NF 2005 09 zero jeden


Chris Robertson
Zero jeden

Tsui stał opromieniony złocistym światłem poranka w Zdobnym Ogrodzie, spoglądając na spokojne wody stawu pełnego liczydłaków i rozmyślając o wieczności. Poza murami Zakazane Miasto wrzało od ruchu niezliczonej ilości służby, eunuchów i ministrów, krzątających się na usługach Cesarza, jednak w samym ogrodzie panowały cisza i spokój.
Poza Cesarskim Domem Rachmistrzowskim, gdzie Tsui służył jako Najwyższy Rachmistrz od śmierci swojego poprzednika i zarazem ojca, Zdobny Ogród był jedynym miejscem, gdzie spędzał sporo czasu. Nieprzerwany szmer koralików, uderzających o siebie i przesuwających się po naoliwionych prętach, był jedyną muzyką, jaką mogły znieść jego uszy i jednocześnie drogą mu tak samo jak bicie jego serca. Wciąż jednak zdarzały się chwile, kiedy rytm monotonnej symfonii zaczynał go męczyć. W tych rzadkich chwilach tylko spokój stawów i otaczająca je cisza przynosiły mu ukojenie.
Jego ojciec, kiedy jeszcze sam był Wielkim Rachmistrzem, a Tsui nie był nawet terminatorem, wyjaśnił mu, że to czas i ograniczona liczba zasobów ludzkich są największymi wrogami rachowania. Jeden człowiek z jednym liczydłem i nieograniczoną ilością czasu może rozwiązać każde równanie matematyczne, jakie można sobie wyobrazić, podobnie jak nieskończona liczba ludzi, pracujących z nieskończoną liczbą liczydeł, mogłaby rozwiązać każde równanie w okamgnieniu. Jednak żaden człowiek nie ma przed sobą nieskończonego życia i żaden władca nie ma na swoich usługach nieskończonej liczby ludzi. Zadaniem Najwyższego Rachmistrza jest znaleźć złoty środek między tymi dwoma przypadkami. Setki ludzi w Cesarskim Domu Rachmistrzowskim delikatnie poruszało paciorkami liczydeł, aby dostarczyć odpowiedzi oczekiwanej przez Cesarza. Każde stuknięcie koralika o koralik poprzedzała chwila ciszy - krótka, ale wystarczająca, aby przypomnieć Tsuiemu o granicach ludzkich możliwości. Przez ten jeden moment wrogowie rachowania byli zwycięzcami.
Jako dziecko Tsui śnił o równinie, jak okiem sięgnąć wypełnionej ludźmi pochylonymi nad niewielkimi drewnianymi ramkami. Palce tańczyły po paciorkach z wiśniowego drewna. Ludzie w skupieniu rozwiązywali powierzone im zadania. W swoim śnie Tsui nie słyszał jednak tych samych pojedynczych, następujących po sobie stuknięć, które zawsze towarzyszyły mu, kiedy stał u boku ojca. Każdy moment, kiedy w rzeczywistości nastawała cisza, tam wypełniony był jednostajnym, przyciszonym szmerem, z którego nie wyróżniał się żaden pojedynczy dźwięk.
Tylko w idealnej ciszy Tsui mógł doświadczyć podobnego wrażenia, a ciszę idealną mógł odnaleźć tylko tu, w Zdobnych Ogrodach. Lubił w milczeniu i bezruchu stać z zamkniętymi oczyma nad brzegiem wody i wyobrażać sobie siebie jako część nieskończonej równiny, błyskawicznie udzielającej odpowiedzi na każde pytanie.
Tsuiego wyrwał z zadumy odgłos kroków. Otworzywszy oczy, zobaczył Baia, Cesarskiego Inspektora, niespiesznie zmierzającego w jego stronę. Podobnie jak Tsui, Inspektor także odnajdywał spokój i wytchnienie w murach wypełnionych ciszą. Dwaj mężczyźni często spotykali się w tym miejscu i zwykle wymieniali przy tej okazji kilka grzecznościowych zdań;
- Dzień dobry, Najwyższy Rachmistrzu. - Bai odezwał się jako pierwszy. Doszedł do brzegu stawu, jak zawsze zaopatrzony w torebkę z woskowanego papieru. Zatrzymał się naprzeciw Tsuiego, obok południowego zbiornika, jednocześnie sprawnymi ruchami palców rozpakowując zawiniątko. Tym razem miał dla ryb spory kawałek zimnej wieprzowiny, włożonej pomiędzy dwie kromki chleba. Pomysł, pochodzący z chłodnej i odległej Anglii, a więc z drugiego końca świata, nigdy nie znalazł zrozumienia u Tsuiego, który w przeciwieństwie do Inspektora był tradycjonalistą, zwłaszcza gdy chodziło o jedzenie.
- Tak dobry, jak sobie na to zasłużyłem, Inspektorze - odparł, lekko przechylając głowę. Ponieważ był odpowiedzialny za pracę setek ludzi, w hierarchii pałacowej Tsui znajdował się ponad Inspektorem, lecz ze względu na wpływy tego człowieka oraz swobody przyznane Inspektorowi mocą carskiego dekretu, Najwyższy Rachmistrz zawsze okazywał mu szacunek, jednak bez cienia jakiejkolwiek uległości.
Bai w odpowiedzi skinął głową i zaczął wrzucać do wody kawałki chleba. Ospalnice z południowego stawu, powoli, ale z przemyślną precyzją podpływały pod dryfujące po powierzchni wody okruchy i pochłaniały je kolejno. Gładkie rybie łuski opalizowały złotawo, głaskane promieniami słońca przepuszczonymi przez pryzmat wody. W tym świetle bardziej przypominały szlachetne kamienie, zatopione w wodzie, niż żywe istoty. Ryby, będące wynikiem nieudanego eksperymentu sprzed lat, który miał wykluczyć człowieka z procesów obliczeniowych, hodowano nadal ze względu na ich instynkt pływania w zwartych ławicach. Jednakże podczas testów, prowadzonych przez naukowców, okazało się, że powolność zwierząt sprawia, iż nie są bardziej efektywne od jakiegokolwiek adepta Cesarskiego Domu Rachmistrzowskiego. Biolodzy i chemicy, uznawszy ich bezużyteczność, podjęli decyzję o przeniesieniu zwierząt do ogrodowych stawów.
- Wybacz, o Najwyższy Rachmistrzu - odezwał się znowu Bai, strzepując z plastra wieprzowiny resztki okruchów i kierując się w stronę północnego stawu. - Wydaje mi się nawet teraz, że ruchy tych nieszczęsnych stworzeń wciąż przypominają ruch waszych paciorków, przesuwanych po prętach. Nawet podczas karmienia ustawiają się w kolumny i rzędy.
Porwawszy płat mięsa na paski, Inspektor wrzucił je do wody, która natychmiast zabulgotała od ruchu miotających się, głodnych stworzeń. Muł z dna uniósł się i przesłonił widoczność.
- Ma pan rację - odrzekł Tsui, podążając wzdłuż brzegu za Inspektorem i spoglądając na nerwowy taniec tuż pod powierzchnią zmętniałej wody. Ta odmiana liczydłaków, w przeciwieństwie do swoich sąsiadów, była dużo szybsza i zwinniejsza, ale ża to nie tak spójna. Wyewoluowała ona z mięsożernych ryb, pochodzących z południowej strony zachodniej półkuli. Po swoich przodkach odziedziczyły mocno rozwinięty instynkt drapieżców. Zwierzęta te wykonywały wszystkie obliczenia dużo szybciej, niestety wyniki często okazywały się błędne. Podobnie jak ich ospali kuzyni, te żywiołowe stworzenia były mimo wszystko bardzo wysoko cenione, przede wszystkim ze względu na swoje atrakcyjne ubarwienie. Intrygująco zielonkawe łuski łagodziły efekt, jaki dawały ostre, przypominające sztylety zęby i postrzępione płetwy. Trafiły do ogrodów z Ministerstwa Do Spraw Eksperymentów, kiedy Tsui był jeszcze dzieckiem. - Naśladują proces liczenia jak ptaki imitujące ludzką mowę. Nieświadomie i bez jakiegokolwiek zrozumienia. Człowiek jak dotąd nie doczekał się godnych następców.
- Hmm... zamyślił się Inspektor, wrzucając ostatni kawałek mięsa do wody. Ale cóż koralik liczydła wie o swoim dziele? Czyż rachmistrz nie jest jedynym, który musi znać głębszy sens?
- Możliwe, o Inspektorze, być może właśnie dlatego jedynie Cesarz, niech-jego-najjaśniejsze-światło-świeci-nam-dziesięć-tysięcy-lat, ma władzę, aby rządzić ludzkim życiem i jego przeznaczeniem. Nie potrzebujemy znać całości planu, dopóki Cesarz nas prowadzi.
Co prawda Tsui w głębi serca uważał zupełnie inaczej, ale taki właśnie pogląd był poprawny politycznie.
Inspektor znów zamyślił się i wytarł dłonie o brzeg koszuli. Spoglądając ponad ramieniem Tsuiego w stronę bramy ogrodu, Bai uniósł lekko brwi i ruchem głowy wskazał tamten kierunek.
- Być może ma pan rację, Najwyższy Rachmistrzu. - Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie. - Sądzę, że któryś z nas będzie miał dziś do spełnienia jakieś zadanie. Czy domyśla się pan może, na kogo padnie?
Tsui odwrócił się w stronę bramy i ujrzał zmierzającego w ich kierunku cesarskiego pazia.
- Ja także nie - powiedział Inspektor, nie dając Tsuiemu czasu na odpowiedź. Sługa, który zbliżył się do nich szybkim krokiem, podał Rachmistrzowi pergamin, po czym ukłonił się nisko obu mężczyznom. Bai z uśmiechem odpowiedział ukłonem, po czym wrócił do obserwowania liczydłaków. Ostatni skrawek mięsa dawno już zniknął, ale szara od mułu woda wciąż była jeszcze lekko spieniona.

Kiedy dotarł na miejsce, wszyscy już czekali: ministrowie, dworzanie, eunuchowie i służba, Cesarzowa, jej damy dworu z mocno pomalowanymi twarzami, przypominającymi teatralne maski, oraz sam Cesarz, siedzący na Tronie Złotego Smoka. Wszyscy wpatrzeni w stojącą przed nimi piekielną maszynę, mającą w sobie coś z jadowitej żaby przycupniętej na drewnianej, lakierowanej podłodze. Jej właściciel stał obok, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Tsuiego powitał w przedsionku Lord Szambelan. Skarciwszy go wzrokiem za spóźnienie, Szambelan powiódł Tsuiego do komnaty, gdzie obaj uklękli i skłonili się uniżenie przed Imperatorem, dwa razy dotykając czołami zimnej posadzki.
- Cesarz nie lubi, gdy każe mu się czekać - przerwał niepokojącą ciszę władca, powoli przesuwając palcami po powierzchni szkarłatno-złotego przedmiotu, który trzymał w dłoni. - Zaczynajcie.
Imperator oparł łokcie na oparciach antycznego manchuriańskiego tronu i pochylił się do przodu. Przedmiot w jego rękach był miniaturą statku kosmicznego. Znacznie większa wersja modelu zwisała z krokwi ponad ich głowami. Skonstruowano ją z lakierowanego wiśniowego drzewa i kutego złota. To, że Cesarz nie lubi, gdy każe mu się czekać, nie było tajemnicą. Odkąd dziesięć lat temu wstąpił na tron, nie marzył o niczym innym, tylko o podróży w przestworza, i właśnie temu celowi poświęcił wszystkie środki najpotężniejszego z narodów. Jego przodkowie wieki wcześniej podbili trzy czwarte świata. Jego dziadek, a później także i ojciec zdołali zapanować nad resztą, aby on, Wielki Cesarz Ziemi, mógł teraz marzyć o podbiciu gwiazd.
Za rządów Cesarza na każde pięć zleceń wykonania operacji matematycznych, jakie docierały do Domu Rachmistrzowskiego, cztery generowało Ministerstwo do spraw Podboju Kosmosu - ośrodek ustanowiony w celu rozwinięcia sztuki wznoszenia się w niebiosa. Tsui nigdy się nad tym dłużej nie zastanawiał. Przeglądając rozwiązania, sprawdzając prawidłowość każdego z nich, zanim opatrzył je ideogramem symbolizującym "Ukończenie" i "Satysfakcję", nigdy nie zastanawiał się, do czego naukowcy, mędrcy czy alchemicy mieliby potrzebować tych odpowiedzi. Praca Najwyższego Rachmistrza polegała na wykonywaniu obliczeń, natomiast o zastosowanie wyników martwił się kto inny.
Teraz, kiedy po raz pierwszy został wezwany przez oblicze Cesarza, Tsui pomyślał, że być może ten jeden jedyny raz właśnie on miał być tym kimś.
Stojący obok Tsuiego Lord Szambelan dał znak obcemu mężczyźnie, aby przygotował się do wystąpienia. Wysoki, szczupły biały człowiek miał brązowe włosy i rzadkie, lekko opadające ku kącikom ust wąsy. Na grzbiecie wydatnego nosa tkwiły okulary. Ubrany był w czarny wełniany garnitur, mocno wyświechtany na kolanach.
- Tysiąckrotnie przepraszam za opóźnienie, Wasza Cesarska Mość - przemówił Lord Szambelan, kłaniając się nisko. - Chciałbym przedstawić Proctora Napiera, naukowego attache z Brytanii, podbitej przed wiekami przez twych wspaniałych przodków.
Władca skinął nieznacznie głową, co oznaczało zgodę na to, by obcy zaczął mówić w swoim imieniu.
- Wielkie dzięki za tę łaskawość, o Cesarzu - zaczął Proctor Napier. - Przybyłem, aby uzyskać twój patronat nad moimi badaniami.
Dłoń Cesarza zacisnęła się na podłokietniku.
- Wysłał mnie w te strony oddany ci rząd mojego rodzinnego lądu - kontynuował Napier - aby wspomóc twe Imperium w prowadzonych badaniach. Moją specjalnością jest logika i systematyzowanie informacji. Ponadto w ostatnich latach zainteresowałem się zagadnieniami związanymi z rachowaniem. Wielkie plany Waszej Cesarskiej Mości, aby opanować Księżyc i dalekie planety, a także, by stworzyć mapę ciał niebieskich, na każdym kroku wymagają wielu skomplikowanych obliczeń, te zaś z kolei wymagają łudzi, materiałów i czasu. Mam nadzieję, że dzięki mojemu wynalazkowi będzie można doprowadzić te wymogi do minimum, a jednocześnie przyspieszyć osiągnięcie upragnionego celu.
Tsui, który aż do tej pory nie miał pojęcia, dlaczego został wezwany przed oblicze Cesarza, nagle nabrał niedobrych podejrzeń. Z trudem zapanował nad pragnieniem rzucenia się na obcego człowieka. Stojąc obok Szambelana, słuchał uważnie, a jego pięści coraz mocniej zaciskały się pod przykryciem długich, obszernych rękawów.
- Korzystając z waszej łaskawości - mówił dalej mężczyzna - chciałbym pokrótce objaśnić podstawy działania mojego wynalazku. - Nieśmiałym gestem wskazał na stojące przed nim urządzenie. - Podstawową zasadą, na której opiera się jego praca, jest system liczbowy bazujący na dwóch wartościach. System ten nazywa się "binarnym". Chociaż jest on rzeczą nową, to swoje korzenie ma w antycznej chińskiej mądrości, dlatego też Wasza Boska Wysokość jest najodpowiedniejszą osobą, której można go zaprezentować.
Trójznaki z księgi I Ching opierają się na strukturze Yin i Yang, czyli na dopełniających się siłach natury. Trójznaki te, tworzące heksagramy, składają się z linii ciągłych i przerywanych. Zaczynając od tej pary wartości, możemy wygenerować dowolną liczbę kombinacji. Niemiecki mędrzec Gottfried Leibniz dwa wieki temu wykorzystał tę podstawową strukturę do stworzenia systemu numerycznego, zdolnego przedstawić każdą wartość za pomocą zaledwie dwóch symboli. Wybrał do tego liczebniki arabskie: "1" i "0", ale gdyby zastąpić je za pomocą Yin i Yang, cały system nadal będzie funkcjonował w ten sam sposób. Kluczem jest dekodowanie. Używając zapisu arabskiego, cyfra 1 jest przedstawiana jako "1", cyfra 2 jako "10", cyfra 3 jako "11", cyfra 4 jako "100" i tak dalej.
Cesarz westchnął i ostentacyjnie zaczął przyglądać się modelowi statku kosmicznego. Widać było wyraźnie, że prezentacja zaczyna go nudzić. Napier chyba to zauważył, ponieważ postanowił skrócić swój wywód.
- I w ten właśnie sposób dochodzimy do mojego wynalazku. - Odwrócił się w stronę lśniącej, metalowej konstrukcji. Sięgała mu do kolan i była niemal równie szeroka, w kształcie sześcianu. Wieńczyła ją mosiężna rama, do której przymocowano drewniane klocki. Każdy z nich miał na sobie symbol litery bądź cyfry. Na środku ścianki, skierowanej w stronę cesarskiego tronu, znajdowały się trzy rzędy lśniących od grubej warstwy tłuszczu mosiężnych klawiszy, po piętnaście sztuk w każdym.
- Nazwałem go Machiną Analityczną. Napędzana prostym silnikiem, składa się z serii przełączników, z których każdy ma tylko dwa tryby działania: "włączony" i "wyłączony". Nadając każdemu z tych stanów binarną wartość, jesteśmy w stanie przestawić każdą liczbę, pod warunkiem że dysponujemy odpowiednią liczbą przełączników. Korzystając z możliwości wprowadzenia pięciu zmiennych i otrzymania wyniku niemal natychmiast po wydaniu odpowiednich dyspozycji - wskazał na grupę klocków, wieńczącą urządzenie - w pełni sprawna Machina Analityczna teoretycznie jest w stanie błyskawicznie rozwiązać każde równanie. Zwykły człowiek, posiadający podstawową umiejętność czytania i wprowadzania danych, może uzyskać prawidłowy rezultat dużo prędzej niż grupa wykwalifikowanych rachmistrzów. Oczywiście jest to dopiero prototyp, zdolny przetworzyć ograniczoną ilość danych, jednak przy niewielkim nakładzie środków jestem pewien, że moglibyśmy skonstruować maszynę wolną od wszelkich ograniczeń.
Tsui poczuł, jak krew gwałtownie napływa mu do twarzy i pulsuje w uszach, lecz na zewnątrz zachował pełen spokój, nie chcąc narazić się na gniew władcy.
- Wasza Cesarska Mość pozwoli? - Napier spojrzał pytająco w stronę Cesarza.
Imperator drgnął nieznacznie, w odpowiedzi na co Szambelan postąpił krok naprzód.
- Możesz zaprezentować działanie swojej machiny - powiedział głośno, nie spuszczając wzroku z Napiera.
Napier wytarł dłonie o spodnie, ukucnął i ujął drewnianą korbę, znajdującą się z boku maszyny. Na jego bladej twarzy odmalował się znaczny wysiłek, kiedy giął się i naprężał, wykonując szereg przedziwnych ewolucji. Wreszcie wynalazek wydał z siebie odgłos, od którego Tsuiemu ścierpły zęby. Kiedy Najwyższy Rachmistrz był pewien, że dłużej już nie zniesie przeraźliwego dźwięku, silnik zacharczał, zakrztusił się i ożył. Cienkie smużki czarnego, gryzącego dymu wypłynęły ze szpar w metalowej obudowie,, a na lakierowaną podłogę spadła kropla oleju.
Nerwowo oblizując wargi, Napier obszedł urządzenie dookoła i położył palce na mosiężnych guzikach.
- Zacznę od najprostszego przykładu - oznajmił. - Czy ktoś mógłby zaproponować dwie liczby?
Wyglądało na to, że nikt nie ma ochoty skorzystać z zaproszenia - wszyscy byli zbyt zajęci obserwowaniem postukującej maszyny, na wypadek gdyby nagle okazało się, że stanowi ona jakieś zagrożenie.
- Może pan? - Napier zwrócił się do Tsuiego. - Czy mógłby pan wymienić dwie liczby, abym na ich przykładzie przeprowadził prezentację?
Czując na sobie spojrzenia wszystkich, Tsuiemu nie pozostało nic innego, jak tylko zwalczyć przemożną chęć ucieczki i spełnić życzenie mężczyzny.
- Jeden i dwa - odpowiedział bez namysłu, ze wzrokiem wbitym w czubki butów.
Upewniwszy się, że nikt nie ma żadnej innej propozycji, Napier nacisnął cztery klawisze.
- Właśnie poleciłem maszynie, aby podała wartość uzyskaną po zsumowaniu dwóch wprowadzonych liczb - wyjaśnił. - Kiedy nacisnę ten przycisk, maszyna zakończy obliczanie i poda nam końcowy wynik.
Demonstrując swój talent do budowania dramatycznego napięcia, Napier cofnął rękę, aby po chwili znpw zbliżyć wyprostowany palec do guzika. Silnik ponownie zacharczał i wypuścił ze swoich trzewi kolejną chmurę dymu. Chwilę później oczom wszystkich ukazał się wynik: "3".
- Proszę bardzo, widzą państwo? - Cała postać mężczyzny promieniała triumfem. - Maszyna obliczyła wartość zupełnie sama, bez żadnej ingerencji człowieka, od momentu wprowadzenia danych.
- Widziałem konie - dał się słyszeć cichy głos Cesarza - które wykonywały bardziej skomplikowane działania.
- Możliwe, Imperatorze - odezwał się Szambelan - że powinniśmy poddać to urządzenie trudniejszej próbie. Najwyższy Rachmistrzu? - Mężczyzna nieznacznym ruchem dłoni zachęcił Tsuiego do wystąpienia krok naprzód.
Szambelan pstryknął palcami, a z cienia natychmiast wyłonił się paź, niosąc niewielki stołeczek w jednej ręce i liczydło w drugiej. Ustawiwszy taboret w pewnej odległości od machiny obcego, sługa podał Tsuiemu liczydło, ukłonił się i powrócił na swoje miejsce.
- Za pozwoleniem Waszej Cesarskiej Mości, sugeruję, aby te same działania zostały wykonane równocześnie przez machinę liczącą Proctora Napiera i Głównego Rachmistrza, który posłuży się liczydłem. Wynik tego krótkiego sprawdzianu bez wątpienia powie nam, która z metod jest skuteczniejsza.
Cesarz uniósł lekko brwi i skinął głową na znak, że przystaje na takie warunki.
- Zaczynajmy zatem - zaordynował Szambelan.

Tsui usiadł na taborecie. Liczydło w jego dłoniach było chłodne i gładkie. Paciorki bez oporu przesuwały się po prętach. Przechyliwszy przyrząd, zastygł w pełnym oczekiwania bezruchu.

Funkcję sędziego miał pełnić Szambelan, do zadań którego należało również odczytywanie liczb z przygotowanej wcześniej kartki. Przewidział, jaki obrót przybierze audiencja, i zawczasu obmyślił formę testu, z którym zmierzą się maszyna i człowiek. Nietaktem byłoby jednak sugerować, że sam tak pokierował spotkaniem, aby zaowocowało niecodziennym pojedynkiem.
Pierwsze zadanie polegało na prostym dodaniu dwóch sześciocyfrowych liczb. Tsui uzyskał odpowiedź pierwszy, podczas gdy maszyna Napiera wciąż jeszcze charkotała i świstała. W tej turze człowiek okazał się być trzy razy szybszy od urządzenia.
Drugi etap testu polegał na wykonaniu mnożenia, i tym razem także Tsui okazał się triumfatorem. Jednak czas oczekiwania na podanie wyniku przez maszynę okazał się już tylko dwa razy dłuższy niż ten, jakiego potrzebował Najwyższy Rachmistrz.
Trzecia próba przewidywała wykonanie dzielenia liczby czterocyfrowej przez sześciocyfrową. Tsui, ledwie opanowując drżenie rąk, wykrzyczał odpowiedź tylko ułamek sekundy przed tym, zanim zrobił to Napier. Szambelan ponownie ogłosił Najwyższego Rachmistrza zwycięzcą, mimo głośnych protestów wynalazcy, który swoją maszynę zaprogramował na podawanie wyniku z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku, co znacznie wydłużyło czas potrzebny do przeprowadzenia obliczeń.
Czwarte zadanie polegało na znalezieniu pierwiastka trzeciego stopnia z liczby sześciocyfrowej. Tym razem, mając w pamięci poprzednią porażkę, Napier zażądał, aby obaj uczestnicy podali wynik z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku. Szambelan zgodził się na ten warunek. Tsui, który był już wtedy w trakcie liczenia, poczuł, jak kropla zimnego potu spływa mu wzdłuż kręgosłupa. Każde dodatkowe miejsce po przecinku znacznie wydłużało pracę, a on i tak wcale nie był pewien wygranej.
Ledwo widocznymi ruchami palców przesuwał po prętach pojedyncze koraliki, zbyt skupiony, aby pozwolić sobie nawet na głębszy oddech. Dawał z siebie wszystko. Czuł, że od ostatecznego zwycięstwa dzielą go zaledwie sekundy. Wstrętna, rozklekotana maszyna obcego zostanie wystawiona na pośmiewisko, a jego stanowisko Najwyższego Rachmistrza będzie ocalone.
- Mam!
Napier odsunął się od machiny, aby wszyscy mogli przekonać się o jego zwycięstwie. Z dumą, bez śladu wstydu, spojrzał wprost na Cesarza, jakby spodziewał się z jego strony jakichś oznak uznania.
Tsui zastygł w bezruchu. Wpatrując się w liczydło, stwierdził, że od końca obliczeń dzieli go jeszcze przynajmniej kilka, a może nawet kilkanaście długich minut. Wystarczyło mu także jedno spojrzenie na wynik Napiera, aby wiedzieć, że jest on poprawny.
- A zatem mamy zwycięzcę! - donośnym głosem oznajmił Szambelan, stając obok Tsuiego. - Z czterech testów, których przed chwilą wszyscy tu byliśmy świadkami, w trzech zatriumfowała metoda tradycyjna. Wynalazek Proctora Napiera okazał się bezużyteczny.
- Ale przecież...
Mężczyzna był zbyt zaskoczony, aby zaprotestować. Widząc zdecydowanie malujące się na twarzy Szambelana, uznał, że od tego wyroku nie będzie odwołania. Gdyby się teraz sprzeciwił, zaryzykowałby dużo więcej niż tylko utratę twarzy.
Tsui, zbyt odrętwiały, aby się odezwać, stanął niepewnie na wciąż trzęsących się nogach, wręczył liczydło paziowi, który znów wyłonił się z cienia, i skłoniwszy się Cesarzowi, odwrócił się w stronę wyjścia, płonąc ze wstydu.
- Cesarz domaga się odpowiedzi na jeszcze jedno pytanie. - Donośny głos władcy poniósł się po sali. - Brytyjczyku, ile czasu potrzebujesz, aby wprowadzić wszystkie udoskonalenia, o których mówiłeś wcześniej? Ilu twoich rodaków dysponuje wystarczającą wiedzą, aby pomagać ci w pracy?
Napier, który zaczął już z ponurą miną pakować swoje rzeczy, wyprostował się prędko. Pocierając podbródek palcem usmarowanym olejem, odpowiedział:
- Pozbycie się istniejących ograniczeń jest kwestią miesięcy, Wasza Wysokość. Najwyżej roku. Na razie jestem jedyną osobą, która rozumie działanie tego urządzenia i potrafi je samodzielnie skonstruować.
Cesarz nadspodziewanie energicznie dwa razy skinął głową.
- Teraz proszę wyjść - rozkazał, a wszyscy zgromadzeni błyskawicznie spełnili jego żądanie.

Kiedy Napier pakował swoje rzeczy, Szambelan złapał Tsuiego za łokieć.
- Jeszcze chwilę, Najwyższy Rachmistrzu - powiedział nienaturalnie ściszonym głosem, prowadząc go do komnaty, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć.
- Wielkie dzięki, Lordzie Szambelanie - szepnął Tsui
- że pozwoliłeś mi przysłużyć się naszemu najjaśniejszemu Cesarzowi.
- Każdy z nas odegrał dziś swoją rolę - odparł Szambelan. - Jednak musisz pamiętać, że twoje dzisiejsze zasługi ledwie zrównoważą obrazę, jaką było to, że kazałeś mu na siebie czekać.
- Za co stokrotnie przepraszam - przerwał mu Tsui.
- Czy to jednak nie jest dziwne, że posłałeś po mnie do Domu Rachmistrzowskiego w porze, kiedy, jak przecież dobrze wiesz, przebywam zawsze w innym miejscu? Wydaje mi się, że którykolwiek z moich czeladników mógłby przyjrzeć się prezentacji tego urządzenia i stanąć z nim w zawody
- Możliwe. - Szambelan zmarszczył brwi. - Możliwe, że umknęło mi z pamięci, że o tej porze nie można znaleźć cię w Domu Rachmistrzowskim, możliwe także, że nie przyszło mi do głowy, aby prosić o to któregoś z twoich czeladników. Ale możliwe jest też - tu Szambelan uniósł swój długi, smukły palec - że tylko człowiek na twoim stanowisku był odpowiednim świadkiem dzisiejszych wydarzeń. Zawsze wierzyłem, Najwyższy Rachmistrzu, że umiesz rozwiązać zadania, które inni mają za nierozwiązywalne, a także takie, których inni nawet nie potrafią dostrzec.
Tkui skinął głową.
- Owszem, ale są setki innych, którzy dorównują mi umiejętnościami.
- Hmm - mruknął Szambelan. - Sądzę jednak, że lepiej, iż to akurat ty rozprawiłeś się z tą maszyną, a nie któryś z twoich uczniów.
Zainteresowanie Cesarza wynalazkiem Napiera i jego udoskonaleniami było dość niepokojące. Mogło ono oznaczać, że niedawny pojedynek bynajmniej nie zakończył sprawy, lecz dopiero dał jej początek. Dzięki przemyślności Lorda Szambelana niebezpieczeństwo udało się zażegnać jedynie tymczasowo.
- Trudno mi nie zgodzić się z tą opinią. - Usta Tsuiego ściągnęły się w wąską, pobladłą kreskę. - Dziękuję za poddanie mi tego pod rozwagę.
Szambelan skinął głową i szczelniej otuliwszy się płaszczem, wyślizgnął się z powrotem do przedsionka, pozostawiając Tsuiego samego.

Następny poranek zastał Najwyższego Rachmistrza w Zdobnych Ogrodach, przypatrującego się liczydłakom z północnego stawu. Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków na żwirze. Chwilę potem obok niego stanął Cesarski Inspektor Bai.
- Dzień dobry, Najwyższy Rachmistrzu.
- Tak, Inspektorze... - Woda była tak mocno zamulona, że właściwie nie było widać pływających pod jej powierzchnią mięsożernych ryb. - To chyba istotnie dobry dzień.
- Może się to wydać dość zaskakujące - kontynuował Bai - biorąc pod uwagę dramatyczne wydarzenia wczorajszego wieczora.
Inspektor wyciągnął torebkę zjedzeniem i zaczął swoim zwyczajem po kawałku wrzucać do wody wieprzowinę.
- Dramatyczne?
- Hmm - mruknął Inspektor, rozglądając się po gładkiej powierzchni stawu. - Wygląda na to, że ryby nie są dziś głodne - zauważył cicho, lekko zdziwiony, zanim odpowiedział na pytanie Rachmistrza. - Tak, dramatyczne. Wszystko wskazuje na to, że gość z Zakazanego Miasta zniknął gdzieś pomiędzy komnatą przyjęć a bramą główną, po tym jak zaprezentował Cesarzowi swój wynalazek. Sam zaś wynalazek znaleziono roztrzaskany na Wielkim Dziedzińcu. Prawdopodobnie przez przypadek, a może celowo, został zrzucony z któregoś z wyższych tarasów. Jego Cesarska Mość wydał rozkaz szczególnie uważnego przyjrzenia się tej sprawie. Zdaje się, że chciał nawiązać współpracę z tym człowiekiem.
Tsui pokiwał głową, a w geście tym zawarł odpowiednią dawkę zarówno ciekawości, jak i troski.
- Jeśli chodzi o samego człowieka, to po prostu wyparował bez śladu. - Inspektor znów przerwał, a po chwili dodał już zupełnie innym, swobodnym tonem: - Słyszałem, że pan także był obecny na wczorajszym pokazie? Pewnie nie zwrócił pan uwagi na to, w którą stronę udał się wynalazca?
Tsui bezradnie pokręcił głową.
- Niestety nie.
Główny Rachmistrz nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia. Nie zrobił przecież nic złego, jego rola w całej sprawie ograniczyła się do wyszeptania kilku słów, po tym jak w największym pośpiechu udał się do Cesarskiego Domu Rachmistrzowskiego, a zakończyła się na obejrzeniu kartki, dostarczonej przez jednego z jego młodych terminatorów. Na niepodpisanym skrawku papieru widniał tylko jeden ideogram, wskazujący na "Ukończenie" i sugerujący "Satysfakcję".
Od wczesnego dzieciństwa zadaniem Tsuiego było precyzyjne określanie problemów i prezentowanie ich rozwiązań. Zastanawianie się i roztrząsanie, do czego mogą zostać w przyszłości zastosowane, nie należało już do jego obowiązków.
- Hmm. - Inspektor nadal wpatrywał się w wody stawu, kręcąc głową. - Wygląda na to, że ryby nie są dziś zainteresowane moimi resztkami. Może ktoś je już nakarmił?
- Możliwe - zgodził się Tsui.
Westchnąwszy z rezygnacją, Inspektor wrzucił pozostałe kawałki mięsa do wody, a następnie udał się w stronę południowego stawu, aby tam poczęstować ospalnice okruchami chleba. Ryby od razu rozpoczęły swój powolny balet wokół pokarmu.
- A zatem, wracam dalej pełnić swoją służbę. - Inspektor Bai otrzepał dłonie z resztek jedzenia. - Do zobaczenia jutro, jak sądzę?
Tsui skinął głową.
- Tak. Raczej nigdzie się nie wybieram.
Inspektor skinął głową na pożegnanie i oddalił się, pozostawiając Najwyższego Rachmistrza samego w ogrodzie.
Tsui ogarnął spojrzeniem spokojne wody stawu, Muł powoli opadał, odsłaniając uformowane w szyk liczydłaki, prezentujące odpowiedź na jakieś dawno przebrzmiałe pytanie. Najwyższy Rachmistrz zamknął oczy i w niewzruszonej ciszy wyobraził sobie nieprzeliczone zastępy ludzi bez śladu znużenia pochylonych nad liczydłami.
Uśmiechnął się do swoich myśli.

Przełożyła Marianna Płusa


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 09 dziewczynka w czerwonym kapturku
NF 2005 09 miniatury
NF 2005 09 kontrakt
NF 2005 09 złomowiec
NF 2005 09 korona
NF 2005 09 rara avis
2005 09 38
NF 2005 02 siła wizji
2005 09 42
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
2005 09 Mac Mysteries
NF 2005 06 dęby

więcej podobnych podstron