R8


W ŁAWIE SZKOLNEJ


Obok domu rodzinnego ważną instytucją wychowującą
i kształcącą była szkoła. W warunkach, gdy nie istniało nie-
podległe państwo polskie, a system ośwany
był przez pruskiego zaborcę, oddziaływ anie tej tak ważnej
instytucji miało swoje pozytywne, ale i negatywne strony.
,'V grę tu wchodziły bowiem nie ty lko takie względy, jeli sto-
pień powszechności nauczania, cele wychowawcze i kształ-
cące szkolnictwa, ale również założenia polityki narodowo-
ściowej, jakie realizowane być miały przez tę tak szacowne
instytucję. Początkowo szkolnictwo powszechne, a również
średnie nie odczuwało nacisku politycznego bądź tylko w nie-
wielkim stopniu. Z biegiem lat jednak nasilał się kurs ger-
manizacyjny. VV zamysłach polityków pruskich coraz wyraź-
niej jawiła się myśl przekształcenia również szkoły w ważny
oręż wynaradawiający.

W szkole ludowej
Pierwsza połowa wieku XIX w Poznaniu przynieść miała
ze sobą poważne zmiany w systemie edukacji młodego poko-
lenia. Jednak zaczątki reform sięgały niepodległego państwa
polskiego i związane były z działalnością Komisji Edukacji
Narodowej. Postępowe reformy objęł, tak szkolnictwo po-
wszechne, jak i średnie. Na tym ostatnim szczeblu miano do
zanotowania niemałe osiągnięcia, przede ,szystkim w postaci
Wojewódzkiej Szkoły Narodowej. Rozbiory i zavvieruchy vvo-
287
jenne przerwały ten proces. Nim więc nastąpiły radykalniej.
sze zmiany, sytuacja w Poznaniu w dziedzinie oświaty poz
szkolnictwem średnim przedstawiała się wręcz tragicznie.
Powszechny był analfabetyzm, który sięgał w Grodzie Prze-
mysława 86,30/o mieszkańców. W owej epoce nie było to czymś
wyjątkowym. Brak było budynków szkolnych. W 1815 r. funk-
cjonowała w Poznaniu jedna publiczna szkoła elementarna
przy nie istniejącym obecnie kościele Marii Magdaleny. Po-
przednio pracujące w Poznaniu szkoły przy parafiach św.
Wojciecha, św. Marcina i na Śródce nie istniay jv,ż. B,dy-
riek ostatniej zastal spalony w czasie działań wojennych. Poza
szkolą przy kościele Marii Magdaleny działały jeszcze trz5
Z powodu braku szkół publicznych, powstawały szkoły pry-
watne. Istniało ich kilka, opartych na zasadzie wyznaniowej.
Były więc szkoły kształcące dzieci wyznania katolickiego,
ewangelickiego i mojżeszowego.
Wydarzeniem wielkiej wagi było rozporządzenie królewskie
z 14 maja 1825 r., wprowadzające obowiązek nauczania od
6 roku życia. Ukończenie nauki przewidywano w momencie,
gdy dziecko nabędzie odpowiedni zasób wiadomości potrzeb-
nych stanowi, z jakiego się wywodziło. O tym, czy dane dziec-
. ko osiągnęło odpowiedni poziom wykształcenia, decydował du-
, chowny. Równocześnie w jego gestii pozostawało ewentualne
prolongowanie obowiązku nauczania. Generalnie nauka w
szkole elementarnej trwałe do 14 roku życia. Duchowieństwo
trzech wyznań sprawowało pieczę nad szkołami elementarny-
mi, pełniąc funkcję inspektorów. Warto tu zwrócić uwagę na
subtelność rozporządzenia królewskiego, stanowiącego wyraź-
ny ukłon w stronę warstw majętniejszych. Rozporządzenie
mówiło bowiem nie o obowiązku szkolnym, a o obowiązku
nauczania. Dzieci majętniejszych rodziców pobierać więc mo-
gły nauki prywatnie, często angażując nauczyciela domowe-
258 S, T r u c h i m: Historia szkolnictwa i oświaty polskiej w Wiel-
kim Księstwie Poznańskim 1815-1915, T. I. Łódź 1967, s. 18, 41.
288
go. Ukończenie szkoły elementarnej nie było więc warunkiem
dalszej edukacji na szczeblu średnim. Przewidywano stoso-
wanie przez nauczycieli kar cielesnych. Kary te nie powinny
wykraczać ponad średnie kary stosowane przez rodziców. By-
ło to określenie niezwykle rozciągliwe i de facto dawało nau-
czycielom wolną rękę w korzystaniu z kija jako ważnego środ-
ka wychowawczego. Oczywiście przewidywano kary dla nau-
czycieli, którzy by w sposób rażący katowali dzieci. Nieprze-
strzeganie obowiązku nauczania przez rodziców groziło grzyw-
nami. Za opuszczenie przez dziecko lekcji bez usprawiedliwie-
nia wstępnie upominano rodziców. Następnie stosowano kary
pieniężne od 4 fenigów za każdy opuszczony dzień do 5 srebr-
nych groszy w przypadku, gdy niższe grzywny nie odniosły
pożądanego skutku %9.
Realizacja rozporządzenia królewskiego natrafiała w Pozna-
niu na poważne trudności. Brak było budynków szkolnych;
odpowiednio kwalifikowanych nauczycieli, u rodziców czy opie-
kunów nawyku posyłania dzieci do szkoły. Sytuacja daleka
była od zadowalającej; świadczy o tym fakt, że dwanaście lat
po ogłoszeniu znanego nam rozporządzenia, czyli w 1837 r.;
tylko 49 dzieci na 100 uczęszczało w Poznaniu do szkół ele-
mentarnych 2. Pod tym względem Poznań znajdował się na
jednym z ostatnich miejsc wśród większych miast monarchii
Hohenzollernów. Dodatkową przyczyną utrudniającą powszech-
ność nauczania były opłaty za naukę. Nie były one wysokie,
wynosiły bowiem od 1 do 3 talarów rocznie, jednakże dla ubo-
gich rodziców stanowiły znaczny wydatek, tym poważniejszy,
gdy przyszło go opłacać za kilka pociech. W roku 1849 opła-
ty te zniesiono, by przywrócić je krótko u schyłku lat sześć-
dziesiątych. W latach sześćdziesiątych nadal do szkół nie
uczęszczało około 700 dzieci podlegających obowiązkowemu
nauczaniu 261. Sytuacja zmieniła się radykalnie w latach sie-
demdziesiątych.
269 R. K o r t h: Die preussżsche Schutpolitik und die potnische
Schutstreiks. Wurzburg 1963, s. 12; S. T r u c h i m: Historia... T. I,
s. 13a.
280 P 1 e ś n i a r s k i: op. cif., s. 67.
2s1 S. T r u c h i m: Historia... T. I, s. 162.
t9 W dziewiętnastowiecznym Poznaniu 2g9
skie do jakiego takiego stanu, aczkolwiek nadal sytuacja przed-
stawiała się nie najlepiej. Brak było pieniędzy na poczynienie
zasadniczych zmian w bazie materialnej szkolnictwa elemen-
tarnego, jak również wystarczającej Iiczby nauczycieli. Przed
rokiem sześćdziesiątym przypadało w Poznaniu na jednego
nauczyciela 130 uczniów. Zmiany nastąpiły, jak wiadomo, od
przełomu Lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX w. Były
one jednak bardzo powolne. Jeszcze w latach osiemdziesiątych
liczba dzieci na jednego nauczyciela wahała się w granicach
od 79 do 112 dzieci. Dopiero w 1911 r. osiągnięto stan względ-
nie zadowalający, kiedy to 52 uczniów przypadało na jednego
pedagoga 263.
Niezadowalające przez dziesięciolecia warunki pobierania
nauki przez małych poznaniaków wpływały na poziom wy-
kształcenia. Inne czynniki, od których zależało, z jakimi wia-
domościami młodzież opuszczała mury szkolne, to poziom per-
sonelu pedagogicznego, a następnie program nauczania.
Z wprowadzeniem obowiązku nauczania powstał ogromny de-
ficyt sił nauczycielskich. Początkowo istniało tylko jedno se-
minarium nauczycielskie w Poznaniu. Rocznie kończyło je za-
ledwie kilku absolwentów. Nawet powstanie kolejnych semi-
nariów w Bydgoszczy i Paradyżu nie zmieniło radykalnie sy-
tuacji, kiedy weźmiemy pod uwagę, że trzy te zakłady w la-
tach czterdziestych kończyło rocznie zaledwie kilkunastu pe-
dagogów. Niskie uposażenia nie zachęcały do podejmowania
pracy nauczycielskiej. Zatrudniano więc niekiedy osoby nie
tylko o niskich kwalifikacjach, ale o ich braku. Teoretycznie
istniała bariera w postaci egzaminu kwalifikacyjnego. Z po-
wodu braku odpowiedniej liczby kandydatów wymagania tego
egzaminu były jednak wyjątkowo niskie. W 1834 r. kierowni-
kiem jednej ze szkół elementarnych w Poznaniu został były
parasolnik. O poziomie, jaki reprezentowali kandydaci do za-
wodu nauczycielskiego, świadczyły ich odpowiedzi na egzami-
nie kwalifikacyjnym. Oto przykład: "Na południu Opatrzność
pozwoliła róść cytrynom, winu i pomarańczom dla pokrzepie-
nia ludzi, a na północy drzewom, zwierzętom futerkowym, by
Y88 (R" G u t s c h e: op. cif., s. 218; S. T r u c h i m: Historia...
T. I, s. 40; T. II. Łódź 1968, s. 64.
ich ogrzać" g64. Przy takim zasobie wiedzy ogólnej i z zakresu
wychowania młodego pokolenia jakże często uznawano za naj-
lepszy środek kary cielesne, a podstawowym narzędziem był
kij. Przez wiele lat wymagania w stosunku do nauczycieli koń-
czących seminaria nauczycielskie też były niewielkie. Wiedza
nauczyciela nie wykraczała zbytnio poza wiadomości, jakie
wynieść miał uczeń ze szkoły elementarnej. Dopiero lata sie-
demdziesiąte przyniosły zmiany in plus w poziomie, jaki re-
prezentowali nauczyciele szkolnictwa ludowego.
Nauka w szkołach ludowych była dwuzmianowa i edbywała
się w godzinach od 9 do 11 rano i od 13 do 16 po południu.
Program zajęć oparty był na jednoklasowej trzyoddziałowej
szkole ćwiczeń przy seminarium nauczycielskim w Poznaniu.
W latach trzydziestych w oddziale najniższym dzieci uczyły
się dwadzieścia godzin tygodniowo. Nauka religii i historia
biblijna zajmowały 4 godziny, nauka czytania po polsku i nie-
miecku, połączona z ćwiczeniami myślenia i mowy -- 8 go-
dzin, nauka pisania po polsku i niemiecku zajmowała 4 go-
dziny, rachunki 4 godziny. W oddziale średnim nauka tygod-
264 `. T r u c h i m: Historża... T. I, s. 39.
292 I 93
W jednej z poznańskich szkół ludowych, ok. 2910 r.
nśowo trwała już 26 godzin: religia i historia biblijna zajmc-
wały 4 godziny, nauka czytania 7 godzin, pisanie 4 godziny,
rachunki 6 godzin, ćzviczenia w myśleniu i mowie 2 godziny,
rysunki i nauka o formach 2 godziny oraz 1 godzina śpie-
wu. W najwyższym oddziale nauka trcrała tygodniowo 31 go-
dzin: religia i historia biblijna zajmowały 4 godziny, czyta-
nie po polsku i niemiecku 9 godzin, nauka o formach 2 godziny,
nauka mowy 4 godziny, rachunki 6 godzin, realia 4 godziny,
r sunki i godzina, śpieiv 1 godzina. Pod określeniem "realia"
kryły się geografia, historia, przyroda i fizyka. W szkołach ka-
toiicko-polskich nauczanie odby wała się w języku polskim.
Jedynie w szkole ćwiczeń przy seminariu:n nauczycielskim
nauczanie odbywało się na zmianę w obu językach, a w od-
dziale najwyższym wszystkie przedmioty poza religią wykła-
dane były w języku niemieckim Es'.
Lata kontrrewolucji po upadku Wiosny Ludów nie pozosta-
ły bez wpływu na poziom nauczyciela. Nastąpił niekorzystny
zwrot dla ogólnego poziomu wykształcenia uczniów. Główny
nacisk położono na nauczanie religii, historii bibilijnej. Pod-
stawowymi podręcznikami były: historia bibilijna, katechizm,
śpiewnik pieśni religijnych oraz czytanka. Ta ostatnia ksiuźka
była główną pomocą w nauczaniu również przyrody i historii.
Nie przewidywano nauki geografii QJE.
Pcezątek lat siedemdziesiątych przyniósł rć wnież w zakresie
programów nauczania pozytywne zmiany. Zmiany te polegały
przede wszystkim na unowocześnieniu treści przekazywanych
uczniom. Znacznie poszerzono zakres poszczególnych przed-
m:otów, jak op. rachunków, przyrody, historii. Przewidywano
nawet wprowadzanie pewnych elementóv,ury .
Przywrócono naukę geografii. Stosunkowo dużo miejsca po-
święcono fizyce. Program uwzględniał także gixrnastykę dla
chłopcócv i roboty ręczne dla dziewcząt. Początkowo w Po-
znaniu lekcje gimnastyki odbywały się od przypadku do przy-
padku. Z powodu braku sal gimnastycznych, prowadzono je
tylko w cieplejsze dni na podwórzach szkolnych. Brak było
również nauczy cieli przedmiotu. O tym, że przy sviązy cvano do
6 Ibidem, s. 76-77, 167.
Qss Ibidem, s. 152-153.
294
LTezennice szkoty ?udowel poaczas nauki szycia i gotowania, ok.
1910 r.
tego przedmiotu dużą wagę, świadczy fakt, iż ju. w 1879 r.
.:vzniesiono halę gimnastyczną przy Placu Zielonym dla wszyst-
kich uczniów szkół ludowych Poznania. W 1880 r. zaangażo-
wano pierwszego nauczyciela przedmiotu oraz objęto naucza-
niem również dzievczęta. Naprzełomie wieku XIX i XX
powstawały kolejne sale gimnastyczne. Szybko rosła liczba
nauczycieli prowadzących gimnastykę. W I9d0 r. było ich 69,
,v tym trzy nauczycielki. Cechą charakterystyczną programu
lat siedemdziesiątych było położenie dużego nacisku na naukę
języka niemieckiego. W sumie program ten należał do przo-
dujących w Europie. Nauka na stopniu niższym obejmowała
, 22 godziny tygodniowo, na średnim 28, a na wyższym od 30
do 32 godzin '?
Na realizację tych ambitnych założeń niewątpliwie korzyst-
nie wpływał i fakt, że część dzieci przybywających do szkół
ludowych poprzednio uczęszczała. do różnego rodzaju ochronek,
czyli współczesnych przedszkoli. Pierwsze tego typu zakłady
gowstawały w Poznaniu na przełomie lat czterdziestych i pięć-
dziesiątych. Początkowo prowadzone były przez Siostry Miło-
sierdzia. Prawdopodobnie program ich obejmował naukę reli-
gii, śpiewu, deklamacje, początki rachunków, opowiadanie
fs S. T r u c h i m: Historia... T. II, s. 30-32, 66-67.
295
bajek. W początkach lat pięćdziesiątych powstają ochronki kie-
rowane przez osoby świeckie. Rozwój ochronek, zwanych też
ogródkami, przypadł na koniec lat sześćdziesiątych. Powsta-
wały polskie, niemieckie i żydowskie przedszkola. Liczba ich
była wcale niemała, kiedy w roku 1905 działało w Poznania
10 polskich przedszkoli utrzymywanych zE środków społecz-
nych z 960 wychowankami wywodzącymi się z najbiednie=-
jszych rodzin. Część przedszkoli niemieckich przeznaczona była
dla dzieci rodziców, którzy pozwolić sobie mogli na opłacanie
pobytu w nich swoich pociech 268.
Postępowe reformy, jakie w systemie nauczania przyniosiv
lata siedemdziesiąte, nie pozbawione były dla polskiej mło-
dzieży Poznania, jak i całego zaboru pruskiego, niekorzystnych
zmian. Nazwisko ówczesnego ministra wyznań i oświecenia
,Adalberta Falka, miało dla społeczeństwa polskiego złowróżb-
ny wydźwięk. Był on konsekwentnym realizatorem zamysłów
premiera Prus i kanclerza Rzeszy Otto von Bismarcka, który
zmierzał do stworzenia z pruskiego systemu nauczania skutecz-
nego narzędzia germanizacyjnego.
Zapowiedzią stopniowego eliminowania języka polskiego
z programów nauczania było sławne przemówienie Bismarcka
w izbie deputowanych sejmu pruskiego, wygłoszone 9 lutego
1872 r. "Żelazny kanclerz" nie szczędził pogróżek: ,,Polska aói-
tacja żyje tylko dzięki łagodności państwa, ale mogę Panów
zapewnić, że jest ona na wyczerpaniu. Jak mi wiadomo, bę-
dziecie Panowie występowali z dalszymi wnioskami i skarga-
mi na korzyść języka polskiego [mowa tu o posłach polskich -
uwaga autorów), my odpowiemy Wam projektami ustaw ko-
rzystnymi dla propagowania języka niemieckiego" 2czba





słowami poszły czyny. Pierwszym krokiem było odebranie
w 1872 r. duchowieństwu prawa inspekcji szkolnej. General-
nie był to krok postępowy, ale w zaborze pruskim oznaczał
on przejęcie tych funkcji przez osoby świeckie wyznaczone
przez państwo, gdy do tej pory opiekę nad szkołami katolic-
2e8 S. K a r w o w s k i: op. cif. T. II, s. 272; S. T r u c h i m: Hi-
storia... T. I, s. 160; T. II, s. 51-54.
26s Cyt. za L. Trzeciakowskim Kulturkampf w zaborze pru-
skim. Poznań 1970, s. 181.
lcimi roztaczali op. w Poznaniu księża Polacy. Bolesnym cio-
sem dla rodziców i dzieci polskich było rozporządzenie z 23 paź-
dziernika 18 73 r. Wprowadzało ono język niemiecki jako wy-
kładowy; polski traktowano jako pomocniczy, do tłumaczenia
bardziej skomplikowanych kwestii. Jedynie naukę religii mia-
no prowadzić w języku ojczystym dzieci. Przewidziano jednak
i w tym wypadku stopniowe eliminowanie języka polskiego
na stopniu średnim i wyższym, po stwierdzeniu wystarczają-
cej znajomości języka niemieckiego. Język polski pozostał
przedmiotem wykładowym dla dzieci polskich, jednak za spe-
cjalnym zezwoleniem regencji, którego w większości wypad-
ków w owym czasie udzielano. Młodzież niemiecka mogła rów-
nież pobierać naukę języka polskiego, jednak za specjalną zgo-
dą inspektora powiatowego. W szkołach poznańskich tygod-
niowo godzinowy rozkład zajęć przedstawiał się następują-
270.
CO .
Stopień nauczania
i I
I Przedmiot I I II III
religia I 4 4 4
język niemiecki 11 8 g
język polski 5 3 3
rachunki i
geometria I 4 4 4
rysunki i - I 1 1 '
geografia i
biologia- 6 6
śpiew ' 1 2 2
i i
gimnastyka i ;
prace ręczne I - 2 2
! Razem I 25 30 I 30
Przedmiotem wyraźnie uprzywilejowanym był język nie-
miecki. Na pierszy m stopniu nauczania tylko 9 godzin (reli-
gia i język polski) wykładanych było w mowie ojczystej dzie-
ci polskich, zaś w języku niemieckim 16; na stepniu średnim
p7 Ibidem, s. 190.
296 297
i v.yższym stosunek ten ulegał niekorzystnym zmianom 7 : 23
godzin lekcyjnych. Nauka jzyka polskiego przeniesiona zo-
stała na późne godziny przedpoludniowe bąlź też na zajęcia
popołudniowe.
Nietrudno sobie wyobrazić, że forsowanie jzyka nismiec-
kiego prowadzić musiało do obniżenia wyników nauczania.
Dzieci polskie przychodziły bowiem do szkoły w swej ogrom-
nej większości bez jakiejkolwiek znajomości języka niemiec-
kiego. Stosowanie języka polskiego jako pomocniczego na
pierwszym stopniu nauczania często zależało od dobrej woli
nauczyciela; nie brak było jednak wypadków, że w związku
z postępującym niemczeniem personelu pedagogicznego wielu
nauczycieli po prostu go nie znało. Było to źródło konfliktów
między uczniami a ich wychowawcami, jahże często tłumio-
nych przez nauczycieli karami cielesnymi. Rósł też dysonans
między szkołą a domem rodzicielskim.
Postępy w języku niemieckim nie były takie, jakich spo-
298
dzievały się władze. W 1881 r. inspektor powiatowy w Pozna-
niu, Lux, tak pisał w raporcie do władz zwierzchnich: "W ca-
łym powiecie poznańskim nie ma chyba szkoły, w której
w ostatnich latach można by zauważyć jakikolwiek postęp
w języku niemieckim, na odwrót - obserwuje się prawie wszę-
dzie zauważalne cofnięcie w tej dziedzinie" ''. Nie brak było
i przejawów konfliktu między rodzicami a szkołą. Jeden z głoś-
niejszych wybuchł między zarządem szkelnym w poznańskiej
wsi podmiejskiejJeżycach, do którego należeliznaczniejsi
obywatele wsi, a kierownictwem szkoły. Zarząd domagał się,
by Sedanfeier, czyli święto państwowe obchodzone z okazji
zwycięstwa nad Francuzami pod Sedanem, było prowadzone
w języku polskim, ze względu na słabą znajomość języka nie-
mieckiego tamtejszej młodzieży. Oczywiście władze szkolne
nie przystały na tę propozycję. Wtedy to jeden z członków
zarządu szkolnego, spolonizowany Niemiec Jeschke, zakłócił
uroczystość, egzaminnując dzieci, czy rozumieją cokolwiek
z wygłaszanych po niemiecku okolicznościowych przemó-
wień 'p.
Władze pruskie mimo widocznych niepowodzeń ani myślały
o odstąpieniu od przyjętego na początku lat siedemdziesią-
tych kursu, a wręcz na odwrót - dążyły do jego zaostrzenia.
Gdy w dniu 1 października 1887 r. dzieci rozpoczęły półrocze
zimowe (rok szkolny w Prusach rozpoczynał się 1 kwietnia),
zastały zmieniony plan lekcyjny, lTie było już lekcji języka
polskiego, które usunięte zostały rozporządzeniem z dnia
? września 1887 r. Jedynie religię jeszcze wykładano w języku
ojczystym uczniów.
' W kilka lat później dość niespodziewanie nastąpiło, jak się
okazać miało, krótkotrwałe złagodzenie kursu germanizacyj-
nego. Nastąpiło ono w czasie kanclerstwa następcy Bismarcka,
generała Leo von Capriviego. Godność kanclerza sprawował
on w latach 1890-1894, zaś stanovisko premiera Prus od 1890
do 1892.Nie tu miejsce na omawianie przyczynpewnych
ustępstw wobec społeczeństwa polskiego. Wspomnieć jednak
; należy, że polityka ugodowa władz w s tosunku do ludności
go Cyt. za L. Trzeciakowski Kulturkampf...,
s. 192.
= Cyt. za L. Trzeciakowski Kulturlcampf..., s. 192.
po?skiej uwarunkowana była dwoma przyczynami: w Reich-
stagu Caprivi pozbawiony był większości parlamentarnej, bez
której trudno było przeprowadzić szereg istotnych ustaw
w sprawach gospodarczych i wojskowych, zabiegać więc mu-
siał o każdy gros, między innymi o poparcie posłów polskich;
równocześnie wbrew oczekiwaniom polityków niemieckich na-
stąpiło szybkie zbliżenie na linii Petersburg - Paryż, co w dal-
szej perspektywie groziło wojną na dwa fronty. Caprivi uznał,
że w tej sytuacji należy zdobyć się na kilka gestów nieznacz-
nie osłabiających kurs antypolski.
Jednym z ustępstw było rozporządzenie ministra wyznań
i oświecenia Roberta Zedlitz und Tritzschler z 11 kwietnia
1891 r. Na jego podstawie zezwalano na prywatną naukę ję-
zyka polskiego dzieciom uczęszczającym do szkół ludowych.
Prowadzona ona być miała w budynkach szkolnych. Wydanie
tego reskryptu motywowano wyraźnym obniżeniem się wy-
ników nauczania religii. Prywatna nauka języka polskiego
; 300
Dziatwa szlcolna idąca na majówkę przez Bramę Dębińską, koniec
XIX w.
udzielanie prywatnej nauki języka polskiego dopiero od 4 k?a-
sy. Ostry protest posłów polskich Stefana Cegielskiego, syna
Hipolita, i Zygmunta Dziembowskiego zmusił władze do cof-
nięcia bezprawnych zarządzeń. Nie przeszkodziło to jednak
rektorowi III Szkoły ww Poznaniu Rzesnitzkowi w karaniu
dzieci po?skich chłostą za używanie mowy ojczystej na terenie
szkoły.
Mimo rozlicznych trudności znaczna część dzieci po?skich
uczęszczała na lekcje po?skiego. Dla większego zainteresowa-
nia społeczeństwa tą akcją organizowano pub?iczne egzaminy.
Zdaniem władz, przybierały one niekiedy charakter rnanife-
stacji antypaństwowych. Władze tymczasem nie miały żadnej
kontroli nad tą całą akcją. Zauważyć się też dało obniżenie
wyników nauczania języka niemieckiego. W tej sytuacji czyn-
niki oficjalne postanowiły wycofać się z całej sprawy. W ów-
ezesnej sytuacji politycznej, gdy jeszcze potrzebne były gło-
sy posłów polskich w Reichstagu, trudno było po prostu anu-
lować kłopot?iwe rozporządzenie. Zna?eziono wyjście kompro-
misowe. W dniu 16 marca 1894 r. ukazał się reskrypt znoszący
prywatną naukę języka polskiego w budynkach szkolnych, a na
jej miejsce wprowadzono nadobowiązkoe lekcje języka po?-
skiego na stopniu średnim szkoły ludowej, tzn. w III i IV kla-
sie. Obowiązywać miał on dwa ?ara. Uzasadnione to było po-
dobnie jak poprzednie rozporządzenie o nauce prywatnej -
troską o właściwy poziom wykładów z religii. Wprowadzenie
w życie reskryptu obwarowane było przeróżnymi zastrzeże-
niami. Najistotniejsze było stwierdzenie, że na?eży go stoso-
wać jedynie w szkołach, gdzie nauka religii jest prowadzona
w języku polskim. W efekcie nie objęto reskryptem szkoły na
przedmieściu Poznania - Łazarzu, gdzie wykładano religię
w języku niemieckim, również dla dzieci polskich. W pozosta-
łych szkołach nie wprowadzono rozporządzenia automatycznie,
?acz żądano zgłoszenia dziecka na naukę języka polskiego przez
rodzicóm. Godziny urzędo,ania ustalono na przedpołudnie,
kiedy część rodziców pracowała. Obowiązek poinformowania
zainteresowanych o rozporządzeniu spadł na duchowieństwo.
Wymienione obostrzenia spowodowały, iż tylko część dzieci
poznańskich pobierała naukę języka polskiego. Wkrótce, bo
już w 1896 r., reskrypt ten przestał obowiązywać '.
W 1894 r. zdymisjonowany został Caprivi i okres ustępstw
poszedł w zapomnienie. Władze wróciły do starych, wypróbo-
wanych praktyk. Najbliższym celem było usunięcie języka pol-
skiego jako wykładowego na lekcjach religii. Władze pragnąc
uniknąć masowych protestów postanowiły usuivać język polski
stopniowo z poszczególnych szkół. W dniu 9 sierpnia 1900 r.
minister wyznań i oświecenia Konrad von Studt wydał roz-
porządzenie, na mocy którego usunięto język polski z nauki
religii na szczeblu średnim i wyższym, tzn. w klasach iII i IV.
Początkowo w Poznaniu akcja protestacyjna ograniczyła się
do zwołania wieców. W kilka lat później, w 1906 r., szkoły
poznańskie ogarnął strajk.
W sumie szkoła pruska spełniała tylko częściowo swe zada-
nia oświatowe i wychowawcze. Upowszechnienie nauczania
spowodowało likwidację analfabetyzmu w Poznaniu.
s L. T r z e c i a k o w s k i: Polityka polskich klas..., s. 107-1l l
303
Społeczeństwo Poznania nie patrzyło obojętnie na prawie
całkowitą germanizację szkolnictwa ludowego. Pod przewo-
dem istniejącego od 1894 r. Towarzystwa Przyjaciół Wzajemne-
go Pouczania się i Opieki nad Dziećmi "Warta", kierowanego
przez panie ze sfer inteligencko-mieszczańskich z siostrami
Anielą i Zofią Tułodzieckimi na czele, podjęto prowadzenie
"tajnej szkoły polskiej" w Poznaniu. Naukę języka polskiego,
literatury, historii i geografii ojczystej dla dzieci w wieku
szkolnym prowadzono bądź to w niewielkich zespołach
w mieszkaniach prywatnych, bądź to w tzw. szkółkach para-
fialnych. Te ostatnie powstawały przy parafiach kościelnych
św. Wojciecha, na Jeżycach, Śródce i Wildzie. Nauka odby-
wała się w domach parafialnych. Nie wszyscy jednak księża
w Poznaniu udzielali swego poparcia "Warcie", niektórzy od-
304
nosili się do jakże pożytecznej akcji Towarzystwa bardzo scep-
tycznie. Akcja oświatowa "Warta" objęła setki dzieci. W 1901 r.
pobierało naukę 1049 dziatwy; w zdecydowanej większości
(767) były to dzieci z rodzin proletariackich i rzemieślni-
czych p''4.
Na przełomie XIX i XX w. dzieci opuszczały mury szkolne
z dość znacznym zasobem wiadomości. W jakim takim stopniu
władały również językiem niemieckim. Szkoła nie zdołała jed-
nak wyrwać poczucia odrębności narodovej, a prześladowania
mowy ojczystej budziły w nich i rozwijały postawę oporu
przeciwko zaborcy.


W szkole obywatelskiej

Zdaniem średnio zamożnego mieszczaństwa, szkoła elemen-
tarna nie dawała wystarczającego wykształcenia tak ogólnego,
jak i nie uwzględniała w wystarczającej mierze przedmiotów
mogących mieć znaczenie już w samej pracy zawodowej. Była
to przyczyna powstawania różnego typu szkół o charakterze
pośrednim między szkołą elementarną a gimnazjum. Początko-
wo panowała tu ogromna rozmaitość różnego typu szkół
prywatnych czy też częściowo lub całkowicie subwencjono-
wanych przez miasto. Nosiły one nazwę szkół obywatelskich
lub mieszczańskich (Biżrgerschulen).
W Poznaniu pierwsza szkoła obywatelska powstała w 1820 r.
Utworzono ją z trzech niższych klas gimnazjum i miała cha-
rakter szkoły przygotowującej do nauki gimnazjalnej. Na jej
czele stał rektor gimnazjum, dr Jan Samuel Ka,alfuss. Wkrótce
szkoła ta usamodzielniła się, kierował nią były profesor gimna-
zjalny Friedrich David Reidt. Uzyskała ona lokum w gmachu
poklasztornym św. Teresy przy ulicy Szkolnej. Utrzymywana
była przez miasto oraz otrzymywała specjalną dotację pań-
%4 L. G o m o 1 e c: Aniela (1853-1932) i Zofia (1850-I924) Tulo-
dzieckie. W: Wielkopolanie XIX wieku. T. II, s. 387-392; relacja
ustna Stefanii Trzeciakowskiej z domu Dębickiej.
20 W dziewiętnastowiecznym Poznaniu 305
stmową w wysokości 500 talarów rocznie. Mimo zaangażowa-
nia kilku nauczycieli gimnazjalnych reprezentowała ona niski
poziom. Coraz niechętniej miejscowi rzemieślnicy i kupcy po-
syłali do niej swych synów. Doszło do tego, że w 1836 r. rada
miejska w Poznaniu podjęła uchwałę o likwidacji zakładu i po-
w ołaniu szkoły realnej. Uchwała ta nie weszła w życie, szkoła
obywatelska wegetowała do 1858 r. Z chwilą jej likwidacji
natychmiast stworzono szkołę średnią przeznaczoną dla synów
mieszczańskich, którzy w wieku 14-15 lat zmuszeni byli po-
święcić się pracy zawodowej (rzemieślnika. kupca czy niższego
urzędnika), a którym wykształcenie na szczeblu elementarnym
nie dawało dostatecznego zasobu wiedzy. Twórcą tej szkoły,
popularnie zwanej "Mytelką" od oficjalnej nazwy Mittelschule,
był wybitny pedagog Karl Hielscher. Stworzona przez niego
szkoła poznańska była pierwsza i wzorcowa w całych Niem-
czech. LTczęszczali do niej tak chłopcy, jak i dziewczęta. Po-
mieszczenia szkoły mieściły się na ulicy Wszystkich Świętych
dla chłopców, i na Grobli dla dziewcząt. Później szkoła uzy-
skała nowe pomieszczenia na ulicy Naumanna (Inżynierska)
w budynkach, "które do dziś dnia stoją brzydkie aż do okru-
cieństwa" ''. Nauka dla chłopców trwała 7 lat, dla dziewcząt
6 lat. Opłata za rok szkolny wynosiła 8 talarów dla chłopców
i 6 talarów dla dziewcząt. Podstawą finansową szkoły było
tylko w części czesne, a przede wszystkim fundusze miasta.
W "Mytelce" nauczano religii, języków niemieckiego, francu-
skiego i do roku 1887 języka polskiego, dalej matematyki, geo-
grafii, historii, przyrody, fizyki, kaligrafii, rysunków, śpiewu
i gimnastyki. Warto tu podnieść, że w tej szkole, jak i w szko-
le realnej, o której mowa będzie na dalszych stronach, jako
w pierwszej prowadzono systematycznie lekcje gimnastyki. Od-
b5vały się one latem na boisku, a w zimie w sali gimnastycz-
nej (Turnhalle), znajdującej się w podziemiach szkoły realnej
przy ulicy Strzeleckiej. W 1886 r. "Mytelka" otrzymała własną
salę gimnastyczną. Szkoła średnia dzięki wysokiemu etatowi,
wynoszącemu już v pierwszym dziesięcioleciu 8500 talarów
rocznie, angażowała wybitnych pedagogów. Głównie byli to
Q75 Ii. LT I a t o w s k i: op. cif., s. 34.
3e6
lVTiemcy, przez jakiś czas zatrudniano dwóch nauczycieli pcI-
skich. Wysoki poziom nauczania, jak również ukierunkowa-
nie programu ku życiu praktycznemu powodowały, że szkoła
ta cieszyła się nieprzerwanie wzięciem wśród synów i córek
mieszczańskich '6.


W gimnazjum i szkole realnej

Najwyższym szczeblem nauczania będącym do osiągnięcia
w Poznaniu było gimnazjum. Ten typ szkoły cieszył się w Pru-
sach wysokim uznaniem. Ukończenie gimnazjum dawało abi-
turientom określone uprawnienia: przede wszystkim do pod-
jęcia studiów uniwersyteckich, jednorocznej służby wojsko-
wej; ten ostatni przywilej dotyczył również tych, którzy ukoń-
czyli 6 klasę, czyli niższą sekundę. Nauka w gimnazjum trwa-
ła 9 lat. Początkowo, w spadku po szkole departamentowej
z czasów Księstwa Warszawskiego, stosowano numerację k?as
od pierwszej do szóstej z tym, że pierwsze trzy klasy obejmo-
wały dwa lata nauczania i dzieliły się na niższe i wyższe.
Wkrótce jednak przyjęto nazewnictwo zaczerpnięte z łaciny,
a stosowane w całych Prusach, a mianowicie klasąniższą
była seksta (czyli szósta), dalej kwinta, kwarta, niższa ter-
cja, wyższa tercja, niższa sekunda, wyższa sekunda,niźsza
pryma i wyższa pryma. Uczniem gimnazjum można było zo-
stać po zdaniu egzaminu wstępnego. v'ie istniał obowiązek
ukończenia jakiejkolwiek szkoły stopnia niższego. R.ównocześ-
nie czując się na siłach można było zdawać natychmiast do
wyższej niż seksta klasy. Funkcjonujące w Prusach gimnazja
były typu klasycznego. Dopiero w końcu wieku XIX przy-
brały one formę gimnazjum ogólnokształcącego. Wiele miejsca
w programach nauczania zajmowała łacina, dalej greka '.
s M. J a f f e: op. cif., s. 258; S. T r u c h i m: Historża... T. I,
s. 170-171; T. II, s. 66.
%7 S. T r u c h i m: Hżstoria... T. I, s. 92.
.
20 37
język grecki
język niemiecki
język francuski
nauka religii
matematyka,
rachunki
fizyka
propedeutyka
filozofii
historia i
geografia
przyroda
rysunki
kaligrafia
śpiew
język hebrajski
Razem
2 1
2
2 3 3 2 3
2 2 2
! 2 I 2
1 3
2 2 2
(?) (2) I -
I
30 30 i 32 32 32
3
2
2
3
2
32
Przewaga obu języków klasycznych nad pozostałymi przed-
miotami była widoczna. W programie nauczania łacina zajmo-
wała 30greką 44,4ie całej nauki
gimnazjalnej. W niektórych gimnazjach dochodziła nauka ję-
zyka polskiego.
Początkowo w Poznaniu istniało jedno gimnazjum, które
mieściło się przy ulicy Gołębiej (dzisiaj średnia szkoła baleto-
wa). Zgodnie z postańowieniami kongresu wiedeńskiego i odez-
wy królewskiej z 15 maja 1815 r. szkoła ta miała mieć cha-
rakter polski. Potwierdził to w swym rozporządzeniu do re-
gencji poznańskiej w 1822 r. liberalnie nastawiony minister
oświecenia Karl von Altstein. W dokumencie tym czytamy:
"Chcąc o kształcenie narodu polskiego z dobrym skutkiem się
starać, to najpewniejszym do tego środkiem jest ojczysty jego
język, interes zaś rządu dostatecznie zape-Vvnionym będzie, je-
żeli tylko język niemiecki jako przedmiot nauki w każdej pol-
skiej szkole zaprowadzony będzie, aby dzieci przed opuszcze-
niem szkół wprawy w nim nabyli" 2'3.
Nie należy wątpić w szlachetne intencje Altsteina, którym
kilkakrotnie dawał on wyraz, broniąc uprawnień języka pol-
skiego w poznańskim gimnazjum przed zakusarri lokalnej ad-
ministracji pruskiej, która dążyła do ich ograniczenia. Sytua-
cja była tu bardzo złożona, gonieważ miejscowe władze miały
na uwadze zniemczenie gimnazjum nie tylko ze względu na
zamiar oddziaływania w duchu propruskim na młodzież pol-
ską, ale również dążyły one do stworzenia warunków naucza-
nia na szczeblu gimnazjalnym mieszkającym w Poznaniu i je-
go okolicy Niemcom. Mimo oporu ministra Altsteina i na-
miestnika Radziwiłła, administracja pruska z naczelnym pre-
zesem i radcą Prowincjonalnego Kolegium Szkolnego Augu-
stem Ludwigiem Jacobem krok że krokiem ograniczała upraw-
nienia języka polskiego. Tendencji germanizacyjnych nie za-
hamował fakt podziału w 1834 r. dotychczas istniejącego gim-
nazjum na dwie szkoły: polsko-katolickiego gimnazjum "Ad
sanctam Mariam Magdalenam" popularnie zwanej "Maryjką"
lub "ganiają" i ewangelicko-niemieckiego gimnazjum Fryde-
ryka Wilhelma. Pierwsza szkoła przez wiele lat (do 1858 r.)
mieściła się na Gołębiej, a w 1858 r. przeniosła się do nowego
budynku na Placu Bernardyńskim (do ostatnich lat Liceum
im. Dąbrówki). Gimnazjum Fryderyka Wilhelma (dzisiaj im.
Marcina Kasprzaka) umieszczono w kamienicach na narożniku
ulicy Strzeleckiej i Strzałowej, które zaadaptowano dla celów
szkolnych i stopniowo wznoszono nowe pomieszczenia w ogro-
dach i podwórzach leżących na tyłach obu kamienic.
Od 1815 r. język polski był przedmiotem nauczania. Począt-
? kawo w najniższych klasach w wymiarze 6 godzin tygodniowo,
w następnych od 5 godzin do 2 w klasach najwyższych. Z bie-
Qa S. K a r w o w s k i: op. cif. T. I, s. 33.
308 309
giem lat w związku z wyraźną tendencją niemczenia gimna-
zjum ograniczano liczbę godzin poświęconych językowi pol-
skiemu. W połowie wieku wynosiła ona w klasach niższych
3 godziny, w wyższych 2. Władze stopniowo starały się elimi-
nować język polski jako wykładowy. Jeszcze przed rokiem
1830 wprowadzono niemiecki jako język wykładowy w trzech
najwyższych klasach. Spotkało to się jednak z oporem libe-
ralnie nastrojonego ministra oświecenia Karla von Altsteina.
Dzięki jego interwencji niektóre przedmioty w klasach naj-
wyższych były prowadzone w języku polskim, a mianowicie
fizyka i historia. Równocześnie trzy najniższe klasy podzie-
lone zostały na dwa oddziały - dla młodzieży polskiej i nie-
mieckiej, w których zajęcia prowadzono w językach ojczy-
stych uczniów. W latach prześladowań, po upadku powstania
listopadowego, język polski był językiem wykładowym jedy-
nie w trzech najniższych klasach. Sytuacja uległa znacznej
zmianie na korzyść uczniów polskich w 1842 r., kiedy to na
fali pewnego złagodzenia kursu germanizacyjnego w począt-
kach panowania Fryderyka Wilhelma IV przywrócono język
polski jako wykładowy w czterech najniższych klasach; w po-
zostałych, tzn. od niższej secundy, utrzymano język niemiec-
ki, z tym jednak, że język polski traktowany był jako pomoc-
niczy przy nauczaniu matematyki, łaciny, fizyki i francuskie-
go. Na lekcjach religii we wszystkich klasach obowiązywał ję-
zyk polski '9.
W istniejącym od 1834 r. gimnazjum Fryderyka Wilhelma
język niemiecki był od pierwszej do ostatniej klasy językiem
,vykładowym; aczkolwiek uczęszczali do tej szkoły również
uczniowie polscy, nie stworzono wzorem gimnazjum Marii
Magdaleny oddzielnych klas niższych z językiem polskim jako
wykładowym. Podobny charakter miało trzecie gimnazjum
Wiktorii Augusty, powstałe w 1903 r. (dzisiejsze liceum Karo-
la Marcinkowskiego). Utworzone ono zostało z oddziału gim-
nazjalnego, jaki istniał przy gimnazjum realnym. Ta ostatnia
szkoła istniała od 1853 r. Przełamała ona monopol gimnazjów
ty po klasycznego. U ich źródła leżała chęć utworzenia szkół
bliższych życiu, uwzględniających w znacznie większej mierze
takie przedmioty, jak geografia,fizyka, języki nowożytne.
Pierwsza szkoła realna powstała w 1837 r. w Wielkim Księ-
stwie Poznańskim, nie jednak tv Poznaniu, a w Międzyrzeczu.
Myśl otwarcia podobnej szkoły w Poznaniu była znana przez
wiele lat. Potrzeba utworzenia tego typu szkoły była nie-
zwykle pilna. Jak wiadomo, szkoła obywatr-
dzo niskim poziomie i nie mogła zadowolić sfer średniego i za-
możniejszego mieszczaństwa, które nie mając ambicji posyła-
nia synów na studia uniwersyteckie pragnęło im dać solidne
wykształcenie o bardziej praktycznym niż w gimnazjach pro-
filu. i
W 1838 r. po raz pierwszy z konkretnym projektem wystąpił '
do rady miejskiej Poznania, bardzo dla miasta zasłużony, nad-
burmistrz Eugen Naumann i mag'istrat. Rada miejska nie przy-
stała na ufundowanie szkoły, argumentując decyzję brakiem
funduszy. Radni dowodzili również, iż . zakład służyć będzie
L. S ł o w i ń s k i: R'auka diteratury odskżej w szkole średniej i i'
u, latach 1795-1914. tVarszawa 1976, s. 76; S. T r u c h i n: Histo-
ria... T. I, s. 50, 17a.!f;.
310 3I1
i
Gimnazjum Marii Magdaleny
nie tylko młodzieży poznańslciej, ale z całej prowincji i w
związku z tym założenie i utrzymanie szkoły przejąć na swe
barki winno państo. Rola władz Poznania ograniczać się
miała do corocznej dotacji na rzecz szkoły. W ten sposób spra-
wa na pewien czas utknęła na martwym punkcie. Na począt-
ku lat czterdziestych wydawało się jednak, że myśl utworze-
nia w Poznaniu szkoły realnej znajdzie szczęśliwy finał. Tak
wielce zasłużony dla swego rodzinnego miasta Edward Ra-
czyński postanowił ufundować szkołę realną. Stawiał pewne
warunki, a mianowicie równouprawnienie języka polskiego
z niemieckim w procesie nauczania, jak i swój udział w patro-
nacie zakładu. Zdecydowanie tym umiarkowanym żądaniom
przeciwstawił się znany ze swej wrogości do Polaków radca
szkolny regencji Jacob. Przez kilka lat toczył się spór na te-
mat statutu szkoły między Raczyńskim, który zyskał poparcie
ministra oświecenia Eichorna, a nieustępliwym Jacobem, który
wynajdywał tysięczne kruczki, odwlekając utworzenie szko-
ły. Niespodziewanie w styczniu 1845 r. Raczyński popełnił sa-
mobójstwo. Znów upłynąć miało wiele lat nim Poznań doczekał
się szkoły realnej. Nie mogąc liczyć na pomoc państwa, jak
również możnego fundatora władze Poznania ostatecznie pod-
jęły decyzję o utworzeniu szkoły w oparciu o fundusze miej-
skie. Po różr,ych jeszcze perturbacjach - 15 października
1853 r. nastąpiło uroczyste otwarcie szkoły, a dwa dni później
rozpoczęły się lekcje. Zakład mieścił się przy ulicy Wrocław-
skiej 12. Dzięki hojności Gotthilfa Bergera szkoła otrzymała
nowy, imponujący gmach przy ulicy Strzeleckiej (dziś w tym
miejscu mieści się gmach Politechniki).
Nauka w poznańskiej szkole realnej trwała sześć lat. W pro-
gramie nauczania położono większy nacisk niż w gimnazjach
klasycznych na języki nowożytne, a szczególnie francuski.
W ostatnich trzech klasach uczone również języka angielskie-
go. Znacznie więcej miejsca poświęcono też historii, geografii,
przyrodzie. Było jednak rzeczą charakterystyczną, że łacina
była nadal przedmiotem, któremu poświęcano najwięcej uwagi,
oczywiście nie w tym stopniu jak w gimnazjum klasycznym.
W stosunku tygodniowym we wszystkich sześciu klasach po-
święcano na jej naukę 28 godzin, czyli 15ego,
gdy na drugi pod względem godzin przedmiot, a mianowicie
rachunki i matematykę - 26 godzin, czyli 14o,



obok wymienionych przedmiotów wykładano religię, kaligra-
fię, rysunki, gimnastykę oraz języki polski i niemiecki. Tak
drażliwa sprawa, jak język wykładowy i miejsce polskiego
i niemieckiego jako przedmiotów, rozwiązana została ku za-
dowoleniu obu stron. Z pierwszych czterech klas stworzono
dwa oddziały - jeden z językiem wykładowym polskim, dru-
gi z niemieckim. W ostatnich dwóch klasach 2/3 przedmiotów
wykładano po niemiecku, pozostałe zaś po polsku. Oba języ-
ki, polski i niemiecki, były również przedmiotami nauczania
tak dla uczniów Polaków, jak i Niemców.
Odrębną sprawą były uprawnienia jakie dawała uczniom
szkoła realna. Kwestią podstawową były zabiegi o równo-
uprawnienie tego typu szkół z gimnazjami klasycznymi. Waż-
ne dla dalszych losów szkoły realnej w Poznaniu było zarzą-
312 313
dzenie ministerialne z 1859 r. Wprowadzało ono 9-letnią naukę,
identycznie jak w gimnazjach klasycznych. Poznański zakład
otrzymał nazwę szkoły realnej pierwszego stopnia. Absolwenci
mieli prawo wstępu do akademii górniczej i budownictwa oraz
wyższych stopni wojskowych. Nie zadowalało to zwolenników
pełnego uprawnienia szkół r etapem było
zarządzenie z 1870 r. zezwalające 'uczniom, którzy uzyskali
świadectwo dojrzałości szkoły realnej, na studia uniwersytec-
kie, ale wyłącznie ra określone kierunki, a mianowicie: języ-
ków nowożytnych, matematyki i nauk przyrodniczych. Dopie-
ro w 1882 r. zrównano z prawami gimnazjów klasyczny ch gim-
nazja realne i szkoły realne I stopnia. Szkoła poznańska prze-
mianowana została na gimnazjum realne pRO.
Przez kilka dziesięcioleci młody poznaniali pochodzenia pol-
skiego decydujący się na naukę w gimnazjum, również i w
miejscowej szkole realnej, mimo różnych perturbacji, miał
szansę kształcenia się w języku ojczystym, a również używania
go w klasach niższych jako wykładowego w nauce innych
przedmiotów. Sytuacja uległa radykalnej zmianie w okresie
Kulturkampfu. Początek lat siedemdziesiątych przyniósł pra-
wie całkowite usunięcie języka polskiego z programów nau-
czania i jako języka wykładowego. Od 1871 do 1876 r. ukazy-
wały się kolejne zarządzenia ministerialnn, które w efekcie
przyniosły zgermanizowanie tak szkoły realnej, jak i gimna-
zjum Marii Magdaleny. Zniesiono w obu szkołach oddzielne
oddziały dla uczniów polskich, usunięto język polski jako wy-
kładowy i przedmiot nauczania. W związku jednak z nikłą
znajomością języka niemieckiego u najmłodszych uczniów
Polaków, w latach 1885-1900 w gimnazjum Marii Magdalen.y
zezwolono na używanie języka polskiego jako wykładowego
w najniższych trzech klasach. Do 1887 r. w klasach od seksty
do tercji wykłady z religii odbywały się w języku polskim.
W tej samej szkole język polski był jedynie przedmiotem nad-
obowiązkowym. Trwało to jednak tylko do roku 1900, kiedy
to minister Studt zakazał prowadzenia zajęć z języka polskie-
S. T r u c h i m: Geneza szkól realnych w Wżelkirn. Księstwie
Poznańskżm. Warszawa 1936 s. 111-211 S. T r u c h i m: Historża...
T. I, s. I93-i98; T. II, s. 84-90. ,
poezyż HipolitaCeg



skiego
go jako przedmiotu nadobowiązko,,ego. Jak na ironię, ze-
zwolił na pobieranie tego języka nadobowiązkowego uczniom
niemieckim, pad warunkiem, że lekcje prowadzone będą przez
nauczyciela Niemca '.
Poznańskie gimnazja reprezentowały wysoki poziom. Za-
wdzięczały go licznym i wybitnym pedagogom. Wielu z nich
było nie tylko dydaktykami, ale naukowcami prowadzącymi
samodzielne badania i mającymi na swym koncie szereg cen-
nych publikacji. Ceniony matematyk Kazimiorz Bucbowski był
autorem książki O wyższej analizie cy rachunku rónżczko-
wo-ałkowitym. Jerzy Samuel Kaulfuss, dyrektor gimnazjum
uznany filolog, wydał szereg prac, między innymi O pięknoś-
cżach języka polskiego pod względem dran,atycnym; Rzut
1 S. K a r w o w s k i: op. cif. T. II, s. 4a8; S. T r u c h i m: Histo-
rża... T. II, s. 76-83.
314 5
ona i,zteratur (O duchu języka polskiego i literatury). Od
1805 r. był członkiem warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół
Nauk. Mimo swych zainteresowań językiem polskim, odegrał
co najmniej dwuznaczną rolę w czasie zabiegów miejscowej
administracji o usunięcie języka polskiego jako wykładowe-
go. W obawie o swe stanowisko popierał wrogo nastawione-
go do Polaków radcę Jacoba. W 1823 r. nawet sprokurował
projekt ograniczający rolę języka polskiego jako wykładowe-
go do pierwszych klas gimnazjalnych. Zręcznie ukrywał przed
opinią publiczną swe knowania. Sto lat minąć miało nim zo-
stały one ujawnione. U współczesnych mu Polaków cieszył
się sympatią. "W rzeczy samej, ile wiem od mego ojca i od
innych, którzy Kaulfussa dobrze znali, była to osobistość po-
wszechnie u nas lubiana i szanowana nie tylko dla zasług na
polu naukowym, dla gorliwości pedagogicznej jaką okazywał..."
Na niewiele zdała się jego dwulicowość. W 1824 r. został usu-
nięty ze swego stanowiska "mit Knall und Fall" (z szumem
i hałasem), co jeszcze bardziej ugruntowało pozytywną o nim
opinię w społeczeństwie polskim. Bezpośrednią przyczyną usu-
nięcia Kaulfussa było wystąpienie jego kuzyna, ucznia gimna-
zjum poznańskiego Józefa Jonemana, który nazwał króla
pruskiego Fryderyka Wilhelma III "łotrem". Kaulfuss znany
był nie tylko jako naukowiec i pedagog, ale również jako zwo-
lennik jazdy konnej. Sam nie miał postury kawalerzysty, był
bowiem niski i grubawy, co nie przeszkadzało mu w upra-
wianiu jeździectwa i zachęcaniu do tego sportu kilku kolegów
nauczycieli gimnazjalnych. "Wyjeżdżali czasami razem, a ofi-
cerowie pruscy nazywali ich niezbyt marsowy szwadron: des
berittene Gymnasium" (gimnazjum konne) `v.
Do wybitnych filologów w pierwszym okresie należeli Józef
Muczkowski, autor między innymi Gramatyki języlca polskże-
go, oraz Jan Kajetan Trojanowski; wydał on Gramatykę la-
Q M. M o t t y: Przechadzki... T. II, s. 162-163 antypolskie ma-
chinacje J S. Kaulfussa ujawnił Andrzej W o j t k o w s k i: Sa-
muel Kaulfuss (Dyrektor gimnazjum pozo. do r. 1824). KMP 1925,
nr 4, s. 69-79.
cińską. Obaj po opuszczeniu Poznania przenieśli się do Kra-
kowa, gdzie zostali profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Dalej Antoni Popliński, również znakomity filolog - wydał
gramatykę łacińską, elementarz języka polskiego dla Niem-
ców i Wybór prozy i poezji dla Iclas niższych gimnazjalnych
i wyższych szlcót miejskich. Jego uczniem był Hipolit Cegiel-
ski, nauczyciel gimnazjum Marii Magdaleny. Opracował i wy-
dał on najlepszy polski w XIX w. podręcznik do nauki poe-
zji pl. Nauka poezyi zawierająca teoryd Poezyi i jego rodza-
jów oraz znaczny zbiór najcelniejszych wzoróv poezyż polskiej.
Dzieło to doczekało się sześciu wydań. Do grona tego należał .
Jan Rymarkiewicz, autor Naulci prozy.
Do najwybitniejszych filologów, któryeh nazwiska na trwa-
łe weszły do dziejów nauki polskiej, należeli dwaj nauczycie-
le gimnazjum Marii Magdaleny - Władysław Nehring, od
1868 r. profesor literatur słowiańskich na Uniwersytecie Wro-
316 317
Jan Motty
cła wskim, i Antoni Małecki, przez pewien czas rćwnież nau-
czyciel w poznańskiej szkole realnej, a następnie profesor uni-
wersytetóm w Innsbrucku i we Lwowie.
Jan Motty, ojciec Marcelego, był cenionym wykładowcą ję-
zyka francuskiego, którego udzie?ał nie tylko w gimnazjum,
ale również dzieciom księcia Antoniego Radziwiłła, prowadził
także lekcje z historii naturalnej, jak w owych czasach nazy-
w ano przyrodę.
vdśród profesorów wykładających przedmioty humanistycz-
ne w latach późniejszych wymienić trzeba Antoniego Jerzy-
kowskiego, autora historii powszechnej oraz wydanej pod
pseudonimem Feliksa Antoniewicza Historiż Polski, oraz Bro-
risława Cybichowskiego, wybitnego znawcę filologii i filozofii
klasycznej. Cenionym pedagogiem był Paweł Czwalina, mimo
słowiańskiego brzmienia, Niemiec. Biegle mówił po polsku.
Wykładał język niemiecki, uży wając przy jego nauce często
języka polskiego, co przynosiło dobre rezultaty. Prowadził tak-
że lekcje rachunków i fizyki. "Był to dla nas bardzo sympa-
tyczny nauczyciel, chociaż żartować ze sobą nie pozwalał" 3.
Napisał kilka rozpraw z zakresu matematyki i geografii fi-
zycznej. Pełnił i inną funkcję, a mianowicie przez szereg lat
był cenzorem.
dybitne miejsce wśród przyrodników zajmomał Herman
Loew, wykładowca w gimnazjum liIarii Magdaleny, następnie
im. Fryderyka Wilhelma, by w 1853 r. objąć stanowisko dy-
re?tora poznańskiej szkoły realnej. Na?e'zał on do czołowych
znawców na świecie owadów dwuskrzydłowych. W podr óżach,
między innymi do Małej Azji, gromadził swoje zbiory. Po je-
go śmierci spadkobiercy spieniężyli dzieło jego życia, sprze-
dając kolekcję uniwersytetowi berlińskiemu i sławnej wa-
szyngtońskiej Smithsonian Institution.
Duże zasługi dla poznania fauny i flory Wielkopolski poło-
żył profesor gimnazjum Marii Magdaleny Fritz Pfuhl. Był za-
łożycielem działu przyrodniczego Muzeum im. Cesarza Fryde-
ryka (obecnie jego zbiory mieszczą się w Muzeum Przyrodni-
czym). W swej metodzie nauczania kładł duży nacisk na po-
moce naukowe, tzn. okazy zwierząt przechowywanych w spi-
rytusie czy ich szkie?ety. Lekcje z botaniki często odbywały
się w ogródku szkolnym. Cenił sobie samodzielność u uczniów
w wysuwaniu wniosków z badań nad eksponatami zwierząt
przechowywanych w spirytusie, ich szkieletami lub rycinami.
Słabą stroną tej metody nauczania było wyizolowanie rozwo-
ju zwierząt i roślin z ich środowiska.
Dużym autorytetem wśród uczniów cieszył się katecheta
gimnazjum poznańskiego ks. Adam Loga. "Pamiętam jak wy-
warł od razu wpływ, że tak powiem, magnetyczny na wszyst-
i
kich uczniów, osobliwie w klasach vyższych. Gorącą i wzr.io-
słą wymową tak z ambony, jako i na godzinach, powagą posta-
wy i ruchów, jasnym i wyrazistym spojrzeniem, głosem
dźwięcznym i podniosłym nakazywał skromność i uszanowa-
nie" owstanie listopadowe, ?ts. Ioga stanął
w szeregach walczących. Odznaczył się w bitwie pod Grocho-
wem, zginął pod Szawlami w lipcu 1831 r.
s M. M o t t y: Przechadzki... T. II, s. 190.
fa; M. M o t t y: Przechadzki... T. II, s. 18a.
318 , 319
Ks. Adam Loga Robe t Enge
Powszechną sympatię społeczeństwa zdobył sobie Niemiec, zet Muczkowuchowski czy weteran powsta-
dyrektor gimnazjum Marii Magdaleny w latach 1866-1873, ma listopadowego Maksymilian Braun. Wielka sympatia, jaką
Robert Enger. Był on znawcą kultury antycznej, autorem wie- cieszył się Muczkowski, była źródłem po
lu artykułów o dramacie greckim. Konsekwentnie stał na sra- Ą7 1827 r. pewnego razu uczniowie jednej z klas przyjęli wcho-
nowisku ochrony uprawnień języka polskiego w procesie nau- dząeego Muczkowskiego bardzo uroczyście. Po wygłoszeniu
czania. Zdecydowanie przeciwstawiał się wszelkim zakusom przez jednego z uczniów mowy, utrzymanej w tonie patrio-
germanizacyjnym. Cechowała go duża odwaga osobista. Na po- tycznym, wręczono mu pierścień ozdobiony miniaturami Koś-
czątku Kulturkampfu, kiedy naczelny prezes prowincji lir. ciuszki, Poniatowskiego i lTapoleona. Na wieść o tym władze
Otto von Knigsmarck w rozmowie dał mu do zrozumienia, uzn.ały Muczkowskiego za osobnika niebezpiecznego i spowo-
iż w,ładze oczekują od niego zaangażowania się w politykę ger-
dowały jego usunięcie z gimnazjum. Muczkowski przeniósł się
manizacyjną, Enger oświadczył: "nigdy się na to nie zgodzę - do Krakowa, gdzie po pewnym czasie objął stanowisko pro-
nie jestem żandarmem, stanowiska dyrektora nie zrzhnę się, fesora bibliografii na Uniwersytecie Jagiellońskim.
a jeżeli chcecie, wytoczcie mi proces dyscyplinarny . peą popularność zyskał sobie również Tomasz Szumski,
Niektórzy polscy nauczyciele mieli za sobą chlubną prze- tyadowca przeróżnych przedmiotów, "ucząc w niższych
szłość żołnierską. Cieszyli się oni szacunkiem i miłością ucz- klasach rachunków, polskiego, francuskiego, czego kto chciał
mów. lTależeli do nich uczestnicy kampanii napoleońskiej Jó-
zresztą". Był wielkim zwolennikiem bujnego życia towarzy-
5 Cyt. za T. K 1 a n o w s k i: Germanizacja gimnazjów w Wiel- skiego, co powodowało, że niekiedy na lekcjach odpoczywał
kim Księstwie Poznańskżm i opór młodzieży poLskiej w latach po trudach całonocnego wista "z głową na rękach opartą". Miał ;
1870-1914 (Na prz9ktadzże gimnazjum Marżi Magdaleny w Po-
znaniu). Poznań 19s, s. 41. wielkie ambicje literackie i napisał dramat Piotr Wielki, car
320 21 W dziewiętnastowiecznym Poznaniu
Wszechrosji, czyli śmięrć carewicza. Utwór ten własnym sump-
tem wydrukowany i przepięknie oprawiony w safian ze zło-
conymi brzegami ofiarował w 1813 r. przejeżdżającemu przez
Piłę carowi Aleksandrowi I, który podobno zrewanżovał się
złotym pierścieniem. Kazimierz Jarochowski, cenionmat Piotr Wielki, car




ryk, tak to dzieło scharakteryzował: "istny dziwoląg drama-
tyczny, obierający sobie za przedmiot znany zatarg Piotra
z jego nieszczęsnym synem Aleksym, wraz z dążnością reha-
bilitacyjną ojca za zabójstwo popełnione na synie. Tr upów
przynajmniej tyle co w Hamlecie, ale na tem kończy się
też całe podobieństwo autora, poczciwego skądinąd profesora
P. Tomasza Szumskiego z Szekspirem, królewicza duńskiego
z Carewiczem rosyjskim". Szumski mimo rozlicznych prze-
szkód zdołał dramat ten wystawić na scenie poznańskiej w
1816 r. "Teatr był naturalnie, zapchan5; gimnazjum zajmo-
wało parter i górą raj niebieski, nie szczędząc oklasków, ale
drugiego przedstawienia już nie było, a w świecie literackim
Piotr Wielki niewielkie zrobił wrażenie i pogrążył się w mo-
rze zapomnienia" żenie i pogrążył się w mo-







Nauka w gimnazjum, a również w powstałej później szkole
realnej wymagała od uczniów wielkiego wysiłku. Dostanie się
do gimnazjum nie było rzeczą łatwą. Wstąpienie w szeregi
gimnazjastów nie było obwarowane ukończeniem jakiejkol-
wiek innej szkoły niższego stopnia. Uzależnione było jednak
od zdania egzaminu wstępnego, wcale niełatwego do przebrnię-
cia. lVie istniał też obowiązek rozpoczynar.ia nauki od klasy
najniższej; jeżeli ktoś się czuł na siłach, mógł zdawać do kla-
sy wyższej. Młodzi adepci starannie przygotowywali się do
walki o miejsce w gimnazjalnej ławie szkolnej. Nie od rze-
czy tu wspomnieć, że z reguły więcej było kandydatów niż
miejsc. Przygotowanie do tej pierwszej życiowej próby wy-
glądało bardzo różnie. Jedni pobierali nauki w domu, inni
chodzili do szkół przygotowawczych, najczęściej do progimna-
zjów, a niekiedy kończyli kilka klas szkoły elementarnei. By-
e M. M o t t y: Przechadz)ci... T. I, s. 16, 17; K. J a r o c h o w-
s k i: Lżteratura poznańska w pierwszej poŁowże bieżącego stulecia.
Wydanie drugie. Poznań 1884, s. 38.
ła to przyczyna, że kandydaci na gimnazjalistów stający do
egzaminu wstępnego różnili się często wiekiem. Różnice te
sięgały niekiedy kilku lat. W latach trzydziestych przyjęto za-
sadę, że o wstęp do gimnazjum starać się mógł chłopiec po
ukończeniu 10 roku życia. W 1851 r. w związku z rosnącą sta-
le liczbą kandydatów na gimnazjastów ustalono sztywne li-
mity wieku. Do klasy najniższej czyli seksty przyjmować było
wolno uczniów, którzy nie ukończyli lat 12, do kwinty lat 13,
a dó kwarty 14 roku życia. Równocześnie przyjęto zasadę, że
pierwszeństwo w uzyskaniu miejsc w cieszącym się najlepszą
opinią gimnazjum Marii Magdaleny, oczywiście po zdaniu egza-
minu, będą mieli poznaniacy. Dopiero na wakujące miejsca
przy jmować miano młodzieńców z prowincji. Napór młodzie-
ży był tak duży, iż w 1858 r. "z samego miasta Gniezna i oko-
licy nie przyjęto [...] przeszło 100 uczniów do gimnazjów ka-
tolickich jedynie dlatego, że przepisana liczba w tych zakła-
dach już była zapełniona" '. Podnieść tu trzeba, że Wielkie
Księstwo Poznańskie cierpi..ało na brak wystarczającej liczby
gimnazjów katolickich, w których studiowała większość pol-
skiej młodzieży, a to ze względu na w owych czasach jeszcze
dość znaczne uwzględnianie języka polskiego w procesie nau-
czania. W końcu lat pięćdziesiątych były ich trzy: w Pozna-
niu, Ostrowie od 1845 r. i Trzemesznie od 1858 roku. Poza
tym istniały cztery gimnazja ewangelicko-niemieckie - w
Krotoszynie, Lesznie, Bydgoszezy i Poznaniu - oraz jedno
symultanne (międzywyznaniowe) w Śremie, w sumie więc 8 za-
kładów. W porównaniu z innymi prowincjami Prus, Poznań-
skie było wyraźnie upośledzone, bowiem w w'estfalii op. dzia-
łało 1l gimnazjów, na Śląsku 21, w Brandenburgii 17.
Ograniczona liczba gimnazjów katolickich podyktowana by-
ła polityką germanizacyjną państwa. Z powodu braku bo-
wiem miejsc w tych właśnie zakładach katolickich, część mło-
dzieży polskiej pobierać musiała nauki w szkołach ewange-
licko-niemieckich.
Kolejnym krokiem mającym ograniczyć napływ kandyda-
tów do gimnazjów było podwyższenie w latach 186I i 1854
Cyt. za M. Molik: op. cif., s. 43.
j 21' 323
czesnego z 14-16 do 20 talarów rocznie, a w latach później-
szych do 24 talarów rocznie s. Dotknęło to przede wszystkim
młodzież polską, uboższą generalnie od młodzieży niemieckiej
i żydowskiej.
Wymogi na samym egzaminie wstępnym były bardzo wy-
sokie. W latach dwudziestych XIX w. młody kandydat na
gimnazjastę w szkole poznańskiej musiał między innymi wy-
kazać się znajomością łacińsliich deklinacji i regularnych ko-
niugacji. W zależności od przygotowania, egzamin tr,ał dłu-
żej lub krócej. Dla małego Marcelego Mottego, który mial
zaledwie 8 lat, gdy stanął przed obliczem samego dyrektora
Michała Stoca, egzamin był raczej formalnością, jako że pie-
czę nad jego edukacją roztaczał ojciec Jan, wyższy nauczyciel
gimnazjum poznańskiego. Do chwili wkroczenia w mury gim-
nazjalne Marceli pobierał nauki u nauczycieli domowych, a na-
stępnie krótko uczęszczał do szkoły elementarnej na Grobli.
Z biegiem lat, z narastającą germanizacją szkół poznań-
skich, egzamin wstępny dla kandydatów pochodzenia polskie-
go stawał się coraz uciążliwszy, przeprowadzany był bowiem
w języku niemieckim. Pociągało to za sobą konieczność uczęsz-
czania na lekcje prywatne języka niemieckiego, bowiem nawet
ukończenie kilku klas szkoły elementarnej nie dawało wy-
starczających wiadomości w tym zakresie 9. Przed młodzień-
cem, który szczęśliwie przebrnął egzamin wstępny, stało co
najmniej dziewięć lat wytężonej pracy, która uwieńczona być
mogła zdaniem upragnionej matury. Tygodniowo tak w gim-
nazjum, jak i w szkole realnej nauka trwała od 29 do 32 go-
dzin. Lekcje rozpoczynały się o 8 rano i trwały przed połud-
niem do godziny 12; po dwugodzinnej przerwie wznawiano je
do godziny 16. Przez dziesiątki lat rok szkolny inaugurowano
w końcu września, zaś od 1880 r. po Wielkanocy. Duże waka-
cje rozpoczynały się w drugiej połowie lipca.
Wymagania stawiano uczniom bardzo wysokie. Konieczność
opanowania kilku języków: łaciny, greki, francuskiego, nie-
kiedy angielskiego, u uczniów polskich dodatkowo jeszcze nie-
% M. M o 1 i k: op. cif., s. 42; S. T r u c h i m: Ffistoria... T. II,
s. 99.
9 M. J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 82.
mieckiego, nie mówiąc już o innych przedmiotach, wymagała
od uczniów wielkiego wysiłku.
System nauczania oparty na werbalizmie nie zmieniał się
przez dziesiątki lat. Od uczniów wymagano pamięciowego opa-
nowania materiału, niewiele uwagi przywiązywano do samo-
dzielności intelektualnej. "Sposób nauczania w gimnazjum nie
podobał mi się nigdy; było tak zwane paukowanie pamięcio-
we i jakby dryl, zresztą sprawiedliwy zazwyczaj i nieuciążli-
wy" - wspominał swe Iata spędzone w gimnazjum Marii ?Ta-
gdaleny Teodor Filipowicz, pobierający nauki w szacownej po- '" '
znańskiej szkole na przełomie lat siedemdziesiątych i osiem-
dziesiątych qs0.
Nacisk kładziono na doskonałą znajomość języków i kultu-
ry klasycznej. Wiele miejsca poświęcano na lekcjach łaciny
i greki gramatyce, doprowadzając wiedzę uczniów w tym za-
kresie do obłędnej wręcz perfekcji. Nie wszyscy mogli podołać
wymaganiom, słabsi uczniowie ratowali się niedozwolonymi
tłumaczeniami zwanymi brykami. Pod koniec nauki gimna-
zjalnej wymagano od ucznia czynnej znajomości łacin5 na
takim poziomie, by mógł on swobodnie posługiwać się tym
językiem nie tylko przy tłumaczeniach ustnych czy pisem-
nych, ale również w rozmowie. O klasycznym nastawieniu
ówczesnego gimnazjum świadczył także program historii. ,
W pierwszych pięciu latach zgłębiano historię starożytną. Do-
piero ostatnie cztery lata poświęcone były dziejom średnio-
wiecza i nowożytnym. W nauce języków nowożytnych jak rów-
nież łaciny z lubością uprawiano gramatykę. Wiele miejsca
poświęcano także nauce o wierszu. W czasach, gdy język pol-
ski był jeszcze respektowany i wykładało wielu wybitnych
pedagogów, uczeń gimnazjum Marii Magdaleny wynosił dobrą
znajomość literatury polskiej, z którą zapoznawał się już w
klasie najniższej, czytając bajki Ignacego Krasickiego. Było
rzeczą charakterystyczną, że wgłębianie się w literaturę oj-
czystą nie było oderwane od zjawisk szerszych, ogólnoeuropej-
skich. Nacisk kładziono na odrodzenie się literatur narodo-
wych i w tym kontekście rozpatrywano twórczość Szekspira,
T. F i 1 i p o w i c z: op. cif., s. 3.
324 I 325
Byrona, Scotta, Schillera, Goethego. Wiele czasu poświęcano
epoce odrodzenia i romantyzmu. Wybitny filolog Władysław
Nehring w swym Kursie historii titeratuy dla. użytku szkół
wydanym w 1866 r. w Poznaniu tak pisał: "Piśmiennictwo
polskie rozpoczęło się dopiero w epoce Reja i Kochanowskie-
go, a rozkwit poezji przypada dopiero na epokę Mickiewicza".
Gimnazjasta poznański studiując literaturę niemiecką najwię-
cej dowiadywał się o twórczości przełomu XVIII i XIX wieku.
ze szczególnym uwzględnieniem Goethego, Schillera i Klop-
stocka '.
Z biegiem lat program w dziedzinie literatury i historii
ulegał wyraźnym zmianom. W związku z germanizacją szkol-
nict:,a coraz mniej miejsca poświęcano piśmiennictwu pol-
skiemu i historii Polski, aż prawie do całkowitego ich usunię-
cia. ,,Jęty k polski zamilkł więc w zupełności w zakładzie nau-
kow m liczącym z górą czterystu Polaków. Obowiązujące pod-
ręczniki szkolne, na przykład do nauki historii i geografii.
pomijały zupełnie sprawy polskie albo notowały je petitem.
niejako na marginesie właściwego toku narracji" p. Coraz sil-
niej w programach i w toku lekcji akcentowano dzieje domu
prusko-brandenburskiego. Podnoszono tu drogę monarchii
Hohenzollernów do potęgi i wielkości. Zdaniem władz właśnie
historia odegrać miała wyjątkową rolę w kształtowaniu uczuć
prusko-patriotycznych, przywiązywano więc do tego przed-
miotu wyjątkową wagę.
Stosunkowo wiele godzin zajęć (odbywających się przed po-
łudniem, a także po południu) powodowało, że niewiele czasu
pozostawało gimnazjaście na pracę w domu. Konieczność opa-
nowania pamięciowego ogromnych partii materiału, wysokie
wymagania, jakie stawiano wychowankom poznańskich gim-
nazjów, a również bariera językowa, przed którą stawali ucz-
niowie polscy - wszystko to powodowało, że drugoroczność
nie była niczym wyjątkowym. Jedynie uczniowie zdolni i pil-
l Cyt. za L. Słowinński: op. cif., s. 132; J. Stoiński:
Szkolnictwo średnie w Wielkim Księstwie Poznańskżm w I polo-
wie XIX wieku (1815-1850). Ze szczególnym uwzględnieniem gim-
najum Marii Magdatert w Poznaniu. Poznań 1972, s. 62.
Q M. J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 91.
ni przechodzili poszczególne szczeble edukacji bez kłopotów.
Wielu jednak repetowało.
ówczesna klasa składała się więc z ucznió=, między który-
mi różnice wieku były niekiedy bardzo poważne. Dziewięcio-
letni Motty w kwincie (czyli klasie drugiej) zastał "między
weteranami [jak elegancko nazywano repetentów - uwaga
autorów] niemało takich, którzy wiekiem i wzrostem rzetel-
nie na tytuł weteranów zasługiwali [...] pozostały mi jeszcze
w pamięci poważne figury Ciesielskiego i Michalczyka [...]
Ciesielski przy wysokim wzroście swoim, chudy i łagodnego
usposobienia, był moim protektorem przeciw napastującym
i obnosił mnie nieraz na plecach po klasie [...] Michalczyk,
wyższy od niego i otylszy, mąż zupełnie poważny [...] Cieszył
się, Michalczyk, jak sobie przypominam, szczególnymi wzglę-
dami ks. Brodziszewskiego, który zwykle na początku godziny
wołał do niego: "Chodź tu, tatuś!"..." klasy
najwyższej, prymy, nie brak było ludzi żonatych i "dziecia-
tych".
Nie tylko drugoroczność była przyczyną paw ażnych różnic
wieku między uczniami, większość bowiem gimnazjastó,, roz-
poczynała naukę między 10 a 12 rokiem życia, nie brak było
oczywiście i starszych. Na przykład Cegielski, który na sku-
tek ciężkich przeżyć życiowych (śmierć matki i bankructwo
ojca) rozpoczął nauki na szczeblu średnim stosunkowo późno.
Mając już lat 17, ukończył dwa lata szkoły chóralnej w Trze-
mesznie. Zdolności i zdobyta wiedza pozwoliły mu na zdanie
egzaminu do klasy trzeciej, czyli kwarty, gimnazjum poznań-
skiego. Tutaj spotkał się ze swym przyszłym przyjacielem
i szwagrem Marcelim Mottym, który był młodszy od niego
o lat pięć.
Odsetek uczniów, którzy nie otrzymali promocji do następ-
nej klasy, był niekiedy bardzo wysoki. W gimnazjum ltarii
Magdaleny w latach 1870-1914 kształtował się od 19II,




a0,7 rokiem prawdziwego pogromu, kiedy pro-
mocji nie otrzymało 50,7niów. Drugoroczność
sięgała głównie uczniów pochodzenia polskiego. Wiązało to się
g M. M o t t y: Przechadzki... T. II, s. 181.
36 32i
z ekminowaniem języka polskiego z procesu nauczania, co
szczególnie boleśnie odczuli gimnazjaści klas niższych. Zresz-
tą d-rekcja, którą wtedy sprawował wrogo do Polaków na-
staE-lony August Uppenkamp, w sposób niezwykle rygory-
styczny przestrzegała postępów w nauce języka niemieckiego.
bezzględnie zostawiając w tej samej klasie uczniów, którzy
nie mogli wykazać się wystarczającymi wiadomościami na tyxn
polu. Drugoroczność traktowano jako skuteczny środek ger-
manizacyjny. Wysoki też był odsiew w szkole realnej. Śred-
nia uczniów w pierwszej klasie wynosiła około 40, to w klasie
ostatniej kształtowała się w granicah od 11 do 23, z tym że
w większości przypadków nie przekraczała 15 wychowanków.
Biorąc pod uwagę fakt, że prowadzono z reguły co najmniej
dwie najniższe klasy, czyli naukę w szkole r ealnej rozpoczy-
nało około 80 uczniów, to nieliczny tylko odsetek (około 19/0)
osiągał klasę najwyższą 4.
Uczniowie, których rodzice magii sobie na to pozwolić, ra-
towali się przed groźbą repetowania pobieraniem korepety-
cji. Rolę korepetytora pełnili z reguły mniej zamożni, a wy bi-
jający się uczniowie wyższych klas, op. Karol Marcinkowski
był korepetytorem z języka polskiego synóv
go Radziwiłła. Dla niektórych uczniów było to jedyne źródło
utrzymania. Do znanych korepetytorów należał również jeden
z prymusów, czyli najlepszych uczniów gimnazjum Marii Ma-
gdaleny, Hipolit Cegielski. U Cegielskiego pobierali nauki sy-
nowie zamożnego ziemianina Jana Suchorzewskiego z Tarno-
wa pod Kostrzynem, a syn generała Karla Grolmana, do-
wódcy V korpusu, uczył się języka polskiego. Miał on i wielu
innych podopiecznych, którym udzielał korepetycji z matema-
tyki, jako że wykładający ten przedmiot w gimnazjum Kazi-
mierz Buchowski był wyjątkowo wymagający.
Z narastającą germanizacją szkół poznańskich rosło zapo-
trzebowanie na korepetytorów z języka niemieckiego. Tak
wspominał swe kłopoty Mieczysław Jabczyński, uczeń gimna-
zjum Marii Magdaleny na przełomie XIX i XX stulecia: "Po-
nadto trzeba było przyswoić sobie zasób słówek łacińskich i nie
znanych dotychczas pojęć i terminów gramatycznych tak w
łacińskim, jak i niemieckim brzmieniu. Wkuvając słówka i ich
odmiany, trzeba było zarazem wyuczyć się na pamięć ich
niemieckiego znaczenia. Cóż, kiedy to było nieraz niejasne,
a nawet niezrozumiałe! Zapas słownictwa niemieckiego, który
wyniosłem z prywatnych lekcji, okazał się zgoła niewystar-
czający [...].
Ojciec tymczasem zapadał coraz bardziej na zdrowiu. Cho-
roba miała go rychło, bo w pół roku zabrać z tego świata.
Widok pierwszego świadectwa szkolnego, które przyniosłem
z gimnazjum, podziałał na niego przygnębiająco. Zapowiedział
mi, że jeśli nie dostanę promocji do klasy następnej, zabieże
mnie z gimnazjum.
i Wtedy kochane matczysko zdobyło się na odwagę i poszło 5
do gimnazjum o pomoc. Przy słabej znajomości języka nie-
mieckiego nie odważyła się matka pójść do dyrektora ani na- i'.
wet do któregoś z nauczycieli. Porady udzielił... woźny. On
wskazał odpowiedniego korepetytora, Niemca, ucznia klasy
VI, sekundera. Wybór był pierwszorzędny" 5.
Uczeń udzielający korepetycji, mimo że z reguły należał do
uboższych, w gronie kolegów cieszył się autorytetem, należał
bowiem zawsze do najzdolniejszych gimnazjastów. Same ko-
repetycje przynosiły nie tylko zarobek, ale również pozwalały
niekiedy nawiązać cenne w przyszłości znajomości w domach
rodziców swych podopiecznych. Często bowiem traktowano
korepetytora jako miłego gościa, po odbytych zajęciach czę-
stowano kawą i ciastkami. W niedziele zapraszano na obiady.
W czasie wakacji nieraz bawili koregetytorzy synów ziemiań-
skich ,v majątkach rodziców swych podopiecznych. W czasie
tych wszystkich spotkań nawiązywali znajomości, które przy-
dać im się mogły w dorosłym życiu. Hipolit Cegielski na pew-
no w niemałym stopniu zawdzięczał przychylność naczelnego
; prezesa prowincji poznańskiej Flottwella lekcjom, jakich I
udzielał młodemu Grolmanowi. Dzięki tej życzliwości, gdy
w 1835 r. zapadł na zdrowiu, otrzymał zasiłek w wysokości
50 talarów na odbycie kuracji w Szczawnie. Nie od rzeczy tu
4 T. K 1 a n o w s k i: op. cif., s. 72-75, 132-133; S. T r u c h i m: s M, J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 84-85.
Historia... T. II, s. 85-87, ;
329
wspomnieć, iż Libelt w:aśni jako korepetytor młodych Szu-
manów poznał przyszłą swą drugą żonę Marię, córkę Maury-
cego Szumana.
Groźba repetocvania klasy ciążyła nad niejednym uczniem
jak zmora. Nietrudno sobie wyobrazić, że taka sytuacja sprzy-
jała różnym nerwicom i poważniejszym zaburzeniom psy-
chicznym. Obawa przed złymi stopniami pociągającymi za so-
bą drugoroczność l:ońezyła się niekiedy tragicznie - śmier-
cią samobójczą. "Kolega Mittelstaedt, nadzwyczaj sympatycz-
ny, nie otrzymawszy po 2 Iatach promocji do tercji, po zagro-
żeniu, że nie ma się ojcu bez niej pokazywać, wybrał się za-
raz po wyjściu z klasy z dwoma kolegami na Szeląg i rozma-
wiając najswobodniej po drodze, nagle się odwrócił i celnym
strzałem z rewolweru pozbawił się życia. Kolega Frank tak-
że się zastrzelił z tych samych pobudek" ps.
Tak gwałtowne reakcje wynikały często z ogromnych wy-
rzeczeń, na takie zdobywać się musieli ubożsi uczniowie i ich
rodzice, aby osiągnąć upragniony cel - ukończenie gimna-
zjum. Koszty nauki, szczególnie dla gimnazjastów nie pocho-
dzących z Poznania, byśy niem.ałe. Obok czesnego dochodziły
wydatki na podręczniki, opłata lokum w Poznaniu. Istniał sys-
tem pomocy dla najbardziej potrzebującyh, nie obejmujący
oczywiście z powodu braku środków Tszystkich na nią zasłu-
gujących. Funkcjonovvały konwikty, zapewniające niektórym
uczniom dach nad głową. Była to przysłowiowa kropla w mo-
rzu potrzeb, kiedy zważymy, że istniejące w Poznaniu w po-
czątkach interesującego nas okresu dwa konwikty, Lubrań-
skich i Szołdrskich, prowadzone przez prefektów gimnazjum
poznańskiego, zapeniały mieszkanie i skromne utrzymanie li
uczniom. Fundusz pomocy dla ubogiej młodzieży zwiększał
się stopniowo przez prywatne zapisy. Na przykład biskup,
a później arcybiskup Przyłuski oraz ks. Sebastian Michorzew-
ski ufundowali pomoc, każdy z nich dla dwóch gimi.azjastów.
Powstały też i inne fundacje, jak Mikołaja Mielżyńskiego,
który przekazał dla gimnazjum Marii Magdaleny kwotę 1500
talarów, niewielkie fundacje Węgorzeivskiego i Witkowskie-
s T. F i 1 i p o w i c z: op. cif., s. 6.
330
go, dzięki którym pokrywano część opłat za stancje i pod-
ręczniki. Również władze wyasygnowały kwot 1500 talarów
. na utrzymanie kilku uczniów. Najpoważniejszą pomoc zapew-
i niło dopiero gimnazjastom Towarzystwo Naukowej Pomocy.
Z jego stypendiów korzystała znaczna jeż Iiczba młodzieży;
tak op. w latach 1842 i 1843 sigała ona 74 słuchaczy gimna-
zjum Marii Magdaleny. W następnych dziesięcioleciach z ro-
snącym zastępem młodzieży wielkopolskiej pobierającej nauki
gimnazjaści Marii 1'Iagdaleny w mniejszym już stopniu party-
cypowali w funduszu stypendialnym TNP, op. 1870 r. - 26
uczniów, w 1880 r. tylko 8, a w 1890 r. 28 ''.
Nie wszyscy znajdowali miejsce w konwiktach. Wielu gim-
nazjastów mieszkało na stancjach. Różny był ich standard.
Gimnazjaści wywodzący się z bogatych rodzin szlacheckich
mieszkali bądź to u krewnych, znajomych lub na renomowa-
nych stancjach prowadzonych przez zamożnych mieszczan po-
znańskich. "Pani Zofia Braunowa, wdowa po wyższym urzęd-
niku bankowym, jest właścicielką dużego, pięknego mieszka-
nia na pierwszym piętrze. Mieszka sama z dorosłym, ale jesz-
eze nie żonatym synem i jeszcze trzyma zwykle na stancji
sześciu lub siedmiu uczniów gimnazjalnych, pochodzących
z przyzwoitych i znanych rodzin Wielkopolski. Każdy taki
chłopiec mieszka u pani Braunowej przez cały czas trwania
nauki w gimnazjum, toteż uczniowie powoli się zmieniają
i uzyskać nowe miejsce dla chłopca jest trudno. Nam się ja-
koś szczęśliwie udało. Dom pani Braunowej jest postawiony
na przyzwoitym poziomie, prócz sąmej pani, gospodarstwem
zajmuje się kucharka i oddzielna dla uczniów pokojowa. Staś
będzie mieszkał w dużym pokoju razem z dwoma uczniami,
obaj starsi od naszego syna" p9ą. Tak mieszkał w Poznaniu przy
ulicy Nowej 7 syn średnio zamożnego ziemianina. Jakże ina-
czej wyglądały warunki gimnazjasty, również pochodzącego
z prowincji, ale wywodzącego się z uboższych warstw. "Miesz-
! kałem tanio w zamkniętem przez rząd pruski podczas Kultur-
kampfu seminarium duchownem na wyspie tumskiej u kasz-
telana Adama Pukackiego, poczciwiny, gdy był trzeźwy, v: a-
i
f
T. K 1 a n o w s k i: op. cif., s. 92.
s J. Fedorowicz, J. Konopińska: op. cif., s. 279.
331
rjata, gdy pijany wracał do domu. [...] Jadłem u ks. kanoni-
ka Koźmiana obiady [...]. Zimą pokój mój nie był nigdy opa-
lany. Rano czasem w miednicy była bryła lodu! Myłem się
wtedy na podwórzu śniegiem" 9.
Ustabilizowana była sytuacja materialna tych gimnazjastów,
którzy po ukończeniu tercji zdecydowali się na karierę du-
chownego. Z reguły byli to synowie chłopscy, popularnie zwa-
ni ,,krupczakami". Wstępując do istniejącego od 1836 r. alu-
mnatu młody człowiek miał już zapewnione mieszkanie, świa-
tło; utrzymanie, ubranie i podręczniki. Tym więc można tłu-
maczyć między innymi dość częste wstępowanie gimnazjastów
do seminarium duchownego. Korzystało z niego zawsze kilku-
dziesięciu uczniów. Alumnat w gimnazjum Marii Magdaleny
zniosły władze świeckie w 1872 r.
Obok wtłoczenia do głów uczniów odpowiedniego zasobu
wiedzy, drugim ważnym zadaniem grona pedagogicznego było
utrzymanie podległych im uczniów w karności i posłuszeń-
stwie. W niższych klasach nauczyciele krzewili dyscyplinę,
a również pilność metodami niekiedy drastycznymi. Powszech-
ne były kary cielesne. Nauczyciele używali kija, bata, trzcinki.
Do szczególnie pory.ierwszych latach gim-
nazjum poznańskiego ks. Józef Kalasanty Antoniewicz. Krą-
żyły o nim przeróżne anegdoty. Podobno spotkawszy na ulicy
Wilhelmowskiej dwćch starszych już gimnazjastów, którzy
zgodnie z ówczesną modą spacerowali z laseczkami w rękach.
wyrwał im te oznaki elegancji i porządnie nimi wy tłukł swych
-ychowanków na oczach przechodniózv. Osławione były szyb-
kie uderzenia w czoło ametystowym sygnetem tzw. Dumm-
kopfy (Dumkopf - głupiec) aplikowane przez profesora Czwa-
linę. Na porządku dziennym stało targanie za uszy i włosy.
Gdy kara była poważniejsza, naucz-ciel kazał się uczniowi po-
łożyć i aplikował mu odpowiednią liczbę uderzeń w miejsce,
jak zwykł mówić niezastąpiony Kornel Makuszyński, "gdzie
plecy tracą swą szlachetną nazwę". W czasie tej operacji ucz-
niowie opierający się trzymani byli przez tzw. komotora, czyli
najsilniejszego gimnazjastę w klasie. Przy większym przewi-
Zv i c z: op. cif., s. 3.
nieniii odsyłano delikwenta do pedla, czyli woźnego szkoły.
W jaga izdebce odbywały się krew mrożące egzekucje. Do je-
go obowiązków należało też zamykanie uczniów do kozy, czyli
aresztu. W gimnazjum Marii Magdaleny karcer mieścił się na
parterze. "Ta siedziba pokuty, panie Ludwiku, oświetlona z gó-
ry zakratowanym okienkiem, zawierała w sobie stary piec,
brudny stolik, kulawy stołek i natłuczony kałamarz, a na
bialych jej ścianach roiło się od nazwisk, wierszy, dowcipów
lub wyrazów gniewu w rozmaitych językach, którymi legion
penitentów pamiątkę swego pobytu przekazywał potomno-
ści" 3szyku należało odbycie kary w gimna-
zjalnym karcerze, tym bardziej więc wypadało wypisać swe
nazwisko na ścianie. Najdotkliwsze, co mogło spotkać gimna-
zjastę, było relegowanie ze szkoły. Sięgano do tej kary wcale
nie sporadycznie, kiedy zważymy, że w latach 1873-1890,
notabene w okresie stosowania zaostrzonego regulaminu szkol-
nego, wydalono z gimnazjum Marii Magdaleny 90 uczniów s M, J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 84-85.




Przyznać trzeba, że niekiedy postępowanie uczniów, szcze-
gólnie klas niższych, pobudzało do stosowania stanowczych
środków wychowawczych. Na lekcjach bardziej pobłażliwych
nauczycieli działy się sceny wręcz dantejskie. W czasach, gdy
nauki pobierał Marceli Motty, ofiarą młodszych uczniów był
Julius Schottky, nauczyciel języka niemieckiego, jak później
się okazać miało, przybyły do Poznania w celach germaniza-
j cyjnych. Brak było mu całkowicie talentu pedagogicznego.
,.Uczniowie nie mieli do niego żadnej niechęci; przeciwnie,
był dla nich persona grata, lecz wyzyskując jego słabość i nie-
zręcżność dopuszczali się na jego lekcjach niesłychanych rze-
czy. Nie skończyło się na głośnych rozmowach i hałasach,
rzucaniu książek z jednej strony na drugą, bieganiu po ław-
r
kach lub chowaniu się za piec, lecz przychodziło czasami do
! grubych i gcvałtownych wybryków z trzaskającym grochem,
assafetydą [cuchnący proszek otrzymywany z roślin azjatyc-
' kich - uwaga autorów] i zapalaniem rac, a nawet pewnego
razu Schottky, przebywszy klasę wśród głębokiego milczenia
chłopców, gdy wszedł na katedrę, ujrzał na niej śledzia per-
M. M o t t s: Przechadzki... T. II, s. 172-? 73.
oi T. K 1 a n o w s k i: op. cif., s. 79.
332 333
karni obłożonego, z kartą papieru, na której napisane było:
Kartoffeln und Heringschwanz sind Schottky's Lorbeerkranż'
" [Kartofle i ogon śledziowy to wawrzyny dla Schottky'ego -
uwaga autorów). Że po takiej scenie nastąpił długi akt ba-
tów, chociaż trudno było podobno pierwszych sprawców wy-
dostać, możesz sobie wyobrazić..." 3wy-



W czasie lekcji prowadzonych przez profesorów budzących
respekt było dla odmiany "jak makiem zasiał". Szczególną
grozę budził matematyk Buchowski. Miał on jednak słabą
stronę, panicznie bał się przeziębienia. Wykorzystywali to ucz-
niowie i w sytuacji, gdy groziła generalna powtórka i przy-
słowiowa rzeź niewiniątek, z całą premedytacją zbijano szy--
bę. Wtedy to Buchowski w obawie o zdrowie pospiesznie
opuszczał klasę. W wyższych już klasach ustawały figle ucz-
niowskie. Gimnazjaści dojrzalsi już życiowo starali się zvyko-
rzystywać czas dla zgłębiania swych wiadomości i właściwego
przygotowania się do egzaminu maturalnego. Dochodziło jed-
nak do rzadkich spięć między nauczycielami a uczniami.
W 1838 r. miały miejsce poważne zaburzenia na lekcji pro-
wadzonej przez ogólnie nielubianego prefekta gimnazjum Ma-
rii Magdaleny ks. Jakuba Prabuckiego. Znany był ze swego
religijnego fanatyzmu, nie umiał też znaleźć kontaktu ze swy-
mi wychowankami, cechowała go nadmierna surowość, rów-
nież "bogowie nie stworzyli go pedagogiem, chociaż przeciw-
nego był przekonania" swe skrajne, klery-
kalne przekonania popularnie zwany był "jezuitą". Z niezna-
nych przyczyn kazał jednemu prymanerowi opuścić klasę.
Wtedy "Wszystkie chłopaki wrzaskliwie na niego Żprecz,
precz wołać zaczęli, a gdy uśmiechając się stał niewzruszo-
ny na katedrze, wyszli hurmem z klasy i ze skargą pobiegli
do dyrektora Stocka" 3rektor stanął po stro-
nie Prabuckiego i w rezultacie dwóch uczniów relegowano ze
szkoły, reszcie udzielono nagany.
Gimnazjaści, szczególnie ci z niższych klas, w czasie lekcji
nie tylko czynili figle i psoty swym wychowawcom, ale rów-
soz M, M o t t y: Przechadzki... T. II, s- 168.
sos M, M o t t y: Przechadzki... T. II, s. 215.
804 M, M o t t y: Przechadzlci... T. II, s. 213.
nież stuy m kolegom. Do ulubionych metod należało tzw. piwo.
"Piwo ma miejsce, gdy kto podjąwszy znienacka ramię, wspar-
tego na nim studenta, uderza silnie łokciem jego o stół tak,
iż cala ręka ścierpnie i odrętwieje" 305. Szczególnie ciężki był
los gimnazjastów zapadających w czasie lekcji w błogi sen.
Nie tylko narazić się mogli profesorowi, ale również byli przed-
miotem żartów swoich kolegów. W tym wypadku stosowano
środki bardzo wymyślne, a mianowicie: fintę, robaka bądź śli-
maka. Finta polegała na wsadzeniu do nosa śpiącemu koledze
trąbki sporządzonej z papieru, w której to umieszczano za-
paloną bawełnę. Następnie silnie dmuchano w trąbkę, wprowa-
dzając dym w nos delikwenta. Robaka. należy uznać za inny,
równie interesujący wariant poprzedniej metody. W tym wy-
padku miejsce palącej się bawełny zajmowała tabaka, tak po-
wszechnie wtedy używana, a powodująca gwałtowne kichanie.
Ślimak polegał na wodzeniu po nosie lub uchu drzemiącego
długim paskiem papieru bądź piórkiem, co powodowało efek-
towne opędzanie się rozespanego kolegi od wyimaginowanego
owada.
Toczono oczywiście uświęcone wiekową tradycją zacięte bo-
je na przerwach czy po wyjściu ze szkoły. Niezwykle przy-
datną bronią w tych potyczkach były książki i zeszyty zgrab-
nie przewiązane paskiem. Powszechnie bowiem noszono je pod
pachą, teczka na przybory szkolne pojawiła się dopiero w ostat-
nim ćwierćwieczu XIX stulecia.
Gdy młodsi uczniowie rozstrzygali często spory na pięści, to
starsi rozwiązywali je w sposób znacznie wykwintniejszy. Nie-
kiedy dochodziło do pojedynków na broń palną. Jednym ze
znanych tego rodzaju wydarzeń było spotkanie między dwoma
kwintanerami, z których jeden wystąpił w obronie płci na-
dobnej. Zarzucił bowiem koledze, iż wobec przechodzącej przez
Plac Bernardyński panienki zachował się zbyt swawolnie. Po-
jedynek z udziałem całej przewidziamej protokołem asysty,
jedynie bez obecności lekarza, odbył się za kościołem bernar-
dyńskim. Pistolety nabite były jednak nie kulami, a kartofla-
$oa Anonim: Fizjologża dozorcy, W: Potac przez siebie samych
odmalowani. Szkice fizjologiczne 1833-1862. Wstęp i wbór: J. Ro-
snowska. Opracowanie: C. Gajkowska. Kraków 19i9, s. 200.
mi. Jeden z pojedynkowiczów słysząc świst wystrzelonego
kartofla zemdlał i wydawało się, iż na tym zakończyła się
cała sprawa. Jednak wiadomość o pojedynku doszła do wy-
chowawcy klasy, zwanego wtedy ordynariuszem, Bronisława
Cybichowskiego. Ten wszystkich uczestników wydarzenia skie-
rowal do pedla, który sprawił im okrutne lanie 306
Odrębną sprawą były stosunki między uczniami polskiego
pochodzenia a nauczycielami Niemcami. Początkowo kontakty
te układały się na normalnej platformie, jak to bywa między
pedagogiem a jego wychowankami. Nasilający się kurs ger-
manizacyjny nie pozostał bez wpływu na postawę nauczycieli
Niemców. Na gruncie szkolnym przejawiał się on nie tylko
w stopniowym eliminowaniu z programów szkolnych języka
polskiego i w,iadomości o historii i kulturze polskiej, ale rów-
nież w rosnącej liczbie wychowawców pochodzenia niemiec-
kiego i eliminowaniu nauczycieli Polaków. Proces ten zapo-
czątkowany został w czasach Kulturkampfu. Szczególnie bo-
leśnie odczuli to uczniowie gimnazjum Marii Magdaleny, któ-
re, jak wiadomo, po powstaniu w 1834 r. odrębnego gimnazjum
ewangelicko-niemieckiego im. Fryderyka Wilhelma, trakto-
wane było jako szkoła katolicko-polska. Przez wiele lat utrzy-
mywała się zdecydowana grzewaga nauczycieli Polaków, op.
w roku szkolnym 1869/70 na 28 wykładowców było 22 Pola-
ków. Od 1873 r. rozpoczęły władze przenoszenie nauczycieli
Polaków do szkół poza obręb . prowincji poznańskiej, a ich
miejsca zajmowali nauczyciele Niemcy, podobnie jak stanowi-
ska Polaków przechodzących na emeryturę. W rezultacie po
1900 r. ostał się w "Maryjce" tylko jeden wykładowca Polak,
ks. Julian Janicki, prowadzący zajęcia z języka francuskiego
i religii. Był on gorącym patriotą i w miarę swych możliwości
starał się pomagać uczniom polskim. W swych zamiexzeniach
jakże często był osamotniony. Wielu nauczycieli Niemców, któ-
rzy przybyli do Poznania z głębi Rzeszy, po prostu nie rozu-
miało specyfiki wielkopolskiej. Nie brało wcale pod uwagę
trudności, przed jakimi stawał uczeń pochodzenia polskiego,
który zmuszony był przekroczyć barierę jęz-kawą i przez
sos T, F i 1 i p o w i c z: op. cif., s. 6.
pierwsze lata nie mógł osiągnąć takich wy nikow, jak jego nie-
mieccy koledzy, dla których lekcje były prowadzone :v ich
ojczystym języku.
Nie brak było i takich pedagogów, którzy starali wykazać
się patriotyczna-pruską postawą uznając, że najlepszym tego
objawem będzie prześladowanie, wszelkimi możliwymi x:eto-
dami, uczniów Polaków. Do pedagogów, którzy postawili sobie
za główne zadanie niemczenie wychowanków Polaków, nale-
żał dyrektor gimnazjum Marii Magdaleny w latach 1873-18 78;
dr August Uppenkamp, który objął urząd po zmarłym, a p: zy-
chylnym Polakom, Robercie Engerze. Nie tylko żądał on uży-
wania języka niemieckiego w czasie przerw, a także podczas
śpiewu w kościele, ale również domagał się od rodziców, aby
rozmawiali w domu ze swymi dziećmi po niemiecku. W jego
przemówieniu wygłoszonym z okazji rozpoczęcia roku azkochottky'ego -



nego 1876/77 znalazł się następujący passus: "A ponieważ
szkoła wymaga od uczniów zupełnej znajomości języka nie-
mieckiego, przeto obowiązkiem jest rodziców w dzieciach
swych już od pierwszej młodości miłość do tego języka wpajać.
Toteż do Was, Matki Polki, zwracam się przede wszystkim,
jeżeli chcecie, aby synowie Wasi na rozumnych wyszli ludzi, to
kształćcie ich pilnie w języku niemieckim. Poczytywałyście so-
bie dotychczas za zaszczyt z dziećmi paplać po francusku, miej-
cię sobie za honor rozmawiać po niemiecku". Kontynuatorem
tej postawy był kolejny dyrektor, Fierman Deiters. Zmuszał
polskich uczniów do wygłaszania tasiemcowych deklaracji
z okazji niemieckich świąt państwowych. W 1881 r. podczas
Sedanfeier jeden z występujących uczniów nie wytrzymał
nerwowo podczas wygłaszania wielozwrotkowego wiersza
i zemdlał.
Nie wszyscy nauczyciele Niemcy odnosili się wrogo do ucz-
niów Polaków. Wielu z nich traktowało ich tak samo jak swo-
ich wychowanków Niemców. Niektórzy z nich darzyli ich na-
wet pewną sympatią. Należał do nich wspomniany już dyrek-
tor gimnazjum w latach 1866-1873, Robert Enger, jak rów-
nież jeden z jego następców, Otto Meinertz. Nie wyciągnął on
nawet konsekwencji w stosunku do uczniów, uczestników taj-
nego kółka samoksztalceniowego historii i literatury polskiej.
336 22 W dziewiętnastowiecznym Poznaniu 33?
Osobliwą taktykę w stosunku do uczniów Polaków stosował
dTrektorujący ad 1895 r. dr Heinrich Schrder. Głównym mo-
t,em jego działalności była osobista kariera, której podsta-
ą być miał życzliwy stosunek do jego osoby władz zwierzch-
nich. Prowadząc politykę germanizacyjną głównie przez umie-
jęthe przenoszenie na emeryturę ostatnich nauczycieli Pola-
kóu-, unikał równocześnie jak ognia zadrażnień z uczniami Po-
lakami. Uważał bowiem, że rzuciłyby one cień na jego nie-
naganną opinię i świadczyły o tym, iż nie bardzo panuje nad
sytuacją. Puszczał więc mimo uszu pogłoski o istnieniu wśród
gimnazjastów tajnego Towarzystwa Tomasza Zana, obojętnie
przechodził wobec bojkotowania przez uczniów polskich udzia-
łu w niemieckich świętach narodowych, jak róvnież niemiec-
kiego teatru 307
Mimo że postawa nauczycieli Niemców wobec swych pol-
skich wychowanków była zróżnicowana, panowała jednak mię-
dzy nimi atmosfera obcości. Brak było możliwości bliższych
kontaktów, nie dbały zresztą o nie same władze szkolne. Tai
wspominał po latach o istniejących stosunkach między gro-
nem nauczającym a uczniami dawny gimnazjalistav "Zanim
rozpocząłem naukę w gimnazjum [koniec XIX w. - uwaga
autorćw], panował w nim zwyczaj urządzania raz do roku,
na wiosnę, wspólnych wycieczek do Dębiny na tak zwaną ma-
jówkę. W wycieczkach tych brali udział również rodzice, jak
i całe grono nauczycielskie z dyrektorem na czele. Za moich
czasów gimnazjalnych majówki te ustały rzekomo z powodu
zbytniego spoufalania się młodzieży szkolnej, zwłaszcza pol-
skiej, z panami profesorami, co podważało dyscyplinę szkolną.
Tak więc i grono nauczycielskie odgrodziło się od nas murem
obcości" 3skie odgrodziło się od nas murem



Na atmosferę w szkole miały wpływ także stosunki między
uczniami Polakami, Niemcami i Żydami. We wszystkich czte-
rech uczelniach poznańskich, a mianowicie: gimnazjach Marii
Magdaleny, Fryderyka Wilhelma, Wiktorii Augusty i szkole
realnej nauki pobierali uczniowie polscy, niemieccy i Żydzi.
80 K. U 1 a t o w s k i: op. cif., s. 13; M. J a b c z y ń s k i: op. cif.,
s. 86, 87.
sQ M. J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 95.
Oczywiście, Polacy głównie pobierali nauki w "Maryjce" oraz
"realce". Niewielki ich odsetek uczęszczał do dwóch pozosta-
łych gimnazjów. Przez cały okres w gimnazjum Marii Magda-
Ieny liczebnie przeważali uczniowie polscy. Z biegiem lat dał
się zauważyć spadek procentowy uczniów polskich, op.
w 1870 r. na 586 gimnazjastów 537 (91,65 Niem-
cy (6,0,4aś na 601 uczniów 453
(77,017 (194
gimnazjastów Marii Magdaleny ponad 50 z ro-
dzin mieszczańsko-inteligenckich. Do gimnazjum Fryderyka
Wilhelma uczęszczało, podobnie jak do "Maryjki'', od pięciu-
set do sześciuset uczniów, op. w roku szkolnym 1868/69 b5



ich 525, a w roku 188384 - 640. W tym zakładzie Polacy
znajdowali się w zdecydowanej mniejszości. W szkole real-
nej - która, jak wiadomo, w związku z rosnącym jej statu-
,i
338 2z, w związku z rosnącym jej statu-



sem przyjmowała różne nazwy, jak: szkoła realna, szkoła real-
na I stopnia, gimnazjum realne i wyższa szkoła realna -- Po-
lacy stanowili początkowo dość duży procent uczniów.
W 1854 r. na 503 chłopców, którzy rozpoczęli naukę w poznań-
skiej szkole realnej, było Polaków 165 (32,8
(35,8iast w 1903 r. na 381
uczniów było 46 (12mców 266 (69,9p. cif.,



(18,1astanawiający jest tu spadek uczniów pol-
skieh, tak w liczbach absolutnych, jak i procentowych. Nfe-
wątpliwie złożyło się na to kilka przyczyn. Najważniejszą był
proces germanizacji, który łączył się nierozerwalnie z możli-
wościami zdobycia zawodu po ukończeniu gimnazjum bądź też
studiami uniwersyteckimi. Sytuacja na rynku pracy w Wiel-
kopolsce dla absolwentów Polaków ulegała systematycznemu
pogorszeniu. Zamknięta była od lat kariera urzędnicza, w ar-
mii, sądownictwie, a w latach siedemdziesiątyck również szan-
sa uzyskania stanowiska nauczyciela gimnazjalnego spadła do
minimum. Dalszą przyczyną tego stanu rzeczy były rygory-
styczne wymagania z z.akresu znajomości języka niemieckiego,
szczególnie uciążliwe dla uczniów klas niższych. Powodowało
to resnącą dwuroczność, a jakże często w efekcie rezygnację
z dalszej nauki. Nie bez znaczenia było też jawne dyskrymino-
wanie uczniów polskich. Dla uboższych ogromne znaczenie
miało uzyskanie stypendium. Wielu też korzystało z pomocy
TiETP. Przez dziesiątki lat młodzież pobierająca stypendia zwal-
niana była z czesnego. W 1889 r. władze wydały jednak za-
rządzenie, że stypendyści TNP nie pochodzący z rodzin nau-
czy cielskieh czy urzędniczych nie będą zcvalniani z opłat szkol-
nych. Do tych samych metod należało gospodarowanie fun-
dacją hrabiego Mikołaja Mielżyńskiego. Mielżyński bowiem
ofiarował swego czasu dla gimnazjum Marii Magdaleny sumę
1500 talarów. Odsetki od tej koty władze szkolne przezna-
a Liczby dotyczące składu społecznego uczniów gimnazjum Ma-
rii Magdaleny są szacunkowe, oparte na danych z innych gimna-
zjów wielkopolskich. Przypuszczać należy, że udział młodzieży ze
sfer mieszczańsko-inteligenckich był wyższy w Poznaniu niż
w mniejszyrz T. K 1 a n o w s k i: op. cif., s. 70, 90,
132; M. M o 1 i k: op. cif., s. 73; S. T r u c h i m: Historia... T. II,
s. 86, 87.
czyły na pomoc finansową dla ubogich absolwentów "Maryjki"
podejmujących studia uniu,ersyteckie. Fundator, ofiarowując
tę s,,mę, nie uzaleźniał przyznania stypendium od przynależ-
nośei narodowej. Wykorzystywali to nierzadko dyrektorzy
gimnazjum, wyraźnie fastów pochodzenia
niemieckiego.
Pezątkowo, przez szereg lat, stosunki między uczniami Po-
lakam; Niemcami i Żydami układały się normalnie, jak to
bywa między kolegami z jednej ławy szkolnej. "Obiedwie
nacje żyły z sobą w dobrej harmonii, zwłaszcza iż z Niemców
dość wielu wtenczas mówiło po polsku i Ausrottung nie było
jeszcze w modzie" 31lata, a nasilająca się po-
lityka wynaradawiająca zaborcy nie pozostała bez wpływu na
stosunki między uczniami. Stopniowo wyrastał między nimi
mur nieufności, ustały kontakty koleżeńskie. Mimo że ucznio-
wie siedzieli w klasie wymieszani w ławkach narodowo, wła-
dze bowiem skrzętnie zapobiegały tworzeniu się oddzielnych
grupek uczniów polskich czy niemieckich, nie łączyły ich przy-
jacielskie uczucia. Podczas przerw Polacy i Niemcy trzymali
się oddzielnie. Nie odwiedzano się wzajemnie w domu. Ucznio-
ivie niższych klas dawali wyraz swym uczuciom w formalnych
bitwach, jakie toczono na przerwach lub po wyjściu ze szkoły.
Tak wspomina te stosunki były uczeń szkoły realnej Niemiec
lliax Kretzer: "liiędzy polskimi i niemieckimi uczniami pano-
wała wówczas stała nieprzyjaźń, która tylko wtedy prowadziła
do zawarcia pokoju, kiedy chodziło o wspólne wystąpienie
przeciwko Żydom. I tak były toczone formalne bitwy, które
swój początek brały na przerwach i kontynuowane były po
wyjściu ze szkoły na ulicy". Mieczysław Jabczyński, absol-
went gimnazjum Marii Magdaleny, pisał: "Przez blisko 10 lat
pobytu mego w gimnazjum pozostawali dla mnie niemieccy
koledzy ludźmi zupełnie obcymi" am.
Powoli mijały lata nauki szkolnej; dla jednych trwała ona
lat dziewięć, dla innych i dłużej. Z wiadomych i różnych przy-
ai M. M o t t y: Przechadzlci... T. II, s. 203.
am M. J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 95; M. K r e t z e r: Etwas sus
rrtein.er Jugendzeit. W: Deutscher Heimatbote in Poten. Jahrbuch
des deutschen Volkstums in Polen. Zehnter Jahrgang (1931), s. 35.
34I
czyn rozpiętość wieku między abiturientami była niekiedy
bardzo znaczna, op. Karol Marcinkowski przystępuiąc do
egzaminu dojrzałości miał lat 17, Marceli Motty lat 18, Hipo-
lit Cegielski lat 22. Zbliżała się matura. Podstawą przystąpie-
nia do matury było opanowanie materiału przewidzianego
programem dziewięcioletniego gimnazjum oraz przych-ln roz-
patrzenie przez władze wniosku kandydata o dopuszczenie do
matury. Egzaminy maturalne odbywały się dwa razy do ro-
ku - w okresie wielkanocnym i we wrześniu. Trwały kilka
tygodni. W pierwszym etapie przeprovJadzano egzamin pisem-
ny, a następnie ustny. Egzamin pisemny obejmował następu-
jące przedmioty: języki łaciński, grecki, nieniecki, francuski,
okresowo hebrajski i matematykę. W Wielkim Księstwie Po-
znańskim do chwili usunięcia języka polskiego z programu
nauczania obowiązywał egzamin również z tego przedmiotu.
W jednym dniu pisano prace z dwóch przedmiotów. Wy maga-
ło to ogromnego wysiłku. Tematyka prac była dość różno-
rodna. Tak op. Hipolit Cegielski zdający maturę w roku 1835
opracowywał następujące tematy: z języka polskiego "O przy-
czynach i skutkach gminoruchów"; z niemieckiego "Jakie oko-
liczności złożyły się aby budzić Minnesang [śpiew miłosny -
uw aga autorów] w dobie cesarzy szwabskich"; z francuskiego
"Rzut oka na rządy Karala Wielkiego".
Komisja pa przejrzeniu prac decydowała o dopuszczeniu
abiturienta do egzaminu ustnego. Zdawano go w jednym dniu
ze wszystkich przedmiotów, a mianowicie z łaciny, grer.i. nie-
nueckiego, polskiego, francuskiego, religii, matematyki, hi-
storii, przyrociy, fizyki i propedeutyki filozofii. W sumie t:. wał
on około dziesięciu godzin, rozpoczynał się bowiem o 8.30 i koń-
czył po godzinie 20. Przewidziany był czas na dwugodzinną
przerwę obiadową. Najwyższe wymagania stawiano przy egza-
minie z łaciny i niemieckiego. Słabsze rezultaty z innych przed-
miotów mogły być wyrównane przez świetne wyniki na egza-
minach z języków klasycznych lub matematyki. Matura była
prawdziwym egzaminem dojrzałości, nie wszystkim udawało
się go zdać. W gimnazjum Marii Magdaleny procent uczniów,
którzy nie przebrnęli tej ostatniej przeszkody, kształtował się
w granicach 5cie lata, kiedy był on znacznie
wyższy, op. w 1876 r. na 8 zdających tylko 3 uzyskało maturę;
dla odmiany w 1900 r. wszystkich 20 maturzystów pomyślnie
zakończyło sw ą gimnazjalną edukację 31Q.
Rozdanie świadectw maturalnych zawsze miało charakter
bardzo uroczysty. Odbywało się w obecności władz państwo-
vvych i miejskich, rodzin abiturientów, znaczniejszych obywa-
teli Poznania. Wygłaszano przepiękne oracje po łacinie, nie-
miecku, a również przez wiele lat po polsku. Dla maturzy-
stów była to cvielka i radosna chwila. Do zwyczaju należala
zbiorowa fotografia, jak również "oblewanie" matury, w owych
czasach zwane ,.bibką". Absolwenci Polacy, od czasów gdy
szkoła w zamysłach władz spełniać miała również cele ger-
91Q T. K 1 a n o w s k i: op. cif., s. 76; J. S t o i ń s k i: op. cif.,
s. E5-fi8.
342 343
manizacyjne, opuszczali jej mury z bardzo mieszanymi uczu-
ciami. "Toteż po maturze ani przez myśl nie przeszło nikomu
z nas, ażeby zaproponovać kolegom niemieckim, naszym
współmaturzystom, wspólną fotografię. Na fotografii tej zna-
leźli się koledzy polscy z innych gimnazjów poznańskich, Iecz
nie znalazł się ani jeden Niemiec. Nie zaproponowano leź ko-
legom niemieckim wzięcia udziału w wspólnej "bibce" po-
żegnalnej. Nic też dziwnego, że po uroczystym wręczeniu nam
przez dyrektora świadectw maturalnych uścisk dłoni, który
la.żdy z nas wymienił wówczas z dyrektorem, był piervszym,
ale i ostatnim. Czuliśmy przecież, że szkoła ta nie była naszą
matką, lecz macochą" 313.
Po uzyskaniu matury niełatwo było podjąć decyzję co do
dalszych swych losów; część wybierała studia. To wiązało się
jednak z koniecznością nie tylko opuszczenia rodzinnego mia-
sta, jako że wieloletnie zabiegi Polaków o utworzenie uniwer-
sytetu w Poznaniu spełzły na niczym, torpedowane przez za-
borcę, ale również przeniesienia się do środowiska często jak-
że obcego. Poznaniacy podejmowali więc studia przede wszyst-
kim w Berlinie bądź Wrocławiu, aczkolwiek spotkać ićh było
można i na innych uczelniach Niemiec - w Halle, Greifswal-
dzie, Heidelbergu; tak op. Karol Marcinkowski, Karol Libelt;"
Hipolit Cegielski, Marceli Motty ukończyli uniwersytet ;..- Ber-
linie. Na uniwersytecie wrocławskim studiował Ryszard Ber-
wiński, jak również Roman Szymański, który nauki swe kon-
tynuował w Berlinie, by ostatecznie ukończyć uniwersytet lip-
ski. Na uniwersytecie wrocławskim studiował i uczelnię tę
ukończył Heliodor Święcicki.


W seminarium duchownym

Nie tylko wybierano studia uniwersyteckie, część absolwen-
tów wstępowała do seminarium duchownego w Poznaniu: Po-
czątkowo uczelnię tę prowadzili księża misjonarze. Nauka
31a M. J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 9a-96.
344
trwale trzy lata. Od 1835 r. alumni cdby,ali w Poznaniu wy-
łącznie studia teoretyczne, by następnie przez rok pobierać
w Gnieźnie wiadomości praktyczne. Właśnie w 1835 r. bezpo-
średnią opiekę nad seminarium objął arcybiskup, przejmując
ją z rąk księży misjonarzy. Przyczyniło się to wyraźnie do
podniesienia poziomu poznańskiej uczelni, który do tej pory
przedstawiał wiele do życzenia. Wybijającymi się kierunkami
były filozofia i teologia. Seminarium mieściło się w budynku
dawnej Akademii Lubrańskiego. Olcazał się on jednak zbyt
szczupły w obliczu rosnącej liczby alumnów. W tej sytuacji
narodziła się myśl wzniesienia odpowiedniego budynku. Wła-
dze pruskie czyniły jednak rozliczne przeszkody i dopiero
w 1894 r. przystąpiono do prac nad nowym gmachem przy
ulicy Zagórze, który otworzył swoje podwoje w 1896 r.
Seminarium na Ostrowie Tumskim funkcjonowało bez przer-
wy do epoki Kulturkampfu, kiedy to w 1873 r. zostało zamk-
nięte przez władze pruskie. Dopiero w 1889 r. wznowiło sw ą
345
działalność. W pierwszych dziesięcioleciach po I8la r. pobiera-
ło w nim nauki nie więcej niż 30 do 40 alumnów. Dopiero
w latach pięćdziesiątych liczba ta wzrosła do ponad 100 kle-
ryków. Podlegała ona jednak stałym wahaniom. Tylko część
alumnów pochodziła z Poznania, większość przybywała tu
z prowincji. Istotne było, że obok łaciny językiem wykłado-
wym przez wiele lat był język polski. Po wznowieniu nauki
w końcu lat osiemdziesiątych coraz obficiej w proce:? na-
uczania stosowano język niemiecki.


W seminarium nauczycielskim

Obok gimnazjów poznańskich i szkoły realnej do 1874 r.
w Poznaniu istniało również seminarium nauczycielskie. Oczy-
wiście nie miało ono tej rangi w opinii publicznej co gimna-
zjum. Dwuletnia, a następnie trzyletnia w nim nauka poprze-
dzona była swego rodzaju kursem przygotowawczym, w tzw.
preparandzie. Seminarium nauczycielskie dawało tylko upraw-
nienia do objęcia stanowiska nauczyciela szkoły elementarnej.
Zamknięta więc była droga do dalszych studiów i kariery.
1V'auka w seminarium miała jednak pewne plusy, a to ze
względu na pomoc materialną, jaką zapewniało państ-o ucz-
niom. Przede wszystkim nauka w seminarium była bezpłatna,
30 uczniów na 70-80 otrzymywało bezpłatne utrzymanie,
a 12 wybijających się ponadto dodatek pieniężny od 15 do 25
talarów rocznie a19.
Z uwagi na stwarzane korzystne warunki nauka w semina-
rium była atrakcyjna dla młodzieży wywodzącej się z uboż-
szych warstw. W większości kandydaci pochodzili z pro.,







i rekrutowali się z ubogich rodzin rzemieślniczych, nauczy-
cielskich i chłopskich. Przyjąć można, że stosunkowo nieliczny
procent seminarzystów pochodził z Poznania. Uzyskanie śv,ia-
dectwa końcowego wymagało od ucznia niemałego wysiłku.
sla S. T r u c h i m: Hżstorża... T. I, s. 54-56.
Obok lekcji, które obejmowały 36 godzin tygodniowo, wiele
czasu pochłaniało przygotowywanie się do zajęć takteorety cz-
nych, jak i praktycznych. Te ostatnie odbywano w szkole
elementarnej, tzw. szkole ćwiczeń. W seminarium panowała
atmosfera surowej dyscypliny. Początkowo poziom semina-
rium poznańskiego przedstawiał niemało do życzenia. Do se-
minarium wstępowali młodzi ludzie w wieku lat 17, po zda-
niu egzaminu wstępnego, z których wielu ukończyło tylko
szkołę Iudową. Teraz, w ciągu zaledw te 2 Iat, zdobyć mieli
pełne kwalifikacje nauczycielskie. Zdobyta wiedza w murach
seminaryjnych była bardzo powierzchowna. "Bardzo to tam
skromnie dawniejszymi czasy po seminariach uczono, a szcze-
gólnie polskich rzeczy; rzadko kto z nich wychodził animu-
szem naukowym obdarzony i chęcią wskrabania się na wyż-
szy szczebel" 31a.
Z biegiem lat sytuacja uległa zmianie, a to dzięki przyjęciu
trzyletniego systemu nauczania oraz wybitnym pedagogom.
Wśród wyróżniających się nauczycieli poznańskiego semina-
rium :vymienić należy Teofila Tomasza Klonowskiego, nau-
czyciela muzyki, a przede wszystkim teoretyka i praktyka pe-
dagogiki Ewarysta Estkowskiego. Władze były zaniepokojone
faktem, iż mury seminarium opuszczali przede wszystkim mło-
dzi nauczyciele pochodzenia polskiego; wśród wielu z nich
żywe były uczucia patriotyczne. Aby temu zaradzić, w 1874 r.
przeniesiono seminarium poznańskie do Rawicza, a więc na
tereny, gdzie licznie reprezentowana była ludność niemiecka.
Spodziewano się bowiem, że fakt ten wpłynie na zmianę skła-
du naroaowego kandydatów na nauczycieli.
Część młodych poznaniaków podejmowała naukę w powsta-
jących na przełomie wieku XIX i XX szkołach zawodowych,
jak: szkoła budownictwa (istnieje od 1891 r.), która początko-
wo mieściła się na ulicy Wrocławskiej, a następnie u zbiegu
Rybaków i Łąkowej, czy budowy maszyn, działającej od 1907 r.
i xnieszezącej się na Rynku Wildeckim. ,
sls IwI, M o t t 5,: Przechadz.i... T. I, s. 360.
346 347
Gdy system edukacji na szczeblu. średnim dla poznańcz.yka
był rozbudowany, młody bowiem człowiek miał do wyboru
gimnazjum, szkołę realną bądź seminarium nauczycielskie
nie mówiąc już o ewentualnej możliwości studiowania na uni-
wersytecie, oczywiście już poza rodzinnym miastem, to spra-
wa nauczania dziewcząt nie była , tym samym stopnu ure-
gulowana. ZV Poznaniu od XVII v,. dziewczęta z zamożnych
domów mieszczańskich pobierały nauki w klasztorze Bene-
dy ktynek, mieszczącym się w Pałacu Górków. Program obej-
mował naukę religii, pisania, śpiewu i robótek ręcznych. Dla
zdolniejszych wychowanek przewidziano Iekeje z łaciny, czy-
tania nut, śpiewu, po pewnym czasie wprowadzono także
język francuski. Przejmowanie kształcenia dziewcząt przez
osoby świeckie z trudem torowało sobie drogę w świadomości
społeczeństwa, pewne zasługi położyła tu Komisja Edukacji
Narodowej. Ogólne zasady przez nią ogłoszone, a odnoszące
się do szkół klasztornych i pensji, pozostawały przez długi
czas martwą literą. Pewnym wzorcem była powstała przy
sławnym liceum krzemienieckim pensja żeńska.
Tymezasexn sprawa wykształcenia kobiet stawała się coraz
pilniejsza. Szlachta, jak i zamożniejsze mieszczaństwo pragnęły
zapewnić swym córkom określone pensum wiedzy. Co cv;;ęcej,
wielkie przemiany ekonomiczne wieku XIX niosły za sobą za-
chwianie się niejednej majętności szlacheckiej. Część szlachty,
z resztkami fortuny, osiedlała się w mieście bądź szukała za-
trudnienia na wsi, jako dzierżawcy, eko:omowie itp. Jawił
się wtedy problem, co począć z córkami, jeśli nie można im
było zapewnić posagu, bez którego możliwości wyjścia za mąż,
w każdym razie w swojej dawnej sferze, było znikome. Nale-
żało im przynajiej zapewnić wykształcenie dające możli-
w ość zatrudenia w charakterze guwernantek czy nauczy-
cielek domoych.
Także w Poznaniu utworzenie szkoły żeńskiej staalo się
coraz pilniejsze. Pierwszą pensję i szkołę dla dziewcząt za-
łożył w 1810 r. Szczepan Trimail. Wiosną 1813 r. znany nam
już Jan Samuel Kaulfuss utworzył prywatną szkołę średnią
dla dziewcząt. Nauka trwała w niej trzy lata. W programie
nauczania kładziono duży nacisk na języki obce, co zresztą bę-
dzie charakterystyczną cechą wszystkich szkół dla dziewcząt.
l4lłode panienki uczyły się więc polskiego, niemieckiego, fran-
cuskiego i włoskiego, dalej rachunków, kaligrafii; historii, geo-
grafii, przyrody, religii, nauki moralności i smaku (chodziło
tu chyba o estetykę), robótek ręcznych, szycia, krawiectev a, ry-
sunków i malarstwa. Pobierało w niej nauki około 50 dziew-
eząt. Kaulfuss objąwszy w 1815 r. kierownictwo gimnazjum
poznańskiego, zamknął szkołę dla dziewcząt. Efemerydami były
i inne zakłady, a mianowicie Fryderka Dawida Reidta, dzia-
łająca w latach 1818-1824, Zuzanny Warnik (1820-1838) czy
Szczepana Trimaila. W omawianym okresie działało też kilka
niemieckich zakładów prywatnych. Różne były przy czyny
krótkiego ich żywota. Przejście, jak w przypadku Reidta, do
gimnazjum, nieatrakcyjny program nauczania czy wypadki
losowe w rodzinach właścicieli. Obok nich działały w Pozna-
niu pensje, gdzie dziewczęta pobierały również nauki. Do naj-
bardziej renomowanych należała istniejąca od 1815 r. pens;a
Tekli Herwigowej z domu Klimeckiej. Wychowanki Herwi-
gowej wstępowały do istniejących szkół średnich bądź kształ-
ciły się prywatnie u nauczycieli gimnazjalnych.
Przełomem w dziejach szkolnictwa dla dziewcząt w Pozna-
niu było powstanie w 1830 r. szkoły Ludwiki (Louisenschule).
:4Zyśl utworzenia zakładu stojącego na odpowiednim poziomie
dla dziewcząt kołatała się wśród obywateli Poznania. Natra-
fiano jednak na poważne trudności finansowe, po prostu zgła-
szało się zbyt mało kandydatek do przyszłej szkoły. Ostatecz-
nie powołano komitet szkolny składający się tak z Polaków,
jak i Niemców. Zdołał on zgromadzić fundusz zakładowy
w wysokości 500 talarów. Istotne było, że protektorat nad
szkołą objęła żona namiestnika Wielkiego Księstwa Poznań-
skiego, księżniczka pruska, księżna Ludwika Radziwiłł, której
to szkoła zawdzięczała swą nazwę. Ostatecznie otwarcie szkoły
nastąpiło 13 stycznia 1830 r. Wydano stosowną instrukcję -
Instrukcyą dla tuteyszey Szkoły Luizy". Otwierało ją uro-
" 348 349
czyste zdanie "Jej Królewska Mość Jaśnie oświecona Luiza
pruska Xiężna Radziwiłłowa raczyła Instytut ten pod własną
wziąć opiekę i zezwoliła na to, aby Jej nosił nazwisko". Cel
szko?y nakreślony został w 1 instrukcji: ,,Uczennice od ele-
r:entarnych począwszy nauk, wszystkie mają wiadomości
: z: ęczności, jakie zwykle do przedmiotów w publicznych szko-
łach dawanych należą. Wykształcenie ich takie być powinno,
jakego się po panięce [!] piętnastoletniej do stanów oświeceń-
szych należącej spodziewać wypada" 316. Szkoła Ludwiki funk-
cjonowała przez dziesiątki lat jako fundacja. W 1873 r. szkoła
ta została upaństwowiona.
dbok szkoły Ludwiki powstawać zaczęły zakłady prywatne
9=s Cyt. za W. K n a p o w s k a: Dzieje undacjż ks. Lu.dwiki Ra-
:.ziwżłiowej w Poznaniu. W stułetnżą rocznicę: 1830-1930. Poznan
1.ę30, s. 16-17.
350
świeckie, które w większości wykazywały znacznie większą
żywotność niż tworzone przed rokiem 1830, a następnie rów-
nież zakonne. Wspomnieć tu trzeba o wyższej szkole dla dziew-
cząt, założonej w 1835 r. przez przybyłą z Drezna Elise He-
benstreit s17. W 1840 r. pierwszą próbę utworzenia średniej
prywatnej szkoły polskiej dla dziewcząt podjęła znana nam już
pionierka ruchu emancypacyjnego Julia Molińska. Molińska
pragnęła wychować swe podopieczne na światłe obywatelki
i ofiarne społeczniczki. Postępowe, wręcz rewolucyjne poglądy
głoszone przez młodą entuzjastkę nie zyskały przychylnego
przyjęcia wśród ziemiaństwa i mieszczaństwa, a więc kręgów,
z których wywodziły się uczennice pensji i szkół dla dziew-
cząt. Apolonia Motty, żona Jana Mottego, a córka Tekli Her-
wigowej tak charakteryzowała poczynania Molińskiej na ni-
wie pedagogicznej: "Nic tu dobrego nie słychać, tylko jedna
rzecz, którą się teraz cała prowincja zajmuje, a tą jest wielka
pensja panny Molińskiej - ciekawam co dalej będzie, bo lto
tę osobę miał honor widzieć, to może śmiało powiedzieć, iż
ona z tych dziewcząt porobi wariatki" 318. Opinie takie st o-
wodowały bojkot szkoły i niechętne stanowisko władz. Osta-
tecznie szkoła Molińskiej upadła po kilhu miesiącach, jeszcze
w roku 1840.
Przełom w szkolnictwie dla dziewcząt przyniósł koniec lat
czterdziestych. W 1848 r. pensja Tekli Herwigowej, w której
prowadzeniu pomagała jej córka Katarzyna, wdowa po pro-
fesorze Janie Poplińskim, przekształcona została w szkołę śred-
nią. Kierownictwo jej przejął będący już na emeryturze Jan
Motty, a po śmierci ojca w 1857 r. - Marceli Motty. W 1871 r.
szkołę i pensjonat przekazała Katarzyna Poplińska siostram
Annie i Anastazji Danysz; ta ostatnia przejęła w 1892 r. kie-
rownictwo szkoły po Marcelim Mottym. Władze pruskie od
początku XX w. nie szczędziły wysiłków, aby zlikwidować
szkołę Danyszówny, jak zakład ten popularnie nazywano. Wy-
korzystując śmierć Anny Danysz w 1907 r., a następnie refor-
mę wyższych szkół żeńskich z 1908 r., w tychże roku zamknPły
817 O. K o n o p k a: Geschżchte der Wegenersetzen Hóhern ?Tad-
schenschułe Posen-Wilda. Lissa 1911 s. 3-4.
3f8 ", T r u c h i m: Hżstoria... T. I, s. 110.
I
351
Klasztor Benedyktynek w 1833 r., od 183a r. szkoła Ludwiki
Katarzyna Poplińska Marceli Motty
szkołę. W 1a0 r. powstała szkoła średnia utworzona przez Bro-
nisłau-ę Zagrodzką, która w roku 1857 przejęta została przez
wdowę po Ewaryście Estkowskim, Antoninę. Pod jej przewo-
dem funkcjonował ten zakład aż do chwili, gdy w 1905 r.
został zamknięty przez pruskiego zaborcę.
Większej roli nie odegrały szkoły efemerydy, jak Instytut
Żeński Osińskiej, istniejący zaledwie kilka lat.
U schyłku ery reakcyjnej w Prusach, zwanej erą Manteuffla
od nazwiska ultrakonserwatywnego premiera Otto von Man-
teuffla, co nie pozostało też bez wpływu na szkolnictwo,
w 185 7 r. na gruncie poznańskim pojawiły się zakłady żeńskie
prowadzone przez zakony. W tymże roku powstały dwie śred-
nie szkoły dla dziewcząt utworzone przez zakony urszulanek
oraz Sacre Coeur (sercanki). "Zakłady ich różniły się nieco
dążnością: podczas gdy u sercanek, będących w końcu pod
komedą pani Józefy Chłapowskiej, przemawiał w ogóle kieru-
nek arystokratyczno-francuski i główny nacisk padał na to, aby
w tym duchu i mistycznej nieco pobożności wychowywać
osobliwię szlachcianki, które odrębnie od innych trzymano,
wyglądało u urszulanek, u których rej wodziła nader ruchliwa
i przedsiębiorcza matka Bernarda Morawska, także wszystko
pobożne, ale bardziej demokratycznie i po polsku; stąd też
miejskie dziewczęta tłumnie do nich dążyły" 319. Powstanie
obu tych szkół, a szczególnie zakładu sercanek nie wywołało
entuzjazmu wśród liberalnie nastrojonego mieszczaństwa i in-
teligencji. Sercanki zamierzały założyć swoją szkołę w cen-
trum miasta i pragnęły kupić dom od Laury lir. Czapskiej,
położony przy obecnej ulicy Kantaka (w owych czasach nie
wytyczono jeszcze ulicy). Na wieść o tym specjalna deputacja
na czele z powszechnie cenionym lekarzem dr Teofilem Ma-
as M. M o t t y: Przechadzki... T. II, s. 331.
352 i 23 W dziewiętnastowiecznym Poznaniu
tackim pospieszyła do lir. Czapskiej, aby ta nie sprzedawała
domu sercankom na siedzibę "ciemnoty i zacofania" . Argu-
menty te przekonały Czapską i sercanki musiały szukać lokum
gdzie indziej. Obie szkoły zostały zamknięte przez władze
w latach siedemdziesiątych. Szkołę sercanek zlikwidowano
w 1870 r., a urszulanek w 1875 r.
W 1871 r. powstała w Poznaniu kolejna szkoła żeńska świec-
ka, Anastazji Warnke. Gdy w 1911 r. rozeszła się wieść o ewen-
tualnym zlikwidowaniu tej szkoły, społeczeństwo polskie Po-
znania wystąpiło w obronie ostatniego polskiego zakładu
w mieście. Petycje do władz nie odnosiły rezultatów i wy-
dawało się, że szkoła zostanie zamknięta. Niespodziewanie na
posiedzeniu rady miejskiej, podczas którego rozpatrywana była
petycja rodziców dziewcząt uczęszczających do szkoły Warn-
kówny o utrzymanie zakładu, burmistrz miasta Poznania Franz
Kiinzer przedstawił opinię Ministerstwa Wyznań i Oświecenia,
sugerującą utrzymanie szkoły pod warunkiem zapewnienia jej
innego niż do tej pory kierownictwa. Specjalna komisja skła-
dająca się z działaczy polskich rozpoczęła pertraktacje z wła-
dzami, które zdecydowanie odrzuciły proponowane nazwiska,
stawiając jako warunek utrzymania zakładu powierzenie kie-
rownictwa Niemce i oddania połowy etatów nauczycielskich
Niemcom. Na tym oczywiście rozmowy zostały przerwane. Dal-
szych pertraktacji podjął się biskup Edward Likowski, który
dał się wprowadzić w błąd i pod presją wysunął kandydaturę
Niemki Linke. Władze natychmiast tę kandydaturę przyjęły
i zakład stał się szkołą niemiecką. Ustępstwa czynników ofi-
cjalnych to: pozostawienie części nauczycielek Polek i kato-
licki charakter zakładu.
Poza wymienionymi szkołami żeńskimi istniało też kilka
prywatnych zakładów niemieckich.
Szkoły dla dziewcząt dysponowały zadowalającymi, a nawet
dobrymi warunkami lokalowymi. Były to bowiem szkoły, któ-
rych źródłem utrzymania było stosunkowo wysokie czesne.
Uczęszczały więc do nich dziewczęta pochodzące z domów
ziemiańskich, a niekiedy arystokratycznych, bogatego mie-
8 S. K a r w o w s k i: op. cif. T. II, s. 56.
354
szczaństwa, zasobniejszej inteligencji. Starały się więc zapew-
nić swym wychowankom dobry standard, tym bardziej że
istniała między nimi ostra konkurencja, z której wychodziły
zwycięsko zakłady dysponujące nie tylko dobrym zespołem
wykładowców, ale również odpowiednimi warunkami lokalo-
wymi. Mieściły się one w domach, później w przestrzennych
kamienicach. Najstarsza w Poznaniu, bo istniejąca od 1810 r.
pensja i szkoła dla dziewcząt Szczepana Trimaila mieściła się
na pierwszym piętrze domu na zachodniej stronie ulicy
Wrocławskiej, narożnik Gołębiej. Znany i ceniony zakład Tekli
Herwigowej znajdował się w jednopiętrowym domu na pół-
nocnej stronie ulicy Wodnej, by następnie, już w czasach pa-
nien Danyszównych, przenieść się do trzypiętrowej kamienicy
na wschodniej ścianie Placu Piotra. Szkoła Ludwiki zajmo-
wała początkowo dom przy ulicy Wrocławskiej. Po kasacie
zakonu benedyktynek, mieszczącego się w Pałacu Górków
przy ulicy Wodnej narożnik Klasztornej, szkeła Ludwiki prze-
niosła się w 1835 r. do tej zabytkowej budowli. Początkowo
zakład ten zapewniał jak na owe czasy wychowankom dobre
warunki do nauki i pobytu. Z biegiem jednak czasu, w po-
równaniu z nowo powstającymi szkołami żeńskimi, standard
oferowany przez szkołę Ludwiki stawał się coraz mniej atrak-
cyjny. Szczególnie warunki higieniczne i brak zieleni budziły
słowa krytyki. W 1876 r. wykorzystując likwidację szkoły
urszulanek, zakupiono jej gmach przy ulicy Młyńskiej, na od-
cinku między Placem Królewskim a ulicą Kohlerisa (dziś No-
wowiejskiego). Zakład Antoniny Estkowskiej mieścił się w do-
mu przy ulicy Św. Piotra (obecnie Krysiewicza). Szkoła urszu-
lanek mieściła się początkowo w trzech kamienicach po
wschodniej stronie ulicy Szewskiej, by na początku lat sie-
demdziesiątych przenieść się do trzech budynków przy ulicy
Młyńskiej. Obok wygodnych pomieszczeń szkoła posiadała na
tyłach piękny ogród z sadem. Sercanki po nieudanej próbie
zakupienia domu od lir. Czapskiej nabyły przy ulicy Dolnej-
Młyńskiej (obecnie Mielżyńskiego) budynek z dużym ogrodem
rozciągającym się od ulicy Pawła (dziś Fredry) i ulicy Wałowej
(Kościuszki). Następnie powzięto myśl przeniesienia zakonu
i szkoły z centrum miasta poza jego mury. Wzniesiono za
355
ogromne sumy, płynące z Francji, jak i od ziemiaństwa wiel-
kopolskiego, a szczególnie Dezyderego Chłapovskiego, wspa-
niały, położony wśród zieleni kompleks budynków na Górnej
Wildzie (obecnie ul. 28 Czerwca 1956 r.). Obecnie mieści się
tam klinika ortopedyczna.
Nauka w poznańskich szkołach żeńskich tak świeckich,
jak i zakonnych oraz fundacji Ludwiki była odpłatna i były
to sumy wcale niebagatelne. Miesięczny pobyt w zakładzie
Antoniny Estkowskiej w końcu XIX w. kosztował 180 rok;
w to wchodziła opłata mieszkania, wyżywienia i nauki. Prze-
łożona wymagała od pensjonarek pochodzących spoza Pozna-
nia dodatkowo tzw. wyprawki szkolnej, która składała się
z dziesiątków przedmiotów, jak: 6 koszul białych płóciennych,
6 par majtek białych z koronkami, 6 kaftaników z koronką
do spania, 6 staniczków z płótna, 2 halki z płótna, 6 ręczników
płóciennych, 6 par pończoch, 1 para bucików sznurowanych
wysokich, 1 para pantofli na obcasie; 1 para pantofli lekkich,
2 granatowe mundurki z marynarskimi kołnierzami i spódni-
cami układanymi w fałdy, 1 płaszcz i kapelusz, 2 pary rękawi-
czek skórkowych, 1 kołdra, 1 pierzynka, 1 poduszka, 6 poszew
na kołdrę, 6 poszewek, 6 prześcieradeł, 6 serwet stołowych,
2 obrusy, 1 kółko z nazwiskiem na serwetki, 2 komplety sztuć-
ców, 1 teczka skórzana do książek, 1 książka do nabożeństwa,
przybory do szycia, do mycia, korespondencji, przybory szkolne,
zeszyty i książki 1. W sumie posłanie córki na renomowaną
pensję było rzeczą bardzo kosztowną i dostępną zatem tylko
dla sfer zamożniejszych. Uczęszczały do nich dziewczęta "z do-
brych i bardzo dobrych domów", ziemiańskich, bogatego,
a niekiedy i średnio zamożnego mieszczaństwa, sfer urzędni-
ezych i oficerskich, nauczycieli.
Do najbardziej ekskluzywnych należała średnia szkoła żeń-
ska sióstr Sacre Coeur. W większości chodziły do niej córki
rodzin arystokratycznych i bogatego ziemiaństwa. Przestrze-
gano w niej ściśle pochodzenia społecznego pensjonarek. Od-
dzielne były sypialnie dla dziewcząt wywodzących się z krę-
gów arystokratycznych. Wiadomo, że panujące w tym zakła-
1 J. Fedorowicz, J. Konopińska: op. cif., s. 86, 199.
356
dzie konserwatyzm, mistycyzm, bigoteria wywoływały nastroje
niechęci wśród mieszczaństwa i inteligencji poznańskiej. Jed=
nok snobizm był czynnikiem, dla którego i niektóre rodziny
poznańskie zaczęły posyłać do sercanek swe córki. "Wiem
prócz tego, iż zakład miał dość znaczną na nasze stosunki licz-
bę wychowanek, bo skoro tam była hrabianka ta, hrabianka
owa i baronówna taka, mnóstwo mameczek nie chciało, aby
ich córeczki za jakieś gorsze międży ludźmi uchodzić mia-
ły" 32. Obie szkoły zakonne zachwiały istnieniem w Poznaniu
niektórych szkół świeckich dla dziewcząt, bowiem rodziny
ziemiańskie odbierały swe córki z tych zakładów i posyłały
do sercanek lub urszulanek.
Urszulanki i sercanki starały się pośrednio wpłynąć na
zmianę nastrojów społeczeństwa poznańskiego i oba zakony
otworzyły bezpłatne szkoły elementarne dla ubogich dziewcżąt
Poznania z dożywianiem i darowiznąmi w odzieży.
Nauka w średnich szkołach żeńskich trwała bardzo różnie.
W jednej z najstarszych szkół żeńskich Poznania, w zakładzie
Kaulfussa dziewczęta uczyły się trzy lata. Do pierwsżych
szkół dla dziewcząt przyjmowano uczennice w wieku od 6 do ;',' .:1
16 lat. Z biegiem jednak lat czas nauki wydłużał się. W szkole !'
Ludwiki, do której przyjmowano dziewczynki sześcioletnie,
nauka trwała 9 lat. Formalnie zakład był czteroklasowy z tym,
że pierwsze trzy klasy trwały po 2 lata, ostatnia zaś trzy. Za- I'. '''
kony urszulanek i sercanek prowadziły szkoły sześcioletnie,
plus klasa przygotowawcza. W szkole Tekli Herwigowej, a na-
stępnie sióstr Danysz przyjmowano dziewczęta w wieku od 6
do 18 lat, a nauka trwała 9 lat, gdy u Antoniny Estkowskiej
pensjonarki pobierały wykształcenie w ciągu pięciu lat. Szkoła
Tekli Herwigowej liczyła początkowo tylko 3 klasy, następ- I,
nie 4, a w końcu 7 klas. Dopiero w 1908 r. władze oświatowe
Prus ujednoliciły czas trwania nauki w zakładach dla dziew-
cząt. Wprowadzono 10-klasowe wyższe szkoły żeńskie, dodano
do nich jeszcze 3-letnie licea dla przyszłych nauczycielek.
Szybko rosło wśród społeczeństwa zainteresowanie kształ-
ceniem dziewcząt. Pierwsze szkoły żeńskie liczyły po kilka-
M. M o t t y: Przechadzki... T. I, s. 319.
357
dziesiąt uczennic, op. Szczepana Trimaila - 26 pensjonarek,
Kaulfussa - 50. W styczniu 1830 r. do szkoły Ludwiki zapi-
sało się początkowo 91 uczennic, a w listopadzie było ich już
149. Najwyższą liczbę wychowanek osiągnęła szkoła Ludwiki
w 1848 r., kiedy to uczęszczało do niej 288 dziewcząt. Polskie
szkoły żeńskie, które wytrzymały próbę czasu, cieszyły się
dużym wzięciem. W szkole Tekli Herwigowej, a następnie
Anny i Anastazji Danysz, a także Antoniny Estkowskiej po-
bierało nauki nieco ponad 200 pensjonarek, a zakład Anastazji
Warnke skupiał w pierwszych latach XX stulecia około 330
wychowanek. Największą popularnością cieszyły się szkoły
zakonne; op. zakład urszulanek w latach sześćdziesiątych
XIX w. liczył od 350 do 379 uczennic.
Wymienione szkoły były zakładami, w których nauki pobie-
rały dziewczęta z rodzin polskich, niemieckich i żydowskich.
W chwili powstania szkoły Ludwiki uczęszczało do niej tylko
13 Polek, czyli 14,20/o i 13 Żydówek. W następnych latach
dysproporcje między tymi trzema grupami narodowościowymi
nie były już tak rażące. W 1848 r. uczyło się w murach szkoły
Ludwiki 114 katoliczek (39,50/0) - prawie wszystkie z nich
były Polkami, 133 ewangeliczki i 41 Żydówek. W następnych
latach nastąpiły wyraźne zmiany w stosunkach w szkole Lud-
wiki. Tendencje germanizacyjne, które nie ominęły szkolnic-
twa dla dziewcząt, oraz powstanie polskich zakładów spowo-
dowały odpływ uczennic pochodzenia polskiego. Wzrosła licz-
ba Żydówek, która w 1849 r. wynosiła 116 na 2a5 uczennic,
czyli aż 45,40/0. Szkoły polskie nie były zamknięte dla uczennic
innych narodowości, op. w zakładzie Antoniny Estkowskiej
w 1885/86 r. nauki pobierała nieliczna grupka Niemek-katoli-
czek, jak również kilka Żydówek.
Program nauczania w szkołach żeńskich ulegał stopniowym
zmianom. W pierwszych zakładach poznańskich uczono kilku
języków, jak: polskiego, niemieckiego, francuskiego, angiel-
skiego i niekiedy włoskiego, dalej rachunków, kaligrafii, hi-
storii, przyrody, religii, rysunków, malarstwa, robót na dru-
tach, szycia i krawiectwa, oddziehiie wykładano nauki o mo-
ralności i "smaku" (prawdopodobnie dotyczyło to zajęć z este-
tyki). Cechą charakterystyczną było położenie dużego naci-
358
sku na naukę języków obcych. Od pensjonarek często wyma-
gano posługiwania się na co dzień na zmianę jednym z nich.
Cenione też było rozwijanie talentów, dlatego tak wiele uwa-
gi poświęcano rysunkowi i malarstwu. Z biegiem lat poja-
wiła się w programach nauka śpiewu, a w niektórych zakła-
dach również gry na instrumentach. Szczególny nacisk na tę
umiejętność kładła Estkowska uważając, iż "nauka gry na for-
tepianie należy po prostu do ogólnego wykształcenia". Również
wiele matek panienek z dobrych domów podzielało to zdanie:
"Nasze panienki odbywają wszystkie od szóstego do szesnaste-
go roku życia swego studia obowiązkowe na fortepianie f...]
oddając panienkę na pensję dopytują się mamy przede wszyst-
kim o fortepian" . Dziewczęta w ostatniej klasie uczęszczały
na lekcje modnych tańców.
Niektóre szkoły żeńskie kształciły również w zawodzie nau-
czycielskim. Inicjatywa w tej mierze wyszła od kierownictwa
szkoły Ludwiki, w której w 1840 r. otworzono odpowiedni od-
dział dla przyszłych nauczycielek. Przyjmowano tam kandy-
datki w wieku od 21 do 25 lat. Początkowo zgłosiło się zaled-
wie 8 uczennic i w tej sytuacji władze nie chciały się anga-
żować finansowo. Dzięki jednak poparciu społeczeństwa, prze-
de wszystkim ziemiaństwa, aczkolwiek nie zabrakło grona go-
spodarzy wiejskich z Kościańskiego, utrzymano oddział nau-
czycielski, nadając mu w 1841 r. nazwę "Zakładu naukowego
dla wychowawczyń i nauczycielek przy szkole Ludwiki". Ce-
lem zakładu było wykształcenie nauczycielek dla szkół ele-
mentarnych i wyższych szkół żeńskich. Absolwentki uzyski-
wały prawo uczenia i wychowywania dziewcząt oraz naucza-
nia chłopców. Kandydatki na nauczycielki pobierały nauki
przez dwa lata. Program nauczania obejmował wszystkie
przedmioty wykładane w szkołach żeńskich z położeniem na-
cisku na języki. Podobny oddział funkcjonował w szkole ur-
szulanek oraz w zakładzie sióstr Danysz.
W szkołach polskich do Kulturkampfu językiem wykłado-
wym był język polski. W ciągu lat siedemdziesiątych i osiem-
J. Fedorowicz, J. Konopińska: op. cif., s. 199; List
Wojtusia... List LIII. Dz.P. 1867, nr 64.
359
dziesiątych wprowadzono do wszystkich polskich zakładów
w Poznaniu jako wykładowy język . niemiecki poza lekcjami
religii. Polski pozostał przedmiotem nauczania: W szkole -Lud-
wiki od początku jej istnienia język niemiecki był językiem
wykładowym. Początkowo wiele miejsca poświęcano nauce ję-
zyka polskiego, również traktowano go jako język pomocniczy.
Na początku lat pięćdziesiątych, w obliczu rosnącej konkuren-
cji innych zakładów, aby pozyskać sobie wychowanki pocho-
dzenia polskiego wprowadzono na krótko tzw. klasę polską
z polskim językiem wykładowym.
W szkołach żeńskich Poznania uczyło wielu znanych, a nie-
kiedy i wybitnych pedagogów; często byli to profesorowie
miejscowych gimnazjów. Wśród grona nauczającego wymienić
trzeba Jana Samuela Kaulfussa, Jana i Marcelego Mottych,
Antoniego Poplińskiego, ks. Aleksego Prusinowskiego, Schdn-
kego, Jana Rymarkiewicza, Korę Pdosch, Leopolda Koehlera.
Dbano również o to, by języki obce wykładane były przez ro-
dowite Francuzki i Angielki. Szczególnie wysoki poziom
w tych przedmiotach reprezentowały szkoły zakonne, aczkol-
wiek i w pozostałych, jak wiadomo, przywiązywano do nich
więlką wagę.
W sumie szkoły żeńskie reprezentowały wysoki poziom nau-
czania. Nie zawsze jednak budził on entuzjazm iz wszystkich.
Świadectwem staroświeckich poglądów na wykształcenie była
opinia władz regencji poznańskiej o egzaminie publicznym
uczennic szkoły Ludwiki, odbytym jesienią 1832 r. Odpowie-
dzi, jakie dawały dziewczęta na stawiane im pytania, stały
na wysokim poziomie. Ku zaskoczeniu, władze uznały, że tak
znaczny zasób wiedzy wcale nie jest potrzebny dziewczętom
i należy obniżyć wymagania 324
Wbrew tym opiniom, rodzice posyłali swe córki do szkół
znanych z wysokiego poziomu, jak również zapewniających
właściwą opiekę wychowawczą. Na pensji panowały surowe
zasady, dziewczęta trzymane były w karbach. Nie do pomy-
ślenia było wychodzenie do miasta bez opieki rodziców, słu-
żącej bądź wychowawczyni. Przełożone zakładów cieszyły się
8=4 W. K n a p o w s k a: op. cif., s. 39.
2n
niezachwianym autorytetem i szacunkiem. Wyrazem tego były
między innymi uroczystości ich imienin, organizowane przez
uczennice, personel wychowawczy i rodziców. Na przykład
imieniny Antoniny Estkowskiej były świętem dla szkoły. Pa-
nował tu ustalony ceremoniał. W obecności licznie przyby-
łych matek uczennic, a także absolwentek przełożona siadała
na pięknie udekorowanym kwieciem fotelu. Następnie chór
szkolny odśpiewał kantatę, która początko,ała koncert i de-
klamacje w wykonaniu uczennic. W kolejnej części uroczy-
stości następowało. wręczanie kwiatów i upominków. Sala to-
nęła w powodzi kwiatów. Po wręczeniu podarków dziewczęta
składały każda po złotym talarze na cele charytatywne. "Pen-
sjonarki sumę tę zebrały z własnych oszczędności, pozbawiając
się na ten cel jakiejś przyjemności czy rozrywki" 3. Na za-
! kończenie odegrano sztukę w języku francuskim oraz pokazano
"żywe obrazy", op. Krok i królewna Wanda, ,Święta, Kinga,
Bran,i w jasyrze. Uroczystość kończyły słowa podziękowania
wyrzeczone przez przełożoną pensji.
Życie na pensji płynęło ustalonym rytmem. Rzadko zakłóca-
ły je wydarzenia wywołujące przerażenie u matek, a wypieki
na policżkach ich córek. W końcu wieku XIX miało miejsce
takie wydarzenie, i to na renomowanej pensji pani Estkow-
skiej: Jedna z pensjonarek z najstarszej klasy, pochodząca ze
znanej ziemiańskiej rodziny, po wakacjach wielkanocnych wra-
cała przypadkowo sama pociągiem do Poznania. W czasie po-
dróży poznała bardzo przystojnego i młodego oficera pruskie-
go, junkra z Prus Zachodnich. Młodzi pokochali się od pierw-
szego wejrzenia. Oficer obsypywał swą wybrankę kwiatami,
czułymi listami i czekoladkami, które zresztą zjadały jej ko-
leżanki wtajemniczone w ten romans. Pewnej nocy dziewczy-
na uciekła przez okno z pensji. Nietrudno sobie wyobrazic
szok, jaki ta sprawa wywołała. Tak wspomina jedna z matek
tę chwilę, gdy córka, koleżanka uciekinierki, poinformowała
ją w głębokiej tajemnicy o całym wydarzeniu. "Byłam zupeł-
nie oszołomiona tym wszystkim, co słyszałam od Róży. Usiło-
wałam ją w najbardziej stanowczy i wymowny sposób po-
s J. Fedorowicz, J. Konopińska: op. cif., s. 149.
uczyć jak niestosowne było zachowanie Emilki i do jakich
nieszczęść może ją doprowadzić. Róża, jak się zdaje, słuchała
mnie przez grźeczność i tylko jednym uchem, bo z pewnością
jest razem z równie jak ona naiwnymi koleżankami oczaro-
wana Żromantyzmem tego niesmacznego w gruncie rzeczy
wydarzenia. Sądzę, że dozór na pensji zostanie zwiększony.
Nie powiedziałam tego Róży, ale to skandal, żeby taka rzecz
bezkarnie mogła się wydarzyć" 326
Po ukończeniu pensji dla większości z ich absolwentek koń-
czył się czas nauki; tylko nieliczne decydowały się na dalsze
studia.
Pensje były zakładami tylko dla posażnych panien. Dziew-
częta z uboższych rodzin kształciły się niekiedy w szkole go-
spodarstwa domowego.


O patriotyczne wychowanie

Podziemnym nurtem toczyło się nauczanie i wychowanie
patriotyczne poznańskiej młodzieży. Było ono odpowiedzią na
postępującą germanizację szkolnictwa. Młodzież coraz dotkli-
wiej odczuwała brak możliwości pogłębiania swej wiedzy na
temat przeszłości i literatury polskiej. W rezultacie już
w 1855 r. w gimnazjum Marii Magdaleny i szkole realnej po-
wstało "Towarzystwo Historii i Piśmiennictwa Polskiego". Po-
siedzenia odbywały się w domu lir. Tekli Kwileckiej. Władze
szkolne jednak dowiedziały się o istnieniu stowarzyszenia. Nie
dopatrując się w działalności młodzieży celów antypaństwo-
wych, niejako zalegalizowały Towarzystwo, wyrażając zgodę
na odbywanie zebrań w gmachu szkoły. Należeli do niego
uczniowie trzech najstarszych klas. W ten sposób władze uzy-
skały kontrolę nad tym stowarzyszenienl. Trudno powiedzieć
czy ten fakt, czy też przysłowiowy słomiany ogień były przy-
a Ibidem, s. 205-206.
czyną, że po pewnym czasie działalność stowarzyszenia za-
marła. Ruch ten odrodził się już w innej formie w końcu
1860 r. na fali nastrojów patriotycznych, jakie ogarnęły cały
kraj.
W gimnazjach wielkopolskich, w tym i w "Maryjce", ucz-
niowie najstarszych klas utworzyli zakonspirowane, istniejące
formalnie od 19 lutego 1861 r. "Towarzystwo Narodowe". Pa-
tronem Koła poznańskiego był Kościuszko. Pozostałe filie dzia-
łały przy gimnazjach w Ostrowie (Koło Zawiszy), w Trze-
mesznie (Koło Zana), Lesznie (Koło Krakusa). Prawdopodob-
nie istniało także Koło Chrobrego w gimnazjum głogowskim.
Na czele Towarzystwa Narodowego stał Naczelny Komitet.
Pierwszym jego przewodniczącym został uczeń gimnazjum Ma-
rii Magdaleny, Bronisław Drwęski. W Poznaniu utworzono
również Koło dla młodzieży nie uczęszczającej do gimnazjum.
Do ruchu należeli również klerycy miejscowego seminarium
duchownego. Celem Towarzystwa Narodowego było podno-
szenie swych wiadomości na temat historii, literatury i geo-
grafii ojczystej.
Przyjęcie do Koła odbywało się na propozycję trzech człon-
ków, którzy rekomendowali kandydata. Następnie wtajemni-
czano go w cele przyświecające Towarzystu. Po przyjęciu
pseudonimu zaczerpniętego z imion słowiańskich bądź litew-
skich, jak Bochwał, Boguchwał, Giedymin, Igor, Lech, Men-
dog, Włodowoj, składał on przysięgę: "Ja N.N. przystępując po
rozwadze i namyśle do Towarzystwa Narodowego, przysięgam
wobec tu zgromadzonych członków [...] nigdy nie zdradzić ta-
jemnicy o istnieniu i czynności Towarzystwa i pracować gor-
liwie w duchu według przepisów i żądań Towarzystwa. Rów-
nocześnie przysięgam nie występować z Towarzystwa przed
ukończeniem studiów gimnazjalnych i póki będę jego człon-
kiem, gorliwie wypełniać obowiązki. Szczególnie przysięgam
dokładać wszelkich sił w celu oswobodzenia uciemiężonej oj-
czyzny. Gdybym kiedykolwiek przysięgę tę złamał, ma mnie
spotkać zasłużona kara jako człowieka bez czci i religii. A te-
raz przysięgam na ojczyznę, na odrodzenie mego narodu i na
imię Polaka wszystkiego, co w obecności tu zgromadzonych
2R9 ?R?
członków w tej chwili zaprzysięgłem, stale i , zupełności
przestrzegać". Po tych słowach młody konspirator podnosił dwa
palce i mówił "Przysięgam na ojczyznę" '.
Miesięczna składka wynosiła 5 sgr., a więc sumę dość wy-
soką. Zwalniano od niej uboższych członków. Za uzyskane pie-
niądze zakupywano książki dla wspólnej biblioteczki. Groma
dzono przede wszystkim książki z literatury i historii Polski;
jak op. Joachima Lelewela Polskę wieków średnich, Adama
Naruszewicza Historię narodu polskiego, Lesława Łukaszewi-
cza Rys dziejów piśmiennictwa polskiego. Zebrania Towarzy-
stwa w Poznaniu odbywały się co dwa tygodnie w soboty mię'
dzy godziną 4 a 6 po południu alumnacie gimnaźjum Marii
Magdaleny. Na posiedzenia te przygotowywano referaty po-
święcone historii powszechnej i Polski; literaturze i geografii
ojczystej. Cztery razy do roku posiedzenia miały szczególnie
uroczysty charakter, a to w dniu 19 lutego - w rocznicę pow-
stania Towarzystwa Narodowego, 3 maja - w rocznicę Kon-
stytucji, 29 listopada - powstania listopadowego i 12 wrześ-
nia - odsieczy wiedeńskiej.
Przez Koło Kościuszki przewinęło - się około 70 członków,
wśród nich nie brakło młodych ludzi; którzy w przyszłości ode-
grać mieli znaczną, a niekiedy i wybitną rolę, jak przyszły
arcybiskup gnieźnieńsko-poznański Florian Stablewski (Ra-
dzisław), ceniony przywódca ruchu mieszczańskiegó Roman
Szymański (Damian), Józef Chociszewski (Tworzymir), biblio-
tekarz zbiorów kórnickich Zygmunt Celichowski (Bajan} .
Nie wszyscy członkowie Towarzystwa byli dyskretni. Ten
i ów rozpowiadał o swej przynależności do tajnego sprzysię-
żenia. W końcu wieści te trafiły do uszu policji, na której cze-
le stał nieprzejednany wróg Polaków, Edmund Bąerensprung:
8 listopada 1862 r. policja wkroczyła do pokoju nr 26 w alum-
nacie gimnazjum Marii Magdaleny;. zastano w nim 28 uczniów.
Spisano obecnych i zarekwirowano ważne dokumenty. Jeden
z konspiratorów, Zygmunt Celichowski (Bajan), ukrył statut
Towarzystwa. Młodzi spiskowcy wykazali dużą przytomność
8 S. K a r w o w s k i: op. cif. T. II, s. a8.
8 T. E u s t a c h i e w i c z: Nliodzież wietkopotska na tle lat
1861-1864. Poznań 1932, s. ?1-74.
umysłu, bowiem tego samego dnia pocztą ruszył do Trzemesz-
na członek Towarzystwa, kleryk Walerian Woydt (Myślisław),
aby ostrzec tamtejsze Koło: Mimo to władze będące w posia-
daniu dokumentów wykryły poszczególne koła. Członkom To-
warzystwa Narodowego wytoczono procesy. Pierwsi na ławie
oskarżonych zasiedli konspiratorzy z Koła poznańskiego. Wy-
rok zapadł w marcu 1863 r. Na 58 oskarżonych uwolniono od
winy 11, reszta otrzymała kary w granicach od 1 miesiąca do
1 dnia pozbawienia wolności. Kary nie były więc zbyt suro-
we. Wpłynęły na to dwie okoliczności. Władze nie posiadały
statutu; oskarżały więc za uczestnictwo w stowarzyszeniu
o bliżej nie określonych celach. Po drugie - wielce szlachet-
nie w czasie rożprawy zachował się dyrektor gimnazjum, Nie-
miec Antoni Brettner, który określił na rozprawie oskarżonych
jako wzorowych uczniów.
Rozbicie Towarzystwa Narodowego tylko na pewien czas za-
hamowało tajną działalność samokształceniową wśród uczniów
poznańskich. Podjęły ją koła Marianów,. przekształcone w la-
tach dziewięćdziesiątych XIX w. w tajne Towarzystwo im:
Tomasza Zana. Celem TTZ było krzewienie uczuć patriotycz-
nych. Osiągnąć to zamierzano przez wychowanie w duchu na-
rodowym, zrozumienie aktualnego położenia Polski, przez
kształtowanie takich cech, jak solidarność, karność i gotowość
' do poświęceń. Dużą wagę TTZ przywiązywało do dobrej zna-
jomaści języka polskiego, dalej literatury, historii i geografii
ojczystej. Przez wycieczki krajoznawcze dbano o tężyznę fi-
j tyczną: Nauka odbywała się w zespołach samokształceniowych.
W ten sposób przeciwstawiano się germanizacyjnym tenden-
cjom. Szkoła dzieliła się na cztery stopnie. W stopniu przy-
gotowawczym zajęcia były prowadzone bez jakiegoś ścisłego
prog:x'amu, na stopniu następnym niższym uczono się ortografii
i gramatyki polskiej, poznawano też wybrane utwory pisarzy
polskich. Na dwóch następnych stopniach główny nacisk kła-
dziono na systematyczne zapoznawanie się z dziejami i histo-
rią literatury polskiej. Poziom zajęć był wysoki, korzystano
op: z podręcznika historii Anatola Lewickiego i historii lite-
ratury Ignacego Chrzanowskiego. Przyaotowywano referaty,
nad którymi prowadzono dyskusje. Zajęcia dla młodszyah ucz-
j 365
mów odbywały się dwa razy w tygodniu, dla starszych zaś
trzy razy. Przeprowadzano egzaminy. Pomyślne ich zdanie
było warunkiem objęcia funkcji w organizacji. Dysponowano
pokaźną biblioteczką liczącą około tysiąca tomów.
Pod względem organizacyjnym TTZ podzielone było na trzy
szczeble wtajemniczenia: "Promienistych", "Filaretów" i "Filo-
matów". Filomaci nie tylko studiowali przeszłość i kulturę
narodu, ale również przygotowywali się do przyszłej pracy
obywatelskiej. Przyjęcie do Filomatów uzależnione było od
rekomendacji zarządu Filaretów, pomyślnego zdania egzami-
nów oraz otrzymania 2/3 głosów Filomatów, opowiadających
się za przyjęciem do ostatniego kręgu wtajemniczonych. No-
wo przyjęty składał następującą przysięgę: "Ja N.N., wstępując
do organizacji filomackiej im. Tomasza Zana, przysięgam na
Boga, Ojczyznę i honor Polaka, że wszystkie sprawy organi-
zacji w najgłębszej zachowam tajemnicy, że szczerym dąże-
niem przyczynię się, aby wychować się na dzielnego obywate-
la, żołnierza-Polaka, przez ciągłą, niestrudzoną pracę samo-
kształceniową, duchową i cielesną, tak mi dopomóż Boże" .
Starsi członkowie TTZ nie tylko uczyli młodszych kolegów
z ławy gimnazjalnej, ale również prowadzili zajęcia dla mło-
dzieży wywodzącej się z kręgów rzemieślniczych i robotni-
czych. Odbywały się one w podziemiach kościoła Bernardy-
nów 'e w podziemiach kościoła Bernardy-







Ożywiona działalność TTZ nie uszła uwagi władz. Wpadły
one na ślad organizacji w gimnazjum gnieźnieńskim i wyto-
czyły w 1902 r. jej członkom głośny proces. Pewne informa-
cje docierały również do niepowołanych uszu o pracach po-
znańskich gimnazjastów. Znany już dyrektor Schrfler, unika-
jący jak ognia wszelkich komplikacji, prawdopodobnie polecił
katechecie gimnazjum Marii Magdaleny ks. Wilhelmowi Klos-
kemu przestrzec młodzież. "Wiedział o tym niewątpliwie dy-
rektor Schróer. Nie bez jego wiedzy i zgody zwołał nas wów-
czas główny katecheta, późniejszy ks. biskup Kloske, i w cza-
sie jednej z przerw ostrzegł nas przed konsekwencjami naszej
dziecinnej wprost nieostrożności. - Schodzicie się - mówił
8ps k i: op. cif., s. 141-142.
R,elacja ustna Mariana Trzeciakowskiego.
.
ks. Kloske, o tej samej godzinie u tego samego ucznia i myśli-
cie, że policja tego nie widzi, co gorsza, oddajecie swe książ-
ki na własność tajnej biblioteczki, nie bacząc na to, że na
książkach tych w kilku miejscach figuruje zazwisko ofiaro-
dawcy. Nic dziwnego, że na skutek takiej nieostrożnorci po-
licja zdołała wyłapać kilku waszych kolegów, Oczywiście zro-
zumieliśmy intencję mówcy, zastosowaliśmy odpowiednie
środki ostrożności i Towarzystwo Tomasza Zana w Poznaniu
mogło spokojnie dalej pracować" 331
Równocześnie z germanizacją programów nauczania na pen-
sjach, prowadzono tam nielegalnie naukę języka, historii i li-
teratury polskiej. W związku z tym, że niektóre pensje zaj-
mowały tylko część budynków, w których się mieściły, wynaj-
mowano na pewne godziny mieszkania prywatne, gdzie odby-
wały się lekcje. Część dziewcząt uczęszczała na tajne komple-
ty, op. prowadzone przez pannę Stark przy ulicy Głogowskiej,
niedaleko dworca .
Zaborczemu systemowi oświatow emu nie udawało się pozba-
wić młodzieży polskiej wiedzy o kulturze i przeszłości naro-
du. W pełni odczuwali to absolwenci kończący naukę. "Opusz-
czaliśmy mury tego zakładu [mowa tu o gimnazjum Marii
Magdaleny - uwaga autorów] z poczuciem zwycięzców: a jed-
nak nie zmogły nas długoletnie zabiegi wynaradawiające" .
M. J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 87.
oaz g,elacja ustna Ireny Kosse z domu Trzeciakowskiej.
M. J a b c z y ń s k i: op. cif., s. 96.
366


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
zobow r8
zarzadzanie r8
R8 Wielka Brytania
r8
R8 3
r8
R8
R8
R8 Gospodarka w Królestwie
Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R8
2010 Audi R8 5 2 FSI Quattro Readme
R8 1
STEP7V5 R8 9
Krawiec Seksualność w średniowiecznej Polsce R8
r8 rozpad Związku Radzieckiego
R8

więcej podobnych podstron