Leczenie magiczne
z dr. Włodzimierzem Piątkowskim rozmawia Maria Przesmycka
Od 20 lat zajmuje się pan lecznictwem niemedycznym jako zjawiskiem socjologicznym i
psychologicznym. Dlaczego nie używa pan nazwy medycyna alternatywna, będącej w
powszechnym użyciu?
- Bo ta nazwa po prostu nie ma sensu. Medycyna jest nauką przyrodniczą, posługuje się
jasnymi kryteriami - statystycznie udowodnionymi związkami między przyczyną i
skutkiem, logicznym wnioskowaniem, badaniami opartymi na podwójnie ślepej próbie
itp. Praktyki uzdrowicieli są, co prawda, pewną swoistą próbą leczenia, ale nie spełniają
kryteriów nauk przyrodniczych, nie można ich zatem nazywać, jak bardzo tego chcą
uzdrowiciele, medycyną, a już w żadnym przypadku medycyną alternatywną.
Alternatywa to dwie wykluczające się drogi, czyli albo lekarz, albo uzdrowiciel. W moim
przekonaniu przed takim dylematem nie można stawiać pacjenta w XXI wieku. Z
punktu widzenia nauk o zachowaniu do praktyk uzdrowicielskich należy stosować
termin, którego konsekwentnie używam od 1981 roku - lecznictwo niemedyczne.
Tak jak nie można poważnie mówić o alternatywnej fizyce czy chemii tak samo
absurdalne jest to w przypadku medycyny. Medycyna jest jedna od czasów Hipokratesa -
to nauka przyrodnicza. Uważam, że tych kilkaset różnorodnych, stosowanych przez
uzdrowicieli metod leczenia, diagnozowania, poglądów etiologicznych i zasad
profilaktycznych nie spełnia kryteriów "bycia nauką". Należy podkreślić, że w
działaniach uzdrowicieli nie zostaje zwykle udowodniony związek przyczynowo-
skutkowy, np. między stosowanym środkiem terapeutycznym a efektem leczenia. Jeżeli
np. po oglądaniu telewizyjnych seansów Kaszpirowskiego (w szczytowym okresie jego
popularności przed telewizorami zasiadało 9 mln Polaków) ktoś chory na nowotwór
poczuł się lepiej to trzeba jeszcze udowodnić, że to właśnie ten program wpłynął na
remisję w jego chorobie i zinterpretować mechanizm uzdrowienia. Samopoczucie to
kategoria "subiektywnego stanu zdrowia" związana z wiarą, silnymi pozytywnymi
emocjami, ale należałoby udowodnić metodami sprawdzalnymi, biomedycznymi, czy
rzeczywiście nastąpiła remisja np. na poziomie tkankowym. Jeśli tak by było w istocie,
wyjaśnić, czy czynnikiem sprawczym było oglądanie seansu niekonwencjonalnej
psychoterapii. Znane są przecież przypadki samowyleczenia.
W naszych badaniach opieramy się głownie na relacjach chorych, posługujemy się
kryteriami socjopsychologicznymi. Do pełnej oceny tego zjawiska brakuje, niestety,
badań skuteczności stosowanych metod uzdrowicielskich opartych o kryteria
biomedyczne. W Polsce, o ile wiem, takie badania nie były systematycznie i na większą
skalę podjęte, zaś badania prowadzone w Europie Zachodniej nie dały jednoznacznych
wyników.
A jednak w latach 90. w Europie, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, Holandii, Danii elity
medyczne w zadziwiający sposób otworzyły się na lecznictwo niemedyczne. Brytyjskie
Towarzystwo Lekarskie (BMA) w swoim raporcie z 1993 roku nie tylko wzywa do badań
naukowych tych metod, ale postuluje również szerszą informację o nich dla klinicystów i
rozważenie szkolenia w tym kierunku studentów medycyny i lekarzy.
- Dziś te deklaracje byłyby pewnie inne - fala zainteresowania lekarzy praktykami
uzdrawiaczy w ostatnich latach wyraźnie, na szczęście, opada. Warto zauważyć, że na
Zachodzie po serii głośnych procesów odszkodowawczych za szkodliwe działanie
uzdrowicieli zapał do stosowania tych metod zmalał. Uzdrowiciele nie rozwiążą
problemów ochrony zdrowia w żadnym państwie. Przyczyną fenomenu ich popularności
są niedostatki współczesnej medycyny. Pacjenci nie szukają u uzdrawiaczy jakichś
nowych metod operacyjnych, leczniczych. Oczekują głównie zaspokojenia potrzeb
ekspresywnych, czyli socjopsychologicznych, bardzo ważnych dla każdego człowieka,
szczególnie starego, cierpiącego na choroby chroniczne o podłożu psychosomatycznym.
Te potrzeby, niestety, nie w pełni zaspokaja, zwłaszcza w polskich warunkach,
medycyna. Ale taką ofertę próbuje dać ponad 70 tysięcy gabinetów różnej maści
uzdrowicieli. To genialny pomysł rynkowy na szybkie, często duże pieniądze - bez
kwalifikacji i bez żadnej odpowiedzialności prawnej i etycznej.
Przyjrzeliśmy się z bliska ofercie najbardziej wziętych polskich uzdrawiaczy (m.in. w
formie obserwacji uczestniczącej) i stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że jest to
bardzo amatorska socjo- i psychoterapia, np. amatorskie wykorzystywanie "efektu
placebo". Uprawiają to lecznictwo przedstawiciele najróżniejszych zawodów - od
gospodyń domowych, hydraulików do inżynierów chemii. Zdarzają się wśród nich
również lekarze, ale ich obecność nie zmienia charakteru stosowanych w tym lecznictwie
metod. Jeżeli lekarz zajmuje się czarami, to od tego nie przestaną one być magiczną
sztuczką. Będzie to po prostu lekarz zajmujący się czarodziejstwem. I być może należy się
do tego przyzwyczaić. Nic nowego pod słońcem. Dokonaliśmy analizy treści
przedwojennej prasy - tak bywało i przed wojną.
Pacjentom, wśród których nie brakuje ludzi wykształconych, krytycznych zdaje się to nie
przeszkadzać.
- To swego rodzaju fenomen, że mimo gołym okiem widocznej amatorszczyzny w
działaniu gabinety te nie bankrutują.
Dlaczego mając do wyboru specjalistę lekarza i "tybetańskiego mnicha" często niejasnej
proweniencji, część pacjentów wybiera tego ostatniego?
- Pacjent ma bardzo silne i rosnące potrzeby ekspresywne, nawet jeśli ich nie werbalizuje.
Szuka zrozumienia, wsparcia, nadziei, czasem wbrew faktom. Lekarze nie potrafią
rozpoznać tych oczekiwań, a tym bardziej ich zaspokoić. Studia medyczne, niestety, nie
przygotowują ich do tego.
Jakie stąd płyną dla lekarzy wnioski?
- Lekarze muszą połączyć naukową wiedzę biomedyczną i socjopsychologiczną. To ułatwi
im kontakt z pacjentami, poprawi efektywność leczenia. Można sobie też wyobrazić
wariant zatrudniania w gabinetach lekarskich fachowców wyposażonych w wiedzę
psychologiczną i socjologiczną. Dobrze nadawały by się do tego odpowiednio
przygotowane pielęgniarki, które z natury swojego zawodu są bardzo blisko pacjenta,
mają z nim częstszy i bardziej osobisty kontakt. To jedyna droga. Uczciwa, poddana
kontroli etycznej i ekonomicznej, oparta na profesjonalnych kwalifikacjach i kodeksie
deontologicznym.
Rynek uzdrowicieli przeżywa prawdziwy boom. Sprzyja temu, poza czynnikami o
których mówiliśmy swego rodzaju usankcjonowanie zawodu uzdrawiacza przez państwo,
zrzeszają ich izby rzemieślnicze, szkolą rozliczne, oficjalnie zarejestrowane stowarzyszenia
i instytuty wiedzy tajemnej, reklamują środki masowego przekazu.
- Tych przyczyn jest znacznie więcej. Opisując to zjawisko zdefiniowaliśmy ich
kilkadziesiąt. Duża część z nich ma podłoże socjopsychologiczne i kulturowe, inne
wynikają z przemian mentalności (otwarcie na systemy filozoficzne i religijne Wschodu),
zmiany stylu życia (moda na ekologię i naturalną medycynę), rosnącej świadomości
efektów ubocznych i jatrogenności medycyny, kryzysu zaufania do nauki i autorytetów,
dotykającego nie tylko medycynę.
Część, o czym mówiliśmy wcześniej, tkwi w niedostatkach samego systemu medycznego.
Dodałbym tu jeszcze permisywny stosunek części lekarzy do niemedycznych metod
leczenia związany z propagowaniem uproszczonej wersji holizmu (z której w zależności od
potrzeb wyciąga się bardzo różne wątki), dążenie do obniżenia za wszelką cenę kosztów
leczenia podbudowane neoliberalną teorią odpowiedzialności za zdrowie samych
pacjentów (uzdrowiciel tańszy i nie ma do niego kolejek), a także ekspansję zawodu
pielęgniarki (ta grupa pracowników medycznych okazała się szczególnie podatna i
otwarta na stosowanie niektórych niesprawdzonych, niekonwencjonalnych metod
leczenia).
Jak nauki o zachowaniu tłumaczą pewien fenomen, że pacjent udając się do lekarza
obarcza go całą odpowiedzialnością za wynik leczenia, idąc do uzdrowiciela całe ryzyko
bierze na siebie. Czy słyszał pan o jakichś procesach przeciwko uzdrowicielom
wytoczonych przez pacjentów?
- Były pierwsze, nieśmiały próby, dotychczas mało skuteczne, mimo mocnych podstaw
prawnych. Uzdrawiacze łamią, moim zdaniem w sposób karygodny, ustawę o zawodzie
lekarza (art. 58 ustawy o zawodzie lekarza zabrania osobom nie posiadającym tytułu
lekarza i prawa wykonywania zawodu rozpoznawać i leczyć pod groźbą
odpowiedzialności karnej). Logika współczesnej cywilizacji jest taka, że za
skomplikowane procesy odpowiedzialność powinna spoczywać na specjalistach. Nie
można, naturalnie, nikomu zabronić korzystania ze świadczeń uzdrowicieli. Ludzie mają
również prawo do niszczenia własnego zdrowia, czy podejmowania nadmiernego ryzyka.
Ale pacjent powinien być dobrze poinformowany, wiedzieć jakie podejmuje ryzyko.
Zawsze będzie istniał margines ludzi, którzy zechcą pójść do szamana, czarodzieja, czy
wróżki i wcale nie maleje on w miarę rozwoju nauki. Ale przeważającej, racjonalnie
myślącej większości trzeba zaoferować profesjonalną, zlokalizowaną w placówkach służby
zdrowia ofertę opieki zdrowotnej, łączącej w sobie elementy biomedyczne, psychologiczne
i socjologiczne. Nie może być tak, że medycyna ma jedynie ofertę biomedyczną, a
potrzeby socjopsychologiczne można zaspokoić tylko u tysięcy uzdrowicieli,
posługujących się setkami niesprawdzonych metod, uzurpacjami, również oszustwami.
Jak w tym wszystkim powinni znaleźć się lekarze?
- Wnioski są jasne. Po pierwsze konsekwentne stosowania i egzekwowanie istniejącego
prawa. Trzeba uzyskać jednoznaczną wykładnię prawną i na jej podstawie domagać się
od prokuratorów i sądów energicznego działania. Konieczna jest determinacja, by
prokuratorzy w końcu zrozumieli, że to wcale nie są działania o znikomej społecznej
szkodliwości, a sędziowie przestali przymykać oczy na ewidentne łamanie norm
prawnych. Lekarze muszą zacząć walczyć o swoją pozycję i prestiż. Muszą zrozumieć, że
to wyzwanie trzeba podjąć. Jeżeli jest to taki interes, takie pieniądze to zadziwia
pasywność środowiska lekarzy i organizatorów ochrony zdrowia. Ministerstwo Zdrowia
trzy razy zapowiadało powołanie zespołu badającego naukowymi metodami skuteczność
działań uzdrowicieli. Wszystko ucichło. Czyżby lobby uzdrawiaczy miało lepsze wpływy
niż osławione w prasie lobby ordynatorsko-profesorskie? Permisywność środowiska
lekarskiego, gdy sprawami choroby i zdrowia zajmują się amatorzy i brak dbałości o
własne interesy wydaje mi się dziwna i groźna. Zastanawiająca jest też pasywność
państwa i tolerowanie naruszania przez uzdrawiaczy porządku prawnego, zasad
etycznych i podatkowych (w dużej mierze to szara i czarna strefa)
I druga rzecz - trzeba zmienić kształcenie lekarzy i pielęgniarek, wiedzę biomedyczną
uzupełnić nowoczesną wiedzą psychologiczną i socjologiczną. Najgorsze byłoby
zostawienie sytuacji tak jak jest obecnie.
z dr. Włodzimierzem Piątkowskim rozmawiała Maria Przesmycka
http://www.psychomanipulacja.pl/art/leczenie-magiczne.htm