VIII. Relikty szlachetczyzny
w Polsce odzyskanej
Jeśli w naszych rozważaniach poświęciliśmy tak
wiele miejsce kulturze baroku, stało się to dlatego, że
wówczas właśnie wykształcił się klasyczny model kul-
tury szlacheckiej, pod niektórymi względami do dziś
dnia żywotny. Kazimierz Wyka zwrócił swego czasu
uwagę, że zarówno barok, jak i sarmatyzm funkcjonują
nadal, "chociaż pod maską i w szczelnym przebraniu",
jako struktury zachowań oraz predyspozycje psychicz-
ne warstw ze szlachtą nic wspólnego nie mających.
Wiek XVII funkcjonuje więc nie tylko w zainteresowa-
niach poetów, pisarzy, filmowców, ale i w obyczajach
oraz stylu artystycznym. Wyka słusznie pisał, że po
pierwsze, przy wyborze tradycji historycznej nie kie-
rujemy się bliskością epoki, lecz aktualnością walorów
ideowych i estetycznych jej przypisywanych. Stąd też
lubujący się w zgrzytach i kontrastach barok oddziałuje
tak silnie na wyobraźnię filmowców. Po drugie, wiedza
zwłaszcza o tej epoce rozchodzi się nie tyle za pośred-
nictwem wówczas napisanych dzieł, co raczej dzięki
powieściom czy sztukom teatralnym powstałym w XIX
wieku, obecnie zaś za pośrednictwem środków maso-
wego przekazu.
Rozwijając tę myśl, Marta Piwińska zwraca uwagę,
iż podobnie jak w spojrzeniu na wiek XVI do dziś w du-
żym stopniu obowiązuje ta wizja, jaką w epoce zaborów
stworzyli badacze przeszłości narodowej na spółkę
z malarzami (Matejko) i powieściopisarzami (Krasze-
wski), tak i polski barok oglądamy przez okulary Hen-
ryka Sienkiewicza oraz epopeje filmowe osnute na jego
dziełachl. Odmienną wizję narodowej tradycji, również
w dużym stopniu szlacheckiej, dał Stefan Żeromski
w Popiołach. O ile jednak - dodajmy - dyskusja
nad filmem opartym na tej powieści dotyczyła wielkich
problemów bytu narodowego, najlepszych dróg "wybi-
cia się na wolność" czy odpowiedzialności moralnej jed-
nostki i narodu, to polemika wokół filmu Potop
(1974 r.) obracała się już w znacznej mierze, niestety,
tylko wokół zgodności dziejów na ekranie malowanych
z wizją twórcy Trylogii. Podobnie się zapewne stanie
i z dyskusją na temat ekranizacji Ogniem i mieczem.
Warto jednak zauważyć, iż branie filmów za punkt
wyjścia dyskusji na temat wielkich a spornych proble-
mów narodowej przeszłości stanowi oczywiste novum
w porównaniu z okresem II Rzeczypospolitej. Płaszczy-
zną sporów na temat rewizjonizmu historycznego była
wówczas, obok eseistyki, powieść, jak op. Kordian
i cham, gdy dziś punkt ciężkości wyraźnie przeniósł
się na środki masowego przekazu.
W latach II Rzeczypospolitej obserwujemy wyraźną
ewolucję, jeśli chodzi o stosunek do szlachectwa i jako
do pochodzenia, i jako do części tradycji narodowej.
O ile konstytucja marcowa (1921 r.) deklarowała
(w artykule 96), iż odrodzone państwo polskie nie uz-
naje żadnych herbów, tytułów i przywilejów dziedzicz-
nych, to już konstytucja kwietniowa (1935 r.), znosząc
(w artykule 81, paragraf 2) poprzednie postanowienie,
wprowadziła de facto stan rzeczy sprzed roku 1921.
Oznaczało to, iż każdy mógł odtąd w aktach stanu cy-
wilnego, dokumentach notarialnych czy paszportowych
1 K. Wyka, Aktualne spoteczeństwo..., s. 28 - 29; M. Piwińska,
Legenda romantyczna i szydercy. Warszawa 1973, s. 29 - 30.
206 207
czynić użytek ze swoich tytułów (podobnie jak dzisiaj
w RFN tytuł doktorski jest oficjalnie dopisywany w do-
wodzie osobistym do nazwiska). Doprowadziłoby to,
zdaniem Szymona Konarskiego2, w przyszłości do po-
wstania jakiejś nowej heroldii, urzędu, który zajmo-
wałby się weryfikacją tytułów hrabiowskich czy ksią-
żęcych oraz sprawdzaniem ważności szlachectwa. Nie
na darmo w roku 1939 poseł na sejm Józef Płonka
wydał Spis harcerzy i legionistów pochodzenia szla-
chechiego. Jeszcze przed uchwaleniem nowej konstytu-
cji (1935 r.) Walery Sławek proponował, aby przewi-
dzieć w niej powołanie Legionu Zasłużonych. Weszliby
do niego odznaczeni orderem Virtuti Militari (w r. 1935
było ich w Polsce około 5 tysięcy) oraz Krzyżem Nie-
podległości (około 12 tysięcy osób). Wyłącznie członko-
wie tego Legionu mieliby prawo wyboru nowego sena-
tu, który zostałby zrównany w kompetencjach z sej-
mem. Pomysł Sławka, niewątpliwie wzorowany na
instytucji nobilitacji znanej z czasów szlacheckiej
Rzeczypospolitej, nie uzyskał jednak akceptacji Piłsud-
skiego3.
Zachodzące przemiany odnotował już współcześnie
Michał Rusinek; bohaterjego powieści (Ziemia miodem
płyncca) szybko robiący karierę syn węglarza, nie tylko
zmienia swe nazwisko na Nawrot-Nawrocki, ale i zwal-
nia maszynistkę, ponieważ go pouczała, że teraz nie
ma tytułów, a więc nie należy ich pisać na kopertach.
Istnienie urzędów zajmujących się z ramienia pań-
stwa weryfikacją i zatwierdzaniem szlachectwa świad-
czy niewątpliwie o pewnym zacofaniu i dużej sile od-
działywania reliktów feudalnych. Warto jednak zauwa-
żyć, iż z kolei w sytuacji, gdy władze państwowe
2 Sz. Konarski, Armorial de la noblesse polonaise titree. Paris
1958, s. 62.
3 A. Chojnowski, "Wobec Boga i historii". "Nowa Res Publica"
1996, nr 11(98), s. 29.
zgłaszają oficjalne desinteressement w tej sprawie,
mnożą się z natury rzeczy falsyfikaty oraz tytuły sa-
mozwańcze wyrabiane za pieniądze. Ponieważ upatry-
wano w tym zyskowny interes, heraldyka stała się te-
renem działalności licznych w Polsce międzywojennej
biur, przeprowadzających za pieniądze ustalanie au-
tentycznych (a daleko częściej fikcyjnych) dowodów
szlachectwa. Na ten renesans heraldyczny zwracali
uwagę liczni ówcześni pisarze publicyści, od Aleksan-
dra Świętochowskiego po Karola Ludwika Konińskie-
go, który pisał, iż obserwujemy odradzanie się zainte-
resowań przodkami, popyt na wszelkiego typu herba-
rze i genealogie w środowiskach, które przedtem
uchodziły za demokratyczne i programowo nie zajmo-
wały się tym, kto kogo rodzi.
"W tej atmosferze instytuty heraldyczne, dziś kiedy
państwo szlachectwa nie uznaje, kwitną jak nigdy
przed wojną w konserwatywnych monarchiach - i za
dość niewielką opłatą może jeden z drugim uzyskać
przyjemną wiarę, że jest szlachcicem, a za opłatą nieco
wyższą, choć także niewygórowaną, że jest grafem
i zgoła hrabią"4.
Współcześni wybitni znawcy naszej heraldyki i ge-
nealogii, Włodzimierz Dworzaczek i Szymon Konarski
opisują ze zrozumiałą skądinąd irytacją to kłusownic-
two snobów, utrudniające później, poprzez fałszerstwa
dokumentów, ustalenie prawdy historycznej.
Choć pisano i mówiono z przekąsem, iż genealogia
jest nauką pomocniczą historii oraz... snobizmu ludz-
kiego, to jednak wielekrotnie przez nas cytowany Lżber
chamorum Waleriana Nekandy Trepki nie znalazł
w okresie międzywojennym hojnego mecenasa (pań-
stwowego czy prywatnego), który pokryłby koszty jego
druku. Dzieło to ukazywało bowiem niezbyt chlubne
4 K. L. Koniński, Renesans heraldyzmu. "Marchołt " styczeń
1937, r. III, nr 2 (10), s. 197.
208 209
początki później szanowanych i czcigodnych rodów -
tarcze herbowe nabywane nie tyle krwią czy zasługami,
co podstępem, pieniędzmi, protekcją i - oszustwem.
Nic więc dziwnego, że póki tarcze te odgrywały jeszcze
jakąś rolę w Polsce, a więc po sam rok 1939, Liber
chamorum, mimo wielokrotnych apelów uczonych z sa-
mym Aleksandrem Brucknerem na czele, nie mógł zna-
leźć nakładcy i doczekać się druku. Książka ta ukazała
się dopiero w roku 1963 (wznowienie: 1995). Piękny to
przyczynek do siły reliktów szlacheckich istniejących
w czasach II Rzeczypospolitej.
Wydawcy pisma "Herold Polski", ukazującego się
pod redakcją Ludgarda Grocholskiego (a pod patrona-
tem tak zwanego Kolegium Heraldycznego, głosili
wręcz hasło restytucji tytułów szlacheckich. Pod szyl-
dem naukowym ukrywały się zresztą płody fantazji
i chęć zysków różnych autorów, wśród których znalazł
się m.in. niejaki Stefan Janusz Starykoń-Kasprzycki
ze swoją - jak pisze Konarski - wołającą o pomstę
do nieba Polskc Encyklopedic Szlacheckc (ogółem w la-
tach 1935 - 1938 ukazało się 12 tomów tego wydaw-
nictwa)5. Na podobnie niskim poziomie pozostawał
XV tom herbarza Uruskiego (Rodzina, herbarz szlach-
ty polskiej), przygotowany do druku przez Aleksandra
Włodarskiego. Warto może dodać, że wyszedł on w roku
1931 sumptem rodziny Rychwalskich, którzy jako wa-
runek subwencji postawili przypisanie ich do szlachec-
kiego rodu Zarembów. Jak pisał Koniński w roku 1937,
nowobogaccy nabywali tytuły, aby wykazać się prawem
moralnym do posiadanych dóbr, podczas gdy dawna
szlachta, która dobra traciła, tym mocniej zaczynała
cenić sobie odziedziczone po przodkach tytuły.
Obok instytucji obliczonych na zysk istniała jednak
również i ściśle naukowa, a mianowicie Polskie Towa-
5 Sz. Konarski, O heraldyce i heraldycznym snobizmie. Paryż
1967, s. 58 i n.
210
rzystwo Heraldyczne; sprzeciwiło się ono powołaniu
biura heraldycznego (które przeprowadzałoby odpłat-
nie badania genealogiczne) w obawie, że i ta impreza
mogłaby doprowadzić do licznych nadużyć. Towarzy-
stwo wydawało już przed pierwszą wojną "Rocznik He-
' raldyczny" oraz "Miesięcznik Heraldyczny", wznowiony
, roku 1930. W przedmowie do pierwszego numeru
redaktor naczelny, Oskar Halecki, pisał: "Wszak każde
nazwisko, które dziś rozbrzmiewa tak samo jak za So-
bieskiego, za Batorego, za Jagiellonów, staje się żywym
świadectwem, że Polska współczesna to nie państwo
nowe, sztuczny nowy twór powojenny, lecz prawowity
spadkobierca wielkiej i chlubnej puścizny dziejowej".
Jak widać, zarówno poważnym naukowcom, jak i ama-
torom przyświecało to samo założenie ideologiczne:
szukanie genealogicznych źródeł współczesności.
Jej urok oddziaływał po dawnemu na inteligencję,
zwłaszcza tę jej część, która pochodziła - jakbyśmy
dziś powiedzieli - z awansu społecznego. W swym
pełnym pasji pamflecie ogłoszonym na emigracji (Kund-
lizm, 1947 r.) Melchior Wańkowicz utrzymywał, iż fumy
poszlacheckie oddziałały demoralizująco na życie pub-
liczne w Polsce międzywojennej. Chłopscy synowie, któ-
rzy stawali się urzędnikami czy oficerami, przejmowali
- według niego - najgorsze narowy czasów saskich,
przeszczepione na grunt miejski jeszcze w XIX wieku
przez zdeklasowaną szlachtę (Wańkowicz gęsto i z apro-
batą cytował wywody Józefa Chałasińskiego na temat
związku inteligencji z folwarkiem ziemiańskim). "Po-
wstał z tego nieznośny styl życia, to co nazwałbym
kundlizmemŻ. Ten kundlizm stworzył zawiść człowie-
ka do człowieka, brak szacunku pracy, fumy i ten kund-
lizm stworzył zły styl myślenia i zły styl prac'. Jego
owoce dostrzega Wańkowicz również w kulcie hierarchii
i protekcji, zamiast cenieniu rzeczywistych zasług, opar-
ciu miejsca w społeczeństwie na przywileju, w braku
dyscypliny społecznej oraz głębszego zainteresowania
211
sprawami kultury. Zwłaszcza obóz sanacyjny obciążał
autor tak sławiącej ongiś jego politykę (w tym i zabór
Zaolzia) Sztafety odpowiedzialnością za wprowadzenie
systemu protekcji i kliks. Podobne poglądy wypowiadał
Manfred Kridl, dopatrujący się w psychice elity sana-
cyjnej wielu podobieństw do psychiki szlacheckiej XVII
wieku i czasów saskich (megalomania połączona z nie-
uctwem, pomiatanie innymi stanami i narodowościami
,
niezdawanie sobie sprawy z sytuacji międzynarodowej).
Dawnych magnatów - jak pisał - zastąpili pułkow-
nicy, rządzący Polską niczym własnym folwarkiem.
Zarówno Kridl jak Wańkowicz rozwijali tylko myśli
zawarte w innym pamflecie, a mianowicie w głoś-
nej swego czasu Genealogii teraźniejszości Aleksandra
Świętochowskiego (1936 r.). Ten bowiemjeszcze za rzą-
dów sanacji, a nie dopiero po ich upadku, skrytykował
ostro relikty szlachetczyzny, widoczne w stylu życia
mieszczaństwa czy chłopstwa (które to warstwy starają
się - według niego - kopiować panów), jak i w spo-
sobie rządzenia. Zdaniem Świętochowskiego "stara
szlachta znikła, a drobne jej szczątki utraciły wpływ
i znaczenie, tymczasem cały naród, aż do najniższych
warstw społecznych, stał się szlacheckim, albo raczej
zeszlachconym"s. Stąd też wywodzi się odziedziczony po
szlachcie lekceważący stosunek do kultury oraz brak
zrozumienia dla potrzeb warstw ludowych. Dba się bo-
wiem tylko o górę, a nie o doły społeczne oraz przywią-
zuje wagę do kosztownych wydatków na reprezentację.
Choć zdaniem Wańkowicza dawna kultura szlache-
cka miała większy wpływ na ludzi wywodzących się
6 M. Wańkowicz, Kundlizm. Londyn 1947, s. 46 i n., krajowe
wydanie: 1991.
7 M. Kridl Literatura polska na tle rozwoju kultury. Naw
York, b.d., s. 605 - 606.
8 A. Świętochowski, Genealogia tera,źniejszości. Warszawa
1936, s. 210 i n.
212
z warstwy chłopskiej niż na właściwych ziemian, to
trudno zaprzeczyć, iż właśnie środowiska pozostające
w bezpośrednim z nimi kontakcie były pod szczególnym
urokiem szlachetczyzny. Ze wspomnień Tadeusza Kę-
pińskiego o Witoldzie Gombrowiczu wydaje się wy-
nikać, iż właściwemu urodzeniu przypisywał on znie-
walający pański wdzięk swoich szkolnych kolegów.
Przyszły wybitny prozaik odpowiednim strojem (spor-
tco-myśliwskim) pragnął upodobnić się do Polaka-zie-
mianina, świadom zresztą w pełni snobistyczności
i nieprawdziwości tego naśladownictwa (por. na ten te-
mat jego Dzśenniki).
Kultura ziemiańska imponowała coraz bardziej war-
stwie rządzącej, zwłaszcza po przewrocie majowym.
W jej stosunku do kultury poszlacheckiej elementy
współczesnego snobizmu przeplatały się z wyraźnym
sentymentem dla historycznych tradycji pierwszej Rze-
czypospolitej. Nie bez znaczenia było tu i pochodzenie
społeczne przywódców obozu sanacyjnego, skoro w zna-
cznym stopniu stanowili oni wychodźców ze sfer zie-
miańsko-szlacheckich. Do miary symbolu urasta fakt, iż
chłopa (Wincentego Witosa) zastąpił w kierowaniu pań-
stwem "dobry szlachcic" (Józef Piłsudski), entuzjastycz-
nie przyjmowany przez arystokrację w Nieświeżu. Czło-
wiek, któremu po śmierci urządzono pogrzeb hetmański
nawiązujący (świadomie?) do klasycznych wzorców po-
mpa funebris w dawnej Polsce. "Piłsudski - zauważa
trafnie Andrzej Stawar - stylizował się wedle wzorów
sarmacko-szlacheckich; styl jego wojskowej dyktatury
nawiązywał do tradycji hetmanatu". Jego portret, pędzla
Wojciecha Kossaka, upowszechniany masowo po roku
1926, przedstawiał dyktatorajako "Polonusa starej daty,
jakby wyciętego z gawęd Rzewuskiego czy Pola. Maska-
rada sarmacka nie stanowiła przecież jedynie czczej za-
bawy - wiązała się jakoś z programem politycznym".
9A. Stawar, Tadeusz Żeleński (Boy). Warszawa 1958, s. 113.
213
Dawni socjaliści, którzy wysiedli z tego pociągu na
stacji niepodległość, żenili się z ziemiankami, wnosili
wille w stylu dworkowym, kupowali majątki i jeździli
na polowania. Architektura dworkowa stała się w la-
tach dwudziestych ulubionym stylem w osiedlach wil-
lowych, zamieszkałych przez wyższych urzędników
oraz takichże oficerów. "Nastała wówczas epoka, gdy
dawni bojownicy z frakcji odkryli w swych rodowodach
szlacheckich antenatów i wykazywali się najlepszymi
koligacjami. Noszenie sygnetów stało się powszechną
modą" - pisze Nałkowskalł. Tata, mówi bohaterka
powieści Brezy o swoim ojcu, "lubi zaglądać do starych
rodzinnych papierów, kupił sobie herbarz, grzebie się
w różnych koligacjach. Chciałby, żebym wyszła za mąż
na wieś. Jego zdaniem, nasza nowa elita i nasze stare
dwory powinny zlać się w jedno"11. Te dwa świadectwa
pisarzy dobrze pamiętających okres międzywojenny
celnie oddają istotę zachodzących przemian. Nie za-
działał tu oczywiście sam tylko atawizm (szlacheckie
pochodzenie większości przywódców sanacji), ale i prze-
świadczenie o potrzebie sojuszu politycznego z ziemiań-
stwem, które zarówno w senacie, jak i w sejmie było
reprezentowane w sposób nieproporcjonalny do swej
liczebności. Tworzyło ono zasadniczy trzon klasy ob-
szarniczej, przez którą rozumiemy wszystkich posia-
daczy majątków ziemskich; jej liczebność badacze (Ja-
nusz Żarnowski i inni) określają na około 60 rys. osób
(wraz z rodzinami).
Górną warstwą ziemiaństwa była arystokracja, pro-
wadząca dość aktywną działalność polityczną i społe-
czną. Z niej też wywodziło się wielu dyplomatów oraz
wyższych oficerów. O ile zaś klasa obszarnicza stano-
wiła zaledwie 0,3% ogółu społeczeństwa, to wśród ludzi
pióra aż jedna trzecia przyznawała się do ziemiańskich
1o Z. Nałkowska, Węzły życia. Warszawa 1968, s. 175.
11 T. Breza, Niebo i ziemia. T. II. Warszawa 1950, s. 161.
214
koligacji. Jak wynika z prowadzonych wówczas badań,
na tablicy prestiżu społecznego obszarnicy zajmowali
pierwsze miejsce, wysuwając się przed kapitalistów czy
wolne zawody. Tę silną pozycję zachowali aż po rok
1939. "Szlachectwo pozostaje nadal symbolem wyższo-
ści społecznej [...] Nosi się coraz więcej sygnetów, sta-
wia się przydomki herbowe przed nazwiskami" - pi-
sailna krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej
Stanisław Rychliński. Zwracał on jednak równocześnie
uwagę na powolne wygasanie dawnej kultury. Pewne
sentymenty do niej starają się wyzyskać "obrońcy in-
teresów wielkiej własności"12. Na anachroniczność
dawnych, ziemiańskich obyczajów, przenoszonych do
ciasnych, czynszowych kamienic, zwracała uwagę Ma-
ria Kuncewiczowa w eseju Dwory (ze zbioru: M. Kun-
cewiczowa, Dyliżans warszawski. Warszawa 1974). Je-
go bohaterka "wie dobrze, żejuż niedługo, lada moment
[...] dwory warszawskie - wśród kadzidlanych i siar-
kowych woni - zamienią się w garsteczkę popiołu".
Znaczenie dobrego pochodzenia oraz walor krwi
pańskiej chętnie podkreślała prasa Stronnictwa Naro-
dowego. Szlachectwo miało być - jak pisała - man-
datem upoważniającym do urzędów w państwie; ludzi
z warstwy ziemiańskiej charakteryzuje bowiem wro-
dzona lojalność, sumienność i długowieczna tradycja
służby dla Rzeczypospolitej. Krytykując ich liczne wa-
dy, wyrażano jednak nadzieję, że ziemianie odzyskają
rolę przywódczą na wsi. Godzono się, co prawda, na
dopływ nowej krwi do warstwy uprzywilejowanej, za-
razem jednak przestrzegano, aby przebiegał on sto-
pniowo, w sposób umożliwiający asymilację kulturalną
przybyszów. "Szlachectwo zobowiązuje, ale i upoważ-
nia do przewodzenia" - pisał na łamach "Myśli Na-
rodowej" Karol Stefan Frycz, który dalsze losy Polski
uzależniał od tego, czy odpowiednio potraktuje ona
12 S, Rychliński, Wybór pism. Warszawa 1976, s. 180.
215
"warstwy historyczne, a więc w pierwszym rzędzie zie-
miaństwo i gentry". Wysoki poziom i należyty rozwój
kultury może bowiem zapewnić "tylko praca już przez
tę kulturę wychowanych, z nią zżytych, dla niej pra-
cujących od pokoleń", a więc poszanowanie tradycji
szlacheckiej. Jan Emil Skiwski widział zaś w kulturze
szlacheckiej jedyną tradycję historyczną, do której
w Polsce można nawiązywaćl3.
Przejmowanie stylu życia i noszenie sygnetu nie
było jednak wcale równoznaczne z przyznawaniem się
do tradycji szlacheckich. Wręcz przeciwnie, bez wzglę-
du na rzeczywisty do nich stosunek, wszystkie ugru-
powania polityczne, które pragnęły mieć szerszy wpływ
na masy, odcinały się skwapliwie od tych właśnie tra-
dycji. Podczas gdy opozycja zarzucała obozowi rządzą-
cemu, iż swej historycznej genealogii szuka w szlachec-
kiej Rzeczypospolitej, to właśnie sanacja, atakując
współczesny parlamentaryzm, chętnie porównywała
opozycję sejmową do dawnych warchołów spod zna-
ku liberum veto czy złotej wolności. Szczególny nacisk
kładziono na zbrojne walki o niepodległość; trady-
cje powstańcze czy legionowe miały przekreślić hańbę
rozbiorów i dać obozowi sanacyjnemu moralne uzasad-
nienie ostatecznego zwycięstwa "dążeń niepodleg-
łościowych nad lojalizmem, racji państwowych nad
sejmowładztwem, silnej władzy nad anarchią". W kon-
sekwencji "sanacja ludowcom, a ludowcy sanacji zarzu-
cali nawzajem kontynuację najgorszych tradycji Polski
szlacheckiej"14.
13 K. Frycz, Istota zagadnienia. bMyśl Narodowa" 1936, nr 3;
tenże; Na widowni. Tamże, nr 25 i 41, 1937; por. tegoż cykl
artykułów pod wspólnym tytułem: Z dziejów naszej przemiany
społecznej. Tamże, r. 1934 oraz J. Chałasiński, Tradycje i perspe-
ktywy przyszłości kultury polskiej. Warszawa 1970, s. 186- 187.
i4 A. Juzwenko i W. Wrzesiński, Vita magistra historiae, czyli
fornzy świadomości historycznej. "Odra" 1976, nr 1, s. 18 - 20.
216
Potępiając szlachetczyznę, chciano - jak pisał Ko-
niński - uwolnić się "od tej przykrej i dręczącej my-
śli, że bądź co bądź ta szlachta niejeden raz zwyciężyła
oraz stworzyła kulturę dość powabną dla cudzoziem-
ców i państwo mimo pewnych słabości dość potężne".
Wykztałciła ona bowiem pewien styl kultury polskiej
"in toto humanitarny, wolnościowy, religijna-charyta-
tywny, uprzejmy dla ludzi, wmiłowany w przyrodę"15,
Do podobnych wniosków dochodził również zbliżony do
kół konserwatywnych Stanisław Estreicher, który
wskazując na stopniowe przechodzenie obyczaju i stylu
życia z pałaców do dworków, a następnie do kamie-
nic mieszczańskich i chat chłopskich, wpływami mag-
nacko-szlacheckimi tłumaczył takie charakterystyczne
cechy kultury polskiej, jak "wykwint zewnętrzny i bły-
skotliwość; pociąg do okazałości, nawet zbytku, prze-
pychu, skłonność do wytwornej galanterii wobec ko-
biet". Wszędzie te pańskie cechy występują, różniąc
nasz obyczaj od obyczaju innych krajów, gdzie kształ-
tował się w głównej mierze pod wpływem miast i mie-
szczaństwa.
Estreicher wskazywał na pewne ujemne cechy tej
kultury (brak głębszych zainteresowań intelektual-
nych, skłonności raczej odtwórcze, a nie oryginalny do-
robek cywilizacyjny). O niewątpliwych walorach kul-
tury szlacheckiej świadczył jednak - jego zdaniem
- fakt, iż okazała się ona atrakcyjna zarówno na zew-
nątrz (promieniując na Litwę, Ruś, Wołoszczyznę czy
Moskwę), jak i wewnątrz państwa, asymilując wło-
skich, francuskich czy szkockich przybyszów. "Popu-
larną czynił ją jej polor, humanitaryzm, egalitaryzm,
tolerancja religijna, a nawet skłonność do wystawności
i rozlewności życia". Była to w sumie kultura głęboko
oryginalna, różniąca nas zarówno od najbliższych są-
siadów, j ok i od kultury powstałej na zachodzie Europy.
i5 K. L. Koniński, Renesans heraldyzmu..., s. 201 i 214.
217
O ile poglądy Estreichera pokrywają się na ogół
z opiniami ówczesnych wybitnych historyków kultury
staropolskiej, jak Stanisław Kot, Aleksander Bruckner,
czy Jan Stanisław Bystroń, to jest rzeczą jasną, iż nie
mogły znaleźć uznania na lewicy ruchu ludowego. Bo-
haterom szlacheckim przeciwstawiano tam, z miernym
zresztą powodzeniem, czysto ludowych, jak choćby Mi-
chała Pyrza, dzielnego sołtysa, który w pierwszej po-
łowie XVII wieku obronił swe rodzime strony przed
Tatarami (odbywane w roku 1936 antysanacyjne ma-
nifestacje Stronnictwa Ludowego połączone były z usy-
paniem kopca ku jego czci). Zaczęto też głosić pochwałę
nie tylko Bartosza Głowackiego, ale i tych przywódców
chłopskich, którzy przy austriackiej aprobacie wyrzy-
nali szlachtę (w wystąpieniu Jakuba Szeli dojrzano
pierwszą rewoltę na ziemiach polskich, a w nim sa-
mym, "głębokiego myśliciela i śmiałego wodza")1.
Programy uniwersytetów ludowych układano na
podstawie wybitnie wobec szlachty krytycznej historii
chłopów polskich pióra Aleksandra Świętochowskiego.
Radykalni działacze ruchu ludowego, wypominając
szlachcie, iż w obawie o swe przywileje wolała raczej
sprzedać ojczyznę, niż zgodzić się na reformy, przez co
okryła się wielką hańbą, domagali się wprowadzenia
tej właśnie książkijako lektury obowiązkowej do szkół.
Twierdzono nawet, iż szlachta była pod względem psy-
chicznym całkowicie wyobcowana z reszty narodu, po-
nieważ ulegała silnym wpływom orientalnym. "Dusze
tych niby katolików były do cna sturczone i statarzone"
pisał w roku 1938 Jan Zamorskil8. Na IV konfe-
is 8. Estreicher, Problem dziejów kultury polskiej. "Przegląd
Współczesny" 1931, t. 36 , s. 17 i n.
17 F. Ziejka, Jakub Szela. [w:] Życiorysy historyczne, legen-
darne i literackie. Seria pierwsza. Warszawa 1980, s. 225.
18 J. Zamorski, Parę słów o tzw. "kulturze szlacheckiej". "Wieś
i Państwo" 1938, rok I, nr 8, s. 607.
rencji KPP (listopad-grudzień 1925) Adolf Warski-
-Warszawski mówił: "Obszarnik-szlachcic dusi chłopa
na kresach, starosta-szlachcic dusi chłopa, generał-
szlachcic dusi chłopa. Stąd to wielkie znaczenie, ja-
kie dla Polski ma obecnie uwolnienie się od hegemonii
szlacht'ls.
Nie chciano jednak pamiętać, iż w tej samej Gene-
alogii teraźnjszości, tak ostro krytykującej różnorakie
przejawy szlachetczyzny, autor zwrócił równocześnie
uwagę na te jej elementy, które w latach triumfującego
w różnych krajach faszyzmu okazywały się niespodzie-
wanie przydatne. Świętochowski pisał wprawdzie, iż
szlachta, nie tworząc państwa militarna-urzędniczo-po-
licyjnego, naraziła na szwank bezpieczeństwo ojczyzny.
Równocześnie jednak ostrzegał przed wyrzucaniem na
śmietnisko takich elementów ideologii szlacheckiej, jak
indywidualizm, umiłowanie swobody, idea wolności,
a nawet w instytucjach liberum veto i instrukcjach sej-
mikowych dostrzegał pewne zdrowe ziarna. "Nasz in-
dywidualizm, będący w zasadzie umiłowaniem wolności
- pisał Świętochowski - zwyrodniał w [...] rozpasa-
niu, buntach, wichrzycielstwie szlachty, dotąd jeszcze
nie może jego ziarno wyłuskać się z rozpaczliwej łupi-
ny". W konkluzji wzywał do przezwyciężenia ujemnych
skutków kultury szlacheckiej ("Za przeszłość odpowiada
naród szlachecki, za teraźniejszość naród cały"ł.
Na jej podzwonne uderzył w przeddzień ponownej
utraty niepodległości (na II zjeździe inteligencji ludo-
wej, 20 maja 1939 roku w Krakowie) Franciszek Bujak;
jego zdaniem kultura szlachecka powstała dopiero
w XVI wieku (przedtem bowiem nie różniła się od lu-
dowej). Oceniał ją dość krytycznie, jej wkład zaś do
kultury ogólnoeuropejskiej uważał za minimalny (prze-
ciwnego zdania byli jednak inni pochodzący ze wsi ba-
isJ. Kowalski, Trudne lata. Warszawa 1969, s. 55.
2o A. Świętochowski, Genealogia..., s. 232.
218 219
dacze z Kotem na czele). Wskazywał natomiast na kul-
turę ludową jako poważne źródło inspiracji dla szla-
checkich poetów, muzyków czy malarzy2l.
W tymże samym roku 1939 ówczesny dyrektor In-
stytutu Kultury Wsi, cytowany już Józef Chałasiński,
w wywiadzie ogłoszonym na łamach warszawskiej "Po-
lityki" zwrócił uwagę na istnienie dwóch równoległych
nurtów kultury: ludowej i szlachecko-inteligenckiej. Tę
drugą charakteryzuje wsparcie się na wartościach czy-
sto duchowych, połączone z pogardą dla pracy fizycznej
oraz chłopa, zacofaństwo i sobiepaństwo. Wyższe stu-
dia, na które dostają się tylko nieliczni przedstawiciele
wsi polskiej, nic tu nie dają, ponieważ powodująjedynie
oderwanie się tych jednostek od warstwy chłopskiej.
Podręczniki szkolne są zaś tak ułożone, że gruntują
przewagę kultury szlacheckiej. Jedynym wyjściem z tej
sytuacji byłoby utworzenie Akademii Chłopskiej, która
by rozwijała i kontynuowała kulturę tej warstwy. Przy-
niesie to w konsekwencji jej "wielką inwazję" do tak
zwanych wyższych sfer, a przede wszystkim zbliżenie
wsi do państwaz2. Zdecydowaną polemikę z udzielonym
przez Chałasińskiego wywiadem podjął Juliusz Miero-
szewski, późniejszy filar paryskiej "Kultury", pisujący
tam pod pseudonimem Londyńczyk. Zanegował on
w ogóle istnienie kultury chłopskiej, a kulturę szla-
checką uznał za równoważną z kulturą polską. Miało
o tym świadczyć już samo pochodzenie przywódców po-
wstań narodowych, a następnie ruchu socjalistycznego.
PPS jest "w pierwocinach swoich z krwi i kości dziec-
kiem kultury szlacheckiej" - pisał Mieroszewski. Szla-
checkim pochodzeniem może się również wykazać zna-
czna część elity rządzącej Polską Odrodzoną. Choć stan
2i F. Bujak, Szlacheeka czy chłopska. "Wieś i Państwo" 1939,
r. II, nr 7, s. 481 i n.
22 Odrodzenie Narodu przez kulturę wsi. Wywiad z dr.
J. Chałasiń.skim..., "Polityka" 1939, nr 2/176/.
posiadania ziemiaństwa gwałtownie się kurczy, to jed-
nak właśnie dziedzictwo szlacheckie nadaje coraz to
silniejsze piętno stanowi trzeciemu w dzisiejszej Pol-
sce. "Powiew wolności - idea demokratyczna" została
w niej rozpowszechniona przez szlachtę.
Jak wynika z publikacji ogłoszonych przez obu dys-
kutantów po roku 1945, żaden z nich nie zmienił swoich
poglądów w zasadniczych kwestiach. Józef Chałasiń-
si, jak już wspominaliśmy, nadal dopatrywał się w ro-
dowodzie inteligencji polskiej wyłącznie szlacheckich
koligacji. Mieroszewski zaś, powołując się zresztą na
swój przedwojenny artykuł, stwierdzał, że wszystkie
nurty myśli politycznej, społecznej czy naukowej były
u nas - jako twór warstwy zwanej inteligencją -
przedłużeniem kultury szlacheckiej. Warstwa ta stwo-
rzyła literaturę piękną, będącą emanacją idei niepodle-
głościowej. Młody góral, stając się po studiach inteli-
gentem, przejmował na swoje barki całą tradycję
kultury szlacheckiej, wraz z jej patriotyczna-kultural-
nym etosem. Wierzył niezachwianie w to, że Pan Ta-
deusz czy Trylogia są w równej mierze jego eposami,
co i kolegów pochodzących z rodów szlacheckich. "Wyjść
na człowieka" oznaczało wówczas opuścić na zawsze
swą macierzystą warstwę społeczną23.
Tworzona w latach II Rzeczypospolitej przez chło-
pskich autorów (W. Kowalski, J. Morion, S. Piętak i in-
ni) literatura, po raz pierwszy chyba w dziejach na-
szego piśmiennictwa w takim stopniu ludowa pod
względem pochodzenia twórców, tematyki dzieł oraz
ideologii, przynosiła nowe, pełne wrogości do dworu
spojrzenie na wieś. Jej zasięg i czytelnictwo trudno
23 J, Mieroszewski, Co to jest kulturo szlachecku? "Kuryer
Literacko-Naukowy" (dodatek do "Ilustrowanego Kuryera Co-
dziennego") 1939, nr 8 oraz tenże, Kordian i cham. "Kultura"
(paryska) 1973, nr 1 - 2 (przedruk w: J. Mieroszewski, Finał
klasycznej Europy. Lublin 1997, s. 320 - 329).
220 221
jednak uznać za powszechne; bohaterami masowej
wyobraźni (żeby użyć określenia K. T. Toeplitza) pozo-
stają nadal postacie paniczów i panienek, ukazywane
na tle (lub wewnątrz) szlacheckiego dworku. Tam właś-
nie przebiega dzieciństwo bohaterów powieści Piotra
Choynowskiego, czy opowiadań Juliusza Kadena-Ban-
drowskiego, tam też rozgrywa się walka z najeźdźcą
o niepodległość. Dwór nadal stanowi bastion polskości
na kresach, jedyną ostoję przeciwko bolszewizacji tych
ziem przez demonicznie przedstawione jaczejki (Straż-
nica S. Łosia, czy Niedobitowski z grcnicznego bastionu
M. Rodziewiczówny). W lekturze dla szkół wyraźnie
preferowano dzieła mówiące o przeżyciach polskich zie-
mian na ITkrainie w czasie rewolucji (z Pożogc Z. Kos-
sak-Szczuckiej na czele).
Zwłaszcza jednak "literatura brukowa nie umie się
obejść bez dworków. Bohaterowie Mniszkówny, Zarzyc-
kiej itp. lubią być ordynatami szlachetnymi i piękny-
mi"24. Niemal w każdym zresztą kraju akcja tych utwo-
rów dzieje się w wyższych sferach, mogących zaimpo-
nować czytelnikowi przepychem wnętrz mieszkalnych
i wstrząsnąć tragedią wnętrz ludzkich (bogata a nie-
szczęśliwa). O ile jednak na zachodzie Europy heroiny
suną po parkietach arystokratycznych czy plutokraty-
cznych salonów, to w Polsce akcja ogranicza się skrom-
nie do dworku. W ten sposób powielano nadal schematy
znane nam już z literatury powstałej na przełomie XIX
i XX wieku. Co więcej, trafiły ona na ekrany filmowe;
widzów programu W starym kinie, nadawanego przez
naszą telewizję, musiał chyba uderzyć fakt, jak często
akcja melodramatów z okresu międzywojennego roz-
grywa się w dworkach. Panicz i panienka pozostawali
nadal ulubionymi bohaterami mistrzów kamery, którzy
- nie mogąc liczyć na dotacje państwowe - musieli
się liczyć z gustami publiczności (efektowana wymowa
24I. k, Wybór pism krytycznych. Warszawa 1961, s. 495.
panienek ze dworu zaciążyła zresztą na dykcji naszych
artystek okresu międzywojennego).
Wspominaliśmy już o Kodeksie honorowym Bozie-
wicza, stanowiącym - jak trafnie zauważył Żeleński-
-Boy - "mieszaninę przeżytków szlachetczyzny z ga-
licyjskim, a przestarzałym kultem maturyŻ jako linii
demarkacyjnej między ludźmi"25. Znakomity autor roz-
ważań o burżuazyjnym szlachectwie zdawał sobie jed-
nk doskonale sprawę z tego, iż w pojedynku nie chodzi
jedynie o śmieszny relikt dawno minionych zwyczajów,
lecz o pewną normę postępowania w sprawach o obrazę
honoru, żywotną aż do czasów mu współczesnych.
Przekorny jak zwykle Gombrowicz w swych Wspo-
mnieniach polskich uważa, iż likwidacja pojedynków
nie oznaczała demokratyzacji obyczajów. "Dawniej
szlachcic żył życiem ułatwionym, ale musiał tu i ówdzie
łba nadstawić - nie w bitwie, to w pojedynku". Gdy
powszechna służba wojskowa zrównała wszystkich, je-
dynym polem ryzyka pozostał - pojedynek. "Ale gdy
i to odpadło, gdy opasły burżuj nawet i tego obowiązku
nie miał, żeby się strzelać, jak w mordę dostał - cóż
to oznaczało, jeśli nie doskonały sybarytyzm, niczym
nie zakłócony"2s.
W Polsce międzywojennej istotnie nie wymagano
satysfakcji honorowej od burżuja, ale od oficera -
tak. W ówczesnym wojsku odbywało się przeciętnie do
pięciuset pojedynków rocznie. Oddziałały tu niewątpli-
wie tradycje przeniesione z armii zaborczych, austriac-
kiej i pruskiej. O ile zaś środowiska lewicowe z zasady
nie uznawały pojedynków, to w sferach ziemiańsko-
arystokratycznych nawet względy religijne ustępowały
przed wymogami kastowej moralności. Hołdowali im
również członkowie korporacji akademickich (jeszcze
z5 T. Żeleński-Boy, Pismr. T. XVI. Warszawa 1958, s. 345.
ts W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie. Wędrówki po Ar-
gentynie. Paryż 1977, s. 151.
222 223
po ostatniej wojnie odbyło się podobno w środowisku
studenckim parę pojedynków, ale miały już one raczej
posmak wyłącznie tragikomiczny).
Należy wspomnieć również o akcji "wyszukiwania
zruszczonych potomków dawnej szlachty zagrodowej",
prowadzonej zwłaszcza po roku 1930. Powołano wów-
czas specjalny Komitet do Spraw Szlachty Zagrodowej
na Wschodzie Polski, którego głównym celem miało być
budzenie świadomości etnicznej tej warstwy oraz
umacnianie poczucia jej odrębności od Białorusinów
i Ukraińców, wśród których zamieszkiwała. Wiąza-
ło się to z narastaniem na kresach irredenty; dopro-
wadziła ona władze do (wyrażanego oczywiście tylko
w poufnych raportach) przekonania, iż "atrakcyjność
[...] polskiej doktryny państwowej coraz bardziej zatra-
ca na sile". Przeciwwagę widziano w szlachcie zagro-
dowej; z niej to zaczęto tworzyć specjalne kompanie
szlacheckie, powstał Związek Szlachty Zagrodowej, wy-
dający specjalne pisma ("Pobudka" i "Pobudka Wołyń-
ska").
Akcji politycznej towarzyszyły, również subwencjo-
nowane przez rząd, studia naukowe poświęcone przesz-
łości szlachty zaściankowej. Ta "bezmyślna politycznie
i społecznie akcja" (jak ją określa J. Rzepecki)2 rozją-
trzyła tylko do reszty ludność ukraińską przeciwko Pol-
sce, samemu zaś państwu niewielu przysporzyła świa-
domych obywateli. Repolonizacja przebiegała bowiem,
mimo nacisków administracyjnych i wyraźnego uprzy-
wilejowywania szlachty zagrodowej, dość opornie, zwa-
żywszy na fakt, iż część jej nie tylko wyznawała pra-
2 J. Rzepecki, Wspomnienia i przyczynki historyczne. War-
szawa 1956, s. 232 - 233 oraz M. Biernacka, Wsie drobnoszla-
checkie na Mazowszu i Podlasiu. Wrocław 1966, s. 161 i n.
Całkowicie odmienny pogląd reprezentuje T. Krawczak (W szla-
checkim zaścianku. Warszawa 1993, s. 29 i n.), który pozytywnie
ocenia całą tę akcję.
wosławie, ale i mówiła wyłącznie po białorusku (lub
ukraińsku). Byłyjednak i zaścianki dobrze pamiętające
przynajmniej o swoich dawnych przywilejach, a zwła-
szcza o tym, iż "szlachta nie odrabiała pańszczyzny"
i pozostawała wolna od kar cielesnych.
Przekonał się o tym Wincenty Witos, jeszcze jako
premier objeżdżając wschodnie kresy państwa polskie-
go. W wielu miejscach osiadła tam szlachta zagrodowa
pokazywała mu z dumą dokumenty sprzed lat, po-
świadczające jej przywileje stanowe. Kiedy w nieświe-
slan powiecie (pod Kleckiem) niejaki Rymaszewski
prezentował je premierowi, Witos miał zapytać lekce-
ważąco: "Po cóż wam, panie Rymaszewski, te papsier-
ki?", na co tamten podobno odpalił: "A ot, po to, że jak
chamuków w dupa bili, to nas nie mogli"28. Wolność
stawała się tu wyróżnikiem odrębności.
Jak wynika z badań Elżbiety Kaczyńskiej, zwłasz-
cza na Podlasiu i Mazowszu pamiętano w zaściankach
szlacheckich o swej przynależności, głosząc po dawne-
mu pogardę dla chłopów czy rzemieślników. Zaścianki
nurtował strach przed zdeklasowaniem i choć ekono-
micznie miały się gorzej od chłopskich sąsiadów, to
jednak z pomocą przeróżnych starań (odmienne stroje,
inne wyposażenie wnętrz) starano się podkreślić swoją
wyższość nad "chamami", często od nich i zamożniej-
szymi, i bardziej oświeconymi. W okresie ostatniej woj-
ny oddziały AK, złożone z drobnej szlachty, protesto-
wały przeciwko łączeniu ich z Batalionami Chłopskimi.
W niektórych wsiach szlacheckich nie chciano wstępo-
wać do Samopomocy Chłopskiej właśnie ze względu na
nazwę oraz domagano się odrębnych szkół. Dość długo
też nie zawierano małżeństw międzystanowych, a na-
wet krążyło na ten temat popularne powiedzenie, że
jak się chłop żeni ze szlachcianką, to Matka Boska
28 M. Wańkowicz, Tędy i owędy. Warszawa 1961, s. 341 -
342; W. Witos, Moje wspomnienia. T. II. Paryż 1964, s. 394.
224 ( 225
płacze. Jeszcze u schyłku lat pięćdziesiątych takie mał-
żeństwa wywoływały sensację w środowisku.
Pod względem op. czystości chaty szlacheckie pozo-
stawały często w tyle za chłopskimi, za to pieczołowicie
przechowywano w nich skrzynie z dawnymi dokumen-
tami, które poświadczały prawo do noszenia nazwisk
kończących się na -ski. Od chłopskich sąsiadów różnio-
no się też obyczajami, a nawet formą zwracania się do
sąsiadów (między sobą na pan i pani, do chłopów, o któ-
rych mawiano, że śmierdzą batem, na wy). W życiu
politycznym mieszkańcy zaścianków długo jeszcze byli
skłonni do warcholstwa i niezgody, a ich zebrania
w sprawach publicznych kłótniami i brakiem pozytyw-
nych rezultatów jako żywo przypominały sejmik szla-
checki. Nie jest też chyba rzeczą przypadku, że w tych
właśnie zaściankach padało tak wiele głosów na kan-
dydatów endecji, w czasie ostatniej wojny dość licznie
zasiliły one NSZ, a po roku 1945 - działające kon-
spiracyjnie na Podlasiu i Mazowszu Ruch Oporu AK
(ROAK), Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość (WIN) czy
Narodową Organizację Wojskową (NOW).
Dziś wsie drobnoszlacheckie stanowią wdzięczny
przedmiot badań dla historyków i etnografów (por. stu-
dia Marii Biernackiej i Tadeusza Krawczaka) oraz
atrakcyjny temat reportaży prasowych i telewizyjnych,
nie są już jednak poważniejszym problemem społecz-
nym. Konserwatyzm myślowy i poczucie wyższości
ustępują bowiem miejsca niwelującemu wpływowi po-
wojennych przemian. Zarówno młodzież szlachecka,
jak i chłopska opuszcza rodzinną wieś, a jeśli już do
niej powraca, to raczej gruntownie zmieniona. Badacze
(zwłaszcza socjologowie i etnografowie) muszą się więc
śpieszyć, jeśli chcą uchwycić odchodzące już w niepa-
mięć obyczaje i przesądy.
Te zaś relikty kultury szlacheckiej, które zarówno
w złym, jak i dobrym znaczeniu zachowały do dziś swą
atrakcyjność, niewiele na ogół mają wspólnego z kulturą
przetrwałą po zaściankach. Trudno nie zauważyć, że
zwłaszcza obyczajowość współczesna przypomina w wie-
lu punktach dawny, szlachecki styl życia. Jest ona zre-
sztąjedną z najbardziej konserwatywnych i najtrudniej
ulegających zmianom dziedzin kultury. Nieprzypadko-
wo film Sami swoi (oraz jego słabsza kontynuacja Nie
ma mocnych) zyskały miano komedii sarmackich. Zna-
ny nam z Zemsty konflikt o mur graniczny został prze-
niesiony na grunt współczesnej wsi polskiej, równie
skłonnej do zatargów, wystawności, ciągnących się go-
dzinami uczt, a dniami wesel, jak dawna szlachta. Ale
czy dcyczy to tylko wsi? Przecież i w mieście wiele
spraw załatwia się w trakcie przyjęć; cała różnica polega
jedynie na tym, iż gdzie dawniej trzeba było urządzać
wystawne bankiety, obecnie wystarczy niekiedy skrom-
ny poczęstunek (sposób nazywany potocznie załatwia-
niem przez bufet). Polowania zaś nadal służąjako miej-
sce spotkań elity społecznej, podczas których rozmawia
się nie tylko o zwierzynie. Nie straciły one swego zna-
czenia również i w świecie dyplomatycznym.
Współczesne ekspedientki wyznają zasady grzecz-
ności "szlacheckiej, a nie kupieckiej"29. Znajdujemy tu
bowiem antytezę grzeczności społeczeństw wysoko
uprzemysłowionych, opartej na chęci zysku i obawie
przed utratą klienta, o której Sędzia z Pana Tadeusza
mówił z pogardą, że polega na tym:
[...l J nogą
Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo;
Bo taka grzeczność modna, zda mi się kupiecka
Ale nie staropolska, ani też szlachecka
(Księga I, w. 362 - 365)
"Wraz z pognębieniem wzgardzonego w Polsce ku-
piectwa, zostaliśmy żywcem w szlachtę obróceni. Każ-
29 'łowa te, pisane w 1983 r., tracą szczęśliwie od 1990 r.
na aktualności.
226 227
dy z nas - zupełnie uniezależniony od łaski przechod-
nia, widzi w nim hołotę" - czytamy w jednym z listów
do redakcji ("Kultura" warszawska, nr 11 z roku 1978).
Wielu urzędników zdaje się wyznawać zasady Pana Sę-
dziego, który uważał, iż "Grzeczność wszystkim należy,
lecz każdemu inna". Dawniej każdy szlachcic starał się
posiadać tytuł związany z pełnieniem, najczęściej fi-
kcyjnym, jakiegoś urzędu. Dziś zasiadający na nich
przybierają fumy szlachecki, różnicując swe zachowa-
nie stosownie do rangi petenta, traktowanego nieraz z
pozycji dziedzica folwarku.
Jakże mocno we współczesnym polskim katoli-
cyzmie tkwią relikty szlacheckiej religijności z okre-
su kontrreformacji, jak silnie nasza tytułomania przy-
pomina dawne zamiłowanie do zdobienia nazwiska
tytułami starostów, podczaszych i wojskowych, z tą
tylko różnicą, iż obecnie tytulatura nie jest dziedzicz-
na! Współczesnym herbarzem mógłby być Informa-
tor nauki polskiej, zawierający nazwiska wszystkich
samodzielnych pracowników nauki. Ma on na szczę-
ście corocznie aktualizowane wydanie; piszemy na
szczęście, albowiem wiadomo, jakim olbrzymim uchy-
bieniem towarzyskim byłoby nazwanie doktorem ko-
goś, kto niedawno zrobił już habilitację, a docentem
świeżo upieczonego profesora. W gazetach z całą po-
wagą publikowane są sprostowania dotyczące tytula-
tury, a liderzy różnych ugrupowań politycznych nie
protestują przeciwko przydawaniu im przy nazwisku
tytułu profesora. W tej naukowej tytułomanii wolno
się zresztą dopatrywać wpływów dawnych niemieckich
uniwersytetów czy austriackiej hierarchii urzędniczej.
Gombrowicz notuje, iż przybywając do Argentyny, Pol-
ki (panie inżynierowe i panie mecenasowe) nie wyzby-
ły się "tytułomanii tyle tylko, że już nie szlacheckiej
a mieszczańskiej i biurokratycznej"3o.
3o W. Gombrowicz, Wspomnienia..., s. 46.
228
Wystarczy popytać po antykwariatach, aby się do-
wiedzieć, jak rośnie zapotrzebowanie na herbarze (ana-
logiczne zjawisko obserwujemy na Węgrzech) i jak
szybko znikają z półek księgarskich wznowienia któ-
regoś z nich. "Polityka" z ogłoszonym przed laty
(1973 r.) reportażem Mitra pod kapeluszem (o losach
potomków arystokracji w Polsce Ludowej) stała się
prawdziwym bestsellerem. Niegdyś szlacheckie słówko
"pan"jest stosowane w tytulaturze całego narodu i pró-
by wyparcia go na co dzień przez zwrot "obywatel"
okazały się daremne. W literaturze pięknej byłby to
zresztą zabieg beznadziejny, jeśli przypomnieć, ile jej
znaczących utworów zaczyna się od słowa Pan (... Pod-
stoli, ... Tadeusz, ... Geldhab, ... Jowialski, ... Wołody-
jowski, ... Damazy, ... Graba, ... Balcer w Brazylii itd.).
Jak słusznie zauważył Z. Tempka-Nowakowski, ilekroć
powstaje utwór szczególnie polsko-szlachecki, tyle razy
słowo pan wchodzi do jego tytułu3l.
Ze sklepów Desy znikają portrety służące do kom-
pletowania galerii rzekomych przodków: inżynier Kar-
wowski z Czterdziestolatka znalazł wielu naśladowców.
Odbudowuje się stare dworki, spółdzielnie grawerskie
reklamują się wywieszkami: "Grawerujemy herby",
rośnie popyt na wywody genealogiczne. W drukowa-
nych po gazetach nekrologach coraz częściej podkreśla
się - mniej lub bardziej dyskretnie - szlacheckie
pochodzenie zmarłego. Służy temu zarówno długi tekst
klepsydry, z nazwiskiem panieńskim i imieniem męża
(op. Maria z Dembińskich Adamowa Potocka), jak
i nazwa herbu (op. Adolf Łodzia Potocki). Dość często
przy nazwisku czytamy "b. obyw. ziemski" lub znajdu-
jemy informacje o urodzeniu w rodowych dobrach (Zyg-
munt Wielopolski [...] urodzony w Chrobrzu). Nie pisze
się o kimś, iż był księciem, ale każdy przecież rozumie;
31 We wstępie do: J. Bliziński, Pan Damazy. Kraków 1922,
s. 29 - 30.
229
co znaczy przy nazwisku Janusza Radziwiłła "XIV or-
dynat na Ołyce". W kraju, w którym Mniszkówna krą-
żyła najpierw w maszynopisach, następnie została wy-
kupiona spod lady, a w końcu sfilmowana, nie trzeba
nikomu wyjaśniać, kim był ordynat32. Nie może nas
dziwić zainteresowanie ostatniego szlacheckiego pisa-
rza Polski Ludowej Melchiora Wańkowicza przeszło-
ścią swego rodu, warto jednak dodać, że w jego ślady
szli i inni, zamawiający sobie u specjalistów wywody
genealogiczne przodków33.
Niepodobna jednak zakładać, aby oddziaływanie
pewnych wzorców kultury staropolskiej stanowiło
w prostej linii pochodną jej doskonałej znajomości we
współczesnym społeczeństwie. Trudno bowiem przypu-
szczać, by urzędnicy czy ekspedientki świadomie czer-
pali natchnienie z postępowania dawnej szlachty. War-
to przy tym przypomnieć, że op. w powojennej Francji
ów "szlachecki" stosunek do klienta występował dość
często w pierwszym okresie po wyzwoleniu. Skończył
się natomiast z momentem zniesienia kartek (oraz
przypisania nabywców do określonych sklepów), a więc
z chwilą, gdy dochody kupców znów zaczęły zależeć od
uprzejmości wobec klienta. Podobne zjawisko można
było zaobserwować i u nas wraz z upadkiem systemu
realnego socjalizmu.
Ankiety przeprowadzone w latach sześćdziesiątych
przez socjologów wykazały, iż w przeciętnym pojmowa-
niu dziejów przymiotnik szlachecki był stosowany prze-
ważnie do zjawisk zdecydowanie negatywnych. "Szla-
chta zaś funkcjonowała w świadomości potocznej jako
symbol postaw, których rozpowszechnienie zagraża ist-
nieniu państwa i symbol sił destrukcyjnych przeciw-
32 por. J. Matuszewski, Polskie ncczwisk szlacheckie. Łódź
1975, s. 137 i n.
33 por. T. Breza, Nelly. O kolegch i sobie. Warszawa 1972,
s. 467.
ko państwu skierowanych"34. Mimo rozchodzenia się
w wielotysięcznych nakładach dzieł Łozińskiego, By-
stronia czy Brucknera, można raczej sądzić, że mamy
tu niekiedy do czynienia z bezwiednym naśladownic-
twem pewnych wzorców, wynikających z obyczajów ro-
dzinnych bądź też lvyczajów kulturowych, panujących
w tym kręgu społecznym, do którego dana jednostka
należy.
Zgodnie z głęboko zakorzenioną tradycją skłonni je-
steśmy do zrzucania winy z samych siebie na represje
zaborów, tragiczne skutki powstań narodowych czy
wreszcie smutną spuściznę szlacheckiej mentalności
oraz relikty szlachetczyzny, a więc na ów czerep ruba-
szny, który po dziś dzień kołacze w ciele polskiego in-
teligenta czy chłoporobotnika. Tymczasem w wielu wy-
padkach działały tu zbieżne mechanizmy społeczne,
przynoszące w konsekwencji zjawiska, które w oczach
publicystów i pisarzy stanowiły analogię z obyczajami
dawnej szlachty, a nawet magnaterii35.
W niektórych wypadkach, nie zawsze ujemnych (du-
że poczucie godności własnej, honor osobisty, niechęć
do poddania się dyktatowi), występuje nawiązanie
(mniejsza z tym czy świadome) do tradycji, obyczajów
i postaw warstwy szlacheckiej. Dlatego też zasługują
one na uwagę dzisiaj żyjącego pokolenia jako coś, co
łączy teraźniejszość z przeszłością narodową. Pięknie
pisze o tym współczesny poeta:
Jesteśmy spowinowaci, nie z herbami Sapiehy
lecz z jego złotym pałacem
pociętym na złom na krwawe rubinów strzępy
żeby wyszły w pole tak potrzebne
34 B. Szacka, Współcześni Polacy ot dziedzictwo Polski szl-
checkiej. [w:] Tradycje szlacheckie..., s. 127 - 128.
35 por. J. Tazbir, Czy naprawdę relikty szlchetczyzny? "Kul-
tura" (warszawska) 1981, nr 33.
230 231
królowi chorągiewki.
Jesteśmy spokrewnieni nie z Sapiehy łożem
Pod cherubów namiotem
pod cherubów jazgotem
pąsowych frędzli gulgotem
lecz z gołą ziemią
na której sypiał
w czas pochodu3s.
Dzisiejszych monarchistów można by w Polsce po-
liczyć na palcach, ale kogóż nie obchodzi los insygniów
królewskich i nie oburza przetopienie ich przez Prusa-
ków. "I cóż, że był kiedyś król / Niewielkich zasług
i sławy / A przecież duma i ból / I święte miejsce War-
szawy" - pisał Antoni Słonimski w pięknym wierszu
Kolumna Zygmunta wymierzonym w tych, którzy po-
mnik "reakcyjnego władcy" chcieli usunąć z placu Zam-
kowego, a na miejscu Zamku wznieść wysokościowiec.
Odbudowano jednak nie tylko rezydencję królewską,
ale także barokowe pałace i - kościoły, tak ściśle zwią-
zane z historią ojczystą, Albowiem, jak stwierdza Ste-
fan Żeromski, "naród żyje zarazem dziś i w zmrokach
swej historii. Rwie się, targa, idzie naprzód, a głowę
i oczy wykręcone ma w przeszłość, gdzie jedynie do-
strzega swój żywy wizerunek, stwierdzenie, że nie jest
upiorem"37,
Tradycja historyczna dawnego państwa staje się
ogólnonarodowa, niezależnie od oceny tych czy innych
królów lub dezaktualizacji pewnych symboli. W miarę
stabilizacji państwa jego obywatele wykazują coraz wię-
ksze zainteresowanie dla losów I i II Rzeczypospolitej,
przyczyn rozwoju i upadku poprzednich form polskiej
3s J. Harasymowicz-Broniuszyc, Polowanie z sokołem. Kra-
ków 1977, s. 46.
37 S. Żeromski, Nullo. [w:] Sen o szpadzie. Pomyłki. Warsza-
wa 1957, s. 35.
państwowości. Takjak wcześniej zwracano główną uwa-
gę na te grupy i ideologie, które przyczyniały się do jej
osłabienia, tak obecnie coraz więcej się pisze o pozy-
tywnych funkcjach aparatu państwowego. Cezurą istot-
ną stały się w historii XVIII wieku rozbiory, a nie
domniemne narodziny pierwszych elementów układu
kapitalistycznego (1764 r.), wysuwane jako data prze-
łomowa przez niektórych badaczy. Powstanie kilkuna-
stu rachitycznych manufaktur przestało być ważniejsze
od upadku własnego państwa. Co jest przyczyną tego
zwrotu, dlaczego aktualne symbole narodowe coraz czę-
ściej występują przebrane w kostium szlachecki, gdzie
kończy się tu płytki snobizm, a zaczyna próba zakotwi-
czenia w tradycji narodowej - oto pytania, na które
dziś jeszcze brak zadowalającej odpowiedzi.
Jedno jest pewne, a mianowicie to, iż przyszedł obe-
cnie czas na sprawiedliwszą ocenę kultury szlacheckiej
oraz jej ojczyzny38. Jako kraju, który wydał konfede-
rację warszawską (1573 r.) i Konstytucję 3 maja, a nie
jako domu niewoli, gniazda rozbestwionej szlachty,
mordującej lud ruski przy akompaniamencie okrzyków:
psiakrew i psia dusza (Syzyfowe prace). Trudno jednak
nie stwierdzić, iż historiografia polska przez długi czas
w ocenie tej warstwy oraz własnej przeszłości naro-
dowej wahała się pomiędzy "Scyllą samouwielbienia
i Charybdą samobiczowania"39.
Przeszłość ta ściągnęła na siebie tak wiele potępień
również dlatego, że stosunki polskie dość często pozo-
stawały w sprzeczności z ogólnym rytmem przemian
w Europie. Swym tolerancyjnym stosunkiem do spraw
religijnych szlachta wyprzedziła w XVI wieku o dobre
sto lat inne państwa, natomiast w pierwszej połowie
3s Pisałem to przed 15 laty. Obecnie szala przechyliła się
zdecydowanie w drugą stronę i dość często mamy do czynienia
z idealizacją kultury szlacheckiej.
39 M. H. Serejski, Naród a państwo..., s. 308.
232 233
XVIII wieku pozostała w tyle za ogólnym biegiem wy-
darzeń ze względu na wrogi stosunek do dysydentów
(nieszczęsna sprawa toruńska z 1724 r., zręcznie roz-
dmuchana przez wrogą nam propagandę, miała na dłu-
go przyćmić w Europie sławę szesnastowiecznego azylu
heretyków). Poszanowaniem prawjednostki (należącej
do stanu szlacheckiego) zdystansowaliśmy inne kraje
zapatrzone we wzorce klasycznego absolutyzmu lub
poddane tyranii sułtana czy cara. Wreszcie tworząc
(w postaci sarmatyzmu) model symbiozy pierwiastków
kulturowych Wschodu i Zachodu, szlachta występowa-
ła z interesującą propozycją kulturalną, która dla in-
nych państw kontynentu była mocno spóźniona (lub
- przedwczesna). Ta sprzeczność i rozbieżność ścią-
gała na Polskę liczne klątwy, o których pisał Cyprian
Kamil Norwid:
Żaden król polski nie stał na szafocie,
A więc nam Francuz powie: b u n t o w n i k i
Żaden mnich polski nie bluźnił wszech-cnocie,
Więc nam heretyk powie: h e r e t y k i4o.
Ludność rolnicza stanowi mniej niż połowę miesz-
kańców państwa. Kultura dzisiejsza nie jest zaś chło-
pska, podobnie jak nie jest inteligencka czy robotnicza.
Jest po prostu kulturą ogólnonarodową, w której tra-
dycje staropolskie (recie szlacheckie) odgrywają nadal
pewną rolę. Oczywiście nie należy tego wyolbrzymiać,
dopatrując się zgoła absurdalnie w każdym zjawisku
społecznym ich złych lub dobrych wpływów. Można jed-
nak zaryzykować hipotezę, iż tradycje te najsilniej
przetrwały w naszej kulturze politycznej. Stanowią one
historyczną podbudowę wszelkich antytotalitarnych
dążeń i wystąpień.
4ł C. K. Norwid, Pisma wszystkie. T. I. Warszawa 1971,
s. 122.
Traktując naszą książkę jako rekonesans, pragniemy
zachęcić innych badaczy do pójścia tym tropem. Wiele
kwestii, zwłaszcza dotyczących kultury dnia dzisiejsze-
go, pozostaje bowiem w dalszym ciągu nie wyjaśnionych.
W jakim więc stopniu zrzucanie winy na garb szlachet-
czyaty służy moralnemu alibi obecnego pokolenia Pola-
ków (pokutujemy za winy przodków!), w jakim zaś sta-
nowi wyraz pamięci o silnych więzach łączących dzień
dzisiejszy z przeszłością, polską odmianę dyskusji nad
korzeniami. Mamy więc do czynienia z przejawem po-
wierzchownych snobizmów czy - narodowej autoiden-
tyfikacji, poszukiwaniem historycznej tożsamości właś-
nie w wieku XVII, który stworzył najbardziej oryginalny
kształt polskiej kultury narodowej. Twierdząco odpowie-
dział na to ostatnie pytanie Juliusz Mieroszewski, który
w roku 1973 pisał, iż renesans modelu kultury szlachec-
kiej spowodowany jest, zwłaszcza wśród młodej genera-
cji, "głodem identyfikacji". Członkostwo partii czyjakiejś
organizacji nie daje dziś odpowiedzi na pytanie: "Polaku
kim jesteś". Odpowiedzi takiej udziela jedynie przyna-
leżność do określonego modelu kultury4l.
A może pod postacią reliktów szlachetczyzny ukry-
wają się po prostu różnorakie dowody żywotności kul-
tury staropolskiej. Inna sprawa, że na skutek splotu
wielu przyczyn nie wytworzyła ona żadnej alternatywy
wobec dominującej u nas od wieku XVI aż po I połowę
XIX stulecia kultury szlacheckiej. Skoro zaś tak właś-
nie było, współczesne nam pokolenie nie może wykre-
ślić tej właśnie kultury z polskiej tradycji historycznej.
W przeciwnym bowiem razie do znanych już definicji
Polaków jako pawia i papugi narodów czy giermka hi-
storii musielibyśmy dodać równie mało zaszczytny epi-
tet, mianowicie sieroty bez dziejów. Żaden zaś naród,
41 J. Mieroszewski, Kordiocn i cham. "Kultura" (paryska), Pa-
ryż 1973, nr 1 - 2, przedruk w tegoż, Fincrl klasycznej Europy...,
s. 324 - 325.
234 235
ł
podobnie jak i żaden człowiek, nie chciałby posiadać
w swej metryce zapisu: ojciec nieznany.
Obecne wydanie Kultury szlacheckiej ukazuje się
w równo piętnaście lat po poprzednim. Wydarzenia,
jakie w tym czasie rozegrały się w Polsce, potwierdziły
niejako opinię wyrażaną w jej II (1979 r.) i III (1983 r.)
edycji, a mianowicie, iż tradycje szlacheckie najsilniej
chyba przetrwały w wolnościowej ideologii politycznej.
Niemalże na równi z kulturą doby romantyzmu one
właśnie stanowiły historyczną podbudowę "wszelkich
antytotalitarnych dążeń i wystąpień"42. Warstwa szla-
checka, obok wielu wad i przewinień, posiadała zalety
oraz zasługi, o których starałem się przypomnieć. Przez
wiele powojennych lat nie chciano tego w podręczni-
kach czy pracach popularnonaukowych przyznać, kre-
śląc portret szlachty włącznie czarnymi farbami.
Od roku 1989 wahadło potocznych opinii przechyla
się wyraźnie w zupełnie odmiennym kierunku. Portret
sarmacki zdominował nie tylko głośną wystawę Pola-
ków portret włsny (1978 r.), ale i ekspozycję w Mu-
zeum Narodowym (1993 r.), zatytułowaną Gdzie
Wschód spotyk się z Zachodem43. Znalazły się na niej
obrazy dziś w Polsce niedostępne, bo wypożyczone
z muzeów ukraińskich, białoruskich i litewskich. Dzia-
ła Polskie Towarzystwo Ziemiańskie, ukazują się re-
printy herbarzy, wspomnienia przedstawicieli tej war-
stwy oraz monografie co znaczniejszych rodów. Mogą
one liczyć na poczytność; już Rudyard Kipling zauwa-
żył, iż o królach (recie: arystokratach), koniach i klej-
notach ludzie zawsze będą chętnie czytać.
42 J. Tazbir, Kultura szlachecka w Polsce. Rozkwit - upadek -
-relikty. Warszawa 1983, s. 243.
431.y mała ich część jest reprodukowana w katalogu tej
wystawy, opracowanym pod kierunkiem J. Malinowskiego, Gdzie
Wschód spotyka Zachód. Portret osobistości dawnej Rzeczypospo-
litej. 1576- 1763. Warszawa 1993.
W kreśleniu obrazu szlachty, a jeszcze bardziej
magnaterii, od ujęć typu satyra czy pamflet przechodzi
się dziś często do tonacji niemalże panegirycznych44.
Z wielu powodów nie jest to słuszne i wskazane. Obe-
cnie, kiedy komunizm a nie arystokracja "okazuje się
owym wielkim przegranym naszej epoki - ujęcia emo-
cjonalne i nazbyt żarliwa obrona możnych minionego
świata cokolwiek rażą"45. Dodałbym: nie tylko cokol-
wiek. Na pewno nie powinno się o nich pisać na klęcz-
kach, jak to czynili panegiryści doby baroku.
Od roku 1990 staliśmy się po raz drugi w tym stu-
leciu państwem suwerennym. Do przeszłości należy
więc działalność cenzury; stąd też w obecnej edycji Kul-
tury szlacheckiej w Polsce mogłem przywrócić fragmen-
ty usunięte przez urzędników z ulicy Mysiej (gdzie mie-
ściła się siedziba Głównego Urzędu Kontroli Prasy,
Publikacji i Widowisk) z wydań poprzednich. Obecne
wydanie różni się od nich także rozbudową wskazówek
bibliograficznych, które z oczywistych względów uległy
poszerzeniu o nowe tytuły.
44 por. J. Tazbir, Arystokracja po polsku. [w:] tegoż: Polsk,
na zakręcie dziejów. Warszawa 1997, s. 96 i n. tegoż Wstęp do
pracy zbiorowej pod red. E. Sapiehy: Dom Sapieżyński. Warsza-
wa 1995, s. 9 i n.
45 K. Uściński w recenzji z książki S. Mackiewicza, Radzi-
wiłłowie (Warszawa 1990) w piśmie "Genealogia" 1991, 1, s. 92.
236
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R4Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R5Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R2Tazbir Kultura szlachecka w Polsce WSTEPTazbir Kultura szlachecka w Polsce R1Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R1Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R3Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R6Tazbir Kultura szlachecka w Polsce BIBLIOGRTazbir Kultura szlachecka w Polsce R7Raport o stanie i zróżnicowaniach kultury miejskiej w PolscePrzejawy kultury łemkowskiej w Polsce południowo wschodniej(1)Bogactwo kultury szlacheckiej w Panu Tadeuszu A Mickiewicza Funkcje obrazów polskiej dawności w tyKrawiec Seksualność w średniowiecznej Polsce R8demokracja szlachecka w polscedemokracja szlachecka w polscewięcej podobnych podstron