Jak zawsze jesienią odbyła się w hoteli Bristol w Warszawie gala związana z nadaniem
tytułu „Dyrektor Finansowy Roku”. Organizatorzy zaprosili oprócz ludzi biznesu również
przedstawicieli redakcji wielu pism, w tym również „Naszego Dziennika”. Z radością
przyjąłem obowiązek reprezentowania naszego pisma.
Dlaczego? Ponieważ od kilku już lat zajmuję się problematyką savoir vivreù i właśnie
piszę książkę pt. „Najlepszy podręcznik etykiety i savoir vivreù”. Będzie to najlepszy,
moim zdaniem (jaki jestem skromny), podręcznik ponieważ będzie uwzględniał wszystkie
nowe publikacje z tej dziedziny (kilkadziesiąt, w tym polskie, francuskie, angielskie,
niemieckie, hiszpańskie i amerykańskie) i wiele starych, będzie zatem zawierał
praktycznie wszystko, co może zawierać taki podręcznik, godził różne szkoły, unikał
błędów popełnionych przez różnych autorów.
Warto tu marginesie wspomnieć, że stary, dobry, europejski, wyrastający z tradycji
chrześcijańskiej, a więc bardzo nasz, savoir vivre wraca do łask, zaczyna obowiązywać
w coraz szerszym wymiarze, w tym, między innymi w świecie biznesu. Przeprowadza się
tam wiele szkoleń z tego zakresu, wymaga od osób na kierowniczych stanowiskach
drobiazgowej znajomości (i oczywiście, przestrzegania) etykiety, wydaje się wiele
podręczników przeznaczonych specjalnie dla tej sfery. W wielu uczelniach „biznesowych”
(ekonomia, zarządzanie, marketing itp.), w tym również uczelniach państwowych
pojawiły się zajęcia na których uczy się dobrych manier.
Pomyślałem, że mój udział w tej gali będzie stanowił dobre „zajęcia praktyczne”. Przy
okazji zaś przyjrzę się jak dalece polskim biznesmenom udaje się zachowywać bon ton.
Zgodnie z regułami savoir vivre, po uprzednim uzgodnieniu telefonicznym z
organizatorami, udałem się na to przyjęcie wraz z żoną. Zadbaliśmy o to, by wyglądać
„podręcznikowo”, a więc aby nasze stroje w pełni harmonizowały ze sobą (byłem w
czarnym garniturze w prążki, a żona w prawie identycznym w kolorze i fakturze kostiumie
składającym się z żakietu i spodni). Z dużą satysfakcją stwierdziliśmy, że jesteśmy
najlepiej ubraną na tym przyjęciu parą. Nie było to zbyt trudne ponieważ par tam w
zasadzie nie było. Większość stanowili bowiem samotni biznesmeni, co jak na oficjalne
przyjęcie, wyglądało dziwnie. W całym cywilizowanym świecie na tego typu galach
samotne osoby pojawiają się bardzo rzadko.
Panowie ubrani w przeważającej większości w ciemne garnitury, białe koszule i pod
krawatami prezentowali się nieźle. Używam słowa „nieźle”, ponieważ większość z nich
miała niemodne już obecnie krawaty (duże, bardzo szerokie i raczej krzykliwe – to moda,
której osobiście się nie poddałem, poprzednich sezonów; teraz na szczęście modne są
„normalne” lub wąskie krawaty o stonowanych, spokojnych kolorach), brakowało im
chusteczek w kieszeniach na piersi (nie mylić z butonierką – małym otworem na kwiatek
w klapie marynarki), a stali czy przemieszczali się z reguły w rozpiętych marynarkach.
Zacytujmy tu, przy okazji, Edwarda Pietkiewicza, jednego z najlepszych specjalistów
polskich od etykiety, wieloletniego dyplomatę: „Chodzenie z rozpiętą marynarką stanowi
odpychający widok”. Po sali snuło się jednak kilku panów bez krawatów czy w bardzo
1
Nieliczne kobiety były z reguły bardzo młode i bardzo źle ubrane. Przeważał strój
„codzienny”, sportowy, jasny z „gryzącymi” akcentami (np. krwiście czerwona torebka do
białych spodni i białej bluzki w krzykliwie niebieskie paski albo biały, słomkowy, plażowy
kapelusik do czarnej bluzki i czarnej spódnicy w czerwone kwiaty). Dla sprawiedliwości
trzeba powiedzieć, że kilka trochę starszych pań ubrane było bez zarzutu, może z
jednym wyjątkiem – pani w balzakowskim wieku i o rubensowskich kształtach wprost
„wbitej” w obcisłe kremowe spodnie (wszystkie podręczniki savoir vivreù wprost
zabraniają i to tak kobietom „puszystym” jak i chudym obcisłej odzieży).
Przy wejściu przywitały nas dwie młode hostessy domagając się wizytówek. Grzecznie
odmówiliśmy im tego. W trakcie gali na chwilę poczuliśmy żal z tego powodu, gdy
ogłoszono, że wizytówki te zostaną użyte w losowaniu wśród publiczności „nagrody
specjalnej”. Żal minął szybko, gdy dowiedzieliśmy się, że losowanie będzie o 19.00
(przyjęcie zaczęło się o 16.00 i zamieraliśmy je opuścić najpóźniej o 18.00), że wartość
nagrody nie będzie przekraczać stu złotych i że wszyscy pozostali niezależnie od
godziny, w której opuszczą budynek hotelu dostaną „wartościowe” nagrody pocieszenia.
Pozwoliliśmy sobie na złośliwy (ale bardzo cichy) komentarz o sposobach zatrzymywania
gości i takich metodach działania, które spowodują, że goście powrócą za rok. Co do
tego ostatniego to chyba trafiliśmy przysłowiową kulą w płot, bo „wartościowe” nagrody
pocieszenia były to co prawda, eleganckie, ale jednak tekturowe torby zawierające 1
(słownie: jedną) czekoladkę, dwa czasopisma i materiały reklamowe kilku firm oraz
kupon z bonifikatą 200 zł na zakup męskiej koszuli ze spinkami i krawatem (to ile
kosztuje ta koszula?; żona postawiła tezę, że 1000 zł).
Piętro wyżej przywitał nas jeden z organizatorów (w rozpiętej marynarce) i skierował do
kelnera roznoszącego białe i czerwone wino. Wino piły z reguły panie (panowie
przyjechali samochodami) najczęściej trzymając z wdziękiem kieliszki w taki sposób by
wszyscy widzieli, ze lekceważą zasady savoir vivreù (kieliszek wina trzyma się za
nóżkę, a nie całą dłonią za czaszę).
W pewnym momencie pojawił się kelner z tacą, na której było kilka szklaneczek soku.
Rozpoczęła się zabawna, choć cicha i nie pozbawiona elegancji walka spragnionych
biznesmenów o to, komu uda się taką szklaneczkę zdobyć.
Wszyscy byli wyraźnie głodni. Raz, że pora obiadowa dawno minęła, dwa, że pod
ścianami były rozstawione na stołach kuszące oczy przekąski i gorące (w srebrnych
pojemnikach) potrawy, których zapachy jeszcze zaostrzały apetyt.
Trzeba było jednak poczekać na rozpoczęcie gali, która się opóźniała bo jeden z
ważnych gości, jak poinformowała prowadząca ją znana spikerka telewizji, „utknął w
korkach”.
Wreszcie gala się rozpoczęła. Kilku panów (tych w jasnych garniturach i tych bez
krawatów) zasiadła w sali konferencyjnej, wbrew zasadom savoir vivreù z kieliszkami
wina w rękach. Swoje przemowy zaczęli organizatorzy (w rozpiętych marynarkach).
Pierwsze wyróżnienie otrzymała pani. Chwilę stała nieruchomo na scenie nie wiedząc co
zrobić. Sytuację rozładowała spikerka zwracając się do organizatorów: „Panowie
gratulują”. Panowie zatem zaczęli gratulować i w tym momencie dopiero pojawiła się na
2
Kolejne nagrody otrzymali panowie, którzy przyjęli je w zapiętych (no wreszcie)
marynarkach.
Następnie rozpoczął się koncert starych rosyjskich romansów śpiewanych przez
pieśniarkę pochodzącą z Kijowa. Nasz złośliwy(ale bardzo cichy) komentarz dotyczył
możliwości złych skojarzeń: biznesmeni w Polsce – rosyjska strefa językowa (i
kulturowa).
Słuchanie koncertu utrudniały trzy czynniki: nie wygaszono na sali rzęsistych, rażących
oczy, świateł, pieśniarka niezbyt stosownie dobrała swój strój do charakteru
wykonywanych pieśni (była ubrana trochę jak arabska hurysa – krótka czarna
spódniczka i czarny stanik, gołe ciało przykryte przezroczystą czarną siatką), zza drzwi
(za którymi była sala bankietowa), dochodził coraz intensywniejszy szum głośnych
rozmów.
Przed końcem koncertu (jako doświadczeni, starzy „wyjadacze bankietowi”) udaliśmy się
do sali bankietowej. Było tu już ponad dwadzieścia osób wyraźnie bardzo głodnych, ale i
heroicznych – wszyscy stali tyłem do zastawionych suto jadłem stołów. To dobrze o nich
świadczyło. Jeść można zacząć, gdy gospodarze dadzą hasło lub, gdy ktoś już
rozpocznie konsumpcję. Zasada jednak jest taka (trochę to wygląda na węzeł gordyjski),
że nie można być tym pierwszym. Wszyscy zatem na sali czekali niecierpliwie na tych
pierwszych. W pewnym momencie jak wyczarowana (przyciągnięta siłą woli
biznesmenów) pojawiła się przedziwna młoda para. Ona ubrana była w coś, co
przypominało mi strój narciarski, a on w dżinsy, podkoszulkę i pogniecioną marynarkę.
Jak gdyby nigdy nic zaczęli sobie nakładać jedzenie na talerze. Biznesmeni odetchnęli,
niektórym puściły nerwy. Fala zgłodniałego, eleganckiego tłumu ruszyła łamiąc w wielu
wypadkach trzy podstawowe zasady savoir vivreù bankietowego: „Nie pchaj się do
stołu”; „Nie napełniaj talerza po brzegi”; „Gdy nałożysz sobie na talerz ustąp innym
miejsca przy stole”.
Gdy zakończył się koncert z drzwi sali konferencyjnej wyłoniły się tłumy. Tłok zrobił się
jak w tramwaju w godzinach szczytu. Zaniepokojony o zdrowie żony ewakuowałem ją na
schody skąd obserwowaliśmy „akcję” na sali. Kelnerzy uwijali się jak w ukropie. Ktoś
zapomniał jednak o wyznaczeniu miejsca na niepotrzebne już talerze, kieliszki i filiżanki.
Coraz więcej osób przepychało się zatem w tę i z powrotem przez tłum z talerzami w
rękach szukając, coraz bardziej rozpaczliwie, możliwości pozbycia się ich.
Jednym słowem gala była udana. No cóż po siermiężnych czasach PRL-u powracamy
bardzo powoli do normalności. Normalność tę osiągniemy w pełni zapewne dopiero
wtedy, gdy wielkie gale skupiać będą również prawdziwie polskie, narodowe elity.
26 I 2006
3