ELLIS LYN
Anioł nadziei
Michael's Angel
Tłumaczyła: Marcin Stopa
PROLOG
Michael Weldon chciał umrzeć, tak jak umarło wszystko, co kochał. Jego syn Josh nie żył. Jego małżeństwo należało do nieodwołalnie minionej przeszłości.
Ustawił swój jacht „Przeznaczenie” pod wiatr i spojrzał na rysujący się w dali brzeg Florydy. Dzień był piękny, słoneczny, ale nie upalny. Po niebie przesuwały się z rzadka rozsiane, kłębiaste chmury. Wiatr wiał z równą siłą z południowego wschodu, fale były niezbyt wysokie. Czy można było marzyć o czymś więcej, niż żeby płynąć w taki dzień jachtem dokąd dusza zapragnie? Każdemu wystarczyłoby to do szczęścia. A jednak Michael nie był szczęśliwy.
Michael Weldon chciał umrzeć.
Łódź zakołysała się lekko. Rozległ się łopot żagla. Wiatr zmienił kierunek. Michael odruchowo poprawił ster i wrócił na kurs. Nie zastanawiał się nad tym, co robi. Żeglował od lat, a przez ostatni rok nie robił niczego poza tym. Jego myśli, jak zwykle, skierowały się ku przeszłości. Wracały do niego wydarzenia tragicznego dnia sprzed dwóch lat, dnia, w którym jego życie dobiegło końca. To, że ciało Michaela jeszcze chodziło po ziemi, że jego serce jeszcze ciągle biło, nie miało już żadnego znaczenia.
Ilekroć znalazł się nad oceanem, powracały wspomnienia. Głupiec. Głupiec. Głupiec. Jak mógł być takim głupcem? Dlaczego się zgodził?
Dlatego, że Josh tak bardzo chciał spróbować.
Byli wtedy we trójkę, Terri, Josh i on. Wybrali się na trzydniowy rejs do Rorida Keys. Po drodze zatrzymali się w niewielkiej przystani. Josh patrzył jak zahipnotyzowany na starszych chłopców, którzy szaleli wśród fal na skuterach wodnych. Michael czuł, że jego syn oddałby wszystko, by móc do nich dołączyć.
Tato, proszę!
Dlaczego nie odmówił? Tragiczna świadomość nieodwracalności tego, co się wydarzyło, i poczucie winy dławiły go jak żelazna obręcz. Zgodził się, bo niemal zawsze starał się spełniać marzenia Josha. Czemu nie mieliby wziąć skutera i wypuścić się razem na morze? Przecież nic im się nie stanie, uspokajał Terri, która była przeciwna pomysłowi.
Za pierwszym razem przewrócili się, ponieważ inny skuter minął ich niemal o włos. Za drugim razem wpadli do wody, kiedy oddał Joshowi kierownicę i chłopiec za ostro skręcił. Kończyło się jednak na śmiechu. Kąpiel stanowiła część zabawy. Josh umiał pływać, a w dodatku miał na sobie kamizelkę ratunkową.
Więc czemu za trzecim razem nakryła go fala? Dlaczego nagle przestał się ruszać i unosił bezwładnie na wodzie z zanurzoną głową? Michael z trudem zaczerpnął powietrza... Wspomnienie chwili, w której dopłynął do brzegu z nieruchomym ciałem syna, nieodmiennie niosło ze sobą uczucie paraliżującego bólu. Był odpowiedzialny za śmierć Josha. I brzemię tej winy miał dźwigać już zawsze, aż po kres swych dni. Gdyby tylko było to możliwe, bez sekundy wahania oddałby własne życie za życie swojego dziecka.
Nie musiałby wtedy znosić spojrzenia Terri. Nie musiałby stać bezradny z boku i patrzeć, jak jego żona, korzystając z całej swojej wiedzy pielęgniarki, rozpaczliwie walczy o życie dziecka. Ale ani umiejętności Terri, ani jego odmawiane w duchu modlitwy zdały się na nic. Kiedy przyjechał ambulans, musiał siłą odciągać Terri od nieruchomego ciała. Krzyczała i szarpała się, próbując mu się wyrwać. Właściwie był to ostatni raz, kiedy naprawdę jej dotykał. Ostatni raz, kiedy patrzył jej w oczy.
Tego dnia wszystko się skończyło. Ich małżeństwo, rodzina, przyszłość, wszystko to przestało istnieć. Umarła miłość, a wraz z nią wszystkie jego pragnienia, potrzeby, nadzieje. Teraz czekał go jeszcze rozwód, powrót do West Palm Beach, formalności w sądzie, podpisywanie papierów. Ale to wszystko nie miało już żadnego znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.
Nie miał pojęcia, jak długo był zatopiony we wspomnieniach. Kiedy uniósł głowę, dostrzegł nad horyzontem ciemne, skłębione chmury. Wiatr z każdą chwilą przybierał na sile.
Myśl o nadciągającej burzy sprawiła, że na twarzy Michaela po raz pierwszy od bardzo dawna zagościł lekki uśmiech. Zmienił kurs i ruszył naprzeciw nadciągającej nawałnicy.
Michael Weldon chciał umrzeć.
ROZDZIAŁ 1
Terri Weldon właśnie słodziła kawę, kiedy rozległ się charakterystyczny pisk pagera. Niech to diabli! Zawsze tak było. Gdy tylko miała nadzieję, że wreszcie uda jej się na chwilę spokojnie usiąść, zaraz musiało się coś wydarzyć. Pośpiesznie przełknęła łyk kawy i ruszyła do izby przyjęć. Po dwunastogodzinnym dyżurze ledwo trzymała się na nogach ze zmęczenia.
W obrotowych drzwiach zderzyła się z Anną.
- Zaraz tu będzie helikopter straży przybrzeżnej. Znaleźli Michaela.
- Czy to na pewno on? - Terri z trudem wypowiedziała kilka słów przez ściśnięte gardło.
Od trzech dni, odkąd przeczytała w gazecie, że podczas sztormu zaginął jacht „Przeznaczenie” wraz ze sternikiem, ani na chwilę nie opuszczał jej lęk. Znaleźli Michaela. A tak się bała, że... Wolała nawet nie myśleć, co się mogło stać.
- Tak, to on. Przywiozą go za kwadrans.
- Czy... Michael żyje?
- Żyje, ale jest w bardzo ciężkim stanie. Ma uraz głowy, połamane żebra i ramię.
Pod Terri ugięły się nogi.
- Zostań. Ja tam pójdę - zaproponowała Anna, widząc, że przyjaciółka zbladła i wyglądała tak, jakby miała zemdleć.
- Nie. Chcę go zobaczyć. - Terri zebrała siły i wyszła na korytarz. - Muszę na własne oczy przekonać się, że Michael żyje.
Kiedy helikopter wylądował na dachu, wszyscy byli już na miejscu. Doktor Hubbard, trzy pielęgniarki, sanitariusz i Terri. Drzwi otwarły się, zanim jeszcze śmigło przestało wirować. Z kabiny wyskoczył mężczyzna w pomarańczowej kamizelce straży przybrzeżnej. Odwrócił się i chwycił nosze.
Terri widziała wszystko jak na zwolnionym filmie. Z mrocznego wnętrza wyłoniły się nosze, na których leżał Michael... jej mąż. Ledwie go poznała. Miał zamknięte oczy i opuchnięte powieki. Pokryta zarostem, obrzmiała twarz była spieczona od słońca. Ciało spowijały bandaże. Z ust Michaela sterczała umocowana plastrami rurka podłączona do sztucznego płuca.
Terri stała jak skamieniała. Słowa lekarza straży przybrzeżnej, który opisywał stan Michaela, w ogóle do niej nie docierały. Nie mogła oderwać wzroku od nieruchomej sylwetki i twarzy zastygłej w grymasie. Od roku nie widziała męża na oczy, a teraz powrócił nieprzytomny, na wpół martwy.
- Ten facet musi mieć w sobie wielką wolę życia. Ze wstrząsem mózgu, połamanymi żebrami i prawym ramieniem zdołał się jakoś przywiązać do masztu. Kiedy go znaleziono, węzły były tak zaciśnięte, że trzeba było ciąć liny. To cud, że jeszcze żyje.
To cud, że jeszcze żyje. Terri z trudem zapanowała nad przerażeniem. Od dwóch lat trawiła ją rozpacz z powodu śmierci Josha, ale nie przyszło jej na myśl, że coś złego mogłoby się przydarzyć jej mężowi. Ruszyła za specjalnymi noszami na kółkach, na które przełożono Michaela. Cała grupa szybkim krokiem zmierzała do windy, żeby zjechać na oddział.
- Michael? - Pochyliła się nad nim i drżącą dłonią dotknęła jego policzka. - Michael...
Nie zareagował.
Anna zagrodziła Terri drogę w drzwiach prowadzących do bloku operacyjnego.
- Muszę tam być.
- Nie.
Terri widziała przez szybę sali operacyjnej lekarzy i pielęgniarki poruszających się gorączkowo wokół Michaela. Jedna z pielęgniarek przecinała nożyczkami strzępy ubrań okrywających nieruchome ciało. Inna podłączała przewody respiratora, który miał umożliwić Michaelowi oddychanie. Doktor Hubbard rzucił Terri krótkie współczujące spojrzenie, po czym kazał zaciągnąć zasłonę.
- Twoja obecność w niczym mu nie pomoże. - Anna pociągnęła ją do pokoju pielęgniarek. - Wiesz, że doktor Hubbard zrobi wszystko, co będzie możliwe. Musisz cierpliwie czekać.
Terri wiedziała, że Anna ma rację. W tej chwili była tak roztrzęsiona, że trudno byłoby jej wykonać jakąś zwykłą czynność. Jak mogłaby w tym stanie zrobić cokolwiek, by pomóc Michaelowi?
- Terri?
- Tak?
Podniosła wzrok. Tyle razy była świadkiem rozmów Johna Hubbarda z rodzinami pacjentów. Czasem przynosił im nadzieję, kiedy indziej ją odbierał. Teraz ona czekała na jego słowa z zamierającym sercem, jak na wyrok. Cóż z tego, że chciała odejść od Michaela, by żyć po swojemu, skoro we dwoje już się nie dało. Zamierzała się z nim rozstać, ale nie w ten sposób. Nie tak jak z Joshem.
- Udało się nam przywrócić pracę płuc i ustabilizować pracę serca, ale stan Michaela jest nadal bardzo poważny. Główne zmartwienie stanowi teraz uraz głowy. Na razie Michael nie reaguje na żadne bodźce. Posłałem go na dół, na tomografię komputerową. Niedługo będziemy mieli wyniki. Poza tym ma złamane ramię i połamane żebra, jest odwodniony i ma poparzenia słoneczne, ale to nie są poważne problemy. Jeśli tylko w mózgu nie zaszły trwałe zmiany, to wszystko będzie dobrze. Najważniejsze, że żyje. Miał wielkie szczęście.
- To bardziej zasługa jego uporu niż szczęścia. - Terri z trudem zdobyła się na uśmiech.
Choć wreszcie nieco odetchnęła, lęk jej nie opuścił. Michael, zawsze pełen niespożytych sił, teraz był na granicy śmierci.
- Kiedy będę go mogła zobaczyć?
Niczego nie widział. Nie wiedział nawet, czy ma zamknięte, czy otwarte oczy. Oślepiający blask sprawił, że przez chwilę spodziewał się znowu zobaczyć anioła. Anioł. Myśl o nim dodała mu sił. Powoli zaczął dostrzegać kontury otaczających go przedmiotów. I wtedy ujrzał Terri. Siedziała na krześle, obok łóżka. Odchyliła głowę, jakby była bardzo zmęczona. Nie miał pojęcia, jak długo już z nim jest.
Mógł jej dotknąć. Wystarczyło wyciągnąć rękę. Lśniące, kruczoczarne włosy opadały jej na ramię. Pamiętał ich odurzający zapach. Pamiętał jej gładką skórę; spojrzenie niebieskich oczu, w których na jego widok zapalały się ciepłe błyski; zdyszany szept, jakim powtarzała jego imię, gdy się kochali. Siedziała obok niego, jego Theresa Anne Mitchell, jego Tam, jak ją nazywał, łącząc pierwsze litery jej trzech imion, tak bardzo znajoma, a jednocześnie tak od niego teraz odległa. A jednak jej widok przyniósł mu nieoczekiwanie spokój. Wreszcie opuściło go napięcie. Rozluźnił mięśnie i opadł ciężarem całego ciała na materac. Żył. Tak, jak mu to obiecał anioł, dostał jeszcze jedną szansę.
Spróbował wypowiedzieć jej imię, ale opuchnięte wargi nie były mu posłuszne. Przełknął ślinę. Słony smak krwi przypomniał mu smak morskiej wody, fale zalewające łódź. Burzę. Anioła.
Terri... Tam.
Uniosła powieki, jakby jakimś cudem usłyszała jego głos. Nie poruszyła się. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Wreszcie oprzytomniała, przysunęła się bliżej do łóżka i dotknęła jego dłoni.
- Michael?
Dłoń Terri była chłodna i gładka, a jej dotknięcie nieopisanie kojące. Michael chciał chwycić żonę mocno za rękę. Zatrzymać przy sobie. Nie pozwolić jej, by odeszła. Z najwyższym wysiłkiem poruszył niezdarnie palcami.
Cofnęła dłoń, jakby się przestraszyła, że sprawiła mu ból.
- Wszystko będzie dobrze. - Głos Terri był równie łagodny i kojący jak dotknięcie ręki.
Michael odetchnął z ulgą. Boże, jak bardzo mu jej brakowało.
Musi jej powiedzieć, jak się cieszy, że ją widzi; zwierzyć się z tego, co mu się przydarzyło. Ale usta nie chciały go słuchać. Do oczu napłynęły mu łzy. Ogarnęła go bezsilna złość na własne ciało. Twarz Terri rozpłynęła się za mgłą. Znów poczuł dotknięcie jej ręki. Tak chciałby zatrzymać ją jakoś przy sobie. Tak bardzo potrzebował jej obecności. Tam. Jego ukochana Tam.
- Doktor Hubbard zapewnił, że wszystko będzie dobrze. - Terri odwołała się do autorytetu lekarza, jakby się bała, że jej samej by nie uwierzył.
Mgła zgęstniała i Michael poczuł, że zapada się na powrót w czarną otchłań...
Wiatr uderzył z południowego wschodu z ogromną siłą. Nagła zmiana ciśnienia sprawiła, że zaszumiało mu w uszach. Musiał walczyć o każdy oddech. Ze wszystkich sił starał się utrzymać kurs, ale rozszalałe żywioły ciskały jachtem jak dziecinną zabawką. Uświadomił sobie, że tym razem naprawdę skusił los.
W głębi serca żywił nadzieję, że któregoś dnia zdoła się pogodzić z tym, co się stało; że kiedyś będzie umiał znowu spojrzeć Terri w oczy. Nie wiedział, w którym momencie uświadomił sobie, że teraz jest już po wszystkim. Może wtedy, gdy gwałtowna ulewa sprawiła, że pole jego widzenia ograniczyło się do paru metrów wokół jachtu? A może dopiero wówczas, gdy potężna fala zwaliła się na pokład i wywróciła „Przeznaczenie” na burtę, a on, zaplątany w skłębione liny, znalazł się w wodzie? Sam.
Pamiętał straszliwe uderzenie w głowę. Nagle całkiem stracił siły. Nie mógł się ruszyć. Usłyszał obcy głos, który oznajmił mu spokojnie: „Już po wszystkim”.
Już po wszystkim? Michaela ogarnął paniczny strach. Jakaś jego cząstka chciała żyć pomimo całego bólu i udręki, które wypełniały jego życie. Nagle usłyszał łoskot i poczuł gwałtowne szarpnięcie. W mgnieniu oka znalazł się w powietrzu. W dole widział ciało mężczyzny, unoszące się bezwładnie na falach, odwrócone twarzą w dół.
Biedak, pomyślał. Już po nim. Oplątana wokół muskularnego ramienia talia grota utrzymywała mężczyznę w pobliżu jachtu. Michael widział najdrobniejsze szczegóły. Obrączkę na serdecznym palcu, niebieską koszulę z krótkimi rękawami. Ja też taką noszę, pomyślał, i dopiero wtedy uświadomił sobie, że patrzy na własne ciało.
A to znaczyło, że musiał... umrzeć?
Atak lęku tylko o ułamek sekundy wyprzedził eksplozję blasku. Światło było tak silne, że choć Michael zacisnął powieki, promienie zdawały się przenikać w głąb mózgu. Nagle wszystko się uspokoiło. Wokół zapanowała przejmująca cisza. Nie miał pojęcia, jak długo to wszystko trwało - ułamek sekundy czy całe wieki. Kiedy w końcu uchylił powieki, ujrzał przed sobą anioła.
Terri pochyliła się nad Michaelem. Od wielu godzin leżał bez przytomności, lecz teraz coś się zmieniło. Miała wrażenie, że usiłuje poruszyć ustami.
- Co mówisz?
Z trudem zapanowała nad pragnieniem, by położyć mu rękę na spieczonym słońcem czole. Wiedziała, że Michael nie potrzebuje ani nie pragnie jej dotknięcia. Miał zamknięte oczy, ale jego wargi poruszyły się, jakby usiłował coś powiedzieć.
Wytężyła słuch. Wydawało jej się, że wyszeptał słowo „anioł”. Ogarnęło ją rozczarowanie. Majaczył. Musiał majaczyć. Nigdy nie nazywał jej aniołem. Była dla niego Tam.
- Terri mówią na ciebie wszyscy - powiedział kiedyś, przed wiekami, gdy jeszcze się kochali, gdy byli szczęśliwi.
Kiedy jeszcze żył Josh.
Oczy Terri wypełniły się łzami. Po raz pierwszy od miesięcy przestała nad sobą panować. Dopiero teraz dotarło do niej, że wysłany przez nią przed trzema miesiącami pozew do sądu oznaczał ostateczny kres ich małżeństwa. Koniec wszystkiego, co ich łączyło. A przecież w głębi serca cały czas go kochała. Nigdy w życiu nie była równie szczęśliwa jak wówczas, gdy jeszcze żyli razem. We troje.
Opuściła głowę i oparła ją na ramieniu Michaela. Tyle razy tęskniła do jego dotknięcia. Tyle razy czuła potrzebę podzielenia się swoim bólem z jedynym człowiekiem na świecie, który mógłby ją zrozumieć. Ale nie było go przy niej. Szlochała ze ściśniętym gardłem. Czy kiedykolwiek wypłacze cały żal, który przepełnia jej serce? Czy zdoła przestać myśleć o tym, czego żadna siła nie może już cofnąć? Szukając zapomnienia, zrezygnowała z pracy z dziećmi i zatrudniła się w szpitalu, gdzie nie miała czasu, żeby rozczulać się nad własnymi sprawami, ponieważ każdą chwilę wypełniała jej troska o cudze życie.
- Tam?
Cichy szept natychmiast wyrwał ją z bolesnej zadumy. Uniosła głowę i otarła spływające po policzkach łzy.
Sięgnęła na stojący obok łóżka stolik. Wzięła tampon, umoczyła w kubku i zwilżyła spieczone, spękane wargi Michaela. Gdy poczuł chłodne dotknięcie, uniósł powieki nieco wyżej. Miała wrażenie, że usiłuje się do niej uśmiechnąć. Kiedyś pokochała go za ten jego przewrotny, szelmowski uśmiech. Od czasu śmierci Josha nigdy już nie widziała na ustach swego męża tego pełnego triumfu uśmiechu.
- Chcesz pić?
Skinął głową, a ona wyciągnęła rękę z kubkiem i ostrożnie wsunęła słomkę między rozchylone wargi Michaela. Kiedy skończył pić, włożyła mu do ust kawałeczek lodu.
- Boli cię głowa?
Ssał lód i patrzył na nią bez słowa.
- Michael? Czy boli cię...
Opuścił powieki. Kiedy je znowu uniósł, dostrzegła w jego oczach ból.
- Nie - wyszeptał z trudem.
Miała wrażenie, że Michael stara się przezwyciężyć falę osłabienia, niosącą utratę przytomności. Czy naprawdę chciał być tu przy niej?
- Boli cię głowa? - spytała, aby zachęcić go do walki z nadchodzącym bezwładem.
- Nie - powtórzył.
Wykrzywił usta, najwyraźniej próbując coś jeszcze jej przekazać. Pochyliła się, by nie uronić ani słowa. Czuła, że Michael chce jej powiedzieć coś ważnego.
- Nie... rozwód nie.
- Co takiego? - Nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Co ty mówisz?
Nie odpowiedział. Jego siły znów były na wyczerpaniu. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nią, a potem opuścił powieki. Została sama z jego niezrozumiałymi słowami. Z trudem zapanowała nad chęcią, by szarpnąć go za ramię i domagać się wyjaśnień. O co mu chodziło? Czy zdawał sobie sprawę z tego, co mówi? Czy w ogóle pamięta, po co przyjechał do West Palm Beach? Przecież mieli zakończyć formalności rozwodowe.
- No i co? Odzyskał przytomność?
Głos przyjaciółki wyrwał Terri z rozmyślań. Odsunęła się od łóżka.
- Przed chwilą. Wypił odrobinę wody - odparła. Anna przyjrzała jej się uważnie. Nie sprawiała wrażenia zachwyconej tym, co ujrzała.
- Jeżeli nie pojedziesz do domu i nie odpoczniesz, to sama w końcu wylądujesz w szpitalnym łóżku. - Anna sprawdziła poziom roztworu w kroplówce. - Na razie lepiej dla Michaela, żeby był nieprzytomny. Z połamanymi żebrami każdy oddech musi mu sprawiać ból. Czy coś powiedział?
- Tak. To było bardzo dziwne.
- Dziwne?
Terri poczuła, że robi jej się gorąco.
- Wspomniał o... rozwodzie. Anna popatrzyła na nią z troską.
- Na razie nie zaprzątaj sobie tym głowy. Najważniejsze, że jest z nim lepiej. W tym, że majaczy, nie ma niczego niepokojącego. A teraz zabieraj się do domu. Nie możesz tu spędzić reszty życia. Jeśli coś się będzie działo, zadzwonię do ciebie.
Terri odwróciła się i spojrzała na przypominającą maskę twarz jedynego mężczyzny, jakiego w życiu kochała. Jego oddech był płytki, ale regularny. Tak trudno było jej zapanować nad chęcią dotknięcia go nawet teraz, gdy wiedziała, że niczego by nie poczuł. Tak wiele czasu potrzebowała, by pogodzić się z myślą, że odszedł z jej życia. Teraz, kiedy leżał obok nieprzytomny i bezradny, powróciły do niej uczucia, od których, jak sądziła, udało jej się wreszcie uwolnić. Łudziła się. Odżyły ze wzmożoną siłą, jakby jej nigdy nie opuściły.
- Przypomnij sobie, co powiedział lekarz ze straży przybrzeżnej. Michael ma w sobie wielką wolę życia.
- Być może - westchnęła. - W każdym razie zawsze był niewiarygodnie uparty.
Cały czas zastanawiała się, co miały oznaczać pierwsze słowa, jakie wypowiedział, powróciwszy z zaświatów. „Rozwód nie”.
Anioł wyglądał jak Sean Connery. Nawet oślepiające światło nie osłabiało siły jego spojrzenia. Zdawał się wiedzieć wszystko, co można wiedzieć o życiu, a jednocześnie pełen był nieziemskiej siły. Miał w sobie coś z wojownika, gotowego walczyć o życie i duszę Michaela.
Jego siła budziła trwogę, nie mającą jednak nic wspólnego z paniką, której doświadczył na widok swego martwego ciała. Przez chwilę zastanawiał się, czy śni. Ale to nie miało znaczenia. Nagle wszystko uległo zmianie.
Wiedział, że żyje.
Wiedział też, że on i Terri nie mogli zapobiec śmierci Josha. To odkrycie przyniosło mu nieopisaną ulgę i pociechę. Teraz miał się nim podzielić z Terri. Być może właśnie dlatego dana mu została okazja powrotu do świata żywych, który z własnej woli opuścił.
Anioł wrócił. Jego obecność była czymś niepojętym, choć zarazem najoczywistszym w świecie. Była łaską, miłością, przebaczeniem. Była pociechą i jednocześnie nakazem, by nieść tę pociechę dalej.
Nie wolno ci zapomnieć. Musisz uratować Terri. Tylko ty możesz to zrobić.
- Widziałem ją - odpowiedział bezgłośnie. Zamiast odpowiedzi anioł uniósł rękę i położył ja na piersi Michaela tam, gdzie biło serce. Tępy ucisk, który nie pozwalał mu głębiej odetchnąć, ustąpił pod życiodajnym dotknięciem.
Nie wolno ci zapomnieć.
- Powiedziałem jej... - Wola anioła sprawiła, że umysł Michaela uwolnił się od trawiącego go niepokoju. - Powiem jej... Będę pamiętał.
ROZDZIAŁ 2
Terri dbała o profesjonalny wygląd, ale ilekroć musiała stawić czoło gorącemu i wilgotnemu klimatowi Florydy, tylekroć marzyła o tym, by móc spędzić życie, chodząc w zwykłych szortach, a nie w rajstopach i stroju pielęgniarskim.
Tego dnia codzienne niedogodności zeszły na dalszy plan. Martwiła się o Michaela. Od chwili gdy go przywieziono, większość czasu spędziła w szpitalu, troszcząc się o to, by niczego mu nie brakowało.
Pozostawało pytanie, dlaczego to robi? Uznała, że przez pamięć o Joshu. Nie chciała przyznać, że dla samego Michaela, przez wzgląd na to, co ich kiedyś łączyło. W pierwszym momencie ogarnęły ją dawne uczucia, ale je odrzuciła. Michael opuścił ją, kiedy najbardziej go potrzebowała; straciła dziecko, pełna rozpaczy i rozgoryczenia szukała oparcia i pociechy.
Nie mogła go nadal kochać. To byłoby absurdalne. Po tym, co zrobił, nie zasługiwał na jej miłość.
Kiedy weszła do klimatyzowanego wnętrza szpitala, otoczyło ją chłodne powietrze. Odgarnęła z czoła kosmyk mokrych od potu włosów i poprawiła torebkę na ramieniu. Podeszła do windy. Troska o Michaela była czymś naturalnym, uznała w końcu. Przez dziewięć lat był jej mężem... ojcem jej dziecka. Wcisnęła guzik. To wszystko minęło. Dzięki pomocy psychoterapeuty przezwyciężyła depresję. Zamierzała rozpocząć nowe życie, bez oglądania się na przeszłość. Chciała znowu pracować z dziećmi. W jej planach nie było miejsca dla Michaela.
Zastała go siedzącego na łóżku i otoczonego przez kobiety: dwie starsze wolontariuszki i młodą dziewczynę. Wszystkie zajmowały się nim z takim zainteresowaniem, jakby był co najmniej Melem Gibsonem.
Powinno ją to rozśmieszyć, ale zamiast rozbawienia niespodziewanie poczuła irytację. Przed dwoma dniami Michael leżał nieprzytomny, a jego stan budził w Terri śmiertelny lęk. Teraz siedział z zadowoloną miną i flirtował w najlepsze z obcymi kobietami.
- Nie przeszkadzam? - spytała z zamierzonym przekąsem, i natychmiast tego pożałowała.
Wolontariuszki robiły wiele dobrego dla chorych i nie miała żadnego powodu, żeby im dokuczać. Poza tym świetnie je rozumiała. Ona sama uległa urokowi Michaela. W końcu nie bez powodu go poślubiła.
Rozbawione kobiety umilkły.
- To moja żona, Terri - przedstawił ją Michael, nie tracąc dobrego samopoczucia.
Zachowywał się jak na popołudniowej herbatce. I jakby on sam nie siedział półnagi, nie mając na szerokim torsie niczego prócz opatrunku na połamanych żebrach.
- Och, my przecież świetnie znamy Terri - powiedziała z uśmiechem pani Anderson. - Cieszę się, że cię widzę. Chciałam ci podziękować za ciasteczka w kształcie zwierzątek, które upiekłaś na przyjęcie dobroczynne. Dzieci były zachwycone. Szkoda, że ciebie tam nie było. Na pewno wzruszyłaby cię ich reakcja.
Terri chciała tam pójść, ale w ostatniej chwili stchórzyła. Bała się, że nie będzie umiała znieść widoku gromadki rozbawionych dzieci.
- Ja też żałuję, Mary - powiedziała, z trudem zachowując spokój - ale wiesz, jak to jest z pracą w szpitalu. Po dyżurze marzę tylko o tym, żeby iść do domu i odpocząć.
Starsza pani przesłała jej współczujące spojrzenie.
- Wiem, kochanie - odpowiedziała. - Mam nadzieję, że następnym razem będziesz w lepszej formie.
- No, musimy już iść - orzekła pani Silverman, zbierając książki i gry, które przyniosła dla chorych. - Janine? - odezwała się do dziewczyny, która najwyraźniej świetnie się czuła w towarzystwie Michaela.
Terri nie popędzała ich. Sięgnęła po umieszczoną w nogach łóżka kartę choroby. Wolontariuszki ruszyły w stronę drzwi, Mary wyjęła jeszcze z kieszeni paczkę cukierków i poczęstowała Terri.
- Wiem, że lubisz arbuzowe - powiedziała i ścisnęła jej rękę. - Do zobaczenia.
Kobiety wyszły. Terri została sam na sam z Michaelem. Odłożyła kartę i spojrzała na niego - ożywienie minęło, wyglądał na zmęczonego.
- Wiesz co? Mam już dosyć leżenia - westchnął. - Strasznie mi gorąco pod tym opatrunkiem. Nie mogłabyś go poprawić?
- Trzeba było poprosić pielęgniarkę - zauważyła, ale zrobiła, o co prosił.
- Wolałbym, żebyś to ty się mną zajęła.
Zacisnął zęby i bez jęku zniósł zabiegi Terri. Starała się być delikatna, bo wiedziała, że mimo woli sprawia mu ból.
- Dawno mnie nie dotykałaś.
Terri znieruchomiała i spojrzała na swoją dłoń leżącą na jego muskularnym ramieniu. Miał rację. To już blisko dwa lata. Przypomniało jej się, jak cudownie czuła się w jego ramionach, gdy jeszcze się kochali. Pamiętała więcej, niżby chciała - ciepło, zapach i smak jego skóry. Cofnęła dłoń. Całe szczęście, że na nią nie patrzył. Wolała, żeby nie widział wyrazu jej twarzy.
Michael wyciągnął rękę i położył na jej dłoni. Przesunął kciukiem po jej palcach. Dotknął miejsca, na którym niegdyś tkwiła obrączka.
- Lubię twoje ręce. Myślałem, że już nigdy ich nie poczuję.
Nie potrafiła zdobyć się na żadną odpowiedź. Patrzyła w orzechowe oczy Michaela, które wydawały się dobrze znajome, i dostrzegła w nich nowy wyraz. Nie umiałaby tego nazwać, ale odniosła wrażenie, że stał się kimś innym. Nie przestał przy tym budzić w niej uczuć, o których wolałaby zapomnieć. Przez długą chwilę nie mogła uwolnić się od czaru, jaki rzucało na nią jego spojrzenie. Tak bardzo za nim tęskniła... A teraz znów był przy niej. Wrócił.
Owszem, wrócił, powiedziała sobie w duchu, ale tylko po to, żeby dopełnić formalności rozwodowych.
- Michael... - urwała, nie wiedząc, co właściwie chciałaby powiedzieć.
Otwarły się drzwi i do pokoju wszedł doktor Hubbard z jedną z pielęgniarek z dziennej zmiany, Marjorie.
- No proszę - powitał ich zadowolonym tonem. - Widzę, że wraca pan do zdrowia. Już siadamy? Domyślam się, że chciałby pan jak najszybciej znaleźć się w domu, co?
Michael z trudem zdobył się na uśmiech.
- Chyba jeszcze nie. - Z wysiłkiem zaczerpnął powietrza. - Prawdę mówiąc, to chciałbym się już położyć.
Kiedy Terri pomogła mu ułożyć się na poduszkach, leżał przez chwilę bez ruchu i oddychał ostrożnie. Z twarzy powoli ustąpiła bladość. Policzki nawet lekko się zaróżowiły.
- I tak jest z panem lepiej, niż z medycznego punktu widzenia być powinno.
Doktor Hubbard przyłożył stetoskop do piersi Michaela. Przez chwilę słuchał uważnie.
- Opieka Terri dobrze panu robi. Musi pan szybko przyjść do siebie, zanim inni chorzy zaczną się dopominać o taką wspaniałą pielęgniarkę. - Doktor Hubbard uśmiechnął się do Terri i schował stetoskop do kieszeni fartucha. - Płuca pracują normalnie. To teraz najważniejsze. A jak z głową? Czuje pan jakieś bóle? Ma pan zawroty głowy?
- Czasem, kiedy się nieostrożnie poruszę, kręci mi się w głowie - przyznał Michael. - Ale przestała mnie boleć.
- To dobrze. Proszę na siebie uważać i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Jak już powiedziałem, wraca pan do zdrowia szybciej, niż można się było spodziewać. Teraz potrzeba panu przede wszystkim czasu i spokoju.
Po wyjściu doktora Hubbarda Terri spojrzała na zegarek. Powinna już być na swoim oddziale.
- Muszę już iść. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Nie. - Michaelowi oczy wprost się zamykały. Josh był tak bardzo do niego podobny... - Prześpię się.
- To ci dobrze zrobi.
Terri przypomniało się, jak układała do snu Josha. Odruchowo pochyliła się nad Michaelem, jakby miała zamiar pocałować go na dobranoc. W ostatniej chwili oprzytomniała i wyprostowała się gwałtownie.
- Zajrzę do ciebie wieczorem - obiecała i szybko wyszła z pokoju.
- Czy możesz mi wyjaśnić, co się ze mną dzieje?
Terri siedziała przed biurkiem szpitalnego psychoterapeuty, Toma Sizemore'a. Spędziwszy połowę dyżuru na rozmyślaniach nad swoimi, nieoczekiwanymi dla niej samej, reakcjami, doszła w końcu do wniosku, że tylko on będzie w stanie jej pomóc.
- Chodzi ci o to, że cały czas czujesz się zobowiązana do opieki nad Michaelem? To nic dziwnego. Jesteś pielęgniarką, Terri. Pielęgniarkami zostają kobiety o silnie rozwiniętym instynkcie opiekuńczym. Michael jest twoim mężem. Przez wiele lat byliście ze sobą bardzo blisko związani. Twoje reakcje są najzupełniej naturalne.
- Ale...
- Wypadek Michaela i jego obecny stan ożywiły w tobie dawne uczucia. Nie ma w tym nic dziwnego. Czy rozmawialiście już o Joshu?
- Nie. I nie mam zamiaru - odparła stanowczo Terri.
Mimo że wiele wysiłku kosztowało ją przezwyciężenie bólu i poczucia winy z powodu śmierci Josha, nie uporała się do końca z brzemieniem straty, dlatego nie chciała wracać do wydarzeń z przeszłości.
- Myślę, że w końcu osiągnęłam jaką taką równowagę, nie jestem w stanie przechodzić wszystkiego jeszcze raz, od początku.
- To mogłoby pomóc twojemu mężowi.
- Przykro mi, Tom, ale nie mam pojęcia, co mogłabym mu powiedzieć. - Terri z trudem panowała nad sobą. - Poza tym Michael nigdy nie chciał ze mną rozmawiać na ten temat. Wolał odejść.
- Jego postępowanie cały czas budzi w tobie gniew.
- Tak - przyznała. - Jestem zła, bo jeszcze przed tygodniem wydawało mi się, że potrafię zacząć żyć na nowo. Zdecydowałam się nawet porozmawiać z doktorem Perezem i zapytać go, czy nie mogłabym u niego pracować. Z dziećmi. Tymczasem, w niecodziennych okolicznościach pojawił się Michael i swoją obecnością wprawił mnie w rozterkę.
- Co w tej sytuacji chcesz zrobić?
Miała ochotę się rozpłakać i tylko najwyższym wysiłkiem woli udało jej się nad sobą zapanować.
- Chciałabym, żeby Michael przyszedł do siebie i jak najszybciej opuścił szpital. Mogłabym wtedy zrobić to, co planowałam, a nie zadręczać się tym, co się wydarzyło.
- Więc obecność Michaela jest dla ciebie ciężarem, ponieważ ożywia bolesne wspomnienia?
Nie potrafiła dłużej zapanować nad łzami.
- Obecność Michaela sprawia, że zaczynam na nowo tęsknić do tego, czego już nigdy w życiu nie będę miała.
Tom podsunął Terri pudełko chusteczek higienicznych.
- Do czego?
- Małżeństwa. Rodziny.
- Czemu tak sądzisz?
To pytanie ją zaskoczyło. Uświadomiła sobie, że czuła się tak silnie związana z Michaelem i ich wspólną przeszłością, że nie potrafiła sobie wyobrazić związku z kim innym, wyjścia jeszcze raz za mąż, nie mówiąc już o urodzeniu dziecka.
Gdyby jednak, to najpierw musiałaby się rozwieść. Dokończyć to, co podjęła przed trzema miesiącami, wysyłając do sądu pozew.
- Ja chyba nie byłabym zdolna zacząć żyć na powrót z Michaelem - powiedziała w końcu.
- Dlaczego?
Dlaczego? - powtórzyła w duchu pytanie. Ponieważ małżeństwo i rodzina opierają się na miłości i zaufaniu, a tymczasem ona nie potrafiłaby ponownie zaufać Michaelowi. Zawiódł ją wtedy, gdy najbardziej potrzebowała jego pomocy. Po śmierci Josha, pogrążona w głębokiej rozpaczy, nie była zdolna nawet płakać, by ukoić ból. Michael był wtedy jedynym człowiekiem, który mógł płakać razem z nią, który mógł dzielić jej ból i pomóc jej go znieść. Ale on nie umiał lub nie chciał tego zrobić.
Opuścił ją po awanturze, która wybuchła między nimi w rok po śmierci Josha, w Dniu Matki. Tego dnia wreszcie coś w niej pękło i w końcu była w stanie krzyczeć i płakać. Michael nie potrafił tego znieść. Zadzwonił po jej siostrę Nancy, przywiózł ją z lotniska do domu, a potem wyszedł bez słowa. Zostawił za sobą wszystko - pracę, dom, żonę. Nie była w stanie na nowo mu zaufać, a co za tym idzie związać z nim swojego losu. Szczególnie teraz, gdy miała nową pracę, nowych przyjaciół, a przed sobą przyszłość, w której nie było dla niego miejsca.
- Dlatego, że żyjąc z Michaelem, nieustannie bolałabym z powodu śmierci syna - odpowiedziała.
I z powodu jego odejścia, dodała w myślach.
- Czy uważasz, że Michael jest winny śmierci Josha?
- Nie. Mówiłam ci już, że go nie winię. To ja powinnam była wiedzieć, że mój synek ma chore serce. W końcu jestem pielęgniarką.
- Nie, Terri. Skoro masz dość rozsądku, by nie winić Michaela za to, co się stało, to powinno starczyć ci go także na to, by nie obwiniać siebie. Wiesz dobrze, co orzekli lekarze. Nic nie wskazywało na to, że Josh ma wrodzoną wadę serca. Przecież pamiętasz.
- Tak. Pamiętam.
Ale byłam jego matką, dodała w myśli. I powinnam była wiedzieć, że coś mu grozi.
- Czy jesteś pewna, że chcesz się rozwieść z mężem? Klamka jeszcze nie zapadła, możesz zmienić zdanie.
Miała świadomość tego stanu rzeczy, ale uważała, że ich miłość nie sprostała próbie, jaką była śmierć ich dziecka. Nie byli dla siebie oparciem w dramatycznym momencie, jako małżeństwo nie podnieśli się po ciosie, który wymierzył im los. Nie da się cofnąć czasu.
- Jestem pewna.
Na czwarte piętro, na którym mieściła się separatka Michaela, wjechała windą. Było już dobrze po północy. Właśnie skończyła dyżur, przed powrotem do domu chciała sprawdzić, jak się Michael czuje. Cicho otworzyła drzwi.
W pokoju panował mrok rozświetlony tylko przez latarnie za oknem. Michael spał. Już chciała odejść, gdy usłyszała:
- Tam?
Wyczuła w jego głosie ból. W sekundę później pochylała się nad nim.
- Jestem. Co się dzieje?
Wydawało jej się, że śpi, bo poruszył głową, ale oczy miał zamknięte.
- Tam!
Zabrzmiało to jak rozpaczliwe wołanie o pomoc.
- Jestem przy tobie, Michael.
Ujęła jego twarz w dłonie. Zaciskał zęby, jakby zmagał się z koszmarnym snem. Nie wiedziała, co się z nim dzieje, ale czuła, że musi go obudzić, przywrócić go do rzeczywistości, ratować... Przed czym?
- Michael, obudź się.
Uniósł powieki i odetchnął z ulgą. Nie wydawał się wcale zaskoczony jej obecnością. Sprawiał wrażenie, jakby wiedział, że przed chwilą ją wzywał.
- Co się stało? Poprosić lekarza? Przez chwilę rozważał jej pytanie.
- Lekarz nic mi nie pomoże - odezwał się w końcu.
- Co masz na myśli? Doktor Hubbard uratował ci życie i...
- Nie. To nie lekarze uratowali mi życie - zaprzeczył. - To anioł.
Patrzyła na niego zdumiona. Czy był tylko na wpół przytomny? Czyżby majaczył? Anioł? Michael był katolikiem, ale rzadko bywał na mszy.
- Co ty mówisz? - spytała, oczekując, że wytłumaczy jej jakoś swoje zdumiewające słowa.
- Anioł. On...
- Michael.
Pochyliła się nad nim tak nisko, że dotknęła czołem jego czoła. To, że mógłby na skutek urazu popaść w chorobę psychiczną, nie przyszło jej do głowy. To byłoby chyba gorsze, niż gdyby umarł.
- Michael, co się z tobą stało?
Położył rękę na jej dłoni uspokajającym gestem.
- Ja... umarłem.
ROZDZIAŁ 3
- Co takiego?! - powiedziała Terri głośniej, niż zamierzała.
Odsunęła się gwałtownie, by zapalić lampkę na stoliku. Michael doskonale wyczuł jej napięcie i niepokój.
- Nie - poprosił.
Bóg jeden wie, ile razy nie potrafił jej w życiu zrozumieć, ale od czasu sztormu i spotkania z aniołem wszystko się zmieniło. Dużo wyraźniej niż kiedyś odbierał emocje otaczających go ludzi. Dlaczego miałby to ukrywać?
- Muszę ci opowiedzieć, co mi się przydarzyło.
- Jest ciemno. Pozwól mi...
- Nie boję się już ciemności. Ani śmierci. Zawahała się, ale Michael nabrał pewności, że jest gotowa wysłuchać tego, co ma jej do powiedzenia. Nieoczekiwanie stało się dla niego bardzo ważne, by mieć ją blisko siebie.
- Czy mogłabyś usiąść na chwilę przy mnie?
- Michael - odezwała się Terri strofującym tonem.
- Proszę cię, usiądź przy mnie. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Przez chwilę milczała i Michael obawiał się, że odmówi i odejdzie. Zdawało mu się, że to trwa całą wieczność. Wreszcie przysunęła krzesło i usiadła tuż obok łóżka. Trudno mu było sięgnąć, ale wyciągnął rękę i splótł palce z palcami Terri. Chłodny dotyk jej miękkiej, delikatnej skóry przypomniał o wielu wspólnie spędzonych chwilach.
- Pamiętasz, jak leżeliśmy na pokładzie „Vandy” i patrzyliśmy w gwiazdy? - spytał.
- Powiedz mi, co ci się przydarzyło.
Była wystraszona. Słyszał to wyraźnie w jej głosie. Czy spodziewała się, że spotkał rekina ludojada albo przybysza z kosmosu? On przecież tylko umarł. To nic wielkiego.
- Ja... - zaczął i urwał, po czym spróbował jeszcze raz. - Wiesz, że łódź się wywróciła podczas sztormu.
Nie mógł pojąć, dlaczego opuściła go krystaliczna jasność myślenia, którą tak wyraźnie odczuwał wcześniej. Czemu nie umiał opowiedzieć jej tego wszystkiego tak po prostu, jak się to wydarzyło.
- Coś uderzyło mnie w głowę. - Do Michaela powróciło wspomnienie zimnej wody, ulewy, wichru i panicznego lęku, który teraz wydawał mu się dziwaczny i nieuzasadniony. - Myślę, że utonąłem. Widziałem swoje ciało unoszące się na wodzie. I wtedy pojawił się anioł.
Wspomnienie anioła rozjaśniło jego pamięć jak płomień.
Terri zadrżała. Ścisnął mocniej jej dłoń, jakby chciał się upewnić, że naprawdę jest przy nim.
- Lecieliśmy przez pełen światła tunel w chmurach. Wszystko działo się z niesamowitą prędkością. - Samo wspomnienie tej chwili wystarczyło, by poczuł, że jego ciało staje się lżejsze, mimo to nie potrafił oddać swych uczuć słowami. - Jakby nie było przyciągania, a czas stanął w miejscu. Wtedy zobaczyłem ciebie.
- Mnie? - Palce Terri zesztywniały.
- I całe swoje życie. Wszystko, czym byłem i co zrobiłem. A także Josha... - Do oczu napłynęły mu łzy. - Pamiętasz nasz ślub? Śmiałaś się, że przyjechałem do kościoła o dwie godziny za wcześnie. Ale dopiero na pół godziny przed ceremonią okazało się, że zapomniałem krawata. Pamiętasz? Twoja siostra nie chciała mnie do ciebie wpuścić. Byłem pewny, że będziesz się na mnie złościć.
Wziął głęboki oddech.
- Ale ty się śmiałaś. Patrzyłaś na mnie, jakbym był najzabawniejszym, najsprytniejszym i najważniejszym na świecie facetem bez krawata, i pękałaś ze śmiechu. Terri nie odpowiadała, ale Michael poczuł na ręku coś mokrego i chłodnego. Łzę. Nie zamierzał zranić Terri. Chciał podzielić się z nią swoim szczęściem; wyznać, jak bardzo pragnie być znowu tym samym mężczyzną, za którego kiedyś wyszła za mąż. Mężczyzną, którego kochała niezależnie od tego, czy wybierał się do ślubu w krawacie, czy bez.
- Potem ujrzałem cię w dniu śmierci Josha. - Michael wyczuł, że nastrój Terri się zmienił. Znowu była spięta, i przez chwilę zastanawiał się, jak ma jej to wszystko przekazać. - Twoje oczy były pełne bólu i rozpaczy, a ja chciałem odwrócić wzrok. Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Już raz nie umiałem znieść twojego bólu i zostawiłem cię z nim samą. Czułem się wtedy odpowiedzialny za to, co się wydarzyło, i nie potrafiłem sprostać tej odpowiedzialności. Uciekłem przed poczuciem winy, przed klęską naszego małżeństwa i przed tobą. Podczas tej niezwykłej wizji wiedziałem, że muszę stawić czoło wszystkiemu, co się stało. I wtedy zobaczyłem Josha.
- Przestań!
Terri nie potrafiła tego dłużej słuchać. Zerwała się na równe nogi i wysunęła dłoń z jego uścisku.
- Do czego zmierzasz, Michael?
- Do niczego. Chcę ci opowiedzieć, co mi się przydarzyło. Pragnę, żebyś wiedziała, jak bardzo...
- Po co wracasz do tego wszystkiego?
Terri starała się opanować. Wydawało jej się, że już pokonała gniew, jaki budziło w niej postępowanie Michaela, ale wystarczyło kilka słów, by wróciły wszystkie emocje. Porzucił ją, zostawił ją samą z jej bólem, z poczuciem winy, rozpaczą, żalem do siebie samej, do losu czy do Boga o to, co się stało. Były chwile, gdy gotowa była błagać Michaela, by wrócił. Żeby ją przytulił, żeby z nią porozmawiał, żeby ją kochał, dopóki nie zdoła uwolnić się od bólu i poczucia winy. A tymczasem nawet nie miała pojęcia, dokąd wyjechał, bo nie odezwał się do niej, nie dał znaku życia. Usiłował jej powiedzieć, że było mu wtedy przykro. Ale jego współczucie mogło wzbudzić w niej już tylko złość.
- Chciałem ci wyjaśnić, co czułem. Chciałem...
- Nie, Michael. - Terri tłumiła łzy, za nic nie chciała rozpłakać się przy nim. - Niczego mi nie wyjaśniaj. Jeżeli odczuwasz potrzebę rozmowy o tym, co się stało, idź do psychologa. Ja tak zrobiłam. - Ponieważ nie było przy mnie męża, dodała w myślach. Odsunęła się od łóżka.
- Zrozum mnie, Terri. Wiem, że wtedy cię zawiodłem, nie stanąłem na wysokości zadania, ale teraz widziałem...
- Widziałeś anioła, tak? - Jej głos przepełniały gorycz i ironia.
Nagle dokonała przerażającego odkrycia. Michael cały czas budził w niej gniew, a więc emocje. Zatem nie był jej obojętny. Czy więc potrafiłaby na nowo się w nim zakochać? Uznała, że złość na Michaela jest jej jedyną bronią. Jeśli ją złoży, jeśli zmieni swoje nastawienie do Michaela, pozwoli mu na wyjaśnienia, skończy się to dla niej prawdziwą katastrofą.
- Teraz jest za późno.
Nie mogło być za późno. Michael za wszelką cenę pragnął zatrzymać Terri, nie chciał, by opuściła pokój i zostawiła go samego. Być może powinien być bardziej cierpliwy. Terri potrzebowała czasu. Próbował wyobrazić sobie, jak może przyjmować jego słowa, ale był zbyt słaby fizycznie i za bardzo wyczerpany emocjonalnie. Z trudem przypominał sobie swoje uczucia sprzed tygodnia. Wiedział tylko, że zaszła w nim głęboka przemiana. Teraz musi udowodnić swojej żonie, że tak się naprawdę stało.
Na wpół senny, Michael nie mógł się uwolnić od myśli o Terri. Anioł odesłał go pomiędzy żywych, żeby ją uratował. Żeby zrobił coś, zanim... Walczył ze snem, próbując odczytać tajemniczy szyfr pamięci. Anioł...
Anioł uśmiechał się do niego.
Michael czuł, że światło obecne w tym uśmiechu przenika w głąb jego serca. Uświadomił sobie, że się uśmiecha. Wtedy zauważył dziecko, które trzymało anioła za rękę.
Josh.
Wyraz szczęścia na twarzy Josha uleczył serce Michaela. Lęk ustąpił w nim przed radością. Jak poprzednio, nie padło ani jedno słowo. Michaelowi wystarczyło popatrzeć na anioła, by wszystko zrozumiał. Josh był pod dobrą opieką, był kochany i szczęśliwy. Ucieszył się na widok ojca i Michael nie umiał się powstrzymać. Wyciągnął rękę, prosząc tym gestem syna, żeby do niego podszedł.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie nadszedł twój czas.
Michael opuścił rękę. Czuł się jak dziecko, które właśnie miało otrzymać prezent, ale ktoś powiedział mu, że musi poczekać do Bożego Narodzenia. Zrozumiał, że ma przed sobą zadanie do wykonania. Musi uratować Terri. Po to wrócił do świata żywych.
Obraz anioła i Josha zatarł się i rozpłynął w ciemności. Radość na powrót ustąpiła przed lękiem. Wiedział, że musi odzyskać zaufanie Terri. Bez tego nie będzie mógł jej pomóc.
- Myślę, że Michael przeżywa załamanie nerwowe.
- Czemu tak sądzisz? - Widelec w dłoni Anny zawisł nad talerzem.
- Ostatniej nocy, kiedy do niego zajrzałam, zbudził się i zaczął opowiadać o aniołach. - Terri z trudem wypowiedziała te słowa. - Mówił bardzo dziwne rzeczy. Twierdził, że widział mnie w dniu ślubu, że widział Josha...
Anna odsunęła talerz.
- To niewykluczone. Wiesz przecież, że ludzie na granicy śmierci przeżywają różne dziwne stany. A Michael znalazł się na granicy śmierci.
- Owszem, ale nie sądzę, żeby przeżył śmierć kliniczną. Gdyby tak było, nie wróciłby do życia bez pomocy lekarzy. - Terri pokręciła głową. - Myślę raczej, że to gwałtowny przypływ wyrzutów sumienia. Ma w oczach coś, czego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Nie wiem, co robić. To, co mówi...
- Czy rozmawiałaś na ten temat z doktorem Hubbardem? Może zresztą powinnaś porozmawiać o tym raczej z Tomem Sizemore'em. Mógłby zajrzeć do Michaela. Być może umiałby mu pomóc.
Terri odstawiła kubek z kawą.
- Sama mu radziłam, żeby zwrócił się do psychologa. Nie wiem, czy Tom będzie tu właściwą osobą.
- Tom zna całą sytuację. Wie, co przeżyliście. Wydaje mi się, że byłby najlepszy.
Przed rokiem, nim ją opuścił, Terri była gotowa rozmawiać z Michaelem, kłócić się z nim lub płakać w jego ramionach. Teraz, w imię własnego spokoju, wolała odesłać go do kogoś innego. Przetrawiła własny ból i podjęła pewne decyzje. Michael musi zrobić to samo.
- Masz rację. Może Tom rzeczywiście będzie umiał pomóc Michaelowi. Poproszę, żeby z nim porozmawiał.
- A co z tobą? Dzwoniłaś do doktora Pereza? Terri westchnęła.
- Nie. Ta sprawa z Michaelem...
- Terri...
- Wiem, wiem. - Terri popatrzyła przyjaciółce w oczy. - Zadzwonię do doktora Pereza, jak tylko coś się wyjaśni z Michaelem. Naprawdę. Obiecuję.
- Mam nadzieję. Słyszałam ostatnio o nowej restauracji. Nazywa się Sandpiper czy Sand Crab... jakoś tak. Wszystko jedno. W każdym razie to znakomite miejsce na urządzenie niewielkiego przyjęcia z okazji twojego powrotu do pracy z dziećmi.
Powrót do pracy z dziećmi. Na tę myśl Terri poczuła naraz i lęk, i radosne podniecenie. Pielęgniarstwo pediatryczne było jej pierwszą wielką pasją. Potem urodził się Josh, a jeszcze potem... Kiedy straciła Josha, praca z cudzymi dziećmi sprawiała jej zbyt wiele bólu. Na szczęście w końcu znów czuła się na siłach, by ją podjąć.
- A co takiego nadzwyczajnego jest w tej restauracji? Jedzenie?
Anna machnęła ręką.
- Na temat jedzenia wiem niewiele, ale pracują tam diabelnie przystojni kelnerzy i podają znakomity koktajl Seks Na Plaży.
- To brzmi groźnie. - Pokrętna logika Anny wywołała uśmiech na twarzy Terri.
- To w końcu najbezpieczniejsza forma seksu, na jaką możesz sobie w dzisiejszych czasach pozwolić.
Terri wzruszyła ramionami i wstała od stołu.
- To jedyna forma seksu, na jaką można sobie pozwolić po dyżurze w szpitalu. - Nieoczekiwanie powróciło do niej wspomnienie Michaela, jego pocałunków i pieszczot. - Muszę już wracać. Dam ci znać, kiedy wszystko załatwię.
- Aż trudno w to uwierzyć, ale myślę, że jutro będziesz mógł wyjść - orzekł doktor Hubbard, skończywszy badanie Michaela. - Jeszcze przez kilka tygodni będziesz musiał bardzo uważać na żebra i ramię, ale pobyt w szpitalu nie jest konieczny.
Doktor odwrócił się do Terri.
- Przez najbliższe dni Michael będzie potrzebował opieki. Samemu trudno mu będzie się nawet ubrać.
- Michael i ja nie mieszkamy razem już od jakiegoś czasu.
- Jadę z tobą do domu - oświadczył Michael.
W pokoju zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Terri serce podeszło do gardła. Odetchnęła głęboko. Przypomniały jej się pierwsze słowa, które wypowiedział Michael po odzyskaniu przytomności: „rozwód... nie”. Nie miała pojęcia, czy tylko udawał, czy naprawdę stracił pamięć. Wiedziała jedynie, że czeka ich poważna rozmowa - Czy możemy zostać na chwilę sami?
Terri zdziwiła się, że jej głos brzmi tak spokojnie. Drżenia rąk nie umiała powstrzymać.
- Muszę jeszcze odwiedzić dwoje pacjentów. Jeśli będziecie chcieli ze mną porozmawiać, poproście którąś z pielęgniarek, żeby mnie znalazła.
Doktor Hubbard umieścił na powrót kartę Michaela w nogach łóżka i wyszedł z pokoju.
Terri zamknęła za nim drzwi i odwróciła się do mężczyzny, który w świetle prawa był nadal jej mężem.
- No dobrze, Michael. O co ci chodzi?
- Czy pomogłabyś mi wstać? Muszę iść do ubikacji. Terri nie ruszyła się z miejsca.
- Dlaczego sądzisz, że zabiorę cię ze sobą do domu?
- Słyszałaś, co powiedział doktor. Przez kilka dni będę potrzebował pomocy.
- Wynajmij sobie pielęgniarkę - odparła Terri aż nazbyt sucho. Nie umiała nad sobą zapanować. Poczuła, że ogarniają panika. W porządku - opiekowała się Michaelem, dopóki leżał w szpitalu, teraz niech sobie radzi sam. Coś takiego jak ich „dom” już nie istnieje.
Przez cały czas, odkąd trafił do szpitala, zastanawiała się od nowa nad swoimi uczuciami wobec niego i doszła w końcu do wniosku, że im mniej będą się widywać, tym lepiej dla niej. Wkrótce mieli stanąć przed sądem i rozwiązać ostatecznie swoje małżeństwo. Nie mogła zrozumieć, dlaczego uparł się, żeby w przededniu rozwodu wracać do jej życia.
- Posłuchaj, Terri. - Spojrzenie Michaela było spokojne i przytomne. - Mieszkałem na jachcie. Teraz jachtu nie ma. Zatonął. Dokąd mam iść? W takim stanie nie mogę szukać lokum. Proszę cię tylko, żebyś pomogła mi przez kilka najbliższych dni. Jako mój przyjaciel. Bo chyba jeszcze jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Terri wolała nie wdawać się w dyskusję na temat ich przyjaźni. Ważniejsza była dla niej teraz sprawa mieszkania. Wspólnego przebywania w domu, który formalnie należał jeszcze do nich obojga i z którym wiązały się najlepsze a zarazem najgorsze wspomnienia jej życia.
- Możesz zamieszkać w Holiday Inn.
Michael odwrócił wzrok. Terri wiele by dała, żeby móc przeniknąć jego myśli. Kiedy znów na nią spojrzał, nadal nie potrafiła z jego oczu niczego wyczytać.
- Naprawdę wolałbym nie być teraz sam.
Odmów mu, nakazywał jej rozsądek. Podjęłaś w końcu decyzję o rozwodzie, postanowiłaś zacząć żyć na własny rachunek. Możesz współczuć Michaelowi, ale nie pozwól, żeby jego choroba zrujnowała z takim trudem osiągnięty spokój, żeby odwiodła cię od podjętych decyzji.
Ale Terri zbyt dobrze znała lęk przed samotnością, by móc odmówić tej rozpaczliwej prośbie.
- Dwa dni - usłyszała własny głos. - To wszystko, na co mogę się zgodzić. Ale jeżeli oczekujesz stałej opieki, to lepiej zrobisz, wynajmując sobie pielęgniarkę. Ja muszę pracować i...
Szelmowski uśmiech Michaela zamknął jej usta. Ten uśmiech wciąż działał na nią z nieodpartą siłą. Terri poczuła, że zgadzając się zabrać go do domu, popełniła błąd, ale już było za późno.
Michael odsunął kołdrę i niezdarnie opuścił nogi na podłogę. Poza slipami i opatrunkiem na piersi był nagi.
- Pomożesz mi dojść do toalety?
Terri odkryła, że jego ciało ciągle budzi w niej czułość i pożądanie. Dopóki jeszcze byli ze sobą szczęśliwi, uwielbiała poznawać je kawałek po kawałku, od stóp po czubek głowy. Kiedy podała mu ramię, znajomy dotyk przeszył ją dreszczem bliskości. Nie miała już najmniejszych wątpliwości, że postępuje wbrew własnym interesom. Nie powinna się godzić na propozycję Michaela, ulegać jego prośbie. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.
ROZDZIAŁ 4
Powrót do domu był znakomitym pomysłem, orzekł Michael, spoglądając przez szybę samochodu. Zaskoczyło go, że świat wygląda tak samo jak przed tygodniem. Choć właściwie nie powinien się dziwić. Przecież to w nim zaszła nieodwracalna zmiana.
Chociaż do świąt było jeszcze daleko, ulice zapełniał spieszący się tłum i sznur samochodów. Rytm codziennej pogoni życia pędzonego w nieustannym pośpiechu. Z nim było inaczej - przeżył własną śmierć i nabrał dystansu do spraw ziemskich, zrozumiał, co jest naprawdę ważne.
Gdy w karoserii jadącego przed nimi samochodu odbiły się promienie słoneczne i na chwilę oślepiły Michaela, pomyślał o oceanie, o aniele, o spotkaniu z Joshem. Po co właściwie powrócił do tego świata - wszystko wokół wydawało mu się mniej rzeczywiste, mniej ważne niż kiedyś.
Wszystko prócz żony.
Jadący za nimi kierowca zatrąbił. Michael spojrzał na Terri i uśmiechnął się. To ona była jego światłem. To za jej sprawą cieszył się z tego, że żyje i wraca do domu.
Terri mruknęła coś pod nosem i zerknęła w boczne lusterko.
W końcu znaleźli się w swojej dzielnicy, w miejscu, gdzie spędzili wspólne małżeńskie lata. Michael odetchnął głęboko. Nawet powietrze miało tu znajomy zapach. Przypomniała mu się radość Terri, gdy podpisywali umowę kupna, kiedy wprowadzali się do własnego domu.
Mijali posesje ze starannie utrzymanymi trawnikami. Terri pomachała ręką sąsiadowi przycinającemu żywopłot i skręciła w wąską uliczkę, która prowadziła do ich domu.
Był to jeden z tych starych budynków w stylu kolonialnym, wzniesionych z myślą o klimacie panującym na Florydzie. Grube ściany nie nagrzewały się za szybko od słońca, a wielkie okna dawały przewiew. Zacienione werandy chroniły przed upałem, a nasłoneczniony taras od zachodu pozwalał wygrzewać się po południu.
W momencie zakupu stara willa z ciekawym rodowodem była dla Michaela przede wszystkim znakomitą inwestycją. A w dodatku niedaleko znajdowała się renomowana szkoła, do której mógł uczęszczać Josh. Podjechali pod garaż, Michael wysiadł z samochodu i wszedł do pełnego chłodnego powietrza salonu. Przez otwarte drzwi z ogrodu napływał zapach kwiatów. Stojąca pod ścianą kanapa była cudownie wygodna.
Ile razy kochali się z Terri na tej kanapie? Wspomnienia radosne i dramatyczne mieszały się ze sobą, uświadamiając Michaelowi, jak bardzo zależy mu na tym, by nie zmarnować szansy, którą mu zesłał los. Szansy, by pokochać na nowo Terri, by pomóc jej odnaleźć spokój i szczęście, nawet gdyby już nigdy nie miała kochać go i ufać mu tak jak niegdyś.
- Usiądź na kanapie, a ja przyniosę twoje rzeczy z samochodu.
Michael posłusznie spełnił polecenie Terri. Ból w klatce piersiowej przypomniał mu, że ciągle jeszcze daleko mu do zdrowia. Na krawędzi pola widzenia pojawiały się i znikały białe plamy.
Zastanawiał się, co dalej robić. Polecenie anioła było jasne. Miał pomóc Terri. Żeby to zrealizować, musiał z nią być. Musiał udowodnić Terri, że się zmienił, przekonać ją, żeby mu zaufała, i że jego ocalenie służyć miało temu, by znów byli razem.
Na razie trafił z powrotem do domu. A to był najlepszy początek, jakiego mógł sobie życzyć.
- Jasne. Wpadnę do biura, gdy tylko poczuję się lepiej. Powiedz Marshowi, że bardzo mnie ucieszyła jego propozycja.
Co Michael zamierza? Terri była zdezorientowana i poirytowana.
Wzięła dzień wolny, żeby pomóc mu urządzić się w domu, i przypadkiem była świadkiem jego rozmowy z dawnym współpracownikiem z kancelarii adwokackiej. Z tego, co usłyszała, wynikało, że Michael otrzymał propozycję powrotu do pracy, którą porzucił przed rokiem. I że zamierzał ją przyjąć, co przyprawiło Terri o jeszcze większe zdenerwowanie. Wszystko wskazywało na to, że Michael chciał krok po kroku odbudowywać swoje dawne życie. A spojrzenie, jakim na nią patrzył, sugerowało, że i ona odgrywała w jego planach niemałą rolę.
O co mu chodzi? Tego nie mogła pojąć. Przed rokiem porzucił ją i odszedł bez słowa, a teraz wracał, jak gdyby nie stało się nic szczególnego.
Michael odłożył słuchawkę i odchylił głowę na oparcie kanapy.
- Zdaje się, że nie najlepiej ze mną - westchnął. - Muszę się na chwilę położyć.
Z wyraźnym wysiłkiem usiłował unieść nogi i wyciągnąć się na kanapie.
- Pomogę ci się przenieść do sypialni. W łóżku będzie ci wygodniej.
Popatrzył na nią spod ciężkich powiek.
- Jestem do niczego.
Rzeczywiście wyglądał na wyczerpanego. Terri zdawała sobie sprawę, że przeżył poważny wypadek i cudem uszedł z życiem, a mimo to trudno jej przychodziło przyjąć do wiadomości, iż jest słaby i bezradny jak niemowlę. Pomogła mu wstać. Podczas powolnej wędrówki do pokoju gościnnego czuła ciężar jego znużonego ciała wspartego niemal bezwładnie na jej ramieniu. W pewnej chwili Michael zachwiał się i oparł ręką o ścianę.
Obejmując go wpół, Terri wyczuła ciężkie uderzenia jego serca. Miała wrażenie, że gdyby przestała go podtrzymywać, runąłby na podłogę.
- Nie wiem, czy nie powinieneś zostać jeszcze w szpitalu. Lekarze...
- Nie. Lepiej mi w domu. Nic się nie martw, zaraz przyjdę do siebie. - Choć mówił z wysiłkiem, zdobył się na swój szelmowski uśmiech. - Możemy iść dalej - mruknął po chwili i zrobił kolejny krok.
Przespał kolację i wieczorne wiadomości. Terri kilkakrotnie zaglądała do sypialni. We śnie odzyskał zdrowy wygląd, oddychał rytmicznie i spokojnie. W końcu, koło północy, Terri także się położyła.
Siedząc cienie przesuwające się po suficie, zastanawiała się nad zdumiewającymi wypadkami ostatnich dni. Gdyby ktoś powiedział jej przed tygodniem, że będą spać z Michaelem pod jednym dachem, uznałaby go za niespełna rozumu.
Zresztą, prawdę mówiąc, to był zupełnie wariacki pomysł, żeby go zabierać do domu. Teraz, kiedy wreszcie udało jej się nabrać dystansu do ich tragedii - śmierć synka, rozpad małżeństwa, nagłe rozstanie... Nie chciała powrotu do przeszłości, od której zdołała się wreszcie odgrodzić na tyle, by rozpocząć nowe życie. Dlatego nie może pozwolić, by Michael wracał do jej domu i do jej serca, ilekroć tego zapragnie lub będzie potrzebował. Jeśli wyobrażał sobie, że wystarczy, by cudem uniknął śmierci, żeby znowu...
- Tam?
Terri w jednej chwili wyskoczyła z łóżka. Stanęła bez ruchu na progu gościnnej sypialni. Czy Michael naprawdę ją wołał, czy tylko jej się zdawało? Czekała, wsłuchując się w szum wiatru w liściach palm i w bicie własnego serca.
W domu panowała cisza.
Podeszła po cichu do łóżka. Michael spał. Leżał spokojnie, bez ruchu. Nie wołał jej. Chciała już wracać do siebie, gdy nieoczekiwanie widok jego na pół obnażonego ciała wywołał falę gorąca i przyspieszone bicie serca. Przypomniały jej się długie, leniwe popołudnia na łodzi. Przypomniało jej się, jeśli w ogóle kiedykolwiek naprawdę o tym zapomniała, jak Michael ją pieścił, jak się z nią kochał. Od tej pory upłynęło tyle czasu...
- Jesteś słona - mruczał, wtulając usta w jej włosy, a potem jego ciepły, wilgotny język na nowo zaczynał wędrówkę po jej szyi.
Pamiętała dreszcz, jaki przebiegał jej po plecach, gdy krople wody kapały z jego włosów na jej rozgrzane ciało. Jego chłodną dłoń przesuwającą się po jej skórze.
- I jesteś taka gorąca, że aż się dziwię, że woda nie wrze, spadając na ciebie.
Terri rozchyliła powieki, ale blask słońca zmusił ją, żeby na powrót je zamknęła. Michael pochylił się nad nią. Znalazła się w jego cieniu. Teraz mogła na niego spojrzeć. Mokre włosy zlepiły się w pukle, z których kapała jeszcze woda. Krople na ramionach i piersi lśniły w słońcu. Spojrzenie orzechowych oczu napełniało ją ciepłem i budziło pragnienie miłości.
- Chodź się wykąpać.
- Jeszcze nie zwariowałam na tyle, żeby wyskakiwać z łodzi na środku oceanu.
- Po pierwsze - potrząsnął głową i następne krople wody zrosiły jej ciało - nie jesteśmy na środku oceanu. Po drugie, jeśli nie wejdziesz do wody, albo przynajmniej nie wysmarujesz się kremem, będziesz po południu czerwona jak rak. A ja - delikatnie Skubnął wargami jej usta - mam pewne plany i nie chciałbym, żebyś spiekła się zanadto na słońcu.
Te słowa wzbudziły w niej rozkoszny dreszcz oczekiwania, ale nie dała tego po sobie poznać. Przekręciła się na bok i sięgnęła do torby.
- Zaraz się wysmaruję olejkiem.
Wyjęła z torby małą buteleczkę, a Michael natychmiast jej ją zabrał.
- Ja cię posmaruję.
Uśmiechnął się, a jej serce zaczęło bić jak szalone. Nie miała ochoty dalej się spierać.
- To ciężki kawałek chleba, ale ktoś to musi zrobić - zrzędził żartobliwie. - Przekręć się na brzuch.
Kiedy usiadł na niej okrakiem, poczuła, że jego mokre kąpielówki są lodowato zimne, ale to także była część przyjemności. Chłodne ręce Michaela przesuwały się pieszczotliwym ruchem po jej plecach. Rozgrzane powietrze wypełnił zapach olejku kokosowego. Zamknęła oczy. Raj musi być taki właśnie, łagodne kołysanie się na falach i dłonie ukochanego mężczyzny ślizgające się po plecach, pomyślała leniwie.
Jego palce osunęły się po jej ramionach i musnęły leciutko piersi. Kiedy powróciły do miejsca, z którego wyruszyły na wędrówkę po jej ciele, nie miała siły dłużej czekać. Poruszyła się niespokojnie, prowokując go do śmielszych pieszczot.
- Michael - westchnęła.
- Tego chcesz?
W jego głosie słychać było tłumione podniecenie. - Tak.
Michael nalał na dłonie więcej oliwki i rozcierał ją powolnymi, zmysłowymi ruchami.
Wysmarował ją od palców stóp po kark. Nie wiedziała, kiedy zsunął kąpielówki, ale gdy położył się obok niej, był już nagi. Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy. Wyciągnął rękę, aby ją pogłaskać i wtedy zauważyła, że jego dłoń leciutko drży.
- Chciałbym mieć z tobą dziecko - szepnął.
Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa, więc tylko skinęła głową.
- Tam - głos Michaela stał się nieoczekiwanie poważny - Tam, ja...
Przywarł ustami do jej warg. Terri bez oporu poddała się uczuciom, jakie budził w niej mężczyzna, na punkcie którego kompletnie zwariowała. Jej mąż.
Tak właśnie musi być w raju, podpowiedziało jej znowu serce. Delikatne kołysanie łodzi, pogodny dzień... i miłość.
Ten dzień na zawsze zapadł jej w pamięć. Bujający na falach jacht, zapach olejku kokosowego... i Michael.
Terri poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Z trudem powracała do rzeczywistości. Nigdy z nikim nie czuła się równie szczęśliwa jak z Michaelem. I przypuszczalnie z nikim i nigdy nie będzie tak już się czuła. Wiedział, jak ją pieścić i jak sprawić, by w napięciu czekała na każdy jego ruch. Spojrzała na leżące w mroku, znajome ciało.
Przerażona odkryła, że ciągle jeszcze go pragnie.
Mimo że odrzucił jej miłość... Wspomnienie jego pieszczot, jego miłości... było zbyt silne, zniewalające, by mogła się oprzeć, by potrafiła pozostać chłodna, obojętna.
Terri powoli odeszła od łóżka, na którym spał Michael, i wróciła do swojej sypialni. Pragnienia, jakie w niej budził, były zbyt niebezpieczne, zagrażały spokojowi, który zdobyła z takim samozaparciem. Zawarła z życiem kontrakt, ale o powrocie do Michaela nie było w nim mowy. Położyła się w łóżku, które dzieliła z Michaelem przed śmiercią Josha, zanim ich małżeństwo legło w gruzach. To już nigdy nie może powrócić. Tak jak nic nie mogło zmienić tego, co się stało.
ROZDZIAŁ 5
Michael stał przed otwartą na oścież szafą, w pokoju gościnnym, odczuwając na przemian to ulgę, to irytację. Jego garnitury wisiały w foliowych torbach, koszule były czyste i wyprasowane. Ale miejsce jednych i drugich było w garderobie przylegającej do małżeńskiej sypialni. Tak jak jego miejsce było w wielkim łożu, u boku żony.
Właściwie zresztą, przyznał w końcu, trudno było mieć do Terri pretensję. Dobrze, że nie wyrzuciła jego rzeczy, a tylko je przeniosła. Wyszedł z domu, nie oglądając się za siebie. Uciekał, sam zdruzgotany i zdezorientowany, ponieważ nie chciał patrzeć na cierpienie żony, którego był sprawcą. I przez wszystkie miesiące, które przeżył samotnie na jachcie, był przekonany, że postąpił słusznie...
Krok po kroku, powoli ruszył w kierunku schodów i na dół. Zachciało mu się kawy, a wolał nie zawracać głowy Terri. Była na dole w salonie. Siedziała na kanapie z podwiniętymi nogami i czytała gazetę. Miała na sobie luźny podkoszulek i szorty.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Pomóc ci? - Zsunęła z nosa okulary, odłożyła je na gazetę i wstała. - Nie słyszałam, kiedy wstałeś. Myślałam, że jeszcze śpisz.
Michael miał ochotę rzucić jakiś żart na temat okularów, jak robił to kiedyś, ale się powstrzymał.
- Chciałbym się napić kawy.
Podeszła do niego z zatroskaną miną, jakby się bała, że zaraz upadnie, ale nie wyciągnęła do niego ręki.
- Siadaj, zaraz ci zrobię.
Poczekała, aż usiądzie na kanapie, i wyszła do kuchni.
- Jak zawsze ze śmietanką? - zawołała.
- Tak, proszę.
Po chwili wróciła do salonu i podała mu kubek pachnący kawą i orzechami laskowymi.
- Nie budziłam cię, bo pomyślałam, że sen dobrze ci zrobi. Jak się czujesz?
Mówiła rzeczowym, profesjonalnym tonem pielęgniarki. Nie zdziwiłby się, gdyby zmierzyła mu tętno.
- Lepiej. Dużo lepiej. - Michael wyciągnął na próbę zdrową lewą rękę i poruszył nią w powietrzu. - Cholera. Ciągle mnie jeszcze boli.
Prawą rękę zostawił na razie w spokoju. Nie chciał kusić licha. Już samo wstanie z łóżka i wciągnięcie luźnych spodni od dresu zmęczyło go do tego stopnia, że nim ruszył na dół, musiał się na chwilę położyć. Terri obrzuciła wzrokiem jego ramię i obandażowaną klatkę piersiową. Michael zauważył, że jej policzki zabarwił lekki rumieniec.
- Oddałbym życie za gorący prysznic. Spieczona skóra zaczęła się łuszczyć, powodując irytujące swędzenie. Podrapał się po bandażach spowijających pierś.
- Nie można by się pozbyć tego pancerza?
Terri zrobiła surową minę, zarezerwowaną dla niecierpliwych pacjentów i po dłuższej chwili zastanowienia powiedziała:
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
- Odrobina wody mi nie zaszkodzi. Przez trzy dni pływałem w oceanie i ciągle jestem...
- Porozmawiamy o tym za chwilę. Najpierw zrobię śniadanie - nie pozwoliła mu dokończyć. Poderwała się z kanapy i zniknęła w kuchennych drzwiach.
Michael uśmiechnął się do siebie. Już sama perspektywa prysznica wprawiała go w dobry humor, a myśl, że Terri pomoże mu w kąpieli, że będzie go dotykać swymi delikatnymi dłońmi, sprawiła, że ogarnęło go podniecenie. W przeszłości, dopóki śmierć syna ich nie rozdzieliła, byli sobie bardzo bliscy, potrafili się sobą cieszyć.
- Gotowane czy smażone? - dobiegło wołanie z kuchni.
Michael wrócił do rzeczywistości.
- Wszystko jedno! - odkrzyknął.
I rzeczywiście było mu najzupełniej obojętne, co będzie jadł na śniadanie. Głowę miał zaprzątniętą znacznie bardziej istotnymi sprawami.
- Zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie oglądała mnie w stroju Adama - narzekał, kiedy kazała mu stanąć twarzą do ściany, nim ściągnęła mu slipy.
- Twoja nagość mnie nie interesuje - odparła i starannie owinęła mu biodra ręcznikiem.
Odwróciła go twarzą do siebie i podała mu rękę. Kiedy wszedł pod prysznic, weszła za nim.
- Teraz usiądź na stołku.
- To wcale nie będzie zabawne.
Terri wyregulowała temperaturę. Zastanawiała się, czy woda nie powinna być trochę chłodniejsza ze względu na podrażnioną skórę i stan chorego.
- Chcesz się bawić czy wziąć prysznic?
- Chcę wziąć prysznic, ale...
Strumień wody zamknął mu usta. Westchnął i opuścił głowę. Niewiele brakowało, by z ust Terri także wydarło się głośne westchnienie. Wydana na pastwę sprzecznych uczuć - troski, czułości i irytacji - nie miała pojęcia, jak się zachować. Skierowała wodę na głowę Michaela i przesunęła dłonią po jego włosach. Czuła pod palcami znajomy kształt czaszki, miękkie włosy, ciepłą skórę...
- Trzymaj - podsunęła mu prysznic.
Wziął prysznic do ręki i skierował strumień wody na swoją pierś. Terri nalała szampon na dłoń i wtarła go we włosy Michaela.
- Odchyl głowę i zamknij oczy.
Posłusznie spełnił jej polecenie. Terri masowała skórę na głowie swego męża i ze wszystkich sił starała się nie myśleć o tym, co robi. Starała się traktować Michaela tak samo jak każdego innego pacjenta. Złościło ją, że szorty i podkoszulka były mokre na brzuchu i piersiach, ale złość przynajmniej odwracała jej uwagę od uczuć, jakie budził w niej ten nieoczekiwany kontakt z jego ciałem.
- Auuu! - Twarz Michaela wykrzywił grymas bólu.
Zdała sobie sprawę, że zapomniała o jego urazie głowy.
- Przepraszam.
Sięgnęła po prysznic. W sekundę później po plecach Michaela spływały kaskady wody i piany, którą wypłukiwała mu z włosów. Kiedy skończyła, dała mu do ręki prysznic, a sama wzięła gąbkę i mydło.
- Najpierw twarz. Zrobił nieszczęśliwą minę.
- Co się stało?
- Sam nie wiem. Czuję się jak pies, który się wytarzał w błocie, i za karę musi poddać się kąpieli. Pamiętaj, że wszystko mnie boli, dobrze?
- Nic się nie bój. Będę ostrożna.
Uniosła mu brodę. Nie golił się od ponad tygodnia. Jego wychudła, zarośnięta twarz wyglądała obco i groźnie. Jej mąż przypominał teraz pirata. Jej były mąż, poprawiła się, bo tak o nim myślała. Namydliła twarz Michaela gąbką, a potem spłukała wodą.
- Gotowe. Teraz wstań.
- Czy nie mógłbym zdjąć ręcznika? I tak niewielki z niego pożytek.
Terri spuściła wzrok. Pod mokrym ręcznikiem wyraźnie rysowała się męskość Michaela.
- Jestem potłuczony, ale nie martwy. Nieoczekiwanie dla samej siebie Terri poczuła chęć, by ściągnąć z niego ręcznik i... Ile nocy spędziła samotnie w wielkim łóżku, trawiona tęsknotą za nim? Ile razy pragnęła się z nim kochać?
A jego wtedy nie było.
Bez słowa odwróciła go tyłem i namydliła mu plecy.
Michael westchnął z wyraźnym zadowoleniem. Och, jak dobrze. Dopiero teraz poczuł, że żyje. Gdyby nie ból, który nie pozwalał mu się swobodnie poruszać, objąłby Terri i udowodniłby jej, że jeszcze nie zapomniał, jak wydobyć z niej jęk rozkoszy. W ciągu lat małżeństwa Michael starał się jak najlepiej poznać ciało żony i odkryć wszystko, co sprawia jej przyjemność. Uwielbiał pieścić ją powoli, tak że ledwo wytrzymywała napięcie, zwalniać tempo, zmieniać rytm i znów przyspieszać, doprowadzając ją niemal do szaleństwa.
Pełne piersi Terri rysowały się wyraźnie pod mokrym podkoszulkiem. Jej bliskość była tak podniecająca, że z trudem nad sobą panował. Miał ochotę całować mokre włosy Terri, poczuć smak jej zroszonej wodą skóry. Gdyby to było możliwe, kochałby się z nią przez najbliższe dwanaście godzin lub jeszcze dłużej. Tak długo, by z jej oczu na zawsze zniknął wyraz nieufności i lęku, który sam wywołał nagłym odejściem.
Poczuł gdzieś w okolicy kręgosłupa paznokcie, którymi Terri lekko przesunęła po jego skórze. Gdyby tylko miał dość sił, by przytrzymać ją przez chwilę, wiedziałby, jak sprawić, żeby zapomniała o całym świecie i poddała się magii jego ust i rąk.
Terri patrzyła na swoje dłonie przesuwające się miarowymi ruchami po szerokich, opalonych barkach Michaela, jakby nie należały do niej. Nie mogła myśleć o tym, co robi. Musiała dokończyć mycie i schować się gdzieś przed Michaelem. Czuła, że jeśli pozwoli, by dotarło do niej, co naprawdę robi i kogo dotyka, byłoby to... niebezpiecznie przyjemne.
Nagle uświadomiła sobie, że przez ostatni rok Michael mieszkał na łodzi. Żeglował od wyspy do wyspy, od portu do portu. Czy był przez ten rok sam? Czy jakaś inna kobieta podziwiała jego męskie ciało, przesuwała dłońmi po jego plecach, kochała się z nim na jachcie kołyszącym się wśród fal?
Sama taka możliwość wystarczyła, by Terri ogarnęły rozgoryczenie i żal. Nie! Nie chciała nawet o tym wiedzieć. Nic jej to nie obchodzi, mówiła sobie. Ich małżeństwo było skończone. Podjęła decyzję. Nie kochała już Michaela. Pozostało im tylko załatwić formalności i rozstać się ostatecznie.
Pochyliła się i namydliła muskularne ramię, a potem szeroką pierś. I wtedy popełniła fatalny błąd - popatrzyła Michaelowi w oczy.
Nie skrywane pragnienie w jego spojrzeniu sprawiło, że jej dłoń zatrzymała się w pół ruchu, a serce omal nie przestało bić. Michael powoli wyjął jej gąbkę z ręki. Położył dłoń Terri na swojej piersi.
- Tam... proszę cię, dotknij mnie... Tak strasznie do ciebie tęskniłem.
Patrzyła, jak się ku niej pochyla, i nieświadomie wysunęła wargi na spotkanie jego ust. Brzmienie jego głosu, dotyk jego skóry, wszystko to było bliskie, znajome i budziło w niej pragnienie, by go pocałować. Wreszcie mogła spełnić tęsknoty wszystkich nocy, które spędziła z dala od niego. Zapomniała o rozczarowaniu i goryczy, jakimi napełniło ją postępowanie Michaela, o gniewie, który w niej wzbudzał. Jej głowę wypełniała tylko jedna myśl. Znów był przy niej. Musi go pocałować. Musi się przekonać, czy on jeszcze...
Usta Michaela były mokre, ciepłe i tak bardzo znajome. W jednej sekundzie Terri przypomniało się wszystko, co umiały zrobić z jej ciałem. Woda z prysznica tryskała teraz na ścianę, ale żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Okrywała ich para i ciepła mgła. Zarost na twarzy Michaela leciutko kłuł jej skórę, a jego język pieścił jej wargi i delikatnie je rozchylał.
Michael chwycił podkoszulek i przyciągnął Terri do siebie. Chciał poczuć ją przy sobie, przylgnąć do niej. Obejmować ją i przytulać tak, jak to robił, nim ich związek dobiegł końca; zanim stracili Josha, gdy Terri jeszcze go kochała i ufała mu.
Słodycz jej ust, ciężkie dotknięcie jej pełnych piersi sprawiły, że zakręciło mu się w głowie. Jak to możliwe, że tak długo żył z dala od niej? Pragnął jej niezależnie od tego, czy go kochała, czy nie. Chciał jej dowieść, że może im być dobrze. Chciał kochać się z nią jak niegdyś...
Uniósł prawą rękę, żeby przygarnąć Terri i... zapłacił za to. Jego ramię i pierś przeszył ostry ból. Nie zdołał powstrzymać jęku.
Terri cofnęła się o krok. Stała przed Michaelem z wilgotnymi, rozchylonymi ustami, z ciałem pełnym żaru, który w niej rozniecił. Pod mokrym podkoszulkiem rysowały się wyraźnie sterczące piersi, spragnione jego pocałunków i pieszczot. Michael oddychał ciężko, czekając, aż minie ból. Nie mógł się ruszyć i patrzył bezradnie, jak wyraz radosnego oszołomienia na twarzy Terri ustępuje miejsca lękowi. Przycisnęła palce do ust, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się stało.
- Tam?
Zamiast odpowiedzi, Terri pokręciła głową. Potem zrobiła krok w tył, odwróciła się i wybiegła z łazienki.
ROZDZIAŁ 6
Michael dokończył toaletę najlepiej, jak potrafił, ogolił się elektryczną maszynką, i ubrał. Dom był cichy i pusty; w pierwszej chwili pomyślał, że Terri wyszła. Potem jednak zauważył otwarte na oścież drzwi do ogrodu i przyszło mu do głowy, że mogła się schronić w oranżerii.
Kiedy wszedł do cienistego, chłodnego pomieszczenia, miał przez moment wrażenie, że czas stanął w miejscu. Pamiętał, jak naradzali się z Terri nad rozmieszczeniem półek na doniczki, jak mozolnie montował przewody elektrycznej zraszarki. Odruchowo wyciągnął lewą rękę, żeby poprawić przekrzywioną podpórkę. Od dawna miał ją zamiar naprawić. Któregoś wolnego dnia.
Terri stała w głębi, przy orchideach. Zdjęła mokre ubranie i włożyła suchy podkoszulek i szorty. Uniosła głowę, posyłając mu uważne, chłodne spojrzenie. A jednak wyczuwał wyraźnie, że jej spokój jest tylko pozorny. Zaskoczyło go to. Czy niezwykłe przeżycia, które stały się jego udziałem, nauczyły go lepiej odbierać ludzkie emocje, czy po prostu coś mu się przywidziało?
- Wszystko w porządku? - spytał.
- Wszystko w porządku - odparła mu jego własnymi słowami i powróciła do zraszania kwiatów.
Wiedział, że to nieprawda.
- Nie mam zamiaru przepraszać - powiedział.
- Słucham?
Podszedł do niej bliżej. Jego uwagę przykuły fantastyczne barwy świeżo rozkwitłego kwiatu. Przez głowę przemknęło mu wspomnienie - on i Josh kupują nową odmianę orchidei dla Terri z okazji Dnia Matki. Dzień Matki... Kiedy to było? Nie mógł sobie przypomnieć, ile lat upłynęło od tego dnia, chociaż doskonale pamiętał wszystko, co się wtedy wydarzyło. Podszedł do Terri.
- Mówiłem, że nie mam zamiaru przepraszać za to, że cię pocałowałem. Tęskniłem za tobą. Pragnąłem cię...
- Michael!
- Nie mów do mnie takim tonem, Tam. Zdobądźmy się wreszcie na szczerą rozmowę.
Unikała jego spojrzenia.
- Rozmowa niczego nie zmieni.
- Skąd wiesz? Musi być jakiś sposób, żebyśmy się porozumieli. Zmieniłem się i wiem, że wszystko między nami może inaczej się ułożyć.
Zrobił jeszcze jeden niepewny krok w jej stronę, jakby szukał luki w niewidzialnej barierze pomiędzy nimi.
- Posłuchaj, Terri. Odszedłem, bo nie potrafiłem znieść twojego bólu z powodu śmierci Josha. Nie mogłem spojrzeć ci w oczy. Nie mogłem wytrzymać cierpienia, na które nie znajdowałem rady. Czułem się winny.
Podniosła wzrok.
- Teraz wiem, że to nie była moja wina. Anioł sprawił, że to zrozumiałem. Cos się we mnie zmieniło. Wróciłem tu, żeby ci pomóc odzyskać spokój i radość życia.
Terri odstawiła urządzenie do zraszania kwiatów na najbliższą półkę. Wyglądała na zrezygnowaną i zniechęconą.
- Nigdy nie winiłam cię za śmierć Josha. - Odwróciła się i wytarła ręce. - Masz rację, zmieniłeś się. Widzę to. Ale ja też się zmieniłam. Próby ożywienia tego, co minęło, nic nie dadzą.
- Nie wszystko minęło bezpowrotnie - zaoponował.
- Kiedy mnie dotykasz... całujesz, ja...
- Nie powinniśmy byli tego robić - przerwała mu.
- Nasze małżeństwo się skończyło. Przed miesiącem zawiadomiłeś mnie za pośrednictwem Marsha, że zgadzasz się na rozwód. Musimy się tego trzymać. A co do reszty, to uważam, że powinieneś porozmawiać z psychologiem.
- Czy twoim zdaniem to przeze mnie rozpadło się nasze małżeństwo?
- To, co sądzę na ten temat, nie ma większego znaczenia. Faktem jest, że nasza miłość okazała się zbyt słaba, żeby sprostać próbie, jakiej poddał nas los. Postąpiłeś tak, a nie inaczej, a ja musiałam poradzić sobie ze swoją samotnością. Jakoś mi się to udało i teraz próbuję zacząć żyć na nowo. Zrozum, że za każdym razem, kiedy wracasz do przeszłości, sprawiasz mi ból. Nie zasługuję na to, nie masz prawa mi go zadawać.
Pragnął ją objąć, przyciągnąć do siebie i przekonywać tak długo, aż wreszcie przyzna mu rację. Chciałby nauczyć ją widzieć świat tak, jak sam go teraz widział, przekazać Terri to, czego sam się nauczył. Ale wiedział, że słowa nie wystarczą. A na razie nie miał dla niej niczego prócz stów.
- Nie chcę cię ranić - powiedział i jeszcze nigdy w życiu nie był równie mocno przeświadczony o swej szczerości.
- Wobec tego zostaw przeszłość w spokoju, a mnie pozwól żyć własnym życiem.
- Jest już dwudziesty ósmy. Czy mamy pełnię? - Anna ściągnęła gumowe rękawiczki i zgasiła lampę nad stołem opatrunkowym.
Terri uśmiechnęła się i spojrzała na zegarek. W czasie świąt i przy pełni księżyca zawsze przywożono do nich więcej pacjentów. Tego wieczora także nie mieli spokojnej chwili. Choć jej zmiana skończyła się już przed godziną, nie mogła się zdecydować na powrót do domu. W szpitalu wszystko było proste. Wiedziała, kim jest i co ma robić. W domu czekał na nią Michael, a odkąd ją pocałował...
- Nie jedziesz do domu? - spytała Anna.
- Za chwilę. - Terri starała się, żeby zabrzmiało to naturalnie. - Nie śpieszy mi się. Wybierasz się na kolację?
Anna uważnie przyjrzała się przyjaciółce.
- Wiesz co? Jeżeli naprawdę nie możesz wytrzymać pod jednym dachem z Michaelem, to powinnaś mu o tym powiedzieć.
Terri wzruszyła ramionami, starając się ukryć zmieszanie. Michael pocałował ją przed dwunastoma godzinami, ale jeszcze nie odzyskała spokoju. Powiedzenie, że niczego do niego nie czuje, byłoby kłamstwem. Kłamstwem byłoby także, gdyby twierdziła, że go pragnie.
- Łatwo ci mówić, to nie twój mąż.
- Ani mój, ani, prawdę mówiąc, twój. Co z waszą sprawą rozwodową?
- Powinnam wystąpić o wyznaczenie nowego terminu rozprawy, ale nie mogę tego zrobić, dopóki Michael nie wyzdrowieje.
- A jak on się czuje?
- Lepiej. - Terri przypomniała sobie, że tylko atak bólu uratował ją ostatnio przed Michaelem i... przed nią samą. - Może już chodzić, ale ciągle jeszcze nie powinien ruszać prawą ręką.
Zdawała sobie sprawę, że musi pozbyć się Michaela z domu, zanim będzie zdrów. W przeciwnym razie nic jej nie uchroni przed nim lub może raczej przed uczuciami, z którymi nie umie sobie poradzić.
- Czy on zamierza zostać w West Palm?
Pytanie przyjaciółki uświadomiło Terri, jaki problem może wyniknąć z obecności Michaela w West Palm Beach. Łatwo było jej podjąć decyzję o rozstaniu z mężem, kiedy ją porzucił i zniknął bez śladu. Zupełnie czym innym było żyć po rozwodzie w tym samym mieście. Mogła się spodziewać, że będzie się starał z nią skontaktować albo, co gorsza, że któregoś dnia spotka go na ulicy w towarzystwie innej kobiety... na przykład drugiej żony.
Uświadomiła sobie, że prawdziwy problem tkwi gdzie indziej. Michael stał się opiekuńczy i troskliwy, zupełnie inny niż w okresie poprzedzającym rozstanie. Zmienił się w kogoś, kogo tak bardzo jej brakowało. Zauważyła, że poprawił przekrzywioną podpórkę w oranżerii, i wtedy zdała sobie sprawę, jak wiele zrobił dla niej własnymi rękami dlatego, że ją kochał. Uświadomiło jej to, ile stracili oboje, gdy odszedł.
Stracili wszystko. Ale gdy przez moment dostrzegła w jego twarzy podobieństwo do Josha, była gotowa zapomnieć o swoich cierpieniach, zarzucić mu ręce na szyję i poprosić go, żeby z nią został. Mogliby spróbować odszukać razem tę miłość, czułość i wzajemną troskę, która ich kiedyś łączyła. Tak bardzo tego potrzebowała. Tak bardzo pragnęła miłości.
Ogarnęło ją przygnębienie i gniew. Przez rok walczyła o to, by pogodzić się z losem, i w końcu doszła do wniosku, że nie ma innego wyjścia, niż żyć dalej własnym życiem. Nie mogła się teraz wycofać. Ich szczęście - ich związek - odeszło w przeszłość. I nic nie mogło tego ożywić, podobnie jak nic nie mogło przywrócić życia ich dziecku.
Michael otworzył oczy, mając wrażenie, że ktoś go dotknął. Zasnął na kanapie, a teraz nagle ocknął się całkowicie przytomny. Przekręcił się na bok i spojrzał na zegarek. Było wpół do jedenastej. Terri lada chwila powinna wrócić ze szpitala. Myśl o spotkaniu z nią powinna go cieszyć, ale Michael nie mógł się pozbyć uczucia, że dzieje się coś niedobrego.
Po upływie pół godziny wstał i zaczął krążyć niespokojnie po salonie, usiłując zapanować nad roztrzęsionymi nerwami. Gdzie się podziała Terri? Co się z nią dzieje? Jak może nad nią czuwać, skoro jest kompletnie bezsilny i nie jest nawet w stanie prowadzić samochodu? Tyle rzeczy mogło jej się przydarzyć w drodze ze szpitala. Spojrzenie Michaela padło na telefon. Przyszło mu do głowy, że może pojechać po Terri taksówką. Usiadł na kanapie i sięgnął po książkę telefoniczną.
- Chciałaś ze mną porozmawiać?
Nie musiała się odwracać. Poznała głos Toma Sizemore'a. Nie zaskoczyło jej, że jeszcze o tej porze jest w szpitalu. Ludzkie problemy nie kończą się z nadejściem nocy. A Tom, w przeciwieństwie do Michaela, zawsze miał dla Terri czas. Stanął obok niej i podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.
Zamiast wracać do domu, Terri wyszła na dach szpitala. Chciała odetchnąć chłodnym powietrzem nocy i odpocząć od ludzi. Nad miastem unosił się księżyc w pełni, znad oceanu wiała lekka bryza. Terri wystawiła twarz na delikatne podmuchy.
- Czy wierzysz w anioły, Tom?
Psycholog zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią, po czym rzekł:
- Wierzę w Boga.
- Myślałam o aniołach stróżach.
I tym razem odparł dopiero po namyśle.
- Chciałbym w nie wierzyć.
- Czy to znaczy, że uważasz wiarę w anioły za przejaw myślenia życzeniowego?
- To zależy od okoliczności. Są schizofrenicy, którzy prowadzą z aniołami długie rozmowy. To coś więcej niż myślenie życzeniowe. - Tom uśmiechnął się do Terri. - Skąd wzięło się twoje zainteresowanie aniołami? Przeczytałaś książkę na ten temat czy oglądałaś jakiś program w telewizji? Terri odwróciła spojrzenie.
- Nie, to się wiąże z Michaelem. Twierdzi, że kiedy dryfował po oceanie, widział anioła. - Czekała przez chwilę na jakiś komentarz, ale Tom milczał. - Mówi, że anioł ocalił mu życie, czy raczej odesłał go z powrotem między żywych i zmienił jego spojrzenie na świat.
- Naprawdę? I co ty na to? Terri westchnęła.
- Sama nie wiem. Brzmi to idiotycznie, ale Michael jest inny, niż był. Coś musiało spowodować tę zmianę. Dziwnie się czuję, kiedy na mnie patrzy. Wydaje mi się czasem, że czyta w moich myślach. W dodatku jest zdumiewająco spokojny. Jakby pojął sens śmierci Josha i pogodził się z nią.
Przez chwilę stali w milczeniu.
- Sama uwierzyłabym w anioły, gdyby mogły mi pomóc w cierpieniu - dodała Terri.
- Każdy człowiek radzi sobie z cierpieniem na swój własny sposób. Myślę, że ty dałaś sobie całkiem nieźle radę, nie uciekając w złudzenia i nie szukając natychmiastowych rozwiązań.
- Też tak sądziłam. Wydawało mi się, że udało mi się uporać z moim bólem. Nie wiem natomiast, czy znalazłam prawdziwy spokój. Uważasz, że czas leczy rany?
- Tak i nie. - Tom skrzyżował ramiona i spojrzał poważnie na Terri. - Upływ czasu może przynieść ulgę, ale trzeba odnaleźć szczęście w teraźniejszości i szukać go w przyszłości, a nie oglądać się wstecz. - Tom umilkł i spuścił głowę. - Kiedy umarła Cheryl... moja żona - zaczął po chwili ciszej niż poprzednio - spodziewałem się, że będzie mnie to bolało, że będę cierpiał... Żyłem z tym bólem przez dłuższy czas, a potem zrozumiałem, że mogę go wykorzystać, aby pomóc innym. Wtedy zacząłem pracować w szpitalu. Tym, co pojawiło się nieoczekiwanie, był lęk.
Terri odwróciła się do Toma. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
- Bałem się szczęścia. Bałem się spokoju. Nie umiałem uwierzyć, że los nie szykuje dla mnie kolejnego ciosu.
Terri odwróciła spojrzenie. Jej oczy wypełniły się łzami. Ona także nie oparła się lękowi - o przyszłość, o siebie i o Michaela. Jak mogła w ogóle myśleć o tym, by zacząć z nim nowe życie? Kochać go?
- Życie ze znajomym bólem było dla mnie łatwiejsze niż podejmowanie nowych prób... robienie kroków w nieznane. Trzeba wiele odwagi, żeby żyć.
- I jak ci się to udało? - Terri z trudem wydobyła głos.
Tom odpowiedział jej smutnym uśmiechem.
- Wcale nie jestem pewny, czy mi się to udało. Ale w końcu przynajmniej chcę spróbować.
- Mnie się wydawało, że już stoję na własnych nogach. A potem pojawił się Michael... - I odkąd mnie pocałował, pomyślała, znów mam w głowie i w sercu kompletny chaos.
- I co?
Terri pokręciła głową i zapatrzyła się w dalekie światła. Dlaczego jej serce tak okrutnie sobie z niej kpi? Przecież wie, że nie może polegać na Michaelu. Jaka siła popycha ją na powrót w jego ramiona? Czemu gotowa jest po raz kolejny zrobić z siebie idiotkę? Idiotkę, która uwierzyła w opowieści o aniele. Idiotkę, która w końcu i tak zostanie sama.
- Nie wiem, co mam robić. Znalazłam nowych przyjaciół, zaczęłam układać plany na przyszłość... A teraz znów nie mogę się na nic zdecydować. Tak trudno jest rozpocząć na nowo.
Terri oparła ręce na niskiej barierce na krawędzi dachu i wychyliła się, by spojrzeć w dół. Po śmierci Josha w jej sercu zostało puste miejsce, którego nic nie mogło wypełnić. Myśl o śmierci była czasem tak pociągająca... Jeden mały krok mógłby przynieść upragniony spokój.
- Łatwiej byłoby spaść z tego dachu, niż podjąć niektóre decyzje. Tyle do tego trzeba siły. - Spojrzała na Toma. - I odwagi.
- Czy z tą myślą tu przyszłaś?
Terri westchnęła, jakby zrzuciła z siebie ciężar lęku i gniewu. Minęła północ. Była zmęczona i chciała już wracać do domu.
- Nie. Sam wiesz, że mam zanadto praktyczne podejście do życia, żeby wykazywać skłonności samobójcze. Poza tym, widziałam na oddziale intensywnej opieki zbyt wielu ludzi, którzy próbowali i którym się nie udało. Nie trzeba mi więcej problemów, mam ich wystarczająco dużo.
- Chwała Bogu. Pacjentka skacząca z dachu zepsułaby mi reputację.
Terri uśmiechnęła się do Toma, choć nie był to szczególnie radosny uśmiech.
- Kto wie, może anioł Michaela ocalił i mnie. - Poklepała Toma po ramieniu i ruszyła w kierunku schodów. - Albo może przysłał cię tu w zastępstwie.
Kiedy na parterze otworzyły się drzwi windy, Terri stanęła oko w oko z Michaelem. Miał na sobie spodnie od dresu, tenisówki bez sznurowadeł i luźną, kolorową koszulę, w której wyglądał jak turysta na Hawajach.
Dawniej, w szczęśliwszych czasach, powitałaby go żartem, ale teraz wcale nie było jej do śmiechu. Tym bardziej że miał wyraźnie zaniepokojoną minę.
- Gdzie się podziewałaś? Twój dyżur skończył się dwie godziny temu.
- Michael? A ty co tu robisz?!
- Niepokoiłem się o ciebie. Ja... - Michael urwał i utkwił spojrzenie w Tomie.
- Tom Sizemore, to mój... mąż, Michael Weldon. - Ponieważ Michael nie mógł ruszać prawą ręką, mężczyźni skłonili się sobie nawzajem. - Tom pracuje w szpitalu jako psycholog i terapeuta. Zajmuje się naszymi pacjentami... i nami.
Nie wyglądało na to, by ta informacja poprawiła nastrój Michaela.
- Co się stało?
- Nic, ja... - Terri spojrzała na Toma, szukając u niego pomocy.
- Muszę jeszcze wrócić na chwilę do siebie. Gdybyś mnie potrzebowała, zadzwoń. - Poklepał ją po ramieniu.
Potem spojrzał na Michaela i stał w milczeniu dostatecznie długo, by Terri zaczęła się niepokoić, czy Tom nawiąże do ich niedawnej rozmowy.
- Miło mi było cię poznać - odezwał się w końcu, po czym natychmiast odszedł.
Terri przyjrzała się mężowi. Sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz zemdleć. Wzięła go pod rękę i pociągnęła.
- Usiądź na chwilę. Okropnie wyglądasz. Michael opadł na stojącą pod ścianą ławkę, odchylił głowę na oparcie i zamknął oczy. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów.
- Czy masz zawroty głowy? Chcesz się położyć?
- Nie, zaraz poczuję się lepiej.
Westchnął ciężko. Uniósł powieki, ale nie ruszał się z miejsca.
- Gdzie byłaś?
W jego pytaniu nie było pretensji ani złości, tylko niepokój i troska.
- Mieliśmy dziś wyjątkowo dużo pacjentów, więc zostałam trochę dłużej. Myślałam, że będziesz spał.
- Nie mogłem zasnąć. Czułem, że mnie potrzebujesz.
- Co masz na myśli?
- Nie umiem ci tego wyjaśnić. Czułem to - powtórzył bezradnie.
Przyjrzała mu się uważnie. Skąd Michael mógł wiedzieć, że akurat dziś pragnęła rozmowy, pocieszenia? Że była zdezorientowana i przestraszona? Dlaczego przejawiał troskę o nią dopiero wtedy, kiedy było już za późno?
- Od roku mieszkam sama. Co się stało, że nagle zacząłeś się o mnie martwić?
- Posłuchaj - Michael wyprostował się i przeciągnął dłonią po włosach - co było, to było. Nic tego nie zmieni. Anioł powiedział, że muszę...
- Anioł? - przerwała mu Terri. - Nie, Michael, aniołów nie ma.
Gdyby były, pomyślała, któryś z nich ocaliłby Josha.
- Miałeś wstrząs mózgu i...
- Mylisz się.
Terri zamknęła oczy i zaczęła liczyć w myślach. Miała nadzieję, że nim dojdzie do dziesięciu, znajdzie jakąś odpowiedź. Gdy doliczyła do pięciu, usłyszała głos Anny.
- Co się dzieje, Terri? Źle się czujesz? Otworzyła oczy i zerknęła na Michaela.
- Wszystko w porządku - odpowiedziała.
Nie zabrzmiało to szczególnie przekonująco. Michael nie odezwał się ani słowem. Terri podniosła się z ławki i wzięła go pod ramię.
- Chodźmy do domu.
Michael posłusznie wstał, ale Terri czuła, że chwieje się na nogach. Spojrzał na Annę.
- Czy macie tu aspirynę?
- Coś się znajdzie.
Ruszyli korytarzem. Po drodze Anna wstąpiła do pokoju pielęgniarek, przyniosła aspirynę i kubek wody. Terri zostawiła ją z Michaelem przy wyjściu i poszła po samochód.
Michael rozumiał, że Terri należą się wyjaśnienia. Zastanawiał się, od czego zacząć.
- Wiem, że uważasz mnie za wariata, ale...
- Nie uważam cię za wariata - przerwała mu. - Myślę, że przeżyłeś głęboki wstrząs i potrzebujesz czasu, żeby przyjść do siebie.
Namyślał się przez chwilę nad jej słowami. Terri miała rację, ale to nie wyjaśniało wszystkiego. Dlaczego nie mógł jej po prostu opowiedzieć o tym, co mu się zdarzyło? Tylko co właściwie miał powiedzieć? Że bał się o jej życie? I że anioł powiedział mu, że tylko on może ją uratować? Zamiast wystąpić o rozwód, wniosłaby wniosek, żeby go poddano leczeniu psychiatrycznemu. Postanowił nie mówić za wiele.
- Muszę na ciebie uważać. Tak nakazał anioł.
- I dlatego przyjechałeś do szpitala?
- Tak.
- Gdyby coś mi się stało, to tu, w szpitalu, jest pełno ludzi, którzy mogą mi pomóc. Od lekarzy po pracowników ochrony. Co mógłbyś zrobić w twoim stanie?
- Nie wiem. Obudziłem się i poczułem, że dzieje się coś niedobrego. Musiałem cię zobaczyć.
Nie odpowiadała, skupiona na prowadzeniu samochodu. Michael szukał właściwych słów. Kiedy się w końcu odezwał, sam był zaskoczony swoim wyznaniem.
- Umyślnie popłynąłem prosto w kierunku nadciągającego sztormu.
Po plecach Terri przebiegły ciarki.
- Co takiego?! - wykrzyknęła. Nie potrafiła zapanować nad głosem. Myśl o samobójstwie budziła w niej jeszcze zbyt silne emocje.
- Chciałem umrzeć. - Spojrzał na nią bezradnie.
- Potrafię to zrozumieć.
- Naprawdę?
- Tak. Znam to uczucie - odparła zdławionym głosem, wpatrując się w szybę.
Miała ochotę krzyczeć. Śmierć Josha była dla niej ciosem. Odejście Michaela kolejnym. Gdyby zginął w falach oceanu, mogłaby tego nie znieść. Myśl, że wolał umrzeć samotnie niż do niej wrócić, napawała ją przerażeniem.
- Niewiele brakowało, a udałoby ci się.
- Wróciłem ze względu na ciebie.
Musiała na niego spojrzeć. Przez rok na niego czekała, przez rok modliła się o jego powrót. Nadaremnie. W końcu wniosła pozew o rozwód. Teraz było za późno, by mogła uwierzyć w przemianę tego mężczyzny, który kiedyś był jej mężem.
Kątem oka spostrzegła, że na skrzyżowaniu, do którego dojeżdżali, zmieniają się światła. Przeniosła spojrzenie na jezdnię i gwałtownie nacisnęła hamulec. Michael odetchnął głęboko. Nadjeżdżający z przeciwka mężczyzna zatrąbił na nią i wykonał gniewny gest.
- Przepraszam.
Spojrzała na Michaela. Jego poważną twarz rozjaśnił nieoczekiwany uśmiech.
- Nie zależy mi specjalnie na tym, żeby zginąć tej nocy. Mam jeszcze co nieco do zrobienia.
Znów patrzył na nią tak, jakby czytał w jej myślach. Jakby wiedział, że bardzo mocno wstrząsnęło nią jego wyznanie. Potem jego uwaga osłabła. Był wyraźnie wyczerpany. Odchylił głowę na oparcie siedzenia i zamknął oczy.
- Ty kieruj, a ja już nie będę gadał. W ten sposób oboje dojedziemy żywi do domu.
Światła się zmieniły. Terri nacisnęła pedał gazu. Starała się skupić na tym, co działo się na jezdni, i nie myśleć o siedzącym obok niej mężczyźnie. O obcym mężczyźnie, który kiedyś był jej mężem.
ROZDZIAŁ 7
Michael obudził się pierwszy. Pomimo bólu ubrał się sam, nasłuchując śpiewu ptaków w ogrodzie. Kiedy mieszkał na łodzi, wstawał skoro świt. Słońce nad oceanem zdawało się wschodzić wcześniej i świecić mocniej niż na lądzie. Do chlupotu fal dołączały ochrypłe głosy morskich ptaków i dobiegające z sąsiednich łodzi odgłosy, które budziły go i wyganiały z koi. Zawijał do rozmaitych portów i spał przy różnych brzegach, ale jedno się nie zmieniało. Każdego ranka, po przebudzeniu, odczuwał tę samą dojmującą tęsknotę za Terri.
W domu panowała cisza. Michael, trochę zadyszany, wyszedł na korytarz. Drzwi do ich dawnej małżeńskiej sypialni były uchylone i nie umiał się oprzeć pokusie, by zajrzeć do środka.
Terri jeszcze spała. Nagle poruszyła się niespokojnie i wtuliła twarz w poduszkę. Być może czuła, że już pora wstać, i broniła się, usiłując na powrót uciec w sen. Michaela naszła przemożna chęć, by podejść do łóżka i wślizgnąć się pod kołdrę obok Terri. Wziąć w ramiona jej ciepłe od snu ciało, poczuć jej zapach, zbudzić ją pocałunkami i delikatnymi pieszczotami. Sprawić, by otworzyła oczy i powitała go pierwszym, zaspanym uśmiechem. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, otworzył drzwi szerzej i wszedł.
Powstrzymała go fotografia Josha, stojąca na stoliku obok łóżka. Stare zdjęcie, zrobione, gdy Josh miał dwa lub trzy latka. Jedyna pamiątka, jaką Terri sobie zostawiła. Ich wspólne zdjęcie zniknęło bez śladu. Michael rozejrzał się po sypialni i nie zauważył niczego, co świadczyłoby, iż Terri o nim nie zapomniała. Po raz kolejny uświadomił sobie, że Terri go nie oczekiwała i że w jej życiu nie ma dla niego miejsca. Tak samo jak w jej łóżku. A może za to winić wyłącznie siebie samego.
Wyszedł z sypialni i skierował się do kuchni. Nie może się spieszyć, powtarzał sobie. Wskakując do łóżka Terri, nie rozwiązałby żadnego z ich problemów, nawet gdyby oboje mieli się poczuć lepiej.
Zrobił kawę i z kubkiem w ręku powędrował do garażu. Jego BMW stało dokładnie tak, jak zaparkował je przed rokiem. Miał ochotę otworzyć drzwi na podjazd i zapalić silnik, ale było wątpliwe, by w obecnym stanie zdołał to zrobić, a poza tym bał się, że może obudzić Terri. Po dniu spędzonym w szpitalu i pełnym trosk wieczorze powinna spać dziś tak długo, jak tylko będzie to możliwe.
Kiedy jednak wrócił do kuchni, usłyszał szum wody w łazience na piętrze.
Terri nie spała dobrze tej nocy. Śniło jej się, że jest w szpitalu, że gorączkowo szuka czegoś, co jest natychmiast potrzebne do operacji, i nie może tego znaleźć. Po przebudzeniu czuła się bardziej zmęczona niż wtedy, gdy się kładła. Postanowiła wziąć gorący prysznic, który, miała nadzieję, postawi ją na nogi.
Gdy się już wypluskała do woli, otworzyła drzwi, by trochę przewietrzyć pełną pary łazienkę. Do wnętrza napłynął przyjemny zapach kawy. Na komodzie koło drzwi zauważyła kubek. Zanim wyszła z łazienki, wyjrzała ostrożnie, by się upewnić, czy Michaela nie ma w sypialni. Wcale nie była pewna, czym skończyłoby się ich spotkanie, a już na pewno nie miała ochoty natknąć się na niego nago. Nie było go. Terri sięgnęła po kubek i schroniła się z powrotem w łazience. To miło ze strony Michaela, że zdobył się na gest świadczący, że o niej myśli. To drobiazg, ale jeden z tych, których wartość doceniamy dopiero wtedy, kiedy je utracimy.
Popijając kawę, wysuszyła włosy i ubrała się. Gdy skończyła, zeszła na dół, żeby zrobić śniadanie. Była w zdecydowanie lepszym humorze.
Michael siedział przy kuchennym stole, na którym leżała rozłożona książka telefoniczna, i rozmawiał przez telefon. Gdy weszła, obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Jasne - odezwał się do słuchawki. - Wpadnę tam. Byłoby dobrze, gdyby udało się wam to przyspieszyć.
Nakrył mikrofon dłonią.
- Dzień dobry. - Uśmiechnął się do Terri, po czym wrócił do rozmowy telefonicznej. - Dobrze. Do zobaczenia.
- Cześć - powitała go i podeszła do ekspresu, by dolać sobie kawy. - Dziękuję za kawę.
- Nie ma za co. Drobiazg.
- Przygotuję coś do jedzenia.
- A co byś powiedziała na wspólny wypad do restauracji? Ja stawiam. Po drodze moglibyśmy wstąpić do banku, podjąć trochę pieniędzy i poprosić, żeby mi wystawili nową książeczkę czekową. Stara poszła na dno razem z łodzią.
Terri uznała, że to niezły pomysł. Wolała, by wspólne przedpołudnie spędzili między ludźmi, a nie sami w domu.
- Chętnie. - Wstawiła kubek do zlewu. - Pójdę po torebkę.
Zatrzymali się koło banku i załatwili sprawy Michaela, a potem pojechali na północ, na Singer Island. Był piękny, pogodny dzień. Kiedy wjechali na most prowadzący na wyspę, Terri spostrzegła daleko na horyzoncie spiętrzone chmury, olśniewająco białe na tle błękitu nieba i oceanu. Na chwilę wróciło do niej wspomnienie cudownych wspólnych wypraw jachtem.
Zatrzymali się koło restauracji Harley's Place, w której bywali w czasach małżeńskich, w szczęśliwszych czasach. Restauracja usytuowana była tuż obok portu, z widokiem na molo i nabrzeże, przy którym cumowały łodzie. Nic się tu nie zmieniło od ich ostatniej wizyty, zauważyła Terri, a jej życie wyglądało zupełnie inaczej. Tak wiele wydarzyło się w ciągu tych dwóch lat. Wolała o tym nie myśleć.
Wysadziła Michaela i zaparkowała samochód. W środku właścicielka restauracji pomachała jej na powitanie.
- Dzień dobry. Tak dawno państwa nie widziałam. A gdzie synek?
- Jesteśmy dzisiaj sami - odpowiedziała bez namysłu Terri.
- Wielka szkoda. - Właścicielka restauracji zaprowadziła ją na werandę z widokiem na ocean, do stolika, przy którym już siedział Michael. - Musi już być całkiem duży.
- Tak... - Terri usiadła obok Michaela. - Całkiem duży.
- Czy podać państwu kawę?
- Tak, proszę - odparł Michael, nie odrywając spojrzenia od twarzy Terri.
Kiedy zostali sami, nakrył jej dłoń swoją. Nie potrafiła przyjąć od niego pociechy i cofnęła rękę. Nauczyła się radzić sobie z pytaniami obcych ludzi bez zalewania się łzami. Czasem wolała kłamać, niż mówić tragiczną prawdę.
Sięgnęła po menu i zagłębiła się w lekturze.
Czekając na śniadanie, spoglądali na wypływające z portu łodzie. Nie podejmowali tematów osobistych - rozmawiali o pogodzie i jachtach zacumowanych przy nabrzeżu.
- Jak się czuje twoja matka? - spytał Michael. - Mówiłaś jej, że wróciłem do West Palm?
Terri przypomniała sobie ciszę, jaka zapadła w słuchawce, gdy powiedziała matce o powrocie Michaela.
- Rozmawiałam z nią przedwczoraj wieczorem. Czuje się dobrze.
- Musi być na mnie wściekła.
- Nie.
Było to zgodne z prawdą. Matka martwiła się o Terri i niepokoiło ją, jaki wpływ ma wypadek Michaela na samopoczucie córki, ale powrotu zięcia nie skomentowała ani słowem.
- Inaczej moja siostra. Gdybyśmy żyli w czasach żaglowców, pierwsza glosowałaby za tym, żeby przeciągnąć cię pod stępką, i sprawiłoby jej dużą przyjemność, gdyby mogła się temu osobiście przyglądać.
- Powiedzmy sobie wyraźnie, że twoja siostra nigdy za mną nie przepadała.
- To nieprawda. Myślę, że jest na ciebie tym bardziej wściekła, że bardzo cię lubiła.
- Przekroczyła granicę, która dzieli miłość od nienawiści?
- Właśnie. To wszystko nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Gdybyś nie wyglądał tak żałośnie, kiedy przywieźli cię do szpitala, sama nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zrobiono ci kilka bolesnych zabiegów.
Michael uniósł zdrową rękę w geście kapitulacji.
- Możesz zrobić ze mną wszystko, co zechcesz.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na rybaków, którzy kłócili się na łodzi. Wiatr od morza niósł ich podniesione głosy. Podeszła kelnerka, pozbierała naczynia i dolała im kawy. Kiedy zostali sami, Terri zadała Michaelowi pytanie, które dręczyło ją, odkąd go zobaczyła.
- Gdzie ty właściwie byłeś?
- Słucham?
- Gdzie się podziewałeś przez ten rok?
Michael odchylił się na oparcie krzesła i położył ręce na kolanach. Przez chwilę patrzył na rozciągający się przed nimi ocean.
- Żeglowałem z wiatrem. Nie zastanawiałem się nad tym, dokąd płynę. Nie zawijałem tylko do Keys. Nie byłem w stanie. - Westchnął ciężko. - Pływałem od wyspy do wyspy. Byłem na Bahamach, Bimini, Andros... Wszędzie tam są małe zatoczki i niewielkie przystanie, gdzie można przenocować.
- Byłeś sam?
Odstawił kubek i zwrócił się twarzą do Terri.
- Nie zawsze, ale nigdy nie miałem na pokładzie żadnej kobiety, jeśli o to ci chodzi.
- Tak, o to mi chodziło.
Trudno jej było uwierzyć w jego słowa.
- A skoro już o tym mówimy - wyciągnął rękę i ujął jej dłoń - gdzie podziała się twoja obrączka?
Cofnęła rękę.
- Nie miałam ochoty odpowiadać na wścibskie pytania. Josh nie żył, ty zniknąłeś bez śladu. Co miałam mówić ludziom? Ale ty, jak widzę, cały czas nosisz obrączkę.
- Bo cały czas jestem żonaty. - W głosie Michaela zabrzmiała irytacja.
- Czy podać coś jeszcze? - spytała kelnerka.
- Dziękuję - odparł Michael. - Poproszę o rachunek. Kelnerka uśmiechnęła się i za chwilę położyła rachunek na stoliku.
- Zapraszamy na przyszłość. Terri spojrzała na zegarek.
- Musimy już jechać. Mam jeszcze coś do załatwienia, nim pójdę do pracy. Jesteś gotów?
Chciała się podnieść, ale Michael położył jej rękę na ramieniu.
- Przepraszam cię, Terri. Odszedłem, żeby ukarać siebie. Nie pomyślałem o tym, że ukarzę w ten sposób również ciebie.
Terri odwzajemniła jego smutne spojrzenie. Dlaczego nie porozmawiali uczciwie, kiedy jeszcze był na to czas? Czemu nie spróbowali naprawić tego, co się stało? Dlaczego ich miłość okazała się za słaba, żeby mogli wspólnie stawić czoło cierpieniu? Teraz, nawet gdyby starczyło jej odwagi, żeby spróbować jeszcze raz, nie da się wskrzesić przeszłości.
- Już za późno, żeby cokolwiek zmienić.
Przy stoliku obok usiadła jakaś para. Terri nie miała ochoty prowadzić rozmowy w obecności przygodnych osób.
- Czy możemy już iść?
- Jasne.
Puścił jej ramię i sięgnął po portfel.
Droga do domu upłynęła im w milczeniu. Michael próbował raz czy dwa wciągnąć Terri w rozmowę, ale bez powodzenia.
Kiedy tylko weszli do domu, zniknęła w swojej sypialni. Michael słyszał dobiegającą zza zamkniętych drzwi muzykę. Nie trzeba było psychologa, żeby mu wyjaśnić, że Terri nie chce go widzieć. Jej uparta niechęć do rozmowy była dla niego źródłem nieustannej irytacji, z którą nie umiał sobie poradzić. Dlaczego nie chciała go wysłuchać? Czemu się uparła, by trzymać go z dala od siebie?
Wędrując po domu, zajrzał do pokoju Josha. Stanął na środku i próbował sobie przypomnieć, jak tu było dawniej, kiedy wokół było pełno zabawek i dziecinnych ubranek. Usiłował przywołać w pamięci śmiech Josha.
W pokoju pachniało pastą do mebli i świeżą farbą, niczym w hotelu. Z nieoczekiwaną siłą dopadły Michaela wspomnienia. Wrócił stary ból i wyrzuty sumienia. Rozpacz ścisnęła go za gardło, do oczu napłynęły łzy. Podszedł do komody i wysunął szufladę. Była pusta.
Terri spakowała wszystkie rzeczy Josha. Nie wiedział, czy zrobiła to w Dniu Matki, czy dzień później. Może jeszcze kiedy indziej. Nie miał pojęcia. Wtedy go już przy niej nie było.
Zasunął szufladę. Podszedł do szafy. Otworzył ją. W środku stały popakowane kartonowe pudła. Kucnął i wysunął jedno z nich. Poznał równe, staranne pismo Terri. „Książki i baseball”. Otworzył pudło i wyjął ze środka rękawicę do baseballa. Sięgnął jeszcze raz i natrafił na piłkę z autografem jednego ze znanych graczy. Przypomniał sobie, jak szli z Joshem na stadion. Radosny uśmiech synka ściskającego w ręku piłkę z bezcennym podpisem był najlepszą nagrodą.
Wspomnienia. Przynosiły i pociechę, i smutek. Przed kilkoma tygodniami Michael szukał śmierci, potem zrozumiał, że nie należy uciekać przed losem. Dowiedział się, że Josh jest bezpieczny i szczęśliwy, że któregoś dnia znowu się spotkają. Wiedział też, że zawsze będzie pamiętał o swoim synu, ale wybrał życie po to, by naprawić krzywdę, którą wyrządził Terri.
Czy miał przed sobą pudło, które pakowała rok temu? W Dniu Matki? Wsunął dłoń w rękawicę na tyle, na ile mogła się zmieścić. To właśnie rzeczy Josha były powodem ich ostatniej kłótni.
Przez kilka miesięcy Terri prawie się nie odzywała ani nie płakała. Czasem miał wrażenie, że obcuje z żywym trupem, z ciałem swojej żony, które opuściła dusza. Czuł, że jego własne życie rozpada się w kawałki, których nigdy nie zdoła pozbierać i scalić na nowo. Pakowanie rzeczy Josha było kroplą, która przepełniła kielich goryczy.
- Co ty robisz? - spytał, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
W pokoju leżały pudła, do których Terri wkładała po kolei wszystko, co należało do ich syna. Zabawki, książki, ubrania... Zdjęła nawet obrazki, które Josh powiesił nad łóżkiem.
Spojrzała na niego wzrokiem pozbawionym wszelkiego wyrazu.
- Nie mogę tak dłużej żyć. Nie możemy zrobić z tego pokoju kapliczki.
- Ale dlaczego dzisiaj? Na miłość boską, właśnie mamy Dzień Matki!
Terri rozejrzała się po pokoju, jakby się zastanawiała, co jeszcze ma dorzucić do sterty rosnącej u jej stóp.
- Właśnie dlatego się do tego wzięłam. To mój ostatni Dzień Matki.
Sięgnęła po puchar, który drużyna Josha wygrała podczas szkolnych zawodów baseballowych.
Michael miał tego wszystkiego dosyć. Chciał, żeby pokój Josha pozostał taki, jaki był.
- Przestań!
Chwycił Terri za rękę. Usiłując się wyrwać, Terri upuściła puchar. Michael widział wszystko jak na zwolnionym filmie. Błyszczący puchar upadł na podłogę, rozległ się trzask i mała figurka zawodnika na pokrywce Odłamała się i potoczyła pod łóżko.
Zauważył, że twarz Terri pobladła, a jej oczy wypełniły się łzami. Od dnia pogrzebu nie uroniła ani jednej łzy. Dopiero on doprowadził ją do płaczu.
- Przepraszam... Ja...
Zamachnęła się i z całej siły dała mu w twarz. Odgłos policzka rozległ się głośno w ciszy wypełniającej pokój, ale Michael był zbyt zaskoczony, żeby cokolwiek poczuć. Nie mógł oderwać spojrzenia od przerażonych oczu Terri. Ukryła twarz w dłoniach. Drżała na całym ciele. Bał się, że zaraz upadnie. Z jej zaciśniętych ust wyrwał się niemal zwierzęcy skowyt.
Próbował ją objąć, ale mu się wyrwała.
- Nieee! - szarpnęła się. - Puść mnie!
Choć przytrzymywał ją ramionami, wymierzyła mu jeszcze kilka uderzeń w pierś. Nie miał do niej pretensji. Zasłużył sobie. Wiedział, że Terri obwinia go o śmierć Josha, i godził się z tym. Jeżeli ciosy, które mu zadawała, miały jej pomóc, był gotów je znieść. Wszystko było lepsze niż jej bezradny szloch.
Uderzyła go jeszcze raz i nagle przestała się wyrywać. Zacisnęła palce na jego koszuli i szarpnęła. Rozległ się trzask materiału. Michael nie zwracał na to uwagi.
Zachłystując się i dławiąc własnymi łzami, Terri przywarła do niego, jakby straciła wszystkie siły. A on nie miał pojęcia, co zrobić.
- Przepraszam - szepnął, ale nie wiedział, czy go usłyszała.
Sam był w rozpaczy. Czynił sobie wyrzuty, że gdyby zdobył się na stanowczość i odmówił prośbie syna, gdyby nie chciał za wszelką cenę spełnić jego pragnień, Josh by żył, a Terri nie czułaby do niego nienawiści.
Nie mógł zrobić niczego, co powstrzymałoby jej łzy. Tama pękła i Michael wiedział, że stało się to przez niego. Zadzwonił po lekarza, wezwał też siostrę Terri. A kiedy już nie byli sami ze swoim cierpieniem, wyszedł z domu, nie żegnając się z nikim. Nie potrafił spojrzeć żonie w oczy. Opuścił Terri, ponieważ nie mógł wytrzymać jej wzroku, w którym były i oskarżenia, i rozpacz, i strach.
- Co tu robisz?
Michael wrócił do rzeczywistości. Terri stała w drzwiach pokoju i mierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
- Ja... ja...
Za dużo było tego, jak na jeden dzień. Najpierw śniadanie, podczas którego z najwyższym trudem udało jej się zapanować nad sobą, teraz spotkanie z Michaelem w pokoju Josha... Wtedy po raz ostatni trzymał ją w ramionach.
Tego pamiętnego dnia, ostatniego, który spędzili razem, coś w niej pękło. Przestała nad sobą panować, a Michael jej nie pomógł. Tak bardzo go wtedy potrzebowała, chciała wypłakać się w jego ramionach, pragnęła jego bliskości. On tymczasem wezwał lekarza, jakby była chora, ściągnął też jej siostrę, po czym opuścił dom. Nie potrafił zrozumieć jej bólu ani go ukoić. A może nie chciał? Uczucie rozgoryczenia i żalu nie opuszczało jej przez długie miesiące.
Czasem, kiedy przypominała sobie, co się wtedy stało, żałowała, że nie uderzyła go mocniej.
- Nic takiego - odparł cichym głosem.
Odłożył rękawicę do pudła i wsunął je do szafy. Podniósł się i stanął przed Terri.
- Chodziłem po domu... I w końcu trafiłem tutaj.
Przez długą chwilę wpatrywała się w niego bez słowa. Poprzedniego dnia wieczorem wyznał, że chciał umrzeć. Teraz na jego twarzy malował się spokój, jakby znalazł jakąś pociechę w swojej rozpaczy. Ale Terri nie rozumiała tego, a spokój Michaela w niczym jej nie mógł pomóc.
Dlaczego stało się to właśnie teraz? Czemu wrócił do domu właśnie wtedy, kiedy zaczęła stawać na nogi? Być może Michael zdołał pogodzić się z losem, ale jego obecność sprawiała, że Terri przeżywała wszystkie uczucia na nowo.
- Czemu mnie opuściłeś? Czy dlatego, że nie uratowałam wtedy Josha? - spytała pod wpływem impulsu. Kiedy uświadomiła sobie sens swoich słów, było już za późno, żeby je cofnąć. Spokój zniknął z twarzy Michaela.
- Nie, ja nigdy...
- Czy nie przyszło ci na myśl, że potrzebuję twojego przebaczenia? Że czuję się winna? Tak samo jak ty, choć z innych powodów.
- Tam... Co miałbym ci przebaczyć? Przecież wiem, że nie jesteś niczemu winna.
Terri poczuła, że na nowo ogarnia ją przygnębienie. Wystarczyło, że znaleźli się razem w pokoju Josha, by natychmiast wróciły do niej najbardziej bolesne uczucia, jakich doświadczyła w życiu. I żeby na nowo potrzebowała miłości Michaela. Jego opieki. To było przerażające. Nie mogła pozwolić sobie na to, by znowu go pokochać. Już raz ją zranił. Czemu nie miałby tego zrobić ponownie? Po co pozwoliła mu wrócić do swojego życia? Do swojego domu? Z trudem powstrzymała napływające do oczu łzy.
- Gdybyś nie odszedł, może umiałabym ci uwierzyć.
- Terri...
- Musiało upłynąć dużo czasu, zanim przestałam obwiniać się o śmierć Josha. Powinieneś był mi w tym pomóc. Nie zrobiłeś tego. - Nie dała mu czasu na odpowiedź. - Jak się czujesz?
- Słucham?
Nagła zmiana tematu zaskoczyła Michaela.
- Pytam, jak się czujesz?
- Lepiej. - Najwyraźniej nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi. - Na czwartek jestem umówiony z lekarzem. Ale co to ma wspólnego z...
- To dobrze.
Terri głęboko odetchnęła. Powzięła decyzję. Tylko w ten sposób mogła jeszcze ocalić swoje życie przed chaosem, który niosła ze sobą obecność Michaela.
- To dobrze - powtórzyła. - Wobec tego poszukaj sobie jakiegoś mieszkania. Zadzwonię do sądu i poproszę o wyznaczenie terminu rozprawy. Najwyższa pora, żeby każde z nas podjęło życie na własny rachunek.
ROZDZIAŁ 8
- Dwunastego? Czy jest pani pewna, że wcześniej nie znajdzie się nic wolnego?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Terri słyszała szelest przewracanych kartek.
- Niestety. Jeśli pani sobie życzy, możemy przesunąć godzinę, ale nie wchodzi w rachubę żaden wcześniejszy termin. Pan sędzia ma posiedzenia, potem wyjeżdża na konferencję prawników i wróci dopiero dziesiątego.
Dla Terri było to stanowczo za późno. Tak chciała mieć już to wszystko za sobą. Życie w jednym domu czy nawet w tym samym mieście było zanadto kłopotliwe i... kuszące zarazem. Choć ich miłość obumarła, pozostały wspomnienia i czysto fizyczny pociąg, przed którym wcale niełatwo było jej się obronić.
Tymczasem najwcześniejszy termin, na jaki mogła liczyć, wypadał dopiero dwunastego.
- No dobrze - westchnęła Terri. - Niech będzie dwunasty. Dziękuję pani.
Odłożyła słuchawkę. Czuła ucisk w żołądku. Michael będzie miał wszelkie podstawy do gniewu. Na wszelki wypadek powtórzyła sobie, że nie ma wobec niego żadnych zobowiązań. Samotnie spędzony rok dawał jej prawo do wystąpienia o rozwód. Musi o tym pamiętać. W przeciwnym razie Michael może ją nakłonić, żeby zmieniła zdanie i spróbowała pokochać go na nowo. A myśl, że mogłoby się tak stać, budziła w Terri większe przerażenie niż perspektywa, że go rozzłości.
Zostawiła pozew rozwodowy na stole w kuchni i pojechała do szpitala. Dopiero stamtąd zadzwoniła do sądu. Bała się, że Michael mógłby przeszkadzać jej w rozmowie. Wolała zresztą, żeby w ogóle jej nie słyszał. Teraz stanęła przed nowym problemem. Czy zdobędzie się na to, żeby podpisać dokumenty rozwodowe w dniu urodzin Josha? Rozwiązać ich małżeństwo w rocznicę dnia, który był jednym z najszczęśliwszych w jej życiu? I jak ma o tym powiedzieć Michaelowi?
- Chcesz mnie ukarać? Tak?
Michael musiał usiąść. Był wściekły. Kurczowo zacisnął dłoń na słuchawce.
- Umówiłaś się dwunastego, na trzecią po południu? - zapytał, jakby chciał się upewnić, czy dobrze usłyszał.
Dwunastego września? W dniu urodzin Josha? Czy Terri sądziła, że nie będzie pamiętał, co to za data? Czy wyobrażała sobie...
Nagle przyszła mu do głowy nowa myśl. Porzucił Terri w Dniu Matki, teraz ona zamierzała rozwieść się z nim w rocznicę urodzin ich dziecka. W dodatku nie starczyło jej odwagi, by powiedzieć mu o tym w bezpośredniej rozmowie.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wprost, Terri?
Czy nie miałaś ochoty zobaczyć mojej miny w chwili, gdy mi oznajmisz tę nowinę?
- Przestań. Nie masz prawa tak mówić. Próbowałam umówić się na jakiś wcześniejszy termin.
- Jasne. Im prędzej, tym lepiej. - Michael nie umiał ukryć sarkazmu.
Nie uwierzyła w ani jedno jego słowo. Nie uwierzyła w to, co opowiedział jej o aniele i o Joshu. Myślała tylko o tym, żeby się od niego uwolnić. Gniew wziął w nim górę nad osłupieniem. Terri chce się rozwieść w rocznicę urodzin ich synka!
- Musimy porozmawiać jeszcze po twoim powrocie z pracy.
W słuchawce zapadła cisza, po czym Terri powiedziała:
- Umawialiśmy się na dwa dni, Michael. Proszę cię, dotrzymaj słowa. Chcę, żebyś znalazł sobie jakiś nocleg już dzisiaj. Jeżeli ty tego nie zrobisz, to będę musiała poszukać miejsca, w którym mogłabym spędzić tę noc.
Michael nie mógł uwierzyć, że Terri tak po prostu wyrzuca go z domu.
- Tam...
- Mówię poważnie. Nie potrzebujesz już mojej pomocy. Zrobiłam dla ciebie wszystko, co mogłam.
- Nie mów tak.
Z najwyższym trudem wydobył głos ze ściśniętego gniewem gardła. Musiał odnaleźć w dzisiejszej Terri tę kobietę, która była jego żoną, kobietę, która go kochała. Słowa, które słyszał, nie mogły przecież paść z jej ust. To mówił ktoś obcy. Michael starał się wsłuchać w głos Terri, zrozumieć, co się z nią dzieje. Nie potrafił. Być może gniew i zdenerwowanie mąciły mu myśli.
- Muszę to zrobić, Michael. My... ja... muszę zacząć normalnie żyć.
- Na miłość boską! Przestań opowiadać bzdury! Mówimy o naszym życiu. O naszym małżeństwie!
- O naszym małżeństwie?
Chłodny ton, z jakim powtórzyła jego słowa, pozbawił Michaela resztek nadziei. Znał ten ton. Za bardzo naciskał i Terri podjęła decyzję.
- Od kiedy zależy ci na naszym małżeństwie? Od wczoraj? Od przedwczoraj? Bo chyba nie od dnia, w którym wyszedłeś z domu, żeby do niego nie wrócić?
Terri umilkła, a on nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Moja wiara w życie skończyła się wraz ze śmiercią Josha. A nasze małżeństwo w dniu, w którym wypłynąłeś z West Palm Beach. Nie obwiniaj mnie o to, że nie chcę odbudować naszego małżeństwa. Nie wyobrażam sobie, jak mielibyśmy to zrobić!
Terri umilkła. Michael słyszał jej nierówny oddech. Miał wrażenie, że z trudem panuje nad sobą, aby się nie rozpłakać.
- Wszystko, czego od ciebie oczekiwałam, to żebyś był przy mnie w tych strasznych chwilach. Okazało się, że wymagałam za dużo. Nie byłeś w stanie tego zrobić. Nie możesz wyjść z domu, wrócić po roku i spodziewać się, że wszystko będzie tak jak kiedyś.
Michael wiedział, że Terri ma rację, ale to niczego nie zmieniało. Jej słowa odbierały nadzieję, raniły.
- Nie chcę cię widzieć przed godziną trzecią po południu, dwunastego września.
Rozłączyła się, nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Cisnął słuchawkę z taką siłą, że ramię przeszył mu ostry ból.
- Cholera!
Oskarżenia Terri paliły go żywym ogniem. Dlaczego była taka zawzięta? Co się stało z kobietą, która kiedyś przecież go kochała?
Uwierzył, że zdoła ocalić ich małżeństwo i na nowo pozyskać miłość Terri. Po to wrócił do świata żywych, po to wrócił do żony. Teraz jednak zaczynał podejrzewać, że utracił Terri ostatecznie i nieodwołalnie.
Nie mogę podpisać dokumentów rozwodowych w rocznicę urodzin Josha, powiedział sobie w duchu. Potrzebuję pomocy. Co mam zrobić?
Zamknął oczy. Wydawało mu się, że wystarczy, jeśli wszystko jej wyjaśni. Wierzył, że z pomocą anioła uda mu się jakoś wszystko naprawić. Z pomocą anioła...
Usłyszał warkot samochodu, który minął ich dom. Z ogrodu dobiegał śpiew ptaków. Czekał, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Zaczerpnął powietrza. Czuł ból w piersiach. Niech to diabli porwą. Był zbyt słaby, żeby walczyć z Terri. Fakt, że wykreśliła go ze swego życia, odebrał mu resztkę sił. Był jak ogłuszony. W jaki sposób może nad nią czuwać, skoro przestaną być małżeństwem? Mieli się zobaczyć dopiero w sądzie, i to tylko po to, żeby dopełnić formalności i rozejść się jako obcy sobie ludzie. Dwunastego września. W rocznicę urodzin Josha.
Skupił się na oddychaniu. Powoli wciągnął powietrze do płuc i równie wolno je wypuścił. Wtedy uderzyło go odkrycie, że wokół zrobiło się przeraźliwie cicho. Ból, który odczuwał przed chwilą, minął. Zastanawiał się, czy zobaczy anioła, gdy otworzy oczy. W chwili gdy postanowił podjąć próbę, usłyszał jego głos.
- Cierpliwość. Musisz mieć dużo cierpliwości. Cierpienie Terri jest prawdziwe i równie prawdziwy jest jej lęk. Bądź mężny. Nie poddawaj się.
Michael nie wykonał żadnego ruchu. Czy miał uwierzyć? Przecież już wszystkiego próbował. Czy jego cierpliwość sprawi, że Terri się zmieni, że przestanie się go bać, że znów mu zaufa i obdarzy miłością?
Kapitulacja nie wchodziła w grę. Wykaże mnóstwo cierpliwości i zrobi to, co do niego należy. Zanim podpisze dokumenty rozwodowe, porozmawia z Terri. Wiedział, że musi się do tej rozmowy przygotować i że nie będzie ona łatwa. Muszą wreszcie wyjaśnić sobie wszystko, do końca, bez niedomówień.
- Nie wyglądasz najlepiej - odezwał się Marsh, jego dawny współpracownik.
- Czuję się równie kiepsko. Jeśli mogę ci coś doradzić, to nie staraj się być bohaterem i gdy nadciąga sztorm, zmykaj do najbliższego portu.
Marsh roześmiał się.
- Jak sądzisz, kiedy będziesz mógł wrócić do pracy?
Michael zastanawiał się przez chwilę. Od czasu wypadku niewiele myślał o pracy. Skupił się na tym, w jaki sposób ratować Terri i ich małżeństwo. Powrót do pracy był wobec tego zadania sprawą drugorzędną.
- Naprawdę chciałbyś, żebym snuł się po biurze, powłócząc nogami jak stuletni starzec?
- Nigdy nie żartuję w sprawach interesów. Zlecono nam ostatnio kilka ciekawych spraw, którymi mógłbyś się zająć. Nie będą wymagały stawienia się w sądzie. Mógłbyś zacząć od przygotowania umowy dotyczącej połączenia kilku sporych firm. Miałbyś z tego ładnych parę dolarów.
Ku swemu zaskoczeniu Michael odkrył, że nie odczuwa dawnego podniecenia na myśl o bogatych klientach i lukratywnych przedsięwzięciach. To, co przeżył, uświadomiło mu, że zdobywanie pieniędzy nigdy nie było dla niego celem samym w sobie. A teraz, bardziej niż kiedykolwiek, odczuwał potrzebę, żeby zająć się czymś, co jest naprawdę ważne w ludzkim życiu, co ma większą wartość niż pieniądze.
- W tej chwili mam dosyć pieniędzy.
- Odkąd to chcesz pracować za darmo?
Michael odpowiedział uśmiechem. Skoro nawet własna żona nie mogła uwierzyć, że się zmienił, to co dopiero mówić o innych, nawet przyjaciołach.
- Cieszę się, że żyję. Czuję się trochę tak, jakbym miał wobec życia jakiś dług do spłacenia.
Marsh zmierzył wspólnika uważnym spojrzeniem, ale nie skomentował jego słów.
- A co z Terri?
- Negocjujemy - odpowiedział Michael, starając się nadać swemu głosowi lekkie brzmienie.
Miał nadzieję, że to, co mówi, jest choć w części prawdą. Zresztą nie chodziło tu o mniej lub bardziej precyzyjne sformułowania, ale o to, żeby ocalić ich małżeństwo. A anioł powiedział mu, że ma jeszcze szansę. Michael ufał, że tym razem jej nie zmarnuje.
- Zamierzasz zostać w West Palm?
- Tak, wróciłem tu, żeby zostać.
Musi trzymać się blisko Terri. Musi na nią uważać. Wiedział, że przyjdzie chwila, kiedy będzie go potrzebowała, i nie mógł tego przegapić.
- Skoro już mówimy o moim powrocie do West Palm... Szukam jakiegoś mieszkania. Moja łódź nie istnieje.
Na myśl o „Przeznaczeniu” spoczywającym gdzieś na dnie oceanu poczuł skurcz serca. W jego, jak to teraz nazywał „poprzednim wcieleniu”, jacht odgrywał ogromną rolę. Żeglowanie stanowiło dla niego rodzaj terapii, trzymało go przy życiu w ciągu tego piekielnie trudnego roku. Kilka tygodni temu to życie i tak dobiegło kresu. Tyle że on, w przeciwieństwie do łodzi, dostał od losu jeszcze jedną szansę.
- Na razie możesz się zatrzymać w naszym apartamencie na wybrzeżu. I tak stoi pusty. Jestem pewny, że George nie będzie miał nic przeciwko temu. Kupiliśmy go jako lokatę kapitału, a poza tym George chciał dysponować jakimś lokalem w pobliżu portu. - Marsh sięgnął po długopis i napisał na kartce kilka słów. - Tu masz adres. Znajdziesz bez trudu. To jest w Waterside, niedaleko od zjazdu z autostrady. Obok w porcie stoi łódź, ale nie przypuszczam, żebyś miał w tej chwili ochotę na rejs.
- Rzeczywiście, będę się chyba raczej trzymał lądu. Chociaż kto wie? Czy łódź jest ubezpieczona na wypadek zatonięcia?
Michael spoglądał z balkonu na piętnastym piętrze na migoczące w dali światła domów i hoteli w Palm Beach.
Widok był olśniewający, ale nie mogło mu to wynagrodzić utraty domu. Domu, w którym zamieszkali z Terri. Zastanawiał się, co ona teraz robi. O czym myśli? Czy w ogóle za nim tęskni? Czy jest jej go brak? Wątpił w to. Z takim pośpiechem wyprawiła go z domu, że trudno było przypuszczać, by cokolwiek jeszcze dla niej znaczył. Chciała pozbyć się go ze swego życia. Raz na zawsze. Na dobre.
Wrócił do salonu, usiadł na kanapie i kolejny raz wziął do ręki pozew. Przeczytał go już trzykrotnie, ale ciągle do niego wracał. Z prawnego punktu widzenia wszystko było w porządku. Ale prawny punkt widzenia niewiele go teraz obchodził. Nie interesował go podział majątku, konto w banku, kwestia alimentów. Wpatrywał się w podpis Terri na ostatniej stronie. W tej chwili obchodziła go wyłącznie jego żona. Nie chciał niczego prócz niej.
Jako prawnik wiedział, że są co najmniej trzy sposoby, żeby odwlec rozwód. Mógłby się, na przykład, w ogóle nie zgodzić. To dałoby Terri trochę czasu, żeby ochłonęła. Ale oznaczałoby walkę. A Michael nie miał zamiaru z nią walczyć. Nade wszystko pragnął ją odzyskać.
Z nawyku rzucił okiem na przegub prawej ręki. Potem przypomniał sobie, że jego złoty rolex pozostał w wodach oceanu. Będzie musiał kupić nowy zegarek. Na wiszącym naprzeciwko zegarze ściennym była za dziesięć jedenasta. Za pół godziny Terri kończy pracę. Sięgnął po słuchawkę telefonu.
- Co ci się stało, chłopie? Miałeś kraksę czy co? Michael spojrzał na kierowcę i napotkał jego wzrok w lusterku. Zamówił taksówkę do szpitala, nic dziwnego, że taksówkarz wyobraża sobie, że coś mu dolega.
- Tak. Można to tak nazwać.
- Trochę późno na wizytę u lekarza. Mam zajechać na ostry dyżur?
- Nie - odparł szybko.
Nie chciał rozmawiać z Terri. Chciał tylko wiedzieć, czy wszystko jest w porządku.
- Podjedźmy na parking przed głównym wejściem.
- Nie ma sprawy.
W chwilę później jechali powoli przez parking. Był dobrze oświetlony. Nie wyglądało na to, by Terri mogło się tu przytrafić coś złego, ale Michael wolał dmuchać na zimne.
- Dokąd teraz?
- Zaparkujmy na razie koło budki telefonicznej - odpowiedział.
Z tego miejsca miał dobry widok na cały parking. Spojrzał na zegarek na desce rozdzielczej. Do wyjścia Terri brakowało jeszcze paru minut.
- Czekamy na telefon?
Michael przyjrzał się kierowcy. Starszy, tęgi mężczyzna w zsuniętej na tył głowy czapce najwyraźniej miał ochotę na pogawędkę, ale Michael nie był w nastroju do rozmowy. Wyjrzał przez okno w kierunku wyjścia ze szpitala.
- Nie. Czekamy na kogoś... - rzucił okiem na licencję kierowcy na desce rozdzielczej - Earl.
W kilka minut potem dostrzegł sylwetkę Terri. Obserwował, jak szła przez pusty parking. Pomimo odległości widział wyraźnie, że jest przygarbiona i idzie powoli, ciężkim krokiem. Miał wrażenie, że czuje ciężar jej zmęczenia. Kiedy jeszcze byli małżeństwem, a Terri pracowała z dziećmi jako pielęgniarka w gabinecie doktora Pereza, zawsze wracała z pracy radosna i podniecona. Opowiadała mu o tym, co się wydarzyło, angażowała się w losy swoich małych pacjentów. Teraz zdawała się wiecznie zmęczona i wyczerpana. Michael zastanawiał się, czy może coś na to poradzić. Najchętniej poszedłby prosto do szpitala i powiedział: „Dosyć tego”. Terri nie zniosłaby jednak takiego wtrącania się w jej sprawy. Nie chciała, żeby odgrywał jakąkolwiek rolę w jej życiu, a tym bardziej, by mówił jej, co ma robić. Mógł tylko dopilnować, by wróciła bezpiecznie do domu. W tej sprawie nie potrzebował jej zgody.
Terri wsiadła do samochodu. Uruchomiła silnik, włączyła reflektory i po chwili honda wyjechała powoli spośród stojących rzędem samochodów.
- Czy to zabrzmi głupio, jeśli powiem, żebyśmy pojechali za tym samochodem?
Taksówkarz Earl, który zrezygnował z prób podejmowania rozmowy, ożywił się na powrót.
- Nie ma sprawy. Jedziemy.
Terri czuła się wyczerpana. Fizycznie i psychicznie. Zastanawiała się, jak długo jeszcze będzie w stanie znosić tę huśtawkę emocjonalną. Kiedyś sądziła, że rozstanie z Michaelem pozwoli jej żyć na własny rachunek, że rozwód będzie ostatnim etapem jej żałoby. Symbolicznym i realnym zarazem końcem dawnego życia i początkiem nowego. Tymczasem sytuacja coraz bardziej się komplikowała. Zastanawiała się, dlaczego nie może uwolnić się od poczucia winy. Dostatecznie drogo zapłaciła za to, że nie potrafiła uratować życia swojemu dziecku. Czy teraz będzie dźwigać dodatkowo ciężar odpowiedzialności za zrujnowane małżeństwo?
Wśród tych wszystkich wątpliwości jedno tylko było dla niej coraz bardziej oczywiste. To, że ciągle była związana z Michaelem, czy tego chciała, czy nie.
W domu było ciemno. Michael dotrzymał słowa i znalazł sobie jakieś mieszkanie. Poczuła ulgę, a zarazem ogarnął ją smutek na myśl, że znów została sama. Po raz kolejny straciła Michaela.
Kiedy szła do drzwi, potknęła się na nierówności chodnika i upuściła klucze. Z westchnieniem goryczy schyliła się, żeby ich poszukać. Torebka zsunęła jej się z ramienia i upadła na ziemię. W napadzie dziecinnej złości Terri miała ochotę kopnąć w drzwi. Gdyby nie była samotna, gdyby miała męża i normalną rodzinę, ktoś by na nią czekał.
Jakby na zamówienie, zza zakrętu wyjechał samochód i oświetlił ciemną uliczkę. Terri z ulgą zauważyła klucze, które skryły się w kępie trawy, tuż obok krawężnika. Schylając się, by je podnieść, rzuciła okiem na przejeżdżający samochód. Żółta taksówka. Poczuła niezrozumiałą potrzebę, by pomachać komuś nieznajomemu, kto mimo woli pomógł jej odnaleźć zgubę. Zaraz później taksówka zniknęła w ciemności i Terri znów została sama. Podeszła do drzwi swego opustoszałego domu i przekręciła klucz w zamku.
- Telefon do ciebie - odezwała się Sara Jane, mijając nazajutrz Terri na korytarzu.
Serce Terri zabiło niespokojnie.
- Do mnie?
Rzadko zdarzało się, by ktoś do niej dzwonił, zwłaszcza późnym wieczorem. Dochodziła jedenasta, jej zmiana miała się ku końcowi. Pomyślała z niepokojem o matce i siostrze, które mieszkały w innym stanie.
- Jakiś mężczyzna. - Sara Jane uniosła brwi, by podkreślić niezwykły charakter telefonu.
Terri weszła do pokoju pielęgniarek.
- Halo?
- Tam?
Znajomy głos w słuchawce sprawił jej nieoczekiwaną przyjemność. To była czysto odruchowa reakcja. Nikt prócz Michaela jej tak nie nazywał. W słuchawce coś trzeszczało, jakby Michael dzwonił z budki telefonicznej. Terri wciąż się wprawdzie martwiła, ale teraz czym innym.
- Czy coś się stało?
- Nie. Chciałem się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku. Powiedz mi, kiedy robiłaś przegląd samochodu?
Terri odgarnęła włosy z twarzy i wsunęła niesforny kosmyk za ucho. Kiedy rozmawiali ostatnio, Michael był wściekły. Teraz martwił się o stan jej samochodu.
- Przestraszyłeś mnie.
Po emocjach ostatnich dni była wyczerpana i znużona. Poprzedniego wieczora wróciła do domu i poszła prosto do łóżka. Spała niemal dwanaście godzin, a gdy zbudziła się rano, czuła się wypoczęta, przynajmniej na tyle, żeby dotrwać do końca tygodnia. Do niedzieli. Potem czekała ją rozprawa w sądzie. Nie była pewna, czy Michael w ogóle się tam zjawi w rocznicę urodzin Josha. Na myśl o tym miała ochotę się rozpłakać.
- Przepraszam. Po cichu liczyłem na to, że dowiem się, iż się za mną stęskniłaś - mówił żartobliwie, ale Terri nie zareagowała na ten ton.
Nawet jeśli za nim tęskniła, to nie miała zamiaru się do tego przyznać. Nie po samotnie spędzonym roku.
- Gdzie jesteś?
- W apartamencie Marsha w Waterside.
- Źle cię słyszę. Czy tam jest jakiś problem z telefonami?
- Mhm. Telefon w mieszkaniu nie działa. Dzwonię z automatu w holu.
Miał ochotę powiedzieć: „Jestem tuż obok, przed szpitalem. Zaraz się zobaczymy”, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Terri nie chciała go widzieć. Zapanował nad irytacją. Cierpliwość. Musiał ją mieć - oto, czym powinien się wykazać.
- Cieszę się, że u ciebie wszystko w porządku. Wiesz - zawahała się przez chwilę - nie czuję do ciebie nienawiści, Michael.
- Wiem, ale chciałbym...
- Kiedy będziesz się widział z lekarzem?
Michael zmarszczył brwi. Terri wróciła do roli pielęgniarki. Czemu go to zaskoczyło? Czego się spodziewał? Że nagle zmieni zdanie? Nie zmieniła. I nie miała zamiaru wypowiedzieć słów, na które czekał. Na przykład, że chciałaby, aby ją odwiedził, całował, kochał.
- Jutro.
- To dobrze. Zaraz kończę pracę i...
- Nie będę ci zawracał dłużej głowy. Nie oponowała.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
Odwiesił słuchawkę i wsiadł do taksówki. Za kierownicą siedział Earl, ten sam starszy mężczyzna, który woził go poprzedniego wieczora.
Kiedy Terri wsiadła do samochodu i ruszyła, taksówkarz rzucił Michaelowi tylko jedno spojrzenie i podążył bez słowa w ślad za hondą.
- Wie pan co? Ciekaw jestem, co z pana za gość. Anioł stróż czy co?
Michael roześmiał się. Mógłby powiedzieć taksówkarzowi, że każdy ma anioła stróża, a jemu dane było poznać swojego bliżej, ale nie chciał wyjść na wariata.
- Można to tak nazwać - odpowiedział wymijająco.
Terri uchyliła drzwi i zajrzała do gabinetu Toma Sizemore'a. Rozmawiał przez telefon.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że już się czuję lepiej.
Tom wykonał zapraszający gest i zakrył mikrofon dłonią.
- Wejdź i usiądź. Zaraz skończę i będę miał trochę czasu dla ciebie.
Terri zajęła krzesło stojące naprzeciw biurka, a Tom potwierdził termin jakiegoś spotkania, pożegnał się i odłożył słuchawkę.
- Lubię dobre wiadomości - uśmiechnął się. - Miło słyszeć, że komuś coś się udało.
- Minęły już cztery dni, odkąd poprosiłam Michaela, żeby się wyprowadził. Zrobił to i ma się dobrze. Ja też.
Mimo że codziennie o nim myślała. Ale w tym nie było akurat niczego szczególnego. Terri rozmyślała o Michaelu codziennie przez cały ten rok, który spędziła sama. Samotność i wspomnienia o Michaelu były dla Terri czymś bardziej naturalnym i łatwiejszym do zniesienia niż emocje, jakie wywoływała jego obecność w domu.
- Czy ostatnio nadmieniał coś o aniołach?
- Nie.
- Pogodził się z rozwodem?
Terri poruszyła się niespokojnie na krześle.
- Prawdę mówiąc, nie dyskutowaliśmy ostatnio na ten temat. Zawiadomiłam go o terminie rozprawy i więcej do tego nie wracaliśmy.
- Zastanawiałaś się nad tym, co zrobisz, jeśli nie stawi się w sądzie?
- Proszę cię, Tom, nie psuj mi humoru. Ja...
- Już raz zniknął bez śladu i musisz się liczyć z tym, że może to zrobić ponownie.
Terri wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem...
Czy Michael naprawdę mógłby tak postąpić? Od czterech dni dzwonił do niej codziennie wieczorem, tuż przed końcem jej zmiany. Zaskakiwał ją różnymi pytaniami, jak tym o samochód. Dopytywał się też o sąsiadów i o to, jak się czuje. Dopiero Tom uświadomił jej, że od czasu gdy podała Michaelowi termin rozprawy, co bardzo go zirytowało, nie rozmawiali o rozwodzie.
- Niech to diabli, Tom. Miałeś się cieszyć z mojego dobrego nastroju, a tymczasem mi go psujesz.
- Cieszę się. Naprawdę. I z przyjemnością widzę, że jesteś w lepszej formie. - Tom uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. - Mogę ci o tym powiedzieć, ponieważ twoja wizyta ma nieoficjalny charakter.
Terri odpowiedziała uśmiechem, ale Tom znowu spoważniał.
- Nie chciałbym, żebyś popadła w depresję, gdyby Michael gdzieś przepadł.
Wracając z obiadu na oddział, Terri zastanawiała się, co się dziś jeszcze wydarzy. Najpierw mieli fałszywy alarm pożarowy i to właśnie, gdy pojawiło się dwóch nowych pacjentów w ciężkim stanie. Potem została wywołana przez pager w środku zebrania personelu. Wchodząc do pokoju pielęgniarek, zauważyła stojącego przed biurkiem mężczyznę wyglądającego na jakieś pięćdziesiąt kilka lat. Najwyraźniej na kogoś czekał. Nie spodziewała się, że może chodzić o nią. Nigdy w życiu nie widziała go na oczy.
Podeszła do Sary Jane.
- To ty dzwoniłaś? O co chodzi?
Terri usiłowała zapanować nad głosem. Cokolwiek działo się poza szpitalem, budziło w niej podświadomy lęk. W gruncie rzeczy najbezpieczniej czuła się w pracy.
Sara Jane odwróciła się do stojącego przed biurkiem mężczyzny.
- Czy to o tę panią panu chodziło?
Mężczyzna zdjął z głowy czapkę i obejrzał Terri od stóp do głów.
- Pani jeździ niebieską hondą?
O, nie, przemknęło jej przez głowę, tylko nie to, błagam. Potrącił jej samochód na parkingu.
- Tak - odpowiedziała z rezygnacją. - A po co panu ta informacja, jeśli mogę wiedzieć?
Mężczyzna spojrzał na Sarę Jane, dając do zrozumienia, że wolałby rozmawiać bez świadków. Terri ogarnął jeszcze większy niepokój.
- Czy moglibyśmy zamienić kilka słów w cztery oczy?
Terri wiedziała, że uciekanie przed złymi wiadomościami nie ma sensu.
- Oczywiście.
Wyszła na korytarz. Nieznajomy poszedł za nią. Niemal czuła na plecach jego oddech.
- Nie chcę pani straszyć - zaczął wyraźnie zakłopotany, kiedy już znaleźli się sami - ale...
- O co chodzi?
Jeśli ktoś zaczyna od takich słów, zwykle zmierza właśnie do tego, żeby wzbudzić lęk. Co prawda, nieznajomy nie wyglądał groźnie, ale...
- Siedzi panią jakiś mężczyzna.
- Co takiego?
- Jestem taksówkarzem. Od czterech dni, codziennie o tej samej porze, mam klienta, który zawsze zamawia ten sam kurs. Do szpitala. Potem jedziemy za panią. Mieszka pani na Valencii, prawda?
Włosy zjeżyły się jej na głowie, a serce zabiło mocniej. Cofnęła się o krok. Nieznajomy wyglądał najzupełniej zwyczajnie, ale Terri widziała w życiu dostatecznie wielu pacjentów cierpiących na zaburzenia psychiczne, by wiedzieć, że wygląd o niczym nie świadczy. Zastanawiała się gorączkowo, dlaczego akurat jej musiało się coś takiego przytrafić. I co ma odpowiedzieć nieznajomemu mężczyźnie?
On jednak zachowywał się tak, jakby niczego nie spostrzegł.
- Zresztą facet nie wygląda groźnie. Wysoki, z ciemnymi włosami. Musiał mieć jakiś wypadek albo się z kimś pobił... Nie mam pojęcia.
Terri potarła czoło drżącą dłonią. Ogarnęło ją uczucie nieopisanej ulgi.
- To Michael. Mój mąż... to znaczy... właściwie niemal były mąż - poprawiła się.
Zamiast ją zostawić, Michael krążył wokół niej.
- Aha. To dobrze. Wie pani, niepokoiłem się, bo zależało mu na tym, żeby go pani nie zauważyła. No i pomyślałem, że lepiej zrobię, jeśli pani o tym powiem. Jeśli trzeba, mogę pójść z panią na policję.
- Nie, nie trzeba.
Uśmiechnęła się do taksówkarza i mocno uścisnęła mu rękę. Było jej miło, że obcy człowiek poświęcił czas, żeby ją odnaleźć i ostrzec. W ciągu ostatniego roku poznała wielu nowych ludzi i zawsze cieszyło ją, kiedy ktoś był skłonny okazać jej pomoc.
- Przepraszam, nie pamiętam, czy się sobie przedstawiliśmy?
- Jestem Earl, proszę pani.
- Dziękuję panu, Earl. Jest mi naprawdę miło, że poświecił pan swój czas, żeby mnie odnaleźć, ale ze strony Michaela nic mi nie grozi. - Zastanowiła się przez chwilę. - Może rzeczywiście powinnam z nim porozmawiać. Proszę mi powiedzieć, gdzie pan parkuje, kiedy tu przyjeżdżacie wieczorem?
ROZDZIAŁ 9
Był jedenasty. Następnego dnia Josh skończyłby siedem lat. Gdyby żył. Idąc pośród soczystej zieleni krzewów rosnących wokół wieżowca, w którym znajdował się jego luksusowy apartament, Michael błądził myślami wśród wspomnień. Przypominał mu się dawno miniony czas, urodziny synka, nieodzowne torty z bitą śmietaną, lody i podniecone głosy Josha i jego przyjaciół grających w piłkę. Wracał pamięcią do szczęścia, które było kiedyś udziałem ich rodziny. Nim jedno z nich odeszło na zawsze.
Spojrzał w niebo i uśmiechnął się smutno. „Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. Pomóż nam sprzątnąć, jeżeli jeszcze zostało ci trochę sił”. Tęsknił za synem, ale teraz przynajmniej wiedział, że Josh jest bezpieczny i szczęśliwy. Zamiast świętować urodziny dziecka, spotkają się jutro w sądzie na sprawie rozwodowej.
Nadchodził moment, który miał przesądzić o przyszłości, a Michael ciągle nie wiedział, co zrobić, żeby uratować ich małżeństwo. Był cierpliwy. Trzymał się z dala od Terri, tak jak sobie tego życzyła, ale czas płynął nieubłaganie. Wyglądało na to, że raczej nie na jego korzyść.
Poruszył prawą ręką. Dobrze przynajmniej, że samopoczucie mu się poprawiło. Co prawda, jeszcze przez dłuższy czas nie będzie zdolny do żadnego poważnego wysiłku, lecz przynajmniej mógł unieść rękę, nie czując zapierającego dech w piersiach bólu. Był w stanie zaczerpnąć głębiej powietrza, a klatki piersiowej nie ściskała już żelazna obręcz.
Jutro dwunasty. Musi porozmawiać z Terri. Tego wieczora, jak co dnia, planował towarzyszyć jej w drodze ze szpitala do domu, ale tym razem miał zamiar zatrzymać taksówkę i zastukać do drzwi, kiedy Terri już za nimi zniknie.
Zauważył w oddali żółty samochód skręcający w uliczkę prowadzącą do wieżowca. Spojrzał na zegarek. To powinien być Earl.
Przypomniał sobie stojące w garażu Terri BMW. Mniejsza z tym. Jutro wynajmie samochód. Obojętne jaki. Ważne, że będzie się mógł swobodnie poruszać. Otworzył drzwiczki i usiadł na tylnym siedzeniu. W lusterku powitało go znajome spojrzenie.
- To chyba już nasz ostatni wieczór, Earl. Myślę, że mogę już sam siąść za kierownicą.
Terri się spóźniała. Michael raz po raz spoglądał na zegarek.
- Którą masz godzinę, Earl?
- Za kwadrans dwunasta.
- Samochód stoi. Muszą mieć ciężki dyżur. Michael poprawił się na siedzeniu. Przed wejściem do szpitala nie działo się nic szczególnego. Nie pojawiały się karetki, ludzi było niewielu. Zastanawiał się, dlaczego Terri wybrała pracę w szpitalu. Co sprawiło, że po śmierci Josha chciała pracować akurat tam, gdzie nieustannie miała do czynienia z cierpieniem, a także ze śmiercią?
Drzwi otworzyły się i jakaś postać wyszła na parking. Nie była to Terri. Michael niecierpliwie bębnił palcami po oparciu siedzenia. Co się z nią dzieje?
Zaskoczyło go pukanie w okno po drugiej stronie samochodu. Odwrócił się i zobaczył Terri.
- Chciałam z tobą porozmawiać.
Terri uznała, że wyraz zaskoczenia na twarzy Michaela wart był spaceru dookoła szpitala. Wyglądał dobrze. Najwyraźniej doszedł już do siebie. Był ubrany w elegancką szarą koszulę i ciemne spodnie. Kiedy otworzył drzwiczki i wysiadł z taksówki, serce Terri zabiło mocniej. Czy widok Michaela zawsze będzie na niej robił takie wrażenie? Tak nie powinno być - to nie było w porządku.
Musiała skupić się na temacie, o którym chciała z nim porozmawiać.
- Co tu robisz?
- Ja... mhm... - Nawet z tą zakłopotaną miną było mu do twarzy. - Staramy się mieć na ciebie oko. No wiesz, żeby wiedzieć, że cało i zdrowo wróciłaś do domu.
- My?
Wskazał na taksówkę.
- Earl i ja.
Terri pochyliła się nad oknem kierowcy.
- Cześć, Earl.
Taksówkarz odwzajemnił pozdrowienie. Terri stanęła naprzeciw Michaela i złożyła ręce na piersi. Ostatni raz zamierzała go prosić, żeby się nie wtrącał i pozwolił jej rozpocząć nowe życie, bez niego. Chciała się też dowiedzieć, czy stawi się w sądzie. Czuła jednak kompletną pustkę w głowie.
I wtedy Michael posłał jej ten swój szelmowski uśmiech zwycięskiego pirata.
- A może poprosimy Earla, żeby podwiózł nas do twojego samochodu? Wieki minęły, odkąd dałaś mi się zaciągnąć na tylne siedzenie.
Z trudem opanowała uśmiech. Przez jedną krótką chwilę wydało się jej, że wszystko może zacząć się między nimi na nowo. Bolesna przeszłość rozwiała się jak mgła i Terri znów dojrzała ciepły blask słońca. Od tak dawna już niczego podobnego nie czuła. Michael znów był przy niej. Mężczyzna, którego tak kochała... I którego takim wysiłkiem woli zakazała sobie kochać.
Michael otworzył przed nią drzwiczki i czekał na jej decyzję.
Wsiadła do taksówki. Michael wsunął się za nią. Usiadł bliżej, niż to było konieczne, ale dostatecznie daleko, żeby ich ciała się nie zetknęły. Terri wyglądała przez okno. To było bezpieczniejsze od spojrzenia w jego orzechowe oczy. Próbowała wzbudzić w sobie gniew, który był jej jedynym orężem w walce, by nie ulec uwodzicielskiemu zachowaniu Michaela.
Earl ruszył powoli i po chwili zatrzymali się obok samochodu Terri.
Rozmowy, która ich czekała, nie sposób było prowadzić przy świadkach.
- Zapłać Earlowi i daj mu porządny napiwek. Zasłużył sobie na niego uczciwie - powiedziała, sięgając do klamki. - Odwiozę cię do domu.
Skręcając na parking przed wieżowcem, w którym mieszkał Michael, Terri dziękowała w duchu Bogu, że to tak blisko szpitala. Wjechała przez bramę i zatrzymała się na wolnym miejscu. Zgasiła silnik.
Zanim spojrzała na Michaela, rozejrzała się. Dom stał w pięknym miejscu nad brzegiem oceanu. Szeroka aleja prowadziła z parkingu do przystani, w której były przycumowane luksusowe jachty.
Michael wpatrywał się w swoją żonę. W białym fartuchu pielęgniarki wyglądała skromnie i profesjonalnie. Wziął głęboki oddech. Poczuł jej zapach, słodki, świeży zapach perfum, który tak dobrze znał.
Michael nie miał pojęcia, jak jest z innymi mężczyznami, ale sam uwielbiał koronkową, seksowną bieliznę, jaką Terri zwykła nosić pod swoim skromnym fartuchem. Ciekawiło go, co ma na swoim słodko pachnącym ciele tego wieczoru.
Z trudem oderwał od niej wzrok i spojrzał przez okno w stronę przystani. Czuł, że musi wysiąść z samochodu, w przeciwnym razie nie będzie umiał oprzeć się pokusie, by jej dotknąć. Poza tym, gdyby zostali w samochodzie, mogłoby się zdarzyć, że pilnujący terenu pracownik ochrony przerwałby im rozmowę w najmniej odpowiednim momencie.
- Wstąpisz do mnie?
- Nie.
Odpowiedź była stanowcza i padła szybciej, niż tego oczekiwał.
- W takim razie chodźmy na pomost.
Otworzył drzwi. W samochodzie zapaliła się lampka. Terri nie ruszyła się z miejsca.
- Dlaczego mnie śledziłeś?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Trudno było się spodziewać, że Terri uwierzy w prawdę. W to, że anioł kazał mu na nią uważać i opiekować się nią.
- Aby się upewnić, że nie przydarzyło ci się po drodze nic złego. I dlatego, że chciałem z tobą w końcu kiedyś porozmawiać.
- Z tym ostatnim akurat się zgadzam. Nie musiałeś za mną jeździć, aby skłonić mnie do rozmowy.
Stanowczy ton, jakim to powiedziała, sprawił, że Michaela ogarnął niepokój. Poczuł nagle kompletną pustkę w głowie. Terri otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu.
Noc była piękna. Wiał lekki wiatr od oceanu. Powietrze było rześkie. Słychać było szum palmowych liści i odgłos fal rozbijających się o brzeg. Przycumowane na przystani łodzie kołysały się lekko.
Michael otworzył furtkę prowadzącą na pusty o tej porze pomost. Szli w milczeniu.
W pewnej chwili Terri zatrzymała się. Wydawało jej się, że na dworze będzie bardziej bezpieczna, niż gdyby poszła z Michaelem do jego apartamentu. Myliła się. Tu, nad morzem, wracały wspomnienia wspólnych spacerów, nocy spędzonych na plaży, wypatrywanych z pokładu jachtu gwiazd. Czuła, że jej stanowczość słabnie. Zaczęła żałować, że jednak nie zostali w samochodzie. Dotknął jej ramienia.
- Łódź George'a jest zacumowana na końcu pomostu. Możemy tam usiąść i porozmawiać.
Ruszyła posłusznie, choć najchętniej uciekłaby gdzie oczy poniosą. Nie miała ochoty siedzieć w ten piękny wieczór na łodzi i omawiać z Michaelem czekającego ich rozwodu. Z drugiej strony wiedziała jednak, że właśnie po to się spotkali.
Jacht George'a nazywał się „Łowca Marzeń”. Michael pierwszy wszedł na pokład i odwrócił się, żeby podać jej rękę. Terri cały czas walczyła z pragnieniem natychmiastowej ucieczki. Michael nie odzywał się ani słowem. Po prostu stał z wyciągniętą ręką.
Kiedy znalazła się na pokładzie, łódź ugięła się i zakołysała łagodnie. Michael cofnął rękę i pochylił się, aby odsunąć na bok brezentowy pokrowiec okrywający podłużną ławkę.
- Siądziemy? - zapytał.
Zamiast usiąść, Terri poszła na rufę. W ciemnej wodzie odbijały się odległe światła Palm Beach. Reflektory samochodów przejeżdżających przez Royal Park Bridge załamywały się na falach i układały w tajemnicze, niepokojące wzory.
Skrzyżowała ramiona na piersiach. Z całych sił broniła się przed urokiem nocy zaklętym w światłach i mroku, w znajomym kołysaniu pokładu pod stopami, blasku księżyca i usianym gwiazdami niebie. Wyczuła raczej, niż usłyszała kroki zbliżającego się Michaela i ogarnął ją lęk przed tym, co mogło się stać. Wydawało jej się, że nauczyła się nie kochać swego męża, ale teraz nie była już tego wcale taka pewna.
Aby nie sprzeniewierzyć się podjętym stanowczym postanowieniom, zaatakowała Michaela.
- Czy zamierzasz zgodzić się na rozwód?
- Nie.
- Obiecałeś mi.
- Wiem. Ja... Tam, ja...
Terri poczuła łzy wzbierające pod powiekami i zamknęła oczy. Zanim je otworzyła, Michael zrobił krok do przodu i objął ją ramieniem. Nie opierała się. Stała przed nim, z rękami skrzyżowanymi na piersi, i zmagała się ze swoimi pragnieniami i lękami. Powinna go odepchnąć, krzyknąć, że nie ma prawa jej dotykać. Ale bardzo potrzebowała pociechy. Była już tak zmęczona koniecznością podejmowania decyzji, samotnością, tęsknotą za nim...
Michael wtulił twarz w jej włosy. Wdychał jej zapach, sycił się jej ciepłem, którego tak bardzo mu brakowało. Przez rok dryfował bez celu, a teraz miał wrażenie, że wreszcie znów wie, dokąd zmierza. Znalazł się u siebie, w jedynym miejscu na świecie, które naprawdę do niego należało. Wszystko, czego teraz potrzebował, to scalić na powrót ich małżeństwo. Aby tego dokonać, musiał najpierw ulżyć Terri w jej cierpieniu; podzielić się z nią tym, czego się dowiedział. Tym, co odkrył, umierając.
- Już po północy... Jest dwunasty września - szepnął jej do ucha. - Chciałbym porozmawiać z tobą o Joshu.
Terri nie odpowiedziała, a jej ciała nie opuściło napięcie. Pochyliła głowę i oparła czoło na jego ramieniu. Michael poczuł łzy, wsiąkające w koszulę.
- Pamiętam noc, kiedy się urodził - ciągnął. - Choć wiele rzeczy wydarzyło się wtedy tak nagle i tak szybko. Pamiętam, jak cię bolało. Miałem ochotę chwycić lekarza za gardło i potrząsnąć nim, zmusić go, żeby coś zrobił, żeby ci jakoś pomógł. Okropnie się bałem, że cię stracę.
Wyprostował się. Tak chciałby mieć zdrową rękę, by móc wziąć ją w ramiona i przytulić z całych sił. Może wtedy przestałaby się opierać i zawierzyłaby mu naprawdę. Terri nie poruszyła się.
- A potem na świecie pojawił się Josh. Był niezadowolony i miauczał jak kot, który wpadł do wiadra z wodą.
Poczuł, że Terri wstrząsnął dreszcz. Łzy napłynęły mu do oczu. Dwunasty września na zawsze miał dla niego pozostać dniem urodzin Josha. Gdy towarzyszył Terri podczas porodu, nie wiedział jeszcze, co to znaczy mieć syna. Cieszył się tylko, że oboje, Terri i Josh, są zdrowi.
- Tej nocy nie miałem jeszcze pojęcia, jak bardzo będę go kochał - szeptał do ucha swej żony. - Ani jak bardzo będę kochał ciebie za to, że mi go dałaś.
Wziął głęboki oddech. Teraz już nie mógł się zatrzymać. Musiał powiedzieć Terri wszystko.
- Pamiętam dzień, w którym umarł. Chciał dostać nową grę wideo, a ja się nie zgodziłem. Powiedziałem mu, że nie będzie siedział i grał w idiotyczne gry, podczas gdy żeglujemy. Chyba przez godzinę był niepocieszony i wtedy zobaczył te skutery wodne. - Nawet teraz, gdy wiedział, że Joshowi jest dobrze, nie mógł odżałować, że tego ostatniego dnia nie przytulił go choćby o jeden raz więcej. - Tak żałuję, że nie powiedziałem mu wtedy, jak bardzo go kocham.
Dopiero teraz ciało Terri przestało stawiać opór. Oparła ręce na piersi Michaela, a potem przylgnęła do niego mocno, jakby się bała, że bez niego nie będzie w stanie ustać na nogach. Michael poczuł ból w klatce piersiowej, ale trzymał ją mocno.
- Tam... moja słodka Tam...
Miał tak ściśnięte gardło, że z trudem wydobywał słowa. Zamrugał oczami i spod jego powiek popłynęły łzy.
- Muszę ci to powiedzieć, Tam. Joshowi jest dobrze. Wiem, że nie możesz tego zrozumieć, ale uwierz mi, widziałem go i wiem to na pewno. Otacza go miłość i...
- Tak żałuję, że nie mamy jego zdjęć z tego ostatniego roku - szepnęła łamiącym się głosem. - Kiedy do szkoły przyszedł fotograf, on akurat przechodził ospę. A potem, gdy wypływaliśmy w rejs, zapomniałam kupić film do aparatu...
Zaszlochała. Michael milczał. Czuł, że Terri chce mu powiedzieć coś jeszcze.
- Nie mogę sobie przypomnieć jego twarzy przed wypadkiem. Nie pamiętam, jak uśmiechał się tego dnia. Zapamiętałam tylko, jak leżał blady i nieruchomy...
Nie wysunęła się z jego objęć, lecz jedynie cofnęła się trochę, by popatrzeć mu w oczy. Michael odwzajemnił jej spojrzenie. W mroku nocy jej błyszczące od łez, szeroko otwarte oczy były skupione i poważne. Zastanawiał się, czy Terri zdoła mu zaufać, nawet jeśli go już nie kocha.
Wydała mu się młodsza, bardziej krucha. Wiatr rozwiewał jej włosy. Fale uderzające o słupy pomostu kołysały delikatnie jachtem. Odległy warkot silników ucichł i Michael wstrzymał oddech. To było takie trudne, ale musiał powiedzieć Terri wszystko do końca, nie wolno mu było niczego przemilczeć.
- To nie jest nasza wina, że Josh umarł. Żadne z nas nie mogło go uratować.
Terri wpatrywała się w niego przez chwilę, która wydawała się trwać wieczność. Potem uniosła rękę i otarła łzy z jego policzków.
Michael stał nieruchomo. Bał się odezwać i zarazem bał się tego, co mógł usłyszeć. Nie mógł wpłynąć na to, co się stanie.
I wtedy Terri go pocałowała.
ROZDZIAŁ 10
Terri zdawała sobie sprawę, że postępuje niemądrze, wbrew danym sobie obietnicom, ale to nie miało już żadnego znaczenia. Tak długo była sama w domu pełnym wspomnień i pamiątek po utraconym dziecku i nieobecnym mężu. Potrzebowała Michaela. Tylko na tę noc. Na tę jedną, ostatnią noc. Scałowała łzy Michaela. Potem pocałowała go w usta. Kiedy odpowiedział na jej pocałunki, rzeczywistość z wszystkimi jej problemami przestała się liczyć, pozostały tylko ciepłe, tak dobrze znajome usta jedynego mężczyzny, którego kiedyś kochała.
- Kochaj się ze mną, Michael. Proszę.
Wypowiedziała te słowa, zanim zdążyła się zastanowić, a potem było już za późno. Michael natychmiast odpowiedział na jej prośbę. Jego dłoń pieszczotliwie przesunęła się po jej policzku, a palce wplotły się we włosy. Pocałował ją w usta, delikatnie przesunął językiem po wargach spragnionych dotknięcia jego ust. Terri przeszył dreszcz. Jej oczy wypełniły się łzami, ale teraz były to zupełnie inne łzy. Łzy ulgi. Wiedziała, że Michael może sprawić, by zapomniała o całym świecie, choćby na ten krótki czas, gdy będzie trzymał ją w ramionach. Umiał sprawić, by się zapamiętała, by skupiła się tylko na języku ciała, oddała chwilom uniesienia. A ona tak bardzo chciała się zapamiętać...
Kiedy jego palce przesunęły się lekko po jej piersiach i sięgnęły do pierwszego guzika białego pielęgniarskiego fartucha, wydała głośny jęk.
- Szybciej, Michael.
Zsunął fartuch z jej ramion, a usta wędrowały wzdłuż policzka i szyi. Gdy dotarł do ramienia, Skubnął delikatnie zębami jej skórę w miejscu, które znało tylko ich dwoje. Ciało Terri odpowiadało na pieszczoty niemal bez udziału jej woli, prężąc się i tuląc do ciała Michaela.
A on dziękował w duchu opatrzności za ciemność, za pustą przystań i późną godzinę. Wiedział jednak, że nawet gdyby okoliczności były inne, i tak kochałby się z Terri na pokładzie jachtu, na pomoście, do którego łódź była przycumowana lub gdziekolwiek indziej. Kochałby się z nią, bo go o to poprosiła. O coś, czego pragnął najbardziej na świecie. Chciał jej przypomnieć, jak dobrze może im być razem. Jak doskonale do siebie pasują. Jak wysoko mogą wspólnie poszybować.
Kiedy pochylił się, żeby jeszcze raz pocałować jej szyję, jego żebra zaprotestowały. Nie zwracał jednak uwagi na przeszywający ból. Całą uwagę skupił w palcach, które dotarły do atłasowych koronek jej stanika. Tak pragnął wyłuskać ją z bielizny, wędrować ustami po ciele. Ale wiedział, że nie powinien się spieszyć. Czekał długo, ale mógł poczekać jeszcze trochę. Chciał dać Terri to, co najbardziej lubiła, chciał spotęgować jej rozkosz, odwlekając moment spełnienia.
Miała wrażliwe usta. Michael wiedział, że uwielbia się całować, więc nie spieszył się z odsłanianiem jej ciała, lecz wargami, zębami i językiem pieścił jej usta, ssał i skubał wargi.
Poczuł dłonie Terri pod koszulą. Jej palce przesuwały się po jego plecach, bokach i brzuchu. Nie sposób było dłużej zwlekać.
Rozpiął zapinkę umieszczoną pomiędzy miseczkami stanika Terri, rozchylił je i nakrył jej piersi dłońmi. Czuł pod palcami sztywne sutki i drażnił je lekko samymi opuszkami. Znieruchomiała na chwilę, a potem nagrodziła jego pieszczotę głębokim westchnieniem. Zacisnęła palce na jego ramionach z taką siłą, że aż go zabolało. Nic jednak nie mogłoby go ucieszyć bardziej niż ten ból, dowodzący, że Terri reaguje na jego pieszczoty tak jak kiedyś.
- Chodź.
Pociągnął ją za sobą z powrotem na dziób i usiadł na wyściełanym siedzeniu. Terri stanęła między nogami Michaela. Uniósł głowę i popatrzył jej w oczy. Nawet w mroku nocy mógł poznać znajomy wyraz twarzy i blask jej oczu, lekkie rozchylenie warg. Tak wyglądała zawsze, kiedy chciała się z nim kochać. A nic nie podniecało Michaela bardziej niż myśl, że jego żona ma ochotę na seks.
Terri pochyliła się ku niemu, wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po włosach Michaela. W tym odtwarzaniu na nowo gestów namiętności, która ich tak mocno połączyła, było coś nieopisanie podniecającego.
- Tam... - Błagalny szept ucichł, gdy jego usta zetknęły się z jędrnymi krągłościami jej piersi, z nabrzmiałymi pragnieniem sutkami.
Terri była zaskoczona reakcją swego ciała na znajome dotknięcie. Przepływały przez nią fale gorąca. Zacisnęła palce na włosach Michaela i przyciągnęła go do siebie mocniej. Nie zastanawiała się nad tym, co robi. Nie czuła w tej chwili niczego prócz delikatnej pieszczoty jego warg, wilgotnego dotknięcia języka. Tak bardzo było jej tego potrzeba.
Kiedy oderwał usta, by przenieść je na drugą pierś, poruszyła ramionami, zsuwając rozpięty fartuch i stanik. Palce Michaela sięgnęły do suwaka spódnicy. Terri zrzuciła buty. W ich ruchach nie było ani śladu niepewności początkujących kochanków. Poruszali się lekko i pewnie jak w tańcu, który oboje dobrze znali.
Odsunęła się od niego tylko na chwilę, żeby zsunąć rajstopy. Potem, nie mając na sobie niczego prócz satynowych majteczek z koronkowym wykończeniem, pomogła Michaelowi wyswobodzić ramiona z rękawów koszuli.
Michael wstał i nie odrywając spojrzenia od Terri, ściągnął spodnie i slipy. Każdy dobrze znany ruch, każda pauza tylko potęgowała jej podniecenie. Choć był taki, jakim go zapamiętała, coś się w nim jednak zmieniło. Był uważny, jakby tej nocy miało się między nimi wydarzyć coś więcej niż każdej innej.
Terri nagle przypomniała sobie o istnieniu czasu. O tym, że mają za sobą jakieś wczoraj i że czeka ich jakieś jutro, ale odepchnęła od siebie tę myśl. Nie chciała teraz pamiętać o niczym. Chciała zapomnieć w ramionach Michaela o całym świecie. Uniosła ręce, by przyciągnąć go do siebie.
Wyswobodził się z jej objęć, by zdjąć wyściełane siedzenia i rozłożyć je na pokładzie. Terri ułożyła się na materacu. Kiedy położył się obok niej, przesunęła ręką po jego piersi. Pod ciepłą skórą, pod silnymi, twardymi mięśniami wyczuła bicie jego serca.
Michael czuł całym sobą ciepło i gładkość jej ciała. Pochylił głowę i odnalazł ustami jej usta.
I wtedy zmartwiał w bezruchu.
- O Boże... Tam... nie mogę.
Opadł na plecy i przytulił prawą rękę do piersi. Do oczu napłynęły mu łzy.
Nie mógł kochać się z Terri. Nie był do tego zdolny. Nie pozwoliło mu na to własne ciało. Przegrał walkę z paraliżującym bólem. I nie miało najmniejszego znaczenia to, że pragnął Terri bardziej niż kiedykolwiek w życiu, bardziej niż jakikolwiek mężczyzna na świecie pragnął jakiejkolwiek kobiety. Tak bardzo, że nie umiałby tego wypowiedzieć słowami. Leżał bezradny na deskach pokładu i starał się uspokoić oddech na tyle, by móc wydobyć z siebie choćby słowo.
- Co się stało?
Pochyliła się nad nim. Kruczoczarne włosy tworzyły zasłonę, za którą skrywała się twarz. Nie widział wyrazu jej twarzy, ale słyszał niepokój i lęk w jej głosie, pobrzmiewającym jeszcze podnieceniem, jakie rozbudził w niej swymi pieszczotami.
Uniósł lewą dłoń i odsunął włosy z jej twarzy.
- Nie mogę, Tam... Moje ramię... myślałem... - W głosie Michaela słychać było ból. - Tak bardzo cię pragnę, ale...
- Bądź cicho - szepnęła.
Poczuł gorące usta Terri we wnętrzu swej drżącej dłoni. Potem przytuliła ją do policzka.
- Chodź tutaj - szepnęła i przesunęła się w bok, aby zrobić mu miejsce na poduszkach.
Michael z wysiłkiem uniósł biodra i ułożył się na poduszkach. Terri uklękła nad nim, oparła dłonie za jego ramionami i nakryła go swoim ciałem.
- Teraz lepiej? - spytała.
Ból ustąpił. Michael uniósł rękę i położył delikatnie dłoń na jej biodrze.
- Tak - odpowiedział. - Przepraszam cię.
- Nie masz za co przepraszać. Przecież to nie twoja wina. Skoro nie masz siły się ze mną kochać, to ja będę się kochała z tobą.
Opuściła głowę i pocałowała go w usta. Jej rozchylone wargi, wilgotne i gorące, wędrowały po jego policzku i szyi.
Kiedy skubnęła pieszczotliwie ustami skórę na jego piersiach, Michael nie umiał powstrzymać głośnego jęku. Cóż z tego, że wszystko miało wyglądać inaczej, że zamierzał kochać się z Terri na wszelkie znane im obojgu sposoby, aby przypomnieć jej, że potrafi doprowadzić ją do rozkoszy. Nie mógł tego teraz zrobić. Leżał bezradnie, czuł jej ciepły oddech, wilgotne usta i język, którym prowadziła z nim podniecającą go do szaleństwa grę.
Przesunął dłoń wzdłuż jej ciała, po łagodnej krągłości biodra i gładkim boku, musnął jej pierś i wplótł palce w jedwabiste pasma włosów.
Przebiegł go dreszcz. Ostatecznie pozostawił decyzję Terri, a ona doskonale wiedziała, kiedy przestać.
W chwili gdy poczuł, że nie zniesie jej pieszczot ani przez sekundę dłużej, uniosła głowę.
- Chodź - szepnął.
Przez chwilę trwali nieruchomo, po czym Terri wyprostowała się i zaczęła się miarowo poruszać. To było cudowne. Michael zamknął oczy. Pragnął, by trwało to w nieskończoność, choć zarazem chciał patrzeć na Terri, słuchać jej przyspieszonego oddechu, dotykać jej gorącego ciała. Ciągle była jego żoną. Miał ochotę krzyknąć: „Widzisz, jak dobrze jest nam razem? Jak cudownie może nam być ze sobą”?
Zacisnął palce na jej biodrach, aby przyciągnąć ją do siebie bliżej, wejść w nią mocniej i głębiej, aż wreszcie nadeszła chwila, kiedy przestał już myśleć o czymkolwiek i czuć cokolwiek. Poddał się całkowicie odwiecznemu rytmowi miłości.
- Tam.
Michael rozchylił ramiona, a Terri opadła na niego, ale zaraz osunęła się obok, aby nie sprawić mu bólu. Przekręcił głowę i całował jej usta, policzki, nos, czoło. Tak wiele miał jej do powiedzenia. Chciał mówić o tym, że ją kocha, że zawsze ją kochał, że tęsknił do niej przez ten czas, gdy byli od siebie daleko, jak nigdy do nikogo na świecie. Chciał jej wyznać, że nie wyobraża sobie bez niej życia, ale bał się. Może jest na to jeszcze za wcześnie, może Terri nie będzie umiała przyjąć jego słów. Na razie musi się zadowolić tym, że mają znów przy sobie, że są razem.
I że jest szczęśliwy, choć niedawno jeszcze sądził, że już nigdy nie będzie.
Był szczęśliwy. Tylko tak mógłby określić w tej chwili swój stan. W głębi serca podziękował aniołowi. To za jego sprawą znów trzymał Terri w ramionach, a jego życie było takie jak kiedyś.
Brakowało w nim tylko Josha.
A właśnie dziś wypadała rocznica jego urodzin.
Terri oparła głowę na piersi Michaela. Nie była w stanie się podnieść, o niczym myśleć. Michael dał jej to, czego potrzebowała - ulgę, zapomnienie i spokój. Gdyby to mogło trwać w nieskończoność... Dłoń Michaela przesunęła się po jej ramieniu i ten lekki ruch sprawił, że przeszły ją ciarki. Zadrżała lekko.
- Zimno ci? - spytał z troską w głosie.
- Nie.
Przytuliła policzek do jego piersi. Czuła znajomy zapach jego ciała i było jej z tym dobrze, ale nie miała ochoty na rozmowę. A zresztą nie było jej zimno. Uniosła spojrzenie na nocne niebo pełne gwiazd. Nisko nad horyzontem wznosił się księżyc. Była piękna, pogodna noc. Wiatr przyjemnie chłodził jej rozgrzane od miłości ciało. Kiedy tik leżała w ramionach Michaela, gotowa była uwierzyć w to, że mogłaby pokochać go na nowo i jeszcze raz zacząć wspólne życie. Lęk, który dręczył ją od chwili, gdy powrócił do domu, stał się czymś odległym i nieistotnym.
Po maszcie jachtu prześlizgnęło się jaskrawe światło. Jeszcze przed kilkoma minutami, gdy kochała się z Michaelem, po pomoście mogłaby przemaszerować orkiestra wojskowa, a ona nie zauważyłaby tego. Teraz powróciła do rzeczywistości i jej wyczulone zmysły rejestrowały nawet światła przejeżdżającego gdzieś w oddali samochodu. Właśnie chciała podzielić się tą refleksją z Michaelem, gdy smuga światła po raz kolejny przesunęła się nad ich głowami.
Terri uniosła się na łokciu i wyjrzała ostrożnie za burtę. Po nabrzeżu szło wolnym krokiem dwóch umundurowanych strażników.
- Co się dzieje? - spytał Michael.
- Strażnicy patrolują port. Jeśli wejdą na molo, to mogą nas tu znaleźć.
- Chodź tu do mnie.
Michael przyciągnął ją do siebie. Kiedy już leżała obok niego, wyciągnął rękę i ściągnął z siedzenia brezentową płachtę, spod której poprzednio wydobył poduszki. Sztywny materiał opadł ciężko, a oni znaleźli się w kompletnej ciemności.
Terri z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Od tak dawna żyła w nieustannym napięciu, że teraz sama myśl o tym, że mogliby zostać przyłapani na łodzi nago, jak dwoje zwariowanych nastolatków, wydawała jej się nieopisanie komiczna.
Trąciła Michaela łokciem.
- Jak myślisz, czy mogliby nas za to aresztować?
- Niewykluczone. Nie jestem pewny. Wiem za to na pewno, że gdyby nas zatrzymali i aresztowali, to wystarczy poprosić George'a, żeby zapłacił za nas kaucję, i natychmiast wyjdziemy na wolność.
Słyszeli odgłosy kroków po pomoście i niewyraźną rozmowę. W szczelinie pomiędzy brezentem a pokładem zarysowała się przez krótką chwilę smuga światła.
Terri wcisnęła twarz w szyję Michaela, by stłumić chichot, którego nie mogła powstrzymać.
- Cśśś! - Objął ją mocno ramieniem i przycisnął do siebie.
Przez chwilę całkiem wyraźnie słyszeli głosy strażników, potem kroki rozległy się na nowo i rozmowa przycichła.
Michael uniósł sztywny brezent i Terri wyjrzała ostrożnie na zewnątrz. Strażnicy wracali pomostem w kierunku nabrzeża.
- Wygląda na to, że jesteśmy bezpieczni. Ale tak czy siak powinniśmy się ubrać.
Pomogła Michaelowi odłożyć brezentową płachtę na bok.
- Zaczekaj jeszcze. - Michael chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Zgodziła się bez oporu. Wiedziała, że rzeczywistość i tak dopadnie ją prędzej, niż by tego chciała. Teraz potrzeba jej było spokoju, a nic nie dawało jej tyle spokoju, co leżenie pod rozgwieżdżonym niebem u boku Michaela. Spodziewała się, że coś powie, ale on milczał i patrzył w gwiazdy. Najwyraźniej tak samo jak ona poddał się magii nocy.
- Dziękuję - odezwała się Terri po dłuższej chwili.
- Za co? Westchnęła.
- Właściwie to sama nie wiem. - Odwróciła się do Michaela. - Ale czuję się teraz lepiej.
Oparł się na zdrowym ramieniu i pochylił nad nią.
- Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.
Pocałował ją lekko w usta. Odpowiedziała pocałunkiem. Powolny pocałunek spowodował, że zrobiło jej się gorąco. Michael przesuwał dłoń po jej ciele. Pieszczota sprawiła, że jej sutki naprężyły się na powrót.
- Michael.
- Chcę ci dać rozkosz - odpowiedział. - Chcę, żeby ci było dobrze.
Jego język delikatnie obrysował usta Terri, a potem znów wśliznął się do ich wnętrza. Michael pieścił wewnętrzną stronę jej ud, z drażniącą powolnością zbliżając się do miejsca, gdzie się łączyły.
Pieszczoty Michaela sprawiały, że Terri traciła głowę. Chciała teraz tylko jednego - poddać się tym pieszczotom i kochać się z nim tak długo, aż zapomni o wszystkim; chciała pogrążyć się w przeżywaniu tej jednej chwili.
- Zacznijmy od nowa - szepnął Michael i jednocześnie wędrował dłonią w górę jej ud. - Uczcijmy rocznicę urodzin naszego syna.
Terri zamknęła oczy i oddała się mu bez reszty. Nie na darmo byli przez tyle lat małżeństwem. Michael jak nikt inny znał jej ciało i potrafił sprawić, by czuła rozkosz.
- Chciałbym, abyśmy mieli dziecko, Tam - szepnął. Natychmiast poczuł, jak ciało Terri sztywnieje w jego ramionach. Jej podniecenie w mgnieniu oka przemieniło się w złość. Nim minęła sekunda, odepchnęła go od siebie i zerwała się na równe nogi. Podniósł się zaraz za nią.
- Terri?
- Nie dotykaj mnie!
Zaczęła się gorączkowo ubierać, nie bacząc na to, że nie może znaleźć stanika.
- Tam? Proszę cię, powiedz mi, co się stało? Czy zrobiłem coś złego?
- Jak śmiesz! - Jej głos był przepełniony gniewem. - Wracasz po roku i myślisz, że wystarczy, abyśmy się raz pokochali, a ja o wszystkim zapomnę?! Ze to wszystko, co stało się w ciągu tego roku, nie ma żadnego znaczenia? Że możesz się ze mną kochać i...
Z oczu Terri popłynęły łzy. Nieporadnie zapięła kilka guzików.
- Wydawało mi się, że nie miałaś nic przeciwko temu, żeby się ze mną kochać - zaoponował.
Stanęła przed nim i spojrzała mu prosto w oczy. W słabym blasku dobiegającym z odległych budynków Michael mógł dostrzec ściągnięte gniewem rysy jej twarzy.
- Tak. Chciałam się z tobą kochać tej nocy. Potrzebowałam kogoś, kto trzymałby mnie w ramionach, okazał trochę ciepła i czułości. Przez tę jedną noc chciałam udawać przed sobą, że mam męża i kochanka. Ale ty...
Otarła wierzchem dłoni mokry policzek.
- Czy ty w ogóle rozumiesz, co to jest małżeństwo, Michael? Czy pojmujesz, co znaczy obietnica, że będziesz z kimś aż do śmierci? Gdzie byłeś, kiedy cię potrzebowałam? Ja... - wskazała na siebie - twoja żona. Jedna noc nic nie znaczy po roku nieobecności. Możesz sobie gadać o zaczynaniu życia od nowa, o kolejnym dziecku, ale tak naprawdę nasz problem to nie przyszłość, a przeszłość. A przeszłości nie da się zmienić.
Michael z ulgą zauważył, że ton Terri złagodniał. Jej gniew zdawał się słabnąć.
- Nasze życie nigdy nie będzie takie, jak było. Nie mogłam ocalić Josha i nie mogę przywrócić go do życia. Nie możemy udawać... - Urwała i spojrzała na niego przerażona. - Nie biorę pigułek, a ty...
Michael otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Terri potrząsnęła głową.
- Nic nie mów.
Pozbierała szybko resztę swoich rzeczy leżących jeszcze na pokładzie i przycisnęła kurczowo do piersi.
- To nie twoje zmartwienie. Nauczyłam się radzić sobie bez ciebie. O trzeciej mamy się stawić w sądzie. Dałeś mi słowo. Pamiętaj o tym.
Nim zdążył się zastanowić nad jakąś odpowiedzią, zostawiła go na pokładzie. Samotnego i nagiego.
ROZDZIAŁ 11
Następnego dnia, kwadrans po dziesiątej, Michael zajechał wynajętym samochodem na parking przed szpitalem. Noc spędził na łodzi George'a. Patrzył w gwiazdy i czekał na powrót anioła. Wzywał niebiosa na pomoc, obiecując oddać wszystko, co będzie mógł, w zamian za ocalenie małżeństwa. Nadaremnie. Nic się nie wydarzyło.
Być może coś źle zrozumiał. Próbował przypomnieć sobie każde słowo anielskiego przekazu, ale teraz nie potrafił już oddzielić tego, co oznajmił mu anioł, od własnej interpretacji. O wschodzie słońca, zniechęcony i wyczerpany, zrezygnował. Pogodził się z myślą, że nie zdoła przekonać Terri, by mu uwierzyła. Nie pozostawało mu nic innego, niż szukać pomocy u jedynego człowieka, któremu ufała.
Zaparkował samochód i ruszył przez zalany słońcem parking w stronę wejścia. Wszedł do chłodnego wnętrza i zatrzymał się przed recepcją.
- Czy może mi pani powiedzieć, gdzie jest gabinet psychologa?
Pielęgniarka rzuciła mu krótkie spojrzenie.
- Pokój sto czterdzieści trzy. Musi pan wjechać windą na pierwsze piętro, a potem iść korytarzem aż do końca.
Po chwili Michael stanął przed pokojem numer 143. Nim nacisnął klamkę, zapukał.
Zanim wyjaśnił sekretarce, w jakiej sprawie przyszedł, otwarły się drzwi gabinetu i stanął w nich Tom Sizemore. Na widok Michaela zrobił zaskoczoną i niepewną minę.
- Proszę do mnie.
Michael wszedł do środka. Tom wskazał mu gestem krzesło.
- Czy Terri coś się stało? - spytał bez żadnego wstępu.
Wyraźnie wyczuwalna w jego głosie troska natychmiast wzbudziła podejrzliwość Michaela.
- Terri... - zaczął i urwał.
W pierwszej chwili miał zamiar powiedzieć, że z Terri wszystko w porządku, aby zamknąć sprawę i uwolnić się od irytującej ciekawości obcego mężczyzny, ale po wydarzeniach wczorajszego wieczora nie mógłby tego powiedzieć z całkowicie czystym sumieniem.
- Nie widzieliśmy się dzisiaj - odparł w końcu - ale wczoraj wszystko było w porządku.
Nieoczekiwanie powróciło do niego wspomnienie chwili, gdy zaczęli się kochać. Trwało to zaledwie moment, ale wystarczyło, by zrobiło mu się gorąco.
Opanował się i popatrzył uważnie na Toma. W wyraźnie wykraczającym poza profesjonalne zainteresowaniu psychologa było coś, co sprawiło, że Michael odruchowo otaksował potencjalnego rywala wzrokiem. Pod względem fizycznym łączyło ich wyraźne podobieństwo. Obaj mieli powyżej metra osiemdziesiąt wzrostu i silną budowę ciała. Michael zerknął na dłoń Toma i zauważył, że psycholog nie ma obrączki. Kiedy Terri przestała nosić swoją? - przemknęło mu przez myśl. Czy nie w tym samym czasie, gdy zaczęła uczęszczać na sesje terapeutyczne do Toma? Michael uświadomił sobie, że szukanie pomocy u szpitalnego psychologa mogło przynieść inne efekty, niż się spodziewał.
- Przepraszam. - Tom odezwał się pierwszy. - Nie chciałem cię urazić. Po prostu trochę mnie zaskoczyła twoja wizyta i w pierwszej chwili wpadło mi do głowy, że może mieć jakiś związek z problemami Terri. W czym mogę ci pomóc? - spytał.
Michael nie miał wielkiego wyboru, ale prawdę mówiąc, czuł się trochę nieswojo, ponieważ dotychczas to raczej on udzielał innym rad. Od czasu spotkania z aniołem zaczął podejrzewać, że w jego podejściu do problemów, wobec których stanął po śmierci Josha, tkwi jakiś błąd. Być może za bardzo ufał swojej zdolności do racjonalnej analizy i oceny sytuacji. Wprawdzie przynosiła mu ona sukcesy zawodowe, ale nie zawsze sprawdzała się w życiu. Niestety anioł zaledwie wskazał mu kierunek, w którym należało podążać, a następnie pozostawił go samemu sobie, zdanego tylko na własne siły.
- Chciałbym porozmawiać o Terri.
Skupiona mina Toma nie zdradzała teraz żadnych uczuć prócz czysto profesjonalnej troski.
- Czy masz jakiś konkretny problem?
Michael zastanawiał się przez chwilę, od czego zacząć. Nie było to takie łatwe, jak sobie wyobrażał.
- Znasz Terri - powiedział w końcu. - Wiesz, z czym się boryka i czego jej potrzeba.
Umilkł. Wiedział z praktyki sądowej, że pauza znakomicie akcentuje wagę poprzedzającej ją wypowiedzi. A przy okazji podsyca ciekawość rozmówcy i prowokuje go do wyrazistszej reakcji na słowa, które po niej następują.
- Chciałbym, żebyś mi poradził, jak mam ratować nasze małżeństwo.
Terri przekręciła się na bok i spojrzała na zegarek. Wpół do jedenastej. Westchnęła i schowała głowę pod poduszkę. Nie powinna była w ogóle się kłaść. Kilka godzin snu w niczym jej nie pomogło. Przeciwnie, czuła się gorzej, niż gdyby w ogóle się nie kładła. Wróciły do niej wspomnienia wczorajszej nocy. No tak... Dobrze wiedziała, dlaczego tak bardzo pragnęła sennego zapomnienia.
Michael... Josh.
Ostatecznie i nieodwołalnie nadszedł dzień urodzin Josha. Słońce świeciło tak jak tamtego dnia. Wszyscy wokół zajęci byli własnymi sprawami i nikt nawet nie zwrócił uwagi na jeszcze jedno życie, które przez kilka krótkich lat toczyło się własnym nurtem obok powszechnego zgiełku, i przedwcześnie zgasło. Było w tym coś, z czym Terri nie umiała się pogodzić. Świat kręcił się dalej, nawet wtedy, gdy działo się coś, co sprawiało, że chciało się krzyknąć: Stop!
Dzisiejsza rocznica urodzin Josha będzie się różniła od wszystkich dotychczasowych. Spotkanie w sądzie miało położyć kres jej małżeństwu z Michaelem. Przewróciła poduszkę na drugą stronę, bo zrobiło jej się gorąco. Dotknięcie chłodnego materiału przyjemnie ostudziło jej rozpaloną twarz. Gdzieś w głębi serca przez cały ten rok miała nadzieję, że Michael wróci i pomoże jej. Po wydarzeniach ostatniej nocy utraciła ją ostatecznie, ponieważ myślał tylko o tym, żeby wszystko było na powrót takie jak dawniej. Widział w niej tylko matkę Josha lub swego kolejnego dziecka. Była dla niego jedynie środkiem do odzyskania przeszłości. Gdyby potrafiła ocalić Josha...
Nie. To nie miało sensu. Nie da się cofnąć tego, co się stało. Przeszłości nie można zmienić. A jej potrzebna jest przyszłość i mężczyzna, który będzie ją kochał, akceptując to, co się wydarzyło w jej życiu; mężczyzna, który nie będzie jej winił za to, czego pomimo wszelkich wysiłków nie potrafiła dokonać; mężczyzna, który nie pozostawi jej samej i nie odejdzie w chwili, gdy spotka ją klęska.
Ale przecież ostatniej nocy pragnęła Michaela. Potrzebowała go bardziej niż powietrza. Tak długo żyła w nieustannej udręce. Michael dał jej to, czego najbardziej było jej trzeba. Czułość, troskę, rozkosz i zapomnienie o cierpieniu, z którym sama nie mogła sobie dać rady. A przy tym czuła, że i ona daje mu to samo. To było cudowne. Była szczęśliwa. Po raz pierwszy od śmierci Josha była szczęśliwa. To skończyło się w chwili, kiedy zaproponował, żeby spłodzili dziecko. Przekreślił tym samym to, co dokonało się między nimi wcześniej, odebrał jej wszystko, czym ją obdarował. Jak mógł powiedzieć to tak po prostu? Tak jakby nic się w tym czasie nie wydarzyło. To był dla niej prawdziwy szok. Tym bardziej że to przecież Michael lepiej niż ktokolwiek inny na świecie powinien był ją rozumieć.
A ona? Jak mogła być tak głupia, żeby kochać się z nim bez zabezpieczenia? Kiedy się na to decydowała, do głowy jej nie przyszło, że przecież mogą począć dziecko. Jakby fakt, że jedno straciła, miał już na zawsze uczynić ją niezdolną do bycia matką.
Terri odsunęła poduszkę na bok. Wolała nie zastanawiać się dłużej nad tym, co ją czeka. W tej sytuacji nie miała innego wyjścia, niż ufać, że życie nie okaże się aż tak okrutne, by obarczać ich odpowiedzialnością za poczęcie nowego dziecka w chwili, gdy ostatecznie rozpada się ich związek. Brakło jej sił, by zadręczać się teraz takimi myślami. Potrzebowała odpoczynku.
A przecież ubiegłej nocy przez krótką chwilę czuła się przy Michaelu tak szczęśliwa, że zapomniała o tym, iż od dnia, w którym Josh umarł w jej ramionach, stali się dla siebie jedynie dwojgiem obcych ludzi.
A dziś jest rocznica jego urodzin.
Odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Blask słońca wydał jej się zbyt jaskrawy, a zapach świeżo skoszonej trawy nazbyt słodki. Szykowanie się do wizyty w sądzie było ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz ochotę.
Początek i koniec. Od tej pory dwunasty września będzie dla niej rocznicą urodzin Josha, a zarazem... rocznicą dnia, w którym jej małżeństwo z Michaelem definitywnie dobiegło końca.
Michael umilkł. Nie miał już nic do dodania. Opowiedział Tomowi wszystko o wysiłkach, jakie podjął, by odzyskać miłość Terri i ocalić ich małżeństwo. Pominął jedynie szczegóły najbardziej osobistej natury. Opowieść o tym, jak kochali się pierwszy raz od dwóch lat, zachował dla siebie.
- Jak sądzisz, co powinienem teraz zrobić?
- Myślę, że powinieneś zrobić to, co będzie najlepsze dla Terri - brzmiała odpowiedź.
- Właśnie próbuję, ale ona...
- Czy jesteś pewny, że wiesz, co jest najlepsze dla Terri?
Michael przez długą chwilę wpatrywał się w milczeniu w Toma Sizemore'a.
- Czemu wyjechałeś i zostawiłeś ją samą na rok? Michael westchnął rozczarowany. Nie przyszedł do Toma po to, żeby dyskutować o sobie i swoich decyzjach. Przyszedł, żeby porozmawiać o Terri.
- To nie ma w tej chwili żadnego znaczenia. Jestem z powrotem i chciałbym...
- Owszem. Dla Terri to właśnie ma zasadnicze znaczenie. Musisz to zrozumieć.
Przez chwilę w gabinecie panowało milczenie.
- Opowiedz mi coś o tych twoich aniołach - zaproponował Tom.
- Jest tylko jeden anioł. - Michael nie umiał ukryć irytacji.
Coraz wyraźniej czuł, że źle trafił. Mina Toma Sizemore'a nie zachęcała do zwierzeń.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że uważasz mnie za wariata? - zapytał po chwili milczenia.
- W praktyce terapeutycznej nie używa się dzisiaj terminu „wariat” - odparł psycholog tonem, który w żaden sposób nie pozwalał odgadnąć, jaki jest jego osobisty stosunek do przeżyć Michaela. - W każdym razie chętnie usłyszę, co masz na ten temat do powiedzenia.
Tom zerknął na zegarek. Gest, jakim to uczynił, wydał się Michaelowi wyuczonym elementem postępowania terapeutycznego.
- Za dwadzieścia minut jestem umówiony na następne spotkanie.
- Co ma anioł wspólnego z Terri i naszym małżeństwem? - spytał Michael niezadowolonym tonem.
- Nie wiem. Czy jest jakiś powód, dla którego nie chcesz ze mną o tym rozmawiać?
Michael zastanawiał się, czy opanowany ton głosu terapeuty i jego zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie sprowokował już któregoś z pacjentów do wymierzenia mu ciosu w nos. Jako doświadczony prawnik potrafił wyczuć, kiedy rozmówca stara się wydobyć z niego słowa, które mogłyby posłużyć jako świadectwo przeciw niemu, i czuł, że teraz właśnie dzieje się coś takiego. Niewiele obchodziło go, jaki może mieć do niego stosunek Tom Sizemore. Liczyła się dla niego tylko Terri i ich małżeństwo, a dla takiego celu był gotów wiele poświęcić.
- Wiesz o tym - zaczął - że przed kilkoma tygodniami przeżyłem wypadek na morzu.
Zamilkł. Lepiej będzie, uznał, pominąć pewne szczegóły. Po co opowiadać o tym, jak przeżył własną śmierć. To nie ma większego znaczenia dla jego opowieści, a może podważyć jej wiarygodność w oczach psychologa.
- Od czasu tego wypadku odbywałem spotkania i rozmowy z aniołem. Ostatnio zdarzyło mi się to trzy dni temu.
- I anioł mówi...
- Czy to istotne?
Michael czuł się jak student prawa egzaminowany przez wyjątkowo pedantycznego profesora. Co Tomowi Sizemore'owi do tego? Cała rozmowa stawała się coraz bardziej niedorzeczna.
- Anioł powiedział, żebym wrócił, ocalił nasze małżeństwo i uratował Terri, jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć.
- Czy anioł wskazał, jak masz to zrobić?
- Nie. Powiedział tylko, że muszę być cierpliwy. Co do reszty, wygląda na to, że jestem zdany na własne siły.
W tym momencie doznał olśnienia. Anioł nie mówił mu, że ma ratować małżeństwo. Mówił tylko, że musi ocalić Terri. Resztę dopowiedział sobie sam...
- Słuchaj, Tom. Nie przyszedłem do ciebie po to, żeby rozmawiać o aniele i...
Tom przerwał mu gestem ręki.
- Przedstawiłeś mi swój punkt widzenia na to, co ci się przydarzyło, Michael, ale nie podałeś żadnego wyjaśnienia, dlaczego tak się stało.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Tego rodzaju rzeczy nie dzieją się bez powodu. Zwykle służą realizacji jakichś nie uświadamianych celów. Nie ulega wątpliwości, że przeżyłeś bardzo niezwykłe chwile, znalazłeś się na granicy życia i śmierci. Ale nie każdy, kto znajdzie się w takim stanie, spotyka anioła, prawda?
- Nie wiem i prawdę mówiąc, niewiele obchodzą mnie cudze doświadczenia. Chodzi mi o życie moje i Terri. Dlatego przyszedłem do ciebie po radę.
- Zastanów się, Michael, jaki jest zasadniczy sens rady, jakiej udzielił ci anioł? Do czego chciał cię nakłonić?
- Powiedziałem ci już. Anioł kazał mi ocalić Terri.
Nie powtarzał już, że anioł kazał mu ratować małżeństwo. Czuł natomiast, że wolałby skończyć rozmowę, która zmierzała w zupełnie innym kierunku, niż tego oczekiwał.
- Wróciłeś do West Palm Beach i okazało się, że twoja żona chce się z tobą rozwieść. Podświadomie dążyłeś do tego, żeby za wszelką cenę ją przed tym powstrzymać. W tej sytuacji twój umysł wynalazł sobie sposób, który pomaga ci nie akceptować rozpadu małżeństwa. I przy okazji pozwala ci sięgnąć po wszelkie środki, ponieważ, jak twierdzisz, został ci on wyznaczony przez siły nadprzyrodzone. - Tom rozparł się w fotelu i skrzyżował ramiona na piersi. - Nie uważam cię za wariata, Michael. Myślę, że jesteś równie normalny jak my wszyscy. Sądzę natomiast, że po wstrząsie, jaki stanowiła dla ciebie utrata dziecka, nie potrafisz zaakceptować faktu, że doprowadziłeś do sytuacji, w której tracisz z kolei żonę.
Michael osłupiał. Czy rzeczywiście jest tak, jak twierdzi Tom? Czy wszystko sprowadza się po prostu do jego egoistycznego pragnienia utrzymania przy sobie Terri? Wydawało mu się, że ma ratować małżeństwo po to, żeby ocalić Terri. Czy teraz ma uznać, że naprawdę chodziło mu wyłącznie o niego samego?
- Terri przebyła długą i trudną drogę, zanim pogodziła się z tragedią - podjął Tom. - Za cenę wielkiego wysiłku zdołała zaakceptować w końcu fakt, że umarło jej dziecko i porzucił ją mężczyzna, którego kochała.
Tom zmierzył Michaela surowym spojrzeniem.
- Czy przekonałeś ją, żeby zrezygnowała z rozwodu?
Michael zamknął oczy. Uniósł zdrową rękę i potarł zesztywniały z napięcia kark.
- Nie.
- W takim razie radzę ci, żebyś dobrze przemyślał motywy, jakimi się kierujesz. Jeżeli naprawdę chodzi ci o Terri i zależy ci na jej szczęściu, to być może lepiej zrobisz, jeśli pozwolisz jej pójść swoją drogą.
Rozległ się dzwonek. Terri wytarła ręce w ścierkę i ruszyła w stronę drzwi. Przechodząc przez salon, wyjrzała przez okno od frontu. Przed domem stała znajoma dobrze taksówka. Terri poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka. Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi. Powitał ją uśmiech Earla.
- Dzień dobry pani. - Taksówkarz zdjął czapkę z głowy i wręczył Terri dużą, brązową kopertę. - Pan Weldon dał mi to dla pani.
Skinęła głową. Na nic więcej nie umiała się w tej chwili zdobyć.
Dopiero gdy ruszył w stronę samochodu, przypomniała sobie, że należy mu się napiwek.
- Zaczekaj chwileczkę, Earl - poprosiła. - Nie mam przy sobie...
- Nie trzeba, proszę pani. - Odwrócił się i nałożył czapkę. - Wszystkiego najlepszego.
Terri stała bez ruchu w drzwiach i patrzyła za odjeżdżającą taksówką. Kiedy samochód zniknął za rogiem, rozdarła kopertę i sięgnęła do środka. Wyjęła porozumienie rozwodowe. Na ostatniej stronie, tuż obok jej podpisu, widniał czytelny podpis Michaela.
Powinna czuć się szczęśliwa. Przecież tego właśnie chciała. A jednak nagle poczuła się tak, jakby ziemia usunęła się jej spod nóg.
ROZDZIAŁ 12
Ich małżeństwo dobiegło końca.
Terri przykucnęła i odgarnęła suche źdźbła trawy zasłaniające napis na płycie nagrobnej Josha. Nie była już ani matką, ani żoną. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Josh.
Po załatwieniu formalności w sądzie wróciła do domu, przebrała się w stare, wygodne szorty, podkoszulek z krótkimi rękawami i pojechała na cmentarz. Właściwie nie umiałaby powiedzieć po co, ale na pewno nie po to, żeby rozmawiać z Joshem. Odwiedzała jego grób, ale nie czuła, żeby znajdowała się przez to bliżej synka. Fakt, że jego ciało leżało tam właśnie pod ziemią, nie miał dla niej żadnego znaczenia. Z całego serca wolałaby wierzyć wraz z Michaelem, że Josh znalazł się wśród aniołów w niebie. Gdyby tylko mogła to wiedzieć na pewno...
Usiadła na trawie obok grobu, by w piękne, słoneczne popołudnie podsumować jakoś kolejny, zamknięty właśnie rozdział swego życia.
Po tygodniu zamętu, uwieńczonego dramatycznymi wydarzeniami ostatniej nocy, procedura sądowa wydała jej się w swej oschłej rzeczowości dziwnie nierealna. W gruncie rzeczy wszystko odbyło się wyłącznie na papierze. A jednak to właśnie za sprawą tych krótkich formalności stała się osobą samotną i wolną. Pozostawało pytanie, co ma począć dalej ze swym życiem. Jak będzie teraz wyglądało?
Spojrzenie Terri przesunęło się po napisie wykutym na marmurowym nagrobku. Czasem nie potrafiła zrozumieć, jak to się wszystko stało. Okres, gdy mogła cieszyć się małżeństwem, minął jak sen. Radosny, piękny sen, w którym wszystko zdawało jej się teraz równie cenne i równie nierealne - brudne pieluchy i wizyty w przedszkolu, poobijane kolana i mecze baseballowe. I Michael.
Zerwała źdźbło trawy. Gdzieś daleko mężczyźni w granatowych kombinezonach ładowali na elektryczny wózek kosiarki. Przypomniały jej się wzory, jakie Michael i Josh wycinali czasem w słoneczne popołudnia na trawniku przed domem. Jej mąż, szanowany prawnik i pięcioletni syn gonili z maszyną do koszenia trawy psa sąsiadów, który warczał, szczekał i zataczał ciasne kręgi wokół nich, jakby starał się utrudnić im zadanie. Patrząc na skutki tej zabawy z tarasu, Terri zastanawiała się, czy jej trawnik będzie jeszcze kiedykolwiek przypominał inne. A przecież śmiech Michaela i radosne pokrzykiwanie Josha sprawiały, że jej serce wzbierało miłością i czułością niemal nie do zniesienia. Właśnie za takie chwile kochała Michaela najbardziej.
Kochała go cały czas. Nie miało sensu temu zaprzeczać. Kochała go i wiedziała, że będzie go kochać do końca życia. Cokolwiek mogłoby się jeszcze zdarzyć.
Podniosła oczy. Daleko za cmentarnym murem, za odległą kępą drzew zachodziło słońce. Nie miała zamiaru płakać. Osiągnęła cel - rozwód. Teraz była naprawdę sama i musiała skupić się na tym, by pokierować swoim życiem najlepiej, jak to będzie możliwe.
Lekki powiew wiatru przyniósł słodki zapach kwiatów. Terri odsunęła pasemko włosów, które opadło jej na oczy. Przypomniała sobie, jak Josh przyniósł jej kiedyś w prezencie nową odmianę orchidei, którą wybrał dla niej razem z ojcem. Białe kwiaty pachniały wanilią. Josh nazwał ją orchideą lodowo-waniliową. Terri uśmiechnęła się do siebie. Rozejrzała się, by znaleźć źródło nieoczekiwanego zapachu, ale wszędzie dookoła widać było tylko plastykowe kwiaty. Prawdziwe kwiaty natychmiast więdły w bezlitosnym słońcu Florydy.
Zresztą źródło zapachu nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia. Skądkolwiek pochodził słodki zapach, sprawił jej nieoczekiwaną przyjemność, jakby wiatr przyniósł go, by jej przypomnieć, że nie straciła Josha do końca, że na zawsze pozostanie w jej sercu.
Terri wstała i otrzepała szorty. Słońce chowało się za drzewami. Wyglądało teraz jak wielka, złota piłka plażowa. Upał zelżał. W oddali zaczynały wirować strużki wody rozsiewane przez zraszacze do trawy. Nadchodził wieczór. Dosyć już tych pytań i wątpliwości. Nadeszła pora, by wracać do domu i rozpocząć nowe życie.
- Cześć, Emilita. Mówi Terri W... Weldon. - Była tak przejęta, że ledwo wymówiła własne nazwisko, które na dobrą sprawę było przecież nazwiskiem Michaela.
- Czy mogę rozmawiać z doktorem Perezem?
- Terri! Jak to dobrze, że dzwonisz. Kiedyśmy się ostatnio widziały?
Terri potrafiłaby wprawdzie podać dokładną datę, ponieważ był to ostatni dzień, jaki przepracowała jako pielęgniarka dziecięca, ale przecież tak naprawdę nie o to chodziło.
- Bardzo dawno temu - odpowiedziała więc krótko.
- Czy jest doktor Perez?
- Oczywiście. Zaraz go poproszę. Zaczekaj chwileczkę.
Emilita odłożyła słuchawkę. Terri usłyszała radosny i podniecony głos, jakim oznajmiła doktorowi nowinę, i zrobiło jej się cieplej na sercu. Dam sobie radę, pomyślała.
W tym samym momencie rozległ się płacz dziecka i natychmiast poczuła ucisk w żołądku. Czy naprawdę będzie umiała wrócić do pracy z dziećmi? Musi.
- Terri? - W słuchawce odezwał się znajomy głos z hiszpańskim akcentem.
Natychmiast się uspokoiła. Doktor Perez kochał dzieci jak mało kto. Dlatego tak lubiła z nim pracować.
- Dzień dobry, doktorze.
- Jak się masz?
- Dziękuję... dobrze. - Wydobycie głosu z zaciśniętego gardła wymagało od Terri pewnego wysiłku. - Czy mogłabym odwiedzić pana w przyszłym tygodniu?
- Oczywiście. Jeżeli wpadniesz w porze obiadu, to Emilita na pewno przygotuje coś pysznego. Tylko pamiętaj, żebyś tego dnia od rana nic nie brała do ust, bo inaczej nie dasz rady zjeść wszystkiego.
Terri uśmiechnęła się do siebie. Emilita była najlepszą kucharką na świecie, ale zawsze zmuszała ją do jedzenia ogromnych porcji. Tym razem jednak Terri zależało przede wszystkim na tym, by porozmawiać w cztery oczy z doktorem Perezem.
- Właściwie... - Terri urwała, by zebrać siły. Wcale niełatwo było powiedzieć, o co jej chodzi. - Zastanawiałam się, czy mogłabym znowu pracować z panem, doktorze... Jeśli oczywiście potrzeba panu kogoś do pomocy.
- Naturalnie! - Głos doktora Pereza był pełen entuzjazmu. - Kogoś takiego jak ty zawsze mi potrzeba, Terri. Powiedziałem ci przecież, że możesz do mnie wrócić w każdej chwili, gdy tylko będziesz gotowa.
- Myślę, że mogłabym już podjąć pracę z dziećmi, ale wolałabym zacząć od kilku godzin dziennie.
- Rozumiem, Terri. W takim razie wpadnij do mnie w przyszłym tygodniu. W każdej chwili będziesz u nas mile widzianym gościem.
- Dziękuję, doktorze. Jestem panu ogromnie wdzięczna. Naprawdę jestem szczęśliwa, że...
- Daj spokój, Terri - przerwał jej bezceremonialnie. - Jesteś doskonałą pielęgniarką i z nas dwojga to raczej ja mogę mówić o szczęściu z powodu twojego powrotu do pracy. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona i przeniesiesz się do mnie na stałe. I nie daj się namówić do pozostania w szpitalu, bo nie mam wątpliwości, że będą cię próbowali zatrzymać. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. Dziękuję panu, doktorze - powtórzyła.
Była bliska płaczu, tym razem jednak nie ze smutku, ale z pełnego radości wzruszenia. Tak dobrze było usłyszeć, że ktoś jej potrzebuje, zwłaszcza teraz, gdy małżeństwo z Michaelem zostało ostatecznie rozwiązane, a ona szukała swojego miejsca na ziemi.
Michael pomógł krabowi wydostać się z wodorostów. Robiło się ciemno i plaża na Singer Island była już niemal kompletnie pusta. Późnym wieczorem powracali nad morze wędkarze, by próbować szczęścia, ale o tej porze miał całą plażę do własnej dyspozycji.
Od dwóch dni był człowiekiem samotnym. Terri odesłała dokumenty do biura, nie opatrzywszy ich słowem komentarza czy pożegnania. Michael dokończył umowę, nad którą pracował od kilku dni, i pojechał nad morze. Jedyna osoba, z którą chciał dzielić życie, odrzuciła go. Rozwód stał się faktem, a on musiał nauczyć się żyć sam.
Spojrzał w kierunku oceanu. Daleko nad horyzontem gromadziły się wielkie, ciężkie chmury. Przez całe popołudnie Michael zastanawiał się, gdzie tkwił jego błąd. Czy źle zrozumiał anioła? Przecież wydawało mu się, że wszystko jest takie oczywiste.
No cóż, w końcu był tylko człowiekiem. Może anioł pomylił się, wyznaczając go do wykonania tego zadania? Michael był gotów oddać życie za Terri, ale to w niczym nie zmieniało faktu, że ona przestała go kochać. Tom Sizemore miał świętą rację, kiedy powiedział, że powinien pozwolić swojej żonie pójść własną drogą. Tylko dlaczego słuszne postępowanie musiało być takie bolesne?
Daleko na północy dostrzegł samotny biały żagiel.
Próbował zorientować się w typie łodzi i rodzaju ożaglowania, ale znajdowała się zbyt daleko. Przewiesił związane buty przez ramię, wsunął ręce do kieszeni i ruszył brzegiem.
Musiał coś źle zrozumieć. Terri wcale go nie potrzebowała. O trzeciej po południu w rocznicę urodzin Josha nie stało się nic nadzwyczajnego, życie dalej toczyło się swoim torem. Nawet on, choć jego świat legł w gruzach, szedł samotnie po plaży, nie mając pojęcia, co ze sobą począć.
Została mu praca, choć po tym, co przeżył ostatnio, sporządzanie kontraktów i umów wydawało mu się zajęciem pozbawionym sensu. Jeszcze przed tygodniem jego jedynym celem było odzyskanie Terri. To się nie udało. A jednak stał się kimś innym, niż był kiedyś. Być może zmienił się zbyt późno. Może gdyby jego przemiana dokonała się wcześniej, zdołałby przekonać swoją żonę.
Zmierzch zapadał szybko, zatarła się linia horyzontu oddzielająca ocean i niebo. Na falach kołysały się ledwie widoczne jachty. Michael pomyślał, że może powinien kupić łódź i odpłynąć. Zniknąć. Tkwiąc w West Palm, będzie jedynie pogłębiał własne cierpienia i drażnił swoją obecnością Terri...
Nieoczekiwanie odkrył, że wszystko widzi. Każde ziarnko piasku wokół niego zdawało się jarzyć własnym blaskiem. Czy znalazł się w zasięgu reflektorów jakiegoś statku? Uniósł głowę. To, co zobaczył, sprawiło, że zaparło mu dech w piersiach. Po raz kolejny w życiu stanął oko w oko z aniołem.
Anna złapała Terri, kiedy mijały się w drzwiach.
- Terri. Pani Pelton jest w piątce. Wszystko już jest na szczęście w porządku, ale prosiła, żebyś do niej zajrzała.
Terri skinęła głową i poszła dalej. Zmartwiło ją wprawdzie, że pani Pelton trafiła z powrotem do szpitala, ale z drugiej strony oznaczało to, że przy kolejnym napadzie astmy staruszka będzie bezpieczna. Pani Pelton należała do grupy pacjentów, którzy regularnie wracali do szpitala dlatego, że nie mieli się gdzie podziać, albo - zwyczajnie - dlatego, że wymagał tego ich stan zdrowia. Większość z nich nie miała w Palm Beach bliskich i traktowała personel szpitalny niemal jak własną rodzinę.
Terri, chociaż ledwie trzymała się na nogach po ciężkim dyżurze, była zadowolona z nawału obowiązków. Dzięki temu nie pozostało jej zbyt wiele czasu na rozmyślania. Lubiła swoją pracę. Tu przynajmniej zawsze wiedziała, co ma robić. Po rozmowie z doktorem Perezem uspokoiła się co do przyszłości. Wierzyła, że tym razem będzie potrafiła się zajmować dziećmi, nie myśląc nieustannie o Joshu.
Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi do pokoju numer 5.
- Dzień dobry, pani Pelton - odezwała się głośno, by jej głos przedarł się przez monotonny szum sztucznego płuca.
Podeszła do łóżka i dotknęła ramienia staruszki.
- Jak się pani czuje?
Pani Pelton uniosła dłoń i odsunęła maskę z twarzy na tyle, by móc mówić.
- Jak na mnie, to całkiem nieźle. - Opuściła maskę i wzięła kilka głębokich oddechów. - Wszystko przez ten upał. Najgorsze jest takie nieruchome, ciężkie powietrze, kiedy deszcz wisi w powietrzu, ale jeszcze nie pada. Nie mogłam złapać tchu.
- Wiem. - Terri przyjaźnie poklepała staruszkę po ramieniu. - Wszystko będzie dobrze. Musi się pani tylko odprężyć, brać lekarstwa i cierpliwie poczekać, aż się pani lepiej poczuje.
- Coś ci przyniosłam.
Terri spojrzała zaskoczona na panią Pelton.
- Pani mi coś przyniosła?
- Prezent. Leży w pudełku na stoliku. - Terri spojrzała na stolik. - Jesteś dla mnie zawsze taka dobra.
Na stoliku leżało pudełko od butów. W obwiązanej sznurkiem pokrywce zrobione były dziurki.
- J. D., wiesz, kierowca ambulansu mówił, że nie wolno mu tego tu przynieść, ale w ogóle nie zamierzałam z nim dyskutować i w końcu ustąpił.
Terri rozwiązała sznurek i uchyliła pokrywkę. Z pudełka wyjrzało na nią dwoje okrągłych, szarych oczu. Kotek był cały szary, z wyjątkiem białej plamki na końcu ogona.
- Och, pani Pelton... - Terri wyjęła kociaka z pudełka i przytuliła do piersi. - Jest taki słodki, ale ja...
Staruszka wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Terri.
- Wiem, że jesteś samotna tak jak ja, więc przyniosłam ci jedno z moich dzieci.
Michael!
Głos był tak donośny, że Michael miał ochotę zatkać uszy. Czuł, że za moment dowie się czegoś bardzo ważnego i przerażającego.
Anioł wyciągnął w jego stronę dłoń i świat zniknął mu sprzed oczu. Zanim zdążył spytać o cokolwiek, wszystko rozpłynęło się w blasku. Nagle przed oczami Michaela pojawił się obraz. Wyglądało to tak, jakby naraz znalazł się w kinie.
Pierwszą osobą, jaką ujrzał, była Terri. Wychodziła ze szpitala, niosąc niewielkie pudełko, takie jak od butów. Wyglądała inaczej niż zwykle i Michael dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie widzi jej wyraźnie. Jego serce zaczęło walić jak szalone. Przeczuwał, że stanie się coś złego. Nie umiałby sprecyzować, skąd brało się przekonanie, że Terri nie powinna wsiadać do samochodu. Tymczasem Terri otworzyła drzwiczki, położyła pudełko na przednim siedzeniu, a sama zajęła miejsce za kierownicą.
- Stój! - Sam nie wiedział, czy to powiedział, czy tylko pomyślał. Wiedział jedynie, że musi ją zatrzymać. - Terri...
Potem widział wszystko tak, jakby znalazł się obok niej we wnętrzu samochodu. Rozpoznawał znajome ulice: Eucalyptus, Loftin, Banyan Boulevard. Czuł, że musi je zapamiętać.
Czas przyspieszył. Minęło zaledwie kilka sekund, a oni stanęli przed czerwonymi światłami na skrzyżowaniu Dixie i Okeechobee Boulevard. Michael w napięciu wpatrywał się w rozciągający się za szybą widok. Widział znajome wystawy salonu samochodowego i sklepu z dywanami. Nic szczególnego się nie działo.
Mieli już za sobą więcej niż połowę drogi do domu. Michael czuł, jak nieokreślony lęk ściska mu gardło. Próbował odwrócić się do Terri, odezwać się do niej, ale nie mógł wydobyć żadnego dźwięku. Był niewidzialny, bezcielesny... Cokolwiek miało się wydarzyć, nie był w stanie temu zapobiec.
Światła się zmieniły. Terri ruszyła i wtedy zobaczył. Ulicą, którą za moment mieli przeciąć, pędził samochód bez świateł.
- Stój! - Rzucił się całym ciałem, jakby usiłował dosięgnąć hamulca.
Na próżno. Samochód Terri nabierał rozpędu. Michael zamknął oczy i czekał na to, co się musiało wydarzyć, ale obraz zatarł się i zniknął mu sprzed oczu. Znów siedział na piasku i patrzył w surowe i śmiertelnie poważne oczy anioła. Smutek widoczny na anielskim obliczu sprawił, że do oczu Michaela napłynęły łzy.
- Nie pozwól jej umrzeć - odezwał się zdławionym głosem. - Proszę cię, zabierz mnie, ja...
- Tylko ty możesz ją ocalić - brzmiała odpowiedź. Michael zrozumiał, że wszystko zależy od niego. Uratuje Terri, choćby miało go to kosztować życie.
- Jak? Powiedz mi jak! Zrobię wszystko! Powiedz mi, co mam zrobić?
- Tylko ty możesz ją uratować.
Światłość zaczęła blednąć. Michael zerwał się na równe nogi.
- Błagam! - krzyknął. - Powiedz, co mam robić! Ale anioł już zniknął.
Michael wzniósł ręce do nieba.
- A co się stanie, jeśli popełnię jakiś błąd?
ROZDZIAŁ 13
Automatyczne drzwi zasunęły się za nią bezszelestnie. Terri z ulgą odetchnęła świeżym powietrzem, które za sprawą nocnej bryzy było chłodne i rześkie. Po wyczerpującym dyżurze, a rzadko trafiały się inne, zawsze potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie.
Przełożyła pudełko po butach do lewej ręki i sięgnęła do kieszeni po kluczyki. Idąc przez pusty parking, zastanawiała się, co ma począć z kotkiem, którego dostała od pani Pelton.
Było oczywiste, że nie mogła go nie przyjąć. Pani Pelton zadała sobie zbyt wiele trudu, żeby zrobić jej prezent. A poza tym tak bardzo wzruszyło ją odkrycie, że staruszka rozumie jej samotność...
Zbliżając się do miejsca, w którym zaparkowała hondę, wyjęła kluczyki i gdy uniosła głowę, zauważyła Michaela, który czekał na nią w pobliżu. Jego widok tak ją zaskoczył, że omal nie upuściła na ziemię pudełka z kotkiem.
- Michael?
- Cześć, Tam.
Michael miał niezbyt pewną minę, jak chłopczyk, który coś przeskrobał, Terri ogarnęła czułość, za którą natychmiast skarciła się w duchu.
- Co tu robisz?
Przestali być małżeństwem, a Michael zdawał się nie przyjmować tego do wiadomości.
- Ja... mhm... przejeżdżałem właśnie obok szpitala i przyszło mi do głowy, że może chciałabyś, żebym cię podrzucił do domu.
- Podrzucił do domu? - powtórzyła Terri ze zdumieniem, nie kryjąc irytacji. Czy Michael nie raczył zauważyć, że przypieczętowali swoje rozstanie? - To zbyteczne - rzuciła krótko i niezbyt grzecznie, ruszając przed siebie.
Zastąpił jej drogę.
- Nie złość się, Tam. Ja tylko chciałbym mieć pewność, że dojedziesz cało i zdrowo do domu.
Tego już było za wiele. Terri oparła rękę na biodrze i obrzuciła Michaela pogardliwym spojrzeniem.
- Co takiego? Posłuchaj, Michael, od jakiegoś czasu jeździłam do domu sama i jakoś nie bardzo się tym przejmowałeś, skoro cię tu nie było.
Nie umiała odmówić sobie ironii. Dość nietypowo - zareagował na rozwód, przypływem uczuć opiekuńczych. Szkoda, że tak późno - teraz na nic to się zda.
- Już nie jesteśmy małżeństwem, Michael.
Twarz mu się ściągnęła, ale nie ustąpił z drogi. Wyprostował się i wyjął ręce z kieszeni. Po raz pierwszy w życiu wydał jej się groźny. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi, ale nie ulegało wątpliwości, że łatwo się nie podda.
- Posłuchaj, Terri. Możesz mnie pobić, wezwać policję, próbować rozjechać mnie samochodem, możesz zrobić, cokolwiek zechcesz. Dzisiaj wieczorem odwiozę cię do domu - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Jesteś prawnikiem, Michael. Wiesz, że nie powinieneś tak postępować. Zdajesz sobie sprawę, że mogę sięgnąć po środki, które zmuszą cię do tego, żebyś przestał się wtrącać w moje życie.
Ku jej zaskoczeniu nie próbował się z nią spierać.
- Dobrze. Zrobisz, co zechcesz. Nie mam nic przeciwko temu, i nie zamierzam się wtrącać w twoje życie. Ale dzisiaj chciałbym cię odwieźć do domu.
Wystarczyła chwila wahania z jej strony, by przypuścił kolejny atak.
- Mam dla ciebie propozycję - oznajmił z tym swoim szelmowskim uśmiechem, któremu nigdy nie umiała się oprzeć.
Jak zwykle osiągnął zamierzony efekt. Terri myślała już tylko o tym, czy kiedykolwiek uwolni się spod jego uroku. Czy Michael zdaje sobie sprawę, że ona go ciągle kocha? Zapewne tak, w przeciwnym razie trudno byłoby wyjaśnić jego pewność siebie. A przecież powinien wreszcie zrozumieć, że należy jej się prawo do własnego życia.
- Jaką propozycję? - spytała podejrzliwie.
Przez chwilę patrzył jej w oczy bez słowa, a potem, jakby wyczuwając moment, w którym napięcie sięgnęło zenitu, przedstawił swój pomysł.
- Jeżeli zgadnę, co masz w tym pudełku, pozwolisz się odwieźć do domu. Jeśli nie, zrobisz, co zechcesz.
Przyjrzała mu się uważnie. Wydawał się zdenerwowany. Nie rozumiała, o co mu chodzi.
- No dobrze, a co się stanie, jeśli przyjmę twoją propozycję i przegram?
- Pożegnamy się na progu domu. - Uniósł rękę. - Słowo honoru. To jak, Tam, zgadzasz się?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zachowywał się dziwnie i był naprawdę przejęty. Trudno było sobie wyobrazić, żeby wszystko to było jedynie grą mającą zburzyć spokój jej ducha.
Z drugiej strony, pomyślała, szanse, że Michael odgadnie, co kryje pudełko, są niewielkie. Jeżeli mu się nie uda, może zdoła wyjaśnić przyczyny jego dziwnego postępowania.
- No dobrze, zgaduj. Ale tylko raz - zastrzegła. Uśmiechnął się porozumiewawczo i Terri poczuła, że jej własne usta mimowolnie rozchylają się w odpowiedzi na ten uśmiech.
Michael spoważniał. Wbił wzrok w pudło po butach. Miał tak przejętą minę, jakby od właściwej odpowiedzi zależało jego życie. Terri zrobiło się go żal. Niewiele brakowało, a podpowiedziałaby mu, co jest w pudełku.
Na szczęście pohamowała się. Podjęła pewne decyzje i już nie było odwrotu. Nie może zejść z raz obranej drogi.
- No, Michael... - odezwała się najmniej zachęcającym tonem, na jaki umiała się zdobyć.
- Zaraz, zaraz, to nie taka prosta sprawa - zaprotestował.
Oderwał wzrok od pudełka i spojrzał jej w oczy.
- To jest... to jest... - zaczął z tajemniczą miną.
W tym momencie z wnętrza pudła dobiegł szelest papierów, a zaraz potem rozległo się miauknięcie.
- Kot! - oświadczył Michael z tryumfalnym uśmiechem.
Najwyraźniej był bardzo z siebie zadowolony. Terri wręcz przeciwnie. Przez cały wieczór kotek siedział cicho jak trusia. Dopiero teraz nieoczekiwanie dał głośno znać o swojej obecności.
- To nie jest uczciwe - zaprotestowała. - I w ogóle to bez sensu. Jeżeli zależy ci na tym, żeby wiedzieć, czy dojechałam cało i zdrowo do domu, to pojedź za mną swoim samochodem.
Ruszyła przed siebie, usiłując go minąć.
- Tam - Michael wyciągnął rękę i zatrzymał ją - pozwól, żebym cię dziś odwiózł. Nigdy więcej nie będę cię już o nic prosił. Jeżeli kiedykolwiek mnie kochałaś, zrób to w imię tej miłości, która nas łączyła.
Jeżeli kiedykolwiek go kochała... Nigdy go nie przestała kochać i czasem odnosiła wrażenie, że on doskonale o tym wie. Teraz też nie potrafiła mu odmówić.
- Powiedz mi, o co ci chodzi. Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne? - Zrobił tak nieszczęśliwą minę, że zaryzykowała odpowiedź za niego: - To znowu ten twój anioł?
- Tak. - Palce Michaela zacisnęły się na jej ramieniu. - Proszę cię, Tam, spełnij jeszcze tę moją ostatnią prośbę. To dla mnie bardzo ważne. Potem zniknę z twego życia, obiecuję.
Pokręciła głową i westchnęła z głębi serca. Tego przecież chciała - żeby zniknął z jej życia. Tylko dlaczego, kiedy sam o tym mówił, odczuwała nieoczekiwany ból?
- No dobrze.
Michael rozluźnił uścisk, ale jego twarzy nie opuściło napięcie.
- Dziękuję, Tam. Wsiadaj.
- O, nie. Nie mam zamiaru wracać tu jutro po samochód. Skoro już mamy jechać razem, to jedziemy moim.
- Dobrze - zgodził się bez wahania.
Wręczyła Michaelowi kluczyki do wozu i pudełko. Starała się przy tym nie patrzeć mu w oczy.
- Masz. Ponoś trochę swojego wspólnika. I pamiętaj, jeżeli nie odejdziesz natychmiast, kiedy dojedziemy do domu, wezwę policję.
Wsiedli do samochodu, Michael starannie ulokował pudło z kotkiem na podłodze za siedzeniem kierowcy. Zanim zapalił silnik, poczekał, aż Terri zapnie pasy. Poprosił ją, żeby się upewniła, czy zamknęła drzwi. Nim wyjechali z parkingu, kilkakrotnie sprawdził hamulce, a następnie przez cały czas jechał z mniejszą prędkością, niż zezwalały przepisy.
Terri miała szczerą ochotę odebrać mu kierownicę. Doszła do wniosku, że tylko rozmowa pozwoli jej zapomnieć o irytacji.
- Co u ciebie słychać?
- Wszystko w porządku - odparł, nie odrywając wzroku od pustej jezdni.
- A twoje ramię?
- Coraz lepiej. Spróbowała z innej beczki.
- Podjąłeś jakieś decyzje na przyszłość? Masz zamiar zostać w West Palm?
Minęli dwie przecznice, nim odpowiedział.
- Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się jeszcze nad tym.
- Nie zastanawiałeś się nad tym, co zamierzasz zrobić? A co z twoimi rzeczami? Kiedy masz zamiar...
- Czy moglibyśmy nie rozmawiać o tym w tej chwili? - przerwał jej bezceremonialnie. - Muszę uważać na to, co się dzieje na jezdni.
Terri dała za wygraną. Dochodziła północ i na drodze było pusto. Nie pojmowała ani nagłego zainteresowania Michaela kierowaniem, ani jego wyjątkowej powagi, ale jego zachowanie w końcu ją zniechęciło.
Michael czuł, że pot spływa mu po karku. Wilgotne ręce zaczęły się ślizgać po kierownicy. Kiedy przejeżdżali Banyon Boulevard, zerknął na Terri, by się upewnić, że ma zapięte pasy. Dam sobie radę, powtórzył w duchu i skierował wzrok z powrotem na jezdnię. Przez chwilę odniósł wrażenie, że obraz za szybą faluje, jakby wizja, którą przeżył na plaży, nakładała się na rzeczywistość.
Zbliżali się do skrzyżowania z Okeechobee Boulevard. Serce Michaela biło równym, ciężkim rytmem. Najchętniej zatrzymałby samochód i chwycił Terri w ramiona, a jeszcze przedtem skręciłby w prawo lub w lewo, byle tylko ominąć feralne skrzyżowanie. Czuł, że nie może tego zrobić. Ich przeznaczeniem było przejechać przez to miejsce, a jego zadaniem było zrobić to tak, żeby Terri przeżyła.
Na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło. Michael zatrzymał samochód. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak w wizji, którą miał na plaży - po jednej stronie salon samochodowy, po drugiej sklep z dywanami, z wielkim ogłoszeniem o wyprzedaży. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz mógł się swobodnie rozglądać. Odwrócił głowę i spojrzał w lewo. Naprzeciw nich, po drugiej stronie skrzyżowania stały na dwóch pasach trzy samochody. Jeszcze raz zerknął na Terri. Nieoczekiwanie dla samego siebie poczuł ulgę. Cokolwiek miało się zdarzyć, tym razem siedział w samochodzie obok niej. Jego ręce spoczywały na kierownicy, stopy opierały się na pedałach. Mógł zrobić wszystko, co będzie trzeba, żeby uniknąć wypadku. Terri nic się nie stanie. Za sprawą anioła znalazł się na swoim miejscu. Zapaliło się zielone światło. Michael czekał.
- Michael?
Słyszał głos Terri, ale nie spojrzał na nią. Tak jak w wizji na plaży, ujrzał jadący w poprzek ich drogi samochód z wyłączonymi światłami. Gdyby ruszyli, wpadłby na nich. Nacisnął klakson. Za późno. Nie oświetlony oldsmobile uderzył w bok ruszającego z przeciwka czerwonego forda. Rozległ się huk. Ford wpadł na samochód jadący sąsiednim pasem i znieruchomiał. Z otwartych przednich drzwi wypadł mężczyzna.
- O Boże! - Terri w mgnieniu oka rozpięła pas. - Michael, w bagażniku jest apteczka!
Wyskoczyła z samochodu. Michael zgasił silnik i włączył światła awaryjne. Odetchnął z ulgą. Wiedział, że to idiotyczne, ale w tej chwili myślał tylko o tym, że już jest po wszystkim. Terri była cała i zdrowa. Chciał zmówić krótką modlitwę dziękczynną, ale odłożył to na później. Wyskoczył z samochodu.
Spod rozbitej maski oldsmobile'a buchała para, spomiędzy kół płynęła woda z rozbitej chłodnicy. Kierowca stał obok z ogłupiałą miną. Najwyraźniej, o dziwo, nic mu się nie stało. Terri przykucnęła już przy leżącym na jezdni kierowcy forda.
Kiedy Michael wyjął apteczkę i ruszył w jej stronę, unosiła lekko głowę mężczyzny. Z rany na czole obficie płynęła krew. Szeroko otwarte oczy miały zupełnie nieprzytomny wyraz. Ranny najwyraźniej był w szoku. Michael kucnął obok Terri i podał jej apteczkę. Błyskawicznie wyjęła wodę utlenioną, opatrunek i bandaż. Wprawnymi ruchami zdezynfekowała ranę na czole, a potem przyłożyła opatrunek.
- Czy boli pana coś prócz głowy?
- Plecy. Ja... - Mężczyzna z trudem sięgnął ręką w kierunku pleców.
- Niech pan się nie rusza. Zaraz przyjedzie karetka. Obok nich zatrzymało się już kilka samochodów. Ktoś wezwał pogotowie przez telefon komórkowy.
- Już jadą! - rzucił. - Czy mam jeszcze dokądś zadzwonić?
W tym samym momencie rozległ się przeraźliwy kobiecy krzyk.
- Moje dziecko! Ratujcie moje dziecko!
Michael napotkał wzrok Terri. Miał wrażenie, że czas stanął w miejscu. W powietrzu wciąż wibrował krzyk kobiety. Terri pociągnęła za rękę stojącego obok mężczyznę.
- Niech pan to trzyma. - Położyła jego dłoń na tamponie tamującym upływ krwi. - I niech pan mu nie pozwoli wstawać. Może mieć uraz kręgosłupa. Podniosła się.
- Chodź ze mną, Michael.
Wstał posłusznie i bez słowa poszedł za nią. Nie zauważyli wcześniej, że tylne drzwi forda także były otwarte. Obok, na jezdni leżało drobne ciało. Chłopiec mógł mieć jakieś sześć, może siedem lat, ocenił Michael. Kiedy podeszli bliżej, przykucnięta obok dziecka kobieta zerwała się na równe nogi i chwyciła Terri za rękę.
- Niech mu pani pomoże! Niech pani coś zrobi... Tommy nie oddycha. Niech go pani ratuje! On nie...
- Wszystko będzie dobrze - odpowiedziała Terri, ale jej głos zabrzmiał dziwnie głucho. - Proszę się uspokoić. Jestem pielęgniarką.
Michael patrzył na nią, gdy przyklękła obok dziecka. Najpierw sięgnęła ręką do tętnicy szyjnej, by sprawdzić puls. Potem pochyliła się niżej i przysunęła ucho do ust chłopca. Poruszała się powoli, jakby musiała przezwyciężać jakiś niewidzialny opór.
I wtedy Michael nagle wszystko zrozumiał. W końcu pojął, o co chodziło aniołowi, gdy mówił: „Tylko ty możesz ją uratować”. Terri była sparaliżowana bólem i lękiem. Na nowo przeżywała śmierć Josha i klęskę, jaką poniosła, bezskutecznie próbując go ratować. Cierpienie i strach sprawiały, że jej umiejętności zawodowe niewiele znaczyły. Michael uświadomił sobie, że teraz dopiero miał uratować Terri - przed poczuciem bezsilności, przed ostateczną utratą wiary we własne siły.
Mimowolnie wzniósł oczy do nieba. Na miłość boską, chciał wykrzyknąć, przecież nie jestem lekarzem, tylko prawnikiem. Przeniósł wzrok na dziecko. Chłopiec miał zadrapane czoło, widocznie uderzył głową o jezdnię. Był blady jak płótno. Nie oddychał. Wokół ust tworzyła się sinawa obwódka.
Michael gorączkowo usiłował sobie przypomnieć podstawowe informacje z zakresu pierwszej pomocy. Wiedział, że nie wolno mu prosić Terri o radę, wiedział, że nie może nawet na nią spojrzeć. Nie mógł zrobić niczego, co pogłębiłoby w niej poczucie winy.
Odchylił głowę dziecka i rozchylił mu usta. Złożył dłonie na szczuplutkiej klatce piersiowej i zaczął miarowo uciskać. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Teraz oddech. Pochylił się, nabrał powietrza w płuca, objął ustami usta chłopca i zatkał mu nos. Wdychając powietrze zastanawiał się, ile może się go pomieścić w maleńkich płucach. Kiedy doszedł do wniosku, że wystarczy, wyprostował się i zaczął na nowo uciskać mostek. Raz, dwa, trzy...
Terri siedziała bez ruchu i patrzyła na Michaela. Była jak sparaliżowana. Gdzieś z daleka dobiegał ją kobiecy głos: Błagam cię, ratuj moje dziecko. Nie umiałaby powiedzieć, kto to mówił. Klęcząca obok kobieta? Ona sama? Dlaczego nie może się ruszyć? Co się z nią dzieje?
Josh. Josh był... Nie umiałam go uratować.
Nie. To nie był Josh.
Patrzyła, jak Michael uciska równomiernie klatkę piersiową chłopca i pochyla się nad nim, próbując ożywić go własnym oddechem. Widziała to już w życiu setki razy, w szkole dla pielęgniarek i w szpitalu. Widziała to w dniu, w którym umarł Josh. Nagle ocknęła się i uświadomiła sobie, że Michael nie prowadzi akcji reanimacyjnej jak należy. Uciskał za nisko. Masaż serca u dziecka powinien wyglądać inaczej.
- To nie tak się robi, Michael.
Nie była pewna, czy wypowiedziała to na głos, czy tylko pomyślała, ponieważ Michael nie zareagował na jej słowa. A jednak dzięki nim zdołała przełamać wewnętrzną blokadę. Odzyskała zdolność ruchów.
- Trzeba uciskać wyżej - powiedziała i odepchnęła jego ręce.
Pochyliła się nad chłopcem i oparła dolną część dłoni dokładnie nad mostkiem. Gdzieś w oddali rozległa się syrena ambulansu. Terri odzyskała spokój i miarowo, precyzyjnie uciskała klatkę piersiową leżącego przed nią dziecka. Zapomniała o Michaelu. Zapomniała nawet o Joshu. Skupiła się całkowicie na swoim pacjencie.
- No, zacznij oddychać - szepnęła. - Nie leń się, mały. Zostań z nami. Niech pani coś do niego mówi - poleciła matce chłopca.
Dławiąc się od łez, kobieta położyła dłoń na czole syna.
- Tommy? Tommy, jestem tu z tobą. Zacznij oddychać. Zrób to dla mnie. Proszę cię, synku... - Głos jej się załamał, ale przezwyciężyła szloch i zaczęła od nowa: - Oddychaj, kochanie. No proszę cię... wiem, że ci się uda.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Terri pracowała jak automat. Nie myślała o niczym. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Patrzyła w zamknięte oczy dziecka i całą siłą woli wzywała je, by zaczęło oddychać. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Zacznij oddychać.
Była zlana potem i z trudem łapała powietrze, ale nie przestawała równomiernie uciskać drobnej klatki piersiowej. Matka chłopca zamilkła i bezradnie szlochała. Terri nie zamierzała oddać tego dziecka bez walki.
- Oddychaj! - krzyknęła. - Zacznij że oddychać, Tommy!
Nagle chłopiec zakaszlał. Drobne ciało naprężyło się z wysiłku. Terri przerwała masaż serca. Tommy zaczerpnął tchu i otworzył oczy. Był zdezorientowany i przerażony, ale ponad wszelką wątpliwość żywy.
- Tommy! - Matka rzuciła się na chłopca i obsypała pocałunkami. - Nie bój się, kochanie, wszystko będzie dobrze. Jestem tu z tobą.
- Michael, uważaj, żeby dziecko leżało spokojnie, dopóki nie obejrzy go lekarz - poleciła Terri. - Może mieć uraz kręgosłupa.
Terri wstała i ruszyła w kierunku nadjeżdżającego ambulansu. Samochód stanął. Terri poznała znajomych sanitariuszy.
- Chodź tu z noszami, J. D.! - zawołała.
Michael patrzył na Terri, która z całym profesjonalizmem uczestniczyła w akcji ratunkowej. Wreszcie wszystko zrozumiał w pełni. Jego zadanie nie polegało na tym, żeby uratować jej życie. Miał być przy niej wtedy, gdy będzie go potrzebowała, kiedy po raz kolejny będzie walczyła o życie dziecka.
Pielęgniarze z Tommym ruszyli w kierunku ambulansu, a idąca za nimi Terri zatrzymała się na chwilę obok Michaela.
- Znakomicie się spisałaś - powiedział i delikatnie otarł wierzchem dłoni łzy z jej policzków.
Niewiele myśląc, pochylił się nad nią i pocałował ją w usta. Potem ją objął i mocno do siebie przyciągnął.
- Znakomicie się spisałaś - powtórzył. Odwzajemniła jego uścisk.
- To dzięki tobie się nam udało, Michael. - Odsunęła się nieco, by spojrzeć na niego i w jej oczach zalśniły łzy. - Dziękuję ci.
- Nie ma sprawy, maleńka - odezwał się niedbałym tonem.
Nie miał zamiaru okazywać wzruszenia, zresztą nie umiałby go chyba wyrazić. Kochał Terri nad życie i czuł się niewymownie szczęśliwy, że wszystko się udało. Była ocalona. Niewiele myśląc, pocałował ją jeszcze raz. Boże, jak dawno już nie miał takiego szampańskiego nastroju.
- Jedziesz z nami, Terri? - odezwał się J. D.
- Tak. - Terri wysunęła się z objęć Michaela. - Odwiozę go do szpitala. Dopiero wtedy będę miała naprawdę spokojne sumienie.
- Jasne.
Kiedy patrzył w ślad za nią, przypomniał sobie słowa psychologa „Być może lepiej zrobisz, jeśli pozwolisz jej pójść własną drogą”. Choć przez chwilę jeszcze raz czuli wspólną radość i szczęście, Michael wiedział, że zbliża się chwila rozstania.
Terri wsiadła do ambulansu i zajęła miejsce obok chłopca. Nałożyła mu na usta maskę tlenową i pogłaskała po głowie.
- Wszystko będzie dobrze, Tommy. Niczym się nie martw. Mama siedzi z przodu, obok kierowcy. Będzie z tobą w szpitalu.
Chłopiec mrugnął oczami. Był jeszcze wystraszony, ale spokojny głos Terri wyraźnie dodał mu otuchy.
- Boli mnie głowa - pisnął spod maski.
- Wiem, kochanie. Zabierzemy cię do doktora i on się tobą zajmie. - Wzięła chłopca za rękę. - Trzymaj mnie, a kiedy cię zaboli głowa, ściśnij, dobrze?
Kierowca zapalił silnik. Terri czuła, że spadł jej wielki ciężar z serca. Wciąż jeszcze nie było wiadomo dokładnie, jaki jest stan chłopca, ale chyba nic poważnego mu się nie stało. Można było przynajmniej mieć taką nadzieję, a Terri dobrze wiedziała, jak wiele znaczy nadzieja dla serca matki.
Nadzieja. A na co ona sama może mieć jeszcze nadzieję w życiu? Podniosła wzrok i wyjrzała przez okno. Michael stał pośród przypadkowych świadków wypadku i gapiów z jej apteczką w ręku. Czerwona poświata rzucana przez lampę z dachu ambulansu nadawała jego twarzy niesamowity, tajemniczy wyraz.
Ich spojrzenia się spotkały i wtedy zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Światło otaczające Michaela zaczęło się zmieniać i rozjaśniać. W sercu Terri rozległy się nie wypowiedziane słowa: Michael... kocham cię.
Terri wytężyła wzrok. Światło stawało się coraz jaśniejsze... już nie było czerwone, lecz białe. Nieco ponad i za Michaelem pojawiła się świetlista sylwetka. Terri wstrzymała oddech. Widziała anioła, dokładnie takiego, jak opisał go Michael. Jaśniejący, piękny i zarazem groźny.
Terri siedziała bez ruchu, gdy wszechwiedzące i pełne miłości spojrzenie przesuwało się po najmroczniejszych zakamarkach jej duszy. Poczuła, że opuszcza ją wszelki lęk i napięcie; że coś w niej otwiera się i rozkwita jak kwiat w promieniach słońca. Zrozumiała, że oto otrzymała odpowiedź na swoje pytanie o nadzieję.
Najwyraźniej nikt prócz niej nie widział anielskiej postaci. Nawet Michael niczego nie zauważył. Oto twój anioł, Michael! - miała ochotę zawołać. Nie widzisz? Z oczu Terri popłynęły łzy radości. Miała chęć śmiać się lub krzyczeć, zrobić coś, ale nie była w stanie oderwać oczu od wspaniałego, nieziemskiego zjawiska, górującego nad postacią mężczyzny... którego kochała.
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że czuje dobrze znajomy zapach. Zapach wanilii. Nieziemskie światło sięgnęło dalej i Terri zobaczyła trzymające anioła za rękę dziecko. Josh.
Jest wśród aniołów.
Nim Terri zdążyła cokolwiek zrobić lub powiedzieć, do ambulansu wskoczył drugi pielęgniarz, Bob. Zatrzasnął drzwi. Kierowca włączył syrenę i ruszyli w kierunku szpitala.
ROZDZIAŁ 14
Michael odstawił samochód Terri na szpitalny parking. Nastrój euforii, w jaki wpadł, odkąd Tommy odzyskał przytomność, szybko zaczął mijać. Zrobił, co do niego należało. Uratował Terri przed tragicznym doświadczeniem, jakim byłaby dla niej własna bezradność wobec śmierci kolejnego dziecka.
Pozostawało pytanie, co dalej?
Sięgnął za siedzenie i wydobył pudło z kotkiem. Wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku wejścia. Coś się skończyło. Już nigdy anielskie ostrzeżenie nie pozwoli mu uczestniczyć w życiu Terri. A ona sama bardzo wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie, by byli razem. Radość ze wspólnego sukcesu minęła, a jej miejsce zajął smutek.
Niech to diabli. Michael poczuł ból w klatce piersiowej i wiedział, że tym razem nie ma on nic wspólnego z jego obrażeniami. Nigdy nie przestał kochać Terri. Co miał teraz począć ze swoją miłością?
Owszem, został w jej oczach bohaterem. Pomógł jej ocalić dziecko. Ale co z tego? Ich związek się skończył, raz na zawsze, ostatecznie i nieodwołalnie.
Co miał dalej zrobić ze swoim życiem, w którym nie będzie już Terri?
Twoje szczęście nie jest najważniejsze, upomniał się w duchu. Uśmiechnij się do Terri, oddaj jej kotka, pocałuj ją na do widzenia i zabieraj się raz na zawsze z jej życia, zanim miłość powali cię na kolana i każe błagać, by zechciała dać ci jeszcze jedną szansę.
W godzinę później Terri znalazła Michaela w poczekalni. Stojąc w drzwiach, patrzyła, jak usiłuje nakłonić kotka do picia mleka, które nalał do czystej popielniczki.
Czekał na nią, choć przez kilka ostatnich tygodni robiła, co mogła, by go odtrącić. Wyrzuciła go z domu, rozwiodła się z nim, groziła, że wezwie policję, jeśli nie da jej spokoju, a on czuwał nad nią, nie zostawił jej własnemu losowi i w krytycznym momencie był obok niej.
W sercu Terri wezbrała miłość. Michael tak bardzo się zmienił, a jednak pozostał jedynym mężczyzną, jakiego kochała. Jedynym, którego zawsze będzie kochać.
Wstał, kiedy tylko ją zobaczył. Terri nie zastanawiała się nad tym, co robi. Podeszła prosto do niego i rzuciła mu się w ramiona. Objął ją i przytulił. Tak mocno, że ledwo mogła oddychać. Wtulił twarz w jej włosy i stał tak bez ruchu.
- Rozmawiałam przed chwilą z matką Tommy'ego - powiedziała. - Ma parę sińców i zostanie w szpitalu na noc pod obserwacją, ale lekarz powiedział, że wszystko będzie dobrze.
- Chwała Bogu.
Michael wdychał chciwie zapach jej włosów. Zapach, z którym wiązało się tyle wspomnień, tyle szczęścia. Wiedział, że powinien wypuścić ją z ramion i odejść, ale tak trudno było mu się na to zdobyć. Tak bardzo pragnął się z nią kochać. Jeszcze ten jeden, ostatni raz wspólnie przeżyć chwile miłosnego upojenia, zatracić się, zapomnieć o otaczającym świecie.
Nie będzie mu to jednak dane. Trudno. Trzeba odejść. Jeszcze tylko powie Terri to, co od dawna leżało mu na sercu, i odejdzie. Rozluźnił uścisk i delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Nie umiał sobie odmówić muśnięcia ustami jej warg, ale zaraz potem cofnął głowę i spojrzał jej w oczy.
- Muszę ci coś powiedzieć. O Joshu.
- Co chcesz mi powiedzieć o Joshu? - spytała.
Pogodny uśmiech Terri był dla Michaela prawdziwym zaskoczeniem. Nie bardzo wiedział, jak zacząć. Oczekiwał po niej niechęci i niewiary, a tymczasem Terri wyglądała tak, jakby z góry wiedziała, co powie, i jakby była gotowa uwierzyć w każde jego słowo. Dopiero teraz uświadomił sobie, że od bardzo dawna widywał w jej oczach wyłącznie smutek i gniew.
- Jesteś wspaniałą pielęgniarką, Tam. Dowiodłaś tego dzisiejszej nocy i każdej innej nocy, którą spędziłaś w pracy. - Urwał i sięgnął, by wsunąć Terri za ucho kosmyk włosów, który opadł jej na oczy. - Byłaś cudowną matką.
Uśmiech zniknął z twarzy Terri, ale nadal patrzyła na niego z uwagą, cierpliwie czekając na dalsze słowa.
- Wiem, że bardzo kochałaś Josha. I mnie. Wiem, że nikt nigdy nie będzie mnie tak kochał... Ale wróćmy do rzeczy. Wszyscy uważali, że Josh jest zdrowym dzieckiem. Nikomu nie przyszło do głowy, że mógłby mieć wrodzoną wadę serca. Nikt nie mógł tego podejrzewać. Aż do wypadku... Kochaliśmy go i robiliśmy, co było w naszej mocy, żeby był jak najszczęśliwszy. To... że umarł, nie jest naszą winą. Ani twoją, ani moją.
Terri patrzyła Michaelowi w oczy i czekała na chwilę, gdy odezwie się znajome poczucie winy. Ale nie nadeszło. Michael ujął w słowa to, co wcześniej przekazał jej anioł. Nie mogła przewidzieć tego, co się zdarzyło. Nie mogła zgadnąć, że Josh ma wrodzoną wadę serca. Nie była winna jego śmierci.
- Dziękuję ci - odezwała się i poczuła, że te dwa słowa to za mało, żeby wyrazić wszystko, co czuje.
Michael uśmiechnął się do niej.
- Nie masz za co - powiedział miękko. - Wiesz dobrze, że nie masz za co. Żałuję, że nie potrafiłem powiedzieć ci tego wcześniej.
Pochylił się nad nią i złożył na jej ustach nieśpieszny, zapierający dech w piersi pocałunek.
- Kocham cię, Tam. Mam nadzieję, że będziesz jeszcze szczęśliwa. Żegnaj.
Opuścił ręce i odwrócił się, żeby odejść.
Nie mogła tego zrozumieć. W końcu mogli zacząć rozmawiać. Kochać się i budować wspólne życie. Dlaczego chciał odejść? Nie mogła mu na to pozwolić.
- Dokąd ty się wybierasz, Michael?
Stanął w połowie drogi do drzwi i powoli odwrócił się w jej stronę.
- Słucham?
Podeszła do niego.
- Pytałam, dokąd się wybierasz. Zakłopotany przygładził dłonią włosy.
- Nie wiem jeszcze. Dokądkolwiek... W każdym razie nie musisz się bać, nie będę ci się narzucał, Tam.
Odwrócił się i zrobił krok w kierunku wyjścia.
- Kocham cię.
Powiedziała to, co czuła, nie myśląc o możliwych konsekwencjach swoich słów.
Michael znieruchomiał w pół ruchu, ale się nie odwrócił, jakby nie miał na to siły.
- Kocham cię za to, że byłeś dziś ze mną. I za to, co powiedziałeś mi o Joshu...
Michael odzyskał energię. Stanęli naprzeciw siebie, twarzą w twarz, na wyciągnięcie ręki. Terri uniosła dłoń i pogłaskała go po policzku.
- Zawsze cię kochałam. Nawet wtedy, gdy jednocześnie nienawidziłam cię za to, że mnie zostawiłeś; mimo całego bólu, jaki sprawiłeś mi swoim odejściem.
Michael nakrył dłoń Terri własną.
- Nie musiałaś mi tego mówić, Tam. Ale dziękuję ci. Wiem, że jesteś teraz szczęśliwa, że Tommy żyje...
- Czy pamiętasz jeszcze, że obiecałeś odwieźć mnie do domu?
Zrobił taką minę, że omal nie wybuchnęła śmiechem. Po raz pierwszy i jedyny w życiu widziała, że najlepszy negocjator w West Palm zaniemówił.
- Słuchaj, Tam. Chciałbym wreszcie przestać komplikować ci życie. Przecież tego ode mnie oczekujesz.
- Chodźmy do domu. - W uśmiech, z jakim to powiedziała, włożyła całą miłość i nadzieję. - Chcę, żebyś opowiedział mi o swoim aniele.
Michael patrzył na nią z niedowierzaniem. Najwyraźniej wciąż nie mógł uwierzyć w realność tego, co się dzieje. Terri pocałowała go w policzek i schyliła się po kotka.
- Chodź, mały. Jedziemy do domu. - Uśmiechnęła się do Michaela. - Zastanawiam się, jak my go właściwie mamy nazwać. Masz jakiś pomysł?
W drodze do domu Michael raz po raz miał ochotę się uszczypnąć, by upewnić się, że nie śni. Nawet gdy wysiadł z samochodu przed domem i stanął na własnym progu, ciągle jeszcze miał wrażenie, że śni. Wszedł za Terri do salonu. Dopiero kiedy odwróciła się do niego, odłożył na podłogę pudło z kotkiem, zdjął jej torebkę z ramienia i pocałował mocno w usta. Odpowiedziała bez wahania, a jej pocałunek był mocny i namiętny, taki, jaki Michael zapamiętał z najszczęśliwszych chwil swego życia. Może jednak to wszystko działo się naprawdę?
Przyciągnął Terri do siebie. Całował ją zachłannie, a ona poddawała się jego pocałunkom i odpowiadała na nie równie gorąco. Przesunął dłoń wzdłuż jej pleców, dotarł do łagodnej krągłości pośladków i przygarnął ją mocno. Pragnął kochać się z nią tak, jak kochali się kiedyś i jak miał nadzieję kochać się z nią niezliczoną liczbę razy w przyszłości. Terri przylgnęła do niego w namiętnym uścisku.
- Tam - szepnął - chcę się z tobą kochać... Proszę... Chcę, żebyśmy się kochali.
Urwał, by całować ją na nowo. Teraz to ona oderwała usta i odsunęła się na tyle, by móc mu spojrzeć w oczy. Jeszcze zanim się odezwała, jej wzrok powiedział Michaelowi, że oboje pragną tego samego.
- Michael, ja też tego chcę. - Odstąpiła o krok i obrzuciła spojrzeniem swój poplamiony krwią fartuch. - Boże, jak ja wyglądam. Muszę wziąć najpierw prysznic.
- Co powiesz na to, żebym to ja cię umył? - spytał z prowokującym uśmiechem.
Przyciągnął ją do siebie. Przywarła do niego biodrami i poczuła jego naprężoną męskość. Pocałował ją lekko w usta i powiedział:
- Obiecuję ci, że tym razem nasz wspólny prysznic skończy się zupełnie inaczej niż ostatnim razem.
Przez ciało Terri przebiegł dreszcz. Przyznała się do swojej miłości i odzyskała poczucie swobody. Na nowo obudziła się w niej nadzieja. Cieszyło ją to, że są razem, że ponownie nawiązali porozumienie. Chciała rozmawiać i kochać się z nim. Przypominać sobie i odbudowywać to wszystko, co ich kiedyś łączyło.
Sama myśl o tym, że będą się kochać bez poczucia winy i bez gniewu, nie zastanawiając się nad tym, co robią, podniecała ją jak szampan. Rozmowa mogła poczekać.
- Mamy przed sobą jeszcze kawał nocy - powiedział Michael i rozpiął pierwszy guzik fartucha.
Pocałował odsłonięte ciało, a jego palce powędrowały do kolejnego guzika i kolejnej dziurki.
- Zaraz będziesz czyściutka i zrelaksowana. Michael odpiął trzeci guzik. Jego palce powolnym ruchem zaczęły okrążać miseczkę koronkowego stanika.
- Czy pamiętasz naszą pierwszą noc w małżeńskiej sypialni?
Owszem, Terri świetnie ją pamiętała. Samo wspomnienie wystarczyło, by zrobiło jej się gorąco, i kiedy poczuła delikatną pieszczotę jego palców, lekko drażniących jej sutkę przez koronkowy materiał stanika, poczuła napięcie rosnące w głębi brzucha. Delikatnie pociągnęła go tak, by jego usta znalazły się naprzeciw jej piersi.
- Tak, pamiętam.
Michael uniósł głowę i przesłał jej swój szelmowski uśmieszek.
- Chodź do wody - powiedział ochrypłym z pożądania głosem i pociągnął ją za sobą do łazienki.
Nie pozwolił, by cokolwiek zrobiła sama. Jak dziecko, które rozpakowuje otrzymane pod choinką prezenty, zdejmował z niej kolejne części ubrania, aż wreszcie stała przed nim kompletnie naga. Wtedy odstąpił o krok i rozebrał się na jej oczach.
Powoli namydlał ciało Terri pod ciepłym prysznicem. Pieścił ją całą, od stóp do głów, jakby zamierzał zmyć z niej wszystkie bolesne wspomnienia przeszłości, aż do chwili, gdy nie potrafiła już tego spokojnie znieść.
Zaczęli się kochać oparci o ścianę łazienki, ale już po krótkiej chwili osunęli się na podłogę. Tak, jak tego chciała Terri, kochali się na zalanych wodą kafelkach, pod ciepłymi strumieniami wody bijącej z prysznica.
- Ratuj, bo zaraz utonę - prychnęła Terri, chowając się pod Michaelem przed płynącą z góry wodą.
Przed chwilą przeżyli wspólnie spełnienie, które było jak trzęsienie ziemi, i z trudem łapała oddech.
Uniósł się nieco, a jego głowa i szeroki tors osłoniły Terri przed strugami wody. Podniosła na niego wzrok. Był zaczerwieniony na twarzy, a na ramionach miał ślady po jej paznokciach.
- Kiedyś naprawdę przez ciebie oszaleję - wydyszał, patrząc na nią z podziwem i miłością.
Opadł na kolana i pocałował ją w usta.
- Czy mówiłem ci ostatnio, że cię kocham?
- Michael?
- Cśśś - szepnął i pocałował ją jeszcze raz. Podniósł się i pomógł Terri stanąć na nogi.
- Nic nie mów - poprosił. - Nie pora jeszcze na rozmowy. Chcę mieć cię nagą i suchą w naszym wielkim łóżku.
Terri nie zamierzała się z nim spierać. Zakręciła wodę i sięgnęła po ręcznik.
Nad ranem wsiedli do samochodu i pojechali nad morze. Przez otwarte okna wpadało do środka rześkie powietrze. Czuli się znowu jak dwoje nastolatków po szkolnej potańcówce. Zajechali tuż przed wschodem słońca. Terri wybiegła na plażę. Piasek pod jej stopami był cudownie chłodny, fale oceanu pluskały kojąco. Po raz pierwszy od bardzo dawna miała uczucie, że znów oddycha pełną piersią.
Michael bardzo dokładnie spełnił swoją obietnicę. Nawet nie zauważyli, kiedy woda spod prysznica wypłynęła za drzwi i zalała podłogę w przedpokoju. Nie przejęli się tym specjalnie. Przenieśli się do sypialni, gdzie Michael po raz kolejny uczcił ich wspólną noc w małżeńskim łożu.
Poranna bryza podwiewała sukienkę Terri, jakby zapraszała ją do tańca. Najchętniej odpowiedziałaby na to zaproszenie, czuła się wolna i szczęśliwa jak Cyganka wędrująca z taborem przez świat. Poczekała na Michaela, a kiedy do niej podbiegł, podała mu rękę i ruszyli razem wzdłuż brzegu. Blask wschodzącego słońca przypomniał jej zjawisko, które widziała nocą.
- Opowiedz mi o aniele - poprosiła.
Michael bez wahania opowiedział Terri o wszystkim. O swojej śmierci, o spotkaniu z Joshem, o tym, jak próbował ratować ich małżeństwo i jej życie.
- Na początku miałem nadzieję, że po prostu dasz wiarę moim słowom - że widziałem anioła, że Josh jest szczęśliwy, że nie jesteśmy winni jego śmierci. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo cię zraniłem... Kiedy w końcu zrozumiałem swoją pomyłkę, było za późno. Tak bardzo mi wstyd, że zostawiłem cię samą, Tam. Nie wiem, czy potrafisz w to uwierzyć, ale naprawdę czułem, że lepiej będzie, jeśli odejdę. Dręczyła mnie myśl, że nie potrafiłem pomóc Joshowi i że zawiodłem ciebie. Wydawało mi się, że powinienem uwolnić cię od mojej obecności; uznałem, że jeżeli nie będziesz musiała oglądać mnie na co dzień, będzie ci lżej. Do głowy mi nie przyszło, że jest odwrotnie, że nikogo nie potrzeba ci właśnie tak jak mnie... - Zapatrzył się w odległy horyzont. - Oddałbym dwadzieścia lat życia, gdyby to pozwoliło nam cofnąć czas i przeżyć wszystko od początku.
- Nie oddawaj tak szybko naszej wspólnej przyszłości - odpowiedziała.
Michael pokręcił głową.
- Nie odżałuję, że nie mogłaś tego zobaczyć, Tam. Gdybyś ujrzała anioła i Josha, wiedziałabyś, że wszystko, co mówię, jest prawdą. Wiedziałabyś...
- Widziałam ich. Michael znieruchomiał.
- Widziałam ich dziś w nocy, kiedy siedziałam w ambulansie z Tommym. - W oczach Terri zalśniły łzy. - Ukazał mi się Josh.
Michael chciał objąć Terri, ale bał się spłoszyć szczęście malujące się na jej twarzy.
- A ty widziałeś go wśród aniołów?
- Tak, Tam. A ja pozostałem tu na ziemi, przy tobie. - Uniósł dłoń i odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła Terri. - Kocham cię tak bardzo, że brak mi słów, by to wyrazić. Miłość do ciebie jest jedynym powodem, dla którego jeszcze żyję. Czy wyjdziesz za mnie za mąż? Zanim odpowiesz tak lub nie, muszę ci coś jeszcze powiedzieć. Chcę jeszcze raz spróbować wszystkiego. Małżeństwa i rodziny. Chciałbym jeszcze raz zostać ojcem.
Terri patrzyła na niego, jakby był najważniejszym człowiekiem na świecie. Ale nie odezwała się ani słowem.
- Wiem, że nie sposób cofnąć czasu - podjął Michael. - Możemy jednak zacząć wszystko jeszcze raz. Co ty na to?
Uśmiech na twarzy Terri zaćmił blask wschodzącego słońca.
- Nie upłynął jeszcze tydzień, odkąd się rozwiedliśmy - zauważyła.
- Wiem - Michael westchnął teatralnie - ale pomysł z rozwodem się nie sprawdził.
Spoważniał na powrót, ujął ją za rękę i oparł jej dłoń na swojej piersi, w miejscu, gdzie biło serce.
- Przysięgam, że zawsze będę z tobą. Do chwili gdy rozłączy nas śmierć.
Terri uśmiechnęła się do niego drżącymi ustami.
- Trzymam cię za słowo.
Przysunęła się do Michaela i pocałowała go mocno w usta. Potem zarzuciła mu ręce na szyję i szepnęła:
- Zgadzam się na dziecko.
EPILOG
- Dlaczego się uparłeś, żeby zaprosić Toma Sizemore'a na uroczystość półrocza naszego ponownego małżeństwa? Tom nie będzie mógł przyjechać. Wiesz, że wyprowadził się do Kalifornii.
- Chcę, żeby wiedział, że dajemy sobie radę i że potrafiliśmy sami rozwiązać nasze problemy i zacząć wspólnie nowe życie - odpowiedział z niewinną miną.
Tak naprawdę chciał przekonać Terri, że psychologiczne mądrości Toma nie mają nic wspólnego z miłością. A samemu Tomowi pokazać, że Terri jest i zawsze będzie jego i tylko jego żoną. Co oczywiście było wyłącznie kwestią jego męskiej ambicji. Położył dłoń na zaokrąglonym brzuchu żony i pocałował ją lekko.
- W takim razie trzeba mu będzie przynajmniej wysłać zawiadomienie o narodzinach Katie Theresy.
- Doktor Perez mówi, że jeśli w końcu nie urodzę tego dziecka, to wyrzuci mnie z pracy. Dlaczego jesteś taki pewny, że to będzie dziewczynka?
Michael nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie: po prostu wiedział, że będą mieli córkę. Od przeszło sześciu miesięcy nie widział anioła, a jednak coś się w nim na zawsze zmieniło. Były chwile, gdy miał wrażenie, że dostraja się do Terri, że wyczuwa jej myśli, pragnienia, potrzeby.
W tej samej chwili kot, któremu dali na imię Przeznaczenie, wskoczył Terri na kolana i zaczął ocierać się grzbietem o dłoń Michaela, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę. Nadając mu imię, jakie nosił jacht, chcieli przywrócić życie jeszcze jednemu fragmentowi wspólnej przeszłości.
- Uwierz mi, że to będzie dziewczyna - powiedział.
Katie Theresa była obietnicą ich wspólnej, szczęśliwej przyszłości. I, żeby przekonać Terri, dorzucił coś, w co ona jedna na świecie była gotowa uwierzyć:
- Anioł mi o tym powiedział.