Kerrelyn Sparks – Najseksowniejszy istniejący wampir
Rozdzia
ł
dwudziesty trzeci
- Abby, to ty? – spytała Madison przez telefonu. – Jesteś w Chinach?
- Byłam około trzydziestu minut temu. Z Mamą wszystko w porządku?
- Śpi, dlatego ja odebrałam telefon. Jestem w szpitalu w jej sali. Gdzie jesteś?
- Niedaleko Tokio. – wyjaśniła Abigail. – W domu Kyo. Musiałam skorzystać z
łazienki i Gregori powiedział, że mogłabym iść do bambusowego lasu albo może
mnie teleportować do prawdziwej łazienki. Jak myślisz, co wybrałam?
Madison zaśmiała się. – Ta teleportacja jest przydatna.
- Tak. – Abigail podejrzewała, że Gregori miał ukryty cel, w tym, by zabrać ją do
domu Kyo. Chłopaki martwią się o to przeklęte Diabelskie Zioło. Zamiast spędzić
resztę nocy na szukaniu rośliny, oni próbowali mnie schronić w luksusowej willi
Kyo. – Z powrotem zanurzyła się w jacuzzi. – Nie uwierzyłabyś, jaka ta wanna
jest wielka, w której siedzę.
Madison zachichotała. – Jesteś sama?
Abigail parsknęła. – Tak. – Zamknęła drzwi na klucz, więc mogła się zrelaksować
w czasie długiej gorącej kąpieli. – To miejsce jest piękne. Pełno tu dzieł sztuki i
antyków. A ogród na zewnątrz jest boski. Kyo musi być strasznie bogaty.
- Naprawdę? – Madison brzmiała na zainteresowaną. – Mogę go poznać?
Abigail zaśmiała się.
Nagle Gregori zmaterializował się w łazience. Złapała oddech i prawie upuściła
telefon do wody.
- Coś się stało? – spytała Madison.
- Ja… upuściłam mydło. – I to tyle, jeśli chodziło o niewpuszczenie tu wampira.
Gregori mrugnął do niej, ściągając koszulkę przez głowę i rzucając ją na
podłogę. Patrzyła jak jego spodnie spadają na płytki. Potem bielizna. Dobry
Boże, czy istnieje cudowniejszy mężczyzna?
- Abby? Jesteś tam?
- Tak. – Abigail uniosła się, więc mogła obserwować Gregoriego za szklanymi
drzwiami prysznica. – Powiedz Mamie i Tacie, że u mnie wszystko w porządku.
- Dobrze. A co z roślinami?
Jakimi roślinami? Abigail patrzyła jak Gregori namydlał swoje ramiona. Och,
Boże zaczął namydlać swoją pachwinę.
- Abby? Halo? Chyba jest coś nie tak z zasięgiem. Szukałaś swoich roślin?
Och, rośliny!
- Tak! Robimy postępy. Już znaleźliśmy jedną i znamy miejsce drugiej.
- Wow. To cudownie!
- Tak. Cudownie. – szepnęła, kiedy Gregori opłukiwał się. Odwrócił się do niej
tyłem i strumyczki białej piany spływały w dół jego pleców, po umięśnionych
pośladkach i dalej po nogach. – Muszę kończyć, Maddie. Powiedz wszystkim, że
nic mi nie jest. – Rozłączyła się i odłożyła telefon na biały szlafrok, który
zarzuciła na pobliską ławeczkę.
Gregori wyszedł z pod prysznica i uśmiechnął się do niej, a jego dołeczki
pojawiły się. – Podobał ci się pokaz?
- Tak. – Jej wzrok padł na jego pachwinę. Wow. Był w połowie pobudzony.
Podszedł do niej. – To jest strasznie duża wanna.
- Tak. – westchnęła. – Jestem taka samolubna, że trzymam to wszystko dla
siebie.
- Niegrzeczna dziewczynka. – Uśmiechnął się, kiedy dołączył do niej.
Przesunęła się, by zrobić mu miejsce, ale on objął ją ramionami. Jego oczy
ściemniały i zrobiły się czerwone, kiedy rozłożył dłonie na jej tyłeczku.
- Muszę ci o czymś powiedzieć. – zaczął. – Nie chcę, byś potem się
przestraszyła.
- Chcesz, bym tutaj została, prawda? – Pogładziła palcami jego szczękę.
- W wannie? Właściwie, myślałem, że moglibyśmy przenieść się do łóżka.
Zatrzymała palec na jednym z jego dołeczków. – Chodziło mi o to, że chcesz,
żebym została tutaj w Japonii.
- Ach. – Drażnił szczelinę między jej pośladkami. – Musisz przyznać, że tu jest
dużo bardziej wygodniej niż w jaskini.
- Rośliny są tam.
- Tak, ale tutaj jesteś bezpieczna. – Jego oczy wróciły do normalnej szarawej
zieleni. – Jak myślisz, dlaczego nie robimy niebezpiecznych rzeczy?
- A jakie one mogą być niebezpieczne? Mam trzy Wampiry, tygrysa i
niedźwiedzia dla ochrony.
Posłał jej niepewne spojrzenie.
- Mogę być bardzo przekonywująca. – Przejechała ręką po jego klatce. – Co
mogę zrobić, by cię przekonać?
Wessał powietrze, kiedy dotknęła jego penisa.
- Jesteś na dobrej drodze. – Jego oczy znów były czerwone.
- Więc, to jest długa droga. – Pociągnęła delikatnie. – I taka twarda.
Skrzywił się. – Jesteś zbyt inteligentna dla mnie, Mądralo. Wszedłem tutaj, by
cię uwieść, a… ty… - Z jękiem odchylił głowę.
- Wstyd mi za ciebie. – Pocałowała go w ucho. – Używasz seksu, by mnie
przekonać.
Parsknął. – A ty nie? – Chwycił ją i wszystko stało się czarne.
Położył ją na łóżku. – Zobaczymy, kto będzie bardziej przekonywujący.
Abigail uśmiechnęła się, obejmując go. Próbował ją przekonywać przez kilka
godzin, ale w końcu teleportowała się z nim z powrotem do jaskini.
Obudziła się parę godzin później wtulona w Gregoriego na śpiworach. W jaskini
było ciemno, ale zauważyła, że przez środek została przeciągnięta drewniana
ścianka blokująca dopływ światła z wejścia.
Dalej w ciemnościach jaskini, J.L i Russell twardo spali na swoich śpiworach. Na
zewnątrz musiało już być jasno. Cyferki na jej zegarku wskazywały drugą
piętnaście po południu, więc ona spała przez większość dnia. Jej ciało już nie
rozróżniało dnia od nocy.
- Dzień dobry. – szepnęła do Gregoriego, zastanawiając się jak głęboko może
spać wampir. Pocałowała go w policzek. Na Boga, on był zimny.
- Jak możesz tak spać? – Zostawił jego koc złożony w stopach. Rozłożyła go i
okryła go nim. – Nie lepiej ci? – Podciągnęła mu go po samą brodę.
Zdawał się nie oddychać.
- Gregori? – Pochyliła się, ale nie wyczuła żadnego wydychanego powietrza. –
Hej. – Klepnęła go w policzek.
Żadnej odpowiedzi.
Szarpnęła koce w dół i rozpięła mu koszulę. Żadnego bicia serca.
- Gregori! – Dopadła ją panika. Otworzyła mu usta i dmuchnęła powietrze do
środka. Położyła mu dłonie na klatce i zaczynała uciskać.
- Co robisz? – Howard prześlizgnął się koło ścianki i podszedł do niej.
- RKO! On umiera!
- On już jest martwy.
- Nie mów tak! – Zatkała mu nos i znowu wdmuchała powietrze do jego ust.
- Panno Tucker! – Howard klęknął obok niej. – To nie ma żadnego sensu.
- Nie stawiaj na nim krzyżyka! – Wróciła do uciskania serca.
- Abby! Wampiry zawsze umierają o świcie. To ich śmiertelny sen.
Przysiadła na piętach. – Ich, co?
- Śmiertelny sen. Gregori nie powiedział ci, że oni umierają?
Łzy zakuły ją w oczy. – On… on jest naprawdę martwy?
- Tak, ale nie martw się. Obudzi się znowu o zachodzie słońca.
Przełknęła. – On jest naprawdę… martwy?
Howard pokiwał głową. – Ale to jest tylko tymczasowe, wiesz.
- Jak śmierć może być tymczasowa?
Howard wzruszył ramionami. – Nie wiem. To sprawa wampirów.
Popatrzyła na Gregoriego i łza potoczyła się po jej policzku. – Och mój Boże! On
jest naprawdę martwy?
- Więc, Nieumarły lepiej powiedziane, sądząc po tym, że się obudzi. – Howard
posłał jej ciekawskie spojrzenie. – On ci nie powiedział?
- Nie. – Albo tak? Wróciła w myślach do momentu, gdy wrócili do jaskini. Była
zmęczona po ich kochaniu się i poszła prosto spać do swojego śpiwora. On
położył się obok niej.
- Muszę cię ostrzec. – szepnął. – Śpię jak nieżywy.
- Ja też. – wymamrotała przed zaśnięciem.
- Och, mój Boże. – szepnęła. On mówił dosłownie.
Fala gniewu przelała się przez nią. – To mi chciałeś powiedzieć? – Podciągnęła
koc pod jego brodę i klepnęła go w klatkę. – Piekielnie mnie przestraszyłeś!
Myślałam, że cię straciłam! – Łzy popłynęły po jej twarzy. – On mnie nie słyszy,
prawda?
- Nie, panienko. – Howard podniósł się.
Ona też wstała i otarła policzki. – Będę musiała poczekać do zachodu słońca, by
dać upust mojej wściekłości.
Howard pokiwał głową. – Dobry plan. – Przesunął ciężar ciała. – Chcesz pączka?
Wybuchnęła śmiechem. – Och Boże, oszaleję.
Howard cofnął się z zaniepokojonym spojrzeniem.
- Naprawdę to nie zwariuję. – uprzedziła go, kiedy wziął głęboki oddech. Dobry
Boże, było po druga po południu. Przytulała się do trupa przez kilka godzin. –
Muszę stąd wyjść.
- Tędy. – Howard poprowadził ją koło ścianki. – Rozłożyliśmy parawan dla
ostrożności. Jeśli światło słoneczne padnie na Wampiry, mogą na poważnie
umrzeć.
Potrząsnęła głową. Śmiertelny sen. Gregori zawsze twierdził, że on podczas dnia
tylko śpi. Dlaczego ją okłamał?
On naprawdę był martwy. Biedny facet umarł, kiedy koło niego spała. Czy go to
bolało? Musiało. Zadrżała. Strach nawet o tym myśleć.
Howard przesunął bambusową ściankę z wejścia do jaskini, by mogła wyjść na
zewnątrz.
- Panno Abby! – Rajiv pomachał do niej. Był przy ognisku i dużym garnku
stojącym nad nim. – Robię dla ciebie potrawkę.
- Dziękuję. – Podeszła bliżej. – Cudownie pachnie.
Przyjrzał jej się i zmarszczył brwi. – Panna Abby płakała?
Wzięła głęboki oddech i spojrzała w górę na błękitne niebo. – Wszystko w
porządku. Dziękuję.
- Nie wiedziała, że Gregori umrze. – mruknął Howard.
- Och. – Rajiv się skrzywił. – To źle.
Abby pokiwała głową i skinęła na inny kraniec wyspy. – Przejdę się tam.
Rajiv pokiwał głową.
Poszła za wzgórze i znalazła miejsce, gdzie mogła się uspokoić. Opłukała twarz
w jeziorze, kiedy wyprostowała się i odetchnęła. Teraz, w ciągu dnia, widziała
południową stronę jeziora. Szare kamienne stalagmity wyrastały z ziemi.
Czytała o nich w badaniach, ale nie miała pojęcia, że będą wyglądały tak
nieziemsko. Patrzyła na nie przez chwilę, kiedy zdecydowała się wrócić do
zmiennokształtnych.
Howard podwinął nogawki spodni i stał po kolana w jeziorze. Pochylił się,
koncentrując się i nagle cap! Wyciągnął rybę i wyrzucił na brzeg.
Abigail uśmiechnęła się. Złowił ją jak niedźwiedź. Wkrótce znowu rzucił rybę na
plażę.
- Mamy to wszystko zjeść? – spytała.
Rajiv uśmiechnął się. – Howard to duży niedźwiedź. On sam zje z osiem.
Niedźwiedziołak wyszedł z jeziora, wyciągnął nóż zza paska i zaczął obrządzać
ryby.
- Rybie głowy! – Rajiv chwycił dwie głowy i opłukał je w jeziorze. – Idealne do
potrawki. – Wrzucił je do garnka z kurzymi łapkami.
Howard odciął głowy wszystkim rybom, a Rajiv narzekał, że wyrzuca najlepsze
części.
- Mam makaron. – Rajiv wpadł do jaskini i wrócił z torebką makaronu, którą
wsypał do garnka.
Howard przyniósł patelnię i olej z jaskini.
Późnym popołudniem jedli zupę z makaronem Rajiva i smażoną rybę Howarda.
Abigail usiadła na plaży, oparta o głaz, przyglądając się skamielinom na
południowym brzegu jeziora. – Chciałabym zobaczyć je z bliska.
- Mamy łódkę. – powiedział Rajiv.
- Mamy? Nie wiedziałam.
Rajiv uśmiechnął się. – Jest dobrze schowana. Chcesz przepłynąć jezioro?
- Nie. – powiedział ostro Howard. – Ona nie może opuścić wyspy.
Skrzywiła się. To znowu się działo. Mówiono jej, czego nie wolno jej robić.
Wampiry chciały, żeby została w Japonii. Spędziła dużo czasu przekonując
Gregoriego, by zabrał ją tutaj z powrotem, ale zataczała błędne koło.
Skinęła na słońce, które chyliło się ku zachodowi. – Nie musimy udać się do
tamtej wsi?
Howard pokiwał głową. – To jest trzy mile za tymi wzgórzami. Wampiry nie były
tam wcześniej, więc będziemy musieli iść pieszo.
- W ciemnościach? – To nie przeszkadzało Wampirom, ale ona wolała
wędrować w świetle słonecznym. – Dlaczego nie pójdziemy tam teraz, kiedy
słońce jeszcze świeci i nie zadzwonimy do Wampirów, by mogły się do nas
teleportować?
Howard zmarszczył brwi. – Przykro mi, ale nie opuścisz tej wyspy dopóki
Wampiry się nie obudzą.
Zacisnęła i rozluźniła pięści. Więc takie byłoby życie z Gregorim? Zawsze czekać,
aż się obudzi?
Wstała. – Pójdę na spacer.
Szła brzegiem wyspy, coraz bardziej czując się tu jak w pułapce. Dlaczego
Gregori okłamał ją w sprawie jego śmiertelnego snu? Czy ukrywał przed nią coś
jeszcze?
Obeszła wyspę dookoła i usiadła na głazie przed wejściem do jaskini. Rajiv umył
rondel w jeziorze i zagasił ogień. Howard wyszedł z jaskini z pudełkiem pączków
i zaoferował jej jednego, jako znak pokoju.
Zjadła go i patrzyła jak słońce zniża się ku horyzontowi. Jezioro błyszczało.
Zachód słońca malował niebo na róż, pomarańcz i złoto. To było piękne. To było
coś, czego nigdy nie mogła doświadczyć razem z Gregorim.
Łzy zakuły ją w oczy. To naprawdę ją zasmucało. Była całkowicie, nieodwołalnie
zakochana w Gregorim.
Zrozumiała to, gdy myślała, że go straciła. Ale jakie życie mogłaby mieć z kimś,
kto jest dosłownie martwy przez cały dzień? Spędziłaby życie na czekaniu na
koniec dnia, aż on się w końcu obudzi?
Jej rodzice nie pochwalaliby tego. Westchnęła. Kolejni ludzie mówiliby jej,
czego nie wolno jej robić.
Ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem i temperatura spadła o kilka
stopni. Zapięła kurtkę.
- Pójdę zobaczyć czy wstali. – Howard wszedł do jaskini.
Obróciła się w stronę wejścia. Ledwie je widziała w świetle księżyca, ale słyszała
głosy wewnątrz. Głośno krzyknął jakiś głos, głos Gregoriego.
- Co? Cholera!
Skrzywiła się. Howard musiał mu powiedzieć.
Gregori wybiegł na zewnątrz z butelką krwi w ręce. Zatrzymał się na plaży,
stojąc przy niej.
Rajiv dumnie podszedł do niego. – Sprawiasz, że panna Abby płacze. – warknął,
kiedy wszedł do jaskini, zostawiając ją samą z Gregorim.
Kerrelyn Sparks – Najseksowniejszy istniejący wampir
Rozdzia
ł
dwudziesty czwarty
Abigail nadal siedziała na głazie. Nie wiedziała czy wrzeszczeć na Gregoriego, że
był martwy czy krzyczeć z radości, że teraz był żywy.
Napił się łyka krwi i zbliżył się do niej. – Słyszałem, że się zdenerwowałaś.
Prychnęła. – To mało powiedziane. Nie powiedziałeś mi, że będziesz martwy.
- Powiedziałem ci, że śpię jak nieżywy.
- To nie było jak śmierć. To była śmierć. Powinieneś mnie ostrzec.
Wziął łyk. – Próbowałem ci powiedzieć dwa razy. Raz tutaj i raz w jacuzzi.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? – Wstała. – Pytałam cię o to w
nocnym klubie i powiedziałeś, że to tylko sen. Okłamałeś mnie!
Skrzywił się. – Abby, nasz sen to bardzo delikatna sprawa. I tysiące Wampirów
polega na mnie, że ich ochronię. Nie mogłem powiedzieć rządowi, że jesteśmy
tak bezbronni podczas dnia.
- Nie jestem rządem.
- Pracujesz dla nich.
Cofnęła się. – Nie ufasz mi.
Zamurowało go.
Gniew zapłonął wewnątrz niej. – Nie ufasz mi!
Ktoś odchrząknął i spojrzała w tamtą stronę. J.L stał na plaży z trzema innymi
chłopakami.
- Przykro mi, że musimy wam przerwać, ale zwijamy się. – J.L skinął na zachód.
– Kiedy dotrzemy do wsi, zadzwonimy do ciebie, byś mógł się do nas
teleportować.
Gregori pokiwał głową. – W porządku.
J.L i Russel chwycili zmiennokształtnych i się teleportowali.
Ona znowu usiadła na głazie. – Jak możesz twierdzić, że mnie kochasz, skoro mi
nie ufasz?
Gregori zesztywniał. – To nie jest żadne twierdzenie, do cholery. To prawda.
Może nie ufałem ci jeszcze w nocnym klubie. To było kilka dni przed tym jak…
poznaliśmy się bliżej. Teraz ci ufam. – Podszedł do niej. – Okłamałem cię, bo
czułem się bezradny. Nigdy nie zapadłbym w śmiertelny sen obok ciebie, jeśli
bym ci nie ufał.
Łzy zalśniły w jej oczach. – Nienawidzę myśli, że umierasz o świcie każdego
dnia.
- Też nie jestem tym zachwycony. – Wypił więcej krwi. – Przepraszam, że cię
zdenerwowałem.
Odgoniła łzy. – Byłam przerażona. Myślałam, że cię straciłam.
Przybliżył się do niej. – Kochanie, nie możesz mnie stracić.
Klepnęła go w ramię. – Nawet próbowałam zrobić ci RKO.
- Robiłaś mi usta – usta? – Jego białe zęby błysnęły w ciemności. – Przepraszam,
że mnie to ominęło.
- To nie jest śmieszne.
- Nie śmieję się. Jestem tylko niewyobrażalnie szczęśliwy, że tak bardzo się o
mnie martwisz.
Westchnęła. – Nie wiem jak by to się mogło udać.
Jego uśmiech znikł. – Co masz na myśli? Wszystko, co robimy jest w porządku.
- Dziś popołudniu nie mogłam nic zrobić. Musiałam czekać, aż ty się obudzisz. –
Skinęła na skamieliny, których już nie mogła zobaczyć w ciemności. – Nie
mogłam nawet pójść obejrzeć skał.
- Zabiorę cię tam.
- Nie o to chodzi. Chciałam iść, ale nie pozwolono mi. To jest tak, jakbym
uwolniła się z jednego więzienia, by trafić do drugiego.
- Tylko, kiedy jesteśmy w Chinach. Abby, będzie inaczej, kiedy wrócimy do
domu. Nigdy bym cię nie ograniczał. Wiem, jak bardzo cenisz sobie wolność.
- Bo to zjawisko było takie rzadkie.
- Ze mną będziesz miała więcej wolności niż z śmiertelnym facetem. Mogłabyś
robić wszystko podczas dnia i nie powstrzymałbym cię. Cholera, nawet
mogłabyś mieć romans, a ja bym o tym nie wiedział.
- Nie zrobiłabym ci tego!
- Więc, to dobra wiadomość. – Postawił butelkę na kamieniu obok niej i chwycił
jej dłonie.
- Abby, dam ci tyle wolności i będę cię kochał najmocniej jak tylko mogę. Uda
nam się. Zaufaj mi.
Łzy jeszcze raz błysnęły w jej oczach. – Kocham cię, Gregori.
Zmusił ją do wstania i przyciągnął do siebie. – Ja też cię kocham.
Przytulała się do niego w blasku księżyca. On gładził jej włosy.
- Jest jeszcze coś, co powinnam o tobie wiedzieć? – spytała. – Zamieniasz się w
nietoperza albo coś takiego?
- Więc, jest coś.
Odchyliła się. – Co?
- Uwielbiam disco.
Skrzywiła się. – Żartujesz.
- Czy to nie byłoby złamanie umowy?
Uśmiechnęła się. – Za późno. – Przycisnęła głowę do jego klatki. Kochała go, a
on kochał ją. Wszystko jakoś się ułoży. Musiała zaufać ich miłości.
J.L zadzwonił, aby dać im znać, że dotarli do wsi.
Wzięła latarkę i butelkę wody, a Gregori ją tam teleportował.
Wylądowali na wzgórzach otaczających dolinę, w której leżała wieś.
J.L schował swój telefon. – Żadnych latarek, proszę. Nie chcemy, by wieśniacy
dowiedzieli się o naszej obecności.
- Jacy wieśniacy? – mruknął Russell, kiedy przeskanował dolinę. – Widzę kury.
Krowy. Żadnych ludzi.
- Może są w kościele. – zasugerował, Rajiv. – Albo na przyjęciu.
- Zobaczylibyśmy światła. – prychnął Howard.
- Dziwne. – zamruczał J.L. – Gdzie się podziali wszyscy ludzie?
Niepokój rozchodził się po Abigail. Zmrużyła oczy, ale niewiele widziała w
ciemności. – Unosi się jakiś dym z kominów? W ogóle są jakieś oznaki życia?
Gregori potrząsnął głową. – Nic.
- Idę zobaczyć. – zaoferował Rajiv.
- Pójdę z tobą. – J.L pobiegł za tygrysołakiem.
Oni też podeszli bliżej wsi i Abigail była coraz bardziej zaniepokojona. Coś było
nie tak.
J.L i Rajiv dotarli do granic wsi i zatrzymali się, gdy J.L wołał mandaryńską
odmianą chińskiego.
Zero odpowiedzi.
Rajiv krzyknął w języku Bai.
Żadnej odpowiedzi.
Niepokój Abigail wzrastał. Zbiegła sprintem ze wzgórza.
- Abby! – Gregori pobiegł za nią.
Dotarła do doliny i zapaliła latarkę.
Gregori zatrzymał się obok niej. Latarką oświetliła wszystko wokoło. Kury
dziobały trawę. Kilka krów pasło się w zagrodzie.
Dołączyli do J.L i Rajiva przy granicy wsi. Główna ulica była pusta. Z budynków
nie dochodziły żadne dźwięki. Ulicę zastawiały stoły z owocami i roślinami.
Żadnych kupujących ani sprzedających na rynku.
J.L posłał jej zaniepokojone spojrzenie. – Nie jestem pewien czy to miejsce jest
na tyle dla nas bezpieczne, byśmy mogli je zbadać.
Oświetliła latarką jeden ze stołów i złapała oddech. Jedzenie gniło.
- Och, mój Boże. – szepnęła, cofając się. – Nie dotykajcie niczego.
- Myślisz, że ci ludzie są chorzy? – Rajiv wskazał na owady latające nad
jedzeniem. – Robaki są w porządku.
Krowy i kury tez były w porządku. Nie wyczuwała zapachu rozkładających się
ciał, więc to był dobry znak. – Wieśniacy mogą być nadal strasznie chorzy. Albo
z jakiegoś powodu stąd uciekli.
- I zostawili wszystko? – spytał miękko Gregori.
Skrzywiła się. Ostrzeżenie J.L o Diabelskim Ziele odbiło się echem w jej głowie.
Ci, którzy poszli tego szukać, już nigdy nie wrócili.
- Mógłbym się trochę rozejrzeć. – zaproponował Rajiv. – Będzie dobrze. Mam
jeszcze siedem żyć do wykorzystania.
Zesztywniała. – Co?
Uśmiechnął się. – Zmiennokształtne koty mają dziewięć żyć. Mam jeszcze osiem
żyć. Będzie dobrze.
Ogłuszona, patrzyła jak zmierza do pierwszego budynku. – On ma dziewięć żyć?
- Osiem. – poprawił ją J.L. – Stracił jedno, by być na drugim poziomie i zmieniać
się w kota, kiedy tylko zechce.
- Och. W porządku. – Zmusiła umysł do przetrawienia tej informacji. Dobry
Boże, tydzień temu nie uwierzyłaby w coś takiego. I jeszcze była w Chinach z
wampirami, zmiennokształtnymi i czymś złym grasującym we wsi.
- Niczego nie dotykaj. – przypomniała Rajivowi.
On pokiwał głową i wywarzył drzwi do domu. Zajrzał do środka.
- Widzisz coś? – dopominał się J.L.
- Ludzi. – odkrzyknął, kiedy wszedł do środka.
Zatykała sobie usta i nos koszulką, czekając aż on wróci. Uczucie śmierci rozlało
się po jej wnętrzu.
Rajiv wyszedł i pomachał do nich. Potem wszedł do następnego budynku,
obejrzał go i wrócił do nich.
- Wszyscy są odrętwiali. – ogłosił. – Oni leżą na podłodze i śpią.
- Jak śmiertelny sen? – spytał Gregori.
Rajiv potrząsnął głową. – Nie. Szturchałem ich butem i oni pojękują. Są nadal
żywi. Tylko jakby sparaliżowani.
Abigail przełknęła. Przyjechali tutaj, by znaleźć sposób, by pomóc jej matce. Co
jeśli przywiozą ze sobą straszną chorobę? – Bardzo źle wyglądają? Są bladzi
albo spoceni? Jakieś oznaki wymiotów?
Rajiv potrząsnął głową. – Dla mnie wyglądają dobrze.
Wzięła głęboki oddech. – Muszę ich przebadać.
- Nie. – powiedział ostro Gregori. – Nie zrobisz niczego, ryzykując swoje
zdrowie.
- Oni potrzebują pomocy. – nalegała.
- Znajdziemy sposób, by powiadomić władze. – powiedział J.L. – Twoje
bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu.
- Chodźmy. – Gregori chwycił ją i teleportował się z powrotem na szczyt
wzgórza.
J.L i Rajiv zmaterializowali się obok nich.
- I co? – spytał Russell.
- Oni wszyscy są odrętwiali. – powiedział Rajiv.
Potrząsnęła głową. – To nie jest normalne. To jakiś rodzaj choroby. I my
jesteśmy na nią narażeni.
- Widziałeś jeszcze coś niezwykłego? – spytał Rajiva J.L.
Rajiv potrząsnął głową. – Wyglądali w porządku. Ale mają tatuaż na ręce. –
Wskazał na wnętrze swojego prawego nadgarstka. – To było coś po chińsku.
Russell zesztywniał. – Co to oznaczało?
Rajiv wzruszył ramionami. – Nie czytam po chińsku.
Russell podwinął prawy rękaw jego kurtki. – Wyglądało jak to?
Abigail poświeciła na to latarką.
- Tak! – powiedział Rajiv. – To jest to.
J.L złapał oddech. – To oznacza niewolnika. Oznacza ludzi należących do Mistrza
Hana.
Russell opuścił rękaw. – Nie należę do tego bękarta.
- Skąd masz ten tatuaż? – spytał Howard.
- A skąd mam, do cholery, wiedzieć? – warknął Russell. – Obudziłem się w
przeklętej jaskini Nieumarły z tatuażem na ręce. Ale jeśli ci ludzie są jego
niewolnikami, to znaczy, że nie jestem skończony.
- Więc dlatego tak szybko się zaoferowałeś? – spytał, Gregori. – Szukasz Mistrza
Hana?
- A dlaczego miałbym tego nie robić? – warknął Russell. – Skurwysyn zniszczył
mi życie!
- Potrafię zrozumieć, dlaczego pragniesz zemsty. – powiedział Gregori. – Ale
naszym priorytetem jest ochrona Abigail.
- Kim jest Mistrz Han? – spytała.
- Chiang – shih. – odpowiedział, Rajiv.
- Wampir. – wyjaśnił J.L. – Spotkaliśmy go wcześniej.
Głośny gong rozbrzmiał w oddali.
- Co to, do diabła, było? – mruknął Howard.
- To dochodziło z południa. – wskazał Gregori. – Za tym polem.
Gong zabrzmiał znowu.
- Patrzcie! – Rajiv skinął na wieś.
Światła zapalały się jedno po drugim, aż cała wieś była oświetlona.
Abigail przełknęła.
Miejscowi się obudzili.
Tłumaczenie by karolcia_1994