KONKURS NA OPOWIADANIE II NAGRODA
Bogusław Pinkiewicz
Złomowiec
Koparka zagarniała zębatą łychą kolejne porcje żelastwa z piskiem wysięgników i rykiem silnika. Osmolone kadłuby, pogniecione wieżyczki i teleskopowe odnóża poskręcane w bryły z łomotem zapełniały kolejne kontenery w obłokach rdzawego kurzu. Kolejka zdawała się nie mieć końca, przynajmniej z wysokości biura. Wagony z kontenerami z cichym zgrzytem przesuwały się ku końcowi bocznicy.
Karol Ebonis spokojnie obserwował żmudną robotę ładowarki. Zza szyby biura nie docierał ani hałas, ani kurz. Do rozpoczęcia pracy miał kwadransik, mógł spokojnie wypić kawę i przejrzeć newsy.
Nieoczekiwanie oślepił go błysk spod czerpaka koparki. Podmuch szarpnął wielkim gąsienicowym podwoziem, zarzucił stalowym ramieniem, płomienie buchnęły na cały plac i dotarły aż do kantorka operatora.
Ebonis zbiegł zewnętrznymi schodami. Na dole ludzie z gaśnicami tłumili pojedyncze ogniska; aparat gaśniczy kończył polewać rozżarzony metal. Z osmalonej budki wyskoczył operator.
- Widziałeś, widziałeś?! - krzyczał, gestykulując. - No, żywcem by mnie zjarało. Kiedyś mnie ta robota zabije.
Ebonis podbiegł do niego, ale oczu nie spuszczał z koparki. Dzienny przestój na remont jak nic, a przestój zawsze oznaczał kłopoty.
- Zbierz ekipę, niech szybko naprawią ładowarkę. Włączcie też dźwig, jeszcze trochę załaduje. Ludzie niech wracają do budynku, nie trzeba nam więcej wypadków.
Czasem głowica plazmowa małego kalibru utkwi wewnątrz wraku. Taki niewypał potrafił się zachować kompletnie nieprzewidywalnie. Nie reagował na zgniatanie w prasie, a pobudzało go uderzenie chwytaka.
Wrócił do biura, wszystko dobrze się skończyło. Zawsze się obawiali, że pewnego dnia płomienie dotrą za bocznicę transportową, gdzie stoją zbiorniki ze zużytymi smarami i olejami. Wtedy dopiero byłyby fajerwerki. Rzucił jeszcze okiem na postacie krzątające się wokół osmolonej ładowarki. Uruchomili leciwą suwnicę, pamiętającą czasy pierwszego Dominium, kontenery pomalutku zaczęły się zapełniać.
- Trzeba wysłać faks do huty o przestoju - rzucił do pani Dziuni siedzącej już za kontuarem. Zaczęła pracowicie stukać paznokietkami w panel komunikatora. Brama otwarta, lada moment zaczną zjeżdżać klienci.
Pierwszy był zażywny gość w transporterze z demobilu.
- Kochany panie, potrzebuję czujnik do generatora tarcz, o z takim numerem - wyciągnął rękę z wymię- toszoną karteczką.
- Transporterów nie robimy, tylko Xybery, przecież Pan widzi. - Ebonis chciał szybko pożegnać klienta. Detalista, utarg żaden, a kłopotu mnóstwo.
- Ale to od Xybera, kochany - gość nie dawał za wygraną. - Kafarom to montowali przy wieżyczce, sprzężone z czujnikiem ruchu.
- No to pewnie gdzieś jest. - Karol wskazał ręką długą aleję magazynu na świeżym powietrzu. - Wieżyczki będą może za trzecią wiatą. Jak pan znajdzie, zapraszam do biura.
Za piętrowym kantorem biurowym, na długich regałach pod prostymi wiatami albo wprost na ziemi, niczym więcej nieosłonięte, zalegały części wymontowane z rozbitych Xyber Mechów. Moduły, czasem całe korpusy, elementy zespołów kroczących i jezdnych, leżały z grubsza posortowane na placu otaczającym biuro. Został tylko piaszczysty przesmyk drogi między bramą wjazdową a sortownią. Składowisko przelało się przez pierwotne ogrodzenie sortowni i zajmowało teraz okoliczną łąkę i lasek. Klienci błąkali się po nim niczym grzybiarze.
Części z odzysku były w cenie, zwłaszcza gdy tunel Kopernika stał się niestabilny i dostawy z Dominium ograniczono do niezbędnych. Na przemiał szło tylko to, co nie nadawało się do niczego. Każda część robiąca wrażenie sprawnej była wymontowywana, regenerowana i przeznaczana na sprzedaż.
Powojenna gospodarka zarządzanej komisarycznie planety Roda II wciąż jeszcze biedowała przygnieciona potrzebami zbrojeniowymi i wojennymi zniszczeniami. Większość towarów, a zwłaszcza te o znaczeniu militarnym, była dostępna tylko w systemie reglamentacji. Przysłany z Dominium komisarz twardą ręką hamował rozwój tam, gdzie nie służył on bezpośrednio wzmacnianiu nadszarpniętych sił metropolii. Handel uciekł więc w mniej oficjalne strefy. Kiedy ktoś szukał procesora do rozbudowywanego komputera, obiektywu do kamery czy choćby prostego podwozia kroczącego dla automatu gospodarczego, kierował kroki do firmy Zlomex corp. Przy odrobinie szczęścia można tu było wymontować sobie prawdziwe perełki.
Recycling, renowacja i sprzedaż z drugiej ręki przeżywały wielkie dni.
Biznes miał też ciemne strony, nie tylko w postaci niewypałów czy niewystrzelanej amunicji. Bywało, że w podziurawionym jak rzeszoto i porąbanym ze wszystkich stron wraku budziło się życie. Jakieś zwarcie czy impuls w przepalonej instalacji nagle poruszał zastygłe serwomechanizmy i startował procedury w zamarłych procesorach. Dobrze, jeśli robot był prawidłowo rozbrojony, wtedy narobił najwyżej bałaganu bezładnymi ruchami. Ale nie dalej jak tydzień wcześniej z ciężarówki zerwał się rozbity Snajper
1 zaczął walić na wszystkie strony z działka cząsteczkowego, przegapionego przez patrol trofiejszczyków. Nie zdążył wiele razy wystrzelić, został "wyłączony" przy pomocy laserowego palnika dużej mocy, ale i tak dziesięciu pracowników poszło na chorobowe z rozpoznaniem "zespołu wypalenia zawodowego spowodowanego nadmiernym stresem".
Najciemniejsza strona prowadzenia Zlomexu corp. ujawniła się gdzieś w połowie południowego obchodu.
Czarna pancerna limuzyna zatrzymała się za bramą sortowni i wysiadł z niej tylko kierowca. Wszedł do biura i po chwili odezwał się komunikator Ebonisa. To była Dziunia:
- Szefie, ktoś do Pana. Powiedziałam, że jest Pan na obiekcie, będą czekać.
- Dobrze.
Wszedł do gabinetu tylnym wejściem i obserwował gościa przez uchylone drzwi. Do biura wszedł sam, przy drzwiach przycupnął bezszelestnie Bulter, robot obronny najnowszej generacji. Żaden tam składak klepany przez lokalnego kowala, ale najnowszy model, prosto z Dominium, mechaniczna bestia mogąca w ułamku sekundy obezwładnić albo zabić każdego. Gadżet modny w wyższych sferach.
Przybysz, mimo sylwetki komandosa, wyglądał raczej na wysportowanego prawnika albo prezesa dużej firmy, tyle że bez teczki. Usiadł swobodnie tyłem do drzwi i przemówił powoli głosem wypranym z emocji.
- Reprezentuję grupę biznesmenów, ludzi wpływowych, którzy chcą zaproponować transakcję. Otóż poszukujemy urządzenia, które było montowane w pewnej partii Xyber Mechów. Nie muszę dodawać, że tego przedmiotu nie ma w danych katalogowych.
- To nieporozumienie, my handlujemy złomem. Nie mamy do czynienia z obrotem dobrami podlegającymi koncesjom rządowym.
- Pozwoli Pan, że skończę. Bardzo dobrze wiem, czym zajmuje się Zlomex corp. Nie jesteśmy jednak wydziałem do walki z czarnym rynkiem, więc zostawmy ten temat. Moi mocodawcy ustalili, że dziesięć sztuk Xyber Mechów wyposażonych w ten procesor zniszczono na terenie, gdzie działają pańscy, nazwijmy ich tak umownie, dostawcy. Niestety, nie znaleziono wraków. Stąd prosty wniosek, że wraki są tutaj, a przynajmniej były.
- Powiada pan, wyjątkowy procesor... Pomówmy zatem o warunkach. Koszty będą z pewnością...
- Pan raczy żartować. Możemy to załatwić inaczej. Za godzinę teren otacza Gwardia Obywatelska, zamykają cały cyrk, kogo trzeba aresztują za naruszenie dekretu o obrocie detalicznym. Potem służby skarbowe naliczają zaległe podatki, a wyszkolony oddział przeszukuje opustoszały teren metr po metrze. Poszukiwania-z pewnością pójdą szybciej, jeśli popytamy wnikliwie właścicieli. Ale na siłę to nie sztuka, poza tym mógłby się zrobić szum, a moi mocodawcy tego nie lubią. Wobec tego sprawę załatwimy delikatnie, pan znajduje procesor i wszystko zostaje, jak było. Pan oczywiście ma prawo nie potraktować mnie teraz poważnie, proszę więc zadzwonić do szwagra.
Skończył, wstał i wyszedł. Za nim, przy nodze, cichutko sunął Bulter.
Karol Ebonis nie pierwszy raz miał do czynienia z amatorami.ubocznej działalności sortowni. Oddziały trofiejszczyków, które po skończonych walkach oczyszczały wraki z broni i innych militarnie użytecznych elementów, działały pobieżnie i czasami coś po nich zostawało. Głównym odbiorcą tych trofeów był zaprzyjaźniony komendant Gwardii Obywatelskiej; twierdził, że zawsze przyda mu się coś poza rozdzielnikiem, na akcje specjalne. Szybko więc zniechęcał innych chętnych na odzyskany sprzęt. To, czego nie wziął komendant, właściciele firmy zachowywali do własnego użytku.
Tym razem Karol Ebonis zamiast z komendą kazał połączyć się ze szwagrem.
Szwagier rzadko przyjeżdżał na składowisko, chociaż był pomysłodawcą interesu. Wolał siedzieć w stolicy i dbać, jak mówił, o marketing i wizerunek firmy. To on przewidział, że po walkach będzie zapotrzebowanie na oczyszczanie miast i pól z rozbitych maszyn. Niektóre regiony Roda II były wręcz usiane wrakami. Planeta w ciągu dwóch lat konfliktu przechodziła kilkakrotnie z rąk do rąk. Za każdym razem transportowce przywoziły nowe dywizje robotów bojowych, które masakrowały się, depcząc i rujnując wszystko dookoła. Stare Dominium zostało wypchnięte przez Rzeczpospolitą Kylo, republikanów zmienił marionetkowy rząd nasłany przez Ligę Obcych Ras, który wkrótce złożył rezygnację w wypalonym budynku parlamentu, otoczony przez siły Nowego Dominium. Dzieła zniszczenia dopełniały rajdy pancernych zagonów z Republiki Maszyn. Wyzwoliciele się zmieniali, a wraki zostawały. Władze wojskowe interesowały się nimi, dopóki nie zostały rozbrojone, a ze środka nie wyciągnięto szczątków nieszczęsnych pilotów. Resztę zostawiono na głowie lokalnych władz. I wtedy wkroczyli oni. Doświadczenie zdobywali we własnym ogródku. W rodzinnym domku Ebonisa, między salonem i kuchnią, zaczaił się na przykład Robal i nim cokolwiek zdołał zrobić, dostał w bok fuzyjną lancą. Nawet nie można było rozpoznać, z jakiej był formacji, kompletna rozsypka.
Zrazu wszystko załatwiali sami, zbieranie, transport, sortowanie i ekspedycja do huty. Potem się skoncentrowali na najbardziej dochodowym - sortowaniu. Interes był kurą znoszącą złote jaja.
Szwagier odebrał dopiero po pół godzinie. Nie wyglądał dobrze.
- Mietek! - Ebonis nie mógł ukryć zdenerwowania, on tu zbiera cięgi, a tamten sobie w stolicy baluję. - Był u mnie podejrzany facet...
- Chciał procesor - raczej stwierdził, niż zapytał szwagier.
- Nooo.
- Słuchaj, właśnie wypuścili mnie z Koszałka. - Potoczna nazwa siedziby Tajnej Służby Jego Imperatorskiej Mości zmroziła Karolowi krew. - Wyciągnęli mnie z domu o północy. Gadali o ważnym procesorze, dużo o nas wiedzą. Nie jest dobrze, musimy znaleźć ten szrot.
- U mnie zostawił zdjęcia, opisy i numer seryjny.
- Prześlij mi to, spróbuję się czegoś dowiedzieć. Mietek zgłosił się po godzinie, był ogolony, ale oczy
latały mu nerwowo.
- Słuchaj, czegoś takiego w życiu nie widziałem.
- Ani ja.
- Twierdzą, że u nas to działało, bo zarejestrowali aktywność... Podobno użyto tego do tajnej eksperymentalnej operacji, eksperyment prawie się udał, ale uczestnicy popełnili samobójstwo. No i muszą wiedzieć dlaczego. Sprawa jest tajna, a oni nerwowi, jakby od tego zależały losy Imperium.
- Mówili, że u nas działało... - Popatrzyli po sobie i jednocześnie krzyknęli: - Jasiu!
Szwagier zerwał się zza biurka.
- Poczekaj. Za cztery godziny będę u was.
Ebonis wyłączył komunikator i popędził do piwnicy, gdzie swoją pracownię urządził dwudziestolatek Jasiu, wojenna sierota przygarnięta przez szwagra. Oficjalnie był w firmie magazynierem, ale w rzeczywistości przywracał do życia i przygotowywał do sprzedaży układy scalone. W programowaniu procesorów był bezkonkurencyjny, każda kość, która przeszła przez jego ręce, zachowywała się jak świeżo wypuszczona z salonu.
Pryncypał wpadł z hukiem, więc wychowanek nieco się spłoszył. Spojrzał na papiery, które wylądowały przed nim na biurku. Po chwili zaczął niepewnie wyjaśnienia:
- Dwa ocalały...
- Gdzie reszta? Płyty główne, obudowy, cokolwiek, ponoć było ich dziesięć.
Jasiu wskazał ciemny róg pokoju.
- Tam. Nie wiem, czy akurat jest dziesięć, ale całkiem zeszklone, jakby ktoś z bliska przyładował miotaczem plazmowym.
- Czegoś się dowiedziałeś? Wiesz, co to jest? Młodzieniec nerwowo przełknął ślinę.
- To nie są maszyny. To znaczy oni, to znaczy te... no oni myślą jak ludzie. Komunikowali się ze mną. Nie jest łatwo, bo nie mogę rozgryźć formuły interfejsu, technologia pochodzi chyba z Republiki Maszyn. Ale podstawowe słowa łapię. To tak jakby w procesor wlać ludzką psychikę, a przynajmniej część. W tych Xyberach nie było pilota, bo choć były rozwalone, to w środku ani śladu krwi. Ani nic.
- O to chodzi! Chcą budować Xyber Mechy bez pilota.
- Właśnie podłączyłem jednego. Ale widzę, że coś idzie po sieci, jakby niezależnie zgłaszał się do centrali.
- Niedobrze, zaraz tu będą. Przyjdą po to, a my wiemy za dużo. Bo niby skąd oni mogą brać te "psychiki"?
- O, jeden zaczął mówić.
Zapatrzyli się w monitor, po którym zaczęły się przesuwać litery:
//Moja dobry stwór, nie potwór, moja woleć śmierć, niż niszczyć inny stwór, ja nie wracać do labor, ja nie chcieć ćwiczyć w labor.\\
Ebonis z trudem zbierał myśli.
- Jasiu, możesz przekazać, że grozi im niebezpieczeństwo? Że jadą ich zabrać, czy coś takiego? Że muszą się bronić. Ta kość ma standardowe gniazdo do głównej płyty sterującej, spróbujemy im pomóc. Potem bierz procesory i do bunkra.
Po chwili na monitorze pojawiły się lecące rządkiem słowa: Strach, //nienawiść, strach, nienawiść...\\
Bunkier to był obszerny schron mieszczący się pod główną halą sortowni. Trzymali tam moduły Xyber Mechów, których nie wziął komendant. Wszystko odremontowane, na chodzie, z naładowanymi bateriami.
Ebonis sięgnął po sterowanie manipulatorów i zaczął łączyć poszczególne moduły.
- Jasiu, bierz się za panel programujący, wyjdzie mi tu jeden Snajper i Robal. Wprowadź im topografię terenu. A do tego to, co zarejestrował automat na bramie, kiedy przyjechał ten ważniak z Bulterem, parametry wozu i całą resztę. No i najważniejsze... że to jest właśnie wróg.
Po godzinie byli gotowi. Dwie maszyny opuściły podziemny hangar i cicho zniknęły w zaroślach ciągnących się wzdłuż szosy prowadzącej do składowiska.
- Szefie. Pan wierzy w myślące maszyny? - spytał Jasiu, patrząc w ślad za niknącymi robotami.
- Nie wiem, kochany, ale pomyślałem, że może to jest jedyne wyjście.
Kolację jedli w biurze. Kończyli, gdy na zachodzie pojawiła się łuna, która przeszła w gęsty słup dymu. Dały się słyszeć oddalone eksplozje.
Godzinę później dotarł szwagier.
- Straszne korki na drodze - zaczął zdyszany, ledwie opuścił samochód. Szosa zatarasowana, istne pobojowisko. Spotkałem naszego komendanta, mówił, że dziwna sprawa, jakieś porachunki czy coś, bo spalono trzy samochody na rządowych numerach. W jednym jakiś profesor jechał, w drugim kupa sprzętu, jakby wóz pelengacyjny. Wszystko w drobiazgi rozwalone, jakieś dokumenty się spaliły. Nawet jeden ich szwadron oberwał, bo szli po śladach, ale bez ofiar. Mówił, że to robota Xyber Mechów, a trupy w tych wozach to wyglądają jak z tajnych służb. Ale jak dzwonili na Koszałka, to tam nic nie wiedzą. Nikogo nie przyślą. "Sprawa nie leży w zakresie zainteresowania Tajnej Służby Jego Imperatorskiej Mości".
- Chodź, szwagier, musimy pogadać. Jasiu, a skocz no do mojego gabinetu, tam flaszeczka jest w biblioteczce, za żółtym segregatorem!
Tuż nad ranem, po wyczerpaniu butelki, Ebonis wyszedł na taras zaczerpnąć świeżego powietrza. W pół mroku zamajaczyły dwa obłe kształty, delikatnie zadźwięczał komunikator. Karol spojrzał na wyświetlacz, na którym pojawiły się słowa:
//Twoja dobry pan, moja być twój iksmech, ty wielka przyjaciela.\\
- No dobra. - Ebonis machnął ręką w stronę otwartego ciągle bunkra. - Do budy spać, jutro pogadamy.
Bogusław Pinkiewicz
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
NF 2005 09 operacja transylwaniaNF 2005 09 dziewczynka w czerwonym kapturkuNF 2005 09 miniaturyNF 2005 09 kontraktNF 2005 09 koronaNF 2005 09 zero jedenNF 2005 09 rara avis2005 09 38NF 2005 02 siła wizji2005 09 42NF 2005 06 wielki powrót von keiseraNF 2005 10 prawo seriiNF 2005 05 balet słoniNF 2005 08 pocałunek śmierciNF 2005 10 misja animal planetNF 2005 122005 09 Mac MysteriesNF 2005 06 dębywięcej podobnych podstron