Rozdział dwudziesty piąty


Kerrelyn Sparks - Najseksowniejszy istniejący wampir


Rozdział dwudziesty piaty

Gregori wyłączył latarkę Abigail. - Powinniśmy się stąd wynosić. - szepnął, chociaż tak jak i pozostali, nie ruszył się. Za bardzo był ciekaw, tego, co się wydarzy.

Wieśniacy wyszli na główną ulicę z latarkami w dłoniach. Stali cicho, a ich twarze były bez wyrazu. Nawet dzieci były spokojne i pozbawione emocji, a Gregori, spędzając czas z dziećmi Romana, wiedział, że to nie jest normalne.

- Mogą być pod masową kontrolą umysłu. - mruknął J.L.

- Przez Mistrza Hana. - dodał Russell.

Zabrzmiał trzeci gong.

Wszyscy wieśniacy się obrócili i pomaszerowali na południe. Światło ich latarek oświetliło ich puste twarze i automatyczne ruchy.

- Widziałem to w telewizji. - szepnął Rajiv. - Zombie.

Howard parsknął. - Oni nas nie zjedzą.

- Jesteś pewien? - spytał Rajiv. - Oni nie jedli nic ze wsi.

Abigail się skrzywiła. - To prawda.

- Zobaczmy, gdzie oni idą. - J.L ruszył na południe wzdłuż wzgórza.

Gregori trzymał Abigail, by pomóc jej poruszać się w ciemności, chociaż miał też lepszy powód, by trzymać ją za rękę. Jeśli sytuacja zrobiłaby się niebezpieczna, chciał być przygotowany, by ją stąd teleportować.

Wieśniacy przyszli na pole i się rozdzielili, pół poszło na wschodnią stronę pola, a pół na zachodnią. Ustawili latarki tak, że oświetlały każdą stronę.

Pole było ogromne, a w rzędach rosły wysokie liściaste rośliny. Wieśniacy - mężczyźni, kobiety i dzieci - weszli między rzędy. Dorośli wyciągnęli noże i ścinali liście roślin. Dzieci zbierały je i wrzucały do koszów, które stały, co dziesięć jardów.

- Oni są niewolnikami. - szepnęła Abigail. - To straszne.

- Co Mistrz Han robi z tymi liśćmi? - spytał Russell.

Gregori pochylił się do Abigail. - Czy to jest Diabelskie Zioło?

- Stąd ci nie powiem. - odpowiedziała Abigail. - Możemy podejść bliżej?

- Zobaczę. - J.L zszedł ze wzgórza i zatrzymał się za skałami. Wziął kamień wielkości melona i rzucił w stronę pola.

Żadnej reakcji. Wieśniacy dalej pracowali. Ci blisko skał po prostu omijali go.

- Przypominają mi Borga ze Star Trek. - szepnęła Abigail. - Oni są tak skupieni na swojej pracy, że nie zauważają niczego, co mogłoby im w tym przeszkodzić.

- Mógłbym zerwać dla ciebie parę liści. - zaoferował Rajiv.

- Czyś ty oszalał? - warknął Howard.

- Oni wszyscy ścinają liście. - powiedział Rajiv. - Pomyślą, że jestem jednym z nich.

- Można spróbować. - powiedział Gregori. - Ale uważaj.

Rajiv po cichu zszedł ze wzgórza i dołączył do J.L za skałami. Pochylił się i szepnął do ucha J.L, a ten pokiwał głową.

Wieśnicy nawet nie spojrzeli w ich kierunku, tylko byli zajęci pracą.

Rajiv powoli wychylił się zza skał i szybkim krokiem ruszył na pole. Wszedł do pierwszego rzędu, wyciągnął nóż i zaczął ścinać liście. Żaden z wieśniaków na niego nie patrzył.

Wrzucił garść liści do pobliskiego kosza i wrócił do pracy. Odciął liść z częścią łodygi i schował pod koszulką.

- Cholera. - szepnął Gregori.

- Co? - spytała, Abigail.

Wskazał na dwóch mężczyzn z karabinami, którzy szli wzdłuż rzędów na północ w stronę Rajiva. Dotarli do granic pola i obrócili się, by obserwować wieśniaków.

Rajiv spojrzał przez ramię na nich, a potem na J.L. Kiwnął głową i wrócił do zbiorów.

- Powinienem cię stąd teleportować. - szepnął Gregori.

- Ani mi się waż. - Abigail ścisnęła jego rękę.

Rozbrzmiał kolejny gong.

Wieśniacy schowali noże i odwrócili się na południe. Poruszali się cicho wzdłuż rzędów. Mężczyźni podnieśli kosze i nieśli je.

Rajiv zawahał się.

Jeden ze strażników krzyknął na niego.

Zwrócił się na południe i zaczął powoli iść.

Strażnik krzyknął znowu.

Wrzucił swoje liście do kosza, podniósł go i szedł wzdłuż rzędów jak inni wieśniacy.

J.L spojrzał na resztę zespołu na wzgórzu. Wskazał na zarośla na południu i pokazał na migi, żeby się teleportowali.

Gregori miał ochotę zabrać Abigail z powrotem do bazy, ale wiedział, że będzie wściekła, jeśli za nią zdecyduje, więc teleportował się na miejsce wskazane przez J.L. Russell pojawił się z Howardem.

Byli teraz na południowym krańcu pola i stąd Gregori widział gong. Duży mosiężny talerz leżał na czerwonym lakierowanym stole. Było tam trzech strażników, ale byli zajęci nalewaniem ciemnego płynu do drewnianych kubeczków i stawianiem ich na stole.

Wieśniacy podchodzili i wyrzucali zawartość koszów do dużego metalowego kubła. Każdy z nich dostał kubeczek. Wypili go, po czym obrócili się i wrócili do pracy.

- To musi być coś, co ich trzyma przy życiu. - szepnęła Abigail. - Zamiast jedzenia.

Rajiv był ostatni w kolejce. Jego oczy rozszerzyły się na widok jednego ze strażników, więc schylił głowę. Wyrzucił pełen koszyk liści do kubła i przyjął kubek.

- Nie pij tego, Kool-Aid. - mruknął Gregori.

Strażnik wrzasnął na Rajiva. Odwrócił się nadal trzymając kubek. Strażnik podszedł do niego i szarpnęła nim.

Strażnik zesztywniał. - Ty!

Rajiv popatrzył na niego. - Sawat! Co ty tu robisz? Myślałem, że jesteś w San Francisco, szukając swoich jaj.

J.L się skrzywił. - Już wcześniej wpadliśmy na Sawata. Złapię Rajiva i teleportujemy się z powrotem do bazy…

Russell oddalił się i wycelował karabinem w Sawata. - Gdzie jest Mistrz Han?

Drugi strażnik chwycił Rajiva i przycisnął mu nóż do szyi. Kubek upadł na ziemię.

- Cholera. - J.L teleportował się za strażnika i uderzył go rękojeścią pistoletu w głowę. Strażnik osunął się na ziemię, kiedy J.L chwycił Rajiva. - Teleportujemy się!

- Nie! - Russell podniósł swój karabin i wrzasnął na Sawata. - Gdzie jest Mistrz Han?

Sawat krzyknął coś po chińsku. Strażnicy bębnili w gong, dopóki powietrze nie wibrowało metalicznym dźwiękiem. Wieśniacy obrócili się i wyciągnęli swoje noże.

- Mistrz Han, Mistrz Han. - wołali, kiedy ruszyli na Russella.

- Święte gówno. - Howard zbiegł ze wzgórza i chwycił Russella.

Gregori objął Abigail. Ona drżała.

- Teleportuj się! - krzyknął J.L, kiedy zniknął z Rajivem.

Gregori wrócił, z Abigail na plażę. J.L i Rajiv już tam byli.

- Tędy. - J.L wszedł do jaskini i zapalił jedną z lamp naftowych.

Gregori zaprowadził Abigail do jaskini i skrzywił się patrząc, jaka była blada i przerażona.

- Gdzie Russell i Howard? - spytała, obracając się ku wejściu do jaskini, kiedy dwaj mężczyźni weszli do środka.

J.L podszedł do byłego żołnierza. - Co ty, u diabła, robisz?

Russell zmrużył oczy. - Szukam Mistrza Hana.

- I co? - wrzasnął J.L. - Jeśli dowiedziałbyś się gdzie jest, ruszyłbyś tam, zostawiając Howarda? Nie pracujemy w ten sposób!

- Umiem o siebie zadbać. - warknął Howard.

- Hej! - przerwał Gregori. - Naszym priorytetem jest ochrona Abigail.

- Właśnie. - J.L wziął głęboki oddech. - Ochronić ją, zebrać rośliny i opuścić to piekło. - Patrzył na Russella. - To pełny zasięg naszej misji.

- Mam roślinę. - Rajiv wyciągnął gałązkę spod koszulki i wręczył ją Abigail.

- To jest to! Diabelskie Zioło. - Wyciągnęła z plecaka plastikowy woreczek. - Dziękuję, Rajiv.

Gregori zastanawiał się, dlaczego Mistrz Han zbierał Diabelskie Zioło.

- Dobra robota, Rajiv. - powiedział J.L. - Chodźmy do drugiej bazy. Wszyscy, spakujcie niezbędne rzeczy. Nie martwcie się o śpiwory. Druga baza jest zaopatrzona. Howard, stań na straży przy wejściu.

- Dobrze. - Howard wyszedł na zewnątrz i zakrył wejście bambusową ścianką.

- Zostanę tutaj. - powiedział cicho Russell.

- Nie. - J.L wepchał ubrania do plecaka. - Potrzebujemy wszystkich trzech Wampirów, by teleportować resztę.

- Mistrz Han jest blisko. - nalegał Russell. - Musimy go zabić.

- Nie zaryzykujemy życia Abigail, żebyś się mógł mścić. - powiedział Gregori.

- A co z całą wsią pod kontrolą? - spytał Russell.

- Wrócimy później. - powiedział J.L.

- Chcę go teraz! - krzyknął Russell. - Ten skurwiel ukradł mi trzydzieści dziewięć lat z mojego życia! Do czasu, gdy wróciłem do domu, moi rodzice i brat umarli, a żona stwierdziła, że zginąłem i wyszła powtórnie za mąż.

Abigail się skrzywiła. - Tak mi przykro.

Przeczesał palcami swoje krótkie włosy. - Moja córka była dzieckiem, kiedy wyjechałem do Wietnamu. Umarła dwa lata temu w wieku czterdziestu lat na raka piersi. Nigdy jej nie zobaczyłem. Więc tak, chcę zemsty. Kiedy dostanę Mistrza Hana w swoje ręce, wyrwę mu serce i wepchnę mu do gardła!

- Hej, - Howard zajrzał za ściankę z bambusów. - Chłopaki, musicie to zobaczyć.

Wyszli na zewnątrz.

Południowa strona jeziora była oświetlona przez latarki.

- Czy to wieśniacy? - spytała Abigail.

- Nie sądzę. - Gregori patrzył jak przybysze kładą latarki na ziemi. - To są młodzi ludzie. Ale i tak, dostali się tutaj zbyt szybko.

- Skąd wiedzieli, jak nas znaleźć? - spytała.

- Dobre pytanie. - mruknął Howard.

Latarki zostały umieszczone wzdłuż plaży, aż południowa strona jeziora nie została dobrze oświetlona. Światło sprawiało, że skały błyszczały jak srebrne sztylety. Ludzie byli ubrani w białe kombinezony z czerwoną szarfą dookoła talii i przez czoło.

- Myślę, że to żołnierze Mistrza Hana. - powiedział Russell.

Abigail podeszła bliżej Gregoriego, a on owinął wokół niej ramię. - Nie przynieśli łodzi, więc jesteśmy na razie bezpieczni.

- Wynosimy się stąd. - J.L ruszył ku wejściu do jaskini, kiedy zesztywniał. - Co…

Abigail złapała oddech.

Grupa żołnierzy skoczyła wysoko w powietrze i każdy z nich wylądował na skałach. Więcej żołnierzy przemieszczało się po jeziorze, skacząc z jednej skały na drugą. Ich skoki były wystarczająco wysokie, że robili salta zanim lądowali na czubkach kamiennych stalagmitów. Kilka skał było płaskich na czubku, więc oni mogli bez trudu utrzymać równowagę.

Przycisnęła rękę do piersi. - To nie są umiejętności ludzi.

- Chiang - shih. - szepnął Rajiv.

- Wampiry. - przetłumaczył J.L.

Oni wszyscy byli wampirami? Gregori przełknął. Mogło być ich ze stu.

- To wyjaśnia jak nas znaleźli. - mruknął Russell. - Oni słyszą nasz alarm.

- Ja nic nie słyszę. - powiedziała Abigail.

- tylko wampiry słyszą tą częstotliwość. - Russell wyciągnął urządzenie ukryte blisko wejścia do jaskini i zmiażdżył je butem.

Więcej chiang-shih skakało z kamienia na kamień, coraz wyżej, lecąc w powietrzu, by uczepić się czubków bambusów, rosnących po wschodniej stronie jeziora.

Łodygi bambusów kołysały się w przód i w tył coraz bardziej, aż zanurzały żołnierzy w wodzie a oni unosili się na powierzchni jeziora. Oni nie tonęli.

- Cholera. - Gregori skierował Abigail do jaskini. - Zabierz swój plecak. Idziemy.

- Oni chodzą po wodzie? - spytał Rajiv.

- Myślę, że lewitują. - powiedział J.L. - Chodź. Lecimy.

Wewnątrz jaskini, Gregori zarzucił swój plecak, kiedy Abigail założyła już swój. Nigdy nie był w drugiej bazie, więc musiał polegać na latarni. Owinął ramiona wokół niej, zamyknął oczy i się skoncentrował.

- Słyszysz to? - spytał J.L. - Dwa krótkie sygnały dźwiękowe i jeden długi.

- Mam. - Przytulił Abigail. - Będzie dobrze, kochanie.

Pokiwała głową i owinęła ramiona wokół jego szyi.

Wszystko stało się czarne.

Tłumaczenie by karolcia_1994



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty piąty
23(2), ROZDZIA˙ DWUDZIESTY TRZECI
33, 25 - Dzień dwudziesty piąty
29(1), ROZDZIA˙ DWUDZIESTY DZIEWI˙TY
26(1), ROZDZIA˙ DWUDZIESTY SZ˙STY
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty trzeci i dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty trzeci i dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty siódmy

więcej podobnych podstron