Todd Brenna Super Romance 52 Kruche jak szkło

background image
background image

Brenna Todd

KRUCHE JAK SZKŁO

Tytuł oryginalny: Dreams of glass

Seria wydawnicza: Harlequin Super Romance (tom 52)

PROLOG

Czerwiec, 1990
Haley Rivers podniosła wzrok znad przeglądanego właśnie scenariusza, zadowolona, że
współlokatorka, Carolyn Kincaid, przerwała jej to nie najciekawsze zajęcie. Carolyn weszła do
mieszkania i zamknęła drzwi, wyciszając ujadanie francuskiego pudla sąsiada. Wachlowała się
plikiem trzymanych w ręku listów.
- Zapłaciłabym każde pieniądze, żeby zabrali stąd to okropne zwierzę - zadeklarowała.
Haley zachichotała i odłożyła scenariusz na kanapę.
- Złożymy się po połowie.
Carolyn poszła do kuchni, żeby przygotować coś do picia, a Haley zaczęła przeglądać
przyniesioną przez nią pocztę.
- Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję.
Weszła do pokoju, dotykając czoła chłodną szklanką, i usiadła naprzeciw przyjaciółki. Wypiła
łyk coli i wskazała na list, który studiowała Haley.
- Zauważyłam, że został zaadresowany do „Sabriny". Kolejne zapewnienie o dozgonnej miłości
od jednego z wielbicieli?
- Na to wygląda.
W ciągu ostatnich miesięcy Haley otrzymała tyle podobnych listów, że na pamięć znała ten
niewyrobiony, pełen zawijasów charakter pisma. Nie mogła więc go nie rozpoznać.
Zawsze adresował listy do „Sabriny Holloway", postaci, którą zagrała w telewizyjnym serialu „Z
biegiem lat".
- Od kiedy przysyła ci je do domu? Myślałam, że pisze tylko do studia.
Haley zmarszczyła czoło. Popatrzyła na znaczek, na którym widniał stempel Los Angeles.

background image

- Ten jest pierwszy. Sądzisz, że powinnam się tym przejąć?
- Sid tak uważa.
Haley skinęła głową. Wiedziała o tym, że jej agent jest mocno zaniepokojony tą historią. Chciał,
żeby przekazała listy policji, lecz ona była zdania, że nie ma powodu do obaw. W końcu inni
aktorzy również otrzymują stosy podobnej korespondencji. Wszyscy zapewniali ją, że to
normalny los aktora grającego w tasiemcowym serialu.
Jack Raymond Wharton nie był jedynym wielbicielem, od którego dostawała listy, jednak on
jeden pisywał je regularnie, a teraz w dodatku zdobył jakoś jej domowy adres.
- Być może Sid ma rację - odezwała się Carolyn. - Możliwe, że ten cały Jack jest psychicznie
niezrównoważony. Podobnie jak ta kobieta, którą spotkałyśmy w zeszłym tygodniu w aptece.
- Och, tamta była niegroźna.
- To prawda. Nie jestem psychiatrą, ale wydaje mi się, że ktoś, kto uważa, że postaci, które
codziennie ogląda na szklanym ekranie, są realne, nie jest do końca przy zdrowych zmysłach.
- Sądzę, że ci, którzy oglądają te nie kończące się seriale, trochę za bardzo identyfikują się z ich
bohaterami, to wszystko.
- Nazwała cię Sabriną i chciała wiedzieć, dlaczego kupujesz lekarstwo i czy jesteś na coś
poważnie chora. Na litość boską, ona pytała o to drżącym głosem.
- Widocznie ma dobre serce.
- I pustą głowę - oświadczyła Carolyn. Podniosła się z kanapy i przeszła do kuchni, ale jeszcze
stamtąd zawołała do Haley: - Skoro nie przejmujesz się wariatką z apteki, nie powinnaś też
przykładać zbytniej wagi do listów tego wielbiciela Sabriny.
- Pewnie masz rację - przyznała Haley i rzuciła kopertę na otwarty scenariusz. - Na pewno.
Nie musiała czytać tego listu, żeby wiedzieć, co w nim jest. Zapewnienia o dozgonnej,
najszczerszej miłości do Sabriny Holloway. Codzienne seriale miały zadziwiająco dużą siłę
oddziaływania na niektórych widzów.
Po raz setny tego dnia spojrzała na telefon. Dlaczego nie dzwoni? Dlaczego Sid nie może po
prostu zadzwonić i uwolnić ją od dręczącej niepewności?
Kiedy wreszcie usłyszała upragniony dźwięk, drgnęła i poczuła, jak w jednej chwili spociły jej
się ręce.
Zerwała się z kanapy, ale Carolyn była szybsza. Sięgnęła po słuchawkę, zanim Haley zdążyła
dobiec do telefonu.
- Czyżby to dzwonił sam agent Haley, aby oznajmić jej, że dostała rolę? - spytała dramatycznym
głosem, uśmiechając się przy tym do przyjaciółki. - Dowiedzą się tego państwo już w
najbliższym odcinku...
- Odbierz wreszcie ten telefon!
- Cierpliwości.
Carolyn podniosła słuchawkę.
- Rezydencja pań Rivers i Kincaid. Mamy niskie stawki i doskonale pracujemy.
Haley roześmiała się i nerwowym gestem splotła ręce. Cierpliwość nie była jej najmocniejszą
stroną i Carolyn doskonale o tym wiedziała.
Kilka dni temu zaproponowano jej rolę, o której marzyły wszystkie dziewczyny w tym mieście.
Poprzedniego dnia ona i pięć innych wybranek losu miały próbne zdjęcia. Przez ostatnie
dwadzieścia cztery godziny siedziała jak na szpilkach.
Carolyn podała jej słuchawkę.
- Do ciebie. Ktoś, kto nazywa się Sid.
- Cześć, to ja - odezwała się drżącym głosem. -Masz coś dla mnie?

background image

- To raczej ty coś masz - usłyszała w słuchawce głos Sida.
- Czy to znaczy...? Czy dostałam...?
- Dostałaś, skarbie! Masz rolę w filmie, który będzie największą sensacją przyszłego sezonu!
- Och, Boże! Nie mogę w to uwierzyć! - Chwyciła Carolyn za rękę. - Dostałam ją! Dostałam!
Carolyn z okrzykiem radości uścisnęła przyjaciółkę.
- Radziłbym ci, żebyś nie paliła za sobą wszystkich mostów w serialu. Musimy to dokładnie
omówić.
- Dobrze, dobrze.
Kiedy odłożyła słuchawkę, rzuciła się na Carolyn jak szalona. Dopiero po dłuższej chwili udało
im się nieco ochłonąć.
- Musimy to jakoś uczcić - odezwała się Carolyn.
- Tak - odparła Haley. - Pójdziemy do... Gdziekolwiek, gdzie jest dostatecznie drogo. Tylko ty i
ja, i... pół tysiąca naszych najbliższych przyjaciół.
Carolyn ponownie uścisnęła przyjaciółkę, starając się stłumić malutkie ukłucie zazdrości, które
odczuła w sercu.
- Nareszcie ci się udało. Zobaczysz, jakie miny będzie miała cała twoja rodzina. Nareszcie im
udowodnisz, że jesteś kimś!
- Masz rację. Nie pomyślałam o tym.
- I wreszcie skończą się listy od sentymentalnych wielbicieli oper mydlanych.
Haley westchnęła z ulgą. Wiedziała, że nigdy nie wróci do pracy w tym koszmarnym tasiemcu.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu, że zaprosiłam Dona? - spytała Carolyn, wychylając
się z łazienki dwie godziny później.
- Oczywiście, że nie.
Haley przejrzała się w lustrze, z zadowoleniem oceniając końcowy efekt starań. Czarna,
jedwabna suknia była doskonała na taką okazję.
- Żeby się tylko nie spóźnił.
- Nie mą obaw. To jedyna rzecz, której w nim nie cierpię. Zawsze przychodzi przed czasem.
- To dobrze, bo umieram z głodu. Przygładziła ręką włosy, a potem poprawiła pasek.
Uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie restaurację na plaży, którą odkryły z Carolyn
kilka miesięcy temu. Nie można sobie wymarzyć odpowiedniejszego miejsca dla uczczenia tak
wspaniałej okazji.
Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, krzyknęła do Carolyn, żeby nie przerywała robienia
makijażu.
- Ja otworzę. Pospiesz się.
- Cześć, Don... - Uśmiech powitania w jednej chwili zniknął jej z twarzy. To nie może być Don.
Stał przed nią niski, ciemnowłosy mężczyzna, bardzo niechlujnie ubrany, zupełnie nie pasujący
do opisu Carolyn.
- Czym mogę panu służyć? - spytała niepewnym głosem, przyglądając się jego spoconej twarzy.
- Kim jest Don? - spytał ze złością. - Zdradziłaś mnie, Sabrino.
Sabrina. Strach przeszył jej serce. Instynktownie domyśliła się, kto przed nią stoi. Spróbowała
zamknąć drzwi, ale mężczyzna jej przeszkodził.
- Nie bój się, to ja, Jack - powiedział, wchodząc do środka. - Pisałem do ciebie listy. Dlaczego na
nie nie odpowiadałaś, Sabrino?
- Ja... nie jestem Sabriną. Nie może pan tu wejść. Bardzo proszę...
- Nie opuszczę cię, bo cię kocham. Dlaczego nie odpowiadałaś na moje listy?
- Przykro mi...

background image

Cofając się, zahaczyła biodrem o stolik. Telefon spadł na podłogę.
- Nie, wcale ci nie jest przykro. - Postąpił kolejny krok do przodu, nie odrywając od niej wzroku.
- Jesteś taka piękna w tej sukni... Zawsze byłaś piękna, ale... wychodzisz z innym mężczyzną.
Wiedziałem, że musisz kogoś mieć. Nie jestem głupi! Domyśliłem się, kiedy nie odpisywałaś na
listy.
Wykrzywił twarz i przeciągnął ręką po spoconym czole.
- To ze mną powinnaś być, Sabrino. Nie możesz należeć do nikogo innego. Musisz kochać mnie!
Tylko mnie!
Ogarnęła ją panika. Ten człowiek jest psychicznie chory! Przez moment nawet mu współczuła.
- Jack, potrzebujesz pomocy. Pozwól mi...
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy! Potrzebuję... chcę ciebie! - Zamknął na chwilę oczy i po
policzkach popłynęły mu łzy. - Kochaj mnie, do jasnej cholery!
Otworzyła szeroko oczy, widząc, jak sięga ręką do kieszeni i wyciąga pistolet.
- Och, Boże, nie - szepnęła. - Proszę cię, Jack, nie rób tego...
- Mnie! Mnie, Sabrino, nie jakiegoś Dona! Uniósł pistolet i trzykrotnie nacisnął spust.
- Haley, co się tu dzieje? - Carolyn wbiegła do pokoju. - Co, do diabła...
Zobaczyła leżącą na ziemi przyjaciółkę. Drzwi wejściowe były otwarte, ale w pokoju poza nimi
dwiema nie było nikogo.
- Boże, nie!
Uklękła na podłodze, przerażona ilością krwi, jaka pokrywała jedwabną suknię Haley.
- Kto to zrobił? Haley, czy mnie słyszysz? Ze łzami w oczach sięgnęła po telefon.
Haley jęknęła, usiłując unieść się na łokciu. Dziwne, ale w ogóle nie odczuwała bólu. Strzelano
do niej, a nic ją nie bolało.
Szok. Była w szoku. Kiedyś podobną scenę grała w filmie. Wiedziała, że ból przyjdzie później.
Myśli kłębiły się w jej głowie jak oszalałe.
Strzelanina... ofiara... listy... nie potraktowała ich poważnie... znał jej adres... rola, Sid
powiedział, że dostała rolę... mają iść do restauracji... ofiara... ofiara. .. ofiara...
Poczuła ostry ból, który przeszył jej ramię i pierś. - Carolyn... To boli.
Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała, był histeryczny płacz przyjaciółki i jej chaotyczne słowa
rzucane do słuchawki. I jeszcze piskliwe ujadanie pudla sąsiada.

Październik, 1992.
Haley zamknęła znienawidzony notes, w którym zapisywała spotkania, i przesunęła go na bok
szklanego biurka. Nie mogła go nigdzie schować. To przeklęte biurko było zbyt stylowe, żeby
mogły się w nim znajdować szuflady. Zamknęła wieczne pióro, które dostała od brata w
pierwszym dniu pracy, i położyła je - gdzieżby indziej? - na notesie.
Podpierając brodę na dłoniach, wyobraziła sobie, co by na to wszystko powiedziała Carolyn.
Najpierw przyjrzałaby się dokładnie grubemu dywanowi, abstrakcyjnym obrazom na ścianach,
meblom ze szkła, chromu i jasnego dębu, a potem jej wzrok spocząłby na Haley, siedzącej ni
mniej, ni więcej tylko za biurkiem.
Do diabła! - wykrzyknęłaby z drwiącym uśmiechem. - Co ty tu robisz?
Haley zadawała sobie to pytanie od dnia, w którym objęła posadę, jaką zaproponowali jej
rodzice. Została asystentką własnego brata, naczelnego dyrektora hotelu Riverton w Tulsie.
Jeszcze pięć miesięcy temu sądziła, że ten pomysł nie jest najgorszy. Właśnie pięć miesięcy
temu musiała jasno powiedzieć sobie samej, że kariera, o której marzyła od wczesnego

background image

dzieciństwa, legła w gruzach. Nie pozostawało jej nic innego, jak przyjechać do domu i przyjąć
propozycję rodziców.
Próba powrotu do zawodu byłaby znacznie boleśniejsza niż wszystko, co przeszła po wypadku.
Operacja, rehabilitacja, zabiegi plastyczne i wreszcie terapia u psychologa trwały ponad rok.
Prasa z ogromnym zainteresowaniem śledziła każdy etap jej powrotu do zdrowia. Przez cały ten
czas we wszystkich mediach nieustannie pojawiały się artykuły i reportaże dotyczące jej i Jacka
Raymonda Whartona. Reżyser serialu, w którym uprzednio grała, bardzo chciał, żeby wróciła do
pracy, ale Haley sądziła, że w głównej mierze było to spowodowane popularnością, jaką zyskała
po wypadku. Zresztą i tak nie mogłaby już przyjąć żadnej roli, która wymagałaby grania
niebezpiecznych scen. Ciągle męczyły ją koszmarne sny, a w ciągu dnia niejednokrotnie
odczuwała chwile niczym nie uzasadnionego strachu. Musiała zgodzić się ze swym terapeutą, że
jej marzenia o karierze zostały okupione zbyt wysoką ceną.
Potrząsnęła głową, odsunęła się od biurka, wstała, i podeszła do okna. Miała teraz przed oczami
pejzaż rozciągającej się za oknem Tulsy.
Wiedziała, że nie pasuje do tego miasta. Choć w ciemnej szybie ujrzała odbicie elegancko
ubranej kobiety, nie była to Haley, którą znała. Wprawdzie przyjęła z powrotem nazwisko
Riverton, zgodnie z życzeniem rodziny, ale nie zdołała nigdy przejąć ich stylu życia. Czuła się
wśród nich jak ryba bez wody. I chociaż używała wszystkich aktorskich umiejętności, nabytych
podczas dziesięciu lat nauki w Hollywood, domyślała się, że wiedzą, iż nie cieszy ją życie, jakie
wiedzie w rodzinnym środowisku. Niejednokrotnie grała przecież role pracujących kobiet,
jednak wszystkie te notesy, towarzyskie przyjęcia, zebrania personelu i przyjmowanie ważnych
gości po prostu były jej obce. Ale już od jutra nie będzie musiała się tym więcej martwić. Na jej
pięknej twarzy pojawił się uśmiech. To już ostatni dzień. Dzień wyzwolenia.
- Panno Riverton, pani brat chciałby się z panią widzieć. Mówi, że zajmie pani tylko chwilę.
Odwróciła się i z niechęcią spojrzała na głośnik interkomu. James rzadko zabierał jej „tylko
chwilę". W końcu to na nim spoczęła odpowiedzialność wdrożenia Haley w nowe obowiązki i
przywrócenia jej rodzinie, która myślała, że utraciła ją już na zawsze. A to wymagało czasu.
- Niech wejdzie, Donno.
- Dzień dobry, Haley - powiedział James wkrótce potem. Jego energiczny krok sprawił, że Haley
poczuła nieprzepartą ochotę, by aż wznieść oczy do nieba. Tego kroku mógł się nauczyć tylko na
specjalnym kursie w Princeton. Krok dyrektorski numer 101.
- Co cię sprowadza, James? - spytała, kiedy zajął miejsce naprzeciw niej.
- Chciałem tylko wpaść na moment, zanim zobaczę się z tatą. Masz świetny kostium. Armani?
- Mówiąc szczerze, nie jestem pewna - odpowiedziała, marszcząc czoło. - Masz konferencję z
tatą?
Sięgnęła po notes, w którym zapisywała wszystkie ważniejsze spotkania Jamesa. Jednocześnie
zastanawiała się, dlaczego tak trudno było jej przekonać matkę, że jej praca na stanowisku
asystentki dyrektora hotelu to jedno wielkie nieporozumienie. Już trzeci raz w ciągu tych kilku
miesięcy zapomniała o spotkaniu, na które umówiony był James. Spojrzała na stronę opatrzoną
bieżącą datą, ale nie znalazła żadnej wzmianki o tym spotkaniu.
- Nie ma go tam. To spotkanie wypłynęło w ostatniej chwili.
- Ach, tak.
- Ojciec chce przedyskutować sprawę dyrektora w San Francisco. Mamy z nim pewne problemy.
- Problemy z Thomasem McErloyem? Lubię go. To taki... zabawny facet.
James spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.
- To akurat nie jest najbardziej niezbędna cecha dyrektora dużego przedsiebiorstwa, Haley.

background image

- Wiem. Ale ojciec chyba nie ma zamiaru go zwolnić?
- Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że powinien to zrobić. Przypuszczam, że zaproponuje mu coś
innego. Może na innej posadzie sprawdzi się lepiej. Rozumiesz, Haley - dodał, prostując się na
krześle i strząsając ze spodni niewidzialny pyłek - że w tej sytuacji otwiera się przed tobą wielka
szansa.
Haley bez trudu zrozumiała, o co chodzi bratu. Skoro Thomas zostanie wylany, ona może zająć
jego miejsce. Jednak nie miała na to najmniejszej ochoty. Zaczęła bawić się ogromną, złotą
bransoletą, która obciążała jej nadgarstek. Nie lubiła jej. Była zbyt duża i nieustannie zahaczała o
materiał. Dzisiaj włożyła ją, bo pasowała do kostiumu, który miała na sobie.
- James, jak zapewne wiesz, jestem tu dzisiaj ostatni raz. Wiesz także, że nie chcę...
- San Francisco to piękne miasto - przerwał jej. -Wyobrażam sobie, że prowadzenie hotelu nad
Zatoką bardzo by ci odpowiadało. Swego czasu bardzo lubiłaś mieszkać w Kalifornii.
Haley zignorowała nutkę sarkazmu, którą usłyszała w głosie brata. Nie miała zamiaru rozwodzić
się teraz nad tym, co on i cała reszta rodziny zwykli nazywać jej „niechlubną przeszłością
filmową".
- James, wiesz dobrze, że nie daję sobie rady nawet z tą pracą, którą mam teraz. Skąd ci przyszło
do głowy, że byłabym dobrym dyrektorem wielkiego hotelu?
- Jesteś inteligentna. Gdybyś chciała, poradziłabyś sobie z każdą pracą. Gdybyś tylko trochę
bardziej się na tym skupiła i postarała się nie bujać w obłokach...
- Ale ja to lubię, James. - Spojrzała mu prosto w oczy, wiedząc, że go to zirytuje. - Zostałam
stworzona do bujania w obłokach.
Z westchnieniem potrząsnął głową.
- Urodziłaś się jako Riverton, tak jak ja. Powinnaś zarządzać jednym z hoteli, przygotowując się
do przejęcia w przyszłości całego interesu. Myślałem, że zdałaś sobie z tego sprawę po tym, jak
do ciebie...
Haley nie odezwała się, czekając, czy James odważy się wypowiedzieć słowo „strzelano". Fakt,
że tego nie zrobił, wcale jej nie zdziwił. Na dobrą sprawę żaden z Rivertonow nie potrafił się na
to zdobyć. I choć wiedziała, że główną tego przyczyną była troska o jej dobre samopoczucie i o
to, by jej nie zranić, zdawała sobie sprawę, że cały rozgłos, jaki nadano tej sprawie, bardzo
wszystkich członków rodziny niepokoił. Fakt, że wybrała aktorstwo, stał się przez to
powszechnie wiadomy, a najbardziej bulwersujące było w tym wszystkim to, że grała jedną z
głównych ról w operze mydlanej.
- Też tak myślałam. Jak się okazało, niesłusznie. James odwrócił wzrok i wymamrotał coś, co
mniej więcej miało znaczyć, że pięć miesięcy to być może za krótko, żeby uświadomić sobie w
pełni pewne sprawy.
Haley pomyślała, że i tak zmarnowała już zbyt dużo czasu. Cztery miesiące i dwadzieścia
dziewięć straconych dla prawdziwego życia dni. Nie powiedziała jednak tego na głos.
- Słuchaj, przyszedłem dziś także w innej sprawie. Postanowiliśmy z ojcem, że musimy z tobą
porozmawiać o tym... lokalnym teatrze. O Teatrze Studyjnym w Tulsie. Wydaje nam się, że
popełniasz błąd, chcąc znów zająć się graniem.
- To moja sprawa, braciszku.
James zamilkł. W gabinecie znowu zapanowała cisza. Haley nie spuszczała wzroku z jego
twarzy, przypominając sobie, że to dzień jej wyzwolenia. Wyzwolenia z pracy, która wydawała
się karą, ciężką pokutą za nie popełnioną zbrodnię. Wyzwolenia spod skrzydeł rodziny, która po
raz drugi w życiu próbowała przeciwstawić się jej zamiarom.

background image

- Boimy się, że zechcesz wrócić do Hollywood -powiedział cicho James. - Że znudzi cię granie
na prowincj i i że zapragniesz...
- Nie.
Wiedziała, że podjęcie pracy w teatrze po tym wszystkim, co ją spotkało, może być bolesne, ale
wierzyła, że znajdzie siły, żeby pokonać przeciwności. Jednak słuchając słów Jamesa, nie
wypowiedzianych aluzji na temat zdarzenia, które miało miejsce prawie dwa lata temu, poczuła,
jak jej wola słabnie. Musi podjąć tę decyzję! Inaczej jej życie będzie pozbawione jakiegokolwiek
sensu.
James sceptycznie uniósł brwi.
- Nie będziesz w tym teatrze szczęśliwa, Haley.
- Będę musiała, prawda? Nie mam innego wyjścia. Porzucenie kariery aktorskiej przyniosło jej
jednak trochę spokoju. Koszmarne sny dręczyły ją coraz rzadziej i momentami czuła się
bezpieczna, a czasem nawet zadowolona.
Spojrzała na wiszący na przeciwległej ścianie obraz Jacksona Pollocka, przedstawiający
nieregularne smugi w kolorze purpury.
Kątem oka dostrzegła lekkie skinienie głowy Jamesa. Podniósł się z krzesła, nie potrafiąc ukryć
żalu. Wsunął ręce do kieszeni spodni i rozejrzał się po pokoju. Wyglądał w tym momencie
bardzo chłopięco.
- Wiesz, przed twoim przyjazdem kazałem usunąć stąd wszystkie antyki. Pomyślałem, że jasne
kolory i nowoczesne meble będą wyglądały mniej pompatycznie. Chciałem, żebyś czuła się tu
dobrze.
Tym wyznaniem niespodziewanie sprawił jej przyjemność. Spojrzała na jego arystokratyczne
rysy, które teraz nabrały chłopięcego, niemal łobuzerskiego wyrazu. Przypomniała sobie Jamesa
w dniu jego wyjazdu na uniwersytet w Princeton i potem, kiedy wrócił z niego, przygotowany do
dorosłego życia. Poczuła nieodpartą pokusę, by zerwać się z krzesła, podbiec i uścisnąć go.
Chciała otoczyć jego szyję ramionami i wdychać subtelny aromat wody Grey Flannel, której
zawsze używał. Chciała poczuć uścisk jego ramion. Ale nie mogła tego zrobić. Nie przystało
zachowywać się tak wobec kogoś, kto skończył elitarny uniwersytet. Wiedziała o tym i dlatego
obdarzyła go jedynie uśmiechem.
- Jesteś w porządku, James. Wiesz o tym? Uśmiechnął się nieznacznie.
- Dzięki. - Podszedł do drzwi. - Uważaj na siebie. I gdybyś czegoś potrzebowała...
- Z pewnością zadzwonię.
Położył rękę na klamce, ale zanim wyszedł, jeszcze raz spojrzał na Haley.
- Omal nie zapomniałem. Mama chce wydać za jakieś trzy tygodnie przyjęcie na cześć twojego
teatru, u nas w hotelu. Ma nadzieję, że przyjdziesz. Ja ze swej, strony chciałbym wierzyć, że cały
ten splendor, jaki na pewno będzie towarzyszył temu przedsięwzięciu, nie rozbudzi twojej
tęsknoty za Hollywood.
Uśmiechnęła się.
- Możesz spać spokojnie, James. Hollywood to najmniej romantyczne miasto, jakie znam. Nie
mam zamiaru tam wracać.
- To dobrze, Haley.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Haley podeszła do okna. Wzmianka Jamesa o przyjęciu
przywiodła jej na myśl inne wydarzenie, które niebawem miało nastąpić w Tulsie. Jej stary
przyjaciel, Ian Ferguson, miał zamiar przez kilka następnych miesięcy kręcić tu film. Jego
producentem miało być studio Madeira Productions.

background image

Z ostatniej popołudniówki dowiedziała się, że główną rolę w tym filmie dostała jej przyjaciółka,
Carolyn. Jej partnerem miał być jakiś znany eks-futbolista.
Haley w zamyśleniu spojrzała przez okno na główną ulicę Tulsy. Przyglądała się ludziom.
Ubrani w biurowe mundurki mężczyźni, trzymający w rękach teczki z bardzo ważnymi
dokumentami; pracownik poczty pchający wózek po brzegi wyładowany paczkami; przechodnie
wchodzący i wychodzący z eleganckich sklepów; dwie, najwyraźniej zaprzyjaźnione ze sobą ko-
biety siedzące na ławce, pogrążone w rozmowie, roześmiane.
Patrzyła na nie, cały czas myśląc o Carolyn. Po wypadku Haley przyjaciółka wyprowadziła się z
ich wspólnego mieszkania do rodzinnego domu w Los Angeles. Przez jakiś czas Haley
mieszkała w tym samym mieście, w hotelu Rivertonow. Widywały się od czasu do czasu, dopóki
Haley nie wyjechała do Oklahomy. Potem już nie odezwała się do przyjaciółki. Kilka miesięcy
temu Carolyn zostawiła jej wiadomość u Sida, żeby do niej zadzwoniła, jednak Haley nie
odpowiedziała.

Tydzień później Haley siedziała w biurze Teatru Studyjnego w Tulsie i przeglądała ze
zmarszczonym czołem swój nowy notes. Objęcie stanowiska dyrektora lokalnego teatru było
słuszną decyzją. Haley wprost uwielbiała tego typu pracę, jednak nawet tu nie mogła uciec od
koszmaru spotkań i życia z zegarkiem w ręku.
Każdy dzień miała wypełniony po brzegi. Próby z aktorami, spotkania z pracownikami teatru, ze
scenografami, krawcami, z prasą, muzykami i całym mnóstwem innych ludzi ani na moment nie
pozwalały jej zapomnieć, czego się podjęła.
Już po kilku godzinach pracy odkryła, że problemy, jakie miała z zapamiętaniem spotkań
Jamesa, były niczym w porównaniu z ogromem faktów, nad którymi musiała zapanować w
teatrze. Mimo to czuła się z tym dobrze. To był jej świat. Zarówno aktorzy, jak i większość
pracowników technicznych należała do ludzi „bujających w obłokach". Każdego ranka budziła
się z radosną świadomością, że oto zaczyna się kolejny dzień pracy, a wieczorem myślała o tym,
że za kilka godzin zacznie się następny.
Chociaż musiała pracować tak ciężko jak nigdy dotąd, żeby postawić teatr w Tulsie na nogi,
dziękowała losowi za to, że dał jej taką wspaniałą szansę. Zawdzięczała ją swojemu koledze,
Dennisowi O'Kane, z którym razem kończyli szkołę w Tulsie. Dennis chodził z nią na zajęcia z
aktorstwa, a po skończeniu szkoły z zainteresowaniem śledził jej karierę. Sam zajął się
prowadzeniem interesów. W zeszłym roku kupił miejscowy Teatr im. Williama Blake'a, który
przez całe lata stał pusty. Kiedy dowiedział się, że Haley pracuje w hotelu Rivertonow,
zaproponował jej objęcie stanowiska dyrektora tego, co pozostało z kwitnącego niegdyś teatru.
Obiecał jej także możliwość wyreżyserowania kilku przedstawień. Haley nie musiała długo
zastanawiać się nad otrzymaną ofertą. Może nie miała już szansy na zrobienie kariery jako
aktorka filmowa czy sceniczna, ale nie znaczy to, że musi całkowicie zerwać ze światem sztuki,
który tak kochała. Propozycja zostania dyrektorem teatru oznaczała, że będzie mogła zająć się
tym, co lubi, a w dodatku zarabiać na życie.
Z westchnieniem zamknęła notes, decydując, że najlepszym dla niego miejscem będzie
najciemniejszy kąt w szafie z dokumentami. Postanowiła spotkać się dzisiaj z Dennisem, żeby
omówić z nim sprawę zatrudnienia asystenta. Musi znaleźć na ten cel jakieś pieniądze. Nawet
gdyby miała najbardziej analityczny umysł, a jej umiłowanie do planowania życia
przewyższałoby wszystko inne, praca dyrektora teatru i kierownika artystycznego jest zbyt
absorbująca dla jednej osoby.

background image

Zadzwonił telefon. Haley sięgnęła przez szerokość biurka po słuchawkę. Przez dwadzieścia
minut omawiała z drukarzem szczegóły dotyczące wydania broszury zawierającej program tego
sezonu. Potem rozmawiała z malarzem, kończącym właśnie odnawianie Teatru Blake'a, z
kobietą, która chciała, żeby jej dziecko zagrało w sztuce „O1iver!", zaplanowanej do
wystawienia w tym sezonie, a w końcu z urzędnikiem, który przez pomyłkę przysłał do nich
partyturę musicalu „Południowy Pacyfik". Kolejna rozmowa, jaką odbyła tego dnia przez
telefon, była chyba najmilsza. Zadzwonił Dennis, który był nie tylko właścicielem Teatru
Blake'a, ale także przewodniczącym zarządu Teatru Studyjnego.
- No i co? Żyjesz jeszcze?-powitał ją.-Założęsię, że z rozrzewnieniem wspominasz pracę w
hotelu. Mam rację?
Haley roześmiała się.
- Zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś zobaczę blat swojego biurka, który w tej chwili jest
zasłany stertą papierów. Ale nie martw się, za żadne skarby nie wróciłabym do tamtej pracy.
Jestem w swoim żywiole. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, Dennis.
- Nie musisz mi dziękować, Haley. Miałem tyle samo szczęścia znajdując ciebie, ile ty dostając
tę pracę.
Ale na wypadek, gdyby papierkowa robota okazała się ponad twoje siły, znalazłem ci
pomocnika. Nie przydałby ci się dobry asystent?
Haley uśmiechnęła się do siebie, szczęśliwa, że nie będzie musiała o niego błagać.
- Jesteś chyba jasnowidzem. Właśnie kilka minut temu myślałam o tym, żeby cię o to poprosić.
- To doskonale. Gadałem o tym z jednym facetem. To mój przyjaciel. Należy do zarządu Teatru
Studyjnego i bardzo chciałby coś dla nas zrobić. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przyślę go
do ciebie dziś po południu. Nazywa się Brent Maloney. Musiałaś go spotkać w zeszłym
tygodniu, kiedy byłaś na posiedzeniu zarządu.
- Ale jesteś szybki! Myślałam, że dopiero masz zamiar znaleźć mi kogoś. Świetnie. Pamiętam
Brenta. Doskonale się ze sobą rozumieliśmy.
- Cóż, wydaje mi się, że będziesz bardzo potrzebowała dobrego asystenta, Haley. Nie chciałabyś
zostać reżyserem naszej pierwszej sztuki?
Serce Haley zaczęło bić żywiej.
- Pierwszej? — spytała, nie potrafiąc ukryć podniecenia.
Dennis parsknął śmiechem.
- Czy to oznacza, że się zgadzasz?
- Och tak! Oczywiście!
Kiedy kilka minut później odłożyła słuchawkę, z przejęcia nie mogła usiedzieć na miejscu.
Reżyserowanie! Za trzy tygodnie będzie po raz pierwszy w życiu reżyserować prawdziwą
sztukę! I to nie byle jaką. Będą grali „O1ivera!", który rozbudził jej zainteresowanie teatrem
jeszcze w dzieciństwie. Haley uznała to za szczęśliwy omen.
Z roześmianymi oczami i wypiekami na twarzy automatycznie sięgnęła po słuchawkę, jednak
zatrzymała rękę w połowie drogi. Zdała sobie sprawę, że nie ma z kim podzielić się tą radosną
nowiną. Ani rodzice, ani brat nie byliby tą wiadomością zachwyceni, a żadnych bliskich
przyjaciół jeszcze tu nie miała. Przymknęła oczy, przypominając sobie, do ilu znajomych
mogłaby zadzwonić w dawnych czasach, kiedy wszystko było takie proste. Pognałaby do
najbliższego telefonu, nerwowymi ruchami wykręciła numer i jak katarynka wyrzucałaby z sie-
bie słowa. „Pamiętasz tę próbę, o której ci opowiadałam? Wybrali mnie!" Albo: „Dostałam tę
rolę! Wszyscy mówili, że reżyser wybierający obsadę jest gorszy od samego Hitlera. A jednak

background image

wybrał mnie! Ja uważam, że on jest święty!" Albo jeszcze inaczej: „Pamiętasz, jak mówiłam ci,
że szukają kogoś do głównej roli? Zadzwonili do mnie!"
Większość podobnych rozmów odbywała z Carolyn i uświadomienie sobie tego faktu tylko
pogłębiło jej przygnębienie.
Nic z tego, pomyślała, zwalczając pierwsze objawy depresji i zeskakując ze stołu. Nie miała
zamiaru pozwolić, żeby wspomnienia z przeszłości ogarnęły ją niczym czarna chmura i zepsuły
całą radość tego poranka. Co z tego, że nie odnowiła żadnych starych znajomości i nie zawarła
nowych? Ma na to jeszcze mnóstwo czasu. I co z tego, że prowadzenie lokalnego teatru to nie to
samo, co praca w wielkim filmie? Praca, którą ofiarował jej Dennis O'Kane, to dla niej
zbawienie! I była mu za to diabelnie wdzięczna.
Zajęła się porządkowaniem biurka. W szufladach zalegały stosy różnorakich kartek, listów i
kwitów. Dzięki Bogu, że miała biurko z szufladami. Długopisy, ołówki i flamastry umieściła w
niewielkim kubku, który kupiła kiedyś w jednym z centrów handlowych Tulsy. Książki
i segregatory poustawiała na półkach, zebrała niepotrzebne papiery i wrzuciła je do stojącego
pod biurkiem kosza. Nie mogła dopuścić do tego, żeby asystent uciekł od niej, wystraszony
bałaganem, jaki wokół siebie stwarzała.
Dopiero koło południa uznała, że biuro nabrało w miarę przyzwoitego wyglądu. Właśnie
zastanawiała się, gdzie zjeść lunch, kiedy po raz kolejny zadzwonił telefon.
- Słucham, teatr.
- Haley?
Nie rozpoznała tego głosu od razu.
- Przy telefonie.
- Cześć! Mówi Ian Ferguson.
Ian. Od razu poczuła niekłamaną przyjemność, lecz jednocześnie niepokój związany z faktem, że
ma rozmawiać z kimś, kto przypominał jej przeszłość, Ian był pierwszym reżyserem, z którym
pracowała w filmie.
- Ian... Jestem...
- Wiem. Zaskoczona, że do ciebie dzwonię.
- Nie, nie zaskoczona - zaprzeczyła, starając się opanować lekkie drżenie głosu. - Jestem
szczęśliwa, że do mnie dzwonisz. Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
- Pamiętałem, że hotele Riverton należą do twoich rodziców. Któregoś dnia zadzwoniłem do
twojego brata i on, acz niechętnie, powiedział mi, jak do ciebie dotrzeć. Cieszę się, że znalazłaś
coś ciekawego tak blisko domu - powiedział ciepło.
- Ja też - odparła i odprężyła się.
Ian robił filmy, które, choć nie należały do arcydzieł,zwykle były dobrze przyjmowane przez
krytyków. Ten, którym miał się zająć teraz, plasował się już w kategorii bardziej ambitnych.
Miał kręcić w Tulsie „Samotnika".
- Co słychać? Założę się, że masz urwanie głowy z przygotowaniem się do rozpoczęcia zdjęć.
- Szczerze mówiąc, prawie wszystko już zostało zrobione. Słuchaj, Haley, dzwonię do ciebie z
pewną prośbą. Wiem, że nie masz teraz wielkiej ochoty na robienie interesów, ale nie mów
„nie", dopóki nie powiem ci wszystkiego, dobrze?
Haley znów poczuła lekkie zdenerwowanie.
- O co chodzi?
Ian zaśmiał się krótko.
- Nie bądź taka przerażona. Zachowujesz się, jakbym chciał cię prosić o przesłuchanie
kandydatów do głównych ról.

background image

Właśnie tego się obawiała.
- Dzwonię tylko po to, żeby dowiedzieć się, czy nie zechciałabyś dać kilku lekcji.
Z ciekawości zupełnie zapomniała o zdenerwowaniu.
- Lekcji?
- Mój główny aktor jest świetnym facetem, ale... No, powiedzmy, że nie jest to dokładnie taki Sir
Laurence Olivier, jakiego sobie wymarzyłem. Nie jest zły, ale mógłby być lepszy. Do
rozpoczęcia zdjęć zostało jeszcze nieco czasu i pomyślałem, że mogłabyś pomóc mu trochę...
doszlifować jego aktorskie umiejętności.
- Twój główny aktor? Chcesz powiedzieć, że chodzi o tego byłego sportowca? Tego, który
zawodowo grał w futbol? Lepiej powiedz mi od razu, czy w ogóle jest co szlifować. Nie sądzisz
chyba, że zapomniałam o tym baseballiście, który zastępował w naszym serialu Boyda
Thorntona? Był beznadziejny.
- Nie, Haley. Keith Garrison to zupełnie inna historia. Wie, co do niego należy, i z pewnością
pojawi się na zdjęcia na czas. Uczył się aktorstwa na studiach i występował już przed kamerami.
- Pewnie reklamował wody po goleniu, Ian roześmiał się.
- Cóż, rzeczywiście tak, ale nie osądzaj go pochopnie, dopóki się nie spotkacie. Jak już
powiedziałem, nie jest to Sir Larry, ale ma na niego pewne zadatki.
Ma zadatki. Haley z irytacją bębniła palcami. Nie zdziwiła się specjalnie, że Madeira
Productions chciało zaryzykować kilka milionów dolarów dla jakiegoś herosa, który ma zadatki.
Takie przypadki już się zdarzały. Z jakichś nie znanych bliżej przyczyn, nikt nie wymagał od
człowieka specjalnych uzdolnień aktorskich, jeśli tylko ten ktoś wyrobił sobie wcześniej
nazwisko w jakiejś innej dziedzinie. Na przykład w sporcie.
Westchnęła.
- Ian, nie żebym nie chciała się na to zgodzić, ale... dlaczego wybrałeś właśnie mnie? Nie
prościej byłoby zatrudnić kogoś z wybrzeża?
- Po pierwsze dlatego, że ty wiesz więcej niż wszyscy nauczyciele z Los Angeles razem wzięci.
Po drugie, producentów przeraża myśl o dodatkowych kosztach, więc zatrudnienie ciebie
zaoszczędziłoby nam trochę pieniędzy.
Haley z dezaprobatą potrząsnęła głową i roześmiała się rozbawiona.
- Ian, jesteś niepoprawny. Masz zamiar oszczędzać na biletach lotniczych, tak?
- Przejrzałaś mnie. Moi producenci są jeszcze bardziej oszczędni niż ja. Ale główny powód jest
taki, że ci ufam. Pracowałem z tobą zbyt długo, żeby nie pamiętać, co potrafisz, skarbie.
- Dzięki, Ian. To bardzo duży komplement. Ale obawiam się, że muszę cię zawieść. Po prostu
nie mam czasu.
Ian jęknął.
- Dwa tygodnie, Haley. Proszę tylko o tyle. Kilka godzin dziennie. Nie mów „nie", dopóki nie
powiem ci, ile za to dostaniesz.
- Ian, przykro mi, ale... Przerwał jej, wymieniając sumę.
Zaległa cisza. Po chwili Haley gwizdnęła przeciągle.
- Wielkie nieba, Ian! Chcesz zapłacić mi tyle za dwa tygodnie pracy?
- Sid miałby radochę, gdyby cię teraz słyszał - powiedział ze śmiechem. - Więc jak? Mogę go
jutro przysłać?
Haley przygryzła wargę. Potrzebowała nowego samochodu - stary więcej czasu spędzał w
warsztacie niż na drodze. Mając te pieniądze mogłaby kupić coś małego i niedrogiego. I, co
najważniejsze, nie musiałaby zaciągać pożyczki w banku. Nie chciała tego robić teraz, kiedy
rozpoczęła nową pracę.

background image

Dwa tygodnie. Mogłaby wcisnąć te lekcje między przerwą na lunch a początkiem prób z
aktorami. Może ten piłkarz nie jest w końcu taki koszmarny? Ian nie zatrudniłby go, gdyby w
ogóle nie potrafił grać.
- No, Haley... Powiedz, że się zgadzasz. Jak mogła odmówić?
- Dobrze, Ian. Zrobię to dla ciebie.

Keith Garrison zatrzymał wypożyczony samochód przy skrzyżowaniu i oparł rękę na kierow-
nicy. Zmrużył oczy i przez szybę usiłował odczytać napis na zielonej tablicy stojącej po drugiej
stronie skrzyżowania. Peoria Street. Potem spojrzał na mapę, którą rozłożył na siedzeniu
pasażera, osłaniając ją ręką przed palącym, październikowym słońcem, którego promienie
odbijały się od jasnej płachty. Poszukał wzrokiem zaznaczonej żółtym flamastrem trasy, którą do
tej pory jechał.
Tak, Peoria to nazwa ulicy, której szuka. Tylko w którą stronę skręcić: w prawo czy w lewo?
Po obu stronach ulicy rosły brzozy, wiązy i klony, które miejscami, stykając się gałęziami,
tworzyły cienisty tunel. Drzewa mieniły się wszystkimi odcieniami złota, miedzi i purpury, co
razem tworzyło niezapomniany widok. Jak bardzo ten krajobraz różni się od dzikich widoków
południowego Teksasu, gdzie Keith miesiąc temu kupił farmę. Był zaskoczony. Studiował
wprawdzie na uniwersytecie w Norman, ale nigdy nie zapuszczał się w tę część stanu, która była
nazywana Zieloną Krainą. Wychowany w Teksasie, zawsze uważał, że taki mały stan jak
Oklahoma musi być jednakowy na całym obszarze.
Nie było to jedyne błędne założenie, jakie zrobił. Kolejną pomyłką była myśl, że jego kariera
filmowa pójdzie tak gładko jak wszystko, czym zajmował się do tej pory.
Gwiazdor Madeira Productions jakoś się spóźnia. Haley nie była tym wcale zdziwiona.
Zastanawiała się, dlaczego zgodziła się udzielać lekcji jakiemuś starzejącemu się sportowcowi,
który zdecydował, że aktorstwo będzie dla niego kolejnym polem do popisu. Pieniądze,
przypomniała sobie. Gdyby suma, jaką wymienił Ian, nie była tak diabelnie wysoka...
Rozłożyła ręce na oparcia sąsiednich foteli i luźno zwiesiła dłonie.
- Zdaje się, że mamy trochę czasu, żeby powtórzyć to jeszcze raz - powiedziała głośno do
młodych ludzi stojących na scenie. - Zacznijcie od momentu, w którym Nancy zwraca się do
Billa.
Zaczęła się przysłuchiwać kwestii Nancy, która tym razem zabrzmiała znacznie bardziej
przekonująco niż poprzednio. Jednak to jeszcze nie było to, czego Haley oczekiwała. Chociaż
próby oficjalnie miały się zacząć dopiero za trzy tygodnie, Haley chciała popracować z
głównymi aktorami trochę więcej niż z całą resztą.
Nagle za jej plecami ktoś otworzył jedne z bocznych drzwi, wpuszczając do środka snop światła.
Haley zmarszczyła brwi i zamknęła oczy, starając się dokładnie wsłuchać w rytm kwestii
wygłaszanych przez aktorów. Po chwili otworzyła oczy i zanotowała coś na kartce papieru, którą
trzymała na kolanach. Pozwoliła aktorom grać jeszcze przez kilka minut, a potem dopiero zarzą-
dziła przerwę.
- Dobrze - odezwała się, spoglądając kątem oka w bok. - Jesteście na dobrej drodze, ale chcę
wam coś pokazać.
Podeszła do sceny, oparła dłonie na jej brzegu i zręcznym ruchem podciągnęła się do góry.
Keith Garrison minął kilka rzędów i usiadł na jednym z bocznych siedzeń. Scenariusz, który
przyniósł z sobą na polecenie Iana, położył obok i spojrzał na scenę. Szczupła blondynka, która
przed chwilą wdrapała się na scenę, stanęła obok aktorki grającej w chwili, kiedy wszedł na salę.

background image

Blondynka mówiła ten sam tekst, który słyszał po wejściu do teatru, ale w jej ustach brzmiał on
zupełnie inaczej. Dzięki jej interpretacji cała scena nabrała znacznie bardziej emocjonalnego
charakteru. Przyglądał się kobiecie z rosnącym zaciekawieniem. Jej gesty były śmielsze, a słowa
brzmiały donośniej niż poprzedniczki. Nawet ze swego miejsca bez trudu dostrzegł siłę wyrazu
jej pięknej twarzy, którego nie widział u grającej poprzednio aktorki. Drgnął, kiedy jej głos
wzniósł się do krzyku, po czym uśmiechnął się, gdy opowiedziała dowcip, żeby rozładować
atmosferę.
Jego entuzjazm rósł z każdą chwilą. Jeśli ta kobieta to Haley Riverton, którą Ian Ferguson tak
bardzo mu zachwalał, to może się uważać za szczęściarza. Pobieranie lekcji u takiej
profesjonalistki może go bardzo dużo nauczyć. Wiedział o niej tylko tyle, że kiedyś była aktorką,
a obecnie zajęła się prowadzeniem teatru.
Była znakomita. Kiedy jej słuchał i patrzył na jej sposób poruszania się i mimikę, przypomniał
sobie kurs gry aktorskiej, na który uczęszczał podczas studiów. Tak, to będzie coś. Dopiero teraz
zrozumiał, że czeka go jeszcze sporo pracy. Ale nie miał wątpliwości, że sobie poradzi. Haley
Riverton nauczy go grać.
- Czy ty jesteś Garrison?
Pogrążony we własnych myślach, niemal podskoczył na fotelu. Próba się skończyła i kobieta,
którą tak podziwiał, stanęła na brzegu sceny. Patrzyła w jego stronę. Jedną ręką przesłoniła oczy
przed rażącym światłem reflektora, drugą swobodnie oparła na biodrze. Para aktorów schodziła
ze sceny.
- Tak, to ja - odparł i wstał. - Haley Riverton?
- Owszem.
Przywołała go na scenę skinieniem dłoni.
- Zaczynajmy. I tak jesteśmy już spóźnieni dwadzieścia minut.
Podszedł do bocznych schodków, ignorując ostry ból, który na moment przeszył mu kolano.
- Przepraszam. Skręciłem w złą stronę na skrzyżowaniu.
Haley usiadła na brzegu sceny i wyciągnęła rękę. Keith podał jej zwinięty w rulon scenariusz. W
jej pięknych, zielonych oczach na krótką chwilę pojawił się wyraz zdziwienia.
- Chciałam się przywitać - powiedziała sucho.
- Och.
Uśmiechnął się zakłopotany, przełożył do drugiej ręki scenariusz i uścisnął jej drobną dłoń.
Skrzywiła się lekko.
- Ależ uścisk! To chyba ten sygnet.
- Przepraszam! Mam nadzieję, że nic ci nie zrobiłem.
- Przeżyję. Zabierajmy się do pracy. Za dwie godziny zaczynam próbę.
- W porządku. Powiedz mi tylko, gdzie mam stanąć.
- Na środku sceny - poleciła, podnosząc się z podłogi.
Była ubrana w obszerną koszulkę z napisem Teatr Studyjny i czarne leginsy. Na nogach miała
czerwone adidasy marki Nike.
- Podczas tej lekcji usiądę na widowni. Chcę zobaczyć, co już umiesz, i zorientować się, ile
jeszcze musisz się nauczyć. Dlatego prosiłam, żebyś przyniósł ze sobą swój próbny tekst.
- Mój próbny tekst?
- No przecież mówię - odparła z lekkim zniecierpliwieniem w głosie. - Chyba recytowałeś coś,
kiedy starałeś się o tę rolę, prawda?
- Cóż... niezupełnie.
- Jak mam to rozumieć?

background image

- No, nic nie recytowałem.
- Rozumiem - skwitowała krótko. Zabrała scenariusz i usiadła na miejscu, z którego słuchała
swoich aktorów.
„Rozumiem". To słowo wiele powiedziało Keithowi. Jego nauczycielka potraktowała go jak
amatora. Cóż, trochę się myli. Przecież zaliczył zajęcia z gry aktorskiej na uniwersytecie w
Oklahomie. I występował już przed kamerą. Wprawdzie grywał tylko w reklamówkach, ale to
też coś. A co najważniejsze, sam producent wybrał go na odtwórcę głównej roli w tym filmie. To
przecież o czymś świadczy.
- Jak będziesz gotowy, możesz zacząć.
Keith był tak przejęty, że ze zdenerwowania zapomniał tekstu. Boże, jak zaczyna się pierwsza
linijka? Coś o grożeniu. Musi koniecznie zacząć mówić, zanim Haley Riverton...
- Powinieneś chyba zacząć od „Chyba mi nie grozisz, Jackson?"
- Dzięki - wyjąkał, przypominając sobie dalszą część tekstu. Zaczął mówić.
Haley usadowiła się wygodnie i przymknęła oczy. Po raz kolejny tego dnia powtórzyła sobie, ile
ma zarobić na kształceniu tego człowieka. Słuchając Keitha doszła jednak do wniosku, że Ian i
Madeira Productions powinni jej zapłacić za to zadanie znacznie, znacznie więcej.
Jeszcze kilka minut temu myślała, że nie będzie miała zbyt wiele roboty. Keith na pozór był
jakby stworzony do tej roli. Miał niski, głęboki głos, z typowym teksaskim akcentem, który
nadawał słowom charakterystyczną melodyjność. Jego sylwetka także bardzo odpowiadała
budowie bohatera, którego miał zagrać. Był wysoki i silny, poruszał się jednak z lekkością,
której nabywa każdy sportowiec. Był szeroki w ramionach, szczupły w biodrach i przystojny tak,
jak na dziewiętnastowiecznego kowboja przystało. Również wyraźny zarys podbródka, ciemny
kolor oczu i kasztanowe włosy pasowały do postaci, którą miał kreować. Rzadko spotyka się
aktora, który by tak emanował męskością.
Szkoda, że nieme filmy nie są już w modzie, pomyślała Haley i skrzywiła się, kiedy Keith
donośnym głosem wypowiedział kolejne zdanie. Słuchając, jak wyrzuca z siebie słowa, i patrząc
na jego przesadną gestykulację, westchnęła ciężko. Podniosła się z fotela, po raz kolejny myśląc,
że stanowczo za mało jej płacą.
- Keith - powiedziała głośno, bez powodzenia starając się mu przerwać. Potrząsnęła głową i
krzyknęła: - Keith! Dosyć!
Przerwał i podszedł do niej, przesłaniając oczy ręką.
Widząc wyraz wyczekiwania na jego twarzy, jęknęła cicho, zwalczając w sobie naturalną
sympatię, jaką żywiła dla aktorów. Starała się pamiętać, że tym razem nie ma do czynienia z
aktorem. Keith Garrison był piłkarzem. Wprawdzie już nie pojawiał się na boisku, ale chyba był
jeszcze przyzwyczajony do szorstkiej krytyki trenerów, którzy nigdy zbytnio nie dbali o to, by
nie urazić własnego ,ja" swych podopiecznych. Haley było to bardzo na rękę, gdyż nie miała
czasu na grzecznościowe formułki. Idąc wzdłuż rzędu foteli, pomyślała cynicznie, że los jest
jednak wredny, dając temu człowiekowi szansę zagrania głównej roli w filmie, który ma być wy-
darzeniem sezonu. Prawie wszyscy uzdolnieni, dobrze wyszkoleni aktorzy żyją na skraju nędzy;
pracują nocami jako kelnerzy i barmani, żeby zarobić na utrzymanie, a dni mają wypełnione
lekcjami, próbami i nieustannym rozczarowaniem. A Pan Gwiazda Sportowych Boisk tak po
prostu wycofuje się z futbolu i zaczyna się bawić w film.
- No i? - spytał wyczekująco. - Chyba nie było beznadziejnie?
Zbliżyła się do krawędzi sceny, przyglądając mu się bacznie.
- Nie. Określiłabym to inaczej.
Było tragicznie, ale nie powiedziała tego na głos.

background image

- Cóż, to dobrze.
- Wcale niedobrze. Jego uśmiech przygasł.
- Keith, nie mamy czasu do stracenia, więc będę z tobą szczera.
- Jasne. Wal prosto z mostu. Skinęła głową i głęboko westchnęła.
- Z tego, co wiem, w średniej szkole miałeś jakieś zajęcia z gry aktorskiej, tak?
- Nie w średniej szkole, a na uniwersytecie. I nie były to jakieś zajęcia, tylko...
- To wyjaśniałoby twoją nieodpartą potrzebę grania do balkonu. I to nie do tego - wskazała ręką
balkon na widowni - ale do jakiegoś oddalonego kilka stanów stąd. Keith, kiedy wypowiesz
pierwsze słowa do mikrofonu, dźwiękowiec ogłuchnie.
- Ale teraz nie mówiłem do mikrofonu. Grałem na scenie i myślałem, że chcesz...
- Za dwa tygodnie będziesz mówił do mikrofonu i grał w filmie, więc lepiej będzie, jeśli
zapomnisz o wszystkim, co wbijano ci do głowy w szkole.
- Na uniwersytecie - poprawił ją.
- Na uniwersytecie. Pozwól, że cię o coś spytam. Czy podczas tych kilku godzin tygodniowo,
podczas których nie uganiałeś się za piłką, instruktor wspominał wam o formie aktorstwa, która
nazywa się graniem stereotypowym?
Wzmianka o piłce uraziła dumę Keitha, ale pominął ją milczeniem. Patrzył uparcie na kosmyk
jasnych włosów opadający Haley na czoło, który bezustannie odgarniała do tyłu.
- Nie. Ale chyba tak właśnie zagrałem. Zgadza się? Podniosła na niego wzrok i oparła rękę na
biodrze.
- Chyba tak, Keith. Jestem pewna, że gdzieś pod tym całym entuzjazmem kryje się pewna
wiedza na temat techniki gry, ale ty używasz jej raczej po to, żeby imitować, nie kreować.
Naśladujesz gesty, mimikę innych aktorów, przejmując od nich nawet intonację głosu. Patrząc
na ciebie dostrzegłam ruchy i zachowania co najmniej trzech innych aktorów. To sprawia, że
twoja gra jest mechaniczna i łatwa do przewidzenia. A co gorsza - przyłożyła pięść do serca -
brak jej prawdziwego uczucia.
Mechaniczna? Łatwa do przewidzenia? Keith wiedział, że potrzebuje pomocy, ale przecież nie
było chyba aż tak źle. Do tej pory nie zetknął się jeszcze z tak otwartą krytyką. Wyprostował się
i śmiało spojrzał jej w oczy.
- Prawdziwego uczucia? To nie była scena miłosna, tylko pojedynek rewolwerowców.
Haley zsunęła rękę z biodra. Patrząc na jej zaciśnięte usta, Keith miał przez chwilę wrażenie, że
rzuci się na niego z pięściami. Ona jednak roześmiała się głośno.
- Cóż, całe szczęście, że to nie była scena miłosna! Nie chciałabym być tą, do której będziesz
adresował te wykrzyczane słowa i przesadne gesty. Jeden twój uścisk, a wylądowałabym w
szpitalu z połamanymi żebrami!
Keith nie odezwał się słowem, czekając, aż Haley wskoczy na scenę.
- Słuchaj, wiem, że nie jestem doskonały, ale...
- Żadnych ale, Keith. To twoje „Wyciągaj spluwę" było beznadziejne. Zagrałeś zupełnie jak...
jak John Wayne na sterydach!
Keith wzniósł oczy do góry i uśmiechnął się z przymusem.
- Bardzo proszę, nie oszczędzaj moich uczuć. Powiedz mi, co naprawdę czujesz.
Haley odrzuciła do tyłu głowę, poprawiając kosmyk niesfornych włosów, które nieustannie
wysuwały się z węzła, w jaki je związała. Keith przez moment zapomniał o rozmowie,
podziwiając aureolę, jaka przy tym ruchu wytworzyła się wokół głowy Haley. Jej źródłem było
światło teatralnego reflektora, załamujące się na poszczególnych pasmach jej jasnych włosów.

background image

To spostrzeżenie bardzo go rozbawiło. Aureola? Ta kobieta z pewnością nie jest aniołem, a to,
co otacza jej głowę, nie ma nic wspólnego z niebiańskimi atrybutami.
- W porządku. Sam tego chciałeś. Powiem ci, co o tobie myślę. Aktor, który nie rozumie, że w
scenie sięgania po rewolwer trzeba wyrazić tyle samo uczucia, co w scenie sięgania po kobietę,
nie spełni nadziei, które pokłada w nim producent i reżyser. Co więcej, sądzę, że dwa tygodnie to
zbyt mało czasu, żeby w tobie to zrozumienie wyrobić.
Z tymi słowami podeszła do krzesła, na którym leżał jej notatnik. Keith zamknął oczy, ze
wszystkich sił starając się zachować dla siebie odpowiedź, która cisnęła mu się na usta.
Wróciła do niego z notatnikiem i ołówkiem w ręku.
- Chciałabym - powiedziała, nie podnosząc na niego wzroku - żebyś wypożyczył sobie te kasety.
- Wyrwała z bloku kartkę i podała mu. - Robię to z wahaniem, ponieważ nie chciałabym, żebyś
naśladował tych aktorów, ale dokładnie zrozumiał ich grę. Na początek obejrzyj „Silverado". To
współczesny western.
- Współczesny western?
To sprzeczne z założenia. A skoro mowa o sprzecznościach, to czy przed chwilą nie
wspomniała, że dwa tygodnie to za krótko, żeby zrobić z niego przyzwoitego aktora? Dlaczego
zadaje mu pracę domową, skoro uważa, że lekcje z nim do niczego nie doprowadzą?
- Swego czasu John Wayne był niezły, ale od tamtej pory trochę się zmieniło. Sztuka filmowa
poszła do przodu. Dziś publiczność chce widzieć współczesnego bohatera, ze współczesną
wrażliwością, tyle tylko że przebranego w kostium z tamtej epoki. Zrozumiesz, o co mi chodzi,
po obejrzeniu filmów Scotta Glena i Kevina Kline'a.
Keith przyglądał się, jak Haley sporządza kolejną listę.
- Zadaję ci też trochę do poczytania. Mamy przed sobą kupę roboty, Keith. Sądzę, że to, co
powiedziałam, uzmysłowi ci, jak po ważna jest sytuacja. Studio Madeira zainwestowało w ten
film miliony dolarów. Mówimy o ogromnym, panoramicznym filmie. Twoja fizyczna tężyzna na
wiele ci się tu nie przyda. Potrzebujesz koncentracji, umysłowej koncentracji, przy której twoje
piłkarskie wyczyny po prostu zbledną.
Keith uznał, że mówiąc to przekroczyła granice przyzwoitości. Akcentowała to tak, jakby
umysłowa koncentracja była dla niego czymś zupełnie nieosiągalnym.
- Słuchaj - zaczął, nie starając się ukryć irytacji -jeśli uważasz, że nie zdołasz mi pomóc w ciągu
tych dwóch tygodni, to po co to wszystko? - Machnął jej przed nosem kartkami papieru.
- Płacą mi za to - wyznała z rozbrajającą szczerością. - Muszę tylko uprzedzić Iana, żeby nie
oczekiwał cudów. Zresztą, pewnie sam zdaje sobie z tego sprawę.
Oczy Keitha zwęziły się niebezpiecznie. Poczuł, że jeszcze chwila, a straci panowanie.
- Skąd masz tę pewność? Wytrzymała jego spojrzenie.
- Nie mamy czasu, żeby owijać w bawełnę, więc ci powiem. Nawet ty musisz sobie zdawać
sprawę, że dostałeś tę rolę tylko ze względu na nazwisko.
Z natury Keith był łagodnym mężczyzną i niewiele rzeczy na świecie mogło go obrazić lub
wyprowadzić z równowagi, jednak tym razem jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
Oczywiście wiedział, że dostał rolę z powodu nazwiska, ale ci z Madeira Productions nie
zatrudniliby go chyba, gdyby nie byli pewni, że da sobie radę. Poza tym nie jest przecież
kompletnym amatorem. Na zajęciach z gry aktorskiej był całkiem niezły i ostatecznie zrobił
przecież kilka całkiem udanych reklamówek.
Niezależnie od tego, co myślała o tym wszystkim jego korepetytorka, miał podpisany kontrakt
na zagranie głównej roli w tym filmie. Do diabła, przecież tak bardzo chciał zostać aktorem,
skoro nie mógł już grać w piłkę. Zresztą, odkąd pamiętał, zawsze przecież chciał zostać aktorem.

background image

- O której mam jutro przyjść?
- Z samego rana - odparła z ponurym westchnieniem, jakby sama myśl o czekającej ją lekcji
czyniła życie smutniejszym. - Po południu mam próby z aktorami. Może być ósma?
Keith skinął głową, złożył równo kartki, które otrzymał od Haley, i wsunął je do tylnej kieszeni
dżinsów. Idąc do drzwi myślał tylko o tym, jak bardzo Haley się myli, tak nisko oceniając jego
aktorskie umiejętności.
Bowiem, w przeciwieństwie do niej, nie pozwolił sobie na powiedzenie tego, co naprawdę myśli
o niej i o ich lekcji. Ukrył swoje prawdziwe uczucia: nie podarł kartek papieru, które mu dała, i
nie cisnął ich z pogardą pod nogi. Nie porwał też Haley na ręce i nie rzucił na ten przeklęty
balkon, o granie do którego go oskarżyła.

Carolyn Kincaid sięgnęła po pas bezpieczeństwa i spojrzała na atrakcyjną stewardesę, która stała
niedaleko. Zapięła pasy, odgarnęła z czoła kosmyk włosów i z westchnieniem ulgi usadowiła się
wygodnie w fotelu. Jak to się stało, pomyślała, nie spuszczając wzroku ze stojącej przy wejściu
pięknej dziewczyny, że stewardesy zrobiły się młodsze ode mnie?
Jeszcze gorsze niż stewardesy były młode aktorki, których liczba w Los Angeles rosła z dnia na
dzień. Przy nich te anioły przestworzy wyglądały jak recepcjonistki w szpitalach.
Rozcierając zmarszczki, które pojawiły się między brwiami, Carolyn sięgnęła po magazyn. Jej
chłopak, Jonathan, zarzuciłby jej, że wpada w histerię, ale cóż on może wiedzieć o jej
prawdziwych uczuciach? Jest bankierem, nie aktorem, i nie ogląda tych kociaków na każdym
przesłuchaniu. Nie rozumie, jak trudno jest rywalizować z tymi wspaniałymi dwudziestolatkami,
kiedy samej przekroczyło się już trzydziestkę.
- Przepraszam panią bardzo.
Carolyn podniosła wzrok znad magazynu i spojrzała na uśmiechniętą stewardesę.
- Słucham?
- Proszę podnieść stolik.
- Och, tak. Słusznie.
Zamknęła magazyn, złożyła stolik i zatrzasnęła zabezpieczenie. „Przepraszam panią bardzo".
Poczuła nieodpartą ochotę, by wysunąć nogę i podstawić ją dziewczynie, która właśnie
nadchodziła z tacą pełną drinków.
Niezależnie od tego, co mówił Jonathan, czas nieubłaganie biegł naprzód, i to znacznie szybciej,
niż Carolyn by sobie tego życzyła. Kiedyś myślała, że po trzydziestce będzie już miała bardziej
ugruntowaną pozycję w Hollywood, tymczasem musiała pracować jak niewolnica, żeby dostać
jakieś drobne role w filmie, telewizji czy reklamie.
Dlatego właśnie chciała zagrać w filmie Madeira Productions. Chciała - to mało powiedziane.
Walczyła o tę rolę jak wytrawny polityk, posuwając się nawet do wykorzystywania rodzinnych
koligacji.
Uśmiechnęła się gorzko, przypominając sobie, jak, chowając dumę, poprosiła rodziców, żeby w
jej sprawie zadzwonili do studia. Przysięgała sobie, że nigdy nie skorzysta z ich protekcji, ale
tym razem nie widziała już innego wyjścia. Miała nadzieję, że ten pierwszy raz będzie zarazem
ostatni.
Samolot ustawił się na pąsie startowym. Carolyn zaczęła myśleć o filmie, w którym miała
zagrać. Scenariusz był bardzo dobry. Napisał go zeszłoroczny laureat Oscara i już samo to miało
nadać filmowi pewien rozgłos. „Samotnik" był westernem, a ostatnimi czasy westerny stawały
się coraz bardziej modne. Nazwisko Keitha Garrisona, który miał grać główną rolę męską, też

background image

przydawało splendoru temu wydarzeniu. Najważniejsze było jednak to, że gdyby film odniósł
sukces, mogłaby liczyć na lepsze role w przyszłości. Jej kariera, która do tego momentu układała
się niezbyt pomyślnie, wreszcie miałaby szanse się rozwinąć. Nie dostała żadnej dobrej roli od
czasu, gdy Haley przydarzył się ten wypadek.
Samolot uniósł się w powietrze, przyprawiając Carolyn o niemiły skurcz żołądka. Zamknęła
oczy, czekając, aż osiągną właściwą wysokość i nudności ustąpią.
Po kilku minutach poczuła się znacznie lepiej. Może jej złe samopoczucie było spowodowane
myślą o wypadku Haley? Zawsze, kiedy myślała o tamtych wydarzeniach, doznawała tego
przykrego uczucia.
Dwa i pół roku. Były w jej życiu momenty, kiedy wydawało jej się, że to wszystko miało
miejsce całe wieki temu. Innym razem tamta chwila stawała jej przed oczami tak żywo, jakby
zdarzyła się zaledwie przed kilkoma godzinami. Potrząsnęła głową i sięgnęła po magazyn, jakby
chciała uciec od prześladujących ją wspomnień. Przerzuciła kilka stron, zatrzymując wzrok na
zdjęciu, które przedstawiało modelkę, bardzo podobną do jej dawnej przyjaciółki.
Przejechała ręką po gładkim papierze, nie zwracając uwagi na zmarszczkę, która pojawiła się
między brwiami. Wbrew woli ogarnęły ją wspomnienia. Odgłos strzałów, widok Haley leżącej
na podłodze obok stolika, krew.
Przez długie miesiące nie mogła przyjść do siebie po tym zdarzeniu. Ogarnął ją bezbrzeżny
smutek i poczucie niepowetowanej straty. Tak jak Haley utraciła dobrzemzapowiadającą się
szansę na karierę, tak ona straciła najlepszą przyjaciółkę, jaką w życiu miała.
Niejednokrotnie zastanawiała się, czy Haley też odczuwa tak silną tęsknotę. Czy tęskni za
Carolyn i ich wspólnym życiem?
Kiedy podeszła stewardesa, zamówiła drinka i odłożyła czasopismo na siedzenie obok. Czy
powinna odszukać Haley, kiedy znajdzie się w Tulsie? Zarówno Jonathan, jak i jej
psychoterapeuta mocno ją do tego namawiali, ale Carolyn nie była pewna, czy rzeczywiście
powinna to zrobić. Bała się, że zostanie odrzucona. A tego by nie zniosła. Nie w tej chwili.
Powróciły myśli o filmie. O filmie i o rozbieranej scenie, którą miała zagrać.
Boże, jak bardzo potrzebowała teraz przyjaciela!

Ian Ferguson uśmiechnął się szeroko, a w kącikach oczu ukrytych za okrągłymi, drucianymi
okularami pojawiły się drobne zmarszczki.
- Jak dobrze cię znów widzieć, Haley.
- Ciebie również.
Odpowiedziała na jego uśmiech, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo tęskniła za tym
człowiekiem. Przyjaźnili się od czasu, gdy zrobił swój pierwszy film. Haley przez całe lata
dzielnie kibicowała jego karierze reżysera filmowego, jednak od czasu wyjazdu z Kalifornii nie
rozmawiała z nim ani razu.
Ian zaprosił ją gestem do środka i nogą zamknął za nimi drzwi. Pomógł jej zdjąć płaszcz,
powiesił go na wieszaku i objąwszy ramieniem poprowadził do stojącej przed oknem kanapy.
Haley zauważyła, że producent czynił oszczędności, wynajmując jeden apartament, który miał
służyć reżyserowi jako mieszkanie i jednocześnie biuro. Część apartamentu Iana była zapełniona
telefonami, faksami, kopiarkami i całą stertą papierów. Pośród tego całego bałaganu stał
telewizor i pudło z kasetami wideo.
- Wyglądasz świetnie, skarbie - odezwał się Ian. - Jak ci się wiedzie?
- Znacznie lepiej niż w dniu, w którym widziałeś mnie ostatni raz.

background image

Usiadła na ogromnej kanapie, pokrytej materiałem w turkusowo-pomarańczowe wzory. Oparła
nogi o blat znajdującego się nie opodal stolika, starając się nie zawadzić, butami o stojący na
jego środku wazon z kwiatami.
Ian usiadł w fotelu naprzeciw niej. Z uwagą przyjrzał się beżowemu obiciu, które pokrywało
oparcie fotela.
- Mam nadzieję, że mój pomysł odwiedzenia cię w szpitalu nie był zbyt zwariowany - odezwał
się po chwili z wahaniem.
- Pomyśl tylko, jak ja się wtedy czułam - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, który jednak
zgasł, kiedy Ian spojrzał na nią pełnym zatroskania wzrokiem. -Wiem, wiem. To wcale nie jest
zabawne. Ale nie patrz na mnie tak smutno. Skoro z tego żartuję, to nie jest ze mną tak źle,
prawda?
- Być może. Ale nigdy nie należałaś do osób, które zbywają temat głupimi żarcikami. Prędzej
powiedziałbym to o Carolyn.
Haley dobrze rozumiała, co Ian ma na myśli. W filmowym światku Carolyn słynęła ze swego
specyficznego poczucia humoru i niewybrednych dowcipów. Ci, którzy znali ją lepiej, wiedzieli,
że jest to forma samoobrony, którą stara się odgrodzić od całego zła i brutalności świata, w jakim
przyszło jej żyć. Była jedynym dzieckiem znanych aktorów, którzy nigdy nie mieli zbyt wiele
chęci ani czasu, żeby tracić go na wychowywanie córki. Carolyn wcześnie nauczyła się ukrywać
swoje prawdziwe uczucia, Ian chciał powiedzieć, że teraz również Haley w jakimś stopniu
posiadła tę umiejętność.
- Przyznaję, że ciągle myślę o tym, co mi się przydarzyło - wyznała. - Trudno tak z dnia na dzień
zapomnieć o takim przeżyciu. Nauczyłam się strzec swojej prywatności aż do przesady i z całą
pewnością zastanowię się teraz kilka razy, zanim otworzę drzwi nieznajomemu. Dalej dręczą
mnie złe sny.
Jak ten ostatniej nocy, pomyślała. Śniło jej się, że stoi w długim, ciemnym tunelu. Na jego końcu
otwiera się więzienna brama i wychodzi z niej mężczyzna. W ręku trzyma pistolet. Haley nie ma
dokąd uciec. Jest w potrzasku.
- Nie myśl jednak, że zajmuję się tylko lizaniem ran. Życie powoli wraca do normy.
Ian przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego sięgnął tylko
po paczkę leżących na stole papierosów.
- Chciałeś coś powiedzieć?
- Nic specjalnego.
Zapalił papierosa i przysunął do siebie popielniczkę.
- Z nowym rokiem podjąłem postanowienie, że koniec z wtykaniem nosa w nie swoje sprawy.
Haley zachichotała i wskazała brodą na pełną niedopałków popielniczkę.
- Łatwiej by ci było zerwać z paleniem. No, śmiało, powiedz, co ci leży na sercu.
Zaciągnął się głęboko i skierował dym na sufit. W końcu spojrzał na nią z uwagą.
- No dobrze. Powiedziałaś, że życie powoli wraca do normy. Nie wiem, Haley, czy praca w
małym teatrzyku w Oklahomie to dla ciebie norma. Ty powinnaś grać. W filmie, w telewizji albo
na scenie. Przykro mi to mówić, ale nawet po tym, co się stało, trudno mi zrozumieć, dlaczego
masz poczucie winy. Tak dobrze ci szło.
Wzmianka lana o karierze, którą przerwała, sprawiła jej przykrość. Zgadza się. Zdążyła już
osiągnąć coś niecoś do czasu wypadku. Koło nosa przeszedł jej kontrakt, który na pewno
przyniósłby jej sławę. Jednak bezpieczeństwo i spokój znaczyły dla niej więcej niż jakakolwiek
kariera.

background image

- Kiedy w twoim życiu zdarzy się coś, co uzmysłowi ci, że jesteś zwykłym śmiertelnikiem,
inaczej patrzysz na wszystko, Ian.
- Ale przecież granie było dla ciebie czymś najważniejszym na świecie. To było całe twoje
życie.
Haley potrząsnęła głową i przyjrzała się stojącym na stole kwiatom.
- Nie. Może wtedy tak myślałam, ale to się zmieniło. Moje życie zostało prawie przerwane przez
Jacka Whartona. Aktorstwo było tylko moim zawodem. Poza tym ciągle przecież pracuję w
branży. Może nie na tak wielką skalę, ale przynajmniej robię to, co lubię.
Ian wydawał się nie w pełni przekonany. Uśmiechnął się.
- Kiedy dowiedziałem się, że utknęłaś w rodzinnym biznesie, pomyślałem, że jakoś uda mi się
przyciągnąć cię z powrotem do zawodu.
Rozejrzał się po pokoju.
- Muszę przyznać, że twój brat robi tu niezłą robotę, ale wiedziałem, że ciebie nie uszczęśliwi
praca w charakterze czyjejś asystentki. Kiedy jednak usłyszałem, że zarządzasz tutejszym
teatrem, zrozumiałem, że moje szanse bardzo zmalały.
- Masz rację, i to w obu przypadkach.
Haley zdjęła nogi ze stołu, pochyliła się do przodu i wyjęła z wazonu jedną różę.
- Powinieneś był mnie wtedy widzieć, Ian. Byłam w swej roli przezabawna. Ubieranie się w te
granatowo-czerwone mundurki doprowadzało mnie do szału. Zupełnie, jakbym grała w kiepskim
horrorze.
Ian uśmiechnął się i strząsnął popiół z papierosa.
- W Hollywood nie musiałabyś się tak ubierać.
- Daj spokój, Ian. - Pogroziła mu palcem, udając zagniewaną. - Zresztą, nie myślałam tylko o
sukienkach. Najgorsze było chodzenie do biura, powtarzanie każdego dnia tych samych
czynności. Aż do znudzenia.
- Chcesz powiedzieć, że czułaś się, jakbyś codziennie grała tę samą rolę?
- Właśnie tak! Czy wiesz, że ja rzeczywiście próbowałam grać? Powtarzałam sobie: „Przecież
potrafisz to zrobić. Potraktuj to jako kolejną rolę i wszystko pójdzie gładko".
- Nie wyobrażam sobie, żebym mógł pracować gdziekolwiek indziej - zgodził się Ian. - Życie w
normalnym świecie po tygodniu doprowadziłoby mnie od obłędu.
- Mnie to zajęło pięć miesięcy. Propozycja pracy w charakterze dyrektora teatru była dla mnie
jak zbawienie. Wprawdzie zarabiam mniej niż w filmie czy nawet w hotelu, ale, jak to mówi
piosenka, „Nie zawsze można mieć wszystko, czego się chce..."
- Ale musisz przynajmniej mieć to, czego potrzebujesz - dokończył Ian.
- Zgadza się. Tylko że ja mam już to, czego potrzebuję.
- To właśnie chciałem usłyszeć. Nie mam zamiaru dręczyć cię ani siłą ciągnąć do Los Angeles,
jeśli tu jesteś naprawdę szczęśliwa.
- To świetnie. Pozwolisz jednak, że ja cię troszkę podręczę, dobrze?
Uniósł ze zdziwieniem brwi, a po chwili, kiedy zrozumiał, o co chodzi, jego twarz rozluźniła się.
- Chodzi o Garrisona.
- Zgadza się. Ian, jestem zdziwiona, żeby nie powiedzieć zbulwersowana tym, że obsadziłeś tego
faceta w głównej roli...
- Nie ja, Haley, tylko nasza szefowa od obsady. Uważa, że będzie dobry. Twierdzi, że potrzeba
mu po prostu trochę ogłady...
- I ty się z nią zgadzasz? Zresztą, skąd ona może to wiedzieć? Nigdy go do tej roli nie
przesłuchiwała!

background image

Haley wstała z kanapy i podeszła do stojącego w przeciwległym kącie pokoju barku.
- Pozwolisz? - spytała, podnosząc do góry butelkę importowanego piwa.
- Jasne. Mnie też przynieś - poprosił, spoglądając na nią przez ramię. - Keith dzwonił do mnie
dziś po południu. Powiedział, że wasze spotkanie nie wypadło najlepiej.
Haley zdjęła kapsle i wróciła na kanapę.
- Powiedziałabym, że wypadło bardzo źle. Ian, on nie potrafi grać. Ktoś musiałby włożyć w
niego ogromną pracę. Dziwię się, że taka firma jak Madeira Productions chce inwestować w
niego kupę pieniędzy.
- Bezkrytycznie wierzą swojej szefowej od obsady. - Ian pociągnął łyk piwa. - Mówiąc szczerze,
ja też jej wierzę.
- Powtarzam ci, że on nie potrafi grać.
- Sądzę, że po prostu był zdenerwowany. Praca z tobą doskonale mu zrobi. Słuchaj, wiesz, że
nigdy nie lubiłem zbyt wiele ryzykować, ale w tym wypadku instynkt mi mówi, że Keith spisze
się świetnie.
Haley potrząsnęła głową. Ian Ferguson, jeden z najlepszych reżyserów, z jakimi zdarzyło jej się
pracować, uważał, że Keith Garrison doskonale się spisze?
- Ian, to szaleństwo. Najwyraźniej nasza cywilizacja upada. Ty mówisz, że on będzie świetny?
Przyznaję, że wygląda nieźle, ale przecież przełożyłeś rozpoczęcie zdjęć, żeby mógł wziąć
lekcje!
- Zdjęcia opóźniły się z kilku powodów, nie tylko dlatego, żeby Keith mógł się poduczyć. Nie
mówiłem też nigdy, że to kandydat do Oscara. Powiedziałem tylko, że nadaje się do naszego
filmu. Ma doskonałą prezencję, znane nazwisko, publiczność za nim przepada. Kupują wszystkie
napoje i buty sportowe, które on reklamuje, i to w ogromnych ilościach. Haley uniosła brwi.
- Och, Haley, nie patrz na mnie wzrokiem bazyliszka. Doskonale wiesz, że ci ze studia chcą mieć
coś pewnego. Wiedzą, że Keith Garrison to ktoś, kto zapewni im publiczność.
Haley ponownie potrząsnęła głową.
- Ciekawe, co powiedzą, kiedy zobaczą film. Dobry wygląd i nazwisko to jeszcze nie wszystko.
Trzeba mieć choć trochę polotu.
- Nie jest taki zły. Wiem, co czujesz, ale ja też widziałem go w akcji i nie do końca się z tobą
zgadzam. Potrzebuje tylko trochę szlifu...
- Szlifu! Ian, czy ty...
- Haley, daj mu po prostu trochę czasu. Możesz to dla mnie zrobić?
Dać mu trochę czasu, pomyślała sceptycznie Haley i nacisnęła guzik od windy. Próbowała
tłumaczyć Ianowi, że nie jest cudotwórczynią, ale on odpowiedział, że nie oczekuje od niej
cudów, tylko poświęcenia Keithowi kilkunastu dni jej cennego czasu. Jeszcze próbowała się
bronić, wyjaśniając, że bierze pieniądze za pracę, której efekty są bardzo niepewne. Uśmiechnął
się na to i oznajmił, że bezgranicznie ufa jej pedagogicznym uzdolnieniom. Cała rozmowa
zakończyła się tak, jak Ian sobie tego życzył. Nie na darmo był doskonałym reżyserem. Haley
zgodziła się kontynuować lekcje.

Ponownie nacisnęła guzik, jakby mogło to przyspieszyć przyjazd windy.
Próba z aktorami nieco się przedłużyła, więc straciła przez to swój popołudniowy spacer.
Tymczasem zrobił się wieczór. Najlepszym miejscem na przechadzkę o tej porze był deptak
handlowy. Centrum Tulsy znajdowało się niedaleko hotelu Rivertonow.
- No dalej, rusz się - poganiała windę, oparłszy się o przeciwległą ścianę.

background image

- W ten weekend w hotelu odbywa się jakaś konferencja. Dlatego tak długo trzeba czekać na
windę.
Podniosła głowę i napotkała spojrzenie brązowych oczu, które bez wątpienia należały do jej
ucznia. Wyprostowała się.
- Cześć! - przywitała go. - Co tu robisz?
- Mieszkam. Przynajmniej do czasu, kiedy skończymy film.
- Aha.
Odsunęła się od ściany i wsunęła ręce do kieszeni spodni.
- A ty? - spytał, przechylając się do tyłu na piętach najbardziej wyrafinowanych butów
sportowych, jakie Haley widziała w życiu. - Co ciebie tu sprowadza?
- Rozmawiałam z Ianem.
Skinął głową i spojrzał na tablicę świetlną.
- Więc... będziesz się mną zajmować?
Cichy dzwonek oznajmił przybycie windy. Weszli do środka. Haley stanęła obok płytki z
przyciskami, Keith zaś oparł się o przeciwległą ścianę i położył rękę na mosiężnej poręczy.
Kiedy zamknęły się drzwi, Haley nacisnęła guzik z napisem „Parter" i spojrzała na niego
pytająco.
- Też zjeżdżam na dół. A więc? - ponaglił ją.
- Tak, będę cię dalej uczyła.
- Naprawdę? Myślałem, że poszłaś do Iana, żeby błagać go o zwolnienie z tego przykrego
obowiązku.
- Mówiąc szczerze, tak właśnie było. Ian jest moim przyjacielem i po prostu nie mogę go
zawieść. Przekonywałam go, że prawdopodobnie wezmę pieniądze za pracę, z której się nie
wywiążę.
Po raz kolejny Keith poczuł się urażony. Do diabła! Teraz nie jest już nawet początkującym
amatorem, a tylko przysługą, którą robi się przyjacielowi. Nie miał dotąd nauczyciela, który by
go tak upokorzył. Na usta cisnęło mu się kilka siarczystych przekleństw.
- Cóż... Bardzo to miło z twojej strony.
- Słuchaj, Keith. Bardzo mi przykro, jeśli cię uraziłam, ale muszę być z tobą szczera. Wydaje mi
się, że będziemy mieli spore problemy. Po prostu myślę...
- Po prostu myślisz! - Nie pozwolił jej skończyć. -Jak możesz wyrabiać sobie o kimś zdanie na
podstawie jednej zagranej przez niego sceny? Wiem, że mój popis nie należał do
najwybitniejszych interpretacji w dziejach sztuki aktorskiej, ale na pewno nie było aż tak źle, jak
to oceniłaś. I jeśli chcesz wiedzieć, to uważam, że moje aktorskie umiejętności, bądź ich brak,
nie są głównym powodem, dla którego się do mnie uprzedziłaś.
Uniosła z zaciekawieniem brwi.
- Tak? A co jeszcze mnie do tego skłoniło?
- Wydaje mi się, że w ogóle masz coś przeciwko sportowcom.
Haley złożyła ręce na piersiach.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Sam nie wiem. Może twoja wzmianka o uganianiu się za piłką i sterydach? A może opinia o
sportowych obozach i przekonanie, że potrzebuję raczej umysłowego, nie fizycznego treningu?
Kiedy usłyszała te słowa z ust Keitha, wydały jej się znacznie bardziej uszczypliwe niż w
momencie, gdy sama je wypowiadała. Chciała wyrazić swój pogląd, ale nie miała zamiaru go
atakować.

background image

- Wydaje mi się, że... że powinnam cię przeprosić. Przykro mi, jeśli mój sąd na temat piłki
nożnej zabrzmiał obraźliwie.
Nie musisz się aż tak wysilać, pomyślał Keith, nie dostrzegając w spojrzeniu Haley nadmiaru
skruchy.
- W porządku - powiedział cicho.
Winda zatrzymała się. Keith przepuścił Haley w drzwiach. Kiedy ruszyli przez hol, wyciągnęła z
kieszeni kolorową gumkę, splotła masę bezładnie opadających na kark włosów w ciasny węzeł i
przewiązała je.
Zatrzymał ją na środku holu, obok ogromnej wazy z brązu, wypełnionej bukietem pastelowych
kwiatów. Chociaż przeprosiła go już za swe złośliwe uwagi, nie był do końca
usatysfakcjonowany.
- Słuchaj... Chciałem zapytać, tak z ciekawości... - Urwał, nie mogąc oderwać wzroku od tych
kosmyków jasnych włosów, które były zbyt krótkie, żeby objęła je gumka. Jedno pasmo opadło
jej na oczy. Keith ze zdziwieniem ujrzał własne palce, które dotykają jej czoła i odgarniają
niesforne kosmyki. Haley była nie mniej zaskoczona.
- Och... Dziękuję - wyjąkała skonsternowana. -O co chciałeś mnie spytać?
- A, tak. Przeprosiłaś mnie... - zaczął, wbijając wzrok w jeden z kwiatów znajdujących się za jej
plecami - za uwagi na temat piłki nożnej, ale nie powiedziałaś nic na temat faktu, że ja sam
byłem piłkarzem. Nie chodzi mi o to, żebyś prawiła mi komplementy. Chciałbym tylko
wiedzieć, czy to także jest w twoich oczach powód do krytyki.
Haley z trudem powstrzymała jęk. Jak może odpowiedzieć na takie pytanie? Jej przeprosiny były
przyznaniem się do faktu, że była do niego uprzedzona, ale przecież nie skrytykowała go tylko
dlatego. Naprawdę potrzebował dużo pomocy. Przygryzła wargę, zdając sobie sprawę, że nie
stać jej na żaden komplement. Może jednak powinna powiedzieć coś, co podbudowałoby w nim
wiarę, którą zachwiała swoimi uwagami?
- Keith, powinnam cię była uprzedzić, że jeśli chodzi o aktorstwo, nie potrafię patrzeć
obiektywnie. Spędziłam dziesięć lat na studiowaniu aktorstwa pod okiem największych sław i
bardzo poważnie traktuję swoją pracę. Przyznaję, że oceniłam cię dziś dość surowo, ale to
powinno cię cieszyć. Przecież jestem twoją nauczycielką, prawda? Czy nie wiesz o tym, że tylko
ostry trening jest warunkiem osiągnięcia sukcesu?
Keith przez chwilę milczał. Potem potrząsnął głową, a na jego ustach pojawił się smutny
uśmiech.
- I znów wróciliśmy do piłki nożnej. Miałaś w przeszłości jakieś złe przejścia ze sportowcami?
- Nie. Chodziło mi tylko o analogię do...
- No, śmiało. Powiedz mi prawdę. Chodziłaś kiedyś z jakimś supermenem, który złamał ci serce,
tak? Pewnie jego poczucie własnej wartości było trzy razy większe od tego pomieszczenia -
wskazał ręką hol, w którym się znajdowali - i dlatego postanowiłaś pokazać wszystkim facetom,
gdzie jest ich miejsce.
- Nie, Keith. Nie chodziłam z żadnym sportowcem i generalnie nie mam do nich nic.
- Świetnie. W takim razie pokaż mi język.
- Co? - Haley roześmiała się zaskoczona. - Co mam zrobić?
- Pokaż mi język - powtórzył. - Jeśli jest czarny, będę wiedział, że kłamiesz.
Uśmiechnęła się, przyglądając mu się z niedowierzaniem.
- - Nigdy o tym nie słyszałam. Twierdzisz, że kiedy ktoś kłamie, czernieje mu język?
- Nie wiedziałaś o tym?
Mówił poważnym głosem, w którym słychać było jednak nutkę rozbawienia.

background image

- Nie wiem, gdzie ty się wychowywałaś. Moja mama zawsze tak mówiła i uwierz mi, nigdy nie
miałem dość odwagi, by go pokazać. Ilekroć prosiła mnie, żebym wysunął język, zaciskałem
zęby aż do bólu, w przekonaniu, że jest czarniejszy niż smoła. Przyznasz, że nieźle to wymyśliła.
- Rzeczywiście. Pilnowało cię wtedy twoje własne sumienie.
- No właśnie. Więc teraz bądź tak miła i pokaż mi język.
Haley ze śmiechem potrząsnęła głową. Przy tym ruchu niesforny kosmyk włosów znów zsunął
się jej na oczy, ale tym razem Keith go nie poprawił. Zamiast tego powiódł wzrokiem za jej
dłonią, którą machinalnie odgarnęła pasmo z czoła. Spojrzała na niego z uśmiechem i
zasznurowała usta dokładnie w ten sam sposób, w jaki on czynił to w dzieciństwie.
- Aha! Tu cię mamy! Skinęła głową.
- No dobrze, poddaję się. Przeszkadza mi fakt, że jesteś sportowcem. Robisz dokładnie to, co
wielu innych przed tobą: sprzedajesz nazwisko, kiedy twoja sportowa kariera jest już skończona.
Ten sam problem mam z modelkami, które robią się zbyt stare, żeby pozować do zdjęć.
Uważają, że mogą zostać aktorkami tylko dlatego, że są fotogeniczne. Moim zdaniem, to jest
nieuczciwe.
Keith musiał przyznać, że jej rozumowanie nie jest pozbawione pewnej logiki. Skoro sama
włożyła w nauczenie się tego zawodu tyle trudu, miała prawo wymagać sporo od innych. Jednak
istniała jeszcze druga strona medalu.
- Sądzę, że to tylko pół prawdy.
Spojrzał na piękny orientalny dywan, na którym stali, a potem ponownie podniósł wzrok na
Haley.
- Pomyśl, ile pracy muszę włożyć, żeby sprostać wymaganiom, jakie mają w stosunku do mnie
właśnie przez nazwisko, które wyrobiłem sobie w sporcie.
A przy okazji, zapewniam cię: świadomość, że zostałem zatrudniony nie z powodu talentu, nie
jest najprzyjemniejsza. Ta rola to pierwsza rzecz w moim życiu, na którą nie musiałem ciężko
pracować. Mówiąc szczerze, przekonałem się, że zwycięstwo nie smakuje tak słodko, kiedy
podają ci je na talerzu.
Haley zrozumiała, że zachowała się nie fair. Cały czas myślała o tym, jak łatwo dostał tę rolę,
nie wzięła jednak pod uwagę całej odpowiedzialności, jaka w związku z tym na niego spadła.
Poczuła się winna.
- No tak. Najwyraźniej nie pomogłam ci dziś po południu, prawda?
- Nie - odpowiedział po prostu. - Ale nie martw się. Dam sobie radę.
- Wiem, ale mimo to jeszcze raz przepraszam. Jutro zaczniemy od nowa, dobrze? Obiecuję, że
tym razem zapomnę o uprzedzeniach.
- Dzięki - powiedział cicho. - Nie chodzi o to, że nie potrafię przyjąć krytyki, tylko... Musiałem
się upewnić, że mam jakąś szansę, zanim zaryzykuję zrobienie z siebie durnia.
W tym momencie Haley zrozumiała, co Ian, faceci ze studia i szefowa obsady widzieli w
Garrisonie. Zgadza się, jest bardzo przystojny, ma wygląd, który z pewnością położy u jego stóp
damską część publiczności, ale na tym nie koniec. Keith jest również bezpośredni, uczciwy i
bardzo wrażliwy, a tylko człowiek o takich cechach mógł dobrze zagrać tę rolę. Jeśli nauczy się
sprzedać to na planie filmowym, zdobędzie serca wszystkich widzów.
- Jest pewna nadzieja, Keith. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żebyś nie wyszedł na durnia,
a film nie okazał się klapą.
- Świetnie. Boję się tego od chwili, kiedy upadłem tak fatalnie, że nie mogłem podnieść się o
własnych siłach.
Haley domyśliła się, że mówi o jakimś wypadku z boiska.

background image

- Cóż, skoro mamy jutro wcześnie zacząć, powinnam już iść - oświadczyła, kierując się do
drzwi.
- Tak, ja też.
- A zatem do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Wyszli na zewnątrz. Keith sięgnął do kieszeni spodni po kluczyki. Chciał spytać Haley, czy
podrzucić ją do domu, ale uprzedził go portier.
- Dobry wieczór, pani Riverton. Czy wezwać taksówkę?
- Nie, Denny, dziękuję. Przepadł mi dzisiejszy spacer, więc pójdę piechotą do centrum
handlowego.
Portier spojrzał na zachmurzone niebo i zmarszczył brwi.
- Sama?
Miasto było dobrze oświetlone, ale o tej porze nie spotykało się na ulicach zbyt wielu
przechodniów.
- To blisko. Nic mi nie będzie - odparła lekkim tonem i pożegnała się.
Keith spojrzał za odchodzącą Haley i dwie myśli przyszły mu do głowy. Pierwsza, że portier zna
jej nazwisko i że jest to nazwisko właścicieli hotelu, po drugie zaś uzmysłowił sobie, że jego
uwaga nie była pozbawiona sensu. Co ona sobie myśli? Chodzić po opustoszałym mieście
wieczorem, i to samotnie? Tulsa leży wprawdzie w środkowej Ameryce, ale nawet tu wieczorne
spacery po mieście nie należą do najlepszych pomysłów. Schował kluczyki do kieszeni i
podbiegł do niej.
- Może cię podwieźć?
Haley przystanęła, uśmiechnęła się do niego i potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję. Wolę się przejść.
- Jesteś pewna, że możesz chodzić sama po mieście o tej porze? Jest pusto i...
- Do centrum jest tylko kawałek.
- No tak, ale...
- Dziękuję - przerwała mu zdecydowanie. - Dam sobie radę sama.
Wieczór był dość chłodny. Keith tęsknie spojrzał w kierunku hotelu, żałując, że nie wziął
marynarki. Kiedy opuszczał pokój, ta myśl wydała mu się zgoła niedorzeczna. Chciał się przejść
i pomyśleć trochę o sytuacji, w jakiej się znalazł.
Patrzył na odchodzącą Haley, której włosy połyskiwały w świetle ulicznych latarni, i kręcił
głową. Nigdy nie wiadomo, kto może stać za następnym rogiem. Podjął nagłą decyzję.
Jeszcze raz podbiegł do niej.
- Czy w tym centrum handlowym, do którego idziesz, są jakieś restauracje lub bary?
- Tak, ale możesz przecież zjeść w hotelu. Poza tym zadałam ci chyba pracę domową. Masz
obejrzeć kilka filmów i przeczytać parę książek, prawda?
- Tak, ale muszę przecież jeść. Chciałem poznać trochę miasto i pomyślałem, że przy okazji coś
zjem.
Haley zatrzymała się nagle i spojrzała na niego podejrzliwie.
- Naprawdę jesteś głodny, czy po prostu nie chcesz, żebym sama chodziła po mieście?
- Przysięgam, że umieram z głodu.
- Akurat ci uwierzę - uśmiechnęła się. - Lepiej pokaż mi język.
Keith zachichotał i zacisnął usta tak, jak zwykł to robić w dzieciństwie. Haley westchnęła.
- To tylko dwie przecznice. Dwa dobrze oświetlone skrzyżowania.

background image

- Założę się, że ulice, które od nich odchodzą, są ciemne. Daj spokój, naprawdę jestem głodny.
Dlaczego nie pozwalasz mi ze sobą pójść? Chcę tylko odprowadzić cię do domu, nic więcej.
Haley trudno się było z tym pogodzić. Prawie dwa lata walczyła, żeby zachować pełną niezależ-
ność, a teraz ktoś próbuje zniszczyć jej wysiłek. Rozumiała, że Keithowi chodzi o jej
bezpieczeństwo. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć nawet w tak małym mieście.
- Zgoda, wygrałeś. Możesz mnie odprowadzić do centrum.
Keith słyszał o tym, że październikowe wieczory w Oklahomie bywają chłodne. W ciągu dnia
temperatura dochodzi co prawda do trzydziestu stopni, ale kiedy zachodzi słońce, często zrywa
się przenikliwy wiatr.
Oczywiście Keith nie przewidywał, że spędzi wieczór poza hotelem. Z żalem pomyślał o
samochodzie, którego wnętrze wydało mu się nagle najprzytulniejszym miejscem na świecie.
Cienki sweter, który miał na sobie, nie stanowił żadnej osłony przed wiatrem. A może to dwa
lata spędzone w San Antonio odzwyczaiły go od chłodów?
- Zimno ci? - spytała Haley, nie wyjmując rąk z kieszeni żakietu.
-Nie. A tobie?
- Mnie jest ciepło.
Przeszli przez ogromny, opustoszały parking, minęli sklep z odzieżą i następny z alkoholem.
Keith wcisnął ręce do kieszeni spodni. Boże, ależ zaczął marznąć. I to od czasu, kiedy przestał
grać w piłkę. Przypomniał sobie mecz, który rozgrywali w Buffalo w temperaturze poniżej zera;
było mu wtedy znacznie cieplej niż teraz. Kiedy mijali bank, spojrzał na tablicę świetlną, która
pokazywała czas i temperaturę. Siedemnaście stopni.
- Bardzo jesteś małomówny - odezwała się Haley.
- Mhm. Taki już ze mnie facet. Niezły kompan do spacerów, prawda?
- Zgadza się - odparła i uśmiechnęła się delikatnie.
Skręcili za róg i nagle znaleźli się na placu otoczonym mnóstwem jasno oświetlonych wystaw.
Skwer był wyłożony czerwonymi płytami chodnikowymi. Rosło na nim kilka drzew. Większość
sklepów była już zamknięta, a nieliczni sprzedawcy skryli się we wnętrzu swoich sklepików.
Dobrze wiedzą, kiedy się schować przed chłodem, pomyślał Keith.
- Do centrum mamy jeszcze kawałek - oznajmiła Haley.
Keith przytaknął i zwolnił nieco, zostając pół kroku w tyle. Mógł teraz kątem oka przyglądać się
profilowi jej twarzy.
Nie zdziwił się, gdy z tej perspektywy wydała mu się równie atrakcyjna jak z każdej innej.
Pasma jasnych włosów luźno opadały jej na czoło, zupełnie jak w teatrze. Zamrugała powiekami
i potrząsnęła głową, żeby odsunąć niesforne kosmyki z rzęs, które wydały się Keithowi
najdłuższe na świecie. Chłodne powietrze zaróżowiło jej policzki, a gdy oddychała, wokół ust
tworzyła się delikatna mgiełka.
Jej usta. Były piękne. Pełne i niezwykle zmysłowe.
Oderwał od nich wzrok i myśli i spojrzał ponad jej głową, pozwalając, by zimne powietrze
ochłodziło mu twarz. Nie może sobie pozwolić na romans z korepetytorką. Miał przez następne
dwa tygodnie spędzać z nią po kilka godzin dziennie i bardzo chciał, żeby były to godziny
poświęcone wyłącznie nauce. Niezależnie od tego, co sobie o nim myślała w teatrze, naprawdę
bardzo zależało mu na tym, żeby nauczyć się jak najwięcej,
- Jesteśmy na miejscu - odezwała się po chwili. Wyciągnął rękę z kieszeni i otworzył ciężkie,
szklane drzwi dużego budynku. Haley weszła do środka; Keith wsunął się za nią. Kiedy drzwi
same się zamknęły, roztarł zmarznięte ręce, chuchając na nie, żeby się szybciej rozgrzały.
- Jednak było ci zimno.

background image

- Tylko trochę - przyznał z niechęcią.
- Nie musiałeś iść ze mną. Nie chciałam, żebyś z mojego powodu trząsł się z zimna. A przecież
czeka cię jeszcze droga powrotna do samochodu.
- Na razie nie będę się tym martwił. Chodź - ujął ją za rękę i pociągnął - przejdziemy się trochę,
to zrobi się nam cieplej.
Budynek składał się z trzech poziomów. Wjechali na środkowy. Minęli kilka sklepów. Keith
odważył się spojrzeć na Haley. Przypomniał sobie, że nosi to samo nazwisko co właściciel
hotelu. Miał zamiar spytać ją o to, kiedy jego uwagę przykuła wystawa jednego ze sklepów,
który właśnie mijali.
Była to wystawa sklepu ze sportowym obuwiem, i to obuwiem, które reklamował. Stało na niej
mnóstwo butów, a za nimi widniała naturalnej wielkości fotografia przedstawiająca Keitha,
ubranego tylko w obcisłe czarne szorty i adidasy. Grymas niechęci wykrzywił mu twarz. Wtedy
te spodenki nie wydawały mu się aż tak krótkie. Ani obcisłe. Przyspieszył kroku, mając nadzieję,
że Haley nie zauważy zdjęcia. Tylko tego teraz mu brakuje... Keith Garrison w roli supermena.
Haley spojrzała na niego z zaciekawieniem i przyspieszyła, żeby się z nim zrównać.
- Co się stało? Spóźniliśmy się na jakieś spotkanie?
- Co? Nie, nie... - odparł zmieszany, patrząc przed siebie. - Po prostu poczułem silny głód. Gdzie
są te restauracje, o których wspominałaś?
- Restauracje...
Zwolniła, starając się sobie przypomnieć, gdzie ich w tym budynku szukać. Odkąd sprowadziła
się do Tulsy,tylko raz odwiedziła tutejsze centrum handlowe. Zwykle zakupy robiła w
południowej części miasta, gdzie mieszkała. Ale, jeśli dobrze pamiętała, wszystkie knajpki były
na pierwszym poziomie, niedaleko lodowiska.
- Chodź - powiedziała, podchodząc do balustrady. Wychyliła się i spojrzała w dół. - Tak, myślę,
że są tam, piętro niżej.
Spojrzał we wskazanym kierunku i odciągnął ją od barierki.
- Świetnie. Możemy więc już tam pójść?
- Chyba naprawdę jesteś głodny. Czy nic dziś nie...
- Urwała, gdyż jej wzrok spoczął właśnie na pełnej sportowych butów wystawie. Były tam takie
same buty jak te, które nosił Keith. A za nimi - aż się zatrzymała. Za nimi stał Keith Garrison we
własnej osobie. W kolorach. I to prawie całkiem nagi.
- No, no - zdołała wydusić, a w jej głosie słychać było bezbrzeżne zdumienie.
Spojrzała na niego i wolno podeszła do wystawy.
- O rany - usłyszała za plecami przerażony jęk. Jego oczywiste zakłopotanie wywołało uśmiech
na twarzy Haley.
Pociągnął ją za ramię.
- Chodźmy stąd.
- Nie - powiedziała, uwalniając rękę. - Oglądam sobie buty. Buty treningowe dla prawdziwego
sportowca- przeczytała napis umieszczony na plakacie i potrząsnęła głową. - One naprawdę
wyglądają bardzo... profesjonalnie. Rzekłabym nawet, że męsko. Może mój brat kupiłby sobie
parę.
Spojrzał na nią z błaganiem w oczach.
- Już się naśmiałaś. A teraz chodźmy.
- Nieźle - skonstatowała, odwracając się od wystawy. - Coś w tej reklamie przykuło moją uwagę,
sprawiło, że zechciałam je kupić. Powiedziałabym, że to bardzo sugestywna reklama.

background image

- A ja bym powiedział, że sobie ze mnie kpisz. Uśmiechnęła się. Miał rację. Kpiła z niego, ale
Keith nie mógł wiedzieć, że rozumiała jego zakłopotanie lepiej niż ktokolwiek inny na świecie.
Sama pozowała kiedyś do zdjęć reklamujących wszystko, począwszy od mocno
wydekoltowanych wieczorowych sukni aż do koronkowych bikini. Raz nawet „kochała się" z
aktorem przed oczami widzów, którzy wybrali w to sobotnie popołudnie jej program, zamiast
oglądać mecz piłki nożnej w konkurencyjnej stacji. Miała też na koncie reklamę kremu do
opalania, w której występowała tylko w kostiumie zakrywającym niewiele więcej niż spodenki
Keitha. Są na świecie gorsze rzeczy od odsłaniania kawałka ciała, żeby dobrze sprzedać jakiś
produkt. Na przykład blizny, które nie pozwalają ci już nigdy więcej obnażać ciała przed
obiektywem aparatu.
- Nie całkiem. To naprawdę niezła reklama -oświadczyła, ponownie przyglądając się zdjęciu. -
Bardzo dobrze na niej wyglądasz. Powinieneś być z siebie dumny.
- Tak myślisz? - spytał nieco bardziej swobodnym tonem. Jego zakłopotanie zniknęło w jednej
chwili. -Zobacz, jak je wyretuszowali. Nie widać nawet blizny na nodze.
- Blizny?
Przejechała wzrokiem po umięśnionym, opalonym udzie, którego kształtu mógłby pozazdrościć
Keithowi każdy mężczyzna. Pan Garrison jest naprawdę bardzo przystojny. Jest też żywą
reklamą sportu.
- Domyślam się, że przeszedłeś kilka ładnych operacji kolan. Mam rację? Chyba większość
piłkarskich potyczek kończy się urazem tych stawów?
- Tak, ale to nie z kolanami miałem kłopoty. W ostatnim sezonie nie poszło mi najlepiej. Ponad
dwa lata temu miałem kontuzję prawej nogi i w ciągu osiemnastu miesięcy kilka razy byłem
operowany.
Ponad dwa lata temu. Co za zbieg okoliczności, pomyślała z goryczą. Dwa lata temu ona
również była w szpitalu. Wiedziała, co to znaczy poddawać się kolejnym operacjom i żmudnej
rehabilitacji.
- Musiałeś bardzo cierpieć.
- Trochę. Przyznaję, że nie było to przyjemne. Ale najgorsze ze wszystkiego było to, że
musiałem zrezygnować z futbolu.
Haley spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Myślałam, że zrobiłeś sobie małą przerwę, żeby... No cóż, sądziłam, że to była twoja decyzja.
Chcesz powiedzieć, że nie możesz już grać?
- Zawodowo nie.
Usłyszała w jego głosie żal i uzmysłowiła sobie nagle, że pod wieloma względami ich losy są
bardzo do siebie podobne. Ona także została zmuszona przez życie do przerwania kariery.
- To fatalnie. Bardzo mi przykro.
- Mówiąc szczerze, uważam, że mimo to jestem szczęściarzem.
- Dlaczego?
- Dostałem propozycję. Mam zagrać w filmie.
- Ach, film.
W tym momencie podobieństwa się kończyły. Jego życie zaczynało sie tam, gdzie jej kończyło.
- Czy to nie...? Hej, to naprawdę ty! - usłyszeli podekscytowany głos stojącego w drzwiach
sklepu mężczyzny.
Haley odwróciła się. W ich kierunku szedł młody człowiek, ubrany w dżinsy i sportową
koszulkę.
- Garrison! Keith Garrison!

background image

Uszczęśliwiony chłopak podszedł do Keitha, żeby uścisnąć mu rękę. Potrząsał nią energicznie,
nie zważając na obecność Haley.
- Słyszałem, że jesteś w mieście, że masz grać w filmie, ale nie mogę uwierzyć, że to naprawdę
ty! Stoisz sobie tak po prostu przed moim sklepem! No, to nie jest całkiem mój sklep. Jestem
sprzedawcą, ale kiedyś będzie mój. To naprawdę ty!
- Tak... ja - odparł zaskoczony Keith, powoli odzyskując pewność siebie. Spojrzał na Haley,
która odsunęła się na bok i przyglądała się ustawionym na wystawie butom.
- Człowieku, od lat jestem kibicem Mavericksow. A twoje buty sprzedają się jak żadne inne!
Miło mi to słyszeć.
Keith zdołał wreszcie uwolnić rękę z uścisku chłopaka.
- Tak, naprawdę idą jak woda. Słuchaj, nie miałbyś nic przeciw temu, jeśli poprosiłbym cię,
żebyś podpisał plakat?
Keith odwrócił wzrok od pełnej nadziei twarzy sprzedawcy i ponownie spojrzał na Haley. Cały
czas uważnie studiowała wystawę. Czy całkiem zapomniała o jego istnieniu? Prośba o autograf
nie stanowiła dla niego żadnego problemu. Zawsze z chęcią je rozdawał. Nie chciał jednak
utwierdzać Haley w przekonaniu, że wizerunek „prawdziwego sportowca" jest jedynym, na jaki
go stać.
- Haley? Podniosła wzrok.
- Czy masz coś przeciwko temu?
- Ależ nie. Wszystko w porządku. Idź, zaczekam na ciebie na zewnątrz.
- Nie, chodź ze mną. Proszę. Wyciągnął do niej rękę.
- To zajmie tylko chwilkę - wtrącił sprzedawca. -Hej, ciebie też chyba znam. Wyglądasz jakoś
znajomo. Czy jesteś... kimś sławnym?
Haley spojrzała na wystawę.
- Nie. Nie jestem kimś, kogo mógłbyś znać. Weszła do sklepu z obuwiem i cierpliwie czekała, aż
Keith podpisze plakat i kilka zdjęć, które podsunął mu sprzedawca. Kiedy szli do restauracji,
milczała. Nie marszczyła z dezaprobatą czoła, tak jak poprzednio, ale też nic nie mówiła. Kiedy
weszli do środka, wybrała stolik oddalony nieco od pozostałych i stanowczo odmówiła zjedzenia
czegokolwiek. Nie chciała nawet nic do picia.
Keith wyciągnął portfel z kieszeni spodni i wręczył stojącej za ladą dziewczynie
dziesięciodolarowy banknot. Wydała mu resztę i z uśmiechem przesunęła w jego kierunku
pomarańczową tacę z zamówionym jedzeniem - kanapką z wołowiną i kawą.
Podszedł do stołu i spojrzał na Haley, doszukując się w jej twarzy śladów zniecierpliwienia.
Jednak nie dostrzegł w niej nic poza znużeniem. Usiadł naprzeciw.
- Przepraszam cię za to całe zajście z autografami. Rozwinął kanapkę, na którą w rzeczywistości
nie miał wielkiej ochoty, i ugryzł kawałek.
- Nie przejmuj się. Taka jest cena sławy, prawda?
- Tak. Mówiąc szczerze, zdarza mi się to nawet dość często.
Przyjrzał się swej towarzyszce, słysząc w jej głosie ton niepewności.
- To bardzo dobrze - powiedziała, nie podnosząc wzroku.
- Dobrze?
- Kiedy zostaniesz sławnym aktorem, będziesz często spotykał się z takimi przejawami sympatii.
Jak wiesz, niełatwo jest pogodzić się z utratą prywatności w życiu. Czasami jesteś jak
niewidzialny i wszyscy ignorują twoją obecność, innym razem za to jesteś... kimś.
- Masz rację. Ja jednak obawiam się czegoś zupełnie innego. Boję się, że jeśli film okaże się
niewypałem, będą o tym wiedziały miliony ludzi, którzy go obejrzą. Dlatego tak bardzo cieszę

background image

się, że mam ciebie. Może wyglądam na faceta, który jest bardzo pewny siebie, ale w
rzeczywistości cały trzęsę się ze strachu - wyznał z gorzkim uśmiechem.
Haley odwzajemniła uśmiech, obserwując, jak Keith odgryza ogromny kęs kanapki. Potem
przeniosła spojrzenie na zakończone ciemnymi rzęsami powieki, które opadły, gdy pociągnął łyk
kawy, a wreszcie na drobne zmarszczki, które promieniście rozchodziły się z kącików oczu.
- Możesz sobie darować te gadki, Keith. Większość sportowców, których znam, to bardzo pewni
siebie ludzie. Zawsze mnie to w nich uderzało.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że jest to grupa ludzi obdarzona szczególnie wybujałym ego, co?
- spytał, patrząc na nią z lekką drwiną.
Właśnie o to jej chodziło, ale nie powiedziała tego na głos. Nie powiedziała w ogóle nic, tylko
wyzywająco uniosła brwi.
- No tak. Jednak ten fakt da się całkiem logicznie wytłumaczyć. Wszystko bierze się z
„mentalności zwycięzcy", jaką mają sportowcy. Jeśli chcesz zdobyć najwyższe trofeum czy
nawet tylko wyrobić sobie nazwisko, musisz wygrać. Talent to bardzo ważna rzecz, ale nie
wystarczy, jeśli nie masz odpowiedniego nastawienia.
- Nastawienia zwycięzcy.
- Tak.
Zawinął w papier nie dojedzoną kanapkę, odsunął ją od siebie, skrzyżował ramiona i oparł je na
blacie stołu.
- Znałem facetów obdarzonych niezwykłymi zdolnościami, którzy jednak nigdy nie opuścili
ławki rezerwowych. Brakowało im determinacji, chęci wygrywania. Znałem też takich, którzy
nie wyróżniali się niczym specjalnym, a jednak zostawali gwiazdami. Zwykle byli napędzani...
- Własnym, ja" - dopowiedziała.
- Dobrze, własnym ,ja". Ale to przecież jest dość naturalne. Żeby wygrać, musisz przekonać
samego siebie, że jesteś kimś.
- Ty nie sprawiasz wrażenia osoby, której własne ego jest czymś najważniejszym na świecie.
- Czyżby? Czy to ma być komplement? Uśmiechnęła się.
- Chciałam tylko powiedzieć, że nie zachowujesz się tak, jakby twoim życiową dewizą było
odniesienie zwycięstwa za wszelką cenę. Kiedy podpisywałeś plakat, nie miałeś najbardziej
szczęśliwej miny.
- Mówisz tak, bo nigdy nie słyszałaś wywiadu przeprowadzonego ze mną przed meczem.
Pochylił głowę i zaczął zniżonym głosem:
- „Tak, Howard, dziś spuścimy im tęgie baty. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jestem w
szczytowej formie, nigdy nie czułem się lepiej. Dziś jest mój dzień".
Przez twarz Haley przemknął uśmiech.
- Nie jestem jednak na tyle głupi, żeby nie zdawać sobie sprawy, że aktorstwo to coś innego niż
piłka. Jeśli nie mam talentu, moje pozytywne nastawienie nic mi nie pomoże. Mogę się bardzo
postarać, ale nie będę miał pewności, że zagrałem daną rolę tak, jak potrzeba.
- Mogę zadać ci jedno pytanie?
- Śmiało.
- Dlaczego podpisałeś ten kontrakt? Dlaczego akurat film?
Keith skinął głową, jakby zadawał sobie to samo pytanie.
- Głównie dlatego, że rzeczywiście uwielbiałem na studiach grać. Poza tym jest to dla mnie
wyzwanie. Po wypadku dostałem mnóstwo propozycji pracy. Proponowano mi stanowisko
komentatora, wpłynęło bardzo dużo ofert z agencji reklamowych. Z pewnością mógłbym się z
tego utrzymać. Ale jakoś pomysł komentowania sportu zbytnio do mnie nie przemawia.

background image

Natomiast praca w reklamie nie mogłaby przecież trwać wiecznie. A może po prostu za bardzo
polubiłem pokazywanie się w świetle reflektorów...
- Gdyby tylko o to chodziło, z pewnością zadowoliłyby cię propozycje, które ci złożono.
Pracując w reklamie, cały czas byłbyś dobrze widoczny.
Spojrzał na nią z uwagą.
- Chyba masz rację. W takim razie chodziło chyba o wyzwanie, jakim jest ta rola.
- Tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że dasz sobie radę. Powiedziałeś, że praca w reklamie jest
tymczasowa, jednak tak naprawdę - nie ma nic bardziej ulotnego niż bycie aktorem, Keith.
Granie w filmach, a raczej bycie aktorem, może cię doprowadzić do szaleństwa. Owszem, jeśli
masz talent i odrobinę szczęścia, możesz grać cały czas. Ale do tego trzeba mieć stalowe nerwy
i ogromnie dużo silnej woli.
Po tych słowach zapadła cisza. Keith zastanawiał się, ile z jej wypowiedzi dotyczy właśnie jego.
Ian mówił mu, że Haley przez kilka lat grała w Los Angeles, a potem przeniosła się do Tulsy,
która jest jej rodzinnym miastem. Reżyser nie powiedział mu nic więcej, a on nie był wtedy
wystarczająco ciekaw jej losów, żeby sam się czegoś dowiedzieć. Teraz jednak wiele by dał,
żeby poznać prawdę.
Przyglądając się jej z uwagą, cicho spytał:
- Czy coś... albo ktoś... zrobił ci jakąś krzywdę, Haley?
Szybko podniosła wzrok.
- Mówiłam o tobie... O graniu w ogóle. I chciałam ci powiedzieć...
- Że to nie mój interes. Nie musisz mi opowiadać historii swojego życia, Haley.
- Wiem. Tylko że... - Westchnęła ciężko. - Powiedzmy, że zaczęłam robić karierę, która moją
rodzinę przyprawiała o nerwową wysypkę. Twierdzili, że nie jest to zajęcie dla mnie. Że nie dam
sobie rady. Wiedziałam jednak, że potrafię im udowodnić, jak bardzo się mylą. W końcu okazało
się... No, cóż. Mieli rację.
A więc tu ją boli, pomyślał.
- Czy twoja rodzina ma coś wspólnego z właścicielami hotelu? Z Rivertonami?
- Tak, to moi rodzice. Kiedy przyjechałam do Tulsy, pracowałam dla nich przez jakiś czas. Przez
dobry kwadrans byłam asystentką dyrektora naczelnego, mojego brata Jamesa.
Nie mógł jej sobie wyobrazić z teczką w ręku, ubraną w jeden z tych grzecznych sweterków z
emblematem hotelu na kieszeni. Fakt, że widział ją tylko w leginsach, bawełnianej koszulce i
czerwonych skórzanych butach sportowych, ale Haley była tak ładna, że w każdym ubraniu
wyglądała świetnie.
- Jakoś nie widzę cię siedzącej za biurkiem i robiącej papierkową robotę.
Roześmiała się.
- Mnie też się to nie podobało. Zwinęłam się, zanim jeszcze nie było za późno.
- Czy wtedy właśnie zaczęłaś pracować w teatrze?
- Tak. I muszę przyznać...
- Do diabła! - wykrzyknął Keith, patrząc kątem oka na zbliżającą się do nich kobietę z piórem i
notesem w ręku.
- Co się stało?
- Staram się zawsze być uprzejmy, ale ludzie czasami pojawiają się w najmniej odpowiednich
momentach - powiedział cicho, pochylając głowę. - Nie chcę być niegrzeczny, ale tym razem
chyba nie pozwolę, żeby nam przeszkadzano.
- Przeszkadzano?

background image

Haley rozejrzała się dookoła, a kiedy dostrzegła idącą w ich stronę kobietę, szybko się
odwróciła.
- Dzień dobry! - powitała ich nieznajoma, zatrzymując się przy stoliku. - Czy mogłabym dostać
autograf?
Keith przybrał cierpliwy wyraz twarzy.
- Jeśli powie mi pani, przy którym stoliku siedzi, z przyjemnością go pani dam, kiedy
skończymy rozmawiać z moją przyjaciółką. Chyba kilka minut nie sprawi pani wielkiej różnicy,
prawda?
- Och.
Zdezorientowana kobieta przeniosła wzrok z Keitha na Haley.
- Cóż, oczywiście, że mogę poczekać, tylko że ja chciałam autograf Sabriny, nie pana.
- Sabriny? - spytał zmieszany Keith.
- Tak.
Spojrzała na Haley i uśmiechnęła się szeroko.
- Ja i moi przyjaciele po prostu panią uwielbiamy. Nie możemy się doczekać, kiedy znów wróci
pani do „Z biegiem lat". Chyba nie zastąpią panią kimś innym, prawda? Wprawdzie minęło już
sporo czasu, ale pani nieobecność jest w pełni usprawiedliwiona. Nie wyobrażam sobie kogoś
innego na pani miejscu. Jest pani po prostu...
- Nie jestem Sabriną - powiedziała krótko Haley. Wyglądała na mocno zdenerwowaną. Wzięła
od kobiety notes i szybko napisała: „Z najlepszymi życzeniami, Haley Riverton".
- Och, chyba mnie pani rozumie. Była pani taka dobra, że uwierzyłam, iż naprawdę jest pani
Sabriną. Sab...
- Myli się pani. Nazywam się Haley Riverton. Gwałtownym ruchem odsunęła krzesło i wstała od
stołu. Nerwowym gestem odgarnęła z czoła pasemko włosów.
- Dziękuję za wszystkie komplementy, ale Sabrina była tylko rolą, którą grałam. Rozumie to
pani? Rolą, a nie mną.
Po tych słowach odwróciła się i odeszła. Nieznajoma stała w osłupieniu i patrzyła na Keitha z
nie skrywanym niezadowoleniem.
- Cóż, wielkie dzięki. Przez lata byłam wielbicielką tej telenoweli, i to wielbicielką numer jeden,
ale teraz to już przeszłość!
Zabrała swój notes i dumnym krokiem oddaliła się w stronę grupki przyjaciół, którzy czekali na
nią przy stoliku.
Haley biegła tak szybko, że kolorowe wystawy mijanych sklepów migały jej przed oczami jak w
kalejdoskopie. Kiedy wskoczyła na ruchome schody, które miały ją zawieźć do głównego
wyjścia, serce biło jej jak oszalałe. Przez moment odczuła pokusę, żeby dalej po nich biec, ale
zdrowy rozsądek nie pozwolił jej tego zrobić. Była zbyt zdenerwowana. Znając swoje szczęście,
potknęłaby się i spadła na dół. Już widziała te nagłówki w prasie: „Nieszczęśliwa aktorka
tragicznie kończy życie na ruchomych schodach w swoim rodzinnym mieście".
Mocno chwyciła się poręczy, drugą rękę przyciskając do ust. Co chciała stłumić? Histeryczny
śmiech czy może łzy rozpaczy?
Sabriną. Boże, kiedy ludzie wreszcie zapomną? Jak długo jeszcze będą prześladować ją tym
imieniem? Czy nie zapłaciła już wystarczająco wysokiej ceny? Rzuciła wszystko, zostawiła to za
sobą i uciekła najdalej jak mogła od życia, które tak kochała. Czy to nie wystarczy?
Zeszła ze schodów, czując mocne bicie serca. Skierowała się do głównych drzwi, ale kiedy
usłyszała czyjś głos wołający ją po imieniu, przystanęła. Wołanie się powtórzyło.
Keith.

background image

Odkąd wybiegła z restauracji, nawet o nim nie pomyślała. Obejrzała się przez ramię i ujrzała go
na dolnym poziomie.
- Haley! Zaczekaj na mnie!
Wbiegł na schody, przeskakując po trzy stopnie naraz. Po kilku sekundach był już przy niej.
Kiedy zobaczyła, że rozciera kontuzjowaną nogę, nagle poczuła się winna.
- Keith. Twoja noga.
- Co?
Spojrzał w dół, jakby nie zdawał sobie sprawy z bólu, który odczuwał, a potem przeniósł wzrok
na Haley.
- Nic jej nie będzie. Haley, wszystko w porządku?
- Nie powinieneś za mną biec.
Nerwowym ruchem zwijała pasek wiszącej na ramieniu torebki, przyglądając się, jak Keith
masuje udo i kilkakrotnie zgina nogę w kolanie.
- Widzisz, do czego to doprowadziło. Bardzo cię boli?
- Nie. Nic mi się nie stało. Ale ty...
- Ja tylko...
Potarła czubek nosa i odwróciła wzrok.
- Masz rację. Nic nie jest w porządku. Zawsze się wściekam, kiedy zdarza się coś takiego. Nie
potrafię niestety sobie tak dobrze poradzić ze swoimi wielbicielami jak ty.
Najwyraźniej wcale sobie z nimi nie radziła, pomyślał patrząc, jak drżącymi palcami skręca
pasek torebki. Potem, ni z tego, ni z owego, odwróciła wzrok i podeszła do wiszącego nie opodal
telefonu. Zaczęła czegoś szukać w swej przepastnej torbie.
Keith zmarszczył czoło i podszedł do niej, ignorując tępy ból, który odczuwał w kontuzjowanej
nodze.
- Co robisz?
- Dzwonię po taksówkę. Mój samochód jest w warsztacie.
Cały czas była bardzo blada i drżała. Keith odebrał jej z rąk słuchawkę. - Odwiozę cię do domu.
Mój samochód stoi dwie przecznice stąd.
Potrząsnęła głową.
- Doceniam twoją uprzejmość, ale dziś wieczorem i tak już jej nadużyłam.
- Jedziesz ze mną - powiedział stanowczo i odebrał jej torebkę, zawieszając ją sobie na ramieniu.
Haley nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pokręciła głową, westchnęła z rezygnacją i poddała
się. Pozwoliła mu wziąć się pod rękę i zaprowadzić do wyjścia.
- Z tą torebką wyglądasz co najmniej śmiesznie.
- Jeszcze jedna uwaga na temat mojej torebki, a będziesz jechała do domu w bagażniku - ostrzegł
ją śmiertelnie poważnym tonem.
Rozbawienie wywołane żartami Keitha nie trwało długo. Na dworze było zimno. Zanim dobiegli
do samochodu, obydwoje solidnie zmarzli. Haley wcisnęła ręce do kieszeni żakietu i przygryzła
wargi. Keith także odczuwał zimno, ale mimo to nie mógł opanować ciekawości, którą
rozbudziło zachowanie Haley. Niechęć do kolekcjonerów autografów to jedno, ale ucieczka
przed kimś, kto tylko chciał twojego podpisu, to zupełnie inna historia. Haley wybiegła, jakby
się obawiała, że ta kobieta będzie ją ścigać.
Skostniałymi palcami wyciągnął z kieszeni kluczyki, otworzył drzwi po stronie pasażera i
przytrzymał je, czekając, aż Haley wsiądzie do środka. Potem szybko zajął swoje miejsce,
włączył silnik i ogrzewanie. Arktyczne powietrze dmuchnęło im prosto w twarz.
- Do diabła!

background image

Zmniejszył ogrzewanie do połowy i roztarł zmarznięte ręce.
- Czy w tej Oklahomie zawsze jest tak zimno? Haley uśmiechnęła się z pobłażaniem.
- To dopiero jesienne chłody. Ciekawe, jak sobie dasz radę, kiedy przyjdzie prawdziwa zima.
- To zależy. Jak zimno tu bywa?
- Czasami jest nawet mróz. Wprawdzie wróciłam dopiero pięć miesięcy temu, a dziesięć lat
spędzonych w Kalifornii też zrobiło swoje. Mogę się mylić.
„Wróciłam dopiero pięć miesięcy temu". Wyjechał z podziemnego garażu, przypominając sobie
słowa kobiety z restauracji. Nieobecność Haley na planie była w pełni usprawiedliwiona. Co to
mogło oznaczać?
- Lubisz tu mieszkać? - spytał.
- Tak - odpowiedziała, ale ton jej głosu zdradzał coś innego.
Keith ponownie spojrzał na nią, ale się nie odezwał. Po chwili spytał o adres.
Haley wytłumaczyła, jak dojechać do jej mieszkania, i zamilkła. Pogrążona we własnych
myślach, całą drogę wyglądała przez boczne okno.
Keith sprawnie prowadził samochód pustymi ulicami miasta. Po kilku minutach ciszy próbował
nawiązać rozmowę.
- Niezbyt wielki ruch. Czy zawsze tak tu jest o tej porze?
- Mhm. Tulsa to ciche miasteczko. Prawie nie ma tu bloków ani dużych osiedli. Ludzie
przeważnie mieszkają w małych domkach.
- Widzę.
Przejechał przez kolejne skrzyżowanie. W końcu dotarł do drogi szybkiego ruchu, o której
wspominała Haley. Ich rozmowa, którą starał się podtrzymać, była cichsza niż ulice Tulsy.
Wjechał na główną drogę i przyspieszył. Jeszcze kilka razy próbował sprowokować Haley do
większej wylewności, ale kiedy zbywała go monosylabami, dał za wygraną.
Haley cały czas miała posępną minę i nerwowo wystukiwała nogą rytm jakiejś zapomnianej
piosenki.
To nie mój interes, powtarzał sobie Keith. Zna ją przecież dopiero jeden dzień. Nie dalej jak
kilka godzin temu miał jeszcze poważne wątpliwości, czy w ogóle uda mu się polubić tę kobietę,
a poza tym przez najbliższe tygodnie miały ich łączyć więzi czysto zawodowe. Żadnych
osobistych wyznań. A jeśli będzie chciała porozmawiać o tym, co wydarzyło się w restauracji,
musi zacząć sama. Nie ma prawa wtrącać się w jej życie.
Skoncentrował się na prowadzeniu samochodu, starając się ignorować nerwowe przytupywanie
czerwonego buta Haley, jak również los jej wargi, którą nieustannie zagryzała. Patrzył na kolejne
drogowskazy, które mijali, skręcając w ulice, które mu wskazywała. W pewnym momencie
oznajmiła, że jej mieszkanie jest dwa lub trzy kilometry dalej.
Jechali Lewis Street, mijając po drodze stare, stateczne domy, otoczone pięknie utrzymanymi
trawnikami.
- Wiesz, co jest w tym najbardziej zdumiewającego? - spytała nagle. Nie patrzyła na niego, tylko
mówiła, wyglądając przez okno samochodu. - Oni po prostu nie potrafią zrozumieć, że jesteś
tylko aktorem, a nie postacią, którą zagrałeś.
Keith oderwał wzrok od drogi.
- Masz na myśli wielbicieli? Wielbicieli seriali?
- Skręć tu, w prawo.
Włączył kierunkowskaz i skręcił, nie przestając obserwować jej kątem oka.
- Tak, wielbicieli - odpowiedziała na jego pytanie. - Weźmy na przykład tę kobietę. Patrząc na
nią można by pomyśleć, że jest zupełnie nieszkodliwa, prawda?

background image

- Cóż, chyba tak. A nie?
- Tego nigdy nie możesz wiedzieć. Nie możesz ufać...
Potrząsnęła głową i wskazała ręką na widniejący po prawej stronie rząd domów.
Keith zwolnił i skręcił w małą uliczkę, cały czas spoglądając na swą towarzyszkę. Zastanawiał
się, czy Haley wyjaśni jakoś swą ostatnią uwagę, ale milczała. Poinformowała go tylko, że jej
dom to ten trzeci po prawej stronie. Potem otworzyła torebkę i zaczęła szukać w niej kluczy.
Keith zatrzymał samochód przed wejściem, nie przestając myśleć o dziwnej rozmowie, którą
Haley zaczęła i tak nagle przerwała. Ża kilka sekund go opuści, a on będzie miał przed sobą całą
noc, żeby o tym myśleć.
Odwróciła się do niego.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze - powiedziała.
Zamrugał ze zdziwienia oczami. Miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze?
- Co masz na myśli?
- Twoją nogę.
- Ach, nogę. Nie martw się. Nic mi nie jest. Ale... Wyciągnął rękę i lekko dotknął jej ramienia. –
Czy dobrze się czujesz? To całe zdarzenie naprawdę mocno tobą wstrząsnęło.
- Masz rację.
Westchnęła i na moment odwróciła wzrok. Kiedy ponownie spojrzała na Keitha, dostrzegł w jej
oczach zmęczenie. Poczuł nagłą ochotę, żeby przytulić ją do siebie.
- Minęły już dwa lata. Mogłoby się wydawać, że powinnam już przestać tak reagować na
podobne zaczepki.
Bez dalszych wyjaśnień otworzyła drzwi, wpuszczając do środka strumień zimnego powietrza, i
wysiadła z samochodu.
- Dzięki za podwiezienie. Do jutra.
Haley rzuciła na krzesło torebkę i włączyła automatyczną sekretarkę, żeby przesłuchać taśmę.
Pierwsza wiadomość była od Dennisa O'Kane'a, który chciał przedyskutować z nią szczegóły
dotyczące afisza na przyszły sezon. Druga pochodziła od brata.
- Tu James. Jestem zdziwiony, że nie ma cię w domu o tej porze. Dzwonię, ponieważ...
James opowiedział jej ze wszystkimi szczegółami o przyjęciu, które ich matka miała wydać, by
uczcić otwarcie teatru. Haley spojrzała w sufit. Miała w pamięci wiele wydawanych przez matkę
przyjęć. Pełna gala, szacowni goście i całe mnóstwo dziennikarzy. Westchnęła i zdjęła żakiet.
Sprawozdania w mediach., Tylko tego jej teraz brakowało.
Trzecią wiadomość zostawiła Carolyn. Słysząc ją, Haley znieruchomiała z ręką na klamce do
drzwi łazienki. Odwróciła się i spojrzała na telefon.
- Cześć. Przez kilka tygodni będę w mieście i... No, cóż, pomyślałam, że...
Zapadła dość długa cisza, a potem głos Carolyn rozległ się ponownie.
- Słuchaj, może to nie był najlepszy pomysł, żeby do ciebie zadzwonić. To znaczy, rozumiem,
dlaczego się ze mną nie kontaktowałaś. Prawdopodobnie na twoim miejscu zrobiłabym to samo.
Zostawiam to tobie. Zadzwoń do mnie... albo nie dzwoń. Jak chcesz. Jestem w hotelu Riverton.
Haley zamknęła oczy, nie mogąc pozostać obojętną na ból, który usłyszała w głosie przyjaciółki.
Do diabła, dlaczego to wszystko musi być takie trudne? To nie fair, że ktoś inny musiał cierpieć
z powodu tego, co przydarzyło się tylko jej.
Zostawiam to tobie. Zadzwoń do mnie... albo nie dzwoń. Jak chcesz.
Haley nie mogła nie zadzwonić. Carolyn była jej najlepszą przyjaciółką i nie zasługiwała na to,
żeby ją ignorować. Być może ciężko jej będzie słuchać o karierze Carolyn. Ona sama musiała

background image

przecież tak raptownie przerwać swoją. Jednak taką cenę Haley była gotowa zapłacić. Tak.
Zadzwoni do niej. Ale nie dziś, zdecydowała. Nie dziś, kiedy jest w podłym nastroju.
Nie czuła się również na siłach, żeby dzwonić do Jamesa. Rozmowa z nim była ostatnią rzeczą,
na którą miała teraz ochotę. Pragnęła tylko wziąć gorący prysznic, położyć się do łóżka i oddać
jakiejś interesującej lekturze. Wiedziała jednak, że brat martwiłby się, gdyby nie zadzwoniła.
Dlatego sięgnęła po słuchawkę i przez kilka ładnych minut cierpliwie słuchała o przyjęciu, które
chciał wydać wraz z matką za dwa tygodnie. Jako główny reżyser miejscowego teatru, Haley
była odpowiedzialna za reklamę. Doskonale wiedziała, że byłoby głupotą z jej strony, gdyby
zignorowała prasę. Zgodziła się więc przyjąć zaproszenie. Na koniec James spytał o to samo, co
zawsze:
- A poza tym wszystko w porządku?
Zapewniła go, że nic złego się nie dzieje, pożegnała się i z ulgą odłożyła słuchawkę. Jak bardzo
pragnęła, żeby wszystko wróciło do normalnego stanu! Marzyła o tym, żeby po dwóch latach
James przestał odchodzić od zmysłów, gdy wychodziła gdzieś wieczorem. I żeby fakt, że jej
twarz i głos pojawią się w telewizji, nie wyprowadzał jej tak bardzo z równowagi. Chciała też,
żeby Jack Wharton nie odebrał jej tej małej przyjemności, jaką jest złożenie komuś autografu.
Zdjęła bluzkę i rzuciła ją na łóżko. Podeszła do komody i wyjęła z szuflady jedwabną nocną
koszulę. Zanim ją włożyła, podniosła wzrok na wiszące nad komodą lustro, przyjrzała się swemu
odbiciu i koszula wypadła jej z ręki.
Przez te lata powinna już przywyknąć do blizn, które szpeciły jej ciało, a jednak nie mogła
powstrzymać zdziwienia, kiedy na nie patrzyła. Podniosła rękę i przejechała palcem po tej, która
przebiegała tylko kilka milimetrów od serca. Potem wolno przesunęła palec w kierunku ramienia
i zsunęła ramiączko stanika. Ukazały się dwie dalsze blizny. Zamknęła oczy, nie odrywając
palca od szorstkiej, pofałdowanej skóry, której dotknięcie tak żywo przypominało ostry ból, jaki
odczuła dwa łata temu.
Załkała.
„Jesteś taka piękna. Mnie! Masz kochać tylko mnie!" Odwróciła się od lustra, szybko zdjęła
stanik i włożyła nocną koszulę. Potem poszła do przedpokoju, żeby sprawdzić, czy dobrze
zamknęła drzwi. Zamki. Na usilną prośbę Jamesa zainstalowała dwie dodatkowe zasuwy, które
wraz z zamkiem i łańcuchem miały ją chronić przed niebezpieczeństwem.
Jeszcze raz wszystko sprawdziła, przypominając sobie, jak bardzo kłóciła się z bratem, kiedy
upierał się przy dodatkowych zabezpieczeniach.
- Przecież jest zamknięty w zakładzie dla umysłowo chorych. Nie widzę powodu, dla którego
miałabym żyć jak więzień we własnym mieszkaniu, które w dodatku znajduje się setki
kilometrów od Kalifornii - powiedziała wtedy.
James jednak nie ustępował. Tłumaczył jej, że gdyby dwa lata temu była ostrożniejsza, być może
nie doszłoby do tragedii.
Haley przeszła do sypialni, zapaliła światło i wsunęła się między prześcieradła. Być może James
miał trochę racji, ale ona była na ten temat jednak trochę innego zdania. Kilka razy przeczytała
listy, które Jack wysłał do niej przed wypadkiem, i doszła do wniosku, że nic nie wskazywało na
to, by był ón kimś innym, jak tylko jej zagorzałym wielbicielem. Sądząc po tym, co pisał, był nie
mniej normalny niż kobieta, która poprosiła ją o autograf w centrum handlowym. Jak się
okazało, Jack pochodził z podobnej rodziny co Haley. Też miał bogatych rodziców, którzy
dawali mu wszystko, czego zapragnął. Jak więc mogła się bronić przed człowiekiem, którego
nikt nie posądziłby o wrogie zamiary względem kogokolwiek?

background image

Przekręciła się na plecy, podłożyła pod głowę poduszkę, przygotowując się na to, że najbliższa
noc będzie długa i pełna koszmarów. Zawsze, kiedy w ciągu dnia myślała o Whartonie i
przeżyciach sprzed dwóch lat, nocą śniły jej się koszmary. Koszmary, w których Jack Wharton
nieodmiennie ją prześladował.

Droga Sabrino!
Tutejsi lekarze myślą że pomogą mi, wciskając do mojej głowy różne rzeczy. Ale to tylko mnie
złości. Jestem zły, że muszą tu siedzieć, zły, że zawsze starają sią odgadnąć moje myśli, zły, że
nie widzą tego, że jestem zupełnie zdrowy. Nie chcą żebym mówił o tobie. Twierdzą że to ja ich
interesują.
Moje myśli, moja przeszłość, zawsze ja! Nie rozumieją że aby dowiedzieć sią czegoś o mnie,
muszą usłyszeć o tobie.
Widziałem cię, a przynajmniej twoje fotografie w gazetach i w telewizji. Ciężko mi na to patrzeć,
ale zasłużyłem sobie na to, prawda? Nie myśl, że nie czuje sią winny. Mam wyrzuty sumienia.
Jakże miałbym ich nie mieć, kiedy cią tak kocham?
I jak mógłbym udawać przed tymi lekarzami, że nie jesteś już cząścią mojego życia? Jak, skoro
odtąd jesteśmy złączeni na śmierć i życie?
Kochający Jack
Zadowolony z listu, Jack Wharton odłożył pióro i przeczytał go ponownie, żeby upewnić się, że
nie zabrudził kartki atramentem. W jednym z artykułów dotyczących jego i Sabriny ktoś napisał,
że jego listy zawsze były pełne plam z atramentu. Plamy z atramentu! Ten głupi reporter nawet
nie zadał sobie trudu, żeby przedstawić treść listu, tylko wytknął błędy Jacka.
Zupełnie jak rodzice, pomyślał ze smutkiem i zaczął przechadzać się po pokoju. Podobnie jak
oni, myślał tylko o tym, jakby go upokorzyć, ignorując zupełnie piękno jego stylu i talent
literacki. Zaśmiał się chrapliwie. Jakże był niemądry sądząc, że uda mu się uciec przed ciągłymi
wymaganiami rodziców. Myślał, że wyjeżdżając do Kalifornii, wymknie się spod ich kontroli,
ale okazało się, że tu było jeszcze gorzej. Doskonały! Wszyscy wymagali od niego, żeby był
doskonały.
Z wyjątkiem Sabriny.
Myśl o niej przytłumiła nieco złość. Sabrina nigdy nie oczekiwała od niego więcej, niż mógł jej
dać. Była dobra, kochająca, czuła. Nigdy nie była niecierpliwa ani despotyczna. Była jedyną
osobą na świecie, dla której chciał być doskonały.
Zdecydował, że nie wyśle tego listu do jej agencji. Usiadł przy stole i ponownie wziął w ręce
zapisaną kartkę papieru. Przeczyta ją jeszcze kilka razy, żeby nabrać pewności, że nie ma
żadnych błędów. A potem schowa go, aż nadejdzie moment, gdy będzie mógł dać go jej
osobiście.
Oczywiście do agencji napisze inny, mniej osobisty list. Nie chciał, żeby Sabrina martwiła się, że
o niej zapomniał.

Keith podstawił czarną szczotkę pod cienki strumień, a potem zakręcił kurek i energicznym
ruchem strząsnął nadmiar wody. Uniósł ręce do góry i kilka razy przejechał szczotką po włosach.
Po raz dziesiąty z rzędu powtarzał linijkę dialogu, z uwagą śledząc w lustrze wyraz swojej
twarzy. „Nie jestem ryzykantem, Stuckey, ale tym razem dobiorę ci się do skóry". Z dezaprobatą
zmarszczył czoło i odłożył szczotkę na brzeg umywalki. Uznał, że powinien wypowiedzieć tę
kwestię nieco zwięźlej. „Nie jestem ryzykantem, Stuckey, ale..."

background image

Nie, tak też nie jest dobrze. Zmrużył oczy i uśmiechnął się sztucznie. Lewą rękę nonszalancko
oparł na biodrze i wycedził przez zęby: „Nie jestem ryzykantem..."
Taak, pomyślał. Teraz jest znacznie lepiej. Kpiąco i groźnie. Przybrał tę minę jeszcze raz i
odwrócił nieco głowę, by obejrzeć profil. Potem ponownie się wyprostował i uniósł jedną brew,
a po niej drugą. Przysunął się bliżej do lustra. „.. .dobiorę ci się do skóry".
Nagle zadzwonił telefon. Keith odskoczył od lustra, uderzając udem o brzeg szafki. Do diabła, to
był najgłośniejszy telefon, jaki zdarzyło mu się słyszeć! Sięgnął po słuchawkę.
- Halo?
- Dzień dobry, panie Garrison. Zamówił pan budzenie na szóstą.
Podziękował recepcjonistce, odłożył słuchawkę i ponownie odwrócił się do lustra. Potrząsnął
głową i uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Angela, jego siostra bliźniaczka, po raz
pierwszy przyłapała go na strojeniu min przed lustrem. Grał wtedy w drużynie juniorów, która
następnego dnia miała pozować do zdjęcia. Przez cały dzień przybierał różne miny i oglądał je w
lustrze, nie mówiąc już o podziwianiu bicepsów, nad którymi usilnie w tamtym okresie
pracował.
Angie rozwichrzyła mu ręką włosy i nazwała super-menem. Nawet teraz, kiedy spotykali się po
długim okresie niewidzenia, witała go uściskiem, a potem obejmowała jego ramię i udawała, że
mdleje z wrażenia.
Keith musiał jednak przyznać, że ostatnio siostra bardzo się zmieniła. Odkąd pamiętał, to on był
w rodzinie tym, który przykuwał uwagę wszystkich. Angie była cicha, nieśmiała i zawsze
stanowiła jedynie tło dla jego popisów. Keith natomiast dostarczał rodzicom nieustannych
powodów do zmartwień. Był najsilniejszym i najbardziej niespokojnym chłopakiem na
podwórku, a jednocześnie najbardziej oddanym członkiem parafialnego chóru. To, że zupełnie
brakowało mu słuchu, nie miało większego znaczenia. Potem nadeszła era piłki nożnej. Zaczęły
się występy na stadionach pełnych rozgorączkowanych kibiców, nie mówiąc już o
podkochujących się w nim koleżankach ze szkoły.
Wyszedł z łazienki, włożył koszulę z długimi rękawami i wsunął pasek w szlufki dżinsów.
Zastanawiał się, czy gdyby jego sportowa kariera nie przebiegała tak gładko, zdecydowałby się
po studiach na pracę w filmie. Patrząc w przeszłość widział, że miał do tego fachu pewne
predyspozycje. Jako młody chłopak był kinomanem i oglądał tyle filmów, na ile pozwalał mu
stan jego uczniowskiej kieszeni. A na uniwersytecie wybrał aktorstwo jako przedmiot
dodatkowy.
Włożył sweter i wyjął na wierzch kołnierzyk koszuli.
Niezły temat do rozmyślań o szóstej rano, pomyślał, uśmiechając się do siebie i sięgając po
leżący na stoliku scenariusz.
Jeszcze przed wypadkiem jego światopogląd bardzo się zmienił. Zaczął poważniej patrzeć na
świat i poszedł za radą rodziców, którzy namawiali go, żeby dobrze zainwestował zarobione
pieniądze. Kupił więc ranczo niedaleko San Antonio, a wkrótce potem podjął ryzyko zagrania w
filmie i tym razem nie wahał się z podjęciem decyzji tak długo jak przed laty, kiedy przymierzał
się do rozpoczęcia kariery zawodowego piłkarza. Jednak mimo przekonania o swoich
predyspozycjach, ostatnią noc spędził na dokładnym studiowaniu scenariusza i jednej z
poleconych mu przez Haley książek. Obudził się pełen niepokoju o piątej i ponownie sięgnął po
lekturę.
Już to samo w sobie stanowiło wyraźny dowód, że potrafił się skoncentrować na czymś innym
poza fizycznymi ćwiczeniami. Ma przed sobą diabelnie trudne zadanie. Musi udowodnić Haley,

background image

że błędnie go oceniła. Może to osiągnąć tylko w jeden sposób: dokładnie czytając scenariusz i
zadane lektury.
„Po prostu nie można im ufać... już ponad dwa lata. .. można by pomyśleć, że powinnam
przestać przejmować się tym koszmarem..."
Potrząsnął głową i położył się w poprzek łóżka na brzuchu. Otworzył tekst scenariusza w
miejscu, w którym skończył go czytać kilka godzin temu. Zastanawiające, że Haley
najwidoczniej była przekonana, iż Keith wie, co przydarzyło jej się przed dwoma laty. Jednak
najbardziej intrygował go fakt, że to coś najwyraźniej ciągle nie dawało jej spokoju.
Słysząc pisk hamulców przed domem, Haley szybko przełknęła ostatni łyk kawy, chwyciła
torebkę i pobiegła do drzwi. Zapaliła światło na ganku, wiedząc, że czeka ją kolejny dzień, w
którym wróci do domu po zmroku. Zamknęła drzwi na klucz i podeszła do samochodu Brenta
Maloneya. Otworzyła drzwi, wsunęła się do środka i rzuciła torbę na siedzenie między nimi.
- Dzień dobry - powitał ją, nie podnosząc głowy znad radia, przy którym właśnie manipulował.
Między brwiami zarysowała mu się drobna zmarszczka.
- Cześć! Dzięki za pomoc, Brent. Mam nadzieję, że kiedyś odbiorę samochód z tego przeklętego
warsztatu.
W rzeczywistości wcale nie przejmowała się tym, że samochód jeszcze nie był skończony. I tak
na razie nie miała pieniędzy, żeby zapłacić za jego naprawę.
- Co się stało? Nie możesz znaleźć właściwej stacji?
- Co? A, tak. Wczoraj wieczorem pożyczyłem samochód synowi. Znasz to uczucie, kiedy
zapalasz silnik o siódmej rano i w uszy uderza cię nagle ogłuszająca kakofonia?
Uśmiechnęła się.
- Nie, nie znam. Przyjemne?
- Niespecjalnie.
Znalazł stację, która nadawała muzykę klasyczną, uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem i
zaczął półgłosem wtórować orkiestrze, jak zwykle fałszując. Zapalił silnik i za kilka chwil byli
już na ulicy prowadzącej wprost do teatru.
Zamiłowanie do nucenia wraz z orkiestrą było jedyną wadą, jaką Haley odkryła do tej pory w
Brencie Maloneyu. Ten mieszkający w małym miasteczku dentysta z prawdziwym
zamiłowaniem oddawał się pracy w teatrze. Czasami nawet zaniedbywał przez to zawodową
praktykę, każdą chwilę poświęcając sztuce.
Był jej bardzo oddany. Był też człowiekiem doskonale zorganizowanym. Nie dalej jak wczoraj
wpadł do niej, żeby oznajmić, że stanowisko kierownika sceny bardzo mu odpowiada. Spojrzała
na walizeczkę Brenta, która stała na siedzeniu obok jej torby, i westchnęła. Wykonana z
miękkiej, cielęcej skóry wykończonej metalowymi okuciami z błyszczącego brązu, z wybitymi
w rogu inicjałami właściciela, wyglądała przy jej szmacianej torbie, w której zawsze coś
wkręcało się w zamek, jak prawdziwa arystokratka.
- Co się stało?
Oparła głowę o zagłówek, przyglądając się, jak Brent nieświadomym ruchem poprawia i tak
będący w idealnym porządku krawat.
- Nic. Po prostu myślę sobie, że kiedy dorosnę, chciałabym być taka jak ty. Jestem najbardziej
roztargnioną i niezorganizowaną osobą, jaką znam.
- To niemożliwe. Nie znałaś mojej byłej żony.
- Dlatego się rozwiodłeś? O, przepraszam, to nie moja sprawa.
- Nic się nie stało. Możesz pytać. Moje zamiłowanie do porządku i jej totalne bałaganiarstwo to
tylko jeden z wielu powodów, dla których się rozstaliśmy.

background image

Uśmiechnął się i zatrzymał samochód na czerwonym świetle.
- Tak naprawdę rozwiodłem się z powodu kryzysu wieku średniego, jaki przeżywam.
Kryzys wieku średniego? Brent? To nie w jego stylu. Haley zlustrowała jego nieco staroświeckie
ubranie, począwszy od tradycyjnego garnituru, poprzez krawat, skarpetki, aż do skórzanych
butów z ostro zakończonymi noskami. Zauważyła pasma siwizny na skroniach, które doskonale
współgrały ze srebrną oprawką okularów. Rzeczywiście, pod względem wieku pasował do
wizerunku mężczyzny przeżywającego życiowy kryzys, ale było to jedyne kryterium kryzysu,
jakie spełniał.
- A więc, na czym polegał ten twój kryzys?
Brent wzruszył ramionami i włączył kierunkowskaz.
- Zdaniem Carol na tym, że zająłem się aktorstwem. Haley roześmiała się.
- Naprawdę?
- Tak. Kiedy zająłem się teatrem, uznała, że postradałem zmysły. Powiedziała, że stałem się
zupełnie kimś innym, kimś zupełnie jej nie znanym. Nie byłem już tym samym szacownym,
godnym zaufania Brentem. Stałem sie nagle czterdziestoletnim nastolatkiem, który próbuje
swoich sił w aktorstwie i traci czas, zabierając się za reżyserowanie. To, plus jeszcze kilka
innych drobiazgów, doprowadziło nas w końcu do rozwodu.
Rozbawienie Haley gdzieś zniknęło.
- Przykro mi.
- Tak, mnie też.
Jego palce przestały wybijać rytm mozartowskiego koncertu, a wzrok stał się zamyślony.
- Wiesz, teraz myślę, że ona miała rację. Zmieniłem się. Wprawdzie nigdy nie kupowałem
sportowych samochodów ani nie rozglądałem się za kimś młodszym czy ładniejszym od mojej
żony, ale robiłem inne rzeczy, które chyba trudniej wybaczyć.
Widząc jego przygnębienie, starała się go w jakiś sposób pocieszyć.
- Brent, to nic strasznego. Ludzie robią podobne rzeczy na całym świecie. Powiedziałabym
raczej, że uległeś trendowi lat dziewięćdziesiątych, a nie kryzysowi osobowości. To nie jest to
samo, co gdybyś sprzedał cały swój majątek i wyruszył na podbój Hollywood. Działanie w
lokalnym teatrze jest czymś równie niewinnym jak prowadzenie sklepu spożywczego, Brent.
Dopiero Hollywood może być prawdziwym piekłem.
- Załóżmy, że masz rację. Muszę ci jednak wyznać, że dopiero kiedy się rozwiodłem, poczułem
się naprawdę szczęśliwy. Ta świadomość wciąż budzi we mnie poczucie winy.
Wjechał na niewielkie podwórko za teatrem i zaparkował na jednym z miejsc zarezerwowanych
dla personelu.
Otworzył drzwi i wysiadł., Haley zrobiła to samo i stanęła obok, czekając, aż Brent zamknie
samochód. Razem poszli do głównych drzwi. Tuż przed nimi Brent lekko dotknął jej ramienia.
- Wyglądasz na zmęczoną, Haley. Może chciałabyś, żebym pomógł ci w czymś więcej niż tylko
w papierkach? Chętnie coś dla ciebie zrobię.
- Nie. Po prostu miałam wczoraj pewne problemy z zaśnięciem.
Rzeczywiście, sen nie przyniósł jej ukojenia. Koszmar powrócił. Był tak sugestywny, że nawet
po przebudzeniu miała nieodparte wrażenie, że Jack kryje się gdzieś obok.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się słabo.
- Powiedziałam ci, że Hollywood to prawdziwe piekło - odezwała się zmęczonym głosem. -
Czasami mam wrażenie, jakbym nigdy nie miała się z niego wyzwolić.

background image

Siedząc w samochodzie, Keith obserwował mężczyznę, który ujął Haley za rękę i czule uścisnął.
Widząc jego wzruszoną minę i ciepły uśmiech, jakim obdarzyła go Haley, zastanawiał się, czy
dojdzie do pocałunku. Kiedy przekonał się, że nie, odetchnął z ulgą.
Gdy zdał sobie z tego sprawę, z dezaprobatą pokręcił głową, zebrał książki i scenariusz i wysiadł
z samochodu. Cały czas przekonywał samego siebie, że życie osobiste jego korepetytorki jest jej
prywatną sprawą. Och, swoje zainteresowanie osobą Haley mógł łatwo wytłumaczyć. Jest
niezwykle atrakcyjna, a on rzadko traci okazję zawarcia bliższej znajomości z piękną kobietą,
która pojawia się w pobliżu. Zdawał sobie jednak sprawą, że flirtowanie z Haley, moze tylko
przeszkodzic w osiągnięciu celu, jaki sobie wytyczył.
Otworzył tylne drzwi teatru, wszedł do środka i na chwilę przystanął, czekając, aż oczy
przyzwyczają się do panującego wewnątrz półmroku. Kiedy wreszcie zaczął coś widzieć,
spostrzegł, że jedne ze znajdujących się w przeciwległej ścianie drzwi są lekko uchylone. Dobie-
gały zza nich dwa głosy, z których jeden należał do kobiety, drugi zaś do mężczyzny.
Rozchodzący się po całym teatrze ostry zapach farby i terpentyny tłumił wypływający zza
uchylonych drzwi aromat parzonej kawy. Ogromna, stara drabina, w której brakowało dwóch
szczebli, stała oparta o ścianę. Obok niej wisiały dwie zasłony. Jedna przedstawiała zachód
słońca, na drugiej namalowany był fragment salonu.
Keith ruszył do przodu, przechodząc przez dwa rozciągnięte nad podłogą sznury. Jego uwagę
przykuły na chwilę widniejące na ścianach graffiti. Jedno z nich wywołało na jego twarzy
uśmiech. „Znikaj, znikaj, przeklęta plamo!" - napisał ktoś obok znajdującego się na ścianie
zacieku.
Kiedy doszedł do drzwi, uśmiechnął się ponownie. Na ścianie obok wejścia do pokoju wisiały
dwie tabliczki. Na jednej widniało nazwisko Haley, na drugiej ktoś ręcznie napisał „Raczkujący
reżyser".
Haley i mężczyzna, z którym przyjechała do teatru, stali przy ogromnym biurku, które
zajmowało większą część pomieszczenia, i gorączkowo czegoś szukali wśród stosu rozmaitych
folderów, gazet i papierów. Dwie szuflady były już otwarte. Haley odsunęła kolejną i wyciągnęła
z niej następny plik kolorowych folderów.
- Och, gdzie to, do licha, jest? - jęknęła zrozpaczonym głosem.
Położyła papiery na biurku, zawadzając przy tym o pełen długopisów kubek, który zachwiał się
niebezpiecznie. Ten hałas spowodował, że Haley i jej towarzysz podnieśli głowy i w tym
momencie spostrzegli Keitha. Choć drzwi były otwarte, zastukał we framugę.
Haley pomachała mu, uśmiechnęła się lekko i z zaaferowaną miną wróciła do przerwanych
poszukiwań. Brent natomiast uśmiechnął się szeroko na widok gościa.
- Keith Garrison!
Przecisnął się obok Haley, lekko dotykając przy tym jej ramion. Wyciągnął rękę i mocno
uścisnął dłoń gościa.
- Haley mówiła mi o filmie, który kręci pan w Tulsie. Naprawdę cieszę się, że pana widzę.
- Dziękuję. A pan jest...?
- Och! Przepraszam. Nazywam się Brent Maloney. Ponownie uścisnął rękę Keitha.
- Jestem asystentem Haley.
- Który najpewniej mnie zabije, jeśli nie znajdę tych wycinków z prasy - mruknęła niewyraźnie
Haley.
Brent uśmiechnął się do niej ponad ramieniem Keitha, a potem puścił do niego oko.
- Ona myśli, że jej bałaganiarstwo jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.

background image

- Nie chcę, żebyś stosował wobec mnie taryfę ulgową - powiedziała, wysuwając kolejną szufladę
i przeszukując jej zawartość. Podniosła na Brenta wzrok i zrobiła przerażoną minę.
- Obawiam się, że przypłacę to utratą zębów.
W odpowiedzi na pytające spojrzenie Keitha Brent wyjaśnił ze śmiechem:
- W moim drugim życiu jestem dentystą.
- Och... - Wzrok Keitha złagodniał. - Rozumiem.
- Jestem też wiernym kibicem Mavericksow, choć nie tak zagorzałym, jak mój syn Josh.
Nieoczekiwanie nastrój Keitha bardzo się poprawił.
- Założę się, że twoja żona nie jest z tego najbardziej zadowolona.
- Masz rację, tak było. Ale rozwiedliśmy się i problem przestał istnieć.
- Przykro mi to słyszeć.
- No cóż.
Brent spojrzał na stół i sięgnął po coś, co zwróciło jego uwagę. Uśmiechnął się i pomachał
papierem przed Haley.
- Voild.
Haley ze zdziwienia otworzyła usta, wyrwała Brentowi wycinek i uśmiechnęła się z zachwytem.
- Jesteś genialny! Gdzie go znalazłeś? Wskazał ręką na zawalone papierami biurko.
- Na samym wierzchu.
- Niesłychane!
Przez chwilę śmiali się oboje w głos.
Keith patrzył na nich z uprzejmym uśmiechem, odczuwając jednak pewne skrępowanie.
Odwrócił wzrok. Dlaczego ich zażyłość tak go drażni? Dlaczego miałby się przejmować faktem,
że Haley jeździ z Brentem do pracy, że śmieją się z dentystycznych dowcipów, że są... że są
sobie tacy bliscy?
Nie powinno go to interesować.
Podszedł do stojącej pod ścianą zniszczonej kanapy, usiadł i czekał, aż Haley skończy pracę.
Położył obok siebie książki i scenariusz i rozejrzał się po pokoju. Wszystkie ściany były pokryte
starymi plakatami i afiszami. Na wiszących nad biurkiem półkach pełno było fotografii z
ostatnich dni, zdjęć członków zespołu poubieranych w kostiumy z różnych przedstawień. Na
podłodze stały dwa ogromne reflektory.
- Keith, już prawie skończyłam.
Okrążyła biurko i zaczęła przeglądać leżące na nim papiery.
- W porządku. Nie ma pośpiechu.
Oparł łokieć o kolano, spoglądając na jasne włosy Haley, związane na czubku głowy. Miała na
sobie obszerny sweter w kolorach jesiennych liści i obcisłe czarne spodnie, a na nogach złociste
pantofelki.
Kiedy wreszcie znalazła folder, którego szukała, pochyliła się nad biurkiem, żeby podać go
Brentowi. Przy tym ruchu sweter podciągnął się do góry, ukazując Keithowi jej zgrabną figurę.
Pomyślał, że powinien odwrócić wzrok, ale nie zrobił tego. W końcu patrzenie nie jest zbrodnią.
- Wrócę tu jeszcze - oznajmił Brent, zamykając zamki swej eleganckiej walizki i podchodząc do
drzwi. - Miło mi było cię poznać, Keith.
- Mnie także - odparł i uniósł rękę w pożegnalnym geście.
- No dobrze - powiedziała Haley i zamknęła za Brentem drzwi. Podeszła do biurka, otworzyła
torbę i po krótkich poszukiwaniach wyciągnęła z niej kopię scenariusza. Trzymając ją w ręku,
okrążyła biurko i usiadła na jego brzegu, naprzeciw Keitha.
- Możemy zaczynać?

background image

- A teraz powtórz za mną: leniwy, lilia, lizak, las.
- Leniwy, lilia, lizak, las.
- Sad, sałata, straszny, Sally.
- Sad, sałata, straszny, Sally.
- Dobrze. A teraz powiedz: kochany, koci, kąt, katalizator.
- Kochany, koci, kąt, katalizator.
- Bardzo dobrze. A teraz patrz, co robię.
Wskazującym palcem pokazała na usta. Wysunęła język najdalej, jak tylko mogła, a potem
wciągnęła go z powrotem. Następnie ponownie wysunęła język i dotknęła nim obu policzków,
tak szybko, jak tylko mogła.
- Teraz ty - przykazała. - Pięć razy.
Keith wykonał jej polecenie, nie potrafiąc na koniec powstrzymać śmiechu.
- Muszę wyglądać bardzo śmiesznie, kiedy to robię. Nie przestając machać nogami, uśmiechnęła
się.
- Tak. Ale rób to ćwiczenie. Poprawia dykcję. A teraz zajmiemy się ustami. Rozchyl usta,
uśmiechnij się szeroko i powiedz: eeeee.
- Eeeeee.
- Dobrze. A teraz zrób z warg koło i powiedz: ooo-ooo.
- Oooooo.
- Doskonale. Pozostało oddychanie. Wstań i oprzyj ręce na biodrach... tak, tylko... - zeskoczyła z
biurka i ujęła w dłonie jego ręce - palce wystaw do przodu.
Keith tłumaczył sobie, że jego mięśnie stężały pod wpływem jej dotyku tylko w odruchu
samoobrony. Jeśli zapach jej perfum wydawał mu się bardziej pociągający niż inne, to zapewne
dlatego, że wiedział, iż flirtowanie z nią nie ma sensu. Jeśli dotyk rąk, które poczuł na swoich,
rozpalił jego wyobraźnię, to tylko z powodu śmiałości tej myśli. Jest przecież mężczyzną, a dla
mężczyzny zakazany owoc zawsze jest największą pokusą.
- Rozluźnij się-powiedziała.
Keith ze wszystkich sił próbował zastosować się do jej polecenia.
- Dobrze, a teraz wdech... Dobrze. Czujesz, jak twoje płuca się rozszerzają? Jak brzuch staje się
wypukły? Spójrz na swoje ręce.
Z wysiłkiem oderwał wzrok od jej twarzy, mając nadzieję, że to ćwiczenie wkrótce się skończy.
- Widzisz? Im więcej nabierasz powietrza, tym bardziej palce się rozchodzą. A teraz zrób
wydech i patrz, jak brzuch i klatka piersiowa zapadają się, a palce schodzą.
Patrzył, ale wiedział, że należałoby więcej uwagi poświęcić własnym palcom. Nie powinien
teraz myśleć o tym, jak bardzo różni się jej jasna gładka skóra od ciemnej, owłosionej skóry jego
dłoni. Musi skoncentrować się na ćwiczeniu oddechu, a nie zastanawiać się nad znaczeniem
prostej, złotej obrączki, którą nosiła na lewej ręce.
- Będziesz powtarzał te ćwiczenia każdego dnia, przez minimum piętnaście minut. Wolny
wdech... dobrze, teraz zatrzymaj powietrze i policz w myślach do dziesięciu. Doskonale. A teraz
wydech. Powoli, spokojnie, licz do piętnastu. Świetnie. Tak właśnie masz ćwiczyć.
Haley cofnęła się. Mięśnie Keitha się rozluźniły. Potem zaczęli omawiać scenariusz. Kiedy w
końcu spojrzała na stary zegar wiszący na ścianie, gwizdnęła przeciągle.
- Zdajesz sobie sprawę, że zajęło nam to cztery godziny?
- Nie, nawet tego nie zauważyłem.
Obeszła dookoła biurko, przekręcając głowę w prawo, potem w lewo, i masując sobie kark jedną
ręką.

background image

Keith naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że przesiedział na tej okropnej kanapie tyle czasu.
Zastanawiające, że nawet jego noga nie protestowała przeciw pozostawaniu tak długo w jednej
pozycji. Praca z Haley tak bardzo go zajęła, że nie zauważyłby nawet, gdyby przejechała go
ciężarówka.
Był poruszony jej metodami pracy. Docenił je już po kilkunastu minutach, kiedy przystąpili do
ćwiczenia jednej ze scen scenariusza. Sądził, że Haley poprosi go o przeczytanie jakiegoś
fragmentu, a potem skomentuje sposób, w jaki to zrobił, wytykając mu błędy i ucząc, jak
powinien to zagrać. Tymczasem stało się zupełnie inaczej. Haley odłożyła scenariusz na bok i
poprosiła go, żeby zanalizował postępowanie bohatera w tej scenie. Uczynił to, jednak okazało
się, że potrafi wymienić tylko bardzo banalne przyczyny postępowania postaci. Dopiero w tym
momencie Haley spoważniała.
Dużo czasu spędzili na omawianiu motywów postępowania bohatera. Haley zmusiła Keitha do
wymyślania przeszłości postaci, którą miał kreować, i do zastanawiania się, jakie wydarzenia z
jego dzieciństwa uczyniły go takim, a nie innym człowiekiem. Rozmawiali o życiu, jakie w
tamtych czasach wiedli myśliwi, a nawet zastanawiali się, jak mógł wyglądać typowy dzień w
życiu ich bohatera. Haley powiedziała, że aby wiarygodnie zagrać na ekranie czyjąś postać,
trzeba najpierw do głębi poznać tajniki jej duszy. A pierwszym krokiem, żeby tego dokonać, jest
dokładne zbadanie wszystkiego, co dotyczy tej osoby, poczynając od tego, co jadła na śniadanie,
a kończąc na poglądach politycznych. Kolejne trzy godziny poświęcili ćwiczeniom głosu: jego
natężenia, tempa wypowiedzi, siły, barwy i kolorytu.
- Cóż, nie wiem, jak ty, ale ja umieram z głodu - oznajmiła wreszcie. - Może zjadłbyś jakiś
lunch? Powiedzmy, że zaczęlibyśmy za jakieś... trzy kwadranse. Dobrze?
Keith skinął głową. Ruszył do drzwi, lecz zatrzymał się na chwilę i spojrzał na Haley.
- Może poszłabyś ze mną? Widziałem w okolicy kilka miejsc, które wyglądały dość interesująco.
Wahała się przez moment, potem jednak potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję. Przyniosłam kanapkę.
- W porządku. A zatem widzimy się za czterdzieści pięć minut.
Keith starał się nie pokazać po sobie rozczarowania. Skinął jej ręką i wyszedł z teatru.
Przypomniał sobie, że przecież ich stosunki są ściśle zawodowe i że w żaden sposób nie
powinien dopuścić do tego, by jego doskonała nauczycielka pomyślała, że jest inaczej. Nie może
pozwolić, żeby czyjeś delikatne ręce i niezwykły zapach odciągały go od celu, który miał przed
sobą. Niezależnie od tego, jak bardzo podobały mu się nogi tego kogoś i kształt bioder
rysujących się pod luźnym swetrem...
Haley wygodnie usadowiła się w starym, obrotowym fotelu i wyjęła kanapki. Zwinęła
plastikową torebkę w kulkę i rzuciła do stojącego nie opodal kosza. Jak zwykle, chybiła. Z
westchnieniem zamknęła oczy, wracając myślami do porannej sesji, którą właśnie odbyła, i
uśmiechnęła się.
Czy to ten sam człowiek, który wczoraj przeczytał jej kilka linijek ze swego scenariusza? Ten
sam, który obraził się, kiedy oświadczyła, że powinien włożyć więcej uczucia w scenę
rewolwerowego pojedynku? Bała się, że zanim zdoła nauczyć go czegokolwiek, będzie musiała
przebijać się przez twardą ścianę jego egoizmu i zapatrzenia w siebie. Nie sądziła też, że Keith
tak łatwo podda się jej sugestii zanalizowania charakteru bohatera, którego ma grać, nie mówiąc
już o ćwiczeniach głosu i oddychania.
Jednak jej uczeń okazał się tak chętny do nauki, jak ona sama, kiedy dziesięć lat temu zaczęła
pobierać lekcje u swej pierwszej nauczycielki. Teraz widziała, że być może uda im się osiągnąć
to, czego tak bardzo oczekiwał od nich Ian. Keith był znacznie lepszy, niż sądziła po jego

background image

pierwszym wystąpieniu. Bardzo podobał jej się jego zapał i chęć do nauki, na równi zresztą z
jego wyglądem. Zaczynała doceniać decyzję producenta i szefowej obsady. Przyglądała mu się
cały ranek i dokładnie notowała w pamięci wszystko, co powiedział.
Jeśli jego uśmiech zdołał zauroczyć ją samą, z pewnością nie będzie miał większych problemów
z podbiciem publiczności. Jeśli ona, patrząc na jego szeroko rozpostarte na oparciu kanapy
ramiona czy też na ruch ręki, kiedy nieświadomie przeczesywał włosy, odczuwała w pełni swoją
kobiecość, to dziewczyny, które będą oglądały film, na pewno nie pozostaną obojętne. Jeśli jej
serce zaczynało bić szybciej, kiedy przyłapała go na przyglądaniu się jej nogom, to inne kobiety
niechybnie zareagują tym samym. Byłoby świetnie, pomyślała, gdyby udało mu się przekazać
swemu bohaterowi te pełne męskości gesty i zachowania.
Pochyliła się do przodu i sięgnęła po kartkę, żeby zanotować kilka uwag, które chciała przekazać
Ianowi. Z niecierpliwością chwyciła ołówek, żeby przelać na papier swe spostrzeżenia, lecz ku
swemu zdziwieniu uświadomiła sobie, że nie potrafi ich opisać. Uśmiech.
Powiedzenie, że jest lekko niesymetryczny, nie oddaje w pełni jego uroku. Musiałaby opisać nie
tylko usta, ale także oczy, które lekko się przy tym mrużyły, nabierając odcienia ciepłego brązu.
A ramiona wyciągnięte na oparciu kanapy. Haley uważała, że w tej pozycji wydawały się
znacznie szersze i potężniejsze niż wtedy, gdy były opuszczone wzdłuż ciała.
Zniechęcona odłożyła ołówek. W tej chwili przyszła jej do głowy pewna myśl. Ale co właściwie
chodzi jej po głowie? Przecież Ian nie potrzebuje od niej opisu wyglądu i zachowań Keitha. Te
detale doskonale uchwyci kamera.
Ponownie odchyliła się na oparcie fotela, zastanawiając się, czy jego męska twarz i silna
osobowość zainteresowały ją tylko z powodów profesjonalnych, czy może z całkiem innych.
Tak, jej puls rzeczywiście kilka razy przyspieszył tego ranka. I naprawdę odczuła dreszcz nie-
pokoju pod wpływem jego dotyku. Ale przecież oceniała go z pozycji widza, prawda? Tak samo
będzie reagować każda inna kobieta, która zobaczy go na ekranie. Prawda?
Nie.
A zatem Keith Garrison zainteresował ją jako mężczyzna. Nic dziwnego. Jest bardzo przystojny.
Zauważyła to już wczoraj, pomimo niezadowolenia, jakie wywołał w niej jego debiut.
Zważywszy, że Haley z nikim nie umawiała się od ponad dwóch lat, byłoby dziwne, gdyby
Keith jej się nie podobał.
Zresztą, wszystkie te rozważania są po prostu śmieszne. Rzeczywiście, kilka razy zauważyła, że
przygląda się jej nogom, ale to przecież o niczym nie świadczy. Ponadto Keith pozostanie w
Tulsie tylko kilka miesięcy, a jej uczniem będzie tylko przez kilkanaście dni.
Oparła stopy o blat biurka i zamykając oczy, skoncentrowała się na scenie, nad którą mieli
pracować po lunchu.
- Haley? Śpisz?
- Nie, nie. Po prostu odpoczywam. Wyprostowała się i otworzyła oczy. Spojrzała na zegar
i doszła do wniosku, że chyba istotnie na chwilę zasnęła. Kiedy popatrzyła na kobietę, która stała
w drzwiach, pomyślała, że chyba jeszcze całkiem sienie obudziła.
- Cześć, Haley.
W jednej chwili oprzytomniała.
- Carolyn?
Kobieta odgarnęła do tyłu kosmyk czarnych włosów i uśmiechnęła się z przymusem.
- Poznajesz mnie?
- Tak.
Carolyn cały czas stała w drzwiach.

background image

- Ian powiedział mi, że zostałaś dyrektorem teatru - wyjaśniła sztucznie ożywionym głosem. -
Widzę, że jest tu dokładnie tak jak w Hollywood. Nie jesteś reżyserem, tylko raczkującym
reżyserem.
Haley lekko zmarszczyła czoło, zanim przypomniała sobie napis, którym jeden z członków
zespołu skomentował wiszącą na drzwiach tabliczkę z jej nazwiskiem.
- Ach, o tym mówisz. Zdecydowałam, że przyjmę to z humorem.
- Słusznie. Bycie feministką pochłania zbyt dużo energii.
Haley uśmiechnęła się. Jej zaskoczenie, spowodowane pojawieniem się przyjaciółki w teatrze
zaczęło słabnąć, a jego miejsce zajęło nieprzyjemne napięcie. Właśnie ono zdawało się
przykuwać Haley do fotela tak, jak unieruchomiło Carolyn w drzwiach. Czy Carolyn zrozumie,
dlaczego Haley nie odpowiedziała do tej pory na jej telefon? Czy wie, że konsekwentne unikanie
przyjaciółki jest czymś, czego Haley nie chce, ale co musi robić? Zerwanie wszelkich więzów
łączących ją z dawnym życiem w Hollywood było dla Haley bardzo trudnym doświadczeniem.
Zaprzestanie grania w filmach oznaczało dla niej powolne umieranie. Utrzymywanie kontaktu z
kimś, kto cały czas ma do czynienia z aktorstwem, uczyniłoby to konanie znacznie
boleśniejszym.
- Jesteś tu... Przyjechałaś do Tulsy, bo kręcisz tu film. Moje gratulacje z okazji otrzymania
głównej roli.
- Dzięki. Zdecydowali, że zaoszczędzą nieco pieniędzy, jeśli mnie zatrudnią, zamiast płacić
facetom, którzy musieliby codziennie wyrzucać mnie z wytwórni. To bardzo skuteczna metoda.
Wystarczy nie dać się spławić, to wszystko.
Haley zachichotała, rejestrując szybko zmiany, jakie zaszły w jej przyjaciółce od czasu ich
ostatniego spotkania. Carolyn obcięła piękne, sięgające do pasa włosy; teraz ledwo dotykały
ramion. Zrobiła też trwałą. Poza tym chyba trochę zeszczuplała.
Ale dostrzegła też coś, co się nie zmieniło. Przede wszystkim ubranie. Obcisłe dżinsy,
podkoszulek i luźna marynarka, które miała na sobie, zawsze były jej ulubionym strojem. Nie
zmieniły się też jej ruchy i mimika, jak zawsze energiczna i pełna wyrazu. Haley miała ochotę
podejść do Carolyn i mocno ją uściskać. Jeszcze chwilę temu nie sądziła, że ich spotkanie
byłoby mądrą rzeczą, ale teraz bardzo cieszyła się z tego, że ją widzi.
- Będziesz świetna jako Sara, Carolyn.
Haley naprawdę tak myślała, ale zastanawiała się, czy przyjaciółka uwierzy w szczerość jej
intencji.
- Zawsze byłaś moją największą wielbicielką, Haley - powiedziała Carolyn z nerwowym
uśmiechem. - Co ja mówię? Moją jedyną wielbicielką.
- Nieprawda. Ale nawet jeśli tak było, ten film wszystko zmieni.
- Dzięki. To piękna rola. Naprawdę cieszę się z niej. Choć są pewne sprawy, które mnie
niepokoją...
Carolyn urwała, podniosła do góry głowę, popatrzyła na sufit, a potem przeniosła wzrok na
Haley.
- Posłuchaj. Czy kiedykolwiek myślałaś, że z naszą przyjaźnią stanie się coś tak niedobrego? Nie
widziałyśmy się, odkąd wyjechałaś z Los Angeles, a tymczasem stoimy sobie tutaj i po prostu...
gawędzimy! Haley, nigdy przedtem tego nie robiłyśmy. Nawet wtedy, kiedy odpowiedziałam na
ogłoszenie, w którym poszukiwałaś współlokatorki, i byłyśmy sobie zupełnie obce.
Carolyn miała rację. Zaprzyjaźniły się z sobą od samego początku. Przez te wszystkie spędzone
wspólnie lata wspierały się w dobrych i złych chwilach, zupełnie jakby były siostrami, a nie
tylko przyjaciółkami. Haley wstała.

background image

- Ja też nie chcę z tobą gawędzić. Chciałabym cię przeprosić za...
- Nie, nie. Nie proszę cię o przeprosiny. Rozumiem, jak bardzo musiało ci być ciężko. Chciałaś
odejść od zawodu, a ode mnie słyszałabyś tylko o próbnych zdjęciach i agentach filmowych...
Cóż, zrobiłaś, co uważałaś za słuszne. Daję słowo, że nie traktowałam tego jako osobistej obrazy
dłużej niż sześć miesięcy.
Tym razem Haley zaśmiała się nerwowo.
- Jesteś niemożliwa.
- Wiem. Ale kochasz mnie, prawda?
Obie równocześnie postąpiły krok do przodu i padły sobie w ramiona. Przez długą chwilę trwały
w uścisku, milcząc. Rozumiały się bez słów.
- Prawda. Kocham cię, Carolyn.
- Ja też. Tak bardzo się bałam! Od chwili, kiedy przyjechałam do Tulsy, marzyłam o tym, żeby
cię odwiedzić. Tak dawno się nie widziałyśmy! Bałam się, że nasze spotkanie przypomni ci
tamten dzień.
- Nie, nie. Chodź, siadaj tu ze mną.
Zaprosiła Carolyn na kanapę, na której przez cały ranek siedział Keith, i usadowiła się obok niej.
- To nie dlatego przestałam dzwonić do ciebie, że bałam się wspomnień. Twoja osoba
przypominała mi... sama nie wiem, chyba wszystko, co musiałam zostawić. Jednak... powinnam
była pomyśleć o tym, co czujesz. Chyba źle postąpiłam...
- Daj spokój - przerwała Carolyn. Ujęła rękę Haley i uścisnęła ją. - Przekonałam się, że poczucie
winy może być czymś bardzo uciążliwym. Wydałam sporo pieniędzy na psychoanalityka, żeby
się tego pozbyć.
Haley zdziwiła się. Przez te lata Carolyn nigdy nie wspomniała, że dręczą ją wyrzuty sumienia.
- A dlaczego, na Boga, czułaś się winna?
- Tysiące razy rozmyślałam o tym, że wszystko mogłoby być zupełnie inaczej, gdybym to ja
otworzyła drzwi. Może wtedy nie odważyłby się... Może gdyby zobaczył mnie, pomyślałby, że
cię nie ma. Może... gdybym nie śmiała się z jego listów, zauważyłabym, że kryje się za tym
jakieś niebezpieczeństwo...
Haley potrząsnęła głową.
- Carolyn, mnie te listy też niczego nie powiedziały. A gdybyś ty otworzyła mu wtedy drzwi,
mógłby zranić ciebie.
- Nie. Obie wiemy, że tego by nie zrobił. Zamilkły na chwilę. W końcu Carolyn pierwsza
uśmiechnęła się.
- Co się stało?
- Widzę, że czujesz się już lepiej. To znaczy, kiedyś o tym nie chciałaś rozmawiać. Ani w
szpitalu, ani potem, kiedy już z niego wyszłaś i próbowałaś jakoś ułożyć sobie życie.
Haley odpowiedziała na uśmiech przyjaciółki.
- Zachowywałam się koszmarnie. Ale masz rację. Teraz czuję się lepiej.
- To dobrze.
Carolyn uścisnęła jej dłoń.
- Kiedy pomyślałaś o tym, żeby mnie odwiedzić?
- Wtedy kiedy dowiedziałam się, że nie pracujesz już dla rodziny. A kiedy Ian powiedział mi, że
kierujesz małym teatrem, ucieszyłam się. Wiedziałam, że nigdy całkiem nie porzucisz aktorstwa.
Haley skinęła głową.
- Nie potrafiłabym tego zrobić. Nie mogę wprawdzie wrócić do Los Angeles, ale...

background image

Kątem oka dostrzegła Keitha, który stał nieruchomo w drzwiach, starając się, by go nie
zobaczyły. - Wejdź, Keith.
Obie wstały. Haley podeszła do niego.
- Keith, to jest Carolyn Kincaid, twoja filmowa partnerka.
- Witaj, przystojny nieznajomy. - Carolyn odezwała się pierwsza i podeszła do Keitha z
wyciągniętą dłonią. Z uśmiechem ujął ją i mocno uścisnął.
- Miło mi cię poznać.
- Nie bardziej niż mnie.
Haley nie mogła powstrzymać uśmiechu, widząc, jak Carolyn mierzy go pełnym uznania
spojrzeniem.
- A ja się obawiałam miłosnej sceny.
- Carolyn, jesteś nieznośna - zganiła ją Haley, dostrzegając na policzku Keitha lekki rumieniec.
- Czy... Ian przysłał cię tu do mnie? - spytał Carolyn.
- Nie. Powiedział mi tylko, że tu pracuje Haley. Jesteśmy starymi przyjaciółkami.
- Tak?
- Kiedyś razem mieszkałyśmy.
Carolyn spojrzała na Haley porozumiewawczo. Jej wzrok mówił, że cieszy się z faktu, iż
zdecydowała się tu dzisiaj przyjść.
- Poinformował mnie też, że Haley daje ci lekcje. Masz diabelne szczęście, że trafiłeś na nią.
Skinął głową.
Carolyn wzięła torebkę z kanapy i uścisnęła Haley.
- Kiedy się zobaczymy? Masz chyba trochę wolnego czasu?
- Postaram się coś wykombinować - odpowiedziała Haley.
- Postaraj się. Mieszkam w hotelu, który prowadzą jacyś Rivertonowie.
Haley tupnęła nogą.
- Zmykaj.
- Idę, idę.
Ruszyła w stronę drzwi, ale zanim do nich doszła, zatrzymała się jeszcze na chwilę.
- Keith, wiem, że ty też mieszkasz w tym hotelu. Gdybyś miał jakieś problemy z tekstem,
możesz śmiało do mnie zapukać.
Uśmiechnął się z wrodzonym sobie wdziękiem.
- Z pewnością tak zrobię.
Kiedy zostali sami, odwrócił się do Haley.
- Chyba niezłe z niej ziółko, prawda? Haley zajęła swoje miejsce na biurku.
- Jest wspaniała. A w dodatku to doskonała aktorka.
- Wygląda dokładnie tak, jak powinna wyglądać Sara - powiedział, siadając na kanapie.
- Chyba rzeczywiście masz rację.
Pomyślała o tej parze. Będą świetnie do siebie pasować. Zwłaszcza w scenach erotycznych.
Nie wiadomo skąd przyszło jej do głowy, że być może równie dobrze pasowaliby do siebie w
prawdziwym życiu. Ta myśl wzbudziła w niej nutkę zazdrości, lecz szybko się opanowała.
Jedyną rozsądną rzeczą, jaką może zrobić, jest zachęcenie Keitha, żeby skorzystał z oferty
Carolyn.
Otworzyła scenariusz i poszukała sceny, którą chciała z nim przećwiczyć.
- Dobrze, panie przystojny nieznajomy. Zabieramy się do pracy.
Keith westchnął zabawnie.
- Powiedziałbym, że twoja przyjaciółka ma na ciebie zły wpływ.

background image

- Zdecydowanie tak. Zobaczysz, że ją pokochasz.

Keith wyszedł nagi z łazienki, gwiżdżąc i wycierając włosy. Rzucił wilgotny ręcznik na łóżko i
wyjął z szuflady slipy. Wkładając je, przypomniał sobie klauzulę zawartą w umowie z
producentem męskich majtek, które swego czasu reklamował. Otóż producent ten zobowiązał się
do końca życia zaopatrywać go w ten szczegół garderoby. Jedyną rzeczą, którą miał za to zrobić,
było pozowanie w takich slipach do zdjęcia, które potem zostało rozwieszone na każdym słupie
z ogłoszeniami w tym kraju i znalazło się w każdym bloku reklamowym w telewizji.
Włożył szorty i bawełnianą koszulkę, starając się nie pamiętać o tym, jak zareagowała jego
matka, kiedy pierwszy raz zobaczyła go w tej reklamie. „Dzięki Bogu, nie będziesz już więcej
musiał tego robić", powiedziała w dniu, w którym dostał propozycję pracy w filmie. Keith
musiał również przyznać, że granie w reklamówkach i pozowanie do zdjęć nie jest jego
ulubionym sposobem zarabiania na życie.
Zamówił przez telefon kolację i, nadal gwiżdżąc, przeszedł do przestronnego pokoju
telewizyjnego.
Usadowił się wygodnie w jednym z miękkich foteli, swobodnie przewieszając nogi przez jego
oparcie. Zastanawiające, że chora noga sprawia mu ostatnio tak mało kłopotów. Nie bolała go
przez cały dzień, choć kilka godzin przesiedział nieruchomo na kanapie. A może po prostu tego
nie zauważył?
Czuł się trochę tak, jakby był na lekkim rauszu. Wczorajsze obawy gdzieś zniknęły,
pozostawiając po sobie tylko przykre wspomnienie. Teraz, po całym dniu ciężkiej pracy, czuł się
jak nowo narodzony.
Ma przed sobą jakieś perspektywy. Oczywiście wiedział, że jeszcze bardzo dużo musi się
nauczyć, ale był pewien, że da radę. Osiem krótkich godzin spędzonych na pracy z Haley
Riverton dało mu tak dużo, że z niecierpliwością oczekiwał, jakie rezultaty przyniesie cały
dwutygodniowy kurs.
Zamknął oczy i przypomniał sobie uśmiech, jakim go wczoraj obdarzyła, kiedy wypowiedział
ostatnie słowa dialogu. Nigdy przedtem nie widział, żeby kobiecy uśmiech tyle oznaczał.
Podniósł wzrok, modląc się w duchu, żeby jego interpretacja spodobała się Haley. Miał nadzieję,
że usłyszy choć jedno słowo pochwały. Haley uśmiechnęła się, najpierw oczami, w których za-
paliły się dwie jasne iskierki, a potem cała jej twarz się rozjaśniła.
- Wydaje mi się, Keith, że z tym filmem nie będzie najgorzej - powiedziała wolno.
Uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę tak myślisz?
- Pod warunkiem, że przez dwa tygodnie będziesz bardzo ciężko pracował.
Boże, jak bardzo te słowa podniosły go na duchu! A jeszcze bardziej uszczęśliwił go jej uśmiech
i aprobata, którą dostrzegł w pełnym życzliwości spojrzeniu. Był tak rozradowany, że przez
chwilę miał ochotę chwycić ją w ramiona i tańczyć szaleńczo po całym pokoju. Zdołał się jednak
opanować i tylko popatrzył na nią z wdzięcznością.
Sięgnął teraz po pilota, postanawiając, że zanim przyniosą mu kolację, obejrzy wieczorne
wiadomości. Przeglądając poszczególne programy zorientował się, że na wiadomości jest jeszcze
za wcześnie. Na razie miał do wyboru program rozrywkowy, wywiad z kimś sławnym, filmy
rysunkowe lub skrócony blok informacyjny. Zdecydował się na to ostatnie, gdyż tuż potem miał
być nadany reportaż o zamachach na znanych ludzi. Kilka lat temu jeden z zawodników
grających w jego drużynie, Griff Patterson, przeżył dramat spowodowany przez chorą
psychicznie wielbicielkę, dlatego problem ten nie był Keithowi obcy.

background image

Obejrzał sensacyjny, pełen szokujących zdjęć reportaż o zabójcy z Oregonu, zastanawiając się,
czy jednak nie powinien był zdecydować się na wywiad. Właśnie w tym momencie nadano
reklamę, a potem krótką zapowiedź programu o zamachach na życie gwiazd. Ujrzał na ekranie
twarz swego przyjaciela, a tuż po nim pokazano zdjęcia Davida Lettermana, Jodie Foster i
dwóch innych aktorek: Theresy Saldany i Rebeki Schaeffer. Jednak doznał wstrząsu, kiedy
zaprezentowano ostatnią fotografię.
Wyprostował sie w fotelu. Haley?
Spikerka przedstawiła ją jako Haley Rivers, nie Riverton, ale przecież Haley mogła zmienić
nazwisko. Wiele aktorek tak robi. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Głośne pukanie do drzwi przerwało tok jego myśli. Podskoczył jak oparzony, przypominając
sobie, że przecież zamówił kolację. Pobiegł do drzwi i szybko je otworzył. Chciał jak najszybciej
pozbyć się kelnera, żeby móc w spokoju obejrzeć program. Jednak w tym momencie przyszło
mu do głowy, że ten człowiek musiał przecież znać Haley z czasów, gdy pracowała w hotelu.
- Dobry wieczór, panie Garrison.
Młody człowiek w uniformie kelnera skłonił się lekko przed Keithem i postawił tacę na stole.
- Tak się cieszę, że pana widzę. Zawsze byłem kibicem...
- Dzięki.
Keith potrząsnął ręką chłopaka i spojrzał na przypiętą do piersi tabliczkę z nazwiskiem.
- Słuchaj, Michael, mógłbyś mi coś powiedzieć? Młody człowiek spojrzał na swoją rękę, którą
Keith cały czas trzymał w uścisku.
- Jasne. Spróbuję.
- Haley Riverton. Znasz ją? Pracowałeś tu, kiedy była asystentką dyrektora?
- Tak. Jej brat, James, dalej jest dyrektorem. Chciałby pan z nim prozmawiać, panie Garrison?
- Nie, nie. Chciałbym się tylko dowiedzieć czegoś o niej. Zanim przyjechała do Tulsy, była
aktorką, tak?
- Chyba tak. A dlaczego pan pyta?
Michael rzucił podejrzliwe spojrzenie na dłoń, którą ściskał Keith.
- Och, przepraszam. Keith puścił rękę kelnera.
- Pytam, bo widziałem w telewizji początek programu o niej. Podobno została przez kogoś
napadnięta...
Michael przytaknął.
- Nie wiedział pan o tym? Była całkiem popularna. Grała w serialu „Z biegiem lat". Jeden z jej
wielbicieli pisał do niej listy, a pewnego dnia pojawił się u niej osobiście. Ciągle nie mogę
uwierzyć w to, że się wymigał. Uważam, że znacznie lepiej by mu zrobiło, gdyby posiedział za
kratkami, a nie w szpitalu psychiatrycznym.
W szpitalu? Za kratkami? Boże, co on jej zrobił? Czy Haley ucierpiała tak bardzo jak Griff?
- Co się stało?
- No, miał dużo szczęścia. Jego rodzice, tak jak Rivertonowie, są bardzo bogaci. Wynajęli
najlepszych prawników, którzy przekonali sąd, że był niewinny.
- Ale co on zrobił? Powiedziałeś, że pewnego dnia pojawił się u Haley w domu...
- Niech pan sam zobaczy.
Michael wskazał na telewizor, w którym właśnie rozpoczął się zapowiadany program. Historia
Haley została pokazana jako pierwsza.
Keith usiadł w fotelu. Kiedy zobaczył na ekranie kilka zdjęć, jego serce zaczęło bić szybciej.
Jedna fotografia pokazała Haley w towarzystwie roześmianych ludzi. Zamieszczony poniżej
napis głosił: Obsada serialu „Z biegiem lat". Twarz Haley była jasno oświetlona. Kolejne zdjęcie

background image

przedstawiało ją stojącą samą na scenie. Jako ostami pojawił się czarno-biały fotos. W innych
okolicznościach ta fotografia rozpaliłaby pożądanie Keitha: Haley wyglądała na niej
rzeczywiście pięknie. Była ubrana w czarną, głęboko wyciętą suknię, a w uszach miała
brylantowe kolczyki, które rzucały tajemnicze refleksy na jej nagie ramiona i jasne, spływające
luźno na kark włosy.
Potem pokazano krótki film wideo. Keith zamarł, kiedy kamerzysta pokazał ogromną ciemną
plamę na dywanie w mieszkaniu Haley. Obok niej leżał przewrócony na bok stolik, a zaraz za
nim telefon.
„...oddał trzy strzały w klatkę piersiową, tu, w Los Angeles, w mieszkaniu, które dzieliła ze
swoją przyjaciółką, Carolyn Kincaid, córką znanych wszystkim w Hollywood Edwarda i Dory
Kincaidów..."
Keith wyłączył głos, żeby skupić się na kolejnych zdjęciach. Sanitariusze wiozący nieprzytomną
Haley do karetki. Carolyn idąca obok wózka, cały czas trzymająca przyjaciółkę za rękę. Pełna
łez twarz zrozpaczonej Carolyn.
- Haley... strzelał do niej.
- Tak.
Keith spjrzał na Michaela. Zapomniał, że chłopak jeszcze jest w pokóju.
- A to on - wskazał ręką Michael.
Keith rzucił okiem na mężczyznę, który siedział na ławie oskarżonych. Zauważył tylko, że miał
czarne włosy, słabo zarysowany podbródek i kpiący uśmiech na twarzy.
Kamerzysta pokazał Haley zeznającą jako świadek. Na jej widok Keithowi ścisnęło się serce.
Miała podkrążone oczy i była blada jak ściana. Wyglądała tak delikatnie i krucho, zupełnie
inaczej niż ta zdrowa, piękna kobieta, której zdjęcia oglądał przez chwilą.
Tymczasem na ekranie pojawiły się już fotografie innej gwiazdy i Keith wyłączył telewizor.
- Powiedział pan, że poznał pan pannę Riverton niedawno, tak?
- Tak. Spotkaliśmy się dwa dni temu. Przygotowuje mnie do filmu, w którym mam grać.
- Naprawdę? - uśmiechnął się Michael. - Ona jest wspaniała. Oczywiście, my tu w hotelu
patrzymy na pannę Riverton nieco subiektywnie. - Potrząsnął głową i spoważniał. - Nie
wiadomo, kim byłaby teraz, gdyby ten drań do niej nie strzelał. - Spojrzał na zegarek. - Lepiej
już pójdę. Będą się zastanawiać, gdzie zniknąłem.
- Oczywiście. Poczekaj chwilę.
Keith pospieszył do sypialni i po chwili wrócił z pięciodolarówką w dłoni, którą wyjął z kieszeni
leżących na łóżku dżinsów. Wręczył ją Michaelowi.
- Dziękuję, panie Garrison. Życzę smacznego. I proszę pozdrowić pannę Riverton od Mike'a,
kiedy ją pan zobaczy.
- Z pewnością to zrobię. I dzięki... za wszystko.
Kelner skinął głową i zamknął za sobą drzwi.
Keith nawet nie spojrzał na kanapki. Przeżycia ostatnich kilkunastu minut sprawiły, że zupełnie
stracił apetyt. Podszedł do fotela i osunął się na niego, jakby cały dzień stał na nogach.
Przypomniał sobie kobietę, która poprzedniego wieczora poprosiła Haley o autograf. Teraz
rozumiał reakcję Haley. Rozumiał też słowa, którymi pożegnała go, kiedy odwiózł ją do domu.
„Po prostu nie można wiedzieć... nie można ufać..."
Patrzył na ciemny ekran i przypominał sobie, jak cierpiał jego kolega, Griff Patterson. Listy,
początkowo pełne miłosnych wyznań, wkrótce stały się jedynie zbiorem obscenicznych urojeń
autorki. Telefony o każdej porze dnia i nocy przestały być miłymi dowodami popularności,
stając się realnym dowodem istniejącego zagrożenia. W chwili, kiedy prześladowczynię Griffa

background image

skazano za napad z nożem w ręku na panią Patterson i jej dzieci, prywatne życie Griffa było
zniszczone. Musiał zrezygnować z kariery, żona zażądała rozwodu, a dzieci musiały poddać się
psychoterapii.
Keith ponownie przypomniał sobie fotografię Haley z reklamy. Uzmysłowił sobie, że Haley,
którą poznał, różni się od dziewczyny z tego zdjęcia. Jej wygląd się nie zmienił. Była równie
piękna bez makijażu, wymyślnych strojów i kosztownej biżuterii, jednak czegoś jej brakowało.
Coś się w niej zmieniło. Już wiedział co. Oczy.
Przez te dwa dni, które z nią spędził, ujrzał w jej oczach niejedno uczucie. Widział w nich złość,
kiedy po raz pierwszy przeczytał tekst, rozbawienie, kiedy opowiedział dowcip, i niepokój, kiedy
kobieta poprosiła ją o autograf. Ale ani razu oczy Haley nie przybrały wyrazu, który miały na
fotografii.
Na zdjęciu spojrzenie Haley mówiło jedno: mogę mieć wszystko, czego tylko zapragnę.
Wystarczy, żebym sięgnęła po to ręką.
Kilka godzin później obudził go dzwonek telefonu. Wyprostował się i półprzytomny sięgnął ręką
w kierunku, w którym powinien znajdować się aparat. Kiedy go nie znalazł, przetarł oczy i
skonstatował, że zasnął w fotelu, oglądając film, który poleciła mu Haley. Przejechał ręką po
twarzy, ziewnął i podszedł do łóżka, obok którego stał telefon.
- Halo?
- Keith?
- Mhm.
- Mówi Angie. Spisz jeszcze?
- Nie, już zdążyłaś mnie obudzić.
- Och, tak mi przykro. Myślałam, że o dziewiątej będziesz już na nogach. Zadzwonię do ciebie...
- Nie, nie. Już się obudziłem.
Jego siostra nigdy chyba nie pozbędzie się do końca nieśmiałości, nawet w stosunku do niego.
Keith podłożył sobie pod głowę poduszkę i wyciągnął nogi na łóżku.
- Co się stało?
- Cóż... Dzwonię, żeby prosić cię o przysługę. Uśmiechnął się, słysząc w jej głosie zakłopotanie.
- Tylko po to?
- Nie żartuj, Keith. Wiesz, jak nie cierpię tego rodzaju rzeczy.
- Wiem, chociaż powinnaś się tego oduczyć. Czego potrzebujesz?
- Twojego domu.
- Mojego domu? Wielkie nieba, Angie, rzadko o coś mnie prosisz, ale jak już ci się zdarzy...
- Chciałabym pożyczyć go od ciebie tylko na jakiś czas. Garrett wyjeżdża na kilka miesięcy do
Włoch, żeby zainstalować w ich tamtejszej firmie nowy system komputerowy i pomyślałam, że
moglibyśmy pomieszkać przez ten czas z chłopcami na ranczu. Mieliśmy kupić dom, ale przez
ten wyjazd musieliśmy to na razie odłożyć. Chłopcom tak bardzo przydałoby się trochę świeżego
powietrza! "
- Oczywiście, Angie, że nie mam nic przeciwko temu. - Keith przetarł oczy i ponownie ziewnął.
- Dziwię się jednak, że z nim nie jedziesz. Masz już dość podróżowania? Czy boisz się, że twoje
diabełki mogłyby zniszczyć wieżę w Pizie?
Angie zachichotała.
- Keith, wolałabym, żebyś ich tak nie nazywał. Naprawdę nie są aż tak źli.
- Masz rację.
Wyobraził sobie swoich rudowłosych siostrzeńców, skaczących bez opamiętania na jego
wodnym łóżku. Tak było w zeszłym roku, kiedy mieli po trzy lata.

background image

- Keith, będę bardzo ich pilnowała, żeby niczego nie zniszczyli.
- Nie martwię się o nic w tym domu. Zresztą, chyba rzeczywiście lepiej będzie, jeśli pod
nieobecność Garretta zamieszkasz u mnie. Będę o ciebie spokojniejszy.
- Mama też tak myśli. Powiedziała, że założyłeś w domu jakiś skomplikowany system
alarmowy.
- Mhm. Zatrudniłem też ochroniarza, który kilka razy dziennie sprawdza, czy wszystko w
porządku. Zadzwonię do agencji i powiem im, że będziesz u mnie mieszkała.
- Dzięki, Keith. Chłopcy będą szczęśliwi. Już im obiecałam, że nauczę ich pływać w basenie.
Zaśmiał się.
- Dopóki będą pływać w basenie, a nie w moim łóżku, wszystko w porządku.
- Obiecuję, że nie wpuszczę ich do twojej sypialni. - Keith usłyszał w głosie siostry nutkę
rozbawienia. -Oni to mają po tobie, braciszku. Garrett i ja byliśmy bardzo grzecznymi dziećmi.
- To twoje dzieci, Angie. Nie możesz winić mnie za ich temperament.
- Jak idzie praca nad filmem? - zmieniła temat. -Podoba ci się tak jak na początku?
- Zdjęcia jeszcze sie nie zaczęły. Reżyser uważał, że powinienem wziąć kilka lekcji, żeby
doszlifować swoje umiejętności i...
- Lekcji grania? Keith, jesteś przecież taki naturalny. Nie potrzebujesz żadnych lekcji. Twój
reżyser powinien zobaczyć, jak grałeś na uniwersytecie.
Uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Dzięki, Angie. Na początku ja też tak myślałem, ale od czasu moich zajęć na uniwersytecie
minęło już trochę czasu. Zresztą, mam wspaniałą nauczycielkę.
- Och... Cóż, jeśli jesteś z tego zadowolony, wszystko w porządku. Więc masz teraz osobistą
nauczycielkę dojeżdżającą specjalnie dla ciebie z Kalifornii?
- Nie - odparł ze śmiechem. - Ona mieszka tutaj. Nazywa się Haley Riverton. Jest dyrektorem
miejscowego teatru.
- Rozumiem.
Nastąpiła krótka przerwa, a potem Angie odezwała się głosem, w którym słychać było
zastanowienie.
- Haley Riverton... Chyba gdzieś słyszałam już to nazwisko.
Keith przypomniał sobie program telewizyjny, który oglądał późnym wieczorem.
- Pewnie kojarzy ci się z telewizyjnym serialem, w którym grała kilka lat temu.
- Nie, nie oglądam seriali.
- A zatem z pewnością przeczytałaś o niej w gazetach. Dwa lata temu została postrzelona przez
swojego wielbiciela. Pisał do niej listy i...
- Och, masz rację. Teraz sobie przypominam. - Angie westchnęła. - Zupełnie jak Griff, prawda?
- Tak.
Keithowi znów przypomniały się zdjęcia, które widział w reportażu. Zdjęcie reklamowe. Plama
krwi. Uśmiech siedzącego na ławie oskarżonych Jacka Whartona.
- Zupełnie jak Griff.

Restauracja „S & J Oyster" była jednym z wielu miejsc w pobliżu Teatru Blake'a, w którym
można było smacznie zjeść. Gromadzili się w niej przeważnie młodzi, dobrze zarabiający
biznesmeni, lekarze i prawnicy. Wnętrze restauracji było urządzone w stylu kawiarni z Nowego
Orleanu. Ściany wyłożono czarno-białymi kafelkami, a w murach pełno było małych, szklanych
okienek. Z głośników płynęła muzyka braci Neville. Kiedy Carolyn i Haley usiadły przy
wskazanym przez kelnera stoliku i zamówiły kolację, rozejrzały się po prawie pustej sali.

background image

- Niezbyt wielki tłum jak na wieczorową porę - zauważyła Carolyn. - Jesteś pewna, że dobrze tu
karmią?
- Tak. Godziny szczytu w Tulsie są nieco inne niż w Los Angeles. Wieczorne wiadomości są o
dziesiątej, nie jedenastej.
Haley sama nie mogła się do tego przyzwyczaić, kiedy przeprowadziła się do Tulsy.
- O dziewiątej restauracje raczej się już zamyka. Największy ruch mają w środku dnia.
Carolyn otworzyła papierową torebeczkę i posłodziła mrożoną herbatę.
- A więc opowiedz mi o wszystkim. Lubisz swoją pracę w teatrze?
- Tak. Oczywiście ostatnio mam strasznie dużo zajęć, dlatego musiałam umówić się z tobą o tak
późnej porze. Przez następne kilka dni będę szkoliła twojego filmowego partnera, walczyła z
papierkową robotą i prowadziła próby do nowej sztuki.
- Mój filmowy partner. Podoba mi się to sformułowanie.
- Założę się, że jesteś z siebie bardzo dumna. Haley przypomniała sobie euforię, jaką odczuwała
w dniu, w którym dowiedziała się, że będzie grać główną rolę w filmie. Oczywiście później
musiała z wiadomych względów z niej zrezygnować. Carolyn ponownie westchnęła.
- Jeszcze zbyt wcześnie, żeby mówić o dumie. Powiedzmy, że mam nadzieję, że po zakończeniu
zdjęć będę miała do niej powody.
- Daj spokój. Wiesz dobrze, że będziesz w tej roli świetna. Powinnaś uczcić fakt, że ją dostałaś.
Zawsze tak robiłyśmy.
Pociągnęła łyk wody.
- Chyba nie martwisz się tym, że będziesz musiała grać u boku Keitha Garrisona?
- Nie, nim sie nie martwię. A przynajmniej nie przede wszystkim.
- A więc co ci leży na sercu?
Carolyn spuściła wzrok i sięgnęła po łyżeczkę. Potarła kciukiem o jej trzonek i odezwała się
cicho.
- Przecież czytałaś scenariusz, Haley.
- Zgadza się. Uważam, że jest świetny. A ty myślisz inaczej? Jest w nim wszystko, co trzeba:
wspaniałe sceny, niezwykłe interesujące dialogi, porywający romans... - Carolyn podniosła
wzrok. - Co? Romans? Coś z nim nie tak? Ach, chodzi ci o sceny miłosne, tak? To nimi się
martwisz?
- Uhm.
Haley zachichotała.
- Carolyn, zadziwiasz mnie. Przecież nie jesteś amatorką. Kręciłaś takie sceny setki razy. Wiesz
o tym, ze niczym się nie różnią od innych ujęć.
- Moja droga, kiedy ostatni raz kręciłaś scenę śmierci, pościgu albo jakąkolwiek inną?
- Ian chce, żeby to była naga scena? Carolyn przytaknęła.
- I ja się na to zgodziłam. Zgodziłabym się nawet, gdybym miała grać w jedwabnych
pończochach i wziąć za to pieniądze w jakimś podejrzanym barze. Bardzo chciałam dostać tę
rolę.
- Ale...
Haley była zaskoczona. Przez te wszystkie lata w ich rozmowach nieraz powracał temat nagich
scen. Carolyn zawsze uparcie stała na stanowisku, że szanująca się aktorka nie powinna w nich
występować.
- Zawsze mówiłaś, że nie zagrasz w rozbieranej scenie. Chyba poprosiłaś Iana o dublerkę?

background image

- Ian powiedział, że chce tę scenę nakręcić w taki sposób, że nie będzie jej mogła zagrać
dublerka. Albo zgodzę się rozebrać, albo zaangażuje kogoś, kto nie będzie miał takich
skrupułów.
Nie będzie miał skrupułów, pomyślała gorzko Haley. Zupełnie jakby rozebranie się do naga i
granie miłosnej sceny przed kamerami zależało tylko od powiedzenia sobie: przecież nie ma się
czego wstydzić.
- Oczywiście to tylko ja będę rozebrana - kontynuowała Carolyn gorzkim tonem. - Mogę się
założyć o swoją kartę kredytową, że Keith nie będzie musiał pokazywać nic ponad nagi tors.
Przed oczami Haley pojawił się nad wyraz żywy obraz Keitha obejmującego w ciasnym uścisku
Carolyn. Nie wiedzieć czemu, to wyobrażenie zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Zamrugała
oczami, koncentrując się na słowach przyjaciółki.
- Dasz sobie radę, Carolyn?
- Będę musiała. Nie widzę innego wyjścia.
- Czy rzeczywiście? Kiedy to zdecydowałaś, że chcesz pracować w filmie za wszelką cenę,
nawet kosztem swych zasad?
- Nie wiem. Po prostu tak postanowiłam. Nie jestem z tego powodu uszczęśliwiona, ale będę
musiała jakoś z tym żyć.
Do ich stolika zbliżył się kelner, podając Carolyn krewetki, a Haley ryż z czerwoną fasolą. Kiedy
odszedł, Carolyn ostentacyjnie sięgnęła po widelec i zanurzyła go w jedzeniu.
- Mmm. Naprawdę niezłe. Cieszę się, że cię posłuchałam. Jak twoje danie?
- Jeszcze nie spróbowałam.
Haley spojrzała na talerz i wolno podniosła do ust widelec z ryżem. Na języku poczuła ostry
smak przypraw, które tylko na moment odwróciły jej uwagę od słów Carolyn. Carolyn, którą
zawsze znała jako osobę bezkompromisową i niezależną. Upiła łyk wody.
- Dlaczego akurat ten film, Carolyn? Dlaczego tak bardzo chciałaś dostać tę rolę?
Przyjaciółka spojrzała na nią wymownie.
- Nie wiesz? Sama powiedziałaś, że scenariusz jest świetny. Wszystko wskazuje na to, że będzie
to hit sezonu. Byłabym głupia, odrzucając taką propozycję. A przy okazji to nie było tak, że ja
po prostu przyjęłam tę rolę. Musiałam o nią stoczyć wielką batalię.
- Ale przecież na tym filmie świat się nie kończy. Będą jeszcze takie, w których będziesz mogła
zagrać w ubraniu.
Opinia Carolyn na ten temat wyraźnie znalazła odbicie w spojrzeniu, jakim obdarzyła
przyjaciółkę.
- Zastanawiam się, Haley, czy gdyby dwa lata temu zaproponowano ci główną rolę w filmie, w
którym musiałabyś się rozebrać, mówiłabyś to samo co dziś. Ponadto nie zawsze masz pewność,
że będą jeszcze jakieś inne filmy. Pamiętasz chyba, jak wielka była konkurencja, kiedy z tego
zawodu odchodziłaś? Cóż, od tamtej pory niewiele się zmieniło. Muszę zagrać w tym filmie i
dlatego pozbędę się swoich purytańskich zasad.
Haley starała się bardzo nie okazać Carolyn swej dezaprobaty.
- Czy ty w ogóle słuchasz samej siebie? Twoje zasady wcale nie są purytańskie. Rozmawiamy tu
o szacunku do siebie. Co się z tobą stało przez te dwa lata?
Czy zgoda z własnym sumieniem nic już dla ciebie nie znaczy?
- Mówisz zupełnie jak Jonathan.
- Jonathan?
- Mężczyzna, z którym żyję. Kocham go, ale czasami po prostu nie mogę z nim wytrzymać. Z
jednej strony, gdy dostaję rolę, o którą się starałam, jest tym niesłychanie przejęty, z drugiej zaś

background image

uważa, że za bardzo się w to wszystko angażuję. - Spojrzała w sufit. - Całe szczęście, że nie wie
o tej rozbieranej scenie.
Haley omal nie udławiła się ryżem.
- Nie wie? Dlaczego mu nie powiedziałaś? Przecież i tak prędzej czy później się dowie. Sama
prosisz się o nieszczęście. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Proszę się o karierę, której zawsze pragnęłam. Chcę być aktorką numer jeden, a nie podrzędną
aktoreczką, jak do tej pory. Chcę grać duże role, a nie reklamówki i drugoplanowe sceny. Gdyby
nie historia z Jackiem Whartonem, myślałabyś dokładnie tak samo.
Słowa Carolyn wywołały falę bolesnych wspomnień, które jak zwykle wytrąciły Haley z
równowagi. Minęło kilka długich chwil, zanim Carolyn głośno westchnęła
i powiedziała:
- Haley, przepraszam. Nie powinnam tego wspominać...
- Nic się nie stało. Masz rację. Pragnęłam tych wszystkich rzeczy, o których mówisz.
- Mimo to nie powinnam wracać do tego tematu. Carolyn ponownie westchnęła i odłożyła
widelec.
- I tak samym swoim pojawieniem się wywołałam dużo zamieszania.
- Nie czuj się winna. Unikanie jego imienia nic nie pomoże. Ten fakt miał przecież miejsce i nic
tego nie zmieni.
- Wiem. Ale mimo to... Przepraszam. To dlatego, że jestem już zmęczona ciągłym tłumaczeniem
się, dlaczego chcę, żeby moja kariera wreszcie nabrała rozpędu. Od tamtej pory każdego dnia
budzę się z większą ambicją, z większą wolą osiągnięcia sukcesu.
Haley przełknęła kolejną porcję fasoli.
- Od tamtej pory? Mówisz o dniu, w którym do mnie strzelano?
Carolyn odwróciła wzrok i skinęła głową.
- Znasz ten slogan, który czytają przy reklamie obuwia sportowego? „Bądź twardy. Życie nikogo
nie rozpieszcza"?
- Tak.
- I to prawda, Haley. Życie jest krótkie. Ty i ja wiemy o tym lepiej niż inni. Nie chcę dryfować z
prądem, mając nadzieję, że napotkam po drodze coś ciekawego. Muszę aktywnie mu się
przeciwstawiać, nawet kosztem pewnych wyrzeczeń. Rozumiesz to, prawda?
- Tak - przyznała Haley z ociąganiem.
I rzeczywiście, rozumiała przyjaciółkę. Dziesięć lat temu sama zdecydowała się poświęcić
robieniu kariery. Dopiero doświadczenie, w którym omal nie straciła życia, sprawiło, że
diametralnie zmieniła pogląd na świat. Skoncentrowała się na życiu osobistym, którym do tej
pory w ogóle się nie zajmowała.
- Musisz być jednak pewna, że to jest dokładnie to, czego chcesz. I że potrafisz dać temu radę,
Carolyn. Ja też tak kiedyś myślałam.
Carolyn bez słowa popatrzyła na przyjaciółkę i zmarszczyła z namysłem czoło.
- Przez dziesięć lat doskonale dawałaś sobie radę. A jeśli chodzi o okres po tym... wypadku, nie
miałaś szansy, Haley. Wharton już o to zadbał. Jak więc możesz mówić, że nie dałaś sobie rady?
Haley odłożyła widelec i otarła serwetką usta.
- Nie jestem jedyną osobą w Hollywood, która znalazła się w takiej sytuacji, ale należę do tych
nielicznych, które po wypadku całkowicie wypadły z gry. Gdybym wróciła, Carolyn, na pewno
nie dałabym sobie rady.

background image

Droga Sabrino! Mam dla ciebie dobre wieści. Jeden z lekarzy powiedział dzisiaj, że robią
postępy. Dobry żart! Nie wiedzą o tym, że nie zmieniłem sią ani na jotę od dnia, w którym tu
przyjechałem. Kocham cię jeszcze bardziej niż wtedy. Najważniejsze, że oni myślą że się
zmieniłem.
Nauczyłem sią mówić rzeczy, które chcą usłyszeć. Uwierz mi, całe lata uczyłem sią mówić to, co
chciano ode mnie usłyszeć, i robić to, czego się po mnie spodziewano. Nie jest mi łatwo, gdyż nie
jestem w ten sposób sobą, ale dzięki temu zostawiają mnie w spokoju. Przynajmniej czasami.
Więc jeśli chodzi o lekarzy, nic im o tobie nie mówię i stosuję się do ich poleceń. To jedyny
sposob, żeby się stąd wydostać i być z tobą Sabrino. Nie uważam, żeby to, co robię, było czymś
złym. Wiem, że ktoś tak uczciwy i dobry jak ty mógłby pomyśleć, że postępuję niewłaściwie. Ale
to tylko środek do osiągnięcia celu. A jeśli celem jest nasze wspólne szczęście, uważam się za
usprawiedliwionego. Dlatego chyba mnie zrozumiesz, Sabrino, prawda?
Kochający Jack

Przeczytał list ponownie, z zadowoleniem przyglądając się stylizowanym literom. Charakter
pisma był coraz ładniejszy. Włożył list do koperty i dołączył go do innych, które były
przeznaczone tylko dla Sabriny. Potem wyjął czystą kartkę i napisał drugi list, który zaadresował
do jej agencji. Wiedział, że listy, które tam wysyłał, były potem odsyłane do jego lekarzy.
Właśnie z nich czerpali wiadomości na temat jego stosunku do Sabriny.
Na samą myśl o tym poczuł ogarniającą go wściekłość. Sądzili, że uda im się go rozszyfrować.
Ale on nie kłamał Sabrinie, pisząc, że umie sobie radzić z ludźmi. Właśnie dlatego wysyłał do
agencji listy, w których było wszystko, co chcieli usłyszeć lekarze.

Reklama była dość duża i bardzo sugestywna. Przedstawiała sylwetkę kobiety w kapeluszu,
który rzucał cień na jej twarz. Długie, falujące włosy spływały na ramiona. Było to zdjęcie, które
mogło przedstawiać dowolną kobietę, ujęcie jednak sugerowało, że to Haley. Umieszczony
poniżej napis ogłaszał wielki powrót Sabriny.
Ogłoszenie w gazecie informowało dalej o dacie rozpoczęcia emisji serialu i o dniach, w których
będzie można go oglądać.
Keith złożył gazetę i rzucił ją na stół. Sięgnął po filiżankę kawy i wypił łyk, zauważając z
grymasem niesmaku, że wystygła. Zastanowił się, ile czasu zajmowało mu pozowanie do
reklamowych zdjęć. Czy tyle, ile wczoraj spędził na rozmyślaniach o Haley po telefonie siostry?
Czy może tyle, ile minęło, zanim po przebudzeniu do jego świadomości dotarła myśl o wypadku
Haley?
Odgarnął włosy do tyłu, po czym sięgnął po dżinsową kurtkę i scenariusz. Myślał o czekającej
go lekcji. Mieli dziś czytać sceny, w których będzie występować Carolyn. W filmie grała rolę
kobiety, która wynajmuje go, aby odnalazł morderców jej siostry.
Kiedy poprzedniego wieczoru Keith próbował odegrać tę scenę przed lustrem, jego umysł
odmówił współpracy. Zamiast westernowej scenerii, miał przed oczami mieszkanie w Los
Angeles. Gdy tylko pomyślał o Carolyn, jawiła mu się przed oczami z zapłakaną twarzą, idąca
obok wózka Haley do karetki. W końcu dał za wygraną i postanowił się przespać, ale z tym
także miał problemy.
Wziął ze stolika kluczyki od samochodu, wyszedł z pokoju i nacisnął guzik przywołujący windę.
Przechodząc przez ogromny hol, w którym po raz pierwszy rozmawiał z Haley prywatnie,
spojrzał na ogromny żyrandol z kryształowymi łezkami, które w bardzo efektowny sposób

background image

rozpraszały padające z żarówek światło. Zatrzymał się, przypominając sobie fotografię Haley, na
której miała w uszach długie, brylantowe kolczyki.
Wyrosła w świecie, w którym bogactwo i przywileje były czymś naturalnym, lecz mimo to
zdecydowała się go porzucić, mając ku temu konkretny powód. Jej miejsce było na scenie lub
przed kamerą, nie zaś w zaciszu biurowych pokoi hoteli Rivertonow.
Wyszedł na parking i szybkim krokiem skierował się do samochodu. Poranny chłód przypomniał
mu, gdzie się znajduje. Wsiadł, zamknął drzwi i włączył ogrzewanie. Minęło kilka minut, zanim
temperatura w środku trochę się podniosła. Keith przypomniał sobie słowa Haley, gdy
wspomniała, że na nowo musiała przyzwyczajać się do chłodów Oklahomy, kiedy przeniosła się
z Kalifornii.
Wrzucił jedynkę, nie przestając rozmyślać o swej nauczycielce. Czy zrezygnowała z dobrej
posady w hotelu dlatego, że nie była to praca, która ją pociągała? A jeśli tak, to jak długo
zajęłoby przekonanie jej, że powinna rzucić obecne zajęcie i wrócić do aktorstwa? Do aktorstwa,
które wkrótce miało stać się jego światem, a które na pewno zawsze było światem Haley.
Haley wstała z fotela i nie przestając rozmawiać przez telefon, przeszła się po pokoju. - Tak,
mamo, rozumiem to doskonale. Spojrzała na Brenta, który siedział na kanapie. Skinął
jej głową i zajął się porządkowaniem papierów w teczce, którą trzymał na kolanach.
- Ale przecież Brent zgodził się udzielić wywiadu prasie. Jest w końcu moim asystentem i
doskonale na tym się zna. Dlaczego ja też muszę tam iść?
Wysłuchała argumentów matki, westchnęła i zamknęła oczy. Pochyliła głowę i niecierpliwym
ruchem odgarnęła włosy z czoła. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała wchodzącego do biura Keitha.
W jednym ręku trzymał dżinsową kurtkę, w drugiej zaś zwinięty w rulon scenariusz.
- Tak, wiem, że zgodziłam się wziąć udział w przyjęciu, mamo... Tak, tak. Z tego też zdaję sobie
sprawę.
Spojrzała na Keitha i dała mu znak, że za chwilę będzie do jego dyspozycji. Przytaknął i ruszył
w kierunku kanapy.
Patrzyła na niego, nie odrywając ucha od słuchawki. Zauważyła, że koszulka, w którą jest
ubrany, ma na ramieniu niewielkie rozdarcie i że jedna z przyklejonych do niej cyfr nieznacznie
odstaje od materiału. Najwidoczniej była bardzo często prana. Spostrzegła też, że Keith ma na
sobie te same buty, które widziała na reklamowym plakacie w sportowym sklepie. Jej wzrok po-
wędrował nieco wyżej, na tylne kieszenie wytartych dżinsów. Jedna z nich była bardziej wytarta
niż reszta spodni, z czego Haley wywnioskowała, że nosi w niej portfel. Keith uśmiechnął się w
odpowiedzi na coś, co usłyszał od Brenta, a potem spojrzał przez ramię i dostrzegł jej uważny
wzrok.
Chrząknęła i odwróciła oczy.
- Słucham? Przepraszam, nie usłyszałam, co powiedziałaś. .. Tak... masz rację. Oczywiście.
Ponownie westchnęła.
- Tak, tak. Przyjdę.
Keith usiadł obok Brenta, przyglądając się Haley, która przez kilka następnych minut zapewniała
matkę, że nie opuści przyjęcia przed jego końcem. W końcu podeszła do biurka, odłożyła
słuchawkę, opadła na fotel i spojrzała na siedzących na kanapie mężczyzn. Jej wzrok prześliznął
się po adepcie aktorstwa i na dłużej zatrzymał na Brencie.
Brent wstał i podszedł do biurka, oparł dłonie o blat i pochylił się w jej stronę. Zaczął do niej coś
cicho mówić, ale Keith, który udawał, że czyta scenariusz, słyszał każde słowo.

background image

- Haley, jeśli nie czujesz się jeszcze gotowa, nie powinnaś iść na to przyjęcie. Dziwię się, że
twoja matka nie wykazała więcej zrozumienia. Przecież wie, co znaczy dla ciebie kontakt z
dziennikarzami.
Haley przytaknęła i spojrzała ponad ramieniem Brenta na drzwi, po drugiej stronie których
znajdowała się tabliczka z jej nazwiskiem.
- Jednak ona ma rację - odpowiedziała. - Kontakt z prasą i telewizją należą do moich
zawodowych obowiązków. Oboje wiemy, że moje nazwisko przyciągnie więcej dziennikarzy z
lokalnej prasy niż twoje.
- Ale przecież ty tego nie chcesz.
- Nie jest to moje największe pragnienie, ale muszę się zgodzić z matką.
Wzięła do ręki ołówek i zaczęła nerwowo stukać w blat.
- Nie mogę pozwolić, żeby jedno wydarzenie z przeszłości zdominowało całe moje życie.
Brent wyprostował się i powiedział cichym głosem:
- Mam nadzieję, że nie jest jeszcze zbyt wcześnie. Ja... Bardzo bym nie chciał, żeby stała ci się
jakaś krzywda, Haley.
Keith zmarszczył czoło, żałując, że nie widzi w tym momencie twarzy Brenta. Chciałby spojrzeć
w oczy temu mężczyźnie. Czy chodzi mu o to, że jako przyjaciel obawia się, by nie stała się jej
jakaś krzywda, czy może jego uwaga ma jakiś głębszy sens? Keithowi bardzo nie podobała się
intonacja, z jaką wypowiedział to zdanie.
- Dziękuję - odparła Haley - ale dopóki nie podejmę wyzwania, nie dowiem się, czy jestem już
przygotowana, czy nie. Prawda?
Brent skinął głową.
- Chyba tak. Cóż, będę się zatem zbierał. Podniósł z ziemi walizeczkę, pożegnał się z Keithem
i ruszył do drzwi.
- Przepraszam, że trwało to tak długo - powiedziała Haley po jego wyjściu.
Po chwili sięgnęła po swoją kopię scenariusza, ołówek i notes. Ciągle myślała o rozmowie, którą
przed chwilę skończyła. Nagle bez słowa opuściła pokój.
Keith zmarszczył brwi i wstał. Dokąd poszła? Czy iść za nią, czy lepiej poczekać tutaj? W
chwilę później usłyszał jej głos.
- Keith?
- Tak?
Wyjrzał na korytarz.
- Chcę dziś zrobić próbę na scenie.
- Dobrze.
Wrócił po scenariusz i podążył za nią.
- Chyba ci o tym mówiłam, tak? Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Och, przepraszam - westchnęła ze smętną miną.
Sięgnęła ręką do kieszeni dżinsowej sukienki i wyciągnęła z niej klucze. Otworzyła podwójne
drzwi do sali teatralnej i weszła do środka. Na moment odwróciła się i lekko uśmiechnęła.
- Będziesz kiedyś żałował, że podpisałeś ten kontrakt, Keith. Wielu ludzi z tej branży zachowuje
się podobnie do mnie. Logika i zdolności organizacyjne nie są naszą najmocniejszą stroną.
Podążyła za kulisy, zapominając o kluczu. Keith wyjął go z zamka i ruszył za nią.
W powietrzu unosił się intensywny zapach farby i długo nie wietrzonych kostiumów. Wszędzie
stały jakieś pudła i meble. Na podłodze poniewierały się zwinięte liny i inne dziwne przedmioty.
Keith, żeby je ominąć, starał się iść jak najbliżej ściany, ale i tu droga nie była wolna. Omal nie
potknął się o jakiś wysoki stołek, który zupełnie niespodziewanie przed nim wyrósł.

background image

Haley zapaliła światła nad sceną, co ułatwiło mu trochę poruszanie się w tym bałaganie.
- Keith, postaw ten stołek na środku sceny, dobrze? Zrobił to, o co go prosiła, i usiadł, sądząc, że
Haley będzie słuchała go z widowni. Jak się okazało, nie miał racji.
- Hej, zejdź z mojego miejsca.
Lekko uderzyła go w udo zwiniętym w rulon scenariuszem.
- Och, przepraszam - powiedział z uśmiechem i zeskoczył na podłogę.
Haley usiadła na stołku. Jej sukienka podsunęła się do góry, odsłaniając zgrabne uda. Keith na
jednej ze szczupłych kostek zauważył srebrny łańcuszek. Wisiał na nim jakiś miniaturowy
breloczek, ale z tej odległości trudno było rozpoznać, co przedstawia.
Podniósł wzrok, uświadamiając sobie, że tym razem to Haley przyłapała go na obserwowaniu
jej. Chociaż światło nie było zbyt silne, zdawało mu się, że dostrzegł, jak się rumieni.
- Chcę, żebyś dzisiaj stał, żebyśmy mogli popracować nad... No wiesz, nad ruchami twojego
ciała.
Spojrzała na spoczywający na kolanach scenariusz.
- Powiedz mi, jeśli zacznie cię boleć noga. Zrobimy przerwę.
- Dobrze. Gdzie mam stanąć?
- Zostań tam, gdzie jesteś - powiedziała lekko zachrypniętym głosem. - Zacznijmy od sytuacji, w
której po raz pierwszy spotykasz swoją partnerkę. To nie jest łatwa scena i musimy nad nią
trochę popracować.
- Słucham uważnie.
- Oprócz akcji i samego dialogu ważne jest, że w tym momencie między tobą a Sarą rodzi się
uczucie, Ian zanotował na mojej kopii pewną uwagę, która powinna cię zainteresować.
Keith podszedł bliżej i pochylił się nad scenariuszem. Na marginesie dostrzegł kilka zapisków.
Zaczął czytać: „Podkreślić rodzące się między partnerami pożądanie, które ma uwiarygodnić
następującą później scenę miłosną. Całą inicjatywę przejmuje w tym ujęciu mężczyzna".
Z trudem przełknął ślinę, czując to samo napięcie, którego doświadczył, kiedy po raz pierwszy
natknął się w scenariuszu na opis sceny miłosnej. Zapewniano go, że będzie to bardzo delikatna
scena i że nagość jest w niej niezbędna, aby uwiarygodnić więź uczuciową istniejącą między
Sarą a jej partnerem. Te argumenty nie przekonały go do końca. Ciągle obawiał się, czy wypad-
nie dostatecznie naturalnie i przekonująco.
- Ja... - Wypuścił powietrze z płuc i uśmiechnął się nieśmiało. - Rzeczywiście, nie jest to łatwa
scena. Wcale się do niej nie palę.
- Zdziwiłabym się, gdybyś się nie denerwował.
- Kręciłaś kiedyś sceny miłosne? Uśmiechnęła się.
- Zapomniałeś, że grałam w serialu telewizyjnym. Takie seriale składają się głównie ze scen
miłosnych.
Keith wiedział, że to śmieszne, ale w tym momencie poczuł, że jest o nią zazdrosny. Wyobraził
sobie Haley leżącą w łóżku z jakimś przystojnym aktorem i prawie słyszał wskazówki, których
udzielał im reżyser. „Włóż ręce w jej włosy... pogłaszcz po biodrze... przyciągnij do siebie."
Wsunął ręce do kieszeni i odszedł kilka kroków.
- Jak nauczyłaś się pokonywać wstyd? Ja jeszcze nawet nie próbowałem zagrać tej sceny, a już
jestem spięty.
- Cóż, powinieneś zacząć od tego, żeby przestać sobie wyobrażać, jak to może wyglądać. Kiedy
przyjdzie czas, po prostu będziesz grał.
Zeskoczyła zręcznie ze stołka. Keith usłyszał odgłos kroków, które odbijały się echem w pustej
sali. Poczuł na ramieniu jej rękę.

background image

- Rozluźnij się, Keith. To i tak jest wystarczająco trudne.
- Dobrze - rzucił szybko, zastanawiając się jednocześnie, jak ma to zrobić, czując na ramieniu
dotyk jej dłoni.
Kiedy odeszła i usiadła na swoim miejscu, odetchnął z ulgą. Odwrócił się do niej i spojrzał w
oczy.
- A więc co robimy?
Wyprostowała się i spoglądając na niego z przewrotnym uśmiechem odparła:
- Musimy się bliżej poznać.
- Bliżej poznać? - zapytał i odchrząknął, by pozbyć się chrypki, która pojawiła się w jego głosie.
- Co przez to rozumiesz? Haley roześmiała się rozbawiona.
- Przepraszam, ale kiedy jesteś spięty, naprawdę wyglądasz bardzo zabawnie.
- Wielkie dzięki - odparł z wymuszonym uśmiechem. - Widzę, że rzeczywiście starasz się mi
pomóc.
Haley spoważniała, ale w jej oczach widać było radosne iskierki.
- Możesz mi wierzyć albo nie, ale bliższe poznanie naprawdę bardzo ci pomoże. Żeby zostać
dobrym aktorem, musisz przyjąć jedną zasadę: nigdy nie zrozumiesz postaci, którą masz zagrać,
jeśli przedtem nie poznasz samego siebie. Musisz znać swoje uczucia, swoje przekonania i swoje
zachowania.
Keith uniósł brwi.
- Czy z jakichś względów ci to nie odpowiada?
- Nie, rozumiem cię doskonale. Tylko że...
- Że co?
- Czy teoria poznania samego siebie nie stoi w opozycji do tego, co powiedziałaś wczoraj?
Większą część dnia spędziliśmy analizując charakter mojego bohatera, nie mój. Jeśli teraz
zacznę wprowadzać na plan moje zachowania, wszystko weźmie w łeb. Nie mam racji?
- Nie. Musisz pamiętać o tym, że grając, zawsze w jakiś sposób pozostajesz sobą.
Zeskoczyła ze stołka i położyła scenariusz na podłodze.
- Niezależnie od tego, kogo zagrasz w przyszłości, zawsze będziesz obciążał tę postać swoimi
doświadczeniami. Weźmy na przykład małżeństwo. Byłeś kiedyś żonaty?
- Nie.
- Jednak założę się, że przeżywałeś już pewne uczucia, których doświadcza żonaty mężczyzna.
Szczęście, niepokój, frustracja, radość. Więc nawet jeśli nie wiesz do końca, jak czuje się ktoś,
kto złożył dozgonną przysięgę wierności, możesz stworzyć taką postać, korzystając z własnych
doświadczeń. Moja nauczycielka zapoznała mnie z bardzo przydatną teorią Stanisławskiego.
Nazywamy to „magicznym gdyby". Otóż Stanisławski powiada, że ty, aktor, powinieneś użyć
swojej wyobraźni, zadając sobie pytanie, co byś zrobił, gdyby dane wydarzenia, z którymi
stykasz się w sztuce czy filmie, spotkały cię w realnym życiu.
- „Magiczne gdyby" - powtórzył Keith, któremu spodobało się to określenie.
- Dobrze, a teraz powiem ci, jak należy wykorzystać tę teorię, żeby przebrnąć przez scenę
miłosną.
Haley nie mogła nie dostrzec zmiany, jaka zaszła w tej chwili na twarzy Keitha. Kiedy do niego
mówiła, był rozluźniony i spokojny, ale sama wzmianka o scenie miłosnej sprawiła, że jego
napięcie powróciło. Ten człowiek był jak otwarta księga. Jego ramiona uniosły się, zbliżyły do
siebie, a ręce zaczęły nerwowo pocierać o uda.

background image

- No, no - ostrzegła go, wiedząc, że musi prowadzić dalszą część zajęć w takim tonie jak
dotychczas. - Jesteśmy już całkiem nieźli. Wiemy wszystko o seksie i możemy rozmawiać o nim
bez używania półsłówek czy eufemizmów, prawda?
Keith zaśmiał się gardłowo.
- Czy uważasz, że dla mnie będzie to łatwe? - spytała. - Nigdy nie lubiłam scen miłosnych, a
teraz jeszcze mam cię tego nauczyć. Wyobraź sobie, jak ja muszę być zakłopotana, pokazując
ci... Co?
Keith kręcił głową.
- Jesteś dobrą aktorką, Haley, ale nie aż tak. Nie dam się nabrać na te opowiastki z serii: „to
będzie dla mnie jeszcze bardziej bolesne niż dla ciebie".
- Sądzisz, że to właśnie robię?
Wzrok miała niewinny, ale nie zdołała powstrzymać uśmiechu.
- Dobrze, dobrze, przejrzałeś mnie. To ty będziesz miał cięższy orzech do zgryzienia. Ja już
przez to przechodziłam.
- Tak, ty jesteś ekspertem. Więc jak, twoim zdaniem, mam się pozbyć zakłopotania?
- Nigdy nie pozbędziesz się go do końca. W naszym przypadku sprawa jest jeszcze trudniejsza,
gdyż Ian chce, żeby Carolyn była rozebrana.
- Mówisz to, jakbyś nie pochwalała jego decyzji.
- Bo tak jest. Głównie dlatego, że Carolyn jest tym faktem skonsternowana.
Uśmiechnął się.
- Doprawdy? Miałem nadzieję, że ona jest w tej dziedzinie weteranem. Bardzo liczyłem na jej
pomoc.
- I tu się mylisz. Mówiąc szczerze, byłam bardzo zaskoczona, kiedy mi to oznajmiła. Zawsze
była przeciwna zbędnej nagości.
- Zbędnej? Ian twierdzi, że nie można tej sceny zrobić inaczej. Zresztą czytałaś scenariusz. Co o
tym sądzisz?
Wzruszyła ramionami.
- Samo przeczytanie mi nie wystarcza. Muszę zobaczyć scenę. Poza tym to, co jest zbędne dla
jednej osoby, dla kogoś innego może okazać się zupełnie nieodzowne. Zresztą, ja nie jestem
całkiem obiektywna. Sama grałam miłosne sceny. Nigdy całkiem rozebrane, ale przecież grałam
je i...
- I nie lubiłaś ich, tak?
Haley nie podobało się coś innego, a mianowicie kierunek, w jakim zaczęła zmierzać ich
rozmowa. Przecież to w niczym nie pomoże Keithowi. Jasne, jest przeciwna rozbieranym
scenom, ale reżyserowanie filmu nie należy do jej obowiązków. Natomiast nauczanie Keitha z
pewnością wchodziło w ich zakres.
- Nie - odpowiedziała. - Czułam się nieswojo, ale nie miałam do nich aż tak negatywnego
stosunku. Muszę nawet przyznać, że traktowałam je jak swego rodzaju wyzwanie. W końcu
mówimy o fizycznym przedstawieniu najbardziej złożonego uczucia, jakiego doświadczają istoty
ludzkie.
- Nigdy tak o tym nie myślałem.
- Uwierz mi, że mam rację.
Wzięła do ręki scenariusz i usiadła na stołku.
- Popracujmy chwilę nad sceną poznania, a potem zajmiemy się sceną miłosną. Spróbujmy
zastosować „magiczne gdyby" i zobaczmy, czy nam się uda.
- Dobrze.

background image

Keith był zdecydowany spróbować wszystkiego, nawet jeśli ta scena miałaby go kosztować
życie. Dlaczego Ian wynalazł mu na nauczyciela kobietę? I to kobietę, której obecność niemal go
paraliżowała.
- Więc - zaczęła Haley, zakładając nogę na nogę - skoro nasza reguła mówi, że powinieneś
wyobrazić sobie, że wydarzenia z filmu dzieją się naprawdę i skoro masz wiarygodnie wyrazić
doznania swojego bohatera... zgadnij, co musimy zrobić na początek?
- Musimy poznać się bliżej.
- A mówi się, że sportowcy umieją pracować tylko mięśniami.
Keith spojrzał na nią z rozbawieniem.
- To samo słyszałem o blondynkach. Uśmiechnęła się i poprawiła kosmyk włosów, który
opadł jej na czoło, kiedy kartkowała scenariusz. Odnalazła scenę, o której mówili, zrobiła na
marginesie krótką uwagę i podniosła wzrok na Keitha.
- W porządku. Skaczemy na głęboką wodę. Powiedz mi, jakie są twoje upodobania. Co zwraca
twoją uwagę, kiedy po raz pierwszy widzisz jakąś kobietę. Ale jeśli mi powiesz, że jej
osobowość, będę zmuszona cię poprosić, żebyś pokazał język.
Uśmiechnął się.
- Będę szczery. W pierwszym momencie zwracam uwagę na wygląd.
- Bardziej szczegółowo, proszę.
- Bardziej szczegółowo?
Podniósł głowę z namysłem. Nigdy przedtem się nad tym nie zastanawiał. Zresztą, jak mógł
skoncentrować się na swoich upodobaniach, skoro całe jego zainteresowanie było skupione na
osobie Haley.
- Chodzi ci o cechy fizyczne czy części ciała?
- Spytałam o pierwszą rzecz, jaka zwraca twoją uwagę, kiedy widzisz kobietę - powtórzyła bez
mrugnięcia okiem. - Mężczyźni zwykle patrzą na jakąś część ciała.
- No, no. Najpierw przejechaliśmy się po sportowcach, a teraz zabieramy się za mężczyzn?
- Chyba powinnam wyrazić się inaczej. Dobrze,więc... - Podniosła głowę i spojrzała w sufit. -
Ponieważ zarówno kobiety, jak i mężczyźni patrzą najpierw na wybrane części ciała u
przedstawicieli płci przeciwnej, to tak, pytam właśnie o to. Więc co u ciebie jest na pierwszym
miejscu? Teraz rozumiesz?
- Chyba tak. Tylko że ja nie mam ulubionych... Lubię pewne... ale... - Potrząsnął głową i
wzruszył ramionami. - Wiem, co chcesz osiągnąć, Haley. Myślisz, że poruszając te tematy,
pomożesz mi pokonać zakłoponie, tak? Sądzisz, że w ten sposób będzie mi łatwiej, kiedy kamera
zacznie kręcić.
- Nie, Keith. Naprawdę staram się ci pomóc. Pozwól, że włączę się do gry, dobrze?
- Proszę.
- Mnie osobiście zawsze pomagało wyobrażanie sobie, że jestem zainteresowana aktorem, z
którym miałam odegrać miłosną scenę.
- Magiczne gdyby.
- Zgadłeś. Czasami było łatwo. Czasami rzeczywiście aktor mi się podobał, a jeśli nie,
próbowałam znaleźć w tym mężczyźnie coś, co wydawało mi się w jakiś sposób... stymulujące.
Jego śmiech, brzmienie głosu, nawet sposób, w jaki na mnie patrzył. Bo w scenach miłosnych,
bardziej niż w innych, najważniejsze jest, żeby...
Zrobiła gest nakazujący mu dokończenie zdania.
- Poznać się bliżej?

background image

- Tak. A zatem bierzemy się do sporządzania dokładnej listy twoich ulubionych części ciała u
kobiet. Wiem, że to jest krępujące, ale uwierz mi, ta technika jest bardzo skuteczna. Zawsze
byłam zdania, że w takich przypadkach jak ten cel uświęca środki. Keith skinął głową.
- W porządku. Postaram się stworzyć taką listę. Zamyślił się i na sali zapanowała cisza. Spojrzał
na swoje buty, potem przeniósł wzrok na sceniczną lampę, w końcu spojrzał na Haley.
- Jeżeli chodzi o mnie, to zwykle patrzę najpierw na oczy i usta. Niekoniecznie w tej kolejności.
Haley zamrugała oczami, a w kącikach jej ust pojawił się uśmiech niedowierzania.
- Naprawdę. Jestem normalnym facetem i lubię patrzeć na kobiece ciało nie mniej niż każdy inny
mężczyzna. Ale na początku zawsze oczy przykuwają moją uwagę. Wiesz, o co mi chodzi.
Kształt, kolor... - Spojrzał jej w oczy i mówił dalej: - Zawsze interesuje mnie, co wyrażają.
Weźmy na przykład twoje.
- Moje?
- Tak. Przykuły moją uwagę w pierwszej chwili, w której cię ujrzałem. Mają trudny do opisania
kolor. W zasadzie są zielone, ale jest to rozjaśniona zieleń, którą rzadko się spotyka. Od razu też
zauważyłem, że są pełne wyrazu. Naprawdę masz piękne oczy.
Haley poczuła się nieswojo.
- Dziękuję.
Skierowała wzrok na kartkę scenariusza i zaczęła na niej coś bazgrać. Keith usłyszał, że mówi
do siebie pod nosem, ale nie zdołał rozróżnić poszczególnych słów.
- Co?
Potrząsnęła głową, nie przestając pisać. Zastanawiał się, ile czasu jej zajmie napisanie dwóch
słów: oczy i usta?
- Nic takiego. Po prostu myślę na głos.
- O czym?
Uniosła lekko ramiona i przechyliła głowę na bok.
- O czymś, co zauważyłam u ciebie. Myślałam, że jesteś mężczyzną, który zwraca uwagę na...
nogi kobiety. Tak mi się zdawało, sądząc po tym, jak patrzyłeś na moje nogi.
Słysząc jej słowa, Keith przypomniał sobie swoje własne myśli, które przyszły mu do głowy
kilka minut temu. Zdaje się, że dla Haley ta lekcja jest równie kłopotliwa jak dla niego. A może
to tylko jego pobożne życzenie? Spojrzał na część ciała, o której wspomniała. Jeśli istnieje na
ziemi jakaś para nóg, która może zmienić upodobania mężczyzny, to są to z pewnością nogi
Haley.
- Mówiąc szczerze - odparł, spoglądając jej w oczy - dopóki nie spotkałem ciebie, nie uważałem
siebie za faceta, który patrzy przede wszystkim na kobiece nogi.
Po jego słowach w ogromnym, pustym audytorium zapanowała niczym nie zmącona cisza.
Patrzyli na siebie bez słowa i żadne z nich nie miało odwagi jej przerwać. Oboje starali się
stłumić budzące się w nich pożądanie, które bardziej miało związek z nimi samymi niż z boha-
terami filmu.
Haley czuła w skroniach pulsowanie krwi. Serce Keitha biło tak szybko, jakby właśnie skończył
najdłuższy w życiu mecz. Niespiesznie pokonał odległość, która ich dzieliła, i dotknął dłonią jej
twarzy. W głowie kłębiło mu się tysiące myśli. Czy to możliwe, żeby ich wzajemna sympatia
przekształciła się w coś trwalszego? I żeby okres dwóch tygodni wydłużył się do dwóch mie-
sięcy, a nawet więcej? Te życzenia i wyraz oczu Haley sprawiły, że zignorował wewnętrzny
głos, który mówił mu, że dalej nie powinien się już posunąć.
- Keith, nie - sprzeciwiła się. - Będą z tego tylko problemy. Nie możemy...
- Tak. To zdecydowanie przysporzy nam problemów - zgodził się.

background image

Jednak w tej chwili nie miało to już większego znaczenia. Pocałował ją. Raz, potem drugi.
Delikatnie, czule, bez pośpiechu. Raczej czuł, niż słyszał, jej przyspieszony oddech.
Ujął Haley za ramiona i pocałował ją jeszcze raz. Patrzył, jak opadają jej powieki, a potem sam
zamknął oczy.
Palce Haley zacisnęły się na kartkach scenariusza. Problemy. Właśnie w tej chwili pakuje się w
poważne tarapaty. Ta myśl uparcie krążyła gdzieś w zakamarkach jej umysłu, podczas gdy ciało
z rozkoszą poddawało się pieszczotom. Zapach Keitha, dotyk jego silnych rąk i gorących ust
były bardzo przyjemne.
Niech diabli wezmą problemy, pomyślała czując, jak jej ciało topnieje jak wosk. Nie chciała,
żeby ten pocałunek się skończył. Pragnęła jedynie, aby dłonie, które wsunęły się w jej włosy,
trzymały ją przez całą wieczność. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że chce, aby te dłonie
dotknęły jej ciała...
Oderwała się od Keitha, zawstydzona niczym nastolatka. Wielkie nieba, czy aż tak bardzo jest
spragniona miłości?
- Keith - wykrztusiła wreszcie, potrząsając głową.
- Chyba nie powinienem tego robić. Dostrzegła jego pełen zakłopotania wzrok i rumieńce
na twarzy.
- Chyba raczej tak - przytaknęła cicho.
- Mamy dużo pracy.
- Tak. I to powinno dla nas być najważniejsze.
- Więc dlaczego to zrobiłem? - zastanawiał się, ciągle trzymając ręce w jej włosach, czując przy
piersi przyspieszone bicie jej serca.
- Pewnie z tego samego powodu co ja. Ciekawość. Może jakieś wzajemne przyciąganie.
- Być może.
Westchnął głośno, puścił ją i włożył ręce do tylnych kieszeni dżinsów.
- A zatem nasza ciekawość została zaspokojona, tak?
Haley skupiła uwagę na niewielkim rozdarciu, które widniało na ramieniu jego koszulki. Teraz,
kiedy trochę ochłonęła, przyznała mu rację. Ciekawość została zaspokojona. Skoro pocałunek
mają już za sobą, może kontynuować lekcję, nie obawiając się, że... Że co? Że znów zapragnie
tych gorących warg, których dotyk tak rozgrzewa jej zmysły? Że poczuje nagłą chęć, by objęły
ją jego czułe, a jednocześnie tak bardzo mocne dłonie?
Problemy, pomyślała ponownie. Z tego na pewno wynikną poważne problemy.
- Tak?-ponaglił ją.
- Tak - odparła, wzywając na pomoc całą silną wolę, jaką obdarzyła ją natura.
Podobnie jak poprzedniego dnia, lunch zjadła w biurze. Nie był zbyt urozmaicony. Kanapka z
szynką i puszka dietetycznej coli z automatu. Keith wyszedł dziesięć minut temu. Włożył spraną
dżinsową kurtkę i zniknął.
Kiedy usłyszała, jak zamykają się za nim drzwi, oparła czoło o blat biurka, zastanawiając się, co
z tego wyniknie przez pozostałe dwanaście i pół dnia, jakie zostało im do końca.
Wzięła do ręki kanapkę i ugryzła kęs. Co ją podkusiło, żeby powiedzieć Keithowi, że zauważyła,
jak patrzy na jej nogi? Gdzie podziewał się wtedy jej zdrowy rozsądek? Gdyby trzymała język za
zębami, nie pojawiłyby się żadne problemy. Jęknęła i odgryzła kolejny kęs kanapki.
„Masz naprawdę piękne oczy".
Przypomniała sobie komplement, jakim obdarzył ją Keith, i po raz kolejny poczuła niekłamaną
przyjemność. Chociaż nie było to z jej strony zbyt mądre, zamknęła oczy, starając się

background image

przypomnieć sobie, jaki wyraz miały jego oczy, kiedy to mówił. Tak dawno nie słyszała od
żadnego mężczyzny komplementu. Tak dawno nikogo nie kochała.
W jej życiu nie było do tej pory zbyt wielu mężczyzn. Sprawy prywatne przez długi czas
znajdowały się na drugim planie. Obiecywała sobie, że zwiąże się z kimś dopiero wtedy, kiedy
osiągnie to, co zamierzała. Od czasu wypadku jej kontakty z mężczyznami stały się
jeszcze bardziej sporadyczne, a w ostatnim okresie praktycznie zanikły.
Dwa i pół roku. Nic dziwnego, że Keith zrobił na niej tak silne wrażenie. Prawdopodobnie każdy
mężczyzna, który zachowywałby się tak jak on, osiągnąłby podobny efekt.
Nie. Przynajmniej tu mogła być z sobą szczera. Dobrze wiedziała, że żaden inny mężczyzna nie
mógłby spowodować w jej życiu tyle zamieszania. Problem polegał na tym, że tym mężczyzną
był Keith.
Keith nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest głodny. Dopiero kiedy wciągnął w nozdrza
zapach cheesburgerów, smażonej cebuli i chili, poczuł, że mógłby zasiąść do wielkiej uczty.
Wszedł do baru i stanął w kolejce. Przy ladzie sięgnął po butelkę napoju korzennego,
przypominając sobie, jak bardzo jego pocałunki zdenerwowały Haley. Próbowała to przed nim
ukryć, ale bez większego trudu odgadł, co naprawdę się z nią dzieje.
W porządku, być może trochę przeholował. Pozwolił, żeby jego miłosne zapędy wzięły górę nad
zdrowym rozsądkiem, ale Haley nie sprzeciwiała się zbytnio.
Kolejka przesunęła się i Keith zrobił krok do przodu. Teraz jednak, kiedy wiedział już, jak
bardzo bliższa znajomość z Haley mogłaby zaszkodzić jego filmowej karierze, zdecydował, co
robić.
- Jak tam lunch?
- Świetnie - odparł, stawiając przed nią butelkę piwa. Oparł dłoń na wierzchu butelki. - To dla
ciebie. Odkryłem miejsce, gdzie sprzedają wspaniały napój korzenny.
- Och, dziękuję. Nie musiałeś tego robić.
Keith skinął głową, nie zwracając uwagi na jej minę, która wyrażała miłe zaskoczenie.
Zauważył, że podczas jego nieobecności Haley zajęła się papierkową robotą. - Chcesz to
skończyć, zanim zaczniemy?
- Tak. To mi zajmie dosłownie kilka minut. Usiądź i zaczekaj.
Wskazała mu ręką kanapę.
- Nie, dziękuję. Chyba pójdę do sali i powtórzę scenę, nad którą mamy pracować.
- Och... Bardzo proszę.
Zdjął kurtkę i rzucił ją na kanapę.
- Dobrze. Zobaczymy się za chwilę. Wziął scenariusz i wyszedł z biura.
W sali usiadł w jednym z foteli w pierwszym rzędzie i zaczął szukać sceny, w której po raz
pierwszy spotyka swą partnerkę. Oczy, pomyślał, starając się przywołać w pamięci obraz twarzy
Carolyn. Jakie ona ma oczy? Chyba brązowe? Czy może raczej błękitne?
Niech Bóg ma go w swojej opiece, jeśli są zielone.

Carolyn podała telefonistce numer swojej karty i wysłuchała rutynowego podziękowania za
korzystanie z telefonicznej sieci AT&T. Zanim w mieszkaniu, które zajmowała z Jonathanem,
rozległ się dźwięk telefonu, nerwowo przygryzała wargę, czując, jak żołądek kurczy jej się ze
zdenerwowania. Jeden dzwonek.
To czyste szaleństwo. Niezależnie od zdania Haley, Carolyn nie była jeszcze przygotowana, by
powiedzieć Jonathanowi o rozbieranej scenie.
Drugi dzwonek.

background image

Modliła się, żeby nie było go w domu. W Oklahomie jest siódma trzydzieści, więc w Kalifornii
jest wpół do szóstej. Jeśli szczęście jej dopisze, to Jonathan będzie najprawdopodobniej dopiero
w drodze do domu. A może nawet nie wyszedł jeszcze z banku?
Trzeci dzwonek.
Bank! Jonathan jest przecież bankierem! Jakże ktoś jego pokroju mógłby to zrozumieć! Zresztą,
ta sprawa mogłaby zaszkodzić jego opinii. Już sam fakt, że mieszka z aktorką, stanowił pewien
problem. Nigdy się na to nie skarżył, ale...
Czwarty dzwonek.
Uff, nie ma go w domu. Poczeka jeszcze na włączenie się automatycznej sekretarki i zostawi
wiadomość. Zasadniczą rozmowę przełoży na inny dzień, kiedy znajdzie właściwe słowa, żeby
mu wszystko wytłumaczyć.
Piąty dzwonek. Sygnał. „Bardzo mi przykro. Ani Carolyn, ani Jonathan nie mogą teraz podejść
do telefonu. Proszę zostawić wiadomość po usłyszeniu długiego sygnału".
- Świetnie! - wykrzyknęła Carolyn i spostrzegła, że mężczyzna z sąsiedniej kabiny zganił ją
wzrokiem. Zwróciła się twarzą do aparatu. Ponieważ była zbyt wielkim tchórzem, żeby
rozmawiać z hotelowego pokoju, postanowiła zadzwonić z holu. Gdyby rozmowa stawała się
zbyt dokuczliwa, mogłaby powiedzieć Jonathanowi, że znajduje się w miejscu, w którym nie
może poruszać zbyt intymnych tematów.
Długi sygnał.
- Cześć, kochanie. To ja. Tak mi przykro, że nie zastałam cię w domu. Zgadnij, z kim przed
chwilą rozmawiałam...
Znajomy metaliczny dźwięk przerwał jej wypowiedź. O nie, pomyślała i zamknęła oczy. Z
trudem powstrzymała się, żeby głośno nie jęknąć, i zacisnęła rękę na słuchawce.
- Carolyn? Carolyn, nie rozłączaj się! - usłyszała głos Jonathana. - Właśnie wróciłem do domu.
Kiedy otwierałem drzwi, słyszałem telefon i pomyślałem...
Wyobraziła sobie Jonathana opierającego się o kuchenną ścianę, na której wisiał telefon i,
pomimo zdenerwowania, uśmiechnęła się do siebie. Jakby go widziała: rozluźniony krawat,
stojąca na podłodze teczka, marynarka od garnituru luźno przewieszona przez ramię. Garnitury...
Kto by pomyślał, że Carolyn tak bardzo zakocha się w facecie, który nosi garnitury.
- Drogi panie Porządnicki - odezwała się drżącym z przejęcia głosem. - Mówi pan tak, jakby
biegł pan całą drogę do domu.
- Nic podobnego.
Jonathan roześmiał się, słysząc, że użyła przezwiska, którym nazwała go, kiedy dowiedziała się,
kim jest z zawodu.
- Po prostu nie chciałem stracić twojego telefonu. Boże, jak się cieszę, że słyszę twój głos. Tak
tu cholernie cicho, odkąd wyjechałaś.
Carolyn poczuła dziwny ucisk w gardle. Ja też za tobą tęskniłam, pomyślała.
- Przypomnę ci o tym, kiedy następnym razem pobiegniesz, żeby ściszyć magnetofon - ostrzegła
go żartobliwie. - Wiem, że nie cierpisz, kiedy słucham Van Halena na cały regulator.
- Caro, tak za tobą tęsknię, że zgodziłbym się nawet, gdybyś postanowiła wynająć mu nasz salon
na następny koncert! Kochanie, kiedy wrócisz? Masz jakieś wiadomości?
Jak bardzo lubiła, kiedy mówił do niej Caro.
- Jonathan, jestem tu dopiero kilka dni. Zdjęcia się jeszcze nie zaczęły.
- Co? Dlaczego?
Carolyn usłyszała w jego głosie nie tylko rozczarowanie, ale także nutkę złości.
- Małe opóźnienie, skarbie. Wiesz, że opóźnienia w tej branży to nic nowego.

background image

- Tak, wiem - odparł, nie ukrywając rozgoryczenia. - Miałem tylko nadzieję, że zdarzy się jakiś
cud i wrócisz wcześniej, niż zamierzałaś. Nie lubię, kiedy nie ma cię w domu. Jeszcze do tego
nie przywykłem. I nie chcę się przyzwyczaić.
- Jonathan - zaczęła zirytowana, że znów powrócił do tego tematu. - Już o tym rozmawialiśmy.
Jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli, będziemy musieli rozstawać się jeszcze częściej. I to
wcale nie dlatego, że chcę być daleko od ciebie, ale żeby grać w większych filmach, dostawać
większe role i zdobyć sławę. - Potarła ręką czoło. - Bardzo bym chciała, żebyś mnie zrozumiał.
Kocham cię, ale...
- Nie rób tego, Carolyn.
- Czego?
- Nie mów mi, że mnie kochasz. Nigdy nie słyszę od ciebie po prostu „kocham cię", tylko
zawsze jest to „kocham cię, ale...". To boli, Carolyn. W twoim sercu jest dla mnie miejsce tak
długo, jak długo nie ośmielę się walczyć z czymś, co jest dla ciebie znacznie ważniejsze niż ja. Z
karierą.
Carolyn zagryzła wargę. Ich znajomość, która tak dobrze zapowiadała się na początku, przez
ostatnie pół roku przechodziła poważny kryzys. I to była jej wina. Godziny pracy Jonathana
nigdy nie kolidowały z godzinami, które mogli spędzić razem. Jego ambicje się nie liczyły.
Westchnęła głośno. Stosunek Jonathana do jej kariery niepokoił ją znacznie bardziej niż
konieczność powiedzenia mu o rozbieranej scenie.
- Przykro mi. Wiem, że moja praca w jakiś sposób przeszkadza naszej miłości, ale... ale taka już
jestem, Jonathanie. Taką mnie pokochałeś i nie możesz teraz mieć do mnie pretensji.
- Carolyn - odezwał się z napięciem w głosie. -Granie w filmach to tylko zawód. Podobnie jak
bycie bankierem. To, jacy jesteśmy naprawdę, zupełnie od tego nie zależy.
Nastąpiła przerwa. Carolyn znała go na tyle dobrze, że wiedziała, co teraz robi. Westchnął i
pocierał zamknięte oczy opuszkami palców.
- I rzeczywiście. Twoja praca przeszkadza naszej miłości, ale zdziwisz się, jak ci powiem
dlaczego.
- Dlaczego?
- Nie z powodu czasu, który zajmuje, a który moglibyśmy spędzić razem, ale dlatego, że całkiem
cię zdominowała.
- Och, proszę!
Jakaś starsza para, która przechodziła obok, odwróciła się ze zdziwieniem. Carolyn zniżyła głos.
- Jonathanie, to doprawdy śmieszne. Zanim zaczniesz udowadniać mi swoją tezę, przypomnę ci,
że aktorstwo interesowało mnie od wczesnego dzieciństwa. Nie zmieniłam się znów tak bardzo
od czasu, gdy miałam sześć lat i kręciłam z rodzicami reklamówki. Może tylko jestem teraz
bardziej ambitna.
- I uważasz, że to dobrze, tak? Walczyłaś o to wszystko przez tyle lat i teraz, kiedy wreszcie coś
osiągnęłaś i kiedy doszłaś do punktu, w którym większość ludzi decyduje się założyć rodzinę, ty
chcesz się piąć do góry. Do diabła, masz rację. Ja tego nie rozumiem.
Małżeństwo. Rodzina.
Zawsze ich rozmowy sprowadzały się do tego. Carolyn cicho przeklęła swój los. Jonathan był
mężczyzną, który ją kochał, chciał się z nią ożenić i mieć dzieci. Tyle tylko że poznali się w
nieodpowiednim momencie.
- Nie chcę teraz o tym rozmawiać - powiedziała, zdając sobie sprawę, że nie wspomniała słowem
o drażliwej scenie, którą miała zagrać. Jednak nie był to właściwy moment, żeby zarzucać go
takimi rewelacjami.

background image

- Carolyn, musimy porozmawiać o...
- Po prostu nie chcę! Dobrze! Kocham cię, ale... - Boże, znów to zrobiła. - Wkrótce znów do
ciebie zadzwonię.
- Dobrze. - Głos Jonathana był zmęczony, pozbawiony energii. - Jeśli chcesz, porozmawiamy
później.
Carolyn odwiesiła słuchawkę i poczuła nagły ból w piersiach. Wiedziała, że kolejna noc bez
Jonathana tylko ten ból nasili. Ależ się wpakowała. Była na prostej drodze do osiągnięcia
sukcesu, o który przez tyle lat walczyła jak lwica, a z drugiej strony był Jonathan. Czuły,
kochający, wspaniały Jonathan. Pociągający i konserwatywny.
Och, panie Porządnicki, pomyślała, czując pod powiekami piekące łzy. Jak poradzisz sobie z
tym problemem, kiedy ujrzysz mnie nagą na ekranie? I jak poradzę sobie ja sama, kiedy cię
stracę?

Keith minął małe indiańskie tam-tamy i czerwone kowbojskie kapelusze, oczami wyobraźni
widząc siostrę przywiązaną do słupa i zdaną na łaskę bliźniaków. Przeszedł dalej obok leżących
na ziemi naszyjników i gwiazd szeryfa, przewidując, że te dwa wcielone diabły po otrzymaniu
takiego prezentu z pewnością nie dadzą spokoju biednej matce. Spodobały mu się zamszowe
mokasyny, ale Angie powiedziała, że przechodzą ostatnio okres ewidentnej niechęci do
wszelkiego obuwia.
Już jakiś czas temu postanowił, że nie będzie robił im tylu prezentów, ale jak dotąd nie
przyjechał jeszcze do swych siostrzeńców z pustymi rękami. Teraz zdecydował się wreszcie na
koszulki z napisem „Zapraszamy do Oklahomy". Doskonały prezent od wujka Keefa, jak go
nazywali.
Wybrał dwie koszulki i postanowił dorzucić do nich jeszcze dwie małe piłki nożne. Zanim
doszedł z tym wszystkim do kasy hotelowego sklepu z zabawkami, zbliżył się do niego jakiś
mężczyzna.
- Keith Garrison we własnej osobie! Człowieku, przepadam za Mavericksami.
- Dzięki.
Keith obdarzył go uśmiechem, który zwykle adresował do swoich wielbicieli, przełożył torbę z
zakupami do lewej ręki i uścisnął wyciągniętą dłoń nieznajomego.
- W tym sezonie chłopcy nieźle pogrywają. Założę się, że tęsknisz za piłką, mam rację?
- Czasami rzeczywiście trochę mi smutno.
Kiedy indziej Keith nie miałby nic przeciw temu, żeby pogadać trochę z kibicem futbolu.
Zwykle fakt, że kibice zwracali się do niego tak, jakby go znali od lat, nie denerwował go, ale
tego popołudnia był naprawdę bardzo zmęczony. Nie był też w nastroju do tego rodzaju
pogawędek. Poprzedniego dnia praca tylko dodała mu animuszu, jednak dziś czuł się fatalnie.
Bolała go głowa i czuł, że napięcie, jakie towarzyszyło dzisiejszemu spotkaniu z Haley, jeszcze
nie opadło. Ponadto dokuczała mu noga. Mimo to z największym zainteresowaniem, na jakie
było go stać, słuchał wypowiedzi mężczyzny, który przeprowadzał właśnie szczegółową analizę
rozgrywek ligi, w której grała drużyna Mavericksow.
- Cóż, pójdę chyba za to zapłacić - powiedział Keith, kiedy mężczyzna na chwilę przerwał, żeby
nabrać oddechu. - Bardzo mi było miło spotkać tak gorącego miłośnika futbolu.
- To mnie było miło cię poznać! Słuchaj, mógłbyś mi dać autograf? Dla mojego syna, Andy'ego
- poprosił mężczyzna, zanim Keith zdążył odejść.
- Oczywiście.
Nie przestając sie uśmiechać, Keith złożył podpis na wizytówce, którą podał mu nieznajomy.

background image

- Proszę.
- Dzięki. Naprawdę bardzo się cieszę, że cię poznałem, Keith.
- Ja także.
W chwilę później stał już przy kasie, kiedy nagle poczuł, że ktoś puka go w ramię. W tej samej
chwili usłyszał kobiecy pisk, zaraz potem triumfalny krzyk.
- Keith Garrison! Naprawdę jesteś tym słynnym futbolistą?
Zamknął na chwilę oczy, przywołał na twarz adekwatny do sytuacji uśmiech i odwrócił się.
Kiedy zobaczył, kim jest kobieta, która go zaczepiła, odetchnął głęboko i uśmiechnął się, tym
razem całkiem szczerze.
- Cześć, Carolyn-powitał ją.
- Och, proszę - powiedziała błagalnym tonem -mogłabym dostać autograf?
- Daj spokój - odparł z uśmiechem. - Co tu robisz?
- Dzwoniłam właśnie z holu i zobaczyłam cię przez szybę. Pomyślałam, że to doskonała okazja,
żeby trochę powęszyć, więc wkradłam się i podsłuchiwałam, kiedy rozmawiałeś z tym facetem
od autografu.
- Doskonała okazja, żeby trochę powęszyć?
- Mhm. Chodź - poprosiła i ujęła go pod ramię. -Napijemy się kawy.
- Dobrze.
Poczekali, aż sprzedawca włoży do torby zakupy Keitha i skierowali się do baru.
- Myślałem, że chcesz napić się kawy - powiedział Keith, stawiając torbę na krześle przy stoliku,
który wybrała Carolyn. Usiadł obok niej i oparł bolącą nogę o sąsiednie krzesło.
- Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Potrzebuję czegoś mocniejszego niż kawa.
- Nie ma sprawy - odparł, przyglądając się jej, kiedy składała zamówienie u kelnerki. Poprosiła o
kawę dla niego, a dla siebie drinka. Po raz pierwszy zauważył, że wygląda na zmęczoną i nie tak
pełną życia jak wczoraj.
- A więc? - spytał, kiedy kelnerka zostawiła ich samych. - Co chcesz wiedzieć?
Carolyn wzruszyła ramionami, patrząc gdzieś ponad nim.
- Chciałam po prostu zapytać, jak idą ci lekcje z Haley. Robisz postępy?
- Cóż, to dopiero kilka dni, ale zdążyłem się już nauczyć wielu rzeczy. Miałaś rację co do Haley.
Jest rzeczywiście niezła.
Oczy Carolyn natychmiast się rozjaśniły, a na ustach pojawił się uśmiech.
- To mało powiedziane. Jest rewelacyjna. Spytaj kogokolwiek z naszej starej gwardii. Zawsze
siedziała w bibliotece i czytała o różnych ludziach albo epokach i nieustannie chodziła na jakieś
kursy aktorskie. Dlatego właśnie Ian wynajął ją dla ciebie. Wie o tym rzemiośle więcej niż
ktokolwiek inny na całym wybrzeżu. - Carolyn spojrzała na swoje ręce. - Musiałeś widzieć
jakieś jej filmy. Oglądałeś seriale, w których grała?
- Nie. Mówiąc szczerze, dopiero wczoraj dowiedziałem się, że grała w jednym z tych telewizyj-
nych tasiemców. Oglądałem reportaż o sławnych ludziach, którzy zostali napadnięci przez
zwariowanych wielbicieli.
Carolyn uniosła brwi, nie przestając przyglądać się swoim rękom. Kelnerka postawiła na stoliku
filiżankę z kawą i drinka.
- Zastanawiam się, czy kiedykolwiek znudzi im się robienie takich programów - powiedziała
Carolyn z westchnieniem.
- Prawdopodobnie dopiero wtedy, kiedy ludzie przestaną się tym interesować. Oglądałem ten
reportaż, ponieważ podobna historia przydarzyła się mojemu przyjacielowi.
Carolyn podniosła wzrok.

background image

- Komu? Czekaj, czekaj, przyjaźniłeś się może z piłkarzem? Griff jakoś-tam?
- Patterson. Grał ze mną w drużynie. Ciągle nie może się pozbierać do kupy - powiedział cicho
Keith.
Upił łyk kawy i pomyślał o Haley. Chociaż to prawdopodobnie nie było najmądrzejsze, nie mógł
powstrzymać się od zadawania pytań na jej temat.
- Czy po tym wypadku Haley przestała dostawać propozycje? Trudno mi zrozumieć, dlaczego
tak utalentowana osoba...
- Tak, wiem - przerwała mu Carolyn. - Sama tego do końca nie rozumiem. Miała mnóstwo
propozycji,a facet został zamknięty. Ryzyko, że taka historia przydarzy jej się po raz drugi, jest
przecież znikome.
Upiła łyk drinka i postawiła szklankę na serwetce, dokładnie w tym miejscu, w którym widniał
na niej wilgotny krążek.
- Jednak decyzja Haley nie była spowodowana samym wypadkiem. Choć pewnie by się do tego
nigdy nie przyznała, nieustannie toczyła ze sobą wewnętrzną walkę. Z jednej strony miała
własne plany, pragnienia, marzenia, z drugiej zaś rodzinę - jej wymagania i oczekiwania.
Spojrzała na dwoje młodych ludzi, którzy właśnie weszli do baru.
- Takich egzemplarzy jak oni, Keith, nie spotkasz nigdzie. Byli wstrząśnięci, po prostu
zaszokowani decyzją córki. Wybrała aktorstwo, zamiast zostać współwłaścicielką hotelu, który
należał do tak szacownej rodziny jak Rivertonowie.
- Żartujesz.
- Niestety, nie. Nigdy nie usłyszała od nich słowa pociechy ani zachęty. Zawsze częstowali ją
gadką z serii „Przecież ci mówiłam...". Doszło do tego, że Haley przestała opowiadać im o
przesłuchaniach do ról, o które się starała.
Ponownie potrząsnęła głową.
- Rodzina to instytucja, do której biegniesz, jak skaleczysz się w kolano i chcesz, żeby ktoś cię
pocieszył. Haley jednak nauczyła się, że w swojej rodzinie nie znajdzie oparcia. Zawsze czekały
ją tam tylko wyrzuty.
Keith w zamyśleniu uniósł filiżankę do ust i upił łyk kawy. Nie mógł sobie wyobrazić, jak Haley
znosi to wszystko. Jego rodzice zawsze byli dla niego oparciem, niezależnie od tego czy
aprobowali to, co robił, czy nie.
- Wypadek był dla Haley ostatnim gwoździem do trumny - oświadczyła Carolyn, sięgając ręką
do jednego z kolczyków, który zdobił jej ucho. - Rodzice przez lata mówili jej, że wybrała sobie
niewłaściwy zawód. I chociaż starała się nie słuchać tych argumentów, zawsze w chwilach
załamania przypominała sobie wszystko, czym ją karmili. A takich momentów przeżywa się w
Hollywood wiele. Najczęściej odmawiają ci roli, o którą się starasz. Chyba tylko
dziesięciominutowe małżeństwa zdarzają się częściej . Każdy musi przez to przejść.
Sięgnęła po szklankę i wypiła łyk.
- Kiedy u jej drzwi pojawił się Wharton z pistoletem w ręce, doszedł do tej gry nowy, dotychczas
nie znany jej element. Niebezpieczeństwo. Okazało się, że aktorstwo jest nie tylko zwariowane,
ale także niebezpieczne. Co gorsza, Whartona nie zamknięto w więzieniu. Przebywa w szpitalu
dla umysłowo chorych, z którego wydostać się jest znacznie łatwiej niż z więzienia. Tam może
pisać swoje listy.
- Dalej je przysyła?
- W zasadzie tak. Mój agent, który kiedyś pracował dla Haley, mówi, że Wharton pisze cały czas
do agencji. Po wypadku zatrudnili detektywów, którzy specjalizują się w tego typu sprawach. Ci

background image

faceci analizują te listy i informują agencję o psychicznej kondycji Whartona. Mają zawiadomić
Haley, gdyby udało mu się uciec albo zostać przedwcześnie zwolnionym ze szpitala.
- Dobrze wiedzieć, że ktoś się tym zajmuje. W przypadku Griffa wszystko rozbiło się o
bezsilność policji, która nie mogła nic zrobić, zanim ta szalona kobieta nie popełniła
przestępstwa. Być może trochę się teraz zmieniło.
Carolyn wzruszyła ramionami.
- Dla Haley i tak jest za późno.
- Myślisz, że ona kiedykolwiek wróci do filmu? Może pokusa okaże się dla niej dostatecznie
silna?
- Ian twierdzi, że tak właśnie się stanie.
- Ian?
- Był pierwszym reżyserem „Z biegiem lat". Mówi, że praca w teatrze jest pierwszym krokiem
do tego. -Uśmiechnęła się nieco złośliwie. - I dam sobie rękę uciąć, że on sam zrobi wszystko,
żeby tak się stało. Wynajął ją, żeby ciebie uczyła, ponieważ jest w tym dobra. Ale miał również
inne motywy.
- Chciał przez to wciągnąć ją w sprawy filmu, tak? Carolyn zaśmiała się.
- Ian zawsze osiąga to, czego chce. Jest doskonałym reżyserem. Widziałam, jak radził sobie z
największymi pyszałkami w Hollywood. Wszystko zawsze układało się po jego myśli, choć oni
byli przekonani, że postawili na swoim.
Keith zastanowił się, czy poruszyć temat tej drażliwej sceny, przy której Ian tak obstawał.
Nagość jakoś nie pasowała do Carolyn. Ani do niego. Lekko zdenerwowany, wyprostował się na
krześle i rozejrzał po barze.
- Coś się stało? - spytała Carolyn. Na chwilę przeniósł na nią wzrok.
- Myślałem o tej... rozbieranej scenie. - Ponownie spojrzał na nią, dostrzegając w jej oczach
zmieszanie. - Wygląda na to, że i tym razem Ian postawi na swoim.
- Co do tego nigdy nie było żadnych wątpliwości. Ale - rozłożyła bezradnie ręce - co innego
możemy zrobić? Albo zastosujemy się do jego wymagań, albo ktoś inny zainkasuje nasze
pieniądze.
To przynajmniej było jasne postawienie sprawy. Jednak stosunek Carolyn do problemu nie
pomógł Keithowi ani odrobinę.
- Haley stara się mi pomóc, ale...
- Ale mimo to się denerwujesz, tak? To normalne. Żadne lekcje nie nauczą cię, jak pokonywać
zdenerwowanie. - Przykryła jego dłoń swoją i uśmiechnęła się. - Damy sobie radę, Keith. Po
prostu zamkniemy oczy i pomyślimy o Anglii.
Uśmiechnął się.
- Nie wyglądasz na tak zmartwioną tym faktem, jak mi mówiła Haley.
Cofnęła rękę.
- Haley powiedziała, że jestem zmartwiona?
- Czy powiedziałem coś, czego nie powinienem?
- Nie, nie.
Pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
- Tylko wygląda na to, że Haley jest bardziej tym wszystkim przejęta niż ja sama. Nie, żebym
nie mogła się tego doczekać. Sceny miłosne zawsze są kłopotliwe, a ta... Cóż, nagość z
pewnością nie ułatwi sytuacji. Ale Haley wydaje się, że jestem sparaliżowana strachem, podczas
gdy ja... czuję się może tylko nieco mniej swobodnie, niż gdyby chodziło o jakąkolwiek inną
scenę.

background image

Keith przyjrzał się uważnie swej rozmówczyni, dostrzegając, że włożyła bardzo dużo wysiłku,
aby pokryć zmieszanie. Carolyn po raz drugi przykryła dłoń Keitha ręką.
- Naprawdę jesteś przerażony? Uśmiechnął się.
- Cóż, przerażony to może zbyt wiele powiedziane. Ale powiem ci, że wolałbym raczej zagrać
mecz z tą swoją poharataną nogą, niż robić to ujęcie.
Zapadła cisza. Keith sięgnął po filiżankę. Spoglądał znad niej na Carolyn, zastanawiając się, co
oznacza ten wyraz zamyślenia na jej twarzy. Stukała palcami w pustą już szklankę i patrzyła na
niego z takim skupieniem, jakby rozwiązywała zadanie matematyczne.
- Co się stało? - spytał, odstawiając filiżankę na stół.
- Nic. Jestem po prostu zdziwiona. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy... Wiem, że to zabrzmi
głupio, ale wtedy... chyba odebrałam twoje przesłanie.
- Moje przesłanie?
- Może to nie najlepsze sformułowanie, ale... - Machnęła ręką i odrzuciła do tyłu włosy. -
Zresztą, teraz to już nie ma znaczenia. Może się myliłam.
- Carolyn, o czym ty mówisz? Patrzyła na niego z wyraźną niechęcią.
- Cóż, po prostu wyczułam, że coś nas do siebie przyciągało. Nie miałeś takiego wrażenia?
Wyjęła ze szklanki słomkę i zaczęła obracać ją w palcach. Po chwili spojrzała na Keitha.
Uśmiechnęła się wolno, prowokująco.
- Powiedz prawdę. Ty też to czułeś, prawda? Zdumienie odebrało mu głos.
Czuła, że coś ich do siebie przyciągało? Przypomniał sobie, że tego dnia Carolyn zachowywała
się kokieteryjnie, ale przecież to niczego nie dowodzi. On potraktował jej zachowanie jako żart.
- Cóż, w rzeczywistości nie miałem...
- Daj spokój, Keith - zaśmiała się cichym, zmysłowym śmiechem. - Postawmy sprawę jasno. Nie
twierdzę, że z tego musi coś wyjść, ale przynajmniej możemy być ze sobą szczerzy.
- Och, tak... Szczerość jest...
Spojrzał na palec, który oparła na jego przegubie. Nabrał głęboko powietrza i podniósł wzrok na
Carolyn.
- Ważna, bardzo ważna, Keith.
- Carolyn,ja...
Potrząsnął głową, zastanawiając się, jak jej wyjaśnić, że nie jest nią zainteresowany, tak by nie
poczuła się urażona. Lubił tę kobietę i chciał z nią pracować, ale nigdy nic go do niej nie
przyciągało, choć najwyraźniej ona miała takie odczucia. Gdybyż tylko sytuacja była odwrotna i
Haley miała być jego filmową partnerką, a Carolyn udzielała mu lekcji...
- Zupełnie nie wiem, co powiedzieć.
- Pozwól zatem, że ja to zrobię.
- Nie. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł...
Ścisnęła go za nadgarstek, który próbował wysunąć z jej ręki.
- Uspokój się, Keith. Nie mam zamiaru zepchnąć cię na podłogę i rzucić się na ciebie. - W jej
oczach oprócz pożądania widać było rozbawienie. - Aktorzy zwykle trochę się zakochują w
swoich scenicznych partnerach. Nieraz już widziałam takie sytuacje. Czasami te zauroczenia
przekształcają się w trwałe związki, kiedy indziej są tylko miłym, przelotnym flirtem. - Spojrzała
na rękę Keitha i lekko ją pogłaskała. - Bardzo mi się podobasz, Keith.
Kiedy jej ręka przesunęła się w górę na jego przedramię, napiął mięśnie. Zatrzymała dłoń w
miejscu, gdzie zaczynał się rękaw koszulki i po krótkiej chwili wahania wsunęła pod nią dwa
palce. Delikatnie głaskała go po ramieniu, patrząc mu prosto w oczy.
Zatrzymał jej dłoń.

background image

- Carolyn, ja po prostu...
Przysunęła krzesło bliżej. Poczuł nikły zapach jej perfum.
- Co, Keith? Przestań wreszcie kręcić głową i zdecyduj się, co chcesz mi powiedzieć.
- Nie jestem...
Jej ręka poruszyła się pod jego palcami. Keith z rozpaczą zamknął oczy.
- Haley powiedziała mi, że jesteś lepszym aktorem, niż się spodziewała. Czy mówiła ci też, że i
ja jestem niezła?
- Tak - wydusił z siebie.
- A zatem nie powinieneś przejmować się tak bardzo tą miłosną sceną. Wystarczy pokazać im to,
co chcą zobaczyć. Zupełnie jak w naszej obecnej rozmowie.
Otworzył oczy. Po raz drugi tego popołudnia przyglądał się jej z szeroko otwartymi ze
zdziwienia oczami. Carolyn wysunęła rękę spod jego koszuli, a jej spojrzenie nabrało zwykłego
wyrazu.
- Chcesz powiedzieć, że nie... Że tylko... Puściła do niego oko i uśmiechnęła się.
- To tylko gra. Ale uwierzyłeś mi, prawda?
- Czy ci uwierzyłem?
Z trudem powstrzymał się, żeby nie wstać i nie zacząć jej dusić.
- Śmiertelnie mnie przeraziłaś!
- Już dobrze, Keith. Nie chciałam cię przestraszyć. Chciałam ci tylko pokazać, że wiem, co
zrobić, żeby widzowie nam uwierzyli. Z tego, co mówi Haley, ty też dasz sobie z tym radę. Dla
własnego dobra nie zajmuj się tą sceną, dopóki nie staniesz przed kamerami. Pamiętaj tylko, że
wszystko da się zagrać. Przekonamy widzów, że umieramy z miłości do siebie.
Keith jęknął i przejechał ręką po twarzy.
- Nie mogę wprost uwierzyć w to, co przed chwilą widziałem.
- Ale uwierzyłeś mi, kiedy to się działo. Odsunęła krzesło i wstała od stołu.
- Nabrałam cię i tak samo nabierzemy oboje widownię. Możesz mi wierzyć.
Pochyliła się i lekko pocałowała go w policzek.
- Muszę już iść. Odpręż się i poproś Haley, żeby opowiedziała ci o technice zwanej „magiczne
gdyby".
- Już to zrobiła. Skinęła głową.
- To dobrze. Jesteś w bardzo dobrych rękach, Keith. Haley nauczy cię wszystkiego, co
powinieneś wiedzieć.

Droga Sabrino! To nie byłaś ty! Do diabła, dlaczego to nie byłaś ty? Reklamy ogłaszały wielki
powrót „Z biegiem lat", ale to było kłamstwo, prawda? Jak mogłaś mnie tak oszukać! Nie jesteś
głupia, Sabrino. Musiałaś wiedzieć, że taka zdrada bardzo mnie zaboli! Zdawałaś sobie sprawę,
że kiedy zobaczę zamiast ciebie kogoś innego, pęknie mi serce! Ale mimo to dopuściłaś się tej
zdrady. Krzywdzisz mnie celowo!
Nie uwierzę, że nie masz z tym nic wspólnego. Mogłaś ich od tego powstrzymać. Zupełnie, jakbyś
chciała, żebym znów się zdenerwował. Chcesz, żebym zranił cię tak, jak wtedy, kiedy nie
odpowiadałaś na moje listy. Cóż, powinnaś uważać, Sabrino. Możesz dostać to, na co
zasługujesz.
Jack
Rzucił piórem w przeciwległą ścianę pokoju i ukrył twarz w dłoniach. W uszach ciągle brzmiały
mu kpiny innych pacjentów.

background image

Tak bardzo cieszył się, że zobaczy Sabrinę, że wszystko im o niej opowiedział. Powiedział, że
go kochała i że powróci do tego serialu tylko dla niego. Tyle że kiedy zaczął się film, okazało
się, że nie ma w nim jego Sabriny. Tylko niektórzy pacjenci znali tę prawdziwą. Wszyscy się z
niego śmiali. Upokorzyli go.
Do diabła, nie zniesie więcej upokorzeń!
Dołożył list do pozostałych, które wyrażały jego prawdziwe uczucia, i sięgnął po czystą kartkę
papieru. Jeszcze nie nadszedł czas, żeby dawać upust złości. Ma inne plany. Musi wydostać się z
tego miejsca. Poszedł po leżące na podłodze pióro i zaczął pisać list, który zamierzał wysłać do
agencji. List, który pomoże mu przekonać lekarzy, że jest już całkiem zdrów.
Na widok idącego w stronę wind Keitha Garrisona James zmarszczył brwi. Haley zapewniała go,
że Keith jest jedynie jej uczniem, ale James nie mógł pozbyć się dziwnego uczucia, że ten
mężczyzna w szczególny sposób interesuje się życiem jego siostry. Fakt, że zaczęh
pracować w teatrze, był sam w sobie niepokojący, a już jej zaangażowanie w kręcenie filmów
bardzo zaniepokoiło Jamesa. Upatrywał w tym wielkie niebezpieczeństwo. Boże, tak bardzo nie
chciał, żeby wróciła do poprzedniego zajęcia. Zrobi wszystko, żeby do tego nie dopuścić...
- Panie Garrison - zawołał, przyspieszając kroku, żeby zrównać się z Keithem. Ten przystanął i
spojrzał w kierunku Jamesa.
- Witam pana.
James przebył dzielącą ich odległość i wyciągnął na powitanie rękę. Keith uścisnął ją, nie kryjąc
zaciekawienia.
- Nazywam się James Riverton. Jestem dyrektorem tego hotelu. Chciałem poznać mojego
honorowego gościa.
- Ach, tak. Jest pan bratem Haley. Miło mi pana poznać.
- Mnie również - odparł James i uśmiechnął się uprzejmie, tłumiąc swoje prawdziwe uczucia.
Fakt, że Keith był przystojny, wcale nie poprawił mu humoru. Miał nadzieję, że ten wysoki,
ciemnowłosy mężczyzna nie zauroczył jego siostry.
- Długo zamierza pan zostać w naszym mieście? - spytał ze źle skrywaną ciekawością.
- Jakieś trzy, cztery miesiące - odparł Keith, zastanawiając się, dlaczego Rivertonow interesuje ta
informacja. Kiedy zobaczył, że ta wieść wyraźnie zaniepokoiła Jamesa, jego ciekawość wzrosła.
- Dlaczego pan pyta?
- Och, chyba z braterskiej troski o Haley. Jej plan zajęć jest naprawdę bardzo napięty. Jeszcze te
wasze lekcje... Cóż, mam nadzieję, że nie wzięła na swoje barki więcej, niż zdoła udźwignąć.
Mam nadzieję, że rozumie pan, dlaczego się o nią martwię.
- Jasne, że tak. Po tym, co jej się przydarzyło, wolałby pan, żeby miała jak najmniej do czynienia
z kimś takim jak ja, prawda?
- Cóż... Chyba tak. - James uśmiechnął się szeroko. - Nie chodzi mi o pana osobę, tylko...
- Proszę się nie martwić - powiedział Keith z fałszywym uśmiechem i poklepał Jamesa po
ramieniu. - Nie biorę tego do siebie. Powiedziałbym raczej, że do nas. Nie mam bowiem zamiaru
zerwać znajomości z pana siostrą.
- Ale... pan...
- Niech pan posłucha. Ja także mam siostrę, i ona dokładnie mnie nauczyła, gdzie przebiega
granica między „braterską troską", jak pan to określił, a wtykaniem nosa w nie swoje sprawy.
Pana zainteresowanie Haley zaliczyłbym raczej do tej drugiej kategorii.
Oczy Jamesa zwęziły się groźnie.
- Pan nie ma pojęcia, o czym pan mówi. Jej bezpieczeństwo jest dla mnie czymś najważniejszym
na świecie. Staram się ją tylko uchronić przed powtórzeniem tych samych błędów co kiedyś.

background image

- Uchronić? Powiedziałbym raczej, że stłamsić. Przyjmij moją radę, James. Jeśli nie zostawisz
jej w spokoju, stracisz ją na zawsze.
Kilka chwil później, będąc już w windzie, Keith uśmiechnął się na wspomnienie tej rozmowy.
Może mógł poprowadzić ją lepiej. Nie powinien był tak się unosić. Ale, do diabła, czy Haley nie
ma już wystarczająco dużo na głowie bez brata, który stara się kontrolować jej życie?
Podczas dzisiejszej lekcji najwyraźniej była bardzo zdenerwowana. Nic dziwnego. Wieczorem
miało się odbyć przyjęcie dla uczczenia tutejszego teatru. Była tak przejęta, że Keith miał ochotę
zapewnić ją, że będzie wiernie stał przy jej boku i, gdyby ktoś chciał zrobić jej krzywdę, użyje
najlepszych technik obronnych, jakich nauczono go w drużynie Mavericksow.
Jednak on sam nie miał zamiaru pokazać się na tym wspaniałym przyjęciu. Nie ma znaczenia, że
Haley wsunęła mu do kieszeni spodni zaproszenie. Nie może go do tego zmusić nawet chęć
ujrzenia, w co Haley się ubierze. Przez całą powrotną drogę do hotelu wyobrażał sobie, co
będzie miała na sobie i czyjej suknia będzie podobna do tej w której występowała w reklamie.
Liczyło się tylko jedno. Powinien widywać ją poza lekcjami tak rzadko, jak tylko jest to
możliwe.
Kiedy drzwi windy otworzyły się na jego piętrze, Keith uzmysłowił sobie nagle, że jego decyzja
najbardziej ucieszy Jamesa Rivertona. Nawet nie próbował sobie wmawiać, że chęć zirytowania
brata Haley była jedynym powodem, dla którego nacisnął guzik z napisem „Parter", gdzie
znajdował się sklep ze smokingami.
James ujął siostrę pod ramię i odciągnął od stołu, na którym znajdowały się niezliczone ilości
zakąsek i słodyczy.
- James... - wymamrotała, przełykając zatopioną w czekoladzie truskawkę.
- Chciałbym, żebyś poznała państwa Van Deventer. Są wielkimi miłośnikami sztuki.
- Mhm - odparła i wytarła palce w serwetkę. - To doskonały pomysł.
James zatrzymał się, pokręcił z dezaprobatą głową i wyjął z kieszeni jedwabną chusteczkę.
Rozejrzał się wokół i, zasłaniając Haley własnym ciałem przed oczami ciekawskich, starł
odrobinę czekolady, która została w kąciku jej ust.
- Chyba naprawdę jakaś Cyganka zostawiła cię pod drzwiami Rivertonow - powiedział ze
śmiechem.
- Tak zawsze myślałam.
Schował chusteczkę do kieszeni i podał jej ramię. Po kolei witali zgromadzonych gości.
Po pół godzinie, kiedy porozmawiali już z wszystkimi parami o zainteresowaniach Van
Deventerow, Haley spostrzegła stojącego w drugim końcu sali Dennisa O'Kane'a i jego żonę.
Odwróciła się do Jamesa.
- Poznałeś już właściciela teatru?
- Nie, ale z przyjemnością go poznam.
- Więc chodź ze mną.
Tym razem to Haley prowadziła. Teraz, kiedy przyjęcie już się zaczęło, czuła się znacznie
pewniej. Okazało się, że w mieście, w którym się wychowała, jest dla niej jakieś miejsce.
Chociaż wróciła tu bez perspektyw na ciekawą pracę i na zawarcie trwałych przyjaźni, wszystko
najwyraźniej wskazywało, że mimo to jej plany jakoś się ułożą. Jak brzmi to stare przysłowie?
„Kiedy zamykają się jedne drzwi, Bóg otwiera ci następne". Wypadek, który przeżyła, pozbawił
ją prawie wszystkiego, ale na szczęście zaczęła powoli odzyskiwać utracone wartości. Praca
dawała jej mnóstwo satysfakcji. W teatrze ciągle poznawała nowych ludzi. Również perspe-
ktywa poprawy stosunków z rodziną sprawiała jej wiele radości.

background image

Kiedy podeszli do Dennisa i jego żony, wzrok Haley przykuły czyjeś szerokie ramiona, które
dostrzegła kilka metrów przed sobą. Spojrzała na ich właściciela ponownie i zobaczyła, że miał
on gęste, ciemne włosy. Był wysoki, dobrze zbudowany i - spojrzała na jego prawą rękę - miał
na palcu sygnet. Niespodziewanie serce zabiło jej żywiej.
- Zobaczyłaś kogoś znajomego?
Haley spojrzała na brata. Nie zdała sobie sprawy, że na widok Keitha przystanęła.
- Tak mi się zdaje. James popatrzył na Keitha.
- Spotkałem go dziś po południu - powiedział. -Twój piłkarz.
- Mój piłkarz? Jamesie, on w żadnym wypadku nie jest mój. Ponadto nie jest już piłkarzem,
tylko aktorem. Ja daję mu lekcje.
Haley nie była zadowolona z obronnego tonu, jaki usłyszała w swoim głosie.
- A zatem twój uczeń.
- Cóż, jeszcze tylko przez kilka dni.
- Och.
James pociągnął ją za łokieć.
- Chodź, przedstaw mnie swoim znajomym.
Dziesięć minut później Haley przeprosiła państwa O'Kane i dwie inne pary, które przyłączyły się
do nich, i zostawiła ich na pastwę Jamesa. Powiedziała, że chce się napić drinka i wypróbować
kilka z tych wspaniale wyglądających potraw, ale nie do końca było to zgodne z prawdą. Prawdą
była to, że obecność Keitha dziwnie ją rozpraszała.
Nie wiedzieć czemu myślała, że Keith nie skorzysta z jej zaproszenia. Niepokoiło ją też
wrażenie, jakie wywarła na niej jego obecność na przyjęciu. Jej serce biło coraz szybciej.
Powtarzała sobie, że jest tylko zdziwiona. Zdziwiona, że Keith zechciał spędzić piątkowy
wieczór na tak nudnym przyjęciu. Przez ostatni tydzień naprawdę bardzo dużo pracował. Haley
sądziła, że będzie raczej wolał pójść ze znajomymi z teatru do baru, w którym spotykali się
sportowcy, albo w jakiekolwiek inne miejsce.
Rozejrzała się po pełnej ludzi sali, ale nigdzie go nie dostrzegła. Pewnie wyszedł, pomyślała.
Taki rodzaj publicznych zgromadzeń z pewnością nie należy do jego najulubieńszych form
spędzania wolnego czasu. Przecież nikogo tu nie znał. Zresztą, o czym miałby z tymi ludźmi
rozmawiać?
Były to śmieszne pytania i Haley doskonale o tym wiedziała. Nie było istotne, kogo on tu zna.
Liczyło się raczej, kto znał jego. Mogła śmiało przypuszczać, że około dziewięćdziesięciu
procent zebranych wie, kim jest Keith Garrison. Miłośnicy futbolu rekrutują się
w tym kraju z różnych warstw społecznych. Prawdopodobnie było ich tu nie mniej niż w
jakimkolwiek barze. Wiedziała też, że Oklahoma jest stanem, w którym jest szczególnie dużo
wielbicieli sportu. Czy kiedy widziała go poprzednio, nie był otoczony sporą grupką kibiców?
Wzięła od kelnera kieliszek szampana i poszła po truskawkę. Zanurzyła trzy w czekoladzie i
położyła dwie na talerzyku, a trzecią od razu uniosła do ust.
- Chyba naprawdę lubisz truskawki.
Omal się nie zakrztusiła. Przełknęła szybko owoc i odwróciła się.
- Keith.
Stał tak blisko, że z wrażenia cofnęła się dwa kroki. Jeśli w dżinsach i zwykłej koszuli wyglądał
nieźle, w smokingu był po prostu oszałamiający. Ciemne włosy doskonale kontrastowały ze
śnieżną bielą koszuli.
- Zaskoczyłeś mnie.

background image

- Powiedziałbym raczej, że to ja jestem zaskoczony - powiedział, wskazując na talerzyk z
truskawkami. - Jak wiele tych owoców masz zamiar zostawić dla reszty gości?
Uśmiechnęła się bez cienia zakłopotania.
- Podoba ci się przyjęcie?
- Mhm - mruknął i sięgnął po truskawkę. Wzrok Haley podążył za jego ręką. Zauważyła przy
tym, że rękawy koszuli spięte były spinkami z onyksu.
- A tobie?
- Jest nawet miło. - Rozejrzała się po sali. - Głupio z mojej strony, że tak się bałam.
- Jeśli miałaś wystarczający powód, żeby się bać, nie powinnaś czuć się głupio.
Haley dostrzegła kątem oka kamerzystę z lokalnej telewizji. Stał w przeciwległym końcu sali,
wzbudzając tam niewielkie poruszenie. Filmował zebraną w sali bankietowej śmietankę
towarzyską Tulsy, aby pokazać wszystkich w wieczornych wiadomościach. Haley starała się nie
zwracać uwagi na uczucie niepokoju, które ją ogarnęło. Spojrzała na Keitha.
- Wydawało mi się, że tak jest, ale... czas już chyba o wszystkim zapomnieć.
Keith skinął głową. Rozum podpowiadał mu, że przyjście na to przyjęcie było z jego strony
czystym szaleństwem. Kiedy Haley patrzyła na niego z tym błyskiem niepokoju w oczach, znów
odezwały się w nim instynkty opiekuńcze. Były one zupełnie inne niż te, które zawładnęły nim,
gdy ujrzał ją w tej sali balowej. Wtedy przede wszystkim chciał oderwać od niej Jamesa, wziąć
ja pod rękę i zaprowadzić w jakieś spokojniejsze miejsce. I może powtórzyć powtórzyć
pocałunek z teatralnej sali...
Boże, jest taka piękna. Rozpuszczone włosy spływały na ramiona swobodnymi falami, w oczach
odbijał się blask szmaragdów, które zdobiły jej szyję.
W porządku, był szalony, że przyszedł. A jeszcze bardziej, że został. Lecz mimo to nawet mu
przez myśl nie przeszło, żeby teraz wyjść.
- Poznałem właściciela teatru - odezwał się, kiedy Haley popijała szampana.
- Doprawdy? Skinął głową.
- Powiedział, że chodziliście razem do szkoły.
- Tak, razem uczyliśmy się aktorstwa.
Kilku gości podeszło do stołu, spoglądając łakomie na truskawki.
- Proszę nam wybaczyć-powiedział Keith i opierając dłoń na plecach Haley, odprowadził ją od
stołu. Pod palcami czuł chłód i śliskość sukni Haley.
- Wiem, że jako gospodyni masz wiele obowiązków, ale może usiadłabyś ze mną na chwilę przy
stoliku? Ta przeklęta noga daje mi się we znaki.
- Oczywiście. Powinieneś był powiedzieć mi wcześniej, Keith.
Przedarli się przez tłum zgromadzonych gości. Haley po drodze zamieniała po kilka słów z
każdym, uśmiechając się do wszystkich czarująco. Wreszcie dotarli do pustego stolika.
- Usiądź - poleciła Keithowi. Uśmiechnął się do niej nieśmiało.
- Nie jestem inwalidą. Po prostu trochę mnie boli, to wszystko.
- Nie mów tyle i usiądź. Chcesz drugie krzesło, żeby oprzeć na nim nogę?
- Tak, ale sam sobie przystawię.
Usiadł na wskazanym krześle i czubkiem czarnego, wypolerowanego buta przyciągnął do siebie
drugie.
- Widać, że masz w tym dużą wprawę.
Usiadła obok Keitha i spostrzegła, że z bólu zacisnął zęby. Zauważyła też, że zaczął pod stołem
masować kolano i mięśnie uda.

background image

- Tak - odparł krótko. Z tonu jego głosu wynikało, że naprawdę noga musiała mocno mu
dokuczać. - Opracowałem ten manewr do perfekcji.
Haley przypomniała sobie o ogromie pracy, jaką zarzuciła go w ciągu ostatnich dni. Dopiero
teraz dostrzegła cienie, jakie zrobiły mu się pod oczami. Z niemałym poczuciem winy
zastanawiała się, czy napięcie ostatnich dni mogło przyczynić się do zwiększenia bólu.
- Wiesz, Keith, chyba za bardzo goniłam cię do pracy w ciągu ostatnich dni.
- Nic podobnego. Doskonale daję sobie radę.
- Ale noga... Chyba nie chcesz, żeby z jej powodu przekładano termin rozpoczęcia zdjęć?
- Czy mówi to ta sama kobieta, która stwierdziła kiedyś, że odrobina pracy nie zaszkodzi komuś,
kto do tej pory tylko uganiał się za piłką?
- Miałam na myśli pracę umysłową. Nie zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób odbije się to
na twojej kondycji fizycznej.
- A zatem - powiedział, wręczając jej kieliszek szampana - musisz zmyć swoją winę.
Haley uśmiechnęła się i podniosła kieliszek do ust.
- Czy kiedykolwiek słyszałaś, żebym narzekał? W ciągu tych kilkunastu dni nauczyłaś mnie
więcej, niż ktokolwiek inny zrobiłby w ciągu sześciu miesięcy.
Potrząsnęła głową, nie przestając się uśmiechać.
- Dziękuję, ale myślę, że nie do końca masz rację. W Los Angeles jest mnóstwo nauczycieli,
którzy mogliby poprowadzić cię dalej.
Tylko że ja żadnego z nich nie chcę, pomyślał Keith. Chciał Haley. W przeszłości myślał o tym,
żeby po zakończeniu zdjęć poszukać na stałe jakiegoś nauczyciela, ale teraz myśl o tym
wbudzała w nim niechęć. Haley przyciągała go jako kobieta, ale cenił w niej również zdolności
pedagogiczne, jakie niewątpliwie posiadała. Dobrze im się razem pracowało. W jego głowie
zrodził się pewien pomysł i zdziwił się, że nie wpadł na to wcześniej.
- Nie chcę innego nauczyciela. Dlaczego miałbym szukać kogoś, kto poprowadziłby mnie dalej,
skoro mam już ciebie?
Haley wybuchnęła śmiechem.
- Chyba nie mówisz tego poważnie.
- Dlaczego nie?
- Cóż... Dlatego, że nie.
Z nagłym zakłopotaniem spojrzała na kieliszek Keitha, potem na swój.
- Ja mieszkam w Oklahomie, a ty będziesz w Kalifornii. Podróże są drogie, a poza tym, trudno
byłoby nam znaleźć czas.
- A kto mówi, że będę mieszkał w Kalifornii? Mam ranczo niedaleko San Antonio. - Podniecenie
Keitha rosło z każdą chwilą. - Jeśli będę miał dość szczęścia, żeby dostać następną rolę, z
pewnością i tak większość czasu będę spędzał w Teksasie. A to przecież następny stan.
Następny stan. Do tej pory Haley nie odważyła się myśleć o dniu, w którym przyjdzie jej rozstać
się z Keithem. Pójdzie gdzieś dałej, swoją drogą, a ona zostanie tutaj. O czym tu rozmyślać?
Owszem, zastanawiała się, jak wyglądałaby ich znajomość, gdyby poznali się w okresie, kiedy
grała w filmach, ale nigdy nie myślała o tym, że mogłaby nadal być jego nauczycielką.
Następny stan. Przyglądała się Keithowi przez dłuższą chwilę. Wyraz jego oczu powiedział jej
więcej, niż mogły wyrazić słowa.
- Widzę, że myślisz o tym poważnie.
- Tak. Dla mnie ta propozycja brzmi równie sensownie jak wynajęcie jakiegoś nauczyciela z
Kalifornii czy Nowego Jorku. I tak musiałbym pokrywać koszty podróży.
- Rzeczywiście. Nie sądzę jednak...

background image

- Nie mów nie, zanim dokładnie nie przemyślisz tej propozycji, dobrze?
Przykrył ręką dłoń Haley i uśmiechnął się przelotnie.
- Proszę, Haley. Po prostu to przemyśl.
- Ja...
Przygryzła wargę, wiedząc, że nie powinna godzić się na ten pomysł. Z drugiej strony serce
mówiło jej, że tego pragnie. Boże, ta propozycja naprawdę jest kusząca. Keith kusił ją jak nikt
dotąd. Ale gdyby zdecydowała się kontynuować tę znajomość, musiałaby rozwiązać wiele
problemów. Na przykład, jak dopasować do siebie rozkład ich zajęć? Teatr z pewnością będzie
pochłaniał jej coraz więcej czasu, a i Keith, choć może jeszcze o tym nie wie, będzie go miał
coraz mniej. Wiedziała że ma przed sobą wielką przyszłość. Każdy dzień pracy z nim
przekonywał ją o tym coraz bardziej. I, o dziwo, postępy, jakie robił, wywołały w niej dwa
zupełnie przeciwstawne uczucia. Patrząc na niezwykły rozwój jego talentu, odczuwała
prawdziwą dumę i... najzwyczajniejszą w świecie zazdrość. Zazdrościła mu, że całą karierę ma
przed sobą, podczas gdy ona... Cóż, ona dokonała już wyboru. Zazdrość nie jest czymś
nadzwyczajnym w świecie aktorów. Uważała, że to wystarczający powód, dla którego nie
powinna uczyć go dalej.
- Keith - zaczęła, potrząsając głową. - Naprawdę nie mogę...
- Proszę.
Lekko ścisnął jej dłoń.
- Tylko o tym pomyśl.
- Haley - usłyszała za plecami głos brata. Odwróciła się i spojrzała na niego.
- Cześć, James.
James patrzył przez chwilę na ich złączone dłonie, a potem przeniósł wzrok na twarz Haley.
- Jeden z reporterów chciałby z tobą porozmawiać o teatrze. - Spojrzał na Keitha, nie ukrywając
niechęci. - Oczywiście, jeśli masz chwilę czasu.
Uczucie niepokoju, które natychmiast się w niej pojawiło, było silniejsze niż zdziwienie z
powodu nieuprzejmego zachowania brata.
- Och... oczywiście, że mam czas, ale... Czy nie byłoby lepiej, gdyby porozmawiał z nim
Dennis?
- Haley, on pyta o ciebie. Sądzi chyba, że twoja twarz przyciągnie więcej widzów.
Keith posłał Jamesowi spojrzenie, które wyraźnie mówiło, co sądzi o takim sposobie
rozmawiania z Haley. Spojrzał na nią i wyraz jej twarzy sprawił, że ścisnęło mu się serce.
- Haley, jeśli nie czujesz się na siłach, nie musisz...
- Pytał także o pana, panie Garrison - przerwał mu James wyniośle. Skinął w stronę reportera,
który stał kilka metrów od nich. - Chciałby zadać kilka pytań naszemu honorowemu gościowi.
Keith zaklął pod nosem, nie przestając martwić się o Haley.
- Haley, powiedz mu, żeby porozmawiał z kimś innym. Nie musisz tego robić.
- Nie, nie. Dam sobie radę.
Jej uśmiech miał wypaść przekonująco, ale potwierdził tylko, jak bardzo była zdenerwowana.
- Keith, jesteś honorowym gościem, nie musisz urządzać żadnych publicznych wystąpień.
- Publiczne wystąpienia to moja specjalność. Chodź.
Uśmiechnął się ciepło i zręcznie zsunął nogę z krzesła. Podszedł do Haley i podał jej rękę.
- Załatwimy tę sprawę i wreszcie trochę potańczymy. Myślisz, że ta harfiarka potrafi zagrać
jakąś piosenkę Creedence Clearwater? - spytał, wskazując artystkę, którą wynajęła na przyjęcie
matka Haley.
Haley uśmiechnęła się i z wdzięcznością uścisnęła go za ramię.

background image

Kamerzysta był młodym mężczyzną,miał długie włosy i czarną baseballową czapeczkę z na-
pisem „Twisted Sisters". Ustawił kamerę i lampy pod ścianą i ze znudzoną miną czekał na
Keitha, Haley i reportera. Kiedy podeszli bliżej, Keith powiedział mu dzień dobry.
Reporter, nie przestając się uśmiechać i przymilać, ustawił Haley naprzeciw siebie.
- Wchodzimy na antenę za jakieś dwie minuty, panno Riverton - powiedział, wkładając na uszy
słuchawki i sięgając po mikrofon. - Powiem kilka słów o pani działalności w teatrze, a później
spytam o plany na nadchodzący sezon, podam telefon, pod jaki można dzwonić, żeby otrzymać
od was informacje, i tak dalej. Zwrócił się do Keitha.
- A kiedy powiem pana nazwisko, mógłby pan stanąć obok panny Riverton?
Keith skinął głową i przystanął obok kamerzysty.
- Czy tu będę przeszkadzał?
Młody człowiek odsunął do tyłu daszek czapki i spojrzał przez obiektyw.
- Możesz stać, gdzie chcesz.
Keith wsunął ręce do kieszeni spodni i spojrzał na brata Haley. Siedział nie opodal w pluszowym
fotelu i patrzył na wszystko z uwagą. Uwagę Keitha przykuł głos Haley.
- ...raczej nie mówić o wypadku - mówiła do reportera. - Nigdy nie odpowiadam na pytania
dotyczące tamtej sprawy.
Mężczyzna zmarszczył czoło.
- Nawet jednego słówka o tym, jak daje sobie pani radę po tym koszmarze? Wszyscy w Tulsie o
tym słyszeli. Kiedy panią zobaczą, będą chcieli wiedzieć, jak czuje się ich ulubienica.
Reporter z pewnością nie dostrzegł napięcia w spojrzeniu Haley, ale nie uszło ono uwagi Keitha.
- Vince, musi pan zrozumieć, że nie jest to temat, do którego chcę wracać. Pana widzowie
zobaczą mnie całą i zdrową i to przekona ich, że wszystko jest w porządku.
Mężczyzna otworzył usta, żeby coś dodać, ale zmienił zamiar. Przyłożył rękę do słuchawek i dał
znak kamerzyście. Uniósł mikrofon.
- Zaczynamy - powiedział, uśmiechając się do kamery. - Znajduję się właśnie w hotelu Riverton,
gdzie tego wieczoru odbywa się przyjęcie na cześć aktorów Teatru Studyjnego w Tulsie. Jest ze
mną aktorka, Haley Riverton, znana wam z popularnego serialu „Z biegiem lat", w którym grała
rolę Sabriny Holloway. Obecnie mieszka w Tulsie i jest dyrektorem wspomnianego teatru. Pani
Riverton - zwrócił się do Haley - dzisiejsze przyjęcie musi być dla pani prawdziwym świętem.
- Rzeczywiście, bardzo się cieszę, że zgromadziło się tu tylu wspaniałych ludzi;
Ktoś, kto nie znał Haley, mógł nie usłyszeć lekkiego drżenia w jej głosie, Keith jednak zwrócił
na nie uwagę. Wyraz jej twarzy zmienił się, kiedy reporter wspomniał o serialu.
- Mieszkańcy Tulsy zawsze wspierali artystów i wszystkie dziedziny sztuki. Założę się, że ma
pani nadzieję, że równie gorąco przyjmą pierwszą sztukę, którą pani wystawi w odnowionym
Teatrze im. Williama Blake'a.
Twarz Haley lekko rozluźniła się, choć ręce nadal sztywno zwisały wzdłuż boków.
- Tak. Na początek przygotowaliśmy dla państwa musical „O1iver!", który zaczniemy grać już w
przyszłym miesiącu.
- A po dalsze informacje można dzwonić pod numer...
Haley podała numer telefonu i Keith odetchnął z ulgą. Choć Vincent zahaczył o niebezpieczny
temat, wywiad był skończony i nie musiał się już obawiać, że zobaczy Haley przygnębioną.
Wyjął ręce z kieszeni, przygotowując się do zajęcia jej miejsca.

background image

- Jest z nami również znakomity były futbolista, Keith Garrison, który zgodził się zamienić ze
mną kilka słów. Kręci w Tulsie swój pierwszy film, a na dzisiejszym przyjęciu jest gościem
honorowym.
Keith zrobił krok do przodu.
- Ale zanim go przedstawię, ostatnie pytanie do pani Riverton.
- Proszę.
- Minęły już ponad dwa lata od dnia, w którym strzelano do pani w Los Angeles...
Keith gwałtownie wciągnął powietrze i spojrzał na Haley.
- Drań - warknął pod nosem.
- Zechciałaby nam pani powiedzieć, co zmieniło się od tamtej pory w pani życiu?
Keith ruszył do przodu, ale Haley ostrzegła go spojrzeniem, żeby nic nie robił.
- Nie, nie zechciałabym.
Powiedziała to bezbarwnym, pozbawionym emocji głosem. Dobrze, pomyślał Keith. Był
wściekły na reportera, że nie dotrzymał obietnicy, lecz jednocześnie zadowolony, że Haley tak
dobrze dała sobie z nim radę.
Haley odsunęła się lekko na bok, ale Vince przytrzymał ją za ramię.
- Jak ocenia pani orzeczenie sądu, stwierdzające, że Wharton, strzelając do pani, nie był w pełni
władz umysłowych? - spytał szybko. - Nie obawia się pani, że ze szpitala łatwiej będzie mu się
wydostać niż z więzienia, w którym powinien się znaleźć? Może przecież nadal grozić pani...
- Dość tego - powiedział Keith, przyciągając uwagę kamerzysty. - Wyłącz to.
Młody człowiek spojrzał na niego znad kamery.
- Cicho, człowieku! Wszystko słychać w mikrofonie.
- Powiedziałem, żebyś wyłączył kamerę.
- Zwariowałeś? - spytał, marszcząc brwi. - To reportaż na żywo.
Vince zdezorientowany patrzył na kamerę. Sięgnął do słuchawek i poprawił je na uszach.
- Przepraszam, ale mamy małe problemy techniczne...
- Jeśli nie wyłączysz natychmiast tego przeklętego pudła, twoje problemy dopiero się zaczną -
wycedził Keith.
Przesłonił ręką obiektyw i ujął Haley pod ramię. Potrząsała głową, jakby nie mogąc uwierzyć w
to, co widziała, lecz oprócz niedowierzania Keith dostrzegł w jej oczach również wściekłość.
Ucieszyło go to. Obawiał się, że ujrzy w nich tylko rozpacz.
- Puść ją - powiedział do Vince'a.
Reporter posłusznie odsunął się od Haley. Keith stanął między nimi a kamerą.
- Ty draniu, chyba wyraźnie ci powiedziała, że nie chce o tym rozmawiać, tak?
Vince miał wystarczająco dużo tupetu, żeby przysunąć Keithowi mikrofon do ust.
- Nasza audycja ciągle trwa, panie Garrison. Widzę, że chciałby pan powiedzieć coś widzom na
temat wypadku, jaki zdarzył się pani Riverton.
Gdyby wzrok mógł zabijać, reporter leżałby już martwy na drogim dywanie hotelu Riverton.
- Jedyną rzeczą, którą chcę powiedzieć - oznajmił, a jego oczy niebezpiecznie się zwęziły - jest
to, że żadnych komentarzy to znaczy żadnych komentarzy, przyjacielu.
Z tymi słowami ponownie zasłonił obiektyw kamery i odszedł, pociągając za sobą Haley. Idąc w
stronę głównych drzwi obawiał się, że ich drogę przetnie James, który zaczął iść w stronę
reportera. Z pewnością nie byłby dla niego najmilszy.
No idż, drogi Riverton, pomyślał, przenosząc całą złość na brata Haley. Idź i przepraszaj
swojego reportera za całe zamieszanie.
Kiedy usłyszał podniesiony głos Jamesa, obejrzał się przez ramię.

background image

Reflektory zostały wyłączone i Keith dopiero po chwili dostrzegł stojącego przed Vince'em
Jamesa.
- .. .przekroczyłeś wszelkie granice! - krzyczał James.
- No, no - szepnął Keith, zaskoczony faktem, że James stanął po stronie siostry, mimo że mogło
to zaszkodzić opinii jego hotelu.
Przycisnął Haley do swego boku i spojrzał na nią.
- Wszystko w porządku?
- Tak - odparła, ale jej głos mówił coś zgoła innego. Podniosła wzrok na Keitha. - Powinnam
chyba wrócić na przyjęcie. Muszę wyjaśnić Dennisowi...
- Nie musisz mu nic wyjaśniać. James to zrobi. Zabieram cię stąd.
- Och, nie - jęknęła. - Zapomniałam, że James na to wszystko patrzył. Będzie na mnie wściekły.
Keith otworzył szklane drzwi i puścił ją przodem. - Chyba się mylisz.
Odprawił portiera, który do nich podszedł, i poprowadził Haley do samochodu.
- Kiedy wychodziliśmy, twój brat właśnie dobierał mu się do skóry.
- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem i spojrzała w stronę hotelu.
- Tak. Mnie też to zdziwiło.
Otworzył przed Haley drzwi swojego samochodu, potem usiadł za kierownicą i włączył silnik.
Przypomniał sobie wieczór, w który odwoził Haley do domu. Wtedy również była bardzo
poruszona. Siedziała nieruchomo, przygryzała wargę i patrzyła na deskę rozdzielczą. Nie był
pewien, gdyż było wówczas ciemno, ale zdawało mu się, że połykała łzy.
- Naprawdę wszystko w porządku? - spytał po raz kolejny.
- Tak. Zawieź mnie do domu.
- A zrobisz coś dla mnie?
- Co?
- Usiądź tutaj - wskazał miejsce obok siebie. - Nie musisz siedzieć tam sama, Haley.
Spojrzała na niego z uwagą, a potem przeniosła wzrok na siedzenie. Kiedy szedł z nią do drzwi,
obejmując ją ramieniem, czuła się bezpiecznie. Nagle zapragnęła znów znaleźć się w jego
uścisku. To pragnienie było silniejsze niż obawa przed problemami, jakie mogły z tego
wyniknąć.
Przysunęła się do niego, z wdzięcznością przyjmując dłoń, którą jej podał.
- Przypominasz sobie wieczór, kiedy ta kobieta w barze poprosiła cię o autograf? - spytał
cichym, miękkim głosem i skierował samochód na główną ulicę.
- Tak. Było trochę podobnie, prawda? - spytała, drżącą ręką poprawiając włosy, które znów
opadły jej na czoło.
- Podobnie. Tylko że wtedy nie wiedziałem o tym, co przydarzyło ci się dwa lata temu.
Zdziwiona, spojrzała na oświetlony ulicznymi lampami profil Keitha.
- Nie przypuszczałam, że jest w tym kraju ktoś, kto nie słyszał o moim wypadku - powiedziała
cicho.
- Przez ostatnie dwa lata byłem bardzo zajęty samym sobą: Wszystkie te operacje, ćwiczenia
rehabilitacyjne, no i decyzja, którą musiałem podjąć. Skąd miałem o tym słyszeć?
- Myślałam, że Ian ci powiedział.
- Nie.
Skręcił w drogę prowadzącą do autostrady i oparł ich złączone dłonie o udo.
- Dowiedziałem się o tym któregoś wieczoru w pokoju w hotelu. Obejrzałem reportaż o takich
wypadkach jak twój; mówili tam również o tobie.

background image

Zadrżała, choć nie była pewna, czy było to spowodowane tematem, który poruszył, czy raczej tą
nieoczekiwaną bliskością.
- Ach, ta ciekawość. Ludzie nigdy nie mają dosyć sensacji. To okropne.
- Nie wiem, dlaczego ludzi interesują takie tematy. Ja obejrzałem ten reportaż, ponieważ
podobna rzecz przydarzyła się mojemu przyjacielowi, Griffowi Pattersonowi. Grał ze mną w
drużynie. Jego nękała bez przerwy kobieta, zagorzała wielbicielka. Siedzi teraz w więzieniu.
Kiedy zobaczyłem twoje zdjęcie, byłem zaszokowany. Już wtedy, kiedy odwoziłem cię po
historii z autografem, pomyślałem, że ktoś musiał kiedyś naruszyć twoją prywatność. Ale kiedy
następnego dnia zobaczyłem twoje zdjęcie na ekranie, a potem... to, jak wieziono cię na wózku
do karetki.
Haley zesztywniała i Keith bezwiednie zacisnął palce na jej dłoni.
- Cóż, wtedy sądziłem, że zrozumiałem. Zdziwiona, ponownie podniosła na niego wzrok,
przemogła obawę i ośmieliła się zapytać o to, co przed chwilą powiedział.
- Co takiego zrozumiałeś? Skręcił na autostradę i przyspieszył.
- Zrozumiałem, dlaczego zachowanie tej kobiety wyprowadziło cię z równowagi. Rozumiem też,
dlaczego nie chciałaś, żeby reporter wypytywał cię o napad. Ale teraz, kiedy trochę cię
poznałem, nie mogę wprost pojąć, dlaczego tak łatwo zrezygnowałaś z aktorstwa.
Nie odpowiedziała i Keith spojrzał na nią ostrożnie, zastanawiając się, czy nie wypytuje ją o zbyt
intymne sprawy. Jeśli nawet tak jest, robi to specjalnie. Chciał poznać Haley bliżej i chciał, żeby
jej problemy stały się mu bliskie.
Westchnęła i potrząsnęła głową.
- To nie było łatwe. Możesz mi wierzyć albo nie, ale zrobiłam wszystko co mogłam, żeby zostać
w filmie. Nie mogłam jednak żyć z tymi wszystkimi zmianami.
- Zmianami?
- Tak. Prasa, która nie dawała mi spokoju, to małe piwo w porównaniu z uczuciem... Sama nie
wiem, chyba braku zaufania do ludzi.
Poczuła, że samochód zwalnia i patrzyła, jak Keith skręca w drogę prowadzącą do jej osiedla.
- Tak się nie da żyć, Keith. W przeszłości lubiłam wielbicieli, którzy prosili mnie o autografy,
ale po wypadku każdy zbliżający się do mnie człowiek z piórem w ręku był podejrzany.
Strzeżenie prywatności stało się dla mnie najważniejszą sprawą na świecie. Wszystko było temu
podporządkowane.
Keith przypomniał sobie, że tak samo było z Griflfem.
- Nigdzie nie chodziłaś sama i zawsze starałaś się wrócić do domu przed zmrokiem, tak?
Skinęła głową.
- Ale nie tylko. Miałam koszmarne sny. Bardzo często. Teraz czasem też je miewam. Bałam się
jakichkolwiek przejawów popularności. Nie chciałam, żeby moje zdjęcia pokazywano w
gazetach i nie udzielałam żadnych wywiadów. - Uśmiechnęła się smutno. - Nie dlatego, żeby tej
sprawie towarzyszył aż taki rozgłos. Kiedy wyszłam ze szpitala, chciałam wrócić do pracy,
jednak wszystkie role, które mi oferowano...
Głos jej się załamał, potrząsnęła głową i zrobiła głęboki wdech.
- Musiałabym grać same ofiary przestępstw. Gwałtów, rabunków, napadów z bronią. Grałam
takie role w przeszłości... przed wypadkiem. Nigdy nie robiło mi to specjalnej różnicy. Jednak
po tym, co mi się przydarzyło - ciągnęła cicho - po tym, jak sama doświadczyłam strachu, bólu,
jak przeżyłam cały ten koszmar... Po prostu nie mogłam znieść myśli o przeniesieniu tych uczuć
na ekran. Były zbyt autentyczne. Zbyt dobrze pamiętałam je z prawdziwego życia. Nie
mogłabym tego znieść.

background image

Keith głęboko westchnął, skręcił w lokalną drogę i podjechał pod dom Haley. Przez chwilę
siedzieli bez ruchu, patrząc przed siebie.
- „Magiczne gdyby" - odezwał się wreszcie, przerywając ciszę. - Wyobraź sobie, że wydarzenia
na scenie dzieją się w twoim prawdziwym życiu.
Haley uśmiechnęła się smutno.
- Boże, tak łatwo było mi to wyobrazić. Pamiętasz, jak mówiłam ci kiedyś, że aktorowi nic nie
zastąpi jego prawdziwych przeżyć? Cóż, mnie życie tych doświadczeń nie poskąpiło.
Wiedziałam, co to znaczy być zastraszoną, sterroryzowaną, bezradną. Znałam ten obezwład-
niający strach. Dowiedziałam się, co to znaczy odczuwać fizyczny ból.
Haley nieświadomie ścisnęła mocniej jego rękę i przysunęła się bliżej. Czując jej bliskość, Keith
zapragnął ją objąć i chronić przed bólem, o którym mówiła. Ręka, którą trzymał w swojej, była
taka drobna, taka delikatna. Ciepło jej ciała, które znajdowało się tak blisko, rozbudziło w nim
pragnienie znacznie większego zbliżenia.
- Kiedy byłam w szpitalu, starałam się przekonywać siebie, że to doświadczenie może wiele
mnie nauczyć, stać się dla mnie czymś budującym. Jednak ono, zamiast dodać mi siły, zaczęło
nade mną dominować. Byłam... byłam... Nie potrafię tego wyrazić.
Keith uniósł ich splecione ręce do ust i pocałował dłoń Haley. Gest, który miał być
pocieszeniem, dla niego okazał się wyzwaniem. Teraz pragnął już Haley całym sobą.
- Myślę, że cię rozumiem - odezwał się lekko zachrypniętym głosem. - Powiedziałaś, że nie
mogłabyś już komuś zaufać ani zagrać roli, która...
- Nie, to nie tylko to. - Podniosła na niego zamglony wzrok. - Wola. Pamiętasz, jak pytałeś mnie,
kto złamał moją wolę?
- Tak.
- Oprócz talentu, miałam zawsze silną wolę, Keith. Byłam twarda jak skała. I wiedziałam o tym
mimo swoich dwudziestu jeden lat. Miałam w sobie tyle samozaparcia, tyle marzeń. Były
wielkie. Chciałam rzeczy wielkich - wielkich ról, filmów, wielkich ludzi. Tylko dzięki tym
marzeniom nie poddawałam się po kolejnych porażkach. Moi rodzice nie znali mnie od tej
strony. Zawsze wypominali mi, że wybrałam to pełne przeciwieństw życie. Byli pewni, że
przekona mnie to ich: „Nikt nie zniesie tych ciągłych porażek, Haley, a zwłaszcza ty".
- Mylili się.
- Tak. A przynajmniej tak myślałam.
Odwróciła twarz, ale zanim to zrobiła, Keith dostrzegł zmianę, jaka w niej zaszła. Oczy Haley
były pełne smutku i żalu i serce ścisnęło mu się z bólu.
- Do czasu napadu, który całkowicie mnie odmienił. Cała moja silna wola i motywacja legły w
gruzach. Moje życie przestało mieć dla mnie jakąkolwiek wartość.
Mówiąc to, patrzyła na drzwi swego mieszkania. Keith spostrzegł, że drży i zapragnął przytulić
ją do siebie. Kiedy ponownie się odezwała, usłyszał w jej głosie tłumiony szloch.
- Zniknęła gdzieś cała moja siła, Keith. Nie zostało ze mnie nic, zupełnie nic. I jeszcze ten
idiotyczny pomysł mojego agenta. Chciał, żebym przejrzała scenariusz filmu o moim życiu. Miał
się nazywać „Kruche jak szkło". Jak szkło, rozumiesz? Dlatego, że tak łatwo można je
zniszczyć.
- Och, Haley - powiedział, zamykając oczy.
- Naprawdę. Taki był roboczy tytuł. Wolną ręką starła płynącą po policzku łzę.
- Nie mogłam po tym grać w filmie. Wtedy wiedziałam, że to już koniec. Moje marzenia
rzeczywiście legły w gruzach. Wtedy byłam tak pusta, że nie mogłabym nawet zagrać siebie.

background image

Objął ją i przyciągnął bliżej. Jej łzy spadały na jego koszulę. Zaczął żałować, że w ogóle
poruszył ten temat.
- Jak mogłaś oczekiwać, że pozbierasz się po tym wszystkim tak szybko? - spytał, głaszcząc ją
po włosach. - Jak, do diabła, ten twój agent mógł być taki gruboskórny? Przyjść do ciebie z
takim pomysłem...
- Miałam dobre notowania - szepnęła. Przez ubranie czuł jej gorący oddech. - O takich napadach
zawsze mówi się w wiadomościach na pierwszym miejscu.
O mnie też było wówczas dość głośno.
A teraz, pomyślał, jesteś w moich ramionach. Niejednokrotnie sobie to wyobrażał, ale zawsze w
innych okolicznościach. W jego marzeniach Haley nie płakała, a jeśli, to najwyżej ze szczęścia.
Przytulił ją do siebie, wdychając zapach jej perfum. Marzenia były piękne i zostały choć
częściowo spełnione. To, co czuł, obejmując szlochającą Haley, poruszyło nim do głębi.
Zamknął oczy i lekko pocałował jej włosy. Poczuł, jak tężeje w jego uścisku. Wolno odchyliła
do tyłu głowę i spojrzała na niego.
- Tak mi z tobą dobrze, Keith - powiedziała. Ślady łez były widoczne nawet przy słabym świetle
samochodowej lampki. - Za dobrze.
Uśmiechnął się lekko i powiódł palcem po śladzie, jaki zostawił na policzku Haley rozmazany
tusz.
- Za dobrze?
Spojrzała na swoje ręce, które nie wiadomo jakim sposobem znalazły się na klapach smokingu
Keitha. Czuła pod nimi silne bicie jego serca.
- Tak - powiedziała. - Po tym, jak zachował się ten reporter, dobrze jest porozmawiać z kimś o
tym, co mnie gnębi, dobrze jest się wypłakać, ale...
- Ale? - spytał wiedząc, jaka będzie odpowiedź.
- Ale to - uniosła rękę i machnęła nią bezradnie - to naprawdę jest podejrzanie miłe.
- Czy nie powinniśmy wyciągnąć z tego jakichś wniosków?
Odsunęła się nieco od niego.
- Jedyne wnioski, jakie mi się nasuwają, to że pakujemy się w poważne tarapaty.
Ręce Keitha nadal były we włosach Haley i teraz odwrócił jej twarz, aby spojrzała mu prosto w
oczy.
- Nieprawda. Jeśli dobrze tym pokierujemy, nie będzie z tego żadnych problemów. A w tym
przecież oboje jesteśmy nieźli.
Uśmiechnęła się słabo.
- Chyba zapomniałeś już, jak poradziłam sobie przed chwilą z tym reporterem.
- Bądź z sobą szczera. Ja najchętniej zmiótłbym go z powierzchni ziemi, a ty byłaś opanowana.
A teraz chodź.
Otworzył drzwi samochodu i wziął Haley za rękę.
- Zaproś mnie na kawę. Porozmawiamy o filmie albo o czymś innym.
Zielone oczy Haley rozszerzyły się, a usta ułożyły w uśmiech.
- Rozumiem, że wcale mnie do niczego nie zmuszasz? Ja mówię ci o problemach, które
powstaną, jeśli... jeśli...
- Jeśli się z sobą zwiążemy? - dokończył, zamykając drzwiczki samochodu i ujmując ją pod rękę.
- Tak.
Sięgnęła do niewielkiej kieszonki wieczorowej sukni i wyjęła z niej klucz.
- A więc pamiętaj: sam się zapraszasz do mnie na kawę.
Otwierała drzwi, kiedy Keith dotknął jej ramienia.

background image

- Może i trochę cię zmuszam - powiedział. -I chcę się z tobą związać. Ale przede wszystkim nie
chcę, żebyś teraz była sama.
Jej mieszkanie wyglądało tak, jakby było urządzone w Kalifornii i w całości przeniesione do
Oklahomy. Podłogę pokrywał gruby dywan w kolorze piasku, a kanapa i fotele zrobione były z
wikliny. Poduszki, które na nich leżały, zostały uszyte z grubego materiału w różnych odcieniach
błękitu, zdobionego plamami w odcieniu koralu. Tu i ówdzie leżały pomalowane w muszelki
poduchy, a na wiklinowej etażerce Haley umieściła imponującą kolekcję skarbów z dna oceanu.
W większości były to muszle najróżniejszych rozmiarów. Niektóre Keith widział po raz
pierwszy w życiu. Na półkach leżały kawałki drewna, morskie rozgwiazdy i kilka małych,
zrobionych z brązu palm.
Haley spostrzegła, że Keith przygląda się jej zbiorom. Położyła na stole klucz.
- Ocean przywiozłam z sobą. Nie mogłam się temu oprzeć.
Kolejna rzecz, którą musiała porzucić, pomyślał. Z pewnością bardzo kochała morze i gorące
plaże Kalifornii. Patrzył, jak zniknęła w drzwiach, które prawdopodobnie prowadziły do kuchni.
Rozluźnił muszkę i rozpiął kołnierzyk koszuli. Rozejrzał się po pokoju i dostrzegł wiszący na
ścianie ogromny obraz, przedstawiający sztorm na morzu. Podszedł bliżej i zaczął się przyglądać
miotanej wiatrem łodzi, która niemal ginęła wśród rozszalałych fal. Zastanawiał się, czy Haley
kupiła ten obraz przed wypadkiem, czy po nim. Symbolika tego malowidła z pewnością mocno
do niej przemawiała.
Słyszał, jak krząta się po kuchni, otwiera szafki, zamyka je, a potem odkręca wodę. Kilka chwil
później usłyszał dźwięk spadających do dzbanka kropel kawy.
Było tyle spraw, które nałożyły się na siebie, doprowadzając do tego, że wyjechała z Kalifornii.
Był naiwny sądząc, że przyjechała do Oklahomy tylko dlatego, że czuła się tu bezpieczniej.
Jeszcze bardziej błędne było jego przekonanie, że czas zagoi jej rany i sprawi, że zapomni o
przeszłości. Minęły dwa lata, a rany Haley ciągle były świeże, tacy zaś ludzie, jak ten reporter z
przyjęcia, zawsze będą te rany rozdrapywać.
Haley wytarła blat i spojrzała na ekspres do kawy. Spostrzegła, że obok niego jest plama i
zdecydowała, że właśnie teraz musi ją zmyć. Sięgnęła do szafki pod zlewem po płyn do
czyszczenia. Wiedziała, że gra na zwłokę, ale potrzebowała chwili czasu, żeby pomyśleć. Mu-
siała zastanowić się nad swoim zachowaniem. W samochodzie powinna była zachować dystans,
zarówno fizyczny jak i emocjonalny, ale nie zrobiła tego. Jak dziecko zignorowała skutki takiego
postępowania. Chciała czegoś i tylko to się liczyło.
Z Keithem czuła się stanowczo za dobrze.
Zawzięcie tarła plamę, zastanawiając się, dlaczego czerpanie radości z czyjejś obecności musi
być grzechem. Przez dwa lata starała się pozbierać swoje życie z kawałków i złożyć je w jakąś
sensowną całość. Czy nie nadszedł wreszcie czas, żeby zajęła się tą bardziej przyjemną stroną
ludzkiej egzystencji?
Odstawiła płyn i spłukała szmatkę. Potem wyjęła z szafki filiżankę i spodek.
- Może ci w czymś pomóc? - usłyszała dobiegający z pokoju głos Keitha.
- Nie, już skończyłam. Będę za chwilę. Przycisnęła rękę do brzucha. Wielki Boże, sam
dźwięk jego głosu przyprawia ją o skurcz! Od początku ich znajomości starała się patrzeć na
Keitha od czysto profesjonalnej strony. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jej wysiłki spełzły
na niczym. Pociągał ją bardziej niż ktokolwiek inny.
Po zdaniu, które wypowiedział przed jej drzwiami, powinna natychmiast wypchnąć go na dwór,
a potem zamknąć się na wszystkie spusty. Tak, to właśnie powinna była zrobić, ale się na to nie

background image

zdobyła. Chciała w gruncie rzeczy powiedzieć to samo co on. „Ja też nie chcę być teraz sama. I
tak, chcę się z tobą związać".
Dlaczego by nie? - dopytywała się jej samolubna połowa. Co jest w tym złego, że go pragnie?
Jest wspaniały, inteligentny, dowcipny i wygląda w tym smokingu niesłychanie pociągająco.
Zresztą wygląda tak we wszystkim, co na siebie włoży. A przede wszystkim, uważnie jej
wysłuchał i nie oceniał jej postępowania. Od czasu wypadku tak bardzo pragnęła wypłakać się
komuś na ramieniu, ale nikt nie chciał jej słuchać. Ani rodzina, ani przyjaciele nie potrafili się
powstrzymać od wydawania sądów. Zarówno rodzice, jak i James uważali, że decyzja o
powrocie do filmu, którą podjęła po wyjściu ze szpitala, była zupełnie zwariowana. Mówili jej o
bezpieczeństwie, pieniądzach i honorze z zaciekłością, która przypomniała jej czasy, kiedy po
raz pierwszy oznajmiła im, że wyjeżdża do Hollywood robić karierę. Carolyn, Ian i wszyscy jej
znajomi z artystycznego świata byli tak samo zbulwersowani, kiedy oznajmiła, że wycofuje się z
pracy w filmie. Keith natomiast po prostu jej wysłuchał, a potem, kiedy zaczęła płakać, przytulił.
Usłyszała jego kroki i podniosła wzrok. Wszedł do kuchni i niedbale oparł się o framugę drzwi.
Zdjął smoking, muszkę i zawinął rękawy koszuli, odsłaniając opalone przedramiona. Był
naprawdę wspaniały. Właśnie o tym myślała, próbując nalać kawę do filiżanki.
- Jak ci idzie?
- Znacznie lepiej, niż gdybym była sama - wyznała i uśmiechnęła się lekko. - Dziękuję, że
zostałeś.
- Możesz mi nie wierzyć, ale jestem nie mniej zadowolony niż ty.
- Jaką pijesz? - spytała, wskazując głową na filiżankę z kawą.
- Czarną.
Oderwał ręce od framugi i podszedł do niej. Kiedy sięgał po filiżankę, dotknął lekko jej ręki.
- Ty nie pijesz?
- Nie, nie będę mogła zasnąć.
Przeszła do pokoju i usiadła na wiklinowej kanapie. Zsunęła ze stóp pantofle. Zauważyła, że
Keith powiesił marynarkę na oparciu krzesła i że z jej kieszeni wystaje muszka.
Patrząc, jak siada obok niej na kanapie, przypomniała sobie nagle scenę z serialu. Sabriną i jej
ukochany są w mieście, potem wracają do jej mieszkania, gdzie rozgrywa się scena miłosna,
jedna z tych, które określali w swoim żargonie przymiotnikiem „gęsta".
Przez większość czasu, który poświęcili na nagranie tej sceny, Haley była zirytowana. Musieli
powtarzać ujęcie wiele razy - z powodu niewygodnych pozycji, jakie musieli przybrać,
zacinających się suwaków, guzików, które nie chciały współpracować, i prześcieradła, które
ciągle opadało, odsłaniając odzianą w skąpą bieliznę Haley.
Jednakże końcowy efekt tych wysiłków wypadł doskonale. Rzeczywiście scena była aż gęsta od
uczuć i Haley, oglądając ją później, nabrała przekonania, że ona i jej partner byli dla siebie
stworzeni.
Wiedziała, do czego pcha ją wyobraźnia, a raczej hormony, które krążą teraz w jej żyłach.
Przywodząc na myśl tę scenę, zmuszając do porównania tamtej sytuacji z tą, w której się
znalazła, prowadzają do podjęcia decyzji, której sprzeciwia się rozum.
- Podoba mi się twój ocean - powiedział Keith, rozglądając się po pokoju. Haley patrzyła, jak
unosi filiżankę do ust, pociąga łyk kawy i mruga powiekami, gdy para drażni mu oczy. - To
samo zrobiłem ze swoim domem w Teksasie. Udekorowałem go tym wszystkim, co najbardziej
podobało mi się w krajobrazie tego regionu. Dużo pamiątek z Dzikiego Zachodu i temu podobne
drobiazgi.
- Mówisz o domu w San Antonio?

background image

- Tak. Przedtem zimy spędzałem w wynajętych mieszkaniach w Teksasie, a w sezonie większość
czasu spędzałem w hotelach. Kiedy skończyłem z piłką, postanowiłem kupić dom. Patrząc na to
wszystko - wskazał ręką zgromadzone przez Haley przedmioty - zdaję sobie sprawę, że tęsknię
za nim bardziej, niż myślałem. Powinnaś zobaczyć ten dom. Jest położony za miastem i wygląda
jak prawdziwe ranczo.
- Patrząc na ciebie nie powiedziałabym, że jesteś właścicielem dużego domu. Jak na ludzi,
którzy spędzili z sobą dwa tygodnie, niewiele o sobie wiemy.
Poznaj go lepiej, ostrzegła się w myślach. Nie pakuj się w nic, zanim nie dowiesz się o nim
czegoś więcej.
- Rzeczywiście - zgodził się. Upił łyk kawy i odstawił filiżankę na stojący obok kanapy szklany
stolik.
- Dobrze. W przeszłości byłem piłkarzem. - Uśmiechnęła się. - A teraz zamierzam zostać
aktorem. - Najwyraźniej zdumiona, otworzyła szeroko oczy. - Zastanówmy się, co jeszcze. O,
mam coś dobrego. Jestem wujkiem.
- A zatem masz braci albo siostry?
- Siostrę. I to bliźniaczkę. Moi siostrzeńcy też są bliźniakami. To dwóch najbardziej ruchliwych
czterolatków, jakich znam. Mówią o mnie wujek Keef - powiedział z dumnym uśmiechem na
ustach.
- Ładnie. Uśmiechnęła się.
- Nie daj się zwieść pozorom - odparł i sięgnął do tylnej kieszeni spodni. Wyjął skórzany portfel,
otworzył go w miejscu, w którym znajdowały się zdjęcia, i podał Haley.
- Wyglądają niewinnie, ale czasami naprawdę potrafią zaleźć za skórę.
- Bardzo możliwe - powiedziała, przyglądając się z uwagą chłopcom, którzy na tej fotografii
wyglądali jak dwa aniołki. Dostrzegła w nich pewne podobieństwo do Keitha. Mieli podobne do
niego oczy i włosy, choć kształt twarzy z pewnością odziedziczyli po kobiecie, której twarz
widniała na fotografii obok. Haley podniosła portfel bliżej oczu i poczuła zapach nowej skóry,
który się z niego unosił.
- To zapewne twoja siostra.
- Tak. Angie.
- Jest piękna.
- Dziękuję. Zawsze tak uważałem. Uśmiechnął się miękko i przysunął nieco do Haley,
ujmując wolny brzeg portfela.
- Spójrz na to zdjęcie - powiedział nagłe i wyjął kilka fotografii, przedstawiających chłopców w
różnych okresach życia. Wreszcie zatrzymał się przy zdjęciu, na którym Haley ujrzała małą
dziewczynkę z dwoma ciasno zaplecionymi warkoczami. To była zapewne Angie. Miała wtedy
jasne włosy i niemal takie same rysy, jak teraz bliźniaki. Na jej twarzy jednak malował się wyraz
bezbrzeżnego smutku.
- Nie cierpi tego zdjęcia. Trzymam je tylko po to, żeby czasami się z nią podrażnić.
- Wygląda tu na bardzo przygnębioną - powiedziała Haley, lekko dotykając ramieniem barku
Keitha.
- Bo taka była. Tę fotografię zrobiono jej pierwszego dnia pobytu w przedszkolu. Ktoś genialny
wymyślił, że trzeba nas rozdzielić, żebyśmy stali się bardziej niezależni. Angie przepłakała w
kącie cały dzień.
- To okropne. A ty?
- Cóż, ja nie siedziałem w kącie, tylko przy swoim stoliku i tam zalewałem się łzami. Potem
przez całe przedszkole chłopcy nazywali mnie beksą. Haley roześmiała się.

background image

- Trudno mi uwierzyć, że ktoś kiedykolwiek cię tak nazwał, Keith.
- Właściwie nazwali mnie beksa-lalą. Kiedy poszliśmy do szkoły, było jeszcze gorzej. Mama na
szczęście szybko umieściła nas w jednej klasie i pilnowała, żebyśmy do końca szkoły siedzieli w
jednej ławce.
- Wzruszająca historia. Nadal jesteście tak bardzo sobie bliscy?
Keith z uśmiechem skinął głową.
- Może nie aż tak, ale jednak to trwałe uczucie. Średnią szkołę też skończyliśmy razem, a później
chodziliśmy do tego samego college'u. Angie mieszka teraz z chłopcami w moim domu.
- Tak?
- Tylko chwilowo. Jej mąż wyjechał służbowo na kilka miesięcy za granicę i pomyślała, że
będzie czuła się u mnie bezpieczniej. Mam tam doskonały system alarmowy i na czas swojej
nieobecności wynająłem strażników - wyjaśnił.
Haley obejrzała jeszcze kilka innych zdjęć i oddała portfel Keithowi. Kiedy chował go do
kieszeni, przechylił się w jej stronę i dotknął jej ramieniem.
Haley na chwilę spojrzała mu w oczy i odwróciła wzrok.
- Więc kiedy skończysz pracę nad filmem, wrócisz do San Antonio, tak?
- Mhm. To mój dom. - Spojrzał jej w oczy. - Samolot leci tam tylko godzinę.
Z nagłej powagi, jaką usłyszała w jego głosie, domyśliła się, że nie powiedział tego tylko po to,
żeby podtrzymać konwersację. Siedzieli bardzo blisko siebie. Keith położył jedną rękę na
oparciu kanapy, tuż obok jej ramienia, drugą na swoim udzie. Jego spojrzenie mówiło więcej niż
ton głosu.
- Keith, co do naszych lekcji... - Odwróciła wzrok i spojrzała na stojącą pod ścianą etażerkę. -
Wiem, że będziesz tylko godzinę lotu stąd. Lecz mimo to twój pomysł nie jest chyba
najrozsądniejszy. Zgodzisz się ze mną?
Nerwowym ruchem wygładziła niewidoczną zmarszczkę na sukience, cały czas mając
świadomość jego bliskości.
- Rozumiem, że niezależnie od tego, kto zostałby twoim nauczycielem, zawsze istniałby problem
odległości, ale... nie myślałam o przedłużaniu tej umowy. Dwa tygodnie to wszystko. Dokładnie
tak, jak ustaliliśmy z Ianem. Zresztą, na pewno będziesz wolał, żeby prowadził cię ktoś bardziej
doświadczony niż ja. Kiedy chodziło tylko o przypomnienie pewnych zasad, których już się
kiedyś uczyłeś, nie było problemu. Ale musisz przecież poznać bardziej nowoczesne techniki
grania. Nie jestem pewna, czy mam do tego odpowiednie przygotowanie.
Potrząsnął głową.
- Twoje przygotowanie jest absolutnie wystarczające. Z tego, co widziałem sam i co powiedzieli
mi tacy ludzie jak Ian czy Carolyn... - Urwał nagle, dostrzegając na twarzy Haley nagłe
zaniepokojenie. - Co się stało?
- Carolyn i Ian najwyraźniej zdają się nie dostrzegać tego, że stanowisko dyrektora teatru
najzupełniej mnie satysfakcjonuje. Ta praca daje mi mnóstwo zadowolenia - powiedziała ostro. -
Czy któreś z nich sugerowało ci, że zatrudnienie mnie jako twojego stałego nauczyciela byłoby
dobrym posunięciem?
- Nie, to mój pomysł. A gdyby tak było, miałabyś coś przeciwko temu?
Tak, i to bardzo dużo, pomyślała. Nie wiedziała jednak, co zaniepokoiło ją bardziej - czy fakt, że
przyjaciele po dwóch latach nie zdołali zaakceptować jej wyboru, czy też tkwiące gdzieś głęboko
w niej przekonanie, że propozycja Keitha bardzo jej odpowiada. Wolała uważać, że bardziej
niepokoi ją to pierwsze.

background image

- Zawsze miałam trudności z przekonaniem ich, że postąpiłam właściwie, wyjeżdżając z Los
Angeles.
- Mnie się wydaje, że zrobiłaś jedyną sensowną rzecz, jaką mogłaś wtedy zrobić.
Keith powiedział to głosem pełnym ciepła i czułości.
- Miło mi, że ktoś mnie rozumie. - Spojrzała na niego niepewnie. - Nie wiem, czy rozumiesz
także to, że bycie dyrektorem teatru też nie jest dla mnie łatwe. Czasami żałuję, że rzuciłam
aktorstwo, ale potrafię jakoś dać sobie z tym radę. Zbyt mocno lubię to, co robię.
Keith chciał powiedzieć, że jest zbyt dobra, żeby to robić, i dlatego chciał, żeby dalej go uczyła.
Wiedział jednak, że nie jest to właściwy moment, by ją namawiać.
- Jednak dzięki tej pracy cały czas obracasz się w środowisku aktorów.
Skinęła głową. Kiedy siedział tak blisko, coraz trudniej było przekonywać samą siebie, że jego
pomysł jest zupełnie nie do przyjęcia.
- Keith, spójrzmy prawdzie w oczy. W przyszłości będziesz potrzebował profesjonalistów,
którzy są... całkowicie oddani tej pracy. Nie kogoś takiego jak ja, kto prawie zapomniał, co to
znaczy grać. Będziesz osobą publiczną. Widziałeś, jak zachowałam się dziś przed tym
reporterem. Nie czuję się dobrze, kiedy obiektyw kamery jest na mnie skierowany, nawet jeśli
nie pytają mnie o napad.
Przez kilka chwil panowała kompletna cisza. Ku zdziwieniu Haley, Keith dotknął jej policzka i
odwrócił jej głowę w swoją stronę, zmuszając, aby spojrzała mu prosto w oczy.
- Reporterzy? Publiczna osoba? Haley, wiesz dobrze, że to nie o lekcje chodzi w tej rozmowie.
Opuściła powieki, nie chcąc dłużej patrzeć na własne odbicie w jego ciemnych oczach. Nagle
przypomniała sobie, co powiedział przed wejściem do jej mieszkania. „Chyba trochę cię
zmuszam. Chcę się z tobą związać".
- Haley, odezwij się do mnie. Przed chwilą, kiedy się śmialiśmy, kiedy oglądałaś zdjęcia mojej
rodziny, byłaś znacznie bardziej rozmowna.
- Dobrze. Ja... - Dotyk palców Keitha przyprawił ją o miłe podniecenie. - Masz rację - szepnęła,
znów nerwowo gładząc suknię. - Nie rozmawiamy teraz o lekcjach.
- Możesz na mnie spojrzeć?
Powoli uniosła głowę. Keith miał podobny wyraz twarzy do tego, jaki przybrał, kiedy widzieli
się po raz pierwszy. Nie zastanawiając się nad tym, co mówi, powiedziała:
- Jeśli masz zamiar pocałować mnie tak, jak wtedy na scenie, nie będę w stanie logicznie myśleć.
Uśmiechnął się leniwie.
- Tylko tyle by wystarczyło? Jeden pocałunek?
- To był naprawdę niezły pocałunek.
- Ja też tak uważam. - Zniżył głos. - Chcę znów cię pocałować. Wiesz o tym, prawda?
Nie spuszczając z niego wzroku, skinęła głową.
- Czy to takie przerażające? Wyglądasz, jakbyś myślała, że mam zamiar zepchnąć cię na podłogę
i rzucić się na ciebie.
Haley leciutko się uśmiechnęła.
- Nie, tego się nie boję.
- To dobrze, bo nie mam zamiaru tego robić. Wiele się dziś o tobie dowiedziałem. Wiem już, że
przez te dwa lata jedną z najtrudniejszych rzeczy było dla ciebie przekonanie ludzi, że decyzje,
które musiałaś podjąć, są twoje. Nie ich.
Jak to możliwe, pomyślała, że jej przyjaciele i rodzina nie rozumieli tego, co ten człowiek pojął
zaledwie po kilku dniach znajomości?
- To prawda - powiedziała cicho.

background image

Keith dotknął skroni Haley, powiódł palcem po brzegu jej ucha i wtulił dłoń w jej jasne włosy.
- Jeszcze godzinę temu mówiłem sobie: „Masz niewiele czasu. Jeśli chcesz poznać bliżej tę
kobietę, lepiej się pospiesz". A potem opowiedziałaś mi o wszystkim, co wydarzyło się od czasu
wypadku. I jak sądzisz, co zamierzam teraz zrobić?
- Dać sobie ze mną spokój, nakręcić film i wrócić do Teksasu.
Zaśmiał się cicho.
- Nic z tego.
- Tak właśnie myślałam.
- Nie chcesz, żebym tak zrobił, prawda? Nawinął na palec pasmo jej włosów i przyglądał mu
się z uwagą.
- Jeśli powiesz, że tego właśnie chcesz, wyjdę. Nie będę uszczęśliwiony, ale trudno. Ostatnio
chyba zbyt wielu ludzi narzucało ci swoje zdanie. Nie chciałbym robić tego samego. Wiem -
dodał z głębokim westchnieniem - że mówiąc to, wiele ryzykuję. - Spojrzał jej w oczy. - A jeśli
chodzi o ciebie, nie chciałbym podejmować żadnego ryzyka.
- Och,Keith...
- Co? Co ma znaczyć to twoje „Och, Keith"?
- To znaczy... To chyba znaczy, że wolałabym, żebyś zepchnął mnie na podłogę i rzucił się na
mnie.
Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
Zwróciła w jego stronę twarz i położyła rękę na jego ramieniu, drugą powiodła po szorstkim,
silnie zarysowanym podbródku.
- Wolałabym, żebyś nie był taki... pociągający. Ani taki ujmujący, troskliwy, ani żebyś nie umiał
tak dobrze całować. I wolałabym, żebyś mieszkał dalej niż godzina lotu stąd.
- Ponieważ...?
- Ponieważ wszystkie te rzeczy bardzo w tobie lubię. I nie chciałabym ryzykować ich straty.
Naprawdę, bardzo mi trudno podjąć tę decyzję.
Wykorzystał chwilę jej zamyślenia i pocałował wnętrze dłoni, którą trzymała blisko jego twarzy.
- Nie bój się - szepnął, prawie nie odrywając ust od ciepłej skóry Haley. - Tylko powiedz, a
wstanę i w tej chwili wyjdę.
Nie pocałował jej, lecz mimo to nie była w stanie sensownie myśleć. Najwyraźniej jego bliskość
była tym, czego w tej chwili pragnęła najbardziej. Boże, była już zmęczona tym ciągłym
poświęcaniem się dla jakichś abstrakcyjnych idei.
- Zostań - usłyszała własny szept.
„Zostań". Radość, ulga, pożądanie -w jednej chwili wszystkie te uczucia zawładnęły Keithem,
gdy pochylił się nad Haley.
Jakby chcąc mu udowodnić, że nie podda się temu ślepo, szeroko otworzyła oczy i siedziała
sztywno wyprostowana, gdy delikatnie muskał ustami jej wargi. Położyła ręce na jego ramionach
i mocno zacisnęła na nich palce..
Powtarzał cicho jej imię, całując ją lekko i delikatnie, choć pragnął pocałunków zupełnie innych.
Wiedział, że Haley nie jest do końca przekonana o tym, że podjęła właściwą decyzję, prosząc go,
by został. Starał się o tym pamiętać mimo radości, która go rozpierała.
Pomyślał, że może lepiej się wycofać i porozmawiać z nią o niepokoju, jaki ją dręczy, ale żadna
siła nie była go w stanie od niej oderwać. Nie teraz, kiedy czuł smak, zapach, bliskość kobiety,
która od początku doprowadzała go swą obecnością do szaleństwa. Kiedy ją całował, wiedział,
że wbrew wszystkim wątpliwościom Haley zrozumie, iż miała rację mówiąc mu, by został. Był
tego pewien, ponieważ żadna kobieta do tej pory nie wzbudzała w nim takich uczuć jak ona.

background image

Ujął w dłonie jej twarz, czując, jak jedwabiste włosy spływają mu po rękach.
- Haley, nie zaciskaj ust - szepnął i wpatrywał się w nią, zanim znów zaczął ją całować. Mimo
przyjemności, jaką sprawiały jej pocałunki Keitha, nie potrafiła pozbyć się uczucia zakłopotania,
co Keith wyczuł.
Podniósł głowę i Haley otworzyła oczy.
- Co się stało? - spytała głosem pełnym napięcia. Nie odpowiedział. Puścił twarz Haley, oparł
ręce na kolanach i popatrzył na nią spojrzeniem, którego nie potrafiła odczytać. Złość? Nie.
Frustracja? Może trochę.
Aż nagle zrozumiała. W oczach Keitha błyszczały iskierki radości. Uniósł rękę, na której nosił
piłkarski sygnet, i wsunął ją pod kolana Haley, drugą zaś oparł na jej ramieniu i lekko ją pchnął.
Nie spuszczając z niego zdumionego wzroku, opadła wolno na wymalowaną w morskie muszle
poduszkę.
- Co robisz?
Uśmiechnął się i położył się obok Haley, przykrywając ją swoim ciałem.
Roześmiała się i zanurzyła twarz w koszuli na jego piersi. Z wolna napięcie zaczęło ją
opuszczać.
- Pewnie ci się wydaje, że jesteś niesłychanie zabawny, prawda?
- Tak - odparł bezwstydnie, - 'l... ciągle jeszcze mam to.
Chuchnął na swój pamiątkowy sygnet futbolisty i potarł nim o koszulę.
Objęła go za szyję i z uśmiechem spojrzała w oczy.
- Boisz się, że straciłeś wprawę? Tak dawno już nie byłeś w akcji.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
- Mówiąc szczerze, bardziej obawiam się o coś całkiem innego.
- Pocałunek - powiedziała domyślnie.
- Tak. O pocałunek.
- Wiesz, chyba lepiej byś zrobił, gdybyś zaczął zadawać się z kimś mniej neurotycznym niż ja.
Czasami myślę, że dosyć tego, że nie chcę dłużej żyć tym, co przydarzyło mi się dwa lata temu,
a zaraz potem mam wyrzuty sumienia. A jeśli chodzi o pocałunek - spojrzała na niego i dotknęła
palcem jego warg - był tak samo świetny jak ten w teatrze.
- Naprawdę?
- Naprawdę - zapewniła go.
- To dobrze, bo mam zamiar go powtórzyć. Nie jesteś neurotyczna, tylko nerwowa. Powinnaś
spróbować mojej techniki. Nazywa się „magiczne gdyby".
Pochylił głowę i tym razem Haley przyjęła jego pocałunek z uśmiechem. Jeśli się denerwowała,
to tylko odrobinę. Jej ciało zaczęło nagle poddawać się pieszczotom Keitha. Podniecenie,
pragnienie zbliżenia nadeszły niepokojąco szybko. Ale przecież od momentu, gdy dostrzegła go
na przyjęciu, nieustannie myślała o tej chwili. Keith musiał odczuwać to samo. Kiedy przytuliła
się mocno do niego, Keith mruknął coś z zadowoleniem. Rozkoszowała się jego bliskością,
szorstkością skóry, która dotykała jej policzka. Keith pocałował pulsujące miejsce na jej szyi, nie
przestając pieścić każdego miejsca jej ciała, którego nie zakrywało ubranie. Potem zsunął dłoń
do talii, czując pod palcami ciepło ciała, od którego dzieliła go tylko cienka warstwa śliskiej
materii.
Oparł głowę,o czoło Haley i dotknął jej brzucha.
Boże, co za kobieta, pomyślał. Lubię w niej wszystko. Jej zapach, ruchy, jej wygląd. Wszystko.
Na tym jednak nie kończył się jego zachwyt. Podejrzewał, że mógłby się w niej zakochać, i to
bardzo łatwo.

background image

- Haley - odezwał się urywanym głosem. - Dla mnie to nie jest za szybko, ale jeśli ty tak
uważasz... Jeśli chcesz, żebym przestał... Mam przestać?
Popełniła błąd: spojrzała mu w oczy. To, co w nich ujrzała, odebrało jej resztki zdrowego
rozsądku.
- Nie, Keith.
Jeden pocałunek przeradzał się w następny. Haley zamknęła oczy i rozkoszowała się uczuciem,
jakie rozbudziło się w niej, gdy Keith wsunął rękę pod krótki żakiet i przez materiał sukni
dotknął jej piersi. Nagle przypomniała sobie o bliznach. Nigdy nie nosiła sukienek na
ramiączkach, chyba że wkładała na nie żakiet, jak tego wieczoru.
Kiedy opuszka palca Keitha natrafiła na pierwszą z blizn, otworzyła oczy. Popatrzył w nie ze
spokojem i z czułością dotknął niewielkiego zagłębienia w jej cieie. Był wzruszony.
- Jest ich więcej?
- Tak. Jedna jest bardzo blisko tej - powiedziała szeptem - a druga tu.
Nakryła ręką dłoń Keitha i poprowadziła ją do miejsca między piersiami. Pół centymetra od
serca była trzecia, ostatnia blizna. Przycisnęła palec Keitha do materiału, który zasłaniał to
miejsce.
- Boże, Haley. Tak blisko. Pocałował bliznę na ramieniu.
- Tamtego wieczoru, kiedy zobaczyłem reportaż o tobie - szepnął - nie mogłem zasnąć. Nie
mogłem się uspokoić. Byłem taki zły...
Pocałował lekko różowe miejsce na skórze Haley.
- To już powinno mi coś powiedzieć, prawda? Powinno mi uzmysłowić, że łączy nas nie tylko
praca.
Haley nie mogła wydobyć z siebie słowa. Zawsze wiedziała, że pewnego dnia znajdzie się w
takiej sytuacji jak ta, i bała się chwili, gdy mężczyzna ujrzy szpecące ją blizny. Sama nigdy nie
oglądała ich przy zbyt jasnym świetle. Keith jednak rozwiał całkiem jej obawy. Była szczęśliwa.
- Och, Keith - szepnęła, odzyskując wreszcie zdolność mówienia. - Starałam się pokonać to
uczucie... naprawdę, bardzo się starałam.
- Ja też - przyznał.
Zaczął zdejmować z niej żakiet. Usiadła, żeby mu pomóc i jak przez mgłę zobaczyła, że rzuca go
na swoją marynarkę.
- Keith - szepnęła, kiedy pokrył jej czoło, policzki i szyję delikatnymi pocałunkami. - Czy nie
powinniśmy. .. omówić kilku spraw?
- Na przykład?
Oddychał szybko, a serce biło mu tak, że słyszała jego rytm. Sięgnął po jej ręce i z powrotem
położył je sobie na szyi.
- Zacznijmy od tej kanapy...
Zaniknęła oczy, starając się skoncentrować na tym, co chciała powiedzieć.
- Jest ładna. Chociaż...
- ... trochę niewygodna dla kogoś twojego wzrostu? Stanął na podłodze i wziął ją na ręce
zamaszystym gestem Rhetta Butlera.
- Gdzie?
- Tam. - Wskazała mu ręką kierunek. Pomyślała, że po raz pierwszy w życiu mężczyzna
wziął ją na ręce. Wyjątek stanowiły sceny w filmie, kiedy choreograf udzielał wskazówek.
Uznała, że jest to bardzo miłe. Mniej miły był natomiast fakt, że musiała jeszcze o czymś mu
przypomnieć. Chrząknęła i skryła głowę w zagłębieniu między jego ramieniem a głową.
- Jest j eszcze jeden problem.

background image

- Jaki?
- W tym portfelu, który mi pokazywałeś... Liczyła na jego doświadczenie, lecz skoro o tym nie
pomyślał, musiała to zrobić ona. Jest koniec dwudziestego wieku i szczerość jest nie tylko czymś
wskazanym, lecz wręcz niezbędnym do tego, by związek dwojga ludzi mógł harmonijnie się
rozwijać.
- W tym ze zdjęciami twoich siostrzeńców... Czy masz też...?
Przez chwilę milczał, a potem chyba lekko się uśmiechnął. Doszli do sypialni, Keith nie
przestawał jej tulić. Sięgnął do kieszeni i wyjął portfel.
- Mam.
Położył ją na łóżku, usiadł przy niej, po czym wyjął z portfela małą paczuszkę i położył ją na
nocnym stoliku.
- Czy jeszcze coś?
- Nie - odparła z nieśmiałym uśmiechem. - Już nic. Tylko to.
Wsunęła się w jego objęcia i pokryła twarz pocałunkami, które paliły jak ogień. Poczuł jej ręce
na koszuli, którą wyciągnęła ze spodni. Opadł na plecy, obezwładniony pożądaniem, jakie Haley
w nim rozbudziła. Żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Kiedy rozpięła koszulę,
pociągnął ją na siebie, myśląc tylko o jednym. Liczyło się tylko to... Tylko to...
Zanurzył palce w jej włosach i zapomniał o całym świecie. Niecierpliwie zrzucali z siebie
ubrania, chciwie dotykając skóry, która wyłaniała się spod kolejnych części garderoby. Czarne
pończochy i bielizna, które zostały zaprojektowane po to tylko, by doprowadzać mężczyzn do
szaleństwa, w jednej chwili zniknęły z ciała Haley, odsłaniając w całej okazałości jej nogi. Nogi,
którym nigdy nie mógł się oprzeć, które tak bardzo przyciągały jego uwagę, a które już wkrótce
miały opleść się wokół niego.
- Haley... - powiedział, całując ją gorączkowo. -Jesteś taka piękna!
Przy nim naprawdę czuła się piękna. I te usta, których pocałunki pozbawiały ją tchu. Teraz,
Keith, prosiła w myślach, teraz!
Wyciągnął rękę w stronę nocnego stolika i już po chwili objął ją i mocno przycisnął do piersi.
Spojrzał jej głęboko w oczy, zawierając w tym spojrzeniu całą namiętność, jaką w nim
rozbudziła. Pragnął jej i tylko to miało teraz znaczenie. Nadszedł moment, na który oboje czekali
od chwili, w której ujrzeli się po raz pierwszy. Oplotła nogami biodra Keitha, poddając się
rozkoszy, której tak dawno nie doświadczała.
- Haley - szepnął w pewnym momencie Keith - jest tak dobrze, jak myślałem.
Haley nie słyszała tych słów. Liczyło się tylko to, że Keith jest z nią i że jego serce bije tym
samym rytmem co jej własne. Objęła go mocniej i usłyszała westchnienie, jakie wydobyło się z
jego piersi: cichy okrzyk spełnienia, absolutnej wolności, błogości, której nie można porównać z
niczym.
Zamknęła oczy i ujrzała go w sytuacjach, które przeżyli tego wieczoru. Keith na przyjęciu,
żartujący z jej łakomstwa. Keith zasłaniający dłonią obiektyw. Keith siedzący na kanapie i
mówiący, że nie chce ryzykować jej utraty.
W tym momencie myśli Haley rozpierzchły się i niczym gwiezdny pył uleciały w przestrzeń.
Keith obudził się i spojrzał na Haley. Jej włosy były w absolutnym nieładzie. Część z nich
zasłaniała jedno oko, kilka pasm owinęło się wokół palca, który znajdował się blisko jej twarzy,
reszta leżała rozrzucona na poduszce. Keith uśmiechnął się i powiódł palcem po jednym z takich
pasm, które zaczynało się nad jej uchem, a kończyło na piersi.
Uniósł się na łokciu i oparł głowę na dłoni. W pokoju panował jeszcze mrok. Jedno spojrzenie na
zegarek upewniło go, że do rana jest jeszcze daleko. To dobrze. Zsunął z piersi Haley brzeg

background image

prześcieradła, który przesłaniał mu widok. Chciał mieć dużo czasu, żeby nacieszyć się radością,
jaką dawała mu bliskość rozgrzanego snem ciała Haley. Chciał leżeć obok niej i rozkoszować się
tym uczuciem.
Minionej nocy nie miał zbyt wiele czasu, żeby na nią patrzeć. Kiedy ich zmęczone miłością ciała
nieco ochłonęły, Haley delikatnie dała mu do zrozumienia, że nie potrafi pozbyć się wszystkich
zahamowań. Keith, który pragnął jej bliskości, przytulił ją do siebie, lecz kiedy zasypiali, Haley
delikatnie wysunęła się z jego objęć. Gdy się obudził, bez zdziwienia stwierdził, że leżała na
drugim końcu łóżka.
Nie był zdziwiony, lecz poczuł lekki smutek. Pochodził z rodziny, w której okazywanie czułości,
wymiana uścisków i pocałunków były czymś naturalnym. Nigdy nie wyobrażał sobie, że można
zachowywać się inaczej w stosunku do bliskich. Kiedy kochał się z kobietą, zawsze potem
usypiał trzymając ją w objęciach. Szczególnie mocno pragnął zasypiać blisko Haley. To co się
stało, było tak gwałtowne, że nie dało mu czasu na bliższe poznanie jej ciała. Miał nadzieję, że
następnym razem będzie to wyglądało nieco inaczej, ale zanim to nastąpi, chciał przynajmniej
zasnąć, czując na sobie dotyk jej dłoni.
Jego wzrok zatrzymał się na bliźnie między piersiami. Dotknął jej lekko, przypominając sobie
wszystko, co powiedziała mu poprzedniego wieczoru w samochodzie. Strach, rozpacz, tęsknota
za ukochaną pracą, brak wsparcia ze strony rodziny.
Rodzina Hałey. Tak bardzo różna od jego własnej. Może to, jak odsunęła się od niego po tym, co
mu ofiarowała, było wynikiem wychowania w takiej właśnie rodzinie. W rodzinie, w której z
pewnością okazywanie miłości uważano za zbędny, nikomu niepotrzebny balast.
Haley obudził dotyk silnych rąk, które przyciągnęły ją do rozgrzanego ciała. Zanim zdążyła
wpaść w panikę, przypomniała sobie, co się stało minionej nocy. Jej twarz rozjaśnił pogodny,
pełen zadowolenia uśmiech. Poczuła, że pałce Keitha odgarniają włosy z jej twarzy.
- Cześć - usłyszała tuż obok ucha rozbawiony głos. - Jesteś tam?
- Nie - jęknęła, budząc się już zupełnie. Wyobraziła sobie, jak okropnie musi wyglądać z tym
całym bałaganem na głowie. - Muszę wyglądać...
- Pięknie.
Podniosła na niego wzrok i spojrzała w ciemne, na wpół przymknięte oczy. Pięknie? Ona? Nie,
to on jest piękny. W każdym calu doskonały, poczynając od ciemnych włosów i pokrytej lekkim
zarostem brody, a kończąc na umięśnionych nogach, z których jedna leżała teraz na jej łydce.
Był mężczyzną, który sprawił, że minionej nocy czuła się piękna. Piękna i bezpieczna. Tej nocy
nie nękały jej koszmarne sny, spała jak nowo narodzone dziecko.
- Och, Keith - szepnęła.
Poczuła na plecach dotyk silnych dłoni, które przesunęły się w dół i objęły jej biodra. Gorące
pocałunki pokryły jej twarz, szyję, piersi. Westchnęła i przytuliła się do niego.
- To, co zrobiliśmy, chyba nie było błędem, prawda? - spytała cicho.
- Nie - usłyszała zduszony szept. Pocałunki Keitha sięgnęły brzucha. Haley nieświadomie
zamknęła oczy i poddała się pieszczotom. - Na pewno nie - powtórzył.

- Jesteś gotowy, kowboju? - spytała Carolyn. Trzymała w rękach kubek gorącej czekolady i piła
z niego małymi łykami.
- Pewnie cię to zdziwi, ale tak.
Keith postawił kołnierz długiego płaszcza, który miał na sobie, i naciągnął na czoło czarnego
stetsona. Ostatniej nocy w Tulsie znacznie się ochłodziło i w takiej właśnie zimowej scenerii
mieli zacząć kręcić pierwsze zdjęcia. Początkowo ustalono, że na pierwszy ogień pójdzie scena

background image

miłosna, ale właśnie z powodu pogody Ian zdecydował się nakręcić najpierw scenę pojedynku
rewolwerowców. Niska temperatura powietrza i ołowiane chmury tworzyły odpowiednią aurę do
pracy nad tym ujęciem. Spędzili całe przedpołudnie nad kręceniem sceny, która w filmie miała
trwać około dwóch minut, ale Ian był niezwykle zadowolony z efektów ich pracy. Tym bardziej
że zostało im jeszcze całe popołudnie na nakręcenie sceny miłosnej.
Skończyła się krótka przerwa na lunch i Keith, Carolyn oraz kilku innych najbliższych
współpracowników, którym pozwolono pozostać na planie, kręciło się wokół budki, w której
urządzono garderobę Carolyn.
Keith wsunął ręce do kieszeni grubego płaszcza i spojrzał z uśmiechem na Carolyn. Była ubrana
w długą, brązową spódnicę i zapiętą pod samą szyję bluzkę z muślinu. Na ramiona zarzuciła
purpurowy płaszcz, rękawiczki chroniły jej dłonie przed chłodem.
- A jak tam twoje sprawy? - spytał, uderzając w ziemię czubkiem zakurzonego buta. -
Powiedziałaś już o wszystkim swojemu bankierowi?
Carolyn podniosła wzrok znad dymiącego kubka
I spojrzała na Keitha ze złością.
- Jak widzę, musiałeś bardzo się z Haley zaprzyjaźnić. Inaczej nie powiedziałaby ci o tym.
Przytaknął skinieniem głowy.
- Przez ostatnich kilka lekcji zajmowaliśmy się właśnie tą sceną. Wyczułem, że coś związanego
z tą sprawą nie daje jej spokoju. Na początku nie chciała mi powiedzieć, ale w końcu
wyciągnąłem z niej, w czym problem.
Carolyn jakby trochę to uspokoiło.
- Dlaczego moja sytuacja miałaby ją niepokoić?
- Dobrze wiesz dlaczego. Powiedziała mi, jak bardzo przyjaźniłyście się w Kalifornii. Ty zresztą
mówiłaś mi to samo. Twoje kłopoty nie są Haley obojętne.
Carolyn skwitowała tę wypowiedź uśmiechem i spojrzała na Keitha z uwagą.
- Zastanawiam się, jak głęboka musi być wasza zażyłość. Haley nie jest skora do zdradzania
sekretów, niezależnie od tego, jak bardzo ktoś stara sie je od niej wyciągnąć. Najwyraźniej
ostatnimi czasy jej uczeń głęboko zapadł jej w serce. - Uśmiechnęła się szeroko i trąciła go w
łokieć. - Przychodzi ci do głowy jakiś szczególny powód tej zażyłości, Keith?
Nawet gdyby nie chciał mówić nikomu o tym, co łączy go z Haley, wiedział, że ten jego głupi
uśmiech, którego nie potrafił powstrzymać, zdradzi wszystko. Jakoś nie mógł sobie z nim
poradzić. Ów specyficzny uśmiech nie opuszczał go od pierwszej nocy, którą spędzili razem.
Wystarczy, że pomyślał o Haley, a już się pojawiał na jego ustach.
Przez cztery dni, które minęły od tej pamiętnej nocy, spędzali ze sobą tyle czasu, ile tylko było
możliwe. Kilka ostatnich lekcji, zajęcia z aktorami, z których bezskutecznie starała się go
wypędzić, wspólne kolacje. Jadali w jej mieszkaniu albo w restauracjach, które Keith
wyszukiwał z ogromnym zamiłowaniem. I oczywiście były jeszcze noce. U niej albo w hotelu.
Boże, cóż to były za noce! Kiedy tylko zostawał sam, wyobrażał sobie, jak będą wyglądały te,
które jeszcze są przed nimi. Zawsze czekał na nie z niecierpliwością.
- Ho, ho! Niech spojrzę na tę twarz. - Carolyn ujęła podbródek Keitha między kciuk a palec
wskazujący. -Znam to spojrzenie. Widziałam je już nie raz. Wyglądasz jak ktoś, kto jest
zakochany.
Keith zaśmiał się i potrząsnął głową.
- Powiedzmy może, że... za jakiś czas... Carolyn nadal przyglądała mu się z uwagą, nie prze-
stając trzymać jego podbródka.

background image

- Daj spokój, Keith. Nie widzę w tym spojrzeniu ani odrobiny rozwagi. Wyraża pełen błogostan.
Poważnie, powiedz mi. Wiesz, jak się o nią martwię.
- Dobrze - zgodził się. Wiedział, że Carolyn, choć mówi żartobliwym tonem, naprawdę troszczy
się bardzo o Haley.
- Mówiąc poważnie, to masz rację. Coś się między nami zaczęło. Znamy się tylko kilka tygodni,
ale...
- Poczekaj chwilę. Chcesz powiedzieć, że twoja sympatia została odwzajemniona? - spytała i jej
spojrzenie nagle pojaśniało.
- Cóż, jeśli chodzi o... To znaczy, jak dotąd... chyba...
Keith westchnął ciężko, zastanawiając się, jak określić to, co zrodziło się między nim a Haley.
Ich związek był jeszcze taki świeży, że próba zakwalifikowania go do jakiejś kategorii była nie
tylko trudna, ale w jakiś sposób go przerażała. Gdzieś w głębi duszy żywił przekonanie, że to, co
łączy go z Haley, jest czymś więcej niż jedynie flirtem, który ma trwać tylko przez okres
kręcenia filmu. Jednak nie chciał myśleć o tym, co będzie, gdy skończą się zdjęcia. Żył
teraźniejszością i nie wybiegał myślą w przyszłość.
- Za wcześnie, żeby mówić o miłości.
Choć on był chyba w niej zakochany, nie mógł wiedzieć, co czuje Haley.
- Jednak cokolwiek to jest, jestem pewien, że nie jestem w tym odczuciu osamotniony. Ale
słuchaj, Haley nie jest...
- To świetnie!
Carolyn odstawiła kubek i porwała Keitha w objęcia. Ktoś z ekipy, kto właśnie przechodził
obok, zażartował dobrodusznie:
- Nie możecie poczekać, aż skończymy robić film?
- Och, Keith - krzyknęła Carolyn, ignorując tę uwagę. - To po prostu wspaniałe!
- Poczekaj, Carolyn.
Keith wysunął się z jej objęć i poprawił kapelusz, który mu przekrzywiła.
- Myślę, że jest trochę za wcześnie na gratulacje. Szczególnie jeśli chodzi o Haley. Czuję się
trochę tak, jakbym na siłę wepchnął ją w tę sytuację i...
- Nie powiem jej o tym słowa. - Wyciągnęła dwa palce w geście przysięgi. - Nie zapominaj, że
znam ją całkiem nieźle. Nigdy nie angażowała się w nic pochopnie, bez namysłu. Wyobrażam
sobie, że to „cokolwiek to jest" zabiło jej niemałego ćwieka.
Nabrała głęboko powietrza w płuca i uśmiechnęła się ponownie.
- Wiem, że nie pomogę jej, jeśli zaraz do niej pobiegnę i zacznę pytać o ślubne plany. Nie
musisz się martwić. Ale przecież mogę się trochę poprzejmować, prawda?
Ścisnęła ramię Keitha, spoglądając na niego pytającym wzrokiem. Odpowiedział jej spojrzeniem
przymrużonych oczu.
- Ciekaw jestem, dlaczego tak bardzo cię to cieszy.
- Ponieważ - zaczęła i sięgnęła po kubek z czekoladą- cieszy mnie fakt, że zaprzyjaźniła się z
kimś z branży. Jednak przede wszystkim cieszę się dlatego, że po raz pierwszy od dwóch lat
Haley robi coś, co wymaga pewnego ryzyka. Do tej pory zachowywała się zupełnie jakby miała
wytyczoną w wyobraźni drogę, która ma ją zaprowadzić do „normalnego życia". Wszystko, co
wiązało się z koniecznością zboczenia z tego wytyczonego szlaku, co wymagało porzucenia tej
rutyny choćby na chwilę, budziło w niej paniczny strach. Tak było do tej pory.
Keith zmarszczył czoło i przypomniał sobie, jak bardzo Haley obawiała się braku akceptacji dla
własnych decyzji.

background image

- Powiedziałaś, że nawet przed napadem była bardzo ostrożna. Wynika z tego, że po tym
wydarzeniu powinna stać się jeszcze bardziej nieufna. Dlatego wydaje mi się, że poruszanie się
tym, jak to nazywasz „wytyczonym szlakiem", nie było tylko kwestią jej wyboru. Jestem
pewien, że wiesz o tym, jaką rolę zaproponował Haley jej agent. Słyszałaś o scenariuszu do
filmu „Kruche jak szkło"?
Na ustach Carolyn pojawił się uśmiech.
- Cieszę się, że bronisz Haley. Tym razem chyba mocno cię wzięło. Mam rację, kowboju?
Keith westchnął i uśmiechnął się z rezygnacją.
- Zgadza się, ale...
- To dobrze. Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mogła jej się przytrafić. Nie tylko jesteś wysoki,
przystojny i dobrze zbudowany - powiedziała, wzdychając w ten sam przeciągły sposób, w jaki
zwykła to robić jego siostra - ale także potrafisz uzmysłowić Haley, co traci. Nie zniesie zazdro-
ści. Po prostu będzie musiała znów zacząć grać.
Keith potrząsnął głową.
- Carolyn, nic nie rozumiesz. To, że gram w filmie, wcale niczego nie ułatwia. Tobie wydaje się,
że zazdrość będzie jakimś cudownym katalizatorem, który sprawi, że Haley wróci do
Hollywood. Ja uważam, że możemy przez to stracić szansę na to, żeby nasz związek prze-
kształcił się w coś bardziej trwałego. Ona nie znosi myśli o powrocie.. I wiesz co? Wcale nie
jestem taki pewien, czy robi źle.
Przez kilka chwil Carolyn nie odzywała się, a potem położyła lekko rękę na ramieniu Keitha.
- Keith, jeśli powiem teraz coś, co zabrzmi jak wywód starej matrony, to tylko dlatego, że
kocham Haley. Pytasz mnie, czy pamiętam, jak ciężko jej było po wypadku. Owszem, pamiętam,
i to bardzo dobrze. Doskonale też wiem, jak trudno byłoby jej teraz zacząć wszystko od
początku, znów walczyć o role i stać się ofiarą szukających sensacji reporterów. Ale wiem też,
że w głębi duszy pragnie grać, że jest to jej najskrytsze, może nawet nie uświadomione marzenie.
I jeśli wasza znajomość przerodzi się w miłość, zobaczysz, że mam rację. Zrozumiesz, że
aktorstwo nie jest czymś, czego potrzebuje, tylko czymś, czego gorąco pragnie. Wiesz przecież,
jak to jest, kiedy czegoś bardzo, ale to bardzo chcesz, prawda?
- Tak, wiem, ale.
- Tu jesteście - przerwał im Ian, który pojawił się nie wiadomo skąd. - Czekamy na was.
Keith dostrzegł w oczach Carolyn panikę, którą szybko skryła za maską udanej beztroski. Ten
jeden moment sprawił, że na chwilę zapomniał o Haley i jej miejsce zastąpił w jego myślach
Jonathan. Prawdopodobnie Carolyn nie poinformowała go o rozbieranej scenie. Myśląc o tym,
co powiedziała na temat ludzkich potrzeb i pragnień, podążył na plan za Carolyn. Zastanawiał
się, jak zakończy się dla niej ta sprawa. Carolyn starała się osiągnąć w życiu to, co chciała. Miał
nadzieję, że okaże się to również tym, czego potrzebowała.
- Włączyć kamerę.
- Włączona.
- Zaczynamy.
- Akcja.
Carolyn siedziała na brzegu łóżka, oparta o jego żelazną poręcz. Drżącą ręką sięgnęła do
kołnierzyka bluzki. Zwilżyła usta czubkiem języka i spojrzała Keithowi w oczy. Stał obok niej,
opierając się kolanem o leżącą na łóżku kołdrę. Dotykał biodrem metalowej poręczy, a ręce
zwiesił luźno wzdłuż ciała.
- Saro, nie powinnaś tego robić - powiedział wolno. - Nie ze mną.

background image

Carolyn nie spuszczała wzroku z oczu Keitha. Wolno zaczęła rozpinać guziki bluzki. Przełknęła
ślinę, rozpięła ostatni guzik i wyciągnęła bluzkę ze spódnicy.
- Tylko z tobą - szepnęła.
Wstała, podeszła do Keitha, sięgnęła po jego rękę i przyłożyła ją do rozpalonego policzka.
- Tylko z tobą - powtórzyła i wsunęła dłoń Keitha pod bluzkę.
- Cięcie! Doskonale, Carolyn. Doskonale, Ian podszedł do nich, poprawiając czapkę.
- To będzie ostatnie ujęcie w tej sekwencji. Myślę, że mamy już wszystko, czego nam potrzeba.
Carolyn, to drżenie palców i ton głosu były kapitalne. Tego właśnie chciałem.
Przeniósł wzrok na Keitha.
- Ty także wypadłeś bardzo dobrze. Roberto - zwrócił się do reżyserki zdjęć - daj tutaj któregoś z
chłopców. Chciałbym, żeby jedna z lamp stała bliżej łóżka.
Roberta skinęła głową i wyszła. Jej miejsce zajął asystent reżysera.
- Mam poprawić makijaż? - Tak.
Ian zwrócił się w stronę swych aktorów i posłał im spokojny uśmiech, który miał ich zapewne
podtrzymać na duchu.
- Dobrze, dzieci. Zaczynamy. Usunę stąd wszystkich, bez których możemy się obejść. Chcę,
żebyście czuli się tak swobodnie, jak to tylko możliwe. Mówiliśmy już o choreografii tego
ujęcia, ale jeśli macie jeszcze jakieś pytania... Nie? No to do dzieła.
Uścisnął lekko ramię Carolyn.
- Wszystko w porządku?
- Jasne, że tak - powiedziała ze wzruszeniem ramion. Jednak popełniła błąd i spojrzała na Keitha,
którego wzrok jasno mówił, że wie, iż nie jest to prawda. Dobrze wiedział, że drżenie rąk i głosu
nie było grą. Odwróciła wzrok, nie mogąc znieść spojrzenia ciemnych oczu. Za bardzo
przypominało ono spojrzenie Jonathana, który patrzył tak na nią, kiedy wiedział, że nie jest ze
sobą szczera.
Ian poklepał Keitha po ramieniu i odsunął się na bok. Carolyn usłyszała, jak mówi do asystenta,
żeby uporządkować plan i jak ten wydaje głośne polecenie swojemu podwładnemu.
Nie patrząc na Keitha, usiadła na brzegu łóżka. Wtedy podeszła do niej Cindy, niska,
ciemnowłosa charakteryzatorka, i poprawiła jej makijaż. Potem wygładziła kołdrę i uśmiechnęła
się ciepło.
- Znów się spotykamy - zażartowała. Malowała Carolyn nie dalej jak pół godziny wcześniej.
Carolyn odwzajemniła uśmiech, ale nie potrafiła włożyć w niego tyle ciepła co Cindy. Zaczęła
boleć ją głowa i poczuła się dziwnie osłabiona. Skupiwszy wzrok na pudełeczkach i tubkach,
które składały się na warsztat pracy Cindy, oddychała głęboko.
- Wiesz o tym, że od dawna już pracuję w filmie. Uwielbiam wszystkie filmy twoich rodziców -
gawędziła Cindy, poszukując na jednej z tacek jakiegoś kosmetyku. Podniosła wzrok i spojrzała
na odsłonięty dekolt Carolyn. - Odwróć się trochę w tę stronę. O tak, dobrze. Będziesz musiała
zdjąć bluzkę i spódnicę. Mam tu dla ciebie szlafrok, który włożysz. A pan, panie Garrison, musi
na chwilę zdjąć koszulę.
- Oczywiście. - Carolyn usłyszała za plecami głos Keitha.
Palcami, które drżały znacznie mocniej niż w momencie, gdy były włączone kamery, rozchyliła
bluzkę i zdjęła jeden rękaw. Na drugim ramieniu poczuła rękę Keitha.
- Carolyn...
Potrząsnęła głową i zamknęła oczy, jakby to mogło usunąć sprzed nich obraz pełnej bólu twarzy
Jonathana.
- Carolyn, jeszcze nie jest za późno - powiedział cicho Keith.

background image

Mylił się jednak. W tej chwili nie było już odwrotu.

Droga Sabrino! Miałem wystarczająco dużo czasu, żeby sią uspokoić. Ciągle myślą, że
postąpiłaś okropnie, pozwalając mi uwierzyć, że znowu grasz w serialu „Z biegiem lat". Potrafią
ci to jednak wybaczyć. Nikt z nas nie jest doskonały, prawda?
Przyznają, że nie powinienem złościć sią tak ną ciebie tylko dlatego, że popełniłaś jeden błąd. Po
prostu byłem rozczarowany, kiedy okazało się, że nie grasz w filmie. Mam nadzieją, że mnie
zrozumiesz. Chciałbym, żebyś mi wybaczyła, tak jak wybaczyłaś mi to, że przed dwoma laty cię
zraniłem.
Wiesz, to dziwne. Odkąd jestem w szpitalu, pragnienie ujrzenia cię z bliska jest silniejsze niż
kiedykolwiek przedtem. A może to wcale nie powinno mnie dziwić? Może prawdą jest, że jeśli nie
widzimy sią przez długi czas, nasza miłość umacnia sią? W moim przypadku tak właśnie jest.
Kocham cię.
Jack

-I w tym momencie podjeżdża ciężarówka pełna kurczaków.
- Kurczaków?
Haley podniosła wzrok znad zakupów, które rozkładała na kuchennym stole, i uśmiechnęła się.
- Kurczaków - potwierdził Keith z uśmiechem i usiadł obok niej.
Jego wzrok padł na jedną z toreb, w której były frytki. Zanim Haley zdążyła zaprotestować,
włożył kilka do ust.
- Mógłbyś chwilę zaczekać - skarciła go. - Zaraz dam ci talerz.
- Umieram z głodu - jęknął.
Była to prawda. Właśnie skończył się drugi dzień zdjęć. Podobnie jak poprzedni, był niezwykle
pracowity i dopiero późnym wieczorem Ian pozwolił im iść do domu. Keith pojechał do hotelu,
wykąpał się, przebrał w sweter i dżinsy i czym prędzej pognał do Haley. Od lunchu nic nie miał
w ustach.
Objął Haley za szyję i przyciągnął do siebie, by ją pocałować. Przez dłuższą chwilę nie pozwalał
jej wrócić do przerwanej pracy.
- Gdybyś naprawdę był głodny, nie miałbyś ochoty na amory. W ten sposób nigdy nie zdołam
przygotować kolacji.
Udał, że zastanawia się głęboko nad tym, co powiedziała, a potem potrząsnął głową i pocałował
ją jeszcze raz.
- Aż taki głodny nie będę chyba nigdy. Uśmiechnęła się i wysunęła z objęć Keitha. Podeszła
do szafki, wyjęła talerze i postawiła je na stole w jadalni.
- Dokończ mi o tych kurczakach.
- Dobrze.
Poszedł za nią do pokoju, niosąc torby z jedzeniem. Usiedli przy stole i zaczęli je
rozpakowywać.
- Przypuszczam, że scenarzysta potrzebował do tej sceny żywych kurczaków, które miały biegać
pod domem Sary. Jego asystent miał zamówić je z najbliższej fermy na przyszły tydzień.
Skinęła głową i wypiła łyk napoju korzennego.
- A oni przywieźli je już dzisiaj, tak?
- Tak - odparł z uśmiechem. - Ale nie chodzi tylko o to, że przyjechali za wcześnie. Główny
problem polega na tym, że przywieźli ich mnóstwo. Nigdy nie widziałaś tylu kurczaków na raz.
- Ile miało ich być?

background image

- Kilka sztuk.
- A przyjechała pełna ciężarówka?
- Mhm.
Keith wziął do ręki cheesburgera.
- Zanim asystent scenarzysty podszedł do tej ciężarówki, kierowca otworzył drzwi i wypuścił na
plan wszystkie ptaki.
Haley wyobraziła sobie tę scenę i wybuchnęła śmiechem. W swoim życiu widziała już różne
śmieszne zdarzenia, które miały miejsce podczas kręcenia filmów, ale nigdy nie była świadkiem
czegoś podobnego.
- Mam nadzieję, że w tym czasie nie stałeś na środku planu?
- A właśnie, że tak. Kiedy podjechała ta piekielna ciężarówka, staliśmy kilka metrów od domu.
- Założę się, że nasz dźwiękowiec dostał szału, kiedy usłyszał ciężarówkę - powiedziała z
rozbawieniem. - W dziewiętnastym wieku warkot silnika?
- Powiedziałbym, że zareagował jak prawdziwy furiat. Zerwał słuchawki z uszu i zaczął
krzyczeć, żeby przerwać nagranie, Ian był zrozpaczony.
- Wyobrażam to sobie.
- Ale to jeszcze nic.
Keith wypił łyk napoju i kontynuował opowieść.
- W tym momencie usłyszeliśmy hałas, jaki zaczęły robić wypuszczone na wolność ptaki. Wiesz,
to było niesamowite. Pianie, trzepotanie skrzydłami, gdakanie. Wystraszone kurczaki rzuciły się
w naszym kierunku. Wszyscy spojrzeli na scenarzystę, który ciężkim wzrokiem obrzucił swego
asystenta. Mówiąc szczerze, ten ostatni nie wyglądał w tej chwili najlepiej.
- Wyobrażam sobie. Co było dalej?
- Żeby to sobie wyobrazić, powinnaś zobaczyć tego chłopaka. Pochodzi z Brooklynu i ma twarz,
za którą nie dałabyś dwóch centów. W każdym razie facet rzucił się w stronę ciężarówki z
okropnymi przekleństwami i próbował zagonić kurczaki do samochodu. Patrzyliśmy na to jak
osłupiali. Naprawdę, zupełnie nas zatkało.
- Jak, do diabła, udało się tej ciężarówce przejechać przez bramę?
Wzruszył ramionami.
- Strażnicy wiedzieli, że mają przyjechać jakieś kurczaki, tylko nikt nie wpadł na pomysł, żeby
sprawdzić ich liczbę no i datę.
- Niesłychane.
Wzięła kilka frytek z talerza Keitha.
- Wiesz co? Powinnam teraz zadzwonić do Iana i zagdakać do telefonu jak kura.
- Bardzo zabawne - powiedział z ironią.
- Wiem, ale na planie wszyscy zachowują się trochę po dziecinnemu. Zawsze znajdzie się jakiś
dowcipniś albo ktoś, kto cały czas zanudza wszystkich opowiadaniem głupich kawałów. To
rozładowuje napięcie.
Oparła brodę o złożone dłonie. Jej oczy rozjaśnił uśmiech, kiedy przypomniała sobie podobne
zdarzenie z przeszłości. Głównym bohaterem były wtedy nie kurczaki, tylko pies.
Opowiedziała historię Keithowi i razem zaśmiewali się do rozpuku. Keith zdumiał się, jak
bardzo brakowało mu towarzystwa Haley przez cały dzień. Poprzez stół ujął jej rękę.
- Chodź do mnie.
Poprowadził ją wokół stołu i posadził sobie na kolanach.
- Myślałam, że umierasz z głodu - powiedziała, patrząc z wyrzutem na jego nie dokończoną
porcję.

background image

- To może zaczekać.
Wyjął jej z ręki frytki, które właśnie miała włożyć do ust, i położył je na talerzu.
Pocałował ją z pasją, która dowodziła, że bardziej niż jedzenia potrzebuje teraz czegoś innego.
Jedną ręką gładził ją po udzie, drugą wsunął pod bluzę, którą miała na sobie. Kiedy zamknął
dłoń na jej piersi, z jego ust wydobyło się urywane westchnienie.
- Jak to możliwe, że cały czas tak bardzo cię pragnę? - spytał szeptem, sięgając ręką do zapięcia
stanika.
- Nie mam pojęcia. - Zamknęła oczy i oparła czoło o głowę Keitha. - Ale bardzo mi to
odpowiada.
- Właśnie widzę - powiedział wymownie.
- Ty też nie sprawiasz wrażenia, jakbyś był w tej chwili jakoś szczególnie przygnębiony.
Keith uśmiechnął się i pocałował ja po raz kolejny.
- Boże, uwielbiam być z tobą - mówił między pocałunkami. - Kocham twoje usta, ciało...
Kocham... -W ostatniej chwili powstrzymał się przed powiedzeniem tego, co miał już na końcu
języka. - Kocham... być z tobą - powtórzył.
Jednak przerwa, jaką zrobił, nie umknęła uwagi Haley. Jej ręce zacisnęły się na ramionach
Keitha, a kiedy spróbował ponownie ją pocałować, odwróciła głowę.
- Wystygnie nam kolacja - powiedziała nienaturalnie wesołym głosem.
Keith był na siebie wściekły.
Ujął ją w talii i spróbował spojrzeć w oczy.
- Haley, popatrz na mnie.
Kiedy to zrobiła, w jej oczach dostrzegł panikę. Przejechała ręką po włosach i położyła mu rękę
na ramieniu.
- Keith, jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby mówić takie rzeczy. Nie powinniśmy... nie możemy
czuć czegoś więcej niż tylko...
- Czegoś więcej niż co?
- Och, sama nie wiem. Nie chciałabym nazywać tego tylko pożądaniem, bo uważam, że łączy
nas coś więcej. Ale używać w naszym przypadku słowa...
- Miłość?
Znów poczuł, jak stężały jej mięśnie. Potrząsnął głową, nie mogąc pogodzić się z tym, że to
słowo wzbudza w niej taki niepokój. Wsunął palce we włosy Haley i odchylił jej głowę do tyłu,
zmuszając, żeby spojrzała mu prosto w oczy. Pocałował ją czule w usta i przyciągnął do siebie.
- Dlaczego to słowo tak cię przeraża? Tylko nie zaczynaj znów z tym swoim „za wcześnie", bo
na mnie nie robi to żadnego wrażenia. Powiedziałaś, że to, co nas łączy, nie jest tylko fizyczne.
Ja się z tym zgadzam. Jednak niezależnie od tego, jakiego użyjemy słowa, żeby to uczucie
określić, nic nie zmieni faktu, że ono istnieje. Jest w nas i jeśli o mnie chodzi, jest bardzo silne.
Inaczej nie zagalopowałbym się w słowach tak daleko, prawda?
- Rzeczywiście. Tylko dlaczego to jest takie silne? Dlaczego opętało nas tak szybko?
- A dlaczego nie? Chcesz powiedzieć, że nie mieliśmy dość czasu, żeby się poznać? Sama
zauważyłaś, że przez te ostatnie trzy tygodnie spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Nie były
to tylko takie sobie zwyczajne godziny, ale najprzyjemniejsze chwile z tych dni. Może nie
znamy się jeszcze tak dobrze jak moglibyśmy, ale z pewnością wiemy o sobie znacznie więcej,
niż wiedzą o nas inni. Haley, to nie o czas ci chodzi, mam rację?
Przełknęła ślinę i spuściła powieki.
- Nie. A przynajmniej nie jest to główna rzecz, która mnie przeraża - szepnęła. - Po prostu... W
ciągu ostatnich lat musiałam zapomnieć o tylu rzeczach. Przestały istnieć sprawy, o których

background image

kiedyś myślałam, że nie mogę bez nich żyć. Nie widzisz tego? Nie chcę przywiązywać się do
nikogo, ani do niczego, bo mam już dość cierpień.
- Dlaczego zakładasz, że wszystko musi skończyć się źle?
Wiedział, dlaczego tak uważała, ale chciał, żeby powiedziała to na głos. Dopiero wtedy będą
mogli przestać rozpatrywać jej przeszłość i zająć się tym, co ich czeka.
- To chyba oczywiste. - Jej twarz była ściągnięta bólem, lecz palce nieświadomie gładziły z
czułością ramię Keitha. - Robię wszystko, żeby zerwać z przeszłością, i w kim się zakochuję?
Nie dość, że już i tak jesteś znany, to masz przed sobą wielką karierę filmową.
Spojrzał na nią pełnym powątpiewania wzrokiem.
- Możesz mi wierzyć, że tak będzie - zapewniła go.
Kiedy powiedziała, że się w nim zakochała, jego serce zabiło szybciej. Wiedział, że takiej szansy
nie może przepuścić. Gdyby Haley tego chciała, bez wahania zerwałby kontrakt, który podpisał z
Ianem. Wiedział jednak, że Haley nie będzie stawiać takich żądań.
- Nawet jeśli masz rację, skąd to przekonanie, że nie potrafilibyśmy jakoś dać sobie rady? Nie
jesteśmy pierwszymi, którym praca zawodowa komplikuje życie. Nie chcesz występować w
świetle reflektorów? Nie ma sprawy. Zrobię wszystko, żeby chronić przed ludźmi nasze życie
osobiste. Nie chcesz angażować się w cały ten cyrk? Nic prostszego. Aktorzy często skrywają
przed mediami swoje prywatne życie. Wystarczy zabronić reporterom wtykania nosa w nie
swoje sprawy, a to akurat potrafię robić.
Haley roześmiała się, jednak w jej głosie nie było rozbawienia.
- Nawet wtedy, kiedy reporter łapie cię za ramię i domaga się komentarza na temat wypadku,
który zdarzył się ponad dwa lata temu i który nigdy chyba nie przestanie interesować szerokiej
publiczności, tak? -spytała z sarkazmem, którego nie potrafiła i nie chciała ukryć.
- Tak.
Niezależnie od tego, jakiej odpowiedzi się spodziewała, z pewnością nie pomyślała, że może być
właśnie taka. Spojrzała na niego, a jej oczy zdawały się mówić: „Nie mogę uwierzyć, że to
powiedziałeś".
- Przecież odmówiłaś temu reporterowi i uparcie się tego trzymałaś. - Uniósł rękę i pogładził
Haley po policzku. - Wiem, że cię to przygnębia. Możesz mi wierzyć, że mnie też jest ciężko
patrzeć na to, jak się męczysz. Ale przecież poradziłaś sobie z tym facetem, prawda?
- No tak, ale...
- Chciałabyś mieć gwarancję, że to się więcej nie powtórzy, tak? - spytał z całą delikatnością, na
jaką go było stać. - Nie mogę ci dać takiej gwarancji, Haley, i ty dobrze o tym wiesz. Coś
takiego zawsze może się zdarzyć, i to niezależnie od tego, czy będziesz ze mną czy nie.
Oczywiście miał rację. Haley nie potrafiła znaleźć argumentów, żeby go przekonać. Jednak
mimo to sama myśl, że mogłaby stracić coś, czego tak gorąco pragnęła, napawała ją panicznym
strachem. Historia, która przydarzyła jej się dwa lata temu, nauczyła ją jednej rzeczy. Wiedziała
teraz, że im wyżej ktoś sięga, z tym większej wysokości później spada. Nie potrafiła znieść
myśli, że Keith mógłby stać się kolejnym, nie spełnionym marzeniem jej życia.
- Haley, ja naprawdę cię kocham - wyznał. -I w tej chwili nie oczekuję od ciebie niczego więcej
jak tego, żebyś ze mną była. Spróbuj dać nam szansę.
Keith miał rację. Fakt, że bała się nazwać uczucie, które ich łączyło, nie oznaczał, że takie
uczucie nie istniało. Miłość. Kochała go od dnia, w którym poprosił ją w hotelowym korytarzu,
aby pokazała mu język, by sprawdzić, czy kłamie. Od chwili, kiedy spojrzał jej w oczy tym
swoim przenikliwym spojrzeniem i poprosił o pomoc, żeby nie wypaść w filmie jak „kompletny
osioł". Od momentu, kiedy pierwszy raz pocałował ją na scenie i stwierdził, że dopóki jej nie

background image

spotkał, nie zwracał uwagi na kobiece nogi. Odkąd przesłonił ręką obiektyw kamery, by
uchronić ją przed wścibstwem reportera.
Keith. Pragnienie bycia z nim miało swój początek w głębi jej serca.
Znużona walką, jaką z sobą stoczyła, ujęła jego rękę i przycisnęła do ust. Zamknął oczy. Kiedy
gorące usta Haley dotknęły jego dłoni, cicho westchnął.
- Chcę być z tobą-szepnęła.
Wstał gwałtownie i przycisnął ją do piersi.
- Och, Haley!
Nie mówiąc nic więcej, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Objęła go za szyję i przytuliła do
jego szerokiej piersi.
Opadli na łóżko, złączeni pocałunkiem, niecierpliwi, jakby byli ze sobą po raz pierwszy.
Ogarnęła ich pasja, której nic nie było w stanie powstrzymać. Kochali się pospiesznie,
gwałtownie, a kiedy wreszcie nadeszło ukojenie, Keith przypomniał sobie scenę, którą kręcili
poprzedniego dnia.
Uniósł palcem brodę Haley, tak że otworzyła oczy. Jej opuchnięte od pocałunków usta
rozchyliły się w leniwym uśmiechu. Pochylił się i jeszcze raz je pocałował.
- Nie spytałaś mnie jeszcze o scenę miłosną, którą nakręciliśmy.
- Rzeczywiście - odparła z uśmiechem. - Najwyraźniej nie jestem taką profesjonalistką, za jaką
się uważałam.
- Tylko mi nie mów, że byłaś zazdrosna — ostrzegł ją żartobliwie.
- W porządku, nie powiem. Uśmiechnął się.
- Zresztą, zupełnie nie było o co. Przy tych wszystkich ludziach, światłach, kamerach, trudno jest
o... zadowolenie, jeśli wiesz, o co mi chodzi.
Pogładziła go po ramieniu i westchnęła, kiedy uniósł się na łokciu i zaczął całować jej piersi.
- Czy mógłbyś mi jednak o tym nie opowiadać w tej chwili?
- Poza tym - kontynuował niewzruszenie - czy wiedziałaś o tym, że całe ciało Carolyn było
wypudrowane, żeby się nie świeciło? Smak tego pudru naprawdę przyprawiał mnie o...
- Keith, jesteś niepoprawny - przerwała mu, nie kryjąc zadowolenia.

Carolyn owinęła się w miękki szlafrok, należący do hotelowego wyposażenia, i wytarła
ręcznikiem włosy. Cały dzień pracowała ciężko i po dwunastu godzinach kręcenia zdjęć zostało
jej tylko tyle siły, żeby dojechać do hotelu i wziąć prysznic. Wyjście z łazienki i położenie się do
łóżka wydawało jej się wysiłkiem przekraczającym ludzkie możliwości.
Jakoś jednak podołała temu zadaniu i kiedy leżała już wyciągnięta wygodnie na łóżku, sięgnęła
po telefon i zamówiła kolację do pokoju.
Ach, życie wspaniałej aktorki, pomyślała, włączając pilotem telewizor. Podłożyła sobie pod
plecy dwie poduszki, mając nadzieję, że pomoże to trochę jej zbolałym mięśniom, które przez
cały dzień jazdy na koniu trochę się nadwerężyły.
Jednak choć bolało ją wszystko, od ramion poczynając, a kończąc na pośladkach, dzisiejszy
dzień wydał jej się igraszką w porównaniu z dniem wczorajszym. Zdecydowanie wolała
przeżywać fizyczne męki niż znosić katusze natury moralnej. Z tą myślą zaczęła przeglądać
programy telewizyjne.
Jej uwagę przykuł radosny głos prezentera i postanowiła, że czekając na przyjście kelnera,
obejrzy program przedstawiający najciekawsze wydarzenia minionego tygodnia.
Jednak już po kilku chwilach zorientowała się, że wcale ją nie interesuje to, co mieli do
powiedzenia dziennikarze. Powróciły myśli o nagrywanej poprzedniego dnia scenie miłosnej.

background image

Dziwne, ale jej zakłopotanie wcale nie było tak silne, jak się spodziewała. Keith okazał się
wspaniały. Między ujęciami rozśmieszał ją, wtrącając zabawne uwagi, a podczas kręcenia
ośmielał ją w inny sposób. Raz zrobił zeza, w innej chwili powiedział na ucho, że puder, którym
ją posypano, smakuje okropnie. Jednak przede wszystkim pomógł jej tym, że sam dał popis
naprawdę wspaniałej gry. To znacznie skróciło czas kręcenia, Ian wprawdzie chciał mieć kilka
ujęć i kazał kamerzyście filmować ich z różnych stron, jednak mimo to całą scenę nakręcono w
rekordowo krótkim czasie.
Teraz martwiła się jedynie tym, jak powiedzieć o wszystkim Jonathanowi. Ta myśl rzeczywiście
nie dawała jej spokoju. Wyobrażała sobie w marzeniach, że jej wybrany tylko na chwilę
zmarszczy brwi, a potem porwie ją w ramiona i powie, że kocha ją bez względu na wszystko.
Wiedziała jednak, że są to tylko pobożne życzenia.
Usłyszała, że spikerka wymawia nazwisko Riverton i z zaciekawieniem podniosła wzrok na
ekran. Wielki Boże, pomyślała, spodziewając się ujrzeć kolejny program z cyklu „Napady na
sławnych ludzi". Jednak to, co zobaczyła, dotyczyło zupełnie czegoś innego. Program opowiadał
o nieporozumieniu, jakie zaistniało w hotelu Rivertonow między Keithem a reporterem stacji
telewizyjnej w Tulsie. Oczy Carolyn rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie przypuszczała, że
miejscowy reporter przekaże taki materiał do wiadomości tygodnia. Ujrzała uśmiechniętą Haley,
opowiadającą o pracy w teatrze, a zaraz potem zobaczyła, jak reporter chwyta ją za ramię i
zaczyna wypytywać o wypadek sprzed dwóch lat.
Ręce Carolyn zacisnęły się w pięści.
- Przestań,-ty draniu - powiedziała pod nosem. Zamrugała ze zdziwienia oczami, gdy nagle
czyjaś ręka najwyraźniej przesłoniła obiektyw kamery, a potem usłyszała głos Keitha, który
prosił reportera o to samo, o co przed chwilą prosiła go sama.
- Niech mnie diabli - powiedziała głośno. - Keith Garrison spieszący na ratunek.
W jednej chwili do głowy przyszły jej dwie myśli. Pierwsza, że postępowanie Keitha z
pewnością przysporzy mu przed premierą filmu więcej popularności niż jakikolwiek wywiad.
Druga zaś była taka, że jeśli Haley pozwoli Keithowi odejść, osobiście kopnie ją w tę krągłą
pupkę tak, że w jednej chwili znajdzie się po drugiej stronie Pacyfiku.
Na ekran powróciła spikerka, w kilku słowach przedstawiając okoliczności wypadku Haley.
Potem uczyniła aluzję do związku Haley i Keitha, „który właśnie kręci w Tulsie swój pierwszy
film". Na koniec spikerka powiedziała kilka słów o sportowej przeszłości Keitha, wspomniała o
jego dotychczasowych doświadczeniach z telewizją i o ranczu w San Antonio, które niedawno
kupił.
Carolyn z uśmiechem pokręciła głową i poprawiła się na poduszkach.
Podoba mi się twój styl, panie Garrison, pomyślała. Ten mężczyzna naprawdę był najlepszą
rzeczą, jaką przydarzyła się Haley od dłuższego czasu. Miała nadzieję, że przyjaciółka nie narobi
żadnych głupstw. Carolyn wiedziała, że o to nietrudno, gdy w grę wchodzą prawdziwe uczucia.
Rozległo się pukanie do drzwi i Carolyn wstała. Rozcierając zbolałe plecy, podeszła do drzwi.
- Kto tam? - spytała, kładąc rękę na klamce.
- Jonathan - usłyszała zza drzwi znajomy głos.

Droga Sabrino! Chyba naprawdę przeceniasz moją cierpliwość! Nic cię nie obchodzi, ile przez
ciebie wycierpiałem, ile poświęceń uczyniłem dla nas obojga? Nie wspomnę o bolu, jaki sprawia
mi twoje nieustanne milczenie, choć do niego zdążyłem się już przyzwyczaić. W końcu, jeszcze
zanim tu trafiłem, też nie odpowiadałaś na moje listy. To miejsce to prawdziwe więzienie, choć

background image

nazywająje szpitalem. Oboje o tym dobrze wiemy. A potem okazało się, że jednak nie grasz w tym
filmie!
Czy to ładnie tak mnie oszukiwać? Najpierw wzbudzasz moje nadzieje, a potem wylewasz mi na
głową kubeł zimnej wody! To bolało, ale nawet wtedy ci wybaczyłem, Sabrino. Wiesz, ja
naprawdę bardzo jestem do ciebie przywiązany. Przywiązany i pobłaźliwy.
Jednak ty znów ze mnie żartujesz, znow mnie upokarzasz! Nie obchodzi cię, że zdradzasz nasze
sekrety całemu światu i że wszyscy będąo nas wiedzieli. Poddaję się tym przeklętym doktorom,
robię to, czego ode mnie oczekują żeby przekonać ich, że jestem zdrowy i mogą mnie wypuścić.
Wszystko dla ciebie, dla nas, żebyśmy mogli być razem na zawsze. A ty gardzisz tym, co robię, i
odwracasz się ode mnie!
Ostrzegam cię, więcej tego nie zniosę. Jestem tylko człowiekiem. Myślałem, że po tym, co się
stało, zdążyłaś się o tym przekonać.
Jack
Połykając łzy, wsunął list do koperty i ukrył twarz w dłoniach. Chciał, żeby ten list przeczytała.
Chciał wysłać go do teatru w Tulsie, żeby wiedziała, co mu zrobiła. Może wtedy cierpiałaby tak
bardzo, jak on cierpi teraz. Boże, dwa razy! Zrobiła mu to dwa razy!
Jeden raz mógł jej przebaczyć, ale więcej tego błędu nie popełni.
Podniósł głowę, otarł wierzchem dłoni łzy i zaadresował kopertę do agencji. Haley musi
wiedzieć, że go niszczy. Zasługuje na to, by cierpieć.
Jednak w tym momencie przyszło opamiętanie. Nie może tego zrobić. Zbyt długo zwodził
lekarzy, żeby teraz zniszczyć cały wysiłek jednym niemądrym posunięciem. Wczoraj, jeszcze
zanim obejrzał ten przeklęty reportaż w telewizji, powiedzieli mu, że chcą przenieść go w jakieś
inne miejsce, gdzie będzie miał lepsze warunki. Został zakwalifikowany do grupy pacjentów,
którzy wkrótce mają być warunkowo zwolnieni. Wiedział, że w takim momencie nie może
popełnić błędu. Nie teraz, kiedy jest tak bliski wolności. Być może nawet bliższy, niż sądzą
lekarze. Jeśli się uda, ucieknie podczas podróży do nowego więzienia, do którego chcą go
wysłać.
Wyjął list z koperty i zaczął pisać nowy - podobny do tych, które wysyłał do agencji.
- Nie chciałbym powiedzieć: „A nie mówiłem"... - odezwał się Ian, spoglądając z uśmiechem na
Haley.
- Masz rację, że tego nie robisz - odparła, wyciągając z kieszeni odzianą w rękawiczkę rękę i
poprawiając nią pasmo włosów, które opadło jej na oczy. Spojrzała na Keitha, który po drugiej
stronie planu pomagał wstać koledze, którego właśnie „zastrzelił". Potem przeniosła wzrok na
Iana.
- Rzeczywiście jest dobry.
Ian napisał coś na kartce, którą podsunął mu asystent, i oddał mu ją.
- Szczególnie jeśli weźmiesz pod uwagę niewielkie doświadczenie, jakie ma w filmie - odparł. -
Sądzę jednak, że nie powinien przerywać nauki. Rozmawiał już z tobą o tym, żebyś została jego
etatową nauczycielką?
Oczy Haley zwęziły się.
- Wydaje ci się, że jesteś cholernie sprytny, co? -Ujęła Iana pod rękę, zaglądając mu z
uśmiechem w oczy. - Dwa tygodnie, Haley. Proszę tylko o dwa tygodnie - powiedziała,
naśladując jego głos.
- Hej, za to mi płacą. To, co wymyślicie dalej, zupełnie mnie nie interesuje.
- I słusznie.

background image

Ian zachichotał i zawołał w stronę ekipy, że pora na lunch. Aktorzy, technicy i reżyserzy zaczęli
gromadzić się w miejscu, do którego dowożono jedzenie.
Haley, którą Ian zaprosił na plan, żeby obejrzała nagrywanie sceny pojedynku, pociągnęła Iana
w tę samą stronę. Kątem oka dostrzegła Carolyn, która szła z Keithem i jeszcze jednym aktorem.
- Nie będę zaprzeczał, że miałem ukryty powód, proponując ci uczenie Keitha - ciągnął Ian. -
Oczywiście, chciałbym cię z powrotem wciągnąć do filmu, ale nie tylko o to mi chodziło. Dziś
zaprosiłem cię tutaj, żebyś sama się przekonała, dlaczego to zrobiłem. Chciałem, żebyś była
naocznym świadkiem tego, jak procentuje twoja ciężka praca. Keith zrobił w tym krótkim czasie
naprawdę badzo wiele. Znakomita robota, Haley.
Komplementy Iana sprawiły jej prawdziwą przyjemność.
- Dziękuję ci. Jednak to nie tylko moja zasługa. Ciepło spojrzała na mężczyznę, który najbardziej
chyba zasłużył na pochwały. Dokładnie w tym momencie Keith oderwał wzrok od twarzy
aktora, z którym rozmawiał, i spojrzał na Haley. Uśmiechnął się i skłonił głowę, z galanterią
dotykając ronda kapelusza.
Roześmiała się i pomachała mu ręką.
- Carolyn mówi, że między tobą i Keithem to coś poważnego - mówił dalej Ian.
- Tak - odparła. Ucieszyła się, że to wyznanie nie wywołało w niej żadnego niepokoju. Od dnia
owej pamiętnej rozmowy, którą przeprowadziła z Keithem tydzień temu, postanowiła, że
przestanie zamartwiać się wszystkim naokoło. Odrzuciła strach i wszystkie obawy jak stare
ubranie, które dawno wyszło już z mody. Teraz przepełniała ją radość i duma z tego, że znalazła
wspaniałego mężczyznę. Te uczucia dodawały jej pewności siebie. Również fakt, że mogła
dzielić swą radość z przyjaciółmi, sprawiał jej wielką przyjemność. Obecność w jej życiu
Carolyn, Iana, Brenta, a przede wszystkim Keitha.sprawiała, że czuła się... cóż, czuła się po
prostu szczęśliwa. Już zapomniała, jaki to wspaniały stan.
Tylko James nie był zachwycony jej związkiem z Keithem, i to trochę mąciło jej radość.
Pocieszała się jednak myślą, że nadejdzie dzień, w którym brat pogodzi się z wyborem, jakiego
dokonała. A może nie? W końcu nigdy nie zaakceptował tego, że została aktorką. Niezależnie od
tego, co miało się wydarzyć, nie pozwalała posępnym myślom psuć sobie humoru. Powiedziała
Jamesowi, że musi dorosnąć i pogodzić się z tym, że nie będzie wybierał jej mężczyzn, których
ma kochać.
- ...zasługuję na nagrodę?
Głos Iana przerwał tok jej myśli. Podniosła wzrok.
- Przepraszam, co powiedziałeś?
- Spytałem, czy nie uważasz, że należy mi się jakaś nagroda za odkrycie takiego talentu?
- Nie dostaniesz ani centa z pieniędzy, które mi zapłaciłeś - powiedziała z udanym oburzeniem. -
Musi wystarczyć ci buziak.
Wspięła się na palce i pocałowała Iana w policzek.
- Nie myśl sobie, że nie jestem wdzięczny i za to. - Ian odsunął ławę, pozwalając Haley usiąść za
stołem. Skinął głową Keithowi, który podszedł do nich i usiadł z drugiej strony Haley. -
Obawiam się, że Carolyn nie będzie dla mnie taka serdeczna.
Haley odwróciła głowę od Keitha, który właśnie pocałował ją na powitanie i włożył jej na głowę
swój kowbojski kapelusz. Zmarszczyła brwi.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że nie jesteś z niej zadowolony?
- Żartujesz? Znasz Carolyn. Kiedy staje przed kamerą, gra jak absolutna profesjonalistka. - Ian
wziął do ręki kanapkę. - Bardzo się ucieszyłem, kiedy dostała rolę Sary. Obawiam się jednak, że
ta miłosna scena trochę skomplikowała jej życie prywatne.

background image

- Powiedziała w końcu Jonathanowi?
- Jonathan przyleciał do Tulsy - wtrącił Keith. -Carolyn mówiła mi o tym dziś rano.
- Jest tutaj?
- Był. W zeszłym tygodniu. Podobno była to bardzo krótka i chyba nie najmilsza wizyta. Kiedy
skończymy film, Carolyn ma zamiar wyprowadzić się od Jonathana.
- O, nie! Wiedziałam, że tak to się skończy - jęknęła Haley. Spojrzała na drugi koniec stołu,
gdzie siedziała przyjaciółka. Z nikim nie rozmawiała. Teraz, kiedy nie stała przed włączoną
kamerą, na jej pięknej twarzy widać było prawdziwe uczucia, które skrywała w głębi serca. Była
blada i miała podkrążone oczy. Jej pełne, zmysłowe usta były zaciśnięte i daleko im było do
uśmiechu. Taką Carolyn Haley widziała tylko raz przez cały okres ich długiej znajomości. Ten
sam przeraźliwy smutek dostrzegła w jej oczach, kiedy obudziła się w szpitalu po wypadku.
Haley odłożyła kanapkę, oddała kapelusz Keithowi i wstała. Keith powstrzymał ją gestem ręki.
- Może nie powinnaś.
- Potrzebuje teraz kogoś bliskiego.
- Ale chyba nie przyjaciółki, która ostrzegała ją że to się stanie.
Haley westchnęła i usiadła.
- Pewnie masz rację. Jednak nie mogę znieść, że jest w takim stanie.
- Ja też.
Ujął Haley za rękę i lekko uścisnął.
- Daj jej trochę czasu. Jest naprawdę zagubiona, a musi podjąć ważną decyzję. Wiesz, jakie to
trudne, prawda?
- Decyzję? Chcesz powiedzieć, że zastanawia się nad tym, czy nie rzucić aktorstwa? Czy nie
zrobić tego dla Jonathana?
- Nie - powiedział Ian.
Haley przeniosła na niego wzrok.
- Musi odpowiedzieć samej sobie, co jest dla niej najważniejsze - wyjaśnił. W jego spojrzeniu
Haley dostrzegła poczucie winy. - Bardzo chciałem, żeby zagrała tę rolę, jednak uważałem, że
jeśli ta rozbierana scena w jakiś sposób kłóci się z jej sumieniem, nie powinna podpisywać
kontraktu. Próbowałem z nią o tym rozmawiać, jednak Carolyn przekonała mnie, że musi dostać
tę rolę, i to bez względu na wszystko. Teraz właśnie stanęła twarzą w twarz z tym „bez względu
na wszystko". Pewnie zastanawia się, ile rzeczywiście warta była ta rola.
Ian był dobrym przyjacielem, ale Haley nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że było w tym
wszystkim trochę jego winy.
- Haley, gdyby scena łóżkowa nie trafiła się w tym filmie - powiedział po chwili, najwyraźniej
wyczuwając jej irytację - na pewno byłaby w następnym czy w którymkolwiek innym. Dopiero
niedawno zrozumiałem, że od czasu twojego wypadku Carolyn jest na najlepszej drodze do
samozniszczenia, tyle że zamiast sięgnąć po alkohol i prochy, jak to robi większość gwiazd
Hollywood, rzuciła się w wir pracy i osiągnięcie sukcesu stało się głównym celem jej życia.
Haley potrząsnęła głową, myśląc o ironii losu. Po wypadku ona porzuciła aktorstwo, podczas
gdy Carolyn wybrała dokładnie przeciwną drogę.
„Życie jest zbyt krótkie, by je tracić", przypomniała sobie reklamowy slogan, który Carolyn
lubiła cytować. Haley nie do końca podzielała ten pogląd, ale potrafiła zrozumieć filozofię
przyjaciółki. Obie wcześnie zaczęły żyć na własny rachunek i wiele doświadczyły.
- Czy ten Jonathan rzeczywiście jest taki zazdrosny, że nie może znieść myśli o tym, że jego
kobieta pokaże na chwilę kawałek nagiej skóry?
Ian uśmiechnął się.

background image

- Od kiedy to jesteś taka liberalna?
- Nie jestem. Ja nie podpisałabym tego kontraktu. Ale przecież decyzja należała do niej.
- Masz rację, Haley. Ale ja znam Jonathana. Jak na nasze hollywoodzkie kryteria, jest bardzo
konserwatywny, jednak bardzo kocha Carolyn i nie jest mu obojętne, co się z nią stanie. Sądzę,
że był przeciwny nagrywaniu tej sceny nie tyle z powodów zasadniczych, co raczej z troski o
Carolyn. Wie, do czego może ją to doprowadzić.
- Zauważ, Haley - wtrącił Keith, obejmując ją w talii - że jego decyzja o rozstaniu jest być może
jedynym sposobem, żeby Carolyn zastanowiła się wreszcie nad tym, co robi ze swoim życiem.
Haley skinęła głową i sięgnęła po kanapkę, po czym ponownie spojrzała na siedzącą samotnie
przyjaciółkę.
- Możliwe. Ale sprawia wrażenie takiej przygnębionej. Mam nadzieję, że jeszcze nie wszystko
między nimi skończone.
- Tak - westchnął Keith i z lekkim uśmiechem spojrzał w oczy Haley wzrokiem, którym w ciągu
minionych tygodni często na nią patrzył. - Jeśli naprawdę się kochają...
Haley uśmiechnęła się do niego.
- .. .to jakoś się dogadają - dokończyła. - Właśnie.
Ian zgniótł papierową serwetkę i położył ją obok talerza. Trącił łokciem Haley i wskazał głową
młodego człowieka, który stał nie opodal, machając kartkami papieru, które trzymał w ręku.
- Zdaje się, że wreszcie nauczyłem moich ludzi pracować. Od wypadku z kurczakami
zapowiedziałem im, że nie wolno mi przerywać pracy, nawet gdyby płonęły wszystkie lasy w
okolicy. Powiedziałem im także, że nikt, kto nie jest w danej chwili potrzebny na planie, nie
może przekroczyć bramy wjazdowej i że nie życzę sobie, żeby przynoszono mi jakieś
wiadomości, dopóki nie skończę lunchu.
Haley roześmiała się i położyła serwetkę na stole.
- Mam nadzieję, że ten ma coś ważnego do powiedzenia.
- Zaraz się przekonamy - odparł Ian. - Co masz dla mnie? - spytał młodego człowieka, który
wyglądał na bardzo zdenerwowanego.
. - Były do pana trzy wiadomości - powiedział, wręczając Ianowi kartki. - Mam też wiadomość
dla Haley Riverton, ale nie widzę takiego nazwiska na mojej liście.
- To ja - powiedziała Haley i sięgnęła po kartkę. Kiedy zobaczyła, od kogo pochodzi, otworzyła
szeroko oczy. Myślała, że to Brent, który dziś sam prowadził zajęcia w teatrze, chce jej coś
przekazać, wiadomość jednak pochodziła od Sida Rosenberga, jej dawnego agenta.
„Bardzo ważne. Zadzwoń do mnie jak najszybciej".
Oderwała wzrok od numeru telefonu, który dawniej znała na pamięć, i spojrzała na Iana.
Podobne wiadomości od Sida oznaczały zwykle, że dostała rolę. W jej głowie zrodziło się pewne
podejrzenie.
- Panie Ferguson - zwróciła się do Iana przesadnie patetycznym tonem. - Czy może mi pan
powiedzieć, co to wszystko znaczy? Na lekcje się zgodziłam, ale twoje konszachty z Sidem
wydają mi się co najmniej podejrzane. Chyba chcesz, żebym zrobiła ci coś złego. Twarz Iana
wyrażała bezgraniczne zdumienie.
- O czym ty mówisz?
- Powiedziałeś mu o tym, że uczę Keitha, tak? Podała Ianowi kartkę i przyglądała się mu, kiedy
ją czytał.
- Cóż, może kiedyś coś mu wspomniałem - powiedział, spuszczając niewinnie oczy.
- Tak właśnie myślałam.
Wyjęła z jego ręki kartkę, złożyła ją na pół i schowała do kieszeni.

background image

Keith patrzył na nich nic nie rozumiejąc.
- Czy miałabyś coś przeciwko temu, gdybym spytał, o co w tym wszystkim chodzi?
Haley wyjęła kartkę i dała mu ją do przeczytania.
- Sid przesyłał mi identyczne wiadomości zawsze, kiedy dostawałam rolę. Wydaje mi się, że on i
Ian coś knują za moimi plecami.
- Ależ skąd! - zaprzeczył Ian ze śmiechem. - Może powiedziałem mu coś o lekcjach, ale wcale
nie sugerowałem, żeby szukał dla ciebie pracy.
- Ale gdyby Sid po twojej informacji przyleciał do mnie z jakąś propozycją, nie byłbyś
szczególnie z tego powodu nieszczęśliwy?
- Nie.
Schował do kieszeni swoje kartki, wstał, pochylił się nad Haley i pocałował ją w policzek.
- Przyznaję, Haley, że z największą rozkoszą ujrzałbym cię przez obiektyw jednej z moich
kamer.
Ian wyszedł, Haley zaś z rezygnacją pokręciła głową.
- Niezły z niego numer, prawda? Keith podniósł wzrok znad kartki.
- Kto, Ian? Rzeczywiście.
Ponownie spojrzał na wiadomość od Sida, zastanawiając się, czy rzeczywiście oznacza ona rolę
dla Haley. Gdyby tak było, to czy Haley ją przyjmie? .
- Zadzwonisz? - spytał cicho.
- Nie. Jeszcze nie jestem gotowa. - Dotknęła lekko jego ramienia. - Wiesz, że może nigdy już nie
będę gotowa, prawda?
Skinął głową, jednak czuł się rozczarowany.
- A przy okazji - powiedziała, zmieniając temat -wiesz, jaka byłam z ciebie dumna, kiedy
patrzyłam, jak kręciliście scenę pojedynku? Byłeś naprawdę świetny.
Rozczarowanie Keitha nieco zmalało. Wziął do ręki widelec i uniósł go do góry.
- Chciałbym niniejszym podziękować mojej mamie, mojemu tacie i szkolnej nauczycielce, pani
Hornbeck, która zawsze wierzyła, że kiedyś zostanę gwiazdą. Chciałbym złożyć również wyrazy
wdzięczności producentowi i reżyserowi, dzięki którym powstał ten film. Och, a na końcu
pragnę szczególnie Serdecznie podziękować mojej ostatniej nauczycielce, pannie Haley
Riverton.
Wieczorem Keith zamknął za nimi drzwi hotelowego pokoju, chwycił Haley w objęcia i zaczął
ją całować. Przerwał dopiero wtedy, kiedy kolana Haley zaczęły zupełnie mięknąć.
- Weź ze mną prysznic-szepnął.
- Nie jesteś wykończony po całym dniu polowania na przestępców?
- Nigdy nie jestem zbyt zmęczony, jeśli chodzi o to. Już ci to kiedyś mówiłem.
Nie odrywając ust od jej szyi, zdjął jej płaszcz, a potem pociągnął w stronę łazienki.
- Rzeczywiście, mówiłeś.
Zatrzymał się, wziął ją na ręce i Haley zaczęła niecierpliwie rozpinać guziki jego koszuli.
- Mówiłam ci już kiedyś, jak bardzo lubię, kiedy mnie tak nosisz? Zupełnie, jakbyś był
Rhettem...
Zadzwonił telefon i Keith na chwilę przystanął.
- Nie odbieraj - powiedziała cicho.
- Nawet nie mam zamiaru - odparł.
Keith kończył się właśnie wycierać, a Haley zawiązywała pasek od szlafroka, kiedy rozległo się
donośne pukanie do drzwi. Oboje jęknęli, zastanawiając się, kto to może być. Keith pragnął, aby
czas po pracy należał tylko do nich.

background image

- Może to Carolyn albo Ian? - spytała.
- Możliwe - odparł, owijając się ręcznikiem. - Pozbędę się ich i zamówię coś do jedzenia.
Zgoda?
- Zgoda.
Uniosła twarz do pocałunku i wsunęła palce w wilgotne włosy Keitha.
- Och, jestem wykończony - jęknął i oderwał się od niej.
- Wszystko dlatego, że za długo ścigałeś przestępców.
Spojrzał na nią przez ramię i uśmiechnął się do niej zmysłowo. Kiedy wyszedł z łazienki, z
westchnieniem spojrzała na swoje odbicie w lustrze, wzięła leżącą obok umywalki szczotkę i
zaczęła walczyć z burzą mokrych włosów, która piętrzyła się na jej głowie.
Chwilę później usłyszała podniesiony głos Keitha i jakiegoś mężczyzny. Ten głos nie był jej
obcy. Kiedy usłyszała swoje imię, zmarszczyła brwi, odłożyła szczotkę i wyszła z łazienki.
W drzwiach stał jej brat i patrzył z wściekłością na Keitha. Na jej widok uśmiechnął się
ironicznie.
- Cóż, dobrze pomyślałem, że to jest pierwsze miejsce, w którym powinienem cię szukać.
Haley odczuła irytację, ale nic nie powiedziała. Spojrzała na Keitha, który stał przy drzwiach z
rękami opartymi na biodrach i wściekłym wyrazem twarzy.
- Co ty tu, do diabła, robisz? - spytała Jamesa. -I zanim mi odpowiesz, chcę, żebyś przypomniał
sobie, co ci powiedziałam. To moje życie, braciszku i nie będziesz mi mówił, co mam, a czego
nie mam robić.
- I na razie świetnie ci idzie - powiedział z ironią. - Kiedy masz zamiar odpowiadać na
przekazywane ci wiadomości? Albo telefony?
- O czym ty mówisz?
Haley nigdy jeszcze nie widziała brata tak zdenerwowanego. Mówiąc, gestykulował żywo
rękami.
- Boże, Haley, dzwoniłem do teatru i do ciebie do domu. Co kwadrans dzwoniłem nawet tutaj.
Ale zapewne pod prysznicem nie słychać telefonu, co?
Spojrzał złośliwie na Keitha.
- Posłuchaj, Riverton...
- Poczekaj, Keith - przerwała mu Haley, zaniepokojona stanem brata. Wielkie nieba, zachowuje
się zupełnie jak ojciec. Całe szczęście, że rodzice są teraz na wakacjach w Europie. Wyobrażała
sobie ich reakcję na wiadomość, że związała się z Keithem. Niemniej zachowanie Jamesa
zaczęło ją irytować.
- Pozwól, że ja to załatwię. James, mam dosyć twojego zajmowania się mną, jakbym miała trzy
lata. Jeśli chcesz ze mną porozmawiać, możesz poczekać...
- Nie mogę! Jeśli wydaje ci się, że potrafisz sama dać sobie radę z własnym życiem, to jesteś w
błędzie. To było jasne już tego dnia, kiedy uciekłaś do tej swojej krainy marzeń i padłaś ofiarą
jakiegoś cholernego psychopaty!
- James! Co w ciebie wstąpiło? Nie będę więcej wysłuchiwać.
- A właśnie, że będziesz! - krzyknął i przeniósł wzrok na Keitha. Uniósł w powietrze wskazujący
palec. - A ty, jeśli choć trochę ci na niej zależy, powiesz jej, żeby mnie wysłuchała!
Między brwiami Keitha pojawiła się głęboka zmarszczka. Było oczywiste, że zdenerwowanie
Jamesa nie wynika tylko ze zwykłej braterskiej troski. Przyciągnął Haley do siebie.
- No więc o co chodzi, Riverton?
- Nareszcie! - Przeczesał ręką włosy i zamknął oczy. - Haley, Wharton uciekł. Nie wiedzą, gdzie
jest. Podobno wyjechał z Kalifornii.

background image

Keith patrzył na Jamesa nieruchomym wzrokiem, Haley stała jak sparaliżowana.
- Ale... Jak to? Przecież... mieli mnie ostrzec, kiedy go wypuszczą...
- Oni go nie wypuścili. Wharton po prostu uciekł. Cztery dni temu. Jakaś komisja zdecydowała,
że zostanie przeniesiony do innego szpitala, razem z grupą pacjentów zakwalifikowanych
ostatnio do warunkowego zwolnienia...
- Warunkowego zwolnienia! - wybuchnął Keith.
- Tak. Tak samo zareagowałem, kiedy jej agent zadzwonił do mnie i powiedział, że nie dostał od
niej odpowiedzi na wiadomość, którą jej przesłał. Podobno Wharton robił duże postępy i w
końcu uznali, że można go przenieść do szpitala na leczenie przed zwolnieniem. Sid mówił też,
że listy, które Wharton wysyłał do agencji, były coraz rzadsze i że nie było w nich już żadnych
gróźb. Sid nic wcześniej nie mówił, bo nie chciał jej niepokoić. Okazało się jednak, że Wharton
pisał też listy, których nie wysyłał, i że w nich zawarł prawdziwe uczucia. Znaleźli je w jego
pokoju. Podczas transportu zagroził strażnikowi jego własnym pistoletem.
Haley zakryła dłonią usta. Keith patrzył, jak krew odpłynęła jej z twarzy. Poczuł, że drży.
- Usiądź, kochanie.
Zaprowadził ją do fotela i pomógł usiąść. Potem sam przysiadł na oparciu i objął ją.
- Dlaczego nikt nie powiadomił jej o tym wcześniej? - spytał Jamesa.
James potrząsnął głową z wyrazem zniecierpliwienia w oczach.
- Wszystko przez tę cholerną biurokrację. Sid mówi,że pracownicy szpitala najpierw próbowali
znaleźć Haley w Los Angeles. Szukanie zajęło im dwa dni. Do diabła, ci idioci nawet nie
zawiadomili policji! Zrobili to dopiero trzeciego dnia. Od razu po otrzymaniu wiadomości
policja zadzwoniła do agenta Haley. Była już piąta po południu i nagrali wiadomość na
sekretarkę! Zanim dotarła ona do Sida, była dziesiąta rano naszego czasu. A potem Haley
wspaniałomyślnie zignorowała tę wiadomość.
James potarł czoło i ponownie przymknął oczy.
- Przepraszam, Haley. Nie powinienem był tu przychodzić, ale... Po prostu nie mogę uwierzyć,
że ten koszmar znów się zaczyna. Nie pozwolę, żeby tym razem coś się stało.
- Nie stanie się - powiedział spokojnie Keith. -Skąd wiedzą, że opuścił Kalifornię?
James opadł na fotel, stojący naprzeciw tego, w którym siedziała Haley.
- W Los Angeles ukradł samochód, który później znaleziono w Wichita Falls. Uważają, że
dokonał też napadu na sklep w Los Angeles. Ma więc pieniądze... i broń. Prawdopodobnie
ukradł później inny samochód.
Keith mocniej uścisnął Haley.
- Ale... przecież on nie wie, gdzie jestem - powiedziała Haley drżącym głosem, wiedząc, że to z
jej strony tylko pobożne życzenie. Wichita Falls, miasto w Teksasie, leży bardzo blisko granicy z
Oklahomą. Cztery godziny jazdy od Tulsy.
James pochylił się i ujął w ręce jej zimną dłoń.
- Kochanie, Sid mówi, że on chyba wie. W jednym z listów napisał, że „Sabrina" robi sobie z
niego żarty. Twój agent myśli, że Wharton chyba obejrzał program telewizyjny o tobie, który
nadawali jakiś tydzień temu. - Westchnął głęboko. - Było w nim wspomniane, gdzie mieszkasz i
że pracujesz w tutejszym teatrze.
Haley zacisnęła powieki, nie mogąc uwierzyć, że wszystko znów się zaczyna. Nie ucieknę od
niego, myślała ze strachem. Przypomniała sobie, ile to razy w ciągu ostatnich dwóch lat oglądała
się przez ramię, bojąc się, że ujrzy czyhającego na nią Whartona. Przypomniała sobie o tym, jak
bardzo drżały jej palce, ilekroć przerzucała listy, które do niej nadeszły. Pomyślała o

background image

koszmarnych snach, jakie miewała do czasu poznania Keitha. Uważała wtedy, że wpadła w
paranoję. Myliła się. Rzeczywistość okazała się gorsza niż nawet najstraszniejszy sen.
- A więc - szepnęła - teraz może być już w Tulsie. James skinął głową i zaczął delikatnie gładzić
jej ręce.
- Ale tym razem my o tym wiemy. Tym razem obronię cię. Wokół hotelu rozstawiłem już
uzbrojonych strażników. Jeśli będzie trzeba, zamkniemy hotel do czasu, aż go złapią.
- Nie - powiedział Keith. - Jeśli on wie, że Haley jest w Tulsie, chcę ją stąd zabrać. Zabrać z tego
stanu.
Wstał i, nie słuchając argumentów Jamesa, podszedł do telefonu i nakręcił numer Iana. W kilku
słowach wyjaśnił mu, o co chodzi, i odłożył słuchawkę.
- Ian będzie teraz kręcił sceny z Carolyn, a ja zabieram Haley do mojego domu w San Antonio.
James zamknął drzwi hotelowej limuzyny i wsadził głowę przez okienko, żeby po raz ostatni
ucałować Haley na pożegnanie.
- Zadzwoń do mnie od razu, kiedy dojedziesz do San Antonio, dobrze? A potem znów, kiedy
znajdziesz się na ranczu.
- Dobrze.
Spojrzał na Keitha, który trzymał za rękę jego siostrę.
- Dziękuję.
- Nie masz mi za co dziękować.
- Owszem, mam.
Cofnął się i limuzyna wyjechała z podziemnego garażu, włączając się w uliczny ruch Tulsy.
James wszedł z powrotem do budynku, nie zwracając uwagi na mężczyznę w ciemnych
okularach i zniszczonych spodniach, który stał za filarem. Nie zwrócił też uwagi na to, że w
betonowym garażu głos rozchodzi się nadzwyczaj dobrze.
- Spróbuj trochę się przespać - powiedział miękko Keith, całując Haley w policzek. Przykrył jej
zmęczone podróżą ciało wełnianym kocem. Kiedy spróbował wstać z ramy wodnego łóżka,
chwyciła go kurczowo za rękę.
- Nie jestem zmęczona - skłamała. Instynkt samozachowawczy i szok spowodowany
wiadomością, że Wharton jest na wolności, sprawiły, że przyjechała do posiadłości Keitha. Teraz
jednak, kiedy szok już minął i mogła myśleć nieco jaśniej, zdała sobie sprawę, że ta decyzja była
bardzo samolubna. Nie powinna wciągać Keitha w to wszystko.
Nie tylko zresztą jego, pomyślała, spoglądając na zamknięte drzwi sypialni. Kilka pokoi dalej
znajdowała się siostra Keitha i jej dwóch synków.
- Wrócę, kiedy tylko wytłumaczę Angie, dlaczego musieliśmy tu przyjechać. Powinienem też
zadzwonić do Jamesa.
Haley wyprostowała się.
- Keith, zabierz ich stąd, dobrze? Nie chcę, żeby z mojego powodu...
- Spokojnie, kochanie - przerwał jej. - Są w tej chwili tak samo bezpieczni jak ty. Tylko James,
Ian i ja wiemy, gdzie jesteś.
- Ale on się dowie. Prędzej czy później wytropi mnie.
- Haley, daj spokój. Połóż się i spróbuj zasnąć - powiedział stanowczo, zmuszając ją, żeby
położyła głowę na poduszce. - Posłuchaj mnie uważnie. Wiem, że się boisz, ale nie masz do tego
zupełnych podstaw. Jeśli chcesz czuć się bezpieczniej, schowam w tej szafce pistolet, ale i tak
nie będziesz go potrzebować. Wharton na pewno cię nie znajdzie. A teraz prześpij się trochę.
Pocałował ją w czoło.

background image

- Kocham cię - powiedział i zamknął za sobą drzwi. Kocham cię. Nie mógł tego powiedzieć w
gorszej chwili. Schowała głowę w poduszkę i dała upust łzom, które przez tyle godzin dzielnie
powstrzymywała. Płakała z żalu nad bratem i rodzicami, którym znów przysporzyła tyle
kłopotów. Płakała z żalu nad Carolyn, której jej wypadek tak skomplikował życie. Wreszcie
płakała z żalu nad samą sobą. Wiedziała bowiem, że musi zerwać z Keithem, nie wiedziała
tylko, jak znajdzie siły, żeby to zrobić.
Keith obudził ją godzinę później, kiedy wsunął się pod koc i przytulił ją do siebie.
- Mówiłem ci, kochanie, że cię nie znajdzie. James mówi, że policja w Tulsie odnalazła
samochód, który ukradł po ucieczce z Wichita Falls.
- W Tulsie?
- Tak.
Keith silniej przyciągnął ją do siebie.
- Aresztują go i odeślą do Kalifornii prędzej, niż się spodziewasz.
Keith był na tyle ostrożny, że nie powiedział jej wszystkiego, czego dowiedział się od Jamesa.
Nie zdradził jej mianowicie faktu, że skradziony samochód znaleziono na podziemnym parkingu
hotelu Rivertonow.
- Jakieś wieści? - spytała Angie, nalewając Keithowi filiżankę kawy i stawiając ją na stole w
jadalni.
- Nie. Policja obstawiła jej mieszkanie, teatr, hotel i dom Rivertonow jeszcze w zeszłym
tygodniu, ale jak dotąd ten drań jeszcze się nie pojawił.
Angie uścisnęła go za ramię.
- Dostaną go - zapewniła brata. - To tylko kwestia czasu.
- Tak, wiem. - Przetarł oczy zwiniętymi w pięści dłońmi. - Pozostaje tylko pytanie, jak długo
Haley to wszystko wytrzyma?
Wyglądając bezmyślnie przez ogromne okno wychodzące na ogród, w którym znajdował się
basen, Keith rozmyślał o wpływie, jaki ta tragedia będzie miała na życie Haley. Teraz mógł
sobie wyobrazić, jak czuje się człowiek, do którego strzelano. Odkąd przybyli na ranczo, Haley
stała się bardzo zamknięta w sobie i zupełnie niedostępna. Gdyby nie fakt, że ich wspólne
przeżycia z okresu przed ucieczką Whartona były tak głęboko wyryte w sercu Keitha,
zastanawiałby się, czy kiedykolwiek łączyło ich coś więcej niż tylko lekcje gry aktorskiej . Nie
pozwalała mu na jakąkolwiek formę zbliżenia. Nie chodziło nawet o kochanie się. Haley
sztywniała pod jego najlżejszym dotykiem, tężała mu w ramionach, kiedy próbował przytulić ją
do siebie.
Czy to się zmieni, kiedy wreszcie złapią tego szaleńca? Czy może straci Haley na zawsze?
Niesprzyjające okoliczności mogą zniszczyć każdy, nawet najtrwalszy związek. Tak przecież
było z trwającym ponad dziesięć lat małżeństwem Griffa.
- Jest takie stare powiedzenie, Keith - odezwała się Angie. Podniósł na nią wzrok. - To, co nas
nie zniszczy, może tylko uczynić nas silniejszymi. Nie znam jej dobrze, ale wiem, że raz już
przez to przeszła. Myślę, że jest silniejsza, niż ci się wydaje.
„Keith, straciłam wszystkie siły. Naprawdę nie mam już czym walczyć."
Powiedziała mu te słowa tego wieczoru, kiedy spotkali się na przyjęciu. Jeśli było to prawdą,
jeśli dramat sprzed dwóch lat odebrał jej wszystkie siły, czym miała walczyć teraz?
- Myślę, że ją tracę, Angie - powiedział, kryjąc twarz w dłoniach.
Haley obudził szelest otwieranych drzwi. Po omacku uklękła na łóżku. Dźwięk przelewającej się
pod nią wody przypomniał jej, gdzie się znajduje. Dostrzegła rudą głowę dziecka, zaglądającą do
sypialni przez uchylone lekko drzwi. Wypuściła powietrze, które instynktownie przytrzymała w

background image

płucach. To tylko jeden z chłopców. Po krótkiej chwili dostrzegła drugą głowę, tuż obok pier-
wszej.
Przejechała drżącą ręką po włosach i z powrotem wsunęła się pod koc. Koszula, którą pożyczyła
jej Angie, była długa, ale zbyt przezroczysta, żeby mogła się w niej pokazać dwóm czteroletnim
chłopcom.
Weszli do sypialni, jakby była ich własna, co spowodowało, że początkowe przerażenie Haley
przerodziło się w rozbawienie. Przez ten tydzień, który tu spędziła, obecność tych dwóch
niezmordowanych „nicponi", jak ich nazywał Keith, była dla niej jedynym pocieszeniem. Była
także przypomnieniem tego, co traci, rozstając się z Keithem. Wiedziała, że będzie za nimi
bardzo tęskniła.
- Haley - zaczął Brian, opierając się o obite miękkim materiałem wezgłowie łóżka - czy wujek
Keef wie, że śpisz w jego łóżku? - spytał niewinnym głosem.
- Bo możesz wpakować się w poważne tarapaty -dodał Barry, drugi z bliźniaków. Przy tej okazji
dał potężnego kuksańca bratu, który zdążył już usiąść obok Haley. - W tej chwili złaź z łóżka! -
krzyknął na Briana.
Brian uniósł się i oddał bratu kuksańca.
- Sam schodź!
- Ty zejdź!
Zakotłowało się. Chłopcy wymierzali sobie nawzajem szturchańce i Haley mimo woli musiała
się w końcu uśmiechnąć.
- Chłopcy - szepnęła - obudzicie mamę.
- Już mnie obudzili - usłyszeli w progu głos Angie. Stała w drzwiach z miną, która nie wróżyła
nic dobrego. - Powiedziałam wam, żebyście dali Haley spać, tak?
Chłopcy spojrzeli na Haley, szukając u niej pomocy, ale ona tylko bezradnym gestem rozłożyła
ręce.
Wybiegli z pokoju, zanim Angie zdołała ich schwytać, i stanęli w korytarzu, niedaleko drzwi.
- Chcieliśmy jej tylko powiedzieć o pływaniu na łóżku - odezwał się Brian.
- Nie wolno pływać na łóżku wujka Keefa! - dodał Barry i obaj pobiegli do swojej sypialni.
Angie spojrzała przepraszająco na Haley.
- Przykro mi, jeśli cię obudzili.
- Nic się nie stało - powiedziała z uśmiechem. -Zresztą, prawie już nie spałam. Są tacy zabawni -
dodała w obronie malców.
- Tak, ale czasami przeciągają strunę - powiedziała Angie przez zaciśnięte zęby.
- Nic podobnego. Pewnie masz z nimi sporo kłopotu, ale wydaje mi się, że wynika to z faktu, że
jest ich dwóch. Nie uważasz? Kiedy pracują dwie głowy naraz, jest znacznie więcej możliwości
rozrabiania, niż gdyby kombinowała tylko jedna.
- Być może - odparła Angie z ciężkim westchnieniem. - Ja też byłam bliźniakiem, ale nigdy nie
sprawiałam tyle kłopotu co oni. No, z wujkiem Keefem było zupełnie inaczej. Zawsze mu
powtarzam, że to po nim odziedziczyli tę skłonność do robienia awantur.
Dobry nastrój Haley znikł w jednej chwili. Odrzuciła koc, wyszła z łóżka, otworzyła szafę i
wyjęła z niej spodnie i koszulkę.
- Co on teraz robi? Jest przy koniach? - spytała, nie odwracając się do Angie.
Angie zwróciła uwagę na napięcie, jakie usłyszała w głosie Haley. Za każdym razem, kiedy
próbowała porozmawiać z nią o bracie, Haley zamykała się i zmieniała temat. Chociaż zwykle
skrupulatnie przestrzegała zasady niemieszania się w prywatne życie brata, bolało ją, że kobieta,

background image

którą pokochał, nie pozwalała mu zbliżyć się do siebie dalej niż na odległość wyciągniętej ręki.
Keith załamie się, jeśli Haley odrzuci jego miłość.
Podeszła do Haley i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Haley, co mogłabym dla ciebie zrobić? Chcesz porozmawiać? Może to mogłoby ci jakoś
pomóc.
Haley zdusiła szloch, który wezbrał w jej piersiach. Mogło jej w tej chwili pomóc jedynie to,
żeby Angie nie była dla niej taka dobra. I żeby jej synowie nie byli tak niesłychanie ujmujący. I
jeszcze, żeby Angie przestała nieustannie wzbogacać życiorys Keitha nowymi szczegółami.
Wiedziała, że nie zniesie już ani jednego wspomnienia więcej. Każde następne wkrótce stałoby
się dla niej tylko kolejnym bolesnym, przynoszącym gorycz doświadczeniem.
Chrząknęła przez zaciśnięte gardło.
- Dziękuję ci. To bardzo miło z twojej strony, ale... dam sobie radę.
- Jak uważasz - odparła wolno Angie. - Ale gdybyś kiedykolwiek chciała porozmawiać...
- Dziękuję.
Angie westchnęła i ruszyła w kierunku drzwi, kiedy przypomniała sobie prośbę brata.
- Keith chciał, żebym ci powiedziała, że pojechał na jakąś godzinę do miasta.
- Dobrze - odparła, nie podnosząc głowy znad szuflady. - Dziękuję.
- Może przyszłabyś później popływać ze mną i chłopcami? To wielka zaleta klimatu San
Antonio i podgrzewanych basenów. Można tu pływać przez okrągły rok.
Haley uśmiechnęła się lekko.
- Myślę, że... jakoś zapełnię sobie czas.
Kiedy Angie wyszła, zjadła pół kanapki i zaczęła oglądać telewizyjne wiadomości. Po chwili
zdecydowała, że raczej poczyta. Jednak książka nie była na tyle ciekawa, żeby odciągnąć jej
myśli od tego, co działo się w Tulsie. Gdy tylko Angie zabrała synów na basen, zadzwoniła do
Jamesa. Powiedział, że Brent doskonale daje sobie radę z prowadzeniem teatru i że Dennis
znalazł reżysera, który ma ją zastąpić w przygotowaniu sztuki do czasu złapania Whartona.
Złapania Whartona, pomyślała. Wharton zostanie złapany! Rzuciła książkę na podłogę obok
krzesła i zacisnęła powieki. Do diabła, dlaczego jeszcze go nie schwytali? Gdzie on jest? Jak
długo jeszcze...
W tej chwili do pokoju wbiegli chłopcy. Obaj ociekali wodą, a ich drobne stopy zostawiały na
dywanie mokre ślady.
- Hola, hola! - krzyknęła na nich, uśmiechając się. - Czy mama wie, że przyszliście tu tacy
mokrzy?
Podeszli do niej i stanęli z poważnymi minami.
- Tak - powiedział Brian i skinął głową. - To ona nas tu przysłała.
Haley uniosła brwi.
- Jesteś tego pewny? Barry oparł ręce na biodrach.
- Chce, żebyśmy przekazali ci wiadomość.
- W porządku - zgodziła się Haley, sądząc jednak, że Angie kazała im najpierw wytrzeć się do
sucha. - Co to za wiadomość?
Barry w skupieniu przymknął oczy, a potem odezwał
się:
- Powiedziała, żebyś zadzwoniła pod dziewięćset jedenaście. Haley, kto to jest Sabrina? Ten
mężczyzna na dworze chce rozmawiać z Sabriną.
- Sab... Co ty...? Och... Boże, nie!

background image

Jak oszalała wybiegła z sypialni i pognała do jadalni. To, co ujrzała przez okno, zmroziło jej
krew w żyłach.
Boże! Koszmar stał się rzeczywistością!
Niedaleko siostry Keitha stał Jack Raymond Wharton we własnej osobie. Był czerwony na
twarzy i mówiąc coś, żywo gestykulował. Miał na sobie zniszczone ubranie, ale tym razem
włożył też wojskową kurtkę. Haley opanowała strach, który nią zawładnął, i drżącą ręką sięgnęła
po bezprzewodowy telefon, który leżał na stole w jadalni.
- Tu dziewięćset jedenaście. W czym możemy pomóc?
- Ja... Tu jest mężczyzna... Stoi na dworze... i ma broń...
Haley nie widziała w dłoni Whartona pistoletu, ale była przekonana, że ma go w kieszeni.
- Już raz strzelał do mnie i...
- Proszę mi podać swój adres.
- Och, Boże... Jestem gdzieś niedaleko San Antonio...
Jej wzrok padł na leżący obok telefonu rachunek. Chwyciła go i zbliżyła do oczu. Przeczytała
wydrukowany na nim adres.
- Proszę... przyślijcie policję.
- Proszę-pani, proszę się nie wyłą... Odłożyła słuchawkę i pobiegła do sypialni.
- Chłopcy - powiedziała, obejmując dzieci i prowadząc do drugiego skrzydła domu. - Chcę,
żebyście zostali w swoim pokoju, dobrze? Zrobicie to dla mnie?
- Co się stało? - spytał przestraszony Brian. - Dlaczego płaczesz, Haley?
- Czy chcesz nas za coś ukarać?
- Nie, nie. Wszystko jest... w porządku. - Omal nie wywróciła się o porozrzucane na podłodze
zabawki. -Po prostu chcę, żebyście zaczekali tu, aż wujek wróci do domu.
Posadziła chłopców na łóżku, nie przestając gorączkowo myśleć. Kiedy jej wzrok padł na leżącą
pośród innych zabawek kasetę z filmem, omal nie podskoczyła z radości.
- Pooglądacie sobie „Żółwie Ninja", dobrze? Obiecajcie mi - prosiła, walcząc z
wideoodtwarzaczem - że zostaniecie tu... że zostaniecie i będziecie oglądać film aż do powrotu
wujka, dobrze? Bardzo was proszę.
- Zgoda - powiedział Barry, sadowiąc się z bratem przed telewizorem. Brian spojrzał na nią
przez ramię, a jego drobne brwi pozostały ściągnięte.
Haley uśmiechnęła się do niego uspokajająco.
- Nic się nie martw. Wszystko w porządku.
Brian odwrócił się do telewizora. Dotychczas chłopców za nic nie można było oderwać od
ekranu, kiedy oglądali bajkę o żółwiach i Haley miała nadzieję, że tak samo będzie i tym razem.
Zamknęła cicho drzwi i pobiegła do sypialni Keitha. Wiedziała już, co zrobi. Podeszła do szafki,
w której miał leżeć rewolwer. Kiedy jej palce dotknęły zimnego metalu, zamknęła oczy, ze
wszystkich sił starając się opanować narastającą panikę. Wharton nie zrani chłopców i nie zrani
Angie!
Pobiegła do jadalni, rozpaczliwie starając się ułożyć w głowie jakiś plan postępowania. Kiedy
ponownie ujrzała Whartona, jej żołądek skurczył się aż do bólu. Tym razem miał w ręku broń.
Wyglądało na to, że Angie stara się nakłonić go, żeby odszedł od ich domu. Stali teraz kilka
metrów dalej od tylnych drzwi niż wtedy, kiedy widziała ich poprzednio. Ciężko oddychając,
spojrzała w stronę pokoju chłopców i modliła się w duchu, żeby z niego nie wyszli. Przełknęła
ślinę, po czym podeszła do drzwi i otworzyła je.
Wharton spojrzał w stronę, z której doszedł go hałas.

background image

- Angie, uciekaj! Uciekaj! - krzyknęła, podnosząc pistolet na wysokość piersi. Przez łzy, które
spływały jej po policzkach, dostrzegła, że Angie wciąż nie rusza się z miejsca.
- Uciekaj! - krzyknęła ponownie.
Wharton nawet nie dostrzegł, że Angie zaczęła biec za róg domu. Nie próbował jej gonić ani
zatrzymać. Jego wzrok był przykuty do postaci Haley.
- Sabrina - odezwał się i zaczął wolno iść w jej stronę. - Sabrina. Sabrina.
Sabrina... Sabrina... Sabrina...
To imię jak echo dźwięczało jej w głowie, w której w tej chwili panowała kompletna pustka.
Sabrina była ofiarą, ale ona, Haley, nie zamierza nią zostać. Nagle poczuła w sobie wściekłość,
jakiej nigdy dotąd nie doświadczyła w życiu.
- Nie! - krzyknęła.
Wharton zatrzymał się, a ręka, w której trzymał broń, opadła.
- Jeśli chcesz zrobić to samo co przed dwoma laty, musisz wiedzieć, że nie nazywam się
Sabrina! Mam na imię Haley. Rozumiesz? Haley!
Jego twarz wykrzywił grymas nienawiści.
- To wszystko przez ciebie! To mnie unieszczęśliwiłaś! Zakpiłaś ze mnie! Przyszedłem więc,
żeby cię...
- Zastanów się dobrze, Jack - przerwała mu, starając się opanować kipiącą w niej złość. - Nic ci
nie zrobiłam. To ja stałam się twoją ofiarą! Ale tym razem nie poddam się tak łatwo. Nie
pozwolę, żebyś robił mi krzywdę. Rozumiesz, Jack? Nigdy więcej!
Jej słowa ponownie go rozwścieczyły. Podniósł pistolet, ale było już za późno. Haley dostrzegła
ten ruch i furia, która nią owładnęła, znalazła wreszcie ujście. Nacisnęła spust. Ujrzała, jak
rewolwer Jacka zatacza łuk i wpada do basenu. Jego właściciel leżał nieruchomo na ziemi.
Keith otworzył gwałtownie drzwi samochodu, wyskoczył z niego i jak oszalały zaczął biec w
stronę domu. Przecisnął się między samochodami policyjnymi, których lampy rzucały czerwono-
niebieskie błyski, i ujrzał stojącą przed domem karetkę.
- Boże, nie! - szepnął z przerażeniem i rzucił się w stronę ambulansu. Haley miała rację, ten
maniak odnalazł ją nawet tu. A on jej nie słuchał! Dotarł do karetki w momencie, gdy
sanitariusze otworzyli tylne drzwi, żeby wsunąć nosze.
Pod Keithem ugięły się kolana. To nie Haley leżała na noszach. Ujrzał na nich Jacka Whartona.
Szarpnął za ramię stojącego przy nim sanitariusza.
- Ktoś jeszcze? Czy ktoś jeszcze został ranny? Mężczyzna pokręcił głową.
- W środku są dwie kobiety. Nie czują się chyba najlepiej, ale nic złego im się nie stało.
Keith puścił ramię sanitariusza. Jego ciało powoli wracało do życia. Puścił się biegiem w stronę
domu, omijając stojących obok basenu policjantów.
- Pan Garrison? - krzyknął za nim jeden z nich. -Moglibyśmy z panem porozmawiać?
- Za chwilę - rzucił przez ramię, nie przestając biec. Zwolnił dopiero wtedy, gdy usłyszał
dochodzące z domu podniecone głosy siostrzeńców. Stłumił szloch, który wstrząsnął jego
ciałem. Nigdy dotąd krzyki chłopców nie sprawiły mu takiej radości. Stojąc w drzwiach wej-
ściowych ujrzał ich, jak siedzieli wspólnie na jednym z jego krzeseł, udając, że dosiadają konia.
Na głowach mieli ogromne kowbojskie kapelusze. Obok nich siedziała Angie i Haley wraz z
dwójką ubranych po cywilnemu przedstawicieli prawa.
Pierwsza zobaczyła go Angie. Podniosła się z kanapy i bez słowa rzuciła mu się w ramiona.
Keith uścisnął ją i porwał w objęcia chłopców.
- Dzięki Bogu, że nic wam się nie stało. Tak mi przykro, Angie. Tak bardzo mi przykro - szeptał
w jej włosy. - To miało być takie bezpieczne miejsce. Przepraszam cię.

background image

- Nic nie mów. - Jej łzy zmoczyły mu koszulę. -Nie mogłeś tego przewidzieć. Tak bardzo się
cieszę, że już jesteś. Ja... - Odchyliła się, by spojrzeć bratu w oczy. - Bardzo się bałam, ale
Haley... Keith, ona była wspaniała. Zadzwoniła po policję, zabrała chłopców w bezpieczne
miejsce, wzięła twój pistolet...
- Mój pistolet?
- Ten, o którym jej kiedyś powiedziałeś. - Angie potrząsnęła głową i wzięła głęboki oddech. -
Wharton naszedł mnie, kiedy kąpałam się z chłopcami w basenie. Posłałam ich do Haley, żeby
zadzwoniła na policję. Powtarzałam mu, że nie ma tu Sabriny. Miałam nadzieję, że sobie pójdzie
albo że przynajmniej przetrzymam go do czasu, kiedy przyjedzie policja. Nie sądziłam, że Haley
wyjdzie na dwór. Ale ona stawiła mu czoło, Keith. Odciągnęła jego uwagę ode mnie, żebym
mogła uciec, a potem. .. strzeliła do niego.
Spojrzała na Haley, która siedziała w pobliżu z dwoma mężczyznami.
- Wielki Boże. Czy on żyje? - spytał wolno, zaskoczony wiadomością, że to właśnie Haley
unieszkodliwiła Whartona.
- Tak. Zraniła go tylko w ramię. Wyjdzie z tego. Keith zamknął oczy i przycisnął siostrę do
piersi.
Poczuł wstyd, że życzył komuś śmierci. Ale tak było. Chciał, żeby ten mężczyzna zniknął z
życia Haley na zawsze. Och, jak wiele by dał, żeby móc cofnąć czas. Gdyby sam miał ten
rewolwer w rękach... Jednak czy to zmieniłoby coś w jego stosunkach z Haley? Wątpił, czy ich
miłość uda się uratować. Zawsze będzie wisiała nad nimi groźba powrotu Jacka Whartona.
- Jak ona się czuje?
- Nie wiem. Prawie nic nie mówi, ale jest bardzo spokojna. Płakała tylko do momentu, kiedy do
niego strzeliła. Potem nie uroniła już ani jednej łzy. - Wysunęła się z jego objęć. - Porozmawiaj z
nią. Myślę, że cię potrzebuje.
Całym sobą pragnął, żeby tak było. Marzyła o tym jego dusza, jego ciało i serce. Jednak kiedy
Haley podniosła wreszcie oczy i ich spojrzenia spotkały się, pomyślał, że utracił ją
bezpowrotnie. Jak powiedziała Angie, była spokojna, ale smutek, jaki dostrzegł w głębi jej oczu,
powiedział mu wszystko. Był pewien, że ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia.
Stał nieruchomo z zaciśniętym gardłem, podczas gdy Haley powiedziała coś do jednego z
mężczyzn i podniosła się z kanapy. Podeszła do niego bardzo wolno. Kiedy znalazła się tuż przy
nim, wyciągnęła rękę, ale opuściła ją, zanim zdążył ująć ją w swoją.
- Haley - powiedział martwym głosem.
- Przepraszam.
- Nie masz za co...
- Mam.
Poszukała wzrokiem bliźniaków.
- Mogli... mogli zostać zranieni. Nie chciałam, żeby ucierpiał ktoś inny - szepnęła. - Twoja
rodzina...
Jej wargi zaczęły niepokojąco drżeć.
- Haley, nie płacz. To dzięki tobie nic im się nie stało.
Skinęła lekko głową, jednak Keith nie wiedział, czy oznacza to potwierdzenie jego słów.
- Gdyby mnie tu nie było...
- Ale byłaś. I to dlatego, że ja tego chciałem - powiedział szorstkim głosem. Tak bardzo pragnął
wziąć ją teraz w ramiona i nie wypuścić z nich do końca życia. -I nadal chcę. Chcę, żebyś została
tu na zawsze. Kocham cię, Haley.

background image

- Czegoś się dziś o sobie dowiedziałam. To nie ja byłam w tym konflikcie słabszą stroną. Nigdy
więcej tak o sobie nie pomyślę.
Kiedy zaczynała mówić, jej głos brzmiał cicho i niepewnie, ale ostatnie zdanie wypowiedziała z
absolutną wiarą w to, co mówi.
- Zrobię wszystko, żeby żyć tak, jak chcę. A najbardziej na świecie chcę ciebie. Jest jednak tyle
przeszkód... Tyle problemów, którym musiałbyś stawić czoło. Muszę wiedzieć, jak bardzo... Jak
dużo jesteś w stanie dla mnie zrobić. Jak długo ze mną wytrzymasz.
Zamknął oczy i objął ją.
- Co byś powiedziała, gdybym zadeklarował, że całą wieczność?
Rozpłakała się. Po policzkach popłynęły jej pierwsze łzy od chwili, w której strzeliła do swego
prześladowcy. Przytuliła się do Keitha, który objął ją mocniej i oparł policzek ojej głowę. Płacz,
maleńka, myślał. Płacz tak długo, aż oczyścisz się ze wszystkich przeżyć tych dwóch długich lat.
Minęło sporo czasu, zanim podniosła do góry twarz. Wyglądała okropnie. Zapuchnięte oczy,
czerwony nos, policzki mokre od łez. Uniosła rękę, żeby je obetrzeć, ale Keith powstrzymał ją.
Pochylił się i pocałował Haley w oba policzki, a potem w usta.
- Byłaś taka dzielna - szepnął. - Taka silna. Uśmiechnęła się nieśmiało i potrząsnęła głową.
- Nie, to tylko doszedł do głosu mój instynkt samozachowawczy. To, co naprawdę wymaga
dzielności, to stawienie czoła jutrzejszemu dniu, i dniu, który po nim nastąpi, i wszystkim
kolejnym dniom. Jesteś pewien, że chcesz dzielić je ze mną? Wieczność to naprawdę bardzo
długo, Keith - powiedziała lekko drżącym głosem. -Ten czas będzie wypełniony...
- Miłością - dokończył za nią i przejechał palcem po brwiach Haley. -I pracą. Zabawą, kłótniami,
seksem i... dziećmi - powiedział, uśmiechając się do tej myśli.
Skinął głową w stronę chłopców. - Może będziemy mieli bliźniaki.
Uśmiechnęła się i spojrzała na niego z udawaną powagą.
- Powiedziałeś: miłością?
- I to jaką!
Przylgnęła do niego całym ciałem, nie potrafiąc inaczej wyrazić swego szczęścia.
- Trzymam cię za słowo, kowboju.

- Daj spokój, wyglądasz doskonale. Haley wsunęła nogi w buty na obcasach i przeszła przez
apartament hotelu Riverton, w którym spędzała z mężem weekend. Keith miał wprawdzie
wszelkie powody, żeby czuć się tego wieczora zdenerwowanym, ale jeśli w tej chwili nie
przestanie wiązać i rozwiązywać muchy, nic z niej nie zostanie.
- Daj - powiedziała i odsunęła jego ręce. - Pozwól, że ja to zrobię.
- Bardzo proszę.
Patrzył w sufit, podczas gdy Haley wiązała elegancki węzeł.
- Nie cierpię tego-stwierdził.
- Czego? Premier czy wiązania much? Uśmiechnął się.
- Ponieważ to pierwsza premiera w moim życiu, powiedziałbym, że raczej tego drugiego.
- No, wygląda całkiem nieźle.
Uśmiechnęła się do Keitha, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, że ten przystojny mężczyzna jest jej
mężem. Miała nadzieję, że z biegiem czasu jakoś się do tego przyzwyczai, jednak jej życie po
raz kolejny tak bardzo się zmieniło, że zwątpiła już, czy kiedykolwiek zdoła się przyzwyczaić do
wszystkich zmian, jakie w nim nastąpiły. Pobrali się-dwa tygodnie po incydencie, jaki miał
miejsce na ranczu Keitha. Po ślubie przylecieli z powrotem do Tulsy, żeby skończyć film. Przy

background image

okazji Haley spakowała pozostawione w mieszkaniu rzeczy, by przewieźć je do Sant Antonio, i
przekazała Dennisowi wszystkie sprawy związane z prowadzeniem teatru.
- Cały dzień chodzisz jak na szpilkach. Nie wydaje mi się, żeby to wynikało tylko z faktu, że
masz dziś założyć najelegantszą ze swoich much.
- Masz rację - przyznał. - Denerwuję się z powodu tej premiery. Będę szczęśliwy, kiedy
wszystko się skończy.
Uśmiechnęła się i sięgnęła po spinki do koszuli, które Keith bezskutecznie próbował włożyć w
odpowiednie dziurki. Wpinając je, przysunęła się do męża, dotykając jedwabną suknią jego
śnieżnobiałej koszuli.
- Będziesz gwiazdą wieczoru. Ja pierwsza ocenię cię najwyżej, jak można.
- Jak rozumiem, zrobisz to zupełnie bezstronnie -powiedział z uśmiechem.
- Najzupełniej - zapewniła go, poważniejąc. - To jest opinia profesjonalistki, panie Garrison. Nie
pozwolę sobie na żadne fory... Nie... Keith...
Pocałował ją w usta, a potem obsypał pocałunkami jej szyję.
- Nawet mimo ostatniej nocy? - spytał, nie odrywając ust od jej skóry.
- Nawet...
Przed oczami stanęły jej obrazy sprzed kilkunastu godzin. Gorące uściski, czule szeptane słowa,
namiętne pocałunki.
- No, może gdybyś powtórzył kilka szczegółów -zgodziła się po chwili wahania. -
Poczuła, jak jego usta rozchylają się w uśmiechu.
- Tych z samego końca?
- Tak. Może też kilka z początku. I jeszcze parę momentów ze środka.
Podniósł głowę i przedrzeźniając ją, przybrał poważny wyraz twarzy.
- Najważniejsze jest, żeby wydać zupełnie bezstronną opinię.
Westchnęła zabawnie i oparła policzek o jego pierś.
- Keith, jesteś niemożliwy. - Odsunęła się nieco od męża i poprawiła jego muchę. - Wiesz, kiedy
się kąpałeś, dzwoniła Carolyn. Powiedziała, że właśnie przyjechali z Jonathanem.
- Co u niej? - spytał z żywym zainteresowaniem.
- Pytasz o ciążę czy fakt, że Ian nie zrezygnował z rozbieranej sceny?
- O jedno i drugie.
- Cóż. Jeśli chodzi o dziecko, oboje mają absolutnego bzika. Carolyn mówi, że nie mogą się już
doczekać, kiedy przyjdzie na świat. Natomiast jeśli chodzi o scenę... - spojrzała na Keitha
roześmianymi oczami -.. .twierdzi, że Ian pożałuje, że jej nie wyciął. Za karę dziecko nie będzie
miało jego imienia. Powiedziała mi też, że niektórzy z naszych starych przyjaciół z Hollywood
zaczęli rozpuszczać plotkę, że miała w tej scenie dublerkę. Większość ludzi nie zdaje sobie
sprawy z tego, że w tym przypadku było to niemożliwe. Teraz wystarczy, żeby w wywiadach
Carolyn mocno temu zaprzeczała, a nikt jej nie uwierzy.
- Bardzo sprytne - skomentował ze śmiechem Keith. - Cieszę się, że Carolyn i Jonathan doszli do
porozumienia, Ian nie mylił się co do niego, prawda? Nie chodziło mu o tę scenę, ale o to, co
Carolyn robiła ze swoim życiem.
- Tak. Dzięki Bogu, że w porę zdała sobie z tego sprawę. Te kilka tygodni, podczas których nie
było nas w Tulsie, było dla niej doskonałą do tego okazją. Mogła polecieć do Los Angeles i
porozmawiać z Jonathanem.
- Jak sądzisz, jak on to przyjmie? W końcu zobaczenie własnej żony w objęciach innego
mężczyzny musi być jakimś przeżyciem.
Haley wzruszyła ramionami i wyśliznęła się z objęć Keitha.

background image

- Prawdopodobnie w ten sam sposób, w jaki ja zniosę widok mojego męża grającego w tej samej
scenie. To wcale nie będzie łatwe.
Sięgnęła po dłoń Keitha i przycisnęła ją na chwilę do ust. Spojrzała mu w oczy, starając się
wyrazić spojrzeniem to, co czuła.
- Jednak dam sobie głowę uciąć, że Jonathan chętnie zrobi wszystko, żeby zwalczyć wszelkie
przeszkody stojące na drodze do ich szczęścia. Jeśli się kogoś kocha, to naprawdę niewielka
cena.
- Ja też cię kocham - odparł, ściskając lekko jej rękę.
- Wiem.
Rzeczywiście, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Widziała, jaką cenę płacił za to każdego
dnia. Jej problemy nie zniknęły jak ręką odjął tylko dlatego, że Jack został zamknięty w
teksaskim więzieniu. Keith był przy niej, podtrzymywał ją, kiedy stare obawy i nocne koszmary
znów zaczęły ją nękać. Namawiał ją, żeby zgłosiła się do psychoterapeuty, który pomógłby jej
pokonać najgorsze obawy i niepokoje. Chronił ją przed wścibskimi reporterami, którzy po
wydarzeniach na ranczu nieustannie ją nagabywali. Kiedy wreszcie uznała, że nadszedł czas
udzielenia takiego wywiadu, stał tuż obok, trzymał ją za rękę i wspierał duchowo, kiedy
odpowiadała na pytania. Miała nadzieję, że jej odpowiedzi pomogą komuś, kto znalazł się w
podobnej jak ona sytuacji.
Czy to możliwe, żeby ten wywiad odbył się dopiero miesiąc temu? Jej wydawało się, że minęły
już od tej chwili całe wieki. Wszystko, co wydarzyło się w przeszłości, należało do innego życia.
Uśmiechnęła się. Podniecenie wielkim przeżyciem, jakie czekało jej męża, sprawiło, że
wszystko inne przestało się w tej chwili liczyć. Ujęła Keitha pod rękę, razem wyszli z pokoju,
zamknęli drzwi i poszli do windy. Keith nacisnął guzik i spojrzał na Haley z uśmiechem.
- Z czego się śmiejesz?
- Pomyślałem sobie, że w tej jedwabnej sukni wyglądasz równie pięknie jak w czarnych
leginsach i czerwonych adidasach.
Zmarszczyła pytająco brwi.
- Nie pamiętasz dnia, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy? Najpierw upokorzyłaś mnie w
teatrze, a potem poszłaś porozmawiać z Ianem. Jechaliśmy wtedy tą samą windą.
- Och, rzeczywiście - powiedziała, wchodząc do windy, której drzwi właśnie się przed nimi
otworzyły. - Prawie zapomniałam.
- Ja tego nigdy nie zapomnę.
- Tego, że cię upokorzyłam?
- Nie. Tego, jak wyglądałaś w tych leginsach. Uśmiechnęła się. Jakże była wdzięczna losowi, że
nie postawił na drodze Keitha innego nauczyciela. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, Keith
oparł się o przeciwległą ścianę, zupełnie jak tamtego dnia, i przyciągnął Haley do siebie.
- Jeśli to prawda, że z nas dwojga ja bardziej rzucam się w oczy - zaczęła, spoglądając na niego z
błyskiem w oku - chyba powinnam mieć z tego jakąś korzyść. Nie uważasz?
- Jak najbardziej - odparł, a w jego oczach zapaliły się wesołe iskierki.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. W takim razie chyba nie będziesz miał nic przeciw temu,
jeśli poproszę o obsadzenie mnie w tej romantycznej komedii, którą chciałeś ze mną nakręcić.
Keith zaniemówił. Patrzył na nią jak zauroczony. Myślał, że jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym
rozmawiać, mimo że scenariusz tego filmu bardzo mu się spodobał. Jeszcze bardziej podobał mu
się pomysł, że mógłby zagrać obok Haley. Delikatnie wspomniał jej o tym kiedyś, nie mając
wszakże odwagi wywierać żadnego nacisku.

background image

- Żądza życia - powiedział, odzyskując po chwili głos. - Wreszcie obudziła się w tobie żądza
życia! A to dobry znak - dodał z szerokim uśmiechem i mocno ją do siebie przytulił.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dalton Margot Super Romance 19 Trzy brzdące i tatuś
Dalton Margot Super Romance 76 Rodzinne podobieństwo
McSparren Carolyn Super Romance 97 Karuzela
Dalton Margot Super Romance 35 Metamorfoza
Jak powstaje szkło
Twoj plan na 09 rok jak miec super figure
Jak Mieć SUPER ZDROWIE
Jak dodać super efekty do zdjęcia za darmo
O enigma do medalhao Brenna Todd
52 najlepsze triki w Excelu czyli jak szybciej wykonac obliczenia
The Super A Bad Boy Romance Connor, Anne
Jak przekonwertować romy w programie Super Card
Tajemnicze pustynne szkło od lat powoduje kontrowersje podobnie jak ślady stopionych kamieni i budow
ciastka z maszynki super kruche
Jak powstaje szkło
Barker Margaret Medical Romance 128 Jak w bajce
Jak pracowac z dzieckiem niedowidzacym

więcej podobnych podstron