Kerrelyn Sparks – Najseksowniejszy istniejący wampir
Rozdzia
ł
dwudziesty drugi
Było ciemno, ale wzrok Gregoriego szybko się przyzwyczaił. Abigail zachwiała
się lekko na żwirze, więc ją podtrzymał.
- Już są. – powiedział J.L Angusowi przez telefon. – Zameldujemy się za dwie
godziny. – Rozłączył się.
- Cześć, J.L – Gregori stuknął się z nim pięścią.
- Hej, stary. Witam, panno Tucker. Jestem J.L Wang.
- Proszę, mów mi Abby. – Potrząsnęła jego rękę. – Tu jest tak ciemno. Ledwie
widzę.
- Tak, jesteśmy na zadupiu. – powiedział J.L. – W jaskini są jakieś lampy, więc
tam będziesz mogła widzieć. Jest tam słaby zasięg, dlatego wychodzimy na
zewnątrz, by zdać sprawozdanie.
Gregori rozejrzał się wokoło. Za nim, góry i pagórki przechodziły w gładkie
równiny. Przed nim, światło księżyca odbijało się w lśniącej ciemnej tafli wody.
– Jesteśmy niedaleko jeziora?
- Właściwie to jesteśmy na środku jeziora. – wyjaśnił J.L. – To jest wyspa. Dobra
pozycja obronna.
Gregori pokiwał głową. Wampiry mogłyby łatwo teleportować się przez
szerokość jeziora, ale ludzie próbujący dotrzeć do nich, musieliby zbudować
łódź. – Gdzie jest jaskinia?
J.L skinął na wzgórze. – W środku. Dziwnie to wygląda, nie?
Abigail dotknęła brązowej skały wyrastającej z ziemi. – Ten obszar
charakteryzuje się dziwnymi formacjami skalnymi.
- Jeśli chcesz zobaczyć coś naprawdę dziwnego, to spójrz tam. – J.L wskazał
południowy brzeg jeziora.
Gregori zmrużył oczy. To było naprawdę dziwne. Księżyc oświetlał szare,
wystające pionowo z ziemi skały.
Abigail westchnęła. – Nie widzę tak daleko.
- To wygląda jak pole usłane skalistymi kolcami. – powiedział jej Gregori.
- Mówią na to Kamienny Las. – J.L wskazał na wschód. – Tam jest las
bambusowy graniczący z jeziorem. Tutaj i na północy, ziemia właściwie jest
płaska, ale usłana większą ilością skał. Najbliższa wieś jest milę stąd. Rajiv i ja
byliśmy tam, by kupić parę rzeczy i zaprzyjaźniliśmy się z miejscowym
uzdrowicielem. – Wskazał zachód. – Tamten teren jest bardziej górzysty.
Bardziej zalesiony. Jest tam wieś oddalona o trzy mile. Nie byliśmy tam jeszcze.
- Naprawdę doceniam wszystko, co zrobiłeś, aby mi pomóc. – powiedziała
Abigail.
J.L uśmiechnął się. – Nie ma problemu. Chodź, przedstawię cię chłopakom. I
pokarzę ci nasz przytulny domek. – Zaprowadził ich poprzez skały do wąskiego
wejścia, zakrytego prowizoryczną płachtą z bambusów. – Nie chcemy, by jacyś
miejscowi zauważyli nasze lampy w nocy. – powiedział, odsłaniając wejście.
Gregori wprowadził Abigail do wnętrza małej jaskini, którą rozświetlały dwie
lampy naftowe. J.L wszedł i postawił płachtę na miejscu.
Howard skoczył na nogi i przytulił Gregoriego niedźwiedzim uściskiem, a potem
nieśmiało uścisnął rękę Abigail.
- Cześć, Howard. – powiedziała, uśmiechając się. – Pamiętam twoje zdjęcie z
prezentacji. Dziękuję, że mi pomagasz.
Howard skinął głową i mruknął. – Żaden problem.
Gregori wskazał na młodego chłopaka z długim czarnym warkoczem, który
wstawał. – To jest Rajiv.
- Miło mi cię poznać. Proszę, mów mi Abby.
Tygrysołak ścisnął ręce razem i ukłonił się. – To dla mnie zaszczyt. –
Wyprostował się z uśmiechem. – Jutro ugotuję potrawkę z jarzynami.
Specjalnie dla ciebie.
- Dziękuję. – Abigail uśmiechnęła się.
- Dzisiaj kupiłem na bazarze coś dla ciebie. – Popędził do ściany i wrócił z czymś
zawiniętym w starą gazetę. Ukłonił się ponownie, gdy jej to oddawał.
- Dziękuję. To takie słodkie. – Abigail ostrożnie odchyliła skrawek papieru i
skrzywiła się.
- Kurze łapki! – oświadczył dumnie Rajiv. – Bardzo dobre w potrawce. Ugotuję
ją jutro tylko dla ciebie.
- Och. Dziękuję. – Abigail zerknęła na Gregoriego i uśmiechnęła się. – Nie mogę
się doczekać.
- Nie możemy gotować w nocy. – mruknął Howard. – Musielibyśmy rozpalić
ognisko na zewnątrz, a wtedy jacyś miejscowi mogliby to zauważyć. Ale mamy
tutaj jedzenie, jeśli jesteś głodna. Chcesz pączka? – Skinął na legowisko przy
wejściu.
Gregori zachichotał na widok pudełka z pączkami na śpiworze Howarda. – Jeny,
bro. Nie możesz wytrzymać kilku dni bez tych twoich niedźwiedzich pazurów?
Odchrząkując, Howard usiadł na śpiworze. – Człowiek musi jeść.
- Wywęszył sklep z pączkami w Tokio i nalegał, żebyśmy je tutaj teleportowali. –
westchnął J.L zrezygnowany. – Mogło być gorzej. Nie chciałabyś być koło
niedźwiedzia, któremu brakuje cukru. – Uśmiechnął się do Abigail. Mógłby
zacząć warczeć.
- Wiem, co sprawi, że Howard będzie szczęśliwy. – powiedział Rajiv,
uśmiechając się. – Miła pani panda!
Howard parsknął. – Ja to jem pandy na śniadanie.
Gregori zachichotał, ale zauważył, że Abigail była zaniepokojona. Pochylił się ku
niej. – Tylko żartował.
Ostatni członek zespołu wszedł do jaskini. Gregori poznał Russella Hankelburga
wcześniej, na krótko przed teleportowaniem się na ostateczną bitwę z
Casimirem. Były żołnierz Marynarki nadal nosił jego zielony mundur i ciemne,
krótko obcięte włosy.
- Hej, Russell, co tam? – Podszedł do niego i potrząsnął z nim rękę.
Russell mocno uścisnął jego dłoń i skinął do Abigail. – Panno Tucker, to zaszczyt,
by ci służyć.
- Dziękuję. Proszę, mów mi Abby.
- Tak, panienko. – Russell wrócił na tyły jaskini, gdzie rozłożył swój śpiwór i
usiadł na nim. Zaczął czyścić swój pistolet.
- Wiem, że na zewnątrz jest ciemno, - powiedział J.L. – ale noc jest jeszcze
młoda, a nasz wzrok doskonały. Jeśli masz ochotę to może byśmy już zaczęli?
- W porządku. – Abigail położyła plecak i wyciągnęła dwa zdjęcia z przedniej
kieszeni. – To dwie rośliny, które chciałam zebrać na tym obszarze. Pierwszą
nazywa się Diabelskim Zielem, a drugą Tygrysią Łapą. – Wręczyła je J.L.
Howard parsknął. – Mógłbym dać ci od razu tygrysią łapę.
Rajiv spojrzał na niego z ukosa. – Tylko spróbuj, Kubusiu Puchatku. – Kiedy
Howard warknął, on uśmiechnął się do Abigail. – Uczę się angielskiego,
oglądając telewizję. A to jest jersey.
J.L zachichotał, kiedy oglądał zdjęcia. – Teleportuję się do najbliższej wsi i
zapytam uzdrowiciela, czy wie gdzie je znaleźć.
Rajiv skoczył na stopy jak tygrys. – Idę z tobą.
- W porządku. Mógłbyś wziąć narzędzia ogrodnicze? – J.L sprawdził swoją
kaburę pod ramieniem pod kurtką. – Nie oczekuję kłopotów, ale lubię być
przygotowany.
- Chcecie bym z wami poszedł? – spytał Russell.
- Raczej wolałbym, byś został z Abigail. – powiedział J.L i posłał jej
przepraszające spojrzenie. – Wiem, że jesteś tutaj dla roślin, ale na pierwszym
miejscu stawiamy twoje bezpieczeństwo.
Pokiwała głową. – Doceniam to.
J.L podciągnął nogawkę spodni, by sprawdzić, czy ma nóż przy skarpetce. – Jeśli
dowiemy się czegoś przydatnego, wrócimy. Usłyszysz nas lepiej, gdy wyjdziesz
na zewnątrz.
- Rozumiem. – powiedział Gregori.
J.L wskazał na pudełko niedaleko Howarda. – Tam są latarki. Jeśli dzisiaj
wieczorem udamy się na poszukiwanie roślin, weź je dla Abigail.
- Dobrze. – zgodził się Gregori.
Rajiv zarzucił płócienny plecak na ramię i chwycił J.L. – Chodźmy.
J.L zniknął zabierając ze sobą Rajiva.
- To dla was. – Howard wręczył im dwa śpiwory i czarny worek na śmieci.
Gregori znalazł puste miejsce i rozłożył śpiwory koło siebie. Abigail wyjęła dwie
poduszki i koce z worka na śmieci i położyła je na śpiworach.
- Nie ma tutaj za wiele do roboty, naprawdę. – Howard usiadł na swoim
śpiworze. – Chcesz pączka, Abby?
- Tak, dziękuję. – Wzięła jeden z pudełka i usiadła na swoim śpiworze, by go
zjeść.
Gregori niedaleko postawił lodówkę z lodem i wyciągnął z niej butelkę
syntetycznej krwi i butelkę wody, którą wręczył Abigail. Usiadł i pił. Howard
napychał sobie buzię. Russell skończył czyścić jeden pistolet i zaczął następny.
Kiedy Gregori skończył butelkę krwi, wstał. – Poczekam na zewnątrz, gdyby J.L
zadzwonił.
- Pójdę z tobą. – Abigail wstała i poszła za nim na dwór.
On odstawił płachtę z bambusów z powrotem na miejsce i wziął ją za rękę. –
Obejrzyjmy wyspę.
Zabrało im około pięciu minut, by obejść wyspę i wrócić do wejścia do jaskini.
Abigail zadrżała i zapięła kurtkę.
- Zimno? – Przytulił ją.
Wtuliła policzek w jego klatkę. – Nie teraz.
- Bawisz się?
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. – Właściwie to tak. Spodziewam się, że
zaraz zobaczę za mną agenta wywiadu, ale ich tam nie ma.
Pocałował ją w czoło. Musiał ostrzec ją o jego śmiertelnym śnie, ale nie był
pewny jak ma to zrobić. Och, a propos, kiedy słońce wzejdzie, umrę?
- Muszę ci coś powiedzieć… - Jego telefon zadzwonił. – Pogadamy później. –
Wyciągnął telefon. – Co się dzieje?
Słuchał J.L i informował Abigail. – Są w drodze, by znaleźć jedną roślinę.
Tygrysią Łapę. Chcesz do nich dołączyć?
- Tak, oczywiście.
- Poczekajcie sekundę. – powiedział Gregori J.L. Zostawił swój telefon Abigail i
pobiegł do jaskini poinformować Howarda i Russella, że wychodzą.
- Idę z wami. – Russell włożył pistolet do kabury, przerzucił karabin przez ramię i
wyszedł na zewnątrz.
- Zostanę tutaj i umocnię fort. – Howard rozsiadł się z powrotem, zajadając
niedźwiedzie pazury.
Gregori złapał dwie latarki LED-owe i wrócił na zewnątrz. Kiedy włożył latarki do
kieszeni, Russel pochylił się do telefonu Abigail, by usłyszeć głos J.L. Zniknął.
Gregori objął Abigail. – Mów dalej. – powiedział J.L do telefonu i teleportował
się.
Wylądowali na ziemistej ścieżce pośród bambusowego lasu. Gregori wręczył
Abigail latarkę i włączył drugą.
- Myślałam, że doskonale widzisz w nocy. – powiedziała mu, kiedy włączała
swoją latarkę.
- Bo widzę. Chcę, żebyś ty lepiej widziała. – Gregori zauważył Russella na
ścieżce. Typowy żołnierz. Zawsze na linii frontu.
J.L skinął na nich, by podeszli. – Miejscowy uzdrowiciel powiedział, że Tygrysia
Łapa rośnie po drugiej stronie tego lasu. Blisko pól rzepaku.
- Uzdrowiciel to bardzo miły staruszek. – dodał Rajiv. – Wziął w prezencie od J.L
małe niebieskie pigułki.
Gregori zachichotał.
- Zaczekaj chwilę. – Abigail przeszła przez zwalone kłody bambusa. – Dajesz
miejscowym Viagrę?
J.L wzruszył ramionami. – Podoba im się to. Pomaga im być bardziej… w formie.
Parsknęła. – Przekupujesz ich.
- Mogło być gorzej. – mruknął J.L.
Rajiv pokiwał głową. – Ludzie w wiosce bardzo lubią J.L.
Dotarli na skraj lasu. Latarka Gregoriego oświeciła jasno żółte pole rzepaku na
lewo.
- Och, jak pięknie. – westchnęła Abigail.
- Tędy. – J.L poprowadził ich przez pole rzepakowe. – Uzdrowiciel powiedział, że
to rośnie w dużych kępkach w tym obszarze.
Rozdzielili się na poszukiwania, ale Gregori został w pobliżu Abby. Ich latarki
oświetlały zieloną roślinność.
Złapała oddech. – Jest! – Uśmiechnęła się do Gregoriego i rzuciła mu się na
szyję. – Znalazłam!
Rajiv, J.L i Russell pognali do niej.
- Tutaj. – Rajiv wyciągnął z plecaka sekator i wręczył jej plastikową torbę.
- Jest też łopatka i jakieś plastikowe pudełka. – J.L skinął na plecak. – Nie
byliśmy pewni czy chciałaś próbkę czy całą roślinę.
- Och, cała roślina byłaby w porządku. Czasami korzeń to najlepsza część. I będę
mogła zabrać też próbkę ziemi. – Abigail się uśmiechnęła. – Chłopaki, jesteście
cudowni!
Gregori chwycił łopatkę i wbił przy krzaczku Tygrysiej Łapy. Wkrótce mieli
wykopane trzy rośliny i umieszczali je w plastikowych woreczkach.
- Zadzwońmy do Angusa. – J.L wyciągnął swój telefon. – Hej, szefie. Mamy dla
ciebie dostawę. Trzy rośliny.
Angus, Robby i Kyo zmaterializowali się koło nich.
- Wszystko w porządku, dziewczyno? – spytał Angus Abigail.
- Tak. – Uśmiechnęła się. – Robimy postępy!
- Mikhail teleportuje je do Moskwy. – Robby uniósł jedną torebkę. – Potem
zabierzemy je do Londynu. I w ciągu dwudziestu czterech godzin będą
bezpieczne w Romatechu.
- To fantastycznie. – Jej uśmiech poszerzył się. – Dziękuję!
Gregori objął ją ramieniem i uścisnął. – Jedna mniej.
Russell odwrócił się do J.L. – Uzdrowiciel powiedział wam gdzie jest druga
roślina?
J.L wymienił zaniepokojone spojrzenie z Rajivem. – On powiedział, że Diabelskie
Zioło rośnie na zachód stąd. Niedaleko wsi, która jest oddalona o trzy mile od
jeziora.
- Więc ruszajmy. – powiedział, Gregori. – To dzisiaj wieczorem zrobimy tutaj
wszystko i będziemy mogli przenieść się do innej bazy.
Rajiv potrząsnął głową. – Nie powinniśmy tego szukać. To bardzo złe.
- Co to znaczy? – spytał, Gregori. – To jakiś narkotyk?
- Nie jestem pewny. – odpowiedział J.L. – Uzdrowiciel kazał nam trzymać się od
tego z daleka. Widocznie, to nazywa się Diabelskie Zioło, bo jest tak potężne. A
ludzie mówią, że jest przeklęte.
- Pewnie to tylko stary przesąd. – powiedziała Abigail.
Rajiv znowu potrząsnął głową. – To jest bardzo złe.
- Co sprawia, że to jest aż tak złe? – spytał, Robby.
J.L westchnął. – Ci, którzy poszli tego szukać, już nigdy nie wrócili.
Tłumaczenie by karolcia_1994