszka rozumie jej samotność...
Zbliżając się do miejsca, w którym zaparkowała hondę, wyjęła
kluczyki i gdy uniosła głowę, zauważyła Michaela, który czekał na nią w
pobliżu. Jego widok tak ją zaskoczył, że omal nie upuściła na ziemię
pudełka z kotkiem.
– Michael?
– Cześć, Tam.
Michael miał niezbyt pewną minę, jak chłopczyk, który coś
przeskrobał, Terri ogarnęła czułość, za którą natychmiast skarciła się w
duchu.
– Co tu robisz?
Przestali być małżeństwem, a Michael zdawał się nie przyjmować
tego do wiadomości.
– Ja... mhm... przejeżdżałem właśnie obok szpitala i przyszło mi do
głowy, że może chciałabyś, żebym cię podrzucił do domu.
– Podrzucił do domu? – powtórzyła Terri ze zdumieniem, nie
kryjąc irytacji. Czy Michael nie raczył zauważyć, że przypieczętowali
swoje rozstanie? – To zbyteczne – rzuciła krótko i niezbyt grzecznie,
ruszając przed siebie.
Zastąpił jej drogę.
– Nie złość się, Tam. Ja tylko chciałbym mieć pewność, że
dojedziesz cało i zdrowo do domu.
Tego już było za wiele. Terri oparła rękę na biodrze i obrzuciła
Michaela pogardliwym spojrzeniem.
– Co takiego? Posłuchaj, Michael, od jakiegoś czasu jeździłam do
domu sama i jakoś nie bardzo się tym przejmowałeś, skoro cię tu nie
było.
Nie umiała odmówić sobie ironii. Dość nietypowo – zareagował na
rozwód, przypływem uczuć opiekuńczych. Szkoda, że tak późno – teraz
na nic to się zda.
– Już nie jesteśmy małżeństwem, Michael.
Twarz mu się ściągnęła, ale nie ustąpił z drogi. Wyprostował się i
wyjął ręce z kieszeni. Po raz pierwszy w życiu wydał jej się groźny. Nie
miała pojęcia, o co mu chodzi, ale nie ulegało wątpliwości, że łatwo się
nie podda.
– Posłuchaj, Terri. Możesz mnie pobić, wezwać policję, próbować
rozjechać mnie samochodem, możesz zrobić, cokolwiek zechcesz.
Dzisiaj wieczorem odwiozę cię do domu – powiedział tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
– Jesteś prawnikiem, Michael. Wiesz, że nie powinieneś tak
postępować. Zdajesz sobie sprawę, że mogę sięgnąć po środki, które
zmuszą cię do tego, żebyś przestał się wtrącać w moje życie.
Ku jej zaskoczeniu nie próbował się z nią spierać.
– Dobrze. Zrobisz, co zechcesz. Nie mam nic przeciwko temu, i
nie zamierzam się wtrącać w twoje życie. Ale dzisiaj chciałbym cię
odwieźć do domu.
Wystarczyła chwila wahania z jej strony, by przypuścił kolejny
atak.
– Mam dla ciebie propozycję – oznajmił z tym swoim
szelmowskim uśmiechem, któremu nigdy nie umiała się oprzeć.
Jak zwykle osiągnął zamierzony efekt. Terri myślała już tylko o
tym, czy kiedykolwiek uwolni się spod jego uroku. Czy Michael zdaje
sobie sprawę, że ona go ciągle kocha? Zapewne tak, w przeciwnym razie
trudno byłoby wyjaśnić jego pewność siebie. A przecież powinien
wreszcie zrozumieć, że należy jej się prawo do własnego życia.
– Jaką propozycję? – spytała podejrzliwie.
Przez chwilę patrzył jej w oczy bez słowa, a potem, jakby
wyczuwając moment, w którym napięcie sięgnęło zenitu, przedstawił
swój pomysł.
– Jeżeli zgadnę, co masz w tym pudełku, pozwolisz się odwieźć do
domu. Jeśli nie, zrobisz, co zechcesz.
Przyjrzała mu się uważnie. Wydawał się zdenerwowany. Nie
rozumiała, o co mu chodzi.
– No dobrze, a co się stanie, jeśli przyjmę twoją propozycję i
przegram?
– Pożegnamy się na progu domu. – Uniósł rękę. – Słowo honoru.
To jak, Tam, zgadzasz się?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zachowywał się dziwnie i był
naprawdę przejęty. Trudno było sobie wyobrazić, żeby wszystko to było
jedynie grą mającą zburzyć spokój jej ducha.
Z drugiej strony, pomyślała, szanse, że Michael odgadnie, co kryje
pudełko, są niewielkie. Jeżeli mu się nie uda, może zdoła wyjaśnić
przyczyny jego dziwnego postępowania.
– No dobrze, zgaduj. Ale tylko raz – zastrzegła. Uśmiechnął się
porozumiewawczo i Terri poczuła, że jej własne usta mimowolnie
rozchylają się w odpowiedzi na ten uśmiech.
Michael spoważniał. Wbił wzrok w pudło po butach. Miał tak
przejętą minę, jakby od właściwej odpowiedzi zależało jego życie. Terri
zrobiło się go żal. Niewiele brakowało, a podpowiedziałaby mu, co jest
w pudełku.
Na szczęście pohamowała się. Podjęła pewne decyzje i już nie
było odwrotu. Nie może zejść z raz obranej drogi.
– No, Michael... – odezwała się najmniej zachęcającym tonem, na
jaki umiała się zdobyć.
– Zaraz, zaraz, to nie taka prosta sprawa – zaprotestował.
Oderwał wzrok od pudełka i spojrzał jej w oczy.
– To jest... to jest... – zaczął z tajemniczą miną.
W tym momencie z wnętrza pudła dobiegł szelest papierów, a
zaraz potem rozległo się miauknięcie.
– Kot! – oświadczył Michael z tryumfalnym uśmiechem.
Najwyraźniej był bardzo z siebie zadowolony. Terri wręcz
przeciwnie. Przez cały wieczór kotek siedział cicho jak trusia. Dopiero
teraz nieoczekiwanie dał głośno znać o swojej obecności.
– To nie jest uczciwe – zaprotestowała. – I w ogóle to bez sensu.
Jeżeli zależy ci na tym, żeby wiedzieć, czy dojechałam cało i zdrowo do
domu, to pojedź za mną swoim samochodem.
Ruszyła przed siebie, usiłując go minąć.
– Tam – Michael wyciągnął rękę i zatrzymał ją – pozwól, żebym
cię dziś odwiózł. Nigdy więcej nie będę cię już o nic prosił. Jeżeli
kiedykolwiek mnie kochałaś, zrób to w imię tej miłości, która nas
łączyła.
Jeżeli kiedykolwiek go kochała... Nigdy go nie przestała kochać i
czasem odnosiła wrażenie, że on doskonale o tym wie. Teraz też nie
potrafiła mu odmówić.
– Powiedz mi, o co ci chodzi. Dlaczego to jest dla ciebie takie
ważne? – Zrobił tak nieszczęśliwą minę, że zaryzykowała odpowiedź za
niego: – To znowu ten twój anioł?
– Tak. – Palce Michaela zacisnęły się na jej ramieniu. – Proszę cię,
Tam, spełnij jeszcze tę moją ostatnią prośbę. To dla mnie bardzo ważne.
Potem zniknę z twego życia, obiecuję.
Pokręciła głową i westchnęła z głębi serca. Tego przecież chciała –
ż
eby zniknął z jej życia. Tylko dlaczego, kiedy sam o tym mówił,
odczuwała nieoczekiwany ból?
– No dobrze.
Michael rozluźnił uścisk, ale jego twarzy nie opuściło napięcie.
– Dziękuję, Tam. Wsiadaj.
– O, nie. Nie mam zamiaru wracać tu jutro po samochód. Skoro
już mamy jechać razem, to jedziemy moim.
– Dobrze – zgodził się bez wahania.
Wręczyła Michaelowi kluczyki do wozu i pudełko. Starała się przy
tym nie patrzeć mu w oczy.
– Masz. Ponoś trochę swojego wspólnika. I pamiętaj, jeżeli nie
odejdziesz natychmiast, kiedy dojedziemy do domu, wezwę policję.
Wsiedli do samochodu, Michael starannie ulokował pudło z
kotkiem na podłodze za siedzeniem kierowcy. Zanim zapalił silnik,
poczekał, aż Terri zapnie pasy. Poprosił ją, żeby się upewniła, czy
zamknęła drzwi. Nim wyjechali z parkingu, kilkakrotnie sprawdził
hamulce, a następnie przez cały czas jechał z mniejszą prędkością, niż
zezwalały przepisy.
Terri miała szczerą ochotę odebrać mu kierownicę. Doszła do
wniosku, że tylko rozmowa pozwoli jej zapomnieć o irytacji.
– Co u ciebie słychać?
– Wszystko w porządku – odparł, nie odrywając wzroku od pustej
jezdni.
– A twoje ramię?
– Coraz lepiej. Spróbowała z innej beczki.
– Podjąłeś jakieś decyzje na przyszłość? Masz zamiar zostać w
West Palm?
Minęli dwie przecznice, nim odpowiedział.
– Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się jeszcze nad tym.
– Nie zastanawiałeś się nad tym, co zamierzasz zrobić? A co z
twoimi rzeczami? Kiedy masz zamiar...
– Czy moglibyśmy nie rozmawiać o tym w tej chwili? – przerwał
jej bezceremonialnie. – Muszę uważać na to, co się dzieje na jezdni.
Terri dała za wygraną. Dochodziła północ i na drodze było pusto.
Nie pojmowała ani nagłego zainteresowania Michaela kierowaniem, ani
jego wyjątkowej powagi, ale jego zachowanie w końcu ją zniechęciło.
Michael czuł, że pot spływa mu po karku. Wilgotne ręce zaczęły
się ślizgać po kierownicy. Kiedy przejeżdżali Banyon Boulevard, zerknął
na Terri, by się upewnić, że ma zapięte pasy. Dam sobie radę, powtórzył
w duchu i skierował wzrok z powrotem na jezdnię. Przez chwilę odniósł
wrażenie, że obraz za szybą faluje, jakby wizja, którą przeżył na plaży,
nakładała się na rzeczywistość.
Zbliżali się do skrzyżowania z Okeechobee Boulevard. Serce
Michaela biło równym, ciężkim rytmem. Najchętniej zatrzymałby
samochód i chwycił Terri w ramiona, a jeszcze przedtem skręciłby w
prawo lub w lewo, byle tylko ominąć feralne skrzyżowanie. Czuł, że nie
może tego zrobić. Ich przeznaczeniem było przejechać przez to miejsce,
a jego zadaniem było zrobić to tak, żeby Terri przeżyła.
Na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło. Michael zatrzymał
samochód. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak w wizji, którą miał na
plaży – po jednej stronie salon samochodowy, po drugiej sklep z
dywanami, z wielkim ogłoszeniem o wyprzedaży. Jedyna różnica
polegała na tym, że teraz mógł się swobodnie rozglądać. Odwrócił głowę
i spojrzał w lewo. Naprzeciw nich, po drugiej stronie skrzyżowania stały
na dwóch pasach trzy samochody. Jeszcze raz zerknął na Terri.
Nieoczekiwanie dla samego siebie poczuł ulgę. Cokolwiek miało się
zdarzyć, tym razem siedział w samochodzie obok niej. Jego ręce
spoczywały na kierownicy, stopy opierały się na pedałach. Mógł zrobić
wszystko, co będzie trzeba, żeby uniknąć wypadku. Terri nic się nie
stanie. Za sprawą anioła znalazł się na swoim miejscu. Zapaliło się
zielone światło. Michael czekał.
– Michael?
Słyszał głos Terri, ale nie spojrzał na nią. Tak jak w wizji na plaży,
ujrzał jadący w poprzek ich drogi samochód z wyłączonymi światłami.
Gdyby ruszyli, wpadłby na nich. Nacisnął klakson. Za późno. Nie
oświetlony oldsmobile uderzył w bok ruszającego z przeciwka
czerwonego forda. Rozległ się huk. Ford wpadł na samochód jadący
sąsiednim pasem i znieruchomiał. Z otwartych przednich drzwi wypadł
mężczyzna.
– O Boże! – Terri w mgnieniu oka rozpięła pas. – Michael, w
bagażniku jest apteczka!
Wyskoczyła z samochodu. Michael zgasił silnik i włączył światła
awaryjne. Odetchnął z ulgą. Wiedział, że to idiotyczne, ale w tej chwili
myślał tylko o tym, że już jest po wszystkim. Terri była cała i zdrowa.
Chciał zmówić krótką modlitwę dziękczynną, ale odłożył to na później.
Wyskoczył z samochodu.
Spod rozbitej maski oldsmobile’a buchała para, spomiędzy kół
płynęła woda z rozbitej chłodnicy. Kierowca stał obok z ogłupiałą miną.
Najwyraźniej, o dziwo, nic mu się nie stało. Terri przykucnęła już przy
leżącym na jezdni kierowcy forda.
Kiedy Michael wyjął apteczkę i ruszył w jej stronę, unosiła lekko
głowę mężczyzny. Z rany na czole obficie płynęła krew. Szeroko otwarte
oczy miały zupełnie nieprzytomny wyraz. Ranny najwyraźniej był w
szoku. Michael kucnął obok Terri i podał jej apteczkę. Błyskawicznie
wyjęła wodę utlenioną, opatrunek i bandaż. Wprawnymi ruchami
zdezynfekowała ranę na czole, a potem przyłożyła opatrunek.
– Czy boli pana coś prócz głowy?
– Plecy. Ja... – Mężczyzna z trudem sięgnął ręką w kierunku
pleców.
– Niech pan się nie rusza. Zaraz przyjedzie karetka. Obok nich
zatrzymało się już kilka samochodów. Ktoś wezwał pogotowie przez
telefon komórkowy.
– Już jadą! – rzucił. – Czy mam jeszcze dokądś zadzwonić?
W tym samym momencie rozległ się przeraźliwy kobiecy krzyk.
– Moje dziecko! Ratujcie moje dziecko!
Michael napotkał wzrok Terri. Miał wrażenie, że czas stanął w
miejscu. W powietrzu wciąż wibrował krzyk kobiety. Terri pociągnęła za
rękę stojącego obok mężczyznę.
– Niech pan to trzyma. – Położyła jego dłoń na tamponie
tamującym upływ krwi. – I niech pan mu nie pozwoli wstawać. Może
mieć uraz kręgosłupa. Podniosła się.
– Chodź ze mną, Michael.
Wstał posłusznie i bez słowa poszedł za nią. Nie zauważyli
wcześniej, że tylne drzwi forda także były otwarte. Obok, na jezdni
leżało drobne ciało. Chłopiec mógł mieć jakieś sześć, może siedem lat,
ocenił Michael. Kiedy podeszli bliżej, przykucnięta obok dziecka kobieta
zerwała się na równe nogi i chwyciła Terri za rękę.
– Niech mu pani pomoże! Niech pani coś zrobi... Tommy nie
oddycha. Niech go pani ratuje! On nie...
– Wszystko będzie dobrze – odpowiedziała Terri, ale jej głos
zabrzmiał dziwnie głucho. – Proszę się uspokoić. Jestem pielęgniarką.
Michael patrzył na nią, gdy przyklękła obok dziecka. Najpierw
sięgnęła ręką do tętnicy szyjnej, by sprawdzić puls. Potem pochyliła się
niżej i przysunęła ucho do ust chłopca. Poruszała się powoli, jakby
musiała przezwyciężać jakiś niewidzialny opór.
I wtedy Michael nagle wszystko zrozumiał. W końcu pojął, o co
chodziło aniołowi, gdy mówił: „Tylko ty możesz ją uratować”. Terri była
sparaliżowana bólem i lękiem. Na nowo przeżywała śmierć Josha i
klęskę, jaką poniosła, bezskutecznie próbując go ratować. Cierpienie i
strach sprawiały, że jej umiejętności zawodowe niewiele znaczyły.
Michael uświadomił sobie, że teraz dopiero miał uratować Terri – przed
poczuciem bezsilności, przed ostateczną utratą wiary we własne siły.
Mimowolnie wzniósł oczy do nieba. Na miłość boską, chciał
wykrzyknąć, przecież nie jestem lekarzem, tylko prawnikiem. Przeniósł
wzrok na dziecko. Chłopiec miał zadrapane czoło, widocznie uderzył
głową o jezdnię. Był blady jak płótno. Nie oddychał. Wokół ust tworzyła
się sinawa obwódka.
Michael gorączkowo usiłował sobie przypomnieć podstawowe
informacje z zakresu pierwszej pomocy. Wiedział, że nie wolno mu
prosić Terri o radę, wiedział, że nie może nawet na nią spojrzeć. Nie
mógł zrobić niczego, co pogłębiłoby w niej poczucie winy.
Odchylił głowę dziecka i rozchylił mu usta. Złożył dłonie na
szczuplutkiej klatce piersiowej i zaczął miarowo uciskać. Raz, dwa, trzy,
cztery, pięć... Teraz oddech. Pochylił się, nabrał powietrza w płuca, objął
ustami usta chłopca i zatkał mu nos. Wdychając powietrze zastanawiał
się, ile może się go pomieścić w maleńkich płucach. Kiedy doszedł do
wniosku, że wystarczy, wyprostował się i zaczął na nowo uciskać
mostek. Raz, dwa, trzy...
Terri siedziała bez ruchu i patrzyła na Michaela. Była jak
sparaliżowana. Gdzieś z daleka dobiegał ją kobiecy głos: Błagam cię,
ratuj moje dziecko. Nie umiałaby powiedzieć, kto to mówił. Klęcząca
obok kobieta? Ona sama? Dlaczego nie może się ruszyć? Co się z nią
dzieje?
Josh. Josh był... Nie umiałam go uratować.
Nie. To nie był Josh.
Patrzyła, jak Michael uciska równomiernie klatkę piersiową
chłopca i pochyla się nad nim, próbując ożywić go własnym oddechem.
Widziała to już w życiu setki razy, w szkole dla pielęgniarek i w szpitalu.
Widziała to w dniu, w którym umarł Josh. Nagle ocknęła się i
uświadomiła sobie, że Michael nie prowadzi akcji reanimacyjnej jak
należy. Uciskał za nisko. Masaż serca u dziecka powinien wyglądać
inaczej.
– To nie tak się robi, Michael.
Nie była pewna, czy wypowiedziała to na głos, czy tylko
pomyślała, ponieważ Michael nie zareagował na jej słowa. A jednak
dzięki nim zdołała przełamać wewnętrzną blokadę. Odzyskała zdolność
ruchów.
– Trzeba uciskać wyżej – powiedziała i odepchnęła jego ręce.
Pochyliła się nad chłopcem i oparła dolną część dłoni dokładnie
nad mostkiem. Gdzieś w oddali rozległa się syrena ambulansu. Terri
odzyskała spokój i miarowo, precyzyjnie uciskała klatkę piersiową
leżącego przed nią dziecka. Zapomniała o Michaelu. Zapomniała nawet o
Joshu. Skupiła się całkowicie na swoim pacjencie.
– No, zacznij oddychać – szepnęła. – Nie leń się, mały. Zostań z
nami. Niech pani coś do niego mówi – poleciła matce chłopca.
Dławiąc się od łez, kobieta położyła dłoń na czole syna.
– Tommy? Tommy, jestem tu z tobą. Zacznij oddychać. Zrób to
dla mnie. Proszę cię, synku... – Głos jej się załamał, ale przezwyciężyła
szloch i zaczęła od nowa: – Oddychaj, kochanie. No proszę cię... wiem,
ż
e ci się uda.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Terri pracowała jak automat. Nie
myślała o niczym. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Patrzyła w zamknięte
oczy dziecka i całą siłą woli wzywała je, by zaczęło oddychać. Raz, dwa,
trzy, cztery, pięć... Zacznij oddychać.
Była zlana potem i z trudem łapała powietrze, ale nie przestawała
równomiernie uciskać drobnej klatki piersiowej. Matka chłopca zamilkła
i bezradnie szlochała. Terri nie zamierzała oddać tego dziecka bez walki.
– Oddychaj! – krzyknęła. – Zacznij że oddychać, Tommy!
Nagle chłopiec zakaszlał. Drobne ciało naprężyło się z wysiłku.
Terri przerwała masaż serca. Tommy zaczerpnął tchu i otworzył oczy.
Był zdezorientowany i przerażony, ale ponad wszelką wątpliwość żywy.
– Tommy! – Matka rzuciła się na chłopca i obsypała pocałunkami.
– Nie bój się, kochanie, wszystko będzie dobrze. Jestem tu z tobą.
– Michael, uważaj, żeby dziecko leżało spokojnie, dopóki nie
obejrzy go lekarz – poleciła Terri. – Może mieć uraz kręgosłupa.
Terri wstała i ruszyła w kierunku nadjeżdżającego ambulansu.
Samochód stanął. Terri poznała znajomych sanitariuszy.
– Chodź tu z noszami, J. D.! – zawołała.
Michael patrzył na Terri, która z całym profesjonalizmem
uczestniczyła w akcji ratunkowej. Wreszcie wszystko zrozumiał w pełni.
Jego zadanie nie polegało na tym, żeby uratować jej życie. Miał być przy
niej wtedy, gdy będzie go potrzebowała, kiedy po raz kolejny będzie
walczyła o życie dziecka.
Pielęgniarze z Tommym ruszyli w kierunku ambulansu, a idąca za
nimi Terri zatrzymała się na chwilę obok Michaela.
– Znakomicie się spisałaś – powiedział i delikatnie otarł
wierzchem dłoni łzy z jej policzków.
Niewiele myśląc, pochylił się nad nią i pocałował ją w usta. Potem
ją objął i mocno do siebie przyciągnął.
– Znakomicie się spisałaś – powtórzył. Odwzajemniła jego uścisk.
– To dzięki tobie się nam udało, Michael. – Odsunęła się nieco, by
spojrzeć na niego i w jej oczach zalśniły łzy. – Dziękuję ci.
– Nie ma sprawy, maleńka – odezwał się niedbałym tonem.
Nie miał zamiaru okazywać wzruszenia, zresztą nie umiałby go
chyba wyrazić. Kochał Terri nad życie i czuł się niewymownie
szczęśliwy, że wszystko się udało. Była ocalona. Niewiele myśląc,
pocałował ją jeszcze raz. Boże, jak dawno już nie miał takiego
szampańskiego nastroju.
– Jedziesz z nami, Terri? – odezwał się J. D.
– Tak. – Terri wysunęła się z objęć Michaela. – Odwiozę go do
szpitala. Dopiero wtedy będę miała naprawdę spokojne sumienie.
– Jasne.
Kiedy patrzył w ślad za nią, przypomniał sobie słowa psychologa
„Być może lepiej zrobisz, jeśli pozwolisz jej pójść własną drogą”. Choć
przez chwilę jeszcze raz czuli wspólną radość i szczęście, Michael
wiedział, że zbliża się chwila rozstania.
Terri wsiadła do ambulansu i zajęła miejsce obok chłopca.
Nałożyła mu na usta maskę tlenową i pogłaskała po głowie.
– Wszystko będzie dobrze, Tommy. Niczym się nie martw. Mama
siedzi z przodu, obok kierowcy. Będzie z tobą w szpitalu.
Chłopiec mrugnął oczami. Był jeszcze wystraszony, ale spokojny
głos Terri wyraźnie dodał mu otuchy.
– Boli mnie głowa – pisnął spod maski.
– Wiem, kochanie. Zabierzemy cię do doktora i on się tobą zajmie.
– Wzięła chłopca za rękę. – Trzymaj mnie, a kiedy cię zaboli głowa,
ś
ciśnij, dobrze?
Kierowca zapalił silnik. Terri czuła, że spadł jej wielki ciężar z
serca. Wciąż jeszcze nie było wiadomo dokładnie, jaki jest stan chłopca,
ale chyba nic poważnego mu się nie stało. Można było przynajmniej
mieć taką nadzieję, a Terri dobrze wiedziała, jak wiele znaczy nadzieja
dla serca matki.
Nadzieja. A na co ona sama może mieć jeszcze nadzieję w życiu?
Podniosła wzrok i wyjrzała przez okno. Michael stał pośród
przypadkowych świadków wypadku i gapiów z jej apteczką w ręku.
Czerwona poświata rzucana przez lampę z dachu ambulansu nadawała
jego twarzy niesamowity, tajemniczy wyraz.
Ich spojrzenia się spotkały i wtedy zdarzyło się coś bardzo
dziwnego. Światło otaczające Michaela zaczęło się zmieniać i rozjaśniać.
W sercu Terri rozległy się nie wypowiedziane słowa: Michael... kocham
cię.
Terri wytężyła wzrok. Światło stawało się coraz jaśniejsze... już
nie było czerwone, lecz białe. Nieco ponad i za Michaelem pojawiła się
ś
wietlista sylwetka. Terri wstrzymała oddech. Widziała anioła, dokładnie
takiego, jak opisał go Michael. Jaśniejący, piękny i zarazem groźny.
Terri siedziała bez ruchu, gdy wszechwiedzące i pełne miłości
spojrzenie przesuwało się po najmroczniejszych zakamarkach jej duszy.
Poczuła, że opuszcza ją wszelki lęk i napięcie; że coś w niej otwiera się i
rozkwita jak kwiat w promieniach słońca. Zrozumiała, że oto otrzymała
odpowiedź na swoje pytanie o nadzieję.
Najwyraźniej nikt prócz niej nie widział anielskiej postaci. Nawet
Michael niczego nie zauważył. Oto twój anioł, Michael! – miała ochotę
zawołać. Nie widzisz? Z oczu Terri popłynęły łzy radości. Miała chęć
ś
miać się lub krzyczeć, zrobić coś, ale nie była w stanie oderwać oczu od
wspaniałego, nieziemskiego zjawiska, górującego nad postacią
mężczyzny... którego kochała.
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że czuje dobrze znajomy
zapach. Zapach wanilii. Nieziemskie światło sięgnęło dalej i Terri
zobaczyła trzymające anioła za rękę dziecko. Josh.
Jest wśród aniołów.
Nim Terri zdążyła cokolwiek zrobić lub powiedzieć, do ambulansu
wskoczył drugi pielęgniarz, Bob. Zatrzasnął drzwi. Kierowca włączył
syrenę i ruszyli w kierunku szpitala.
ROZDZIAŁ 14
Michael odstawił samochód Terri na szpitalny parking. Nastrój
euforii, w jaki wpadł, odkąd Tommy odzyskał przytomność, szybko
zaczął mijać. Zrobił, co do niego należało. Uratował Terri przed
tragicznym doświadczeniem, jakim byłaby dla niej własna bezradność
wobec śmierci kolejnego dziecka.
Pozostawało pytanie, co dalej?
Sięgnął za siedzenie i wydobył pudło z kotkiem. Wysiadł z
samochodu i ruszył w kierunku wejścia. Coś się skończyło. Już nigdy
anielskie ostrzeżenie nie pozwoli mu uczestniczyć w życiu Terri. A ona
sama bardzo wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie, by
byli razem. Radość ze wspólnego sukcesu minęła, a jej miejsce zajął
smutek.
Niech to diabli. Michael poczuł ból w klatce piersiowej i wiedział,
ż
e tym razem nie ma on nic wspólnego z jego obrażeniami. Nigdy nie
przestał kochać Terri. Co miał teraz począć ze swoją miłością?
Owszem, został w jej oczach bohaterem. Pomógł jej ocalić
dziecko. Ale co z tego? Ich związek się skończył, raz na zawsze,
ostatecznie i nieodwołalnie.
Co miał dalej zrobić ze swoim życiem, w którym nie będzie już
Terri?
Twoje szczęście nie jest najważniejsze, upomniał się w duchu.
Uśmiechnij się do Terri, oddaj jej kotka, pocałuj ją na do widzenia i
zabieraj się raz na zawsze z jej życia, zanim miłość powali cię na kolana i
każe błagać, by zechciała dać ci jeszcze jedną szansę.
W godzinę później Terri znalazła Michaela w poczekalni. Stojąc w
drzwiach, patrzyła, jak usiłuje nakłonić kotka do picia mleka, które nalał
do czystej popielniczki.
Czekał na nią, choć przez kilka ostatnich tygodni robiła, co mogła,
by go odtrącić. Wyrzuciła go z domu, rozwiodła się z nim, groziła, że
wezwie policję, jeśli nie da jej spokoju, a on czuwał nad nią, nie zostawił
jej własnemu losowi i w krytycznym momencie był obok niej.
W sercu Terri wezbrała miłość. Michael tak bardzo się zmienił, a
jednak pozostał jedynym mężczyzną, jakiego kochała. Jedynym, którego
zawsze będzie kochać.
Wstał, kiedy tylko ją zobaczył. Terri nie zastanawiała się nad tym,
co robi. Podeszła prosto do niego i rzuciła mu się w ramiona. Objął ją i
przytulił. Tak mocno, że ledwo mogła oddychać. Wtulił twarz w jej
włosy i stał tak bez ruchu.
– Rozmawiałam przed chwilą z matką Tommy’ego – powiedziała.
– Ma parę sińców i zostanie w szpitalu na noc pod obserwacją, ale lekarz
powiedział, że wszystko będzie dobrze.
– Chwała Bogu.
Michael wdychał chciwie zapach jej włosów. Zapach, z którym
wiązało się tyle wspomnień, tyle szczęścia. Wiedział, że powinien
wypuścić ją z ramion i odejść, ale tak trudno było mu się na to zdobyć.
Tak bardzo pragnął się z nią kochać. Jeszcze ten jeden, ostatni raz
wspólnie przeżyć chwile miłosnego upojenia, zatracić się, zapomnieć o
otaczającym świecie.
Nie będzie mu to jednak dane. Trudno. Trzeba odejść. Jeszcze
tylko powie Terri to, co od dawna leżało mu na sercu, i odejdzie.
Rozluźnił uścisk i delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Nie umiał sobie
odmówić muśnięcia ustami jej warg, ale zaraz potem cofnął głowę i
spojrzał jej w oczy.
– Muszę ci coś powiedzieć. O Joshu.
– Co chcesz mi powiedzieć o Joshu? – spytała.
Pogodny uśmiech Terri był dla Michaela prawdziwym
zaskoczeniem. Nie bardzo wiedział, jak zacząć. Oczekiwał po niej
niechęci i niewiary, a tymczasem Terri wyglądała tak, jakby z góry
wiedziała, co powie, i jakby była gotowa uwierzyć w każde jego słowo.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że od bardzo dawna widywał w jej
oczach wyłącznie smutek i gniew.
– Jesteś wspaniałą pielęgniarką, Tam. Dowiodłaś tego dzisiejszej
nocy i każdej innej nocy, którą spędziłaś w pracy. – Urwał i sięgnął, by
wsunąć Terri za ucho kosmyk włosów, który opadł jej na oczy. – Byłaś
cudowną matką.
Uśmiech zniknął z twarzy Terri, ale nadal patrzyła na niego z
uwagą, cierpliwie czekając na dalsze słowa.
– Wiem, że bardzo kochałaś Josha. I mnie. Wiem, że nikt nigdy nie
będzie mnie tak kochał... Ale wróćmy do rzeczy. Wszyscy uważali, że
Josh jest zdrowym dzieckiem. Nikomu nie przyszło do głowy, że mógłby
mieć wrodzoną wadę serca. Nikt nie mógł tego podejrzewać. Aż do
wypadku... Kochaliśmy go i robiliśmy, co było w naszej mocy, żeby był
jak najszczęśliwszy. To... że umarł, nie jest naszą winą. Ani twoją, ani
moją.
Terri patrzyła Michaelowi w oczy i czekała na chwilę, gdy
odezwie się znajome poczucie winy. Ale nie nadeszło. Michael ujął w
słowa to, co wcześniej przekazał jej anioł. Nie mogła przewidzieć tego,
co się zdarzyło. Nie mogła zgadnąć, że Josh ma wrodzoną wadę serca.
Nie była winna jego śmierci.
– Dziękuję ci – odezwała się i poczuła, że te dwa słowa to za mało,
ż
eby wyrazić wszystko, co czuje.
Michael uśmiechnął się do niej.
– Nie masz za co – powiedział miękko. – Wiesz dobrze, że nie
masz za co. śałuję, że nie potrafiłem powiedzieć ci tego wcześniej.
Pochylił się nad nią i złożył na jej ustach nieśpieszny, zapierający
dech w piersi pocałunek.
– Kocham cię, Tam. Mam nadzieję, że będziesz jeszcze
szczęśliwa. śegnaj.
Opuścił ręce i odwrócił się, żeby odejść.
Nie mogła tego zrozumieć. W końcu mogli zacząć rozmawiać.
Kochać się i budować wspólne życie. Dlaczego chciał odejść? Nie mogła
mu na to pozwolić.
– Dokąd ty się wybierasz, Michael?
Stanął w połowie drogi do drzwi i powoli odwrócił się w jej
stronę.
– Słucham?
Podeszła do niego.
– Pytałam, dokąd się wybierasz. Zakłopotany przygładził dłonią
włosy.
– Nie wiem jeszcze. Dokądkolwiek... W każdym razie nie musisz
się bać, nie będę ci się narzucał, Tam.
Odwrócił się i zrobił krok w kierunku wyjścia.
– Kocham cię.
Powiedziała to, co czuła, nie myśląc o możliwych konsekwencjach
swoich słów.
Michael znieruchomiał w pół ruchu, ale się nie odwrócił, jakby nie
miał na to siły.
– Kocham cię za to, że byłeś dziś ze mną. I za to, co powiedziałeś
mi o Joshu...
Michael odzyskał energię. Stanęli naprzeciw siebie, twarzą w
twarz, na wyciągnięcie ręki. Terri uniosła dłoń i pogłaskała go po
policzku.
– Zawsze cię kochałam. Nawet wtedy, gdy jednocześnie
nienawidziłam cię za to, że mnie zostawiłeś; mimo całego bólu, jaki
sprawiłeś mi swoim odejściem.
Michael nakrył dłoń Terri własną.
– Nie musiałaś mi tego mówić, Tam. Ale dziękuję ci. Wiem, że
jesteś teraz szczęśliwa, że Tommy żyje...
– Czy pamiętasz jeszcze, że obiecałeś odwieźć mnie do domu?
Zrobił taką minę, że omal nie wybuchnęła śmiechem. Po raz
pierwszy i jedyny w życiu widziała, że najlepszy negocjator w West
Palm zaniemówił.
– Słuchaj, Tam. Chciałbym wreszcie przestać komplikować ci
ż
ycie. Przecież tego ode mnie oczekujesz.
– Chodźmy do domu. – W uśmiech, z jakim to powiedziała,
włożyła całą miłość i nadzieję. – Chcę, żebyś opowiedział mi o swoim
aniele.
Michael patrzył na nią z niedowierzaniem. Najwyraźniej wciąż nie
mógł uwierzyć w realność tego, co się dzieje. Terri pocałowała go w
policzek i schyliła się po kotka.
– Chodź, mały. Jedziemy do domu. – Uśmiechnęła się do
Michaela. – Zastanawiam się, jak my go właściwie mamy nazwać. Masz
jakiś pomysł?
W drodze do domu Michael raz po raz miał ochotę się uszczypnąć,
by upewnić się, że nie śni. Nawet gdy wysiadł z samochodu przed
domem i stanął na własnym progu, ciągle jeszcze miał wrażenie, że śni.
Wszedł za Terri do salonu. Dopiero kiedy odwróciła się do niego,
odłożył na podłogę pudło z kotkiem, zdjął jej torebkę z ramienia i
pocałował mocno w usta. Odpowiedziała bez wahania, a jej pocałunek
był mocny i namiętny, taki, jaki Michael zapamiętał z najszczęśliwszych
chwil swego życia. Może jednak to wszystko działo się naprawdę?
Przyciągnął Terri do siebie. Całował ją zachłannie, a ona
poddawała się jego pocałunkom i odpowiadała na nie równie gorąco.
Przesunął dłoń wzdłuż jej pleców, dotarł do łagodnej krągłości
pośladków i przygarnął ją mocno. Pragnął kochać się z nią tak, jak
kochali się kiedyś i jak miał nadzieję kochać się z nią niezliczoną liczbę
razy w przyszłości. Terri przylgnęła do niego w namiętnym uścisku.
– Tam – szepnął – chcę się z tobą kochać... Proszę... Chcę,
ż
ebyśmy się kochali.
Urwał, by całować ją na nowo. Teraz to ona oderwała usta i
odsunęła się na tyle, by móc mu spojrzeć w oczy. Jeszcze zanim się
odezwała, jej wzrok powiedział Michaelowi, że oboje pragną tego
samego.
– Michael, ja też tego chcę. – Odstąpiła o krok i obrzuciła
spojrzeniem swój poplamiony krwią fartuch. – Boże, jak ja wyglądam.
Muszę wziąć najpierw prysznic.
– Co powiesz na to, żebym to ja cię umył? – spytał z
prowokującym uśmiechem.
Przyciągnął ją do siebie. Przywarła do niego biodrami i poczuła
jego naprężoną męskość. Pocałował ją lekko w usta i powiedział:
– Obiecuję ci, że tym razem nasz wspólny prysznic skończy się
zupełnie inaczej niż ostatnim razem.
Przez ciało Terri przebiegł dreszcz. Przyznała się do swojej
miłości i odzyskała poczucie swobody. Na nowo obudziła się w niej
nadzieja. Cieszyło ją to, że są razem, że ponownie nawiązali
porozumienie. Chciała rozmawiać i kochać się z nim. Przypominać sobie
i odbudowywać to wszystko, co ich kiedyś łączyło.
Sama myśl o tym, że będą się kochać bez poczucia winy i bez
gniewu, nie zastanawiając się nad tym, co robią, podniecała ją jak
szampan. Rozmowa mogła poczekać.
– Mamy przed sobą jeszcze kawał nocy – powiedział Michael i
rozpiął pierwszy guzik fartucha.
Pocałował odsłonięte ciało, a jego palce powędrowały do
kolejnego guzika i kolejnej dziurki.
– Zaraz będziesz czyściutka i zrelaksowana. Michael odpiął trzeci
guzik. Jego palce powolnym ruchem zaczęły okrążać miseczkę
koronkowego stanika.
– Czy pamiętasz naszą pierwszą noc w małżeńskiej sypialni?
Owszem, Terri świetnie ją pamiętała. Samo wspomnienie
wystarczyło, by zrobiło jej się gorąco, i kiedy poczuła delikatną
pieszczotę jego palców, lekko drażniących jej sutkę przez koronkowy
materiał stanika, poczuła napięcie rosnące w głębi brzucha. Delikatnie
pociągnęła go tak, by jego usta znalazły się naprzeciw jej piersi.
– Tak, pamiętam.
Michael uniósł głowę i przesłał jej swój szelmowski uśmieszek.
– Chodź do wody – powiedział ochrypłym z pożądania głosem i
pociągnął ją za sobą do łazienki.
Nie pozwolił, by cokolwiek zrobiła sama. Jak dziecko, które
rozpakowuje otrzymane pod choinką prezenty, zdejmował z niej kolejne
części ubrania, aż wreszcie stała przed nim kompletnie naga. Wtedy
odstąpił o krok i rozebrał się na jej oczach.
Powoli namydlał ciało Terri pod ciepłym prysznicem. Pieścił ją
całą, od stóp do głów, jakby zamierzał zmyć z niej wszystkie bolesne
wspomnienia przeszłości, aż do chwili, gdy nie potrafiła już tego
spokojnie znieść.
Zaczęli się kochać oparci o ścianę łazienki, ale już po krótkiej
chwili osunęli się na podłogę. Tak, jak tego chciała Terri, kochali się na
zalanych wodą kafelkach, pod ciepłymi strumieniami wody bijącej z
prysznica.
– Ratuj, bo zaraz utonę – prychnęła Terri, chowając się pod
Michaelem przed płynącą z góry wodą.
Przed chwilą przeżyli wspólnie spełnienie, które było jak
trzęsienie ziemi, i z trudem łapała oddech.
Uniósł się nieco, a jego głowa i szeroki tors osłoniły Terri przed
strugami wody. Podniosła na niego wzrok. Był zaczerwieniony na
twarzy, a na ramionach miał ślady po jej paznokciach.
– Kiedyś naprawdę przez ciebie oszaleję – wydyszał, patrząc na
nią z podziwem i miłością.
Opadł na kolana i pocałował ją w usta.
– Czy mówiłem ci ostatnio, że cię kocham?
– Michael?
– Cśśś – szepnął i pocałował ją jeszcze raz. Podniósł się i pomógł
Terri stanąć na nogi.
– Nic nie mów – poprosił. – Nie pora jeszcze na rozmowy. Chcę
mieć cię nagą i suchą w naszym wielkim łóżku.
Terri nie zamierzała się z nim spierać. Zakręciła wodę i sięgnęła
po ręcznik.
Nad ranem wsiedli do samochodu i pojechali nad morze. Przez
otwarte okna wpadało do środka rześkie powietrze. Czuli się znowu jak
dwoje nastolatków po szkolnej potańcówce. Zajechali tuż przed
wschodem słońca. Terri wybiegła na plażę. Piasek pod jej stopami był
cudownie chłodny, fale oceanu pluskały kojąco. Po raz pierwszy od
bardzo dawna miała uczucie, że znów oddycha pełną piersią.
Michael bardzo dokładnie spełnił swoją obietnicę. Nawet nie
zauważyli, kiedy woda spod prysznica wypłynęła za drzwi i zalała
podłogę w przedpokoju. Nie przejęli się tym specjalnie. Przenieśli się do
sypialni, gdzie Michael po raz kolejny uczcił ich wspólną noc w
małżeńskim łożu.
Poranna bryza podwiewała sukienkę Terri, jakby zapraszała ją do
tańca. Najchętniej odpowiedziałaby na to zaproszenie, czuła się wolna i
szczęśliwa jak Cyganka wędrująca z taborem przez świat. Poczekała na
Michaela, a kiedy do niej podbiegł, podała mu rękę i ruszyli razem
wzdłuż brzegu. Blask wschodzącego słońca przypomniał jej zjawisko,
które widziała nocą.
– Opowiedz mi o aniele – poprosiła.
Michael bez wahania opowiedział Terri o wszystkim. O swojej
ś
mierci, o spotkaniu z Joshem, o tym, jak próbował ratować ich
małżeństwo i jej życie.
– Na początku miałem nadzieję, że po prostu dasz wiarę moim
słowom – że widziałem anioła, że Josh jest szczęśliwy, że nie jesteśmy
winni jego śmierci. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo cię
zraniłem... Kiedy w końcu zrozumiałem swoją pomyłkę, było za późno.
Tak bardzo mi wstyd, że zostawiłem cię samą, Tam. Nie wiem, czy
potrafisz w to uwierzyć, ale naprawdę czułem, że lepiej będzie, jeśli
odejdę. Dręczyła mnie myśl, że nie potrafiłem pomóc Joshowi i że
zawiodłem ciebie. Wydawało mi się, że powinienem uwolnić cię od
mojej obecności; uznałem, że jeżeli nie będziesz musiała oglądać mnie
na co dzień, będzie ci lżej. Do głowy mi nie przyszło, że jest odwrotnie,
ż
e nikogo nie potrzeba ci właśnie tak jak mnie... – Zapatrzył się w
odległy horyzont. – Oddałbym dwadzieścia lat życia, gdyby to pozwoliło
nam cofnąć czas i przeżyć wszystko od początku.
– Nie oddawaj tak szybko naszej wspólnej przyszłości –
odpowiedziała.
Michael pokręcił głową.
– Nie odżałuję, że nie mogłaś tego zobaczyć, Tam. Gdybyś ujrzała
anioła i Josha, wiedziałabyś, że wszystko, co mówię, jest prawdą.
Wiedziałabyś...
– Widziałam ich. Michael znieruchomiał.
– Widziałam ich dziś w nocy, kiedy siedziałam w ambulansie z
Tommym. – W oczach Terri zalśniły łzy. – Ukazał mi się Josh.
Michael chciał objąć Terri, ale bał się spłoszyć szczęście malujące
się na jej twarzy.
– A ty widziałeś go wśród aniołów?
– Tak, Tam. A ja pozostałem tu na ziemi, przy tobie. – Uniósł dłoń
i odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła Terri. – Kocham cię tak
bardzo, że brak mi słów, by to wyrazić. Miłość do ciebie jest jedynym
powodem, dla którego jeszcze żyję. Czy wyjdziesz za mnie za mąż?
Zanim odpowiesz tak lub nie, muszę ci coś jeszcze powiedzieć. Chcę
jeszcze raz spróbować wszystkiego. Małżeństwa i rodziny. Chciałbym
jeszcze raz zostać ojcem.
Terri patrzyła na niego, jakby był najważniejszym człowiekiem na
ś
wiecie. Ale nie odezwała się ani słowem.
– Wiem, że nie sposób cofnąć czasu – podjął Michael. – Możemy
jednak zacząć wszystko jeszcze raz. Co ty na to?
Uśmiech na twarzy Terri zaćmił blask wschodzącego słońca.
– Nie upłynął jeszcze tydzień, odkąd się rozwiedliśmy –
zauważyła.
– Wiem – Michael westchnął teatralnie – ale pomysł z rozwodem
się nie sprawdził.
Spoważniał na powrót, ujął ją za rękę i oparł jej dłoń na swojej
piersi, w miejscu, gdzie biło serce.
– Przysięgam, że zawsze będę z tobą. Do chwili gdy rozłączy nas
ś
mierć.
Terri uśmiechnęła się do niego drżącymi ustami.
– Trzymam cię za słowo.
Przysunęła się do Michaela i pocałowała go mocno w usta. Potem
zarzuciła mu ręce na szyję i szepnęła:
– Zgadzam się na dziecko.
EPILOG
– Dlaczego się uparłeś, żeby zaprosić Toma Sizemore’a na
uroczystość półrocza naszego ponownego małżeństwa? Tom nie będzie
mógł przyjechać. Wiesz, że wyprowadził się do Kalifornii.
– Chcę, żeby wiedział, że dajemy sobie radę i że potrafiliśmy sami
rozwiązać nasze problemy i zacząć wspólnie nowe życie – odpowiedział
z niewinną miną.
Tak naprawdę chciał przekonać Terri, że psychologiczne mądrości
Toma nie mają nic wspólnego z miłością. A samemu Tomowi pokazać,
ż
e Terri jest i zawsze będzie jego i tylko jego żoną. Co oczywiście było
wyłącznie kwestią jego męskiej ambicji. Położył dłoń na zaokrąglonym
brzuchu żony i pocałował ją lekko.
– W takim razie trzeba mu będzie przynajmniej wysłać
zawiadomienie o narodzinach Katie Theresy.
– Doktor Perez mówi, że jeśli w końcu nie urodzę tego dziecka, to
wyrzuci mnie z pracy. Dlaczego jesteś taki pewny, że to będzie
dziewczynka?
Michael nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie: po prostu
wiedział, że będą mieli córkę. Od przeszło sześciu miesięcy nie widział
anioła, a jednak coś się w nim na zawsze zmieniło. Były chwile, gdy miał
wrażenie, że dostraja się do Terri, że wyczuwa jej myśli, pragnienia,
potrzeby.
W tej samej chwili kot, któremu dali na imię Przeznaczenie,
wskoczył Terri na kolana i zaczął ocierać się grzbietem o dłoń Michaela,
jakby chciał zwrócić na siebie uwagę. Nadając mu imię, jakie nosił jacht,
chcieli przywrócić życie jeszcze jednemu fragmentowi wspólnej
przeszłości.
– Uwierz mi, że to będzie dziewczyna – powiedział.
Katie Theresa była obietnicą ich wspólnej, szczęśliwej przyszłości.
I, żeby przekonać Terri, dorzucił coś, w co ona jedna na świecie była
gotowa uwierzyć:
– Anioł mi o tym powiedział.