KONRAD T. LEWANDOWSKI
MOST NAD OTCHŁANIĄ
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2015
Redakcja: Joanna Ślużyńska
Korekta: Maciej Ślużyński
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Konrad T. Lewandowski 1995–2015
Okładka Copyright © Mateusz Ślużyński
zdjęcie na okładce © © Kanea / Fotolia.com
Ilustracje Copyright © Przemysław Konieczniak
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2015
e-wydanie I
ISBN 978-83-7949-127-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem cytatów
w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
Oficyna wydawnicza RW2010
Dział handlowy:
Zapraszamy do naszego serwisu:
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Prolog: Podziemna rzeka
Słońce za każdym razem wschodziło w innym miejscu horyzontu. Może nigdy nie
było tym samym słońcem. Niekiedy płonęło oślepiającym, białobłękitnym blaskiem,
innym razem jarzyło się złotem albo łagodną czerwienią. Bywało mniejsze lub
większe. Czasem wschodziły dwa albo trzy i zawsze wędrowały nad ziemią po
różnych i nieoczekiwanych łukach. Czas od wschodu do zachodu mierzony ilością
piasku przesypującego się pomiędzy dwoma naczyniami skracał się lub wydłużał.
Dni różniły się o kilka szczypt; rzadko przesypywało się dokładnie tyle samo
ziarenek co poprzedniego dnia.
Po zmroku gwiazdy były równie nieobliczalnie jak słońca, a noc była równie
niestała jak dzień. Pory roku przychodziły i odchodziły; chaotyczne, przemieszane ze
sobą, ale nigdy ani zbyt zimne, ani za gorące. Raz na pięć człowieczych pokoleń
nastawał czas suszy i wielkich upałów, a stare legendy koczowniczych ludów mówiły
jeszcze o Długiej Zimie, powracającej zawsze po narodzinach trzydziestu pokoleń.
Początek nowego roku oznajmiał niezmiennie nagły rozbłysk trzech wielkich gwiazd,
który na krótko zamieniał noc w dzień. Najczęściej następowało to co trzysta
pięćdziesiąt siedem dni i było jednym z pewnych zdarzeń w tym świecie bezkresnych
stepowych równin, samotnych górskich pasm i wielotysięcznych plemion
koczowników, snujących się niczym cienie w przestrzeni i czasie.
Na ziemi ani na niebie nie było stałych kierunków. Kto oddalił się za linię
horyzontu i nie zdołał wrócić po własnych śladach, przepadał i ogłaszano go
martwym. Sposoby, według których określano drogę przez step, były zawodne
i mylące. Jedne ludzkie gromady wędrowały nocami za wybraną gwiazdą tak długo,
dopóki nie znikła im z oczu. Inne zataczały ogromne kręgi, znaczone kurhanami
przodków, lub sunęły wzdłuż brzegów nieskończonego oceanu, na którym nie było
żadnych wysp oprócz tego jednego, potężnego kontynentu.
3
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Plemię Synów Wichru radziło sobie jeszcze inaczej. Szli razem z wiatrem.
Kierunek wędrówki wskazywały przygięte łany falujących traw oraz rzucane na wiatr
pęki poświęconych nici. Zawsze, kiedy zrywał się wiatr, plemię posłuszne
odwiecznym prawom zwijało obóz i podążało ku przeznaczeniu. Gdy powietrze
zastygało w bezruchu, zatrzymywali się i czekali na nowy znak od bogów.
Tak było teraz. Bezwietrzna cisza trwała od trzech dni. Koczownicy
odpoczywali, wykonywali prace, na które w marszu nie było czasu, lub polowali.
Starcy każdego poranka z powagą przyglądali się niebu, a potem zbierali się i długo
radzili. Młodych wojowników nie zajmowały te dysputy. Dla nich najważniejszy był
świeży trop stepowej zwierzyny, jęk ugodzonej ofiary i chwila tryumfu o smaku
ciepłej krwi.
Agaropal także o tym marzył, opuszczając obóz o świcie, a jednak teraz
wcześniejsze pragnienia odeszły w niepamięć. Oszczep i rzemienne wnyki leżały
porzucone na brzegu niewielkiego jeziora, oczka rozlanego na dnie owalnej niecki.
Sam Agaropal klęczał nad wodą i jak urzeczony przypatrywał się słomce na jej
powierzchni. Wyschnięte źdźbło trawy unosiło się na zielonkawobłękitnej, lustrzanej
gładzi, nieskalanej najmniejszym zafalowaniem. Jednak mimo panującego wokół
bezruchu słomka nie była nieruchoma. Ona PŁYNĘŁA! Powoli, ale pewnie i bez
zahamowań: Agaropal nie wierzył oczom. Widywał już wcześniej liście i kawałki
drewna unoszone z prądem górskich strumieni, ale to było przecież jezioro. Nie
mogło mieć nurtu! A jednak miało... Słomka przepłynęła już spory kawałek
i Agaropal musiał wstać, aby dalej ją widzieć. Nieśpiesznie szedł dookoła jeziora,
obserwując płynące źdźbło, aż słomka dotarła do przeciwległego brzegu i utknęła
w masie gnijącego siana. Zebrało się go tu bardzo wiele.
Agaropal odwrócił się, wspiął na brzeg niecki i uważnie rozejrzał po okolicy.
Wreszcie zrozumiał, w czym rzecz: to jezioro wcale nie było jeziorem, ale częścią
albo odnogą płynącej pod ziemią rzeki. Podmyty od dołu grunt zapadł się tu niegdyś,
4
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
odsłaniając fragment niebieskiej żyły ukrytej pod szmaragdową skórą darni. Dopiero
teraz Agaropal zauważył, że całą otaczającą go lekko pofałdowaną równinę przecina
wijący się i szeroki na ponad sto kroków pas trawy, odrobinę ciemniejszy niż reszta.
Niecka z wodą leżała dokładnie na granicy obu odcieni zieleni.
Młodzieniec zaczął iść brzegiem podziemnej rzeki. Wybrał kierunek przeciwny
do tego, który pokazała mu słomka. Pod prąd. Jeszcze nie wiedział dlaczego, ale
uznał to za ważniejsze od polowania. Popchnął go wewnętrzny przymus; ciekawość,
może przeczucie. Niebawem, gdy trawa sięgnęła mu do pasa, subtelna różnica barw
zaczęła się zacierać, niknąć, aż w końcu stała się na poły złudzeniem. Na szczęście za
kolejnym pagórkiem na widnokręgu pojawiły się białe skałki. Podziemna rzeka
musiała płynąć pod nimi albo tuż obok. Agaropal ruszył w ich stronę. Gdy doszedł,
natychmiast ukrył się za najbliższym głazem.
Dalej zaczynało się drugie zapadlisko, wielokrotnie większe i głębsze od
poprzedniego. Na prawo od Agaropala ciągnęła się skalna ściana długa na przeszło
tysiąc kroków. Jej wysokość w najwyższej części wynosiła co najmniej sto łokci.
U podstawy urwiska czerniło się kilka wylotów jaskiń, a przy nich krzątało się
mnóstwo ludzi. Byli to Szczurowie – koczownicy nazywali tak wszystkie osiadłe
plemiona, gnieżdżące się w pieczarach i ziemnych norach. Młodzieniec przeklął
własną nieostrożność, ale się nie wycofał. Patrzył dalej. Po lewej nie było stromizny.
Step łagodnie obniżał się aż do dna zapadliska.
Ludzie żyjący tutaj na pewno korzystali z rzeki płynącej gdzieś pod skałami. Ta
myśl wypełniła umysł Agaropala. Oni mieli rzekę dla siebie! Mogli nią płynąć w górę
i w dół. Bliżej lub dalej! Prąd wody miał tylko jeden kierunek i w przeciwieństwie do
wiatru nigdy go nie zmieniał. Ci tutaj nie musieli więc błądzić! Mieli coś pewnego,
stałego, na czym zawsze mogli polegać. W życiu Szczurów istniało zatem to, o czym
Synowie Wichru mogli jedynie marzyć.
5
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Młody koczownik nagle, z całą wyrazistością zrozumiał sens wypowiadanych
szeptem wątpliwości oraz bluźnierczych pytań, które pojawiały się zawsze wtedy,
gdy plemię musiało przejść przez pustynię. Czy Wiatr wieje zawsze we właściwą
stronę? Teraz, patrząc na tamtych w dole, Agaropal poczuł zazdrość i podziw,
a potem coś niepojętego, niedającego się wyrazić słowami szarpnęło się w jego duszy
tak mocno, że omal nie krzyknął.
Agaropal zacisnął zęby, wycofał się i ruszył z powrotem.
– Czcigodny Belomisie!
Starzec odłożył tarczę, na której malował znak klanu i spojrzał na stojącego
przed nim młodego wojownika.
– Czego chcesz, Agaropalu?
– Słyszałem, iż wiele wiesz o Szczurach. Opowiedz mi o nich.
– Dlaczego pytasz?
– O trzecią część dnia marszu stąd w skalnych dziurach gnieździ się ich wielka
gromada. Czy mogą być groźni?
– Trzecia część dnia... – powtórzył starzec, gniewnie marszcząc brwi. –
Odszedłeś za daleko. Musiałeś więc samowolnie określać kierunek. To niebezpieczne
i grzeszne. Masz szczęście, że Bogowie Wiatru nie ukarali cię za to zuchwalstwo
wiecznym błądzeniem!
Agaropal milczał.
– A Szczurów – głos Belomisa złagodniał – nie obawiaj się, na pewno nas nie
napadną. Nigdy nie opuszczają swoich siedzib, poza tym ich kamienny oręż nie
poradzi naszym żelaznym ostrzom.
– Używają tylko kamiennej broni?! – zdumiał się Agaropal.
– Nie tylko, także z kości i rogu.
– Nie znają metali?
6
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– Znają, ale posiadają ich bardzo niewiele. Jakieś ozdoby, czasem noże, prawie
wcale nie widywałem u nich toporków.
– Nie rozumiem...
– Przecież to proste. – Belomis pokręcił głową z politowaniem. – Jeżeli zawsze
siedzą w tych samych miejscach, jakże mieliby znaleźć rudę żelaza i nauczyć się
sztuki jego wytopu i kucia? Wszak złoża rud są tylko w górach i tam żyją ludy, które
posiadły te umiejętności. My w trakcie naszej wędrówki uczymy się, wymieniamy
lub zdobywamy w walce wszystko, co uznamy za pożyteczne. Szczurowie nie
wędrują.
– Mogliby też wymieniać.
Starzec lekceważąco machnął ręką.
– Jeśli chcesz dostać dobry towar, musisz w zamian dać coś równie dobrego.
Kamień za żelazo weźmie tylko ostatni głupiec.
– Nie mają nic innego?
– Suszone mięso ślepych ryb. – Belomis nie zauważył nagłej zmiany na twarzy
Agaropala. – Jedynie to warto od nich brać. Za nóż albo trochę ozdób z brązu i szkła
można wytargować od nich nawet i sześć worków. Nigdy jednak nie mieli tego tyle,
aby starczyło im na topór lub miecz. Ot i cała tajemnica.
– Rzekłeś, że owe ryby są ślepe. Jakże to?! – zapytał pospiesznie młodzieniec.
– Taka ich natura. Wcale nie mają oczu.
– A gdzie Szczurowie łowią to dziwo?
– Pewnie w jeziorach na dnie swoich jaskiń. Muszą tam być jakieś jeziora, bo
i wodę do picia trzeba skądś brać. Wieczna ciemność tam trwa, więc rybom oczy
niepotrzebne.
– A jeśli to nie są jeziora?
– Tylko co? – W głosie starego zabrzmiała irytacja.
– Rzeki...
7
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– Kto naopowiadał ci takich głupstw! Jakimż sposobem woda może płynąć pod
ziemią?! Wsiąknie i tyle. Nie widziałeś, co dzieje się ze strumieniami po wielkim
deszczu?
– Ale skąd wzięłyby się ryby w podziemnym jeziorze? Musiałyby skądś
przypłynąć... – zaczął Agaropal.
– Widać zesłali je tam bogowie Szczurów! – uciął Belomis. – Nie nasza to rzecz
roztrząsać sprawy należące do obcych bóstw. Bacz lepiej, abyś naszych bogów nie
obraził! – Rozeźlony starzec sięgnął po tarczę. – Odejdź już, przeszkadzasz mi
w pracy!
W głowie młodzieńca zaświtała nagle pewna myśl.
– Wybacz mi, czcigodny ojcze. – Skłonił się pokornie. – Jeszcze tylko jedno
pytanie. Jakim językiem mówią ci Szczurowie, którzy handlują ślepymi rybami? Czy
mowa każdej gromady jest taka sama?
– Nie taka sama, ale dosyć podobna. – Belomis wzruszył ramionami. – Za
młodu, gdy wymieniałem żelazo na rybę z jednym szczurzym plemieniem,
nauczyłem się kilkunastu ich słów i od tej pory mogłem dogadać się z każdą inną
gromadą. Rozumieli lepiej, gorzej, ale zawsze. Doprawdy, zupełnie nie pojmuję twej
ciekawości! Nikt nigdy nie zadał mi tylu dziwacznych pytań!
– Dziękuję za naukę, czcigodny Belomisie. – Agaropal ukłonił się raz jeszcze
i oddalił.
Szedł między namiotami, mijając gromadki rozwrzeszczanych dzieciaków.
Siedzący przy ogniskach mężczyźni naprawiali uprząż albo czyścili broń. Większość
kobiet przygotowywała już wieczorny posiłek, tylko nieliczne jeszcze szyły lub tkały.
Agaropalowi wciąż dźwięczała w uszach ostatnia odpowiedź Belomisa. „Mowa
podobna, ale nie taka sama”. Co właściwie znaczyły te słowa? Gdyby Szczurowie
mogli bez trudu wędrować korytami podziemnych rzek, to wszystkie ich plemiona
powinny posługiwać się tym samym językiem. Ba, oni właściwie stanowiliby wtedy
8
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
jeden wielki naród! Z drugiej strony, gdyby podziemne rzeki nie płynęły swobodnie,
ale częściami przesiąkały przez warstwy piasku i nie dałoby się płynąć po nich łódką
lub tratwą, to każda gromada Szczurów musiałaby pochodzić od innej hordy
koczowników, która przypadkiem osiedliła się w napotkanych jaskiniach. Ich języki
byłyby wówczas zupełnie różne. Inna byłaby także broń, obyczaje i nie wszędzie
byłyby ryby... Z tego, co mówił Belomis, wynikało, że suszoną rybę można kupić
w każdej osadzie Szczurów. Skoro więc ślepe ryby mogą pływać po całej rzece,
ludziom też powinno się to udać. Skąd zatem wzięły się te wszystkie podobieństwa
i różnice pomiędzy plemionami Szczurów? Agaropal aż przystanął z wrażenia.
Przypomniał sobie zdarzenie sprzed kilku lat. Było to spotkanie w stepie z inną
gromadą koczowników. Najpierw okazało się, że tamci mówią językiem bardzo
podobnym do mowy ludu Agaropala, a potem starcy z obydwu grup, opowiadając
sobie dawne legendy, odkryli, że oni wszyscy byli przed wieloma pokoleniami
jednym plemieniem! Że kiedyś nastąpił rozłam i tamta gromada poszła za prorokiem,
który głosił, że należy iść w taki sposób, aby wiatr wiał zawsze z prawej strony.
Długi czas i oddzielna wędrówka spowodowały, że w ich językach pojawiły się
pewne różnice. W przypadku Szczurów znaczyło to, że wędrówki wzdłuż
podziemnych rzek nie były ich obyczajem. Musiały decydować przypadki. Głód,
przeludnienie, plemienne waśnie – dopiero wtedy mieszkańcy jaskiń wyruszali
w nieznane. Rozdzielone grupy więcej się ze sobą nie spotykały. Szczurowie mieli
zatem skarb: stały i niezmienny kierunek drogi przez świat, ale nie potrafili z niego
korzystać! Agaropala ogarnęła pogarda i wściekłość. W jednej chwili Szczurowie
wydali mu się czymś nieskończenie plugawym. Oni na pewno wyrzucali do rzek
swoje brudy i śmiecie. Tylko tak żałośni nędznicy umieli spożytkować istnienie
nurtu!
Ochłonąwszy, Agaropal uświadomił sobie, że nie pora jeszcze na działanie.
Czuł, że odkrycie, którego dokona, jest wielkie i ważne, ale wciąż nie wiedział, co
9
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
z nim począć. Na razie postanowił dowiedzieć się więcej o podziemnych rzekach.
Z tym zamiarem stanął przed namiotem Wielkiego Przewodnika Cedemosa. Po
rozmowie z Belomisem Agaropal uznał, że powinien zachować ostrożność, a więc
pierwsze pytanie, po wymianie zwyczajowych grzeczności, nie zawierało nic
niezwykłego.
– Dzisiaj na stepie widziałem miejsca, w których trawa była trochę ciemniejsza
niż gdzie indziej. Powiedz mi, czcigodny Przewodniku, co to oznacza?
Cedemos uśmiechnął się życzliwie.
– Cieszy mnie widok młodego wojownika potrafiącego dostrzec coś więcej niż
dziewczęce kształty i łowną zwierzynę.
Gospodarz uprzejmym gestem wskazał Agaropalowi stos skór. Młodzieniec
przysiadł.
– W miejscach, o które pytasz, kryje się woda. Należy unikać chodzenia
tamtędy, bo ziemia może zapaść się pod nogami. Przed laty byłem świadkiem, jak
dwóch jeźdźców wraz z końmi zginęło w zwałach błota, kiedy wjechali na skrawek
bardziej zielonej trawy. Pasterze trzymają się z dala od takich łąk. Pasza tam
wprawdzie soczystsza, ale nic nie zastąpi wołu pogrzebanego żywcem. Najlepsze są
pastwiska nad brzegami zwykłych jezior.
– A skąd się bierze ta podziemna woda?
Cedemos zamyślił się głębiej.
– Woda potrzebna jest ludziom, zwierzętom i trawie. Musi być zatem w ziemi
tak jak krew w naszych żyłach. Deszcze padają rzadko, lecz mimo to step jest prawie
wszędzie zielony. Pustynie bywają tylko blisko gór. Woda musi zatem przesycać
ziemię i krążyć w niej na podobieństwo krwi. Inaczej nie byłoby życia.
– W naszych ciałach są żyły. Czy w ziemi nie mogłoby być podobnych
kanałów?
10
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– Może i są – odparł Cedemos. – Kto wie? Żyły w ziemi... – powtórzył wyraźnie
rozbawiony. – Dobra metafora, chłopcze, powinieneś podpowiedzieć ją naszemu
bardowi...
Agaropal osłupiał. Wielki przewodnik plemienia był tak blisko tajemnicy,
a nawet nie przeczuwał jej istnienia. Dla Cedemosa były to jedynie słowne igraszki!
Młody wojownik spochmurniał. Zrozumiał, że jeśli rozgłosi cokolwiek na temat
podziemnej rzeki, to wszyscy potraktują go jak Abiego – bełkoczącego półgłówka
z rodu Asta.
Dym palonych ziół unosił się znad glinianej misy i przepływał pomiędzy
wyciągniętymi rękami sędziwego Elemanesa – kapłana Wiatru. Święty mąż rzucał na
żar garście suchych liści, po czym kolistymi ruchami rąk rozpraszał aromatyczny
obłok na twarze stojących dookoła koczowników. Przymrużone oczy starca
w skupieniu wpatrywały się w drobne płomyki pełgające na dnie naczynia.
– Nadejdzie czas – oznajmił z powagą kapłan – gdy wędrówka nasza dobiegnie
kresu. Tchnienie bogów popłynie dalej nad stepem, ale my nie podążymy już za nim,
lecz zostaniemy w miejscu. Tam, na jednym skrawku ziemi, rodzić się będą nasze
dzieci, a groby naszych przodków już nigdy nie znikną za horyzontem. To miejsce
zwie się Państwo. Nadejdzie dzień, w którym je posiądziemy. Oto święty cel naszej
wędrówki. Każdy krok i każde przemijające pokolenie zbliża nas do owej szczęśliwej
chwili. Niech sczezną w was niegodne myśli, droga ta nie ma końca. Wypędźcie
z serc waszych znużenie i gnuśność. Wkrótce znów wyruszymy ku celowi
największemu z wielkich i najgodniejszemu z godnych. Radujcie się tym! Znów
pójdziemy ku Państwu. Znów się do niego zbliżymy. Niechaj ten wonny dym oczyści
wasze dusze ze stęchlizny zwątpienia i obojętności. Wdychajcie go! Wdychajcie
głęboko. Przyjmijcie w siebie moc błogosławieństwa, tak jak niewiasta przyjmuje
11
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
nasienie męża, i niech ono zapłodni wasze dusze. Będziemy szli do Państwa!
Będziemy szli!!! – Głos kapłana zadźwięczał spiżowo.
Tłum zareagował radosnym pomrukiem. Twarze pojaśniały, a w górę uniósł się
las rąk. Tysiące otwartych dłoni wyciągnęło się ku niebu, by przyjąć dar boskiego
natchnienia. Tysiące piersi nabrały głęboko powietrza.
– Będziemy szli!!! – zabrzmiał potężny krzyk. – Będziemy szli!!! Będziemy
szli!!!
– A z wami, w krwi waszej pójdą niezliczone pokolenia potomków waszych! –
zawołał Elemanes. – Oni w was teraz, a wy w nich dojdziecie kiedyś! Z krwi do krwi
i z kości w kość wasz duch przejdzie i nie ustanie w drodze. Niestraszna mu żadna
odległość ani żaden czas. Byle płomień ufności płonął w waszych sercach. Nie bójcie
się niczego. Idźcie z wiarą przez step!
Agaropal poczuł, jak zaczynają go palić policzki. W głowie rozbłysła mu jedna,
oślepiająco jasna myśl. Gwałtowny skurcz zdławił mu gardło, a fala emocji
przepłynęła przez trzewia niczym wrzątek. Młodzieniec przez moment miał
wrażenie, że wybuch uniesienia rozerwie go na ćwierci. Pięści zacisnęły się z całej
siły. Wiedział! Teraz wiedział już, jak wykorzystać swoje odkrycie.
Rozgorączkowany wypadł z kolejnego namiotu i ruszył szybkim krokiem przez
obozowisko, planując następne spotkanie. Myśli aż huczały, ale wszystkie były jasne.
Wola i rozwaga utrzymywały w ryzach euforię i nie pozwalały mu krzyczeć, śpiewać,
podskakiwać i przewracać namiotów, choć na to właśnie miał ochotę. Planował
spokojnie. Umówił się już z pięcioma młodymi wojownikami, a potrzebował co
najmniej dwudziestu. Na dodatek nie miał pewności, czy wszyscy się zgodzą...
Złapała go za ramię tak nagle, że omal jej nie przewrócił. Przeszedł jeszcze
dobre dwa kroki, wlokąc za sobą zaskoczoną dziewczynę, zanim ją spostrzegł.
– Agr! Co ty wyprawiasz?! – zawołała Sylia, z trudem odzyskując równowagę.
12
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Popatrzył półprzytomnie.
– Co robisz... – rzucił z irytacją.
Zarzuciła mu ręce na szyję i wspięła się na palce. Nim zdążył zareagować,
zbliżyła usta do jego ucha.
– Udało się! – szepnęła. – Będę mogła wyjść po zmierzchu z obozu. Tak jak się
umawialiśmy. – Jej zielone oczy błyszczały radością i podnieceniem. – Znów
będziemy razem przez całą noc...
– Zapomniałem... – mruknął z roztargnieniem i dodał głośniej: – Nie. Dziś
wieczór nie mogę. Wybacz. – Chciał odejść, ale Sylia go nie puściła.
– Zapomniałeś? – spytała z bezbrzeżnym zdumieniem. – Zapomniałeś?!! – To
był już prawie krzyk. Paznokcie dziewczyny wpiły się w ciało Agaropala. – Przecież
sam chciałeś!
– Muszę zrobić coś bardzo ważnego.
– Ważniejszego ode mnie?!
– Tak! – dał upust złości. – Ważniejszego od ciebie! – powtórzył, choć błysnęła
mu myśl, że posuwa się zbyt daleko.
Sylia sprawiała wrażenie, jakby chciała wydrapać mu oczy. Jednak zaraz po jej
policzkach pociekły łzy.
– Ty mnie już nie kochasz... – chlipnęła.
Tego było za wiele.
– Daj mi spokój! – krzyknął z pasją. – Świat nie zaczyna się między twoimi
nogami! Nie mam czasu na próżne gadanie. Puść mnie! – Szarpnięciem wyrwał się
z jej uścisku. – Jutro pomówimy!
Dziewczyna spojrzała na niego z nagłym zrozumieniem.
– Już wiem! Masz inną! Która to? Bemis czy Ita? Pewnie Ita! Ona zawsze... Agr
kochany! Tak cię kocham... – Przytuliła się gwałtownie.
Odepchnął ją z wściekłością.
13
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– Precz, głupia!!! Wynoś się! Zawadzasz mi... – Ostatnie słowa zabrzmiały tak
spokojnie i zimno, aż sam się zdziwił.
Agaropal odwrócił się, przecisnął przez krąg gapiów i ruszył swoją drogą.
Rozdzierający szloch Sylii pozostał za nim.
Dawno minęła północ. Agaropal siedział przy malutkim ognisku, zerkając w stronę
odległego obozowiska. Przed każdym z namiotów paliła się wetknięta w ziemię
pochodnia, ale z tej odległości obóz koczowników wyglądał jak mętne jezioro
bladego światła. Wysoko na niebie gwiazdy tańczyły swój powolny i bezsensowny
taniec. Stopniowo z ciemności wokół Agaropala wynurzały się sylwetki mężczyzn.
Siadali przy ognisku obok przybyłych wcześniej i nieruchomieli w milczącym
oczekiwaniu. W końcu zebrali się wszyscy. Dwudziestu trzech młodych
wojowników, przyjaciół i krewnych Agaropala. Młodzieniec powiódł wzrokiem po
ich twarzach i wrzucił do ognia garść chrustu. Buchnęła gwałtowna jasność.
– Chcę stworzyć Państwo! – oznajmił stanowczo. – Nie gdzieś i kiedyś, ale tu
i teraz, zaraz!
Wśród zgromadzonych przebiegł szmer. Przez długą chwilę spoglądali na siebie
nawzajem, szukając potwierdzenia, czy dobrze usłyszeli. Potem wszystkie oczy
zwróciły się na Agaropala. Milczał. Zapadła denerwująca cisza.
– Wielu było fałszywych proroków, którzy usiłowali tego dokonać – przemówił
wreszcie Astaro, syn jednego ze stryjów Agaropala. Astaro był tu najstarszy, a jego
następne słowa zabrzmiały głośniej i surowiej. – Ludzie ci nakazywali układać
kamienne ścieżki i wznosić wysokie budowle z głazów, by widoczne z oddali
oznaczały drogi i kierunki. Myśleli, że dzięki temu będą mogli zapuszczać się daleko
za widnokrąg i bezpiecznie powracać. Bywało tak, ale krótko. Nigdy nie trwało to
dłużej niż jedno, dwa pokolenia. Ziemia, na której osiedli, znieważona tym
świętokradztwem szybko przestawała rodzić plony. Przychodziły głód i zarazy.
14
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Trawa zarastała kamienne ścieżki, aż w końcu nie pozostawał po nich żaden ślad. Na
domiar złego w miejsce, które ci bluźniercy ośmielili się nazwać Państwem, szybko
ściągały inne gromady koczowników pragnące posiąść owo Państwo dla siebie.
Oznaczało to nieustanny strach przed przyszłością i wciąż nowe wojny. Zwycięzcy
przepędzali pokonanych, a potem sami padali ofiarą silniejszych przybyszów.
Kamienne budowle waliły się w gruzy, a praca włożona w układanie kamieni szła na
marne. Krwawe szaleństwo wybuchało zawsze tam, gdzie ludzie ośmielili się
uzurpować sobie boskie prawo decyzji o końcu wędrówki. I zawsze świętokradcy po
latach nędzy i cierpień musieli znów ruszać w drogę, pozostawiając za sobą
rozsypane kości i kamienie. Czy takiego właśnie losu chcesz dla nas, mój bracie?
– Znam legendy – odparł hardo Agaropal – i nie zamierzam układać kamieni na
stepie. Istnieją inne drogi, które nigdy nie znikną i nie zagubią swego kierunku.
Dotąd były ukryte przed naszymi oczami. Nie umieliśmy uważnie patrzeć wokół
siebie. Wczoraj znalazłem jedną z takich dróg...
Opowiedział im o jeziorze i o płynącej słomce. O barwie trawy, o Szczurach
i o wszystkim, czego dowiedział się w obozie i domyślił sam. W blasku ognia
Agaropal zobaczył podniecenie na twarzach słuchaczy.
– Wystarczy, że wypędzimy Szczurów – mówił z zapałem – a potem zajmiemy
ich jaskinie, zbudujemy łodzie i tratwy, popłyniemy w górę i w dół podziemnej rzeki.
Natrafimy na nowe szczurze plemiona i znów je przegnamy lub wybijemy do nogi.
My wiemy, jak spożytkować ich skarb, o którym oni nie mają nawet pojęcia. Są zbyt
głupi, by żyć, więc muszą ustąpić. Z czasem zdobędziemy wszystkie siedziby
Szczurów i osiedlimy się tam. Zbudujemy Państwo, którego drogami będą
podziemne rzeki, a jeśli one są wszędzie, to cały świat stanie się z czasem naszym
Państwem. Możemy tego dokonać!
15
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Wojownicy siedzieli jak kamienie. Agaropal przerwał i czekał, aż porażający
ogrom jego wizji w pełni dotrze do ich serc i umysłów. Po chwili miał już pewność,
że czują to samo uniesienie, co on dzisiaj rano. Wtedy znów zaczął mówić.
– Nasze Państwo w zasięgu ręki. Trzeba tylko pozbyć się Szczurów. To nic
trudnego. Jest ich mniej niż nas i są gorzej uzbrojeni. Łatwo spełnimy marzenia
naszych przodków!
– Ale kiedy znów powieje wiatr, będziemy musieli odejść – odezwał się Astaro.
W jego głosie brzmiał szczery żal.
– Czy odejdziecie stąd szukać czegoś, co jest tutaj? – zapytał spokojnie
Agaropal. – Jeżeli teraz zrezygnujecie, czy zdołacie przeżyć resztę życia tak, aby nie
dręczyły was ponure myśli, że zaprzepaściliście coś wielkiego? Czy wtedy dalej
będziecie wierzyć starcom i kapłanom, kiedy będą wam mówić, że ciągle idziemy do
Państwa? Czy zmarnujecie taką szansę?!
– Nigdy!!! – wykrzyknął jeden z wojowników, zrywając się na równe nogi.
– Nigdy! Nigdy! – zaczęli się przekrzykiwać, powstając z miejsc.
– Nigdy! – zawołał stanowczo Astaro.
– Więc niech tak będzie! – oznajmił Agaropal i również wstał.
Z napięciem czekali na jego słowa.
– Rada Starców będzie przeciwko nam. Myśl, aby pozostać tutaj, nie zmieści się
w ich umysłach wyżartych przez czas. Trzeba zatem sprawić, by mimo to uważnie
nas wysłuchali. To pierwsza rzecz, potrzebuję... – przerwał i wraz z pozostałymi
wsłuchał się w nocną ciszę.
Nie było już ciszy. Gdzieś w dali rozległ się przeciągły szum traw i zaczął się
przybliżać. Step ożył. Chwilę później pierwszy od pięciu dni podmuch wiatru musnął
twarze i włosy młodych koczowników. Płomienie ogniska pochyliły się ku ziemi.
Odległe światła obozowiska zafalowały, a potem doleciał stamtąd długi, wibrujący
głos gongu. To kapłan Elemanes rozpoczął Ceremonię Odejścia...
16
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Mocny błękitny błysk rozświetlił nagle widnokrąg. Jasność jak sztych miecza
wdarła się w nocny mrok i zabiła go jednym ciosem. Agaropal i jego towarzysze
zamarli zafascynowani nagłym wybuchem światła.
Nad Wielkim Stepem wzeszło nowe słońce.
Polowa namiotów była już zwinięta. Troczono juki i ładowano wozy. W całym
obozowisku wrzała krzątanina. Wokoło falował step. Agaropal wraz z grupą swych
zwolenników obserwował wszystko z boku i z oddali. Od obozu biegł do niech
młody wojownik. Po chwili dotarł na miejsce.
– Źle, Agaropalu! – zawołał roztrzęsiony. – W ogóle nikt nie chce z nami
rozmawiać! Mówią, że później, za kilka dni, a teraz mamy się zająć zwijaniem
obozu. Nasi ojcowie też nie chcą słuchać, każą nam pomagać przy...
– A młodzi, co z młodymi?! – ostro przerwał mu Agaropal.
– Wielu dało nam posłuch, ale teraz nie wiedzą, co robić. Część już zaczęła
szykować się do drogi.
Agaropal zbladł.
– Nie mamy wyjścia! – oznajmił. – Trzeba siłą zatrzymać Elemanesa w jego
namiocie. Plemię nie ruszy, dopóki on nie da znaku.
– Elemanes jeszcze nie zaczął się pakować. Jest u siebie i czyni wróżby –
powiedział posłaniec.
– Dobrze – odparł Agaropal. – Astaro! Weźmiesz dziesięciu ludzi.
Wytłumaczysz wszystko staremu i postarajcie się, aby nikt was nie spostrzegł.
– Idę – mruknął Astaro. Wyznaczył wojowników i pobiegli w kierunku obozu.
– A my? – spytał goniec.
– Wracaj i powiedz naszym, że za nic nie ruszymy się z tego miejsca! Niech
będą gotowi walczyć. Mówcie wszystkim wokoło, że Państwo jest tu i nie możemy
stąd odejść.
17
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– Państwo jest tu! – powtórzył tamten.
– Tak. – Agaropal skinął głową. – To będzie nasze zawołanie. Potem wyjaśnimy
dokładnie, w czym rzecz. Ja idę do Cedemosa. Gdyby coś się stało, biegnijcie mi
z pomocą.
– Tak zrobię! – Posłaniec odwrócił się i pobiegł z powrotem. Z Agaropalem
zostało pięciu wojowników.
– Jesteście gotowi?
– Tak, wodzu! – odparł najbliższy, a pozostali pokiwali głowami.
– Więc za mną, w imię Państwa!
Państwo jest tu!
Trzy słowa błyskawicznie obiegły obóz. Zdezorientowani koczownicy
przerywali przygotowania do wymarszu, oglądali się na innych i zbijali w grupki.
Młodzi wojownicy Agaropala przemykali pomiędzy nimi jak duchy. Nie wiadomo
skąd pojawiły się plotki o nadejściu wysłannika bogów. W krótkim czasie ustała
wszelka praca.
– Co się dzieje?! – zirytował się Wielki Przewodnik. – Czy postanowiliście coś
nowego, o czym nie wiem? – zwrócił się do stojących przy nim członków Rady
Starców.
– Było powiedziane: ruszamy, gdy tchnienie bogów opadnie na step, czcigodny
Cedemosie, nic ponadto. My też nie wiemy, co się stało.
– Gdzie jest Elemanes?! Niech on to wszystko wyjaśni!
– Elemanes nie przyjdzie! – rozległ się głos Agaropala. Młodzieniec
w otoczeniu swych wojowników podszedł szybko do wodza.
– Co mówisz, chłopcze? – zdumiał się Cedemos.
18
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– To stało się za moją sprawą! Nie odejdziemy z tego miejsca. Już nigdy więcej
nie będziemy wędrować przez step niczym niesione wiatrem śmieci i kurz. Nie
będziemy bezwolnym pyłem!
– Synu, ty bluźnisz! – zawołał z oburzeniem jeden ze starców. – Ukorz się
natychmiast!
– Co chcesz zrobić? – zapytał zupełnie spokojnie Wielki Przewodnik.
– Zbudować Państwo. Tu niedaleko przepływa podziemna rzeka. Osiedlimy się
na jej brzegu i wykorzystamy ją jako drogę. Wzdłuż niej wzniesiemy nowe osady.
Wyraz niepokoju zniknął z twarzy Cedemosa. Na jego obliczu odmalowały się
ulga i rozbawienie.
– A więc to tylko młodzieńcze fantazje! – Parsknął śmiechem. – Podziemna
rzeka, żyły w ziemi i Państwo... Chłopcze, jesteś poetą! Aleś narobił zamieszania.
Nie ma co! – Wielki Przewodnik poklepał po plecach stężałego z wściekłości
Agaropala i spojrzał na starców. – Nie gniewajcie się, czcigodni ojcowie. To młoda,
gorąca głowa pełna marzeń. Zaraz będzie po wszystkim. Trzeba tylko rozgłosić, że...
– Zabić go! – wychrypiał Agaropal.
Stojący najbliżej wojownik bez wahania pchnął oszczepem trzymanym
w połowie drzewca. Cedemos z osłupieniem popatrzył w dół, na nasadę ostrza
tkwiącego w jego ciele trochę poniżej mostka. W tym momencie drugi oszczep
przebił mu szyję. Wielki Przewodnik zakrztusił się i runął na wznak. Zza pleców
Agaropala wyskoczyło trzech pozostałych wojowników. Stanęli nad Cedemosem,
a ich oszczepy zaczęły wnosić się i opadać jak trzy tłuki w dzieży do tłuczenia ziaren.
Każdemu ruchowi towarzyszył chrzęst rozrywanego ciała.
– Krew!!! – rozległ się przenikliwy, starczy skowyt. – Krew! Zbrodnia! Krew!
Krew!
Zawodzenia starców sprawiły, że koczownicy gromadnie ruszyli w ich stronę.
Większość nie widziała zabójstwa. Ujrzawszy zwłoki Cedemosa, stanęli jak wryci.
19
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– Morderca! – Palce członków Rady Starców wskazały Agaropala. – Morderca!
Brać go!
Kilku koczowników miało broń. Inni cofnęli się do namiotów i wozów i za
chwilę nadbiegli z tym, co komu wpadło w ręce. Ponad pięćdziesięciu mężczyzn
uzbrojonych we włócznie, topory, miecze, młoty, zapasowe osie do wozów, pale od
namiotów, kamienie i noże gromadą ruszyło w stronę Agaropala. Pięciu będących
z nim młodzieńców groźnie pochyliło oszczepy. Ze wszystkich ostrzy ściekała krew.
Lecz nagle podbiegł do nich nowy wojownik. Stanął razem z nimi i uniósł topór nad
głowę. Za moment pojawiło się dwóch następnych, uzbrojonych w łuki. Młodzi,
gotowi do walki wojownicy nadbiegali ze wszystkich stron i dołączali do grupy
Agaropala.
Zanim mściciele Cedemosa zdecydowali się na atak, odkrywcę podziemnej
rzeki otoczył mur tarcz i nadstawionych albo wzniesionych ostrzy. Stojący naprzeciw
nich wojownicy nie wiedzieli, co robić. Starcy zamilkli z wrażenia, ujrzawszy
wymierzone w siebie strzały. Zapadła głucha cisza.
Agaropal nachylił się do ucha jednego ze swoich wojowników.
– Biegnij natychmiast do Astaro – szepnął, siląc się na spokój. – Powiedz mu, co
się stało. Niech zaraz przyprowadzą tu Elemanesa. On musi powstrzymać tamtych.
Powtórz Astaro, że nie ma odwrotu!
– Tak, panie! – Wojownik wystąpił z szeregu i niezatrzymywany przez nikogo
zniknął pomiędzy namiotami. Agaropal zajął jego miejsce.
– Cedemos zginął, ponieważ chciał nas odwieść od Państwa! – zawołał do
wyczekujących mężczyzn.
Przez gromadę koczowników przeszedł szmer, ale nikt się nie ruszył.
– Wielki Przewodnik chciał nas zmusić do porzucenia Państwa i bezsensownego
błądzenia po stepie! – ciągnął dalej Agaropal. – To on był bluźniercą i dlatego musiał
zginąć. Państwo jest tu!
20
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Kilkunastu mężczyzn opuściło broń i odeszło na bok.
– Chcemy usłyszeć to od kapłana! – odkrzyknął ktoś z pozostałych.
– Czcigodny Elemanes zaraz tu będzie! – odpowiedział Agaropal, a serce zabiło
mu mocniej.
Drogą biegnącą środkiem obozowiska nadchodziła grupa Astaro. Pomiędzy nimi
szedł przygarbiony starzec. Młodzi wojownicy zaprowadzili kapłana na środek placu,
pozostawili go pomiędzy zgromadzonymi koczownikami a grupą Agaropala i sami
natychmiast dołączyli do swego przywódcy.
Elemanes uniósł głowę i rozejrzał się. Wzrok starego kapłana zatrzymał się
najpierw na okrwawionym trupie Cedemosa, potem przemknął po zdesperowanych
twarzach otaczających Agaropala i niepewnych obliczach mężczyzn stojących
naprzeciw. Na koniec oczy Elemanesa napotkały wyczekujące spojrzenia członków
Rady Starców. Kapłan zamarł w bezruchu. Nikt nie mógł odgadnąć, jakie myśli
przechodziły teraz przez jego głowę. Agaropal przygryzł wargi do bólu. Wokół
majdanu wciąż zbierał się tłum. Niebawem stało tu już całe plemię. Wreszcie
Elemanes podjął decyzję i wzniósł w górę drżące ramiona.
– Niech żyje król Agaropal! – zawołał starzec łamiącym się głosem. – Niech
żyje król!
Był jasny dzień. Tysiąc uzbrojonych koczowników, rozciągniętych w połyskującą
żelazem kolumnę szło przez step. Idący na czele Agaropal w skupieniu przypatrywał
się barwie traw. Step falował gładzony niewidzialnymi palcami wiatru, co dodatkowo
utrudniało rozróżnienie odcieni. Mimo to młodemu władcy koczowników udało się
określić właściwy kierunek marszu i po godzinie na horyzoncie ukazały się znajome
białe skałki. Agaropal odetchnął z ulgą. Dał znak zwiadowcom, by poszli przodem.
21
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– Teraz najważniejsze, abyśmy niedostrzeżeni zdołali podejść do rozpadliny –
powiedział Agaropal do idącego obok Astaro. – Mamy nad Szczurami wielką
przewagę, lecz lepiej będzie, jeśli zdołamy ich jeszcze zaskoczyć.
Astaro skinął głową, ale widać było, że myśli o czymś innym. Królewski
krewniak wskazał wzrokiem grupę starców trzymających się z boku kolumny.
– Nie rozumiem, panie, czemu pozwoliłeś, by poszła z nami prawie cała Rada
Starców. Oni nie pogodzili się z utratą swej władzy. Należało skończyć z nimi od
razu, tak jak z Cedemosem. To twoi wrogowie!
Agaropal popatrzył w tamtą stronę i zasępił się nieco.
– Zabicie ich spowodowałoby zbyt wielki sprzeciw, mój bracie – powiedział
powoli. – Prędzej lub później będę potrzebować ich rady i doświadczenia, lepiej
więc, aby sami się przekonali i poparli nasze zamierzenia. Teraz są niegroźni. Ich
ponure miny to jedyne, na co ich stać. Zresztą skoro są tutaj, nie mogą nic uknuć
w obozie, za moimi plecami.
Z trawy przed nimi wynurzył się jeden ze zwiadowców.
– Mów! – rozkazał Agaropal.
– Szczurowie krzątają się w rozpadlinie. Mężczyzn na zewnątrz naliczyliśmy stu
piętnastu. Kobiet i dzieci jest dużo więcej. Widzieliśmy też starców. Dwudziestu
uzbrojonych wojowników czuwa przy wejściach do jaskiń. Pozostali są przemieszani
z kobietami i dziećmi. Niektórzy nie mają broni.
– A co oni właściwie robią? – zainteresował się król.
Zwiadowca wzruszył ramionami.
– Na drewnianych stojakach suszą się jakieś łachy i ryby. Kobiety tkają, plotą
maty, pilnują dzieci. Starcy wygrzewają się na słońcu. Nic szczególnego.
– Dobrze. – Agaropal zamyślił się na chwilę, po czym oznajmił:
– Rozdzielamy się! Astaro, weźmiesz trzystu wojowników. Obejdziecie całą
rozpadlinę i zaatakujecie straże przy jaskiniach. Macie ich wybić i odciąć reszcie
22
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Szczurów dostęp do tych nor. Gdyby wyszła stamtąd jakaś pomoc, powstrzymacie
ich. Ja z pozostałymi uderzę na tłum w zapadlisku. Gdy uporamy się z tym
wszystkim, wchodzimy do jaskiń. Przed wieczorem Państwo będzie nasze!
– Kiedy mam zaatakować? – zapytał Astaro. Oczy mu błyszczały.
– Od razu, gdy tylko dojdziecie – odparł Agaropal. – My zaczekamy na was.
– Tak, królu!
– Ruszaj, bracie!
Astaro popełnił błąd. Ruszył do ataku zaraz po obejściu rozpadliny, nie czekając, aż
jego rozciągnięci w marszu wojownicy zbiorą się razem. Skutek był taki, że na
Szczurów pilnujących jaskiń rzuciło się w pierwszej chwili zaledwie kilkunastu ludzi.
Tak nieliczna grupa koczowników nie mogła od razu rozbić straży i zablokować
wejścia do pieczar. Szczurowie, choć zaskoczeni, stawili im twardy i skuteczny opór,
a tłum kobiet i dzieci z wrzaskiem runął do jaskiń.
Agaropal, klnąc, poderwał się z trawy. Z rozkołysanego stepu za jego plecami
wyroiła się wyjąca horda.
– W nich! – wydał przeciągły, myśliwski okrzyk. – Zabić wszystkich!
Gromada napastników pognała po pochyłości w głąb rozpadliny. Fala krzyku
uderzyła o ścianę urwiska. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Wojownicy
Szczurów nie cofnęli się ani o krok. Zignorowali pewną śmierć i przyjęli walkę tam,
gdzie który stał. Kamienne topory i włócznie we wprawnych rękach okazały się nie
gorsze od żelaznych ostrzy. Pierwsi koczownicy padli na ziemię, zachłystując się
własną krwią, nim zdołali pojąć, co się stało. Wokół każdego z walczących
z szaleńczą odwagą Szczurów utworzył się pierścień napastników zaskoczonych tą
desperacją. Przewaga koczowników była miażdżąca, napadnięci ginęli jeden po
drugim, ale impet ataku został wyhamowany na czas wystarczająco długi, aby
kobiety, dzieci i starcy zdołali się schronić w jaskiniach. Dopiero wtedy Szczurowie
23
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
zaczęli się cofać i wielu zdążyło ukryć się w grotach. Na zewnątrz pozostało
odciętych tylko kilkunastu straceńców. Tych należało najpierw mozolnie wybić do
nogi, co dało reszcie Szczurów czas na przygotowanie obrony.
– Głupcze!!! – wrzeszczał Agaropal, szarpiąc Astaro za kaftan na piersiach. –
Popatrz, coś narobił! Zginęło nas więcej niż ich.
– Wybacz, panie.
– Nie czas na skamlenie! Zbierz ludzi i rozdziel ich na grupy po pięć dziesiątek.
Rozdać łuczywa.
– Tak, panie.
Niebawem pierwsza setka koczowników wdarła się do jaskiń. Zażarta walka
rozgorzała w drgającym świetle pochodni, które zmieniło wszystko w kłębowisko
cieni. Płomienie odbijały się w stalowych ostrzach, szeroko otwartych oczach,
wyszczerzonych zębach i plamach krwi. Przeraźliwe, spotęgowane echem wrzaski
wwiercały się w uszy, jakby dwie hordy potępieńców zmagały się na dnie piekła.
Lecz niebawem koczownicy zaczęli ustępować, a wtedy Agaropal posłał następnych
stu.
Pół dnia trwał nieprzerwany atak. W wąskich korytarzach mogło walczyć nie
więcej niż dwustu wojowników naraz. Przybywający z zewnątrz koczownicy
zastępowali rannych, zabitych lub padających ze zmęczenia współplemieńców.
Szczurowie bronili się jak szaleńcy. Mordowano się w dławiącej duchocie, bo
płomienie pochodni wypalały powietrze do cna. Na nic zdały się miecze i topory.
Najskuteczniejszą bronią były noże, zęby i pięści. Zwały trupów blokowały drogę
w głąb jaskiń równie skutecznie, co determinacja żywych, napór koczowników łamał
jednak obronę Szczurów i wciąż spychał ich coraz dalej od wejść. Wreszcie obrońcy
zdecydowali się na rozpaczliwy kontratak.
Wzięli w nim udział wszyscy zdolni utrzymać w dłoni kamień, nóż lub kościany
sztylet. Kilkudziesięciu Szczurów wyszło nagle z najrozmaitszych szczelin oraz
24
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
korytarzy uznanych zbyt szybko za ślepe i znalazłszy się za plecami koczowników,
odcięło im odwrót. Agaropal posłał na pomoc ostatnie świeże odwody i czekał.
Z zewnątrz nic nie było widać. Słyszano tylko, że bitewna wrzawa w jaskiniach
przybiera gwałtownie na sile, po czym zdławiony jazgot przeszedł w coś jakby
skowyt. Trwało to pewien czas, a potem zaczęło słabnąć. W końcu ucichło zupełnie
i w pieczarach zapanowała cisza.
– Zwycięstwo – szepnął Agaropal.
Z ciemności nie wyszedł jednak ani jeden koczownik. Ktoś zbliżył się do
wejścia, aby zobaczyć, co się dzieje, i gardło przebił mu rzucony z jaskini oszczep.
Jęk grozy przebiegł wśród napastników. Ci stojący najbliżej pieczar zaczęli się cofać
w popłochu, pozostali poszli w ich ślady.
Na ramieniu Agaropala zacisnęły się szponiaste palce jednego z członków Rady
Starców.
– Na zgubę przywiodłeś nas tutaj! – zasyczał staruch. – Wydałeś na żer
podziemnych upiorów. Bluźnierco, bogowie odwrócili się od nas!
– Precz, gadzie! – Agaropal z całej siły odepchnął zawodzącego starca. – Astaro,
do mnie!
Panika została szybko zażegnana, ale wojownicy nie kwapili się do dalszej
walki. Stali tylko i spoglądali ponuro. Na wszystkich twarzach pojawiło się
zwątpienie.
– Chcielibyście, by Państwo samo do was przyszło? Darmo?! – zawołał
szyderczo król. – Ono jest tam! – Wskazał na jaskinie. – Chcecie uciec stąd,
pozostawiając bez pomsty poległych braci?! No dalej, ruszcie się!
Najpierw wystąpiło kilkunastu młokosów, a potem z ociąganiem dołączyło do
nich półtorej setki dojrzałych mężczyzn. Zaczęto zapalać pochodnie.
– Astaro, poprowadź ich! – rozkazał Agaropal. – Tych Szczurów już nie może
być wielu!
25
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
– Tak, królu!
Z jaskiń znów buchnął krzyk. W oczach Agaropala zabłysła zawziętość.
Odczekał trochę i rozkazał, by następnych stu ludzi przygotowało się do ataku. Ci
zaczęli właśnie podnosić się z trawy, gdy z jednej z pieczar wybiegło nagle
kilkunastu koczowników. Jak na zmęczonych lub rannych poruszali się stanowczo
zbyt szybko.
– Wy gdzie?! – Agaropal skoczył w ich stronę. – Wracaj, tchórzu! – Z furią
złapał za kark najbliższego z uciekających.
– Astaro nie żyje! – wrzasnął tamten i wyrwał się.
Agaropalowi opadły ręce. Z mroku wyskoczyło trzech następnych mężczyzn. Za
nimi popłynął potok ogarniętych paniką wojowników. Wielu było bez broni. Król
zadygotał.
– Stać, ścierwa! – krzyknął ile tchu w płucach. – Wracać z powrotem!
– Odstąpcie! Nie słuchajcie szaleńca! – rozległy się głosy starców. – Uciekajcie,
zanim podziemne demony pożrą was wszystkich. Odstąpcie! To miejsce przeklęte! –
Przygarbione postacie krążyły pomiędzy ogłupiałymi wojownikami.
– Związać zdrajców! – rozkazał Agaropal, ale nikt się nie ruszył.
W jaskiniach znowu ucichło.
– To bluźnierca od bogów przeklęty! – zawodzili starcy. – Klątwa i śmierć
każdemu, kto słucha słów jego! Klątwa i śmierć!
Agaropal zsiniał z wściekłości.
– Zdrada... – wycedził przez zaciśnięte zęby, potem krzyknął: – Do mnie! Ja,
król, rozkazuję wam!
– On was tu na zatratę przywiódł! Patrzcie! Tam groby otwarte czekają! –
Starcze dłonie wskazały czarne wyloty pieczar.
26
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Ogarnięci lękiem koczownicy zaczęli się gromadnie cofać. Agaropal zawył jak
wściekły wilk. Wyszarpnął topór zza pasa. Ostrze spadło na głowę najbliższego
starca. Był nim Belomis. Krwawa miazga zalała siwe włosy.
– Zdrajcy!!! – ryczał król z pianą na ustach. – ZDRAJCYYYYYY!!!
Odwrócił się gwałtownie i pobiegł do najbliższej jaskini. Przeszło czterystu
mężczyzn stało bezczynnie, patrząc na to pustymi oczami.
Agaropal wpadł w ciemność. Po kilku krokach potknął się o ciało, ale nie stracił
równowagi. Dalej trupów było coraz więcej. Stąpał po nich, brnąc głębiej i głębiej.
Pod stopami rozlegały się zdławione jęki i rzężenia konających. Nie paliła się ani
jedna z przyniesionych przez koczowników pochodni, Szczurowie pogasili
wszystkie. Im światło nie było potrzebne, bez niego mogli swobodnie przemierzać
znane na pamięć korytarze.
Król wciąż nie spotykał swych wrogów. Słyszał ich głosy i kroki dobiegające
z oddali, ale nikt dotąd nie stanął na jego drodze. Pomimo swego szaleństwa
Agaropal zdołał pojąć przyczynę tego stanu rzeczy. Szczurów było za mało! Ten
dzień był dla nich dniem koszmarnej ofiary, której sensu nigdy nie mieli zrozumieć.
Po ostatnim szturmie zostało ich nie więcej niż dwudziestu zdolnych do dalszej
walki. Atak koczowników załamał się na chwilę przed zwycięstwem.
– Głupcy! – wrzeszczał w ciemnościach Agaropal. – Przeklęci głupcy!
Głosy i kroki rozległy się nagle tuż za nim. Król obejrzał się szybko. Na jasnym
tle odległego wejścia do jaskini odcięły się wyraźnie dwie postacie mężczyzn. Topór
uderzył jak grom: pierwszy ze Szczurów runął rozrąbany od czubka głowy do
ramion. Drugi uskoczył w cień. Agaropal zadał kolejny cios, wsłuchując się
w oddech przeciwnika. Ostrze przeniknęło ciało i kości. Chrapliwy skrzek odbił się
upiornym echem. Odpowiedziały mu liczne, wzburzone okrzyki i zbliżające się kroki
biegnących ludzi.
27
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Agaropal popędził dalej. Jego rozgorączkowany umysł wypełniło jasne
przeczucie celu. Korytarz skręcił raz i drugi. Oprócz nieprzeniknionej czerni były tu
tylko stosy ciał, ściany wyrastające nie wiadomo skąd, bijące w czoło i ramiona,
i coraz bliższe odgłosy pogoni. Ktoś wyszedł z jakiejś bocznej odnogi tunelu.
Agaropal rąbał na oślep. Trafił w skałę. Rozedrgane stylisko wyleciało mu z ręki. Nie
było czasu szukać. Wyciągnął nóż. Dłoń Szczura chwyciła go za włosy. Uderzył dwa
razy. Za drugim pchnięciem klinga uwięzła pomiędzy kośćmi i nie dała się wyrwać.
Rozległ się płaczliwy, dziewczęcy jęk. Pościg był już o parę kroków.
Bezbronny Agaropal rzucił się przed siebie, potykając i balansując rozpaczliwie
na zwłokach zalegających korytarz. Jakieś porzucone ostrze zraniło go w łydkę.
Znów, ale teraz wyjątkowo mocno, wyrżnął czołem o coś twardego. Zamroczony
padł na kolana. Po twarzy pociekła krew. Ciepły oddech owionął mu kark. Agaropal
szarpnął się w bok i pełznąc na czworakach, przelazł przez stertę zabitych. Dalej nie
było już trupów. Poderwał się i pognał przed siebie, odbijając się od ścian korytarza.
Porozbijane ciało pulsowało bólem. Umysł ogarnął zwierzęcy strach.
Gdzieś przed Agaropalem błysło światło. Jak ćma pobiegł w jego kierunku. Po
kilkudziesięciu krokach wpadł do ogromnej sali. Mnóstwo małych kaganków paliło
się pomiędzy setkami leżących rannych, martwych lub umierających. Wśród nich
krzątały się kobiety Szczurów.
Agaropal przystanął, nie wiedząc, co robić. Do sali dochodziło kilka tuneli.
W ich wylotach pojawili się uzbrojeni wojownicy. Z tyłu było to samo. Tylko
w jednym korytarzu, na przeciwległym końcu sali nie było nikogo. Pobiegł tam,
przeskakując i depcząc leżących Szczurów, roztrącając napotkane kobiety.
Podniósł się straszny krzyk. Niektórzy ranni zaczęli wstawać. Wielu wciąż
miało broń. Wojownicy wpadający do sali pojęli zamiar Agaropala i ruszyli, by
zabiec mu drogę.
28
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Król koczowników nie dał się jednak wyprzedzić. Z chrapliwym skowytem
świadczącym o pomieszaniu zmysłów przemknął pomiędzy nimi i skoczył w mrok
tunelu. Jego stopy nie znalazły oparcia. Agaropal runął w dół, wymachując bezradnie
rękami. Za moment uderzył o wodę. Obok plusnęła rzucona niecelnie włócznia.
Krztusząc się i parskając, król koczowników wypłynął na powierzchnię.
Zrozumiał, że dotarł do celu. Dokonało się. Silny nurt podziemnej rzeki chwycił go
i poniósł w czarną otchłań. Strach i ból opuściły go, zgasły rozżarzone emocje.
Różnica między życiem a śmiercią przestała mieć znaczenie. Agaropal instynktownie
przekręcił się na wznak, odchylił głowę do tyłu i rozrzuciwszy ramiona, bezwolnie
poddał się prądowi wody.
29
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Oficyna wydawnicza RW2010 proponuje
Romuald Pawlak: Rycerz bezkonny
Nie całkiem poważna fantasy o rycerzu bezkonnym, który zaczął od dorabiania pasowaniem zwłok,
zrobił krótką, ale intensywną karierę jako świecki inkwizytor, by wreszcie oddać się swemu
prawdziwemu powołaniu: magii. A wszystko to za sprawą kupca, który przejął za długi rodzinny
majątek Fillegana, zmuszając go do emigracji z rodzinnego Wake w Anglii na kontynent. Oto
dlaczego kupiec zawsze będzie wrogiem rycerza, a rycerz krzywo spoglądać będzie na bogatego
kupca... chyba że sam stanie się po stokroć bogatszy. Skoro nie całkiem poważna literatura, to
należy się tu spodziewać i kultu Monty Pychotka, i morderczej mandragory, wystąpienia mumii
Ramzesa XII, a nawet gadającego mchu.
Romuald Pawlak: Czarem i smokiem
Nie ma nic gorszego niż bolesny brak profesjonalizmu. Co może zrobić mag-pogodnik, który nie
umie zapanować nad aurą? Może tylko wylecieć z roboty u malarza Astrogoniusza i wplątać się
w kłopoty, które zaprowadzą go najpierw na dno statku, potem wydźwigną do pałacowych kajut, by
znów strącić w piekielne otchłanie. Spotkane na drodze kobiety okażą się niebezpieczne, mężczyźni
zechcą zabrać życie – i tylko spotkany w kolejnym więzieniu smok będzie rozumieć naszego maga.
Sojusz pogodnika ze smokiem zostanie zawarty w następujących celach: najeść się po uszy,
mieć do spania wygodne łóżko, zdobywać piękne kobiety, zemścić się na Astrogoniuszu.
Aha, i na podłym karle Garzfulu, który sprawił, że Rosselin został wygnany z pałacu. Jak
z powyższego opisu widać, jest to śmiertelnie poważna opowieść o magii, smokach
i trudach pracy zawodowej.
Joanna Łukowska: Pierwsza z rodu: Znajda
To opowieść o skrzatach i ludziach, radzących sobie w świecie bez słońca. Estera pisze pamiętnik,
licząc, że ktoś go przeczyta; o ile po latach mroku ktoś jeszcze będzie umiał czytać. Rosa, młody
przywódca skrzatów z Boru, rozmyśla o nieciekawej sytuacji swych pobratymców. Wielebna Maura
czyni wyrzuty pozbawionej uczuć Pustej z powodu zagubienia Obiektu. Jakim sposobem dzieciak
wymknął się z sieci? A jakim cudem ociemniały świat wciąż trwa? Czyżby dało się oszukać los?
Czy ziarnkiem piasku, zgrzytającym w żarnach przeznaczenia, może być dziwna zielonooka
dziewczynka? Milczy i uśmiecha się szczerbato, odważnie patrząc w mroczną twarz Boru.
Skrzatów też się nie boi, choć nie należą one do codzienności ludzkich szczeniąt. Kim jest to
dziecko?
„Znajda” to opowieść o wyborach, wolnej woli, różnych obliczach miłości, o tym, że Droga jest
ważniejsza od Celu. Bo choć przeszłość jest jedna, niezmienna, ścieżek prowadzących do
przyszłości może być wiele...
30
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Agnieszka Hałas: Po stronie mroku
Piekło ma wiele obliczy, a wszystkie one stanowią część planów Stwórcy. Na odwieczną machinę
przeznaczenia składają się miliony pojedynczych trybików. Takich jak hiszpański alchemik El
Claro, wojowniczka Sangre Veland, rudy demon Samir von Katzenkrallen czy jedenastoletnia
strzyga Maszka. Dwanaście opowiadań połączonych wspólnym motywem Szeolu zabierze was
w podróż przez różne czasy i miejsca – od współczesnej codzienności po rubieże zaświatów, od
średniowiecznych Karpat po zbombardowane Nagasaki i płonące World Trade Center.
Agnieszka Hałas: DWIE KARTY cykl Teatr węży, tom 1
Wszystkie anioły umarły, a bogowie odeszli. Magia dzieli się na srebrną i czarną; ta druga jest
skażona, wyklęta. Po ziemi grasują demony, czyhające na dusze śmiertelników.
W Shan Vaola nad Zatoką Snów pojawia się obłąkany człowiek, który twarz ma pociętą ranami,
a ze swej przeszłości pamięta jedynie urywki. Walcząc o byt w światku żebraków i przestępców,
stopniowo buduje sobie nową tożsamość. Jego perypetie splatają się z losami całej gamy postaci –
bezdomnego chłopca imieniem Znajda, alchemika, na którym ciąży paskudna klątwa, szczurołapa,
którego córkę uwiódł i porzucił pewien nicpoń, arystokratki, której brat zginął zabity przez
srebrnych magów… A w tle toczy się intryga uknuta przez Otchłań.
Mroczne, lecz bez epatowania makabrą, pełne plastycznych szczegółów obyczajowych, Dwie karty
otwierają cykl powieściowy o świecie Zmroczy, na który składają się jeszcze powieści: Pośród
cienie oraz W mocy wichru.
Dawid Juraszek: JEDWAB I PORCELANA, TOMY I, II, III i IV
Jedwab i porcelana to orientalna powieść drogi – drogi wiodącej przez labirynty przeznaczenia
i przypadku, przez mroczne tajemnice ludzi i bóstw, przez obce krainy rodem z mitów i annałów,
przez zakamarki skrywanych namiętności i rwących się do urzeczywistnienia marzeń.
O Chinach nikt jeszcze w Polsce tak nie pisał. Cesarstwo Środka to miejsce, gdzie ścierają się siły
ludzkie i moce nadprzyrodzone, gdzie niebezpieczeństwo nigdy nie jest daleko, a przygoda zawsze
zaskakuje. Pośród bitewnego zgiełku, upiornych nawiedzeń i cielesnych pokus bakałarz Xiao Long
zmaga się z własnymi demonami i samym sobą. Jedwab i porcelana to opowieść o Chinach
i Chińczykach, opowieść jak ze snu – snu, z którego trudno się otrząsnąć.
Zapraszamy do lektury czterech fascynujących tomów. Biały tygrys i Niebieski smok (nowe wersje)
oraz Czerwony ptak i Czarny żółw (prapremiery).
Dawid Juraszek: Cairen. Drapieżca.
Gdyby Marco Polo był Conanem Barbarzyńcą... miałby na imię CAIREN!
Dziesięć mocnych, wartkich, przebojowych opowiadań...
Dziesięć orientalnych przygód z prężeniem muskułów i przymrużeniem oka...
Dziesięć opowieści awanturniczych z epoki fantastycznie sformatowanych podbojów mongolskich,
a w nich bez liku zaginionych cywilizacji, walnych bitew, groźnych monstrów, magicznych sztuk,
powabnych dziewek, literackich nawiązań, i wiele więcej.
31
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Szablą i wąsem. Antologia opowiadań sarmackich
Autorzy: Andrzej W. Sawicki, Monika Sokół, Agnieszka Hałas, Stanisław Truchan, Tomasz
Kilian, Dawid Juraszek
Szablą i wąsem, ogniem i mieczem, kontuszem i dworkiem.
Prawdziwych Sarmatów już nie ma. Co się nam ostało? Ognie i miecze, potopy, Wołodyjowskie
pany... Wilcze gniazda, diabły łańcuckie, samozwańce.... Charakterniki, szubieniczniki i licho wie,
co jeszcze... No i fajnie, ale czy fikcyjni Sarmaci muszą być wszyscy na jedno kopyto?
Szablą i wąsem to zbiór opowiadań polskich autorek i autorów, którzy Sarmacji nadmierną
rewerencją nie darzą i opowiedzieć chcą o niej inne, świeższe historie. A opowiadać jest przecież
o czym. Czasy Pierwszej Rzeczypospolitej to sensacje, thrillery i komedie pisane historią, której
niestety albo się wstydzimy, albo którą się chełpimy, zamiast po prostu się nią interesować. Zebrane
w tym tomie opowiadania gromko jednak krzyczą „Veto!” i na spuściznę po Sarmacji patrzą
z nowego punktu widzenia, czasem trzeźwo, czasem krzywo, a czasem zezem.
Od latających machin królowej Ludwiki, przez patriotyzm diabła Boruty, po alternatywne oblężenie
Jasnej Góry – ten fantastyczny zbiorek bez czołobitności wyciąga z legendy i historii Sarmacji to,
o czym wciąż warto snuć opowieści.
Andrzej W. Sawicki: Kolce w kwiatach
Zbiór opowiadań ze świata powieści „Nadzieja czerwona jak śnieg”. Historii o tym, jak grupa XIX-
wiecznych mutantów staje do walki o wolność ojczyzny.
Połowa XIX stulecia. W Warszawie, w okopach oblężonego Sewastopola, na dalekich stepach
Syberii, w prowincjonalnych, polskich miasteczkach, trwają przygotowania do buntu, który może
zmienić oblicze świata. Obdarzeni boskimi mocami odmieńcy muszą zdecydować, po której stronie
stanąć w nadchodzącym konflikcie.
Zanim kosynierzy runą na rosyjskie roty, zanim strzelcy wymierzą broń w Dońców i carskich
dragonów, ci od których zależą losy batalii, muszą się odnaleźć.
Nadeszła dla nich pora, by wybrać drogę.
Marek Ścieszek: Pola śmierci
Na początku pola śmierci miały być tylko interesem, nieludzkim, bluźnierczym, ale prowadzącym
do łatwego zarobku. W świecie fantasy w sprawy zwykłych ludzi lubią się jednak mieszać siły
nadprzyrodzone. Przy czym nie sposób jednoznacznie stwierdzić, w którym miejscu przebiega
granica porządku. Nic nie jest albo czarne, albo białe. W szarościach niknie pewność co do istoty
zła. Zamęt, mroczna siła stojąca w opozycji do Natury, powołuje do życia Bestię, która dzieło ludzi
postanawia kontynuować na własnych warunkach. Konflikt jest nieunikniony. Jaką rolę odegra
w nim człowiek zamknięty w klatce? Po której stronie opowie się tajemniczy Zakon Rycerzy
Smoka? A przede wszystkim kto w tym świecie zasługuje na miano prawdziwej bestii: dziecię
Zamętu czy sam człowiek? Odpowiedzi należy szukać na bezkresnych Polach śmierci...
32
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Katarzyna Uznańska: Ziemią wypełnisz jej usta
Królewskie miasto nie zasypia nigdy, ale dopiero po zmroku budzą się jego upiory. Łowca, skryty
w cieniu starych kamienic, poluje na samotne kobiety, by podzielić się ich ciałami z rzeką. Ta noc
będzie dla niego wyzwaniem – z prześladowcy stanie się ofiarą. Utarty schemat życia Łowcy
rozpadnie się w pył, gdy mężczyźnie przyjdzie zmagać się z podobną mu, choć o wiele potężniejszą
istotą – estrią. Stare legendy czasem ożywają, by zawładnąć ludzką wyobraźnią. Na żydowskim
Kazimierzu czają się one tuż pod powierzchnią życia, wystarczy tylko zeskrobać nieco tynku
z zaniedbanych ścian, poruszyć luźną cegłę, wejść do małego antykwariatu pełnego rupieci, by
znaleźć się w innej epoce i czasie minionym. Ina – polska szlachcianka – egzystuje od wieków pod
postacią żydowskiego demona; czuje jednak, że jej czas dobiega końca. Wybrała Łowcę na
powiernika swojej historii, a może kogoś znacznie więcej…
Radosław Lewandowski: Yggdrasil. Struny czasu
Struny czasu opisują zmagania kilkudziesięcioosobowej średniowiecznej społeczności,
przeniesionej przypadkowo i bezpowrotnie w okres paleolitu środkowego, w czasy gdy po
ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały olbrzymie stada reniferów, dzikich koni
i ciągnących w ślad za nimi drapieżników. Potężne mamuty nie miały godnych siebie
przeciwników, z wyjątkiem mrozu i prymitywnych słabo uzbrojonych łowców, którzy równie
często występowali w roli myśliwego co ofiary.
Wraz z mieszkańcami wioski, w przeszłość zostaje przeniesiony niewielki oddział Wikingów,
najemników, których Thor wystawił na najcięższą próbę w drodze do Walhalli. Temporalni
podróżnicy, a wraz z nimi cała ludzkość, stają w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa.
Kontynuacja serii w powieści Yggdrasil. Exodus.
Maciej Żytowiecki: Szuje, mątwy i straceńcy
Od kryminału po urban fantasy. Od science-fiction po dramat. Jedenaście fantastycznych tekstów
i jeden autor.
Latająca wyspa plemienia Wilg i Polska okresu PRL-u. Mroczne zaułki Chicago i obca planeta
zamieszkana przez nadistoty. Nieodległa przyszłość i czasy barbarzyńców. Poznań i tajemnicza
Asylea, gdzie osiadł pewien upiór.
Trzymajcie się mocno.
Jedenaście opowiadań. Dziesięciu bohaterów. A wszyscy to szuje, mątwy albo straceńcy.
Marek Hemrling: Pillon i Synowie
Reguły gry zostały ustalone dawno temu przez założyciela firmy – Dominika Pillona. Testament
określał je bardzo precyzyjnie. Pillon i synowie. Jego synowie. Niektórzy już odeszli, niektórzy
jeszcze się nie urodzili, czekając spokojnie na swoją szansę w bezpiecznych objęciach niskich
temperatur. Filip jest po prostu jednym z nich – młodszym Pillonem, Pillonem w fazie szkolenia.
Wychowany przez zastępczą matkę, pod czujną, choć dyskretną opieką starszych braci, nie ma
jeszcze pojęcia, jaka go czeka przyszłość. Wszystko w swoim czasie.
33
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Jego biologiczni rodzice nie żyją od ponad wieku. Założona przez ojca firma wciąż ma niezłe
notowania. Życie bez zbędnej filozofii toczy się normalnym rytmem. Bracia trzymają rękę na
pulsie. Dbają o własny interes, realizując przy okazji testament Dominika Pillona.
Tymczasem „Łagodny Olbrzym” wciąż drzemał ukryty w cieniu „Dominium”...
Emma Popik: Wywiad z bogiem
Kim jest człowiek nazywany przez prosty lud bogiem? Podobno tworzy nowe byty – a to wszak
robota bogów. Ale czy jest ważniejszy od wpływowego dziennikarza, który również posiada boską
moc? Może wywyższać ludzi swoimi artykułami lub strącać ich w niebyt niesławy byle
pomówieniem. Spotkaniu tej dwójki poświęcone jest tytułowe opowiadanie.
Bohaterowie pozostałych, podejmując decyzje, wykonując swoją pracę, wypełniając misje lub
rozkazy, mają wpływ na całe miasta, kraje, a nawet planety. Albo intymniej – odmieniają los
jednego człowiek, jednej miłości...
Bogowie są jak ludzie: leniwi, skorzy do wybuchów gniewu, oczekują zapłaty i sutego
poczęstunku. I czynią cuda. Ludzie są jak bogowie: wszechmocni, niosą śmierć, decydują o życiu,
marzeniach i wspomnieniach innych. Lecz wciąż pozostają ludźmi – ułomnymi, popełniającymi
błędy, a zarazem wspaniałymi, skłonnymi do poświęceń, kochającymi życie, łaknącymi ciepła
drugiego człowieka. Bo wszystko można zapomnieć, prócz miłości i tęsknoty.
Opowiadania czyta się z zapartym tchem. Z zadumą, rozbawieniem, wzruszeniem. Emma Popik jest
w doskonałej formie literackiej, co udowadnia kolejnym świetnym tomem opowiadań.
Emma Popik: Na zawsze pięknie i młodzi
Ofiarowujemy czytelnikom sprawdzoną hard sf. Prezentowane opowiadania – ostre, znaczące
i niezmiennie ciekawe – ukazywały się drukiem w Fantastyce, Nowej Fantastyce, Science Fiction,
Fantasy and Horror oraz w osobnych wydaniach książkowych; wśród nich Mistrz – uznany za
jedno ze stu najlepszych polskich opowiadań. Zebraliśmy je razem i wierzymy, że tą literacką ucztą
zadowolimy zarówno wyrafinowanych smakoszy, jak czytelników lubiących po prostu dobrą,
„męska” prozę, pełną akcji, przygód, mięsistych scen, ale niepozbawioną refleksji.
Mistrzyni Małej Apokalipsy prowadzi czytelnika do dzikich dzielnic, gdzie rządzi zdegenerowana
technika, ciągnie go w podziemia kryjące gigantyczne zespoły maszyn, zamka go wraz z nimi
w domu, a potem wiedzie do Terminalu, skąd zamiast do raju obiecanego trafia do ludzkiego piekła.
Emma Popik skupia się na człowieku i jego sprawach. Choć nagi i bezbronny, oddzierany po
kawałku z dumy, woli i ciała, wciąż ma marzenia i wiarę w ocalenie.
Szokujące wydarzenia, nowe światy i fascynujące pomysły – oto recepta na doskonałe
opowiadania.
Emma Popik: Wigilia szatana
Kolejny rewelacyjny zbiór Emmy Popik to smakowity kąsek dla pasjonatów dobrej fantastycznej
prozy i mocnej hard sf, wgryzającej się w mózg i przepalającej trzewia.
34
Konrad T. Lewandowski
R W 2 0 1 0 Most nad Otchłanią
Tym razem autorka wprowadza nas w świat, który zostanie zbawiony przez... Szatana. Chcesz
takiej apokalipsy, takiego końca i nowego początku? Nie chcesz? A jeżeli żadna inna wyższa siła
się nie kwapi? Jeżeli Opatrzność odwróciła się od świata i ludzkości?
Coś dla czytelników o stalowych nerwach. Wigilia Szatana to kolekcja przejmujących, mocnych
opowiadań o upadku cywilizacji, słabości i błędach człowieka, o zbrodniach, które popełnia na
najbliższych oraz na otaczającym go świecie. Ciebie to nie dotyczy? Więc lepiej przejrzyj się
w lustrze, geniuszu. Kto oddaje własne dzieci do domu dla niepełnowartościowego materiału
ludzkiego? Kto kazał przyrodę Zapakować w pudełko i bezwzględnie ją kontroluje, tym samym
uśmiercając własny gatunek? Kto pozwala wyzyskiwać się różnym cwaniakom, nazywających
uczucia Zespołem nieprzystosowania społecznego? Kto daje się otumaniać bankierom, maszynom,
systemom, urzędom, kto wierzy w boga wiecznych promocji? Nie wiesz? A może po prostu nie
lubisz Kłopotliwych pytań, podważających obowiązujące prawo i naukę.
Uspakajając własne sumienie, zapewniasz, że świat nigdy nie będzie tak wyglądał. No to rozejrzyj
się wokoło...
35