JossWood
NadzatokąwSydney
Tłumaczenie
MonikaŁesyszak
ROZDZIAŁPIERWSZY
WillaMoore-FisherstałaprzedlustremwłazienceluksusowejrestauracjiwSur-
ryHillsitoczyłazesobąwewnętrznąwalkę.Niewiedziała,jakwytłumaczyćnowo
poznanemumężczyźnie,żeniepójdzieznimdołóżkaaninapierwszej,aninadru-
giej,aninażadnejnastępnejrandce.Najchętniejnagadałabyarogantowidosłuchu,
aleprzezosiemlatnieudanegomałżeństwaprzywykładouległości.Choćnarastała
wniejzłość,zprzyzwyczajeniaszukaławinywsobie.Możesamastworzyłamylne
wrażenie?Możepowinnadaćmuszansępoprawy?
Rozsądekpodpowiadał,żetonicnieda.Przezosiemlatnapróżnorobiławszyst-
ko,byzadowolićWayne’awnadziei,żezmienidoniejnastawienie.
‒Najlepiejpowiedziećmuprostozmostu,żeniepotrzebnietraciczas–orzekła
wkońcunagłos.
Łatwiejpowiedziećniżwykonać.Przezcałedorosłeżyciewolałaznosićprzykro-
ściniżnarazićsięnagniew.Uznała,żenajwyższaporawypracowaćwsobieodwa-
gę.
‒Odkiedytomówiszdosiebie?–odezwałasiędrwiącojakaśkobietazajejple-
cami.
Willa ujrzała w lustrze smukłą blondynkę, starannie umalowaną i ostrzyżoną na
krótkiego,gładkiego„boba”.Rozpoznaładawnąprzyjaciółkędopieropochwili,po
ciemnobrązowychoczachofiglarnymspojrzeniu.Zaskoczona,odwróciłasiętwarzą
doniej.
‒Amy?Coturobisz?
Amy podeszła bliżej na wysokich szpilkach. Dopasowana sukienka podkreślała
zgrabnąfigurę.Willauścisnęłająserdecznie.Najchętniejzatrzymałabyjąwuści-
sku na zawsze. Czemu w ogóle pozwoliła jej zniknąć ze swojego życia? Pogodna
Amy,uroczakokietka,wwiekuosiemnastulatpokazałajejurokiżycia.Tamtegopa-
miętnegolatanaWhitsundaysBrodie,Scott,ChantalijejstarszybratLukestano-
wilicałyjejświat.Apotem,kiedywyszłazaWayne’a,porzuciłanietylkoich.
‒Przyszłamnakolacjęzewspółmieszkankąprzedwypademdonocnegoklubu–
wyjaśniłaAmy.‒Aty?
‒Umówiłamsięnarandkęwciemnoznieodpowiednimfacetem.Właśniekombi-
nuję,jakgospławić.Jakmyślisz?Przecisnęłabymsięprzeztookienko?
‒Jasne!Jesteśażzachuda.Aledlaczegoumawiaszsięzobcymi?Oilewiem,wy-
szłaśzaWayne’a,prawda?
Willapokazałajejrękębezobrączki.
‒Popełniłamwielkibłąd.Właśniesięrozwodzę.
Amyzacisnęłazęby.
‒Bardzomiprzykro.Niejestemnabieżąco.Minęłotylelat…Musimyjenadro-
bić.Teraz.
‒Acozrobimyznaszymitowarzyszami?
‒Wyglądanato,żetyzaswoimnieprzepadasz,aJessiceniebędziemniebrako-
wało.Przedchwiląwymieniałagorącespojrzeniazjednymprzystojniakiemprzyba-
rze.
Amypodeszładodrzwi,otworzyłajeiprzeciąglezagwizdałanakelnera.Willinie
zdziwiło,żeprzybyłnatychmiast.
‒Czymałasalabankietowajestwolna?–spytałaAmy.
‒Tak,proszępani.
‒Doskonale.PrzekażGuidonowi,żeskorzystamzniejnachwilę.Ipoproś,żeby
przyniósłbutelkęmojegoulubionegochardonaya–dodałazczarującymuśmiechem.
Chłopak natychmiast znikł na zapleczu. Amy już jako nastolatka umiała okręcić
sobieprzedstawicielipłciprzeciwnejwokółpalca.Teraznajwyraźniejosiągnęłami-
strzostwoświatawkokieterii.
‒Urządziłamtukilkaimprezdlawspółpracowników–wyjaśniłaprzyjaciółkana
widokjejzdumionejminy.–Guidomawobecmniedługwdzięczności.–Wyprowa-
dziłaWillęstylowoudekorowanymkorytarzemdomałegopomieszczeniazestołem
konferencyjnymprzyjednejścianieiszeregiemkrzesełprzydrugiej.Wskazałana-
rożnąsofę.
‒Jakmiłocięwidzieć–zagadnęła.–Zmieniłaśsię.Zyskałaśklasę.
‒ Owszem, dzięki bogatemu mężowi, prawie byłemu – odrzekła Willa zgodnie
zprawdą.–Uprawiamgimnastykę,noszęmarkoweubrania,chodzędonajlepszego
fryzjerawSydney.
Amywychwyciłanutęgoryczywjejgłosie.
‒CzybyłocibardzoźlezWayne’em?–spytałaztroską.
Willawpierwszejchwilichciałaskłamać,alezrezygnowała,gdydostrzegłazrozu-
mienieiwspółczuciewoczachprzyjaciółki.Choćniewyjawiłabynikomucałejpraw-
dy,postanowiłaujawnićprzynajmniejjejczęść:
‒ Raczej nudno – sprostowała. – Wayne potrzebował młodej, reprezentacyjnej
żony w charakterze dodatku do drogiego garnituru. Pełniłam tę rolę przez osiem
lat.
‒Szkodatwoichzdolności –westchnęłaAmy.– Marzyłaśostudiach ekonomicz-
nych.
‒Wayneceniłurodęiposłuszeństwo,anierozum.Śledziłamrynek,sytuacjęgo-
spodarczą,bieżącetrendy,ale nielubił,kiedyjego żonarozmawiałao interesach.
Chciał,żebymnieoglądano,aniesłuchano.
‒Nigdyniemiałamonimzbytwysokiegomniemania.‒Gdykelnerpodszedł,Amy
wstała,odebraławino,podziękowała,napełniładwakieliszki,upiłałykzeswojego
iusiadłazpowrotem.‒Odnoszęwrażenie,żesłyszęzłagodzonąwersjęwydarzeń
‒skomentowaławyznanieWilli.
‒Niechcęcięzanudzać.
‒Nigdynieuważałamcięzanudziarę.Owszem,zaosobęcichąiprawdopodob-
niebardzonieśmiałą,alenigdynudną.Idęozakład,żedałaśzsiebiewszystkomę-
żowi.Zawszewychodziłaśzeskóry,żebyzadowolićwszystkichwokółsiebie.Inie
znosiłaś łamać danego słowa. Pamiętam twoją nieszczęśliwą minę, gdy poprosiłaś
Luke’aopomoctamtejnocynaWhitsundays,chociażbłagałam,żebyśtegonierobi-
ła.
Willaprzygryzławargę.ZnowuzobaczyłaprzedsobąpobitąAmy,zapłakanąiza-
krwawioną,zpodbitymioczamiiranąnapoliczkupowalcezJustinem,któryusiło-
wałjązgwałcićnaplaży.Czasamiwidywałajejpokancerowanątwarzwesnach.Bu-
dziłasięwtedy,zlanapotem.
‒ Wybacz, ale musiałam wezwać Luke’a. Sama nie dałabym rady udzielić ci po-
mocy.
‒Rozumiem.Zresztąminęłotylelat.Couniego?
Willanatychmiastwychwyciłalekkiedrżeniewjejgłosie.WzajemneuczuciaAmy
iLuke’azawszeoscylowałypomiędzymiłościąanienawiścią.Willanigdyniepotra-
fiłarozgryźć,conaprawdędosiebieczują.
‒Wszystkowporządku.Jestnadalwolnyiwieczniezapracowany.Obecniepra-
cuje przy wielkiej inwestycji w sieci hoteli w Singapurze. To największe przedsię-
wzięciewjegokarierze.
AmywreszciepodniosławzroknatwarzWilli.
‒Czynadalutrzymujeszkontaktzpozostałymipracownikamikurortu:zBrodiem,
Chantal,Scottem?
‒Okazyjnie,przezportalespołecznościoweipocztęinternetową.Chantalnadal
tańczy, Scott należy do najzdolniejszych młodych architektów w mieście, a Brodie
zawiadujespółką,któraorganizujerejsyluksusowymijachtamiwzdłużZłotegoWy-
brzeża. Nie widziałam ich od tamtego tygodnia, kiedy ty i Brodie opuściliście wy-
spę.
Zadowolona, że Amy porzuciła temat jej nieudanego małżeństwa, Willa wróciła
myślamidowakacjiweleganckimkurorcienaPłaczącejRafie,gdziemłodazałoga,
złożonazobcychsobieludzi,przybyłanasezon,bypracowaćpocałychdniachiba-
lowaćpocałychnocach.Dotejporydziwiłoją,żecałaszóstkamimozupełnieróż-
nychosobowościtakszybkoznalazławspólnyjęzyk.Śmialisię,kochali,piliiimpre-
zowalinaokrągło.Niewiadomo,kiedyminęłyimdwapierwszemiesiącewakacji.
Apotemichidyllanagledobiegłakońcawskutekdwóchprzerażającychincydentów.
Wichrezultacielęk,rozgoryczenie,żaliwyrzutysumieniarozdzieliłynierozłączną
paczkęiskierowałyWillęnadrogę,którejterazgorzkożałowała.
‒Odbiegłyśmyodtematurozpadutwojegomałżeństwa–zauważyłaAmy.
‒Racja.
Dziwne,żepotylulatachrozmawiałytakszczerze,jakbyniewidziałysięzaled-
wieodwczoraj.JednakWillaniewidziałapotrzebywtajemniczaniadawnejprzyja-
ciółkiwewszystkieszczegóły.Zbytwielejeróżniło.
Winnychokolicznościachbezpośrednia,rozrywkowaAmynienawiązałabyprzy-
jaźni z cichą, naiwną i znacznie spokojniejszą Willą. Willa tylko na pierwszy rzut
oka stwarzała wrażenie młodej, światowej damy, podczas gdy śmiałość i pewność
siebienaprawdęleżaływnaturzeAmy.
‒ Przestała mi wystarczać rola bezczynnej, reprezentacyjnej żony – wyznała
wkońcuzociąganiem.–AleWaynemnieniezrozumiał.Nazwałamgołysiejącym,
podtatusiałympalantem,aonmniepustąlalką.Wkrótcepadłypropozycjeseparacji,
apotemrozwodu.Obydwojgunamodpowiadały.Osiemmiesięcytemuwykopałmnie
zmieszkaniadonadmorskiejrezydencjiwVaucluse.
Amyzagwizdała,usłyszawszynazwęnajbardziejprestiżowejpodmiejskiejdzielni-
cySydney.
‒Dlaczegosamsiętamnieprzeniósł?
‒Bonieznosiwodyiotwartychprzestrzeni.Zresztąjeszczetegosamegopopo-
łudnia,tużpomojejwyprowadzce,wprowadziłdomieszkaniaswojąnowązdobycz:
młodziutką,głupiutkągąskę.Wtejsytuacjiwystarczyjednasprawawsądzieibędę
wolna.
‒Copotemzrobisz?
‒Nadalłamięsobienadtymgłowę.Uzyskałamdyplom,alebrakmidoświadcze-
niazawodowegoi,cogorsza,znajomości.Mójgłównyproblemtoniebrakpienię-
dzy,tylkonadmiarczasu.Łażeniezkątawkątpotymwielkim,pustymmauzoleum
niepomaga.–Zerknęłaznacząconarolexa,któregodostałanadwudziestepierw-
szeurodzinyodWayne’a.Niewidziałapotrzebydalszegoroztrząsaniaswojejmo-
notonnej egzystencji. Uznała, że najwyższa pora zmienić temat. – Siedzimy tu już
okołodwudziestuminut.Jaksądzisz,czymójadoratorodsiedmiuboleścijużsobie
poszedł?
‒PoprosiłamGuidona,żebymuprzekazał,żeniejesteśnimzainteresowana.Kie-
dyweszłamdołazienki,wyglądałaś,jakbyśchciałagorozszarpaćnastrzępy.Myślę,
żeuchroniłamcięprzedwięzieniem–dodałaAmynawidokzdziwionejminyWilli.
‒Dziękuję.Miłobyłocięspotkać,aleporawracać.
‒ Dokąd? Do pustego domu? Po jakiego diabła? Potrzebujesz rozrywki. Właśnie
zawarłam korzystny kontrakt na kampanię reklamową. Będę promować sieć skle-
pówzodzieżąisprzętemsportowym.Mójklientzakładateżkilkasiłowni.Postano-
wiłam uczcić z grupką znajomych mój sukces. Zabieramy go do nocnego klubu.
Idzieszznami.
‒Niesądzę…
‒Toświetnypomysł.MójklientmanaimięRob.Przystojny,bezceremonialny,do
wzięcia,aleniewmoimtypie–dodała,prowadzącjązpowrotemnasalęjadalną.
‒Jeżelichoćtrochęprzypominafacetów,którychostatniopoznałam,zasługujeco
najwyżejnastryczek.
‒ Nie podejrzewałam cię o mordercze instynkty – zadrwiła Amy, kierując ją ku
drzwiom.‒Widzę,żedziewczynyjużwyszłydomiasta.Chybamuszęcięnauczyć
korzystaćzżycia.
‒Znowu.
LedwieRobHansonwkroczyłdonocnegoklubu,zadzwoniłmutelefonwkieszeni.
Dzwoniłajegoukochanasiostra,dziesięćlatmłodszaodniegodwudziestodwuletnia
Gail.
‒Coporabiasz?–spytałazarazpokrótkimpowitaniu.
‒Właśniewszedłemdoklubu.
‒Jeszczenikogoniepoznałeś?
‒ Nie miałem czasu, ale też specjalnie nie szukałem – odpowiedział zgodnie
zprawdą.
‒ZraziłocięrozstaniezSaskią?–zachichotałaGail.–Ponieważwypadłastądjak
burza, przypuszczam, że ją rzuciłeś. Nigdy nie chodziłeś z dziewczyną dłużej niż
trzymiesiące.
Robszybkoobliczyłwmyślach,żerzeczywiściepoznałSaskięprzedtrzemamie-
siącami. Wpadł w popłoch na wzmiankę, że pora pomyśleć o legalizacji związku.
Wspomniałateż,żewartowygospodarowaćmiejscenagarderobęwjegosypialni.
Agdyzostawiłapaczkętamponówwłazience,uznał,żenajwyższyczaszakończyć
romans.Nieplanowałzniąprzyszłości.Zresztądotejporyniepoznałkobiety,któ-
rąchciałbyzatrzymaćprzysobienazawsze.
‒Kiedyśspotkasztaką,którazawróciciwgłowie–ostrzegłaGail.
Robszczerzewtowątpił.Wprzeciwieństwiedosiostryniewierzyłwmiłośćaż
pogrób.Żebyodwieśćjąodniewygodnegotematu,zapytał:
‒Acouciebie?Nadalchodziszztymmistrzemtatuażu?
‒Dobrzezagrane!–roześmiałasięGail.–Ataknajlepsząobroną.Jakdługozo-
stanieszwSydney?
‒ Około miesiąca. Najwyżej sześć tygodni. Tylko przypadkiem nie sprowadzaj
tegoswojegoartystydodomupodczasmojejnieobecności.
‒Bezobawy!Przeniosęsiędoniego.Cześć!Buziaki!
Rob popatrzył na wygaszony ekran komórki i pokręcił głową. Gail zadzwoniła
chybatylkopoto,żebypodnieśćmuciśnieniekrwi.Potemzerknąłnazegarek.Mi-
nęładziesiąta.Obliczył,żewJohannesburgubędziedrugapopołudniu.Gailpewnie
wróciłazporannychzajęćnauniwersytecieizabijałanudę,grającstarszemubratu
nanerwach.Dobrze,żeodpłaciłjejpięknymzanadobne.
Z niechęcią wkroczył do dusznej sali, cuchnącej mieszaniną alkoholu, perfum
ipotu.Natychmiastzadałsobiepytanie,cotuwogólerobi.Jeszczenieodpocząłpo
długim przedwczorajszym locie z Johannesburga, zwłaszcza że od wielu miesięcy
pracowałposzesnaściegodzindziennie.Pozatymnieznosiłtakichmiejsc–zbytza-
tłoczonychidusznych,pełnychzbytmłodychizbytchętnychdziewczyn.
Ktoś mógłby go nazwać staroświeckim, ale lubił dołożyć trochę starań, zanim
nowazdobyczwskoczymudołóżka.Zresztąwwiekutrzydziestudwóchlatczułby
sięjaklubieżnystarzecwtowarzystwiepanienki,młodszejodwłasnejsiostry.
Strząsnąłzplecówdłońjednejzbywalczyń,zignorowałpropozycjędrugiejiprze-
szukałwzrokiembar.PostanowiłodnaleźćAmy,podziękowaćzazaproszenieipod
pierwszymlepszympretekstemwrócićdowynajętegomieszkania.Przewidywał,że
poszukiwania w tłumie przy przyćmionym świetle zajmą mu całe wieki. Nagle po-
czuł wibracje telefonu w kieszeni. Gdy go wyjął i zerknął na ekran, pobłogosławił
osiągnięciawspółczesnejtechniki.
Amynapisała:
„Skręćwlewoprzydrzwiachwejściowychiidźwstronęzaplecza.Siedzimyprzy
stolikuwrogunakońcusali”.
Robuśmiechnąłsię,schowałaparatipodążyłwewskazanymkierunku.Wkrótce
ujrzałgromadkępań,naszczęściepełnoletnichiatrakcyjnych,alechybajużnieco
wstawionych,zważywszynailośćbutelekikieliszkównastoliku.Trudno,posiedzi
półgodziny,wypijejednopiwoipójdzie.
Amy,pewnasiebieiolśniewająca,przewyższaławszystkieurodą.Niezapamiętał
imion jej koleżanki z pracy i asystentki. Dwóch pozostałych nie poznał wcześniej.
Zignorowałblondynkęostrzyżonąnachłopaka,któranawiązałakontaktwzrokowy
zjakimśgościemprzybarze.Zwróciłzatouwagęnasiedzącąwrogukobietęoma-
honiowychwłosach.BezradnespojrzeniewielkichoczuprzypominałoAudreyHep-
burn i budziło w mężczyznach pierwotne instynkty: zdobywcy i opiekuna. Jednak
bogate doświadczenie nauczyło go, że pozory przeważnie mylą. Romantyczki, sie-
rotkiibiednekociątkapotrafiąwyssaćzfacetawszystkiesiły.
Amynajegowidokskoczyłanarównenogi.
‒Rob!Jakdobrze,żejesteś.
Jakdlakogo.
‒Mojewspółpracownice,BellęiKarę,jużznasz.Ta,którarobisłodkieoczydo
przyszłegogwiazdorarockaprzybarzetomojawspółlokatorka,Jessica.Atomoja
staraprzyjaciółka,Willa.Willo,toRobHanson.
‒ Przedstawiłaś mnie jak sędziwą staruszkę – zażartowała Willa, zwracając ku
niemuzachwycające,szarozieloneoczęta.
Robzająłwolnemiejsceobokniej.Amypostawiłaprzednimbutelkęlodowatego
piwajegoulubionejmarki.Robpostanowił,żejewypije,posiedzipółgodzinyipój-
dzie.
‒ Rob posiada sieć sklepów ze sprzętem i odzieżą sportową oraz kilka siłowni
wAfrycePołudniowej–przedstawiłagoAmy.–ZamierzautworzyćfiliewAustralii,
napoczątekwSydney,MelbourneiPerth.
‒Odważneprzedsięwzięcie–skomentowałaWilla–zwłaszczaodkądspółkaJust
Fit zdominowała rynek. Wykupują wszystkie konkurencyjne siłownie, które prze-
szkadzają im zmonopolizować branżę. Niełatwo ci będzie sprostać konkurencji
dwóchustabilizowanych,renomowanychfirm,zktórychjednawkrótcewejdziena
giełdę.Samazamierzamkupićpakietichakcji,kiedyzatrzytygodniejewyemitują.
Robpopatrzyłzezdumieniemnarudowłosąpiękność.Potemprzeniósłwzrokna
Amy,którasięroześmiała.
‒Willamanietylkoładnąbuzię.
Zaraz jednak doznał rozczarowania, gdy podpite panie zaczęły wymieniać dość
frywolneżarciki.Wyglądałonato,żerozumiejąsiębezsłów.Wlotchwytałyniezro-
zumiałedlainnychaluzje.
‒Jakdługosięznacie?–wtrącił,żebyodwrócićichuwagęodniezbytsubtelnych
żartów.
‒Osiemlat,właściwieprawiedziewięć,zezbytdługąprzerwąpośrodku–wyja-
śniłaWilla.
Na widok jego niepewnej miny położyła mu dłoń na odsłoniętym przedramieniu
poniżej podwiniętego rękawa koszuli. Rob ku własnemu zaskoczeniu poczuł przy-
pływ pożądania. Nigdy w życiu nie zareagował tak silnie na niewinne dotknięcie.
Gdy ponownie na nią spojrzał, stwierdził, że jest nie tylko śliczna, ale i ponętna.
Zprzyjemnościąchłonąłwzrokiemwysokiekościpoliczkowe,pełnewargi,zachwy-
cająceoczysyreny,gładkieramiona,drobnepiersiizbytszczupłą,amimotobar-
dzokobiecąfigurę.Ponieważresztęzasłaniałstół,schyliłsiępodpretekstempodra-
paniasięponodze.Zaparłomudechnawidokdługichopalonychnóg,widocznych
poniżejzielonejsukienkidopołowyuda.
‒ApotemAmyopuściłaWhitsundays…
Rob wyprostował się i uniósł głowę, trochę rozbawiony, a trochę poirytowany
swoimzainteresowaniemnowopoznanąosobą.
‒Musiszzacząćodpoczątku,Willo.Robnieusłyszałanisłowa–zauważyłaAmy,
rzucającmuznaczącespojrzenie.
Robnajchętniejpokazałbyjejjęzyk,alezachowałkamiennątwarz.
‒Czynadalutrzymujeszkontaktzludźmi,którychwtedypoznałaś?–zapytałWil-
lę.
‒Telefonicznytylkozmoimbratem,Lukiem.Pracowałjakomenedżerwkuror-
cie.Zpozostałymikorespondujęnaportalachspołecznościowych–wyjaśniłaWilla
zczerwonąsłomkąodkoktajluwustach.
Robpomyślał,żechętniepoczułbytepełnewarginasobie.
‒Powinniściesięodczasudoczasuspotykać–zasugerował.
Amyzaklaskaławdłonie.
‒Doskonałypomysł!Zaprośmywszystkichnaimprezę!
‒Bardzochętnie.Kiedy?–spytałaWillazbłyszczącymientuzjazmemoczami.
‒Imszybciej,tymlepiej.Jutroniedziela.Wspaniałydzieńnaprzyjęcienawolnym
powietrzu nad basenem. Przygotujemy owoce morza. Zaproś ich, Willo. Natych-
miast.Damgłowę,żeprzyjadą.
Willa ochoczo wyciągnęła z torebki najnowszy model smartfona i zaczęła pisać
wiadomości.
‒ZawiadomiłamScotta,BrodiegoiChantal.LukejestwSingapurze.Zaprosiłam
też barmanów, ratowników, animatorki i te dwie dziewczyny, które pomagały mi
przyszczeniakach–zameldowała,gdywyłączyłaaparat.
‒Przyjakichszczeniakach?–spytałRob.
‒Taknazywaliśmydziecinaszychgości.Pilnowałamichizabawiałam,żebyrodzi-
cemielitrochęczasudlasiebie–wyjaśniłaWilla.
Amypopatrzyłanawspółlokatorkęiwydałaprzeciągłygwizd,odktóregoRobowi
omalgłowaniepękła.Osiągnęłazamierzonyskutek,bokoleżankawreszciezwróci-
łananiąwzrok.
‒Hej,Jess,nieposzłabyśnaimprezęzemnąiWillą?–zagadnęła.
‒Pewnie.Kiedy?
‒Jutroojedenastej.Przynieśflaszkę.
Rob z rozbawieniem obserwował podekscytowane panie. Podejrzewał, że rano
pożałująswojegopomysłu,kiedywstanązpotwornymbólemgłowyponadmiernej
ilościalkoholu.
‒Zaraz,zaraz,dokądmamprzyjśćztąbutelką?–spytałaprzytomnieJessica.
‒Właśnie,dokąd?–zawtórowałajejWilla.–Chybapowinnamwszystkimpodać
adres.
‒Tobyimpomogłowasznaleźć–wymamrotałRob,aleniktgoniesłyszał.
Amyudałagłębokązadumę.
‒Ktoznaszychznajomychmapustąwillęzbasenemnadbrzegiemmorza?–spy-
tałapochwili.
‒Nowłaśnie,kto?–podchwyciłaWilla.–Orany,przecieżja!
‒Brawo!Zgadłaś!
Nawet Rob, który nie znał miasta, wiedział, że nadmorska posiadłość w Sydney
musiałakosztowaćfortunę.Kimwięcbyłotokociątko?Dziedziczkąmajątku?Cele-
brytką?
‒Ej!Skorotojaurządzamprzyjęcie,mogęzaprosić,kogochcę–zauważyłaWil-
la.–NaprzykładKate.
‒Ktotojest?
‒Mojaadwokatka.
OstatniezdaniezaintrygowałoRobajeszczebardziej.Dlaczegodwudziestokilku-
letniadziewczynazatrudniałaprawniczkę?Corazbardziejgofascynowała,zarów-
no jej uroda, jak i inteligencja, a najbardziej te długie nogi, wprost stworzone do
opleceniamęskichbioder.
ZabrzęczałtelefonWilli.Posmutniała,gdyodczytałanagłoswiadomość.
‒Kateniemożeprzyjść–poinformowała,zanimskinęłanakelnera.–Potrzebuję
czegośmocniejszego–orzekła.
Przedewszystkimlekarstwanawątrobę,litrawodyikilkutabletekodbólugło-
wy,pomyślałRob.
ROZDZIAŁDRUGI
Willawmawiałasobie,żeniejestpijana…najwyżejlekkowstawiona,alezatood-
prężona,zadowolonairozbawiona.Powtórzyławmyślachostatnieokreślenie.Od
niepamiętnychczasównieużyłagowstosunkudosiebie.Przezcałedorosłeżycie
pełniła rolę młodej, reprezentacyjnej żony, ponieważ Wayne tego wymagał. Jej po-
trzebysięnieliczyły.Dawnoprzestałagokochać.Marzyłatylkooodzyskaniuwol-
ności, prawnej i wewnętrznej. Wtedy będzie mogła w pełni cieszyć się towarzy-
stwematrakcyjnychmężczyzn…takichjakRob.
Ręcejąświerzbiły,żeby zanurzyćpalcewgęstych czarnychlokachi sprawdzić,
czysątakmiękkie,jakwyglądają.Pożeraławzrokiemczterodniowyzarost,koszulę
opiętąnamięśniachiopalonąskórę.Szareoczyonieprzeniknionymspojrzeniupa-
trzyły na nią badawczo. Szorstki, twardy i silny, najwyraźniej dobrze się czuł we
własnejskórze.
Jej jedyny dotychczasowy partner nie wytrzymywał z nim porównania. Wayne
świetniewyglądałtylkoweleganckichwłoskichgarniturach,gdyzakryłłysinęwło-
sami usztywnionymi żelem. Rob nie potrzebował żadnych akcesoriów dla podkre-
śleniamęskości.
‒Taknamniepatrzysz,żemuszęcośztymzrobić–zagadnął.
Willazamrugałapowiekami,gdysprowadziłjąnaziemię.Zauważyła,żeAmywy-
szłanaparkietzjakimśblondynem,podczasgdyonaprzezconajmniejprzezpięć
ostatnichminutpodziwiałanowegoznajomego.
‒Dawnosiętakdobrzeniebawiłam–wyznała,stukającpalcamiwstółwrytm
muzyki.–Tańczysz?
‒Tylkowtedy,kiedymuszę.
Willa przygryzła wargę i tęsknie zerknęła na parkiet. Ostatni raz tańczyła dla
przyjemnościnaWhitsundays,w barzeprzyplaży,gdzie całazałogachodziła wie-
czoramipopracy.Chciałaznówpoczućtakąradośćżyciajakwwiekuosiemnastu
lat.IzatańczyćzRobem.Pewniewypitekoktajledodałyjejodwagi.Jeżelitak,chęt-
niewypijejeszczezecztery.
Awtedypadnieszpodstółtwarządoziemi–ostrzegłgłosrozsądku.Wzięłagłę-
bokioddechiwyrzuciłazsiebiejednymtchem:
‒Zatańczyszzemną?
Robnatychmiastwstałiwyciągnąłkuniejrękę.Zamiastznaleźćmiejscewrogu,
wyprowadziłjąnasamśrodek.Patrzyła,zdumiona,jakwmgnieniuokazłapałzmy-
słowyrytm.Pożeraławzrokiemfalującebiodra.Pomyślała,żejeżeliwsypialnipre-
zentujerówniewielkieumiejętności,toosiągnąłmistrzostwowsztucekochania.
‒Twierdziłeś,żenieumiesztańczyć–przypomniała.
‒Nie.Żetańczętylkowtedy,kiedymuszę.
Rob położył jej ręce na biodrach. Nie wiadomo kiedy, wsunęła mu udo między
nogi.Robobjąłjązaszyjęikciukiemuniósłjejgłowętak,żebyspojrzałamuwoczy.
Zobaczyławnichzainteresowanieiwyczułaprzyspieszonypulsnanadgarstku,któ-
rytrzymała.
‒Jesteśprześliczna.Ipomyśleć,żeomalnieodrzuciłemtwojejpropozycji–wy-
mamrotał,przyciągającjąmocnodoszerokiej,twardejpiersi.
Willazprzyjemnościąwciągnęławnozdrzaświeżymęskizapach.Ciepłojegocia-
łarozpalałojejkrewwżyłach.Zaskakującomiękkiewłoskinaklatcepiersiowejła-
skotałyjąwnos.Raczejwyczuła,niżusłyszałapomrukzadowolenia,gdyprzytuliłją
jeszczemocniej.Dośćdługofalowaliwrytmmuzyki,udając,żetańczą.
‒Czymogęzadaćciparępytań?–zagadnąłpochwili.
‒Jakich?
‒Naprzykładdlaczegozatrudniaszprawniczkę?
Willaniemiałaochotywprowadzaćgowtajnikiswejsprawyrozwodowej.Prze-
widywała, że więcej go nie zobaczy, ale niezręcznie byłoby jej opowiadać o mężu
mężczyźnie,doktóregosięwłaśnieprzytulała.Pozatymniechciałapsućprzykrymi
wspomnieniami pierwszego miłego wieczoru od lat. Postanowiła korzystać z tego,
coobecnieofiarowałjejlos.
‒Proszęoinnyzestawpytań–odparła.
‒Zgoda.Gdziezdobyłaśtakdogłębnąwiedzęnatematrynkuwbranżyzdrowia
iurody?Jakizawóduprawiasz?Maklerkigiełdowej?Analityczkifinansowej?
Willabardzobytegopragnęła.
‒Dużoczytam–odrzekłaenigmatycznie.
Mimo ubogiego doświadczenia z płcią przeciwną uznała, że Rob nie musi wie-
dzieć, że czytanie prasy ekonomicznej to jedno z jej ulubionych zajęć. Doszła do
wniosku,żetegorodzajuwyznanietodośćkiepskipoczątekflirtu.
‒Zadajeszokropnienudnepytania–westchnęła.
‒Chętnieodpowiemnatwoje.
Willa chciałaby się wiele o nim dowiedzieć, ale w tym momencie przyszło jej do
głowytylkojedno,najmniejważne:
‒Nosiszslipkiczybokserki?
‒ Sama sprawdź – roześmiał się, przykrywając jej dłoń swoją i przesuwając na
twardy,umięśnionypośladek.‒Terazmojakolej.Wczymśpisz?
Ponieważstarapiżamaniebrzmiałabyzbytkusząco,skłamała:
‒Bezniczego.Zupełnienago.
Rozszerzoneźreniceświadczyły,żeodpowiedźzrobiłananimwrażenie.Przypo-
mniałasobie,jakmiłojestflirtowaćikusić.Wypityalkoholdodałjejśmiałości,apo-
żądliwespojrzenieRobaigorącedłoniebłądząceporamionach,plecachibiodrach
rozpalałyzmysły.Powiedziałasobie,żepoośmiumiesiącachabstynencjizasługuje
najednąszalonąnoczfacetem,którywygląda,jakbychciałjązjeść.Nimzdążyła
opuścićjąodwaga,odchyliłagłowę,spojrzałamuprostowoczyizaprosiładosie-
bie.
–Jesteśpewna?–spytałostrożnie,wyraźniezaskoczony.‒Odnoszęwrażenie,że
toniewtwoimstylu.
Miałabsolutnąrację,aletegowieczoruniedopuszczałarozsądkudogłosu.
‒Tak–potwierdziłazcałąmocą.
Kusiłoją,żebydyskretniezagraćnanosiebyłemumężowi,śpiączinnymwłóżku,
zaktórezapłacił.Wreszciespędzinocinaczejniżw„misjonarskiej”pozycji.
Wayne nie wykazywał w łóżku zbyt wielkiej inicjatywy. Nie obsypywał jej czuło-
ściami.Zaspokajałtylkowłasnepotrzeby.Oniejwogóleniemyślał.Willauznała,że
trzeba uświadomić Roba, że niewiele umie, żeby nie doznał rozczarowania, gdy
spostrzeże,żezmyliłogojejswobodnezachowaniewklubie.
‒Zanimcięzaproszę,powinieneświedzieć,żeniemamzbytbogategodoświad-
czeniaerotycznego–wyznała.
Robdośćdługopatrzyłnaniąbezsłowa.Zanimprzemówił,musnąłjejustaprze-
lotnympocałunkiem,którywywołałprzyjemnydreszczyk.
‒Czujesz,jakiskrzymiędzynami?
‒Mhm.
‒Doświadczenienauczyłomnie,żetakierzeczyniezdarzająsięczęsto,alejeśli
jużnastąpią,wystarczydziałaćpodwpływemimpulsu.Aleuczciwośćzauczciwość.
Pozwól,żeprzedstawięciregułygry.
Willa wykrzywiła usta z niesmakiem. Spontaniczna część jej natury nie znosiła
żadnych reguł. Wyraziła jednak zgodę, choć wolałaby kolejny pocałunek zamiast
przemówienia.
‒ Pociągałaś mnie od momentu, kiedy cię zobaczyłem, ale nie oczekuj kwiatów
imiłosnychwyznań.Spędzęztobątylkojednąnoc.Jeśliwktórymkolwiekmomen-
ciezmieniszzdanie,dajmiznać.Niegwarantuję,żebędęzadowolony,aleodejdę
bezprotestu.Ijeśliniebędziecicośodpowiadało,powiedzwprost,awięcejtego
niezrobię.
‒Ależjesteśbezpośredni!
‒Inaczejnieumiem.Nazywająmnieszczerymdobólu.Potrafisztoznieść?
‒Myślę,żetak,zważywszy,żezostaniesztylkodorana.
‒Słyszęironięwtwoimgłosie.Aleszkodaczasunagadanie.Imprędzejcięroz-
biorę,tymlepiej.–PotychsłowachwziąłWillęzarękęikujejzadowoleniuwypro-
wadziłzparkietuwprostkuwyjściu.
Drogędonadmorskiejrezydencjiodbyliwmilczeniu,leczWillaniepotrzebowała
słów,żebywiedzieć,jakbardzoRobjejpragnie.Jużwtaksówcepołożyłjejgorącą
dłońnakolanieiprzesuwałpowoliwgórę.Zanimtaksówkarzzaparkowałnapod-
jeździe, niemal dotarł do wrażliwego miejsca pomiędzy udami. Z niecierpliwością
czekałanadalszyciąg.
Popowrociedodomunawetniezadałasobietrudu,żebyzapalićświatłowolbrzy-
mimholu.Zamknęładrzwikopniakieminatychmiastwyciągnęładoniegoręce.Rob
niepotrzebowałlepszejzachęty.Gdyzawisłamunaszyi,objąłjąjednąrękązapo-
śladek,drugąwplótłwgęstewłosyiwycisnąłnajejustachdługi,namiętnypocału-
nek.Zachęconapomrukamizadowolenia,podciągnęłamukoszulęiwodziładłońmi
poumięśnionymtorsieipłaskimbrzuchu.
‒Jeżelinieprzestaniesz,wezmęciętu,przydrzwiachalbonatymperskimdywa-
niepodnaszymistopami–ostrzegłRob.
‒Otak,proszę.
Itakteżzrobił.Uszczęśliwiłjątak,żeniepotrafiłapowiedzieć,czyminęłyminuty,
godzinyczylata,zanimwróciłazeszczytówrozkoszynaziemię.
‒Musimytopowtórzyć–stwierdziłzuśmiechem,gdyzłożyłagłowęnajegopier-
si.
‒Dobrze,alewolniejidelikatniej–zgodziłasię,opadającnapodłogę.
NastępnegorankapokolejnejporcjigorącychpieszczotWillależałazgłowąna
piersiRoba,sytaispełniona.Wbrewwcześniejszymobawomnieczuławstyduani
wyrzutówsumienia,żeposzładołóżkaznieznajomym.Robbyłnietylkoprzystojny
izgrabny,aleteżprzyjemniepachniałidbałojejpotrzebywprzeciwieństwiedoby-
łegomęża.Czułasięprzynimnatyleswobodnie,żedotykałago,pieściłaismako-
wałabezżadnychzahamowań.Mogłabytorobićbezkońca.Poupojnejnocynieod-
czuwałazmęczeniatylkoprzypływenergii.Wogóleniepotrzebowałasnu.
‒Potrzebujęświeżegopowietrza–stwierdziłapodługimziewnięciu.
Rob wstał i przeszedł przez olbrzymią sypialnię ku oknu. Willa z przyjemnością
obserwowałajegozgrabneplecy,jędrnepośladkiidługienogi.
‒Pięknaposiadłość–orzekłRobpochwiliobserwacji.‒Twoja?
‒Tak–potwierdziła,choćtytułwłasnościmiałauzyskaćdopierozakilkatygodni.
Nieczułasięwtejwielkiejrezydencjijakwdomu,aledostaniejąwwynikupo-
działumajątkuporozwodziewrazzmercedesemipokaźnąsumą,wpłaconąnakon-
to bankowe. Zamierzała odejść z pustymi rękami, byle tylko jak najdalej od Way-
ne’a,alejejprawniczka,aobecnieprzyjaciółka,wybiłajejtenpomysłzgłowy.„Jak
zdradził,toniechpłaci”–powtarzaławkółko.
‒Gdziewłaściwiejesteśmy?–dopytywałsięRob.–CzytoportwSydney?
‒Tak.
Willawstała,owinęłasię wprześcieradło,wzięłago podrękę,wyprowadziłana
werandęiwskazałamolonadkryształowoczystąwodą.
‒Prowadzitamścieżkaodfurtkinakońcuogrodu.Mamstamtądbezpośrednido-
stępdoZatokiParsley.Mogępływać,nurkowaćiwypoczywaćwprzyległymparku.
To olbrzymia rezydencja z rozległymi gruntami. Dom ma sześć sypialni, cztery ła-
zienki,mnóstwopokoidziennych,tarasówipodwójnygaraż.
‒Mieszkasztusama?–spytałzniedowierzaniem.
‒ Dziwne, prawda? – odrzekła wymijająco. Nie widziała powodu, żeby wprowa-
dzaćgowtajnikiswegonieudanegomałżeństwa.–Okropnietupusto.Powinnytu
biegaćdzieciizwierzaki,powinniprzychodzićgoście.
‒Zakilkagodzinprzyjdzieichcałytłum.
Willa nieprędko przypomniała sobie, że zaprosiła całą załogę z Whitsundays.
Sprawdziłagodzinęiwpadławpopłoch.Niemiaławdomunicdojedzeniaanipicia.
Niewyobrażałasobie,jakzabawiludzi,którychniewidziałaodlatiniewiedziała,
co zrobić z nocnym gościem. Najchętniej wypchnęłaby go przez frontowe drzwi,
asamauciekłatylnąfurtkąnaprzystań,astamtądkajakiemnadrugibrzegzatoki.
Złapałasięzagłowęiwciągnęłapowietrzewpłuca.Gdyniezawiązaneprześciera-
dło spadło jej do stóp, oczy Roba pociemniały z pożądania. Willa wyciągnęła rękę
przed siebie i spróbowała się cofnąć, ale nogi nie słuchały. Same, wbrew jej woli,
poniosłyjąwjegokierunku.
‒Pragnęcięwziąćtu,nabalkonie,wporannymsłońcu–zaproponowałnamięt-
nymszeptem.
‒Toniemożliwe…–zaprotestowałasłabo.–Sąsiedzipatrzą…
‒Nicniezobaczą.Barierkanaszasłoni.Proszę.
Gdywyciągnąłdoniejrękę,natychmiastprzełamałjejopory.
‒Dobrze–szepnęłaizarzuciłamuręcenaszyję.
‒Ding-dong!Ding-dong!
Willaotworzyłaoczyiusiadłanałóżku.Czytodzwonekdodrzwi?Nie,niemożli-
we,żebyjużbyłajedenasta.
‒Ding-dong!Ding-dong!
Drugidzwonekpotwierdził,żegościejużprzyszli.Willawpopłochupodbiegłado
szafy, wyciągnęła bieliznę i dżinsowe spodenki, które miały więcej dziur niż mate-
riału,ipospieszniezałożyławszystkonasiebie.Robmruknąłiotworzyłjednooko.
Willapopatrzyłananiegospodełba.
‒Totwojawina!–wytknęłaoskarżycielskimtonem.
‒Czyżby?Dlaczego?
‒ A kto mnie skusił na numerek na balkonie i chwileczkę odpoczynku w łóżku?
Ijeszczeprzekonywałeś,żemamymnóstwoczasu.
‒Musieliśmyzasnąć.–Robspojrzałnazegarekprzyłóżku.–Zadwadzieściaje-
denasta.Ktośprzyszedłwcześniej.Takczyinaczejterazjużniemamyczasu.
‒Dobrze,żezauważyłeś–wycedziłaprzezzaciśniętezęby,pospieszniezwiązu-
jącwłosywniedbałykońskiogon.–Muszęwziąćpryszniciumyćzęby.Atyzałóż
spodnie.
‒Nietakszybko,ślicznotko.Najpierwsięwykąpię.
‒Nienawidzęcię!–warknęła,poczymwybiegłazsypialniipopędziłanadółpo
schodach.
Podrugiejstronieoszklonychdrzwistałydwieosoby.Willaodetchnęłazulgą,gdy
zobaczyła,żetoAmyiJess.
‒DziękiBogu,żetowy!–jęknęła,ponieważbólrozsadzałjejgłowę.Cowlewali
dotychkoktajli?Płynnąrtęć?
‒Coztobą,Willo?–spytałaAmy.–Wyglądasznawyczerpaną.
‒Bojestem.Niemożnaodwołaćtejimprezy?
‒Wykluczone.‒Amywkroczyładoobszernegoholu,omiotławzrokiemwnętrze
igwizdnęłazpodziwem.–Niezłezadośćuczynieniezarozwód–skomentowała.
‒ Kate potrafi twardo negocjować, najlepiej ze wszystkich prawników. Polubiła-
byśją.-Niedodała,żeuzyskaładlaniejznaczniewięcej.
‒Jużjąlubięzato,żeuwalniacięodupiornegoWayne’a.
‒Wróćmydoteraźniejszości.Głowamniebolijakwszyscydiabli.Zaparęminut
przyjdzietutłumludzi,ajaniemamichczymnakarmićaninapoić.
‒Zapomniałaś,żenaszaprosiłaś?
‒ Właściwie… tak – wymamrotała po chwili namysłu. Nie mogła wyznać przyja-
ciółce,żejejuwagęodwróciłyprzyjemniejszezajęcianiższykowaniejedzenia.‒Co
jaterazzrobię?!
‒Weźmieszprysznic.Jessicaprzywitagości,aAmyskoczypozakupy–zadecydo-
wałzmysłowy,męskigłosodstronyschodów.
Robzszedłnadółzmokrymiwłosami,wewczorajszymubraniu.Spodwystrzępio-
nych nogawek dżinsów wystawały bose stopy. Dwie pary oczu obserwowały go
zmieszaninązaskoczeniaipodziwu.PotemzwróciływzroknaWillę.
‒Rob…zostałnanoc–wykrztusiła.
‒Właśniewidzę–stwierdziłaAmyzszerokimuśmiechem.Spojrzenie,któremu
towarzyszyło,świadczyłootym,żeaprobujejejwybór.
‒Lepiejzajrzyjdolodówki–sprowadziłajenaziemięJessica.
‒Niewarto.Nictamniema.Kompletnienic.
‒Dlaczegojamuszęlataćdosklepu?–narzekałaAmy.
‒Bototywymyśliłaśtęimprezę–przypomniałaWilla.–Przydrodzesądelikate-
sy.Wykupwszystko.Japłacę.Jessico,kuchniajestpolewej,azaniąipokojamipo
tejstroniedużepatio,basen,krzesła,stołyigrill.Dodzieła!
Amyznówgwizdnęłazpodziwem.
‒Naprawdęsporymajątekwywalczyłaś.
Rzeczywiście, myślała Willa, wchodząc z powrotem na górę. Wystarczyło przez
osiemlatpotulnieznosićkaprysyłajdakairobićdobrąminędozłejgry.
ROZDZIAŁTRZECI
Robodebrałtelefon.Pozakończeniurozmowystwierdził,żenagwałtpotrzebuje
kawy. Myślał, że ma dobrą kondycję. Regularnie startował w triatlonie, biegał po
dwanaściekilometrówpięćdniwtygodniuiprawiecodzienniechodziłnasiłownię.
TymczasemjednanocwłóżkuWilliwyssałazniegowszystkiesiły.Aleteżdostar-
czyła ogromnej satysfakcji, największej, jakiej doznał w życiu. Pozostało mu tylko
wypićkawę,pocałowaćjąnapożegnanieiodejśćjakodkażdejinnejprzygodnejko-
chanki.Wsunąłkomórkędokieszeniiruszyłwkierunkudamskichgłosów,najpraw-
dopodobniejdobiegającychzkuchni.
‒SpotkałaśkiedyśmężaWilli?–spytałaktóraśzjejkoleżanek.
Robzamarłzezgrozy,żezłamałswążelaznązasadę.Nigdy,przenigdynieroman-
sowałzmężatkami.
‒Jużprawiebyłego–sprostowałaAmy.
Robodetchnąłzulgą.Zaintrygowany,przystanąłprzyścianiekilkametrówodku-
chennychdrzwi.Gdybywszedł,panieszybkozmieniłybytemat.Niewypadałobyim
plotkowaćomężukoleżankiwobecnościkochanka,aRobchciałusłyszećcoświę-
cej.Willazbytmocnogointrygowałajaknaprzygodnąpartnerkę.
‒Byłamprzyniej,kiedygopoznała–zaczęłaAmypowoli,jakbyprzypominałaso-
biewydarzeniasprzedlat.–Oceniłamgonatrzydzieścikilkalat.
‒Icoonimmyślisz?
‒Gładkiiśliskijakwąż.Odpoczątkumniedrażnił.Willapotrzebowałaswobody,
odprężenia, rozrywki. Uczyłam ją korzystać z życia. Balowałyśmy i flirtowałyśmy
do upadłego. Lecz kiedy poznała Wayne’a, przycichła, spoważniała, jakby nagle
przybyłojejlat.Wniczymnieprzypominaławesołej,szalonejWilli.
‒Ajednakwczorajzaszalała.
‒ Nie tak jak dawniej. Podejrzewam, że po raz pierwszy od niepamiętnych cza-
sównaprawdędobrzesiębawiła–ciągnęłaAmy.–Wayneodebrałjejradośćżycia.
Jesttrochęsmutna,wystraszonaibardzosamotna.Budziwemnieinstynktyopie-
kuńcze.
Robkuswojemuzaskoczeniustwierdził,żewnimteż.Zamiastdokuchnipokawę
wyszedłnanasłonecznionytaras,wyposażonywdrogiemebleogrodowe,wbudowa-
nywścianępiecdopieczeniapizzyianekskuchennyzkuchenkągazowąilodówką.
Po obu stronach stołu stały tam ławki na dziesięć osób. W pozostałej części usta-
wiono trzcinowe kozetki i krzesła z poduszkami w biało-niebieskie paski. Wielki
czworokątnybasenwyglądałnachłodny.Robakusiło,byzanurkowaćwjegoczystej
głębi.Uwielbiałpływać.Wwodzienajlepiejmyślał.
Przedchwiląusłyszał,żeWillaniezaznałaszczęściawmałżeństwiezeznacznie
starszyminajwyraźniejbogatymczłowiekiem.Dostrzegłcieńsmutkuwjejoczach,
takisamjakumatki,odkądwyszłazaStefana.
Sam nakłonił mamę do zamążpójścia. Kiedy oznajmiła, że Stefan poprosił ją
orękęispytałaozdanie,Robdoradził,żebyprzyjęłaoświadczyny.Stefanbyłnaj-
lepszymprzyjacielemrodziców.Obojezsiostrąbardzogolubili.Niewidziałprze-
szkód, żeby został ich drugim tatą. Co mogło pójść źle? Chciał, żeby znów była
szczęśliwa. Prawdę mówiąc, kiedy szedł na studia, chętnie zostawiał ją i Gail pod
opiekąojczyma.Lecznicnieposzłopojegomyśli.
Gdy wreszcie pojął, że jego rodzina znów się rozpadła, serce pękało mu z bólu,
jakbyporazdrugistraciłojca.Todoświadczenienazawszepozbawiłogozaufania
doludzi.
Przesunąłpalcamiponieogolonejszczęce.Skądtakieskojarzenia?Czemuwidok
smutnych oczu Willi skłonił go do refleksji nad własną przeszłością i trudnością
wnawiązaniuprawidłowychrelacjizinnymi?
Najbardziejniepokoiłgofakt,żemartwigojejsmutek.Znałjąjednąnoc,amyślał
o niej więcej niż o wszystkich poprzednich partnerkach razem wziętych. Musiał
uczciwie przyznać, że ucieszyła go wiadomość, że jest mężatką, przynajmniej
w sensie prawnym. Jej stan cywilny stanowił pewną barierę psychiczną, która po-
możemuzachowaćemocjonalnydystans.
Powiedziałsobie,żechybaprzesadza,żenieczujenicpróczchęcispędzeniaznią
jeszczejednejnocy.Niemusiszukaćpretekstów.Wystarczypoprosić.Zakilkadni
musięznudziiodejdziebezżalujakodkażdejinnej.TyleżeWillanieprzypominała
żadnejinnej,skorojegomyślinieustanniekrążyływokółniej.
Usiadł na najbliższym krześle i tłumaczył sobie, że powinien wypić kawę, poże-
gnaćjąiwyjść.Nigdyużadnejkobietyniezostałtakdługo.Przeważniewychodził
przedświtem.Jednakwbrewwszelkimlogicznymargumentomniezdołałzmobilizo-
waćwsobiesiływoli,byzrealizowaćpostanowienie.
Rob zapukał do otwartych drzwi łazienki. Uśmiechnął się, gdy Willa, stojąca
przedolbrzymimlustremwsamejkremowejbieliźnie,pospieszniesięgnęłaposzla-
frok.
‒Trochęzapóźnonaskromność,kiedyjużwszystkowidziałemiobcałowałem–
zażartował.
Zawstydził ją. Upuściła szlafroczek. Na jej policzki wystąpił rumieniec. Rob po-
stawiłdlaniejkawęnablacie,asamzdrugąfiliżankąwrękustanąłwdrzwiach.
‒Dziękuję.
‒Wykorzystałemresztkimleka.Próczniegoznalazłemwlodówcetylkopółoseł-
kiwiejskiegoseraijakiśjogurt.Cotycośjadasz?
‒Niewiele.Nieznoszęgotowaćtylkodlasiebie.
Robdostrzegłzakłopotaniewjejoczach,jakbyniewiedziała,jaksięwobecniego
zachować.Poznałajegociało,alenadalpozostałdlaniejobcy.
‒Przyszłokilkorotwoichznajomych.Chcesz,żebymsobieposzedł?
Willaprzygryzławargę.
‒Niekoniecznie–odparłapochwilinamysłu.–Zostań,jeżeliniemaszniclepsze-
godoroboty.
Choćrozsądekpodpowiadał,żelepiejwyjść,kusiłogo,żebyskorzystaćzzapro-
szenia.Patrick,jegokuzyn,partnerwinteresachiksięgowy,któryprzyjechałwraz
znimzPołudniowejAfryki,żebyzałożyćfiliewAustralii,spędzałweekendukolegi
zestudiów.Robwytłumaczyłsobie,żelepiejpobyćmiędzyludźminiżwracaćdopu-
stegomieszkania.Lubiłtowarzystwoimimobrutalnejczasamiszczerościłatwozy-
skiwałsympatię.Przecieżjeżelizmienizdanie,zawszemożeodejść.Nicgotunie
trzyma.
‒Awięcdostałaśtendomwwynikupodziałumajątku?–zagadnąłrozmyślnielek-
kimtonem.–Alewsensieprawnymnadaljesteśmężatką?
Willaposłałamuniepewnespojrzenie.Wyglądałanaznaczniemłodsząibardziej
bezbronną, niż sobie wyobrażał. Nakazał sobie zachować zimną krew. Nie wzru-
szałygokobiecełzyanibezradnespojrzenia.
‒ Oficjalnie jesteśmy w separacji od ponad pół roku. Faktycznie nasze małżeń-
stwoprzestałoistniećdawnotemu.
Gdyby Rob poznał jej stan cywilny poprzedniego wieczoru w barze, uciekłby
gdziepieprzrośnie,zanimzdążyłabydodaćinformacjęoseparacji.Leczobecnieja-
kośprzestałmuprzeszkadzaćfakt,żeWillanadalmamęża.
‒Nigdynieuwodzęmężatek–oświadczył,choćsamniewiedział,czydlajejwia-
domości,czypoto,żebyprzypomniećsobiesamemuswążelaznązasadę.
Willa pochwyciła jego spojrzenie w lustrze. Cisnęła tubkę tuszu do rzęs na blat
iwsparłaręcenabiodrach.
‒ Nigdy nie zdradziłam męża – oświadczyła z całą mocą. ‒ Z tobą też bym nie
spała,gdybymnadalczułasięmężatką.
Robuniósłręce,niecorozbawionyjejoburzeniem.
‒Spokojnie,tygrysku.
Popatrzyłananiegospodełaba.
‒Atyzdradziłbyśżonę?
Oczywiście, że nie, ale nie planował założenia rodziny, ponieważ nie wierzył, że
potrafidokonaćwłaściwegowyboruinieufałludziom.
‒Odpowiedz!–nalegała.–Amożejużtorobisz?
‒Nikogonieoszukuję.Jestemwolny,amojezwiązkitrwajązbytkrótko,bytaka
kwestiawogólewchodziławgrę.
Willawydaładługiewestchnienie,wyraźniezaskoczonajegowyznaniem.
‒Jesteśnieprawdopodobnieszczery–stwierdziła.–Dawnoniespotkałamuczci-
wegomężczyzny.
‒Widocznieprzebywałaśwnieodpowiednimśrodowisku,ślicznotko.Askorojuż
stawiamynaszczerość,czymiałabyśochotęprzedłużyćnasząprzygodę,wyłącznie
dlaprzyjemności,bezżadnychzobowiązań?
Pragnął,żebywyraziłazgodę.Najchętniejnatychmiastporwałbyjąwobjęcia.
‒Najakdługo?
Robniezamierzałskładaćpustychobietnic.
‒Niemampojęcia–wyznałzrozbrajającąszczerością.‒Jakdługozechcemy.
Willamilczałatakdługo,żeRobmyślał,żeodmówi.Wbrewwcześniejszymposta-
nowieniomczekałnaodpowiedźzdrżeniemserca.
‒Dobrze–odrzekławkońcu.
Robpowoliodstawiłfiliżankęnapółkęprzydrzwiach,wszedłdołazienki,zzadzi-
wiającąłatwościąuniósłjądogóryiposadziłnablaciepomiędzydwiemaumywalka-
mi.
‒Proponujęzacząćodzaraz–zasugerował.
Gdy położyła mu ręce na piersi i wessała jego dolną wargę między zęby, zyskał
pewność,żeniemanicprzeciwkojegosugestii.
GdyWillawkońcudotarłanawerandę,wciążoszołomionaumiejętnościamiwspa-
niałego kochanka, odniosła wrażenie, że została przeniesiona o osiem lat w prze-
szłość.Słyszałatesameśmiechy,ożywionerozmowy,tosamobrzmieniegłosów,co
podczasmagicznychdninaWhitsundays,wkurorcienaPłaczącejRafie.Powróciły
wspomnieniaczasów,gdyczułasięwolna,atrakcyjnaiszczęśliwa.Myślała,żenic
złego nie może się przydarzyć. Lecz napad na Amy i burzliwy rozpad przyjaźni
ScottaiBrodiegozmieniływszystko.
Źle znosiła zmiany. Od trzynastego roku życia ojciec chronił ją przed wszelkimi
zawirowaniamiikaprysamilosuinieprzestał,kiedydorosła.Naglepojęła,żeżycie
to nie bajka. Bolało ją, że przyjaciele cierpią. Smutek, że czasy beztroski minęły
bezpowrotnie,pchnąłjąwramionaznaczniestarszegoWayne’a.Sprawiałwrażenie
romantyka.Mówiłto,cochciałausłyszeć.Rozpieszczałją,zapewniałpoczuciebez-
pieczeństwa.
Odpędziła przykre wspomnienia, opanowała tremę i przywołała uśmiech na
twarz.Tłumaczyłasobie,żeniktnieprzyszedł,żebyjąoceniaćczyczekaćnajejpo-
rażkę.Gdyznajomijąspostrzegli,rozmowyucichły.Każdyucałowałjąnapowitanie
iobsypałkomplementami.
Scott wyszedł jej naprzeciw z otwartymi ramionami. Na jego widok wydała
okrzykradościipadłamuwobjęcia.Przyjacielpodniósłjądogóryiokręciłdooko-
ła.Czułasiłęjegoramionitwardemięśnietorsu.Pachniałwspaniale,apięknezie-
loneoczyrozbłysłynajejwidok.Alenieprzyspieszałjejpulsuaninierozpalałzmy-
słów.
‒Takdawnocięniewidziałam!–wykrzyknęłaiucałowałagowpoliczek.
‒Prześliczniewyglądasz–zauważyłScott.
WillaspostrzegłaJessicę,którastałaobokniego.Przypomniałasobie,żeniepo-
radziłabysobiebezjejpomocy.Zwdzięcznościąścisnęłajejramięipodziękowała
zazorganizowanieimprezy.Jessicatrzymaławrękujakiśkoktajl,przypuszczalnie
krwawą mary. Willa też chętnie by coś takiego wypiła. Kac wprawdzie minął, ale
jeszczenieochłonęłaposzaleństwachzRobem.Alenienarzekała…
‒ToRob–przedstawiłagoznajomym.
‒RobHanson.–RobwyciągnąłrękęnapowitanieScotta.Chwilępóźniejjużga-
wędziłswobodnieznimiJessicą.
Zadowolona,żeniemusigozabawiać,Willapodeszładopozostałych.Flirtowała
zkolegami,plotkowałazkoleżankami,leczprzezcałyczaswymieniałagorącespoj-
rzeniazkochankiem.Nawetwewczorajszychdżinsachikoszuliwyglądałjakmodel
zszerokimiramionami,długiminogami,białymizębamiisrebrzystoszarymioczami
zlekkimodcieniembłękitu.Pochlebiałojej,żetakiokazmęskiejurodywybrałwła-
śniejąspośródtylupięknościobecnychwnocnymbarze.
SłuchałaprzezchwilęjednymuchemopowieściJaneokursieceramicznym,póki
Amy nie chwyciła jej za ramię i nie zaciągnęła w najdalszy kąt. Znając jej cieka-
wość,Willaprzewidywałaniedyskretnepytania.Irzeczywiściejeusłyszała:
‒ Czy tak długo brałaś prysznic, czy znów uległaś temu przystojniakowi z dzi-
wacznymakcentem?
‒ Rob wcale nie ma obcego akcentu – zaprotestowała Willa. – A zresztą to nie
twoja sprawa. No dobra, powiem ci. Tak, zrobiliśmy to jeszcze raz, na blacie po-
międzydwiemaumywalkami.
‒Towidać–skomentowałaAmyzkwaśnąminą.–Zrozum,niezapomniałam,że
samacięznimzapoznałam,alemyślałam,żetrochęznimpoflirtujesz,pożartujesz
ityle.Czynapewnowiesz,corobisz?Owszem,tomiłygość,aleniestały.
Willa pomyślała, że po ośmiu latach rozłąki Amy znów próbuje prowadzić ją za
rączkę.Niepotrzebowałaniani.
‒Spokojnagłowa.Uprzedziłmnienasamympoczątku–odparła.–Zresztąnieje-
stemtakagłupia,żebystracićgłowędlapierwszegopoznanegofaceta.
‒Obiecujesz,żeniepopełniszgłupstwa?
‒Jasne.Comamydojedzeniaipicia?
Amywskazałastół,zastawionysałatkami,kilkomarodzajamisosówibochenkami
świeżegochleba.
‒Kupiłamtyle,żemożnanakarmićarmię.Wino,piwoisokischowałamdolodów-
ki.Krewetkiilangustyteż.Chłopcyrzucąjenaruszt.
‒Ilecijestemwinna?
‒Późniejsięrozliczymy.
‒Niedowiary,iluludziprzyszło!
‒Niezdawałaśsobiesprawy,jakbardzocięlubią.Szkodatylko…
‒ŻeLuke,BrodieiChantalnieprzyjechali?–dokończyłazaniąWilla.–Mnieteż.
Dziękujęzaprzygotowaniepoczęstunkuizato,żemnienakłoniłaśdowydaniaprzy-
jęcia.Mamwrażenie,żepozostalizarazdotrą,żetylkopatrzeć,jakzadzwoniądo
drzwi.
‒Jateż…–Amyzamilkła,spuściławzroknaichzłączonedłonieioblizaławargę.
–Wracającdodawnychczasów…czykiedykolwiekpodziękowałamcizato,żetam-
tejnocyprzyszłaśmizpomocą?Żezgarnęłaśmniezplażyipostawiłaśnanogi?
WillazerknęłanacienkąbliznęponiżejokaAmy.
‒Dobrze,żecięniezgwałcił.
‒Alemocnopobił.Niewiem,jakprzeżyłabymtęnoc,gdybynietyiLuke.
‒Żałuję,żenasopuściłaś.Twójwyjazdwszystkozmienił.
‒Jakmogłamzostaćwpracyzpodbitymioczami,przeciętympoliczkiemispuch-
niętąwargą?NiechciałamodpowiadaćnapytaniaprzyjaciółaniwięcejwidziećJu-
stina.
‒Lukewywaliłgozrobotyizabroniłwracać.Przypuszczam,żegoteżstłukł.Do-
strzegłamzaczerwienionekostkipalców.Bolałygojeszczeprzezkilkadnipotwoim
wyjeździe.
‒ Cały Luke. Szalałam za nim. Poszłam na spacer z Justinem tylko po to, żeby
obudzićwnimzazdrość.Couniegosłychać?
‒ Właściwie nie bardzo wiem. Nie zwykł zawierzać młodszej siostrze swoich
trosk.
‒Dlaczego?
‒Kiedymiałamtrzynaścielat,zmarłanaszamama.Jejśmierćnaszałamała.Tata
otoczyłmnieopieką,aleLukecierpiałwsamotności.Tatazostawiłgowłasnemulo-
sowi,pewniedlatego,żejużbyłprawiedorosły.Widocznieuznał,żesamsobiepo-
radzi.Tonasodsiebieoddzieliło–wyznała.
Przez lata dręczyło ją poczucie winy, że była faworyzowana. Wolałaby, żeby oj-
ciecpozwoliłjejdorosnąćiuczyćsięnawłasnychbłędach,abratuprzeżywaćżało-
bęrazemzbliskimi,zamiastzachęcaćgodowytężonejpracynastudiach.
W rezultacie dorastała w przekonaniu, że potrzebuje tylko silnego mężczyzny,
któryusuniewszystkiekłody,jakielosrzucijejpodnogi.Lukezaśwyrósłnasamot-
nika.Odnosiłsukcesywinteresach,aleniepotrafiłznikimnawiązaćwięziemocjo-
nalnej.
‒Cowłaściwiepróbujeszmipowiedzieć?–wyrwałojązzadumypytanieAmy.
Żebyśniewiązałaznimnadziei.Znajdźsobiekogośmiłego,ktopokochacięca-
łym sercem, bo Luke nie potrafi – pomyślała Willa, ale po namyśle zrezygnowała
z wypowiedzenia na głos swych myśli. Wiedziała, że jej rady trafiłyby w próżnię.
Serceniesługaiżadnesłowaniezmieniąuczućdrugiejosoby.Wyjęłasobiezimne
piwozlodówkiibezradniewzruszyłaramionami.
‒Nieważne–wymamrotała.–Niepotrafięcinicdoradzić.
PóźnympopołudniemWilla,Scott,RobiAmysiedzieliprzydrewnianymokrągłym
stolenadbasenemwcieniuwielkiegoparasolaipałaszowalizimneprzekąski.Resz-
tagościwyszła,łączniezJessicą,którapoderwałauroczego,choćniezbytlotnego
ratownikazWhitsundays.AmylekkodotknęłaramieniaScotta.
‒Niemiałamokazjizapytać,couciebiesłychać–zagadnęła.–Podobnozostałeś
architektem.
‒Tak.
‒DlaczegonieprzywiozłeśChantal?
Willastruchlała.NiezdążyłapoinformowaćAmy,cozaszłopojejwyjeździe.
‒Posłuchaj,Amy…–zaczęła,leczprzyjaciółkaniedałajejdokończyć:
‒Nadaljesteściezesobą?–dociekałaniezmordowanie.
Scottwbiłwzrokwswojąbutelkę.
‒Nie.Zerwałemznią–oznajmiłpodośćdługimmilczeniu.
‒Kiedy?–dociekałaAmy.
‒Lepiejpowiedz,coutwoichrodziców–usiłowałająodwieśćodniewygodnego
tematuWilla.
‒Wszystkowporządku.Szkoda,żeChantaliBrodienieprzyjechali.Nodobra,
widzę,żeniechceszrozmawiaćoChantal.NotoopowiedzmioBrodiem.Copora-
bia?Gdziemieszka?
ScottpospieszniedopiłswojepiwoiwyciągnąłrękęnapożegnaniedoRoba.Po-
tempocałowałWillęwpoliczek.
‒Dziękujęzazaproszenie,Willo.Czasnamnie.Opowiedznaszejciekawskiejko-
leżance ostatni epizod mydlanej opery na Płaczącej Rafie. Nie odprowadzaj mnie.
Samtrafiędowyjścia.
Willazesmutkiemodprowadziłagowzrokiem.Najwyraźniejnieprzeszedłdopo-
rządkunadwydarzeniamisprzedlat,cojąmartwiło,ponieważuważałagozawspa-
niałegoczłowieka.ZciężkimwestchnieniemzwróciławzroknaAmy.
‒Musiałaśmuwłazićzbutamidoduszy?
‒Czyżbympopełniłajakiśnietakt?
‒Ciąglezapominam,żeniebyłocięjużprzyostatnichwydarzeniach.
‒Jakich?
Willawzięłagłębokioddech,usiadławygodnieiwyjaśniłajej,cozaszłopojejwy-
jeździe.Scott‒instruktorżeglarstwa,iChantal‒energicznaszefowadziałuroz-
rywki,stanowilinajpiękniejsząparęwkurorcie.Wszyscywierzyli,żesądlasiebie
stworzeni. Chyba nikt oprócz Willi nie zauważył erotycznego napięcia pomiędzy
ChantaliBrodiem.BombawybuchłanastępnegowieczorapowyjeździeAmy.
Wystarczyłajednapiosenka,jedenwolnytaniec,żebywszyscynasalizobaczyli,
żedziewczynaScottaijegonajlepszyprzyjaciel–równieżinstruktorżeglarstwa–
niemarząoniczyminnym,jaktylkootym,żebyzedrzećzsiebienawzajemubra-
nie. Tańczyli, wtuleni w siebie, nieświadomi, że wszyscy, łącznie z jej chłopakiem,
widzą,jakmiędzynimiiskrzy.Wrazzmelodiąskończyłasięichprzyjaźń.
ScottzdzieliłBrodiegopięściąwtwarz,nabiłmusińcapodokiemizwymyślałod
najgorszych. Willa wiedziała, że nic poważnego między nimi nie zaszło, ale Scott
czuł się zdradzony, a Brodie winny, ponieważ zawsze hołdował zasadzie lojalności
wobecprzyjaciół.
Kiedywyjechał,Chantalposmutniałaistraciłacałąenergię,jakbyuszłozniejpo-
wietrze.Wniczymnieprzypominaładawnejwesołej,żwawejanimatorki.Powyjeź-
dzieAmyiBrodiegoostatnietygodniemijałydlaWillipodznakiemsmutku.
Kiedyskończyłaopowieść,Amyzniedowierzaniempokręciłagłową.
‒Tobezsensu!–wykrzyknęła.–Jedentaniectoniepowóddozerwaniaanido
bójki.
‒Zależy,jakitaniec–wtrąciłRob.–Upokorzyłnajbliższegoprzyjaciela,tulącna
oczachwszystkichjegodziewczynę.CzyBrodiemuoddał?
‒Nie.Tylkoprzyjmowałciosy.Apotemodszedłiwyjechał.
Robpokiwałgłową.
‒Idobrzezrobił–orzekłbezwahania.
Willazmarszczyłabrwi.Czyżbyprzeoczyłacośważnego?Dlaczegoniepotrafiła
uznać ich postępowania za rzecz naturalną tak jak oni? Widocznie nie rozumiała
męskiegopunktuwidzenia.
‒Aleodośmiulatnierozmawiajązesobą!–zaprotestowała.
‒ Nawiążą kontakt, kiedy będą gotowi… albo nigdy. Radzę wam zostawić ich
wspokoju–dokończyłRob.
Willa,taksamojakAmy,wbiławniegozdumionespojrzenie.Wkońcupokręciła
głowązniedowierzaniemiwestchnęła:
‒Mężczyźnitodziwnestworzenia.
ROZDZIAŁCZWARTY
Amy,napojona,nakarmionaiuświadomiona,zostaładoszóstejwieczorem.Willa
byławyczerpana.Powyjściugościdomwyglądałjakpowybuchubomby.Jęknęłana
samąmyślosprzątaniu.Marzyłatylkooprysznicuiłóżku.
Wyszładoholu,spojrzałanawysokiestromeschody,podeszładonichiusiadłana
najniższym. Rob jeszcze nie wyszedł, co budziło w niej mieszane uczucia. Bardzo
chciałazostaćsama,byuporządkowaćmyśli.Wciągudobywjejżyciuzaszłyrady-
kalne zmiany. Po raz pierwszy pozwoliła sobie na erotyczną przygodę z nieznajo-
myminawiązałakontaktzdawnymiprzyjaciółmizPłaczącejRafy.Przywykładosa-
motności,niedotłumówgości.
‒Willo?
WillapopatrzyłanaRoba,którywszedłdoholuztelefonemwręku,iuśmiechnęła
siędoniego.
‒Musiszbyćwyczerpanatakjakja–zagadnął,siadającnastopniuobokniej.‒
Zadzwoniłempotaksówkę.Zachwilęprzyjedzie.
‒Niemusiszwychodzić–zaprotestowaławyłączniezgrzeczności,leczzeskrzęt-
nieskrywanąulgą.
Robprzelotniedotknąłjejdłoni.
‒ Myślę, że powinienem. Obydwoje niewiele spaliśmy minionej nocy, a za nami
długidzień.
‒Doskonalesiębawiłam.
‒ Wyobrażam sobie, że spotkanie z przyjaciółmi po latach przywołało mnóstwo
wspomnień.
‒Niektóredobre,niektóreprzykrelubzabawne,aprzyinnychłzynapływałymi
dooczu.
‒Gdzieleży…niemogęsobieprzypomniećnazwytegokurortu,gdzieichpozna-
łaś.
‒WhitsundaystogrupawyspwsercuWielkiejRafyBarierowej.
‒Opiszmije–poprosiłRob.
Willawsparłapodbródeknadłoniizapatrzyłasięgdzieśwdalniewidzącymspoj-
rzeniem.
‒Torajskizakątek.Bajecznezachodysłońca,białypiasek,fantastyczne,rucho-
me cienie na przeczystej wodzie. Nurkowałam, kiedy tylko mogłam. Fascynowały
mnie ryby i koralowce. Jeden z nich nosi nazwę Płaczącego Korala. Nasz kurort
wziąłodniegoswojąnazwę.
‒Zajmowałaśsiętamdziećmi?
‒Tak.Uwielbiałamorganizowaćimrozmaitezajęcia.Zadniapracowałam,awie-
czorami balowałam. Amy nauczyła mnie flirtować i korzystać z uroków życia.
Wkażdymraziepróbowała. Niedorastałamjejdo pięt,aleprzełamałam zahamo-
waniaizyskałamtrochępewnościsiebie.Jednymsłowemrozkwitłam.
‒Czytampoznałaśmęża?
Willazesmutkiempokiwałagłową.
‒ Był starszy, mądrzejszy i bardzo wytworny jak dla dziewczyny z małego mia-
steczka, gdzie wszyscy mnie znali, kochali i chronili. Posiadał charyzmę, pewność
siebieiurokosobisty.Pochlebiałomi,żektośtakijakWaynezwróciłnamnieuwa-
gę.Gdyuświadomiłamsobie,żegointeresuję,poczułamsięwyróżnionaiwyjątko-
wa.
‒Nicdziwnego.
Zakochała się, pewnie dlatego, że podniósł jej poczucie własnej wartości. Amy
uważałagozazbytwymagającegoinieszczerego,aLukewyrażałwątpliwości,czy
trzydziestoczteroletni dżentelmen mógł zobaczyć coś szczególnego w nastolatce
zprowincji,aleichniesłuchała.Byłazakochanaiszczęśliwa.
‒Miałamosiemnaścielatiuważałam,żewiem,corobię.Niepozwoliłabymniko-
muzepsućswojejsielanki.
‒Moimzdaniemprawopowinnozabraniaćpodejmowaniaważnychżyciowychde-
cyzjiprzedukończeniemdwudziestegopiątegorokużycia–skomentowałRobzgo-
ryczą.
‒Czyżbyśsamdokonałniewłaściwychwyborów?
‒Nawetsobieniewyobrażaszjakich.Mówdalej.
‒Amyspotkałocośzłego,coskłoniłojądoopuszczeniawyspy.PrzyjaźńChantal,
BrodiegoiScottaległawgruzach.Schowałamgłowęwpiasekizaczęłamspędzać
corazwięcejczasuzWayne’em.
Konfliktywkurorciepchnęłyjąwjegoramiona.Dawałjejpoczuciebezpieczeń-
stwa. Przy nim przestawała się martwić o Amy i zapominała o napięciu pomiędzy
ChantaliScottem.
‒Podkoniecsezonupoprosiłmnieorękę.Przyjęłamoświadczyny.Wychodziłam
zaprzystojnego,starszegoodemnie,romantycznegodżentelmena,którydamimi-
łośćizapewniopiekęnaresztężycia.Nieprzewidywałamżadnychkłopotów.
‒Ajednakcośposzłonietak.
‒Wręczfatalnie.
Robnienaciskał.Willadoceniałajegotakt.Itakwyjawiławięcej,niżzamierzała.
JeżeliWaynejąkochał,tozłą,zaborcząmiłością,nawłasnychwarunkach.Zapewnił
jejmaterialnydobrobyt,aleniekomfortpsychiczny.Byłszorstki,apodyktyczny,kry-
tyczny, kontrolował ją, podczas gdy sam ciągle zdradzał. Dlatego krótkotrwała
przygodazRobemnauczciwychzasadach,bezżadnychzobowiązańczywymagań
stanowiłarodzajterapii.Przynimczułasięwolna,kobiecaiatrakcyjnajaktamtego
latanaPłaczącejRafie.Wayneniezostawiałjejaniodrobinyswobody.Odebrałjej
wolnośćnaosiemlat,aleterazniezamierzałastracićanisekundy.
‒Czynadalodpowiadająciwarunkinaszegoprzelotnegoromansu?–zapytałRob
prostozmostu.
‒Tak–potwierdziłabezwahaniazpełnymprzekonaniem.
Robpołożyłrękęnajejudzieidelikatnieścisnął.
‒Świetnie.Wtakimraziezadzwoniędociebie.
‒Nieznasznumeru.
‒ Znalazłem twój telefon i zapisałem swój w jego pamięci. Nie masz zbyt wielu
kontaktów,więcznajdzieszgobeztrudu.
‒ Uznałam, że skoro nie muszę rozmawiać z byłym mężem, mogę też skreślić
jegopyszałkowatychznajomych.Tojednazwielukorzyścibyciarozwiedzioną.Czy
mogłabymciępoprosićoprzysługę?
‒Jaką?
‒Jeżelinadaltubędziesz,kiedydostanęrozwód,czypomożeszmigouczcićwja-
kiśszalonysposób?
‒Naprzykładwjaki?
‒Jazdąnamotocyklu,skokiemnabungee,lotemnalotni,wyjazdemnakilkadni
naWhitsundaysnanurkowanie.Jafunduję.Pragnęzrobićcoś,codamiradośćzod-
zyskaniawolności.Wyglądaszminaczłowieka,którylubizwariowanepomysły.
‒Acojaztegobędęmiał?
‒Kolejnągorącąnoc?
‒Natotakczyinaczejliczę.–Ująłjejdłońipocałowałjejwnętrze,nieodrywając
odWillinamiętnegospojrzenia.–Oczywiściezchęciąpomogęciwciekawysposób
uczcićodzyskaniewolności,tylkodajznać.–Pocałowałjąprzelotnie,zanimusłysze-
liklaksontaksówki.‒Terazpójdęspaćdosiebie.Pamiętaj,Willo,żetelefondziała
wdwiestrony.Jeżelizapragnieszpowtórki,zadzwoń.
AmypocałowałaWillęwpoliczek,zajęłamiejscenaprzeciwkoniejnatarasieulu-
bionej restauracji i szybko zamówiła kawę frappe i sałatkę z kozim sercem, po
czymzagadnęła:
‒Przepraszamzaspóźnienie.WracamzespotkaniazRobem.
Ponieważ nie dał znaku życia, odkąd opuścił jej dom, Willa dyskretnie nastawiła
uszu.
‒Biedakwyglądanawyczerpanego.Powiedziałammu,żezjemztobąlunch.
Willawydałapomrukniezadowolenia,gdyAmypoostatnimzdaniuwyciągnęłate-
lefon,sprawdziławiadomości,uśmiechnęłasiędoprzystojnegogościa,któryprze-
chodziłobok.Niewątpliwiecelowotrzymałająwnapięciu.Umiałazagraćczłowie-
kowinanerwach!Willaniezbytdelikatnieszturchnęłająwrękę.
‒ Ach, pewnie chciałabyś wiedzieć, jak zareagował? – spytała Amy z niewinną
minką.–Poprosił,żebymciprzypomniaławasząostatniąrozmowę,gdybyśoniego
zapytała.Oczymrozmawialiście?
Willawyjaśniła,żezwróciłjejuwagę,żetelefondziaławdwiestrony.
‒Notonacoczekasz?Żyjemywdwudziestympierwszymwieku.Jeżelimaszna
niegoochotę,dzwoń,oilepotrafiszzachowaćzimnąkrew.
‒Oczywiście,żepotrafię.Zresztąniezostawiłmiwyboru.Zaproponowałwprost
krótkotrwałyromansbezzobowiązań,comibardzoodpowiada.
‒Jestszczerydobólu.Dzisiajoświadczyłdyrektorowidziałumarketingu,żeuwa-
żajegopomysłzagłupiiżepłacizamojąekspertyzę,niezajego.Przyznałammu
rację,aletylkowduchu,botomójszef.Niemapojęciaostrategiachmarketingo-
wych,aswojestanowiskozawdzięczatylkomałżeństwuzcórkąwłaścicielaspółki.
Noico?Zadzwoniszdoniego?
‒Nie.
‒Niebądźtchórzem.
Słowomtowarzyszyłokarcącespojrzenie,jakwtedy,gdyWillaodmawiałapopeł-
niania drobnych przestępstw na Whitsundays, takich jak nocne podkradanie przy-
smaków z kuchni. Amy czekała na zewnątrz, aż zrobi to, czego sobie życzyła…
i czego Willa w gruncie rzeczy sama chciała. Teraz też patrzyła wyczekująco.
AWillamiałaochotęnarandkęzRobem.Wkońcuwestchnęła,wyciągnęłaztoreb-
kitelefoniwybrałanumer,któryjużznałanapamięć.
‒Cześć,ślicznotko!–powitałjąwesoło.
‒Przyjdźdomnie–szepnęła,ignorującuśmiechtriumfuAmy.
‒Pracujędopóźna.Niedotręprzedjedenastą.
‒Będęczekać.
‒Brawo!Krótko,zwięźleikonkretnie–skomentowałaAmy,gdyWillawyłączyła
aparat.–Alezmieńmytemat.Maszładnebuty.
‒Bardziejbymisiępodobały,gdybymzaniezapłaciła.Potrzebujęzajęcia.Muszę
cośrobić.
‒Chybałatwocibędzieznaleźćpracę.Zdobyłaśdyplomzwyróżnieniem.
‒ Dwa miesiące temu dostałam ciekawą propozycję w nowej firmie odzieżowej.
Katezabroniłamijąprzyjąć.Gdybymotrzymywaławynagrodzenie,trudniejbyłoby
jejwywalczyćdlamniewysokiezadośćuczynieniezarozwód.Tłumaczyłam,żewolę
pracęniżpieniądze,alekazałamisiedziećcicho.
‒Chciałabymjąpoznać.Wyglądaminamądrąosobę.
‒Botakajest.Kompetentna,ambitna,solidna,silnaipewnasiebie.Chciałabym
być taka jak ona. Doskonale sobie radzi bez faceta. Szkoda, że nie widziałaś jej
wakcji.Walczyjaklwicawinteresieklientów.ZapędziłaWayne’aijegoprawników
wkoziróg.
‒ Już ją lubię. A wracając do kwestii zatrudnienia: czy jeszcze gdzieś składałaś
podania?
‒Niewidziałaminnychmożliwości.Nadalszukam.Myślę,żeotrzymanieposady
wksięgowościwymagadoświadczenialubznajomości,którychmibrakuje.Jestem
dobrawswoimzawodzie,Amy,araczejbyłabym,gdybyktokolwiekdałmiszansę.
Czujęsiębezużyteczna–dodałazgoryczą.‒Studiowałamprzezlatapokryjomu,
żebyuzyskaćtenprzeklętydyplom,awyglądanato,żeniktniepotrzebujemoich
umiejętności.
‒Wnioskuję,żeUpiornyWaineniepopierałtwoichambicji?
Willa tylko prychnęła w odpowiedzi. Błagała Wayne’a, żeby pozwolił jej studio-
wać,alejąwyśmiał.Nawetgdybywyraziłzgodę,niepogodziłabynaukiztowarzy-
szeniem mężowi w ciągłych służbowych podróżach dookoła świata. Dopiero kiedy
zacząłzostawiaćjąsamąwluksusowymmieszkaniu–prawdopodobniewtedy,kiedy
nawiązałpierwszyromans–zapisałasięwsekrecienazaocznestudiaprzezinter-
net.Znającjegozłośliwość,uznała,żeniewartodawaćmubronidoręki.
Gdy znalazł dyplom, starannie ukryty w szufladzie pod bielizną osobistą, wpadł
wszał.Natychmiastodarłjązmarzeńokarierzezawodowejiwytknął,żegooszu-
kała. Ostatnie zdanie przepełniło czarę goryczy, zwłaszcza że przyszedł umazany
szminką.Wreszcieznalazłapowód,żebyodniegoodejść–wprostdokancelariiad-
wokackiej.
‒ Nie, bynajmniej mnie nie wspierał – odpowiedziała. – Ale nie mówmy o nim.
Daszmiznać,jakusłyszyszojakiejśofercie?
‒Oczywiście.WidziałamScotta.Mówił,żeposzliściewczorajwkilkoronakawę.
‒Tak.Brodiewysłał wiadomośćzprzeprosinami,że nieprzyjechałnaimprezę.
Zaprosiłnasobienalunchwprzyszłymtygodniu,kiedyprzyjedziedoSydney.
‒AleScottaniezaprosił?
‒Nie–westchnęła Willa.‒Oglądałamjego zdjęciawinternecie.Stwierdziłam,
żejeszczewyprzystojniał,podobniejakScott.
‒Wiem,alenieposzłabymzżadnymnarandkę.
‒Jateż.
‒Pewniedlatego,żetraktujęichjakbraci.
‒Albodlatego,żewidziałyśmyichkompletniepijanych.
Willaprzemilczała,żedlaniejistniałjeszczejedenpowód.Wedługjejocenyża-
denzdawnychkolegówniedorastałdopiętjejsobotniemupartnerowi,naktórego
znówczekała.Podejrzewała,żewoczachAmyżadenniewytrzymywałporównania
zjejbratem,obecnieprzebywającymwSingapurze.
O wpół do dwunastej zadzwonił dzwonek u drzwi. Willa zeszła otworzyć w kró-
ciutkim podkoszulku, jeszcze krótszych spodenkach i boso. Nie widziała powodu,
żebysięstroić.Wręczprzeciwnie.Chciałajaknajszybciejzostaćbezubrania.
Sercezabiłojejmocniej,gdyujrzałaRobawświetlelampynaganku.Wszarych
spodniachodgarnituru,jasnoniebieskiejkoszuliiszarymkrawaciewyglądałbardzo
oficjalnie. Willa prócz pożądania dostrzegła w jego oczach zdenerwowanie i zmę-
czenie.Zamiastpocałowaćjąnaprzywitanie,wsparłgłowęnajejczoleiwestchnął
ciężko.
‒Miałeśzłydzień?–spytała.
‒Raczejwyczerpujący.Przepraszamzaspóźnienie.
‒Nicnieszkodzi.Cocipodaćdopicia?
Zaprowadziła go do kuchni i zaproponowała wino, ale wybrał whisky z lodem.
Kiedymująpodała,upiłłyk,zamknąłoczyiprzyłożyłzimnąszklankędoczoła.Robił
wrażeniewyczerpanego.Cieniepodoczami,któredostrzegławsobotę,jeszczepo-
ciemniały.Ponieważsięogolił,wyraźniewidziałanapięterysyicienkiebruzdywo-
kółust.Całajegopostawaświadczyłaoogromnymnapięciu.
‒Coztobą,Robie?–spytałaostrożnie.
‒Mamzasobąkilkaciężkichdni.Tonormalne,kiedyczłowiekzaczynadziałal-
nośćwobcymkraju.Wdodatkurand
straciłnawartości,cozmniejszanaszkapi-
tał.
‒Jeżeliwoliszodpocząć,niemusiszumniezostawać…–zasugerowała.
Rob odstawił kieliszek na granitowy blat, podszedł, delikatnie przyciągnął ją do
siebieiwsunąłdłońwjejdekolt.
‒Nigdziestądniepójdę.Marzyłemotejchwiliwdzieńiwnocy.Erotycznesny
najawieprzeszkadzałymiwpracy.
Willaniepotrzebowałalepszejzachęty.Rozwiązałamukrawat,rozpięłakoszulę
i położyła dłonie na gładkiej, rozgrzanej skórze. Pachniał dezodorantem, dobrym
mydłemisobą.Potemodstąpiłaokrok,obdarzyłagouśmiechemizaproponowała:
‒Chodźmydosypialni.
Zakładanie działalności w obcym kraju przypomina drogę przez mękę, myślał
Rob.Drażniłygoformalnościizawiłości,jakichnienapotykałwojczyźnie.Dlaczego
więc zamiast wraz z Patrickiem wypełniać wymagane dokumenty w wynajętym
dwupokojowym mieszkaniu, stał przed drzwiami olbrzymiej rezydencji Willi w na-
dziei,żeotworzy?
Na próżno nacisnął przycisk dzwonka raz i drugi. Czemu nie otwierała? Mały
mercedesstałnapodjeździe,aześrodkadobiegałagłośnamuzyka.
Wkońcu,zniecierpliwionydługimoczekiwaniem,nacisnąłklamkę.Zdziwiłogo,że
drzwi ustąpiły. Czyżby ktoś dokonał włamania? Złodzieje, gwałciciele, mordercy?
Dlaczegonieusłyszała,jakwchodzą?
Wkroczyłdoobszernegoholu,omijającwzrokiempaskudnybohomaznaścianie.
Zostawiłportfel,kluczeikomórkęnapodręcznymstoliku,zamknąłdrzwinazasuwę
iruszyłwstronęźródładźwięku.Minąłwielki,nieprzytulnysalonzmasywnymime-
blami,bibliotekę,pokójdziennyztelewizorem,wyglądającynazamieszkały,ijadal-
nięzogromnymstołemikolejnymiekstrawaganckimidziełamisztukiwspółczesnej.
Poprawejstronie,zktórejdobiegałamuzyka,dostrzegłoświetloneschody.Zszedł
niminadółdoświetniewyposażonejsaligimnastycznej.Ażgwizdnąłzpodziwuna
widoknajnowocześniejszegosprzętu.Zamierzałzakupićtakidoswoichsiłowni.Pół
ścianyzasłaniałplazmowytelewizor.
Willa,ubranawspodenkiibluzeczkęgimnastyczną,usiłowałanaśladowaćruchy
instruktora pokazującego na ekranie sztuki walki. Pod względem koordynacji ru-
chów przypominała nowo narodzoną żyrafę. Machała rękami i nogami we wszyst-
kichkierunkach.
Robznalazłurządzenianagłaśniająceiwyłączyłdźwięk.Gdyzapadłacisza,Willa
odwróciłasię,krzyknęłazprzerażeniainawidokmęskiejpostaciodruchowounio-
słaciężarek.
‒Spokojnie,Willo,totylkoja–usiłowałjąuspokoić.
‒Zawszewkraczaszdocudzychdomówbezzaproszenia?Śmiertelniemniewy-
straszyłeś–odburknęłazwściekłością.
‒Niewszedłbym,gdybyśniezostawiładrzwiotwartych.Toszczytgłupoty.
‒Jakśmieszmiubliżać?!
Zawstydziła go. Nawet jeśli wyszła za mąż jako nastolatka, nie pozwalała sobą
pomiatać,przynajmniejodkądjąznał.
‒Przepraszam.Zacznijmyodpoczątku.Cześć.Jaksięmasz?
‒ Nieźle, tylko… nie wyglądam zbyt świeżo. – Otarła spocone czoło i z niesma-
kiempopatrzyłanamokrądłoń.
‒ To normalne. Kto ćwiczy, ten się poci. Masz wspaniały sprzęt gimnastyczny.
Samagokupiłaś?
‒ Nie. Wayne nabył go na licytacji wraz z całą posiadłością i wyposażeniem tuż
przedseparacją.Wtensposóbzbijamajątek.Wykupujenieruchomościzabezcen
isprzedajezzyskiem.Przeniósłmnietutajdoczasuuzyskaniarozwodu.Potemza-
trudniłamKate,którapostanowiławywalczyćtendomdlamniejakozadośćuczynie-
niezazdradę.
‒ Niezła rekompensata – skomentował Rob, oglądając fabrycznie nową, nigdy
nieużywanąmaszynędowiosłowania.–Niekorzystaszztegosprzętu?
‒ Sam jego widok mnie przeraża. – Podeszła do lodówki, wzięła sobie butelkę
wodymineralnej,wypiłapołowęzawartościirzuciłamudrugą.Gdyjązłapał,wska-
zała instruktora, który nadal kopał i wymachiwał rękami na ekranie. – Uprawiam
taebo
,pilates
ibiegam.
‒ Pokażę ci, jak należy ćwiczyć, jeśli zechcesz – zaproponował, podchodząc do
bieżniiwłączająckomputer,żebyobejrzećfunkcje.Ażgwizdnąłzpodziwunawi-
dok najnowszego oprogramowania również nieużywanego urządzenia. Co za mar-
notrawstwo!–pomyślał.
Willawróciłanamatęiusiadłapodwylotemklimatyzacji.
‒Czyzawszelubiłeśsport?Czydlategowybrałeśtębranżę?
‒Tak.Oddzieckauwielbiałemruch.Chodziłemztatądoskromnej,dusznejsiłow-
niwuja,przeznaczonejwyłączniedlamężczyzn.Ojcieczmarł,gdymiałemszesna-
ścielat.Pojegośmiercibiegałemtamjeszczeczęściej,ponieważtylkotamczułem
znimłączność,jakbynadalprzymniebył.
PorozstaniumatkizeStefanem,gdystraciłzaufaniedoludziiznienawidziłtyra-
nów,chodziłtamrozładowaćrozżalenieiból.
‒GdywujekSidpostanowiłprzejśćnaemeryturę,dałmimożliwośćwykupienia
połowyudziałów.Drugąpołowędostałjegosyn,Patrick.Skorzystałemztejokazji.
TrzylatapóźniejposiadalijużrazemzPatrickiemsiećsklepówzodzieżąisprzę-
temsportowym.Podalszychdziesięciupostanowiliwejśćnarynekaustralijski.
‒Czybyłatotwojapierwszafirma?–spytałaWilla.
‒Tak.Nadaltrenowaliśmytylkomężczyzn.Zachowaliśmybezpretensjonalnywy-
strój,alewyposażyliśmysalęgimnastycznąwnajnowocześniejszysprzęt.Wkrótce
zyskaliśmy reputację jako doskonałe miejsce treningu dla prawdziwych sportow-
ców, którzy przykładali większą wagę do samopoczucia niż do wyglądu. Dbaliśmy
o ich kondycję i zdrowie. Nie prowadziliśmy treningów kulturystycznych w celu
rzeźbieniasylwetkidlasamejurody.Moimzdaniemtobezsensownywysiłek.Wraz
zpracownikamikorzystamyzprzyrządówgimnastycznychwmiarępotrzeb,aleza-
chęcamy też naszych klientów do różnorodnych form ruchu jak pływanie, sztuki
walki,pilates,bieganie,boks.
Willawsparłasięnarękachirozprostowałanogi.
‒ Nadal sądzę, że otwieranie nowych siłowni to zły pomysł w obecnej sytuacji
rynkowej.
Robpchnąłworektreningowy,zanimusiadłprzyniejnamacie.
‒ Jeżeli nie rozciągniesz mięśni, zesztywniejesz – ostrzegł. Odczekał, aż Willa
chwycizawłasnepalceustóp,poczymodpowiedział:‒Zbadałemtutejszyrynek,
Willo.Odwiedziłemkilkakonkurencyjnychsiłowniwróżnychregionach.Ichsprzęt
iobsługawystarczązwykłymludziom,aleniespełniająwymogówpoważnychspor-
towców.Zamierzamobsługiwaćprawdziwychatletów,którzypotrzebująintensyw-
nego treningu. Zatrudniam osobistych trenerów najwyższej klasy, którzy potrafią
ułożyćdlakażdegoindywidualnyprogramćwiczeń,atakżefizjoterapeutów,dietety-
kówispecjalistówodbiokinetyki.
‒Ichusługichybadrogokosztują–skomentowałaWilla.
‒Tak,alezmojejanalizywynika,żewieleosóbiorganizacjisportowychjestgo-
towych zapłacić wysoką cenę, żeby osiągnąć zamierzone wyniki. Istnieje luka na
rynku,którązamierzamwypełnić.
‒Robiszwrażeniepewnegosiebie.
‒Czułbymsięjeszczepewniej,gdybymprzebrnąłprzezwszystkieprocedurybiu-
rokratyczne,koniecznedozałożeniafirmyprzezcudzoziemcawtwoimkraju.
OczyWillirozbłysły.
‒Mogłabymcipomóc–zadeklarowała.
LeczRobniezamierzałpowierzaćswychinteresówosobiezdyplomem,alebez
doświadczenia,nawetjeśliuważałjązabłyskotliwą.
‒Nie,dziękuję.Mójkuzynprzyjechałtuzemną.Jestksięgowym.Załatwiwszyst-
kieformalności.
‒Notrudno–westchnęłaWilla.
Rob nie wiedział, czym sprawił jej przykrość. Delikatnie przewrócił ją na matę,
pochyliłsięnadnią,wsparłręcepoobujejstronachimusnąłustarazidrugiprze-
lotnympocałunkiem.
‒Chciałabyśzaszaleć?–wyszeptałzezmysłowymuśmiechem.
Słyszał,jakwstrzymujeoddech,dostrzegłrumieńcenapoliczkuizamgloneźreni-
ce,zanimwsunęłamuręcepodkoszulę.
‒Niezbytładniepachnę–ostrzegła.
‒ Zapach potu mi nie przeszkadza. Przecież prowadzę siłownie. Zresztą zaraz
jeszczebardziejsięspocisz.
ROZDZIAŁPIĄTY
RobsiedziałnamoloponiżejrezydencjiWilliznogamizanurzonymiwciepłejwo-
dziezatokiParsleywblaskuzachodzącegosłońca.Willależałanaplecachzgłową
złożonąnajegomuskularnymudzie.Niewidziaławyrazujegooczu,aleniemalczu-
ła,jakwjegożyłachkrążąpotężnedawkitestosteronu.Emanowałmęskąwitalno-
ścią,którafascynowałakobiety,awmężczyznachbudziłaczujność.Choćdokładnie
poznałajegociało,pozostałdlaniejpraktycznieobcy.Nicniewiedziałaojegoży-
ciu.
‒GdziemieszkaszwAfrycePołudniowej?–zagadnęła.
‒WJohannesburgu,naprzedmieściuonazwieSanton,wmoimdomurodzinnym.
‒Sam?
‒ Nie, z sześcioma żonami i dziesięciorgiem dzieci – zażartował. – A naprawdę
zmłodsząsiostrą,Gail.
‒Arodzice?
‒Jakjużmówiłem,tatazmarł,gdymiałemszesnaścielat.Mamamieszkadziesięć
minutdrogiodnas.
Willawychwyciłaostrzegawczytonwjegogłosie,alejejnieprzerażał.Robcza-
samibywałnietaktowny,alebyłszczery.Gdybyniechciałmówić,nicbyzniegonie
wyciągnęła.Nawypadek,gdybyjednakzechciałwyjawićdalszeszczegóły,spróbo-
wałagozachęcićzaciekawionymspojrzeniem.
‒Przestańtrzepotaćrzęsami,Willo.Nicniezyskasz–upomniałją,leczrówno-
cześnieodgarnąłzjejtwarzyniesfornykosmyk,cojąwzruszyło.
Choćpotrafiłbyćszorstki,staćgobyłonaczułegesty.Uwielbiałajegoczułości.
Choćnajwyraźniejniechciałmówićosobie,jejtegoniezabronił.Liczyłanato,że
jeżeliotworzyprzednimserce,zachęcigodozwierzeń.Usiadłapotureckuidolała
winadokieliszków.
‒Mojamamazmarłanatętniakamózgu,gdymiałamtrzynaścielat–zaczęła.–
Mójwspaniałyświatrunąłwjednejchwili.Luke,mójbrat,studiowałnauniwersyte-
cie, więc zostaliśmy sami z tatą. Mieszkaliśmy w małym miasteczku. Wszyscy do-
kładaliwszelkichstarań,żebymniechronićprzedjakimkolwiekkolejnymnieszczę-
ściem.
‒Pomogło?
‒ Nie. Życie nie jest takie proste. Ciągle nas czegoś uczy, czy nasi bliscy tego
chcą,czynie.
‒Aczegociebienauczyło?
‒Jeszczeniewszystkielekcjezrozumiałam.Myślę,żejestemsilniejsza,niżludzie
sądząiniżsamamyślałam.
‒Wyjaśnij,comasznamyśli.
Prośbazabrzmiałajakrozkaz,aletojejnieprzeszkadzało.Robnieszafowałsło-
wami.Jużotwierałausta,alewostatniejchwilizrezygnowałazwyjaśnień.Skoroon
nieczułpotrzebyzawierzaniajejswoichsekretów,onarównieżniewidziałapowo-
du.
‒Innymrazem–odparłastanowczo,aleuprzejmie.Wiedziała,żeniebędzienaci-
skać.Niezamierzaładawaćjemuaniżadnemuinnemumężczyźnietego,czegonie
otrzymawzamian.Zresztąpołączyłichtylkokrótkotrwałyromans,nieprzyjaźń.
‒Pięknemiejsce–zauważyłRob,patrzącnadrugąstronęzatokiwkierunkupor-
tuimostu.
‒Wspaniałe,prawda?Uwielbiamtendom,choćnieodpowiadamiwystrójwnę-
trza.
‒Nieprzeniosłaśtuniczpoprzedniegomiejscazamieszkania?
‒ Wayne nie pozwolił mi przenieść mebli mamy, ponieważ nie pasowały do wizji
architektawnętrz,któregozatrudnił.Zdeponowałamjewprzechowalni.
Robzakląłpodnosem,cowywołałouśmiechnatwarzyWilli.
‒Takiwłaśniemacharakter–skomentowała.–Alezamierzamkorzystaćzrze-
czymamy,kiedyzdecyduję,cozrobięztąposiadłością.
‒Chceszjąsprzedać?
‒ Jak mówiłam, przepadam za tym miejscem, ale nie znoszę wyposażenia. Nie
muszę go sprzedawać. Kate wynegocjowała dla mnie wysokie odszkodowanie.
Mogęzanieprzeżyćwielelat,jeżelibędęrozsądniegospodarowaćpieniędzmi.Po
sprzedażydomumogłabymżyćgdzieindziejwkomfortowychwarunkach,niekiw-
nąwszy palcem, ale marzę o karierze zawodowej. Zostałam dziesięć lat w tyle za
rówieśnikami.Tobezsensu,bojestemzdolna,dowszystkichdiabłów!
‒Niewątpię,alebrakcidoświadczenia.
‒Jakmamjezdobyć,skoroniktniedajemiszansy?
‒Musiszpukaćdowszystkichmożliwychdrzwi.
‒Łatwiejpowiedziećniżwykonać.
‒Mogłobyćgorzej,gdybyśzostaławobskurnejkawalerceosuchymchlebie.
‒Racja.Przepraszam.Niepowinnamnarzekać.
‒ Dobrze, że się nie rozpłakałaś. Nie znoszę łez. Drażnią mnie. Nie nadużywaj
mojejcierpliwości.Jeżelinielubiszwyposażeniadomu,tojesprzedaj.Chętniezłożę
ciofertęzakupuprzyrządówdoćwiczeń.
‒Serio?Dlaczego?
‒Boichnieużywasz,aodpowiadająnajnowszymstandardom.Zostawsobietylko
kilkapodstawowychmaszyn.Pokażęci,jakznichprawidłowokorzystać.
‒Pozwól,żeprzemyślętwojąpropozycję.MuszęzasięgnąćradyKate.Niewolno
mipodejmowaćżadnychdecyzjifinansowych,dopókiniepodpiszępapierówrozwo-
dowych.
‒Dobrze,zaczekam.Przeztenczasprzygotujęofertęnapiśmie.
‒ Świetnie. Kate uwielbia papiery. Myślę, że powinnam też sprowadzić rzeczo-
znawcę,żebywyceniłdziełasztuki.
‒Niezaszkodzi.Wybacz,żeniezaproponujęcikupna,alebudząwemnieodra-
zę.
‒Wemnieteż–przyznałaWillabezwahania.–Chodźmypopływać.–Zdjęłaszor-
tyibluzeczkę,odsłaniająccytrynowebikini,izeskoczyładowody.
Robposzedłwjejślady.
Willazprzyjemnościąobserwowałajegozwinneruchy,gdypłynąłwjejkierunku.
Gdydoniejdotarł,oplotłagorękamiinogamiinamiętniepocałowaławusta.Zanim
wyszlinabrzeg,posmutniałanamyśl,żetenwspaniały,szalonyromansniepotrwa
długo.Powiedziałasobie,żeniemusi,żewystarczykorzystaćztego,cojejoferuje,
icieszyćsięchwiląobecną.
Rob z Patrickiem wyszli z agencji marketingowej Amy późnym popołudniem.
WdrodzedoautaRobodczytywałwiadomościnaekranietelefonu,gdyPatrickna-
glewalnąłgopięściąwbiceps.
‒Zacomniebijesz?–zaprotestowałRob.
‒Zalenistwo.Ładniemnieurządziłeś!Diabliwiedzą,gdzieprzebywałeśmyśla-
mi.Zamiastopracowywaćkampanięreklamową,conależydotwoich,aniedomo-
ichzadań,gapiłeśsięnadziewczynę.
‒Jakąznowudziewczynę?
‒Nieudawaj,żeniewiesz.Tęzezdjęcianaścianie.Konkretnienatę,októrej
plotkowaliściezAmyprzedspotkaniem.Natę,zktórąsypiasz.
Miałrację.Robniepotrafiłoderwaćwzrokuodfotografiisprzedlat.Dziewczyny,
młodszeipulchniejszeniżobecnie,robiłygłupieminydoaparatu.Willapromieniała
szczęściem i radością życia. Rob pomyślał, że zawsze powinna tak wyglądać.
Wdrodzepowrotnejdoautajegomyślinadalkrążyływokółniej.
‒Nadaloniejrozmyślasz?–sprowadziłgonaziemięPatrick,gdydotarlinapar-
king.
‒Chceszjąpoznać?–zaproponowałRobkuwłasnemuzaskoczeniu.–Manaimię
Willa.
‒Niedowiary!–wykrzyknął.‒Nigdymiżadnejnieprzedstawiłeś.Czymsobie
zasłużyłanatenzaszczyt?
‒Niewyobrażajsobiezadużo.Ponieważidęzniąnakolację,pomyślałem,żeza-
miast wracać do pustego mieszkania, mógłbyś coś z nami zjeść i wypić piwo, pod
warunkiem, że będziesz trzymał język za zębami. Żadnych idiotycznych anegdot
zczasówstudiów!
‒Nawetotym,jakwylałeśczerwonewinonaperskidywanmatkiswojejdawnej
dziewczyny?Odkiedytozacząłeśdbaćoopinię?–ZanimRobzdążyłodpowiedzieć,
Patrickwyciągnąłtelefon,wybrałnumerżonyiwrzasnąłdoaparatu:
‒Heather,szykujłyżwy!Wkrótcepiekłozamarznie!
‒ Nie rozumiem, dlaczego za ciebie wyszła – warknął Rob. – Zobaczysz, kiedy
pojmie,żeźlewybrała,rzuciciędlamnie.
‒Marzenieściętejgłowy!–odburknąłPatrick,alezłagodniałnieconawspomnie-
nieukochanejżonyiczteroletniejcóreczki.
Rob,ojciecchrzestny,równieżprzepadałzamałąKiley.
Nieco później do Patricka zadzwonił ojciec. Po wysłuchaniu go Patrick pobladł.
WyłączyłaparatirozkazałRobowi:
‒Zawieźmnienalotnisko.Natychmiast.
Pootrzymaniuwiadomości,żeRobniemożejejzabraćnakolację,Willaspędziła
wieczórnaprzeglądaniuofertpracywinternecie.Wszyscyogłoszeniodawcyszuka-
liksięgowejzdoświadczeniemzawodowym.Willazcałegosercażyczyłaimwszyst-
kiegonajgorszego.Łzynapłynęłyjejdooczu.
Wrozpaczyprzemknęłojejnawetprzezgłowę,żebyzadzwonićdojedynejosoby
zdolnejzałatwićposadęjednymtelefonem.Wkażdymzbiurrachunkowych,którym
Waynedawałzarobićprzezlata,zatrudnilibykażdego,kogobypolecił.Alenieją.
PopierwszedumaniepozwalałaWilliprosićgooprzysługę.Podrugieuważałjąza
głupiągęś,którakupiłasobiedyplomwyższejuczelnizajegopieniądze.
Zrezygnowana,złożyłagłowęnabiurku.WtejpozycjizastałjąRob.
‒Wyglądasztak,jakjasięczuję–zagadnąłzamiastpowitania.–Znowuzostawi-
łaśdrzwiotwarte.
Willa uniosła głowę. Skrycie podziwiając zgrabną, wysoką postać, przyznała mu
wduchurację.Powinnazacząćdbaćobezpieczeństwo.Niemieszkałajużwapar-
tamenciezprywatnąwindąisztabemochroniarzypilnującychbudynkuprzezdwa-
dzieściaczterygodzinynadobę.
Robpodszedłdoniej,przelotniepocałował,przeczesałpalcamiwłosyipopatrzył
wokno.Zmarszczkiwokółoczuizaciśnięteustaświadczyłyozmęczeniu.
‒Coztobą?–spytała.–Robiszwrażeniewyczerpanego.
‒Musiałemzawieźćkuzynanalotnisko.Jegożonaicóreczka,mojachrześnica,
uległy wypadkowi samochodowemu. Obie trafiły do szpitala. Mała Kiley na obser-
wację,aHeathernachirurgięzezłamanymobojczykiem,dwomażebramiikilkoma
ranami.Patrickpolecidonichpierwszymsamolotem.Zaproponowałem,żepojadę
wrazznim,alewytłumaczył,żetoniepotrzebne.MamylicznąrodzinęwJohannes-
burgu,któramupomoże,atujestjeszczewieledozrobienia.
‒Bardzomiprzykro,alewyjdąztego.
‒Wiem.Pewnietookropnyegoizmzmojejstrony,alezmojegopunktuwidzenia
wypadekniemógłnastąpićwgorszymmomencie.Patrickdzielniebrnąłprzezzawi-
łościwaszejbiurokracji,aconajważniejsze,tylkoonjerozumiał.Zawszemyślałem,
żenasiurzędnicyrzucająludziomkłodypodnogi,alewasibijąichnagłowę.Aprze-
cieżpowinnisprzyjaćprzedsiębiorcom.Chcęotworzyćfirmę,płacićwaszewygóro-
wane podatki, zatrudnić waszych obywateli i trochę zarobić. Dlaczego utrudniają
mizadanie?Patrickwrócidopierozakilkatygodni.Muszęznaleźćzaniegozastęp-
cęwmieście,wktórymnieznamnikogo.Jakznajdękogośgodnegozaufania?
‒Znaszmnie.Imożeszmizaufać.
‒Niewierzęnikomuiniesądzę,abyśmogłamipomóc,alewspominałaś,żetwój
byłymążprowadziinteresynawielkąskalę.Kogozatrudniawksięgowości?
Willa zamarła ze zgrozy. Najchętniej cisnęłaby w niego ciężkim przyciskiem do
papieru.Skoczyłanarównenogiiwrzasnęłazwściekłością:
‒Tyłotrze!
‒Czymcięuraziłem?
‒ Jeszcze pytasz? Jak śmiesz mnie pytać o powiązania Wayne’a?! Nie słyszałeś,
costudiowałam?Ojakiejpracymarzę?
‒Dobrzepamiętam.Księgowośćifinanse,conieznaczy,żedałabyśradęzastąpić
Patricka.
‒Dlaczegonie?
‒Ponieważprowadzifirmęodpiętnastulat,aoddziesięciupracujejakoksięgo-
wy.Ufammujaksamemusobie,zwłaszczażetonaszwspólnyinteres,atynawet
niezdobyłaśdoświadczeniawprowadzeniuksiąg.
Willaotworzyłagłębokąszufladębiurka,wyciągnęłateczkę,cisnęłajązwściekło-
ściąnabiurko,otworzyłaiwyjęłazniejkilkakartek.
‒Zdobyłamtytułmagistraekonomiizespecjalizacjązksięgowościiprawahan-
dlowego.Uzyskałamocenęcelującą–wyrzuciłazsiebiejednymtchem.‒Potrzebu-
jętylkokogoś,ktookazałbymiodrobinęzaufaniaty…niewrażliwy,źlewychowany
ciołku! Wyjdź stąd i więcej nie wracaj! Nie interesuje mnie znajomość z chamem,
którymnienieszanuje!
Robpopatrzyłnatrzymanewrękucertyfikaty.Potemzamknąłoczy.
‒PosłuchajWillo…
‒Nie!Wynocha!
‒Nigdzieniepójdę.
Willaoceniła,żeniezdoławypchnąćzadrzwisilnieumięśnionegomężczyzny,li-
czącego sobie grubo ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Potrzebowałaby do tego
całejbrygadypolicji,aniechciałajejwzywać.Gorączkowoszukałarozwiązania,aż
wkońcujeznalazła:
‒Wtakimraziejawychodzę–oświadczyła,ruszająckuwyjściu.
Po kilku godzinach, podczas których wylała morze łez, Willa wróciła do domu.
Gdywkroczyładokuchni,zastałaRobaprzykuchence.Obwiązałwokółbioderjej
kuchennyfartuchiszykowałcośdojedzenia.Willapomyślała,żetylkoktośbardzo
pewny,żeżadenstrójnieodbierzemumęskości,mógłzałożyćróżowydamskifartu-
szek.Irzeczywiściedoskonalewyglądał,leczwcalejąniecieszyło,żegowidzi.
No, może trochę… Mimo jego fatalnych manier nadal lubiła na niego patrzeć.
Pozatymchybaszykowałcośsmakowitego.Kusiłoją,żebygoszturchnąćpodczas
otwieraniapiekarnika,alezłagodniałanawidokswojejulubionejpieczenizwarzy-
wamiigroszkiem.Jejzapachprzywołałwspomnieniadawnychdobrychczasów,gdy
przyrządzałająrazemzmamą.Niestawiałaoporu,kiedyRobobjąłjąwtaliiiprzy-
ciągnąłdosiebie.
‒Skądwiedziałeś,conajbardziejlubię?‒spytała.
‒Niewiedziałem.Zgłodniałemiposzukiwałemjakiegośzajęcia,żebyskrócićso-
bieczasoczekiwania.Wybacz,jeślicięuraziłem.Niekwestionowałemtwojejinteli-
gencji,tylkodoświadczeniezawodowe.Podziwiamtwojekwalifikacje.
‒Icoztego?Jakudowodnię,żecośumiem,jeśliniktminiezaufa?
Robpodszedłdolodówki,wyjąłsobiebutelkępiwaispytał:
‒Nalaćciwina?
Willapochwilinamysłustwierdziła,żemimopóźnejporypotrzebujeczegośmoc-
niejszegonapoprawęnastroju.NiewidziałaszansynazatrudnienieuRoba.Niepo-
wierzyłby nowicjuszce majątku swojej firmy. Jako osoba z wykształceniem ekono-
micznymwgruncierzeczyrozumiałajegoobiekcje,leczmimotołzynapłynęłyjej
dooczu.Najchętniejwywrzeszczałaby,żeświatniesprawiedliwiejątraktuje,gdyby
nieprzypomniałasobie,żeżycienikomuniegwarantujesprawiedliwegotraktowa-
nia.Gdypodawałjejwino,napotkałajegogorącespojrzenie.Leczzamiastpodejść
jeszczebliżej,kujejzaskoczeniuusiadłnabarowymstołkuprzygranitowymblacie.
‒Kiedypostanowiłemkupićudziaływsiłowniwuja,obszedłemwszystkiebanki.
Wszyscybankierzy,nawiasemmówiąc,tłuściinieruchawi,odmawialimiudzielenia
kredytu z powodu braku zabezpieczenia finansowego i, co gorsza, doświadczenia
wbranży.
‒Jakzatemzdobyłeśpotrzebneśrodki?
‒ Mama spieniężyła swój fundusz emerytalny. Omal nie dostałem zawału, gdy
wręczyła mi czek. Uważałem, że popełnia szaleństwo. Ojciec zostawił jej pewną
sumę,alenieprzyszłomidogłowy,żenaruszyżelazneoszczędności.
‒Odmówiłeśprzyjęciatychpieniędzy?
‒Zpoczątkutak,pókiniezagroziła,żewykupisobierejsdookołaświatairoz-
trwoniwszystkozprzygodnymiznajomymi.Ponieważznamjejupór,niewyklucza-
łem,żemożetozrobić.Wkońcukupiłemtęsiłownię,apotemotworzyliśmyzPa-
trickiem drugą. Przekonałem się, że zgodnie z powszechnym mniemaniem najła-
twiejzdobyćpieniądze,jeślijużsięjeposiada.Oddałemmamiecałydług.
‒Niewątpię–wtrąciłaWilla.Mimorozgoryczeniaipretensjizanietaktowneza-
chowanieniezachwianiewierzyławjegouczciwość.
‒Zmierzamdotego,żeskoroprzeszedłemtakąsamądrogęprzezmękęjakty,to
możepowinienemdaćciszansę.
Willaprzezchwilęprzetrawiałajegosłowa.Gdyichsensdotarłdojejoszołomio-
nego umysłu, serce jej podskoczyło z radości. Nie śmiała sobie jednak robić zbyt
wielkichnadziei.Wzniosłananiegobłagalnespojrzenie.
‒Nieigrajzemną,proszę–wyszeptała.
‒Bynajmniejniezamierzam.Aleniezaryzykujępowierzeniawniedoświadczone
ręce całego majątku. Wyznaczę ci zadanie na próbę. Sporządź listę formalności,
któremuszęzałatwićjakopoczątkującyinwestor,wynotuj,jakiekrokimuszęprzed-
sięwziąćinacozwrócićuwagę.Poprzyjswojeopinieodpowiednimiaktamiprawny-
mi.JeżelizrobisztorówniedobrzejakPatrick,zatrudnięcięjakomojąaustralijską
księgową.
Willapopatrzyłananiegozbezgranicznymzdumieniem.
‒Mówiszserio?–wykrztusiła,gdyodzyskałamowę.
‒Uważasz,żetozatrudnewyzwanie?
‒Absolutnienie!–zaprzeczyłażarliwie.‒Ileczasumidajesz?
‒Dwadni?
‒Damradę.–Wstałazkrzesła,leczgdymijałaRoba,zatrzymałjąiobróciłtwa-
rządosiebie.
‒Dokądto?
‒Dopracy.Czekamniemasaroboty.
‒Pieczeńbędziegotowazakwadrans.
‒Nodobrze,zacznępokolacji.
‒ Zaczniesz, ale zupełnie coś innego. Wystarczy, jak jutro zasiądziesz za biur-
kiem.
‒Mamnawetdużeokularywczarnychoprawkachjakprawdziwaurzędniczka.
‒Załóżjedlamnie.Nago.
‒Założę,jeślidaszmitęposadę.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Dwadnipóźniej,wpięknyletniwieczór,zarazpoprzeprowadzeniurozmówkwa-
lifikacyjnych z kandydatami na osobistych trenerów i pracowników administracyj-
nychRobpojechałwprostdorezydencjiWilli.
Wdoskonałymnastrojuwszedłdośrodka.Marzyłozimnympiwie.Iotym,żeby
wziąćjąwramiona.Lubiłzniąprzebywać.Bezpośrednia,dowcipna,wrażliwa,bez
oporów mówiła mu w łóżku, czego pragnie i jak ją zadowolić. W sprawach osobi-
stych szczęście mu sprzyjało. Byłby wdzięczny losowi, gdyby okazał mu równie
wielkąprzychylnośćwinteresach.
‒Nareszciejesteś!
Robzamrugałpowiekaminawidokosoby,którązobaczył.Wczarnychspodniach
od dobrego krawca, wykrochmalonej białej koszuli i z włosami upiętymi w ciasny
kokprzypominałasztywnymanekin.Zwyklewitałagowkrótkichspodenkachima-
leńkimpodkoszulkunarzuconymnabikini.Czemunaglezmieniławizerunek?
‒Wyglądasz…bardzooficjalnie–zauważył.
‒Bopracowałam.Alezanimprzejdziemydosprawzawodowych,powiedz,jaksię
czujążonaicóreczkatwojegokuzyna.
‒ Nie najgorzej. Wyszły ze szpitala i dochodzą do zdrowia. Patrick odetchnął
zulgą.
‒Miłomitosłyszeć.Aterazchodźmydogabinetu.
‒Wolałbymnajpierwwziąćsobiepiwo.
‒Później.
Zaskoczyłgojejszorstkiton.Tymniemniejpodążyłzaniąbezprotestuipozwolił,
żebypchnęłagonakrzesłopodrugiejstroniebiurka.Liczyłnato,żewymyśliłanie-
banalnągręwstępną,żezarazusiądziemunakolanachizdejmieurzędowymundu-
rek.Tymczasemonarzuciłamunakolanaplikdokumentów.
‒Cototakiego?
‒Wynikimoichposzukiwań–wyjaśniła,zajmującmiejscenaprzeciwko.‒Kazałeś
mizebraćinformacje,jakzałożyćfirmęwAustralii.
Robzerknąłnaprofesjonalniewyglądającedokumenty.Potemprzeniósłwzrokna
Willę. Wyglądała na spiętą, pełną nadziei i równocześnie przerażoną. Zaskoczyła
go. Pojął, że nadeszła godzina prawdy. Przysiągł sobie, że jeżeli nie spełniła jego
oczekiwań,razwżyciuwykażetaktipozbawijązłudzeń,nieraniącjejuczuć.
Ponieważprzezdwadniniewspomniałaanisłowemopróbnymzadaniu,doszedł
downiosku,żepewnieuznałajezazbyttrudne.Zacząłnawetpodejrzewać,żema-
rzyłaouzyskaniupracyraczejteoretycznie,bowgruncierzeczyniebardzochciała
jąwykonywać.WysłałnawetkilkaofertdowiększychbiurrachunkowychwSydney
nawypadek,gdybyzabrakłojejumiejętnościczyodwagi,żebywziąćtęposadę.
Niedoceniłjej.Przeglądającstrony,ażgwizdnąłzpodziwu.Dokonałarzetelnej,
profesjonalnejanalizyrynku,dorzuciłakilkabłyskotliwychsugestii,sporządziłalistę
potrzebnych dokumentów wraz z adresami urzędów, w których należy je złożyć.
Wyłapałateżpewienważnyszczegół,któryprzeoczylizPatrickiem.Zaproponowa-
ła legalny sposób uproszczenia biurokratycznych procedur, ułatwiający zagranicz-
nymprzedsiębiorcomrozpoczęciedziałalnościgospodarczej.
‒Spodziewałemsięjednejlubdwóchstron,aniepracydoktorskiej–skomento-
wałpoprzestudiowaniuzawartościteczki.
‒Zprzyjemnościązajęłamumysłczymśpożytecznym.
‒Jestempodwrażeniem.
‒Czypodwystarczającowielkim,żebymniezatrudnić?
‒Tak.Przekazujęciprowadzeniedokumentacji.
‒Cudownie!–Willaskoczyłanarównenogiiodtańczyładzikitaniecradości.
Rob obserwował z rozbawieniem jej wygłupy. Pomyślał, że marnowała wielkie
zdolnościprzezosiemlat.Opracowaładoskonałyplan,jakiegoniewymyślilibyzPa-
trickiem.Zawarławnimmnóstwoużytecznychinformacji,którepozwoląimszybko
osiągnąćwyznaczonecele.
Niepozostawiłamujednakwieleczasunaprzemyślenia.Nagleusiadłamunako-
lanach, obsypała jego twarz szybkimi, gwałtownymi pocałunkami, wykrzykując po
każdym:
‒Dziękuję,dziękuję,dziękuję!
‒Przestań!
Willanatychmiastspoważniała.
‒Dlaczego?Niewypadamicałowaćszefa?
Robprzezchwilęmyślał.Najchętniejprzyznałbyjejrację,alezabardzogopocią-
gała.
‒Całuj,ilechcesz,aleniejakdziecko,tylkojakkobieta.Pozostaniemykochanka-
mi, póki nie wrócę do Afryki, pod warunkiem, że oddzielimy pracę od zabawy. –
Wbrew ostatniej deklaracji zaczął rozpinać jej koszulę, ale szybko stracił cierpli-
wośćirozdarłjąnaniejjednymszarpnięciem.MimoprotestówWilliwkrótcewjej
śladyposzedłprzejrzystybiustonosz.
‒Koszulinielubiłam,alezakaręzato,żezniszczyłeśmójnajlepszystanik,nie
założędlaciebieokularów–oświadczyłaznadąsanąminą.
Lecz gdy ładnie poprosił, nie tylko je założyła, ale też rozpuściła włosy i sama
zdjęłaresztęubrania.
Gdystanęłaprzynimwsamychsandałachnawysokichobcasachimodnychbiuro-
wych „kujonkach”, utonął w lazurowych oczach, głębokich i pełnych tajemnic jak
przeczystatońzatoki.Zawszeuważałtookreśleniezaprzesadną,poetyckąprzeno-
śnię,leczterazoniemiałzzachwytu.Pełnasprzeczności,zadziwiającobystrairów-
nocześnie szokująco naiwna, niewinna, a równocześnie silniejsza, niż sama przy-
puszczała,corazgoczymśzadziwiała.Mimożeplanowałwkrótcewrócićdokraju,
gdybypotrafiłkomukolwiekzaufać,znalazłbysposób,żebyzatrzymaćjąprzysobie.
Aleponieważniemógłjejdaćnicwięcejprócztego,cozaoferował,zaniepokoiło
go,żejakopierwszarozbudziławnimpragnieniepogłębieniałączącejichwięzi.Już
przekroczyłgranicerozsądku,zatrudniająckochankęwswejfirmie.Musiałnasie-
bieuważać,żebyzachowaćtrzeźwyumysł.
Zamiast pocałować ją w usta, obsypał drobnymi pocałunkami jej obojczyk, szyję
iwrażliwemiejscezauchem.Choćbłagałaowięcej,rozmyślnieprzedłużałsłodką
mękęoczekiwania,ażsamymipieszczotamidoprowadziłjąnaszczytyrozkoszy.Do-
pierokiedyniecoodpoczęła,spełniłwspólnepragnienie.Nieszukałwprawdziemi-
łości,aletenromansdawałmuwięcejsatysfakcjiniżjakikolwiekinnywżyciu.
‒Potrzebujękawy–wymamrotałaWillaztwarząwtulonąwramięRoba.
‒Tozaparz.Japarzyłemwczoraj.
‒Aletyrobiszlepszą.
‒ Nie szkodzi. Dzisiaj twoja kolej. – Rob odchylił głowę, żeby popatrzeć jej
woczy.–Czyprzypadkiemniezaczynamyrozmawiaćjakstaredobremałżeństwo?
–zauważyłzniepokojem.
Tak,aleWillitowcalenieprzeszkadzało,pókizdołałazachowaćemocjonalnydy-
stans.Nagleuprzytomniłasobie,żeoszukujesamąsiebie.Jużzdążyłaprzywyknąć
dostałejobecnościRoba,dozasypianiaibudzeniasięprzynim,dowspólnejporan-
nejkawyirobieniarazemwieluinnychrzeczy.Doszładowniosku,żemusibardzo
uważać,żebysięniezakochać.
Robwyszedłdołazienki.Pochwiliusłyszałaszumwody.Zwróciławzrokkuoknu.
Gdybynieczekałoichmnóstworoboty,wzięlibykajakisprzętdonurkowaniaiwy-
korzystalibytępiękną,letniąsobotęnapikniknadzatoką.
‒Chybajednakmuszęzaparzyćtękawę.
Willazerknęławlustrostojąceobokłóżka.Zobaczyła,żezałożyłspodenki.Wy-
glądałświeżojakporanek.
‒Jaktytorobisz,żewyglądasznawypoczętegoponieprzespanejnocy?–spyta-
ła.
‒Seksdodajemienergii–odparłbezogródek.–Zresztąprzywykłemdorannego
wstawania. Z moich obserwacji wynika, że bezczynność rozleniwia. Ci, którzy nie
musząsięnigdziespieszyć,ciąglesięspóźniają.Muszęcięprzestrzec,Willo,żenie
tolerujęlenistwaaniniepunktualności.
Willapowoliusiadła.
‒Niejestemleniwa–zaprotestowała,dokładającwszelkichstarań,żebyniedać
posobiepoznać,jakbardzojąuraził.
‒Jesteś.Przezosiemlatniktodciebieniczegoniewymagał.Pełniłaśwyłącznie
rolęozdóbki.Mnietoniewystarcza.
‒Wtakimraziedobrze,żeniezostaniesztudługo–odburknęłazurazą.
Robpołożyłjejrękęnaudzieidelikatnieścisnął.
‒Aleskorocięzatrudniłem,oczekujępełnejmobilizacjiconajmniejprzezosiem
godzindziennie,czasamidziesięćlubdwanaście,pókiniewykonaszpowierzonego
zadania.
‒MójBoże!Ażtyle?
‒Jeżeliuważasz,żeniepodołasz,odrazuzrezygnuj.Nieobrażęsię.Poprostu
wezmękogośinnego.
LeczdumaniepozwalałaWillidaćzawygraną.Niemogłapozwolić,żebyjąlek-
ceważyłtylkodlatego,żenicnierobiłaprzezostatnichosiemlat.
‒Niemiałammożliwościrobieniaczegokolwiekużytecznego.
‒Nieprzekonałaśmnie,Willo.Zawszeistniejejakiśwybór,niezawszełatwy,ale
tomydecydujemy,jakbędziemyżyć.
‒Niewyobrażaszsobie,jakwyglądałomojeżyciezWayne’em.
‒Przypuszczalnienie,alesamajewybrałaśiponiosłaśkonsekwencjewłasnejde-
cyzji.Terazpostanowiłaśwziąćrozwódirównieżponiesieszkonsekwencje…pew-
nienietakiezłe,aletojużniemojasprawa.Obecnieobchodzimnieprzedewszyst-
kimtwojaetykazawodowa.Działamszybkoipracujęintensywnie.Jeżeliniedotrzy-
maszmikroku,zostanieszzwolniona.
Willazacisnęłapowieki.Niktwcześniejniepotraktowałjejtakbezceremonialnie.
Wszyscy chodzili koło niej na paluszkach. Raziła ją brutalna szczerość Roba, ale
dziękiniejporazpierwszywżyciuwiedziała,naczymstoiiczegoodniejoczekują.
Denerwowałoją,arównocześniecieszyło,żetakwieleodniejwymagał.Wreszcie
ktośpostawiłprzedniąprawdziwewyzwanie.Niedawałjejforówzpowodupowią-
zańczykoneksji.Porazpierwszyzostałapuszczonanagłębokąwodę.Odniejsa-
mejzależało,czyutrzymasięnapowierzchni,czyutonie.Niezamierzałazawieść
anijego,aniprzedewszystkimsiebie.PopatrzyłaRobowiprostowoczyizadekla-
rowała:
‒Damzsiebiewszystko.
‒Doskonale.Tegowłaśnieoczekuję.Wyjdźmygdzieśdziświeczorem–zapropo-
nowałpochwilizupełnienieoczekiwanie.
Zaskoczyłją.Kiedyochłonęła,stwierdziła,żenielubi,kiedyRobnagleprzeista-
czasięzsurowegoszefawkochankainaodwrót.Niezamierzałamunatopozwa-
lać.Kateradziła,żebyuczyłaludzi,jakpowinnizniąpostępować.Postanowiłasko-
rzystaćzjejrady.
‒Nieodpowiadami,żerazprzemawiaszdomniejakprzełożony,arazjakkocha-
nek.Zabraniamciwsypialnirozmawiaćopracy.–Wstrzymałaoddech,bacznieob-
serwującgręemocjinatwarzyRoba.Zobaczyłananiejzdenerwowanie,zadumę…
ichybazażenowanie.
Potarłkarkwzakłopotaniu,nimująłjejtwarzwdłonieipowiedział:
‒Maszrację.Przepraszam.
Willaniewierzyławłasnymuszom.Niespodziewałasię,żepewnegosiebie,nie-
rzadko aroganckiego Roba stać na wyrażenie skruchy. Podświadomie oczekiwała
kolejnegokazania.
‒Proponujęwprowadzićnowązasadę,żeosprawachzawodowychdyskutujemy
wyłącznie w gabinecie, nigdzie indziej, a już pod żadnym pozorem w łóżku. Skoro
ustaliliśmyregułygry,przejdźmydomojejpropozycji.Pójdzieszzemnąnakolację?
‒Wybacz,aleniemogę.Zostałamzaproszonanaprzyjęciezokazjipięćdziesią-
tychurodzinznajomego.
‒Twierdziłaś,żeniemaszwSydneyzbytwieluprzyjaciół.
‒ To prawda, prócz Mishy i Verna właściwie żadnych. Błagali, żebym przyszła.
Niewypadałoodmówić,chociaż,prawdęmówiąc,przerażamnietaperspektywa.
‒Dlaczego?Czytwójbyłyteżprzyjdzie?
‒Tak.
‒ No to odpuść sobie tę imprezę. Życie jest zbyt krótkie, żeby tracić czas na
przykreobowiązkitowarzyskie.Lepiejwykorzystaćjenaprzyjemności.
Willa najchętniej by go posłuchała, ale sumienie jej nie pozwalało. Misha i Vern
zawszejąwspieraliwczasietrwaniamałżeństwazWayne’em.Darzyłaichszczerą
sympatią,ponieważjakojedyniokazywalijejzainteresowanie.Uważałaichzanaj-
milszych ludzi z wyższych sfer. Ponieważ w przeciwieństwie do innych małżonek
współpracowników i znajomych męża nie miała dzieci ani pracy, odtrącały ją, ile-
kroć próbowała nawiązać kontakt. Za to ich mężowie próbowali ją obmacywać
iczynilinieprzyzwoitepropozycje. KiedyskarżyłasięWayne’owi, zarzucałjej,że
samaichprowokowała.Ponownewkroczeniedotegogniazdażmijnaraziłobyjąna
ciekawskiespojrzenia,niewybredneuwagiiplotkizaplecami.
‒MishaiVernzawszemniewspierali.Zapraszalidostolika,włączalidorozmów,
słuchalimoichuwag.Przychodzącnaprzyjęcie,okażę,żedoceniamichżyczliwość–
wyjaśniła.
‒Chcesz,żebymcitowarzyszył?
WillapopatrzyłanaRobazbezgranicznymzdumieniem.Oczywiście,żetowarzy-
stwozabójczoprzystojnegomężczyznydodałobyjejotuchy,alenieśmiałagoprosić.
Przetrwałabytenwieczóribezniego.Byłasilniejsza,pewniejszasiebieiszczęśliw-
szaniżwczasachmałżeństwa.
‒Cotrzebawłożyćioktórejigdzieprzyjść?–zapytał.
Willa najchętniej znów odtańczyłaby taniec radości, ale siłą woli nakazała sobie
spokój.
‒ Przyjęcie zaczyna się o ósmej na jachcie w zatoczce Campbella. Obowiązują
strojewieczorowe.Dziękuję,żezechciałeśmitowarzyszyć.
‒ Jakbyś nie błagała mnie wzrokiem o wsparcie! – zakpił, muskając przelotnym
pocałunkiemjejusta.
‒Będziesztywnoinudno,aWaynezpewnościąprzyjdzie.
‒Próbujeszmniezniechęcić?
‒Nie.Uprzedzam,cocięczeka.Jeśliniechcesztamiść,możeszzrezygnować.
Damsobieradęsama.
‒ Nie wątpię, ale ze mną będzie ci lepiej. Nie rób takich wielkich oczu. Nie je-
stem tak gruboskórny i nieczuły, jak myślisz. Widzę, że wolałabyś stąpać boso po
tłuczonymszkleniżskorzystaćztegozaproszenia.Podziwiamtwojąlojalność.Sam
siędziwię,żezaproponowałemciwspólneuczestnictwowimprezie,najakiezwykle
nie tracę czasu, ale wygląda na to, że potrzebujesz oparcia. Podejrzewam, że na
niewieluludzimogłaśliczyćwpotrzebie.
Willaledwiepowstrzymałałzy.Miałrację.Bliscywprawdziejąkochali,aleojciec
trzymałjąpodkloszem,ponieważpragnąłzapewnićjejdoskonałeżycie,azbratem
nigdyniełączyłajejbliskawięź.ZaniedbałaprzyjaciółzPłaczącejRafy,kiedywe-
szławświatWayne’a.Wkrótcepojęła,żeczarującyromantykzwakacjinacodzień
jestzimnymdraniem.Dopieroterazodżyła,jakbywyszłanasłońcezlodowejjaski-
ni.Pewnieprzesadzała,aleprzeczuwała,żedzisiejszaimprezaznowujązmrozi.
Rob uniósł jej głowę, żeby zajrzeć w oczy. Nie zdawała sobie sprawy, że widać
wnichbólistrach.
‒Niemusisztamiść–przypomniał.
‒Alepójdę,dlaMishyiVerna.Idlahonoru.
‒Dobrze.Nieopuszczęcięaninachwilę.JeżeliWaynezechcedociebiepodejść,
będziemiałzemnądoczynienia.Gwarantuję,żedammuradę.
Willazarzuciłamuręcenaszyjęizłożyłagłowęnaramieniu.
‒Dziękuję–wyszeptała.
‒Będęprzytobie,Willo.
ROZDZIAŁSIÓDMY
W późnych godzinach rannych Willa zostawiła Roba w siłowni. Włożyła różową
sukienkębezplecówiklapki,związaławłosywkońskiogonnaczubkugłowyipo-
szła na spotkanie z koleżankami. Wreszcie miała koleżanki! Z daleka spostrzegła
ognistorudewłosyKatenakońcusali,Amyi…Jessicę.Wyglądałonato,żewspółlo-
katorka Amy kolekcjonowała znajomych jak niektóre kobiety buty, co Willi wcale
nieprzeszkadzało.Przytakwąskimkręguprzyjaciółniewidziałapowodów,byod-
rzucaćjakąkolwiekznajomość.
Powitałajepromiennymuśmiechem,zajęławolnekrzesłoizamówiłakoktajlbez-
alkoholowy.
‒Dlaczego?–dopytywałasięciekawskaAmy.
‒Ostatnimrazem,kiedyzwamipiłam,wylądowałamwłóżkuzobcymfacetem,
aranowparowałdomnietłumludzi.
‒Twierdziłaś,żedoskonalesiębawiłaś.Zresztąnadalznimsypiasz.
‒ I wyglądasz na szczęśliwą, chyba nie tylko z powodu kochanka… – dorzuciła
Katepochwilibacznejobserwacji.
Znałająlepiejniżktokolwiekinny.Willatraktowałająjakstarsząsiostrę.Spędzi-
łyrazemwielegodzinnaprzygotowaniudokumentówrozwodowych.Katetrzymała
jązarękęwchwilachzałamania,ocierałałzy,pocieszałaiprzemawiaładorozsąd-
ku. Zdjęła jej z oczu przysłowiowe różowe okulary i zmusiła, żeby dorosła, za co
Willabyłajejwdzięczna.
‒Dostałampracę–oświadczyłazdumą.
‒Fantastycznie!–wykrzyknęłaJessica.
Amyzawtórowałajejokrzykiemradości.
‒Proszęjejdolaćczegośmocniejszego–rozkazałaKate,gdykelnerkaprzyniosła
zamówionynapój.–Ukogopracujesz?Kiedyzaczynasz?
‒KsięgowegoRobawezwaładodomupilnasprawarodzinna,więcpowierzyłmi
tę funkcję. Przejmę wszystkie zadania Patricka, rozliczenia finansowe i… – prze-
rwała, kiedy spostrzegła, że koleżanki nagle spoważniały i wymieniły między sobą
porozumiewawczespojrzenia.–Czemutakpatrzycie,jakbympopełniłajakieśgłup-
stwo?
‒Nieprzyszłonamdogłowy,żepracujeszdlakochanka–wyjaśniłaAmypodość
długimmilczeniu.
‒Czychociażcipłaci?–spytałaJessica.
‒Hm…
Nieporuszylijeszczekwestiiwynagrodzenia.Willamiałanadzieję,żejejzapłaci,
alemniejjejzależałonapieniądzachniżnazdobyciuniezbędnegodoświadczenia.
Kateprzewróciłaoczami.
‒Willo,przecieżcięuczyłam,jakdbaćoswojeinteresy!
‒Jeżelijeszczepowiesz,żemugotujeszipierzesz,tochybacięstłukę–dorzuciła
Amy.–Robtomiłyfacet,aleniestały.Coztegobędzieszmiała?
‒Popierwszenajciekawszezajęcie,jakiekiedykolwiekwykonywałam.Podrugie,
kiedyRobwyjedzie,wpiszęokreszatrudnieniauniegowrubrykę„doświadczenie
zawodowe” w CV, co ułatwi mi uzyskanie przyzwoitej posady. To mój prawdziwy
zysk.Nierobiętegodlaniego,tylkodlasiebie–wytłumaczyłaWilla.
LeczAmyniewyglądałanaprzekonaną.
‒Niewierzę,żepotrafiszuniknąćemocjonalnegozaangażowaniawromans–za-
protestowała.
‒Uwierzciemi,dziewczyny,życiemniesporonauczyło.Niejestemjużtaknaiw-
na jak dawniej. Dorosłam i, mam nadzieję, zmądrzałam. Nie oddam serca komuś,
ktobyjepodeptał.ZresztąRobciąglemiprzypomina,żebymnierobiłasobieżad-
nychnadzieinaprzyszłość.
‒ Mądra dziewczyna – pochwaliła Kate. – Dopóki będziesz myślała głową, a nie
macicą,nicciniegrozi.
‒Jaktysięwyrażasz!–żachnęłasięJessica.
‒ Zapożyczyłam to określenie od mojej babci, zagorzałej feministki. Razem
zmamąpaliłystanikiinosiłyhippisowskiełaszki.Ciąglekręcąnosem,żeniebronię
prawkobiet.
‒Walczyszonie,występującwsprawachrozwodowych.
Willa posmutniała na wspomnienie o rozwodach i nieuchronnym spotkaniu z by-
łymmężempodczaswieczornejimprezy.SpostrzegawczaKatenatychmiastzauwa-
żyłanagłązmianęnastroju.
‒Ejże,Willo!Czemutakzrzedłacimina?
Willawyjaśniła,żezostałazaproszonadodawnychznajomychiżeniemaochoty
tamiść.
‒Wiem,Kate,żezabroniłaśmiwszelkichkontaktówzWayne’em,aleniewypada
mizłamaćobietnicy–dodałanakoniec.
‒Tojużbezznaczenia.Papieryrozwodowezostałypodpisaneiprzekazanesądo-
wi.Muszątylkoprzejśćprzezodpowiednieprocedury.Niemaodwrotuodwarun-
ków,którewynegocjowałyśmy.Nawetgdybyścieznówzaczęlirazemspać,niczego
toniezmieni–wyjaśniłaKate.
PoostatnimzdaniuWillaznaczącoprzeciągnęłapalcemposzyi.
‒Idzieszsamaczyzabieraszswojegoprzystojniaka?–spytałaAmy.
‒ Zaproponował, że pójdzie ze mną. Dzięki Bogu! Nadal się boję, ale znacznie
mniej.
Kateuścisnęłajejramię.
‒Wayneniejestwartjednejtwojejmyśli.Idźzpodniesionągłową,wyglądajjak
boginiiróbwrażeniepewnejsiebieiszczęśliwej.
‒Jestemszczęśliwa.–LedwieWillawypowiedziałatesłowa,uświadomiłasobie,
żetoprawda,nietylkodziękiupojnymnocomzprzystojnympartnerem.
Wreszcieprzestałabyćcóreczkątatusia,siostrąLuke’aczyżonąWayne’a.Była
sobą,młodą,silną,zdrowąizdolnąWillą.Chybazaczęłasiebielubić…tak,zdecy-
dowaniepolubiła.Nieznaławspanialszegouczucia.
RobczekałnaWillęwkuchnizkieliszkiemwinawręku,wystrojonywbiałąko-
szulęzkrawatemiczarnygarnitur,któregonieznosił.Zwłasnejwolizanicbygo
niezałożył,aletakiegostrojuwymagałarolawspółczesnegorycerza,którarównież
munieodpowiadała.Skororazzawiódł,topocojąodgrywał?Dlaczegowłaśniete-
raz?CzemuwłaśniedlaWilli?
Wróciłazlunchuzkoleżankamiwniecolepszymnastroju,alepopołudniuprzyci-
chłaiposmutniała.Nieulegałowątpliwości,żezżerająjąnerwy.
‒Pocoidziesznaprzyjęcie,któretakcięprzeraża?Czytylkopoto,żebypodzię-
kowaćjakimśludziomzaodrobinęzainteresowania?Wyślijimkartkęzżyczeniami
idajsobiespokój–tłumaczył,rozdrażnionyjejposępnymmilczeniem.
WoczachWillizamigotałygniewnebłyski.
‒ Chyba nigdy w życiu nie doznałeś lekceważenia i pogardy tak jak ja. Pójdę,
ztobączybezciebie,żebyimpokazać,żeniesprawiedliwiemnieoceniali.Niechcę
zostaćwichpamięcijakopotulna,zastraszonamysz,którąwolnopomiatać.
Rozdrażnienieminęłojakrękąodjął,gdyRobuświadomiłsobie,ileodwagiwyma-
gała od Willi decyzja o pójściu na spotkanie z ludźmi, którzy traktowali ją z góry.
Nie chodziło jej tylko o odegranie przedstawienia. W ten symboliczny sposób że-
gnała swoje dawne życie. Musiała to zrobić, by odzyskać godność i szacunek dla
siebie.Rozumiałjejmotywyipodziwiałsiłęcharakteru.
Rob usłyszał stukot obcasów i odwrócił głowę. Na widok Willi zaschło mu
w ustach. Wyglądała bosko. Srebrzysta suknia z odcieniem zieleni w kolorze jej
oczu przylegała do smukłej sylwetki jak druga skóra. Podtrzymywały ją na ramio-
nachskrzyżowaneztyłuramiączka.
Rob przeciągnął po nich jednym palcem. Gdy się odwróciła, krew mu zawrzała
wżyłachnawidokodsłoniętegowcięciaponiżejplaców,któretaklubiłcałować.
‒Jakwniąweszłaś?–zapytał.
‒Ztrudem–przyznałaześmiechem.–Ładna?
‒Nie.Prześliczna.Najchętniejodrazubymjązciebiezdjął.–Upiłłykzeswoje-
gokieliszka,żebyprzepłukaćwyschnięteusta,aleniepomogło.–Chceszwina?
‒Mamyjeszczeczas?
‒ Trochę. Zresztą ta sukienka wymaga spóźnionego wejścia. Wyglądasz oszała-
miająco.
‒ Dziękuję. Ty też. – Willa wzięła kieliszek i upiła maleńki łyczek. – Po co tam
idę?–westchnęłaciężko.
‒Dlahonoru.Zawszewartowalczyćoodzyskanieszacunkudosiebie.Szkoda,że
ja nie potrafiłem… – Zamilkł na wspomnienie drugiego, nieudanego małżeństwa
matkiiroli,jakąwnimodegrał.
‒Czego?–naciskałaWilla.
‒Nieważne.
‒Odnoszęwrażenie,żecenzurujeszswojewypowiedzi.
‒Toprawda–przyznałbezogródek.
‒Szkoda,boumiemsłuchać.
‒Pocowysłuchiwaćhistorii,którejniemożnazmienić?
‒ Ponieważ ty znasz wszystkie moje najskrytsze sekrety, ja też chciałabym się
czegośotobiedowiedzieć.
Robemtargałymieszaneuczucia.Zjednejstronykusiłogo,żebyotworzyćprzed
niąduszę,zdrugiejjakiekolwiekosobistepytaniabudziływnimchęćucieczki.Roz-
dartywewnętrznie,wkońcuzastosowałunik.Ostentacyjnierozpiąłspinkęmankie-
tuipopatrzyłnazegarek.
‒Zostawmytowino.Porawychodzić–oznajmił.
Willazeszłazkrzesła,podałamurękę,drugąprzycisnęładopiersitorebkęicięż-
kowestchnęła.
Robpołożyłrękęnajejplecach.Wyczuł,jakdrży.
‒Czywszystkowporządku,Willo?–zapytałztroską.
‒Jeżelikażęcizawrócićsamochód,niesłuchaj.
Robprzytuliłjąiwyszeptałdoucha:
‒Pamiętaj,żetymrazemniejesteśsama.
Rob uczestniczył w wielu nudnych przyjęciach, ponieważ każdy przedsiębiorca
płacitakącenęzaprowadzenieinteresówzbogaczami.Leczto,naktórewzięłago
Willa,przebiłowszystkieinne.Przybyłookołotrzydziestugości,przeważnienapu-
szonychsnobów.Niktniekryłzaciekawienia„nowympartneremWilli”.Nieobcho-
dziłagoichopinia,aledenerwowało,żepatrzylinaniązgóry,jakbyktórakolwiek
zobecnychpańmogłajejdorównaćurodączyinteligencją.
Rob stał przy barze olbrzymiego katamaranu, zacumowanego przy Zatoczce
Campbella, zdaniem Willi najpiękniejszego nabrzeża na świecie. Podzielał jej opi-
nię. Port leżał pomiędzy gmachem Opery i mostem portowym. Widoki zapierały
dechwpiersi.Pomyślał,żeSydneytotakpięknemiasto,żemógłbytuzamieszkać.
Zdziwiłogo,żetakamyślprzyszłamudogłowy.UrodziłsięwPołudniowejAfryce,
kochał swój kraj i stolicę, ruchliwy, gwarny Johannesburg. W przeciwieństwie do
wielu kolegów nigdy nie myślał o emigracji. Lecz Australia też mu się podobała.
Dziewczynyrównież.Zwłaszczajedna.
‒Willawyładniałaprzezostatniepółroku–wyrwałgozzadumynosowydamski
głos.
Gdyodwróciłgłowę,ujrzałciemnookąbrunetkę,któranajwyraźniejspędziłazbyt
wiele godzin na słońcu albo raczej w solarium. Miała w sobie więcej tworzyw
sztucznych niż tania margaryna: nastrzyknięte kolagenem wargi, piersi z silikonu
ipowiekipoliftingu.Nadomiarzłegopołożyłaczerwoneszponynajegoramieniu.
‒GdziecięWillaznalazłaczyteżwynajęła?
‒Słucham?–wycedziłRobprzezzaciśniętezęby,alechybazadużowypiła,żeby
wychwycićostrzegawczytongłosu.
‒Niegniewajsię,alejestzbytniezrównoważona,żebykogokolwiekpoderwać:
tchórzliwairównocześniearogancka,nieśmiałaizarozumiała.
Robnajchętniejnagadałbywrednejżmiidosłuchu,alezacisnąłzęby,żebyniena-
robić Willi kłopotów. Kiedy spróbowała dotknąć palcem jego ust, z obrzydzeniem
odchyliłgłowę.
‒Znalazłabymzastosowaniedlatwoichusług–obiecała,czyraczejzagroziła.–
Dajminumertelefonu,todociebiezadzwonię.
Wyprowadziłagodoresztyzrównowagi.
‒Drogapani,wolałbympodciąćsobieżyły–odburknął,wziąłswójkieliszekwhi-
skyipodszedłdoWilli,nadalpogrążonejwrozmowiezgospodarzami.
‒Miłychznajomychmacie–mruknął.
Willazaniemówiłazezgrozy,aleMishasięroześmiała.
‒Potworni,prawda?ZwłaszczaJanice,ta,któradociebiepodeszła.Dlategoza-
prosiliśmy Willę, żeby móc pogawędzić z kimś sympatycznym – dodała z ciepłym
uśmiechem.
Robnierozumiał,pocowtakimraziezaprosilinajubileuszpięćdziesiątychuro-
dzinludzi,którychnieznoszą.Gdywyraziłnagłosswojezdanie,Vernsięnieobra-
ził,tylkowzruszyłramionami.
‒ Uważam, że przyjaciół należy trzymać przy sobie, a wrogów jeszcze bliżej.
Wjakisposóbzarabiasznażycie,Robie?
‒Janicepodejrzewa,żepracujęwagencjitowarzyskiej.
‒JanicejestgłupiaiokropniezazdrosnaoWillę.
‒E,niemożliwe–zaprotestowałaWilla.
‒ Oczywiście, że tak – potwierdził Rob. ‒ Miotała obelgi pod twoim adresem
przez cały wieczór, tak jak kilka innych obecnych tu pań. Jesteś co najmniej dwa-
dzieścialatmłodszaodnich,ślicznaimężczyźniniemogąodciebieoczuoderwać.
‒Nicdziwnego–wtrąciłVern.–Wyglądaszcudownie,mojadroga.Zobacz,Mi-
sho,przyszliThompsonowie.Trzebaichpowitać.Torównieżwrogowie–szepnąłdo
Roba.
‒Czymasztuwogólejakichśprzyjaciół?–spytałRob.
‒Jednegolubdwóch.DbajoWillę–poprosiłVernnaodchodnym.
‒Coonrobi?–spytałRob,gdygospodarzezostawiliichsamych.
‒Lepiejzapytaj,czegonierobi.NależydonajbogatszychprzedsiębiorcówwAu-
stralii.Działapraktyczniewewszystkichbranżach:hotelarskiej,górniczej,handlu
imediach.
Robażgwizdnąłzezdziwienia.
‒Prowadziinteresyztwoimbyłym?
‒Tak.
Ostatnia informacja powinna zrobić na nim wrażenie, ale nie zrobiła. Najmniej-
szego.Jachtbyłelegancki,aleludziebeznadziejni,orkiestrateż,aprzekąskipospo-
lite. Pod obstrzałem ciekawskich spojrzeń czuł się jak małpa w zoo. Lepiej by się
bawił, stojąc w korku w Johannesburgu w godzinach szczytu. Zżerała go nuda,
aznudyzwyklewpadałnapomysły,którewpędzałygowkłopoty.Właśnieprzyszedł
mudogłowyjedenznich.Postanowiłdaćplotkarzomprawdziwypowóddogadania.
Pochylił głowę i złożył długi, zmysłowy pocałunek na ramieniu Willi. Gdy uniósł
głowę,spostrzegłwjejoczachogieńpożądania.Najchętniejposzukałbyjakiejśwol-
nejkajutylubłazienkiwtejwielkiejpływającejbaliiizaciągnąłjątam.
‒Pragnęcię–wyszeptałjejdoucha.
‒Jakzawsze.
‒Racja.–Ująłjejrękęipocałowałjejwnętrze.–Czytoźle?
‒Kiedytaknamniepatrzysz,mięknąmikolana,aoczyzachodząmgłą–wyznała.
‒ Oby tak dalej! Jeszcze trochę, a całe to napuszone towarzystwo będzie miało
oczymplotkować!
Willapocałowałagowpoliczek.
‒Nieróbzsiebiewidowiska,Willo!–upomniałjąsurowojakiśmęskigłos.
Rob zacisnął pięść, ale nakazał sobie zachowanie spokoju. Wycisnął krótki, lecz
namiętnypocałuneknaustachWilli,zanimodniejodstąpił,żebyspojrzećnałysieją-
cegoblondyna,którystałzdecydowaniezbytbliskozgniewnąminą.Niepotrzebo-
wałwielkiejprzenikliwości,żebyodgadnąć,żetoWayne.
‒Czymusiszmniekompromitowaćwtakisposób?–ciągnąłoburzonymałżonek.
–Jeszczejesteśmojążoną.Awogólecoturobisz?Onijużniesątwoimiprzyjaciół-
mi.
Robotworzyłusta,żebygoskląć,alewporęprzypomniałsobie,żeWillapostano-
wiłasamasięznimzmierzyć.Przysiągłsobie,żedajejszansę,żeinterweniujedo-
piero,gdyzajdziekonieczność.
Wayneupiłłykwinaiciągnąłdalej:
‒ Sporo przytyłaś, odkąd cię po raz ostatni widziałem – zauważył ze złośliwym
uśmieszkiem.‒Uważajnasłodycze,bojużcityłekrośnie.
Rob nie wyobrażał sobie bardziej dziecinnego wystąpienia. Zachęcił Willę spoj-
rzeniem,żebydałamuodpór,alestałabezruchujakzaszczutezwierzątko.Rozpo-
znałtenwyraztwarzy.Widywałgonatwarzymatkiisiostry.Przezchwilęzamiast
rysówWayne’azobaczyłoczamiwyobraźnitwarzStefana.Pojął,żemadoczynienia
ztakimsamymtyranemjakojczym.Omalgonieuderzył.
Dlaczego spośród wszystkich kobiet wybrał akurat taką, która przywołała bole-
snewspomnieniazjegowłasnejprzeszłości?Dlaczegotylkojąrozumiałiprzypusz-
czał,żeonazrozumiałabyjego?Jużwcześniejzachowanieemocjonalnegodystansu
przychodziłomuzcorazwiększymtrudem.Jakmógłgozachować,wiedząc,przez
comusiałaprzechodzićwciąguminionychośmiulat?Dlaczegoniewziąłsobieroz-
wódki,któraporzuciłamęża,ponieważprzestałagokochać?Cóżzaironialosu!
Robspostrzegł,żeprzykuliuwagęwszystkichzgromadzonych.Uznał,żenajwyż-
sza pora położyć kres upokarzaniu Willi. Do tej pory żałował, że kiedyś pozostał
bierny.Niepowtórzydawnegobłędu.
‒Wynochastąd,palancie!–warknąłnaWayne’a.
Waynezwróciłnaniegorybieoczy,zimneigroźnejakurekina,aleRobocenił,że
jednymciosemzdołałbygozwalićznóg.
‒ Kim, do diabła, jesteś, chłoptasiu? Wynajęła cię na dzisiaj? – prychnął Wayne
znieskrywanąpogardą.
Rob przewrócił oczami w stronę Mishy i Verna, którzy, pospieszyli na odsiecz,
żebyzapobiecewentualnemurozlewowikrwi.
‒Dobrzewiedzieć,żejeżeliniezarobięnasiłowniachiodzieżysportowej,mam
jeszczejednąmożliwość–zadrwiłwodpowiedzi.
‒Racja.Zawszewartoopracowaćjakiśalternatywnyplan–zawtórowałamuMi-
shaześmiechem.–Aty,Wayne,nieróbwięcejscen.
‒Łatwocimówić.Nadaljesteśmymałżeństwem,Michelle.
Mishaobrzuciłagokarcącymspojrzeniem.
‒Gdziepodziałeśobecnąukochaną?‒Demonstracyjniezerknęłanawysadzany
brylancikamizegarek.‒Ach,jużpodziewiątej!Pewnieniewolnojejwychodzićpo
godziniepolicyjnej!
‒Toniebyłozabawne–mruknąłWayne.
‒Moimzdaniembardzo–zaprotestowałRobzszerokimuśmiechem.–Prawda,
Willo?
LeczWillidosłownieodebrałomowę.Resztatowarzystwateżmilczała,ciekawa
dalszegociągudramatu.MishazwróciłasięzpowrotemdoWayne’a,żebyzałago-
dzićsytuację:
‒Robmówiłmiwcześniej,żeposiadakilkasiłowniisklepówsportowychwPołu-
dniowejAfryce.RozszerzadziałalnośćnaSydney,apotemPerthiMelbourne.
‒Ciekawe,aleryzykowne,zważywszynamocnąkonkurencjęJustFit.
‒DwóchmoichkonsultantówiWillaprzeanalizowalidlamniesytuacjęwbranży.
Wszyscytrojetwierdzą,żeistniejelukanarynku,którąmogęwypełnić.
‒JakbyWillacokolwiekwiedziała!–prychnąłWaynezlekceważeniem.–Totylko
pusta,ładnalaleczka.
‒Uważaj,koleś!‒ostrzegłgoRob.–Obrażaszmojąksięgową.
Waynezrobiłwielkieoczy,apotemwybuchnąłśmiechem.
‒Chybażartujesz,chłopcze!Jeżelinaprawdęjązatrudniłeś,tojesteśgłupszy,niż
wyglądasz.
RobzerknąłnaWillę,którastałabezruchuzposzarzałątwarzą,sparaliżowana
strachem.Powiedzcoś,Willo,błagałjąwmyślach.Niepozwóltemukretynowiwy-
grać.Uścisnąłjejrękędladodaniaodwagi.Gdywkońcuzwróciłananiegowzrok,
szepnąłbezgłośnie:
‒Jestemztobą.
Willawzięłagłębokioddech,poczymprzemówiłacichym,spokojnymgłosem:
‒ Nie obchodzi mnie twoje zdanie, ponieważ nic już dla mnie nie znaczysz. Nie
potrzebowałeś żony, tylko marionetki, która by ci schlebiała. Lecz nie zasługujesz
na pochlebstwa. Jesteś żałosnym draniem, budującym swoją pozycję na cudzej
krzywdzie.Obrzydłeśmi.
Pewnieniezdawałasobieztegosprawy,alejejcichawypowiedźmiaławiększą
siłęoddziaływania,niżgdybykrzyczała.Robczekałnadalszyciąg,aleonatylkopa-
trzyła na Wayne’a z dumnie uniesioną głową. Nie oparł się pokusie dorzucenia od
siebie:
‒Trzebabyćkompletnymdurniem,żebyniedostrzecinteligencjiWilli.Tylkokre-
tynmógłbyzostawićtakpięknąimądrąkobietę.
‒ To ja ją stworzyłem. Dałem jej wszystko! – wrzasnął Wayne z poczerwieniałą
zgniewutwarzą.
Typowy tyran i tchórz, pomyślał Rob. Wystarczy, że ktoś silniejszy pokaże mu
pięść,tozwieje,gdziepieprzrośnie.
‒Niedałjejpannicwartościowego.Straciłanapanazbytdużoczasu,aleteraz
ma tego dość. – Żeby jeszcze bardziej upokorzyć Wayne’a, stanął pomiędzy nim
aWillą,odwróciłsiędoniegoplecami,adoniejwyciągnąłrękę:‒Idziemy,kocha-
nie?–zaproponował.
Vernzuśmiechemuścisnąłmudłoń.
‒Odwiedźcienasjeszcze–poprosił,leczRobpokręciłgłową.
‒Nie,dziękujemy.Życiejestzbytkrótkie,żebytracićczasnaprzebywaniewnie-
miłymtowarzystwie.
Vern,bynajmniejnieurażony,pokiwałgłową.
‒Chybamaszrację,synu.
‒Mimowszystkożyczę wszystkiegonajlepszegozokazji urodzin.–Po złożeniu
życzeńobjąłWillęiszepnąłjejdoucha:‒Proponujępopowrociedokończyćto,co
zaczęliśmy,zanimnamprzeszkodzono.
ROZDZIAŁÓSMY
Willawyglądałanazdruzgotaną.Nicniepozostałozwesołej,czarującejpartner-
ki,zktórąRobspędziłostatnietygodnie.Narastałwnimgniew.Najchętniejwrócił-
bynajachtiwyrzuciłzaburtędrania,którywjedenwieczórodebrałjejradośćży-
cia.
Niestetywiedział,jakboląranynaduszy.ByłdumnyzWilli,alenajwyraźniejnie
zdawałasobiesprawy,jakwieleosiągnęła.Nieważne,żejejsłowaspłynęłypoWay-
niejakwodapokaczce.Grunt,żestawiłamuczoło.Uznałwprawdziezakonieczne
interweniować,aleprzypuszczał,żeibezniegodałabysobieradę.
‒Jużpowszystkim,Willo–pocieszył,otwierającdrzwijejmercedesa.
‒Przepraszam–wyszeptałazeskruchą.
‒Zaco?
‒Zawszystko.Przedewszystkimzato,żeciętamzabrałam.
‒Samchciałem.Zapnij pas,kochanie.–Ponieważ niewykonałażadnego ruchu,
tylkopatrzyłananiegobezradnie,zrobiłtozanią.
‒Postawiłamcięwniezręcznejsytuacji.Wszyscynanaspatrzyli.
‒Nieobchodzimnie,coludzieomniemyślą,iniepróbujęspełniaćniczyichocze-
kiwań.
‒Aleuważasz,żejazabiegamoakceptację.Ipewniemaszrację.Naprzyjęciu
sparaliżowałmniestrachnietyleprzednim,coprzedwłasnąsłabością.Jegonapaść
obudziła dawne lęki. Zwątpiłam, czy zdołam wyrobić w sobie siłę, żeby walczyć
oswoje.Ajeżelizawszepozostanępotulną,bezwolnąmarionetką,takąjakwlatach
małżeństwa?
‒Dzisiajmizaimponowałaś.Uratowałaśswójhonor,takjakzaplanowałaś.
‒Nieprawda.Stałamjaksłup,akiedywreszciewykrztusiłamparęzdań,zlekce-
ważyłmnie.
‒ To nieistotne. Grunt, że wreszcie się odważyłaś. ‒ Położył rękę na jej kolanie
ilekkouścisnąłdladodaniaotuchy.
Najchętniejzatrzymałbysamochód,porwałjąwramionaimocnoprzytulił,ponie-
ważrozpaczliwiepotrzebowałapociechy.Jakopierwszarozbudziławniminstynkty
opiekuńcze,cogomocnoniepokoiło.Odłożyłnapóźniejrozważenietejkwestii.Na
razieWillapotrzebowałapomocy.Tłumaczył,przekonywałiargumentował,alenic
niezyskał.Gdywkońcupodjechalipodjejdom,wyciągnąłtelefonizacząłwybierać
numer.
‒Corobisz?–spytaławpopłochu.
‒Dzwoniępotaksówkę.
‒Niemusisz.
‒Uważam,żepowinniśmyspędzićtęnocosobno,żebydaćsobietrochęczasuna
ochłonięcieiuporządkowaniemyśli–wyjaśnił.
Willawydaławestchnienieulgi.
‒Dobrze,skorouważasz,żetokonieczne,aleniewzywajtaksówki.Weźmójsa-
mochód.Niebędęgopotrzebować.‒Willaotworzyładrzwiauta.Zanimwysiadła,
popatrzyłanaRobazbolałymwzrokiem.‒Przepraszam,żecięrozczarowałam.
Robbezradniepotarłdłoniączoło.
‒Przezcałądrogęusiłowałemciwytłumaczyć,żeniezawiodłaśanimnie,anisie-
bie,alenajwyraźniejniesłuchałaś.
Robotworzyłsobiedrzwikluczem,któryznalazłwsamochodzie.Ruszyłwstronę
kuchni,skąddobiegałamuzykazradia.Niewiedział,jakuspokoićWillę.Dotejpory
romansowałzsilnymi,pewnymisiebiekobietami,którewiedziały,czegochcą…albo
stwarzałytakiepozory.Żadenjegozwiązeknieprzetrwałnatyledługo,żebyzdążył
poznaćosobowośćpartnerki.
Ponamyśledoszedłdowniosku,żeWillamusibyćsilna.Inaczejnieprzetrwałaby
małżeństwazdespotą,nieukończyłastudiówwbrewjegowolianiniezebrałabyod-
wagi,bygoopuścić.Tymniemniejpoprzedniegowieczorurobiławrażeniezahuka-
nejizastraszonej.Wniczymnieprzypominałaśmiałej,wesołej,zalotnejkochanki,
którąznał.
Jakawięcbyłanaprawdę?Możejednakzbytwrażliwadlaniego?Możepotrzebo-
wała kogoś subtelniejszego? Bywał niecierpliwy, szorstki, czasami nawet opryskli-
wy.Większośćosób,zwłaszczapłciprzeciwnej,uważałagozazbytbezceremonial-
nego, lecz na samą myśl, że Willa mogłaby zamienić go na kogoś innego, zacisnął
pięści.
Wiedział, że najlepiej by zrobił, gdyby zostawił ją w spokoju, ale nie chciał. No
i nie mógł, ponieważ pracowała dla niego. Nalał kawy do dwóch filiżanek i ruszył
wstronęgabinetu,pewien,żejątamzastanie.Kiedyniezobaczyłjejzabiurkiem,
wyszedłprzezwerandędoogrodu.Znalazłjąsiedzącąnadbasenemznogamizanu-
rzonymiwwodzie.
Na odgłos jego kroków odwróciła głowę. Rob żałował, że założyła okulary sło-
neczne.Lubiłpatrzećjejwoczyizawszepotrafiłznichwyczytać,coczuje.Gdypo-
prosił,żebyjezdjęła,ujrzałwnichgniew,upokorzenieismutek.
‒Jaksięczujesz?–spytał,gdyjejmilczenieprzedłużałosię.
‒Nadalfatalnie–przyznałapółgłosem.
‒ Czy dlatego, że za mało powiedziałaś, czy dlatego, że wyszłaś za durnia, czy
dlatego,żetamposzłaś?
‒Zewszystkichtrzechpowodów.Pysznakawa,alejeszczebardziejsmakowała-
bymizpączkiem.Umieramzgłodu.
‒Nicdziwnego.Wczorajnajachcienicniezjadłaś.
‒Nakatamaranie.Madwakadłuby,ajachtjeden.
‒Niemampojęciaobudowiełodzi.Pochodzęzmiasta.Aleniezmieniajtematu.
Widziałaśwcześniejmężaoddniaseparacji?
‒Tak,wkancelariiKate,alewtedynasiprawnicyprowadzilinegocjacje.Przezte
kilkamiesięcyoddniarozstaniatłumaczyłamsobie,żewmawiałmibzduryiżewie-
rzyłamwnie,ponieważniemiałamprzysobienikogo,ktozaprzeczyłbyjegozarzu-
tom.Dokładałamwszelkichstarań,żebyuwierzyćwsiebieizyskaćpoczuciewła-
snejwartości.Myślałam,żeskreśliłamgonazawszezeswojegożycia,awystarczy-
łokilkaobelg,żebymniezpowrotemwdeptaćwziemię.
‒Typowareakcjaofiary.
‒Nieznęcałsięnademną.
‒Maltretowaniepsychicznetorównieżokrutnaformaprzemocy.Damgłowę,że
cięobwiniał,karałmilczeniemiwiecznieokazywałniezadowolenie.
‒Wyglądanato,żewiesz,oczymmówisz.
‒ Niestety tak – przyznał z ociąganiem. – Mój ojczym terroryzował mamę i sio-
stręprzeztrzylata,pókiwujniezainterweniował.Stefanbyłnajlepszymprzyjacie-
lemojca.Pojegośmiercipocieszałnasiwspierał.Widzieliśmywnimopokę.Wkrót-
cepodbiłsercemamy.Porokuzapytała,czyuważam,żepowinnazaniegowyjść.
‒Uznałeś,żetak?
‒Chciałem,żebyznówbyłaszczęśliwa.Pozatymmarzyłemostudiachnauniwer-
syteciewinnymmieście.Mógłbymwyjechaćzczystymsumieniem,wiedząc,żezo-
stawiammamęisiostrępoddobrąopieką.Leczkiedysiędonassprowadził,przejął
nad nimi całkowitą kontrolę i zniszczył moją psychikę. Straciłem wiarę w ludzi,
wsiebie.Stałemsięczłowiekiemniecierpliwym,zamkniętymwsobieibezkompro-
misowym.
‒Dlaczego?
‒PośmiercitatyStefanzostałmoimbohaterem.Bardzogoszanowałem,niemal
kochałem.Nieprzyszłomidogłowy,żemożesięprzemienićwtyrana.Czaspoka-
zał,żepozorymylą.
‒Ktonazwałcięniecierpliwym,zamkniętymwsobieibezkompromisowym?
‒Niejedna,którąporzuciłem.Niestety,miałyrację,Willo–dodałzrezygnacją.
ZdaniemWillizapomniałyojegozaletach:pracowitości,lojalności,bezwzględnej
uczciwości,honorze,ciętymdowcipie,poczuciuodpowiedzialnościitroskioinnych.
‒Całykłopotwtym,żeniepotrafięnikomuzaufać.Dlategoniewchodzęwżadne
związki.Poprzestajęnakrótkotrwałychromansach.Gdywyczuwam,żesprawyza-
szłyzbytdaleko,odchodzę.
Willawzięłagłębokioddech.Musiaławiedzieć,naczymstoi.Nieoparłasiępoku-
siezapytania:
‒Czyżbyśwłaśniedoszedłdowniosku,żenadszedłczasnarozstanie?
‒Uważam,żepozłymtraktowaniuprzezmężapotrzebujeszkogośdelikatnego,
wyrozumiałegoicierpliwego.Janieposiadamżadnejztychcech.
Willaprzezchwilęwmilczeniuanalizowałajegosłowa.Podczasdługiejminionej
nocy przychodziły jej do głowy podobne refleksje. Przy kimś spokojnym, ciepłym
iserdecznymzpewnościąbyodpoczęła.Niezmuszałbyjejdokonfrontacjizdemo-
namiwłasnejpsychiki.Aleniepotrzebowaławspółczuciaanizrozumienia,tylkoza-
chętydopracynadsobą.Robmobilizowałjejsiły,zmuszałdowalkioswojeprawa.
Niebyłotołatwe,alenadłuższąmetękorzystne.Zdjęłasłoneczneokularyispoj-
rzałamuwoczy.
‒Nieoczekujęodciebiedelikatnościanirozpieszczania.Przezcałeżycieotacza-
nomnieopieką.Terazpotrzebujękogoś,ktoniebędziemnietraktowałjakkruche-
gocackazporcelany,tylkobędziewymagałodemniesamodzielności,żebymstanę-
łamocnonawłasnychnogachipotrafiłasprostaćkażdemuwyzwaniujakdojrzała,
niezależnakobieta.–NawidokprzerażonejminyRobawpadławpopłoch,żejąrzu-
ci,więcpospieszniedodała:‒Pókituprzebywasz,pozostańdlamnietakimwyma-
gającympartnerem,nawetjeżelinaszromanspotrwajeszczetylkokilkadnilubty-
godni.Kiedyplanujeszpowrótdokraju?–spytałanakoniec.
Wyraźniewidziała,jaknapięciezniegoopada,gdywyjaśniał,żepozostaniewAu-
straliijeszczetrzytygodnie,najwyżejmiesiąc.Niepozostawiłwątpliwości,żetrak-
tujetenromansjakkrótkotrwałąprzygodę.
Willa żałowała, że Brodie nie przyjął jej zaproszenia na kolację, choć właściwie
niespodziewałasię,że przyjdzie.DyskusjaRobaze Scottemnatematarchitekta,
októrymnigdyniesłyszała,przypomniałajejdawneczasy.Nierazsłuchałapodob-
nejwymianykrótkichtreściwychzdańpomiędzyBrodiemaScottem.
Cieszyłyjąichodwiedziny.Zprzyjemnościąprzygotowałaprostąkolację,złożoną
zmakaronuzkurczakiem,sałatkiichlebaczosnkowego.Żałowałateż,żeKatenie
przyszła,alepewniepodobniejakBrodiemuniepozwoliłyjejobowiązkizawodowe.
GościłazatoAmyiJessicęwrazzratownikiemzPłaczącejRafy,zktórymwyszła
zpoprzedniejimprezy.Całaszóstkażartowałaigawędziłaprzydobrymwiniezza-
pasówwpiwnicy.
Powinna być wdzięczna losowi za odzyskanie przyjaciół, wytrawnego kochanka
iciekawąpracę.Dlaczegowięcczułasięrozbita,niespokojnaiwytrąconazrówno-
wagi? Wyszła do kuchni pod pretekstem odniesienia pustych talerzy, żeby zyskać
chwilęnadojściedoładuzesobą.Wieleosiągnęłaprzezostatnichosiemmiesięcy.
Powinnabyćzsiebiedumna.
Ale czy aby na pewno? Co właściwie zdziałała? Raptem odeszła od niedobrego
męża.Wielkierzeczy!Kobietystojąnaczelerządów,broniąswoichkrajów,walczą
zdyskryminacjąibiedąnacałymświecie.Niezasługiwałanapodziwzpowodude-
cyzjiorozwodzie,zwłaszczażeodeszłaodWayne’aoosiemlatzapóźno.Mieszka-
ławrezydencji,którąkupił,jeździłasamochodem,zaktóryzapłacił,akiedyzyskała
okazjęudowodnienia,żemyślisamodzielnie,zmarnowałają.
RomanszRobemteżnieuchronniedobiegałkońca.Jużprzygotowywałjąnaroz-
stanie,choćnieokreśliłjeszcze,kiedytodokładnienastąpi.Zatrudniłjąwprawdzie,
ale nie w drodze konkursu, tylko dlatego, że o to błagała. Nie mogąc porównać
swoich osiągnięć z innymi kandydatami, nie wiedziała, czy ceni ją za umiejętności
zawodowe,czyłóżkowe.
Jednymsłowemwciążżyławedługcudzychreguł:najpierwjakoukochanacórka,
potem jako podporządkowana żona, a na koniec jako księgowa i kochanka szefa.
Czykiedykolwiekzaczniedecydowaćsamaosobie?Doszładowniosku,żenajwyż-
szaporaspróbowaćstanąćnawłasnychnogach.
Nalałasobiewina,wypiławszystkonaraziponownienapełniłakieliszek.
PóźnympopołudniemWillaiKateleżałynależakach,odpoczywałypoodświeżają-
cejkąpieliisączyłylodowatąsangrię.
‒Gdzietwójprzystojniak?–zagadnęłaKate.
‒PojechałdoBrisbanenakilkadninaspotkaniezpotencjalnymifranczyzobiorca-
mi.WprzyszłymtygodniuwyjeżdżadoPerth.
‒Szybkodziała.
‒Aleskutecznie.Magenialnąintuicjęidoskonałepomysły,chociażnielubiliczyć.
‒Dlategocięzatrudnił.Jakciidzie?
‒Uwielbiamtępracę.
‒JapodzielamniechęćRoba.Okropniemnienudząrachunki.Jakgodziszwspół-
pracęzroląkochanki?
‒Robpotrafinatychmiastzapomnieć,żeprzedchwilądyskutowaliśmyoprzepły-
wiegotówkiipremiachdlapracowników.Japotrzebujęwięcejczasunaprzestawie-
niesię.
‒Tokwestiadoświadczenia.Zczasemprzywykniesz–pocieszyłająKate.
Willaczułapotrzebęzawierzenianajbliższejprzyjaciółceswychrozterek.
‒Naraziejestembardzozagubiona–zaczęłaostrożnie.–Kiedyochłonęłampo
szoku,gdyzostałamsama,przyrzekłamsobie,żeodtejporybędęrobićtylkoto,co
miodpowiadaicouznamzawłaściwe.Myślałam,żeosiągnęłamsamodzielność,ale
gdy Wayne znieważał mnie przy ludziach, odebrało mi mowę. Mimo że Rob mnie
wspierał, stałam tam bez słowa, jak potulna, lekceważona żona. Marzyłam tylko
otym,żebyumknąćstamtądcosiłwnogach.Robmusiałstanąćwmojejobronie.
‒Przecieżnagadałaśmudosłuchu.
‒Zamało.
‒Niebądźdlasiebietakasurowa.Bardzowieleosiągnęłaś.Jednachwilasłabo-
ścitojeszczeniepowóddozałamania.
LeczWillajeszczeniedoszłazesobądoładupogwałtownychzmianach,jakieza-
szływjejżyciu.Niemogłasobiedarować,żepozwoliłaWayne’owinapodłetrakto-
wanie.Dopuściładotego,byzyskałnadniąabsolutnąwładzę,iobawiałasię,żepo-
wtórzydawnebłędy.
TerazRobustalałreguły.Groziłojej,żeulegniejegosilnejosobowości.Wkroczył
wjejżycie,wskoczyłdołóżka,anakonieczostałjejszefem.Czyżbywpadłazdesz-
czupodrynnę?Czyomamiłjąjegoatrakcyjnywyglądibiegłośćwsztucekochania?
Czy zawsze pozostanie słabą, bezwolną kobietką, zabiegającą o akceptację za
wszelkącenę?Chybazasługiwałanalepszylos!
‒Oczymmyślisz,maleńka?‒wyrwałojązniewesołejzadumypytanieKate.
‒Otym,żenajwyższaporaokreślić,czegochcęodżycia,odludziiodRoba,iza-
cząćpodejmowaćsamodzielne,korzystnedlamniedecyzje.
Kateteatralnymgestemotarłazpoliczkanieistniejącąłzę.
‒Widzę,żemojamaładziewczynkazaczynadorastać–skomentowałasłowaWil-
li.
PonieważWillanieznalazłaodpowiedzi,wepchnęłajądobasenu.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
‒Tysuko!
Willapodskoczyłanaschodachzestrachu.Wracałazporannegobiegu,gdyWay-
newychynąłzcieniazzawziętymwyrazemtwarzy.Przerażonaizaskoczona,przy-
łożyłarękędopiersiizamknęłaoczy.Coturobił?Czegochciał?Myślała,żewięcej
goniezobaczy.
‒ Jak śmiałaś mnie kompromitować przy znajomych i wspólnikach? Wystawiłaś
mnienapośmiewisko.Vernzerwałzemnąumowę.Zarzuciłmi,żeźleciętraktuję,
tygłupiakrowo!–wycedziłprzezzaciśniętezęby.
Czy to jej wina? Willa chciała go przestrzec, żeby przestał ją znieważać, ale na
widokpałającychnienawiściąoczuznowuopuściłająodwaga.Doświadczyłanapa-
dówjegozłości,alenigdyniewidziałagoażtakwściekłego.Pożałowała,żepozwo-
liłaRobowiwrócićdoswojegomieszkania.ZnająctchórzostwoWayne’a,podejrze-
wała,żemusiałwiedzieć,żezostałasama.Usiłowałaumknąćwbok,alezagrodził
jejdrogęizłapałzcałejsiłyzaramię.
‒ Jeszcze z tobą nie skończyłem! – warknął. – Zobaczymy, czy będziesz tak od-
ważnajakprzytymswoimosiłku!
‒Uspokójsię,Wayne–poprosiła,alenicniewskórała.
‒ Niedoczekanie! Dam ci nauczkę, którą zapamiętasz na całe życie, choćby to
miałabyćostatniarzecz,jakązrobię.Otwórzdrzwiiwejdźdośrodka–rozkazał,
wbijającmocniejpalcewjejramię.
Willa wpadła w popłoch. Nie ulegało wątpliwości, że zamierza ją pobić. Nigdy
wcześniej jej nie tknął, ale utrata twarzy wobec Verna doprowadziła go do pasji.
Bała się krzyczeć, żeby jeszcze bardziej go nie rozzłościć. Wyobrażała sobie, ile
wycierpiałanieszczęsnaAmy,samotnaibezbronnawobliczubrutalnejnapaści.Pa-
miętałajejsiniakiirany.
‒Otwórznatychmiasttedrzwi,boinaczejpożałujesz!–warknąłWayne.
Gdyniąpotrząsnął,sięgnęławkońcupoklucz.Przemknęłojejprzezgłowę,żeje-
śligowysłucha,możetrochęsięuspokoi,alerozsądekpodpowiadał,żenieuniknie
konfrontacji.
Narastający gniew dodał jej odwagi. Nie pozwoli mu wygrać. W mgnieniu oka
wsparła ręce o jego pierś i z całej siły zepchnęła go ze schodków. Jego zdziwiona
minadodałajejodwagi.Przypuszczała,żeniezapomnijejdokońcażycia.
‒ Jeżeli chcesz mnie bić, zrób to tutaj. Najlepiej od razu mnie zabij, bo jeśli
tknieszmniechoćbypalcem,oskarżęcięonapaśćizniszczę!–wydyszałazwście-
kłością.–Aleostrzegam,żebędęwalczyćażdokońca.
Prawdę mówiąc, nie miała innego wyjścia, ale tym razem go nie potrzebowała.
Musiaławkońcuwyładowaćgniew,tłumionyprzezosiemlat.
‒ Nie waż się mnie poniżać czy podnosić na mnie ręki, ty żałosny cwaniaku! –
wrzasnęła,gdyspostrzegła,żeWaynepowolisuniezpowrotemkuschodom.
‒Uspokójsię,Willo–poprosił.–Uważam,żepowinnaś…
‒Nieobchodzimnietwojezdanie!Niejestemjużnaiwnądziewczyną!Swojądro-
gą, dlaczego uwodzisz tylko dorastające dziewczęta? Żeby je sobie wychować na
posłusznemarionetki?Czyczujeszsięażtakniepewnieprzydojrzałych,inteligent-
nych kobietach? Miałam tak wiele do ofiarowania, ale ty stłumiłeś moją osobo-
wość…
‒Usiłowałemcięchronić…
‒Nibyprzedczym?Przedsamodzielnymmyśleniem?Chciałeśtylkomnądyrygo-
wać.Przyznaję,udawałocisiętoprzezosiemlat,alewreszciewyrwałamsięztwo-
ichtłustychszponów,tykoszmarnydespoto!Niktminiewmówi,żeźlezrobiłam…
‒Dzieńdobry,Willo!
Obydwojeodwróciligłowyiujrzelinapodjeździejejnowychsąsiadów,Jerry’ego
iLuellęzowczarkiemalzackim,Benem.Willamiałajeszczesporodopowiedzenia.
Czuła,żezaczynawygrywaćztchórzliwymWayne’em,więctrochężałowała,żejej
przeszkodzono.ZatoWaynerobiłwrażenie,jakbyodczułulgęnaichwidok.
Jerryzmarszczyłbrwi,gdyWillaniezareagowałanapozdrowienie.Podszedłbli-
żejwrazzpsem.PonieważBenzacząłwarczeć,jegopanprzeniósłwzrokzWillina
Wayne’a.
‒Czywszystkowporządku?–zapytał.
‒Właśniewychodzę–odparłWayne.
WillapochwyciłapytającespojrzenieJerry’ego.
‒Byłymążrobimiawanturę–wyjaśniła.
Jerry,wysokiiwysportowanymimosześćdziesięciuparulat,popatrzyłspodełba
naWayne’a,skrzyżowałmuskularneramionanapiersiioświadczył:
‒Zaczekamy,ażpansobiepójdzie.
BenusiadłunógWilliiwarknąłnaWayne’a,gdyzrobiłpółkrokuwjejkierunku.
Waynezaklął,obrzuciłjąwściekłymspojrzeniem,akiedyniktniezareagował,od-
wrócił się na pięcie, wsiadł do swojego ferrari i odjechał z rykiem silnika. Wtedy
JerrypołożyłrękęnaramieniuWilliizapytał:
‒Nicciniezrobił?Wyglądanadrania.
‒ Bo nim jest. Ale dzisiaj to ja mu zalazłam za skórę – dodała z uśmiechem. ‒
Dziękujęzapomoc.Tobieteż,Ben.
Jerrywziąłkluczzjejdrżącejrękiiotworzyłdrzwi.
‒Zamknijjedobrzeiuważajnasiebie.Gdzietenmiłyczłowiek,którytubywał
ostatnio?
‒Rob?Przyjdziepóźniej.
‒Doskonale.Wrazie,gdybytwójbyłymążwrócił,zadzwońdomnie.
‒Dziękuję.
Willaprzesłałamucałusa,weszładośrodka,zamknęłaporządniedrzwi,usiadła
przynichnapodłodzeizapłakała,samanierozumiaładlaczego.Przegnałademony
przeszłości,odzyskałagodnośćiporazpierwszywygrała.Powinnatańczyćiśpie-
waćzradości.Wkońcudoszładowniosku,żetooczyszczającełzy.Potrzebowała
ichdlarozładowanianapięcia.WyrzuciłaWayne’azeswegożyciajakkłującycierń,
aleropiejącarananadalbolała.
GdyRobdotarłdorezydencjiWilliwpołudnie,porazpierwszyzastałdrzwiza-
mknięte. Długo czekał, zanim mu otworzyła. Kiedy w milczeniu podążał za nią do
gabinetu, jej postawa zdradzała napięcie. Usiłował sobie przypomnieć, czy czymś
jejnieuraził,alenicnieprzyszłomudogłowy.Możepokłóciłasięzktórąśzkoleża-
nekalbozachorowała?Zaczerwienioneoczyteżnieumknęłyjegouwadze.Ledwie
odparłpokusędotknięciajejczoła,żebysprawdzić,czyniematemperatury.
Pocowogólełamałsobiegłowęnadjejstanem?Nieprzychodziłprzecieżpoto,
żebysięniąopiekować.Niełączyłoichnicpoważnego.Ajednakzaniepokoiłogo,że
wtakiupałwłożyłabluzkęzdługimirękawami.Niezdążyłjednakzapytaćojejsa-
mopoczucie,boWillausiadłazabiurkiem,włączyłakomputerizagadnęła:
‒Musimyprzedyskutowaćkosztorysdlasklepuiplanfinansowydlasiłowni.Za-
razjewydrukuję.
‒Zaczekajchwilę.Czynapewnodobrzesięczujesz?
‒Oczywiście.
‒Niewierzę.Robiszwrażenieroztrzęsionejizałożyłaściepłąkoszulęwupalny
dzień.Niezłapałaśprzypadkiemjakiejśchoroby?
‒Byćmoże,aletonieistotne.Wracajmydopracy.
‒Wykluczone.Popierwszereligiamizabraniapracowaćwniedzielę…
‒Jakaznowureligia?Chybaateizm!
‒Nieważne.Podrugiewidzę,żecościętrapi.
Rob chwycił ją za ramiona. Zamarł z przerażenia, gdy wydała stłumiony okrzyk
bólu. Natychmiast pojął, że ukrywała rany lub siniaki. Posadził ją z powrotem na
krześleipodciągnąłbluzkędogóry.
‒Nierozbierajmnietutaj!–zaprotestowałagwałtownie.
‒Zdejmijto!Natychmiast–rozkazałtonemnieznoszącymsprzeciwu.
‒Dajspokój,proszę…
Lecz Rob nie zamierzał ustąpić. Nalegał dotąd, aż spełniła polecenie. Na widok
fioletowych śladów palców na obu ramionach zawrzał gniewem. Od razu odgadł,
ktojąskrzywdził.
‒Kiedytubył?–zapytałtakłagodnie,jakpotrafił,żebyjejniewystraszyć.
‒Dzisiajrano–wyznaławkońcuzociąganiem.–Czekałnamnie,gdywracałam
z porannego biegu. Oskarżył mnie, że go skompromitowałam, i zagroził, że da mi
nauczkę,którązapamiętamnacałeżycie.Nigdyniewidziałamgotakwściekłego.
Gdybymniezmusiłdowpuszczeniagodośrodka,napewnobymniepobił.Zbytdłu-
gostałambezruchu,struchlałazprzerażenia.
Robzawrzałgniewem.Niepotrafiłjejpocieszyć.GdybydopadłWayne’a,pewnie
bygozabił.Zamiasttegowalnąłzcałejsiłypięściąwdrewnianykredens.
‒Uspokójsię,Robie–porosiłaWilla.‒Nicminiezrobił.
‒Ładneminic!Sterroryzowałcię,groził,usiłowałpobić!
‒Alesobieznimporadziłam.Przestańszalećiwysłuchajmniedokońca,tousły-
szyszto,conajważniejsze.Stawiłammuopór,sama,beztwojejpomocy.Tojużnie
twój problem. Wystraszył mnie, ale pokonałam strach. Odepchnęłam go. Odszedł
jakzbitypies.
‒Powinienembyćprzytobie–wycedziłRobprzezzaciśniętezęby.
‒Dobrze,żecięniebyło.Nierozumiesz,żemusiałamsamastawićmuczoło?
‒Mogłaśgojeszczebardziejrozwścieczyć.
‒Grunt,żenicminiezrobił.
‒Sprawiłcibólidoprowadziłdołez.
‒ Siniaki zbledną, a płaczem odreagowałam stres, jakby wielki ciężar spadł mi
z ramion. Przestań się zamartwiać, bo mnie zasmucasz. Nie jest wart naszego
zmartwienia.–Wstała,podeszładoRoba,zarzuciłamuręcenaszyjęiwsparłagło-
węojegopierś.
Robpogładziłjąpoplecach.
‒Mimowszystkoniepowinnomuujśćnasuchoto,żecigroził.
‒PoinformujęKate.Będziewiedziała,cozrobić.
‒Zadzwońdoniejnatychmiast.
Willa odstąpiła od Roba, ujęła jego rękę i obejrzała. Gdy stwierdziła, że kostki
palcówspuchłyizdarłsobieskórę,orzekła:
‒Trzebaprzyłożyćlód.
Robwzruszyłramionami.Wzdenerwowaniunieczułbólu,aleprzypuszczał,żeza
godzinę czy dwie odczuje skutki mocnego uderzenia o solidny, dębowy mebel.
Wmiejscu,wktóreuderzył,pozostałowyraźnewgłębienie.
‒Przepraszam,żeuszkodziłemcikredens–powiedziałzeskruchą.
‒Nieważne.Obchodzimnietylko,czyniepołamałeśsobiepalców.
Rob poruszał nimi przez chwilę. Mimo silnego bólu rozprostował i zgiął je bez
trudu.
‒Nie–odpowiedział.
‒Mimożezachowujeszsięjakjaskiniowiec,cieszęsię,żeprzyszedłeś.
Otoczyłjąramionamiimocnoprzytulił.
‒Szkoda,żegoniewyrzuciłemzaburtęnaprzyjęciu.
‒ Nie żałuj. Najważniejsze, że zmusiłam go, by mnie wreszcie wysłuchał. Gwa-
rantuję,żewróciłdodomuwpodłymnastroju.
Godzinę później Kate siedziała przy stole w kuchni Willi z nietkniętą filiżanką
kawywręce.Robusiadłobokztorebkąmrożonegogroszku,przyłożonądospuch-
niętej dłoni. Po wysłuchaniu relacji z porannych wydarzeń Kate orzekła, że nie
może złożyć oskarżenia przeciw Wayne’owi, ponieważ nie wyrządził Willi żadnej
poważnejszkody.
‒Przecieżmasiniakinarękach!–zaprotestowałRob.–Pozatymjejgroził!
‒Gdybypolicjaaresztowałaludzizarzucaniegróźb,wkrótcezabrakłobymiejsca
wwięzieniach.Przykromi,alemimonajlepszychchęciniemogęwampomóc.
Rob wydał pomruk niezadowolenia. Willa ledwie powstrzymała uśmiech rozba-
wienia.JejzdaniemobydwojezKateprzesadzali.Wiedziała,żeWayneniewróci,że
będziewolałwykreślićjąnazawszezeswojegożycia,cojejbardzoodpowiadało.
LeczRobnadalwrzałgniewem.Zjejpowodu.Jeszczerazspróbowałagouspokoić:
‒ Utrata kontraktu z Vernem doprowadziła Wayne’a do pasji, więc jak zwykle
szukałkozłaofiarnego.Alejużniewróci.Niezaryzykujearesztowaniazanapaść–
tłumaczyłacierpliwie.
Katepokiwałagłową,upiłałykzimnejjużkawy,poczymponownieprzemówiła:
‒ Też tak sądzę. Mimo to poinformuję jego prawnika o porannym incydencie.
Ostrzegęgo,żejeślipodejdziedociebienaodległośćmniejsząniżstometrów,wy-
stąpięwtwoimimieniudosąduourzędowyzakazzbliżaniasię.Czysąsiadpotwier-
dzitwojezeznania?
‒Możezeznać,żewidział,jakmnietrzymał,awanturowałsięimiotałgroźby.
‒Świetnie.
Robwyciągnąłtelefonkomórkowyipoprosił,żebyzdjęłabluzkę.
‒Znowu?Poco?
‒Potrzebujemydowodufotograficznego.
‒ To świetny pomysł – poparła go Kate. – Załączę zdjęcie do mejla, który wyślę
jegoadwokatowi.
Willazaklęłapodnosem,alespełniłaichprośbę.PozrobieniufotografiiRobwrę-
czyłaparatKateiwymaszerowałzpokoju.Willaruszyłazanim,aleprawniczkają
powstrzymała:
‒ Zostaw go w spokoju. Potrzebuje czasu na ochłonięcie. Nie może sobie daro-
wać,żecięnieochronił.Wróci,kiedydojdziezesobądoładu.
Odprowadzającgowzrokiem,Willaprzypomniałasobie,żejegoojczymmaltreto-
wał matkę. Podejrzewała, że poranny incydent obudził koszmarne wspomnienia.
Przypuszczała,żenieprędkodoniejprzyjdzie…oilewogólewróci.
Willa skorzystała z rady Kate. Zostawiła Roba sam na sam ze swoimi myślami.
Ponieważpotrzebowałajakiegośzajęcia,żebychoćnachwilęzapomniećoporannej
awanturze,postanowiłasamasporządzićplanowanekosztorysy.DopieroRobode-
rwałjąodulubionegozajęcia,pukajączdrowąrękąwblatbiurka.Willauniosłagło-
wę,zdjęłaokularyiprzetarłazmęczoneoczy.
‒Przygotowałemlunch–oznajmiłRob.–Pracujeszjużczterygodziny.Najwyższa
porazrobićprzerwę.
Willarozprostowałaplecy,wstałaipodążyłazanimnawerandę.Robustawiłna
stolewielkąmiskęsałatkizowocamimorza,talerzykiibutelkęwina.Willanatych-
miastnabrałaapetytu.
‒Wyglądasmakowicie–pochwaliłainałożyłasobiesałatkizkrewetkamiiawo-
kado.
Robnapełniłdwakieliszki,wręczyłjejjedeniusiadłnaprzeciwko.Willaspostrze-
gła,żeużywatylkojednejręki.Drugaspuchłaizsiniała.
‒Bardzoboli?–spytałazewspółczuciem.
‒ Jakoś przeżyję. Chciałbym się tu sprowadzić. Pozwolisz mi? Obawiam się, że
twójbyłymożewrócić.
‒Wątpię,zważywszy,żezadwatygodniedostanęrozwód.
‒Proszę.
Willaprzezchwilęrozważałajegopropozycję.Robspędzałuniejwiększośćnocy.
Nie było sensu, żeby płacił za mieszkanie, w którym rzadko bywa. Bez wątpienia
czułaby się przy nim pewniej, choć nie wątpiła, że sama poradziłaby sobie z Way-
ne’em.
NiepotrzebowałaRobajakoopiekunaczyochroniarza.Cieszyłojąjegotowarzy-
stwo,alewolałaby,żebywidziałwniejrówną,silnąpartnerkę,aniebezradną,sła-
bąkobietkę.Szczerzeprzedstawiłamuswójpunktwidzenia,anakoniecdodała,że
niepotrzebujelitości.Robwysłuchałjejuważnie,anakoniecskomentowałzuśmie-
chemrozbawienia:
‒Dobrze,żewreszciepokazałaśpazurki,Willo.Nicnatonieporadzę,żeochro-
na słabszych leży w mojej naturze. Jeżeli trzeba, skoczę pod pędzący autobus,
wtargnęnapolebitwyalbowśrodekstadahien,żebykogośratować.Alenielituję
sięnadtobą.Chciałbymztobązamieszkać,żebyśmymoglizaszalećzawsze,kiedy
namprzyjdzieochota–dodałzezniewalającymuśmiechem.
‒Jużtorobimy–przypomniałaWilla.
‒Tak,alekiedywracamdosiebie,stanowięzagrożeniedlainnychkierowców,bo
myślaminadalprzebywamztobąwsypialni.
‒Widzę,żecięnieprzegadam.Nodobrze,zostań.Mamkilkagościnnychpokoi
dowyboru–dodała,figlarniemrużącoczy.
‒Bardzozabawne!Niebędęspaćnigdzieindziej,jaktylkoobokciebie.
‒Notopewnieniewielepośpimy–zaśmiałasięwodpowiedzi.
‒Martwicięto?
RobwyszedłzsaligimnastycznejwrezydencjiWilli.Wytarłspoconątwarzinagi
torsręcznikiemizamarłwbezruchu,gdyusłyszałgłosywholu.Wyjrzawszyprzez
uchylonedrzwi,zobaczyłWillęuczesanąwciasnykoczek,ubranąwwąskąspódni-
cęprzedkolanaioficjalnyżakiet,któregonieznosił.Zpoważnąminądyskutowała
zdwomapanamiwgarniturach.Młodszyznichnotowałcośnatablecie,ukradkiem
zerkającnajejnogi,codrażniło,alebynajmniejniedziwiłoRoba.Samlubiłjeoglą-
dać,zwłaszczagdyobejmowałanimijegobiodra.
‒Ztegocowiem,domzostałzbudowanynazamówieniepoprzedniegowłaścicie-
lamniejwięcejprzedczteremalaty–poinformowałarozmówców.
Zaintrygowany Rob zawiesił ręcznik na szyi i przystanął w drzwiach. Willa ani
słowemniewspomniała,żekogośzaprosiła,cogozniezrozumiałychprzyczynzde-
nerwowało.Coplanowała?Czemugonieuprzedziła?Cociludzierobiliwjejdomu?
StarszyzprzybyszówspostrzegłRobaiskinąłmunapowitanie.Willaodwróciła
głowę,przywołałauśmiechnatwarz,nakazałamugestem,żebysobieposzedłiru-
szyławkierunkuoszklonychdrzwi,prowadzącychnawerandę.
Kiedyzaproponowała,żepokażegościomogróditerenywypoczynkowe,Robza-
czął podejrzewać, że sprowadziła potencjalnych nabywców. Za dwa tygodnie, po
rozwodzie,gdyzostaniejedynąwłaścicielkąposiadłości,będziejąmogłaswobodnie
sprzedać.ZdaniemRobapopełniałaszaleństwo.Nigdyniebędziemogłasobiepo-
zwolićnazakupluksusowejrezydencjiwrówniepięknejdzielnicyzzapierającymi
dechwpiersiwidokami.Wystarczyłobywymienićmebleiobrazy,żebyprzekształ-
cićjąwprzytulnydomrodzinny.Kiedyśnapewnozechcewyjśćzamąż.
Zaskoczyła go ta myśl. Co go obchodziły plany na przyszłość tymczasowej ko-
chanki?Idlaczegoirytowałagomyśl,żektoinnyzostaniejejżyciowympartnerem?
Przecieżniepozostaniezniądługo.Innaopcjadlaniegonieistniała.
Znówzadzwoniłdzwonekudrzwi.Robzakląłpodnosem,wróciłdoholuiotwo-
rzył.Ujrzałwprogumężczyznę,niecostarszegoodsiebie.
‒ Dzień dobry. Czy zastałem panią Moore? – zagadnął nieznajomy z uprzejmym
uśmiechem. – Jestem rzeczoznawcą od Pearsona. Przyszedłem wycenić przyrządy
gimnastyczne.
Ledwie Rob zdołał przetrawić uzyskane informacje, spostrzegł na podjeździe
smukłąblondynkę,niecostarsząodniego,ztabletemwręku.Gdydotarładoscho-
dów, przystanęła i obejrzała Roba z zaciekawieniem, niczym apetyczny kawałek
mięsa w supermarkecie. Gdy zatrzymała wzrok na jego torsie, zrozumiał, czemu
kobietynielubią,jakrozmówcazaglądaimwdekolt.
‒Kimpanjest?–spytała.
‒Apani?
‒Przyszłamdokonaćwycenydziełsztukiimebli…–Popatrzyłanaścianęzajego
plecami i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. – O mój Boże! – krzyknęła. – Toż to
autentycznyJohnnoDavies!
Rob bez entuzjazmu zwrócił wzrok na malowidło, którego obydwoje z Willą nie
cierpieli.
‒Wyglądajakzielonewymiociny–skomentowałpółgłosemspecjalistaodwyceny
sprzętusportowego.
‒Teżtaksądzę–przytaknąłRob.–Podprowadziłgościdosofyprzyprzeciwległej
ścianieipoprosił,żebyusiedliichwilęzaczekali.Następniewróciłdokuchni,wziął
zestołutelefon,podłączonydoładowarkiinapisałWilliwiadomość:„Przyszlikolej-
niludzie.CoTy,dodiabła,wyprawiasz?Myślałem,żemisprzedaszsprzętgimna-
styczny”.
Gdyzamiastodpowiedziprzysłałamuobrazekzuniesionymkciukiem,wydałpo-
mrukzgrozy.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Gdy dwie godziny później Willa wkroczyła do gabinetu, Rob siedział z chmurną
minąnajejmiejscuzabiurkiemipracowałnajejlaptopie.
‒Spóźniłaśsię–warknąłnajejwidok.
‒Słucham?–wymamrotała,żebydaćmuszansęnawymyślenieuprzejmiejszego
powitania.
‒Nieżyczęsobieczekaćbezczynnie,ażmojaksięgowaraczyprzyjśćdopracy–
odburknął.
Wyprowadził ją z równowagi. Choć Willa nie potrafiła odgadnąć przyczyny jego
opryskliwegozachowania,uznała,żeporaprzywołaćgodoporządku.
‒ Nie zapominaj, że wczoraj po południu kazałeś mi przygotować na dziś rano
umowęfranczyzy.Ślęczałamnadniądopóźnawnocy.
‒Tobyłakonieczność–wycedziłprzezzaciśniętezęby.
‒Takjakdlamniezaproszenierzeczoznawców.Mojeżycieniestanęłowmiejscu
tylkodlatego,żemipłacisz…Zaraz,zaraz…czytymiwogólepłacisz?Nigdynie
przedyskutowaliśmykwestiiwynagrodzenia.
Zawstydziłago.
‒Oczywiście,żetak–zapewniłpospiesznie.‒Tylkojeszczeniezdążyliśmyusta-
lićtwojejpensji.Ilebierzeszzagodzinę?
Willaprzypomniałasobiekwotę,którązobaczyławjednymzogłoszeń.Ponieważ
Robjąrozzłościł,podwoiłają.
Robskrzywiłsię,aleskinąłgłową.
‒Zgoda.
Willawzięładługopis,wyrwałakartkęznotesuizapisałamunumerkonta.
‒ Dochodzi jeszcze czynsz za korzystanie z gabinetu w moim domu i opłata za
użytkowaniemojegokomputeraiinternetu–przypomniałaoschle.
Robodsunąłkrzesłoiwstałzzagniewanąminą.
‒Najlepiejwypiszmifakturęzawszystkiewydatki,tozarazuregulujęnależno-
ści.
‒ Doskonale. ‒ Posłała mu przelotny uśmiech i zajęła z powrotem miejsce przy
komputerze.–Jakimprawemzmieniłeśdanewarkuszukalkulacyjnym?Nieróbmi
bałaganuwdokumentacji!–ofuknęłagosurowo.
Robwsunąłręcedokieszeniipopatrzyłnaniąspodełba.
‒Dlaczegoostatniotakdziwniesięzachowujesz?–zapytał.
‒Nibyjak?
‒Stałaśsiębezkompromisowa,apodyktyczna…nawetwłóżkuprzejęłaśinicjaty-
wę.
‒Wnocynienarzekałeś.
‒ Racja, ale… zabroniliśmy sobie dyskutować w biurze na tematy osobiste, pa-
miętasz?Lepiejwytłumacz,corobilitudzisiajciludzie–zmieniłnagletemat.
‒Wycenialinieruchomość,mebleiwyposażeniesaligimnastycznej.
‒Przecieżzłożyłemciofertęzakupusprzętusportowego.
‒Muszęprzyznać,żebardzouczciwą,aleniewiedziałamtego,pókiniezasięgnę-
łamopiniifachowców–wyjaśniłaWilla,choćaniprzezchwilęniepodejrzewała,że
Robzechcejąoszukać.Przypuszczałaraczej,że,powodowanywspółczuciem,poda
zawyżoną cenę. Teraz przynajmniej znała wartość swego majątku, znacznie wyż-
szą,niżprzypuszczała.Najbardziejzaskoczyłyjąpodaneprzezekspertówszacun-
kowe ceny minimalistycznych, nowoczesnych mebli i ohydnych obrazów. Kiedy
otrzyma ekspertyzy na piśmie, wpisze minimalne ceny do komputera i oszacuje
swoje aktywa i zobowiązania, żeby w przyszłości podejmować rozsądne decyzje –
nietylkofinansowe.
‒Czemumnienieuprzedziłaś,żeprzyjdą?–narzekałRob.
Willa wreszcie pojęła, czym go rozdrażniła. Nadepnęła mu na odcisk, ponieważ
niezapytałagoozdanie.
‒Atwoimzdaniempowinnam?–odpowiedziałapytaniem.
‒Właściwie…chybatak,skoromieszkamyrazem.
‒Tymczasowo.Zadwatygodnieczymiesiącwyjedziesz,więcwcześniejczypóź-
niejprzyjdziemisamejpodejmowaćwszelkiedecyzje.–Choćsercejejkrwawiłona
samą myśl o rozstaniu, dokończyła pozornie obojętnym tonem: ‒ Sam zapropono-
wałeśromansbezzobowiązań,więcprzestaństroićfochy,gdyprzestrzegamusta-
lonychprzezciebiezasad…chybażechceszjezmienić.
‒Nie–wykrztusiłRobpodługimmilczeniu.
‒Pora,żebyśtymniewreszciezapytał,czyjategochcę,oileinteresujecięmój
punktwidzenia.Możewyszedłeśzzałożenia,żepowinnambyćwdzięcznazato,co
dostałam,isiedziećcichojakmyszpodmiotłą?
‒Takbyłobydlamnienajłatwiej–przyznałuczciwiepodłuższejchwilizciężkim
westchnieniem.–Wiem,żebędężałował,żeniezakończyłemrozmowywtymmo-
mencie,alewyrzućzsiebie,cocileżynasercu.
Willawidziała,żetracicierpliwość.Nachwilęopuściłająodwaga,alepowiedzia-
łasobie,żejeżeliterazniepostawinaszczerość,niezrobitegonigdy.Wzięłagłę-
bokioddechioświadczyła:
‒Przestałamiwystarczaćrolatymczasowejzabawkiszefa.Pragnęczegoświę-
cej,głębszej,autentycznejwięzi.
‒Przecieżustaliliśmy…
‒Tyustaliłeś.Jatylkospełniałamtwojewymagania.Gdychciałeśspędzićzemną
jednąnoc,dostałeśją.Gdypostanowiłeśumniezamieszkać,zgodziłamsię.Gdypo-
trzebowałeś księgowej, musiałam błagać, żebyś mnie zatrudnił. Ale kiedy sprowa-
dziłamludzi,żebywycenilimojeobrazy,mójdomiposiadłość,niemożeszmidaro-
wać,żeniezasięgnęłamtwojejopinii.Nibyuznajeszrównouprawnieniekobiet,ale
tylkowteorii.Gorzejzpraktyką.Odpowiadamci,pókizaspokajamtwojepotrzeby.
Kiedypróbujęwyrazićwłasne,wpadaszwpopłoch,jakbymżądałagwiazdkiznieba.
‒Nieprawda!–zaprotestowałgwałtownie.–Uwielbiamtwojeciało,przepadam
zatwoimtowarzystwem,ceniętwojekompetencje.
‒Zwłaszczawłóżku.Uważam,żezasługujęnacoświęcej.Potrzebujęczłowieka,
który będzie mi ufał, kochał mnie i szanował, który będzie gotów podjąć dla mnie
każderyzykobezobawy,żeskomplikujemużycie.
Robciężkooddychał.Długopatrzyłnaniąwmilczeniu,wkońcupowolipokręcił
głową.
‒Nigdyniebędętakimczłowiekiem,ojakimmarzysz.Niepotrafięcidaćtego,
czegożądasz,Willo.Odpoczątkucięuprzedzałem,żebyśnieoczekiwałazawiele.
‒ Trudno, nic na to nie poradzę, że przestał mi odpowiadać związek oparty na
twoichregułach.
Rob popatrzył na nią z bezgranicznym zdumieniem, zanim przybrał z powrotem
obojętnąminę.
‒Czytoznaczy,żezemnązrywasz?
‒Tak.
‒Jesteśpewna,żetegochcesz?Jeżeliodejdę,toniewrócę.
Willę ogarnęły wątpliwości, czy nie podjęła pochopnej decyzji. Czy nie przema-
wiałaprzezniązłość?Czyjejdumawartabyłabólurozstania?Czynielepiejbrać
to,coRoboferuje,niżstracićgobezpowrotnie?Ponamyśledoszładowniosku,że
niechcejużzbieraćokruszków,którektośraczyjejsypnąć,żenadeszłapora,żeby
czerpaćzżyciapełnymigarściami.
‒Wiemtylkotyle,żepragnęwięcej,niżmidajesz.
Robzakląłpodnosem,wyprostowałplecyiwetknąłręcedokieszeni.Wniczym
nieprzypominałczułegokochanka,zktórymspędzałanoce.
‒Acoztwojąpracą?–zapytał.
‒Niewidzęprzeszkód,żebymnadaljąwykonywała,dopókibędęcipotrzebna.
‒Przypuszczam,żejużniedługo–oświadczyłbezbarwnymgłosem.–Zadwaty-
godniePatrickwróciiprzejmietwojeobowiązki.Zresztąmuszępojechaćdodomu.
Możemykorespondowaćprzezinternet,awpilnychsprawachdzwonić.
Willaschowałaręcezaplecyizacisnęłapalcezcałejsiły,żebypowstrzymaćłzy.
Rob odchodził z jej życia na zawsze. Nigdy nie przeżyła bardziej bolesnego do-
świadczenia.
Robwskazałnadrzwi.
‒Pójdęsięspakować.
‒Częśćtwoichubrańjestwpralni.Niezapomnijzamknąćzasobądrzwi.
Kiedyzabierzeszzesobąmojeserce,dodaławmyślachzesmutkiem.
Robupchnąłbezładniewszystkieubraniawtorbiepodróżnej.Potemzgarnąłzła-
zienki przybory toaletowe i wrzucił je na wierzch. Nadal nie rozumiał, dlaczego
Willawyrzuciłagozadrzwi.Wciążzaszokowany,usiadłnałóżku,naktórymspędzili
razemtylemiłychchwil,śmialisię,tuliliikochali.
Jakimprawemzarzucałamuegocentryzm?Zżadnąinnąnienawiązałtakbliskiej
więzi. Uczestniczył w jej życiu, wkroczył do jej świata, zapominając o stworzeniu
emocjonalnychbarier.Porazpierwszypozwoliłsobienatrochęswobody.
Leczwolnośćzawszemaswojącenę.Właśniejąokreśliła.Zażądałatego,czego
niemógł,nieumiałjejdać.Miałwkrajuzobowiązania,rodzinę,firmęiwłasneży-
cie,którezwielkimtrudemzbudował.NiechciałzostawiaćWilli,aleniemiałjejnic
więcejdoofiarowania.
ZakładałwprawdziefiliewAustralii,aleniezamierzałtuzostawaćnadłużej.Nie-
bawemzatrudnimenedżerówibędzieprzyjeżdżałtylkoodczasudoczasu.Nieule-
gałowątpliwości,żeWillaniezadowolisięzwiązkiemnaodległość.Niemógłposta-
wićjejpotrzebnapierwszymmiejscu,choćprzyznawał,żenatozasługuje.Potrze-
bowała kogoś, na kim będzie mogła polegać, kto odda jej całą duszę i pokocha
zwzajemnością.
Mimo tych logicznych argumentów żal ściskał mu serce, że ją opuszcza. Tłuma-
czyłsobie,żenicpoważnegoichniełączyło,żenieplanowałniczegowięcejprócz
przelotnegoromansu.Wmawiałsobie,żelepiejzakończyćgoteraz,pókiniezaszli
zadaleko.Przynajmniejniktniedoznałpoważnejszkody.
Czułjednak,żeokłamujesamsiebie,żeniejestgotównarozstanie.Niewyobra-
żałsobie,jakopuścijejdomijejżycie.Sercemówiłomu,żebyzostał,leczrozsądek
nakazywałodejść.ARobzawszesłuchałgłosurozsądku.Nieufałwłasnemusercu
wtakpoważnychsprawach.
Tydzień później Willa dostała rozwód, o którym niemal zapomniała. Najchętniej
zaszyłaby się w domu, żeby czas wyleczył złamane serce po odejściu Roba, lecz
KateniemalprzemocąwyciągnęłajądoulubionejrestauracjiwSurryHills.
AmyiJessicaczekałynanieprzywydzielonymstolikuwkąciesali.Gdyuściskały
jąipogratulowałyodzyskaniawolności,opadłanakrzesłoiwybuchłapłaczem.Amy
wzięłaserwetkęiusiłowaławytrzećjejoczyprzezstół.
‒Czemupłaczesz?–spytałaJessica.–Myślałam,żechceszsięrozwieść.
Katetrąciłająwrękę.
‒Tołzyulgi,normalnareakcjanauwolnienieodstresu.Częstojąwidujęumoich
klientek–wyjaśniła.
LeczWillaniewylałabyanijednejłzyzpowoduWayne’a.Niebyłichwart.Nicze-
gonieżałowałazprzeszłościpróczrozstaniazRobem.
Wielebydała,żebywrócił.Ktobypomyślał,żetakbardzobędziejejbrakowało
kogoś,kogoznałazaledwiemiesiąc?Sercejąbolałowdzieńiwnocy,adomnigdy
nie wydawał się równie wielki i przerażająco pusty. Nie napełniała lodówki, za to
mocno uszczupliła zapasy wina z piwnicy. Całymi godzinami patrzyła w morze,
wspominająckażdąwspólnąchwilę.Toprzeklinałasiebiezato,żeniepoprzestała
na tym, co otrzymała, to znów tłumaczyła sobie, że miała prawo prosić o więcej.
Leczto,żegokochała,nienakładałonaniegoobowiązkuodwzajemnieniauczucia.
Pocieszałasię,żebólzelżeje,aczaswyleczyrany.Alenigdygoniezapomni.Zjej
oczupopłynąłkolejnystrumieńłez.
Kateotoczyłająramionami.
‒Wszystkobędziedobrze–pocieszała.‒Wytrzyjoczyiwypijkilkadobrychkok-
tajli na poprawę nastroju. Czy nie wspominałaś, że planujecie uczcić twój rozwód
razemzRobem?
‒Robodszedł–zaszlochałaWilla.–WróciłdoPołudniowejAfryki.
‒Dlaczegodomnieniezadzwoniłaś?
‒Anidomnie?–zawtórowałajejAmy.
Niepoinformowałaich,ponieważpotrzebowałasamotności,aniepustychfraze-
sów.Nagleuświadomiłasobie,żeniesprawiedliwiejeosądza.Samawpotrzebiepo-
spieszyłabyzpomocą.Dlaczegoniewierzyławichdobrąwolę?
‒Przepraszam,żeotymniepomyślałam–wyszeptałazeskruchą.
‒Czywyjechałnazawsze?–spytałaKate.
‒Idlaczego?–dorzuciłaJessica.
Willazpoczątkuniewiedziała,coodpowiedzieć,aleponamyślepostanowiławy-
znaćcałąprawdę.Przypuszczała,żeudzieliłajejsięszczerośćRoba.
‒Przedewszystkimkochamgo,aonmnienie.Wyjaśniłammu,żenieodpowiada
mijużdostosowywaniesiędowymagańpartnerówbezwzględunawłasneuczucia.
Pragnę też czegoś dla siebie. A z tego związku tylko Rob czerpał korzyści. Miał
księgowąikochankęwjednejosobie,bezżadnychzobowiązańzjegostrony.
AmyprzeniosławzrokzWillinaKateizpowrotem.
‒ Zrozumiałam twoje osobiste racje. Ale co mu zarzucasz w sprawach zawodo-
wych?
‒Potrzebowałczłowiekadopracy.Zatrudniłmnie,bobyłampodręką,niedlate-
go,żemniecenił.Nawetnieprzeprowadziłrozmowykwalifikacyjnejznikiminnym.
Jednymsłowemposzedłnałatwiznę.
‒Niepamiętasz,jakzawzięciewalczyłaśotęposadę?!–wykrzyknęłaAmyzobu-
rzeniem.–Owielełatwiejbyłobymuwziąćkogośzogłoszenia,zdoświadczeniem
ibezosobistychkomplikacji.
‒ I o wiele taniej – dorzuciła Kate. – Pamiętasz, jak spytałam, jakiego wynagro-
dzenia oczekujesz? Wymieniłaś kwotę wyższą niż moja stawka za godzinę. Gdy
przejrzałamogłoszenia,zobaczyłam,żebierzeszponaddwarazywięcej,niżdosta-
jądoświadczeniksięgowi.
‒Doczegozmierzasz?
‒Usiłujęciuświadomić,żeRobniepłaciłbytakwygórowanychsumnikomu,kto
jegozdaniemniezasługujenanie–wyjaśniłaJessica.
‒Jaktomożliwe,żeniezauważyłaś,żetonajuczciwszy,najbardziejszczeryczło-
wiek,jakiegoznamy?–dodałaAmy.‒Jeżelicięzatrudnił,toznaczy,żeuznałcięza
wartątychpieniędzy.Skoroztobązostał,zamiastodejśćpopierwszejnocy,tozna-
czy,żetegochciał.
‒Szkoda,żekochaszbezwzajemności,aletoniepowód,żebyoskarżaćgoonie-
uczciwośćanioukrytemotywy–podsumowałaKate.
Willa patrzyła w przestrzeń ponad ramieniem Jessiki, ale widziała przed sobą
twarzRoba,ból,przerażenieizmieszaniewjegooczach.
‒Właściwieniewyznałammumiłości–przyznała.–Powiedziałam,żepotrzebuję
więcej,niżmidaje.Robuznał,żekomplikujęnamobojgużycie,więcznimzerwa-
łam.
Kateupiłałykwina,zanimprzemówiła:
‒Orany!Niepowinnaśzostawaćsamabeznadzoru!Czegozażądałaś?Małżeń-
stwa?Wspólnegozamieszkania?Oddanianerki?
‒Niczegowtymrodzaju.Tylkobliższejwięzi.Chciałabymmiećpewność,żena-
leżydomnie,ajadoniego…–tłumaczyłanieskładnieWilla.
‒Tonajlepszysposób,żebywypłoszyćfaceta–orzekłaJessicazpoważnąminą.
‒ Zwłaszcza tak nieufnego jak Rob, który jak ognia boi się jakichkolwiek zobo-
wiązań.
‒Możepowinnamwogólezrezygnowaćzmężczyzniiśćdoklasztoru–załkała
Willa.
‒Przestańryczeć!–ofuknęłająAmy.
WillaniemalusłyszałagłosRoba.Przypuszczała,żeprzywołałbyjądoporządku
wpodobnysposób.Łatwiejrozkazaćniżwykonać,gdybólrozdzierałjejserce,ale
posłusznieotarłałzy.
‒Lepiejpowiedz,cozrobisz,żebygoodzyskać–naciskałaAmy.–Przysięgam,że
jeśliusłyszę,żenic,wbijęcitennóżwplecy!
Kilka godzin później Willa nadal nie znalazła sposobu na odzyskanie Roba. Sie-
działaprzybiurkuwswoimgabinecieiniewidzącymwzrokiempatrzyławatramen-
towe, nocne niebo. Nie wiedziała nawet, czego właściwie od niego chce: małżeń-
stwa?Dzieci?Pięćdziesięciulatdzieleniałoża,stołuiłazienki?Raczejnie.Dopiero
odzyskaławolność,awrazzniąwłasnąosobowośćitożsamość.Tużporozwiązaniu
nieudanego związku bynajmniej nie pragnęła zostać niczyją żoną, nawet Roba, za
którymrozpaczliwietęskniła.
Wbrewjejnadziejomczasnieuleczyłran.Wmiaręupływuczasucorazbardziej
go jej brakowało. Kiedy u niej mieszkał, jej dom ożył, przestał być tylko kolekcją
drogich gratów. Jego nieobecność potwierdziła, że nie potrzebowała taktownego
opiekuna, który bezpiecznie poprowadzi ją przez życie, tylko bezceremonialnej
szczerościRoba,którapomagałajejobiektywniepatrzećnasiebieinaświat.
Przyznała rację koleżankom, że niesłusznie kwestionowała jego sympatię. Ktoś
takuczciwyjakonniespędzałbyczasuzosobą,którejtowarzystwogoniepociąga.
Jeżeli z nią został, to z autentycznej, wewnętrznej potrzeby, nawet jeśli planował
wkrótce zakończyć romans. Nigdy nie proponował jej trwałego związku. Nie jego
wina, że zapragnęła miłości, wierności i bliższej więzi, niekoniecznie małżeńskiej.
Chciałagotakiego,jakibył:uczciwego,szorstkiego,bezpośredniegoiprawego.
Bezwzględnie wymagała, żeby zaufał jej w interesach, miłości i życiu osobistym
i traktował jak równorzędną partnerkę. Inna opcja nie istniała. Zbyt długo żyła
z człowiekiem, który jej nie szanował, nie traktował jak członka rodziny tylko jak
osobistąwłasność.Leczżebyspełnićtakiewymagania,trzebazaufaćdrugiejoso-
bie. A tego Rob nie potrafił. Ostrzegł ją na samym początku, żeby nie oczekiwała
stabilizacji.Kiedywyznała,żepragnieczegoświęcej,kategorycznieodmówił.
Modliłasię,żebyzmieniłnastawienie.
ROZDZIAŁJEDENASTY
WJohannesburguRobstałwbasenieprzyswoimdomuzparądziewczęcychra-
mionoplecionychwokółszyi.MałaKiley,jegoulubienica,zachichotała,gdypołasko-
tałjąwżebra.Kiedyjąpuścił,zanurkowałajakrybka,azachwilęześmiechemwy-
płynęłanapowierzchnię.Wwiekuczterechlatjużdoskonalepływała.Przemknęło
muprzezgłowę,żechciałbymiećkiedyśtakąwesołącóreczkęalbosynkaozielo-
noszarychoczachiciemnychwłosachWilli.
Żebyodwrócićuwagęodnierealnychmarzeń,przeniósłwzroknawerandę.Jego
mamaprzyniosławłaśnieostatnipółmisek,awujekSidzajmowałmiejscezadługim
drewnianymstołem.PrzypłytszymkońcubasenuPatrickleżałnależakupodpara-
solemobokswejżony,Heather.SiostraRoba,Gail,wtulonawbarwneramionauko-
chanegomistrzatatuażu,całowałasięznimnamiętnie.
‒Jeślinatychmiastnieprzestaniecie,spuszczęwamlanie–zagroziłmłodejparze.
Skoro on nie mógł być całowany, nikt inny nie powinien, zwłaszcza młodziutka
Gail!
WystawiłmałąKileyzbasenuisamwyszedłnabrzeg.Owinąłręcznikwokółbio-
der,założyłpodkoszulek,podszedłdowerandyiwziąłpiwo,którewręczyłmuwuj
Sid.Dzieńbyłpiękny,najbliżsiwkomplecie,tylkojednej,najważniejszejosobybra-
kowało…Powiedziałsobie,żeżalniczegoniezmieni,iodsunąłkrzesło.Uśmiechnął
się,gdyKileyusiadłamunakolanach,ignorującwysokiekrzesełko,którepodsuwał
jejojciec.
‒Ejże,Kiley,tojajestemtwoimtatą!–zwróciłjejuwagęPatrick.
‒Alewolimojetowarzystwo–odparowałRob.
‒Tylkodlatego,żeprzekupujeszjąprezentamiisłodyczami.
‒Toprzywilejojcachrzestnego.
‒ Raczej łapówka. Teraz rozumiem przyczyny twojego powodzenia u płci prze-
ciwnej.
Robskwitowałżartwymuszonymuśmiechem.
‒Heatherwyglądaznacznielepiej–zmieniłpospiesznietemat.
RozpaczliwietęskniłzaWillą,jakzażadnąinną.Porozstaniuzpoprzednimiko-
chankamiżyczyłimpowodzeniairzadkokiedywspominał.TymczasemWillazajmo-
wałajegomyśliodranadowieczora.Anocamibudziłygoerotycznesnyzjejudzia-
łem.Wciążbrzmiałymuwuszachsłowa,któreusłyszałpodczasostatniejrozmowy:
„Potrzebujęczłowieka,którybędziemiufał,kochałiszanował,którybędziegotów
podjąćdlamniekażderyzykobezobawy,żeskomplikujemużycie”.Bardzochciał-
bynimzostać,alewiedział,żetonietakieproste.
Gailzukochanymusiedlinaprzeciwkoiznówzaczęlisięcałować.
‒Przestańcienatychmiast!–upomniałichponownie.
Gailtylkozaśmiałasięwodpowiedzi,leczgdywszyscynapełnilitalerze,nieocze-
kiwaniespoważniała.
‒Mamwamcośważnegodozakomunikowania–oświadczyła.
Robzastygłwbezruchuzwidelcemprzyustach.Tegorodzajuoświadczenianigdy
nie zapowiadały niczego dobrego. Opuścił sztućce i upił łyk piwa, nie spuszczając
wzrokuzsiostry.Chybabyoszalał,gdybysprowadziładodomutwórcętatuaży,wy-
szłazaniegozamąż,rzuciłastudiaczyzaszławciążę.
‒Jakwiecie,zatrzymiesiąceotrzymamdyplom–zaczęłaGail.‒Postanowiłam
zrobićsobierocznewakacje.DwamiesiącespędzęwLondynie,astamtądwyruszę
wpodróżpoświecie.
Rob wpadł w popłoch. Jak będzie się nią opiekował, gdy ciągle będzie zmieniać
miejscepobytu?
‒ Wykluczone! – zaprotestował stanowczo, lecz matka położyła mu rękę na ra-
mieniuioświadczyłakategorycznie:
‒Decyzjajużzapadła.Udzieliłamjejzezwolenia.Popieramjejplany.
‒Tak,tak,braciszku!Wreszcieprzecinampępowinę,rozwijamskrzydłaiwylatu-
jęzgniazda!–wykrzyknęłaGailztriumfem.
‒Nietakprędko,młodadamo–ostrzegłająmatka.–PoprosiłamRoba,żebyzo-
stawiłciswobodę,alebędębacznieobserwowaćtwojepoczynania.Masztyleroz-
sądkucodwuletniedziecko.
‒Tobardzopoważnadecyzja–zauważyłRob.‒Trzebająprzedyskutować.
‒Dyskusjaniczegoniezmieni,synku.Wszystkozostałoustalone.Pozostajecityl-
kozaufaćsiostrzeimnie,żepotrafimyodpowiedzialniesobąpokierować.Nietrak-
tujnasjakdzieci,dajnamwolnąrękęiprzestańrozpieszczać.
Robotworzyłusta,aleniezdołałwypowiedziećanisłowa.Rodzinachybauznała
jegomilczeniezaznakzgody,bozaczęłazożywieniemomawiaćswojeżyciowepla-
ny, nad którymi przed chwilą pozbawiła go kontroli. Rob wątpił, czy potrafi bez-
czynnie stać z boku. Opieka nad najbliższymi weszła mu w krew. A równocześnie
stanowiławymówkę…
KilkaminutpóźniejPatrickwyrwałgozzadumy,trącającwramię.
‒Przeżyłeśszokpozdjęciukajdanków?
Robpopatrzyłnaniegozezdziwieniem,nieświadomy,żejegospojrzeniewyraża
równocześnielęk,nadziejęiulgę.
‒Niewiem,oczymmówisz–wymamrotał.
‒Nieudawaj!Wszyscyzdajemysobiesprawę,żeotoczyłeśjeprzesadnąopieką,
ponieważdręczyłociępoczuciewiny,żezostawiłeśjenapastwęStefana.Nierozu-
miałeś, że nikt cię o to nie obwiniał prócz ciebie samego. Teraz już nie masz wy-
mówki,żebytunadaltkwić.ŁappierwszysamolotilećdoWilli.
Robwestchnąłciężkoiwbiłwzrokwtalerz.
‒Toniemożliwe.Skrzywdziłemją.
Podświadomieoczekiwałodswegoroztropnegokuzynainajlepszegoprzyjaciela
jakiejś zbawiennej rady lub wspólnego poszukiwania sensownego rozwiązania.
TymczasemPatrickzamiastdoniego,zwróciłsiędocóreczkiogryzającejkośćkur-
czaka:
‒Kiley,corobimy,kiedysprawimykomuśprzykrość?
‒Przepraszamy–wymamrotałamałazpełnąbuzią.
‒ Słyszysz? Moja czteroletnia córka wie lepiej od ciebie, jak należy postąpić! –
zaśmiałsięPatrick.
Robpopatrzyłnakuzynaspodełba.
‒Myślisz,żejesteśstraszniemądry?–warknął.
‒Niemuszęmyśleć.Jatowiem.
Wracajączporannegobiegu,Willausłyszaładzwonektelefonuwholu.Pospiesz-
nieotworzyładrzwiidopadładoaparatuwnadziei,żedzwoniRob.Leczobcygłos
zdrugiejstronyzapytał:
‒CzytopaniMoore?
Willa omal nie sprostowała, że nazywa się Moore-Fisher, ale w ostatniej chwili
przypomniała sobie, że wróciła do panieńskiego nazwiska. Rozmówca przedstawił
się i podał nazwę firmy znanego dystrybutora witamin. Willa zapisała w notesie
jegodaneispytała,czymmożesłużyć.
‒ Dostałem pani numer telefonu od Roba Hansona – wyjaśnił. ‒ Zaopatrujemy
jegosklepywsuplementydiety.Zachwalałpaniąjakodoskonałąksięgową.Opowie-
działmi,jakznalazłapaniprostysposóbnazarejestrowaniewAustraliifirmyprzez
cudzoziemców. Obecnie usiłujemy wprowadzić naszą spółkę na giełdę, ale napoty-
kamy mnóstwo formalnych przeszkód. Kilkoro księgowych przejrzało dokumenty
iorzekło,żeniemożnaichobejść.Robtwierdził,żejeżelipaninieznajdzierozwią-
zania, to znaczy, że żadne nie istnieje. Wychwalał pani inteligencję pod niebiosa.
Twierdził,żeufapanitakbardzo,żepowierzyłbypaniwłasneżycie.
PochwałyprzekazaneprzeznieznajomegorozgrzałyserceWilli.Robniemógłjej
sprawićwiększejradości…chybażebyjąpokochał.
‒Niezrobięniczegowbrewprawulubzasadomwspółżyciaspołecznego,aleje-
żelizechciałbypanprzysłaćmimejlemopisproblemu,spróbujęrozpatrzyćwaszą
sprawę.Niczegojednakniemogęobiecać–odpowiedziała.
‒Bardzodziękuję.Oczywiściewynagrodzimypaniązapoświęconynamczas.
Willapodałaswojedane,stawkęgodzinowąiadresinternetowy.Pozakończeniu
rozmowymocnoprzycisnęłaaparatdopiersi.
GdybyjużwcześniejniepokochałaRoba,tympięknymgestempodbiłbyjejserce.
Niemógłjejofiarowaćpiękniejszegodaruniżakceptacja,szacunekiduma.Poleca-
jącjąpartnerom,udowodnił,żewierzywjejzdolnościikwalifikacje,okazałzaufa-
nie,przynajmniejwinteresach.
Błagałaniebiosa,byzaufałjejteżwsprawachuczuciowych.
Rob wyłączył silnik wynajętego auta. Zaklął na widok tablicy z napisem „Na
sprzedaż”ustawionejnatrawniku.Żałował,żeWillapostanowiłasprzedaćtęprze-
pięknąposiadłośćzczarownymiwidokamiidostępemdozatoki.
Marzył,żebędądzielićczaspomiędzytendom,jegowillęwJohannesburguiod
czasu do czasu plażowy domek w Knysnie, należący do jego rodziny. Jeżeli będą
mielidzieci,osiądągdzieśnastałe,możewSydney,alewgruncierzeczynieważne
gdzie.Najważniejsze,żebybylirazem.Leczspełnienietychmarzeńzależałoodre-
zultaturozmowyzWillą.Albozabierzegodonieba,albostrącinasamodnopie-
kieł.
Zmocnobijącymsercemwysiadłzsamochodu.Zamiastnacisnąćprzyciskdzwon-
ka z przyzwyczajenia chwycił za klamkę. Drzwi jak zwykle ustąpiły, co go niespe-
cjalniezaskoczyło.Czykiedykolwiekzaczniedbaćowłasnebezpieczeństwo?–po-
myślałzirytacją.
Po wkroczeniu do holu natychmiast spostrzegł brak koszmarnego malowidła, co
goucieszyło.ChoćJohnnoDaviesuchodziłzajednegoznajznakomitszychartystów,
Robnieuznawałzielonychsmugnabiałymtlezadziełosztuki.
Zerknąłnazegarek.Minęłowpółdoósmej.Gdziemogłaprzebywać?Wgabine-
cie, ponieważ Patrick nadal powierzał jej większość zadań? W salonie telewizyj-
nym?Włóżkuzksiążką?Czyzinnymmężczyzną?Ostatniamyśltakgoporaziła,że
pognałcosiłwnogachnagóręposchodach.
Zastałjąsiedzącąnałóżku.Ubranawdżinsowespodenkiibluzeczkębezręka-
wów,malowałapaznokcieunógnajaskrawoczerwonykolor.
Willanawidokintruzawydałamrożącykrewwżyłachokrzykprzerażenia.Gdy
zobaczyła,żetoniemorderca,tylkoRob,jejsercestopniowozwolniłorytm.Zaraz
jednakprzyspieszyłodogalopu,ponieważprzyszłojejdogłowy,żeprzyszedłoznaj-
mić,żeniewidziszansy,żebykiedykolwiekzostaliparą.
‒Coturobisz?–wykrztusiłazbezgranicznymzdumieniem.
‒Jesteśsama?–zapytałzamiastodpowiedzi.
‒Tak,nieliczączespołunagichtancerzywłazience.–Ponieważniewyglądałna
rozbawionego żartem, zapewniła pobłażliwym tonem: ‒ Oczywiście, że jestem
sama.Dlaczegoprzyjechałeś?
Robnerwowoprzeczesałpalcamiwłosy.Jegorysyzdradzałynapięcie.
‒ Kiedy przebywałem w domu z rodziną, brakowało mi najbliższej osoby – od-
rzekłniecodrżącymgłosem.
Williłzynapłynęłydooczu,alenieśmiałasobierobićzbytwielkichnadziei.
‒Tęskniłemzatobą–dodałRobpochwiliprzerwy.
‒ Ja za tobą też – wyznała Willa. Najchętniej zarzuciłaby mu ręce na szyję, ale
wiedziała,żegdybygodotknęła,padlibynałóżko,mocnospleceni,zamiastdokoń-
czyćzasadnicząrozmowę.Wstrzymałaoddechiwnapięciuczekałanadalszyciąg.
‒ Planowałem krótkotrwały flirt, ale zbyt głęboko zapadłaś mi w serce. Jesteś
mądra, dzielna, wspaniała i… chyba się w tobie zakochałem. Ale ponieważ nigdy
wcześniejniebyłemzakochany,mogęsięmylić.
‒ Ja też nikogo wcześniej nie kochałam… przynajmniej jako dorosła osoba, doj-
rzałą, świadomą miłością – dodała na widok jego niedowierzającego spojrzenia. –
Twój powrót nadał nowy sens mojemu życiu. Jestem wdzięczna, że przyjechałeś,
ibezgranicznieszczęśliwa.Tęskniłamzatobą.
‒Jazatobąteż,kochanie–wyznał,siadającprzyniej.
Willa nie rozumiała, czemu nie porwał jej w ramiona. Wreszcie nie wytrzymała
napięcia.
‒Czykiedyśwkońcumniepocałujesz?–spytała.
‒Jeżelitozrobię,niewypuszczęcięzobjęćdorana.
‒Uważasz,żetozłypomysł?–spytała,zarzucającmuręcenaszyję.
‒Wręczprzeciwnie.Wspaniały!
Sekszukochanymsmakowałzupełnieinaczejniżzprzygodnymkochankiem.Wil-
lanieporównaniemocniejprzeżywałakażdąpieszczotę,każdedotknięcie.Wreszcie
kochali się naprawdę – również sercem. Mogłaby na niego patrzeć w nieskończo-
ność.Pożerałagowzrokiem,gdywróciłzłazienki,popatrzyłjejwoczyizagadnął:
‒ Jeżeli mamy to robić przez najbliższych pięćdziesiąt lat, to czy mógłbym cię
prosićopewnąprzysługę?
‒Ojaką?–zapytała,choćzrobiłabydlaniegowszystko,zwłaszczateraz,gdypa-
trzyłnaniązmiłościąijeszczedeklarował,żechcezostaćzniąprzezdługielata.
‒ Czy mogłabyś zacząć brać tabletki antykoncepcyjne? W monogamicznym
związkuniebędęjużpotrzebowałmechanicznegozabezpieczenia.
Willaniewierzyławłasnymuszom.
‒Planujeszmonogamicznyzwiązek?–wykrztusiłazbezgranicznymzdumieniem.
‒Tak.Opartynawiernościiwzajemnymzaufaniu,bociękochamcałymsercem.
‒Jaciebieteż.
‒Mimożebywamszorstki,szczerydobóluiczęstonietaktowny?
‒Tak.Kochamciębezgranicznie,takiego,jakimjesteś.
OczyRobarozbłysłyszczęściem.
‒Nieprzypuszczałem,żekiedykolwiekbędętakbardzopotrzebowałtakiegowy-
znaniaodpartnerki.Niezdawałemsobiesprawyzpotęgimiłości.Niewiedziałem,
jakwielkądajenadziejęnaprzyszłość.
Willa z błogim westchnieniem złożyła głowę na jego piersi. Chłonęła całą sobą
jegobliskośćiciepło.Gdyziewnęła,Robdelikatnieuniósłjejgłowętak,żebyspoj-
rzałamuwoczy.
‒Nieśpisz?
‒Nie.Spróbujmyzasnąć,apotemposzukamyczegośnakolację.
‒Mamlepszypomysł.
Niemusiałwyjaśniaćjaki.Natychmiastprzeszliodsłówdoczynów.Robniezre-
zygnowałjednakznielubianegomechanicznegozabezpieczenia.
‒Wiem,żeprzemawiaprzezemnieegoizm,alenarazieniechcęsiętobądzielić
zsynkiemlubcóreczką–wyjaśnił.
Willa podzielała jego nastawienie. Nie planowała potomstwa w najbliższym cza-
sie.NaraziewystarczyłjejsamRobijegomiłość.
Znaczniepóźniejzeszlidokuchni.Willa,błogozmęczona,natychmiastopadłana
stołek i wsparła ręce na granitowym blacie. Ubrana w podkoszulek Roba, z przy-
jemnościąpatrzyła,jakzuśmiechemkrzątasiępokuchniwsamychdżinsach.Jed-
nakuśmiechzgasłnajegoustach,gdyzajrzałdolodówki.
‒Tuniemanicdojedzenia!–wykrzyknął.‒Czytynicniejadłaś,odkądwyjecha-
łem?
Willawzruszyłaramionami.
‒Niewidziałamsensurobieniazakupów.Nicminiesmakowało.
‒Wybacz,żezraniłemtwojeuczucia–przeprosiłzeskruchą.‒Niechciałemcię
skrzywdzić.
‒Wiem.
Rob wyjął opakowanie jajek i paczkę spleśniałego sera. Okroił pleśń, posiekał
oczyszczonyser,ubiłjajka,zmieszałwszystkoiusmażyłomlet.Willaobserwowała
gowmilczeniu.Dopierogdyusiadłprzystole,spytała:
‒Codalejznamibędzie?Zamierzaszdomniedojeżdżać?Jakczęstobędęcięwi-
dywać?
‒Spokojnie,Willo.Jakośsobieporadzimy.Pokolacjiustalimydalszeplany.
PoposiłkuWillazaparzyłakawęiprzeszlinawerandę,żebyskorzystaćzuroków
pięknego, ciepłego wieczoru. Willa podeszła do jednego z foteli, lecz nim zdążyła
usiąść,Robzłapałjąiposadziłsobienakolanach.
‒Niepuszczęcięodsiebienawetnakrok–oświadczył,całującjąwczoło.–Ate-
raz spróbujmy przedyskutować nasze plany. Widziałem tablicę „Na sprzedaż” na
trawniku.Chceszsprzedaćdom?
‒Jestzawielki.
‒Dlajednejosobynapewno.Dladwóchrównież,alewprzyszłościstałbysięwy-
marzonymdomemrodzinnym.Ponieważlubięprzestrzeń,kupięgoodciebie…dla
nas.
Willazrobiławielkieoczy.
‒Serio?Chciałbyśtuzamieszkać?
‒Wszystkomijednogdzie,choćbywszopie,byleztobą.Jeżelipotrzebujeszpie-
niędzy,kupiętęposiadłość.Jeżelipostanowiszjązatrzymaćjakoswojąwłasnośćlub
sprzedaćkomuśobcemu,uszanujętwojąwolę.Niemogętuzostaćnastałe.Intere-
sy wymagają ode mnie regularnych wizyt w kraju. Poza tym pragnę utrzymywać
stałykontaktzrodziną,choćobecniepołowazniejpodróżujepoświecie,aletozu-
pełnieinnahistoria.
‒Więcbędęcięwidywaćraznakilkamiesięcy?
‒Onie!Gdzieja,tamty.Przepraszam,chybanienajlepiejtozabrzmiało.Mam
nadzieję,żezechceszmitowarzyszyćwewszystkichpodróżach.
Willaprzemyślałajegopropozycjęiwestchnęła:
‒ Choć żal by mi było się z tobą rozstawać, muszę znaleźć pracę. Nie chcę już
prowadzićpróżniaczego,bezużytecznegożyciajakdotejpory.
‒Jużmaszposadę.–RobroześmiałsięnawidokzdziwionejminyWilli.–Patrick
życzy sobie, żebyś nadal pracowała… u niego. Jedna osoba nie podoła nawałowi
pracy,aonbardzocięceni.Wytknąłmi,żepopełniłemgłupstwo,rezygnujączcie-
bie. On ani przez chwilę nie zamierzał. Będziesz teraz jego podwładną, nie moją.
Nie ma znaczenia, czy będziesz pracować tu, czy w Afryce, czy na obu kontynen-
tach.
Willaniewierzyławłasnymuszom.Ogromniejąucieszyło,żezostaładoceniona.
‒Towspaniałapropozycja.ChętniepodejmęwspółpracęzPatrickiem.
Robpocałowałjąwusta.
‒Dajmiznać,cozrobiszzdomem,aletychmeblimusiszsiępozbyć.
‒Dobrze.–Willazłożyłagłowęnajegoramieniu.Gdywziąłgłębokioddech,usi-
łowałaodgadnąć,cojeszczepowie.
‒Czychceszwyjśćzamąż?–zapytał.
Willa zwalczyła impuls potwierdzenia i przemyślała pytanie. Uznała, że Rob za-
sługujenaszczerość.
‒Tak,alejeszczenieteraz–przyznałauczciwie.‒Dopierotydzieńtemuuzyska-
łamrozwódiprzezjakiśczaschciałabympozostaćwolna.Rozumieszmnie?
Kiedyprzytuliłjąmocniej,wyraźnieodprężony,pojęła,żetakierozwiązanieodpo-
wiadarównieżjemu.
‒Dajmiznać,jakzmieniszzdanie.Aleześlubemczybezitakjesteśmoja.
‒Tak.Jestem–potwierdziła,zanimopadłyjejpowieki.
EPILOG
WillależałazgłowąnaramieniuRobapocałymdniuspędzonymwłóżku,bynaj-
mniejnienaspaniu.Nieznałalepszegosposobuspędzaniawolnegoczasu.Robgła-
dziłjąpoplecachisłyszałabiciejegoserca.Takwyglądamiłość,pomyślała:cicha,
mocna i namacalna. Spojrzała w olbrzymie okno i westchnęła na widok pomarań-
czowo-różowegonieba.Zapadałwieczór,aonazgłodniała.
‒Robie?–zagadnęła.
‒Nie!
‒Jeszczeniewiesz,ocochciałampoprosić.
‒Okawę,kolacjęipieszczoty.
Willa kochała go bezgranicznie, ale ustanowiła w domu zasady równouprawnie-
nia, co oznaczało, że na niego przypadała kolej przygotowania kolacji. Czwartej
zrzędu.
‒Wyrażamzgodętylkonapieszczoty–dodałRob.–Nawiasemmówiąc,planowa-
łemnadzisiajmnóstworozrywek.
‒Jakich?
‒Obiecałemcikiedyś,żeuczczęwrazztobąuzyskanierozwodu,więcwynają-
łem ducati, żeby pojechać na wybrzeże na lunch. Zarezerwowałem też skoki na
bungeeizespadochronem,ispuszczaniesiępolinie.Leczkiedywziąłemcięwra-
miona,niepotrafiłemwypuścić.
‒Musimytokiedyśnadrobić.
W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi. Willa usiadła na łóżku i zrobiła
wielkieoczy.
‒Zaprosiłeśkogoś?–spytałazbezgranicznymzdumieniem.
Robzerknąłnazegarek.
‒Ach,prawda,zapomniałem!Kate,AmyiJessicapostanowiłyurządzićprzyjęcie
zokazjitwojegorozwodu.
DooczuWillinapłynęłyłzywzruszenia.
‒Bardzomiłozichstrony.Mamnadzieję,żezorganizowałyjakieśzaopatrzenie?
‒Oczywiście.Gotowepotrawyzdostawądodomu,barimuzykę.
‒Wspaniale,alewolałabymnazwaćjeprzyjęciemzokazjiznalezieniaciebie.
‒Świetnamyśl–pochwaliłRob.
Willapocałowałagonamiętnie,ajejdłoniebłądziłypomuskularnymtorsieipła-
skimbrzuchu.Gdyzawędrowałypodpasekspodenek,Robwydałpomrukzadowole-
nia,aoczypociemniałymuzpożądania.Wtymmomenciesygnałtelefonunanocnej
szafce poinformował o nadejściu esemesa. Willa wzięła aparat i pokazała Robowi
wiadomość od Amy: „Jeżeli nie zejdziecie w ciągu piętnastu minut, pójdziemy po
Wasnagórę”.
‒Przezpiętnaścieminutmożnawielezrobić–skomentowałRobześmiechempo
odczytaniutekstu.
Niepoprzestałnasłowach.Dotarlinawerandęspóźnieniogodzinę.
Rand–walutapołudniowoafrykańska,ok.0,065dolaraamerykańskiego(przyp.tłum.).
Taebo,czyli„kopnijiuderzdlafigury”–gimnastykazłożonazkopnięć,podskoków,wyskokówiciosów,
połączenie aerobiku przy muzyce ze wschodnimi sztukami walki (karate, aikido, kickboxingu itd.) (przyp.
tłum.).
Pilates–gimnastykaopracowananapoczątkuXXwiekuprzezJosefaHumbertusaPilatesa,będącapo-
łączeniemjogi,baletuićwiczeńizometrycznych.Przyczyniaćsięmadowzmocnieniamięśnibezprzyrostu
ich masy, odciążenia kręgosłupa, uelastycznienia aparatu ruchu, poprawy postawy i ogólnego samopo-
czucia(przyp.tłum.).
Tytułoryginału:HerBossbyDay…
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2015
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:HannaLachowska
©2015HarlequinBooksS.A.
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2016
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osob rzeczywistych – ży-
wychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.HarlequiniHarlequinŚwiatoweŻycieEkstrasązastrzeżo-
nymiznakaminależącymidoHarlequinEnterprisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.HarperCollins
Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A.Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2235-8
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Epilog
Stronaredakcyjna