TRZY TWARZE WĘDROWNICZEGO ZASTĘPU
Czuwaj druhu! Siedziałeś kiedyś i zastanawiałeś się, dlaczego twoi wędrownicy nie wykazują
chęci do działania, czasem nie przychodzą na zbiórki, bo mają coś ważniejszego do zrobienia.
Borykałeś się z problemami, aby zebrać sensowną ekipę na rajd lub biwak. A może miałeś
mało ludzi w drużynie lub zastępie. Też się kiedyś zastanawiałem nad tym i znalazłem
rozwiązanie tak proste i oczywiste, że aż mnie to zdziwiło.
Grupa wędrownicza w drużynie harcerskiej i wielopoziomowej.
Od dobrych paru lat prowadzę drużynę, która w naturalny sposób ewaluowała z grupy
młodych podwórkowych rozrabiaków do wydaje mi się całkiem niezłego środowiska
harcerskiego. Swoją działalność jako drużynowy rozpoczynałem w harcerskim pionie
wiekowym, prowadząc męską drużynę składająca się najpierw z jednego potem dwóch i
trzech zastępów. Nowych harcerzy przybywało a starsza cześć w naturalny sposób wyrastała i
wtedy skończyła się sielanka. Starzy harcerze zaczęli rościć sobie prawa do lepszego
traktowania w drużynie, na zbiórki przychodzili niesystematycznie, pojawiły się problemy z
piciem i paleniem, a co chyba najgorsze większość zbiórek stara ekipa rozwalała tak, że nie
można było nic zrobić. Było kilka dróg, wszystkie z latami przetrenowałem i wyciągnąłem
wnioski.
Pierwsze najprostsze rozwiązanie to usunięcie z drużyny wszystkich, którzy zaczęli
przeszkadzać i tak stało się z pierwszą wychowaną przeze mnie grupą. To rozwiązanie z
perspektywy czasu było najgorsze z możliwych, było zaprzeczeniem całej dotychczasowej
mojej pracy w drużynie – ale stało się.
Ale dlaczego tak się stało, dlaczego ci których wychowałem, nauczyłem harcerstwa przestali
mnie słuchać, zaczęli psuć własną drużynę w którą włożyli ogrom pracy. Wtedy tego nie
wiedziałem i nie mogłem zrozumieć, byłem drużynowym, który bardziej czuł metodę
harcerską niż ją rozumiał i znał. Z czasem pojąłem, że oferta mojej drużyny przestała być
atrakcyjna dla nich to, co było przygodą i przysparzało przypływu adrenaliny w klasie
czwartej było jeszcze do zniesienia w siódmej ale zaczynało drażnić już pod koniec klasy
ósmej. Pewna powtarzalność programu pojawiająca się wraz z nowymi członkami drużyny
była nie do zniesienia dla harcerzy starszych. Gotowe pomysły na gry i zajęcia będące
objawieniem dla młodszych były jakieś „niedopracowane” dla starszych, oni chcieli dołożyć
coś od siebie, coś zmienić, zmodyfikować. Ja chciałem żeby byli dalej podobnie jak młodsi
uczestnikami, odbiorcami a oni mieli już wiele do powiedzenia. Z ich strony sprawa
przedstawiała się zupełnie inaczej, to ja według nich zatrzymałem się, nie traktowałem ich jak
partnerów, nie dostrzegałem ich potencjału, zaangażowania, traktowałem jak „dzieciaki”.
Skoro nie było ich udziału w tworzeniu propozycji programowych pozostawała im jedynie
rola krytykantów i kontestatorów. Nasze drogi z dnia na dzień się rozchodziły coraz bardziej,
oni jak i ja byliśmy dalej i dalej od siebie. Dziś powiedziałbym, że to stosowanie metodyki
harcerskiej do staszoharcerskiego pionu wiekowego było błędem.
Po kilku latach znowu wyrosła grupa „buntowników” i trzeba było znowu stawić czoła temu,
co dzieje się w drużynie. Założenie było dość jasne nie może powtórzyć się sytuacja sprzed
trzech lat. Więc …?
Padł pomysł, aby wyrastających harcerzy przekazać do drużyny starszoharcerskiej, to
rozwiązanie było całkiem niezłe. Do wyboru mieliśmy dwa środowiska, jedno odpadło z
założenia gdyż samo borykało się w wielkimi problemami, a drugie było takie sobie, ale jak
się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Wspólne narada starszyzny, troska o drużynę i
chęć zapobieżenia kryzysowi doprowadziła do decyzji o przejściu starszej części do drużyny
starszoharcerskiej. Początki były całkiem niezłe, deklaracje obu drużyn o współdziałaniu i
pomocy, było nawet wspólne zimowisko, co z tego skoro proza życia okazała się zupełnie
niesielankowa. Z czasem związki między obiema drużynami wygasły, zabrakło wzajemnego
wspierania się, wspólnych wyjazdów i ciągłości pracy. Drużyna starszoharcerska żyła
własnym życiem tracąc kontakt ze środowiskiem, które przekazało jej harcerzy. Dla wtedy
już harcerzy starszych zmiana środowiska, drużynowego, podejścia do harcerstwa, atmosfery,
charakteru drużyny, obrzędowości, odcięcie od korzeni miały wpływ na systematyczne
wykruszanie się i odejście większości z ZHP.
Co się takiego zadziało, że nieźli harcerze nagle stracili chęci i ZHP przestało być ważne w
ich życiu. Wydaje mi się, że wychowanie w określonym środowisku, a nasze było dość
hermetyczne, w pewnej jasnej i bardzo określonej konwencji, wytworzyło w nich
charakterystyczny obraz harcowania. Nie wyobrażali oni sobie innego harcerstwa, nie
budowano w nich poczucia jedności ze starszą drużyną, nigdy nie stawiano ich za wzór i cel,
do którego powinni zmierzać na swej drodze harcerskiej. Nie było też stałej współpracy
pomiędzy drużynami, nie było wspólnych biwaków, szkoleń, gier i zajęć, nie istniała ciągłość
wychowawcza. Każda drużyna miała odmienne zwyczaje, obrzędy a przejście z młodszej do
starszej było jakby wstąpieniem do „innego” ZHP.
Miałem za sobą już utratę dwóch odchowanych grup harcerskich i nie można było kroczyć
dalej drogą, która nie dawała szansy na zachowanie ciągu wychowawczego. Postanowiłem
zmienić podejście do harcerzy starszych i uczynić ich funkcyjnymi, zastępowymi,
przybocznymi. Wiedziałem jednak o tym, że gdy z drużyny znikali starsi harcerze prawie
natychmiast na ich miejsce wchodzili ci nieco młodsi, którzy z powodzeniem ich zastępowali
i dzięki temu szybko dorastali do objętych funkcji. Pozostawienie starszyzny w drużynie
stwarzało jednak problem; bałem się, że sytuacja ta z czasem zablokuje rozwój młodszych, a
kadry zacznie przybywać tak, że część funkcji może stać się czysto tytularna. Ten system
organizacji drużyny miał jednak swoje plusy, zatrzymałem w drużynie kilka, potem
kilkanaście osób na czas szkoły średniej, miałem dobrze prowadzone zastępy, wyszkolonych
ludzi, mundury i sprzęt harcerski wędrował z pokolenia na pokolenie, przy organizacji
wyjazdów młodsi harcerze byli dobrze przygotowani, sprawny podział obowiązków
gwarantował zluzowanie mnie na biwaku a przede wszystkim na obozie. Świetną rzeczą były
biwaki starszyzny, a najlepiej wychodziły wyjazdy na rajdy, wtedy powoływany specjalnie na
ten czas zastęp, taka poszerzona rada drużyny, zbierał się bez większego problemu, aby móc
wyjechać bez „młodych” i pokazać, co tak naprawdę potrafi. Podnosiło to rangę funkcyjnych
w drużynie, bo gdy wracali pełni opowieści, przeżyć i trofeów ich oczy lśniły a młodszych
harcerzy zazdrość ściskała, że oni jeszcze tak nie potrafią i motywowała ich do
systematycznej pracy nad sobą. Tak zorganizowana drużyna funkcjonowała całkiem dobrze
przez parę lat, miała swoją specyfikę, duża rozpiętość wieku dawała możliwość uczestnictwa
w ramach jednej drużyny starszemu i młodszemu rodzeństwu, rozwinęła się współpraca z
rodzicami. Poprawiło się zdecydowanie morale wędrowników, stali się przykładem i wzorem
do naśladowania dla młodszej części. Na wyjazdach, zajęciach terenowych, obozach nie było
sytuacji trudnych, starsi byli wodzami, organizatorami, realizowali się w tym a młodsi mieli
świetne gry, ciągle wypełniony czas, zagwarantowaną przygodę i wytyczony cel, aby stać się
takimi jak ich zastępowy czy przyboczny, szybko dojrzewali i wybijali się pozytywnie wśród
rówieśników w szkole. Jedynym problem były wspólne zbiórki w harcówce, młodsi mieli w
głowie grę i wygłupy, siła ich roznosiła a siedzenie było udręką, starsi za to chcieli planować,
dyskutować, przegadać sprawy. To spowodowało, że z czasem zbiórki zaczęły przybierać
inny charakter, starsi powołali własny stały zastęp, zaprosili do ściślejszej współpracy
harcerki starsze z zaprzyjaźnionej drużyny, zastępy przekazali nieco młodszym, którzy deptali
im już mocno po piętach. W ten sposób naturalnie staliśmy się drużyną o wydzielonych
dwóch pionach wiekowych. Sytuacja ta miała swoje dobre strony, młodsza część drużyny
usamodzielniła się, zaczęła się dynamicznie rozwijać, przecież nowi zastępowi też chcieli się
wykazać. Po wyraźnym rozdzieleniu części na piony wiekowe pojawiła się dość znacząca
zmiana, o której chcę wspomnieć. Była nią radykalna zmiana modelu zastępowego w grupie
młodszej, zastępowym przestał być „starszy brat” a stał się nim kolega w tym samym wieku.
Dla starszych harcerzy w dużej mierze atrakcyjność grupy rówieśniczej była ponad służbą
zastępowego.
Wędrownicy zaczęli szukać swojej ścieżki, specjalności, nie wystarczało już im
organizowanie zajęć dla młodszych zastępów, chcieli zaistnieć na polu hufca i nie tylko.
Ciągnęło ich w świat do innych wędrowników. Przyszedł też czas na powołanie więcej niż
jednego przybocznego, wzrastająca liczba harcerzy młodszych wymagała coraz więcej pracy.
Po roku przemian i ciągłego rozwoju z jednej 23 Drużyny Harcerzy „Skaut” wydzielone
zostały: gromada zuchów, dwie drużyny młodsze i jedna starszoharcerska. Tak w naturalny
sposób przeszła drużyna od pracy z jedną grupą wiekową poprzez wielopoziomowość do
drużyny starszoharcerskiej.
Jacy harcerze starsi zostali wychowani w mojej drużynie wielopoziomowej, jacy ludzie
opuścili jej szeregi? Czas wielopoziomowości to wychowanie wędrowników, którzy byli
dobrymi organizatorami, umieli zaopiekować się młodszymi, rozumieli, że młodsi to też
członkowie drużyny, ale byli również przekonani o szczególnej swojej roli w środowisku. Ci
wędrownicy mieli wiedzę harcerską na niezłym poziomie, ale do mistrzostwa to było dość
daleko. Natomiast zawsze brakowało czasu na samorozwój, ciągle było coś do
zorganizowania dla młodszej części, stała służba na funkcjach nie dawała wielkich
możliwości do rozwijania pasji i zainteresowań. Specjalność puszczańska, która wtedy
zyskała swoją naczelną pozycję w drużynie realizowana była dość powierzchownie. Sam
program z natury rzeczy musiał być kompromisem łączącym elementy metodyki harcerskiej i
starszoharcerskiej.
Z podziałem drużyny na kilka środowisk o bardzo określonych ramach wiekowych zaczął się
raj. Również moja droga jako drużynowego zakręciła i poszła dalej wraz ze starszymi
wychowankami do pionu wędrowniczego. Drużyny młodsze objęli moi przyboczni.
W drużynie miałem kilkanaście osób, znałem ich na wylot, byli dobrze umundurowani i
wyrobieni harcersko – aż miło pomyśleć, ale o tym jak ułożyła się praca w tej nowej – starej
drużynie już w następnej części.
TRZY TWARZE WĘDROWNICZEGO ZASTĘPU – CZ.2
Czuwaj druhno i druhu! Czy nadal siedzisz i zastanawiasz się nad tym jak zmobilizować
swoich wędrowników do działania. Nie wiesz jak w nich rozpalić ogień fascynacji i pełnego
zaangażowania. A może chcesz poprawić atmosferę w grupie. Poczytaj a może coś
wyciągniesz z tego, co napisałem dla siebie i swojej drużyny.
System patroli zadaniowych w drużynie wędrowniczej.
Swego czasu prowadziłem typowo męską drużynę wędrowniczą. Ci, którzy czytali pierwszą
część artykułu wiedzą skąd ona się wzięła.
Co to była za grupa? Zdecydowana większość wędrowników wyrosła w prowadzonej przeze
mnie drużynie harcerzy; znaliśmy się jak „łyse konie”, mieliśmy za sobą mnóstwo wyjazdów,
zbiórek i przygód. Z jednej strony było to dobre; wiedziałem, czego mogę się po nich
spodziewać, na kogo mogę liczyć i kto mnie nie zawiedzie w potrzebie. Nie musiałem uczyć
ich podstaw harcerskiego rzemiosła, uzupełniać umundurowania itd. Druga strona medalu
była mniej optymistyczna, moi wędrownicy dużo umieli, z niejednego pieca chleb harcerski
jedli, więc zrobienie słabej zbiórki nie wchodziło w rachubę a zaskoczenie ich wymagało
wręcz intelektualnego popisu akrobatycznego.
Pracę po przejściu do grupy wędrowniczej rozpoczęliśmy w nowej szkole, do której wybrała
się większość członków drużyny, zorganizowaliśmy nową harcówkę w starej, zapuszczonej
piwnicy i nieoczekiwanie zyskaliśmy dość liczne grono nowych członków. Siła, z jaką weszli
moi wędrownicy do nowej szkoły była imponująca, znali się już od dawna byli zgrani i mieli
ofertę. Wielu uczniów w klasach próbując się odnaleźć uznało przyłączenie się do zgranej
ekipy za punkt honoru. Zyskiwali akceptację, przyjaciół, poznawali coś nowego, byli silni i co
ważne dla pierwszaków nie dali się „kocić”. W ten sposób dołączyło do zwartej grupy sporo
osób, które rozpoczynały swoją harcerska przygodę. W tym momencie w drużynie zadziałała
niesamowicie ciekawa rzecz, mianowicie wszyscy, którzy wstąpili w nasze szeregi w
zawrotnym tempie stali się członkami zgranej ekipy. Zastanawiałem się, co mogło to
spowodować?
Wydaje mi się, że czynników było kilka; grupa wchodząca stanowiła około 1/3 drużyny, więc
nie powodowała zmiany jej charakteru, starsi mogli spokojnie zaopiekować się nowymi
członkami, akceptowali ich gdyż byli z nimi związani poprzez szkołę i nową klasę. Ze strony
nowych harcerzy była to chęć uzyskania akceptacji ze strony atrakcyjnej dla młodego
człowieka grupy. Wymagało to jednak przyswojenia wiedzy, przejęcia pewnego stylu i
zdobycia umundurowania na tle, którego męska ekipa miała zupełnego bzika – zespołowe
czyszczenie butów na wysoki błysk, idealne umundurowanie na każdej zbiórce, dążenie do
perfekcyjnego wykonywania musztry, poczucie jedności urastało do pewnego kultu
działającego jak żelazne klamry spinające drużynę. Wiek młodzieńczego buntu tylko sprzyjał
tej tendencji, obowiązywała zasada równości ponad wszystko. Była to dość zdrowa zasada,
która pomagała zdobywać umundurowanie dla nowych wędrowników, wspierała zdobywanie
stopni, ograniczała starych wyjadaczy i dawała pole do działania wszystkim nowym.
Zasada równości wpłynęła też na system działania drużyny. Nie powołaliśmy zastępów,
zastępowych, rady drużyny i wielu funkcyjnych. Drużynie przewodził drużynowy wraz z
jednym przybocznym, ale tak właściwie wszystkie decyzje podejmowane były wspólnie.
Wypracowaliśmy sposób podejmowania decyzji w kręgu, do którego dość często się
zwoływaliśmy, tam podejmowano tematy bardzo błahe, ale też i długie planowane debaty
dotyczące naszej działalności. System kręgu rady był skuteczny, wymagał określenia swojego
poglądu w każdej sprawie, przyjęcia odpowiedzialności za podjętą decyzję. Tu odbywał się
podział zadań i przydział funkcji na określony czas, wszystko było zatwierdzane przez
wszystkich i ogłaszane rozkazem. Działanie w grupach zadaniowych miało ogromne plusy,
do każdego zadania tworzyła się określona grupa, której bardzo zależało na wykonaniu
danego projektu, grupa samodzielnie rozdzielała pomiędzy siebie zadania
kwatermistrzowskie, organizacyjne, reprezentacyjne itd. nikt nie pozostawał bez pracy.
Różnorodność podejmowanych zadań gwarantowała zaangażowanie wszystkich
wędrowników a przede wszystkim dawała możliwość sprawdzenia się na różnych funkcjach,
gdyż w różnych zadaniach różne osoby przejmowały przewodnictwo i stawały się
koordynatorami projektów. Zdarzało się tak, że w jednej grupie było się zwykłym
uczestnikiem a w drugiej zostawało się jej liderem. Jedynym czasem, kiedy działały formalnie
powołane zastępy były obóz.
Jak już wspominałem duża część drużyny miała niezły staż w ZHP, nowi wędrownicy bardzo
szybko dorównali do wysokiego poziomu i wymyślenie takiego obozu, na który wszyscy
chętnie wyjechaliby było dość trudne. Pozostało, więc szukanie takiego rozwiązania, które
przełamie wszystkie dotychczasowe stereotypy i pozwoli na taki wyczyn, który stanie się
wyzwaniem dla ponad dwudziestki wędrowników.
Burza mózgów w kręgu pozwoliła na stworzenie szalonej koncepcji obozu puszczańskiego z
namiotami zbudowanymi na drzewach i to wszystko za pomocą sznurka i bez użycia
gwoździ. Uzupełnieniem tej koncepcji było przyjęcie obrzędowości słowiańskiej, która nadała
całemu przedsięwzięciu smaku. Do realizacji obozu zaprosiliśmy zaprzyjaźnioną drużynę
żeńską, co podniosło w znaczny sposób atrakcyjność przedsięwzięcia. Obóz był przygodą,
której można poświęcić zupełnie osobny artykuł. Ale korzyści z jego przeprowadzenia były
nie do ocenienia. Obóz rozpoczął nową epokę w działalności drużyny. Był to zupełnie
samodzielny obóz drużyny w organizację, którego zaangażowaliśmy wszystkie nasze siły,
każda osoba miała określone zadania i wiedziała, że bez niej obóz już nie będzie taki jak
powinien być. Przełamaliśmy barierę, która dość często gnębi drużyny wędrownicze, a
mianowicie określiliśmy zasady współpracy z rodzicami. Zaprosiliśmy rodziców przed
obozem na uroczystą zbiórkę a potem na specjalnie przygotowany dzień odwiedzin pełen
atrakcji, pokazów i ciekawostek. Rodzice przywieźli za naszą namową pełne kosze z
plackami, owocami, słodyczami i innymi smakołykami a ich wspólne wyjadanie przerodziło
się w wielki rodzinny piknik. Utrwaliła się obrzędowość a puszczaństwo, które gdzieś w
drużynie było uzyskało zupełnie inny wymiar. Po obozie staliśmy się de facto puszczańską
drużyną specjalnościową
Dla działania drużyny obóz miał ogromne znaczenie, obrzędowość została dokładnie
określona, ustalono obrzędowe zasady inicjacji w drużynie, nadania imion słowiańskich,
awansu w hierarchii, zasady podejmowania decyzji, rozwiązywania konfliktów – tak
praktycznie w ten sposób powstała pierwsza konstytucja drużyny, która zwyczajem
słowiańskim nie została spisana, ale przekazywana była ustnie przez starszyznę. Pomysł
wspólnego organizowania obozów z innymi drużynami wędrowniczymi z całego kraju
obowiązywał przez kilka lat, tu koniecznie wymię Konin, Bojanowo, Gniezno, Koźmin Wlkp.
Szczecin.
Pierwszy wielki wyczyn opisany w prasie lokalnej i harcerskiej, pokazany w telewizji
ogólnopolskiej rodził potrzebę dalszego tworzenia rzeczy wielkich. Rozpoczęliśmy
systematyczne organizowanie rajdu o specjalności puszczańskiej dla wielu zaprzyjaźnionych
środowisk z różnych części Polski, podnosiliśmy permanentnie wiedzę i umiejętności, ale i
tak było mało wyczynu. Wyzwaniem stały się znaki służb. W ramach przygotowań do XIV
PZHS-u, w Perkozie zrealizowaliśmy znak służby turystyce, który przyniósł sukces w postaci
I nagrody za realizację zadania przedzbiórkowego. Dzięki wyjazdowi do Perkoza sławne stały
się nasze namioty na drzewach, pojawiło się zdjęcie takiej budowli na okładce książki pracy
obozu, promowaliśmy wspólnie z zaprzyjaźnionymi drużynami z Gniezna puszczaństwo,
rozpoczęła się też nasza przygoda z wędrownictwem.
Potem już sukcesy poleciały lawiną wyjazd na obóz do Kandersteg do Szwajcarii jako
reprezentacja ZHP na obchody 75-lecia Europejskiego Centrum Skautowego, kilkukrotne
pełnienie roli drużyny sztandarowej chorągwi i ZHP, wycieczki zagraniczne, organizacja
kolejnego PZHS-u.
Piszę o sukcesach nie po to by pochwalić się, ale przede wszystkim by pokazać, że wyczyn
jest ważny, że każdy następny sukces motywował nas do ciągłego dążenia do
profesjonalizmu. Kolejne wyjazdy wymagały pozyskania nowego sprzętu a to z kolei
wymusiło poszukiwanie sponsorów i współpracę z władzami miasta, a przede wszystkim
organizację akcji zarobkowych. Dążenie do poprawy umundurowania, zakupu równych
plecaków, dobrych śpiworów zacieśniło i tak dobrą współpracę z rodzicami. Moim zadaniem
jako drużynowego było ciągłe informowanie sojuszników, którymi stali się rodzice, co
chcemy robić, na co zbieramy pieniądze, jakie mamy zamierzenia i pomysły. Ta współpraca
zadziałała również w drugą stronę, to rodzice widząc siłę, jaką dysponuje harcerstwo zwrócili
się do mnie w wielu sprawach wychowawczych, z którymi sobie nie radzili. Był to czas wielu
niepokornych „dusz” w drużynie, więc było co robić, praca z Prawem Harcerskim i dyskusja
nad postawą harcerską często gościła na zbiórkach a i tak było daleko do ideału.
System działania grup zadaniowych dał moim wędrownikom możliwość rozwijania swoich
pasji, każdy w drużynie wybierał sobie kierunek, w którym chciał zostać specjalistą. W
drodze do profesjonalizmu zdobywano uprawnienia państwowe i wybierano kierunek
studiów, praktycznie większość wędrowników z tego czasu wybrało drogę życiową związaną
ze swoją harcerską specjalnością. Niezwykle ważną rzeczą, którą sobie bardzo cenię był fakt
wszechstronnego przygotowania wszystkich członków drużyny do skutecznego działania.
Podział obowiązków w ramach grup zadaniowych, zmienność funkcji i zadań, nowe
wyzwania o charakterze wyczynu, ogromna odpowiedzialność, partnerstwo i więzi
zaowocowało wychowaniem ponadprzeciętnych, aktywnych ludzi.
Ale byłoby przesadą, gdybym napisał, że było tak wspaniale, bez problemów i sytuacji
trudnych. W tym czasie skupiliśmy się bardzo na swojej drużynie, rozwijaliśmy też
współpracę z innymi środowiskami, ale tylko wędrowniczymi kosztem współdziałania z
rodzimym hufcem, w którym starszych harcerzy było na lekarstwo. To zaniechanie odbiło się
nam już niedługo dość mocną czkawką, gdy podstawowa część drużyny zbliżyła się do
matury. Ciężko było zachęcić do przekazania nam młodszych harcerzy tak drużynowych jak i
ich samych. To nie był jednak jedyny problem związany z naborem. O wiele trudniejsza była
aklimatyzacja nowych członków drużyny, zazwyczaj „cywili”. Zdarzało się znaleźć
ciekawych ludzi, ale hermetyczność grupy wypierała ich poza krąg, a dokładała się do tego
różnica wieku. Tu odczuliśmy mocno zaniechanie corocznych naborów do drużyny. Inną
sprawą było „piętno dobrej drużyny”, kilka odniesionych sukcesów spowodowało
przylepienie nam takiej łatki, ciężko było pojechać gdzieś gdzie nie oczekiwanoby od nas
postawy „super harcerza”. Takie traktowanie też dobiło się na nas samych, trzeba było mocno
pracować nad tym, aby nie popadać w samouwielbienie i bufonadę.
W drużynie zbliżał się kryzys – ale ożywcze prądy miały przyjść z zupełnie nieoczekiwanego
kierunku.
TRZY TWARZE WĘDROWNICZEGO ZASTĘPU – CZ.3
Czuwaj druhno i druhu! Jeśli nadal rozmyślasz nad sposobem zorganizowania swoich
wędrowników może tym razem uda mi się podsunąć garść rozwiązań zdatnych do
wykorzystania w twoim środowisku. Tym razem o obliczu wędrowniczej drużyny
koedukacyjnej.
System zastępów w drużynie koedukacyjnej.
Drużyna, którą prowadziłem od wielu lat była środowiskiem typowo męskim. Cała
działalność była podporządkowana męskiemu stylowi drużyny, obrzędowość, przyśpiewki,
okrzyki, zwyczaje, niepisana konstytucja, sposoby rozwiązywania problemów itd. Działała
dobrze, ale kryzys wymiany pokoleń i braku ludzi przyszedł w najmniej oczekiwanym
momencie. Byliśmy tak jak całe ZHP na etapie planowania swego udziału w Światowym
Zlocie Harcerstwa Polskiego „Gniezno 2000” i wtedy padła propozycja abyśmy podjęli się
niezwykle zaszczytnego zadania pełnienia roli Drużyny Sztandarowej ZHP na Zlocie.
Dochodziła do tego jeszcze organizacja biwaku sztabowego, więc wyzwanie na miarę
wyczynu jak najbardziej.
Mieliśmy grupkę świeżych chłopaków, kilku starych wyjadaczy i bardzo dobrą, lecz będącą
poza Krotoszynem grupę akademików. Jak na 40-osobowy biwak sztabowy było nas
zdecydowanie mało więc zaprosiliśmy do wspólnej pracy dobrze działająca, zaprzyjaźnioną,
drużynę żeńską z naszego hufca. Mieliśmy przed sobą ogromny wyczyn do realizacji, ale nie
było koncepcji na dalsze działanie drużyny. Rozwiązanie przyszło z tak nieoczekiwanej
strony, że wszyscy faceci oniemieli. Okazało się, że na półmetku przygotowań do Zlotu
drużyna żeńska nieoczekiwanie została bez drużynowej. Pozostawało nam wycofanie się z
udziału w Zlocie lub zacieśnienie współpracy i połączenie sił. W ten sposób staliśmy się
drużyną koedukacyjną.
To było istne trzęsienie ziemi z gradobiciem i powodzią jednocześnie. Było nas blisko 30
osób, nie licząc akademików, dwa różne style bycia, różne obrzędowości, specjalności,
zwyczaje itp. Wyczyn, który stał przed nami cementował nas i pozwolił przetrwać
najtrudniejsze chwile. Zlot okazał się ogromnym sukcesem. Tytaniczna paca, litry potu,
zmęczenie i wspólne przygody, dola i niedola stały się wspaniałym fundamentem do
budowania środowiska praktycznie od podstaw.
Nowy rozdział historii drużyny rozpoczął się po powrocie z Gniezna. Stanęliśmy przed
wieloma problemami, trzeba było znaleźć sposób, aby „oni” i „one” mogli realizować się w
drużynie, mieliśmy dwie różne specjalności, przyzwyczajenia z poprzednich drużyn ciążyły i
to bardzo, było nas dużo, był problem z przepływem informacji i podejmowaniem decyzji.
Część rozwiązań, które były doraźnie wprowadzone na Zlot sprawdziło się.
Akademicy za naszą namową postanowili usamodzielnić się i stworzyć swój własny krąg.
Drugą poważną decyzją było pozostawienie na stałe zastępów, dwóch męskich i dwóch
żeńskich. W naturalny sposób powstały dwie części drużyny męska i żeńska. Obie części
wybrały spośród siebie swoich przybocznych, którzy uzyskali zaraz na starcie bardzo wysoki
status w drużynie.
Problemem było ustalanie czegokolwiek, zwoływanie się do kręgu w celu podjęcia decyzji i
znalezienie wspólnego rozwiązania w grupie 30-osobowej graniczyło wręcz z cudem. Złotym
środkiem, który praktycznie od ręki rozwiązał ten problem było powołanie Rady Drużyny i
oddanie w jej ręce wszystkich doraźnych decyzji, pozostawiając jednak sprawy kluczowe
całemu środowisku. Rada Drużyny stała się kolejnym zastępem, w którym szybko się
zintegrowaliśmy, rozwiązywaliśmy problemy, podejmowaliśmy sprawnie i zdecydowanie
decyzje. Szczególne dotyczyło to spraw trudnych. Szkolenia i wyjazdy Rady podniosły
wysoko status tego specyficznego zastępu. W szybki sposób zastępowi i przyboczni
przeskoczyli wiedzą i umiejętnościami resztę wędrowników, co dawało wielkie możliwości
organizacyjne. Rada Drużyny dzięki ugruntowanej pozycji była na tyle opiniotwórcza, że
podejmowane ustalenia nie budziły już wątpliwości w drużynie.
Działanie Rady Drużyny zlikwidowało braki w przepływie informacji; zastępowym zależało,
aby wszyscy jego podwładni wiedzieli o sprawach ważnych dla drużyny, przekazywali
decyzje w dół, ale również zbierali opinie i przedstawiali je na forum Rady Drużyny. Z
czasem Rada Drużyny rozwinęła się i przyjęła do swego grona kwatermistrza drużyny a także
umożliwiła uczestnictwo w zbiórkach Rady zaproszonych gości.
Wspólne wyjazdy Rady drużyny stały się motorem do usamodzielniania się części męskiej i
żeńskiej i dalej zastępów. Z roku na rok przybywało samodzielnych wyjazdów i
przedsięwzięć realizowanych w zastępach i częściach. Silna pozycja przybocznych w
naturalny sposób doprowadziła do wprowadzenia samodzielnych zbiórek części męskiej i
żeńskiej. Wypróbowaliśmy różne rytmy odbywania się zbiórek, ale ostatecznie utrwalił się
system cyklu trzytygodniowego. W pierwszy tydzień odbywała się zbiórka całej drużyny, w
kolejny tydzień zbiórkę miała część żeńska a samodzielnie pracowały zastępy męskie, w
trzeci tydzień spotykała się część męska a samodzielne zbiórki organizowały wędrowniczki.
Ten układ pozwalał na realizację zamierzeń zastępów, dawał możliwość pracy całej drużynie,
pozostawiał też otwartą drogę do pracy tak wędrowniczkom jak i wędrownikom.
System organizacyjny wpływał praktycznie na wszystkie pozostałe sfery funkcjonowania
środowiska. To zastępy były odpowiedzialne za nabory i ilości osób w drużynie. Koedukacja
prozaicznie podniosła atrakcyjność drużyny i nie ma co ukrywać, że wielu ludzi pojawiło się
dla poznania nowych dziewczyn czy chłopaków. Ale koedukacja działał też w drugą stronę,
szczególnie na etapie łączenia drużyn część wędrowników jak i wędrowniczek zrezygnowała
z harcerstwa ze względu na utratę właśnie jednolitego charakteru drużyny. Praktycznie przez
cały pierwszy rok koedukacji mieliśmy ogromną rotację w drużynie.
Program w drużynie również wynikał z systemu organizacyjnego. W samoistny sposób ustalił
się podział na trzy elementy składowe tworzące program drużyny. Priorytetowa część była
realizowana przez całą drużynę, kolejny fragment powstawał w częściach męskiej i żeńskiej
pracujących oddzielnie, ostatni segment programu stanowiły propozycje zastępów. Zasadą
było jednak to, że wszystkie te części się uzupełniają i wspierają.
Dzięki takiemu podziałowi wprowadzono wręcz salomonowe rozwiązanie dotyczące
specjalności. Udało się pozostawić puszczaństwo jako przewodni motyw obrzędowy i
programowy. Co prawda uległo ono ograniczeniu ale nadal odgrywało ważną rolę w
programie drużyny. Natomiast zastępy wykorzystały swoją część programu do szkolenia się,
zdobywania stopni, uprawnień państwowych i rozwijania zainteresowań. Zastępy określiły
swoje specjalizacje i wytworzyły niepowtarzalne style bycia. Idąc drogą rozwoju
zainteresowań zaczęły szukać pól służby i sojuszników, dzięki którym mogły się dalej
rozwijać. W ten sposób miałem w drużynie zastępy wędrowniczek specjalizujące się
ratownictwie medycznym i pracujące z dziećmi, oraz dwa zastępy wędrowników
specjalizujących się w puszczaństwie i pracach pionierskich. Ważne stało się szkolenie
podzastępowych i wędrowniczy system pracy. Zastępowi stali się liderami, koordynatorami
pracy, a zbiórki przygotowywane były i prowadzone przez kolejne osoby. Dla realizacji
projektów, którym nie mogły sprostać samodzielnie zastępy powoływano patrole zadaniowe,
często składające się z wędrowników i wędrowniczek z różnych zastępów. Parole zadaniowe
wybierające samodzielnie swoich szefów, były jedyną możliwością pracy w grupie
koedukacyjnej.
Problemem stał się jednak przerost propozycji programowych nad możliwościami ich
realizacji. Chcąc uniknąć takiej sytuacji w kolejnym roku zaczęliśmy ustalać zasady
planowania pracy. Potem poszliśmy dalej w swych uregulowaniach i podczas półrocznej
ciężkiej pracy stworzyliśmy Konstytucję Drużyny. W trakcie prac nad jej kolejnymi
rozdziałami pojawiła się konieczność dopowiedzenia wielu spraw. Dzięki niej określiliśmy
zasady: zdobywania stopni powołując Kapitułę, powoływania funkcyjnych, podejmowania
decyzji, wydatkowania finansów, służb w harcówce i leśniczówce, współpracy z innymi
środowiskami itd. Samo budowanie konstytucji było ogromną szkołą demokracji i
odpowiedzialności za drużynę.
Po trzech latach koedukacji mieliśmy w drużynie cztery sprawnie działające zastępy, dobrych
przybocznych prowadzących części męską i żeńską, wykształconych funkcyjnych, niewielkie
problemy z naborem, ciekawy, bardzo różnorodny program zaspakajający oczekiwania
wędrowników, dopracowane pola służby itd. Udało się zrealizować prę zadań na miarę
wyczynów. Do najważniejszych należało pozyskanie własnej bazy biwakowej, którą
urządzono w puszczańskim stylu. Piszę o tym gdyż był to kolejny etap pracy, dzięki któremu
poprawiła się znacznie współpraca z rodzicami. Rodzice pomagając w pracach remontowych
mieli okazję zobaczyć z bliska siłę harcerstwa i jego oddziaływania na ich dzieci. Rozwinął
się tu mechanizm, o którym wspominałem już w poprzedniej części cyklu, gdy chodziło o
organizację obozów. Rodzice kolejny raz zobaczyli w harcerstwie partnera w wychowaniu i
rozwiązywaniu trudnych sytuacji, które przeżywa każdy młody dojrzewający człowiek. W tej
chwili stoimy w przededniu powołania Koła Przyjaciół Drużyny.
Z punktu widzenia drużynowego praca zastępami doprowadziła do najbardziej komfortowej
sytuacji, w jakiej może znaleźć się drużynowy. Praktycznie pełnię najwspanialszą funkcję w
ZHP i jestem zastępowym. Raz na miesiąc spotykam się z Radą Drużyny, ona podejmuje
wszystkie ważne decyzje, dzielimy się zadaniami, radą i pomocą służą w ich realizacji
przyboczni. Ja prowadzę dwie zbiórki w miesiącu i mam czas na to, aby odwiedzić zbiórki
żeńskie i męskie, czasem nawet zastępu, mogę spokojnie wejść do hufca w sprawach
organizacyjnych, mogę pomóc przy realizacji różnych projektów, które są realizowane w
drużynie. Ale jest jeszcze jeden wielki przywilej, mam czas na to żeby indywidualnie
rozmawiać i motywować wędrowników wtedy, gdy sytuacja staje się trudna.
Z punktu widzenia wędrowników system ten też jest wręcz idealny, członkowie Rady
Drużyny realizują się w wodzostwie, stają się odpowiedzialnymi liderami, którzy pomagają w
rozwijaniu się innym wędrownikom. To oni są wzorem do naśladowania i dbają o
przestrzeganie Prawa Harcerskiego. Praktycznie każdy w drużynie ma okazję poprowadzić
zbiórkę, być odpowiedzialny za jakąś ważną rzecz. Każdy ma wpływ na program, bo jest on
realizowany na różnych poziomach i każdy ma szansę na wprowadzenie swojej propozycji.
Uczestnictwo w zastępie daje wsparcie przyjaciół w walce ze słabościami, ale też w
rozwijaniu swojej pasji, pozwala poczuć się potrzebnym i ważnym poprzez demokratyczne
podejmowanie decyzji.
To dziewczyny hamują chamstwo chłopaków i nadają im nieco wrażliwości a chłopacy w
zamian niwelują marudzenie dziewczyn i dają im więcej wiary w siebie.
Na koniec wspomnę jeszcze o jednej rzeczy, która wynikła z wieloletniej działalności
drużyny i mądrości, którą dzięki temu zyskaliśmy. Dziś bardzo mocno dbamy o drużyny z
młodszego pionu wiekowego. Wspieramy je sprzętowo, prowadzimy dla nich szkolenia,
organizujemy zajęcia. W ten sposób budujemy w młodych harcerzach pozytywny obraz
naszej drużyny, wzbudzamy w nich oczekiwanie na moment, w którym oni będą mogli stać
się wędrownikami. Taka postawa z naszej strony zlikwidowała również niechęć drużynowych
drużyn harcerskich i starszoharcerskich do przekazywania nam swoich wychowanków.
hm Krzysztof Manista HR
Drużynowy 23 DSH „SKAUT”
Hufiec Krotosz