Spis treści:
Prolog- str.2
Rozdział 1- str. 4
Rozdział 2- str. 16
Rozdział 3- str. 27
Rozdział 4- str. 40
Rozdział 5- str. 56
Rozdział 6- str. 66
Prolog
Ślub. Czy ktoś się spodziewał, że po półrocznej znajomości
słynna agentka nieruchomości Bella Swan i prawnik
Edward Cullen zdecydują się na ten poważny krok? Nikt
się tego nie spodziewał. Prawdopodobnie oni sami jeszcze
rok temu nie uwierzyliby, że tak będzie. No ale miłość
przytrafia się niespodziewanie, a to była miłość od
pierwszego wejrzenia. Wszyscy znajomi i rodzina, a
szczególnie matka Edwarda, która nie cierpiała Belli,
odradzali im ślub po tak krótkim okresie znajomości, ale
oni nie słuchali. Wierzyli, że nic ich nie rozdzieli. Dlatego w
tej chwili składają sobie przysięgę i święcie wierzą w to, że
będą żyli razem "długo i szczęśliwie", nieświadomi faktu,
że ich znajomi zakładają się o to jak długo będzie trwało
ich małżeństwo. Po ceremonii państwo młodzi od razu
wyjechali na tydzień na Hawaje, ponieważ praca nie
pozwalała na dłużej, a goście spotkali się na obiedzie
przygotowanym specjalnie dla nich. Każdy z nich był
pewny, że to małżeństwo nie przetrwa. Pytanie tylko ile
będzie trwało??
Rok później
Edward
No odbierz wreszcie ten telefon.
- Cześć, tu Isabella Cullen, nie mogę odebrać, więc zostaw
wiadomość. Dzięki.
Pip.
-Cześć, to ja, twój mąż. No przynajmniej wedle prawa
obowiązującego w Nowym Jorku. Dzwonię żeby się
przywitać. Dziś mijają cztery miesiące odkąd jesteśmy w
separacji. Może moglibyśmy się spotkać? Widziałem cię na
okładce magazynu z nieruchomościami, wyglądałaś ślicznie.
Teraz patrzysz na mnie z każdego kiosku. Bardzo cieszę się,
że twoja firma stała się jedną z najważniejszych firm w
mieście, jak mówi artykuł. Kupiłem pięć egzemplarzy tej
gazety, także jeśli kiedykolwiek do siebie wrócimy, a ty
zgubisz swój zawsze możesz na mnie liczyć. Zresztą nie
dzwonie po to żeby ci o tym opowiadać. Chodzi o to, że jestem
smutny, bardzo za tobą tęsknie i szczerze żałuje tego co
zrobiłem. Byłbym bardzo szczęśliwy gdybyś odzwoniła, a
jeszcze bardziej gdybyś zgodziła się na spotkanie. Mam
nadzieje, że otrzymujesz wszystkie prezenty ode mnie. Wiem,
że nie wszystkie są trafione. Szczególnie ta rzeźba z lodu,
która się stopiła zanim przyszłaś do domu, bo posłaniec
zostawił ją pod twoimi drzwiami, gdy cię nie było. Pozwę ich.
Muszę kończyć, bo jestem w sądzie i za chwilę mam
rozprawę.
Boże jestem idiotą. Kto nagrywa taką długą wiadomość i
mówi o tak nieistotnych rzeczach w wiadomości. Tylko
idiota. Dlaczego za każdym razem gdy się jej nagrywam
dostaję słowotoku? Odpowiedź jest prosta: Bo jestem
idiotą.
Rozdział 1
Bella
Ohhh nareszcie udało mi się komuś wcisnąć to mieszkanie.
Moja agencja miała duży problem z jego sprzedażą,
pewnie dlatego, że jest beznadziejne. Jestem zdziwiona, że
tej parze się podobało, no ale cóż z gustami się nie
dyskutuje. Dobra, następne mieszkanie jest 10 min drogi
stąd, a klienta mam dopiero za 30 minut, może wreszcie
znajdę czas na kawę. Zadzwonię do mojej asystentki Alice
i spytam, czy nie mam jakichś planów na ten czas. Alice
odebrała po dwóch sygnałach:
- Dzień dobry, tu Alice w czym mogę pomóc?
- Cześć Alice, tu Bella. Sprzedałam to mieszkanie, więc
nareszcie problem zniknął.
- Świetnie! Powiem wszystkim, kamień spadnie im z serca. I
znowu udowodniłaś, że jesteś najlepsza.
- Tak, no cóż nie przesadzajmy. Dzwonie, bo mam 30 min
czasu do następnego spotkania, masz coś dla mnie
zaplanowane na ten czas? Jakieś telefony do wykonania,
albo do odebrania?
- Nie. Możesz iść na jakąś kawę. A tak w ogóle włączałaś już
telefon prywatny?
- Nie.
- Przygotuj się na wiadomość od swojego męża. Dzwonił ten
jego asystent, czekaj nie pamiętam imienia, Jake? Jason?
- Jasper
- O no właśnie. Dzwonił i pytał czy otrzymałaś wiadomość od
Pana Cullena, bo mąż się martwi, że nie odzwoniłaś.
- Matko, mam nadzieje, że ta wiadomość będzie krótsza niż
poprzednia.
- Cóż odbierz ją i zrób coś żeby ten człowiek tu nie dzwonił.
Nie cierpię tego tam...
- Jaspera
-No właśnie.
- Dobra. Odsłucham wiadomość, ale po pokazaniu
apartamentu. Teraz idę szybko na kawę, bo zostało mi już
niewiele czasu. Do widzenia Alice.
- Do usłyszenia.
Kochana Alice. Zginęłabym bez niej. Jest nie tylko świetną
asystentką, ale też przyjaciółką. W sumie nie wiem czemu
nie lubi Jaspera, mi się zawsze wydawało, że oni do siebie
pasują. No ale patrząc na moje małżeństwo, moje
przeczucia co do związków się nie spełniają, więc lepiej się
nie będę wtrącać. Zamówiłam kawę i ruszyłam w stronę
budynku gdzie mam spotkać sie z klientami. To jakieś
francuskie małżeństwo, mam nadzieję, że mówią chodź
trochę po angielsku, bo mój francuski nie jest dobry. Na
takich rozważaniach minęła mi droga. Nim się
spostrzegłam stałam pod apartamentowcem i szukałam
wzrokiem swoich klientów, których widziałam na zdjęciu
wcześniej. Stali kilka kroków ode mnie więc poszłam się
przywitać.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry-odpowiedziała kobieta- Strasznie się
cieszymy, że pani już jest. Przepraszam, że mąż nie będzie za
dużo mówił, on po prostu bardzo słabo mówi po angielsku.
- Nic nie szkodzi. Jesteście gotowi?
- Tak.
- Więc proszę za mną.
Dobrze, że kobieta zna angielski, moje prośby zostały
wysłuchane. Teraz muszę sprzedać im ten apartament, co
nie będzie trudne, ponieważ uważam, że jest piękny.
Doszliśmy wreszcie do odpowiednich drzwi.
-Zapraszam.- powiedziałam, gdy otworzyłam drzwi.
I zaczęło się wychwalanie widoków z okna, oświetlenia
pokoi i ich wielkości, podsuwanie wizji gdzie co postawić.
Najprościej było mi zareklamować salon, w którym się
zakochałam. Był ogromny i łączył klasyczną architekturę z
subtelną elegancją. Kobieta zaczęła rozmawiać z mężem
po francusku, wyłapałam słowo dziecko, niedługo i że jest
w ciąży. Nie mogłam tego zignorować.
- Jest pani w ciąży? To wymarzone miejsce dla rodziny z
dzieckiem.
- A ile pani ma dzieci?
Czułam, że padnie pytanie o rzecz, która boli mnie
najbardziej.
- Nie mam dzieci. Mój mąż i ja jesteśmy w separacji. Wiem
co państwo myślą czas ucieka, ale zastanawiam się nad
adopcją, muszę być optymistką, a nie dołować się.
- Przykro mi.
Po chwili rozmowy podpisali ze mną umowę. Mieli taki
współczujący wzrok, że nie jestem pewna, czy podpisali ją,
bo podobało im się mieszkanie czy dlatego, że mi
współczuli. Po dokonaniu wszystkich formalności z ulgą
wsiadłam do taksówki. Nie lubiłam współczującego
spojrzenia. Wierzę, że uda mi się adoptować dziecko
jestem już zarejestrowana w ośrodku adopcyjnym, to tylko
kwestia czasu. Natomiast jeżeli chodzi o separacje nie
wiem czy nie zakończy się rozwodem. Obecnie nie mogę
patrzeć na mojego męża. A propos muszę wysłuchać jego
wiadomość. Włączyłam telefon i zaczęłam odsłuchiwać
wiadomość: " Cześć, to ja, twój mąż. No przynajmniej wedle
prawa obowiązującego w Nowym Jorku. Dzwonię żeby się
przywitać. Dziś mijają cztery miesiące odkąd jesteśmy w
separacji. Może moglibyśmy się spotkać? Widziałem cię na
okładce magazynu z nieruchomościami, wyglądałaś ślicznie.
Teraz patrzysz na mnie z każdego kiosku. Bardzo cieszę się,
że twoja firma stała się jedną z najważniejszych firm w
mieście, jak mówi artykuł. Kupiłem pięć egzemplarzy tej
gazety, także jeśli kiedykolwiek do siebie wrócimy, a ty
zgubisz swój zawsze możesz na mnie liczyć. Zresztą nie
dzwonie po to żeby ci o tym opowiadać. Chodzi o to, że jestem
smutny, bardzo za tobą tęsknie i szczerze żałuje tego co
zrobiłem. Byłbym bardzo szczęśliwy gdybyś odzwoniła, a
jeszcze bardziej gdybyś zgodziła się na spotkanie. Mam
nadzieje, że otrzymujesz wszystkie prezenty ode mnie. Wiem,
że nie wszystkie są trafione. Szczególnie ta rzeźba z lodu,
która się stopiła zanim przyszłaś do domu, bo posłaniec
zostawił ją pod twoimi drzwiami, gdy cię nie było. Pozwę ich.
Muszę kończyć, bo jestem w sądzie i za chwilę mam
rozprawę.".
Jak zwykle długa wiadomość o wszystkim i o niczym.
Kocham tego faceta, ale obecnie równie mocno go
nienawidzę. Ale nie mam czasu się nad tym zastanawiać
muszę jechać do biura, iść na kilka spotkań, a potem
przygotować się na kolację na której mam przemówienie.
To będzie długi dzień.
Edward
Ledwie wysiadłem z taksówki dopadł mnie mój asystent
Jasper.
- Dzień dobry panie Cullen.
- Cześć Jasper.
- Zdobyłem zeznania o które pan prosił.
- Świetnie, a co z gwiazdą o której rozmawialiśmy?
- Może ją pan kupić i nazwać "Bella" za 75 dolarów. Dodają
mapę nieba i certyfikat.
- Chcę zrobić większe wrażenie. Mogę kupić gwiazdozbiór?
- Nie wiem, ale może pan kupić czarną dziurę.
- Nie jestem pewien czy na tym etapie związku to właściwe
przesłanie. Teraz mam spotkanie z klientem, tak?
- Zgadza się.
- Dobra, więc idę na nie szybko. A ty upewnij się, że będę
mógł iść na kolacje wieczorem.
- Gdzie?
- Tam gdzie przemawia Bella, może uda mi się wyciągnąć ją
na kolację.
- Dobrze sprawdzę wszystko.
- Dziękuje. Do zobaczenia.
- Do widzenia.
Jasper jest świetny w najbliższym czasie muszę dać mu
podwyżkę. A teraz skupiamy się na pracy, muszę mieć
wolny wieczór.
Bella
Kolacja na której przemawiam, jest charytatywną galą
przeciwko rakowi piersi. Ponieważ w pracy byłam dłużej
niż planowałam, musiałam szybko wpaść do domu, wziąć
prysznic, zrobić makijaż, uczesać się, przebrać w sukienkę
i szybko pojechać żeby się nie spóźnić. Oczywiście
posadzono mnie obok Jacoba Blacka, który zawsze
przekazuje sporą sumkę dla naszej fundacji. Facet ma
ok.60 lat i za każdym razem próbuje mnie poderwać. No
ale cóż nic na to nie poradzę, mogę jedynie grzecznie acz
stanowczo dać mu do zrozumienia, że nie jestem
zainteresowana. Zjedliśmy przepyszną kolacje i deser,
teraz czas na moją mowę. Musi ona być krótka i wesoła.
Wyszłam na podium i zaczęłam mówić.
- Dziękuje wszystkim z Narodowej Fundacji Raka Piersi.
Obecność tutaj jest dla mnie zaszczytem. Dziękuje też
Samowi, mojemu kelnerowi ze stolika nr 2 nie skończyłam
jeszcze tego deseru- powiedziałam i wszyscy zaczęli się
śmiać. Dobry luźny początek- Ta choroba zbiera swoje
żniwo, ale mając większą wiedzę i środki, będziemy silniejsi
niż kiedykolwiek wcześniej. Ale co to oznacza....- I wtedy
zobaczyłam w tej sali mojego męża. Niezwykle przystojny
w swoim garniturze patrzył tylko na mnie. Zaparło mi
dech w piersiach i nie wiedziałam co powiedzieć.-
Przepraszam, ughhh chodzi o to, że chcemy waszych
pieniędzy- wybrnęłam żarcikiem. Idąc do stolika
pomyślałam: Co on tu robi do cholery?
Edward
Stała tam i przemawiała. Była piękna jak zwykle.
Oczywiście zadałem sobie pytanie co mnie podkusiło. Była
ubrana w czarną sukienkę, jej cudowne czekoladowe włosy
opadały kaskadami na ramiona. Zaczęła żartem jak
zawsze trafionym. Była niesamowita. I wtedy jej lśniące
oczy w kolorze płynnej czekolady spojrzały na mnie.
Zacięła się. Moja żona po raz pierwszy zacięła się
przemawiając. Była bardzo zaskoczona. Czułem się winny
temu, że się pomyliła, ale jak zwykle wybrnęła żartem.
Patrzyłem jak z gracją wraca do stolika i jak grzecznie
spławia Jacoba Blacka. To ja powinienem być przy niej i
osłaniać ją przed nim. Kolacja zakończyła się i wszyscy
zaczęli wychodzić. W końcu do mnie podeszła.
- Cześć. Wspaniałe przemówienie.
- Cześć dziękuje.- powiedziała kierując sie na zewnątrz.
ruszyłem za nią.-
- Wyglądasz przepięknie.
- Wciąż nie rozumie po co przyszedłeś.
- Cóż rak piersi, jestem przeciw. Chciałem porozmawiać.
Obojętnie kiedy teraz, później, jutro, przy śniadaniu,
obiedzie, podwieczorku, kolacji.
- W porządku, rozumie. Chcesz rozmawiać.
- Tak
Rozglądnęła się po otoczeniu, ponieważ staliśmy już na
zewnątrz i zawołała:
- Hej Alice.
- Cześć Alice.
- Dzień dobry panie Cullen.
- Co robię jutro?
- Lunch dla PETY.
- Pewnie sałatka- wtrąciłem. Chciałem być zabawny ale
chyba nie byłem, bo nikt się nie zaśmiał- A po lunchu?
- Przepraszam- Wtrącił Jasper- Po lunchu ma pan
telekonferencje.
- A kolacja?
- O 19 prezentacja mieszkania- powiedziała Alice.
- A u nas kolacja z Panem Newtonem- powiedział Jasper.
- Mam propozycję- powiedziała Bella- może będzie prościej
jeżeli Jasper i Alice sami rozwiążą tę kwestie?
- Świetny pomysł.
- Przepraszamy- powiedziała Alice i pociągnęła Jaspera za
sobą.
- Jak tam mieszkanie?- zapytałem
- Świetnie. Bez kijów do golfa jest więcej miejsca. A jak tam
hotel?
- Przytulny. Nikt nie nastawia budzika 15 minut wcześniej
niż zamierza wstać.
- A u mnie nikt nie włazi w buciorach do sypialni. Nie znosi
brudu i zarazków z ulic.
- A ja nie znajduje pod prysznicem zużytych maszynek do
golenia. Choć mi tego brakuje.
- Przepraszam- powiedziała Alice- Ja przesunę państwa
York, a Jasper kolacje.
- Jeśli..- zaczął Jasper, ale Alice brutalnie mu przerwała
- Po prostu tu zrób.
- Ok. To co u Daniela o 18?
- Dobrze- odpowiedziała
- Świetnie.
- To cześć.
- Dobrej nocy.
Zgodziła się. Hura. Wsiadłem do limuzyny i pojechałem do
hotelu. Dzisiaj prawdopodobnie wreszcie się wyśpię.
Bella
Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego zgodziłam się na ta
kolację? Nie wiem. Po prostu gdy zobaczyłam nadzieje w
jego oczach nie mogłam mu odmówić. Nie jestem pewna
czy jestem gotowa na tą rozmowę. No ale teraz trudno.
Zgodziłam się więc muszę iść. IDIOTKA!!!!
Alice
Mam nadzieję, że cała sprawa z małżeństwem państwa
Cullen się wyjaśni. Bella jest przygnębiona i pan Cullen też
nie jest w najlepszej formie. To widać. Minusem tego
wszystkiego jest to, że chcąc nie chcąc, muszę
współpracować z tym całym Jasperem. Nie cierpię go. Jest
nie zdecydowany i nie wygłasza swoich teorii na głos. Na
dodatek jest nie pewny siebie. Chociażby próbując ustalić
to spotkanie, najpierw zaproponował, że przełoży kolację,
a potem nagle zaczął się wahać czy mu się uda. Co z tego,
że z wyglądu jest bardzo przystojny, jak rozmawiając
mruczy niepewnie pod nosem i wszędzie go trzeba ciągnąć
za rękę inaczej robi wszystko zbyt wolno. Ehh dotarłam do
domu. Idę spać, bo jutro od rana praca.
Jasper
Ehh może wreszcie sprawa małżeństwa państwa Cullen sie
wyjaśni. Mam dość załatwiania głupich prezentów i
sprawdzania czy można kupić to czy tamto. No błagam
was ile można? Niestety jak by nie było muszę
współpracować z tą Alice. Jest narwana i zbyt szybka.
Owszem jest słodka z tym swoim wyglądem chochlika, ale
kto wytrzymałby z taką zarozumiałą, pewną siebie jędzą.
Wszędzie cię ciągnie, jakby minuta w tę czy w tę robiła
różnicę, krzyczy gdy jesteś nie pewny czy uda ci się coś
zrobić, lubi się rządzić i zawsze stawia na swoim. Ucina
moje zdania w połowie zdaniami typu " Po prostu to
zrób", "Nie masz wyjścia", "Masz to zrobić i koniec". No
błagam, kim ona jest żeby mi rozkazywać, ale trudno
dzisiaj już mam ją z głowy. Niestety jutro ją spotkam i
pewni znowu coś skrytykuje: albo moje tempo, albo mój
ubiór, albo fryzurę, albo charakter. Już mam dość. No ale
jestem już w domu, lepiej wezmę szybki prysznic i pójdę
spać, jutro długi dzień przede mną.
Rozdział 2
Bella
Obudziłam się z dziwnym niepokojem. Nie wiedziałam o co
chodzi, aż przypomniałam sobie, że dzisiaj jem kolację z
Edwardem o 18. Nie jestem pewna czy jestem gotowa na
rozmowę o tym co się stało, ale czy kiedykolwiek będę
gotowa? Przez chwilę myślałam o tym żeby zadzwonić do
niego i odwołać spotkanie, ale stwierdziłam, że muszę
zmierzyć się z tym co mnie boli. Teraz jadę do agencji,
przecież muszę pracować.
Alice
Bella przyszła do pracy cała podenerwowana. Wiedziałam,
że chodzi o kolację z jej mężem. Ale na szczęście nie
prosiła mnie bym ją przełożyła, muszą się z tym zmierzyć i
wszystko naprawić albo się rozwieść. Po 4 godzinach
patrzenia na jej nerwy, kazałam jej iść do domu, bo i tak
na niczym nie mogła się skupić. Na szczęście posłuchała, a
ja mogłam spokojnie pracować. Jedynym minusem tej
kolacji jest to, że znowu spotkam się z Jasperem, chociaż
kto wie, może być zabawnie, on w sumie sprawia, że się
śmieje. Większość czasu z niego, ale to nic.
Jasper
Pan Cullen przyszedł dziś do kancelarii, ale kazałem mu
iść do domu. Zaczęły mnie denerwować coraz to nowsze
pomysły na prezenty. I tak udało mi się załatwić dla niego
Galaktykę, bo mnie męczył, że gwiazda to za mało. No
błagam was nie po to chciałem tu pracować. Chyba po raz
pierwszy podniosłem na niego głos, a on tak po prostu
posłuchał. Mam nadzieję, że dogadają się na tej kolacji.
Niestety oznacza to, że znowu będę musiał spotkać panią
Wszystko Wiem Najlepiej, no ale trudno.
Edward
Ja, Edward Anthony Cullen zostałem dzisiaj wykopany ze
swojego gabinetu, przez swojego cichego, opanowanego,
posłusznego i bojaźliwego asystenta Jaspera Withlocka.
Musiałem być naprawdę irytującym dupkiem dzisiaj,
skoro on zdobył się na podniesienie głosu i na wykopanie
mnie do domu. Cały dzień czekałem w nerwach do
wieczora. Teraz siedzę w restauracji, jest 18 i się
denerwuje, bo jeszcze jej nie ma. A co jeśli zmieniła
zdanie? Czy wiem co chce jej powiedzieć? Jak się
wytłumaczyć? No cóż, chcę uratować nasze małżeństwo,
kocham ją ponad wszystko, więc muszę znaleźć sposób, by
mi wybaczyła. Właśnie weszła piękna jak zwykle, z gracją
podeszła do naszego stolika. Wstałem odsunąć jej krzesło:
- Cześć.
- Dobry wieczór.
- Więc,....-powiedziałem siadając- dostałaś kwiat ode mnie?
Wiem, że bardzo lubisz rośliny. Mam dla ciebie prezent.
Nazwałem galaktykę imieniem "Bella"- powiedziałem,
podając jej mapkę i potwierdzenie, że to zrobiłem.
- Musisz przestać obdarowywać mnie ciągle prezentami! To
dla mnie kłopotliwe. Nie ma tygodnia, ani dnia, żebym nie
dostała od ciebie czegoś.
- Cóż, w takim razie obiecuje, że przestanę. Jeszcze tylko
jedna drobnostka...
- Co to jest?- zapytała sięgając po kopertę.
- Otwórz- patrzyłem jak otwiera kopertę i patrzy na mnie
zszokowana.
- Co to...?
- Wiem, że zawsze chciałaś iść do terapeuty, a ja nie
chciałem. Cóż, zmieniłem zdanie. Dr. Stanley to podobno
świetna specjalistka od porad małżeńskich.
- Znam Dr. Stanley. Znalazłam jej dwupoziomowy
apartament.
- Polecają ją Werberowie.
- Angela i Ben?
- Tak.
- Wiesz ,że rozwiedli się rok temu?
- Racja, ale uwielbiają Dr. Stanley, która podobno napisała
książkę.
- Tak, mit cudownego małżeństwa.- powiedziała kosztując
sałatki, którą jej zamówiłem, nawet nie zauważyłem, że
podali nam kolację. Zacząłem jeść i wróciłem do rozmowy,
-Ale ty jesteś oczytana, brakuje mi tego.
- Książka obala mit oczekiwań wobec partnera i sugeruje
trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Nakłania by zbytnio nie
polegać na drugiej osobie.
- Cudownie.
-Moim zdaniem to strasznie przygnębiająca teoria, nie
sądzisz?
- Ależ tak, skoro tak twierdzisz.
- Możesz przestać ciągle się ze mną zgadzać?
- Jak sobie życzysz.
- Skończyłeś już?
-Tak.
- Niestety muszę się zbierać.
- Tak szybko?
-Niestety.
Wyszliśmy z restauracji, przed którą już czekali Jasper i
Alice.
-Więc?
- Pokazuje dziś klientowi mieszkanie. Odbieram go na
mieście. Może się przejdziemy?
-Jasne. Jasper przespacerujemy się.
- Przespacerujcie?- zapytał zszokowany Jasper.
- Tak.
- Czy coś się stało? Wszystko w porządku?- zapytała Alice.
- Wszystko jest ok- odpowiedziała Bella.
Uszliśmy 5 min w ciszy i zaczęło padać:
- Zaczyna padać- zagadałem.
- Przespałeś się z inną- przeszła do nieprzyjemnych spraw.
- Więc, nie chcesz rozmawiać o pogodzie.
- Dobra niech będzie, duże zachmurzenie, 100 procentowa
gwarancja opadów. Przespałeś się z inną!!!!!!!
- Przepraszam, miałem mętlik w głowie, zachowałem się jak
idiota, popełniłem okropny błąd. Kocham ciebie i tylko
ciebie. A czy ty wciąż mnie kochasz? Choć trochę?
- Nie wiem czy potrafię kochać choć trochę.
- Mi to wystarczy.
- Mi nie. Tak kocham cię. Mimo tego co zrobiłeś kocham cię
jak wariatka, ale nie umie ci wybaczyć. Muszę lecieć.- i
poszła, a ja za nią.
- Dajmy szansę Dr. Stanley.- wtem stanęła zdziwiona.
- Popatrz to mój klient- pobiegłem za jej wzrokiem i
zobaczyłem faceta na balkonie.- Co on robi na tym deszczu
bez parasola?
- Co my robimy bez parasola?- powiedziałem gdyż byliśmy
przemoczeni.
- Panie Volturi?- krzyknęła.
I wtedy mężczyzna spadł z balkonu. Miał nóż wbity w
plecy. Na balkon zaczął wychodzić morderca. Szybko
zakryłem dłonią usta Belli, gdyż chciała zacząć krzyczeć i
pociągnąłem ją za ciężarówkę. Kazałem jej być cicho.
Facet rozglądał się. I wtedy ciężarówka odjechała.
Morderca zaczął strzelać. Na szczęście umknęliśmy i
złapaliśmy taksówkę. Stamtąd zadzwoniliśmy na policję.
W ciągu 30 min przyjechały radiowozy, zabezpieczono
miejsce zbrodni, zbadano kogo zabito i zaczęto z nami
rozmawiać:
- Zamordowany Aro Volturi był handlarzem broni. FBI
chciało go aresztować, więc pomagał nam złapać tego
człowieka- powiedział wyciągając zdjęcie- Damon Salvatore,
sądzimy, że to on zlecił zabójstwo. Morderca może nas do
niego doprowadzić. Będziecie świadkami, ale teraz
najważniejsze jest wasze bezpieczeństwo.
- Jak to bezpieczeństwo?- zapytała Bella.
- Zabójca wciąż jest na wolności.
- Przecież nie wie kim jesteśmy- powiedziała
- Bello on bez problemu się dowie- powiedziałem.
- Przydzielam państwu całodobową ochronę.
- Nie mieszkamy razem. Jesteśmy w separacji-
odpowiedziała.
- Ja i żona korzystamy z porad- powiedział detektyw.
- Czy u Dr. Stanley?
- Nie. Dobra koniec rozmowy.
- Do wiedzenia.
- Skontaktuje się z państwem jutro. Pani Cullen, to agent
Sam Uley, będzie czuwać nad pani bezpieczeństwem-
powiedział wskazując wysokiego, umięśnionego faceta, od
którego aż biło doświadczenie.
- Dobrze.
- Mam zostań u ciebie na noc?- zapytałem
- Nie mam dobrą opiekę.
- Skoro tak uważasz.
- Dobranoc- powiedziała i poszła do samochodu razem ze
swoim ochroniarzem.
- Panie Cullen to agent Seth Clearwater- wskazał małego,
chudego faceta, ok.20 lat, który z pewnością nie miał
doświadczenia. Popatrzyłem na faceta z wątpliwościami
wypisanymi na twarzy- Jest pan w dobrych rękach-
zapewniono mnie.
- Z pewnością. Dobranoc.
I poszedłem do samochodu za moim mini-ochraniarzem.
To był długi dzień, więc gdy tylko znalazłem się w moim
pokoju hotelowym, zasnąłem.
Bella
Gdy dojechałam do domu postanowiłam zmyć z siebie cały
stres i trud całego dnia i tego wieczoru. Wzięłam piżamę,
ręcznik, puściłam wodę i weszłam pod prysznic. Zaczęłam
rozmyślać. Kolacja była banalna. Znowu prezent, który
zaimponował mi, ale to jest dla mnie niezręczne, wygląda
tak jakby myślał, że może mnie przekupić. Gdy pokazał mi
załatwioną wizytę u Dr. Stanley byłam zszokowana.
Doceniłabym ten gest gdyby nie to, że Dr. Stanley jeszcze
żadnego małżeństwa nie uratowała, wręcz przeciwnie
jeszcze bardziej skłócała swoich pacjentów. Na dodatek
zdenerwowało mnie to, że zgadzał się z każdą moją opinią.
Potem jego tłumaczenie, gdy poruszyłam temat jego
zdrady. Po raz setny powiedział mi, że żałuje, że popełnił
błąd, ale nie powiedział dlaczego. Miał mętlik w głowie, ale
nigdy nie powiedział dlaczego. Na dodatek wydarzenie,
które przerwało tą rozmowę całkiem wyprowadziło mnie z
równowagi. Zabójstwo mojego klienta. Świadomość faktu,
że jestem świadkiem i ten morderca może mnie znaleźć, że
moje życie jest w niebezpieczeństwie przytłaczała mnie.
Na dodatek obcy człowiek będzie ze mną dzień i noc,
będzie ryzykował dla mnie życie w razie zagrożenia. Ciarki
przechodziły mi po plecach. Może gdybyśmy wyszli z
restauracji 5 lub 10 min później nic by się nie stało.
Zaczęła lecieć zimna woda, więc szybko wyszłam spod
prysznica i wytarłam się. Poszłam do łóżka i pomyślałam,
że to nie będzie spokojna noc bez koszmarów. Zasnęłam
wraz z tą myślą.
Jasper
Kolejne spotkanie państwa Cullen. Przyjechałem ok. 18.30
limuzyną pod restaurację. Oczywiście Alice już tam była.
Zawołałem cześć, ale zbyła mnie kiwnięciem głowy.
Zrobiła to na dodatek w sposób, którym dała mi znać iż
dostałem od niej za dużo uwagi. Zawrzało we mnie. Co za
arogancka, złośliwa, słodziutka kobieta. Czekaj, wróć czy
ja pomyślałem słodziutka? Lecz się Withlock ty
masochisto!! Zacząłem odpowiadać na maile Edwarda,
zauważyłem że zaczęła robić to samo. Robiła to patrząc na
mnie, jakby z pogarda, że piszę patrząc na klawiaturę.
Postanowiłem się nie dać. Pisałem patrząc prosto w jej
oczy. Zirytowana przyspieszyła więc zrobiłem to samo. W
końcu skapitulowała, przegrywając nasz mały nieoficjalny
pojedynek. Tak Jasper, masz to coś!! Wtedy wyszedł
Edward i Bella. Powiedzieli nam, że idą na spacer. Oboje z
Alice byliśmy w szoku. Oczywiście gdy odeszli trochę dalej
ona powiedziała:
- Coś musiałeś zrobić źle, skoro zachowują się tak
nienaturalnie i idą na spacer- ponieważ byłem dzisiaj
wyjątkowo zdenerwowany odpyskowałem jej.
- A czemu to ja musiałem coś spieprzyć?! A może to ty,
panno idealna coś spieprzyłaś?! A poza tym skąd wiesz, że to
źle, że idą na spacer?! A może to właśnie dobrze?! Może
wyjaśnią sprawę swojego pieprzonego małżeństwa raz na
zawsze?! Może stanie się coś czego ty nie zaplanujesz?! Może
coś pójdzie nie po twojej myśli?! W każdym razie ja idę do
domu. Dobranoc.
- Dobranoc- odpowiedziała cicho, a ja spojrzałem na nią, bo
nie dowierzałem, że mi odpowiedziała. Gdy popatrzyłem na
jej twarz, po raz pierwszy zobaczyłem, że patrzy na mnie z
szacunkiem.
Alice
Coś nieprawdopodobnego. Jasper Withlock się
zdenerwował i mi odpyskował. Pociągał mnie ten dzisiejszy
Jasper. Pewny siebie, silny, przekonywujący, władczy. Gdy
przypomniałam sobie jego niezdarność zobaczyłam, że to
połączenie jest nawet seksowne. O jeju czy ja właśnie
chwalę tego faceta. Al musisz iść spać, bo masz zwidy. I
poszłam, po raz pierwszy śniłam o Jasperze.
W tym samym czasie ulicami Nowego Jorku
przemieszczał się mężczyzna. Myślał o
parze, która przyłapała go na morderstwie.
Planował jak ich zlikwidować i jak ich
odnaleźć. Zadzwonił jego telefon. Dzwonił
szef.
- Załatwiłeś go?
- Tak zrobione.- I wtedy zobaczył kobietę,
która widziała jego czyn. Była w gazecie.
Nazywała się Isabella Cullen. Teraz zabicie
jej będzie dziecinnie proste.
- To co widzimy się jutro? O 10?
- Jasne szefie nie ma problemu.
I poszedł. Znalazł mieszkanie Isabelli. Ma
ochronę całodobową. Już miał plan jak się
do niej dostanie. Niestety musi poczekać do
rana. Isabello Cullen uważaj na siebie.
Rozdział 3
Bella
Wstałam o 8.00 z potwornym bólem głowy. Niestety, to co
się wczoraj wydarzyło, nie było snem. Wciąż mam przed
oczami mojego klienta, który został zabity. Widziałam, jak
spadał z balkonu. Przez całą noc miałam o tym koszmary.
Ciekawe jak Edward sobie z tym radzi. No nic, nie mam
czasu na myślenie o tym. Wstałam, ubrałam szlafrok,
przygotowałam sobie ubranie do pracy i poszłam pod
prysznic. Gdy skończyłam i zaczęłam się malować,
zadzwonił telefon.
- Dzień dobry, tu Isabella Cullen, w czym mogę pomóc?
- Dzień dobry pani Cullen, tu agent Crowley.
- Oh witam. Czy udało się ustalić coś nowego?
- Niestety nie, chciałem tylko panią powiadomić, że
wysłaliśmy zmiennika dla agenta Uleya.
- Oh to dobrze, bo siedział biedak całą noc przed moimi
drzwiami...
Wtedy zadzwonił domofon, czyli portier coś ode mnie
chciał.
- Mógłby pan chwilkę poczekać? Dzwoni portier.
- Oczywiście
Odłożyłam telefon i poszłam odebrać.
- Cześć Billy, co się dzieje?
- Dzień dobry pani Cullen. Jest tu jakiś człowiek, który mówi,
że jest policjantem, mogę go wpuścić?
- Tak, dziękuje.
Szybko poszłam po telefon.
- Przepraszam. Wasz człowiek chyba już przyjechał. Portier
właśnie wpuścił policjanta.
- Co?? Pani Cullen to jest nie możliwe, żeby agent Biers już
do pani dojechał.
- Jak to?
- Proszę szybko ostrzec Uleya, to może być ten morderca!
- Dobrze.
Szybko odłożyłam telefon i podbiegłam do drzwi. Niestety,
było zbyt późno, gdy je otworzyłam, człowiek w mundurze
policjanta właśnie strzelał do mojego ochroniarza. Nim się
zorientowałam agent Uley zawołał:
- SZYBKO SCHOWAJ SIĘ W MIESZKANIU!!!!
Zareagowałam błyskawicznie, zamknęłam drzwi na klucz i
wybiegłam na balkon, krzycząc pomocy. Oczywiście było
to zbędne, gdyż i tak z 15 piętra nikt mnie nie słyszał.
Byłam przerażona, morderca już odstrzelił zamek i zaczął
odpinać łańcuszek przy drzwiach, gdy nagle odwrócił się i
już go nie słyszałam. Przerażona wyszłam powoli na
korytarz, z windy wyszedł zmiennik Sama. To sunąca w
górę winda przestraszyła mordercę. Roztrzęsiona
osunęłam się na podłogę, potem była już tylko ciemność.
Edward
Obudziłem się po 8.00. W sumie mało spałem w nocy.
Martwiłem się o Bellę. Wiem, że miała dobrą ochronę, ale
mimo wszystko bałem się o jej bezpieczeństwo. Może
gdybym nie nalegał na tą kolację, to nic by się nie stało. No
ale już za późno żeby o tym myśleć. Wstałem,
przygotowałem sobie garnitur i poszedłem wziąć prysznic.
Gorąca woda kojąco spływała po moim ciele. Nagle do
łazienki wszedł mój ochraniarz i bezceremonialnie odsłonił
zasłonkę prysznica.
- Co z tobą jest nie tak?!
- Przepraszam, ale to nagły wypadek.
- No cóż, musi zaczekać.
- Nie może, Pani Cullen została zaatakowana przez tego
mordercę.
Te słowa podziałały. W błyskawicznym tempie wytarłem
się ręcznikiem i ubrałem pierwsze lepsze jeansy i koszulkę.
Szybko podążyłem za moim ochroniarzem i razem z nim
pojechałem w stronę mieszkania Belli, naszego mieszkania,
w którym nie mogłem być gdy była w śmiertelnym
niebezpieczeństwie i to tylko i wyłącznie przez swoją
głupotę. Gdy dotarłem do mieszkania FBI już tam było, a
Bella leżała na kanapie, pewnie zemdlała. Podszedłem do
niej i dotknąłem jej twarzy. Po paru sekundach ocknęła
się. Jej czekoladowe oczy były pełne strachu.
Bella
Nie wiem jakim cudem, ale ocknęłam się na kanapie, a
Edward trzymał rękę na mojej twarzy. Przerażona
wtuliłam policzek w jego rękę, czułam się przy nim tak
bezpieczna, mimo że tak naprawdę nie mógłby mnie
ochronić, gdyby doszło do konfrontacji z mordercą. Po
paru sekundach zorientowałam się co robię. Znowu
przypomniałam sobie o jego zdradzie, nie mogąc
powstrzymać się przed myśleniem o tym. Powoli usiadłam
odtrącając jego rękę. Tak jak się spodziewałam, agent
Crowley i inni agenci z FBI już tu byli. Gdy pan Crowley
zauważył, że już mi lepiej powiedział:
- Musimy porozmawiać.
- Czy wiecie kto to jest?- zapytał Edward.
- Niestety nie. Przeglądaliśmy nagrania, ale skutecznie
skrywał twarz.
- Co z agentem Uleyem?- zapytałam.
- Na szczęście miał kamizelkę kuloodporną, ale ten człowiek
wciąż jest na wolności. Musimy objąć was programem
ochrony światków.
- CO?!- zapytałam jednocześnie z Edwardem.
- Musimy was przenieść w bezpieczne miejsce.
- Chwileczkę..- powiedział Edward
- Czy mówimy o tym... o tym.. o tym programie w którym
odsyła się ludzi na odludzie?- zapytałam przerywając
wypowiedź Edwarda.
- Tak.
- Nie zgadzam się. Nie, nie, nie- powiedziałam przerażona.
- Dlaczego nie rozważymy wszystkich opcji?- zapytał
Edward- Bo istnieją inne opcje, prawda?- dodał niepewnie.
- Nie- bez ogródek powiedział agent Crowley.
- Dokąd niby mielibyśmy jechać?- zapytałam.
- To mogę wyjawić dopiero, gdy będziemy w samolocie.
- W samolocie?- Zapytałam z niedowierzaniem. Byłam
oburzona.
- Tak.
- Więc to wyjazd poza miasto?- zapytałam. Byłam bardzo
zdenerwowana.
- Przemyślmy to Bello...- powiedział Edward.
- Nie mogę wyjechać, prowadzę firmę.- powiedziałam.
- Ja też, ale...- zaczął Edward, ale mu przerwałam.
- Kto się nią zajmie?- zapytałam.
- Mówię tylko...- znowu zaczął Edward i znów mu
przerwałam.
- A co z naszymi przyjaciółmi?- zapytałam- I z naszą
rodziną? Mamy od tak zniknąć? To przecież jakiś obłęd. To
miał pan na myśli mówiąc program ochrony świadków?
- Nie wiemy, bo nie dajesz dojść agentowi Crowleyowi do
słowa- wtrącił Edward- Zresztą mi też nie.
- Ale...- zaczęłam zdenerwowana prawie warcząc na
Edwarda, lecz agent Crowley mi przerwał.
- Przepraszam, ale pragnę zauważyć, że nie robimy tego
pierwszy raz. Podacie nam listę osób do poinformowania o
sytuacji, w jakiej się znaleźliście, ale najpierw bezpieczna
lokacja.
- A co się stanie jeśli nigdy go nie złapiecie?- zapytał
Edward.
- Złapiemy. Ale na razie umieścimy was w miejscu
tymczasowym, aż znajdziemy miejsce stałe.
- Jak to stałe?- zapytałam.
- Miałem na myśli oficjalne.
- Ale powiedział pan stałe.- doczepiłam się- więc jeśli nie
złapiecie tego faceta, to miejsce oficjalne stanie się miejscem
stałym?- spytałam, doskonale wiedząc, że nawet jeśli tak
jest, to agent i tak będzie obstawiał, że go złapią.
- Pozwól mu wytłumaczyć- wtrącił Edward.
- O nie, nie, nie- powiedziałam- przykro mi, ale nie mogę
tego zrobić! Po prostu nie mogę. Od zawsze mieszkam w
Nowym Jorku, tu się urodziłam i to jest mój dom! Jadałam
już posiłki w innych częściach kraju, nawet nie lubię
Connecticut!!- wykrzyczałam zdesperowana.
- Pani Cullen, to profesjonalny zabójca. Odnalazł panią w
jedną noc. On nie odpuści, dopóki pani nie zabije. Wróci
szybciej, niż może się pani spodziewać. Woli pani żyć gdzie
indziej czy zostać tutaj i zginąć?
- Bello?- powiedział niepewnie Edward. Widać było, że bał
się o mnie i że beze mnie nie wyjedzie.
- Myślę Edwardzie- odpowiedziałam.
- Nie ma o czym myśleć. Jeśli chce pani żyć, wyjście jest tylko
jedno- wtrącił pan Crowley.
Więc dożyłam tego dnia, kiedy to muszę wyjechać z
Nowego Jorku. Została jeszcze jedna kwestia do ustalenia.
Chociaż pękało mi serce, musiałam to powiedzieć.
- Przepraszam, nie chcę tutaj oficjalnie prać brudów, ale w
obecnej chwili nie jestem pewna czy chcę spędzić z moim
mężem resztę życia- wyszeptałam.
- Doskonale panią rozumiem- odezwała się po raz pierwszy
agentka stojąca za panem Crowleyem.
Popatrzyłam ostrożnie na Edwarda. Widziałam ból na
jego twarzy. Sama odczuwałam ból, ale musiałam być
szczera w tej kwestii. Nie jestem pewna czy jestem w stanie
mu wybaczyć i znów zaufać.
- Będziecie tam razem najwyżej przez tydzień. W między
czasie przygotujemy dwie oddzielne kryjówki, ale teraz
musicie jak najszybciej wyjechać z miasta- powiedział agent
Crowley.
Potem pojechał razem z Edwardem do jego hotelu, żeby
mógł się spakować. Mnie natomiast pilnowała jego żona.
Było strasznie trudno się spakować. Nie tylko dlatego, że
wbrew swojej woli opuszczałam mój ukochany Nowy Jork,
ale też dlatego, że nie wiedziałam gdzie jadę i nie
wiedziałam czego mogę potrzebować tam gdzie jadę. Na
dodatek cierpiałam, ponieważ mimo mojej miłości do
Edwarda, nie mogłam mu wybaczyć. Nie mogłam mu
zaufać, dlatego nie możemy przejść przez to razem.
Postanowiłam porozmawiać z agentką Crowley, która
obserwowała moje zmagania i tylko kręciła głową na nie,
gdy pakowałam coś, czego jej zdaniem nie potrzebowałam.
- Nie mówicie mi dokąd jadę, więc nie wiem co zabrać.
- Nie powiem pani- odpowiedziała, jakby czytając w moich
myślach.
- A tą śliczną sukienkę mogę zabrać?
- Nie.
To tyle jeżeli chodzi o babską rozmowę. 30 minut później
byłam spakowana. Agent Crowley poprosił nas o wszystkie
notebooki, komórki, laptopy, notesy elektroniczne, innymi
słowy mówiąc zabrał całe nasze życie zawodowe i
towarzyskie. Pocałowałam mój kochany telefon na
dowidzenia. Potem zabrał nasze dowody, paszporty i
wszystko co mogłoby zdradzić naszą tożsamość. Potem
zawiózł nas na lotnisko należące do FBI i ich samolotem
wzbiliśmy się w powietrze. Zostawiłam swoje
najpiękniejsze i najmodniejsze ciuchy, moją firmę, moich
przyjaciół, moją rodzinę, mieszkanie i co najważniejsze
miasto, które kochałam. Gdy już byliśmy w górze
zapytałam:
- Czy teraz powie nam pan gdzie lecimy?
- Do Ray w Wyoming.
- To gdzieś obok Cheyenne?- zapytał Edward. Pan
Crowley nawet mu nie odpowiedział, tylko sięgnął do
teczki.
- To wasze tymczasowe dowody. To odludzie, ale dajemy wam
je na wszelki wypadek, gdybyście kogoś spotkali.
- Isabella Forest? szepnęłam. A jednak mogło być gorzej
niż dotychczas,
- Zaopiekuje się wami Emmett Hale, miejscowy szeryf.
Isabello, ty jesteś jego kuzynką z Chicago, nie widziałaś go
od 5 lat, wtedy to was odwiedził. Czy macie jakieś pytania?
- Obejrzymy film?- zapytał Edward na co przewróciłam
oczami, a agent Crowley popatrzył na niego jakby był nie
normalny. To zdanie było głupie, a on był taki słodki, że
chociaż próbował żartować, mimo że mu to nie wyszło.
Lot był spokojny, a że ostatniej nocy miałam koszmary,
postanowiłam się przespać. Zasypiając, pomyślałam sobie,
że tak wiele rzeczy może się zdarzyć w ciągu jednego dnia.
Całe życie człowieka może stanąć na głowie.
Edward
Bella zasnęła, a ja postanowiłem sobie wszystko
przemyśleć. Wydarzenia dzisiejszego dnia, pokazały mi
jak wiele może się zmienić w ciągu jednego dnia, a nawet
nie całego dnia. Wczoraj martwiłem się o to, czy Jasperowi
uda się kupić galaktykę oraz czy Bella pojawi się na
kolacji. Dzisiaj rano martwiłem się o jej bezpieczeństwo,
ale szczerze wątpiłem w to, że coś się stanie. A 15 minut po
przebudzeniu, o mało co nie dostałem zawału na myśl o
tym, jak mało brakowało, żeby Bella dzisiaj zginęła. On
był w budynku, gdzie jest nasz apartament, już nawet
zniszczył zamek. Wzdrygnąłem się na myśl, co by było
gdyby zmiennik jej ochraniarza nie przyszedł na czas. Ten
moment, gdy ocknęła się na kanapie i popatrzyła na mnie
oczami pełnymi strachu, tuląc policzek do mojej dłoni
jakby czuła się przy mnie bezpieczniej, dał mi nadzieję na
to, że mi wybaczy. Niestety zaraz potem jej myśli dobiegły
czyny i wstała, odtrącając moją rękę, mimo to nie
straciłem nadziei. Gdy okazało się, że musimy się ukryć, a
ona powiedziała, że nie jest pewna czy chce ze mną spędzić
życie, wtedy zabiła moją nadzieje. To jedno zdanie
rozerwało moje serce na tysiące malutkich kawałeczków.
Nie pomagał fakt, iż wiedziałem, że te słowa jej też
sprawiają ból. Sama mi powiedziała, że mnie kocha, a to że
nie jesteśmy teraz szczęśliwi razem, to tylko moja wina. To
ja sprawiłem, że ona oprócz miłości, poczuła do mnie
nienawiść. To ja zdradziłem ją ze swoją byłą dziewczyną.
Nie tłumaczy mnie ani trochę fakt, że byłem pijany. Moja
ukochana poruszyła się w czasie snu i położyła głowę na
moim ramieniu. Pocałowałem ją we włosy na co cicho
westchnęła. Muszę ją odzyskać. Muszę od nowa zdobyć jej
zaufanie i udowodnić jej swoją miłość. Nie będzie to łatwe,
biorąc pod uwagę fakt, że za każdym razem gdy otwieram
usta, robię z siebie idiotę. Dowodem na to są nagrania na
jej pocztę głosową, czy próby rozmowy z nią podczas
spaceru i kolacji. Ale te dowody to nic w porównaniu z
moim głupim pytaniem o film. Chciałem rozładować
atmosferę, a jak zwykle wyszedłem na idiotę. Jednak nie
tylko moja głupota utrudniała sprawę. Brak czasu też nie
był ułatwieniem. Muszę sprawić, że w tydzień zapragnie
spróbować być ze mną, bo jeżeli tego nie dokonam, FBI
nas rozdzieli. Roześlą nas do różnych kryjówek i jeżeli nie
złapią tego mordercy, zostaniemy w nich na zawsze, a to
jest równoznaczne z tym, że już nigdy jej nie zobaczę.
Bella westchnęła i wyszeptała moje imię. Myślałem, że się
obudziła, ale ona wciąż spokojnie spała. Uśmiechnąłem się
mimowolnie. Śni o mnie, a ponieważ nie krzyczy jest to
dobry sen. Może jeszcze jest dla nas jakaś szansa. Ja
zrobię wszystko co w mojej mocy, aby znów ją zdobyć. Z
tą myślą oparłem głowę o jej głowę i zasnąłem. Po raz
kolejny śniły mi się jej piękne, czekoladowe oczy.
W tej chwili w Nowym Jorku, na całkiem
pustej ulicy rozległ się wściekły krzyk
mężczyzny. Był wściekły nie tylko dlatego,
że rano jego plan zabicia Isabelli Cullen
spełzną na niczym, ale przede wszystkim
dlatego, że popełniając ten błąd
zaatakowania bez wcześniejszej obserwacji,
praktycznie sam wpakował ją i jej kochasia
w program ochrony świadków. Pierwszy
raz popełnił taki błąd. Pierwszy raz jego
ofiara umknęła, a na dodatek to on jest
temu winien. Mężczyzna kopną nogą w
ścianę, żeby się wyładować. Szybko doszedł
do swojego mieszkania. Musi jak
najszybciej dowiedzieć się gdzie ona jest,
zabić ją, a wcześniej wyciągnąć z niej gdzie
jest mężczyzna. Chyba, że będą razem,
wtedy po prostu ich zabije. Sfrustrowany
podszedł do okna, nagle jego wzrok
przykuło zdjęcie Isabelli Cullen na okładce
gazety, która siedziała na parapecie.
Uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Wczoraj wieczorem ta gazeta powiedziała
mu kim jest ta kobieta, teraz czas
dowiedzieć się coś o niej z artykułu,
umieszczonego w tej gazecie. Pilnuj się
Isabello Cullen, mężczyzna ten właśnie
sobie obiecał, że cię znajdzie, chociażby to
była ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu.
Rozdział 4
Bella
Agenci obudzili mnie, gdy podchodziliśmy do lądowania.
Uświadomiłam sobie, że cały czas spałam na ramieniu
Edwarda, więc szybko się od niego odsunęłam.
Zorientowałam się, że on też spał, gdyż przeciera oczy i ma
ten swój seksowny nieład na głowie. Po wylądowaniu agent
Crowley powiedział:
-Jesteśmy na miejscu. Szeryf Hale dobrze się wami
zaopiekuje.
- To pan nie zostaje?- zapytałam oburzona.
- Wracam, żeby dopaść człowieka, polującego na panią i pani
męża. Powodzenia wam życzę. Szybko przywykniecie do
sytuacji.
- Cóż, do widzenia-odpowiedziałam.
-Dziękujemy za wszystko- dodał Edward.
Wysiedliśmy z samolotu i skierowaliśmy się wraz z
bagażami do malutkiego- w naszym odczuciu- budynku.
Zastaliśmy puste wnętrze, ze śpiącym mężczyzną w
mundurze na krześle. Z przerażeniem spojrzałam na
Edwarda:
- Myślisz, że on jest tym naszym szeryfem?
-Jeżeli tak, to jakoś dziwnie nie czuje się bezpiecznie-
odpowiedział.
Wtem spojrzałam na korkową tablicę z ogłoszeniami:
-O Mój Boże, spodoba ci się to- powiedziałam Edwardowi,
podchodząc bliżej tablicy.
-Co?- zapytał, podszedł, popatrzył na tablicę i zbladł.
Na tablicy w centralnym miejscu była instrukcja: "Co
zrobić w razie spotkania z niedźwiedziem". Spanikowany
Edward powiedział:
- Bello, błagam cię, zapiszmy to- właśnie wtedy ktoś
powiedział:
-Bez obaw, te plakaty są wszędzie.
Odwróciliśmy się w stronę głosu i zobaczyliśmy faceta w
średnim wieku, o wyglądzie niedźwiedzia. Zaczęłam mieć
nadzieje, że to jest nasz opiekun. Było to prawdopodobne,
bo miał na sobie mundur. Postanowiłam się go o to
zapytać:
-Dzień dobry. Czy pan jest..??
-Tak. Miło mi. Wezmę wasze walizki. Chodźcie za mną-
wychodząc, odezwał się do śpiącego faceta- Tom nie śpij.
Poszliśmy za mężczyzną do jego zardzewiałej furgonetki.
Wsiedliśmy i zaczęliśmy jechać. Na początku było cicho, aż
w końcu nasz opiekun powiedział:
-Witajcie w Wyoming. Jestem szeryf Emmett Hale.
- Cóż, bardzo nam miło- powiedział Edward.
- Taa, jestem Bella Cullen.
-Nie sądzę- odpowiedział facet.
-Cóż, chyba raczej nie mogłam mylić się całe życie, jeżeli
chodzi o tą kwestię.
- Cóż, jesteś Bella Foster, chyba cię o tym poinformowano?
Prawda kuzyneczko?- odwróciłam się zakłopotana w stronę
okna i zatrzęsłam się na myśl o moim fikcyjnym nazwisku-
Zimno ci?
- No cóż, to była reakcja na moje nazwisko, ale w sumie jest
mi trochę zimno. Wiesz kuzynku, pozwolili nam wziąć tylko
jeden bagaż i nie powiedzieli gdzie jedziemy, więc
spakowałam tylko bieliznę i kilka sukienek.
- Ja też w sumie wziąłem tylko letnie ubrania- wtrącił
Edward.
- Temperatura w nocy spadnie- powiedział Emmett- Musimy
kupić wam coś ciepłego do ubrania, bo mi tu jeszcze
zamarzniecie.
-Dziękuje w imieniu swoim i męża-powiedziałam- mam
nadzieje, że coś jeszcze będzie otwarte.
-Nasza niezawodna "Oszczędna Obora" jest otwarta-
odpowiedział- muszę tam zajrzeć, więc nie ma problemu.
-Nigdy nie byłam w "Oszczędnej Oborze".
- Żartujesz, prawda?
-Nie żartuje. W Nowym Jorku nie ma "Oszczędnej Obory".
-Co to ma do rzeczy?
-To, że nigdy w niej nie byłam- popatrzyłam na niego jak na
idiotę.
-Dalej nie łapię.
- W Nowym Jorku nie ma sieci "Oszczędna Obora"-
powtórzyłam wolno i wyraźnie- i dlatego nigdy w niej nie
byłam.
Dalej mówił, że nie widzi związku, a ja dalej tłumaczyłam
mu coraz bardziej zirytowana, o co mi chodzi. W końcu
odezwał się milczący dotąd Edward.
-W Chicago też nie mamy "Oszczędnej Obory", no a wiesz
Bello, stamtąd pochodzimy.
- No teraz rozumiem- wykrzyknął Emmett.
- O Jezu- powiedziałam.
Niestety nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo tak długo
się nie mogłam dogadać z Emmettem, że dojechaliśmy na
miejsce. "Oszczędna Obora" okazała się wielkim
supermarketem, w którym jest dosłownie wszystko.
Emmett wyjaśnił nam:
-To hurtownia.
Zaczęliśmy z Edwardem przyglądać się towarom:
-Nie mogę uwierzyć- wykrzyknęłam- sweter za 9.99
-Spójrz Bello, dwa w cenie jednego- dodał Edward.
-No nie wierzę!
- Gdzie jest dział męski?
- Po drugiej stronie- odpowiedział Emmett- Zostańcie tu
chwile i rozejrzyjcie się, ja zaraz wracam.
Przeglądałam damskie ubrania za niesamowicie niską
cenę, gdy zawołał mnie Edward:
-Bello, spójrz. Środek odstraszający niedźwiedzie! W
spray'u! Muszę to mieć!
- To sobie kup. Ja jakoś dziwnie nie wierzę w jego działanie.
Poszedł naburmuszony oglądać inne rzeczy. Jednak chwilę
później widziałam go, gdy z przerażeniem patrzył na
kobietę, kupującą broń. Coś czułam, że mi o niej opowie. I
nie myliłam się. Gdy już zapłaciliśmy za wszystko i
schowaliśmy rzeczy do auta, pociągnął mnie za rękę.
-Widzisz tę kobietę- wskazał na osobę, która szła w naszym
kierunku przez parking- zgadnij co ma w torbach?
Postanowiłam udawać głupią:
-Hmm, no nie wiem. Bagietkę?
-Nie- powiedział przerażony- Broń.
Musiałam bardzo się wysilić, żeby się nie roześmiać. I
wtedy scena stała się jeszcze bardziej komiczna, bo kobieta
ruszyła w naszym kierunku.
-O Mój Boże, ona tu idzie- pisnął Edward.
- Cześć wam.- powiedziała kobieta- Jestem Rosalie Hale,
zastępczyni szeryfa.
-Oh, więc jesteście małżeństwem?- zapytałam, prawie
chichocząc, gdy Edward odetchnął.
-Tak- powiedział Emmett- Rosi, znów kupiłaś strzelby?
-Tak. Uwielbiam je. Ty też Bello?
-Nie. Ja należę do PETY.
-A ja należę do organizacji promującej jedzenie smacznej
zwierzyny- powiedziała Rose.
-Rose ma specyficzne poczucie humoru- wytłumaczył
Emmett- Często nawet ja czegoś nie łapię.
-No cóż, tak czy inaczej uważam, że jesteście oboje bardzo
dzielni- powiedziała kobieta- Chronienie was to dla nas
zaszczyt. Mam nadzieje, że będzie wam u nas dobrze.
-Dziękujemy- powiedział Edward- Przyznam, iż myślałem, że
Ray to dziura, a tu taki sklep. Widziałem również kino i
restauracje.
-No cóż- powiedział Emmett- Jesteśmy w Cody. Ray leży 70
km dalej. I nie ma tam "Oszczędnej Obory" ani kina.
Bez komentarza wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w
kolejną podróż. W samochodzie panowała krępująca cisza,
ale jakoś nikt nie miał ochoty jej przerwać. Po paru
godzinach szeryf powiedział:
-Jesteśmy w Ray- a po 5 min dodał- A teraz już nie.
-Możemy powtórzyć, bo nie zauważyłem?- powiedział
Edward.
-Skoro to było Ray, to dokąd jedziemy?- zadałam bardziej
praktyczne pytanie.
-Kilka kilometrów za miasto- odpowiedziała Rose- Nie
lubimy zgiełku.
Po kolejnych 30 minutach jazdy przez las, zobaczyliśmy
drewnianą, myśliwską chatkę. Zatrzymaliśmy się przed
nią.
-Jesteśmy na miejscu-powiedziała Rose.
Wzięliśmy wszystkie bagaże i ruszyliśmy w stronę domku.
-Zapraszam- powiedział Emmett- Uwaga na stopień.
-Oto i nasz domek- powiedziała Rose
-Śliczny- powiedział Edward- I przytulny
-O tak- skłamałam- podobają mi się te głowy- powiedziałam,
wskazując na skóry i głowy powieszone na ścianach.
-Dzięki- odpowiedziała Rose- sami zabiliśmy te wszystkie
zwierzęta.
-Wspaniale- zironizowałam- nie cierpię, gdy musi to robić
dekorator wnętrz.
-Mój brat jest wypychaczem zwierząt- podsumowała Rose.
-Fantastycznie- sarknęłam- Czy są jakieś wieści z Nowego
Jorku?
-Nie.
-Więc, jesteście głodni?- zapytała Rose- Mamy sporo
jedzenia.
-Nie- odpowiedziałam- ja nie. Jadłam w trakcie lotu z
Nowego Jorku.
-Z Chicago- wtrącił Edward
-Właśnie- zgodziłam się
- Zapewne jesteście zmęczeni i chce wam się spać-
powiedziała Rose- pokaże wam pokój. Mam nadzieje, że
będzie wam wygodnie. Jest niezbyt duży, ale zazwyczaj
gościmy jednego świadka.
-Ostatnio gościł u nas mężczyzna, który zabił 5 osób, zanim
został świadkiem koronnym.
-Czyli że często się w to bawicie?- zapytał Edward.
-Tak-potwierdził Emmett- Jakieś 10 lat temu był nasz
pierwszy raz. Od tamtej pory mamy gości kilka razy w roku.
Ale przechodzę na emeryturę, więc wy jesteście ostatni.
-Jesteśmy zaszczyceni- powiedziałam- pokój jest bardzo
ładny, ale my jesteśmy w separacji.
-Wybieramy się do terapeuty- powiedział Edward.
-Więc jak chcecie spać?- spytała Rose, po chwili krępującej
ciszy.
-Będę spać na kanapie- zaoferowałam.
-Nie, ja wezmę kanapę- sprzeciwił się Edward.
-Będziemy spać na zmianę, ok?
-Dobra- zgodził się Edward.
-Macie kablówkę?- zapytałam.
-Mamy antenę i sporo filmów na DVD- odpowiedział
Emmett.
-Super- stwierdziłam- Widzę, że macie komputer, czyli na
pewno działa u was internet?
-Tak-powiedział Rose- ale trzeba znać kod.
-Którego mi nie podacie?- wydedukowałam.
-Nie- potwierdziła Rose- Kontakty internetowe to zbyt duże
ryzyko.
-To samo dotyczy telefonu?- spytałam-Chciałabym sprawdzić
kilka rzeczy.
-Ja też- wtrącił się Edward.
-Moglibyście nadzorować rozmowę- powiedziałam,
podnosząc słuchawkę-Nie ma sygnału.
-Trzeba znać kod- poinformował mnie szeryf.
- To chyba tyle- stwierdziła Rose- ręczniki są w łazience,
mydło też.
-Świetnie - powiedział Edward- Czy są na kod?- próbował
zażartować, ale znów mu nie wyszło- Przepraszam, to miało
być zabawne- wydukał.
Poszłam wziąć prysznic, a zaraz po mnie wszedł Edward.
Wyszedł, gdy kończyłam ścielić sobie na kanapie:
-Na pewno chcesz spać na kanapie?- spytał.
-Tak, jest w porządku-odpowiedziałam.
-Dobra, to dobranoc.
-Dobranoc-powiedziałam, ale stwierdziłam, że chce mu coś
powiedzieć- Edwardzie, poczekaj. Wiem, że się starasz.
Naprawdę to widzę i naprawdę byłoby mi łatwiej, gdybym
mogła po prostu zapomnieć, ale nie potrafię, bo za każdym
razem gdy na ciebie patrzę, odczuwam smutek oraz pragnę
byś cierpiał.
-To żaden problem. Chętnie wyrządzę sobie krzywdę. Albo ty
możesz wyrządzić mi krzywdę. Po prostu powiedz mi co mam
zrobić. Zrobię wszystko.
-Tylko ja nie wiem tych rzeczy.
-Posłuchaj, popełniłem błąd. Wiem to doskonale, ale jestem
tylko człowiekiem.
-Wiem to, ale ta wiedza nic nie daje, nie pomaga w żaden
sposób. Byłam w tobie tak bardzo zakochana, nadal jestem,
ale jednocześnie jestem zawiedziona i nie ufam ci. Przykro
mi.
-Nie wiem co mógłbym ci na to odpowiedzieć. Muszę sobie to
wszystko przemyśleć. Wiem jedno, kocham cię i zrobię
wszystko, żeby cię odzyskać. A teraz, czas się kłaść.
Dobranoc.
-Taa, dobranoc.
Wyszedł, a ja wzięłam sobie gazetę i zaczęłam czytać, ale
było mi nie wygodnie. Próbowałam zasnąć, ale było zbyt
cicho i patrzyły na mnie te biedne głowy. Wstałam, wziąż
sobie coś z lodówki, ale było w niej pełno obrzydliwego
mięsa, więc poszłam znów się położyć. W końcu z nudów
zasnęłam.
Edward
Obudził mnie agent Crowley. Z przykrością zauważyłem,
że Bella, gdy tylko zorientowała się, że spała na moim
ramieniu, szybko odsunęła się. Wylądowaliśmy i
musieliśmy opuścić samolot. Tak jak od początku
podejrzewałem, agent Crowley nie zostawał z nami.
Zapewnił nas, że będziemy w dobrych rękach i zostawił
nas tutaj. Weszliśmy do malutkiego pomieszczenia, które
odgrywało rolę lotniska. Spotkaliśmy śpiącego faceta w
mundurze. Bella wyraziła nadzieję, że to nie jest nasz
szeryf. Sam nie czułem się zresztą bezpiecznie w jego
towarzystwie. Zaraz potem Bella wypatrzyła instrukcje,
jak się zachować gdybyśmy spotkali niedźwiedzia.
Spanikowany, już zamierzałem to zanotować, gdy pojawił
się ogromny facet, który okazał się naszym szeryfem. Całą
drogę, mało co mówiłem. Gdy ustaliliśmy, że jedziemy do
sklepu, a Bella próbowała wytłumaczyć Emmettowi,
dlaczego nigdy nie była w takim sklepie, miałem ochotę
śmiać się z niej i to bardzo. Niestety, byłem zbyt zmęczony.
Jednak, gdy po godzinie ona nadal nie wiedziała, dlaczego
on jej nie rozumie, wtrąciłem od niechcenia, że w Chicago,
podobnie jak w Nowym Jorku nie ma tego sklepu. Bo
przecież my "jesteśmy" z Chicago. Sklep, w którym
byliśmy zdecydowanie przewyższył moje wyobrażenia.
Było w nim wszystko, w bardzo niskich cenach. Przeraziła
mnie kobieta, która kupowała broń i to bardzo. Myślałem,
że ze strachu zsiusiam się w majtki, ale na szczęście
okazała się ona naszą opiekunką. Była nawet sympatyczna,
chociaż na pierwszy rzut oka nie wyglądała na taką. Ich
domek okazał się, malutką chatką w środku lasu. Trochę
niezręcznie wyszło z wystrojem domu, patrząc na to, że
Bella należy do PETY. Potem akcja z sypialnią też nie była
fajna. Zdałem sobie sprawę z tego, jak trudne mam
zadanie do wykonania. Późniejsza rozmowa nie była
lepsza. Tak bardzo ją kocham i tak bardzo chciałbym,
żeby mi wybaczyła, a jednocześnie wiem, że sam czułbym
to samo na jej miejscu. Wiem, że ją zawiodłem. Wiem też,
że zrobiłem to tylko przez swoją głupotę, ale to mi wcale
nie pomaga, bo ostatnio zrozumiałem, że poszedłbym za
nią w ogień, mógłbym nawet za nią zginąć, mimo że z
reguły jestem tchórzem. Mam dość tych myśli, ale nie
mogę zasnąć. Łóżko jest okropnie twarde, a jednocześnie
jest tu okropnie cicho. Poza tym ta głowa patrzy na mnie
jakby żyła. Szybko wziąłem koc i przykryłem ją. Potem
długo przewracałem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć.
W końcu zmęczenie i wszystkie dzisiejsze przeżycia dały o
sobie znać i zasnąłem.
Jasper
Po okropnych wieściach od FBI spanikowany,
postanowiłem zwrócić się do jedynej osoby, której nie
znoszę: Alice. Wiedziałem, że tylko ona może mi pomóc.
Wszedłem pewnym krokiem do jej biura i powiedziałem:
-Alice, słyszałaś o Cullenach?
- Cii- odpowiedziała- siadaj-wykonałem jej polecenie-
oczywiście, że tak. Jestem zdruzgotana.
-Są objęci ochroną świadków.
-Wiem. Wszystko przez ten cholerny spacer. Od razu miałam
złe przeczucia.
-Oj przestań. To była szansa na to, że wreszcie się pogodzą.
Lepiej powiedz mi co robimy?
-A co możemy zrobić?- zapytała, odbierając dzwoniący
telefon-Tak? Dobrze, wpuść go-rozkazała, a do mnie
szepnęła- To klient- zaraz potem odchrząknęła i powiedziała
miłym głosem do kogoś za moimi plecami- jak mogę panu
pomóc?
-Jeżeli jest pani zajęta to wrócę późnej-powiedział facet.
- Nie, nie. Kolega już wychodzi.
-Szukam 3-pokojowego mieszkania, polecono mi panią Bellę
Cullen.
-Zechce pan usiąść?
Facet usiadł, a ona ręką pokazała mi, że mam wyjść.
Poprosiłem ją żeby do mnie zadzwoniła, a ona sie zgodziła.
Niechętnie powlokłem się w stronę biura. To będzie bardzo
ciężki dzień.
Alice
Gdy Jasper wyszedł zaczęłam rozmowę z klientem:
-Jestem Alice, asystentka pani Cullen, której dzisiaj nie ma.
Sprowadzić panu innego agenta? Pani Cullen nie będzie
dłuższy czas.
-Nie, wolę poczekać na najlepsza specjalistkę, a ona podobno
taką jest.
-Absolutnie się zgadzam.
-Przepraszam, że zająłem pani czas.
-Nic nie szkodzi.
-Apetyczne ciastko. Smacznego.
-Dziękuję, do zobaczenia.
Bello w co ty i twój mąż się wpakowaliście. I
najważniejsze: co ja i Jasper mamy zrobić do waszego
powrotu?
Tymczasem z biura Pani Cullen wyszedł
uśmiechnięty mężczyzna. Bez problemu
udało mu się zostawić podsłuch pod
biurkiem i w torebce tej naiwnej asystentki.
Szedł pewnie, lekceważąco patrząc na
wszystkich "biedniejszych" od niego. W
końcu tego wymagał jego kamuflaż. Był
przebrany za poważnego przedsiębiorcę w
garniturze i okularach. Nikt nie
powiedziałby, że ten mężczyzna jest
szczęśliwy, bo wierzy, że jego ofiara
wpadnie szybciej niż się wydaje. Przecież
Bella Cullen na pewno zadzwoni do swojej
przyjaciółki. Nie ma możliwości, że tak
uparta kobieta jak ona, podda się bez
problemy programowi ochrony świadków.
Nawet jeżeli nie zadzwoni do asystentki, to
na pewno zadzwoni do ośrodka
adopcyjnego, a oni prędzej czy później
skontaktują się a asystentką. Pilnuj się
Bello, mężczyzna ten jest coraz bardziej
zdeterminowany, by cię zabić. W końcu jest
mistrzem, tak jak ty, a mistrzowie nie
zawodzą. Ty uciekłaś dwa razy mordercy,
który nigdy nie zostawia świadków, dlatego
najbardziej chce zabić ciebie. Edwarda
zabije tylko dlatego, że go widział, ciebie
natomiast już nie tylko dlatego. Teraz jesteś
dla niego ofiarą, którą musi upolować.
Jesteś najciekawszą z ofiar, bo jako
pierwsza uciekłaś od niego. Jako pierwsza
przeżyłaś. On musi cię znaleźć, to jest sens
jego istnienia. Strzeż się Isabello Marie
Swan Cullen!!!
Rozdział 5
Bella
Obudził mnie hałas dochodzący z kuchni i okropny zapach
pieczonego mięsa. Cóż się dziwić, między pokojem w
którym była kanapa a kuchnią nie było nawet drzwi. Spało
się zaskakująco dobrze i byłam bardzo wypoczęta. Niestety
cała ta sytuacja nie okazała się snem, no ale trudno. Jak się
nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Tak sobie leżałam z
zamkniętymi oczami (udając,że śpię) i rozmyślałam, gdy
przerwał mi głos naszej gospodyni:
- Dzień dobry Bello.
Wystraszona podniosłam głowę i spojrzałam na nią:
- Dzień dobry Rose. Skąd wiedziałaś, że nie śpię?-
uśmiechnęła się do mnie
- Ja zawsze wiem, a ty bez urazy, ale nie jesteś dobrą aktorką.
-Nie gniewam się. Wiele osób mi to mówiło, co jest dziwne,
bo moi klienci nabierają się na każdy kit, który im wciskam.
-No cóż, ja się nie nabieram na twój udawany sen-
powiedziała- Mam nadzieje, że cię nie obudziłam.
-Nie- skłamałam.
- Ehh przed chwilką ci mówiłam, że kiepska z ciebie aktorka,
ale musze powiedzieć, że kłamać też nie umiesz.
Zaśmiałyśmy się i zamilkłyśmy. Przez parę minut
trwałyśmy w komfortowej ciszy. W końcu Rose ją
przerwała:
-Jesteś głodna?- zapytała.
- No cóż, pachnie nieźle. To niesamowite, że potrafisz
gotować. Ja rzadko używam nawet swojej mikrofalówki.
- No cóż, ja uwielbiam gotować. Co chcesz do jajek i
naleśników? Kiełbasę czy bekon?- zapytała.
- Oh nic. Nie jem mięsa, jestem wegetarianką.
Rosalie uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami. Do
kuchni wszedł w tym czasie Emmett:
-Dzień dobry- powiedział.
- Nie uwierzysz w to co ci powiem Emmett- powiedziała
Rose- Twoja ukochana kuzynka jest wegetarianką-
skończyła mrugając do mnie.
- Nie no, nawet w mojej własnej rodzinie- powiedział Emmett
żartobliwie kręcąc głową. W tym momencie zauważył
Edwarda:
-Dzień dobry Edzio.
-Cześć- odpowiedział Edward- Nie nazywaj mnie Edzio-
oburzył się.
-Dobrze, dobrze- powiedział Emmett.
- Jak ci się spało?- zapytała Rose.
- Tak sobie- odpowiedział Edward- strasznie tu cicho. Chyba
słyszałem moje narządy wewnętrzne.
- O więc to nie tylko mi przeszkadzała ta cisza!-
wykrzyknęłam- Ja modliłam się o dźwięk syreny lub...
-METRA!!!- powiedzieliśmy oboje i uśmiechnęliśmy się do
siebie.
-Skoro już mówimy o Nowym Jorku- powiedziałam- Są
jakieś wieści?
- Nie. Jak tylko mnie poinformują o czymś to wam powiem-
odpowiedział Emmett.
-Hej, widziałem zdjęcie młodego chłopaka u siebie w pokoju-
powiedział Edward- możecie mi powiedzieć kto to taki?
-To nasz syn, Jake- odpowiedział Emmett.
- Czy mieszka on w okolicy?- spytałam
-Nie- odpowiedział Rose- ożenił się z dziewczyną Los Angeles
i się tam przeprowadził. Ona nie wyobrażała sobie niestety
życia tutaj. No ale nie ma o czym mówić, przyzwyczailiśmy
się już do tego, że jest daleko. Widujemy się tylko raz może
dwa razy do roku.
-Przykro mi- powiedziałam
-Jak mówiłam, przyzwyczailiśmy się. Cóż, na śniadanie są:
bekon, jajka, frytki, kiełbaski, ewentualnie naleśniki. Czy
podać wam coś jeszcze?- spytała Rose.
-Nie dziękuje. Mi wystarczy- powiedział Edward.
-A tobie może zrobić coś innego?- spytała Rose
-Nie, dziękuje. Zjem naleśniki i jajka- odpowiedziałam.
-Jeżeli jesteś pewna to jedzmy- powiedział Emmett.
Śniadanie minęło szybko. Edward oczywiście zjadł tyle
bekonu i kiełbasek ile się dało, no ale przecież on nie
próbuje wybić mi z głowy wegetarianizmu, więc czemu
niby ja miałabym mu mówić, aby nie jadł mięsa? Nawet
jeżeli jestem jego żoną nie mam mu prawa mówić co ma
jeść, a już na pewno dzięki separacji mam do tego jeszcze
mniejsze prawo. Po śniadaniu zaproponowaliśmy Rose i
Emmettowi, że pozmywamy naczynia, ale nie pozwolili
nam, więc obejrzeliśmy film na DVD. Byliśmy w połowie
Shreka, gdy Emmett powiedział:
- Musimy iść na patrol. Byłoby dobrze gdybyście nie
wychodzili. Tutaj jesteście najbardziej bezpieczni, gdy nas nie
ma.
- Jeżeli będziecie chcieli coś do jedzenia, to lodówka jest
pełna- dodała Rose- Wrócimy za kilka godzin.
-Dziękujemy- powiedzieliśmy jednocześnie.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi powiedziałam:
-Nie mogę uwierzyć, że naprawdę znaleźliśmy się w tej
sytuacji. Dlaczego?
- Nie wiem dlaczego, ale przecież są mili.
- Tak wiem, ale mimo wszystko, tęsknię za Nowym Jorkiem i
za moją w całości wegetariańską zawartością lodówki.
-Nie przesadzaj, nie musiałaś jeść mięsa, a mi bardzo
smakowało.
- No cóż, było tak tłuste, że praktycznie słyszę jak ci się
zwężają żyły.
- Mimo wszystko, jest to chyba najprzyjaźniejsze miejsce na
ziemi, a na pewno najprzyjaźniejsi ludzie.
- Myślałam, że to Disneyland jest najprzyjaźniejszym
miejscem na ziemi.
-Nie Disneyland jest najzabawniejszym miejscem na ziemi.
Najprzyjaźniej jest tutaj. Wszyscy o tym wiedzą.
-Serio? Usiłujesz żartować?
- Tak mimo, że wiem jak kiepskie są me żarty mam nadzieje,
że poprawią ci humor.
-No cóż, humor może mi poprawić tylko powrót do Nowego
Jorku. Muszę iść do łazienki, przepraszam cię na chwilkę.
I wyszłam, a w łazience schowałam twarz w dłonie i
zaczęłam płakać.
Edward
Po wejściu do kuchni spędziłem czas w miłej atmosferze.
Śniadanie było pyszne, Bella czasami się uśmiechała, no i
śmiała się na całego, gdy po raz setny oglądała Shreka, ale
po wyjściu Emmetta i Rose nastrój się zmienił. Bella
pokazała jak bardzo chce wrócić do normalnego życia i
jakie emocje nią targają. Wyszła do łazienki i jestem
prawie pewny, że teraz płacze. Po 15 min wyszła,
wyglądała nienagannie, tylko oczy zdradzały, że humor jej
się pogorszył. A mnie serce ściskało z bólu, bo chciałem,
aby zawsze się uśmiechała.
-A co jeśli nigdy się stąd nie wyrwiemy?- powiedziała Bella-
Nigdy już nie pójdę do opery, na żaden mecz, do kina czy do
ulubionej restauracji? Nie poczytam New York Timesa w
Central Parku, nie zamówię nawet żadnego posiłku na wynos
bądź przez telefon! Wiem to są głupoty i drobiazgi, ale dla
mnie dostępne prawie od zawsze!!- rozkleiła się.
- Nie Bello- powiedziałem- Posłuchaj jesteśmy tutaj i nic nie
możemy z tym zrobić. Nie możemy nawet zadzwonić, nie
mamy żadnych spotkań. Możemy mieć tylko nadzieje, że
niedługo będziemy mogli wrócić- powiedziałem- ale skoro
teraz tu jesteśmy, potraktuj to jako urlop. Długo oczekiwany i
odkładany urlop.
-Ok, masz racje- odpowiedziała- przepraszam, ale puszczają
mi nerwy.
-Ok, dobrze, usiądź.
Usiadła na kanapie, a ja na fotelu. Wydawało się, że już
jest w porządku i się uspokoiła, aż tu nagle rzuciła gazetę,
którą czytała i energicznie wstając wykrzyczała:
-Kogo ja oszukuje, zwariuje tutaj!!!
-Przynajmniej próbowałaś Bello.
-Idę poćwiczyć- powiedziała i wyszła na ganek.
Ja dalej czytałem sobie spokojnie, aż dotarło do mnie co
powiedziała i pobiegłem za nią. Zastałem ją rozciągającą
się:
-Bello- podszedłem niepewnie- Rose i Emmett powiedzieli,
żebyśmy nie wychodzili
-Przestań- odpowiedziała- Musze iść pobiegać inaczej
zwariuje
-No to pobiegnę z tobą- zaproponowałem- Dla ochrony.
Ponadto nie chce tu sam zostawać.
-Ok, to chodź. Tylko masz nie narzekać!
-Tak jest kapitanie!
I pobiegliśmy. Na początku było dobrze. Biegliśmy w
jednakowym tempie, jednak ja już po 10 min zostałem w
tyle i ten dystans tylko się zwiększał. Robiłem co mogłem,
ale już nie dawałem rady. A ona biegła, biegła, biegła, aż w
końcu po godzinie powiedziała:
-Nie mam czym oddychać, to powietrze jest zbyt czyste!!
Pomyślałem, że moje męczarnie się skończyły i spacerkiem
wrócimy do domu. Ale ona zabiła moją nadzieje, mówiąc:
-Dobrze Edwardzie, biegniemy do domu.
A więc biegliśmy kolejną godzinę, aż znaleźliśmy się na
podwórku naszego tymczasowego domu. Ona miała ledwie
zadyszkę, natomiast mi brakowało totalnie powietrza,
musiałem brzmieć jak stara lokomotywa. Tak to jest, gdy
zaniedbuje się trening.
-Dobra Edwardzie, idę pod prysznic.
- Jasne, idę zaraz po tobie- odpowiedziałem i pochyliłem się
żeby złapać oddech.
Zaśmiała się, otworzyła drzwi i weszła do domu. A ja
zostałem sam i walczyłem o tlen. Wtedy Bella nagle
uchyliła drzwi i powiedziała:
-Edwardzie?
-Tak?
-Edwardzie nie ruszaj się
-Co? Dlaczego?- zdziwiłem się
-Bo za tobą jest niedźwiedź- powiedziała, a mi prawie stanęło
serce
-Nie żartuj sobie!
-Mówię serio. On jest tuż za tobą. Poczekaj chwilkę-
powiedziała i zniknęła w domu
Ona poszła a ja powoli obejrzałem się za siebie. Nie
kłamała ani nie żartowała. Za mną był niedźwiedź. Po
sekundzie która dla mnie wydawała się wiecznością
wróciła i dobrze bo próbowałem zrobić najgorszą rzecz w
tej sytuacji:
-O kurcze- i zacząłem uciekać
Na szczęście nie zrobiłem nawet kroku, gdy zawołała:
- Nie, nie, nie Edwardzie. Nie uciekaj, to pogorszy sytuacje.
Plakat mówi wyraźnie: Nie uciekaj! Proszę cię poczekaj
jeszcze sekundkę, a go wezmę.
I poszła a ja czułem się jakbym za chwilkę miał umrzeć.
Byłem przerażony:
-Nie, błagam, wracaj. Nie zostawiaj mnie tutaj samego. Wróć
do drzwi proszę. Bello? Bello?
-Ok już jestem. A więc tak: Zachowaj spokój- powiedziała-
unikaj kontaktu wzrokowego i mów cichym jednostajnym
głosem
-Serio Bello?
-Zrób to!!
-Ok, ok- odwróciłem się do niedźwiedzia, spuściłem głowę w
dół i powiedziałem do niego- miło cię poznać. Moja żona
należy do PETY. Ja też chciałem wstąpić.
-Dobrze Edwardzie, a teraz nie strzelaj.
-Nie mam broni. Co tam dalej pisze?
-Nie strzelaj, bo niedźwiedź prawie zawsze zdoła rozszarpać
strzelającego.
-Nie mam broni- wykrzyczałem zdenerwowany
-Spokojnie Edwardzie. Mów spokojnym, kojącym głosem.
-Ah tak, przepraszam- zwróciłem się do niedźwiedzia- ale nie
mam broni, nie mam żadnej broni.
-Tu pisze coś jeszcze.
-Co niby?
-Ohhh- powiedziała- nie musisz tego wiedzieć Edwardzie
-Bello, co tam pisze? Mów i to szybko!
-No dobra- odpowiedziała- w ostateczności skul się i zakryj
głowę rękoma
-Nie musiałem tego wiedzieć- wyrzuciłem jej
-No cóż wiem- odpowiedziała- przecież dlatego nie chciałam
ci mówić! Mówiłam ci, że tego nie musisz wiedzieć, ale ty
mnie nigdy nie słuchasz!
-Bello, nie teraz powiedziałem.
I w tej chwili myślałem, że zginę. Widziałem jak
niedźwiedź staje na tylne łapy i groźnie warczy. Wszystko
działo się jak w zwolnionym tempie. Słyszałem krzyk Belli:
-Edwardzie on atakuje. Uciekaj, uciekaj!!!!
A więc zrobiłem tak jak kazała moja żona. Zacząłem
uciekać, biegłem aż w końcu usłyszałem syk i potem już nic
nie widziałem.....
Rozdział 6
Edward
Nic nie widziałem, ale słyszałem Belle.
-Odchodzi, odchodzi. Uff, było blisko.
-Nic nie widzę!!! Bello!!
-No już nie bądź taki delikatny, to tylko troszkę sprayu w
oczach, będzie dobrze-odpowiedziała.
-Trochę? Trochę?!!!-nie wierzyłem własnym uszom- Wiesz
jak to kurewsko boli?!!!
-Nie dramatyzuj. Emmet i Rosalie wracają, weźmiemy cię do
jakiegoś lekarza.
Bella
No dobra nie dziwie się, że Edward krzyczy i mam
wyrzuty sumienia, ale przecież nie mogę okazać paniki, bo
on straci całkiem kontrolę. Emmet wziął szybko samochód
i pojechaliśmy do przychodni. Tam oczywiście musieliśmy
wypełnić formularz przed wizytą. Więc wzięłam się za
wypełnianie a Edward dalej jęczał. Po 5 min formularz był
gotowy, więc podeszłam do recepcjonistki, która wyglądała
bardziej na nastolatkę:
-Proszę-powiedziałam- wypełniłam.
-Dobrze, zobaczmy. Jesteście z Chicago?
-Tak się złożyło- odpowiedziałam
-Ja zawsze marzyłam o Chicago
-Cóż, jest Pani młodziutka, jestem pewna, że pewnego dnia
uda się pani tam pojechać
-Ohh nie chcę tam jechać. Tak sobie tylko marzę.
-Aha- cóż za dziwna istota- Czy to jeszcze długo potrwa? Mój
mąż bardzo cierpi.
Jakby na potwierdzenie moich słów Edward dalej zajęczał
głośniej.
-Ohhh tak, coś z nim kiepsko- powiedziała ze zmarszczonym
czołem- Powinien iść do lekarza.
Edward przestał jęczeć i miałam wrażenie, że za chwilkę
zacznie krzyczeć na tą biedną dziewczynę, ale na szczęście
ta w porę zaczęła się śmiać.
- No co? Śmiech jest zawsze najlepszym lekarstwem.
-No cóż- powiedział Edward- niestety śmiech mi raczej nie
wystarczy.
Edward
Po ok 15 minutach czekania, nareszcie mogłem wejść do
gabinetu. Słuchając żartów recepcjonistki zrozumiałem co
czują wszyscy wokół mnie, gdy żartuję. Weszliśmy z Bellą
do gabinetu, a ta krótko wyjaśniła całą sytuację. Doktor
wysłuchał nas, a potem powiedział:
-Więc popsikał się pan sprayem przeciwko niedźwiedziom?
-Nie, nie-powiedziała Bella- ja go popsikałam. Oczywiście
niechcący. Nie sądzi pan, że powinien go zobaczyć okulista?
-Cóż, jestem jedynym lekarzem tutaj, więc zajmuję się
wszystkim- odpowiedział- i mam tu na myśli naprawdę
wszystko.
-Więc nie może się pan mylić- powiedziałem
-Nie, wspaniale jest być małomiasteczkowym lekarze. Widuje
się wszystkich Więc obejrzyjmy to kuku w pana oku.
-Na słowo kuku od razu mi się polepszyło- odpowiedziałem
-Przejdźmy do sali obok- powiedział- Pani Foster chce Pani
do nas dołączyć?
-Nie, nie, myślę, że sobie poradzicie.
- Dobrze, a więc Panie Foster, zbiera pan nalepki "Dzielny
Pacjent"?- spytał w czasie gdy przechodziliśmy do drugiego
pomieszczenia.
Zignorowałem pytanie i po prostu szedłem dalej.
Bella
Edward z doktorem przeszli do innej sali, a ja zostałam
sama w gabinecie. Na ścianach wisiało wiele dyplomów i
zdjęć. Najpierw obejrzałam dyplomy, których było wiele z
najróżniejszych kategorii, jeden był nawet z Rodeo. Potem
przeszłam do zdjęć, a tam wiele słodziutkich
niemowlaczków patrzących na mnie swoimi ślicznymi
oczkami. I wtedy pomyślałam o swojej adopcji. Jeśli nie
zadzwonię do ośrodka adopcyjnego, mogę nie mieć nigdy
szansy na swoje własne niemowlę. Popatrzyłam przez
drzwi czy doktor i Edward są zajęci. Gdy się przekonałam,
że są wykręciłam szybko numer swojej agencji. Po dwóch
sygnałach w słuchawce odezwał się głos:
-Dodzwoniłeś się do ośrodka adopcyjnego, do Pani Emily
Young. Zostaw wiadomość po sygnale.
-Dzień dobry. Tu Isabella Cullen. Dzwonie, bo chciałam
Pani za wszystko podziękować, ale coś mi wypadło. W tej
chwili byłam zmuszona opuścić Nowy Jork. Niestety nie
mogę powiedzieć, gdzie jestem. Brzmię niedorzecznie wiem,
pewnie pani nie wierzy, że chciała mi pomóc w adopcji. Ale
mi naprawdę na tym zależy teraz niestety muszę kończyć. Do
widzenia.
Rozłączyłam się w samą porę. Edward i doktor właśnie
wchodzili do gabinetu.
Edward
Po wizycie u lekarza Bella stała się jakaś cicha. Emmet i
Rosalie oczywiście nas ochrzanili i powiedzieli, że od tej
pory mamy sami nie wychodzić z domu. Poza tym obiecali
nauczyć nas strzelać, w razie gdybyśmy jeszcze kiedyś
spotkali niedźwiedzia. Bella nawet nie zaprotestowała. Po
kolacji zaczęliśmy oglądać jakiś film sensacyjny. Bella
nadal była przygaszona, więc postanowiłem zagadać
-Świetny film na dobre sny, co nie?- powiedziałem podczas
kolejnej strzelaniny
-Uhm- odpowiedziała
-Dobra, skoro nie chcesz gadać, to idę spać- powiedziałem-
dobranoc.
-Dobranoc- odpowiedziała
Wstałem z fotela i zacząłem kierować się do sypialni, gdy
usłyszałem
-Edwardzie?
Zatrzymałem się i odwróciłem do niej
-Co się stało?
-Dzwoniłam do ośrodka adopcyjnego-wyznała po chwili
wahania- Do Pani Emily. Dwa miesiące temu wystąpiłam o
adopcję
-Tak?
-Poinformowałam ich, że teraz nie mogę.
Nie mogłem przetrawić tej informacji. Moja żona
wystąpiła o adopcję nic mi nie mówiąc.
- Dwa miesiące temu? Poważna decyzja.
-Chciałam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam na czym stoimy.
I szczerze od kiedy pojawiły się problemy z zajściem w ciążę
zacząłeś się ode mnie oddalać. Myślę, że w jakimś stopniu to
był powód twojej zdrady i myślę, że dlatego tak trudno jest mi
przebaczyć.
-Naprawdę? Nie wierze, że to powiedziałaś. A myślisz, że
dlaczego starałem się brać udział w leczeniu niepłodności?
Myślisz, że od tak poszedłem sobie do zaklinacza nasienia,
którego znalazłaś? Bo się od ciebie oddalałem i chciałem cię
zdradzić?
- Przepraszałam za tego zaklinacza tyle razy, a...- przerwałem
jej.
-No ale jak widzisz wspierałem cię. Byłem z tobą.
Uprawialiśmy seks wyznaczony twoją owulacją, jeśli to
wszystko to dla ciebie było zbyt mało, trzeba było mi
powiedzieć. I to twoje ciągłe ględzenie o macierzyństwie.
-Tak chciałam być matką i nadal chcę nią być.
-A ja chce być ojcem. To ja zasugerowałem adopcję jako
pierwszy.
-To dlaczego zawsze, gdy chciałam jechać do ośrodka
wymawiałeś się brakiem czasu?
-Nasze starania o dziecko trwały 5 miesięcy, a ty byłaś tak
zrozpaczona i tak fiksowałaś, że nie pozwoliliby nam
zaadoptować dziecka. Ba, dziecka, byłbym zdziwiony, gdyby
pozwolili nam adoptować zwierzę, albo roślinę.
-Wiesz doskonale, ze to było przez hormony, które brałam. A
ty co zrobiłeś w ostateczności? Poleciałeś na delegację i
przeleciałeś swoją byłą!
-Tak, wiem. Doskonale o tym pamiętam. Zdradziłem cię.
Przepraszam i przepraszam za to cały czas. Wiem, że to było
złe, ale myślę, że zachowujesz się irracjonalnie. Cały czas mi
to wypominasz, musisz sobie z tym poradzić ty. Ja już
zrobiłem wszystko co w mojej mocy żeby cię przeprosić i żeby
to naprawić.
-Tak? A powiedziałeś mi kiedyś dlaczego? Dlaczego
przeleciałeś swoją była.
-Bello byłem tak pijany, że nie kojarzyłem nic. Dopiero rano
dowiedziałem się co się stało, gdy obudziłem się a ona była
obok. Byłą wściekała, bo podobno cały czas nazywałem ją
Bella, dlatego powiedziała ci nim ja zdążyłem, żeby cię zranić
i żebyś nie umiała mi wybaczyć.
-Powiedziała mi, że kompletnie o mnie wtedy zapomniałeś, że
prawie siła wziąłeś ją do pokoju.
-A ty znasz Tanye na tyle dobrze, że powinnaś wiedzieć, że
kłamie.
-A więc to moja wina?
-Nie, nie to chciałem powiedzieć.
-Ale dokładnie tak zabrzmiałeś. Nie mamy w tej chwili już o
czym rozmawiać, idę spać.
-Bello, poczekaj.
-Dobranoc Edwardzie, dzisiaj to ty śpisz na kanapie.
Jasper
Nie wiem co zrobić. Wszyscy pytają o Edwarda. Zaczynam
bać się o swoją pracę. Dlatego muszę znów iść do Alice.
Ostatnio bardzo często z sobą rozmawiamy. Jedziemy na
tym samym wózku. Wprawdzie nadal jest bardzo władcza,
ale zdecydowanie zyskuje przy bliższym poznaniu.
Wszedłem do biura Alice:
-Nie wiem co robić Alice. Są zaplanowane zebrania, klienci i
ich sprawy, nie wiem co robić.
-Myślisz, że ty masz problemy? Wszyscy się na mnie gapią
jakby pytali, gdzie jest szefowa.
-Stracę pracę. Bez niego jestem zbędny.
-Przy nim również- powiedziała, ale mrugnęła do mnie
oczkiem.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę bezradni, aż nagle przerwał
nam telefon.
-Biuro Isabelli Cullen. W czym mogę pomóc? Nie niestety
nie ma jej dzisiaj w pracy. Oh dzień dobry Pani Young. Co?
Isabella do Pani dzwoniła? Kiedy?- nadstawiłem uszu. To
była ciekawa wiadomość- Wczoraj? Ma pani ten numer?-
zapytała Alice szybko szukając kartki.- Tak , tak jedną
chwilę. Tak może pani dyktować- zaczęła szybko pisać-
Dziękuje Pani. Miłego dnia.
Odłożyła słuchawkę i podniosła karteczkę do góry.
-To jest numer z którego Bella zadzwoniła do ośrodka
adopcyjnego. Co my teraz zrobimy Jasper?
Krzyknął sfrustrowany. Po tylu dniach
wreszcie jakiś ślad jego ofiar, a on jeszcze
nic nie wie. Mógł założyć podsłuch na
telefon tej durnej Alice a nie przykleić go
pod jej biurko, to było nierozsądne. Musi to
zmienić, jutro podłoży podsłuch na telefon
Alice i jeszcze tej agencji, bo najwyraźniej
adopcja jest dla Isabelli tak ważna, że jest w
stanie zaryzykować swoje życie. Zdobędzie
ten numer, chociażby miał go ukraść o tej
naiwnej Alice. I tak cię znajdę Isabello i tak
cię zabiję.