FiM 04 08


Cześć słuchasz Tygodnika Fakty i Mity Nr. 04/2008

ksiądz nawrócony

Fakty

Niesamowite! Słynny Instytut Gallupa przeprowadził ogólnoświatowy sondaż na temat zaufania społeczeństw do osób duchownych. Wyniki? Najpewniej doprowadziły Glempa do sr... o pardon, do dyspepsji. Oto zaledwie 9 procent Polaków ma zaufanie do panów w czarnych sukienkach! To trzykrotnie mniej niż wynosi średnia światowa!!! Nawet w laickiej Holandii i Francji zaufanie do kleru oscyluje na poziomie 1011 proc. Polacy zdecydowanie nie lubią duchownych. To już nawet nie niechęć, to rodzaj wstrętu  zawyrokowali socjologowie z instytutu.

Tomasz Węcławski, znany ksiądz, doktor teologii, rektor poznańskiego seminarium duchownego, najpierw w marcu ubiegłego roku (po 28 latach od święceń) ogłosił, że nie chce być kapłanem  co już było dużym skandalem  teraz zaś oświadczył, że w ogóle występuje z Kościoła katolickiego. W zamian pan Tomasz założył coś, co nazwał Pracownią Pytań Granicznych.
Gratulujemy i trzymamy kciuki. My taką pracownię pod nazwą Fakty i Mity uruchomiliśmy już ponad 8 lat temu. Z tym, że udzielamy także granicznych odpowiedzi.

Odbieramy sygnały, że księża uczący w szkołach religii masowo wzięli sobie w styczniu chorobowe. Powód? Kolęda, oczywiście! Doradzamy, aby także ci, którzy ich przyjmują, zrobili sobie wolne, choćby na remonty mieszkań przed kolędą. W ten sposób cały katolicki naród zafunduje sobie w styczniu ferie kolędowe!

Niedopuszczalne jest tworzenie wokół Radia Maryja środowiska politycznego. Trzeba przeciwstawiać się takim inicjatywom duchownych  denerwuje się abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański. To odpowiedź hierarchy na doniesienia mediów, że Rydzyk zakłada własną partię.
Ależ biskupie Tadeuszu, po co te nerwy? Awans ze złodzieja na polityka nie jest w Polsce ani czymś nowym, ani zaskakującym. W dodatku działa w obie strony.

Rząd Tuska przygotowuje ustawę mającą ułatwić obywatelom zmianę nazwisk i imion. Obecna (z roku 1956), dopuszczająca zmianę tylko w przypadku nazwisk obraźliwych lub obco brzmiących, jest nieprecyzyjna. Nowe prawo pozwoli każdemu chętnemu raz-dwa zmienić personalia.
Pięknie, tylko czy tuskowcy zastanowili się nad konsekwencjami, a konkretnie nad niebotycznymi kolejkami w urzędach stanu cywilnego? W samej tylko Łodzi znaleźliśmy 24 Kaczyńskich, 2 Gosiewskich, 1 Ziobrę, 2 Brudzińskich i aż  o Boże!  49 Kuchcińskich. W całym kraju, w kolejkach do natychmiastowej zmiany nazwiska ustawi się kilkanaście tysięcy osób!

Z badań przeprowadzonych przez brytyjskich naukowców wynika, że przeciętny człowiek kłamie 88 tysięcy razy w ciągu całego życia. Rocznie  1460 razy, po cztery razy dziennie.
Nie od dziś przypuszczaliśmy, że bracia Kaczyńscy są nieprzeciętni, zaś taki np. Ziobro czy Rydzyk to wprost Supermani!

Popularność portalu nasza-klasa.pl zwabiła doń księży, którzy tą drogą przystąpili do ewangelizacji owieczek  doniosły media.
Oto kolejny dowód na kłamstwa sączące się z gazet, z radia i telewizji. My doskonale wiemy, że to nieprawda. Wielokrotnie bowiem udowadnialiśmy na naszych łamach, że księża zasiadają do komputerów w zupełnie innych celach i całkowicie inne strony www odwiedzają.

800 milionów złotych. Tę bajońską kwotę wyrwał z kieszeni rodziców były (na szczęście) minister edukacji Roman Giertych na poronione i drogie jak cholera mundurki szkolne. Teraz te brunatne koszulki okazują się zbędne, a nawet szkodliwe.

Jego Ofermowatość Lech Kaczyński przemówił ustami posła Poncyljusza, że przenigdy nie wybaczy Palikotowi pytań na tematy alkoholowe. Na miejscu posła PO niespecjalnie byśmy się przejmowali. Po pierwsze: po pijaku mówi się różności; po drugie: na kacu nikt nie pamięta, co wcześniej obiecywał.

Tarcza antyrakietowa jest Polsce niezbędnie potrzebna, a żądanie od Amerykanów systemu Patriot jest głupotą, bo to jest złom  oświadczyła wybitna specjalistka od nowoczesnej broni, Anna Fotyga. Ma rację. Tylko tak zacofany technologicznie kraj jak Japonia może te niewypały  Patrioty  od USA kupować. Że o durnych Żydach z Izraela już nie wspomnimy.

Jestem podsłuchiwany. Wiem o tym, bo coś dziwnego dzieje się z moim telefonem. Słyszę dziwne trzaski w słuchawce i szum przewijanej taśmy magnetofonowej  wszczął alarm eurodeputowany Ryszard Czarnecki. Panie Koterski, czas nakręcić Dzień świra II!

Antysemityzm w Lalce Prusa, Chłopach Reymonta i innych lekturach zaczęli nagle dostrzegać nauczyciele szkół średnich i zażądali wycofania tych lektur. A my mówimy, że przegięcia w żadną stronę nie są dobre. Czy fakt, że Dostojewski najeżony jest antypolskością, to argument, że nie należy czytać Braci Karamazow? Ale jeśli już, to trzeba zacząć od Murzynka Bambo. Czy to bowiem nie skrajny rasizm Tuwima, robienie z tego chłopca jakiegoś półidioty: Mama powiada: Chodź do kąpieli, a on się boi, że się wybieli... Kretyn jeden!

Listy św. Pawła zostaną po raz pierwszy w historii wydane po turecku. Dzięki temu wyznawcy Chrystusa w Turcji osiągną lepsze zrozumienie Jego nauki i dojrzałość w pojmowaniu siebie jako chrześcijan  ogłosił Watykan.
W tłumaczeniu  niech choć raz Turcy posiedzą sobie jak na tureckim kazaniu.



komentarz naczelnego

Upadek

Mam dziś przesłanie dla wszystkich przygnębionych wszechobecnością i wszechwładzą Kościoła w Polsce: Nie lękajcie się! Kościół rzymski chyli się ku upadkowi, i to szybciej niż się komukolwiek z Nas wydawało.

Klerykalizm, zwłaszcza w polityce, osiągnął apogeum za IV RParafialnej. Obecnie zaś obserwujemy znane w przyrodzie zjawisko przeżarcia, co  jak wiadomo  nikomu nie służy, klerowi również. Wykazują to profesjonalne badania opublikowane właśnie przez Główny Urząd Statystyczny oraz Instytut Statystyki Kościelnej Ojców Pallotynów. Niech więc przemówią dane i fakty obrazujące prawdę. Prawdę, która nas wyzwoli!
Według GUS, bardzo szybko spada liczba konkordatowych ślubów: w 2001 roku 30 tys. par zawarło ślub cywilny, ale już w 2004 r. było ich 40 tys., a w roku 2006  50 tys. na ogólną liczbę: 226.181 zawartych związków. I nie chodzi tu tylko o wysokie opłaty w kościołach (średnio 500 zł plus koszt organisty, wystroju itp.). Wśród młodych ludzi pokutuje opinia, że na kościelne tzw.
poradnie (pseudo)małżeńskie szkoda czasu, pieniędzy i... nerwów. Rozbieżność poglądów jest przepastna: 72 proc. badanych akceptuje seks przed ślubem, 81 proc. używa zakazanych przez Kościół środków antykoncepcyjnych (wśród studentów odpowiednio: 90 i 94 proc.). 40 procent bierze ślub w kościele, bo tak wypada. Narzeczeni nie potrafią wymienić nawet połowy z 10 przykazań, żadnego z pięciu przykazań kościelnych; nie wiedzą, co to są dogmaty, prawdy wiary itp. Podobny proces masowego ucywilniania ślubów obserwowano (trwa on nadal) w Hiszpanii. W 2000 roku śluby cywilne stanowiły tam 24 proc., a w roku 2007  już 44 procent. W Polsce ten proces przebiega szybciej!
Dlaczego śluby są tak ważne? Dlatego, że rzutują one na dalsze życie religijne nowych rodzin. Cywilni małżonkowie (zwłaszcza tacy z wyboru) mają duże problemy z ochrzczeniem dziecka. A bez chrztu nie ma Pierwszej Komunii Świętej, bierzmowania, ślubu kościelnego, katolickiego pochówku... Duszyczka żyje sobie poza księżowską machiną, zamyka drzwi podczas kolędy i skutecznie omija tace, składki, skarbonki. W 2001 roku liczba nieochrzczonych stanowiła 1 procent; w 2007 r.  już ponad 5 procent (20 tysięcy maluchów). Ostatnio mnożą się w internecie fora dyskusyjne z radami, jak nie poddawać się presji rodziny i nie chrzcić dziecka. Na zachodniej ścianie Polski są rejony, gdzie do bierzmowania nie przystąpiło w ubiegłym roku 3036 proc. młodzieży, i to takiej po chrzcie i komunii. Na tych samych terenach 3540 proc. zrezygnowało z katechezy w szkołach średnich. Oczywiście, nie chodzą oni także do kościoła.
A propos. W 1998 roku 53 procent respondentów powiedziało, że chodzi regularnie, co niedziela, na mszę. Po 9 latach ich liczba zmalała do 46 procent, a kolejne 20 proc. chodzi okazjonalnie. Rekordy bije Łódź, gdzie aż 64 proc. w ogóle nie chodzi do kościoła. W następnej kolejności jest Szczecin  56 proc. i Warszawa  ok. 50 proc. (ale już np. na Ursynowie zamieszkanym przez młodsze pokolenie  67 proc.). Z drugiej strony jest, oczywiście, Podlasie i Podkarpacie. Tyle że ubytków w kościelnej kasie wschodnie tereny nie rekompensują, gdyż są biedne. W ogóle, w całym kraju przy Kościele najmocniej trzyma się biedota, a ogromne latyfundia księżowskie trzeba jakoś utrzymać...
Poziom wiedzy religijnej Polaków katolików nie jest tragiczny. On jest po prostu śmieszny, a dokładnie  ośmieszający dla Kościoła. Widać tu dokładnie, o co chodzi w całym tym interesie  księża dbają o swoje dochody, a świadomość religijną owieczek mają gdzieś. Inna sprawa, że sami często nie wierzą w to, czego nauczają. Katolicy nie interesują się życiem parafii, nie chcą pogłębiać swojej wiary; do różnych grup w parafiach należy ułamek promila ich mieszkańców. Nic dziwnego  aż 1/3 spośród chodzących na niedzielną mszę wierzy w Boga... na swój sposób, odrzucając dogmaty własnej (?) wiary! Takiego paradoksu nie zna żadna inna religia czy wyznanie. Większość deklaratywnych wiernych nie wie nawet, jak się zachować w kościele. Uśmiać można się zwłaszcza na mszach ślubnych i pogrzebowych, na które przychodzą katolicy, którzy w kościele nie byli po kilkanaście lat. Ci mszę traktują jak degustację wina, a księdza nie odróżniają od Batmana. Można śmiało powiedzieć, że Polska  pomimo największego na świecie zagęszczenia kościołów  jest terenem misyjnym. Rzecz nie polega tylko na tym, że Polacy odrzucają szereg żenujących prawideł katolicyzmu, np. nieomylność papieża, celibat, potępienie antykoncepcji i in vitro, spowiedź, kupowanie mszy (zbawienia). Paradoksy kościelne i obłuda tej instytucji sprawiły, że ludzie zamienili wiarę w obyczaj, a Kościół, który powinien ich prowadzić do Boga  w punkt usługowy. Ale wróćmy do statystyk.
Prawidłowością jest, że najczęściej praktykują katolicy o najsłabszym wykształceniu, z najmniejszych miejscowości (a jednych i drugich ubywa). I odpowiednio  im większe miasto, tym mniejszy procent wiernych w kościołach i luźniejsze ich związki z parafią. Ponad 80 proc. Polaków nie chce, aby Kościół angażował się w politykę, a 40 proc. źle ocenia działania biskupów.
Od ponad 3 lat notuje się gwałtowny spadek tzw. powołań kapłańskich. W roku 2004 seminarzyści stanowili 0,74 proc. wszystkich rozpoczynających studia; w 2007 r.  już tylko 0,59 proc. Alumni obecnie studiujący coraz częściej nie przystępują do święceń, rezygnując najczęściej tuż po obronie pracy magisterskiej  w 2005 roku było ich ok. 35 proc., a obecnie nawet 70 proc. spośród tych, którzy wstąpili na pierwszy rok.
Kolejnym ciosem dla Kościoła jest brak zainteresowania jego mediami. W katolickim państwie sprzedaje się łącznie zaledwie 200 tys. egzemplarzy tygodników kościelnych  Gościa Niedzielnego i Niedzieli. Radio Maryja i TV Trwam nie mogą wyjść poza 2,1 proc. odbiorców. Pozostałe media, w tym diecezjalne i parafialne radia, mają odbiór w granicach zera. Tylko transmisja mszy w TV ma jako taką oglądalność. Za to sprzedaż FiM ostatnio wzrosła...
Kościół jak może broni się przed spadkiem wpływów, głównie wyciągając łapki po państwowy i unijny grosz. Okopuje się w tradycyjnych branżach, np. zagarnia cmentarze komunalne, podnosi czynsze w swoich nieruchomościach i opłaty dzierżawne ziemi. Ale te działania (nagłaśniane głównie przez FiM) powodują, że notowania kleru spadają jeszcze bardziej.
I będą spadać dalej, aż firma ta zejdzie na margines życia społecznego, odda wszystko, co zagrabiła Polakom, i wróci do kruchty, gdzie jej miejsce.

JONASZ

gorĄcy temat

Siostrzyczki ośmiorniczki

Komisję Majątkową przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, która bezczelnie okrada Polskę i Polaków, Fakty i Mity opisywały setki razy. Jest ona rodzajem niekonstytucyjnego sądu kapturowego.

To ona klepie i przydziela Kościołowi wszystko, czego ten zażąda na wniosek Komisji Wspólnej, często i gęsto olewając prawo. Od decyzji tego tworu nie można się odwołać.
Mamy oto świeżutki jak ciepła bułeczka przykład z Międzyzdrojów  znanego w Polsce kurortu. A było tak:
14 stycznia br.  zgodnie z decyzją z 21 listopada 2007 r. wspomnianej tu Komisji Majątkowej MSWiA  na teren oddziału Uzdrowiska Świnoujście SA w Międzyzdrojach przy ul. Zdrojowej wkroczyła dziarsko siostra ekonom Zakonu Sióstr Boromeuszek z Trzebnicy. Miała przejąć przekazany zakonowi majątek: grunt oraz sanatoryjny budynek hotelu Pod Gruszą.
Wartość rynkowa nieruchomości (wraz z wyposażeniem)  w tym miejscu i w tej miejscowości  circa kilkadziesiąt milionów złotych!!! Dochód z hotelu sanatoryjnego i usług medycznych  trudny do wyliczenia. Bezdzietne mamcie w habitach nie ukrywały, że po przejęciu od sanatorium majątku podejmą komercję. Pewnie też biskupów będą tam okładać borowinowym błotkiem. Zwykły ksiądz albo zakonnica nie mieliby tu czego szukać. Oficjalnie dochód z inwestycji w Międzyzdrojach, w którą zakon nie wsadził nawet złamanego eurocenta, ma  wedle zapewnień przełożonej zakonu  służyć utrzymaniu domu misyjnego na Syberii oraz podobnej placówki w Afryce.
Wróćmy do wydarzeń z 14 stycznia. Wysoko postawiona zakonnica i towarzysząca jej asysta miejscowych boromeuszek na stałe zamieszkujących dom u podnóża okazałej kaplicy na wzgórzu oczekiwały Zygmunta Andrzejaka, p.o. prezesa spółki skarbu państwa Uzdrowisko Świnoujście. Wedle scenariusza ustalonego przez zakonnice z komisją MSWiA, rankiem tego dnia miał on przekazać klucze od wszelkich sanatoryjnych pomieszczeń oraz przedstawić spis wyposażenia sporządzony z natury. Po czym powiedzieć do widzenia lub szczęść Boże. I iść sobie do diabła. Jednak zamiast prezesa i uroczystego przekazania na mamuśki czekali związkowcy z uzdrowiskowej Solidarności i Związku Zawodowego Uzdrowisk Polskich OPZZ. Na budynku zgodnie zawisły flagi obydwu reprezentacji pracowniczych, a stosowny transparent informował o proteście (patrz fot.).
Pracownicy uzdrowiska domagają się zniesienia decyzji Komisji Majątkowej MSWiA. Nie chcą, bezczelni, aby klasztor (czyli Kościół) pozbawił ich miejsc pracy i majątku wspólnego.
 Budynek otrzymał nowe okna, mnóstwo kosztowała modernizacja łazienek i wyposażenie pokoi  mówi jedna z pracownic.  I to wszystko, ot, tak sobie, darmo, miałyby wziąć zakonnice?! Nigdy! To nasz wspólny majątek, wypracowany. To pospolita grabież ze strony zakonu! Mówię to ja, osoba wierząca
 pani Ewa nie kryje oburzenia, ma łzy w oczach.
 To dla nas, pracowników spółki skarbu państwa, bardzo istotna sprawa  tłumaczy Jolanta Zielińska, szefowa związku spod znaku OPZZ w uzdrowisku.  Firma wchodzi w etap komercjalizacji. Prawomocna, zgodna z ustawą umowa ze związkami zawodowymi przewiduje, że pracownicy nabędą prawo do wykupu 15 procent akcji spółki. Okrojenie majątku firmy o mienie przekazane Kościołowi znacznie obniżyłoby wartość akcji pracowniczych. I nie tylko  samotne matki i kobiety tuż przed emeryturą z oddziału w Międzyzdrojach straciłyby pracę. To byłaby katastrofa, bo poza sezonem letnim tutaj o pracę bardzo trudno, bo rejon Świnoujścia nadal przoduje w bezrobociu...
 Skierowałem protest do Ministerstwa Skarbu, któremu uzdrowisko podlega. Wskazałem na naruszenie prawa  opowiada p.o. prezes Zygmunt Andrzejak.  W księdze wieczystej jest wyraźny zapis: uzdrowisko ma grunt w wieczystym użytkowaniu, zaś budynek (hotel Pod gruszą  przyp. W.J.) stanowi własność uzdrowiska. Zapis ten wprowadził starosta powiatu Kamień Pomorski wkrótce po powołaniu powiatów w roku 1998. Uregulowano wówczas kwestie własnościowe obiektów uzdrowiska. Po orzeczeniu majątkowym (z nikim nie konsultowanym) komisji MSWiA o przekazaniu nieruchomości w Międzyzdrojach Ministerstwo Skarbu skierowało skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Czekamy z nadzieją. Dostaliśmy polecenie korzystania z wszelkiej drogi odwoławczej, łącznie ze skierowaniem protestu do Trybunału Konstytucyjnego oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka  dodaje.
Na tym tle niezwykle istotna jest wypowiedź ministra sprawiedliwości prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego dla Gazety Wyborczej wkrótce po objęciu przezeń urzędu. Minister stwierdził, że... Komisja Majątkowa MSWiA powinna być dawno zlikwidowana, a odzyskiwanie mienia kościelnego powinno odbywać się na ogólnych zasadach, jak w przypadku każdego obywatela, który domaga się unieważnienia decyzji o wywłaszczeniu. Komisja jest ciałem niekonstytucyjnym. Mamy do czynienia z organem administracyjnym jednoinstancyjnym, od decyzji którego nie można się odwołać.
I to powinno się zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego. Uważam, że taka skarga miałaby duże szanse powodzenia.
No, to do dzieła, Panie profesorze! W Świnoujściu i Międzyzdrojach z Pana wypowiedzią wiążą się wielkie nadzieje!
Na jakiej podstawie boromeuszki z Międzyzdrojów otrzymały od Komisji Majątkowej rekompensatę? Za jakie mienie, skoro po 1945 roku nie miały niczego, co nie byłoby podarowane przez polskie państwo tworzące się wówczas na przejętych od Niemców Ziemiach Zachodnich i Północnych?
Zapytaliśmy u źródła, czyli siostrę Elżbietę Paszuk, przełożoną w klasztorze w Międzyzdrojach:
 Od kiedy zakon istnieje w Międzyzdrojach i czy komunistyczna władza pozbawiła go majątku w tej miejscowości, np. sanatoryjnego hotelu Pod Gruszą?
 Nasz zakon działa od dziewiętnastego wieku.
 Za Niemców w Międzyzdrojach też? Przecież kaplica, obecnie katolicka, była do 1945 r. ewangelicka.
 W Trzebnicy był zakon. Nie ma żadnego konfliktu majątkowego. Kościół nigdy nie wyciągał ręki po nie swoje. Nie mam panu nic więcej do powiedzenia  zakonnica zakończyła konwersację.

Uzdrowisko w Świnoujściu ma niefart szczególny. Jeszcze niedawno rządził nim niejaki pan G., 35-letni wybitny menedżer. Tak rekomendował go na prezesa uzdrowiska Joachim Brudziński  znany akolita państwa Kaczyńskich, kadrowy PiS na Pomorzu Zachodnim. Panowie Joachim i ów G. niegdyś uczyli się zawodu rybaka w świnoujskim Zespole Szkół Morskich i w jednej ławce siedzieli. Długoletnią dyrektorkę uzdrowiska szurnęli poprzez PiS-owską radę nadzorczą z dnia na dzień. Zaczęły się relegowania z roboty i zatrudnianie wybitnych fachowców, np. z Koszalina. Dziwnym przypadkiem  aktywistów partii panów braci K. Kupili laptopy, wyznaczyli sobie godziwe zarobki  normalka we wszystkich firmach państwowych nadzorowanych przez PiS za poprzedniego rządu. Pensje po kilka tysięcy przy średniej w uzdrowisku 1700 zł brutto.
G., choć zdołował ekonomiczne wyniki spółki, rządziłby być może uzdrowiskiem do dziś, ale... uchlał się w robocie. Po wytoczeniu się z gabinetu  wspominają pracownicy  nie mógł trafić w drzwi toalety. Toteż związkowcy, z którymi G. darł koty o wszystko, wezwali policję. Długo nie przyjeżdżała, bo prezes uzdrowiska to ważna figura, gruba ryba.
W końcu radiowóz się pojawił, a narąbany jak messerschmitt G.  pomimo prób ucieczki z biura na przełaj przez ogródki  został pojmany. Zmierzono poziom spożycia i rada nadzorcza spółki nie miała wyjścia  spuściła kolesia na trawnik.

Międzyzdroje, kurort o międzynarodowej renomie, jakiś czas temu utraciły statut uzdrowiska, bo nie spełniały wymagań ustawowych. Wieloletnie starania zapaleńców, obywateli tego grodu, poszły na marne. Za to uprawnienia uzdrowiska uzyskały w zeszłym roku Dąbki. Zadupie kompletne. Dziwne? Jak dla kogo. W Dąbkach przyjmuje pacjentów Jadwiga Gosiewska-Czarnołęska, lekarz, mamusia byłego wicepremiera. Jako działaczka lokalnego PiS-u wysłała do premiera wniosek o nadanie uprawnień uzdrowiska Dąbkom. Pan premier na koniec premierowania odpowiedni ukaz podpisał. Do Dąbek co jakiś czas przyjeżdża bezdzietny ojciec, dyrektor z Torunia, bo pilnuje budowy swego bungalowu ze szkła i betonu, z dyskoteką, kafejami, bilardem... Oficjalnie ma to być dom wypoczynku dla oo. redemptorystów. Taki kraj...

WOJCIECH JURCZAK



Świat według rodana

Trzecia światowa

Najbardziej popularna para sportowo-artystyczna świata to bez wątpienia David Beckham i jego żona Victoria ze Spice Girls. Ale Polacy nie gęsi...

Z polskich futbolowych par najbardziej znane są: Anna Przybylska i Jarosław Bieniuk oraz Doda (Dorota Rabczewska) i Radosław Majdan. Śliczna Ania Przybylska jest jedną z najpopularniejszych polskich aktorek (m.in. rola posterunkowej Marylki w Złotopolskich), matką pięcioletniej Oliwii i dwuletniego Szymona. Jej mąż, Jarosław Bieniuk, jest piłkarzem tureckiego Antalyasporu. Aktorsko-piłkarskie małżeństwo wraz z dziećmi przebywa obecnie w Turcji.
Uwaga: zaczęła się trzecia światowa! Jak ja to widzę, to momentalnie mnie czyści! Doda rozwiodła się ostatnio z Majdanem (bramkarz). Czy naprawdę był to rozwód? Obawiam się, że wątpię. Doda przed kamerami wyznała, że Radosław ją zdradza, i tym razem mu nie wybaczy. Atmosfera wokół sprawy rozwodowej była rozgrywana jak na scenie ze spalonego teatru. Radek klęczał pod oknami mieszkania Dody i pokornie błagał o przebaczenie. Oczywiście, fotografowie brukowców przypadkiem przy tym byli. Doda spakowała mężowskie koszule, skarpety, majtki i dresy w plastikowe wory i zażądała odbioru. Do sądu jednak przyjechali razem i wrócili razem do domu. Tak wyglądała niezła i za friko reklama pierwszej, solowej płyty Dody. Następnym razem  przy promocji kolejnej płyty  Doda musi w ołowianych butach utopić się w szczawiu, zaś Radek strzelić sobie z procy w łeb.
Doda z Radkiem dzieci nie mają i chyba myślą o zapłodnieniu in vitro. Ale prędzej zawisną na własnym języku, bo Jaruś Kaczyński (ksywka: Pierwszy Oddech Kaczuchy) groźnie zapodał: Jestem katolikiem i nie akceptuję in vitro!. Na takie dictum u mnie na wsi chłopy powiedzieli: Jajko mądrzejsze od kury, a i tak na patelni wyląduje. Stare panny nie powinny wypowiadać się o rozmnażaniu!. Ale jak Jaruś broni Kościoła, to teraz święte, bo jakby mu się Donald przeciwstawił, to byłby od razu niemiecki żyd i poganin.
W wolnych od picia chwilach zastanawiam się, czy odbędzie się w Polsce EURO 2012. Minister sportu Mirosław Drzewiecki tryska optymizmem. Do budowy stadionów, hoteli, restauracji, dróg dojazdowych zatrudni Chińczyków, którzy właśnie kończą u siebie infrastrukturę Olimpiady 2008. Mirek, czy nie słyszałeś, szelmo, że Brytyjczycy w 2012 r. urządzają w Londynie igrzyska, a na olimpijskich placach budowy chcą dodatkowo zatrudnić 20 tysięcy obcokrajowców za duży szmal?! Połowę tych pracowników mają stanowić Chińczycy, a reszta to Polacy. Jeśli EURO nie odbędzie się w Polsce, to Polacy tak kopną Donka Tuska w d..., że w locie zdechnie z głodu!
Wiadomość z ostatniej chwili dla kibiców. Słyszeliście o tym? Facet z Atlanty wynalazł maszynkę, która rzuca zimne piwo z lodówki wprost na kanapę, na której siedzi przed telewizorem i ogląda mecz. Jak koszmarnie leniwi i bezmiernie głupi są amerykańscy mężczyźni! Nie chce się im, tak jak Polakom, krzyknąć: Stara, przestań hałasować przy tym sprzątaniu i przynieś mi piwo!.

ANDRZEJ RODAN
www.arispoland.pl

rzeczy pospolite

Niebezpieczny związek

Mieszanka polityki i wiary jest bardzo niebezpieczna  to jedna z najciekawszych wypowiedzi w polskim życiu politycznym ostatniego tygodnia. Czy jej autorem jest któryś z czołowych polskich antyklerykałów? Nie jestem pewien, czy autor tych słów określiłby siebie w ten sposób...

Zbigniew Wassermann, czołowy funkcjonariusz PiS  oto autor cytowanej opinii. Zatkało Was, prawda? Mnie też. Bo odkąd to przedstawiciel partii odwołującej się nieustannie do wiary, religii i związków z Kościołem uważa te wszystkie działania za groźne? Dopadło go nawrócenie, opamiętanie, otrzeźwienie? Skądże znowu!
Wypowiedź Wassermanna ma związek z popularną ostatnio w mediach partią Rydzyka, inicjatywą skrajnie prawicowych polityków sterowanych przez biznesowego oligarchę z Torunia, która miałaby być konkurencją dla nie dość ortodoksyjnie katolickiego PiS-u. Brrr... Chodzi o projekt polityczny, którego początki opisywaliśmy jesienią zeszłego roku (FiM 35/2007), a który zakłada powstanie LPR bis  partii ultrakatolickiej i nacjonalistycznej, ale bez ambitnej rodziny Giertychów, która psuła szyki Rydzykowi. Jej powstanie oznaczałoby zapewne koniec szans braci Kaczyńskich na powrót do władzy  78 procent radiomaryjnych wyborców odpłynęłoby do nowej partii, czyniąc z PiS wieczną opozycję, trwałych przegranych.
Jeżeli Wassermanna boli ta kolejna polityczna awantura ojca dyrektora, to nie z miłości do świeckiego państwa, ale ze strachu, że tym razem polski klerykalizm nie przyniesie korzyści jego partii. Przeciwnie  pogrąży ją na zawsze. Ktoś powie, że taki koniunkturalizm nie przystoi polskiej prawicy, która deklaruje przecież nieustannie wiarę w trwałe wartości moralne i potępia lewicowy relatywizm. W rzeczywistości cała ta polska prawicowość nie ma, jak widać, wiele wspólnego z moralnością: to prostacki, wąsko pojęty egoizm, przełożony na działania polityczne. Wartości rodzinne to pojęciowy wytrych, który ma kamuflować brutalną władzę mężczyzn nad kobietami, rodziców nad dziećmi, heteroseksualistów na homoseksualistami. Wartości religijne to wykorzystywanie strachu przed Kościołem do tłamszenia wszelkiej wolnej myśli, aby tym łatwiej sprawować władzę. A tzw. wartości patriotyczne to tylko dekoracja mająca zaciemniać rzeczywiste różnice interesów wewnątrz społeczeństwa i knebel do zatykania gęby bogoojczyźnianymi frazesami niezadowolonym z podziału dóbr.
Tymczasem Polska jak rzadko kiedy potrzebuje rzeczywistego odczepienia się wiary od polityki, Kościoła od państwa, religii od nauki. Jak zauważył profesor Bronisław Łagowski na łamach Dziennika  nie ma potrzeby, aby pytać biskupów o zdanie w jakiejkolwiek sprawie państwa. Ich polem działania jest Kościół, konfesjonał i parafia. Owi panowie nie mają żadnego demokratycznego mandatu, aby występować w sprawach państwa. A jeżeli chcą go mieć, to niech stają do wyborów. Idę o zakład, że nie przekroczyliby progu wyborczego.

ADAM CIOCH

z notatnika heretyka

Prowincjałki

Baba za kółkiem
63-latek z Rud na jednym z miejscowych parkingów spokojnie naprawiał swoje auto, leżąc  jak na prawdziwego mechanika przystało  pod nadwoziem. Pech chciał, że na tym samym placu próbowała zaparkować pewna 34-latka i... przejechała mężczyźnie po nogach. Mechanik z otwartym złamaniem nogi i otwartą z wrzasku paszczą trafił do szpitala. Jego stan lekarze ocenili jako ciężki. Kobieta była, oczywiście, trzeźwa.


Wreszcie odpocznie
O tym, że władza jest pamiętliwa, przekonał się ostatnio 53-letni Jan Sz. Przez 10 lat chował się przed policją, prowadził koczownicze życie, utrzymywał się z uzbieranych w mieście puszek, nie podróżował komunikacją miejską, nie miał telefonu. Został zatrzymany, kiedy spokojnie zasiadał za stołem w domu swoich znajomych.


Uczucie na mur beton
To była miłość jak w filmie, bo właśnie na planie filmowym Jerzy S. poznał Gabrielę K. Kiedy okazało się, że na przeszkodzie stoi niepełnosprawny mąż wybranki, ukatrupili kalekę, ciało zamurowali w spiżarce, a chałupę z martwym lokatorem wynajęli studentom. Żyliby pewnie długo i szczęśliwie, gdyby nie fakt, że sprawą sprzed kilku lat zajęli się policjanci z Archiwum X. Namiętny kochanek pójdzie siedzieć na 25 lat, jego wybranka  na 12.


Esperyment
W Grodźcu młodzież umie się zabawić. Na ten przykład czterech kumpli (1617 lat) rozciągnęło stalową linę nad jedną z ulic. Żeby była większa szansa, że w pułapkę złapie się jakiś rozpędzony samochód, zabawę rozpoczęli wieczorem. Złapał się tylko 27-letni kierowca fiata palio. Rozrywkowe chłopaki staną przed sądem dla nieletnich.


Uparty jak ksiądz
Proboszczowi z Pogwizdowa na Śląsku Cieszyńskim pęka kościół. Niestety (dla księdza), nie z powodu liczby wiernych. Szczęśliwym trafem świątynia stoi jednak na terenach górniczych, więc duchowny zażądał od Jastrzębskiej Spółki Węglowej, żeby mu miejsce pracy wyremontowała. Spółka odmówiła. W dodatku rzeczona kopalnia nie pracuje od kilku już lat, a wyniki ekspertyz zleconych przez sąd (przed którym toczy się sprawa) są dla parafii negatywne. Księdza to nie zraża i żąda dalej.


Napad stulecia
W Raciborzu nieznany jak na razie sprawca dokonał napadu na kawiarenkę szkolną. Do środka dostał się, wybijając szybę. Łupem złodzieja padły... dwa złote polskie.

Opracowała WZ

z notatnika heretyka

myśli niedokończone

Rozmawiało się w Sejmie, że prezydent ma dobrą głowę.
(Wojciech Olejniczak)

Dzięki becikowemu menele rodzą dzieci. Nikt normalny nie zrobi dziecka dla tysiąca złotych. (Janusz Korwin-Mikke)

Naprawdę, bierzcie się do tej solidnej pracy, bo społeczeństwo was rozliczy, a nie dla wszystkich może starczyć miejsca na plażach Curacao.
(Stanisław Pięta, poseł PiS, do swych kolegów z ław sejmowych)

Jeszcze nie rozgrzaliście silników, a już wam olej wycieka  taka szczelność! Taką szczelność ma ten rząd! (Tadeusz Cymański)

Bardzo proszę panią minister Fotygę i prosiłem już pana prezydenta, aby swoją podwładną przywołał do porządku. Rząd ma pewną pozycję negocjacyjną w rozmowach ze Stanami Zjednoczonymi i bardzo proszę, aby pani minister Fotyga tej polskiej pozycji negocjacyjnej nie podcinała.
(Radosław Sikorski)

Prezydent Lech Kaczyński wykazuje dobrą wolę, a rząd Donalda Tuska  nieudolność, brak przygotowania i drastyczne rozjechanie się z obietnicami wyborczymi. (Michał Kamiński)

Wybrała OH

na klęczkach

Piąta Kolumna

3 zł na wagę złota
PiS zlecił za nielichą kasę ekspertyzę, jak poprawić swój wizerunek. Skutkiem ma być zmniejszenie agresji w mediach. Na pierwszy ogień poszedł poseł Brudziński, który zapluwał wszystkie kamery.
O agresji PiS pisaliśmy w wielu artykułach, a w Pocałunku śmierci (FiM 50/2007) wskazaliśmy łobuzów palcem: Kaczory, Brudziński, Pinochet-Kamiński, Girzyński, Karski, Dudziński, Kempa i paru innych budzą skurcze wymiotne.... Wychodzi, że zamiast wywalać kasę na ekspertyzę, lepiej i taniej czytać Fakty i Mity.
Nowy kurs to złagodzenie tonu wypowiedzi oraz anielskie twarze Jakubiak, Cymańskiego i Żony Cezara. Nas zadziwił właśnie Żona Cezara (Mariusz Kamiński  rzecznik PiS-u), który przed kamerami wystąpił w różowym krawacie. Czyżby pojednawczy gest w kierunku środowisk gejowskich? Tylko co na to Młodzież Wszechpolska, do której Żona Cezara należał? Czy nie poczuje się wydymana?

LV

Jarosz nie krowa
Tak jak wyrokowaliśmy, Antoni Jarosz, eksrektor PWSZ w Jarosławiu i bohater kilku naszych publikacji (ostatnio Profesor fiutologii), ma przed sobą bardzo pracowity rok 2008 na ławie oskarżonych.
Mimo powołania nowego świadka  Jestem niewinny, przysięgam na rany Chrystusa!  gwiazdor Radia Maryja i TV Trwam zaczął od 20 dni aresztu i utraty prawa jazdy na 3 lata za spowodowanie dwóch kolizji drogowych, a przed nim jeszcze sprawa za kilkunastokrotną jazdę samochodem, i to po tym jak prawo jazdy utracił (ale nie oddał) za przekroczenie limitu punktów karnych. Kumpel Rydzyka myślał po prostu, że jest bezkarny niczym święta krowa.
Na osądzenie takich drobiazgów jak pobieranie nienależnych premii i wynagrodzeń, kombinacje z delegacjami, branie łapówek, groźby karalne, wykorzystanie państwowej kasy na prywatną kampanię wyborczą (do Senatu) i inne wyskoki przyjdzie czas w kolejnych miesiącach roku. Niewykluczone też, że do imponującej kolekcji zarzutów, w związku z którymi stanie w br. przed sądem, dojdzie zainteresowanie... fiutkami przygodnych autostopowiczów.
Ale po takim męczeństwie z pewnością przyjdzie czas na ołtarze.

JAD

Pedofil za kratami
Wbrew naszym obawom (FiM 37/2007) Temida szybko uporała się ze sprawą pedofila ks. Antoniego W. (lat 49), proboszcza z podolsztyńskich Dywit. Kilka dni temu wielebny skazany został na 3,5 roku więzienia. Sąd Rejonowy w Olsztynie zakazał mu także przez 5 lat pracy z dziećmi. Do wykorzystywania seksualnego 14- i 16-letnich chłopców dochodziło w Lubajnach koło Ostródy, gdzie Antoni W. był proboszczem. Jednemu z chłopców duchowny zapłacił za milczenie 900 zł. Ksiądz pedofil poddał się karze  za wykorzystywanie nieletnich groziła mu nawet odsiadka 12-letnia.

BS

Bunt na Łodzi
Klerykalny prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki ma nie lada problem. Otóż podlegli mu pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej przygotowują się do zgłoszenia obywatelskiego wniosku o jego odwołanie. Gdy dojdzie do referendum, wystarczy poparcie około 70 tysięcy łodzian. Zarzucają Kropie brak troski o miasto, bałagan inwestycyjny, ciągłe kosztowne podróże na koszt podatnika. Kropiwnickiemu nie pomogło ani spełnianie życzeń Kościoła, ani też zawarcie szerokiej koalicji z lokalnymi działaczami PiS, PO i jednym radnym LiD-u. W przypadku powodzenia całej akcji, będzie to pierwsze w historii samorządu po 1990 roku odwołanie w drodze referendum władz dużego miasta.

MiC

Szantaż sercu miły
Jeśli któryś z parafian nie płaci haraczu na budowę nowej świątyni, nie ma co liczyć na tradycyjne spotkanie z kapłanem podczas odbywającej się właśnie kolędy  tak zadecydował proboszcz parafii św. Piotra i Pawła w Nowym Dworze Mazowieckim  ks. Krzysztof Czyżyk. Księża omijają więc domostwa niesumiennych parafian, obrażających księży swym brakiem ofiarności  jak mówi wspomniany kapłan. Oprócz restrykcji kolędowych straszy on skąpych wiernych wykluczeniem z Kościoła. Miejscowi traktują to jako upokorzenie, choć przecież powinni się cieszyć.

PS

Ksiądz mówi do auta
Ogłoszenia o wizytacji duszpasterskiej w parafii pw. Matki Bożej Szkaplerznej w Dobrej, zamieszczone na parafialnej stronie internetowej:
Poniedziałek 21.01.2008 r.  ks. Krzysztof prosi samochód od 17.30 z rejonu Dobra, osiedle: Syndyki; Wtorek 22.01.2008 r.  ks. Stanisław prosi samochód od 14.30 z rejonu Dobra, osiedle: Świdry; Środa 23.01.2008 r.  ks. Stanisław prosi samochód od 13.30 z rejonu Dobra, osiedla: Kurki, Klimkówka, Palace, Wesoła.
A samochód nic. Bez serca jakiś taki...

AK

Ochłapy kolędowe
Jeśli uznać za miarodajne wyniki sondy rzeszowskich Nowin, statystyczna rodzina z Podkarpacia (najbiedniejszy region w Polsce) daje plebanowi na kolędzie 45 zł. Co prawda, blisko połowa (45,9 proc.) poprzestaje na 20 zł, a niewiele ponad 1/3 (36,7 proc.) wciska mu do graby 50 zł, to jednak z co szóstego domu (17,3 proc.) księżulo wynosi pod sutanną stówę.  Żadna to rewelacja przy ojczulku Rydzyku  komentuje jeden z zaprzyjaźnionych z FiM przemyskich listonoszy.  Mam w rejonie babcie, którym przy emeryturze wypełniam przekazy do Torunia, często na kilkusetzłotowe kwoty,
a po dwóch tygodniach, do następnej wypłaty, kupuję im kukurydziane chrupki, bo na nic innego już ich nie stać. Kolędujący ksiądz w porównaniu z tym antychrystem z Torunia ochłap dostaje...

JAD

Komiks z mszy
Polscy fani historyjek obrazkowych mają wreszcie okazję poznać odlotowy komiks katolicki. Twoja Msza to komiks inny niż wszystkie. Przedstawia tradycyjną naukę o Mszy św. w przystępny, zrozumiały dla dzieci sposób, a jednocześnie jest arcyciekawa i pouczająca dla dorosłych  reklamuje wydawca polskiego reprintu komiksu o. Demetriusa Manousosa z 1954 roku. Komiks z imprimatur kardynała Franciszka Spellmana na prawie stu stronach opisuje szczegółowo wszystkie części mszy, poszczególne elementy stroju kapłana i liturgii sprzed reformy papieża Jana XXIII. Harry Potter wymiata!

AK

Strach
Kampania Przeciw Homofobii ruszyła z akcją plakatową: Nie jesteś sama. Nie jesteś sam. Poprzez wywieszanie specjalnych plakatów w niektórych miastach ma ona dodać otuchy często zaszczutym gejom i lesbijkom. Na plakatach widnieją pojedyncze, uśmiechnięte osoby w różnym wieku, z takim np. napisem: Jestem lekarzem. Jestem gejem. Leszek. Sopot. W Trójmieście jest nas 30 tysięcy. Część firm zajmująca się sprzedażą miejsc na billboardach odmówiła współpracy z KPH. Tłumaczono to m.in. strachem przez zniszczeniem ekspozycji przez wandali.

MaK

Czarny Jonasz
Słynny przed laty biskup skandalista z Zambii, Emmanuel Milingo, nie pozwala o sobie zapomnieć. Właśnie rozpoczął wielką kampanię na rzecz zniesienia celibatu dla katolickich księży, promując przy okazji swoją książkę pt. Wyznania ekskomunikowanego, która trafiła na półki włoskich księgarni. Milingo zasłynął tym, że w 2001 r. zawarł związek małżeński z pochodzącą z Korei Południowej Marią Sung, za co został ekskomunikowany. Wybranka biskupa wspiera go w antycelibatowej akcji.

BS

Katolicki atom
Centralna Agencja Wywiadowcza ujawniła, że generał Franco, katolicki dyktator Hiszpanii w latach 19391975, planował budowę własnej broni jądrowej. Opracowano nawet dokładne plany wzbogacania uranu dla celów wojskowych. Projekt rozwoju broni atomowej rząd hiszpański porzucił jednak po śmierci dyktatora. Franco cieszył się ogromnym wsparciem Kościoła nie tylko w czasie krwawej wojny domowej  po jej zakończeniu miał specjalny przywilej bycia wprowadzanym do kościołów pod baldachimem.

MaK

Prawo kaduka
Francisco Javier Martinez, arcybiskup hiszpańskiej Grenady, został osądzony i skazany przez sąd  jak normalny obywatel! Oto, do czego doprowadza deklerykalizacja! Arcybiskup został uznany winnym wywierania presji na księdza Javiera Martineza Medinę i zniesławianie go. Hierarcha pragnął w ten sposób nie dopuścić do wydania książki o katedrze w Grenadzie. Książka, którą pilotował ks. Medina, nie podobała się arcybiskupowi. Bronił się, twierdząc, że  jako odpowiedzialny za diecezję  ma swobodę podejmowania tego typu działań. Sąd był innego zdania. Purpurat musi zabulić 3750 euro grzywny.

TW

Bóg kocha gejów
Desmond Tutu, niepokorny południowoafrykański arcybiskup anglikański i noblista, ostro skrytykował chrześcijan za obsesyjne atakowanie homoseksualistów: Bóg musi płakać na widok okrucieństw, jakie popełniamy  powiedział. Duchowny wyznał też: Jeśli, jak mówią, Bóg byłby homofobem, to nie czciłbym takiego Boga. Zauważył, że twierdzenie konserwatystów, jakoby każdy mógł sobie wybrać w sposób dowolny orientację seksualną, i że homoseksualiści są z wyboru tacy, jacy są, jest perwersją: Szaleństwem byłoby wybieranie sposobu życia, który wystawia na taką nienawiść. To tak, jakby wybrać bycie czarnoskórym w społeczeństwie zarażonym rasizmem.

MaK

Brudny Harry
Wobec niekończącej się popularności cyklu powieściowego o młodym czarodzieju Harrym Potterze ponownie głos zabrał Watykan. Na łamach LOsservatore Romano opublikowano dwa teksty o Potterze: jeden pozytywny, dopatrujący się w książce promocji pozytywnych wartości (niesienie pomocy, przyjaźń), oraz drugi  negatywny, oskarżający książkę o propagowanie niejasnej duchowości New Age oraz manipulacji poprzez czary.
Cieszymy się, że w Kościele jest wreszcie miejsce na różnicę zdań, szkoda że tylko w kwestii Harrego Pottera.

AC



polska parafialna

Dwaj księża

Ksiądz Krajewski i biskup Stefanek. Są w tym samym wieku, łączy ich sakrament kapłaństwa, dzieli  podejście do życia. Jeden osiągnął duchowe spełnienie, drugi  bogactwo i splendor.

72-letni Tadeusz Krajewski to dla jednych pan, dla innych wciąż ksiądz. Absolwent filozofii na ATK i poliglota. Mimo to zawrotnej kariery w Kościele katolickim nie zrobił. Był zaledwie wikarym, później proboszczem w dość cienkawej podsuwalskiej parafii. Ale przede wszystkim  od początku swej duszpasterskiej działalności był wrzodem na tyłku biskupa. Najpierw Juliusza Paetza, a później Stanisława Stefanka. Paetz wyrzucił go z parafii; Stefanek  z Kościoła. Zapewne w ramach realizacji 619 paragrafu kodeksu kanonicznego: Przełożeni powinni gorliwie wypełniać swój urząd i wraz z powierzonymi sobie członkami starać się budować braterską w Chrystusie wspólnotę, w której szuka się i miłuje przede wszystkim Boga. Powinni więc karmić często swoich podwładnych słowem Bożym i doprowadzać do sprawowania świętej liturgii. Mają być dla nich przykładem w pielęgnowaniu cnót oraz w zachowywaniu przepisów i tradycji własnego instytutu.
Bo ksiądz Krajewski miał dar. Potrafił uzdrawiać ludzi. A przynajmniej ludzie uważali, że ich uzdrawia. Poza tym  wciąż poszukiwał. Tak długo, aż natrafił na nauki mistrza duchowego Sathya Sai Baby, urodzonego w wiosce Puttaparthi w południowych Indiach. Jego deklaracje: Przybyłem, aby zapalić lampę miłości w waszych sercach i z dnia na dzień podsycać jej blask. Nie występuję w imieniu żadnej istniejącej religii. Moją misją nie jest reklamowanie jakiejś sekty, wiary czy doktryny. Nie zamierzam przysparzać wyznawców żadnej religii, sobie ani komukolwiek. Przybyłem, by mówić wam o duchowym źródle wszechrzeczy  miłości, o ścieżce miłości, o błogosławieństwie miłości, o posłannictwie miłości i o obowiązku miłości wydały się księdzu Tadeuszowi bardziej prawdziwe niż katolickie zakłamanie.
Pewnego dnia od biskupa Stefanka dostał więc ultimatum: albo się nawróci i wejdzie na drogę cnoty, albo pożegna się z robotą i kasą. Tylko że ksiądz Krajewski już nie potrzebował się nawracać, bo  jego zdaniem  znalazł coś, czego całe życie szukał. Spełnienie.
Oschłe słowa biskupa: Proszę nie spełniać czynności kapłańskich rozwiązały trzymające go w Kościele więzy. Kiedy więc nakazano mu opuścić parafię, pozostał tylko jeden problem. Przyziemny. Za co żyć.
Bo choć ksiądz Tadeusz jak każdy jego współbrat przez lata swego kapłaństwa wrzucał co miesiąc do biskupiej skarbonki pieniądze na przyszłą kurialną emeryturę, kiedy odszedł, biskup Stefanek pokazał mu figę. Krajewski tylko przez przypadek dostawał z kurii jakieś grosze tytułem kapłańskiej zapomogi, gdyż zapomnieli go wykreślić z listy w księgowości. Kiedy sprawa się rypła, i ten cienki strumyk wysechł.
Żeby wyżyć i doczekać do emerytury, uczył języka angielskiego w podsuwalskich liceach, czasem też dostał coś od ludzi w ramach wdzięczności za uleczenie ich bliskich. Pieniędzy brać nie chciał, więc przynosili jedzenie.

Dziś Krajewski żyje w małym mieszkaniu w jednym z suwalskich bloków. Dostaje 524 zł państwowej emerytury, więc nie stać go na wiele. Lodówki nie używa, bo i tak nie ma co do niej włożyć, w żyrandolu tkwi jedna żarówka. Więcej nie potrzeba, bo wtedy  jak twierdzi  idzie za dużo prądu. Za gaz też wiele nie płaci, bo gotuje tylko wodę na kawę, czasami ziemniaki.
Problemu z tego nie robi. Najważniejsze, że może służyć ludziom, a Sathya Sai pozwala mu szczerze otworzyć się na coraz pełniejszą duchową wiedzę.
W łomżyńskiej kurii ostatni raz był 17 lat temu, żeby wyżebrać od biskupa zaświadczenie do ZUS-u. Więcej razy tam nie poszedł. Nie zamierza też upominać się o swoje prawa, bo i po co. Jak dziś patrzy na katolicką hierarchię?
 Biskupi dzielą się na takich, którzy naprawdę wierzą i takich, którzy wiarę już dawno stracili, bo sami wiedzą, że Kościół błądzi. Pilnują jednak tego błędu, bo z niego czerpią korzyści. Paetz i Stefanek zaliczają się do tej drugiej grupy  wyjaśnia Tadeusz Krajewski.

A biskup Stefanek? Ten ma się nadzwyczaj dobrze. Myśl o przyszłej emeryturze zapewne nie spędza mu snu z powiek, bo przygotował już sobie w łomży całkiem przytulny i wielce komfortowy domek.

JULIA STACHURSKA

polska parafialna

Święty Maksy-milion

Charytatywna fundacja ze świętym Maksymilianem w nazwie przez lata czuła się bezkarna. Roztoczony nad nią kościelny parasol pozwalał robić milionowe interesy i  zdaniem prokuratury  kraść do woli. Teraz na ławie oskarżonych zasiądzie ścisłe jej kierownictwo.

Powstała przed 15 laty konińska Fundacja Pomocy Bliźnim Świętego Maksymiliana w porę zwietrzyła interes i charytatywną działalność szybko zamieniła na budowę leczniczego imperium. Liczne apteki, sklepy, przychodnia specjalistyczna Maxmed oraz Centrum Rehabilitacji i Fizykoterapii okazały się strzałem w dziesiątkę. Do kościelnej firmy nieprzerwanie płynęła rzeka szmalu.
Kreatorami żyły złota byli: znany w Koninie ks. infułat Antoni Ł., proboszcz parafii św. Maksymiliana, i dr Kazimierz B.
Pierwszy (lat 80) od lat należał w mieście do ludzi najbardziej wpływowych. Wymienienie tylko samych jego tytułów zajęłoby tu zbyt dużo miejsca, dlatego ograniczymy się do podania najważniejszych godności: kanonik gremialny kapituły kaliskiej, prałat papieski i prepozyt kapituły sieradzkiej. Do tego wielokrotnie odznaczany, m.in. Złotym Krzyżem Zasługi oraz prestiżową Statuetką Hipolita. W przeszłości ks. Antoni był kurialnym sekretarzem, a nawet dyrektorem. Zapewne dlatego powierzano mu ważne i prestiżowe dla Kościoła zadania, takie choćby jak przygotowanie wizyty JPII w Polsce czy tworzenie duszpasterstwa w wojsku, policji, wśród harcerzy i kombatantów.
W 2003 r. ks. Antoni przeszedł na emeryturę, co zostało wymuszone nie tylko wiekiem, ale i smrodem, jaki coraz ciaśniej zaczął otaczać jego fundację. Dziś prałat przebywa w Domu Księży Emerytów przy ul. Wiśniowej, ale nie uchroni go to przed spowiedzią w tutejszym sądzie.
Równie barwną postacią jest wspomniany dr Kazimierz B. Początkowo interesy robione wspólnie z wielebnym szły mu znakomicie, ale gdy na horyzoncie pojawiła się przyjaciółka (zatrudniona przez fundację i dzięki przyjacielowi  szefowi korzystająca z preferencji finansowych, co wzbudzało powszechną zazdrość), coś zaczęło się psuć w nieźle pracującej maszynce do robienia kasy. Zapewne miała w tym swój udział prawowita i diabelnie zazdrosna małżonka doktora, Bożena B., pełniąca w firmie obowiązki pełnomocnika zarządu.
W wyniku śledztwa okazało się, że Kazimierz B. znacznie bardziej pilnował interesów swoich niż firmy: z posiedzeń zarządu sporządzano fikcyjne sprawozdania, fałszowano podpisy i kwity. Zdaniem Bożeny B., jej mąż dążył do całkowitego zawłaszczenia przychodni Maxmed. Wkrótce wyszło na jaw, że brudne rączki mają niemal wszyscy rządzący, łącznie z ks. Antonim Ł. Gwoździem do trumny dla fundacji okazała się jednak krioterapia, a właściwie specjalna komora do leczenia pacjentów niską temperaturą.
 Przy pobieraniu pożyczki na zakup kriokomory fundacja dokonała oszustwa na milion złotych  mówi rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Koninie, Marek Kasprzak.
 Pieniądze zamiast na wspomniane urządzenie poszły na inny cel. Oskarżonym, między innymi Bożenie B., pełnomocnikowi zarządu fundacji, Kazimierzowi B., fundatorowi i ostatniemu wiceprezesowi, oraz ks. Antoniemu Ł., fundatorowi i ostatniemu prezesowi, akt oskarżenia zarzuca także składanie fałszywych zeznań, przywłaszczenie dużych kwot, podrabianie i ukrywanie dokumentów, sporządzanie nierzetelnych sprawozdań finansowych. Za oszustwo i wyłudzanie mienia znacznej wartości grozi im do 10 lat pozbawienia wolności, za fałszowanie dokumentów  dodatkowe 5 lat.
W końcu ubiegłego roku do konińskiego Sądu Okręgowego wpłynął akt oskarżenia jakiego tu jeszcze nie było.
 Liczy 3600 stron i samo odczytanie tego dokumentu potrwa zapewne kilka dni  mówi prokurator Kasprzak. 481 tomów akt to gigantyczny materiał do przestudiowania, zatem proces nie rozpocznie się w najbliższym czasie.
Tymczasem bohaterowie procederu milczą. Fundacja św. Maksymiliana przeszła już faktycznie do historii, a jej wielebny szef zniknął ze sceny politycznej. Jedynie od czasu do czasu wspomina przykościółkowym żurnalistom swoje spotkania z JPII. Na temat oszustw i złodziejstwa w fundacji nie chce się wypowiadać  w przeciwieństwie do Bożeny B., która klęskę fundacji upatruje w... zmowie przeciwników Kościoła.

BARBARA SAWA



polska parafialna

Brudasy won!

Jeden z lubelskich kościołów zatrudnił ochroniarzy, żeby do świątyni nie wpuszczać ludzi niedomytych...

Na schodkach prowadzących do kościoła akademickiego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego całymi latami przesiadywała niewidoma żebraczka  pani Kasia. Była dobrze znana i lubiana przez okolicznych mieszkańców, dzięki którym nie przymierała głodem. Jednak gdy mróz, deszcz albo chęć modlitwy prowadziły ją do kościoła, natychmiast zatrudnieni w domu bożym ochroniarze wyrzucali ją z powrotem na zewnątrz, bo  jak sami mówili  śmierdziała i przez to przeszkadzała innym w modłach. Można się domyślić, że przeszkadzała tym, których było stać na ofiarę. Pewnego razu, robiąc zakupy w pobliskim sklepie, usprawiedliwiali swoje zachowanie. Mówili, że kościół akademicki to taka wizytówka, do którego przyjeżdżają mądrzy ludzie z całej Polski, w związku z czym nie mogą tolerować w nim hołoty, która z wodą miała ostatni raz kontakt na swoim chrzcie. Ochroniarze robili, co im kazał ksiądz, więc nie ma co chłopaków obwiniać. Jakiś czas temu niedaleko czyściutkiego, lubelskiego domu modlitwy zaczepił mnie biedaczyna i poprosił o datek. Na pytanie, czemu nie pójdzie do kościoła, odpowiedział, że tacy jak on nie mają tam wstępu. Postanowiłem sprawdzić na własnej skórze, jak traktowani są plebejusze przez urzędników katolickiego Boga. Po kilkudniowym rozstaniu z żyletką i założeniu wynalezionych w szafie paru znoszonych już ciuchów poszedłem do centrum intelektualnej stolicy polskiego chrześcijaństwa. Wszedłem do kościoła... i nic. Zaczynałem już się nudzić, gdy poczułem na swoim ramieniu silną męską dłoń i rozkaz: Chodź z nami. Poszedłem. Za drzwiami kościoła dwóch panów w mundurach z napisem Służba porządkowa poinformowało mnie, żebym tu więcej nie przychodził. Jako były zakonnik miałem jednak asa w kieszeni  machnąłem im przed oczami celebretem (legitymacja służbowa księdza  dop. red.) i chciałem wrócić do swojej zagrzanej ławeczki. Nie dawali za wygraną. Zaczęli studiować zakonną legitymację, zupełnie jakby znali łacinę. Wpuścili mnie po dłuższej chwili, ale gapili się na mnie, jakbym nasikał do kropielnicy.
Wróciłem do domu, rozmyślając po drodze, co jest bardziej powszechne: Kościół czy jego stosunek do biedy.

patrzymy im na ręce

Straż bez straży

Przez lata prawicowi prezydenci Tarnowa nie reagowali na nielegalne praktyki Straży Miejskiej. Koszt: dwa miliony złotych.
Podobnie działo się w innych miastach.

Po roku 1990 bardzo wiele samorządów wpadło na pomysł powołania własnych policji. Straże Miejskie (Gminne) miały być oznaką prestiżu i zamożności gmin. Te kosztowne w utrzymaniu formacje od samego początku pełniły rolę swoistego ozdobnika, choć pracy im nie brakowało, a było to głównie pobieranie haraczu od nieprawidłowo parkujących kierowców oraz babć handlujących pietruszką. Nie zmieniła tego stanu rzeczy nawet specjalna ustawa z 1997 roku oraz jej późniejsze poprawki.
W Tarnowie w grudniu 2007 r. radni z Komisji Rewizyjnej udali się do policji municypalnej obejrzeć sobie kwity i pogadać z komendantem. No i trafił ich szlag. Okazało się, że Straż Miejska to strefa cudów. Najważniejsze z nich to
nielegalne mandaty
Gdy strażnik miejski zapragnie kogoś ukarać, musi mu wręczyć mandat  w języku prawniczym zwanym wezwaniem o podejrzeniu popełnienia wykroczenia. Ponieważ jest to dokument urzędowy, musi spełnić kilka specjalnych wymogów określonych przez ustawy i rozporządzenia. Kwit ten musi zawierać informacje, kto i kiedy chce nas ukarać, kogo konkretnie karze (wraz z adresem); ewentualnie: po co do nas piszą, w jakiej sprawie i w jakim celu nas wzywają. Takie jest w Polsce prawo. Nie może zabraknąć także informacji, czy owe wyjaśnienia mamy złożyć osobiście, czy też wystarczy napisanie listu, oraz co nam grozi, gdybyśmy wpadli na pomysł ukrywania się przed funkcjonariuszem. Oczywiście, kwit winien zostać czytelnie podpisany. No i najważniejsza rzecz to określenie podstawy prawnej, czyli pan strażnik ma wypisać, jakie to przepisy prawa złamaliśmy. I tu się okazało, że Straż Miejska w Tarnowie podchodziła do tego ostatniego wymogu dość liberalnie. Jak czytamy w protokole kontroli, tamtejsi municypalni policjanci sami sobie wymyślali podstawę prawną mandatów. Panowie uznali także, że zwrot uchylone rozporządzenie oznacza, że ów akt prawny w Tarnowie nadal obowiązuje. Stosując taką metodę, wystawili od 2004 roku (kiedy Sejm na nowo zalegalizował możliwość wystawiania przez nich mandatów) wezwania do zapłaty na ponad... dwa i pół miliona złotych. Ci z obywateli, którzy je grzecznie zapłacili, mogą się teraz domagać zwrotu pieniędzy.
W ogóle w Straży Miejskiej w Tarnowie panowały dość
dziwne obyczaje związane z przyjmowaniem zgłoszeń od obywateli. Zacytujmy protokół kontroli:
Jak wykazała kontrola, w książce dyżurów monitoringu brakuje w niektórych pozycjach adnotacji strażników (...), kto pełnił dyżur.
W przypadku pojawienia się znamion przestępstwa w miejscach monitorowanych, brak jest możliwości sprawdzenia, kto w tym czasie pełnił dyżur i nie zareagował na zaistniałe zagrożenie.
Kolejny kwiatek: zgodnie z ustawą o strażach miejskich, jej funkcjonariusz powinien mieć co najmniej maturę. W Tarnowie przyjmowano do pracy każdego chętnego.
Według pana komendanta (a wcześniej panów prezydentów, w tym obecnego posła PiS Józefa Rojka), nieważne jest, kto i na jakim stanowisku pracuje  każdy ma prawo do pieczątki ze stopniem inspektor. Zgodnie z jednoznacznymi opiniami prawników, z którymi rozmawialiśmy, tak podstemplowane mandaty w oczywisty sposób są nieważne.
W Tarnowie tworzono, sprzecznie ze statutem straży, wewnętrzne wydziały i referaty i mnożono kolejne dystynkcje na mundurach.
To wszystko działo się w 115-tysięcznym mieście. Ile takich przypadków czeka jeszcze na odkrycie? Ilu obywateli zapłaciło nielegalne mandaty? Ile pieniędzy samorządy muszą oddać? I kto wreszcie zacznie kontrolować Straże Miejskie i Gminne? Zgodnie z ustawą, czynić to powinni komendanci wojewódzcy policji.
Musimy zauważyć, że obecny włodarz Tarnowa, bezpartyjny Ryszard Ścigała, zobowiązał się publicznie do posprzątania tego całego bałaganu. Nie kręcił i nie kluczył.

MiC
michal@faktyimity.pl

patrzymy im na ręce

Bomba z Szyszki

Czynsze już rosną. A będą jeszcze bardziej. Wszystko za sprawą Jana Szyszki z PiS. Minister ochrony środowiska zostawił po sobie smród, za który zapłacimy wszyscy.

Unia Europejska postawiła na recycling, czyli segregację śmieci. Aby zachęcić do niej obywateli, stosuje różne metody. Jedną z nich jest obniżanie opłat za wywóz śmieci.
W Polsce w 2002 r. rząd ówczesnego premiera Leszka Millera przyjął i przesłał do Brukseli zobowiązanie, że w ciągu ośmiu lat Polska ograniczy liczbę niesegregowanych śmieci trafiających na wysypiska. Założono przy tym, że do 2006 r. tak zwanym procesom biologicznego rozkładu zostanie poddane 3 procent odpadków, zaś selektywnej zbiórce  5 procent.
Dzięki środkom z UE (ISPA) powstały nowoczesne sortownie śmieci i instalacje do ich utylizacji. Aby system zadziałał, potrzebne było jeszcze uporządkowanie prawa. I tutaj propozycje rządu trafiły na silny opór zarówno części parlamentarzystów SLD, jak i PiS.
W kampanii wyborczej jesienią 2005 r. PiS nagle zmienił zdanie i obiecał szybkie przyjęcie niezbędnych zmian legislacyjnych. A samorządowcom zależało na załatwieniu dwóch spraw.
Po pierwsze: nowa regulacja miała określić, iż to gmina staje się właścicielem zebranych śmieci. Radni  jak odbywało się to do połowy lat 90. ubiegłego wieku  ustalaliby stawki za ich wywóz i za pomocą obniżek zachęcali obywateli do segregacji. Dzisiaj każda większa wspólnota mieszkaniowa może skutecznie sabotować wszelkie programy na rzecz środowiska. Zawsze znajdzie się bowiem firma, która za niewielką opłatę wywiezie nieposegregowane śmieci na stare wysypiska. Nikt nie ma nad tym żadnej kontroli.
Po drugie: chcieli uproszczenia regulacji dotyczących inwestycji.

PiS oficjalnie obiecał spełnienie tych próśb. A nieoficjalnie minister Jan Szyszko z PiS pracował nad pomysłami, które będą nas teraz kosztować miliony złotych. Na początek zniósł wszelkie ograniczenia w przyznawaniu środków z budżetu państwa na budowę nowych instalacji utylizujących śmieci. Wiadomo jednak, że sens ekonomiczny mają tylko takie, które obsługują minimum sto tysięcy obywateli. Za państwowe pieniądze w ciągu dwóch lat rozpoczęto budowę kilkuset zakładów, które od samego początku będą przynosić straty. A jak będą się przed nimi bronić  ano podnoszeniem opłat za wywózki. Jednocześnie Szyszko przygotowywał drugi krajowy plan gospodarki odpadami.
W końcu przyjęty przez rząd Kaczyńskiego dokument trafił do Brukseli. Wynikało zeń, że do grudnia 2010 r. w Polsce procesowi tak zwanej biodegradacji (naturalny rozkład) będzie podlegać aż 25 procent zebranych śmieci. Warto przypomnieć, iż w połowie 2007 r. po pięciu latach prób udało się Polsce osiągnąć wskaźnik 5 procent. Kolejny, jeszcze bardziej ambitny plan Szyszki to zwiększenie ilości śmieci podlegających selektywnej zbiórce z 2 do 10 procent. Wspaniale, tylko że wzrost o 0,8 procent segregowanych odpadków zajął nam wcześniej siedem lat. Szyszce zamarzyło się także (na papierze), że o... 1000 procent wzrośnie liczba zlikwidowanych komunalnych składowisk odpadów niebezpiecznych. Jak to uczynić, skoro nikt nie wie, ile azbestu obywatele zerwą z dachów swoich domów? Nic to, Szyszko i tak przygotował program. Niewykonalny.
A za niewykonanie planu złożonego w Brukseli grożą Polsce poważne kary nakładane przez Unię Europejską. Według szacunków przygotowanych przez prof. Jerzego Jędrośkę, stawka dzienna może wynieść ponad 259 tysięcy euro! Aby uiścić powyższe, rząd będzie musiał podnieść tak zwane opłaty środowiskowe płacone przez producentów, spółdzielnie mieszkaniowe, dostawców wody, gazu czy prądu. W górę pójdą prawdopodobnie czynsze. Nie ma co liczyć na łaskawość Komisji Europejskiej. Przeciwnie, dodatkowo przeciw Polsce będzie świadczyć fakt, że od zimy 2006 roku importujemy coraz więcej obcych śmieci. Może by je tak zacząć składować pod chałupą Szyszki?

MP



a to polska właśnie

Ochrona bez ochrony

Śpią w samochodach, bo nie opłaca im się wracać do domu, gotują na turystycznych butlach, a poranną toaletę załatwiają w ochranianych obiektach. Są wszechobecni, a jednak niezauważalni.

Maciek ma 31 lat. Pracuje co najmniej 12 godzin dziennie. Gdy tylko nadarzy się okazja, dobiera nocną zmianę. Czasem pracuje trzy doby pod rząd. I to nie dlatego, że lubi.
 Zarabiam niewiele ponad 5 zł na godzinę. Gdybym pracował 8 godzin dziennie, przynosiłbym do domu tak śmieszną sumę, że nie wystarczyłoby nawet na bieżące opłaty  wyjaśnia. Ta praca to podstawowe źródło utrzymania trzyosobowej rodziny.
Adrian B.  35-latek z doświadczeniem w niejednej firmie ochroniarskiej. Wszędzie to samo  żadnych szans na umowę o pracę, niskie stawki, wymuszane dyżury i brak urlopów.
 Lubię tę robotę i dlatego wciąż szukam w tej samej branży, licząc na to, że trafię w końcu do uczciwego pracodawcy. W poprzedniej firmie wyrabiałem 370 godzin miesięcznie, a byli i tacy, którzy dobijali do 480  opowiada. Niedawno z pracy zrezygnował jego najlepszy kolega, bo choć w zawodzie spełniał się jak mało kto, to zarabiając niecały tysiąc złotych miesięcznie, nie był w stanie utrzymać rodziny.
Takich jak oni jest w Polsce ponad 250 tysięcy. Ochrona to jedna z najszybciej rozwijających się dziedzin gospodarki. Nic zatem dziwnego, że ze znalezieniem zatrudnienia problemu nie ma. Znacznie trudniej natomiast wyżyć za głodowe pensje. Nie polepsza też sytuacji sposób, w jaki firmy ochroniarskie traktują swoich pracowników  zakaz korzystania z toalety na patrolu interwencyjnym pod groźbą kary pieniężnej, podpisywanie niewypełnionych kart czasu pracy na początku miesiąca, potrącanie z pensji za brak czapki czy identyfikatora, konieczność znalezienia kogoś na zastępstwo w przypadku choroby  to tylko niektóre cienie, które padają na tę profesję.
Blasków, jak udowadnia raport Pracownicy ochrony  wyzysk w państwie prawa, wydany przez Komisję Krajową NSZZ Solidarność, właściwie nie ma.
Krzysztof Zgoda z KK Solidarności twierdzi, że ciężko znaleźć inną grupę zawodową, której prawa pracownicze łamano by na taką skalę. I trudno nie przyznać mu racji. Z analizy sektora pracowników ochrony wynika, że jest to jeden z najgorzej opłacanych i traktowanych zawodów, zaś kwestie najczęściej podnoszone przez samych zainteresowanych to:
ń umowy-zlecenia zamiast umów o pracę (taki układ pozbawia pracowników m.in. uprawnień emerytalnych, prawa do urlopu czy płatnego zwolnienia lekarskiego);
ń niskie, wręcz głodowe płace (średnio 5,6 zł za godzinę brutto, co nawet przy pracy po 14 godzin przez pięć dni roboczych daje oszałamiający wynik 1680 zł brutto!);
ń zbyt duża liczba godzin pracy (większość pracowników ochrony  aby utrzymać rodziny  pracuje od 300 do 500 godzin w miesiącu, podczas gdy kodeks pracy mówi o 168 godzinach jako dopuszczalnej normie! Ochroniarze nie korzystają przy tym z przywilejów wynikających z pracy w godzinach nadliczbowych i nocnych);
ń licencje ochroniarskie opłacane przez pracowników (uzyskanie licencji to wydatek około 2500 zł. Niewielu jest takich, których na to stać przy zarobkach rzędu 1000 zł miesięcznie. Stanowi to poważną barierę w rozwoju zawodowym oraz uniemożliwia podnoszenie kwalifikacji);
ń brak szacunku ze strony pracodawców i niski status społeczny.

W Polsce jest ponad 4 tysiące firm ochroniarskich. O klienta walczą poprzez konkurencyjność ofert, czyli zaniżają wynagrodzenia pracowników. Nie ma też znaczenia, czy rzecz dotyczy małej firmy, czy też jednej z tych, które wykazują kilkumilionowy dochód roczny.
Aby zapobiegać i przeciwdziałać istniejącej już sytuacji  w 2006 roku ochroniarze zaczęli się jednoczyć w związki zawodowe. Do dziś są za tę działalność prześladowani, degradowani, a nawet zwalniani przez pracodawców, którzy boją się zorganizowanych działań. Mimo wszystko ludzie walczą, bo chcą wreszcie pokazać, jak bardzo są wyzyskiwani i uświadomić społeczeństwu, jak jest ochraniane.
Zależy nam na bezpieczeństwie pracowników, mieszkańców i gości budynków, których strzeżemy. Zasługujemy na szacunek i zapewnienie nam podstaw bezpiecznej egzystencji  napisali w petycji do największych firm ochroniarskich członkowie Komitetu Protestacyjnego Pracowników Ochrony.
Czego jeszcze się domagają? Nowelizacji ustawy o ochronie osób i mienia, 30-procentowego wzrostu płac, poprawy warunków pracy, umów o pracę, bezpłatnych szkoleń, w ramach których podnosiliby kwalifikacje, zniesienia obowiązku dodatkowych badań lekarskich (ok. 350 zł), za które płacą pracownicy, unormowania procedur związanych z przetargami na ochronę obiektów, co pozwoliłoby wyeliminować nieuczciwą konkurencję, poprawy sfery socjalnej, skutecznych procedur kontrolnych dotyczących przestrzegania bezpieczeństwa i czasu pracy.

Pojawiają się też pierwsze, choć drobne jak na razie sukcesy. W marcu 2007 roku pracownicy firmy Ekotrade po półrocznym procesie usłyszeli z ust sędziego, że bezprawnie zatrudniano ich na umowy-zlecenia, choć należała im się umowa o pracę.
Walczą więc nadal  w lipcu pracownicy ochrony oflagowali swoje samochody, żeby zwrócić uwagę na katastrofalny stan branży oraz tragiczną sytuację materialną jej pracowników. W grudniu strajkowali w Krakowie ochroniarze Solid Security. Przeciwko niskim płacom, zastraszaniu i szykanowaniu pracowników. Z kolei pod hasłem: Mamy dość wyzysku i łamania naszych praw związkowcy demonstrowali pod siedzibą Eurobanku w Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu, gdzie rozdawali klientom ulotki. W ten sposób chcą wyegzekwować przestrzeganie kodeksu pracy.
Ryszard Kędzierski z Komitetu Protestacyjnego Pracowników Ochrony wyjaśnia, że ochroniarze to specyficzna grupa zawodowa.
 Musimy walczyć o swoje prawa w białych rękawiczkach. Znakowanie samochodów, rozdawanie ulotek i petycje do członków rządu to wszystko, na co możemy sobie pozwolić. Na rynku jest duża konkurencja, więc jeśli klient poczuje, że jego mienie jest zagrożone, poszuka innego usługodawcy. Nam zależało na tym, żeby się pokazać, i ten cel został osiągnięty  twierdzi Kędzierski.
Komitet protestacyjny stara się wywalczyć zmiany, zasiadając przy stole negocjacyjnym z przedstawicielami największych w Polsce firm ochroniarskich. Ci ostatni zapewniają, że są otwarci na dialog. Czas, by równie chętnie zaczęli wypłacać swoim pracownikom godziwe pensje.
Jedno jest pewne  jeśli nic się nie zmieni, w marcu ochroniarze zamierzają strajkować w całym kraju.

WIKTORIA ZIMIŃSKA
wiktoria@faktyimity.pl



a to polska właśnie

Okno do kasy

Krakowskie Zgromadzenie Sióstr Nazaretanek zasłynęło z tzw. Okna Życia  w Krakowie przy ul Przybyszewskiego 39. Teoria piękna, praktyka już nieco mniej...

Okno można otworzyć od zewnątrz i będąc niezauważonym, zostawić dziecko, zamiast nakarmić nim szczury w śmietniku. Powiadomione alarmem siostry zabierają malucha i wzywają pogotowie. Pomysł słuszny, a do tego medialny, więc firmuje go krakowska kuria i Caritas.
Jednak nawet w tym przypadku można dostrzec fasadowe miłosierdzie Kościoła. Powierzone siostrom dziecko jest natychmiast oddawane pogotowiu ratunkowemu i nikogo już nie obchodzi jego los. A skoro Kościół szczyci się, że pomaga tym porzuconym maluchom, to mógłby przynajmniej ufundować im jakieś becikowe. Chyba od tego by nie zbiedniał?!
Ale prawda, jak to ładnie brzmi w mediach: siostry nazaretanki zaopiekowały się (przez 5 minut) małą dziewczynką zostawioną w Oknie Życia. Oczywiście, ten krótki czas pobytu dziecka w kościelnych pieleszach musi być komfortowy. Więc kościelni macherzy wpadli na pomysł, że potrzebny jest inkubator, w którym maluch czekałby spokojnie na przyjazd karetki.
Nowy kosztuje 300 tys. zł, lecz krakowską kurię (do której należy przynajmniej 1/3 wszystkich nieruchomości w centrum miasta) nie stać na taki zbytek. Postanowiono zatem kupić używany, który można nabyć już za 7 tys. zł. Jednak to... nadal zbyt duży wydatek dla krakowskiego Kościoła, który postanowił w końcu rzecz całą rozegrać po swojemu. Caritas zamieścił w lokalnych mediach rozpaczliwe ogłoszenia, że potrzebne są środki na zakup ustrojstwa dla porzuconych maluchów. Oczywiście, podając numer swojego konta.
Znając ofiarność społeczeństwa, zwłaszcza w stosunku do malutkich, pokrzywdzonych przez los dzieci, nie trudno się domyślić, że zapewne wpłynie na ten cel znacznie wyższa kwota. Już sam wojewoda małopolski Jerzy Miller przekazał tysiąc złotych z budżetu województwa.
Zapewne  jak w większości podobnych przypadków  pozyskana nadwyżka pieniędzy będzie przeznaczona na ,,zbożny cel.

PAWEŁ PETRYKA

pod paragrafem

Porady prawne

Czy mogę wymusić na sądzie wyznaczenie kolejnej rozprawy i czy jeżeli pełnomocnik siostry  jej mąż  nie będzie przychodził na rozprawy bądź też w jakikolwiek sposób będzie próbował przesuwać ich termin, mogę zażądać, aby wyrok został wydany bez jego udziału?

Jedynym słusznym rozwiązaniem jest napisanie do sądu skargi na przewlekłość postępowania. Przy rozstrzyganiu o prawach i obowiązkach o charakterze cywilnym każdy ma prawo do rozpatrzenia jego sprawy przez sąd w rozsądnym terminie. W przypadku nieobecności pełnomocnika może Pan żądać potwierdzenia usprawiedliwienia tejże nieobecności na kolejnych terminach rozpraw.
(Podstawa prawna: Europejska Konwencja o Ochronie Praw i Wolności Człowieka; Ustawa z dnia 17 czerwca 2004 roku o skardze na naruszenie prawa strony do rozpoznania sprawy w postępowaniu sądowym bez nieuzasadnionej zwłoki)


Moja matka w 1993 r. dokonała darowizny swojej posiadłości na rzecz mojego brata, który zmarł w roku 2002. W akcie notarialnym zapisano, że brat w związku z darowizną ustanowił na rzecz matki służebność polegającą na prawie bezpłatnego dożywotniego korzystania przez nią z całego darowanego domu mieszkalnego oraz garażu środkowego, jak również zobowiązał się do ogrzewania zajmowanych przez nią pomieszczeń mieszkalnych własnym kosztem i staraniem, a ponadto wyraził zgodę na wpis tych praw we właściwej księdze wieczystej.
Roczną wartość wspomnianej służebności strony określiły na kwotę 5 mln złotych.
W 2006 roku spadkobierca mojego brata sprzedał rzeczoną nieruchomość razem ze służebnością.
1. Czy roczna wartość służebności podlega jakiejkolwiek waloryzacji kwotowej?
2. Czy wartość służebności obejmuje prawo do korzystania z domu i garażu oraz zobowiązanie do ogrzewania, czy obejmuje tylko ogrzewanie?

Ad 1: Służebności jako takie nie stanowią zobowiązań tzw. ściśle pieniężnych. W związku z powyższym wydaje się nie mieć do nich zastosowania art. 358 kodeksu cywilnego, przewidujący możliwość waloryzacji świadczenia. Służebność bowiem istnieje niezależnie od jej wartości, a jej cel ma charakter socjalny. Co więcej, ustawodawca nie przewidział możliwości waloryzacji wartości służebności, a Sąd Najwyższy nie zajął jak dotąd w tej sprawie stanowiska. Teoretycznie przy istnieniu odpowiedniego uzasadnienia możliwe jest zatem wystąpienie do właściwego sądu o waloryzację.

Ad 2: Z tego, co Pan napisał, wydaje się wynikać, że wartość służebności obejmuje całość zobowiązania, a więc poza ogrzewaniem  prawo do korzystania z domu i garażu.


Proszę o pomoc w następującej sprawie. Moja córka w chwili obecnej ma 23 lata i w 2003 roku rozpoczęła trwające 3,5 roku płatne studia wieczorowe na Wydziale Architektury. W związku z jej nauką płacę wysokie jak na polskie warunki alimenty: 1250 zł zajęte komorniczo plus koszta komornicze 200 zł, plus zadłużenie alimentacyjne  razem 1750 zł, co stanowi 60 proc. moich poborów. Według moich szacunków, córka po 8 semestrach nauki nie zdobyła licencjatu i w chwili obecnej przebywa za granicą. Nie mam z nią żadnego kontaktu i nie wiem, czy studia przerwała, czy ma urlop dziekański. Ale alimenty systematycznie są mi potrącane. Zostaje mi z poborów 1000 zł (na wynajem mieszkania i utrzymanie  nie mam po rozwodzie własnego lokum ani meldunku). Jakim sposobem mogę zmniejszyć te alimenty i czy w razie przerwania studiów lub nieterminowych zaliczeń, lub innych okoliczności starać się o wygaśnięcie obowiązku alimentacyjnego? Córka od początku nauki nie przedstawiła mi danych o przebiegu studiów. Uczelnia też nie udziela takich informacji, zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych. Jeżeli jest to możliwe sądownie, to bardzo proszę o wzór pozwu sądowego, gdyż w mojej sytuacji nie stać mnie na zastępstwo procesowe.

Obowiązek alimentacyjny na rzecz dziecka istnieje póty, póki dziecko nie jest w stanie utrzymać się samodzielnie, i o ile dochody z majątku dziecka nie wystarczają na pokrycie kosztów jego utrzymania i wychowania (art. 133 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego). Sam zakres tych świadczeń zależy zarówno od usprawiedliwionych potrzeb uprawnionego do alimentów (pańska córka), jak również od zarobkowych i majątkowych możliwości zobowiązanego (art. 135 par. 1 k.r.o.).
W opisywanej przez Pana sytuacji, może się Pan natomiast powołać na art. 138 k.r.o., który pozwala w razie zmiany stosunków żądać zmiany orzeczenia dotyczącego zakresu obowiązku alimentacyjnego  w tej jego części. Jest to jedyne powództwo, z którym można wystąpić w opisywanej przez Pana sprawie.
Zmiana stosunków może polegać na tym, że uprawniony (pańska córka) uzyska zdolność do samodzielnego utrzymania albo też na tym, że zwiększą się lub zmniejszą albo jej potrzeby, albo pana możliwości zarobkowe i majątkowe. Te wszystkie okoliczności należy, oczywiście, udowadniać.
Zatem właściwą drogą do realizacji Pana roszczenia jest postępowanie sądowe. Musi Pan zatem wystąpić do sądu z żądaniem zmiany orzeczenia co do wysokości alimentów. Sąd orzekając o wysokości alimentów, może również objąć nim okres sprzed wydania orzeczenia, a obejmujący sytuację od zmiany stosunków.
Sugerowałbym również zgłoszenie się do jednego z punktów bezpłatnej pomocy prawnej w celu weryfikacji bądź sporządzenia takiego pozwu. Warto również rozważyć sporządzenie wniosku o zwolnienie od kosztów sądowych oraz o ustanowienie dla Pana pełnomocnika z urzędu w sprawie. Stanowczo natomiast odradzam występowanie do sądu samodzielnie. Udział fachowego pełnomocnika pozwoli sprawnie przeprowadzić postępowanie w sprawie, jak również szczegółowo ocenić Pana szanse na obniżenie alimentów lub wygaśnięcie Pana obowiązku alimentacyjnego.
(podstawa prawna: ustawa z dnia 25 lutego 1964 r.; kodeks rodzinny i opiekuńczy DzU 64.9.59)


W 2004 roku pożyczyłem znajomym pewną kwotę pieniędzy.
W pisemnym oświadczeniu zobowiązali się oddać pieniądze za 3 miesiące  nie oddali. Rok temu wyjechali z całą rodziną do Anglii. Nie znam ich dokładnego adresu w Anglii. Do Polski przyjeżdżają na krótko i nie mogę ich spotkać. Czy mam szansę odzyskać te pieniądze? Czy są jakieś ustalenia miedzy Polską a Anglią regulujące te sprawy?

Jeżeli pożyczkobiorca ma stałe miejsce zamieszkania w Polsce, to wystarczy skierować pozew do sądu polskiego. Art. 34 kodeksu postępowania cywilnego stanowi, że powództwo o ustalenie istnienia umowy, o jej wykonanie, rozwiązanie lub unieważnienie, jak też o odszkodowanie z powodu niewykonania lub nienależytego wykonania umowy wytoczyć można przed sąd miejsca jej wykonania.


Mieszkam w mieszkaniu kwaterunkowym należącym do Urzędu Miasta w Gorlicach. Przejęłam je jako kompletną ruinę po alkoholiku wyeksmitowanym do pomieszczeń socjalnych. Zapewniono mnie wtedy (komisja zdawczo-odbiorcza), że pieniądze wydane na remont tego mieszkania odliczę sobie przy wykupie tego mieszkania na własność. Uwierzyłam na słowo, nie żądając na to pisma.
Obecnie chcę wykupić mieszkanie. Zażądałam, aby osoba wyceniająca uwzględniła moje rachunki za 8 tys. zł. Niestety, dowiedziałam się, że osoba ta nie ma takiego polecenia od UM w Gorlicach i wycenia to, co widzi  natomiast to UM może odliczyć tę kwotę. Niestety, ci udowadniają mi pismami, że remont wykonywałam bez ich zgody (na wszystko mam pisma, których nikt nie chce uwzględnić  a zgodnie z umową wynajmu mieszkania nawet wymianę wanny musiałam zgłaszać).
Burmistrz to ciężka artyleria, nic do niego nie dociera, również wojewoda w Krakowie nie był w stanie mi pomóc. Już nie wiem, co mam robić. Czy to ja muszę szukać przepisów w biurach nieruchomości i udowadniać urzędnikom, że mam rację?
Żyję z niskiej emerytury nauczycielskiej.

W opisywanym przez Panią stanie faktycznym wydaje się, że właścicielem mieszkania nie jest Urząd Miasta, tylko gmina Gorlice. O przeznaczeniu mieszkania do sprzedaży decyzję musi podjąć zatem gmina. Jeżeli wniosek o wykup zostanie rozpatrzony pozytywnie, zostaje wszczęta procedura. Rzeczywiście, to gmina decyduje, czy udzielić tzw. bonifikaty na wykup mieszkania komunalnego. Bonifikata jest ustalana w konkretnym przypadku poprzez uchwałę organu stanowiącego gminy, w Pani przypadku  Rady Miasta Gorlice. Ewentualne udzielenie bonifikaty i jej wysokość zależą przede wszystkim od lokalnych czynników politycznych  radnych należy przede wszystkim przekonywać. Niekiedy również konieczny będzie zwrot jej równowartości  np. w przypadku sprzedaży mieszkania w ciągu 5 lat od daty jego nabycia od gminy. Przeniesienie własności mieszkania nastąpi na podstawie umowy w formie aktu notarialnego, która zostaje podpisana dopiero w momencie zgody obu stron (Pani i gminy) na proponowane warunki wykupu.
Dodać należy, że przy wykupie może Pani negocjować wysokość dodatkowych opłat, takich jak koszt wyceny rzeczoznawcy (który normalnie obciąża wykupującego mieszkanie), stawki notariusza itd.
Jeśli nadal nie będzie się Pani zgadzać z uchwałą w sprawie bonifikaty, przysługuje Pani odwołanie od tej uchwały do odpowiedniego organu nadrzędnego. Przyjmuje się bowiem, że uchwały organów gminnych w indywidualnej sprawie administracyjnej mają charakter decyzji administracyjnej. Procedura odwołania będzie zatem podlegać regulacji kodeksu postępowania administracyjnego. Stwierdzić więc należy, że przysługiwać Pani będzie odwołanie do wojewody, które należy wnieść w ciągu 14 dni od dnia doręczenia Pani uchwały za pośrednictwem Rady Miasta. (Podstawa prawna: ustawa o samorządzie gminnym  DzU 01.142.1591 z późn. zm.; kodeks postępowania administracyjnego  DzU nr 30 z 1960 roku, poz. 168 z późn. zm.)


W dniu 10.10.2007 r. wykupiłem od spółdzielni mieszkanie, w którym jestem zameldowany od 1984 r. Urząd skarbowy żąda ode mnie zapłacenia podatku dochodowego w wysokości 19 proc. od uzyskanego dochodu. Wiem, że powinienem być zwolniony z tego podatku, jeśli przed sprzedażą byłem zameldowany na stałe przez co najmniej 12 miesięcy. US nie chce uwzględnić całego okresu mojego zameldowania od 1984 r., a jedynie od daty przeniesienia własności. Dowiedziałem się, że o tej kwestii wypowiedziała się Izba Skarbowa w Szczecinie i jej stanowisko jest korzystne dla mnie. Czy decyzja Izby Skarbowej w Szczecinie ma jakieś znaczenie w moim przypadku? Co powinienem zrobić, żeby nie płacić podatku?

Najlepszym rozwiązaniem byłoby złożenie wniosku do naczelnika właściwego dla Pana urzędu skarbowego o wydanie wiążącej interpretacji podatkowej. We wniosku tym powinien Pan wskazać na interpretację dokonaną przez dyrektora Izby Skarbowej w Szczecinie, która w uzasadnieniu do swojej decyzji (z 15 października 2007 r. nr DPB-2.35-416003-19/07) wyjaśniła, że wolne od podatku dochodowego są, zgodnie z art. 21 ust. 126, przychody uzyskane z odpłatnego zbycia:
ń budynku mieszkalnego, jego części lub udziału w takim budynku,
ń lokalu mieszkalnego stanowiącego odrębną nieruchomość lub udziału w takim lokalu,
ń spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu mieszkalnego lub udziału w takim prawie,
ń prawa do domu jednorodzinnego w spółdzielni mieszkaniowej lub udziału w takim prawie  jeżeli podatnik był zameldowany w wymienionym budynku lub lokalu na pobyt stały przez okres nie krótszy niż 12 miesięcy przed datą zbycia.
Nie jest zatem konieczne, by podatnik był właścicielem nieruchomości mieszkalnej przez ten okres, istotny jest fakt zameldowania na pobyt stały w danym lokalu mieszkalnym czy budynku. Stosunki własnościowe przypadające na okres 12 miesięcy pozostają bez wpływu na możliwość skorzystania ze zwolnienia.
Naczelnik urzędu skarbowego powinien wydać interpretację pomyślną dla Pana, ponieważ dążenie do zapewnienia jednolitego stosowania prawa podatkowego jest jednym z zadań organów podatkowych. Jeżeli jednak otrzymałby Pan rozstrzygniecie dla siebie niepomyślne, może Pan odwołać się do dyrektora Izby Skarbowej, a jeżeli ten podtrzymałby niepomyślną dla Pana decyzję, przysługuje Panu prawo do złożenia skargi do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. (Podstawa prawna: ustawa z dnia 29 sierpnia 1997 r. Ordynacja podatkowa, DzU 05.8.60; ustawa z dnia 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych, DzU 00.14.17)



pod paragrafem

Wypiłeś  ojczyzna zapłaci

Jaki jest wymiar sprawiedliwości, każdy słyszy i widzi  miliony spraw, brak pieniędzy na inwestycje, kłopoty kadrowe... Tyle choroba. Lekarstwa są, a oto jedno z nich...

Jeśli wierzyć w to, co z nakazu sądów publikują gazety, duży wkład w dołowanie Temidy wnoszą pijani kierowcy, bo do ich hobby państwo słono dopłaca. Jak nie masz pracy, to giniesz z głodu  ojczyzna niewiele ci pomoże. Kiedy jednak wypijesz i siądziesz za kółkiem, nie bój żaby  koszty procesu i adwokata z ochotą sprezentuje ci państwo polskie. A jest tego dobrze ponad 1000 złotych...
W czerwcu ub. roku przemyska policja zatrzymała rowerzystę, który wydmuchał 2,43 promila. Już po 3,5 miesiącach stanął przed sądem, gdzie dostał rok w zawiasach (na 4 lata), zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów przez 10 lat, 400 zł grzywny, zobowiązanie powstrzymania się od nadużywania alkoholu i premię  podanie wyroku do publicznej wiadomości (tygodnik Życie Podkarpackie z 2 stycznia br.). Nieźle  powiecie...?
Zwyczajowo jednak skazanego zwolniono od ponoszenia kosztów sądowych i opłat  wziął to na siebie Skarb Państwa. Podobnie jak 878,40 zł honorarium należnego jego adwokatowi z tytułu nieopłaconej pomocy prawnej. W sumie, licząc z kosztami procesu (kilkaset złotych), nagroda za jazdę po pijaku wynosi dobrze ponad tysiąc złotych. Te pieniądze trzeba wcześniej zabrać komuś (służba zdrowia, oświata, pomoc społeczna?...), aby w państwowym sezamie, jakim jest budżet, słupki zagrały.
O wiele gorzej od kierowcy pijaka narażającego innych na niebezpieczeństwo utraty zdrowia, a nawet życia, traktowane są osoby, którym zdarzy się powrócić do kraju z kartonem ruskich papierosów. Jednego z przemyskich Czytelników FiM przyłapano na granicy w Medyce na zbrodni  wwoził z Ukrainy do RP 10 paczek papierosów o łącznej wartości celnej... 19 zł. Ot, chciał sobie chłopina troszku przyoszczędzić na wędzeniu płuc. Urząd celny w... akcie oskarżenia do sądu zarzucił zbrodniarzowi uszczuplenie należności celnej o 10,90 zł, należnego podatku akcyzowego w wysokości 62,80 zł oraz 20,40 zł podatku VAT. Łaskawy sąd w oparciu o cztery artykuły i tyleż paragrafów kodeksu karno-skarbowego przyłożył 100 zł grzywny, orzekł przepadek fajek na rzecz Skarbu Państwa i zarządził ich komisyjne zniszczenie. Przemytnika  podobnie jak rowerzystę  zwolniono z kosztów sądowych, ale orzeczona grzywna była wyższa niż wartość uszczuplenia, więc tu przynajmniej budżet państwa wiele nie dopłacił.
Podobnych opisywanym spraw są setki tysięcy rocznie. Kosztują państwo, czyli nas  podatników  grube miliony. Czy naprawdę muszą?

JANUSZ ADAMSKI



a to polska wŁaŚnie

Zawód: szpieg

Attach wojskowego Ambasady RP w Mińsku zainteresowało, dlaczego polski wywiad płaci agentom za rewelacje, które on znajdował w lokalnej prasie. Attach zainteresowała się prokuratura...

Oczy i uszy polskiego wywiadu skierowane są przede wszystkim na Rosję i Białoruś. Nie dlatego, że nas tam nie lubią, ale tak po prostu wynika z NATO-wskiego podziału obowiązków sojuszniczych oraz geograficznego usytuowania. Ofi cjalnie nazywa się ów proceder uzyskiwaniem, analizowaniem, przetwarzaniem i przekazywaniem właściwym organom informacji mogących mieć istotne znaczenie dla bezpieczeństwa i międzynarodowej pozycji Rzeczypospolitej Polskiej oraz jej potencjału ekonomicznego i obronnego, ale wiadomo, że chodzi o normalne, stare jak świat szpiegostwo. Profesję, na którą państwo wydaje całkiem niemałe pieniądze (w budżecie na 2008 r. zarezerwowano ponad 159 mln zł dla cywilnej Agencji Wywiadu, liczącej sobie 1034 funkcjonariuszy, zaś o połowę mniejsza Służba Wywiadu Wojskowego otrzyma do dyspozycji 79,5 mln zł), przy efektach całkiem nieznanych opinii publicznej.
Wszędzie na świecie w ryzyko zawodu szpiega wpisane jest zdemaskowanie go przez kontrwywiad państwa, w którym pracuje. I tylko polscy wywiadowcy ryzykują podwójnie, bowiem ich przeciwnik czai się również w Warszawie.
Niewiarygodne? Sami przecieraliśmy oczy i uszy, gdy doszły nas wieści, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie  wespół z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego  próbuje ugotować nazbyt uczciwego ofi cera wywiadu działającego onegdaj na Białorusi...

W kwietniu 2004 r. cała Polska zawrzała z oburzenia, bo funkcjonariusze Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Białorusi zatrzymali w Mińsku naszego attach wojskowego  pułkownika Kazimierza Witaszczyka.
Białorusini twierdzili wówczas, że złapali go na gorącym uczynku podczas odbierania materiałów szpiegowskich. W konsekwencji uznali płka Witaszczyka za persona non grata i ekspresowo wydalili tam, skąd przybył.
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poszło w zaparte i zarzekało się w ofi cjalnych komunikatach, że naruszająca normy wynikające z traktatów międzynarodowych akcja białoruskiego kontrwywiadu była wynikiem działania sił chcących zepsuć stosunki dwustronne, które w ostatnim czasie uległy poprawie, zaś attach został jedynie wezwany do Warszawy na pilne konsultacje.
Przez rok trwały wzajemne retorsje:
 Polska wydaliła attach wojskowego ambasady Białorusi  Wiktora Chowańskiego  za co nasi sąsiedzi zza Buga uznali osobą niepożądaną I sekretarza polskiej ambasady Marka Bućkę;
 Wkrótce wyrzuciliśmy oficjalnego stałego przedstawiciela Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Białorusi Giennadija Kotowicza, a wraz z nim  w odwecie za Bućkę  radcę ambasady Białorusi Maksima Ryżenkowa, na co Mińsk odpowiedział kierownikiem Wydziału Konsularnego naszej tam ambasady, Andrzejem Buczakiem;
 Polska nie pozostała dłużna, rewanżując się za Buczaka Mikołą Pietrowiczem, radcą ambasady Białorusi, przez co z Mińska musiał natychmiast wrócić do Warszawy radca ambasady  Andrzej Olborski.
Niezbadane jest wnętrze paranoidalnego umysłu prezydenta Aleksandra Łukaszenki  wściekał się wówczas tygodnik Wprost, a niewinnie posądzony o ingerowanie w cudze sprawy Bućko określił mianem noża wbitego w plecy białoruskiej opozycji decyzję polskiego MSZ o powrocie do Mińska ambasadora Tadeusza Pawlaka, wycofanego stamtąd na czas bezsensownych, bo zakończonych remisem rozgrywek.
Dodajmy, że rozgrywek rozpętanych z powodu attach, który faktycznie był żołnierzem polskiego wywiadu (rzecz wyszła defi nitywnie na jaw w raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych), działającym w Mińsku pod przykryciem dyplomaty.
Na przykładzie następcy płka Witaszczyka pokażemy, czego ta historia nauczyła nasze specsłuży...

Nie ma żadnych problemów w stosunkach między białoruskimi i polskimi wojskowymi, a nowy attach wkrótce obejmie wakujące stanowisko  oświadczył 17 lutego 2005 r. w Mińsku minister obrony Białorusi Leanid Malcau po powrocie z oficjalnej wizyty w Polsce.
I rzeczywiście: wiosną 2005 r. płk Marek S.  znany i wysoko ceniony przez sojuszników z NATO analityk polskiego wywiadu, pracujący na tzw. kierunku wschodnim w Zarządzie Studiów i Analiz WSI  został mianowany attach wojskowym polskiej ambasady w Mińsku.
 Jego podstawową wadą  jak się później okazało  było to, że znał Rosję i Białoruś jak własną kieszeń, bowiem właśnie do niego trafi ały przed wyjazdem na placówkę wszelkie stamtąd meldunki wywiadowcze. Brał też udział w lotach obserwacyjnych nad Kaliningradem i Białorusią, realizowanych w ramach traktatu Otwarte Przestworza, oraz kilku oficjalnych  wykonywanych na zasadzie wzajemności  inspekcjach jednostek wojskowych za naszą wschodnią granicą. Przy jego biegłej znajomości języka rosyjskiego po prostu nie sposób było go oszukać jakimiś gazetowymi rewelacjami, za które niektórzy płacili rzekomym agentom setki, a czasem nawet tysiące dolarów, odpalając prawdopodobnie działkę zatwierdzającym te wypłaty decydentom w Warszawie  mówi FiM czynny ofi cer wywiadu mający za sobą krótką karierę w Mińsku.
Odnotujmy w tym miejscu, że w inkryminowanej drugiej połowie 2005 r. przełożonymi niektórych byli: płk Krzysztof S., kierujący Zarządem Wywiadu WSI, i jego prawa ręka  mjr Ryszard Sz.

W ślad za płk Markiem S. przyjechał do Mińska jego nominalny zastępca na stanowisku attach wojskowego, ppłk Paweł R.
 O ile Marek S. był wyspecjalizowanym analitykiem, to ten pracował w służbie wydobywczej, kaście najwyższego uprzywilejowania w wywiadzie. Był rezydentem w Olsztynie, później w Gdańsku, a w 2005 roku przerzucono go na Białoruś  wylicza nasz informator.
Podczas okresowych pobytów w Warszawie płk Marek S. miał okazję przekonać się, że raporty wywiadowcze nadsyłane z Białorusi, za które rzekomi agenci współpracujący z polskim wywiadem biorą ciężkie pieniądze, są częstokroć ordynarnie preparowanymi tłumaczeniami artykułów z miejscowej prasy lub ogólnodostępnych publikacji internetowych. Meldował o przekręcie swoim przełożonym, lecz ci nie reagowali.
Gdy władzę przejęli bracia Kaczyńscy, stanowisko zastępcy szefa WSI ds. operacyjnych objął ich zaufany płk Jan Żukowski, którego oszałamiającą karierę w wojskowych specsłużbach dwukrotnie już opisywaliśmy (Szczep druha Macierewicza i Karty rozdaje CIA  FiM 45/2007 oraz 1/2008).
W grudniu 2005 r. płk Marek S. przyjechał z żoną na święta do Warszawy.
Podobno miał nadzieję, że nowe kierownictwo WSI jest prawe i sprawiedliwe nie tylko z nazwy.
Gorzko się rozczarował...
 Pierwsza wróciła do Mińska żona Marka S., ponieważ on musiał jeszcze pozostać w kraju. Stwierdziła, że ich mieszkanie jest splądrowane i okradzione z pieniędzy i osobistej dokumentacji, a włamywacz dostał się do środka, nie uszkadzając zamków w drzwiach. Kobieta zaalarmowała telefonicznie męża, ten polecił jej, żeby zgodnie z obowiązującymi procedurami zawiadomiła o incydencie kierownictwo ambasady.
Ponieważ ambasadora nie było wówczas w Mińsku, do mieszkania przyszedł jego zastępca Marian Siemakowicz w towarzystwie szefa ochrony placówki dyplomatycznej Krzysztofa O. z ABW. Wkrótce zjawiła się też białoruska prokuratura i milicjanci, którym ci naiwniacy pozwolili godzinami grasować po mieszkaniu, zbierać wszelkie możliwe odciski palców i przeglądać zakamarki. A zresztą diabli wiedzą, co tam jeszcze robili, bo nikt tego nie kontrolował  relacjonuje nam były ofi cer Biura Bezpieczeństwa WSI, swoistego kontrwywiadu wewnętrznego tej formacji.
Milicja niczego nie wykryła, ale wkrótce okazało się, że sprawcą włamania do mieszkania, attach był jego zastępca, ppłk Paweł R., korzystający z pomocy innego rezydenta wywiadu  mjra Sławomira P.
Czego szukali?
 Pretekstu do odwołania z placówki człowieka przeszkadzającego im w interesach. Przeszkadzającego również ich mocodawcom z Warszawy, bo wyszło później na jaw, że mieli zgodę centrali na tę operację. Musiała pochodzić z najwyższego szczebla, w domyśle od Żukowskiego, skoro nikt nie poinformował o tym naszego Biura Bezpieczeństwa  dodaje cytowany wyżej oficer WSI.
Płk. Markowi S. zabroniono powrotu do Mińska. Tuż przed świętami został przyjęty przez ówczesnego ministra obrony narodowej Radosława Sikorskiego, który poinformował podwładnego, że dla jego bezpieczeństwa podjął decyzję o wycofaniu go z Białorusi.

Ppłk Paweł R. i mjr Sławomir P. znaleźli w mieszkaniu swojego szefa notatki. Podobno takie, które powinien trzymać w sejfi e. Prokuratura wojskowa wszczęła w tej sprawie śledztwo. Płk Marek S. może spodziewać się najgorszego, włamywacze mają się świetnie. Ten pierwszy nadal działa w Mińsku, drugi otrzymał lukratywną posadę w Brukseli. Mianowany w międzyczasie generałem dywizji Żukowski, po odwołaniu ze sprawowanej ostatnio funkcji Komendanta Głównego Żandarmerii Wojskowej został doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Jedyną pociechą jest to, że winnym nie okazał się prezydent Łukaszenko, co mogłoby spowodować kolejną dyplomatyczną burzę...

ANNA TARCZYŃSKA
tarczynska@faktyimity.pl



przemilczana historia

Porażeni STRACHEM cd.

Nie milknie dyskusja na temat książki Strach J.T. Grossa. Media prawicowe z Rzeczpospolitą i Radiem Maryja na czele przypuściły wściekły atak na autora, nazywając go kłamcą i polakożercą. Media centrowe i lewicowe próbują rzecz całą widzieć jako kontynuację niełatwego, ale przecież oczyszczającego dialogu polsko-żydowskiego. My zaś z uporem podkreślamy od dawna (całe lata przed publikacją Grossa), że polski antysemityzm ma swoje korzenie w kościelnej kruchcie.

Na liczne prośby Czytelników drukujemy kilka kolejnych fragmentów książki Grossa. W większości będą to cytaty oryginalnych dokumentów z pierwszych powojennych lat. Czy coś się od tamtego czasu zmieniło? Sprawdźcie sami, włączając Radio Maryja czy wertując Nasz Dziennik.
Prymas Hlond, zapytany w czasie konferencji prasowej po pogromie kieleckim, dlaczego mimo powtarzających się próśb nie wydał do tej pory listu pasterskiego przeciwko antysemityzmowi, odpowiedział, że nie uważał, aby dotychczas były wystarczające powody do zabrania głosu w tej sprawie przez episkopat.
Ale w końcu głos w sprawie pogromu zabiera kuria kielecka i w specjalnym komunikacie oświadcza, że:
Fakt ten jest tym karygodniejszy, że działo się to na oczach młodzieży i nieletnich dzieci.
Czyli co? Gdyby dzieci nie widziały zbiorowego mordowania niewinnych ludzi, cała sprawa byłaby mniej karygodna?!
Zupełnie nie ma sobie nic do zarzucenia Hlond (licznym swoim podwładnym również) także w wydanym w końcu komunikacie:
Jeżeli mimo gwałtownego podniecenia w Kielcach w ostatnim tygodniu panował tam ład i spokój  głosi ostatnie zdanie punktu trzeciego  przypisać to należy przede wszystkim celowemu i łagodzącemu wpływowi duchowieństwa.
No tak, kilkadziesiąt trupów to ład i spokój. W końcu pan prymas przestaje bawić się w eufemizmy i mówi wprost:
Pragnę, by sprawa żydowska w świecie powojennym znalazła wreszcie swe właściwe załatwienie.
Czy właściwe załatwienie nie kojarzy się nam aż nazbyt z nazistowskim ostatecznym rozwiązaniem?
A dlaczego tak? Po co? Odpowiada na to ówczesny episkopat:
Pierwsze pytanie, które się nasuwa przy omawianiu zajść kieleckich, to pytanie, dlaczego do nich doszło (...).
Odpowiedź może być tylko jedna. Dlatego, że tłum nienawidzi Żydów (...).
Żydzi są nielubiani, a nawet znienawidzeni na całym obszarze Polski. Jest to zjawisko nieulegające najmniejszej wątpliwości (...).
No i nareszcie wszystko jasne. Żydzi sami sobie są winni. Gdyby byli lubiani, nie zostaliby wymordowani. Ot, proste, nieprawdaż?
W komunikacie episkopatu czytamy jasną tego twierdzenia wykładnię:
Analiza wypadków i zeznania świadków doprowadzają nas do następujących wniosków w sprawie zajść kieleckich 4 lipca 1946 roku. Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami.
Jakże piękne wytłumaczenie narodowej hańby i swojego w niej udziału.

Jan Tomasz Gross w Strachu podsumowuje to wszystko tak:
Antysemityzm, zjawisko rozpowszechnione w chrześcijańskiej Europie, był integralną częścią polskiego katolicyzmu w pierwszej połowie dwudziestego wieku. I nie byłoby w tym nic szczególnie oryginalnego ani ważnego, gdyby nie to, że nadeszła okupacja hitlerowska, a wraz z nią postępująca brutalizacja prześladowań Żydów. I chociaż wymuszona izolacja społeczna i pauperyzacja Żydów jawić się mogły wielu Polakom jako spełnienie od dawna wysuwanych postulatów, to przecież równia pochyła prześladowań wkrótce doprowadziła do otwartego mordowania Żydów. I co wtedy? Co miał prawo czuć i jak się zachować w tej nowej sytuacji Polak katolik i jednocześnie antysemita?
(...)
I w tym ujęciu możemy zrozumieć, dlaczego podczas okupacji zostało w Polsce złamane tabu chrześcijanina.
Bo mimo że księża są tylko ludźmi i nie można od nich oczekiwać, aby się zbytnio różnili zachowaniem od środowiska, w którym sprawują posługę, to jednak duszpasterze powinni byli bezwzględnie głosić nakaz posłuszeństwa przynajmniej jednej zasadzie dekalogu:
że człowiekowi człowieka zabijać nie wolno. Musimy sobie powiedzieć, że tej elementarnej samowiedzy  w odniesieniu do Zagłady Żydów dokonanej na polskiej ziemi  klerowi katolickiemu zabrakło. Nawet szczególnie szanowany po wojnie za postawę wobec władz okupacyjnych kardynał Adam Sapieha nie oprotestował u gubernatora Franka nazistowskiej akcji mordowania Żydów. Nie ma w jego wypowiedziach ani w ówczesnych wypowiedziach innych hierarchów polskiego Kościoła  wspomina w wywiadzie, który ukazał się już po jego śmierci, ksiądz Stanisław Musiał  nic, nie ma żadnych śladów współczucia czy troski . To jest przerażające.
Tak, to jest przerażające i haniebne!

MAREK SZENBORN



ze świata

Na zdrowie!

Karnawał to czas, gdy gazety tradycyjnie doradzają czytelnikom, jak bronić się przed kacem, nie popadając w abstynencję. Lista cudownych środków powiększa się z każdym rokiem. Szlagierami są nowe metody z atestami naukowymi.

Pijaństwo towarzyszy gatunkowi ludzkiemu od czasu zejścia z drzewa i golnięcia sfermentowanego soku z palmy. Dziwne, że przez tak długi czas nie wypracowano jakiegoś skutecznego środka na poradzenie sobie z jego niemiłymi konsekwencjami. Przeprowadzono zaledwie kilka poważnych badań nad kacem, sposobami zapobiegania mu i eliminowaniem objawów. Mało tego: nauka wciąż nie ma pełnej jasności, na czym polega to, że wieczorem jest się w euforii, a rano leży z kompresem na głowie. A przecież skacowani pracownicy powodują wielkie straty. Jednak nikt nie podejmuje publicznie dyskusji ani badań, bo nie marzy mu się tytuł obrońcy pijaków.
Prof. Robert Swift, psychiatra z Brown University w USA, uważa, że kac to nic innego jak syndrom odstawienia alkoholu, tak nieprzyjemnie odczuwany przez walczących z nałogiem. Kiedy poziom alkoholu we krwi obniża się, organizm zwalnia neurochemikalia mające przeciwdziałać jego działaniu nasennemu. Stąd bicie serca, dreszcze, nudności, nadwrażliwość na światło i dźwięk. Kac osiąga apogeum, gdy poziom alkoholu spadnie do zera  głosi teoria prof. Swifta.
Każdy reaguje na alkohol odmiennie  konstatuje dr William Carey z Cleveland Clinic. Wiele zależy od genetyki i płci. Wątroba potrzebuje średnio godziny na spalenie butelki piwa, kieliszka wina lub wódki i rozkłada alkohol najpierw na trujący acetaldehyd, któremu zawdzięczamy wiele kacowych przeżyć. Znaczenie ma też to, co się pije, bo produkty uboczne destylacji i fermentacji są kacogenne; rozkładają się bowiem na metanol, a potem formaldehyd, używany do konserwacji zwłok. Im bardziej kolorowy alkohol, tym większy kac. Poza tym alkohol odwadnia, powodując ból głowy i pragnienie. Do tego dochodzi syndrom świąteczny  nieregularny rytm serca. Niektórzy ludzie miewają kaca nawet po dwóch kieliszkach  mówi prof. Swift. Najbardziej cierpią  co za niesprawiedliwość  pijący umiarkowanie i do towarzystwa. Zwłaszcza kobiety, których organizmy mają mniej enzymu rozkładającego alkohol i które doświadczają gorszych konsekwencji nadużycia.
Na koniec najgorsze: nie wyrzucajcie pieniędzy na wszystkie reklamowane środki antykacowe  radzą eksperci. Działa do pewnego stopnia aspiryna, kawa, inne płyny i jedzenie, choć sponiewierany żołądek protestuje. Niektórzy zalecają wysiłek fizyczny: jeśli nie umrzecie natychmiast (to typowe pierwsze wrażenie), szybko poczujecie się lepiej, bo na kaca najlepsza jest praca. Tylko żadnych klinów!

ZW

ze świata

Miasta rozpusty

Kiedy mówi się o miejscach największej aktywności seksualnej, na myśl przychodzi kipiący fantazją i erotyką Paryż, może Hamburg lub Rzym. Ale na pewno nie Denver  zimne miasto w Górach Skalistych na wysokości 1700 metrów...

Tymczasem to właśnie Denver jest światową stolicą seksu, a wyżej niż Paryż i Rzym sytuują się teksańskie San Antonio i Cincinnati w stanie Ohio. Nie chodzi jednak o fantazje seksualne mieszkańców, lecz o częstotliwość kopulacji, szacowaną na podstawie sprzedaży kondomów i innych środków antykoncepcyjnych. Jeśli średnią określimy jako 100, to Denver ma współczynnik 289! Na dalszych miejscach w USA plasują się: Seattle, Waszyngton i pruderyjno-mormońskie Salt Lake City. Miasta uznawane za moralnie zepsute  Nowy Jork, Los Angeles, a nawet Las Vegas  znajdują się na liście znacznie dalej.
Wyniki nie przesłaniają innego niepokojącego obrazu: wedle danych firmy kondomowej Trojan, amerykański singel w wieku 1854 lata używa prezerwatywy tylko co czwarty raz podczas 2 miliardów (!) stosunków seksualnych rocznie odnotowywanych w Stanach.
Przy okazji można wspomnieć o najnowszych trendach w sprzedaży zabawek erotycznych. Wielką rolę odgrywa tu telewizja. Kiedy w roku 1998 wyemitowano odcinek serialu Seks w wielkim mieście, w którym wspominano o modelu wibratora intymnego Królik, sprzedawcy tego modelu zbili fortuny w ciągu paru dni. Przez lata zabawki seksualne dyskretnie nabywały głównie niezaspokojone kobiety, starając się osiągnąć orgazm przez masturbację. Lecz w ostatnich latach odnotowuje się zmiany: zabawki kupują (i wykorzystują wspólnie) pary. Większość tych zabawek (75 proc.) to wibratory.
Mimo to dr Michael Reece, dyrektor Centrum Promocji Zdrowia Seksualnego na Uniwersytecie Indiany, ubolewa, że Amerykanie są wciąż tragicznie niedouczeni, jeśli chodzi o konsekwencje stosunków seksualnych. Połowa przypadków chorób wenerycznych (ich liczba w USA rośnie) dotyczy młodych ludzi w wieku od 15 do 24 lat. Mamy zdumiewająco wysoki poziom seksualnego analfabetyzmu  stwierdza dr Reece.

JF



ze świata

Podróż po orgazm

Klientami dość popularnej (i potępianej) turystyki seksualnej byli dotychczas mężczyźni z bogatszych krajów Zachodu, podróżujący do Azji. Ale narodziła się damska odnoga tego biznesu, mająca zaspokoić seksualne apetyty starszych kobiet.

Najprężniej rozwija się on w Kenii. Co piąta samotna pani odwiedza ten kraj, bo jest on pełen dużych, młodych chłopców, którzy lubią starsze dziewczynki. Oprócz doznań erotycznych wyprawa niesie dreszcz emocji i posmak ryzyka: uda się czy nie? Pozostać zdrowym, rzecz jasna. Julia Davidson, badaczka z Nottingham University interesująca się tym zagadnieniem, twierdzi, że większość starszych dziewczynek stroni od kondomów, bo nie mieszczą się w ich fantazjach erotycznych. A 6,9 proc. populacji Kenii choruje na AIDS...
O ile klienci męscy płacą za seks gotówką, panie poszukujące chwilowego partnera z młodym ciałem wzdragają się przed prostytucją. Ich kochankowie otrzymują, oczywiście, gratyfikację, ale w postaci obiadu w restauracji, upominku, wspólnej wycieczki czy nocy w drogim hotelu. Dla wielu sam seks z białą damą jest dość pociągający.
Nie ma w tym nic złego  uważa prezes Kenijskiego Zarządu Turystyki, Jake Grieves-Cook. Ale niektórym manedżerom hotelowym to nie w smak i starają się nie wpuszczać do hoteli tubylców. Davidson również traktuje te rozrywki z lekkim potępieniem, widząc w nich pozostałości kolonialnej przeszłości. Do Kenii ciągną też faceci  brzuchaci, łysawi playboye z Niemiec czy Anglii, bo gotowa jest zrobić im dobrze  za konkretną opłatę  armia tysięcy młodych dziewczyn, z których jedna trzecia jest w wieku 1218 lat.

ST

ze świata

Auto dla pijaka

Dobra wieść dla kierowców, którzy mają problemy z trzeźwością za kierownicą. Na targach elektroniki w Las Vegas szef koncernu General Motors obwieścił, że jego firma przygotowuje się do wypuszczenia na rynek samochodu samokierującego się.

To wcale nie fantastyka naukowa  zapewniano. Większość elementów do konstrukcji takiego auta jest już gotowa. Są radarowe urządzenia sterownicze, sensory ruchu, urządzenia ostrzegawcze, układy elektronicznej stabilizacji, mapy satelitarne. Problemy nie są natury technicznej, ale ludzkiej. Trzeba zmodyfikować regulacje rządowe i przepisy prawne, no i okiełznać potrzebę dociskania gazu, choć z tym ograniczaniem wielu kierowców może mieć problemy.
Samochód samojezdny będzie początkowo używany na autostradach, a do kierowcy będzie należeć kontrola nad pojazdem na miejskich ulicach. Przewiduje się, że nowa technologia zredukuje liczbę wypadków (95 proc. wypadków drogowych w USA to wynik błędów kierowców; rocznie ginie w ten sposób 42 tys. ludzi).
Nie oznacza to jednak, że wszystkie problemy już rozwiązano. Odbył się właśnie sponsorowany przez Pentagon rajd 35 samojezdnych aut. Jedno o mało nie wjechało w mur, a inne z niewiadomych przyczyn skręciło i zaparkowało pod garażem.

PZ

ze świata

Kieliszek i przysiad

Umiarkowana (z naciskiem na to słowo) konsumpcja alkoholu obniża ryzyko chorób serca o 30 proc. w porównaniu z kompletną abstynencją.

Do zdrowego serca przyczynia się też wysiłek fizyczny. Takie są konstatacje wielu badań. Po raz pierwszy jednak przeprowadzono studium dające odpowiedź na pytanie o zdrowotne konsekwencje niewielkich dawek alkoholu i ćwiczeń fizycznych łącznie. Trwało ono 20 lat i obejmowało 12 tys. osób. Rezultat: ryzyko śmierci z powodu schorzenia serca jest o 4450 proc. mniejsze w przypadku lekko pijących i dbających o kondycję. Do takich wniosków doszedł zespół prof. Mortena Gronbaecka z uniwersytetu w Kopenhadze.
Przez umiarkowane picie rozumie się najwyżej 2 drinki dziennie.

TN

ze świata

Słonik dla dziecka

Do premiera Wielkiej Brytanii wpłynęła petycja obywatelska podpisana przez 650 sygnatariuszy. Wzywa rząd Królewskiej Mości, by zalegalizował sprzedaż słoni w sklepach zoologicznych.

Uważamy, że każde brytyjskie dziecko odniosłoby korzyść z posiadania słonia jako zwierzęcia domowego. Pragniemy, by zalegalizował pan import słoni z Afryki i Indii i umożliwił sprzedaż ich w sklepach. Słonie są stworzeniami, o których dzieci, gdyby je posiadały, mogłyby się wiele dowiedzieć. Mogłyby je bez problemu trzymać w tanio zbudowanych szopach. Podobno sygnatariusze zyskali poparcie dla petycji znanego prezentera telewizyjnych programów przyrodniczych, Davida Attenborougha.
Rząd z powagą odniósł się do petycji. W odpowiedzi ze smutkiem donosi, że nie może, niestety, rozpatrzyć jej pozytywnie: Rząd uważa, że słonie nie są dobrymi zwierzętami domowymi.
Słoń waży ok. 7 ton i ma 3,6 metrów wzrostu.

CS

koŚciÓŁ powszedni

Kościół i ludobójstwo

Tu nie chodzi tylko o przemoc seksualną i fizyczną, tu chodzi o ludobójstwo, o morderstwa  oświadczył Kevin Annett, organizator pikiety przed katedrą Świętego Różańca w kanadyjskiej metropolii Vancouver, która odbyła się 9 stycznia.

Organizacja Przyjaciele i Rodziny Zaginionych pragnęła przekazać list dla arcybiskupa Raymonda Roussina, apelujący o ujawnienie lokalizacji zbiorowych mogił, w których ludzie Kościoła, w tym księża, potajemnie grzebali zwłoki indiańskich dzieci z internatów i szkół zawodowych na terenie Kanady. Obiektów takich było ponad 100, a w latach 18701990 przebywało w nich ponad 100 tys. nieletnich Indian.
Annett, były pastor Kościoła Zjednoczonego, twierdzi, że posiada informacje, iż śmiertelność w tych placówkach sięgała 50 proc. Dzieci po prostu znikały. Zgony spowodowane były gruźlicą lub aktami przemocy. Do placówek pielgrzymowały tabuny pedofilów, głównie duchownych. Annett utrzymuje, że zna lokalizację 6 miejsc, w których w masowych grobach grzebano zmarłe dzieci. Uzyskał je  jak twierdzi  od byłych rezydentów szkół z internatami, którym kazano... pomagać w pozbywaniu się ciał kolegów. Szkoły były prowadzone nie tylko przez kler katolicki, ale również anglikanów oraz Kościół Zjednoczony. Annett napisał na ten temat książkę i nakręcił film dokumentalny.
Do demonstrantów wyszedł rektor katedry  ks. Glenn Dion. Oświadczył, że on o sprawie nic nie wie. Wie natomiast, że dane Annetta są przesadzone. Wezwał wszystkich, którzy mają w tej sprawie konkretne informacje, do poinformowania władz.
Akty przemocy w placówkach szkolących indiańskie dzieci w Kanadzie nie ulegają wątpliwości. Rząd federalny powołał do życia Komisję Prawdy i Pojednania, wzorującą się na pierwowzorze z RPA i wyasygnował na odszkodowania dla ofiar oraz ich rodzin 60 mln dolarów. Komisja podejmie śledztwo w sprawie zbiorowych grobów.

ZW



koŚciÓŁ powszedni

Warunek dla B16

W kwietniu z wizytą do USA przybędzie Benedykt XVI. Niektórzy Amerykanie są zdania, że przedtem powinien podjąć ważną decyzję.

Zanim papież przybędzie do USA, niech przynajmniej najpierw wyśle na emeryturę kardynała Bernarda Lawa, w latach 19842002 arcybiskupa Bostonu  apeluje organizacja Survivors Network reprezentująca ofiary pedofilii kleru. Pod jej listem do Benedykta podpisuje się także niezależne ugrupowanie katolików Voice of Faithful (Głos Wierzących).
Law został zmuszony przez bostońskich wiernych do ustąpienia, mimo że Jan Paweł II pragnął, by pozostał na stanowisku. Wynagrodził mu to  obrażając jednocześnie ofiary księży, których krył i którym pomagał Law  czyniąc go zwierzchnikiem jednego z najważniejszych rzymskich kościołów, bazyliki Santa Maria Maggiore. Kardynał zasiada wciąż w ośmiu watykańskich kongregacjach, jest widoczny i aktywny na forum kościelnym. Poszkodowani i ich rodziny, do których krzywdy się z premedytacją przyczynił, nie mogli przejść nad tym do porządku dziennego. Poczynania kardynała Lawa otwarcie prowadziły do tragicznej destrukcji życia setek ufnych i niewinnych dzieci, do szkody, której można było zapobiec  czytamy w liście.
Ponieważ wyższy kler ma wrodzoną awersję do ulegania postulatom i prośbom świeckiego motłochu (dlatego właśnie Wojtyła odmawiał dymisji Lawa, choć jego wina była ewidentna), należy wątpić, czy Benedykt uczyni to, o co jest proszony, w bardzo zresztą grzecznej i dyplomatycznej formie. Przypuszczalnie dlatego właśnie postanowił nie odwiedzać podczas wizyty Bostonu  największego miasta USA, zamieszkanego przez większość katolicką. Sporo katolików uważa, że podczas pobytu w Ameryce papież powinien wypowiedzieć się na temat skandalu pedofilii i spotkać z ofiarami. Jan Paweł II nigdy nie chciał się na to zgodzić, mimo że poszkodowani niejednokrotnie przyjeżdżali do Watykanu i zabiegali o audiencję.
Mając na uwadze aferę w rzymskim uniwersytecie La Sapienza, można spekulować, czy w ogóle dojdzie do wizyty Benedykta w USA.

CS



koŚciÓŁ powszedni

Jezuici na dywaniku

Po raz 35 w Rzymie odbyło się zgromadzenie 225 delegatów zakonu jezuitów, którego raczej nie uświetnił swą obecnością kardynał Franc Rode, prefekt Kongregacji ds. Religijnych.

Wprawdzie pojawił się na otwarciu obrad kongregacji, która ma wybrać nowego zwierzchnika zakonu na miejsce rezygnującego po 24 latach ojca Petera-Hansa Kolvenbacha, ale to, co powiedział, nie wprawiło jezuitów w dobre samopoczucie.
Treścią wystąpienia słoweńskiego kardynała była bardzo ostra krytyka tego, co dzieje się nie od dziś w zakonie, a na co hierarchia watykańska patrzy z narastającą dezaprobatą. Ze smutkiem i niepokojem dostrzegam rosnące dystansowanie się zakonu od hierarchii Kościoła  oświadczył Rode. Wezwał jezuitów, by skończyli z krytycznym podejściem do władz Watykanu. Zaapelował, by kierowali się tradycją założyciela zakonu, św. Ignacego Loyoli, który przywiązywał dużą wagę do lojalności wobec Kościoła i papieża. Kardynał Rode skrytykował szczególnie teologów i wykładowców jezuickich. Zarzucił im nowinkarstwo i odstępstwa od pryncypiów wiary, co powoduje dezorientację wiernych, która prowadzi do nieograniczonego relatywizmu.
Bez daru wiary w Kościół nie może być mowy o miłowaniu Kościoła  karcił jezuitów Rode.
Może papież za pośrednictwem kardynała miałby coś równie stanowczego do powiedzenia redemptorystom?

PZ

koŚciÓŁ powszedni

Diabłobójstwo

Watykan szykuje reformy w sferze egzorcyzmów  twierdzi ks. Gabriel Amorth. Amorth ma tytuł oficjalnego egzorcysty diecezji rzymskiej i światową sławę eksperta ds. przepędzania szatana.

W wywiadzie oświadczył, że papież w najbliższym czasie zamierza zainicjować nową kampanię wymierzoną w szatana. Dzięki Bogu  oddycha z ulgą egzorcysta  mamy teraz papieża, który postanowił frontalnie stawić czoła diabłu.
W dobrze oliwionych trybach machiny watykańskiej nastąpił jednak nieoczekiwany zgrzyt. Papieski rzecznik Federico Lombardi stanowczo zdyskredytował enuncjacje Amortha. Benedykt nie planuje żadnych radykalnych modyfikacji obecnej polityki w odniesieniu do egzorcyzmów. Komu wierzyć?
Na pontyfikalnym uniwersytecie Regina Apostolarum zainicjowano nowy kurs, który można by nazwać diabłobójczym; ostrzega się, że sataniczne kulty czynią postępy we włoskim społeczeństwie, a diabeł coraz śmielej sobie poczyna.

JF

koŚciÓŁ powszedni

Podróże do Bozi

Wiara religijna to najsilniejszy  obok turystyki  bodziec skłaniający ludzi do podróżowania.

Do centrum pielgrzymkowego Sabarimala w południowych Indiach przybywa rocznie od 5 do 60 mln Hindusów. To miejsce znajduje się na czele listy najczęściej odwiedzanych obiektów sakralnych na świecie. Drugą pozycję zajmuje meksykańska świątynia Naszej Pani z Gwadelupy. Wedle raportu watykańskiego z roku 1999, jest to najczęściej odwiedzana placówka katolicka na świecie. Co roku przybywa tam 20 mln ludzi. Pielgrzymi wierzą, że w XVI w. biednemu wieśniakowi objawiła się tam Matka Boska. Do Kolonii przybywa co roku 6 mln gości, by obejrzeć dzieło sztuki architektury sakralnej  tamtejszą katedrę, która przetrwała wojenne bombardowania. Do francuskiego Lourdes, gdzie w 1858 roku 14-letniej dziewczynce miała się ukazywać Maryja, ciągną tłumy chorych, mających nadzieję, że uleczy ich woda z cudownego źródła, i zwykli turyści oblegający ciągi sklepów z dewocjonaliami przy bulwarze do jaskini.
W sumie  5 mln przybyszów.

JF

koŚciÓŁ powszedni

Erekcja Jezusa

Od czasu do czasu aktywiści religijni podrywają się do boju z artystami, którzy obrażają ich religijne uczucia. Zdarza się jednak, że ktoś przegina  dosłownie i w przenośni...

Tym razem urodzony w Chinach i tworzący w Anglii rzeźbiarz Terence Koh wyciął im gruby numer. Jedna z jego prac, wystawiona w znanej już wcześniej z kontrowersyjności galerii Baltic Centre for Contemporary Art w Gateshead, przedstawia Jezusa z imponującym wzwodem. Syn Boży nie jest jedynym w stanie erekcji, ale jego penis jest najbardziej imponujący.
Aktywiści ewangelicznego ugrupowania Christian Voice wyrazili oburzenie świętokradztwem i domagali się nie tyle usunięcia rzeźby z wystawy, ale zniszczenia jej. Kierownictwo galerii okazało się jednak uparte i praca eksponowana była aż do końca wystawy, czyli do 20 stycznia. Rzecznik centrum wyjaśnił: Koh stara się wyjaśnić wszystkie rzeczy, które mają dla niego znaczenie.

ST

prawdziwa historia kościoła w polsce (71)

O chłopską duszę

Również po 1918 roku polski kler wszelkimi metodami walczył o panowanie nad wsią. Solą w oku kleru stała się chłopska organizacja młodzieżowa Wici.

O walce tej świadczą stenogramy sejmowe oraz publikacje prasowe okresu międzywojennego. Z trybuny sejmowej i z ambon padały gromy na chłopów i robotników skłaniających się ku socjalizmowi i komunizmowi, zaś publicyści klerykalni domagali się od władz państwowych, aby wobec komunistów, socjalistów i ludowców stosowały ostrzejsze represje. Zaostrzenia represji policyjno-sądowych wobec komunistów domagał się m.in. ks. Lutosławski w przemówieniu sejmowym z dnia 26 października 1921 r. (sprawozdanie stenograficzne z 257 posiedzenia sejmu ustawodawczego). Jednocześnie kler organizował chadeckie związki zawodowe i partie mające na celu odciągnięcie społeczeństwa od lewicy.
Przed wyborami do sejmu w roku 1919 ks. Adamski, proboszcz w Skierbieszowie (koło Zamościa), jeździł po swojej parafii i pod groźbą kar piekielnych wymuszał od chłopów przysięgę, że będą głosowali na listę narodową. Była to charakterystyczna dla kleru praktyka. Inny klecha, ks. Marchewka z Kielc, czartowskimi synami i złodziejami nazywał radykalnych chłopów i robotników odmawiających oddania swoich głosów na listy klerykalne. W parafiach księża odmawiali chrztu, spowiedzi i pochówku rodzinom wyborców, którzy lekceważyli listy klerykalne. Wymawiali dzierżawę i odbierali ziemię tym, którzy oddali głosy na kandydatów robotniczo-chłopskich (tak było w przypadku ks. Sedaka z Żywca, który odebrał chłopom 300 morgów ziemi). Padały oświadczenia: Idźcie do swoich posłów. Niech oni was spowiadają, niech wam dzieci chrzczą i niech was chowają (na podstawie stenogramów z posiedzeń sejmu z 1919 r. oraz sprawozdań Piasta). Przed wyborami do sejmu w 1922 r. nie było inaczej, a w toku dyskusji sejmowej stwierdzono: Księża dobrodzieje na pomoc panom przygotowali już bezdenne, ogromne i płomienne piekło napełnione siarką i diabłami dla tych wszystkich, co nie zechcą pójść za ich głosami i głosować na listę księżo-pańską (Przyjaciel Ludu 41/1921). Proboszcz parafii Nabroz (powiat Tomaszów Lubelski) w kazaniu przedwyborczym mówił o tym, że we śnie ukazał mu się Pan Jezus i nakazał całej jego parafii głosować na listę Chjeno-Piasta (stronnictwa endeckie i PSL-Piast). W Petrykozach (ten sam powiat) proboszcz po każdej sumie nakazywał odmawiać po pięć pacierzy za zbrodniarzy i głupców, którzy ulegają agitacji wywrotowców. Inny duchowny, ks. Berdel z parafii w Trzetrzewinie, napisał do swej matki list agitujący za Chjeno-Piastem, który polecił  pod karą piekła  odczytać jej wszystkim znajomym. Każdy pozyskany przez nią wyborca miał być dla niej jak zaliczona komunia św. (Przyjaciel Ludu 50/1922).
Okres międzywojenny był nieustannym pasmem krwawych demonstracji i strajków chłopskich. W akcji ich tłumienia ważną rolę odgrywał konserwatywny kler, który niemal zawsze brał stronę bogatych obszarników i ciemiężycieli chłopów. Warto zwrócić uwagę na to, że takie słowa jak sprawiedliwość społeczna czy godność człowieka miały w języku teologów katolickich specyficzne znaczenie. Dla Krk sprawiedliwością społeczną była przez wieki nierówność, poddaństwo, przywileje i zyski ziemskich posiadaczy, zaś godność człowieka polegała na szacunku dla wyzyskiwaczy i ciemięzców (którzy są nad chłopami z ustanowienia boskiego) oraz na systematycznym spełnianiu praktyk religijnych. Ze zdecydowanym potępieniem ze strony kleru spotkała się między innymi potężna fala strajków chłopskich w 1933 r. Dziesiątki wsi spływały wówczas krwią chłopów i robotników rolnych masakrowanych przez wojsko i policję. Gazeta Lud Katolicki (organ Stronnictwa Katolicko-Ludowego) taką dawała wówczas radę: Pod sąd doraźny ze zbrodniarzami! (...). Agitacja ludowców, tak długo tolerowana, wydaje plon. Policja przywraca porządek, ale to nie wystarczy; zbrodniarze, podżegacze muszą być dosadnie ukarani  muszą iść pod sąd doraźny! Dość tego, zakazać wieców! Dość zielonych świąt ludowców!. Ks. S. Wyszyński  późniejszy Prymas Tysiąclecia  w Ateneum Kapłańskim (1933 r., zeszyt 5) dodaje: Wypadki małopolskie wykazały, że lud w masie zbyt łatwo zatraca wrażliwość na prawa religijno-moralne. Po czym daje taką radę: Przede wszystkim należy roztoczyć bierną czujność nad radykalizowaniem się wsi polskiej (...), należy współdziałać z poczynaniami władz państwowych (...). Wychowanie to skutecznie można rozwijać zwłaszcza w stowarzyszeniach (Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej) i organizacjach katolickich, w organizacjach Akcji Katolickiej.
Z wrogością ze strony kleru spotkała się postępowa chłopska organizacja młodzieżowa Wici, założona w 1928 r. przez Centralny Związek Młodzieży Wiejskiej. Celem Wici było wychowanie młodego pokolenia wiejskiego na światłych obywateli, mogących podźwignąć wieś z gospodarczego i kulturalnego zacofania. Jakkolwiek nie była to organizacja komunistyczna, to jednak dzięki wzmagającym się w niej prądom antysanacyjnym, demokratycznym i antyklerykalnym stała się solą w oku Kościoła. Związek, choć nie walczył o świeckie wychowanie, zamierzał doprowadzić do wyzwolenia chłopów spod patronatu kleru. Spowodowało to ostry konflikt między tą organizacją a duchowieństwem katolickim. W 1936 roku kardynał Hlond wydał specjalny wielkopostny list pasterski, w którym potępił wiciarzy jako tych, którzy kłócą chłopa z księdzem i szerzą w duchu bezbożnictwa ordynarny i bolszewicki antyklerykalizm, nawołując chłopów do radykalizmu i przewrotu. W ślady Hlonda poszli biskupi: Kubina z Częstochowy, Radoński z Włocławka, Lisowski z Tarnowa, Barda z Przemyśla i inni. Za to, że związek opowiadał się za reformą rolną bez odszkodowania, z pozostawieniem dotychczasowym właścicielom obszaru potrzebnego dla utrzymania ich rodzin  został wyklęty jako bezbożny i heretycki.
W 1937 r. Wici zorganizowały i przeprowadziły wielki strajk chłopski. Domagano się amnestii dla emigrantów politycznych skazanych w procesie brzeskim (19311932) i demokratyzacji rządów. Najbardziej masowy i gwałtowny przebieg miał w Małopolsce, gdzie w starciach z policją zginęło 46 osób. Również ten strajk spotkał się ze zdecydowanym potępieniem przez kler.

ARTUR CECUŁA

Życie po religii

Ofiara miesiąca

Polskie media uczyniły z Benedykta XVI wielką ofiarę nietolerancji. Przegrana konfrontacja papieża z przeciwnikami jego wizyty na uniwersytecie La Sapienza miałaby być dowodem braku otwartości środowisk akademickich i zwycięstwem świeckiego fundamentalizmu. Czy rzeczywiście?

Wokół odwołanej wizyty papieża Ratzingera narosło wiele nieporozumień. Wszak nie o tolerancję tu chodzi ani nie o to, że na uniwersytet miał zamiar udać się papież, lecz o stosunek tego określonego przywódcy Kościoła do wolności uprawiania nauki. Nie należy także zapominać o tym, że atmosfera we Włoszech jest podminowana, bo Kościół i sam Watykan w ciągu ostatniego roku nieustannie atakowały centrolewicowy rząd i mieszały się w sprawy republiki. Wizytę papieża odrzucono więc jako odwiedziny wroga wolności myśli w jej świątyni, czyli uniwersytecie, a sam pomysł takich odwiedzin w czasie inauguracji roku akademickiego odczytano także jako niesympatyczną watykańską prowokację.
Przede wszystkim protestowano z powodu skandalicznej wypowiedzi Ratzingera sprzed kilkunastu lat, kiedy to miał on uznać proces Galileusza za uzasadniony i sprawiedliwy. Przypomnijmy, że chodziło o sąd inkwizycyjny (o włoskim uczonym i procesie piszemy więcej na str. 13).
Sprawa nie jest bynajmniej błaha ani nie polega na czepianiu się słówek wyrwanych z kontekstu, bo pochwalając proces, papież wydaje się potwierdzać, że Kościół ma prawo kontrolować badania naukowe, co jest zupełnie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i fundamentalnymi zasadami demokracji. Protestujący przeciwko wizycie B16 w uniwersytecie La Sapienza domagali się, aby Ratzinger odwołał swoje słowa i przeprosił za nie. Po fali krytyki Watykan niejasno tłumaczył, że Ratzingera opacznie wówczas zrozumiano, i że on tylko kogoś cytował... Jednak potępienia procesu Galileusza przez papieża nie doczekano się.
Chodzi zatem nie o kwestię podstawową  jaki jest właściwie stosunek przywódcy Kościoła do wolności badań i autonomii nauki. Warto przy okazji przypomnieć tezę sformułowaną przez Erica Fromma, że nie ma wolności dla wrogów wolności, tzn., że państwo demokratyczne ma obowiązek zapewnić wolność słowa każdemu, za wyjątkiem tych, którzy chcą tę wolność odebrać innym. Dlatego w wielu krajach demokratycznych zabrania się np. głoszenia faszyzmu, co wydaje się na pierwszy rzut oka sprzeczne z zasadą wolności słowa. Celem zakazu jest jednak uratowanie wolności słowa, którą faszyzm i nazizm zawsze chciały i chcą zlikwidować.
Jaki to ma związek z Ratzingerem i Galileuszem? Taki oto, że jeśli to prawda, że Ratzinger nie akceptuje współczesnych standardów swobody badań naukowych, to nie powinien być zapraszany na wyższe uczelnie. Tu nie chodzi o jakiś odwet czy różnicę zdań w pięciorzędnej kwestii, lecz o sprawę zupełnie fundamentalną. Przecież kogoś, kto uważa, że chrześcijanom nie powinno się dać pełnej swobody głoszenia swoich przekonań, nie wypada zapraszać do kościoła, a ci, którzy uważają Żydów za ludzi, którym wolno mniej, nie powinni być zapraszani przez rabina do synagogi. Nie jest to wcale kwestia nietolerancji, lecz szacunku dla podstawowych zasad współżycia międzyludzkiego. Jeśli ktoś ich nie szanuje, nie sposób taktować go jako godnego partnera.
Jakby na potwierdzenie, że obawy części Włochów dotyczące mieszania się Watykanu w wewnętrzne sprawy ich kraju są uzasadnione, kardynał Ruini, Watykańczyk jak najbardziej, zorganizował na placu Świętego Piotra manifestację przeciwko nietolerancji włoskiego uniwersytetu. Stawiła się na niej m.in. włoska prawica, Opus Dei i tym podobni obrońcy wolności i tolerancji.

MAREK KRAK

mroczne karty historii koŚcioŁa (89)

Polska zdradzona

Kiedy w 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, papiestwo powitało to z radością  oto powstało państwo buforowe między stale niebezpiecznym Wschodem a katolickim Zachodem.

Jednak to nie w Polsce, lecz w Niemczech widział papież najważniejszą opokę w walce z bolszewizmem. Świadczy o tym choćby jego wypowiedź do Rittera, kiedy mówił o grożącym wszędzie bolszewizmie (...), który, gdyby udało mu się przełamać tamę niemiecką, zalałby całą Europę. Najchętniej widziałby Niemcy i Polskę wespół gromiących Rosję Radziecką, jednakże było to nierealne, gdyż Niemcy patrzyły na Polskę nie jak na sprzymierzeńca, lecz wroga, czy też kąsek, który należy jak najprędzej pożreć. Chcąc nie chcąc, papież pogodził się z poświęceniem Polski na ołtarzu swych antybolszewickich zamysłów.
W przypadku zachodniej granicy papiestwo uznało, iż Niemcy zostały potraktowane niesprawiedliwie, a Polska dostała za dużo. Dopiero w roku 1925, po podpisaniu konkordatu, Watykan uznał tę granicę. Jednak nie było to ani jednoznaczne, ani ostateczne. W tym samym roku watykański sekretarz stanu, kardynał Pietro Gaspari, który od roku 1926 prowadził tajne negocjacje nad układem z Mussolinim, wyznał, że ustępstwa kurii na rzecz Polski w sprawie terenów niegdyś należących do Niemiec są tymczasowe, a przy zmianie stosunków politycznych  tereny te mogą wrócić do Niemiec.
Tymczasem Polska wyświadczała papiestwu wielkie usługi w krucjacie przeciwko Rosji. Można do nich zaliczyć nagonkę na prawosławnych w okresie międzywojennym. Uwięziono wówczas ponad tysiąc duchownych tego wyznania i dopuszczano się ekscesów antyprawosławnych. Jedna z publikacji amerykańskich z 1931 roku podawała: Większość cerkwi prawosławnych została ograbiona przez polskich żołnierzy i używano ich jako stajni, a nawet latryn.
Jak pisze Hansjakob Stehle, w oparciu o watykańsko-polską umowę z 20 czerwca 1938 r. (o zwrocie zabranej w czasach carskich katolickiej własności kościelnej) tylko w lipcu i sierpniu 1938 r. w rejonie Chełma spalono 138 cerkwi prawosławnych. Tak pięknie Polska wysługiwała się papiestwu i tym większy był żal z zawodu, jaki jej uczynił Rzym.
Latem 1938 r. papież na żądanie NSDAP usunął biskupa gdańskiego, któremu Niemcy zarzucały polonizację gdańskiego Kościoła (Gdańsk miał być niezależnym miastem); zmienił ponadto projekt utworzenia polskich parafii w Gdańsku. Jego następcą został Niemiec polakożerca, Karl-Maria Splett (na zdjęciu).
Kiedy Hitler rozpoczął atak na Polskę, kościoły, niestety, nie wykazały się chrześcijańską wrażliwością. Jeszcze przed atakiem ks. dr Stark, kapłan katolicki, głosił, że póki istnieje Polska, póty będzie zagrażać Niemcom.
Pius XII nie zdobył się na potępienie niemieckiego ataku. Doradzał ustępliwość wobec żądań Hitlera, mimo że zdawał sobie sprawę, że żądania są tylko pretekstem i niczego faktycznie nie zmienią  atak był nieunikniony. Papieskie Osservatore Romano informowało wówczas: Dwa cywilizowane narody rozpoczynają wojnę.... Ale czyż Polska wojnę rozpoczynała? Czy nie została podstępnie napadnięta i pozostawiona sama sobie?
Oczywiście, o sytuacji w naszym kraju papież był doskonale poinformowany, choć czasami pojawiają się głosy apologetów, którzy próbują go usprawiedliwić, twierdząc, że nie wiedział, co się dzieje. Wiedział i sam to niejednokrotnie przyznawał, wyrażając ubolewanie. Już 21 września przybył do niego kard. Hlond, który nieco wcześniej ewakuował się z tonącego okrętu i przybył do Watykanu, gdzie zdał relację papieżowi z sytuacji w kraju. Od pierwszej chwili swego pobytu w Wiecznym Mieście próbował kardynał Hlond na rożne sposoby głosić całą prawdę o niemieckiej agresji, o narodowym socjalizmie, o krytycznej sytuacji Kościoła. Za pośrednictwem Radia Watykańskiego wygłosił serię przemówień (Jacek Staniek, SChr). Mimo tego papież nie zdobył się na wsparcie Polaków.
30 września przyjął na audiencji grupę Polaków, starając się dodać im otuchy w tych trudnych dla nich chwilach. Niestety, ku ich rozgoryczeniu nie potępił łupieżcy. Polski ambasador Kazimierz Sidor pisał o tej kwestii: Sprawę wyjaśnił mi dopiero ambasador Jan Gawroński, który uczestniczył w audiencji jako przedstawiciel formujących się na emigracji władz polskich. Siedział wtedy obok Włodzimierza Ledóchowskiego, generała zakonu jezuitów, w pierwszym rzędzie krzeseł. Stwierdza, że wywody Pacellego były straszliwe w swej wymowie. Papież uznał, że klęska Polski jest ostateczna, i wzywał Polaków, by się z nią pogodzili, a swoje aspiracje narodowe wyrażali w dziełach sztuki, nawiązując do wielkich twórców kultury polskiej. Jan Gawroński opowiada, że zerwał się, by przerwać papieżowi i zaprotestować, jednakże siedzący obok Ledóchowski nie dopuścił do tego, wyjaśniając: Nie jest ważne, co tutaj słyszymy, lecz to, co zostanie opublikowane. A dopilnuję, by w publikacji nie znalazło się ani jedno słowo szkodzące sprawie polskiej. Reakcja Polaków po tej audiencji była do przewidzenia. Byli rozgoryczeni, a ich rozczarowanie odbiło się w Rzymie głośnym echem (Cornwell).
Również wkrótce wydana encyklika Summi pontificatus z 20 października 1939 r. nie przyniosła tego, czego Polacy oczekiwali. Wspominała wprawdzie o cierpieniach Polski, lecz bez napiętnowania hitlerowców. Zamiast tego, papież pisał, że Polska oczekuje wyzwolenia wskutek potężnej interwencji Maryi, Auxilium christianorum. Nie wiadomo, czy mieli wobec tego Polacy oczekiwać, że Maryja zstąpi z niebios i jak dawniej, w bitwie pod Warszawą, miotać będzie we wroga granatami, czy też raczej jako przesunięcie nadziei na wyzwolenie do sfery ducha, mrzonek i nierealności. Podobnie 2 czerwca 1943 r.: Błagamy Królową Niebios, aby tym ludziom wystawionym na tak straszną próbę, jak i wszystkim innym, którym dane było spożywać ten kielich goryczy wojny, zechciała zapewnić przyszłość harmonizującą z prawowitością ich pragnień i wielkością ich ofiary. Ani słowa o niepodległości, tedy nie wiadomo, na jaką to przyszłość Polacy mieli liczyć z łaski Królowej Niebios, wywdzięczającej się za naszą ofiarę.
22 września 1939 r. Hlond zapisał z goryczą w swym prywatnym dzienniku: Prasa włoska, niesłychanie wstrętna i perfidna, traktuje sprawę polską wyłącznie z hitlerowskiego stanowiska. Spotykam nawet dostojników kościelnych myślących głową Goebbelsa. Zrezygnowany opuścił Watykan i udał się do Lourdes. Stamtąd w sierpniu 1942 r. pisał do Watykanu, że choć żarliwość religijna Polaków się nie zmniejszyła, to jednak stosunek do papieża i Watykanu uległ wyraźnej zmianie i stał się dużo bardziej krytyczny.
Kardynał Sapieha, arcybiskup Krakowa, pisał w lutym 1941 r. w liście do papieża, że Polacy są coraz bardziej krytyczni wobec Watykanu, nie znając jego pozytywnej jakoby roli w staraniach na rzecz Polski. 3 listopada sekretarzowi stanu przedstawił potworności, jakie działy się w okupowanym kraju, dodając: Dla dobra Kościoła śmiem pokornie stwierdzić, pamiętając o prześladowaniach, jakim został Kościół poddany, że słowo protestu i potępienia ze strony Stolicy Świętej wydaje się niezbędne. Można śmiało rzec, że świat katolicki oczekuje takiej obrony sprawiedliwości, nawet gdyby ona nie zmieniła postępowania rządu Niemiec. Potępienie nie padło.
Ambasador francuski przy Watykanie, F. Charles-Roux, namawiał papieża, aby ten potępił Niemcy za atak. Papież nieodmiennie odpowiadał, że to niepotrzebne, zbędne, niewłaściwe. Zaś kiedy pokazywał mu wycinki z gazet ukazujących dramatyczną sytuację w kraju, papież doradził ambasadorowi, aby... przestał czytać gazety. Wiedział, że jest to postępowanie moralnie co najmniej dwuznaczne, czego dowodzi choćby jego reakcja podczas kolejnej wizyty polskiego dyplomaty, Kazimierza Pape. Prof. Pape, jako przedstawiciel emigracyjnego rządu polskiego, nie miał łatwego życia na watykańskiej placówce. Po złamaniu przez papieża konkordatu składał wielokrotne protesty w tej sprawie. W swoich wspomnieniach Pape opisał sytuację, jaka zdarzyła mu się w 1944 r.: Gdy tylko zobaczył mnie w drzwiach, wzniósł ręce do nieba, wołając: Już setki razy wysłuchiwałem waszych lamentacji o nieszczęsnych naszych synach z Polski... Czy mam raz jeszcze słuchać tych historii?. Wydarzenie to stawia w dwuznacznym świetle tę tak często przez papieża deklarowaną amore per Polonia.
Nie można się przeto dziwić, że papież był przez Polaków potępiany. Ambasador amerykański w Warszawie, A.J. Drexel Biddle, informował Roosvelta, że w opinii Polaków papież postępuje jak Włoch, że jest proniemiecki i nie rozumie narodu polskiego. W czasopiśmie podziemnym Chłopski Bój 30 listopada 1941 roku pojawił się artykuł: Czy Polska niepodległa potrzebuje związków z Watykanem?, gdzie czytamy m.in.: Jednym z najważniejszym od wieków zadań Kościoła jest moralne wychowanie ludzi. Nauki etyczne Chrystusa mają walor rewolucyjny. Co do katolicyzmu, to wydaje się, że kompletnie się załamał przed sądem historii. Wielki kraj katolicki  Italia  jest po stronie Osi, pomiędzy zabójcami ludzkości. Inny wielki kraj katolicki  pierworodna córka Kościoła  Francja, wydała największą ilość bezwstydnych zdrajców. Polska stanowi wyjątek ratujący dobre imię katolicyzmu, a kraje o przewadze innych wyznań (Anglia, Holandia, Norwegia, Grecja, Jugosławia) zademonstrowały żywe uczucia honoru i sprawiedliwości... Epoka nasza wykazuje, że katolicyzm uległ bezwstydnemu i niehonorowemu bankructwu.

MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl

nasi okupanci

Jak Kościół Polskę okradał (cz. II)

W tym odcinku przedstawimy, jak Kościół okradał Polskę od góry, od głowy, czyli od władców.

Lata jubileuszowe Kościoła mają ścisły związek z grabieżą Polski, gdyż do Rzymu licznie jeździli Polacy, a w roku 1300 był tam sam Władysław Łokietek.
W roku 1390 polscy pielgrzymi w drodze do Rzymu zostali napadnięci i złupieni na terenie Austrii. Teraz niebezpiecznie jest nosić gotówkę przy sobie, a co dopiero wtedy! Bolejąc nad ich losem, królowa Jadwiga zwróciła się do papieża o zgodę na zorganizowanie Roku Jubileuszowego w Krakowie. Bożka KASĘ Kościół umiłował, to i papież zgodził się, pod warunkiem przekierowania kasy do Rzymu, rzecz jasna. W roku 1392 tłumy pielgrzymów przybyły do Krakowa.
Wielkie złote żniwo w Krakowie i ogólne osłabienie ruchu pielgrzymkowego do Rzymu z powodu wojen i niebezpieczeństw podróży natchnęły Kościół do organizacji lat jubileuszowych bliżej sakiewek trzody. Zawsze przyjeżdżał wysłannik papieża z worami. Na pieniądze.
Upominki i łapówki w Rzymie  papieże uzurpowali sobie prawo zatwierdzania każdego traktatu między państwami i władcami, czyli rozstrzygali spory. Z reguły na korzyść tego, który dał im większą łapówkę. Z byle powodu jechały do Rzymu poselstwa objuczone KASĄ. Jedna strona zabiegała o zatwierdzenie korzystnego traktatu czy pokoju, druga o niezatwierdzenie niekorzystnego. Płacili wszyscy: za pomyślne załatwienie lub przyspieszenie sprawy, za nadanie godności, beneficjów. Kosztowało wszystko: zdjęcie klątwy, kanonizacje, uznanie czegoś za łaskami słynące, nie mówiąc o słynnych relikwiach i odpustach. Do kanonizacji biskupa Stanisława ze Szczepanowa podchodzono dwa razy, kanonizacja Jana Kantego niemal doprowadziła Akademię Krakowską do ruiny finansowej. Obie opłacone Kościołowi inwestycje najbardziej opłaciły się... Kościołowi.
Słynny był biskup płocki Erazm Ciołek, który zainstalował się w Rzymie w XVI w. (patrz: Zdrajcy w sutannach) i brał w łapę jako pośrednik (prokurator) w załatwianiu wszelkich spraw w kurii rzymskiej. Nie próżnował kardynał Denhoff w końcu XVII w.
Takich pośredników w Rzymie były tłumy. Żyli jak pączki w maśle. Najlepszymi pośrednikami były kochanki kardynałów i najsławniejsze rzymskie prostytutki. Zaiste, boży to Kościół.
Tytuły i ordery  wykorzystując ówczesną tytułomanię, Kościół zrobił z handlu tytułami i orderami kopalnię złota. Wszystko na sprzedaż. Było to twórcze rozwinięcie powszechnej w Kościele symonii. Są klienci, więc trzeba skombinować towar. Produkcja była tania  wystarczyło wypisać dyplom. Wszak klient nasz pan. A bożkiem KASA.
Można było sobie kupić m.in. szambelana, hrabiego. Duchowni mogli poza tym lśnić tytułami honorowych i tytularnych prałatów, infułatów, kapelanów Jego Świątobliwości.
Wielkie wzięcie miały ordery. Pewnie dlatego, że już na oko pozwalają odróżnić dygnitarzy od kelnerów. W połowie XVI w. papież Pius IV ustanowił order Piano. Wraz z nim można było kupić sobie szlachectwo (dziedziczne lub osobiste, zależnie od zasług lub wagi sakiewki).
Kardynał protektor  pasożytom było zawsze mało, toteż wymyślili, że każde katolickie państwo będzie miało w Rzymie swego kardynała protektora. Każde zabiegało o najbardziej wpływowego, najlepiej nepotę papieża, co, oczywiście, odpowiednio kosztowało. Tylko najbogatsi Habsburgowie, cesarze Niemiec, mieli takie wpływy, że nie musieli płacić. Bywało, że ten sam kardynał był protektorem kilku państw, których interesy były ze sobą sprzeczne, ale złote dukaty w skrzyni nie gryzły się.
Wróćmy do kraju. Przedstawimy, jak wyższy kler okradał Polskę, wykorzystując czyny i słabości książąt i królów oraz swoją pozycję przy nich. Stan posiadania Kościoła i podatki, jakie płacił, a raczej nie płacił, przedstawimy w jednej z dalszych części.
Wyłudzanie na klątwę  niezwykle skuteczne było wyłudzanie pieniędzy, przywilejów i dóbr ziemskich, zwłaszcza w średniowieczu, szantażując klątwą. Na polskich książąt i królów klątwy sypały się gęsto, jak z ust kleru obłudne słowa o miłości. Rzucali je biskupi, legaci papiescy i sami papieże.
Klątwie najczęściej towarzyszył interdykt, czyli zakaz uczestniczenia w obrzędach religijnych. Blady strach padał na ludność przekonaną, że czeka ją wieczne potępienie. Klątwa była skuteczna do połowy XV w., potem spowszedniała. Po umocnieniu się reformacji zaprzestano jej zupełnie, bo Kościół bał się, że wyklęty władca przyjmie reformację i odejdzie wraz z całym ludem i... KASĄ.
Wyklętymi byli m.in.: Władysław Wygnaniec i potem jego młodsi bracia; Mieszko Stary, Władysław Laskonogi, Henryk Brodaty (2 razy, umarł w klątwie), Konrad Mazowiecki  2 razy, Leszek Czarny, Henryk Probus  2 razy, Władysław Łokietek  3 razy, Kazimierz Wielki  2 razy, Kazimierz Jagiellończyk  2 razy oraz wielu drobniejszych książąt. Ceną za zdjęcie każdej klątwy były kolejne przywileje i nadania dla Kościoła oraz sowite opłacanie się złodziejom w Rzymie i tu, w Polsce. Niemal zawsze wybuchała też wojna domowa, bo oponenci wyklętego władcy korzystali z tego, że ten tracił posłuch u ludu (klątwa powodowała zwolnienie poddanych z posłuszeństwa). Dziesiątki razy kraj nasz był po takich klątwach pustoszony.
Kazimierzowi Jagiellończykowi Kościół dwa razy klątwami uniemożliwił likwidację zakonu krzyżackiego: w roku 1466 po pokoju toruńskim (klątwa z 1455 r.) i w 1479 r. po wojnie popiej. Takie to są zasługi Kościoła dla Polski.
Wyłudzanie na lokację klasztorów  niezawodnym sposobem było sprowadzanie do Polski kolejnych zakonów i zakładanie klasztorów. Żaden władca nie mógł odmówić. Wszak zgodę na założenie zakonu wydał papież, odmowa byłaby obrazą, mogła popsuć sprawy w Rzymie.
Zgoda władcy musiała zaś być poparta nadaniem zakonowi włości i przywilejów. Toteż klasztory rosły jak grzyby po deszczu, kolejne królewszczyzny wpadały w czarną dziurę i zubażały skarb państwa, bo Kościół nie płacił podatków. Podatki szły tylko do Rzymu  od państwa (świętopietrze) oraz z biskupstw i zakonów. Ubocznym skutkiem nadań dóbr była degradacja wolnych dotąd kmieci w poddanych chłopów.
Szczególne znaczenie dla Kościoła miała lokacja klasztorów franciszkańskich (Łokietek) i dominikańskich. Tym zakonom papieże powierzyli inkwizycję  one pilnowały katolickiego porządku. Z ich szeregów wywodzili się najkrwawsi inkwizycyjni mordercy. Z biegiem czasu powstawało coraz więcej zakonów, a najbardziej ekspansywni byli jezuici.
Spowiedź i pokuta  wielu książąt i królów popełniało ciężkie grzechy, również zbrodnie. Musieli je wyznać spowiednikowi, który wyznaczał pokutę, najczęściej... wybudowanie kościoła, nawet kilku (np. Kazimierz Wielki), klasztoru lub nadanie istniejącym dóbr ziemskich. Tak kolejne królewszczyzny wpadały w czarną dziurę. A grzesznik mógł się opłacić i... grzeszyć dalej. To chyba dlatego Kościół tak ukochał grzeszników, a raczej swego bożka KASĘ.
Fałszerstwa nadań dóbr i przywilejów  współcześni historycy biegli w temacie szacują, że ok. 30 proc. nadań dla Kościoła to jego własne fałszerstwa. Kościół od wieków zaciekle bronił monopolu w edukacji. W średniowieczu czytać i pisać umieli tylko duchowni. Wielu władców i możnych było analfabetami (nawet Karol Wielki). Kancelarie prowadzili im księża, a ojczyzna kleru była przecież w Rzymie, więc papieże wiedzieli o wszystkim. Do upadku Polski przyczyniło się to, że od XIV w. aż do rozbiorów kanclerzem lub podkanclerzym był zawsze ksiądz albo biskup.
Kościół miał więc idealne możliwości do wszelkiego rodzaju fałszerstw i korzystał z nich bez skrupułów. Głównymi fałszerniami były niektóre klasztory, dysponujące skryptoriami, skrybami i odpowiednim wyposażeniem. Sprzyjał procederowi bałagan w kancelariach, częste wojny i pożary. Gromadzenie akt zaczęło się dopiero w XVI w., kiedy Bona wszczęła egzekucję dóbr. Szlachta na fali ruchu egzekucyjnego domagała się m.in. przeglądu darowizn dla Kościoła. Widać wiedzieli, co się dzieje. Nie dziwota, że kler zaciekle zwalczał ruch egzekucyjny.
Jedno z fałszerstw antypolskiego Kościoła szczególnie tragicznie zaważyło na naszej historii. To przywilej kruszwicki, sfałszowane przez Krzyżaków, katolicki zakon mnichów rycerzy, nadanie im Ziemi Chełmińskiej przez Konrada Mazowieckiego. Ten falsyfikat dał podstawę do ekspansji państwa zakonnego. Ochoczo potwierdził go Kościół, który w ten sposób zawiesił niemiecki topór nad karkiem Polski i położył podwaliny pod przyszłe Prusy, które zainicjowały rozbiory.
Wyłudzanie dóbr przez otoczenie władców  Kościół otoczył książąt, królów, ich żony i dzieci szczelnym murem kapelanów, spowiedników, kaznodziei, kanclerzy, sekretarzy oraz wychowawców i nauczycieli dzieci. Każdy pretekst był dobry. Na przykład Jagiełło ufundował klasztor brygidek w Lublinie jako votum za rzekomo przepowiedziane przez św. Brygidę zwycięstwo pod Grunwaldem; Kazimierz Jagiellończyk  klasztor w Elblągu, by błagać o wstawiennictwo św. Brygidy w wojnie 13-letniej (tymczasem papież rzucił klątwę, a bernardyni szpiegowali dla Krzyżaków).
Potem prymas przewodniczył senatowi, był więc drugą osobą w państwie. W senacie pierwsze 16 krzeseł zajmowali biskupi. Wąskie grono senatorów, głównie biskupów, w istocie stanowiło radę królewską. Niektórzy biskupi przebywali przy królach stale, sprawy diecezji powierzając sufraganom i kapitułom. Okazji do wyłudzeń dóbr i pieniędzy nie brakowało. Żadnej nie przepuścili. A twierdz do obrony kresów nie było za co budować... Cdn.

LUX VERITATIS



listy od czytelnikÓw

Listy

Jaka prawda?!
Papież nie może narzucić innym w sposób autorytarny wiary, ale może rozbudzać wrażliwość na prawdę  sformułowania te znajdują się w przemówieniu, jakie Benedykt XVI miał wygłosić w czwartek na rzymskim uniwersytecie La Sapienza. Nie wygłosił jednak, bo nie chcieli go tam wykładowcy i studenci tej uczelni. Czy coś takiego byłoby możliwe u nas?
W kraju nad Wisłą?
Wykluczone! U nas bowiem w dobrym tonie jest  gdy jesteśmy przypadkiem na wizji w jakimś programie i pozwolą nam mówić do mikrofonu  wyrzucić z siebie błyskawicznie (czy trzeba, czy też nie, co bardzo często ma miejsce), że jesteśmy katolikami i wierzymy w Boga. Dalej mówimy już to, co trzeba, zadowoleni, że widownia (także ta przed telewizorami) już wie, z kim ma do czynienia i czego może się po nas spodziewać. To taki rodzaj cenzurki na pokaz. Papież może rozbudzać wrażliwość na prawdę. Na czyją prawdę  jego czy naszą?! Wiara, jak wykazała historia, nigdy nie szła w parze z nauką. A przecież to dzięki tej ostatniej jesteśmy dzisiaj tu, gdzie jesteśmy, a nie w jaskiniach, szałasach i lepiankach. Mamy nowoczesną medycynę, która bez przerwy się udoskonala, a oni cały czas rzucają jej tylko kłody pod nogi, blokując każdy postęp i wymyślając coraz to bardziej niedorzeczne argumenty. Wystarczy popatrzeć na zachowania radiomaryjnych wojów papy Rydzyka. Na te pełne zaciętości twarze i często niecenzuralne słowa.
To właśnie takich ludzi prof. Jan Tomasz Gross pokazał w swoim Strachu i stąd właśnie tyle zajadłości, wręcz napaści na jego osobę. Strach ten wywołał bowiem, nomen omen, tak paniczny strach u niektórych, że uruchomiono nawet prokuraturę, by pogoniła śmiałka, który ważył się wytknąć nasze narodowe kołtuństwo, będące dla wielu wysoko postawionych osób (łącznie z Pałacem Prezydenckim) wręcz zaletą, niepodlegającą najmniejszej krytyce, i zarazem niedoścignionym przejawem patriotyzmu.

Witold Pater


Panie Premierze,
W trosce o naszą ojczyznę zwracam się do Pana z prośbą, aby był Pan stanowczy w postępowaniu wobec hierarchów Kościoła katolickiego. Przecież są oni najbogatszą grupą społeczną, wiecznie nienasyconą. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że wystarczyła tylko sama zapowiedź (ministra sprawiedliwości Ćwiąkalskiego  o konieczności likwidacji Komisji Majątkowej) ograniczenia im dostępu do państwowej kasy, aby zaczęli działać jako wrogowie pańskiego rządu. Czyż Kościół nie wspierał od początku rządu PiS? Oczywiście, nie za darmo.
Żadna reforma związana z finansami państwa nie ma szansy powodzenia, jeżeli w sposób zdecydowany nie zostanie odcięty dostęp Kościoła do finansów państwa! Na to wskazują przykłady innych głęboko katolickich krajów jak Irlandia, Hiszpania i Portugalia. W naszym kraju aktualnie załamuje się giełda, narastająco występują słuszne strajki socjalne różnych grup pracowniczych, a z drugiej strony, rząd oraz samorządy różnych szczebli kierują olbrzymie środki finansowe na fanaberie kleru. W dodatku są oni zwolnieni z podatku od działalności gospodarczej. Dochody uzyskuje tylko Kościół, a społeczeństwo zmuszone jest jeszcze opłacać ubezpieczenia całej tej grupy zawodowej.
Apeluję do Pana Premiera o stanowczość w tej sprawie, a jestem pewien, że znajdzie Pan poparcie nie tylko wśród ludzi młodych, ale również w wieku starszym. Ja sam mam już 72 lata. Wierzę w Boga, ale patrząc na zachłanność urzędników Pana Boga, odsunąłem się od Kościoła, a takich ludzi jest wielu, nawet pośród tych, którzy ze względu na środowisko nie chcą się z tym ujawniać. Panie Premierze, więcej stanowczości!

SM


Kolejka po kasę
Wstęgę przeciął, a raczej przecięli jednocześnie, Lech Kaczyński i podobny do niego z racji nikczemnego wzrostu (jakby to opisał dewot o nazwisku Sienkiewicz) kardynał Stanisław Dziwisz. Działo się to w Kuźnicach, w dniu 18 stycznia br., tuż po godzinie piętnastej. Można by jeszcze zrozumieć tę fetę, gdyby poświęcano coś nowo powstającego, ale w tym przypadku wyważono już otwarte drzwi, bo egzorcyzmów związanych z poświęceniem tej kolejki linowej dokonano już w 1936 roku, czyli w momencie pierwszego jej otwarcia. Jego Fluorescencja wygłosił parę zdań, w których polecił przyszłych pasażerów kolejki opiece Bożej (oczywiście, jak zwykle bez jakiejkolwiek gwarancji), a zakończył kilkukrotnym machnięciem kropidła. Ciekawe, ile nas, podatników, ta przyjemność kosztowała, bo nie wierzę, że zrobił to za friko, gdyż oni nawet z cudzego nieszczęścia ciągną szmal, ot, choćby z pogrzebów. Widocznie jednak jego modły nie spodobały się Stwórcy (jeśli On rzeczywiście istnieje), bo dmuchnął takim wiatrem, że kolejka, która wraz z pasażerami jechała na górę (m.in. z prezydencką parą) musiała zawrócić ze względów bezpieczeństwa, nie osiągnąwszy końcowej stacji, czyli Kasprowego Wierchu. Nie chciałbym krakać, że to może być zły omen, ale aż się tu prosi o znane wielu Polakom porzekadło, mówiące o tym, że czyjeś tam głosy (nie powiem, czyje) nie idą pod niebiosy. Pełna kompromitacja.

WP


Teraz MY
Przebrzmiała kolejna edycja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Czy nie powinna być inspiracją dla wszystkich ruchów antyklerykalnych? RACJA PL, Sympatycy Faktów i Mitów  teraz jest Wasz czas! Gdy prawicowy Rząd RP wpompowuje kolejne krocie pieniędzy majątku narodowego biednej Polski w pasożytniczy Watykan; gdy napięcie społeczne okradanego narodu sięga zenitu, służbo zdrowia, górnicy  zaapelujcie do społeczeństwa o radykalne podniesienie swojej świadomości. Czy nie lepiej za Owsiakiem przestać rzucać na tacę, a wszystkie pieniądze rzucić na narodowy fundusz, ratowanie służby zdrowia, górnictwa itp., itd.?
Wszyscy razem zróbmy wreszcie coś, co przekona nasze ogłupiałe społeczeństwo!

Władysław Salik

Ankieta u Rydzyka
Po publikacji książki Grossa rozgorzało istne pandemonium. Najgłośniej krzyczą antysemici, że w Polsce antysemityzmu nie ma. Nie ma? To ja proponowałbym to sprawdzić. Niech w takim razie dwóch ankieterów uda się na pielgrzymkę Radia Maryja. Jeden ankieter będzie podchodził do 100 losowo wybranych osób i mówił im w tzw. twarz: Ty Portugalczyku. Drugi natomiast niech podejdzie do setki innych osób i każdej z nich powie: Ty Żydzie.

Maldoror XXIII


Odciążyć prokuraturę
Stale narzeka się, że nasze prokuratury mają za dużo roboty ze ściganiem przestępstw i ciągle nie nadążają. Aby je odciążyć, należałoby w pierwszym rzędzie uchwalić ustawę, żeby pyskówki pomiędzy pożal się Boże politykami były rozpatrywane tylko i wyłącznie jako sprawy cywilne. Zapłacą wpisowe, to będą wiedzieli, czy warto się zwracać do sądu. Szkoda na to czasu i naszych pieniędzy. No bo jeżeli ktoś zadaje z troską pytanie o zdrowie nawet pana prezydenta (mała litera, bo mały człowiek)  to musi być zaraz ścigany przez prokuraturę?! A czy były już prezydent obraził się, kiedy pytano go o chorobę azjatycką? Czy prezydent może do obywatela powiedzieć: SPIEPRZAJ, DZIADU!? Czy może obrażać obywatela i nie ponieść żadnej konsekwencji prawnej? A czy ja, pytając, czy kaczki w Polsce mają grypę, też będę ścigany przez prokuratora? Przestańmy w końcu być wrażliwi na partyjniaków z PiS-u, wystarczy, że oni sami mają chorobę (kaca?) powyborczą, co widać każdego dnia.

Roman Zimniak


Krew jest jedna
Bardzo mnie boli, że żołnierze I Armii Wojska Polskiego są tak niedoceniani. Mówi się tylko o AK, a przecież każda krew wylana za wyzwolenie Ojczyzny jest cenna. Teściowa mego syna, która ma 87 lat, była w batalionie kobiecym, a jej mąż był kierowcą. Zaniosłam jej artykuł o generale Berlingu (FiM 28/2007). Obie płakałyśmy. Bardzo ją boli, że kościuszkowcy są poniżani. Opowiadała mi, jak spały po rowach, szopach, jadły byle co, ale szły do Polski.

Czytelniczka, lat 67
Czarnków


Wolni w niewoli
Wolność, niepodległość, suwerenność, samostanowienie i podobne hasła klucze słyszę od prawie 30 lat. Co one oznaczają? Każdy albo prawie każdy rozumie je inaczej. Dla wielu jesteśmy wolni, bo nie podlegamy Moskwie. Ale czy jesteśmy wolni, jeśli ideologicznie podlegamy Watykanowi; politycznie nie podlegamy Moskwie, lecz Waszyngtonowi i Brukseli; gospodarczo nie podlegamy Moskwie, lecz Brukseli, Waszyngtonowi, Watykanowi i diabli wiedzą komu jeszcze? Nie należymy już do Paktu Warszawskiego (tak można bardziej politycznie nazywać Układ Warszawski) i nie musimy wysługiwać się sowietom (również poprawność polityczna), ale należymy do Sojuszu Atlantyckiego (poprawność polityczna), czyli paktu NATO, i wysługujemy się USA. Czy faktycznie prowadzimy dzisiaj samodzielną politykę obronną? Co to za wolność, jeśli nawet o wybudowaniu głupiego kawałka wiaduktu nad zabagnioną rzeczką, jakich w Polsce są setki, decyduje Bruksela? Czy Bruksela była tak samo stanowcza w przypadkach bombardowań malowniczych krajobrazów Jugosławii przez swoich członków (UE) i USA? Tam też miały swoje siedliska unikatowe ptaki, zwierzęta, roślinki, a także najmniej szanowny gatunek żywych organizmów  ludzie.
W kontekście powyższego zachodzi pilna potrzeba zdefiniowania wolności, niepodległości, suwerenności, samostanowienia rozumianego przez dzisiejszych szermierzy tych haseł. Przy okazji warto zdefiniować również takie hasła jak komunizm i postkomunizm, w rozumieniu dzisiejszych polityków, historyków, a zwłaszcza dziennikarzy i kleru, gdyż za diabła nie mogę dopasować ustroju Polski Ludowej do komunizmu bądź postkomunizmu.

A. Domagalski, Bydgoszcz


Powrót Króla
W nawiązaniu do inicjatywy sprowadzenia do Polski prochów króla Bolesława Śmiałego pragnę podzielić się pewnymi pomysłami. Sama idea FiM jest inicjatywą szlachetną  powinniśmy zademonstrować, że nie każdy Polak, nie każdy Słowianin zamieszkujący naszą Ojczyznę, pogodził się z faktem narzucania Polsce jako patronów oczywistych zdrajców (biskupa Stanisława).
W pełni akceptując pomysł (jest oczywiste, że skorzystałem ze wskazanego konta), pozwalam sobie zaapelować do szanownej Redakcji, aby rozważyła inicjatywę wydania medalu okolicznościowego z okazji sprowadzenia prochów króla Bolesława. Mógłby być sprzedawany każdemu chętnemu, co wzbogaciłoby konto inicjatywy. Warto też rozważyć wybudowanie (w miejscu złożenia prochów) Instytutu im. Króla Bolesława Śmiałego, który zająłby się między innymi odkłamywaniem polskiej historii. Wszak samo istnienie IPN-u, owej obrzydliwej instytucji politycznej inkwizycji, oraz innych tworów jednostronnej indoktrynacji i zakłamywania prawdziwej historii, uzasadnia podejmowanie podobnych inicjatyw, zwłaszcza przy tak szczytnym przedsięwzięciu jak Powrót Króla.

Zbigniew Bielawski


Wstecz

pytania czytelnikÓw

Lilit w dziele stworzenia?

Dlaczego w Księdze Rodzaju są dwie wersje stworzenia?
Czy ma to jakiś związek z Lilit, o której legendy żydowskie mówią, że była pierwszą kobietą i pierwszą żoną Adama? Kim właściwie była Lilit? Czy jest jakaś tajemnica w Biblii, że postać ta jest znana tylko wtajemniczonym? Czy prawdą jest, że powstanie Ewy z żebra nastąpiło później, że pierwsza para powstała równolegle (Rdz 1. 27)?

Zacznijmy od przypomnienia, iż nie wszyscy bibliści zgadzają się z poglądem, że pierwsze rozdziały Biblii zawierają dwa całkiem odrębne teksty o powstaniu świata i ludzkości. Wielu bowiem biblistów, jak i większość rabinów uważa, że pomimo powtórzenia tego opisu w Księdze Rodzaju, relacja w drugim rozdziale tej księgi nie musi wcale stanowić odrębnego opisu, a jedynie rozwinięcie głównego wątku (czyli stworzenia człowieka) co w literaturze semickiej było czymś zupełnie normalnym. Podkreśla więc, że pierwsza część tego opisu (Rdz 1. 12.4a) mówi głównie o dokładnej kolejności aktów twórczych w stworzeniu świata, druga natomiast (Rdz 2. 4b25) skupia się na stworzeniu człowieka i warunkach jego egzystencji.
Chociaż, ogólnie rzecz biorąc, z poglądem tym zgadzają się również pozostali bibliści, zajmują oni jednak odmienne stanowisko co do samych opisów. Głoszą mianowicie, że Księga Rodzaju rzeczywiście zawiera dwa odrębne opisy. Pierwszy (Rdz 1. 12.4a) miał powstać w VI wieku p.n.e., natomiast drugi, mówiący o stworzeniu ludzi, ogrodzie Eden, upadku Adama i Ewy oraz ich wygnaniu (Rdz 2. 4b25) prawdopodobnie powstał około IXVIII wieku przed Chrystusem. O odrębności zaś tych dwóch tekstów ma przede wszystkim świadczyć połączenie obydwu wersji w jednym wierszu (Rdz 2. 4) oraz użycie w nim po raz pierwszy imienia Jahwe, które aż dwadzieścia razy powtarzane jest tylko w tym drugim opisie (Rdz 2. 4b3. 24).
W pierwszym tekście (rozdziale) występuje bowiem jedynie ogólne określenie Bóg.
Jak widać, powyższe uzasadnienie ma mocne podstawy. Nie oznacza to, rzecz jasna, by rzecznicy odrębności omawianych tekstów kwestionowali wartość pierwszego opisu. Uważają bowiem, że oba mają równą wartość teologiczną (zawierają wiedzę o Bogu) i kosmologiczną (mówią o pochodzeniu i sensie zaistnienia świata). Dlatego też oba opisy bynajmniej się nie wykluczają. Przeciwnie, uzupełniając się, tworzą zwartą całość.
Przyjmuje się więc, że opisy te mogły być połączone już pod koniec VI stulecia, a najpóźniej w IV wieku przed Chrystusem, kiedy to miało dość do ostatecznej redakcji tekstu Pięcioksięgu. W związku z tym połączeniem obydwu opisów w jednym wierszu (Rdz 2. 4 ) i wynikającymi stąd pewnymi trudnościami, warto przypomnieć, że podziału Biblii na rozdziały dokonał biskup kanterberyjski Stefan Langton (zm. 1228 r.), natomiast podziału Nowego Testamentu na wiersze podjął się drukarz paryski Robert Estienne (1551 r.), zaś Starego Testamentu  rabin Mardocheusz Natan (1661 roku). Stąd też, chociaż podział ten w dużym stopniu może ułatwiać studium Biblii, należy pamiętać, że nie w każdym miejscu jest on trafny.
Kolejna sprawa to próba łączenia Lilit z Księgą Rodzaju, a konkretnie  z pierwszą wzmianką o stworzeniu człowieka. Twierdzi się, że skoro tekst mówi: I stworzył Bóg człowieka (...). Jako mężczyznę i niewiastę (Rdz 1. 27), mówi on o ich równoczesnym stworzeniu, a Ewa powstała dopiero później, kiedy została ukształtowana z żebra mężczyzny. Oznaczać by to miało, że Adam musiał mieć już wcześniej inną żonę przed Ewą, którą właśnie mogła być Lilit. Czy jednak Biblia mówi coś na ten temat?
Na tak postawione pytanie odpowiedź może być tylko jedna: tekst z Księgi Rodzaju nie daje ku temu absolutnie żadnych podstaw. Ani jednym słowem nie wspomina o Lilit, ani też nie sugeruje, by taka postać w ogóle istniała. Również wszelkie inne sugestie, jakoby przeciwniczka Ewy została całkowicie wykreślona z Biblii, nie znajdują żadnego racjonalnego uzasadnienia. Nie jest bowiem tak, że Biblia nie wspomina o Lilit. Co prawda czyni to tylko jeden raz, ale mimo to nie pozostawia żadnych wątpliwości, że wszelkie informacje na jej temat, pochodzące z legend i ludowych wierzeń, nie mają nic wspólnego ze stworzeniem przedstawionym w Księdze Izajasza. Oto co mówi sam tekst o Lilit: Zdziczałe psy spotkają się z hienami i kozły będą się przyzywać wzajemnie; co więcej, tam Lilit przycupnie i znajdzie sobie zacisze na spoczynek (Iz 34. 14, wg Biblii Tysiąclecia).
Jak widać, tekst ten nie precyzuje, kim jest Lilit. Różne zaś przekłady Biblii w miejsce jej imienia wstawiają takie określenia jak na przykład: jędza (Biblia Gdańska), upiór nocny (Biblia Polska-Warszawska), kozłokształtny demon (Pismo Święte w przekł. Nowego Świata). Z Biblii niewiele więc wiemy o tej dziwnej postaci, poza tym, że ma ona mieszkać wśród opuszczonych ruin Pustyni Edomskiej, gdzie towarzyszą jej pelikany, sowy, kruki, szakale, strusie, świstaki, hieny i węże (por. Iz 34. 9-15). Ponadto warto dodać, że wielu biblistów w ogóle ma wątpliwości, czy w powyższym tekście chodzi o demona nocy, czy też po prostu o sowę.
Jako demon żeński Lilit przedstawiona została bowiem dopiero w legendach, w tradycji talmudycznej i folklorze żydowskim. Postać ta wywodzi się więc całkowicie z pozabiblijnych źródeł i prawdopodobnie pochodzi z wcześniejszych wierzeń sumeryjsko-babilońskich. Legendy o Lilit są bowiem podobne do mezopotamskiego mitu, w którym demon zabijał dzieci. Wspomina o tym m.in. Talmud, który przedstawia Lilit jako demona żeńskiego o długich włosach, zagrażającego samotnie sypiającym mężczyznom, ciężarnym kobietom, jak również niemowlętom (Abraham Cohen Talmud).
O tym zaś, że Lilit była pierwszą kobietą i jednocześnie pierwszą żoną Adama, wspomina dopiero anonimowe dzieło pochodzące z okresu od VIII do X wieku po Chrystusie, zatytułowane Alfabet Ben Sira. Opowiada ono m.in. o tym, że Lilit była stworzona osobno, nie z żebra Adama, ale podobnie jak on (z prochu ziemi) i mniej więcej w tym samym czasie. Poza tym dzieło to przedstawia ją jako kobietę samowolną i złośliwą, trudną we współżyciu. Dlatego też, kiedy Lilit odmówiła podporządkowania się Adamowi (uległości w trakcie współżycia), ten w końcu miał ją odrzucić. Gdy uciekła z raju, jej miejsce zajęła Ewa. Wkrótce jednak Lilit urodziła liczne demoniczne potomstwo (w wersji arabskiej  Dżiny) i od tego czasu pierwsza żona Adama i jej demoniczne pociechy stają się groźne zarówno dla rodzących kobiet, jak i ich dzieci, które są przez nie porywane. Jedynym zabezpieczeniem i ochroną dla nich są nich amulety z wypisanymi imionami trzech aniołów  strażniczek: Senoji, Sansenoji i Semangelofa.
O jeszcze innych szczegółach związanych z Lilit dowiadujemy się z kabalistycznej księgi żydowskiej Zohar, pochodzącej z XI wieku. Według tej księgi, Lilit miała kusić Ewę i Adama, a po wygnaniu ich z raju miała usługiwać Adamowi jako nałożnica. Jej liczne potomstwo wywodzić się więc miało zarówno ze współżycia z Adamem, jak i ze współżycia z demonami. Legendy żydowskie wiele zatem mówią o demonicznym potomstwie Adama i Lilit, ale również o jego młodszym potomstwie ze związku Szatana z Ewą. Księga Zoharu podaje bowiem, że grzech Ewy nie polegał na samym nieposłuszeństwie opisanym w Biblii, ale na współżyciu zwiedzionej Ewy z Szatanem. Owocem zaś tego związku miał być m.in. Kain (i jego potomstwo  synowie Złego). Warto dodać, że niektórzy jeszcze dziś wierzą, że drzewo poznania dobra i zła symbolizowało bliższe poznanie, czyli zbliżenie, do jakiego miało dość między Szatanem a Ewą.
Wracając do Lilit, warto też przypomnieć, że przez długi czas zarówno wielu Żydów, jak i nie-Żydów, wierzyło, że martwe noworodki i poronienia spowodowane były właśnie przez tę demoniczną postać. Wierzono też, że Lilit posiada moc deprawowania duszy niemowlęcia aż do ósmego dnia życia chłopca, czyli do obrzezania, natomiast w przypadku dziewczynek  aż do dwudziestego dnia życia.
W tym czasie bezpieczeństwo dzieciom mogły jedynie przynieść wspomniane już wyżej amulety.
Ale to nie wszystko, bo, według legend arabskich, Lilit ma być również partnerką (żoną) samego Samaela (Szatana) i matką złych duchów, spośród których najbardziej znanym jest Asmodeusz (por. Tb 3. 8 BT). Według zaś innych, późniejszych podań, Lilit miała być również związana ze sławnym Drakulą. Miała być jego córką, a nawet małżonką. Ponadto w podaniach tych występuje również jako królowa wampirów.
Najczęściej jednak Lilit przedstawiano jako uosobienie pokusy, demona żeńskiego nawiedzającego samotnych mężczyzn we śnie. Wierzono, że przeróżne pokusy i pragnienia wielu samotnie sypiających, szczególnie mężczyzn, ostatecznie mogą prowadzić do zwiedzenia, a nawet zdemonizowania. Jak bowiem głosi hebrajska tradycja, długotrwałe uleganie demonicznym pokusom ostatecznie czyni z człowieka istotę demoniczną.
Cokolwiek by powiedzieć o Lilit, jedno nie ulega wątpliwości: jest ona postacią, o której głównie mówi tradycja talmudyczna, żydowska księga Zohar, niektóre fragmenty w rękopisach z Qumran, legendy arabskie i inne podania (wspomina o niej również Johann Wolfgang Goethe w Fauście , a nawet współczesna powieściopisarka, Penelope Farmer w Ustami kobiety), ale o której niewiele mówi Biblia. Postać ta nie ma więc nic wspólnego z dziełem stworzenia z Księgi Rodzaju. Stąd też prawie wszystkie opowiadania o związku Lilit z Ewą są wyłącznie produktem żydowskiej wyobraźni ludowej oraz fantazji niektórych pisarzy. Biblia nie zawiera zatem żadnej tajemnicy Lilit. Przestrzega natomiast, aby do niej (czyli do tekstu biblijnego) nic nie dodawać i nic z niej nie ujmować (Pwt 4. 2).

BOLESŁAW PARMA

z grubej rury

Proces generała

Rusza proces gen. Jaruzelskiego i ośmiu innych autorów stanu wojennego. Na pierwszym, organizacyjnym posiedzeniu sąd ma rozpatrzyć wniosek obrony o umorzenie sprawy lub jej zwrot do IPN.

Nie jesteśmy wielkimi fanami generała. Choćby dlatego, że pamiętamy, jak za jego rządów zaczęło pełznąć państwo wyznaniowe i rozwinęła skrzydła Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu, której działania koncentrują się na dogadzaniu klerowi. Kto jak kto, ale przywódca lewicowego obozu politycznego powinien najlepiej wiedzieć, czym grozi podawanie palca pazernej bestii. Dlaczego Czesi, Węgrzy i inne narody byłych demoludów poradziły sobie z czarną zarazą?
Sądzenie 84-letniego generała ponad 26 lat po tych wydarzeniach już samo w sobie nastraja krytycznie. Zaś wyrwanie stanu wojennego z kontekstu straszliwie zapętlonej, powojennej historii Polski i rozpatrywanie w kategorii winnyniewinny to zupełna paranoja. Do tego, jeśli akt oskarżenia składa Instytut Pamięci Narodowej  słynny z przecieków, ubabrany w niszczenie ludzi teczkami, upolityczniony, społecznie mało wiarygodny  to wniosek nasuwa się sam: nie tędy droga.
Nie chodzi tu o to, by zbrodnie uszły płazem. Każda musi być ukarana. Na przykład za masakrę robotników Wybrzeża, w którym to procesie wśród oskarżonych jest Jaruzelski, będzie kara. Ale odpowiedzialność generała za stan wojenny jest jednoznacznie polityczna. Bo czy to wina jego albo nawet lewicowego obozu politycznego, że USA i Wielka Brytania oddały swego sojusznika, Polskę, na łup Stalina? Że zgodziły się na terytorialne okrojenie członka zwycięskiej koalicji i przesunięcie go na zachód, tak, że stał się zakładnikiem ZSRR, jedynego gwaranta nowych granic?
IPN nie znalazł w zagranicznych archiwach dokumentów, które by potwierdzały, że Polsce groziła obca interwencja. Służyć ma temu dokument  dowód, według którego Układ Warszawski nie będzie interweniował, a PZPR ma sobie poradzić sama. Pogląd IPN-u zdumiewa. Każdy zdrowo myślący wie, że cały Układ wolał, żeby PZPR poradziła sobie sama, choćby z uwagi na wydźwięk międzynarodowy, a i koszty takiej operacji, która mogłaby się przekształcić w regularną wojnę, były nie do oszacowania.
Historycy IPN wykazują się dziecinną wręcz naiwnością, sądząc, że odkryli prawdę objawioną. Jakby nie wiedzieli, że totalitarne państwa Układu diametralnie inny dokument mogły stworzyć na jednym, naprędce zwołanym posiedzeniu biura politycznego, gdyby PZPR sobie nie poradziła. I byłaby legitymacja do wejścia. Zdumiewa naiwna wiara w ten dokument u ludzi, którzy żyją z dowodzenia, że Rosja rzadko w swoich dziejach dotrzymywała traktatów, a w polityce postępowała do bólu cynicznie.
Tę wiedzę miał generał. Wiedział też, o czym IPN zdaje się zapominać, że Armia Czerwona stacjonowała w Polsce, a granice były nią obstawione. I wiedział, że ZSRR nie załatwiłby sprawy sam, ale wciągnął sojuszników, przede wszystkim bratnie NRD i Czechosłowację.
Czy mędrcy z IPN dają gwarancję, że wojska NRD, gdyby znalazły się we Wrocławiu i Szczecinie, opuściłyby nasze Ziemie Zachodnie? To pewne, że akcja wojsk NRD spotkałaby się z poparciem wszystkich Niemców, bo dawała szansę na rewizję granic. Zaś Czechosłowacja pałała żądzą odwetu za Zaolzie i 1968 rok, a mało kto z Polaków wie, że w 1945 r. między Polską a Czechosłowacją toczyły się regularne walki o Kotlinę Kłodzką, którą Czesi uważają za krainę historycznie z Czechami związaną. Okazja do rewanżu raz na setki lat! Czy ZSRR, jedyny gwarant naszych granic, nie zechciałby cynicznie ukarać zbuntowanej Polski w najbardziej dotkliwy sposób?
Co by obiecał (czyt. dał) sojusznikom za udział w interwencji? Tych uwarunkowań nie wolno pominąć.
Interwencja mogła się zakończyć krwawą jatką. Na pomoc Zachodu nie można było liczyć, bo z posiadaczem śmiertelnego arsenału nuklearnego nikt by nie zadarł. Udowodnili to Amerykanie. Znali termin stanu wojennego i stan przygotowań. Nie powiadomili Solidarności, bo słusznie bali się kontrakcji, która mogłaby się zakończyć jatką. Te potworne dylematy musiał rozstrzygnąć generał.
Wiedział on też, jak wyglądał zamach stanu Pinocheta w Chile. Kilka tysięcy wymordowanych, kilkanaście tysięcy torturowanych. A stan wojenny kosztował życie kilkudziesięciu ludzi. O kilkudziesięciu za dużo, ale jak to porównać z masakrą w katolickim Chile, dokonaną przez prawicę? Gdyby generał nie opanował sytuacji, groziła nam podobna, bo w Polsce po drugiej stronie oszołomów nie brakowało. Co udowodniło trzech z nich, składając Pinochetowi wizytę w areszcie w Londynie, 25 lat po masakrze, kiedy jego zbrodnie były już powszechnie znane.
Jednym z fatalnych skutków stanu wojennego była przymusowa emigracja. Tylko mało kto z tamtych emigrantów i ich dzieci do wolnej Polski wraca, a obecna emigracja ochotnicza wielokrotnie przewyższyła tamtą przymusową.
To wszystko przemawia za pozostawieniem historii odpowiedzialności generała za stan wojenny. Spory i namiętności będą zawsze, bo historia jest to zestaw uzgodnionych kłamstw  jak powiedział Napoleon Bonaparte.

LUX VERITATIS



Łaskanie jeŻa

Campo di Fiori

Pani Redaktor Katarzyna Kolenda-Zaleska wyartykułowała na łamach Gazety Wyborczej zdania, które czytałem kilka razy, przecierając oczy. Nie mogłem uwierzyć, że laicki dziennik wydrukował je jako komentarz. Co do autorki złudzeń nie mam od dawna.

Cóż więc napisała Pani Redaktor? (...) Profesorowie zaatakowali papieża za wyrwane z kontekstu zdanie sprzed 17 lat. To pretekst, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie może podejrzewać dziś głowy Kościoła o skłonność do potępiania Galileusza i podważania prawd nauki. Wizyta papieża na uniwersytecie stała się jednak pretekstem do agresji w imię źle pojętej świeckości uniwersytetu i chęci zepchnięcia prawd wiary do krużganków Kościoła (...).
Nikt przy zdrowych zmysłach nie może podejrzewać papieża? Otóż ja mogę, ergo jestem psychicznie chory. Byłbym może nawet i gotów zgodzić się z taką diagnozą (co wszak u wariata jest rzadkie), gdyby nie fakty. A te są, Pani Kolenda, a te są, Pani Zaleska, bezdyskusyjne i w przedmiotowym sporze o Galileusza świadczą o tym dokładnie, że uczony ów miał wielkie szczęście. A właściwie dwa szczęścia. Pierwsze jest takie, że nie zamieniono go w pochodnię na rzymskim placu Campo di Fiori, a drugie, że w końcu (po 359 latach) w roku 1992 został zrehabilitowany przez JPII. Nie jest tajemnicą, że jego następca, a ówczesny szef watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary  Ratzinger  był owej rehabilitacji zdecydowanie przeciwny (w 1990 r. stwierdził, że proces Galileusza był uczciwy). Na tle tej różnicy zdań doszło nawet pomiędzy byłym a obecnym papieżem do niesnasek.
No tak... ale jak rzekłem, Galileo Galilei i tak się upiekło z tego powodu, że mu się... nie upiekło. Tyle szczęścia nie miał pewien jego kolega (i tysiące innych nieszczęśników). Nie pomogły mu święcenia kapłańskie, nie pomógł doktorat z teologii. Ścigany wyrokiem za herezję, uciekał przed inkwizycją  najpierw po całej Italii, później po Europie. Na próżno. Został pojmany i oddany w ręce inkwizycyjnego trybunału. Za co? Otóż głosił, że nie tylko Kościół, ale i Kopernik nie mają racji! Ani Ziemia, ani tym bardziej Słońce nie są centrum wszechświata. Najbliższa gwiazda jest jedną z miliardów siostrzanych, a nasz układ planet niczym nie wyróżnia się od nieskończonej liczby podobnych. Ludzie zaś... Cóż, ludzie nie są jedynymi istotami w kosmosie, są tylko jednym z nieskończonej liczby bytów  wcale nie najinteligentniejszym. A jakie jest w tym wszystkim miejsce Boga? Bóg jest tylko emanacją natury, jest przyrodą, a przyroda jest Bogiem. Tym jest, czym każdemu z nas się wydaje. Na ziemi każdy naród  także Żydzi  ma prawo do niepodległości i własnego rozwoju. No zgroza po prostu!
Inkwizycja owego bluźniercę więziła sześć lat w lochu i sześć lat namawiała torturami do odwołania herezji. A on, zatwardziały w grzechu, odmawiał. W końcu papież Klemens VIII skazał go na śmierć przez publiczne spalenie na stosie. Wyrok wykonano 17 lutego 1600 roku na Campo di Fiori w Rzymie.
Nazywał się Giordano Bruno. Do dziś nie doczekał się rehabilitacji, czy choćby zdawkowego oświadczenia któregokolwiek z późniejszych papieży: Pomyliliśmy się. Przepraszamy. Tej rehabilitacji domagają się liczne rzesze uniwersyteckich uczonych. Od 200 lat. Bezskutecznie.
A może miał to zrobić, może miał tak powiedzieć Benedykt XVI podczas wystąpienia na uniwersytecie Sapienza? Nie miał. Wiemy to, bo treść niewygłoszonego wykładu jest znana.
Proszę więc nie mówić, Pani Redaktor Zaleska, że nikt przy zdrowych zmysłach nie może podejrzewać dziś głowy Kościoła o skłonność do potępiania Galileusza i podważania prawd nauki. Może. Dopóty, dopóki jedyną formą ekspiacji człowieka za śmierć w płomieniach innego człowieka (bo głosił sprzeczne z oficjalną doktryną poglądy) będzie wiersz Czesława Miłosza Campo di Fiori. A utwór ten kończy się tak:
I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.

MAREK SZENBORN

racjonaliści

Okienko z wierszem

Konia z rzędem temu, kto wpadnie na to, czyj to wiersz. Obrzydliwego anty-Polaka, wroga narodu, może Żyda, a już na pewno masona jakiegoś  powie ksiądz proboszcz przy wtórze moherów i członków partii braci K. I nie wie nawet ten i ów, że Dobre rady Pana Ojca napisał ten sam, którego Mury uważane są  i słusznie  za hymn wolnej ojczyzny. Tak, tak  to tekst Jacka Kaczmarskiego, i to napisany niedługo przed śmiercią.


Słuchaj młody ojca grzecznie,
A żyć będziesz pożytecznie.
Stamtąd czekaj szczęśliwości,
Gdzie twych przodków leżą kości.
Nie wyjeżdżaj w obce kraje,
Bo tam szpetne obyczaje.
Nalej ojcu, gardło spłucz,
Ucz się na Polaka, ucz.
One Niemce i Francuzy
Mają pludry i rajtuzy.
Niechrześcijańską miłość głoszą
I na wierzchu jajca noszą.
Pyski w pudrach i w pomadkach,
Wszy w perukach, franca w zadkach.
Nalej ojcu, gardło spłucz,
Ucz się na Polaka, ucz.
Cudzoziemskich ksiąg nie czytaj,
Czego nie wiesz  księdza pytaj.
Ucz się siodła, szabli, dzbana,
A poznają w tobie pana.
Z targowiska nie bierz złota 
To żydowska jest robota.
Nalej ojcu, gardło spłucz
Ucz się na Polaka, ucz.
Twoja sprawa  strzec ojczyzny,
Czyli własnej ojcowizny.
Nie wiesz, gdzie się czai zdrada 
Uczyń zajazd na sąsiada.
Jak już musisz być w stolicy,
Patrz, co robią politycy.
Na elekcjach dawaj kreskę
Nie za słowa, a za kieskę.
Nalej ojcu, gardło spłucz,
Ucz się na Polaka, ucz.
Bierz od wszystkich z animuszem,
Dawaj na mszę za swą duszę.
Bóg cnotliwe czyta chęci
I zachowa je w pamięci.
Żeń się młodo, dzieci rób,
By miał kto o twój dbać grób.
Tu przez wieki twoje dziady
Dały nauk tych przykłady.
Tu przez wieki twoje wnuki
Nie przepomną tej nauki.
Nalej ojcu, gardło spłucz,
Ucz się na Polaka, ucz.
Taką stoi Polska racją
Na pohybel innym nacjom!


Wstecz

racjonaliści

W odpowiedzi na atak Polityki

Informacje o partii RACJA Polskiej Lewicy zawarte w artykule Cezarego Łazarewicza pt. Fakty i kity (Polityka 2/2008) są tendencyjne. Naruszają także zasady etyki dziennikarskiej, ponieważ red. Łazarewicz wyraża poglądy o RACJI PL w oparciu o informacje czerpane z wątpliwych źródeł. Nie zdobył się na wysiłek, by skontaktować się ani z sekretarzem generalnym partii Janem Barańskim, ani z jej przewodniczącą Marią Szyszkowską.

Nie trzeba przypominać, że dziennikarzy obowiązuje opieranie tekstu na źródłach oraz obiektywizm. Jeżeli ktoś nie respektuje tych elementarnych zasad, to powstaje pytanie, w imię czyich interesów manipuluje świadomością czytelników. W państwie demokratycznym powinno być miejsce nie tylko dla prawicy, centrolewicy, ale także dla lewicy. Przypisywanie członkom partii RACJA nienawiści do Kościoła jest skandaliczne. Tym samym dziennikarz wrogo nastawia czytelników do partii, bowiem żyjemy w kraju, w którym miejsce dawniej powszechnie wyznawanego marksizmu zajął katolicyzm. Niesolidność Cezarego Łazarewicza wyraża się także w tym, że nadaje pojęciu antyklerykalizm błędne znaczenie. Głosząc antyklerykalizm, partia RACJA żąda przestrzegania konstytucyjnej zasady rozdzielenia państwa i Kościoła. Innymi słowy  domaga się respektowania fundamentalnej zasady, jaką jest państwo neutralne światopoglądowo.
Uderzająca jest niechęć  zresztą nie tylko Polityki  do obiektywnego informowania o lewicowych partiach pozaparlamentarnych.
Dodajmy, że od lat przewodnicząca partii Maria Szyszkowska głosi tolerancję i upomina się o prawa dla wszelkich grup dyskryminowanych i dlatego nigdy nie stanęłaby na czele partii głoszącej nienawiść do kogokolwiek.

prof. zw. dr hab. Maria Szyszkowska
przewodnicząca RACJI Polskiej Lewicy
Jan Barański
sekretarz generalny RACJI Polskiej Lewicy

katedra profesor joanny s.

Kraj rad

Polacy uwielbiają dawać rady. Zwłaszcza, kiedy sami sobie rady nie dają. Rady mają w sobie coś z pouczenia i przygany. Stanowią manifestację życiowej mądrości i wyższości dającego. Bywają podszyte troską, ale też obłudą. Są zdeterminowane kulturowo i przez płeć.

Przyjaciółka romansująca z naszym mężem będzie radziła, aby czym prędzej rzucić łajdaka. Kochanek żony  przeciwnie. Będzie utwierdzał męża w przekonaniu, że drugiego takiego skarbu nie znajdzie na całym świecie. Kiedy się już nie ma nic do dania, zawsze jeszcze można dać radę. Nie tyle problemom, co tym, którzy muszą lub przynajmniej zechcą jej wysłuchać.
Rady dotyczą zazwyczaj tego, o czym dający nie mają pojęcia. Rodzice nieznośnych dzieci radzą, jak wychować pociechę na wcielonego anioła. Nieudacznicy  jak zrobić karierę. Bałaganiarze  jak utrzymać porządek, a rozwodnicy  małżonków. Księża radzą, jak żyć w ubóstwie i bez grzechu, jak nie uprawiać seksu dla przyjemności i jakich środków antykoncepcyjnych nie stosować. Duszpasterz środowisk twórczych ks. Niewęgłowski w homilii skierowanej do dziennikarzy radzi, by zamiast zajmować się złem, które się bardzo dobrze sprzedaje, tłumaczyli istotę i sens nauki Kościoła w tak fundamentalnych sprawach jak postęp w biologii i kwestia in vitro oraz treść i kształt patriotyzmu. Z kolei Benedykt XVI podczas odwołanego wykładu na rzymskim uniwersytecie La Sapienza miał powiedzieć, że papież nie może narzucić innym w sposób autorytarny wiary. Hierarchowie, zamiast krytykować, że do wizyty nie doszło, powinni się cieszyć, że z tej papieskiej rady nie muszą korzystać.
Rady, nawet dobre, nic nie kosztują. Chyba że to rady instytucjonalne. Te rokrocznie pochłaniają niemałe pieniądze z budżetu państwa. W Polsce Rad mamy prawie tyle, ilu mieszkańców. Ostatnio na tapecie jest Gabinetowa. Zgodnie z art. 141 Konstytucji Rzeczypospolitej, jest zwoływana w sprawach szczególnej wagi. Tworzy ją Rada Ministrów obradująca pod przewodnictwem Prezydenta. Nie przysługują jej kompetencje rządu. Ściślej  żadne.
14 stycznia 2008 roku w Pałacu Prezydenckim Lech Kaczyński podczas zwołanej przez siebie Rady Gabinetowej chciał poznać pomysły gabinetu Tuska na uzdrowienie służby zdrowia. Zapewnia, że miał dobre intencje. Po 45 minutach żenującego obustronnego pokazu arogancji pomieszanej z bezsilnością wiadomo było dokładnie to, co przed posiedzeniem. Rząd PO-PSL nie ma pomysłu na reformę ochrony zdrowia, a raczej ma co chwila inny pomysł, co na jedno wychodzi. Dla ratowania nadszarpniętej opinii poseł Gowin oświadczył: Wszyscy, jak siedzimy w parlamencie, wiemy dobrze, co należy zrobić, żeby uszczelnić system opieki zdrowotnej. Widocznie, jak idą do prezydenta, to już nie wiedzą. Nawet tego, jak uszczelnić obieg informacji i nie dopuścić do wycieku stenogramów. Ocena przebiegu Rady była szeroko komentowana. Każdy dokładał swoje trzy grosze. Gdyby je przeznaczyć na podwyżki dla pielęgniarek, uzbierałoby się co najmniej dla jednego województwa.
Moim Czytelnikom, ponieważ Ich bardzo cenię, nie dam żadnych dobrych rad, gdyż jest nimi wybrukowana droga do piekła, w które nie wierzę.

JOANNA SENYSZYN


jaja jak birety

Się powiedziało (10)

Kiedyś poseł ZChN-u, obecnie PO. Znany z zamiłowania do muszek i komarów, a także z ciętego języka. Prezentujemy pierwszą część niewybrednych cytatów Stefana Niesiołowskiego.


Jest to zachowanie planktonu w wysychającej kałuży (reakcja na apele Romana Giertycha o powrót do koalicji we wrześniu 2006 r.  dop. red.).

Domaganie się miejsc w resortach, z którymi członkowie Samoobrony mają na bakier, jest szczytem bezczelności. Ludzie Samoobrony w policji czy w służbach do walki z korupcją to tak, jakby lis sprawował pieczę nad kurami.

Cokolwiek, do czego przyłoży rękę Kaczyński, kończy się źle.

Podobieństwo Kaczyńskiego do Gomułki jest uderzające: niechęć do inteligencji, wiara w przemoc, szkodliwe pomysły na zawłaszczanie państwa i przeświadczenie o spisku, który zagraża ich władzy.

Postawmy wreszcie kropkę nad i. W każdym polskim większym mieście powinien być pomnik Jarosława Kaczyńskiego, najlepiej na koniu.
A żeby dodać mu pewnego dostojeństwa, to w ręku powinien mieć teczkę z papierami.
Jarosław Kaczyński jest winem, które ktoś odkorkował chyba (...). Dla mnie ten człowiek stracił moralne prawo, nie jest moim premierem. Przypomina złodzieja, którego złapali z ręką w cudzej marynarce i twierdzi, że to nie jego ręka.

Jarosław Kaczyński czuł się już Jagiełłą w krzakach pod Grunwaldem (przed wyborami  dop. red.).

Niech pan się nie pochyla. Przy pana sylwetce i wieku to może być niebezpieczne (w odpowiedzi na stwierdzenie premiera Jarosława Kaczyńskiego, że jeśli Donald Tusk nie stworzy koalicji z LiD, to wtedy się nad nim pochyli i wysłucha  dop. red.).

Jak zobaczyłem, że Doda popiera PO, to cofam poparcie dla Mandaryny.

Nie potrafią wyartykułować zdania, że tego szkodnika Rydzyka, który obraził panią Kaczyńską, trzeba potępić i nazwać tak, jak na to zasługuje, czyli gruboskórnym prostakiem. To jest ktoś, kto w ogóle nie powinien być księdzem!
Atrakcyjna chłopka ograła Metternicha i pierwszego stratega Rzeczypospolitej (komentarz do rozmów między Renatą Beger i Adamem Lipińskim, znanych jako afera taśmowa  dop. red.).

Dobrze, że zgolił wąsy (senator Krzysztof Putra  dop. red.), bo miał pożółkłe końcówki.

Proszę nie mówić, że on jest ojcem, bo ojciec (Tadeusz Rydzyk
 dop. red.) to jest jakiś autorytet duchowy, zaszczyt. To jest słowo, które coś znaczy. On jest po prostu chuliganem politycznym, a nie żadnym ojcem. Można go tytułować księdzem, bo z Kościoła wyrzucony nie został. W przeciwieństwie do niego ja walczyłem o wolność dla Kościoła
i mam w tym względzie zasługi,
a on nie ma żadnych i niszczy Kościół. Jako szkodnik powinien być wyrzucony z Radia Maryja i zesłany do klasztoru, najlepiej poza granicami Polski.

Rząd (Jarosława Kaczyńskiego  dop. red.) trzech k: kłamstwo, kołtuństwo i kolesiostwo.

Wybrała PAR

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
22 04 08 sem IX
FiM 01 08
04 j 08
15 04 08 sem VIII
15 04 08 sem VIII
FiM 02 08
08 04 08 sem VII
FiM 05 08
FiM 11 08
04 08
00 04 08 praid!569
U (11 04 08) PRAWO ATOMOWE o zm ustawy [63p583]

więcej podobnych podstron