Kydryński na safari
Magdalena Żakowska 2011-02-24, ostatnia aktualizacja 2011-02-24 00:23:57.0
Trzy powody - żona Marcina Kydryńskiego, dzieci Marcina Kydryńskiego, głupota Marcina Kydryńskiego -
sprawiły, że nie napisałam tego tekstu kilka dni temu, świeżo po wybuchu afery z fragmentami jego książki.
Przecież każdemu, kto pisze, zdarzyło się choć raz w życiu palnąć bzdurę. Ale potem Kydryński opublikował
wyjaśnienie...
O kompromitujących Marcina Kydryńskiego fragmentach jego książki sprzed 16 lat przeczytałam w internecie kilka dni
temu. (Wszystko zaczęło się od
wpisu na forum
)
Ohydne to, aż wstyd cytować. A pruderyjna nie jestem. Dwunastoletnie Arabki, to dla Kydryńskiego "czarodziejki", które
same się proszą, aby je "pieścić w hotelu przez wiele godzin". On miał wielką ochotę (on, czyli narrator książki, także
Marcin), ale na fantazjach się skończyło. Może to politycznie niepoprawne, ale ten akurat fragment jeszcze jakoś
potrafię Kydryńskiemu wybaczyć. Po pierwsze dlatego, że pedofilia to choroba, a chorujący choruje w poczuciu, że jest
zdrowy. Po drugie, nie koniecznie mamy tu do czynienia z pedofilią. Czy pożądanie do kilkunastoletniej dziewczynki jest
chorobą, czy zdrowym męskim odruchem wepchniętym do pojemnego worka z pedofilią i szeroko potępianym publicznie
- dyskusyjne.
Ale czym dalej w cytaty, tym gorzej. Seks z kilkunastoletnią czarnoskórą dziewczynką - pisał 16 lat temu Kydryński - to
"sublimacja żądzy spółkowania ze zwierzętami". "Dziewczęta w plemionach Czarnej Afryki nie nadają się do oswojenia.
(...) Seks dla większości Afrykanek to jedyna radość życia. Używają go w sposób równie naturalny i spontaniczny jak
zwierzęta. Jeśli nie pracują i nie kochają się - nuda je zabija. Często więc łączą te zajęcia. Biorą pieniądze wtedy, kiedy
ich potrzebują. Czasem proszą jedynie o śniadanie".
W skrócie: afrykańskie dziewczynki to nie ludzie, tylko zwierzęta, które marzą o tym, aby pokrył je Marcin Kydryński. To
dla nich najwyższy wymiar szczęścia, no, może prawie, bo do afrykańskiego nieba trafiają po seksie i śniadaniu.
Czy jest dla autora takich przemyśleń jakiś ratunek? Jest. Kydryński napisał te słowa 16 lat temu. Nie znał wtedy swojej
żony i nie miał dzieci. Był (miałam nadzieję) głupszy. Te trzy powody - żona, dzieci, głupota - sprawiły, że nie napisałam
tego komentarza kilka dni temu, świeżo po wybuchu afery. Ale autor nie daje sobie pomóc. Na swojej stronie
internetowej
opublikował właśnie wyjaśnienie.
Pisze, że podróż do Afryki na przełomie 1993 i 1994 roku odbył wraz z kolegami, a cytowana książka jest zbiorem
"impresji, dość, chwilami mocnych, bo taka to była podróż. (...) Żyliśmy, jedliśmy, spaliśmy, podróżowaliśmy jak
Afrykanie. Na tych sześć miesięcy staliśmy się (...) Afrykanami". Jaki jest w istocie przekaz tego, co dziś napisał? Nie
dość, że afrykańskie dziewczynki to zwierzątka, to jeszcze jak biały człowiek się na tej Czarnej Ziemi pojawi, to szybko
doszczętnie dziczeje. Do tego stopnia, że gotów jest patrzeć na dziewczynki-zwierzątka, jak na równy sobie gatunek! Są
jeszcze fragmenty, które Kydryński w oświadczeniu napisał, ale potem usunął. Za bardzo przypominały cytaty sprzed
lat.
Rasizm? Zbyt dobrze pamiętam audycje Kydryńskiego. Jakieś 90 proc. podziwianych przez niego jazzmanów to
Afroamerykanie. I nigdy nie mówi o nich z rasistowskim podtekstem. To w czym problem? Widocznie nie kolor skóry ich
odczłowiecza, tylko bieda.
"Miałem w portfelu kilka banknotów. Może trzy funty. W hotelu dwudziestopięciofuntówki - pisał 16 lat temu ten świeżo
upieczony Afrykanin. - Te małe zwierzątka uszczęśliwia funt, nawet dwadzieścia pięć piastrów", "One mówią innym
językiem nawet wtedy, kiedy używają tych samych co my słów". A dziś: "To była podróż do wnętrzności kontynentu".
Nie jeden Marcin Kydryński marzy o wakacyjnej wycieczce do Afryki. Nie jeden realizuje swoje marzenie. To nie musi
być Nigeria czy Kenia. Wystarczy last minute do Egiptu. Siedzimy w otoczonych murem, strzeżonych hotelach. Zza
muru nie widzimy kontenerów, w których po pracy żyją nasze pokojówki i kelnerzy. Zapłaciliśmy, to wymagamy.
Czystości, szybkiej obsługi i jeszcze uśmiechu. Dla wygody nie widzimy ludzi, tylko personel hotelowy.
Są też tacy, którzy od hotelu all inclusive wolą dziką przygodę. Kilka tygodni w Afryce, bez hotelowej rezerwacji i
dostępu do internetu. Świetnie. Ale to, co Marcin Kydryński nazywa "podróżą do wnętrzności kontynentu", jest niczym
innym, jak tylko safari. Tyle że zamiast dzikich zwierząt, ogląda on i opisuje "dzikich ludzi". On nie pisze o wszystkich
czarnoskórych jak o gorszych ludziach. Gorsi są ci czarni w Afryce. My też często tak o nich myślimy, choć sobie tego
nie uświadamiamy. A przecież jedyną różnicą jaka nas dzieli, jest liczba banknotów w kieszeni.
Bardzo szybko zapomnieliśmy jak nasi wykształceni i wrażliwi rodzice jeździli służyć na Zachodzie. Pracowali w
hotelach, barach, lodziarniach, zbierali chmiel, albo truskawki. Obsługiwali bogatych dla kilku banknotów z ich kieszeni.
Nie było w tym nic, co czyniłoby ich gorszymi ludźmi. Dziś to my jesteśmy obsługiwani. W Kenii, Indiach, Tajlandii,
Egipcie. Świat byłby lepszy, a książka Kydryńskiego nigdy by nie powstała, gdybyśmy w każdej egipskiej pokojówce
widzieli własną matkę, a w każdym "afrykańskim zwierzątku" własne dziecko.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl -
http://wyborcza.pl/0,0.html
© Agora SA
Strona 1 z 1
Kydryński na safari
2011-02-24
http://wyborcza.pl/2029020,90913,9157163.html?sms_code=