FiM 21 08




ksiądz nawrócony

FAKTY

Nasz najbardziej ulubiony ulubieniec z PiS Joachim Brudziński wyliczył dziennikarzom z satysfakcją, że peruwiańska podróż Tuska kosztowała tyle, ile 150 tysięcy obiadów dla głodnych dzieci. Ma rację. Ale my liczyliśmy dalej. I wyszło nam, że same odprawy dla ekipy Wildsteina, zatrudnionego kiedyś w TVP przez PiS dla poprawy wizerunku, to 200 tysięcy obiadów (1 mln złotych). Że już o ponad siedmiu milionach obiadów za kasiorę (35 mln zł) rąbniętą przez Kaczorowe PC podczas prywatyzacji RSW nie wspomnimy.

Jan Paweł II będzie beatyfikowany wiosną 2009 roku  podała PAP, cytując księdza Odera. To nieprawda, niczego podobnego nie twierdziłem  wściekł się Oder. A Wojtyła siedzi gdzieś w jakiejś niebieskiej poczekalni i szlag go trafia, bo co chwilę jakiś anioł mówi już, a za chwilę inny: Nie, jeszcze nie teraz.

Były prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow w wywiadzie dla Rossijskiej Gaziety ujawnił, że o generale Jaruzelskim rozmawiał z Janem Pawłem II. Papież powiedział mu, że generał to bardzo poważny i solidny człowiek. I że na ostrym zakręcie, na którym znalazła się Polska, bardzo wiele dla Polski zrobił. W związku z tymi rewelacjami katolickie media w Polsce natychmiast nazwały byłego radzieckiego lidera kłamcą, bo przecież papież nie mógł czegoś podobnego powiedzieć. Ech, Michaił, Michaił, eto piesnia dla tiebia, tylko czemu ty nie wziąłeś diktafona?

Krzysztof Krawczyk wyznał, że ćpał i chlał na umór. I już, już... prawie by się zaćpał albo zachlał, ale szczęśliwie na jego drodze pojawił się pewien mężczyzna, w którym były Trubadur zakochał się na zabój. To nie to, co myślicie. Chodzi o Chrystusa. To on Krawczyka uratował. I od tego czasu Krawczyk śpiewa na jego chwałę. I od tego czasu w niebie zaprzestano płacenia abonamentu radiowego.

Zakończył się międzynarodowy wyścig kolarski Grand Prix Jasnej Góry. Imprezy  co dziwne  nie pikietowały bojówki Młodzieży Wszechpolskiej i Narodowego Odrodzenia Polski ze swoim sztandarowych hasłem na transparentach Zakaz pedałowania.

W czym problem? Niech jedzą ciastka  powiedziała Maria Antonina, dowiedziawszy się, że lud Paryża skarży się na brak chleba. Historia osiemnastowiecznej Francji powtórzyła się w Rzeszowie. Tam z okazji urodzin nieżyjącego papieża przygotowano gigantyczną 88-metrową kremówkę. Zużyto na nią 200 kg budyniu, 500 litrów mleka, 150 kg mąki, 200 kg masła, 100 kg specjalnej margaryny do ciasta francuskiego, 18 litrów rumu, 40 kg rodzynek, 800 jaj i 40 kg cukru. Tymi produktami można by żywić kilkanaście najbiedniejszych rodzin z miasta przez co najmniej 100 dni. Jak znamy życie, nawet rum by się nie zmarnował.

Olejniczak w ostatecznej rozgrywce z Napieralskim o rząd dusz w SLD wyciągnął asa z rękawa. Asem ma być Wojciech Jaruzelski, do którego obecny szef Sojuszu pojechał z wizytą i mimochodem cyknął sobie fotkę. Potem mimochodem fotka pojawiła się w Trybunie, co jej czytelnicy mają mimochodem odebrać jako znak poparcia. Ciekawe, że Olejniczak wcześniej jakoś nie odwiedzał generała.

Prokurator Generalny chce doprowadzić do unieważnienia umowy, na mocy której aktywiści PiS sprzedali nienależący do nich budynek za kwotę 34 mln zł. Chodzi o aferę wokół Fundacji Prasowej Solidarności, która uwłaszczyła na majątku państwowym partie założone przez Jarosława Kaczyńskiego  PC oraz PiS. Aferę tę opisywaliśmy obszernie na łamach FiM (25/2005).

260 żołnierzy, funkcjonariuszy Straży Granicznej oraz Biura Ochrony Rządu wyruszyło (autokarami) na pielgrzymkę do Lourdes. Jadą się modlić, czy może interweniować? Bo jeśli prawdą jest, że żołnierz strzela, a Pan Bóg kule nosi, to w Nangher Kaal trochę Go poniosło.

Human Rights Watch  jedna z najbardziej wpływowych organizacji broniących praw człowieka  umieściła prezydenta Lecha Kaczyńskiego w symbolicznej Sali Wstydu. Sala ta jest umownym przeciwieństwem Sali Chwały, w której honoruje się w USA wybitnych sportowców. Kaczyński powędrował do odpowiednika polskiej oślej ławki za prowadzenie razem z bratem Jarosławem przez wiele lat kampanii odmawiającej podstawowych praw mniejszościom seksualnym w Polsce i odmawianie ludziom szacunku dla ich rodzin, co jest aluzją do słynnego ostatniego orędzia prezydenckiego, w którym straszył Polaków ślubami gejów i lesbijek. Ot i wstyd.

I co, podobała ci się kara? Zakładam, że spodobała ci się kara. Może chcesz jeszcze? Powiedz kiedy, a spełnię twoje najskrytsze sadomasochistyczne marzenia.... Listy takiej treści miała pisać do Łyżwińskiego Aneta Krawczyk. To dowód, że były poseł był jakoby molestowany seksualnie i sadystycznie. Wyobrażacie to sobie: Krawczyk z pejczem, a Łyżwiński na kolanach i na smyczy? Ciekawe, czy sąd zarządzi wizję lokalną...

Czegoś podobnego nie ma chyba w żadnym państwie współczesnej Europy. Oto Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł (i słusznie), że wiceprezesa Telewizji Polskiej Piotra Farfała wolno nazywać neonazistą. Farfał w latach 90. był wydawcą faszystowskiego pisemka Front.



komentarz naczelnego

Tygrysy Europy (2)

Tydzień temu pisałem o zbawiennych i niszczących konfliktach w polityce. I jeszcze o tym, że rządzący panicznie unikają starcia z Kościołem.

Kogo z nas to nie wkurza? Po prostu żal patrzeć, jak kolejne ekipy ze strachem podchodzą do kolejnych, głównie materialnych żądań biskupów. Boją się odwołać do opinii publicznej, zapomnieli o instytucji referendum. Zachowują się tak, jakby jedno kazanie prymasa miało zmieść ich rząd z powierzchni ziemi.
Już w 1989 roku mogliśmy mieć za sobą sprawę regulacji dopuszczalności przerywania ciąży. Nacisk na referendum w tej sprawie był bardzo silny, jednak w imię jakoby wyższych celów rząd Rakowskiego nie zgodził się na publiczne głosowanie. W latach 19941997 mogliśmy spokojnie zamknąć w drodze referendum kwestię ratyfikacji konkordatu. Odrzucenie przez obywateli tej poddańczej umowy zakończyłoby debatę i całą sprawę.
Skąd ta bojaźń władzy? Z jej słabości. Wybory wygrywa się w Polsce zazwyczaj tak zwanym fuksem  kilkoma procentami. W kampaniach najbardziej liczy się więc twardy elektorat, który może przeważyć szalę zwycięstwa, a za taki uważa się powszechnie Radio Maryja i inne (re)akcje katolickie. Jak dotąd nikt jednak nie zajarzył, że po drugiej stronie barykady stoją w pełnym rynsztunku zastępy antyklerykałów, humanistów, ateistów i chrześcijan ewangelicznych. Wszyscy oni mają gdzieś wskazówki przedwyborcze biskupów i ojca dyrektora. Czekają tylko na wodza, który ich poprowadzi do odnowy oblicza tej ziemi. A jest ich dużo więcej niż moherowych hełmów! Przecież większość nawet tych formalnie religijnych katolików jest tak naprawdę antyklerykalna. Nie podoba im się zdzierstwo proboszcza, arogancja biskupa czy bezczelne zawłaszczanie przez księży majątku państwa/samorządu. Wystarczy zobaczyć, jak rośnie liczba przypadków wywiezienia proboszcza na taczce  czcigodnej, polskiej tradycji.
Na szczęście w środowisku parlamentarnej lewicy powoli pęka strach przed biskupami. I tu wracamy do istoty ideowego konfliktu, który rodzi debatę, refleksje i pomaga otrząsnąć się z narosłych mitów. Odważna, antyklerykalna postawa Grzegorza Napieralskiego to najlepszy skutek przebudzenia ideowego w SLD. Oby następnym etapem było zwarcie szeregów Sojuszu z Racją, PPP, PPS i innymi partiami, które takiego przebudzenia nie potrzebują, bo od dawna głoszą, gdzie jest miejsce Kościoła i klerykałów. Tylko zjednoczone siły postępu mogą zawalczyć o zwycięstwo w najbliższych wyborach do Sejmu. IV RP już nie wróci, a Tusk  mniejsze zło  już zaczyna zbierać cięgi za puste obietnice. Odrodzona lewica (o ile SLD na kongresie 31 maja1 czerwca da rzeczywiście jasny sygnał odrodzenia) ma szansę zostać czarnym koniem, który stratuje czarne zastępy.
Tak stało się w Hiszpanii, gdzie kler panoszył się podobnie jak u nas. Już się nie panoszy. Liderzy hiszpańskiej lewicy zauważyli, że stawianie się Kościołowi (zamiast wiecznych kompromisów) jest skuteczne. Mało tego  pozwala wygrywać wybory i zdobywać nowe rzesze zwolenników. Mimo to w SLD nie brakuje zachowawczych leniwców, którzy twierdzą, że doświadczeń premiera Zapatery do Polski przenieść się nie da. A to m.in. z tego powodu, że Kościół w Hiszpanii wspierał reżim gen. Franco, a w Polsce wspierał opozycję. Tylko że lustracja zniszczyła już ten mit, odarła Kościół i jego biskupów z aury czystości i mitu walki z komuną. O Popiełuszce, Zychu czy Niedzielaku mówi się głośno i na okrągło właśnie dlatego, że wśród księży byli wyjątkami. Spośród przeszło 150 biskupów tylko Wyszyński i Tokarczuk w Przemyślu stawiali się władzy ludowej. Większość mniej lub bardziej z nią współpracowała. Powstają prace naukowe pokazujące skalę budownictwa kościelnego w latach stanu wojennego. Stanowi to zaprzeczenie propagandowej tezy kleru o fali prześladowań. Informacje z FiM na temat wielkiej skali pedofilii wśród polskich księży też trafiają pod strzechy. Kościół  pozbawiony mitu walki i czystości  staje się zwykłą instytucją. Tyle że bezczelną, arogancką, pasożytującą na państwie i narodzie.
Mając takie fory, część polityków lewicy wciąż jednak boi się łatki antyklerykałów  przeciwników klerykalizmu. Najwyższa więc pora, żeby raz na zawsze przestali czepiać się lewicowych list wyborczych, bo obrażają inteligencję wyborców. Słyszałem niedawno, jak jeden z wielkich (dosłownie) tuzów SLD przekonywał, że obywateli bardziej od dyskusji światopoglądowej interesują podatki. I to prawda, ale ich obniżenie zależy przecież od możliwości gospodarki i skali potrzeb społecznych. Fakty i Mity wielokrotnie wyliczały, jak wielkie wydatki ponosi państwo i samorządy na rzecz Kościoła. Ten garb  w parze z ogromnym zadłużeniem państwa  paraliżuje i tak krótką kołdrę budżetową. W cywilizowanych państwach  m.in. Irlandii, RFN, Francji, Belgii, Hiszpanii, Holandii  kościoły są finansowo autonomiczne. Czy to przypadek, że właśnie tam jakość usług publicznych (ochrona zdrowia, edukacja, pomoc społeczna) stoi na najwyższym poziomie? Miliony młodych Polaków podróżujących za chlebem poznaje właśnie kraje wolne od rządów biskupów. Nawet jeżeli nie wrócą do Polski, to mają prawo do głosowania. Z pewnością wybiorą tych, którzy wreszcie odważą się zaproponować wizję Polski nowoczesnej. A taka jest możliwa dopiero wtedy, gdy odepchnie się Kościół od polityki, budżetu i wpływu na samorządy lokalne. Gdy wypowiemy Watykanowi konkordat, wyprowadzimy katechezę ze szkół, zlikwidujemy złodziejską Komisję Wspólną Rządu i Episkopatu i zrewidujemy prawo, na mocy którego Kościół dostaje majątki na preferencyjnych warunkach, czyli standardowo za 1 procent ich wartości.
Jako były, nawrócony ksiądz głęboko wierzę, że dożyję czasów, kiedy procesja Bożego Ciała będzie przebiegała trasą od ołtarza do kropielnicy. I z powrotem.

JONASZ

W numerze 16/2008 opisałem swoje perypetie ze strażnikami miejskimi ze Zgierza, którzy wytoczyli mi proces o odmowę udzielenia informacji na temat tego, kto rozwieszał antyklerykalne ulotki w Zgierzu przy ul. Popiełuszki. Strażnicy już przegrali w sądzie. Teraz  zgodnie z obietnicą daną komendantowi  poinformuję jego przełożonych o marnotrawieniu czasu, pieniędzy oraz stanie umysłowym zgierskich strażników.



gorące tematy

Gorzki smak cukru

Właśnie spełniają się najczarniejsze scenariusze upadku potężnego, rodzimego cukrownictwa. Z blisko trzydziestu zakładów wchodzących w skład Krajowej Spółki Cukrowniczej pozostało tylko siedem. Zachodnie firmy spokojnie czekają na ostateczne wykrwawienie się polskiego koncernu.

Koncern powstał kilka lat temu i miał stanowić remedium dla polskich cukrowni. Przestarzałych technologicznie i niedoinwestowanych. Jednak wejście Polski do Unii sprawiło, że wpadliśmy w tryby światowej machiny. Ponieważ Unia musiała się zmierzyć z gigantycznymi górami cukru zalegającego w magazynach, jedyną receptą okazała się restrukturyzacja branży, czyli zmniejszenie limitów produkcyjnych.
W ten sposób reforma dotknęła także nasz przemysł cukrowniczy. KSC, wciąż będąca największym wytwórcą cukru w naszym kraju (ok. 40 proc. produkcji), już w 2003 r. postanowiła wyłączyć z produkcji 3 pierwsze cukrownie. Potem przyszła kolej na następne  m.in. Żnin, Sokołów i Klemensów. Ostatnio, niespodziewanie, do grona pechowców dołączył również Brześć Kujawski.
 Wiadomość o zamknięciu cukrowni spadła na nas jak grom z jasnego nieba  mówi wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Cukrowni Brześć Kujawski Stefan Olszewski.  Do dziś nie wiemy, jakie argumenty zadecydowały o zamknięciu zakładu. Nikt nam tego nie chce powiedzieć. Z pewnością nie ekonomiczne, bo produkujemy cukier najtańszy w koncernie, do tego przerabiamy najwięcej buraków i w ostatnich latach zmodernizowaliśmy zakład  uruchomiliśmy między innymi nowoczesną oczyszczalnię ścieków. A do tego mamy znakomite zaplecze surowcowe.
Decyzji spółki nie rozumie też Marek Golasiński  przewodniczący brzeskiej Rady Miejskiej. Według niego, minister skarbu okazał się złym gospodarzem, który potężny i zdrowy organizm fabryki zamienił w gospodarczego trupa, nie bacząc ani na los 150-osobowej załogi, ani 2 tys. plantatorów.
To moja klęska osobista  stwierdził miejscowy poseł Marek Wojtkowski (PO), który zaangażował się w ratowanie cukrowni. Zbulwersowany jest także poseł PiS Łukasz Zbonikowski, podobnie zresztą jak burmistrz Brześcia Wojciech Zawidzki. Ten ostatni przypomina, że nawet w najtrudniejszych latach cukrownia zawsze była dochodowa.
 Dlaczego zatem ją zamykają? Albo z głupoty, albo ze względów politycznych. Tak czy siak sprawą powinny zająć się organa ścigania, bo mamy do czynienia z sabotażem  mówi Zawidzki.
Radny wojewódzki Stanisław Pawlak zdradza, że kontrowersyjna decyzja ma związek ze zmianami w zarządzie toruńskiej spółki. Ponieważ stare władze nie dopuszczały myśli o likwidacji tak dobrej cukrowni, minister skarbu zmienił je zatem na bardziej spolegliwe. Potwierdza to także Piotr Wysota, wiceprezes Związku Plantatorów Buraka Cukrowego: W projekcie restrukturyzacji branży nie było likwidacji brzeskiej cukrowni.
Zapewne dlatego radni samorządów powiatowego i miejskiego na wspólnej sesji domagali się wyjaśnień od ministra skarbu i toruńskiej spółki. Wspominali o politycznych przepychankach i działaniu koterii. Ale minister skarbu nabrał wody w usta, podobnie zresztą jak szef resortu rolnictwa.

Spośród 150-osobowej załogi większość przepracowała w Brześciu nawet kilkadziesiąt lat. Dla nich likwidacja cukrowni to życiowa tragedia. W Brześciu już dziś brakuje pracy dla wielu mieszkańców.
Niedawno przedstawiciele załogi  przyciśnięci do muru przez polskich i unijnych urzędników  przystali na warunki spółki, akceptując tym samym zamknięcie cukrowni i program osłonowy.
 Nie mieliśmy innego wyjścia, bo założono nam pętlę na szyję  mówi Zbigniew Bacciarelli, przewodniczący jedynego w cukrowni związku zawodowego.  Mimo deklaracji pomocy wszystkich świętych nic nie wyszło ani z protestów, ani apeli.
 Teraz można tylko wejść na komin i skoczyć w dół  mówi ze łzami w oczach jeden z najstarszych pracowników.
Do 2010 r. cukrownia w Brześciu zniknie praktycznie z powierzchni ziemi. Toruńska spółka KSC za wygaszenie Brześcia weźmie od Unii 160 mln zł.
 To dużo? Nic podobnego, 112 mln pójdzie na samo wyburzenie obiektów, demontaż urządzeń i odszkodowania. Unii i tak opłaci się ta transakcja  twierdzi jeden z pracowników cukrowni.

Przed laty Polska należała do największych producentów cukru w Europie. Gdy wstępowaliśmy do Unii, gwarantowano nam, że będziemy mogli produkować tyle cukru, ile zużywamy, czyli w granicach 1,6 mln ton rocznie. Wkrótce jednak okazało się, że na skutek nadprodukcji trzeba wprowadzić redukcję limitów (w Polsce o 13,5 proc.). Dotknęły one wszystkich unijnych producentów, ale wielkie koncerny są i tak w znacznie lepszej sytuacji niż nasz. Nie zdecydowały się na likwidację poszczególnych zakładów, a jedynie na ograniczenie wytwarzania.
Polska ma teraz produkować 1,5 mln ton, a to oznacza, że już w tym roku będziemy musieli zaimportować kilkaset tysięcy ton białego kryształu albo zrezygnować z jego eksportu np. do krajów arabskich.
Marcin Mucha ze Związku Producentów Cukru w Polsce twierdzi, że przyjęte przez Unię rozwiązania, które diametralnie zmieniły oblicze przemysłu cukrowniczego w Europie, w praktyce nie zdały egzaminu.
Co to oznacza w przypadku Polski? Przede wszystkim to, że bezpowrotnie tracimy wiele zakładów i potężne zaplecze surowcowe, pozbawiając jednocześnie pracy tysięcy ludzi. Inni dodają, że za kilka lat  zamiast produkować cukier  będziemy go musieli kupić w zachodnich koncernach. To zjawisko już się rozpoczęło. A wspomniane rekompensaty? W przypadku zachodnich koncernów idą one na rozwój firm, u nas zaś trzeba je wydać głównie na grzebanie takich trupów jak Brześć.
Co zatem z polskim przemysłem cukrowniczym? W Ministerstwie Skarbu są dobrej myśli  wierzą całkowicie unijnym reformatorom.
Każdego roku do kasy europejskich koncernów cukrowniczych z unijnego budżetu trafia (w postaci dopłat i rekompensat) niemal miliard euro. Dlatego zachodnie koncerny przetrwają, my zaś już w tym roku będziemy słodzić herbatę importowanym cukrem.
Z pytaniem, dlaczego likwidowana jest doskonale prosperująca cukrownia w Brześciu, zwróciliśmy się do Łukasza Wróblewskiego  rzecznika prasowego Krajowej Spółki Cukrowniczej. Jego odpowiedź można streścić w dwóch słowach: Bo tak.

BARBARA SAWA

gorące tematy

Gowin z głową krowy

Brytyjska Izba Gmin zajmowała się dylematami bioetycznymi, przy których
poseł Jarosław Gowin zapewne by osiwiał. Stosunkiem 336 do 176 poparła nowelizację ustawy o embriologii i rozrodczości człowieka (z 1990 roku), pozwalając na łączenie genów ludzkich i zwierzęcych.

Będą one mogły rozwijać się przez 14 dni, po czym mają zostać zniszczone. Nowa technika może przynieść lekarstwa na nieuleczalne dziś choroby  takie jak parkinson, zanik mięśni czy alzheimer  i potencjalnie uratować życie milionów osób. Drugim, ale mniej eksponowanym argumentem jest szansa na osiągnięcie przez Wielką Brytanię pozycji światowego lidera w badaniach nad komórkami macierzystymi. Pierwsze hybrydy człowieka i królika zostały bowiem stworzone już w 2003 roku w Chinach.
W głosowaniu nad najbardziej kontrowersyjnymi zapisami wszystkie partie zniosły dyscyplinę. Wynik jest więc bardziej demokratyczny niż w innych kwestiach, kiedy to niepokornym grożą konsekwencje dyscyplinarne, i odzwierciedla prawdziwe przekonania posłów. Obaj główni liderzy  premier Gordon Brown i lider opozycji David Cameron  opowiedzieli się za nowelizacją. Z uwagi na istotę sprawy premier napisał artykuł w prasie kończący się słowami: Mam głęboki szacunek dla tych, którzy nie zgadzają się z niektórymi propozycjami ustawy z uwagi na przekonania religijne. Uważam jednak, że winni jesteśmy sobie i przyszłym pokoleniom wprowadzić te rozwiązania, a przez to udzielić jednoznacznego poparcia zasadom badań nad komórkami macierzystymi.
Przeciwko tworzeniu chimer przeciwnicy wysuwali argumenty etyczne, chociaż nie ukrywali religijnych źródeł swej niechęci. Ich lider, konserwatywny poseł Edward Leigh, nazwał to krokiem idącym za daleko. Hierarchowie katoliccy byli mniej subtelni  nazwali tworzenie chimer nauką Frankensteina. Odpowiedź na to dał poseł Chris Bryant z Partii Pracy, który jest... byłym wikarym anglikańskim. Przypomniał, że takich samych słów używano w 1798 roku, nie zgadzając się na szczepienia przeciw ospie, kiedy to angielski lekarz Edward Jenner opublikował Studium nad przyczyną i skutkiem ospy krowiej. Wówczas teolodzy i hierarchowie twierdzili, że krowy, od których pochodziła szczepionka, nie mogą służyć do szczepienia ludzi. Oni się mylili i sądzę, że pan się dzisiaj myli  odpowiedział Bryant.
Stosunkiem głosów 342 do 179 poparto także tworzenie zarodków klonów nazwanych ratującym rodzeństwem, których można będzie użyć w przypadku ciężkiej choroby dziecka.
Posłowie niewielką przewagą głosów dopuścili także zapłodnienie in vitro dla par lesbijek i kobiet samotnych i nie zmniejszyli granicy dopuszczalnej aborcji z 24 do 20 tygodni, co konserwatyści wprowadzili pod obrady niejako przy okazji głównych zmian.
Wysokie poparcie dla bardzo kontrowersyjnych zmian wydaje się ostatnim ogniwem w łańcuchu decyzji sprzecznych z nauczaniem Kościoła, a zapoczątkowanych w oświeceniu równouprawnieniem religii i ustanowieniem wolności słowa. Przepaść między państwem a Kościołem pogłębiła się jeszcze bardziej.
Powstaje także pytanie, co w ogóle robi Zespół ds. Bioetyki kierowany przez posła Jarosława Gowina z udziałem duchownych (ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier i prof. Marcin Hinz), skoro w głosowaniu w kwestiach bioetycznych w Wielkiej Brytanii wszyscy posłowie głosowali zgodnie ze swoim sumieniem. Poseł Gowin ogłosił już, że, jego zdaniem, zapłodnienie in vitro może być dostępne tylko dla małżeństw (choć ostatnio jakby zmienia zdanie w tej kwestii), podczas gdy w parlamencie brytyjskim po prostu poddano to pod głosowanie. Fakt głosowania w Izbie Gmin nad kwestiami bioetycznymi, które Zespół ds. Bioetyki wypracowuje drogą konsensusu, podważa nawet nie tyle rekomendacje tego ciała, co sens jego istnienia.
Wreszcie  trudno uwierzyć, że kiedy w Londynie parlament udzielił zgody na tworzenie ludzko-zwierzęcych hybryd, w należącej do tej samej kultury Polsce kilka tygodni temu Rzecznik Praw Dziecka chciała zrównać prawo do seksu z prawem do wódki, a biskup poważył się nazwać dyskusje o aborcji wychodzeniem szczurów z nor. Trzeba jednak przyznać, że oboje z ogonem i łbem krowy wyglądaliby jeszcze bardziej przerażająco.

MACIEJ PSYK, LONDYN



Świat według rodana

Dwaj panowie

Krótka opowieść o dwóch mnichach ćwierćinteligentach i ich wielkim wpływie na życie półinteligentów.

Jeden z nich to Grigorij Rasputin (18691916)  syberyjski chłop, mnich, półanalfabeta, jeden z najbardziej rozpustnych awanturników w historii. Ten święty satyr przeleciał w Petersburgu wiele arystokratek, żon oficerów, aktorek i dam z towarzystwa. Robert Kinloch Massie (The Romanovs: The Final Chapter) napisał w biografii Rasputina, że zbliżenie z niedomytym mnichem z potarganą brodą i brudnymi rękami stało się dla petersburskich dam nowym elektryzującym doświadczeniem, bachiczną orgią i rozkoszą cielesną. Ten lubieżny, złowrogi, zdradliwy, uwielbiający pieniądze i złoto człowiek miał iście hipnotyczny wpływ na cara Mikołaja II i jego niemiecką żonę  heską księżniczkę, carycę Aleksandrę. Władcy Rosji mieli synka Aleksieja (następca tronu), chorego na hemofilię, a Rasputin, cieszący się famą uzdrowiciela, faktycznie ulżył jego cierpieniom (w jego obecności krwawienie ustawało), i dzięki temu właśnie zdobył prawie nieograniczone wpływy na dworze carskim. W czasie I wojny światowej mnich stał się potężny i nietykalny. Przerażona arystokracja postanowiła pozbyć się Rasputina. Książę Feliks Jusupow poczęstował go zatrutym winem i ciastem, po czym strzelono do niego czterokrotnie z pistoletu. Inny z zamachowców odciął mu penisa. Ciało zatopiono w Newie. Rasputin doczekał się wielu biografii, prac popularnonaukowych i filmów. Najbardziej znane to Szalony mnich w reżyserii Dona Sharpa (1966 r.) oraz Rasputin: Dark Servant of Destiny (1998 r.) w reżyserii Uliego Edela. Jednakże najbardziej wierny obraz mnicha przedstawił Elem Klimow w wyśmienitej Agonii (1981 r.), opowiadającej o upadku carskiej Rosji i Mikołaja II. Najnowszym filmem o Rasputinie jest dokument Rasputin (2005 r.) w reżyserii Vladislava Mirzoyana.
Drugim z mnichów jest Tadeusz Rydzyk (ur. 1945 r.), wieśniak spod Olkusza, najbogatszy na świecie zakonnik ślubujący ubóstwo. Przedmiot westchnień starszawych dam z różańcem w torebce i z moherowym berecikiem na główce, które na jego widok doznają cielesnej rozkoszy. Cieszy się wielkim szacunkiem prezydenta Kaczyńskiego (ksywka: Prezydent). Jest on, podobnie jak Rasputin, potężny i nietykalny, złowrogi, uwielbiający pieniądze i złoto. Doczekał się wielu filmów opisujących jego działania, między innymi Imperium ojca Rydzyka (2002 roku) w reżyserii Jerzego Morawskiego. Film ten znajduje się w internecie, ale nie można go otworzyć ani nagrać, ponieważ jest... ZABLOKOWANY! Podobnie jak zablokowane są inne śmieszne filmiki o tym świętym mężu! Chcecie głośno protestować? He, he, he, nie drzyjcie ryja, bo wam pęknie szyja!
Właśnie z chłopami z mojej wsi zamówiliśmy nowe browarki, aby bufetowa Jadźka wykonała plan, kiedy ten niekumaty Zwiadowca Szoguna zapytał: Rydzyk niedawno powiedział: Każdy liberał jest durniem, a każdy dureń  liberałem. Chłopy, czy z tego wniosek, że Rydzyk jest liberałem?!

ANDRZEJ RODAN
www.arispoland.pl

rzeczy pospolite

Nasza Wanda doceniona

Wanda Nowicka, działaczka na rzecz praw kobiet i była felietonistka Faktów i Mitów, otrzymała prestiżową amerykańską nagrodę. Nagrodę, która powinna zawstydzić i skłonić do refleksji całą polską klasę polityczną.

Każdy, kto regularnie czytuje nasz tygodnik i interesuje się problematyką praw człowieka, nie może nie znać Wandy Nowickiej, przewodniczącej Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Nie tylko dlatego, że pani Wanda przez dwa lata gościła regularnie na naszych łamach jako felietonistka, ale i ze względu na to, że często publikujemy jej wypowiedzi i wspieramy jej poczynania. Jej głównym celem jest walka o prawa kobiet, ze szczególnym uwzględnieniem praw związanych z ludzką rozrodczością. Była też jedną z pierwszych osób, które kilka lat temu poparły ruch na rzecz równouprawnienia mniejszości seksualnych; bardzo bliska jest jej również sprawa neutralności światopoglądowej państwa.
W naszym dziwnym kraju osoby takie jak pani Wanda uchodzą za radykałów, których na ogół nie godzi się zapraszać do programów telewizyjnych i dyskusji światopoglądowych, aby nie krępować panoszących się tam księży i przykościelnych intelektualistów. Zresztą takich dyskusji jest już coraz mniej, bo o czym dyskutować, skoro wszystkich w Polsce zobowiązują poglądy Jana Pawła II. Dlatego częściej można Wandę Nowicką usłyszeć za granicą niż we własnym kraju. W zeszłym roku spotkaliśmy ją np. w Parlamencie Europejskim, gdy siedziała obok samego Richarda Dawkinsa, światowej sławy uczonego i humanisty, na konferencji poświęconej inwazji fundamentalizmu religijnego w Europie (FiM 17/2007).
Na szczęście, nie wszędzie jest tak, że gardzi się ludźmi godnymi szacunku, a pod niebiosa wynosi dyktatorów lilipucich krajów, szefów autorytarnych Kościołów, zasłużonych głównie w umacnianiu ciemnoty, zwalczaniu prezerwatyw oraz niszczeniu opozycji we własnych szeregach. Nowojorski uniwersytet New School nie papieżowi, ale Wandzie Nowickiej przyznał prestiżową Nagrodę Uniwersytetu na Wygnaniu. Podczas specjalnej uroczystości rektor New School w takich słowach zwrócił się do laureatki: Jako feministka i obrończyni praw człowieka od lat odważnie i spektakularnie walczysz o przywrócenie kobietom kontroli nad ich własnym życiem w jednym z ostatnich krajów, które pozbawiły kobiety wolności w zakresie praw reprodukcyjnych. Po 1989 roku w nowo powstałych demokracjach kobiety stopniowo traciły prawo do aborcji, zabezpieczenia socjalne, zatrudnienie i dostęp do życia publicznego. Kościoły na równi z transformacją gospodarczą usiłowały kobiety utrzymać w roli kapłanek domowego ogniska. W trudnych warunkach twoje starania o prawa kobiet i wartości demokratyczne są wyjątkowe.

ADAM CIOCH



z notatnika heretyka

Prowincjałki

Wymasowana
90-letnia mieszkanka Łomży skusiła się na oferowane przez dwie kobiety badania lekarskie. Lekarki, które niezwykle dokładnie wykonały starszej pani masaż pleców, opłatę za wykonaną usługę zainkasowały same. Staruszka do dziś nie znalazła 9 tysięcy złotych oszczędności.

Kolejka
Na dworcu kolejowym w Korszach zostali zatrzymani dwaj rewidenci. Marian M. i Wojciech B. przez całą zmianę sprawdzali stan techniczny pociągów i decydowali, czy można je dopuścić do jazdy. Czas umilali sobie zamkniętymi w butelce procentami. Kiedy zalanych w trupa kontrolerów jakości odwiedzili policjanci, panowie mieli już po niemal 3 promile na głowę.

Rodzinna wyprawa
Ojciec z synem, mieszkańcy gminy Jamielno, wybrali się z wizytą do rodziny. Na miejsce jednak nie dojechali. Po krótkich poszukiwaniach policja ustaliła, że w jednym z przydrożnych rowów zrobili sobie przerwę w podróży, trochę zapili i postanowili przeczekać do rana. Tyle że rano tatuś już nie żył. Synek, niewiele myśląc, przysypał rodziciela ściółką i pojechał dalej. Zamiast do rodziny, trafił jednak na policyjny dołek, bo prowadził swoje auto całą szerokością drogi. Ojciec został już godnie pochowany.

Świętość pokalana
Z niewyjaśnionych powodów ludzie nie mają szacunku do flag. Kilku pijanych nastolatków zbezcześciło dwie chorągwie wiszące na budynku plebanii parafii św. Macieja Apostoła w Bisztynku. Z kolei włocławscy policjanci odnotowali 271 kradzieży flag państwowych, unijnych i miejskich.

Kopara opada
Adrian K. chciał zaimponować swej siedmioletniej bratanicy. Zabrał więc małą na skuter i oboje ruszyli na poszukiwanie przygody. Znaleźli dość szybko. Policyjny patrol zatrzymał wujka do kontroli drogowej. Wynik  1,7 promila.
Z kolei w Ropczycach drogówka zatrzymała 22-letniego kierowcę koparki. Facet miał 2,7 promila. Ale jechał.

Opracowała WZ

z notatnika heretyka

myśli niedokończone

Nadużywanie narkotyków prowadzi do różnych patologii, a nawet zmian w mózgu. Dlatego powstaje pytanie, na ile proceder, do którego przyznał się premier, był notoryczny. Chcę mieć trzeźwego i wolnego od narkotyków premiera. (Beata Kempa, PiS)

Ja wolę, żeby premier zapalił skręta, niż żeby załatwiał interesy przez telefon. Mnie w czasach studiów zdarzało się pić wino gdzieś w parku.
(Julia Pitera)

Jesteście jak wędliny z Tesco. Baleron czy szynka smakuje jednakowo.
(Joachim Brudziński do polityków PO)

Jeśli wizyta premiera Donalda Tuska w Peru przyniesie gospodarcze efekty, to PiS powinien popełnić seppuku. (Kazimierz Kutz)

Po likwidacji abonamentu telewizja publiczna będzie miała problemy z zachowaniem misyjnego charakteru oferty programowej.
(Andrzej Urbański, prezes TVP)

Zarządzanie ministerstwem przez Romana Giertycha (...) mocno zachwiało (...) stabilnością procedur komisji egzaminacyjnych. (Katarzyna Hall)

Nie miałem wpływu na zadania maturalne. Minister Hall chce zrzucić na mnie odpowiedzialność za tegoroczne matury. Modlę się za nią codziennie, żeby nie miała wypadku drogowego, bo powiedziałaby wtedy policji, że ja jestem winien. (Roman Giertych)

Kiedyś potrafiłam zagrać wiele piosenek Jacka Kaczmarskiego, m.in. Przedszkole i Mury 87, ale teraz mam za długie paznokcie u lewej ręki i bałabym się, że porysuję gryf gitary. (Joanna Mucha, posłanka PO)

W historii Kościoła zdarzało się, że święty jeszcze dobrze nie umarł, a wierni już bili się o to, gdzie ma być pochowany.
(ks. prof. Grzegorz Ryś o kulcie relikwii)

Wybrała OH

z notatnika heretyka

myśli niedokończone

Nadużywanie narkotyków prowadzi do różnych patologii, a nawet zmian w mózgu. Dlatego powstaje pytanie, na ile proceder, do którego przyznał się premier, był notoryczny. Chcę mieć trzeźwego i wolnego od narkotyków premiera. (Beata Kempa, PiS)

Ja wolę, żeby premier zapalił skręta, niż żeby załatwiał interesy przez telefon. Mnie w czasach studiów zdarzało się pić wino gdzieś w parku.
(Julia Pitera)

Jesteście jak wędliny z Tesco. Baleron czy szynka smakuje jednakowo.
(Joachim Brudziński do polityków PO)

Jeśli wizyta premiera Donalda Tuska w Peru przyniesie gospodarcze efekty, to PiS powinien popełnić seppuku. (Kazimierz Kutz)

Po likwidacji abonamentu telewizja publiczna będzie miała problemy z zachowaniem misyjnego charakteru oferty programowej.
(Andrzej Urbański, prezes TVP)

Zarządzanie ministerstwem przez Romana Giertycha (...) mocno zachwiało (...) stabilnością procedur komisji egzaminacyjnych. (Katarzyna Hall)

Nie miałem wpływu na zadania maturalne. Minister Hall chce zrzucić na mnie odpowiedzialność za tegoroczne matury. Modlę się za nią codziennie, żeby nie miała wypadku drogowego, bo powiedziałaby wtedy policji, że ja jestem winien. (Roman Giertych)

Kiedyś potrafiłam zagrać wiele piosenek Jacka Kaczmarskiego, m.in. Przedszkole i Mury 87, ale teraz mam za długie paznokcie u lewej ręki i bałabym się, że porysuję gryf gitary. (Joanna Mucha, posłanka PO)

W historii Kościoła zdarzało się, że święty jeszcze dobrze nie umarł, a wierni już bili się o to, gdzie ma być pochowany.
(ks. prof. Grzegorz Ryś o kulcie relikwii)

Wybrała OH



na klęczkach

Piąta KOLUMNA

Na tropie betanek
Prokurator Andrzej Lepieszko, szef Prokuratury Okręgowej w Lublinie, oświadczył na konferencji prasowej, że w wyniku trwających od kilku miesięcy poszukiwań udało się w końcu ustalić miejsce pobytu 53 byłych betanek, eksmitowanych w ub. roku z klasztoru w Kazimierzu Dolnym.
W miejscu odnalezienia byłych sióstr nie było franciszkanina Romana Komaryczki  ich kierownika duchowego. Razem z siostrami mieszka natomiast Jadwiga Ligocka  była przełożona zgromadzenia. Zły stan jej zdrowia nie pozwolił na przesłuchanie.
Z uwagi na dobro śledztwa prokurator Lepieszko nie ujawnił nazwy miejscowości, w której obecnie mieszkają siostry. FiM od dawna to miejsce znają (chodzi o Grzybowo koło Czerniejewa  Fakty i Mity 8/2008), natomiast prokuratura i policja potrzebowały aż kilku miesięcy, żeby to ustalić. A wystarczyło czytać nasz tygodnik!

AJ


KUL-tura
Ksiądz Krzysztof  wykładowca z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wysoki, mniej więcej czterdziestoletni brunet w okularach  zapałał nagle nadzwyczajnym efektem do ślicznej ekspedientki ze sklepu spożywczego blisko uczelni. Przychodził codziennie do lokalu pod pozorem zakupów. Wybierał najczęściej takie momenty, kiedy nie było innych klientów. Jednak niedawno jego libido eksplodowało. Złapał panienkę za rękę, a gdy próbowała się wyrwać, zaproponował 1000 złotych za wspólne bara-bara. Nie miał szczęścia. Akurat na zapleczu przestawiał skrzynki pan Tomek  dostawca, który nad szacunek do kleru przedkłada cześć niewieścią. Przynajmniej tak nam się wydaje, skoro wypadł z kantorka i strzelił księżula w mordę, a następnie poprawił kopem w świętą d... Jak by na to nie spojrzeć, był to rodzaj żywej katechezy.

P


Damska jazda
Według internautów, kobiety nie potrafią prowadzić samochodu, jeżdżą niebezpiecznie i powodują masę wypadków. Po prostu baba za kierownicą to nieszczęście. No to mamy dla panów złą wiadomość. Jak dowodzą dane statystyczne (zebrane przez policję), Polki są doskonałymi kierowcami. Po pierwsze, powodują znacznie mniej wypadków niż faceci (proporcjonalnie do liczby jeżdżących). Także skutki katastrof drogowych z udziałem kierowców pań są łagodniejsze. Ginie znacznie mniej ludzi  na 100 wypadków przypada 6 ofiar śmiertelnych (w przypadków mężczyzn  14 na 100). Panie niezwykle rzadko powodują wielkie
karambole (14 procent). Zapinają pasy i nie przekraczają dozwolonej prędkości. Policjanci niezwykle rzadko wręczają im mandaty za wyprzedzanie na trzeciego (4 proc.). W 2006 roku w gronie 3643 nieodpowiedzialnych kierowców prowadzących samochody po wódce znalazło się tylko 117 pań.

MiC


Świeczki Jadzi
Z inicjatywą zapalenia światełka miłosierdzia przy ołtarzu w katedrze na Wawelu w rocznicę kanonizacji św. Jadwigi przez wszystkie polskie szkoły noszące jej imię wystąpił zarząd Rodziny Szkół im św. Jadwigi.
Proponujemy, aby każda szkoła jadwiżańska zakupiła przynajmniej jedną dużą świecę. Dobrze by było rozprowadzić świece małe wśród uczniów, niech mają wkład w tym zaszczytnym celu. Gorąco zachęcamy do podjęcia tej inicjatywy w szkołach  zaapelował zarząd. Świece z logo Rodziny, wizerunkiem św. Jadwigi i obrazem Św. Jadwiga Królowa i Papież Jan Paweł II produkuje Caritas. Szkoły mogą zakupić świece duże (półkilogramowe) w cenie od 10 zł oraz świece małe w cenie minimalnej 3 zł (plus koszt przesyłki).
Zamówienie na 60 świec dużych i 130 małych złożyła Halina Peta, dyrektor III LO z Inowrocławia, 20 dużych świec i 54 małe zamówiła Szkoła Podstawowa w Ryszewku, 7 dużych świec i 20 małych  Szkoła Podstawowa w Wysokiem oraz tylko (co za wstyd!) 2 duże i 64 małe  Publiczne Gimnazjum nr 8 w Radomiu.

AK


Grzech nie wesprzeć
Parafia św. Wojciecha w Białymstoku postanowiła walczyć o każdy grosz. W tym celu wystosowała następujące pouczenie do wiernych: Wielkie wsparcie daliście parafii z Ukrainy, która jest bardzo uboga. Dzisiaj wspomagacie Fundację S.O.S. dla Życia Poczętego. Bóg zapłać za Wasze dobre serce. Ale chcemy zwrócić uwagę, że nieroztropnie postępujecie, gdy wspomagacie siedzących pod kościołem lub w przedsionku kościoła. Najczęściej są to ludzie uzależnieni od alkoholu. Dając im pieniądze, uczestniczycie w cudzym grzechu. Dobrze czyniąc, sami grzeszycie. Apelujemy o roztropność, a także o większą ofiarność dla naszych, parafialnych potrzeb, bo teraz czekają nas duże wydatki.
A tak na marginesie, te duże wydatki to m.in. planowana budowa nowych garaży dla parafii.

AK


Pieczęć sołtysa
W Świniarach i Jasienicy (woj. świętokrzyskie) miejscowy sołtys Stefan Reczek (wraz z żoną i córką) sprawdza obecność dzieci na nabożeństwach majowych, co potwierdza urzędową pieczęcią przybijaną w zeszytach do religii. Twierdzi, że robi to na polecenie miejscowego proboszcza Stanisława Zaręby oraz katechetki ze szkoły podstawowej w Świniarach, która od zebranych pieczęci uzależnia ocenę z religii.
Oburzeni rodzice proceder ten określają jako iranizację polskiej wsi i szukają pomocy w kuratorium oraz miejscowych mediach.
W całym zamieszaniu resztki zdrowego rozsądku zachował dyrektor miejscowej szkoły Krzysztof Wójcik, który przypomniał sobie, że placówka, którą kieruje, jest publiczna, i zapowiedział poważną rozmowę z katechetką.
Natomiast proboszcz szum wokół tej sprawy nazwał ubeckimi atakami na Kościół i zapowiedział, że na kilku najbliższych kazaniach swymi płomiennymi przemówieniami ,,otworzy ludziom oczy. Może faktycznie niektórzy wreszcie przejrzą...

PP


Prawdziwy ksiądz
Spotkaliśmy prawdziwego księdza! Nie dość, że ks. Piotr Szulewski z Drygał (woj. warmińsko-mazurskie) przebaczył jednemu z mieszkańców, który go okradł i pobił, to jeszcze zbiera żywność dla tego notorycznego pijaka i usiłuje wyleczyć go z choroby alkoholowej. Mniej wyrozumiali okazali się parafianie, którzy radzili, aby pijaka i złodzieja przepędzić na cztery wiatry. No... to się zdarza nieczęsto: ludzki proboszcz, ludzie nieludzcy.

PS


Książki na indeksie
W Zespole Szkół Urszulańskich w Rybniku uczniowie nie mogą czytać niektórych książek, np. Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna czy Fantastyki Borisa Akunina; z kolei po Pachnidło Patricka Suskinda mogą sięgać tylko maturzyści. Szefowa rybnickich Urszulanek  siostra Beata Blandyna Boch  twierdzi, że nie ma mowy o cenzurze, a jedynie o odpowiednim doborze lektur.
W innych katolickich placówkach oświatowych jest podobnie  tam po prostu nie kupuje się książek sprzecznych z tzw. misją Kościoła. Zamykania książek na kłódkę nie akceptuje ani śląskie kuratorium oświaty, ani rzecznik praw ucznia, ale nie będą interweniować w tej sprawie. Ze strachu, by nie urazić przewodniej siły Katolandu.

BS


Sterta kości
Przy okazji dyskusji o sprowadzeniu do Polski rozkawałkowanych szczątków JPII, które mają robić za relikwie, pojawiły się informacje o rekordzistach gromadzących pamiątki po świętych. Prawdopodobnie największy zbiór relikwii  jak podaje jedna z ogólnopolskich gazet  posiada parafia św. Michała Archanioła w Leśnej koło Żywca. Jednak, według nas, nikt nie przebije klasztoru na Jasnej Górze, który w ciągu wieków zgromadził kilkaset świętych szczątków.

BS


Sesja rekolekcyjna
Przez sesją egzaminacyjną rzeszowskie Duszpasterstwo Akademickie Emaus zaproponowało studentom udział w trzydniowej sesji rekolekcyjnej, która pozwoli na złapanie oddechu, odstresowanie oraz naładowanie duchowych akumulatorów na czas egzaminów i wakacji. Tematem rekolekcyjnej sesji zorganizowanej w Dusznicy koło Nowego Żmigrodu jest dotyk, wino i taniec. Przy czym zamiast nudnych zajęć teoretycznych zestresowanym studentom duszpasterstwo obiecuje... zajęcia praktyczne dotyczące przytulania (30 sposobów), odwiedzenie winnicy i degustację wina oraz taniec, a dla romantyków wschody i zachody słońca....

SK


Bracia mniejsi
Może niezupełnie jak u Kargula i Pawlaka, ale i tu poszło o kota. W podziemiach pabianickiego kościoła św. Maksymiliana Kolbego sympatyczna kotka powiła 5 kociąt. Jedna ze zbulwersowanych zakonnic poradziła dzieciom, by kocięta szybko potopiono, jak się to robi na wsi. Sam wielebny z ambony poświęcił sprawie sporo uwagi, oczywiście gromiąc kocicę i jej obrońców. Z pewnością zwierzątka zginęłyby w jakimś kuble z wodą, gdyby nie litościwe serce parafian. Kocięta zostały zabrane z tego przybytku miłości i dobroci...

PS


Wielki Jezu!
Polaków nikt nie przebije. Burmistrz słowackiego Preszowa zapowiada, że w jego mieście w 2010 r. stanie największy na świecie pomnik Chrystusa Króla (wysokość 33 m). Myli się knedliczkojad jeden. Podobny polski monument, wznoszony staraniem proboszcza Sylwestra Zawadzkiego ze Świebodzina koło Zielonej Góry, będzie wyższy o 2 metry i ma być już gotowy jesienią bieżącego roku. Nasz Chrystus przewyższy także chyba najbardziej znaną na świecie figurę z Rio de Janeiro (32 m) i Lizbony (28 m).

BS


Na prawo od betonu
Lefebryści, których jedni nazywają kościelną skamieliną, a inni nadzieją katolików, nie mogą liczyć na wsparcie obecnego papieża. Choć kilka lat temu Ratzinger spotkał się z bp. Bernardem Fellayem  przełożonym rzymskokatolickiego Bractwa im. św. Piusa X  i zanosiło się na przełom w stosunkach Watykanu z przeciwnikami posoborowych reform, do odwilży nie doszło. Wprost przeciwnie  teraz widać jak na dłoni, że nie nastąpi oficjalne uznanie zwolenników ekskomunikowanego niegdyś abp. Marcela Lefebvrea. Potwierdził to ostatnio sam Fellay, atakując Watykan.

RP

polska parafialna

Zaorać pamięć

Cmentarz wojenny na zboczu Monte Cassino zostanie zaorany. Zamiast pomników ku czci blisko 1000 Polaków poległych podczas ostatniej wojny światowej  pojawi się tam trawka. Nawet czerwonych maków już nie będzie.

W najlepszym przypadku tu i ówdzie zostaną umieszczone  tak jak na cmentarzach amerykańskich  poziome płytki pamiątkowe...
To na szczęście tylko szokujący scenariusz wymyślony przez dziennikarkę FiM. Nie do końca jednak wymyślony... Na taki bowiem pomysł, ale dotyczący cmentarzy żołnierzy radzieckich (takich nekropolii jest w Polsce blisko 640) wpadł nie kto inny, tylko sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa  Andrzej Przewoźnik.
Na kanwie bezustannego rozliczania się z przeszłością, szczególnie związaną z naszymi wschodnimi sąsiadami, Przewoźnik zaproponował, aby  zamiast pomników, mauzoleów i grobów  na cmentarzach żołnierzy radzieckich pojawiła się wyłącznie trawka z ukrytymi wśród niej płytami pamiątkowymi. Takie rozwiązanie ma być zastosowane najpierw w województwie dolnośląskim, a potem w całym kraju.
Czym sekretarz uzasadnia swoje rewolucyjne pomysły? Przede wszystkim potrzebą zmniejszenia wydatków na konserwacje i remonty cmentarzy wojennych. Na Dolnym Śląsku na utrzymanie 72 takich nekropolii (w tym 25 żołnierzy radzieckich) wydaje się rocznie 400 tys. zł. W kraju z budżetu państwa przeznacza się łącznie ok. 5 mln zł, do tego gminy dokładają jeszcze 34 mln zł. 10 milionów w porównaniu do miliardów składanych co roku na tacę Kościoła to kropla w morzu. Za to awanturę i pogorszenie stosunków z Rosją mamy jak w banku.
Przewoźnik już wielokrotnie potwierdzał, że mogiły interesują go najmniej. Przez lata milczał jak zaklęty, gdy jeden z kombatantów i społeczników błagał go o jakąkolwiek pomoc przy ratowaniu grobów Polaków zmarłych lub pomordowanych w Niemczech (FiM 31/2004). Szefowi od polskiej pamięci od lat najlepiej wychodzi jedynie ochrona swoich interesów i troska o własny wizerunek.

BARBARA SAWA

polska parafialna

Sojusz handlowy

Plac między ulicą Piłsudskiego a ulicą Zawadzką w Łomży upatrzyli sobie handlowcy na budowę kolejnego marketu. Przeciw takiej lokalizacji wystąpił ksiądz Godlewski, proboszcz parafii pw. Krzyża Świętego.

Powód? Zbyt mała odległość planowanego marketu od kościoła (dzieliłaby je tylko osiedlowa ulica). Protest uwzględniły klęcznikowe miejskie władze, uzależniając wydanie zezwolenia na budowę od zgody ks. Godlewskiego. Ten jednak musiał stawiać wygórowane żądania, bo kolejne firmy handlowe rezygnowały z inwestycji. Protestom księdza trudno się dziwić. Wiadomo, konkurencja. Kościół to też rodzaj marketu. Oferuje dobra wieczne. Na dodatek budowa kościoła jakoś nie szła, a taki market szast-prast i będzie gotów. Łapczywi na dobra doczesne parafianie tam mogą zostawić pieniądze, zamiast dawać na tacę. Taki patowy stan trwał kilka lat, ostatnio jednak sytuacja się zmieniła. Plac z niedokończoną inwestycją kupił Kaufland i budowa ruszyła. Obecnie market jest niemal gotowy i niebawem zostanie otwarty.
Łomżanie zachodzą w głowę, co sprawiło, że proboszcz zmienił zdanie? Faktem jest, że wraz z budową marketu przyspieszyła budowa kościoła. Ostatnio nawet na jednej z wież zawisł okazały dzwon  udręka okolicznych mieszkańców.
Czy finansowe wsparcie plebana przez Kaufland odbije się na cenach artykułów?

JERZY RZEP

polska parafialna

Lekcja moralności

Długa lista kwalifikacji, referencje i doświadczenie zawodowe wcale nie są gwarancją sukcesu w starciu o wymarzone stanowisko. Czasem trzeba mieć jeszcze niepokalany (i to dosłownie!) życiorys...

Marta Borkowska ma niespełna 30 lat, za sobą studia magisterskie na wydziale prawa Uniwersytetu Gdańskiego, praktykę w kancelariach adwokackich i pracę w sądach. Jako osoba młoda, energiczna i wciąż poszukująca lepiej płatnej i zgodnej z zainteresowaniami pracy, z entuzjazmem podeszła do konkursu na stanowisko dyrektora oddziału zamiejscowego Szkoły Wyższej im. Bogdana Jańskiego w Elblągu. Jański to katolicka szkoła, która dba o opinię jak zakonnica o cnotę.
W 1993 r. założył ją ks. Marian Piwko, zmartwychwstaniec. Uczelnia tym różni się od innych, że  jak dowiadujemy się z jej stron internetowych  oprócz programu edukacyjnego, realizuje program wychowawczy, który ma kształtować w studentach postawę służby i odpowiedzialności wobec Ojczyzny, ucząc, jak odnieść sukcesy, działając etycznie. Misją szkoły  wykształconą na bazie ponad 150-letniej tradycji działalności edukacyjnej Zgromadzenia Zmartwychwstańców  jest natomiast edukacja do chrześcijańskiej służby narodowi, Kościołowi i państwu, zaś jej dewizą  prawda, dobro i skuteczność.
Borkowskiej  praktykującej katoliczce  nie przeszkadzał profil szkoły, a już tym bardziej jej misja.
Jako jedna z pięciorga kandydatów przez trzy miesiące prezentowała więc swoje walory i przekonywała, że jest najlepsza, przedstawiając imponującą listę referencji od poprzednich pracodawców. Przeszła zwycięsko przez rozmowę kwalifikacyjną z dziekanem wydziału Januszem Hochleitnerem i kapelanem  ks. Andrzejem Kilanowskim. Kolejna  po mniej więcej 2 tygodniach  odbyła sie już w obecności dyrektora generalnego Tadeusza Popłonkowskiego. Na początku bieżącego roku miała miejsce rozmowa ostatnia  z samym założycielem, ks. Marianem Piwką.

Obejrzeli więc Borkowską od każdej strony i przesłuchali na każdą okoliczność. W końcu ks. Piwko doszedł do wniosku, że warto ją mieć w swojej stajni, i obiecał zatrudnienie. Ustaliwszy warunki i wysokość wynagrodzenia, przygotował dla niej nawet gabinet i poprosił, by zrezygnowała z dotychczasowej pracy.
Wszystko było więc na dobrej drodze, aż nagle  zupełnie przez przypadek  wyszło na jaw, że postawa moralna przyszłej pani dyrektor jest nie do przyjęcia! Bo oprócz długiej listy odbytych stażów, kursów, praktyk  i Bóg jeden wie czego jeszcze  Borkowska ma w swoim życiorysie rozwód. W papierach o nim nie pisała, bo nie wymagali, na rozmowach też się nie chwaliła, bo akurat o to nikt nie zapytał.
Przed wielkim błędem w polityce kadrowej uchronił swego pryncypała bohaterski dziekan Hochleitner. W niewinnej rozmowie pomiędzy wskazywaniem obowiązków a zapoznawaniem z pracą wydziału, którym miała kierować, zapytał bowiem Borkowską o jej życie rodzinne. Zgodnie z prawdą, odpowiedziała, że wyszła kiedyś za mąż. Z miłości. Przed urzędnikiem co prawda, a nie przed ołtarzem, ale to i tak nieistotne, bo z mężem jest już po rozwodzie. Też cywilnym.
Ta chwila szczerości złamała karierę Marty Borkowskiej za biurkiem w gabinecie Jańskiego, gdzie miała zajmować się podatkami, finansami, pozyskiwać środki zewnętrzne na działalność placówki i kierować zespołem. Zamiast tego niedoszła dyrektor doświadczyła na własnej skórze, co to znaczy działać etycznie...
Najpierw  zamiast oczekiwanego wezwania na zaprzysiężenie  nastąpiła długa cisza. Okazało się, że w tym czasie nad losem Borkowskiej debatowali światli i prawi mężowie. W końcu na początku lutego br. odezwał się Janusz Hochleitner: Po wczorajszym posiedzeniu Rady Szkoły w Warszawie i decyzjach Ojca Założyciela musimy porozmawiać osobiście  informował nowocześnie, bo drogą e-mailową, niedoszły pracodawca.
 Do spotkania doszło dzień później i tego samego dnia zostałam telefonicznie poinformowana, że fakt, iż jestem po rozwodzie, powoduje, że nie można mnie zatrudnić. Nie chodziło o brak kompetencji czy kwalifikacji, ale właśnie o stan cywilny. Jak zapewniał dziekan, gdybym była mężatką, moja sytuacja byłaby zupełnie inna  mówi Marta Borkowska.

Ta sama moralność, która nie pozwoliła Borkowskiej zatrudnić, nie przeszkadzała w pozostawieniu jej na lodzie. Dziekan Hochleitner zarzuca Borkowskiej zatajenie prawdy, choć ani razu w trakcie rozmów kwalifikacyjnych o jej stan cywilny nie pytał. Nie potrafił też odpowiedzieć na pytanie swojej niedoszłej pracownicy, która za wszelką cenę chciała ustalić, w jaki sposób obraziła katolicki Kościół i jaki kanon obowiązującego prawa kanonicznego naruszyło rozwiązanie przez rozwód instytucji małżeństwa zawartego wyłącznie przed kierownikiem USC w Elblągu.
Wyjaśnienie, że jej rozwód  mimo iż cywilny  negatywnie wpływałby na... wizerunek szkoły, jakoś Borkowskiej do przekonania nie trafiło. Tym bardziej że z poprzedniej pracy zdążyła już zrezygnować, a tym samym utraciła i dochody, i ubezpieczenie medyczne.

Sąd Pracy w Elblągu uznał postępowanie moralistów z Jańskiego za dyskryminację i nakazał wypłacić poszkodowanej 14 tysięcy złotych. Sędzia Olga Jażdżewska-Latecka orzekła ponadto, że Borkowska ani nie zataiła prawdy, ani nie ukryła istotnych faktów. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny, a Marta Borkowska nie wyklucza, że będzie się od niego odwoływać, gdyż wnioskowała nie o 14, a o 34 tysiące złotych tytułem odszkodowania za pozostawanie bez pracy.

WIKTORIA ZIMIŃSKA
wiktoria@faktyimity.pl

polska parafialna

Dziesięcina

Każdy pracujący w szkole ksiądz katecheta zmuszany jest przez biskupów do dzielenia się z nimi niewielką nauczycielską pensją...

Kościelna generalicja opływa w dostatki, bowiem hierarchowie mają darmowy wikt i opierunek, a suma ich okazjonalnych wziątek (pokropki, nominacje, bierzmowania, wizytacje duszpasterskie) to kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Przy biskupie pożywią się też jego urzędnicy, gdyż praca w kurii, mimo symbolicznej (oficjalnie) pensji, daje przede wszystkim wpływy, a te są łatwo wymienialne na banknoty. Proboszczowie, zwłaszcza ci z tłustych parafii, też nie mają powodów do narzekań. Owszem, płacą szefom i ich pomocnikom rozliczne mniej lub bardziej oficjalne daniny, ale przecież tylko oni trzymają w kieszeni klucz od parafialnej kasy i wiedzą, ile tak naprawdę tam wpłynęło...
A jak wygląda sytuacja materialna szeregowych wikariuszy i lichych księży rezydentów funkcjonujących przy parafiach?
We wszystkich diecezjach obowiązują wewnętrzne zarządzenia biskupów, wymuszające płacenie na rzecz kurii haraczu od prawie wszystkich naszych dochodów. Bezlitośnie dokręcają śrubę coraz to nowymi podatkami. O ile proboszcz sam się wyżywi, to prosty ksiądz w małej parafii miewa spore kłopoty finansowe  słyszeliśmy niejednokrotnie w rozmowach z duchownymi.
Zweryfikowaliśmy ich opinie, biorąc pod lupę dwie diecezje...

Mamy przed sobą  poufne i przeznaczone do użytku wewnętrznego  Szczegółowe zarządzenie dot. wynagrodzenia księży pracujących w katechizacji szkolnej w Diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej. Dowiadujemy się z niego m.in., że wszyscy księża katechizujący w szkołach i przedszkolach otrzymują w całości dodatki płacowe związane ze stażem pracy i tytułem naukowym.
Po cóż zamieszczać w specjalnym zarządzeniu tak oczywistą oczywistość? Wyjaśnienie znajdujemy akapit niżej:
Wszyscy księża proboszczowie i wikariusze diecezjalni i zakonni z pozostałej części pensji szkolnej (po odliczeniu dodatków za staż i tytuł naukowy) odprowadzają 10 proc. (...) do kasy Kurii Biskupiej na specjalny fundusz charytatywno-diecezjalny (dożywianie dzieci w szkołach, pomoc potrzebującym wsparcia itp.). Należność wpłacamy w cyklu miesięcznym, podobnie jak i tacę miesiąca.
Żeby zaś nie było żadnego chachmęcenia, wszyscy kapłani katechizujący w szkołach i przedszkolach przedstawią w Wydziale Katechetycznym kserokopię odcinka ostatniej wypłaty... Tak zarządził biskup koszalińsko-kołobrzeski.
 Analogiczne obyczaje panują we wszystkich diecezjach. Młodzi księża płacą też (przez sześć lat od uzyskania święceń) daninę na seminarium duchowne. U nas jest to kwota 100 lub 130 złotych miesięcznie, zależnie od wielkości parafii, w której pracują. Jeśli dodać do tego obowiązkowe składki na fundusz wzajemnej pomocy kapłańskiej, to z nauczycielskiej pensji zostaje około 800 zł. W mojej parafii jest jeszcze tak, że wikariusze nie mają żadnych przewidywalnych dochodów, bo proboszcz, mimo iż jest zobowiązany do wypłacania nam czwartej części iura stolae (ofiary za chrzty, śluby, pogrzeby  dop. red.), daje tyle, ile zechce. Na ogół są to kwoty 400500 zł miesięcznie. Intencje mszalne są po kilkadziesiąt złotych, a nie mam układów w sanktuariach, żeby tam sobie załatwiać hurtowe zamówienia. Podsumowując: ja osobiście rzadko kiedy przekraczam w sumie 2000 zł miesięcznie, za którą to kwotę sam muszę się ubrać i wyżywić. Znam jednak księży o zbliżonym stażu kapłańskim zarabiających dwa razy tyle  mówi wikariusz miejskiej parafii proszący o anonimowość (zjedliby mnie żywcem  tłumaczy).
 Oprócz dzielenia się moją nauczycielską pensją, domagają się również dziesięciny z kolędy. Przykładowo: jeśli uzbierałem tysiąc złotych, powinienem zapłacić kurii sto, bo biskupa przecież nie obchodzi, że wcześniej proboszcz zarekwirował na potrzeby parafialne połowę zebranej przeze mnie kwoty. Z każdego tysiąca, za którym nalatałem się po 3040 domach, zostaje mi więc czterysta złotych. Ale tylko teoretycznie, bo w kurii mają jakieś własne księżycowe wyliczenia, w których z góry przyjmują, że ani chybi wyrwałem od ludzi  dajmy na to  trzy tysiące, i od tej właśnie kwoty żądają 10--procentowego haraczu, nie zaś od faktycznie zebranej. Pozostając więc przy owym 1000-złotowym przykładzie: proboszcz zabierze 500 zł, kuria oczekuje 300 zł, bo tak im wychodzi z rachunków, a mnie pozostanie na czysto 200 zł. Gdy zaś człowiek uczciwie wpłaci dziesięcinę od kwoty faktycznie zebranej, nękać go będą później, aż do skutku...  zauważa wikariusz z parafii w B.
I dodaje:
 Byłby niezły cyrk, gdyby urząd skarbowy zabrał się do prześwietlania PIT-ów księży, bo wielu z nich odlicza sobie te wydatki na kurię od dochodów.

Bp Dajczak (fot. z lewej) nie nasyła komornika na opornych księży. On ich jedynie upomina i błogosławi:
Od ks. Piotra Kuty, dyrektora ekonomicznego naszej diecezji, otrzymałem informację, że mimo monitów z jego strony zalega Ksiądz z miesięcznymi wpłatami 10 proc. od wynagrodzenia za nauczanie w szkole...  czytamy w pierwszych słowach pisma rozesłanego niedawno przez biskupa Dajczaka do kilkudziesięciu jego dłużników.
Ciągu dalszego listu (zawierającego dosyć wyraźne, aczkolwiek ozdobione błogosławieństwami i pozdrowieniami pogróżki) ujawnić, niestety, nie możemy, żeby nam w Koszalinie nie zjedli żywcem kilku wiernych czytelników FiM.
 Co będzie, jeśli nie zapłacę? Najprawdopodobniej z nowym rokiem szkolnym straciłbym pracę nauczyciela religii, bowiem wystarczy jeden podpis ordynariusza, żeby mnie tego zajęcia pozbawić. Oczywiście, biskup nie będzie robił skandalu poprzez wycofanie udzielonej wcześniej misji kanonicznej i mianowanie katechetą kogoś innego. On mnie po prostu przeniesie przy najbliższej okazji do innej parafii, gdzie nie ma szkoły lub wolnego tam etatu nauczyciela religii  tłumaczy nasz rozmówca z parafii w K.
A jak się to ma do obowiązującego prawa?
 Sprawa byłaby ewidentnie kryminalna, gdyby urząd ordynariusza był funkcją publiczną. Ale że nie jest, to w tym przypadku mógłby ewentualnie mieć zastosowanie art. 304 kodeksu karnego, przewidujący karę pozbawienia wolności do lat 3 za wykorzystanie przymusowego położenia innej osoby do zawarcia z nią umowy nakładającej obowiązek świadczenia niewspółmiernego ze świadczeniem wzajemnym  podpowiada koszalińsko-kołobrzeskim księżom prokurator.
 Zdajemy sobie sprawę z tego, że biskup i jego przyboczni kurialiści działają czasami z naruszeniem świeckiego prawa, ale mamy też świadomość, że w polskich realiach są i zapewne długo jeszcze pozostaną świętymi krowami. Zgłoszenie do prokuratury, że wymuszają haracze, automatycznie ściągnęłoby na samobójcę najbardziej drastyczne sankcje kanoniczne. Tym zaś, którzy rzucili sutannę, po prostu nie chce się już włóczyć po sądach  ocenia jeden z wikariuszy.
Proboszcz z parafii w S. wskazuje na inną ciekawą okoliczność:
 Nasz diecezjalny ekonom, ksiądz prałat Kuta, musi być prawdziwym geniuszem w kwestiach finansowych, skoro przy kurialnej pensji w wysokości tysiąca złotych z ogonkiem stać go było na kupno w salonie luksusowej hondy accord, wartej około stu tysięcy. Jego cudowne umiejętności doceniło Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych, kontrolowane przez trzy zachodnioeuropejskie firmy ubezpieczeniowe, Bank BISE i kilka fundacji powiązanych z byłą Unią Wolności. Ksiądz Piotr zasiada w Radzie Nadzorczej TUW, czyli jako kapłan sprawuje władzę w świeckiej instytucji finansowej.

Przenieśmy się teraz do Płocka, gdzie przed kilkoma dniami bp Piotr Libera obchodził pierwszą rocznicę urzędowania na posadzie ordynariusza.
Mając na uwadze przypadki wyzbywania się przez parafie, z różnych powodów, majątku parafialnego (...) niniejszym zobowiązuję księży proboszczów do wpłaty w kasie Kurii Diecezjalnej 15 proc. wynegocjowanej sumy sprzedaży  zarządził biskup 21 grudnia 2007 r., powołując się w uzasadnieniu na podobną praktykę istniejącą w wielu polskich diecezjach.
 Wszelkie dobra mojej parafii pochodzą wyłącznie ze składek wiernych, a ja należę akurat do grupy dziwaków konsultujących każdą decyzję majątkową z radą parafialną. Kilka lat temu dostaliśmy w spadku od jednego z wiernych kawałek ziemi. Całkiem parafii niepotrzebnej, więc uzgodniliśmy niedawno, że sprzedamy ją, a pieniądze wykorzystamy na zainstalowanie nowoczesnego ogrzewania świątyni. I co? Mam z tego oddać 15 procent kurii?! Przecież rolnik, który nam zapisał tę ziemię, w grobie się przewróci!  mówi wzburzony proboszcz wiejskiej parafii liczącej niespełna 2 tys. dusz.
 Pracowałem przez jakiś czas w parafii za granicą. Po powrocie biskup zażądał ode mnie dwóch tysięcy euro haraczu, co odpowiadało wówczas kwocie prawie ośmiu tysięcy złotych. Nawet nie wiedziałem, że w trakcie mojej nieobecności w kraju wprowadził zarządzenie, że kapłani diecezji płockiej pracujący poza granicami kraju zobowiązani są wspierać materialnie potrzeby swojej macierzystej diecezji w sposób określony przez Biskupa Płockiego, a księża pragnący pozostać na stałe za granicą lub przenieść się do innej diecezji zobowiązani są do przekazania jednorazowo określonej kwoty pieniężnej na cele diecezjalne. Powołując się na ten dekret, usiłował wyłudzić od kolegi pragnącego osiąść w Niemczech pięć tysięcy euro  twierdzi były podkomendny ordynariusza płockiego.

ANNA TARCZYŃSKA

polski zapatero?

Następca tronu

FiM rozmawiają z nowym przywódcą lewicy (za kilka dni albo za kilka lat), być może przyszłym premierem RP, nadzieją wielu Polaków na świeckie, laickie państwo  Grzegorzem Napieralskim.

Grzegorz Napieralski  urodził się 18 marca 1974 roku w Szczecinie. Ukończył studia politologiczne na Uniwersytecie Szczecińskim. Poseł IV, V i VI kadencji Sejmu. W latach 19951999 sekretarz szczecińskiej Socjaldemokracji RP. Później przewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD. Radny Rady Miasta Szczecina. Od 2005 roku sekretarz generalny SLD. W ostatnich wyborach parlamentarnych zdobył 29 585 głosów.

 Słuchamy Pana wypowiedzi, do bloga też czasem zajrzymy i musimy przyznać, że to, co słyszymy, oraz to, co czytamy, podoba się nam i wielu Czytelnikom Faktów i Mitów coraz bardziej. Zatem postawmy kropkę nad i. Jest Pan antyklerykałem?
 Nie używam takiej terminologii. Mam oczywiście swoje przekonania co do roli Kościoła w państwie i uważam, że rola religii w życiu człowieka powinna być jego osobistą sprawą. Jeśli ktoś wierzy, to ma swoją świątynię czy jakiś zbór do uprawiania praktyk, natomiast państwo powinno być jak najdalej od religii. A już z całą pewnością możliwie daleko od faworyzowania któregokolwiek wyznania.
 Zaraz, zaraz... Jeśli ktoś jest przeciwny klerykalizacji państwa, ingerencji religii w jego struktury i ideologię, to z definicji jest antyklerykałem.
 To słowo jest u nas obarczone ładunkiem emocjonalnym i  nie wiem, dlaczego  zdecydowanie negatywnymi konotacjami. Ale owszem, jeśli sprzeciw wobec klerykalizmu, czyli wtrącaniu się Kościoła w sprawy państwa, to antyklerykalizm  jestem antyklerykałem.
 Proszę powiedzieć nam coś o Białej księdze, o której coraz głośniej. Co to takiego?
 Pomysł powstał podczas posiedzenia Krajowego Komitetu Wykonawczego SLD, kiedy to w pewnym momencie, w bardzo krótkim czasie, został przeprowadzony na nas frontalny atak. Agresorami byli najważniejsi hierarchowie Kościoła, których do boju poprowadził i zagrzewał biskup Pieronek, mówiąc, że powinniśmy jak szczury schować się do nor. To nie jest dyskurs. To jest skandal! Proszę zwrócić uwagę, że nas często krytykuje się za ostrość, za dosadność wypowiedzi, natomiast osoba, która ma szerzyć miłość, zachowuje się poniżej jakichkolwiek standardów. Co tam standardy! To jest poziom rynsztoka. I właśnie stąd zrodził się pomysł Białej księgi, czyli dokumentu, który sprowadzi dyskusję na normalne, merytoryczne tory. A przy tym pokaże Polakom, ile tak naprawdę jest patologii, ile jest nieprawości i hipokryzji na styku państwoKościół. Uświadomi  na faktach, na spektakularnych przykładach  jak dalece ingerencja kościelnych hierarchów fatalnie wpływa na prawidłowe funkcjonowanie kraju. A co więcej, jak i na ile Kościół wykorzystuje Polaków, choć bardzo nie lubi o tym mówić. Stąd właśnie powstał pomysł zebrania dokumentów pomocnych przy takiej debacie.
 Czy to nie jest próba laicyzacji, a nawet ateizacji społeczeństwa poprzez obrzydzanie religii?
 Ani trochę. My nie mówimy: nie wierzcie. Przeciwnie, uważamy, że każdy ma prawo wierzyć w to, co chce. Lub być ateistą. To sprawa osobista i nic nikomu do tego. Nie może być jednak tak, że jedna z religii  według konstytucji, współprawna innym  jest w Polsce uprzywilejowana. Mówiąc prościej  jest panująca. A to oznacza, że czerpie z tego polityczne, społeczne, a co najważniejsze i najbardziej bulwersujące  materialne korzyści. Olbrzymie. Fakt, że chcemy to wszystko pokazać, spotkał się z jazgotem środowisk klerykalnych. Gdzie indziej w Europie taka dyskusja jest czymś normalnym, ale nie u nas. U nas zrobiono z tego wojnę ideologiczną. Nie po raz pierwszy. Bardzo wielka szkoda, bo przecież prawda miała nas wyzwolić...
 Czy Pan naprawdę wierzy, że w jakimś dającym się przewidzieć horyzoncie czasowym taka debata jest w Polsce  kraju fundamentalnie katolickim  możliwa? Przecież natychmiast zderzy się Pan z argumentem, powtarzanym do znudzenia, że tam, gdzie przewaga populacji katolików jest tak przygniatająca, mają oni naturalne prawo być kastą uprzywilejowaną. A przywódcy owej kasty, duchowni, mają prawo  ba!  obowiązek mieszać się w sprawy państwa. Ma Pan złudzenia, że to się da zmienić?
 Oczywiście. Wszystko jest kwestią determinacji rządzących. Przy czym ustalmy jedno: ja nie odbieram hierarchom prawa wypowiadania się w ważnych dla kraju kwestiach. Do wyrażania własnych opinii. Mają takie same prawa jak każdy obywatel. Ale tylko takie i koniec. Nie może być jednak tak, żeby jakaś religia  choćby największa  wpływała na decyzję rządzących. No choćby bulwersująca ostatnio sprawa in vitro. To jest jakaś ciężka paranoja, że ludzie, którzy nie mają rodzin, nie mają dzieci i nie ponoszą odpowiedzialności za partnera, przesądzają o sprawach, o których z natury nie mają pojęcia. Tak absolutnie być nie może...
 Otóż może. Co cztery lata wszystkie partie siadają do wyborczego pokera i czekają na dobre rozdanie. A kto rozdaje karty? Kto ma dodatkowe asy w rękawie dla pokornych? Kościół ma. Te asy to poparcie tysięcy moherowych babinek, które pójdą i zagłosują tak, jak im każe ksiądz proboszcz. No i wszyscy dokupują sobie te karty, te babcie. Chce pan powiedzieć, że SLD nie? Mamy sypnąć przykładami od Rakowskiego, poprzez Kwaśniewskiego do Millera?
 No i co mam powiedzieć? Że macie panowie rację? No więc macie... Problem SLD polegał na tym, że nie dotrzymał obietnic laicyzacji struktur państwa. A takowe składał. Później się przestraszył. Szkoda, bo lewica nie zauważyła sondaży, według których społeczeństwo samo się laicyzuje i w tym względzie nawet radykalizuje.
 Głównie młodzież. To dosyć optymistyczny symptom, nie uważa Pan?
 Uważam i bardzo mnie to cieszy. Młodzi ludzie mówią na przykład: Religia? A i owszem, ale w formie religioznawstwa, filozofii, etyki, historii pojęć i doktryn. Tymczasem religia jako przedmiot została wprowadzona do szkół w taki sposób, że dzieli ludzi zamiast łączyć. Spotykamy się na przykład z alienacją, z wykluczeniem tych, którzy są innego wyznania lub są niewierzący. Następuje ich stygmatyzacja, do której walnie przyczyniają się katecheci  osoby najczęściej zupełnie nieprzygotowane do pracy pedagogicznej. Na to zgody być nie może i dziwię się, że Kościół tego nie dostrzega.
 Nie musi. Liczy się dla niego władza, a władza to w tym przypadku religia. I to taka daleka od etyki właśnie.
Proszę potwierdzić (lub nie) prawdziwość takiego oto zdania: Ja, Grzegorz Napieralski, jeżeli zostanę szefem SLD, a Sojusz w przyszłości sięgnie po władzę, to raz na zawsze skończy się rozdawnictwo polskiego majątku na rzecz Kościoła.
 Tak i jeszcze raz tak! Już wiele razy o tym mówiłem i będę powtarzał do znudzenia: tej wezbranej rzece państwowych pieniędzy wpływającej wprost do kościelnej kruchty trzeba raz na zawsze postawić tamę. Weźmy choćby osławiony Fundusz Kościelny, który powstał tylko po to, aby zrekompensować rzymskiemu Kościołowi utracone po wojnie dobra. Fundusz dalej istnieje  coś około 100 milionów rocznie  a Krk ma dziś ziemi znacznie więcej, niż miał jej przed wojną. Co więcej, te latyfundia są nieporównywalnie bardziej atrakcyjnie położone niż tamte niby stracone. Następna sprawa: czy nie chcielibyście panowie
 bo ja bardzo  nic nie robić i mieć jak księża opłacaną składkę ZUS? Takiej nierówności społecznej trzeba niezwłocznie położyć kres. Jedynym obszarem okołokościelnym, którego finansowanie ze środków publicznych ewentualnie rozważyłbym, to renowacje i restauracja najbardziej istotnych z punktu widzenie historii zabytków. Tyle i aż tyle.
 Jest Pan lansowany jako polski Zapatero. No więc, Panie Grzegorzu Zapatero lub Jos Luisie Napieralski, jakie byłoby pierwsze kilka najważniejszych spraw, którymi zająłby się rząd pod pańskim kierownictwem?
 Zacznijmy od opcji zerowej, czyli przede wszystkim dotrzymałbym obietnic wyborczych. Co do joty. Co do kropki. Z tym, jak wiadomo, każda kolejna ekipa miała ogromne kłopoty. Także SLD.
A potem, czyli po pierwsze, pojechałbym do...
 Do Watykanu, oczywiście...
 Ale wy jesteście złośliwi! Wybrałbym się raczej w drugą stronę, bo na rozmowy ze związkami zawodowymi. I podpisałbym z nimi porozumienia. Bo to jedyne organizacje, które bronią robotników. Zauważmy, że to słowo, to pojęcie robotnik jest od jakiegoś czasu zupełnie w Polsce nieużywane. Wiąże się ze wstydem, nie uważacie? A może warto przywrócić mu należną godność? Moja definicja państwa jest taka, że powinno ono bronić słabszych, wyzyskiwanych. Tu potrzeba wspólnego frontu partii lewicowych i organizacji pracowników. Wszystkich, które na takie szeroko pojęte porozumienie się zgodzą. To pierwsza, najważniejsza sprawa.
Po drugie, zabrałbym się za zmianę systemu polityki społecznej. Polityki głupiego becikowego na przykład. Bo proszę mi powiedzieć, na co Napieralskiemu becikowe, skoro dobrze zarabiam? A przecież zgodnie z ustawą dostanę tyle, co rodzina, która ledwie wiąże koniec z końcem. To bezsens i niesprawiedliwość. Wyjściem jest coś, co nazwałem Pakiet. Byłby to zestaw niezbędnych ułatwień  także finansowych  dla każdej potrzebującej rodziny. Od momentu, gdy spodziewa się pierwszego dziecka, poprzez jego (i jego ewentualnego rodzeństwa) wczesne dzieciństwo, edukację, studia, aż do dorosłości. Tak jest w Skandynawii, więc powiedzcie mi, z jakiego powodu nie może być tak w Polsce?
O właśnie... Studia dzienne, wieczorowe i zaoczne. Te powinny być całkowicie bezpłatne i zapewniać równy dostęp do nich młodzieży wiejskiej czy z małych miast. Dziś ta równość jest całkowicie iluzoryczna, choć niby zawarowana w konstytucji.
 A na każdej uczelni wydziały teologii katolickiej. Także bezpłatne, za to suto subsydiowane przez państwo...
 Żadnych teologii, poza  oczywiście  uczelniami katolickimi. Za to śrubowanie poziomu na wydziałach innych. I wcale nie potrzeba do tego wielkich państwowych pieniędzy. Dawno wypróbowano na świecie system dotacji wpłacanych przez firmy poszukujące młodych, świetnie wykształconych kadr. To naprawdę działa.
 No to powiedzmy, że na razie zasłużył Pan premier na mały urlop  byle nie w Peru. A co po nim?
 Teraz czas na politykę zagraniczną. Pamiętajmy, że mamy dwóch bardzo silnych sąsiadów: Rosję i Niemcy. Zupełnie nie rozumiem niechęci rządzących
do narodu rosyjskiego. Przecież taką samą trudną historię mamy z Niemcami. Tu napaść i tu napaść; tu spory i tu spory; tu próba dominacji i tu... Jakoś, na szczęście, udało nam się pojednać z narodem niemieckim. Niestety, obustronne resentymenty nie mogą doprowadzić do czegoś podobnego z Rosjanami. To koniecznie trzeba zmienić. I to szybko, bo mamy dziejową szansę stać się przyjaznym pomostem pomiędzy Unią Europejską a Rosją. Ta szansa przełoży się na nasz rozwój ekonomiczny, technologiczny, kulturowy wreszcie. Co zaś dotyczy samej Unii, to Polska koniecznie musi znaleźć mocnych, podobnych partnerów. Ot, choćby Hiszpanię czy Portugalię. Może nawet Niemcy?
I stworzyć wraz z nimi silną grupę wpływów broniących własnych interesów, promujących Europę zjednoczonych wokół pewnych wartości  jak otwartość, nowoczesność, laickość, wzmacnianie Europy, która już dziś jest pierwszą potęgą gospodarczą świata, ale która jednocześnie mówi zbyt słabym głosem w sprawach zagranicznych. I odgrywać coraz większą rolę. Nie robimy tego i przegrywamy na wielu frontach, wciąż obrażając się na wszystkich i na każdego członka UE z osobna.
 Był już Trójkąt Weimarski i rozsypał się poprzez nieszczęsne, nadąsane kartofle.
 No właśnie, ta nasza obrażona duma. Następnie zająłbym się...
 Religią w szkołach?
 A jakże, jej obecność w świeckich placówkach jest nie do zaakceptowania.
 Konkordatem?
 Albo renegocjować na warunkach korzystnych dla Polski, albo zerwać. Nie widzę innej możliwości. Natomiast dostrzegam, że obecnie Platforma Obywatelska w ukłonach bitych Kościołowi przelicytowała nawet PiS. Widzieliśmy to przy okazji sprawy in vitro, religii na maturach, ale także przy niekonstytucyjnej dotacji na świątynię Opatrzności Bożej. To Platforma chwaliła się, że znalazła sposób na przekazanie milionów z budżetu, którego nie da się zaskarżyć przed Trybunałem (chodzi o sztuczne wydzielenie ze świątyni części określanej jako Instytut JPII). Ot, Rydzyk i Schetyna to jedna rodzina...
 A co ze służbą zdrowia? Może faktycznie wyjściem z jej permanentnego stanu zawałowego jest prywatyzacja?
 Żadnej prywatyzacji. Żadnego przekazywania szpitali samorządom. Już coś takiego przerabialiśmy z oświatą. Samorządy dostały szkoły i teraz rządzący samorządami je sprzedają i rozdają. Także Kościołowi. Bo są atrakcyjne budynki, bo są świetnie położone grunty itd...
Ze służbą zdrowia jest tak, że obywatel musi mieć niezbywalne prawo poczucia bezpieczeństwa  w przypadku choroby, w przypadku zagrożenia życia. Droga do tego biegnie tylko poprzez uszczelnienie systemu, z którego nadal wypływają olbrzymie środki, oraz przez zwiększenie nakładów na tę  może najważniejszą  sferę społecznej egzystencji.
 Ma Pan więcej pomysłów niż my pytań. Na coraz bardziej widoczne rozwarstwienie społeczeństwa pod względem zawartości portfela też jest jakieś panaceum?
 I owszem. Koniecznie, i to od zaraz, należy podnieść ustawową płacę minimalną, a przede wszystkim przestać wypłacać jałmużny, tylko prawdziwe renty i emerytury. Ich odbiorcy muszą mieć poczucie otrzymywania comiesięcznej nagrody za to, że odbudowywali, a później budowali Polskę. Na razie czują się jak zbędny balast dla społeczeństwa, jak jakieś darmozjady, na które reszta musi pracować. To jest nieludzkie, niesprawiedliwe, a także szkodliwe ekonomicznie. Mam też i taki pomysł  a mówię to po raz pierwszy dla waszej gazety  aby wprowadzić coś, co nazwałbym Kartą seniora. Chodzi o to, aby pani i pan w jesieni życia mogli, choćby raz na kwartał, pójść bezpłatnie do kina, do teatru, na koncert, do muzeum... Tylko nie mówicie mi, że to są duże pieniądze, bo nawet w skali kraju to nie są żadne pieniądze. A co to da? Ot, choćby poczucie, że państwo dba o swoich obywateli, że o nich myśli. To bardzo dużo w relacjach społecznych. Więcej niż nam się wydaje.
 A taki na przykład Kurski powie, że to populizm wstrętnych postkomuchów. Bo skąd na to wszystko brać pieniądze?
 Że co? Że to są jakieś niebotyczne środki, które zrujnują budżet? Wcale nie! Już samo zaprzestanie finansowania nauki religii w szkołach da wielomilionowe oszczędności, a powstrzymanie gigantycznych dotacji na rzecz Kościoła to już oszczędności rzędu miliardów. W Faktach i Mitach policzyliście kiedyś, że państwo dopłaca do rzymskiego Kościoła około pięć miliardów rocznie. To ostrożne szacunki, które ja pomnożyłbym przez co najmniej dwa. Poza tym jesteśmy w Unii, a to napędza koniunkturę. Naprawdę w budżecie jest co dzielić, tylko trzeba to robić mądrze.
 Jakie są szanse Grzegorza Napieralskiego na buławę przywódcy lewicy?
 Myślę, że bardzo duże.
 Jeśli nie dojdzie do manipulacji...
 Mam nadzieję, że nie dojdzie do żadnych gabinetowych rozgrywek ani prób kupowania głosów. Chociaż z drugiej strony jest to oczywiście możliwe i jakiś cień obawy przed takimi niecnymi poczynaniami gdzieś tam we mnie drzemie.
 Czy widzi Pan konieczność konsolidacji partii lewicowych, wszelkich tak bardzo zatomizowanych, często skłóconych organizacji, na przykład pod własnym przywództwem?
 Ja już to ogłosiłem jakiś czas temu. Prorokowałem, że jeśli nie otworzymy LiD-u na inne partie lewicowe, jeśli go nie przewietrzymy, to ta czteropartyjna koncepcja upadnie, bo jest bez sensu i przyszłości. I wyszło na moje. Tego błędu nie wolno powtarzać i trzeba stworzyć wielki, barwny, a co najważniejsze  wspólny ruch wszystkich organizacji lewicowych. Razem ze związkami zawodowymi.
 Widzi pan w tym wszystkim RACJĘ Polskiej Lewicy?
 RACJA jest niesamowitym zjawiskiem, którego potencjał jest niesłusznie marginalizowany. Ja sam RACJI kiedyś nie doceniałem i muszę się przyznać do błędu. Zdanie zmieniłem i przecierałem oczy ze zdumienia po ostatnich wyborach samorządowych, podczas których członkowie tej partii umieszczeni na dalekich przecież miejscach list uzyskali fantastyczne wyniki poparcia. To jest fenomen o potencjale nie do przecenienia. Za to koniecznie do zagospodarowania. Miejsce tych ludzi jest we wspólnym obozie lewicy. I to na eksponowanym, należnym im miejscu. Lewica często przegrywa, bo boi się trudnych tematów.
A RACJA nie boi się stawiać niełatwych pytań. I na tym polega jej siła. I  myślę  przyszłość.
 Nie boi się Pan opowiadać oficjalnie takich rzeczy?
 Nie! Moim zdaniem, dziś wygrywają politycy, którzy są konsekwentni, wyraziści, nawet kontrowersyjni. No i co mnie może spotkać? Najwyżej przegram.
 No właśnie, a jak Pan przegra?
 No to co? Dalej pozostanę w lewicy i będę pracował. Jak nie za kilka dni, to w przyszłości, ale prędzej czy później stanie na moim. Chcecie się założyć?

Rozmawiali, założyli się i za słowo będą trzymać:

ROMAN KOTLIŃSKI
i MAREK SZENBORN

corpus delicti

Obnoszenie Ciała

Procesje w Boże Ciało mają być dla katolików publicznym wyznaniem wiary. Jednak w wielu miejscowościach są już głównie atrakcją przyciągającą turystów.

Weekendowych urlopowiczów religijnym folklorem kuszą nie tylko biura podróży, ale i lokalne władze. Najbardziej rozreklamowane turystycznie obchody Bożego Ciała odbywają się: we Włoszech  miejscowości Orvieto i Spello; w Hiszpanii  Toledo, Barcelona, Sewilla; na Wyspach Kanaryjskich  La Orotava i Las Palmas; w Austrii  Brixental oraz jeziora Hallsttter i Traunsee, a w Polsce  Łowicz i Spicimierz.
Orvieto (fot. obok)  najbardziej uroczysta włoska procesja Bożego Ciała, wpisana w kalendarz państwowych imprez kulturalnych. Zjeżdżają na nią wierni z całych Włoch, rzesze duchowieństwa różnego stopnia, władze państwowe i regionalne delegacje w tradycyjnych średniowiecznych strojach; przygrywają orkiestry wojskowe. Procesja z Najświętszym Sakramentem i relikwia korporału zakrwawionego rzekomą krwią Chrystusa przechodzi przez główne ulice i place miasta. Największą atrakcję stanowi trzystuosobowy orszak historyczny.
Spello  niewielkie włoskie miasteczko kultywujące infiorata, czyli tradycję układania kwiatowych kobierców, które od wieków ubarwiają procesję. Każdego roku układa się tam ponad sześćdziesiąt dywanów, z których najskromniejsze kompozycje zajmują co najmniej 15 mkw., a te na większych placach
 nawet 35 mkw. Dzieła można podziwiać przez kilka godzin, zanim wieczorem rozpocznie się wielkie sprzątanie ulic.
Toledo  największa procesja w całej Hiszpanii, organizowana nieprzerwanie od 1595 roku. W wielobarwnym korowodzie przemierzającym odświętnie przybrane ulice uczestniczy kilkadziesiąt bractw oraz tłumy ludzi. Główną atrakcją jest niesiona na ramionach trzymetrowa, szesnastowieczna monstrancja ważąca ponad 200 kg, za którą, według ściśle określonego protokołu, kroczą ubrani w zielone szaty i białe kryzy Rycerze Bożego Ciała  wybitne osobistości ze świata latynoamerykańskiego oraz Instytutu Kultury Hiszpańskiej.
Barcelona  wszystkie fontanny przystrojone są kwiatami, a na wodzie unoszą się jajka.
Sewilla  wielką atrakcję stanowią seises, czyli tańczący i śpiewający w katedrze chłopcy przebrani w stroje paziów.
Las Palmas (Gran Canaria)  ulice wokół katedry udekorowane są wielkimi kobiercami z kwiatów, po których przechodzi procesja.
La Orotava (Teneryfa  fot. powyżej)  słynie nie tylko z kwiatowych dywanów, ale i dzieł sztuki usypywanych z kolorowych wulkanicznych piasków.
Brixental  procesje konne odbywające się tu od 1655 roku należą do najstarszych tradycji tyrolskich. Zgodnie z ponadtrzystuletnim zwyczajem, ksiądz i rolnicy objeżdżają okolicę na odświętnie przystrojonych rumakach.
Jeziora Hallsttter i Traunsee  pierwsze wzmianki o procesjach na wodzie pochodzą z pierwszej połowy XVII wieku. Tradycyjnie procesje na austriackich jeziorach rozpoczynają się rano. Łodzi, na której umieszczony jest Najświętszy Sakrament, towarzyszą liczne małe łódki udekorowane kwiatami, w których płyną wierni w strojach ludowych. Oprócz kapłanów, okolicznych mieszkańców i przedstawicieli życia publicznego, chętnie biorą w nich udział turyści.
Łowicz  w procesji uczestniczą mieszkańcy ubrani w charakterystyczne łowickie pasiaki.
Spicimierz  niewielka wieś nieopodal Łodzi; słynie z układanego ze świeżych kwiatów dwukilometrowej długości dywanu, po którym przechodzi procesja, doszczętnie go tratując.

AK

pod paragrafem

Porady prawne

Zwracam się do was z prośbą o informacje dotyczące ustawy związanej z możliwością ogłoszenia upadłości (niewypłacalności) przez osoby fizyczne. Wiem, że prace nad taką ustawą były, ale nie wiem, jakie były dalsze losy tego projektu. Jestem w fatalnej sytuacji, mam długi, których nie jestem w stanie spłacić.


Z tego, co nam wiadomo, tzw. ustawa o upadłości konsumenckiej nie została uchwalona. Ponieważ jednak projekt ustawy miał zostać ponownie wniesiony pod obrady parlamentu, należy się spodziewać, że w ciągu najbliższej kadencji ustawodawca będzie nad nim pracować. Jednocześnie należy podnieść, że pomimo braku upadłości konsumenckiej w prawie polskim istnieją pewne środki mogące skutkować zmniejszeniem obciążeń dłużnika. Wśród nich należy wymienić możliwość zawarcia ugody z wierzycielem, która może przewidywać zapłatę mniejszej sumy pieniężnej lub też rozkładać jej płatność na raty. Można również wystąpić z ofertą barteru, tj. wykonania ciążącego na dłużniku zobowiązania poprzez przekazanie określonych składników majątku; oczywiście możliwe jest też świadczenie usług na rzecz wierzyciela. Wiele zależy od powodzenia negocjacji, niemniej aktywność dłużnika i jego dążenie do zapłaty jest jak najbardziej uwzględniane zarówno przez banki, jak i  nierzadko  przez osoby fizyczne. Zgodnie z art. 917 kodeksu cywilnego, przez ugodę strony czynią sobie wzajemne ustępstwa w zakresie istniejącego między nimi stosunku prawnego w tym celu, aby uchylić niepewność co do roszczeń wynikających z tego stosunku lub zapewnić ich wykonanie albo by uchylić spór istniejący lub mogący powstać.
Co zatem ważne, ugoda nie powoduje powstania nowego stosunku prawnego, a jedynie zmienia już istniejący. Jeśli chodzi o ustępstwa, to nie muszą być one ekwiwalentne, zatem jeżeli chodzi o naturę i wysokość poczynionych przez strony ustępstw  mogą jak najbardziej wystąpić różnice. Ugoda może również zostać zawarta przed sądem albo organem administracji (taką możliwość przewiduje szereg przepisów kodeksu postępowania cywilnego, a także art. 114122 kodeksu postępowania administracyjnego). Taka ugoda zazwyczaj powoduje skutek w postaci umorzenia toczącego się przeciw dłużnikowi postępowania (dłużnik ma więcej czasu na wykonanie ciążącego na nim zobowiązania) i wywołuje trwałe skutki w postaci umorzenia postępowania w związku z jej zawarciem. Należy jednak pamiętać, że ugoda sądowa w postępowaniu cywilnym jest jednocześnie tytułem egzekucyjnym w rozumieniu art. 777 par. 1 pkt 1 kpc; z kolei w postępowaniu administracyjnym, zgodnie z art. 121 kpa, powoduje takie same skutki jak decyzja wydana przez organ w toku postępowania administracyjnego. W związku z czym jest korzystna dla wierzyciela o tyle, że ułatwia mu dochodzenie jego roszczeń. Można się zatem spodziewać, że w opisywanej sytuacji będzie możliwe zawarcie ugody przynajmniej z częścią wierzycieli.
Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r.  Kodeks cywilny, DzU 64.16.93 z późn. zm.; ustawa z dnia 17 listopada 1964 r.  Kodeks postępowania cywilnego, DzU 64.43.296 z późn. zm.; ustawa z dnia 14 czerwca 1960 r.  Kodeks postępowania administracyjnego  DzU 60.30.168 z późn. zm.


Do kogo mogę się zwrócić, aby na wypadek śmierci jeszcze za życia formalnie przekazać swoje zwłoki na cele naukowe?


Sprawa donacji zwłok od strony formalnej przedstawia się w różny sposób, w zależności od uczelni, której zwłoki mają być przekazane. Niektóre szkoły wyższe wymagają sporządzenia aktu donacji w formie aktu notarialnego, inne zaś jedynie wypełnienia odpowiedniego formularza. W akcie donacji powinien być oznaczony instytut anatomii, na rzecz którego ciało ma być przekazane, oraz sposób pochówku zwłok, który ma nastąpić po określonym czasie wykorzystywania ciała do celów naukowych. Jeżeli uczelnia zażyczyła sobie formy notarialnej, jeden odpis aktu wysyłamy do odpowiedniego instytutu. Następnie w testamencie powinniśmy zaznaczyć, że chcemy, aby nasze ciało zostało oddane określonej uczelni do badań naukowych oraz do celów dydaktycznych. Wykonawca testamentu będzie wtedy zobowiązany powiadomić uczelnię o śmierci donatora.


W jednym ze szpitali, do których się zgłosiłam na izbę przyjęć, nie udzielono mi pomocy, chociaż naprawdę jej potrzebowałam. Co więcej  agresywna lekarka siłą wyrzuciła mnie z gabinetu. Proszę o informację, jaki przepis kodeksu karnego mówi o tym, że nieudzielanie pomocy pacjentowi przez lekarza jest przestępstwem? Jeśli osoba poszkodowana decyduje się oddać sprawę do prokuratury, to czy wysyła się ją do Prokuratury Rejonowej właściwej dla miejsca zaistnienia przestępstwa, czy właściwej dla miejsca zamieszkania osoby poszkodowanej. Jeżeli Prokuratura Rejonowa odmówi wszczęcia postępowania lub np. je umorzy, to czy można się odwołać?


Podstawą prawną dla takiej sytuacji może być np. art. 162 par. 1 kk, w myśl którego kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Stosowne zawiadomienie składa się do prokuratury właściwej ze względu na miejsce popełnienia przestępstwa.
Zgodnie z art. 306 par. 1 kpk, pokrzywdzonemu (...) przysługuje zażalenie na postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa, a stronom  na postanowienie o jego umorzeniu. Uprawnionym do złożenia zażalenia przysługuje również m.in. prawo przejrzenia akt dotyczących postępowania. Odpowiednie zażalenie należy skierować do właściwego sądu za pośrednictwem prokuratora, który odmówił wszczęcia lub umorzył śledztwo.
Podstawa prawna: DzU 1997 r., nr 89, poz. 555  kodeks postępowania karnego, DzU 1997 r., nr 88, poz. 555  kodeks karny.


Drodzy Czytelnicy!
Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość  będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach FiM. Informujemy, że odpowiedzi na pytania przysyłane e-mailem będą zamieszczane na stronie internetowej tygodnika: www.faktyimity.pl.

Opracował MECENAS



polska parafialna

Odnowione oblicze ziemi

Grunt o wartości 4 mln zł kołobrzeska parafi a nabyła  dzięki pobłażliwości samorządowców  za 463 zł 48 gr. Zamiast planowanej tam świątyni, proboszcz buduje apartamentowiec...

Obdarowywanie kat. Kościoła nieruchomościami (zwane dla niepoznaki sprzedażą z 99-procentową bonifi katą) stało się już normą w działaniach władz państwowych i samorządowych. Podstawą patentu umożliwiającego wielebnym pomnażanie majątku są przepisy:
 zbójeckiej ustawy z 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła, która w art. 42 powiada, że na wniosek biskupa diecezjalnego lub wyższego przełożonego zakonnego miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego obejmują także inwestycje sakralne i kościelne oraz katolickie cmentarze wyznaniowe, a położone na wskazanym czarnym palcem terytorium grunty stanowiące własność Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego (...) będą oddawane w użytkowanie wieczyste albo podlegały sprzedaży kościelnym osobom prawnym na ich wniosek;
 ustawy z 21 sierpnia 1997 roku o gospodarce nieruchomościami, pozwalającej na ich bezprzetargową sprzedaż lub oddawanie w tzw. użytkowanie wieczyste kościołom i związkom wyznaniowym mającym uregulowane stosunki z państwem, na cele działalności sakralnej, oraz osobom prawnym, które prowadzą działalność charytatywną, opiekuńczą, oświatową, wychowawczą (...), na cele niezwiązane z działalnością zarobkową (art. 37), a w przypadku sprzedaży  na udzielanie tymże instytucjom najdalej idącej bonifikaty (art. 68).
Praktyczne wykorzystanie owych udogodnień polega na tym, że gdzie tylko znajdzie się jakiś ładny kawałek gruntu (kwestia dotyczy zwłaszcza miast i regionów atrakcyjnych turystycznie), tam natychmiast pojawia się pilna konieczność zainstalowania siedziby kościelnej osoby prawnej (parafia, dom zakonny, ośrodek Caritasu itp.) lub poszerzenia terytorium już istniejącej w celu poprawienia jej zagospodarowania bądź też dalszego rozwijania działalności charytatywno-opiekuńczej i wychowawczej.
Samorządy na ogół nie kapryszą:
 Rada Miasta wyraziła zgodę na udzielenie 99 proc. bonifi katy od ceny sprzedaży wynoszącej 1 mln 81 tys. 100 zł. Do zapłaty pozostanie kwota 10 tys. 811 zł (...). Niniejszym proszę o potwierdzenie (...) woli nabycia nieruchomości na zaproponowanych warunkach  czytamy w piśmie wiceprezydenta Gorzowa do proboszcza parafi i Pierwszych Męczenników Polski, pragnącego nabyć z przeznaczeniem na działalność oświatową i wychowawczą ponadhektarową działkę zabudowaną budynkiem szkoły, położoną przy ul. Kućki 1. Kilka miesięcy wcześniej radni udzielili tej samej parafi i 99-procentowej bonifi katy od ceny sprzedaży (210 tys. 296 zł) 1,6 hektara przy pl. Jana Pawła II;
 radni miejscy graniczącego z Niemcami Gubina sprzedali lokalnej parafi i Matki Bożej Fatimskiej z bonifi katą na cele sakralne 1,85 ha gruntu o wartości 584,5 tys. zł, za... 812 zł 50 gr;
 uchwałami sejmiku dolnośląskiego, a także radnych Gdańska i Dąbrowy Górniczej Caritas wzbogacił się w 2007 r. m.in. o trzy nieruchomości, których łączna wartość wynosiła 2 mln 349 tys. zł. Dzięki charytatywnym bonifi katom kosztowały one tę przykościelną instytucję niespełna 109 tys. zł (por. Raj na ziemi  FiM 35/2007).
Znamy dziesiątki takich przypadków, zaś obecnie przygotowuje się podobne transakcje w Zielonej Górze, Ełku, Leżajsku i Sosnowcu...

Gdy kościelna osoba prawna staje się szczęśliwym posiadaczem atrakcyjnie położonych hektarów, na których powinna wybudować świątynię, to zaczyna kombinować, czy aby nie dałoby się ich części spieniężyć, bo w pustoszejących kościołach coraz trudniej zarabiać. Kłopot w tym, że przez całe 10 lat nie wolno takiej nieruchomości odsprzedać lub wykorzystać na cele inne niż te, dla których udzielono zniżki, bowiem wówczas  w myśl ustawy  cała bonifikata przepada i podlega (zwaloryzowana) zwrotowi.
Pokusa bywa jednak czasem zbyt wielka...
26 kwietnia 2005 r. Rada Miejska w Kołobrzegu uchwaliła zgodę na udzielenie bonifi katy przy sprzedaży prawa własności na rzecz użytkownika wieczystego działki o powierzchni 1,1865 ha przy ul. Mieszka I, w wysokości 99 proc. od ustalonej ceny.
Owym tajemniczym, niewymienionym w uchwale kupcem była miejscowa parafi a Miłosierdzia Bożego, której proboszcz  ks. Leszek Karpiuk  dostał pod budowę kościoła ponad hektar gruntu w centrum miasta za... 463 zł 48 gr.
Jak to obliczono?
 Ten grunt wart jest dzisiaj około 4 milionów złotych i niewiele mniej można byłoby za niego uzyskać na wolnym rynku przed trzema laty. Jednak cena sprzedaży stanowi różnicę między ceną prawa własności, którą rzeczoznawca oszacował w 2005 r. na 370 tys. zł, a wartością posiadanego już przez parafi ę od kilku lat prawa użytkowania wieczystego gruntu.
463,48 zł to właśnie jeden procent od tej różnicy  tłumaczy nam Grzegorz Pytloch, naczelnik Wydziału Gospodarki Nieruchomościami Urzędu Miasta.
Choć akt notarialny (Rep. A Nr 8988/2005) miasto podpisało z proboszczem już 30 listopada 2005 r., ks. Karpiuk nie spieszył się z budową.
 To jest dosyć powszechnie stosowany w Kościele numer, w którym chodzi o przeszacowanie wartości gruntu, aby wziąć większe kredyty lub dorwać się do kasy Unii Europejskiej, której przepisy nie znają pojęcia użytkowania wieczystego.
Dlatego trzeba mieć prawo własności, żeby wejść w jakiś interes z wielomilionowym aportem w nieruchomościach.
Na ogół jest to bardzo skuteczna metoda, bo ekipy urzędnicze się zmieniają i po latach mało kto sprawdza, czy grunt wykorzystano zgodnie z przeznaczeniem  mówi doradca fi nansowy specjalizujący się w obsłudze kościelnych biznesów.
W tym przypadku okazało się jednak, że ksiądz Karpiuk czekał cierpliwie, aż wygaśnie miejscowy plan zagospodarowania, po czym niezwłocznie wystąpił o wydanie mu na przeznaczonej pod budowę świątyni działce 253/4 tzw. warunków zabudowy... dla 4-kondygnacyjnego apartamentowca.

Poszło gładko: prawicowy prezydent Kołobrzegu Henryk Bieńkowski (obecnie sekretarz gminy Mielno)  doskonale znany z robienia Kościołowi dobrze  nie miał nic przeciwko, więc fachowcy wykonali wielebnemu inwestorowi projekt, a 22 czerwca 2007 r. starosta kołobrzeski Artur Mackiewicz z Platformy Obywatelskiej wydał pozwolenie na budowę.
Chałupa była już na poziomie pierwszej kondygnacji, gdy dociekliwy naczelnik Pytloch zorientował się, że niespecjalnie jest podobna do kościoła:
 Poprosiliśmy starostwo o dokumentację i... wyszło szydło z worka.
Zrobiliśmy wszystko, co do nas należało, czyli zażądaliśmy wyjaśnień od parafi i, po czym wystąpiliśmy w kwietniu do prezydenta (Janusz Gromek  rekomendowany przez Platformę Obywatelską, w kadencji 20022006 przewodniczący Rady Miejskiej  dop. red.) z wnioskiem o zwrot zwaloryzowanej bonifi katy w kwocie 47 tys. 501 zł 74 gr. Ks. Karpiuk przyznał rację urzędnikom, ale nie do końca...
Pismo z 11 kwietnia 2008 r. przyjmujemy do akceptującej wiadomości.
Jak już sygnalizowaliśmy, zmiana przeznaczenia nastąpiła na części terenu sprzedanego nam z bonifikatą z racji zakładanych jego funkcji sakralnych. Podtrzymujemy więc gotowość wniesienia odpowiednich opłat z należną waloryzacją za teren związany z realizowanym budynkiem mieszkalnym, po jego wydzieleniu z całości działki. Pozostała działka pozostanie w użytkowaniu związanym z funkcjami sakralnymi parafi i  czytamy w jego piśmie do prezydenta Kołobrzegu z 15 kwietnia 2008 r.
 Innymi słowy, jaśnie pan proboszcz zażyczył sobie, żeby tę działkę 253/4 biegusiem mu podzielić i wyodrębnić z niej kawałek, na którym budowany jest apartamentowiec, po czym on ewentualnie zwróci ułamek bonifi katy proporcjonalny do oszukańczo wykorzystanej powierzchni.
Cała działka ma ponad hektar, więc żadne tam 47, lecz co najwyżej 8 tysięcy złotych. I tak pewnie będzie mu policzone, choć każdy normalny deweloper musiałby zapłacić za ten kawałek gruntu pod budowę co najmniej trzy czwarte miliona  zżyma się współpracownik prezydenta Gromka.
Według naszych informatorów, pomysłodawcą numeru z apartamentowcem był znany kołobrzeski biznesmen oraz aktywista parafii Miłosierdzia Bożego Marian Jagiełka, mający poprzecierane ścieżki we wszystkich ważniejszych urzędach (por. Umoczeni w borowinie  FiM 48/2004). On też 20 lipca 2007 r. został notarialnie upoważniony przez parafi ę (Rep. A 7117/2007) do reprezentowania jej interesów.
A są to interesy mogące przyprawić o zawrót głowy, bowiem 35 mieszkań, wśród których znajdują się 2- i 3-pokojowe o powierzchniach od 50 do 70 mkw., oraz 26 garaży usytuowanych w kondygnacji podziemnej poszło jak świeże bułeczki. Zostało tylko kilka wolnych, a gdy już zostaną sprzedane wszystkie, na koncie ks. Karpiuka znajdzie się  jak obliczamy z cennika  103 miliony 560 tysięcy złotych.
Będzie za co tańczyć...

DOMINIKA NAGEL

a to polska wŁaŚnie

Aresztowane dzwony

Bolesne zadry w relacjach polsko-ukraińskich goją się powoli. Niestety, dobrze służące pojednaniu oddolne inicjatywy są zakładnikami przepisów i urzędników.

57 lat temu (po korekcie granicy Polski z ZSRR) ówczesnych mieszkańców Lutowisk przesiedlono na ukraiński step. Osiedli w Dudczanach w obwodzie chersońskim.
Ukraińcy, wyjeżdżając, ukryli dwa cerkiewne dzwony i nikt by o tym nie wiedział, gdyby w 1999 r. do Lutowisk nie przyjechała wnuczka fundatora dzwonów wraz ze świadkiem ich ukrycia.
Odwiedzili wójta gminy, licząc na to, że dzwony  Iwana i Mychajłę  będą mogli odkopać i zawiesić w dudczańskiej cerkwi, którą w wolnej Ukrainie pozwolono im zbudować. Wyjechali z niczym, bo Skarb Państwa zamknął odnalezione dzwony w magazynie i siedzą tam jako argument przetargowy w rozmowach polsko-ukraińskich na temat zwrotu dóbr kultury.
Dysponenci dzwonów: pełnomocnik rządu ds. polskiego dziedzictwa kulturalnego za granicą i resort kultury postanowili zagrać nimi w negocjacjach na temat powrotu do Polski naszych pamiątek pozostawionych na Wschodzie.
Może to i dobry pomysł, ale  jak dotąd  bezskuteczny. Kilka złożonych już Ukraińcom propozycji wymiany dzwonów na polskie dobra przeszło bez echa, nie pomogła próba zaangażowania prezydentów obu państw i tak minęło 9 lat. Wkrótce planowane jest kolejne posiedzenie komisji polsko-ukraińskiej, ale w sukces mało kto wierzy.
Społeczność gminna Lutowisk jest zdegustowana całą historią.
Rada gminy uchwaliła, aby dzwony powróciły do dawnych mieszkańców wioski bez żadnych warunków, wymian i zamian, ale vox populi niewiele tu znaczy, bo górą są urzędnicy, a oni wiedzą swoje.
Nie godzi się dzwonów w areszcie trzymać, kiedy ich miejsce jest w domu bożym, tym bardziej że nie są naszą własnością.
Rozumiemy ludzi, dla których są one pamiątką z lat młodości i wspomnieniem ojcowizny. W podobnej sytuacji są Polacy, których mienie zostało na Wschodzie. Zwykli ludzie prędzej się dogadają niż biurokraci  mówią w Lutowiskach.
Mądrze prawią, ale jakby na Berdyczów...

Jad

a to polska wŁaŚnie

Uśmiech losu

Z radością informujemy, że upór i determinacja są w stanie złamać każdy charakter.
Nawet czarny.

W listopadzie ubiegłego roku pisaliśmy o rodzinie Michotów spod Drawska Pomorskiego (Pleban do kwadratu  FiM 45/2007).
Przypomnijmy: Pani Małgorzata, jej mąż oraz ósemka dzieci (Ilona, Tomek, Adam, Łukasz, Paulina, Krzyś, Iza i Ola) gnieździli się w zrujnowanej i zapleśniałej salce katechetycznej. Salce, którą ksiądz Marek Humeniuk z parafi i św. Stanisława w Zarańsku wynajął im, kiedy znaleźli się na życiowym zakręcie.
W przegrodzonym meblościanką pokoju pełniącym funkcję jadalni, sypialni i pokoju dla dzieci wiedli życie przez kilka lat. W szeregu.
Jedli na tury, a dzieci odrabiały lekcje po kolei, bo nie wystarczało dla wszystkich miejsca przy ławie wciśniętej między łóżka.
Ich problem starał się za wszelką cenę rozwiązać burmistrz Drawska Pomorskiego Zbigniew Ptak, który  jak nas zapewniał  nie mógł już dłużej patrzeć na tę ludzką udrękę.
Nagle wydawało się, że do Michotów uśmiechnie się szczęście.
Ksiądz Humeniuk (ten sam, który wynajmował im zrujnowaną salkę) wybudował sobie akurat ganz nową plebanię. Burmistrz dla wielodzietnej rodziny przeznaczył więc budynek po starej. Tyle że  jak się szybko okazało  pleban swej dotychczasowej (nie jego przecież) chałupy oddać nie zamierzał, prośby burmistrza ignorował, na wyznaczone spotkania nie przychodził, a przywiązanie i wyraźną niechęć pomocy rodzinie w potrzebie tłumaczył między innymi faktem, że na plebanii mieszka z matką, zaś starych drzew się nie przesadza.
Argument okazał się chybiony, bo nowe probostwo wyrosło zaledwie kilkanaście metrów od starego. Toteż burmistrz nie odpuszczał. Licznymi głosami wsparli go także nasi Czytelnicy po tym, jak poznali historię rodziny Michotów.
Efekt? Wspólnie udało się odnieść zwycięstwo.

Odwiedziliśmy rodzinę pani Małgorzaty w jej nowym domu. Jak na razie z trudem zgromadzonych środków wystarczyło na remont dwóch pokojów i kuchni.
W przyszłości planują wraz z mężem zagospodarować strych. Chcą tam zrobić pokoje dla dzieci.
Czy są zadowoleni?  Wciąż jeszcze się urządzamy, ale najważniejsze jest to, że mamy własny i niezawilgocony kąt. Poza tym starsze dzieci mają blisko do szkoły, a młodsze mogą cały dzień spędzać na podwórku przy domu  mówi pani Małgorzata z radością. Bo choć wciąż czegoś brakuje  a to pieniędzy, a to ubranek dla dzieci, a to jedzenia  w przyszłość patrzy z optymizmem.
A ksiądz, który teraz jest ich niemal najbliższym sąsiadem?
 Do kościoła chodzę, chociaż nie za często. Ksiądz z nami nie rozmawia  mówi pani Małgorzata.

WIKTORIA ZIMIŃSKA
wiktoria@faktyimity.pl

a to polska wŁaŚnie

Dziwy z Dziwiszem

Jak długo i na ile części można dzielić doczesne szczątki biskupa Stanisława, uznanego przez Kościół za męczennika i patrona Polski? Otóż żadnych ograniczeń w tej materii nie ma.

Fakt ten potwierdził sam kardynał krakowski Stanisław Dziwisz, przywożąc do Szamotuł kawałek świętego.
Skąd to dopieszczanie blisko 40-tysięcznego miasteczka borykającego się dziś z biedą i bezrobociem?
Według jednej z legend opowiadanych przez Dziwisza, przed laty kardynał Karol Wojtyła nie dotarł tu z jakichś powodów na koronację obrazu Matki Boskiej Szamotulskiej i od tego czasu targały nim wyrzuty sumienia. Aby je stłumić, obiecał, że w ramach rekompensaty przywiezie kiedyś relikwie patrona tutejszej świątyni. Nie zdążył, więc teraz niegdysiejszą obietnicę postanowił wypełnić Dziwisz.
Gdy niewielka puszeczka ze szczątkami Stanisława w towarzystwie kardynała krakowskiego i arcybiskupa poznańskiego Stanisława Gądeckiego zajechała wypasioną limuzyną (eskortowana przez policjantów na motocyklach!) przed szamotulski ratusz, czekały już na nią tłumy moherów.
Pozamykano ulice. W karnie ustawionych szpalerach nie zabrakło  a jakże!
 naszych dzielnych stróżów prawa, strażaków i wojaków w lotniczych mundurach, a także pierwszego garnituru władz z wojewodą i marszałkiem sejmiku na czele. Każdy chciał się dopchać do eminencji  najbliższego przyjaciela  być przedstawionym i uścisnąć jego dłoń.
Po umieszczeniu relikwii na honorowym miejscu, czyli w niesionej przez wiele osób lektyce, procesja ruszyła ulicami miasta do kolegiaty, gdzie w asyście telewizyjnych kamer i telebimów odbyły się modły i zawodzenia.
Żywą relikwią był, oczywiście, kardynał Dziwisz, który, jak przypomniał abp Gądecki, przed prawie 30 laty napisał pracę doktorską poświęconą kultowi Stanisława.
To właśnie z dziedzictwa tego świętego i jego męczeństwa  prawił arcybiskup  wyrósł polski papież (czyli życie i powołanie JPII było pokłosiem kultu zdrajcy króla i państwa?!). Nie zabrakło jeszcze bardziej kuriozalnych stwierdzeń, jak choćby takich, że biskup krakowski był pierwszym obrońcą praw człowieka.
Mimo bizantyjskiej, durnowatej celebry  ani słowa Dziwisza, ani Gądeckiego nie wywołały zbiorowej ekstazy. Ot, mieszkańcy Szamotuł odbębnili jeszcze jedną jasełkową imprezę, bardziej interesując się adiutantem JPII niż jakimś odłamkiem kości zamkniętym w złotej puszeczce.
W końcu święte osoby w sutannach i habitach zaproszono do eleganckiego namiotu na żarełko przygotowane przez miejscowe władze.
Na smakowite mięsiwa serwowane przez luksusową restaurację załapała się także przedstawicielka naszej redakcji, wzięta za reprezentantkę przykruchtowych mediów. Oczywiście, najważniejsi purpuraci trafili gdzie indziej, czyli na salony wielebnego ks. kanonika Andrzeja Grabańskiego.
Tam stoły uginały się od jeszcze wykwintniejszego jadła, co potwierdziła organoleptycznie nasza wszędobylska wysłanniczka...

BARBARA SAWA

ze świata

Biega, krzyczy pani Hillary

Jeszcze pół roku temu Hillary Clinton miała poparcie większości Murzynów, rok temu widziała się  wcale nie bezpodstawnie  z ręką na Biblii, ślubującą wierność konstytucji USA. Teraz zostawia po sobie smród w postaci negatywnych emocji jej entuzjastów.

Przeczuwając nadciągającą porażkę, Clinton rzuciła w kąt demokratyczny savoir-vivre i jęła wywijać pożyczonym od republikanów cepem pomówień, manipulacji, śliskich sugestii i bezczelnego populizmu. Posiadaczka 100-milionowej fortuny, absolwentka najdroższych szkół, wytropiła w Barracku Obamie reprezentanta elity; płonęła świętym oburzeniem, że nie nosi narodowej chorągiewki w klapie i nie trzyma się za serce podczas hymnu.
Cep przetestowany przez republikańskich Kurskich działa wybornie, zwłaszcza na ciemny lud  białych robotników, zgorzkniałych emerytów i macho. W obiektywach kamer Hillary w szemranej tawernie ciągnęła whisky ze szklanki i zapijała piwem, pokazując, jaka z niej równiacha. Target nie zawiódł: zgarnęła głosy robotników i lumpenproletariatu. Na wiecach, w pozie wolność prowadzi lud na barykady, zbierała oklaski. Nie wystarczyło.
Zbyt dużo ludzi (młodych, wykształconych) dostrzegło w Obamie nowe jakościowe zjawisko w polityce amerykańskiej i postawiło nań jak na konia, który może wyciągnie kraj z szamba militaryzmu, arogancji, dołującej gospodarki, znieczulicy na problemy ludzi pozbawionych tupetu i sprawnych łokci. Ale dzięki strategii Clinton bardzo umocnił się model amerykańskiego elektoratu jako wyborców szalikowców obstawiających ukochaną drużynę i zawodnika raz na zawsze, nienawidzących konkurencji, nieprzyjmujących do wiadomości żadnych racjonalnych argumentów.
Będzie się to boleśnie odbijać w ostatnim odcinku, gdy do decydującej rundy stanie John McCain z kohortą własnych szalikowców i mistrzów brudnej roboty propagandowej. Ale jednocześnie na scenie pojawi się stary upiór amerykański, dotychczas dający o sobie znać posępnym wyciem zza kulis. Murzyńskość prezydenckiego kandydata Obamy (bardzo subtelna fizjonomicznie i światopoglądowo, co nieistotne) jest nie do przyjęcia dla szerokich rzesz konserwatywnych południowców. Clinton daje znaki kierownictwu swej partii, że Obama jest niewybieralny z uwagi na kolor skóry i tylko ona ze swym certyfikatem białości może wygrać. Teraz cera, kształt nosa i warg Obamy staną się kluczowym argumentem kampanii McCaina. Oczywiście  argumentem nieujawnianym otwarcie.
Niewątpliwie nadal będzie w internecie eksploatowana plotka, że Obama jest muzułmaninem. Obiektem zmasowanego ataku ma być domniemany za mało ostentacyjny patriotyzm czarnego pretendenta. Kandydat republikański musi się tymi chwytami posługiwać, bo nie ma nic lepszego na podorędziu. Nie uwiedzie masowego wyborcy swą wizją kontynuowania wojen, a być może rozpętania kolejnej  z Iranem. Nie kupi wystarczającej liczby głosów postulatem zakazu aborcji, robienia z Sądu Najwyższego instrumentu konserwatystów, nie podbije serc 47 mln nieubezpieczonych Amerykanów opowieścią o najlepszym jakoby systemie opieki zdrowotnej.
Przez najbliższe pół roku będzie trwać bardziej brutalne niż zazwyczaj polityczne mordobicie, bo model amerykańskiej plutokracji jest przez Obamę potencjalnie zagrożony. Istnieje realna obawa, że u steru kraju stanie człowiek nie będący plenipotentem jego właścicieli  potężnych korporacji. Wybierając głowę państwa, obywatele USA będą jednocześnie zdawać przed światem egzamin z tego, jak silny jest ich podskórny rasizm, na ile po raz kolejny dadzą się omamić psychozie terroryzmu i pozwolą nafaszerować dumą ze swego amerykańskiego nadczłowieczeństwa.

PIOTR ZAWODNY

ze świata

Z mlekiem matki...

Matki! Jeśli chcecie mieć inteligentne dzieci, trzymajcie je z daleka od sztucznych odżywek w pierwszym roku życia.

Nie dlatego, że są szkodliwe, ale dlatego, że wasze mleko jest niezastąpione. W świetle rezultatów badań międzynarodowego zespołu taki apel należy skierować do zainteresowanych.
14 tysięcy dzieci monitorowano przez 6,5 roku. Pochodziły z USA i Kanady, gdzie lekarze podkreślają znaczenie naturalnego karmienia niemowląt, oraz z Białorusi, gdzie takie porady nie są praktykowane. Okazało się, że karmione piersią dzieci mają wyniki o 5 procent lepsze w testach na inteligencję i radzą sobie lepiej w szkole, jeśli idzie o czytanie, pisanie, matematykę itd. Są także zdrowsze. Rzadziej cierpią na zapalenia uszu, infekcje żołądkowe i zaburzenia trawienne. Nie tak często stwierdza się u nich alergie i choroby skóry, nie zapadają łatwo na nadciśnienie i cukrzycę, bronią się przed otyłością.
Jest to wpływ nie tylko samego mleka matki, ale i tego, że rodzicielki, nie karmiąc dziecka z butelki, spędzają z nim więcej czasu i są bardziej troskliwe. Amerykańska Akademia Pediatryczna rekomenduje odżywianie dzieci mlekiem z piersi przez pół roku, a przez następne w połączeniu z innym pokarmem.
Czemu właściwie zawdzięcza się wpływ mleka matki na inteligencję i zdrowie dzieci  dokładnie nie wiadomo.

JF

ze świata

Ku pamięci

Naukowcy z różnych ośrodków badawczych udostępnili sporo nowych informacji o demencji i jej najcięższej formie  chorobie Alzheimera  oraz sposobach zapobiegania im.

Stwierdzono, że systematyczne picie większych ilości alkoholu (kilka kieliszków dziennie) oraz palenie papierosów (zwłaszcza ponad 20 dziennie) przyspiesza o 7 lat rozwój choroby. Eliminacja tych czynników ryzyka spowodowałaby spadek przypadków alzheimera o połowę. Wykryto również, że częściej na to schorzenie zapadają osoby powyżej 40 lat mające podwyższony poziom cholesterolu. W uniknięciu demencji i choroby Alzheimera skuteczny okazuje się przeciwzapalny lek na bazie aspiryny  ibuprofen. Ryzyko zapadnięcia na te choroby jest o 40 proc. mniejsze u osób zażywających ibuprofen przez 5 lat. Ponieważ leki przeciwzapalne mają szereg poważnych skutków ubocznych, farmakolodzy przestrzegają przed łykaniem ich tylko w celu uniknięcia zaników pamięci.
Badacze w John Hopkins University w Baltimore wykryli, że kobiety z długimi nogami znacznie rzadziej chorują na alzheimera. Każdy dodatkowy cal (1,5 cm) długości nóg zmniejsza ryzyko o 16 proc. Znaczenie ma również długość ramion: kobiety z krótkimi ramionami o 50 proc. częściej zapadają na tę chorobę. U mężczyzn znaczenie ma tylko długość ramion.
Najprawdopodobniej związek przyczynowy między zapadalnością na alzheimera a krótkimi kończynami ma swe źródło w złym odżywianiu we wczesnym dzieciństwie.

TN

ze świata

Pochwała tłuszczyku
Dobrej nowiny dla grubasów ze świeczką szukać... Wszędzie tylko złowróżbne ostrzeżenia, opisy chorób, apele: odchudźcie się! Ruszajcie się! Chudy serek i pompki! Mamy coś na osłodę.
Tłuszcz nie jest wyłącznie złem. Bo tłuszcz tłuszczowi nierówny. Ulokowane strategicznie sadło może okazać się błogosławieństwem. Jeśli tłuszczyk ulokuje się pod skórą, poprawia wrażliwość na insulinę  hormon regulujący poziom cukru w krwi.
To zdumiewający wynik badań  przyznaje, zdziwiony swym odkryciem, dr Ronald Kahn ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Harvard w Bostonie. Jego studium miało na celu analizę wpływu rozmieszczenia tłuszczu na poziom zagrożenia chorobami takimi jak cukrzyca. Jego podskórna warstwa okazuje się chronić przed tym groźnym schorzeniem.
Osoby o tułowiu w kształcie gruszki  uśmiechnijcie się! Słuchacie czasem uszczypliwości, a tymczasem rozkład tłuszczu na udach i pupie również zabezpiecza was przed cukrzycą. To nie koniec zalet pulchności. Uczeni z uniwersytetów w Pittsburghu i kalifornijskiego w Santa Barbara po przebadaniu 16 tys. kobiet doszli do wniosku, że puszyste panie są inteligentniejsze niż chuderlawe. Panie posiadające talię o obwodzie co najmniej 70 proc. obwodu w biodrach wypadają lepiej w testach na inteligencję.

PZ


Czekolada to jest to
Po przeanalizowaniu 136 badań nad wpływem czekolady na zdrowie naukowcy z Uniwersytetu Harvarda oświadczyli, że ma ona nadzwyczaj pozytywny wpływ. Zwłaszcza na serce.
Zawarte w niej antyutleniacze (flawonoidy) poprawiają przepływ krwi, zmniejszają jej lepkość i redukują ryzyko zakrzepów, zmniejszają poziom cholesterolu, zapobiegają zapaleniom i niszczeniu komórek. Naukowcy z Tuft University stwierdzili, że osoby jedzące pół tabliczki ciemnej czekolady przez dwa tygodnie mają znacząco niższe ciśnienie krwi. Czekolada to także kalorie, w tym przypadku 400, więc potrzeba więcej ruchu, by nie utyć.
Niemieccy badacze stwierdzili, że kobiety, które konsumują czekoladę przez 3 miesiące, mają cerę lepszą i mniej podatną na szkodliwe działanie promieni słonecznych, bo flawonoidy absorbują promieniowanie ultrafioletowe. W Wheeling Jesuit University z kolei odkryto, że jedzenie czekolady bądź picie kakao poprawia pamięć, ułatwia koncentrację i rozwiązywanie problemów przez lepsze ukrwienie mózgu. Włosi sprawdzają, czy prawdziwa jest teza, że czekolada ma własności afrodyzjaku i pobudza pociąg seksualny.
Te cudowne (nieomal) działania ma ciemna czekolada. Biała jest ze zdrowotnego punktu widzenia bezwartościowa, bo nie zawiera kakao.

JF


Złodzieje penisów
W Kongo kradną penisy! Jeśli nie kradną, to skracają, co jest tragedią niewiele mniejszą. W niektórych regionach kraju, szczególnie w stolicy, 8-milionowej Kinszasie, zapanowała histeria.
Temat zdominował radiowe talk-show. Słuchaczom doradza się pilną obserwację współpasażerów w środkach komunikacji.
Kto kradnie, kto skraca, jak i po co? Czarnoksiężnicy. Jednym dotknięciem powodują zanik lub miniaturyzację kluczowego narządu samczego, by potem oferować odpłatną kurację. Proceder trwa od kilku tygodni. Policja ujęła kilkunastu sprawców, których aresztowano wespół z ofiarami domniemanych przestępstw. Kiedy usiłuje się przekonać takiego pokrzywdzonego, że jego członek jest wciąż na miejscu, stwierdza on, że drastycznie zmalał, a poza tym dotknęła go impotencja. Skąd to wiesz, skoro nawet nie pofatygowałeś się do domu i nie sprawdziłeś?  pyta policja.
Panika spowodowana zanikaniem lub miniaturyzacją penisów jest w zachodniej Afryce dość popularna, podobnie jak rytualne zabójstwa w celu pozyskania krwi lub części ciała ofiar. Niedawno gang złodziei penisów został w Ghanie zatłuczony na śmierć przez rozjuszony tłum.

JF



koŚciÓŁ powszedni

Ginąca wiara

Perspektywy dla chrześcijaństwa w Wielkiej Brytanii są katastrofalne. Liczba chrześcijan praktykujących ciągle spada.

Według badania trendów religijnych organizacji Christian Research, w 2050 roku liczba osób co najmniej raz na miesiąc uczestniczących we mszy spadnie z obecnych czterech milionów do jednego miliona, zrównując się z rosnącą (dzięki wysokiej dzietności kobiet) liczbą wyznawców hinduizmu. Będzie też oczywiście znacznie poniżej liczby praktykujących muzułmanów, których liczba  wskutek wysokiej dzietności i imigracji  rośnie dynamicznie. Liczba wszelkich chrześcijan i muzułmanów w UK wyrówna się w latach 20302035, czyli w ciągu jednego pokolenia. Spadek liczby wiernych w połączeniu z dużymi kościołami, których utrzymanie słono kosztuje, a przy tym już teraz świecą pustkami, spowoduje kłopoty finansowe wszystkich wyznań chrześcijańskich. Raport przewiduje, że w niedalekiej przyszłości bankructwo diecezji i sprzedaż kościołów staną na porządku dziennym. Dla odmiany, liczba muzułmanów zwiększy się w tym czasie z jednego miliona dzisiaj do 1,96 miliona w 2035 roku (chrześcijaństwo jako całość stanie się wtedy mniejszością wyznaniową) i 2,66 miliona w 2050 r.. Jedynie adwentyści, baptyści, niektóre małe denominacje z charyzmatycznymi liderami i nowymi formami ewangelizacji w niektórych regionach oraz imigranci prawosławni napływający z Europy Wschodniej mają szanse zachować dzisiejszy stan posiadania. W porównaniu z końcem XX wieku w 2050 r. większość denominacji chrześcijańskich zostanie jednak dosłownie zdziesiątkowana. Praktykujący anglikanie  z 1 365 tys. w 1990 do 88 tys., katolicy  z 1 913 tys. do 102 tys., baptyści  z 332 tys. do 123 tys. Raport przewiduje praktyczny zanik prezbiterian i metodystów. Już obecnie większość z nich to emeryci. Przyczyna biologiczna jest zresztą głównym powodem przewidywanego spadku liczby wiernych. Ten sam trend spadkowy przewidywany jest we wszystkich trzech krajach związkowych Wielkiej Brytanii  Anglii (spadek łączny o 77 proc.), Walii (spadek o 79 proc.) i Szkocji (spadek o 75 proc.). Uwaga!  liczby te uwzględniają imigrację, głównie Polaków, bez których przekroczyłyby 80 proc., czyli w praktykach religijnych uczestniczyłby mniej niż jeden na pięciu w stosunku do 1990 roku. W rzeczywistości spadki procentowe w stosunku do liczby mieszkańców mogą być jeszcze większe, ponieważ inne badania sugerują stały wzrost liczby mieszkańców Wielkiej Brytanii do 2050 roku. Badanie nie zostawia złudzeń co do samowystarczalności finansowej kościołów. Do 2020 roku może zostać zamknięte 4 tys. świątyń. W 2030 roku 350 tys. anglikanów może chodzić do 10 tysięcy kościołów, co daje 35 wiernych na jeden kościół. W 2040 r. będzie to już 180 tys. uczęszczających do 6 tys. kościołów. W 2050 roku liczba kościołów w stosunku do 2005 roku spadnie o połowę.
Model, w którym jeden ksiądz spotyka się z grupą kilkudziesięciu wiernych, może zaś oznaczać upadek podziału na duchowieństwo i laikat i  zataczając koło  powrót do sytuacji w pierwszych gminach chrześcijańskich. Wszystkie denominacje chrześcijańskie, aby sprostać konkurencji ze strony islamu, będą musiały zjednoczyć siły i uznać swoją równoprawność. Jednocześnie przerwanie zasady chrzczenia dzieci i przekazywania im wiary sprawi, że miliony osób będą nieochrzczone, a większość nie będzie nie tylko znała, ale nawet rozumiała podstawowych prawd wiary. Z czasem zaniknie różnica między tradycyjnymi odłamami chrześcijaństwa a nowymi ruchami religijnymi.
Jednocześnie spadek politycznego znaczenia Kościołów nie tylko da wolną rękę władzom świeckim w sprawach aborcji, małżeństw homoseksualnych, edukacji seksualnej czy klonowania terapeutycznego, ale także pozbawi ich obecnych przywilejów (zwłaszcza podatkowych), ograniczając źródła dochodów do dobrowolnych ofiar wiernych i zysków z działalności gospodarczej.
Dane te korespondują z przewidywaniami co do innych krajów europejskich. W połowie tego wieku w Europie chrześcijaństwo nie tylko przestanie być siłą polityczną kształtującą społeczeństwa i ich tożsamość narodową, ale problematyczne stanie się samo jego przetrwanie.

MACIEJ PSYK, LONDYN



koŚciÓŁ powszedni

Benedykt Wstydliwy

Jan Paweł II Wielki  taki przydomek ukuto pośmiertnie dla naszego sztandarowego rodaka, którego zwłoki i suknie rozdrapuje się teraz do modlitewnego obśliniania. Jego następca zasłuży zapewne na ksywę Benedykt Przepraszający. Albo Wstydliwy.

Pobyt Świętego Ojca Ratzingera w Stanach Zjednoczonych odbył się pod znakiem wyrażania wstydu, przeprosin i ubolewania za perwersyjną chutliwość podwładnych i nadopiekuńczość ich biskupich zwierzchników. 13 lipca papież wyląduje w Sydney, by zainspirować młodzież do intensywniejszej modlitwy. Odbywać się to będzie pod sztandarami Światowego Dnia Młodych; przybyć ma ponad pół miliona ludzi. Niejeden pedofil w sutannie z lubością łyka ślinkę, ale nie  Benedykt nie dopuści...
Bo w Australii też zamierza przepraszać. Takie słuchy chodzą po wyższych piętrach Watykanu i dają im wiarę hierarchowie antypodowi. Biskup australijski Michael Malone z aprobatą zapewnia: Ja to absolutnie popieram.
W Australii papież ma  sumarycznie rzecz ujmując  znacznie więcej powodów do przepraszania niż w Ameryce. Tyle że w USA podniesiono wrzask o molestowanie w mediach i sądach, podczas gdy Australijczycy nie afiszowali się ze swoją krzywdą. Skala przemocy seksualnej, która miała miejsce w Australii, znacznie przewyższa to, czego kler dopuszczał się w USA  stwierdza dr Wayne Chamley, rzecznik organizacji Broken Rites (Pogwałcone Obrządki).  Są tu dziesiątki tysięcy ofiar z prowadzonych przez katolickie zakony internatów; dzieci, którym odmawiano edukacji i traktowano jak niewolników. A w dodatku poddawano seksualnej i fizycznej przemocy. Setki duchownych katolickich zostało oskarżonych o znęcanie się i gwałcenie uczniów, głównie Aborygenów, począwszy od lat 50. ubiegłego wieku.
Jak wiadomo, seks z niepełnoletnimi, głównie chłopcami, to hobby licznych kapłanów w wielu innych krajach świata. Benedyktowi nie zabraknie więc miejsc do przepraszania, które jego poprzednikowi przychodziło z tak nadludzkim wysiłkiem.
Lepsze to jednak niż udawanie, że sprawy nie ma i nigdy nie było.

PZ

koŚciÓŁ powszedni

Kapłan zza kraty

Katolicki duchowny Vincent Inametti pracował za kratkami. Był kapelanem na oddziale szpitalnym więzienia federalnego w Forth Worth w Teksasie. Teraz sam będzie potrzebował pocieszenia.

Miał sprowadzać na właściwą drogę owieczki, które zbłądziły, wskazywać im drogę do Chrystusa, dodawać otuchy i wiary w siebie. Od siebie ksiądz dołożył jeszcze dodatkową usługę: kopulował z więźniarkami. Jednej z nich, odsiadującej 11-letni (!) wyrok za posiadanie kokainy, polecił udać się do biblioteki przy kaplicy, gdzie bynajmniej nie czytał jej świętych wersetów. Inną (12 lat za marihuanę) ściągnął do przykaplicznej klasy, gdzie nauczał ją pozycji seksualnych. Kiedy dobrodzieja nakryto z zakasaną sutanną... przyznał się do winy i przeprosił. Błagał o litość. Sędzia zaoferował mu coś innego: skazał 48-letniego duchownego na 48 miesięcy więzienia. Pracował za kratkami, teraz za nimi zamieszkał. Tylko z seksem będzie krucho, chyba że wpadnie w oko współwięźniom (w końcu nie każdy kochał się już z księdzem), co w Stanach zdarza się nagminnie.

ST

koŚciÓŁ powszedni

Pozbawiona opłatka

Arcybiskup Kansas City Joseph Naumann obwieścił, że gubernator Kathleen Sebelius ma zakaz otrzymywania komunii.

Katoliczkę z Partii Demokratycznej kara spotkała za popieranie legalności aborcji. Gubernatorka wysłała duchowo zabójczą informację, że można być dobrym katolikiem i nie domagać się delegalizacji skrobanek. Otóż nie można  stwierdza arcybiskup.
Spotykałem się wielokrotnie z Sebelius  zapewnia Naumann  dyskutowałem, wskazywałem ciężkie duchowe i moralne konsekwencje jej publicznych działań, ale pozostała niewzruszona. Hierarcha obiecuje, że gubernator będzie mogła zgłosić się po komunię, gdy przyzna się do błędu, publicznie odwoła swe poglądy na temat aborcji i uda do spowiedzi. Jednak Sebelius ani myśli to robić.

PZ

koŚciÓŁ powszedni

Smród wiary

Tammy Lewis z Necedah ze stanu Wisconsin opiekowała się znajomą staruszką i mieszkała wraz z dwojgiem swych dzieci w jej domu. Ale z tą opieką chyba jednak przesadziła...

Kiedy sąsiadka 90-latki zawiadomiła policję, że od kilku miesięcy nie widuje Magdeline Middlesworth, 35-letnia opiekunka nie chciała wpuścić funkcjonariuszy do domu. Ci jednak, zaalarmowani bijącym z wnętrza smrodem, weszli i stwierdzili, że na muszli w jedynej ubikacji spoczywają rozkładające się zwłoki starszej pani. Wtargnięcie policji 15-letnia córka i 12-letni syn Lewis przywitali histerycznymi krzykami. Dom, prócz fetoru rozkładających się zwłok, wypełniony był dymem kadzideł, rekwizytami religijnymi, a z głośników rozlegały się kościelne hymny.
Lewis wyjaśniła, że gdy dwa miesiące temu zdejmowała Magdeline majtki, by posadzić ją na sedesie, ta niespodziewanie zmarła. Po radę, co robić, opiekunka udała się do biskupa Johna Busheya. Ten oświadczył, że Bóg poinformował go, że zmarła zmartwychwstanie, należy tylko odmawiać modły i nie usuwać jej z ubikacji. Tammy robiła więc, co Bóg nakazał. Teraz ona i biskup zostali oskarżeni przez policję.

PZ

prawdziwa historia kościoła (88)

Prasa dobra i zła

Pogląd, że demokracja jest sprzeczna z nauką Kościoła, głosili niestrudzenie wszyscy papieże aż do połowy XX w. (Jan XXIII). Niewiele krócej odmawiali oni prawa do wolności sumienia, słowa i pluralistycznej, niezależnej prasy.

Fakt wyemancypowania się kultury  w tym i piśmiennictwa  spod wpływów kościelnych należał do tych zjawisk, z którymi Krk nigdy nie chciał się pogodzić. Na ziemiach polskich tuż przed wybuchem I wojny światowej podjęta została kampania w celu upowszechniania katolickiej prasy i piśmiennictwa, zaś w okresie międzywojennym problem prasy stanowił żelazny temat publicystyki katolickiej. Był to stały przedmiot zainteresowania episkopatu i jeden z najważniejszych odcinków aktywności Krk. Klerykalny integryzm zakładał  o ile to możliwe  maksymalne opanowanie życia publicznego, w tym również piśmiennictwa, przez Krk. Papieskie wytyczne przeciwko zasadzie wolności prasy realizowała jako swoje zasady programowe Akcja Katolicka (apostolat świeckich). Stąd też w czasie zjazdów, wieców i innych zgromadzeń Akcji Katolickiej (wcześniej: Liga Katolicka) wysuwano pod adresem władz państwowych postulaty, w których domagano się ograniczenia czytelnictwa publikacji traktowanych przez Krk jako szkodliwe (na przykład ówczesna beletrystyka!). Prasa została podzielona w sposób dla każdego bardzo przejrzysty  na prasę dobrą i prasę złą. Ks. Ludwik Civardi w swoim Podręczniku Akcji Katolickiej wydanym w 1939 r. zdefiniował, co należy rozumieć pod pojęciem dobrej prasy: (...) każde wydawnictwo (książka, czasopismo, dziennik), które nie tylko nie sprzeciwia się dogmatom i moralności chrześcijańskiej (postać negatywna), lecz jest narzędziem ich rozgłaszania i obrony (postać pozytywna). Jest ona równocześnie czynnikiem ochronnym, o ile przeszkadza zgubnym wpływom złej prasy, jako też czynnikiem wychowawczym, wpływającym na umysły ducha chrześcijańskiego (...). Tylko ona ma prawo nazywać się prasą katolicką. Zła prasa najczęściej posiadała charakter laicki i lansowała świecki model państwa, tj. rozdział Kościoła od państwa. Jej działalność porównywano do opisu spustoszeń apokaliptycznej bestii przedstawionej przez apostoła Jana (Ap 13. 18). Tak jak i dzisiaj się to zdarza, sugerowano, że z jednej strony działa w Polsce obóz żydowski, który opanował piśmiennictwo w stopniu zagrażającym Krk i interesom katolickiego społeczeństwa polskiego, a z drugiej strony  obóz katolicki i narodowy, reprezentowany przez dobrą prasę, która broni narodowych interesów Polaków. Myśl tę rozwinął ks. prof. Ignacy Świrski w referacie wygłoszonym 31 sierpnia 1938 r. na zjeździe Polskiego Towarzystwa Teologicznego. Przez zagarnięcie w swe ręce wydawnictw, księgarni i pisarzy Żydzi stworzyli dla siebie pierwszorzędny aparat do walki ze społeczeństwem nieżydowskim. Mogą więc sobie pozwolić na wszystko: kłamstwo, potwarz, kpiny, drwiny, plucie, krzyk oburzenia, zależnie od potrzeby, i w ten sposób wnosić największy zamęt (...). Organem tworzenia chaosu w Polsce są Wiadomości Literackie, a to powodzenie, jakim się cieszą, jest najlepszym dowodem, że Żydzi w Polsce mogą sobie pozwolić na wszystko.
Władze kościelne wszelkimi dostępnymi środkami próbowały zwalczać złą prasę i książkę. Obowiązywały w tym względzie kanoniczne zakazy, a za czytanie złych publikacji groziły sankcje kościelne. Ze szczególną zajadłością napiętnowano prasę lewicową, prokomunistyczną, żydowską (w dniu wybuchu II wojny światowej ukazywało się w Polsce 150 tytułów prasy żydowskiej), masońską lub po prostu uznaną za takową. Na wsi odmawiano rozgrzeszenia abonentom pism takich jak Przyjaciel Ludu, Wieniec Polski, Pszczółka, Naprzód, Przewodnica i Żona, a także tych, które episkopat uznał za szkodliwe. Abonenci tych pism nie mogli pełnić roli ojców chrzestnych lub świadków ślubu, a nawet na łożu śmierci odmawiano im pociechy religijnej, domagając się najpierw wyrzeczenia się złych gazet. Ten, kto zlekceważył te napomnienia, mógł zapomnieć o pogrzebie na cmentarzu parafialnym, a nie pod płotem. Na pocztach w ordynarny sposób konfiskowano gazety ludowe, sporządzano odpisy abonentów, a następnie wykazy te klerykalne starostwa przekazywały proboszczom.
W drugiej połowie lat 30. XX w. wychodziło 250 do 300 pism wydawanych przez instytucje kościelne obrządku łacińskiego. Były to najczęściej pisma szerzące ksenofobię, nietolerancję i antysemityzm. Celowały w tym zwłaszcza pisma dewocyjne (m.in. Mały Dziennik i Rycerz Niepokalanej, wydawane przez oo. franciszkanów z Niepokalanowa).
W sposób krzykliwy i tendencyjny komentowano w nich wydarzenia ze sceny politycznej, piętnowano rzekomo niższą moralność żydowską, oskarżano o pornografię, bolszewizm, oszustwa, organizowano nagonki przeciwko rozmaitym organizacjom, a zwłaszcza przeciwko Związkowi Nauczycielstwa Polskiego. Na tym tle korzystnie wyróżniało się katolickie czasopismo Kultura  przeznaczone dla inteligencji. Wielu publicystów piszących na jego łamach próbowało odciąć się od schematów myśli katolickiej, a nawet podejmowało odważną krytykę konserwatywnych kół katolickich. Czasopismo to miało stanowić przeciwwagę dla znienawidzonych przez kler Wiadomości Literackich.

ARTUR CECUŁA

Życie po religii

Przypadłość dziecięca

W ostatnich tygodniach pisaliśmy na tych łamach o bezpodstawnych próbach zawłaszczania przez środowiska religijne osoby Alberta Einsteina. Spieszę donieść, że pojawiły się właśnie kolejne dowody niewiary wielkiego fizyka.

Zanim jednak zajmiemy się treścią nowo odkrytego listu Einsteina, powróćmy na chwilę do Nagrody Templetona przyznanej polskiemu księdzu Michałowi Hellerowi za mieszanie nauki i religii, o czym pisaliśmy w FiM przed tygodniem. Wśród wielu głupstw, które napisała na ten temat prasa, na szczególną uwagę zasługują wynurzenia dziennika Irish Times, powtarzane przez polskie media. Otóż zdaniem irlandzkiej prasy, owa nagroda (będąca de facto łapówką dawaną naukowcom za schlebianie religii) jest ciosem dla ideologów ateizmu. Mało tego, jest ona rzekomo dowodem na to, że należy uwzględnić Boga w równaniu matematycznym, oraz wskazówką, iż trzeba dopuścić intelektualną tezę zakładającą, iż rzeczywistość doświadczana przez nas wykracza poza to, co da się wymierzyć przy pomocy technologii i zanalizować w laboratorium. Cały ten zacytowany stek bzdur i pobożnych życzeń wypływa ponoć z faktu przyznania nagrody będącej przecież niczym innym, jak tylko finansową uprzejmością ofiarowaną przez religijnego bogatego biznesmena innym religijnym ludziom. A jeśli jakiś niewierzący miliarder będzie rozdawał duże pieniądze naukowcom krytykującym religię, czy będzie to koronnym dowodem na to, że Boga nie ma?
Polskie media piały z zachwytu nad wielkodusznością księdza Hellera, który całą nagrodę przeznaczył na stworzenie Centrum Kopernika, nowej instytucji, która ma badać relacje między nauką i religią. Może i jest to jakiś rodzaj hojności, ale mam dziwne przeczucie graniczące z pewnością, że ksiądz Heller zostanie szefem instytucji, którą tak sowicie obdarował. Innymi słowy  że pieniędzy nie ofiarował, ale zainwestował je w swój przyszły zakład pracy. Fundacja Templetona obiecała zresztą wspierać w przyszłości finansowo ów ośrodek. Sam projekt Centrum Kopernika jest znamienny dla naszych czasów powszechnej retenebracji, czyli powrotu ciemności, że użyję tu bardzo cennego określenia stworzonego przez profesora Jerzego Drewnowskiego. Otóż ośrodek badający relacje między nauką, filozofią i teologią jest wspólną inicjatywą Uniwersytetu Jagiellońskiego i Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, na której pracuje ksiądz Heller. Pomysłodawca centrum zaklina się, że badania będą prowadzone obiektywnie. Ale jak może być bezstronnie prowadzona praca naukowa w ośrodku, który zapewne osobiście będzie prowadził ksiądz, zobowiązany przecież do głoszenia tez zgodnych z doktryną Kościoła rzymskokatolickiego? Na dodatek nowa placówka będzie działała, jak wspomnieliśmy, pod auspicjami PAT, czyli uczelni, której celem jest nie tyle szukanie prawdy, co dowodzenie, że cała prawda jest w Kościele. Tworzenie tego typu placówek nie służy ustalaniu
faktów, a raczej rozsiewaniu mglistej zasłony złudzeń i niedomówień, mających sprawiać wrażenie, że religia jest naturalnym uzupełnieniem nauki. Mam też dziwne przeczucie, że rychło na Centrum Kopernika pójdą polskie pieniądze publiczne, przeznaczone na prowadzenie badań naukowych... Bo taka jest kolej rzeczy w Klechistanie.
Naukowcom, którzy spieszą, aby wzmacniać polski i światowy ciemnogród, dedykujemy słowa Alberta Einsteina, genialnego fizyka, aktywisty na rzecz praw człowieka, pacyfisty i socjalisty, który w niedawno opublikowanym prywatnym liście napisał przed pół wiekiem: Słowo Bóg nie jest dla mnie niczym więcej, jak wytworem ludzkiej słabości, a Biblia  zbiorem wspaniałych legend, które są dla mnie jednak dość dziecinne. Einstein, który sam był Żydem i wspierał Żydów zagrożonych przez nazizm, nie wahał się napisać w tym samym liście: Dla mnie osobiście religia żydowska (Stary Testament), jak wszystkie inne, jest wcieleniem najbardziej dziecinnych przesądów.
Obawiam się jednak, że autorytet Einsteina w oczach polskich uczonych jest niczym w zestawieniu z dokonaniami zmarłego przed trzema laty Geniusza z Krakowa, emisariusza Boga na ziemi, którego autorytet i sława wypływa głównie z faktu, że był powszechnie znany...

MAREK KRAK

kościół i nauka (15)

Przykościelne przyrodoznawstwo

Mimo że pierwsi ojcowie Kościoła ciskali gromy w przyziemną libido sciendi, ciekawość nie mogła być przez nich tak zupełnie wyrugowana. Spekulowano, oczywiście, wiele i rozmyślano na temat świata, ale wyłącznie przez pryzmat tego, co zapisane jest w Biblii. Póki fantazja wiary religijnej panowała nad ludźmi, póty również świat przyrodniczy był światem baśniowym (Feurbach).

Ustalano więc fakty o istocie przyrodniczej świata oraz o jego rozwoju. Na przykład na podstawie Biblii wyliczono czas powstania Ziemi. Pierwszy dzień historii naszej planety umieszczano między 3928 a 4103 roku p.n.e. Niemiecki kalwinista D. Pareus stawiał na rok 3928 p.n.e., Cornelius a Lapide  na 3951, hiszpański jezuita Maldonado  na 3955, natomiast Luter i Suarez wskazywali rok 4000 p.n.e. Anglikański biskup J. Ussher w 1654 r. wyliczył to jeszcze precyzyjniej  początek świata nastąpił 23 października 4004 roku p.n.e. o godzinie 9. Religijne ustalenia wieku Ziemi zostały nadwerężone za sprawą odkryć i przemyśleń Abrahama Gottloba Wernera (17491817) oraz Jamesa Huttona (17251797). Mimo to nie wszyscy gotowi byli wyrzec się słuszności chronologii biblijnej, przekonując, że ustalenia geologiczne i paleontologiczne są fałszywe, a Bóg najpewniej celowo i dla wypróbowania wiary stworzył świat tak, aby wyglądał na starszy, niż jest w rzeczywistości.
Środek Ziemi miał być dokładnie tam, gdzie wbity był Chrystusowy krzyż, a wcześniej porastało drzewo wiadomości dobrego i złego. Kartografowie średniowiecza na mapach zamieszczali biblijne cztery wiatry, dokładne miejsca kryjówki potworów Goga i Magoga (biblijne imiona symbolizujące potęgi wrogie ludowi Bożemu). Św. Augustyn wierzył, że diament można rozłupać jedynie za pomocą krwi kozła, ale żeby Ziemia miała kształt kulisty, temu wiary absolutnie nie dawał (nulla ratione credendum est).
Kto zastanawiał się nad sprzecznością w dziele stworzenia, które mówi, że światłość stworzona została pierwszego dnia, zaś Słońce dopiero czwartego, mógł znaleźć odpowiedź w pismach św. Ambrożego (ok. 339397), biskupa Mediolanu, ojca Kościoła, który powiadał: Należy pamiętać, że światło dzienne jest
czymś innym, aniżeli światło słoneczne, księżycowe. Lub od gwiazd pochodzące, przy czym słońce, jak się zdaje, swymi promieniami dodaje blasku światłu dziennemu.
Jakże groteskowo brzmią naukowe prawdy w pierwszej polskiej encyklopedii t. Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej scjencyi pełna..., skomponowanej przez księdza Benedykta Chmielowskiego, przeznaczonej dla polskiej szlachty doby oświecenia  wiele lat po M. Koperniku, F. Baconie, J. Keplerze, Galileuszu, Kartezjuszu, I. Newtonie... Wielki dorobek naukowy dotyczący natury świata, jaki pozostawili po sobie ci i inni wielcy uczeni, w Kościele nie został jakby zauważony (o ile akurat inkwizycja nie prowadziła dochodzenia karnego). Czytamy więc w Nowych Atenach: Nad tym Niebem Gwiaździstym kładą Astronomowie Wody Niebieskie (...) które tam infallibiliter są jednejże natury i rodzaju, alias specjej z naszemi wodami, tylko czystsze, subtelniejsze, klarowniejsze. O czym Litera Pańska Genesis cap. I. wyraźnie wspomina... Niżej Firmamentu są nasze pospolite wody; wyżej są owe Niebieskie, mocą Wszechmocną Boską niepsujące się, częścią dla kształtu i ozdoby Świata, częścią dla zasłonienia nam wygnańcom Empyrejskiego Nieba, nad Słońce klarowniejszego. O tychże Wodach nadniebieskich wyraźnie mówi Psalm 148, animując je do chwalenia Boga. O ogniu: Ognia Autorem Bóg, nie Prometeusz, który (bają Poetowie) ukradł z Nieba i za to do Skały Kaukazu na wieki przykowany.
W tym samym okresie w zakładach naukowych już na pierwszym stopniu nauki w Kaliszu i Płocku przedstawiano zasadę fizyczną rozszerzalności ciał na podstawie Pisma św., wykładano, że czarny pies jest lepszy do strzeżenia domu, biały z powodu pewnych właściwości symptomatycznych lepszy do strzeżenia owiec na łące (K. Czapiński, Dokąd kler prowadzi Polskę?).
Równie żywotne prowadzono spory na tematy językoznawcze, które zasadniczo sprowadzały się do kłótni o to, który z istniejących języków był językiem rajskim, czyli panował przed incydentem z wieżą Babel. Pierwotnie, w średniowieczu, kiedy dylemat ten zaistniał, twierdzono najczęściej, że była to albo łacina, albo greka, albo hebrajszczyzna. Z czasem pojawiły się głosy optujące za niemieckim, francuskim, flamandzkim, a nawet węgierskim. Polski franciszkanin Wojciech Dembołecki napisał w 1633 r. książkę Wywód jedynowłasnego państwa świata, w której dowodził, że Adam niechybnie rozmawiał z Bogiem po... polsku. Inny myśliciel, Anders Kempe, szwedzki lekarz, filozof, teolog i alchemik, w dziele Die Sprache des Paradieses z 1688 r. sformułował jeszcze ciekawszą koncepcję. Otóż utrzymywał on, iż Pan Bóg formułował swe wypowiedzi w języku szwedzkim, Adam odpowiadał mu po duńsku, zaś przebiegły wąż kusił Ewę po francusku.
Często rozważano problem arki Noego  czy dosłownie wszystkie znane nam i nieznane zwierzęta przebywały na jej pokładzie, a jeśli tak, to jak się odżywiały, czy nie pożerały się wzajemnie, jakim cudem po podróży kangur wylądował w Australii i nigdzie indziej, jaka była wielkość korabia itd. Na podstawie danych biblijnych ustalono jej wielkość, która jednak  wraz z odkrywaniem coraz to większej liczby nowych gatunków zwierząt  stawała się coraz mniej prawdopodobna. Już Orygenes skonstatował, że jednak trzeba zgodzić się z wielkością arki sześciokrotnie większą, niż przypuszczano dotąd. Później i to nie wystarczało. Pewien peruwiański jezuita całkiem poważnie rozgryzał dylemat, w jaki sposób leniwiec, który porusza się tak bardzo powolnie, zdołał od czasu potopu dojść od góry Ararat do Peru. Podziwu godny sceptycyzm okazał Hottinger, który w połowie XVII w. pisał: Noe, wstępując do arki, wprowadził ze sobą po siedem sztuk wszystkich zwierząt, gdy tymczasem gatunek feniksa nigdy tylu sztuk nie posiadał. Sceptycyzm na temat owego mitycznego ptaka udzielił się nawet samemu Benedyktowi Chmielowskiemu, który przytoczywszy naukę o Feniksie, wymienia bardzo wielu ojców Kościoła i teologów wierzących w jego istnienie: (...) ci profani Authores pociągnęli [autorów świętych], jako to Św. Augustyna wielkiego w Kościele Bożym Doktora, który (...) do Braci na Puszczy jaśnie o spaleniu Fenixa i renowacji z popiołów wspomina. [Izydor] o tymże Ptaku jako rzetelnym i prawdziwym czyni [wzmiankę] (...). Św. Cyprian, probując tej prawdy, że najświętsza Matka Boska Panną poczęła i porodziła, ponieważ Fenix Ptak bez pary; Jedyny będąc, rodzi się na Świat; Święty także [Cyryl], Św. Ambroży (...), Święty [Epifaniusz, Tertulian, Klemens Rzymski] dowodzą Ciał Ludzkich Zmartwychwstanie przyszłe, [i możliwe], biorąc podobieństwo od Ptaka Fenixa umierającego i znowu z popiołów śmiertelnych ożywającego. Jednak sam skłania się do innego poglądu, odrzucając istnienie Feniksa jako przesąd zrodzony w wyniku nieopatrznego tłumaczenia Biblii. Podaje też argument, że jego istnienie w istocie przeczyłoby Objawieniu: Job o nim nic [wyraźnie] nie wspomina, tylko [wielu] Tłumaczów Versio tam o Fenixie mówi, gdzie i wróbla nie masz. [Nowsi autorzy zaprzeczający Feniksowi] te mają motiva, naprzód, że Fenix nie miał być [od początku świata], ponieważ do Korabiu Noe z Mandatu Boskiego powinien był po parze Zwierząt wpuszczać, a Fenix, że Jedyny i bez pary na Świecie, nie miał tam locum standi.
Kirchmajer również traktował Feniksa jako złudę i odrzucał istnienie bazyliszka, choć wierzyło w nich wiele teologicznych autorytetów. Biblijnego Behemota tłumaczył jako słonia (benedyktyni tynieccy w Biblii Tysiąclecia wpadli na inny pomysł, pisząc o... mocy hipopotama); a w Lewiatanie (Ps 74:14) widział wieloryba. Nie wyrzekł się tylko jednorożca: Któżby nie obawiał się zaprzeczać istnieniu jednorożca, skoro Pismo święte wspomina go ze szczególniejszymi pochwałami?!.
Chmielowski w Lewiatanie również widział wieloryba, wyśmiewając Talmud za bajkę śmiechu godną, że Leviathan jest to taka ryba wielka, że cały okrąg świata sobą obtoczywszy, trzyma się za swój własny ogon, aby już róść nie mogła. Z tą tedy rybą (powiadają Żydzi) Pan Bóg igra sobie i ją chowa Żydom po śmierci na potrawy i specjały dla nich (...). To prawda, że egypscy mędrcowie wszystko w figurach i głębokich tajemnicach wyrażający, świat ten wyrażali Hierogliphico; węża za ogon się trzymającego, cętkami upstrzonego, niby innuendo, iż jako wąż co rok skórę z siebie składa (...). Rabini tedy Talmud koncypujący włożyli te podobieństwo, świat wyrażające, za rzecz istotną i prawdziwą, przydawszy z swojej inwencji głupstwa więcej: węża mając za rybę, ogon swój trzymającą. Podłą też Bogu Wszechmocnemu naznaczyli rozrywkę, igraszkę z Leviathana (...). Zaczym Czytelniku wyśmiej Talmudystów naukę. Jednak ten i w jednorożca powątpiewał, zauważając, iż w kwestii tej nie mała jest między uczonymi kontrowersja. Pismo św. pięć razy [Jednorożca], to w Psalmach 21, 28, 77, 91, to w Izajaszu cap. 34. [wyraźnie] wspomina, a tym samym zda się [mocne] zdanie trzymających [istnienia] Jednorożca. Ale na to odpowiedź być może takowa, że Litera Pańska często opiniom ludzi akommoduje się. Obstawał zaś przy istnieniu innych stworzeń potwierdzonych w Biblii  syren: (...) znajdują się w wielkich Morzach, potrzeba o nich trzymać, że to nie są ludzie... ale są Monstra Morskie Wszechmocnej ręki Boskiej [dzieła cudowne]; nie są zaś Boginie, jako starożytna wierzyła [przesądność]... Izajasz Prorok (cap. 13 Isaiae), Babylonii następującą prorokując ruinę, mówi: Et respondebunt ibi ululae in aedibus ejus, & Sirenes in delubris voluptatis. Z tych słów pokazuje się jawnie [istnienie] takowych monstrów. Cornelius a Lapide świadczy, że we Fryzji Syrena złowiona ryba, speciem mająca Panny, tylko się prząść nauczyła i wiele lat żyła, nic nie gadała... Palców ma trzy i wielki palec. Tenże Autor w swojej Bibliotece miał kości i ogon Syreny.
Z kolei św. Hieronim argumentował na rzecz centaurów, o których wzmiankuje Izajasz. W Vita Pauli pisze o schwytaniu tegoż i pokazywaniu go w Aleksandrii za Konstancjusza (VP 8. 2734).
Oto mądrość kościelnych roztrząsań naukowych o świecie.

MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl

pod koŚcielnym paragrafem

Perypetie apostaty

Dla coraz większej liczby niewierzących akt apostazji, czyli formalne wystąpienie z Kościoła, do którego zostało się bez własnej woli i wiedzy przypisanym, jest sprawą honoru, godności, uczciwości lub też protestu. To niekoniecznie tylko gest radykalnego antyklerykalizmu.

Niels Bohr, laureat Nagrody Nobla, ojciec atomu, ojciec chrzestny mechaniki kwantowej, zawarł 1 sierpnia 1912 r. cywilny związek małżeński. Nieco wcześniej wyklarował swój bezwyznaniowy status, występując 16 kwietnia z Kościoła katolickiego.
W te ślady poszedł jego ukochany brat  Harald Bohr, który 12 listopada 1919 r. wystąpił z Kościoła, a 17 grudnia tego samego roku zawarł cywilny związek małżeński.
W Polsce Anno Domini 2008 apostazja wciąż jednak należy do aktów, które nie tylko obudowane są przesadnie restryktywną procedurą, ale i nazbyt często przez kler torpedowane. Najpewniej czują się księża poza dużymi aglomeracjami.
74-letni Stanisław pisze do nas, że w 2007 r. podjął próbę wystąpienia z Kościoła, zwracając się w tej sprawie do proboszcza z Szańca (woj. świętokrzyskie). Ów ksiądz nie zechciał potwierdzić, iż wykreślił zainteresowanego z listy członków Kościoła, tylko ograniczył się do straszenia aniołami. Ponieważ pan Stanisław nie uląkł się aniołów, ksiądz na kolejne pismo już w ogóle nie odpowiedział. Efekt jest taki, że zainteresowany nie wie, czy jego apostazja została przyjęta. Takie przypadki, kiedy niewierzący nie mają pewności, czy sprawie nadano jakikolwiek bieg, a wobec wrogiej reakcji na takie wnioski mają słuszne powody w to powątpiewać  jest całkiem sporo.
Jako organizacja, która reprezentuje interesy osób niewierzących w Polsce, Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów 18 lutego br. wystąpiło do Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z szeregiem pytań związanych z procedurą apostazji. Kuria odpowiedziała 27 marca pismem sygnowanym przez kanclerza  prałata Grzegorza Kalwarczyka  potwierdzając restryktywną procedurę apostazji, do której m.in. wymaga się świadków.
Instytucja świadków aktu apostazji może być analogicznie zastąpiona aktem apostazji dokonanym publicznie, np. na jakiejś imprezie otwartej. W grudniu 2007 r. PSR podjęło taką inicjatywę na swoim zjeździe ogólnopolskim. Publicznego aktu apostazji dokonała spora grupa zebranych, a każdy miał udokumentowany i opieczętowany dokument potwierdzający, który następnie miał być podstawą do tego, aby ksiądz dokonał odpowiedniej adnotacji w księgach parafialnych danej osoby  bez konieczności ciągnięcia przez tę osobę dwóch świadków do kancelarii parafialnej. Jest to ułatwienie, gdyż osoba zainteresowana wystąpieniem z Kościoła nie musi już szukać dwóch śmiałków gotowych zmierzyć się z presją lub nieuprzejmością księdza w czasie dokonywania aktu apostazji. Na wioskach poszukiwania kandydatów na świadków apostazji bywają trudne. Kuria odpowiada, że publiczna apostazja się nie liczy. Mamy więc sytuację jawnej obstrukcji. Na podstawie prawa kanonicznego publiczna apostazja wystarcza bowiem do tego, aby Kościół wyrzucił daną osobę z grona wiernych, lecz nie liczy się, kiedy to sam wierny powołuje się na swą publiczną apostazję z żądaniem skreślenia z listy członków Kościoła.
Kuria nie zgadza się również na to, aby świadkowie poświadczyli deklarację apostazji pisemnie, tj. aby się podpisali pod aktem spisanym przez apostatę, który następnie osobiście doręcza dokument do parafialnej kancelarii.
Tym bardziej odrzuca kuria formę wysłania aktu apostazji listem poleconym na adres parafii właściwej dla miejsca zamieszkania lub chrztu. Masz iść do księdza, aby mógł cię straszyć aniołami i siarką! A przecież wizyta pożegnalna w parafii najczęściej nie jest miła dla nikogo. Wielu księży irytuje się na myśl, że ktoś może domagać się wypisania z Kościoła. Wciąż wielu księży odbiera to jako osobistą zniewagę. Niedawno zwrócił się do nas z prośbą o pomoc chłopak, który zetknął się z agresją księdza przy próbie wyjścia z Kościoła. I to w parafii warszawskiej! Najpierw ksiądz bezprawnie odmówił apostazji, żądając od zainteresowanego, aby przyprowadził rodziców oraz chrzestnych, a kiedy ten zakończył rozmowę i  wychodząc  powiedział: Żegnam pana, ksiądz się poderwał i szarpnął apostatę za ubranie, życząc sobie, by zwracał się do niego per ksiądz. Wzburzony młody człowiek dokończył swą apostazję w kurii, w Wydziale Spraw Sakramentalnych, która dodatkowo zobowiązała się pouczyć agresywnego księdza z wolskiej parafii. Warto pamiętać, że jeśli księża parafialni w jakikolwiek sposób utrudniają nam apostazję (nawet wobec obecnej restryktywnej procedury, której domaga się kuria), to należy iść z tym bezpośrednio do kurii i tam dokonać aktu apostazji, składając jednocześnie skargę na danego proboszcza. Tylko znów jest to o wiele trudniejsze dla ludzi spoza miejskich aglomeracji. Bezwzględnie powinna istnieć możliwość apostazji wysłanej listem poleconym na adres parafii zamieszkania, chrztu lub kurii.
Wbrew przypadkom chowania aktów apostazji do szuflady przez niektórych proboszczów, kuria nie widzi potrzeby potwierdzania zainteresowanym faktu skutecznego dokonania aktu apostazji. Jeśli idziemy do parafii dokonać aktu apostazji, możemy wprawdzie wziąć dwa egzemplarze naszego pisma i poprosić księdza, aby przybił pieczęć na naszym egzemplarzu, lecz przecież nie stanowi to żadnej gwarancji tego, że w naszych księgach chrztu zostanie naniesiona odpowiednia adnotacja o apostazji. Nawet nie trzeba koniecznie złej woli księdza. Wystarczy na przykład, że list z parafii zamieszkania nadany do parafii chrztu zagubi się po drodze, co się naszej poczcie zdarza niejednokrotnie. Elementarne standardy cywilizowanej, niekafkowskiej procedury domagają się potwierdzenia dokonania aktu apostazji, najlepiej listem poleconym wysłanym do zainteresowanego przez parafię chrztu.
Najbardziej kontrowersyjny fragment odpowiedzi dotyczy naszego pytania o procedurę apostazji osób niepełnoletnich. Zwróciła się do nas niedawno osoba, która wraz z mężem utraciła wiarę. Wcześniej ochrzciła dzieci. Teraz chcą wystąpić z Kościoła wraz z dziećmi. I tutaj Kościół mówi nie!. Wy możecie sobie iść, ale dzieci są nasze do momentu osiągnięcia pełnoletności. A więc zgoda rodziców na chrzest była wiążąca, ale już na wypisanie się z Kościoła  nie! Za skandal uważam, że Kościół nie zgadza się na apostazję osób niepełnoletnich, nawet na życzenie własne poparte przez rodziców. Według kanclerza kurii, osoba taka ma obowiązek pozostawania członkiem Kościoła do osiągnięcia pełnoletności!
Kościół dzięki konkordatowi czuje się w bardzo wielu sferach uwolniony spod prawa polskiego. Urzędy i władze państwowe wielokrotnie zasłaniają się konkordatem, aby nie stosować wobec Kościoła prawa polskiego. Konkordat jako umowa międzynarodowa jest, niestety, ponad polskimi ustawami, lecz próba przeforsowania takiego stanowiska jest naruszeniem Konstytucji RP i innych umów międzynarodowych dotyczących wolności sumienia i wolności religii  nie tylko w odniesieniu do niepełnoletniego (Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii. Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru  art. 53 Konstytucji RP), ale i wobec rodziców (Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania  art. 48).
Dodajmy tutaj na marginesie, że rodzice nie mają prawa odmówić dziecku, które uważa się za ateistę, prawa wyboru, czy chce być członkiem Kościoła i brać udział w praktykach religijnych. Wszelkie próby zmuszania dzieci do praktyk religijnych są pogwałceniem praw i wolności konstytucyjnych (tj. wolności sumienia i religii oraz zobowiązania do wykonywania władzy rodzicielskiej z poszanowaniem wolności sumienia dziecka). W takich sprawach powinien interweniować Rzecznik Praw Dziecka.
Procedura apostazji narzucona niewierzącym przez Kościół jest naruszeniem wolności sumienia i religii  naszych fundamentalnych praw. Nie możemy się domagać nawet tego, aby po dokonaniu apostazji Kościół usunął ze swoich kartotek nasze dane osobowe (tak dzieje się w każdej innej organizacji). W 1996 roku posłowie SLD i PSL z udziałem dzisiejszych polityków PO zwolnili Kościół z obowiązku przestrzegania ustawy o ochronie danych osobowych. Oczywiście, można zrozumieć wprowadzane obostrzenia przy występowaniu z różnych organizacji społecznych, jednak w mało której są one aż tak uciążliwe jak w odniesieniu do Kościoła katolickiego. Tymczasem akurat członkostwo w tej organizacji jest dużo bardziej wątłe, gdyż nawiązywane w ogromnej większości przypadków bez wiedzy i woli zainteresowanego. Dla takiego nieświadomego członkostwa procedura występowania powinna być maksymalnie uproszczona i każde oświadczenie woli o wystąpieniu powinno być respektowane przez władze kościelne.
Uważam, że procedura występowania z Kościoła katolickiego stanowi naruszenie praw, które stoją ponad konkordatem, i jest to dla zainteresowanych podstawa do zaskarżenia. Odmawianie prawa wypisania z Kościoła osobom, które nie ukończyły osiemnastego roku życia, stanowi oczywiste naruszenie prawa.
Jak powinna wyglądać dopuszczalna procedura apostazji, aby nie naruszała prawa do wolności sumienia i religii? Przede wszystkim powinna dopuszczać możliwość wysłania oświadczenia woli o apostazji listem poleconym na adres parafii chrztu, parafii zamieszkania lub właściwej kurii. Nie powinno się wymagać świadków tej czynności. Świadkowie niezbędni są wtedy, gdy danej czynności formalnej dokonuje się ustnie, kiedy dane oświadczenie woli czy umowa nie zostaje spisana. Kiedy jednak mamy dokument spisany, świadkowie nie są niezbędni i ich wprowadzanie jest nieuzasadnionym utrudnieniem proceduralnym. Każdy dokonujący apostazji powinien dostać pisemne zawiadomienie o sfinalizowaniu tej procedury bezpośrednio od parafii chrztu. Powinna poza tym istnieć możliwość domagania się przez osobę niewierzącą i niepozostającą w żadnej łączności z Kościołem usunięcia jej danych osobowych z kościelnych kartotek.
Apeluję zatem do ludzi Kościoła o to, aby nie utrudniali, zwłaszcza osobom niewierzącym, występowania z Kościoła. Procedury porządkują pewne czynności formalne, lecz procedura może także łamać prawa i wolności, a z czymś takim mamy do czynienia w przypadku procedury dotyczącej apostazji.

Mariusz Agnosiewicz
www.racjonalista.pl

listy od czytelnikÓw

Listy

Abonament
Dobrze, że premier zdecydowany jest znieść abonament radiowo-telewizyjny. Dopóki nasze publiczne media nie są obiektywne, nie powinny być finansowane przez naród, a brak obiektywizmu widać codziennie. Ostatnio choćby z powodu odrzucenia przez niezawisły sąd aktu oskarżenia wysmażonego przez polską inkwizycję przeciwko autorom stanu wojennego.
W mediach decyzję sądu skrytykowali uczeni panowie Paczkowski i Roszkowski, a nie było głosu w obronie słusznej decyzji sądu. Tak jest na każdym kroku. Pan Wildstein w swojej audycji Cienie PRL jednostronnie podaje tylko cienie, pomijając blaski. Nie wspomina, ile to wziął odprawy, odchodząc ze stanowiska prezesa. Telewizję należy przede wszystkim odchudzić. Przegonić z niej polityków. Na kanale Historia były naczelny satyryk PRL, pan Jan Pietrzak, straszył, że jeśli nie będziemy płacili abonamentu, to telewizję wykupi Gazprom! Otóż, panie Pietrzak, jeśli Gazprom przegoni takich politykierów jak pan, to jestem za Gazpromem. Może wtedy kanał Historia zostanie zamieniony na kanał Nauka i prawdziwa historia w nim zagości. Czas najwyższy, abyśmy zajęli się teraźniejszością i przyszłością, a nie grzebali się w przeszłości. Nie Mickiewiczowskie Dziady, ale idee pozytywizmu są Polsce współczesnej potrzebne. Trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe, a nie w uwiędłych laurów liść z uporem stroić głowę, jak pisał Adam Asnyk. Patriotyzm nie polega na rozdrapywaniu ran, ale na budowie dróg, autostrad, stadionów, rozwoju polskiego przemysłu, rolnictwa i nauki. W TV widziałem uczonych doktorów z IPN  Kurtykę i Żaryna  którzy twierdzili, że w zamach na papieża zamieszany był laureat Pokojowej Nagrody Nobla Michaił Gorbaczow. Jednocześnie pokazany był papież, który twierdził, że kulę prowadziła Matka Boska Fatimska. Tak więc po 27 latach i procesie Alego Agcy w niezależnym sądzie włoskim dowiedziałem się rewelacji, że w zamachu uczestniczyły aż 3 osoby: Gorbaczow, który zlecił zabójstwo, Ali Agca, który strzelił, i Matka Boska, która prowadziła kulę prosto w brzuch papieża. IPN pewnie zacznie ścigać Gorbaczowa, ale ściganie Matki Boskiej może się okazać zadaniem zbyt trudnym nawet dla uczonych doktorów.

Szachista


Kogo się boi SLD
Strach sparaliżował Siedlce na wieść, że na zaproszenie RACJI PL przyjedzie przewodnicząca RACJI, Pani Profesor Maria Szyszkowska. Kobieta skromna i kulturalna. Czy takiej osoby należy się bać?
Przed przyjazdem Pani Profesor odwiedziłem dwie siedleckie redakcje, zanosząc zaproszenia na spotkanie w dniu 14.05. Dostałem ustne zapewnienia, że ktoś z redakcji przyjdzie. W dniu zebrania jakoś żadnego pismaka nie ujrzałem. A przecież mamy niezależne, pozbawione cenzury media. Teraz największym medium stała się ambona? Życie Siedleckie zatrudnia przeważnie młodych ludzi. Natomiast Tygodnik Siedlecki to zaprawiona w boju sztandarowa gazeta PZPR-owska, a jej redaktor naczelny to były kierownik gabinetu I sekretarza Wojewódzkiego PZPR, kiedy Siedlce były województwem.
Jeszcze bardziej zdziwiła mnie nieobecność członków Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Należy zaznaczyć, że spotkanie odbywało się w budynku, gdzie SLD ma swoje biuro! Też zaniosłem tam zaproszenie... Ale czego można się po nich spodziewać  przecież nie było żadnego przedstawiciela siedleckiej SLD na spotkaniu (20.10.2006 r.) z profesor Joanną Senyszyn, wiceprzewodniczącą ich partii!
Natomiast chciałbym podziękować Panu Przemysławowi Gołembskiemu, przewodniczącemu siedleckiego SdPl-u, za odwagę i wypożyczenie sali na spotkanie. Mam nadzieję, że dzięki RACJI i SdPl oraz ludziom, którym strach nie odbierze rozumu, powstanie silna lewicowa siedlecka opozycja. Może uda się zatrzymać wyprzedaż siedleckiego mienia. Zapewne po sprzedaniu w 51 proc. stadionu przyjdzie czas na siedlecki miejski szpital, bo nie jest jeszcze zadłużony.

Marian Kozak, przewodniczący RACJI PL w Siedlcach


Manifest programowy Racji PL
Bardzo ważny jest w nim punkt nr 5  człowiek lewicy powinien czynnie działać, aby otoczyć szacunkiem ludzi starych. I tu jest pole do popisu, a punkt ten można rozwinąć w traktat. Dzisiaj chce się ludzi pozbawić wcześniejszych emerytur, a oni często mają za sobą po 25 lat pracy w warunkach szczególnie szkodliwych. Osoby w wieku 50 lat i więcej nie siedzą w parlamencie w ekskluzywnych garniturach. Ciekawe, czy uśmiechnięty Tusk w swoim wieku skakałby jeszcze po kominach. Z reguły ci, co chcą odebrać przywileje wcześniejszych emerytur, zapomnieli, że w młodości, sypiając na styropianie, myśleli co innego. Po dojściu do władzy bredzą, że ludzie po pięćdziesiątce pracujący w ciężkich warunkach są tak samo sprawni jak dawniej. Dla UE poświęcają wszystko  łącznie ze zdrowiem steranych ludzi pracy. Zwykłych ludzi. Punkt 5 manifestu obrazuje to szczegółowo. Aby się dzisiaj dostać do lekarza specjalisty, trzeba czekać w kolejce 23 miesiące i czasami jest już za późno na odzyskanie zdrowia. Ktoś, kto przepracował lata w warunkach szkodliwych, odchodząc na wcześniejszą emeryturę, zwykle dorobił się... chorób! Taka jest prawda.
Dlatego, jeżeli intencje manifestu są szczere, to zapis słów nie wystarczy. Był już Manifest komunistyczny Marksa i Engelsa i wiemy, jak się to skończyło. Pierwszy Maja pokazał dobitnie słabość lewicy, a jej rozbicie ideologicznie wykorzystują liberałowie. Ten uśmiechnięty Tusk z gębą jak Joker z filmu Batman darzy nas pseudomiłością. A my w kraju nie chcemy drugiej Irlandii  my chcemy sprawiedliwej Polski. Dlatego krzywdą jest to, że chce się odebrać przywileje emerytalne ludziom pracy, a lewica bezradnie się temu przygląda, zamiast powstrzymać liberałów. Rząd stać na środki, żeby utrzymać przywileje emerytalne.

Czytelnik

PS Gdy mówimy o szacunku dla starszych, to wystarczy wsiąść do jakiegoś miejskiego środka lokomocji. Młodzi siedzą, a starzy ludzie stoją w zatłoczonych tramwajach. Jaki to szacunek?! Czego uczy szkoła? Proponuję temat egzaminu maturalnego: Co to jest szacunek dla starszych?

Wstyd wyłudzać

Arcybiskup Nycz jako książę Kościoła grzmiał, że państwo polskie ma obowiązek łożyć na Świątynię Opatrzności Bożej, bo temu kościołowi należy się kasa. Tylko pytam, za co i dlaczego? Dlaczego z podatków wszystkich? Dlaczego Nycz wybrał sobie na zbiórkę datę 1 czerwca, a nie inną? Bo w tym dniu wiele rodzin ma wolne? A może tak, księże biskupie, wreszcie sam zapracujesz na to wszystko i poznasz smak trudu? Czy wiesz o tym, że ponad 30 proc. dzieci w Polsce żyje w ubóstwie, a Ty mieszkasz w pałacu i masz wyżerkę po gardło? A pamiętasz ze studiów nad Nowym Testamentem, że Jezus nie żył w takich luksusach jak Ty i sam z uczniami organizował zbiórkę dla ubogich i rozdawał osobiście?
Co ty, arcybiskupie, robisz, aby pomóc potrzebującym? Idziesz do slumsów, opiekujesz się biedakami, bierzesz ich do swojej rezydencji i tam dajesz schronienie? Jak Ci, człowieku, nie wstyd ogłaszać coś takiego? Jak można wyłudzać na takie hale ze złota w obliczu polskiej biedy?
Na koniec przypomnę abp. Nyczowi, że niedawno zmarła Pani Irena Sendlerowa, która sama organizowała pomoc potrzebującym, nie tylko podczas wojny, ale w czasie pokoju. I nic nie ogłaszała, tylko ciężką pracą, z uśmiechem i miłością DAWAŁA, POŚWIĘCAŁA SIEBIE.
A Ty, księże biskupie, co? Czy naśladujesz swojego Jezusa lub ludzi takich jak Pani Irena? Wstydź się...

Zdegustowany


Kościół walczący
Abp Nycz ostatnio ciężko pracuje, niczym rządca nad swoimi poddanymi, nie ruszając się ze swojej wygodnej rezydencji, nie idąc w lud ukochany, do slumsów, do potrzebujących, nie zabierając ze sobą kasy z bogatego Caritasu. Bo po co się trudzić samodzielną działalnością i brudzić biedą, której on nie zaznaje. Mam tu na myśli ogłoszenie przez tego księcia Kościoła dnia dziękczynienia w dniu 1 czerwca (Dzień Dziecka)  dziękczynienia Bogu za wszelkie łaski, jakie są zsyłane na hierarchę i jego Kościół, że może on swobodnie, niczym lokalny kacyk, pełnić swoją misję. A chodzi głównie o kasę na Świątynię Opatrzności Bożej, bo lud ukochany jakoś nie chce dawać na ten bunkier, symbol pysznego kleru.
I teraz znów abp Nycz uruchomił obchody ku czci Andrzeja Boboli, który, według Kościoła, jest świętym męczennikiem. Może znów do kasy kościelnej wpłyną jakieś pieniądze.
Andrzej Bobola był prozelitą, tzn. gorliwym wyznawcą i krzewicielem własnych poglądów. Do tego stopnia, że był współwinny powstania kozackiego pod wodzą Chmielnickiego.
Działalność Boboli przypomina również działalność Wojciecha (zwanego świętym), który chciał nawracać ludność Prus na katolicyzm, a który również został zabity.
W ten sposób Kościół katolicki miał swoich męczenników (świętych), którymi obdarza wiernych, niemających pojęcia o tym, że głoszenie wiary na siłę i za wszelką cenę kończy się tragicznie. Przypomnę, że Kościół w swojej długiej historii nawracał wiele narodów za pomocą miecza i ognia. Czy takie nawracanie jest zgodne z naukami Jezusa?

Janusz Gładyszewski


List do Królowej
Jestem stałym czytelnikiem FiM. Od dziecka byłem inny  bez komunii, bierzmowania itp. Dzięki artykułom zamieszczanym w Waszym tygodniku zrozumiałem, że to ja jestem normalny, i za to chcę podziękować całej Redakcji. Czytuję również Nasz Dziennik  z czystej ciekawości i trochę z chęci zrozumienia, dlaczego katolicy tak łatwo dają sobą manipulować. Ale to, co przeczytałem w ND z dnia 2 maja, jest już chore. Pan Stanisław Michalkiewicz w artykule W przeddzień święta Królowej Polski twierdzi, że obecny prezydent oraz każdy inny jest tylko regentem i namiestnikiem monarchini (Marii) i tylko Królowa może wyrazić zgodę na ratyfikację traktatu lizbońskiego. Ale z tego, co wiem, nikt nie zapytał Marii, matki Jezusa, czy chce zostać Królową Polski,
a przecież podczas koronacji musi zostać wyrażona wola zostania władcą. Dobra, zakładamy, że było pytanie, a milczenie przyjęto jako zgodę. Wobec czego teraz ja oficjalnie ślę zapytanie do Królowej Polski, czy wyraża zgodę na ratyfikację traktatu lizbońskiego przez prezydenta RP. Zawiadamiam, że nie zadowolę się milczeniem. Panie redaktorze, a może poda Pan adres, to zwrócę się do Królowej w formie papierowej? Przy okazji może rozwiążemy jeszcze jeden problem. Zgłosił się niejaki Ozyrys, władca świata, i upiera się, że nie wyrażał zgody na koronację kobiety zwanej Marią, dodając, że jest inny kandydat  Światowid. Ma jeszcze jednego kandydata na opiekuna gmachu na Wiejskiej, zamiast następnej panny trybunalskiej  stawia na Augiasza, bo chociaż znanej mu rogacizny w budynku brak, to gnój ten sam.

Emerzbych

PS Idąc drogą Michalkiewicza, chcę zadać kilka pytań Królowej: czy ona lub ktoś z jej rodziny dał zgodę na zlodowacenie ziemi i wyginięcie ukochanych mamutów, czy Adam i Ewa spotkali australopiteka, czy rośliny w raju przekwitały itp. I najważniejsze: kto normalny rozmawia z wężem?! Bez wciskania kitu, że to były głosy w głowie!

Koło Przyjaciół FiM w Niemczech

Powstaje koło Czytelników naszego tygodnika w Niemczech. Osoby zainteresowane mogą skontaktować się z panem Romanem Mainką z Hamm, dzwoniąc pod nr 015 203 435 384 lub pisząc na adres e-mailowy: faktyimity@live.de

Redakcja

pytania czytelnikÓw

Bierzmowanie

Czym jest bierzmowanie według doktryny Kościoła rzymskokatolickiego, a czym w świetle nauki Pisma Świętego? Czy Biblia uzasadnia katolicki obrzęd bierzmowania?

Kościół katolicki naucza, że bierzmowanie (łac. confirmatio to umocnienie) jest drugim sakramentem ustanowionym przez Chrystusa. Jest udzieleniem pełni i pieczęci Ducha Świętego osobom ochrzczonym, a więc udoskonaleniem łaski chrztu z pomnożeniem darów duchowych, głębszym zakorzenieniem w synostwie Bożym, ściślejszym zjednoczeniem z Chrystusem i Kościołem oraz udzieleniem mocy do szerzenia i obrony wiary.
Sam obrzęd bierzmowania składa się z trzech elementów: namaszczenia olejem krzyżma na czole ochrzczonego, nałożenia ręki biskupa na jego głowę i słów: Przyjmij znamię daru Ducha Świętego.
Ten sakrament został ustanowiony przez Jezusa Chrystusa, gdyż nasza święta wiara uczy nas, że każdy z siedmiu sakramentów zawdzięcza swoje powstanie nie Kościołowi ani apostołom, lecz samemu Zbawicielowi. Wprawdzie w ewangeliach nigdzie nie ma wzmianki o ustanowieniu bierzmowania, ale według tradycji i zgodnej opinii nauczycieli Kościoła, miało ono miejsce w czasie czterdziestu dni po zmartwychwstaniu naszego Pana. Kto twierdzi, że popełniają błąd przeciw Duchowi Świętemu ci, którzy przypisują określoną moc świętemu olejowi namaszczenia przy bierzmowaniu, niech będzie wyklęty  tak głosi Kościół od czasu soboru trydenckiego (7 sesja, 1547 r.).
Aby jednak uzasadnić obrzęd bierzmowania i udział biskupów jako szafarzy tego sakramentu, Kościół katolicki powołuje się nie tylko na postanowienia soborowe, ale również na dwa fragmenty z Dziejów Apostolskich mówiące o otrzymaniu Ducha Świętego w obecności apostołów (Dz 8. 1417; 19. 46). A co faktycznie mówi Biblia na ten temat?
Otóż Biblia  jak to już podkreślono nawet w postanowieniu soborowym  rzeczywiście ani jednym słowem nie mówi o ustanowieniu ceremonii bierzmowania. Początkowo  od dnia Pięćdziesiątnicy  otrzymanie Ducha Świętego związane było bezpośrednio z chrztem (Dz 2. 3839). Dopiero od III wieku, a na dobre w wiekach następnych, kiedy chrzest dorosłych zastąpiono chrztem niemowląt, zaczęto stopniowo rozdzielać chrzest od napełnienia Duchem Świętym. Wtedy też do modlitwy o dar Ducha Świętego dodano znak krzyża czyniony na czole oraz namaszczenie tzw. olejem krzyżma, a ma to symbolizować niezniszczalne upodobnienie bierzmowanego do Chrystusa.
Jak widać, miejsce wiary zajął obrzęd religijny, który z ewangeliczną nauką nakazującą chrzcić wyłącznie osoby wierzące (w pełni świadome) nie ma nic wspólnego. Twierdzenie, że Chrystus ustanowił bierzmowanie w czasie czterdziestu dni po swym zmartwychwstaniu (tego nie sposób udowodnić!), jest więc z gruntu błędne, fałszywe i prowadzi do zgubnych spekulacji, których tak wiele jest w tradycji Kościoła.
Według Biblii, Bóg nie honoruje fałszywych podstaw. To znaczy, że dar Ducha Świętego przeznaczony jest wyłącznie dla tych, którzy [Bogu] są posłuszni (Dz 5. 32). Zauważmy, że podczas gdy Duch Święty wprowadza we wszelką prawdę (J 16. 13) oraz naucza wszystkiego i przypomina wszystko, co [Jezus] powiedział (J 14. 26), Kościół rzymskokatolicki sprzeciwia się prawie wszystkiemu, czego Jezus uczył, lub zniekształca Jego nauki. Zamiast prowadzić wiernych do prawdy, odwodzi ich od niej.
Ponadto  o czym była już mowa  podczas gdy w czasach apostolskich chrześcijanie z reguły otrzymywali Ducha Świętego tuż po chrzcie, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Jezusa, nawróconych w dniu Pięćdziesiątnicy czy też w przypadku ap. Pawła (por. Mt 3. 16; Dz 2. 3839; 9. 1718), w Kościele katolickim od chrztu do bierzmowania upływa wiele lat. Rozpiętość czasu wynosi na ogół od 7 do 14 lat.
U zarania chrześcijaństwa pierwsi wyznawcy Chrystusa zaraz po chrzcie stawali się pełnoprawnymi członkami wspólnoty (Kościoła) i w pełni korzystali z wszelkich dóbr duchowych. Ci więc, którzy przyjęli słowo jego, zostali ochrzczeni (...). I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach (Dz 2. 4142). Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku niemowląt ochrzczonych w Kościele katolickim.
Idąc dalej, należy zaznaczyć, że otrzymanie Ducha Świętego nie było uwarunkowane pośrednictwem biskupa, jak tego uczą katoliccy hierarchowie, lecz przede wszystkim szczerym nawróceniem, czyli wiarą, pokutą i chrztem przez zanurzenie w imię Jezusa Chrystusa (Dz 2. 3739). Powoływanie się więc na dwa przypadki z Dziejów Apostolskich (8. 1417; 19. 46), kiedy to apostołowie byli obecni przy udzieleniu Ducha Świętego tym, którzy uwierzyli, nie dowodzi, że pośrednictwo innego człowieka (np. biskupa) jest konieczne. Tym bardziej że biskupi (starsi) nigdy nie byli następcami apostołów, lecz przełożonymi lokalnych zborów (por. Dz 14. 23; 20. 17, 28; 1 Tm 3. 17; Tt 1. 59). Zatem oba wymienione przypadki mówią jedynie o wydarzeniach przełomowych i nie stanowią reguły. Pierwszy  jak wiemy  dotyczył przecież dyskryminowanych Samarytan. Obecność apostołów oraz nałożenie przez nich rąk na Samarytan to miał być wyraz zaakceptowania ich, jednakże w całym tym zdarzeniu najważniejsze było przyjęcie przez Samarytan Słowa Bożego (wiara) i modlitwa o dar Ducha Świętego. Samo nałożenie rąk miało uczyć, że wśród wierzących nie powinno być miejsca dla jakichkolwiek podziałów narodowościowych lub rasowych (por. Dz 10. 3435; Ga 3. 2529).
Z kolei w drugim przypadku chodziło m.in. o uwierzytelnienie apostolstwa Pawła, którego pozycja przez wielu była kwestionowana (Dz 19. 17).
W wielu innych sytuacjach wierzący w różny sposób otrzymywali Ducha Świętego. Na przykład św. Paweł otrzymał Ducha Świętego bez współudziału apostołów, a jedynie w obecności Ananiasza (Dz 9. 17). Natomiast w domu rzymskiego setnika Korneliusza nastąpiło to w trakcie zwiastowania ewangelii. Czytamy: A gdy Piotr jeszcze mówił te słowa, zstąpił Duch Święty na wszystkich słuchających tej mowy. I zdumiewali się wierni pochodzenia żydowskiego, którzy z Piotrem przyszli, że i na pogan został wylany dar Ducha Świętego (Dz 10. 4448). W tym przypadku napełnienie Duchem Świętym poprzedziło sam chrzest, a o nałożeniu rąk nie było nawet mowy. Bo nie jest to akt konieczny, aby otrzymać Ducha Świętego (choć czasami miał miejsce). Biblia mówi bowiem, że różne są sposoby działania, lecz ten sam Bóg, który sprawia wszystko we wszystkich (1 Kor 12. 6). Innymi słowy: to nie człowiek i nałożenie rąk ludzkich decyduje o duchowym obdarowaniu, lecz sprawia to jeden i ten sam Duch, rozdzielając każdemu poszczególnie, jak chce (1 Kor 12. 11, por. J 3. 8; Dz 4. 3031). A skoro nie mają na to bezpośredniego wpływu nawet najbardziej pobożni wierzący, to cóż dopiero katoliccy hierarchowie, którzy wybiórczo traktują Biblię! Jedno zatem jest pewne: Ducha Świętego nie można otrzymać przez jakiekolwiek ceremonie kościelne, ale wyłącznie przez żywą wiarę i modlitwę płynącą z głębi odrodzonego serca. Jak uczył Jezus: Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije. Kto wierzy we mnie, jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej. A to mówił o Duchu, którego mieli otrzymać ci, którzy w niego uwierzyli (J 7. 3739) oraz: Ojciec niebieski da Ducha Świętego tym, którzy go proszą (Łk 11. 13, por. Ef 1. 1314).
Ale to nie wszystko. Nowy Testament nigdzie bowiem nie warunkuje otrzymania Ducha Świętego od namaszczenia olejem (krzyżmem na czole). Przeciwnie, Biblia uczy, że to sam Bóg dokonuje namaszczenia. Oto kilka tekstów:
Duch Pański nade mną, przeto namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę (Łk 4. 18); Tym zaś, który nas utwierdza wraz z wami w Chrystusie, który nas namaścił, jest Bóg, który też wycisnął na nas pieczęć i dał zadatek Ducha do serc naszych (2 Kor 1. 2122); A wy macie namaszczenie od Świętego i wiecie wszystko(1 J 2. 20); Ale to namaszczenie, które od niego otrzymaliście, pozostaje w was i nie potrzebujecie, aby was ktoś uczył (1 J 2. 27).
Jak widać, nauka Kościoła rzymskiego i w tym punkcie nie jest oparta na fundamencie apostołów i proroków (Ef 2. 20), lecz na błędnym fundamencie kościelnej tradycji, czyli papieskich wymysłów. Nie jest więc prawdą, że bierzmowanie udoskonala łaskę chrztu. Jak jednak można udoskonalić coś (chrzest niemowląt), co jest z gruntu fałszywe i sprzeczne z wolą Boga?!
Co więcej, katolickie bierzmowanie nikogo również nie zakorzenia w synostwie Bożym, nie upodabnia do Chrystusa ani nie jednoczy z Nim czy z Kościołem. Wręcz przeciwnie. Według danych statycznych, większość dzieci, młodzieży i dorosłych w ogóle nie zna Biblii, nie przestrzega Dekalogu, a życiem swym zapiera się zarówno Boga, Chrystusa, jak i swego Kościoła. Jak stwierdził ksiądz prof. Władysław Piwowarski, wybitny socjolog religii z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (...): dwie trzecie Polaków to, nieświadomi heretycy, którzy nie rozumieją treści wiary (w: Adam Szostkiewicz, Dekalog i Polacy, Polityka nr 37 z 15 września 2001 r.).
Ponadto  jak podają statystyki  religijność Polaków jest wybiórcza i płytka. Większość tylko przybiera pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy (2 Tm 3. 5). A przejawy tego są liczne: pełen wulgaryzmów język dzieci, młodzieży i dorosłych; przemoc w domu, na ulicy i w szkołach; alkoholizm, narkomania i wzrost przestępczości nawet wśród nieletnich (przepełnione więzienia); upadek autorytetu rodziców, duchownych, nauczycieli i przywódców, jak i coraz większa liczba rozwodów (zdrad małżeńskich), samobójstw oraz wszelkiego rodzaju afer, w tym seksualnych, z udziałem kleru i polityków. Polska rzeczywistość dowodzi więc niezbicie, że religijność Polaków katolików w rażący sposób rozmija się z praktyką życia (por. 2 Tm 3. 25).
Cokolwiek by więc powiedzieć o wartości ceremonii bierzmowania, jedno jest pewne: obrzęd ten nie posiada ani biblijnych, ani logicznych podstaw. Jest pustym i pozbawionym znaczenia ceremoniałem. Jest wytworem zgubnej tradycji, która uzależnia wiernych od posługi Kościoła hierarchicznego (choć w ostatnich latach kościoły coraz bardziej pustoszeją!), który bezprawnie zajął miejsce Boga. Jest ewidentnym oszustwem, bo nijak nie przekłada się na życie (por. Mt 7. 20; Ga 5. 2223). Pełni Ducha bowiem  jak napisał św. Paweł  nie upijają się winem, które powoduje rozwiązłość (Ef 5. 18), lecz postępują w sposób godny Pana ku zupełnemu jego upodobaniu, wydając owoc w każdym dobrym uczynku i wzrastając w poznawaniu Boga (Kol 1. 10). Tych znamion zaś próżno szukać pośród bierzmowanych.

BOLESŁAW PARMA

a to polska właśnie

Kod Macierewicza

Jeden z najbliższych współpracowników byłego szefa kontrwywiadu wojskowego szydzi w mediach o. Rydzyka, że samo istnienie Wojskowych Służb Informacyjnych pogarszało stan bezpieczeństwa i obronności państwa. Pytamy: a za co, człowieku, brałeś pieniądze w tej WSI?

W ślad za ujawnianymi szaleństwami w dowodzeniu Służbą Kontrwywiadu Wojskowego oraz licznymi świadectwami niedołęstwa w kierowaniu weryfikacją żołnierzy byłych Wojskowych Służb Informacyjnych Antoni Macierewicz wyraźnie traci zęby i wpływy. Już nawet kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości zdaje się wstydzić swojej niegdysiejszej gwiazdy, skoro przed kilkoma dniami sprzedali ją za dodatkowe miejsce w sejmowej komisji ds. służb specjalnych, choć jeszcze w styczniu zapowiadali, że nie pozwolą represjonować Macierewicza za to, że jest osobą dobrze przygotowaną, by pełnić tę funkcję, i będą bronić jego kandydatury niczym niepodległości.
Do boju o dobre imię swojego byłego chlebodawcy ruszyli więc teraz jego towarzysze broni...

Wysadzony niedawno z bardzo ważnej posady doradcy szefa SKW ds. kryptografii i teleinformatyki dr Jerzy Urbanowicz (docent w Instytucie Matematycznym Polskiej Akademii Nauk i profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego) najdonośniej zaprotestował przeciwko szarganiu świętości. Dał wyraz swojemu oburzeniu:
ń wywiadem dla Rydzykowego Naszego Dziennika (nr 93/2008), gdzie opowiadał o nieprzeciętnych talentach szczególnie brutalnie atakowanego Macierewicza (człowieka o wielkich zasługach dla niepodległości Polski), który skutecznie rozprawił się z WSI będącą  wedle Urbanowicza  niewydolną postkomunistyczną instytucją kierowaną w dużym stopniu przez ludzi o mentalności sowieckiej. Naukowiec nie omieszkał też napomknąć o swoim skromnym udziale w tworzeniu wojskowych specsłużb (w październiku 2007 r. pan prezydent Lech Kaczyński wynagrodził mu to Złotym Krzyżem Zasługi), uspokajając porażonych fanów o. Tadeusza Rydzyka, że nie tak łatwo jest popsuć wszystko, co już zbudowaliśmy;
ń rozpowszechnionym w internecie artykułem Hucpa i harassment, w którym, wyszydzając byłego szefa WSI generała Marka Dukaczewskiego (szkolony w Związku Sowieckim ekspert od służb specjalnych miał odwagę opluwać bohatera Solidarności A. Macierewicza. Człowiek ten powinien milczeć, gdyż wyrządził wiele szkód krajowi), ubolewał nad oszczerczymi, oszołomskimi atakami na moich kolegów z SKW, a przede wszystkim na Ministra Macierewicza, który jest dla mojego pokolenia Solidarności 1980/1981 legendą walki o Wolną Polskę. Z rozrzewnieniem wspominał: (...) gdy Minister Macierewicz, którego znam od 1981 r., poprosił mnie o pomoc w tworzeniu nowoczesnych służb ochrony państwa, nie wahałem się ani przez chwilę. Minister przyjął moje warunki. Wiedziałem doskonale, co mam robić, gdyż pracowałem wcześniej dla armii.
I tu zapaliła się nam czerwona lampka! Jakiż to bowiem prawdziwy patriota mógł pracować dla armii, która  jak wiadomo Urbanowiczowi  dopiero pod rządami PiS i ministra Aleksandra Szczygły wyzwoliła się spod ruskiego jarzma? Dlaczego jego serce nie pękło, gdy pomagał nieudacznikom i renegatom w dziele zniszczenia prowadzącym do tego, że Polska jest dzisiaj znacznie bardziej bezbronna niż we wrześniu 1939 r.?

Przekopaliśmy się przez wszystkie oficjalne biografie Urbanowicza i jedyne związki z armią, jakie tam znaleźliśmy, to trzy lata pracy (19961999) w Wojskowej Akademii Technicznej oraz rok (19981999) w Wojskowym Instytucie Łączności, gdzie wykładał kryptografię. Czy to możliwe, żeby z tak nikłym w gruncie rzeczy doświadczeniem wiedział doskonale, co ma robić w SKW?
Kopaliśmy dalej i wyszło nam, że Urbanowicz to faktycznie człowiek doświadczony... pracą w znienawidzonej przez niego niewydolnej postkomunistycznej instytucji, gdzie do 2001 roku posłusznie wykonywał rozkazy ludzi o mentalności sowieckiej!
 Ten pan pracował u nas, czyli w Centrum Bezpieczeństwa Teleinformacyjnego, jednostce bezpośrednio podporządkowanej szefowi Wojskowych Służb Informacyjnych. Zajmował się m.in. badaniem i oceną systemów ochrony kryptograficznej, szkoleniami oraz opiniowaniem dokumentacji sieci chronionych kryptograficznie. Został wykopany przez szefa Centrum pułkownika Dobrosława M. dopiero w 2001 roku. Bezpośrednim przełożonym Urbanowicza był pułkownik Jerzy M. Pozostawali ze sobą w doskonałej komitywie, dzięki czemu M. utrzymał się w PiS-owskich służbach, a nawet miał bezpośredni dostęp do ucha Urbanowicza, podpowiadając mu, kogo wywalić, a kogo w SKW pozostawić  odkrywa przed nami karty oficer, który pracował z Urbanowiczem niemal biurko w biurko i pozytywnie przeszedł weryfikację, pracując do dzisiaj w jednej z agend kontrwywiadu.
Art. 76 ustawy z 9 czerwca 2006 roku regulującej m.in. kwestie zatrudnienia byłych pracowników WSI powiada, że Macierewiczowi pod żadnym pozorem nie wolno było przyjąć do roboty w kontrwywiadzie człowieka, który nie złożył stosownych oświadczeń szczegółowo wyspecyfikowanych w art. 66 i 67 oraz nie poddał się weryfikacji.
 W papierach Urbanowicza nie ma żadnych śladów, że stawał przed obliczem Komisji Weryfikacyjnej. O czym to świadczy? Jeśli wasze informacje się potwierdzą, będzie to oznaczało, że albo naraził swojego idola na kompromitację poprzez połamanie w drobny mak ustawy, której przeprowadzeniem Macierewicz tak się szczycił, albo pan doradca zapomniał, że pracował w WSI, czym naraził siebie na odpowiedzialność karną  mówi FiM wysoki rangą oficer SKW.
My o potwierdzenie jesteśmy spokojni, zatem do prokuratury należy teraz rozszyfrowanie, według jakiego kodu Macierewicz dobierał sobie personel...

ANNA TARCZYŃSKA



gŁaskanie jeŻa

Być albo nie być

Jeszcze nigdy w swojej historii lewica nie miała tak nikłego (ok. 5 proc.) poparcia społecznego. Jeszcze nigdy nie miała w Sejmie tak niewielu posłów. Jeszcze nigdy dwóch jej liderów nie starło się tak oficjalnie o przywództwo. Jeszcze nigdy tak wiele nie zależało od tak niewielu... delegatów na Kongres SLD.

Jeśli spojrzeć na badania opinii publicznej  nawet te zlecone przez prawicowe media, to wynika z nich, że co najmniej trzydzieści procent Polaków ma zdecydowanie lewicowe poglądy. To ci, którzy nigdy nie zagłosują na PO i prędzej dadzą się pokroić, niż poprą PiS (31 proc.). To tacy, którzy są zdecydowanymi przeciwnikami deubekizacji (37 proc.), lustracji (53 proc.) i dominacji (czy choćby tylko obecności) Kościoła w polityce oraz obecności religii w świeckiej szkole (39 proc.). To ci, co uważają, że kobieta ma prawo do własnego brzucha, a gej do tego, by być gejem (38 proc.).
Cóż się więc stało, że siedzą w domach, zamiast biec do lokali wyborczych, aby poprzeć swoich liderów? Co zadecydowało, że na pytania ankieterów OBOP-u odpowiadają: SLD? Nie, dziękuję. Otóż Kwaśniewski się stał, Miller się stał i jeszcze Oleksy się stał. Pierwszy umizgiwał się do Krk (także do szeroko rozumianej prawicy), naiwnie i koniunkturalnie licząc na wdzięczność, kompromitując do tego swoją formację chorobą filipińską, a wcześniej goleniową; drugi robił z Jankowskim niedźwiedzia na stopniach św. Brygidy w Gdańsku, wręczając mu bursztyn, a jego kolegom kolejne przywileje i koncesje; trzeci bił na klęczkach pokłony przed Świętą Panienką w Częstochowie i gawędził z Gudzowatym. Wszyscy trzej sprzeniewierzyli się elementarnym wartościom lewicy  ideom antyklerykalizmu, laickości i państwa przyjaznego obywatelowi. Zwykłej przyzwoitości się sprzeniewierzyli.
Teraz patrzę w telewizor, widzę tego, co to miał być, kurwa, jak brzytwa, i tego, którego powinno się oceniać nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy, i szlag mnie trafia. Siedzą i komentują. I oceniają. I na wszystko mają gotowe recepty. A na lewicę przede wszystkim.
Tymczasem polska lewica stanie na przełomie maja i czerwca przed dramatycznym, nawet historycznym wyborem, który w praktyce sprowadza się do hamletowskiego być albo nie być.
Moim zdaniem, być to Napieralski, a nie być to Olejniczak. Z tym drugim rozmawiałem w październiku, tuż przed wyborami. Jakież to były wówczas zapewnienia, jakie wizje, jakie  powiedzmy to otwarcie  umizgi do Czytelników FiM. Dajcie mi władzę, a ja was urządzę  zdawał się mówić i... faktycznie urządził. Niedługo po wyborach bez zmrużenia oka oświadczył, że konkordat wcale nie jest taki zły, a skoro już został podpisany, to niech tak zostanie. A tak w ogóle, to on nic do hierarchii Krk nie ma. Poza szacunkiem. Przecież nawet ministrantem był. To się pamięta wiele lat. To w człowieku siedzi... jak się okazuje.
Napieralski też mówi. W wywiadzie, który publikujemy w tym numerze FiM. Mówi jak Joasia Senyszyn do kwadratu. Wali po oczach w taki sposób, że sam chciałbym to wykrzyczeć: o Kościele, o religii, o konkordacie, o imperatywach świeckiego państwa, o rozkradaniu polskiego majątku, o oświacie i służbie zdrowia, o emerytach i rencistach. Ktoś powie, że to kolejny gość, który leci pod publiczkę pustosłowiem, a jak przyjdzie co do czego, to pierwszy uklęknie i znak krzyża uczyni, głowę popiołem posypawszy. Może jakąś kolejną koncesję na bursztyn wręczy lub kasę na Świątynię Opatrzności? Albo gejów pogoni... na obowiązkowe lekcje religii? A może emerytom leki i nadzieję odbierze? Ktoś powie  i niewykluczone, że będzie miał rację  że znów komuś uwierzyłem, więc jestem głupi. Zgoda, ale może lepiej być głupim z nadzieją niż beznadziejnie mądrym?
Poza tym za oddaniem głosu na Napieralskiego przemawia jeszcze jeden, i to nie bez znaczenia argument. Olejniczak jest szefem SLD od maja 2005 roku. To za jego rządów Sojusz uzyskał nienotowane w historii dno społecznego poparcia. Gorzej być nie może. Ten pan już pokazał, co potrafi. A czy może być lepiej? Może, jeśli na taki sposób sprawowania przywództwa napierać będą Napieralscy. O ile i oni nie okażą się oszustami...

MAREK SZENBORN



racjonaliści

Okienko z wierszem

Ten tekst Gałczyński  zdeklarowany przecież ateista  nazwał swoją modlitwą. Napisał go, co potwierdzają świadkowie, będąc kompletnie pijanym. Cóż, Mickiewicz niektórych fragmentów III części Dziadów też podobno nie pisał całkiem na trzeźwo. A Witkacy...? A Gombrowicz...? Może czasem w życiu potrzeba odrobiny szaleństwa... i alkoholu, by powiedzieć: Serwus, Madonna.

Niechaj tam inni księgi piszą. Nawet
niechaj im sława dźwięczy jak wieża studzwonna,
ja ksiąg pisać nie umiem, a nie dbam o sławę 
serwus, madonna.

Przecie nie dla mnie spokój ksiąg lśniących wysoko
i wiosna też nie dla mnie, słońce i ruń wonna,
tylko noc, noc deszczowa i wiatr, i alkohol 
serwus, madonna.

Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie,
albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna.
Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie 
serwus, madonna.

To ty jesteś, przybrana w złociste kaczeńce,
kwiaty mego dzieciństwa, ty cicha i wonna 
że rosa brud obmyje z rąk, splatam ci wieńce 
serwus, madonna.

Nie gardź wiankiem poety, łotra i łobuza;
znają mnie redaktorzy, zna policja konna,
a tyś jest matka moja, kochanka i muza 
serwus, madonna.



racjonaliści

Nowe lewicowe stowarzyszenie

Tam, gdzie politykom nie uda się wejść, wejdą działacze społeczni  tak można podsumować główną ideę powołania nowej organizacji, nowego stowarzyszenia. Ludzie nauki, kultury i polityki powołali właśnie Pacyfistyczne Stowarzyszenie Wolnej Myśli.

 O powołaniu stowarzyszenia lub fundacji dla realizacji celów niepolitycznych myśleliśmy w RACJI Polskiej Lewicy już od dawna. Teraz idea stała się faktem  mówi Jan Barański, sekretarz generalny partii. To głównie
z inicjatywy przewodniczącej RACJI prof. Marii Szyszkowskiej udało się zebrać niezwykle wartościowe grono kilkunastu osób, które wspólnie utworzyły nową inicjatywę. Prof. Andrzej Bałandynowicz, prof. Ryszard Paradowski, dr Anna Rossmanith, dr Wiera Paradowska, dr Jacek Andrychiewicz, dr Paweł Borecki, Jan Stępień, Czesław Janik, Piotr Goruk-Górski to niektórzy z nich.
 Nowe stowarzyszenie nie będzie formalnie związane z partią, chcemy jednak, aby te dwie organizacje ściśle ze sobą współpracowały i były komplementarne. Partia działa przede wszystkim na politycznym gruncie i ma ograniczenia prawne co do możliwości wyjścia poza tę płaszczyznę. Stowarzyszenie skupi się głównie na płaszczyźnie społecznej, podejmie niepolityczne formy działania  wyjaśnia Jan Barański. PSWM z założenia ma się stać organizacją pożytku publicznego, będzie też prowadzić działalność gospodarczą, np. wydawniczą.
Statut nowej organizacji bardzo dokładnie wskazuje, czym jej działacze chcą się zajmować: krzewieniem pacyfizmu, kształtowaniem świadomości w duchu życzliwości dla dyskryminowanych mniejszości, a w szczególności osób homoseksualnych i osób areligijnych, działalnością na rzecz równych praw kobiet i mężczyzn, kształtowaniem świadomości jednostek w sposób wieloświatopoglądowy, twórczą resocjalizacją oraz ochroną praw zwierząt i środowiska naturalnego. Inicjatorzy planują to realizować m.in. poprzez działalność wydawniczą, publiczne zabieranie głosu, tworzenie ośrodków badawczych, organizowanie inicjatyw społecznych, przedsięwzięć edukacyjnych, a także poprzez bieżącą pomoc potrzebującym (zgodnie z celami) i projektowanie aktów prawnych.
Do czasu pierwszego zjazdu i wyboru Zarządu Głównego stowarzyszenie reprezentują prof. Szyszkowska i dr Andrychiewicz. Sądowa rejestracja może potrwać do kilkunastu tygodni. Dopiero potem stowarzyszenie rozpocznie normalną działalność i przyjmowanie członków. Nie oznacza to jednak, że do tego czasu nic się nie będzie działo. W najbliższym czasie inicjatorzy poinformują o sposobie wyrażenia woli wstąpienia do organizacji.

DANIEL PTASZEK



katedra profesor joanny s.

Pasza premiera

Wszyscy myślą, że premier żywi się miłością. Część widzi, że bardziej własną niż do narodu. Reszta uznaje to za nieistotny szczegół.

Popierająca Platformę większość nie słucha. Nie dlatego, że głucha. Po prostu nie chce mędrca szkiełka i oka. Nie chce analiz, uczonych wywodów, dyskusji, a tym bardziej ostrzeżeń. Pragnie wierzyć, że oto po dwóch latach kaczyzmu dokonała się cudowna przemiana. Lepsza niż wody w wino. IV RP przemieniła się na powrót w III. Jarosław w Donalda. Ziobro w Ćwiąkalskiego. Nawet znienawidzony Kamiński na czele CBA stał się strawniejszy, od kiedy Tusk przekazał mu znak pokoju. A może nawet całego mieszkania, które należy wziąć pod opiekę.
Radość z miłego, kulturalnego rządu nie pozwala  jak dotąd  dostrzec jego mizerii. I to jest ów zapowiadany w kampanii cud. Na razie miłość wszystko wybacza i się miłością odciska. Smutek zamienia w śmiech. Tak pięknie tłumaczy zdradę (ideałów) i kłamstwa (wyborcze), i grzech (sprzeniewierzenia się obietnicom). Za chwilę będzie to śmiech przez łzy, ale na razie góry lodowej jeszcze nie widać, orkiestra gra, a wszyscy ludzie premiera tańczą. PiS wstępuje na działo. Im tańczyć nie kazano. Strzelać nie mają z czego. Przez dwa lata wystrzelali się do ostatniego naboju. Częściowo strzelali do swoich. Kto przeżył, nie jest wolnym. Kilku byłych członków i sympatyków PiS popadło w niewolę PO. Członkini PO, o wdzięcznym imieniu Nelly, odwrotnie, ale  jak wiadomo  jedna jaskółka wiosny nie czyni. Zwłaszcza, że to istna siostra burzy, żałoba (po Janie Marii) fruwająca ponad głowami ludzi. Mimo nawoływań, tylko niektórzy schodzą z drogi, bo Platforma jedzie. Najbardziej chciałaby rozjechać lewicę i przejąć jej elektorat. Przynajmniej usytuowany bardziej centralnie i młody.
Premier sam już nie wie, co robić, żeby się młodzieży przypodobać. Ostatnio ujawnił, że w młodości palił marihuanę. O Paryż czy Moskwę nikt go nie podejrzewa, więc przyznał się do tego, co prawdopodobne. Zapewne pomny afery, jaką wywołało podszycie się dwa lata temu pod prace na wysokościach. Zachwytu nie widać, nie słychać ani nie czuć, ale też nikt nie kwestionuje prawdziwości wyznania. Z braku większych, dobry i mały sukces. Niestety, ideowy wydźwięk  wątpliwy. Fani poczuli się urażeni, że paszą premiera jest, a przynajmniej była, trawa. To zbyt przyziemne w porównaniu z miłością, której nikt za banał nie uważa.
Według specjalistów od PR, ale tych niezatrudnionych na zlecenie premiera przez RP, marycha raczej zaszkodzi niż pomoże. Szczególnie u konserwatywnych wyborców, którzy nie takie rzeczy robią, ale  wzorem Dulskiej i Gowina  nie przyznają się. Młodzi odwrotnie. Bardziej nagłośniają swe ekscesy. Z wykonawstwem gorzej. Za leniwi.
Nie ociągają się za to poplecznicy Tuska. Kto żyw przyznaje się do grzechów i grzeszków młodości. Pierwsza była Julia Pitera (piłam wino gdzieś w parku). Prof. Marcin Król brał LSD, ale tylko raz. Nie spodobało się  jak dziś SLD. Uznał, że papierosy i wódka wystarczą. Na szczęście obracał się wśród ludzi niestroniących od trawy (wśród moich znajomych wielu paliło), co go oczywiście uwiarygodnia. Przynajmniej częściowo. Według marszałka Niesiołowskiego, kto nie pił taniego wina, jest podejrzany. Nie jest Krzysztof Krawczyk: Byłem ćpunem i pijakiem. Brałem wszystko oprócz heroiny. Paliłem trawkę. Próbowałem grzybków halucynogennych i LSD. Polska niecierpliwie czeka na kolejne coming outy. Nie tylko alkoholowo-narkotykowe.
Niepotrzebnie od wszystkiego odcinał się prezydent Kaczyński. Wyznanie Tuska, wbrew pozorom i zaciekłej krytyce PiS-owców, przybliża do nich Platformę. Premier będzie miał o czym pogadać z byłymi hippisami. Zwłaszcza Terlecki (pseudonim: Pies), ze względu na wąchanie kleju, może służyć cennymi radami. Jak skleić rozłażącą się koalicję PO-PSL.

JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl

poczet duchów polskich (4)

Diabeł Wenecki

Wszak nie białogłowy jedynie na polskich zamkach miejsca swe ulubione do straszenia znalazły. Są tam i diabły prawdziwe, jak ten z naszej rodzimej Wenecji. Taką to z włoska nazwę brzmiącą wioska posiada, murami dawnej światłej warowni pokryta, na ziemi pałuckiej swe miejsce mająca.

Mury zamczyska onego między XIII a XIV wiekiem wznosić zaczęto. Panem na włościach pozostawał na lata ród możny i wielki, herbem Nałęcz się kreślący. Ostatnim z familiji był niejaki imć pan Mikołaj Nałęcz Chwałowic, za czasów króla Jagiełły budowlą rzeczoną władający. Różnie o kasztelanie prawiono. Jedni mieli go za pana zacnego, mądrością wielką się odznaczającego, inni zaś widzieli w szlachcicu istne zło wcielone, noszące już za życia przydomek straszliwy  Diabeł Wenecki. Jak wieść niesie stara, nocy pewnej listopadowej hucznie na zamku biesiadowano, a jadła i napitku pewnie i na dziesięć podobnych zabaw wystarczyć by mogło. Tedy to burza ogromna znienacka się zerwała, gromami i błyskawicami przerażenie wśród wszystkich niosąca. Wtem piorun w warownię uderzył, grzebiąc pod murami zwalistemi skarby wielką wartość mające. Od czasu owego słychać po zamkowych komnatach jęki li to zawodzenie jakie, i brzęk łańcuchów ogromny. Powiadają, że to sam Diabeł Wenecki, przykuty do kosztowności swych okazałych, wyzwolenia czeka.
Roku pewnego w ruinach owych oblicza alabastrowego dziewica schronienie znalazła, życie swe i cnotę przed zalotami starosty szpetnego z pobliskiego Żnina ratując. Tedy to widmo w swej strasznej okazałości ujrzała, jękami o ocalenie błagające w zamian za trzy skrzynie złotem po brzegi wypełnione. Pierwszą szkatułę miała dziewoja w darach na kościół przeznaczyć, drugą ubogim we wiosce sprawiedliwie rozdać, a trzecią na własne potrzeby należycie spożytkować. Kiedy to uczynić raczy, diablisko na wieki z mąk straszliwych uwolnionym będzie. Dziewica, że serce miała prawe, wszystkie prośby widma rychło wypełnić zdołała. Na próżno jednak, bowiem moce złe i tak zamczyska opuścić ze swych szponów ani myśleć chciały, a diabeł w swej skórze pozostał.
Po latach od zdarzenia owego, kiedy na miejscu warowni ostał się jedynie wzgórek mchem obficie pokryty, pastuszkowie młodzi kozy dnia pewnego tamoć pognali. Jeden czapkę do góry dla zabawy jął podrzucać, a ta na ziemię w chwili jednej upadła i bez śladu w dziurze do lochów podziemnych prowadzącej zniknęła. Lament jedynie za rzeczoną zgubą rozległ się wielki. I nagle kaszkiet z dziury, niczym z procy, w niebo wystrzelił... pełniuśki talarów złotych.
Wtedy to mieszkańcy Wenecji jak szaleni nakrycia głowy do dziury przy wzgórzu pchać zaczęli, czekając na cud kolejny i wzbogacenie szybkie. Takowy jednak ani myślał się ziścić, jedynie głowy gołe chłopom pozostały...
Diabeł Wenecki wyzwolenia się nie doczekawszy, nadal po lochach ciemnych wędruje i jęk jedynie jego i skowycie ciche gościom zamczyska słyszeć się zdaje.

PAR



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
FiM 01 08
FiM 02 08
FiM 05 08
FiM 11 08
FiM 04 08
FiM 03 08
Moja firma Internet z 21 sierpnia 08 (nr 163)
TI 97 08 21 T pl
TI 97 08 21 T pl
TI 00 08 21 T pl(2)
2008 Metody obliczeniowe 08 D 2008 11 11 21 31 58
21 Wiek 2010 08 spis tresci

więcej podobnych podstron