Rozdział1
Ostatnionajlepsząrzecząwmojejpracybyłwidokboskiegonieznajomego,któregospotykałamcorano.
Pomknęłamprzezholdowindytakszybko,jakpozwalałyprzyzwoitośćorazszpilki.
Ominęłamdrabinyirobotnikówwymieniającychprzestarzałąinstalacjęelektrycznąwwiekowym
budynku.Ciemnowłosynieznajomypojawiałsięprzywindacho8.20,codominuty.Dzisiajteżtakbyło.
Utorowałamsobiedrogęprzeztłumistanęłambliskoniego,alenienatyle,żebytowyglądało
podejrzanie.Wpatrywałamsięwdrzwiwindy,niezwracającnaniegouwagi.Toniebyłagra,choć
mogłosiętakwydawać.Takprzystojnimężczyźnizawszepozostawalipozamoimzasięgiem,atenniebył
wyjątkiem.
Aletonieznaczyło,żeniemogęsobiepomarzyć.
Drzwiotworzyłysięiwrazzinnymiweszłamdośrodka.Potemupewniłamsię,żeprzyciskmojegopiętra
zostałwciśnięty.Stary–albo„historyczny”,jakniektórzylubilimawiać–
budynekprzechodziłwłaśniecałościowąrenowację.Wszystkobyłowymienianeidostosowywanedo
współczesnychwymogów,alewindypozostaływstarymstylu.Byłymniejszeiwolniejszeniżte
nowoczesne,alemetalowaklatkaspełniałaswojezadanieiwwoziłanasnawyższepiętra.
Poprawiłamnaramieniudużątorbę,szybkospojrzałamwbokipodchwyciłamjegospojrzenie.Wiedział,
żegoobserwuję?Zaczerwieniłamsięiznówzerknęłamprzedsiebie,adrzwiotworzyłysięiwypuściły
kolejnąporcjęludzi.Miałamprzedsobąjeszczejedenaściepięter.Jakopracowniktymczasowy
wprowadzałamdanedobazyHamiltonIndustries.Firmazajmowałasamągórębudynku,alemójmały
boksbyłwciśniętywjakiśzapomnianykątnajednymzpośrednichpięter.
Uwielbiałambardzoeleganckich,zadbanychmężczyzn,aciemnowłosynieznajomyzawszebył
nienagannieubrany.Jegogarnituryikrawatykosztowałypewniewięcej,niżzarabiałamwmiesiąc.
Emanowałaurąwyższychsfer.Stanowczobyłniezmojejligi,aletoniepowstrzymywałomnieprzed
fantazjowaniemnajegotemat.Przystojnynieznajomywystępował
wmoichsnach,widziałamjegotwarz,gdytylkozamknęłamoczy.Oddobregorokuniemiałammiędzy
nogaminic,coniedziałałobynabaterie,więcmojemarzeniabyłydośćperwersyjne.
Pomyślałamonichprzezchwilęiuśmiechwypełzłminatwarz.Nietrzebabyłowiele,żebymnie
nakręcić,alewizjatego,jakjestempopychananaścianęizdobywana…Tak,dalej!
Pasażerowienadalwysiadaliikiedydrzwizaktórymśrazemsięzamknęły,otrząsnęłamsięzmarzeń,bo
porazpierwszyzostałamznieznajomymcałkiemsama.Nerwowoodchrząknęłamiwolnąręką
wygładziłamołówkowąspódnicę.Starawindapięłasięwgórę,żebydowieźćmniedomojegobiurka.
Oddychaj,Lucy,pamiętaj,żebyoddychać.Czułamwbrzuchunarastającepożądanie,podsycanemyślami
owszystkichświństewkach,któremożnawyczyniaćwwindzie.Ciekawe,czytujestkamera…
…
Usłyszałamzaplecamiszelest,apotemzobaczyłamsilnądłoń,którapojawiłasięprzedemnąiwcisnęła
czerwonyprzycisk.Zanimzdążyłamcokolwiekpowiedzieć,poobustronachmojejgłowypojawiłysię
ręce,acichygłosmruknąłmidoucha:
–Widujęcięwtejwindziecodziennierano.Rozumiem,żetonieprzypadek?
Zszokowana,niemogłamwydobyćzsiebiegłosuitylkomrugałamszerokootwartymioczami.Powinnam
sięuszczypnąć?Czytosiędziejenaprawdę?
Dodrzwiwindydociskałomniepotężneciało,adotykzimnegometalunamoichwjednejchwili
stwardniałychiwrażliwychbrodawkachwywołałstłumionyjęk.
–Co…–zaczęłam,alenatychmiastzapomniałam,cochciałampowiedzieć,kiedypoczułamnabiodrze
twardy,długikształt.
–Czujętwojepodniecenie–mruknął,aodtegoniskiegoseksownegogłosuścisnęłomniewdołku.–
Codziennieranowsiadaszdotejwindy,ajaczuję,czegocitrzeba.–Przesunąłjednąrękęwdółiścisnął
mojądłoń,atwarzprzysunąłdomojejszyi.–Jakmasznaimię?
Miałampustkęwgłowieinieumiałamodpowiedziećnawetnanajprostszepytanie.Boże,tengłos
wprostociekaseksem,pomyślałamdzikoipodniosłamręce,żebyzaprzećsięodrzwi.
–Lucy–powiedziałamwkońcu,znadzieją,żezwarciewmózgujużsięskończyło.
–Lucy–powtórzyłizadrżałam,słyszącswojeimięwypowiedzianetymażnazbytseksownymgłosem.–
Muszęsięprzekonać,czysmakujesztaksamodobrze,jakpachniesz.
Wjegogłosieniebyłoprośbyopozwolenie,jedynienieznoszącesprzeciwużądanie,więcodwróciłam
głowę,żebymusiępoddać.Przesunąłustapomiękkiejskórzezauchem,wysunął
język,żebymniedotknąć,skubnąłzębamipłatekuchaiwtedyjęknęłam,wciskającsięwniegoplecami.
Przesunąłbiodra,amójoddechstałsięszybszy.Napalonestaccatowkompletnejciszy.
–Boże,jesteśtakcholerniegorąca.–Przesunąłdłońpomoimboku,biodrzeiwdółuda,ażnatrafiłna
skrajspódnicy.Potempokonałtęsamątrasęwprzeciwnymkierunku,delikatniemuskającpalcami
wewnętrznąstronęmoichud.Podciągałmiprzytymspódnicęnabiodra.
Odruchoworozsunęłamnogi,żebyułatwićmudostępigłośnozłapałampowietrze,kiedypoczułampalce
namokrychmajtkachinacisknarozpalonewejście.
Czytosiędziałonaprawdę?Byłamuwięziona,przygwożdżonadometalowychdrzwigorącymciałem.
Realizowałysięwszystkiefantazje,jakiekiedykolwieksnułaminiemogłampohamowaćwytrenowanych
reakcji.
Pulsującymipalcamiprzesuwałpomojejłechtaczce,corazintensywniej.Poruszałambiodrami,nie
panującnadtym,dopraszałamsięowięcej.Krzyknęłam,kiedyugryzłmniewramię,apotemwsunął
palcepodgumkę,podcienkąbawełnę,gładziłwilgotnąskóręizaatakowałdelikatnądziurkęwtaki
sposób,żegłośnojęknęłam.
–Chodźdomnie–mruknąłniskimgłosemVinaDieslaiprzesuwałustaizębywzdłużodsłoniętejlinii
szyiiramienia.Palcewpychałgłębiej,kciukiempocierałstwardniałąwypukłość,ajawyprężyłamsięze
stłumionymjękiem.Oparłamczołootwardąstaldrzwiizadrżałam,wjednejchwilibezsilna.
Poprawejstronie,podtablicązprzyciskami,zadzwoniłtelefon.
Zesztywniałam,zszokowana,aostredźwiękiprzedzierałysięprzezciemnąmgłę,wktórejsię
pogrążyłam.Żądzaustąpiłamiejscawstydowiiodepchnęłamsięoddrzwi,żebysięuwolnić.Nieznajomy
wycofałsię,żebyzrobićmimiejsceiponowniewcisnąłczerwonyprzycisk.Wpośpiechupoprawiłam
ubranie,akiedywindaruszyła,telefonprzestałdzwonić.
–Smakujeszlepiej,niżsobiewyobrażałem.
Bezradnawobectegogłosuodwróciłamsięizobaczyłam,żeoblizujepalce.Odjegospojrzeniaugięły
siępodemnąkolana.Aledźwięktelefonuwyrwałmniezekstazyiterazpoomackunaciskałamwszystkie
guzikiznumeramipięter,naktórenatrafiłam.Togotylkorozbawiło.Kiedydrzwisięotworzyłyi
zobaczyłampustykorytarzdwapiętrapodemną,wytoczyłamsięzwindy.Naszczęściewkorytarzunie
byłonikogo.Ulżyłomi,boniebyłampewna,czywtamtejchwilizniosłabymczyjekolwiek
zainteresowanie.
Odwróciłamsięnakrótkiegwizdnięcieizobaczyłam,żenieznajomypodnosimojątorbęimijąpodaje.
Ześlizgnęłamisięzramieniaizapomnianależałanapodłodze,gdymy…
Odchrząknęłamiwzięłamjąztakągodnością,najakąmogłamsięzdobyć.
Uśmiechnąłsięitozmieniłocałejegooblicze.Gapiłamsię,ogłupiała,nazniewalającątwarz,aon
mrugnął.
–Dozobaczenia–powiedział,kiedydrzwiwindyzamknęłysięichwilowouwięziłymnienaniższym
piętrze.
Głębokozaczerpnęłampowietrzaizaczęłampoprawiaćubranie,roztrzęsionymipalcamiwciskając
bluzkęzapasekspódnicy.Największyproblemmiałamzmajtkami–gdybymwnichzostała,miałabym
mokrąplamęnaspódnicy.Skupiłamsięnatym,zamiastmyślećonarastającymzażenowaniu,znalazłam
toaletęidoprowadziłamsiędoporządku.
Kilkaminutpóźniej,odświeżona,choćzakłopotanabrakiembielizny,weszłamdwapiętrawyżej,do
siebie.Korytarzebyłypełnepracownikówprzybywającychwostatniejchwili,więcbezproblemu
dotarłamdomojegoboksu.Zminutowymspóźnieniemwłączyłamkomputer.Tutajniktchybaniezwracał
natouwagi,dopókiwykonywałamswojąpracę,więczatopiłamsięwniej,usiłujączapomniećomoim
szokującymwystępie.
Rozdział2
Całydzieńniemogłamsięskupić.Nieważne,jakbardzostarałamsięskoncentrowaćnapracy,myśliitak
szalały.Okazałosię,żemuszęsprawdzaćto,cozrobiłam,dwa,anawettrzyrazy,żebymiećpewność,że
niepopełniłambłędu.Dane,któredostawałamdowprowadzania,byłygłupkowateinudne,aleitak
zdarzałymisiępomyłki.Pamięciąwracałamdowindy,dotajemniczegonieznajomegoipierwszego
niemalpublicznegoorgazmu,jakimiałamwżyciu.
Akiedyudawałomisięwziąćwgarść,niepamiętałam,któredanejużwprowadziłam,aktórychjeszcze
nie.
Towydawałosiętakbardzoniewmoimstylu.Zawszelubiłamseks,alenienależałamdotegotypu
kobiet,którewiedziałyby,coztymzrobić.Chłopcynieumawialisięzemną,niebywałamzapraszanana
imprezy,nawetwcollege’u.Tychkilkuchłopców,którychmiałam,jeśliwogólemożnaichtaknazwać,
niewytrwałodługo.Wtejchwilimojeżyciebyłonudneiskupiałosięwokółwywiązywaniasięz
powinności–pożyczkistudenckieniechciałysięsamespłacić,amieszkaniepodmiastemdodatkowo
wszystkokomplikowało.Niemogłamznaleźćporozumieniazwiększościąmężczyzn.Onichcieliiśćna
imprezę,ajachciałampoczytać.Oniwybierali„SportsIllustrated”,aja„NationalGeographic”.
Umawianiesięnarandki,jakkolwiekobecnieniespędzałomisnuzpowiek,zdecydowanieniebyłomoją
mocnąstroną.
Chociażzewszystkichsiłstarałamsięzapomniećozdarzeniuwwindzie,jużwporzelunchunie
pragnęłamniczegowięcejniżwibratoraiwolnejchwili,bywykorzystaćgojaknależy.Mojezachowanie
inatychmiastowareakcjananieznajomegobyłyniepokojące,niezależnieodfantazji,któresnułam.Tosię
niemogłopowtórzyć,nieważne,jakbardzotegochciałam.Potrzebowałamtejpracy,chociażbyła
monotonna,iniemogłamsobiepozwolićnato,bycośmnierozpraszało.Tyleżepracaniewymagała
zaangażowaniaintelektualnegoimojemyślicochwilazbaczałykuinnymrzeczom.Kuwspomnieniom
miękkichwargidotykuzębównaszyi,odktórychdostawałamdreszczy.Jegodużedłoniedawały
podwójnąobietnicę–mówiłyosileidelikatności,októrychmojeciałoniechciałozapomnieć.
Tobyłdługidzień.
Ztrudemudałomisięuporaćzprzydziałemdanychdowprowadzenia,apopracyrozważałamnawet,czy
niezejśćteczternaściepięterposchodach,alewkońcuzdecydowałamsięnawindę.Taką,codoktórej
byłampewna,żeniespotkamwniejnieznajomego.Przeszłamprzezpodziemnyparking,awtymsamym
czasieczęśćtłumuruszyławstronęstojącychprzedwejściemtaksówek.Niewieleosóbdostępowało
zaszczytuparkowaniapodbudynkieminapewnoniebyłabytonowoprzyjętapracownicatymczasowa,
nawetgdybymiałasamochód.
Przejścieprzezgarażbyłopoprostuszybszymsposobemdotarcianastacjęmetradwieulicedalej,anikt
miniepowiedział,żeskrótjestniedozwolony.
Zeszłamposchodachprostowchłodnepopołudniowepowietrzepodziemnegogarażu.
Gdzieśześrodkowegopoziomusłyszałampiskopon,aleniewidziałamnikogo,tylkorzędyaut.
Pocierałamramiona,bozimnypowiewzapowiadał,żebędziechłodno,jaktylkozajdziesłońce.
Skręciłamwstronębudkistrażnikaipożałowałam,żeniemamnicdonarzucenianaramiona.
Byłapóźnawiosna,alewostatnichdniachzrobiłosięzimniejiniebyłamodpowiednioubrana.
Ktośzłapałmniezaramionaipociągnąłwbok,wcień.Zanimzdążyłamkrzyknąć,rękazakryłamiusta,a
jejwłaścicielciągnąłmniedomałegopomieszczenia,wydzielonegowczęścigarażuprzeznaczonejdla
motocykli.Szarpałamsię,aleramionabyłynieubłagane,niczymżelaznaobręcznamoimciele.
–Mówiłem,żewkrótcesięzobaczymy.–Głosbyłznajomyigłęboki,rozpoznałamgonatychmiast.Przez
całydzieńsłyszałamgowgłowie,choćbezskuteczniestarałamsiępozbyćtychfantazji.
Kiedygousłyszałam,poczułamulgę.Azarazpotemzłość.Dlaczegomiałabymmuufać?
Rozwścieczonawłasnągłupotązcałychsiłnadepnęłamnastopęnieznajomego.Warknął,alemnienie
puścił.Cowięcej,przycisnąłmniedozimnejściany.Natarłnamnie,nadgarstkiprzycisnąłmidobetonu.
–Możeszsiębronić–mruknąłiprzesunąłustamipomoimuchu.–Lubięto.
Taspokojnareakcjarozwścieczyłamnie.Odrzuciłamgłowęwtył,żebyuderzyćgowtwarz,aleuchylił
sięześmiechem.Kolejnąpróbęnadepnięciamunastopęzablokował,wsuwającminogęmiędzyudai
tymsposobemodebrałmipolemanewru.Palcezaciśniętenamoimnadgarstkubyłybardziejmiękkieniż
żelaznekajdany,alerówniemocne.Parzyłymnieiniemogłamsięruszyć.
–Puśćmniealbozacznękrzyczeć–powiedziałamchłodnoistarałamsięodwrócićgłowę,żebyspojrzeć
muwoczy.Byłampiekielniesfrustrowanatym,żeniejestemanitakprzerażona,anitakzłajak
powinnam.Porazkolejnytenfacetwywoływałwemnieuczucianieadekwatnedosytuacji.Musiałam
upaśćnagłowę,żebyufaćczłowiekowi,jeślinawetnieznamjegoimienia!
Pochyliłsię,schowałtwarzwmoichwłosachigłębokowciągnąłpowietrzedopłuc.
Zadowolonypomruk,którywydostałsięzjegogardła,wprawiłmojeciałowwibracje.
–Całydzieńniemogłemprzestaćotobiemyśleć–wymruczał,wogóleniezwróciwszyuwaginamoją
groźbę.Kciukamizataczałmałekółkanamoichnadgarstkachiodtegodelikatnegodotykucałasię
naprężyłam.–Takszybkonamniezareagowałaś,zapachem,smakiem…
Przełknęłamślinęiusiłowałamzignorowaćnagłytrzepotwbrzuchu.Nie!–myślałamdesperacko,nie
mogęsiętympodniecić.Alewizjajego,pochylającegosięnadmną,itwardego,gorącegociała
przyciskającegosiędomoichplecówsprawiała,żekręciłomisięwgłowie,anajwiększąochotęmiałam
nato,żebyopleśćgonogamiwpasie.Cholera.
–Puśćmnie–warknęłamspomiędzyzaciśniętychzębów,niezwracającuwaginazdradzieckiereakcje
ciała.–Tojestzłe,niechcę…
Kiedymójgłoszamierał,delikatniepocałowałmniezauchem.Kontrastmiędzytymgestema
nieubłaganymuciskiemnanadgarstkachbyłniesamowity.Oddechuwiązłmiwgardle,gdyustaizęby
nieznajomegoprzesuwałysięwdółmojejszyi.Gdybiodramiocierałsięomojąpupę,atwardydługi
kształtprzesuwałmisięmiędzypośladkami.
–Nigdyniewziąłbymkobiety,któramnieniechce–mruknął,apotemprzesunąłsiędodrugiegoucha.–
Powiedz„nie”,adamcispokójnazawsze.–Przebiegłustamipobocznejstroniegardłailekkougryzł
mniewramię,czekającnaodpowiedź.
Całasiętrzęsłam,aleniezestrachuanizniewygody.Kiedyoderwałdłońodmojegonadgarstkai
przesunąłjąpowewnętrznejstronieramienia,niedrgnęłam,pogrążającsięwdoznaniach,jakiemi
oferował.Dłońpowędrowaławgóręudapodspódnicą,paznokcielekkodrapałyskórę,apalecwsunął
sięmiędzyściśleprzylegającedosiebiepośladki.Zawarczał,ścisnąłjeobiemadłońmi,rozwarł,apotem
natarłnanietwardymwybrzuszeniem,wciążukrytymwspodniach.Zustwyrwałmisięjęk,wypięłam
biodraiodepchnęłamsięodściany,żebyznaleźćsiębliżej.
Puściłmójtyłekiodwróciłmniedosiebie.Przezkrótkimomentwidziałamtużprzedsobąznajomą,
bardzoprzystojnątwarzizieloneoczy,apotemjegoustazaatakowałymojewargiwnajgorętszym
pocałunku,jakiegowżyciudoświadczyłam.Odwzajemniłamgo,wyginającsięiocierająconiego.
Dotknęłamjegopiersi,przesunęłamręcewgóręiprzeczesałammuwłosy,alechwyciłmnieza
nadgarstkiiwyprostowałmiręcenadgłową.Nogawsuniętamiędzyudauniosłamnietrochę,więc
łapałamrównowagę,ocierającsięojegotwardejakskałaudo.
Zjękiemłapałampowietrze,kiedyzjechałustaminiżejissał,skubałdelikatnąskóręszyi.
–Chcępoczućnasobietwojeusta–mruknął,przesuwającwargamipomojejszyiiliniiszczęki.–Chcę
cięzobaczyćnakolanach,jakobejmujesztymipięknymiustamimojegokutasa…
Kiedytymrazempróbowałamsięuwolnić,niepowstrzymywałmnie,tylkocofnąłsięokrokipostawił
mnienanogach.Odrazupowędrowałamrękomadojegospodniiodsunęłamzamek.Sięgnąłwdół,żeby
mipomóc,akiedywyciągnąłczłonekzespodni,uklękłamimusnęłamjęzykiemgłówkę.Smakował
czystością,aostrywdechnadmojągłowąoznaczał,żepodobamusięto,corobię.Jegopragnieniebyło
moim,poczułammiędzynogaminowąfalęgorącaiprzesunęłamgłowędoprzodu,chowającgłówkęw
ustach.
–Boże.–Przeszyłgodreszcz,aja,nagleśmielsza,objęłamdłoniągrubąpodstawęiwłożyłamgogłębiej
doust.Krążyłamjęzykiemwokółpodstawyissałamczubek,apotemprzesuwałamustapocałymgrubym
członku.Nieznajomemuzadrżałyudaizacząłporuszaćsięwrytmtego,corobiłamustami.Położyłdłoń
namoimkarkuinalegającoprzyciągałmojągłowędosiebie.Aletojakontrolowałamsytuację.
Odpięłamguzikwspodniachiwolnąrękąsięgnęłamdojegojąder.Zadrżał,fiutpulsowałzrozkoszy,a
potemująłdłońmimojątwarziniemożądał,żebymwzięłagogłębiej.Tymrazemuległamiwepchnęłam
gotakdalekodogardła,jakmogłam,wciążporuszającgłowąijęzykiem.Wolnądłońwsunęłammiędzy
swojenogi,prześlizgnęłamsięmiędzymokrymifałdkamiinacisnęłamstwardniałypunkcik.
–Dotykaszsię–wycedziłnademną.Tosprawiło,żejeszczegwałtowniejwdzierałmisiędoust,ale
jegotwardośćtłumiłamojejęki.Nieznajomyprawiecałyczasmilczał,alejęknąłkilkarazy,kiedyszybko
poruszałamjęzykiemalbomasowałamgłówkętylnąściankągardłainieukrywam,żemiłobyłoto
słyszeć.
Częśćmojegomózgu,niewielkaczęść,zastanawiałasię,cojanalitośćboskąwogólerobię,alenie
dałamjejdojśćdogłosu.Odzbytdawnaniktmnieniezauważał,nawetwspółpracownicymnie
ignorowali,więczainteresowanietakprzystojnegomężczyznybyłoczymścennym.Niepozwalałamsobie
nadociekanie,dlaczegomniewybrałanicobędziepóźniej.Terazchciałamtylkoczuć.Zanurkował
palcamiwmoichwłosach,ajapoczułamnadchodzącyorgazmwchwili,gdyjegojądraskurczyłysię,
samebliskiefinału.
Odepchnąłmniezpowrotempodbetonowąścianęiwypuściłamgoustzzaskoczonymmlaskiem.
Mężczyznapochyliłsięiobjąłmniewpasie,apotemuniósłioparłościanę,blokującmnieswoim
twardymciałem.Zdziwionaspojrzałamwoczyprzystojnegonieznajomego,terazznajdującesięzaledwie
kilkacentymetrówodmojejtwarzy,apotempoczułamjegoczłonek.
Wszedłwemnieikrzyknęłamzrozkoszy.Mięśnie,któreoddawnaniemiałyzajęcia,naprężyłysię.
Byłamtakwilgotna,żewszedłwemniezupełniegładko.Położyłustanamoich,połykał
mojejękiiprzyciskałmniedościany.
Orgazm,któryprzywoływałampalcami,wydostałsięnapowierzchniępodwpływempocierania,
rozciąganiaipulsowania.Stłumiłustamimójokrzyk,ajazamarłam,gdyfalerozkoszyprzetaczałysię
przezmojeciało.Pocałowałamgodziko,kąsającjegowargiidrapiącpaznokciamirękawymarynarki.
Mojareakcjawyzwoliławnimpodobnezachowanie.Oderwał
sięodmoichust,wtuliłwemnieiwgryzłzębamiwmojeramię.Mojekrzyki,poorgazmiejużcichsze,
wciążodbijałysięodścianmałegopomieszczenia.
Dyszał,apotemwyszedłzemnieiwytrysnąłnaziemię.Wolnąrękąwytarłpozostałościswojego
orgazmu.Uwięzionamiędzyjegogorącymciałematwardymbetonemzauważyłamwkońcu,jakzimna
jestścianaiusłyszałamzgłębiparkinguodgłossamochodówwyjeżdżającychnapowierzchnię.Chłódna
mokrychudachzadziałałjakdzwonekalarmowy.
Uświadomiłamsobie,doczegodopuściłam.Nieudolnieoparłamsięomocneramionanieznajomego–
ciałowciążmiałambezsilnepoorgazmie.
Mężczyznacofnąłsię,wciążpodtrzymującmniepodpośladkami,ipowolipostawiłmnienaziemi.
Zachwiałamsięnaszpilkachizanimzrobiłamkrok,chwyciłamsięjegoramienia,żebyzachować
równowagę.Ogromtego,nacopozwoliłam–porazdrugitegodnia–spowodował
gonitwęmyśli.Zadrżałam,tylkoczęściowozzimna,apotempodskoczyłam,kiedynaglecościepłegoi
ciężkiegoopadłonamojeramiona.Zerknęłamnanieznajomego.Niemiałnasobiemarynarki,alenie
mogłamwykrztusićpodziękowania.Pomógłmi,kiedypowoliwsuwałamramionawrękawy.Marynarka
niebyłagruba,alerozgrzałojąciepłojegociałaipowstrzymywałanajdotkliwszychłód.Odrazuzrobiło
misięlepiej.
–Zawiozęciędodomu.
Kiedytousłyszałam,pokręciłamgłowąiodsunęłamsięodniego.Płonęłamzewstyduiniemogłam
nawetnaniegospojrzeć.
–Pojadępociągiem–wymamrotałam.
Poczułampodpodbródkiempalec.Podniósłmigłowętak,żemusiałamspojrzećprostowprzystojną
twarz.Mimowspólnychpodróżywindą,któretrwałyodtakdawna,nigdyniebyłamznimtakbliskoiten
widokzaparłmidechwpiersiach.Miałciemnąskórę–niewiem,czyopaloną,czyprzekazanąwgenach
–którapodkreślałazieleńoczu,zamkniętychwobjęciachczarnychrzęsibrwi.Gęstewłosymiałniemal
taksamoczarne.Zazwyczajopadałymupasmaminaczoło,choćterazbyłypotarganeprzezemnie.
Wizerunekuzupełniałjasnypoblasknaszczęce,kłującyzarostitowystarczyło,żebysercezaczęłomi
mocniejbić.Kamiennatwarzniewyrażałatejsamejtroski,którąwidziałamwewpatrzonychwemnie
pięknychoczach.
–Proszę,pozwól–powiedziałmiękko.
Wciążżyworeagowałamnajegodotyk,miałamochotęprzytulićpoliczekdoszorstkiejskóryjegodłoni.
Łzynapłynęłymidooczu.Byłamażtakzdesperowana?Cofnęłamsię,wysuwającsięzjegozasięgu.
Odchrząknęłamistarającsięniezachowywaćjakmizdrzącasiękretynka,spojrzałammuwoczy.
–Pojadępociągiem.–Mimożewstydsprawiał,żenajchętniejodczołgałabymsięgdzieśdaleko,miałam
głowęuniesionąwysoko,kiedyodchodziłam.Naglesięzatrzymałam.–Twojamarynarka–mruknęłami
zaczęłamjązdejmować.
Podniósłrękęipowstrzymałmnie.
–Weźją.–Zadowolonyuśmieszekbłąkałsiępojegotwarzyiwydawałosięprzezchwilę,że
koncentrujesięwyłącznienamnieijest…zadowolony.–Potrzebujeszjejchwilowobardziejniżja.
Wiedziałam,żewyglądamjaknieszczęściewzwisającejzemniemarynarce,alebyłochłodnoi
potrzebowałamczegościepłego.Wymamrotałamsłowapożegnania,szybkowyszłamzpomieszczeniai
skierowałamsiędowyjściazgarażu.Uniosłamdrżącąrękę,włosymiałamrozczochrane,alenie
dramatycznie.Musiałamszybkoznaleźćlustroidoprowadzićsiędoporządku.
Zaplecamiusłyszałamodgłoszatrzymującegosięsamochodu.Odwróciłamsięizobaczyłam,żezdługiej
czarnejlimuzynywysiadaszofer,otwieradrzwiodstronypasażera,aprzystojnynieznajomywsiadado
środka.Stałamigapiłamsięjakidiotka,jakszoferzamykadrzwiiwyjeżdżazgarażu.Samochódmiał
przyciemnioneszyby,więcniemogłamzajrzećdośrodka,gdymniemijał,aleodprowadziłamwzrokiem
automojegokochankasprzedchwili,któryminąłstrażnikówiwyjechałnazatłoczonąulicę.Kimnalitość
byłtenfacet?Zadumałamsięnadtym,aleszybkowybiłamsobiezgłowypodobnemyśliiruszyłamdo
wyjściazopustoszałegogarażu.
Weszłamdopierwszejlepszejkawiarniizamknęłamsięwtoalecie,żebydoprowadzićsiędoporządku.
Spódnicaibluzkaniewyglądałyźleibeztruduprzywróciłamimnormalnywygląd,aleniemogłam
przygładzićwłosów.Pasmawkolorzeciemnegoblonduniechciaływspółpracowaćpotym,jakzostały
rozkoszniesponiewierane,więczanurkowałamwtorbiepogumkęispięłamjewluźnykońskiogon.
Darowałamsobiepoprawianiemakijażu,aleprzynajmniejstarłamrozmazanesmugizokolicmoich
błękitnychoczu,żebyjakośsięprezentować.Kiedypiętnaścieminutpóźniejwyłoniłamsięzłazienki,
torbazwisałaznagiegoramienia,amarynarkabyłaprzezniąprzewieszona.Mimozimnadziwniesię
czułam,mającjąnasobie.Pojechałampóźniejszymniżzwyklepociągiem.Przezwiększośćczasubyłam
oszołomiona,awgłowiemiałamwciążjednąitęsamąmyśl.
Cojadocholeryrobię?!
Rozdział3
Następnegorankaprzyjechałamdopracypółgodzinywcześniejiupewniłamsię,żewwindzie,doktórej
wsiadam,niemanieznajomego.Denerwowałamsię,żektośmożeskomentowaćmojewczorajsze
zachowanie,alekumojejwielkiejuldzeludziejakzawszemnieignorowali.Otejporzewbudynkubył
zaledwieułamekosób,któreokupowałygopóźniej.
Śpieszyłamsiędobiurka,żebyuniknąćniechcianychspotkańzpewnymzielonookimiosobnikami.
Przezwiększośćpoprzedniegowieczoruinocyzastanawiałamsię,czypowinnamiśćnazajutrzdopracy.
Lekkomyślnośćiskrajnagłupota,jakimicechowałysięmojezachowania,prześladowałymnieidoszłam
nawetdotego,żezaczęłamkwestionowaćswojąpoczytalność.
Niebyłamtaka.Nigdyniebyłamtaknieodpowiedzialna,aniezaspokojonelibidoniemogłobyć
wytłumaczeniem.
Zaczęłamrozważaćzmianępracy,szukaćmiejsca,doktóregomogłabymprzejść,gdybymojaobecna
sytuacjazrobiłasięnieprzyjemna,alerynekbyłtaksamozapchanyjakzawsze.
Miałamwielkąochotęrzucićtępracę,alelogikapodpowiadała,żepotrzebujępieniędzy.
Rachunkiwciążspływały,aniemiałamoszczędności,którepozwoliłybymispokojnieposzukaćlepszego
zatrudnienia.
Och,Lucy,jakniskoupadłaś.
Usiadłamprzybiurkuizajęłamsiępracą,któraniewymagałazalogowaniasięwsystemie
komputerowym,boniechciałamzawracaćniczyjejuwaginato,żetakwcześnieprzyszłam.
Współpracownicyprzychodzili,rozmawiali,mijającmójmaleńkiboks,alejaprzezwiększośćdnia
siedziałamusiebiewkącie,cieszącsię,żeniktniezwracanamnieuwagi.Dzieńminął
całkiempłynnieażdoczwartejpopołudniu,kiedyszefowawsadziłagłowędomojegoboksui
powiedziała:
–Proszęzamną,pannoDelacourt.
Obecnośćmenedżerkimniezdruzgotała.Widywałamjąprawiecodziennie,aleodczasurozmowy
wstępnejcałkowicieignorowałamojąobecność.To,żeterazzapragnęłazamnąporozmawiać,sprawiło,
żezakręciłomisięwgłowie,ażołądekzwinąłsięwsupeł.Jejtonnieznosiłsprzeciwu,więcpo
pośpiesznym:„Oczywiście,jużidę”,zebrałamsięwsobieinaroztrzęsionychnogachposzłamzanią.
Minęławejściedoswojegogabinetuiprzezdrzwiwyjścioweznaszegodziałupoprowadziłamniena
korytarz.Szłamzaniąwmilczeniu,bobałamsięzapytać,ocochodzi.
Obawiałamsię,żepowiemi,żecałybudynekwiejużotym,cowyprawiałamwczoraj.Nieprzychodził
midogłowyżadeninnypowód,dlaktóregomiałabymniewywoływać,aniespodziewałamsię,żeby
kazałamiopuścićbiurotylkopoto,żebymniezwolnić.
Wmilczeniujechałyśmywindąwgórę,amójniepokójrósł,imbardziejzbliżałyśmysiędoszczytu
budynku.Menedżerkanieodzywałasięibyłanieprzenikniona,choćzdrugiejstronynieangażowałamsię
specjalniewpróbydowiedzeniasię,ocochodzi,zobawyprzedtym,czegomogłabymsiędowiedzieć.
Kiedydrzwiwindysięotworzyły,odrazuwiedziałam,żejestemwinnymświecie.Niebyłośladupo
nijakichwąskichkorytarzach,wysiadłamwobszernymholuwyłożonymciemnymdrewnem,zwypisaną
dużymiliteraminaścianienazwąfirmyHAMILTON.Szerokiewejścieprowadziłodorecepcji,która
staławprzedsionkudużegopomieszczenia.Wejściadobiurzajmowałycałąścianę,anarogach
znajdowałysiędwiesalekonferencyjnezprzeszklonymiścianami.Panowałaatmosferabogactwaw
starymdobrymstylu,ciemnedrewnoizłoteakcentyuzupełnionebyłyprzeznowoczesneoświetleniei
sztukę.
–PanHamiltonczekananas–powiedziałamojaszefowadokobietywrecepcji,taskinęłagłową,agdy
jąminęłyśmy,sięgnęłaposłuchawkętelefonu.
Nadźwięktychsłówzachwiałamsię,anogiodmówiłymiposłuszeństwa.Dlaczegojesteśmywczęści
budynkunależącejdokierownictwa?Nigdyniezagłębiałamsięwstrukturęfirmy–tomiałabyćtylko
tymczasowapraca–aleitakwiedziałam,żetoniejestbylejakiepiętro.CzułosiętuoddechDonalda
Trumpa,amiejsceprzypominałoraczejsalębankietowąniżbiuro.Zdrugiejstronyniebyłomowy,żebym
siętuznalazła,gdybyrzeczywiściewiedzieli,cozrobiłam.
Zagubienieiobawyrosły,kiedyszłamwbezpiecznejodległościzamojąszefową.
Zmierzaławstronęjednegozbiurizapukała,zanimwetknęłagłowędośrodka.
–PanHamiltonzobaczysięzpaniąteraz–powiedziałaiwskazałamiwejście.
Stałamtakiprzezmomentgapiłamsięnanią,apotempowoliruszyłamkudrzwiom.
Spojrzałamnanią,zdumiona,porazostatniiweszłamdośrodka.Alestanęłamwmiejscu,gdydogłowy
przyszłaminowa,potwornamyśl.Onie!Nie,nie,nie,nie…
–Dziękuję,Agatho,tonarazietyle.
Menedżerkaskinęłagłowąizamknęłazasobądrzwi,ajastałamzszokowanawogromnymgabinecie.
Bezgłośnieporuszałamustami,patrzącnaznajomąpostaćsiedzącązabiurkiem.Spojrzałamnatabliczkęz
nazwiskiem.
–JeremiahHamilton–powiedziałam,aciałomiałamsparaliżowaneniedowierzaniem.
Ciemnowłosymężczyzna,siedzącyzabiurkiem,podniósłzimneoczy,żebynamniespojrzeć.
–PannoDelacourt.–Wskazałkrzesłostojącenaprzeciwkobiurka.–Proszęusiąść.
Sercezabiłomiszybciej,gdyusłyszałamgłos,którypotwierdziłmojenajgorszeprzypuszczenia.Nie
mogącwydobyćzsiebiesprzeciwu,podeszłamdokrzesła,którewskazał,choćruchymiałamniezdarnei
niepewne.Usiadłam.Niezwracałnamnieuwagi,zajmowałsiętabletem,którytrzymałwręce.Kiedy
siedzieliśmytakwpełnejnapięciaciszy,rozejrzałamsiępodużymgabinecie.Całaścianazaplecami
prezesabyłaprzeszklonaimożnabyłopodziwiaćpanoramicznywidoknaulicewdole.Namasywnym
biurkuzciemnegodrewnastałylaptop,tabliczkaznazwiskiemikołyskaNewtona,alekulkisięnie
ruszały.Krzesłonakółkach,naktórymsiedziałam,byłomiękkieigrubowyściełane.
–PannaLucilleDelacourt–powiedziałmójnieznajomy,ajastruchlałam.ToJeremiahHamilton,
upomniałamsię,wciążniemogącogarnąćtejsytuacji.–Tymczasowozatrudnionanastanowisku
urzędnikaaktualizującegobazydanych,przyjętadopracymiesiąctemuprzezAgathęCrabtree.Wcześniej
wbiurzepośrednictwapracyExecutiveManagementSolutions.Zgadzasię?
–Kiedynerwowoskinęłamgłową,kontynuował:–Widzę,żejakodokumentupotwierdzającego
tożsamośćużyłapanipaszportu.–Zerknąłnamnie.–Paszportu?
Trudnobyłomówić,mająckompletniesuchowustach,alesięstarałam.
–Zawszemamgoprzysobie.
Podniósłbrew.
–Paszport?–Minaprezesazdradzała,żeoczekujewięcejinformacji,aletylkowzruszyłamramionami,
boniemogłamwydobyćzsiebiesłów.
Przezchwilępanowałacisza,apotemmówiłdalej:
–DorastałapaniwpółnocnejczęścistanuNowyJork,uczęszczaładoCornellUniversity,apotrzech
latachrzuciłastudia.Podejmowałapanipracenaniskichstanowiskach,trzymiesiącetemu
przeprowadziłasiępanitutaj.Dlaczegorzuciłapanistudia?
Podsumowaniemojegożyciabyłozwięzłeirzeczowe,asłowaprzeszywałymnienawylot.Ostatnie
pytanieprzepłynęłoobokidopierowyczekującaciszaskłoniłamnie,żebymnaniegospojrzała.
–Słucham?–zapytałam,wduchuprzeklinającsięzato,żenieuważałam.
–Dlaczego–powtórzył–odeszłapanizcollege’u,pannoDelacourt?
Domagałsięodpowiedzi,aletobyłoskomplikowaneiosobiste,przywoływałowspomnienia,zktórymi
wciążniemogłamsięuporać,mimożeminęłytrzylata.Pytanienaruszałomojąprywatnośćiwiedziałam,
żeniemamobowiązkunanieodpowiadać,alemimotozaczęłammówić.
–Zmarlimoirodzice.
Tymrazemzapanowaładługacisza,wczasiektórejgapiłamsięnaswojedłonieiusiłowałamnie
rozpłakać,cobyłotrudnymzadaniem,biorącpoduwagępełnąnapięciasytuację,wjakiejsięznalazłam.
Czywstydzilibysię,gdybywiedzieli,corobię?–zastanawiałamsię,łykającłzy.Poświęcilitakwiele,
żebyzapewnićmiszczęścieidostatek,aowiększościdowiedziałamsiędopieropoichśmierci.Stracili
dom,wktórymsięwychowałam,aktórynależałdorodzinyoddwóchpokoleń,żebyzapłacićzamoją
naukę.Myślotymprzyprawiłamnieomdłości.Robiłamcomogłam,żebyniewpaśćwręcebanku,ale…
Przełknęłamkulęrosnącąmiwgardleipróbowałamsięopanować.
–Przykromizpowodupanistraty–powiedziałJeremiahpodługiejciszy.Odchrząknął
iusłyszałam,żeodchyliłsiędotyłuwskórzanymfotelu.–CosprowadziłopaniądoNowegoJorku?
Usłyszałamwjegogłosienutętroski,alewciążniemogłamsięzmusićdospojrzeniananiego.Chociaż
pytaniebyłoosobisteiniedotyczyłosprawzawodowych,odpowiedziałaminanie.
–Straciłamdommoichrodzicówimusiałamsięprzeprowadzić.Koleżankazestudiów,zJerseyCity,
zaproponowała,żebymzamieszkałaznią.
–Rozumiem.–Jeremiahpodrapałsiępopoliczku.–Czywiepani,dlaczegopoprosiłemospotkaniez
panią,pannoDelacourt?
Tobyłopytanie,któregonajbardziejsiębałaminaktóreniemogłamodpowiedzieć.
Przełknęłamślinęipodniosłamgłowę,żebyspojrzećwjegozieloneoczy,alecałaodwagamnie
opuściła.
–Nie?–Bardziejzapytałam,niżstwierdziłam.
Otworzyłusta,żebycośpowiedzieć,zamknąłje,apotempodjąłdrugąpróbę.
–Powiempani,jakwyglądałabyjejdzień,gdybynienaszespotkanie.–Położyłręcenabiurkuprzed
sobą.–Pracowałabypani,apółgodzinyprzedkońcemdniapracyzostałabypaniwezwanadobiura
szefowej.Onawyjaśniłaby,żekontraktnapracętymczasowąwygasłidziśjestostatnidzieńpanipracy.
Dostałabypaniostatniąwypłatęizostaławyprowadzonazbudynku.
Porazdrugitegodniaziemiausunęłamisięspodnóg.
–Zwalniamniepan?–zapytałamsłabymgłosem,niemogącwtouwierzyć.Obudziłsięwemniegniew
naniesprawiedliwylos.–Czytodlatego,żemy…
Jeremiahpodniósłrękę,żebymnieuciszyćipokręciłgłową.
–Decyzjaozwolnieniachbyłapodjętamiesiąctemu.Niepotrzebujemyjużwiększościpracowników
tymczasowychwpanidziale.–Zmrużyłoczyidodał,bardziejdosiebieniżdomnie:–Podpisałemtę
decyzjęnapoczątkutegotygodnia,zanimdowiedziałemsię,kimjesteś.
–Niktnieprowadziterazrekrutacji–szepnęłam,bozapomniałam,żenowejpracyszukałamwtajemnicy.
Zresztą,terazniebyłojużpowodu,żebytoukrywać.Ztrudemhamowałamgniew,gdyzdałamsobie
sprawę,żeotootrzymałamkolejnycios,potyluinnychwostatnimczasie.
–Przeglądałempaniakta,pracowałapaniznakomicie–mówiłdalejJeremiah,ajabezmyślnie
wpatrywałamsięwblatjegobiurka.–Damypanidoskonałereferencjedokażdejnastępnejpracy.
Zabrakłomisłów,nieprzychodziłomidogłowynic,comogłabympowiedzieć,więcuniosłamgłowęi
spojrzałamnaprezesa.
–Dlaczegopanmitomówi?–wymamrotałam.–Pocopanmnietuwezwał?
–Bomamdlapaniofertę,propozycjępracy,jeślibyłabypanizainteresowana.Potrzebujęosobistej
asystentki.
Kilkarazyzamrugałam,zaskoczonazaoferowanąpomocą.Zajrzałammuwtwarz,alebyła
nieprzenikniona,niemiałampojęcia,comyśli.Odpodejrzeńażścisnęłomniewbrzuchu,kiedypytałam:
–Wjakimsensieosobistej?
–Nakażdeżądanie.
Wciągnęłamgłębokopowietrze,gdyusłyszałamtesłowa,amyślipogalopowaływstronęnajróżniejszych
możliwychinterpretacjitegozdania.Niemógłsądzić…Napewnoniesugerował
tego,comyślę.Alecośwjegooczach,opróczzawodowegospokoju,wyrażałodokładnieto,coprzyszło
midogłowy.Jegospojrzeniebyłozapowiedziąnajmroczniejszychrzeczy.Amożetotylkomójumysł
usiłowałprzekućfantazjewrzeczywistość?Musiałamsięupewnić.
–Jeślichodziowczorajszydzień,kiedy…Hm…
Jeremiahpochyliłsiędoprzoduioparłmocnypodbródeknapalcach.
–Tak–powiedziałpoprostu,jednymsłowemkwitującwszystkiemojepytania.
Usiłowałamzareagowaćoburzeniem,wzbudzićwsobiejakiśopórizachowaćresztkigodności,ale
byłamteżpragmatyczna.Desperackopotrzebowałampracy,aotodostałampropozycjęiniemogłam
pozwolićsobienapuszczeniejejmimouszu,niewiedząc,kiedydostanęinnąszansę.Ścisnęłomisię
serce,kiedyprzypomniałamsobie,jakprzezbliskodwalatakażdegozarobionegocentaprzeznaczałam
nautrzymanierodzinnegodomu,pototylko,żebygostracićizostaćbezniczego.Niemiałamżadnej
dalszejrodziny,któramogłabymipomóc,igdybyniekoleżankazeszkoły,którazaoferowałami
mieszkanie,wylądowałabymnaulicy.To,coobieuważałyśmyzarozwiązanietymczasowe,przeciągało
siębardziej,niżktórakolwiekznasplanowała.Wierzycielewciążmnieścigali,ażyciewwielkim
mieściebyłodrogie,więcwpraktycznienigdyniemiałamanidolaradlasiebie.
Aletojeszczenieznaczyło,żesięzgodzę.
–Copanoferuje?–zapytałamizadarłamgłowęznadzieją,żeniedostrzegaognia,którywypełniłmoje
ciało.Niemogłamuwierzyć,żewogólebrałamtopoduwagę!
Uśmieszekpowoliunosiłkącikjegoust.
–Pełnaopiekasocjalna,podwyżki,pokrytekosztypodróży.–Napisałcośnamałejkarteczcepost-iti
podałmiją.–Topowinnowystarczyćjakopensjazasadnicza.
Sumazwaliłamnieznóg.Mogłabymspłacićkredytstudenckiwciąguzaledwiekilkumiesięcy,awciągu
rokumiałabymdośćpieniędzy,żebywrócićdocollege’u.Ztrudnościąporuszyłamszczęką,szukając
słów,ależadnenieprzychodziłymidogłowy.Jakaśczęśćmnienalegała,żetoprzecieższansa,ale
druga,brzmiącapodobniedomoichrodziców,wrzeszczała:
„Uciekaj!”Przezchwilęmilczałam,rozważającmożliwości,apotemniepewniewciągnęłampowietrze
dopłuc.
–Chcętomiećnapiśmie.
Cośmipodpowiadało,żenietakiejodpowiedzioczekiwał.Przekrzywiłgłowęizmrużył
oczy,tobyłajedynaoznakahumoru,jakązauważyłam.Boskatwarzpozostałaniewzruszona,gdyskinął
głową.
–Bardzodobrze–powiedział–alenajpierwmuszęprzeprowadzićdalszyciągrozmowykwalifikacyjnej
natostanowisko.–Oparłbrodęnakoniuszkachzłączonychpalcówobudłoni.–
Wstań,pochylsięioprzyjłokcieobiurko.
Rozdział4
Zamarłam,azdanieusłyszanewcześniej,„Nakażdeżądanie”,odbijałomisięechemwgłowie.Popełnej
napięciachwili,kiedytoczyłamzesobąwalkę,wstałamipodeszłamdobiurka,pochyliłamsięioparłam
łokcieokrawędźzciemnegodrewna.NerwowoobserwowałamJermiaha,którywstałiobszedłbiurko
dookoła.
–Zostańtak,dopókiciniepowiem,żemożeszsięporuszyć.Ilesłównaminutęzapisujesz?
Pytaniemniezaskoczyło,alewcześniejprzygotowywałamsiędoewentualnejrozmowyopracęiznałam
odpowiedź.
–Osiemdziesiąt.
–Jakiecechypredysponująciędoobjęciategostanowiska?
Znikłzamnąiniemogłamsięskupić.Mogłamodwrócićgłowęizobaczyć,corobi,alewpatrywałamsię
wbiurkoiodpowiedziałamnatotypowedlarozmówkwalifikacyjnychpytanie:
–Zwracamuwagęnaszczegółyijestemoddanapracy,bezwzględunawszystko.
Zachichotał,słysząctęstandardowąodpowiedź.
–Gdziewidziszsięzapięćlat?
Zaczęłamodpowiadać,alezamilkłam,kiedypoczułamnaudziedłoń,wsuwającąsiępodspódnicęi
przemieszczającąwstronępośladków.Przełknęłamślinęiniemogłamuspokoićoddechu,alenadal
starałamsięodpowiedzieć.
–Chciałabymskończyćwydziałprawaalbopracowaćwmiejscu,którekocham.
Reakcjąnatobyłopomruk,aponimcisza.Tętnomiprzyśpieszyłoizamknęłamoczy,starającsięnad
sobązapanować.Byłotak,jakwwindzie.Jednomuśnięcieijużbyłamstracona,łaknęłamjegodotyku.
–Jakajesttwojawymarzonapraca?
Wsunąłmipalcemiędzyudaiprzesunąłnimipocienkichbawełnianychmajtkach,azustwyrwałmisię
jęk.Wypchnęłambiodra,szukającbliższegokontaktu,alerękaitymrazemznikła,ajawydałamjęk
zawodu.Chwilawytchnieniadałamimożliwośćzebraniamyśli,choćsformułowanieodpowiedzina
pytanieniebyłołatwe.
–Miejsce,wktórymmiałabymznaczenie,mogłabympomagaćludziom.
–Dobraodpowiedź–mruknąłirękawróciła,uciskałaterazmiękkieciałomiędzymoiminogami,amnie
ażskręciłozpożądania.Przycisnęłamdłoniedoblatu,paznokciewbiłamwchłodnedrewno,awbrzuchu
czułamnarastającypłomień.Drugarękapogładziłamniepoplecach,apotempobiodrze,podczasgdy
palcepierwszejwciążdręczyłymnieiznęcałysięnademną.Trzymałamroztrzęsioneramionanabiurku,
awtedypoczułamcośtwardegonapośladkach.
Palcewreszciewślizgnęłysiępodbieliznęibeztruduprzesuwałypowilgotnychwargach.
Stłumiłamkolejnyokrzyk.Starałamsięzachowaćmilczenie.
–Mojebiuromawytłumioneściany,adrzwisązamknięte–wymruczał,odpowiadającnapytanie,choć
nawetnieprzyszłomidogłowy,żebyjezadać.Czułamjegopalcewgłębisiebie,doprowadzałymniedo
drżenia.–Zanimzrobimycoświęcej,musimysiętegopozbyć.
Zsunąłmiznógcienkiebawełnianefigi,aja,niewielemyśląc,wyszłamznich,gdyupadłynapodłogę.
Wsunąłbutmiędzymojenogi,żebymjerozstawiła,abiodraminaciskałnamojepośladki.Jegopalcewe
mniewciążsięruszały,oddechmiałamurywany,aJeremiahzadarł
mispódnicęażdotalii,napierająctwardąwypukłościąnamojąpupę.
Kciuk,którywcześniejmasowałstwardniaływzgórekmiędzymoiminogami,wślizgnął
sięterazdotylnejdziurki.Zszokowanaszarpnęłamsię,alebyłamuwięzionamiędzyjegobiodramia
biurkiem,akciukporuszałsięwciasnejdziurce.Wcześniejnieprzyszłomidogłowy,żemężczyzna
mógłbybyćzainteresowanytamtymwejściem.Niebyłamażtakąignorantką,żebynieznaćtakiejopcji,
alenigdytegonierobiłam.Trudnomisięjednakmyślało,boJeremiahwciążmanipulowałmoimciałem,
ażcaładrżałamzżądzy.
Przylgnąłustamidomojejszyi.
–Przyjdzieczas–wymruczałniskimgłosemsłowaobietnicy,razjeszczeporuszył
palcem,apotemprzesunąłkciukzpowrotemnałechtaczkę.Terazjużkażdymójoddechbył
jękiemiuniosłambiodrawdesperackimpragnieniu,bymniewypełnił.Palcedrażniłyidręczyły,alenie
dopuściłydoorgazmu.
Poczułam,żezmieniapozycję.Jeremiahpochyliłsięnadmoiminagimipośladkami,złapałzębamiskórę
najednymznichirozchyliłjedłońmi.Zanimzdążyłamchoćbyzastanowićsięnadtym,cosięświęci,po
razpierwszywżyciupoczułamjęzykwnajintymniejszejokolicymojegociała,polizałrowek,apotem
wsunąłpalcewwilgotnyotwór.Przylgnęłamdobiurkazkolejnymokrzykiem,aniemogłampowstrzymać
sięodnastępnych,gdypanowałnadreakcjamimojegociałazapomocąjęzykaipalców.Nieznanei
egzotycznedoznanieokazałosięinneniżwszystko,czegodoświadczyłamwcześniej,choćniebyłotego
wiele.Doszłamzkrzykiem,drapiąctwardyblatbiurkainiemogączapanowaćnaddrżeniemciała.
Nadźwiękrozrywanegopakuneczkuzprezerwatywąpołożyłamgłowęnadłoniach,achwilępóźniej
poczułamjegodługiego,twardegofiuta,wślizgującegosięmiędzymojepośladki.Wyjąłpalcetylkopo
to,żebyzastąpićjeczymśgrubszymitorowałsobiedrogęprzezciasnewejście.Jęknęłam,gdywpychał
sięwemnie,aonobjąłmniesilnymramieniemwtaliiiprzycisnąłmocnodosiebie.Przygwoździłmnie
dobiurkaiwysuwałsięzemnie,apotemwsuwałzpowrotem,ocierającsięielektryzującdelikatną
skórę.Wciążunosiłamsięnafaliorgazmu,więcjegoruchyzastałymniedyszącąirozpaloną,dziko
wciskającąsięwniego.
–Kurwa,jakajesteśgorąca–mruknąłmiprostowuchoinatarłmocniej,wywołująckolejnyjęk.
Zaparłamsięokrawędźciemnegodrewna,kiedynacierałnamnie,akolejnepchnięciawywoływały
drżeniecałegociała.Podniósłrękędomojejszyiiprzycisnąłmojągłowędoswojegoramienia,
częściowouniemożliwiającoddychanie.Mimotonadaljękliwiełapałampowietrze,gdyzalałamnie
kolejnafalaorgazmu,aciałozadrżałoporazdrugiwciągukilkuminut.
Głowaopadłaminabokipoczułamnaszyizęby,przesuwającesiępoliniiramienia,zktóregoodsunął
bluzkę.Dotykmiękkichustnaskórzewyraźniekontrastowałzmocnymipchnięciamibioder,ale
zatraciłamsięwtymdoświadczeniuipozwoliłammuprzejąćkontrolę.
Dwaorgazmycałkiemmniezniewoliły,osłabiły,aleJeremiahbeztruduutrzymałmniewsilnych
ramionach.Wygięłamsięwłuk,choćmiałamchybazbytdelikatnąskóręnatepchnięcia.
Przyjemnośćbyłazbytduża.
Takjakpoprzednio,zatopiłzębywmoimramieniu,kiedyzadrżał,apchnięcianiemalpoderwałymniez
podłogi.Wydałurywanyokrzykipojeszczejednymsztychudoszedłwemnie.
Zwolniłuciskwokółszyiiznówpoczułamdopływkrwi,ażzakręciłomisięwgłowie.Ostrożniepołożył
mnienabiurku,apotemzłożyłswojeciężkieciałonamnieiobojeusiłowaliśmyzłapaćoddech.
Pochwiliwyszedłzemnieicofnąłsięokrok,zostawiającmniesamąnazimnymdrewnie.Nieodrazu
uświadomiłamsobie,jakbardzojestemobnażona.Zresztąitakprzezkolejnąminutęłapałamoddech,
zanimopuściłamspódnicę.Byłamtakmokra,żegdybymusiadłanakrześle,zaplamiłabymobicie,więc
chwiałamsięwszpilkachitraktowałambiurkojakopodpórkę.
–Koniecrozmowywstępnej…Aha,jestpaniprzyjęta.
Wciążciężkołapiącoddech,odwróciłamgłowę,żebyspojrzećnaJeremiahaHamiltona,którystałprzy
stolikudokawywrogugabinetu.Marynarkęispodniemiałrównozapięte,wyglądałtaknienagannie,
jakbynicsięniestało.Wzrokmiałpytającyidociekliwy,aleniewiedziałam,czegochciałbysię
dowiedzieć.Usiłowałamwzbudzićwsobiewstyd,gniew,obrzydzeniedlamojegorozwiązłego
zachowaniaiwobecniego,wykorzystującegomojąsytuację,alenieczułamnicpozawyczerpaniemi
poczuciembezpieczeństwa.
Jestemskończona.
Delikatnieobróciłmnie,trzymającrękązałokiećipodałmiszklankęwody.
–Odświeżsię–nakazałJeremiahmiękkimgłosem,któryjużsłyszałam,kiedyupiłamłykchodnegopłynu.
–Wydamkilkadyspozycjiimożemywyjść,kiedytylkobędzieszgotowa.
Ciąglebyłamoszołomiona,więcpomyślałam,żecośprzegapiłam.
–Jakichdyspozycji?
–Mówiłaś,żezawszemaszprzysobiepaszport?
Zamrugałam,skołowana.Dziwnepytanie.
–Tak,mam.
Skinąłgłową,jakbytowyjaśniałowszystko.
–Doskonale.Więcmożeszjechaćzemnąisłużyćmizatowarzystwo.
Upiłamkolejnyłykwody,wciążzdziwionakierunkiem,wjakimzmierzałatarozmowa.
–Jakotowarzystwogdzie?
–WParyżu.Wyjeżdżamyzagodzinę.
Rozdział5
Wlimuzyniebyłowięcejmiejsca,niżzapamiętałam.Innasprawa,żekiedyostatnirazsiedziałamw
limuzynie,byłotowliceum,przedbalemmaturalnym,awśrodkupełnobyłomoichkoleżanekiich
chłopaków.
Rzuciłamokiemnaprzystojnegomężczyznęsiedzącegoobokmnienatylnymsiedzeniu.
Przezchwilęniezwracałnamnieuwagi,skupiałsięnatrzymanymnakolanachtablecie,amniezostawił
samąsobie.Przytuliłamskórzanątorebkę,trzymanąnakolanachiwciążodtwarzałamwydarzeniadnia.
NaprawdęjechałamdoParyża?
Miałamzasobąszalonedwadni.Wciążniemogłamuwierzyć,żeJeremiahHamilton,prezes
międzynarodowejkorporacjiHamiltonIndustries,którymógłśmiałomierzyćsięzDonaldemTrumpem,
siedziałzemnąwczarnejlimuzynie.Niemieściłomisięwgłowie,żejadęznimnalotniskoipolecęz
nimdoParyża.Jakojegoosobistaasystentka.Żewkrótcedostanękontrakt,któregogłównympunktem
będziezastrzeżenie:„nakażdeżądanie”.
Tendzieńznajdowałsięwpierwszejpiątcerankingunajgorszychdniwżyciuistanowczozajmował
pierwszemiejscewspisietychnajdziwaczniejszych.
GodzinaszczytunaManhattanieobjawiałasięzwyczajowąmieszaninąpieszychiaut.
Niezwracałamjednakwiększejuwaginato,cosiędziejezaoknem,bobyłamzatopionawewłasnych
myślach.AlekiedywyjechaliśmyzManhattanu,zauważyłam,żeruchjestmniejszy.
Zpewnymopóźnieniemzorientowałamsię,żezmierzamywstronęNewJersey.Dopierokiedyminęliśmy
rządsamolotówzawysokimogrodzeniem,wyjrzałamprzezoknoizzaskoczeniemzobaczyłamtablicęz
napisem:„LotniskoTeterboro”.LotniskowNewJerseyniebyłotakdużejaktowNowymJorku.Nigdyz
niegonieodlatywałam,alewiedziałam,żeobsługujesporoprywatnychlotów.Zdrugiejstronyprawie
niebywałamnawetnalotniskuJFK,więctymbardziejtomniejszebyłonowością.Widziałamrząd
małychczarterowychsamolotówzaparkowanychnaasfalcie,takichwycieczkowychiużywanychprzez
milionerów.
Cóż,wyglądanato,żepolecimyjednymznich.Tamyślsprawiła,żepokręgosłupieprzebiegłmidreszcz
izadrżałam,pocierającramiona.Boże,wcojasięwpakowałam?
–Jestpanpewien,żeniepotrzebnemibędąubrania?–zapytałamporaztrzeci,gdydojeżdżaliśmydo
budynkuterminalu.Niewolnomibyłowziąćzesobąnic,pozarzeczami,któremiałamwbiurze–co
sprowadzałosiędozawartościtorebki–orazubraniem,któremiałamnasobie.Spódnicaibluzkabyły
czyste,alenienadawałysięnawyprawęzaocean.
–Tymsięniemartw–zapewniłmnieJeremiah.Twójkontraktobejmujeitakiesprawy.
Tęsamąodpowiedźdostawałamzakażdymrazem,gdypytałamocośzwiązanegozniespodziewaną
wycieczką.Wyglądałonato,żemójkontraktbędzieobszerniejszyniżdziełaTołstoja.Tamyślwcalenie
koiłamoichnerwów.Jeszczeniczegoniepodpisałam.Mogłamodejśćiposzukaćnowejpracy.
Doznałamnagłejwizjisiebie,sprzedającejhamburgery,żebymiećzczegożyćizalałamniefalasmutku.
Takiesąmojeperspektywy?Czytonaprawdęmojaostatniaszansa?
PopatrzyłamnaJeremiahaipodchwyciłamjegospojrzenie.Kamiennatwarzniezdradzałażadnych
emocji,aleintensywnywzrokprzeszywał,jakbymógłczytaćmiwmyślach.Niechciałam,żebywidział
mojeniezdecydowanie;sfrustrowanazacisnęłamszczękiinieodwróciłamwzrokujakopierwsza.
Naszkonkurs,ktopierwszyodwróciwzrok,przerwałonagłeotwarciesiędrzwi.Złapałamtorbęi
wyszłamzautaprzednim,alekiedygomijałam,wydawałomisię,żewidzęwjegotwarzybłyskhumoru.
Awięclubikonflikty,myślałam,gdypośpieszniewchodziliśmydobudynku.Todobrze,boniemam
zamiaruczołgaćsięibłagaćoszacunek.
Oczymawyobraźnizobaczyłamsiebie,jakklęczęprzednimipatrzęwjegoboskątwarz,awreakcji
poczułamściskaniewdołku.Uch,niechtoszlag.
Błyskawicznieprzeszliśmyprzezodprawę,którejnajbardziejstresującymmomentembyłoprzeszukanie
mojejtorebki,bostrażnikznalazłwniejmojemajtkizwczoraj,októrychzapomniałam.Oblałamsię
potemnaichwidok,alestrażnikzachowałsięprofesjonalnie.Późniejprzeszliśmyprzezmałą
poczekalnięizostaliśmyodwiezieniprzezpłytęlotniskadoczekającegonanassamolotu.
Byłdługiismukły,ajednakznaczniemniejszyniżsamoloty,którymizdarzałomisięlatać.Nigdynie
widziałamwnętrzatakiegosamolotu.Normalnymdziewczynom–takimjakja–
tosięniezdarza,chybażesąstewardesamialbopilotami.Wśrodkubyłotakwytwornie,jaksięnato
zapowiadałozzewnątrz.Pilotpoprosiłnasozajęciemiejsc,zanimzamknąłdrzwiiwrócił
dokokpitu.Oszołomionaotoczeniemzaczęłamzabawiaćsięgadżetamiiprzyrządamiprzymoim
siedzeniu.Byłtamnawetprywatnytelefonpodjednymzszerokichpodłokietników,comniezachwyciło.
Nastoliku,którywłaśnierozłożyłam,pojawiłsięcienkitablet,tensam,naktórymJeremiahpracował
wcześniej.Zaskoczonaspojrzałamnamojegoszefa;siadałwłaśnieniedalekomnie.
–Coto?–zapytałam,awcześniejszyzachwytprzygasł.
–Podrodzeprzygotowałemtwójkontrakt,będzieszmusiałagopodpisać,zanimodlecimy.–Kiedysię
zawahałam,pochyliłsię,żebyspojrzećmiwoczy.–Wiedziałaś,żetosięstanie.
–Czylitonieżarty?–Sarkastycznaodpowiedźmiałazamaskowaćmojezdenerwowanie.
Czyżbympodpisywałacyrograf?
–Jeślizechceszwysiąść,samochódodwiezieciędodomu.–Zkieszenimarynarkiwyjął
srebrnyrysikipodałmi.–Decyzjanależydociebie.
Wyjęłamzjegopalcówrysikizacisnęłamwdłoni,żebyniewidział,jaksiętrzęsą,gdyczytamdokument.
Nastudiachuczyłamsięodcyfrowywaćprawniczyżargon,aletutajsłownictwobyłoraczejpotoczne.
Fraza„nakażdeżądanie”zostałaobudowanaprawnymizwrotami,alekonieckońcówwychodziłonato
samo,akontraktzawierałnawetklauzulęozachowaniutajemnicysłużbowej.Zbliżającsiędokońca,
trafiłamnajedenzapis,októrymnierozmawialiśmy.
–Pięćdziesiąttysięcydolarów?–pisnęłam,zaskoczona.
Skinąłgłową.
–Jeśliposześciumiesiącachwciążbędzieszpracowaładlamnie,przysługujecibonus–
powiedział,cytujączapisumowyniemaldosłownie.–Bonus,atakżecotygodniowewypłatyniezostaną
ciodebrane,nawetjeślizerwieszumowępotymczasie.
Czylinawetjeśliodejdę,niestracęwszystkiego.Widoktegonapiśmiepomógłmisięuporaćz
absurdalnościądecyzji.Kontakt,jakkolwiekmglistywkwestiimoichobowiązków,nadawałcałej
sytuacjiwymiarsłużbowyisprawiał,żepoczułamsięmniej…zdzirowato.Zresztą,ktowie?Możeto
standardowaumowa,jakiejwymagająznaniibogaci.Skądmiałabymtowiedzieć.
Mimotowciążsięwahałam.Jeszczemogęsięwycofać,myślałamipatrzyłamnarysik,trzymanywdłoni.
Mogęprzerwaćtęidiotycznągrę,wziąćtaksówkęiwrócićdomojegomieszkania…
…apotemco?
Jednymzmoichnajwiększychzmartwieńpoprzeprowadzcezrodzinnegomiastadokoleżankizeszkoły
byłoto,jakdrogieokazałosiężyciewpobliżuNowegoJorku.Stratadomurodzinnegopozostawiłamnie
bezśrodkówdożycia.Niemiałaminnejalternatywy,achociażbardzosięstarałam,nieudawałomisię
odłożyćżadnychpieniędzy.Mojeaktualnemiejscezamieszkaniastawałosięcorazbardziejtymczasowe,
bozzachowaniaprzyjaciółkiostatnimiczasywywnioskowałam,żenadużywamjużjejpoczątkowej
gościnności.Mojajedynanadziejawtym,żejeśliudamisięspłacićchociażczęśćpożyczkistudenckiej,
będęmogłasamapłacićczynsz.Wprzeciwnymraziezostajemitylkopomocspołeczna,anatęmyśl
robiłomisięsłabo.
Jeremiahobserwowałmniecierpliwie,ajegobezlitosnespojrzenieodczułamjakomiłąodmianę.Odkąd
umarlimoirodzice,zmagałamsięnietylkozrachunkami,któretrzebabyłozapłacić,aletakżezreakcjami
ludzi,którzyznalimojąsytuację,imiałamjużdośćbyciawichoczach„biednąsierotą”.Prezesnie
pozostawiłżadnychzłudzeńcodotego,jakieusługisąprzedmiotemkontraktu–przecieżwczasie
rozmowykwalifikacyjnejrozpłaszczyłmnienabiurkuiwyczyniałzmoimciałembrewerie,które
pozostawiłymniejęczącąizdyszaną.Natowspomnieniezapragnęłamzwinąćsięwkłębekischować;
nigdyniebyłam„taką”dziewczyną,atymczasemonuwiódłmniejużnieraz,aletrzyrazywciągu
dwudziestuczterechgodzin.
Kontrakt,którymiałamprzedsobą,zapewniałmifinansowąniezależność,alezacenęinnejwolności–
osobistej.
Niemaminnegowyjścia.
Przeczytałamkontraktdwukrotnie,przygniecionawagądecyzji,którąmiałampodjąć,apotem,drżącymi
palcami,podpisałamsiępodspodemioddałamtablet.Jeremiahwcisnął
przycisk,dającysygnałpilotomiwtejsamejchwilisilnikizaczęływarczeć.Zapięłampasy,chwyciłam
sięfotelaistarałamniezwracaćuwaginadyskomfort,któryodczuwałamzpowodulotuimężczyzny
siedzącegoobok.
–Nielubiszlatać?
Miałamoczyzamknięteiudawałam,żeśpię,gdyjechaliśmywzdłużpasastartowego.
Wszystkoszłogładko,asilnikiniebyłyażtakgłośne,jaksięspodziewałamponiedużejmaszynie,alenie
odetchnęłamswobodnie,dopókinieznaleźliśmysięwpowietrzu.
Wciążpruliśmywgórę,gdyJeremiahrozpiąłpas,wstałiposzedłdogłównejczęścisamolotu,
znajdującejsięzamną.Patrzyłamprzedsiebieiusiłowałamignorowaćjegoobecność,dopókinie
pojawiłasięprzedemnąrękazeszklankąprzezroczystegopłynu.
–Janiepiję–powiedziałam.
–Nawetwody?
Niewidziałamwtymniczabawnego,alewymamrotałamsłowapodziękowaniaiwzięłamodniego
napój.
–Gdybyśmiałaochotęnacośkonkretnego,wbarkujestjedzenie.
–Dziękuję,niejestemgłodna.
Akurattenmomentwybrałsobiemójżołądek,żebyspektakularniezaburczeć,obnażająctoewidentne
kłamstwo.
–Nodobrze,możetrochę.
Zacisnąłustaimiałamwrażenie,żepowstrzymujeuśmiech.
–Naprawdęniewiedziałaś,kimjestem,prawda?
Niebyłamwnastrojudorozmowy,więctylkoprychnęłamiwzruszyłamramionami.
–Chybajednakniejestpanażtakpopularny,jaksiępanuzdawało.
Przyjąłmójsarkazmzrozbawieniem.
–Ajakpopularnyjestem?
Poprawiłamsięwfotelu,akiedynaniegospojrzałam,zobaczyłamwkącikachoczuzmarszczkiuśmiechu.
Świetniepanowałnadutrzymaniemkamiennejtwarzy–zwyjątkiemoczu.
Miałnajpiękniejszezieloneoczy,jakiekiedykolwiekwidziałamumężczyzny,takżywewkontraściez
oliwkowącerąiciemnymiwłosami.Zorientowałamsię,żesięgapię,więcodchrząknęłamizaczęłamsię
zastanawiać,jakodpowiedziećnajegopytanie.Wyczerpałamjużjednakzasóbcelnychripost,więc
wzruszyłamramionamiiwypiłamłykwody.
Zignorowałamjegośmiech.
–Możechceszodpocząć?–zapytał.–Tobędziedługilot.
Poszedłnatyłsamolotu,alejazostałamwfotelu,odchyliłamoparcieiumościłamsięwygodnie.
Niestety,mójżołądek,któryjużwiedział,żejedzeniejestwpobliżu,niedawałmispokoju.Udałomisię
wytrzymaćpółgodziny,zajmującsięgadżetami,któremiałamwzasięguręki,alepotemwstałami
poszłamsprawdzić,codobregoznajdęwbarku.
Kiedymijałammojegoszefa,siedziałnajednymzszerokichfotelizeszklankąciemnegopłynuwdłoni.
Czułamnasobiejegospojrzenie,gdyszłamdopomieszczeniakuchennego,gdzienalałamsobiesoku
pomarańczowego,apotemzaczęłamsprawdzać,cojestpozatym.Złapałamkanapkęzkurczakiemi
dodatkami,któreczyniłyzniejniemalwykwintnedanie,izjadłam.
Jegoobecnośćmniestresowała,niemogłamsobieufać,gdybyłwpobliżu.Kiedytylkogowidziałam,
zaczynałamwyobrażaćsobiescenyerotyczne,zapamiętanezromansideł
iwidywanewwyobraźni.Niebyłowtymniczłego,dopókibyłpoprostunieznajomymzwindy,którego
widywałamrazdziennie.Terazmusiałampozbyćsięgozgłowy,alełatwiejbyłotopowiedziećniż
zrobić.Stałsięjużstałymelementemmoichfantazji,aciałoniechciałoonimzapomnieć.Nawetobecna
beznadziejnasytuacjaniezmniejszałamojegopodniecenia.Aprzecieżwłaśnieonowpakowałomniew
towszystko.
Wzięłammałąbutelkęwodyiodwróciłamsię,żebywyjśćzkuchenki,alezatrzymałamsięjakwryta,bo
stałwprzejściu.Zrobiłkrokwmojąstronę,ajasięcofnęłam,alewpadłamnablatkuchenny.
–Lepiejwrócęnaswojemiejsce–wyjąkałam.
Bawiłsięguzikiemprzykoszuli.
–Mogłabyśmipomóc?–zapytał,wskazującnakoszulęiniezwracającżadnejuwaginamojesłowa.–
Guzikutknąłwdziurce.
Niemogłamuwierzyćwto,cosłyszę.Serio?Tobyłotakżałosne,żeniemalabsurdalne,alewgłowie
usłyszałamjegowcześniejszesłowa:„nakażdeżądanie”.
Parsknęłam.Więcmamgoteżubierać?Nienatosiępisałam,alesięgnęłamdoguzika.
Musnąłmniepalcami,alestarałamsięniezwracaćnatouwagi,choćścisnęłomniewdołku.
Kumojemuzaskoczeniuguziknaprawdęutknął,alewystarczyłokilkasekund,żebygorozpiąć.Kiedymi
sięudało,zabrałamręce,alechwyciłje,zanimzdążyłamsięcofnąć.
–Sprawdźteżresztę,dobrze?
Spojrzałammuwoczy,alezarazszybkoopuściłamwzrok.Togłupie,pomyślałam,usiłującsięwściec,
gdyzpowrotempodniosłamręcedoguzików.Miałambyćprawnikiem,kimśktobędziewalczyło
zwykłychludzi,niepotobrałamgigantycznepożyczkistudenckie,żebyterazbyćluksusową
garderobianą…
Jeremiahpatrzyłnamnie,aleusiłowałamniezwracaćnatouwagi–łatwiejpowiedziećniżzrobić.
Zerknęłamnaniegoprzelotnie,cobyłozmojejstronyniemalzuchwałością,izaczęłammurozpinać
koszulę.Materiałbyłcienki,alemocny;niejedwab,leczcośrówniekosztownego.Niedoszłamjeszcze
nawetdotrzeciegoguzika,kiedyzaczęłytrząśćmisięręce,niezestrachu,alezpowodujegobliskości.
Szybkozorientowałamsię,żepodkoszuląnicniema.Imwięcejguzikówodpinałam,tymwięcej
widziałamjegotorsu,bopołykoszuliniechciałyzostaćnamiejscu.Zrobiłkrokwmojąstronę,pochylił
sięnademną,izaczęłamsięcałatrząść.O
mójBoże!
Wmoimdotychczasowymżyciuniebyłowielumężczyznopróczrodzinyikolegówzeszkoły.Wliceum,
apotemnastudiach,liczyłasięnauka,zawszebyłambardziejzainteresowanaksiążkaminiżzawieraniem
związkówzprzedstawicielamiprzeciwnejpłci,nawetjeślioniwykazywalichęci.Okrespośmierci
moichrodzicówbyłzamazanąplamą,niemiałamczasunanic,pozapodejmowaniemsięnajróżniejszych
pracimartwieniemoprzyszłość.Nawet,jeśliktośbyłmnązainteresowany–niezauważyłamtego.Alez
całąpewnościąwidziałammężczyznę,którystałteraznaprzeciwkomnie.
Walkazpokusądotknięciagładkiejskóryznajdującejsiętużpodmoimipalcamibyłazgóryskazanana
przegraną.Przesunąłsiętrochęwbok,ajanieświadomiepodążałamzanim,kiedyzdejmowałkoszulęi
odrzucałjąnastojącyniedalekofotel.Brakowałomitchu,gdypatrzyłamnaciałowcześniejskrywane
podubraniem,akiedymusnąłpalcamimojeramiona,motylewbrzuchuzmieniłysięwfajerwerki.Nie
zdawałamsobiesprawy,żesięprzesuwamy,zbytpochłoniętajegobliskościąidotykiem,dopókinie
natrafiłamplecaminacośtwardego.Tobyłaściana.Dotknęłamnapiętychmięśninajegobrzuchui
spojrzałamwgórępototylko,żebyzobaczyć,żeionpatrzynamnie,zintensywnością,odktórejugięły
misiękolana.Niemyślałamnawetostawianiuoporu,kiedyprzycisnąłsiędomnieipochyliłgłowę,
żebysięgnąćdomoichust.
Zaczęliśmyłagodnie,tobyłoraczejmuskaniewargami,żebyszybkoprzejśćwpieszczotępełnąpasji.
Bezbronnawobecjegodziałań,jęknęłamwjegootwarteustaiprzebiegłampaznokciamiponapiętym
ciele,odpowiadającnapocałunekzogniem,naktóryniewiedziałam,żemniestać.Mójdotykwyraźnie
gorozpalił,więcprzysunąłsiębliżejilekkotrąciłjęzykiemmojąwargę,czymsprowokowałmniedo
otwarciaust.Dużedłonieprzesuwałwdółmojegociała,zatrzymałsięwtalii,palcewczepiłwbiodrai
pośladki,przyciskającmniemocniejdoswejszerokiejklatkipiersiowej.
Oplotłamręcewokółjegoszyiiprzeczesałamciemnewłosy,spragnionajegodotykutakdesperacko,jak
onzdawałsiępragnąćmojego.Wsunąłnogęmiędzymojeudaiażwestchnęłam,bodotknąłtychczęści
ciała,którepłonęłyibłagałyowięcej.Zacisnąłmidłonienabiodrachiwjednejchwiliuniósłmnie,
przycisnąłdościanyipodtrzymywałtylkonaciskiemciałaidłońmi.
Jegoręcenietrzymałymniejużwtalii,więcdlaodmianyjaoplotłamgowpasienogami.
Poczułamzębyprzesuwającesiępomojejszyiiwtejsamejchwilinatarłnamniebiodrami.
Cichokrzyknęłam,apotemjeszczeraz,kiedyzębyzacisnęłysięprzezbluzkęnaluźnejskórzeramieniai
poczułamkolejnenatarciebioder.
Śleposzukałamdłońmijegotwarzyipocałowałamgo,dyszącjękliwiewjegousta,bonieprzestawałsię
omnieocierać.Spódnicęmiałamzadartąażdopasa,ajegopalceczułammiędzynogami,naciskałna
cienkimateriałbielizny,żebydostaćsiędomojegopałającegoogniemwnętrza.Jęknęłamprostowjego
usta,skubnęłamwargęiprzycisnęłambiodradojegodłoni,spragnionadotyku.
–Możepomożeszmitakżezrozpięciemspodni?
Chwilęzajęłomi,zanimzrozumiałam,copowiedział.Wkońcusłowawypowiedzianeniskimgłosem
przedarłysięprzezmgłępożądania.Oderwałamustaodjegowarg,zdałamsobiesprawę,cosięniemal
wydarzyło–znów–ispojrzałammuwoczy.Ogieńpragnieniawciążtrawiłmojewnętrzności,alekiedy
lekkogoodepchnęłam,cofnąłsięidelikatniepostawiłmnienaziemi.Spódnicęmiałamzadartąnad
biodra,więcpoprawiłamją,wymykającsiępozazasięgjegodotyku.
–Powinnaśodpocząć,przeznamidługadroga.
Popatrzyłamnaniego.Stałiwyglądałtakdobrze,żemożnabyłogoschrupać.Ewidentnieczułsięnago
taksamokomfortowojakzapiętypodszyjęwekskluzywnymgarniturze.Czemuznowusięodniego
odsuwam?
Zasady.Moralność.Notak.Niechjeszlag.
Skinęłamgłowąizmusiłamsiędoodwróceniadoniegoplecami,anastępniedopowrotudomojego
fotela.Zkącikaobokwzięłampoduszkę,usiadłamipołożyłamoparciefotela.Niesądziłam,żedamradę
zasnąć,alewkońcuzapadłamwniespokojnądrzemkę.Słońceginęłozahoryzontem,aziemiawdole
kąpałasięwpomarańczowymblasku.
Wpewnymmomenciesięobudziłam.Zaoknamipanowałaciemność,ajabyłamprzykrytakocem,
któregokrawędziestaranniewsuniętopodmojeciało.Zmarszczyłambrwi,przekonana,żeniebyłogotu,
kiedysiękładłam,izerknęłamzasiebie.Nafoteluniedalekospał
Jeremiah.Koszulęmiałznówzapiętąpodszyję,astaranniezłożonamarynarkależałanafoteluobok.
Zajmowałwięcejmiejsca,więcniemógłsięumościćtak,jakja,alewydawałosię,żemuwygodnieprzy
odchylonymwtyłoparciu.Senzłagodziłjegoostrywyraztwarzy,wyglądał
inaczej,młodziej,spokojniej.
Myślałamotym,żechciałabymgonienawidzić,aletakniebyło.Mężczyznazajmującytamtenfotel
zaszantażowałmnie,żebympodpisałakontrakt,którypozwalałmurobićzemną,comusiępodobało.Ale
umiałsięteżzdobyćnaczułość.Nigdyniezrobiłnic,czegobymniechciała,pomyślałamidotknęłam
koca,którymmnieokrył.Zastanawiałamsię,któryznichjestprawdziwy–nieugiętyprezes,który
przesłuchiwałmnienaswoimbiurku,czymężczyzna,któryotuliłmniekocem.
Odłożyłamterozmyślaniananastępnydzień,bozezmęczeniazamykałymisięoczy.
Cichoziewnęłam,podciągnęłamkocpodsamąbrodę,wygodnieumościłamsięwfoteluizapadłamw
mocnysen.
Rozdział6
Mapanicośdooclenia?
Biorącpoduwagę,żeniewolnomibyłoniczegowziąćzesobą,zaprzeczyłam.
Strażniksprawdziłmójpaszport,apotemoddałmigoizająłsięnastępnąosobą,ajaprzeszłamobok
jegobiurka.Dużeliterynatablicynademnąwkilkujęzykachnazywałymiejsce,wktórymsięznalazłam.
Zatrzymałamsięizagapiłamnanie.NaprawdęjestemweFrancji.
Jeremiahstałniedaleko,akiedydoniegodołączyłam,dotknąłmoichplecówipokierował
mnieprzezniewielkitłumek.Kiedyszliśmyprzezterminalgłówny,widziałamstojącychwkolejceludzi,
czekającychnadopieroprzybyłych.Podprzeciwległąścianąstałpotężny,łysymężczyznazjasnąkozią
bródką,któryruszyłwnasząstronę,żebyspotkaćsięznamiprzydrzwiach.
–Lucy–powiedziałJeremiah–tojestEthan,mójszefochrony.Zabierzeciędohotelu.
Uścisnęliśmysobiedłonie,alemojaobecnośćniebyładlaniegonajważniejsza,wpatrywałsięw
Jeremiaha.
–Celestewciążtujest.–WsłowachEthanasłychaćbyłopołudniowebrzmienie,nienarzucającesię,ale
obecne.–Wylatujedopierozatrzygodziny.
Jeremiahskinąłgłową.
–Doskonale.Dopilnuj,żebypannaDelacourtdotarładohotelu.
–Acozpanem?–zapytałamJeremiaha,bozacząłsięoddalać.
–Rzucąsięnamniejaksępy–powiedziałdoEthana.–Postarajsię,żebywasniezauważyli.
Patrzyłam,jakidziewstronęszklanychwyjściowychdrzwi.Ijuż?–pomyślałamzagubiona.Przekazał
mnieszoferowi,którymamniewtajemnicywyprowadzićzlotniska?
Powinnamsięcieszyć,żesięgopozbyłam,aleokazałosię,żeskazananakolejnegonieznajomego,do
tegowobcymkraju,zatęskniłamzanieprzeniknionymprezesem.
–Wporządku,idziemy.
WmilczeniuposzłamzaEthanem,zerkającodczasudoczasuwstronęoddalającegosięszefa.Kiedy
wyszedłzzaszklanychdrzwi,zauważyłam,żekilkaosóbruszyłowjegostronę.
Błyskfleszówwaparatachiniewyraźnyszumgłosówdocierałydomnie,gdyodsuwaliśmysiędalejod
tegozamieszaniaiszliśmydoinnegowyjścia.Podrodzeniktniezwracałnanasuwagi.
–Ocochodziło?–zapytałam,starającsięnadążyćzadługimikrokamiEthana.
–Topaparazzi.–Ethanprzytrzymałprzedemnąotwartedrzwi,kiedywychodziliśmyzterminaluzdala
odtłumu.–Jegoudziałwgalijestwystarczającoważnymwydarzeniem,żebywzbudzićzainteresowanie
prasy.
Gali?WsiadłamnatylnesiedzeniedużegoSUV-a,zaparkowanegoprzykrawężniku.Innymężczyzna,
którysiedziałzakierownicą,wysiadł,żebyEthanmógłzająćjegomiejsce.
Ruszyliśmy.
–Dasobieradę?–zapytałam,patrzącprzeztylnąszybęnakłębowiskodziennikarzy.
Ethanparsknął.
–Tonic,zrobiłtogłówniepoto,żebyśmymogliwyjśćniezauważeni.Ruszyzarazzanami.
Irzeczywiście,zobaczyłam,jakprzedzierasięprzeztłumdopodstawionejwłaśnielimuzyny,i
odetchnęłamzulgą.Jabymniedałasobieztymrady,pomyślałam.Otrząsnęłamsięnasamąmyślo
kamerachzaglądającychmiwtwarziśledzącychkażdymójkrok.
Wgłowiekłębiłymisięmilionypytań,alemężczyznazakierownicąniewyglądałnarozmownego,więc
zachowałamjedlasiebieizajęłamsiękontemplacjąpierwszychchwilwParyżu.Zawszepragnęłam
odwiedzićtoeuropejskiemiasto.Moirodziceuwielbialihistorięizarazilimnieswoimi
zainteresowaniami.Paryżzawszewydawałmisięodległyiegzotyczny,jakzupełnieinnyświat,wktórym
mogłabymsięzatopić.Kiedybyłamjeszczewliceum,rodziceobiecali,żekiedypójdęnastudiaizrobię
licencjat,opłacąmiwycieczkędoParyża.Tomarzenienigdysięniezrealizowało–ichśmierćna
początkumoichstudiówcałkowiciezmieniłamojeżycieiskierowałajenazupełnieinnetory,niżsobie
wymarzyłam,alemiłośćdomiastapozostała.Uśmiechnęłamsię,gdymiędzybudynkamimigałamiwieża
Eiffla,astresostatnichdniopadł.
Byłamtakamłoda,żeniezauważałam,jaktrudnajestsytuacjafinansowamoichrodziców.Zgodniez
maksymą,żedarowanemukoniowiniezaglądasięwzęby,niepytałam,skądbiorąpieniądzenamoją
naukęwcollege’uzBluszczowejLigi.Dopierokiedyodeszliimusiałamuporządkowaćichsprawy,
zrozumiałam,jaktrudnebyłoichpołożenie.Mielicoprawdaubezpieczenienażycie,aleonoledwie
wystarczyłonaopłaceniekosztówpogrzebuinaprawnika.Pozatymkażdegodolara,jakiegopóźniej
zarobiłam,przeznaczałamnautrzymaniedomu,któryitakstraciłam.Tewspomnieniabyłybolesnąskazą
wmoimsercu,alewidokParyżapodziałałnamniejakbalsam.Chciałabym,żebyściemoglizobaczyćto
razemzemną.
Niemiałampojęcia,dokądjedziemy,alekiedywkońcusięzatrzymaliśmyiodźwiernyotworzyłprzede
mnądrzwi,nawidokhoteluopadłamiszczęka.
–Tutajbędziemymieszkać?
Niktminieodpowiedział,zresztąpytaniebyłotaknaprawdęretoryczne.Gapiłamsięnapięknyparyski
hotelRitziniemogłamuwierzyć,żebędętuspała.TokolejnysymbolParyża,którywidziałamtylkow
gazetachiwInternecie,alezdjęcianieoddawałyjegourody.Coprawdaniebyłtakduży,jaksobie
wyobrażałam,alerówniemajestatycznyiimponujący.Niemogłamsiędoczekać,ażzobaczęgood
środka.
Rudowłosakobietawjasnejobcisłejsukienceruszyławnasząstronę,stukającszpilkamipobruku.
WydawałasięuradowanawidokiemEthana,alezawahałasię,kiedyzobaczyłamnie.
Potężnyszoferpocałowałjąwrękę;takromantycznygestnielicowałzjegoburkliwąosobowością.
–Celeste,tojestLucyDelacourt,nowaosobistaasystentkapanaHamiltona.
Zakłopotaniebłyskawiczniezniknęłozjejtwarzy,alewciążwydawałasięniecozaskoczonanowiną.
–Miłomipaniąpoznać.–Uśmiechnęłasięciepłoiwyciągnęłanapowitanierękę.
NazywamCelesteTaylor,jestemdyrektoremdosprawoperacyjnychwHamiltonIndustries.–
Uściskdłonimiałakrótkiiprofesjonalny,ajejuśmiechprzyjęłamzulgąpoobojętności,której
doświadczyłamdotejpory.–Minęłotrochęczasu,odkądRemiprzyjąłostatniąasystentkę.
Remi?
–Tak,jestemnowa.–Niebyłampewna,ilemogępowiedzieć,więczdecydowałamsięnasłużbową
powściągliwość.–Zostałamprzyjętawczorajpopołudniu.
Celesteuniosłabrwitakwysoko,żeprawiezetknęłysięzliniąwłosów.
–Czylitymrazemniezwlekał.–Jejspojrzeniezłagodniało.–Wszystkomusitubyćdlapanidziwne.
Tenpierwszyodruchszczeregowspółczuciaprawiedoprowadziłmniedołez.Chciałamjej
podziękować,alepowstrzymałamsięprzedrzuceniemjejsięnaszyję.
–Jeszczewczorajbyłampracownicątymczasową,ateraz…–Pokazałamnawnętrzehotelowe.–To
trochęprzytłaczające.
–Tak,wyobrażamsobie.–Zajrzaładosamochodu.–Mapanijakiśbagaż?
–Hm…–Niewiedziałam,jaktowyjaśnić.KtoleciprzezAtlantyk,niewziąwszyzesobąubrańani
innychrzeczy?Ja,oczywiście,alejaktowytłumaczyćbezwdawaniasięwkrępująceszczegóły?
Celesteprzekrzywiłagłowę,kiedytakdługomilczałam,izmrużyłaoczy.Cofnęłasięokrokiobejrzała
mnieodstópdogłów,apotemskinęłagłową.
–Aha,jużwidzędlaczego–powiedziałazpoufałymuśmiechem.
Spojrzałamnaswojeubranie,nierozumiejąc,comiałanamyśli.Byłowciążczyste,choćtrochę
wygniecionepopodróżyinocyspędzonejwfotelu.
–Dlaczego?Coznimnietak?
Celestesięroześmiała.
–Toniemojąopiniąpowinnasiępaniprzejmować.–Pokręciłagłowąisięuśmiechnęła.
–JeśliRemiemucośsięniepodoba,zrobiwszystko,cowjegomocy,żebytozmienić.Jestjakwalec
drogowy,wszystkomusibyćtak,jakonchce.Niemusipaninicmówić,odrazuwidzę,żepaniąteżto
spotkało.–Wskazaławejściedohotelu.–Wejdźmydośrodka,chłodnotu.
Poszłamzaniądośrodka,aEthanzostałnachodnikuidzwoniłdokogośzkomórki.
–GdziepoznałapanipanaHamiltona?–zapytałam.
Celestespojrzałanamnierozbawiona,gdyużyłamtakformalnegozwrotu.
–Stolattemuchodziliśmyrazemdoszkoły,aleprzeprowadziłamsięnazachódzarazpomaturze.Po
rozwodziewróciłamtutaj,żebyzacząćodnowa,aleniemogłamznaleźćpracy.Jużprawiestraciłam
nadzieję,kiedyRemimnieodnalazł.–Wzruszyłaramionami.–Zaczynałamjakomenedżer,apotem,po
śmierciojca,Remiprzeorganizowałcałąfirmęidałmiwybór:albozostanędyrektoremdospraw
operacyjnych,albomniezwolni.Takjakmówiłam–dodała,wywracającoczami–walec.
–Brzmiznajomo.–Pracownicyhoteluotworzyliprzednamidrzwi,ajazzachwytemrozejrzałamsiępo
holu.–Tujestjeszczelepiej,niżsobiewyobrażałam.
–Ajeszczeniewidziałapaniapartamentów!–Zerknęłanazegarek.–Samolotmamdopierozatrzy
godziny.Możemaławycieczka?–Kiedysięuśmiechnęłam,wzięłamniepodramię.–Najpierwbasen.
Zakażdymrazemzapieramidechwpiersi.
–AwięcpaniiEthan…–urwałam,niechcącniczegosugerować,aleCelesteskinęłagłową.
–Pracowałamjużjakodyrektordosprawoperacyjnych,kiedyJeremiahrozkręcił
zEthanemfirmęochroniarską.Byłamprzyzwyczajonadowolności,więckiedywejściedobudynku
zostałoobwarowanenajróżniejszymiobostrzeniami,zaprotestowałam.Taochronawydawałasię
przesadna,ajabyłamnajgłośniejszymkrytykiem.–Celestesięuśmiechnęła.–
ApotemEthanciąglebyłobokmnie,pytał,czyniepotrzebujępomocyalboeskorty.Kiedyszefochrony
zacząłnalegać,żebyodprowadzićmniedoautazakażdymrazem,gdyszłamchoćbypotorebkę,zgłosiłam
sprzeciw,alezostałamprzegłosowana.
–Wyglądanato,żepaniąprześladował–zauważyłam.
–Nie,nieotochodzi.Ethanpilnował,żebywszystkobyłoprofesjonalnie,amnienieprzyszłodogłowy,
żecośsięmożezatymkryć.Byłamzajętapracądwadzieściaczterygodzinynadobę,siedemdniw
tygodniuiniesądziłam,żeznajdęczasnazwiązekaniżemnietowogóledotyczy.–Rudowłosakobieta
wywróciłaoczami.–Szczerzemówiąc,pewnienigdyniezwróciłabymnaniegouwagiwaspekcieinnym
niżirytującaochrona,gdybynieuratowałmiżycia.
–Serio?–Szerokootworzyłamoczy.
Celesteskinęłagłową.
–Jestemtradycjonalistkąiupierałamsię,żebędęprowadzićsłużbowysamochódsama,bezszofera.
Którejśnocywychodziłampóźnozbiurainapadłanamniegrupachuliganów,którzychcieliwepchnąć
mniedociężarówki.Byłopóźnoibyłamprzekonana,żeniematamnikogo,ktomógłbymipomóc,kiedy
naglepojawiłsięwielki,łysygośćistłukłichnamiazgę.
Wtedyporazpierwszytaknaprawdęzwróciłamnaniegouwagę.–Wzruszyłaramionamiiuśmiechnęła
sięsmutno.–Iwtedymianowałsięmoimstałymkierowcą,aresztajesthistorią.
–Łał!–wymruczałam.–Jakromantycznie.
–Możeitak–zgodziłasię,apotemspojrzałanamnie.–Jakdostałapaninajbardziejobleganąposadęw
kraju?Zakażdymrazem,kiedyHamiltonIndustriesogłaszanabórnapracowników,aplikanciwychodzą
namuszami.
Dotarłyśmyjużdobasenu.Robiłwrażenie,otoczonyfilarami,zimponującymsufitem.
–Cudowny!–westchnęłamizignorowałampytanie,jednocześnieuśmiechającsiędoCeleste.–Reszta
hoteluteżtakajest?
–Tak–odparła,śmiejącsię.–Apokojesąjeszczelepsze,niemadwóchtakichsamych.
Ajakspróbujepanijedzenia…!Nadzwyczajne!
Czymsobienatozasłużyłam?–zastanawiałamsię,patrzącnatęobfitość.Toluksusowewnętrzetak
mocnokontrastowałozmojąobecnąsytuacją,żeczułamsięjakrybawyrzuconanabrzeg.Niemogłam
uwierzyćwswojeszczęścieaniwto,żewogóletujestem,alesamwidokwytwornychdekoracjii
zdobieńakcentowałmojekompleksy.Jeszczekilkalattemuświatbył
zupełnieinny,apóźniejwszystkocokochałamibrałamzapewnik–zniknęło.Rozglądającsiępo
bogatymwnętrzu,czułamznajomeukłuciestrachu.Czytaszansazostaniemiodebranarównieszybko?
Celestezerknęłanazegarek.
–Muszęsięzbierać–stwierdziłaznutążaluwgłosie.–Nawetprywatnelotymająswoje
harmonogramy.
Skuliłamramiona.Ledwieznałamtękobietę,alebyłomismutno,żewyjeżdża.Ostatniedwadnibyły
stresujące,aobecnośćCeleste,chociażkrótka,zadziałałanamniekojąco.
Wyciągnęłamrękęipowiedziałam:
–Spokojnegolotu.
Mocnouścisnęłamojądłoń,apotemsiępochyliła.
–BądźmiładlaJeremiaha,dobrze?Czasemzachowujesięjakbuc,alemawielkiesercedlatych,na
którychmuzależyioktórychzdecydujesięzatroszczyć.
Jejsłowamniezdziwiły.Mambyćmiła?
–Jestmoimszefem–powiedziałamsztywno,niechcączabrzmiećzbytpoważnie.–
Muszęgoszanować.
Pokręciłagłową,zamyśliłasięnachwilę,apotemuśmiechnęłazesmutkiem.
–Tochybawystarczy.–Potemnachyliłasiębardziej.–Oddwóchlatniemiałasystentki,azpoprzednią
rozstałsięwnieprzyjemnejatmosferze.Jakojegoasystentkabędzieszpomagałamuprzywypełnianiu
obowiązków,alebędzieszteżwystępowaćjakojegotowarzyszka.
Większośćdziennikarzyznatezasadyipowinnidaćcispokój,aleprzygotujsię,żemożeszbudzić
zainteresowanie.Tonieuniknione.
Czywszystkieasystentkitraktowałtak,jakmnie?Zezdziwieniemzauważyłam,żeinformacjao
poprzedniejasystentcerozdrażniłamnie.ApotemjeszczeostrzeżenieCelesteozainteresowaniu,którego
wcaleniechciałam,inaglecałataimprezazaczęłamisięwydawaćbardzozłympomysłem.Alez
drugiejstrony,czykiedyśmyślałamotejsytuacjiinaczejniżodziwnymzrządzeniulosu?
–Owilkumowa!
OdwróciłamsięizobaczyłamwysokąsylwetkęJeremiaha,którywchodziłwłaśniedohotelu.Podpachą
miałniedużepudełko,zatrzymałsięwdrzwiachipocichurozmawiał
zEthanem.Zezdziwieniemzauważyłam,żejestwnichcośbardzopodobnego,ipodzieliłamsiętym
spostrzeżeniemzCeleste.
–Bylirazemwwojsku,możestądtowrażenie.
–Wwojsku?–Nigdybymniezgadała,żeJeremiahbyłżołnierzem.Wychodziłonato,żeniewiem
jeszczebardzowielurzeczyumężczyźnie,uktóregopracowałam.
Celesteskinęłagłową.
–ObajbyliwoddzialeArmyRangers,dopókinieumarłojciecRemiegoiniezostawiłmurodzinnego
interesu.Totrudnasprawa.Weszłamwtowkrótcepotemipomagałamsprzątaćodpadki.
Chciałamzadaćjeszczekilkapytańdotyczącychobydwumężczyzn,alewłaśnieruszyliwnasząstronęi
okazjaprzepadła.Celesteuśmiechnęłasięizrobiłakroknaprzód,chwytającwyciągniętąrękęJeremiaha.
–Rozumiem,żenadzisiejszymprzyjęciuniebędęcijużpotrzebna?
JeremiahpodniósłdłońCelestedoustipocałował,ajazauważyłam,żeEthan,stojącyzanim,wzdrygnął
sięnatenwidok.Rudowłosakobietacofnęłasięispojrzałanawysokiego,łysegomężczyznę.
–Gotowy,kotku?–spytała.
Zamrugałam,kiedykamiennatwarzEthanarozpłynęłasięwuśmiechu.Celestepomachałamiiodeszli,a
wielkifacettrzymałdłońnaplecachdrobnejkobiety.Dopierowtedyzauważyłamnajegolewejdłoni
złotąobrączkę.
–Pobralisięroktemu.–WodpowiedzinamojezdziwionespojrzenieJeremiahuniósł
brew.–Miałaśtopytaniewypisanenatwarzy.
Schyliłamtrochęgłowępodwpływemjegosardonicznegotonuiodchrząknęłam.
–Coteraz?–zapytałamiporazostatnizerknęłamzaoddalającąsięparą.Strespowrócił,kiedyzdałam
sobiesprawę,żeniemampojęcia,czegoonoczekuje.
–Celestepokazałacihotel?
–Tak,trochętak.–Niemogłampowstrzymaćuśmiechu.–Jestabsolutnienadzwyczajny.
Zdjęcianieoddawałyjegowspaniałości.
Roześmiałsięzzadowoleniem.
–Zaczekaj,ażzobaczyszpokoje.
Rozdział7
Zanurzyłamsięwciepłejwodzie,trzymającsiębrzegówporcelanowejwanny,żebynieopaśćnadno.
Pianałaskotałamniewnos,kiedysięrozsiadałamwwygodnejpozycji,więcześmiechemdmuchnęłam
wnią,aonazatańczyławpowietrzujakobłoczki.Głębokawannabyłazaskakującowygodna,więc
rozluźniłamsięzpoczuciemulgiipalcamiustópmajstrowałamprzykurkach.
Jeremiahwysłałmnienagórędopokoju,boon,jakpowiedział,musiałzałatwićjeszczekilkaspraw,
zanimdomniedołączy.Poszłamzapracownikiemhotelu,któryzaprowadziłmniedomojegopokoju.A
kiedyotworzyłdrzwi,odebrałomimowę.Apartamentokazałsięnajbardziejwyrafinowanymi
ekstrawaganckimwnętrzem,jakiewżyciuwidziałam–miałlustraiobrazywzłoconychramach,białe
ścianyzdobionezłotem,kryształoweżyrandoleilampyorazrokokowesztukaterieiozdóbki.Arrasyna
ścianachikażdainnarzeczwtympokojukrzyczały:Spójrznamnie,jakiejesteśmydrogie!Atakowały
przepychemirozbuchanąelegancjąekstrawaganckiego,krzykliwegostylu.
Byłamabsolutniezachwycona.
Pracownikhoteluoprowadzałmnie,aleprawiegoniesłuchałam,zbytzajętazwiedzaniemnawłasną
rękę.Apartamentskładałsięzkilkusaloników,zastawionychmeblami,którewyglądałynabardzo
drogie,alebardzoniewygodne.Każdeudogodnienie,jakieprzychodziłomidogłowy,orazkilka,ojakich
wcześniejniepomyślałam,byłotuwliczonewkoszty.Kiedyzobaczyłamłazienkęzwysokimsufitem,
lustrami,marmurowymiblatamiipodłogamiorazstojącąpośrodkuwannądużąjakjacuzzi,wydawałomi
się,żeumarłamiposzłamdonieba.
Pracownikzdążyłjeszczepokazaćmiszafęzbieliznąiszlafrokami,apotemwyprosiłamgotak
grzecznie,jaksiędałoiprzygotowałamsobiekąpielzpianą.Mojamamazbierałaflakonikinaperfumyw
starymstyluiucieszyłamsię,widząc,żewtymhoteluużywasiętakichnaolejkidokąpieli.Wybrałam
zapachlawendy,apotemzdjęłamsłużboweciuchy,złapałamszlafrokizamknęłamzasobądrzwi.
Zanimzaczęłamsięmyć,przezjakiśczaspoprostucieszyłamsięwodąikojącymzapachem.Palcamiu
stópmanewrowałamkurkiemzgorącąwodą,żebykąpielbyławciążciepłaiporządniesięumyłam.
Pomarszczonaskóradłonipodpowiedziałami,żeczasopuścićwannę,tymbardziejżezpianyzostałajuż
tylkobiaławarstwanapowierzchniwody.Włożyłamszlafrok,owinęłamwłosyręcznikiemizaczęłam
myszkowaćpoblatachiszufladach,żebysprawdzić,jakiejeszczeskarbykryjąsięwłazience.
Trzyostreuderzeniawdrzwizaskoczyłymnietak,żeażpodskoczyłam.
–Chcęciętuwidzieć.–NiskigłosJeremiahadobiegałprzezgrube,drewnianedrzwi.Tentonnieznosił
sprzeciwu.
Zamarłam,anapięcie,któreusiłowałamzmyćzsiebiewkąpieli,powróciłozezdwojonąsiłą.Szybko
rozejrzałamsięposutozdobionympomieszczeniuizprzerażeniemzdałamsobiesprawę,żepoza
szlafrokiemiręcznikiemniemamtużadnychubrań,wszystkiezostawiłamwsypialni,wktórejwtej
chwiliprzebywałmójszef.
Przełknęłamślinęiprzejrzałamsięwlustrze.Natwarzyniemiałamaniśladumakijażuichoćbyłajasna
iczysta,nieskrywałajejcodziennamaska.Podszybkooplątanymnagłowieręcznikiemmojewłosybyły
wtotalnymnieładzie,alewciążzbytmokre,żebyjerozczesać.
Niemożemniezobaczyćwtakimstanie,wykopiemnieztegohotelu!
Szybkościągnęłamręcznikzgłowyikrzyknęłam:„Chwileczkę!”,żebyniemyślał,żegoignoruję.
Dlaczegotakcizależynajegozdaniu?–dopytywałasięracjonalnaczęśćmojegomózgu,kiedy
szamotałamsięzmokrymiwłosamiiprzyczesywałambrwi,któredesperackodomagałysiękredki.Czy
niewolisztrzymaćsięodniegozdaleka?
Możeitak,alechciałabymprzynajmniejwyglądaćwmiaręporządnie,kiedywyjdę.
Przygładziłamwłosy,ułożyłamszlafrok,upewniłamsię,żepasekjestciasnozawiązany,iruszyłamw
stronędrzwi.Jeszczenasekundęzerknęłamwlustro–nigdywcześniejniebyłamtakapróżna!–apotem
otworzyłamzamekiwyszłam.
Jeremiahstałnadrugimkońcusypialni,przymałymwózeczkuzastawionymzakrytymitalerzami.
Poczułamzapachjedzeniaiślinanapłynęłamidoust.Spojrzałnamnie,gdywyszłam,obejrzałszlafroki
mokrewłosy.
–Jakkąpiel?
Pohamowałamnagłąchęćparsknięciaitylkowzruszyłamjednymramieniem.
–Niejestemdotegoprzyzwyczajona.
Jegospojrzeniesprawiło,żeniemalzaczęłamsięwićjakktośzłapanynakłamstwieipozostaniebez
ruchuwymagałowielkiejsamokontroli.Odwróciłsię,żebyprzysunąćwózekdostołuinagleznów
mogłamoddychać.Niepozwalajmunato!–pomyślałam.Mojeodpowiedzibyłygłupie,aleniemogłam
nicporadzićnato,żeczułamsięzastraszona.Jakbyonbył
drapieżnikiem,ajajegoofiarą.
–Mamcośdlaciebie.
Tozwróciłomojąuwagę.
–Śniadanie?–zapytałamispojrzałamnadaniastojąceprzednim.Wbrzuchuzaburczałomizaprobatą.
–Tozachwilę.–Wyprostowałsięispojrzałmiprostowoczy.–Zdejmijszlafrokipodejdźtu.
Krewstężałamiwżyłach.Otuliłamsięciaśniejszlafrokiemigrałamnazwłokę.
–Poco?
Nieodpowiedział,alekiedypodniosłamwzrok,zobaczyłam,żemnieobserwuje.Jegooczyniewyrażały
nic,sądzę,żejegozdaniempowinnamzdjąćszlafroktylkodlatego,żemikazał.Bopodpisałamdokument,
wedługktóregobędęrobićto,corozkaże.Napoczątkuwydawałosię,żedałmiwybór,aleterazczułam
sięwmanewrowanawstarannieprzygotowanąpułapkę.Lśniącyprzepychwokółniemaskowałswojego
prawdziwegoprzeznaczenia.Był
klatką,stworzoną,żebywyprowadzićmniezrównowagiiskazaćnajegołaskę.
Wreszcie,wkońcu,sięwściekłam.
–Czemuja?–Wskazałamnapokój.–Czemutowszystko?
Przekrzywiłgłowę.
–Aczemuniety?
Odpowiadałpytaniemnapytanieiwkurzyłmnietym.
–Byłamnikim,palcami,którewklepywałydaneiktóremożnabyłowyrzucićnaulicę,gdyprzestałybyć
potrzebne.Więcczemuterazjestemtutaj?
Zacisnąłusta,alenieodpowiedział.Przeszedłprzezpokójdodużegostołuzmarmurowymblatem,
podniósłkryształowąkarafkęinalałsobiepłynwkolorzebursztynowym.
–Mójzawódpoleganaszukaniutalentów–powiedziałipatrzącnamniebeznamiętnie,zamieszałpłynem
wszklance.–Moimzadaniemjestwyszukiwanieinteresówalbosponsorów,naprawienieczegoś,a
potemsprzedawanietegozzyskiem.
–Czylijestemtowarem?
Przechyleniegłowypotwierdziłomojeprzypuszczenia.
–Byłaśambitna,jakostudentkadobrzesobieradziłaś,przyzwyczaiłaśsiędookreślonegotrybużycia.
Życieobeszłosięztobąbrutalnieistłamsiłociębardziej,niżsięspodziewałaś.–
Uniósłszklankęwmoimkierunku,zanimwziąłłyk.–Nieodrzuciłabyśszansystanięcianawłasnych
nogachbezwzględunato,jakdużebyłybykoszty,
–Więctrzebabyłodaćmipracę–sarkazmażspływałmipojęzyku–anieodbieraćgodność.Winda,
garaż…
Trzaskszklankiodstawionejnatacęwyrwałmniezszałuwściekłości.
–Jeździłaśtąwindącorano–odezwałsięniskimgłosemJeremiah,wpatrującsięwkryształową
karafkę.–Zerkałaśnamnie,zbliżałaśsię,alenigdydokońca.–Spojrzałmiwoczy,amniezaparłodech
nawidokognia,którywnichpłonął.–Znałemtwójzapach,wiedziałem,czegopotrzebujesz.Tesekretne
uśmieszki,kiedycościchodziłopogłowie…
Wciążniemogłamzłapaćtchu,kiedyzamilkł,apalce,którymiściskałbrzegszklanki,ażmupobielały.
Niewierzęci,myślałam.
–Jestemnikim–powiedziałam,amojewłasnesłowaprzeszyłymisercejaksztyletem.
Wolnądłońzacisnąłwpięść,wysunąłdoprzoduszczękę,apotemsięrozluźnił.Ruszył
wmojąstronę,ajacofnęłamsię,nadarmousiłującwzbudzićwsobiegniewsprzedchwiliiużyćgojak
tarczy.Przebywanietakbliskoniegoonieśmielałomnie,asercedudniłomiwpiersi,kiedyodwracałam
wzrokiczułam,żedłużejjużniewytrzymam.
Poczułampodbrodąpalec,któryuniósłmigłowętak,żemusiałampatrzećprostowjegooczy.Minęjak
zawszemiałnieprzeniknioną,aleodezwałsięłagodnieipowtórzyłwcześniejsząprośbę.Rozkaz.
–Zdejmijszlafrok.
Słowazawibrowałymiwciele,ajegobliskośćwyczyniaładziwnerzeczyzmoimumysłeminagle
zdałamsobiesprawę,żerozsupłujępasekszlafroka.Miękkimateriałzsunąłmisięzramionnapodłogęi
wylądowałwokółmoichkostek.Porazpierwszystałamprzednimcałkiemnaga.Podjegospojrzeniem
zamknęłamoczy,aspomiędzyrzęsspłynęłamiłza.
Zesztywniałam,kiedypoczułamjegoręce,alepozostałynamoichramionachiodwróciłymniewokół
własnejosi.
–Chcęcicośpokazać–powiedział,akiedynieodrazuotworzyłamoczy,rozkazał:–
Spójrz.
Przedemnąstałodużeowalnelustro,ajaażskuliłamsięnaswójwidok.
–Cowidzisz?–spytał.
Tłustybrzuchiuda,szerokiebiodra,piersi,którepotrzebowałystanika,żebywyglądaćdobrze.
–Siebie.–Zawszebyłamswoimnajsurowszymkrytykiem:blondwłosybyłypozbawioneżyciapo
długimlocieprzezocean,abladaskórakontrastowałazjegociemnąkarnacją.Nigdywżyciunieczułam
siękomfortowonago,atenmomentniebyłwyjątkiem.Spojrzeniewlustrobyłotrudne,awporównaniuz
jegomęskimpięknemmojanormalnośćsprawiła,żepoczułamsięnędznie.
Zobaczyłamwlustrze,żezmarszczyłczoło.
–Wiesz,cojawidzę?–zapytałiprzekrzywiłgłowę,żebywidziećmojąminę.–Widzępięknątwarz–
mruknąłimusnąłpalcembokmojejszyi.–Miękkąskórę,zaokrągleniawewłaściwychmiejscach.–
Przychyliłgłowędomojejiwziąłgłębokiwdech.–Pachniesztakpięknie,żemógłbymcięzjeść.–To
byłraczejwarkotniżsłowa.
Odjegosłówzaparłomidechiścisnęłowbrzuchu.Dużądłoniązakryłmojąpierś,bawił
siębrodawką,ajaniemogłampowstrzymaćgłośnegowestchnienia.Uścisknaramieniuwzmógł
się,gdydłońmasującapierśzjechałaniżej,przesunęłasiępobrzuchu,zostawiajączasobąśladognia.
–Piękna–mruknął,ajaoparłamgłowęojegoramię,kiedydłońzatrzymałasięnaudzie,apalcewbiły
sięgłębokowskórę.Obserwowałamgowlustrze,wuszachsłyszałamgłośnebicieswojegoserca,a
jegodłońgładziłamójwzgórekłonowy.Niezsuwałasięniżej,tylkowyczuwałajegokształt.
Naglecofnąłsięizostawiłmnieoszołomioną,ztrudemtrzymającąsięnanogach.
–Nieruszajsię.–Słowaświsnęłyjakbatizamarłam.Mojainstynktownauległośćdrażniłamnie,ale
mimotostałambezruchu,gdyJeremiahsięgnąłpopudełko,zktórymwidziałamgowhotelowymholu,i
podałmije.–Miałemzachowaćtonapóźniej,aleterazjestdobrymoment.
Podejrzliwieotworzyłampaczkęiodsunęłampapier,którymosłoniętabyłazawartość.
Wytrzeszczyłamoczy,gdydotknęłampalcemparynylonowychpończoch,podktórymiwidziałam
satynowetasiemkiprześwitującegobiałegogorsetu.Niemogącwydusićsłowa,spojrzałamnamojego
szefa,apotemznównazawartośćpudełkainiewiedziałam,jakzareagować.
Kiedyprzezkilkasekundniewykonałamżadnegoruchu,Jeremiahdelikatniewyjąłmipudełkozrąk.
–Odwróćsię.
Kiedyzrobiłam,cokazał,wyjąłzpudełkaskąpeciuszkiikumojemuzaskoczeniu,zaczął
mnieubierać.Najpierwbiałygorset,któryzawiązałminaplecach.Zakryłmipiersiibrzuch,atasiemki
zwisałymiażnauda.Potemweszłamwmałemajteczki,awreszciewsięgająceudpończochy,do
którychprzypiąłpaskigorsetu.Wtejcałejsceniebyłocośniezwyklezmysłowego,mimowprawy,zjaką
towszystkorobił.Nigdywżyciuniemiałamnasobietakiejbielizny,anapewnoniewobecnościfaceta,
ibyłotociekawedoświadczenie.
Jestemzablada,żebynosićbiel,pomyślałacynicznaczęśćmnie,alezachowałamtęobserwacjędla
siebie.
Kiedyskończyłam,znówchwyciłmniezaramionaiodwrócił,żebymznówspojrzaławlustro.
–Acoterazwidzisz?–zapytałiprzysunąłsiędomojegoucha.
Zamrugałam.Łał,czylitakdziaładrogabielizna?Białymateriałukryłto,czegozawszenienawidziłam,a
podkreśliłpartie,oistnieniuktórychniewiedziałam.Dotknęłamtalii,uwypuklonejtasiemkamispiętymi
naplecach,apotemud,poktórychschodziłypaskibiegnąceodgorsetudopończoch.Całośćniebyła
bardzociasna,alewystarczająco,żebyniektóreczęściukryć,ainnewypchnąćwgórę,konkretniebiust,
któregonigdynieuważałamzaszczególnieimponujący.Terazwyglądamdobrze,pomyślałam,
przesuwającpalcamiposztywnychkoniuszkachpiersi.
Nagleprzypomniałamsobie,żeprzecieżzadałpytanie,więcodchrząknęłam,żebyodpowiedzieć,alenie
wiedziałam,odczegozacząć.Podchwyciłamjegospojrzeniewlustrze,aonskinąłgłową,najwyraźniej
widzącwmoichoczachodpowiedź.
–Cieszęsię,żewidzimytosamo–mruknąłiprzebiegłdłońmipomoichrękachiramionach.–Ateraz,
skorojużtosobiewyjaśniliśmy…
Chwyciłmniezawłosyiodciągnąłmigłowęwtył.Krzyknęłamcichoizaskoczonazłapałamgozatę
rękę.Zerknęłamnaniegowlustrze.Twarzmiałzimnąjakgranit,spojrzeniezielonychoczubyło
intensywne,aległospozostałmiękkijakjedwab.
–Nielubięgdyktośmisięsprzeciwia.Kiedymówię,żemaszcośzrobić,oczekuję,żezrobiszto
natychmiast.Inaczejponiesieszkonsekwencje.–Chwyciłmojewłosyjeszczemocniej.
–Nakolana.
Rozdział8
Szybkouklękłam,poganianadodatkowonaciskiemrękispoczywającejnamojejgłowie.
Paskiodpończochnapięłymisięnaudach,cobyłointeresującymdoznaniem,przyćmionymjednakprzez
ból,gdyzacisnąłpalcewplątanewmojewłosy.Odchyliłmigłowędotyłuiwidziałam,żeobserwuje
mniezgóry.
–Podobacisięto,prawda?–mruknął.
Boże,tak!Zdradzieckaczęśćmojejduszyznówbyławswoimżywiole,pławiącsięwtejwymuszonej
uległości,mimożewciążzastanawiałamsię,wcojasięwpakowałam.Wyplątał
rękęzwłosówiprzesunąłnapoliczek.
–Jesteśtakapiękna,klęczącprzedemną.Widzisz,jakijestemtwardynamyślotwoichustachwokół
mojegokutasa?
Zadrżałamnadźwięktegosłowaispojrzałam,jakprzesuwapalcamipowybrzuszeniuwspodniach,
zaledwiekilkacentymetrówodmojejtwarzy.Odwróciłamgłowęwbokispojrzałamnanaszeodbiciew
lustrze.Niczegonawetnierobiliśmy–jeszcze–alejużsamsposób,wjakigórowałnademną,zzadartą
głowąiuniesionympodbródkiem,nademną,klęczącąujegostóp…Topniałamodśrodka,ato,co
stopniało,zbierałomisięmiędzynogami,żebymbyłagotowanaprzyjęciego.Złaknionadotykuotarłam
sięojegodłońjakkot,zacomniewynagrodził,głaszcząckciukiemwczoło.
–Marzyłemotobie,klęczącejissącejmnietymiboskimiustami.–Znówpogładziłmniekciukiempo
czoleiodsunąłdotyłumojewilgotnewłosy.–Chciałabyśmipomócdojść,kociczko?
–Tak–jęknęłam,apotemstęknęłam,zszokowana,boznówchwyciłmniezawłosy.
–Tak,icodalej?
–Tak…–Szukałamwmyślachodpowiedniejformuły.–Panie?
Mruknąłzaprobatąipuściłmnie,azamiasttegozająłsięrozpinaniemspodni.
–Nieobiecuję,żebędędelikatny–warknąłgłosemschrypniętymzżądzy–zbytdługonatoczekałem,ale
obiecujęskończyćto,cozacznę.
Oplotłamobiedłonienatwardym,długimczłonkuiprzesunęłamjewdół,apotemwgórę,napróbę.
Szarpnąłbiodrami,więczrobiłamtoponownie,zpodobnymrezultatem,apóźniej,pochyliłamsięi
musnęłamjegoczubekjęzykiem.Oblizałamwystającąobrączkę,podktórązaczynałsiętrzon,adopiero
późniejwsunęłamgosobiegłębiejdoustizaczęłamoblizywaćgłówkęwkoło.Znówprzesunęłampo
trzoniezaciśniętąrękę,jednocześniemasujączaokrąglonykoniecjęzykiemissącmiękkieciało,apotem
zabrałamjednąrękęiwessałamgogłębiej.
Położyłmiręcenagłowie,niewymuszającniczego,tylkojakoprzypomnienieoswojejobecności.
Poruszałamgłową,adłonieprzesuwałampoczłonku,kiedywsuwałamgodoustgłębiejigłębiej.
Odgłosy,któresłyszałamnadsobą,gardłowepomrukiiurywanyoddech,dostarczałymisatysfakcji.
Mogęsprawić,żebystraciłkontrolę,pomyślałam,itamyśldałamimotywacjędozdwojeniawysiłków.
Kiedyuznałam,żeweszłamwrytm,puściłampodstawęiwsunęłamgonajgłębiej,jaksiędało.
Zgórydobiegłstłumionyokrzyk,wbiłmipalcewczaszkę.Grubagłówkaobijałamisięotylnąściankę
gardła,więcmusiałamsięwycofać,żebysięnieudławić.Ponownieowinęłampodstawęczłonkadłoniąi
zaczęłamodnowa,aleręcetrzymającepoobustronachmojągłowęnacierałynamnie.Ruchembioder
wpychałswojegokutasadownętrzamoichrozgrzanychust.
–Ręcezaplecy.–Tobyłtwardyrozkaz.Przerwałamtylkonasekundę,żebyschowaćręceiskrzyżować
nadgarstki.Modliłamsię,żebybyłdelikatny.
Złudnenadzieje.
Jegopierwszepchnięcieuderzyłomniewgardłotak,żełzywjednejchwilinapłynęłymidooczu.
–Ręceztyłu–warknął,kiedyodruchowojewyciągnęłam–alboniezostawięciwyboruijezwiążę.
Każdegodostępnegomigramawolnejwoliwymagałoschowanierąkztyłu,więcnawszelkiwypadek
zaplotłampalce.Ponowiłpchnięcie,aletymrazemniebyłojużtakgłębokieimogłamnawetoddychać.
Powtarzałto,wsuwałsiędomoichustiwysuwał,ajapowolizaczęłamprzyzwyczajaćsiędotegoruchu.
Cowięcej,niedługozaczęłambyćwstanieimprowizowaćiprzywykłamdojegotempanatyle,żeby
znówzacząćużywaćjęzyka.Natarłamnapodstawę,kiedysięwsuwał,apochwilipchnięciastałysię
płytsze,cozostawiłomiwięcejmiejscanamanewryizabawianiesięznim.Cicheodgłosy,jakiedomnie
docierały,urywanepomrukiinierównyoddech,byłycholerniepodniecająceidowodziły,żecośrobię
dobrze.Kiedyciasnogoobjęłam,wchłonęłamgłębokoimuskałamsamczubekjęzykiem,westchnienie,
jakieusłyszałamnadgłową,sprawiło,żeażuniosłymisiękącikiust.
Wplątałpalcewmojewłosyikierowałmojągłową,apchnięciebiodergłębiejwsunęłomigodoust.Za
każdymrazem,kiedyzaczynałamsiędławićalboniemogłamoddychać,zwalniałiodwdzięczałammusię
zatonajlepiejjakmogłam.Zerknęłamwbok,żebyzobaczyćnaswlustrze,apierwotnażądza,jaką
zobaczyłamnajegotwarzy–itozmojegopowodu–byłapotężnymafrodyzjakiem.Pulsowaniemiędzy
moiminogamiwzmogłosię,acienkiemajtkiniebyłyżadnąprzeszkodądlawilgocispływającejmipo
udach.Potrzebowałamgowsobiejaknajszybciej,czułam,żeinaczejniewytrzymam.
Najwyraźniejonmiałtakiesamoodczucie,bocofnąłsięiwysunąłzmoichust.
Widziałamślinęnajegonapiętejskórze,tużprzymojejtwarzy.
–Wstań.
Niemiałampewności,czytoznaczy,żemogęruszyćrękami,więcpodniosłamsiębezichużycia;wciąż
byłysplecionenaplecach.Wydawałomisię,żejestztegozadowolony,alechwyciłmnieztyłuzaszyję,
mocno,alenieciasno,ipoprowadziłdookrągłegomarmurowegostolikanapokaźnejdrewnianej
podstawie.
–Połóżsięichwyćsięboków,dopókiniepowiemci,żemożeszpuścić.
Spojrzałamnastółpełnawątpliwości.Wyglądałnasolidny,alekamieńmusiałbyćzimny,ajaprawienic
nasobieniemiałam.Gdzieśnadniemojejduszycichygłosikzawołał:Wciążmożeszpowiedzieć„nie”,
niejestzapóźno!Aleciałopełnebyłozwierzęcejżądzy,więcpodjęłamdecyzjęipołożyłamsię,
chwytającodległychkrawędzistołu.Ulżyłomi,kiedyniedrgnąłnawetocentymetr.Jeremiahpuściłmoją
szyjęiprzesunąłrękęwdółpleców,napupę.
Ścisnąłmocnojedenpośladek.
–Rozsuńnogi.
Zrobiłam,cokazał,izjechałrękąniżej,przesuwającpalcemposznurkustringów.
Zadrżałampoddotykiempalcównabieliźnieinacielepodniąipodniosłambiodra,złaknionadotyku.
–Stosujeszantykoncepcję?
Niespodziewanepytanienachwilęwyrwałomniezgorączkowegopodniecenia,aleskinęłamgłową.
Zmuszałymniedotegonieregularnemiesiączki,nieżycieseksualne–ztegopowoduprzyjmowałam
zastrzykiantykoncepcyjne.Niebyłymipotrzebnezinnychwzględówniżmedyczne.
Wreakcjinatęodpowiedźwsunąłpalcepodmajtkiiucisnąłwilgotnewargi.Jęknęłam.
Zręcznymipalcamiokrążałwejście,apotemprzesunąłsiękutwardemupunkcikowi,którypulsował
zgodniezbiciemserca.Mójoddechzmieniłsięwdyszenie,aleJeremiahnieposunął
siędalej,raczejeksplorowałteren.
–Chciałabyś,żebympozwoliłcidojść,kociczko?
Ochoczopokiwałamgłową,adotykjegopalcówodebrałmioddech.Roześmiałsięidotknąłustami
moichbioder,tużpodgorsetem.
–Alebędzieszmusiałazasłużyć.Chcesztego?
Zanimzdążyłamodpowiedzieć,przesunąłkciukmiędzymojepośladkiimocnonacisnął
natylnądziurkę.Zszokowanaszarpnęłamsięnaprzód,alestółuniemożliwiałucieczkęprzedobcym
doznaniem.Drżałam,gdypieściłobamojewejścia.Niespotykaneodczuciaskołowałymojeciało,które
niewiedziało,jakzareagować.
–Wielekobietlubizabawyodtyłu–zamruczałJeremiah,nieprzerywając.–Niektórenawetjewolą,bo
to,cozakazane,nakręcaje.–Nachyliłsiędomnie,przycisnąłswoimciałem.–
Niektórzymężczyźniteżwolątowejście,jegociasneprzyleganieitabu,którepodniecataksamo,jaksam
seks.–Jegoustabyłytużzamoimuchem,kiedydodał:–Zgadnij,którymtypemfacetajestem?
Niedałamradypowstrzymaćjęku,uwięzionamiędzyzimnymmarmurowymblatemstołuajegogorącym
ciałem.Uciskałpalcamimójstwardniałyguzekmiędzywargami,zmuszającmojebiodradoruchui
wydzierającmizustzdyszaneoddechy.Tedwadoznaniajednocześniebyłytrudnorozróżnialne,nie
umiałamstwierdzić,którejestsilniejsze,kciukprzesuwałsiępoobydwumiejscach,ajachciałam
więcej.KiedywięcJeremiahwcisnąłmipalecdośrodkairozciągnąłzaciśniętemięśniewsposób,
któregowinnejsytuacjinigdynieuznałabymzapodniecający,jęknęłamiwypchnęłambiodrawtył,
atakującjegorękę.
Roześmiałsięgłębokoiseksownie,atenśmiechspłynąłpomojejskórzeirozżarzyłją.
Palcówbyłoterazwięcej,odnajdowaływewnątrzmniemiejsca,którychstymulacjadoprowadzałamnie
dodrżeniaisprawiała,żenacierałamnaniego,amojejękibyłygłośneinieskrępowane.
–Jesteśtakcholerniegorąca–szepnąłmidouchaizacząłprzesuwaćbiodrapomojejpupie.Wciążbył
nagiodpasawdół,więcwsunąłsztywnyczłonekmiędzymojeuda,żebytowarzyszyłypalcom.Między
nogamimiałammokro,auciskjegobiodernamoimtyłkubył
seksownyjakdiabli.Zacisnęłampalcemocniejnakrawędziblatu,ażkłykciemizbielały.
Wydawałamzsiebieterazdługiezawodzenie,aemocjerosły,pogrążającmojeciałowmęce
oczekiwania.
–Dojdziesz,kiedycipozwolę,dopierowtedy.
Jęknęłam,tymrazemwramachprotestu,aonzabrałrękę.Taniespodziewananieobecnośćzadziałałajak
kubełzimnejwody–byłatoniewątpliwiekarazanarzekanie.Naszczęście,kumojemuzachwytowi,
pustkazostałaszybkowypełniona,bowkolejnymnatarciubiodermiędzyudamipoczułamtwardykształt,
ajegorękaznalazłasięteraznamojejszyi.Niewszedłwemnie,tylkoprzesuwałgłówkąpowilgotnych
wargach.
–Błagam–jęknęłamiuniosłambiodra,żebyułatwićmuwejście.
–Błagamco?
Wjegogłosiesłyszałamrozbawienie,choćniewidziałamtwarzy,aletymrazembyłampewna,żeznam
odpowiedź.
–Błagam,panie.
–Czegobyśchciała,kociczko?Chceszmniewśrodku,głębokowtymboskimtyłeczku,którytak
wypinasz?Zajechaćcięmocno,żebyśdoszłazmoimkutasemgłębokowsobie?
Tengłębokigłos,schrypniętyiniski,tużprzyuchu,stopiłbykamień.Prześlizgnąłsiępotwardym
guziczkumiędzymoiminogamiiwszystkowróciło,byłamjużtakblisko,nakrawędzi…
Poczułamokrągłąkońcówkęnacierającąnamojespragnionewejście.Wtejsamejchwilirękamirozsunął
mojepośladkiiprzesunąłpalcamipopomarszczonejskórze.Wszedłwobiedziurkijednocześnie,aja
niemalzałkałam,bonaciskiuczucierozciąganiabyłoupragnionąulgą.
Nietraciłczasu,nadałruchombiodertempo,apalcaminadalpieściłtylnądziurkę.Nieupłynęłaminuta,
ajajęczałamzkażdympchnięciem.Mojejękiodbijałysięechemodmarmuru,naktórymleżałami
zdobionychluster.
Kiedyjegoruchyzrobiłysięjeszczegwałtowniejsze,takżezakażdymrazemodbijałamsięodkrawędzi
marmurowegostołu,spojrzałamwdużelustrowiszącenadmahoniowąkomodąnaprzeciwkomnie.
Wyraźniewidziałammężczyznęstojącegozamnąichoćniemalniewydawał
dźwięków,najegotwarzyrysowałosięzwierzęcepragnienie.Ustaotwierałysięwbezgłośnych
sapnięciach,adługieramionasięgałykumojejszyi,napinającbiałymateriałkoszuli.Tyłgorsetuna
moichplecach,białetasiemkiwyglądałypodniecającoiniemogłamuwierzyć,żetomojeciałoodbija
sięwlustrze.
Pochwilimogłamskupićsięjużtylkonadoznaniach,nazbliżającejsięeksplozji,którejtakpragnęłam.
Wdzierałsięwemnie,akażdenatarcieprzyciskałomniedostołu,którymimowszystkopozostał
nieporuszony.Orgazmsięzbliżał,więcjęknęłam:
–Błagam,niemogęjużprzestać.Proszę,panie.
Zniknęłaręka,którabyłamiędzynaszymiciałami,iJeremiahwzmógłwysiłki,nacierał
mocno.Zaciskałdłońnamojejszyiiprzyuchusłyszałamjegojękiigardłowepomruki.Palcebyłyna
dole,pieściłypulsującypunktmiędzymoiminogami.
–Więckończ,chcętopoczuć.
Jużniemogłamsiępowstrzymać.Orgazmzalałmniejakfalaświatła,krzyknęłamiścisnęłamkrawędzie
stołujakbyimadłem,całasiętrzęsłam.NatarciaJeremiahatrafiaływtakiemiejscawemnie,które
wywoływałytęfalęwciążiwciążodnowa,apotemusłyszałamnadsobągardłowy,schrypniętykrzyki
wykonałjeszczetylkokilkaopętańczychpchnięć.Leżałamprzezchwilęoszołomiona,wdzięcznaza
zimnymarmurpodrozgrzanymdonieprzytomnościciałem.
Jeremiahoparłczołonamoimramieniuitrwaliśmytakprzezchwilę,starającsięzłapaćoddech.
Wkońcuwysunąłsięzemnie,aodchodząc,pogłaskałdłoniąmojeplecy.
–Możeszjużpuścićstół.
Łatwiejpowiedziećniżzrobić.Ręcemizesztywniałyitrudnobyłojeoderwaćodblatu,musiałamunieść
jewgórę,żebyodzyskaćczucie.Wstawałam,opierającsięostół,dałamsobieczasnazłapanieoddechu.
Jeremiahpoprawiłubranie,apotempodszedłdofotela.Podniósłmałąpapierowątorbęznieznanąmi
nazwąfirmy,wypisanązdobnymiliteramiidelikatniepostawiłnastoleprzedemną.Nachyliłsięiz
zaskakującądelikatnościąpocałowałmniewczoło,apotemlekkoskierowałwstronęłazienki.
–Idź,odświeżsięiwłóżto.Niezdejmujbielizny,chcęmiećpewność,żejestpodspodem.
Nogimiałamjakzgalarety,alewzięłamto,comidałiskierowałamsiędołazienki,niezapominając
wziąćzesobątorebki.Zamknęłamsięiodłożyłamtorbynapodłogę.Stanęłamprzedlustremnad
umywalkąiwidziałamswojeodbiciewdużychlustrachztyłu.Jasnewłosymiałamrozczochrane,wciąż
wilgotnepoprysznicu,aleichniestarannywyglądzdawałsiędobrzekomponowaćzresztą.Dotknęłam
białegosztywnegomateriałuiodwróciłamsię,żebywidziećgorsetzawiązanynaplecach.Nigdy
wcześniejniemiałamnasobiebieliznytakwytwornej.
Cholera,prawdajesttaka,żenigdyniemiałamteżporządnejbielizny.Zagapiłamsięnaswójtyłekpod
plątaninąbiałychtasiemek,któreledwiezakrywałymikroskopijnestringi…
Wyglądałamdobrze.Tobyłodlamniecośzupełnienowegoipodziwiałamwlustrzeswojeodbicie.
Potemprzyszłootrzeźwienie.Mamzamiarzakończyćtęfarsę?Wcokolwiekgrał
JeremiahHamilton,posunąłsięzadaleko.Niemogłamjużdłużejgraćofiary.Doczegomnieto
doprowadziło?Jestemdobrzeopłacanąosobistąasystentkączyluksusowąkurtyzaną?
Pytanieniedawałomispokoju,alepróbowałamjewyprzeć.Poświęciłamkilkaminutnatoaletęi
zdjęłamskąpemajteczki,zanimzajrzałamdotorebki,którąmidał.Parazgrabnychspodni,prosta,
jedwabnabluzkaiczerwonebutynapłaskiejpodeszwie–toczęśćodzieżowa,anadniebyłyszczotkado
włosówiinneprzyborytoaletowe.Naokoubraniapasowałynamnie,choćwiedziałam,żemoja
zaokrąglonafiguraniejestwEuropienormą.Musiałrobićtojużwcześniej,skorotakdobrzewiedział,
cobędziepotrzebne.Niechciałomisięzastanawiaćnadtym,dlaczegotamyślmniedrażni.Topociągało
zasobąwięcejpytań,którychniechciałamwtejchwilizadawać,więczapomniałamonichiwzięłamsię
zasiebie.
Dwadzieściaminutpóźniejwyłoniłamsięzłazienkiubranaiodświeżona,aonsiedział
przystolezastawionympółmiskami,którewcześniejwidziałamprzykrytenawózeczku.Byłynanich
owoceinaleśniki,atakżeprawdziwabitaśmietanawschłodzonymmetalowymnaczyniu.
Spojrzałamnazegarek.Wciążbyłoranoipodziękowałamsobiewmyślachzato,żedałamradęprzespać
sięwsamolocie.
–Jakimamyplannadzisiaj?–zapytałam,pamiętając,żeEthanmówiłcośogali.
Wziąłmniezarękęiprzysunąłdoswoichust,apotemwłożyłdonichgarśćwinogron.
–Jedz,pókimożesz–powiedziałiobserwował,jakładujęporcjęowocównacienkinaleśnik.–Dzisiaj
zaczynaszpracę.
Rozdział9
NocąParyżbyłrównieolśniewającyjakzadnia,alebyłamzbytzdenerwowana,żebytozauważyć.
Wygładziłamkosztownąsukienkęrękami,patrzączokienlimuzynynamiasto,któreprzesuwałosięza
szybą.Trzęsłamsięcaławśrodku,alewtejchwilibyłotobardziejzwiązanezestrachemprzedtym,w
cosiępakowałamniżzmężczyzną,którysiedziałobokzjednądużądłoniąspoczywającąwładczona
moimudzie.
Czterdzieściosiemgodzinwcześniejledwiewiązałamkonieczkońcem,zamartwiającsię,żewystarczy
brakjednejwypłaty,byzepchnąćmniewbezdomność.Teraz,wsukniibutach,którekosztowałytyle,co
trzymojewcześniejszepensje,wdrodzenagalędobroczynnąubokujednegoznajbogatszychludzina
świecie,tamtadziewczynawydawałasięodległaodemnieocałelataświetlne.
Uszczypnęłabymsię,żebysprawdzić,czynieśnię,alerobiłamtoprzezcałydzieńibyłamjużpewna,że
towszystkodziejesięnaprawdę.
–Wyglądasznazdenerwowaną.
Powiedziałtocicho.Przełknęłamślinęispojrzałamnarękęnamojejnodze–nagrubykciukgładzący
leniwiemateriałsukni–niebyłamwstaniepodnieśćwzrokuwyżej.
–Jestemprzerażona–przyznałam.Niepotrafiłampowiedziećnicwięcej,boemocjeprzegoniły
wszystkiemyślizmojejgłowy.
Jeremiahmruknąłcościchowodpowiedzinamojewyznanieiznowuzapadłacisza.
WieżaEifflamigotałanaciemnymhoryzoncie,jaklatarniamorskanadciąglepełnymżyciamiastem,ale
nawettenwidokniebyłwstaniewyrwaćmniezprzygnębienia.
–ConajbardziejchciałabyśzobaczyćweFrancji?
Zaskoczyłomnietopytanie.Podniosłamwzrok.Patrzyłnamniezamyślonymizielonymioczami.
–Słucham?–spytałam.
Jeremiahwskazałokno.
–WiększośćludzichcezobaczyćwieżęEifflaalbozwiedzićwinnice,czyrobićcośjeszczeinnego.Aty,
nacomiałabyśochotę?
Wydawałomisię,żetopytanieniepasujedotejkonkretnejchwili,aleitakwiedziałam,jakajest
odpowiedź.Znałamjąoddzieciństwa.
–ZobaczyćplażeNormandii.
Zamrugałpowoli,ajaodniosłamwrażenie,żetymrazemudałomisięgozaskoczyć.
–Naprawdę?
Uśmiechnęłamsięnawidokdezorientacjiwjegooczach.
–MójpradziadekbyłpilotemRAF-u,aojcieczawszepasjonowałsięIIwojnąświatową;dorastając,
ciągleoglądałamróżnefilmyiprogramydokumentalnenatentemat.Chybaweszłomitowkrew.
–RAF?–spytałJeremiahzbłyskiemzainteresowaniawpięknychoczach.–Twójpradziadekbył
Brytyjczykiem?
Pokręciłamgłową.
–Kanadyjczykiem.Zmarł,zanimsięurodziłam,aleojcieczawszemówił,żeopowiadał
najciekawszehistorie.–Mówienieoojcusprawiałomiból,alebyłoteżdziwnieoczyszczające.
Przezprawietrzylataunikałamnawetmyśleniaorodzicach,terazjednakwspomnieniasprawiły,że
uśmiechnęłamsięiodprężyłam.–Ojciecuwielbiałoglądaćblokifilmówdokumentalnychnakanałach
historycznychwczasieróżnychrocznic.Mamamówiławtedy,żeniemazniegożadnegopożytku,alemu
natopozwalała.Nagzymsiekominkatrzymałzdjęciezrobionedługoprzedmoiminarodzinami,stoina
plażywUtahobokjakiegośstaregowraka.
Podniosłamoczyizobaczyłam,żeJeremiahpatrzynamniezdziwnym,niemaltęsknymwyrazem.Ale
zarazjegotwarzznowusięzamknęła,skryłazazwykłąmaskąobojętnościimogłamsiętylko
zastanawiać,cowłaściwiewidziałam.Dlaczegomiliardermiałbyzazdrościćmimojegomałego,
zwyczajnegożycia?
–Aty?–spytałam,modlącsięwduchu,byniewziąłtegozawścibstwo.–Czyktośztwojejrodziny
walczyłwtejwojnie?
Jeremiahpokręciłgłową.
–Mójojciecbyłzbytmłody,zresztąwątpię,czyposzedłbywalczyć,nawetgdybybyłoinaczej.Ale
podczastejwojnymojarodzinazarobiłaswójpierwszymilion.
Przekrzywiłamgłowę.Wydawałomisię,żedosłyszałamwjegogłosienutkęgoryczy.
–Produkowalibrońistatki?
–Nie,alezogromnymzyskiemsprzedawalirządowimateriałykoniecznedoprodukcji.
Kiedywojnasięskończyła,mojarodzinabyłabogatszaniżkiedykolwiek.
Słyszałamgniewwjegogłosie,aleniewiedziałam,cootymmyśleć.Czysiętegowstydził?
–Niewszyscymogliwalczyć–powiedziałam.–Mójpradziadekzestronyojcabył
pilotemwojskowym,aledrugiegonieprzyjęlidowojskaimusiałzostaćwdomu.Pracował
wfabryce,któraskładałaokrętyiłodziepodwodne.
Cośbłysnęłowjegooczach.
–Niechciałem…
Położyłamrękęnajegoudzie.
–Wiem.Chodzimitylkooto,żetwojarodzinateżprzyczyniłasiędozwycięstwa,bezwzględunacel,
jakisięzatymkrył.Niemapowodu,żebyczućsięwinnym.
Cośmipowiedziało,żepanprezesnigdyniepatrzyłnatowtensposób.Jakciężkomusibyć,kiedy
człowiekwstydzisięwłasnejrodziny,pomyślałam,botakiewrażenieodniosłampotejrozmowie.
Rzuciłamnaniegookiem;Jeremiahpatrzyłnamniewmilczeniu,przenikliwie.
Nagleskrępowana,odchrząknęłamizaczęłamsięnerwowobawićtorebkąnakolanach.Dłońnamoim
udzieprzesunęłasięwgóręnogiichwyciłamniewpasie.ApotemjednymszybkimruchemJeremiah
posadziłmniesobienakolanach,przodemdosiebie.Przełknęłamślinępodjegointensywnym
spojrzeniem,aonpoprawiłmiartystycznieskręconepasmojasnychwłosównaszyi.
–Piękniedzisiajwyglądasz.–Tenniski,głębokigłossprawił,żemojeciałostanęłowogniu.
Zaczerwieniłamsięispojrzałamwbok,aleJeremiahująłmniedelikatniepodbrodęiprzesunąłmoją
głowęzpowrotemtak,żebympatrzyłananiego.Jegooczyzadawałysięszukaćczegośwmojejtwarzy,a
potemdołączyłydonichdłonie,lekkomuskająclinięmoichbrwiipodbródka.–Wszyscymężczyźni
będąmizazdrościli.
Przełknęłamślinę,oddechuwiązłmiwgardlepodjegonamiętnymwzrokiem.Rękanamoichplecach
zsunęłasięniżej,chwytającmniezapośladekprzezzielonymateriał,ajegooczyipalcepowędrowaływ
dół,dowycięciadekoltu.Westchnęłam,mojeciałonatychmiastuległoniewypowiedzianymżądaniom,
rozkoszującsiętąchwilą.
Tendzieńminąłwokamgnieniu,jakjakiśszalony,nieprawdopodobnysen.Mójszefzabrałmniedo
najmodniejszych(inajdroższych)sklepówwmieście,wposzukiwaniusukni.
Dopierowtrzecimznaleźliśmysuknię,którąuznałamzaidealną.NajwyraźniejJeremiahbyłtegosamego
zdania,bokupiłjąnatychmiast,kiedytylkowyszłamwniejzprzymierzalni.Zielonakreacjabez
rękawówpodkreślałamojekrągłościwsposób,któregonigdybymsięniespodziewała,isprawiała,że
czułamsięseksowna.
Potemzostałamprzewiezionadosalonunadalszyciągmetamorfozy.Tamrozpylonomipodkładnatwarz
–nigdydotądniespotkałamsięzczymśtakim.Miałamwielkąochotęzobaczyćcałytenproces,aleprzez
czasmusiałamsiedziećtyłemdolustranaścianie.Wkońcumniejednakodwróciliichoćnigdynie
dbałamzbytnioomakijaż,zrobiłotonamniewrażenie.
Mojedługiejasnewłosyzostałyrozjaśnionejeszczeokilkaodcieniamakijażsprawiał,żecera
wydawałasięnieskazitelna.
Dłońnamoichplecachprzesunęłasięnaszyjęichwyciłająmocno.Przyciągnąłmniedosiebie,jakby
chciałmniepocałować,alenagleznieruchomiał.
–Powiedzmi–mruknął,wsuwającdrugąrękęwwysokierozcięciesukni–jesteśjużdlamniewilgotna?
Zawsze.Przełknęłamślinęzmocnobijącymsercem,czującjakjegopalceprzesuwająsięnawewnętrzną
stronęuda.Przezchwilębawiłsiębrzegiemkończącychsięwpołowieudapończoch,poczymruszył
dalej,dozłączenianóg.
Ciemnozielonasukniawymagałainnejbieliznyniżbiałykomplet,któryJeremiahdałmirano.Wybrał
właściwą,poczymwróciliśmydohotelu,gdzieuparłsię,żezdejmiezemniemojeubranieiubierzemnie
wnowąbieliznę.Wszystkotowydawałomisięnieprawdopodobnieerotyczne,aleJeremiahniczegoode
mnieniechciał,mimoerekcji,którawypełniałamuspodnie.
Jegoaprobatamilemnierozgrzała.Przyjemniejestbyćuważanązagodnąpożądania.
Nasamowspomnieniezrobiłomisięgorąco,jęknęłamcicho,rozchylającnogipodjegopytającym
dotykiem.Jegopalcewślizgnęłysiępodmojemajtki;czułamichnacisk,choćwłaściwiemnienie
dotykał.Zadrżałam.Kiedyporazdrugiprzeszedłmniedreszcz,zaśmiałsięcicho,apotemuniósłmój
podbródekipocałowałmniewczoło.
–Wyglądanato,żebędziemymusielipoczekać–mruknął,stanowczymruchemsadzającmnie,
rozczarowaną,obok.–Aletejnocybędzieszmoja.
Obietnicawjegogłosiesprawiła,żezadrżałam.
Skręciliśmyisamochódpodjechałpodmocnooświetlonybudynek.Przedwejściemtłoczylisięludzie;
znowuzesztywniałam.Jeremiahścisnąłmniezanogę.Odprężyłamsięztrudemiwzięłamtorebkę.
Samochódzatrzymałsięprzedwejściemdobudynku,azarazpotemusłyszałam,jakszoferwysiada.
Czaszacząćprzedstawienie,pomyślałam,wykręcającnerwowouchwyttorebki.Niebyłotakwieluludzi,
jaksięobawiałam–niektórzyzdążylijużwejśćdośrodka–alenazewnątrzciąglebyłoich
wystarczającodużo,żebyserceznowuzaczęłomibićszybciej.
Drzwiczkisięotworzyły.Jeremiahwysiadłpierwszyipodałmirękę,kiedywychyliłamsięzsamochodu.
Błysnęłyflesze.Wyraźnieczułamnacieleopiętymateriałsukniibutynawysokichobcasach.Jeremiah
podałmiramię,naktórymchętniesięwsparłam,ipoprowadził
mnieprzeztłum.Umiemchodzićnaobcasach,alezainteresowanie,którewzbudzaliśmy,sprawiło,żez
wrażenialedwotrzymałamsięnanogach.Skupiłamsięnatym,żebynieupaśćiniezrobićzsiebie
idiotki.Odetchnęłamzulgą,kiedydotarliśmydowejścia,akameryihałaśliwidziennikarzezostaliza
nami.
Jeremiahniewielemipowiedział–możecelowo–natemattejgali.Wiedziałamtylko,żeodbędziesięw
PortdeVersailles,adochódzostanieprzeznaczonynajakiśceldobroczynny.
Samaliczbaludzi,którzyjużtambyli,ito,jaksięporuszali,sprawiaływrażenie,żeniejesttopoczątek
uroczystości.Rzutokanaplanwydarzeńpotwierdziłmojepodejrzenia.Zorientowałamsięteż,żedzieje
sięznaczniewięcejniżto,cowidziałam.Przeglądającprogram,wskazałamjednonazwisko.
–Niemówiłeś,żejesteśgościemhonorowym.
Jeremiahwzruszyłobojętnieramionamiipoprowadziłmnienaśrodeksali.Podrugiejstronie,przy
scenie,grałaorkiestraikilkaosóbtańczyłonaparkiecie,większośćjednakstaławmałychgrupkach
rozrzuconychposali.
–Ach,przyjacielu,taksięcieszę,żeudałocisięprzybyćnanaszmałysoiree.–Niski,łysiejący
mężczyznapodszedłdonas,chwyciłdłońJeremiahaipotrząsnąłniąenergicznie.Miał
nasobiesmokingimuchę,imówiłzsilnymfrancuskimakcentem.–Domyślamsię,żedopiero
przyjechałeś?
–Witaj,Gaspardzie–powitałgoJeremiah,uśmiechającsięlekko.Wydawałsięszczery,wyraźniedarzył
Francuzadużąsympatią.–Dziękujęzazaproszenie,jestemzaszczycony.
–Zawszeskromny,podczasgdytakczęstototyfinansujesztemałeprzedsięwzięcia.
Zamrugałamispojrzałamnaswojegoszefazukosa.Wydawałsięniewzruszonytymwyrazemuznaniai
zdałamsobiesprawę,żetozapewneprawda.Niewiedziałam,żewspierał
organizacjedobroczynne.Rzeczywiście,niewiedziałamwielurzeczyostojącymobokmężczyźnieita
niewiedzazaczynałamniefrustrować.
–Akimjesttwojauroczatowarzyszka?–zapytałGaspard,ściągającmojąuwagęzpowrotemdochwili
obecnej.
–Pozwól,żeprzedstawięcimissLucilleDelacourt,mojąnowąasystentkę.GaspardMontrose,człowiek
odpowiedzialnyzacałątęimprezę.
–Enchanté,mademoiselle.–Gaspardująłdłoń,którąmupodałam,izłożyłnaniejlekkipocałunek.
Poczułam,jakpalceJeremiahanamoichplecachzaciskająsięiwpijająwmateriał
sukienki.
–Enchanté,monsieur–odparłamiwskazałamwielkąsalę.–Cettesalleestmerveilleuse.
Towspaniałemiejsce.
TwarzGaspardasięrozjaśniła.
–Ah,maisvousparlezenfrançais!Ach,panimówipofrancusku.
–Unpeu,jesuisneeauQuebecavantdedemenageraNewYork.Tylkotrochę,urodziłamsięw
Quebecu,apotemprzeprowadziłamdoNowegoJorku.
–AwięcKanadyjka–rozpromieniłsięGaspard,wyraźniezachwycony.Jateżsięuśmiechnęłam.–
WitamywParyżu,mademoiselle.
CzułamnasobieciężarspojrzeniaJeremiaha,alezignorowałamgo,przeglądającprogram.Naliściebyły
prezentacjeróżnychorganizacjicharytatywnych,alezbliżałsięwieczórizostałyjużtylkokolacjai
końcoweuroczystości.
–Zanimpójdziesz,Jeremiahu,jestcoś,copowinieneświedzieć.–Gaspardnachyliłsiękuwyższemu
mężczyźnieizniżyłgłos.–JesttuLucas.
Jeremiahzesztywniał.Spojrzałamnaniego,miałtwarzjakzkamienia.Gaspardpatrzyłnaniego
przepraszająco.–Niewiem,jakdostałzaproszenie,alebyłoautentyczne,więczostał
wpuszczony.
Zajęłamsiępoprawianiemsukni,bobyłamciekawa,okimmówią,aleniechciałamwydaćsięwścibska.
Jeremiahzacisnąłzęby,wpoliczkuzadrgałmujakiśmięsień,alejegotwarzzarazsięwygładziła.
–Dziękujęzainformację,Gaspardzie.
Francuzkiwnąłgłowąiodwróciłsiędojakiejśinnejpary,amyposzliśmydalej.Teraz,kiedywokółnie
tłoczylisiędziennikarze,czułamsięznacznieswobodniej,aleciągleztrudemnadążałamzaJeremiahem.
Poprowadziłmniedoholuinaglepoczułam,żewszyscynanaspatrzą.Zacisnęłamzęby,usiłującnie
zwracaćuwaginanatrętnespojrzenia.
–Niewspominałaś,żemówiszpofrancusku.
SpodziewałamsiękomentarzanatematrozmowyzGaspardemimimościśniętegozezdenerwowania
żołądka,pozwoliłamsobienamałytriumfalnyuśmieszek.
–Niepytałeś.
Mojaodpowiedźbyłatrochębezczelna,alekiedypodniosłamwzrok,zobaczyłam,żeJeremiahpatrzyna
mnie,zdezorientowany.
–Więckiedynarozmowiekwalifikacyjnejwspomniałaś,żemaszpaszporty,wliczbiemnogiej…
Kiwnęłamgłową.
–Mamdwa:kanadyjskiiamerykański.MojamatkajestAmerykanką,alezamieszkaławKanadzie,kiedy
wyszłazaojca.DorastałamwQuebecu,apotemprzeprowadziłamsiędoNowegoJorku,kiedymoja
babcia,matkamojejmamy,zmarła.Miałamwtedyczternaścielat.
–Miałapaniinteresująceżycie,pannoDelacourt.–Znowudostrzegłamwjegotwarzyaprobatę,która
wypełniłamnieciepłemażpokoniuszkipalców.
Trudnobyłogozaskoczyćiryzykowałam,chcąctozrobić.Alewyszłamztegobezszwanku.
Czułamoczyśledzącekażdynaszruch,aleniktdonasniepodszedł,cowydałomisiędziwne.Jeremiah
zdawałsiędokładniewiedzieć,dokądzmierza,ajastarałamsiędotrzymaćmukroku.Totemponie
zostawiałowieleczasutym,którzymoglibychciećnaszatrzymaćpodrodze.Zastanawiałamsię,cojest
takważne.
Niestetyniemiałamokazjisiętegodowiedzieć.Stanęliśmyprzyparkiecie,wokółktóregotoczyłosię
kilkagrupekludzi,śmiejącychsięirozmawiających.Jeremiahująłmojądłoń,takjakGaspardkilka
minutwcześniej,iucałowałją.Jednaktenpocałunek,wprzeciwieństwiedopoprzedniego,przeszyłcałe
mojeciałodreszczem.Jeremiahspojrzałmiwoczyizrozumiałam,żezauważyłmojąreakcję.
–Muszęporozmawiaćzkimśnaosobności–mruknął.Jegogłosledwobyłosłychaćwzgiełku,który
panowałwsali.–Zajmiemitominutę.Zostańtu,dopókiniewrócę.
Potembezsłowaodwróciłsięiodszedł,znikającwtłumiegości.
Rozdział10
Wpiątejklasiedostałampierwsząiostatniąważnąrolęwszkolnymprzedstawieniu.
Tekstćwiczyłamwdomuizinnymiuczniami,ażznałamgonapamięćwobiestrony.Nawetpróby
generalnewwielkiejsaligimnastycznejprzeszłybezproblemu,bobyłapusta.Byłamdumnazeswojej
roli,niewielkiej,alekluczowej,ażdopremierowegowieczoru.Stojącnaprzeciwsalipełnejobcych
ludzi,zmartwiałam.Wszystkiesłowawyparowałymizgłowy,niebyłamwstaniesięporuszyćani
wydobyćgłosuwobliczutego,cowydawałomisięfaląpotępienia.
Teraz,nagleosamotnionawtejwielkiejsaliwystawowej,naobcejziemi,gdzienikogonieznałam,tak
samolodowatoprzerażonazmieniłamsięwkamień.
Pięknyhol,pełenświetnieubranychgościzwyższychsferwydałmisiękoszmarnymmiejscem,kiedy
zostałamporzuconasamasobie.Niebyłamwstanietkwićtutaj,takjakpolecił
miJeremiah.Musiałamuciecjakośprzednaporemtychwszystkichciał,takjakwielelattemumusiałam
zejśćzesceny.
–LucyDelacourt?
Dźwiękmojegoimieniawyrwałmniezniespokojnychrozmyślań.Rozejrzałamsiędookołaizobaczyłam
ciemnowłosąkobietęwdługiej,żółtejsukni,któraszławmojąstronę.
Wydałamisięznajoma.Wkońcująrozpoznałaminamojątwarzwypłynąłuśmiech.
–Cherise?
–OmójBoże,toty!–Niewysokadziewczyna,rozpromieniona,klasnęławdłonie.–
Wydawałomisię,żewidziałam,jakwchodzisz,aleniebyłampewna,czytoty,dopókiniepodeszłam
bliżej.
Ciąglezdumionawidokiemkogoś,kogoznałam,odrzuciłamkonwenanseiuścisnęłamjąszybko.Cherise
dzieliłazemnąpokójwakademikuprzezkilkapierwszychlatcollege’uwCornell.Ichoćnie
widywałyśmysięzbytczęstonazajęciach–onaprzygotowywałasiędostudiówmedycznych,aja
prawniczych–weekendyspędzałyśmywspólniewrazzinnymistudentami.Niepytałam,jakieopiekuńcze
bóstwojątuprzywiodło,podziękowałammutylkozazesłaniemiznajomejtwarzy.
–Cotyturobisz?–wykrzyknęłam,kiedyprzestałyśmysięobejmować.
–Prawdęmówiąc,jestemtuzDavidem.–Uśmiechnęłasięjeszczeszerzej,zdumą.–
PomagamyklinicewBorneo,iDavidstarasiętuzebraćnatopieniądze.
–Wkońcusiępobraliście?–Kiwnęłagłową,ajatylkosięuśmiechnęłam.CherisechodziłazDavidem,
jużkiedypoznałamichobojewcollege’u.Razemchcieliocalićświatiwyglądałonato,żesąna
właściwejdrodze.–Obojejesteścielekarzami?
–Nie,japrzerzuciłamsięnaekonomię,kiedyDavidposzedłnamedycynę.Dobrzesięzłożyło,boteraz
pomagammuodtejstrony.Takczyinaczej,muszęznimpodróżować,więcjestembardzozadowolona!
Cheriseroztaczaławokółsiebiezaraźliwąradość,wktórejzawszepławilisięjejprzyjaciele.Wyraźnie
cieszyłasięzespotkaniazemną.Rozproszyłotomójponurynastrójsprzedkilkuchwiliwreszciesię
odprężyłam.WoczachCherisepojawiłsiębłyskciekawości.–
No,topuśćtrochęfarby.NaprawdęprzyszedłtuztobąJeremiahHamilton?
Zaczerwieniłamsię.Niemawtymnicniezręcznego,upomniałamsięwduchu.
–Tomójszef–odparłam,wzruszającramionami,jakbynigdynic.
–Więcwydwoje…?
–Nie–powiedziałam,stanowczokręcącgłową.–Jestemjegonowąasystentką.Iwłaśnieodkryłam,że
oznaczatotakżetowarzyszeniemunatakichimprezach.Towszystkojestdlamniejeszczenowe.–Nie
kłamałam,aleitakczułamsięźle,zatajającpewneszczegóły,zwłaszczażeCherisewydawałasię
rozczarowana.
–Czytyniemiałaśzostaćprawniczką?–spytała,zdezorientowana.
Tobyłmójczułypunkt,aleotymCheriseniemogławiedzieć.Pośmiercirodzicówrzadkosię
widywałyśmy.Próbującodbudowaćswojeżycie,mimowolizrywałamkontaktzwiększościąznajomych.
Byłtoproces,którynadaltrwał.
–Nieudałomisięto–odparłam.Iżebyzmienićtemat,rozejrzałamsiędookoła.–
AgdzieDavid?
–Gdzieśtam,wtłumie,czarujebogaczyipróbujezdobyćśrodki.Naszaprezentacjanieprzyniosłatyle,
ilebyśmychcieli,więcDavidchcezłapaćjeszczeparusponsorów.–Przewróciłaoczami.–Jestwtym
znacznielepszyodemnie.Tokrępujące,podchodzićdoobcychludziiprosićopieniądze.
–Zabawne–odezwałsiękobiecygłoszsilnymakcentem–botowłaśnietuwidzę.
Odwróciłamsięizobaczyłamwysoką,szczupłąblondynkę,którapatrzyłanaCherisezwyższością.Nie
miałampojęcia,ileczasutamstała,alekiedyuśmiechnatwarzyCherisezgasł,zacisnęłampięści.
–Przepraszam–powiedziałamoschle,oburzonasposobem,wjakipotraktowałamojąprzyjaciółkę.–
Kimpanijest?
Zmierzyłamnieszybkimspojrzeniemzimnychniebieskichoczu.
–AnnaPetrovski.Rozumiem,żejestpaninowąasystentkąpanaHamiltona.–Spojrzałanaswoje
paznokcie.–Topozycja,októrejdośćdużowiem.
Niepodałamiręki,alenawetgdybytozrobiła,nieuścisnęłabymjej.Niepodobałmisięnacisk,jaki
położyłanasłowie„pozycja”,aniznaczącyuśmieszek.Zirytowanafaktem,żetakobietapokpiwazmojej
„relacjizawodowej”zszefem,wykorzystałamgniewjaktarczę.
–Wybaczypani,paniPetrovski,rozmawiamwłaśniez…
–Przekonasiępani,żeludziebędąegoistyczniepróbowalizbliżyćsiędopanitylkozewzględunaten
kontakt.–AnyaobrzuciłaCherisepogardliwymspojrzeniem.–Musisiępaniwystrzegaćnawettakich
niezdarnychprób.
StojącaobokChersiezesztywniała,słysząctęzawoalowanąobrazę.
–Możepaniniezauważyła,aletoimprezadobroczynna–odparowałam,przychodzączpomocąCherise.
–Jeśliktośchce,żebympomogłapozyskaćpieniądze,zamierzamtozrobić.
Anyawzruszyłaramionami.
–Takieimprezytotylkozasłonadlazwykłegożebractwa.
Całemojeciałozesztywniałozoburzenia.Jużmiałampowiedziećtejzarozumiałej,wyniosłejblondynce,
cooniejmyślę,kiedyCherisezaczęłasięwycofywać.
–Przepraszam–powiedziałasztywno–muszęwrócićdomęża.
Odwróciłasię,żebyodejść,alezłapałamjązaramię.
–Cherise…
–Wporządku,Lucy,bardzosięcieszęznaszegospotkania,ale…–CheriserzuciławyniosłejRosjance
nietypowedlasiebie,lodowatespojrzenie.–Kiedyskończyszjużrozmawiaćztą…tąkobietą,przyjdź
donas–poprosiłaiodeszłazwysokopodniesionągłową.
–Dlaczegopanitozrobiła?–spytałam,odwracającsiędopięknejblondynki.–Tomojaprzyjaciółka.
Anyawzruszyłaramionami,alesądzączjejzimnychoczu,wydawałasięrozbawionamoimgniewem.
–Nicdlamnienieznaczy.Zostałamwysłana,żebyprzyprowadzićpanią.
Znowuzacisnęłampięści.Otoczonaprzezobcychludzi,wobcymśrodowisku,niechciałamprzyciągać
zbytniejuwagi.Alebyłototrudne.Fakt,żewyraźniebawiłotoRosjankę,sprawiał,żejeszczetrudniej
byłomizachowaćspokój.
–Dokogo?
Uśmiechnęłasięszerzej.
–Domojegopracodawcy.
Ugryzłamsięwjęzyk,żebyniepowiedziećnagłossłów,którewpierwszejchwiliprzyszłyminamyśl.
–Proszęwięcprzekazaćswojemupracodawcy,żebędęzajętaprzezresztęwieczoru.
–Naprawdęmuszęnalegać.–Anyaujęłamniepodramięipociągnęłazasobą.–PanHamiltonnielubi
czekać.
–Co?–Zaskoczyłamnie,zrobiłamzrozpędujeszczekilkakrokówistanęłamjakwryta.
–Jeremiahpaniąprzysłał?
Odpowiedziałaruchembrody,wskazująccośzamoimiplecami,odwróciłamsięszybkoizaczęłam
szukaćwzrokiemtwarzyJeremiahawśródgości.Przysłałpomnietęharpię?
Wydęłamzirytacjąwargiiniechętniedałamsiępoprowadzićprzeztłum.Niemiałamochotyrobićscen,
alenaprawdęchciałamuwolnićsięzuściskutejświętoszkowatejjasnowłosejkobiety.
Mężczyznę,doktóregozmierzałyśmy,zasłaniałokilkapostaciwwojskowychmundurach
–wszystkiebyłyciemnozielone,aleoznaczoneinaczej,wzależnościodrangi.Kiedypodeszłyśmybliżej
zrozumiałam,żepopełniłambłąd.ToniebyłJeremiah.Terazjednakjużniebyłamwstaniesięwywinąć.
Wnasząstronęodwróciłasięznajoma,ajednakobcaciemnagłowa,achłodnezielononiebieskieoczy
błysnęłynanaszwidok.Długie,zaczesanedotyłuwłosyotaczałytwarzjednocześnieznanąmiinieznaną.
Naoliwkowejskórzejednegopoliczkainosawidniałamała,białablizna.Mężczyznabyłubranyna
czarno,wpalcachluźnotrzymał
kieliszekzwinem.Jegotwarzy,choćwydawałamisięznajoma,brakowałojednakchłodnejrezerwy,do
którejprzywykłam.
Wcojasięwpakowałam?
–Panowie,proszęowybaczenie.Wrócimydoomawianiatychsprawjutro.
Nawetjegogłosbrzmiałpodobnie,alewtymczłowiekubyłocoścynicznegoiśliskiego,podczasgdy
Jeremiahbyłniecosztywny,aleiopanowany.Swoboda,zjakąobcyzmierzyłmniewzrokiem,wytrąciła
mniezrównowagi;boprzyzwyczaiłamsięjużdostoicyzmu,którykojarzyłamztątwarzą.
–Kogomytumamy?–spytał,podnoszącmojąrękędoust.PocałowałjązupełnieinaczejniżGaspard.
StarszyFrancuzzachowałsiędwornie,agesttegomężczyznybyłbardziejosobistyniżbymsobieżyczyła.
Spojrzałmiprzeciąglewoczy,zatrzymującwarginamoichpalcachtrochęzbytdługo.Mimowoli,
poczułamdrżeniewbrzuchu.Zirytowananasiebiecofnęłamszybkodłoń.Wjegooczachbłysnęło
rozbawienie.
–ToLucyDelacourt,nowaasystentkaJeremiaha.–WgłosieAnyiciąglepobrzmiewałatasamadrwiąca
nuta,alezachowywałasięterazzwiększymszacunkiem.Stanęłaobokswegopracodawcyiwsunęłarękę
podjegoramię,niemalzaborczo.–AtoLucasHamilton,prawdziwydziedzicHamiltonów.Nieuszło
mojejuwagi,żepowiedziałatotak,jakbyrzeczywiściemiał
prawotaksięnazywać,aonniezaprzeczył.
AwięctobyłtenLucas,przedktórymGaspardostrzegałJeremiaha?Zmarszczyłambrwi,stojącmiędzy
dwojgiempięknychludzi.Ichdrapieżnespojrzeniasprawiały,żejakaśczęśćmniechciałasięrzucićdo
ucieczki,zostałamjednakiskrzyżowałamręcenapiersi.Gdzieśgłębokowemnietliłsięgniew,że
wciągniętomniewtowszystkobezprzygotowaniaibezpomocy.
Lucasniezwracałuwaginaolśniewającąkobietęwspartąnajegoramieniu.Przekrzywił
głowęiprzyglądałmisięprzezchwilę.
–Wydajeszsięspięta,mojadroga–powiedziałdomniemiękko.–Niechciałbym,żebytakpiękna
kobietajaktyczułasięrozczarowanamoimtowarzystwem.
Anyazesztywniała,aspojrzenie,jakiemirzuciła,wielemówiłoojejzazdrości.Miłobyłowidzieć,jak
pękamaskawyniosłościnajejtwarzy.Aleniemiałamochotyprzeciągaćtejrozmowy.Cośmimówiło,
żetoniemojaliga.Jakkolwiekbysięsprawypotoczyły,mnieniemogłotowyjśćnadobre.
–Sądziłam,żejestpankimśinnym–stwierdziłamsztywno,niewspominającjużotym,żezostałam
zaciągniętanatospotkaniesiłą.–Proszęmiwybaczyć…
Kiedyzaczęłamsięwycofywać,orkiestrazamoimiplecamizaczęłagraćkolejnąmelodięikilkapar
ruszyłowstronęparkietu.LucaswysunąłramięzuściskuAnyiizrobiłkroknaprzód.
–Zatańczymy?–spytał,wyciągającdomnierękę.
Anyaruszyłazanim.Wyraźniemiałasporodopowiedzenianatemattejpropozycji.
JednoostrespojrzenieLucasaiblondynkazatrzymałasię,drżączwściekłości.Dlaczegonaglezostałam
czarnymcharakterem?–zastanawiałamsię,zirytowanacałątągrą.
–Nie,dziękuję–odparłamsztywno,usiłujączachowaćspokój–naprawdęmuszęposzukaćmojego…
–Nalegam.–Zanimsięzorientowałam,objąłmniewpasieipociągnąłnaparkiet.
Zatrzymałamsięnatychmiast,wbijającobcasywpodłogę.Dlaczegowszyscyuważają,żepowinnam
robićto,cochcą?–pomyślałam,corazbardziejzirytowana.
–Jesteśmynawidoku–mruknął,nachylającsiędomnie.–Niechceszchybazrobićsceny,prawda?
Zawahałamsię,naglebardzoświadomaobecnościwszystkichtychobcychludzidookoła.
Tachwilawahaniazupełniemuwystarczyła.Wciągnąłmnienaparkietichwyciłwobjęcia,zanim
zdążyłamzaprotestować.Sunęliśmymiękkojakjedwab.Chciałamsięodniegoodsunąć,aleściskałmnie
jakwimadle.
–Puśćmnie–zażądałam.Wmoimgłosiebyłgniew,którycorazszybciejwemnienarastał.
–Miałbymzmarnowaćtakąokazjębyzatańczyćzpięknąkobietą?Niesądzę.–Wydawał
sięrozbawionyoporem,jakimustawiałam.Tańczyłamsztywnowjegoobjęciach,aleniezrażałogoto
anitrochę.Przyciągnąłmniemocnodosiebie.Ramionamiałjakzżelaza.Stopamiprawieniedotykałam
ziemi,niemalcałyciężarmojegociałaspoczywałnajegoramionach.
–Chybanienajlepiejzaczęłasięnaszaznajomość.Powiedzdlaczego.Brzydkopachnę?
Taabsurdalnauwagatakmniezaskoczyła,żeztrudempowstrzymałamśmiech.Mimowoliwciągnęłamw
nozdrzajegozapach–korzennyisłodkawyjakcynamon.Niewiedziałam,czytotowodakolońska,czy
jegonaturalnawoń.Zirytowanawłasnąreakcją,odpaliłam:
–Nielubię,kiedyktośupokarzamoichprzyjaciół,apotemsiłą,podfałszywympretekstem,ciągniemnie
najakieśspotkanie.
Lucasprzekrzywiłlekkogłowę,zastanawiającsięnadmojąbezceremonialnąuwagą.
–Anyabywaporywcza,toprawda.Kiedyśstanowiłotoojejuroku.Możeudanamsięzacząćjeszcze
raz.JestemLucasHamilton,aty…?
Zmarszczyłambrwiwpatrzonawjegokołnierzyk,boniechciałamspojrzećmuwoczy.
–Wiesz,kimjestem.
Palcemuniósłmojątwarzdogóry.
–Alechciałbymtousłyszećztwoichust–powiedziałcicho,zamaszystymruchemokręcającmniena
parkiecie.
Wmoimbrzuchupoderwałysięsetkimotyli.Zacisnęłamzęby.Dodiabłazmoimciałemijegogłupimi
reakcjami.RęceLucasabyłyjakpłonącewęgle,oczyjakmagnesy.Takjakujegobrata.
NamyśloJeremiahuudałosiętrochęnadsobązapanować–niepotrzebowałamkolejnegomężczyzny,
przyktórymmięknąmikolanaisłabniewola.Jedentowięcejniżdość.
–Czegochcesz?–spytałamtwardo.
Niewydawałsięrozczarowanyfaktem,żezignorowałamjegouwodzicielskiezapędy,zamiasttegojego
oczyznowubłysnęłyzainteresowaniemitrochęrozbawieniem.
–Pozatańcemzpięknąkobietą?–Wzruszyłramionami.–Wzbudzićzazdrośćtegofajtłapy,mojego
małegobraciszka.
Wydęłamwargi,czując,jakzaczynamnieściskaćwżołądku.Wkońcuzdobyłsięnaszczerość.Chyba.
–Nieinteresująmnietakiegierki,panieHamilton.–Poruszyłamsię,chcącsięuwolnićzjegoobjęć,i
szturchnęłamtańczącąobokparę.–Wolałabymnierobićsceny,alejeśliniebędęmiaławyboru…
–Agdybymodpowiedziałnakażdepytaniedotyczącemojegobrata?–Spojrzałamnaniego,zaskoczona,
aLucasrzuciłmidrwiącyuśmiech,którywydałmisięniemalszczery.–Tomójbratchowatajemnice.–
Przyciągnąłmniebliżejiprzysunąłustadomojegoucha.–Napewnoniemarzeczy,którychchciałabyś
siędowiedziećoswoimszefie?
Wbiłamobcaswczubekjegospiczastychbutów.Skrzywiłsięiodsunął,aleciąglemnietrzymał,nie
przestającwirowaćzemnąpodrewnianymparkiecie.Kiedyspiorunowałamgowzrokiem,uśmiechnął
siętylkoirytująco,samymikącikamiust.Wiedział,żezłapałmnienahaczyk.
Byłamciekawa.
Niewiedziałamoswoimnowympracodawcywielurzeczyiczęstoczułamsięprzeztowytrąconaz
równowagi,kiedybyłwpobliżu.Sposób,wjakinamniepatrzył,przenikliwie,jakbypotrafiłczytaćw
moichmyślach.Myśl,żemogłabymdowiedziećsięczegoś,czegokolwiek,najegotemat,comogłoby
przechylićszalenamojąkorzyść,byłakuszącajakwodadlakonającegozpragnienia.Takczyinaczej,
niepodobałmisięuśmieszeknatwarzyLucasa.
–AnyapracowałakiedyśdlapanaHamiltona?Hm…–zająknęłamsię.–Tegodrugiego.
Mojegoszefa.
Uśmiechnąłsięszerzej.
–Byłajegoostatniąosobistąasystentką–mruknął,niespuszczajączemniewzroku.
Nieudałomisięukryćzaskoczenia.Taharpia?Coonwniejwidział?
Niezdawałamsobiesprawy,żewypowiedziałamtesłowanagłos,dopókiLucasnieodrzuciłgłowyw
tył,wybuchającśmiechem.Zaczerwieniałamsię,zaskoczona.Kilkaosóbspojrzałownaszastronę,wciąż
tańczyliśmy.
–Niezawszebyłataka–odparł,nadalrozbawiony.–Prawdęmówiąc,kiedyśbyłatourocza
dziewczyna,takajakty.
–Więccosięstało?–spytałam,zdecydowananiepozwolićmusiędłużejzwodzić.
Wzruszyłramionami
–Uwiodłemjąiskłoniłem,żebyszpiegowaładlamnie.Kiedytoodkrył,wyrzuciłją,aonazaczęła
pracowaćumnie.
Arogancjawjegogłosiebudziłaodrazę.Znowuspróbowałamsięuwolnić.Odziwo,tymrazem
poluzowałuścisk,jakbychciałmniepuścić,przesuwającmniepodswoimramieniem.
Mojegniewnespojrzenianierobiłynanimżadnegowrażenia.Uśmiechałsiędenerwującoinieodrywał
odemniewzroku.
–Następnepytanie?
Tańczyłamzwężem,alewtejchwiliniewidziałamżadnegowyjściaztejsytuacji.
Rozejrzałamsięszybkoposali,aleniedostrzegłamnikogo,ktomógłbymiprzyjśćzodsieczą,więc
brnęłamdalej:
–CoAnyamiałanamyśli,mówiącoprawowitymspadkobiercy?JesteśbratemJeremiaha,tak?
–A,prostodocelu.–Obróciłmnieznowu.Wniebieskozielonychoczachwidziałamterazzamyślenie.–
Cojużwiesz?
Niewielepozatym,cowyjawiłamiwcześniejCeleste.
–To,cojestwWikipedii.Byłwwojsku,rzuciłto,przejąłrodzinnąfirmę…Napoczątkubyłomuciężko.
Lucasskinąłgłową.
–Przyzwoitestreszczenie,choćbrakwnimkilkuistotnychszczegółów.
Zastanawiałamsięprzezchwilę.
–CowłaściwierobiHamiltonIndustries?Jakwaszarodzinazarabiapieniądze?
Uniósłjednąbrew,aleodpowiedział:
–Głównieinwestuje,zwyklewinnefirmy,którepóźniejoddająnamsporyprocentswoichzysków.Wtej
chwilikorporacjastarasięutrzymaćipomnożyćposiadanyjużmajątek,alepodjejparasolemjestwiele
różnychfirm.Myzawsze…–Urwał,alezarazpodjął:–Powiedzmi,jakabyłatwojarelacjazojcem?
Todziwnepytaniezupełniemniezaskoczyło.Zacisnęłamwargi,spojrzałamuważnienaLucasa,szukając
wniejpowodów,dlaktórychmógłjezadać,alewydawałosię,żenicsięzanimniekryje,choćbyło
bardziejosobisteniżbymsobieżyczyła.
–Dobra–odparłamostrożnie.–Dlaczegopytasz?
–Naszatakaniebyła.–WesołośćznikłaztwarzyLucasa.–NiesposóbbyłozadowolićRufusa
Hamiltona,zwłaszczajeślibyłosięznimspokrewnionym.Oczywiście,zdaliśmysobieztegosprawę
dużopóźniej,kiedyzdążyłnasjużwypaczyć.Podamciwersjęskróconą.Japoszedłemdrogą,jakiej
wszyscyodemnieoczekiwali,żebyprzejąćrodzinnybiznes,podczasgdyRemibuntowałsięnasto
znanychsobiesposobówiwkońcuwstąpiłdoarmii,choćmójojciecniewyraziłnatozgody.Wtedy
jedenjedynyrazzdołałpokrzyżowaćojcuplany,istarysiętymzadręczał.
Urwał.Ciszasięprzedłużała.
–Najwyraźniejcośsięstało–powiedziałam,chcącdowiedziećsięwięcej.
Lucasprychnął.Jegooczyznowustałysiędalekieicyniczne.
–Tak.Staryumarł.–Spojrzałnamnieizacisnąłusta.Kolejnyobrót.Zaczynałampodejrzewać,żerobi
je,kiedypotrzebujeczasudonamysłu.–Rufusnaprawdęniewybrałbylepszejchwili,nawetgdyby
próbował.Ataksercazałatwiłgowsamymśrodkuposiedzeniazarządu,zaledwiekilkadniprzedtym,
jakJeremiahplanowałponowniesięzaciągnąć.Zaskoczył
mnie,bopojawiłsięnaodczytaniutestamentu…mójbratnieopuściłdomuwmiłejatmosferze…
alebyłemjeszczebardziejwstrząśnięty,kiedyokazałosię,żenaszukochanyojcieczostawiłlwiączęść
majątkuswemunajmłodszemusynowiJeremiahowi.
KontrolowanafuriawoczachLucasakłóciłasięzuśmiechem,którywykrzywiałmuusta.
Znowupatrzyłgdzieśwdal,zatopionywewspomnieniach,którewyraźnieniesprawiałymu
przyjemności.
–Jeremiahdostałwszystko,łączniezwiększościąakcjifirmy.Byłotojednakobwarowaneklauzulą,w
myślktórejgdybyodmówiłprzyjęciaspadku,całeprzedsiębiorstwoijegomajątekmiałyzostać
zlikwidowaneirozproszone.Oznaczałobytolikwidacjętysięcymiejscpracyizałamaniebudowanej
przezdziesięcioleciainfrastruktury.Wszystkopoto,byodegraćsięnasynu,któremuudałosię
przechytrzyćtatusia.
Tobyłotakbezduszne,żeniemieściłomisięwgłowie.
–WięcpozostawieniecałejfirmyJeremiahowibyłokarą?–spytałam.
Lucasdrgnął,wyrwanyzzamyślenia.Posępnaminaznikłazjegotwarzy.Zastąpiłjązarozumiały
uśmieszek,którybyłchybaczymśwrodzajumaski.
–NaszdrogiRemizawszeszukałzwykłychludzi–powiedział,wykonującnaparkiecieenergicznyobrót.
–Dlategowłaśniewstąpiłdowojska,wiesz,chciałpomagaćinnym.Więckiedyodczytanotestament,
obstąpiligoprawnicyiczłonkowiezarządu,tłumaczącmu,jakciężkajestsytuacja,iluludzizostanie
zrujnowanych,jeślinieprzyjmiespadkuitakdalej,itakdalej.
Biorącpoduwagęskłonnościmojegobratadobohaterstwa,nietrudnosiędomyślić,cowybrał.
–Aty?–spytałam,szczerzezaciekawiona.JeśliLucaswogólemówiłprawdę,tojegoojciecpozbawił
gonależnejmuczęścispadkubezżadnejwinyzjegostrony.Niezmniejszałotomojejniechęcidotego
człowieka,alenadawałowszystkiemuinnywymiar.
–Przeżyłem.–Podniósłwzroknacośponadmoimramieniemiuśmiechnąłsięzłośliwie.
Piosenkawłaśniedobiegałakońca.–Aletonieznaczy,żenieciesząmniedrobiazgi,którezsyłamilos.
Pisnęłam,kiedyszybkimruchemobróciłmniewmiejscu,jednymramieniemprzytrzymującwtalii,a
potemprzechyliłwtyłtakgłęboko,żemojeplecybyłyrównoległedoparkietu.Chwyciłamgozaramiona
iszerokootwartymioczamipatrzyłamnapięknątwarztużnadmoją.
–Zróbmymałeprzedstawienie,cotynato?–mruknął,apotemprzycisnąłwargidomoichust.
Zesztywniałam,wbijającpalcewciemnygarnitur.Wpełniwykorzystałelementzaskoczenia,jegojęzyki
zębyprzezchwilępieściłymojądolnąwargę.Pocałunekbyłkrótkiichoćobudziłdrżeniewmoim
brzuchu,udałomisięzachowaćrozsądek.Wprawiłamrękęwruch,jeszczezanimzdążyłpoderwaćmnie
dogóry.Mojadłońztrzaskiemplasnęławjegopoliczek,rozmachdodałuderzeniusiły.Cioszaskoczył
nasoboje.Niemogłamuwierzyć,żetozrobiłam,inajwyraźniejontakżenie.Widziałamwjegooczach
zdumienieicoś,coprzypominałoszacunek,kiedywkońcuwypuściłmniezobjęć.
–Cotusiędzieje?
Rozdział11
Odetchnęłam,zulgąsłyszącznajomygłosJeremiaha.Tyleżewyrazjegotwarzy,kiedysięodwróciłam,
niebyłanitrochęuspokajający.Chciałamdoniegopodejść,aleLucaschwycił
mniezarękęizatrzymałszarpnięciem.
–Bracie!–zadudnił.Jegogłosbyłnienaturalniegłośnyteraz,kiedyorkiestraprzestałagrać.–Zabawne,
żesiętuspotykamy.Możedołączyszdomnieimojejuroczejtowarzyszkinadrinka?
Znowuspróbowałamwykręcićrękęzjegouścisku,aleLucastrzymałmniemocno.
SpojrzałamprzepraszająconaJeremiaha,aleonodpowiedziałmioskarżycielskimwzrokiem.
Dlaczegotonaglemojawina?–pomyślałam,urażona.Totyzostawiłeśmnietusamą!
Konfrontacjaprzyciągnęłauwagękilkuosób.Ichwścibskiespojrzeniaśledziłyrozwójdramatu,alenikt
niekiwnąłnawetpalcem,byzainterweniować…więcdalejtkwiłamwsamymśrodkuwydarzeń.Obaj
mężczyźniwydawalisiębardziejskupieninasobienawzajemniżnamnie,ależadenniezwróciłmi
wolności.Lucasciągletrzymałmniezarękę,aJeremiahblokował
midrogęucieczki.
Teraz,kiedystalioboksiebie,dużołatwiejbyłomiodróżnićichodsiebie,niemogłamuwierzyć,że
wcześniejichpomyliłam.Jeremiahwyglądałjakbyk,potężny,pochylonydoprzodu,gotowydoataku.
Maskaobojętnościznikłaijegooczylśniłyjaksłońca.Lucas,niższyidrobniejszy,kołysałsięlekkona
piętach,zprotekcjonalnymuśmiechemnatwarzy.Jegooczybłyszczałyzłośliwie,najwyraźniejświetnie
wiedział,jakwkurzyćmłodszegobrata.
–Coturobisz?–warknąłJeremiah,przenoszącwzrokztwarzybratananaszeciąglejeszczesplecione
ręce.
–Możechciałempomóctym,którzymająmniejszczęścia,amożeodwiedzićdawnoniewidzianegobrata.
Wkońcunaszeostatniespotkaniebyłotakiedramatyczne.
–Ukradłeśtrzydzieścimilionówdolarów!
Lucasmachnąłręką.
–Teżotymsłyszałem–odparłbeztroskoispojrzałnamnie–Chodź,mojadroga,jastawiam.
Pociągnąłmniedoprzodu,alewtedyJeremiahzagrodziłmudrogę.
–Mógłbymdoprowadzićdotwojegoaresztowaniawciągudwóchminut–powiedziałtakcicho,żetylko
osobystojącenajbliżejmogłygousłyszeć.–NawetFrancjabezwahaniazgodziłabysięnatwoją
ekstradycję,Loki.
–O,mójmałybraciszeksprawdzał,coumniesłychać!–Lucasuśmiechnąłsięiotworzył
ramiona,alewjegooczachbłyszczaładrwina.–Więcjednakzamnątęsknisz.
Przykrobyłosłuchaćtejrozmowy.Czułam,jaknarastawemniefrustracja.Żadenznichzdawałsięnie
pamiętaćomojejobecności,roztrząsającswojeproblemynaoczachwszystkichzebranych.Widziałam
Anyę,któraobserwowałanaszparkietu,ztriumfalnymuśmiechemnazimnejtwarzy,izastanawiałamsię,
czytodziękiniejmójszefznalazłmnietańczącąwobjęciachLucasa.
Miałamwrażenie,żeJeremiahurósł,jegotwarzpociemniała.
–Gdybyśniebyłmoimbratem…
–Toco?Stłukłbyśmnienakwaśnejabłko?Zrujnowałmiżycie?–rzuciłLucaswyzywającoidość
głośno,byusłyszelitoci,którzyobserwowalitęscenę.–Zapóźno,braciszku,ktośjużtozrobił.Onie,
zaczekaj.Toprzecieżwłaśniety.
Jeremiahzrobiłkroknaprzód,aleLucassięniecofnął.
–Loki…
–Dość!–Mójgłosprzeciąłpowietrzejakbat,rozładowującnapięcie.Obajmężczyźnidrgnęli,apotem
spojrzelinamniezfurią.Alebyłamzbytwściekła,żebysięwycofać.
PopatrzyłamnajpierwnaLucasa,podnoszącnaszezłączonedłonieniemalnawysokośćjegooczu.
–Puśćmnie.
Ledwodostrzegalnierozluźniłuściskiwyrwałamrękę.Jeremiahchciałmniewziąćpodramię,aleod
niegoteżsięodsunęłam,kujegozdumieniu.
–Nie–powiedziałam,patrzącnaniegozezłością.
Cofnąłsię,wyraźnieniezadowolonyzpowodumojegonagłegooporu.
–PaniDelacourt–zaczął,alejatylkopokręciłamgłową,odpowiadającmurówniegniewnym
spojrzeniem.
–Zostawiłeśmnietu,żebymsamasobieradziła,itowłaśniezamierzamzrobić.
PrzeniosłamwzroknaLucasa,któryobserwowałmniezrozbawieniem,poczymznowuspojrzałamna
Jeremiaha.–Zdajesię,żewydwajmaciekilkasprawdoomówienia,więczostawiamwassamych.
Mójszefwyraźnieniebyłzachwyconymojąnagłąniezależnością,alewtejchwilinicmnietonie
obchodziło.Obajmężczyźniwosłupieniupatrzyli,jakodchodzę,czułamichpalącywzroknaswoich
plecach.Niestetyniebyłamwnastroju,bynapawaćsiętymwątpliwymzwycięstwem,zaktórebez
wątpieniabędęmusiałapóźniejzapłacić.
Tylkokilkakobietnabalumiałożółtesuknie,więcbeztruduodnalazłamCherise.
Wydawałasięzaskoczonamojąobecnością,alezanimzdążyłamniepowitać,zaczęłammówić.
–Chcęcipomóc.
David,którystałobokniej,spojrzałnamniezukosa.
–Lucy?–powiedział,zaskoczony,ajazdałamsobiesprawę,żeCherisejeszczeniepowiedziałamuo
naszymspotkaniu.
–Powiedzmiwszystko,comożesz,owaszejdziałalności.–Wmoichżyłachpłonął
ogień.Nieczułamsiętakpełnażyciaodlat.–Mamzamiarzałatwićwamdotację.
Wcollege’ujedenzmoichprofesorówwspomniałkiedyśmimochodem,żebyłabyzemnieniezła
lobbystka.Wprawdzieniestałosiętomoimcelem,wiedziałamjednak,żetotrafnespostrzeżenie.
Łatwiejbyłomierzyćsięzkłopotamiinnychludzi,niżzwłasnymiinigdyniemiałamproblemuz
załatwianiemuobcychosóbsprawdlakogośinnego.Minęłowielelat,odkądcośtakiegorobiłam,ale
potrzebowałamjakiegośujściadlaswojejfrustracji,więczaangażowałamsięwkampanięmoich
znajomych.
Przezkolejnągodzinękrążyłamwtłumie,czarująciprzekonując.Tam,gdziebyłotokonieczne,
występowałamjakotłumaczkaiwogólerobiłamwszystko,żebyimpomóc.Okazałosiętozaskakująco
łatwe.Charakterimprezysprawiał,żewiększośćgościbyłagotowawypisaćczek,musiałamtylko
wytłumaczyćim,dlaczegotowłaśniemałaklinikanaBorneonajbardziejzasługujenaichhojność.
Użyłamwszystkichtowarzyskichchwytów,jakichsiękiedykolwieknauczyłam.Odsyłałamkolejnych
dobroczyńcówdoCheriseiDavida,poczymwyruszałamnaposzukiwanienowych.Choćzwykle
wolałampodpieraćścianyniżgraćgwiazdęwieczoru,tymrazemodrzuciłamobawyiwjakiśsposób
udałomisięskłonićludzi,bymniewysłuchali.
OdczasudoczasudostrzegałamwtłumieJeremiahaiczułamnasobiejegowzrok,postanowiłamjednak
niezwracaćnaniegouwagi.Łatwiejbyłotojednakpostanowićniżwykonać–tenczłowieknawetz
takiejodległościpotrafiłwytrącićmniezrównowagi.
Kontynuowałamjednakswojąkrucjatę,aonniepodszedłdomnie,dającmikoniecznąprzestrzeń
–zacobyłammuwdzięczna.LucasiAnyatakżesięniepokazali,kumemuzadowoleniu.
Pogodziniekrążeniaodgrupkidogrupki,Cherisepodeszłaiodciągnęłamnienabok.
Uśmiechałasięoduchadouchaicałazdawałasięażwibrowaćzradości.
–Niemogęwtouwierzyć,alezdobyliśmyjużprawiestotysięcy!
Szczękamiopadła.Miałamochotęjąuściskaćiztrudemsiępowstrzymałam.
–Wystarczywamtonajakiśczas?–spytałam.
–Czywystarczy?–powtórzyłazniedowierzaniem.–Tam,gdzieterazjesteśmy,będziemymoglidziałać
zatoprzezkilkalat,niebiorącodmiejscowychanigrosza.Och,dziękujęci!–Chersiewyraźnienie
dbałaokonwenanse,borzuciłamisięnaszyjęiuścisnęłamniekrótko,alebardzomocno.–Jesteś
niesamowita!
–Ztymjestemzmuszonysięzgodzić.
Przełknęłamślinęisięodwróciłam.Jeremiahstałzamną,przyglądającsięnamzciekawością.Nie
odrywałodemniewzroku,akiedyCherisewypuściłamniezobjęć,wyciągnąłdomnierękę.
–Czyzaszczycimniepanitymtańcem?
OtworzyłamustaispojrzałamnaCherise.Uśmiechnęłasięznaczącoiprzerwałamojewahanie,
popychającmnielekkowramionaJeremiaha.
–Panpoprosiłciędotańca–powiedziała.–Myślę,żemyjużsobieporadzimy.
Niemiałamjużżadnejwymówki.SpojrzałamnawyciągniętąrękęJeremiaha.Prosił,nieżądałiwyglądał
tak,jakbynieprzeszkadzałomu,żemusipoczekać.Patrzącwjegozieloneoczy,zrozumiałam,żejuż
wybaczyłammu,żemnieopuścił.Czułamteżjednak,żeniepowinnoujśćmutonasucho.
–Alenieporzuciszmnienaglenaśrodkuparkietu,prawda?–spytałamdrwiąco,przyjmującwyciągniętą
dłoń.
Obawiałamsię,żemojauwagagozirytuje,alewydawałsięraczejrozbawiony.
–Obiecuję,żeprzezresztęwieczoruniespuszczęcięzoka.
Wjegogłosiebrzmiałaobietnica,odktórejcałemojeciałoprzeszyłdreszcz.Poprowadził
mnienaśrodeksali,dotykającmniedelikatnie,zupełnieinaczejniżwcześniejrobiłtojegobrat.
–Przepraszamzamojezachowanie–mruknął.
Uniosłambrwi.Przepraszał?Mnie?
–Przyjmujęprzeprosiny–odparłam,apotemwzięłamgłębokioddech.–Twojarodzinajesttrochę
dysfunkcyjna,jakwidzę?
Uśmiechnąłsiękpiącokącikiemust,alenieodpowiedział.
–Rozmawialiściewcześniej–powiedziałzamiasttegopytająco.
–Odpowiedziałminakilkapytańzwiązanychztobą.–Zesztywniał,więcdodałamszybko:–Mówił,że
ojciecwzasadziezmusiłciędoprzejęciafirmy.Czytoprawda?
–Mniejwięcej–rzuciłwkońcu,podługiejciszy,alenierozwinąłtematu.
–Celestepowiedziałami,żebyłeśwwojsku–powiedziałampokolejnejchwiliciszy.
Zacisnąłusta,alenalegałam:–Jaktambyło?
–Byłatonajlepszarzecz,jakamisięwżyciuprzytrafiła–odparłiznowuumilkł,alewidziałam,żenad
czymśrozmyśla.–Napoczątkuwojskomiałobyćtylkoucieczkąodrodziny,zwłaszczaodojca.Ale
okazałosię,żetocośdlamnie,podkażdymwzględem.Poszedłbymdalejtądrogą,gdyby…
Gdybyśmiałwybór.Kłótnia,którejbyłamwcześniejświadkiem,byłapełnagoryczy,alewiedziałam,że
Lucasmówiłprawdę.SzlachetnośćJeremiahakazałamurzucićżycie,którekochał,byocalićrodzinne
przedsiębiorstwoizwiązanychznimludzi.Pochyliłamsiędoprzoduioparłamgłowęnajegoramieniu;
zesztywniałwmoichramionachiprzezchwilęzastanawiałamsię,czymnienieodepchnie,alepotem
odprężyłsięznowuiprzyciągnąłmniedosiebiebliżej.
Cudowniepachniał,jakczekoladaiwiśnie,jegoszyjabyłatakblisko,żemogłabymsprawdzić,czy
równiewspanialesmakuje,wystarczyło,żebymodwróciłagłowę…
Ztrudemprzypomniałamsobie,żewokółjestpełnoludzi,którychwieluzpewnościąnasobserwuje.
Podniosłamgłowęzjegoramienia,alesięnieodsunęłam.Jeremiahmusiałwjakiśsposóbwyczućmoje
intencjeiprzycisnąłmniedosiebie,cośtwardegowbiłomisięwbrzuch.
Poczułammrowienienacałymcieleitępy,pulsującybólwpodbrzuszu.Stłumiłamjęk.Jegoreakcjana
mniedziałałajaknarkotyk,silnyafrodyzjak,którysprawiał,żemiałamochotęzaciągnąćgowjakieś
ustronnemiejsce.Kiedynaszeoczysięspotkały,wjegospojrzeniudostrzegłamtęsamążądzę.Mocniej
przycisnąłmniedosiebie,tak,żeznowupoczułamnasobiejegotwardegofiutaizrobiłomisięgorąco
międzyudami.
Ktośzastukałwmikrofon,apotemrozległsięgłosznajomegoFrancuza.
–Chcielibyśmyskorzystaćzokazjiipodziękowaćniektórymznaszychgościzaichdzisiejszywkład.
–Chybamówiotobie–mruknęłam.Terazzdecydowaniewszyscypatrzylinanas.
Orkiestraprzestałagrać,aleJeremiahjeszczeprzezchwilęniewypuszczałmniezobjęć.
Wkońcuodsunąłsiętrochę,alemnieniepuścił,tylkopodniósłdoustmojądłoń.
Przełknęłamślinę,sercezabiłomiszybciej.Celestepowiedziałamiwcześniej,żeprasailudziesądzili,
iżzabierałzesobąasystentkinaimprezyjedyniejakoosobytowarzyszące.Tegowieczorujednak
każdemu,ktonaswidział,trudnobyłobywtouwierzyć.Dodiabła,byłamzdezorientowana,docierałodo
mniezbytwielesprzecznychsygnałów.Pojednymnaraz,pomyślałam,kiedyJeremiahwkońcupuścił
mojąrękęiwyszedłprzedzbierającysiętłumek.Towszystkomożesięskończyćwmgnieniuoka,aja
ocknęsięwzapuszczonymmieszkankuwJersey.
Jednakchoćtoonkontrolowałnasząrelację,zawodowąiosobistą,wiedziałam,żewkażdejchwilimogę
odejść.NiestawiałomnietonarównizJeremiahem,alewprowadzałowmojezwariowaneterazżycie
elementstałości,choćnasamąmyślotymbolałomnieserce.
Jeremiahnienależałdoludzi,którzylubiągierki,aleczasamitrudnobyłogozrozumieć.
–Zadużomyślisz,kochanie.
Drgnęłamizesztywniałam,słyszącgłosLucasatużprzyswoimuchu.
–Odejdź–mruknęłam,nieodrywającwzrokuodJeremiaha.CiągleszedłwstronęGasparda,który
rozpocząłwstępneprzemówieniepofrancusku.Niewiedziałam,comożezrobićJeremiah,jeślizobaczy
obokmnieLucasa.
–Wszystkowswoimczasie.Pomyślałempoprostu,żeniegrzeczniebyłobywyjść,nieżegnającsię
najpierwztakurocządamą.
Prychnęłamzniedowierzaniem.
–IdźzawracaćgłowęAnyi,napewnozdążyłasięjużdotegoprzyzwyczaić–warknęłam,starającsię
mówićcicho.Wodpowiedziusłyszałamchichot.Większośćludziniezwracałananasuwagi,zaco
byłamwdzięczna.–Jeślichceszodegraćsięnaswoimbracie–syknęłam–mniedotegoniemieszaj.
–Och,alekiedytakjestdużozabawniej.
Poczułamjegopalcenaswoimbiodrzeinatychmiastpoderwałamdogórynogę,trafiającobcasemw
goleń.Dłońodrazuznikła,alepochwilitriumfuusłyszałamznowuchichotLucasa.
Jeremiahwszedłjużnapodwyższenie.Zaczęłamsięmodlić,żebyniespojrzałwnasząstronę.
–Wpakujeszmniewkłopoty–powiedziałam.
–Och,napewnocisiętospodoba–wymruczałLucas,ajarzuciłammuponurespojrzenie.
Przyglądałmisięzuśmieszkiemsamozadowoleniainiesłabnącymzainteresowaniem.
Przewróciłamoczamiipostanowiłamniezwracaćnaniegouwagi.Odwróciłamsięzpowrotemwstronę
podwyższenia…inatychmiastnapotkałamutkwionewemnieoczyJeremiaha.Aniechto!
–OBoże,wyglądanato,żezauważyłnaszemałetête-à-tête.–PalceLucasamusnęłymójkark,więc
odsunęłamsięszybko.–Ciekawjestem,cosięterazdziejewjegogłowie.
Sądzączwyrazujegotwarzy,mójszefiniedawnojeszczekochanekniebyłzachwycony.
Miałamzatemproblem.Zacisnęłampięść,alewiedziałam,żejeślicokolwiekterazzrobię,jedynie
niepotrzebniezwrócęnasiebieuwagęijeszczebardziejrozbawięwężazaswoimiplecami.Jeremiah
patrzyłnanasgniewnie,aLucas,choćjużmnieniedotykał,starałsięstaćtakblisko,jaktylkobyłoto
możliwe.Mogłamsiętylkodomyślać,codziejesięwgłowieJeremiaha.
NasceniesytuacjępróbowałuratowaćGaspard,któryzauważyłroztargnienieswojegogościaimoją
sytuację.Poklepałmiliarderaporamieniu,odwracającjegouwagęodemnie.
Odetchnęłamzulgą,jedenciężarodrazuspadłmizpiersi.Panowieuścisnęlisobiedłonie,pozującdo
zdjęć,cooznaczałokoniectejczęściimprezy.
–No,dlamnietosygnałdoodejścia.–Lucaspochyliłsię,muskającpiersiąmojeplecy,ipocałował
mniewpoliczek.Odskoczyłam,aletwarzJeremiahaspochmurniała,wiedziałamwięc,żetozauważył.–
Aurevoir,cherie–mruknąłLucasiznikł,zostawiającmniesamnasamzszarżującymbykiem.Niemiało
sensu,żebymsiętłumaczyłaiusprawiedliwiała,postanowiłamsięwięcnieodzywać.
–Chodźmy–powiedziałJeremiah,zbliżającsiędomnie.
Mówiłtonemnieznoszącymsprzeciwu.Położyłdłońwdolemoichplecówibezwysiłkuwyprowadził
mnieztłumu.Odwróciłamsięizobaczyłam,żeznowuwszyscypatrząnaGasparda.Tylkokilkaosób
zainteresowałanaszaucieczka,cobardzomnieucieszyło.Ulżyłomi,kiedywreszciewyszliśmyztej
wielkiejsali.Niemusiałamsięjużobawiać,żesiępotknęczywinnysposóbwygłupięprzedtymi
wszystkimiludźmi.Wcześniejszaeuforia,wywołanafaktem,żeudałomisiępomócCheriseiDavidowi,
minęła,iczułam,jakogarniamnieznużenie.
Jeremiahnieodrywałprzenikliwegospojrzeniaoddrzwiwyjściowych.Miałamwrażenie,żecelowo
mnieignoruje.Zrobiłamsięprzeztonerwowa,boniewiedziałam,cotowłaściwieoznacza.Swoboda,
którapojawiłasięmiędzynamiwtańcu,znikła.Milczałamwięcipostanowiłam,żenapiszędoswoich
przyjaciółmailzpożegnaniemipozdrowieniami,kiedytylkobędęmiałaokazję.
Limuzynaczekałananasprzedgłównymwyjściem.Wyminęliśmyniedobitkipaparazziiwsiedliśmydo
ciemnegosamochodu.Kierowcazamknąłzanamidrzwiczki.Zajęłammiejscenaskrajusiedzenia
naprzeciwJeremiahaisamochódruszyłwpowrotnądrogędohotelu.
Obserwowałamgonerwowo,kiedypodnosiłszybęzciemnegoszkła,któraoddzieliłanasodszofera.
Rzuciłamokiemwstronęzasłoniętejterazprzedniejczęścisamochodu,aJeremiah,korzystającztej
chwilinieuwagi,rzuciłsięnamniegwałtownie,przyciskającmniedosiedzenia.
Pisnęłam,zaskoczona,izagryzłamwargi.Górowałnadmną,jednądłoniąprzytrzymującmniezaramięi
wbijającwskórzanesiedzisko.Jegooczypowędrowaływdół,namojąpierś,apotemwróciłynatwarz.
Przełknęłamślinęnawidokognia,jakiwnichpłonął.
–Rozchyldlamnienogi.
Zaskoczona,otworzyłamusta.Oddechuwiązłmiwgardle,kiedyprzesunąłrękąwdół
mojegociała,przejeżdżającpalcamipocienkimmaterialesukni,któryrozdzieliłsię,miejscurozcięcia.
Jeremiahwsunąłwniepalceipogładziłwewnętrznączęśćuda.
–Codotwojegobrata…–zaczęłamsłabymgłosem,bonaglepoczułam,żemuszęsięjakośwytłumaczyć.
–Nicsięniestało.Myślałam,żeontotyi…
–Nie.
Umilkłam.Jeremiahznieruchomiał.
–Niechcędzisiajwięcejsłyszećomoimbracie.Proszę–dodałprzezzęby.Kiedykiwnęłamgłową,
odprężyłsięnieco.–Tonaczymstanęliśmy?
Włożyłdłońmiędzymojekolana,rozchyliłjetrochęiprzesunąłrękąwgóręnogi.
Wstrzymałamoddechiznieruchomiałam,kiedyjegopalcezahaczyłyopodwiązkęnamoimudzie,
wślizgnęłysiępodniąidotarłydopaskanabiodrach.MimowoliścisnęłamnogiidłońJeremiahasię
zatrzymała.
–Rozchylnogi.
Tesłowaoplotłymniezmysłowąsiecią.Przełknęłamślinę.Mojeciałojużzaczęłowibrować,oddechsię
rwał.Jakaśczęśćmnieniemalbałasiętego,comógłzemnązrobić.Nieżebymspodziewałasięczegoś
bolesnegoczyupokarzającego.Poprostubałamsię,żestracękontrolęnadswoimciałem.Możewłaśnie
otomuchodziło.Westchnęłam,drżąc,iztrudemrozluźniłammięśnie,pozwalając,bykolanaodsunęły
sięodsiebie.
–Bardziej.
Znowuprzełknęłamiusłuchałam,otwierającsiędlaniego.Poruszyłsięnademnąizdjął
dłońzmojegobarku,żebypołożyćjąnaoparciusiedzenia.Jęknęłam,kiedypoczułamjegopalecprzez
cienkimateriałmajtekiwygięłamcałeciałowjegostronę.Chwyciłmniezawłosy,unieruchomił,
pocierającmnieinaciskając.Oddychałamspazmatycznie,kiedypochyliłsięnademnąiprzysunąłswoją
twarzdomojej.
–Jesteśmoja–mruknąłzpłonącymioczami.Ruchyjegopalcówstałysięszybsze,ażwkońcuzaczęłam
jęczeć.Drugąrękąmocniejchwyciłmniezawłosy.–Chcęusłyszeć,jaktytomówisz.
–Jestemtwoja–wydyszałamztrudem;całemojeciałodrżałoipulsowało.Zamknęłamoczy,
koncentrującsiętylkonadoznaniach,jakichdostarczałymijegoręce.Bólmiędzynogamizacząłsię
rozprzestrzeniać.Wysunęłamstopyzbutówiuniosłambiodra.
–Jeszczeraz.
–Jestemtwoja,panie.
Jeszczemocniejzacisnąłpalcenamoichwłosach.Otworzyłamoczy,dyszącgwałtownie.
Jegooczyzdawałysięszukaćczegośwmojejtwarzy,choćniewiedziałamczegoiniebyłamwstanie
niczegoukryć.Chciałamtylkojegoichciałam,żebyzobaczyłmojądesperację.Mojewnętrzepulsowało,
domagającsięuwagi.Wmilczeniubłagałamgoowięcej.
Rozluźniłuścisknamoichwłosachiznowuzmieniłpozycję.Jegooczyniewpatrywałysięwemniejuż
takintensywnie,aleciąglepłonęławnichżądza.
–Chcęnaciebiepatrzeć,kiedybędzieszmiałaorgazm–wymruczał,przybliżającdomnietwarz.
Tesłowasprawiły,żeniemalstopniałamwewnątrz,jakbyjegogłębokigłosgorącąfaląobejmowałcałe
mojeciało.Jegowprawnepalcetamnadolebeztruduwniknęłypodmajtki.
Jęknęłamgłośno,kiedywepchnąłjedomojejwilgotnej,rozpalonejszparki.Samochódpodskoczyłlekko,
przypominającmi,gdziejestem,alejegoruchjeszczepotęgowałdoznania.
Palecwemnieikciukmuskającynabrzmiałyguziczeksprawiły,żewydałamzduszonyjęk.
–Tylkomniewolnotorobić–Jeremiahakcentowałkażdesłowo,zniezwykłąprecyzjąnaciskając
właściwypunktwmoimwnętrzu.Poderwałambiodradogóryijęknęłam.–Żadenmężczyznaniema
prawaciętknąć,chybażedostaniemojepozwolenie.Czytojasne?
Zakrztusiłamsięprzyodpowiedzi.Przezcałemojeciałoprzepływałyfaleprzyjemności.
Zbliżałamsiędoorgazmuiniebyłamwstaniejasnomyśleć.Rękawmoichwłosachzacisnęłasię,więc
zdołałamwydusić:
–T-tak.
–Niesłyszę.
Krzyknęłam.Niemalniebyłamwstanieznieśćtego,coczułam.
–Tak!Proszę,panie!
–Patrznamnie.–Wbiłamwzrokwjegooczy,którezdawałysięprzyszpilaćmniedosiedzenia.Jego
kciukpocierałmnieterazmocniej,palecwśrodkuprzyspieszył.
–Teraz–powiedział,ajazkrzykiemrunęłamwprzepaść.Dygocącspazmatycznie,zacisnęłampalcena
jegomarynarceirozpłynęłamsięnaskórzanymsiedzeniu,bezskutecznieusiłujączłapaćoddech.
Jeremiahpuściłmojewłosy,apotemzpowrotemopadłnasiedzenie,zostawiającmniepółleżącą
naprzeciwko.Udałomisięzłączyćuda,aleniebyłamwstaniezrobićnicwięcej,ciąglewstrząsałymną
dreszcze,aręceinogimiałamjakzgalarety.Samochódzwolniłiskręcił,wciskającmniewoparcie;
drgnęłam,czując,jakJeremiahkładziemidłońnakolanie.
Przełknęłam,spojrzałamwprzyciemnionąszybęizobaczyłamwgórzejasnąfasadęnaszegohotelu.
Rozdział12
Wmilczeniuprzebyliśmykrótkądrogęnapiętro,donaszegoapartamentu.Powietrzemiędzynami
zgęstniałoodnapięcia.Ledwiezrzuciłamniewygodneszpilkiizzadowoleniemporuszyłampalcamistóp,
kiedysilneramięchwyciłomniewpół.Jeremiahnaparłnamniecałymswoimtwardymciałem,
przygniatającmniedościany.Wepchnąłnogęmiędzymojeudaizanimzdążyłamsięzorientować,cosię
dzieje,przycisnąłswojeustadomoichwnamiętnympocałunku.Ciąglenapalonapoprzejażdżcelimuzyną
zarzuciłammuręcenaszyję,wsunęłampalcewewłosyijęknęłam.
Jegodłoniechwyciłymojepośladki.Uniósłmniewysokoiznowuprzycisnąłdościanyciężarem
swojegociała.Chwyciłamgozaramiona,żebyutrzymaćrównowagę,aletrzymałmniemocno.Pochylił
głowęiprzesunąłjęzykiemizębamipomojejszyi.Opuściłdłoniewdółmoichud,apotemobjąłsię
moiminogamiwpasie.Jęknęłam,czując,jakprzyciskaswójtwardyczłonekdomojejciąglejeszcze
pulsującejszparki.
–Moja–mruknął.Jegoniskigłosprzepływałprzezemniejakwoda.Chwyciłobamojenadgarstkijedną
wielkądłonią,przyszpiliłjedościanynadmojągłowąiznowuzacząłmniecałować,ssącimuskając
mojewargi.Drugąrękąpieściłmojąpierś,pocierającsutekkciukiem.
Naparłamnaniegocałymciałem.
Jegożądzainieokiełznananamiętnośćrozpaliłymniedobiałości.Jęczałam,wyginającsięwłuk,
desperackousiłującsiędoniegozbliżyć.Poruszyłbiodrami,przyciskającjedomnie.
Krzyknęłamcicho.Drażniłzębamimojeuchoiprzesuwałnimiwdółszyi,adlamniezniknęłowszystko
inne.
Jakprzezmgłędocierałodomnie,żesięporuszamy,alezrozumiałam,cosiędzieje,dopierokiedy
wylądowałamnaplecachnawielkimłóżku.Jeremiahnietraciłczasu.Runąłnamnie,niezwracając
uwaginakosztownąsuknię.Jegonamiętnośćrozpalałamnie.Chciałamwięcej.Musiałamdostaćwięcej.
Próbowałamgodotknąć,aleonznowuchwyciłmniezanadgarstki,przytrzymującjenawysokościmojej
głowy,iprzezchwilęcałowałipieściłmojąszyję.
–Przewróćsięnabrzuch.
Usłuchałamszybkoipoczułam,jakrozpinazamekbłyskawicznynamoichplecachipośladkach.
Rozchyliłmateriałiprzesunąłustamiwzdłużmojegokręgosłupa.Wygięłamsięwłukjakkot,
rozpaczliwieszukająctegomiękkiegodotyku.Usłyszałam,jakrozpinapasek.
Podnieconaodglosemitym,cooznaczał,uniosłampośladkiipotarłamnimiojegociało.Izwielką
satysfakcjąusłyszałam,jakwstrzymałoddech.
Znowuzłapałmniezanadgarstkiipociągnąłjewstronęwezgłowia.Poczułamnanichdotykzimnej
skóry.Jeremiahwprawnieprzywiązałmniedomosiężnegołóżkaswoimpaskiem.
Znalazłamsięwpułapce.Terazzacząłzdejmowaćzemniesuknię.Uniosłambiodra,żebypomócmu
zsunąćmateriałzciała.Rzuciłsuknięnapodłogęprzyłóżkuizacząłpieścićmojepośladki,przesuwając
siędoprzodu.Uniosłamsięnakolanach,szukająckontaktuzjegociałem.Wtejpozycjibyłamcałkiem
odsłonięta.PomrukzadowoleniazestronyJeremiahasprawił,żezadrżałam.
Położyłdłońnagórnejczęścimoichplecówiprzycisnąłmojąklatkępiersiowądomateraca,apotem
pochyliłsięnademnąiprzesunąłwargamiwgóręliniikręgosłupa.Dyszałamgwałtownie,zaciskając
palcenapasku.Jegozębymuskałynapiętąskóręnamoichpośladkach,niemogłampowstrzymaćjęku.
Dygotałamichciałamwięcej,aleJeremiahsięniespieszył.Jegodłoniemuskałymojebiodra,uciskały
pośladki.Potemprzesunąłkciukiemwzdłuższczelinymiędzypośladkami,wstronęwilgotnegowejścia.
Runęłamdoprzodu,kiedyrozchyliłmiękkieciało.Wcichymhotelowympokojusłychaćbyłotylkomoje
gorączkowedyszącestaccato.NaglepoczułammiędzynogamioddechJeremiaha,wstępdotego,cozaraz
sięstanie.Azarazpotemjegowargiigorącyjęzykbezbłędnieodnalazłydrogędomojegopulsującego
otworu.Krzyknęłam,mójgłosodbiłsięodścianyzałóżkiem,kiedyJeremiahpowiódłjęzykiemwokół
ciasnejdziurkiapotemwepchnąłgogłębiej.
Całyczaspomagałsobieprzytympalcami,wprawiająccałemojeciałownieopanowanedrżenie.
Przezchwilęrobiłtylkoto,podczasgdyjajęczałamiwiłamsięnałóżku.
–Proszę–błagałamgociągle,choćsamaniewiedziałamoco.Możeoulgęwtejrozkosznejtorturze,
możeowięcej.Zapewneojednoidrugie.
Jedynąodpowiedziąbyłśmiech.
Kiedywreszciewłożyłwemniepalec,naparłamnaniego,rozpaczliwiepragnącwięcej.
Kontrolowałwszystko,aletarcie,którewywoływał,tylkointensyfikowałomojedoznania.
Wilgoćspływałazmoichud,byłambliskapłaczuodnieubłaganegonapięcia.
Naglewyjąłpaleciodwróciłmnienaplecy.Patrzyłamnajegodzikątwarz,gdyrozchylił
mikolana,uniósłjednodogórynaswoimramieniu,apotemwszedłwemniejednymsilnym,pewnym
pchnięciem.Wygięłamciałoizamknęłamoczy,wstrzymującoddechprzytejniespodziewanejinwazji.
Skrępowanapaskiem,wciśniętawmaterac,niebyłamwstanieumknąćjegonamiętności.
–Patrznamnie.
Otworzyłamoczyiwpatrzyłamsięwtępiękną,namiętnątwarz.Nachyliłsięnademną,przesuwającdłoń
wstronęmojegogardła.Nieprzestawałsięwemnieporuszać,anarastającaprzyjemnośćutrudniałami
zebraniemyśli.
–Powiedzmojeimię.
–Jeremiah–wydyszałam,muskającpiersiamijegociało.Mojesutkipodzielonąbieliznąwołałyojego
dotyk.Drugąnogąobjęłamgowpasieizłączyłamkostkinajegoplecach.Szerokootworzyłoczyizaczął
wchodzićwemniejeszczegłębiej.
–Powiedztojeszczeraz!
–Jeremiah!–krzyknęłamzdesperacją,niemalpłacząc.–Proszę!
Dłońnamojejszyizacisnęłasię,nienatyle,żebymnieudusić,alewystarczająco,żebyzakręciłomisię
wgłowie.Drugąrękązdarłsztywnymateriałstanikazmojejpiersi,muskająciszczypiącsutekpalcami.
Weszłamwrytmjegopchnięć,poruszającbiodrami,unoszącjecorazwyżej,niemaldosięgającszczytu,
alejednakniecałkiem…
Jeremiahznowuzacisnąłpalce,ograniczającdopływpowietrzanatyle,żeprzezmgłępodniecenia
przedarłsięniepokój.Spojrzałamwnamiętnezieloneoczynadsobąiwyczytałamwnichtosamo
pragnienie,którekrążyłowmoichżyłach.Poddałamsiętemudoznaniu.Ufałammu,choćmojepłuca
płonęły.
Potemrozluźniłuścisknamoimgardle,pchnąłmocnoiuszczypnąłmniewsutek.Nagłydopływtlenui
krwioszołomiłmnie.Zkrzykiemidrżeniemzaczęłamszczytowaćporazdrugitegowieczoru.Rzucałam
siępodnim,szarpiącpaseknadmojągłową,niesionafaląrozkoszy.
Niewiedziałam,ileczasupotrzebowałam,żebywrócićdosiebie,wkońcujednakoprzytomniałami
zobaczyłam,żeJeremiahjestciąglenademną.Jegooczyrejestrowałykażdąmojąreakcję,jegodłoń
pogładziłamojątwarzibyłtopierwszyprawdziwieczułydotyk,najakisobiewobecmniepozwolił.
Musnąłkciukiemmojewargi.Rozchyliłamje,wzięłampalecdoustidrasnęłamzębami.
Towłaśniewtedy,wchwili,gdyzobaczyłamwjegooczachtensamogień,zdałamsobiesprawę,że
ciąglejestwemnie,twardyisztywny.
Sięgnąłdowezgłowiaiuwolniłmojeręce.Byłyzdrętwiałeiobolałe,aleniedbałamoto.
Nieodrywającodniegowzroku,pchnęłamgolekkotak,żebypołożyłsięobok.Kumemuzdumieniu,
pozwoliłminato.Ruszyłamzanim,ażwkońcutojaznalazłam,najegopotężnymciele.Zrzucił
marynarkęispodnie,aleciąglemiałnasobiebiałąkoszulęzdwomarozpiętymiguzikami.Usiadłam
okrakiemnajegobiodrach,czując,jaknaprężonykutaswbijamisięwpośladki,irozpięłamresztę
guzików.
Nigdyjeszczeniewidziałamgonagiegoimimoznużenia,przezktórestałamsięociężała,miałamwielką
ochotępoznaćjegociałotak,jakonpoznałmoje.Czułam,żepatrzynamnieuważnie.Niezrobiłjednak
nic,żebymniepowstrzymać,kiedyzsunęłambiałymateriał
iprzesunęłamdłoniąpojegonagimtorsie.Najegocieleniebyłoanigramazbędnegotłuszczu,miał
piękniewyrzeźbionemięśnie,oliwkowąskóręimałeciemnesutki.Byłbywzoremdoskonałości,gdyby
nieblizny–mała,biała,wkształcienieregularnejgwiazdynaramieniuikilkamniejszych,podłużnych,na
klatcepiersiowejibrzuchu.Pogładziłamjeręką,pokolei.
Skrzywiłsię,aleniezaprotestował.
„Moja”.Tozaborczesłowozaskoczyłomnie.Musnęłampalcamijegopodbrzusze,apotemprzyjrzałam
siętwarzy.Patrzyłnamniebiernie,kiedyprzesuwałamrękąpojegopoliczkuimocnozarysowanej
brodzie,która,choćdokładnieogolona,itakwdotykuprzypominaładrobnypapierścierny.Byłtaki
piękny.Położyłamdłońnajegopoliczku,uniosłamsięlekko,opierającsięnajegobarku,apotem
opuściłambiodranajegotwardegofiuta,zbliżająctwarzdojegotwarzy.
Dużadłońspadłanamojeramię.Znieruchomiałamkilkacentymetrówodjegoust.
Trudnobyłoodczytaćwyrazjegooczu.Widziałamwnichczujnośćitęsknotęjednocześnie,czegonie
rozumiałam.Niepozwoliłmipochylićsięniżej,nicjednakniezatrzymałomoichosuwającychsiębioder,
więcwkońcujegoczłonekznalazłsięwewnątrzmnie.Jeremiahprzełknąłślinę.Uniosłamsięznowu,po
czymopuściłamjeszczeniżej.Wszedłwemniegłębiej,zdrżeniemwypuszczającpowietrze.Dłoń
zaciśniętanamoimramieniupoluzowałasiętrochę,więcpochyliłamsięiprzycisnęłamwargidojego
szyi,apotemprzesunęłamnimiwstronęgwiaździstejbliznynabarku,poruszającbiodramiwgóręiw
dół.
Musnęłamustamibiałątkankę,obwodzącpalcemmałyciemnysutek.Zbliskabliznabyławiększa,niżmi
sięwcześniejwydawało,askórawokółniejnieażtakjasna,aleciąglezgrubiała.
Podniosłamoczyizobaczyłam,żeJeremiahprzyglądamisięnieodgadnionymwzrokiem.Jegopełneusta
byłylekkorozchylone.Miałamwielkąochotęspróbować,jaksmakują.Podniosłamsięipowiodłam
palcamipojegopoliczku.
–Jesteśtakipiękny–wydyszałam,wodzącwzrokiempojegociele.
Tęsknotawjegooczachstałasięjeszczegłębsza.Spojrzałamznowunajegousta,aonpodniósłrękęi
zmierzwiłmiwłosy,apotemprzyciągnąłmniedosiebieipocałował.Naszeustaspotkałysię,nagle
wygłodniałe;palcedrugiejdłoniwbiłwskóręnamoimbiodrze,podczasgdyjaunosiłamsięiopadałam
corazszybciej,gładzącrękamijegotors.
Gdzieśobokzaczęławibrowaćkomórka,nieprzerwanie,natrętnie.
–Zdajesię,żektośbardzochceztobąporozmawiać–wymruczałam,uśmiechającsiędoniego.
–Możezadzwonićpóźniej–warknąłiwyrzuciłwgórębiodra,wbijającsięwemniejeszczegłębiej.
Jęknęłamidzwoniącytelefonwyparowałmizgłowy.Jeremiahprzewróciłmnienaplecyiprzygwoździł
domateraca,drażniączębamiskóręnamojejszyi.Objęłamgonogamiijęczałamcicho,czującjego
gwałtownepchnięcia.Wbiłammupaznokciewramiona,zakażdymrazemwychodzącmunaspotkanie
ruchamiswojegociała.Wsunąłpalcewmojewłosyichwycił
mniezagłowętak,żebymócpatrzećmiwtwarz.Jegooczyjaśniałypożądaniemiwkońcunadeszła
chwilamojegotriumfu,kiedypchnąłostatniraziskończył.
Zamknęłamoczy,wtulonawjegodrżąceciało.Jegospoczywającynamnieciężardawał
mipoczuciebezpieczeństwa.Westchnęłamzzadowolenia.
–Ja…
Kochamsię.
Szybkootworzyłamoczypodwpływemtejniewypowiedzianejmyśli.Przerażonatym,czegoomalnie
powiedziałamnagłos,wbiłamwzrokwsufit,podczasgdyJeremiahporuszyłsięwmoichramionach,
zsunąłzemnieiwstałzłóżka.Przełknęłamślinę,naglebeztchu–czynaprawdęmiałamzamiarto
powiedzieć?
Wmilczeniuprzetoczyłamsięnadrugąstronęłóżkaiposzłamdołazienkiwholu,omijającotwartą
przestrzeńprzygłównejsypialni.Zamknęłamzasobądrzwiipatrzyłamnaswojeodbiciewlustrze,
ciągleprzerażonawłasnymimyślami.
Jakdługoznamtegomężczyznę?Dwadni?Zpewnościąniedośćdługo,bydeklarowaćjakiekolwiek
uczuciedoniego.Ajednaktesłowaomalmisięniewymknęłyibyłamtymwstrząśnięta.Ręcemisię
trzęsły,kiedyodkręcałamciepłąwodęiwzięłamgąbkę,żebysięumyć.
Nigdyjeszczeniebyłamwzwiązku,wktórymdoszłodowymiany„tychsłów”.Nawetjakonastolatka
byłamzbytpragmatyczna,bywypowiedziećjewstosunkudokogokolwiekpozamojąrodziną.Fakt,że
terazmiałamjenakońcujęzyka,byłwięcejniżniepokojący.
Togłupotamyślećoczymśtakimtakwcześnie,skarciłamsięwduchu,apotemprzypomniałamsobie,jak
ojcieczawszepowtarzał,żezakochałsięwmatcewtejsamejchwili,kiedyjąporazpierwszyzobaczył.
Przełknęłamślinę,ojciecbyłrodzinnymromantykiem,mamapragmatyczką.Jawłaśniewniąsięwdałam,
zawszedwarazysięzastanawiałam,zanimcośzrobiłam.Alecałasytuacja,wjakiejsięterazznalazłam,
byładlamniezupełnieobca.
Rozległosiępukanie,wytrącającmniezrozmyślań.Wystawiłamgłowęłazienkiiusłyszałam,że
dochodziodstronydrzwidoapartamentu.Zadowolona,żecośodwróciłomojąuwagę,chwyciłam
szlafrokwiszącyoboknahaczyku,włożyłamgoipodeszłamdodrzwi,apotemspojrzałamwwizjer.
Zobaczyłampracownikahoteluwuniformie.Stał,trzymającwrękachcoś,czegoniemogłamdokładnie
zobaczyć.Zaciekawiona,uchyliłamdrzwi.
–Tak?
Mężczyznaskłoniłsięlekko.
–PodarunekdlapanaHamiltonaijegogościa–oznajmiłnieskazitelnąangielszczyzną,wyciągającprzed
siebiebutelkęidwakieliszkidoszampana.
Uniosłambrwiiniebardzowiedząc,coinnegomożnazrobić,wzięłamjezzjegorąk.
Mężczyznaponowniesięskłoniłicofnął,ajazamknęłamdrzwi.Wróciłamdoapartamentu,zatrzymałam
się,poczymznowuotworzyłamdrzwi.
–Czyjestemcośpanuwinna…?
Mężczyznajednakzdążyłjużzniknąć,więcwzruszyłamramionamiiznowuzamknęłamdrzwi,apotem
zaniosłambutelkęikieliszkidosypialni.
Jeremiahspoczywałwdługimfotelu,wpatrującsięzezmarszczonymibrwiamiwtelefon,którytrzymałw
ręce.Rozpogodziłsięnamójwidok,anajegoustach,kumemuzdumieniu,pojawiłsięuśmiech.Serce
zabiłomiszybciej.Byłtakipiękny,trudnobyłouwierzyć,żecałyjestmój.
Narazie.Spochmurniałamnatępesymistycznąmyśl.Rzeczywistośćzawszezaczynaskrzeczećw
najgorszejchwili.
Jeremiahwyciągnąłrękę.
–Chodźtutaj.–Podeszłamiujęłamjegodłoń.–Uklęknij–zażądał.
Zrobiłamto,comikazał,bezzastanowienia,osuwającsięnapodłogę,aonpogładził
mniepogłowie.Jakaśczęśćmniebyłaciekawa,dlaczegotakchętniegosłuchałam.Nienależałamdo
wojującychfeministek,alemiałamswojądumę.Mimotopozwolenie,bymniekontrolował,dawałomi
spokójducha,jakiegooddawnanieodczuwałam.Życiebyłodlamnietakimciężarem,żewpewnym
sensietobyłojakwakacje.Aprobatawjegooczachteżniebyłabezznaczenia,choćwrodzony
pragmatyzmniepozwalałmisięzabardzozastanawiaćdlaczego.
–Ktodzwonił?–zapytałam.
–Niktważny,wprzeciwnymwypadkuzostawiłbywiadomość–odparł,poczymwskazał
to,cotrzymałamwrękach.–Cotojest?
–Podarunek,jaksądzę.
Wyciągnąłrękęiwziąłbutelkęikieliszki.
–Dobryszampan–zauważył,czytającetykietę.–Zapewneodnaszychdzisiejszychgospodarzy.
Gapiłamsięnabutelkę,zastanawiającsię,skądonmożewiedzieć,czyszampanjestdobryczynie.
–Nigdyjeszczeniepiłamszampana.
Jeremiahspojrzałnamnie,zaskoczony.
–Nigdy?
Pokręciłamgłową.
–Jakonastolatkapijałamtylkomusującycydr,akiedydorosłam,nigdyjakośniezostałamzaproszonana
imprezę,naktórejpodawanobyszampana.
–Cóż,świetnie.–Jeremiahwziąłkieliszkiibutelkęodjednejręki,pomógłmisiępodnieść,poczym
pokierowałmnie,trzymającmirękęnaplecach,doaneksukuchennego.–
Przynajmniejzapierwszymrazemnapijeszsięnaprawdędrogiego.
Patrzyłam,rozbawiona,jakrozplątywałdrucikprzytrzymującykorek,poczymodwrócił
butelkęszyjkądościanyiotworzył.Napełniłkieliszkimniejwięcejcopołowyipodałmijeden.
–Pij.
Bladożółtypłynsyczałwkieliszkuinapierwszyrzutokaniczymnieróżniłsięodnapoju,którypijałam
wewczesnejmłodości.Zaciekawionaupiłamłykizmarszczyłamnos,boszampanbyłgorzkiimusował
najęzyku.Drugiłykteżmnieraczejniezachwycił.
–Uhm,chybanieurodziłamsiędożyciawluksusie.
Jeremiahsięroześmiał,comniezaskoczyło.Wydawałsiębardziejodprężonyiotwarty,ajaniemiałam
pojęcia,cotakiegosięstało.Rzuciłmispojrzeniepełnechłopięcejniemalwesołości,odktóregoserce
zaczęłomibićszybciej.Czytenfacetniezdajesobiesprawy,jakfantastyczniewygląda,kiedypatrzyna
dziewczynęwtakisposób?
–Toraczejnabyteupodobanie.–Poruszyłlekkokieliszkiem,alenieodrywałwzrokuodemnie.
Zaczerwieniłamsiępodjegowzrokiem,alezarazupomniałamsięwduchu.Przejmijinicjatywę,
dziewczyno,pomyślałam.
–Pozowałeśkiedyśdonagichzdjęć?
Terazonbyłzaskoczony.Brwipodskoczyłymuniemaldoliniiwłosów.
–Aty?–odparował,aleniewydawałsięzdziwiony,kiedypokręciłamgłową.Jegotwarzpojaśniałaz
rozbawienia.Patrzyłamnaniegowzachwycie.Byłwzupełnieinnymnastroju,prawiewesołym,inie
przypominałjużtegoposępnego,dominującegomężczyzny,któregoznałam.Alebłyskwyzwaniawjego
oczachwyzwoliłwemniebuntowniczegoducha.Jateżuniosłamjednąbrew.Nieprzerywająckontaktu
wzrokowego,odchyliłamgłowęwtył
iprzechyliłamkieliszektak,żeszampanchlusnąłnamójszlafrokipiersi.
Mójśmiałygestprzyniósłpożądanyefekt.OczyJeremiahapociemniały.Wyciągnąłręceiznowu
przyciągnąłmniedosiebie.
–Kokietkazciebie–powiedział,wyjąłmikieliszekzdłoniinachyliłsiędomojejszyi.
Zabolałmniebrzuch,skrzywiłamsię,alespróbowałamotymniemyśleć.UstaJeremiahawędrowaływ
dółmojejszyiwstronękosztownegonapojuspływającegozmoichpiersi.
Poczułamkolejny,bolesnyskurczżołądkaijęknęłam,mimowolipochylającsiędoprzodu.
RozbawienieznikłoztwarzyJeremiaha.Podciągnąłmniedogóry.
–Cosiędzieje?–Jegoostrygłosdomagałsięodpowiedzi,alejejnieznałam.
–Nie…nieczujęsiędobrze–wyjąkałamiruszyłamchwiejniewstronęzlewozmywaka.
Zarazpotemzaczęłamwymiotować,wyrzucającskromnązawartośćżołądkadozlewu.Nogizmieniłymi
sięwgalaretę,ztrudembyłamwstaniesięnanichutrzymać,nawetkiedyoparłamsięomarmurowyblat.
Zaplecamiusłyszałamhuktłuczonegoszkła.Obejrzałamsięizobaczyłamciemnąplamęnaścianie;
resztkiszampanaifragmentykieliszkalądowaływłaśnienapodłodze.Jeremiahchwyciłtelefon,ajaw
tejsamejchwiliznowuzaczęłamwymiotować.
–Lekarza,doapartamentu,natychmiast–warknął.NogiugięłysiępodemnąiJeremiahrzuciłtelefonna
blat,żebyzłapaćmnie,zanimupadnę.–Lucy,zostańzemną.
Żołądekpodszedłmidogardła,skurczenastępowałyterazjedenpodrugim.Krzyknęłam.
Czyjaśdłońpogładziłamniepozwilgotniałychnaglewłosach,odsuwającjeztwarzy,kiedytrzęsłamsięi
jęczałam,niekontrolującjużodruchówswojegociała.Czułam,żektośopuszczamnienapodłogę,przed
oczamizamajaczyłaminiewyraźnasylwetkaJeremiaha.
–Lekarza,natychmiast!
Wuszachmiałamnarastającyszum.GłosJeremiahawydawałsięstłumiony,jakbydobiegałdomnie
przezwodę,alesłyszałamwnimgorączkowąnutę.Potemmojeciałozesztywniało,mięśnienapięłysię
niemaldobóluiogarnęłamnieciemność.
Rozdział13
Miałamosiemlat,kiedypierwszyrazzachorowałamnagrypę.Byłoźle,takźle,żezabralimniedo
szpitala.Niewieleztegopamiętałam.Jedynieból,którymitowarzyszył,kiedycałeciałousiłowało
pozbyćsiętejwstrętnejchoroby.
Teraz,kiedyobudziłamsięwszpitalu,czułamsiępodobnie,jakbymdopierocośniłaprzykrysen.Nie
otwierającoczu,odwróciłamgłowęnabokitenprostygestwystarczył,byzakręciłomisięwgłowiei
ogarnęłymniemdłości.Jęknęłamizarazusłyszałamjakiśruch,apotemdziwnieznajomymęskigłos
powiedział:
–Wezwijcielekarza.
Dlaczegotengłoswydałmisięznajomy?Kto…Odmyśleniazaczynałamniebolećgłowa,więc
odpuściłamsobienajakiśczas,starającsięleżećtaknieruchomo,jaktylkobyłotomożliwe.Pochwili
mdłościustąpiły.Uchyliłamjednąpowiekę,apotemdrugą.
Znajdowałamsięwdobrzeoświetlonympokoju.Włączonejarzeniówkiwgórzewbijałymisięwmózg
jaknoże.Uznałam,żenarazielepiejbędzietrzymaćoczyzamknięte,isłuchałam,jakkolejneosoby
wchodządopokoju.
–PaniDelacourt,jestemdoktorMontague.Czymożepaniotworzyćoczy?
–Boli–wymamrotałam,przyczymwyschniętyjęzykomalnieprzykleiłmisiędopodniebienia.
Spróbowałamznowuotworzyćoczyitymrazembyłotrochęlepiej,alepokójiludziwnimwidziałam
jakprzezmgłę.Wysokapostaćprzymoimłóżkunachyliłasięnademnąipoświeciłamiwoczylatarką.
Skrzywiłamsię,alebóljużzelżał,alatarkapochwilizgasła.
–Jaksiępaniczuje?–Lekarzmówiłpoangielskubardzodobrze,alesłyszałamlekkifrancuskiakcent.
–Jakbyprzejechałmnieautobus–odparłamcicho.–CiąglejeszczejestemwParyżu?
–Oui,zostałatupaniprzewiezionazarazpotymmałymincydencie.
–GdziejestJeremiah?–Próbowałamsięwyprostować,niezwracającuwaginaeksplozjęwmojej
głowieiręcelekarza,któryusiłowałmniepowstrzymać.–Czynicmusięniestało?
–Rozmawiawłaśniezfrancuskąpolicjąnatematdochodzeniawsprawiecałegozajścia–
odpowiedziałmijakiśinnygłos.–Dyskretnie.
Dopieropochwilirozpoznałamznajomąpostaćobokłóżka,ztrudem,jakprzezmgłę,dostrzegającłysą
głowęEthana.
–Więconnie…?
–Nie,onsięniezatruł–odparł,odgadującniewypowiedzianepytanie,ajawypuściłamwstrzymywany
oddech.–Starasięróżnymikanałamiodnaleźćsprawcę.Powiadomiłemgo,żejużsięocknęłaś,
powinientubyćladachwila.
Kamieńspadłmizserca.Lekarzpodałmiwodęajarzuciłamokiemnazegar,apotemnaciemneokno.
–Jakdługobyłamnieprzytomna?
–Trzydni–odezwałsięEthan.Zakrztusiłamsięwodą.Potężnymężczyznaprzestąpił
znoginanogę.–Niewiedzieliśmy,jaktosięskończy.NaszczęścieJeremiahprzeszedłkiedyśszkolenie
medyczne.
–Mogłamumrzeć?–spytałamszeptem.Trudnobyłotoprzyjąćdowiadomości.
–Byłapanibardzochora,paniDelacourt.–Lekarzwziąłszklankęzmojejrękiipostawił
jąnastoliku,ajawreszciezaczęłamnormalniewidzieć.–GdybyniepomysłowośćpanaHamiltonanie
prowadzilibyśmyteraztejrozmowy.
Przezdługąchwilęwpatrywałamsięwswojedłonie,owładniętaemocjami.
–Jestemzmęczona–mruknęłam,zpowrotemkładącsięnałóżku.
–Zanimzaśniesz–powiedziałEthan,podchodzącbliżej–chciałbymcizadaćkilkapytańnatemat
człowieka,któryprzyniósłtębutelkędowaszegopokoju.
Zmroziłomnie.
–Myślisz,żetoon…
–Tegowłaśniepróbujemysiędowiedzieć.
Nadźwiękznajomego,niskiegogłosusercepodskoczyłomiwpiersi.Jeremiahpatrzyłnamnieoddrzwi,
znieprzeniknionątwarzą.Wszedłdopokojuistanąłwnogachłóżka.Wydawałomisię,żedostrzegłamw
jegooczachulgę,zanimspojrzałnalekarza.
–Coznią?
–Odzyskałaprzytomność,atodobryznak.Chciałbymjąjednakzatrzymaćtrochędłużejnaobserwacji.
Jeremiahskinąłgłowąwstronęlekarza,któryodpowiedziałmutymsamymgestemicichowyszedłz
pokoju.Przygniatałmniestrach,jakciężkikoc.NaoślepwyciągnęłamrękędoJeremiaha,kiedyzajął
pustemiejsceobokmnie,niedbającoto,ktomożetozobaczyć.Ktośusiłowałmniezabić.Nasamąmyśl
otymsercezaczynałowalićmijakmłotem.
–Czymożeszopisaćczłowieka,któryprzyniósłszampana?–spytałEthan,kiedyściskałamrękę
Jeremiaha.
–Byłzupełniezwyczajny–powiedziałamisamasięskrzywiłam,słysząctesłowa.
Jakbymniechciałamupomóc.–Biały,ubranyjakpracownikhotelu,miałdośćciemnewłosyibrązowe
oczy.Chyba.
–Kolorwłosówioczumożnazmienić–wtrąciłJeremiah.–Arysytwarzy?Blizny,pieprzyki?
Odmyśleniabolałamniegłowa,aleitakzamknęłamoczy,usiłującprzywołaćwpamięcitwarz,którą
widziałamtylkoprzezkilkasekund.Pochwiliwmojejgłowiepojawiłsięobraz.
–Miałgłębokoosadzoneoczy,wąskieustaibyłtrochęwyższyodemnie.Hm,wydajemisię,żemiał
znamięnalewejskroniibliznęnabrodzie,aleniewiem,czytoniebyłmakijaż.
JeremiahiEthanwymienilispojrzenia,amnieogarnęłozniechęcenie.Zapewneopisałamwłaśniepołowę
kraju.
–Ajakmówił?–spytałEthan,kiedyjużzapisałtowmałymnotatniku.
–Naprawdędobrzemówiłpoangielsku.Wydajemisię,żezamerykańskimakcentem.–
Sfrustrowana,uderzyłampięściąwmaterac.–Niewiem.Wyglądałjaknormalnypracownikhoteluinie
widziałampowodu,żebymusięjakośszczególnieprzyglądać.–Nagleprzyszłomicośdogłowy.–A
kameryhotelowe?Cośmusiałosięnagrać.
Obajmężczyźnipokręciligłowami.
–Jużsprawdziliśmy–powiedziałJeremiah.–Ktokolwiektobył,dobrzewiedział,nacosąskierowane
nawetukrytekamery.Żadnanieuchwyciłajegotwarzy.
Opadłamnałóżko.
–Czymogęjakośpomóc?
ZacząłdzwonićtelefonJeremiaha.Wyciągnąłgoispojrzałnaekranik.
–Muszęodebrać–powiedziałiuwolniłdłońzmojegouścisku.–Ethanie,poszukajjakiegośrysownika,
żebyzrobiłportretpamięciowy.Wrócętupóźniej.
Łzyzapiekłymniepodpowiekami,kiedywychodziłzpokoju.Głupia,skarciłamsięwduchu,mrugając,
onnadalmaswojąpracę.Alebolałomnie,żeodszedł.Jegoobecnośćdawałamipoczucie
bezpieczeństwa,któregonieodczuwałamprzyzwykłymochroniarzu.
–Wiesz,tobyłdlaniegodużycios.
SpojrzałamnaEthana,ocierającłzy.Niepatrzyłnamnie,zbytzajętystukaniemnaswoimtelefonie,ale
wyczuwałamjegouwagę.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
Nieodpowiadałprzezchwilę,stukając,apotemprzyczepiłtelefondopaskaipodniósłnamniewzrok.
–Odjakdawnawydwojesięznacie?
Zabrzmiałotojakprzesłuchanie.Zmarszczyłambrwi.
–Odkilkudni,adlaczegopytasz?
Ethanchrząknął.
–Wykorzystałwszystkieswojekontaktyżebysiędowiedzieć,ktotozrobił.Oddawnaniewidziałem,
żebytakmunaczymśzależało.Nawetkiedybyłwwojskualbokiedyktośgroziłmujakoprezesowi
wielkiejfirmy,nieszukałodpowiedzitakintensywnie.
Otworzyłamusta.
–Naprawdę?
Ethanwzruszyłramionami,jakbytoniemiałożadnegoznaczenia.
–Wwojskubraliśmyudziałwkilkuniebezpiecznychmisjach,alemówiotym,jakbyniebyłotonic
wielkiego.Nawetteraz,zuwaginarodzajdziałalności,jakąprowadzi,częstodostajepogróżki.Azaraz
potymjakzgodziłsięsponsorowaćmojeprzedsiębiorstwo,ktośpróbował
zastrzelićgoprzedbudynkiemjegofirmy.–Ethanprychnął.–Zanimpodbiegłem,Jeremiahzdążyłjuż
złamaćfacetowinadgarstekiodebraćrewolwer.
–Icodalej?–spytałam,kiedyEthanumilkłiznowuzająłsięswoimtelefonem.
–Nic.Kazałmisiędowiedzieć,ktozatymstoiipowiadomićgootym.Potemwsiadłdosamolotudo
Dubaju.Nieprzejąłsięspecjalnie.–Ethanspojrzałnamnieprzenikliwie.–Możechodzioto,że
spotkałociętopodczaspracy;Jeremiahstarasięchronićludzi,którychzatrudniaalbomunanichzależy.
Takczyinaczej,Celestezajęłasięfirmą,aonskupiłsięnaposzukiwaniachistarasię,żebyprasaniczego
niezwietrzyła.
–Więctaosoba,którazadzwoniła….
–Tozapewnejedenzjegokontaktów.Skoroniechciał,żebyśmysłyszelirozmowę,topewniektoś,kogo
nieaprobuję.Takczyinaczej,wtejsprawieposzedłnacałość.
WtejsamejchwilidopokojuwróciłJeremiah,wtykająctelefondokieszeni.Udałomisięrzucićokiem
zadrzwi.Poobuichstronachstałodwóchmężczyznwczarnychubraniach.Awięcsąistrażnicy.Jak
wielkiegrozinamniebezpieczeństwo?
–Chłopcyszukająjużrysownika–powiedziałEthan.–Mamnadzieję,żeudanamsprowadzićtukogoś
wciąguparugodzin.
–Dobrze.–Jeremiahpodszedłdołóżkaispojrzałnamnie,marszczącbrwi.–Powinnaśodpoczywać.
–Ktodzwonił?–spytałambezceremonialnie.Jeremiahzmrużyłoczy,wyraźniezirytowanypytaniem,ale
janieustępowałam.–Jeślimatocośwspólnegozemną,topowinnamwiedzieć.Ktopróbowałnas
zabić?
JeremiahpopatrzyłgniewnienaEthana,alespecjalistaodochronyznowumiałoczywbitewswój
telefon,rozmyślnieniewłączającsiędorozmowy.
–Niejestempewny–przyznałwreszcieJeremiah.–Podałemimtwójopis,więcjestnadzieja.Ateraz
odpocznij.
Mojeciałomiałowielkąochotęusłuchać–całyczaswalczyłamzsennością,bomimowszystkonie
chciałamzasnąć.
–Zostaniesztu?–spytałam,zakopującsięgłębiejwpościeli.
Jegooczyzłagodniałytrochę.
–Będęwpobliżu–obiecał,ajawreszciezamknęłamoczyidałamsiępokonaćzmęczeniu.
Zostałamwszpitalunaobserwacjijeszczecałetrzydni.Lekarzwydawałsiępełenoptymizmu,aleja
ciągleczułamsięsłabajakdziecko.Potrzebowałampomocywnajprostszychczynnościach,takichjak
chodzenie,ibardzomnietofrustrowało,postanowiłamwięc,żebędęsamodzielna.Poślizgnęłamsię
jednakiomalnieupadłam,próbującdotrzećdołazienki,więcJeremiahzarządził,żecałyczasktośma
byćdomojejdyspozycji,albopielęgniarki,alboochroniarze.
Większośćdniaprzesypiałam,aleitakszybkoznudziłomisięleżeniewszpitalnymłóżku.Kiedy
wspomniałamotymEthanowi–któryterazzdawałsięnależećdostałegowyposażeniapokoju–wkrótce
nanocnymstolikupojawiłsięnowiutkitabletworyginalnymopakowaniu.Urządzeniepozwoliłomisię
czymśzająć,aużywałamgogłówniedowyszukiwaniainformacjinatematmojegonowegoszefa.
Żartowałamwcześniej,żeznamtęwersjęjegożycia,którąpodajeWikipedia,aleokazałosię,żereszta
światawcaleniewiewięcej.Znalazłamartykuły,wktórychwspominano,żebył
warmii,izajmowałsiędziałalnościącharytatywną,alboszczegółowoopisywanojegoprzedsięwzięcia
zawodowe,aletowszystkojużwiedziałam.Wmediachpojawiałysięokreślenia,takiejak„tajemniczy”i
„enigmatyczny”,którewydawałysięwodniesieniudoniegobardzotrafne,biorącpoduwagębrak
jakichkolwiekszczegółównajegotemat.Artykułyozmianachwfirmieprzeprowadzonychpośmierci
jegoojcabyłyrówniepłytkieizwyklekoncentrowałysięnaprzewidywaniachanalitykówcodotego,czy
firmapójdzienadnopodnowymzarządemalboczyktoś,ktonieodebrałwzasadzieżadnego
biznesowegowykształceniamożezostaćtuzemwrodzajuRufusaHamiltonaitakdalej.
Trzeciegodniamojegopobytuwszpitaluporuszałamsięjużowłasnychsiłachibyłamgotowado
wyjścia.Opuszczaliśmyszpitalzupełnietakjaknafilmachszpiegowskich–zostałamodeskortowana
przezochroniarzynapodziemnyparkingiostrożniewsadzonadolimuzyny,która,jakzakładałam,miała
naszawieźćnalotnisko.Jeremiahczuwałnadwszystkim,nieopuszczającmnieaninakrok.Kiedy
wyjeżdżaliśmyzparkingucałyczastrzymałdłońnamoimramieniu.
Przespałamwiększośćpodróży,opierającgłowęnaramieniuJeremiahajaknapoduszce.
Obudziłamsięraz,poniewiemjakdługimczasieizobaczyłam,żeniejesteśmyjużwmieście,alezaraz
potemznowuodpłynęłamwsen,doczasukiedysamochódwreszciesięzatrzymał.
Jeremiahsięporuszył.Podniosłamgłowęiwyjrzałamnieprzytomnieprzezokno.Wokółrosłytrawy,
wysokieźdźbłafalowałynawietrze.Tonapewnoniejestlotnisko,pomyślałam,pocierającoczy.
–Gdziejesteśmy?
Jeremiahnieodpowiedział,tylkoprzesunąłsięwstronędrzwiczek,którektośotworzył
odzewnątrz.
–Chodźizobacz–powiedział,pomagającmiwysiąść.Niedalekostałbudynek,którywydawałmisię
dziwnieznajomy,aprzezwiatrprzebijałsięrytmicznyszumfaloceanu.Obokbyłyzaparkowaneinne
samochodyimimochłoduspacerowałokilkuturystów,pozatymjednaktrawiastepagórkibyłyzupełnie
puste.Ciąglezaspanausiłowałamrozpoznaćtomiejsce,bomiałamwrażenie,żejużjewidziałam.
Wokółkrążyłokilkumężczyznwciemnychgarniturach.Jedenznichpodbiegłdonas.
–Terenjestbezpieczny,sir–powiedział,aJeremiahskinąłgłową.Powiodłamwzrokiempokrągłych
pagórkachizauważyłamkilkakamieniupamiętniającychjakieśwydarzenia,nicjednaknieobudziło
żadnychwspomnień.Dopierokiedyzobaczyłamfrancuskieiamerykańskieflagipowiewającewysoko
nadwejściemdobudynku,dotarłodomnie,gdziejestem.
–PrzywiozłeśmnienaUtachBeach–wyszeptałamoszołomiona.Tohistorycznemiejsce,jednospośród
wielunatymwybrzeżu,którebyłowykorzystanedodesantuwNormandii,znałamtylkozezdjęći
programówtelewizyjnychoglądanychzojcem.Tegozapachuniemożnabyłopomylićzżadnyminnym;
ocean,choćtrudnobyłogodojrzećprzezzimowąmgiełkę,był
dokładniezabudynkiem.ZaniemówiłamipatrzyłamtylkonaJeremiahaoczami,wktórychwzbierałyłzy.
Tylkorazwspomniałammuotymmiejscuibyłampewna,żezapomniałotejrozmowie.Terazjednak
miałamdowódnato,żeonnaprawdęmniesłucha.
Jeremiahzdjąłmarynarkęizarzuciłminaramiona,bodostałamdreszczy.
–Wspominałaś,żechciałabyśzobaczyćtomiejsce.–Wydawałsięspięty,niepewny.
Byłamciekawa,czytozpowodumoichłez.–Jesttumuzeumzprzedmiotamizsamejinwazji.
Możemyteżzejśćnadół,dowody,jeślimaszochotę.
Powiedziałtoszorstko,krótko,alezdążyłamsięjużprzyzwyczaićdojegosposobubyciainiezwracałam
natouwagi.Zawszemarzyłam,żebyodwiedzićtomiejsce,więcbyłamnaprawdęszczęśliwa.Odoceanu
wiałzimnywiatr,sprawiając,żemroźnezimowepowietrzewydawałosięjeszczechłodniejsze,niebo
byłozasnutechmuramiiwyglądałotak,jakbyladachwilamógłzacząćpadaćśnieg.Małezdjęcie,które
mójojciectrzymałnagzymsiekominka,nieoddawałorzeczywistości.Plażabyłaogromna,zdawałasię
niemiećkońca,iwmoimobecnymstaniewydawałasięwręczprzytłaczająca,ale–mójBoże–chciałam
towszystkozobaczyć!
Emocjenaglechwyciłymniezagardło.WzięłamJeremiahazarękę.Zesztywniał
iwidziałam,żeprzełknąłślinę,alepochwilijegodłońsięodprężyła.
–Pomożeszmiwejść?–spytałam,wtulającsięgłębokowjegopłaszcz.
Jegospojrzeniezłagodniało,podniósłmojąrękędoswoichust.
–Będęzaszczycony.
Rozejrzałamsiępomiejscu,którewidziałamwcześniejtylkonazdjęciach,ipoczułam,jakogarniamnie
falawzruszenia,któregoniepotrafiłamwytłumaczyć.
Rozdział14
NiezostaliśmywUtahBeachtakdługo,jakbymchciała.Jeremiahnieopuszczałmnienakrok,kiedy
ciągnęłamgoodjednegoobiektunawystawiedonastępnego.Alenieminęłajeszczenawetgodzinakiedy
poczułamsięgorzej,zaproponowałamwięc,żebyśmyzeszlinaplażę,zanimcałkiemosłabnę.Jeremiah
zgodziłsię,aleskróciłwycieczkę,bozaczęłamsiępotykaćitrzęsłamsięnazimnympowietrzumimo
kilkuwarstwubrania,któremiałamnasobie.
Jeremiahobiecałmi,żewrócimytuznowu,kiedywydobrzejęalbobędziecieplej.Ajamuwierzyłam.
PrzespałamprawiecałąpodróżsamolotemdoNowegoJorkuiobudziłamsiędopieroprzylądowaniu.
Jeremiahdotrzymałobietnicyiwdrodzeprzezlotniskodolimuzynynieopuściłmnieaninachwilę.
Ruszyliśmywnieznanymkierunku.OparłamgłowęnaramieniuJeremiaha,aonchwyciłmniemocnoza
udo.Niebyłowtymnicprzesadnieseksualnego,aleczułamwjegogeściezaborczośćiniemiałamnic
przeciwtemu.
Kiedyzaoknamisamochodupojawiłysięwielkie,pięknedomy,podniosłamgłowę,żebyzobaczyć,gdzie
jesteśmy.Słońceprzeświecająceprzezchmuryodbijałosięodwódprzystani,wktórejzacumowanoduże
łodzieżagloweijachty.
–Dokądjedziemy?–spytałamwkońcu.
–LoftnaManhattanieniejestbezpieczny,zadużoludzi.WmoimrodzinnymdomuwHamptonsbędzie
bezpieczniej,tamzaczekamy,ażtacałasprawasięwyjaśni.–Ostatniesłowawypowiedziałprzez
zaciśniętezęby,ajaprzypomniałamsobie,ojakąstawkęgramy,iprzełknęłamślinę.Odwróciłamgłowę
wstronęmijanychdomów.Nie,posiadłościczyrezydencjebyłybylepszymokreśleniem.Starałamsięnie
myślećotym,jakdziwnestałosięnaglemojeżycie.
Niewielemijanychdomostwbyłodosiebiepodobnych.Pomijającrozmiary,różniłysiępodwzględem
architektury,własnościczywspaniałości.NigdyniebyłamwtejczęściLongIslandaniżadnejinnej
bogatejdzielnicyNowegoJorku,aleopisywalimijąznajomi,widywałamjąteżnazdjęciachwtelewizji
iInternecie.Wieledomównawybrzeżumiałowychodzącenadwodępomostyidużeogrody,które
wyglądałyjakparki,zwypielęgnowanymitrawnikami,stolikamiifotelami.Mimorzucającegosięw
oczybogactwawidaćbyło,żewtychstarych,przytulnychdomachludziewiodąszczęśliweispokojne
życie–takróżneodżyciawwielkimmieście,któreznajdowałosięzaledwiekilkagodzindrogistąd.
Dom,podktóryskręciłanaszalimuzyna,byłrówniewspaniały,alebardziejposępnyniżsąsiednie.Mała
armiastrażnikówprzybramie,którakazałanamopuścićszyby,niepoprawiłaminastroju,aleJeremiah
wydawałsięzadowolonyzochrony.
–Czytujesttakzawsze?–spytałam,kiedybramasięotworzyła.
–KazałemEthanowisprowadzićdodatkowychludzi,żebyochranialiteren.Większośćtobyliżołnierze,
więcwiedzą,nacouważać.
–Och–mruknęłamsłabo,niebardzowiedząc,conatopowiedzieć.Więconjednakmawłasnąarmię.–
To,eee,wspaniale.
Podjazd,choćniedługi,byłobsadzonyżywopłotemidrzewami,którezasłaniałyrezydencję.Skręcałw
prawo,awidokzazakrętemzaparłmidechwpiersi.Mojarodzinanależaładoklasyśredniej,mieliśmy
ładnydom,aleniezbytduży.Budynek,któryukazałsięterazmoimoczom,byłczteryrazywiększy.
Wiedziałam,żeJeremiahnamniepatrzyiczułam,żepowinnamcośpowiedzieć,alenicnieprzychodziło
midogłowy.Domprzypominałangielskizamek,całyzciężkichkamieniiobrośniętybluszczem.Od
sąsiadówposiadłośćodgradzałydrzewaigęstekrzewy,alejejterenciągnąłsiędalej,wstronęwody.Za
domemipojednejjegostroniewidziałamkilkamniejszychzabudowań,wktórych,jakzakładałam,
stacjonowałaterazchroniącanasarmia.Brzegbyłstromy,zmałegopagórkanadwodąsterczałapoziomo
łódź
mieszkalna.
Drogi,czerwonysamochódstałzaparkowanyprzygłównymwejściuiusłyszałam,jaknajegowidok
Jeremiahwestchnąłzirytacją.Limuzynazatrzymałasięzanimikiedyszoferpodszedł,żebyotworzyć
namdrzwiczkidostrzegłamszczupłą,jasnowłosąkobietę,którawłaśniewysiadałazczerwonego
pojazdu.
–Ktoto?–spytałam.
–Rodzina.
Tokrótkiewarknięciebyłonaładowaneznaczeniami,alezanimzdążyłamdopytaćoszczegóły,Jeremiah
wysiadłzlimuzyny.Kiedypodawałmirękę,jasnowłosakobietaruszyławnasząstronę.Byłastarsza,niż
początkowomisięwydawało,choćtrudnobyłookreślićdokładniejjejwiek–ustamiałazbytpełne,a
skóręnatwarzynienaturalnienapiętąirozciągniętą.
Tylkoobwisłaskóranajejszyiiwystająceobojczyki–efektprzesadnejszczupłości–zdradzały,że
dwudziestkęmiaładawnozasobą.
–Kochanie,jakdobrzecięwidzieć.–KobietaotworzyłaramionaiobjęłasztywnegoJeremiaha,który
jednaknieodwzajemniłuścisku.–Ciludzieprzywjeździemówili,żejużjedziesz,więcpostanowiłam
zaczekać.Uwierzysz,żeniewpuściliDashwoodów?Aonitakbardzochcielizobaczyćposiadłość.
–Dashwoodówniemanaliścieoczekiwanychgości–odparłJeremiahuprzejmie,alewjegogłosiebyło
napięcie,jakbyztrudempanowałnademocjami.–Cotyturobisz?
Chłodneprzyjęciezdawałosięjejniezrażać.
–Mówiłamci,kochanie,chciałampokazaćDashwoodomposiadłość.Takbardzosięnatocieszyli.
Uważam,żezraniłeśichuczucia,odmawiającimtego.Możeterazponichzadzwonimy?
Kobietazdawałasięniedostrzegaćmojejobecności,coprzyjęłamzulgą.Byłabardzoeleganckoubrana,
wświetnieskrojonąbluzkęispódnicę,któreświetniepasowałydobutówimaleńkiejtorebeczki.Ja
natomiastmiałamnasobiezmiętepopodróżyubranie,którewisiałonamniejakworek,bowszpitalu
bardzostraciłamnawadze.Ażdotejchwiliniedbałamoto,jakwyglądam,starałamsięwięcnierzucać
woczynatyle,nailetomożliwe.Posiadłamtęumiejętnośćperfekcyjnie.Zmusiłamniedotego
przeprowadzkazKanadydoNowegoJorku,gdzieposzłamdopierwszejklasyszkołyśredniejimusiałam
siępozbyćakcentu,októrymniewiedziałamnawet,żegomam.Pozatymzawszebyłamraczejtypem
samotniczki,wtapianiesięwwiększegrupybyłotymłatwiejsze,żenigdyniezależałominatym,żeby
byćgwiazdą.
Jeremiahwestchnął.
–Toniejestjużtwójdom.
Argumentwydawałsięnienowyiblondynkazupełniesięnimnieprzejęła.
–Nonsens,kochanie,wolnomiprzecieżodczasudoczasuodwiedzićtomiejsce.–
Spojrzałanamnieiprzesunęławzrokiempomoimnieporządnym,zmiętymstroju.Jejoczybłysnęły
zimno.–Doprawdy,Jeremiahu,musiszprzywozićswojezachciankidorodzinnegodomu?Agdyby
zobaczyłająprasa?
Szczękamiopadła,aręcebezwiedniezacisnęłysięwpięści,byłamoburzona.Cozajędza!Byłamtak
wściekła,żenieprzychodziłomidogłowynic,coniebyłoprzekleństwemalbonieprowadziłodo
jakiegośrodzajuprzemocyfizycznej.
NawetJeremiahbyłwyraźniezłyistanąłmiędzynami,jakbychciałosłonićnasprzedsobąnawzajem,
podczasgdyjastałamoboksztywno,drżącazezłości.
–Dośćtego,mamo–rzuciłostro.
Nadźwięktegosłowamiałamwrażenie,żeprzeszyłmnieprąd.Zniedowierzaniemprzenosiłamwzrokz
jednejtwarzynadrugą.Taczarownicajestjegomatką?
Kobietaprychnęłazirytacjąiprzewróciłaoczami.
–Cóż?–spytałapokrótkiejchwili.–Nieprzedstawisznassobie?
Jeremiahwyglądałtak,jakbyjadłcytrynę,aledobremanieryzwyciężyły,nawetjeśliniebyłtym
zachwycony.
–Pozwól,żeciprzedstawiępannęLucilleDelacourt,mojąnowąasystentkę.Lucy,tojestmojamatka,
GeorgiaHamilton.
–Awięcwróciłeśdogry?–Pogardawgłosiejegomatkibyłaniemalnamacalna.
Jeremiahniemiałochotyprowadzićtejrozmowy,janatomiastnabrałamochoty,żebypodzielićsięzjego
matkąswoimiwrażeniami.Otworzyłamjużusta,żebypowiedziećcośnaswojąobronę,podczasgdyona
znowuprzewracałaoczami.Alenagledoznałamolśnienia.
Uśmiechnęłamsięsłodko.
–Hello–powiedziałamuprzejmiepofrancusku,nadającgłosowiczarującyton.–Paniustaicycki
wyglądajątak,jakbyrobiłjetensamchirurg,tylkopomyliłjednozdrugim.
Georgiazamrugała,wyraźniezaskoczona.
–Och,jesteśzFrancji?
Uśmiechnęłamsięszerzej,bozdałamsobiesprawę,żeonanierozumieanisłowaztego,comówię.
–Rozumiemteraz,dlaczegoobajsynowiemająproblemyzesobą–dodałam,wskazującjejidealnie
skomponowanystrój.–Tocud,żeJeremiahjeszczetupaniąwpuszcza,skorozakażdymrazemmusi
znosićcośtakiego.
–LucypomagazałatwiaćinteresyzFrancją–wtrąciłgładkoJeremiah,podczasgdyjegomatka
podejrzliwiezmrużyłaoczy.Spojrzałnamniezukosa,alejaniepotrafiłampowstrzymaćuśmiechu
satysfakcji.–Jużzbytdługowynajmowałemtłumaczy,potrzebujęzawszemiećpodrękąkogoś,kto
płynniemówipofrancusku.
Nieprzestającsięuśmiechać,rzuciłamokiemnaJeremiaha.Czyonmówipoważnie?
Zarazjednakodrzuciłamtęmyśl.Topewnietylkochwyt,którymaunieszkodliwićjegomatkę.
Choćbyłabymzachwycona,gdybymmiałatakąpracę.Możejednakmożnałączyćinteresyz
przyjemnością.
–Nocóż.–Georgiawygładziłanieskazitelnąspódniczkęchudymirękami.–Nadaluważam,żeta
Rosjanka,Anya,wystrychnęłacięnadudka.Napoczątkubyłamożetrochęnaiwna,alezpomocąszczerze
cioddanychwyczyściłacikonto.Niemogęuwierzyć,żepozwoliłeśbyuszłojejtonasucho.
Naiwna?Prychnęłamwduchu.Nieużyłabymtegosłowa,opisującpannęPetrovsky.
Jeremiahowiteżniepodobałsięobrót,jakiprzybrałarozmowa.Zmarszczyłbrwi,wmilczeniuwpatrując
sięwmatkę.Georgiatylkowzruszyłaramionami,jakbyniezauważałaniezadowoleniasynazezmiany
tematu.
–Miłobyłociępoznać,mojadroga–powiedziała,alezjejminyniewynikałowcale,żenaprawdębyło
jejmiło.–Możezjemykiedyśrazemlunch?
Niewtymżyciu.Zacisnęłamzęby,wjakiśsposóbutrzymującnatwarzyuśmiech,podczasgdyJeremiah
wziąłmniepodramię.
–Wybacz,muszęzaprowadzićLucydojejpokoju.
–MożezadzwonisznajpierwdoDashwoodówiprzeprosisz?Bylinaprawdęurażeni.
–Miłegodnia,mamo.–Jeremiahpociągnąłmniedodrzwi.Niemiałwiększejochotyzostaćztąkobietą,
taksamojakja.Zanamirozległosięzirytowaneprychnięcie,apotemtrzaskdrzwiczeksamochodu.Przez
wielkiedrewnianedrzwiweszliśmydobudynku.
Niebardzowiedziałam,czegospodziewaćsięwśrodku.Naścianachbyładrewnianaboazeria,we
wnętrzubyłoniewielemeblizciemnegodrewna,alewysokiesufityijasneścianysprawiały,żenie
wyglądałotozbytposępnie.Wielkieschodyzobustronobejmowaływejścieszerokimiłukami.Światło
wpadałodośrodkaprzezdrzwipodgaleryjką,prowadzącądoresztybudynku.Zadrzwiamibyła
ogromnakuchniazciemnymiszafkamiiwielkąwyspąnaśrodku.
Wsaloniestałdużytelewizor,wyższyodJeremiaha.Przeciwległaścianabyłaniemalwcałości
przeszklona,azaszklanymidrzwiamiznajdowałosięwielkiepatiozwidokiemnaocean.
Widokzaparłmidechwpiersiach,aleobokmnieJeremiahwydałpomrukniezadowolenia.
–Dlaczegoteszybysąprzezroczyste?–spytał,chwytającmniezaramię,żebymniemogławejśćdo
środka.
–Przepraszam,sir–odezwałsięjedenzmężczyznzanaszymiplecami.–Pańskamatkażyczyłasobie,
żebytakbyło.
–Toniejestjużdommojejmatki.Zaciemnićto.
Sekundępóźniejoceanznikłzamgłą,którąnaglezasnułysięszyby.Zaskoczonatązmianązesztywniałam,
aleJeremiahpociągnąłmniezasobądopokoju.
–Inteligentneszkło–powiedziałwodpowiedzinaniezadaneprzezemniepytanie.–
Wykorzystujeelektryczność,żebyszybystawałysięnieprzejrzyste.Zainstalowałemjewcałymdomu,
żebychronićswojąprywatność.
Nigdydotądczegośtakiegoniewidziałam.Brakowałomiwidoku,alesłońcenadalwpadałodośrodkai
rozświetlałopokój.Naprzeciwtelewizorabyłaczęśćjadalna,wktórejstał
gigantycznystółzkrzesłami,aobokznajdowałsiędużykominek.Wysokaściananadnimwydawałasię
dziwniepusta,byłamciekawa,conaniejkiedyświsiało.
–Cośjeszcze,sir?–spytałEthan,akiedyJeremiahpokręciłgłową,ochroniarzwyszedł,zostawiającnas
samych.
–Pięknietu–mruknęłam,podnoszącwzroknaJeremiaha.–Tutajdorastałeś?
–Tutajteż.–Jeremiahposzedłdokuchni,ajarozglądałamsiępodużej,otwartejprzestrzeni.–Czychcę
wiedzieć,cowłaściwiepowiedziałaśmojejmatce?–spytałpochwili.
Uśmiechnęłamsię.
–Podzieliłamsięzniąkilkomaspostrzeżeniami,towszystko–odparłam,rzucającmurozbawione
spojrzenie.Alenieodpowiedziałmiuśmiechem,tylkokrótkoskinąłgłową,więcczęśćmojejwesołości
znikła.–Niepowiedziałamnicbardzonieprzyjemnego,naprawdę–
dodałampoważniej,boniechciałamgoobrazić.Towkońcujegomatka.
–Potrafibyćtrudna,aleniezawszetakbyło.–Patrzyłgdzieśwprzestrzeń,zatopionywe
wspomnieniach.–Prowadzeniedomudlamojegoojca,znoszeniejegotyranii…chybadlategotak
polubiłaAnyę.TaRosjankaprzypominałajejotym,kimsamakiedyśbyła.Jesteśgłodna?–
spytałnistąd,nizowąd.
Wytrąconazrównowaginagłązmianątematuzastanawiałamsięprzezchwilę,apotemzmieniłamtemat.
–Gotujesz?Myślałam,żewtakimdomumaszwłasnegoszefakuchni.
–Rodzicezatrudnialikucharza,kiedydorastałem,alejauważam,żetostratapieniędzy.–
Zajrzałdolodówkiispiżarki,mruknąłzzadowoleniemispojrzałnamnie.–Jaksięczujesz?
Ziewnęłamisięprzeciągnęłam.
–Zmęczona.–Dużospałamwsamolocie,aleciąglenieczułamsięwyspana.JednakwidokJeremiahai
myślołóżkuprzyprawiłymnieodreszcz,któryniemiałnicwspólnegozzatruciem.Hm,możejednaknie
jestemażtakzmęczona.Jeremiahzmieniłubranie,terazniemiałjużnasobiegarnituru,wktórymzwykle
gowidywałam,tylkodżinsydrogiejfirmyibiałąkoszulęnaguziki.Kiedyporazpierwszyzobaczyłamgo
wtymstroj,uprzeżyłamprzyjemnezaskoczenie.Sposób,wjakijegociałowypełniałospodnie,sprawiał,
żeślinanapłynęłamidoust,aręcesamewyciągałysięwjegostronę.
–Wtakimraziepokażęcitwójpokój.–Położyłmirękęnaplecachipoprowadziłmniewstronę
schodów.Oparłamsięnanim,kiedyzaczęliśmynaniewchodzić,obejmującgowpasieramieniem.Jego
ciałopodmoimdotykiempozostałojednaksztywne,niereagowało,akiedypodniosłamnaniegooczy,
patrzyłgdzieśwprzestrzeńspodzmarszczonychbrwi.
Zdezorientowanacofnęłamrękęizprzykrościązauważyłam,żesięodprężył.Ocochodzi?–
zastanawiałamsię,zdumionajegoreakcją.Myślałam,żewkońcuzaczęłamgorozumieć,aterazznowu
zachowywałsięjakktośobcy.
Sypialnia,doktórejmniewprowadził,byławielkawedługkażdychstandardów.Stałowniejszerokie
łożeiwidniałowejściedoprzyległejłazienki.Wszystkieoknabyłynieprzejrzyste,zdałamsobiesprawę,
żezinteligentnegoszkłasąwszystkieszybywtymdomu.
Cośmimówiło,żechoćprzestronny,tenpokójniejestgłównąsypialnią,brakowałomuwspaniałości,
jakiejspodziewałamsiępotakimwnętrzu.Miałamnakońcujęzykapytanieomójstatuspodczaspobytu
wtymdomu–czyjestemtugościem,czyteżnaszukładjesttajemnicąpoliszynela?–alekiedyposadził
mnienałóżku,cośmipowiedziało,żebędętuspałasama.
Spontaniczniesięgnęłampojegodłoń,podniosłamjądoustipocałowałam.
Jeremiahzesztywniałiznieruchomiałnamoment,wydawałomisię,żeprzezjegotwarzprzemknąłwyraz
tęsknoty.Alejeśliistotnietakbyło,trwałotozaledwieułameksekundy.
Delikatniewysunąłrękęzmojejdłoni.
–Potrzebujeszwypoczynku–mruknął.
Potrzebujęciebie.Namyślotymogarnęłomnierozczarowanie.Wyraźnieniemiał
ochotymniedotykać,cobolałomniebardziej,niżsądziłam,alebyłamteżzmęczona.Możewtensposób
chciałsięupewnić,żezasnę?
Głębokozaczerpnęłampowietrza,wtuliłamsięwpościelizamknęłamoczy.Miałamnadzieję,że
zachowanieJeremiahaniewywołaumniebezsenności.Okazałosięjednak,żemojeciałonaprawdę
potrzebowałoodpoczynku,ijeszczezanimJeremiahwyszedłzpokoju,odpłynęłamwsen.
Rozdział15
Światłosłońcawpłynęłodopokojuprzezpobliskieokno.Obudziłamsięwypoczęta,porazpierwszyod
katastrofalnejprzygodyzdoprawionymtruciznąszampanem.Przeciągnęłamsięjeszczepodpościelą,po
czymodkryłamsięistanęłamnadywanie.Wnogachłóżkależałyręcznik,szlafrok,atakżeelegancka,
szarawalizka–założyłam,żemoja.Burczeniewbrzuchuprzypomniałomi,żeprzedsnemodmówiłam
posiłku.Postanowiłamzatemprzełożyćkąpielnapóźniejiposzłamnadół,wnadziei,żeznajdę
Jeremiaha.
Niestety,toEthansiedziałustópschodów,przycupniętynawysokimbarowymkrześle,któreniepowinno
byłostaćwprzejściu.Widząc,żeschodzęnaparter,wstał.
–Dzieńdobry–powiedział.
–Dzieńdobry–odparłamostrożnie.Niebyłampewna,cozrobić,więcominęłamgoiskierowałamsię
dokuchni,aletamtakżenieznalazłamJeremiaha.Przezprzyciemnionąszybędopomieszczeniawpadało
słońce.
–Któragodzina?–spytałam.
Ethanzerknąłnazegarek.
–Dziewiątatrzydzieści.
Zamrugałamzezdziwienia.
–Zaraz,wpółdodziesiątejrano?–Przytaknął.–Jakdługospałam?–spytałamzniedowierzaniem.
–Prawieszesnaściegodzin.
Nicdziwnego,żeczułamsięwypoczęta.Wypuściłampowietrzeześwistemizajrzałamdolodówki.–
GdzieJeremiah?
–Badadwamożliwetropy.Wyszedłjakieśdwiegodzinytemu.
Rzuciłammuspojrzeniespodzmrużonychpowiek,poczympostawiłammlekonaladzie.
–Czyliteraztyturządzisz?–Ethankiwnąłgłową,ajamusiałampogodzićsięzsytuacją.
Poszłamwstronęspiżarki.Niewygłupiajsię,pewnieniechciałciębudzić,gdywychodził,pomyślałam.
Ajednak,kiedypołączyłamtozfaktem,żepoprzedniegodniazachowywałsięwobecmniewyjątkowo
chłodnoioficjalnie,ogarnęłamniedezorientacja.Rozpaczliwiepotrzebowałam,żebyktośmnieprzytulił
ipowiedział,żewszystkobędziedobrze.
Tylkożewszystkoniebyłodobrze,ajaniepotrafiłamsięztympogodzić.Niewszystkonaraz,Lucy,
powiedziałamsobie,otwierającdrzwidospiżarki.
Kilkaminutpóźniejżułamznalezionetampłatkiśniadaniowe,wbijającwzrokwmojegonowego
ochroniarza,któryczytałczasopismoobroni.Wydawałosię,żeignorujemojąobecność,alecojakiśczas
dotykałmikrofonuwuchu.Byłwkontakciezjakąśekipąnazewnątrz.
Obserwowałamgoprzezkilkaminut,poczymwycelowałamwniegołyżkę.
–Twojażonamówiła,żesłużyłeśrazemzJeremiahemwoddzialekomandosów.
Ethanmruknąłcoś,niepodnoszącgłowyznadczasopisma.Kolejnymałomównymężczyzna,pomyślałam,
przypominającsobiepierwsząpodróżlimuzynąweFrancji.Wtedytakżewogólesięnieodzywał.
Pamiętałam,żegdyspotkałamgoporazpierwszy,kulał,więcpostanowiłamzaatakowaćzinnejpozycji.
–Cocisięstałownogę?–spytałam,wskazującnadolnąpołowęjegociała.
–Nieudanamisja.
–ByłeśwtedyzJeremiahem?
–Nie,tosięstało,kiedyonjużzrezygnował.
–Adlaczegozrezygnował?
–Jegoojciecumarł.
Wydobywanieodpowiedziztegołysegofacetaszłomioporniejakwyrywaniezębów,alecośjednak
mówił,więcnaciskałamdalej:
–CoJeremiahrobiłwoddzialekomandosów?
–Byłsnajperem.
Poczułam,jakzezdziwieniaunosząmisiębrwi.Czyżby?Przezchwilęprzetrawiałamtęinformację,
gryzącpłatki.
–Acosięstało,kiedyzrezygnował?
Wielkimężczyznamilczałprzezdłuższąchwilę,odpowiedziałamtymsamym,biorącgonaprzetrzymanie.
–Wkurzyłmnóstwoludzi.
Mojaszczękazamarłanamoment.Przełknęłamjedzenie.
–Czemu?
–Zrezygnował.Znalazłlukęwprzepisachalbonacisnąłwłaściwychludziiuzyskał
zwolnieniezesłużby.Większośćsądziła,żeporzucającwojsko,sprzedałideały.Bylektoniezostaje
komandosem,aontakpoprostuzrezygnował.
–Atycopomyślałeś?
Ethanzerknąłnamnie.
–Przedstawiłemmuswojąopinię.Dobitnie.
–Czylitobieteżsiętoniespodobało?–spytałam,zgadując,comiałnamyśli.
Wzruszyłramionami,zdążyłjużzpowrotemwbićnoswczasopismo.
–Wielumarzyłobyotakimżyciu,aontakpoprosturzuciłwszystko,zostawiłoddział…
Otak,wyraziłemswojąopinięwtejsprawie.
–Notojaktosięstało,żezostałeśszefemjegoochrony?
Ethanwestchnął,odłożyłpismonaladęiodwróciłsiędomnie.Mimożekażdąodpowiedźnapytanie
okraszałwrogimspojrzeniem,usiłowałamzdusićwsobiepoczuciewinyidrążyćdalej.
–Potym,jakmiałemtenwypadek,wylądowałemwszpitalu.InagleodwiedziłmnieJeremiah.
Zaproponowałmipracę,gdybyokazałosię,żearmiajużmnieniechce.Kazałemmuspierdalać,więc
sobieposzedł.Ipatrzciepaństwo,kilkamiesięcypóźniejprzysłalimizwolnieniezesłużby.Jeremiah
znowusięzjawiłiznowuzaoferowałmipracę.Wtakiejfirmie,ojakiejkiedyśrozmawialiśmy,snując
planynaemeryturę.
–Czyliwtejochroniarskiej?
Ethanprzytaknął.
–Jeremiahwyłożyłfunduszenarozbieg,aleplanujęgowykupić.
–Dlaczegochceszwyjśćzespółki?Niedogadujciesię?
Ethanwzruszyłramionami.
–Onmusiwypłynąćnagłębszewody,ajawolęsamprowadzićinteresy.
Towzasadziewyczerpywałotemat,alewciążdręczyłamnieciekawość.
–Jakionwtedybył?
–Młodszy.–Ethanpochwyciłmojerozbawionespojrzenieijegoustawykrzywiłcieńuśmiechu.–Cały
czasmusiałsięsprawdzać–ciągnąłznamysłem.–Zawszechciałbyćzprzodu,więcwszyscysię
dziwili,kiedyzostałsnajperem.Myślę,żetomupomogłopopracowaćnadcierpliwością.–Ethan
przekrzywiłgłowę.–Nigdyniebyłduszątowarzystwa,alepotrafiłsiębawić.Aleodczasuśmierciojca
chybanieoddawałsięspecjalnierozrywkom.
Dałeśpalec,daszcałąrękę.Uzyskałamsporoodpowiedzi,więcczemuniezapytaćoto,cojeszczemnie
dręczyło?
–AcozAnyą?Jaksiępoznali?
Ethanzmrużyłoczyiwbiłwemnieprzenikliwespojrzenie.Przeżułamkolejnąłyżkępłatków,usiłując
wyglądaćniewinnie.
–Chybaniepowinienemcitegomówić.
Jadłamdalej,patrzącwyczekująco.Potrwałotozminutę,alewkońcuprzewróciłoczamiipostanowił
odpowiedzieć.
–JeremiahrobiłjakieświelkieinteresyzRosjanamiipotrzebowałtłumaczy.Anyaspełniaławszystkie
wymaganiaizostałajegonowąasystentką,apoprzedniazajęłasięzarządzaniem.
–Czyonibyli…–Razem?Niepotrafiłamzmusićsiędowypowiedzeniatychsłówiniebyłampewna,
iletenwielkiochroniarzwieomoimzwiązkuzjegoszefem.Zarumieniłamsiępodwpływem
badawczegospojrzeniaEthanaisięgnęłampodokładkępłatków,chociażjużsięnajadłam.
–Ichosobisterelacjeniebyłymojąsprawą.Widziałem,żewniejsięcośtamtli,aleonniedajesię
przejrzeć.Takczyowak,kiedyodkrył,żeAnyazdradzatajemnicefirmybratu,zwolniłjąiwyrzuciłna
zbitypysk.Będziejużprawietrzylata.
–Jakaonabyła?–niemogłamniezapytać.
–Młoda.Niedoświadczona.Ledwooderwanaodmamusinejspódnicy,jakbypowiedziałamojababcia.
Aleteżbystra.Noipłynniemówiławdwóchjęzykach.JeremiahsamznalazłjąwRosjiiprzywiózł
tutaj.Dopieroodkądjąwywalił,musiradzićsobiesama.
BiednaAnya.Przycałejswojejarogancji,budziłaterazmojewspółczucie.Młodadziewczyna
wylądowałakompletnienienaswoimmiejscu.Możedostałato,nacozasłużyła,aleitakbyłatosurowa
kara.–AcozLucasem?DlaczegoJeremiahnazywagoLoki?
Ethandrgnął,ajegozmarszczkanaczolepogłębiłasię,nadająctwarzyochroniarzajeszczebardziej
gniewnywyraz.
–Lokitopasożyticzarnaowca,awtejrodzinietocośznaczy.Pieprzonezero.
Zdziwiłamnienagławściekłośćwgłosiełysegoochroniarza.Nono,czyżbychciałotymporozmawiać?
–CzyLokitoprzezwiskozdzieciństwa,czycoświęcej?–Ciągnęłamtemat,zastanawiającsię,czy
przypadkiemniewdepnęłamnaminę,poruszająctakewidentniedelikatnytemat.–Cozaszłomiędzynim
aJeremiahem?
–Pozatym,żeLokistałsiędokładnietakimtypem,zjakimiJeremiahijakiedyśmieliśmywalczyć?–
burknąłEthan.–JegokonfliktzJeremiahemzacząłsię,zanimjeszczewystąpiłemzwojska.Ledwotylko
Jeremiahprzejąłfirmę,tengnojekukradłzniejtrzydzieścimilionówdolarów,poczymrozpłynąłsięw
powietrzu.
Wypuściłampowietrze.Kupaforsy.
–Icozrobiłztymipieniędzmi?
–Askądjamamwiedzieć,docholery…pewniezacząłskupowaćbroń.–Widzącmojezdezorientowane
spojrzenie,Ethanwzruszyłramionami.–Lokitoimię,któregoterazużywa,oilewiem,tosamjesobie
wybrał.Pewnieuznał,żestarezbytwymyślniebrzmi.Handlujebronią,zbijakasęnasprzedawaniu
pistoletówkrajom,któremająochotęzmieśćswoichwrogówzpowierzchniziemi.
Mojałyżkazeszczękiemodbiłasięodkrawędzimiski,wbiłamwniegooszołomionywzrok.Furia
Ethanabudziłarespekt,awyglądał,jakbyjeszczeniepowiedziałwszystkiego,comiałdopowiedzenia.
Nawidokmojejwstrząśniętejminyzacisnąłszczękę.
–Niepowinienembyłotymopowiadać–wymamrotał,znówsięgającpoczasopismo.–
Toniemojetajemnice.
Tymczasemjaztrudemporządkowałamwgłowiefakty.Czylitańczyłamzhandlarzembronią?Wgłowie
znówpojawiłmisięobrazsarkastycznych,zielononiebieskichoczu,znajomej,pięknejtwarzyzjedną
skaząwpostacibliznynapoliczku.Wcojasięwpakowałam?
Szczęknęłyfrontowedrzwi,Ethanzerwałsięnarównenogi,ajawzdrygnęłamsięzestrachui
zaskoczenia.JednakniemalwtejsamejchwiliEthansięuspokoił,asekundępóźniejdokuchniwszedł
Jeremiah.Uśmiechnęłamsięzulgąnajegowidok,alemojeszczęścieprzygasłonieco,gdynawetnamnie
niespojrzał.
–Ico?–spytałEthan.
Jeremiahpokręciłgłową,zaciskającwargi.
–Popytałemtuiówdzie–odparł.–Powinienemwiedziećwciągudwóchdni.
Ethanzmarszczyłbrwi,aleprzytaknął.
–Jeślibędzieszmniepotrzebował,tojestemnazewnątrz.
GdyEthanszedłdowyjścia,przypatrywałamsięJeremiahowi.
–Zmęczony?–spytałam,przekrzywiającgłowę.
–Nicminiebędzie.–Jeremiahwypuściłpowietrze,poczympopatrzyłnamnie.–Jaksięczujesz?
–Lepiej.–Pokazałammupustąmiskęnastole.–Wróciłmiapetyt.
Kiwnąłgłową,poczymskupiłwzroknamoichwygniecionychubraniach.
–Zostawiłemcicośdokąpieliiubrania,sąprzyłóżku.
–Widziałam,dziękuję.Zamierzałamwziąćprysznicpośniadaniu.–Zadrżałam,bonaglepoczułamtremę.
Rzadkozdarzałomisięotwarciekogośpodrywać.Popatrzyłamnaniegospodzmrużonychpowiek.–
Możedołączysz?
Zesztywniał,chwytającmocnokrawędźblatu.Wjegooczachbłysnąłogień,alekumojemuzdumieniu
pokręciłgłową.
–Muszęzałatwićjeszczekilkapilnychspraw.
Niespodziewałamsiętejodmowyichociażwiedziałam,żeJeremiahmiałdoniejprawo,itak
odrzuceniemniezabolało.Jestzajęty,ktośchcenaszabić,noirządziwielkąfirmą.
–Pomogęciwejśćnagórę.
Położyłdłońnamoimramieniu,aletymrazemjastawiłamopór.
–Czegoudałocisiędowiedzieć?–spytałam,podnoszącnaniegowzrok.Jeremiahzasznurowałwargii
zrobiłzirytowanąminę.Niewiedziałam,czyzdenerwowałagomojakrnąbrnapostawa,czycałasytuacja.
Niechmnieszlagtrafi,jeślipozwolęmuzobaczyćswojełzy,pomyślałamzwściekłością,spoglądającmu
buntowniczowoczy.
–Naraziejeszczeniczego–odparł,szarpiącmniezaramię.–Chodź,zaprowadzęcięnagórę.
Wyrwałammurękę.
–Dzięki,samadamradę–odparłamztakągodnością,najakątylkomogłamsięzdobyć.
Jegosubtelne„nie”wpołączeniuztraktowaniempoprzedniegowieczoruwzbudziłowemnieirytację.
Chciałamzawszelkącenęobejśćsiębezjegopomocy.Niezdążyłamjednakpokonaćjednegostopnia,
gdyJeremiahporwałmniewramionaipodniósłwysokonadschody.Pisnęłam,obejmującgomocnoza
szyję,poczymzmarszczyłambrwi,bozacząłwnosićmnienagórę.
–Naprawdęporadziłabymsobiesama–powiedziałam,starającsięniebrzmiećjakrozkapryszona
dziewczynka.
–Jestemzaciebieodpowiedzialny–oznajmił,przeskakującpodwastopnienaraz.
Super,teraztosięnazywa„odpowiedzialność”.Prychnęłam.
–Potrafiszpoprawićkobieciesamopoczucie.
–Tobezznaczenia,najważniejszejesttwojebezpieczeństwo.
Przewróciłamoczami,alechwyciłamsięmocniejjegokarku.Chociażromantyzmniebył
jegomocnąstroną,naprawdęczułamsięprzynimowielebezpieczniej.
–Możemógłbyśmniepotemoprowadzićpoterenie?–spytałam,gdydotarliśmyjużnaszczytschodów.–
Chętnieprzeszłabymsięnadwodę.
Jeremiahpokręciłgłową.
–Niewolnociwyjśćnazewnątrz,dopókinieustalimy,cojestgrane.
Szczękamiopadła.
–Jestemwareszciedomowym?
–Nadworzejestzbytwielemiejsc,wktórychmożnacięzaatakować.Dopókinieudamisię
zneutralizowaćzagrożenia,niemożeszwyjśćpozateczteryściany.
TonJeremiahaniedopuszczałdyskusji,coautomatyczniezrodziłowemnieżądzębuntu.
Spróbowałamjednakpopatrzećnatowszystkozjegopunktuwidzenia.Byłkiedyśsnajperem,więc
wiedziałwszystkootym,comożezrobićtakabroń.Chociażwizja,żektośmógłbyobserwowaćkażdy
mójruchprzezcelownik,wytrąciłamniezrównowagiibudziławemnieniemałeprzerażenie,tojednak
perspektywauwięzieniawdomumnieniezachwycała.
–Aco,gdybymwłożyłakamizelkękuloodporną?–spytałam.Ihełmzkevlaru?Czyoniwogólerobią
takierzeczy?
Odpowiedziałomiprychnięcie,amożenawetcichutkiśmieszek.Odstawiłmnienapodłogęprzed
wejściemdopokojuidelikatnieskierowałdośrodka.
–Idźpodprysznic.Domnależydociebie,aleniemażadnegowychodzenia.–Zatknąłmizauchojakiś
figlarny,jasnykosmykiprzemknąłpalcamipoliniipodbródka.–Chcę,żebyśbyłabezpieczna,itylkoto
sięterazliczy.
ChciałamwtulićtwarzwdłońJeremiaha,spragnionajegopieszczot,aleodsunąłsięiodszedłokrok.
Suchoskinąłgłową,poczymodwróciłsięizostawiłmniewkorytarzu.
Odrobinęrozwścieczoną.Przecieżtonielogiczne,chciałamwrzasnąćzanim,tonaciebiepolują,a
jednaktymożeszsobiehasać,gdzietylkochcesz!
Wzięłamszybkiprysznic,któryzupełniemnienieuspokoił.Owinęłamsięszlafrokiem,otuliłamwłosy
ręcznikiemiruszyłamzpowrotemnadół–aleledwodotarłamdostópschodów,namojespotkanie
wyszedłjakiśinnyrosłyochroniarz.Niespodziewałamsię,żezastanęwdomuobcychludzi,więcgdy
podniósłwzrok,musiałamniecomocniejzebraćpołyszlafroka.
–GdziejestJeremiah?–spytałam.
–Musiałwyjść,proszępani.Jeśliczegośpanipotrzebuje,tojesteśmydousług.
Przełknęłamślinę,przytaknęłamniezgrabnieiuciekłamnagórę,żebysięubrać.
Rozdział16
Podwóchdniachwtejwspaniałejposiadłościzaczynałamdostawaćobłędu.
Pularzeczy,któremożnarobić,będączamkniętymwczterechścianach,jestograniczonaichociażdom
byłnaprawdęwielki,tojednakszybkozbadałamjegotajemnice.Oczywiścienatyle,nailemogłam,
używająctylkowłasnejwyobraźniiInternetu.Oglądałamtelewizję,siedziałamwsieciistarałamsię
znajdowaćjaknajwięcejzajęć.Zwracałamnadmiernąuwagęnawszystko,codziałosięwokół,
bezustanniezastanawiającsię,czyzarazniewedrzesiędomniejakiśuzbrojonybandytaczypłatny
zabójca.Tomniewykańczało.Cogorsza,niktniechciałmipowiedzieć,czyśledztwoposuwałosię
naprzód.Jeremiahprawieniebywałwdomu,aochroniarzeniczegominiezdradzali,więcmusiałam
sobieradzićsama.Czułam,żezlogicznegopunktuwidzenianiepowinnamsiębuntować,bozostałam
uwięzionadlamojegowłasnegodobra.Znalazłamjednakmalutkiesposobynato,jakstawićopór,choćby
tylkowewłasnymprzekonaniu.
Jednołazienkoweoknoniebyłoaniokratowane,aniprzyciemnioneimieściłosięwbocznejczęści
budynku.Wychodziłonawypielęgnowanypark.Codzienniebrałamtamprysznic,żebywyjrzećna
zewnątrz.Wiedziałam,żetoidiotyczne,aletenmaływystępeksprawiałmiwieleradości.Zokna
widziałamoceanwcinającysięwtyłyposiadłościichatkęnaprzystaniwpobliżubrzegu,przydługiej
kei.Zwyklewpoluwidzeniamiałamjakiegośstrażnika,codziennieprzyjeżdżałateżekipaogrodników,
dziękiktórymogrodynietraciłyświetności.
Marzyłamotym,żebyzejśćnadwodęizamoczyćstopy,alezawszeprzypominałamsobieosnajperachi
zestrachuzamykałamokno.Strachwięziłmniewdomuskuteczniejniżcokolwiekinnego–aletotylko
potęgowałomojągorycz.
Nieznaczyłoto,oczywiście,żewszystkomnienudziło.
Mogłamrządzićsięwcałymdomu,zwyjątkiemgabinetuJeremiaha.Chcącdowiedziećsięjaknajwięcej
omoimpracodawcyvelkochanku,zwiedziłamwszystko,cosiędałoizwracałamuwagęnakażdy
szczegół.Znalazłamzadziwiającomałoosobistychprzedmiotów–
naścianachinakominkuniebyłorodzinnychzdjęć.Posiadłość,chociażprzepięknieurządzona,mogła
należećdokażdego.Zważywszynato,czegosiędowiedziałamohistoriidomu,spodziewałamsię,że
wszystkobędziewyjątkowe.Ajednakniezobaczyłamnic,cowiązałobygozrodzinąHamiltonów.
Ażdotrzeciegodnianiewoli,kiedynatknęłamsięnastaryobrazztyłuwielkiejsypialnianejszafy.Obraz
byłspory,niemaltakwysokijakjaioprawionywgrubą,ciężką,drewnianąramę.Wytargałamgozszafy
ioparłamonajbliższąścianętak,żebyznalazłsięwzasięgulampy.Wtedyzdjęłampokrowiec.Z
początkupomyślałam,żepatrzęnafotografię,powiększonąniemaldorozmiarówrzeczywistych,alegdy
przyjrzałamsiębliżej,wokółtwarzyiwłosówzauważyłamsubtelneoznakizdradzającepracępędzla.
Nieodrazurozpoznałamprzedstawionątwarz,chociażwidziałam,żejestpodobnazarównodo
Jeremiaha,jakidoLucasa.
Mężczyznabyłmłody,miałnasobiegarniturikrawat–jaknamojeniewytrenowaneokonieodróżnialny
odwspółczesnychubrań–iniemógłbyćstarszyodJeremiaha.
Nieznanymiartystaniewątpliwiewspanialeopanowałswójfach–udałomusięuchwycić
charakterystycznąwładczośćwidocznąwoczachitwarzyportretowanego.Gdywpatrywałamsiętakw
mężczyznęuwiecznionegonapłótnie,nagle–zzaskoczeniem–uświadomiłamsobie,nakogopatrzę.To
byłRufusHamilton,niegdyśpatriarcharoduiojciecJeremiaha.
–Cotyrobisz?–spytałmnieostrogłosdobiegającyzzamoichpleców.Podskoczyłamiodwróciłamsię
napięcie.WotwartychdrzwiachstałJeremiah,wpatrzonywportret.Zajrzałdopokoju,aleniepodszedł,
jakgdybysamwidokobrazugoodtegoodstręczał.
Zaczęłamwyduszaćzsiebieprzeprosiny,kiedynagleprzyszedłmidogłowypewienpomysł.
–Czytowisiałokiedyśwjadalni?–wypaliłam,wciążdenerwującsię,żezostałamprzyłapana.
Pytaniemiałosłużyćodwróceniuuwagi,daćmiszansęuciecprzedewentualnymwybuchemgniewu,ale
poreakcjiJeremiahapoznałam,żemiałamrację.Nieodpowiedział.
–Czemuwdomuniemażadnychzdjęćrodzinnych?–spytałam.–Przecieżtusięwychowywałeś,na
pewnosąjakieśpamiątki…
–Kazałemjeusunąć,kiedyprzejąłemposiadłość.–Jeremiahmiałoschłytonisztywnąpostawę.Po
dłuższejchwili,końcunamniepopatrzył.–Niechciałem,żebycokolwiekprzypominałomio
dzieciństwie.
–Naprawdę?–Taodpowiedźzabrzmiaładlamnieegzotycznie,alewiedziałam,żemojedzieciństwo
przebiegałozupełnieinaczej.PoznałammatkęJeremiahaisłyszałamwieleojegoojcuRufusie.Życie
Jeremiahaniebyłosielanką.Wciążjednakniepotrafiłampowstrzymaćzdumienia.–Niemaszżadnych
dobrychwspomnieńzwiązanychztymdomem?
Wykrzywiłcyniczniewargi,wpatrującsięwobraz.
–Mójojciecnieprzepadałzazabawą,oileniesłużyłaonawywieraniustosownegowrażenianainnych.
Tendomodwiedzaliśmyraczejwinteresachniżdlaprzyjemności,zwyklechodziłoouwiedzenienowych
klientów.–Parsknął.–Rufuszdecydowanienależałdostarejszkołyrodzicielstwa.Dzieciirybygłosu
niemają.Amy…myniezawszesięstosowaliśmy.
UsiłowałamwyobrazićsobieJeremiahajakodzieckoczynastolatka,aleprzychodziłomitoztrudem.
JeśliLucaschociażodległymstopniubyłjużsobą,tonapewnodbałoto,bywszyscydobrzesłyszeli
jegogłos.AleJeremiah…
–Jakiebyłotwojedzieciństwo?
Pytaniebyłoimpertynenckieiprawdopodobniezbytosobiste,niezdziwiłabymsię,gdybynie
odpowiedział.Dlategozaskoczyłmnie,gdywkońcusięodezwał.
–Bardzouporządkowane.Alboznałosięswojemiejsce,alboponosiłosiębardzobolesne
konsekwencje.Rufusbyłjużniemłody,kiedyżeniłsięzmojąmatką,imiałteżdzieci.Naprawdęwierzę,
żemamaniewiedziała,wcosiępakuje.Rufuswymyśliłsobiewzórnadoskonałąrodzinkę,która
świetniewyglądanapapierze,ikontrolowałwszystkożelaznądłonią.–Jeremiahzamilkł,wpatrującsię
surowowobrazobokmnie.–Jaksiędomyślasz,mójbratczęstoniechciał
siędopasowaćdotegowzoru.Wkońcujednak,gdyposzedłemdoliceum,Lucastrochęsięuspokoił,a
przynajmniejtaksądziliśmy.Inaprawdęnauczyłsięprowadzićtęfirmę.
Wjegogłosiezabrzmiałajakaściepłanuta,któramniezaintrygowała.
–Postawiłeśgonapiedestale,prawda?–WidząckarcącywzrokJeremiaha,błyskawiczniezłagodziłam
pytanie.–PytamoLucasa.Bardzopodziwiałeśswojegobrata,tak?
Najegotwarzywidaćbyłotoczącąsięwalkę.Niewiedział,czyodpowiedziećnamojepytania.
Zastanawiałamsię,ilejeszczeinformacjizdołamzniegowyciągnąć,zanimznówsięzamkniewsobie.
CzyświatmiałprawowiedziećcośowewnętrznychsprawachrodzinyHamiltonów?
Czyżbymwdarłasięnateren,naktóryniktniemiałwstępu?Jużmiałamnakońcujęzykacoś,co
pozwoliłobymiwycofaćpytanie,kiedyJeremiahwkońcuotworzyłusta.
–Lucaschroniłmnieprzedojcem,zrozumiałemtodopiero,gdydorosłem.Zdzieciństwapamiętam,że
częstosięścierali,zwykleLucaswkraczałdoakcji,żebyodwrócićuwagęojca,kiedyzamierzałmnie
ukaraćzajakieśprzewinienie.Kiedyminęłoparęlatimójbratwyjechałnastudia,apotemzaczął
prowadzićwłasneżycie,straciłemparasolochronny.Wtedyjednakdawałemjużsobieradęsam.
–Więckiedydowiedziałeśsię,żezabrałtepieniądze…–powiedziałampowoli,patrząc,jakJeremiah
mocnozaciskawargi.
–Niezaprzeczę,bolałojakcholera.–Przeczesałpalcamiwłosy,burzącidealnieułożonefale.–Z
początkuniechciałemwogólewtowierzyć,alewszystkowskazywałonaniego.
Musiałempoinformowaćotymzarząd.DotegoczasuLucaszdążyłjużjednakucieczkraju,niezadał
sobietrudu,żebysiębronić,copogrzebałogowoczachwszystkich.
Zrobiłamkroknaprzód,żebygopocieszyć,alezatrzymałamsięnagle,niepewna,corobić.
–Jakichklientówprzyjmowałtutajtwójojciec?–spytałamwkońcu.
–Tychnajbardziejdochodowych,tych,naktórychchciałzrobićwrażenie.Pamiętamtakiegofaceta,który
byłemerytowanymgenerałemlotnictwa.Mójojciecusiłowałzabawićgokolacjąiwinem.Alegenerał
więcejczasupoświęciłnaodpowiadanienamojepytaniaożyciewwojskuniżnarozmowęzmoim
ojcem.Oczywiścietenaktdywersjinieprzeszedłbezkary,mójsamochódzostałwtajemniczych
okolicznościachskonfiskowanyistraciłempewneprzywileje,aletoniemiałoznaczenia.Rokpóźniej
wstąpiłemdowojska,bezwiedzyojca,tobyłotakiepożegnalne„pieprzsię”dlastaruszka.–Zaśmiałsię
chrapliwie.–Chybaitaktoonwygrałnakoniec.
Pokonałamresztędzielącegonasdystansuispontanicznieobjęłamgowpasie,poczymmocnogo
przytuliłam.Poczułammiękkidotykjegocieniutkiejkoszulinapoliczku.
–Przykromi,żemiałeśpaskudnedzieciństwo–wyszeptałamzustamiwjegociele,żałując,żeniemogę
zrobićnic,bytymuściskiemuwolnićgoodbóluipamięci.–Możeczas,żebyśzacząłgromadzić
radośniejszewspomnienia…Niejestjeszczezapóźno.
Jeremiahmilczał,więcpodniosłamgłowęispojrzałammuwoczy.Spoglądałnamnie,lekkoprzechylony
ipodniósłdłoń,żebypogładzićmniepotwarzy.Jegooczyzabłysłytłumionymżarem–pragnąłmnie.
Uświadomiłamsobie,jakmocnoprzylgnęłamdoniego.Takjakwtedy,wsamolocie,dałamsięobrócići
przyprzećdościany,nademnązajaśniałapięknatwarzJeremiaha.Nabrzuchupoczułamwielemówiącą
twardość.Westchnęłam,nadstawiającustadopocałunku.
WodpowiedziJeremiahodsunąłsięokrok,wymykającmisięzobjęć.
–Niemogę–wymamrotał.Patrzyłwziemię.
Zamrugałam,zdezorientowana.
–Dlaczego?
Ontakżebyłsfrustrowanyrozwojemsytuacji.
–Niechcę…–zaczął,poczymznowuzamilkł.–Anya…
–Anya–powtórzyłamchłodnymtonem,rozdrażniona,żeoniejwspomniałwtymkontekście.Coona
miałaztymwspólnego?Skrzyżowałamręcenapiersiach,usiłujączdławićzazdrość,którarozrywałami
serce.–Czy…cośwasłączy?
Bolałomnie,żemuszęwypowiedziećtesłowa,aleszybkonadeszłaulga,boJeremiahpokręciłgłową.
–Nie,międzynaminigdynicniezaszło.Aleprzypominaszmiją.To,jakabyła,zanimwszystkosię
zaczęło.–Znówurwał,wyraźnieporuszonytematykąrozmowy.Pochwilijednakmaskaznówzamknęła
sięztrzaskiem,ajegotwarzprzybrałatensamkamiennywyraz,któryzwyklenaniejgościł.Jeremiah
wyprostowałsięiwysunąłpodbródekwkierunkuobrazu.
–Proszę,żebyśschowałatozpowrotem.
Patrzyłam,jakwychodzizpokoju.Zaczęłamsięzastanawiać,ojakichjeszczetajemnicachwciążniczego
niewiem.
CzwartegodnianiewoliprzechodziłamwłaśnieobokgabinetuJeremiaha,gdyusłyszałamjakiśgłos
dobiegającyzzadrzwi.Odczasupełnejniedomówieńrozmowy,któramiałamiejscepoprzedniegodnia,
niezamieniłamanisłowazżywymczłowiekieminiktniechciałmipowiedzieć,czyśledztwoposuwasię
naprzód.Poczułamprzypływdeterminacjiibezpukaniaotworzyłamdrzwi,poczymwtargnęłamdo
wnętrza.Odrazustałosięjasne,żemieliśmygościa,chociażniewidziałam,żebyktokolwiekwchodził.
Rudakobietasiedzącazawielkimbiurkiemodwróciłasięzmojąstronę.Zdziwiłamsię,gdyrozpoznałam
Celeste,dyrektorkęoperacyjnąwHamiltonIndustries.Onateżwydawałasięzaskoczonamoimwidokiem
iprzeniosławzrokzemnienaswojegoszefa,którysiedziałpodrugiejstroniebiurka.
–Wczymmogępomóc?–głosJeremiahazabrzmiałbardzooficjalnie,awspojrzeniukryłasię
dezaprobata.Jednoidrugietylkoumocniłomniewmoimpostanowieniu,więcwprzypływie
brawurowejodwagipodniosłamwyżejbrodę.
–Chciałabymsiędowiedzieć,kiedybędęmogławrócićdodomu.
Zamierzałamzapytaćowynikiśledztwa,aleobecnośćCelestezbiłamnieztropu.PozamatkąJeremiaha,
jeszczenigdyniewidziałamnaterenieposiadłościżadnejkobiety.Naszczęście,onateżwydawałasię
zmieszana,albomojąobecnością,albosytuacją.Przynajmniejniebyłamtujedynąosobą,któranie
wiedziała,cojestgrane.
–Możemyporozmawiaćotympóźniej,paniDelacourt.–Nabiurkuzawibrowałtelefon.
Jeremiahzgarnąłgogwałtownymruchemiwstałzmiejsca.–Paniewybaczą–powiedział,obchodząc
biurkoikierującsiędodrzwi.Ajastałamigapiłamsiębezmyślnienapustemiejsce,któreprzedchwilą
zajmował.
–Czytywieszmoże,ocotuchodzi?–spytałaCeleste.Wydawałasięwzburzona,chybapodzielałamoją
frustrację.
Mogłamtylkowzruszyćramionamiipokręcićgłową.
–Acotywiesz?–spytałam,usiłującwybadaćCeleste.Możeznałajakieśnoweinformacje.
–Nic,pozatym,żeEthannieodstępujemnienakrok.–Rudowłosakobietagwałtowniepodniosłaręcez
irytacją.–Przydzieliłmicałodobowąochronę,aleniechcepowiedziećdlaczego.Jeremiahzostawiłmi
teżnagłowiecałąfirmęimamtrochękłopotów.–Popatrzyłanamniezezniecierpliwieniem.–Atycały
czassiedzisztutaj?
Przytaknęłam.
–Niepozwalaminawetwyjśćzdomu.
Celestezmrużyłaoczy.
–Wieszcokolwieknatemattego,cotujestwogólegrane?Niecierpię,kiedyEthaniJeremiahzaczynają
udawaćsamcówalfa.Doprowadzamnietodoobłędu.
–Nieżartuj–prychnęłam.–Coinnegonadopiekuńczość,coinnegozwykłechamstwo.–
Celestepotwierdziłamojepodejrzenie,żeniewiedziałaopróbieotrucia,aleniebyłampewna,ilemogę
jejzdradzić.Ogarnęłamniepokusa,żebyzwierzyćsięzewszystkiego.Przynajmniejmiałabymkogośpo
swojejstronie.Niestetyprzegapiłamswojąszansę,dogabinetuwrócił
Jeremiah,atużzanimwszedłEthan.
–Remi,powiedzmi,cosiędzieje–zażądałaCeleste.–Ludziedobijająsiędociebie,chcąspotkańi
zebrań,ajamuszęichzwodzić.Niewiem,coimmówić.
–Nieradziszsobiezeswojąpracą?–spytałchłodnoJeremiah,przekrzywiającgłowę.–
Możepowinienemprzekazaćczęśćtwoichobowiązkówinnymdyrektorom?
NatwarzyCelestewidaćbyłourażonądumę.Niespodobałjejsiępomysł,żemiałabydzielićsię
zadaniem.Wkońcupodniosłarękęiwymierzyławmiliarderapalec.
–Maszczasdokońcatygodnia.Potemchcęusłyszećjakieśodpowiedzi–odparła,patrzącnaniego
wściekle,jakgdybysprawdzając,czyośmielisięsprzeciwić.
Jeremiahkiwnąłgłową,wyraztwarzyCelestenatychmiastzłagodniał.Kobietaruszyładowyjścia.
ZsunęłarękęEthanazwłasnegoramienia,alewielkiochroniarzwogólesiętymnieprzejąłi,wciąż
górującnadCeleste,wyprowadziłjązgabinetu.Drzwiszczęknęły,zamykającsię,ajapopatrzyłamna
Jeremiahaiodkryłam,żeonjużodjakiegośczasuspoglądałnamnie.
–Proszę,powiedzmi,conowegowśledztwie.
Niechciałam,żebymojaprośbazabrzmiałatakbłagalnie.Celestewbardziejstanowczysposób
sformułowałażądanieinformacjiigdzieśwgłębiżałowałam,żeniepotrafiębyćtaka,jakona.
Zobaczyłamjednak,żewoczachJeremiahapojawiasięcieńmiękkości.Wysunąłwielkądłoń,by
odgarnąćmikosmykwłosówztwarzy.Wstrzymałamoddech,gdyjegopalcemusnęłymojąszczękęi
objęłyszyjętużpodpodbródkiem.Rozpłynęłamsięzrozkoszy,przywierającdojegodłoni.
Którabłyskawiczniezostałamiodebrana.Wytrąciłomnietozrównowagi,więcpołożyłamrękęna
biurku,aJeremiahodstąpiłokrokinaglepopatrzyłnamnieponuro.
–Ponoszęodpowiedzialnośćzatwojebezpieczeństwo–powiedziałlodowatymtonem,odwracającsię
wstronębiurka.
Przeszyłmniegniew.
–Mogłabympoprostuwyjśćiniedałbyśradymniezatrzymać.–Tostwierdzeniefaktuwkońcu
przyciągnęłojegouwagę.Jeremiahzbliżyłsięgroźnie,zpełnymfuriiwyrazemtwarzy,alenie
zamierzałamdaćsięzastraszyć.–Zrobiłeśzemniewięźnia–ciągnęłam.–Niechceszminicmówić.
Mamtegodosyć.
–Podpisałaśumowę,wktórejobiecałaśspełniaćmojepolecenia–warknąłwściekle.–
Iniewyjdzieszztegodomu.
Cofnęłamsię,aJeremiahpodążyłzamną.Wyprostowałamplecyipopatrzyłammugniewniewoczy.
–Wtejumowiebyłteżzapisotym,żewkażdejchwilimogęjązerwać.Jeśliniepowieszmi,cosię
dzieje,zrywamumowęipoprostuwyjdę.
Niemiałamjużnicwięcejdopowiedzenia,więcodwróciłamsię,bywyjśćzgabinetu.
Niezrobiłamnawetkroku,gdynaglewszystkozawirowałomiprzedoczamiizostałamprzypartado
ściany.Uderzenieniezabolało,alezdziwiłamsięiszerokootwierającoczy,spojrzałamwtwarz
Jeremiaha.Stoickiszefzarządugdzieśzniknął.Sprowokowałamgo,obudziłambestię.
Stałnademnąjakwieża,gniotącmojeręcewstalowymuścisku,aletengwałtownyruchchybaprzyniósł
muulgę.Gdyznówzacząłpieścićmojątwarz,wjegooczachgdzieśgłębokozapłonął
dawnyogień.
–Próbowałemcisięoprzeć–wyszeptał,wodzącoczamizawłasnymipalcami,któregładziłymoją
skórę.–Jestemjaktoksyna.Ci,którzysąblisko,jakty,doświadczająjejdziałania.
Powinienemotobiezapomnieć,wysłaćcięgdzieśdaleko…
Sercezmiękłomijakmasło.Proszę,nieopuszczajmnie,pomyślałam,niechcącprzesadnieanalizować
potężnejfaliuczuć,któramnieogarnęła.GdykciukJeremiahaprzemknął
pomoichwargach,pochwyciłamgosprawniezębamiiprzytknęłamjęzykdoszorstkiejskóry.
Gwałtownienabrałpowietrza,ściskającmniemocniejzaramię.JegojabłkoAdamaporuszyłosię,gdy
przełykałślinę.Skoncentrowałamwzroknaustach,wspomnienietychwargijęzykapieszczącychmoje
ciałoprzyprawiłomnieotrudnościwoddychaniu.
–Niejestemdżentelmenem–jęknął,omiatającwzrokiemmojerysy.Jegodłońzmierzaławstronęmoich
piersi,alezacisnąłjąwpięść,powstrzymującsięodtego,cochcialzrobić.–
Patrzęnaciebieiwidzętylkoto,jakłatwomógłbymcięzniszczyć.Jużrazomalprzezemnienieumarłaś
i…
PoruszyłamramionamiikumojemuzdziwieniuJeremiahpozwoliłmisięuwolnić.
Popatrzyłnamniezachmurzonymwzrokiem.Uznał,żechcęgoodrzucić,alezanimzdołałsięodsunąć,
ujęłamjegobrodęwdłonie.
–Chceszwiedzieć,cojawidzę,kiedypatrzęnaciebie?–spytałamcicho,patrzącmuwoczy.Poczułam
skurczwsercunawidokskrytegownichpragnienia.–Widzępięknegomężczyznę,którydoprowadza
mniedoszału.Któregowszystkiemarzeniazostałybrutalniezdeptaneprzezżycie.Iniczegowięcejnie
pragnętylkotego,bytonaprawić,aleniemamtylesił.
–PogładziłamkciukiempoliczekJeremiaha,poczymsięgnęłampojegodłonieipodniosłamjedoust.–
Obiecałam,żedamciwszystko,czegozapragnieszidotrzymamsłowa–ciągnęłam,poczym
pocałowałamjegodłońipozwoliłam,byspoczęłamipodszyją.–Możeszmiwierzyć,niejestemtaka
krucha,najakąwyglądam.
Przełknąłślinę,patrzącnaswojąwłasną,wielkądłoń,którąobejmowałmigardło.
Poprawiłuchwyt,ajaprzechyliłamgłowę,nieprzerywającjednakkontaktuwzrokowego.Tymrazem
trzymałamręceprzybokach,aJeremiahprzyglądałsię,jakjegociemnadłońkontrastujezmojąbladą
szyją.Gdywkońcupodniósłnamniewygłodniaływzrok,wodpowiedzimojebiodrazapłonęły.
–Weźmnie,panie–szepnęłamidosłowniezobaczyłam,jaktesłowaprzełamałyostatniąlinięoporu
Jeremiaha.
Bezsłowaporwałmniewramionaiwyniósłzgabinetu,bezszelestnieprzechodząckorytarzemdo
pobliskiej,wielkiejsypialni.Posadziłmnieobokłóżka,apotemzatrzasnął
izamknąłdrzwi.Wmilczeniuobserwowałamjegopoczynania,oczekującnarozkazy.
–Zdejmijcałeubranieiuklęknijprzyłóżku.
Poczułamulgęwcałymcieleiradosnepodniecenie.Przedoczamistanęłymichwile,gdyporaz
pierwszyusłyszałamtengłos,tęrozkazującąmoc,którabiłaodkażdegosłowa.Jeremiahmógłbyczytać
encyklopedię,ajaitakzrobiłabymsięmokra.Kiedyjednakmierzyłmnietakimspojrzeniem,zaczynałam
siępalićżywcem.Nieuciekającodtegowzroku,powolirozpięłamkoszulęistrząsnęłamjązsiebie
ruchamiramion.Opadłaluźnonapodłogętużzamną.Potemzabrałamsiędospodni,luźnymateriał
spłynąłdomoichstópiuformowałmałąkałużę,zktórejwyszłam.
Jeremiahomiótłmnieszybkimspojrzeniem,poczympokręciłgłową.
–Powiedziałem:całeubranie.
Mojetętnoprzyspieszyło,alesięgnęłamzaplecy,byrozpiąćstanik.Ściągnęłamramiączkazrąkidrżąc
odsłoniłamprzednimpiersi.Wmoimbrzuchuzabulgotałpłynnyogień.
Niemalczułam,jakJeremiahpieściwzrokiemmojeciało,któredrżałozpragnieniawodpowiedzina
jegopożądanie.Gdyusunęłamcieniutkąpowłokętkaninyzpiersi,chłodnepowietrzewokolicymoichjuż
stwardniałychsutkówprzyprawiłomnieowestchnienie.Stanikwylądowałnaziemi,obokporzuconej
koszuli.
Przełknęłamślinęizaczepiłamkciukiogumkęmajteczek,poczympowolizsunęłamjezud.Gdy
wypięłamtylnączęśćciała,Jeremiahwydałzsiebiepełenaprobatyodgłos,więckontynuowałamten
ruchiprawiedotknęłamrękamipodłogi,zanimwkońcupozbyłamsięzwiewnegomateriału.Prostując
się,zobaczyłam,żeJeremiahmnieobserwowałzzachwytemwoczachprzyprawiłomnietoocudowny
wstrząs.
–Jesteśtakapiękna–szepnął,ajazarumieniłamsięzrozkoszy.
Zbliżyłsiędoszafkinocnejisięgnąłzadrewnianymebel,bywyciągnąćstamtądbardzokosztownąna
okoczarnąpapierowątorbęzuszami.Żadennapisniewskazywałnato,jakamogłabyćzawartośćtorby,
więczciekawościąpatrzyłam,jakstawiająnastoliczku.
–Nałóżko,maszbyćnaczworakach!
Otworzyłamszerzejoczy,ztrudemoddychając.Wtejpozycjimusiałabymcałkowiciesięodsłonići
wydaćnajegołaskę.Nagość,azwłaszczarozbieraniesięprzyinnychludziachwciążjeszczebyłydla
mnieczymśnowym,alewzrokJeremiahaniedopuszczałprotestów.Sztywnowdrapałamsięnawysokie
łóżko,aninachwilęnieprzerywająckontaktuwzrokowego.Myślotym,żebędęmusiałaoddaćmu
najbardziejintymnezakamarki,bypotraktowałjetak,jaktylkozapragnie,byłatrudna–całemojeciało
oblałosięrumieńcem–aleJeremiahwydawałsięzadowolonytym,cozobaczył.Potrząsnąłtorbą.
–Zgadniesz,cojestwśrodku?
Dźwiękwskazywałnajakieśgrzechocząceprzedmioty,aleumysłmniezawiódł.
–Bielizna?–zaryzykowałam,chociażdoskonalewiedziałam,żetozpewnościąniejestcałaprawda.
Jeremiahuśmiechnąłsię,lekkiewykrzywieniejegowargprzyprawiłomnieodrżenie.
Naprawdęjestpiękny,kiedysięuśmiecha,pomyślałam,patrząc,jakJeremiahwyciągaztorbykolejne
przedmioty.
–Kupiłemjezmyśląotobie–powiedział,ustawiającjenastoliku.
Mójumysłpoczątkowoodmówiłzrozumieniatego,cozobaczyłam…Jeremiahwyciągnął
skórzanekajdankiiodłożyłjenabok.Przezchwilęwpatrywałamsięwczarnąskórę,apotemw
plastikoweprzedmiotyustawionenawierzchudrewnianegostolika.OmójBoże…Niemiałamzbyt
bogatychdoświadczeńerotycznych,alechociażnieznałamnazwwiększościtychrzeczy,tojednak
domyślałamsię,doczegomogąsłużyć.
Jeremiahwyciągnąłwąski,ciemnyplastikowyprzedmiotimałypojemnikzprzezroczystymlubrykantem,
poczymprzesunąłsięzamnie.
–Patrznaprzód–rozkazał,bowciążodwrócona,niespuszczałamgozoczu.
Drżączniepewności,popatrzyłamprzedsiebie.Niewiedza,conastąpi,wywoływaławemnielęk,ale
gdzieśwgłębiniemogłamsiędoczekać.OdkądpoznałamJeremiaha,widziałamidoświadczyłamrzeczy,
któreniemieściłysięwmoichnajdzikszychmarzeniach,icośmimówiło,żeznówsięniezawiodę.
Mimoto,podskoczyłam,gdypołożyłmirękęnaplecach.
Usłyszałamwtedyjegoniskiśmiech.Bardzoseksowny.
–Jesteśtakapiękna–wyszeptał,głaszczącmnieponogach,apotempownętrzachud.–
Iwydananamojąłaskę.Tomisiępodoba.
ŚliskiepalceJeremiahaprzecisnęłysięprzezzakamarkimojegociaławstronępulsującegowejściado
mojegownętrza.Podskoczyłamzezdziwienia.Jeremiahchwyciłmniezabiodro,bymnieunieruchomić,a
tymczasemjegodłońkontynuowaławędrówkęnadół.
Dyszałam.Jedenpaleczanurzyłsięgłębiejwemnieizacząłdelikatnienacieraćnawąskieścianymojego
tunelu.Wyrwałmisięniskijęk.
Jeremiahznówzaśmiałsię,apotemjegokciukwspiąłsięwstronęmojegodrugiegootworuidelikatnie
wygładziłjegobrzegi.Podświadomieczekałam,ażJeremiahtozrobi,bojużwcześniejbawiłsięwten
sposób,alegdywkońcudotknąłmalutkiegofragmentuciałapomiędzydwiemajamami,ogarnęłamnie
falagorąca,któramniezadziwiła.Tendotyksamwsobiebył
wspaniały,nawetniezależnieodwszelkichinnychpieszczot.KciukJeremiahaokrążyłmalutką,lekko
pomarszczonądziurkę,poczymwdarłsiędośrodka.Znówjęknęłam,zaskoczonaswojąreakcją,alei
podniecona.
Śliskipalecznikł,ajegomiejscezajęłocośtępegoitwardego,cogwałtowniewypełniłomojewnętrze.
Pisnęłam,gdyprzedmiotzacząłpowoli,alenieubłaganiezagłębiaćsięwmojeciało.Prawienieczułam
bólu,boJeremiahporuszałprzedmiotempowolutku,alenapięcie,jakiewywoływałatarzecz,byłomi
zupełnienieznane.Minęłacaławieczność,zanimwypełniłmniecałkowicie.Niebolało,aleiniebyłomi
wygodnie.Zerknęłamwtyłizobaczyłam,żeJeremiahpodziwiaswojedzieło.Gdyprzyłapałmniena
podglądaniu,uniósłlekkokącikwargigestemjednegopalcakazałmisięodwrócićzpowrotem.
–Jeszczenigdytegonierobiłaś,prawda?–Gdygwałtowniepokręciłamgłową,zaśmiał
sięporazkolejny.–Poprzednimrazemtylkocięprowokowałem,terazzamierzamdobraćcisiędotego
słodkiegotyłeczka.
Ztrudemchwytałampowietrze,gdyJeremiahrozchylałmojepośladki.Zadrżałam,aniepewność
walczyławemniezpożądaniem.Czułam,żepowewnętrznejstroniemojegonagiegoudaspływacoś
wilgotnego,coprzyprawiłomnieozmieszanie,aleJeremiahgłębokoodetchnął.
–Och,Boże,jaktypachniesz–jęknął,wbijającpalcewmojebiodra.
Tobyłojedyneostrzeżenie–chwilępóźniejtwarzJeremiahaznalazłasiętużprzymojejodsłoniętej
cipce,ajegoustaijęzykprzedzierałysięprzezwrażliwepasmamojegociała.
Wydałamzsiebiepełenzaskoczeniaokrzykirzuciłamsięnaprzód,ztrudemtrzymającsięnałokciach,
któreoparłamokrawędźmateraca.Niemiałamdokąduciekać.Mogłamtylkospaśćzłóżkaalbocofnąć
sięwstronętychniewiarygodnychust.RęceJeremiahaniepozostawiałymizbytwielkiegopolana
manewryiprzytrzymywałymojebiodra,podczasgdyjegowargiijęzyk,atakże–oBoże!–zęby
szczypały,kąsałyizasysaływrażliweciało.Jeremiahzdjąłjednąrękęzmojegodrżącegouda,wcisnął
palcewpełnewilgociwejścieizacząłmniegłaskać,nieomylnieznajdującwłaściwemiejscatak,żepo
chwilibyłamjużtylkorozstrzęsionymchaosem.
Obiektwmoimtyłkuzmieniłpozycję,przesunąłsiędrobinę.Zesztywniałampodwpływemtego
dziwnegodoznania.Itakbyłamzdziwiona,żeczujęcośtakiegomimopowodzirozkoszy,alenie
odwracałotomojejuwagi.Gdyprzedmiotporuszyłsięporazdrugi,uświadomiłamsobie,żeJeremiahz
rozmysłemprzekręcatwardąrzecz,aledziałaniajegoust,któreskubałymiwewnętrznąstronęudi
palcówukrytychwmoimwnętrzuskuteczniemnierozproszyły.
GdyJeremiahwstałiprzesunąłsięwmojąstronęłóżka,poczułam,żemateraczamnąsięunosi.Leżałam,
zadyszana,naczworakach,usiłującuspokoićdrżąceciało.Pogłaskałmojągłową,apotemplecy.
Zauważyłamtużprzedsobąwielkiewybrzuszeniewjegospodniach.
Wciążniecooszołomiona,wyciągnęłamrękę,żebypogładzićczubekprzezmateriał,zbadałamdługośći
masęcałegoczłonka.Jeremiahzadrżał,gdygodotknęłam,alesięnieodsunął–jegodłonienadaltańczyły
pomoichplecach.Tomnieośmieliło.Rozpięłamspodnieiodsunęłamsuwak,apotemzanurzyłamdłońw
rozpięteubraniaiuwolniłampenisazuwięzi.
Pochyliłamsięimusnęłamdelikatniejęzykiemsamnabrzmiałykoniuszek–Jeremiahnaglezadrapałmi
paznokciamiplecyijęknął,ajajużniepotrzebowałamniczegowięcej.
Wychyliłamsiętakdaleko,jaktylkołóżkopozwalałoidałamsiebiewszystko,ssącgłówkęi
przesuwającjęzykpocałejdługościsztywnegoczłonka.DłonieJeremiahapowróciływstronęmoich
włosów,zacisnęłysięwpięści.WsunęłampalcemiędzynogiJeremiaha,objęłamjegociężkiejądraiz
przyjemnościąusłyszałamkolejnyświstgwałtownienabieranegopowietrza.
Gdzieśwgłębibałamsięwłasnejniepowstrzymanejżądzy,alewtamtejchwiliniepotrafiłampragnąć
niczegoinnegoniżspełnienia.Wciążpłonęłamzpożądaniajegodotyku,każdyruchprzypominałmio
przedmiocie,którywciążtkwiłwmoimwnętrzuirozciągałmnieodśrodka,żebymbyłagotowana
przyjęcieJeremiah.Bolałomniesamocentrummojegociała,złaknionewypełnienia.Przemyciłamwolną
dłońmiędzywłasnenogiiuniosłamsięlekkonałokciu.
Jeremiahnagleoderwałsięodemnie,jegokutaswysunąłsięzmoichustzcichutkimmlaśnięciem.
Poczułamgwałtownegoklapsa.Zdziwiłomnieizabolałojakużądlenie.
Wzdrygnęłamsię,nieruchomiejąc.
–Dostałaśpozwolenie?
Niepewna,jakodpowiedzieć,znówwyciągnęłamdłoń,aleJeremiahuniósłmigłowę,tak,że
popatrzyliśmysobiewoczy.
–Czyzamierzałaśsiędotykać?
Wjegogłosiebrzmiałacałkowitakontrola,awspojrzeniukryłosiężądanieodpowiedzi,któregonie
mogłamzlekceważyć,mojeciałościsnęłosięzniespełnionejpotrzeby.
–Tak,panie–odparłamszeptem,instynktownieczując,żekłamstwomiałobyfatalnekonsekwencje.
Jeremiahkiwnąłgłową.
–Aczyudzieliłemcipozwolenia?
–Nie,panie–szepnęłam.Znówprzytaknął,amojeciałoprzeszedłrozkosznydreszcz.
Jeremiahporzuciłmojątwarziwróciłnatyłłóżka.Przemknąłdłoniąpomoichplecach,delikatnie
muskającrzeczwmoimtyłku,jakgdybychciałmioniejprzypomnieć.
–Comamzrobićkomuś,ktoniejestmiposłuszny?
Przesunąłpalcepomoimciepłymciele,wciążwibrującymodklapsa,jakbyusiłował
pomócmiwodpowiedzi,aleniebyłamwstaniesięodezwać.Niepotrafiłampoprosićokolejnego
klapsa,aleuderzenieokazałosięzadziwiającopotężnymbodźcem.Niepodniecał
mnieból–nawetlekkiklapsniesprawiałmiprzyjemności–alezjakichśprzyczynnamyślotym,że
zostanęukarana,zaczęłamsięwićzekscytacji.Nastolikuprzyłóżkuleżałymiędzyinnymiwiosełkoi
aksamitnybacikowielujęzykachizadziwiającomiękkiejrączce.
Czarno-czerwonaskóraprzykułamojąuwagę.Biczyk,chociażmożetozabrzmiećgłupio,zewzględuna
jegofunkcję,wydawałsięniemalładny.GdypalceJeremiahazawisłynadwiosłem,zesztywniałam,
rozluźniłamsię,gdypochwyciłybiczyk.
–Podobacisię?–szepnąłJeremiahznutkąrozbawienia.
Zarumieniona,odsunęłamtwarz,aleonchwyciłmniezabrodęizmusił,bympopatrzyłamuwoczy.
–Niechcę,żebyśwstydziłasięciekawości.–Pogładziłkciukiemmójpoliczek.–Wiem,żejesteś
niewinna,ibędędelikatny,alemoimcelemjestdaćcirozkosz.Potrzebujętwojejpomocy.Powiedz,czy
widokbiczykaciępodnieca?
Kiwnęłamgłową,aleJeremiahnieprzyjąłtejodpowiedzi.
–Muszęcięusłyszeć.
Wypowiedzenietegosprawiłomiwieletrudu.Przełknęłamślinęiwzięłamgłębokioddech.
–Tak,panie.
–Todobrze.–Poniósłbiczykiuderzyłsięwrękę.Rzemieniezgłośnymtrzaskiemliznęłyjegociało.
Ogarnęłomnienapięcie.Wcojasięwpakowałam?
–Zamknijoczy.
Spełniłampolecenie,czującgwałtowneprzyspieszenietętna,gdymojepowiekiprzesłoniłaprzepaska.
Zaczęłamdrżećiogarnąłmnienagłystrach,alenieporuszyłamsię,gdyJeremiahznówzająłpozycjęza
mną.Miałamsilnąpokusę,byzerwaćzoczucieniutkiskrawekmateriału,alewyobraziłamsobie,jaka
karaczekałabymniezadwawykroczeniapodrząd–tomusiałobyćcośowielegorszegoniżklaps.O
czymtywogólemyślisz,skarciłamsię,towszystkojakiśabsurd!Dlaczegopozwalasztemumężczyźnie,
bytakciędotykał,jużniewspominającobiciu…
Pierwszedotknięcierzemienianiebyłomocne,aleitakmniezaskoczyło.Drugiciosokazałsiębardziej
dotkliwyiwylądowałbliżejmojejszparki.Napięłammięśnie,usiłującochronićodsłoniętewnętrze
przednarzędziemkary.
–Rozsuńkolana.
Bezprzesady!Rosławemniepokusabuntu,alebyłamzdeterminowana,byprzeżyćtodokońca.
Rozluźnienieciałaprzyszłomiztrudem.Zmusiłammięśniedowspółpracy,zaciskającdłoniewpięści,
bytrochęulżyćnapięciu.Przedmiot,którykryłsięwmoimwnętrzu,przestałmiprzeszkadzać,amożesię
doniegoprzyzwyczaiłam.Trudnobyłomizapanowaćnadcałymtymdoświadczeniem.
Bicztrzasnąłjeszczedwarazy,poczymwkońcutrafiłwmojeodsłonięte,najdelikatniejszefragmenty
ciała.Zaskowyczałam.Przeszyłmnieszczypiącyból,alenieczułam,bycośmisięstało,więcmogłam
wytrzymaćkolejnetrzyuderzenia.Gdypadłostatnicios,dyszałamibolałymniecałeplecyiuda.
Jeremiahzupełniesięniehamował,wiedziałam,żenamojejjasnejskórzenapewnowidaćśladypo
rzemieniu.
Jegodłońpogładziłamojąwrażliwąskórę,miękkopodążajączapalącymiśladamipobiczu.
–Cieszymniewidokznaku,jakiwypaliłemnatwoimciele.
Czekałam,niepewna,coteraznastąpi.Pochwiliwokółmoichbioderzacisnęłosięcościenkiego.Na
czułypączekpomiędzymoimiudamizacząłnapieraćjakiśniewielki,aletwardyprzedmiot,chyba
wykonanyzplastiku.Gdynaglezacząłwibrować,stęknęłam.
–Pomyślałem,żecisiętospodoba–powiedziałJeremiah,gładzącdłoniąmojemokreudo.–Tenzajmie
siętylkotwoimguziczkiem,mamteżwiększy,którystymulujewszystkonaraz,aleprzeszkadzałbymiw
realizacjimoichzamierzeń.–Przytrzymałmniezabiodra,bozaczęłammiotaćsięitrząść,przenikana
kolejnymiiskramiprzyjemności.–Jesteśkurewskoseksowna.
Prawieniezauważyłam,żemateraczamnąsięugiął,zabardzopochłaniałymniedoznaniaszarpiące
moimciałem.Naglecośdźgnęłomójociekającywilgociąwlotdotunelu,cośdelikatnierozchyliłopłatki
ciała,jakbypytałoopozwolenie.Odchyliłamsięwtyłzjękiem.
Oślepionaopaską,mogłamtylkokoncentrowaćsięnarozkoszy,apragnęłampoczućJeremiahawsobie.
Wysłuchałmojegopragnieniaiwypełniłmnie,wciskająccałądługośćsztywnegoczłonkawmojewąskie
wejście.Gdyznalazłsięwśrodku,znówpoczułamobecnośćprzedmiotuwmoimtyłku,któryzdrugiej
stronynapierałnaściankitunelu.
–Boże!–Jeremiahnachyliłsię,przyciskającdomnienagitors.Kiedyzdążyłsięrozebrać?Szybkimii
mocnymipchnięciamiwbiłmniewmaterac.Poddałamsiętympotężnymdźgnięciom,awmoimwnętrzu
zaczęłopotężniećnapięcienowegorodzaju,domagającesięrozładowania.Zustwyrywałymisięjęki,
zacisnęłamdłonienapościeli,byutrzymaćsięwmiejscu,gdyJeremiahrazzarazemwbijałsięwemnie
odtyłu.Rozsunąłmiszerzejkolana,zmieniłkątitrafiłmniewjakieśnowemiejsce,odbierającmiresztki
trzeźwości.
–Błagam…–wymamrotałam.Zmoichustwydobywałysiębardziejjękiniżsłowa.
Orgazm,któregotakrozpaczliwiepotrzebowałam,byłblisko,wystarczyłobyjednowłaściwepchnięcie
i…
Wargiprzywarłydomoichłopatek,językzacząłsmakowaćskórę.DłońJeremiahasięgnęłaniżeji
przycisnęłamaływibratordomojegodrżącegocentrum.
–Chcęczuć,jakdochodzisz–wyszeptałgłosempełnymnamiętności,ajazprzeciągłymkrzykiem
przetoczyłamsięprzezkrawędźieksplodowałamrozkoszą.Orgazmwycisnąłzemnieresztęsił,które
jeszczezachowałam.Złożyłamtwarznarękachizaczęłamdyszećzwyczerpania.
Dopierozopóźnieniempoczułam,żeJeremiahwyszedłzemnie,apotemusłyszałamszelest
rozdzieranegoopakowaniazprezerwatywami.Wkońcuwyciągnąłzemnieprzedmiotizanimzdołałam
zrozumieć,cozamierzazrobić,jużpoczułamtępykoniuszekjegonabrzmiałegopenisauwrótmojego
ciasnegootworu.Delikatniedomagałsiępozwolenianawejście.
Wzdrygnęłamsięznagłejniepewności,chociażwciążjeszczewstrząsałymnąfalebędąceechem
orgazmu.
PalceJeremiahaprzemknęłypomoichbokach,prześlizgnęłysiępomiękkimcielenapiersiachidotarły
dobioder.
–Wielerazyśniłemotym,jakbymsięczuł,wciskającgowtwójciasnytyłeczek–
wyszeptał,składającpocałuneknamoimramieniu.–Obiecuję,żebędziecidobrze,proszę…
Czystepragnienie,jakiezabrzmiałowtymgłosie,poruszyłowemniejakąśstrunę–możeciekawość.
Ustąpiłam,aJeremiahprzedarłsięprzezciasnąbarierę.Wciemnościach,zprzepasanymioczami,
mogłamtylkokoncentrowaćsięnacielesnychdoznaniach.
Oddychaliśmyterazciężko,wtymsamymrytmie,aprzyjemność,jakąonniewątpliwieczerpał
ztegomałegonaruszeniatabu,znalazłaodpowiedźwogniu,którywciążwemniepłonął.Nieczułam
bólu,tylkonowy,dziwnyrodzajnapierania,alekiedyJeremiahnagleprzesunąłbiodra,gwałtownie
przybliżyłamsiędoniegoichwyciłammocniejzakrawędźłóżka.
Wznosiłsięiopadałnademną,przytrzymującmojeciałozobustron,cochroniłomnieprzed
zmiażdżeniem.Naślepowyciągnęłamręceiułożyłamjenajegodłoniach,agdyprzyspieszył,spletliśmy
mocnopalce.Moimcelembyłodaćmurozkosz,aleodkryłam,żejatakżeodczuwamcorazwięcej
przyjemności,wspomnieniapoorgazmiemieszałysięterazznowymidoznaniami.Jeremiahobjąłmnie
mocniej,jęknął,idoszedłbezsłowa,poczymgłowaopadłamunamojeplecy.
Fakt,żedałamspełnienietakiemumężczyźnie,przyniósłmiogromnąsatysfakcję.Żałuję,żeniewidzę
twojejminy,pomyślałam,gdyJeremiahpodniósłgłowęidelikatnieoderwałsięodemnie.Przezchwilę
nieruszałamsięirozkoszowałamwielkąulgą,poczympadłamnamaterac.
Niektóreczęścimojegociałabyłycudownieobolałe,coczułam,zwłaszczagdysięporuszałam.
Wyciągnęłamsięwygodnie.
–Tobyłoniesamowite–szepnęłam,przymykającoczyiukładającgłowęnapoduszce.
–Było?–Jeremiahwydawałsięrozbawionymojąwypowiedzią.Wciążoślepionaprzepaską,usłyszałam
dziwnyklekot,aleniewidziałam,cosiędzieje.Pochwilizostałamprzekręcona,amojeręce
wylądowaływyciągniętezagłową.Zanimzdążyłamzaprotestować,namoichnadgarstkachpojawiłysię
grubekajdanki,którenastępniezeszczękiemzostałyprzymocowanedozagłówka.Otworzyłamustaze
zdumienia.Jeremiahuniósłnachwilęprzepaskę,odsłaniającmijednooko,alemojewściekłespojrzenie
wzbudziłownimtylkośmiech.
–Groziłaśmi,żegdzieśsobiepójdziesz–powiedział,opuszczającprzepaskę,tak,żeznówprzestałam
cokolwiekwidzieć.–Dziękitemunapewnozostaniesztu,gdziemogęcięchronić.Anarazieprzychodzi
midogłowykilkasposobównatwórczewykorzystanietejsytuacji.Maszochotęjepoznać?
Rozdział17
Popołudniepowoliprzeszłowwieczór,apotemwnoc.Jeremiahokazywałmiwieleuwagi.Gdyw
końcuuwolniłmniezkajdanek,nawetniepróbowałamuciekać,ogarniętaburządoznań,któremi
zafundował.Miliarderokazałsięnienasyconymkochankiem,ajamusiałamstanąćnawysokościzadania.
Czterokrotniebudziłmniepoto,bywymyślićnowąsłodkątorturę,iczterokrotniepadałampotembez
życia.Zapiątymrazemtojaobudziłamsiępierwszaiprzezchwilęczuwałamnadjegosnem.Był
rozluźniony,aświatłowpływająceprzezmatoweoknopięknieobramowałomutwarz.Delikatniejak
myśldotknęłamjegobrwiinatychmiastcofnęłamdłoń,gdyporuszyłsięweśnie.Byłtakipięknyicały
należałdomnie.
Narazie.
Niepojmowałam,jaktakimężczyznamógłchoćbyzwrócićnamnieuwagę,ajednakleżałtuprzymnie,
oferującmoimoczomprawdziwąucztę.Miękkapościelokrywałagotylkodowysokościpępka.
Chłonęłamwzrokiemjegopiękneciało,któregojedynąniedoskonałościąbyłybiałeblizny,ledwie
widocznewpółmroku.Serceścisnęłomisięboleśnie,bowiedziałam,przezcomusiałprzejść,skoro
zostałymupotymtakieślady.Coinnegowiedzieć,naczympolegażyciewwojsku,acoinnegopatrzeć
napamiątkipowalceiranach,którenazawszepozostanąsymbolemwszystkichmisji,wktórych
uczestniczy,łiniebezpieczeństw,którychmusiałzaznać.
Podążyłampalcemwzdłużliniiwłosównajegobrzuchuizpewnąsatysfakcjąstwierdziłam,że
prześcieradłoponiżejznówsięunosi.PrześlizgnęłamsięwstronęnógJeremiaha,delikatnie
zanurkowałampodpościelizaczęłamlizaćnabrzmiałągłówkę,poczymwzięłamdoustcałegokutasa.
Jeremiahwypiąłbiodra,przybliżającjedomoichwarg.Ośmielona,objęłamdłoniąpodstawępenisai
zaczęłamgogładzić.Mojewargipodążałyzaręką.Rósłcorazbardziej.
Uśmiechnęłamsię,przekrzywiającgłowę.Nawetjeślimiałamjakieśzahamowania,tonatęnoczupełnie
jeporzuciłam.
RękaJeremiahapowędrowaładomoichwłosów,usłyszałamniskijękdobiegającyzdrugiegokońca
łóżka.Zaparłamsiędłońmiojegobiodraiwsunęłampenisagłębokodoust,czując,jakwypełniamnieaż
pogardło.WtedyJeremiahodciągnąłmnieipołożyłnaplecach.
Wylądowałnamnie.Najegopięknejtwarzyniezostałnawetśladsenności.Gdyrozsunąłminogi
kolanemibezżadnegowstępuwbiłsięwemniegłęboko,wyczułamwjegoruchachdesperackążądzę.
Zkrzykiemodrzuciłamgłowęiwbiłampalcewjegoplecy,zanurzającpaznokciegłębokowskórę.A
Jeremiahporuszałsięnademnąiwemnie.Chociażmojemięśnie,obolałeposzaleństwachtejnocy,
zaczęłyprotestować,niezważałamnanie.ObjęłamJeremiahanogamiwpasieibłagałamowięceji
więcejpchnięć.Przywarłwargamidomoichustiwpocałunkutymbyłasamanamiętnośćiżadnej
subtelności.Wyszłammunaspotkanie,zaplatającramionawokół
jegoszyi.Tymrazemnaszezespoleniebyłokrótkieiszybkie,aleorgazm,któryporwałnasoboje,w
końcuprzyniósłnamsen.
Kiedysięobudziłam,słońcestałojużwysokonaniebieileżałamsamawłóżku.
Przeciągnęłamsię,wyginającplecy.Zauważyłam,żekajdankiwciążsąprzypiętedozagłówka.
Tenwidokprzyprawiłmnieouśmiech,boprzypomniałomisię,comiałomiejsceledwiekilkagodzin
wcześniej.Ponocnychfiglachniewszystkieczęścimojegociaładoszłyodrazudosiebie,więc
pokuśtykałamdołazienki,żebywziąćciepłąkąpielitrochęukoićobolałemięśnie.Dałamsobiesporo
czasu,pozwalając,bywodapowoliłagodziławszystkieotarciaiprzegnałazmęczenie.
Tomójżołądekostateczniezdecydował,żeporajużiśćnadół,więcwytarłamsięiubrałam,szybko
zbierającwłosywplastikowąspinkę.Nadoleusłyszałamodgłosyjakiejśrozmowy,więczciekawości
poszłamzobaczyć,ktoprzyszedł.Przywejściuipodstawyschodównikogojednakniebyło,więc
skierowałamsiędokuchni,akonkretnieprostodolodówki.
–Pozwoliłamsobiesprawdzić,kimpanijest,pannoDelacourt–odezwałsięnieoczekiwaniejakiśgłos.
Omalnieupuściłammleka.Odwróciłamsiębłyskawicznie,bypopatrzećnakobietę,która
wypowiedziałatesłowa.
–PaniHamilton–odparłam.Podjejlodowatym,badawczymspojrzeniemczułamsiętak,jakby
przyłapałamnienakradzieży.–Niewiedziałam,żepaninasodwiedziła.
Zmierzyłamniewzrokiemzgórynadółizdołudogóry,mocnozaciskającprzytymwargi,ażprzybrały
kształtcienkiejlinii.
–Kobietyopanipozycjiekonomicznejczęstousiłująepatowaćmojegosynaswoimiwdziękami.
ZazwyczajjednakJeremiahmanatylerozsądku,byprzejrzećichzamiary.–Sapnęłazpogardą.–Niejest
paninawetspecjalnieładna,jegoostatniaasystentkamogłasięprzynajmniejpochwalićurodą.Proszęmi
powiedzieć,czypanimananiegojakiśhak?
Otworzyłamusta,aleniewiedziałam,copowiedzieć.
–Słucham?
Starszakobietaprzewróciłaoczami.
–Niewidzęinnegopowodu,dlaktóregomójsynmiałbysięzpaniązadawać.Obojepanirodzicenie
żyją,zledwościąmożnaichzaliczyćdoklasyśredniej.Możeiznapanifrancuski,aleniemapani
żadnychkwalifikacji,żebyprowadzićjakikolwiekbiznes.Zrobiłpanidziecko?
Tobezczelnepytaniewytrąciłomniezrównowagitak,żestraciłammowę.Poczułamwzbierającywe
mniegniew,alesparaliżowanajejprotekcjonalnymspojrzeniem,byłamwstanietylkobezgłośnie
poruszaćustami.Chłodny,taksującymniewzroktejkobietybyłjakjedna,wielkaobelga,aleniemogłam
powiedzieć,cooniejmyślę.Zacisnęłamdłoniewpięści–
marzyłamtylkootym,byzetrzećjejztwarzytenuśmieszek,takwielkiebiłoodniejpoczuciewyższości.
Tylkowpajanelatamizasadydobregowychowaniatrzymałymniewmiejscu.
–Niejestemwciąży–zdołałamwkońcuwykrztusić,chociażniewyrażałotonawetpołowymyśli,które
kotłowałymisięwgłowie.
–Rozumiem.Czylipoprostujestpaniraczejprzykości.–Kobietasyknęła,kręcącgłowąz
niedowierzaniem.–Ipomyśleć,żesprowadziłpaniądorodzinnejposiadłości.PannoDelacourt,gdyby
miałapanichociażodrobinęrozsądkuczyklasy,natychmiastopuściłabypanimójdom.
Jednakzważywszynato,copanisobąreprezentuje,prawdopodobnieniemogęnatoliczyć.
–Wystarczy,mamo.
Jeszczechwila,acisnęłabymdzbankiemzmlekiemwtęzadowolonązsiebiekobietę.
ChociażpojawieniesięJeremiahanieosłabiłotegopragnienia,toprzynajmniejodwróciłouwagę
Georgii.Nawidoksynaprzechodzącegoprzezdrzwi,twarzstarszejkobietyprzybrałauroczywyraz.Ale
anija,aniJeremiahniedaliśmysięnabrać.
–Zdajesię,żewłaśniewychodziłaś–powiedziałlodowatymtonem.Tostwierdzeniespłynęłopojego
matcejakwodapokaczce.
–Och,tak,wychodzę,alezauważyłamtwojąślicznąasystentkę,więcprzystanęłam,żebyzamienićznią
paręsłów.
„Ślicznąasystentkę”,niechjąszlag!Omalniezmiażdżyłamwuściskuplastikowejrączkidzbanka.
Chciałamwrzasnąćnatękoszmarnąkobietę,alebyłamwstanietylkostaćwmiejscu,utrzymywać
równowagęmimodrżeniaipowstrzymaćrykfrustracji.
–Proszę,idźjuż–oświadczyłJeremiahstanowczym,alezmęczonymgłosem.–Zanimbędęmusiałna
zawszeodebraćciprawowstępudotegodomu.
Machnęłaręką.
–Cozabzdury,niemożesztegozrobić.Wychowałamcięwtymdomu,jesttaksamotwój,jakimój.A
pozatym,przecieżwiesz,żechcętylkotwojegodobra.Wszystkodlatego,żeciękocham.
Prychnęłamzniedowierzaniem,alejednospojrzenienaznużonątwarzJeremiahapowiedziałomi,żeten
argumentnieporazpierwszyprzewijasięwichrozmowach.
–Czypanianitrochęnieszanujesyna?–spytałam.
Georgiazerknęłanamniezwściekłością.
–Trzymajsięzdalekaodnieswoichspraw–warknęła.–Niemaszpojęcia…
Ztrzaskiemodstawiłamdzbaneknamarmurowyblat,plastikpękłzdonośnymtrzaskiem.
–Panisynjestwłaścicielemtegodomuipozwalapaniodwiedzaćtomiejsce,gdytylkopanizechce,a
mimotousiłujemupaniwejśćnagłowęjakdziecku.Wiem,żetakniezachowujesięnaprawdędobry
rodzic,apaniniezasługujenalojalność,którąewidentniesynwciążdlapaniżywi.
TwarzGeorgiiwykrzywiłasięwfurii.
–Tymałasuko–wymamrotała,odwracającsięiuniosłarękę,jakgdybychciałamniespoliczkować.
Jeremiahbłyskawicznieznalazłsięprzynasiprzytrzymałmatkęzanadgarstek.
Wysunęłamdumniebrodę,rozpalałomnieoburzenie.Śmiałopopatrzyłamkobieciewprzepełnione
nienawiściąoczy.
–Niepozwolęciobrażaćgościwmoimdomu–powiedziałJeremiahcichymirozgniewanymgłosem.
Tymisłowamizmusiłmatkę,żebyzwróciłananiegouwagę.–
Andrews!–zawołał,poczymdopokojuwszedłszybkimkrokiemmłodyochroniarz.Dopierowtedy
Jeremiahpuściłramięmatki.–Proszę,odprowadźpaniądosamochoduidopilnuj,żebybezpiecznie
opuściłaterenposiadłości.Poinformujstrażnikówprzybramie,żeoddziśmogąjąwpuszczaćwyłącznie,
jeśliosobiściewyrażęnatozgodę.
–Ręceprzysobie–warknęłaGeorgia,gdymłodyochroniarzspróbowałwziąćjąpodramię.–Gdy
wyraziszzgodę?Jeremiahu,niewygłupiajsię,niebądźniemądry.–Synjednakmilczałipatrzyłtylko,jak
ochronawyprowadzagłośnoprotestującąmatkęzkuchni.Usłyszałam,żedrzwifrontoweotwierająsięi
zamykają,apotemwdomuzapanowałacisza.
Wypuściłampowietrze.
–Przepraszam,żenaskoczyłamnatwojąmatkę–wymamrotałam,podnoszącdzbanek.
Wplastikowejpodstawiezrobiłosiędużewklęśnięcie,alenaszczęścienicniepękło.
–Bywanaprawdętrudna.
OdpowiedźJeremiahabyłaprosta,ajednakwielemipowiedziała.
–Mimowszystko,totwojamama–ciągnęłam.–Niemiałamchybaprawasięodzywać.
Nietakwyobrażałamsobietenporanek,aleodwiedzinytejkobietyzatrułycałynastrój.
Straciłamapetyt,więcodstawiłammlekodolodówkiipodążyłamzaJeremiahem,którywychodziłz
kuchni.
–Dowiedziałeśsięczegoś?
–Nie,niczego–odpowiedziałkrótko,więcmarszczącbrwi,postanowiłamzmusićgodorozwinięcia
tematu.
–Ethanwspominał,żemaszjakieśkontakty,czyktoś…
Jeremiahgwałtowniesięodwrócił.
–Cooncimówił?
Zamrugałam,zdziwionatąnagłązmianąhumoru.
–Nic–odparłamszybko,poczymdałamsięponieśćfrustracji.–Czylitosamo,coty.
Niewiem,cosiędziejewsprawieśledztwa,wiemtylko,żeomalnieumarłamiterazsiedzętujakw
więzieniu.
Jeremiahzesznurowałwargi.
–Próbujemyopanowaćsytuację.
–Jakąsytuację?Niktzemnąnierozmawia.
Przeczesałwłosypalcamiigłębokozaczerpnąłtchu.
–Obiecuję–powiedziałcicho–żeustalimy,ktopróbowałcięotruć.Akiedyusuniemytozagrożenie,
będzieszwolna.
Wysunęłamrękęwstronęwyjścia.
–Dlaczegosamcodziennieprzechodziszprzeztedrzwi,alemniezmuszasz,żebymzostawaławśrodku?
–Ktośmożenaciebiepolować.
Jegosłowabrzmiałybardzoprawdziwie,aleniepasowałydotego,cowidziałam.
–Toniejajestemcelem–wypaliłam,odpowiadającwściekłymwzrokiemnajegospojrzenie.–Samto
przyznałeś.Nieproszęcię,żebyśwymalowałmikółkostrzelniczenaplecachipuściłwświat,chcętylko
usłyszećjakieśodpowiedzi.
–Docholery,Lucy!–Przezchwilęwydawałomisię,żezarazwybuchnie,wjegooczachzamigotała
dzikafuria,jakiejnigdywcześniejuniegoniewidziałam.Tenwidokprzyprawiłmnieowstrząs,ale
ledwiesekundępóźniejniebyłoponimśladu.RysyJeremiahaznówsięwygładziły,auczuciaukryłyza
maską.Szalenieczmieniłsięzpowrotemwniezdradzającegoemocjiprezesazarządu,któregoznałam.
Albotakmisięzdawało,poprawiłamsięwmyślach,zdziwionatym,cozobaczyłam.
–Obiecałem,żesiętobązaopiekuję.–CichygłosJeremiahabrzmiałzwyczajnieispokojniejakzawsze.
–Proszętylko,żebyśniezadawaławięcejpytań,dlatwojegowłasnegodobra.Będzieszmogławyjść,
kiedytylkobędziebezpiecznie.
Poniosłamklęskę.Miałamochotęrwaćsobiewłosyzgłowyzdesperacji.Jeremiahodwróciłsiędomnie
plecamiiwyszedł,cichozamykajączasobąfrontowedrzwi.Przeczesałamfryzuręzesztywniałymi
palcami,niechcącyrozpinającspinkę,którastuknęłaopodłogę.Wtamtejchwilinaprawdęmnietonie
obeszło.
Niemogłamwręczznieśćfrustracji.Usiłowałamgłębokooddychać,alenicniełagodziłowzbierającego
wemniegniewu.Tendomstałsięmoimwięzieniem,aJeremiahpełniłfunkcjęstrażnika.Matoweszyby
woknachsłużyłyzakraty,botechnologiawięziłamniewśrodkuniegorzejodżelazaczyinnych
metalowychbarier.Odprzyjazduniewidziałamświatanazewnątrz
–nieliczącwyglądaniaprzezokienkowłazience.Absurdalnamyśl,żeutknęłamtunazawsze,posłała
mnienadrugikoniecsalonu,podtylneoknaidrzwi,którewychodziłynapatio.
Dotknęłamchłodnejklamki.Zanimzdołałamwybićsobiezgłowytenpomysł,przekręciłamjąi
otworzyłamdrzwi,chłonącwzrokiemkrajobrazioceanoddalonyoniecałestometrówodtyłu
budynku…
Ibłyskawiczniejezamknęłam,ogarniętastrachemprzedtym,comogłoczyhaćzanimi.
Moimciałemwstrząsnąłszloch.Przytknęłamdłońdoust,bystłumićkolejny.Niebądź
takąofiarąlosu,powiedziałamsobie.SkoroJeremiahpokonujetenstrachkażdegodnia,totyteżmożesz.
Przezchwilęmiałamdoniegożal.Toonpodsunąłmimyśl,żejateżmogębyćcelem.
Aprzecieżtaknaprawdębyłamnikiminiktniemiałpowodunamniepolować.Wkońcumusiałamsię
zmierzyćzcałymnapięciem,jakiewywoływaławemnietasytuacja.Chwyciłamsięmocnościany,
jakbymdziękitemumogławziąćsięwgarść.Odetchnęłamkilkarazygłęboko,całaprzytymdrżąc.Ipo
dłuższejchwiliwkońcuprzestałamszlochać.Byłamwyczerpana,aletakbardzochciałamwyjść.
Musiałamwydostaćsięzdomu,wprzeciwnymraziechybabymoszalała.
Myślałam,żeledwootworzędrzwi,wdomuzawyjealarm,alegdyprzekręciłamklamkęiuchyliłamjeo
milimetr,nieodezwałsiężadendźwięk.Żadnedzwonynieobwieściłyświatumojejucieczkiigdzieśw
głębiczułamsięzawiedziona,żetakdługozwlekałambezpowodu.
Czylitobybyłonatyle,jeślichodziozabezpieczenia,pomyślałamkpiąco.Ucieszyłamsię,żeniezłapią
mnieodrazu,iotworzyłamdrzwiszerzej,bywyjrzećnazewnątrz.Wzasięguwzrokuniemiałamżadnego
ochroniarza,aprzejścieprowadziłoprostonadwodę,wstronęprzystani,którącodzienniewidywałam
przezokienkowłazience.Graniceposiadłościporośniętebyływysokimidrzewami,któreprzesłaniały
sąsiadomwidok.Wpowietrzuczułosięzimowychłód,anaoceaniewzasięguwzrokuniebyłożadnych
łódek.Paniczneściskanieklamkiniemogłomniedonikądzaprowadzić.Terazalbonigdy.
Przekradłamsięprzezdrzwiinerwowym,nierytmicznymkrokiemzeszłamnadółnatylneschody,które
prowadziłyzpatiowstronęprzystani.Gdysięobejrzałam,zauważyłam,żezapomniałamzamknąćdrzwi,
alewiedziałam,żegdybymsięwróciła,tonigdynieznalazłabymwsobieodwagi,byznówwyjść.
Czułamsięfantastycznieznównawolnościichwilowonieprzejmowałamtym,czystrażnicymnie
zobaczą.
Domeknaprzystanizbliskaokazałsięjeszczebardziejinteresujący.Zdalekawydawałomisię,żeto
zwykłachatka,alewrzeczywistościbyłtodwupiętrowybudynekdopasowanykształtemdolinii
brzegowej,azdolnegopiętrawychodziłosięnamolobiegnącenadwodą.
Górnepiętroznajdowałosięnapoziomieparteru;schodyzbokubudynkuwiodłynadół,gdzie
wybudowanoprzystańdlałodzi.Aleniewidziałam,bycokolwiekkołysałosięnawzburzonejwodzie.
Gdysięzbliżyłam,zauważyłam,żenawyższympiętrzezaaranżowanolokalmieszkalny,chociażsądząc
postanieelewacji,oddawnaniktgoniezajmował.Konstrukcjadomkubyłazupełnieinnaniżgłównej
posiadłości,znaczniestarszaibardziejnadgryzionazębemczasu.
Czułosięturustykalnyklimat,któregobrakowałoweleganckimdomuJeremiaha.Chociażdomek
wydawałsięniezwyklewytrzymały,tojednakżywiołyznakomicieporadziłysobiezpowłokamifarb
pokrywającychniegdyśdrewno.Częśćpodłogiporastałyzieloneliszaje,którepożarłyteżczęśćboazerii
iwystawałyspodpozostałościfarby.
Dotarłamdowyłożonegodeskamiprzejściaprowadzącegodobudynku.Mokredrewnozapadałosię
delikatniepodmoimistopami.Wtejsamejchwiligdzieśnaterenieposiadłościrozległsiędzwonek.
Sercestanęłominachwilęiprzebiegłamostatnichkilkakroków,rozglądającsięzawejściem.Gdysię
obejrzałam,zobaczyłamtrzechstrażnikówbiegnącychwstronęwielkiegodomu.Rozdzielilisięizniknęli
zarogami.
Szukalimnieczyjakiegośintruza?Myśl,żemordercamógłspacerowaćpoterenieposiadłości,
przyprawiłamnieoparaliżumysłu.Zwymyślałamsięwduchuzapomysłzbuntem.
Idiotka,kretynka!Cośtysobiewyobrażała?
Błyskawicznieomiotłamwzrokiemdomeknaprzystaniiznalazłamwejście.Natychmiastpobiegłamw
tamtąstronę,wposzukiwaniuschronienia.Weszłamdośrodkaiszybkozamknęłamdrzwizasobą.
Przyłożyłamgłowędodrewnaiwyjrzałamprzezokno.Corazwięcejstrażnikówzbierałosięwokół
otwartychdrzwipatio,przezktórewyszłamkilkachwilwcześniej.Ogarnęłomnierozczarowanie.Ale
będęmiałakłopoty,pomyślałamznagłympoczuciemwiny.
Kątemokazauważyłamjakiśruch,alezanimzdążyłamzareagować,czyjaśdłońzatkałamiusta.
Wrzasnęłam,czyraczejspróbowałamwydaćjakiśdźwięk,ajakieśsilneramionaodciągnęłymnieod
okna.Wierzgając,przewróciłamwiklinowyfotelilampę,aleniezdołałamsięuwolnić.Kopnęłamza
siebie,alenapastnikzłatwościązrobiłunikprzedmoimsłabymciosem.OBoże!–pomyślałamżałośnie
wprzypływierozpaczy.Zarazzostanęzabita,prawda?
Takmiprzykro,Jeremiahu…
–Noproszę,cozaspotkanie–powiedziałczyjśjowialnygłos.–Naprawdęmiałemnadzieję,że
następnymrazemzobaczymysięwmilszychokolicznościach.
Byłamwszoku.Gdyrozpoznałamgłos,przestałamsięmiotać.
–Naprawdęmusisznauczyćsiękilkusztuczek–ciągnąłnapastnik.–Szybkomożnanauczyćsię
przewidywaćtwojeruchy.Aterazproszęcię,skarbie,niekrzycz,boniechciałbym,żebyniewłaściwi
ludziedowiedzielisię,gdziejesteśmy.
Dłońpuściłamojeusta,ajawciążmilczałam,niewiedząc,comyśleć.Mężczyznaaninasekundęnie
przestawałmocnościskaćmniezaręce,którewykręciłmidotyłu.
–Czytomójkoniec?–szepnęłamzsercemwgardle.
–Tozależyodtego,jakszybkozjawisięmójmłodszybraciszek.–Gładkadłońpowędrowaładomojej
szyi,objęłamnieiprzyciągnęłamocnodociałanapastnika.–Założymysię?
Rozdział18
Zadrżałamwjegoramionach,rozglądającsięzajakąkolwiekbronią.Tendomekkiedyśzpewnościąbył
zamieszkany.Wokółstałymeble,ukrytewwiększościpodprześcieradłami.
Wktórymśmomencieprzestrzeńmieszkalnąprzerobiononaskładzik.Zakurzonewnętrzewypełniały
niezliczoneprzedmioty,niektórepodwieszonepodsufitem.Nicjednaknieznajdowałosięnatyleblisko,
bymmogłategoużyć.
–CzytotyusiłujeszzabićJeremiaha?–spytałam,grającnazwłokę.
Lucaszaśmiałsię,ajegośmiechwstrząsnąłimoimciałem.
–Chociażmiałbymlepszepowodyniżktokolwiekinny,obawiamsię,żetoniemnieszukacie.
Wzdziwieniuodchyliłamsię,żebynaniegopopatrzeć.Lucasbyłniższyniżbrat,więcmojagłowa
spoczywałanajegoramieniu,jednaktrzymałmniebezlitośniemocno.Spoglądałnamniezespokojem,a
widzącmójzmieszanywyraztwarzy,lekkowykrzywiłwargiwuśmiechu.
–Zdziwiona?Możeinieprzepadamzabraciszkiem,aleniezależyminajegośmierci.
Wręczprzeciwnie,robiłemwszystko,byjejzapobiec.
–Wtakimraziedlaczegotujesteś?
Znówsięzaśmiałiprzybliżyłwargidomojegoucha.
–Możepoprostustęskniłemsięzatobą?
Poczułamwirowaniemotyliwżołądku.
–Kłamczuch–wymamrotałam.Teraz,gdyjużwiedziałam,żemnieniezabije,nagleuświadomiłam
sobie,żewylądowaliśmywbardzopodniecającejpozycji,izdradliwareakcjamojegociałamocnomnie
zirytowała.
–Niewątpliwie.–Skwitowałamjegoprowokującąodpowiedźjedyniewzniesieniemoczudonieba.–A
możewiem,kogoszukacie.
Odwróciłamsięispojrzałammuwtwarz.
–Wiesz,ktopolujenaJeremiaha?
–Może–odparł,zjeszczeszerszymuśmieszkiem.
Zasznurowałamwargizirytacji.Cozawkurzającyczłowiek.
–Wkrótcenasznajdą–stwierdziłam,wyglądającprzezokno.–Powinieneśmniepuścić,boludziemogą
źlezinterpretowaćsytuację.
–Jakznammojegobrata,towszyscyitakdoskonalewiedząjuż,gdziejesteśmy.–
Wskazałpalcemsufit.–Najprawdopodobniejwisitamkamera,alboitrzy,ifilmujekażdynaszruch.–
Lucaspocałowałmniewpoliczek,ajawzdrygnęłamsięiodsunęłam,zaskoczona.–
Możepokażemyimcościekawego?
Zirytowałmnietąbrutalnąaluzją,więcznówusiłowałamsięwyrwać,alemocnomnietrzymał.
–Skoromaszjakieśinformacje,dlaczegopoprostuniezapukałeśdofrontowychdrzwi,jakzrobiłby
każdynormalnyczłowiek?Pocotozakradaniesięitajemnice?
–Takjestciekawiej.Mójbratmafiołanapunkcieochronyibezpieczeństwa.Bawimnie,jakłatwo
moznaobejśćtejegozasieki.–Wzruszyłramionami.–Pozatym,gdybymzjawiłsięubram,Jeremiah
prędzejwezwałbypolicję,niżwpuściłmnieiwysłuchał.
–Boterazzpewnościąniewezwie–wymamrotałamkpiąco,nacoLucascichosięzaśmiał.
Deskipodłogizaczęłydrżeć.Ciężkitupotwielubutówuderzającychoklepkiwstrząsnął
starymdomkiem.
Lucaspoprawiłchwytiumieściłmniemiędzysobąawejściem.
–Zaczynasię–powiedział,najwidoczniejnieprzejętysytuacją.Wtejsamejchwilidrzwidomku
otworzyłysięzłomotem.Dośrodkawlałsiępotokochroniarzy,którzybłyskawicznienasotoczyli.Gdy
wymierzyliwnasbroń,sercestanęłominamoment.NiezauważyłamjednakwśródnichJeremiaha,co
wywołałowemniemałeukłucierozczarowania.Lucastylkowestchnął.
–Zdajesię,żeJeremiahnielubijużbrudzićsobierączek–stwierdził.
Nietrudnorozpoznaćwyrazistyszczękodbezpieczanegopistoletu,szczególnieżerozległ
sięgdzieśbezpośredniozanami.Lucasbłyskawiczniemniepuściłipodniósłręcedogóry,aja
odskoczyłamizobaczyłam,żektośprzytknąłbrońdogłowymojegosarkastycznegoporywacza.
–Podajmijedenpowód,dlaktóregomiałbymcięniezabić.
Wtymgłosiedźwięczałwyrokśmierci.ZzaLucasawyszedłJeremiah,awjegooczachbłyszczałataka
furia,żeażmniezatkało.Jeszczenigdytakbardzonierzuciłamisięwoczyróżnicawzrostumiędzy
mężczyznami.Jeremiahgórowałnadstarszymbratemjakwieża,jegomięśniepiętrzyłysiępodobcisłym
materiałemkoszuli.CzarnypistoletprzytkniętybyłdoskroniLucasa,aJeremiahściskałgotakmocno,że
zbielałymukłykcie.
Popatrzyłamnanich.PrzecieżJeremiahniemógłby…Tobyłjegobrat.
Lucaszamarł,trzymającręcepoobustronachgłowy.
–Lojalnośćwobecrodziny?–powiedziałlekko,ajegoniefrasobliwesłowakontrastowałyznapięciem
widocznymnatwarzy.
Sądzącztonu,mógłbywypowiadaćsięnatematpogody,alejegooczy–wciążutkwionewemnie–mialy
ponurywyraz.
–Kiepskipowód.–Jeremiahprzycisnąłlufęmocniejdoskronibrata.Lucasprzymknął
powieki.
–Nie!–wykrzyknęłamnagle,amojesercezaczęłobićjakoszalałe.Naoślepprzesunęłamsiędoprzodu,
ażwylądowałambliżejbraci.–Przyszedłtupoto,bynampomóc.
Wie,ktonaciebiepoluje.Niezabijajgo,Jeremiahu!
Miliardernawetnamnieniespojrzał,alewidziałam,żepistoletprzygłowieLucasalekkozadrżał.
Ochroniarzeprzydrzwiachopuścilibroń,chociażniezbliżalisię,bynieprzeszkadzaćbraciomwich
porachunkach.Nagleogarnąłmniechłódnamyślotym,cozarazzobaczę.InagleJeremiahopuściłlufę.
ChwyciłLucasazarękęiwykręciłjąmocnodotyłu.Dopierowtedyzbliżylisięochroniarze.
–Zabierzciegododomu–powiedziałcichoJeremiah.Miałściśniętegardło.
OchroniarzeodebraliLucasazjegorąkizakulimudłoniewkajdanki.Starszybratniewalczył,
najwyraźniejzadowolonyztakiegoobrotusprawy,aleochroniarzenadalotaczaligociasno,jakkogoś
bardzoniebezpiecznego.Ruszyłamzanimi,gdynagleczyjaśdłońchwyciłamniemocnozaramięi
zatrzymaławpółkroku.
–Nietakszybko–warknąłJeremiah.
Pomyślałam,żewidywałamgojużwgniewie,alejeszczenigdyniebyłtakwściekły.
Wjegooczachlśniłafuriaitonamniebyłzły.Wiedziałam,żeprzegięłamitomocno.
–Jeremiahu…–powiedziałam,usiłującgoprzeprosić,aleurwałam,widząc,żejegowolnadłońjest
zaciśniętawpięść.
–Czywiesz,cozrobiłem,bycięchronić?–Znikłogdzieśopanowanie,ajegomiejscezajęłazłość,która
niepasowaładotejtwarzy.Gdyspróbowałamsięporuszyć,Jeremiahnatychmiastścisnąłmniemocniej
zaramię.Zesztywniałam,rezygnujączjakichkolwiekgestów.
–Dziewczynaniewiedziała,żetujestem–rzuciłLucaszdrugiegokońcapomieszczenia.
UważnieobserwowałmojąkonfrontacjęzJeremiahem.Zdałamsobiesprawę,żeochroniarzetakżenanas
patrzą,zatrzymalisięwprzejściu,aleniezamierzaliinterweniować,zupełniejakpoprzednimrazem.
–Powiedziałem,żemaciegozabraćdodomu!–ryknąłJeremiah,ajazrozczarowaniemodprowadziłam
wzrokiemochroniarzy,którzybłyskawiczniewygramolilisięnazewnątrziruszyliwkierunkubudynku
głównego.ZostałamsamazJeremiahem.
Usiłowałamzachowaćspokój,chociażprzytłaczałamnieświadomośćszalejącychwnimemocji.Gdy
drzwisięzamknęły,puściłmojąrękę,aleniepozwoliłmisięoddalić.Szedłzamnąkrokwkrok,
blokującmijakąkolwiekdrogęucieczki.Wkońcuwpadłambiodremnajakiśstolik,apotem
wylądowałampodścianą,bezodwrotu.Stanąłnademną,zaciskającdłoniewpięści,ajausiłowałam
stłumićwyrzutysumienia.
–Jeremiahu,ja…
–Zdajeszsobiesprawęztego,cocigrozi?–Jeremiahnierozluźniłdłoni,choćnadaltrzymałręceblisko
przysobie.Jegoustawykrzywiłgrymasgniewu,alenietknąłmnienawetpalcem.–Dlaczegowyszłaśz
budynku?
–Bomordercaścigaciebie,aniemnie?–Niechciałam,żebytozabrzmiałojakpytanie,asądzącz
wyrazutwarzyJeremiaha,itakpowiedziałamnietocotrzeba.–Posłuchaj,naprawdębardzomiprzyk…
Naglezostałamprzyszpilonadościany,aJeremiahznówchwyciłmniezaramionaiprzydusiłdodesek.
Pisnęłamzzaskoczenia,popatrzyłamnaniegoszerokootwartymioczamiizobaczyłam,żezamrugał,
leciutkomarszczącbrwi.
–Whoteluwidziałaśjegotwarz.–WgłosieJeremiahawciążbrzmiałgniew.–Czymaszpojęcie,coto
znaczydlaczłowieka,któryżyjewukryciu?
Przepraszam,chciałampowiedzieć,alemrocznespojrzenieJeremiahaodebrałomiodwagęigłos.Nagle
dłonietrzymającemniezaramionazadrżały,ajegopięknatwarzsięwykrzywiła.Walczyłoodzyskanie
panowanianadsobą.Pochyliłgłowęikumojemuzdumieniuoparłswojeczołoomoje.
–Mogłaśzginąć–szepnąłchrapliwie,ajegosłowaprzeszyłymiserce.–Zrobiłemwszystko,cowmojej
mocy,żebycięchronić,poszedłemdoludzi,którychobiecywałemsobienigdywięcejnieoglądać…
Wszystkotylkodlaciebie.Czemuwyszłaśzbudynku?
Poczułamskurczwsercuiuniosłamrękę,żebyobjąćdłoniąjegobrodę,aleodsunąłsięipopatrzyłna
mniepodejrzliwie.
–Wiedziałaś,żemójbrattujest?
Odsunęłamsię,urażonatymoskarżeniem.
–Oczywiście,żenie.–Jegopełenniedowierzaniawzrokpodsyciłmojąfrustrację.–Niemampojęcia,
cosiędzieje.Itotwojazasługa–warknęłam,patrzącnaniegozwściekłością.
Palnęłamgorękąwklatkępiersiową,alenawetsięniecofnął.–SkądmiałabymwiedziećoLucasie,
skorobezprzerwyjestemobserwowana?Zamknąłeśmniewdomu,strażnicyobserwująmójkażdyruch.
Niemówiszminicotym,corobisz,pouczaszmnietylkoobezpieczeństwie,chociażnieudzielasz
żadnychinformacji,ijeszczeoczekujesz,żepokorniesięztympogodzę…
–Dojasnejcholery!–wrzasnąłJeremiah,ajazamilkłamzzaskoczenia.–Niechcęmiećtwojejkrwina
rękach!–Najegotwarzymalowałysięszaleństwoirozpacz.Puściłmnieiobramowałmidłońmitwarz,
chociażnawetniedotknąłskóry.–Przysiągłem,żezadbamotwojebezpieczeństwo,atywykręcaszmi
takinumer.
Patrzyłamwzdumieniu,jakprzeztwarzJeremiahaprzepływajątysiąceemocji.Chociażnauczyłamsię
odczytywaćjegozazwyczajpowściągliwyjęzykciałainiezbytbogatywachlarzmin,tennagływybuch
namiętnościodebrałmimowę.Nietrudnobyłozauważyć,jakwalczyzesobą.Wyciągnąłrękę,by
pogłaskaćmojąszyję,alebłyskawiczniesiępohamował,jakbybałsięmniedotknąć.
–Mojarodzinaniszczywszystkich,którzyzabardzosiędoniejzbliżą.Patrzyłem,jakspotykatomoją
matkę,Anyęiniezliczoneinneosoby.–Przełknąłślinę.–Możeniezasługujęnaszczęście,aletyowszem
izamierzamcipomóc.Wyplączeszsięztego.–Musnąłpalcemmójpoliczek.–Niejestemdobrym
człowiekiem–szepnął,patrzącnaswojąpięśćtużobokmoichpiersi.–Niepowinienembyłcięwto
wciągać.Omalprzezemnieniezginęłaś,więcterazmuszęzadbaćotwojebezpieczeństwo.
Nawidokjegocierpienia,tegojaknagleujawniłemocje,którezawszedusiłwsobie,poczułam,żełzy
napływająmidooczu.Próbowałamdotknąćjegotwarzy,alechwyciłmniezanadgarstekiprzytrzymałgo
wpobliżugłowy.
–Niewolnocisięstądruszać–powiedziałprzezzaciśniętezęby.–Niewiem,ktonanaspolujeinaile
potrafisięzbliżyć.
Mojesercerozpadłosięnamilionmalutkichokruchów.Drżąc,poszukiwałamsposobu,bywyrazić
skruchę.
–Przepraszam,żewyszłamzbudynku.
–„Przepraszam”niewystarczy…–warknąłgniewnie,aleurwał,bowłaśnieosunęłamsięnakolana.
Puściłmójnadgarstekiodsunąłsięokrok.Naglezamarł,wpatrującsięwemnie.–Cotyrobisz?
Jeszczenigdywżyciunieczułamsiętakbezradnajakwtedy,klęczącujegostóp.Niemiałampojęcia,jak
zareaguje,alewiedziałam,żemusizachowaćkontrolę.Opętałogozbytwieleemocjinaraz.
–Błagamoprzebaczenie–przełknęłamślinę–panie.
Resztkifuriiodpłynęłyzjegotwarzy,alewciążwahałsię,jakzareagować.Wpatrywałamsięwjego
stopy,boniemiałamjużodwagipatrzećmuwoczy.Wciążmiałnasobiedrogie,eleganckiespodnie,ale
zwykłeskórzanebuty,doktórychprzywykłam,zmieniłnacięższe,sportoweiczarne.Zastanawiałamsię,
czychodziłwnichwwojsku,aleuznałam,żetonienajlepszymoment,byotopytać.
Milczenieprzedłużałosię,cowzmogłomojezdenerwowanie.Nieruszałamsię,wnadziei,żepodjęłam
właściwądecyzję.Najbardziejbałamsięjegoodrzucenia.Dlategonadźwiękjegonastępnychsłów
zalałamniewielkaulga.
–Wstańipodnieśręcenadgłowę.
Znówprzełknęłamślinęiwykonałamrozkaz,wznoszącoczydosufitu.Nademnązwisał
sznurprzymocowanydojakiegośsporegozawiniątka,którepewniekryłowsobiestaryżagiel.
Mojesercezamarłonachwilę,gdyJeremiahobwiązałsznuremmojenadgarstki.
–Nieruszajsię–zażądał.Szukałczegoś,ażwkońcuznalazłniewielkikawałekpłótna.
Szarpnąłmocno,bywydobyćgospodśmieci.Ażpodskoczyłam,słysząctenodgłos.PotemJeremiah
przesłoniłmioczyizawiązałpłótnoztyłu.Światpogrążyłsięwciemnościach.Pochwilisznurnamoich
rękachzacisnąłsięmocniej,przezcouniosłamsięlekko.Stęknęłamcicho,czując,żeopieramsięjuż
tylkonapalcachstóp.
–Awięcchceszzostaćukarana.
Zaskowyczałam.Poczułamprzyspieszonebicieserca,aleniemogłamzaprzeczyć.Mimociężkichbutów,
poruszałsięniemalbezszelestnie.Odwróciłamgłowę,bygoodnaleźć,aleniczegoniewidziałam.Nagle
wzdrygnęłamsię,czującjegooddechnaszyi.
–Czegosobieżyczysz?–szepnął,przesuwającpalcepomoichwyciągniętychrękach.–
Mamdaćciklapsazanieposłuszeństwo?Wziąćbiczyk?Jakakaraprzekonacię,żebynieigraćwięcejze
śmiercią?
Poruszyłamwargami,aleniebyłamwstanieniczegopowiedzieć.Czułam,zważywszynaobecnystan
Jeremiaha,żeniemamcoliczyćnadelikatnetraktowanie.Przypomniałamsobiebiczyk,któregoużyłna
mniepoprzedniegowieczoru,imimonapiętejsytuacji,mójorganizmnatychmiastzareagowałgorącąfalą
podniecenia.Aletonaprawdęniebyłodpowiednimoment!
–Byćmożetrzebatuużyćkaryinnegorodzaju.–Jeremiahpuściłmojeramięisprawniezerwałzemnie
spodnie.Opadłymiażdostóp,aJeremiahchwyciłmniezanogę,ująłjąnawysokościkolana,apotem
podniósłwysokoiodsunąłnabok.Usiłowałamodzyskaćrównowagę,przytrzymującsięsznurawokół
nadgarstków.Zarumieniłamsię,bonaglezdałamsobiesprawę,jakwyglądam.Miałamnasobie
wyłączniebardzoseksownąbieliznę,conaogółprzysparzałomiwielesekretnychpowodówdoradości,
alewtejnieoczekiwanejsytuacjiwywołałowemniepewnezmieszanie.
Jeremiahwsunąłpalecpodmojemajteczkiizezdziwieniemdźgnąłmnielekkowmójpączek.
–Jesteśmokra–stwierdziłtakimtonem,żeniewiedziałam,cowłaściwiemyśli.
Marzyłam,byzobaczyćjegotwarz.Puściłmojąnogę,poczymzaczepiłkciukiogumkęmajtekizsunąłmi
jeażdokostek.Zarumieniłamsiępouszy,gdyzacząłrozpinaćmibluzkę,poczymściągnąłjązemnie,
odsłaniającpiersi.Szorstkiedłoniezaczęłymajstrowaćprzyzamkumojegobiustonosza,apochwili
zawędrowałypodcieniutkimateriał.
–Możezaciskinasutki,onesąbardzobolesne.Czytobędziewystarczającakarazaryzykowanieżycia?
Ścisnąłwpalcachmojesutki,ajazesztywniałam,czekając,kiedyzaczniesięból.JednakJeremiahtylko
popieściłjechwilęipuścił,zostawiającmiprzesuniętystanik,spodktóregowystawałyobnażonepiersi.
Przeniknęłomnieperwersyjnerozczarowanie.Ztrudemstłumiłamwestchnienie.Nielubiębólu,
pomyślałam,alenawetmniewydałosiętonieprzekonujące.
Sznurznówpoderwałmnieodrobinęwyżej,tak,żeterazztrudemmuskałampodłogęczubkamipalców.
Rozciągnęłymisięmięśnieramion,anadgarstkizaczęłypłonąć,jednakzacisnęłamzębyimilczałam
dalej.Zdawałomisię,żeusłyszałamzasobącichutkieechokroków,poczymdłońJeremiahapogłaskała
mniepoplecach.
–Możewezmęcięodtyłu?Wczorajcisiępodobało,alebezprzygotowaniapotrafibardzoboleć.Czyto
będziedostatecznakarazapogrywaniesobiewłasnymżyciem?
Plasnąłmniedłoniąwpośladek.Skrzywiłamsię,asiłaklapsalekkomnieobróciła.
Usiłowałamodzyskaćkontrolę,jednakniemogłamzapanowaćnadpowoliobracającymsięsznurem.
Majteczkispadłyminaziemię,aJeremiahznówgdzieśznikł.Pochwiliuderzyłmnieponownie,wten
sampośladek.Mójtyłekpłonąłiobracałamsięterazjeszczeszybciej.
–Czymamużyćpasa?–spytałtonempełnymnapięcia.Wpobliżuusłyszałamszczękrozpinanejklamry.–
Czytopowstrzymacięprzedkolejnymiwyskokami?Odpowiadaj!
–Przepraszam–odparłamszczerze,nietylkozuwaginajegogroźby.Wciążpamiętałamrozpacz
wypisanąnajegotwarzy,tojaktraciłwszelkąkontrolę,gdyjabyłamwniebezpieczeństwie.Ścisnęło
mniewgardle.–Bardzomiprzykro.
–Jakmaszsiędomniezwracać?
–Bardzomiprzykro,panie.
–Dlaczegojestciprzykro?
Bosprawiłamciból.Tegożałowałamnajbardziej:bólunatwarzyJeremiaha,wściekłości,jaką
wzbudziłownimspotkaniezbratem,całejtejpowodziemocji.Wiedziałamjednak,żenietakiej
odpowiedzioczekiwał.
–Bonieposłuchałamcięiwystawiłamsięnaniebezpieczeństwo…–umilkłamnamomentiwostatniej
chwiliprzypomniałamsobie,bydodać–…panie.
Chwyciłmniezabiodraiprzyciągnąłmocnodoswojegotwardegociała,poruszająckolanemmiędzy
moiminogami.Zzaskoczeniainstynktownierozsunęłamudaizostałampodciągniętajeszczewyżej,z
szerokorozłożonymibiodrami.PrzezchwilęJeremiahbadałmojeodsłoniętewejście,poczymwdarłsię
downętrza.Jęknęłamgłośno.
–Obiecujęci–warknął,akcentująccodrugąsylabępchnięciem–żejeślijeszczerazdopuściszsię
czegośpodobnego,tospotkającięwszystkiewymienionekary.
ZacisnęłamnogiwokółJeremiaha,którychwyciłmniewielkądłoniązaplecyiprzytrzymałwmiejscu,
wdzierającsięwemnierazzarazem.Każdegłębokiepchnięciebyłotakpotężne,żepodlatywałam
wysokowpowietrze.Nieczułambólu,bomojeciałoszykowałosięnaowielesurowsząkarę.Zato
wszystkiemojenerwyożyłyizapłonęły.DłonieJeremiahaześlizgnęłysięniżejiścisnęłymojepośladki,
żebyzapewnićmujeszczelepszydostęp.Wtedyeksplodowałam.Orgazmzupełniemniezaskoczył,
zaczęłammiotaćsięiwykręcać,aleJeremiahnieprzestawał.
Naskuteknaszychgwałtownychruchówobluzowałamisięopaskanaoczy.Dysząc,zerknęłamna
Jeremiahaizobaczyłam,żecałyczaspatrzynamnie,ztwarząpełnąpożądania.
Czystepragnieniepłonącewjegooczachwydałomisięczymświęcejniżtylkopodnieceniemitenwidok
stopiłwemnieserce.Chciałamgocałować,pieścićtępięknątwarz,alesznurtrzymał
mniewmiejscu,uniemożliwiającjakikolwiekruch.Możetojestmojakara,pomyślałam,dotkliwie
odczuwającfakt,żeniemogęprzynieśćmuulgi.Cóżzaniestosownamyśl.Wtedyzadrżałichwilażalu
minęła.Ion,ijapotrzebowaliśmytrochęczasu,zanimzeszliśmynaziemiępotymwzlocie.
Jeremiahprzytuliłmniemocnoisięgnąłpodsufit,poczymbezwysiłkurozwiązałminadgarstki.Gdy
stawiałmnienanogi,wydawałomisię,żeniemamkości.Zatoczyłamsię,ztrudemstawiającbosestopy
napodłodze.Jeremiahpodtrzymywałmnieterazdelikatnie,zupełnieinaczejniżledwiekilkachwil
wcześniej,kiedywszystkoodbywałosiętakszybkoigwałtownie.Jednakgdytylkoodzyskałam
równowagę,puściłmnieisięodsunął.
–Ubierzsię.Zabioręciędodomu.
Jeremiahodwróciłsię,zanimzdołałamprzypatrzećsięjegotwarzy.Gdzieśwgłębipoczułamsię
rozczarowanatymsubtelnymafrontem,alepostanowiłamprzejśćnadnimdoporządkudziennego.
Ubrałamsięszybkoipodążyłamzanim.Jeremiahdotarłtymczasemnadrugikoniecpomieszczenia,agdy
sięzbliżyłam,odciągnąłcienkidywanik,któryskrywałdwapierścienieprzymocowanedopodłogi.Gdy
zaniepociągnął,otworzyłdrewnianąklapę.Zawiasyniewydałynajmniejszegodźwięku.
–Tędydotrzemydobudynku.
Popatrzyłamwciemnośćszerokootwartymioczami.Nadółprowadziłystromebetonowestopnie,az
wnętrzatuneludolatywałchłodny,wilgotnywietrzyk.
–Czytobezpieczne?
–Właśniewtensposóbdostałemsiętutajniezauważony.Napewnojesttambezpieczniejniżpoza
domem,przynajmniejdopókiniedowiemysię,ktozatymwszystkimstoi.
Mimoto,wciążsięopierałam.
–Pocorobićtuneldodomkunaprzystani?
Jeremiahzacisnąłwargi,alejednakodpowiedział.
–Kiedybyłemdzieckiem,zdarzyłosiękilkaincydentów,poktórychodpowiednieśrodkibezpieczeństwa
stałysięniezbędne.Mójojciecbyłparanoikiem,alemiałteżtrochędobrychpowodówdoobaw.W
domujestukrytypokój,możnateżwrazieczegouciekaćtymtunelem,aleodczasujegośmiercianirazu
niemusieliśmygoużyć.–Wyciągnąłrękę.–Chodź,Lucy–
powiedział,łagodniejszymtonem.–Zaprowadzęciędodomu.
Ostrożniechwyciłamgozarękę,bowciążniebyłamprzekonana,czytodobrypomysł.
Mimoto,zrobiłampierwszykrokwmrocznytunel.
Rozdział19
Bardzoszybkoodkryłam,żenieznoszęsekretnychprzejść.
Tunelbyłwąskiisłabooświetlony.Żarówkiwisiałycokilkametrów,alenacałejdługościprzejścia
działałytylkodwie.Głównymźródłemświatłastałasięwięcaplikacjawtelefonie,którarzucałamatową
poświatęnaoślizgłądrewnianąpodłogę.MocnotrzymałamsiękoszulkiJeremiaha,żebyniepoślizgnąć
sięnagnijącychbelkach.
Tunelbiegłtakbliskooceanu,żewszystkobyłowilgotne,nawetnieśmiałamdotknąćścian,którelśniły
wpółmroku.Panowałatamwyższatemperaturaniżnadziemią,przezcotworzyłasięparna,dusząca
atmosfera.Rozpaczliwiepragnęłamuciecodtejlepkiejciemności.
Wydawałomisię,żeciągniesiębezkońca,aścianysącorazbliżejsiebie.Jużchciałamodepchnąć
Jeremiahaibiegiempokonaćresztędrogi,gdysięzatrzymaliśmy,aświatełkoukazałonadnamizarys
drewnianejklapy.Jeremiahprzekręciłmetalowypierścieńipopchnąłją,aleklapanawetniedrgnęła.
Szarpnąłjeszczedwarazy,zanimwkońcuruszyłjązmiejsca.Rozległsiędźwiękpękającegodrewna.Z
pomieszczeniaugóryniedobiegałozbytwieleświatła,aleprzynajmniejbyłotamjaśniejniżwtunelu,a
tojużprzyniosłoodrobinęulgi.
–Nagórę–zakomenderował.Wtedyzauważyłammetalowądrabinęstojącąpodścianątunelu.Chłodne
stopniemroziłymidłonie,gdywspinałamsięwstronęklapy.Poczułamznaczącąróżnicęwtemperaturze
iwilgotnościpowietrza.Uświadomiłamsobie,żeznówznalazłamsięwdomuJeremiaha.Miałamledwie
chwilę,byrozpoznać,żetospiżarnia–
zerknęłamnapółkipełnepuszekiróżnychopakowańzjedzeniem–gdynaglektośotworzył
drzwinaoścież.Oślepiłomnieświatło.Pisnęłamzzaskoczeniaiwtejsamejchwilipodniosłamręcedo
góry,bowmojątwarzwycelowanebyłytrzylufypistoletów.
–Odejść!–dobiegłrozkazzdołu.Chwilawahaniaipistoletyzostałyopuszczone,ajarozsiadłamsięna
podłodze.Mojestopynadaltkwiływpiwnicznejdziurze.Strażnicydalikrokdotyłu,kiedyzwilgotnego
otworuwydobyłsięJeremiah.Przesunęłamsięnabok,żebyzrobićmumiejsce.Nieufałamwłasnym
kolanom,któredrżałyjakgalareta,aleJeremiahbezwysiłkudźwignąłmnienanogiiwyprowadziłz
maleńkiegopomieszczenia.
Salonikuchniabyłypełneludzi,główniestrażników,więcoskrzydlonyprzezdwóchmężczyznLucas
łatwodawałsiędostrzec.Kiedygozobaczyłam,obrzuciłmnieszybkimspojrzeniem.Wydałomisię,że
pojegotwarzyprzemknąłbłyskulgi,zanimznówpowróciłaironicznamaska.
Wpatrującsięgniewniewbrata,Jeremiahruszyłwjegostronęwielkimikrokami.
–Jeśliminiepowiesz,co…
–Archanioł.
Jeremiahzastygłwmiejscu.
–CotojestArchanioł?
–Nieco,tylkokto.–Lucaswierciłsięzakłopotany,znadąsanąminą.–Możemysiępozbyćtych
kajdanek?–zapytał,grzechocząccienkimłańcuchem.–Mojebiedneramionaniezniosąjuż…?
–Lucasie!–warknąłJeremiah,wpadającmuwsłowoiignorującprośbę.–KimjestArchanioł?
–Skrytobójcą,bardzoskutecznym.Jakrównieżkosztownym.–Jegobratwymownieprzewróciłoczami.
–Wbrewtemu,comożeszsobiepomyśleć,niejagowynająłem.Nawetusiłowałemcięostrzec,kiedy
tylkousłyszałemozamachu.
–Toznaczykiedy?–spytałostroJeremiah.
–WwieczórcharytatywnejgaliweFrancji.Próbowałemdodzwonićsięnatwojąkomórkę,alenie
odbierałeś.–Lucaszerknąłnamniezeskruchą.–Powinienembyłzostawićwiadomość,ale
postanowiłemskontaktowaćsięzwamiosobiście.Nimdotarłemnamiejsce,byłojużzapóźno.
PochwiliJeremiahodezwałsiępodejrzliwie:
–Wyświetliłsięnumerzastrzeżony.
–Ryzykozawodowe.–KącikiwargLucasauniosłysięwironicznymuśmiechu,któryniezdążyłobjąć
resztytwarzy.Odniosłamwrażenie,żetengrymasbyłreakcjąautomatyczną,częstoużywaną
profesjonalnąmaską,bocośzamigotałowoczachstarszegozHamiltonówiuśmiechzniknął.–
Postanowiłemskontaktowaćsięztobąosobiście,alepojawiłemsiędosłowniewchwilępoekipie
medycznej,którąwysłanodotwojegopokoju.Zobaczyłem,jakszalejesz,więcwiedziałem,żecośsię
stało.
OstatnifragmentzwróciłuwagęJeremiaha.
–Byłeśtam?
Lucasponurokiwnąłgłową.
–Uznałem,żegdybymdociebiepodszedł,itakbyśminieuwierzył,żeniemiałemztymnicwspólnego,
aniechciałemwywoływaćscen.Byłeśwtakimstanie,żemógłbyśmnieudusić,więctrzymałemsięz
daleka.–Znowuzerknąłkumnie.–Przepraszam,żesięniepospieszyłem.
–Jestemcałaizdrowa.–Jaknasłowawybaczenia,zabrzmiałotodośćniewdzięcznie,aledostrzegłam,
żepojegotwarzyprzemknąłkolejnybłyskulgi.Mójumysłmiałkłopotzpostawieniemznakurówności
międzytymmężczyznąawybranąprzezniegodrogą.JakośniepotrafiłamwyobrazićsobieLucasawroli
handlarzabronią.Pewnienawetźlifacecipotrafiąokazywaćserce.
–WięccoztymArchaniołem?
PytanieJeremiahaponownieprzykułouwagębrata.
–Tonowywtutejszychkręgach,aleszybkopniesięwgórę.Wiemoconajmniejdwudziestu
potwierdzonychzamachach,ajestempewien,żemaichnakoncieowielewięcej.
Mistrzkamuflażu,używawszelkichnarzędzipotrzebnychwswojejrobocie.Ijestwystarczającodobry,
byniezostawiaćśladów,dotegostopnia,żeradzisobienawetzkameramimonitoringu.–
Gwałtownymuniesieniempodbródkawskazałnamnie.–TylkoonawidziałatwarzArchaniołaiprzeżyła,
więcmożegorozpoznać.
Oblałamsięzimnympotem.
–Naprawdęterazjateż…?–szepnęłam.Naglepokójzawirowałmiprzedoczami.Żebynieupaść,
chwyciłamsiękurczowoblatu.
Lucassięzachmurzył.Zrobiłkrokwmojąstronę,aleJeremiahjużmnieobjął
iprzyciągnąłdosiebie.Zwdzięcznościzatenbardzopotrzebnymigestuśmiechnęłamsiędoniego,
chociażstrażnicyznówprzytrzymywalijegobrata,pochwyciwszygozaręce.
–Ktowynająłtegoczłowieka?–zapytałJeremiah.Wpatrywałsięwemnie,zamiastwLucasa.
–Tobezznaczenia.Ważne,żepolujenawasskrytobójca.
MglistaodpowiedźwzbudziłaczujnośćJeremiaha.
–Niewieszczyniechceszmówić?
Morderczytonjegogłosusprawił,żeprzeszyłmniedreszcz,aleLucaszupełniesięnieprzejął,jakby
codzienniewysłuchiwałpodobnychpogróżek.Możewswoimfachufaktycznietakma,pomyślałam,kiedy
wreszciesięodezwał.
–Tymsięzajmiemy,jakjużbędziepowszystkim.
–Terazsiętymzajmiemy.Cotyukrywasz,Loki?
NadźwięktegozdrobnieniawoczachLucasamignąłwyrazkonsternacji.
–Nieżyczęsobie,żebyśtakmnienazywał–oznajmił.Jowialnamaskaopadłanamoment.
–Anibydlaczego?–odciąłsięJeremiah.–Totwojeimię,prawda?
–Imię,któreminadano.Niewymyśliłemgosobiesam.–Najegotwarzyniezdecydowaniewalczyłoz
chęciąwyjaśnienia,comiałnamyśli.JednaktenwłaśniemomentwybrałEthan,żebywejśćdopokoju.
Jeślinawetłysyochroniarzzauważyłpanującetunapięciealbosięnimprzejął,niczegoposobienie
pokazał.
–Mamygościa.
Zirytowany,żektośimprzeszkadza,Jeremiahzacisnąłwargi.
–Ktoto?–zapytał.
EthanzerknąłnaLucasa.
–AnyaPetrovski.
PrzyglądałamsięLucasowiwchwili,gdypadłytesłowa.Zauważyłam,żejegotwarzkurczysięz
gniewu.Dostrzegłmojespojrzenieistarałsięukryćemocje,aleoczynadalmupłonęły.Zupełniejaku
brata,pomyślałam.Wszystkowidaćwoczach.
–Niemapotrzebyjejwtomieszać–powiedziałLucasspokojnym,lekceważącymtonem.Gdybymjuż
nienabraławprawywodczytywaniustoickichminJeremiaha,pewniedałabymsięnatonabrać.–
Pewniepojawiłasię,żebybronićmnieprzedtobą,cojestcałkiemzbędne.
PodniosłamwzroknaJeremiahaiujrzałam,jakspodzmrużonychpowiekuważnieprzyglądasiębratu.
–Onacośotymwie?
Lucasparsknął:
–Skądże.Tylkotyle,żeprzyszedłemcięostrzec.
Brzmiałotononszalanckoiobojętnie,aleJeremiahniewyglądałnaprzekonanego.
OdwróciłsiędoEthana.
–Zostawciejejsamochódprzedbramą.Niechktośprzeszukadokładnieiwóz,idziewczynę,apotem
przyprowadzijądodomu–zaordynował.
Ethanskinąłgłowąiszeptemwydałinstrukcjestojącemuwpobliżustrażnikowi,którypochwilizniknąłz
pokoju.NasekundęwargiLucasaściągnęłysię,oczyrozbłysły,poczymjowialnamaskapowróciłana
swojemiejsce.
–Uwielbiamdramaty.–Uniósłkącikiustwwymuszonymuśmiechu.
–Cotomaznaczyć?–zabrzmiałwholukobiecygłos.Jegoostretonyodbijałysięoddrewnaikamienia.
UśmiechLucasazastygł.Mężczyznawytrzeszczyłoczyigwałtownieobrócił
głowętam,skąddobiegałgłos.
Zacisnąwszyzrozdrażnieniazęby,JeremiahzerknąłnaEthana.
–Dlaczegoonajeszczetujest?
–Niezdążyławyjechać,bokazałeśzamknąćbramę–wyjaśniłochroniarz.Wtejsamejchwilidopokoju
wpadłaGeorgiaHamilton.Eskortowalijądwajstrażnicy,którzyspełniwszyswójobowiązek,wycofali
sięzadrzwi.DamazmierzyławzrokiemJeremiahairuszyłakuniemugniewnie.
–Cotomaznaczyć?–warknęła,wpatrującsięwsynazfurią.–Wyrzucaszmniezmojegodomu,
posyłaszswoichgoryli,żebympodstrażąopuściłaposiadłość,apotemniedajeszmiwyjechać,mimoże
wyraźnieniejestemtumilewidziana?–Drżąc,łapałaoddechiprzyciskałaknykciedoust.–Wogólecię
nieobchodząuczuciawłasnejmatki?
Kunsztowneprzedstawieniebyłowspaniałe,alebiorącpoduwagęmojedoświadczeniaztąkobietą,nie
potrafiłamzdobyćsięnawspółczuciedlajejwyimaginowanejniedoli.
NajwidoczniejJeremiahteżniepotrafił,boodparłzimno:
–Niemartwsię,matko.Opuścisztendomtakszybko,jaktylkobędziemożna.
Georgiazirytacjiprzezmomentmarszczyłanos,poczymzalałasięłzami.
–Jakmogłociwogóleprzyjśćdogłowy,żebypozbyćsię…?
–Dzieńdobry,matko.Niezauważyłaśmnie?
ZłośliwauwagaprzerwałatyradępaniHamilton.Wyraźniewstrząśnięta,kobietaodwróciłasięiwlepiła
spojrzeniewLucasa,którywpatrywałsięwniąześrodkapokoju.
–Coontutajrobi?–zapytałakategorycznymtonem.Wjednejchwiliznikływszelkieśladyniedawnej
rozpaczy.
–Jateżsięcieszę,żecięwidzę.–Nonszalancja,którąLucaszachowywałpodczascałejrozmowyz
bratem,należałajużdoprzeszłości.Terazwjegogłosiesłychaćbyłojedyniesarkazm,adlapani
Hamiltonprzeznaczonybyłgorzki,szyderczygrymas.BliznaprzecinającapoliczekLucasastałasię
wyraźniejsza,kiedyskórawokółpociemniałaodtłumionegogniewu.
Georgiawyglądała,jakbyugryzłacytrynę,kiedynatarłanamłodszegosyna.
–Niesłuchajniczego,coonmówi–fuknęła.–Tozwykłykłamcaioszust.
Lucasodrzuciłgłowędotyłuizarechotał.Potemzkpiącymuśmiechemskłoniłsięprzedmatką.
–Uczyłemsięodnajlepszych.Prawdęmówiąc,todziedziczne.Zobustron.
Zdumionatąwymianązdań,zerknęłamnaJeremiahawnadzieinajakieśwyjaśnienia,aleonrównież
sprawiałwrażeniezbitegoztropu.
–Cotusięwyprawia?–zapytał.
–Nic–rzuciłaostroGeorgia,unoszącpodbródekisięprostując.–Aterazżyczęsobiewyjść,bo
wyglądanato,żewięzirodzinneniewielewtymdomuznaczą.
–Och,matko,nie!Prosimy.Zostań.–KażdesłowoLucasaociekałosarkazmem.PaniHamiltonnawetnie
popatrzyłanastarszegosyna,tylkoskrzyżowałaramiona.OkrutnyuśmiechściągnąłrysyLucasa,ale
zranionespojrzenieniezbytpasowałodojegowyrazutwarzy.–Niechciałabyśusłyszeć,cosięstałoz
tymitrzydziestomamilionamidolarów,októrychkradzieżbyłemoskarżony?–zapytał.–Zpewnością
zżeracięciekawość,nacojewydałem.
Kobietanieznaczniewzdrygnęłasię–sygnałniewielewyraźniejszyniżprzelotnezaciśnięcieust.
–Niemuszętegowysłuchiwać.Toniemojasprawa–oznajmiła,krzywiącsiępogardliwieizawracając
wstronędrzwi.–Zanimprzedstawiszswojenędzneargumenty,jajużbędęsiedziaławsamochodzie.
–Zatrzymaćją.–RozkazJeremiahazostałnatychmiastwykonany.Dwóchstrażnikówprzydrzwiach
zwarłoszyki,blokującwyjście.PaniHamiltonzaprotestowałaoburzona,alemłodszysynkompletnieją
zignorował,całąuwagęskupiającnabracie.–Nielubięsekretów–
powiedziałcicho.
–Ajednakpomogłeśzachowaćpewiensekretprzezprawieosiemlat.–Lucasniespuszczałwzrokuz
matki,chociażonanieodwzajemniałamusiętymsamym.Wjegooczachkłębiłysięemocje,przemykając
izmieniającsiętakszybko,żetrudnobyłoktórąkolwiekznichrozszyfrować.–No,matko,mammu
powiedziećczysamachciałabyśpełnićhonorydomu?
Zjękiemirytacji,którywustachstarszejkobietyzabrzmiałinfantylnie,Georgiaodwróciłasię,poczym–
uświadomiwszysobienagle,żemawidownięzapatrzonąwkażdyjejruch–złagodziławyraztwarzyi
beztroskomachnęłaręką.
–Niewiem,oczymmówisz–powiedziała,ostentacyjnieprzewracającoczami.–Ateraz,jeślizechcecie
miwybaczyć…
NatenwidokLucaszmrużyłpowieki.
–Zastanawiałeśsiękiedyś,skądmatkamatylepieniędzy?
TopytanienajwyraźniejzaskoczyłoJeremiaha.Przezdługąchwilęsurowowpatrywałsięwbrata,a
potemzerknąłnamatkę.Podążyłamzajegospojrzeniem,ciekawa,czyJeremiahowiprzyszłodogłowyto
samocomnie.JednakGeorgiaHamiltonokazałasiękiepskąaktorką.
Unikającpatrzeniakomukolwiekwoczy,obracałagłowęwstronętojednych,todrugichdrzwi,jakby
zastanawiałasię,którędyzdołaszybciejumknąć.WreszcienapotkaławzrokJeremiaha.
–Dajspokój,chybamuniewierzysz?–warknęła.
–Wconiewierzę?–Jeremiahobserwowałswojąrodzinęzmieszaninązakłopotaniaiirytacji.
Wyglądałonato,żeanibrat,animatkaniezamierzajązrobićnicponadmiotaniegniewnychspojrzeń,
więcrazjeszczezapytałpodniesionymgłosem:–Wcomamniewierzyć?!
Rozdzwoniłsiętelefonkomórkowy.Ostrydźwiękświdrowałnapiętąatmosferę.KiedyEthandyskretnie
ulotniłsięzpokoju,wstrząsnęłamnąodpowiedźnapytanieJeremiaha.OmójBoże!
–Twojamatkaukradłatepieniądze.
Niechciałamwypowiedziećpodejrzeńnagłos,tobyłatylkoteoria.Jednakmojesłowazelektryzowały
zebranych.
–Absurd!–zaatakowałamnieGeorgiaHamilton.Gniewwykrzywiałjejrysy,coprzedstawiałodziwny
widok,bodużączęśćtwarzymiałaunieruchomionązastrzykamizbotoksuitenprawiebezruchnie
pasowałdowściekłościwyraźniewidocznejwoczach.–Cotywogólemożeszwidzieć?Jesteśzwykłą
dziwką,którąmójsynsprowadziłsobiedodomu.
–Czytonietywtakisamsposóbzaczynałaśtutajżycie?–dosłowniezagruchałLucas,kiedyja
zacisnęłamdłoniewpięści.–PrzypadkiemojciecnieznalazłcięwjakiejśtancbudziewVegas?Proszę
cię,matko.Przerzucającnaniąwłasnesprawki,niezyskaszdarowaniagrzechów.
Wspomnienia,któreGeorgiastarałasiębezskutecznieukryć,przeszyłyjejtwarzspazmembólu.
–Niemuszętegosłuchać–powtórzyłazajadle,alejejsłowabyłypozbawioneżaru.
Ledwiezdążyłasięodwrócić,aLucaszatarasowałprzejścieizłapałjązarękę.Mimokajdanek
otaczającychnadgarstki,trzymałmocno.
–Zdajeszsobiesprawę,comizrobiłaś?–wymamrotał,kiedyspiorunowałagowzrokiem.
Pochyliłsiękuniej,ichspojrzeniazwarłysięzesobą.Zdawałosię,żeżadneztychdwojganiezechce
ustąpićpierwsze.–Zdajeszsobiesprawę,doczegodoprowadziłymnietwojekłamstwa?!
Gapiłamsięnanich,nadalzszokowanaswoimodkryciem.PotemzerknęłamnaJeremiaha.Nigdydotąd
niewidziałam,byzachowywałtakkamiennyspokój.Trudnoodgadnąć,conaprawdęmyślał.Mojedrugie
jachciałodowiedziećsięwięcejnatematGeorgii–czyrzeczywiściebyłatancerkąwnocnymklubiew
Vegas?–alemomentniewydawałsięodpowiedni.Tylurzeczyotejrodzinieniewiem.
–Nieobwiniajmniezawłasnewybory–rzuciłaostropaniHamilton,mierzącstarszegosynagniewnym
wzrokiem.
–Jakcokolwiek,comisięprzydarzyło,mogłobyćmoimwyborem?–Nawetzodległościkilkukroków
dostrzegłam,żeLucasdrżynacałymciele.Puściłrękęmatkiizacisnąłdłoniewpięści.–Wszystkoczym
byłem,wszystkocomiałem,zawierałosięwtejfirmie.Potemzostałomizabrane.Oskarżonomnieo
kradzieżtrzydziestumilionówdolarów,więcwybrałemjedynąrozsądnądlamnieopcję,któranie
zakładałapobytuwwięzieniu.
–Sprzedażbronitemu,ktowięcejzapłaci?–beznamiętnymtonemwtrąciłJeremiah.–Tobyłajedyna
drogaucieczki?
LucaszamrugałiodsunąłsięodGeorgii.Wyglądałnawstrząśniętego,kiedyskierowałnabratapuste
spojrzenie.
–Toniezaczęłosięwtensposób.Musiałemopuścićkraj,aczłowiek,któregoniegdyśuważałemza
przyjaciela,potrzebowałkogośwprawnegodonegocjowaniaumowynajakiśładunek.Dopókinie
znalazłemsięwpowietrzu,niewiedziałam,cozawieratenładunek,boprzysięgam,prędzejsam
wróciłbymdowięzienia.
Georgiaparsknęła.
–Iterazchceszzwalićwinęnamnie?
–Możebytakwziąćodrobinęodpowiedzialnościzato,copanispowodowała–rzuciłam,boniebyłam
wstaniejużdłużejsiępowstrzymywać.Nawszystkichtwarzachmalowałysięwróżnymstopniuniesmak
bądźzdumieniezachowaniempaniHamilton,aleniktnieodważyłsiępowiedziećtegootwarcie.
Georgiawywróciłaoczamiizniedbałąminąprzyglądałasięswoimpaznokciom.
–Przyczynyniegrająroli.Lucasjesttym,cozsiebiezrobił.Toniejapowinnamrumienićsięzewstydu.
Zawrzałam,niezdolnazapanowaćnadgniewem.
–Topanisyn!–krzyknęłam.–Oniobajsąpanisynami!Wogóleichpaniniekocha?
–Oczywiście,żeichkocham–odburknęłaGeorgia,obrzucającmniewyniosłymspojrzeniem.–Trzymaj
sięzeswymiopiniamizdalaodspraw,któreciebieniedotyczą.
Chciałamudusićtęobłudnąsukę,alenadźwiękjejsłówtwarzLucasazastygła.
–Maszrację,matko–powiedział,znowuunoszącpodbródek.Rozpoznałammoment,kiedyznajoma
maskapojawiłasięnaswoimmiejscu.LucasdrwiącouśmiechałsiędopaniHamilton,mimożeonago
kompletnieignorowała.–Każdeznasmusiżyćzwłasnymibłędami,prawda?
WreszcieJeremiahwystąpiłnaprzód.Położyłamdłońnajegoręce,więcczułam,jakdrżyoduwięzionych
głęboko,wrzącychemocji.CałąuwagęskupiłnaLucasie,którywyraźniezrezygnowałzrozmowyiukrył
sięzaznajomymmuremwdzięku.
–Bracie…
–Wiesz,żenaszamatkaszukaporóżnychwydawcachnajlepszejcenynabiografiędynastiiHamiltonów?
–przerwałmuLucas.NagłerumieńcenapoliczkachGeorgiizdradziłyjejzłość,aleonciągnął
niezrażony:–Spojrzenieosobydobrzepoinformowanejnadynamikęrodu,odnaszegodrogiegoświętej
pamięciojcapoobecnegoliderarodzinnegobiznesu.Ona,rzeczjasna,jestuciśnionąbohaterkątej
opowieściodramatach,bogactwieikorporacyjnymszpiegostwie.Podobnoofertynaksiążkędochodziły
jużdosiedmiucyfr,zanimwycofalisięwszyscywydawcybezwyjątku.–Nawidokzszokowanejminy
matkiLucaspogroziłpalcem.–
Nietylkotymaszswoichinformatorów,chętnychdopomocy,żebykogośwykiwać.
–Oczymtymówisz?Toabsurd…
–Jakrównież–kontynuowałLucaszcorazszerszymuśmiechem–sprzedajedojściedoswegosyna
milionera.Jeśliktośzkręgówbiznesunieuzyskaaudiencjiudyrektorageneralnego,dlaczegóżonlubona
niemielibydostaćzaproszeniadodomuwterminietakdogodniedobranym,byzupełnieprzypadkiem
wpadlinanowągłowęrodziny?Zastosownąkwotę,oczywiście.
–Itakierzeczyopowiadaczłowiek,którysprzedajebrońdyktatoromiwszelkimkanaliom,żebymogli
użyćjejprzeciwkoniewinnymludziom?–KolorynapoliczkachGeorgiipociemniały,kiedymierzyła
synapogardliwymwzrokiem.–Maszczelnośćsiętuwymądrzać,rozgłaszaćtenstekkłamstwpotym,co
samzrobiłeś?
–Przynajmniejnieukrywam,kimjestem–mruknąłLucas,naśladującaroganckąpostawęmatki.
TerazGeorgiazaatakowałaJeremiaha.
–Powiedz,żeniewierzyszwtebrednie–zażądała,biorącsiępodboki.
JednakJeremiahkompletniejązignorował.Zeskupieniemwpatrywałsięwbrata.Lucasnawetniedrgnął
podtymsondującymspojrzeniem.
–Możesztegodowieść?–zapytałwkońcuJeremiah.
–Mogę–odparłLucas,aichmatkafuknęłanatęoburzającązniewagę.
–Stawiaszjegosłowowyżejniżmoje.–PaniHamiltonspojrzałanamłodszegosynazrozczarowaniem.
–Jegoszczerość,biorącpoduwagęto,corobił,wydajesięwątpliwa.
Czytakobietawogóleniezdajesobiesprawy,cowszyscyoniejmyślą?–zastanawiałamsię.Sądzącz
tego,jakignorowałastrażnikówipozostałeosobywpokoju,takwłaśniebyło.
Najwyraźniejzamknęłasięwewłasnymmałymświecie;cudzeopinieniemiałydlaniejznaczenia.
Trzebaprzyznać,koszmarnysposóbnażycie.
Jeremiahparłdoprzodu,dopókiniestanąłprzedmatką.Pochyliłsiękuniej.Chociażniewidziałamjego
twarzy,zauważyłam,żeGeorgiasięwzdrygnęła.
–Przysięgam,jeślitocoonmówi,jestprawdą…
–Tocozrobisz?–przyjęławyzwanie.–Wyrzuciszmnie?Zerwieszzemnąstosunki?
Sądzisz,żejesteśpierwszymHamiltonem,którymitymgrozi?–prychnęłapogardliwie.–Ajakmyślisz,
dlaczegoprzeztylelatprzetrwałamwmałżeństwiezwaszymojcem?Zpowoduwdziękuiurody?
Bynajmniej.Zawszecośnaniegomiałam…–tobyłomojejedynezabezpieczenie.–Nagniewnywzrok
Jeremiahaodpowiedziałapodobnymspojrzeniem,jednakcałykolorodpłynąłzjejtwarzy,pozostawiając
tylkobarwykosmetyków.–Wiedziałam,żekiedystaryłajdakwykituje,niedostanęzłamanegocenta,
tylkoskądmiałamwiedzieć,żetosięstanietakszybko?Wyobajuważaliście,żejestemtakasamajak
waszojciec…–imożeteraztojużprawda…–alejamogłampolegaćwyłącznienasobie.
–Więcrzuciłaśmnienapożarcie.–SłowaLucasaniezabrzmiałyjakpytanie,alebyłojasne,że
oczekiwałodpowiedzi.
Georgiazbladła,jakbydopieroterazuświadomiłasobieskutkiswoichczynów.Przezchwilębezgłośnie
poruszałaustami.
–Toniemiałozajśćtakdaleko–powiedziaławkońcucichymgłosem.Nerwowobawiłasiętorebką,
wyciągnęłaszminkęimałelusterko,jednakzabardzotrzęsłysięjejręce,bynałożyćnowąwarstwę
pomadki.–Tenłajdak,waszojciec,niezostawiłmianidolara.Anawet,wszystkocowydawałomisię,
żedyskretniepodprowadziłam,zdołałwłączyćdospadkudlaJeremiaha.
Wiedziałam,żesynowiesięomniezpewnościąniezatroszczą.Niesądziszchyba,żeniezauważyłam,
jaksobiezemnąpoczynasz–rzuciłaJeremiahowi.–Zakazwstępudomojegowłasnegodomu,
traktowaniemniejakdziecko.
OskarżeniewyraźnieporuszyłoJeremiaha,alepaniHamiltonciągnęładalej:
–Wszystkostałosiętakszybko.Zdążyłamznaleźćtestamentizanimpojawilisięprawnicy,przeczytałam
wystarczającodużo,bysięprzekonać,żetendrańmnieokpił.Spędziłamznimponadtrzydzieścilat.
Rodziłammudzieci,przymykałamoczynajegozdrady,grałamrolęprzykładnejstepfordzkiejżony,aon
niezostawiłmianicenta.Pomagałamprowadzićkilkanieistotnychkomitetów,tych,któreRufusuznałza
odpowiednie,bojegozdaniembrakowałomijakichkolwiekpożytecznychzdolności.Każdykomitetmiał
przyznaneokreślonefundusze,łączniecośponadtrzydzieścimilionówdolarów.–Uniosłapodbródek.–
Więcwzięłamjesobie.
–Ipozwoliłaś,żebymnieoskarżono?–niewytrzymałLucas.
–Niemiałamtakiegozamiaru–odwarknęłapaniHamilton.–Wiedziałam,żeczasmisiękurczy,i
wydawałam,ilemogłam.Swojądrogą,pozbyćsiętychpieniędzybyłoowieletrudniej,niżmożesię
wydawać.Przynajmniejbezspecjalnegozwracaniauwagi.Zanimsiędowiedziałam,żejesteśgłównym
podejrzanym…zoczywistychwzględówstarałamsięnieuczestniczyćwśledztwie…jużzdołałeśuciec.
Zostałamijeszczecałkiemsporasumka.Więcjązatrzymałam.
Lucasprzycisnąłdłoniedoserca.
–Bardzociwspółczuję.Naprawdę.
–Darujsobietogłupiegadanie.Zawaliłamsprawę,poprostuizwyczajnie.–ZwróciłasiędoJeremiaha:
–Icoteraz?
–Właśnie,bracie–dodałLucas.–Cozamierzaszzrobićwzwiązkuznajnowszymiwydarzeniami?
Wyglądałonato,żegeneralnydyrektorfirmyHamiltonówniejestwstanieodpowiedzieć,nadal
zaskoczonyobrotemspraw.Niemogłammunicdoradzić,więctylkowniemympoparciumocniej
ścisnęłamjegoramię.Cozaokropnywybór,pomyślałam.Czułam,jakprzepełniamniewspółczucie,
kiedyJeremiahspoglądałtonaniecierpliwieprzytupującąmatkę,tonaLucasa,którymilczał,pytająco
unoszącbrew.Wyraźnieoczekiwałodpowiedzi.
Naglefrontowedrzwiotworzyłysięzimpetem,poczymznajomykobiecygłoszawołał:
–Lucas!
Wszystkiegłowyobróciłysięwtamtąstronęipochwilidosalonuwkroczyłachwiejnierozczochrana
AnyaPetrovskipodeskortąkrzepkiegostrażnika.Powystrojonejpięknościzbaluniezostałośladu.
Twarzzdobiłminimalnymakijaż,eleganckaodzieżbyłazmiętaiwnieładzie,jakbydziewczynaubierała
sięnachybiłtrafił.Włosymiałaniedbaleściągniętewkucykichociażjejwrodzonaurodanadal
prezentowałasięwpełnejkrasie,rysywyglądałyłagodniej,sprawiając,żewydawałasięmłodszai
bardziejbezbronna.Przesunęłapozgromadzonychszybkim,czujnymspojrzeniemiwmomencie,gdy
dostrzegłaLucasa,stałosięoczywiste,żewyłącznieonjątuinteresuje.
JednakHamiltonpatrzyłnaniąchłodno.
–Kazałemcitrzymaćsięodemniezdaleka–rzuciłobojętnie.
Tareakcjazdumiałamnie,aleAnyacierpliwiezniosłajegopogardę.Zaszemrałacośporosyjsku,
sztywna,zestoickąminąitylkowoczachstanęłyjejłzy,kiedytaklodowatojąodtrącił.Nadalszław
jegostronę,dopókiostrzegawczonieuniósłręki.
–Przepraszam–jęknęłaAnya,tymrazempoangielsku.Oczymiałaudręczone.
–Powiedziałem,żenigdywięcejniechcęcięwidzieć–warknąłLucas.Jegogniewnywzrokmógł
przerazić.Wtejchwilibardzoprzypominałswegobrata.Anyastruchlała.Niebyłatojużtaharda,
irytującakobieta,którąpoznałam.Głosmiałaprzesiąkniętyrozpacząibólem,nawetjeślidokładne
znaczeniesłówpozostawałotajemnicą.WymieniłamspojrzeniazJeremiahem,którywyglądałnarównie
zbitegoztropujakja.Cotusiędziało?
LucaswskazałJeremiaha.
–Tojegopowinnaśbłagaćoprzebaczenie–oznajmiłponuro.
Anyanadalmówiłaporosyjsku.Ściskałakurczowoprawosławnykrzyżyk–pamiętałam,żemiałagona
szyipodczasgaliwParyżu–tłumacząccośbezskutkunieubłaganemuLucasowi.
–Coonaturobi?–zapytałwkońcuJeremiah.NadźwięktychsłówAnyanaglezamilkłaiwlepiając
oczywpodłogę,załamującręce,jakbywycofałasięwgłąbsiebie.
LucasobrzuciłRosjankęspojrzeniempełnympogardy.
–Byłeściekaw,ktowynająłpłatnegomordercę,żebycięzabić?–Wycelowałpalecwprzerażoną
kobietęiposłałbratuskąpyuśmiech.–Niespodzianka.
Rozdział20
Zpoczątkuniezrozumiałam,comiałnamyśli.Przezchwilęwpokojupanowałacisza,poczymJeremiah
pstryknąłpalcamiiwskazałnaAnyę.Natychmiastdwajochroniarze,którzyprzedtemeskortowali
dziewczynędobudynku,złapalijązaręceiprzytrzymaliwmiejscu.
DopierowtedydotarłdomniesenssłówLucasa.Zezdumieniagwałtowniewciągnęłampowietrze.
–Anyawynajęłamordercę.–Tozdanie,podsumowującemojewłasnezdezorientowanemyśli,padłoz
ustJeremiaha.Wjegogłosiebrzmiałoniedowierzanie,kiedypowtórzył,tymrazemwformiepytającej:–
Anyawynajęłamordercę?
–NigdyniewchodźwdrogęRosjanom–odparłLucas.Wymownieprzewróciłoczamiiwestchnął.–
Najwyraźniejsłusznośćtegoporzekadłarozciągasiędalekopozaobszarmojejobecnejprofesji.
–Zrobiłamtodlaciebie–przerwałamujasnowłosadziewczyna,usiłującwyrwaćsięochroniarzom.–
Myślałam,żewłaśnietegochciałeś!
–Czegochciałem?–Lucasuśmiechnąłsiędoniejszyderczo.–Zrobiłaśtodlasiebie.Niepróbujmnie
terazobarczaćwiną!
Anyaobserwowałaotaczającychjąstrażników,alenadalmówiłatylkodoLucasa:
–Sampowiedziałeś,żegonienawidzisz,żeżyczyszmu…
–Nigdyniechciałem,żebyumarł!–ryknąłLucas,ażsięwzdrygnęła.
–Ciągleonimgadasz–obstawałaprzyswoim.Nachwilęprzeszłanarosyjski,poczymsię
zreflektowała.–Kiedypijesz,zawszeopowiadasz,żechciałbyśwrócićdodomu…
–Iśmierćbrataprzywrócimidawnąpozycję?–Lucasparsknąłnieprzyjemnymśmiechem.–Anya,jesteś
niegłupia,niezależnieodwszystkichdowodów,którewtejsytuacjiświadcząoczymśwręcz
przeciwnym.Popatrztylko!–Rozłożyłręce.–Przezemniezginęłytysiąceludzi.Możenietrzymałem
palcanaspuście,aledostarczałemkuleibroń.Jestemunurzanywekrwi…Jakmógłbymwrócićdodomu
potym,corobiłem?Doczegodopuściłem?
Nawidokbólutegoczłowiekaścisnęłomisięserce.Anyizadrżałpodbródek,powiedziałacośśpiewnie
wswoimojczystymjęzykuiwyciągnęładoLucasadłoń,aleonjąodtrącił.
–Niepochlebiajsobie,mojadroga.–Jegozimnafuriacięłapowietrze,wymierzonatak,byzadawaćból.
–Nigdycięniekochałem.Czemuktokolwiekmiałbydarzyćuczuciemzdolnenarzędzie.
Dziewczynagapiłasięnaniegozniedowierzaniem.Zjejtwarzyodpłynęłakrew.
–Mówiłeś…
Lucasmachnąłrękąiwywróciłoczami.
–Słowaniewieleznaczą,powinnaśotymwiedzieć.Twojaprzydatność,podobniejakmojacierpliwość
jużsięwyczerpały.Mamdośćtychscen.–Zmierzyłjąlodowatymspojrzeniem,poczymwykonałgest,
jakbykogośodganiał.–Możeszodejść.
Łał!Obserwowałamtenspektakl,niepewna,comyśleć.ChociażniecierpiałamAnyi,kiedyspotkałyśmy
sięweFrancji,terazzcałegosercajejwspółczułam…cobyłogłupie,zewzględunato,jakbardzo
usiłowałanasskrzywdzić.Jednakwtymmomencietrudnomibyłouwierzyć,żetakobietamogłazrobić
cośpodobnego.
JasnowłosaRosjankawyprostowałasię,naśladującswojądawnąpozę,alewspojrzeniuwidaćbyło
uczuciebeznadziei.Żelaznasiławoliisposóbbycia,którymisięwspierała,należałyjużdoprzeszłości,
zdruzgotanesłowamiLucasa.Popoliczkubarwykościsłoniowejspłynęłajednajedynałza.
–Dajęciwszystko–szepnęłaAnyazsilnymobcymakcentem.Głosjejsięłamał.Palcewczepionew
ozdobnykrzyżykbyłybladeidrżały.–Jestemczymkolwiekpotrzebujesz,robięrzeczy,któreprzynoszą
wstydmnieimojejrodzinie,wszystkozmiłościdociebie.Ateraztymimówisz,żetokłamstwo?
Przypomniałomisię,jakEthanopowiadał,żeAnyabyłaprostądziewczynązprowincji,kiedyJeremiah
zatrudniłjądopomocyprzytłumaczeniachzrosyjskiego.Patrzącnaniąteraz,niewidziałamwyniosłej,
protekcjonalnejpięknościzparyskiegoprzyjęcia,tylkomłodądziewczynęrzuconąwświat,przedktórym
niewykształciłamechanizmówobronnych.Sposób,wjakiściskałakrzyżyk,symbolwiary,doktórej
widocznienadalsięgarnęła,sprawił,żezżalunadAnyąkrajałomisięserce.Czyijazmierzałamdo
takiegokońca?
–My,Hamiltonowie,niszczymywszystko,czegosiędotkniemy.–Lucasposłałjejwspółczujące
spojrzenie,apotemzerknąłnamnie.–Zostałaśwziętanacelownikitobyłtwójpech.
–Nietakmiałobyć–szepnęłaAnya.–Onmówił,żetegochcesz,że…
Przerwała,alewmartwejciszyjejsłowazabrzmiaływyraźnie.
–Ktomówił?–jednocześniezareagowaliLucasiJeremiah.
Iwłaśniewtedyzdarzyłosiękilkarzeczynaraz.Zgasływszystkielampy,wpadająceprzezokno
przyćmioneświatłopogrążyłosalonwdziwnychcieniach.Zdążyłamjeszczezauważyć,żeszklanataflaz
tyłupokoju,któraprzezkilkaostatnichdnipozostawałaprzesłonięta,jużniekryjewidokunaoceanza
domem,apotemnastąpiłatak.RozległsięcichytrzaskiAnyapadłanapodłogęzwyrazemoszołomienia
natwarzy.Naglektośmniepochwycił
iwepchnąłdokuchni.Zostałamprzyciśniętaczyimściężkimciałemzawysokąwyspąomarmurowym
blacie.Cośgwizdnęłokołomojejgłowy,ażwpobliżuzaświszczałopowietrze.
Wydałampiskprzerażenia,kiedynaladziezamoimiplecamieksplodowałsłójzmąką.
Dookołazapanowałogwałtowneporuszenie,ludzieszukaliosłony.Strażnicyrzucilisięwstronękuchni
albowejściowegoholu,tłoczącsięwwąskimprzejściu.Zabrzmiałkolejnytrzask.Młodyochroniarz
potknąłsięibezwładnierunąłnaziemię.Koledzywytaszczyligozadrzwiizniknąłmizwidoku.
–Coto?–zapytałam.Sercegroziło,żewyrwiemisięzpiersi.
–Snajper.
OBoże!DygotałamobokJeremiaha,któryprzyciągnąłmniebliskodosiebie.Usłyszałamgłośne„łuup”i
cośuderzyłookuchennąwyspę,ażpodskoczyłam.Alepocisknieprzebiłsięnadrugąstronę.Niedaleko
odnasjedenzestrażnikówporzuciłswojąpozycjęprzydrzwiachiruszyłkunam.Rozległsiękolejny
trzask.Mężczyznazrobiłgwałtownyobrót,poczym,jużczęściowownaszejkryjówce,zwaliłsię
niezgrabnienaplecy.Woczachbłysnęłymuzdumienieistrach.Późniejtwarzrannegozwiotczała.
Mdlącaświadomość,żewłaśniewidziałam,jakumieraczłowiek,byłaprawieniedozniesienia.
–Oddychaj–rozkazałmójtowarzysziwypuściłampowietrze,którezatrzymywałam,nawetniezdając
sobieztegosprawy.Jeremiahprzesunąłsięwbokisprawdziłtętnonaszyistrażnika.Następnieszybko
sięgnąłdomałejsłuchawkizmikrofonem.–Ethan,melduj.
–Ktośuszkodziłsiećelektryczną,wtymzapasowegeneratory.–SłowaEthanabyłyniewyraźnieiciche,
aleznajdowałamsięwystarczającobliskoJeremiaha,żebyjesłyszeć.–
Właśniepróbujemytemuzaradzić.Ajakwyglądasytuacjawdomu?
–Snajperprzygwoździłnaswkuchni–rzuciłJeremiah.–Żebysięwydostać,musimymiećkrytątęszybę
ztyłu.
Pochwiliciszyrozległosię:
–Przyjąłem.Randymówi,żeprzewidywanyczaswłączeniaprądutodwieminuty.
Jeremiahzaklął,upuszczającsłuchawkęnakolana.
–Dwieminuty–powtórzył.Skinęłamgłową.–Równiedobrzetomożebyćwieczność.
–Wizytauciebietozawszewielkaprzyjemność–zabrzmiałpogodnygłosLucasa.
Jeremiahobróciłsięgwałtownie,byspiorunowaćbratawzrokiem,alemężczyznazbliznąnawetnanas
niespojrzał.CałąjegouwagępochłaniałaAnya.
Dziewczynanadalleżałanaśrodkupokojutwarządopodłogi.Trzymałasięzakrwawiącybrzuchi
wydawałaprzytłumionejęki.JużwcześniejLucaszdołałprzewrócićsolidnystolikkawowyijednoz
krzeseł,robiącznichbarykadę,aleniezapewniałomutozbytniejosłony.
Anyacichozaszlochałaiwyciągnęładoniegorękę,drugądłoniąprzyciskającranę.
–Jużidę,kochanie.–Mężczyznawysunąłgłowęzukrycia,rozejrzałsięibłyskawiczniejącofnął.
Chwilępóźniejtużzanimkulawydarładziuręwścianie.Zaklął,poczymrzuciwszyokiemdookoła,
złapałleżącąniedalekopoduszkę.–Naprawdębyłobymiłatwiejbezkajdanek!–
zawołał.
Jeremiahpogrzebałwkieszeniachirzuciłbratumałekółkozkluczami,którewylądowałozabarykadąz
krzesłaistolika.
–Corobisz?–zapytał.
–Zapewnedajęsięzabić–odparłLucas,szybkorozpinająckajdanki.Zrobiłprzerwęnagłębokioddech
ispojrzałwtwarzJeremiahowi.–Życzmiszczęścia–dodał,apotemcisnął
wbokpoduszkęnaotwartąprzestrzeń.Poduszkaeksplodowała,posyłającwpowietrzezawartość,ale
starszyzHamiltonówjużwystartował.ZłapałAnyęiwlókłjądoswojejkryjówki,gdyprzezoknowpadł
kolejnypocisk.Lucassyknął,jednakzdążyłjużwrócićzaosłonędługiegostolikaiwciągnąćtam
dziewczynę.Dwiekulezałomotałyodrewnianyblat.Żadnaniezdołałaprzedostaćsięnadrugąstronę.
Uważając,byniewysuwaćsięzukrycia,LucaszacząłoglądaćranęAnyi.Zponuregowyrazujegotwarzy
mogłamwywnioskować,żeniejestdobrze.Rosjankaszlochałacicho.Jednajejdłońzatrzepotałanad
brzuchem,drugawpiłasiękurczowowramiękochanka.WholunatężeniekrzykuGeorgiisięgnęłojuż
poziomówoperowych.
–Bądźcicho!–wrzasnąłJeremiahikrzyknatychmiastustał.Zastanawiałamsię,czytolękosiebie,czyo
życiewłasnychdziecidoprowadziłtękobietędostanuhisterii,aleakuratterazniebyłoczasunatakie
rozważania.
–Zostańzemną,Anyu–mamrotałLucas,ostrożniezdejmująckoszulęiprzyciskającjądorany.
–Przepraszam–wyszeptaładziewczyna.Jejzakrwawionarękaporuszałasięlekko.Łzyściekałypo
bokachtwarzywewłosy,awyrazbeznadzieiwoczachrozdzierałserce.–Powinnambyławiedzieć…
Nigdyniechciałam…
–Ćśś,nicniemów.Wszystkobędziedobrze.
Byłotojawnekłamstwo.Nawettakoddalona,mogłamdostrzeckrewlejącąsięzranyicorazbledszą
skóręRosjanki.
–Pocogosłuchałam…?Chciałamtylko,żebyśbyłszczęśliwy…
–Wszystkobędziedobrze–powtórzyłLucasprzezzaciśniętezęby,alerzeczywistąsytuacjęwyraźnie
odzwierciedlałojegozrozpaczonespojrzenie.Zostawiłprzesiąkniętykrwiąkłąbmateriałunabrzuchu
Anyiiwobiedłonieująłjejtwarz.–Ktocipowiedział,żebytozrobić?Potrzebneminazwisko…Anya,
zostańzemną.
Nieodpowiedziała.Dyszałacorazciężej.Zwiotczała.Wolnarękaopadłabezwładnienapierś.
–Dałamciwszystko–rozległsięszeptwśródurywanegooddechu.–Niezapomnijomnie.
–Anya–Lucasdelikatnieodgarnąłjejwłosydotyłu–zostańzemną.Hej,nigdyniezabrałaśmniedo
tegomałegomiasteczka,zktóregopochodzisz.Jakżeonosięnazywa?
Jednakniewyglądałonato,byAnyausłyszałajegopytanie.
–Wszystko–powtórzyła.Jejbladatwarzrozluźniłasię.Oczyzapatrzyłysięwnicość,palcepuściły
prawosławnykrzyżyknaszyi.Dziewczynazrzężeniemwciągnęłapowietrze.–
Zaprzedałamduszę…
Bólwykrzywiłrysymężczyzny.
–Zostańzemną.Zostań…
AleAnyijużniebyło.
Oddechprzeszedłmuwurywanyszloch.Tłukączakrwawionąpięściąokafelkipodłogi,Lucasrzucił
wiązankąprzekleństw.Gdzieśzanimkulauderzyławdrewno,alesięnieuchylił.
Jegogłosbrzmiałgniewnie,jednakztwarzyopadłyjużwszelkiemaskiiujrzałamnaniejrozpacz.
PośmiercibladeciałoRosjankiwydawałosiębardzodrobneimłode.Nigdyniechciałamzobaczyćjej
martwej,nawetwówczas,gdypoznałamjąodnajgorszejstrony.Wiedzaoprzeszłościtejkobiety,a
potemwidokszlochającej,rannejAnyiwymazałyresztkinieprzyjaznychuczuć.Jejostatniesłowa
ugodziłymniejakniespodziewanycioswżołądek.
Mogłamsobietylkowyobrazić,oilegorszebyłydlaLucasa.Możenatozasłużył.Niemogłamsię
opędzićodnieprzyjemnychrozważań,ocoprosiłdziewczynę,manipulującjejuczuciami,niezależnieod
tego,czyjeodwzajemniał.Naprawdęmiłośćwtejrodzinietakniewieleznaczyła?
Kuchennelampyrozbłysłyświatłem,elektrycznośćznówdziałała,aleszklanataflanatyłachdomu
pozostałaprzejrzysta.
–Przesłońciewreszcietookno–warknąłJeremiah,przytrzymującmnietużprzysobie.
Sekundępóźniejszybaznówzaszłamgłąioceanzniknąłzwidoku.Jednaksnajperjeszczenieskończył.
Kulenadaltrzaskałyprzezzaciemnioneszkło,główniewokółkryjówkiLucasaiAnyi.
Najwyraźniejsnajpernielubiłwychodzićnagłupca.
–Biegniemy–rzuciłcichoJeremiah,pomagającmiwstaćipopychającwstronędrzwioddalonycho
niecałetrzymetry.Osłaniałmniewłasnymciałemprzezcałyczas,kiedypokonywaliśmytenkrótki
dystansdowzględniebezpiecznegoprzedsionka.WkrótceponaszjawiłsiętamLucas.Zakrwawione
ręcezwieszałymusiębezwładniepobokach.
Wdrugimkońcuholustała,przytrzymywanaprzezstrażnika,Georgia.KiedyobajmłodziHamiltonowie
pojawilisięwdrzwiach,wyrazszaleństwazniknąłzjejtwarzy.Kobietajednakznówpobladła,gdy
dostrzegłapokrywająceLucasardzaweplamy.Wyrwałasięochroniarzowiiruszyładostarszegosyna,
trajkocząccośwszoku,aleLucaspodniósłrękę,byjązatrzymać.
–Toniemojakrew–powiedział.Wjegogłosieniebyłożadnychemocji.ŚmierćAnyimusiałaje
wypalić,przynajmniejwtymmomencie.
WyrazniepewnościzmąciłrysyGeorgii.Wyraźnierozważała,comazrobić.
Zastanawiałamsię,jakpostąpi.Możespróbujenaprawićstosunki,biorącsynawobjęcia?Ale
osobowośćzwyciężyła.PaniHamiltonuniosłapodbródek,aroganckamaskamocnoprzywarłajejdo
twarzy,amnieprzyszłonamyśl,żewszyscyczłonkowietejrodzinyukrywająprzedświatemjakąśczęść
swego„ja”,jakbyokazywanieprawdziwegouczuciamogłozostaćwykorzystaneprzeciwkonim.I
niewykluczone,żetosiękiedyśzdarzyło.
WefrontowychdrzwiachpojawiłsięEthan,eskortowanyprzezstrażnikazkomórkąprzyuchu.
–Generatorypracują,alenaprawianietegoburdeluzgłównąsieciązajmiejeszczechwilę
–zameldował.–Nazewnątrzjesttrzechrannych.Pogotowiejużwdrodze.
–Tutajteżmamyofiary,wtymprzynajmniejjednąśmiertelną.Zabierzwszystkichrannychnagóręi
dopilnuj,żebykażdyotrzymałpomoc.–Jeremiahpołożyłmidłonienaramionach,poczympchnąłmnie
lekkowstronęEthana.–Zaopiekujsięniąimoimbratem.Niemaczasudostracenia.
–Sir?
–Musimydopaśćsnajpera.Teraz,zanimznówzniknie.–Spojrzałnamnie.–ZostańzEthanemirób,co
cikaże.
ZdobyłamsięnawysiłekipuściłamrękęJeremiaha.Pragnienie,byzatrzymaćgowbezpiecznymmiejscu,
byłosilne,alewiedziałam,żetakapróbananicsięniezda.Ontegopotrzebował.Musiałznowuznaleźć
sięwokopach,polującnazłychfacetów.Fakt,żesambył
celem,niemiałdlaniegoznaczenia,widziałamtowjegooczach.Więczamiastprotestować,przemogłam
swojelękiipowiedziałam:
–Obiecaj,żeniccisięniestanie.
Złagodniał,czyzpowodumoichsłów,czyzulgi,czyjeszczeczegoinnego.Kiedywniesionododomu
postrzelonychstrażników,Jeremiahpocałowałmniewczubekgłowy.
–Wrócępociebie.Obiecuję–wyszeptał,poczymzniknąłzadrzwiami.
–Zabierzcieichnagórę–rozkazałEthanipozostalistrażnicydźwigającrannych,ruszyliposchodach.
–Wspaniale–wymamrotałLucas,wpatrującsięwpodłogę.–NiańczymnieKapitanAmeryka.Wielkie-
mi-pieprzone-co…
TużprzedemnąEthanobróciłsięnapięcie.JegopięśćwylądowałanatwarzyLucasa,któryosunąłsięna
ziemięjakszmacianalalka.
–Odlatchciałemtozrobić–burknąłEthan.
Zkonsternacjągapiłamsięnależącegomężczyznę.
–Naprawdęmusiałeś?–zapytałam,ruszając,bysprawdzić,czyHamiltonowinicsięniestało.–Niebył
żadnymzagrożeniem…
Czyjaśrękaobjęłamniezagłowę,przyciskającmidowargkawałekszmaty.Zaskoczona,zaczęłamsię
szarpać.Otworzyłamusta,żebykrzyknąć,alezamiasttegowciągnęłamdopłucjakiśmdlącosłodki
aromat.Niemalnatychmiastholzawirował.Usłyszałam,jakEthanmamroczeciche„przepraszam”,a
potemnogiugięłysiępodemnąiznalazłamsięnapodłodze.
Dzisiajzbytczęstosłyszałamtosłowo.Takabyłamojaostatniamyśl,zanimstraciłamprzytomność.
Miałamdziwnysen.Niepotrafiłampowiedzieć,nawetwkontekściepodświadomychfantazji,czy
leciałamwpowietrzu,czyspadałam.Chmuryśmigałykołomnie,ziemiabyłatakadaleka,jaką
widywałamtylkozsamolotu.Cośtrzymałamwramionach.Byćmożetowłaśnieciągnęłomniewdół,ale
nieczułamstrachu.Ziemiaprzybliżałasięcorazbardziej,ajednakcałatasytuacjacieszyłamnie,chociaż
niemiałampojęciadlaczego.
Zupełnierealneuczucie,żektośgrzebiemipokieszeniach,wyrwałomniezestanumarzeńsennych.Nagły
zawrótgłowysprawił,żezawirowałomiprzedoczami–możebyłytotylkoresztkisnu–poczym
uświadomiłamsobie,żenaprawdęsięprzemieszczamiżeleżęnaboku.Mojezwiązanewnadgarstkach
ręceopierałysięokolana.Nogibyłyrównieżskrępowane,ajaniepewniebalansowałamnatylnym
siedzeniunieznanegosamochodu.Kiedyspróbowałamusiąść,odkryłam,żejestemrównieżprzypięta
pasami.Grubetaśmyściągnęłymniezpowrotemnarozgrzanąskórę.
Mężczyzna,którysiedziałwfotelukierowcy,prowadziłzkomórkąwpotężnejdłoni.
Liczącnato,iżniezauważy,żejużnieśpię,mruganiemodgoniłamoszołomienieizaczęłamprzyglądać
sięotoczeniu.Wszystkopokrywałaczarnaskóra,ztychmiękkich,drogich.Pachniałofabryczną
nowością,alecotozasamochód,niekojarzyłam.Tylnesiedzeniebyłowąskie,zniewielkimmiejscemna
nogi–leżałamzwiniętawkłębek,żebymsięniepoobijała–zczegowywnioskowałam,żetojakiśwóz
sportowy.Wyciesilnikaprzystosowanegododużychprędkościpotwierdziłotopodejrzenie,alenie
podsunęłomiżadnychwięcejszczegółów.
Uniosłamsiętrochę,byzerknąćprzezoknonazachmurzoneniebo.Skórzanatapicerkazaskrzypiałapode
mną.Odgłosprzyciągnąłuwagękierowcy,amniesercepodskoczyłodogardła,kiedyrozpoznałam
znajomątwarz.
–Ethan?
Odwróciłsięzpowrotem,wlepiającwzrokwdrogęicisnąłtelefonnasiedzeniepasażera.
Uświadomiłamsobie,żetomojakomórka.Jeremiahdałmijąwzastępstwietej,którązepsułamw
Paryżu.
–Dziewczynasięobudziła?
Wytrzeszczyłamoczy.Razjeszczezerknęłamnafotelpasażeratużprzedmoimnosem,aleoprócznas
dwojganikogowsamochodzieniebyło.Głosniedobiegałzjakiejśjednejstrony,aEthanniesprawiał
wrażeniazdumionego,chociażzacisnąłszczęki.
–Środekuspokajającyzawcześnieprzestałdziałać–odparł.Zabrzmiałotozgrzytliwie,gniewnie,jakby
mężczyznaniemiałochotyodpowiadać.
Nasiedzeniuprzedemnąrozbrzęczałasiękomórka,wyraźniewprawiającEthanawpopłoch.
–Coto?–zapytałbezcielesnygłos.Dojegoobłudnegotonuwkradłasięirytacja.
–Telefondziewczyny.–Ethanpodniósłkomórkęispojrzałnaekranik.–DzwoniJeremiah–dodał
beznamiętnie.
Nadźwięktegoimieniamocniejzabiłomiserce.Poczułamuciskwpiersiiprzygryzłamwargę,żeby
powstrzymaćsięodkrzyku.
–Odbierz–poleciłnieznajomy.–Przełącznagłośnik.
Ethanzrobił,comukazanoiumieściłkomórkęusiebienakolanach.Jednakzanimzdążył
sięodezwać,wrzasnęłam:
–Jeremiah!
–Lucy,gdziejesteś?
Kiedygousłyszałam,lodowatyciężarzniknąłzmojejduszy.GłosJeremiahabrzmiał
mocnoipewnie,ajarozpaczliwiepotrzebowałampewności.
–Natylnymsiedzeniusamochodu–odparłam,nienawidzącswegorozpaczliwegotonu,alepełnazapału,
byudzielićtyluinformacji,iletylkozdołam.–Jakiśsportowywóz.Wszędzieczarnaskóra.Zaoknem
jedyniezachmurzoneniebo.JestemzEthanem.–Przerwałam,boniemiałampojęcia,jakprzekazać
wiadomość,żezostałamporwana.
MojeoczynapotkaływzrokEthana.Postawnyochroniarzwestchnął.
–Naprawdęmiprzykro.
–Ethan?!–warknąłJeremiah.Możegdybymwidziałajegotwarz,potrafiłabymrozszyfrowaćemocje,
któreusłyszałamwtychdwóchsylabach–zdziwienie?Wściekłość?
Zawód?Rozczarowanie?Naraziepewnebyłotylkożądaniewyjaśnień.
–OnimająCeleste.–GłębokismutekzadźwięczałwsłowachEthana.Widziałam,jakopadłymukąciki
ust.
Jeremiahzaklął.
–Odkiedy?
–Niewiem,alezadzwonilidomnie,kiedywykłócałeśsięzeswoimikrewnymi.Wiesz,żezrobiłbym
wszystko,żebyjąchronić.
–Więctytozorganizowałeś?–NawetprzeztelefongłosJeremiahatryskałfurią.–
Pozwoliłeś,żebytrojeludzizginęło,bo…
–Nie!–wybuchnąłEthan.–Tonieja.Oniczymniewiedziałam,dopókiniezadzwonili.
Aświatłazgasły,zanimskończyłemrozmowę.Przysięgamnahonor,jakikolwiekmijeszczepozostał,że
niemiałemztymatakiemnicwspólnego.
–Chcesz,żebymciuwierzył,potymjakporwałeśmoją…–Jeremiahprzerwałizapytał:
–Dokądjedziesz?
–Ubićinteres.
–Docholery,Ethan!
–Tydlaniejzrobiłbyśtosamo,niepróbujzaprzeczać.–Ochroniarzzerknąłnamnieprzezramięi
roześmiałsięchrapliwie.–CałatasprawazupełnieprzypominaKosowo.
Nadrugimkońculiniizapanowałacisza,wreszcieJeremiahznówwarknął:
–Docholery,Ethan…
–Kiedyjużbędziepowszystkim,nieobwiniajCeleste.Towyłączniemojadecyzja.
Rozłączamsię.Dowidzenia,Jeremiahu.
–Zaczekaj…
Połączeniezostałoprzerwane.Ethangapiłsięnatelefonwswojejdłoni.
–Wyrzućkomórkęprzezokno.
Drgnęłam,słyszącgłoswpobliżumojejgłowy,gdytymczasemEthanwypełniałrozkaz–
uchyliłszybęicisnąłaparaciknadrogę.Spojrzałamwgóręidostrzegłamsamochodowegłośniki.
Wgłębiduszypoczułamulgę.Oprócznasdwojganikogowsamochodzieniebyło.Jednakogarnęłomnie
przeczucie,żebardzoszybkospotkamniewidzialnegorozmówcę.
–AcosięwydarzyłowKosowie?–zapytałgłostonemtowarzyskiejkonwersacji.
–Pewieninformatornaszdradził–odparłbeznamiętnieEthan.–Dopieropofakciedowiedzieliśmysię,
żenaszobiektporwałtemuczłowiekowiżonęirodzinę,więcfacetwydał
nas,żebyratowaćswoichbliskich.
–Przeżyli?
–Nie–padłaszorstkaodpowiedź.
–Szkoda,chociażmożetozakończeniewłaściwewobecjegozbrodni.Faktycznie,zdradato
najpaskudniejszyzgrzechów,nieuważasz?
Knykciezaciśniętychnakierownicypalcówzbielałyznapięcia,alejawneszyderstwoniezdołałoEthana
sprowokować.
–Cozamierzaszzrobićzdziewczyną?–spytałpokrótkiejprzerwie.
–Zabićją.Apotemzabićtwegoprzyjaciela,kiedypojawisię,żebyjąratować.
Jęknęłamizacisnęłampowieki,łzykapałymizkoniuszkówrzęs.Kiedyznowuotworzyłamoczy,
ujrzałam,żeEthanobserwujemniewewstecznymlusterku.
–Ajeślicijejnieprzywiozę?
–Zabijętwojąukochanążonę.Hm,nakoniec.Tonaprawdęładnakobietka.Oczywiście,jeślisięlubi
rude.
RęceEthanawpiłysięwkierownicę.
–Tyskurwysynu…
Nadrugimkońculiniicośsięzakotłowało,apotemjakaśkobietazaczęłakrzyczećzbólu.
Celeste.Ethangwałtowniezboczyłzdrogi,rycząc:
–Przestań!
Krzykiustały,alecichyszlochwtlebyłniemalrównieprzejmujący.
–Jeśliniechcesz,żebytwojadrogażonamiałakolejneblizny–oświadczyłbezcielesnygłostonem,w
którymniebrzmiałojużrozbawienie–nigdywięcejmnieniezelżysz.Jasne?
–Jakkryształ–odwarknąłochroniarz.Jegotwarzwyrażałaponurąrozpacz.
Mojesercewaliłoszaleńczo,grożąc,żewyskoczyzpiersi.Oddechrwałmisięiprzyspieszał.
–Ethan,proszę…–szepnęłamześciśniętymgardłemnamyślotym,cosięzbliża.Niechcęumierać!
–Uciszją–nakazałmorderca.
Wierciłamsię,desperackopróbującodzyskaćwolność,kiedyEthanchwyciłzsiedzeniapasażerabiałą
szmatęisięgnąłdotyłu.Jegodługieręcebeztruduodnalazłymojątwarz,alewalczyłam.Wstrzymałam
oddechiwykręcałamsięnatyle,nailepozwalałymipasy.JednakEthanmiałanielskącierpliwość.
Kiedyzużyłamcałyzapastlenu,czarneplamyzawirowałymiprzedoczami.Zeszlochemzłapałam
oddech,mdlącosłodkiaromatnarkotykuspłynąłdopłuciwkilkasekundpóźniejstraciłamświadomość.
Tymrazemnicmisięnieśniło.
Rozdział21
Niemiałampojęcia,jakdługobyłamznównieprzytomna,leczwmojąnarkotycznądrzemkęwdarłosię
narastającekołysanieipodskakiwaniesamochodu.Dopierogdystanęliśmy,powróciłamipełna
świadomość.Nagłybezruchgwałtowniemnieobudził.Skrzypnęłydrzwi,stuknęłoodchylanesiedzenie,a
potemktośzłapałmniezanogi.Odruchowozaczęłamsięszarpać,alemojewysiłkibyłymizernei
bezskuteczne.Zostałamwyciągniętazwnętrzawozuiprzerzuconaprzezczyjeśramię.Znadwody
napływałprzenikliwychłód.Natychmiastzaczęłamdygotać.Lekkaodzież,którąmiałanasobie,nie
chroniłaprzedwilgotnymzimowymwiatrem.
–Utrzymaszsięnanogach?–zadudniłwpobliżugłosEthana.
Żołądekmisięwywracał,groziło,żezawładnąmnąmdłości,alezdobyłamsięnasłabe:
„tak”.Znowuzawirowałświat,kiedyEthandelikatniepostawiłmnieoboksamochodu.
Zatoczyłamsię,łapiącrównowagę,oparłamrękęolśniącąkaroserięizmusiłamsię,byspojrzeć
dookoła.Wgórzezwrzaskiemkrążyłymewy.Ichpłaczliwekrzykicięłypowietrze.Gdzieśwpobliżu
uderzałyrytmiczniefale,aleniebyłamwstaniedostrzecbrzegu,bonadwodąunosiłasięmgła.Wzdłuż
nabrzeżaciągnęłysiębudynkifabryczne,blokującnasztamtejstrony.Ulicabyławąskaisłabowidoczna.
Nadnierównymasfaltemwiłysięstrzępymgły,alekilkasetmetrówdalejdostrzegłamobcysamochód,
któryzłowieszczozbliżałsiękunam.
–Czyto…?
Kątemokazauważyłamjakiśruch.ZerknęlamnaEthana,ujrzałamwjegorękupistolet.
Oddechmiprzyspieszył,alemężczyznanapotkałmójwzrokinieznaczniepokręciłgłową.
Trzymałbrońukrytązamnąiskierowanąwziemię.
–Gdziemojażona?–krzyknąłdoprzeciwnika,którycobyłooczywiste,słuchałgozpobliskiego
pojazdu.
Napotwierdzeniemoichlękówotworzyłysiędrzwiizautawytoczyłasięszczupła,ognistorudapostać.
Drzwizatrzasnęłysięzanią.
–Ethan?–zawołałaCelestegłosemledwiesłyszalnymztejodległości.
–Jestemtutaj!–odkrzyknął.KiedyCelestegwałtownieobróciłakunamgłowę,poczułam,jakbardzo
napiętejestjegociało.Kobietachwiejnymkrokiemruszyławnasząstronę.
Dopieroterazuświadomiłamsobie,żemazawiązaneoczyiręceskutezaplecami.
–Zaczekaj,ażdociebiepodejdzie–rozkazałmorderca.Obleśnygłoswydobywałsięzsamochodowej
aparaturynagłaśniającej.Dłoniesamezacisnęłymisięwpięści.Przygryzłamwargę,gdyzamoimi
plecamirozległsięostryszczęk.BezwątpieniaEthanszykowałbroń.
Podbródekzacząłmidrżeć.Zacisnęłamzęby,zdecydowana,żebędęsiętrzymać.Och,aletotakietrudne.
–Możeteraznależałobywspomnieć,żetwojażonamaprzysobiebombę?
Usłyszałam,jakEthanwciągapowietrze,mocniejzaciskającpalcenamoimramieniu.
Nutazadowoleniawgłosiemordercynasilałasięwmiarę,jakmówiłdalej.
–Jeślirozważaszjakieśbohaterskieczyny,pierwsząofiarąstarciabędzietwojaukochana.
Więcproszę,odłóżbroń,którąchowaszzaplecamipannyDelacourt,albomójpalecnabierze
nerwowychtików.
Ethannatychmiastpodniósłręce,wymowniepotrząsnąłpistoletem,poczymwrzuciłgodoswego
samochodu.
–Jużblisko,kochanie!–zawołałdorudowłosej.
Sercemisiękrajałonawidoktejkobiety,którapotykającsię,brnęłapoomackudomęża,zdanatylkona
jegogłos.Dwukrotnieomalnieupadła–niebezpiecznasprawaprzyrękachzwiązanychztyłu–aleza
każdymrazemzdołałazłapaćrównowagę.
–Sądzisz,żejakszybkopotrafiszjąstądzabrać?–Przezgłośnikiniemallałosięzadufanieipoczucie
wyższości.–Zagrajmywzgadywankę.Czybombanatwojejżoniemożezostaćzdetonowanaprzezsygnał
radiowyczyzapomocątelefonukomórkowego?Dojednegorazusztuka.Iniepróbujcieuciekać
samochodem.Mógłbysięokazaćstosowniewyposażonydoodpaleniaładunku.–Rozległsięponury
śmiech.–Jakdalekobędzieciemusieliodbiec,bynabraćpewności,żetwojażonajestbezpieczna,jeśli
tutajcośsięskwasialbouznam,żechcębyćprawdziwymskurwysynem?
Ethanwydałwściekłypomruk,ciałozawibrowałomuodtegodźwięku,alegdynadalwołałdożony,jego
głosbrzmiałmocnoipewnie.Celesteodpowiadałaokrzykamipełnymilęku,ażwreszciesięzbliżyła.
Łysymężczyznawyminąłmnieichwyciłżonęwobjęcia.Dostrzegłamczerwonyśladnajednejz
wysokichkościpoliczkowychicośwrodzajumałegooparzenianaramieniu,alepozatymchybanicjej
sięniestało.Głośnyszlochzniweczyłnapięcie,kiedyEthanmocnoprzytuliłrudowłosąkobietę;przez
dłuższąchwilęcałowałczubekjejgłowy.Potemodsłoniłżonieoczyiznówporwałjąwramiona.
Wiedziałam,wktórymmomencieCelestemniezauważyła,bogwałtowniewciągnęłapowietrze.
–CoLucytutajrobi?–zapytałaniespodziewaniemocnymgłosem.Kiedyjejwzrokpadł
namojeskutekajdankaminadgarstki,obrzuciłamężaprzenikliwymspojrzeniem,wktórymstrach
zastąpiładezorientacja.
–Zaczynamnieswędziećpalecnaprzycisku–rozległsięzgłośnikówzniecierpliwionygłosmordercy.
Potwarzyrudowłosejprzemknąłwyrazgrozy.
–Nie!–wypaliłabezzastanowienia.–Niemożeszjejtuzostawić.–Ethannieodpowiedział,tylko
skierowałsięwstronępobliskiegozaułka.ProtestyCelestewzrosłydopoziomuwrzasku.Drobna
kobietaszarpałasięwobjęciachmęża,alebyłabezszans.RęcemiałazwiązanezaplecamiiEthannie
zamierzałjejpuścić.Patrzyłam,jakobojeznikająwoddali.
Olbrzymiekroki,którymisadziłmężczyzna,niosłygoszybko.Kiedyuświadomiłamsobie,żezostałam
samaizapewneniedługoumrę,ogarnęłomnieodrętwienie.Jakimcudemmojeżycietaksiępotoczyło?
Wsamochodziepodrugiejstronieulicyotworzyłysiędrzwikierowcyiześrodkawyłonił
sięjakiśczłowiek.Ubranybyłswobodnie.Przedciągnącymodwodylodowatymzimnemchroniłago
tylkocienkaskórzanakurtka.Kiedyzmierzałwmojąstronę,luźnenogawkispodnitrzepotałyleniwiena
wietrze.Człapaniejegodziurkowanychbutówstawałosięcorazgłośniejsze.Mimoprzytłumionego
światła,miałnatwarzyprzeciwsłoneczneokularywwąskichoprawkach,któredobrzedoniego
pasowały.Bezstronnaczęśćmegoumysłuodnotowała,żejestniemalprzystojny,alewpewienstonowany
sposób.„Miłyfacet”,któregonigdynaprawdęsięniezauważa.Biorącpoduwagęostatniewydarzenia,
szczerzewątpiłam,czykiedykolwiekzapomnęjegotwarz,nawetjeśliudamisięprzeżyć.
Niedrgnęłam,gdysięzbliżał.Stałamopartaomaskęsamochodu,bomiękkienogigroziły,żezestrachu
osunęsięnaziemię.Jednakzdeterminacjąstawiłamprzeciwnikowiczoło,próbującnaśladowaćstoickie
spojrzenieJeremiaha.Niebylejakiwyczyn,zwłaszczagdywkońcumężczyznazatrzymałsiętakblisko,
żemogłamgodotknąć.Wmilczeniubadałmniewzrokiem.Odwzajemniłamjegospojrzenie,mójoddech
przyspieszył,alejużniepragnęłamsięwycofać.
–Rzadkomamokazjęspotkaćktóryśzmoichobiektówtwarząwtwarz–powiedział,unoszącjedną
brew.–Oczywiście,równierzadkoobiektwidzimnieiżyjenatyledługo,żebyotymkomuśdonieść.
Prawdęmówiąc,wolęoglądaćdelikwentawjegoostatnichmomentach.–
Zachichotałwsposóbpozbawionywszelkiejwesołości.–Rzeczjasna,nietybyłaśobiektem,dopókinie
ocalałaśpotruciźnie.Cwanadziewczynka.
Fałszywyuśmiechniesięgałoczuiprzyprawiłmnieodreszcze.Teoczyprzypominałymartwe,ciemne
kałuże,podktóryminicsięniekryło.Zcałychsiłstarałamsięzachowaćspokój.
Mocnozacisnęłamusta,byniewydaćżadnegodźwięku.Byłamzdecydowananiebłagaćolitość,ale
perspektywarychłejśmiercitakmnieosłabiła,żewobawieprzedupadkiemkurczowochwyciłamza
samochodowelusterko.
–Nieżebymźlesiębawiłwtwoimtowarzystwie…–mężczyznazerknąłnazegarek–alemamyniecałe
dziesięćminut,zanimnadciągnieodsiecz.Sześć,jeślimająwłaściwąmetodęnamierzeniachociaż
jednegozwas,októrejnicbymniewiedział.Tefabrykitolabirynt,trudnydoprzebycianawetzmapą.–
Mordercasięgnąłzasiebieiwydobyłczarnypistolet.Nieodrywającodemniewzroku,wolnąręką
pogłaskałlufę.Widział,żegoobserwuję,więcwzruszył
ramionami.–Tobyłciosdlaegoprofesjonalisty,kiedyobydwojeprzeżyliściepróbęotrucia.
Więcejnieużyjętejsztuczki,tymniemniejmuszęnaprawićbłąd.
Patrzyłammuprostowoczy,rozpaczliwieusiłujączapanowaćnadoddechem.Tuzinscenariuszyocalenia
przemknęłomiprzezgłowę–walkawręcz,bieg,skokdowody.Jednakwkażdymscenariuszu
przegrywałam.Zkretesem.Spokojnapewnośćsiebienatwarzytegoczłowiekamówiławszystko.Jego
wprawawściganiuofiarbyładalekowiększaniżmojawprawawucieczkach,zwłaszczanaotwartej
przestrzeni.Odrętwienieogarnęłomnieodstópdogłów,kiedypatrzyłam,jakmężczyznaszykujebroń.
Naprawdętakmabyć?Skończęjakoprzynęta,którazwabiJeremiahanapewnąśmierć?
Wdłonimordercypojawiłasięwąskarurka.Swobodnymruchemumieściłjąnakońculufyidokręcił.
Potem,przechyliwszygłowę,przyjrzałmisięuważnie.
–Jesteśbardzodzielna–skomentował.–Większośćludziwtymmomenciejużbybłagałaożycie.
Teżbymtakzrobiła,gdybymmyślała,żetocokolwiekzmieni.Morskiwiatrnabrałsił,faletłukłyo
drewnianepodporynabrzeża,ażziemiadrżałamipodstopami.Janatomiastprzestałamdrżeć,bo
sparaliżowałamnieświadomość,żezarazumrę.
–Osobiściewolętwarząwtwarz,takjakteraz–ciągnąłmorderca–alewiększośćludzirzucasiędo
ucieczkiimuszęstrzelaćimwplecy.Irytujące.Niemalodbieragodnośćifrajdę.–
Uniósłbrońiwycelowałmiwczoło.–Niemartwsię,mojadroga,niedługoznówzobaczyszswego
ukochanegomilione…
Cośgwizdnęłokołomojegoucha.Mordercaobróciłsięirunąłnaziemię.Patrzyłamoniemiała,jakleżyu
moichstópitrzymasięzaramię.Stękałzbólu.Pochwilipoczułamgwałtownyprzypływzdrowego
rozsądku.Chciałamrzucićsiędoucieczki,aleniezrobiłamjeszczekroku,kiedysilnadłońzłapałamnie
zakostkęunogi.Upadłam,jednakzdołałamsiępodeprzećichociażpierwszyrazodczasówdzieciństwa
obtarłamkolana,byłamniezmierniewdzięczna,żeEthanskułmiręcezprzodu.Wrzasnęłam,czującsilne
szarpnięciezawłosy.
Mordercaciągnąłmniedosiebie,ażniemalnanimwylądowałam.
–Atoskurwiel!–mamrotał,ajaniewiedziałam,okimmówi,dopókiwjegodłoniniedostrzegłam
małegourządzenia.Miałodwaprzyciski,niebieskiiczerwony.Wyglądałocałkiemjakpilotdo
samochodu.Zezgroząuświadomiłamsobie,żetozapewnesterownik,którymmożnazdetonowaćbombę.
–Nie!–Pochwyciłamrękęmężczyzny,walczącośmiercionośnegopilota.Najwyraźniejcośposzłonie
tak–Ethanzdradziłalboodsieczsamazsiebienadciągnęławcześniej–aletoniemiałojużznaczenia.
Niemogłamdopuścić,bymordercawysadziłCeleste.Jedyne,oczymterazpotrafiłammyśleć,tojej
przerażenie,kiedymniezobaczyła,jejkrzyki,żebymnieratować,nawetwtedy,gdyEthanpospiesznieją
zabierał.Niezamierzałampozwolićjejumrzeć.Wkażdymrazie,niebezwalki.
Mordercaniespodziewałsięatakuijużprawiezdołałamodebraćmuurządzenie,zanimstawiłopór.
Jednąrękęmiałwłaściwiebezużyteczną–zdużejranynaramieniuspływałakrew–
więczewzględunamojekajdanki,naszesiłybyłyniemalwyrównane.Szybkouświadomiłamsobie,że
używałmniejakoosłonyprzedsnajperem.Próbowałamsięwyrwać,alemężczyznanadaloplatałmnie
jednąnogąwpasieiprzygniatałdosiebie,jednocześnieszarpiączasterownikdodetonacji.
Poczułamprzypływtriumfu,kiedymałeurządzeniewysunęłosięwreszciemojemuwrogowizdłoni,ale
zanimzdążyłamcisnąćjedomorza,dosięgnąłmniepotężnyciosłokciemwtwarz.Czaszkaeksplodowała
mizbólu.Ogłuszona,wahałamsięzbytdługoirękamordercyznówznalazłasięnamojej.Mimo
dzwonieniawuszach,próbowałamnieoddaćzdobyczy,jednakkolejneuderzeniełokciem,tymrazemw
klatkępiersiową,wybiłomipowietrzezpłuc.
Wzamroczeniuwalczyłamooddech,osłabionanawystarczającodługo,bymordercazdołał
uwolnićplastikowąpłytkęspomiędzymoichzaciśniętychpalców.Złośćisatysfakcjawykrzywiałymu
twarz.Bezradniepatrzyłam,jaknacisnąłczerwonyguzik.
Nicsięniewydarzyło.
Wpatrującsięwsterownik,mężczyznazamrugał.Jeszczerazprzesunąłkciuknaczerwonyprzycisk,aleto
czegooczekiwał,wyraźnienienastępowało.Awyrazjegotwarzymówiłsamzasiebie.
–Kurwa!–warknął,przytłoczonypoczuciemporażki.
Odchyliłamgłowędotyłuimocnowyrżnęłamgoczołemwnosiusta.Siłauderzeniaznowumnie
ogłuszyła,aleuściskosłabłistoczyłamsięnaziemię.Oczymordercynapotkałymójwzrok,zdrowaręka
sięuniosła.Ujrzałamwymierzonąwemnielufę.
Iwtedypotylicamężczyznyeksplodowała,aonrunąłzpowrotemnaasfalt.Trzęsącsięcała,walczyłamo
oddech,aleniemogłamoderwaćspojrzeniaodmakabrycznegowidoku.
Narastaławemniehisteria,zustwyrywałysięzdławionełkania,kiedyztrudempróbowałamsię
podnieść.Klatkapiersiowabolałamnieodciosów,jednakłzynienadchodziły.Byłamjaksparaliżowana.
Potrafiłamtylkopatrzećnazwiotczałątwarztrupa,nadziuręwjegoczaszce,na…paćkęzajegogłową.
Chybazarazzwymiotuję,pomyślałam.
Niewiem,jakdługotamsiedziałam,gapiącsięnatękrwawąjatkę,zanimdomoichuszudobiegłpisk
opon.Zbytotępiała,byporuszaćgłową,kątemokadostrzegłamzbliżającesięciemnesedanyiSUV-y.
Samochodyotoczyłynasnawąskiejjezdninabrzeża.Wysiedliznichmężczyźniwznajomychmundurach
–widywałamjeprzezprawiecałyzeszłytydzień–izaczęlikłębićsiędookoła.ŻadenzludziJeremiaha
niepodszedłdomnie,chociażjedenznichdelikatniepodniósłpilota,którywysunąłsięzmartwejdłoni
mordercy.Bardzochciałampowiedziećim,cotojest,aleniepotrafiłamoderwaćwzrokuodtrupa.Na
jegotwarzyzastygłozdumienie.
Odstronymorzanarastałobcy,warkotliwydźwięk.Wreszcieodwróciłamgłowęizobaczyłam,jakz
mgłynadwodąwyłaniasięhelikopter.Najednejzpłózstałwysokimężczyzna.Kiedymaszynazbliżyła
siędoziemi,zeskoczył,lądującbezproblemuirzuciłsięwmojąstronę.Sadziłwielkimisusami,aż
podskakiwałprzewieszonyprzezjegoplecykarabin.
Znalazłszysięprzedemną,padłnakolanaipochwyciłmniewobjęcia.
Zaczęłamdrżeć,niepowstrzymanieigwałtownie,apotemwybuchnęłamszlochem,wkońcudającupust
emocjom.WczepiłamsięwJeremiaha,którydelikatniepodniósłmniezziemiimocnoprzytulając,
załadowałdojednegozoczekującychSUV-ów.
Podróżdodomuminęłaspokojnieibylamzatonaprawdęwdzięczna.Jeremiahtrzymał
mnienakolanach,gładzącpoplecachiramionach,itarytmicznapieszczotapomagałamisięuspokoić.
Jegodotykniekryłżadnychżądań,możetylkoodrobinęzaborczejopiekuńczości,ajarozpaczliwie
potrzebowałamsięupewnić,żejestembezpieczna.Wcześniejszystanotępieniajużustąpił,alebyłam
zbytwyczerpana,żebypłakaćalbokrzyczeć.Pragnęłamtylkozwinąćsięwkłębekwciemnympokoju,z
dalekaodwszystkich,ipostaraćsięzapomniećoostatnichgodzinach.
Mójumysłciągleodtwarzałpotwornesceny–konającystrażnik,ostatniechwileAnyi,zawodzenie
Celesteniesionejwbezpiecznemiejsce,gdymniegoodmówiono,głowamordercyeksplodująca
krwawymibryzgami.Kiedysiedzącjużwsamochodzie,znalazłamnarękawiekroplęczegoś,cowzięłam
zakrew,omałonieoszalałam,próbujączerwaćzsiebieubranie.
TylkogłębokigłosJeremiahaijegosilnedłonie,zwinnieściągającezemniekłopotliwączęśćgarderoby,
sprawiły,żeniewpadłamwhisterię.
Jednakwszelkienadziejenasamotnośćpierzchły,boprzeddomemujrzałamrządpojazdówipilnujących
wejściamężczyznwobcychmundurach.Jęknęłam,gdyJeremiahotworzyłdrzwi.Niechciałamznów
znaleźćsięwśrodkukolejnejhecy,alebezsłowaprotestuwtuliłamsięwjegoszyję,kiedywynosiłmnie
zauta.Ciepłewargiskubnęłymojeucho,oddechmusnąłmiskórę.
–Możesziśćowłasnychsiłach?
Pokusa,byzaprzeczyćipozostaćbezpieczniewjegoramionachtakdługo,jaksięda,byłasilna.Mimoto
skinęłamgłową.Przebłyskniezależnościpomógłmiwziąćsięwgarść.
Jeremiahniepuszczałmniejeszczeprzezchwilę,kiedymijaliśmygromadęnieznajomychidopierow
wejściupostawiłmniedelikatnienanogi.Zachwiałamsięichwyciłamgomocnozaramię.Najwyraźniej
niemiałnicprzeciwkotemu.
–Kimsąciludzie?–zapytałamwkońcu,odchrząknąwszy.Mójgłosbrzmiałfatalnie,nawetdlamnie
samej,pewniezpowodupłaczu.
–Funkcjonariuszepaństwowi.Przyjechaliaresztowaćmegobrata.
WargiJeremiahazacisnęłycięwcienkąlinię.Niepotrafiłamstwierdzić,czypochwalatoczynie,ale
myślotym,żeLucaswylądujewwięzieniu,byłaprzygnębiająca.WholustarszyHamiltonwpatrywałsię
wtorbęzezwłokami.Najegotwarzymalowałosięznużenie.Kiedydwóchludzizbiurakoronera
dźwignęłoczarnyworekiwolnoruszyłowstronędrzwi,odprowadziłciałowzrokiem,apotemspojrzał
namnie.Wjegooczachrozbłysłaulga.
–Cieszęsię,żejesteśbezpieczna,mojadroga–powiedział,nieznacznieskinąwszymigłową.–Dośćjuż
ofiartegopogromu.
–Dziękizapomoc–odparłam,wzdychając.–Żałuję,żetaktosiędlaciebieskończyło.
–Takiebyłoryzykoprzyjazdu.–Lucaswzruszyłramionami,unoszącjedenkącikustwironicznym
uśmiechu.–Jednakdoceniamtwojątroskę.To…słodkie.
Zmarszczyłamczoło,rozważając,jakpowinnampotraktowaćjegosłowa.Komplement?
Obelga?Mojarozterkanajwyraźniejwydałamusięzabawna.
–Dowidzenia,pięknapani!–zawołał,kiedyfunkcjonariuszewgarniturachwyprowadzaligozdomu.–
Mamnadzieję,żeniedługoznówsięspotkamy.
Jeremiahpodszedłzboku,blokującprzejście.
–Chwileczkę–zaczął,aleLucaspokręciłgłową.
–Nie.Obojętnieczyzamierzaszmnieprzepraszać,czypotępiać,niechcętegosłyszeć.
Prawdawyszłanajawiterazkażdyznasmusiżyćzjejkonsekwencjami.
Przezmomentbraciapatrzylisobiewoczy–dwapodobneprofilenatlegasnącegodziennegoświatła.
WreszcieJeremiahustąpiłzdrogiimężczyźniwmilczeniuwyprowadziliLucasadoczekającegoprzed
domemauta.Patrzyłam,rozczarowana,jaksamochódtoczysięwstronęgłównejbramy.
MłodszyzHamiltonówrozejrzałsiępoholu.
–Gdziemojamatka?–zapytałstojącegowpobliżustrażnika.
–Złożyłapolicjantomkrótkieoświadczenieipozwolonojejodejść,sir.
WargiJeremiahazacisnęłysięprzelotnie.Westchnął,ajagniewnieściągnęłambrwi.
Oczekiwałamczegoświęcejodtejwstrętnejkobiety,alepewnienawykicałegożyciasątrudnedo
pokonania.PocieszającopołożyłamdłońnaramieniuJeremiahaiwtymmomenciezastygłam,
rozpoznającpostać,którazmierzaławnasząstronę.
Ethanmiałczujnywyraztwarzy,alekumojemuzdumieniurąknieskuwałymukajdanki.
NatomiastnigdzieniebyłowidaćCeleste.Chociażbardzomnieinteresowało,czywszystkozniąw
porządku,milczałam.
–Cieszęsię,żeniccisięniestało–zwróciłsiędomnie.
PrzysunęłamsiędoJeremiaha.Podejrzeniainieufnośćodbijałysięechemwmojejgłowie.Wiedziałam,
dlaczegoEthanmnieporwał,znałambeznadziejnąsytuację,wjakiejgopostawiono,amimotonie
potrafiłammuwybaczyć.Jegowidokznówprzywołałwspomnieniaszmatynaustach,mdłegozapachu
sączącegosięwgłąbgardłaizgrozy,żezostałamporzuconanapastwęlosu.
–Dziękuję–odezwałsięJeremiahzzamoichpleców,przyciągającmniemocniejdosiebie.Jegociało
byłosztywneznapięcia,kiedyzwracałsiędoochroniarza.–Beztwojejpomocy,mogłosięskończyć
całkieminaczej.
Ethanskinąłgłową.
–Wjednymzbudynkówudałomisięznaleźćwielkązamrażarkę.Zatrzymywałaodbiórsygnałównatyle
długo,żezdążyłemrozbroićładunekwybuchowy,którymopasanabyłaCeleste.
–Obróciłwzroknamnie.–Słyszałem,żemuszęcipodziękowaćzadodatkoweopóźnienie.
Zmieszana,popatrzyłamnaJeremiaha.Ethanpomógł?Jak?
–AluzjadoKosowa–wyjaśniłJeremiah,odpowiadającnamojeniemepytanie.–
Podczasmisjinaszkonfidentwpuściłnaswpułapkę,dostarczającnambłędneinformacje,cokilkuludzi
kosztowałożycie.Jednaknowekoordynatywystukałnaswojejkomórce,więcitakzdołaliśmyukończyć
misję.–Nieodrywałprzenikliwegowzrokuodochroniarza.–Cieszęsię,żetymrazemrezultatbył
lepszy.
Ethanwzruszyłramionami,aleboleśnieprzymrużyłpowieki.
–Celesteniejestzachwyconasposobem,wjakiwybrnąłemzsytuacji.–Zerknąłmiwoczy.–
Pozostawieniecięsamnasamzmordercąmożekosztowaćmniemałżeństwo.
Jakaśczęśćmniedesperackochciałagopocieszyć–przecieżwiedziałam,jakubóstwiał
żonę–jednakżadenfrazesnieprzechodziłmiprzezusta.Wszystkotobyłozbytświeże,zbytwielezłych
wspomnieńiskojarzeńmusiałamprzepracować,żebymócsiępoczućswobodniewtowarzystwietego
człowieka.Chybatorozumiał,bonatwarzyodcisnąłmusięwyrazżalu.
–Szkoda,żenieumiałemznaleźćinnegosposobu.
Zanimzdążyłamzareagować,Jeremiahzrobiłkroknaprzód.Jegorękajużbyławruchu,pięśćtrafiław
szczękęEthanaznieprzyjemnymklaśnięciem.Łysolzatoczyłsiędotyłuiupadł.
Jeremiahstanąłnadbezbronnymmężczyzną.
–Zwalniamcię.
Słowaprotestuutknęłymiwgardle,kiedypatrzyłamtonajednegoznich,tonadrugiego.
Cośmiędzynimidziałosięwmilczeniu.WreszcieEthanskinąłgłową.
–Spodziewałemsięczegośgorszego.
Jeremiahwyciągnąłrękęipomógłmuwstać.
–Nadalcięszanuję,alewięcejciniezaufam.–Odsunąłsię.–Zabierzswojerzeczyzdomkuiopuść
posiadłośćwciągupółgodziny.Sprawyfinansowezałatwimypóźniej.
Ethanpoważnieprzytaknął,poczymzwróciłsiędomnie:
–Nawetjeślitoniewielewarte,przepraszam,żetakpostąpiłem.
–Twojażonazostałaporwana–odparłam,zdumiewającsamąsiebie.–Zrobiłeś,couważałeśzasłuszne.
Izdołałeśsprowadzićodsiecz.–Ztrudemznajdowałamsłowa,bymówićdalej,ciąglejeszczepełna
sprzecznychuczućwzwiązkuzwydarzeniamiminionegodnia.Czynaprawdęwybaczałamtemu
człowiekowi?–Mamnadzieję,żezdołaszsiędogadaćzCeleste–
zakończyłamkulawo.Jeszczeniemogłamaniniechciałamdarowaćmuwin.Jegoobecnośćnadal
wytrącałamniezrównowagi,więcprzysunęłamsiębliżejdoJeremiaha.
Ethandostrzegłtoioczyprzesłoniłmucieńsmutku.
–Opiekujsięnim–powiedział,wprawiającmniewzdumienie,poczymodwróciłsięiwyszedł.
ZerknęłambadawczonaJeremiaha.Wpatrywałsięwdrzwi,zaktórymizniknąłjegostaryprzyjaciel.
Musiałwyczućmójwzrok,boodwróciłgłowęispojrzałnamnie.Porazniewiadomoktóryuderzyło
mnie,jakijestprzystojny.Zrozchylonymiwargamisięgnęłamdojegopoliczka,żebygopogłaskać.Duża
rękaprzemknęłakugórze,nakryłamojepalce,achwilępóźniejwewnętrzudłonipoczułamdelikatny
pocałunek,odktóregoiskryprzebiegłymipociele.Niezastanawiającsiędłużej,opasałamramionami
torsJeremiahaiukryłamtwarznajegopiersi,dławiącnapływającyszloch.Byłambezpieczna.
Wiedziałam,bezcieniawątpliwości,żejestemnieodwołalnie,szaleńczozakochana.
Rozsadzałymnieemocje.Ozawrótgłowyprzyprawiałaświadomość,żekompletniezwariowałamdla
tegotwardego,aleczułegomężczyzny,poznanegotakniedawnotemu.Nawetlogicznaczęśćmegoumysłu
–ta,któraprzedtembezlitośniedyskredytowałatakiegłupiefantazje–terazzgodniemilczała.
Wmomencie,gdyJeremiahobjąłmnieramieniemipocałowałwewłosy,doholuwszedł
strażnik.Zerknąwszyzukosa,zauważyłam,żemłodymężczyznawyglądanazdenerwowanego.
–Hm,sir…
–Tak,Andrews?–odparłJeremiah,przytulającmniemocno.
Andrewsprzełknąłślinę.Najwyraźniejniemiałochotymówićdalej.
–Przedbramączekapolicja–oznajmiłwkońcu,zakładającręcezaplecyisięprostując.
Widoczniewojskowapostawadodawałamupewnościsiebie.–Przyjechalizabraćpańskiegobrata.
Zamrugałam,zdezorientowanaipodniosłamwzroknaJeremiaha.Przezchwilęjegotwarzbyłabez
wyrazu,apotemzacząłkląć.Znówopuściłamgłowę,ukrywającnajegopiersiuśmiechzadowoleniaz
podstępuLucasaidziwiącsięwydarzeniomcałegodnia.
Rozdział22
Więzyciasnościskałyminadgarstki,chłodnaskóratrzymałamocno.Skórabyłamiękka,awięzy
zaprojektowanetak,bynieocieraćskóry,alemiałamjenasobieprzezcałąnociwiększączęśćranka.
Stanowiłypewiendyskomfort,tymniemniejzbytabsorbowałymnieinnedoznania,żebymnaprawdę
zdawałasobiezniegosprawę.Przezniewielkieszparypomiędzyciężkimizasłonamisączyłosięświatło,
jednakzacisznasypialnianadaltonęławmroku.Idealneustroniedlatego,cowłaśnierobiliśmy.
WargiJeremiahawędrowaływzdłużmojegokręgosłupa,zębyskubałynagąskórę,kiedysunąłpomoim
ciele.Palcemuskałybiodra,obrysowywałybokimoichpiersinatlemateraca.
Wstrzymałamoddech,kiedykolanamężczyznywślizgnęłysiępomiędzymojenogiipoczułamnaudzie
ucisktwardegokutasa.Jeremiahodgarnąłminabokwłosyizacząłcałowaćmojąszyję,ażdoucha,
delikatnieszarpiączębamimałżowinę.Mojebiodrauniosłysięwniemymbłaganiu.
Razjeszczeugryzłleciutkopłatekucha,aleuczyniłzadośćmojejpotrzebieiwszedłwemniegładko.
Westchnęłam.Zadrgałyzaciśniętepowieki.Przedtemkochaliśmysiędesperacko,żarliwie,aleteraz,po
wielugodzinach,ostrzenamiętnościjużsięstępiłoibyłonamowielełatwiejcieszyćsięsobą.Jeremiah
nalegał,żebympozostałaprzywiązanadowezgłowiałóżka.
Byłtomotywwszystkichjegofantazjiinawetnieprzyszłominamyśl,byodmówićtymżądaniom.
Władzaidominacjamojegokochankapomagałyprzepędzićzłewspomnienia.Wjegoobjęciachbyłam
bezpiecznaikoncentrującsięnatym,mogłamczerpaćrozkoszzprzyjemności,którychwłaśnie
doznawałam.
Jeremiahczegośszukał,alejegobiodranieustawaływrytmicznymruchu,twardyfiutprzesuwałsięwe
mnietamizpowrotem,długimi,pewnymipchnięciami.Apotemmaływibrator,dotykającymojego
guziczka,znówsięwłączył.Wydałamzduszonyokrzyk,gdyrękaJeremiahawsunęłasiępodmojątalię,
dźwigającmnienakolana.Paznokcieprzeorałymiplecy,kiedynacierałcorazmocniej.Chwyciłamsię
wezgłowia,bymiećdodatkoweoparcie.
–Jakapiękna–wyszeptał,przesuwającpieszczotliwiedłońmipomoichplecachipośladkach.–
Wszystkowtobiejestzachętą.
Przygryzłamwargę–jegosłowaspływałybalsamemnamojąduszę–inaparłamdotyłupowięcej.
Poruszałsięwemniegwałtownie,dobywającmizustzduszonyoddech.Wskóręnabiodrzewbiłpalce,
jakkotwicę,kiedyrazzarazemzadawałmipchnięcia.Tojużniebyłzwykłyseks.Wczepiłamsięw
drewnianewezgłowie,zgardławyrywałymisiębezwstydnejękiikrzyki.
Malutkiwibrator,idealnieusytuowany,abynieograniczaćJeremiahowidostępu,zkażdympchnięciem
jegoczłonkarozsyłałfalepomoimciele,wiodącmniecorazwyżejiwyżejkukolejnymorgazmom.
Pozostałezabawkileżałynastolikukołołóżka:rózgi,pióra,sztucznepenisyikilkainnychprzedmiotów–
codoichnazwniemiałampewności–aleJeremiahniebył
zainteresowanyzabawą.Nieużywaliśmyżadnychgadżetów,opróczkajdanekiwibratora.
Imoimzdaniem,więcejniepotrzebowaliśmy.Byłamwyczerpana,obolała,jednakrównienienasycona
jakmężczyzna,któryporuszałsięwemnie.
Jegopchnięciastałysiębardziejnieregularne,pewnyznak,żeniedługomiałdojść.Mojezmęczoneciało
teżsięnapięło,szykującsiędokolejnegoorgazmu.Naszyiczułamgorącyoddech,szorstkizarostdrapał
miramię.DłońJeremiahazakradłasięmiędzymojenogiimocniejprzycisnęłamalutkiwibrator,
dokładniewpulsującymcentrumrozkoszywewnątrzmoichfałdek.
Zezduszonymjękiemznowudoszłam.Spłynęłozemnienapięcie,opadłamczołemnaręceidrżałamna
całymciele.Mojaskóramrowiłaodnadmiaruekstazy,którejdoznałamtejnocy.
Wyczerpanykochanekzwaliłsięnamnie.Miłymemusercuciężarwcisnąłmniegłębiejwmaterac.Nie
miałamnicprzeciwkotemu,wdzięcznazatębliskość.WkońcuJeremiahporuszyłsię,sięgnąłdo
zapięciakajdanekiuwolniłzwięzówmojenadgarstki.Przekręciłamsięnaplecyizapatrzyłamnajego
muskularnytors.Nadgarstkibolałymnie,aleotoniedbałam,kiedyprzesuwałampalcamipotwardym
brzuchu,porękach.
Chłonąłmniewzrokiem,tospojrzeniepieściłojakjedwab.Wjegooczachzobaczyłamgłębokątęsknotę,
świadectwoukrytejpotrzeby.Sercerozkwitłomimiłością.Szarpnęłamgo,pociągającnasiebie.Poddał
sięchętnieiosunąłwpoprzektak,żemogłamopasaćgoramionami.
Jegociepłe,silneciałosprawiło,żemojaduszasięrozśpiewała.Przymknęłamoczy,głaszczącgopo
plecach.Jednakzdjęciewięzówuwolniłoteżmójumysłichociażwcaleniechciałammyślećo
minionychwypadkach,oneciąglewysuwałysięnapierwszyplan.
Wielesięwydarzyłowciąguostatnichdwóchdni,alenajbardziejniepokoiłomniedochodzeniew
sprawieJeremiaha.Funkcjonariuszy,którzyprzybyliaresztowaćjegobrata,bynajmniejnierozbawiła
wiadomość,żeLucaszniknął.Niebyliteżzadowoleni,dowiadującsięodramatycznymporwaniu.Jednak
oskarżeniaopomocwucieczcezbladływporównaniuzburząwywołanąprzezmartweciała.Awkońcu,
jaknaironię,najpoważniejszymproblememdlaprawnikówokazałsięfakt,żeJeremiahużyłprywatnego
helikopteranadpublicznymiterenami.Zostaliśmy,przynajmniejnachwilę,rozgrzeszeniztrupów,
zarównonaterenieposiadłości,jakinanabrzeżu,alenaruszenieprzestrzenipowietrznejnadalmogło
wpakowaćJeremiahadowięzienia.
FirmaHamiltonIndustriestakżedoznałaciosu,kiedyCelestezrezygnowałazestanowiskadyrektorado
sprawoperacyjnych.Jeremiahnicnatentematniemówił,ajaniepróbowałamdociekać,alesłyszałam
dośćzjegotelefonicznychrozmów,byustalić,żerudowłosanieczułasięwdzięcznazautrzymywaniejej
wnieświadomościinarażanienaniebezpieczeństwo,nawetpośrednio.Stanjejstosunkówzmężemnadal
pozostawałtajemnicą,alemiałamnadzieję,żesiępogodzili.Czasdałmipewnąperspektywę–Ethan
znalazłsiępomiędzymłotemakowadłem,więcwybrałratunekdlatejosoby,którąkochałnajbardziejna
świecie.Nawetniechciałammyśleć,cojazrobiłabymwpodobnejsytuacji.
Natomiastzakomicznezrządzenielosuuznałamto,żewreszciezaczęłamwykonywaćobowiązki
osobistejasystentkiJeremiaha.Odbierałamtelefonyipocztę,pomagałammuwcodziennychbiznesowych
zajęciach.Samabyłamzdumiona,ileprzyjemnościsprawiałamipraca.Jeremiahprzekierowywałdo
mnieswojerozmowy.Pomagałammuustalićporządekdnia.
Pilnowałam,ktoczegopotrzebował.Szczerzemówiąc,rzuciłmnienagłębokąwodę–płyńalbotoń.Ale
musiałamoderwaćmyśliodprzeszłościionchybaotymwiedział.Zakażdymrazem,gdyzwalniałam
tempoalbokończyłymisięrzeczydozrobienia,kiedymiałamwolnąchwilę,bypozwolićsobiena
myślenieoczymśinnymniżpraca,niezmienniepowracałyobrazywytrącającemniezrównowagi:
strzaskanaczaszkamordercy,martweciałoAnyiwplastikowymworku,widokprzedłużonejlufy
rewolweru.Udałomisiętylkojedenrazskompromitowaćatakiempłaczu.Jednakzkażdymdniem
wspomnienialżejbyłoznosić.Pracaprzynajmniejodrywałamójumysłodnieprzyjemnychmyśli.
RękaJeremiahawsunęłasiępodmojągłowę,wtulonąwjegopiersi,iuniosłająlekko.
Spojrzałnamniezgóry,jegooczyszukałymegowzroku.Obrysowałmipalcembrwi.Delikatniedotykał
skóry,obwodząckonturytwarzyiszyi.Pieszczotaukoiłamójniepokój.Zamknęłamoczy,poddającsiętej
prostejprzyjemności.
–Zadużorozmyślasz–wymruczał.Słowadudniłymuwpiersi.–Chcę,żebyśteraztylkoczuła.
Westchnęłamcichoipodniosłampowieki.Myślinatychmiastpociągnęłymniewswojąstronę.
–Jesteśmybezpieczni?–zapytałam,przyciskająctwarzdojegodłoniicałującknykciepalców.–Wiesz,
okimmówiłaAnya?Ktojąprzekonał,żebywynajęłamordercę?
Jużotymdyskutowaliśmyiwiedziałam,żeJeremiahmiałpełnąświadomość,iżzagrożenienadal
istnieje.OstatniesłowaAnyi,zanimsnajperzacząłstrzelać,dotyczyłymężczyznyonieznanymnazwisku,
którybyłdlanasczarnąchmurąmajaczącąnahoryzoncie.
Niemalczułam,żerzucanamniecień,alebardziejbałamsięoJeremiaha.Najwyraźniejniebył
aniwczęścitakzdeterminowany,byodnaleźćtajemniczegowrogajakbytrzymaćmnieprzywiązanądo
łóżka.PamiętałamswojąrozmowęzEthanemwszpitalu.Ochroniarzwspomniał,żejegoszef
konsekwentnielekceważywszelkiegotypuniebezpieczeństwa.Jeremiahzkręgupodejrzanychjuż
wykreśliłswojąmatkę,mimonowychinformacjiifaktu,żezniknęłabezsłowa.Martwiłamniejego
nonszalancjawobecpotencjalnegozagrożenia.Niepotrafiłamstwierdzić,czytobyłapewnośćsiebie,czy
przedstawienienamójużytek.Miałamnadzieję,żetodrugie.
–Rozwiążemytenproblem–odparł,całującmniewczoło.–Obronięcię,obiecuję.
Znajomepytania,znajomaodpowiedź.Jegospokójbyłfrustrujący,zwłaszczażechciałamusłyszeć
odpowiedzijużiteraz.Minęłodopieroparędni,strofowałamsamąsiebie.Niemożnaoczekiwać
natychmiastowychrezultatówwsprawiepozbawionejwskazówek.Ajednaknienawidziłamstaćzboku,
niezdolnapomócwżadenznaczącysposób.
Napierałamuporczywienajegoramię,ażJeremiahprzetoczyłsięnaplecyipociągnął
mniezasobą.Terazleżałamnanim,obejmującgonogamiwpasie.Mimożebyłamtakbardzozmęczona,
nadalmniepodniecał,gdypatrzyłamzgórynajegopięknerysy.Onteżmisięprzyglądał.Jegożądzana
razieprzygasła.Twarzwydawałasiętakaotwarta,jakiejjeszczeuniegoniewidziałam.Gładziłmoje
piersi,potemzsunąłdłonienabiodra,dogadzającmi.
Widok,którymiałampodsobą,sprawiał,żewszystkowemnieśpiewało.Dziewczynamogłabyżyć
wiecznieinieznudzićsięnim.PrzesunęłampalcamipoliniimuskułówJeremiaha,apóźniejprzechyliłam
siękuniemuiprzycisnęłampiersidojegociała.Muskającmuustawargamiwdelikatnymjakpiórko
pocałunku,leciutkosięuśmiechnęłamiwyszeptałam:
–Kochamcię.
–Nie.
Światzamarł.Przezchwilęmiałamwrażenie,żespadam,alenicsięniezmieniło.
Usiadłamnanimwyprostowana,wmojejgłowieszalałzamęt,kiedygapiłamsięnanagleskamieniałą
twarzmężczyznypodemną.Poruszyłamustami,próbującwymyślićcośdopowiedzenia,alemójumysł
całkiemsięzatrzasnął.DłonieJeremiahaotoczyłymniewtalii.
Dźwignąłmnie,jakbymnicnieważyłaiposadziłzboku,poczymsamsiępodniósł,zeskakujączłóżka.
Mrugałam,oszołomiona.Właśniedotarłodomnieznaczenietego,cosięstało.
Patrzyłam,jakmójkochanekzaczynasięubierać.
Spojrzałamnałóżkoirozpaczliwiepróbowałamuspokoićoddech.Głupia,kompletnie,kompletnie
głupia!Wbiłampięściwpoduszkę,starającsięnieokazywaćemocjiiprzywołaćstoicyzm,któryzawsze
widziałamnatwarzyJeremiaha.
–Dlaczego?–zapytałam.Niebyłamwstaniewymyślićinnegopytania.Podkoniectegosłowatrochę
załamałmisięgłos,alezmusiłamsię,żebypodnieśćoczy.Naszczęściejeszczeniepociekłyznichłzy.
PrzezkilkasekundJeremiahmnieignorował.Niepoświęciwszyminawetjednegospojrzenia,szybko
zapiąłkoszulę,potemwciągnąłspodnie.Wreszcieodwróciłsięwmojąstronę.
Nigdydotądniewidziałam,bymiałtwarztaknieprzystępnąiwypranązuczuć.Drastycznazmiana,która
zaszławniejtakniedawno,byłapodzwonnymdlamegoserca.
Widoczniezauważyłmojąrozpacz,bousiadłkołomnienabrzegułóżka.
–Niesądzę…–zacząłiprzerwałnamoment,zamyślony.–Wolałbym,żebyśmydonaszychstosunkóww
dającejsięprzewidziećprzyszłościniemieszalitakichpojęćjakmiłość.
–Dlaczego?–powtórzyłam,tymrazemzwiększymprzekonaniem.Wśrodkupowolirozpadałamsięna
kawałki.Zkażdąchwilątrudniejmibyłowziąćsięwgarść,alemusiałampoznaćodpowiedź.
Jeremiahprzyglądałmisięchłodnoiuważnie.Ot,takiebadaniekliniczne,pozbawionewszelkiej
czułości,zktórąodnosiłsiędomnie,odkądżeśmysiępoznali.
–Pomyślmylogicznie–powiedziałwkońcu.–Znaszmniezgrubszadwatygodnie.Czytowystarczająco
dużoczasu,żebyzbudowaćjakikolwiekrodzajwięziemocjonalnej?
Mówiłrozsądnie.Posługiwałsięargumentami,którychsamaużywałam,kiedysłowonaliterę„k”poraz
pierwszywpadłomidogłowy.Cowięcej,jakaśczęśćmnienadalsięznimizgadzała.Jednakzkażdym
wypowiadanymzdaniemrysywmoimsercustawałysięcorazwiększe–rozrastającsię,mnożąci
sięgającwgłąb,dożywego.
–Nieproszę,żebyśpowiedziałmitosamo–zdołałamwreszciewydusić,chociażtesłowarozdzierały
miduszę.
–Możeinie–odparł–ale…–Ująłmojątwarzwdłonie.Wzdrygnęłamsię.–Dlaczegoniszczyćto,co
mamy,takimifrazesami?
Cierpienierozkwitło,alemojatwarzpozostałaniewzruszona.Bądźcobądź,uczyłamsięodmistrza.
Kiedywyciągnęłamrękę,żebygodotknąć,Jeremiahwstał,możetrochęzbytszybko,izacząłsię
wycofywać.Zgarniającpodrodzeswójtelefon,dodał:
–Skorowewstępnymdochodzeniuzostałaśoczyszczona,możeszbezproblemuwyjechać.Wobecności
policji,jakakolwiekbybyła,kolejneatakichwiloworaczejnamniegrożą.Jeślichcesz,któryśze
strażnikówodwieziecięibędzieeskortował,dokądsobieżyczysz.
Tylkodawajznaćoswoimmiejscupobytu.
Ogarnęłamnietęparozpacz,gdyruszyłdowyjścia.Przeddrzwiamiprzystanąłiwlepił
wzrokwmosiężnąklamkę.Przezchwilęmyślałam,żesięodwróci,jeszczecośdomniepowie,może
jaśniejsięwytłumaczy,aleontylkonacisnąłklamkęiwyszedł.Drzwizatrzasnęłysiętakzdecydowaniei
nieodwołalnie,żegdybymojeserceniepopadłowodrętwienie,czułabymsięzdruzgotana.
Miałammglistąświadomość,żewygramoliłamsięzłóżkaiprzebrnęłamprzezwszystkieetapy
wkładaniaubrań,któreciąglejeszczeleżałyrozsianepopokoju.Potemdługomyłamsięwłazience,co
byłoniemalpremedytacją,grąnazwłokę,byopóźnićwyjściemiędzyludzi.Alekiedywreszcie
opuściłamsypialnię,powitałamnietylkocisza.Przezcałyczasmegopobytuwposiadłości,domi
okoliczneterenyroiłysięodludzi,główniestrażyiinnychpracowników.
Teraz,gdyniebezpieczeństwozostałochwilowozażegnane,wszyscyzapewneoddalilisiędoswoich
codziennychzajęć.Niespodziewanybrakżywegoduchawcałymdomupowtarzałjakechobolesną
pustkę,którabyławemnie.
Powędrowałamschodaminadółizdalekaominęłamkuchnię.Jedzenieniewydawałosiędobrym
pomysłem.Prawdęmówiąc,wtymmomenciemałocobyłodobrympomysłem,więcpodeszłamdo
frontowychdrzwiiwyjrzałamnazewnątrz.Nadworzebyłochłodno,niemalprzenikliwiezimno.
Łagodniejszapogoda,którąmieliśmyprzezchwilę,zmieniłasięwzimową,aziemięupstrzyłyłachy
śniegu.Nieprzejmowałamsię,chociażmroźnywichernatychmiastzacząłszczypaćmniewnos.W
pobliżugłównegowejściastałaczarnalimuzyna,wypuszczającwlodowatepowietrzeskłębionyobłok
pary.Jakośniemogłamsobiewyobrazić,żebytobyłoautoJeremiaha.Onjużzpewnościąodjechał.Od
momentu,gdywyszedłzsypialni,minęłoładnychparęminut.Aprzedtemzasugerował,żemogłabym
opuścićposiadłość.Czyżbywezwał
tęlimuzynędlamnie?
Niezbliżałamsiędomiejscpublicznych,trzymałamsiędomu,popróbieporwanianieprzekroczyłam
graniczieminależącejdoHamiltonów.Stalepamiętałam,żegdzieśtamnadalczyhałczłowiek,który
chciałnasdopaść,adobrudnejrobotychętnieużywałinnych.Jednakteraz,wpatrującsięwlimuzynę,
poczułam,żejużnicmnietonieobchodzi.Strzałwserceniemógłbymniebardziejzranić.Podeszłamdo
samochodu,otworzyłamdrzwiiwślizgnęłamsiędośrodka.Wewnątrzbyłociepło,zupełnieinaczejniż
nadworze.Zprzodu,przedesobą,dostrzegłamgłowękierowcy.
–Dokąd,pannoDelacourt?–zapytał.
–Byledalejstąd–wymamrotałamzroztargnieniem.Uświadomiwszysobie,jaknieprecyzyjnetobyło,
jużmiałampowtórzyćodpowiedźgłośniej,alesamochódgwałtownieruszyłiskierowałsięwstronę
bramy.Nietrudziłamsięwyglądaniemprzezokno,tylkogłębokozamyślonawlepiłamwzrokwewłasne
ręce.
AjeśliJeremiahmiałrację?Jeślimojeuczuciabyłyniedojrzałe,zbytwczesne,byrozważaćjena
poważnie?Wykazałsięrozsądkiem,bopróbowałpowstrzymaćdziałanianiszczącenaszzwiązek.Wtym
równaniunadalbyłozawieleniewiadomych.Aprzynajmniejwtensposóbwidziałatoracjonalnaczęść
megoumysłu.MężczyznatakijakJeremiahmusiał
miećproblemyzezbytszybkimipostępamiuczuć.
Limuzynazahamowałaprzedbramąistrażnicynasprzepuścili.Zerknęłamprzeztylnąszybęnaogromne
wrota,którezanamizamknięto,istarałamsięzignorowaćuciskwpiersi.
Doprawdy,chodziłotylkoojedenspornyelementnaszychstosunków.Jednomałe,głupiesłówko:
„kocham”.Pamiętałam,jakJeremiahnamniepatrzył,wjakisposóbmniedotykał,przytulał.Litości,
Lucy.Rzeczywiściepotrzebnecimiłosnefrazesy?„Kocham”totylkosłowo.
Zgadzasię?
Gdzieśgłębokowemniewezbrałszlochzaskakującybezmiarememocji.Przytknęłamdłońdoust,
zdecydowanazdusićwsobietenniewytłumaczalnyżal,aleniepotrafiłampowstrzymaćdrżącego
oddechuaniłez,którepojawiłysięnagleispłynęłymipopoliczkach.Totylkosłowo,pomyślałam
znowu,jednakbólnieustępował.Wiedziałam,czymjestmiłość.
Dorastałamwdomu,gdzieswobodniepłynęłastrumieniami.Więcczyniemiałamoniejwięcejpojęcia
niżJeremiah?
–Wszystkowporządku,proszępani?
–Poprostusuper–odparłamzachrypniętymgłosem.Ipoczułam,żemamjużdosyć.–
Dzisiajzłamanomiserce–przyznałam.–Alepróbujęsiępozbierać.
–Ach!–mruknąłkierowca.–Cóż,mójbratzawszebyłidiotą.
Właśnieprzetrząsałamtorebkęwposzukiwaniuchusteczek,kiedydotarłodomnieznaczenietychsłów.
Gwałtowniepodniosłamgłowęinatychmiastzapomniałamoswoimzłamanymsercu,gapiącsięprzez
cienkieprzepierzenienapotylicękierowcy.Osłaniałjąkapelusz,alusterkoustawionebyłopodkątem,
któryniepozwalałminiczegozobaczyć.
–Lucas?
–Wewłasnejosobie.–Mężczyznazdjąłkapelusz,ukazującciemnewłosy.Kiedyodwróciłsięwmoją
stronę,zauważyłam,żetwarzmaucharakteryzowaną,zapewnepoto,żebyzmylićstrażników.Skóra
wydawałasięjaśniejsza,anoswiększyniżpamiętałam,aleitakLucasademaskowałacharakterystyczna
bliznanapoliczku.Popatrzyłnamniebadawczoistwierdził:–Wyglądaszokropnie.
Słowakrytykipodrażniłyresztkęmojejkobiecejdumy.Usiadłamwyprostowana,obrzucającgo
wściekłymspojrzeniemprzezłzy.Owielełatwiejbyłoskupićsięnasprawie,którąmiałamwzasięgu
ręki,niżprzeżywaćemocjonalnyrollercoaster.
–Cotywyprawiasz?–zapytałam,zdobywającsięnabrawurę.
Lucaswzruszyłramionami.
–Najwyraźniejcięporywam.Sądziłem,żektojakkto,aletyjesteśwstanietorozpoznać.
Przezchwilęwpatrywałamsięwniegoosłupiała,apotemgłośnojęknęłam.Osunęłamsięnaoparcie
kanapy,wtuliłamgłowęwchłodnąskórę,naglezbytzmęczona,bymyślećalbowalczyć.Lucas
obserwowałmniewewstecznymlusterku,leczbyłomitojużobojętne.Chciałamtylkowyłączyćsięi
zapomniećostatniąrozmowęzJeremiahem.
–Pozwól,żezgadnę.Powiedziałaśmojemubratubudzącepostrachsłowona„k”,prawda?
Nawetniesiliłamsięnaodpowiedź.Zamiasttegowlepiłamwzrokwsufitlimuzyny.Dwaporwaniaw
jednymtygodniu.Byłambardzopopularnądziewczyną.Jednaktamyślniespecjalniemnierozbawiła.
Wolałabymzostaćsamaiwspokojulizaćrany.
Wyglądałonato,żemojemilczenieanitrochęniezniechęcałoLucasa.
–Jeremiahjestgłupcem–ciągnął.–Ladamomentuświadomisobie,cozrobiłi…
Przestraszyłamsię,bonaglenadescerozdzielczejzacząłdzwonićmałytelefon.Lucaszachichotał.
–Topewnieon.
Wewnętrznierozdarta,wlepiłamoczywaparat.Myślopięknej,zimnejtwarzy,którąwidziałamtak
niedawno,jeszczebardziejrozkrwawiłamiserce.Dlaczego?!–chciałamkrzyczeć.Ichodziłoocoś
więcejniżozranioneego.Naprawdęmusiałamsiętegodowiedzieć.
Niczostatnichdwudziestuminutniemiałosensu.
Lucassięgnąłdodeski,przycisnąłguzikidzwonienierównienaglesięurwało.
Obrzuciłammężczyznęzaskoczonym,pełnymwątpliwościwzrokiem.
–Nicsięniemartw,machérie–uspokoiłmnie.–Dotejporymójbratpewniejużznalazł
odurzonegoszoferaizarządziłpowszechnąmobilizację,żesiętakwyrażę.
Oniemiała,patrzyłam,jakwjeżdżamynajakiśparkingizatrzymujemysiękołodługiej,białejlimuzyny.
Obokjejprzednichdrzwistałkierowca–wielki,przerażającyfacetwciemnychokularach,ztatuażami
naknykciachpalców.Lucaswysiadł,obszedłnaszsamochóddookoła,otworzyłtylnedrzwiiwetknął
głowędośrodka.
–Idziesz?
Mojeustaporuszyłysiębezdźwięcznie.Wciążpróbowałamzrozumieć,cosiędzieje.
–Dlaczego?–wykrztusiłamwkońcu.Byłototakiesamopytanie,jakiezadałamJeremiahowiikryłow
sobieidentyczneobawyiwątpliwości.
–Bomożebędępotrzebowałtwojejpomocy–odparł.–Albodlatego,żewreszcieodkryłemsłabypunkt
Jeremiaha.–Spojrzeniemuzłagodniało,kiedywtuliłamsięmocniejwkanapę.–Amożechcęcipomóc.
Odpierwszejchwiliwiedziałem,cosięstanie.–Wjegogłosieusłyszałamwspółczucie.–Mójbrat
trzymawszystkowsobie,atynosiszsercenadłoni,żebycałyświatjewidział.Jeremiahodtrąciłcię,
kiedywspomniałaśomiłości.Jeśliwziąćpoduwagę,żeosobami,zktórymipewniezestawiatosłowo,
sąnasirodzice,jegoreakcjachybamniejzaskakuje?
–WłaśnietakbyłozAnyą?–zapytałam,patrzącmuwoczy.–Nagoniłjątobiewtensamsposób?
Lucaszbladł.Nieoczekiwanepytaniemocnogougodziło.
–Niezupełnie–mruknął.Zcałychsiłstarałsięodzyskaćspokój.–Ichrelacjanigdyniewyszłapoza
stosunkibiznesowe,chociażmyślę,żeAnyapragnęłaczegośgłębszego.Tomibardzoułatwiło
uwiedzenie…Aledosyćomojejprzeszłości.Chciałbymwiedzieć,czykiedykolwiekpowiedziałaśmemu
bratu:„nie”?
Zaczerwieniłamsięispojrzałamgniewnie,jednaknaglewstrząsnęłamnątrafnośćtejuwagi.Lucas
musiałzauważyćówmomentolśnienia,bomówiłdalej.
–Jeremiahprzywykłpostępowaćwedługwłasnegowidzimisię.Niecofasięprzedmanipulacją,jeśliw
tensposóbjestwstanieosiągnąćwłasnecele.Cennaumiejętnośćwinteresach,chybaniecomniej
pożądanawzwiązku.Napolowaniudreszczykemocjiczynizdobyczatrakcyjniejszą.JakbardzoJeremiah
musiałsięwysilać,żebycięzłowić?
Poczekał,ażjegosłowazapadnąmiwserce,apotemwskazałnanasząlimuzynę.
–Toautojestnamierzane.Jeślizostaniemywnimdłużej,znajdzienas.Akiedytylkosięzjawi,znów
będzieszjegoibędzieszrobićwszystko,cozechce.Gdzietuwidziszwyzwanie?
Przełknęłamślinę.Sercewciążmikrwawiło,ajednocześniewypełniałmniezimnyból.
Lucassięgnąłdownętrzasamochoduipodałmipomocnądłoń.Minęmiałszelmowską,alewjego
oczachdostrzegłamżaliznajomątęsknotę.
–Zmusimygo,żebysięzanamipouganiał?