KONKURS NA OPOWIADANIE I NAGRODA
Greg Bursztyński
Kontrakt
1.
Zawsze umiałem grać. Dlatego zanim pchnąłem drewniane drzwi, wyprostowałem sylwetkę, podniosłem ramiona i opuściłem głowę, by szyja zdawała się nieco sztywna. Poluzowałem skafander. Odbicie w brudnej szybie knajpy Klon Dyke'a nie kłamało - teraz wyglądałem jak robot.
Powiedziano mi o tym miejscu wystarczająco dużo, bym nie był zaskoczony, ale i tak zaparło mi dech. Obce Rasy odwzorowały kantynę z dokładnością co do słomki przy barze. Wszystko się zgadzało - stół bilardowy w kącie i tablica do rzutków, które moi przodkowie nazywali darts. Grająca szafa odtwarzała muzykę country głośno jak cztery wieki temu na Środkom Zachodzie. Nawet mapa Ohio była na swoim miejscu, chociaż sprowadzenie tego gadżetu musiało kosztować fortunę. Rozumiałem już, czemu tak trudno się tu dostać - na żadnej planecie nie widziałem dokładniejszej kopii kantyny dla górników z lat pięćdziesiątych XX wieku.
Paradoksalnie to miejsce nie było dla Ludzi. Nie. Obce Rasy celowo sprawiły, że przy barze można było kupić trujące ścierwo zwane alkoholem, a z dmuchaw pompowano papierosowy dym, zakazany na Błękitnej Planecie, podobnie jak azbest, od dwustu lat. Gdyby nie to, że spodziewałem się pułapki, zakaszlałbym, zwracając uwagę tej małej grupki Obcych i Maszyn, a wtedy moje życie byłoby zagrożone. Udało mi się jednak stłumić odruch.
Blada dziewuszka wyginała się jak guma przy pałąku przed stolikami. Kolejna zakazana rozrywka. Złapałem jej spojrzenie przerażonej sarny, prawdopodobnie jedynego tutaj człowieka. Jej oczy wołały pomóż - ale nie mogłem. Kiedy indziej tak, bo nikt nie zasługuje na takie upokorzenie, ale teraz byłem w pracy.
Chamek Świstak też się gapi, pokurcz jeden, aż miałem ochotę mu przywalić w lisi ryj. Zobaczył mnie, przestał gwizdać, zasłonił się kuflem i leciutkim skinieniem głowy w prawo dał mi znak, że przyszła. Powędrowałem wzrokiem w tamtym kierunku. Od razu poznałem, że to ona. Wysoka kobieta w dopasowanej sukience, z diademem na kruczych włosach i z wachlarzykiem chińskiej roboty w ręku. Nareszcie, nareszcie ją znalazłem. Viki, kobietę, którą obiecałem zabić.
2.
W życiu najważniejsze są kontakty. Zlecenie na Victorię zdobyłem dzięki znajomościom nawiązanym podczas walk z robotami w okresie Buntu Maszyn. Uratowałem wówczas życie niejakiemu Piratowi z naszego Legionu Jastrzębi. Poznaliśmy się na planetoidzie Cyrrusa i, nie ukrywam, za-kumplowaliśmy się. Podobno prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Bieda wkrótce nadeszła - po nagłej śmierci Imperatora tron objął jego nieletni syn Aladyn. Pozbawione silnego przywództwa Dominium musiało zawrzeć rozejm. Dodatkowo Tunel Van Berga przestał działać, co wykorzystała grupa planet znanych jako Wolne Światy, ogłaszając niepodległość. Galaktyka pogrążyła się w chaosie. Na moich oczach rozpadał się świat, w którym żyłem.
Wtedy na pewien czas zniknąłem na jednej z małych stacji kołonizacyjnych, gdzie przeżyłem płomienny romans. Wprawdzie kilku możnych, nie oglądając się na Ziemię, wzięło w swoje ręce sprawy i prowadziło wojnę podjazdową przeciw wszystkim renegatom, chcąc restytuować Imperium, a Pirat poszedł na służbę do jednego z takich książąt, aleja miałem dość. Rozkręciłem kupiecki biznesik na peryferiach i całkiem nieźle z niego żyłem.
Jednak spokój nie był mi pisany. Tunel Van Berga z powrotem zaczął działać. Dominium postanowiło odzyskać kontrolę nad Verą, Kylo i Sai. Na skutek Odezwy zrobiło się niebezpiecznie na szlakach tranzytowych. Po za tym dwa lata temu doszło do kontaktu z Obcymi Rasami. Stwory błyskawicznie rozpierzchły się po galaktyce. Bliżej im było do robotów niż do nas, ludzi. Zaczęli im sprowadzać surówkę Howarda bez marży, z czystej sympatii. Mój mały handelek wysychał.
Rozeszły się wieści o moich kłopotach. Ponieważ najemnicy byli w cenie, pojawiły się propozycje werbunku. Niespodziewanie ofertę złożył mi też Pirat. Napisał, że chodzi o "skórę", co znaczyło ochranianie ważnej osoby. Nie musiał mówić więcej - w naszym zawodzie dyskrecja warunkuje przetrwanie. Tydzień po wiadomości od niego w porcie najbliższym mojej faktorii zacumował biało-zielony statek z pilotem w środku, który miał dla mnie bilet. Bilet do domu. Na Ziemię.
3.
Ziemia umierała. Tam, gdzie kiedyś kwitła Anglia, pozostały pod wpływem zlodowacenia tylko wielkie drzewa o konarach grubych jak łodzie. Wyspa stała się królestwem zwierząt, na bagnach, na których lądowaliśmy, widziałem ogromne jaszczury. Nad Windsorem latały wielkie nietoperze. Nigdy bym nie powiedział, patrząc na zmurszałą budowlę na ketonowych palach, że to siedziba władców.
Myślałem, że spotkam na tym uroczysku Pirata i jego chlebodawcę. Powitali mnie sami czterej Książęta w czarnych płaszczach i pledach. Już to, że znalazło się ich aż czworo w jednym miejscu, było niezwykłe. Na całej galaktyce panowało zaledwie tuzin plus dwóch Baronów I stopnia: Księżyca
1 Marsa, ze względu na historyczną więź z Ziemią tych kolonii. Domyśliłem się, że stało się coś niezwykłego.
- łan ze Srebrnej Niedźwiedzicy? - spytał najwyższy. - Przybyłeś za późno; urodzony. Przemysł z Czeskiej Ar, zwany Jednoczycielem, od miesiąca nie żyje, skrytobójczo zgładzony w swoim namiocie przez kobietę, która odcięła mu głowę... - zawiesił głos. -Jesteś drugim człowiekiem, który poznał tę tajemnicę, więc proszę, zachowaj ją //in pectore.\\
Pojąłem, że tych czterech potężnych ludzi wezwało mnie w związku z tym zabójstwem. Przykląkłem i oddałem się pod ich komendację.
Powiedzieli mi, że chcą, żebym odnalazł tę, która zabiła Przemysława, i zemścił się. W zamian obiecali Wielki Kontrakt: tak w gwarze najemników nazywamy zlecenie, które ustawia do końca życia. Kontrakt zawierał nową tożsamość, dożywotnią ochronę i prawo korzystania ze złóż platyny z jednej z trzech Planetoid z Pasa Coopera. Gdyby mi się udało, byłbym bogatym człowiekiem.
Takie zlecenie trafia się raz w życiu. Nie zastanawiałem się długo.
- Zgadzam się - powiedziałem. - Pokażcie mi ją. Pamiętam ukłucie w sercu, kiedy wyczarowali hologram.
Była piękna, a przy tym, niech to diabli, przypominała moją byłą narzeczoną. Miała czarne włosy, duże sarnie oczy i zgrabną pupę. Z trudem powstrzymałem się, by nie wyciągnąć ręki. Taki los, że jak poznaję ładną kobietę, to muszę ją zabić. Panowie wojny obserwowali mnie bez emocji.
- Przypatrz się dobrze Viki - powiedział Książę z Chloe i Magellana - bo odtąd będziesz jej szukał nawet w snach.
- Mogę już zacząć?
- Najpierw, lanie ze Srebrnej, zobaczymy, na co cię stać.
4.
Przepaskę z oczu zdjęli mi na jakiejś pustyni. Narkotyk powoli przestawał działać. Oczy z trudem przyzwyczajały się do gryzącej czerwieni piasków i skał.
- Gdzie jestem? - spytałem i w słuchawce niemal natychmiast rozległa się odpowiedź.
- Na Sai. Spojrzyj w prawo.
Wytężyłem wzrok. Daleko na wzniesieniu zobaczyłem dwie sylwetki. Płaszcze wyglądały znajomo.
- Dobrze... teraz spójrz w lewo.
Spojrzałem. Dwieście metrów dalej, zakopany w piachu po pas, tkwił mój Snajper, mój XyMech. Uradowany zrobiłem pierwszy krok w jego kierunku.
- Hej! - zawołałem. - Nie mogę się ruszać, jak bym miał na nogach kamienie.
Tym razem odpowiedzią był śmiech. Zdezorientowany spojrzałem w dół. Na kostkach błyszczały dwie obręcze. Sięgnąłem do nich, ale siedziały mocno.
- Cholera!
Nagle usłyszałem tąpniecie, a ziemia zadrżała. Raz i drugi.
Hałas przybliżał się. Zamarłem.
W odległości stu metrów wynurzył się Kafar - wielki metalowy XyMech z wredną szarą gębą. Detektory musiały mnie już namierzyć, bo zabłysnęły mu ślepia. Postąpił parę kroków, podniósł Lancę Fuzyjną. I strzelił.
Strużka promienia była niecelna. Ale zrozumiałem, że to nie przelewki. Padłem na ziemię i powolutku zacząłem się czołgać w stronę kopca.
Nie spiesząc się, przeładował działko.
Rzuciłem wściekłe spojrzenie na mojego Snajpera. Za daleko. Nie zdążę. Musiałem użyć telepatii.
- Strat, 4 dwa 8 epsilon - wyrecytowałem komendę. Zamigotał i poruszył ramionami, ale reagował zbyt wolno.
- Pach! - Kolejny strzał był bliższy, obsypało mnie kurzem. Ten rodzaj Xyber Mecha uzbrojony był także w działo cząsteczkowe o średnicy 10 mm, celne jak cholera. Właśnie go użył.
- Twój czas mija - rozległ się suchy komunikat. Poczułem na plecach pot.
Snajper pozostawał głuchy. Zwinąłem się jakoś i korzystając z nierówności terenu, postawiłem małe pole siłowe. To da mi czas na uporanie się z przeklętymi obręczami. Ale bestia nie miał zamiaru strzelać. Wyprostował się, po czym powoli, bo Kafary są nieruchawe, ruszył w moją stronę. Bam! Bam!
- Skurwysyny! - zawyłem. O to im chodzi. - Zareaguj! - błagałem na głos i w myślach mojego robota. - Kochanie.
Biołączność jednak zadziałała, bo Snajper wygrzebał się z piachu.
- Epsilon Terra 4 osiem namierz - recytowałem polecenie. Kafar był o jakieś pięćdziesiąt metrów i machał szczypcami jak wściekły krab.
Sto czterdzieści metrów. Hałas był nie do zniesienia.
- Ostrość! - krzyczałem na całe gardło. - Laser sprzężony! Pospiesz się!
Kątem oka ujrzałem, że mój Snajper podnosi laser szybkostrzelny. Wielkolud nawet nie spojrzał. Powoli zbliżał się, żeby mnie rozdeptać. A ja nie miałem gdzie uciec.
Dwadzieścia pięć metrów. Raptem odzyskałem kontrolę nad panelem dowodzenia. Mignął mi obraz z wnętrza pojazdu. Zobaczyłem dwie sylwetki. I siatkę podziału.
- Kwadrat cztery! Pozycja 2/3.
Dziesięć metrów. Byłem już w zasięgu jego cienia. Lada chwila palnie mnie łapą jak muchę.
Miałem jedną jedyną szansę. Kafar ma gruby pancerz, jedyną szansą dla dział mniejszego kalibru jest trafić go za ucho. Najlepiej rakietą, nie laserem. Jak krokodyla na polowaniu, ale czy mi się uda?
Zamknąłem oczy, zmówiłem krótką modlitwę i...
Błysk stopił się w jedno z hukiem, wzrok i słuch ustąpiły za sekundę palącemu dotykowi lecących iskier. Sycząc, przetoczyłem się na bok, ogarnął mnie obłok dymu. Przez chwilę nie widziałem nic.
Ostrożnie podniosłem powieki. Kafar stał metr ode mnie, zamiast głowy jak u hydry, ziały przewody i śmierdziało spalenizną. Blacha walała się gdzieś z tyłu. Zerwałem się i klnąc, podszedłem, kulejąc, do swego wybawcy.
Opierałem się o swojego XyMecha i kulturalnie rzygałem, kiedy podeszli Książęta.
5.
Dostałem to zlecenie. Nie wiem, ilu śmiałków prócz mnie było testowanych w ten sposób i ilu przeżyło. Mało mnie to obchodzi.
Otrzymałem Glejt uprawniający do poruszania się na terenie należącym do Dominium, ID "missi dominici", co gwarantowało nietykalność oraz znaczną sumę pieniędzy. A także ostrzeżenie, bym trzymał język za zębami. Pozą tym pozostawili mi wolną rękę. Cest tout. Dalej musiałem radzić sobie sam.
Grosz posłużył mi dobrze. Rozwiązał parę języków, szybko dowiedziałem się, że ta, której szukam, ukrywa się w Wolnych Światach. Anonimowość zapewniała jej jedna z trzech głównych "planet", z tym że od razu Sai odpadło. Zbyt duża różnica amplitud źle działała na podzespoły. Androidy unikały takich miejsc. Pozostawały Vera i Kylo - ale Kylo mimo pięknego klimatu nadawało się raczej na teren walk bitewnych. Nieliczne miasta zaludnione były słabo, a ośrodek akademicki to kiepskie miejsce dla banity-androida. A więc Vera. Vera nie była planetą, ale federacją księżyców skupioną wokół gazowego giganta. Trująca atmosfera odstraszała ludzi, a przyciągała maszyny. Na miejscu wampirycznej Viki wybrałbym tę właśnie stolicę Wolnych Światów. Miałem tam agenta? Miałem.
Mój pomocnik nazywał się Świstak. Był oślizgłą kreaturą przypominającą szynszylę, zbyt odrażającą nawet dla Obcych Ras. Przy tym tak tępą, że musiałem co jakiś czas mu przyłożyć, by zrozumiał, co mówię. Prośbą i groźbą zmusiłem go, by poszukał plotek na temat Viki. Wiem, jak postępować z ludźmi. Wkrótce Świstak zgłosił się do bazy i powiedział, że Victoria podrywa kolesi w Barze u Klona Dyke'a. Świstak wyjawił mi jeszcze coś. Viki tak lubiła seks, że poddała się nawet operacji, by móc "to" robić jak ludzie.
Hm. Przemyślałem sprawę. Kazałem wypierdkowi bywać tam co wieczór i informować, kiedy Viki znowu zapragnie świeżego mięska do łóżka. Sam zaś przygotowałem sobie rozpoznanie okolicy. I czekałem.
Gdy dostałem sygnał od swojego szpiega, byłem gotów.
6.
Siedziała przy scenie, trochę zasłonięta. Najpierw delikatnie lustrowałem ją wzrokiem. Kiedy zorientowałem się, że na mnie patrzy, odwróciłem się, a potem powoli wróciłem spojrzeniem. Puściła oko, zapraszając do przejęcia inicjatywy. Podszedłem, ale nie od razu.
- Musiałem cię już widzieć, wiesz piękna nieznajomo - zagadnąłem. Początek jest kluczowy, to zagranie miałem przećwiczone.
Spojrzała zdziwiona, poprawiając ramiączko. Roboty są dużo bardziej prymitywne.
- To nie ja. Musiałeś pomylić mnie z kimś innym - odparła leniwie, rozgarniając powietrze wachlarzem.
Brzęknęły szklanki. Ktoś wszedł i zaraz się wycofał. Zawiesiłem głos, zajmując krzesło obok.
- Przeciwnie. Pamiętam, że widziałem Cię w snach jako swoje marzenie, a tego się nie zapomina.
Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Zachowywała się zgodnie z przewidywaniami. Brałem pod uwagę, że może wietrzyć podstęp. Jej śliczna główka była sporo warta.
- Czemu ja? - spytała. - Jest tyle ładnych kobiet. Na przykład ta striptizerka. - Wskazała na dziewczynę, która się wyginała, metr od nas: - Czemu do niej nie zagadasz? Kto wie, może jest ciekawsza ode mnie.
Potrząsnąłem głową.
- Nie chcę jej. Ładna jest, ale ty ładniejsza, i masz klasę bez całej tej gimnastyki, a to mnie bierze.
To jej się spodobało. Poczuła się trochę bezpieczniej. Czy mi wierzyła? Nie wiem. Tancereczka istotnie była śliczna. Ale żadna kobieta czy robot nie lubi konkurencji.
- Gdybyś powiedział, że nie obchodzi cię tancerka tylko za to, że jest tancerką, przegrałbyś - powiedziała. - Ale punkt dla ciebie. Ładnie czarujesz, czarodzieju... Skąd pochodzisz? .
- Z Syriusza. Prowadzę tam mały biznesik. Bywa się tu i tam...
- Ale bardziej tam? Domyślam się, że jesteś tu pierwszy raz. Podoba ci się?
- Klimatyczne miejsce - odrzekłem i rozejrzałem się. Przybyło trochę Obcych. Świstak spotkał jakiegoś ziomka, bo zupełnie ignorował moją obecność.
- Masz rację - zaciągnęła się dymem. - Na Ziemi do takiego miejsca ciągną dziewki czekające na kowbojów przy barze, aż im postawią drinka. Właśnie, jak masz na imię, kowboju?
- Rid - powiedziałem i zawołałem do barmana. - Dwie kolejki Wykwitu dla mnie i tej pani.
- Bystrzak. - Skinęła głową z aprobatą.
- A ciebie jak zwać? - Przysunąłem krzesło bliżej. Spojrzała w bok.
- Może być Viki - powiedziała z wahaniem, a ja poczułem, że mnie sprawdza, czy WIEM.
- Może być? - podsunąłem niewinnie. - Słyszałem wahanie w głosie...
Milczała. Spróbowałem inaczej.
- Viki, podoba ci się tu? Wzruszyła ramionami.
- Kocham to miejsce i nienawidzę zarazem.
Chyba nie była w nastroju. Miałem się na baczności, bp w końcu gadałem z profesjonalistką.
- A w życiu też tak kochasz i nienawidzisz? Parsknęła śmiechem.
- Hej, nie za dużo chcesz wiedzieć? I tak jutro odjedziesz i zapomnisz. Wszyscy tak robicie.
- Zapomnę albo będę pamiętał.
Dobra była. Gdybym jej nie znał, wzięłaby mnie na litość.
- O - zdziwiła się. - To coś nowego.
Zmrużyła oczy, pokazując dziewczynę na rurze, która zasłaniając włosami twarz, w udawanym wstydzie pozbywała się stanika. Nagle Viki wychyliła się i pocałowała w usta nagą striptizerkę. Z tyłu rozległy się brawa. Zadowolona Viki, bo pocałunek był LUDZKI i długi, oparła się o krzesło i oblizała krew z wargi.
- Umiesz lepiej? - szepnęła.
Wow. Dotąd szło dobrze. Miała ochotę, a ja byłem w pobliżu. Teraz musiałem tylko wywabić ją na zewnątrz. A ściślej - przekonać, że sama chce.
Ale chyba sama już zdecydowała.
- Czego tu właściwie szukasz? Ładny jesteś facet, dziewczyny cię pewnie lubią - prowokowała.
Dobra odpowiedź mogła oznaczać powodzenie całej misji.
- Czego szukam? - powtórzyłem. - Przygody i zapomnienia. Tak.
Dyskretnie, ale tak by zauważyła, zrobiłem gest, którego używają roboty, gdy mówią o seksie i parzeniu się.
- To coś nas łączy... - zamyśliła się. - Hm, a od czego tak uciekasz? - spytała, delikatnie biorąc moją dłoń w swoją.
- Teraz ty za dużo chcesz wiedzieć. //Carpe diem. \\Druga moja dłoń powędrowała pod stół.
- Co?
- Taka maksyma ziemska - odparłem, wymacując brzeg spódniczki. - Chwytaj dzień.
- Ładne. Ale... nie ma tam nic o nocy - zmrużyła swoje węgle.
- Nie ma. Z nocą musimy radzić sobie sami.
- Także z taką jak ta?
- Zwłaszcza z taką.
Poczułem dotyk jej dłoni na kolanie. Dyskretny, nikt z tyłu nie miał prawa spostrzec. Widziała to chyba tylko ta laska
- tancerka. Zakończyła występ i zeszła w dół, posyłając mi smutne spojrzenie.
- Noce tu mają gorące - powiedziała Viki trochę zazdrośnie i zbyt głośno, bo nie umknęło jej uwagi, jak na siebie spojrzeliśmy ze striptizerką. - Duszno mi - poskarżyła się.
- Może się przejdziemy? Nareszcie.
Nie trzeba mi było powtarzać. Wstałem i objąłem ją w pasie.
- Prowadź, księżniczko.
7.
Przez parking skierowaliśmy się na zewnątrz. Ja musiałem pokazać strażnikowi kartę klubową, do Viki roześmiał się porozumiewawczo. Przesłała mu całusa, mocno ścisnąwszy moją rękę.
- Chodź - szepnęła. - Znam jedno takie miejsce. Wiedziałem, gdzie mnie prowadzi. Rasy były tak perfidne, że
odwzorowały z chirurgiczną precyzją nie tylko kantynę górniczą, lecz także tani hotelik, w którym pradawni Amerykanie za różowymi firankami spędzali miłosne randki. Byłem przekonany, że chodziła tam wiele razy. Udałem zdziwienie, że to tu. Położyła palce na moich ustach.
- Nie bój się, chodź - szepnęła.
Noc była jasna i ciepła. Viki rozbierała się wolno. Ciało miała jak gazela, gładkie i jędrne, z malutkimi jasnymi piegami na opalonej skórce, które błyszczały zachęcająco w świetle latarni za oknem. Kiedy została w samych figach i biustonoszu, podeszła do mnie, wspięła się na palce i lekko ugryzła w szyję.
- Wiedziałam, że się zjawisz - szepnęła i przejechała językiem po moim policzku. - Ostrzegano mnie przed przystojniakiem z Syriusza. Dziś przyszłam specjalnie dla ciebie, wiesz, kocie?
Zesztywniałem, ale z innego powodu.
- Skąd wiesz, że jestem człowiekiem? - spytałem, starając się nie okazywać napięcia. - Wiesz...
- Mnie to nie przeszkadza, daj spokój - mruknęła, rozpinając mi koszulę.
Niebo na moment oświetliła raca. Viki zdecydowanym ruchem wsunęła moją dłoń pod stanik. Silikon, dopracowana była jak rasowa kobieta. Nagle odsunęła się niczym piętnastolatka.
- Ale wiesz, ja tylko cyber - szepnęła przepraszająco.
Seksu naturalnego prawie nikt już nie uprawia. Jest niehigieniczny, grozi chorobą. Próbowałem tego kiedyś, ale mało która daje się na to namówić. Na drugim biegunie jest współżycie maszyn, które znajdują wspólne gniazdko i wymieniają się kodami powodującymi elektryczną rozkosz. Trudno to zrozumieć komuś, kto jest ssakiem. Dostępnym dla obu gatunków jest natomiast cyberseks, lubią go i ludzie, i androidy-roboty. Polega na drażnieniu naturalnych i sztucznych sensorów impulsami płynącymi z termodynamicznego wirtualnego dotyku opartego na wyładowaniach magnetycznych. Orgazm przeżywa wówczas nie mózg, a każda komórka. Doznania są kosmiczne.
-OK.
Wyciągnęła rękawice i przewody oraz maść nawilżającą.
- A Ty masz, Rid? - zwróciła się w moją stronę.
- Jasne - odparłem i wydobyłem ekwipunek z szerokiego pasa.
- Świetnie.
- Już.
Ubrani usiedliśmy w pozycji lotosu, a nasze palce w rękawicach zetknęły się. Poczułem falę ciepła. Ją także przeszedł dreszcz, bo westchnęła, odchyliła głowę do tyłu. Zamknęła oczy i zaczęła się kołysać.
Poruszaliśmy się jak dwa wahadła. Energia łaskotała zmysły. Dzięki przewodnikom pieściłem wolno jej piersi pod samą skórą, jakbym siedział w środku i delikatnie wodził pędzelkiem. Drażniłem nerwy, zataczając koła, kierując się w stronę brzucha. Również była niezła w te klocki. Strzelała promienistymi doznaniami od skroni do podbrzusza raz za razem. Mój mózg zaczął wariować. Zdwoiłem wysiłki.
- Ach, ach - syknęła.
Umiałem to. Posmyrałem ją jak hinduski masażysta, doszliśmy prawie równocześnie. Spojrzała na mnie ze słodyczą.
- Dobry jesteś. A już myślałam, że będziesz musiał mi płacić - przypomniała stary zamtuzowy kawał.
Mrugnąłem szelmowsko.
- To była przystawka. Chcesz przeżyć coś niezwykłego?
- Co to będzie? - zamruczała i wygięła się w łuk. Sięgnąłem za siebie i wymacałem małe prostokątne pudełeczko. Na jej oczach włożyłem je do rękawicy.
- Nazywają to pieszczochem - wyjaśniłem. -1 jest lepsze niż pigsy.
Uniosła brwi. Przesunąłem się za nią tak, że siedziałem za jej plecami, obejmując ją w pasie.
- Czujesz? - spytałem, lekko pieszcząc jej skórę.
- Dawaj - szepnęła.
Zaczęliśmy się znowu kochać. Minęło dotąd czterdzieści minut, miałem czas. Zaufała mi i ten błąd kosztował ją życie. Pudełeczko było małym generatorem. Zwiększało doznania, ale groziło powyżej czterdziestu pięciu stopni Celsjusza spaleniem białka albo nanpneuronów. Żeby tego uniknąć, trzeba było mieć izolowaną rękawicę i uważać, by nie zamknąć obwodu. Z nas dwojga tylko ja byłem bezpieczny.
Po kilku minutach zwiększyłem moc na High. Na jej czole wystąpił pot.
- Gorąco - szepnęła - ale nie przestawaj - dodała natychmiast, bo przez jej ciało przetaczała się fala przyjemności sto razy mocniejsza niż za pierwszym razem.
Odczekałem chwilę i ponownie zwiększyłem wibrację. Palce zaczęły mnie piec.
- Ooo - jęczała, a na jej szyi pojawiły się żyły. Poczerwieniała jak rak. Ścisnąłem jej ręce, unieruchamiając ją. Za oknem usłyszałem pijackie śpiewy. Teraz.
W pokoju zapachniało palonym mięsem, wolałem na nią nie patrzeć. Schwyciłem rzeczy i zbiegłem po schodach. Sowa-portier podniosła skrzydło, gdy zziajany zjawiłem się w hallu. Wyszczerzyłem fałszywie zęby, że niby było super, i pognałem z powrotem do kantyny.
8.
Nikt nic nie zauważył i nie poczuł. W powietrzu było duszno przede wszystkim od tytoniowego dymu. Z grającej szafy leciała Dolly Parton. Kątem oka zauważyłem Świstaka. Dotknąłem ręką szyi i powiedziałem bezgłośnie "spieprzaj, dziadu". Mam ciężką rękę, wiedział to aż za dobrze, więc po chwili go nie było. No, teraz się mogłem odprężyć.
Rozparłem się wygodnie na krześle i zawołałem tę dziewczynę, która wcześniej tańczyła dla Viki i dla mnie. Może nie powinienem tu zostawać, ale trochę potrwa, zanim ktoś coś odkryje, więc postanowiłem podarować sobie trochę przyjemności. I z trochę innym finałem.
Patrzyłem zadowolony, jak dziewczyna odrywa się od baru i podchodzi do mnie, zalotnie kręcąc biodrami. Tak, to będzie ciekawa noc.
9.
Widziała, że wrócił. Sam. Po jego minie poznała, co się stało. No cóż, biedna dziewczyna - i tyle w tym temacie. Świstak przejechał palcem po szyi - znaczy asasyn nic się nie domyśla. Dojrzała, jak macha w jej stronę z miną króla galaktyki. Pomyślała, że ludzie są strasznie głupi. Ona nigdy nie pozwoliłaby sobie upokarzać przedstawiciela Obcych Ras. I pić, będąc na służbie.
Miała trochę czasu, zanim strażnicy znajdą ciało i zauważą, że charakterystyczne znamię zostało namalowane henną, a zwęglone ciuchy należą do kogoś innego. Kogoś, czyje życie było tak nudne, że zdecydował się odegrać rolę księżniczki, żeby choć raz nią być. Smutne. Ale zanim straże dojdą prawdy, ona wtedy już będzie daleko. Najpierw jednak wyrówna rachunki. Także za tamto biedne stworzenie o przestraszonych oczach.
Viki wydęła usta, jak to robiły te ziemskie dziewczyny ze starych filmów, i powoli, kołysząc biodrami, podeszła do stolika, przy którym czekał łan.
Zawsze umiała grać.
Greg Bursztyński
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
NF 2005 09 operacja transylwaniaNF 2005 09 dziewczynka w czerwonym kapturkuNF 2005 09 miniaturyNF 2005 09 złomowiecNF 2005 09 koronaNF 2005 09 zero jedenNF 2005 09 rara avis2005 09 38NF 2005 02 siła wizji2005 09 42NF 2005 06 wielki powrót von keiseraNF 2005 10 prawo seriiNF 2005 05 balet słoniNF 2005 08 pocałunek śmierciNF 2005 10 misja animal planetNF 2005 122005 09 Mac MysteriesNF 2005 06 dębywięcej podobnych podstron