1
Tomasz Załuski
„Kresy” 2007 nr 3
JAKĄ WIEDZĘ MOGĄ PRZYNIEŚĆ SZTUKI WIZUALNE?
Muszę powiedzieć, że z dużym zainteresowaniem czytałem w internetowym
„Obiegu”
1
wypowiedzi komentatorów, którzy brali udział w dotychczasowej dyskusji nad
„manifestem” Artura Żmijewskiego Stosowane sztuki społeczne
2
. Uważam też, że dobrze by
było, gdyby zgodnie z zasadami polemicznej, ale i – miejmy nadzieję – efektywnej wymiany
zdań, następny ruch wykonał teraz sam autor manifestu. Innymi słowy, aby głosy
dyskutantów nie zawisły (jak to się niestety zwykle dzieje) w próżni, Żmijewski powinien
ustosunkować się do przedstawionych przez nich uwag, sugestii, wątpliwości i argumentów.
Być może tak się stanie i debata dalej się sensownie rozwinie; być może nawet wynikną z niej
jakieś konkretne wnioski.
Póki co, chciałbym włączyć się do dyskusji na jej obecnym etapie. Mój głos będzie
miał charakter nieco dygresyjny w stosunku do innych komentarzy, w których akcent pada
zasadniczo na kwestię upolitycznienia sztuki. Skupię się bowiem przede wszystkim na
pytaniu o wiedzę, jaką mogą przynosić sztuki wizualne. Jak dotąd o problem ten „zahaczył”
Sebastian Cichocki w swym wywiadzie z Żmijewskim
3
, w węższym lub szerszym zakresie
podejmowali go również autorzy tekstów w internetowym „Obiegu”. Problem „wiedzy
wytwarzanej przez sztukę” wciąż wymaga jednak bardziej systematycznego rozważenia, gdyż
wydaje się on stanowić u Żmijewskiego swoisty „zwornik” i warunek projektu
upolitycznienia sztuki. Co więcej, o ile Żmijewski mgliście i ogólnikowo mówi o kształcie,
kierunku czy wymogach skutecznej politycznej praxis uprawianej środkami sztuki, o tyle z
jego tekstów daje się całkiem sporo wyczytać na temat „społecznie użytecznej wiedzy”, jaką
– jego zdaniem – mogą wytwarzać, czy też skutkować sztuki wizualne. I właśnie warunki
możliwości oraz charakter tej wiedzy chciałbym dalej w kilku punktach rozpatrzyć.
1
Zob. www.obieg.pl/event/07020201.php; www.obieg.pl/text/07030101.php;
www.obieg.pl/text/07052201.php; www.obieg.pl/text/07022301.php; www.obieg.pl/text/07061501.php
2
A. Żmijewski, Stosowane sztuki społeczne, w: „Krytyka Polityczna” nr 11/12, zima 2007, ss.14-24; cytowany
dalej w tekście jako ŻS wraz z podaniem numeru strony.
3
Zob. Wstęp. Z Arturem Żmijewskim rozmawia Sebastian Cichocki, w: A. Żmijewski, Drżące ciała. Rozmowy z
artystami, Seria Krytyki Politycznej nr 2, Galeria Kronika i Korporacja Ha!art, Bytom – Kraków 2006, s. 12;
cytowany dalej w tekście jako DC wraz z podaniem numeru strony.
2
1. Żmijewski wytyka sztuce brak związku z rzeczywistością – polityka, nauka, religia
potrafią to, co utraciła sztuka: realizować związek z ludzką rzeczywistością, rozumiany jako
wytwarzanie narzędzi działania (ŻS, 24). Działania artystyczne są w szczególny sposób puste,
charakteryzuje je estetyczny cudzysłów, wzięcie w nawias, czy też zawieszenie normalnej
efektywności. Są to performatywne „niewypały”. Nie mają realnego, zauważalnego i
dającego się zweryfikować skutku. Nie wytwarzają narzędzi działania, przy pomocy których
można by partycypować w kształtowaniu wspólnej rzeczywistości. Praktyki artystyczne
cechuje nie-praktyczność; nie transformują świata, pozwalają co najwyżej o tym marzyć.
Ten zdecydowany i uproszczony obraz ma być niewątpliwie prowokacją – zgodną z
retoryką wpisaną w konwencję manifestu – a także posiadać poniekąd charakter
oczyszczający. Ma „wyzerować” przestrzeń, ustanowić nowy początek, zainaugurować nowy
rozdział w dziedzinie „sztuki zaangażowanej”. Ma być także odtrutką na dyskurs krytyki
sztuki, zbyt niefrasobliwie przypisującej czasem działaniom artystów i artystek realną, a na
dodatek rozległą efektywność; to jeden z powodów, dla których Żmijewski kwestionuje
stosowność takich metafor jako „artystyczny wirus”: koncepcja sztuki jako wirusa
infekującego i działającego w różnych miejscach systemu społecznego nie zakłada momentu
weryfikacji – jaki jest skutek infekcji? Czy w ogóle do niej dochodzi? Jak sprawdzić, co
zdziałał „artystyczny wirus? Czy w ogóle zakłada się jako efekt coś więcej niż samo
zainfekowanie? Zainfekowanie, które już jest spełnieniem, ponieważ pozwala uruchomić
fantazję o zmianie, o wpływie (ŻS, 21).
Trzeba przyznać, że jest tu „coś na rzeczy”. W przypadku tekstów – głównie z lat 90-
tych, choć nie tylko – w których przypisuje się artystom i artystkom określone intencje
„krytyczne” lub projekty „interwencyjne”, a następnie po prostu stwierdza ich realizację, aż
świerzbi język, by zapytać – jak to się czyni np. w odniesieniu do projektów filozoficznych –
o warunki możliwości urzeczywistnienia danego projektu, jego problematyczne elementy i
faktyczne efekty konkretnego artystycznego działania; czasem bowiem powstaje wręcz
wrażenie, że społeczeństwo nie powinno się podnieść spod ciężaru krytyki zawartej w
działaniach artystycznych. Dyskurs o sztuce aktywizującej krytyczną świadomość, ukazującej
mechanizmy otoczenia społecznego, ujawniającej to, co wykluczone i wyparte,
interweniującej w przestrzeni publicznej, transformującej porządki symboliczne itd., wydaje
mi się cenny i niezbywalny. Z drugiej strony dyskurs ten powinien w możliwie maksymalny
sposób uwzględniać złożoność społeczno-kulturowej sytuacji współczesnych praktyk
artystycznych, wszelkie wpisane w nie ambiwalencje i aporie, w tym stopień, do jakiego
praktyki te pozostają uwikłane w kulturową dialektykę zawłaszczenia, związaną między
3
innymi z ich instytucjonalnym miejscem. Powinien też zachować krytycyzm w stosunku do
swych własnych założeń („ależ to oczywiste”, powie ktoś; tak, to oczywistość, ale właśnie
dlatego trzeba sobie o niej nieustannie przypominać).
Stwierdziłem, że ów kreślony przez Żmijewskiego obraz działań artystycznych jako
pozbawionych wszelkich realnych skutków jest prowokacyjnie uproszczony. Obok niego
autor przedstawia bowiem bardziej złożoną interpretację. Głosi ona, iż działania artystyczne
mogą mieć realne skutki i często też je posiadają, lecz jedynie jako swoisty efekt uboczny.
Sztuka wypiera się swych realnych skutków, by móc jedynie o nich marzyć – faktycznie boi
się bowiem związanej z nimi władzy i odpowiedzialności. Praktyki artystyczne wytwarzają
jednak skutek w postaci wiedzy, czy też – jak jest to ujęte w innych miejscach – „procedur
poznawczych” i w ten sposób, przynajmniej częściowo, przekraczają alienację sztuki.
Żmijewski uznaje, że sztuka do tej pory wypracowała już stanowisko tego, który sądzi, ocenia
– paradoksalne stanowisko „zaangażowanego obserwatora”. Wypracowała strategie krytyki
społecznej – swoistą hermeneutykę „oczywistości społecznych”. [...] Częścią tej krytyki bywa
utożsamienie się w działaniach artystycznych z „przyczyną zła” [...] (ŻS, 18-19). W innym
tekście zaś wskazuje, że sztuka eksponuje samowolę targających nami mechanizmów,
włączając je w strukturę artefaktu. A więc często sama okazuje się być współsprawcą, jest
współwinna – denuncjuje samą siebie. Czyni samą siebie częścią społecznej przemocy. Może
więc działać jako przyczyna badanego mechanizmu, np. jako część aparatu społecznej
represji, część mechanizmu wykluczenia (DC, 13).
Jako przykład użycia tej strategii Żmijewski wymienia działania Santiago Sierry
4
.
Przykłady takie można by jednak mnożyć, niemal w nieskończoność: w samej sztuce polskiej
od Obozu koncentracyjnego – Lego Libery, przez (post)feministyczne aspekty Działań
stołowych Elżbiety Jabłońskiej, aż po billboard Żydzi won z katolickiego kraju Petera Fussa.
Jest to powszechna, wielopostaciowa strategia, czy raczej wielość strategii występujących w
ramach współczesnych praktyk artystycznych, o różnych aspektach kontekstowo-
tematycznych i różnym wydźwięku – pesymistycznym, obojętnym, krytycznym, ironicznym,
cynicznym. Wielości tej odpowiada wielość nazw. W literaturze znajdujemy takie określenia
– wynikające z różnych inspiracji teoretycznych – jak strategia krytyczno-ironicznego
„mimetyzmu”, strategia „nadutożsamienia” lub „nadidentyfikacji”, a także „subwersywnego
4
Na ten temat zob. też M. Pustoła, Pomiędzy intencjami a skutkiem, czyli jako wykorzystać Santiago Sierrę, w:
www.obieg.pl/event/07020201.php#4
4
zawłaszczenia”
5
; można by ją też określić mianem „ostentacyjnego” lub „transfiguracyjnego
powtórzenia”, które to pojęcia dają się wyprowadzić z analizy tekstów Umberto Eco i Arthura
Danto
6
, pochodzących z lat 60, 70 i 80-tych. Wspomniane strategie mają już swoją tradycję:
opisywał je jeszcze wcześniej Benjamin, stosowali zaś dadaiści; ich historię dałoby się
zapewne prześledzić wstecz aż do Marksa i Kierkegaarda – do narodzin dyskursu o
różnicującym powtórzeniu. Ich wykorzystywaniem w praktykach artystycznych wydaje się
często kierować nadzieja na wytrącenie (choćby nielicznych!) odbiorców z „dogmatycznej
drzemki”, na pobudzenie u nich krytycznej świadomości mechanizmów działających w życiu
społecznym, na problematyzację tego, co oczywiste, znane i jednoznaczne. Strategie te
wspiera też założenie, iż komunikat artystyczny bardziej przemówi do widza – dostarczy
bardziej przekonywującego, uderzającego „dowodu” zasadności prezentowanej krytyki – gdy
ostentacyjnie powtarzając i ucieleśniając krytykowane zjawiska sprawi, że to niejako one
same dokonają swej krytycznej ekspozycji. Być może dzięki tego rodzaju „doświadczeniu
poznawczemu” później, w kontakcie z „czystymi”, „niepowtórzonymi” i nieprzetworzonymi
artystycznie zjawiskami ekonomicznymi, społecznymi, politycznymi, medialnymi itd., w ten
sposób uwrażliwiony, czy wręcz „wyedukowany” widz będzie już potrafił samodzielnie
dokonać ich krytycznej analizy.
Z jednej strony Żmijewski ceni – jeśli nie wręcz przecenia
7
– potencjał wspomnianych
strategii. Z drugiej jednak wciąż uważa je za działania cząstkowe i niewystarczające. Być
może jego nieufność budzi zawarty w nich element udawania, podawania się za coś innego:
podszywanie się [...] pod język polityki, religii, pastisz języka mediów (ZS, 17) to oznaka nie-
realności, symulowanego charakteru działań artystycznych, a także powód, dla którego
wytwarzanej przez nie wiedzy wciąż brakuje skutków społecznych. To dlatego postuluje on
wprowadzenie sztuki i wytwarzanej przez nią wiedzy w pole dyskursu nauki, która – jego
zdaniem – posiada zagwarantowaną, realną skuteczność czy też użyteczność społeczną.
5
Zob. odpowiednio A. Jakubowska, Na marginesach lustra. Ciało kobiece w pracach polskich artystek,
Universitas, Kraków 2004, s. 165; P. Piotrowski, Awangarda w cieniu Jałty, Rebis, Poznań 2006, s. 470; A.
Mazur, Nowi Dokumentaliści, w: Nowi Dokumentaliści. Katalog wystawy w CSW Zamek Ujazdowski,
Warszawa 2006, s. 16; Ł. Ronduda, Strategie subwersywne w sztukach medialnych, Rabid, Kraków 2006, s. 9
6
Zob. T. Załuski, Umberto Eco: powtórzenie i pozaestetyczny sens awangardy, w: „Folia Philosophica” 18,
2006, ss. 69-101 oraz tegoż, Arthur Danto: powtórzenia a różnica między sztuką i nie-sztuką, w: „Sztuka i
filozofia” 26, 2005, ss. 155-185
7
Żmijewski domniemywa w tym kontekście istnienia swego rodzaju mesjanistycznej, „zbawiennej” funkcji, a
przynajmniej intencji w sztuce współczesnej – zob. DC, 13.
5
2. Zbliżenie nauki i sztuki – a dokładniej: nauk humanistyczno-społecznych i sztuk
wizualnych – nie jest jednak łatwe; istniejące tu przeszkody są też jedynym z czynników
odpowiadających za praktyczną bez-skuteczność, bezsilność sztuki. Żmijewski identyfikuje
owe przeszkody, próbując scharakteryzować złożoną relację, w jakiej pozostają względem
siebie obraz i dyskurs: narzędzie sztuk wizualnych i narzędzie nauki. Charakterystyka ta nie
jest wolna od niekonsekwencji czy wręcz sprzeczności, nie są one jednak przypadkowe, lecz
odzwierciedlają złożoność opisywanej relacji; inną sprawą jest, że autor wydaje się nie
dostrzegać ich konfiguracji czy też całokształtu.
Żmijewski pyta jak sprawić, by wiedza, która jest w jej polu [w polu sztuki – T. Z.]
wytwarzana, była wykorzystywana także w innych polach. Żeby na przykład socjologowie
traktowali serio doświadczenia i spostrzeżenia, których autorami są Libera, Górna czy
Kozyra. Bo to są autorzy społecznie użytecznej wiedzy
8
. I w innym tekście: Dlaczego ta
wiedza, która została przez Liberę wyprodukowana [...] nie staje się częścią wiedzy
antropologicznej? (DC, 10). Jednym z powodów jest jego zdaniem wizualny „analfabetyzm”
specjalistów z tych i innych dziedzin nauki, niepotrafiących czytać i interpretować obrazów,
jakimi posługuje się sztuka. Raz naukowcy nie potrafią sobie poradzić z „nieusuwalną
niejasnością obrazu” (DC, 8). Innym razem obraz pozostaje dla nich niejasny mimo swojej
naoczności [...]. Nie jest przecież tekstem i czyta się go „w całości i od razu”, jednym
spojrzeniem obejmując całość znaczenia. A takie zawieszenie linearności odczytywania [...]
jest „gwałtem poznawczym” (ŻS, 19) dla kogoś, kto przywykł do dyskursywnej linearności.
Zarazem jednak Żmijewski dąży do tego, by zredukować heterogeniczność obrazu względem
dyskursu, wskazując, że obrazy są sposobem mówienia (DC, 10), a także powołując się na
możliwość kodyfikacji, czy wręcz gramatykalizacji ruchomego obrazu filmowego, w wyniku
której ten ostatni może się zbliżać do dyskursu, a nawet spełniać wymogi języka nauki (ŻS,
20). W konsekwencji, obok zasadniczego przekonania, że procedury poznawcze sztuki są
oparte na intuicji i wyobraźni (ŻS, 23) – i właśnie jako takie są wartościowe – spotykamy się
ze stwierdzeniem, iż sztuka dosłownie „pokazuje”, co wie i jest to wiedza dyskursywna,
poddająca się wnioskowaniu (ŻS, 20). Dlatego też, za sprawą szczególnej wolty, naukowcy,
ci „analfabeci”, wykładający się jak dzieci (ŻS, 19), gdy chodzi o wizualny język sztuki,
okazują się być merytorycznie lepiej [od krytyków sztuki – T. Z.] przygotowani do dyskusji z
tezami sztuki. Skoro sztuka interesuje się problemami społecznymi, kto będzie lepszym
partnerem do dyskusji od socjologa, psychologa społecznego? (ŻS, 22) Cała ta oscylacja i
8
Sztuka jest wiedzą. Z Arturem Żmijewskim rozmawia Natalia Kaliś, w: „Arteon” nr 4 (84), kwiecień 2007, s. 27
6
mnożenie rozbieżnych twierdzeń bierze się między innymi stąd, że Żmijewski próbuje za
jednym zamachem wykazać zasadniczą zgodność charakteru wiedzy wytwarzanej przez
sztukę z wymogami dyskursu naukowego oraz doszukiwać się powodów dotychczasowego
braku zbliżenia obu dziedzin w równie zasadniczej odrębności obrazowego medium sztuki
względem dyskursu nauki.
Oscylacja ta jest też jednak symptomem bardziej istotnej, strukturalnej złożoności
relacji sztuka – nauka. Może też powiedzieć nam coś o konkretnych warunkach wytwarzania
wiedzy przez sztukę. Ze słów Żmijewskiego wyłania się następująca wizja tego procesu.
Artyści mówią językiem obrazów, komunikując wizualnie swą wiedzę; Żmijewski wydaje się
przyznawać, że z tą bywa różnie – krytycznie patrzy na ignorancję artystów, za którą wini
słabość programu teoretycznego w szkołach artystycznych (ŻS, 18). Owa wiedza jest
następnie odczytywana z artefaktów i działań artystycznych przez krytyków-interpretatorów.
To właśnie cechujący ich brak kompetencji, brak wiedzy socjologicznej, filozoficznej,
psychologicznej (ŻS, 22) nie dopuszcza do efektywnego wytwarzania wiedzy przez sztukę:
krytyka często wie za mało i ten brak recenzenckiej wiedzy sprowadza sztukę na powrót ku
estetyzowaniu. W archaicznej, „kołowej” formule komunikacji, w której krytyk jest
pośrednikiem między artystą a widzem, brak wiedzy krytyka „wymusza” na artystach
upraszczanie treści komunikatu. Wymusza powrót do sztuki zredukowanej – zamkniętej w
zdefiniowanych przez krytyków granicach, do sztuki, jaką da się „obsłużyć” ich kompetencją.
To, czego nie rozumie krytyk, nie może bowiem zostać wypowiedziane, nie dostaje się do
obiegu wiedzy [podkr. – T. Z.], nie zostaje w dziele w pełni odkryte (ŻS, 22).
Nie będę tu szerzej komentował stwierdzenia o artystach „upraszających” treść swoich
komunikatów, tak by mogła je odczytać niedouczona krytyka. Istotne jest co innego: sztuka
może wytworzyć jedynie taką wiedzę, jaką krytyk (ale też, co warto podkreślić,
przedstawiający autointerpretację swych działań artysta) jest w stanie „wyczytać z dzieła” i
zwerbalizować
9
w oparciu o wiedzę gotową, zaczerpniętą z nauk humanistyczno-społecznych.
O tej zależności sztuki od uprzedniej, gotowej wiedzy, od „tego, co już i tak wiemy”, jest też
mowa w komentującym manifest Żmijewskiego tekście Janka Sowy; rzecz dotyczy tam
działań Santiago Sierry
10
. Problem jest jednak o wiele szerszy – podporządkowanie, zależność
od wiedzy pochodzącej z nauk humanistyczno-społecznych wydaje się dotyczyć wszelkiej
sztuki od momentu, gdy spróbowano ją poddać temu, co Andrzej Turowski nazwał
9
Zob. ŻS, 23, gdzie jest mowa o werbalizowaniu wiedzy o stosowanych przez sztukę procedurach poznawczych
i krytycznych.
10
Zob. J. Sowa, Stosowane sztuki społeczne: od symulakrum do aktywizmu (i z powrotem?), w:
www.obieg.pl/text/07022301.php
7
„teoretyzacją”
11
, a co można by też określić mianem „dyskursywizacji”. W związku z tym w
sposób automatyczny narzuca się raczej retoryczne pytanie: po co nam sztuka produkująca
wiedzę, którą i tak już skądinąd posiadamy? Po co taka redundantna ilustracja, taka
wizualizacja powielająca uprzednią wiedzę?
3. Warto też jednak postawić inne pytania: co dzieje się, gdy sztuka ilustruje gotową wiedzę?
Jak w ogóle z niej korzysta? Co może się zdarzyć z gotową wiedzą – dajmy na to z
elementami dyskursu Wittgensteina, Levinasa, Foucault, Bourdieu, Mouffe, Žižka itd. –
w
przejściu przez proces „artystycznej wizualizacji”?
Z jednej strony można udzielić odpowiedzi poniekąd już tradycyjnej: sztuka jest, jak
ujął to Eco, „metaforą epistemologiczną”
12
. Jako taka może wytwarzać struktury analogiczne
do opisywanych przez współczesne nauki, dobitnie „uzmysławiać” nam wytwarzaną przez nie
wiedzę, a w ten sposób transformować i reorganizować naszą zmysłowość, wyobraźnię i
emocje, pozwalając im nadążyć za szybko zmieniającym się, zasadniczo konceptualnym
obrazem świata. Owo „uzmysławianie” potrafi też ożywić treści znane, oczywiste i banalne,
nadać im taką formę, tak inwencyjną formułę wizualną, że np. na powrót okazują się one
stanowić realne i palące problemy. W nieco innym sensie „uzmysławianie” wiedzy może też
mieć doniosłe konsekwencje polityczne dzisiaj, w okresie – diagnozowanej m.in. przez
Welscha
13
– głębokiej estetyzacji naszych procesów poznawczych, w której jedną z
głównych ról odgrywają audiowizualne massmedia; warto tu choćby pamiętać o roli, jaką –
by sięgnąć po względnie niedawny przykład – w wyborach do polskiego parlamentu w 2006
roku odegrała konsekwentna polityka estetyczna PiS-u, umiejętnie (a w każdym razie
skutecznie) oddziaływująca na wyobraźnię wyborców i kierująca ich namiętnościami. Jestem
przekonany, że wszelkie działanie na rzecz radykalizacji procesów demokratyzacji
społeczeństwa, albo nawet inwencji nowych form czy postaci demokracji musi wziąć ten
estetyczny wymiar pod uwagę – nie może odwołać się jedynie do intelektu i nie wziąć
odpowiedzialności za pobudzanie, czy wręcz kształtowanie swoistych „demokratycznych
namiętności”
14
. Wydaje mi się też, że praktyki artystyczne mogą w tym procesie odgrywać
pewną rolę, choć oczywiście trzeba realistycznie uwzględnić zakres i charakter ich
widzialności – w szczególności w sferze publicznej i/czyli medialnej. Żmijewski w istocie
11
O sztuce konceptualnej. Andrzej Turowski w rozmowie z Pawłem Politem, w: P. Polit, Refleksja konceptualna
w sztuce polskiej. Doświadczenia dyskursu: 1965-75, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa 2000, s. 46
12
U. Eco, Dzieło otwarte, przeł. J. Gałuszka i in., Czytelnik, Warszawa 1994, ss. 165-74, 293-4, 304
13
Zob. np. W. Welsch, Estetyka poza estetyką, przeł. K. Guczalska, Universitas, Kraków 2005, ss. 31-111
14
Na konieczność tę wskazuje między innymi Chantal Mouffe w rozważaniach poświeconych demokracji
„radykalnej”, czy też „agonistycznej”
8
dostrzega taką możliwość oddziaływania wizualnych struktur artystycznych, wskazując, że
nawet film o miłości, formatujący czy aktywizujący nasze potrzeby emocjonalne, jest
kulturową władzą (ŻS, 17), a także zauważając, że sfera publiczna w dużej mierze jest
produktem wyobraźni, społeczeństwo to produkt zbiorowej wyobraźni. A skoro tak, artyści
mają do tej wyobraźni klucz
15
.
Z perspektywy samej wiedzy ważniejsza jest jednak druga odpowiedź, jaką można
udzielić na postawione wyżej pytania. Dokładniej rzecz biorąc, udziela nam jej sam
Żmijewski. Porzucając przywoływane wyżej przekonanie o nieodzowności teoretycznego
„treningu” artystów, szczególną wartość dostrzega teraz w jego braku, czy raczej
fragmentaryczności. Przywołam dłuższy cytat: Wyobraźmy sobie kogoś, kto odbył studia
uniwersyteckie. Jego/jej wiedza ma strukturę takiego porządku, który układa się w sieć
odsyłających do siebie pojęć, definicji, analiz etc. Ta struktura sieci ma oczywiście miejsca
puste – oczka sieci, w których lokuje się każda nowa wiedza. Można powiedzieć, że ta sieć
odniesień aktywnie strukturuje nasze informacje, umieszczając je we właściwych oczkach
sieci i włączając w system odniesień. Artyści z racji upośledzenia, jakim jest
fragmentaryczność wiedzy teoretycznej wykładanej w szkołach artystycznych mają to
skonstruowane inaczej. A zatem nie ma sieci, bo nie ma węzłowych pojęć, które odsyłając do
siebie, tworzą i sieć, i puste miejsca. Nowa wiedza wlewa się po prostu w obszar pozbawiony
struktury lub mający postać lokalnych zawirowań grupujących jakieś elementy wiedzy. Być
może w takim zaprojektowaniu wiedzy dla artystów kryje się pewna społeczna mądrość. Skoro
elementy niehamowane przez strukturę swobodnie się przemieszczają, to i sposób kojarzenia
nie jest zdeterminowany powszechnie obowiązującą regułą. A skoro tak, to efekty takiego
nieortodoksyjnego kojarzenia bywają interesujące z powodu właśnie „niemożliwych
skojarzeń” (DC, 12).
Ten sposób ujęcia specyfiki artystycznego myślenia ma dość długą tradycję; bardzo
podobny opis znajdujemy choćby u Nietzschego
16
. Trzeba jednak zauważyć, że wspomniane
„nieortodoksyjne kojarzenie” jest rysem myślenia, które nie ogranicza się jedynie do sfery
artystycznej, bądź estetycznej. Stanowi raczej konstytutywny element czy też przejaw tej
szczególnej „władzy” człowieka, która daje się określić mianem heurystyczności –
błyskotliwości, pomysłowości, inwencyjności – i jest (choć na inne sposoby) w coraz
15
Sztuka jest wiedzą..., op. cit., s. 27
16
F. Nietzsche, O prawdzie i kłamstwie w sensie pozamoralnym, przeł. B. Baran, w: F. Nietzsche, Pisma
pozostałe 1862-1875, Inter Esse, Kraków 1993, s. 197
9
większym zakresie wykorzystywana również w filozofii oraz naukach
17
. Ogólnie rzecz
biorąc, efektywne działanie tej „władzy” zawsze wiąże się z pewnym zdarzeniem
odkrywczym bądź wynalazczym, ze zdarzeniem się czegoś nowego. I choć zakłada ona
operowanie pewną gotową, uprzednio zdobytą wiedzą, to w swych zdarzeniowych efektach
nie daje się do niej zredukować; wtedy właśnie najbardziej „daje nam do myślenia”. Przy
takim postawieniu sprawy można się zgodzić, iż dzieła czy działania artystyczne wykraczają
poza „to, co i tak już wiemy”. Sądzę, że z taką sytuacją mamy do czynienia na przykład w
realizacji Libery Obóz koncetracyjny – Lego. O tyle też zgodziłbym się ze Żmijewskim, że
praca ta stanowi zapis pewnej wiedzy w formie obrazów i jednocześnie aktywny aparat
produkcji nowej wiedzy (DC, 10).
4. Narzuca się jednak pytanie, jak tę „nową” wiedzę dostrzec, rozpoznać i wydobyć z
dzieła/działania wizualnego. Jest to wciąż kwestia jego odbioru i interpretacji. Jak bowiem
pamiętamy, to ostatecznie od interpretacji zależy, jaka wiedza zostanie wytworzona przez
sztukę. Cóż zatem z tego, że dzieło stawia opór redukcji do jakiegoś ogólnego, opartego na
gotowej wiedzy schematu interpretacyjnego, skoro i tak zostanie do niego przez interpretatora
sprowadzone? Problem polega wszakże na tym, że opór przed redukcją do gotowej wiedzy,
będący znamieniem jednostkowości dzieła i stanowiący konstytutywną część jego
doświadczenia, nie przynosi żadnej „naddatkowej” wiedzy, która byłaby w dziele po prostu
dana i czekała tylko na „wydobycie”. Jest to raczej rodzaj „informacyjnego napięcia”, jakie
powstaje w wyniku zdarzeniowego przeorganizowania relacji między określonymi
elementami i wpisania – „skojarzenia” – ich w niepowtarzalną konfigurację. Daje ona do
myślenia, wystawia na próbę wiedzę, którą mamy do dyspozycji jako interpretatorzy, każąc
tak ją inwencyjnie zastosować – to znaczy odkrywczo przetransformować i/lub rozwinąć –
abyśmy właśnie mogli oddać sprawiedliwość jednostkowości konkretnego dzieła i jego
sytuacji: w możliwie wysokim stopniu uniknąć sprowadzenia jego sensu do gotowej, ogólnej
wiedzy. Owo inwencyjne „stosowanie” wiedzy ma w tym wypadku zawsze pewien aspekt
performatywny: nie jest czystym opisem wizualnego dzieła, ale współkształtowaniem jego
sensu, rozstrzyganiem jego zasadniczej otwartości znaczeniowej – za każdym razem inaczej,
17
Zarówno w naukach, jak i w filozofii istniała jednak – i wciąż istnieje – tendencja, by władzy tej odmawiać
efektów poznawczych i sprowadzać jej działanie do wytwarzania przyjemności estetycznej; zob. analizę takiego
wykluczenia u Locke’a – T. Załuski, Klika uwag o pomysłowości (wit) u Locke’a, w: „Folia Philosophica” 16,
2004, ss. 71-82. Kwestia ta niewątpliwie rzuca nowe światło na stwierdzenie Żmijewskiego, iż wiedza, która
pojawia się jako produkt działania sztuki, jest uparcie redukowana przez ekspertów innych dziedzin do
propozycji estetycznej (ŻS, 20). Warto też dodać, że w chwili, gdy piszę te słowa, w CSW Zamek Ujazdowski
trwa warszawska odsłona zorganizowanej przez Kazimierza Piotrowskiego wystawy Dowcip i władza sądzenia.
Asteizm w Polsce, która w jednym ze swych aspektów rozwija sygnalizowaną tu tematykę.
10
bez modelu, bez metodologii, bez ogólnej wiedzy-jak. Co więcej, odbywa się ono w ramach
pewnej wspólnoty interpretacyjnej, pewnej polemicznej wielości głosów i jako takie posiada
już aspekt – w szerokim znaczeniu tego słowa – polityczny. W tym miejscu warto również
przypomnieć, że samą zdolność osądzania zjawisk indywidualnych bez podporządkowywania
ich ogólnym zasadom, które mogą być nauczane i przyswajane, aż przekształcą się w nawyki
Hannah Arendt nazwała najbardziej polityczną z ludzkich zdolności
18
.
Wszystko to wyraźnie wskazuje, że warunkiem wytwarzania nowej wiedzy przez
sztukę jest przede wszystkim ustanowienie i praktykowanie swoistej „polityki interpretacji”,
podejmującej wyzwanie, jakie każdorazowo ustanawia jednostkowość dzieła wraz z
cechującym je napięciem informacyjnym, czy też poznawczym. Owa polityka interpretacji
jest chyba również niezbędnym warunkiem wstępnym zawiązania takiej relacji między sztuką
a (szeroko rozumianym) działaniem politycznym, w ramach której sztuka uniknęłaby
niebezpieczeństwa prostego przekształcenia w wizualną propagandę; ta bowiem zawsze jest
perswazyjną reprodukcją/dystrybucją „wiedzy” gotowej i ogólnej.
5. Dotykamy tu zarazem problemu wielokrotnie postulowanej przez Żmijewskiego,
„społecznej użyteczności” sztuki. To właśnie za pośrednictwem wejścia w pole nauki sztuka
ma zyskać takową „użyteczność”, tożsamą z posiadaniem „realnego skutku”. Obie te
kategorie, traktowane przez Żmijewskiego jako oczywiste, rodzą jednak liczne pytania i
wątpliwości. Po pierwsze, nawet utylitarność wiedzy naukowej nie może być traktowana jako
wartość sama w sobie: wystarczy tu wspomnieć o znanych niebezpieczeństwach związanych
z „przekuwaniem” wiedzy naukowej w instrumentarium technologiczne, czy też o
ekonomicznym uzależnieniu badań naukowych od sponsoringu przemysłowo-
korporacyjnego. Żmijewski dostrzega zagrożenia związane z wejściem sztuki w „utylitarną”
zależność od nauki lub polityki, odsuwa je wszakże na bok, uznając, że sztuka świetnie
znajduje się w miejscach ryzykownych (ŻS, 23). Nie jest to wcale takie oczywiste:
kontrargumentem niech będzie już samo bagatelizowanie tak zasadniczej kwestii w
manifeście sztuki zaangażowanej.
Co więcej, trzeba zastanowić się z jakiego rodzaju utylitarnością mamy do czynienia
w przypadku przywoływanych przez Żmijewskiego nauk humanistyczno-społecznych. Jakie
elementy ich dyskursu są wdrażane do praktyk społecznych? Obawiam się, że gdy nauki te
faktycznie zyskują znaczenie utylitarne, dzieje się to często w sposób, który – o ile mogę
18
H. Arendt, Myślenie, przeł. H. Buczyńska-Garewicz, Czytelnik, Warszawa 2002, s. 258
11
przypuszczać – nie spotkałby się z aprobatą Żmijewskiego: marketing społeczny, public
relations itd. W analogiczny sposób sztuki wizualne już teraz posiadają pełną „utylitarność”,
bez żadnych dodatkowych starań funkcjonują dziś jako „stosowane sztuki społeczne” – jako
informacja wizualna, marketing reklamowy, polityczny itd., a zatem jako środki reprodukcji
tego, co zwykle określa się mianem „społeczeństwa spektaklu”. Czy natomiast „teorie
krytyczne”, tworzone w ramach nauk humanistyczno-społecznych, tak po prostu znajdują
„utylitarne” zastosowanie społeczne i zyskują pożądane skutki „naprawcze”? Nie trzeba
chyba nikogo przekonywać, że zwykle się tak nie dzieje; o tym, że cała kwestia jest nad
wyraz złożona, przekonują nas różnorakie aporie wpisane w figurę krytycznego i
zaangażowanego intelektualisty.
Mówię o tym, gdyż wydaje mi się, że Żmijewski postuluje przejście sztuki od
kontestacji, buntu i sprzeciwu (automatycznie zawłaszczanego i niwelowanego) do
„utylitarnego” programu pozytywnego, lecz równocześnie chciałby, aby społeczeństwo
akceptowało i wdrażało coś, co w istocie stanowi jego krytykę. Innymi słowy, chciałby
pozytywnej utylitarności wiedzy krytycznej, kontestującej status quo. Widać to wyraźnie, gdy
z jednej strony krytykuje negatywność takich metafor określających działania artystyczne, jak
„wirus”, „pasożyt”, wróg” i postuluje zastąpienie ich pozytywnie oraz „operatywnie”
brzmiącym „algorytmem”, z drugiej zaś opisując społeczną funkcję sztuki sam ucieka się do
innej metafory o negatywnej konotacji społecznej: artyści, podobnie jak kieszonkowcy
[podkr. – T. Z], widzą miejsca społecznej „nieuwagi”, próżni, obojętności. Widzą te
fragmenty ciała społecznego, które uległy anestezji (DC, 12). Sugestywne jest też to ostatnie
określenie: sztuka, niczym Sokratejski giez
19
, ma kąsać społeczeństwo, uwrażliwiać je,
uczulać miejsca dotknięte znieczulicą. Warto jednak pamiętać, że społeczeństwo ateńskie nie
chciało się poznać na użyteczności praktyk Sokratesa.
Pozostaje jeszcze kwestia skuteczności, „realnego i weryfikowalnego skutku” działań
artystycznych. Z jednej strony zarysowują się tu klasyczne trudności związane ze
skutecznością wszelkiego rodzaju działań, ze skutkami rozproszonymi, długofalowymi, z
wystąpieniem interakcji czy interferencji, z rozstępem między intencją a efektem itd. Z
drugiej strony powstaje pytanie o to, jak oceniać „skuteczność” i „realność” działania
artystycznego w sferze porządków symbolicznych; czy można by tu mówić jakiejś o
skuteczności „wirtualnej” lub „widmowej”?
20
Co więcej, rozpatrując skuteczność działań
19
Zob. ibidem, ss. 232-234
20
Zob. w tej kwestii J. Lubiak, Widmowe moce projekcji, w: „Orońsko. Kwartalnik rzeźby” nr 1 (62), 2006, ss.
13-18
12
artystycznych w przestrzeni społeczno-politycznej, należałoby chyba najpierw zastanowić się
nad ogólną możliwością i efektywnością zabierania głosu lub działania dzisiaj, w Polsce, w
sferze publicznej: nad zespołem historyczno-pragmatycznych warunków – form, praktyk,
konwencji i instytucji – które gwarantują lub uniemożliwiają efektywność performatywnych
aktów.
6. I tak dochodzimy wreszcie do kwestii politycznego zaangażowania sztuki. Tu można
jedynie spekulować. Jak bowiem wspominałem na wstępie, Żmijewski hasłowo postuluje
takowe zaangażowanie, ale nie określa, jaki dokładnie kształt miałoby ono przybrać. A rodzi
się tu wiele pytań. Ograniczę się wszakże do jednego, być może najistotniejszego z
perspektywy współczesnej myśli politycznej: czy chodzi o politykę, czy też polityczność? O
politykę rozumianą – w jej obecnej postaci – jako gra sił oraz interesów ściśle związanych z
ekonomią, a ukierunkowanych przez dążenie do zdobycia władzy, reprezentowania
społecznej egzystencji oraz zarządzania nią; czy też raczej o polityczność – to, co, polityczne
– czyli powszechny, konfliktowo-koalicyjny aspekt ludzkiej egzystencji, wynikający z faktu
współistnienia wielości jednostkowych, różnorodnych ludzi oraz konieczności negocjowania,
rozstrzygania i kreowania przez nich wspólnego świata pod nieobecność wszelkiego danego
modelu i sensu bycia-wspólnie? Szczerze mówiąc, wątpię, by w ramach tradycyjnie
pojmowanej polityki istniało inne miejsce na artystyczne praktyki niż wizualny marketing
polityczny
21
; wydaje mi się jednak, że tego rodzaju zależność Żmijewski – chcący się wpisać
w tradycję działań emancypacyjnych – uznałby raczej za niebezpieczeństwo związane z
zaangażowaniem sztuki niż jego cel. Przypuszczam zatem, że Żmijewskiemu chodziłoby
raczej o zaangażowanie w dziedzinę „polityczności”; wskazuje na to choćby fakt, iż akcentuje
on jednostkowość egzystencji artysty i jego doświadczenia świata oraz podkreśla, że wiedza
wytwarzana w sztuce nieuchronnie nosi znamię owej jednostkowości i właśnie jako taka jest
wartościowa, a także potencjalnie „efektywna”.
Jeśli moje przypuszczenie jest uzasadnione, to faktycznie interesujące byłoby
przemyślenie możliwości szerszej i bardziej zdecydowanej partycypacji artystycznych
praktyk wizualnych w swoistej „polityce tego, co polityczne”, podejmującej niemożliwy
imperatyw oddania sprawiedliwości temu, co jednostkowe, a także dopuszczenia każdej
jednostki do aktywnej partycypacji w nieustannym współ-negocjowaniu i transformowaniu
kształtów oraz sensów koegzystencji. Opowiedzenie się za polityką tego, co polityczne nie
21
Zupełnie inną opcją byłoby tu wykorzystanie poza-politycznego kapitału symbolicznego artysty czy artystki
jako znanej, publicznej osoby, dla poparcia danej partii politycznej.
13
oznacza założenia, że „wszystko jest polityczne” – w sensie totalizacji różnych sfer
egzystencji. Polityce tego, co polityczne daleko do bycia „wszystkim”, nawet jeśli – jak pisze
Jean-Luc Nancy – wszystko przez nią przechodzi, a zatem spotyka się i komunikuje ze
wszystkim innym. Polityka staje się właśnie miejscem detotalizacji
22
. Ogólnie rzecz biorąc,
obejmowałaby ona działania na rzecz wynajdywania nowych form i mechanizmów
demokracji obywatelskiej w sytuacji utraty wiary w obecną postać przedstawicielstwa
parlamentarnego oraz przekonania o braku możliwości efektywnego zabierania głosu przez
obywateli, o braku „skutku”: poczucia, że „i tak się nic nie zmieni”.
W związku z tym narzuca się następujące spostrzeżenie. Polityka tego, co polityczne –
dająca się również określić jako polityka „inwencji demokratycznej” (Claude Lefort) – jest
post-fundacjonalistyczna, jej warunkiem możliwości jest brak fundamentu społeczno-
politycznego, brak danego modelu bycia-wspólnie: modelu, który należy poznać, by wiedzę o
nim przekuć w praktykę i uczynić podstawą formowania rzeczywistości. Z tej perspektywy
może zastanawiać uprzywilejowanie przez Żmijewskiego kwestii wiedzy wytwarzanej w
sztuce, tym bardziej, że zdarza mu się stwierdzić, iż wiedza ta wiąże się z oglądaniem „tego,
co rzeczywiste” – nieosłoniętej podstawy bytu, prawdy o egzystencji, o jej uwarunkowaniach i
kosztach (DC, 13). Tego rodzaju wiedza byłaby jednak faktycznie głęboko obca działaniu
oraz polityce (po prostu czyniłaby je zbędnymi); nie mogłaby także być jednostkowa i
zdywersyfikowana, lecz jedna i ogólna. W innych miejscach Żmijewski skłania się wszakże
do tego, by mówić o wiedzy-inwencji, o jednostkowych wynalazkach artystycznych
23
. Czy
nie lepiej by zatem było, aby zamiast akcentować wiedzę, a w efekcie proponować
„algorytm” (ŻS, 21) jako nową, pozytywną, operacyjno-logistyczną metaforę dla działań
artystycznych, postawić na konfigurację takich określeń, jak np. „eksperyment”, „inwencja”,
„zdarzenie” i „świadectwo”? Lepiej korespondowałaby one choćby z już praktykowanymi
formami zaangażowania sztuk wizualnych na rzecz tego, co polityczne. Niezależnie bowiem
od „uzmysławiania” gotowej wiedzy przez artefakty, w pewnym sensie niezależnie nawet od
wszelkich zawartych tam „niemożliwych skojarzeń” artystów i artystek, działania artystyczne
mogą czasem na zasadzie zdarzenia testować, wprawiać w ruch, radykalizować i pluralizować
– oczywiście w określonym zakresie – demokrację: pobudzać spór wokół różnych zagadnień
oraz aktywizować interakcje społeczne, eksponując konieczność negocjacji i prezentując
sugestie w kwestii możliwych rozstrzygnięć. Bywa, iż efekt ten – raz jeszcze w określonym
22
J.-L. Nancy, Is Everything Political?, trans. P. Adamek, w: “CR: The New Centennial Review”, Vol. 2,
Number 3, Fall 2002, s.21
23
Zob. np. Sztuka jest wiedzą..., op. cit., s. 26
14
zakresie – osiągają działania tak „surrealne”, oparte na tak „niemożliwych skojarzeniach”,
będące tak jednostkowym zabraniem głosu i tak osobliwą partycypacją w kształtowaniu sfery
publicznej, jak „Palma” Rajkowskiej, czyli Pozdrowienia z Alei Jerozolimskich.
Uruchamiając określone procesy społeczne, działania takie eksponują nie tyle siebie, ile
kontekst swojego zdarzenia oraz dają świadectwo jego problematycznych elementów
24
. W ten
zdarzeniowy sposób – jako nowe zjawiska w przestrzeni społecznej – przynoszą też
faktycznie nową wiedzę
25
; z definicji wiedza ta nie może być jednak algorytmicznie
„wytwarzana”, przynoszące ją, sytuacyjne zdarzenie można jedynie próbować
eksperymentalnie prowokować, bez gwarancji osiągnięcia skutku. Niewątpliwie trzeba jednak
wynaleźć mechanizmy demokratyczne, które ułatwiałyby zaistnienie sztuki jako aktu
obywatelskiego zabrania głosu w przestrzeni debaty publicznej i gwarantowały uprawniony
charakter tego głosu, powodowały, że sztuka nie będzie „chłopcem do bicia”. Czy sama
sztuka, z wnętrza swej dzisiejszej instytucji, może takie mechanizmy wynaleźć i wprowadzić
do rzeczywistości społecznej?
Być może jakiekolwiek szersze i bardziej konsekwentne zaangażowanie sztuki w
„inwencję demokratyczną” wymaga przede wszystkim wynalezienia nowych rodzajów
instytucji, powołania nowych warunków i konwencji gwarantujących działaniom
artystycznym, czy też – jeśli należałoby porzucić to miano – „praktykom wizualnym”
możliwość posiadania performatywnych efektów, pewien odmienny rodzaj istnienia w
przestrzeni społecznej oraz prawomocność partycypacji w debacie publicznej. Być może
trzeba, aby obok sztuki powstał nowy rodzaj kompetencji i nowy rodzaj praktyki, o innym
statusie. Być może takie instytucje utorowałyby też miejsce dla bardziej systematycznej
realizacji tego, co – w przyjętej tu perspektywie rozważań o wiedzy – stanowi niezwykle
ciekawy i cenny postulat Żmijewskiego (w pełni się też pod nim podpisuję!): współdziałanie
artystów i ludzi nauki na rzecz polityki tego, co polityczne.
Zdaję sobie sprawę, że dyskurs o takiej „nowej instytucji” brzmi trochę jak science
ficton, ale – jak wiadomo – w każdym akcie inauguracji, instytucji czy inwencji musi być coś
i z science, i z fiction. W końcu fikcje też bywają bardzo skuteczne.
24
Jeśli chodzi w tym względzie o Palmę Rajkowskiej, zob. interesujące materiały zgromadzone na stronie
internetowej projektu - www.palma.art.pl. Warto dodać, że właśnie (20.07.2007) „oddano do użytku” Dotleniacz
- kolejną realizację Rajkowskiej w przestrzeni publicznej Warszawy.
25
Być może tego rodzaju sytuacje miał na myśli Żmijewski, pisząc o obiektach, które aktywnie penetrują
przestrzeń społecznych przekonań i dostarczają informacji o nich (DC, 10)