Za pan brat ze śmiercią cz 1 obawy Zachodniego człowieka


Za "pan brat" ze śmiercią cz.1 - obawy Zachodniego człowieka
(Dział Rozwój Duchowy)


Tekst ten dedykuję mojej ukochanej babci Jadwidze Winnik-Szydłowskiej, za to, że zawsze była obok, za jej miłość i wsparcie. 9 sierpnia 2004, rok po jej śmierci.

Wstęp.

Istnieje na Filipinach powiedzenie:

"Gdy przychodzi na świat dziecko, wraz z nim żyjący otrzymują wiele łask od Ducha Świętego,
Gdy człowiek umiera, ci co pozostają dostają od Ducha jeszcze więcej łask."

Powiedzenie to obrazuje moim zdaniem dosyć niesamowite podejście do życia i śmierci. Niesamowite nie tyle dlatego, że jest to podejście nowe i nietypowe, co dlatego, że w naszym zachodnim społeczeństwie już nie istniejące. Narodziny nowego człowieka kojarzą się nam z radością, lecz śmierć wydaje się nam nieść ostatnio jedynie strach. W artykule tym postaramy się przyjrzeć temu, co go spowodowało.

Na Ziemi rodzą się mali ludzie, nie fizyczne dusze, które przychodzą się uczyć o sobie, o innych, o Bogu i o świecie doświadczając ciała fizycznego. Rdzenni ludzie Australii witają każdego nowonarodzonego człowieka słowami: "Kochamy ciebie i wspieramy w twej podróży". Dokładnie te same słowa wypowiadają też w momencie, gdy osoba świadomie zdecyduje się odejść na Drugą Stronę. Według wielu wierzeń zarówno narodziny jak i śmierć są jedynie przejściem z jednej formy do drugiej, nie fizycznej do fizycznej i na odwrót.

Plemiona wielu ludów na Ziemi, z których się wywodzą i nasze własne bardziej zorganizowane, usystematyzowane i spisane wierzenia, przeświadczone są o nieśmiertelności naszej duszy, co niesie ze sobą ich spokojne i pełne zrozumienia podejście do procesu śmierci. Zdają sobie oni sprawę, że narodziny małego człowieka to wielki dar jaki otrzymują od Boga, ale wiedzą też, że odchodzący z fizycznego świata ludzie, ci, którzy zebrali na nim wiele duchowego doświadczenia i świadomie, oraz spokojnie i z ufnością z niego schodzą, robią tak bo są na to już gotowi, a przy tym mają nam o wiele więcej do zaoferowania bo stają się bardzo cennymi przewodnikami duchowymi pomagając z Drugiej Strony tym, którzy tu pozostają. Staje się to w pełni zrozumiałe jeśli uświadomimy sobie, że to właśnie odchodzący czują wiele miłości dla swych pozostających na planie fizycznym członków rodziny, a jako tacy mogą im najlepiej tu pomóc. Właśnie dlatego nasi Słowiańscy przodkowie, podobnie do prawie każdego innego rdzennego plemiona, czcili swoich przodków. Świadczy to o ich wielkiej duchowości i gotowości na transformację ze stanu fizycznego w energetyczny, o ich wewnętrznej wierze i sile, której zdaje się nam brakować w dzisiejszym zachodnim i technologicznie cywilizowanym świecie, który kpiąco nazywa naszych przodków barbarzyńcami i poganami.

Strach przed śmiercią.

Gdy nie ma w nas wiary, pojawia się strach. Wiara w ciągłość istnienia jest podstawą prawie wszystkich religii i wierzeń jakie spotykamy dziś na naszej planecie. Mimo tego, wielu ludzi na Ziemi boi się śmierci. Chociaż uznajemy siebie samych za wierzących w Boga, przeciętna osoba w naszym społeczeństwie ma problemy ze zrozumieniem cytowanego we wstępie powiedzenia lub też błędnie je pojmuje. W naszym wyćwiczonym podejściu do duchowości bywa, że mylimy częstotliwość odwiedzin świątyń i modlitw z uczuciem pełnej wewnętrznej gotowości na odejście z fizycznego planu. W naszej szybko rozwijającej się cywilizacji narodziny są radością, związek dwojga małżonków jest również powodem do szczęścia i zabawy, śmierć zaś kojarzy się z czernią, bólem i strachem.

Jedynie w momencie śmierci bliskiej osoby zmuszeni jesteśmy pomyśleć o "końcu", osoby, która odeszła i za którą bezsilni tęsknimy wiedząc, że jej w fizycznym ciele już nie zobaczymy, i o naszym własnym odejściu, nieuchronnie się zbliżającym ale nadal odległym, tajemniczym i niepojętym. Płacz i lamenty na pogrzebie to nie tylko żal za osobą, która odeszła, są to też żale i jawnie okazane obawy, że i my kiedyś odejść będziemy musieli, wydawałoby się, że w nieznane. Strach ten powoduje, że otaczamy i przywiązujemy się do rzeczy i ludzi, gdyż uczucie przywiązania daje nam chwilowy spoczynek i tworzy bezpieczną i ułudną płaszczyznę, by czuć się panem własnego losu.

Co spowodowało to, że w dzisiejszym świecie zwiększyła się intensywność obaw i niepewności co do istnienia Drugiej Strony? Dlaczego coś co było kiedyś zrozumiałe i przyjmowane z ufnością, jest dziś dla nas tak trudne do uchwycenia i odczuwania?

Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, musielibyśmy dokładniej przyjrzeć się różnicom w sposobie myślenia dwóch grup społecznych - pierwotnych plemion i ludzi zachodniego sposobu myślenia. Ludzie pierwotni żyli, i wielu wciąż żyje, zgodnie w naturą, oddają jej z wielkim szacunkiem cześć, czują przez to jedność z Siłami Twórczymi przez które przepływa Duch. Nam, ludziom cywilizacji zachodnich, brakuje tego odczucia, bo jak można szanować zwierzę, drzewo, czy kamień, kiedy wydają się nam one odseparowanymi od nas obiektami? Wydaje się nam, że potrafimy naturę, a przez to kosmos i Boga, uchwycić w naukowych rozprawach - wzorach i "skostniałych" wykresach. Nasza planeta - przyroda - jest przez to eksploatowana w haniebny sposób. Mało kto chce o tym myśleć, jeszcze mniej ludzi coś z tym robi. Eksploatujemy wszystko co napotkamy, mając na to zapotrzebowanie lub też, coraz już częściej, nie. Wszystko staje się jedynie bezdusznym interesem. Interes nie jest już narzędziem do wspólnego i owocnego działania w grupie ku polepszeniu naszego życia, interes stał się metodą na wykorzystanie drugiego człowieka, sposobem na pozostanie na "górze" w świecie innych, którzy wierzą w moc rzeczy materialnych dających im ułudne uczucie władzy. Dlatego też wykorzystujemy wszystko wokół teraz i tylko teraz, nie myślimy o tym co będzie jutro, a ci którzy myślą i mają sumienie zaczynają wpadać w depresje, inni zaś, jeśli mają pieniądze, planują już wycieczki i przeprowadzkę na Marsa.

W swym pędzie za obiektami i chęcią kontrolowania innych odrywamy się od naszych korzeni - odczuwania ziemi, jej potrzeb i energii, która może i nam samym pomóc w uzdrowieniu siebie i planety - a wystarczyłoby tylko się wsłuchać. Straciliśmy umiejętność myślenia przestrzennego, nie zauważymy już innych wymiarów, czy to we śnie, czy też na jawie. Nie potrafimy już świadomie wyśnić siebie w rzeczywistość. Kto dziś ma czas i ochotę wsłuchiwać się w to co przekazuje nam Ziemia? W tym pędzie zabrnęliśmy tak daleko, że mało kto posiada dziś umiejętność wsłuchania się w siebie samego, nie mówiąc już o potrzebach planety, czy innych ludzi.

Pierwotni ludzie mieli swoje prawa, których przestrzegali. Mogą one się nam często wydawać brutalne gdy na przykład wsłuchamy się w historie o łowcach Głów, ale prawa te egzystują w ich społeczności tysiące lat i mimo, że są dla ludzi zachodu trudne do wyobrażenia, oparte są na tradycji, wierze, podyktowanej dobrem plemienia. Owe prawa, w odróżnieniu od naszych, nie są jedynie suchymi słowami spisanymi na papierze, które są od innych siłą egzekwowane - prawa te płyną z ich serca i istoty, bo łączą w sobie zarówno duchowe jak i społeczne nastawienie do życia. W naszym społeczeństwie prawa są odgórnie narzucane, a przez to nie są szanowane i prawdziwie, wewnętrznie na poziomie serca i sumienia odczuwane, co prowadzi do ich nagminnego łamania. Jeśli komuś uda się uniknąć kary - cieszy się tym i jeszcze bardziej traci do prawa szacunek. W plemieniu nikt nie uniknął kary za złamanie prawa. Członkowie plemienia sami się przyznawali do błędu bo wiedzieli, że są metody, którymi starszyzna dojdzie do prawdy. Potrafiono kontaktować się ze zmarłymi przodkami, lub samą np. ofiarą po to, by dowiedzieć się kto złamał prawo. Pomyślmy co to było gdybyśmy i my nadal potrafili to robić - używać prawa jako drogi do utrzymania prawdziwego, wewnętrznego porządku i równowagi duchowej?

W plemieniu istniało coś co zwiemy dziś Umysłem Grupowym, Wspólną Energią Subtelną, która przez to, że nadal żyli słuchając swego duchowego wnętrza, była i nadal jest w wielu miejscach na ziemi bardzo rodzinna i duchowa. Nikt nie kwestionuje tam uzdrawiania duchowego po to tylko, by napisać na ten temat wielce intelektualny referat ukazujący wyższość "mózgową" jednej jednostki nad drugą. Celowo mówię mózgową, bo ostatnio inteligencję liczy się na punkty, które mają być odwzorowaniem wielkości naszego mózgu. Nikt nie zbywa przekazu ze snu czy wizji słowami - "to tylko sen". Nikt się nie dziwi gdy odchodzący na Druga Stronę przodkowie odwiedzą ich we śnie, czy na jawie. Nikt nie czuje się odseparowany od społeczności, nikt nie myśli, że jest sam i że jest pozostawiony samemu sobie na Ziemi jak i po Drugiej Stronie. Mało kto boi się śmierci bo wie, że nie ma się czego obawiać. Co więcej, osoby starsze, gdy czują się gotowe, żegnają się z bliskimi i w spokoju wychodzą z ciała. Wszystko to zaś ma miejsce w większym, lub mniejszym stopniu w naszej społeczności.

To my i nasze dzieci czujemy się coraz to bardziej odseparowani od ludzi wokół nas. Staramy się uwzględniać potrzeby naszych najbliższych, ale potrzeby te często są tylko im oferowane, dalsza rodzina czy bliscy sąsiedzi są coraz to rzadziej brani pod uwagę. Nawet najbliższym zaś stawiamy ostatnio ultimatum jak mają się zachować i jakimi być, aby naszą pomoc uzyskać. Kiedyś częściej odczuwaliśmy jedność i bliskość z grupą ludzi gdyż częściej z ludźmi przebywaliśmy, rozmawialiśmy i dzieliliśmy się swoim życiem. Dzisiaj siedzimy w naszych domach oglądając telewizję lub serfując po internecie wciągnięci w realia z ekranu tak bardzo, że często nie wiemy gdzie jest nasz duch. Wskutek tego posuwamy się tak daleko, iż zaczynamy na poważnie kwestionować to czy go w ogóle mamy. Oglądamy i wczuwamy się w opowieści o fikcyjnych ludziach, oceniając ich, czy też się z nimi identyfikując, zapominając o tym co tak naprawdę myślimy i czujemy wewnątrz nas samych. Stymulacja z zewnątrz jest tak silna, że rozdrabnia nas to od wewnątrz na małe kawałeczki, które później jest nam bardzo trudno pozbierać w jedną całość, bo mało kto wie jak nam pomóc je zebrać, a otoczenie oferuje tylko więcej zamieszania, z którego nawet ci spokojni i uduchowieni muszą się bez ustanku oczyszczać. Przykładem duchowego rozdrobnienia są młodzi ludzie, którzy są pogrążeni w depresji nie zdając sobie często nawet z tego sprawy. Bez duchowego, rodzinnego i społecznego wsparcia, opartego na czystym sercu, czystej intencji i ufności w podejściu do życia, sięgają po narkotyki czy alkohol, aby poczuć się jednym ze wszechświatem. Używki te w tym im pomagają, na nieszczęście tylko na chwilę i nie przynoszą na dłuższą dystans spokoju wewnętrznego, lecz więcej zamieszania. Wynika z tego, że potrzebujemy jedynie więcej miłości, wspierających i przyjaznych nam ludzi, którym będziemy mogli zaufać, z którymi poczujemy się częścią rodziny, którzy nas pokochają i zaakceptują takimi jakimi jesteśmy. Potrzebujemy wybudować sobie na nowo nasze "plemię", w którym będziemy się bezpiecznie czuli. Nie myślmy, że nie mamy takich plemion w naszym społeczeństwie - jest wiele takich plemion wokół nas. Są to wszelakiego rodzaju ugrupowania religijne, polityczne, społeczne, rodzinne takim, którym przyświeca wspólny cel. Jedynie czego im brakuje to tolerancji dla innych zgrupowań, większego - duchowego - zrozumienia tego, jak pokojowo współtworzyć rzeczywistość w świadomy sposób.

Tworzymy dziś filmy na temat barbarzyńskich i prymitywnych plemion, ale nie udaje się nam oddać sedna ich istoty, bo pod "płaszczykiem" plemiennego stroju umieszczamy system wartości i myśli współczesnego człowieka. Chcemy cały świat teraz i w przeszłości, podporządkować naszej wersji rzeczywistości - Umownemu Konsensusowi. A musimy się oduczyć oceniać innych podle naszego tylko widzimisię, aby poczuć kogoś myśli musimy się nim stać, inaczej nie mamy prawa mówić jemu czy jej, że robi źle. Jak mawiają Aborygeni: "Aby znaleźć wodę na pustyni, musisz stać się wodą". Wymaga to zmiany postrzegania rzeczywistości, granic siebie samego, innych, my zwiemy to poszerzaniem horyzontów lub tolerancją.

Mam nadzieję, że stwierdzenie moje o tym, iż boimy się dziś śmierci powoli nabiera jasności. Młodzi ludzie, wychowani w zachodnim sposobie myślenia, nie spodziewający się prędkiej śmierci, nie poświęcają jej wiele myśli, starsi zaś albo jej oczekują jako wyzwolenia z fizycznej i mentalnej męki pozostawiając jej rozwiązanie wszelkich problemów, albo też boją się o niej myśleć i mówić. Często bywa bowiem tak, że pomimo naszej głębokiej wiary w Boga, nadal czujemy paniczny strach przed śmiercią. Wierzący odczuwają obawy przed tym, czy sprostają wymaganiom Boga, tego czy aby są warci tego by pójść do "nieba". Nikt nie naucza nas, że pomniejszanie nas samych i udawanie małych i nic nie wartych grzeszników nie promuje dobrego nastawienia do poczucia własnej wartości, a co za tym idzie, nie prowadzi do spokojnej śmierci. Moja ukochana babcia Jadzia, o której jest ta opowieść, bała się śmierci bardzo mocno, mimo, że była dobrym człowiekiem i wierzącą katoliczką. To właśnie rozmowy z nią i jej odejście z tego świata spowodowały, że spojrzałam na śmierć i obawy z nią związane innymi oczyma. Dlatego też pragnę się podzielić naszą wspólną historią, która być może pomoże innym na ich drodze do zrozumienia tego pomijanego w dzisiejszym świecie tematu tabu jakim jest właśnie śmierć.

Cdn.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Z matematyką za pan brat program zajęć wyrównawczych z matematyki w kl III gimnazjum
DOS Tarnowski Z komputerem za pan brat 1
z francuskim za pan brat 1 nowela
Z PLASTYKĄ ZA PAN BRAT prgram koła plastycznego
Starty w parach ze strzałem – cz 9
Romowa mistrza Polkarpa ze śmiercią(1)
Czwórkowa wymiana ze strzałem – cz 3
Kain Dawid Spotkanie ze śmiercią
Akcent szybkości w dwójkowym rozegraniu ze strzałem cz 1
Magia Śmierci cz I i II
Starty w parach ze strzałem – cz 2

więcej podobnych podstron