Ballard James Graham Ostatnia Plaża

background image

J.G. Ballad - Ostatnia Plaża

W

nocy, leżąc na podłodze zrujnowanego bunkra, Traven

słyszał fale rozbijające się o brzeg laguny, jak szum
olbrzymich samolotów rozgrzewających się na końcach pasów
startowych. To wspomnienie wielkich nocnych nalotów na
Japonię wypełniało jego pierwsze miesiące na wyspie
obrazami płonących bombowców spadających w powietrzu
obok niego. Później, po atakach beri-beri, zmory minęły i fale
zaczęły mu przypominać atlantycki przybój na plaży w
bakarze, gdzie się urodził, i wieczory, kiedy wyglądał przez
okno oczekując rodziców wracających do domu z lotniska.
Przytłoczony tym dawno zapomnianym wspomnieniem,
obudził się półprzytomny na posłaniu ze starych czasopism i
poszedł na wydmy otaczające lagunę.

W chłodnym nocnym powietrzu widział opuszczoną
superfortecę leżącą wśród palm o trzysta jardów od granicy
awaryjnego lotniska. Szedł po ciemnym piasku nie pamiętając
już, w której stronie jest brzeg, mimo że atol miał niewiele
ponad pół mili średnicy. Ponad nim, wzdłuż grzbietów wydm,
wysokie palmy pochylały się w mroku, jak znaki tajnego
alfabetu. Cały krajobraz wyspy pokrywały dziwne symbole.

Zrezygnowawszy z próby znalezienia plaży, Traven natknął
się na koleiny wyżłobione przed laty przez ciężki pojazd
gąsienicowy. Żar wytworzony podczas próbnych wybuchów
stopił piasek i podwójna linia skamieniałych śladów,
odsłoniętych przez wieczorny powiew, wiła się wężowo

background image

między wądołami, jak odciski łap pradawnego jaszczura.

Zbyt słaby, żeby iść dalej, Traven usiadł między koleinami.
W nadziei, że mogą zaprowadzić go na plażę, zaczął
odkopywać klinokształtne rowki po gąsienicach spod piasku,
pod którym w pewnym miejscu znikły. Wrócił do swojego
bunkra tuż przed świtem i spał w upalnej ciszy do południa.

Bloki.

Jak zwykle w te denerwujące popołudnia, kiedy nawet
najlżejszy powiew morskiej bryzy nie wzbijał pyłu, Traven
siedział w cieniu jednego z bloków, zagubiony gdzieś w
środku labiryntu. Oparty plecami o szorstką betonową ścianę,
wpatrywał się apatycznie w sąsiednie alejki i rząd drzwi
naprzeciwko. Każdego popołudnia wychodził ze swojej celi w
opuszczonym bunkrze obserwacyjnym na wydmach i szedł
między bloki. Przez pierwsze pół godziny ograniczał się do
alejki obwodowej, od czasu do czasu próbując otworzyć
któreś drzwi zardzewiałym kluczem znalezionym wśród
potłuczonych butelek i blaszanych puszek na przesmyku
piasku oddzielającym poligon od lotniska, a potem w sposób
nieunikniony niepewnym krokiem zmierzał do centrum
bloków, wbiegając i wybiegając z korytarzy, jakby chciał
wypłoszyć z kryjówki jakiegoś niewidzialnego wroga.
Wkrótce zgubił się zupełnie. Wszelkie próby powrotu na
alejkę obwodową kończyły się nieuchronnie powrotem do
centrum.

W końcu rezygnował i siadał w pyle, przyglądając się
cieniom wypełzającym ze szczelin u podstawy bloków. Nie
wiadomo dlaczego zawsze robił tak, żeby wpaść w pułapkę,

background image

kiedy słońce stoi w zenicie: termonuklearne południe na
Eniwetok.

Intrygowało go zwłaszcza jedno pytanie: "Jaki rodzaj ludzi
zamieszka w tym minimalnym betonowym mieście?"

Syntetyczny krajobraz.

"Ta wyspa to stan umysłu" miał później powiedzieć do
Travena Osborne jeden z uczonych pracujących w dawnych
przystaniach dla łodzi podwodnych. Prawdziwość tego
stwierdzenia stała się dla Travena oczywista po dwóch czy
trzech tygodniach od jego przyjazdu. Poza piaskiem i kilkoma
anemicznymi palmami cały krajobraz wyspy był syntetyczny:
dzieło człowieka nasuwające skojarzenia z rozległym
systemem zrujnowanych betonowych autostrad. Od czasu
moratorium na próby z bronią jądrową wyspa została
zrujnowana przez Komisję Energii Atomowej, ale dżungla
bunkrów, rowów, wież i schronów wykluczała jej powrót do
stanu naturalnego (Traven przyznawał też istnienie
silniejszych motywów podświadomych: jeżeli człowiek
prymitywny czuł potrzebę asymilacji zjawisk świata
zewnętrznego do swojej psychiki, to człowiek dwudziestego
wieku odwrócił ten proces; zgodnie z kartezjańską miarką
wyspa istniała jak rzadko które inne miejsce).

Jednak poza kilkoma pracownikami naukowymi nikt nie
miał ochoty odwiedzać dawnego poligonu i okręt patrolowy
marynarki wojennej stojący na kotwicy w lagunie został
wycofany na trzy lata przed przybyciem Travena. Obraz ruiny,
jaki przedstawiała wyspa, i skojarzenia z okresem zimnej
wojny (to co Traven ochrzcił "przed trzecią") działały

background image

przygnębiająco: Auschwitz duszy, którego mauzolea
zawierały masowe groby jeszcze nie zamordowanych. Po
rosyjsko-amerykańskim odprężeniu ten upiorny rozdział
historii został skwapliwie zapomniany.

Przed trzecią.

Faktyczna i potencjalna siła destrukcyjna bomb atomowych
to woda na młyn podświadomości. Najbardziej nawet
pobieżne badanie marzeń sennych i fantazji psychopatów
wykazuje, że pomysły zniszczenia świata drzemią w ludzkiej
podświadomości... Nagasaki zniszczone za pomocą magii
nauki to jak dotychczas najpełniejsza realizacja marzeń, które
nawet w bezpiecznej sferze snu przybierają zwykle formy
budzących grozę zmór.

Glover: Wojna, sadyzm, pacyfizm.

Przed trzecią: okres ten charakteryzował się w myślach
Travena przede wszystkim swoją moralną i psychologiczną
przewrotnością, poczuciem historii, a zwłaszcza najbliższej
przyszłości; dwa dziesięciolecia 1945-1965, zawieszone na
drżącym skraju wulkanu trzeciej wojny światowej. Nawet
śmierć jego żony i sześcioletniego syna w wypadku
samochodowym stała się dla niego tylko częścią tej
olbrzymiej syntezy historycznej i psychologicznej pustyni -
gorączkowe autostrady, na których każdego ranka ginęli
ludzie, drogi dojazdowe do ogólnoświatowej zagłady.

background image

Trzecia plaża.

Wyszedł na brzeg o północy, po ryzykownych
poszukiwaniach przejścia w rafach. Mała motorówka,
wynajęta od australijskiego poławiacza pereł na Wyspie
Charlotty, utknęła na mieliźnie z dnem rozprutym ostrymi
koralami Wyczerpany, Traven poszedł w ciemnościach przez
wydmy w stronę, gdzie za palmami majaczyły niejasne zarysy
bunkrów i betonowych wież.

Ocknął się następnego ranka w pełnym słońcu, leżąc na
pochyłości szerokiego betonowego obrzeża pustego basenu o
średnicy około dwustu stóp, który stanowił część systemu
sztucznych stawów zbudowanych pośrodku atolu. Kratki
odpływowe zatkały się liśćmi i piaskiem i miał przed sobą
sadzawkę ciepłej wody o głębokości dwóch stóp, odbijającą
odległą linię palm.

Traven usiadł i ocenił sytuację. Ten krótki remanent, który
po prostu potwierdził jego tożsamość, ograniczył się głównie
do jego wychudzonego ciała i postrzępionego bawełnianego
ubrania. Jednak na tle otoczenia nawet ten zbiór łachmanów
zdawał się promieniować niezwykłą witalnością. Pustkę i
beznadziejność oraz brak jakiejkolwiek miejscowej fauny
podkreślały jeszcze olbrzymie rzeźbiarskie formy betonowych
basenów. Oddzielone od siebie wąskimi przesmykami stawy
ciągnęły się daleko wzdłuż krzywizny atolu. Po obu ich
stronach, czasami ocienione kilkoma palmami, które znalazły
niepewne zaczepienie w pękniętym betonie, ciągnęły się
drogi, stały wieże dla kamer filmowych i pojedyncze bunkry
tworząc razem nieprzerwaną betonową pokrywę wyspy,
funkcjonalną, megalityczną architekturę, równie szarą,

background image

złowrogą i na pozór równie starą (bo jakby przeniesioną w
przyszłość i z powrotem) jak asyryjska czy babilońska.

Serie próbnych wybuchów stopiły piasek w
pseudogeologiczne warstwy, krótkie, mierzone
mikrosekundami epoki termonuklearnego czasu. Ta wyspa
odwróciła geologiczną maksymę mówiącą, że "klucz do
przeszłości znajduje się w teraźniejszości". Tutaj klucz do
teraźniejszości leżał w przyszłości. Ta wyspa była
skamieniałością czasu przyszłego, a jej bunkry i wieże
potwierdzały zasadę, że skamieniały zapis życia składa się z
pancerzy i szkieletów zewnętrznych.

Traven ukląkł w ciepłej sadzawce, spryskał koszulę i
spodnie. Woda odbijała rozmazany obraz jego chudych
ramion i zarośniętej twarzy. Przybył na wyspę bez zapasów
oprócz małej tabliczki czekolady, założywszy, że wyspa w
jakiś sposób zapewni mu środki do życia. Możliwe również,
że utożsamiał potrzebę jedzenia z postępowym ruchem czasu i
sądził, że wraz z powrotem w przeszłość, lub w każdym razie
do strefy zatrzymanego czasu, ta potrzeba zostanie
wyeliminowana. Trudy sześciomiesięcznej podróży przez
Pacyfik upodobniły i tak chudego Travena do istnego
głodomora, którego utrzymywało na nogach chyba tylko
zdeterminowane spojrzenie. Jednak to wychudzenie,
pozbawiając go zbędnego ciała, ujawniło skrytą żylastość oraz
ekonomię i zdecydowanie ruchów.

Przez kilka godzin Traven wędrował od bunkra do bunkra
szukając miejsca do spania. Przeszedł przez pozostałości
małego lotniska, przylegającego do zwałki, gdzie z tuzin
bombowców B-29 leżało na stopie, jak zdechłe pterodaktyle.

background image

Ciała.

Trafił na małą uliczkę metalowych baraków mieszczących
stołówkę, świetlicę i natryski. Z piasku za stołówką sterczała
popsuta szafa grająca z pełnym wyborem płyt.

O jakieś pięćdziesiąt jardów dalej w betonowym basenie za
barakami leżały ciała, jak początkowo pomyślał, dawnych
mieszkańców tego wymarłego miasteczka: kilkanaście
plastykowych manekinów naturalnej wielkości. Z kłębowiska
rąk, nóg i torsów spoglądały na niego ich nadtopione twarze
zastygłe w niejasne grymasy.

Z obu stron dobiegały go stłumione przez wydmy odgłosy
przyboju, długich fal rozbijających się na rafach od strony
oceanu i na plażach w lagunie. On jednak unikał morza,
cofając się przed wejściem na pagórek lub wydmę, które
mogły otworzyć na nie widok. Co krok wieże obserwacyjne
oferowały mu dogodne spojrzenie z góry na pokrętną
topografię wyspy, ale on unikał rdzewiejących drabin.

Traven wkrótce odkrył, że mimo pozornego bezładu
rozmieszczenia wież i bunkrów ich wspólne ognisko
dominowało nad krajobrazem, nadając mu szczególną
perspektywę. Kiedy przysiadł, żeby odpocząć przy otworze
jednego z bunkrów, zauważył, że wszystkie stanowiska
obserwacyjne były usytuowane w koncentrycznych kręgach
zacieśniających łuki wokół wewnętrznego sanktuarium. Ten
ostatni krąg, schodzący poniżej poziomu gruntu, pozostawał
ukryty za linią wydm o ćwierć mili dalej na zachód.

background image

Ostatni bunkier.

Po kilku nocach spędzonych pod gołym niebem Traven
wrócił na betonową plażę, na której ocknął się pierwszego
ranka i urządził sobie dom, jeżeli można tym słowem określić
wilgotną, zrujnowaną norę w bunkrze obserwacyjnym
odległym o pięćdziesiąt jardów od stawów służących za cel.
To mroczne pomieszczenie między grubymi pochyłymi
ścianami, choć mogło przypominać grobowiec, dawało mu
jednak poczucie fizycznego bezpieczeństwa. Na zewnątrz
piasek gromadził się pod ścianami, na wpół zasypując wąskie
drzwi, jakby krystalizując bezmiar czasu, który upłynął od
chwili zbudowania bunkra. Wąskie prostokąty pięciu otworów
dla kamer, o kształtach i miejscach wyznaczonych przez
instrumenty, zdobiły zachodnią ścianę jak znaki runiczne.
Warianty tych samych znaków zdobiły ściany innych
bunkrów, stanowiąc szczególny symbol wyspy. Każdego
ranka, kiedy Traven nie spał, widział słońce podzielone na
pięć świetlnych emblematów.

Przez większość dnia izbę wypełniał jedynie wilgotny,
ponury półmrok. W wieży kontrolnej na lotnisku Traven
znalazł kolekcję starych czasopism i zrobił sobie z nich
legowisko. Pewnego dnia, leżąc w bunkrze po pierwszym
ataku beri-beri, wyciągnął ugniatające go czasopismo i znalazł
w nim całostronicowe zdjęcie sześcioletniej dziewczynki.
Widok jasnowłosego dziecka ze skupionym wyrazem twarzy i
zamyślonymi oczami przepełnił go tysiącem bolesnych
wspomnień o synku. Przypiął zdjęcie do ściany i wpatrywał
się w nie marząc i majacząc.

Przez kilka pierwszych tygodni prawie nie opuszczał
bunkra rezygnując z dalszego zwiedzania wyspy.
Symboliczna podróż po jej wewnętrznych kręgach ustaliła

background image

swoje własne czasy przyjazdów i odjazdów. Nie wypracował
sobie żadnego rozkładu zajęć. Wkrótce zanikło wszelkie
poczucie czasu i jego życie zostało sprowadzone do czystej
egzystencji, poszczególne momenty oddzielały od siebie
absolutne przerwy, jak przy zjawiskach kwantowych. Zbyt
słaby, żeby robić dalsze wyprawy po. żywność, korzystał ze
starych racji znalezionych w rozbitych superfortecach. Nie
miał żadnych przyborów i samo otwieranie konserw
zajmowało mu cały dzień. Jego stan fizyczny pogarszał się,
ale on z obojętnością obserwował swoje coraz cieńsze ręce i
nogi.

Zdążył już zapomnieć o istnieniu morza i niejasno
wyobrażał sobie, że atol jest częścią kontynentu. O sto jardów
na północ i na południe od bunkra linia wydm zwieńczonych
enigmatycznymi palmami zasłaniała lagunę i ocean, a
stłumiony łoskot fal w nocy zlewał się z jego wspomnieniami
dzieciństwa i wojny. Od wschodu miał zapasowe lotnisko i
opuszczony samolot. Ich przesuwające się w popołudniowym
świetle prostokątne cienie nadawały im pozory ruchu. Na
wprost wejścia do bunkra, gdzie przesiadywał, miał system
służących za cel płytkich basenów ciągnących się wzdłuż
atolu.

Nad jego głową pięć otworów dominowało nad tą sceną, jak
opiekuńcze symbole z przyszłościowego mitu.

Jeziora i upiory.

Jeziora zbudowano, żeby badać zmiany radiologiczne u
wybranych gatunków fauny, lecz okazy dawno już
przekształciły się w groteskowe parodie samych siebie i

background image

zostały zniszczone.

Czasem, kiedy wieczór rzucał grobowe światło na
betonowe bunkry i groble, a baseny wyglądały jak ozdobne
sadzawki, w mieście mauzoleów opuszczonych nawet przez
zmarłych widywał na przeciwległym brzegu zjawy swojej
żony i synka. Ich samotne postacie zdawały się obserwować
go całymi godzinami i chociaż się nie poruszały, Traven był
pewien, że go wzywają. Wyrwany w ten sposób ze swoich
majaczeń szedł zataczając się przez ciemny piasek do skraju
jeziorka, a potem przez wodę, wołając bezgłośnie do dwóch
widm, które trzymając się za ręce oddalały się wśród jeziorek
i znikały za groblami.

Drżąc z zimna wracał do bunkra i opadał na posłanie ze
starych czasopism, żeby czekać na ich powrót. Obrazy ich
twarzy z bladą latarnią policzków żony płynęły po rzece jego
wspomnień.

Bloki (2).

Od chwili kiedy Traven odkrył bloki, uświadomił sobie, że
nigdy już nie opuści wyspy.

W tym czasie, w jakieś dwa miesiące od przyjazdu,
wyczerpał mu się niewielki zapas żywności i nasiliły się
objawy beri-beri: drętwota dłoni i stóp oraz stopniowa utrata
sił. Jedynie świadomość, że wewnętrzne sanktuarium wyspy
pozostaje wciąż nie zbadane, zmusiła go, żeby z największym
wysiłkiem zwlókł się ze swojego posłania z gazet i wyszedł z
bunkra.

Kiedy tego wieczoru siedział na pagórku z piasku

background image

nawianego przy wejściu, zauważył światło błyskające daleko
za palmami po drugiej stronie atolu. Skojarzywszy je z
obrazem żony i synka, wyobraził sobie, że czekają tam na
niego przy jakimś ciepłym ognisku między wydmami, i
poszedł w tamtą stronę. Po niecałych stu jardach stracił
poczucie kierunku i przez kilka godzin błąkał się po obrzeżach
pasa startowego, z tym tylko skutkiem, że skaleczył sobie
nogę o stłuczoną butelkę po coca-coli.

Zrezygnowawszy z dalszych poszukiwań w nocy, wyruszył
ponownie rano. Szedł wśród wież i bunkrów, a upał
przykrywał wyspę jak szczelna kapa. Wszedł w strefę
pozbawioną czasu. Jedynie coraz ciaśniejsze kręgi były
ostrzeżeniem, że zbliża się do epicentrum wybuchów.

Wdrapał się na wzniesienie znaczące najdalszy punkt w
jego dotychczasowych wyprawach po wyspie. Na leżącej
poniżej równinie wieże obserwacyjne wznosiły się jak
obeliski. Traven poszedł w ich stronę. Na szarych ścianach
widniały słabe zarysy postaci ludzkich w stylizowanych
pozach: cienie mieszkańców wypalone w betonie. Tu i ówdzie
betonowy fartuch popękał i w nieruchomym powietrzu wisiała
grupa palm. Baseny były tu mniejsze, wypełnione
porozbijanymi ciałami plastykowych manekinów. Większość
z nich leżała w skromnych codziennych pozach, w jakich je
ułożono przed 'próbami.

Za najdalszym łańcuchem wydm, gdzie wieże
obserwacyjne zaczynały się odwracać w jego stronę, stało coś,
co wyglądało jak stado słoni o kwadratowych grzbietach. Były
ustawione równymi szeregami w zagłębieniu tworzącym
płytką zagrodę i słońce odbijało się od ich zadów.

Traven zbliżył się do nich utykając na skaleczoną nogę. Z
obu jego stron osypujący się piasek podciął wydmy i kilka

background image

bunkrów przechyliło się na bok. Ta równina bunkrów ciągnęła
się przez jakieś ćwierć mili, na wpół zasypane cielska
odsłonięte wstrząsem jakiejś wcześniejszej próby były jak
opustoszałe łona, które wydały na świat to stado megalitów.

Bloki (3).

Aby choć w części zdać sobie sprawę z ogromnej ilości i
przytłaczających rozmiarów bloków oraz ich oddziaływania
na Travena, należałoby wyobrazić sobie, że siedzi się w cieniu
jednego z tych betonowych potworów albo spaceruje
wewnątrz tego olbrzymiego labiryntu, zajmującego centralną
część wyspy. Było ich dwa tysiące, idealne sześciany o
wysokości piętnastu stóp ustawione w dziesięciojardowych
odstępach. Bloki były rozmieszczone w seriach rzędów po
dwieście, pochylonych względem siebie i kierunku wybuchu.
Niewiele się zestarzały, od czasu kiedy je zbudowano, a ich
ostre profile wyglądały jak krawędzie tnące gigantycznej
matrycy do wycinania w powietrzu prostokątnych form
wielkości domu. Trzy boki miały gładkie, ale w czwartym,
odwróconym od wybuchu, mieściły się wąskie drzwi.

Ta cecha bloków szczególnie niepokoiła Travena. Mimo
znacznej ilości drzwi przez jakąś sztuczkę perspektywy z
każdego punktu w labiryncie widziało się tylko drzwi w
jednym rzędzie bloków. Kiedy Traven szedł od obwodu do
centrum kompleksu, kolejne szeregi małych metalowych
drzwi pojawiały się i znikały.

Około dwudziestu bloków, tych najbliższych punktu
zerowego, było pełnych, pozostałe miały ściany różnej
grubości. Z zewnątrz wszystkie wyglądały jednakowo

background image

masywnie.

Wkraczając w pierwszą z długich alejek Traven poczuł, że
uczucie wyczerpania dręczące go od tylu miesięcy zaczyna
ustępować. Dzięki geometrycznej prawidłowości bloki
zdawały się zajmować większą przestrzeń, niż zajmowały
rzeczywiście, przekazując mu nastrój absolutnego spokoju i
porządku. Traven szedł przed siebie do środka labiryntu,
chcąc jak najszybciej wykluczyć ze świadomości resztę
wyspy. Skręciwszy kilkakrotnie na chybił trafił, znalazł się w
izolacji, obrazy laguny i wyspy zanikły.

Usiadł opierając się o jeden z bloków i wkrótce zapomniał o
poszukiwaniu żony i synka. Po raz pierwszy od chwili
przybycia na wyspę uczucie rozkojarzenia wywołane
zrujnowanym krajobrazem zaczęło słabnąć.

Jednego nie przewidział. Kiedy z nadejściem zmierzchu
trzeba było opuścić bloki i poszukać pożywienia, stwierdził,
że zabłądził. Jednak odnajdując własne ślady, skręcając raz w
lewo, raz w prawo na zawiłej trasie i~ orientując się według
słońca, doszedł do miejsca, z którego wyruszył. Było już
ciemno, kiedy udało mu się wyrwać z labiryntu.

Porzuciwszy dotychczasowe schronienie koło zwałowiska
samolotów, Traven zebrał wszystkie konserwy, jakie zdołał
znaleźć w wieżyczce i kabinie superfortecy, i przeciągnął je na
drugą stronę atolu na improwizowanych saniach. O
pięćdziesiąt jardów od zewnętrznej linii bloków wybrał
pochylony bunkier i przypiął do ściany obok drzwi spłowiałe
zdjęcie jasnowłosego dziecka. Podarta stronica czasopisma
była jak jego własne odbicie w potrzaskanym lustrze. Od
czasu odkrycia bloków zaczął się kierować odruchami
biorącymi swój początek na poziomach powyżej jego systemu
nerwowego. Traven wyczuwał, że o ile układ autonomiczny

background image

jest zdominowany przez przeszłość, to mózgowo-rdzeniowy
wybiega w przyszłość. Co wieczór po przebudzeniu pożywiał
się bez apetytu, a potem snuł się wśród bloków. Czasem brał
ze sobą manierkę wody i pozostawał tam przez dwa lub trzy
dni.

Przystań łodzi podwodnych.

Ten prowizoryczny tryb życia Traven kontynuował przez
następne tygodnie. Wychodząc pewnego wieczoru do bloków,
znów ujrzał żonę i syna, którzy stali na wydmach pod
pojedynczą wieżą obserwacyjną i patrzyli na niego z
obojętnym wyrazem twarzy. Zrozumiał, że przyszli za nim
przez całą wyspę ze swego dawnego miejsca wśród wyschłych
jeziorek. W tym samym czasie dostrzegł ponownie dalekie,
wzywające go światło i postanowił kontynuować zwiedzanie
wyspy.

O pół mili dalej na obwodzie atolu znalazł zespół czterech
przystani dla łodzi podwodnych, zbudowanych nad
wyschniętą obecnie odnogą morza wciskającą się między
wydmy. W basenach było jeszcze po parę stóp wody, pełnej
dziwnych świecących ryb i roślin. Ostrzegawcze światło
mrugało w regularnych odstępach ze szczytu metalowego
rusztowania. Opodal na pomoście znajdowały się pozostałości
sporego obozu, widocznie niedawno opuszczonego. Traven
zachłannie załadował swoje sanki produktami znalezionymi w
jednym z metalowych baraków.

Po zmianie diety beri-beri cofnęło się, i w ciągu następnych
dni często wracał do obozu, który wyglądał na miejsce postoju
wyprawy biologów. W jednym z baraków trafił na serię

background image

wielkich wykresów zmutowanych chromosomów. Zwinął je i
zabrał do swojego bunkra. Abstrakcyjne rysunki nic dla niego
nie znaczyły, ale w okresie rekonwalescencji zabawiał się
wynajdywaniem dla nich odpowiednich tytułów. (Później,
przechodząc podczas jednej z wypraw przez zwałowisko
samolotów, znalazł na wpół zasypaną szafę grającą i zerwał z
niej listę płyt, uświadomiwszy sobie, że to będą
najodpowiedniejsze podpisy. Tak ozdobione wykresy
nabierały wielopiętrowych skojarzeń).

Traven: w nawiasie

Elementy kwantowego świata:

Ostatnia plaża.

Ostatni bunkier.

Bloki.

Krajobraz jest zaszyfrowany.

Punkty kontaktu z przyszłoścją = Poziomy w krajobrazie
kręgosłupa = strefy znaczącego czasu.

5 sierpnia. Znalazłem człowieka nazwiskiem Traven.
Dziwna wynędzniała postać, ukrywająca się w bunkrze w
głębi bezludnej wyspy. Wykazuje oznaki chronicznego
niedożywienia, ale nie zdaje sobie z tego sprawy, podobnie
zresztą jak z tego, co się wokół niego dzieje...

Twierdzi, że przybył na wyspę w celu przeprowadzenia
jakichś bliżej nie sprecyzowanych badań naukowych, ale
podejrzewam, że on rozumie swoje prawdziwe motywy i

background image

szczególny charakter tego miejsca... Tutejszy krajobraz
wydaje się w jakiś sposób wiązać z podświadomym
odczuciem czasu, a w szczególności z tym, co jest ukrytym
przeczuciem śmierci. Siła przyciągająca i niebezpieczeństwa
podobnej architektury, jak wykazała przeszłość, nie wymagają
podkreślania...

6 sierpnia. Ma wzrok opętanego. Przypuszczam, że nie jest
ani pierwszym, ani ostatnim, który przybywa na tę wyspę.

Dr C. Osborne. Dziennik Eniwetok

Traven zagubiony wśród bloków

W miarę wyczerpywania się zapasów Traven spędzał coraz
więcej czasu w obrębie bloków, oszczędzając resztkę sił na
powolne błądzenie ich pustymi alejkami. Infekcja prawej
stopy utrudniała mu uzupełnienie zapasów w obozie biologów
i będąc coraz słabszy, znajdował coraz mniej woli, żeby
oddalać się od bloków. Ten zbiór megalitów całkowicie
zastąpił teraz te funkcje jego umysłu, które zapewniały mu
poczucie trwałego, racjonalnego uporządkowania czasu i
przestrzeni. Bez nich jego świadomość rzeczywistości
ograniczała się prawie wyłącznie do kilku cali kwadratowych
piasku pod stopami.

Podczas jednej z ostatnich wypraw do labiryntu Traven
spędził całą noc i większość następnego ranka na daremnych
próbach znalezienia wyjścia. Wlokąc się od jednego
prostokąta cienia do następnego, z nogą ciężką jak kloc i
wyraźnie spuchniętą do kolana, zrozumiał, że musi czym
prędzej znaleźć coś, co mu zastąpi bloki, bo w przeciwnym

background image

razie zakończy wśród nich życie, uwięziony w tym wybranym
przez siebie mauzoleum niczym świta faraona.

Siedział bezradnie gdzieś w centrum budowli wśród
oddalających się linii ślepych grobowców, kiedy niebo powoli
przeciął warkot lekkiego samolotu. Samolot przeleciał i po
pięciu minutach wrócił. Korzystając z okazji Traven podniósł
się z trudem i wyszedł spomiędzy bloków z uniesioną głową,
śledząc słabo połyskującą strzałę smugi spalin.

Leżąc już w bunkrze słyszał stłumiony odgłos
powracającego samolotu, który dokonywał inspekcji wyspy.

Spóźniony ratunek

- Kim pan jest? Czy pan wie, że jest na ostatnich nogach?

- Traven... Miałem jakiś wypadek. Cieszę się, że pan
przyleciał.

- No myślę. Ale dlaczego nie skorzystał pan z naszego
radiotelefonu? Zresztą zawiadomię marynarkę i zabiorą pana.

- Nie... - Traven podniósł się na łokciu i sięgnął niepewnie
do tylnej kieszeni spodni. - Gdzieś mam pozwolenie.
Prowadzę badania.

- Czego? - Pytanie zakładało pełne zrozumienie motywów
Travena. On sam leżał w cieniu pod ścianą bunkra i z trudem
pił z manierki, podczas gdy doktor Osborne bandażował mu
stopę. - Podkradał pan też nasze zapasy.

Traven potrząsnął głową. O pięćdziesiąt jardów dalej
pomalowana w błękitne pasy Cessna przysiadła na

background image

betonowym pasie jak lśniąca ważka.

- Myślałem, że już nie wrócicie.

- Pan chyba musiał być w transie.

Młoda kobieta siedząca za sterami samolotu wyszła z
kabiny i zbliżyła się do nich. Obrzuciła spojrzeniem szare
bunkry i wieże, nie zdradzając zainteresowania żałosną
postacią Travena. Osborne coś jej powiedział i spojrzawszy
raz z góry na Travena wróciła do samolotu. Kiedy się
odwracała, Traven mimo woli wstał, rozpoznając w niej
dziecko z fotografii, którą przypiął sobie na ścianie bunkra. Po
chwili uświadomił sobie, że czasopismo nie mogło mieć
więcej niż cztery do pięciu lat.

Silnik samolotu zawarczał. Traven patrzył, jak maszyna
wjeżdża na jeden z betonowych pasów i startuje pod wiatr.

Później tego samego popołudnia kobieta podjechała do
bloków jeepem, z którego wyładowała łóżko polowe i
brezentowy daszek. Następne godziny Traven przespał.
Obudził się silniejszy, kiedy Osborne wrócił po inspekcji
okolicznych wydm.

- Co pan tu robi? - spytała młoda kobieta mocując linki
daszka do bunkra.

Traven obserwował jej krzątaninę.

- Poszukuję... żony i syna.

- Oni są tu, na wyspie? - Była zdziwiona, ale potraktowała
odpowiedź poważnie i rozejrzała się dokoła. - Tutaj?

- W pewnym sensie.

background image

Obejrzawszy bunkier dołączył do nich Osborne.

- Czy to dziecko na fotografii to pańska córka?

Traven zawahał się.

- Nie. Ona mnie adoptowała.

Nie rozumiejąc nic z jego odpowiedzi, ale akceptując jego
zapewnienia, że opuści wyspę, Osborne i młoda kobieta
odjechali do swego obozu. Osborne wracał codziennie, żeby
zmieniać opatrunek przywożony przez młodą kobietę, która
zaczynała jakby wchodzić w rolę wyznaczoną jej przez
Travena. Osborne, kiedy dowiedział się, że Traven był
pilotem wojskowym, zaczął w nim podejrzewać
współczesnego męczennika, ofiarę moratorium na próby
termonuklearne.

- Kompleks winy nie jest nieograniczonym źródłem sankcji
moralnych. Myślę, że pan przesadził. - Kiedy wspomniał
nazwisko Eatherly'ego, Traven potrząsnął głową.

Nie zbity z tropu Osborne mówił dalej:

- Czy pan przypadkiem nie robi podobnego użytku z obrazu
Eniwetok, czekając na swój znak z nieba?

- Może mi pan wierzyć, że nie - odparł Traven
zdecydowanie. - Dla mnie bomba wodorowa była symbolem
absolutnej wolności. Uważałem, że dała mi prawo, a nawet
obowiązek robienia wszystkiego, co zechcę.

- Dość dziwna logika - zauważył Osborne. - Czyż nie
odpowiadamy przynajmniej za swoją powłokę fizyczną?

- Myślę, że teraz już nie - odpowiedział Traven. -
Ostatecznie jesteśmy w gruncie rzeczy ludźmi wskrzeszonymi

background image

z martwych.

Jednak często rozmyślał o Eatherlym, prototypie człowieka
sprzed trzeciej wojny (datując ten okres od 6 sierpnia 1945
roku) dźwigającego pełne brzemię kosmicznej winy.

Skoro tylko Traven wzmocnił się i zaczął chodzić, trzeba go
było po raz drugi ratować z labiryntu. Osborne zdradzał
oznaki zniecierpliwienia.

- Nasze prace tutaj dobiegają końca - powiedział
ostrzegawczo. Pan tu zginie, Traven. Czego pan właściwie
szuka wśród tych bloków?

- Grobu nieznanego cywila, homo hydrogenesis, człowieka
z Eniwetok - mruknął Traven do siebie. - Doktorze -
powiedział na głos - pańskie laboratorium jest na
niewłaściwym końcu wyspy.

- Zdaję sobie z tego sprawę - odparł Osborne cierpko. - W
pańskiej głowie pływają dziwniejsze ryby niż w przystaniach
łodzi podwodnych.

Na dzień przez odlotem młoda kobieta zawiozła Travena do
stawów, tam gdzie wylądował pierwszego dnia. Jako prezent
pożegnalny, będący ironicznym gestem, nieoczekiwanym u
starego biologa, przywiozła od Osborne'a właściwą listę
podpisów do wykresów chromosomów. Zatrzymali się przy
popsutej szafie grającej i przykleiła je na spisie płyt.

Wędrowali wśród wraków superfortec i Traven stracił ją z
oczu. Przez następne dziesięć minut przeszukiwał wydmy.
Znalazł ją w małym amfiteatrze utworzonym przez pochyłą
ścianę luster baterii słonecznych, dzieło jednej z ekspedycji
naukowych. Uśmiechnęła się do Travena, kiedy przeszedł
przez rusztowanie. Potłuczone lustra odbijały ją w kilkunastu

background image

rozszczepionych obrazach: w jednym była pozbawiona głowy,
w innych otaczało ją mnóstwo rąk, jak wężowe członki
hinduskiej bogini. Zbity z tropu Traven zawrócił i poszedł do
samochodu.

W drodze powrotnej odzyskał spokój. Opisał widzenia żony
i syna.

- Twarze mają zawsze spokojne - powiedział. - Zwłaszcza
mój syn, chociaż naprawdę zawsze się śmiał. Poważną twarz
miał tylko raz: kiedy się rodził. Wyglądał wtedy, jakby miał
milion lat.

Młoda kobieta kiwnęła głową.

- Mam nadzieję, że ich pan odnajdzie. - I po namyśle
dodała: - Doktor Osborne chce zawiadomić marynarkę, że pan
tu jest. Niech się pan gdzieś schowa. - Traven podziękował.

Pomachał jej ze środka labiryntu, kiedy następnego dnia
odlatywała po raz ostatni.

Wyprawa ratunkowa

Kiedy przybyła grupa poszukiwawcza, Traven ukrył się w
jedynym logicznym miejscu. Na szczęście poszukiwania były
pobieżne i zostały odwołane po kilku godzinach. Marynarze
przywieźli ze sobą zapas piwa i poszukiwanie wkrótce
zmieniło się w pijatykę.

Traven znalazł później na ścianach wież obserwacyjnych
dymki z nieprzyzwoitymi dialogami dorysowane do ust
postaci-cieni, co nadawało ich pozycjom priapiczną radość

background image

tancerzy z naskalnych malowideł.

Ukoronowaniem pikniku było podpalenie podziemnego
zbiornika z benzyną w pobliżu pasa startowego. Słuchając
najpierw megafonów wykrzykujących jego nazwisko, z echem
oddalającym się wśród wydm, jak żałosne głosy umierających
ptaków, a potem huku wybuchu i śmiechów, kiedy motorówka
odbijała, Traven miał przeczucie, że są to ostatnie dźwięki,
jakie słyszy w życiu.

Ukrył się w jednym z basenów, gdzie położył się między
połamanymi ciałami plastykowych manekinów. W upalnym
słońcu ich zniekształcone twarze wpatrywały się w niego
ślepo z plątaniny ciał, a ich rozmazane uśmiechy
przypominały bezgłośny śmiech umarłych.

Te twarze przepełniały jego umysł, kiedy wspiąwszy się po
ich ciałach wracał do swojego bunkra. Zbliżając się do bloków
ujrzał na swojej drodze postacie żony i syna. Stali o niecałe
dziesięć jardów od niego, ich blade twarze patrzyły na niego z
wyrazem dojmującej tęsknoty. Nigdy jeszcze Traven nie
widział ich tak blisko labiryntu. Blade oblicze jego żony
wydawało się rozświetlone od wewnątrz, wargi miała
rozchylone jak do powitania, jedną rękę wyciągała, jakby
chciała dotknąć jego dłoni. Dziwnie nieruchoma twarz syna
wpatrywała się w niego z zagadkowym uśmiechem dziecka z
fotografii.

- Judith! David! - Traven zaskoczony pobiegł w ich stronę.
Wtedy w nagłym ruchu światła ich ubrania zmieniły się w
całuny i ujrzał rany zniekształcające ich szyje i piersi.
Krzyknął przerażony. Kiedy znikli, pobiegł schronić się w
bezpieczeństwie labiryntu.

background image

Katechizm pożegnania

Tym razem okazało się, że zgodnie z przepowiednią
Osborne'a nie może wydostać się z gąszczu bloków.

Gdzieś w centrum usiadł oparty o betonową ścianę, kierując
wzrok ku słońcu. Kontury otaczających go sześcianów
tworzyły horyzont jego świata. Chwilami zdawało się, że
postępują w jego stronę, nawisając nad nim jak skały, wśród
których biegły labirynty korytarzy zwężających się na długość
ramienia. Potem bloki cofały się oddalając od siebie, jak
punkty rozszerzającego się wszechświata, aż najbliższy szereg
tworzył przerywaną palisadę wzdłuż horyzontu.

Czas nabrał charakteru kwantowego. Całymi godzinami
było południe, cienie nie wychodziły spod bloków, upał
odbijał się od betonowego podłoża. Nagle Traven stwierdzał,
że jest wczesne południe albo wieczór i wszędzie widać cienie
niby wskazujące palce.

- Żegnaj, Eniwetok - szepnął.

Gdzieś rozbłysło światło, jakby jeden z bloków został
wyrwany niczym koralik z liczydeł.

Żegnaj, Los Alamos. Znów, zdawało się, jeden blok znikł.
Alejki wokół niego pozostały nietknięte, ale gdzieś w jego
umyśle pojawiło się małe pole wolnej przestrzeni.

Żegnaj, Hiroszimo.

Żegnaj, Alamagordo.

Żegnaj, Moskwo, Londynie, Paryżu, Nowy Yorku...

background image

Czółenka błyskały.

Błysk przekaźników, szum wyłączonych elementów.
Przerwał uświadomiwszy sobie daremność tego pożegnalnego
maratonu. Taka inwentaryzacja wymagałaby złożenia podpisu
na każdej z cząsteczek wszechświata.

Totalne południe: Eniwetok

Bloki były teraz umieszczone na obracającym się bez końca
diabelskim młynie. Wynosiły go w górę, pod niebo, skąd
widział całą wyspę i morze, a potem w dół, przez
półprzezroczysty krąg betonowej podłogi. Stamtąd widział w
górze spod betonowego pokrycia odwrócony krajobraz
prostokątnych wgłębień, kopulastych wybrzuszeń systemu
basenów i tysięcy pustych sześciennych dołów-bloków.

Żegnaj, Traven

Pod koniec stwierdził ku swemu rozczarowaniu, że to
najwyższe wyrzeczenie nic mu nie dało.

W chwili przytomności spojrzał na swoje wychudłe ręce i
nogi ozdobione koronką wrzodów. Z prawej strony miał ciąg
śladów na piasku, krzywą linię niepewnych kroków.

Z lewej miał długą alejkę między blokami zakończoną o sto
jardów dalej ukośną ścianą bloków. W przerwach między
nimi widać było cień w kształcie półksiężyca z rogami
skierowanymi w górę.

background image

Przez ostatnie pół godziny cień wędrował powoli wraz ze
słońcem, wykreślając profil wydmy.

Szczelina

Chwyciwszy się tego znaku, który wisiał przed nim jak herb
na tarczy, Traven poruszył się w piasku. Wstał chwiejnie na
nogi i osłonił oczy, żeby nie widzieć bloków. Zaczął się
posuwać robiąc po kilka kroków naraz.

Po dziesięciu minutach wyszedł poza zachodnią granicę
bloków, jak zataczający się żebrak, który opuszcza wymarłe
pustynne miasto. O pięćdziesiąt jardów przed sobą miał
wydmę. Za nią, jak ekran, na którym igrały cienie, ciągnęło
się pasmo wapiennych wzgórz niknące wśród pagórków
śmietnika, gdzie wynurzały się z piasku szczątki starego
buldożera, kłęby drutu kolczastego i blaszane beczki. Traven
zbliżył się do wydmy, przyciągany do tego anonimowego
stosu piasku. Powłócząc nogami obszedł go dokoła i usiadł w
ujściu płytkiego wąwozu poniżej szczytu.

Otrzepawszy ubranie wpatrywał się cierpliwie w wielki
krąg bloków. Po chwili zauważył, że ktoś mu się przygląda.

Wyrzucony na brzeg Japończyk

Trup, który przyglądał się Travenowi, leżał na dnie wąwozu
z lewej strony. Był to silnie zbudowany mężczyzna w średnim
wieku, spoczywający na plecach, z głową na kamiennej
poduszce, z rękami wyciągniętymi wzdłuż boków, jakby

background image

studiował okno nieba. Materiał jego ubrania przegnił,
zmieniając się w wypłowiałą szarą koszulę, ale dzięki
nieobecności na wyspie drobnych mięsożerców skóra i
mięśnie trupa zachowały się. Tu i ówdzie, w zgięciu kolana
albo przegubu, przez powłokę skóry przeświecała kość, ale
twarz pozostała nie naruszona, zdradzając Japończyka i
inteligenta. Patrząc na mocny nos, wysokie czoło i szerokie
usta Traven pomyślał, że Japończyk był lekarzem lub
prawnikiem.

Zastanawiając się, skąd nieboszczyk wziął się w tym
miejscu, Traven ześlizgnął się nieco niżej po zboczu. Na
skórze nie było śladów poparzeń promieniotwórczych, co
wskazywało, że Japończyk przebywał tutaj nie dłużej niż pięć
lat. Nie wyglądało też na to, by miał na sobie mundur
wojskowy, nie był więc pechowym członkiem ekspedycji
wojskowej ani naukowej.

Z lewej strony ciała, w zasięgu jego lewej ręki, leżała
postrzępiona skórzana torba, resztki mapnika. Z prawej strony
leżał szkielet chlebaka, ujawniający manierkę na wodę i mały
pojemnik na żywność.

Traven zsunął się niżej, aż jego stopy dotknęły popękanych
butów nieboszczyka, a odruch głodu chwilowo odwrócił jego
uwagę od faktu, że Japończyk świadomie postanowił umrzeć
w wąwozie. Wyciągnął rękę i złapał manierkę. Resztka
stęchłej wody zawirowała na rdzewiejącym dnie. Traven
jednym łykiem wypił wodę, rozpuszczone sole metali pokryły
jego wargi i język gorzkim osadem. Blaszane pudełko było
puste, oblepione tylko zaschniętą słodyczą. Traven zdrapał ją
pokrywką i wsypał do ust kleiste wióry, które rozpuszczały się
w ustach z jakąś aż oszałamiającą słodyczą. Po chwili poczuł
zawrót głowy i usiadł obok trupa, którego niewidzące oczy

background image

spoglądały na niego z nieruchomym współczucie.

Mucha

(Mała mucha, która, jak Traven przypuszcza, przyleciała za
nim do wąwozu, brzęczy teraz koło twarzy trupa. Poczuwając
się do winy, Traven pochyla się, żeby ją zabić, potem
zastanawia się, że może ta miniaturowa strażniczka jest od
dawna wierną towarzyszką nieboszczyka, karmiącą się w
nagrodę pożywnymi trunkami i destylatami jego porów.
Ostrożnie, tak żeby nie zrobić musze krzywdy, zachęca ją do
przeniesienia się na jego przegub.)

Doktor Yasuda:

Dziękuję, Traven. W mojej sytuacji, sam pan rozumie...

Traven:

Oczywiście, doktorze. Przykro mi, że chciałem ją zabić,
stare nawyki, wie pan, trudno się z nich otrząsnąć. Dzieci
pańskiej siostry w Osace w 1944, konieczności wojenne, na
które powołuję się z najwyższą niechęcią. Przeważnie motywy
postępowania są tak podłe. Szuka się nieznanego, w nadziei,
że...

Yasuda:

Niepotrzebnie się pan tłumaczy, Traven. Mucha ma
szczęście, że udało jej się zachować osobowość tak długo.
Syn, którego pan opłakuje, nie mówiąc o moich dwóch
siostrzenicach i siostrzeńcu, czyż oni nie umierali codziennie?
Wszyscy rodzice świata opłakują synów i córki z okresu

background image

wcześniejszego dzieciństwa.

Traven:

Jest pan bardzo tolerancyjny, doktorze. Nie ośmieliłbym
się...

Yasuda:

Nie ma o czym mówić. Nie szukam wcale dla pana
usprawiedliwień. Każdy z nas jest tylko cienkim osadem
ogromu nie zrealizowanych możliwości swojego życia. Ale
pański syn i mój siostrzeniec trwają w naszych umysłach nie
zmienieni i pewni jak gwiazdy.

Traven:

(Niezupełnie przekonany) Może i tak, doktorze, ale w
przypadku tej wyspy prowadzi to do niebezpiecznego
wniosku. Na przykład bloki...

Yasuda:

To jest właśnie to, o co mi chodzi. Tutaj, wśród bloków,
znajduje pan przynajmniej obraz samego siebie uwolniony od
pułapek czasu i przestrzeni. Ta wyspa jest ontologicznym
Rajskim Ogrodem, po co ubiegać się o wygnanie do świata
kwantowych przeskoków?

Traven:

Przepraszam (Mucha wróciła na twarz trupa i siedzi na
jednej z wyschniętych gałek ocznych, przydając spojrzeniu
dobrego doktora groteskowy wyraz. Sięgnąwszy, Traven
przynęca ją na swoją dłoń i ogląda ją uważnie): No cóż, te
bunkry mogą być przedmiotami ontologicznymi, ale wątpliwe,
czy ta mucha jest ontologiczna. Co prawda, jest na tej wyspie

background image

jedyną muchą, a to prawie na jedno wychodzi...

Yasuda:

Nie potrafi pan przyjąć pluralizmu wszechświata, niech pan
spyta samego siebie dlaczego. Czemuż miałoby to pana
dręczyć? Mam wrażenie, że pan goni za białym lewiatanem,
który równa się zeru. Plaża jest strefą niebezpieczeństwa.
Niech jej pan unika. Niech pan się uzbroi w należytą pokorę,
uprawia filozofię akceptacji.

Traven:

Czy mogę zatem spytać, po co pan tu przybył, doktorze?

Yasuda:

Żeby karmić tę muchę. "Większej nad tę miłość żaden nie
ma...

Traven:

(Nadal z niedowierzaniem) To wciąż nie rozwiązuje
mojego problemu. Widzi pan, te bloki...

Yasuda:

Dobrze, skoro się pan upiera...

Traven:

Ale, doktorze...

Yasuda:

(Bezapelacyjnie) Zabij tę muchę!

Traven:

background image

To nie jest ani koniec, ani początek. (Zdesperowany zabija
muchę i wyczerpany zasypia obok trupa. )

Ostatnia plaża

Szukając jakiejś linki na śmietnisku za wydmami Traven
znalazł zwój zardzewiałego drutu. Rozplątawszy go zrobił
pętlę wokół piersi trupa i wyciągnął go z wąwozu. Wieko
drewnianej skrzynki zastąpiło sanie. Traven przywiązał na
nim ciało w pozycji siedzącej i wyruszył w drogę po obwodzie
labiryntu. Wyspa trwała w milczeniu. Linie palm zastygły w
blasku słońca i tylko jego własny ruch zmieniał hieroglify ich
krzyżujących się pni. Kwadratowe baszty wież
obserwacyjnych wznosiły się między wydmami jak
zapomniane obeliski.

Po godzinie, kiedy Traven dotarł do daszku przed swoim
bunkrem, uwolnił się od drutu, którym był obwiązany w pasie.
Wziął krzesło pozostawione mu przez doktora Osborne'a i
zaniósł je na połowę drogi między bunkrem a blokami. Potem
przywiązał do krzesła ciało Japończyka w taki sposób, że ręce
spoczywały na drewnianych poręczach nadając jego trupiej
postaci pozory spokojnego wypoczynku.

Osiągnąwszy zamierzony efekt Traven wrócił do bunkra i
usiadł pod daszkiem.

Podczas gdy następne dnie zmieniały się w tygodnie, pełna
godności postać Japończyka siedziała na krześle o pięćdziesiąt
jardów przed nim, strzegąc Travena od strony bloków. Miał
teraz dość siły, żeby co jakiś czas wstawać i wyprawiać się po
żywność. W upalnym słońcu skóra Japończyka stawała się

background image

coraz bardziej pergaminowa i Traven budząc się w nocy
stwierdził, że grobowa postać z rękami po bokach wciąż tam
siedzi, na pokreślonym cieniami betonie. W takich chwilach
często widywał żonę i syna przyglądających mu się z wydm.
W miarę upływu czasu podchodzili coraz bliżej i czasem byli
już tylko o kilka jardów za jego plecami.

Traven cierpliwie czekał, aż się do niego odezwą, i
rozmyślał o wielkich blokach, do których wstępu strzegła
siedząca postać martwego archanioła, podczas gdy fale
uderzały o daleki brzeg, a w jego snach spadały płonące
bombowce.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ballard James Graham Wieżowiec
Ballard James Graham Rekognicja
Ballard James Graham Imperium Slonca 02 Delikatnosc Kobiet
Ballard James Graham Duch walki
Wyspa Ballard James Graham
Ballard James Graham Duch walki
Ballard James Graham Wiezowiec
Ballard James Graham Imperium Slonca 01 Imperium Slonca
Ballard James Graham Krolewstwo nadchodzi
Ballard J G Ostatnia Plaża
James Graham Ballard Zatopiony świat
Chase James Hadley Ostatni cel Bensona
James Fenimore Cooper 02 Ostatni Mohikanin
Patterson James Maximum Ride 04 Globalne Ocieplenie, Ostatnie Ostrzeżenie (tłum nieof)
Cooper James Ostatni Mohikanin
Albany James OSTATNI BASTION SERIA SAS

więcej podobnych podstron