Narbutowicz, Tadeusz Na tropach banderowców 1946 (zorg)

background image

background image

Na tropach banderowców
Reportaż naszego specjalnego wysłannika

Tadeusz Narbutowicz

Spis treści

Baligród 6 sierpnia. .................................................................................................................................. 2

W drodze 7 sierpnia................................................................................................................................. 3

Wetlina, godz. 13.30 ................................................................................................................................ 4

Ustrzyki Górne ......................................................................................................................................... 5

Ustrzyki Górne - Sianki 8 sierpnia ............................................................................................................ 6

Sianki 9 sierpnia ....................................................................................................................................... 7

W drodze powrotnej 11 i 12 sierpnia .................................................................................................... 10

Sanok 13 sierpnia .................................................................................................................................. 10

Ilustracje ................................................................................................................................................ 11

Baligród 6 sierpnia.

Notuję wieczorem, przy świetle zakopconej lampki. Na dworze czarna, głęboka noc.

Dziś rano opuściłem Sanok, jako pasażer kolumny samochodów, które wiozą żywność dla wojska aż
do Sianek. Przyznam prawdę, że czułem się dość niewyraźnie, kiedy zainstalowano RKM na dachu
szoferki, a kilku żołnierzy, jakby od niechcenia zarepetowało karabiny…

Jechaliśmy przez Zagórz i Lesko. Droga niezła, szeroka; na polach pracują ludzie.

- Spokój tutaj, co? - pytam szofera.

- Teraz spokój. Wygnietliśmy ich w tej okolicy, dopiero tej zimy…! - słyszę odpowiedź.

Rzeczywiście zaraz za Leskiem widzę zgliszcza domów. To właśnie zimowa robota „banderowców”.
Całymi bandami nachodzili oni te miejscowości, palili, mordowali, uprowadzali bydło. Zostali wreszcie
rozbici przez wojsko. - Trawa powoli zarasta zgliszcza…

W Baligrodzie masa rozebranych do pasa, roześmianych żołnierzy obskakuje samochody. To już
żołnierze jednostki wojskowej, z którą odbędę całą moją wyprawę.

background image

Przed kolacją przechadzka po Baligrodzie.

Małe podgórskie miasteczko z rozległym rynkiem o wypalonych, pożydowskich domkach. Po szerokiej
ulicy snują się nieciekawi ludzie, którzy bezceremonialnie lustrują przybyszów. Ten Baligród przeżył
w momencie cofania się Niemców 6 sierpnia 1943, rzeź Polaków, urządzoną przez banderowców,
Wycięli oni wtedy w pień 48 osób w bestialski sposób.

Opowiada mi o tym moja gospodyni:

„Spodziewaliśmy się tego napadu. Od szeregu dni spaliśmy w wąwozie, niedaleko domu. Oni
tymczasem przyszli w biały dzień. To było straszne! - Przez dwie godziny tylko strzały, jęki i krzyki.

Dowodził nimi Niemiec na koniu…

Pomściła nas polska i sowiecka partyzantka, które wspólnie zaatakowały wtedy bandytów.”

Teraz Baligród śpi spokojnie. Mieszkańcy tego mikroskopijnego miasteczka zasypiają beztrosko po
odbyciu codziennej pracy pod ochroną polskiego żołnierza. - Bandyci omijają z daleka Baligród.

W drodze 7 sierpnia

Nasza kolumna jedzie dalej. Zauważyłem, że zwiększono ochronę.

Za Baligrodem droga staje się wąska i bardzo wyboista. W każdej wsi widać szereg spalonych domów.
- Pieczęć banderowska.

Ze wstydem przyznaję, że gdy patrzę na urwiste zwały skaliste nad szosą, w dodatku gęsto zarośnięte
lasem, robi mi się trochę zimno.

Czy oni nie robią tu zasadzek? - pytam.

W odpowiedzi otrzymuję pogardliwe machnięcie ręką ze strony oficera.

- To są tchórze i do tego podli tchórze. Ten cały ich nacjonalizm to nędzny płaszczyk, pretekst do
bandytyzmu. Właściwie Jest to grupa byłych SS-manów, gestapowców i policjantów ukraińskich,
poszukiwanych jako zbrodniarzy wojennych, która kryje się w tych górach i napada tylko na niewinną
ludność cywilną dla zdobycia żywności. Wojska boją się oni jak ognia. Musimy ich wyszukiwać po
górach i wygniatać jak… pluskwy!

O godzinie 12-tej dojeżdżamy do Cisny.

Cisna leży wśród gór i jest obsadzona przez komendanturę Wojsk Ochrony Pogranicza. Jest to duża
wieś z murowanym kościołem i tartakiem. Uwagę moją zwraca wielki bunkier, prawie twierdza, na
wzgórzu, zbudowany z potężnych bali drzewnych, przykrytych ziemią.

- Toż to istna twierdza! - odzywam się.

- Słusznie - podchwytuje mój „cicerone”, komendant miejscowego posterunku M. O. plutonowy
Faliszewski.

- Niech pan sobie wyobrazi, 11 stycznia byłem tu zaatakowany z 9-cioma milicjantami przez kilkuset
bandytów, którzy koniecznie chcieli spalić wieś.

- To była ciężka noc… - ciągnie dalej. - Banda „Rezuna” otoczyła nasz bunkier I biła do niego ze
wszystkich stron. A my nic. Mało mieliśmy amunicji i tylko patrzyliśmy skąd strzelają. Potem oni znów

background image

strzelali, a my czekaliśmy i kiedy oni milkli, dawaj bić po nich. Może dziesięć razy krzyczeli „wpierod”,
ale za każdym razem tak obrywali, że z wyciem wracali na miejsce. Mój milicjant Duplak całą noc nosił
amunicję z odległego o kilkaset metrów baraku, pod ciężkim obstrzałem. Duciak i Marszałek walili
z swoich RKM-ów aż do zupełnego rozgrzania luf, a Stankiewicz jednym strzałem zatłukł RKM-istę
bandytów, który zbliżył się zanadto. Natłukliśmy tego ścierwa nie mało, ale też całą noc trwała
zabawa.

- Dobry bunkier…

Patrzę z podziwem na plutonowego Faliszewskiego, który opowiada to tak spokojnie i beznamiętnie.
- Nieznany bohater z zatraconej, dalekiej Cisny…

Jedziemy dalej.

Wetlina, godz. 13.30

Trudno oczom uwierzyć: Tu wśród zupełnego bezdroża, w odległych Karpatach, żołnierze zbierają
siano. - Wre wesoła robota młodych, półnagich ludzi i tylko wycelowany ku ścianie lasu RKM
przypomina, że rzecz dzieje się w Karpatach.

- Całe siano i zboże poukraińskie będzie zebrane - odzywa się do mnie z dumą porucznik.

Rzeczywiście jest z czego być dumnym. Garstka żołnierzy zbierających plony na przestrzeni tysięcy
hektarów i zwożących je na szlaku ponad 100 km.

Nieznane bohaterstwo pokoju.

Przeładowanie prowiantu na furmanki. Dalej Już samochody nie pojadą.

Siadam w cieniu drzewa i nagle wydaje mi się, że od niespełna 48 godzin przeżywam jakąś baśń, którą
już kiedyś w dzieciństwie czytałem.

…Te miejscowości z drewnianymi twierdzami i palisadami; wyprawy na dalekich szlakach:
niebezpieczni, leśni ludzie, dzicy i okrutni; palące słońce; trawy gnące się pod podmuchem wiatru;
„góry skaliste…” - Karol May! - Banderowcy to bandy dzikich Indian-Siouxów, wojsko to „blade
twarze” nieustraszone, te wioski to faktorie, no a między Karpatami a „górami skalistymi” to już
całkiem niewielka różnica.

Dzielę się moimi myślami z porucznikiem. - Porucznik śmieje się:

- Oczywiście doskonałe porównanie. Musi pan wiedzieć, że mamy tu jeszcze i inne aspekty takiej
właśnie indiańskiej walki. Kiedy idziemy na akcję przeciw tym bandytom szukamy śladów po rosie,
rozróżniamy ślady stóp na samotnych ścieżkach, tropimy zamaskowane bunkry po zeschłej trawie
i nadłamanych gałązkach, zaglądamy w dziuple drzew czy nie ma w nich amunicji i nadsłuchujemy
pod wiatr, czy nie przyniesie nam on jakiegoś rżenia konia czy innego odgłosu. - Nasi „banderowscy
Indianie” robili nam zresztą na tym szlaku cały szereg trudności jeszcze parę miesięcy temu. Zauważył
pan, że wszystkie mosty są nowe? - To nasi Siouxowie zabawiali się w palenie mostów. Później
odpędziliśmy ich i poparzyli się na nas tak dalece, że już się do drogi nie zbliżają.

Są oni zresztą trochę podobni do Siouxów w swych napadach również: wydają przeraźliwy okrzyk
wojenny, mający na celu wzbudzenie strachu w „bladych twarzach”, ale po pierwszej salwie „bladych
twarzy” tj, wojska uciekają jak zmyci.

background image

Jakiś młodziutki podchorąży przysłuchuje się naszej rozmowie.

- Nie obrażajcie pamięci Siouxów - odzywa się po chwili - Siouxowie walczyli bohatersko, choć
beznadziejnie przeciwko naporowi bladych twarzy. - Banderowcy to byli SS-mani, to zbrodniarze
wojenni, ścigani przez prawo, kryjący się w górach. To zwykli bandyci, którzy i tak wiedzą, że prędzej
czy później wpadną w ręce sprawiedliwości i usiłują sobie przedłużyć życie, żerując na prymitywizmie
i zacofaniu tutejszej ludności, która ich zresztą w przeważnej większości nie cierpi.

*

Pożegnanie z samochodami. - Kolumna furmanek rusza, otoczona wojskiem. Droga pnie się w górę.
Jest godzina 14-ta i słońce praży z całą silą. Mijamy teraz zapadłe, górskie wioski o znaczących
nazwach: Osada, Brzegi Górne, wznosząc się coraz bardziej. Wspaniały krajobraz, Co pewien czas
kolumna przystaje i wtedy żołnierze kładą się na wznak w wysokiej, górskiej trawie, wśród której
muchy i bąki brzęczą długo, jednostajnie, bez przerwy… Na tle jasnego nieba kołują jastrzębie.

Ustrzyki Górne

Tu stoi jedna z podkomisji granicznych, złożona z inżynierów z MSZ oraz oficerów z Wojskowego
Instytutu Geograficznego. Pracują oni nad delimitacją granicy. Ich obóz pod celtami znajduje się
w głębi gór. Żywność transportowana jest na koniach w specjalnie skonstruowanych jukach. Kilkuset
saperów stawia w skalistym gruncie słupy graniczne. Praca tych ludzi to pasmo niebywałych
trudności: deszcze, mgły, skały, miny pozostałe jeszcze z czasów wojny, ciągle wyczerpujący się zapas
żywności, którą trzeba podwozić wśród tego bezdroża i cały szereg innych uciążliwości, nie mniej
dotkliwych. - Ale to nic. Śmieją się ogorzałe twarze geodetów i topografów, oraz akademików-
praktykantów, którzy tu paradują wprawdzie w niebieskich ubraniach roboczych, ale akademickich
czapek za nic w święcie nie pozbywają się z głowy.

- Zrobi się - mówi mjr E., stary pracownik WIG-u, którego górski obóz był jeszcze parę dni temu
ostrzelany przez bandytów, zresztą bezskutecznie.

Znów podziwiam wysiłek tych ludzi, których praca triumfuje nad bandytyzmem i nieżyczliwością
przyrody, podobnie jak tam w Wetlinie, gdzie żołnierze zbierają plony wbrew wszelkim możliwym
trudnościom.

Tu w Ustrzykach, jeszcze niedawno temu, zanim przyszło wojsko, kwaterowała sotnia bandyty
„Rezuna”. Już sam pseudonim tego bandyty musi budzić niewesołe reminiscencje. - Na ścianach
kurnych chat Ustrzyk Górnych widnieje cała masa znaków „tryzuba” czyli odznaki bandytów
o kształcie powykrzywianego na wszystkie strony… widelca. Sotnia „Rezuna” za swoje rozliczne
zbrodnie, takie, jak wbijanie na pal, rozrywanie człowieka przy pomocy zgiętej sosny, ćwiartowanie
piłą na trzy części, palenie żywcem w obłożonej słomą chałupie, obcinanie nosa i uszu, oraz
wydłubywanie oczu (to wszystko działo się nie tylko z całą masą polskiej ludności cywilnej, ale także z
35-cioma żołnierzami WOP zamordowanymi w zimie ubiegłego roku) otrzymała należytą zapłatę
z wiosną b.r. pod miejscowością Smolnik, gdzie została rozbita na miazgę przez batalion por. C. który
teraz (o zrządzenie przypadku!) mieszka właśnie w chałupie, będącej dawną kwaterą „Rezuna”.

W tejże samej chałupie, w gościnie u starego tropiciela bandytów, ale bardzo młodego wiekiem por.
C. zasypiam wśród cykania świerszczy i szumu górskiego potoku.

background image

Ustrzyki Górne - Sianki 8 sierpnia

Ostatni etap marszu.

Ten ostatni etap jest już nie do przebycia dla furmanki. Żywność transportuje się na koniach,
w jukach. Wyciąga się nieskończony sznur koni i ludzi i wyprawa nabiera już kompletnie charakteru
jakiejś egzotycznej karawany w odległych „pampasach”.

Pniemy się po połoninie Tarnicy (1348 m). Górska ściana jest granatowa przed wschodem słońca. Pod
nami morze mgieł, poszarpane płatami lasów, czarnych i głębokich.

Sylwetka żołnierza odcina się nagle na tle nieba.

Osiągnęliśmy szczyt

*

- Niech pan patrzy! Niech pan patrzy! - woła na mnie, znajomy z podróży porucznik.

- Banderowski telegraf optyczny!

Patrzę przez lornetkę we wskazanym kierunku i widzę w odległości ponad 2500 metrów wiejską
kobietę wykonującą na szczycie góry jakieś dziwne ruchy.

- Co to jest? - pytam.

Porucznik śmieje się.

- Widzi pan, to oznacza: Lachy idut! - Baba wbiega na szczyt, zadziera spódnicę i kilkakrotnym
skłonem nieprzyzwoitej części ciała daje znak, który oznacza, że wojsko idzie. Na następnym szczycie
inna baba powtórzy ten sam znak itd. itd. Nazywamy to „banderowski telegraf optyczny”. To jest ich
system.

- System Siouxów - myślę mimo woli.

Baba znika po chwili. Kolumna posuwa się dalej.

- Musi pan wiedzieć, że w dzień oni nas widzą - ciągnie dalej porucznik.

- Dlatego nasze wyprawy przeciw nim robimy wyłącznie nocą. Walczymy z nimi systemem
partyzanckim, podkradając się pod osłoną ciemności pod ich kryjówki, otaczając je i atakując
o brzasku dnia. Oni są strasznie ciemni. Na właściwej walce w ogóle się nie znają i gdyby nie
niemieccy oficerowie, którzy nimi dowodzą, byliby już dawno zupełnie skończeni.

- Czy są jakieś polityczne aspekty tej walki? - stawiam pytanie.

- Oczywiście, że są. Sama walka to pasmo bezprzykładnych zbrodni i okrucieństw, o których mówiłem
już panu wczoraj w związku z takim, np. „Rezunem”. Jej celem jest sterroryzowanie ludności cywilnej
polskiej i ukraińskiej, aby bandytom dawała jedzenie. Niemieckim bandytom nie chodzi o nic Innego,
jak tylko o ratowanie swego życia. Jest z nimi grupa zbankrutowanej inteligencji ukraińskiej, która
współpracowała z Niemcami i teraz pospołu z nimi chroni się przed sprawiedliwością. Bandyci głoszą
program „samoistynnej Ukrainy” jedynie dla mydlenia oczu. Faktycznie jest to frazes, który upada
zupełnie, jeżeli go zestawić z sylwetkami czołowych działaczy tego ruchu. W naszym rejonie np. taki
główny dowódca banderowski, jest byłym komendantem policji ukraińskiej w Sanoku, z czasów
niemieckich. Nosi on teraz szumny tytuł „kurenyj ataman” „Ren”. Obok niego, jego zastępcą jest
niemiecki Hauptmann Hans Gut i niemiecki lekarz der Waffen SS. Tenże sam pan Ren, był przed

background image

wojną skazany przez polski sąd raz za zgwałcenie nieletniej, a drugi raz za podpalenie chałupy swego
gospodarza.

Oto władze naczelne ewentualnej „samoistynnej”!

To samo dałoby się powiedzieć o wszystkich przywódcach tak zwanej przez bandytów U. P. A.
(Ukraińska Powstańcza Armia – sic!) jednak ze względu na tajemnicę wojskową i toczącą się akcję
eksterminacyjną bandytów, nie mogę panu wyjawić większej ilości szczegółów.

Bandyci mają poparcie zagranicy. Przy takim „Demianie”, głównym kwatermistrzu niejakiego
„Chrina”, znaleźliśmy rachunki, opiewające na tysiące dolarów. Rozgłaszają oni, podobnie jak NSZ,
pogłoski o rychłej wojnie, w której Anglia da „samoistynną Ukrainę”. W zimie, mówili, że ta wojna
wybuchnie na pewno na wiosnę, z wiosną oświadczyli, że wybuchnie w pełni lata. aby uniemożliwić
zbiory, obecnie, jako że jest czas zbiorów, mówią, że stanie się to na jesień, po zbiorach itd. w kółko.
Nie kryją się z tym. że ich centrum jest w Londynie i w każdej odezwie mówią o współpracy z NSZ.
Mamy na to nawet dowody w naszej pracy. np. we wsi Caryńskie, zapadłej, górskiej wiosce powiatu
leskiego, spotkał się NSZ-towiec „Żubryd” z dowódcą UPA „Renem”. Spotkanie miało miejsce wiosną
b. r. na plebanii ukraińskiego parocha, który złapany przez nas w bandzie, niedawno temu, wyśpiewał
wszystko. - Zresztą drogi panie, dolary są jedne i te same, rozkazy też z jednego źródła.

Czyż w tym samym dokładnie dniu, w którym w Kielcach wymordowało NSZ kilkudziesięciu Żydów,
nie wybiła UPA 15 Polaków, kobiet i dzieci w Wołkowyji? Czyż w dniu, w którym NSZ zabiło pod
Radomiem ppłk. Wnukowskiego z żoną i 7-mioma szeregowymi, nie spaliła banda UPA polskiej wsi
Mchawa, mordując w bestialski sposób kilku cywilnych Polaków?

Porucznik aż cały poczerwieniał z gniewu.

Przybyliśmy do Sianek.

Sianki 9 sierpnia

Przed wojną było to letnisko i miejsce sportów zimowych. Przyjeżdżała rozbawiona młodzież, której
dobrze się tutaj działo.

Dziś smutno stoją ruiny will i pensjonatów, bieleje z daleka strzaskana stacja kolejowa, a mały,
drewniany kościółek stoi melancholijnie opuszczony, ziejąc olbrzymią przestrzeliną artyleryjską.

Smutek. - Dzień pochmurny i szary.

*

Dziś wieczorem ruszamy na akcję.

Mówi o tym na odprawie dowódca jednostki wojskowej, ppłk. G. - Sprawa musi być bardzo poważna,
bo chodzi o sam sztab bandytów.

Ppłk. G. objaśnia manewr. Będzie to jeden z podstępnych manewrów partyzanckich, jakich tutaj
używa wojsko w walce z bandami.

Oficerowie słuchają uważnie, od czasu do czasu spoglądając na rozpostartą na stole mapę.

- Wymarsz o 23,00 - rzuca na zakończenie dowódca.

Przeciskam się przez ciżbę oficerów i przystępuję do wychodzącego właśnie ppłk. G.

background image

- Co sądzi pan pułkownik o obecnym stadium walki z bandami? - czy można liczyć na szybkie
zakończenie tego nieszczęsnego zagadnienia?

Odpowiedź pada po namyśle.

- Pewny jestem, że tak. Bandyci sami widzą swą niewątpliwą klęskę. Widać to wyraźnie po ich
taktyce. Przedtem działali jeszcze na nizinie tj. w moim terenie, w województwie przemyskim
i rzeszowskim.

Pod naciskiem działania wojska, zostali stamtąd wyparci ponosząc bardzo ciężkie straty. Dziś
schroniły się ich resztki w te góry i stąd od czasu do czasu urządzają wyprawy o charakterze czysto
rozbójniczym tj. po żywność. Właściwie te góry to ich ostatnia twierdza.

Akcja wojskowa jest więc pierwszym czynnikiem ich klęski.

Drugi czynnik to zniecierpliwienie ludności, która ma ich dość i nie chce dawać żywności,
współdziałając za to szeroko z wojskiem.

Trzeci czynnik to zniechęcenie ich bazy, tj. zwyczajnych, szarych członków band, którzy w swojej
przeszłości nie mają żadnych grzechów w rodzaju służby w SS, lub Gestapo na sumieniu. Ci nie wierzą
już w żadną trzecią wojnę, masowo dezerterują, porzucając broń i chyłkiem wracają do swoich wsi,
bądź z obawy przed zemstą, chronią się pod opiekę wojska. Nie mało też ucieka na Zachód. Od zimy
tego roku bandy stopniały o 80%.

Czwarty czynnik to nadchodząca zima, która zada już bandytom ostateczny cios.

*

Noc.

W ciszy słychać szurgot okutych butów i miarowe uderzenia kopyt końskich, na kamienistej ścieżce.

Wąska, górska droga bieleje w ciemności. Potwornym konturem apokaliptycznej maszyny, odcina się
na tle nieba CKM, niesiony na grzbiecie konia. Żołnierze idą wśród zupełnej ciszy. Nie ma ani rozmów,
ani ogników papierosów, ani nawet zbytecznego pobrzękiwania bronią. Tylko od czasu do czasu
biegnie po linii szeptana komenda: „Czoło wolniej”.

Udziela mi się nastrój, jaki teraz opanowuje tych ludzi.

Jest to nastrój łowów, niebezpiecznych łowów na grubą zwierzynę.

W lesie ciemność robi się tak intensywna, że w ogóle niczego nie widać. Chwytam poprzedzającego
mnie żołnierza za pas, aby się nie zgubić. Żołnierz idący za mną robi to samo ze mną. w ten sposób
postępuje cały wąż ludzi i brniemy naprzód, pod górę. Podejście jest bardzo strome. Przystajemy co
chwilę…

Niemcy, kiedy walczyli przeciw partyzantom polskim, nie odważali się nigdy, nawet za dnia wejść do
lasu. Wojsko polskie wchodzi do lasu i to nie tylko za dnia, ale nawet nocą. Większość tego wojska to
zresztą byli partyzanci, którzy doskonale znają system walk leśnych, dla których las jest starym,
dobrym znajomym i tak jak ongiś był sprzymierzeńcem w walce z okupantem, tak teraz jest
przyjacielem w walce z banderowskim bandytą.

Około 4-tej nad ranem osiągamy Połoninę Wetlińską. Przebyliśmy łańcuch górski. - Jeszcze raz
oglądam wspaniały wschód słońca i w pierwszym świetle jutrzenki widzę szeroką tyralierę wojska,
która z najeżonymi bagnetami, automatami i RKM-ami gotowymi do strzału zanurza się w las.

background image

Jest to tak zwane „przeczesywanie lasu”. Żołnierz Idzie teraz od żołnierza w odstępie 5-ciu metrów.
Jeżeli w lesie są bandyci, ujść nie zdołają.

Mgły poranne opadają. - Rosa i dojmujący chłód.

Szelest poszycia leśnego, łamanych gałęzi, roztrącanych krzaków.

Tyraliera prze naprzód.

Stajemy.

Z prawego skrzydła podają po linii, że złapali dwóch jeńców i stado krów. - Stało się to tak cicho i bez
hałasu, że nie mogę wprost zrozumieć, jak to zrobiono.

Przyprowadzają jeńców. - Tyraliera leży za pniami drzew, każdy z bronią wycelowaną w gąszcz leśny.

Jeńcy są rośli; na ich zwierzęcych twarzach maluje się pod grubą warstwą brudu śmiertelny strach.
Okazuje się, że spali. Pilnowali oni bydła, które zostało porwane w czasie rzezi ludności z Wołkowyji.
Badanie tych jeńców, ze względu na sytuację, jest błyskawiczne.

Gdzie reszta bandy? - (Rewolwer oficera podnosi się na wysokość oczu bandyty.)

- Pokażu pane! - (Bandyta dygoce ze strachu na całym ciele.)

Cicha komenda: Naprzód!

Bunkry bandytów znajdują się o 200 metrów dalej.

W pewnej chwili ogromnym echem niesie się po lesie strzał. - Rozpętuje to prawdziwą burzę.

Ogólna strzelanina. Z lewa ode mnie terkotają miarowo dwa RKM-y. Błyskawicznym stukotem
wtórują im automaty.

Z prawa pojedyncze, szybkie strzały karabinowe, suche jak łamane gałęzie. Trzy kolejne eksplozje
granatów ręcznych wstrząsają, zda się, całym lasem. - Potem gwizd i łomot rusznicy przeciwpancernej
i znów trzask granatu ręcznego…

- Zdobywają bunkier - odzywa się leżący obok mnie żołnierz.

- Przerwij ogień! - biegnie po linii.

W lesie zapanowuje cisza.

Jeszcze dwa, albo trzy strzały karabinowe na prawym skrzydle… Jakieś zmieszane głosy ludzkie bliżej
mnie z lewa…

- To już koniec - słyszę za sobą glos.

Schodzę wraz z innymi na małą leśną polankę. W pierwszej chwili rzuca mi się w oczy pięć leśnych
kolib, czyli miniaturowych domków, zbitych z pni drzew i Jeden drzewny bunkier ze strzelnicami,
zdemolowany zupełnie. - Przeciskam się przez grupę żołnierzy.

- Stary nasz znajomy! - odzywa się do mnie ppłk. G. - „Sotennyj Stepowyj”, dowódca sotni
żandarmerii UPA.

W bunkrze trzy trupy. Jeden zostaje od razu rozpoznany. To „czotowy”, czyli dowódca plutonu
„Ołyś”, dwóch innych to już małe płotki, zwykli „striłci”. - Pod jedną z kolib dogorywa bandyta
„Berkut”, postrach ludności z nad Sanu, również w mundurze niemieckiej „SCHUPO”.

background image

Żołnierze niosą w triumfie dwa zdobyte RKM-y, trzy karabiny, dwa automaty i dwa rewolwery.

Łowy udały się.

W drodze powrotnej 11 i 12 sierpnia

Dwa dni marszu wzdłuż Sanu.

Jeszcze 5-ciu bandytów zostaje ujętych wśród głębokiej nocy, w malej wiosczynie Tworylne.

Czuję w kościach zdrowe, solidne zmęczenie, ale i mnie udziela się wspaniała satysfakcja łowiecka
żołnierzy.

Cały trud wynagradza owacyjne powitanie, jakie zgotowała wojsku ludność Wołkowyji, otrzymująca
z powrotem 21 zrabowanych krów.

Sanok 13 sierpnia

Do Sanoka dostałem się z Wołkowyji taką samą kolumną samochodową, jaką stąd wyruszyłem 7 dni
temu.

Solidnie zmęczony, ale pełen dziwnych uczuć opuszczam te strony.

Dźwięczą mi w uszach ostatnie słowa ppłk. G.:

- Niech pan opisze to, co pan tu widział. Niech pan napisze tak, aby pewien odłam naszego
społeczeństwa to zrozumiał, że bandy się już kończą, przyparte jak do muru do tych ostatnich
ostępów Karpat. My je wygnieciemy do ostatka.

Niech wiedzą ludzie dalekich miast o wysiłku żołnierza, który wśród nieprzespanych,
przemaszerowanych nocy, wśród strzelaniny i tchórzowskich, podstępnych zasadzek bandyckich
walczy w odległych Karpatach o nową Polskę, nie tylko usuwając resztki pogrobowców hitleryzmu,
ale także budując drogi i zbierając plony.

*

Miarowy stukot kół pociągu daje mi znać, że 7-miodniowa przygoda jest skończona.

Coraz bardziej oddala się, siniejąca o zachodzie słońca, falista linia Karpat…

background image

Ilustracje

Rysunek 1 Na tle pożaru wsi Wołkowyja, podpalonej przez banderowców, rozwija się pościg naszych oddziałów wojskowych

za bandytami

Rysunek 2 banderowcy ujęci na Połoninie Wetlińskiej ze zrabowanym stadem bydła

background image

Rysunek 3 Opatrywanie żołnierza, postrzelonego w ataku na bunkier banderowców

Rysunek 4 Na zboczu masywu górskiego rozciąga się długa karawana ludzi i koni

background image

Opublikowane w odcinkach w „Przekroju” 1946
Wszystkie zdjęcia autora.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dywizjony Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie 1940 1946 306 Dywizjon Myśliwski
Dywizjony Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie 1940 1946 303 Dywizjon
Dywizjony Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie 1940 1946 305 Dywizjon Bombowy
Na tropach podmiotu., JęZYK POLSKI
Na tropach smętka Wańkowicza, FILOLOGIA POLSKA UWM, Dwudziestolecie
na+tropach+sztuki+ BFycia+ 282 29
Mieszkańcy lasu na tropach nieznajomego przybysza, Lęk przed brakiem tolerancji i akceptacji
''Na tropach życia, czyli jak przebiegała ewolucja materii we Wszechświecie'' (''Chemia w szkole'' 2
Na tropach męskości
AGATKA NA TROPACH JESIENI- opowiadanie, jesień przedszkole
Na tropach
Na tropach Indian, ZHP - Zachomikowane, Plany kolonii 14-21 dni
Na tropach?ntomów
Dywizjony Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie 1940 1946 306 Dywizjon Myśliwski

więcej podobnych podstron